Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 50 | Sierpień 2018

Page 1

K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R R K

Nr 50 Sierpień · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

Ostatni Poranek Radia Wnet 7

W

n u m e r z e

Krzysztof Skowroński

A

Z

E

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Gławnoje, szto żywoj! Podróż przez Rosję czasu Mundialu Wojciech Jankowski

M

undial był znakomi­ tą okazją, by odwiedzić Rosję. Nie interesował mnie jednak przebieg mistrzostw, a rozmowy z Rosjanami. Często wystarczyło odpowiedzieć na pytanie „skąd jesteś?”, by usłyszeć, jak ten świat jest ułożony. Usta otwierały się same.

Kazań Jestem w stolicy Tatarstanu, jedynym miejscu w Federacji Rosyjskiej, gdzie urzęduje jeszcze jeden prezydent poza Władimirem Putinem. Obowiązują tu dwa języki urzędowe, rosyjski i tatar­ ski. Rzeczywiście w życiu publicznym występuje tatarszczyzna. W kasach, na dworcach, w wielu miejscach publicz­ nych można usłyszeć ten język. Ka­ zań ma również swój Kreml, który jest chyba największą atrakcją turystycz­ ną. Rozległy teren jest tak naszpikowa­ ny muzeami, że nie sposób wszystkie zwiedzić jednego dnia. Kto nie czytał wcześniej o Kazaniu i nie szukał zdjęć w internecie, dozna olśnienia. To mias­ to zachwyca urokiem i atmosferą. Ze zdziwieniem skonstatowałem, że w rozmowach polityka nie jest tematem dominującym. Nie wszyscy odbierają Polskę jako Judasza Słowiańszczyzny. Pamiętam formułę „Ptica nie kurica, Polsza nie zagranica” i kontakty sprzed lat z ludźmi ze Wschodu, którzy byli prze­ konani, że skoro jestem z Polski, to mu­ szę mówić po rosyjsku. Obecnie Pols­ka jest odbierana jako „część Europy”, a tam

rosyjskiego się nie uczą. Ci, którzy nie pasjonują się polityką i prawdopodob­ nie nie spędzają większości czasu przed telewizorem, nie klasyfikują Polski od razu jako kraju wrogiego. Często poz­nawałem ludzi, gdy siedząc sam przy stoliku w restauracji w centrum byłem pytany, czy można się dosiąść, bo już wszystko jest zajęte. Zaczynały się rozmowy. Niektóre szły w kierunku życia osobistego z pytania­ mi, które nad Wisłą bez alkoholu uzna­ ne byłyby za wścibskie. Lecz pojawiał się i temat, którego się spodziewałem: – Polacy do Rosji mają stosunek taki sobie? Pomyślałem, że jednak szybko zbliżamy się do polityki. Ale to dobrze, w końcu na to czekam, zaraz będzie Ukraina, Majdan, NATO i Ameryka. Dzięki temu będzie o czym pisać. Nab­ rałem powietrza i pokiwałem głową. Jednak moja rozmówczyni nie była bar­ dzo zainteresowana polityką, a swoją – słuszną – opinię oparła na obserwacji naszych kibiców. – Zauważyłam to, patrząc na ki­ biców z Polski. Inni byli uśmiechnię­ ci, otwarci, od razu nawiązywali re­ lacje, a Polacy zachowywali dystans. Wszystko poprawnie, elegancko, ale na dystans. Jej koleżanka była jednak dociekli­ wa i zbliżyliśmy się do polityki. – A jaki jest u was stosunek do Ukrainy? – To zależy. Gdy mówimy o II woj­ nie światowej, to krytyczny, ale jeśli chodzi o współczesność, to pozytywny.

Puszka Pandory została otwar­ ta. Zestaw pytań zawęził się do naj­ gorętszych. – A do kwestii Krymu? – Dziewczęta! – sięgnąłem do zes­ tawu słów, które w strefie postsowiec­ kiej mają specjalny status i specjalny ciężar – Czy to nie prowokacja? – Jaka prowokacja? Po prostu roz­ mawiamy! Postanowiłem obrać ton niemen­ torski, ale przekonujący i przedstawić sprawę tak, jak wygląda w świetle pra­ wa międzynarodowego. Powołałem się w końcu na „wies’ mir” (cały świat) – najlepszy argument, jaki w tej chwili przyszedł mi do głowy. – Cały świat uważa, że Krym jest okupowany – powiedziałem jak najła­ godniej, ale starając się sprawiać wra­ żenie, że jest to tak oczywiste, jak to, że noc jest czarna, a dzień biały. – Wiedziałam! – niemal krzyknęła jedna do drugiej. – Tam praischodzit takaja prapaganda! Patrzyłem na moje rozmówczynie osłupiały. Czy ja mam kłopoty z algebrą, czy one? Skoro „wies’ mir” to 194 państ­ wa, po odjęciu jednej Rosji będzie ich jeszcze 193. Jeszcze są: Afganistan, asa­ dowska Syria, Wenezuela, ale to ciągle mało. Co jest bardziej prawdopodobne, że mylą się 3–4 państwa, czy 190? Rozmowa trwała w najlepsze, ale na chwilę z uczestnika stałem się ob­ serwatorem: – Miałam znajomą Ukrainkę spod granicy polskiej. Pisała mi, że Rosja­ nie zabijają Ukraińców na wschodzie.

Zabijają! Wyrzuciłam ją ze znajomych. Nie chciałam tych bzdur czytać. – Oni tam mówią tym samym ję­ zykiem, co my. I to poprawnie. To są Ros­janie – stwierdziła druga kobieta. – Oni tak czekali na Rosję. Są zadowo­ leni. Teraz jest tam o wiele lepiej niż za Ukrainy. Im teraz lepiej się żyje. Czuję, jak mięśnie mojej twarzy tężeją. Na końcu języka mam pytanie, czy Oleg Sencow i Tatarzy krymscy również są zadowoleni i lepiej im teraz żyć. Powstrzymuję się jednak. Moja rola polega głównie na słuchaniu i pytaniu, a nie wyrażaniu opinii. Pytam, czy moja rozmówczyni była na Krymie. Nie by­ ła. Jej koleżanka natomiast odwiedziła półwysep po Aneksji. Widziała, jak bu­ dują drogi, most już stoi, ceny spadły po otwarciu połączenia z kontynentem. Mój pobyt w Kazaniu zbiegł się z meczem Rosja – Chorwacja. To był okres, gdy stolica Tatarstanu żegnała się z Mundialem. Ostanie spotkania miały się już odbyć w Petersburgu i w Mos­ kwie. Gorączka mundialowa i tłumy nie opuściły jeszcze miasta. Po ulicy Baumana, który w materiałach rekla­ mowych jest nazywany kazańskim Ar­ batem, przechadzały się wciąż tłumy kibiców. Brazylijczycy jeszcze stąd nie wyjechali, bawiąc się w lokalach przy rytmach samby. Kolumbijczycy podry­ wali dziewczyny, zagadując do nich po hiszpańsku. Po Polakach natomiast nie było już śladu, poza napisem „Poland” w jednym z barów. Dokończenie na s. 4

Wyręczanie policji w wykonywaniu czynności służbowych. Polityczne sterowanie policją i instytucjami podległymi ministerstwu spraw wewnętrznych. Uzurpacja statusu stróża prawa. Nadużycie władzy na dużą skalę.

W

yjęte spod prawa osoby działające pod szyldem pałacu pre­ zydenckiego; ludzie prezydenta stojący ponad prawem, ko­ rzystający z najwyższych przywilejów i wyposażeni w nadzwyczajne (całko­ wicie poza wszelkim umocowaniem prawnym) superprerogatywy. Nepo­ tyzm na wielką skalę. Głowa państwa, której wolno wszystko; która sama de­ cyduje o tym, co komu wolno, a co nie. Benallagate, czyli potężna afera poli­ tyczna nad Sekwaną. Eksperci oceniają, że Benallaga­ te jest jedną z największych (jeśli nie największą) aferą polityczną we Francji w całej historii V Republiki. Coraz wię­ cej komentatorów politycznych i ana­ lityków francuskiej sceny politycznej prognozuje, że może ona doprowadzić do upadku systemu prezydenckiego. 18 lipca tego roku tygodnik „Le Monde” opublikował na swoim portalu nagranie wideo, które spowodowało, że w kilkadziesiąt minut zwycięstwo

WIELKOPOLSKI KURIER WNET W Polsce trwa bru­ talna bitwa o polską his­torię, w której prawda i przyzwoi­ tość są nadal jeśli nie w podziemiu, to w su­ terenie. W sklepach na czołowych miejscach eksponuje się lewicowe tygodniki, miesięczniki i gazety niepolskich wydawców. Co w nich można znaleźć? – pyta i odpowiada Danuta Moroz-Namysłowska.

T

Szkodnik zwany pomocnikiem

Największa afera polityczna nad Sekwaną ostatnich lat Zbigniew Stefanik francuskiej reprezentacji piłki nożnej w mundialowym finale zeszło z na­ główków wszystkich francuskich por­ tali informacyjnych i na dalszy plan francuskiej przestrzeni publicznej. Rze­ czone nagranie pokazuje mężczyznę w ekwipunku policyjnym i w policyjnej opasce, atakującego innego mężczyznę, uprzednio zatrzymanego przez policję, który w momencie ataku znajduje się na ziemi. Jednocześnie media podały informację, że ten sam mężczyzna kilka minut wcześniej (również w policyj­ nym ekwipunku) zaatakował kobietę. Osoby napadnięte przez tego mężczy­ znę brały udział w manifestacji w Pary­ żu pierwszego maja tego roku. Okazało

się, że napastnik nie jest policjantem ani jakimkolwiek stróżem porządku, ale wysoko postawionym pracownikiem francuskiego pałacu prezydenckiego i bliskim współpracownikiem Emma­ nuela Macrona. To Alexandre Benalla, który w dniu, kiedy dokonał napadu na dwie osoby biorące udział w manife­ stacji w Paryżu, był zastępcą dyrektora gabinetu politycznego w Pałacu Eli­ zejskim. Nie miał żadnych uprawnień policyjnych, a w manifestacji miał brać udział u boku policji jako wysłany przez pałac prezydencki obserwator. 19 lipca tego roku rzecznik pra­ sowy pałacu prezydenckiego Bruno Roger-Petit wydał krótki komunikat,

KURIER WNET

w którym poinformował, że zarówno francuski prezydent, jak i jego współ­ pracownicy wiedzieli o wydarzeniach z pierwszego maja, których niechlub­ nym bohaterem stal się Alexandre Benalla. Zastępca dyrektora gabinetu politycznego miał zostać za ujawnio­ ne czyny natury kryminalnej ukarany przez prezydenta Francji zawieszeniem w czynnościach służbowych na okres piętnastu dni, jednak po odbyciu kary powrócił na zajmowane stanowisko w pałacu prezydenckim. W tym samym komunikacie Bru­ no Roger-Petit poinformował również, że w wydarzeniach brała udział druga osoba, która współpracowała z Em­ manuelem Macronem, a w przeszłości była pracownikiem ugrupowania la République en Marche. Chodzi o Vin­ centa Crase’a, który również w ekwi­ punku policyjnym i w policyjnej opasce miał wraz z Alexandrem Benallą tego dnia „wyręczać policję w czynnościach służbowych” podczas manifestacji.

Pięciogłos w sprawie Polskiej Służby Geologicznej

Wielu nieporozumień, mani­ pulacji i indoktrynacyjnej presji w 2017 r. można było uniknąć, gdyby społeczeństwo znało ce­ le i interesy sił destrukcji w Pol­ sce, Europie i na świecie w uję­ ciu odwiecznego ścierania się cywilizacji – twierdzi Zbigniew Berent.

10-11

Dobry duch polskiego big bitu, jazzu i rocka Marek Karewicz zawsze był tam, gdzie jęczały gitary, bas wypru­ wał wnętrzności, a perkusja wy­ znaczała rytm serca. Wykonał 2 miliony negatywów, zapro­ jektował ponad 1500 obwo­ lut płyt. Wspomina go Tomasz Wybranowski.

16

Jak skorzystać na deklaracji polskoizraelskiej? Po raz pierwszy wspomnia­ no o antypolonizmie, o tym, że państwo polskie pomagało Żydom. Deklaracja z pewnoś­ cią będzie opluwana i negowa­ na przez nacjonalistów w Izraelu i przez Przedsiębiorstwo Holo­ caust w USA. Komentarz Jerzego Targalskiego.

19

Krewetkowa wyspa Jambelí Małe domki na palach nad ogrodzonymi siatką zatoczka­ mi. Palmy, stragany z jedzeniem, grille z bananami z serem, ryba­ mi, szaszłykami i owocami mo­ rza, biegające pod nogami ku­ ry i psy. Pośrodku tego jedyny gringo – Piotr Mateusz Bobołowicz.

20

Dokończenie na s. 8

ŚLĄSKI

Zmiany, jakie obecny Głów­ ny Geolog Kraju zamierza wprowadzić w organizacji i charakterze służby geo­ logicznej, są sprzeczne ze stuletnim doświadczeniem polskim, rozwiązaniami przyjętymi na całym świecie i rachunkiem ekonomicz­ nym. Przeciwko koncepcjom GGK występują profesoro­ wie Andrzej Gąsiewicz, Tadeusz Peryt i Krzysztof Jaworowski oraz emerytowani pracownicy PIG i Danuta Franczak.

Polska w centrum ścierania się cywilizacji

ind. 298050

C

zy je pan mięso? – Tak, odpowie­ działem. – A czy nie uważa pan, że zabijanie ssaków jest gorsze niż przerywanie ciąży? Skonsternowany zapytałem: – To znaczy, że nie widzi pan różnicy między człowiekiem a świnią? – Nie widzę. – Więc niech pan zbiera podpisy w chlewie! – I zirytowany po­ szedłem do własnych spraw. Taki był mniej więcej przebieg rozmowy z emisariuszem wirtualne­ go świata – przedstawicielem Amne­ sty International. A zaczęło się niewin­ nie. Młody, sympatycznie wyglądający chłopak z plakietką organizacji zaczepił mnie na ulicy Świętokrzyskiej i zapytał, czy podpiszę apel w obronie praw ko­ biet. Ponieważ chwilę wcześniej agentka innych interesów, spod szyldu Green­ peace, też chciała mojego podpisu – w sprawie ochrony pszczół – wdałem się w potyczkę słowną. Potyczki nie wygrałem. Młody czło­ wiek został z myślą o mnie jako o facecie na tyle nierozgarniętym, że je mięso i nie rozumie podstawowego pojęcia ‘wol­ ność’, które oznacza prawo do wyboru. A ja pozostałem z myślą, że nie mam żad­ nego klucza do rozmowy i że spotkałem sformatowanego „nowego człowieka”, którego pranie mózgu doprowadziło do totalnego pomieszania pojęć. I że z tych wszystkich na jedną miarę skrojo­ nych świadomości – dla potrzeb świa­ topoglądu, w którym wykorzystuje się takie cechy młodości, jak szlachetność, współczucie czy poświęcenie – tworzy się armię, która nie uświadamia sobie, że efektem ich działania w przyszłości ma być niewola. Może bym tego nie napisał, gdyby nie to, że rozmowa odbyła się tuż po 74 rocznicy powstania warszawskiego, kiedy jesteśmy zanurzeni w polskość, ogarniającą nas całkowicie swoim smut­ kiem, radością, honorem, heroizmem, miłością… O tym myślałem wieczorem 1 sierpnia wśród mogił powstańców, po raz kolejny patrząc na ich młode, inteligentne, roześmiane twarze. Gdy­ by ich nie było, gdyby nie ich poświę­ cenie, odwaga, ich poczucie honoru – kim bylibyśmy my? Dziś, kiedy człowiek przestaje mieć znaczenie, pytanie, czy jesteś gotów do obrony wolności, godności i honoru, jest tak samo aktualne, jak wtedy, 1 sierpnia 1944 roku. Odpowiedzi na nie udzielili nam powstańcy. Jesteśmy gotowi, choć należy zrobić wszystko, żeby nie trzeba było z tej go­ towości skorzystać. A Warszawa dzięki powstaniu warszawskiemu ma swój maje­ stat i myślę, że gdy powstańcy z góry pa­ trzą na zatrzymane w Godzinie W mia­ sto, wiedzą, że „Chwała zwyciężonym” zmienia się w chwałę zwycięzcom. Tyl­ ko jak do tych wartości przekonać tego młodego człowieka ze Świętokrzyskiej? Byli prezydenci i premierzy Polski w swoim zakłamaniu wystosowali apel do Policji o nieposłuszeństwo wobec legalnie wybranej władzy. Wygląda na to, że ci dojrzali, doświadczeni ludzie chcą doprowadzić Polskę do katastrofy. Czemu więc dziwić się postawie mło­ dego człowieka? A poza tym są wakacje, przygoto­ wujemy wniosek koncesyjny, a Radio WNET jest ciągle w podróży. Oczywiś­ cie zachęcam do przeczytania „Kuriera WNET”. K

G

GRAFIKA NA S. 4-7: GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

Redaktor naczelny

KURIER WNET

Złodziejska nagroda Nobla „To dla mnie szok!” – powiedział min. Tchórzewski na posiedzeniu Komisji Energii i Skarbu Państwa w spra­ wie sprzedaży KWK „Krupiński”. Członek zarządu i prokurent spółki JSW podpisali z niemiecką firmą 3 utajnione przed innymi członkami zarządu, radą nadzorczą i organami właścicielskimi umowy na nie­ korzyść Spółki. W II RP za tego typu działalność gro­ ziła urzędnikom kara śmierci! – przypomina OKOPZN.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F TZ okazji 550-lecia polskiego parlamentaryz­

w hiszpańskie ręce.TObliczono, że w Sejmie

kardynałem.TZmarł poeta trąbki Tomasz

demografowie zapowiedzieli za 9 miesięcy wiel-

mu na Zamku Królewskim w Warszawie zasiad-

obecnej kadencji posłowie 54 tys. razy głośno

Stańko.TDo założyciela Maanam Marka Jac­

ki baby boom.TPo 3-letnim zamieszaniu spo-

ło Zgromadzenie Narodowe.TMałgorzata

coś komentowali z ław poselskich, co dało re-

kowskiego dołączyła Olga Jackowska, zwana

wodowanym polityką Berlina, przywódcy UE na

Gersdorf, a w ślad za nią także niektórzy inni

kordową po 1989 roku średnią 309 okrzyków

Korą.TZ odwołaniem na „ważny interes Rze-

szczycie w Brukseli jednogłośnie potwierdzi-

byli sędziowie Sądu Najwyższego nie przyję-

na dzień posiedzenia.T„ Jesteście bydlakami.

czypospolitej” MSZ odmówił przyznania azylu

li, że polityka azylowa należy do wyłącznych

li do wiadomości przejścia w stan spoczynku,

Antyobywatelską burżuazją. Łapa w łapę PiS

Silie Garmo i jej półtorarocznej córeczce, która

kompetencji państw członkowskich.T„W po-

co otworzyło kolejny etap w wysiłkach trze-

z PO przeciw Polakom. Przeciw zwykłym lu-

tym samym najprawdopodobniej zostanie ode-

równaniu z poprzednim rokiem uległa zmia-

ciej władzy, by stać się w państwie władzą

nie powierzchnia Polski, która zwiększyła się

pierwszą.T„Mam już 88 lat. Sama biologia

o 1643 ha, co jest wynikiem wejścia w życie roz-

W specjalnej deklaracji premier Benjamin Netanjahu publicznie potępił antypolonizm. „Rząd Polski na uchodźstwie, a w szczególności polskie podziemie, a zwłaszcza Armia Krajowa – były takie przypadki – byli szmalcownikami lub sami mordowali Żydów” – skomentował deklarację Netanjahu Order Orła Białego Szewach Weiss.

tłumaczył wycofanie z sądu wniosku o auto­ lustrację jeszcze z 1999 r. oskarżony o współpracę z SB były przywódca antykomunistycznej KPN Leszek Moczulski.TPo raz pierwszy od ćwierćwiecza liczba osób poszukujących pracy w Polsce spadła poniżej 1 mln osób.TPoinfor-

nii podstawowej, zewnętrznej granicy morza tery­torialnego oraz zewnętrznej granicy strefy przyległej Rzeczypospolitej Polskiej” – poinformował Główny Urząd Geodezji i Kartografii.TOkazało się, że przy aprobacie ekologów w polskiej puszczy nad Notecią można wznieść

mld zł przychodów, koncern Agora 1 mld zł,

całkiem sporej wielkości zamek pod warun-

a krytykowane przez wcześniej wspomniane:

dziom. Przeciw wolności i demokracji. POPi-

brana matce w rodzimej Norwegii przez Barne-

kiem, że nie ucierpi przy tym żaden kornik.

„medialne imperium ojca Tadeusza Rydzyka”

Sowym ścierwem jesteście i prędzej czy później

vernet.TIga Świątek wygrała juniorski Wim-

TZ okazji sezonu ogórkowego w roli Złotego

– 30 mln zł.TRuszył rządowy program szkol-

za to zapłacicie” – skomentował brak zgody

bledon.TZ okazji zakończenia piłkarskiego

Pociągu z Dolnego Śląska został obsadzony py-

nych wyprawek dla dzieci w wysokości 300

Senatu na prezydencką inicjatywę referendum

mundialu w Moskwie część kibiców zwycięskich

ton tygrysi znad Wisły.TMieszkańcy Księżyca

złotych oraz obniżka opłat za wodę w War-

konstytucyjnego lider Kukiz´15 Paweł Kukiz.

trójkolorowych zaczęła plądrować ulice Paryża;

otrzymali możliwość obejrzenia zaćmienia Słoń-

szawie o 314 złotych rocznie (dla 4-os. rodzi-

TWielki Jałmużnik, a wcześniej ceremoniarz

podczas gdy w Chorwacji, której reprezentac­

ca, a mieszkańcy Ziemi – zaćmienia Księżyca. T

ny).TFabryka autobusów Solaris przeszła

papieski arcybiskup Konrad Krajewski stał się

ja niespodziewanie zdobyła srebrny medal,

Maciej Drzazga

S

Przy dużej propagacji, np. przy wiel­ kich opadach śniegu na Białorusi i Ukra­ inie, Rosjanie mogą niepost­rzeżenie ot­ worzyć silosy na północ od Charkowa i odpalić rakiety manewujące (cruise), kierując je wzdłuż granicy białorusko­ -ukraińskiej do Polski. Ani Białorusini,

Co to jest IBCS? Jest to system dowodzenia polem bitwy, a zatem nie ma mowy o zintegrowanym systemie dowodzenia całością „polskie­ go nieba”. Nie jest to taki system, jaki Amerykanie mają do obrony „ame­

wczesnego wykrywania. Można jedy­ nie polegać na zdolnościach i wiedzy operatora-dowódcy. System posiada różne możliwości alarmowe, które go „obudzą” w przypadku zagrożenia. Od szybkości jego reakcji mogą zależeć losy kraju i życie milionów ludzi.

Przed nowym Szefem Sztabu Generalnego staje zasadnicze pytanie: Czy jes­tem w stanie razem z moimi żołnierzami obronić Polskę zaatakowaną ze wschodu? Czy posiadam wystarczającą ilość sił i środków? Czy sojusznicy przyjdą mi z pomocą?

Po brukselskim Szczycie Chris M. Zawitkowski

Skąd może przyjść uderzenie? Warto zastanowić się, co może się zda­ rzyć. Federacja Rosyjska posiada ło­ dzie podwodne klasy „Warszawianka” (zaprojektowane na płytkie morza), które mogą być wyposażone w rakiety manewrujące. Mogą one zaatakować nadbałtyckie aglomeracje miejsko­ -przemysłowe, a także instalacje an­ tyrakietowe na Wybrzeżu. Twierdza kaliningradzka, która oprócz największego portu wojenne­ go „Bałtyjskaja”, wspieranego przez Kronsztadt, jest najeżona wprost ra­ kietami. Są tam Topol-M, Iskander i SS-20, które, wyposażone w głowice podtaktyczne (poniżej 1 KT – nie obję­ te żadnymi układami o nieproliferacji broni atomowej i ograniczeniach wy­ nikłych z układów zawartych między USA i Ros­ją), są w stanie dotrzeć do Warszawy czy Łasku, zanim podnie­ siemy nasze F-16. (Pewnie wszystkie 50 sztuk plus myś­liwce amerykańskie, które w tym czasie będą stacjonować na terytorium Polski).

Halifax, Kanada. Centrum Dowodzenia Marynarki Wojennej Wschodniego Wybrzeża

Военная Доктрина to znaczy doktryna „wojenna”, nie „wojskowa” czy „militarna”. Podobnie Борьба о Мир – to znaczy „walka o świat”, a nie „walka o pokój”. Pamiętając o tych, wcale nie semantycznych szczegółach, warto analizować prawdziwe intencje twierdzy kremlowskiej. ani Ukraińcy ich „nie zauważą”. My zo­ baczymy je w okolicach Drohiczyna… Czy Rosjanie poczekają, aż pol­ skie jednostki antyrakietowe będą na miejscu i w pełnej gotowości i wiedzy bojowej? Gdzie będą nasze IBCS-y? Czy oficer dowodzący będzie posiadał upoważnienia do zestrzelenia, czy nie? Jest pewne, że Rosjanie zidentyfikują „korytarze” pomiędzy IBCS-ami.

rykańskiego nieba”. Tam jest Chayen­ ne Mountain NORAD i inne centra, z których każde jest w stanie podjąć się takiej obrony w dowolnym punkcie Ziemi, gdziekolwiek są interesy USA. IBCS jest znakomitym rozwiąza­ niem operacyjnym, może taktycznym, lecz w żadnym razie strategicznym. Nie posiada możliwości „podpięcia” danych wywiadowczych czy systemu

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

A

2017 r. w sprawie szczegółowego przebiegu li-

mowano, że Grupa TVN odnotowała w ub.r. 1,8

iły Zbrojne RP nie pozostają w próżni. Istnieje określone środowisko polityczne w kra­ ju i wokół niego. Dwa lata po szczycie NATO mamy siły sojusznicze na terytorium Polski. Obecność wojsk Stanów Zjednoczo­ nych na terenie kraju jest dobrym gwa­ rantem wsparcia Sojuszu dla bezpie­ czeństwa Polski. I nie jest to byle jaka siła, lecz znacząca. Moskwa dobrze zas­ tanowi się, zanim zdecyduje się przelać krew amerykańskich żołnierzy. Jakkol­ wiek mało liczebne, stanowią określo­ ną siłę, która zarówno swoją obecnoś­ cią, jak i wyposażeniem bojowym jest w stanie utrzymać przesmyk suwalski przez „pewien czas”. Rozkazy dla nich przyjdą z Ameryki. Ich prezydent po­ wie im, co mają robić. Siły Zbrojne RP już za dwa lata wejdą w posiadanie rakiet Patriot. Na 2020 rok zaplanowane są testy IBCS w USA. Znając możliwości produkcyj­ ne firm zbrojeniowych, można plano­ wać sprowadzenie tych stanowisk do­ wodzenia (Integrated Battle Command System – IBCS) na rok 2024–2025, jeśli testy będą udane i Departament Obro­ ny USA (DoD) oraz Missile Defense Agency (MDA) zaakceptuje środki na­ prawcze, powzięte przez producenta. Do tego czasu wojska antyrakietowe RP powinny być już wdrożone w obcho­ dzenie się z tym uzbrojeniem. Miejmy nadzieję, że oficerowie wyselekcjono­ wani do obsługi IBCS odbędą odpo­ wiednie przygotowanie, aby „z marszu” zająć odpowiedzialne stanowiska przy monitorach. Można przypuszczać, że do 2025 roku Polskie Siły Zbrojne będą gotowe, aby mądrze i odpowiedzialnie bronić polskiego nieba.

G

porządzenia Rady Ministrów z dnia 13 stycznia

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

FOT. WWW.NAVY-MARINE.FORCES.GC.CA

Co z tą Rosją? Wiele możemy dowiedzieć się o dok­ trynie wojennej Federacji Rosyjskiej (FR) zarówno studiując opublikowany dokument, jak i analizując manewry wojenne rosyjskich sił zbrojnych. W dokumencie opublikowanym w grudniu 2014 roku można zauważyć intencje Kremla wobec „reszty świa­ ta”. Warto dobrze zaznajomić się z tym dokumentem, zwłaszcza gdy politycy decydują o siłach zbrojnych naszego kraju. Gdy wyczuje się ducha tej dok­ tryny, wiele można wnioskować o au­ torze i jego planach. A zatem, Военная Доктрина to znaczy doktryna „wojenna”, nie „wojskowa” czy „militarna”. Podob­ nie Борьба о Мир – to znaczy „walka o świat”, a nie „walka o pokój”. Pamię­ tając o tych, wcale nie semantycznych

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

szczegółach, warto analizować praw­ dziwe intencje twierdzy kremlowskiej. Dopiero wówczas można zrozumieć, jak należy planować i przygotowywać armie cywilizacji zachodniej na ewen­ tualny konflikt z Rosją. Dzisiaj nowoczesna wojna to­ czy się na wielu frontach, obsza­ rach i przy zastosowaniu różnych środków bojowych. Są to rakiety o różnym zasięgu, przestrzeń cy­ bernetyczna, rakiety typu cruise, naruszanie przestrzeni powietrz­ nej i kosmicznej z lądu i z morza, nękanie nadgraniczne, nawet ter­ roryzm w kraju. Do tego dochodzi wewnętrzna agentura i „pożytecz­ ni idioci”. Polityka wewnętrzna UE i międzynarodowe układy i interesy też mają duży wpływ na obronność kraju. Polskie Siły Zbrojne potrze­ bują wszystkiego: satelitów, rakiet, samolotów, czołgów, okrętów, itd... Jednak najważniejsze to organiza­ cja – systemy dowodzenia. Bez tego – ludzkiego – elementu zostaje tyl­ ko „kupą, mości panowie i huzia na Józia!”. Tak jak organizm ludzki nie funkcjonuje bez głowy, tak armia bez systemu dowodzenia jest jedynie „ku­ pą pospolitego ruszenia”. Polskie Siły Zbrojne potrzebują zintegrowanego systemu dowodzenia, który uwzględ­ ni wszystkie elementy współczesnego pola walki. Zagrożenie dla Polski ze strony Ro­ sji jest bardzo złożone i wymaga od systemu obronnego wielowarstwowej i wieloczłonowej architektury, która jest zdolna stawić czoła przeciwnikowi w powietrzu, na ziemi i w przestrzeni stratosferycznej wraz z zagrożeniami w cyberprzestrzeni.

Siły Antyrakietowe RP

A NATO?

Najwyższy czas

Dzisiaj rozgrywającym jest Donald Trump, który stawia warunki, okre­ śla cele i zadania. Prezydent USA sta­ wia żądania wypełnienia zobowiązań przez państwa sojusznicze paktu. Bun­ deswehra jest w rozsypce oraz spara­ liżowana polityką multikulti. Sytuacja Francji – bardzo podobna. Przynaj­ mniej mają sztab generalny, czego nie ma w Niemczech (jest to wynik kapitulacji III Rzeszy w 1945 roku). Francja i Wielka Brytania posiadają broń nuklearną. Na kogo może liczyć Polska? Tylko na samą siebie! Należy wygrać wyścig z czasem. Zbroić się, jak się da. Nie ma czasu na zagrywki, jakie stosuje tak zwana opozycja sejmowa i ulicz­ na. Czas zjednoczyć siły polityczne lub odejść w niebyt. Prezydent Donald Trump wy­ raźnie poparł ideę Międzymorza. Za­ powiedział wsparcie amerykańskie. Trzeba kuć żelazo, póki gorące! Naj­ ważniejsze są Siły Zbrojne i zaplecze gospodarcze.

Przez osiem lat uprzedniej władzy prawie nic nie zrobiono. Dziś wy­ darzenia toczą się lotem błyskawicy. Czas podejmować decyzje – mądre. Czasu na korekty nie ma! I pewnie nie będzie. K

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Jest to najważniejsze zadanie dla obro­ ny „polskiego nieba”. System dowo­ dzenia musi być taki sam, jak w USA. Potrzeba ludzi o przebiegłości Du­ dy i energii oraz zdolnościach or­ ganizacyjnych Macierewicza. Tego oczekuje Polska. Dla polskiego odpowiednika (ame­ rykańskiej) MDA potrzeba 1200–1500 zdolnych oficerów. Trzeba ich odnaleźć i wykształcić. Czasu na to jest mało. Architektura systemu zależeć po­ winna od możliwości oraz od środo­ wiska, w jakim Polska się znajduje. Kraje regionu oraz pozostałe kraje zachodnie, zarówno NATO-wskie, jak i spoza sojuszu, zdają sobie spra­ wę, że jeśli Polska się obroni, to obro­ ni i te kraje również. Dlatego wkład i kooperacja tych krajów z Polską nie powinna przedstawiać najmniejszego problemu. Począwszy od Turcji, Grecji i Włoch, po Francję, Wielką Brytanię, Niemcy i Skandynawię, wszystkim po­ winno zależeć na wzmocnieniu Polski. W Stanach Zjednoczonych Polska jest obecnie postrzegana jako filar pokoju w Europie, jako kraj kluczowy dla po­ koju w Europie. Amerykańska polity­ ka bezpieczeństwa wobec Europy bę­ dzie się opierać w najbliższych latach na trzech krajach: Wielkiej Brytanii, Polsce i Izraelu. Polska musi odbudować swoją ato­ mistykę i dołączyć do programu ato­ mowego NATO. Oprócz rakiet Patriot potrzebne są MEADS i rakiety typu „cruise”. Dopiero, gdy polskie siły zbroj­ ne osiągną opisany tutaj stan, Federa­ cji Rosyjskiej nie będzie się „opłacało” zaczynać awantury wojennej z Polską.

Chris M. Zawitkowski PoloniaInstitute.net, Przewodniczący Polsko­ -Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekono­ micznego; zam. USA

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 50 · SIERPIEŃ 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 04.08.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

nie pozwala mi toczyć dalej tej sprawy – wy-


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

K

iedy piszę te słowa – 30 lipca – ważą się losy rządu francus­ kiego. Znęcanie się goryla prezydenckiego nad dwoj­ giem manifestantów 1 maja br., ujawnione niedawno, urosło do rozmiarów afery stanu zagrażającej rządowi. Lewe i prawe skrzydło opo­ zycji złożyły wnioski o votum nieufnoś­ ci dla rządu. Komisja parlamentarna prowadzi śledztwo. Telewizyjny serial polityczny live trwa. Siedzę tu, w Pirenejach Francus­ kich, myślę po polsku i ogarnia mnie wstręt do polityki. Najchętniej pisał­ bym o teatrze, coż!, kiedy teatr w zani­ ku. W mieście Moliera i Saszy Guitry od przedwojny nie zbudowano ani jednej nowej sali. Tym lepiej, powiecie, miasto Paryż nie wie, co począć z istniejący­ mi przybytkami Melpomeny. Mecenas czterdziestu z nich dotuje przedstawie­ nia z nawyku i ma kłopoty z zapełnie­ niem widowni. Paryż posiada 90 sal widowisko­ wych. Wśród nich 40 to są prawdzi­ we teatry, w większości zbudowane za Napoleona III, a w każdym razie przed I wojną światową. Resztę stanowią po­ mieszczenia przypadkowe i przysto­ sowane. Miasto najczęściej wyzyskuje teatr do akcji socjalnej. Placówki opieki przy merostwach dzielnicowych roz­ dają darmowe bilety biednym, tak jak darmową zupę pod katedrą No­ tre Dame i pod wieżą świętego Jakuba rozdaje Pomoc Katolicka. Prowadza się do teatru także wycieczki upośledzo­ nych umysłowo. Sztuka teatralna jest w znacznej mierze gatunkiem umownym. Potrzeba wyobraźni, aby przyjąć, że za drzwiami z tektury znajduje się inna część miesz­ kania albo głębokie urwisko. Albo, że między jedną sceną a drugą upłynął miesiąc. Trzeba wewnętrznej zgody na konwencję. Telewizja, znacznie bardziej dosłowna, wygrywa wśród szerokiej publiczności. Zresztą telewizja, według wyra­ żenia eksperta pozbawionego złu­ dzeń, rozpatruje przedstawione materiały pod kątem „przydatno­ ści do sprzedaży coca-coli między punktami prog­ ramu”. Prowadzone

są codziennie sondaże oglądalności. Dyrekcja zatrzymuje pozycje, które przyciągnęły najwięcej telewidzów. Inne likwiduje. Znakomity program literacki „Apostrofy”, nagradzany na świecie, zdjęto z małego ekranu wie­ le lat temu, podczas gdy za transmisje meczów piłki nożnej telewizje płacą z każdym rokiem coraz to więcej mi­ lionów. Wiadomo – w przerwie fran­ cuskich meczów mundialu 30 sekund reklamy kosztuje 240 tysięcy euro. Upowszechnienie analfabetyzmu i ge­ neralne obniżenie współczynnika in­ teligencji (IQ) z powodu spożycia al­ koholu i chemikaliów dokonują reszty. Nigdy funkcja pedagogiczna państwa nie była ludziom bardziej potrzebna i nigdy państwo skuteczniej nie stara­ ło się od niej uciec. „Disce puer lati­ nae, ego faciam te Mości Panie” – „Ucz się, chłopcze, łaciny, nadam ci za to szlachectwo” – powtarzano w daw­ nej Polsce. Po cóż chłopiec ma uczyć się tu i teraz, kiedy szlachectwo w re­ publice nie istnieje, a nieuctwo jest dobrze płatne? Na kondycję teatru ma wpływ czynnik ekonomiczny – koszty wysta­ wienia, a zwłaszcza honoraria aktorskie. Liczy się każdy grosz i każda dramatis persona. „Teatr mój widzę ogromny” – mówił Wyspiański. W czasach Gabrie­ li Zapolskiej było jeszcze Ich czworo, dziś każda obsada liczniejsza od dwóch osób dyskwalifikuje realizację. Czasami nawet dwojga za dużo. Przedstawienie komedii Francuza Gilberta Subleyra­ sa Ławeczka, zapowiadane na długo naprzód przez Teatr Montparnasse, nigdy nie doszło do skutku. Prawdo­ podobnie sztuka na dwóch aktorów okazała się dla budżetu teatru nie do udźwignięcia. Inną świetną kome­ dię laureata teatralnej nagrody Ceza­ ra obejrzałem niegdyś w Warszawie. Paryża nie było stać na liczną obsadę Napisu. Formą uprawianą najchętniej jest teatr jednego aktora. Trupy teatralne zamieniły się w wolne zrzeszenia soli­ stów. Figuranci i „postaci z chóru” zajęli środek sceny. Odbiło się na poziomie ogólnym, kiedy aktor przydatny do wymówienia kwestii „Samochód pana

P

i

o

t

r

W

chwili przejścia na emery­ turę, na którą zresztą jakże niecierp­ liwie czekałem; a zatem w tej re­ dakcji lat temu wiele pracował pewien redaktor, dla którego przegrana CDU w wyborach do Bundestagu (w roku 1969) była tak wielkim szokiem, że wyszedł przez okno willi w najelegan­ tszej wówczas dzielnicy Kolonii, Ma­ rienburg, w której mieściła się redakcja, i wszedł na znak protestu wobec zwy­ cięstwa czerwonych (SPD) na drzewo, z którego zdjęli go strażacy i panowie w białych kitlach. A on uwierzył tylko w przesłanie o końcu świata, jaki nie­ chybnie musiał po wyborach nadejść. Być może miał on przed oczyma plakat wyborczy CDU, na którym groźnie wy­ glądający gość przestrzega: Alle Wege des Marxismus führen nach Moskau!. Co czyta Małgorzata Gersdorf? O dalszych losach oświadczenia berlińskiego MSZ, rozstrzygającego ostatecznie o tym, czy Małgorzata Gers­ dorf nie jest, czy jest prezesem Sądu Najwyższego Rzeczpospolitej Polskiej w Warszawie, już nie czytałem ani nie słyszałem, ani też nie widziałem czego­ kolwiek w niemieckich mediach. Dekla­ racja berlińskiego AA, która ma wszelkie atuty, by znaleźć się nie tylko w skryp­ tach instytutów dziennikarstwa, ale i pra­ wa międzynarodowego, przeszła bez śladu! Cicho, sza! Tak więc nie dowie­ działem się, czy szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych (w Warszawie) wezwał w nocy (a tak nakazuje protokół) am­ basadora zaprzyjaźnionego mocarstwa, by mu wytłumaczyć, że nie tylko dobry

t

t

Nowa farsa w starej obsadzie (teatr w sezonie ogórkowym) Kiedy dyskusja schodzi na emigrantów, media i politycy francuscy powołują się na list do Unii Europejskiej podpisany przez trzech prezydentów. Ci polscy prezydenci wzywają Francuzów i Niemców na pomoc przeciwko polskiemu rządowi. prezesa został podstawiony” objął główną rolę. Ważnym fenomenem artystycz­ no-politycznym Warszawy jest pani Krys­tyna Janda. Z aktoreczki nieznoś­ nie histerycznej, którą autorytet Wiel­ kiego Reżysera uchronił od zaginięcia w tłumie, pani Janda wyrosła na piękną kobietę, artystkę doświadczoną, świa­ domą swej sztuki jako aktorka i reży­ ser. W teatrze przerobionym z kina wy­ stawia z dużym powodzeniem wesołe farsy angielskie, dobrze grane i jesz­ cze lepiej (przez nią) reżyserowane. Wyczyn godny podziwu; adaptowa­ na sala odznacza się niewdzięczną ar­ chitekturą. Widzowie siedzą po obu stronach sceny, jak w tanim cyrku. Ale pani reżyser i jej znakomity scenograf pan Maciej Putowski doskonale sobie

radzą z niedogodnościami i z wady czy­ nią zaletę. Mimo sukcesów artystycznych pa­ nią Jandę przepełnia gorycz. W po­ przednim reżymie czuła się jak ryba w wodzie. Obecny skazał jej teatr na surową dietę odchudzającą. Można zrozumieć powody jej rozgorycze­ nia, ale trudno jest je usprawiedliwić. Poprzedni, hojny system dotacji pań­ stwowych nie był stworzony z myślą o teatrze, ale o gazecie. Konkretnie – „Gazecie Wyborczej”. Pani Janda za­ mieszczała w „Gazecie” całostronicowe ogłoszenia płatne od 50 do 100 i wię­ cej tysięcy złotych. Nadmierne wydatki niepotrzebne ani publiczności, ani te­ atrowi, bardzo przydawały się spół­ ce Agora. Razem z reklamami rozmai­ tych spółek państwowych, ministerstw,

obyczaj nie zez­ wala na tego typu niesmacz­ ną ingerencję w spra­ wy sąsiedniego państwa. Jestem przekonany, że do tego wydarzenia doszło, nie wyobrażam bowiem sobie, by MSZ w Warszawie sam siebie zlek­ ceważył. Wprawdzie wielu polityków dzi­ siejszej opozycji po przegranych wy­ borach do Sejmu wyrażało gotowość

dalszego prowadzenia działalności po­ litycznej w gabinecie cieni (złośliwie i nieładnie nazywanego przez niele­ wicowych internautów „gabinetem cieniasów”), względnie deklarowało opuszczenie kraju, ale wypowiedzi te były raczej wyrazem rozpaczy, niż odpowiadały wymogom Realpolitik. Opuścić kraj, ale dokąd? Przenieść się do Brukseli bez apanaży chociażby członka Parlamentu Europejskiego? To raczej mało wykonalne, zbyt kosz­ towne i nieefektywne. Taki projekt nie daje, jak to się dzisiaj mówi, możliwo­ ści „finansowej samorealizacji”. Projekt Sądu Najwyższego na emigracji nie mógłby udać się w pojedynkę: a gdzie premier, gdzie rząd, gdzie ministrowie, no i gdzie pan prezydent? Wydaje mi się, że nawet najbogatsze Karnevalvereine w Niemczech nie weszłyby w ten biznes, bo niewielki, jeśli w ogóle, przy­ niósłby on profit. A publika, na przy­ kład w Nadrenii, woli jednak młode, fi­ kające nóżkami Maryśki od najlepszych zasłużonych artystek rewolucji. W Karlsruhe, stolicy niemieckie­ go prawa, świętuje się także piątą porę roku, czyli Fasching. Małgorza­ ta Gersdorf powinna się pośpieszyć

O

świadczenie, złożone w lipcu na łamach le­ wicowej (innych w za­ sadzie w Niemczech już nie ma) gazety „Süddeu­ tsche Zeitung” z Monachium jest tak przerażająco jednoznaczne, że nawet najwybitniejszy prawnik z grona sędziów Sądu Najwyższego nie byłby w stanie inaczej zinterpretować tej wypowiedzi, jak tylko tak, że Małgorzata Gersdorf chce utworzyć jakiś konkurencyjny wo­ bec Sądu Najwyższego w Warszawie trybunał, na którego czele zamierza osobiście stanąć. Bawić się można na wiele sposo­ bów, a Monachium (także to czerwo­ ne) ma swój karnawał, zwany nad Izerą Fasching, na którym każdy się bawi, jak chce. Czemu nie w prezes Sądu Naj­ wyższego na emigracji? I chyba tylko to Małgorzata Gersdorf miała na myśli, opowiadając w Karlsruhe o swych pla­ nach na spędzenie emerytury. A może się jednak mylę, skoro występ Małgorzaty Gersdorf w sie­ dzibie i na zaproszenie BGH (Bundesgerichtshof) – niemieckiego odpo­ wiednika polskiego Sądu Najwyższego – przygotowywano z wielką precyzją, by nie dopuścić do politycznej gafy. Nadburmistrz miasta Karlsruhe, w któ­ rym to zapadają ostateczne wyroki, Frank Mentrup, po otrzymaniu od am­ basadora Najjaśniejszej Rzeczpospo­ litej w Berlinie pisma, informującego go o tym, że Małgorzata Gersdorf jest jedynie emerytowaną prezeską Sądu Najwyższego, zwrócił się z zapytaniem w tej sprawie do wyższej instancji, czyli do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ministerstwo Spraw Zagranicznych uspokoiło nadburmistrza Karlsruhe słowami: „Nie ma sygnałów, jakoby nie była już ona prezeską”. Nie moż­ na mieć pretensji do nadburmistrza Karlsruhe, że w tak delikatnej sprawie zwrócił się do resortu stojącego wyżej od ambasadora. Sęk w tym, że pomylił stolice – bo nie wydaje mi się, by sądził, że polski ambasador podlega szefowi AA (Auswärtiges Amt) w Berlinie, acz­ kolwiek nie da się wykluczyć takiego rozumowania. Protesty zawiedzionych ludzi, wy­ nikające z kompleksów lub z politycz­ nej determinacji, przyjmują różnorakie formy. W redakcji niemieckiej rozgłoś­ ni radiowej, w której pracowałem do

i

J

a

n

B

o

g

a t k o

Tańcowała Małgorzatka… Kiedy była prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf spełni swą obietnicę pełnienia funkcji prezes SN na emigracji?

urzędów itp., itd., żarłoczny wydawca „Gazety” zyskiwał dodatkowe pienią­ dze – około miliona złotych dziennie, czy dzień gorszy, czy lepszy. W zamian teatr otrzymywał szczodre dotacje. W dowcipnej farsie Michnika zna­ na aktorka grała role pompy ssąco-tło­ czącej: ssała pieniądze z budżetu i tło­ czyła je do Agory. Można wybaczyć jej gorliwość; nie bez znaczenia był zapewne szlachet­ ny czynnik wdzięczności dla ważnego udziałowca „Gazety” – Andrzeja Wajdy – Pigmaliona – którego była Galateą. Można zrozumieć również pobudki „Gazety”, ale zrozumieć, to nie znaczy wybaczyć. We Francji szwindel odsy­ łanej premii nazywa się „retro-commission” – i jest surowo karany. Problemu nie stanowi jątrzenie przez „Gazetę” opinii publicznej w kra­ ju i za granicą przeciwko rządowi. Gdy­ by nawet ministrowi kultury nie przy­ świecały żadne względy polityczne, o co go stale oskarżają, to i tak musiał­ by rozbić system odsyłanej premii, aby pozostać w zgodzie z Unią Europejską. W obronie zasad uczciwej konkuren­ cji Komisja Europejska zabrania ukry­ tego finansowania przedsiębiorstw przez państwo. Zresztą choroba była zaraźliwa, ze szkodą dla budżetu kul­ tury i kieszeni podatnika; dyrektorzy innych teatrów, czując, „co jest grane”, również chętnie ogłaszali się w „Gaze­ cie Wyborczej” w nadziei na zwiększo­ ne dotacje. Pani Janda, protestu­ jąc przeciwko polity­ ce kulturalnej rządu, nie broni swobody wypowiedzi arty­ stycznej, ale kasy „Gazety Wybor­ czej”. Prawdziwych wzruszeń teatral­ nych dostarcza jeszcze scena poli­ tyczna. W dramatach oglądanych przez miliony wymaga się od wykonawców rze­ czywistego talentu. Praktyczni Amery­ kanie pierwsi zdali sobie z tego spra­ wę, szukając prezydenta w zasobach

Hollywoodu. Doświadczony w odgry­ waniu kowbojów Reagan nie był wcale jako prezydent gorszy od adwokata Nixona. Pod wieloma względami może nawet lepszy. Przed laty dramat przemiany ustrojowej zwrócił oczy świata na Pol­ skę. Masowe widowisko z trzynasto­ ma milionami statystów. Z pewnością pokojowy Nobel Wałęsy był niepo­ rozumieniem. Pan Bolesław (dla mo­ codawców „Bolek”) za rolę trybuna robotniczego zasłużył co najmniej na Osara. W zbiorowych scenach mod­ litwy wyciskał łzy z oczu najstarszych teatromanów. Zresztą za sztukę pt. „So­ lidarność” należało się kilka Oscarów – Michnikowi i Rakowskiemu za reży­ serię i casting, innym za scenografię, a zwłaszcza kostiumy. Wiadomo – wy­ stawiała policja, a któż lepiej posiadł sztukę przebierańców jak pinkertony wszystkich maści. Sztuczne wąsy, Czę­ stochowska w klapie, długopis z pa­ pieżem w mgnieniu oka przekształciły agenta-prowokatora w męża zaufania publicznego. Dopiero późniejsza rola prezydenta okazała się zbyt trudna dla utalentowanego naturszczyka. Mimo wszystko, swego dokonał, obalając rząd mecenasa Olszewskiego. Dyrekcja musiała zmienić obsa­ dę. Jego obaj dublerzy nie zabłysnę­ li talentem. Aleksander Kwaśniewski, najwierniejszy syn partii, który rzucił legitymację w 1990 roku, kiedy nie było już komu jej oddać – bo wszyscy uciekli wcześniej – przez dziesięć lat krył rozkradanie Polski. Mówiło się wiele o koligacjach pre­ zydenta hrabiego Komorowskiego z dynastiami pa­ nującymi w Eu­ ropie, mówiło się za mało o jego ko­ ligacjach z czerwony­ mi dynastiami w Polsce, mimo iż były bliższe i bar­ dziej oczywiste. I teraz oni – zgra­ ni gwiazdorzy kiepskiej farsy – wzywają na pomoc Europę. Więc może lepiej pisać o gastronomii... K

z realizacją swego projektu emigracyj­ nego, jeśli chce zdążyć na czas. Karna­ wał to zbyt poważna sprawa, by oddać go w nieprofesjonalne ręce. Zarabia gastro­nomia. Hotelarstwo. Reklama. Także i policja ma ręce pełne roboty, a nie jest ona w Niemczech tak poko­ jowa, jak w Polsce. To wszystko wyma­ ga przygotowań. Pisanie tekstów ske­ czy pożera czas i intelekt tęgich piór, szkoły tańca mają pełne programy, sale na festyny rezerwuje się na lata z góry. I jak tu zmieścić w programie Fastnacht „Malgorzata Gersdorf Show”? Nie, na ten karnawał jest już zdecydowanie za późno. I mało prawdopodobne, by w tym projekcie gościowi z dalekiej Warszawy pomogła finansowo Betti­ na Limperg, gospodyni spotkania, na którym Gersdorf wyraziła ochotę na funkcję „pierwszej prezes na emigracji”. Czytelnik prasy niemieckiej sporo może dowiedzieć się o – chciałoby się powiedzieć – braterskiej pomocy dla Gersdorf i towarzyszy w walce ze „stra­ tegicznym demontażem państwa prawa w Polsce przez populistyczną partię rzą­ dzącą” – jak „informuje” „Süddeutsche Zeitung”. Także niemiecki Trybunał Kons­tytucyjny włącza się w krucjatę wspierającą „zaangażowanych polskich kolegów”. Tymczasem – opowiada Jo­ hannes Masing, sędzia niemieckiego BFG, który „od dawna utrzymuje ścisłe kontakty z zaangażowanymi polskimi kolegami” – Trybunał Konstytucyjny w Polsce, pierwszy cel demontażu, zos­ tał w zasadzie unicestwiony przez „poz­ bawienie go serca i tożsamości”. A teraz to samo stało się z Sądem Najwyższym Małgorzaty Gersdorf! Tak dla informacji: w niemieckim Trybunale Konstytucyjnym nie ma ani jednego sędziego z ex-NRD. Na to nie zezwolił duch państwa prawa. Oczy­ wiście niemieckiego państwa prawa. Ach, jakie wzruszające sceny z wieczornej gali Małgorzaty Gers­ dorf w przedkarnawałowym Karlsru­ he opisuje monachijska „Süddeutsche Zeitung”! Oto na zakończenie wykładu w BGH dopuszczono pytania ze stro­ ny zaproszonej publiczności. Zgłosiła się pewna Polka mieszkająca w Niem­ czech. W jej oczach – zauważa dzien­ nik – sytuacja wygląda jeszcze groźniej, niż faktycznie jest. Emigrantka pyta, czy Polska nie stoi aby w obliczu wojny do­ mowej. – Nie była Pani tam od dawna

– odpowiedziała pytaniem Małgorzata Gersdorf – prawda? I dodała: – Nie, wykluczam wojnę domową. Tym bar­ dziej, że nasze wojsko jest niezbyt do­ brze zorganizowane. Nasi sojusznicy na pewno się cieszą z tej opinii. Na takie dictum nie zdobył­ by się żaden niemiecki polityk za gra­ nicą. To skończyłoby jego karierę. Raz na zawsze. Przed, po i w trakcie karna­ wału. Ale w Polsce takie lekceważenie nie uchodzi za naganne. I to nie tylko w maglu. Wszystkie niemieckie gazety – bez wyjątku – uważają się za znawców pol­ skiej konstytucji, której ich dziennika­ rze zapewne nigdy nie mieli i nie będą mieć w ręku. Fakt uchwalenia ustawy obniżającej wiek emerytalny sędziów do lat 65 uważają one za „ewidentne naruszenie polskiej konstytucji”, jak chce monachijska gazeta. Czytelnik tych dzienników przecież po konstytucję nie sięgnie i nie przeczyta tam chociażby, że to „Ustawa określa granicę wieku, po osiągnięciu której sędziowie prze­ chodzą w stan spoczynku” – art. 180 ust. 4. Dlatego pani Gersdorf może w Karlsruhe z przejęciem opowiadać manipulowanej publiczności o „czyst­ kach” w Polsce pod pretekstem obni­ żenia wieku emerytalnego. Nie ponosi w związku z tym żadnego ryzyka. Nic jej za to w Polsce nie grozi. Nikt jej nie oskarży, nie postawi przecież przed są­ dem emerytki. Zabraknie dreszczyku na paradę karnawałową w Karlsruhe? Nie, Małgorzata Gersdorf nie utworzy Sądu Najwyższego na emigra­ cji. W każdym razie nie w Niemieckiej Republice Federalnej. Ani w żadnym z państw członkowskich Unii Europej­ skiej. Zabraniają tego przepisy prawa i umowy międzynarodowe. Oczywiście dla Małgorzaty Gersdorf jest to na ra­ zie obojętne. Ale emerytowana pierw­ sza prezes Sądu Najwyższego musi się jeszcze wiele nauczyć, zanim wejdzie na śliski, unijny parkiet. Na przykład podstawowej zasady, że nawet najbar­ dziej efektowne kłamstwo ma krótkie nogi. A raczej – im efektowniejsze, tym krótsze. I nie mogę się opędzić od słów piosenki sprzed lat: Mam gorsecik, kolczyk z kółkiem, będę tańczyć, będę tańczyć z całym pułkiem. Małgorzatka tańcowała, póki się nie, póki się nie postarzała. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

4

R·O·S·J·A

Dokończenie ze str. 1

Gławnoje, szto żywoj! Wojciech Jankowski

W

czasie spotkania Chorwacja – Rosja wszystkie przyres­ tauracyjne ogródki na ulicy Baumana były oblegane. Ci, dla których zabrakło miejsca albo po prostu nie chcieli wydawać pieniędzy w drogich lokalach, stali na ulicy i wpat­rywali się w wystawione telewizory. Kibicowali, popijając piwo. Można było zobaczyć sceny, które znamy z amerykańskich filmów. Do rąk trafiały puszki i butelki z piwem zakryte torebkami albo czym się dało: folderami dla turystów, czap­ kami kibiców. W sklepach sprzedawano papierowe torebki z napisem „Keep calm and drink on” (Zachowaj spokój i sobie pij). Tak zakryty alkohol nie prowoko­ wał policjantów. Ale i bez alkoholu emocje w czasie meczu sięgałyby zenitu. Ros­janie z ca­ łych sił dopingowali swoich. Bramkę, którą Chorwaci zdobyli prowadzenie, przyjęli w zupełnej ciszy. W czasie kar­ nych okrzyków i łapania się za gło­ wę było co niemiara. Po przegranej nie spuścili jednak nosów na kwintę. Przez kilka godzin jeszcze grupki ki­ biców chodziły po Kazaniu, krzycząc „Rassija!”. Dobre samopoczucie Rosjan było godne pozazdroszczenia. Klęska nie odbiła się na nich w żaden spo­ sób. Oni odnieśli wizerunkowe zwy­ cięstwo, organizując mistrzostwa świa­ ta, w trakcie których nikt nie zadawał trudnych pytań… Pojawił się jednak pewien akcent, którego organizatorzy Mundialu chyba się nie spodziewali. Po meczu Chorwa­ cja–Rosja dwóch chorwackich zawodni­ ków – Domagoj Vida i Ognjen Vukajević – w jednym z portali społecznościowych zapisali na wideo wypowiedź, gdzie pad­ ło hasło „Sława Ukrainie” i dedykacja zwycięstwa z Rosją klubowi Dynamo Ki­ jów. Obydwaj zawodnicy grali bowiem w tym klubie. Deklaracja, poniekąd po­ lityczna, przyniosła karę nałożoną przez FIFA i krytykę z Moskwy. Sam Vida był później wygwizdywany w Moskwie w niezapomnianym meczu z Anglią. Spodziewałem się, że podobne nast­ roje będą panować w Kazaniu. A Polska przestanie być na te – jak pozbawiony wyobraźni zakładałem – 90 minut Juda­ szem Słowiańszczyzny numer 1. Tym­ czasem w Kazaniu gorączka mundialo­ wa już opadła. Tłumy z ulicy Baumana zniknęły. Udało mi się znaleźć klub mło­ dzieżowy, w którym oglądał mecz kolega z Polski (przypadkowo spotkany na ulicy Baumana w Kazaniu!). Spodziewałem się, że wszyscy będą pragnęli, by Chor­ wacja przegrała z kretesem. Tymczasem ku mojemu zdziwieniu skonstatowa­ łem, że prawie wszyscy jej kibicowali. Po raz drugi w czasie pobytu w Kaza­ niu miałem wrażenie, że polityka nie ma wpływu na relacje międzyludzkie. Oczywiście prawdziwym testem byłoby pytanie o Ukrainę i o Krym. Ale faktem jest, że wszyscy kibicowali Chorwacji. – To nieprawdopodobne; myśla­ łem, że wszyscy będą przeciw Chor­ wacji – skomentowałem atmosferę w pubie. – Tu na czas Mundialu wszystko się zmieniło – odparł kolega, który w przeciwieństwie do mnie zna tro­ chę Rosję. – Nawet Ukraina przestała być wrogiem numer 1. – Kto w takim razie nim jest? – Nikt. Wszystkie tematy zawie­ szone. Oni dostali hopla na punkcie mistrzostw. A Chorwaci to, jak by nie patrzeć, Słowianie. Euforię po zwycięstwie Chorwa­ tów przerwał mały incydent (również na ulicy Baumana). Młody jegomość, przechodząc, zapytał: – Kto wygrał? Chorwacja?... Szkoda!

Perm W dalszą drogę udałem się na wschód, do miasta Perm u stóp Uralu. Tak w każdym razie chcą opisy stolicy Kraju Permskiego. Moja wyobraźnia podążała tym szlakiem. Spodziewałem się strze­ listych gór skalistych, ale okazało się, że moja ignorancja geograficzna jest niezaprzeczalnym faktem. Gór na ho­ ryzoncie nie dojrzałem, niemniej byłem w ostatnim dużym mieście w Europie. Nie tak daleko stąd, jak na standardy rosyjskie, zaczyna się już Azja. Pierwsze wrażenie na dworcu au­ tobusowym było takie, że między Ka­ zaniem a Permem rozpościera się prze­ paść. Pomyślałem, że z pewnością nikt nie planował tu organizować Czempio­ natu, a przecież to nie „głubynka” – nie głęboka prowincja. Miejsce na nocleg przekonało mnie, że to już inna Rosja,

już nie tak lśniąca, ale zwyczajna, mo­ że nawet przaśna. Ograniczony budżet kazał mi wybierać na nocleg hostele. Ten, do którego trafiłem tym razem, przypominał momentami przytułek. Ludzie, którzy stracili dach na głową, kobieta, którą przebiegli znajomi oszu­ kali i przepisali mieszkanie na siebie, a nas­tępnie wyrzucili na ulicę. Najbardziej wstrząsająca była histo­ ria Maryny, która mieszkała w hostelu ze swoim synkiem. Chłopczyk przebywał przez rok u babci, ale ta w ogóle nie zaj­ mowała się dzieckiem, które nie myło się i chodziło w cuchnących ubraniach. Maryna nigdy nie widziała swojego ojca. Ten po chrzcie dziewczynki pojechał do ojczystej Armenii i już nigdy nie wrócił. Ciąg dalszy jej historii życia mógłby być kanwą naturalistycznej powieści z XIX wieku. Maryna uciekła ze swojego do­ mu, bo aktualny partner matki ją bił. Reszta staje się coraz bardziej zatrwa­ żająca. Sześć razy była w ciąży. Pierw­ szy raz w wieku 18 lat. Poroniła. Potem miała dziecko z mężem, który się z nią rozwiódł i nie pozwala kontaktować się z ich synem. Synek, który mieszka z nią w hostelu, jest drugim dzieckiem. Wię­ cej dzieci już nie urodziła. Sześć mi­ nus trzy daje trzy. Reszta to aborcje… Maryna opowiada o tym bez żadnego wstydu. To po prostu historia jej życia. Powiedziałem jej, że jej życie mogłoby posłużyć za podstawę do książki. – Już jeden Arab pisze o mnie książkę. Chce, żebym mu opowiadała o tym, co u mnie słychać, ale ja powie­ działam, że nie będę tego robiła za dar­ mo… Nie wnikałem już, czego jeszcze Maryna nie robi za darmo. Jest już późno, za chwilę zamkną najbliższy bar, ale w ogródku można przebywać, dopóki ma się na to ochotę. Trójka siedząca nieopodal podejmuje rozmowę, zaczyna się od stuknięcia nie szklanymi, niestety, naczyniami, a pla­ stikowymi kubkami. Rozmowa szyb­ ko zaczyna dotyczyć spraw istotnych. Blondynka o subtelnej urodzie i do­ brotliwym uśmiechu nie chce rozma­ wiać o polityce. Pyta mnie, jak w Polsce odebrano Mundial. Na końcu języka znowu mam Olega Sencowa, ale ona prosi, by politykę pozostawić. Zatem Czempionat został przyjęty w Polsce dobrze, a uczestnicy byli zachwyceni doskonałą organizacją. Blondynka pyta mnie o stosunek Polaków do Ukrainy. Czekam na temat wojny na wschodzie, faszystowskiego reżimu… – Jak byłam w Amsterdamie, wi­ działam tam mnóstwo Ukraińców. Chodzili po mieście. Robili zakupy. Mieli pełne torby zakupów – mówi Blondynka o dobrotliwym uśmiechu, a ja myślę, że już więcej nie będę zak­ ładał, co usłyszę. – Widać, że Ukraina staje na nogi. Dobrotliwy uśmiech staje się jesz­ cze „dobrotliwszy”. Widać, że kobieta cieszy się z wątpliwego w końcu suk­ cesu Ukrainy. Mąż Blondynki nie ma dobrotliwego uśmiechu, za to lubi stu­ kać się „plastikowym szkłem”. Pojawia się kolejny temat, którego akurat się nie spodziewałem – Smoleńsk. Znowu występuję w roli referenta stosunku polskiej opinii publicznej do katastrofy (?) w Smoleńsku. – Ta druga połowa ma rację. Nie ma wątpliwości, że to był zamach. Za­ łatwili go. Polska i Rosja niewątpliwie mają sprzeczne interesy. Nie uważasz, że tak jest? Potakuję. Blondynka jest zawie­ dziona, jej dobrotliwy uśmiech gdzieś się ulatnia. A więc świat nie opiera się na „drużbie narodow”. – My, Rosjanie, chcemy widzieć świat dobrym, a on, Żyd, widzi wszyst­ ko inaczej. Nikomu nie wierzy. Wszę­ dzie węszy podstęp. Poznałam i wy­ szłam za Lioszę, chłopaka z Permu, a okazało się, że to Mossad. Wybucha salwa śmiechu. Lio­ sza rzeczywiście nie ufa nikomu. Nie wierzy, że jestem z Polski. Chce zoba­ czyć mój paszport. Instynkt każe nie przyz­nać się, że mam go przy sobie, ale zgodziłem się pokazać telefon. Lio­ sza wyjaśnia mi, że w Rosji jest reżim, a w reżimie powinno się mieć doku­ menty przy sobie. Nienawidzi Putina. Nie głosował na niego i nie ma żadnych wątpliwości, że to nie ma znaczenia, na kogo ludzie głosują. Szanuje Polskę, bo tam zginęło wielu Żydów. Milkliwy Brat Blondynki krytyku­ je Lioszę za to, że nienawidzi Putina, ponieważ nie nienawidzi Putina za to, za co należy. On też nienawidzi, ale za coś innego. Gdyby uznać tę grupę za reprezentatywną, to okazałoby się, że

Rosjanie dzielą się na stroniących od polityki i nienawidzących Putina. Blondynka pokazuje mi zdjęcia swoich synów, którzy mieszkają w Izra­ elu. Dwóch przystojnych chłopców uśmiecha się do obiektywu. Jeden jest blondynem i ma na sobie mundur ar­ mii izraelskiej. Dugi jest śniady, ma ciemne włosy. – Ten Słowianin, a ten Żyd – ko­ mentuję zdjęcie. – Widzisz, jak to jest? – śmieje się Blondynka o dobrotliwym uśmiechu. – Rosjanin broni Izraela, a Żyd robi w nim interesy. Jaka szkoda, że wieczór już się kończy. W Permie o drugiej w nocy zaczyna świtać.

Jekaterynburg To najdalej na wschód wysunięte miejs­ ce mojej podróży. Z geograficznego punktu widzenia jestem już w Azji. Je­ katerynburg jest czwartym pod wzglę­ dem liczby ludności miastem w Rosji. Po Permie znowu mam wrażenie, że znalazłem się w Rosji klasy A. To jedno z miast, gdzie odbywały się mundia­ lowe spotkania. Jekaterynburg urzeka turystów. Tu urodził się jeden z naj­ większych szwarccharakterów współ­ czesnej Rosji, Borys Jelcyn, bowiem „lata dziewięćdziesiąte” to siedem lat bardzo chudych. Ich wspomnienie do dziś przyprawia Rosjan o nerwowe drżenie. Późnej zaprowadzono porzą­ dek i wszystko wróciło na swoje tory. Tutaj w nocy z 16 na 17 lipca 1918 roku zamordowano rodzinę carską: cara Mikołaja, jego żonę Aleksandrę Fiodorowną, dzieci: Olgę, Tatianę, R E K L A M A

Marię, Anastazję i Aleksego. Ostanie dni w niewoli bolszewickiej dla rodziny, która formalnie nie była już carską, sta­ ły się koszmarem. Kazano jeść im z jed­ nej miski, trzymano w izolacji, z córek strojono wulgarne żarty o podłożu sek­ sualnym. Miejsce zbrodni, skąpane we krwi, wyglądało jak rzeźnia. Na koniec wszystkich dobito, twarze oblano kwa­ sem, szczątki spalono i wrzucono do studni. Miejsce ich „pochówku” miało zostać tajemnicą. Krzysztof Jabłonka opowiadał w swoich gawędach w Radiu WNET, że od ciał rodziny carskiej odbi­ jały się kule. Niemal cud. Cudu jednak nie było – w gorsetach zaszyto brylan­ ty. Bez względu na to, czy cud był, czy nie, rodzinę carską zaliczono w poczet świętych Cerkwi prawosławnej. Dokładnie sto lat później przyje­ chałem do Jekaterynburga. Na stacji metra czuć było ożywienie. Wczytywa­ łem się w schemat metra, gdy jakaś ko­ bieta powiedziała, że jestem w dob­rym miejscu. Wzięła mnie za pielgrzyma. Przez przypadek zarezerwowałem noc­ leg koło Cerkwi na Krwi, gdzie przed stuleciem zamordowano Romanowów, a tego dnia miała odbyć się święta liturgia. Obchody trwały kilka godzin. Piękna liturgia, której łacinnicy nie do końca rozumieją, staje się dla nich doświadczeniem na poły religijnym, na poły artystycznym. Zachwycają piękne śpiewy, cała rozbudowana, bizantyjska forma. Starałem się z tego wynieść też treści merytoryczne. Jak wielką atencją jest otaczana Cerkiew Ukraińska Pa­ triarchatu Moskiewskiego, zdałem so­ bie sprawę w trakcie tej liturgii. Przybyli tu chyba wszyscy dostojnicy Cerkwi

rosyjskiej, wśród nich też czarni i Azja­ ci, ale miejsce Kijowa było szczegól­ ne.
Pomyślałem, że Patriarcha Mosk­wy i Całej Rusi nigdy nie zgodzi się na au­ tokefalię ukraińską. Całkiem niedawno Petro Poroszenko zwrócił się do Eku­ menicznego Patriarchatu Konstanty­ nopola o Tomos, dekret uniezależnia­ jący cerkiew ukraińską od Moskwy. W tym samym lipcu w Kijowie w cza­ sie obchodów 1030-lecia chrztu Rusi Filaret, patriarcha Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Kijowskiego Patriarchatu Kijowskiego, zapowiedział, że obec­ ność przedstawicieli Konstatynopola świadczy o tym, że Cerkiew ukraińska zostanie uznana i uzyska autokefalię. Ale do tej pory Cerkiew kijowskiego patriarchatu pozostaje niekanoniczna. Po liturgii odbyła się procesja do monastyru Świętych Cierpiętników Carskich w Graninej Jamie, gdzie wrzu­ cono szczątki Romanowów. Po powro­ cie do hostelu zdałem sobie sprawę, że w ciągu ostatnich godzin nie widziałem ani jednego portretu Putina, tylko iko­ ny. Choć nikt nie ma wątpliwości, jaki rodowód ma najwyższe duchowieństwo prawosławne w Rosji.

najważniejsze, że żyjesz! Wyjazd niespodziewanie przybrał nie­ miły dla mnie obrót. Zostałem okra­ dziony. Zupełnie jak rozkojarzone­ mu turyście, ukradziono mi torbę na ławce. Wśród straconych rzeczy był paszport. Po telefonie do konsulatu wiedziałem, że muszę jak najszyb­ ciej udać się do Moskwy po paszport tymczasowy. Ostatniego dnia ważności wizy dostałem w Moskwie cieniutki,

kilkustronicowy dokument i pobie­ głem na stację met­ra. Dojechałem na Dworzec Kijowski godzinę przed od­ jazdem pociągu. Przez jakieś 20 minut walczyłem o odzyskanie skradzionego biletu (w Rosji są imienne, więc pozo­ staje o nich informacja w systemie). Zdążyłem zjeść obiad i wsiadłem, już zupełnie spokojny, do pociągu relacji Moskwa–Kijów. Mój spokój trwał przez kilka godzin. – Wam w konsulacie dali nie ten dokument. Wam nie paszport był po­ trzebny, a świadectwo powrotu – słu­ chałem osłupiały młodego człowieka w czapce o szerokim otoku. – Pakujcie się. Jedźcie z powrotem do konsulatu do Moskwy! Była godzina 22. O 24 kończyła mi się wiza. Zadzwoniłem do konsulatu. – Proszę pana, tego dokumentu wymaga się od Rosjan! Przekazałem telefon. Młody czło­ wiek w czapce o szerokim otoku wziął go, odszedł i porozmawiał z dyżurną panią konsul. Następnie orzekł: – Może się wyjaśni, ale wy na wszelki wypadek się pakujcie! Później przyszedł kolejny młody człowiek w mundurze, potem dziew­ czyna w mundurze, która coś robiła w swoim terminalu pogranicznika. Wzięła mój paszport. Przybiła piecząt­ kę, oddała mi paszport i powiedziała, uśmiechając się: „Gławnoje, szto żywoj!” (Najważniejsze, że żywy!). Było około 22.20. A ja pomyślałem, że to właśnie jest Rosja. Łatwiej komuś kazać wysiąść z pociągu i wracać do Moskwy, niż wy­ jaśnić sprawę. Młody człowiek w czap­ ce z szerokim otokiem stał na końcu korytarza i unikał mojego wzroku. K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

5

PODRÓŻ·R ADIA·WNET Uczestniczy Ksiądz Profesor jako publicysta i autor książek w ważnych debatach dotyczących istotnych spraw światopoglądowych, aktualnych poważnych problemów Kościoła i Polski. Ostatnio jednak napisał Ksiądz coś w jednym z konserwatywnych portali na temat mundialu – tak się Ksiądz przejął porażką polskich piłkarzy, a zwłaszcza jej medialną otoczką? Pierwsza sprawa to problem tej me­ dialnej otoczki, która przypomina mi niejednokrotnie niesamowite opisy ba­ talistyczne porównywalne z tymi autor­ stwa Sienkiewicza. To są historie wręcz nieprawdopodobne, ukazujące ogrom­ ny rozdźwięk między sferą słowa a sfe­ rą obrazu – kiedy czytam czy, patrząc na obraz, słyszę relacje komentatorów o niesamowitych wyczynach piłkarzy – którzy w sposób sobie tylko wiadomy przechwycili futbolówkę, przysunęli ją wewnętrzną stroną stopy do drugiej stopy, a później, podbiwszy jakimś tam fragmentem łydki, napinając przy tym czwororgłowy mięsień uda, skierowali ją w stronę bramki, naciągając łydkę jak cięciwę – a potem okazuje się, że ten strzał na bramkę minął ją o jakieś circa szesnaście metrów. Powiem szczerze, że to są opisy zdecydowanie nieade­ kwatne w stosunku do rzeczywistości. Ale tym, co najbardziej mnie zbulwersowało w mundialu i w ogóle bulwersuje w piłce nożnej, jest skala zarobków piłkarzy absolutnie niepro­ porcjonalna do wykonywanej przez nich pracy i do efektów tej pracy. I to był właściwie motyw, który skłonił mnie do tego, żeby zabrać głos w tej sprawie. Ktoś mógłby powiedzieć: decyduje rynek. Skoro ludzie chcą masowo, milionami oglądać to widowisko, dlaczego nie płacić tym wybrańcom, którzy nam go dostarczają? Rynek to jest jedna sprawa – istnieje pewna logika rynku, ale powinna też istnieć jakaś logika etyki. Gdybyśmy się kierowali wyłącznie rynkiem, to jest cały szereg towarów, które mają ogromy popyt, a które, powiedzmy sobie, nie budzą pozytywnych ocen. Mam na myś­li sprzedaż używek – al­ koholu, papierosów czy narkotyków – czy, tym bardziej, sprzedaż broni. To wszystko ma bardzo potężny ry­ nek zbytu, ale gdybyśmy kierowali się wyłącznie logiką rynku, znaleźlibyśmy się w tarapatach moralnych. Przy całej karkołomności tego porównania chcę zwrócić uwagę na to, że niezależnie od zapotrzebowań społecznych, które są pewnym fenomenem, zwłaszcza w sfe­ rze polskiej, kiedy obserwuję frekwen­ cję kibiców – dla których mam ogromy szacunek – na meczach polskiej ligi czy kiedy obserwowałem zbiorowe piel­ grzymki kibiców na to sacrum, jakim był mundial w Rosji – to przyznam, że budzi to we mnie z jednej strony

istnienie Kościoła, Chrystus jednocześ­ nie wzywa nas do jakości życia. Jeżeli tej jakości w nas zabraknie, to możemy mieć rzeczywiście taki problem i taki kryzys, jakiego doświadcza Irlandia. Kryzys Kościoła irlandzkiego był też związany z ogromną ilością skandali wewnątrz tego Kościoła. Mniejsza o to, na ile te skandale były prawdziwe, a na ile były one nagłaśniane przez media – które

Zostawmy zatem piłkę nożną, a porozmawiajmy o Europie i o Kościele w Europie. Jest taki kraj, w którym Kościół był zawsze związany z narodowością, był oaza wolności. Jest taki naród, który dzięki Kościołowi przetrwał. I ten naród właśnie dokonał symbolicznej apostazji. Mówię o Irlandii. Czy ten irlandzki przypadek nie powinien być dla Kościoła w Polsce sygnałem alarmowym? Oczywiście, to jest bardzo poważne ostrzeżenie dla nas. Ja myślę, że wciąż musimy mieć świadomość tego, że Koś­ ciół jest, jak mówimy w teologii, ludem bożym w drodze, a więc – mówiąc bar­ dziej świeckim językiem – jest rzeczy­ wistością niezwykle dynamiczną i musi liczyć się z różnymi procesami zarówno kulturowymi, jak i socjologicznymi, które dzieją się w świecie. Musi liczyć się także z pewną sferą przemian świa­ topoglądowych, politycznych. Krótko rzecz ujmując, nie możemy bezmyśl­ nie przyjmować słów Chrystusa, że bramy piekielne nie przemogą Koś­ cioła, bo musimy mieć jednocześnie świadomość tego, że ten sam Chrystus wzywa nas, żebyśmy byli solą ziemi i światłością świata. A więc zapewniając nas o swojej mocy i gwarantując nam

Pontyfikat papieża Franciszka dla jednych jest ożywczym rabanem w Kościele, dla innych to doktry-

Zapominamy o pewnej perspekty­ wie poprzedzającej papieża Franciszka. Natomiast to, co mnie osobiście rzeczy­ wiście niepokoi w tym pontyfikacie, to jest jego niejednoznaczność. To jest sy­ tuacja, która prowokuje do bardzo roz­ maitych komentarzy, rozmaitej kontr­ interpretacji. Papież dokonuje pewnej podstawowej, powiedziałbym, rzeczy. Niejako rozbijając centralizm Kościo­ ła, schodzi na jego poziom lokalności i powierza interpretację nauczania koś­ cielnego poszczególnym hierarchiom. To sprawia, że mamy w efekcie takie wypowiedzi, jak chociażby słynna wy­ powiedź niemieckiego kardynała Marxa: „Nie jesteśmy filią Rzymu”. No tak, tylko, jeżeli nie jesteśmy filią Rzymu, to traci­ my wymiar Kościoła jednego, świętego, powszechnego. To jest sytuacja zejścia na poziom poszczególnych instytucji, tak jak w Kościołach protestanckich. I to jest wielkie niebezpieczeństwo. Nie podejrzewam papieża o to, żeby świa­ domie dokonywał takiego rozbicia, ale niestety jego wypowiedzi i niektóre jego działania sprzyjają właśnie takim inter­ pretacjom. Ale Duch Święty mimo wszystko nas prowadzi. Wierzę głęboko w działanie Ducha Świętego i w to, że ten pontyfikat na pewno nie przyczyni się do niczego złego w Kościele.

O zmianach w Kościele (optymistycznie)

Z księdzem profesorem Pawłem Bortkiewiczem, chrystusowcem, rozmawia Antoni Opaliński. skądinąd skandali w innych sferach życia i świata nie nagłaśniają – ale jednak były, i to związane z krzywdą ludzką tak mocną, że właściwie większej nie da się wyobrazić. Czy Ksiądz jako polski kapłan uważa, że polski Kościół jest wolny od tego typu schorzeń? Po pierwsze powiem po prostu, że Koś­ ciół ma świadomość swoich grzechów. Oczywiście nie zawsze ta świadomość jest wyostrzona, ale ja zwracam uwagę najpierw sam sobie, że każdego dnia, odprawiając mszę świętą, mówię: „Nie

Wielkie gesty papieża Franciszka na rzecz ubogich, troska o ludzi wykluczonych – to nie jest nic nowego w Kościele. To nie jest także nic nowego w stosunku do poprzednich pontyfikatów. zdziwienie, a z drugiej strony, mimo wszystko, pewien opór związany i z rac­ jonalnością, i z pewną aksjologią.

Przechodzimy od religijności masowej do bardziej świadomej, do pewnych ruchów, grup, do bardziej osobistego sposobu przeżywania wiary. Myślę, że samo w sobie jest to cenne, ale nie ukrywam, że chciałbym, by tej jakości towarzyszyła też ilość.

strony na pozytywny aspekt tych prze­ mian. Chociaż zgadzam się z tym, że świadomość tej jakości musi nas też mobilizować do tego, żeby zatroszczyć się także o ilość, żeby ta jakość po pros­ tu promieniowała i pozyskiwała jak naj­ więcej aktywnych chrześcijan, którzy są świadomi swojej wiary.

zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła” – to jest modlitwa przed samą komunią świętą, kierowa­ na przez kapłana do Chrystusa. Ona jest wyrazem naszej samoświadomości. Wiem, że brzmi to bardzo ogólnie, bar­ dzo teoretycznie, ale za tymi słowami stoi konkretna rzeczywistość, świado­ mość, że nikt z nas nie jest bez winy, że w Kościele, także polskim, były i są popełniane różnego rodzaju grzechy, również te najbardziej bulwersujące, najbardziej skandaliczne. Z drugiej strony, mimo wszyst­ ko nie ignorowałbym skali zjawisk, to znaczy pewnej dysproporcji między realnymi zjawiskami a sposobem ich ujawniania i zakresem ich nagłaśniania. To jest rzecz, która może manipulować naszą świadomością. Tym bardziej, że bardzo łatwo jest przypisać komuś wi­ nę, rzucić w kogoś kamieniem, nato­ miast trudniej jest później reanimować tego człowieka, którego często niewin­ nie skazało się na zniesławienie czy na inne konsekwencje. Mam tutaj na myśli zarówno znane przypadki czy to w Stanach Zjednoczonych, dotyczące wysokich hierarchów Kościoła, którzy byli niesłusznie, jak się później okaza­ ło, oskarżeni i przypłacili te oskarżenia w pewnym sensie swoim życiem, czy też przypadki w Polsce, kiedy media zarzucały niektórym kapłanom czyny niepopełnione albo przedstawiały je w nieprawdziwym świetle.

Chcę zwrócić uwagę na to, że po pierwsze, grzechy są; po drugie, że te grzechy są często wyolbrzymione. Koś­ ciół w Polsce żyje z realną świadomoś­ cią zarówno dobra, jak i zła. Żyje też rytmem oczyszczania. Myśmy w Pols­ ce przeprowadzili rachunek sumienia z okazji Wielkiego Jubileuszu. Mieli­ śmy też w Polsce wydarzenia wielkiej nowenny. To było wiele lat temu, ale te wszystko to pokazuje nam, że Koś­ ciół w Polsce ma świadomość swoich grzechów. W Kościele w Polsce z jednej strony widoczna jest ogromna aktywność części młodego pokolenia, w ogóle aktywność świeckich. Są spektakularne wydarzenia – dawniej pielgrzymki papieskie, a dzisiaj np. Lednica. Z drugiej strony statys­ tyki mówią, że spora część młodego pokolenia odchodzi od Kościoła. Sam obserwuję, choćby wśród kolegów szkolnych moich dzieci, że są już całe rodziny, w których zanikają praktyki religijne, gdzie już nie ma mowy o modlitwie, gdzie jeszcze czasem zwyczajowo przystępuje się do komunii czy obchodzi święta. Natomiast nie ma już życia modlitwą, katechezą, uczęszczania

Z drugiej strony, mówiąc brutalnie: jeżeli mam do wyboru ilość i jakość, to wolę mimo wszystko jakość. I chciał­ bym dostrzegać w tych procesach, próbuję w nich dostrzegać przecho­ dzenie od masowości, od ilości w stro­ nę wyższej jakości, większej świado­ mości wyboru, większej decyzyjności swojej wiary. Jednak kiedy katolicyzm przestanie być masowy, kiedy przestaniemy już zupełnie żyć tym utożsamieniem: Polak równa się katolik, być może coraz trudniej będzie uwzględniać chrześcijańskie pos­ tulaty, na przykład w ustawodawstwie. Już w tej chwili widzimy, że inicjatywa „Zatrzymaj aborcję” napotyka opory również wewnątrz partii, która określa się jako prawicowa, konserwatywna – bo po prostu następuje starcie spraw światopoglądowych z pragmatyką polityczną, ze strachem przed wchodzeniem w kolejne konflikty. To prawda i to rzeczywiście niepokoi i bulwersuje. Ale patrząc na to z innej nieco strony – przecież osób takich, jak inicjatorka tej akcji, pani Kaja Godek i jej podobne – jest trochę. One stają się apostołkami ewangelii życia w sposób

Chcę zwrócić uwagę na to, że po pierwsze, grzechy są; po drugie, że te grzechy są często wyolbrzymione. Kościół w Polsce żyje z realną świadomością zarówno dobra, jak i zła. Żyje też rytmem oczyszczania. na mszę świętą. Czy to jest początek procesów, które dotknęły Zachód? Czy można jeszcze to zmienić? Ja patrzę na to, a przynajmniej próbuję patrzeć, w kategoriach nie do końca pesymistycznych, ale pewnej zmiany jakościowej. Mianowicie zmienia się sposób przeżywania religijności, spo­ sób jej manifestowania. Przechodzimy od religijności masowej do bardziej świadomej, do pewnych ruchów, grup, do bardziej osobistego sposobu prze­ żywania wiary. Myślę, że samo w so­ bie jest to cenne, ale nie ukrywam, że chciałbym, by tej jakości towarzyszyła również ilość.

bardziej wyrazisty i, mimo wszystko, bardziej skuteczny niż niejeden z hie­ rarchów. To jest przykład właśnie tej zmiany jakości katolicyzmu, która ak­ tywizuje ludzi świeckich i sprawia, że oni stają się bardzo kompetentnymi świadkami Chrystusa. Bo krótko rzecz ujmując, cokolwiek ja bym mówił na temat wartości życia poczętego i obro­ ny nienarodzonych przed aborcją euge­ niczną, to moje słowa mają zdecydowa­ nie mniejszą wartość niż słowa matki, która urodziła i wychowuje dziecko niepełnosprawne i obdarza je ogrom­ ną, ogromną miłością. I to jest znowu przykład spojrzenia niejako z drugiej

nalny chaos, z którego nie wiadomo, co wyniknie. Jak Ksiądz na to patrzy? To bardzo trudne dla mnie osobiście pytanie. Mam świadomość tego, że pa­ pież Franciszek jest postacią bardzo, bardzo medialną i przez wiele osób odbieraną jako osoba, która dokonu­ je ogromnej rewolucji w Kościele. Ale po pierwsze zwróciłbym uwagę na to, że to, co odbieramy często jako rewo­ lucję papieża Franciszka, to jest pew­ na kontynuacja. Wielkie gesty papieża Franciszka na rzecz ubogich, troska o ludzi wykluczonych – to nie jest nic nowego w Kościele. To nie jest także nic nowego w stosunku do poprzed­ nich pontyfikatów. Pamiętam pewną rozmowę z mo­ im przyjaciółmi, tu w Poznaniu, któ­ rzy wspominali z zachwytem o tym, że dzięki papieżowi udało się, za sprawą arcybiskupa, obecnie kardynała Kra­ jewskiego, ufundować w Poznaniu windę dla jakieś szkoły z dziećmi nie­ pełnosprawnymi. Przypomniałem, że oczywiście to jest bardzo spektakularny gest, ale on ma się bardzo znikomo do poczynań Jana Pawła II, który z okaz­ ji Wielkiego Jubileuszu dążył do od­ dłużenia kilkudziesięciu krajów świata z wielkich długów w skali miliardowej.

Nie możemy bezmyślnie przyjmować słów Chrystusa, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, bo musimy mieć jednocześnie świadomość tego, że ten sam Chrystus wzywa nas, byśmy byli solą ziemi i światłością świata. Na koniec przypomnijmy, że Zgromadzenie Chrystusowców, które Ksiądz Profesor reprezentuje, jest jednym z dzieł polskiej niepodległości, prawda? Tak, to jest dzieło polskiej niepodległoś­ ci. Założył nas w trzydziestym drugim roku kardynał August Hlond. Podam pewną ciekawostkę à propos polskiej niepodległości. Pierwotnie kardynał Hlond, który miał duży opór przed za­ kładaniem zupełnie nowego zgromadze­ nia, erygował nasze towarzystwo pod nazwą Rycerzy Grobu Bożego, czyli tak zwanych Bożogrobców. Wtedy Ignacy Paderewski zwrócił mu uwagę na pewną niekonsekwencję: w dobie Polski roz­ biorowej powstali Zmartwychwstańcy, a w dobie Polski niepodległej mieliby powstać Bożogrobcy. W tej sytuacji kar­ dynał Hlond zwrócił się z prośbą do Rzymu o zmianę nazwy, no i Rzym przy­ dzielił nam właśnie tę, skądinąd bardzo zaszczytną nazwę Towarzystwa Chry­ stusowego dla Polonii Zagranicznej, czy­ li właśnie popularnie Chrystusowców. I przedstawiciel tego właśnie zgromadzenia, ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz, autor znany również z łamów „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, był gościem Poranka WNET Poznaniu. Bóg zapłać, szczęść Boże i dziękuję. Dziękuję, szczęść Boże. K

PA RT N E R E M P O D RÓ Ż Y R A D I A W N E T J E S T ORLEN OIL


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018 R E K L A M A


i n t a t s OPoranek

SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

Możem y się do myślać, jak będ zie wyg Poranek, lądał pi gdy wresz erwszy cie zasłuż one Radio dostanie kon cesję. Ale czy WNET wyobrażacie sobie, jak będzie wyglądał (chy ba brzmiał – refleksja Autora) ostatni? w Ciebie swoim Może właśnie tak. A Ty, wskazuję pisek A.), o d – m cy ją u z a m (wsk wielkim paluche a powie: d a R a lk ie gdy tylko W , ł a AAAK! h c A u ł A s A o g A z s T , będzie my... Tak, TAK a n y z Zac

Z

aczyna w swoim stylu KS, z charak­ terystycznym zawieszaniem głosu i z miną, jakby chciał zapalić pa­ pierosa. – Dzień dobry Państwu! Jest godzina 7.08. Nazywam się Krzysztof Skowroń­ ski. Jestem szczęśliwym ojcem pięciorga… a tak, dziękuję ci, Antoni, oczywiście czworga, ale za to pięknych i mądrych dzieci. Zapraszam Państ­wa na audycję. Zapraszam w imieniu Radia WNET – radia Waszej ostatniej nadziei. Jak wiemy, na­ dzieja umiera ostatnia i w bólach, i mamy nadzie­ ję, że tym razem też tak będzie. Jak co dzień za­ bieramy Państwa w podróż, podróż do źródeł, a zarazem do przyszłych źródeł, bo również na Czerwoną Planetę. Zabierzemy Państwa w po­ dróż na Marsa, gdzie udaje się nasza koleżanka, Jaśmina tak czy owak, Jaśmina Nowak oczywiście. – Jaśmino, czy się słyszymy? (Cisza). – Na razie się nie słyszymy. Przypomnę za­ tem tylko, że Jaśmina Nowak – przyszłość nasze­ go radia – leci właśnie w kosmos… na Marsa… nie sama, ale z naszym zapasowym głównym nadajnikiem. Bo właśnie z Marsa będziemy na­ dawać nasze Poranki i nie tylko Poranki, na cały kosmos. Ale na razie nadajemy z Ziemi, z Polski, z Warszawy, z budynku PAST-y przy ulicy Ziel­ nej 47, z piątego piętra, które razem z czwar­ tym jeszcze się broni i mamy nadzieję, że się nie podda przynajmniej do godziny dziesiątej, do końca naszego dzisiejszego Poranka. – Jaśmino, czy nas słyszysz? (Cisza). – A zatem, wykorzystując naszą ultranowo­ czesną technologię, przenieśmy się na zieloną planetę, przenieśmy się do Dubaju, przenie­ śmy się do Dublina… (Charakterystyczny pstryk palcami prawej dłoni w kierunku realizatora). – Witam cię, Krzysztofie, stąd, z Dablina. Radio WNET Dublin, radio Dablin, cały czas dla was, drodzy radiosłuchacze i radiowidzowie, bo przecież doskonale nas widać na waszych mobil­ kach. Zielona Wyspa jest już prawie cała czarna, to znaczy, chciałem powiedzieć, niebiała, ale na mocy porozumienia, jakie zawarł ulsterski rząd naszej szmaragdowej wyspy z przywód­ cami rebeliantów pod wodzą tajemniczego Al Neriego, którego charakterystyczny czarny tur­ ban możemy podziwiać na wszystkich kanałach telewizji, al telewizji, i największych alibordach w mieście, Radio WNET Dublin, Radio WNET Dablin może nadawać w dotychczasowym paś­ mie, aż do upadku siedziby przy ulicy Zielnej. Pod jednym warunkiem: możemy nadawać tyl­ ko po polsku. Wielu moich irlandzkich przyja­ ciół już dobrze słyszy w naszym języku. Zatem, Krzysztofie, w was nasza nadzieja. A Państwo posłuchajcie, proszę, niezapomnianego głosu mojej serdecznej przyjaciółki, Kasi Nosowskiej, i jej proroczej piosenki… (Piosenka Nosowskiej o Nadziei: „ Jak dobrze znasz te poranki, gdy wszystko, co widzisz obietnicą cudu jest”…). – Dziękujemy Tomaszowi Wybranowskie­ mu za tę nutę nadziei i kolejny raz łączymy się z Jaśminą Nowak. Hallo, Jaśmino, jak nas sły­ szysz? (Cisza). – Wróćmy zatem jeszcze raz do Dublina. Powiedz, Tomku, a jaka u was dzisiaj pogoda, bo w Warszawie leje od rana i nawet nie ma jak wyjść na balkon, żeby zapalić papierosa. – U nas na mocy ostatniego dekretu Al

Neriego w ogóle nie można palić papierosów. Do dyspozycji są tylko fajki wodne w kawiar­ niach prowadzonych przez Braci, ale przed pierwszym pyknięciem sziszy należy podpisać dokument o przejściu na islam, na pokojowy islam w wydaniu Al Neriego. – To w takim razie zostaję w Warszawie, tu w budynku PAST-y, na piątym piętrze, któ­ re razem z czwartym jeszcze się broni. Zatem przenieśmy się teraz pod Giewont. Pod Gu­ bałówkę, gdzie ulokował swoje studio, studio Radia WNET, Witold Gadowski. – Dzień dobry, Witoldzie, czy się słyszymy, bo widzimy się bardzo dobrze… – Witojcie piknie, słysymy się i widzimy, ze hej! Bo powietrze dzisiejsego ronka az czyści… – Bardzo dobrze, ale jedna uwaga, Witku, czy możemy mówić po polsku, bo nie chcemy chyba stracić radia w Dublinie… Siorbanie przy piciu herbaty, co nie tylko słychać, ale i widać, w wykonaniu WG. – Oczywiście, skoro szefostwo tak posta­ nowiło, to cóż, wypada mi się tylko podpo­ rządkować. Ale nie wydaje się Państwu, że jest to jednak jakaś forma zamachu na naszą wol­ ność? To znaczy nie decyzja szefostwa, z którą mnie, Witkowi Gadowskiemu, reporterowi wo­ jennemu wypada się zgodzić, ale taka narzuco­ na odgórnie decyzja Al Neriego jednak w jakiś sposób ogranicza naszą wolność… (siorbanie). – A co na ten temat myśli pan Stanisław Michalkiewicz? – Gdyby nasza złota pani nie zaprosiła 20 lat temu islamskich bojowników Al Neriego, rze­ komo prześladowanych w swojej ojczyźnie, to teraz nie musielibyśmy o tym rozmawiać. Cho­ ciaż z drugiej strony nasi bracia starsi w wierze i ich pobratymcy wyznania handlowego mie­ li w tym też niemały udział. A nasza ludność tubylcza… – Muszę przerwać tę fascynującą rozmowę (KS) – bo chyba mamy kontakt z Jaśminą Nowak, naszą forpocztą na Marsie. (Szszszsszszzsz). – No niestety, ale jakiś sygnał już do nas dotarł… No to teraz Antoni Opaliński, któ­ ry trzyma pod pachą stertę internetowych gazet, o! widzę też autentyczne ulotki. Co za niepow­tarzalny zapach… Powie nam, co w prasie piszczy… – Dzień dobry Państwu, na początek rozkła­ dam ogromną płachtę „Kuriera WNET”, oczy­ wiście wydruk z naszej drukarki w formacie A0, z której przed chwilą skorzystałem na piętrze numer cztery. – Rozumiem, że nasi koledzy z powstańczej reduty jeszcze się bronią? – Oczywiście, i robią to nad wyraz ener­ gicznie, dlatego nie ma najmniejszej obawy o losy naszej dzisiejszej audycji, ale przejdźmy do przeglądu prasy. W „Kurierze WNET” do­ minuje nastrój pogodnego zrozumienia zaistnia­ łej sytuacji. Na pierwszej stronie artykuł Paw­ ła Rakowskiego, naszego kiedyś redakcyjnego kolegi, a obecnie reprezentanta Al Nuriego na Polskę i pozostałe państwa Trójmorza, który wyjaśnia wszelkie aspekty wygnania Braci z ich ojczyzny i ich poszukiwanie miejsca dla siebie i swoich rodzin. Że zacytuję: „Musimy odrzu­ cić nasz zgniły, dekadencki, europocentryczny sposób myślenia o islamie jako społeczności niższej cywilizacji. Albowiem przyjęcie islamu, religii pokoju, a nie wojny, to otwarcie się na

7

Radia WNE T

czasów, gdy jeszcze tak nie obrośli w piórka. Na każdego jest sposób i na islamistów też. Trzeba tylko trochę wytężyć te swoje szare komórki, a przede wszystkim przejść się po prerii, po­ oddychać świeżym powietrzem, napić się mate, posłuchać latynoskiej muzyki. Od razu lepiej się robi człowiekowi na duszy, a jak na duszy, to i na sercu. A od serca do rozumu to tylko niewielki krok. Kontynuując zatem moją barwną opowieść, muszę przypomnieć jedno wydarzenie, które zmieniło całe moje myślenie o muzułmanach. Przede wszystkim nie możemy się ich bać, ale ze świeżym umysłem, z wolną duszą, nawodnieni mate, możemy ich pokonać siłą ich własnego zabobonu. – Ale czy… – KS próbuje coś wtrącić. – Wcale mi nie przeszkadzasz. Zatem po­ sadzili mnie kiedyś w Arabii, w takim wielkim kole przy ognisku. Dwudziestu arabusów i ja jeden biały, i co najważniejsze, jedna ogromna micha arabskiego żarcia. A trzeba wiedzieć, że przepadam za arabskim żarciem, za arabusami nie, ale za arabskim żarciem i owszem. Trzeba tylko potem wypić dwa litry miętowej herbaty z kardamonem, niezawodny środek na dolegli­ wości żołądkowe. Już patrzyłem, jak te arabusy islamskie zaraz mi wymiotą wszystkie żarełko i tylko czekają z wyciągniętymi prawymi rękami, aż trochę micha ostygnie. A trzeba wiedzieć, że ja mam dużą odporność na temperaturę, od kiedy terminowałem u jednego kowala w Mek­ syku. No i oni tak czekają ze swoimi brudnymi prawymi łapami, a ja hyc! i przed nimi wszyst­ kimi zanurzyłem swoją rękę w misie. Dosłownie zbaranieli, a potem zaczęli krzyczeć, biegać koło ogniska, ale co najważniejsze, żaden już nawet nie chciał tknąć kuskusu. A muszę przyznać, że pyszny był. A dlaczego żaden już nawet nie chciał patrzeć na żarcie? Bo ja, proszę Pana, mańkut jestem i lewą ręką nabrałem jedzenia. A oni, wie Pan, co oni robią lewą ręką? To co my papierem toaletowym, proszę Pana. Z isla­ mistami nie siłą, ale sposobem trzeba. – Rozumiem, Panie Wojciechu, że teraz strzela Pan do nich również z lewej ręki? – Ma się rozumieć, proszę Pana. Ostatniemu wyraźnie to pokazałem, zanim postrzeliłem go w plecy, ale tak, żeby jeszcze zdążył doczołgać się do swoich. Może dlatego żadnego nie wi­ działem od paru godzin. Bo zginąć z ręki mań­ kuta, to dla arabusa jeszcze gorzej, niż z ręki kobiety. Bo nie będzie żadnego raju, nie będzie żadnej hurysy. Jak Pan widzi, proszę Pana, trze­ ba myśleć, jeszcze raz myśleć bez ograniczeń i być mańkutem. Trzeba być, nie chwaląc się, Wojciechem Cejrowskim, żeby sobie z tym sy­ fem poradzić. A zatem powodzenia, bo muszę teraz naparzyć świeżej mate. Bo stara to jest, wie Pan, tyle samo warta, co zużyta guma do żucia. – Dziękujemy Wojciechowi Cejrowskiemu z naszego studia w Arizonie. Jak mogli usłyszeć i zobaczyć nasi Radiowidzowie, Ameryka w oso­ bie naszego redakcyjnego kolegi radzi sobie zupełnie nieźle. – Czy mamy połączenie z kosmosem? Mam sygnał od naszego niestrudzonego realizatora, że tak, zatem zaczynamy. Halo kosmos, halo Ja­ śmina, jak nas słychać? (Szszszszzszszszszss…) . – No niestety, w kosmosie w dalszym ciągu zakłócenia… zatem wracamy na ziemię. Mamy nowy świat, który nie zabija swoich dzieci, ale je intensywnie płodzi. To otwarcie może jedy­ nie ubogacić naszą cywilizację i kulturę. Tchnąć żywego ducha w nasze skostniałe i wymierające społeczeństwa. Powinniśmy przede wszystkim zrozumieć i pokochać młodych, pełnych wi­ goru bojowników Al Nuriego”. Ten apel Paweł Rakowski kieruje przede wszystkim do kobiet, tak samotnych w naszej zmurszałej cywilizacji. – Dziękujemy Antoniemu Opalińskiemu, a co Państwo sądzą na ten temat? Zachęcam do dyskusji na łamach naszej gazety niecodziennej. To może teraz przenieśmy się do naszego studia w Arizonie. Co słychać u Wojciecha Cejrowskie­ go, bo co widać, to oczywiście widzimy? – A i owszem, jest dobrze. Siedzę, jak wi­ dzicie, na mojej werandzie i piję mate z mojego indiańskiego kubka. Nie pijcie mate ze szklanki, a już nigdy z fajansu. To zabija smak i Was. W ten sposób stajecie się niewolnikami, zamiast być ludźmi wolnymi, jak ja tu teraz. A o islamistach nie ma nawet co gadać. Dziś z rana pięciu od­ strzeliłem z mojego sztucera, to teraz żaden na­ wet nosa nie wychyli nad poziom prerii. Pewnie się tam teraz obwąchują z pieskami preriowymi i inną gadziną. Tfu, szkoda gadać! Ale jak już mowa o islamistach, to pamiętam ich z dawnych

właśnie połączenie z naszym człowiekiem z gór, niezbyt co prawda wysokich, bo z Beskidu Ni­ skiego, z Janem Kowalskim, naszym specjalistą od konstytucji. Pan Jan pół życia pisał swoją ko­ walską konstytucję, która jednak w zmienionych okolicznościach ma małe szanse wejść w życie. Bo szariat to przecież nie jest. Niestety z panem Kowalskim mamy jedynie łączność telefonicz­ ną i to na okres pół minuty, bo ze względu na zasady konspiracji pan Jan nie zgodził się na dłuższą rozmowę. – Panie Janie, jak Pan ocenia, czy Pana pra­ ca nad nową konstytucją miała i ma nadal jakiś sens w dzisiejszej, zmienionej sytuacji? – Oczywiście, my zmieniamy konstytucję, ale i konstytucja zmienia nas. Jestem teraz innym człowiekiem niż 30 lat temu. – A zatem nie żałuje Pan – tak mam to rozumieć? – Oczywiście, umrę teraz spokojnie, zmieniony nie do poznania przez napisaną przez siebie konstytucję. Czy można umrzeć szczęśliwszym? (Pi, pi, pi, pi…). – Jan Kowalski już nas nie słyszy, ale dzię­ kujemy za tę wypowiedź. Jak zwykle Jan Ko­ walski nie rzuca swoich słów na wiatr, o czym doskonale wiedzą czytelnicy „Kuriera” i Portalu WNET. Panie Janie, dziękujemy za tę nutę ro­ zumnego szaleństwa, jaka dzięki Panu zagościła w mediach WNET. W przedsionku redakcji daje się słyszeć narastający hałas. Coś wali się z hukiem, jakby wyważano drzwi. – Jest godzina 9.45. Słuchacie Radia WNET, radia waszej ostatniej nadziei. Drodzy Radiowi­ dzowie, nie wiem, czy uda nam się dokończyć dzisiejszy Poranek… – Gdzie jest Lech? – KS kieruje swój głos w stronę realizatora programu. – Jaki Lech? – Lech Rustecki, nasz nieoceniony libero. Do pokoju wbiega w tym momencie Antoni Opaliński z dymiącą fajką. – Czwórka padła! Lech rzucił się w drzwiach, na chwilę ich zatrzyma – mówi jak na siebie donośnym głosem, lekko tylko pod­ niesionym. (Sygnał od realizatora – podniesiony kciuk). – Proszę Państwa, w ostatniej chwili naszego programu udało nam się nawiązać połączenie z kosmosem, z naszą kochaną Jaśminą! Ostatnią nadzieją białych na Czerwonej Planecie. – Witaj Jaśmino, co słychać w kosmosie? Jak podróż? – Dzień dobry Krzysztofie, dzień dobry, wi­ tam wszystkich naszych Radiowidzów. Nazywam się Dżasmin Al Nowi i z ramienia szlachetnego Al Nuriego przejmuję dowodzenie Radiem WNET tu, w kosmosie i na wszystkich ziemskich konty­ nentach. Jednocześnie pragnę Was zapewnić, że formuła Radia WNET pozostanie niezmie­ niona. Audycje będą redagowane w języku pol­ skim, a odnowiona redakcja Radia WNET pod moim kierownictwem i dzięki łaskawej opiece szlachetnego Al Nuriego wypłynie na szerokie wody ziemskie i kosmiczne… (W tle KS do realizatora: – Przerwij jej, Smyku. – Nie potrafię, to ona ma główny nadajnik…). …Pragnę zarazem gorąco podziękować Krzysztofowi Skowrońskiemu, mojemu nieoce­ nionemu nauczycielowi i mentorowi, za wszystko, co zrobił dla mnie, dla naszego radia i dla nas wszystkich. Krzysztofie, dziękujemy! Dla Cie­ bie i dla wszystkich, na nowe czasy, piosenka. (Piosenka: habibi… klasyczna arabska muza). Na stole leży mikrofon, KS ma wyciągnięte nogi w dżin­ sach i zapala papierosa. Przy wejściu stoją ubrani na czar­ no bojownicy Al Nuriego. Przez wyłamane drzwi, spod których wystaje Lech Ruste­ cki ( jeszcze żywy), wkracza do studia z podniesioną gło­ wą Paweł Rakowski, dumnie dzierżąc flagę Braci. Koniec audycji. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

8

F·R·A·N·C·J·A Dokończenie ze str. 1

Roger-Petit podkreślił jednak, że za­ równo la République en Marche, jak i pałac prezydencki jakiś czas temu zre­ zygnowali z usług Vincenta Crase’a i że obecnie rządzących nad Sekwaną nie łączą z nim żadne relacje. Po tym ko­ munikacie rzecznika prasowego pała­ cu prezydenckiego rozpoczęło się nad Sekwaną dziennikarskie śledztwo co do tego, kim są tak naprawdę Alexandre Benalla i Vincent Crase. Alexandre Benalla ma obecnie 26 lat. Nigdy nie służył w żadnej służ­ bie porządkowej czy mundurowej jako czynny funkcjonariusz. Aspirował do żandarmerii narodowej, ale nie został przyjęty. Udało mu się jednak dostać do obywatelskiej rezerwy żandarmerii narodowej, gdzie nie został powołany do czynnej służby. Po objęciu urzędu prezydenta Francji przez Emmanue­ la Macrona Alexandre Benalla został awansowany ze stopnia sierżanta do stopnia podpułkownika obywatelskiej rezerwy żandarmerii narodowej. Na czyj wniosek? Tego nie wiadomo… Z doniesień medialnych wynika, że w tej sprawie interweniował pałac pre­ zydencki… W okresie 2012–2017 Alexandre Benalla pracował dla partii socjalistycz­ nej jako ochroniarz zabezpieczający wydarzenia tej partii. Został on zatrud­ niony na stanowisku kierowcy byłe­ go ministra Arnauda Montebourga, jednak po tygodniu musiał pożegnać się z tą pracą. Spowodował wypadek i minister zrezygnował z jego usług. W marcu 2017 roku Benalla rozpoczął współpracę z ówczesnym kandydatem w wyborach prezydenckich Emmanu­ elem Macronem i został szefem jego ochrony. Podczas kampanii wyborczej dopuścił się kilkakrotnie agresywnych czynów wobec uczestników wybor­ czych eventów ówczesnego ruchu mac­ ronistów – En Marche. Od czerwca 2017 roku Alexandre Benalla rozpoczął pracę w pałacu prezydenckim i zajął stanowisko zastępcy Patricka Strzody – zastępcy dyrektora gabinetu polityczne­ go Pałacu Elizejskiego. Dostał mieszka­ nie służbowe w prestiżowej lokalizacji Paryża Quai Branly, do dyspozycji auto wyposażone w policyjny ekwipunek oraz policyjną opaskę. Brał udział u bo­ ku policji w różnych manifestacjach, niejednokrotnie (jak twierdzą świad­ kowie) powołując się na prezydenta. Wydawał policji rozkazy, mówiąc, kogo aresztować, a kogo wypuścić; osobiście legitymował i zatrzymywał manifestan­ tów, podając się za funkcjonariusza po­

pokazuje wszechwładzę i wszechmoc urzędującego nad Sekwaną prezydenta i niemoc władzy parlamentarnej, która w konfrontacji z władzą wykonawczą jest bezradna i właściwie bezbronna. licji paryskiej. Miał dostęp na żądanie do wszystkich policyjnych materiałów filmowych nakręconych przez policję podczas zabezpieczanych manifestacji w całej Francji. Ponadto Alexandre Benalla dys­ ponował w tym okresie specjalną odz­ naką, która umożliwiała mu wstęp do wszystkich pomieszczeń we francuskim parlamencie (w tym do wszystkich biur poselskich i sali parlamentarnych ob­ rad). Posiadał dwie jednostki broni palnej i niejednokrotnie nosił ją przy sobie. Pomimo iż francuskie minister­ stwo spraw wewnętrznych odmówiło mu trzykrotnie pozwolenia na broń (styczeń 2013, styczeń 2017, czerwiec 2017 r.), to 12 października 2017 r. pre­ fektura paryska wydała mu specjalne pozwolenie na broń. Na czyj wniosek? Znów nie wiadomo… Media donoszą jednak, że w tej sprawie również inter­ weniował pałac prezydencki. Według informacji podanych przez francuskie media, we wrześniu tego roku Alexandre Benalla miał zo­ stać nowym szefem ochrony Pałacu Elizejskiego, choć nie odbył żadnego przeszkolenia wojskowego czy służb specjalnych; nie posiada również żad­ nych uprawnień ani prerogatyw po­ licyjnych. Co więcej, francuskie me­ dia poinformowały, że urzędujący nad Sekwaną minister spraw wewnętrz­ nych Gérard Collomb miał złożyć Ale­ xandrowi Benalli propozycję objęcia stanowiska zastępcy prefekta jednego z departamentów francuskich, mimo że nie posiada on udokumentowanego wykształcenia w tej dziedzinie i nigdy

Największa afera polityczna nad Sekwaną ostatnich lat Zbigniew Stefanik nawet nie przystąpił do wymaganego prawnie państwowego konkursu na sprawowanie tej funkcji. Alexandre Benalla co najmniej dwukrotnie napadł i usiłował zastra­ szyć dziennikarzy, którzy z akredytacją i z poszanowaniem wszystkich proce­ dur gromadzili materiały o Emmanu­ elu Macronie. W grudniu 2017 roku zaatakował ekipę telewizyjną pracującą dla stacji BFM.tv. Dziennikarze czekali na wyjście pary prezydenckiej z res­ tauracji. Raptem pojawił się Benalla i próbując ich odpędzić, według relacji tych dziennikarzy krzyczał: „Wynosić się stąd!”. Kiedy dziennikarze nie pos­ łuchali jego „polecenia”, próbował ich zastraszyć. Nadal według ich relacji, Be­ nalla miał powiedzieć: „Wiem dokład­ nie, gdzie mieszkacie w Paryżu i z kim. Macie przerąbane. Mam was na oku”. Kilka miesięcy wcześniej ten nad­ gorliwy współpracownik Emmanuela Macrona napadł na innego dziennika­ rza, który zgodnie z prawem i wszelki­ mi procedurami bezpieczeństwa filmo­ wał francuskiego prezydenta. Według relacji tego reportera, Benalla podszedł do niego i oznajmił mu, że jest policjan­ tem policji paryskiej i że go aresztuje. Kiedy dziennikarz próbował odebrać dzwoniący służbowy telefon komór­ kowy, Benalla zaczął go szarpać i ode­ brał mu aparat, po czym odepchnął go. Podczas kampanii wyborczej Em­ manuela Macrona szef ochrony ów­ czesnego kandydata wielokrotnie na­ padał na dziennikarzy. Pewnego razu, według kilku świadków, zaatakował dziennikarza robiącego zdjęcia Em­ manuelowi Macronowi. Odebrał mu aparat fotograficzny, później zaczął go szarpać i wyrwał mu akredytację, po czym brutalnie wyrzucił z lokalu tego dziennikarza, który po prostu doku­ mentował kampanię wyborczą kan­ dydata na urząd prezydenta Francji. O Vincencie Crase’ie wiemy zde­ cydowanie mniej. Wiadomo, że współ­ pracował blisko z Alexandrem Benal­ lą. Podobnie jak Benalla, zajmował się ochroną najpierw w partii socjalistycz­ nej i w ruchu politycznym en Marche, a następnie rozpoczął pracę w pałacu prezydenckim. Po zdarzeniach z pierw­ szego maja br. Emmanuel Macron miał postanowić o definitywnym rozstaniu z Vincentem Crase’em. Wiadomo, że podobnie jak Alexandre Benalla, Vin­ cent Crase należy do obywatelskiej re­ zerwy żandarmerii narodowej, ale nie jest czynnym funkcjonariuszem; nie posiada uprawnień francuskiego czyn­ nego stróża porządku. 19 lipca br. francuska prokuratura podjęła z urzędu śledztwo przeciw­ ko Alexandrowi Benalli i Vincentovi Crase’owi w związku z podejrzeniem o pobicie dwóch osób i uzurpację sta­ tusu stróża prawa. Tego samego dnia niższa i wyższa izba francuskiego par­ lamentu powołały dwie niezależne ko­ misje (parlamentarną i senacką), które mają zbadać wszystkie okoliczności Benallagate. 20 lipca br. Pałac Elizejski w krótkim komunikacie poinformo­ wał, że Alexandre Benalla ze skutkiem natychmiastowym przestaje pełnić funkcję zastępcy dyrektora gabinetu

demaskuje istnienie grupy trzymającej władzę nad Sekwaną; nieumocowanej żadnym paragrafem; działającej poza prawem i stojącej ponad procedurami, ponad prawem, ponad francuskim ustawodawcą. politycznego i pracować w pałacu pre­ zydenckim. Tego samego dnia Alexan­ dre Benalla został aresztowany przez policję w związku z podejrzeniem o po­ bicie dwóch osób i uzurpację statusu policjanta. Dzień później aresztowano trzech wysokich rangą funkcjonariuszy policji paryskiej w związku z podejrze­ niem o udostępnienie Alexandre’owi Benalli policyjnych materiałów

filmowych. 22 lipca br. Alexandre Be­ nalla, Vincent Crase oraz trzech za­ trzymanych funkcjonariuszy zostało postawionych w stan oskarżenia przez francuską prokuraturę. Odtąd ich spra­ wą będzie zajmował się sędzia śledczy. To on postanowi, jakie zostaną podję­ te wobec nich czynności śledcze, jak również, jakie ostatecznie zostaną im postawione zarzuty karne. Tego same­ go dnia sędzia śledczy podjął decyzję o zakazie dla Alexandre’a Benalli peł­ nienia jakiejkolwiek funkcji publicznej do zakończenia wobec niego procedury śledczej i zakończenia jego procesu. Od momentu rozpoczęcia Be­ nallagate Emmanuel Macron milczał i nie zabierał oficjalnie w tej sprawie głosu, chyba że za oficjalne uznamy zamknięte, niedostępne dla mediów spotkanie w środę 18 lipca z posłami la République en Marche i wybranymi członkami rządu, z którego istnieje wy­ łącznie amatorskie nagranie przekazane przez anonimowego uczestnika. Mac­ ron powiedział tam, że całą aferę bierze na siebie. Dopiero wieczorem 22 lipca na specjalnej naradzie z najbliższymi współpracownikami, to jest: ministrem spraw wewnętrznych Gérardem Col­ lombem, przewodniczącym ugrupo­ wania rządzącego Christophe’em Ca­ stanerem, urzędującym nad Sekwaną premierem Edouardem Philippe’em i sekretarzem generalnym Pałacu Eli­ zejskiego Alexisem Kholerem prezy­ dent miał powiedzieć, że kryminalne działania Benalli i Crase’a nie zostaną bezkarne, ponieważ nikt nie stoi ponad prawem. Emmanuel Macron miał rów­ nież zażądać administracyjnej reorga­ nizacji pałacu prezydenckiego tak, aby „w przyszłości uniknąć tego typu nie­ prawidłowości”. Tego dowiedzieliśmy R E K L A M A

każe zastanowić się, czy francuski prezydent dysponuje standardowymi prerogatywami prezydenckimi, czy raczej prerogatywami przysługującymi monarchom w państwach znajdujących się na innym kontynencie niż ten, na którym leży Francja… się z ust współpracowników prezydenta po wzmiankowanym spotkaniu w pa­ łacu prezydenckim. 23 lipca br. komisje parlamentar­ na i senacka rozpoczęły swoją działal­ ność. Jako pierwsi przed parlamenta­ rzystami prowadzącymi śledztwo w tej sprawie stanęli 23 lipca minister spraw wewnętrznych Gérard Collomb oraz prefekt paryskiej policji, Michel Del­ puech. Komisje śledcze będą pracowały co najmniej do końca lata. Wiadomo już, że nie staną przed nimi: Emma­ nuel Macron, Edouard Philippe oraz pięciu wyżej wymienionych oskarżo­ nych w tej sprawie. Francuskie prawo nie dopuszcza możliwości wezwania przed parlamentarną czy senacką ko­ misję śledczą pełniącego obowiązki francuskiego prezydenta i pełniącego obowiązki francuskiego premiera ani osoby, wobec której wymiar sprawied­ liwości prowadzi czynności śledcze czy procesowe. A więc pięciu oskarżonych w tej sprawie mogłoby stanąć przed parlamentarną lub senacką komisją

śledczą najwcześniej po ogłoszeniu w ich sprawie wyroku i po jego upra­ womocnieniu. Benallagate, więcej niż afera po­ lityczna, jest tak naprawdę kryzysem instytucjonalnym V Republiki, albo­ wiem tak naprawdę obnaża najwięk­ sze dysfunkcje francuskiego państwa. Benallagate pokazuje wszechwładzę i wszechmoc urzędującego nad Sek­ waną prezydenta i niemoc władzy parlamentarnej, która w konfrontacji z władzą wykonawczą jest bezradna i właściwie bezbronna. Francuski pre­ zydent nie ponosi żadnej odpowiedzial­ ności karnej za żadne swoje działania do momentu zakończenia sprawowania urzędu. Poddanie się weryfikacji par­ lamentarnej, w tym przypadku par­ lamentarnym komisjom śledczym, zależy wyłącznie od jego dobrej woli. Tak naprawdę w tym przypadku pre­ zydent Francji nic nie musi i wszystko może. A więc w ustroju prezydenckim po francusku nie funkcjonuje zasada check and balances, czyli równowaga między wzajemnie kontrolującymi się władzami. Benallagate ujawnia realne moż­ liwości francuskiego prezydenta i jego ludzi, czyli obnaża przypadki ręcznego sterowania policją i innymi służbami mundurowymi. Benallagate demasku­ je istnienie grupy trzymającej władzę nad Sekwaną; grupy nieumocowanej żadnym prawnym paragrafem; dzia­ łającej poza prawem i stojącej ponad procedurami, ponad prawem, ponad francuskim ustawodawcą. W końcu Benallagate każe zastanowić się, czy francuski prezydent dysponuje stan­ dardowymi prerogatywami prezydenc­ kimi, czy raczej prerogatywami przy­ sługującymi monarchom w państwach

znajdujących się na innym kontynencie niż ten, na którym leży Francja… Nie sposób teraz przewidzieć fina­ łu Benallagate. Wiele będzie zależało od strategii urzędującego prezydenta w sytuacji, gdy coraz więcej komenta­ torów, analityków i dziennikarzy nad Sekwaną zamiast o Benallagate mówi o Macrongate: „Benallagate to tak na­ prawdę Macrongate; to tak napraw­ dę afera polityczna wokół prezydenta, który dąży nad Sekwaną do napole­ ońskiego statusu i monarchistycznych prerogatyw”. Warto dodać, że od kilku miesięcy najbliższe polityczne otoczenie prezy­ denta musi stawiać czoła podejrzeniom o malwersacje finansowe i notoryczne nadużywanie władzy. Sekretarz gene­ ralny pałacu prezydenckiego Alexis Kohler jest podejrzany o wykorzysty­ wanie stanowiska i nadużycie władzy w celu uzyskania korzyści materialnych dla rodzinnej firmy armatorskiej. Minister spraw wewnętrznych Gérard Collomb jest podejrzany o nie­ legalne wspieranie logistyczne kam­ panii wyborczej Emmanuela Macro­ na w okresie, kiedy był merem Lyonu. Wówczas środki publiczne należące do lyońskiej aglomeracji miały zostać wy­ korzystane w prezydenckiej kampanii wyborczej. Najbliżsi współpracowni­ cy Macrona muszą również odpierać podejrzenia o malwersacje finanso­ we podczas kampanii prezydenckiej. Pojawiły się medialne doniesienia, iż podczas kampanii wyborczej sztab wy­ borczy Emmanuela Macrona kupo­ wał usługi związane z tą kampanią po bardzo, wręcz podejrzanie zaniżonych cenach. Być może doszło do ukrytego finansowania kampanii wyborczej Em­ manuela Macrona przez wspierające go środowiska biznesowe. We wszystkich trzech sprawach francuska prokuratura prowadzi obecnie śledztwo, co z pew­ nością nie polepsza politycznej sytuacji prezydenta, którego poparcie społeczne zdecydowanie i systematycznie spada od stycznia tego roku. Czy Benallagate doprowadzi do upadku V Republiki? Takiej możliwości wykluczyć nie można. Z pewnością afe­ ra ta stanowi prawdziwe zagrożenie dla obowiązującego nad Sekwaną ustroju prezydenckiego. K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

9

TRUDNE·SĄSIEDZTWO

N

iestety tę chwilę refleksji i za­ dumy przyćmił w dyskusji publicznej występ wojewo­ dy lubelskiego zarzucające­ go Ukraińcom organizowanie prowo­ kacji i hucpy na terenie RP. Obok polskiego prezydenta nie by­ ło na Wołyniu głowy państwa ukra­ ińskiego. Po raz kolejny nie udało się uzgodnić wspólnej formuły upamięt­ nienia ofiar ludobójstwa. 8 lipca br. prezydent Andrzej Duda podczas wizyty na Ukrainie wziął udział we Mszy św. w intencji ofiar mordu, w Katedrze Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Łucku koncelebrowanej przez metropolitę lwowskiego arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego i ordyna­ riusza diecezji łuckiej biskupa Witalija Skomarowskiego. Następnie złożył wie­ niec na cmentarzu w Ołyce – w miejscu bezimiennego pochówku w zbiorowej mogile zamordowanych Polaków, a po­ tem oddał wspomniany symboliczny hołd ofiarom ludobójstwa w miejscu nieistniejącej dziś polskiej wsi Poku­ ta na Wołyniu. W swoim wystąpieniu w Ołyce prezydent podkreślił, że relacje polsko-ukraińskie muszą się opierać na prawdzie. „Nie może być mowy o żadnej zemście. Oczywiście jest mowa o bó­ lu. Ból będzie trwał, ale wierzę w to, że czas, który leczy rany, zabliźni także i te straszne rany, które pozostały w ser­ cach i po jednej, i pewnie po drugiej stronie także”. Prezydent stwierdził, że z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło ponad 100 tys. Polaków. Do ostatniego momentu próbowa­ no doprowadzić do wspólnych, polsko­ -ukraińskich uroczystości. Ukraińska strona chciała przeforsować wariant, w którym prezydenci pojawiliby się nie tylko w miejscu pamięci o polskich ofiarach, ale także o ukraińskich. Polska strona nie chciała się na to zgodzić, by nie tworzyć fałszywej symetrii zbrodni na Wołyniu. Ostatecznie w tym samym czasie, gdy prezydent Duda był na Wo­ łyniu, Petro Poroszenko pojechał do Polski do miejscowości Sahryń, gdzie wg oficjalnego komunikatu, „podczas wizyty roboczej wziął udział w odsło­ nięciu pomnika poświęconego pamię­ ci Ukraińców, którzy zginęli w 1944 r. z rąk żołnierzy Armii Krajowej i Ba­ talionów Chłopskich”. Po południu udał się na Wołyń, do wioski Gończy Bród, w której wg ukraińskich źródeł w 1944 r. żołnierze AK rozstrzelali 60 cywilów. Znów nie doszło do spot­ kania prezydentów Polski i Ukrainy. Mimo wszystko wystąpienia obu polityków odwoływały się do pojed­ nania. W tym kontekście Poroszen­ ko wspominał słowa św. Jana Pawła II wygłoszone w 1991 r. w Przemyślu, w których papież wzywał do poszuki­ wania tego, co nas łączy. Poroszenko powiedział: Pochylając głowę we wspólnej modlitwie, szczerze zwracamy się do Boga słowami: „Wybacz nam nasze winy, jak i my wybaczamy naszym winowajcom” i zaapelował do Ukraińców i Polaków o chrześcijańskie pojedna­ nie i godne uczczenie wszystkich ofiar „ukraińsko-polskiego konfliktu lat 40.”. Wbrew obawom części obserwa­ torów, same wizyty nie spowodowały widocznego zaostrzenia retoryki na po­ ziomie państwowym. Przeciwnie, pre­ zydent Duda wielokrotnie nawiązywał do sytuacji na Ukrainie, przypominając o polskim wsparciu dla ukraińskich aspiracji i potępieniu rosyjskiej agresji. Już po uroczystościach Polska jedno­ znacznie wyraziła poparcie dla ukra­ ińskiej integracji terytorialnej i przyłą­ czyła się do amerykańskiej „deklaracji krymskiej”, ostro krytykując agresywną wobec Ukrainy politykę Kremla. Moż­ na by uznać, że różnie oceniając histo­ rię, potrafimy zachować racjonalność w bieżącej polityce. Niestety takie podejście nie cechu­ je wszystkich przedstawicieli państwa polskiego. A to, co jest przedmiotem trudnych negocjacji na najwyższym szczeblu politycznym, z łatwością da­ je się wykorzystywać jako element R E K L A M A

personalnych i przedwyborczych gie­ rek na szczeblu lokalnym. Podczas gdy polski prezydent w czasie niewątpliwie skomplikowanej wizyty na Wołyniu za­ pewnia o wspieraniu obecnej Ukrainy w jej prozachodnich aspiracjach, jej re­ formach i bezpieczeństwie, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wizytę prezydenta Poroszenki w Sahryniu na­ zywa prowokacją i hucpą. A towarzy­ szącą mu delegację i ukraińskich gości uznaje za ukraińskich nacjonalistów, przed którymi trzeba było chronić Po­ laków. Z czym zresztą, według niego, dzielnie uporały się polskie służby. Niestety wojewoda nie poprzestał na swojej interpretacji wizyty prezy­ denta Poroszenki i zaatakował jedne­ go z liderów społeczności ukraińskiej w Polsce, dr. Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego, historyka, byłego kanclerza Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Według wojewody dr Kuprianowicz miał się dopuścić „skandalicznej wy­ powiedzi” w Sahryniu, stwierdzając, że ofiary w Sahryniu zginęły z rąk innych obywateli RP dlatego, że mówili w innym niż większość języku i dlatego, że byli innego wyznania. Według wojewo­ dy prezes Towarzystwa Ukraińskiego zrównuje wydarzenia z Sahrynia z wydarzeniami na Wołyniu i w innych miejscach na Kresach. Zrównuje 130 tysięcy ofiar ludobójstwa Ukraińców nacjonalistycznych z kilkuset cywilami, którzy zginęli […] w akcji, która była wymierzona przeciwko bazom OUN-UPA.

Specjalny artykuł wystąpieniu wo­ jewody Czarnka poświęcił ukraiński minister spraw zagranicznych Pawło Klimkin. Napisał o przekroczeniu za­ sad humanizmu przez wojewodę, któ­ ry dzieli ofiary na mniej ważne i waż­ niejsze. Uznał za niechrześcijańskie dzielenie ceremonii żałobnych na cu­ dze – prowokacyjne i własne – jedynie właściwe. Zaapelował, by nie przekra­ czać we wzajemnych relacjach niebez­ piecznej linii. Wojewoda wielokrotnie przypomi­ nał, że wydarzenia w Sahryniu miały miejsce w marcu i stąd lipcowa wizyta Poroszenki w Sahryniu jest prowokacją. Może wojewoda nie wie, że na szczeblu politycznym właściwym do spraw za­ granicznych od lat toczyły się dyskusje i negocjacje, by wspólnie postawić po­ mniki w Ostrówkach i Sahryniu, bez względu na różne daty dokonania mor­ dów w tych miejscowościach. Może też

W

Pawłokomie uroczystoś­ ci w 2006 r. odbyły się w kwietniu, więc też nie zbiegały się z datą mordu – marzec 1945 r. Zgodnie z logiką wojewody Czarnka, była to akcja odwetowa żoł­ nierzy, którzy stracili swoje rodziny w mordach dokonanych przez ukra­ ińskich nacjonalistów, co ten mord usprawiedliwiało. Dobrze, że tak czę­ sto przywoływany jako autorytet w po­ litycznym środowisku wojewody śp. Lech Kaczyński miał inne zdanie.

8 lipca 2018 roku. Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze, w łanie zboża – to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych poza granicami naszego kraju, hołd dla naszych Rodaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w latach 40. XX wieku.

Własne i cudze ceremonie żałobne

W

ojewoda publicznie przy­ znaje się do niewiedzy w tym zakresie, jednak, powołując się na swoje rozmowy ze świadkami tamtych wydarzeń, stwier­ dza, że w Sahryniu zginęli wprawdzie cywile, ale uzbrojeni, i toczono z nimi regularną walkę. Według niego zrów­ nywanie wydarzeń z Sahrynia z wyda­ rzeniami na Wołyniu, a takiego miał się dopuścić dr Kuprianowicz, może stanowić przestępstwo ścigane zarów­ no na podstawie kodeksu karnego, jak i słynnej już nowelizacji ustawy o IPN. Zdaniem wojewody Czarnka, który podkreśla, że jest doktorem habilito­ wanym nauk prawnych, mogło dojść do znieważenia narodu polskiego i za­ przeczenia zbrodniom ukraińskich nac­ jonalistów. Wojewoda w czasie spec­ jalnej konferencji prasowej przyznał, że nie ma w wystąpieniu Kuprianowi­ cza wypowiedzi zaprzeczającej zbrod­ niom ukraińskich nacjonalistów, ale prokuratura powinna przebadać nie tylko wypowiedź dra Kuprianowicza z Sahrynia, ale i inne „na przestrze­ ni ostatnich wielu lat”. Na podstawie takich przesłanek wojewoda lubelski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Oczywiście działanie wojewody zostało zauważone na Ukrainie, na czym zresztą wojewodzie mogło zale­ żeć. 11 lipca, podczas odsłonięcia Po­ mnika Ofiar Ludobójstwa, nie tylko ogłosił złożenie zawiadomienia do pro­ kuratury przeciwko prezesowi Towa­ rzystwa Ukraińskiego, kpił z ukraińsko­ języcznych wystąpień Donalda Tuska, ale zaatakował obecnego na odsłonięciu pomnika konsula generalnego Ukrainy, mówiąc o banderyzmie „w który daje się wmanewrować władza ukraińska”. Ukraińskie MSZ wydało specjalny komunikat, w którym odnosząc się do wypowiedzi P. Czarnka, stwierdziło: Uczczenie pamięci zabitych przedstawicieli każdego z krajów, bez względu na ich narodowość, to nie prowokacja, lecz chrześcijański akt wysokiej moralności, który został dokonany 8 lipca przez Prezydentów Ukrainy i Polski. W chrześcijańskiej tradycji wspomina się zmarłych w jakimkolwiek momencie roku, bez przywiązania do daty śmierci, szczególnie, gdy czyni się to w obecności osób duchownych. Naszym wspólnym obowiązkiem jest zachowanie pamięci o wszystkich zabitych, czy chodzi o kilkaset osób, czy o kilkadziesiąt tysięcy.

powinność, którą wspólnie wypełniamy, którą przekazujemy młodszym pokoleniom. Nieśmy – Polacy i Ukraińcy – to dziedzictwo w przyszłość, zawsze odnajdujmy w sobie to, co najlepsze. Umiejmy z miłosierdziem i odwagą wspólnie modlić się do Boga słowami: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. O to proszę.

Paweł Bobołowicz nie wie, że daty mają charakter jedynie symboliczny. Zresztą podobne ustalenia dotyczyły Pawłokomy i Cmentarza Orląt Lwowskich. I nawet teraz istniało jakieś prawdopodobieństwo, że prezydenci mogą się pojawić po obu stronach grani­ cy. Oczywiste jest, że Ukraina w ten spo­ sób chce zrealizować też elementy swojej polityki historycznej. Ale nazywanie tego prowokacją przez przedstawiciela polskich władz – nawet lokalnych – jest co najmniej niewłaściwe.

W

ojewoda zapomina o naj­ ważniejszym problemie, zresztą rzadko podnoszo­ nym w polskiej i ukraińskiej publicysty­ ce. Zwrócił na niego natomiast uwagę w swoim wystąpieniu właśnie dr Ku­ prianowicz, który (w przeciwieństwie do wojewody Czarnka) jest zawodo­ wym, uznanym historykiem. Otóż tra­ gedia Sahrynia to tragedia obywateli Rzeczypospolitej, której obywatelami byli zarówno zabójcy, jak i ofiary. Wo­ jewoda zatem wpada we własne sidła, bo umniejszając skalę zbrodni w Sah­ ryniu, podważa cierpienie obywateli polskich – narodowości ukraińskiej. Zaskakujące jest wypieranie zbrod­ ni w Sahryniu w kontekście innego mordu, w miejscowości Pawłokoma, gdzie żołnierze AK wymordowali kil­ kuset cywilów – obywateli polskich na­ rodowości ukraińskiej. Nie miał takich problemów w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński, który oddał hołd niewin­ nym ofiarom, mówiąc podczas uroczy­ stości: Nasze narody pokazują całemu światu, że nie ma takiego zła w historii, którego nie można przezwyciężyć. Tutaj, przed krzyżami Pawłokomy, tak jak przed krzyżami Wołynia, Podola i tylu tragicznych miejsc naszej przeszłości, łączymy pamięć i nadzieję. To

Ofiarami akcji odwetowej w Sahry­ niu i okolicy, o której z taką lekkością mówi wojewoda Czarnek, było kilkaset kobiet i dzieci. By się o tym dowiedzieć, nie potrzeba wielkiej wiedzy historycz­ nej, do której braku przyznaje się wo­ jewoda. Wystarczy sięgnąć do wydaw­ nictw dostępnych na stronie IPN, m.in. autorstwa pracownika naukowego pol­ skiego IPN Igora Hałgidy. W artykule Ukraińskie straty osobowe w dystrykcie lubelskim (październik 1939−lipiec 1944) – wstępna analiza materiału statystycznego tak opisuje on liczbę i charakter ofiar z 10.03.1944 r.: O skali akcji i jej faktycznym przebiegu świadczą również straty poniesione przez Ukraińców 10 marca 1944 r. Z zebranych danych wynika, że tylko tego jednego dnia (wliczając ofiary ze wspomnianych Turkowic) zginęły co najmniej 1264 osoby (24,6 proc. wszystkich nazwisk zgromadzonych w elektronicznej bazie danych), a 8 innych zostało rannych (w tym 4 śmiertelnie; ustalona liczba rannych jest z pewnością niepełna). W zdecydowanej większości byli to chłopi, a wśród ogółu ofiar były aż 502 kobiety (495 zabitych, 4 śmiertelnie ranne i 3 ranne) oraz 292 dzieci (291 zabitych i 1 ranne). Swoistym symbolem tych wydarzeń w ukraińskiej pamięci jest Sahryń. Część polskich autorów (w tym uczestników akcji) bagatelizuje spalenie tej wsi i wymordowanie jej mieszkańców – pisząc, że doszło wówczas do walki z ukraińskimi policjantami na służbie niemieckiej oraz członkami samoobrony ukraińskiej, w wyniku której przypadkowo zginęła pewna liczba ludności cywilnej. Na łamach „Tygodnika Powszech­ nego” jednoznacznie ocenił akcję od­ działów AK w Sahryniu prof. Grze­ gorz Motyka: Część historyków, ja do nich należę, mówi, że to, co stało się

w Sahryniu, jest zbrodnią wojenną, której nie wolno usprawiedliwiać, bo nie godzi się uznawać za coś normalnego zabijania niewinnych cywilów. Jest jednak grupa publicystów, wspierana przez niektórych historyków, której zdaniem w Sahryniu zginęli głównie ukraińscy nacjonaliści. A jeśli już zginął jakiś cywil, to przez przypadek, bo podczas ucieczki trafiły go zbłąkane kule. Powiedzmy jasno: ci, którzy twierdzą, że nic się nie stało, nie mają na potwierdzenie swojej tezy żadnych dowodów. Nie można usprawiedliwiać faktu, że polskie podziemie przekroczyło granice obrony koniecznej. W obronie polskiej ludności zastosowano środki, po które nigdy nie można sięgać. Czy wojewoda Przemysław Czar­ nek zechce złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestęp­ stwa przez wszystkie wyżej wymienione osoby? Czy mając świadomość tego, co wydarzyło się w Sahryniu, przedstawi­ ciel państwa polskiego ma prawo nazy­ wać odbywające się tam uroczystości żałobne „hucpą”? Zaskakującym wątkiem tego wy­ darzenia jest powołanie się i działanie wojewody w oparciu o tegoroczną nowe­ lizację ustawy o IPN. Nowelizację, którą lansował profesor Wołodymyr Osadczy, do dzisiaj figurujący na stronie Lubel­ skiego Urzędu Wojewódzkiego jako Peł­ nomocnik ds. Współpracy z Ukrainą. Profesor Osadczy referował niezbęd­ ność wprowadzenia zmian w ustawie o IPN, strasząc rzekomo odradzającym się banderyzmem i zalewem Ukraińców przyjeżdżających do Polski (zapomi­ nając dodać, że do Polski też przybył właśnie jako obywatel Ukrainy). Nie­ szczęśliwa nowelizacja, od której odciął się ostatecznie nawet Kukiz’15, wpędziła Polskę w spiralę problemów z Izraelem, a nawet USA. I bardziej wygląda na pro­ wokację niż na próbę ochrony dobrego imienia Polski. Ostatecznie część przepisów zos­ tała przez Sejm RP zmieniona, a inne skierował do Trybunału Konstytucyj­ nego prezydent Andrzej Duda. Według informacji z lubelskiego UW profesor Osadczy już nie pełni swojej funkcji przy wojewodzie. Sam Osadczy zresz­ tą ostatnio przedstawia się jako ofiara prześladowań służb specjalnych, in­ wigilacji i zdecydowanie opadła jego sympatia dla obecnej ekipy rządzącej. Powszechnie znana jest też oso­ bista niechęć prof. Osadczego do dra Kuprianowicza. Obydwaj panowie są związani z lubelskim ośrodkiem akade­ mickim, obydwaj zajmują się tematyką ukraińską. Ale o ile dr Kuprianowicz od lat inicjuje działania wspierające dialog polsko-ukraiński, o tyle prof. Osadczy zajął się tropieniem w Polsce „bande­ rowców”. G. Kuprianowicz nie ukry­ wa swoich ukraińskich korzeni, a prof. Osadczy swoje osobiste związki z Ukra­ iną coraz skutecznej wypiera. Nie ulega też wątpliwości, że działania Osadczego i osób wyznających podobne poglądy i wzajemnie się wspierających (prof. Bogusław Paź, dr hab. Andrzej Zapa­ łowski, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski) skutecznie wprowadzają Polskę na ko­ lejne międzynarodowe miny. Tak też się stało w przypadku po­ glądów wojewody Czarnka i jego wy­ obrażeń o relacjach z Ukrainą. Według informacji otrzymanych od Rzeczni­ ka Prasowego Wojewody Lubelskiego, aktualnie Pan Włodzimierz Osadczy nie pełni żadnej funkcji w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie, jak również nie została z nim zawarta umowa o pracę lub umowa cywilnoprawna, a także Pan Osadczy nie brał udziału w przygotowaniu wystąpień Wojewody Lubelskiego. Wojewoda Lubelski, który jest prawnikiem konstytucjonalistą, doktorem habilitowanym i pracownikiem naukowym KUL, posiada grono doradców i w tej sprawie korzystał z ich kompetencji. W gronie tym jest obecny m.in. historyk dr hab. Mieczysław Ryba, prof. KUL. Osadczego nie ma, ale duch jego poglądów pozostał.

Jednym z argumentów przy nowe­ lizacji ustawy o IPN był fakt, że Ukrai­ na w swoich przepisach prawnych od 2014 r. może ścigać osoby podważają­ ce niepodległościową rolę m.in. UPA. Ten przepis na Ukrainie jest martwy i nikt nie zastosował go ani do własnych obywateli (bez względu na pochodze­ nie narodowe), ani do cudzoziemców. Nadgorliwi fanatycy wybielania skom­ plikowanej historii już próbowali ści­ gać argentyński portal, a teraz ustawę próbują wykorzystać przeciwko włas­ nym obywatelom. Sytuacja w przypad­ ku dra Kuprianowicza jest o tyle cieka­ wa, że jest on też członkiem Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przy IPN. Oczywiście nie brakuje chęt­ nych, by go z tej funkcji odwołać, a od­ powiedni wniosek miał już trafić do IPN. Warto pamiętać, że ewentualne postępowanie prokuratury będzie też dotyczyć G. Kuprianowicza jako re­ prezentanta społeczności ukraińskiej w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszo­ ści Narodowych i Etnicznych.

D

oktor Kuprianowicz w publicz­ nych wypowiedziach zwraca również uwagę na dosyć oczy­ wisty fakt, że to nie on był organizato­ rem uroczystości w Sahryniu, a jedynie występował tam jako przedstawiciel mniejszości narodowej. W interneto­ wych komentarzach co bardziej gorący „antybanderowcy” też zwrócili uwagę na niekonsekwencję wojewody Czarn­ ka, bo skierowanie zawiadomienia do prokuratury przeciwko obywatelowi RP to łatwizna. Internetowi zwolennicy twardego narodowego kursu domaga­ ją się takiego samego zawiadomienia przeciwko prezydentowi Poroszence. Przyjmując tok rozumowania P. Czarn­ ka, rzeczywiście to byłaby właściwsza ścieżka. Bo jeśli wydarzenie było hucpą i prowokacją, to niewątpliwie stoi za nią państwo ukraińskie. Zarzucanie nielojalności obywate­ lom własnego państwa wywodzącym się z mniejszości narodowych ma złą tradycję. Tak się składa, że to właśnie dr Grzegorz Kuprianowicz od lat przypo­ mina o absurdalnej, szkodliwej i skraj­ nie nieodpowiedzialnej akcji burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i Podlasiu w 1938 r. W ramach tzw. akcji poloniza­ cyjno-rewindykacyjnej w 1938 r. znisz­ czono ponad 120 prawosławnych świą­ tyń. Notabene zwolennikiem tej akcji był ówczesny wojewoda lubelski. Dowodził nią generał Bruno Olb­rycht, który już po wojnie zwalczał też podziemie niepod­ ległościowe, podobnie jak i jego następ­ ca płk Marian Turkowski, i dowodzą­ cy pacyfikacjami ludności ukraińskiej w latach 1937–38 Gustaw Paszkiewicz, który po wojnie zrobił karierę w KBW, UB, a nawet był pos­łem ZSL. Tak jakoś dziwnie układały się te kariery rzeko­ mych patriotów–antyukraińców, któ­ rzy przed II wojną w imię „polonizacji” skutecznie potrafili rozpalić nienawiść do Polaków, że po wojnie błyskotliwie awansowali w komunistycznym pań­ stwie realizującym sowiecką politykę. Na koniec można się zastanowić, co to ma wspólnego z upamiętnieniem ofiar ludobójstwa na Wołyniu? Otóż gdyby nie cała „akcja” wojewody Czarnka, można byłoby się spokojnie pochylić nad tym, czego dokonał prezydent Duda na Wo­ łyniu. Zastanowić się, czy dzisiaj jesteśmy bliżej zniesienia absurdalnego zakazu ekshumacji ofiar, czy wreszcie powróci­ my do dialogu w formie, o której mówił św. Jan Paweł II i realizował śp. prezydent Lech Kaczyński? Zamiast tłumaczyć się z wypowiedzi wojewody, moglibyśmy zapytać, czy naprawdę prezydent Ukrainy nie mógł złożyć hołdu polskim ofiarom mordów na Wołyniu? Niestety po raz kolejny ktoś wywołuje wojenkę, w tle której nie ma wielkich, międzynarodo­ wych prowokacji, ale prymitywna myśl o zbliżających się wyborach samorządo­ wych i własnej karierze. A wielka polityka międzynarodowa tymi faktami będzie się jeszcze długo karmić. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

10

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE WŁASNE AUTORA NA PODSTAWIE PRAC FELIKSA KONECZNEGO

SLOGANY PRAWA OBYWATELSKIE NA PAPIERZE

Podstawowe zasady cywilizacji łacińskiej opar­ te na moralności chrześcijańskiej 1. Moralność zgodna z nauką Kościoła katolickiego. 2. Chrześcijański uniwersalizm. Moralność dotyczy wszystkich tak samo, a zatem wszys­ cy ludzie są równi wobec moralności. Z tego wynika równość wobec prawa publicznego. 3. Obowiązywanie tych samych praw mo­ ralnych zarówno władzy, jak i poddanych. 4. Uznawanie człowieka za podmiot, a nie przedmiot. 5. Wyższość moralności nad prawem. Źródłem prawa jest moralność. Prawo nie jest kodyfikacją moralności, ale musi być z nią zgodne – czyli mogą istnieć nieskodyfikowane prawa moralne, ale wszelkie ustawy muszą być zgodne z moralnością. 6. Indywidualizm i różnorodność. Za swo­ je czyny każdy człowiek odpowiada samo­ dzielnie, indywidualnie. Chrześcijaństwo cał­ kowicie odrzuca odpowiedzialność zbiorową i przechodzenie grzechów z pokolenia na po­ kolenie. Naturalne są różnorodność i równanie wzwyż, ku najmądrzejszemu, najbogatszemu, najlepszemu. 7. Obowiązywanie etyki w odniesieniu do polityki i wojny. 8. Uznawanie wolnej woli i odrzucenie de­ terminizmu w odniesieniu do każdego czło­ wieka (także chorego, młodego, nierozwinię­

W polityce narzuca rządzącym te same prawa moralne, które obowiązują poddanych ich władzy. Dąży do rozwinięcia jak najsilniejszego samorządu i jak największego wpływu społeczeństwa na państwo.

Uznaje dualizm prawa (prawo prywatne i publiczne) i wyższość etyki nad prawem (prawo ma wywodzić się z etyki i podlega ocenie moralnej).

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE WŁASNE AUTORA NA PODSTAWIE PRAC FELIKSA KONECZNEGO

Najważniejsze wartości filozofii greckiej: 1. Prawda; 2. Dobro; 3. Piękno.

tego, niedorozwiniętego itp. Każdy jest zdolny do twórczości, do samodzielnego inicjowania związków przyczynowo-skutkowych). 9. Podnoszenie wymogów etycznych i dos­konalenie prawa w oparciu o nie. 10. Władza hierarchiczna z silnym samo­ rządem. 11. Zdolność społeczności do samoorga­ nizacji, do samonaprawiania się, do oddolnego działania, czyli do pracy organicznej. 12. Dualizm prawa, które dzieli się na pry­ watne i publiczne. I tak samo władztwo nad terenem podzielone jest między właściciela i suwerena. 13. Tolerancja religijna i rozdzielenie wła­ dzy cywilnej i duchowej. 14. Święte prawo własności – szczególnie ziemi i nieruchomości. 15. Samodzielność i niezależność ekono­ miczna ludzi. 16. Małżeństwo monogamiczne kobiety i mężczyzny. 17. Nadrzędność rodziny, czyli ojca i matki z dziećmi, nad rodem, czyli wszelkimi krew­ nymi. 18. Armia w postaci pospolitego ruszenia, czyli ochotnicza. 19. Pojmowanie czasu jako dobra, które trzeba szanować, zagospodarowywać, oszczę­ dzać. Uznawanie istnienia więzi pokolenio­ wej, historyzmu, współodpowiedzialności za przeszłość i przyszłość. Wspólna świadomość historyczna. 20. Naród jako naturalny związek ducho­ wy, oparty na dobrowolności.

AW S N A O LOG A B A PA Y N PI WA Y ER T ZE ELS K IE

BEZWZGLĘDNE POSŁUSZEŃSTWO PR

PR SLOGANY PRAWA OBYWATELSKIE NA PAPIERZE

PRAWO SIŁY

SLOGANY PRAWA OBYWATELSKIE NA PAPIERZE

CZŁOWIEK PODPORZĄDKOWANY WŁADZY

Fundamenty cywilizacji łacińskiej: 1. Rzymskie prawo; 2. Filozofia grecka; 3. Moralność chrześcijańska.

IE SK Y L N TE E GA A Z O YW IER SL OB AP A AP AW N

CYWILIZACJA TURAŃSKA

CYWILIZACJA ŁACIŃSKA

(literatury i sztuki) oraz znaczną część rzym­ skiego prawa, rozwijając je w duchu chrześ­ cijaństwa. W polityce narzuca rządzącym te same prawa moralne, które obowiązują pod­ danych ich władzy. Dąży do rozwinięcia jak najsilniejszego samorządu i jak największego wpływu społeczeństwa na państwo. Uznaje dualizm prawa (prawo prywatne i publiczne) oraz wyższość etyki nad prawem. Prawo po­ winno wywodzić się z etyki i podlegać ocenie moralnej. W ekonomii najwyżej ceni własność nieruchomą, zwłaszcza ziemską. Jej ideałem w tej dziedzinie jest zapewnienie jak najwięk­ szej liczbie ludzi samodzielności ekonomicz­ nej, np. posiadania własnego warsztatu pra­ cy, będącego w stanie zapewnić utrzymanie rodzinie. W prawie rodzinnym i małżeńskim uznaje tylko małżeństwo monogamiczne oraz emancypację rodziny spod władzy rodu. Koneczny wskazywał na konieczność sięgania do rozwiązań, które funkcjonowały i funkcjonują nadal w obszarze moralności. Zatem przypomnijmy kilkanaście zasad pra­ wa i moralności, na jakich cywilizacja łacińska się opiera.

„Kultura” stosowania prawa

PRYMAT GROMADNOŚCI

IE SK Y L N TE E GA A Z O YW IER SL OB AP A AP AW N

Ukształtowała się w okresie średniowiecza. Jej spiritus movens był Kościół katolicki. Obejmuje ona społeczeństwa Europy Zachodniej i Środ­ kowej oraz Ameryki – te rejony świata, gdzie religią dominującą jest katolicyzm lub wywo­ dzące się z niego wyznania protestanckie. Jej etyka jest katolicka. Cywilizacja łacińska prze­ jęła greckie pojęcia prawdy (nauki) i piękna

PR

CYWILIZACJA ŁACIŃSKA

SLOGANY PRAWA OBYWATELSKIE NA PAPIERZE

PR

F

eliks Koneczny pojmował cel ist­ nienia narodu nie jako coś danego z góry, ale jako wybraną w sposób wolny ideę przewodnią, wokół któ­ rej koncentrują się wysiłki narodu w danym okresie historycznym. Uwa­ żał, że idea taka wynika z okazanych w toku rozwoju danego narodu predyspozycji, przy uwzględnieniu potrzeb całej ludzkości. Jego zdaniem miano narodu przysługuje tylko tym wspólnotom, które posiadają cel inny niż własne przetrwanie. Swą refleksję historiozoficzną nad sto­ sunkiem Polski do Europy i nad wartością cy­ wilizacyjną naszego państwa i narodu zawarł Feliks Koneczny w artykule Polska w kulturze powszechnej opublikowanym w 1918 r. Rozwinął i poszerzył w pracy z 1921 r. Pols­ kie Logos a Ethos. Roztrząsanie o znaczeniu i celu Polski. Celem Polski, zdaniem Konecznego, powinno być głoszenie i dowodzenie nad­ rzędności prawa moralnego nad dążeniem za wszelką cenę do skuteczności w polityce. W obszarze stosunków międzynarodowych cel ten należy rozumieć jako rozpowszechnia­ nie idei dobrowolnej unii między narodami, której Koneczny najdoskonalszy przykład wi­ dział w uniach polsko-litewskich. Gdyby żył, zapewne uznałby za takie koncepcję Grupy Wyszehradzkiej i Trójmorza. Konflikt prawa moralnego i politycznej skuteczności rozgrywa się od 1989 roku na płaszczyźnie wewnętrznej i międzynarodo­ wej. W Polsce widać działania destrukcyjne wyznawców cywilizacji turańskiej, żydowskiej i bizantyjskiej (zaimplementowanych nie tyl­ ko do umysłów, ale rozwiązań prawnych: in­ flacja prawa, niejasność sformułowań, relik­ ty standardów gromadnościowych zamiast personalistycznych, niski poziom kultury uczestnictwa w życiu społecznym i publicz­ nym, zatrważająco niski poziom zaufania spo­ łecznego, opresyjność prawa, itd.). Na płasz­ czyźnie międzynarodowej lobby rzeczonych cywilizacji obrały sobie na celownik naszą narodową odmienność w ujęciu historycz­ nym, kulturowym, religijnym i mentalnym. Głosząc prawo do tej odmienności, jedno­ cześnie zaciekle ją zwalczają wszelkimi środ­ kami. Poniżej podaję charakterystykę trzech cywilizacji oddziałujących na Polskę i Polaków w XXI wieku.

AW S N A O LOG A B A PA Y N PI WA Y ER T ZE ELS K IE

ZDERZENIE·CYWILIZACJI

Odpowiedź na pytanie, jaki system mentalnoś­ ci prawnej narzucono nam po 1944 roku, daje obraz „kultury i tradycji prawnej” cywilizacji turańskiej. Kształtował się on przez setki lat w czasach carskich i został zaimplementowany w czasach sowieckich. Skala korupcji w XIX-wiecznym Imperium Rosyjskim była ogromna. Łapówek oczeki­ wali wszyscy: od zwykłych nauczycieli i du­ chownych przez policjantów po ministrów i sędziów. Prof. Andrzej Chwalba w pracy Imperium Korupcji w Rosji i Królestwie Polskim na­ pisał: „Łapówki brano i dawano niezależnie od wykształcenia, wieku, płci, kultury osobistej oraz cech osobniczych. Nie było więc takiego środowiska, grupy zawodowej, społeczności czy regionu, o których to można by z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, iż nie znały i nie korzystały z łapownictwa bądź znały, lecz nie korzystały”. Przekupstwo nie ograniczało się do prze­ kazywania pieniędzy. Wręczano także kon­ kretne prezenty, alkohol, itd. Zapraszano na kolację, śniadania, umyślnie „przegrywano” w karty. Istniał cennik podający wysokości kwot, które należało przegrać z urzędnikiem danej rangi. Przedstawiciele arystokracji ko­ rumpowali poprzez aranżowane polowania, aby znaleźć pretekst do wychwalania łowiec­

Sprawę „Oziera” poruszyła w 2011 roku „No­ waja Gazieta”, zwracając uwagę, że najbar­ dziej opłacalne przetargi wygrywali założy­ ciele spółdzielni, którzy już wtedy piastowali wysokie funkcje państwowe. Po inwazji na Krym w 2014, większość założycieli „Oziera” znalazła się na liście osób objętych sankcjami. Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich wskazuje, że o tym, jak gęsta pa­ jęczyna korupcyjna oplata rosyjskie struktury państwowe, przypomina też „Afera Trzech Wielorybów” („Tri Kita”), w którą byli zamie­ szani Jewgenij Zaostrowcew, były członek Fe­ deralnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), prze­ łożony szefa FSB Nikołaja Patruszewa, a także ojciec jednego z fsb-owskich generałów i zara­ zem dyrektorów szefa Departamentu Bezpie­ czeństwa Jurija Zaostrowcewa. Dziennikarza, który domagał się ukarania winnych zamiesza­ nych w skandal, zamordowano, a samą aferę bardzo szybko wyciszono. Kardaś przypomniał na łamach rp.pl, że najwięcej korupcji ma miejsce w sektorze ener­ getycznym. „Kluczowe przetargi na budowy rurociągów wygrywają zawsze ludzie powią­ zani z aparatem władzy, np. firmy braci Rot­ tenbergów czy te należące do Timczenki”. To dlatego Rosja forsuje różne projekty rurocią­ gowe. „Abstrahując od celów politycznych czy interesów samego Gazpromu, to także złoty interes zarówno dla Rottenbergów, jak i sa­ mego Putina”.

CYWILIZACJA TURAŃSKA Ukształtowała się w starożytności na terenach Wielkiego Stepu. Nie rozwinęła trwałych wię­ zi społecznych wyższych niż rodowe. Ludność łączy się natomiast w celach wojennych w ordy, które w razie powodzenia mogą przybrać po­ tężne rozmiary. Nie są one jednak trwałe i roz­ padają się wraz ze śmiercią wodza lub jego porażką. Największe ordy utworzyli Hunowie, Turcy i Mongołowie. Do cywilizacji tej należą także Rosjanie i Kozacy. Cała aktywność po­ lityczna w ramach tej cywilizacji ma, zdaniem Konecznego, charakter wojskowy, z szybkim przyswajaniem wszelkich wynalazków w dzie­ dzinie wojskowości. Władców nie obowiązuje moralność. Siła dominuje nad racją. Prymat gro­ madności podporządkowuje obywateli władcy. Cywilizacja ta uznaje równoprawność monoga­ mii, poligamii i konkubinatu. Pozornie panuje w niej indyferentyzm religijny, jednak często religia bywała wykorzystywana jako przyczyna wojen, nie miała natomiast nigdy wpływu na moralność publiczną czy stosunki społeczne. Życie zbiorowe w cywilizacji turańskiej jest oparte na tzw. mechanizmie, który we­ dług Feliksa Konecznego jest układem sztucz­ nym, antyspołecznym. Raz wprawiony w ruch, wykonuje czynności na ślepo. Mechanizmami były mongolsko-tatarskie chanaty. Dzisiejsze państwa zorganizowane na me­ chanizmach nie obejdą się bez kilku rodzajów policji. W tych państwach obowiązuje bez­ względne posłuszeństwo, bez prawa krytyki, choć mają rozdmuchane na papierze prawa obywatelskie, wśród nich swobodę wyrażania opinii. Za atrapą sloganów kryje się za każdym razem wszędobylski przymus, służący do zacho­ wania gromadności i jednostajności. Mechanizm kojarzy się także ze współczesnymi totalitaryzma­ mi funkcjonującymi na różnych kontynentach. Utrzymuje się przy użyciu siły. W razie porażek jest niezdolny do regeneracji, ulega destrukcji. Najwyższą formą państwa opartego na sztucznym mechanizmie był z pewnością Zwią­ zek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Praw­ nicy zgodnie oceniali, że gdyby zapisów konsty­ tucji ZSRR przestrzegano w praktyce, byłby to najbardziej wolny i demokratyczny kraj na świe­ cie. Jednak były one pustymi frazesami.

cji i indoktryna la u ip n a m , ń ie m świad nieporozu Uważam, że wielu niknąć, gdyby społeczeństwo miało acji. Z iz u roku można było odwiecznego ścierania się cywil i jaki le ciu i na świecie w uję izacje, jakie mają fundamenty, ce il w konflikcie cyw

Zbigniew kich umiejętności urzędnika, nawet jeśli takich nie posiadał. Współcześnie korupcja wśród aparatu władzy zaczęła rozkwitać za rządów Leoni­ da Breżniewa. Częścią systemu politycznego stała się dopiero po dojściu do władzy Jel­ cyna i Putina. Jest to obecnie system, na któ­ rym opiera się władza nad państwem. Putin stworzył go w sferze politycznej, medialnej, ale co najważniejsze – w gospodarczej. Po­ krętne powiązania Putina z biznesem zaczę­ ły się już w latach 90. Wtedy, jako urzędnik w merostwie Petersburga, Putin wraz z kilko­ ma kolegami założył spółdzielnię „Oziero”. Gdy doszedł do władzy w 2000 r., osoby wchodzące w skład spółdzielni (kooperaty­ wu), zaczęły piastować eksponowane funkcje w administracji oraz spółkach państwowych.

Z afery Panama Papers wiemy, że poli­ tycy i biznesmeni powiązani z Władimirem Putinem zgromadzili na kontach ponad dwa miliardy dolarów. Chociaż sam Putin nie był wymieniony w dokumentach, to bogactwo, którego dorobili się jego poplecznicy, pozwa­ la zrozumieć, jak wielka skala korupcji trawi rosyjski aparat państwowy. Według raportu „Trasparency International”, w Rosji z łapó­ wek pochodzi rocznie ponad 300 milionów dolarów. Korupcja w Rosji była i jest uwarunkowana historycznie. Badacze problematyki wskazują na rosyjski nihilizm prawny. Prawo w Rosji było zawsze nie tylko narzędziem opresji, ale wład­ ca stosował je w sposób zupełnie arbitralny. Przypadki Chodorkowskiego czy Magnickiego dobitnie to potwierdzają.

KONSTYTUCJA ZSRR z 1977 r. (fragmenty) Artykuł 2 Cała władza w ZSRR należy do ludu. Lud sprawuje władzę państwową za pośrednict­ wem rad deputowanych ludowych, któ­ re stanowią polityczną podstawę ZSRR. Wszystkie inne organy państwowe znajdują się pod kontrolą rad deputowanych ludo­ wych i są im podporządkowane. Artykuł 3 Organizacja i działalność państwa radzieckie­ go jest zgodna z zasadą centralizmu demo­ kratycznego: wybieralności wszystkich orga­ nów władzy państwowej od najniższych do najwyższych, ich odpowiedzialności przed narodem, mocy wiążącej decyzji organów nadrzędnych dla organów niższego szczebla. Artykuł 4 Państwo radzieckie i wszystkie jego orga­ ny działają zgodnie z zasadą praworząd­ ności socjalistycznej, zapewniają ochronę porządku prawnego oraz interesów spo­ łeczeństwa, praw i wolności obywateli. Or­ ganizacje państ­wowe i społeczne oraz oso­ by urzędowe obowiązane są przestrzegać Kons­tytucji ZSRR i praw radzieckich.

Artykuł 5 Najważniejsze sprawy życia państwowego poddaje się pod ogólnonarodową dysku­ sję, a także ogólnonarodowe głosowanie (referendum).

społeczne, zgodnie ze swymi zadaniami sta­ tutowymi, uczestniczą w kierowaniu spra­ wami państwowy mi i społecznymi oraz w rozwiązywaniu problemów politycznych, gospodarczych i społeczno-kulturalnych.

Artykuł 6 Kierowniczą i przewodnią siłą społeczeństwa radzieckiego, trzonem jego systemu politycz­ nego oraz wszystkich organizacji państwo­ wych i społecznych jest Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego. KPZR istnieje dla na­ rodu i służy narodowi. Uzbrojona w naukę marksistowsko-leninowską partia komunis­ tyczna wytycza generalne perspektywy roz­ woju społeczeństwa, linię polityki wewnętrz­ nej i zagranicznej ZSRR oraz kieruje wielką twórczą działalnością narodu radzieckiego, nadaje planowy, naukowo uzasadniony cha­ rakter jego walce o zwycięstwo komunizmu. Wszystkie organizacje partyjne działają w ra­ mach Konstytucji ZSRR.

Artykuł 8 Kolektywy pracownicze uczestniczą w dys­ kusji i rozwiązywaniu spraw państwowych i społecznych, w planowaniu produkcji i rozwoju socjalnego, przygotowywaniu i rozmieszczaniu kadr, w dyskusji i rozwią­ zywaniu problemów kierowania przed­ siębiorstwami i instytucjami, polepszaniu warunków pracy i bytu, wykorzystywaniu środków przeznaczonych na rozwój pro­ dukcji, a także na przedsięwzięcia socjalno­ -kulturalne i bodźce materialne. Kolektywy pracownicze rozwija­ ją współzawodnictwo socjalistyczne, sprzyjają upowszechnianiu przodują­ cych metod pracy, umocnieniu dyscypli­ ny pracy, wychowują swoich członków w duchu moralności komunistycznej, troszczą się o podnoszenie ich świado­ mości politycznej, kultury i kwalifikacji zawodowych.

Artykuł 7 Związki zawodowe, Wszechzwiązkowy Leni­ nowski Komunistyczny Związek Młodzieży, organizacje spółdzielcze i inne organizacje


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

11

ZDERZENIE·CYWILIZACJI Kleptokracja jako element kulturowy Kiedy w 2011 roku światowe media podały, że średnia wysokość łapówki w Rosji wzrosła 7-krotnie (do 29 tysięcy złotych), władze rosyj­ skie natychmiast poinformowały, że są zaangażo­ wane w szereg działań zwalczających korupcję. Jednak turański aparat państwowy nie jest zainteresowany likwidacją korupcyjnych sche­ matów. Taki model skorumpowanego państwa funkcjonuje przy dobrej koniunkturze na ryn­ kach surowców. Problemy pojawiają się, gdy przychodzi czas dekoniunktury, kiedy ilość „biorących” się nie zmniejsza, a wysokość da­ nin korupcyjnych nagle spada. Mistrz Gogol w sztuce Rewizor idealnie odwzorował morale człowieka rosyjskiego. Akcja utworu rozgrywa się na prowincji. Do pewnego miasteczka dociera wieść, że przybę­ dzie tam rewizor – wysoki rangą urzędnik. Na mieszkańców pada blady strach. Chcą wypaść jak najlepiej podczas inspekcji, a każdy z nich ma coś na sumieniu. Gogol obnaża w komedii nieprawidłowości w systemie państwowym, wszechogarniający strach przed biurokracją, władzą, przepisami, restrykcjami, co rzutuje na mentalność obywateli i prowadzi do ab­ surdów. Obserwując bezlitosnym okiem saty­ ryka moralną brzydotę Rosji czasów Gogola, świetnie się przy tym można ubawić. Jednak czy tylko o ubaw Gogolowi chodziło?

danej sprawy. Natomiast łapówka odmie­ niała niekorzystny jej bieg. Dzięki niej spraw nie rozpoczynano, nie zauważano, dowody były gubione („wpadały za szafę”), ferowano łagodne wyroki. Już po wyroku łapówki mo­ gły złagodzić formę odbywania kary. Można wysłać skazanego do więzienia o lżejszym ry­ gorze. Z tego względu ludność łapownict­wo postrzega jako wręcz „humanitarne narzę­ dzie” do obrony i walki o łagodzenie suro­ wości prawa.

Miazmaty bizantyjskie To tylko w opowieściach materializmu dia­ lektycznego ilość przechodzi w jakość. W re­ alnym świecie jest inaczej. W Polsce widać to także na przykładzie prawa krajowego. Ustaw i innych aktów prawnych jest zastra­ szająco wiele. Systematycznie wzrasta szyb­ kość ich wytwarzania, przez co wzrasta liczba wad, które wymagają naprawienia. Rzadko która ustawa trwa dłuższy czas bez popra­ wek. Nadmiar przepisów i ogromna ilości ich nowelizacji sprawia, że nie sposób ogarnąć tego myślą i wyobraźnią, będąc nawet praw­ nikiem. A przecież adresatami prawa są nie tylko prawnicy, lecz wszyscy obywatele. I nikt jeszcze nie uchylił zasady, głoszącej, że „nie­ znajomość prawa szkodzi” (zasady powstałej w starożytności, kiedy inflacja prawa jeszcze nie istniała).

na ulice w 2017 zi d lu cy ię ys t m ie yciągan ropie acyjnej presji z w resów sił destrukcji w Polsce, Eu ce zą te domość celów i in ym charakteryzują się uczestnic , cz Zobaczmy zatem sługują. po imi metodami się

w Berent Polskie miazmaty Rewizora

Cywilizacja Żydowska

Są nimi niedawne obrazy z serwisów informa­ cyjnych. Rewizor rozgrywa się także tu i teraz i nieprędko zapadnie nad nim kurtyna. Dla­ czego w polskiej rzeczywistości mamy takie zjawisko o korzeniach wszak rosyjskich? Gogol dostrzegał społeczne choroby swojego kraju. Niestety podczas ponad 100 lat rosyjskiego zaboru, a potem po 1944 roku chorobami tymi zarażeni zostaliśmy i my, Po­ lacy. To dlatego tyle z klimatów Gogola jest w naszej rzeczywistości. Nasz naród nie jest bez wad, ale nikt rozsądny nie podważa wpły­ wu mentalności człowieka rosyjskiego, a po­ tem sowieckiego na naszą nację. Zatem ci, któ­ rzy tak się nabijają ze zjawiska „Misiewiczów” (honorowanie wojskowymi salutami młodo­ cianego, całkowicie przypadkowego pupila ministra obrony narodowej przez siwowłosych generałów Wojska Polskiego), powinni uczci­ wie przypomnieć sobie malowanie trawy na zielono w wojsku przed wizytami partyjnych notabli, wypożyczanie kombajnów dla rol­ ników, których miał wizytować tow. Edward Gierek, sceny z Misia lub Alternatywy 4 Barei. Zjawiska te nawiedziły nas za sprawą cywili­ zacji bizantyjsko-turańskiej. Z drugiej strony komedia Gogola doty­ ka tematu starego jak świat, czyli serwilizmu niższych rangą urzędników i obywateli wobec osób wyżej umiejscowionych w hierarchii. Kan­ wą dla utworu są takie ludzkie słabości, jak karierowiczostwo, lizusostwo, głupota połą­ czona ze strachem o swoją „małą stabilizację” w lokalnych piekiełkach różnych pomniejszych układów. Widzimy te zjawiska i teraz, bo Rewizor trwa i trwać będzie, dopóki miazma­ ty cywilizacji turańskiej będą obecne w życiu publicznym, społecznym i relacjach między­ ludzkich. Czy jest możliwe ich wyplenienie? Jest, ale droga to długa i wyboista.

Jest cywilizacją sakralną, w której całe życie jednostki i społeczeństwa jest lub przynaj­ mniej powinno być podporządkowane pra­ wu religijnemu. Podstawą tego prawa jest u Żydów Tora. Charakterystyczną cechę tej cywilizacji (odróżniającą ją od innych cywili­ zacji sakralnych, np. bramińskiej) stanowi to, że prawa są w niej wypierane przez kolejne komentarze do nich. I tak Tora została wy­ parta przez Talmud, ten zaś – przez kolejne komentarze i skróty. Zdaniem Konecznego wyparcie nie oznaczało oczywiście dogmatycznego odrzucenia. Na przykład Żydzi-talmudyści dalej uznawali pier­ wotność Tory. Koneczny zauważa sporą nie­ konsekwencję: prawo żydowskie, które z de­ finicji, jako sakralne, powinno być niezmienne, w rzeczywistości zmieniało się pod wpływem komentarzy dostosowujących je do zmiennych okoliczności historycznych. Podstawa prawa żydowskiego wykształ­ ciła się w Palestynie. Jednak najistotniejszym doświadczeniem dziejowym, które wpłynę­ ło na rozwój cywilizacji żydowskiej, była tzw. niewola babilońska. Wprawdzie część Żydów wróciła później do Palestyny, a nawet ponow­ nie stworzyła niezależne państwo żydowskie, jednak od czasu niewoli babilońskiej większość Żydów żyje w rozproszeniu, określanym przez Konecznego jako Golus. W niewoli babiloń­ skiej Żydzi z konieczności porzucili, jako nie­ wykonalną poza niepodległym państwem ży­ dowskim, tę część swoich praw, która określała zasady ekonomiczne. Przejęli zaś pojęcia eko­ nomiczne ówczesnej Babilonii. Wtedy też po raz pierwszy zajęli się na dużą skalę handlem. Najistotniejszymi elementami ekonomii żydowskiej były od tego czasu: wyższość włas­ ności ruchomej nad nieruchomą i oparcie się na kredycie jako podstawie działalnoś­ci. Co interesujące i charakterystyczne zarazem, kupcy żydowscy, w przeciwieństwie do han­ dlowców innych cywilizacji, zaczynali swo­ ją działalność od razu od wielkiego handlu międzynarodowego, a dopiero wiele wieków później zajęli się handlem detalicznym. Z racji chrześcijańskiego zakazu lichwy Żydzi w śred­ niowiecznej Europie parali się bankowością, osiągając w niej pierwotnie monopolistyczną

Prawo przyczyną patologii W Rosji były i są do tej pory widoczne wpły­ wy biurokracji bizantyjskiej. Korupcję gene­ rują: niejasność, surowość i opresyjność ro­ syjskiego prawa. Przy niejasnych przepisach urzędnik mógł skierować sprawę do innego urzędu, uważając się za niewłaściwego dla

pozycję. Istotną cechą wyrosłą z życia w roz­ proszeniu jest też brak przywiązania do ziemi i patriotyzmu. Koneczny wyróżnił cztery główne reli­ gie żydowskie (mozaizm, judaizm, chasydyzm i pogaństwo żydowskie opisane w Biblii), któ­ re jednak, różniąc się od siebie zasadniczo w kwestiach dogmatyki czy eklezjologii, uznają to samo prawo i tę samą moralność (moralność w cywilizacji żydowskiej wywodzi się z prawa). Sami Żydzi uważają prawo za najistotniejszy

(wspieranie kapitału zagranicznego, likwidacja polskiego przemysłu, promowanie stref eko­ nomicznych dla kapitału, ulgi i raje podatków dla dużych, bogatych, itd.); w wymiarze spra­ wiedliwości – tolerowanie przywilejów kasty i wszystkich jego patologii, brak prymatu etyki nad prawem, tolerowanie korupcji, kradzieży majątku państwowego, akceptacja patologicz­ nych relacji politycznych i społecznych. Nie do pogodzenia z kanonami łacińskiej cywilizacji jest promocja jakiejkolwiek agresji

KONCEPCJE I STRUKTURY t MARKSIZM + LEWACTWO t HEGEMONIA KULTUROWA t POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA t MASONERIA + PISZCZELOWCY t GRUPA BILDENBERG t GEORGE SOROS t INNE TAJNE GRUPY

V V V V V V V

ulice w 2017 roku można było uniknąć, gdyby społeczeństwo zapoznano z celami i interesa­ mi, jakie reprezentują siły destrukcji w Polsce, Europie i na świecie. Gdyby ekipa Tuska kierowała się choćby elementarną wyobraźnią, powinna była wie­ dzieć, jak traktuje się pamięć i odnosi do zmar­ łych w cywilizacji turańskiej. Tylko ktoś skrajnie nieodpowiedzialny mógł liczyć na to, że ciała ofiar tragedii smoleńskiej nie będą bezczesz­ czone, że nie znajdzie się w nich niedopałków

CEL

SKUTEK

PANOWANIE NAD LUDŹMI

t WŁADZA t IDEOLOGIA t PIENIĄDZE

ŹRÓDŁO: OPRACOWANIE WŁASNE, ZBIGNIEW BERENT

element swojej religii. Religie te łączy też post­ rzeganie Żydów jako narodu wybranego. Podstawowym wyróżnikiem moralnoś­ ci żydowskiej jest dla Konecznego jej dwois­ tość, tj. odmienne zasady, jakie obowiązują w stosunkach między Żydami i w stosunkach Żydów z gojami. Żydzi uznawali konieczność przestrzegania praw narodów, wśród których żyli, lecz uzasadniali to jedynie dążeniem do zachowania pokoju. W prawie małżeńskim po­ czątkowo preferowana była poligamia, jednak w średniowieczu, głównie ze względów prak­ tycznych (Żydzi byli odrzucani przez większość narodów, wśród których zamieszkiwali), prze­ ważać zaczęła monogamia, która od XIII w. sta­ ła się jedyną dopuszczalną formą małżeństwa. Koneczny w cywilizacji żydowskiej wyróżniał m.in. kulturę litwacką, tumską, tuniską, amery­ kańsko-żydowską oraz socjalizm. Należy zauważyć, że powstanie państwa Izrael to głównie efekt działalności syjonistów, którzy odeszli od części zasad obowiązujących w cywilizacji żydowskiej, a jeżeli ich przestrze­ gają, to głównie ze względu na szacunek dla historii i tradycji oraz ze względu na zachowa­ nie spokoju społecznego (wobec protestów religijnych Żydów). Niewątpliwie wpływ Żydów na rozwój cy­ wilizacji naszego świata jest dużo większy, niż mogłaby na to wskazywać liczebność tego na­ rodu. Dzieje Żydów naznaczone są prześlado­ waniem i cierpieniem, mimo to ich religia miała ogromny wpływ na zachodnią filozofię, teolo­ gię i kulturę. Dziesięcioro Przykazań stanowi fundament współczesnego systemu etycznego. Pomysł siedmiodniowego tygodnia, z regular­ nie powtarzającym się dniem odpoczynku, ma swe źródło w żydowskim szabacie. Od 1945 r. pojawia się coraz więcej grup ekumenicznych. W większości krajów anglo­ języcznych istnieją oddziały Rady Chrześcijan i Żydów. Ludzie o różnych tradycjach spoty­ kają się, aby słuchać wykładów o wierze, oby­ czajach i historii „drugiej strony”. Rezultatem są prawdziwe więzi przyjaźni zadzierzgnięte pomiędzy chrześcijanami i wyznawcami judaiz­ mu oraz coraz większe zrozumienie i toleran­ cja. To na płaszczyźnie religijnej. Jednak na płaszczyźnie politycznej i eko­ nomicznej zarzuca się Żydom sterowanie „Ciemną Stroną Mocy” w strukturach Grupy Bilderberg, uprawianie międzynarodowej fi­ nansowej manipulacji, kreowanie kryzysów ekonomicznych (rodzina Rothschildów), finan­ sowanie konfliktów zbrojnych oraz akcji w kli­ matach politycznej poprawności (Soros i inni). Żydzi to naród z pewnością niezwykły. Są niezbyt liczni, rozproszeni po świecie, jednak­ że pomimo kulturowego zróżnicowania mają poczucie wspólnoty. Jak żaden naród potrafią się przystosować do każdej władzy i sytuacji; jak żaden naród umieją walczyć o przetrwanie! Na dodatek przez kilka tysięcy lat nie zasymi­ lowali się, nie weszli w skład wspólnot, wśród których żyją, zachowując swą odrębność kul­ turową i cywilizacyjną.

Grzechy opozycji totalnej Zatem prominentni przedstawiciele totalnej opozycji absolutnie nie wiedzą, co mówią, twierdząc, że obecne władze Rzeczypospo­ litej dążą do wypisania Polski z cywilizacji eu­ ropejskiej. Podane wyżej kanony cywilizacji europejskiej, jej fundamenty i zasady prawne niezbicie potwierdzają, że to właśnie obecne władze od 2015 roku wdrażają w życie pub­ liczne kardynalne standardy naszej cywilizacji. Potwierdzają, że to, co obowiązywało i funk­ cjonowało od 1989 do 2015 roku, w dużej mierze było sprzeczne z fundamentami naszej cywilizacji: negacja prymatu etyki i moralno­ ści nad polityką, lekceważenie społeczeństwa (wypieranie jego wpływu na państwo), tole­ rowanie niesprawiedliwych relacji w ekonomii

i nienawiści w obszarze dyskursu publiczne­ go, destrukcyjne ataki na struktury demokra­ tycznego państwa, agitacja na rzecz przemocy i prawa siły (cecha właściwa cywilizacji turań­ skiej), promocja zdrady narodowej, donosze­ nie na własne państwo do międzynarodowych struktur władzy. Dodatkowo powyższe zachowania i pog­ lądy są sprzeczne z Duchem praw Monteskiu­ sza i innych teoretyków prawa, zalecających, aby prawo było zgodne z zakorzenioną mo­ ralnością danych społeczności. Koneczny od­ nosił się w wielkim krytycyzmem do cywilizacji turańskiej (rosyjskiej) i bizantyjskiej. Z pew­ nością był przeciwny nadmiernej biurokra­ tyzacji życia społeczno-publicznego. Byłby z pewnością radykalnym recenzentem obec­ nego stanu prawodawstwa w Polsce. Wszak nadmierna ilość przepisów (inflacja prawa), ich niejasność zawsze rodzi patologie, w tym korupcję. Należy mieć świadomość tego, że wiele miazmatów rosyjskich (turańskich) roz­ wiązań prawno-organizacyjnych przeniknęło do moralności polskiej wspólnoty, a poprzed­ nie ekipy rządowe nie czyniły nic w kierunku uzdrowienia zasad i struktur publicznych.

Walka bez pardonu Ojciec Józef Maria Bocheński u schyłku XX wie­ ku pisał, że ma przeświadczenie, iż Europa jest jeszcze wielką siłą, która się zniszczyć nie da. Jednak, aby temu przeciwdziałać, każdy z nas musi działać zgodnie ze swoim sumieniem. A głos tego sumienia jest dziś jasny i nie po­ zostawia wątpliwości: nakazuje walkę o cywi­ lizację chrześcijańską, do końca i bez pardonu. Bocheński przekonywał, że tak, jak ko­ nieczne jest głębsze zrozumienie i ukocha­ nie cywilizacji chrześcijańskiej, o którą bój się toczy, tak niezbędne jest również prze­ jęcie się żelaznymi prawami walki, chęcią na­ rzucenia własnej woli przeciwnikowi, dyna­ micznym dążeniem do zniszczenia jego żywej siły, gotowością do najwyższego wysiłku, ale także – i nie na ostatnim miejscu – zasadą bezwzględności. W granicach naszej autentycznej etyki – nie pseudoetycznego humanitaryzmu i czu­ łostkowości – musimy być w walce bezwzględ­ ni: nie oszczędzać przeciwnika, nie krępować się formami towarzyskimi, nie dać się obała­ mucić propagandą współpracy i kompromi­ su, ale bić go czynnie, twardo i mocno. Czy te słowa dotarły do obecnych defetystów opowiadających o rządach faszystów w Polsce, zdrajców donoszących na Polskę do między­ narodowych organizacji? Fakty potwierdzają, że nie dotarły. Dotarły inne słowa i wartości głęboko antyhumanistyczne! O. Bocheński uzmysławiał, że walka się już rozpoczęła. Ci, którzy są na linii frontu, niech stosują się do zasad walki. Ci, którzy jeszcze do niej stanąć nie mogą, niech gotują charaktery, aby były twarde jak stal. Bocheński przypomi­ nał, że w ten sposób wielokrotnie odparliśmy nadciągające burze. To jest jeden z najważniej­ szych warunków powodzenia wielkiej sprawy, której bronimy i którą obronić musimy.

PODSUMOWANIE Przedstawiłem charakterystyki trzech (ze względów objętościowych pominąłem cy­ wilizację bizantyjską, również obecną w Pols­ ce) cywilizacji, aby Czytelnicy samodzielnie dokonali swoistej autorefleksji w stosunku do wydarzeń z ostatnich miesięcy i lat. Jest czymś niepojętym, że żadne z tzw. mediów główne­ go nurtu, z tyloma uznanymi autorytetami, nie raczyło nawet spróbować wytłumaczyć opinii publicznej korzeni i przyczyn wzrasta­ jącej agresji i mowy nienawiści. Przecież wielu nieporozumień, manipulacji, indoktrynacyjnej presji z wyciąganiem setek i tysięcy ludzi na

papierosów, że nie zostaną celowo pozamie­ niane. Zemsta (w tym wypadku – za wymowę przemówienia prezydenta RP w 2009 roku na Westerplatte, za jego udział w obronie Gruzji) była, jest i pozostanie stałą cechą cywilizacji turańskiej. Tak jak jest nią zwyczaj grzebania ofiar i zmarłych we wspólnych dołach. Pora najwyższa, aby opinia publiczna dowiedziała się, czyje interesy, jakiej cywilizacji, reprezen­ towali członkowie Platformy Obywatelskiej proponujący zakopanie ofiar smoleńskiej tra­ gedii we wspólnym dole. To na skutek wierności kanonom cywili­ zacji turańskiej, doktryny prymatu prawa siły nad siłą racji: • zaanektowano Krym, • zaatakowano Ukrainę, • tysiące rosyjskich trolli atakuje codzien­ nie systemy informatyczne wielu krajów, • wspierane są wszelkie siły odśrodkowe w krajach demokratycznych, • podejmowane są dywersyjne akcje na systemy obronne, wyborcze w celu ukazania pogardy „turańszczyzny” wobec norm moral­ nych cywilizacji łacińskiej.

METODY TURAŃSKIE W POLSCE Latem 2017 roku portal wPolityce.pl alar­ mował o skandalicznym instruktażu Bartosza Kramka, szefa Rady Fundacji Otwarty Dialog, w którym przedstawiał on plan destabilizacji państwa i obalenia rządu. W tekście Niech państwo stanie: wyłączmy rząd Kramek nawo­ ływał do buntu społecznego, który miałby obalić legalnie wybraną władzę. Pod koniec lipca 2017 r. Marzena Nykiel, redaktor naczelna portalu wPolityce napisała: „ciekawą kwestią są finanse fundacji i jej bliska współpraca z warszawskim ratuszem”. Ze spra­ wozdań finansowych wynikało, że fundacja ma ok. 900 darczyńców, w większości anoni­ mowych. Zastanawiające, że do osób finan­ sujących organizację należy Bartosz Kramek i jego żona, szefowie fundacji. Osobliwe finan­ sowanie fundacji stało się szybko tematem ko­ mentarzy internautów na Twitterze. Następnie w internecie pojawił się raport przygotowany przez internetową grupę „Rosyjska V kolumna w Polsce”, który w szczegółach przedstawiał siatkę powiązań fundacji. Cywilizacja żydowska jest rozsiana po całym świecie. Ma swoją silnie zakorzenio­ ną odrębność i wiarę w spisane własne ka­ nony. Pomijając wiele mniej znanych faktów, jak finansowanie od 1933 roku niemieckiej III Rzeszy przez amerykańskich bankierów ży­ dowskiego pochodzenia, trzeba w sposób roz­ ważny i metodyczny analizować cele i intere­ sy, jakie reprezentują różne lobby żydowskie usytuowane głównie w USA. Należy z zimną krwią i mocą spokoju obserwować i dociekać, jakimi metodami i w jakim celu lobby te wyeg­ zekwowały sobie tak ogromny posłuch wśród amerykańskich kongresmenów. Zatem ci, którzy nie zwracają uwagi na to­ czącą się wojnę cywilizacji, są albo totalnymi dyletantami politycznymi, albo cynicznymi ma­ nipulatorami. Lubującymi się w rzucaniu swym wyborcom tematów zastępczych, mało lub nic nieznaczących w skali kraju, Europy i świa­ ta. Przez to tracimy mnóstwo czasu i energii, jakże potrzebnych do budowy i kreacji inno­ wacyjnych, wartościowych rozwiązań. Można również stwierdzić, że w tych kwestiach oraz wielu innych tutaj nie poruszonych, w których nie wiadomo, o co chodzi – chodzi na pewno o pieniądze, które są narzędziem pozyskiwania i sprawowania władzy. Zatem nie dajmy się więcej „rozstawiać” i „rozgrywać” różnej maści manipulatorom, tylko roztropnie dbajmy o nasze interesy. K Niniejszy materiał pochodzi z książki autora pt. „Walka cywilizacji o człowieka” (w trakcie publikacji).


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

12

Z

anim przeniesiemy się ty­ siące kilometrów na zachód, gdzieś w bezkres wielkiej wo­ dy, zacz­nijmy od kilku faktów z naszego szarego podwórka. Noweli­ zacja ustawy o instytutach badawczych z 2016 r. pozwala ministrowi nadzoru­ jącemu powoływać nie tylko dyrektora, ale i zastępców w podlegającym dane­ mu ministerstwu instytucie. Nie inaczej było w Państwowym Instytucie Geo­ logicznym (PIG). Oczywiście można dyskutować, czy to dobrze, czy źle, że dyrektor nie może sam wybierać włas­ nych współpracowników? Odpowiedź, jak zwykle, jest banalna: wszystko za­ leży od ludzi i ich odpowiedzialności. Zgodnie ze wspomnianą ustawą Główny Geolog Kraju w imieniu Mi­ nistra Środowiska pod koniec 2016 r. powołał nowego zastępcę dyrektora ds. administracyjno-ekonomicznych

SPÓR·O·POLSK Ą·SŁUŻBĘ·GEOLOGICZNĄ przez inne autorytety, więc może on snuć dowolne opowieści. Z niewiado­ mych powodów eksploatacja na ocea­ nie jest lejtmotywem każdego wystą­ pienia pana ministra i można odnieść wrażenie, że jest to temat ważniejszy od uporządkowania zarządzania su­ rowcami w Polsce. Zamiast zajmo­ wać się poprawą sytuacji tu i teraz, skupiamy się na tym, co w bliżej nie­ określonym czasie będziemy czerpać z Atlantyku. Podobną retorykę przy­ pominam sobie z czasów, kiedy Do­ nald Tusk opowiadał, że za pieniądze z gazu łupkowego spłacimy wszystkie długi ZUS-u, a Bronisław Komorowski mówił o wydobyciu gazu łupkowego w kopalni odkrywkowej. Należy także, jak podkreślają prag­ nący zachować anonimowość rozmów­ cy, zwrócić uwagę na fakt, że wydoby­ cie surowców z dna oceanów stanowi

próżno go szukać. Po drugie prof. Sza­ małek podsumowuje zaangażowanie Polski w badania złóż oceanicznych w następujący sposób „Kontynuowanie tego zaangażowania będzie wymaga­ ło przeznaczenia znacznie większych środków niż dotychczas na ten cel oraz konieczności wykształcenia liczniejszej grupy specjalistów w dziedzinie geo­ logii morza, złóż morskich, górnictwa podmorskiego i technologii przerobu surowców oceanicznych”. Biorąc pod uwagę doświadczenia innych, o wiele bogatszych państw niż Polska, 0,5 mld na program badań PRoGeO to tylko kropla w oceanie potrzeb. Czy nas na to stać, to już zupełnie inne pytanie. Generalnie można odnieść wra­ żenie, że cały projekt oceaniczny słu­ ży głównie promocji ministra, gdyż surowce z dna Atlantyku są jak yeti. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt nie

nie ma prawa wydobywać żadnych su­ rowców”. Złudzeń nie pozostawiają tak­ że autorki z Fundacji Mare i Instytutu Globalnej Odpowiedzialności w rapor­ cie Górnictwo głębinowe – nowa Ziemia Obiecana dla biznesu, zagrożenie dla środowiska i człowieka, w którym między innymi możemy przeczytać: „zaangażowanie Polski w rozwój gór­ nictwa głębinowego budzi szczególny niepokój ze względu na fakt, że rejon objęty polską aplikacją znajduje się na obszarze uznanym na mocy Konwencji o Różnorodności Biologicznej za ob­ szar morski o szczególnym znaczeniu ekologicznym lub biologicznym (tzw. obszar EBSA)”. Podobne opinie można znaleźć w mediach zagranicznych. „In­ dependent” w tekście zatytułowanym Deep sea mining could destroy possible source of life on earth, warn scientists (Górnictwo głębinowe może zniszczyć

w interesie. I tak można by było wy­ mieniać kolejne niespełnione obietnice obecnego Głównego Geologa Kraju.

A

le wróćmy do PIG i osób z nim związanych, bo tam ciągle dzieją się bardzo ciekawe rze­ czy. Po moich artykułach w „Kurierze WNET” na Twitterze pojawił się wście­ kły atak pani Ewy Stankiewicz na szka­ lowanie pana ministra Jędrys­ka. Oczy­ wiście nikt ani słowem nie zająknął się, gdzie w artykułach były jakiekol­ wiek przekłamania bądź oszczerstwa. Niezorientowanych informuję, że pani Stankiewicz jest prezesem Stowarzy­ szenia Solidarni 2010. To bardzo szla­ chetny ruch, walczący o wyjaśnienie największej tragedii w dziejach Rze­ czypospolitej. Tym bardziej zdziwiły mnie rzucane przez nią pomówienia. Jeszcze bardziej zadziwiające okazało

informatorzy, gdyż od półtora roku szerzy się w PIG nepotyzm i pojawiają się kolejne osoby zatrudniane na po­ lecenie z Wawelskiej. Czy to prawda, że pan Jędrysek za chwilę nie nadąży produkować doktorantów, bo podobno już chyba wszyscy objęli ważne stano­ wiska w PIG lub Ministerstwie? Pyta­ nia się mnożą. Czy nie jest pomyłką informacja, że niedawno zatrudniony w PIG redaktor naczelny prestiżowego periodyku „Polityka Surowcowa” jest powiązany rodzinnie z dyrektor zarzą­ dzającą jednym z kluczowych departa­ mentów Ministerstwa Środowiska? Jak mówią moi rozmówcy, to tyko jeden z wielu przykładów. Równie interesujące jest eksploa­ towanie mienia PIG. Można to zobra­ zować na przykładzie wykorzystania pokoi gościnnych, jakimi dysponuje PIG dla swoich pracowników. Czy to

W ostatnim czasie w mediach po raz kolejny rozbudzone zostały nadzieje, że Polska może stać się surowcową potęgą. Tym razem nie węgiel czy gaz łupkowy będzie naszą specjalizacją, ale cenne i rzadkie metale, jakże potrzebne dla nowoczesnego przemysłu. Próżno by szukać nowej inwestycji górniczej w Polsce. Tym razem cel naszych poszukiwań, które mają zapewnić ojczyźnie dobrobyt na lata, nie jest usytuowany w granicach naszego kraju, ale znajduje znacznie dalej – na środku Atlantyku. Brzmi to awangardowo, więc może warto przyjrzeć się otoczeniu tej inwestycji.

Atlantyk wieńczy dzieło GRAFIKA NA S. 4-7: GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

czyli „Miś” na miarę naszych możliwości Danuta Franczak

PIG. Funkcję tę objął zupełnie nieznany w środowisku geologicznym Grzegorz Głowacki. Jednocześnie niezależnie od zmian personalnych, w PIG pod koniec 2016 r. tempa nabrały także działania zmierza­ jące do zakupu działki na Atlantyku pod przyszłą eksploatację surowców. Zorganizowano medialną kampanię mająca na celu przekonanie społeczeń­ stwa, że jest to eldorado. Do dziś w wys­ tąpieniach Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska nakręcana jest at­ mosfera, że surowce zalegające na dnie Atlantyku będą zbawieniem i motorem dla rozwoju naszej gospodarki. Nikt w tamtym czasie nie wspominał, że lo­ kalizację działki na Atlantyku wskazali nam Rosjanie i jeszcze PIG zapłacił za to 30 000 dolarów! Szczegóły tej trans­ akcji dopiero opisała w swoim artykule pani redaktor Karolina Baca-Pogorzel­ ska w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Pojawiają się naturalne pytania, jaki interes mieli Rosjanie, aby przekazać Polsce takie informacje? Jeżeli to rze­ czywiście jest eldorado, dlaczego sami nie podejmują tam eksploatacji? Po co oddawać komuś coś, z czego samemu można mieć ogromne zyski? Czyżby bratnia pomoc? W tym momencie warto przypom­ nieć konferencję byłego GGK Henryka Jezierskiego z 2009 r., który wspominał o podobnej działce należącej do Inter­ OceanMetal, ulokowanej na Pacyfiku. Jezierski stwierdził, że choć złoża te mają obecnie wartość około 40 mld dolarów, ich wydobycie jest wciąż nie­ opłacalne. Oczywiście to tylko słowo przeciwko słowu. Jeden minister mówi jedno, drugi zupełnie co innego. Ko­ mu wierzyć? Niezależnie od kontekstu poli­ tycznego i prawdopodobieństwa, że Rosjanie mogli nas skierować na ma­ nowce, dziwi fakt, że tak doświadczo­ ny naukowiec, jakim niewątpliwie jest prof. dr hab. Mariusz Jędrysek, przed wydatkowaniem ogromnych pieniędzy nie wykonał żadnych wstępnych badań i nie sporządził studium wykonalnoś­ ci. Jednocześnie taka niejasna sytuacja pozwala na tworzenie dowolnej narra­ cji o tym, co tam na dnie się znajduje, co daje amunicję przeciwnikom obec­ nego rządu. Minister opowiada o za­ wartości 4% miedzi w rudzie i innych skarbach, ale nie wiadomo, na jakiej podstawie to wnioskuje. Niestety je­ go wypowiedzi nie są weryfikowane

także kluczową pozycję w dokumencie Polityka surowcowa Polski, przygotowy­ wanym pod kierunkiem prof. Jędryska. Jedynym, co może trochę dziwić, jest fakt, że kieruje tym zadaniem geoche­ mik, a nie geolog surowcowy, ale to takie moje czepianie się szczegółów. Wracając do meritum, można odnieść wrażenie, że cała ta polityka surowco­ wa jest tylko dodatkiem dla prac nad wydobyciem z dna oceanu. Zastana­ wiające jest tak duże parcie w kierunku działań tysiące kilometrów od Polski, gdy jednocześnie przez 3 lata nie upo­ rządkowano systemu koncesyjnego tu na miejscu. Jak już wspomniałam, w medial­ nym hurraoptymizmie odnośnie do skarbów na oceanie raczej nie poja­ wiają się inne głosy niż ministra Jęd­ ryska. Dlatego też należy odnotować głos innego byłego GGK, prof. Krzysz­ tofa Szamałka (mianowanego niedaw­ no kierownikiem Zakładu Surowców Mineralnych i Kopalin Energetycznych w PIG) w niszowym „Przeglądzie Geo­

Z niewiadomych powodów eksploatacja na oceanie jest lejtmotywem każdego wystąpienia pana ministra i można odnieść wrażenie, że jest to temat ważniejszy od uporządkowania zarządzania surowcami w Polsce. logicznym”. W swoim artykule zatytuło­ wanym Stan rozpoznania oceanicznych zasobów mineralnych rzuca on światło na rzeczywistość. Po pierwsze okazuje się, że to nie obecny GGK jest ojcem ba­ dań na dnie oceanicznym, gdyż trwają one już od lat i zajmuje się nimi m.in. grono polskich badaczy, wśród których

widział. Dziwne, że żaden z dzienni­ karzy nie konfrontuje rewelacji minist­ ra Jędryska z innymi niezależnymi fachowcami.

C

iekawe rzeczy dzieją się nie tylko tysiące kilometrów na środku oceanu, ale także warto zwró­ cić uwagę na nasze lokalne podwórko. Dlatego wróćmy na chwilę do wyda­ rzeń, jakie miały miejsce w styczniu 2017 r. w Państwowym Instytucie Geo­ logicznym i do tajemniczej osoby pana Głowackiego, który, łamiąc wszystkie wewnętrzne procedury, nakazał – pod wpływem wysoko postawionych w Mi­ nisterstwie Środowiska osób – dokonać podległym mu pracownikom przelewu 2 000 000 zł na konto Międzynarodowej Organizacji Dna Morskiego, na po­ czet opłaty wniosku na zakup praw do działki na Atlantyku. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że cała operacja odbyła się bez odpowiednich dokumentów nad­ zorującego PIG ministerstwa, a sam minister Jędrysek pełnił w tej organi­ zacji rolę szefa, czyli kupował sam od siebie. Odpowiedni dokument pojawił się dopiero z datą 21.07.2017. Czyli dokumenty spreparowano 6 miesięcy po fakcie wypłaty pieniędzy z kasy PIG przez Głowackiego! Równie ciekawa jest dalsza historia związana z nominatem ministra Jęd­ ryska. Zniknął z PIG równie szybko, jak się pojawił, ale w ostatnim czasie to standard w tej instytucji. W maju 2017 r., ku zaskoczeniu pracowników PIG, został wyrzucony i słuch o nim za­ ginął. Jak się okazało, nie skończył źle, bo jak się dowiedziałam w dobrze po­ informowanych źródłach, pana Głowa­ ckiego przytuliła Polska Agencja Ato­ mistyki. Przypadkiem instytucja ta jest nadzorowana przez nie kogo innego, jak ministra Jędryska, a zarządza nią jego nominat. Równolegle z medialną promocją „sukcesu” zakupu działki na Atlantyku i podpisania umowy z Międzynarodo­ wą Komisją Dna Oceanicznego poja­ wiły się artykuły dotyczące aspektów ekologicznych górnictwa oceanicznego. Warto odnotować, że już dziś ekolo­ dzy protestują przeciw próbie niszcze­ nia unikalnego ekosystemu. Z artyku­ łu Izabeli Kacprzak zamieszczonego w „Rzeczpospolitej”, Oceaniczne marzenia o skarbach głównego geologa kraju jasno wynika, że jak na razie są tylko sny o potędze, bo „z tego obszaru nikt

prawdopodobne źródło życia na ziemi – ostrzegają naukowcy) wspomina o niszczeniu unikalnego ekosystemu, swoistego Świętego Graala ekologów, ukrytego na dnie Atlantyku. Rewelacje te powtarzają kolejne portale interne­ towe, ale pan minister wie lepiej i nic sobie z tego nie robi, ciągle opowiada w mediach prawdę objawioną o „pols­ kich skarbach” w Atlantyku. Jednakże może w tym szaleństwie jest metoda. Być może strategia polega na tym, aby przez kilka lat prowadzić działania za ogromne pieniądze wy­ ciągnięte z kieszeni podatnika, a i tak na koniec zrzuci się wszystko na ekologów, którzy nie dopuszczają do pozyskania przez Polskę jakże istotnych surowców. Ekologia i związane z tym protesty będą stanowić dobry pretekst do porzuce­ nia eksploatacji i uzasadnienia miliar­ dowych wydatków na przygotowania. W efekcie będzie to taki Miś na miarę naszych aktualnych możliwości? Moim zdaniem, oczywiście nie na­ leży dezawuować koncepcji wydoby­ cia surowców z dna oceanu i powinno to się znaleźć w długofalowym planie polityki surowcowej, ale wcześniej po­ winniśmy zadbać o stworzenie racjo­ nalnych podstaw uzasadniających in­ westowanie funduszy państwowych. Dziś wydaje się, że to drugie zostało kompletnie zignorowane, a pierwsze stanowi spiritus movens całego dzia­ łania. Chyba powinniśmy wypłynąć z odmętów i wrócić na ziemię.

C

ała sprawa związana z „naszym oceanem” jest bardzo dziwna i otacza ją zamknięty krąg mil­ czenia. Z kimkolwiek rozmawiam, prywatnie mówi, że ta cała zabawa na oceanie to humbug, ale nikt nie chce wystąpić oficjalnie, bo albo liczy na zlecenia z Ministerstwa lub PIG, albo znajduje się w zależności służbowej od GGK. Z rozmów wynika jedno: jest wiele ważniejszych spraw do rozwią­ zania w geologii tu na miejscu, w Pol­ sce, niż inwestowanie w kawałek wody gdzieś w odmętach Atlantyku. Jakoś przez ostatnie 3 lata departamenty od­ powiedzialne za geologię w Ministerst­ wie Środowiska nie uporządkowały po­ lityki koncesyjnej w Polsce, jak i wielu innych ważnych spraw. Przedsiębiorcy stoją w kolejce po koncesje i jak wynika z badania NIK, czas oczekiwania znacz­ nie się wydłuża. Ale może o to chodzi, że jak są klienci w kolejce, to jest ruch

się, czego dowiedziałam się z internetu, że członkiem zarządu Solidarni 2010 jest pani Natalia Tarczyńska. Niby nic w tym dziwnego, każdy może należeć do dowolnej organizacji, ale po dogłęb­ nym sprawdzeniu przyznam, że przez

Może strategia polega na tym, aby przez kilka lat prowadzić działania za ogromne pieniądze wyciągnięte z kieszeni podatnika, a i tak na koniec zrzuci się wszystko na ekologów, którzy nie dopuszczają do pozyskania przez Polskę jakże istotnych surowców. kilka minut nie mogłam dojść do siebie, ponieważ okazało się, że pani Natalia Tarczyńska zastąpiła nie kogo innego, jak… pana Głowackiego na stanowisku w PIG. Szok. Pani Natalia Tarczyńska jest dyrektorem ds. ekonomicznych PIG, a jej koleżanka z zarządu fundacji zarzuca mi ataki na ministra Jędryska. A ja po prostu piszę prawdę. Coś tu jest nie tak. Szczególnie, że PIG w któ­ rym pani Tarczyńska zarządza finan­ sami i który jest nadzorowany przez minist­ra Jędryska, w 2017 r. wygene­ rował największą w historii stratę 5,5 mln złotych, a obecnie tonie w kre­ dytach, a strata podobno wynosi już ponad 10 mln złotych. Nie oceniam kompetencji pani Tarczyńskiej, ale z jej CV na stronach PIG wynika, że raczej jest spec­jalistką od informatyki, choć dawno temu ukończyła także ekono­ mię we… Wrocławiu. Przypadek goni przypadek. Tak też z głębokiego oceanu prze­ szliśmy do spraw personalnych, ale one są bardzo istotne, jak potwierdzają moi

prawda, że od dłuższego czasu pracow­ nicy PIG przyjeżdżający do Warszawy muszą mieszkać w hotelach, bo pokoje są zajmowane przez pracowników mi­ nisterstwa nie wnoszących opłat, które są wymagane wewnętrznymi regula­ cjami? Jak widać, są równi i równiejsi. Nie dziwi więc nazwa „folwark geolo­ giczny”, jaką nadano PIG w artykule w jednym z tygodników. Wbrew pozorom, sprawy perso­ nalne mają przełożenie na poziom me­ rytoryczny i atmosferę w tej instytucji. Z jednej strony minister snuje wizje wy­ specjalizowanych i wymagających wy­ sokich kompetencji badań na dnie At­ lantyku, które chyba mimo wszystko są, moim skromnym zdaniem, nietuzinko­ wym wyzwaniem. Z drugiej strony to właśnie kadra zatrudniona w ostatnim roku powinna stanowić trzon Polskiej Agencji Geologicznej, o którą tak zajad­ le walczy minister, a wszyscy podobno rzucają mu tylko kłody pod nogi. Czy aby na pewno nowa kadra PIG prze­ kłada się na nową jakość? Reasumując: cała sytuacja skłania do refleksji, aby – zanim zainwestuje­ my nasze ogromne pieniądze i utopi­ my je tysiące kilometrów stąd, gdzieś na dnie Atlantyku – ktoś przyjrzał się dokładniej, co się dzieje Państwowym Instytucie Geologicznym. Zarysowana sytuacja nie ma kolorów partyjnych, bo czarne owce zdarzają się w każdej rodzinie, poprzednicy podobno nie byli wcale lepsi, ale jak to mówi mój znajomy przemytnik, są jakieś granice. Nawet na Atlantyku. Mimo wszystko tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze podatnika, nie ma miejsca na bajki. Ekonomiści zadają proste pytania: ile musimy w ten inte­ res włożyć i jaki będzie zysk? W tym kontekście dziwi fakt, że nawet Rada Ministrów zgodziła się wydać ponad 500 mln złotych z kieszeni podatnika na program PRoGeO bez racjonalnie oszacowanych kosztów i zysków, które powinny być zapisane w sporządzanym w takim przypadku studium wykonal­ ności. Chyba, że pan minister zahipno­ tyzował urzędników, którzy do tej pory nie mogą się obudzić po opowieściach dla grzecznych dzieci. A tak w ogóle, to chyba przydał­ by się kubeł zimnej wody, aby ochło­ nąć, albo co najmniej płyn na porost włosów, jak w Misiu, bo podobno, jak zdjęcie w paszporcie się nie zgadza, na Atlantyk nie wpuszczają. K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

SPÓR·O·POLSK Ą·SŁUŻBĘ·GEOLOGICZNĄ

P

aństwowa służba geologiczna w Polsce została powołana de­ kretem prezydenta Rzeczypo­ spolitej w 1938 r. Dekret ten był pokłosiem prac powołanego rok wcześniej – przez ministra przemysłu i handlu – Komitetu Reorganizacyj­ nego Państwowego Instytutu Geolo­ gicznego, następnie przekształcone­ go w Tymczasową Radę Geologiczną. Dekret stanowił, iż państwowa służba geologiczna polega na prowadzeniu planowych i systematycznych badań geologicznych na ziemiach Rzeczypo­ spolitej w celu poznania złóż surow­ ców mineralnych kraju i umożliwienia praktycznego ich spożytkowania dla gospodarki narodowej. Do organizowania instytutu przy­ stąpiono pod koniec 1918 r. Rozporzą­ dzeniem prezydenta Rzeczypospolitej z 1927 r. Państwowy Instytut Geolo­ giczny został zakładem naukowo­ -badawczym, mającym na celu wy­ konywanie badań geologicznych na obszarze RP, ze szczególnym uwzględ­ nieniem potrzeb gospodarczych pań­ stwa, a szczegółowy zakres działania instytutu określił statut z 1927 r., któ­ ry różnił się od wcześniejszego tym, że jako pierwsze zadanie pojawiło się wykonywanie prac geologicznych na żądanie władz państwowych. Pozycja Państwowego Instytutu Geologicznego jako instytucji wypeł­ niającej wszystkie podstawowe zadania typowe dla państwowych służb geolo­ gicznych w Europie była i jest w peł­ ni uznawana. W 1993 r. Państwowy Ins­tytut Geologiczny został członkiem Forum Dyrektorów Europejskich Służb Geologicznych (FOREGS). W tym cza­ sie istniała też struktura o nazwie Eu­ roGeoSurveys, której członkami były wyłącznie służby geologiczne krajów należących do Unii Europejskiej; obec­ nie grupuje ona wszystkie kraje eu­ ropejskie. Należy podkreślić, że PIG wszedł w skład EuroGeoSurveys jeszcze przed formalną akcesją do Unii Euro­ pejskiej; urzędowy wniosek w tej spra­ wie złożył autor tego tekstu w sierpniu 2001 r. i został on zaakceptowany mie­ siąc później, bowiem i wtedy, i dziś dla nikogo w EuroGeoSurveys nie ulega­ ło wątpliwości, że Państwowy Instytut Geologiczny jest modelowym przykła­ dem państwowej służby geologicznej.

Na posiedzeniu FOREGS w 1993 r. przyjęto dokument definiujący służ­ bę geologiczną – tzw. deklarację ha­ nowerską; jednym z sygnatariuszy był ówczesny dyrektor Państwowego In­ stytutu Geologicznego K. Jaworowski. Deklaracja ta stwierdza wyraźnie, jaka jest misja służby geologicznej – nie zaj­ muje się ona zarządzaniem, natomiast jako organizacja rządowa ma służyć władzom państwowym i społeczeń­ stwom doradztwem oraz informacją w zakresie zasobów naturalnych i śro­ dowiska. Tymczasem projektowana Państwowa Agencja Geologiczna zarzą­ dzać geologią i hydrogeologią, czy też – kompleksowo – surowcami mineral­ nymi. Ten właśnie atrybut Państ­wowej Agencji Geologicznej budzi szczególny niepokój, gdyż styk informacyjnych zadań państwowej służby geologicznej z działalnością kapitałowo-biznesową jest niebezpieczny. Co więcej, jako ta­ ki nie istnieje on w naszej przestrzeni cywilizacyjnej, toteż na fakt olbrzy­ mich zagrożeń płynących z łączenia zadań służby państwowej i wchodze­ nia w spółki kapitałowe zwraca uwa­ gę NSZZ Solidarność. Warto też za­ znaczyć, że zastrzeżenia do tworzenia przez Państwową Agencję Geologicz­ ną spółek kapitałowych oraz nabywa­ nia i obejmowania w nich udziałów wyraża także Ministerstwo Finansów, wskazujące na nadmierną niepewność skutków takiego rozwiązania dla sek­ tora finansów publicznych. Zarówno Ministerstwo Finansów, jak i NSZZ Solidarność zgodnie podkreś­lają, że usprawnienie w uruchamianiu środków

pochodzących z Narodowego Fundu­ szu Ochrony Środowiska i Gos­podarki Wodnej, finansującego lwią część zadań państwowej służby geologicznej (a chęć eliminacji istniejących zatorów bywa używana jako argument przemawiający za powołaniem Polskiej Agencji Geo­ logicznej), można osiągnąć bez zmiany regulacji ustawowych. Forsowanie idei Polskiej Agen­ cji Geologicznej idzie w parze z po­

pracowników: około 65% z 200 osób zatrudnionych to pracownicy naukowi. Dodam – bardzo efektywni, jeśli chodzi o produkcję naukową: dla przykładu, zgodnie ze sprawozdaniem NGU za rok 2015, naukowcy NGU przedstawili 382 ustne prezentacje i opublikowali 137 artykułów w naukowych czasopismach i książkach. Służba Geologiczna Danii i Gren­ landii (GEUS) to instytucja badawcza

mineralnych, wodzie gruntowej, zagro­ żeniom naturalnym i energii geoter­ malnej, obsługuje system informacji geologicznej i wspomaga administra­ cję publiczną oraz aktywnie uczestni­ czy w międzynarodowych projektach badawczych. Rolę służby geologicznej Nowej Zelandii pełni GNS Science, jeden z siedmiu instytutów badawczych Ko­ rony, który na stronie informuje: „Na­

m.in. duża produkcja naukowa służb geologicznych – w przeliczeniu na jed­ nego pracownika jest ona sporo wyższa w bardzo wielu służbach geologicznych niż w PIG-PIB. I, niestety, podczas gdy w innych służbach liczba publikacji na­ ukowych rośnie, to w PIG-PIB w ostat­ nich dwóch latach szybko maleje. Wszystko to prowadzi do wnio­ sku, że to badania naukowe – oczywiś­ cie ukierunkowane na zaspokojenie

13

PIG-PIB. Istotnie – literalnie nie, ale… W dniu 23.11.2017 r. ówczesny dyrek­ tor PIG-PIB, S. Mazurek, w uwagach dotyczących projektu ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej adresowanych do M.O. Jędryska, Sekretarza Stanu w Ministerstwie Środowiska, Głównego Geologa Kraju, napisał: Jeżeli więc intencją projektu ustawy o PAG jest oddzielenie zadań naukowo-badawczych Instytutu od stricte tech-

W dyskusji toczącej się obecnie w przestrzeni publicznej w związku z planem utworzenia Polskiej Agencji Geologicznej przywołuje się pogląd, jakoby głównym modelem nowoczesnej służby geologicznej na świecie był ten zbliżony to agencji wykonawczej, choć taki pogląd ma niewiele wspólnego z realiami oraz samą naturą służby geologicznej.

Państwowa służba geologiczna:

Quo vadis? Tadeusz Peryt GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

woływaniem się na przykłady służb geologicznych funkcjonujących m.in. w Danii, w Norwegii, w Stanach Zjed­ noczonych, w Wielkiej Brytanii, Kana­ dzie, Australii Nowej Zelandii, Cze­ chach, Austrii, Francji, Niemczech, Belgii, Finlandii i Japonii, które jako­ by skupiają się nie tylko na zadaniach służby geologicznej (przy starannym pomijaniu jakichkolwiek związków tej służby z nauką), lecz wspierają również realizację zadań państwa w zakresie gospodarki surowcowej. Tymczasem…

P

ierwsze zdanie na stronie inter­ netowej Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych (USGS) mówi, że celem USGS są badania na­ ukowe, a opis USGS kończy zdanie: Każdego dnia 10 000 naukowców, techników i personelu pomocniczego pracuje dla ciebie. W logo USGS znajduje się zresztą słowo „nauka”, a australijska służba geologiczna ma to słowo w swo­ jej nazwie i na stronie o scharaktery­ zowaniu siebie w sposób następujący: Jesteśmy wiarygodnym doradcą narodu w sprawach geologii i geografii Australii. Stosujemy naukę i technologię, aby opisać i zrozumieć Ziemię dla korzyści Australii; następuje spis tematów naukowych. Służba Geologiczna Kanady to – zgodnie z podaną charakterystyką – narodowa organizacja do spraw infor­ macji i badań w zakresie nauk o Ziemi. Brytyjska Służba Geologiczna (BGS) koncentruje się – jak sama to definiu­ je – na społecznie użytecznej wiedzy dla rządu oraz badaniach naukowych w celu zrozumienia ziemi i procesów środowiskowych. W raportach rocz­ nych (które – co charakterystyczne – są obecnie określane jako „Roczny raport naukowy” – wyróżnia się dwie grupy pracowników: reprezentujące naukę (obecnie 70% zatrudnionych) i nie­ -naukę (30%). Wg sprawozdania za rok 2014–2015 (w późniejszych spra­ wozdaniach brak jest tego typu infor­ macji) pracownicy opublikowali 349 prac recenzowanych, a więc więcej niż w poprzednich latach. Trudno zatem oprzeć się wraże­ niu, że rzecznicy powołania Polskiej Agencji Geologicznej stosują bardzo wybiórczą selekcję informacji. Dla przykładu, przywoływany jest często przykład Norweskiej Służby Geolo­ gicznej (NGU), przy czym pomijane są informacje przeczące narracji pro­ wadzącej do konkluzji o celowości po­ wołania Polskiej Agencji Geologicznej. Przede wszystkim służba ta jest – jak mówi pierwsze zdanie na jej stronie www – narodową instytucją powoła­ ną do badania podłoża skalnego, złóż kopalin, osadów powierzchniowych i wód gruntowych. Jako agencja rzą­ dowa o podstawie badawczej służy ona do dostarczania informacji w zakresie nauk o Ziemi innym agencjom rzą­ dowym, a nie – jak to jest suponowa­ ne – „do realizacji zadań publicznych o charakterze gospodarczym”. Ostatnie zdanie na stronie www NGU dotyczy

i doradcza, której główna aktywność to badania naukowe, konsultacje i karto­ wanie geologiczne, przede wszystkim dotyczące Danii i Grenlandii. Około 65% z 343 pracowników to naukowcy, którzy w 2016 r. opublikowali m.in. 128 publikacji w czasopismach międzyna­ rodowych oraz 152 przyczynków kon­ ferencyjnych z abstraktami i posterami, a także byli autorami 76 prezentacji o charakterze ogólnym i popularno­ naukowym. Służba Geologiczna Belgii jest częścią Muzeum – Królewskiego Bel­ gijskiego Instytutu Nauk Przyrodni­ czych, który na stronie podaje, że jest światowej klasy instytutem badawczym z przeszło 250 naukowcami i współpra­ cownikami naukowymi, a sama służba to kluczowe centrum badań geologicz­ nych i mineralogicznych. Powstała w 1919 Czeska Służba Geologiczna zmieniała w czasie cha­ rakter i nazwę instytucji, ale jej misja pozostała niezmienna: jej statutowym obowiązkiem jest zbieranie, przecho­ wywanie i interpretowanie informacji geologicznych, aby administracja pań­ stwowa mogła podejmować właściwe decyzje ekonomiczne i środowiskowe.

S

łużba Geologiczna Finlandii to organizacja ekspercka – centrum kompetencyjne oceny i zrówno­ ważonego stosowania zasobów geolo­ gicznych. Geologiczna Służba Japonii składa się z trzech instytutów badaw­ czych, z dwóch zespołów energii geo­ termalnej (Centrum Badawcze Energii Odnawialnej), centrum geoinformacji (w tym Muzeum Geologicznego) oraz

Pozycja Państwowego Instytutu Geologicznego jako instytucji wypełniającej wszystkie podstawowe zadania typowe dla państwowych służb geologicznych w Europie była i jest w pełni uznawana. oddziału promocji badań. Służba Geo­ logiczna Austrii to federalna instytucja służąca rządowi jako centrum informa­ cji i doradztwa w zakresie nauk o ziemi Jej główne zdania to zbieranie i inter­ pretowania informacji geonaukowej, a sama służba: tworzy mapy i raporty na temat wszystkich aspektów Ziemi, de­ dykowanych poszukiwaniu surowców

sze zespoły badawcze i zarządzające są oparte na 60% naszego personelu na­ ukowego”. Służba geologiczna Francji to BRGM, której logo głosi: „Nauki o Ziemi dla zrównoważonej Ziemi”, na swojej stronie informuje, że badania naukowe – w które jest zaangażowane 2/3 personelu – to jedna z kluczowych roli BRGM. Federalny Instytut Nauk o Ziemi i Zasobów Naturalnych (BGR) to geonaukowe centrum doskonałości, dostarczające neutralnej i niezależnej informacji o wszystkich problemach geonaukowych i związanych z zaso­ bami naturalnymi. BGR prowadzi ba­ dania naukowe w zakresie: zasobów energetycznych i mineralnych, wody gruntowej (w tym zakresie BGR rozwija metody naukowe polepszające zarzą­ dzanie wodami gruntowymi), gleby, końcowego składowania odpadów ra­ dioaktywnych, użycie głębokiego pod­ łoża i magazynowanie CO2 w formac­ jach geologicznych.

T

ymczasem w najnowszym, li­ czącym 11 269 słów projekcie ustawy o Polskiej Agencji Geo­ logicznej słowo „nauka” pojawia się w trzech miejscach. Po raz pierwszy w art. 4.2 pkt. 10 głoszącym, że „PAG reprezentuje polski interes gospodar­ czy i naukowy w dziedzinie geologii na arenie międzynarodowej”, po raz dru­ gi – przy określeniu wymagań stawia­ nym prezesowi i dyrektorowi oddziału, wreszcie – kiedy jest mowa o insty­ tutach naukowych (w tym zwłaszcza PIG-PIB). Jakże to kontrastuje z cha­ rakterystykami innych służb geologicz­ nych… Co więcej, uzasadnienie do pro­ jektu ustawy stwierdza, że „obecnie nie jest możliwe połączenie zadań PIG-PIB o charakterze ściśle naukowym z zada­ niami merytorycznymi PAG w obsza­ rze geologii”. Merytorycznymi – czyli jakimi? W innym miejscu uzasadnienia napisano, że PIG-PIB będzie „nauko­ wym zapleczem PAG, dostarczającym informacji geologicznej” – a przecież jest to podstawowy atrybut zachodnich służb geologicznych! Raz na rok EuroGeoSurveys – organizacja europejskich służb geo­ logicznych – opracowuje zestawienie informacji dostarczonych przez po­ szczególne służby, w tym dotyczące ich statusu. Na mapce – przygotowa­ nej przez EGS – przedstawiono wyniki ostatniej ankiety, przy czym w przypad­ ku służb geologicznych Czech, Estonii i Łotwy, które określiły swój status jako „inny” (przy czym Czeska Służba Geo­ logiczna podała w objaśnieniach dodat­ kowo „rządowy instytut badawczy”), EGS przypisała ich status stosownie do podanego przez te służby opisu. Jak z tego zestawienia wynika, do­ minującą formą służby geologicznej w krajach Unii Europejskiej jest insty­ tucja badawcza, chociaż także w po­ zostałych przypadkach służb (jak np. Służba Geologiczna Norwegii) kom­ ponent badań naukowych jest co naj­ mniej bardzo istotny. Efektem tego jest

zasami dodatkowo podnoszo­ ny jest fakt, iż obecnie PIG-PIB łączy cel publiczny w postaci zapewnienia zaplecza naukowo-ba­ dawczego działającego na potrzeby gospodarki z uwarunkowaniami gos­ podarczymi właściwymi dla działalnoś­ ci komercyjnej. Tymczasem jest to ce­ cha bardzo wielu służb geologicznych,

nicznych zadań służby, i wydzielenie tych ostatnich do nowo tworzonej Polskiej Agencji Geologicznej, to przeniesiony winien zostać pion Służby Geologicznej razem z działami obsługi. W istocie rzeczy jednak zakres zadań Państwowej Agencji Geologicznej, opisany w projektach ustawy, wskazuje, że Agencja ma de facto wykonywać wszelkie zadania Instytutu, w tym także zadania związane z prowadzeniem prac naukowych, rozwojowych i metodycznych, i reprezentowaniem polskiej nauki. Tym samym Agencja stanowiłaby duplikat Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego w jego obecnym kształcie, a więc instytucji łączącej ze sobą działalność badawczo-rozwojową i działalność techniczną [nb. na to samo zwróciła uwagę Rada Legislacyjna w swojej opinii]. Czym miałby się więc zajmować Instytut pozostały po przekształceniach? Otóż – niczym. Oficjalnie Państ­ wowy Instytut Geologiczny-Pań­

w tym tych, które – jak GEUS czy BGS – skądinąd mają służyć jako wsparcie koncepcji powołania Polskiej Agencji Geologicznej. Dla przykładu – GEUS i BGS znaczną część wpływów (w przy­ padku GEUS 49%, a w przypadku BGS – 43%) uzyskują z kontraktów badaw­ czych i sprzedaży usług zarówno sa­ morządom, agencjom badawczym, jak i prywatnym kompaniom i klientom zagranicznym, co zresztą odzwierciedla oczekiwania rządów, że coraz większą część kosztów działalności służby geo­ logiczne będą pokrywać z wpływów z kontraktów badawczych i usług kon­ sultingowych, mimo całej delikatności prawno-finansowej tych działań. Wyrażane są powszechne, niestety uzasadnione obawy, że powstanie Pols­ kiej Agencji Geologicznej będzie ozna­ czać likwidację Państwowego Instytutu Geologicznego–Państwowego Instytu­ tu Badawczego. Wnioskodawca twier­ dzi, że projekt ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej nie zmierza do likwidacji

stwowy Instytut Badawczy ma kon­ tynuować działalność jako jednostka naukowa, działająca na podstawie ustawy o instytutach badawczych i współpracująca z PAG, chociaż zu­ pełnie nie wiadomo, jak ta współpraca byłaby prawnie regulowana, jaka sta­ tusowo i finansowo byłaby relacja obu jednostek, na co swego czasu zwrócili uwagę dziennikarze. Dlatego bardzo zastanawiające jest to, że z obecnego statutu PIG-PIB, nadanego w imie­ niu Ministra Środowiska przez M.O. Jędryska w dniu, w którym minister H. Kowalczyk obejmował swój urząd, zniknęły istniejące wcześniej odnie­ sienia do Rozporządzenia Rady Mi­ nistrów nadającego Państwowemu Instytutowi Geologicznemu status państwowego instytutu badawczego. Czyżby drugi człon obecnej nazwy instytutu miał teraz zniknąć, podob­ nie jak na 36 lat zniknęło – jako jeden z efektów dekretu Bieruta z 1951 r. – pierwsze słowo w jego nazwie? K

potrzeb i oczekiwań rządów i społe­ czeństw – są głównym sensem istnie­ nia państwowych służb geologicznych, a nie „spójne prowadzenie działań” czy też – zwłaszcza – „zarządzanie geolo­ gią i hydrogeologią”, jak by to chcieliby zwolennicy powstania Polskiej Agen­ cji Geologicznej. A z całą pewnością twierdzenie, jakoby w zachodnich służ­ bach geologicznych dominował model agencji wykonawczej przewidziany dla PAG, to najzwyczajniej wprowadzanie w błąd – łagodnie ujmując – zarówno gremiów decyzyjnych, jak i szerokiej opinii publicznej.

C


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

14

SPÓR·O·POLSK Ą·SŁUŻBĘ·GEOLOGICZNĄ W Stałym Komitecie Rady Ministrów procedowany jest projekt ustawy dotyczącej powołania Pols­ kiej Agencji Geologicznej (PAG). Dzieje się tak mimo powszechnej krytyki tego zamiaru ze strony polskiego środowiska geologicznego (…). Wspomniany projekt zagraża gospodarczym i naukowym interesom kraju związanym z działaniami służby geologicznej. W Polsce służbą tą jest Państwowy Instytut Geologiczny (PIG).

Państwowy Instytut Geologiczny w niebezpieczeństwie Krzysztof Jaworowski

I

stnienie tej placówki stanowi główną przeszkodę dla powsta­ nia planowanej agencji. Nic więc dziwnego, że inicjator agencji, Pan Minister Mariusz Orion Jędrysek, Główny Geolog Kraju (GGK), przystą­ pił – jak to ujęto w dokumencie Kra­ jowego Sekretariatu Solidarności – do „destrukcyjnej działalności (...) pro­ wadzącej do organizacyjnej i finanso­ wej zapaści w Państwowym Instytucie Geologicznym”. Z tego powodu wydaje się nieod­ zowne poinformowanie części opinii publicznej niezorientowanej w istocie sprawy, czym jest, w jakich okolicznoś­ ciach – a zarazem w jakim celu – po­ wstał Państwowy Instytut Geologiczny i jaki jest jego dorobek. Otóż Instytut ten (PIG), będący polską służbą geologiczną, należy do najstarszych placówek państwowych w naszym kraju. Powstał w czasie, gdy odradzająca się po zaborach Rzeczpo­ spolita toczyła obronne wojny wzdłuż wszystkich swych granic. I właśnie wtedy, gdy zagrożone były losy całego państ­wa, w maju 1919 roku (a więc ponad rok przed decydującą o niepod­ ległości zwycięską Bitwą Warszawską), Sejm Ustawodawczy RP zajął się prob­ lemem służby geologicznej, nadając jej kształt Państwowego Instytutu Geo­ logicznego. Warto przypomnieć pol­ szczyznę sejmowej komisji skarbowo­ -budżetowej, która obradowała 16 maja

Obecnie usilnie lansowany przez Głównego Geologa Kraju projekt powołania Polskiej Agencji Geologicznej (PAG) jest niemal bliźniaczo podobny do dekretu Bieruta z 1951 r., na podstawie którego ustanowiono CUG i dokonano zaboru majątku PIG. 1919 r., zamieszczając w swym sprawo­ zdaniu sformułowanie: WYSOKI SEJM raczy uchwalić: Wzywa się Rząd, (…) aby niezwłocznie w całej pełni uruchomił Państwowy Instytut Geologiczny. Wniosek ten został przyjęty bez dys­ kusji na 43. posiedzeniu Wysokiej Iz­ by 30 maja 1919 r. Znaczenie PIG jako państwowej służby geologicznej spowo­ dowało, że bezpośrednio po uzyskaniu oficjalnej nominacji jego pierwszy dy­ rektor, prof. Józef Morozewicz, został przyjęty na audiencji przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Pojęcie „instytutu” w nazwie naszej służby geologicznej może dziwić. Bywa ono najczęściej kojarzone z placówka­ mi uprawiającymi jedynie badania na­ ukowe. Żal, że niektórzy współcześni nam dyletanci nie dysponują wiedzą polskich wysokich urzędników państ­ wowych niemal sprzed stulecia, którzy bezbłędnie pojęli istotę sprawy. Nie jest nią sama nazwa, ale zadania służby geo­ logicznej, której w Polsce nadano rangę instytutu. Nasz kraj nie jest tu zresztą wyjątkiem. Wśród służb geologicznych innych państw także znajdujemy takie, które noszą nazwę instytutów. Co sprawiło, że w dniach ciężkich wojen, w krytycznym okresie bytu na­ rodowego, parlament Rzeczypospoli­ tej znalazł czas dla sprawy utworzenia Państwowego Instytutu Geologiczne­ go? Zadecydowała waga problemu. Już

wtedy wśród działaczy państwowych powszechna była świadomość, że dla nowoczesnego organizmu państwo­ wego konieczne jest istnienie służ­ by geologicznej. Świadomość tej ko­ nieczności, a więc tradycja powołania pols­kiej służby geologicznej, należy do najstarszych w Europie: sięga bowiem XVIII stulecia. W dobie politycznego i militarnego upadku polskiej monar­ chii dokonały się jednocześnie naro­ dziny nowożytnego narodu. Jednym z przejawów tego procesu było usta­ nowienie przez króla Stanisława Au­ gusta Komisji Kruszcowej. Podjęła ona prace związane z organizacją służb: geologicznej, górniczej i hutniczej. Po upadku Polski, w dobie zaborów, ideę służby geologicznej podjął Stanisław Staszic. Kultywowali ją najwybitniejsi polscy geolodzy, działacze społeczni i polityczni. Podczas uroczystości inauguracji PIG w Warszawie dyrektor, prof. Jó­ zef Morozewicz, powiedział o Insty­ tucie m.in.: Będąc w zasadzie kreacją badawczo-naukową ma on jednocześnie (…) służyć Państwu i przedsiębiorczości prywatnej swoją wiedzą fachową, ma ją przetwarzać na kategorie użytecznoś­ci publicznej. (…) geologia stosowana nie da się pomyśleć bez geologii teoretycznej, nie może bez niej ani rozwijać się, ani należycie spełniać swojego zadania. Jakże niezrozumiały jest fakt, że te prawdy, wręcz kanoniczne dla no­ woczesnych służb geologicznych, są – tylko w naszym kraju – podważa­ ne absurdalnym twierdzeniem, że np. Państwowy Instytut Geologiczny nie może być służbą geologiczną, bo… jest placówką naukową! Godna szczególnej uwagi jest dale­ kowzroczność wizji polskiej służby geo­ logicznej nakreślona przez prof. J. Mo­ rozewicza. Należy tu m.in. wspom­nieć o prowadzeniu przez Instytut badań hydro­geologicznych. To niezwykle ważne zadanie. Wody podziemne sta­ nowią rezerwę strategiczną nieodzow­ nych dla społeczeństwa wód pitnych.

G

łówne tezy wspomnianego wy­ żej wystąpienia J. Morozewi­ cza stanowiły podstawę działań PIG jako polskiej służby geologicznej w latach 1919–1927. W toku porządko­ wania podstaw prawnych kraju, w któ­ rym do niedawna rządzili trzej zaborcy, w roku 1927 uściślono zasady działania polskiej służby geologicznej. W rozpo­ rządzeniu Prezydenta RP i Rady Mi­ nistrów określono jej zadania. Zosta­ ły one ujęte w Statucie Państwowego Instytutu Geologicznego. Do zadań tych zaliczono: wykonywanie badań na żądanie władz państwowych, rozpo­ znawanie budowy geologicznej kraju, kartografię geologiczną, badania zaso­ bów mineralnych i wód podziemnych, gromadzenie dokumentacji i kolekcji geologicznych oraz publikowanie wy­ ników badań. Zadania te, tj. zadania PIG jako służby geologicznej, z nie­ wielkimi zmianami zostały następnie potwierdzone dekretami Prezydentów RP z 31 marca 1938 r. i 3 lutego 1947 r. Ten ostatni oparto na regulacji sprzed 1939 r. Jeszcze nie doszło do brutalnej sowietyzacji życia w Polsce… Dopiero później, zgodnie ze wzorami radziecki­ mi, utworzono Centralny Urząd Geolo­ gii (CUG) o statusie resortu, któremu podporządkowano PIG. Osłupienie budzi fakt, że jeszcze dzisiaj spotyka się głosy mentalnych sierot realnego socjalizmu, które mylą pojęcie służby geologicznej z PRL-ow­ ską koncepcją centralnie sterowane­ go urzędu lub agencji. Pogląd taki jest najczęściej udziałem osób spoza środowiska geologicznego (co jakoś można zrozumieć), ale także geolo­ gów, którzy nie mają pojęcia, czym jest służba geologiczna. Obecnie usil­ nie lansowany przez Głównego Geo­ loga Kraju projekt powołania Pols­ kiej Agencji Geologicznej (PAG) jest

niemal bliźniaczo podobny do dekretu Bieruta z 1951 r., na podstawie którego ustanowiono CUG i dokonano zaboru majątku PIG. W tym miejscu należy podkreś­ lić, że służba geologiczna, tak jak ją pojmują i praktykują kraje cywilizacji zachodniej, nie jest organem administ­ racyjnym, w większości tych krajów nie decyduje o polityce geologicznej, nie udziela koncesji, nie zatwierdza dokumentacji, nie nadaje uprawnień itp. Kompetencje te należą do organów rządowych nadrzędnych w stosunku do służby, która prowadzi badania na­ ukowe w celu dostarczenia informacji i ekspertyz jako placówka doradcza przy podejmowaniu decyzji na szczeblu ogólnopaństwowym. Państ­wowy Insty­ tut Geologiczny w latach 1919–1948 (z przerwą podczas II wojny światowej) był podporządkowany Ministerstwu Przemysłu i Handlu; w latach 1948– 1952 Ministerstwu Górnict­wa, w la­ tach 1952–1985 Centralnemu Urzędo­ wi Geologii, a od końca 1985 r. podlega Ministerstwu Środowiska.

W

spomniane lata II wojny światowej zajmują szcze­ gólne miejsce w historii PIG. Jego pracownicy prowadzili wtedy podwójną sprawozdawczość wyników badań. Sprawozdania niezbyt dokładne przekazywano władzom okupacyjnym, a ich wersje pełne ukrywano z przez­ naczeniem dla Wolnej Polski. Wspa­ niałą kartę w tradycji Instytutu zapi­ sali geolodzy działający w konspiracji, w „Schronisku”, czyli w służbie geogra­ ficznej KG AK. Zastępcą jej szefa był ówczesny dr Edward Rühle, odznaczo­ ny przez Komendanta Głównego AK Krzyżem Zasługi z Mieczami, później­ szy profesor i wieloletni dyrektor PIG. Gmach Instytutu był jedną z tajnych składnic „Schroniska”, w której prze­ chowywano wojskowe mapy topogra­ ficzne. Pracujący w terenie geolodzy PIG współpracowali z II Oddziałem KG AK, tj. wywiadem. Wiadomo czym to groziło... Wracając do zamiaru utworzenia Polskiej Agencji Geologicznej, z przyk­ rością trzeba odnotować fakt, że to­ warzyszy mu propagowanie tezy, ja­ koby PIG nie był służbą geologiczną! Ten niesłychany pogląd jest, delikatnie mówiąc, odosobniony. Nie tylko geo­ lodzy polscy, ale także zagraniczni są doskonale zorientowani, jak było i jest naprawdę.

Do najbardziej znanych osiągnięć PIG należą odkrycia wielu złóż kopalin użytecznych, a w szczególności: miedzi, siarki rodzimej, węgla kamiennego, węgla brunatnego, soli kamiennej, soli potasowych, rud żelaza, cynku i ołowiu oraz wód termalnych. Z tego powodu jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii Eu­ ropejskiej geolodzy służb z należą­ cych do niej krajów zaprosili PIG do udziału w działaniach unijnych orga­ nizacji: FOREGS (Forum of European Geological Surveys) oraz EuroGeo­ Surveys. W 1993 r., na posiedzeniu FOREGS’u w Hanowerze, z udziałem

reprezentującego Polskę przedstawi­ ciela PIG sformułowano międzyna­ rodową definicję służby geologicznej (tzw. hanowerską – innej zresztą nie ma). Głosi ona m.in.: Służba geologiczna pełni funkcje doradcze dla organów rządowych, instytucji pozarządowych, przemysłowych i społecznych. Aby wypełnić powierzone jej zadania, służba geologiczna prowadzi kartowanie geologiczne, monitoring, badania naukowe

Blisko sto lat temu nasi światli pradziadowie zdawali sobie sprawę, że działanie służby geologicznej należy trzymać jak najdalej od świata biznesu. Koncepcja zamierzonej PAG, przy jednoczesnej praktycznej likwidacji PIG, jest diametralnie odmienna. oraz wszechstronne banki danych z dziedziny nauk o Ziemi. Służba geologiczna interpretuje informacje geologiczne w celu stworzenia podstaw do podejmowania decyzji istotnych dla gospodarki zasobami naturalnymi i ochrony środowiska. Definicja ta jest zbieżna z zało­ żeniami polskiej służby geologicznej, tj. PIG, sformułowanymi już w 1919 r. Państwowy Instytut Geologiczny jako służba geologiczna stał się jed­ nocześnie archetypem prowadzących badania stosowane, państwowych instytutów badawczych. Jako jeden z pierwszych w Polsce, odpowiednią decyzją Rady Ministrów, został zali­ czony do jednostek tego rodzaju.

N

a dorobek Państwowego Ins­ tytutu Geologicznego składa­ ją się osiągnięcia o wymiarze międzynarodowym. Należy podkreś­ lić, że osiągnięcia te są udziałem całej polskiej wspólnoty geologicznej, tj. za­ równo PIG jako służby geologicznej, jak i współpracujących z nią placówek akademickich, akademijnych oraz firm państwowych i prywatnych. Do najbardziej znanych osiągnięć PIG należą odkrycia wielu złóż kopalin użytecznych, a w szczególności: mie­ dzi, siarki rodzimej, węgla kamienne­ go, węgla brunatnego, soli kamiennej, soli potasowych, rud żelaza, cynku i ołowiu oraz wód termalnych. Wy­ mienione złoża miedzi i siarki mają charakter unikalny w skali światowej. Ich odkrycie było wielkim sukcesem polskiej myśli geologicznej sformu­ łowanej przy udziale PIG, a następnie potwierdzonej w praktyce przez In­ stytut. Ponadto geolodzy PIG odkryli złoża: glin ogniotrwałych, kaolinów, fosforytów oraz wielu surowców bu­ dowlanych. Wgłębne badania regio­ nalne Instytutu przyczyniły się także do stworzenia podstaw poszukiwań złóż ropy naftowej i gazu ziemnego stwierdzonych, obok Karpat, na Niżu Polskim i w polskiej strefie ekonomicz­ nej Morza Bałtyckiego. To pracownicy Instytutu stwo­ rzyli podstawy do oceny możliwości występowania w Polsce nagromadzeń gazu łupkowego. GGK ogłosił się od­ krywcą złóż tego surowca, podając jego zawyżone zasoby (1,9 bln m3). Geolodzy polskiej służby geologicznej, tzn. PIG, ocenili te zasoby wielokrot­ nie niżej (346–768 mld m3) co znala­ zło potwierdzenie w jeszcze niższych

prognozach Amerykańskiej Służby Geologicznej. No cóż, w służbach pra­ cują fachowcy... Poważne znaczenie dla gospodarki narodowej i ochrony środowiska mają osiągnięcia PIG związane z pracami geologiczno-kartograficznymi podję­ tymi na samym początku jego dzia­ łalności. PIG realizuje i koordynuje w skali ogólnokrajowej sporządzanie zarówno podstawowych map geolo­ gicznych w różnych skalach, jak i map hydrogeologicznych, geologiczno-go­ spodarczych i geochemicznych. Po­ ziom map wykonanych przez Instytut spotykał się z najwyższym uznaniem specjalistycznych gremiów międzyna­ rodowych zarówno w odniesieniu do naukowych treści tych map, jak i cy­ frowej techniki edytorskiej. W ostatnich latach Instytut zin­ tensyfikował prace dotyczące ochrony środowiska naturalnego. Objęto ni­ mi skażenia i zagrożenia geogenicz­ ne zarówno powierzchni Ziemi, jak i wgłębnych struktur geologicznych i wód Morza Bałtyckiego Wyniki badań Państwowego Insty­ tutu Geologicznego zawarto w wielu specjalistycznych wydawnictwach Ins­ tytutu. Należy tu wymienić Prace PIG, Biuletyn PIG, Sprawozdania z Posiedzeń Państwowego Instytutu Geologicznego, Polish Geological Institute Special Papers, Kwartalnik Geologiczny – Geological Quarterly, który jako pierwsze polskie czasopismo geologiczne zna­ lazł się na tzw. liście filadelfijskiej. Od 1957 r. Instytut prowadzi Bibliografię Geologiczną Polski. Należy podkreślić, że wszystkie badania i prace Instytutu, obejmu­ jące geologiczne zasoby naturalne kraju i geologiczne aspekty ochrony środowis­ka naturalnego, były i są pro­ wadzone także w polskiej strefie eko­ nomicznej Morza Bałtyckiego. Ważne miejsce w dziejach Państ­ wowego Instytutu Geologicznego zaj­ mują prace jego geologów poza gra­ nicami kraju. Stanowili oni większość polskich zagranicznych ekip badaw­ czych i kierowali ich pracami. Do największych należą prace Polskiej Ekspedycji Geologicznej w Wietna­ mie, uwieńczone odkryciem najbo­ gatszych w południowo-wschodniej Azji złóż żelaza, oraz prace Polskiej Ekspe­dycji Geologicznej w Mongolii, zakończone skartowaniem wielkich obszarów z jednoczesnym rozpozna­ niem perspektyw występowania złóż wielu surowców mineralnych. Geolo­ dzy Instytutu pracowali jako eksperci ONZ, m.in. w Czadzie, Gwinei, Haiti, Madagaskarze i Nigrze. W ramach kon­ traktów zbiorowych i indywidualnych pracownicy Instytutu działali w Algie­ rii, Indonezji, Iraku i Libii, a przy opra­ cowaniach ekspertyzowych i akcjach dydaktycznych w wielu innych krajach. Jednym z ogniw łączących badania i prace PIG z gospodarczymi działania­ mi państwa, organizacji społecznych i firm prywatnych są obecne w struk­ turach Instytutu od początku jego ist­ nienia komórki gromadzące i udostęp­ niające informacje geologiczne w skali całego kraju. Obok różnorodnych do­ kumentów geologicznych, m.in. map i sprawozdań z badań naukowych, Ins­ tytut gromadzi od wielu dziesiątków lat materiały skalne, w tym rdzenie wiertnicze, których zasoby należą do największych w Europie.

P

ocząwszy od 1988 r. Państwo­ wy Instytut Geologiczny sporzą­ dza i publikuje coroczny Bilans Zasobów Kopalin i Wód Podziemnych w Polsce. Wspomniany bilans zawiera materiały niezbędne dla pracy organów rządowych i samorządowych. Jest także źródłem informacji dla firm prywat­ nych, potencjalnych inwestorów zaj­ mujących się działalnością geologicz­ no-górniczą lub przeróbką surowców mineralnych.

Jak wynika z niniejszej krótkiej in­ formacji o dziejach Instytutu, był on w trakcie całej swej historii praktyczną realizacją koncepcji służby geologicz­ nej. W pamiętnym roku 1920 Minis­ ter Przemysłu i Handlu w piśmie do Prezydenta (tak!) Rady Ministrów (był nim wówczas Wincenty Witos) jedno­ znacznie stwierdził m.in.: Dla polityki gospodarczej państwa jest rzeczą ważną posiadać dane o rozporządzalnych zasobach (...) pewniejsze i bardziej szczegółowe od tych wiadomości, które częstokroć w formie umyślnie pesymistycznej lub umyślnie optymistycznej krążą wśród przedsiębiorców prywatnych i aferzys­ tów. A więc już blisko sto lat temu na­ si światli pradziadowie zdawali sobie sprawę, że działanie służby geologicz­ nej należy trzymać jak najdalej od świata biznesu. Koncepcja zamierzo­ nej PAG, przy jednoczesnej praktycz­ nej likwidac­ji PIG, jest diametralnie odmienna.

A

le, niestety, nie tylko towarzy­ szące idei PAG poglądy na te­ mat potencjału surowcowego kraju, głoszone w formie „umyślnie op­ tymistycznej”, czynią ją skrajnie szkod­ liwą dla interesów państwa. Równie fatalne jest rażące naruszenie świato­ wych standardów służb geologicznych przez likwidację istniejącego w Państ­ wowym Instytucie Geologicznym – Państwowym Instytucie Badawczym instytucjonalnego związku badań na­ ukowych i prac tych służb, a ponadto podważenie niezbędnego dla interesów państwa obiektywizmu i bezstronności służby geologicznej przez powiązanie projektowanej PAG ze sferą biznesowo­ -finansową, co niesie zagrożenia korup­ cyjne. Dotkliwym ciosem dla istnienia Instytutu może się okazać zabór spec­ jalistycznego sprzętu zgromadzonego w PIG dzięki środkom pochodzącym ze źródeł finansujących wyłącznie ba­ dania naukowe, a nie przedsięwzięcia przypisywane projektowanej agencji. Osłabieniem pod każdym wzglę­

Towarzyszące idei Polskiej Agencji Geologicznej poglądy na temat potencjału surowcowego kraju, głoszone w formie „umyślnie optymistycznej”, czynią ją skrajnie szkodliwą dla interesów państwa. dem potencjału Instytutu skutkują już obecne działania Pana Ministra Mariu­ sza Oriona Jędryska. Powołana przezeń dyrekcja dokonuje m.in. przesunięć kadrowych ze szkodą dla badań w służ­ bach: geologicznej i hydrogeologicznej, a jednocześnie prowadzi obciążającą Instytut nieprzemyślaną gospodarkę finansową (np. koncesja na dnie Oce­ anu Atlantyckiego). Początki polskiej służby geologicz­ nej sięgają ostatnich lat Rzeczypospoli­ tej Obojga Narodów i pierwszych dni niepodległości odzyskanej w 1918 r. Sprawujący ją od blisko ostatnich stu lat Państwowy Instytut Geologiczny zna­ lazł się w niebezpieczeństwie. Kto wie, czy nie największym w swej historii. Jak wspomniałem na wstępie, na ratunek ruszyła mu, niezawodna w trudnych chwilach, polska wspólnota geologicz­ na i związane z nią ruchy związkowe. Oby nie było za późno. Periculum in mora... K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

15

SPÓR·O·POLSK Ą·SŁUŻBĘ·GEOLOGICZNĄ

List otwarty do wiceministra Ochrony Środowiska, Głównego Geologa Kraju, Pełnomocnika Rządu ds. Polityki Surowcowej Państwa Pana Mariusza Oriona Jędryska Szanowny Panie Ministrze, Główny Geologu Kraju,

R

reprezentujemy środowisko emerytowanych pracowni­ ków Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwo­ wego Instytutu Badawczego, którym los Instytutu leży na sercu. (…) Nie repre­ zentujemy żadnego lobby, korporacji, grupy politycznej czy innej organizacji. Jesteśmy po prostu bardzo porusze­ ni zmianami, które w takim tempie i z własnej woli chce Pan wprowadzić do systemu funkcjonowania państwo­ wej służby geologicznej. (…) przed stu laty powstał Państwowy Instytut Geo­ logiczny, który okazał się jedną z naj­ cenniejszych dla nauki i gospodarki kraju instytucji. To właśnie dokonania Instytutu uczyniły Polskę jednym z bo­ gatszych surowcowo krajów w Europie. I teraz, w przeddzień wspania­ łego Jubileuszu, Pan, zamiast cieszyć się wraz z twórcami sukcesu, zamiast wspierać Instytut i pielęgnować jego wizerunek, systematycznie podcina mu skrzydła i podważa zasługi. Jaki na przykład sens w kontekście histo­ rycznym miało odsłonięcie w siedzi­ bie Instytutu tablicy ku czci geologów­ -żołnierzy wyklętych, skoro brakuje na niej nazwisk rzeczywistych bohaterów (a tacy wśród pracowników Instytutu byli), jest natomiast wyłącznie Pańskie nazwisko? Dlaczego przy tej podnio­ słej okazji Pana nominat – dyrektor wypominał Instytutowi rzekome za­ trudnianie w latach 60. sędziego – ka­ ta stalinowskiego, wiedząc, że jest to nieprawda? Dlaczego w tylu wypowie­ dziach publicznych gołosłownie atakuje Pan dorobek, kadrę naukową PIG i jej kompetencje? Czyżby z troski o PIG? Prosimy nie traktować słucha­ jących tych wyjaśnień jako osób na­ iwnych. Od czasu objęcia przez Pana

stanowiska Głównego Geologa Kraju, jeszcze w latach 2005–2007, forsuje Pan radykalną zmianę sposobu admi­ nistrowania geologią i sprawowania służby geologicznej poprzez projekty kolejnych hybryd, z których ostatnia nazywać się ma Polską Agencją Geo­ logiczną. Służba państwowa to szcze­ gólna forma działalności dla wspólnego dobra, którym jest przede wszystkim Polska, a nie agencje, fundusze inwes­ tycyjne czy spółki, które nieuchronnie zajmą się własnymi interesami w bizne­ sie i na giełdzie. Przy okazji wydrąży Pan Instytut z zasobów kadrowych i fi­ nansowych, pozostawiając za to pod­ miot administracyjno-biznesowy zajęty głównie sobą, bez należytych kompe­ tencji badawczych koniecznych dla sprawowania rzeczywistej służby pań­ stwu. Owszem, mogą i powinny istnieć różne państwowe agencje powołane dla realizacji konkretnych zadań w zakresie gospodarczym i finansowym, ale służba geologiczna musi pozostać obiektyw­ nym źródłem informacji bazującej na wiedzy naukowej, a nie graczem na giełdzie, na której tą informacją można handlować. Taka hybryda kompetencji i zadań to nie furtka, a brama szeroko otwarta korupcji.

T

aką oto agencję buduje Pan na gruzach działającej organizacji służby geologicznej, którą do­ brze dotąd sprawował stuletni Instytut. Nie można też inaczej zinterpretować Pana poczynań niż konsekwentne­ go dążenia do zniszczenia Instytutu i jego kadry, gdyż wtedy będzie miał Pan wolną rękę w realizacji swojego życiowego biznesplanu. Niech Pan wybaczy, ale powtarzane przez Pana zapewnienia, że Państwowy Instytut

Geologiczny pozostanie, że będzie „naukowym ramieniem” agencji, są niewiarygodne. Świadczą o tym nie słowa, a czyny – czyli obecna polityka realizowana przez Pana i Pana nomi­ natów (nie mających wiele wspólnego z geologią), która już doprowadziła do zapaści organizacyjnej i finansowej Instytutu, nad którym przecież Pan ma iście dyktatorską władzę.

Jaki sens w kontekście historycznym miało odsłonięcie w siedzibie Instytutu tablicy ku czci geologów-żołnierzy wyklętych, skoro brakuje na niej nazwisk rzeczywistych bohaterów, jest natomiast wyłącznie Pańskie nazwisko? „Reformy” zaczął Pan w Instytucie od podporządkowania sobie Rady Na­ ukowej, obsadzając jej większość swo­ imi ludźmi. Do kierowania Instytutem zamiast generałów, na których Instytut zasługuje, powołuje Pan kaprali, któ­ rzy z niewiedzy kompromitują siebie

Wystąpienie z 28 lutego 2018 r. dra hab. prof. nadzwyczajnego PIG-PIB Andrzeja Gąsiewicza do Marszałka Sejmu RP Marka Kuchcińskiego ws. odpowiedzi Sekretarza Stanu w Ministerstwie Środowiska, Głównego Geologa Kraju, prof. dr hab. Mariusza Oriona Jędryska, na interpelację Posła na Sejm RP Jacka Tomczaka z dnia 3 lipca 2017.

Główny Geolog Kraju poświadczył nieprawdę? Andrzej Gąsiewicz Szanowny Panie Marszałku,

W

dniu 27 lipca 2017 roku Sekretarz Sta­ nu w Ministerstwie Środowiska, Główny Geolog Kraju, prof. dr hab. Mariusz Orion Jędrysek pismem o sygnaturze DNG-wsl.070.14.2017.TO odpowie­ dział na interpelację Posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej Pana Jacka Tomczaka z dnia 3 lipca 2017 roku, nr 13645 – w sprawie przekroczenia ustawowego terminu uruchomienia Systemu Informacyjnego GEOINFO­ NET oraz powodów braku zabezpie­ czenia środków na jego uruchomienie przez Ministra Środowiska. (…) Jako były dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Insty­ tutu Badawczego w Warszawie (da­ lej: PIG-PIB) z dużym zaskoczeniem przyjąłem, że Główny Geolog Kraju w wyżej wymienionym dokumencie poświadczył nieprawdę. Pomysłodawcą utworzenia systemu Geoinfonet było Ministerstwo Środowi­ ska. Na skutek działań Ministerstwa na­ łożono na Państwową Służbę Geologicz­ ną obowiązek utworzenia i prowadzenia systemu informacyjnego Geoinfonet. (…) Wdrożenie systemu miało być wy­ konane przez PIG-PIB, ale na podstawie wytycznych przekazanych przez Mi­ nisterstwo Środowiska. (…) Niestety Minister Środowiska jako nadzorujący

PIG-PIB i zlecający tej instytucji zadania Państwowej Służby Geologicznej nie za­ bezpieczył środków na system Geoinfo­ net. Podejmowane były próby wpisania realizacji tego systemu w poczet zadań projektu Zintegrowany system infor­ matyczny Państwowego Instytutu Geo­ logicznego – Państwowego Instytutu Badawczego, oparty o architekturę SOA (dalej: ZSI), jednakże nigdy nie zostało to usankcjonowane podpisaniem anek­ su do umowy, pomimo starań i ustnych ustaleń zapadłych pomiędzy Minister­ stwem Środowiska a Instytutem. W ramach zadań ZSI Minister Śro­ dowiska nakazał przeprowadzenie prac przygotowujących realizację koncepcji systemu Geoinfonet. Minister Środowi­ ska zarządzeniem z dnia 9 czerwca 2015 roku powołał Zespół ds. Systemu Infor­ macyjnego Geoinfonet. W ramach pro­ wadzonych prac 5 października 2015 roku Zespół przygotował założenia sy­ stemu Geoinfonet, a następnie „Proce­ dury…” i „Strategiczne i podstawowe wymagania interesariuszy…”. W dniu 4 grudnia 2015 roku Zes­ pół ds. SI Geoinfonet przedłożył Mi­ nistrowi Jędryskowi notatkę z pro­ wadzonych prac, informując o ich zaawansowaniu wraz z rekomenda­ cjami odnośnie do dalszej realizacji zadania. (…) Minister Jędrysek miał pełną i bieżącą wiedzę na temat prac

prowadzonych w zakresie SI Geoinfo­ net i akceptował wszystkie prace. W odpowiedzi na interpelację nr 13645 Minister Jędrysek poświadczył nieprawdę, jakoby to PIG-PIB był od­ powiedzialny za prawidłowe zaplanowa­ nie i zapewnienie środków na realizację swojego ustawowego zadania. (…)

M

inister Środowiska nie wpisał zadania dotyczącego realiza­ cji SI Geoinfonet do planu prac Państwowej Służby Geologicznej na rok 2016, a także nie zapewnił środ­ ków finansowych na ten cel. Jeszcze raz należy podkreślić, że Pan Minister Jędrysek mija się z prawdą, i to Głów­ ny Geolog Kraju jest zobowiązany za­ pewnić środki na zadania Państwowej Służby Geologicznej, a PIG-PIB jest tylko wnioskodawcą i wykonawcą za­ dań. (…) Tak więc postawiony w odpo­ wiedzi na interpelację oraz powtórzony przez Ministerstwo Środowiska w uza­ sadnieniu projektu ustawy o zmianie ustawy Prawo Geologiczne i górnicze oraz niektórych innych ustaw z projek­ tami aktów wykonawczych zarzut, ja­ koby PIG-PIB nie zapewnił środków na utworzenie SI Geoinfonet, jest zarzu­ tem nieprawdziwym i bezpodstawnym, podczas gdy w rzeczywistości środki te nie zostały zabezpieczone przez zobo­ wiązanego ustawą Ministra.

i instytucję coraz to dziwniejszymi wy­ powiedziami typu: „a po co komu ba­ dania konodontów?” (to jak datować i analizować np. skały macierzyste wę­ glowodorów, w tym łupki gazonośne?). I nie chodzi tylko o brak kompetencji geologicznych. Decyzja sprzedaży budynku przy Jagiellońskiej w Warszawie (zapewne celem pilnego zdobycia pieniędzy na inne cele) jest podejmowana w bar­ dzo niekorzystnym czasie, kiedy ceny gruntów w tej części Warszawy będą szybko rosły. Słyszymy o planach relokacji uni­ katowego sprzętu laboratoryjnego (np. mikrosondy jonowej SHRIMP) z po­ wodu rzekomo złej lokalizacji, choć co do obecnej lokalizacji australijska firma instalująca urządzenie nie ma za­ strzeżeń. Za to jego przenoszenie (pod Wrocław?) to już duży koszt i ryzyko.

I

nny przykład: rdzenie wiertnicze to skarbnica, baza bezcennych infor­ macji zawartych w skałach wydoby­ tych za ogromne pieniądze z głębi ziemi – sam Pan to podkreślał. Tym bardziej bulwersująca jest wiadomość, że zablo­ kował Pan realizację budowy Central­ nego Magazynu Rdzeni w Leszczach, w którą zainwestowano już z pieniędzy publicznych ponad milion złotych – zapewne w większości będą to teraz z mocy Pana decyzji pieniądze wyrzu­ cone w błoto. Powodem jest podobno nieregularny kształt działki i brak na­ leżytego studium poprzedzającego in­ westycję (choć takowe było wykonane). Wybaczy Pan, ale takie tłumaczenia są mało wiarygodne. Może warto więc się przyznać, że ma pan plany zlokalizo­ wania magazynu blisko siebie, gdzieś pod Wrocławiem? Może wraz z Polską Agencją Geologiczną? Zakupu koncesji w 2017 roku na eksplorację dna Atlantyku (2 miliony złotych) dokonał na Pana polecenie w iście ekspresowym tempie ówczesny dyrektor PIG-PIB (przez pana miano­ wany i Panu podległy) ze środków In­ stytutu – ale czy miał Pan prawo wydać mu polecenie wydatkowania funduszy Instytutu na ten cel? Czy zostały one Instytutowi zrekompensowane w posta­ ci refundacji z Narodowego Funduszu

PIG-PIB nie wystąpił do NFOŚiGW z wnioskiem o zawarcie umowy na finansowanie budowy sy­ stemu Geoinfonet, gdyż nie otrzymał takiego polecenia od Głównego Geo­ loga Kraju zgodnie z przyjętymi pro­ cedurami.

Z

godnie z wytycznymi poprzed­ niego GGK Sławomira Bro­ dzińskiego, PIG-PIB wydat­ kował środki publiczne, ale nie na SI Geoinfonet, lecz na koncepcję sy­ stemu Geoinfonet. Koncepcja miała na celu opracowanie wytycznych do SIWZ na realizację tego systemu. (…) Po zaakceptowaniu przez Pana Mini­ stra Jęd­ryska zmiany terminu realizacji SI Geoinfonet i w związku z brakiem zapewnienia przez Ministra Środowi­ ska środków na ten cel (…) podjęto próbę rozmów z Ministerstwem Śro­ dowiska i przygotowano projekt od­ powiedniego porozumienia, jednakże Ministerstwo kategorycznie odmówiło współpracy. Przy braku współpracy z Ministerstwem Środowiska termin złożenia przedmiotowego wniosku w marcu 2016 roku był nierealny. W odpowiedzi na interpelację Minister przedstawił sytuację syste­ mu informacyjnego Geoinfonet jedno­ stronnie i posłużył się uproszczeniami i manipulacjami. Nieprawdą jest, jakoby PIG-PIB w sposób nieprofesjonalny przygotował projekt, gdyż do opracowania studium wykonalności i wniosku projektowego zatrudniona została profesjonalna fir­ ma konsultingowa. W związku z brakiem współpra­ cy ze strony Ministerstwa Środowiska zaproponowano, aby złożenie wniosku przesunąć na kolejny konkurs Progra­ mu Operacyjnego Polska Cyfrowa we wrześniu 2016 roku, jednakże Minis­ terstwo Środowiska w lecie 2016 roku wstrzymało wszelkie negocjacje i zaka­ zało wydatkowania kolejnych środków na realizację przedmiotowego systemu. (…) Przy braku współpracy drugiej strony nie było możliwości kontynu­ acji działań. Nie jest prawdą, aby projekt po­ rozumienia, który miałby być zawar­ ty pomiędzy Instytutem a Ministrem Środowiska, związany z ubieganiem się o środki z POPC, przedstawiony przez PIG-PIB, był nierzetelny. Dokument

Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej? Słyszymy, że nie. Pana spraw­ czość, tak wysoka na niwie politycznej, dziwnie słabnie, kiedy wypadałoby upo­ mnieć się o środki z NFOŚiGW należne PIG – czy to za atlantyckie marzenia, czy na projekt polityki surowcowej państwa, który przecież Pan podpisał. Zapewne likwidacja Instytutu poprzez finansowe bankructwo ma przyspieszyć powołanie tak ukocha­

Do kierowania Instytutem zamiast generałów, na których Instytut zasługuje, powołuje Pan kaprali, którzy z niewiedzy kompromitują siebie i instytucję coraz to dziwniejszymi wypowiedziami. nej przez Pana agencji, agencji, która już spotyka się z krytyką i dystansem nie tylko w środowisku geologicznym, ale nawet wśród członków rządu, któ­ ry i Pan reprezentuje. Wiele wskazuje na to, że w obliczu pewnych trudności z przekonaniem do swojej koncepcji wdraża Pan metodę tworzenia faktów dokonanych. Funkcjonariuszami Polskiej Agen­ cji Geologicznej staliby się nowi ludzie przez Pana namaszczeni, niekoniecz­ nie kompetentni w sprawach geologii, skoro i teraz podobni zarządzają Insty­ tutem. Natomiast stanowisko wszech­ władnego prezesa przyszłej Polskiej Agencji Geologicznej rezerwuje Pan zapewne dla siebie, o czym świadczą za­ pisy projektu ustawy. Notabene, jak Pan

ten został przesłany do Ministerstwa Środowiska celem uzgodnienia jego ostatecznej treści, lecz Ministerstwo nie wykazało woli negocjowania kon­ kretnych, akceptowalnych dla obu stron rozwiązań. (…) Projekt porozumienia nie mógł być konsultowany na etapie tworzenia bud­żetu Ministerstwa na 2016 rok, gdyż pomysł skorzystania ze środków POPC pojawił się na początku stycznia 2016 roku. Nie jest także prawdą, że Minis­ terstwo Środowiska musiało zapewnić środki z własnego budżetu, ponieważ kwoty, które należałoby zaangażować jako wkład własny do projektu, mo­ gły być uruchomione od 2017 roku, co wiosną 2016 roku było realne. Krótko mówiąc, budżet Ministerstwa na rok 2017 tworzony był latem 2016 roku, tym samym wiosną 2016 roku możli­ we było zarezerwowanie niezbędnych kwot w budżecie na rok 2017. Wycena systemu przedstawiona w Studium Wykonalności Projektu do POPC przez firmę zewnętrzną została dokonana na podstawie wytycznych zes­połu Ministerstwa Środowiska, któ­ ry zakończył pracę w grudniu 2015 roku. Koszt wynikający z przedstawio­ nej koncepcji systemu to ok. 40 mln zł. Stwierdzić należy, iż Ministerstwo Środowiska, wpisując do ustawy koszt realizacji systemu na kwotę 7,7 mln zł, nie miało wiedzy, jaki produkt chce zamówić i jaki jest realny koszt jego utworzenia. Obarczanie PIG-PIB wi­ ną za nieudolność urzędników Mi­ nisterstwa Środowiska jest nie tylko niezgodne ze stanem faktycznym, ale stanowi przejaw braku kompetencji tychże urzędników i próbę obarczenia innych odpowiedzialnością za własne błędy i zaniechania. (…) Decyzja odstąpienia od wykonania przedmiotowego zadania była autono­ miczną decyzją Pana Ministra Mariu­ sza Oriona Jędryska, niekonsultowaną z dyrekcją PIG-PIB. Wielokrotnie na spotkaniach dyrekcji i GGK podnosi­ liśmy kwestię ustawowego obowiązku stworzenia SI Geoinfonet, lecz wszyst­ kie działania dotyczące prób jego rea­ lizacji były torpedowane przez nadzo­ rującego PIG-PIB Głównego Geologa Kraju lub podległych mu urzędników. Podkreślenia wymaga fakt, iż poświadczenie nieprawdy legło tak­ że u podstaw uzasadnienia projektu

sobie wyobraża jednoczesne odpowie­ dzialne sprawowanie funkcji posła lub senatora, wykładowcy akademickiego i prezesa agencji o tak rozbudowanych zadaniach i kompetencjach? Które obo­ wiązki zejdą więc na dalszy plan i bę­ dą (kosztem podatnika) lekceważone? Nawet przy Pana wielkich ambicjach łączenie tak rozległych obowiązków publicznych nie będzie możliwe. Ani władze państwowe, ani społeczeństwo nie są świadomi gigantycznych kosztów tej operacji – finansowych, organizacyj­ nych, ale też naukowych, społecznych i wizerunkowych, które wszyscy ponie­ siemy. Oczywiście Pan jako polityk za przyszłą, a nieuchronną naszym zda­ niem katastrofę projektu nie poniesie żadnej odpowiedzialności – bo czymże jest w naszej rzeczywistości tak zwana „odpowiedzialność polityczna”? (…) Kompletnie ignoruje Pan kry­ tyczne głosy płynące od kompetentnych osób, przedstawiając organizowane przez siebie tzw. konsultacje społeczne dotyczące polityki surowcowej jako ma­ nifestację poparcia dla swoich projek­ tów. „Poparcie” to jest jednak starannie reżyserowane przez dobór panelistów i przekazywanych treści, a jeśli pojawiają się kłopotliwe merytoryczne uwagi, Pan i Pana podwładni reagują atakami oso­ bistymi w postaci wypominania wieku, dorobku naukowego itd. Domagamy się zaprzestania pro­ wadzonej przez Pana destrukcji pań­ stwowej służby geologicznej, degradacji Państwowego Instytutu Geologicznego, a instytucje kontrolne Państwa prosi­ my o pełne zbadanie zasadności Pana działań prowadzonych z determinacją i bezwzględnością bez rzetelnych kon­ sultacji, a także wyjaśnienie ich celu i motywów. Grażyna Burchart, Teresa Grabow­ ska, Olech Juskowiak, Marta Juskowiak, Krystyna Kenig, Honorata Leszczyszyn, Anna Maliszewska, Bartłomiej Miecz­ nik, Lech Miłaczewski, Ewa Miłaczew­ ska, Jędrzej Pokorski, Krzysztof Rad­ licz, Jadwiga Radlicz, Wanda Rygiel, Marian Stępniewski, Tadeusz Sztyrak, Ilona Śmietańska, Ryszard Wagner, Ma­ ria Wich­rowska, Joanna Zachowicz, Stanisława Zbroja K Warszawa, 18 lipca 2018 r.

ustawy o zmianie ustawy – Prawo geo­ logiczne i górnicze oraz niektórych in­ nych ustaw z projektami aktów wy­ konawczych (gdzie zaproponowano wykreślenie systemu Geoinfonet, pis­ mo: RM-10-174-16 z 5 kwietnia 2017 roku), przekazanego na Radę Mini­ strów do Sejmu RP. We wspomnianym dokumencie na stronie 215 wykreśle­ nie tego systemu z ustawy uzasadnio­ no następująco: „Aktualnie nie został przygotowany system, który mógłby prawidłowo funkcjonować. Stało się tak głównie z powodu zaniedbań poprzed­ nich władz PIG-PIB”. Jak wykazano powyżej, stan faktyczny świadczy, że za niepowodzenie wdrożenia systemu Geoinfonet jest odpowiedzialny GGK.

N

ależy także podkreślić, iż na skutek zaniechań Sekretarza Stanu w Ministerstwie Środo­ wiska, Głównego Geologa Kraju, prof. dr hab. Mariusza Oriona Jędryska PIG­ -PIB poniósł stratę w związku z reali­ zacją SI Geoinfonet na kwotę szaco­ waną na 325 tys. zł. Kwota ta obejmuje koszty pracy zaangażowanych pracow­ ników Instytutu oraz kontrahentów zewnętrznych świadczących usługi na rzecz PIG-PIB, w tym koszty związane z opracowaniem studium wykonalnoś­ ci. Działania te, realizowane w porozu­ mieniu z Ministrem Środowiska, nigdy nie zostały rozliczone i sfinansowane przez NFOŚiGW, ich efekty zaś zostały zmarnowane w związku z zaniecha­ niem realizacji projektu. Wobec powyższego zwracam uwa­ gę na okoliczność, iż działania Mini­ stra Jędryska wyczerpują znamiona niegospodarności popełnionej nie bezpośrednio na budżecie Minister­ stwa, ale na budżecie nadzorowanego Państ­wowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego. W związku z zapoznaniem się z tekstem odpowiedzi sekretarza sta­ nu Mariusza-Oriona Jędryska na inter­ pelację nr 13645 oraz tekstem uzasad­ nienia do projektu ustawy o zmianie ustawy Prawo geologiczne i górnicze oraz niektórych innych ustaw z projek­ tami aktów wykonawczych i zawartymi tam sformułowaniami poświadczenia nieprawdy, jestem zmuszony skiero­ wać sprawę do wyjaśnienia przez od­ powiednie organa ścigania. K (Skrótów dokonała redakcja)


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

16

TUZY LEKKIEJ·MUZY

Okładka albumu grupy Breakout „Blues” (1971).

M

ieliśmy się spotkać je­ sienią tego roku w Za­ kościelu, na zlocie fanów polskiej muzyki bigbito­ wej. Dzisiaj wiem, że spotkamy się, ale po drugiej stronie luster i wiecznego poznania. Marek Karewicz odszedł 22 czerwca. Był człowiekiem-legendą. Towa­ rzyszył polskiemu rockowi od jego po­ częcia. Ani jedno z ważnych wydarzeń muzycznych w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy osiemdziesią­ tych nie uszło jego uwagi. Specjalną sympatią i estymą otaczał jazz i mu­ zykę rockową. Te dwie kategorie sty­ lów muzycznych stały się przedmiotem wyjątkowej miłości obiektywów jego aparatów fotograficznych. Marek Ka­ rewicz był najwybitniejszym polskim artystą fotografikiem w tej kategorii. – Marek Karewicz jest wybitnym artystą fotografikiem. To on wykonał setki tysięcy kapitalnych, niekiedy historycznych zdjęć – w taki sposób o Mar­ ku Karewiczu wypowiadał się ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla, Fran­ ciszek Walicki. Te słowa możemy prze­ czytać w jego ostatniej książce Epitafium na śmierć rock’n’rolla. Przytoczę z niej jeszcze kilka zdań: – Marek to nie tylko imię, to także nazwisko Marka Karewicza. Wystarczyło powiedzieć „Marek”, a każdy wiedział, że chodzi o człowieka, bez którego historia polskiego rocka byłaby niepełna. Antoni Malewski, inny kronikarz polskiej muzyki, uważa, że Marek Ka­ rewicz zawsze był tam, gdzie jęczały gi­ tary, bas wypruwał wnętrzności, a per­ kusja wyznaczała rytm serca. Był częścią polskiego rock’n’rolla, jego kronikarzem i sumieniem. Pod obstrzałem jego obiek­ tywu znalazły się dziecięce lata polskiego rocka, prekursorzy „mocnego uderzenia”, gwiazdy i gwiazdki lat sześćdziesiątych,

P

rzez ostatnie miesiące wyda­ wało mi się, że wszystko, co jest do zrobienia na Wyspach w dziedzinie muzyki, jest już za mną. Koncerty, festiwale, roczni­ ce i inne, mniejszej rangi wydarzenia, jakie albo zapowiadałem, albo obser­ wowałem od strony kulis, trudno jest mi dziś wyliczyć i nie o statystykę tu przecież chodzi. Przez dziewięć lat mojej radiowej, dziennikarskiej, ale i konferansjerskiej działalności miałem okazję zapowia­ dać m.in. takie gwiazdy polskiej sceny, jak: Kazik Staszewski, Kasia Nosowska, Krzysztof „Grabaż” Grabowski, Woj­ ciech Waglewski, Maciej Maleńczuk, Adam Nowak czy Edyta Bartosiewicz. Wywoływałem też na deski londyń­ skich scen zespoły, które albo od dzie­ sięcioleci mają swoją niepodważalną pozycję na rynku – Dezerter, Pidżama Porno, Raz Dwa Trzy, Hey, Strachy Na Lachy – jak i te, które śmiało można nazwać wschodzącymi gwiazdami: Me­ tasoma czy Gabinet Looster. Podsumowując wszystkie najpięk­ niejsze muzyczne chwile, jakie zda­ rzyły mi się w ciągu minionej dekady, nie sposób także nie odnotować spot­ kań twarzą w twarz z takimi gigantami światowej klasy, jak Mick Box z zespołu Uriah Heep, znakomici Nigel Kenne­ dy i Leszek Możdżer, charyzmatyczny Phil Mogg – frontman UFO, czy Jego

siedemdziesiątych, osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych.

Marek Karewicz cenił Czesława Niemena i często go fotografował. Często opowiadał anegdoty związane z Niemenem. Jedna z nich dotyczy okresu, kiedy Niemen nagrywał swój pierwszy longplay w Londynie. Muzykiem opiekował się Rosław Szaybo, ówczesny dyrektor artystyczny wytwórni płytowej CBS, który projektował m.in. okładki płyt dla takich legend jak The Clash, Elton John czy Judas Priest. Szaybo narzekał, że podczas pobytu w Londynie Czesława Niemena ciekawiło wszystko poza… muzyką. Dzięki jego usilnym zabiegom nasz muzyk został zaproszony na ekskluzywny cocktail u Roda Stewarta. Była to doskonała okazja, aby przedstawić Niemena szerzej. A Czesław Niemen po prostu się nie pojawił. Wytłumaczył później, że wychwycił w prasie jakąś promocję na opony i pojechał na przedmieścia Londynu, by je kupić. Potem utknął w korkach i nie zdążył wrócić na czas.

Miłość do synkopowanej frazy i migawki aparatu

Największy fotografik największych muzycznych legend

Po powojennym okresie pobytu w To­ maszowie Mazowieckim, Marek Kare­ wicz przeniósł się do Warszawy, gdzie ukończył Liceum Fotograficzne przy ulicy Spokojnej. Później zdobył indeks Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi, na wydziale operatorskim. To właśnie w Łodzi dopadł go bak­ cyl jazzu i rock’n’rolla, który zza „że­ laznej kurtyny” przenikał do Szarek, odrapanej i komunistycznej Polski lat 50. ubiegłego wieku. Jazz pochłonął go i zafascynował. Ukąszenie muzyką było tak silne, że odłożył na bok wyuczo­ ny zawód i po powrocie do Warszawy uczył się gry na kontrabasie i trąbce. – Po skrzypcach kontrabas był jego kolejnym strunowym instrumentem, w którym Marek pokładał spore nadzieje. Największym problemem z kontrabasem było przemieszczanie się ulicami Warszawy. Posiadał wówczas modny wśród młodzieży skuter, włoską lambrettę – wspominał w moim programie w Radiu WNET Antoni Malewski.

Marek Karewicz był najbardziej cenio­ nym fotografikiem w branży muzycznej nie tylko w Polsce. Gościł na wszystkich największych festiwalach, robiąc przy tym setki tysięcy zdjęć twórcom pols­ kiej i zagranicznej piosenki, uczestni­ kom festiwali jazzowych (Jazz Jamboree w Warszawie, Jazz nad Odrą w Wroc­ ławiu czy Jazzowa Zadymka Śnieżna w Bielsku-Białej). Zapraszano go także na festiwale jazzowe i rock’n’rollowe za granicą. Uwiecznił podobizny m.in. człon­ ków The Beatles i The Rolling Stones (słynny koncert z 13 marca 1967 roku w warszawskiej Sali Kongresowej i sesja fotograficzna jego autorstwa). Wykonał w swoim życiu ponad dwa miliony ne­ gatywów i był autorem projektów ponad 1500 obwolut albumów muzycznych. O jego kunszcie, klasie i mistrzost­ wie niech świadczy fakt, że został za­ trudniony jako główny fotografik na trasach koncertowych dwóch najwięk­ szych z największych artystów. Przez dwa lata objechał niemal cały świat z le­ gendarnym Rayem Charlesem, autorem słynnego szlagieru Hit The Road Jack. Potem przez ponad rok był w trasie z największym jazzowym trębaczem wszech czasów – Milesem Davisem. Nie każdy wie, że Marek Karewicz jest twórcą największego zdjęcia świata Da­ visa, o wymiarach 10 x 3 metry. Wyko­ nał je na zamówienie amerykańskiego artysty. Zawisło ono na największym wieżowcu Nowego Jorku. A fotogramy Czesława Nieme­ na? A zdjęcia Czerwonych Gitar

Rady Leopolda Tyrmanda Marek Karewicz zamienił kontrabas na trąbkę. Uśmiechnięty i szczęśliwy, trzy­ mając ten instrument w dłoni, wziął udział „nowoorleańskim marszu” w So­ pocie, w lipcu 1956 roku, kiedy Polska i Polacy wierzyli, że odwilż jest moż­ liwa. Pełen nadziei i pasji muzyczne­ go spełnienia, został trębaczem grupy Six Boys Stompers. W jej składzie za­ grał podczas otwarcia klubu Hybrydy.

Wielkość John Mayall, z którym, po­ dobnie jak ze wspomnianym Leszkiem Możdżerem, udało mi się nawet prze­ prowadzić wywiad.

Polish International Musicmakers Hall of Fame po raz pierwszy 16 czerwca w londyńskiej kawiarni mu­ zycznej Jazz Cafe POSK, wywołując na scenę takich herosów światowego rocka, jak podporę grupy The Yard­ birds i niedoszłego basistę Led Zep­ pelin Chrisa Dreję oraz współtwórcę bogatej spuścizny takich gigantów, jak Frank Zappa, Peter Green, John Ma­ yall i zespołów rangi Black Sabbath czy Aynsley Dunbar Retaliation – Alexa Dmochowskiego, miałem okazję wrę­ czyć im pierwszą w historii prestiżową nagrodę Polish International Musicma­ kers Hall of Fame. Wydarzenie uświetniły swoim wys­tępem zespoły, których albumy zos­ tały wydane przez ogromnie doceniany w bluesowym świecie toruński label HRPP Records Darka Kowalskiego: Mark Olbrich Blues Eternity z Londynu i Stara Szkoła z Inowrocławia. Przy tej okazji dodam, iż niezwykle zasłużony dla polskiej kultury muzycznej w Wiel­ kiej Brytanii Mark Olbrich, trzeci tego­ roczny laureat Hall of Fame, pod koniec lat 60. wraz ze Zbigniewem Hołdysem

Jeszcze 31 stycznia prowa­dziłem z Antonim Ma­lewskim specjalne wydanie programu Muzyczna Polska Tygodniówka w Radiu WNET. Hucznie obchodziliśmy 80 urodziny Marka Karewicza, który w zaciszu swojego warszawskiego mieszkania przy ulicy Nowolipki słuchał tej audycji.

FOT. ROBERT RETT

Jedno z najsłynniejszych zdjęć Milesa Daviesa. Jak powstało? Oto wspomnienie Marka Karewicza: Davis pozwolił się fotografować tylko trzy minuty i odwrócił się tyłem do publiczności Jazz Jamboree. Potem dostał piętnastominutowe oklaski na stojąco i zdecydował się na pierwszy w życiu bis. Zakaz fotografowania dotyczył tylko koncertu, nie bisu. Wyciągnąłem więc aparat i zrobiłem kilka spośród swoich najlepszych zdjęć. Jedno z nich tak spodobało się samemu Davisowi, że zdecydował się umieścić jego wielką reprodukcję na wieżowcu w Nowym Jorku.

Dobry duch polskiego bigbitu, jazzu i rocka Tomasz Wybranowski FOTOGRAFIE: PRYWATNE ARCHIWUM A. MALEWSKIEGO

Tam jego grę obserwował legendarny już wtedy dziennikarz, publicysta i pisarz oraz wytrawny znawca jazzu, Leopold Tyrmand. Autor wybitnego Dziennika 1954 i powieści Zły podszedł po koncer­ cie do Marka Karewicza i bez ogródek powiedział: – Marek, widziałem twoje zdjęcia. Są wspaniałe, radzę ci, przestań pierdzieć w ustnik tej trąbki. Weź się za fotografowanie i rób to, w czym jesteś najlepszy. Marek Karewicz wziął sobie

i Wojciechem Waglewskim budował początki polskiego rocka. Działo się to w pierwszym niewywodzącym się z etosu big bitu polskim rockowym bandzie o krwistej nazwie RH–. Po la­ tach wichrów nieokiełznanej młodości, z której pozostał mu do dziś z powo­ dzeniem funkcjonujący przydomek „Bestia”, osiadł na stałe w Londynie, gdzie oprócz intratnej posady księgo­ wego z pasją kontynuuje nabytą w Pol­ sce wiedzę z obsługi gitary basowej. 16 czerwca w londyńskiej Jazz Ca­ fe POSK specjalnie dla nas pojawili się muzycy, którzy dziś dobiegają sędziwe­ go wieku. Dlaczego ci wielcy muzycy zostali tego dnia do POSK-u zapro­ szeni? Ponieważ należą do najważniej­ szych artystów polskiego pochodzenia na świecie i decyzją Kapituły Polish International Musicmakers Hall of Fa­ me otrzymali nagrodę, która w zało­ żeniu Kapituły co roku ma trafiać do rąk najbardziej zasłużonych muzyków polskich tworzących poza granicami naszej Ojczyzny, urodzonych w Pols­ ce lub w jakimkolwiek innym kraju świata, ale mających polskie korzenie.

Chris Walenty Dreja Urodził się w Surbiton, a wychował w Kingston upon Thames. Jego ojciec był Polakiem z Bytomia. Chris Dreja wraz ze swoim kolegą Anthonym „Top”

głęboko do serca słowa Leopolda Tyrmanda. Jak głosi pewna anegdo­ ta, sprzedał trąbkę za 50 ówczesnych złotych jednemu z fanów warszawskiej Legii i skupił się na fotografii. – Powrót Marka do fotografowania po krótkim czasie pracy w tej branży sprawił, że stał się jednym z największych i najwybitniejszych w świecie artystów fotografików – powiedział Piotr Rodowicz, obecny Prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego.

Dla takich chwil się żyje!

i No To Co? A słynna okładka płyty Breakout Blues z 1971 roku, gdzie Ta­ deusz Nalepa idzie, trzymając za rękę swojego małego syna Piotra? W 2003 roku, w uznaniu wybit­ nych zasług dla kultury Marek Ka­ rewicz został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Pol­ ski. Kapituła Nagrody Polskiej Aka­ demii Fonograficznej „Fryderyk” w 2012 roku uhonorowała go „Złotym Fryderykiem”. W roku 2014 nakładem krakow­ skiego wydawnictwa SQN ukazał się ponad dwustustronicowy album ze wspomnieniami i fotografiami Mar­ ka Karewicza Big Beat. Wspomnienia mistrza fotografii, nie tylko muzyczne i zawodowe, spisał Marcin Jacobson. Na pierwszej stronie publikacji tak o sobie opowiedział: Nazywam się Karewicz, Marek Karewicz. Jestem fotografikiem. Fotografowałem jazz i z tego jestem głównie znany. Zrobiłem kilkaset tysięcy zdjęć, zaprojektowałem też sporo okładek płytowych. Wystawiano je na wszystkich kontynentach. Kilka lat temu paru kolegów przygotowało mój album fotograficzny This Is Jazz. Teraz postanowili wydać zbiór moich zdjęć i wspomnień o artystach big-beatowych. Mam wśród nich wielu przyjaciół, ale prawdę mówiąc, nigdy nie przepadałem za taką muzyką, nie bardzo więc wiem, jak się do tego zabrać. Dlatego najpierw opowiem, w jaki sposób zostałem jazz-fanem i fotografikiem, a potem powspominam sobie o bohaterach tego albumu i zobaczymy, co z tego wyjdzie. 22 czerwca 2018 roku Marek Ka­ rewicz odszedł za horyzont poznania Wszech Rzeczy. Zostanie po nim wielka pustka. K

Grupa Stara Szkoła podczas londyńskiego koncertu

Polish International Musicmakers Hall of Fame po raz pierwszy

Sławomir Orwat FOT. DOMINIK WITOSZ

Tophamem rozpoczynali w bluesowym kwartecie Metropolitan. W ciągu ro­ ku do grupy dołączyli Keith Relf, Jim McCarty i Paul Samwell-Smith. W ro­ ku 1963 przekształcili się w legendarny zespół The Yardbirds – czołowy band należący do nurtu powszechnie nazywa­ nego Brytyjską Eksplozją, a po podbiciu

rynku amerykańskiego – Brytyjską In­ wazją. W tym samym roku The Yard­ birds zastąpili grupę The Rolling Stones jako klubowy zespół w legendarnym Crawday Club i to właśnie wtedy naro­ dziła się ich sława. Zadebiutowali kon­ certem z Dusterem Bennettem i bardzo młodym wówczas Jimmym Pagem.

Piętnastoletni Topham opuścił grupę, kiedy zespół stał się formacją zawodową. Chris kontynuował grę na gitarze rytmicznej, a pracę na gitarze solowej w jego zespole dostali tacy wir­ tuozi elektrycznych gitar, jak Eric Clap­ ton, a później Jeff Beck i Jimmy Page. Dokończenie na stronie obok


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

17

TUZY LEKKIEJ·MUZY

FOT. DOMINIK WITOSZ

Unikalnym nagraniem w dorob­ ku Chrisa jest „Stroll On”, gdyż tyl­ ko w nim wspólnie z naszym laure­ atem zagrali Jimmy Page i Jeff Beck. Po odejściu pierwszego basisty, Paula Samwell-Smitha, Chris zmienił gitarę rytmiczną na basową. Nasz znakomity laureat jest współ­ autorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albu­ mu Roger the Engineer z roku 1966. Po rozpadzie Yardbirds Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basi­ sty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę... Led Zeppelin!

Autor z Chrisem Dreją i Alexem Dmochowskim tuż po wręczeniu im Polish International Musicmakers Hall of Fame.

Chris Dreja jednak odmówił, aby poświęcić się fotografii. To właśnie dzieło naszego laureata możemy po­ dziwiać na tylnej okładce debiutan­ ckiego albumu grupy Led Zeppelin. W latach 80. Chris Dreja grał także

K

olejne spotkanie to kwiecień 2011, z okazji 30. rocznicy śmierci Krzysztofa Klenczo­ na. Częścią uroczystości było nadanie nazwy ulicy im. Krzysztofa Klenczo­ na (miejsce trzeciej edycji Non Stopu, przy stacji kolejowej Sopot Wyścigi), odsłonięcie muralu z wizerunkiem Krzysztofa Klenczona (miejsce drugie­ go Non Stopu, w widłach ulic Traugut­ ta, Chopina, Drzymały), a uroczystości zakończyły się w Krzywym Domku prapremierą filmu Heleny Giersz o Krzysztofie Klenczonie „10 w skali Beauforta”. To tutaj za sprawą Marka Karewicza zbliżyłem się do Franciszka Walickiego, który – dzięki Markowi – poznał już mnie dzięki lekturze moich muzycznych publikacji. Sopockie spotkanie poświęcone idolowi polskiego rock’n’rolla zakoń­ czyło się kolacją w kuluarach Grand Hotelu, z udziałem m.in. siostry Krzysztofa Klenczona Hanny, reży­ serki Heleny Giersz, Marka Karewi­ cza, Wiesława Śliwińskiego i jego żony Anny, Piotra Stajkowskiego, perkusisty Trzech Koron i Iwony Thierry z Pol­ skich Nagrań. W lipcu tego samego 2011 roku

w spin-offowym zespole Yardbirds Box of Frogs i był członkiem reaktywowa­ nego The Yardbirds od 1992 do 2013 roku. W roku 2002 pojawił się nowy album The Yardbirds, zatytułowany Birdland. W sezonie 2012/2013 Chris Dreja przeszedł serię udarów, przez co nie występował z The Yardbirds od połowy 2012 roku. W lipcu 2013 roku ogłoszono, że oficjalnie opuścił zespół z powodów zdrowotnych.

Alex Zygmunt Stanisław „Akinola” Dmochowski Syn żołnierza generała Andersa zaczął być uznawany w Wielkiej Brytanii od czasów gry dla Aynsley Dunbar Retalia­ tion. Byli absolutnie kultowym zespo­ łem bluesowym, a wydane przez nich albumy, które szybko stały się hitami, do dziś sprzedają się za poważne pie­ niądze w sklepach muzycznych. Cena niektórych dochodzi nawet do 60 fun­ tów! W konsekwencji Alex został za­ proszony do John Mayall Bluesbrakers, z którymi grał w Anglii, na kontynencie europejskim i w USA. Następnie do­ łączył do zespołu Franka Zappy, gdzie grał, nagrywał i tworzył, często pod pseudonimem z powodu sytuacji kont­ raktowej ze swoją wytwórnią. Kultowe albumy Franka Zappy, jak Waka Jawaka, Grand Wazoo, czy Quaudiophiliac są także produktami

gościłem ponownie w Sopocie z moją koleżanką od lat, Marylą Tejchman. Tym razem okazją do świętowania był jubileusz Non Stopu – tego „rewolucyj­ nego” pawilonu tanecznego – jak nie­ chętnie mawiały o nim władze PRL z lat 50. Hucznie celebrowano historyczne pół wieku tego przybytku, pod hasłem: „50 lat Non Stopu w Sopocie”. Główna impreza odbyła się na wspom­nianym wcześniej placu z muralem Krzyszto­ fa Klenczona (II Non Stop). Podczas

B

ardzo ważne było jubileuszo­ we, 5 spotkanie, na które do­ tarł z Nowego Jorku przyjaciel Marka Karewicza, Wojtek „Szymon” Szymański. To za sprawą jego darowi­ zny Fundacja wzbogaciła się o, bagate­ la, 1087 płyt analogowych (regularne longplaye) o wadze łącznej sięgają­ cej pół tony, które do kraju dowiozła drogą morską firma CH „HARTWIG”, przekazując ją bezpiecznie „Sopockim Korzeniom”.

Trzy wystawy Jego fotografii upięk­ szały poczekalnie kina „Włókniarz” oraz wnętrza kultowej kawiarni „Literacka”. Dwa razy dzieła Marka Karewicza gościły na wystawach w holu głównym starostwa powiatowego i w pomieszczeniach byłego kina „Mazowsze”, obecnie Społeczności Chrześcijańskiej TO MY. Dla mnie jako organizatora były to cudowne chwile, za które jestem wdzięczny do dzisiaj. Ale najbardziej sobie cenię orga­ nizację czterech spotkań w ukocha­

Epitafium dla Marka Karewicza (1938–2018) Antoni Malewski koncertu, na który złożyły się piosenki i melodie ze starego, rock’n’rollowego repertuaru z lat 50. i 60. wieku minio­ nego, na scenie pojawiła się silna grupa POLANIE All Stars, gdzie prym wiod­ ły „dinozaury” polskiego rock’n’rolla: Włodzimierz Wander, bracia Bernola­ kowie, Adam Zimny i Andrzej Nebeski. Na tym spotkaniu Franciszek Walicki obchodził swoje 90. urodziny. Kolejne sopockie spotkania z Mar­ kiem Karewiczem miały miejsce już co roku. Czasem widywaliśmy się częściej, głównie za sprawą rocznic powstania Fundacji, a z tym związany był konkurs „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rola”, gdzie w szranki turnieju stawały moje kolejne publikacje: A jednak Rock’n’Roll, Rodzina LITERACKA ‘62, Marek Karewicz Złoty Fryderyk w Tomaszowie Mazowieckim czy dwie części Subiektywnej Historii R&R w Tomaszowie.

W Tomaszowie zorganizowałem dla pana Karewicza kilka oficjalnych i nieoficjalnych, by nie powiedzieć prywatnych spotkań. Każde z nich było wielkim wydarzeniem nie tyl­ ko dla mieszkańców miasta, ale także dla samego mistrza Marka Karewicza, o czym po każdym spotkaniu zaświad­ czał. Przy każdym pożegnaniu, ściska­ jąc z łezką w oku moją dłoń, wypowia­ dał cudowne dla mnie słowa: – Antoni, dziękuję bardzo za każde zaproszenie do mojego ukochanego miasta. Miasta dzieciństwa, dojrzewania, któremu zawdzięczam to, co w życiu osiągnąłem: miłość do fotografii. To wszystko zaczęło się w atelier pana Tadeusza Ulikowskiego. To w Tomaszowie wykonałem trzy pierwsze fotografie na światłoczułym papierze, będąc jeszcze uczniem, bez użycia aparatu fotograficznego.

Rolling Stones po warszawskim koncercie w 1967 r.

geniuszu naszego laureata. Praca Alexa Dmochowskiego jest również obecna na albumach The Lost Episodes 1972, 1974, 1996, 2004. Aleks Dmochowski grał także z takimi legendami, jak Long John Baldry i Graham Bond. Nasz laureat utworzył też własny zespół, do którego m.in. należał Peter Green (ex-Fleetwood Mac) i ponownie dodał swój geniusz do wielkości takich krążków, jak The End of the Game. Wielkość Alexa Dmochowskiego moż­ na dodatkowo podkreślić faktem, że jego numer „Warning” został nagrany przez… Black Sabbath na ich debiu­ tanckiej płycie! Tyle o naszych laureatach można znaleźć w anglojęzycznych kronikach i dyskografiach, które niniejszym po raz pierwszy zostały zebrane i opublikowa­ ne w języku ich ojców. Nasi Mistrzowie to jednak nie tylko suche encyklope­ dyczne fakty.

Polscy mistrzowie muzyki zapomniani w Ojczyźnie Nie zaznałbym spokoju, gdybym nie podzielił się przy okazji tej miłej uro­ czystości osobistymi wrażeniami i ref­ leksjami ze spotkania twarzą w twarz i uściśnięcia dłoni, które po mistrzow­ sku latami potrafiły wydobywać dźwię­ ki zapisane złotymi nutami w historii

światowego rocka, bluesa i wszystkich gatunków im pokrewnych. Obaj są róż­ ni pod względem charakteru, ale mają też pewne cechy wspólne. Chris Dreja jest niezwykle do­ stojny i charyzmatyczny, i nie wiem, w jakim stopniu wynika to z jego cech osobowości, a w jakim z wieloletniego oglądania świata z pozycji siedzącej. Aleks zaś to przecudowny gaduła, któ­ rego gawędziarstwo przerasta wszel­ kie możliwości oraz zjednoczone siły Antoniego Malewskiego z Tomaszo­ wa Mazowieckiego, „Miśka” Sędzie­ lewskiego z Metasomy i moje razem wzięte! Podczas nagrywania rozmowy z Aleksem kilkakrotnie byłem zmu­ szony łapać go na wdechu i zdecydo­ wanie wejść mu w słowo, aby trzymać kontrolę nad poruszanymi tematami. Chris Dreja to bardzo serdecz­ ny i niezwykle ciepły człowiek, któ­ ry kilkakrotnie wyraził swoją radość i wdzięczność za docenienie go przez polską społeczność, a wzruszył mnie niemal do łez, kiedy w jego rękach po­ jawił się nieduży aparat fotograficzny, którym nasz znakomity laureat pos­ tanowił sfotografować zgromadzoną w Polish Jazz Cafe publiczność oraz mnie. Uświadomiłem bowiem sobie, że oto właśnie tu i teraz współtwór­ ca tej rangi światowych przebojów, jak For Your Love, Heart Full Of Soul, czy Dazed and Confused oraz fotograf

załomem Pilicy, ze szczelnie owiniętą kępami wikliny, niedostępną, dziewi­ czą wyspą z plażą, na którą prowadził wiszący most. Odjeżdżając po spot­ kaniu do Warszawy, kolejny raz cicho wypowiedział z łezką w oku znane sło­ wa, po których zawsze przechodziły mnie dreszcze: – Kochany Antku, dziękuję raz jeszcze za Zakościele! Zabrzmiało to tak, jakby czynił to po raz ostatni.

2 lipca – dzień pogrzebu śp. Marka Karewicza

Dzień 22 czerwca 2018 r. dla mnie i wszystkich przyjaciół zjednoczonych wokół WIELKIEGO CZŁOWIEKA ze złotym obiektywem zamknął pewną ważną epokę. Tego dnia na zawsze, bo na drugą stronę luster – jak mawiają poeci – odszedł znakomity polski artysta fotografik, laureat Złotego Fryderyka – Marek Karewicz.

FOT. ROBERT RETT

VIP, brałem udział we wszystkich im­ prezach organizowanych przez Funda­ cję „Sopockie Korzenie”. Na wszystkich pojawiał się również obowiązkowo Ma­ rek Karewicz. Upiększał je swoimi foto­ gramami, najprawdziwszymi dziełami sztuki uczynionymi obiektywem i mi­ gawką. Oprócz fotografii największych z największych ze świata muzyki, pre­ zentowano Jego okładki płyt, plakaty, a także banery i rollapy z podobiznami najwybitniejszych artystów w dziedzi­ nie jazzu i rock’n’rolla. Każde sopockie spotkanie poprzez wielogodzinne rozmowy utrwalało na­ szą przyjaźń z Markiem, która obja­ wiała się, mówię odważnie i śmiało: WIELKĄ MIŁOŚCIĄ! Nie tylko do siebie nawzajem, tak po przyjacielsku, ale szczególnie do ukochanego przez artystę miasta Tomaszowa Mazowie­ ckiego i jego okolic. Przypomnę, że państwo Karewiczo­ wie spędzili w Tomaszowie Mazowiec­ kim jedenaście lat. Marek przeżył tutaj swoje dzieciństwo i czas szkolnej mło­ dości. Aby nie zaprzepaścić tej przyjaźni i niejako przy okazji zachować dziedzi­ ctwo Marka Karewicza dla potomnych, postanowiłem organizować, nie tylko w Tomaszowie Mazowieckim, spotka­ nia z Nim. I tak też się stało. Pierwsze spotkanie po tomaszowskiej „inicjacji” odbyło się w listopadzie 2010 roku, w so­ pockim „Złotym Ulu” przy ul. Boha­ terów Monte Cassino. Przyczynkiem do spotkania było ogłoszenie wyników w konkursie „Wspomnienia miłośników rock’n’rolla”. Finał wieczoru miał miejsce w Krzywym Domku, legendarnym bu­ dynku przy tej samej ulicy, z widokiem na Bałtyk, podczas jubileuszowego kon­ certu Czerwonych Gitar. Grupa święto­ wała swoje czterdziestopięciolecie. Po raz ostatni zagrał w składzie Henryk Zo­ merski. W tych spotkaniach towarzyszył mi mój przyjaciel z Tomaszowa Mazo­ wieckiego, a od ponad czterdziestu lat mieszkaniec Gdańska, Cezary Francke.

FOT. MAREK KAREWICZ

B

yło gorące, piątkowe popołud­ nie, gdy otrzymałem bardzo smutną informację o śmier­ ci MISTRZA. Zadzwonił do mnie około godziny 16.00 jeden z na­ szej „grupy osób”, Krzysztof Jochan. W słuchawce usłyszałem: – Antoni, przed chwilą od kobiety opiekującej się Markiem Karewiczem otrzymałem bardzo przykrą i smutną nie tylko dla nas informację. Przed niespełna godziną odszedł do wieczności nasz ukochany Mistrz Fotografii. Przyznam, że bardzo długo nie mogłem wydobyć słowa i zebrać my­ śli. Mignęły mi przed oczami wszystkie kuluarowe, zawsze wspaniałe i twórcze spotkania z największym polskim ar­ tystą fotografii muzycznej. Marek Karewicz zmarł, a właściwie usnął w spokoju, jak przekazała Jego opiekunka, w swoim mieszkaniu przy ulicy Nowolipki w Warszawie. Moja prawdziwa przygoda z Mar­ kiem Karewiczem zaczęła się w toma­ szowskiej Galerii Arkady. 4 grudnia 2009 roku pojawiłem się na autorskim spotkaniu z mistrzem fotografii. Spot­ kanie było zaaranżowane przez Danu­ tę Mec-Wypart (siostrę śp. Bogusława Meca) i właścicieli Galerii, państwa Sobańskich. W spotkaniu brała także udział solenizantka, Barbara Goździk, która od blisko czterdziestu lat pro­ wadziła w pobliżu Galerii, przy placu Kościuszki 22, słynną tomaszowską „Księgarnię”. Barbara Goździk by­ ła wydawczynią i dystrybutorką mo­ jej pierwszej publikacji Moje miasto w rock’n’rollowym widzie. Nazajutrz po spotkaniu w Galerii Barbara zaprosiła na imieninowe po­ prawiny na księgarskie zaplecze nie­ które osoby uczestniczące w spotkaniu z Markiem Karewiczem. Wśród zapro­ szonych był m.in. sam mistrz fotogra­ fii ze swoim długoletnim opiekunem Wiesławem Śliwińskim, pełniącym także funkcję wiceprzewodniczącego Fundacji „Sopockie Korzenie”, Danuta Mec-Wypart, redaktor Pampuch z lo­ kalnej gazety „TIT”, Zygmunt Dziedziń­ ski i Marek Michalak – tomaszowski muzyk. Barbara sprezentowała wów­ czas Markowi i Wiesławowi moją wspo­ mnianą wcześniej książkę z dedykacją. W trakcie towarzyskich rozmów Wiesław czytał na rewersie okładki książ­ ki fragment tekstu, w którym opisuję, jak w lutym 2006 roku, podczas sopockiej imprezy „My z XX wieku”, poświęconej Krzysztofowi Klenczonowi, wytańczyłem z partnerką pierwszą nagrodę – Puchar Bałtyku – w konkursie tańca rock’n’rolla im. Elvisa Presleya. Po chwili zaczytany Wiesław głośno wykrzyczał: – Antek, ty wąchalu! To ty! Jaki ten świat jest mały! Przecież ja tę imprezę współorganizowałem i widziałem ten taniec. Prześlij koniecznie tę książkę na adres Fundacji „Sopockie Korzenie”, bo organizujemy po raz drugi kon­ kurs pt. „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rolla”. Koniecznie musisz wziąć w nim udział! I tak też zrobiłem. W taki oto spo­ sób moja pierwsza książka Moje miasto w rock’n’rolowym widzie zajęła drugie miejsce w kategorii publikacja roku. W latach 2009–2018, jako konkursowy

nym przez mistrza fotografii pobliskim Zakościelu nad Pilicą (okolice Spały i Puszczy Spalskiej). Marek Karewicz miał szczególny sentyment do tego miejsca. Jako chłopiec bywał z ojcem Julianem w słynnej Modrzewiowej Wil­ li. To tutaj na letniska przyjeżdżał z nie­ odległej Łodzi Julian Tuwim. Gospodynie tego domku, dobre znajome pana Juliana Karewicza, za­ praszały małego Marka do Zakoście­ la, kiedy bawił w nim autor Kwiatów polskich. W ten oto sposób ośmioletni Marek miał okazję poznać Juliana Tu­ wima, o czym na każdym spotkaniu, szczególnie w ośrodku Stowarzyszenia Chrześcijańskiego „PROEM” wspomi­ nał. Bardzo sobie chwaliłem te spotka­ nia, bo właśnie w tym miejscu Marek błyszczał świetną pamięcią, sypał jak z rękawa anegdotami. Był zajmującym i dowcipnym gawędziarzem. Często poranek dnia następnego zastawał nas na słuchaniu Go. Taki był Jego urok! Nasze ostatnie spotkanie w Za­ kościelu miało miejsce we wrześniu 2017 roku. Organizowałem, jak zwykle dla moich najbliższych przyjaciół, cykl spotkań „Herosi Rock’n’Rolla”. Okazją tym razem było wspomnienie Elvisa Presleya w czterdziestą rocznicę jego przedwczesnej śmierci. Na spotkanie przybył z Nowego Jorku nasz wspól­ ny przyjaciel Wojtek „Szymon” Szy­ mański. O imprezie mówiło irlandzkie Radio NEAR FM oraz Radio WNET Krzysztofa Skowrońskiego, które także patronowało temu wydarzeniu. Nikt z nas nie przypuszczał, że będzie to ostatnie oficjalne spotkanie z mistrzem fotografii. Marek wyglądał na osobę zmęczoną życiem. Był już mniej rozmowny, często się powtarzał i zdawał się nieco nieobecny. Ale nadal cieszył się z pobytu nad przepięknym

i niedoszły basista Led Zeppelin uznał za stosowne uwiecznić to, co wokół nie­ go się dzieje, bo najzwyczajniej w świe­ cie, niczym małe dziecko, się wzruszył. Z Alexem Dmochowskim omówi­ łem zaś najdrobniejsze szczegóły nie­ zbędne do odwiedzenia Polski, gdyż... Okazało się, że nigdy jeszcze w niej nie był. Powiedziałem mu, że koniecznie to niedopatrzenie musi nadrobić i oso­ biście zobowiązałem się pokazać mu kiedyś w skrócie najważniejsze miejs­ ca Ojczyzny jego dzielnego taty, który wraz z Armią generała Andersa wyz­ walał uciemiężoną niemiecką agresją Europę. Obaj dostojni panowie nie po­ sługują się wprawdzie językiem pols­ kim, ale czy są tego świadomi, czy też nie, wiele polskich cech – i tych mor­ fologicznych, i tych charakterologicz­ nych – bez większego trudu zdołałem podczas tych niezapomnianych chwil w nich odnaleźć.

Podziękowania dla cichych bohaterów i współtwórców wydarzenia Ogromne podziękowanie i gratulacje należą się gwiazdom wieczoru, zespo­ łom Mark Olbrich Blues Eternity z Lon­ dynu i Stara Szkoła z Inowrocławia. O ile wielkość tego pierwszego jest wszystkim fanom bluesa na Wyspach doskonale

Kiedy przybyliśmy naszą sześciooso­ bową grupą do ewangelickiego koś­ cioła Świętej Trójcy przy warszawskim placu Małachowskiego, padał drobny deszcz. Lekko przemoknięci weszliśmy do świątyni, gdzie na białym katafalku przy ołtarzu stała otoczona wiązan­ kami kwiatów i wieńców zamknięta trumna, przy której żołnierze pełnili honorową wartę. Przed trumną widniał dużych roz­ miarów kolorowy portret człowieka ze złotym obiektywem. Główna nawa koś­ cioła wraz z miejscami siedzącymi za­ pełniona była całkowicie muzykami, dziennikarzami, przyjaciółmi, rodziną. Wśród nich znaleźli się między innymi: Paweł Brodowski, Włodzimierz Pawlik, Marek Gaszyński, Stefan Friedman, Emi­ lia Krakowska, Krzysztof Materna, Jerzy Iwaszkiewicz, Hirek Wrona i Irena Karel. Pogrzeb miał charakter państwowy, z asystą Wojska Polskiego. Pożegnalną mowę jako pierwszą wygłosiła w imie­ niu Ministra Kultury, rządu, polskiego państwa Wanda Zwinogrodzka, pod­ sekretarz stanu w Ministerstwie Kultu­ ry i Dziedzictwa Narodowego. Po niej przemawiał prezes Polskiego Stowa­ rzyszenia Jazzowego, przyjaciel Marka Karewicza, Piotr Rodowicz. Następnie bardziej prywatnie mówiła koleżanka Marka, Krystyna Kucewicz, reprezen­ tująca „Express Wieczorny”. W trakcie nabożeństwa żałobnego piękną homilię o Zmarłym wygłosił pastor, który naz­ wał zawód Marka darem Boga: – Pan Bóg daje światło, cień, obiekt, sprzęt a fotografowi, jako „Ecce Homo”, dał intelekt, by niezastąpione boskie dary zamienić w ludzkie dzieło w postaci przepięknej fotografii. Tak właśnie czynił Marek Karewicz. Po homilii chóru rozległy się cu­ downe dźwięki saksofonu. To przyja­ ciel Marka, światowej sławy jazzowy muzyk Zbigniew Namysłowski wyko­ nał cudowną balladę, którą wcześniej słyszałem w domu przy Nowolipkach. Marek Karewicz ustalił ze Zbigniewem, że po śmierci Marka właśnie tę balladę zagra on na pogrzebie. Potem, już na cmentarzu ewange­ licko-augsburskim uformował się kon­ dukt „nowoorleański” i przy dźwiękach bandu The Warsaw Dixielanders na­ stąpiło odprowadzenie do grobu. Przy mogile trwała asysta kompanii hono­ rowej i orkiestry wojskowej. Oddano trzy salwy honorowe. Muzycy jazzowi żegnali Marka Karewicza, grając When the Saints Go Marching In – Gdy wszyscy Święci idą do nieba. K

już od lat znana, o tyle inowrocławski zespół Stara Szkoła, pomimo wielu lat istnienia, to formacja jeszcze niezbyt szeroko znana, acz – co jest unikalne i niezwykle interesujące – składa się z muzyków, którzy założyli ją już po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia. Grający w zespole Stara Szkoła na instrumentach perkusyjnych i wszel­ kiej maści „przeszkadzajkach” Henryk Chyła powiedział następujące słowa o niedawno wydanym i odnoszącym niemałe sukcesy debiutanckim krążku swojego bandu: – Po siedmioletniej działalnoś­ ci wydaliśmy swoją pierwszą płytę pt. Coraz bliżej. Wydawcą krążka jest HRPP Records. 2 października 2017 roku, na początek dobrej muzycznej jesieni, zagraliśmy koncert – premie­ rę płyty w Hard Rock Pubie Pamela w Toruniu! Wybór materiału na płytę po siedmiu latach grania, delikatnie mówiąc, nie był łatwy. Na koniec ostatnia już moja oso­ bista refleksja. W tym roku statuet­ ki Polish International Musicmakers Hall of Fame otrzymali Chris Dreja, Aleks Dmochowski i Mark Olbrich. Kogo wskaże szacowna Kapituła za rok? Zobaczymy. Jedno jest pewne: tak jak w tym, tak i w przyszłym roku Radio WNET i redakcja gazety niecodzien­ nej „Kurier WNET” będą partnerami medialnymi wydarzenia. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

18

R E K L A M A

P·O·L·S·K·A


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

19

P O L AC Y·I·Ż YDZI które dzisiaj domagają się tego odszko­ dowania.

No i cały czas, do tej pory, z tym występuję.

Pieniędzy dla swoich organizacji. Tak. Natomiast ja uważam, że moralnie oni są współwinni Holocaustu swoich braci, o których się nie zatroszczyli. A więc są bezczelni i jeszcze raz bez­ czelni, że oni teraz, tu, na grobie swoich braci domagają się odszkodowań od biednego narodu polskiego.

Jest jeszcze taka postać – Szmul Zygielbojm, który pierwszy dotarł do środowisk żydowskich w Stanach i mówił o tym, co się dzieje, chciał ostrzec. Tak jak Jan Karski. Ale to wszystko spotkało się z zerowym zainteresowaniem. Zygielbojm wrócił do Londynu i popełnił samobójstwo.

Ale Roosevelt nie przyjął Zygielbojma? Nie, on osobiście nie, ale to wszyst­ ko wywiad natychmiast przekazywał. Potem starszy pan zapytał mnie: – Czy pani wie, dlaczego Zygielbojm popełnił samobójstwo?

– tak ma być!”

Pani profesor Mira Modelska-Creech przyjechała do Warszawy z Chicago. Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała rusycystykę, specjalizując się w dziejach 300-letniej dynastii Romanowów. Doktoryzowała się z prakseologii w Polskiej Akademii Nauk u profesora Witolda Kieżuna. Słuchała wówczas również wykładów profesora Tadeusza Kotarbińskiego. Wykłada w Georgetown University. Przez Szwecję i dzięki małżeństwu z Amerykaninem trafiła do USA. W Departamencie Stanu pracowała jako tłumacz (m. in. książek Gorbaczowa) i doradca w sprawach Europy Wschodniej oraz Rosji. Patriotyzm wyniesiony z domu i koligacje rodzinne z AK-owską generalicją przerodziły się na całe życie w penetrowanie spraw ojczystych, historii Polonii. Owocowało to publicystyką prowadzoną w polskiej rozgłośni radiowej w Chicago. 28 czerwca na antenie Radia WNET z profesor Mirą Modelską rozmawiał Stefan Truszczyński. Powinni zapłacić Niemcy, którzy zniszczyli nasz i ich kraj. Tak. Podobno była propozycja Hitlera, żeby za sto milionów dolarów wykupić Żydów niemieckich. Była taka na początku wojny. Mój stryj jako starosta grodzki WarszawaŚródmieś­cie podjął decyzję wpusz­ czenia Żydów z Pragi czeskiej. W ten sposób uratował pięć tysięcy Żydów. Kiedy przyjechałam swego czasu do Warszawy i powiedziałam to nieja­ kiemu panu Jóźwiakowi, zastępcy prezydenta Warszawy, że tam trzeba powiesić tablicę pamiątkową – od­ powiedział, że „to nas nie interesuje”.

Jak skorzystać na deklaracji polsko-izraelskiej? Jerzy Targalski

M

przekazane przez niego wiadomo­ ści o eksterminacji Żydów doszły do Roosevelta.

„Shoah

Geopolityczny tygiel

inął jakiś czas od podpi­ sania deklaracji polsko­ -izraelskiej i możemy w tej chwili pokusić się o podsumowanie i końcową ocenę. Otóż moje stanowisko jest trochę inne niż zarówno przedstawicieli propagandy sukcesu, jak i zwolenników propagan­ dy klęski. Sama deklaracja jest bardzo dobra. Moim zdaniem ma charakter przełomowy, ponieważ po raz pierwszy wspomniano o antypolonizmie, wspom­ niano o tym, że państwo polskie sta­ rało się alarmować Zachód, że poma­ gało ludności żydowskiej – więc to są rzeczy naprawdę bardzo ważne. I teraz wszystko zależy od tego, jak ta dekla­ racja zostanie przez nas wykorzystana, dlatego że z całą pewnością będzie ona podważana, opluwana i negowana przez kręgi nacjonalistów w Izraelu, a zwłasz­ cza przez Przedsiębiorstwo Holocaust w Stanach Zjednoczonych. Już została podważona przez Naf­ talego Bennetta, który jest szefem partii Ha-Bajit Ha-Jehudi, Dom Żydowski, ale jest to partia nacjonalistyczna, i to na­ cjonalistyczna nie laicka, jak syjoniści, tylko nacjonalistyczna religijna, więc wywodzi prawa Izraela, znaczy naro­ du żydowskiego, do Palestyny z Biblii. Więc nie dziwota, że on tę deklarację atakuje, mimo że jego partia jest w ko­ alicji z partią premiera Netanjahu. A zatem to, co powinniśmy zro­ bić, to wykorzystać tę deklarację w ce­ lach propagandowych i uniemożliwić jej negowanie czy niedostrzeganie przez kręgi zachodnie, zarówno Niemców, jak i szeroko pojętej lewicy, Przedsiębiorstwa Holocaust i skrajnych elementów żydow­ skich w Izraelu. Tak że deklaracja jest na plus, ale należy patrzeć na to w pewnym kontekście – w kontekście tego, co się działo i tego, co się będzie działo. Tę deklarację poprzedziła wielka kampania antypolska. Polska została opluta w sposób skrajny, poniżona i sa­ mo głosowanie w sejmie zostało przed­ stawione jako wycofanie się Polaków z tej ustawy. Czyli najpierw stwier­ dzono, że Polacy są winni Holocaustu

zorganizowano spotkanie z Edenem, potem spotkanie z Churchillem. Na­ tychmiast było to przekazywane do Stanów Zjednoczonych. Mój stryj w książce Byłem szefem wywiadu u Naczelnego Wodza pisze o tym, jak Szmul Zygielbojm popełnił samobójstwo. Po przetłumaczeniu tej książki miałam spotkanie w żydowskiej dzielnicy Skokie w Chicago. Dałam im jako prezent tę książkę. Na spot­

i uchwalili ustawę, żeby się wybielić i za­ kłamać rzeczywistość, i negować swoją odpowiedzialność za to, że współpraco­ wali z nazistami w mordowaniu Żydów, a potem stwierdzono, że uchwalenie ustawy jest kapitulacją ze strony Polski, wycofaniem się i tak dalej. Jeśli deklarację rozpatrujemy w tym kontekście, to oczywiście Polska ska­ pitulowała, ale nie było możliwe inne rozwiązanie, dlatego że sama ustawa – a przypominam, że byłem jej prze­ ciwnikiem w sprawie sformułowań do­ tyczących fragmentu ukraińskiego – sa­ ma ustawa była pomyślana jako zabieg, moim zdaniem oczywiście, pijarowsko­ -propagandowy. Czyli nie przygotowa­ no się ani do stoczenia walki, ani do jakichkolwiek działań. Po prostu do­ raźnie uchwalono ustawę, bo chciano zyskać na popularności i zadowolić klub Kukiza, którego głosy były potrzebne przy innym głosowaniu. Czyli bez zas­ tanowienia, bez strategii, bez przygo­ towania. No i trzeba było tego ponieść konsekwencje.

T

eraz, dzięki przegłosowaniu tych poprawek, mamy rodzaj zawieszenia broni. To zawie­ szenie broni będzie trwało prawdo­ podobnie tak długo, jak konflikt izra­ elsko-irański, czyli do jakiegoś nowego modus vivendi. Nie wiemy, co będzie z Iranem, wiemy tylko, że w tej chwili prezydent Trump stara się obniżyć ce­ nę ropy naftowej, żeby uderzyć w Iran, zwiększyć wydobycie ropy naftowej w Arabii Saudyjskiej. Oczywiście ta­ kie kroki uderzą również w Rosję, co przypominam ruskiej agenturze, więc niech się nie cieszy i dojdzie do jakiegoś rozstrzygnięcia. Więc mamy trochę czasu i uwa­ żam, że powinniśmy się przygotować do kolejnej odsłony tego konfliktu, bo to, że zostaniemy zaatakowani przez Przedsiębiorstwo Holocaust w sprawie ograbienia Polski, nie ulega niczyjej wątpliwości. Oczywiście można uda­ wać, że nic się nie będzie działo, chować głowę w piasek, a potem krzyczeć, że

RADOMSKO24.PL

Wszystkich nas zajmuje wywołujący protest temat żądań żydowskich organizacji z USA: Polacy mają płacić za zbrodnie niemieckie... Pozwolę sobie zacytować Adolfa Hit­ lera: „...niech zginą psy polskie. Znisz­ czenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie do­ tarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Bądźcie bezli­ tośni, bądźcie brutalni, prawo jest po stronie silniejszego, trzeba postępować z maksymalną surowością. Wojna mu­ si być wojną wyniszczenia. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem od­ działy SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodze­ nia i polskiej mowy, bo tylko tą dro­ gą zdobyć możemy potrzebną nam przest­rzeń życiową”. Co jest tu bardzo ważne: celem był nie tylko podbój terytorialny, ale rów­ nież całkowita eliminacja przeciwnika, co po niemiecku nazywa się Volkstumskampf, czyli walka etniczna. I ona łą­ czyła w sobie głównie cele narodowego socjalizmu z militarno-polityczną tra­ dycją dążenia do zawłaszczenia Europy Wschodniej. Na pierwszy ogień, jeśli chodzi o etniczność polską, poszła tak zwana inteligencja, czyli politycy, na­ uczyciele, duchowni katoliccy, praw­ nicy, lekarze i tak dalej. Rozmawiałam z wieloma kultu­ ralnymi, mądrymi Żydami polskimi sprzed wojny i oni mówią, że nie ro­ zumieją, dlaczego polscy historycy nie potrafią wyeksponować faktu, że Hitler nie prowadził wojny z Żydami, tylko prowadził wojnę z Rzeczpospo­ litą, z Drugą Rzeczpospolitą. To była wojna przeciwko państwowości. Cho­ dziło o wyniszczenie dwóch etnosów: polskiego i żydowskiego. Absolutnie na tych samych warunkach. Oczywiś­cie z innych powodów. Mam tu ze sobą książkę Mein Kampf; zresztą jest jesz­ cze wiele innych pozycji. Trzeba przypomnieć, że zasymilo­ wani Żydzi niemieccy uważali Żydów galicyjskich za „kaftaniarzy”. Przeciwko tym galicyjskim „kaftaniarzom” wystę­ powali Niemcy żydowskiego pocho­ dzenia, jak również ci Amerykanie, te środowiska Żydów amerykańskich,

Szmula Zygielbojma z Polski do Lon­ dynu sprowadził mój stryj, Tadeusz Modelski, który był już wtedy w rządzie londyńskim. Podczas przeprowadzania Zygielbojma przez tak zwaną zieloną granicę zginęło czterech akowców. Stryj mi to opowiadał, kiedy byłam po woj­ nie w Londynie. Przed wojną Szmul Zygielbojm zasiadał w Radzie Miasta Warszawy, a mój stryj był tam prawnikiem. Zygiel­ bojm był również prawnikiem. Jedynie żydowska mniejszość narodowa miała swojego przedstawiciela. Mój stryj sie­ dział obok Szmula Zygielbojma. To byli koledzy, a nawet przyjaciele. No więc sprowadzili Zygielbojma. To był pomysł mojego stryja. Najpierw

kanie przyszedł bardzo wytworny pan z muszką, w kamizelce. Po spotkaniu podszedł do mnie i mówi: – Proszę pani, czy stryj żyje? Powiedziałam – Niestety już zmarł. I ten pan powiedział wtedy do mnie tak: – Ja starym polskim zwyczajem na ręce pani składam kondolencje, ale mam do pani jedno zapytanie. W książce stryj opisuje, jak to było ze Szmulem Zygielbojmem, ale nie pisze ważnej rzeczy. Może zresztą wiedział, ale ze względów dyplomatycznych nie napisał? Ja nie powiem pani, jakie jest moje nazwisko, ale chcę pani przekazać pewną prawdę. Powtórzył, że Zygielbojm był u Churchilla, że był u Edena, że

Myślę, że już tyle czasu upłynęło, że mogę jego słowa ujawnić. Otóż zapytał mnie: – Z kim jeszcze Szmul Zygielbojm mógł chcieć się spotkać? Powiedziałam, że na pewno z głównym rabinem Lon­ dynu. On na to: – Tak, a ponieważ pani zawodowo uczy – to ja pani powiem. On się spotkał z głównym rabinem Londynu i główny rabin Londynu powiedział: „Szoah – tak ma być!”. I nasi Żydzi nie dostali żadnej pomocy.

myśmy nie wiedzieli, nie pomyśleli­ śmy, ach, zdrada się zalęgła, jacy to nasi przeciwnicy są niehonorowi! Ale moim zdaniem trzeba się przygotowywać do kolejnego starcia, właśnie korzystając z tego momentu zawieszenia broni. Zgadzam się z profesorem Choda­ kiewiczem: jeżeli prowadzimy jakąś po­ litykę, to musi być ona elementem stra­ tegii, trzeba się przygotowywać do walki. Zgadzam się też z opinią, aż sam się te­ mu dziwię, mówiąc szczerze, redaktora Pawła Lisickiego – po raz pierwszy mia­ łem takie samo zdanie jak on w kwestii ustawy. Czyli ani propaganda sukcesu, ani propaganda klęski: należy wykorzy­ stać to, cośmy osiągnęli, czyli ową dekla­ rację, i wyciągnąć wnios­ki z kapitulacji, do której zostaliśmy zmuszeni. Bo prze­ cież w ogóle uchwalenie tych poprawek było kapitulacją, a szczególnie w takim

trybie, i tak jest i będzie przedstawia­ ne przez kręgi skrajnie nam przeciwne w Izraelu i na Zachodzie.

Stanami Zjednoczonymi by się popsuły, Stany Zjednoczone nie chciałyby tutaj stacjonować swoich wojsk, czyli była to konieczność ze względu na nasze bez­ pieczeństwo. Strona żydożercza i potę­ piająca wszystko w czambuł twierdzi, że po prostu Żydzi rozkazali, Trump wykonał, wydając polecenie Warszawie, bo inaczej nie byłoby sojuszu amery­ kańsko-polskiego. Otóż uważam, że obie strony nie mają racji, dlatego że obecność Stanów Zjednoczonych w Polsce nie jest zależna od tego, jakie mamy stosunki z Izraelem. Oczywiście w trakcie negocjacji strona amerykańska może straszyć, że jak nie zgodzicie się na zmiany, to na przykład nie będzie stacjonowania wojsk albo nie będzie przeniesienia jakichś garnizonów z Niemiec do Polski, czy czymś podob­ nym. Ale jakie są realia? Realia są takie,

M

y nie wiemy, czy przy nego­ cjowaniu tej deklaracji Pol­ ska nie poczyniła jakichś ustępstw, tajnych obietnic i tak dalej. I to jest znak zapytania, o tym się dowiemy w przysz­łości. Natomiast ciekawą rzeczą jest, że stanowisko zarówno tych, którzy chcą przedstawić Polskę jako maskotkę Stanów Zjednoczonych, które z kolei są narzędziem polityki żydowskiej, jak i stanowisko tych, którzy twierdzą, że oto odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, jest bardzo zbliżone. No bo co obie strony mówią? Mówią to samo, chociaż inaczej interpretują. Strona, która uważa dekla­ rację za wielkie zwycięstwo, twierdzi, że bez tej deklaracji nasze stosunki ze

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru

W

Jan A. Kowalski

ypada zacząć od lewej strony, a zatem od tekstu: Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego autorstwa Artura Karaźniewi­ cza. Przeczytałem tę polemikę i aż się spłoniłem ze wstydu. Gdybym potrafił oderwać deskę od podłogi, to schował­ bym się pod podłogą. Profilaktycznie wlazłem pod łóżko i tam przesiedziałem pełne pięć minut. A jak wyszedłem, to zrozumiałem: rok życia zmarnowany. Ale co tam rok! A siedem lat studiów historycznych na UJ, z roczną przerwą na ukrywanie się przed siepaczami reżi­ mu? Zmarnowane! Załamałem się – całe moje 54-letnie życie… na nic. A to z powodu, który przenikliwie wyłuszczył w swojej konstruktywnej polemice Pan Profesor. Nie postawi­ łem przecinka! Po słowie ‘Parlament’ nie postawiłem przecinka. (A gdzie była korektorka; Pani Magdo, jeszcze się z Panią policzę!). Jeden brak roz­ walił w drobny mak moją, wydawałoby się, przemyślaną i logiczną konstrukcję. Wizja V Rzeczypospolitej runęła jak piaskowy zamek pod naporem fal. Tyle udało mi się odczytać z tej polemiki. Wyrazy trudne, w tym ob­ cojęzyczne makarony, jeżeli Autor przetłumaczy na język polski, to może nawet zrozumiem i przemyślę. A wy,

Drodzy Czytelnicy, już się bójcie, bo Artur Karaźniewicz, „nie chwaląc się”, objawił się „jako współuczestnik sła­ wetnej, afirmowanej (nie wystarczyło firmowanej – JK) przez PiS Ankiety Kon­ stytucyjnej”. Gdyby jakiś ankieter Was zaczepił, wiejcie, gdzie pieprz rośnie.  Polemika Piotra Krupy-Lubańskiego już mnie tak nie zmieszała z błotem. Po­ trafiłem ją przeczytać. Mam też nadzieję, że dobrze zrozumiałem jej prowokacyj­ ny charakter. Zatem odpowiadam. Problem 1. Konstytucja jako for­ ma niezobowiązującej i oderwanej od życia zabawy. Panie Piotrze, nieporozu­ mienie. Proszę przeczytać parę moich konstytucyjnych tekstów, a zrozumie Pan, że za przedstawionym przeze mnie projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej młodzieńczej zabawy. Za moim projektem rozpościera się bar­ dzo realistyczna wizja innej Polski. In­ nego – nie komunistycznego, nie post­ komunistycznego, nie socjalistycznego i nie biurokratycznego sposobu zarzą­ dzania Polską. I jeżeli takiej aktualizacji państwa polskiego w niedługim czasie nie przeprowadzimy, stanie się wszyst­ ko to, czym tak Pan się zamartwia. Problem 2. Terror. No dobrze, w jaki to niby sposób organizacja ter­ rorystyczna mogłaby dbać o interes

Chciałbym jeszcze porozmawiać o Konzentrationslager Warschau. Jestem prezesem Stowarzyszenia Wars i Sawa. Do tej tematyki przygotowała mnie pani sędzia Maria Trzcińska. Poś­ więciła mi pięć lat.

Polski? Co więcej, wydawać wyroki – w czyim imieniu i na jakiej podsta­ wie? AK mogła to robić, bo działała w imieniu legalnego Państwa Polskie­ go. Obecnie – nie wiem, czy Autora to ucieszy – jedyna polska organizacja ter­ rorystyczna mogłaby powstać na bazie UBywateli, byłych żołnierzy WSI i agen­ cji ochroniarskich, grupujących jednych i drugich. Naprawdę tego chcemy? Problem 3. Psychiczny i emocjo­ nalny. W żadnym razie moim zamierze­ niem w temacie dostępu do broni nie było to, żeby odreagować, wystrzelać, zanim kogoś niewinnego nie zamordu­ jemy w domu albo rozjeżdżając na uli­ cy. W żaden też sposób nie odwołuję się do USA, ale do Szwajcarii. Do Szwaj­ carii, która model swojej nowoczesnej armii (i organizacji państwa) przejęła od I Rzeczypospolitej. Do Szwajcarii – najbardziej uzbrojonego państwa na świecie – gdzie do nikogo nie strzela się w publicznych szkołach. Zatem powtó­ rzę: prawo do posiadania broni przys­ ługuje w moim projekcie Konstytucji i Państwa (piszę z wielkich liter, jak się emocjonuję; wyjaśnienie dla Artura Ka­ raźniewicza) przeszkolonym przyszłym obrońcom naszej Ojczyzny. Po odbyciu przez nich obowiązkowego szkolenia wojskowego (wg mnie minimum 6 mie­ sięcy). Bez jego odbycia nikt nie móg­ łby trzymać broni w swoim domu, nie mógłby studiować i nie mógłby pełnić żadnej funkcji publicznej w państwie. Chyba oczywiste: przecież Świadkowie

Ten obóz miał trzy lokalizacje w Warszawie. Był przeznaczony dla Po­ laków, którzy mieli być eksterminowani tak samo jak Żydzi, tylko inaczej tech­ nicznie. Chodziło o realizację polityki Lebensraum, żeby zdobyć przestrzeń dla Niemców, dla Ubermenschów, nad­ ludzi. Obóz KL Warschau mieścił się na Woli przy Warszawie Zachodniej. Tam było gazowanie. A na terenie po­ gettowskim stało dwadzieścia pięć ba­ raków obozowych. Spotkałam kiedyś taksówkarza w Warszawie. Wiózł mnie przez ten rejon. Rozmawialiśmy i on zaczął opo­ wiadać, jak wyglądało to gazowanie, właśnie w tunelu, przez który prze­ jeżdżaliśmy. Zapytałam: – Skąd pan to wszystko wie? A on mówi: – Byliśmy kieszonkowcami na Warszawie Zachodniej. Wyglądało to w ten sposób, że podjeżdżały tak zwane czarne Mańki, czyli samochody „suki”. Przywoziły po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. W momencie, gdy dojeżdżały do stacji, przekręcano specjalny kluczyk, wydobywał się gaz i ci ludzie ginęli. Po tych zagazowanych przywożono więźniów, którzy mieszkali na Gęsiówce, to były służby Sonderkommando – tak ich nazywano. Byli to Żydzi bałkańscy i oni za nogi wyciągali zwłoki, i ciągnęli na wagoniki na bocznicę kolejową. Odwożono je potem na Smoczą do spalarni. KL Warschau istniał do wybuchu powstania warszawskiego. Pomieszcze­ nia obozu zostały później wykorzys­ tane przez NKWD, a następnie przez UB. Pracowali tam bardzo różni ludzie, również późniejsi dygnitarze PRL-u. Pani sędzia Trzcińska znała te nazwis­ ka. Starano się zatrzeć tę wiedzę, usunąć dokumenty. Z tego powodu nadal nie wyjaśniono wszystkiego, co dotyczy KL Warschau. Dlatego my, Polacy, i nasi bracia żydowscy, właśnie ci kaftania­ rze, których tak się brzydzili zarówno niemieccy Żydzi, jak i amerykańscy Żydzi, musimy o tym mówić. Prosiło mnie o to wielu przyzwoitych Żydów, m.in. z Chicago: – Niech pani to powie! Więc, Panowie, wypełniam teraz Waszą prośbę, uważając, iż jest to mój obowiązek. Dziękuję bardzo za rozmowę.

K

że przecież wojska amerykańskie w Pol­ sce są nie dlatego, że Polska dogaduje się z Izraelem, nie dlatego, że Polska prosi i zabiega u Stanów Zjednoczonych o to stacjonowanie, tylko dlatego, że to leży w interesie amerykańskim. Przedsta­ wiać to można oczywiście inaczej, ale interes amerykański polega na tym, że jeżeli nie będzie Amerykanów w Pols­ ce, to nie będzie żadnej przeszkody na drodze sojuszu niemiecko-rosyjskie­ go i – jak widzieliśmy już wcześniej – między Niemcami, czy generalnie Unią Europejską a Chinami, bo przecież do tego się sprowadzają rozmowy, nego­ cjacje i wzajemne ustępstwa na szczycie Unia Europejska-Chiny. Tak że nale­ ży odróżniać rzeczywiste interesy od propagandy. K Tekst został opracowany i opublikowany za zgodą Autora i TV Republika.

Jehowy nie są zainteresowani udziałem w żadnym ziemskim królestwie. Problem 4. Referendum i demok­ racja bezpośrednia. Fundacja Demokra­ cji Bezpośredniej, której, jak rozumiem, przedstawicielem jest Piotr Krupa-Lu­ bański, proponuje DEMOK. System ten w ciągu 24 godzin jest w stanie przepro­ wadzić dowolne referendum. DEMOK? OK, tylko nie rozumiem, po co głosujący w jakiejkolwiek sprawie mieliby odwo­ ływać się do jakiegoś autorytetu i cedo­ wać na niego swoje głosy. Przecież mogą poznać jego opinię i sami zagłosować. Niemniej przy obecnym zaawansowaniu technologicznym bezpośrednie zarzą­ dzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państ­ wem jest zdecydowanie najtańszym i naj­ bardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za, o czym paro­ krotnie pisałem. Na koniec refleksja. Nie wiem, czy czeka nas zmierzch cywilizacji pod na­ porem nowych, islamskich barbarzyń­ ców. Nie płaczmy też nad starożytnym Rzymem. Bo była to cywilizacja pogań­ ska i do cna zdemoralizowana. A ostat­ ni uczciwi obywatele Rzymu na długo przed upadkiem wynieśli się z Senatu do swoich wiejskich domostw. Na gruzach Imperium zakwitła przecież cywilizacja chrześcijańska, łacińska. Na tyle atrakcyj­ na, żeby podbić dusze i umysły barba­ rzyńskich najeźdźców. Nasze dusze. K PS Przecinek, któremu tyle uwagi poświęcił pan Karaźniewicz, nie jest konieczny – MS.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

20

Historia jednego zdjęcia...

W

O S TAT N I A· S T R O N A

6 lipca 2017 r. Donald Trump odwiedził Polskę. Przemawiał wtedy na pl. Krasińskich w Warszawie pod Pomnikiem Powstania Warszawskiego: „Pomnik ten przypomina nam, że w straceńczej walce z uciskiem zginęło ponad 150 tys. Polaków. Po drugiej stronie Wisły wojska radzieckie zatrzymały się – i czekały. Przyglądali się, jak naziści brutalnie zrównują miasto z ziemią, mordując okrutnie mężczyzn, kobiety i dzieci. Chcieli na zawsze unicestwić ten naród, zabijając w nim wolę przetrwania. Ale nikomu nie udało się zniszczyć odwagi i siły, które znamionują charakter Polaków". Fot. Spc. Kevin Wang

hotelowej recepcji po­ informowano mnie, że właśnie tam można się wykąpać w Pacyfiku. Wybrzeże w Puerto Bolivar nie przy­ pominało plaży z żadnej strony. Poniżej nadmorskiego bulwaru ocean wyrzucał tony śmieci. Między kamieniami wala­ ły się potłuczone butelki, buty, opony samochodowe i cały przegląd innych odpadków, które były na tyle ciężkie, by nie zniknąć z falą odpływu. Woda miała kolor błota, podobny do tego, ja­ ki widziałem wcześniej w rzece Guayas w Guayaquil. Tam dało się to łatwo wy­ tłumaczyć – przepływająca przez rolniczy region rzeka zbierała wodę spływającą z pól. Po otwartym oceanie spodziewa­ łem się jednak czegoś innego. Błotnista słona woda pryskała spod dziobu łodzi, gdy wpłynęliśmy w szero­ ki kanał między dwiema wys­pami. Ro­ zejrzałem się i uświadomiłem sobie, że to, co wziąłem za drugą stronę zatoki, było tak naprawdę wyspą porośniętą najprawdziwszym lasem mangrowym. Długie, łukowate korzenie wyrastały z wody, podtrzymując smukłe, elastycz­ ne pnie nad powierzchnią oceanu. Namorzyny składają się z wielu różnych gatunków drzew i krzewów, które mają zazwyczaj kilka wspólnych cech. Jedną z nich jest żyworodność. Z dorosłych okazów odpadają pędy, które dają początek nowym roślinom. Ich gęstwa zapewnia schronienie wielu gatunkom ptaków i gadów. Widziałem czaple, pelikany, jakieś różowe ptaki, które mimo koloru, ku mojemu rozcza­ rowaniu nie były flamingami. W głę­ bi wyspy, poza zasięgiem oczu tury­ stów gniazdują między innymi fregaty o czarnych piórach i czerwonych pod­ gardlach, a z gadów iguany. Wzdłuż kanału wiele lasów zostało zastąpionych farmami krewetek. Ma­ łe, drewniane albo blaszane domki na palach wznoszą się nad ogrodzony­ mi siatką zatoczkami. Wąskie schod­ ki, po których schodzić trzeba chyba stopa za stopą, prowadzą bezpośrednio do starych łódek, z których odchodzi łuszcząca się farba, a które są często jedynym sposobem na wydostanie się z takich farm. Nie przypominają kutra, jaki Forrest Gump kupił po śmierci Baby, towarzysza broni z Wietnamu. Krewetki są jednym z głównych towarów eksportowych Ekwadoru. W 2017 roku od stycznia do września

stanowiły aż 25% eksportu innego niż produkty ropopochodne. Wyekspor­ towano w tym okresie 322 tysiące ton owoców morza na łączną kwotę 2 mld 293 mln dolarów amerykańskich, co plasuje Ekwador na pozycji drugiego największego eksportera krewetek na świecie. Drugą pozycję eksportową zaj­ mują banany, tworząc 22% eksportu. Również z nich słynie prowincja El Oro, w której położony jest Puerto Bolivar. Wracając stamtąd do Vilcabamby, ob­ serwowałem z okien autobusu ciągnące się po obu stronach drogi od horyzon­ tu po horyzont plantacje bananowców. Łódź przybiła do nabrzeża. Po­ dobne długie motorówki stłoczone by­ ły przy drewnianym pomoście. Pod daszkami wielu z nich wisiały hamaki, w których drzemali przewoźnicy. Lu­ dzie zaczęli wysypywać się z zapchanej łodzi na wybrzeże. Cztery dolary, któ­ re każdy zapłacił za transport w dwie strony, nie obejmowały wstępu na wy­ spę. Kolejna ćwierćdolarówka została zamieniona na skrawek papieru, który teoretycznie można było potem wyko­ rzystać jako bon zniżkowy w jednej z najpopularniejszych sieci fastfoodów w Machali, stolicy prowincji El Oro.

z wystającymi plastrami białego sera. Brązowe, beżowe i czarne kury z czer­ wonymi grzebieniami. I barwna ciżba ubrana we wszystkie możliwe kolory. A pośrodku tego barw­nego tłumu ja, je­ dyny gringo w zasięgu wzroku i słuchu.

Z

agranicznych turystów spotkać można raczej w Montañicie, swego czasu przytułku hippisów z obu Ameryk. Charakter miejscowo­ ści zmienił się na bardziej imprezowy, ale coś z dawnego ducha zostało w tym nadpacyficznym mias­teczku. Macha­ la wraz z nadmorską dzielnicą Puer­

przekazów historycznych, pierwsi czar­ noskórzy mieszkańcy obecnego Ekwa­ doru to rozbitkowie z transportu nie­ wolników. Kolejni dołączali do nich stopniowo w miejscu, które klimatem przypominało im rodzinne strony. Dziś stanowią większość ludności prowincji, ale żyją na całej długości wybrzeża – w przeciwieństwie do gór, gdzie prze­ waża mieszanka ludności indiańskiej i hiszpańskiej. Siedzieliśmy przy bambusowej la­ dzie straganu, na którym około pięć­ dziesięcioletnia kobieta o znacznej tu­ szy i z wyraźną linią wąsika pod nosem

przynosi ochłodzenie i silne wiatry, któ­ re wysuszają roślinność, pozbawiając zwierzęta paszy. W tym samym cza­ sie na wybrzeżu zbierają się chmury, które wcześniej wisiały nad szczytami Andów. Chociaż, gdy przebywałem na wybrzeżu w teoretycznie deszczowej porze w Sierrze i suchej na wybrzeżu, to też padało, a miejscowi mówili, że to przez porę deszczową. Zasadniczo na wybrzeżu łatwiej o chmury niż słońce, co nie przeszka­ dza Ekwadorczykom masowo okupować plaż i pluskać się w zimnych wodach oceanu. Co ciekawe, wielu z nich kąpie

Siedzenia chwiejnej, wąskiej łódki z tworzywa sztucznego zapełniło około trzydziestu osób. Zaczęło się zdejmowanie kamizelek z drążka nad naszymi głowami i zakładanie ich na siebie. Zahuczał motor, a na dziobie stanął w rozkroku, nie trzymając się niczego, przewodnik łajby w jeansowej kurtce i takich spodniach. Motorówka odbiła od przystani w Puerto Bolivar i ruszyliśmy w stronę wyspy Jambelí.

W

yspa Jambelí była dok­ ładnie tym, czego ocze­ kiwałem od Ekwadoru, przyjeżdżając tutaj. Palmy, drewniane i bambusowe domki z trzcinowymi da­ chami, biegające pod nogami kury i psy. Cała osada na wyspie składa się dwóch ulic krzyżujących się pod kątem pro­ stym – jedna, krótka, wiedzie w pop­ rzek wyspy od portu do plaży. Druga wzdłuż plaży prowadzi do falochronu, początkowo wśród restauracji i pensjo­ natów, a potem – farm krewetek i kilku normalnych domów mieszkalnych na­ leżących do lokalnych rybaków. Ulica prowadząca od portu była szeroka, ale tłoczący się na niej ludzie i rozstawione po jej bokach stragany z jedzeniem, grille z bananami z serem, rybami, szaszłykami i owocami morza, sprzedawcy wody z kokosów i właś­ ciciele pensjonatów siedzący przed drzwiami i naganiający ludzi sprawiali, że wydawała się tłoczna niczym blisko­ wschodni bazar. I była co najmniej tak samo kolorowa, mimo bladego światła słonecznego wyglądającego nieśmiało zza chmur. Niebieskie, różowe i sele­ dynowe deski elewacji, żółte banany

Krewetkowa wyspa Jambelí Piotr Mateusz Bobołowicz

to Bolivar i wyspa Jambelí to raczej cel turystyki krajowej, podobnie jak położona na północy kraju prowincja Esmeraldas czy Manabí. Sfilmowałem trochę tłumu i prze­ niosłem obiektyw na uśmiechniętą ko­ bietę grillującą banany. Ludzie dawali się filmować i fotografować, czasem wręcz pozując do zdjęć robionych przez gringo. To nie Indianie, którzy unikają obiektywu. Ludzie z El Oro są głów­ nie pochodzenia hiszpańskiego, oczy­ wiście z domieszką krwi indiańskiej, ale też afrykańskiej, chociaż koncen­ tracja ludności czarnoskórej znajduje się w prowincji Esmeraldas. Według

sprzedawała drinki z szerokim uśmie­ chem wybrakowanych zębów, ale z ol­ brzymią sympatią i serdecznością wo­ bec całego świata. Ja i moja towarzyszka piliśmy piñacoladę, obserwując ludzi bawiących się w szarym piasku pacy­ ficznej plaży. Szarym jak woda i niebo tego dnia. To, co jest astronomiczną zimą na półkuli południowej, teore­ tycznie powinno być porą suchą w rów­ nikowym klimacie Ekwadoru, a przy­ najmniej w górach. Rzeczywiście, pada mniej niż przed trzema miesiącami, ale miejscowi skarżą się, że w tym roku ulewy skończyły się wyjątkowo późno. Z drugiej strony zazwyczaj pora sucha

się w ubraniu. Krótkie spodenki, pod­ koszulki, kobiety w sukienkach i długich bluzkach. Nie jest to społeczny wymóg i tym, którzy zostają w bikini czy samych szortach, nikt nie rzuca oceniających spojrzeń, jednak wiele osób nie decyduje się na publiczne obnażanie. My nie zdecydowaliśmy się na wejś­ cie do wody. Pasatowe wiatry wiejące od wschodu spychają ogrzane równikowym słońcem wody powierzchniowe Oceanu Spokojnego w kierunku Azji, zostawia­ jąc pustkę, którą wypełniają wody głę­ binowe. To powoduje, że nie dość, że poziom morza w Ekwadorze jest o około pół metra niższy niż w Indonezji, to jego

temperatura jest dużo niższa. Sprawdzi­ liśmy to na własnej skórze, spacerując po kostki w wodzie brzegiem plaży.

E

kwadorczycy z gór nazywają costeños – czyli mieszkańców wybrzeża – monos, małpami, chociaż żaden z nich nie potrafił jed­ noznacznie wytłumaczyć mi pocho­ dzenia tej nazwy. Być może ma ona podłoże rasistowskie, a może pochodzi od prostego skojarzenia z plantacjami bananów, a może żadna z tych wersji nie jest prawidłowa. Costeños są jed­ nak niezwykle ciepli i otwarci, bardzo gadatliwi, chociaż ich hiszpański bywa trudny do zrozumienia nawet dla in­ nych Ekwadorczyków, ze względu na niewyraźną wymowę poszczególnych głosek i zawrotną prędkość wyrzuca­ nych z siebie słów. Zapytaliśmy sprzedawczynię kok­ tajli o miejsce na obiad. Zaraz poprosiła siedzącego obok mężczyznę o zawoła­ nie właściciela pobliskiej restauracji, który przyjął nasze zamówienie, do­ rzucił do zestawu kraba i zapewnił, że zawoła nas, gdy będzie gotowe, byśmy mogli w spokoju dokończyć napoje. „Orgia owoców morza” (jak fan­ tazyjnie nazywało się danie) zawiera­ ła w sobie głęboko smażone krewet­ ki i kalmary, ekwadorskie (gotowane) ceviche z kalmarów, krewetek i ryby, ryż z owocami morza i nieznany mi wcześniej gatunek małżopodobnych, niesmacznych stworzeń. Dodatkowo krab, którego rozbijaliśmy drewnia­ nym tłuczkiem i o którego rozciąłem kciuk. I to wszystko w cenie nieprze­ kraczającej 20$ i w ilości wystarczają­ cej do prawdziwego najedzenia się dla dwóch osób. Wracaliśmy do Puerto Bolivar przedostatnią łódką tego dnia, zosta­ wiając za plecami porośniętą namorzy­ nami wyspę. Przed nami rozciągał się port pełen rybackich kutrów. Wrak jed­ nego z nich zalegał nieopodal nabrzeża. W porcie stały też dwa duże frachtow­ ce, czekające na załadunek bananów, krewetek albo kakao, albo przywożące zza granicy nadmiernie oclone wyroby nieprodukowane w Ekwadorze. Imię jednego ze statków – Baltic Summer – należącego do armatora Baltic Reefers rozpaliło promyk nadziei, że pocho­ dzi z Polski albo któregoś z ościennych państw, ale okazało się, że pływa pod liberyjską banderą. K




Nr 50

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Sierpień · 2O18 W

n u m e r z e

Zagrożenia z Zachodu

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

W

łącz myślenie, wyłącz pro­ cedury. Procedury i naka­ zy to dreptanie w miejscu. Najważniejsze jest myślenie. Wszędzie. Nieważne, czy to szpital, czy sala sądo­ wa, czy parlament, czy szkoła, czy dom rodzinny. Oczywiście należy czerpać z bogatych doświadczeń poprzednich pokoleń. Sierpień to miesiąc, w którym od­ dajemy cześć powstańcom Warszawy. Ich odwadze, poświęceniu i wierności ojczyźnie. Gardzę głupawymi wywo­ dami pseudohistoryków, którzy hołdu­ jąc nowym modom nieuctwa, czyli nie­ sprawdzaniu informacji, opieraniu się na pogłoskach, a co najgorsze, dezin­ formacji i propagandzie obcych, wpę­ dzają Polaków w kompleksy. Ośmiesza­ nie patriotyzmu, uczciwości, ofiarności jest przez wrogie Polsce i wolności czło­ wieka ośrodki dotowane. Czasami od­ noszę wrażenie, że te wszystkie proce­ dury mają na celu stworzenie „nowego człowieka” – bez mózgu. Wykonujące­ go polecenia bez pytania. To wszyst­ ko już mieliśmy. Komunizm bolszewicki i jego narodowa odmiana – niemiecki nazizm – największe zmory XX wieku, wciąż mają kontynuatorów. Przyznaję rację Władymirowi Bu­ kowskiemu, który jak rzadko kto znał istotę komunizmu, kiedy twierdził: „Na wschodzie zwyciężyli bolszewicy, na za­ chodzie mieńszewicy. Kakaja raznica”? Teraz UE pod przewodem Nie­ miec i pod dyktando NRD-owskiej kanclerz otwarcie promuje komunizm. Warto ciągle przypominać o uroczys­ tości ku czci Karola Marksa. Mało tego, dalej w narracji unijnej padają słowa o lepszych i gorszych narodach, dwóch prędkościach itp. Nic się nie zmieniło po aferze sprzed lat, związanej z ujaw­ nieniem przez słowackich dziennika­ rzy, że produkty znanych koncernów międzynarodowych sprzedawane w krajach zachodniej Europy różnią się znacznie jakością od tych sprzeda­ wanych w Europie Środkowej. Widać obowiązują jakieś poufne instrukcje, dzielące ludzi na lepsze i gorsze rasy! Procedury produkcji żywności też już były ujawniane i krytykowane przez dziennikarzy. Od lat promowano tzw. zdrowe żywienie. Wyklęto masło, a reklamowano utwardzaną chemicz­ nie margarynę. Dopiero niedawno do Polski trafiła informacja, że w USA po ogłoszeniu wyników badań i ujawnie­ niu przekupstwa koncernów, marga­ ryny już prawie ludzie nie kupują. Złe odżywianie jest przyczyną większości chorób. Naturalne produkty polskiego rol­ nictwa mają szansę podbić światowe rynki. Obawiam się, że te wszystkie li­ mity, ograniczenia i procedury, a nawet organizowane, zdaniem leśników, po­ mory dzików i świń mają osłabić pol­ ski potencjał. Nic dziwnego, że zwykli ludzie szukają winnych spisków. I tu ma już pole do popisu rosyjska propagan­ da. Wykorzystując wszystkie dostępne kanały, zrzuca podejrzenia a to na Ży­ dów, a to na masonów, a to na Amery­ kanów. Warto przypomnieć, że auto­ rem słynnych „Mędrców Syjonu” była carska ochrana. Rosji zależy na destabilizacji Polski, na tym, aby już nikt nikomu nie wie­ rzył. Jak bezpardonowa jest to walka, widać na przykładzie Morawieckich. Wypowiedzi i zachowanie Kornela Mo­ rawieckiego kompromitują jego syna. Znaczna część Polaków zastanawia się, czy aby na pewno Mateusz Morawiecki jest wiarygodnym polskim patriotą, ma­ jąc takiego ojca. W takim samym stop­ niu wypowiedzi Kornela mają kom­ promitować środowisko Solidarności Walczącej. Jako ostatni szef Komitetu Wyko­ nawczego SW oświadczam, że wygła­ szane przez Kornela Morawieckiego prorosyjskie poglądy są dla prawie wszystkich członków Solidarności Wal­ czącej nie do przyjęcia. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Wielka afera w KWK „Krupiński” – minister Tchórzewski otworzył puszkę Pandory! Czy tym razem uda się powstrzymać okradanie polskiego społeczeństwa z zasobów naturalnych?

Złodziejska nagroda Nobla OKOPZN

N

a posiedzeniu Komisji Ener­ gii i Skarbu Państwa w dniu 03.07.2018 roku. Minister Energii Krzysztof Tchó­ rzewski podał informację w sprawie oferty zakupu KWK „Krupiński” z sie­ dzibą w Suszcu przez podmioty, które złożyły ofertę zakupu tej kopalni, oraz poniesionych do tej pory kosztów lik­ widacji KWK „Krupiński”. Z informacji tej wynika, że grupa audytowa powołana przez Radę Nad­ zorczą JSW ustaliła, że członek zarzą­ du i prokurent spółki JSW podpisa­ li utajnioną przed innymi członkami zarządu, radą nadzorczą i organami właścicielskimi umowę. W sumie w la­ tach 2013–2016 ukryto przed akcjona­ riuszami i radą nadzorczą Spółki trzy umowy o istotnym znaczeniu gospo­ darczym dla JSW, zawarte początkowo ze spółką z Grupy Kulczyk, a później ze spółką Silesian Coal, należącą do niemieckiej firmy HMS Berbau AG. Firmą Silesian Coal kierował wówczas były konstytucyjny minister odpowie­ dzialny za górnictwo za czasów rządów SLD-PSL – dr Jerzy Markowski. Chodziło o spowodowanie, aby JSW sfinansowała rozpoczęcie kon­ kurencyjnej dla niej działalności przez podmiot zewnętrzny – firmę Silesian Coal, aby ten w sposób finezyjny ogra­ bił „Krupińskiego”, a następnie zmu­ sił JSW do podpisania dokumentów przejęcia praw własności do mienia trwałego, by w końcu w białych ręka­ wiczkach zniszczyć tę perspektywiczną kopalnię. Przekrętu tego dokonali naj­ gorsi z punktu widzenia interesów pań­ stwa przestępcy, tzw. białe kołnierzyki. To oni, wykorzystując swoją pozycję zawodową i społeczną, deprawowali zarządy JSW, dyrekcję kopalni, związ­ ki zawodowe (tzw. stronę społeczną, a właściwie biznesowo-społeczną, jako że prowadzi w kopalniach działalność gospodarczą) i w końcu zwykłych pra­ cowników, poprzez tworzenie progra­ mów bezpiecznego przejścia do pracy w innych, jeszcze czynnych kopalniach. W II RP za tego typu działalność groziła urzędnikom kara śmierci!

W

kopalni „Krupiński”, nale­ żącej do JSW, inwestowa­ no na rzecz prywatnych inwestorów ze szkodą dla akcjonariu­ szy, w tym dla Skarbu Państwa, któ­ ry jest właścicielem 54% akcji spół­ ki. Jak to możliwe, że JSW, która, żeby przetr­wać, wyprzedawała swój majątek (m.in. dochodowe koksownie i zakład energetyczno-ciepłowniczy), wyłożyła w tym czasie 87,727 mln zł na inwe­ stycję dla prywatnego przedsięwzięcia na konkurencyjną dla niej działalność? Jakie naciski stosowano wobec decy­ dentów JSW i dyrekcji KWK „Krupiń­ ski”? Człowiek o zdrowych zmysłach ma świadomość konsekwencji praw­ nych – chyba, że jest pewny ochrony ze strony tzw. baronów węglowych, a przy okazji dostał zielone światło na mały interesik na boku. W „Krupińskim” dla potrzeb Si­ lesian Coal wykonano m.in. na po­ ziomie 820 m – łącznie około 1200 metrów wyrobisk, a na poziomie 1020 m – łącznie około 1600 metrów wy­ robisk na dzień 31.03.2017 roku. Do

wykonania pozostało około 300 me­ trów na poz. 1020 m oraz około 1600 metrów na poz. 820 m, aby osiągnąć dostęp do granicy ze złożem Orzesze. Dodatkowo na powierzchni zmoder­ nizowano zakład przeróbczy i stację wentylatorów za około 16 mln zł. Z in­ formacji przedstawionych w czasie prac Komisji Sejmowej wynika, że większość wykonanych prac nie by­ ła ujęta w planach PTE (tzw. planach techniczno-ekonomicznych).

G

dyby te roboty górnicze (2800 metrów) wykonano na korzyść kopalni „Krupiński” w kie­ runku najbogatszego pokładu węgla koksującego 405/1, znajdującego się w odległości 1650 metrów od szybu (po drodze uzyskano by jeszcze dos­ tęp do mniejszego pokładu zalegają­ cego w odległości 650 m od szybów), to zamknięcie jej przez przekręciarzy – przepraszam: przez powszechnie sza­

że nikt tego nie będzie później wyciągał, ponosić nakłady na cele nieuzasadnione z punktu widzenia interesów spółki, podpisywać umowy, które mają być tajne. Członek zarządu z prokurentem podpisują umowę, która ma być tajna przed pozostałymi członkami zarządu, przed radą nadzorczą, przed organami właścicielskimi, i realizuje działania, na które poświęca 80 milionów złotych – to są sprawy całkowicie kuriozalne! (…) pracownicy spółki „Krupiński”, zamiast pracować na swoją korzyść, swojej spółki, drążyli szyby pod potrzeby połączenia „Krupińskiego” ze złożem Orzesze. Ilu ludzi to widziało, ilu ludzi przy tym było, także mówiąc o stronie społecznej, o związkowcach spółki „Krupiński” – czy oni nie widzieli, że się drąży niepotrzebne dwa szyby (prawidłowa nazwa – przekopy, pochylnie – przyp. red.) (…) przecież to się w tajemnicy nie działo. Dlaczego na takie rzeczy średni nadzór techniczny,

O czym powiedział minister, a co z premedytacją przemilczał? Skala ujawnionych przekrętów, poziom zastraszania ludzi wymaga użycia wszystkich służb zabezpieczających interesy naszego państwa. nowanych biznesmenów – nie byłoby możliwe! Pokłady węgla koksowego wartości 40 miliardów złotych zostały­ by udostępnione dla JSW, co znacząco wpłynęłoby na wartość tej giełdowej spółki. Zyski z eksploatacji przekroczy­ łyby, wg ostrożnych szacunków, kwotę kilkunastu miliardów złotych! W Umowie ramowej o współpracy zapisano ponadto, że inwestycje Sile­ sian Coal (realizowane przez pracow­ ników kopalni za pieniądze JSW) po­ winny być zabezpieczone co najmniej poprzez ustanowienie hipotek i za­ stawów rejestrowych na majątku JSW, w miarę możliwości z prawem przeję­ cia na własność oraz prawem pierwo­ kupu i opcją pierwszeństwa wykupu

znaczna część załogi przymykała oko? Jest straszne wyobrażenie, w jakim stopniu ci ludzie mogli być zastraszeni (…) Jak to jest możliwe, żeby coś takiego zostało zrobione? Wywiezione mnóstwo materiału… szyb zajęty poprzez drążenie tych korytarzy… Wynika z tego, że do pozostałych członków zarządu ta informacja nie docierała albo wiedzieli o tym i nie chcieli wiedzieć – bo że tak funkcjonowali członkowie zarządu w swojej spółce… działy się z takim rozmachem prowadzone działania gospodarcze, które wymagały wydania 100 milionów złotych i nikt tego nie zauważył, i to tylko po to, żeby umożliwić czerpanie zysków przez podmiot znajdujący się w sąsiedztwie…

Można powiedzieć, że na KWK „Krupiński” i w JSW działała (a może dalej działa), mówiąc słowami Bogusława Ziętka, szefa Sierpnia ’80 – związku zawodowego, który nie prowadzi działalności gospodarczej – mafia węglowa. infrastruktury KWK „Krupiński” na wypadek sprzedaży lub zamknięcia KWK. JSW miała dołożyć należytej staranności, aby zapewnić Silesian Co­ al prawidłowe przejęcie kontroli oraz kontynuację procesów na tych akty­ wach. Umowa w żaden sposób nie za­ bezpieczała interesów JSW. Po prostu szczęka opada! Tak fi­ nezyjny plan przejęcia zasługuje na „złodziejską Nagrodę Nobla” – gdyby taka istniała. Minister Krzysztof Tchórzewski mówił m.in. w czasie obrad Komisji następujące słowa: Działaniami, które zostały pokazane w tych dokumentach, byłem zszokowany, mnie się wierzyć nie chciało, że przedstawiciele spółki, członkowie zarządu i prokurenci są gotowi bez uchwały zarządu podejmować tego typu działania, jakby mając pewność,

To jest dla mnie największy szok, w jakim zakresie mogą w naszych działaniach gospodarczych istnieć także elementy działań przestępczych, które nie wychodzą na wierzch na zasadzie, że tak powiem, jakby publicznej tajemnicy. Bo i mieszkańcy musieli o tym wiedzieć; trudno sobie wyobrazić, że ci górnicy nie rozmawiali o tym ze swoimi rodzinami, że takie rzeczy się dzieją. Gdzie były lokalne służby itd.? To jest szokująca sprawa…

S

łowa ministra Krzysztofa Tchó­ rzewskiego są porażające. Można powiedzieć, że na KWK „Kru­ piński” i w JSW działała (a może dalej działa), mówiąc słowami Bogusława Ziętka, szefa Sierpnia ’80 – związku zawodowego, który nie prowadzi dzia­ łalności gospodarczej – mafia węglo­ wa. O czym powiedział minister, a co

z premedytacją przemilczał? Skala ujawnionych przekrętów, poziom za­ straszania ludzi wymaga użycia wszyst­ kich służb zabezpieczających interesy naszego państwa, a przede wszystkim przeniesienia śledztwa do prokuratury leżącej poza Śląskiem, np. do Prokura­ tury Okręgowej w Poznaniu. Wzywamy zawodowych dzienni­ karzy śledczych do zajęcia się tą sprawą. Społeczeństwo polskie musi trzymać rękę na pulsie i włączyć się w proces nadzoru nad tym śledztwem. Wiarygodność ministrów pozna­ my po faktach, po podaniu do wiado­ mości publicznej, od kiedy są im znane te patologiczne umowy – wszak audyty spółek węglowych wykonano w pierw­ szym półroczu 2016 roku. Dlaczego po­ trzeba było aż dwóch lat, by przekazać ich wyniki prokuraturze? Przypominamy jednocześnie, że Ogólnopolski Komitet Obrony Pol­ skich Zasobów Naturalnych od po­ czątku 2015 roku wielokrotnie usiłował spotkać się z ministrami Krzysztofem Tchórzewskim i Grzegorzem Tobiszow­ skim, m.in. w tej sprawie – niestety bez powodzenia. Ministrowie wierzyli za­ interesowanym menedżerom, naukow­ com oraz związkowcom i byli głusi na docierające do nich sygnały o patolo­ giach występujących w górnictwie. Nie przejawiali również zainteresowania propozycjami nowych rozwiązań bi­ znesowo-technicznych przedstawia­ nych przez nas w podkomisjach sej­ mowych w 2016 roku.

N

a zakończenie pierwszej częś­ ci artykułu pozwolę sobie za­ cytować wpis pochodzący z komentarzy zamieszczonych pod artykułem opublikowanym przez portal WNP, pt. Silesian Coal bliżej wydobycia w Orzeszu. Znajdziemy go pod linkiem: http://forum.wnp. pl/topic/208690-silesian-coal-blizej­ -wydobycia-w-orzeszu/page. „Gość_trzeźwy”, 03 sierpnia 2015 Kolejny raz pytam: jaki jest interes JSW SA, żeby „udostępnić” (sprzedać, wydzierżawić) majątek KWK „Krupiński” niemieckiej konkurencji? Z kim i za ile p. Markowski ten biznes ma klepnięty? Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że to jest od dawna ustawione i że to jest prawdziwy powód, że Krupiński „się nie opłaca” i że „nie pasuje do profilu wydobywczego”. Kolejny raz w Polsce wyjdzie na to, że to Niemcy będą bogacić się na polskich surowcach, kolejny raz rządzący i zarządzający w Polsce mówią narodowi: jesteśmy do kitu, my nie umiemy zrobić z tego pieniędzy, ale jak Niemcy z p. Markowskim to zrobią, to im się uda.... dzięki temu kilkuset ludzi zarobi na czynsze i kredyty, i niech się cieszą. Propaganda z tego zrobi sukces, a to jest żałosna tragedia. Wstyd dla rządzących i dla kolejnych zarządów JSW SA. Obawiam się jednak, że oni nie mają wstydu. (Patrz wystąpienie ministra: http://www.sejm. gov.pl/sejm8.nsf/transmisje_arch.xsp? page=2#5EB7FABA5603B8B6C12582 B7002AF8C0 od 18:30:55 do 18:35:08). Takich komentarzy było w tym czasie dziesiątki, jeśli nie setki. Gdzie były nasze służby – tropiły Aferę Amber Gold? Mamy nadzieję, że teraz sprawy ruszą z kopyta… K

2

Ostatnia Polka Rodzina (również niepeł­ na), która rodzi dzieci, powin­ na być wspierana przez włas­ ne państwo, natomiast każdy związek obliczony na niero­ dzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wolnością, ale zero­ wym wsparciem. Andrzej Jarczewski oblicza, kiedy urodzi się ostatnia Polka i nastąpi kres naszego narodu.

3

Chata wuja Biedronia (II) Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłó­ cą. Dla kontrastu Biedroń mó­ wi: - Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzas­ kania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia. Herbert Kopiec – jak zwykle: kontrower­ syjny temat z konserwatywne­ go punktu widzenia.

5

Kompania „Twardego” (V) „Poczekalnia” dostarczyła pis­ mo z podziękowaniem za przy­ czynienie się do zdemasko­ wania agentki gestapo, jaką okazała się radomska kurierka, rzekoma żona oficera; zbęd­ ne dodawać, ile mogła spro­ wadzić nieszczęść, a może już sprowadziła. Wojciech Kempa – kolejna część epopei od­ działu „Twardego”.

8

Akademickie szlaki ku niepodległości W Marszach Niepodległości nie widać przedstawicieli gre­ miów akademickich. Są widocz­ ni na wiecach i na czele mar­ szów KOD-u, razem z osobami zasłużonymi dla otumania­ nia Polaków. Józef Wieczorek o różnicach w stosunku do oj­ czyzny naukowców II RP i więk­ szości akademików współ­ czesnych.

10

Karol Godula, górnośląski król cynku Pożywką dla stworzenia je­ go legendy było przekonanie, że do tak ogromnego bogac­ twa można było dość tylko za sprawą piekielnych mocy, a nie dzięki własnym zdolnościom, pracowitości i oszczędności. Adam Frużyński o jednym z najsłynniejszych XIX-wiecz­ nych bogaczy Śląska.

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Przy obecnym układzie mię­ dzynarodowych sił i ambicji niepokorna Polska ma licznych przeciwników. Od mafii prze­ krętników VAT po handlarzy śmieciami i zwolenników hand­ lu w niedzielę oraz spacerów po świeżym powietrzu gale­ rii handlowych. Rafał Brzeski: dlaczego Zachód miesza się w sprawy Polski?


Dotyczy to jednak sytuacji, gdy postępowanie przed sądem innego państwa odnosi się do jego aktów

niektórych pojęć stosowanych w interpelacjach nr 20728.

o charakterze władczym, suwerennym. Nie przysługuje natomiast wówczas, gdy w grę wchodzą akty

KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

2

Skarb Państwa, będąc substratem Państwa, stanowi jeden podmiot nie mający odrębnych

innego rodzaju, tzn. akty niesuwerenne. Przykładowo zawarcie umowy sprzedaży, zawarcie umowy

organów. Minister Finansów ponownie podkreśla, że konstrukcję podmiotowości Państwa należy

o pracę z pracownikiem, który jest obywatelem państwa przyjmującego, traktowane są jako akty

rozpatrywać na dwóch płaszczyznach działania – odnoszących się do sfery imperium i dominium.

niesuwerenne. W odniesieniu do nich państwo nie może powołać się na immunitet suwerenny przed

W pierwszym przypadku Państwo, dbając o dobro publiczne, działa jako "władca", mając uprawnienia

sądem krajowym innego państwa.

i zobowiązania wypływające z prawa publicznego, a w drugim jako "właściciel" wyposażony

Reasumując, wskazane klauzule dotyczące uchylenia immunitetu jurysdykcyjnego w sferze

w uprawnienia i zobowiązania przypisane mocą prawa prywatnego. W sferze dominium Skarb Państwa

stosunków cywilnoprawnych, gdzie występuje zasada równości stron, służą jedynie usunięciu

KURIER·ŚL ĄSKI

jest podmiotem stosunków o charakterze cywilnoprawnym zgodnie z art. 34 Kodeksu cywilnego.

wątpliwości w tym zakresie w odniesieniu do inwestorów. Nie mogą być jednak odczytywane jako

O Skarbie Państwa jako osobie prawnej można mówić wówczas, gdy Państwo wykonuje za pomocą

zrzeczenie

swoich jednostek organizacyjnych niemających osobowości prawnej (stationes fisci) swoje zadania

w sprawach, gdzie Państwo dokonuje aktów o charakterze władczym.

się

suwerenności

przez

Rzeczpospolitą

Polską,

czy

immunitetu

jurysdykcyjnego

społeczne i gospodarcze (dominium) pozbawione charakteru publicznoprawnego (władczego), a więc

Warszawa,

2018 r.

Warszawa,

2018 r.

Warszawa,

2018 r.

I TECHNOLOGII

DIN-III.054.19.2018.JK DIN-III.054.19.2018.JK

Pan Marek Kuchciński Pan Marszałek Marek Kuchciński Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej Pan Marszałek Marek Sejmu Kuchciński Rzeczypospolitej Polskiej Marszałek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej

DIN-III.054.19.2018.JK

Szanowny Panie Marszałku,

Zgodnie z prawem międzynarodowym, suwerenność państwa jest rozumiana jako źródło kompetencji państwa do zaciągania zobowiązań międzynarodowych. Zasadniczo w tym paradygmacie

cywilnoprawna takiej jednostki jest czynnością Skarbu Państwa, bowiem jednostki te działają na

każde państwo z założenia jest suwerenne (inaczej nie mogłoby być postrzegane jako państwo).

rachunek Skarbu Państwa. Natomiast Państwo, gdy podejmuje czynności władcze z zakresu prawa

Zrzeknięcie się suwerenności oznaczałoby zatem rezygnację z państwowości. Trudno zatem zgodzić

publicznego (imperium), które nie należą do sfery prawa cywilnego (dominium), nie występuje jako

się z zawarta w interpelacji tezą „o zrzeknięciu się suwerenności wobec koncernu FIAT”. Kwestia ta

Skarb Państwa będący osobą prawną w rozumieniu art. 34 k.c. Przepisy polskiego kodeksu cywilnego

została w szczególności wyjaśniona w okresie międzywojennym w orzecznictwie Stałego Trybunału

są jasne w powyższym zakresie. Przykładowo, emitując papiery wartościowe Skarb Państwa nie

Sprawiedliwości Międzynarodowej (organu sądowego Ligii Narodów), według którego zaciąganie

występuje w Zatem, sferze władztwa publicznego, a spory w co tymdozakresie są rozstrzygane przez sądy powszechne. aby uniknąć wszelkich wątpliwości statusu Skarbu Państwa działającego

zobowiązań międzynarodowych przez państwo nie stanowi naruszenia jego suwerenności, ale jest

powszechne. Zatem, aby uniknąć wszelkich zwątpliwości co do statusu Skarbu Państwa działającego w obrocie cywilnoprawnym w stosunkach inwestorami zagranicznymi, oświadczenia dotyczące Dokument elektronicznie przez: Marcin w obrociepodpisany cywilnoprawnym w stosunkach z Ociepa inwestoramiw zagranicznymi, dotyczące uchylenia immunitetu jurysdykcyjnego są wprowadzane standardowych oświadczenia dokumentacjach. Takie Data podpisu: 12 lipca 2018 uchylenia immunitetu jurysdykcyjnego są Krzyży wprowadzane w standardowych dokumentacjach. Takie dokumentacje są w tym zakresie obwiązującym na 22rynku Unii Europejskiej czy innych Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, standardem Plac Trzech 3/5, 00-507 Warszawa; tel.: 273 70 40, faks: 22 262 98 61, www.mpit.gov.pl

Konstytucyjny w zakresie członkostwa Rzeczpospolitej Polskiej w Unii Europejskiej.

dokumentacjerynkach są w tym zakresie zstandardem obwiązującym na rynku Europejskiej innych których każdy suweren korzysta. Nie Unii stanowi to jednak czy zrzeczenia rozwiniętych finansowych,

zauważyć, że pojęcie to współcześnie nie jest stosowane i praktyka międzynarodowa przyjmowania tego rodzaju rozwiązań (rozumianych jakoużywanego dobrowolna, okresowa terminu i zupełna rezygnacja państwa W kontekście w interpelacji „immunitetu władz zwierzchnich” niejasne jest,

się suwerenności działając cywilnoprawnych prawo,w takstosunkach jak każdy inny podmiot, doPaństwa. ochronyPaństwo sądowej swychw stosunkach praw. Państwo nie może ma jednak

z władztwa nad fragmentem swojego terytorium rzecz innego immunitetów, państwa) jesttak stosunkowo czy autor interpelacji odnosinasię do pojęcia jak są oneniewielka. rozumiane w prawie krajowym,

inny podmiot, doktóre ochrony swych praw. nie może stosunkach cywilnoprawnych, opartesądowej są na równości stron, Państwo wykorzystywać swoje jednak pozycji wwładczej jako

Polska aktualnie nie jest żadnymi tego rodzaju zobowiązaniami międzynarodowymi. czyzwiązana też w prawie międzynarodowym. W tym ostatnim zakresie - i ograniczając się do problematyki W kontekście używanego w interpelacji terminu „immunitetu władz zwierzchnich” niejasne jest, państwa - należy wyjaśnić,terminu że immunitety przysługują państwu, jegoniejasne funkcjonariuszom i jego własności W interpelacji kontekście odnosi używanego interpelacji władz zwierzchnich” jest, czy autor się dow pojęcia immunitetów,„immunitetu tak jak są one rozumiane w prawie krajowym,

cywilnoprawnych, oparte są nateż, równości stron, wykorzystywać swoje pozycji władczej jako jako zrzeczenie się Państwo w sferze które imperium. Dlatego przyjmowanie powyższego stanowiska

Pana Posła Józefaz Brynkusa w sprawie możliwości unieważnienia umowy definitywnej z firmą Fiat, która została zawarta naruszeniem prawa, co do Rady zasady suwerenności władz RP oraz repolonizacji Odpowiadając, z upoważnienia Prezesa Ministrów, na ponowną interpelację nr 20728

stanowiska jako są zrzeczenie się Państwo w sferze imperium. Dlatego jurysdykcyjnego też, przyjmowanie suwerenności Państwa i immunitetu jestpowyższego nieprozumieniem. Państwa suwerennie

przemysłu motoryzacyjnego w prawa, Polsce, poniżej przedstawiam stanowisko Finansów w odniesieniu do zwątpliwości Pana Posłacodotyczących umowy z Fiatem oraz statusu FCA została zawarta naruszeniem do zasady suwerenności władz RPMinistra orazkoncernu repolonizacji Posła dotyczących umowy z Fiatem oraz statusu koncernu FCA w odniesieniu wątpliwości Pana i jego fabryk motoryzacyjnego w do Polsce oraz stanowisko Ministra Sprawprzedstawiam Zagranicznych ograniczające się do wyjaśnienia stanowisko Ministra Finansów przemysłu w Polsce, poniżej i jego fabryk w do Polsce oraz stanowisko Ministra Zagranicznych ograniczające się do wyjaśnienia niektórych pojęć stosowanych wPana interpelacjach nrSpraw 20728. Posła dotyczących umowy z Fiatem oraz statusu koncernu FCA w odniesieniu wątpliwości pojęć stosowanych w interpelacjach 20728. iniektórych jego fabryk w Polsce oraz stanowisko MinistranrSpraw Zagranicznych ograniczające się do wyjaśnienia Skarb Państwa, będącw interpelacjach substratem Państwa, niektórych pojęć stosowanych nr 20728.stanowi jeden podmiot nie mający odrębnych

suwerenności Państwa i immunitetu że jurysdykcyjnego jest nieprozumieniem. Państwa są suwerennie równe. Oznacza to w konsekwencji, na gruncie zwyczajowego prawa międzynarodowego, państwo równe. Oznacza to wjurysdykcji konsekwencji, że na gruncie prawa międzynarodowego, wyłączone jest spod sądowniczej innego zwyczajowego państwa. Innymi słowy, państwo nie może państwo być bez wyłączone spod jurysdykcji sądowniczej innego państwa. Innymi słowy, państwo możepaństwa. być bez sądemnie innego swej zgodyjest pociągnięte do odpowiedzialności prawnej (cywilnej i innej) przed sądemsię innego państwa. swej zgody pociągnięte do odpowiedzialności (cywilnej i innej) przedodnosi Dotyczy to jednak sytuacji, gdy postępowanie prawnej przed sądem innego państwa do jego aktów Dotyczy to jednak sytuacji,suwerennym. gdy postępowanie przed sądem innegowówczas, państwa odnosi się do jego aktów o charakterze władczym, Nie przysługuje natomiast gdy w grę wchodzą akty o charakterze przysługuje zawarcie natomiastumowy wówczas, gdy w grę wchodzą akty innego rodzaju,władczym, tzn. akty suwerennym. niesuwerenne.Nie Przykładowo sprzedaży, zawarcie umowy

Skarb Państwa, będącponownie substratem Państwa,żestanowi jeden podmiotowości podmiot nie mający odrębnych organów. Minister Finansów podkreśla, konstrukcję Państwa należy

innego tzn. akty niesuwerenne. Przykładowo zawarcie umowy sprzedaży, zawarcie umowy o pracęrodzaju, z pracownikiem, który jest obywatelem państwa przyjmującego, traktowane są jako akty

organów. Minister Finansów podkreśla, żestanowi konstrukcję Państwa należy rozpatrywać naPaństwa, dwóch płaszczyznach działania – odnoszących się podmiotowości do sfery nie imperium i odrębnych dominium. Skarb będącponownie substratem Państwa, jeden podmiot mający

o pracę z pracownikiem, który przyjmującego, traktowane są jakoprzed akty W odniesieniu do jest nich obywatelem państwo nie państwa może powołać się na immunitet suwerenny niesuwerenne.

rozpatrywać na dwóch płaszczyznach działania odnoszących sięjako do "władca", sfery imperium i dominium. W pierwszym przypadku Państwo, dbając o dobro–publiczne, działa mając uprawnienia że konstrukcję podmiotowości Państwa należy organów. Minister Finansów ponownie podkreśla, W zobowiązania pierwszymna przypadku Państwo, dbając o dobro–publiczne, "władca", mając wyposażony uprawnienia publicznego, a w działa drugim jako "właściciel" irozpatrywać wypływające z prawa dwóch płaszczyznach działania odnoszących sięjako do sfery imperium i dominium. a w działa drugim jako "właściciel" wyposażony iW zobowiązania wypływające z prawa w uprawnienia i zobowiązania przypisane mocą prawa prywatnego. Wjako sferze dominium Skarb Państwa pierwszym przypadku Państwo, dbającpublicznego, o dobro publiczne, "władca", mając uprawnienia w uprawnienia mocą prawa prywatnego. W sferze Skarb Państwa podmiotemi zobowiązania stosunków o przypisane charakterze cywilnoprawnym zjako art. dominium 34 Kodeksu cywilnego. ijest zobowiązania wypływające z prawa publicznego, a w zgodnie drugim "właściciel" wyposażony jest podmiotem stosunków o przypisane charakterze cywilnoprawnym zgodnie zPaństwo art. dominium 34 wykonuje Kodeksu cywilnego. O Skarbie Państwa jako osobie prawnej można mówićprywatnego. wówczas, gdy za pomocą Skarb Państwa w uprawnienia i zobowiązania mocą prawa W sferze O Skarbie Państwa jako osobie prawnej można mówić wówczas, gdy (stationes za pomocą fisci) swoje zadania swoich jednostek organizacyjnych niemających osobowości prawnej cywilnoprawnym zgodnie zPaństwo art. 34 wykonuje Kodeksu cywilnego. jest podmiotem stosunków o charakterze fisci) swoje zadania swoich jednostek organizacyjnych niemających prawnej społeczne iPaństwa gospodarcze (dominium) pozbawione charakteru publicznoprawnego (władczego), a więc O Skarbie jako osobie prawnej można osobowości mówić wówczas, gdy (stationes Państwo wykonuje za pomocą społeczne i gospodarcze (dominium) pozbawione charakteru prawnej publicznoprawnego (władczego), a więc gdy występuje w stosunkach cywilnoprawnych oosobowości charakterze majątkowym i niemajątkowym innymi swoich jednostek organizacyjnych niemających (stationes fisci) swoje zzadania gdy występuje w stosunkach cywilnoprawnych o charakterze majątkowym i niemajątkowym z innymi podmiotami na zasadzie równorzędności (partnerstwa). W tych przypadkach każda czynność społeczne i prawnymi gospodarcze (dominium) pozbawione charakteru publicznoprawnego (władczego), a więc podmiotami prawnymi na zasadzie (partnerstwa). W tych przypadkach czynność cywilnoprawna takiej jednostki jestrównorzędności czynnościąo Skarbu Państwa, bowiem jednostki każda te działają na i niemajątkowym z innymi występuje w stosunkach cywilnoprawnych charakterze majątkowym gdy na cywilnoprawna takiej jednostki jestrównorzędności czynnością Skarbu Państwa, bowiem jednostkiz każda te działają rachunek Skarbu Państwa. Natomiast Państwo, gdy podejmuje czynności władcze zakresu prawa podmiotami prawnymi na zasadzie (partnerstwa). W tych przypadkach czynność rachunek Skarbu Państwa. Natomiast Państwo, gdy podejmuje czynności władcze zakresu prawa publicznego (imperium), które nie do sfery prawa cywilnego (dominium), niez występuje jako cywilnoprawna takiej jednostki jestnależą czynnością Skarbu Państwa, bowiem jednostki te działają na

Winnego odniesieniu do nich państwo nie może powołać się na immunitet suwerenny przed niesuwerenne. sądem krajowym państwa. sądem krajowym innego państwa.klauzule dotyczące uchylenia immunitetu jurysdykcyjnego w sferze Reasumując, wskazane Reasumując, wskazanegdzie klauzule dotyczące uchylenia immunitetu w sferze stosunków cywilnoprawnych, występuje zasada równości stron, jurysdykcyjnego służą jedynie usunięciu stosunków cywilnoprawnych, występuje zasada równości stron, służą jedynie usunięciu wątpliwości w tym zakresie w gdzie odniesieniu do inwestorów. Nie mogą być jednak odczytywane jako przez Rzeczpospolitą Polską, czy zrzeczenie w sprawach, się gdziesuwerenności Państwo dokonuje aktów o charakterze władczym.

immunitetu

W

iceminister obecnego Rzą­ du RP, powołując się na Ministra Finansów i Mi­ nistra Spraw Zagranicznych, traktuje suwerenność Państwa w sposób kupie­ cki, tak jakby to był towar w obrocie międzynarodowym! Jako dowód przytoczę kilka cytatów z pisma Sekretarza Stanu M. Ociepy: „Co do statusu Skarbu Pańs­ twa działającego w obrocie cywilno-

Z

wiązek tego trojga praw jest jak najściślejszy i zależność wzajemna ciągła, wchodzą­ ca nawet w drobne szczegóły. Wszelkie, choćby najlżejsze naruszenie rodzimego trójprawa niesie uszczerbek rodzimej cywilizacji, a w szczerbę czy wyłom wkracza natychmiast cywiliza­ cja inna, obca i współzawodnicząca”. Według Konecznego podstawą cy­ wilizacji jest rodzina i własność oraz forma przekazywania tej własności potomnym zgodnie ze zwyczajami narodu. Tymczasem różni postępowi myśliciele, twórcy coraz bardziej libe­ ralnych ideologii i głosiciele multikulti od dawna zapewniają, że tylko pozbycie się gorsetu rodziny, narodu i chrześci­ jańskiego dekalogu zapewni powszech­ ną wolność, równość i braterstwo – czyli fundament wspaniałego narodu europejskiego. Chętnych szczegółów odsyłam do książki „Nowoczesność, nacjonalizm i naród europejski”, której autorzy stwierdzają otwarcie, że „wa­ runkiem absolutnie niezbędnym dla stworzenia narodu europejskiego jest cywilizacyjna unifikacja Europy, przy czym matrycą jednoczącą nie może być cywilizacja łacińska (...). Aby utworzyć naród europejski, konieczne byłoby wstępne cywilizacyjne ujednolicenie wszystkich Europejczyków przez jedną z kilku innych cywilizacji (...)”. Zaproszenie imigrantów, narzu­ cenie przymusowej relokacji tak zwa­ nych nachodźców, kary dla opornych, hojne zwroty kosztów dla spolegli­ wych, to elementy tej wstępnej uraw­ niłowki cywilizacyjnej realizowanej ochoczo przez ideologicznie twarde jądro euro-establishmentu i bruksel­ ską biurokrację. Innymi elementami tej urawniłowki (bardziej tu pasuje termin ‘glajszacht’) są różne pomysły na „pogłębianie integracji” Unii Euro­ pejskiej poprzez proponowane przez francuskiego prezydenta Emmanue­ la Macrona ministerstwo gospodarki

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

-praw­nym w stosunkach cywilno­ prawnych z inwestorami zagraniczny­ mi, oświadczenia dotyczące uchylenia immunitetu jurysdykcyjnego są wpro­ wadzane w standardowych dokumen­ tacjach”. „Przykładowo zawarcie umowy sprzedaży, zawarcie umowy o pracę z pracownikiem, który jest obywatelem państwa przyjmującego, traktowane są jako akty niesuwerenne”.

i finansów strefy euro, idea integracji polityki bezpieczeństwa oraz tworze­ nie euroarmii. Euroarmia to w Europie żadna nowość. Wyjściowym modelem były utworzone przez Heinricha Himmlera ochotnicze jednostki Waffen-SS, w któ­ rych pod dowództwem oficerów nie­ mieckich służyli ochotnicy z różnych krajów. Międzynarodowy charakter Waffen-SS miał być świadectwem, że

sieniu dorodzaju inwestorów”. centrum ażi po lewą prawicę niestety tego (rozumianych jako dobrowolna, okresowa zupełna rezygnacjaniewielka. państwa z władztwa nadrozwiązań fragmentem swojego terytorium na rzecz innego państwa) jest stosunkowo Argumenty typowo kupieckie, oddali już naszą suwerenność ekono­ swojego terytorium na rzecz innego państwa) jest stosunkowo niewielka. zPolska władztwa nad fragmentem aktualnie nie jest związana żadnymi tego rodzaju zobowiązaniami międzynarodowymi. Polskabardzo aktualnie nieniebezpieczne jest związana żadnymi tego zobowiązaniami międzynarodowymi. jednak dlarodzajumiczną w obce ręce, a te resztki majątku przyszłoś­ci Rzeczpospolitej, bo jeżeli narodowego, których jeszcze nie zdążo­ wartości najwyższe, do których należy no przehandlować, są nadal zagrożone suwerenność Polski, stawia się poniżej tzw. standardem uchylania immunitetu interesów jakiegoś tam inwestora za­ 2 jurysdykcyjnego! granicznego, to to już pachnie zdradą 2 Warto w tym miejscu przytoczyć stanu! Wygląda na to, że dla podsekre­ jeszcze jeden cytat z ministerialnego tarza Marcina Ociepy interes każdego kupczenia: „Uchylenia immunitetu ju­ inwestora stawiany jest ponad jurys­ rysdykcyjnego są wprowadzane w stan­ dykcją Konstytucji RP, która gwarantu­ dardowych dokumentacjach. Takie doku­ je Polsce, reprezentowanej m.in. przez mentacje są w tym zakresie standardem Skarb Państwa, pełną suwerenność nie obowiązującym na rynku Unii Europej­ tylko wobec obcych wojsk, ale również skiej czy innych rozwiniętych rynkach fi­ wobec obcych inwestorów, którzy u nas nansowych”. Jakże gorzko można stwier­ powinni podlegać naszej jurysdykcji. dzić, że wczoraj Moskwa, a dziś Bruksela W 100-lecie odzyskania niepodleg­ niepodległość nam zabiera. łości przerażać musi ujawniony przez Pan wiceminister Ociepa po­ ww. wiceministra fakt, iż oświadczenia suwa się niestety również do pisania

niemieckie źródła o Polakach w służbie Schutzstaffeln nie wspominają.

S

tempel Waffen-SS, a przynajmniej założonego przez byłych SS-ma­ nów miesięcznika pod tytułem „Nation Europa” (Naród Europa), noszą również inne koncepcje cywilizacyjne Brukseli. Periodyk ten miał znamienny podtytuł Miesięcznik w służbie europejskiego uporządkowania. No i porządko­

wał kontynent, zalecając zjednoczenie się narodów europejskich we wspólne państwo z silnym rządem prowadzą­ cym kontynentalną politykę obronną, zagraniczną, gospodarczą, finansową i socjalną. Przy okazji zwracano z na­ ciskiem uwagę, że ta zjednoczona Eu­ ropa upomni się o zwrot przez Polskę „zrabowanych terenów” niemieckich i zmusi Warszawę do przyznania, że to Polska ponosi główną odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej, gdyż nie zgodziła się na zrozumiałe i uzasadnio­ ne żądania powrotu Gdańska do Rzeszy i utworzenia eksterytorialnego korytarza do tego miasta. Trwałość naszych granic to ko­ lejna kwestia, która zmusza do

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

z up. zMarcin up. Ociepa Podsekretarz Marcin OciepaStanu (podpisano elektronicznie) Podsekretarz Stanu

każde państwo z założenia jest suwerenne (inaczej nie mogłoby być postrzegane państwo). Zrzeknięcie się suwerenności oznaczałoby zatem rezygnację z państwowości. Trudno jako zatem zgodzić

Redaktor naczelna

A

z up. Z wyrazami szacunku Marcin Ociepa Z wyrazami szacunku Podsekretarz Stanu

Zrzeknięcie sięwsuwerenności oznaczałoby zatemsięrezygnację z państwowości. Trudno zatem zgodzić się z zawarta interpelacji tezą „o zrzeknięciu suwerenności wobec koncernu FIAT”. Kwestia ta

ŚLĄSKI KURIER WNET

G

Z wyrazami szacunku

Zgodnie z prawem międzynarodowym, suwerenność państwa jest rozumiana jako źródło kompetencji państwa do zaciągania zobowiązań międzynarodowych. Zasadniczo w tym paradygmacie

zastanowienia. Niemcy mają Federal­ ny Trybunał Konstytucyjny w Karlsru­ he, ale nie mają konstytucji. Ostatni, 146 artykuł Grundgesetz, czyli nadanej przez mocarstwa okupacyjne w 1949 roku Ustawy Zasadniczej głosi, że „po urzeczywistnieniu jedności i wolności Niemiec” utraci ona „moc obowiązu­ jącą w dniu, w którym wejdzie w życie konstytucja przyjęta w drodze swo­ bodnej decyzji Narodu Niemieckiego”.

Rafał Brzeski

Adres redakcji śląskiej

zawartej między Fiatem Auto S.p.A. a Skarbem Państwa,Definitywna). reprezentowanym przez Ministra Finansów, oraz Fabryką Samochodów Małolitrażowych S.A. (Umowa oraz Fabryką Samochodów Małolitrażowych S.A. (Umowa Definitywna).

kompetencji państwa do zaciągania zobowiązań międzynarodowych. Zasadniczo w tymjako paradygmacie każde państwo z założenia jest suwerenne (inaczej nie mogłoby być postrzegane państwo).

Zagrożenia z Zachodu

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

zawartej między Fiatem Auto S.p.A. a Skarbem Państwa, reprezentowanym przez Ministra Finansów, W związku z powyższym wyjaśnieniem, ponownie informuję, że minister właściwy do spraw oraz Fabrykąwyjaśnieniem, Samochodów Małolitrażowych S.A. (Umowa Definitywna). W związku z powyższym informuję, minister właściwy do1992 spraw gospodarki nie rozważa możliwości unieważnieniaponownie ani zmiany brzmieniażeumowy z dnia 28 maja r. gospodarki nie rozważa możliwości unieważnienia ani zmiany brzmienia umowy z dnia 28 maja 1992 r. zawartej między Fiatem Auto S.p.A. a Skarbem Państwa, reprezentowanym przez Ministra Finansów,

Zgodnie z prawem międzynarodowym, suwerenność państwa jest rozumiana jako źródło

O zagrożeniach ze Wschodu słychać często. O tych z Zachodu znacznie rzadziej, a jest ich bez liku. Dużych i małych. Z perspektywy pokoleń najgroźniejsze są zagrożenia dla naszej, ukształtowanej przez wieki, łacińskiej cywilizacji, czyli „odrębnej metody życia zbiorowego”. Feliks Koneczny pisał, że „fundamentem każdej cywilizacji jest trójprawo, to jest prawo familijne, majątkowe i spadkowe.

cała Europa popiera III Rzeszę i jed­ noczy się ideologicznie z Berlinem. Nie było to puste świadectwo. Obergruppenfuhrer-SS Felix Steiner, jeden z czołowych dowódców Waffen-SS podał, że w latach 1940–1945 w for­ macjach SS służyło z grubsza licząc: 55 000 Holendrów, 20 000 Francuzów, 23 000 Flamandów, 20 000 Walonów, 6 000 Norwegów, 6 000 Duńczyków, 16 000 Włochów, 31 500 Łotyszów, 20 000 Estończyków, 20 000 Ukraiń­ ców, 800 Szwajcarów, 300 Słowaków oraz 80 ochotników z Liechtensteinu. Służyli w formacjach SS Litwini, służyli Szwedzi, Rumuni, Bułgarzy, Serbowie, służyli muzułmanie, Hindusi i obywa­ tele Stanów Zjednoczonych, ale nawet

W związku z powyższym wyjaśnieniem, ponownie informuję,prywatnymi że minister właściwy do spraw przed własnymi sądami krajowymi, w szczególności w odniesieniu do sporów z podmiotami funkcjonującymi w tym państwie. funkcjonującymi w tymgospodarki państwie. nie rozważa możliwości unieważnienia ani zmiany brzmienia umowy z dnia 28 maja 1992 r.

w sprawach, gdzie Państwo dokonuje aktów o charakterze władczym.

Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, Plac Trzech Krzyży 3/5, 00-507 Warszawa; tel.: 22 273 70 40, faks: 22 262 98 61, www.mpit.gov.pl

Rajmund Pollak

przedrządowych własnymi poza sądami krajowymi, w szczególności w odniesieniu sporów podmiotami prywatnymi celów granicami tj. wtych sytuacji pojawia do siępaństwa kwestiazna wykorzystywanej ile państwo obcedo może wykonywać swoją jurysdykcjępaństwa, względem formgdy reprezentacji za 2 funkcjonującymi w tymjurysdykcję państwie. ile państwo obce może wykonywać swoją względem tych form reprezentacji państwa za granicą. W świetle prawa międzynarodowego organy państwa nie mogą powoływać się na immunitet granicą. W świetle prawa międzynarodowego organy państwa niedo mogą powoływać się naprywatnymi immunitet przed własnymi sądami krajowymi, w szczególności w odniesieniu sporów z podmiotami

jurysdykcyjnego

Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, Plac Trzech Krzyży 3/5, 00-507 Warszawa; tel.: 22 273 70 40, faks: 22 262 98 61, www.mpit.gov.pl

Kupczenie niepodległością poprzez zrzekanie się suwerenności!

do celów rządowych granicami państwa, tj. w sytuacji gdy pojawia się kwestia na wykorzystywanej czy autor odnosi się do pojęcia immunitetów, tak poza jak są rozumiane w prawie krajowym, czy też winterpelacji prawie międzynarodowym. W tym ostatnim zakresie - ione ograniczając się do problematyki ile państwo obceWmoże wykonywać swoją -jurysdykcję względem tych form reprezentacji państwa za czy też w- należy prawiewyjaśnić, międzynarodowym. ostatnim zakresie ograniczając się do problematyki państwa że immunitety tym przysługują państwu, jegoi funkcjonariuszom i jego własności granicą. W świetle prawa międzynarodowego organy państwa nie mogą powoływać się na immunitet państwa - należy do wyjaśnić, że immunitety państwu, tj. jego funkcjonariuszom i jego własności celów rządowych pozaprzysługują granicami państwa, w sytuacji gdy pojawia się kwestia na wykorzystywanej

wątpliwości w zakresie w odniesieniu do inwestorów. Nie mogą jednak odczytywane jako siętymsuwerenności przez Rzeczpospolitą Polską, czy być immunitetu jurysdykcyjnego zrzeczenie

się suwerenności wwobec koncernu Stałego FIAT”. Kwestia ta się z zawarta w interpelacji tezą „o zrzeknięciu została w szczególności wyjaśniona w okresie międzywojennym orzecznictwie Trybunału publicznego (imperium), które nie należą do sfery prawa (dominium), jako Skarb Państwa będący osobą prawną wPaństwo, rozumieniu 34 cywilnego k.c. Przepisy polskiego kodeksu cywilnego rachunek Skarbu Państwa. Natomiast gdyart. podejmuje czynności władczenie z występuje zakresu prawa „Reasumując, wskazane klauzule dotyczące wyrzeczenia się immunitetu Odpowiedź Sekretarza Stanu w Ministerstwie została w szczególności wyjaśniona(organu w okresie międzywojennym w orzecznictwie Stałego zaciąganie Trybunału sądowego Ligii Narodów), według którego Sprawiedliwości Międzynarodowej Skarb Państwa będący osobą prawną w rozumieniu art. 34 cywilnego k.c. Przepisy polskiegoSkarb kodeksu cywilnego zakresie. Przykładowo, papiery wartościowe Państwa nie są jasne w (imperium), powyższym jako publicznego które nie należą do sferyemitując prawa (dominium), nie występuje dotyczące uchylenia immunitetu jurys­ jurysdykcyjnego mają już charakter Sprawiedliwości Międzynarodowej (organu sądowego Ligii naruszenia Narodów), jego według którego zaciąganie zobowiązań międzynarodowych przez państwo nie stanowi suwerenności, ale jest Przedsiębiorczości i prawną Technologii RPwartościowe z 11Skarb lipca są jasne ww powyższym zakresie. Przykładowo, emitując papiery Państwa nie występuje sferze władztwa publicznego, a spory zakresie są rozstrzygane przez sądy Skarb Państwa będący osobą w rozumieniu art.w34tym k.c. Przepisy polskiego kodeksu cywilnego dykcyjnego w sferze stosunków cywil­ standardowy, bo to oznacza, żejest w rze­ zobowiązań międzynarodowych przez państwo nie stanowi naruszenia jego suwerenności, ale wyrazem realizacji tej suwerenności. Analogiczne zasadniczo stanowisko zajął polski Trybunał publicznego, a spory w tym zakresie są rozstrzygane przez sądy występuje sferze władztwa są jasne ww powyższym zakresie. Przykładowo, emitując papiery wartościowe Skarb Państwa nie 2018 r.występuje na ponowną interpelację Pana Posła JóDokument podpisany elektronicznie przez: Marcin Ociepa noprawnych, gdzie występuje zasada czywistości utraciliśmy już suweren­ zajął polski Trybunał wyrazem realizacji tej suwerenności. Analogiczne zasadniczo stanowisko Konstytucyjny w zakresie członkostwa Rzeczpospolitej Polskiej w Unii Europejskiej. w sferze władztwa publicznego, a spory w tym zakresie są rozstrzygane przez sądy Data podpisu: 12 lipca 2018 Dokument podpisany elektronicznieprzerażać przez: Marcin Ociepa wszystkich miłuKonstytucyjny w służą zakresiejedynie członkostwa Rzeczpospolitej Polskiej w Unii„terenu Europejskiej. eksterytorialnego” należy W odniesieniu do stosowanego w interpelacji terminu zefa Brynkusa może równości stron, usunięciu ność ekonomiczną! Data podpisu: 12 lipca 2018 Dokument podpisany elektronicznie przez: Marcin Ociepa W odniesieniu stosowanego interpelacji „terenu eksterytorialnego” należy zauważyć, że pojęcie todowspółcześnie nie wjest stosowaneterminu i praktyka międzynarodowa przyjmowania wątpliwości w tym zakresie w odnie­ Władcy III RP od lewicy poprzez jących suwerenność Data podpisu: 12 lipca 2018 Rzeczpospolitej Polaków! zauważyć, że rozwiązań pojęcie to współcześnie stosowane okresowa i praktyka imiędzynarodowa przyjmowania tego rodzaju (rozumianych nie jakojest dobrowolna, zupełna rezygnacja państwa Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, Plac Trzech Krzyży 3/5, 00-507 Warszawa; tel.: 22 273 70 40, faks: 22 262 98 61, www.mpit.gov.pl

W odniesieniu do stosowanego w interpelacji terminu „terenu eksterytorialnego” należy

z których suweren korzysta. Nie stanowi to jednak rozwiniętych rynkach finansowych, się suwerenności Państwa. Państwo działająckażdy w stosunkach cywilnoprawnych ma prawo, takzrzeczenia jak każdy

Szanowny Panie Marszałku, Odpowiadając, z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów, na ponowną interpelację nr 20728 Szanowny Panie Marszałku, Odpowiadając, z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów,umowy na ponowną interpelację nr 20728 Pana Posła Józefa Brynkusa w sprawie możliwości unieważnienia definitywnej z firmą Fiat, która została zawarta z Brynkusa naruszeniem co poniżej do zasady suwerenności władz RP Ministra oraz repolonizacji stanowisko Finansów przemysłu motoryzacyjnego w prawa, Polsce, przedstawiam Pana Posła Józefa w sprawie możliwości unieważnienia umowy definitywnej z firmą Fiat, która

wyrazem realizacji tej suwerenności. Analogiczne zasadniczo stanowisko zajął polski Trybunał

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Oba państwa niemieckie – Budesrepublik i Niemiecka Republika Demo­ kratyczna – połączyły się w 1990 roku. Minęło prawie 30 lat, a konstytucji na­ dal nie ma. Rodzi się więc pytanie: co stoi na przeszkodzie? Pewne światło rzucają orzeczenia Trybunału Konsty­ tucyjnego w Karlsruhe, które według konstytucjonalistów nakładają rygory i tworzą ramy, których ani urzędnicy rządowi, ani politycy, ani parlament nie mogą przekroczyć. Powtarzające się brzmienie orzeczeń tego Trybunału jest znamienne. Orzeczenie z 25 września 1952 roku stwierdza, że Rzesza Niemiecka istnieje nadal jako „jedność państwo­ woprawna”.

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

(podpisano elektronicznie)

(podpisano elektronicznie)

nieprawdy. Oto cytat: „Przyjmowanie powyższego stanowiska jako zrzeczenie się suwerenności Państwa i immunite­ tu jurysdykcyjnego jest nieporozumie­ niem. Państwa są suwerennie równe. Oznacza to w konsekwencji, że na grun­ cie zwyczajowego prawa międzynaro­ dowego państwo wyłączone jest spod jurysdykcji sądowniczej innego pań­ stwa. Innymi słowy państwo nie może być bez swej zgody pociągnięte do od­ powiedzialności prawnej (cywilnej i in­ nej) przed sądem innego państwa”. Łgar­ stwo podsekretarza stanu tkwi w fakcie, że w 1992 roku ówczesny Minister Fi­ nansów Andrzej Olechowski podpisał z koncernem FIAT Umowę Definityw­ ną, w której po ww. klauzurze wyrze­ czenia się suwerenności jurysdykcyjnej 3 3 zamieszczono jednoznaczny zapis, że wszelkie spory, które mogłyby wyniknąć ze skutków tej Umowy, będą rozstrzy­ gane na gruncie jurysdykcji szwajcar­ skiej. Zatem podsekretarz Ociepa bez­ czelnie kłamie, bo nasze państwo może być pozwane przed sądy w Szwajcarii,

jako że wyraziło na to zgodę podpisem Andrzeja Olechowskiego! Skoro Podse­ kretarz Stanu powołał się na Ministra Finansów, to chyba był świadomy tego, co pisze w odpowiedzi na interpelację Posła Józefa Brynkusa? Reasumując: moim zdaniem, dla zachowania suwerenności Rzeczypo­ spolitej konieczna jest poselska inicja­ tywa ustawodawcza dotycząca zaka­ zu stosowania w jakiejkolwiek formie przez wszystkie władze RP klauzuli wyrzekania się suwerenności i wyrze­ kania się immunitetu jurysdykcyjnego! Ponadto należałoby skierować do Marszałka Sejmu wniosek poselski o uruchomienie procedury pociąg­ 3 nięcia do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu tych wszystkich ministrów, wiceministrów, sekretarzy i podsekretarzy stanu, którzy, działając w imieniu Skarbu Państwa, podpisali haniebną klauzulę o uchyleniu immu­ nitetu jurysdykcyjnego lub wyrzecze­ niu się suwerenności w jakimkolwiek zakresie. K

Orzeczenie z 17 sierpnia 1956 ro­ ku potwierdza, iż Rzesza Niemiecka „pomimo załamania w 1945 roku nie uległa likwidacji”. Prawie 20 lat później orzeczenie z 31 lipca 1973 roku jeszcze raz przy­ pomina, że Rzesza Niemiecka nie prze­ stała istnieć mimo bezwarunkowej ka­ pitulacji sił zbrojnych w maju 1945 roku i sprawowania przez cztery lata obcej władzy na jej dawnym terytorium. Jeżeli zdaniem najwyższego try­ bunału Republiki Federalnej Rzesza Niemiecka nadal istnieje, to dla nas, Polaków, istotne jest pytanie: jakie są jej granice? Oceniając zakres Grundgesetz, Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z 4 maja 1955 roku jasno stwierdził, że „Ustawa Zasadnicza traktuje Niemcy jako państwo, które obejmuje cały na­ ród niemiecki w granicach z 31 grudnia 1937 roku i istnieje po dzień dzisiejszy”. Pewnie dla uniknięcia wątpliwości Try­ bunał wyjaśnia w tym orzeczeniu, że rząd federalny „reprezentuje pogląd, iż Republika Federalna Niemiec jest identyczna z Rzeszą Niemiecką w jej granicach z 31 grudnia 1937 roku”.

krzywda. Federalne prawo przyznaje status wypędzonego każdemu obywa­ telowi Niemiec, który „z jakiegokol­ wiek powodu opuścił tereny zajmowane przez III Rzeszę podczas wojny”. Tak więc zgodnie z prawem „wypędzonym” jest nie tylko Niemiec, który zamiesz­ kiwał polskie Ziemie Odzyskane, ale również żołnierz Wehrmachtu, który stacjonował na terenach II RP, urzęd­ nik niemieckiej administracji okupa­ cyjnej w Generalnej Guberni, SS-man, gestapowiec czy strażnik obozu kon­ centracyjnego, który zwiał ze strachu przed wymiarem sprawiedliwości Pań­ stwa Podziemnego, Armią Krajową lub zbliżającym się frontem wschodnim. Co więcej, status „wypędzonego” jest dziedziczny i przechodzi na następne pokolenia, umożliwiając w pełni legal­

Przy obecnym układzie międzynarodowych sił i ambicji niepokorna Polska ma licznych przeciwników. Od mafii przekrętników VAT po handlarzy śmieciami i zwolenników handlu w niedzielę oraz spacerów po świeżym powietrzu galerii handlowych.

K

onsekwencją takiej wykład­ ni prawa jest orzeczenie z 22 września 1955 roku, któ­ re stwierdza: „Miasto Breslau (...) nale­ ży po dziś dzień do terytorium Rzeszy Niemieckiej, dla którego zasięgu mia­ rodajne są granice z 31 grudnia 1937 roku (...) Co prawda, w okręgu tym ciągle jeszcze niemożliwe jest działa­ nie niemieckiej suwerenności praw­ nej, co jednak nie oznacza, iż przestała ona istnieć”. W prawie Republiki Federalnej Niemiec umocowani są również for­ malnie tak zwani „wypędzeni” (Vertriebene), których odznakę dumnie za­ kłada kanclerz Angela Merkel. Według niej dla „wypędzenia” nie ma ani mo­ ralnego, ani politycznego uzasadnie­ nia, a wypędzonych spotkała bolesna

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

ne domaganie się spełnienia „nadanego przez Boga prawa do stron ojczystych”. Wedle granic z 1937 roku do Rze­ szy należą i podlegają „niemieckiej su­ werenności prawnej” nie tylko ziemie polskie, ale również Obwód Kalinin­ gradzki, który stanowi „kuriozum w kategoriach politycznych i praw­ nych na światową skalę”. Okazuje się bowiem, że „nie istnieje żaden formal­ ny akt określający prawny status mię­ dzynarodowy tego obszaru”. Dokończenie na stronie 11

Nr 50 · SIERPIEŃ 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 45) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania Warszawa 04.08.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

MINISTER PRZEDSIĘBIORCZOŚCI MINISTER I TECHNOLOGII PRZEDSIĘBIORCZOŚCI MINISTER I TECHNOLOGII PRZEDSIĘBIORCZOŚCI

gdy występuje w stosunkach cywilnoprawnych o charakterze majątkowym i niemajątkowym z innymi podmiotami prawnymi na zasadzie równorzędności (partnerstwa). W tych przypadkach każda czynność


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

P

o skumulowaniu się pewnej (demograficznej) masy kry­ tycznej, zawsze w historii świata następowała eksplozja polityczna lub cywilizacyjna o dziś nam znanych, ale wówczas nieprzewidywal­ nych następstwach. Raz dobrych, raz złych. Dla jednych dobrych, dla innych niedobrych. Dotyczy to nie tylko naro­ dów, ale i religii, kultury, technologii, nauki i wielu innych dziedzin. Dwa tysiące lat temu w starożyt­ nym Rzymie pojawiła się niewielka grupa chrześcijan, którzy z wielkim trudem szerzyli nową wiarę i zdobywali w ten sposób niewielu współwyznaw­ ców. Wobec masowych prześladowań wydawało się, że szybko znikną. Do­ piero po kilku pokoleniach Rzymianie zauważyli ze zdziwieniem, że chrześ­ cijanie różnych nacji i języków, choć biedni, są bardzo liczni i to nie dzięki prozelityzmowi, czyli nawracaniu po­ gan, ale dlatego, że mieli mocne, nie­ rozpadające się rodziny, wiele dzieci oraz skuteczne systemy wychowania i wzajemnego wsparcia w potrzebie. Zauważono to za późno, gdy masa kry­ tyczna została przekroczona. Z nowym zjawiskiem nie dało się walczyć. Można było tylko poddać się chrześcijaństwu. Ta historia się na naszych oczach po­ wtarza, ale dotyczy już innej religii.

– liczba ludności utrzymywałaby się na stałym poziomie. Wiemy jednak, że z różnych powodów nie każda kobieta będzie rodzić. Nie każda dziewczynka nawet dożyje wieku rozrodczego. Przy­ jęto więc, że – przy najlepszej nawet opiece medycznej w czasach pokojo­ wych – kobieta powinna urodzić więcej niż dwoje dzieci, by zapewnić zastępo­ walność pokoleń. Podawana jest liczba 2,15 jako minimalna średnia, by staty­ stycznie to osiągnąć. Niestety dzietność wśród europejskich aborygenów jest znacznie niższa. Rzadko zdajemy so­ bie sprawę, co to dla Europy oznacza w ostatecznym rachunku, ale już wie­

jednak pamiętać, że Rzymianie też nie rozpatrywali tak odległej perspektywy. Zlekceważyli fakt, że nie są jedynymi mieszkańcami Ziemi. Obok rozwijały się plemiona barbarzyńskie, które sta­ rożytnemu Rzymowi ustępowały pod każdym względem cywilizacyjnym. Jednak któregoś dnia przeważyły li­ czebnie i gdy wśród zdolnych do nosze­ nia broni nierównowaga przekroczyła pewną miarę, opanowali wciąż potężny Rzym nie tyle bronią, bogactwem czy technologią, co liczbą. Historia świata jest pełna podob­ nych zdarzeń, choć zdarzały się też re­ alizacje innych scenariuszy. Aborygeni

Aborygeni Europy W Europie obserwujemy inne zjawisko w masowy sposób naruszające odwiecz­ ny porządek natury. Nie rozważając już w tym miejscu oczywistych przyczyn, odnotuję fakt, że od niedawna, właści­ wie od drugiej połowy XX wieku, każde kolejne pokolenie jest mniej liczne od poprzedniego. Sumaryczna liczba lud­ ności Europy wciąż jeszcze rośnie, ale dzieje się tak tylko dzięki temu, że żyje­ my dłużej, tworząc społeczność starców, a niedobór w młodszych rocznikach uzupełniają imigranci. Gdyby każda kobieta rodziła dwoje dzieci, czyli (statystycznie) jedną córkę

Znamy szablon myślowy polityków kadencyjnych: „a teraz benzyna może być po 7 złotych”, czyli: „po nas choćby potop”. I ten potop właśnie nadcho­ dzi. A dla polityków wybieranych przy dobrej pogodzie zbliża się czas próby. Jedni jeszcze opalają się na słońcu, inni już budują arkę. Rzadko zastanawiamy się nad tym, czy Polska powinna istnieć w przyszłości liczonej nie latami czy kadencjami, ale

Ostatnia Polka Andrzej Jarczewski

Naturalnym biegiem rzeczy w gatunku homo sapiens statystycznie rodzi się ty­ lu chłopców, ile dziewczynek. Chłop­ ców nawet trochę więcej, ale męż­ czyźni krócej żyją i częściej umierają w sile wieku, więc to się wyrównuje, a w grupie najstarszej dominują ko­ biety. To wiemy. Trudniej zauważyć, że w niektórych cywilizacjach, zwłaszcza azjatyckich, w młodszych rocznikach pojawiła się niezwykła (statystycznie) „nadpodaż” potomków męskich. Przyczyny są dwie: ideologia i technologia. W tych cywilizacjach, w których syn oznaczał zysk, a córka stratę, zawsze pozwalano lub poma­ gano umrzeć dziewczynkom tuż po urodzeniu, jednak skala tego zjawiska nie była zbyt wielka, a wśród chrześ­ cijan zerowa, co zresztą zadecydowało o sukcesie tej religii. Sytuacja zmieniła się radykalnie pod koniec XX wieku.

Badania prenatalne są powszechnie do­ stępne w całej Azji, gdzie ultrasonograf stał się artykułem pierwszej medycz­ nej potrzeby. Technologia wzmocniła ideologię w stopniu niewyobrażalnym. Masowa aborcja dziewczynek – jako efekt upowszechnienia USG – doprowadziła do nieznanej dziejom dysproporcji. Skutek jest taki, że dla kilkudziesięciu milionów, a wkrótce może i dla setek milionów młodych mężczyzn zabraknie „własnych” kobiet. Pójdą więc po „cudze”. Tego zjawiska nie da się zatrzymać, a jego wpływ na skłonność do przemocy da o sobie znać już w tym pokoleniu. Podkreślam tu wpływ technologii na społeczne skutki indywidualnych decyzji. W cywilizacji ludzi sytych ten wpływ może być ze­ rowy; wśród głodnych – decydujący o przyszłości świata.

Zanim nadejdzie powódź

wielodzietna stała się (w propagandzie) przedmiotem pogardy. Kształtujące te postawy media zostały sformatowane przez ideologów różnych mniejszo­ ści hedonistycznych. Heroldowie tych mniejszości nigdy nie wypowiadają się na temat przyszłości narodu, a państwu najchętniej pozostawiliby tylko funkcję nocnego stróża ich osobliwych uciech plus oczywiście funkcję dostarczycie­ la pieniędzy na owe uciechy. Krzykli­ wa propaganda hedonistów wszelkich denominacji w ostatecznym rachun­ ku sprowadza się do jednego: ma być mniej motłochu! Mniej dzieci. W czasie I wojny światowej Niem­

Zanim obliczymy, kiedy urodzi się ostatni Polak i ostatnia Polka, przyjrzyjmy się zjawisku ekspansji i zaniku narodów. Wszak wielkie wędrówki ludów nie polegały zazwyczaj na zbrojnych najazdach, ale na powolnym zajmowaniu coraz większych przestrzeni przez narody czy hordy bardziej od sąsiadów prężne pod względem demograficznym.

Córki do kasacji

Masowa aborcja dziewczynek doprowadziła do nieznanej dziejom dysproporcji. Dla kilkudziesięciu milionów, a wkrótce może i dla setek milionów mężczyzn zabraknie „własnych” kobiet. Pójdą więc po „cudze”.

demokracji. Charaktery silne przezwy­ ciężają słabości i własne, i cudze.

Kobiety rodzące w Polsce w kolejnych pokoleniach.

W roku 2018 żyje w Polsce ok. 20 milionów kobiet. Ten stan ilustruje pierwsza kolumna na wykresie. Notowana obecnie dzietność sprawi, że w następnym pokoleniu liczba kobiet rodzących dzieci nie przekroczy13 milionów (druga kolumna). W trzecim pokoleniu urodzą się wnuczki żyjących dziś kobiet. Będzie ich 8.450.000. Prawnuczek urodzi się 5.492.500 (czwarta kolumna). Przy zachowaniu tych trendów w dwudziestym pokoleniu urodzi się 5.576 dziewczynek, ale to już nie będą Polki. Kontynuowanie wykresu dla dalszych pokoleń nie ma sensu, bo – jeśli w porę nie przełamiemy trendu spadkowego – Polska zniknie dużo wcześniej.

my, że o przyszłości zadecyduje aryt­ metyka, która bezwzględnie podsumuje ideologię przeciwną rodzeniu dzieci.

Procent składany ujemny Pamiętamy ze szkoły nielubiane zada­ nia na procent składany. Gdyby włożyć do banku tysiąc złotych na pewien pro­ cent, to po iluś tam latach kwota uros­ łaby nawet do miliona. Nigdy jednak nie rozwiązywaliśmy zadań na procent składany… ujemny! Nie potrafimy so­ bie wyobrazić, ile by musiał wynosić ten procent, by po czterdziestu latach kwota oszczędności zmalała do grosza. A to jest prosta arytmetyka. Rozwiążmy podobne zadanie na przykładzie populacji naszego kraju. Pytanie brzmi: kiedy urodzi się ostatnia Polka, jeżeli w przyszłości stale będzie utrzymywał się obecny wskaźnik zastę­ powalności pokoleń? Przypomnijmy, że w XXI wieku statystyczna Polka rodziła ok. 1,35 dzieci. Po wprowadzeniu Pro­ gramu „500+” odnotowaliśmy lekką poprawę i w roku 2017 ten współczyn­ nik podniósł się do 1,45, co przekłada się na wskaźnik zastępowalności poko­ leń na poziomie 1,3. Wyrażając to ludz­ kim językiem, możemy powiedzieć, że 100 kobiet pozostawi po sobie 65 córek, które w następnym pokoleniu urodzą łącznie 42 wnuczki. Obecnie w Polsce mieszka nies­ pełna 20 milionów kobiet w różnym wieku (wg GUS: 19 840 000). Wszyst­ kie te kobiety przez całe życie urodziły lub urodzą łącznie 13 milionów córek (20x0,65). Oczywiście – te pokolenia żyją obok siebie i obraz się rozmywa dla obserwatora współczesnego. Ale z punktu widzenia matematyki sprawa jest prosta: w trzecim pokoleniu będzie 8 450 000 rodzących kobiet, w czwar­ tym: 5 492 500, w szóstym: 2 320 581 itd. Z samej arytmetyki wynika, że w tym niezmiernie optymistycznym modelu ostatnia Polka urodzi się za 40 pokoleń.

Perspektywa zaniku Epoka, która przyjdzie za 40 pokoleń, nie powinna nas interesować – powie ktoś – bo przez ten czas nastąpią takie zmiany, że rozpatrywany model prze­ stanie obowiązywać. Poza naszą wyob­ raźnię wykracza nawet dziesięciokrotny spadek liczebności za 6 pokoleń. Warto

australijscy, podobnie jak Indianie, by­ li bez porównania liczniejsi od drob­ nej początkowo garstki najeźdźców. Tam zadziałały czynniki, których teraz nie rozpatruję, bo współczesna Euro­ pa podlega prawom wędrówki ludów, a nie podbojom zbrojnym. Te przyjdą na końcu. Na końcu naszej cywilizacji.

Demokracja autodestrukcyjna Demokracja, która przyniosła Europie tak wiele dobra, upada pod lekceważo­ ną cechą własną, nieznaną ludom nad­ chodzącym z południa i od wschodu. Tą nieusuwalną cechą demokracji jest

pokoleniami, dziesiątkami pokoleń. His­ toria pokazuje nam wielu ludzi, którzy dążyli do unicestwienia Polski. Dziś też widzimy i w kraju, i za granicą takich, którzy chcieliby Polskę rozpuścić w ja­ kimś większym mocarstwie. Nie miejsce tu na dyskusję tego problemu. Ja należę to tych obywateli Europy, którzy doszli do jasnej odpowiedzi: tak, Polska po­ winna istnieć! Ale zdaję sobie sprawę, że w przyrodzie ani nawet w kosmosie nie istnieje nic, co nie podlega żadnym oddziaływaniom. Te oddziaływania mo­ gą być niszczące lub budujące. Jedne przychodzą z zewnątrz, inne mają cha­ rakter wewnętrzny. Jedne osłabiają ist­ nienie danej rzeczy, inne ją wzmacniają.

Rodzina (również niepełna), która rodzi dzieci, powinna być wspierana przez własne państwo, natomiast każdy związek obliczony na nierodzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wolnością, ale zerowym wsparciem. ukształtowanie modelu polityka, który – by w ogóle być politykiem – w pierw­ szej kolejności musi wygrać następne wybory. Wytworzyła się więc cała inf­ rastruktura mentalna i organizacyjna, która na pierwszym (powtarzam, bo to ważne), na pierwszym miejscu stawia demokratyczne wybory. Cała reszta po­ lityki może być taka lub inna, natomiast wybory są dogmatem nienaruszalnym, wyznawanym zgodnie przez wszelkie koalicje i opozycje, a kto by głosił coś przeciwnego, natychmiast zos­tanie ogłoszony wrogiem demokracji. I ja nie ośmielę się występować przeciwko temu dogmatowi, zwłaszcza że w pełni się z nim zgadzam w wa­ runkach pokojowych i stabilnych. Podnoszę tylko, że skutkiem niejako ubocznym stosowania tego dogmatu jest dostrzegane już powszechnie zja­ wisko skrócenia perspektywy. Politycy mają na ustach pełno frazesów o demo­ kracji, wolności i praworządności, ale rzadko mówią, a jeszcze rzadziej myślą o przyszłych pokoleniach. Dla nich ba­ zą koncepcyjną jest aktualna, a kresem wyobraźni – przyszła kadencja. Nie dlatego, że to są źli ludzie, ale dlatego, że tego od nich wymaga demokracja. Słabe charaktery ulegają słabościom

Świadomi nieuchronnych oddziaływań zewnętrznych, osłabiających i niszczą­ cych, powinniśmy zająć się tym, co od wewnątrz nas wzmacnia i buduje. Na pierwszym miejscu stawiałbym wychowanie dla przyszłości. Tu nic nie zmieni się w ciągu kadencji. Rządzące dziś Europą pokolenie zostało wycho­ wane w duchu depopulacji. 220 lat te­ mu pewien krótkowzroczny doktryner (Malthus) przeraził się, że ludzi będzie za dużo w relacji do zasobów, więc uznał, że rozsądne byłoby działanie na rzecz ograniczenia populacji różnymi spo­ sobami. Ta idea została powszechnie przyjęta w „świecie białego człowieka”, co doprowadziło do opracowania sy­ stemu wychowawczego, który wraz ze zmianami w innych dziedzinach zmie­ nił myślenie całych pokoleń polityków, a nawet co głupszych filozofów.

Armia jedynaków Idee Malthusa obezwładniły Europę sil­ niej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umys­ łami, ale również nad liczbą aboryge­ nów Europy. Promowane są postawy antynatalistyczne, natomiast rodzina

cy byli przekonani o łatwym zwycięst­ wie nad Francją, która już wtedy dys­ ponowała tylko „armią jedynaków”. I rzeczywiście, Niemcy mieli szanse zwyciężyć na lądzie nawet z połączo­ nymi siłami Francji i Anglii, bo prze­ grać musiała ta strona, której wcześ­ niej zabraknie rekruta. Właśnie na to liczyli Niemcy, godząc się na wielkie straty własne, dopóki podobne straty na froncie ponosili Francuzi. Wielką wojnę demograficzną przerwali Ame­ rykanie, a Niemcy zrozumieli, że wojny na wzajemne wyniszczenie wygrać nie mogą. Ale zrozumieli to dopiero po następnej wojnie i dziś za wszelką ce­ nę chcą być narodem liczebnie silnym. Przyszłość pokaże, czy ta cena nie jest za wysoka, bo przybysze – jeśli nie są dziećmi kradzionymi sąsiadom – nie­ koniecznie staną się Niemcami.

Hedonka i savonarolka Walka – w niektórych krajach już prze­ grana – toczy się dziś o instytucję ro­ dziny, rozumianą jako związek kobiety i mężczyzny, budowany w celu (staty­ stycznie rzecz biorąc) rodzenia dzieci. Dla odmiany, mniejszości hedonistycz­ ne dążą do zrównania praw rodziny ze związkami różnych osób, tworzonymi w celu nierodzenia dzieci. To, że cza­ sem w tych związkach nierodzinnych adoptowane są cudze lub wychowy­ wane są własne dzieci, nie zmienia an­ tynatalistycznego celu (statystycznie) głównego, bez względu na świadomość uczestników tych związków, ich nazwę tudzież ideologię. To trzeba powiedzieć jednoznacz­ nie: rodzina (również niepełna), która rodzi dzieci, powinna być wspierana przez własne państwo, natomiast każ­ dy związek obliczony na nierodzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wol­ nością, ale zerowym wsparciem. Uza­ sadnienie jest bardzo proste: narody, które rodzą dzieci, będą istnieć, a na­ rody, które nie rodzą – szybko zanikną. Wspieranie rodzin z dziećmi nie jest mnożeniem patologii, ale warunkiem trwania narodu! Rzecz jasna – sygnali­ zowany tu główny obowiązek państwa dotyczy cywilizacji zanikających, czyli całej Europy. W Somalii czy w Nigrze państwo ma zupełnie inne obowiązki na pierwszym miejscu. Nie korzystam tu z argumen­ tacji moralnej, ograniczając się do

arytmetyki. Osobliwością demokracji jest to, że raz rządzą zwolennicy mo­ ralności X, a kiedy indziej – wyz­nawcy Y. Gdy jedni z drugimi wypracowali jakiś kompromis polityczny, natych­ miast po obydwu stronach pojawiają się kserokopie Savonaroli, które posuwają się do moralnego szantażu i do zacho­ wań ekstremalnych, by zmusić rządzą­ cą większość do wprowadzenia zmian w prawie, odpowiadających danej ofen­ sywnej mniejszości. To jest temat na odrębny artykuł. Tu zwrócę tylko uwa­ gę na błąd w myśleniu, polegający na przeniesieniu żądań z płaszczyzny mo­ ralnej na płaszczyznę polityczną w de­ mokracji, która ze swej arytmetycznej natury jest głęboko pozamoralna.

Warunek długiego trwania Maltuzjanizm już w XIX wieku oka­ zał się błędny, a w wieku XX wpłynął tylko na umysły „świata białego czło­ wieka”. Inne cywilizacje rozwijają się według własnych ideologii. Na przy­ kład chińska wersja maltuzjanizmu, czyli „polityka jednego dziecka” wcale nie ograniczyła liczby ludności w Chi­ nach. Raczej wyłączyła inne mechani­ zmy demograficznej samoregulacji, co skutkowało imponującym przyrostem populacji (zwłaszcza męskiej) w czasie obowiązywania tej polityki. Nadwyżka skazanych na bezżen­ ność we własnym kraju Chińczyków w wieku przedpoborowym jest już większa od liczby wszystkich Rosjan w tej samej grupie wiekowej. To nie pozostanie bez wpływu na losy świata, a losy Syberii są już chyba przesądzone. Obserwujemy też np. stopniowy za­ nik Łotwy na Łotwie. Tam z kolei bez­ władność oczywistych procesów demo­ graficznych doprowadzi nieuchronnie do… tu się wstrzymam, bo nie jestem prorokiem i życzę Łotyszom tego, na co nie mam nadziei. Ale mam nadzieję, że Polska ma przed sobą długie trwanie. Warun­ kiem jest przywrócenie pełnej zastę­ powalności pokoleń. W tej sprawie nie wys­tarczą programy rządowe. Musimy wypracować nowe idee, wręcz nową cywilizację. Nie zrobią tego demokra­ tyczni politycy. To zadanie dla filozo­ fów i twórców kultury. Jeżeli uznamy, że istnienie Polski jest wartościowe, to musimy coś zrobić dla jej trwało­ ści. Jeżeli będzie nas mało, w którymś momencie nie powstrzymamy tych, których będzie dużo. I to stanie się nie za 6 pokoleń. Znacznie wcześniej!

Przetrwamy! Administracyjne sposoby wpływania na demografię, choć niekiedy konieczne, nie mogą być na dłuższą metę skutecz­ ne ani w jedną, ani w drugą stronę. Bo zawsze włączają się inne okoliczności, niejako uboczne, których politycy nie przewidywali. Ważniejsze okazały się czynniki ideologiczne, w tym wspo­ mniany maltuzjanizm, bo one mają wpływ na wychowanie, a dalej na kul­ turę, propagandę i na realne postawy społeczne.

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy. Jeszcze skuteczniejsze i bardziej długotrwałe okazało się chrześcijań­ stwo. Maltuzjanizm przegrał na całej linii. Za chwilę wyznawcy Malthusa bezpotomnie wymrą. W Europie – jeśli nie liczyć większości bez właściwości – pozostaną wyznawcy Boga i coraz liczniejsi wyznawcy Allacha. To oni zadecydują, kiedy urodzi się ostatnia aborygeńska Szwedka, Niemka i Fran­ cuzka. Jeżeli o ostatniej Polce wyznawcy Allacha decydować nie będą – prze­ trwamy jako naród, jako kultura i jako cywilizacja aż do skończenia świata. K Uwadze Czytelników, którzy przechowu­ ją egzemplarze „Kuriera WNET”, polecamy doroczne raporty demograficzne tegoż autora, publikowane w numerach 7/2016, 6/2017 i 5/2018. Zawierają one informacje i argumenty pominięte w powyższym arty­ kule (Red.).


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

4

Od czasów starożytnych ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się wydobywaniem i rekultywacją złóż rudy darniowej, a ośrodki hutnictwa dymarkowego stanowiły niedostępne dla Imperium Rzymskiego zaplecze protoprzemysłowe, którego mieszkańcy zaopatrywali w uzbrojenie nie tylko proto-Słowian ze związków plemiennych Lugiów i Wenedów, ale również poprzez wymianę i handel – germańskie proto-państwa.

Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich (IV)

Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego Stanisław Orzeł się od nowa strukturze społecznej. Jed­ ną z ważnych przyczyn ich powstawa­ nia było postępujące rozwarstwienie majątkowe społeczności słowiańskich w tym okresie. Jednak w odróżnieniu od arystokracji i książąt z okresu rzym­ skiego, którzy często dysponowali skar­ bami ruchomymi: złotymi przedmio­ tami, tysiącami denarów rzymskich, luksusowymi wyrobami importowa­ nymi z kręgów rzymskich – w gospo­ darce gminowładztwa największym bogactwem było ziarno zbóż, płody rolne możliwe do przechowania i byd­ ło. Dlatego w wielu grodziskach z tego okresu stwierdzano magazyny zbożowe i składy ziarna. O gminowładczym cha­ rakterze owych ośrodków grodowych świadczy m.in. ich zabudowa, która nie różniła się od ubogiej zabudowy otwartych osad. Jednocześnie grody te stanowiły dla plemiennych wspólnot terytorialnych ośrodki kultu religijne­ go, ważnych ceremonii, wieców i narad oraz miejsca ostatniego schronienia w razie najazdów. Owe wspólnoty terytorialno-ple­ mienne różniły się od wcześniejszych wspólnot rodowych z końca okresu rzymskiego tym, że sąsiedztwo za­ mieszkiwania i więzi gospodarcze za­ stępowały więzi krwi. Dlatego w no­ wych organizacjach plemiennych, skupionych wokół grodów opolnych liczących średnio ok. 1500 osób, mogli współegzystować ludzie o różnym po­ chodzeniu etnicznym, a mimo to two­ rzący jednolite kulturowo świadectwa materialne. Przełomem u progu śred­ niowiecza na późniejszych ziemiach polskich mogło być to, że „wewnątrz takich wspólnot nastąpiło (…) pewne­ go rodzaju jednoznaczne samookreśle­ nie etniczne; to znaczy, iż niezależnie od swego stanu genetycznego uzyskały one pod ciężarem elementów domi­ nujących [liczebnie – SO] wyrówna­ ny językowo i obyczajowo charakter” (jw., s. 269). Właśnie w tym okresie ostatecznie wyodrębniła się na na­ szych ziemiach grupa plemion, które w wyniku dalszych procesów demo­ graficznych, ekonomicznych i politycz­ nych wykształciły pierwsze organizmy państwowo-plemienne poprzedzają­ ce zjednoczenie pod panowaniem dynastii Piastów.

Tegoroczny zjazd środowisk kresowych i sympatyzujących z nimi wielu organizacji odbył się 1 lipca w szczególnie ważnym roku 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, w przededniu obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego w lipcu 1943 na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej.

XXIV Światowy Zjazd i pielgrzymka Kresowian Tadeusz Puchałka

Z

godnie z polską tradycją uroczy­ stości, obchodzone w 75 rocz­ nicę tragicznych wydarzeń, za­ początkowała uroczysta msza święta w Kaplicy NMP na Jasnej Górze. Ho­ milię wygłosił ks. Tadeusz Isakowicz­ -Zaleski. Wspomniał w niej o potrze­ bie dotarcia z tą bolesną historią do ludzi młodych. Stanowczo podkreślił, iż nie chodzi o propagowanie nienawiści czy chęć zemsty, ale o to, by przekazać młodemu pokoleniu rzetelną wiedzę o wydarzeniach i zachować nieprze­ rwaną pamięć o ich ofiarach. Cóż bo­ wiem znaczy naród, który zapomniał o swojej historii?

Tegoroczne uroczystości odbywały się pod hasłem: „Kresowianie w obro­ nie godności Polski i polskiej racji sta­ nu”. Słowa te miały swoją głęboką wy­ mowę podczas odbywającego się tuż po mszy świętej marszu pokoleń, uro­ czystego złożenia Krzyża Pamięci Ofiar Ludobójstwa pod figurą Matki Bożej, a także Apelu Poległych. Uroczyste upamiętnienie tragedii wołyńskiej tradycyjnie odbywało się na Jasnej Górze, niemal u stóp Pani Jasno­ górskiej – Królowej i Matki narodu pol­ skiego. W murach pięknej sali papies­ kiej, pachnącej jeszcze świeżością po niedawno ukończonych pracach, które

Odnowa ośrodków hutniczych w VI-VII w. Tymczasem u stóp Gór Świętokrzys­kich zaczął się rozwijać na gruzach dawnych stanowisk z okresu rzymskiego nowy ośrodek hutniczy. Od VI do VIII w. piecowiska dymarkowe produkowa­ ły żelazo, z którego wytwarzano m.in. „noże, sierpy, krzesiwa, radlice i kroje do radeł, ciosła, piły, siekiery i żela­ zne, płaskie talerze. Jako broń wystę­ puje najczęściej oszczep. Wyrabiane na miejscu ostrogi wskazują na występo­ wanie wojowników konnych” (A. Gar­ dawski, J. Gąssowski Polska starożytna i wczesnośredniowieczna, PZWS, War­ szawa 1961, s. 129–130). Piece były nieco większe niż w okresie rzymskim, a ich zgrupowania mniejsze. W mate­ riale archeologicznym dostrzegalne są pewne różnice w procesach technolo­ gicznych tak hutnictwa, jak i kowals­ twa – mimo że ośrodek przetrwał na miejscu dawnej, przeworsko-lugijskiej tradycji hutniczej. Świadczy to o rodzi­ mych modyfikacjach wprowadzonych do technologii hutniczej przez Słowian zamieszkujących przyszłe ziemie pol­ skie. Co ciekawe, na stanowiskach pie­ cowych pod Łazami wytapiano żelazo od VII do XII w.!

FOT. KRZYSZTOF PĘCZALSKI, HUTNIA.PL

I

stnieją świadectwa, że owo rozluź­ nienie osadnictwa na ziemiach, które wcześniej obejmowała kultura przeworska i częściowo wielbarska, spowodowało znaczące niepokoje społeczne. Znany polski ar­ cheolog Konrad Jażdżewski określił te wstrząsy wewnętrzne jako „gmino­ ruchy”, ponieważ rozbiły dotychcza­ sowe struktury społeczne, oparte na dominacji „arystokracji plemiennej i książąt – nie wiadomo, czy zawsze etnicznie tożsamych z ludnością lokal­ ną – legitymujących się koncentracją bogactw i wysokimi potrzebami w za­ kresie ogólnego komfortu, zwłaszcza bezpośredniej konsumpcji. Nie moż­ na też wykluczyć, iż część ludzi z tej warstwy społecznej stała na czele mi­ grujących grup ku lepszym krajom” (jw., s. 266). Można też bez większego ryzyka założyć, że jakaś jej część wy­ ginęła: bądź to na Polach Katalaunij­ skich, bądź nad Nedao… „Ci, którzy pozostali, żyli w innej strukturze ustrojowej o cechach gmi­ nowładztwa”. Był to prawdopodobnie początek kształtowania się wczesnosło­ wiańskiego systemu opolnego. Przyj­ muje się bowiem, że początki organiza­ cji opolnej należy datować od połowy pierwszego tysiąclecia n.e. (Kultura Polski średniowiecznej X–XIII w., pra­ ca zbiorowa pod red. Jerzego Dowiata, PIW, Warszawa 1985). W takich oko­ licznościach, wśród ludności pozostałej po załamaniu kultury przeworskiej na przyszłych ziemiach polskich nastąpił wyraźny zwrot gospodarczy ku samo­ wystarczalności, a co za tym idzie – po­ ważne ograniczenie i zaprzestanie dale­ kosiężnego handlu. Gospodarka oparła się na rolnictwie skoncentrowanym osadniczo w mikroregionach o żyznych ziemiach. Upadł system organizujący wydobycie, wytop, wytwarzanie i dale­ kosiężną wymianę produkcji hutniczej z ośrodków na Kujawach, w Górach Świętokrzyskich i na Śląsku. Jednak hutnicze osiągnięcia technologiczne nie zostały zapomniane. Zaczęto je wyko­ rzystywać lokalnie, dla potrzeb gmin. Charakterystyczny dla tego okresu był zanik w świadectwach archeolo­ gicznych udziału elementów, które by można wiązać z tzw. kulturami ger­ mańskimi. Według J. Gąssowskiego „wytwarza się rozległa prowincja w do­ rzeczu Łaby, Odry i Wisły, która nie akceptuje takich wzorców, podobnie jak wielu z nich kiedyś nie tolerowała kultura przeworska” (jw., s. 267). Pra­ wie jednocześnie pojawiają się wśród ludności późniejszych ziem polskich „wzorce ustrojowe, militarne, a na­ wet kulturowe” środowisk awarskich. Jednak znacznie słabiej czytelne „niż u współczesnych ludów germańskich, szczególnie egzystujących w strefie naddunajskiej i w Zachodniej Europie” (J. Gąssowski, jw., s. 267). Na przyszłych ziemiach polskich występował wtedy pogrzebowy obrządek ciałopalny, bez urn, jedynie w postaci warstwy popiołu przykrytej niskim kurhanem – w od­ różnieniu od obrządku szkieletowego, który rozszerzał się wśród większości plemion germańskich. Prawie równocześnie z tymi zmia­ nami, po ponad tysiącu lat przerwy, pojawiły się osady obronne, które stop­ niowo przekształciły się w grody o wy­ raźnej roli organizacyjnej w tworzącej

KURIER·ŚL ĄSKI

Dymarka w wydrążonym pniu

Bardzo interesująca jest koncepcja, która wiąże ten rozwój najpierw z eks­ pansją Hunów, a później Awarów wśród Słowian. Jak podawał Prokop z Cezarei w latach 70. VI w., Hunowie i Słowia­ nie, „napadając niemal co roku, odkąd Justynian wstąpił na tron rzymski [tj. bizantyjski – SO], na Ilirię i całą Trację

przydały nowego blasku pomieszcze­ niom, zasiadło wiele znamienitych po­ staci świata polityki: posłów, senato­ rów, dyplomatów, a także przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Du­ dy. Uroczystości zostały objęte honoro­ wym patronatem przez wicemarszałka województwa śląskiego Stanisława Dą­ browę, a także starostę częstochowskie­ go Krzysztofa Smelę. Na sali obecni byli samorządowcy i przedstawiciele wielu organizacji młodzieżowych o charak­ terze patriotycznym. Tradycyjnie swoją obecność zaznaczyła delegacja Śląskiej Izby Lekarskiej. Liczne poczty sztanda­ rowe stanowiły dowód żywej, prężnej działalności organizacji i stowarzyszeń polskich w kraju i za granicą.

U

roczystości zostały naznaczone wieloma symbolami ogromnej wagi. Każdy szczegół miał tego dnia wielkie znaczenie. W oficjalnej części spotkania wyróżniono szcze­ gólnie zasłużone dla środowisk kreso­ wych osoby. Plakietkę z wizerunkiem Józefa Piłsudskiego otrzymał prezes Światowego Kongresu Kresowian Jan Skalski. Na ręce przedstawiciela stro­ ny rządowej został przekazany bochen chleba do symbolicznego, sprawiedli­ wego podziału między wszystkich Po­ laków, także tych, którym przypadło

od Zatoki Jońskiej aż po przedmieścia Bizancjum, łącznie z Helladą i Cherso­ nezem, straszliwie dręczyli tamtejszych mieszkańców” (Historia Arcana, r. 18, odc. 20). W rezultacie tych najazdów ma­ sowo zasiedlali ziemie Bizancjum aż po Peloponez i Azję Mniejszą. Podczas tych wędrówek w VI–VII w. na obszar Ilirii wkroczyli m.in. Chorwaci z południa późniejszych ziem polskich. Znamien­ ne, że kronikarze bizantyjscy określili wojowników chorwackich słowem ‘argy­ raspides’, czyli srebrzystotarczowi, jakie w okresie hellenistycznym przysługiwało elitarnej formacji piechoty w imperium Seleukidów. Może to oznaczać, że byli oni doskonale uzbrojeni, a uwagę Bizan­ tyńczyków zwracały ich lśniące, żelazne tarcze… Nie da się wykluczyć, że wyru­ szając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowa­ ne z żelaza w ośrodku świętokrzyskim.

Tajemnica militarnych sukcesów Słowian Może się jednak pojawić wątpliwość: skąd prymitywni (według narracji al­ lochtonistów i propagatorów germano­ filskiej polityki historycznej) Słowianie z przyszłych ziem polskich mogli mieć – po załamaniu się kontaktów z Rzy­ mem i odejściu z ich ziem plemion germańskich, jakoby nosicieli postępu – takie ilości wysokiej jakości uzbroje­ nia żelaznego, aby znający się na sztuce wojennej Bizantyjczycy przyrównali ich do elitarnych falang ‘argyraspides’ z czasów hellenistycznych? Otóż podstawą gospodarczą pro­ dukcji militarnych – i nie tylko – przed­ miotów żelaznych była na naszych zie­ miach lekceważona dziś ruda darniowa. Jedną z nadzwyczajnych właściwości tej rudy jest jej... odnawialność. Po wy­ eksploatowaniu płytko zalegającego, czerwono-brunatnego złoża (zwykle o miąższości od kilku centymetrów do najwyżej 1 m), można je odtworzyć po­ przez odpowiednią rekultywację terenu, tzn. przykrycie go darnią i przywrócenie przepływu wód. W ten sposób w glebie zostaje przywrócona naturalna roślin­ ność i flora bakteryjna, a w ciągu kilku lat pozostawienia takiego terenu bez eks­ ploatacji górniczej – choć w tym czasie można np. prowadzić wypas zwierząt

dziś mieszkać poza granicami swojej Ojczyzny. Członkowie różnych delegacji syg­ nalizowali w swoich wypowiedziach, że wiele problemów czeka na rozwiązanie. Gorzkie słowa adresowane do przed­ stawiciela strony rządowej padły z ust redaktor Marii Pyż z rozgłośni Radia Lwów, a także przedstawicielki Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie, Renaty Cytackiej. Oby te niepokojące sygnały zostały zauważone nie tylko przez tych, których zadaniem jest in­ formowanie, ale także decydowanie. Obie panie w gorących słowach dzię­ kowały natomiast za pomoc materialną kierowaną z Polski przez organizacje społeczne i osoby prywatne, co pozwa­ la wierzyć, że Polacy po drugiej stro­ nie granicy nie są sami. Pomoc ta nie zastąpi jednak politycznego wsparcia. Zwracano się z prośbą do przed­ stawicieli mediów, także lokalnych, by w rzetelny sposób informowali społe­ czeństwo o sytuacji Polaków mieszkają­ cych poza granicami ojczyzny. Polskie tradycje, w wielu wypadkach przeka­ zywane za granicą z większą pieczo­ łowitością i staraniem aniżeli w kra­ ju, często są okupione wysoką ceną, ale opinia publiczna w Polsce nie jest w wystarczający sposób o tych prob­ lemach informowana.

– złoża odnawiają się. W opinii specja­ listy „warunkiem powstania rud darnio­ wych jest dopływ natlenionych wód lub wilgotne środowisko z bezpośrednim dostępem tlenu, dlatego ich tworzeniu sprzyjają tereny podmokłe i bagienne, takie jak podmok­łe łąki, zakola rzek i jezior itp., gdzie w warunkach umiar­ kowanego klimatu następuje wytrącanie z roztworów związków żelazowych i ich osadzanie”. Takich terenów na Niżu Pol­ skim nie brakuje i dziś, chociaż w wy­ niku wielowiekowej melioracji terenu pod uprawę rolną ich zasięg znacznie się skurczył. „Źródłem żelaza dla związków że­ lazowych niesionych przez wody są gliny lodowcowe, iły, piaski, piaskow­ ce, żwiry i lessy zawierające minerały żelaza występujące w postaci związ­ ków tlenkowych, wodorotlenkowych, siarczków, siarczanów, węglanów itd., które w następstwie zachodzących w wodzie procesów utleniania, hy­ drolizy i hydratacji, a także adsorpcji jonowymiennej zachodzącej na po­ wierzchni minerałów ilastych czy dzia­ łalności mikroorganizmów uwalniają żelazo z drobin skalnych.” „Jony żelaza są transportowane przez wody podziemne, a następnie, w odpowiednich warunkach geoche­ micznych, osadzane. Powstające w ten sposób nagromadzenia rud różnią się charakterystyką w zależności od śro­ dowiska i zawartości substancji orga­ nicznej i mineralnej rudy, w tym za­ wartości żelaza” (I. Szymańska Ruda darniowa – pospolity surowiec, który zmienił bieg historii, Surowce naturalne. pl – vortal geografii handlowej, www. surowce-naturalne.pl). Już w tzw. okresie halsztackim (VII–IV w. p.n.e.), czyli u schyłku kul­ tury łużyckiej, na przyszłych ziemiach polskich w rejonie Gór Świętokrzyskich rozwinął się prężny ośrodek hutniczy, którego produkcja, oparta na rudach darniowych, docierała na cały obszar późniejszej Wielkopolski, Śląska i Ma­ łopolski. W czasach rozkwitu kultury przeworskiej działały już trzy wielkie ośrodki hutnicze: na Mazowszu (okoli­ ce Brwinowa, Milanówka i Pruszkowa), na Dolnym Śląsku i ponownie w Gó­ rach Świętokrzyskich. „Obecnie badacze przyjmują, że wytop rud darniowych przebiegał w następujący sposób: nad wykopa­ nym w ziemi zagłębieniem budowa­ no z gliny zmieszanej z igliwiem lub sieczką stożkowy komin z niewielki­ mi otworami w dolnej części. By za­ pewnić dopływ powietrza i możliwość usuwania żużlu, do dołka prowadzono ziemny kanał. Taki piec szybowy ty­ pu celtyckiego miał wysokość 1–1,5 m i średnicę 0,4–0,6 m i osiągał tempera­ turę 1200ºC. Piec opalany był węglem drzewnym umieszczanym w ziemnej kotlince, do którego po osiągnięciu od­ powiedniej temperatury dodawano wy­ suszoną rudę darniową z domieszką węgla drzewnego. W razie konieczno­ ści wdmuchiwano powietrze otworami w kominie za pomocą miechów, choć możliwe, że wystarczający przepływ powietrza zapewniał kanał. Wypalanie rudy trwało około doby i w jego wy­ niku powstawało 20–30 kg tzw. żelaza gąbczastego – zanieczyszczonej łupy, którą następnie wygrzewano w pie­ cach kopulastych, a potem wielokrotnie

N

ależy także organizować spot­ kania integracyjne, mające na celu wzajemne poznawa­ nie i rozwiązywanie problemów na bieżąco. Miejscem spotkań powinny być szkoły, a także wszelkiego rodzaju ośrodki kultury, zarówno po jednej, jak drugiej stronie granicy. Dobrosą­ siedzkie stosunki można kształtować tylko dzięki wymianie poglądów, nie zaś zastraszaniu, a programy nauczania tworzyć po konsultacjach z tzw. dru­ gą stroną. Upływ czasu działa na nie­ korzyść obydwu środowisk, czas więc zaprzestać wygłaszania haseł bez po­ krycia, a pomyśleć o działaniu. Pomoc charytatywna tylko po części załatwia problem. Obowiązkiem rządu jest dba­ nie o rodaków w każdym miejscu ich zamieszkania.

przekuwano w celu oczyszczenia z resz­ tek rudy i żużlu, aż do otrzymania ko­ walnego kęsa, nadającego się do pro­ dukcji narzędzi” (I. Szymańska, jw.). Jednak niska wydajność celtyckiego typu dymarki zainspirowała inż. Mar­ cina Marciniewskiego do analizy wy­ ników badań archeologicznych, w wy­ niku której podważył upowszechnione w świecie naukowym opinie na temat budowy dymarek na późniejszych zie­ miach polskich. W ramach projektu „Hutnia” M. Marciniewski opracował alternatywną koncepcję polskiego ty­ pu dymarki, w której proces wytopu „w znacznie większym stopniu opie­ rał się na innym surowcu naturalnym – drewnie oraz wykorzystywał zaob­ serwowane w środowisku naturalnym prawa fizyki, co pozwalało uzyskać dużo większą efektywność niż zakładają opra­ cowania naukowe. Zgodnie z tą kon­ cepcją komin dymarki był wytwarzany z pustych pni drzewa (np. porażone­ go hubą) oblepionych polepą lessową z przewężeniem. Do rozgrzania pieca służyło drewno, a do wsadu darniowe­ go dodawano także węgla drzewnego. W tak skonstruowanym piecu wytwa­ rzał się gaz drzewny pozwalający uzy­ skać temperaturę powyżej 1200 stopni. Dodatkowo piece pracowały w układzie kaskadowym – piec i generator gazu drzewnego – co nosiło znamiona pro­ cesu technologicznego, w którym naj­ pierw ruda była długotrwale gazowana i wygrzewana, a następnie następowało wytopienie skały płonnej. Przepływ po­ wietrza zapewniano, wybierając dogod­ ną lokalizację pieców (na wzgórzach) i zestawiając kominy obok siebie. W tak zaprojektowanym procesie drewniana konstrukcja dymarki ulega wypaleniu – pozostaje jedynie gliniana polepa i żużel, czyli to, co jest znajdowane na dymarko­ wych stanowiskach archeologicznych…” (I. Szymańska, jw.). Wielce prawdopodobna w tym kontekście wydaje się hipoteza, że już od czasów starożytnych ludność za­ mieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się wydobywaniem i rekulty­ wacją złóż rudy darniowej, a wymie­ nione wcześniej ośrodki hutnictwa dy­ markowego stanowiły niedostępne dla Imperium Rzymskiego zaplecze pro­ toprzemysłowe, którego mieszkańcy zaopatrywali w uzbrojenie nie tylko proto-Słowian ze związków plemien­ nych Lugiów i Wenedów, ale również poprzez wymianę i handel – germań­ skie protopaństwa (np. Markomanów), a następnie Sarmatów, Hunów i Awa­ rów, co stało się podstawą szczegól­ nego rodzaju sojuszy tych ludów ze Słowianami, zamieszkującymi przyszłe ziemie polskie. Prawdopodobne jest też samoistne rozwinięcie przez miejsco­ wych „hutników” technologii wytopu żelaza początkowo wprowadzonej na te ziemie przez Celtów… Dlatego nie powinno dziwić, że kiedy na przełomie VI/VII w. najpierw Chorwaci, a później Serbowie wyru­ szyli ze swych pierwotnych siedzib nad Wisłą i Wartą, byli doskonale uzbrojeni i zajęli praktycznie całe Bałkany, mimo oporu legionów wschodniorzymskich. W ten sposób technologiczne osiąg­ nięcia w dziedzinie hutnictwa Słowian z ziem polskich przyczyniły się do zmia­ ny etnicznej i politycznej mapy Europy we wczesnym średniowieczu. K

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Optymistycznym akcentem koń­ czącym tegoroczną pielgrzymkę Kre­ sowian był koncert, przepojony patrio­ tycznymi akcentami. Artyści młodego pokolenia, jak choćby Grzegorz Pod­ wójny, zmagający się z ciężką chorobą, a także artyści zespołu Antyrama dali przykład patriotyzmu z klasą. Publicz­ ność miała także okazję poznać doro­ bek młodego plastyka Eliasza Dyro­ wa, dotyczący pięknej historii naszej ojczyzny. Uroczystość prowadziła re­ daktor Danuta Skalska z Radia Kato­ wice, autorka „Lwowskiej fali”. Któż mógłby zrobić to lepiej? Wszyscy ją znają i kochają, a ona zawsze pozos­ taje w cieniu, bo ważni są ludzie i ich sprawy. Bez Skalskiej „Lwowska fala” nie byłaby głosem tęsknoty, radości, wiary i nadziei. K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

J

eśli wierzyć w to, co mówi – mie­ rzy wysoko. Bardzo wysoko. Ra­ czej marzą mu się (choć niekie­ dy zaprzecza) wytworne salony, żyrandole, nie wykluczając Belwederu i Zamku Królewskiego, podczas gdy ja ględzę o jakiejś wujowskiej chacie. Za­ wstydzony swoją gafą, powiem kapkę o Biedroniu jego własnymi słowami, które będzie trudniej podważyć. Jako człowiek sukcesu i w gruncie rzeczy spełniony, tak oto mówi o sobie: Jestem chłopakiem z Krosna, któremu, często idąc pod prąd, udaje się spełniać swoje marzenia. Liderem, który umie prowadzić dialog i pociągać za sobą ludzi. Synem, bratem, kolegą i w końcu też partnerem Krzyśka. Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłócą. Dla kontrastu Biedroń mó­ wi: Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzaskania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia. Biedroń ma się za polityka, któ­ ry kocha Polskę (...), uczciwe państwo dające równe szanse każdemu (...). Ale przede wszystkim – zapewnia – jestem i zawsze będę sobą, Robertem Biedroniem. Zapewne niejeden mąż stąpający po tej ziemi chciałby móc tak o sobie mówić, ale los zazwyczaj nie jest aż tak łaskaw dla przeciętnego zjadacza chle­ ba. Czy pozostaje mu tylko zazdrościć Biedroniowi udanego życia?

Szczęśliwy gej w perspektywie zasady odpowiedzialności Jest jednak w tej autoprezentacji i poj­ mowaniu szczęścia i polityki funda­ mentalny mankament. Mam na myśli kwestię szeroko pojmowanej społecz­ nej odpowiedzialności. Tej perspekty­ wy u Biedronia raczej nie znajdziemy. Tymczasem za świat człowieka, za jego przyszłość, odpowiedzialny jest tylko człowiek, nie wyłączając nawet takiego szczęściarza jak R. Biedroń. Człowiek nie ma bowiem wolności wyrzeczenia się odpowiedzialności (tak jak ojciec nie może wyrzec się swojej za dziec­ ko). Przy czym odpowiedzialność jest podstawą, na której może się pojawić wolność. Wolności nie należy mylić z samowolą. Uleganie zachceniu nie jest wolnością. Inaczej mówiąc: człowiek albo świadomie wybiera to, jak żyje, albo bezwiednie lub pod przymusem przyj­ muje jakiś sposób życia. W obu jednak przypadkach podlega zasadzie odpo­ wiedzialności. Nawet gdy tej odpowie­ dzialności nie podejmuje, bo np. przy­ szłość świata, życie następnych pokoleń są mu obojętne (J. Filek, „Tygodnik Powszechny” 2004). Tymczasem wygląda na to, że na fali miłosnego uniesienia, deklarujący swoje osobiste/indywidualne wniebo­ wzięcie Robert Biedroń jakby nie za­ uważył braku relacji z przyszłością. Cy­ wilizacja małżeństw typu 2+0 czy nawet 2+1, nie mówiąc już o cywilizacji gejów i lesbijek, skazana jest na wymarcie. To tylko sprawa czasu, zwłaszcza że Arab płodzi kilkoro albo i więcej dzieci. Odu­ rzony zaś konsumpcją, coraz bardziej oddalający się od Boga Europejczyk – jedno. A Pan, Panie Robercie, ze swoim umiłowanym partnerem Krzysiem? Nie macie Panowie (przykro mi o tym przy­ pominać) żadnych szans, choćbyście byli na maksa szczęśliwi, w konfrontacji ze swymi rówieśnikami z cywilizacji biologicznie żywotniejszych. Zasadnie da się więc powiedzieć, że homosek­ sualizm to nie jest święto życia. Jest ideologią schyłkową. Nie nawiązuje bowiem istotnej relacji z przyszłością. Brakuje w nim odpowiedzialności za świat, w którym mają żyć następne po­ kolenia. A mimo to

Panowie Robert i Krzysiu marzą o ślubie Para przyznaje, że chciałaby wziąć ślub, ale pod jednym warunkiem: miałoby to się odbyć w Polsce. Nie interesuje mnie taka uroczystość w innym kraju. Nie będę uprawiał fikcji. Jestem Polakiem, płacę podatki, służę mojemu krajowi od wielu lat, więc oczekuję, że to państwo będzie mnie traktowało równo. Godnie. To jest obowiązek państwa. Nie płacę podatków w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii, nie służę Niemcom czy Anglikom. Służę Polsce i chciałbym, żeby Polska w końcu zaczęła mnie sprawiedliwie, godnie traktować. I wtedy weźmiemy ślub. Czy mamy realne szanse? Tak. To jest tylko kwestia czasu. Naprawdę wierzę, że pewnego dnia wymówię słowa: Świadomy praw i obowiązków... – powiedział w wywiadzie R. Biedroń. No cóż, jeśli walec postępu w Polsce się nie zatrzy­ ma, R. Biedroń z p. Krzysiem wyjdą

na swoje... Choć przed oblubieńcami mogą pojawić się inne perturbacje. Choćby w przygotowaniu samej uro­ czystości ślubnej. Problem wcale nie jest fikcyjny. Bój o wolność religijną i wolność sumie­ nia trwa, choć przybiera różne, czasem zaskakujące konfiguracje i werdykty. Dość powiedzieć, że w ubiegłym mie­ siącu w Stanach Zjednoczonych zapadł ważny wyrok Sądu Najwyższego USA: 4 czerwca 2018 ten sąd stanął po stro­ nie cukiernika z Kolorado, który od­ mówił wykonania tortu na wesele pary homoseksualistów („Nasz Dziennik”, lipiec 2018). Natomiast Sąd Najwyższy w konserwatywnej (?) Polsce podtrzy­ mał ostatnio wyrok, skazujący łódzkie­ go pracownika drukarni za odmowę wykonania materiałów promujących ideologię środowisk LGBT. Polski pracownik drukarni podzielił w gruncie rzeczy los szkockich, homofo­

Biedroń – będzie miała ten walor, że wszyscy będą mieli szanse. Dobre so­ bie! Już widzę, jak sobie radzi na pię­ ciokilometrowej trasie wysportowany zwykły mieszkaniec Słupska z przecięt­ nym, zwykłym księdzem proboszczem. Chociaż strona kościelna też mogłaby wystawić jakiegoś księdza-sportowca.

za reformę Kościoła. Wspiera ich pre­ mier Leo Varadkar, zdeklarowany gej. Jeszcze niedawno Irlandia była jednym z najbardziej konserwatywnych krajów Europy, a do 1993 roku homoseksualizm był tam nielegalny („Nasz Dziennik”, lipiec 2018). Czy jest do pomyślenia, aby powyższe fakty/sukcesy mogły ak­

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Miasta Gdańska. Środowiska, które nie przepadają za prezydentem Adamowi­ czem, utrzymują, iż Rada Miasta przyję­ ła uchwałę, która pod przykrywką troski o osoby niepełnosprawne i starsze wpro­ wadza do szkół permisywną edukację seksualną oraz przywileje dla subkultur LGBT. Model na rzecz Równego Trak­ towania, bo o nim mowa, to obszerny dokument, który wprowadza w życie postulaty Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym. W pracę nad dokumentem zaangażo­ wało się, oprócz urzędników, ponad stu ekspertów. Projekt wymienia 178 reko­ mendacji dla władz miasta, zakładają­ cych wdrożenie najróżniejszych rów­ nościowych rozwiązań. Gdańsk jest już kolejnym polskim miastem (po Nysie, Aleksandrowie Kujawskim oraz Słup­ sku), które zamierza realizować ten nie­ bezpieczny projekt. Założenia Karty re­ alizują już 1724 samorządy w 35 krajach

Tytuł felietonu jest nieco mylący. Może bowiem sugerować, że Robert Biedroń, naczelny gej Rzeczpospolitej (sam nie lubi tego określenia), pierwszy w historii Polski wyautowany homoseksualista, działacz LGBT, ekspert unijny w sprawach antydyskryminacyjnych, ma się w Polsce nie najlepiej. Nic bardziej błędnego. Gej–celebryta, wybrany (z Ruchu Palikota) do parlamentu, prezydent Słupska – jest człowiekiem, jak sam to wyznaje, spełnionym, choć niepozbawionym coraz ambitniejszych aspiracji.

Chata wuja Biedronia czyli o rzekomej dyskryminacji (II)

bicznych strażaków z dzielnicy Glasgow Cowcaddeens, którzy otrzymali służ­ bowe polecenie wzięcia udziału w do­ rocznej imprezie homoseksualis­tów. Ich obecność miała być wyrazem poparcia dla idei walki z dyskryminacją i słynną homofobią. Jak podała „Gazeta Wybor­ cza”, dziewięciu odmówiło: kilku z nich nie chciało narazić się na kpiny w pu­ bach; inni uzasadniali odmowę przeko­ naniami religijnymi. Komendant zde­ gradował za to najstarszego z nich rangą i poz­bawił 5 tys. funtów wynagrodzenia. Reszta dostała pisemne nagany i nakaz uczestnictwa w przymusowych szkole­ niach różnorodności, gdzie nauczą się poszanowania dla odmienności. Szefo­ stwo stwierdziło, że kary się należały, bo strażacy nie mogą wybierać, komu mają służyć. Skoro tak, to nie będzie tłuma­ czenia, gdy geje zażądają, żeby strażacy służyli im w jeszcze pełniejszy, ulubiony przez nich sposób (Służba drużba, „Gość Niedzielny”, 2006).

I wówczas co? Ano wychodzi jakby na to, że wedle pomysłu Biedronia, spra­ wiedliwe reguły/zasady budowy raju na ziemi (w tym dobór ludzi, wyłanianie elit itp.) najlepiej ustalać w biegu na 5 kilometrów? Biedroń nie ogranicza się do zwy­ kłej gadaniny o tym, co mu się marzy. Jest pragmatyczny, konkretny i bacz­ nie obserwuje trendy światowe: Muszę się (...) zdrowo odżywiać i czytać, żeby odświeżać umysł i być ostry jak brzytwa. Zwłaszcza że sądzi, iż zmiana generacyjna w polskiej polityce nastąpi wcześniej niż za dziesięć lat. Feminist­ ki ze stowarzyszenia o pięknej nazwie Miłość nie wyklucza szacują podob­ nie. Twierdzą (2018 r.), że małżeństwa jednopłciowe zostaną wprowadzone w Polsce w 2025 roku.

tywiście gejowskiemu obojętne, nie po­ budzać coraz ambitniejszych marzeń?

Biedroń na prezydenta! Trudno się więc dziwić, że R. Biedroń powiedział kilka dni temu w TOK FM, że nie wyklucza startu w wyborach pre­ zydenckich w 2020 roku, zwłaszcza że młoda lewica bardzo na niego liczy jako na naturalnego lidera nowej, pro­ gresywnej siły. Kluczowe będzie to, jak zbuduje swój ruch. Czy oprze go wy­ łącznie na sobie, czy pozwoli innym podmiotom odegrać znaczącą rolę? Jako lider szeroko pojętej lewicy, gdyby taka w Polsce powstała, Biedroń móg­ łby bardzo dużo namieszać. Z opubli­ kowanego 16.7.2018 sondażu Pollster

Co jeszcze marzy się Biedroniowi? Jako obywatelowi nietuzinkowe­ mu i politykowi kochającemu Polskę, człowiekowi spełnionemu i światowe­ mu (mieszkał m.in. w Berlinie i Lon­ dynie), Kawalerowi francuskiego Na­ rodowego Orderu Zasługi – marzy mu się, aby w tym błogostanie nie pozos­tawał w osamotnieniu. Jak przy­ stało na lewicowego humanistę, nie ukrywa, że mocno leży mu na ser­ cu, aby doprowadzić swoich rodaków do stanu powszechnej szczęśliwości. Tym bardziej, że, któż jak nie on – bez fałszywej skromności – może zapew­ nić, iż wie, jak to zrobić. Sprawdził się przecież jako prezydent Słupska. Jest równocześnie zdeterminowany, od­ ważny i pełen optymizmu, gdyż jego zdaniem większość Polaków jest za związkami partnerskimi, a 94% mło­ dych uważa, że państwo nie powin­ no być blisko związane z Kościołem. W Słupsku to zrobiłem. Nikt wcześniej w polityce nie miał na to odwagi. Kiedy otwierałem największą inwestycję w Polsce, czyli obwodnicę w Słupsku, nie było żadnego kropienia kropidłem ani przecinania wstęgi przez biskupa. Był bieg na pięć kilometrów i ten, kto dobiegł pierwszy, miał prawo przeciąć wstęgę. Biegli politycy, ja też, mógł biec również ksiądz, wszyscy mieli szanse. Wygrał zwykły mieszkaniec Słupska i to on przeciął wstęgę. To oczywiście symbol. Ale ważny („Wprost”, Czas na nowe pokolenie polityków, lipiec 2018). Zdaniem Biedronia, w tym sym­ bolicznym zwycięstwie (i honorach z nim związanych) zwykłego mieszkań­ ca Słupska odnajdujemy postępowego, niezbędnego Polsce i Polakom ducha zmiany społecznej. Trzeba iść kompletnie inną drogą. Owa zmiana – zapewnia

Europy. W Polsce organizacje lewicowe zorganizowały w tej sprawie szeroką ak­ cję petycyjną, a ich apele zostały skiero­ wane do kilkunastu miast. Strategia ta opiera się na manipulacji i pokrętnym budowaniu pozytywnych emocji, i nie ulega wątpliwości, że niebawem tych miejsc będzie znacznie więcej. Działający w Polsce od 2013 roku Instytut na rzecz Kultury prawnej Ordo Iuris zaangażował się w debatę doty­ czącą uchwały Rady Miasta w Gdańsku. W ramach kampanii Chrońmy Dzieci przygotował opinię prawną, w której wykazał, że przyjęte zalecenia opie­ rają się na szacunkach niemających żadnego pokrycia w rzeczywistości, a sam dokument budzi wiele zastrzeżeń formalnych. Materiał Instytutu Ordo Iuris szeroko wykorzystywali radni oraz organizacje społeczne sprzeciwiające się projektowi uchwały Rady Miasta. NIK w swoim Raporcie powtarza usta­ lenia Instytutu, że polskie szkoły nie respektują uprawnień przysługujących rodzicom. Niezbędna jest blokada dzia­ łań organizacji deprawujących dzieci w Gdańsku i innych polskich miastach. Przypomina też, że zgodnie z prawem to rodzice ponoszą odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci i żadna organizacja nie może działać na terenie szkoły bez ich zgody.

Co na to Kościół?

Biedroń powiedział kilka dni temu w TOK FM, że nie wyklucza startu w wyborach prezydenckich w 2020 roku, zwłaszcza że młoda lewica bardzo na niego liczy jako na naturalnego lidera nowej, progresywnej siły. Biedroń nie jest całkowicie wolny od problemów. Jest rozdarty, bo nadal chciałby oglądać, jak jego miasto się rozwija, ale z drugiej strony widzi, co się dzieje w Polsce i nie może stać bezczyn­ nie. Przypuszczalnie ma świadomość swojej niepowtarzalnej dziejowej misji i szansy wypłynięcia na szerokie wody, poza środowisko lokalne Słupska. Jak przystało na tolerancyjnego człowieka lewicy, nie przepada za Kościołem ka­ tolickim. Chociaż można odnieść wra­ żenie, że szczerze nie lubi homofobów. Zapewne wie, że ostatnio w Irlandii tamtejsi postępowi politycy zabrali się

dla „Super Expressu” wynika, że na Biedronia chciałoby oddać głos 17% badanych, co daje mu trzecie miejsce za cieszącym się największym popar­ ciem A. Dudą i D. Tuskiem. O tym, czy zdecyduje się kandydować, dowiemy się już w najbliższych miesiącach.

Przywileje dla subkultur LGBT Nawiązując do wątku, w którym Bied­ roń mówi o sobie, że nie może stać bezczynnie, godzi się odnotować, że bez­ czynności nie sposób zarzucić Radzie

Stosunek Kościoła katolickiego do homoseksualizmu pozostaje zawsze taki sam – występuje przeciw penali­ zacji tego zjawiska i deklaruje pomoc duszpasterską osobom o takich skłon­ nościach, ale jego nauczanie pozostaje niezmienne. Czynny homoseksualizm pozostaje zjawiskiem potępianym przez Biblię i uznawanym za sprzeczny z na­ turą. Homoseksualizm wykracza prze­ ciw porządkowi ustalonemu przez Bo­ ga (Z mężczyzną nie będziesz obcował, jako z niewiastą, obrzydliwość to jest; Kpł 18, 22–24).

Prof. Jacek Filek szuka odpowiedzi na kluczowe pytania: Jeżeli mężczyzna kocha i pożąda innego mężczyzny, jeżeli kobieta kocha i pożąda innej kobiety, czy jest to ich winą? Czy oni to świadomie wybrali i postanowili? Jako człowiek rozumny, profesor nie akceptuje przypisywania im winy za takie wybory, bo nie można potępiać człowieka za to, co niezależne od jego woli, choć dopuszcza, że stali się ofia­ rami procesów cywilizacyjnych, któ­ rym sami wyszli naprzeciw. Stanowczo jednak obarcza pary homoseksualne odpowiedzialnością za publiczne de­ monstrowanie swoich preferencji sek­ sualnych i folgowanie takim zachowa­ niom, jako w pełni od ich woli zależne (J. Filek, op. cit).

Nie mylić tolerancji z akceptacją! Kościół dostrzega w homoseksualiz­ mie poważny nieład moralny, zaś akty homoseksualizmu z samej swej na­ tury uznaje za nieuporządkowane i sprzeczne z prawem naturalnym. W żadnym wypadku nie mogą zo­ stać zaaprobowane, choć są trudnym doświadczeniem pewnej liczby kobiet i mężczyzn, których powinno się trak­ tować z szacunkiem i bez niesłusznej dyskryminacji. Czym innym jest jed­ nak tak rozumiana tolerancja, a czym innym – żądanie akceptacji homosek­ sualnych zachowań.

P.S. Niezależnie od tego, jak się kariera po­ lityczna Biedronia potoczy i czy Polska będzie się zmieniać wedle lewackich ma­ rzeń gejowskiego celebryty, warto odno­ tować jako ciekawostkę, że gdyby nawet został on głównym lokatorem Belwe­ deru – to wydarzenie podobnej rangi (choć bezpośrednich analogii tu prze­ cież nie ma) miało już swój historycz­ ny precedens. Kapryśna, często złośliwa historia zafundowała ongiś Polsce króla­ -geja. Francuz Henryk Andegaweński (d’Anjou), zwany u nas Walezym, był pierwszym elekcyjnym monarchą Pol­ ski. Przebywał na Wawelu i władał Pol­ ską zaledwie 4 miesiące (od 18 lutego do 19 czerwca 1574). Po cichu uciekł z Polski, gdyż wolał być królem Francji. Cudzoziemcy komentowali tę ucieczkę sardonicznie: Król Henricus zrobił Polsce psikus. Ten (w chwili wyboru) 22-latek dobrze władał szablą, chociaż lubił się przebierać w damskie łaszki. Świetnie także przebierał nogami, tańcząc woltę, uważaną przez Sarmatów za wyuzda­ ną. Otaczał go rój efebów, więc Polacy szeptali, że włoskim (homoseksualnym) ohydnym nałogom nie przepuszcza, ale nie przepuszczał też kobietom. Uwielbiał mniszki. Był typowym zepsutym Francu­ zikiem, produktem paryskiej dworskiej burdelkracji (W. Łysiak, lipiec 2018). Ówcześni pamfleciści swobodnie pisali o homoseksualizmie Waleze­ go; dzisiejsi historycy uważają raczej, że był biseksualny. Ponieważ naszym przodkom nieznane było pojęcie mo­ wy nienawiści, a także homofobii, ma­ my możliwość, skoro zachowały się teksty źródłowe, przypomnienia tego, co o królu Polski zapisano. Sporo się pod tym względem zmieniło. Dziś to polityczna poprawność decyduje o tym – pisze amerykański konserwatysta – że współczesne społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa (...), ludzie po raz pierwszy obawiają się swoich własnych słów (...). Jeśli dzisiaj powiesz „coś złego”, natychmiast masz problemy z prawem (…), możesz nawet stracić pracę albo zostać wydalonym z uczelni. Pewne tematy są zakazane. W wielu przypadkach nie wolno dochodzić prawdy. Jeśli to uczynisz, zostaniesz natychmiast zakwalifikowany jako rasista, seksista, homofob (D. Rohnka, Fatalna fikcja, 2001). U nas w Polsce nie jest jeszcze – po­ wie niejeden rodak – aż tak fatalnie. Oto Jasna Góra obroniła się jeszcze (8 lip­ ca 2018) przed Marszem Równości, zwanym też Paradą Miłoś­ci. „Nacjo­ nalistyczna”/homofobiczna młodzież skutecznie zagrodziła drogę kochają­ cym inaczej do duchowej stolicy Pol­ ski. Słowem: może przecież być gorzej. I rzeczywiście – może. Dobrą ilust­racją mogą być świeżutkie kłopoty znanej włoskiej pisarki i lekarki, która zdecy­ dowała się przerwać milczenie środowi­ ska lekarskiego na temat homoseksuali­ zmu. Stwierdziła, że jest on odwracalny, a także, że pożycie takich osób wiąże się z poważnym zagrożeniem dla ich zdro­ wia. Swoim stanowis­kiem rozwścieczyła środowiska LGBT, które domagają się jej ukarania. Proces De Mari rozpoczął się w środę 18 lipca br. w Turynie. Proku­ rator wnioskował, aby umorzyć sprawę, ale sędzia się na to nie zgodziła. Silvana De Mari to lekarz trzech specjalizacji, w tym psychoterapeutycznej. Jak zaznaczył obrońca pisarki, prof. Mauro Ronco, ta sprawa jest przełomowa w całej historii włoskie­ go sądownict­wa, ponieważ De Mari oparła się na badaniach naukowych. Chodzi tu zatem o kwestię wolności słowa (wPolityce.pl, 17 lipca 2018). Tak sobie myślę, że z moją pisaniną o gejach u makaroniarzy miałbym przechlapane. Warto zadać sobie pytanie: czy dostatecznie roztropnie odnosimy się w ostatnich latach do mądrości, w myśl której należy uczyć się na błędach po­ pełnionych przez innych. Zwłaszcza że (nie bójmy się banału) na naukę nigdy nie jest za późno! K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

6

KURIER·ŚL ĄSKI

I

ch Autor czerpie z bogatych zaso­ bów materiałów źródłowych bel­ gijskich, francuskich oraz polskich. Sięga po informacje zawarte w tzw. drukach samoistnych, tj. zwartych oraz drukach dotyczących życia społecznego w XVIII i XIX w., jak ustawy, programy polityczne, protokoły, statuty, a także wydawnictwa ciągłe, periodyczne, spra­ wozdania i jednodniówki w językach polskim, francuskim i angielskim. I tak, np. opisując wydarzenia 1831 r., często cytuje „Courrier Belge”. Umiejętnie wy­ korzystuje różnego typu wydawnictwa źródłowe oraz wypowiedzi prasowe. A wszystko po to, by ukazać „trudną drogę” od upadku do odzyskania nie­ podległości w 1918 r. Wgłębiając się w historyczne za­ wiłości dziejów Rzeczpospolitej Oboj­ ga Narodów, państwa rozległego pod względem obszaru terytorialnego, ale w XVIII wieku znajdującego się w głę­ bokim kryzysie ustrojowym, militar­ nym i gospodarczym, kreśli przejmu­ jący obraz jego upadku. Pisze o kraju wyczerpanym wewnętrznymi nieporo­ zumieniami wynikającymi m.in. z inge­ rencji mocarstw ościennych: Rosji, Prus i Austrii, które, korzystając z niemocy militarnej swej ofiary, doprowadziły do 123-letniej okupacji krajów Rzeczpo­ spolitej. Polacy jednak nie zrezygnowali z niepodległości.

Appeasement w Wiedniu 1814–1815 kosztem Polski, przedstawia tragiczne skutki, jakie przyniosła ponadstuletnia polityka ustępstw Francji i Anglii na rzecz agresorów, tj. Rosji, Niemiec i Au­ strii. Henry John Temple, 3. wicehra­ bia Palmerston (1784–1865), premier Anglii i wielokrotny minister, wpraw­ dzie publicznie domagał się przywró­ cenia instytucji prawnych w Królestwie Polskim, jakie istniały przed 1830 r., chętnie też posługiwał się materiała­ mi, jakimi dysponował książę Adam Jerzy Czartoryski (1770–1861), gdy po­ zwalały mu kompromitować niemiłe Anglii posunięcia Mikołaja I (1796– 1855), ale i na tym też kończyła się jego życzliwość. Zdaniem W. Zajewskiego, rozbiory Polski zmieniły zdecydowanie układ sił w Europie Centralnej: „zrodziły obsku­ rancki sojusz uczestników podziału, który przeobrażony po wojnach napo­ leońskich w Święte Przymierze, kładł się cieniem na całą rzeczywistość eu­ ropejską”. W rezultacie podziału Polski układ sił przesunął się na stronę państw antykonstytucyjnych i antyliberalnych. Powołując się na kasztelana An­ toniego Ostrowskiego (1782–1845), W. Zajewski pisał: o ile „powrót Polski na scenę polityczną Europy oznaczał jednocześnie powrót Francji »na czo­ ło polityki europejskiej«, [..] gdyż bez

Aktywność wydawnicza prof. Władysława Zajewskiego może budzić podziw i uznanie. Wciąż na rynku księgarskim pojawiają się nowe publikacje jego autorstwa. Nie sposób wymienić tu wszystkich tytułów, trzeba wszakże wspomnieć dwie bardzo interesujące pozycje: Czy historycy piszą prawdę (2015) i najnowszą: Trudna droga do niepodległości (2017), obie wydane przez ARCANA.

Naczelnik J. Piłsudski i I. Paderewski (1919)

Trudna droga do niepodległości FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Zdzisław Janeczek

Prof. Władysław Zajewski

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA (13)

Autor wskazuje na legendę wodza insurekcji 1794 r., Tadeusza Kościuszki, jako na ewangelię Polski nowożytnej, a idąc za tokiem rozumowania Szymo­ na Askenazego, w dziele Konstytucji 3 maja widzi testament Rzeczpospolitej Obojga Narodów. W polemice z prof. Antonim Mączakiem, zatytułowanej Historia jest we mnie, przekonująco broni wielkiego aktu unii lubelskiej i modelu republikańskiego państwa obywatelskiego.

Na okładce fragment obrazu Jeana Auguste`a Teste`a Pod murami więzienia (1836)

Władysława Zajewskiego jako ba­ dacza kolejnych zrywów niepodległoś­ ciowych Polaków nie interesują jakieś namiastki wolności, rozwiązania poło­ wiczne w postaci autonomii, lecz peł­ na suwerenność i niepodległość. I na tym zasadza się znaczenie i wielkość dzieła. Jego autor nie potępia niepod­ ległościowych zapędów Polaków, któ­ rych wyrazem były powstania 1794 r., 1830/1831 r., 1863 r. Nie ogranicza się do prostych konstatacji, iż wszystkie te niepodległościowe protesty kończyły się klęską i skutkowały jedynie coraz większymi represjami i nasilającą się polityką wynaradawiania, którą wy­ rażały pruski kulturkampf i rosyjska „Noc Apuchtina”, a hasło do kolejnego zrywu podniósł dopiero na początku XX w. Józef Piłsudski.

Appeasement po wiedeńsku Książka składa się z dwóch części oraz indeksu nazwisk. Otwierający część pierwszą rozdział, zatytułowany

niepodległej Polski »integralność im­ perium otomańskiego będzie pustym słowem, fikcją polityczną«, to dla Joa­ chima Lelewela »sprawa polska« była przede wszystkim kwestią braterstwa narodów oraz wiary w niespożyte siły własnego narodu”. Wiarę tą podzie­ lał Adam Mickiewicz, dzieląc się nią na łamach „Pielgrzyma Polskiego” z innymi przedstawicielami Wielkiej Emigracji i liderami różnych, często skłóconych stronnictw politycznych. Autor Pana Tadeusza był głęboko prze­ konany, iż: „mimo różności zdań w jed­ nym kardynalnym pytaniu jest jedno­ myślność: nikt nigdy nie godzi się ani z Mikołajem, ani z królem pruskim, ani Austriakiem”. Porządek ukształtowany po kon­ gresie wiedeńskim, analizowany szcze­ gółowo przez W. Zajewskiego, obrazuje powieść Honoriusza Balzaka Kuzynka Bietka, opublikowana w 1846 r. i nale­ żąca do dyptyku Ubodzy krewni z cy­ klu Komedia ludzka. Nakreślony w niej przez jednego z bohaterów literackich los Polski był przygnębiający. Europa chciała się bogacić, odeszła od idei Na­ poleona I, w przeciwieństwie do Po­ laków nie życzyła sobie wojen ani po­ wstań, o których myśleli rodacy księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (1770– 1861). Rządzili nią bankierzy i wielcy kupcy, dominowała chęć bogacenia się i powszechny materializm. Po kongre­ sie wiedeńskim nadeszła epoka giełdy i pieniądza, nikogo nie obchodziła „ja­ kaś ojczyzna Polaków”, a co dopiero, o zgrozo, idea, by za nią umierać! Tak myślała nowa klasa – burżuazja (bo­ gate mieszczaństwo). Jej zdaniem czas wojen królów i Napoleona minął bez­ powrotnie. Polacy byli po prostu ana­ chroniczni. Próbowano nawet negować istnienie polskiego narodu. W mnie­ maniu wytrawnego gracza politycznego Charlesa-Maurice`a de Talleyranda­ -Périgorda (1754–1838), francuskie­ go męża stanu, polityka i dyplomaty, ministra spraw zagranicznych Fran­ cji, biskupa Autun, księcia Benewen­ tu, zwolennika rewolucji francuskiej i sekularyzacji dóbr kościelnych, eks­ komunikowanego w 1791 r., kochanka siostry księcia Józefa Poniatowskiego, który na koniec pełnił obowiązki mi­ nistra Napoleona (1769–1821) i dorad­ cy Ludwika XVIII (1755–1824) oraz Ludwika Filipa (1773–1850), jedynie garstka arystokracji tworzyła polski na­ ród, do którego nie zaliczał całej reszty,

tj. „ciemnych chłopów” oraz „brud­ nych Żydów”. Zupełnie inaczej postrzegał kwe­ stię polską H. Balzak (1799–1850). Nie należał on do grona zwolenników Appeasementu oraz nie darzył sympatią bankierów nazywanych dziś często banksterami. Brał w obronę ciemię­ żony naród i wskazywał na perfidię zaborców jako główną przyczynę tra­ gedii i upadku Rzeczpospolitej. Zda­ niem autora Kuzynki Bietki, „Polak, wzniosły w swym męczeństwie, znu­ żył ramię swoich ciemięzców, wytrzy­ mując ich ciosy i powtarzając niejako w XIX wieku obraz pierwszych chrześ­ cijan. Pisarz, zwracając się do czytelni­ ków, postulował: „Zaszczepcie dziesięć procent angielskiej obłudy w charak­ ter Polaków, tak szczery, tak otwarty, a szlachetny biały orzeł władałby dziś wszędzie tam, gdzie się wciska orzeł o dwu głowach. Nieco machiawelizmu

1846 r. skargi ziemian. „Polacy parys­ cy – pisał – upajają się mrzonkami, nie wiedzą już nic o swoim kraju, aby galwanizować naród, niczym jest dla nich zaryzykować rzeź sześciu tysięcy obywateli i śmierć sześćdziesięciu ty­ sięcy chłopów, bo trzeba wiedzieć, że sześćdziesiąt tysięcy chłopów zmarło z głodu i chorób w ciągu tej zimy. Nie­

Honoré de Balzac

Papież Benedykt XIV

byłoby ustrzegło Polskę od ocalenia Austrii, która sprowadziła jej podział; od zapożyczania się u Prus, lichwia­ rza, który ją podkopał, i od rozdwoje­ nia w chwili pierwszego rozbioru”. Na okoliczność chrztu Polski wspominał „duchy, które darzyły ten uroczy na­ ród najświetniejszymi przymiotami”. Z podziwem też pisał, iż każdy Polak „jest urodzonym kawalerzystą”. Balzak nie stronił także od komen­ tarzy i uwag krytycznych, nie zawsze słusznych i zgodnych z prawdą: „Co się tyczy Krakowa, pisał, jest to trup stolicy; aby zaś niczego nie brakło po­ równaniu, zostali w niej Żydzi, te to­ czące robaki”. Nawiązywał do encykliki papieża Benedykta XIV (1675–1758) A quo primum „o nadmiernej roli Ży­ dów w Królestwie Polskim”, ogłoszonej 14 czerwca 1751 r. Negatywnie oce­ niając wpływ Żydów na chrześcijan, biskup Rzymu przypominał, że nie można stosować wobec nich przemo­ cy: „Nie trzeba prześladować Żydów ani ich zabijać, ani unikać”. W relacji spisanej przez autora Kuzynki Bietki dla jednego z pism pary­ skich, której tytuł francuski brzmiał: Voyage à Kieff, cytował rok po rzezi

szczęśnicy ci, którym rząd przyrzekł ziemię i wolność, uważali się wszyscy za bogaczy, żaden nie pracował, ziemia leżała odłogiem, i zginęli z nędzy, gło­ du i tyfusu”. W rozdziale Romantyzm i historia autor Trudnej drogi do niepodległości konkluduje, iż „stosunek Balzaka do kwestii polskiej i do naszej emigracji jest złożony i wymaga bar­ dziej źródłowego uzasadnienia”. W. Zajewski umiejętnie wkompo­ nowuje polską problematykę w obraz Europy naszkicowany przez francuskie­ go pisarza. Poczynania mocarstw oce­ nia krytycznie. „Europejska równowaga mocarstw w kompromisie wiedeńskim 1815 roku usunęła sprawę polską w za­ kres wewnętrznych spraw imperium rosyjskiego, które krok po kroku zmie­ rzało do ograniczenia i w konsekwencji zlikwidowania autonomii Królestwa Polskiego. Odpowiedzią na te poczy­ nania Rosji były dwie insurekcje 1830 i 1863 roku. Dwa pokolenia Polaków z bronią w ręku odrzuciły decyzje kon­ gresu wiedeńskiego”. Krytyczny nurt ocen decyzji kon­ gresu wiedeńskiego, zdaniem autora książki, „można datować od emi­ gracyjnych publikacji Maurycego

Mochnackiego. Ten ogromnie uta­ lentowany publicysta, pamiętnikarz i historiograf powstania 1831 r. nie miał żadnych wątpliwości, że Kon­ gres Wiedeński był gwałtem doko­ nanym na Polsce, czwartym rozbio­ rem, którego głównym architektem był przebiegły mistyfikator Aleksander I. W dziedzinie już czysto naukowej,

w oparciu o dobrą znajomość źródeł fatalne następstwa decyzji kongresu wiedeńskiego dla sprawy polskiej pre­ zentowali w swych publikacjach tacy historycy, jak Szymon Askenazy, Eu­ geniusz Wawrzkowicz, Czesław Cho­ waniec, Mieczysław Żywczyński i Józef Dutkiewicz”. Jak w rzeczywistości pokongre­ sowej czuli się Polacy, na to pytanie dał odpowiedź w liście z 15 czerwca 1851 r. do gen. Władysława Zamoyskie­ go poeta Zygmunt Krasiński, opisując swoją podróż pociągiem z Krakowa do Częstochowy. W wagonie Zygmunt spotkał się tylko z Moskalem i Niem­ cem i odnotował: „nie byłem u siebie, jeno u nich i milczeć wśród nich głośno mówiących i pijących wino, palących tytoń, rozmawiających i Ich Najjaś­ niejszych, co wczoraj przyjechały lub pojutrze wrócą i nie móc się po pol­ sku odezwać, boby się może zapytali o paszport lub zaraz na uwagę wzię­ li, zatem milcząc udawać Niemca lub Anglika w Polsce pod Krakowem lub Częstochową. Oto odbicie losów na­ szych” (Z. Krasiński, Listy do różnych adresatów. Warszawa 1991, t. 2, s. 95). Przepełniony goryczą przywołał też

proroctwa Adama Mickiewicza o na­ dejściu „drugiego Napoleona” z zapo­ wiedzią „wolnej Polski”. Mimo wszystko autor Irydiona i Nie-Boskiej komedii nie tracił nadziei w nadejście „wolnej Polski”, którą poprzedzi „drugie mę­ czeństwo”. I choć Napoleon III zawiódł Polaków, to jednak w podsumowaniu rozdziału W. Zajewski mógł napisać, iż dzięki proroctwom A. Mickiewi­ cza, J. Słowac­kiego i Z. Krasińskiego „wykreował się ten nieoczekiwany, lecz upragniony Józef Piłsudski […]. Przyszły marszałek Polski doskona­ le wyczuł klimat nowej epoki. Ton tej epoce, zalegalizowanej w traktacie wer­ salskim (28 VI 1919), nada New Diplomacy prezydenta Woodrowa Wilsona, która ostatecznie burzyła ład terytorial­ ny wielkich negocjatorów wiedeńskich, obrońców starych reżimów monar­ chicznych. Na mapie Europy pojawiło się obok Polski dziesięć innych państw narodowych”. Stało się to jednak wbrew woli Rosji i Niemiec. W trakcie wojny państwa zaborcze miały własne plany wykorzystania kwestii polskiej. Nigdy nie miały one zamiaru zgodzić się na istnienie Rzeczpospolitej jako suwe­ rennego i niepodległego państwa. Były skłonne co najwyżej przystać na jakąś namiastkę niepodległości, co znalazło wyraz w polityce konfrontacyjnej we wrześniu 1939 r. i pakcie Hitler–Stalin. Rosja, Niemcy i Austro-Węgry troszczyły się podczas pierwszej woj­ ny światowej jedynie o werbunek bit­ nego polskiego rekruta. Do tego czasu nie widziały potrzeby wskrzeszania na­ wet marionetkowego państwa polskie­ go. Dotyczyło to zwłaszcza cesarskich Niemiec. Polacy zapłacili najwyższą cenę za odzyskaną niepodległość. Z ziem II Rzeczpospolitej podczas wojny za­ borcy, według obliczeń Włodzimierza Gierowskiego, wybrali 3 376 000 rekru­ tów, z których według źródeł poległo około 500 000, zaś blisko milion odnio­ sło rany. Takich ofiar nie pochłonęły wszystkie razem wzięte powstania na­ rodowe. Sygnatariusze traktatu ryskie­ go wydali na zagładę kilka milionów Polaków mieszkających za Dnieprem i Berezyną. Zwycięskie mocarstwa zachodnie, wyczerpane długotrwałą wojną, bardzo niechętne były do uznania korzystnej dla Polski granicy wschodniej. Trudna do wyliczenia była liczba tych, którzy utracili swoje majętności, dorobek wie­ lu pokoleń. Na liście bezdomnych zna­ leźli się przedstawiciele najznakomit­ szych polskich rodzin historycznych. Dobitnym tego przykładem była osoba Józefa Mikołaja Potockiego z Antonin (1862–1922), którym przez całe ży­ cie kierowała miłość do ziemi i kra­ ju nie istniejącego na mapie Europy. Dramat drobnej szlachty zagrodowej znad Berezyny opisał jej przedstawiciel Florian Czarnyszewicz (1900–1964). Ostateczną zagładę tego świata przyniosła operacja polska NKWD w latach 1937–1938. Z kolei Wiesław Helak opowiedział o idei Polski, której bronili potomko­ wie rodów rycerskich przed rosyjską, a później sowiecką przemocą, przed terrorem germanizacji, ale i wynaro­ dowieniem, do czego zachęcał trzeci z zaborców – austriacki, może najbar­ dziej podstępny. Książka Znad Zbrucza to epopeja „o oporze, determinacji i heroizmie tych, o których Zygmunt Krasiński przedwcześnie, ale jednak proroczo napisał, że zniknęli z po­ wierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”. Wiele tych doświadczeń historycznych bezpośrednio dotknęło także prof. Władysława Zajewskiego i jego najbliższych.

Spiski to nie tylko polska specjalność Wśród bogactwa myśli i treści zawar­ tych w książce prof. W. Zajewskiego czytelnik brnie trudną drogą do nie­ podległości, napotykając na niej mjr. Onufrego Radońskiego, który do histo­ rii przeszedł dzięki niewyjaśnionym do końca związkom z organizacją neapo­ litańską Carbonari, cara Aleksandra I, kasztelana Antoniego Ostrowskiego, gen. Ignacego Prądzyńskiego, historyka Joachima Lelewela, mjr. Waleriana Łu­ kasińskiego, posła Wincentego Niemo­ jowskiego, Maurycego Mochnackiego i Juliusza Słowackiego. Nie mniej istot­ ne dla W. Zajewskiego było zaprezen­ towanie nie tylko problemu kontaktów Polaków z organizacjami masońskimi i karbonariuszami, zmierzającymi do podważenia „ładu wiedeńskiego”, ale także zgłębienie tajników polityki ów­ czesnych rządów. Autor analizuje też ich zależności od Petersburga. „Reżim burboński, przerażony


KURIER WNET

SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI rewolucjami w Hiszpanii i w Neapo­ lu, zaniepokojony widmem rewolucji we Francji, świadom swej lichej popu­ larności w społeczeństwie, ostoję swej siły i mocy widział w ścisłym związku z Rosją”. Ta zaś w tych okolicznościach korzystała z polityki ustępstw Paryża i Londynu. Ambasador rosyjski w Pary­ żu gen. Charles-André Pozzo di Borgo (1764–1842) stawał się osobą wpływo­ wą i mógł sprawować dyskretny nad­ zór nad Polakami przebywającymi nad Sekwaną. „Na jego żądanie policja bur­ bońska inwigilowała nie tylko Pola­ ków znajdujących się we Francji, lecz również w sferze wpływów dyplomacji francuskiej”. W latach 1835–1839 na polecenie Mikołaja I kierował on ro­ syjską ambasadą w Londynie.

Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord

Napoleon I

Przy okazji krytycznej lektury wy­ wodów gen. I. Prądzyńskiego (1792– 1850), W. Zajewski analizuje mit o kar­ bonarskim podziemiu i obcej inspiracji powstania 1830/1831 r. Konfrontując różne relacje źródłowe, dochodzi do wniosku, iż „słusznie tracimy ochotę do uwierzenia […], że sprzysiężeni wywo­ łali rzekomo powstanie na życzenie lub rozkaz Francji”. W sposób jednoznaczny podważa związki i inspiracje karbonar­ skie (s. 164), neguje bezpośredni wpływ sił wichrzących w Belgii, Szwajcarii i nie­ których państwach niemieckich na au­ torów nocy 29 listopada. Ponadto stawia trudne pytanie, czy jeden z głównych organizatorów tzw. spisku koronacyj­ nego (marzec–maj 1829 r.), mającego na celu zabicie cara Mikołaja I, dzia­ łacz powstania listopadowego i Wielkiej

Od Warszawy do Petersburga, Wiednia i Berlina prowadzi na obce dwory pierwsza recenzja-artykuł (ot­ wierająca II część), zatytułowana: Stanisław August bez retuszu. W. Zajew­ ski, oceniając kontrowersyjną postać ostatniego polskiego monarchy, pisze wprost: „Mrzonką okazał się królew­ ski projekt, że Rzeczpospolita stanie się współpartnerem Rosji w wojnie z Turcją”. Styl dyplomacji Poniatow­ skiego „w swej całkowitej bezrad­ ności i miękkości przypomina – mu – w działaniach, czy raczej braku dzia­ łania Ludwika XVIII”. Smutną konsta­ tacją W. Zajewskiego jest stwierdzenie: „z porównań 193 pism i not monar­ chy polskiego wynika zdumiewająca jego troska i wyjątkowa »staranność w poszukiwaniu słów, by nie zrazić

Nikołaj Wasiljewicz Repnin

Nikita Iwanowicz Panin

Emigracji Adam Gurowski (1805–1866) stał się w 1834 r. ukrytym Konradem Wallenrodem, czy Judaszem emigracji? Odpowiedź W. Zajewskiego demasku­ je A. Gurowskiego, de facto żarliwego apostatę i apostoła w jednej osobie car­ skiego panslawizmu, który miał służyć do paraliżowania poczynań polskich emigrantów na Zachodzie. Panslawizm wykorzystywano również do zwalczania rusofobii, którą szerzyli Polacy w takich krajach, jak Anglia i Francja.

interlokutorki«”, tj. Katarzyny II. Naj­ częściej „ufał jej wspaniałości”. Toteż pierwszy rozbiór Polski był dla niego dużym zas­koczeniem. Opinię tę po­ twierdzają liczne wydawnictwa źród­ łowe prof. Henryka Kocója, głównie zawierające korespondencję dyploma­ tyczną z Wiednia, Berlina, Drezna, Pa­ ryża i Petersburga.

wieści, że wojska rosyjskie ścigające konfederatów barskich „rabują i doko­ nują masowo inkwizycji, nie rekompen­ sując żadnych strat właścicielom, polski monarcha bardzo delikatnie pisze do swej Madame Ma Soeur, że nie mo­ że uwierzyć, iż cała Litwa została po­ traktowana jako kraj wrogi, bo »więcej prawie jak od roku nikt nie jest płatny w tym Wielkim Księstwie za liwerunki, do których przymuszeni byli obywate­ le«”. Monarcha pisze najzupełniej serio i bardzo lojalnie i przyjaźnie: „Wasza Cesarska Mość nie dozwoliłabyś nigdy karać obywateli egzekucjami wojsko­ wymi za to, by nie dostarczali tego, cze­ go fizycznie nie można dostarczyć. Tym bardziej wierzyć nie mogę, żebyś WCM chciała, by w Polszcze, w takim kraju, któregoś po tylekroć nazywała przyja­ cielskim, obywatele niewinni byli tym sposobem traktowani”. Na zwróconą delikatnie uwagę – pisze W. Zajewski – rosyjski poseł hardo odpowiedział kró­ lowi: „Nic ludzkości, już nie ma żadnej ludzkości” (s. 210). Podpis monarchy na tym liście brzmiał: „Mościa Siostro Waszej Cesarskiej Mości dobry brat, przyjaciel i sąsiad”. Na te „maksymal­ ne ostrożności” zaufany Katarzyny II, minister spraw zagranicznych Nikita Iwanowicz Panin (1718–1783) odpisał, iż odtąd Rosja będzie dzieliła Polaków na trzy grupy: 1. Przeciwników, czyli wszelkiej maści konfederatów 2. Osoby podejrzane o sprzyjanie konfederatom 3. Grupy szlachty lojalnej wobec Peters­ burga. Tym dwóm pierwszym – Rosja nie będzie okazywała żadnej litości. Stanisław August Poniatowski otrzymał od Madame Ma Soeur rosyj­ ską broszurę propagandową z 1773 r., w której wyjaśniono, że tzw. traktat pokojowy Grzymułtowskiego z 1686 r., zawarty w okresie panowania Jana III Sobieskiego, nie zaspokajał roszczeń Rosji, jednak nadal utrzymywał i za­

Stanisław August bez retuszu W drugiej części dzieła autor zamieścił recenzje i polemiki. Cechuje je jasny wykład, klarowne podziały, bardzo ko­ munikatywny język – to bardzo ważne w książce, która ma nie tylko informo­ wać o najnowszym stanie badań, ale i uczyć oraz wyjaśniać problemy, wiązać zjawiska ze sfery politycznej, społecz­ nej, czy nawet gospodarczej. Tekst oży­ wiają cytaty ze źródeł, ma miejsce także referowanie polemik naukowych. Autor nie boi się różnicowania szczegółowo­ ści opisów, nie stroni od wprowadzania czasem pozornego nadmiaru faktów i nazwisk, a mimo to nie powoduje za­ mętu w głowie czytelnika. W pewnych miejscach koncentruje uwagę na doko­ naniach wybitnych jednostek, których w dziejach polskich walk niepodległoś­ ciowych nie brakowało. W. Zajewski traktuje historię wielopłaszczyznowo, stale dążąc do wiązania różnych aspek­ tów przeszłości. Wydarzenia polityczne zajmują najważniejsze miejsce w tek­ ście i stanowią dominantę. Przytaczane fakty autor wiąże w ciągi przyczynowe, co powoduje, że książka nie tylko rela­ cjonuje, ale i wyjaśnia historię.

Nagrobek gen. J. Skrzyneckiego w kościele o. Dominikanów w Krakowie

Ambasador Nikołaj Wasiljewicz Repnin (1734–1801) w polskiej stolicy porywa posłów, senatorów i ministrów, „monarcha natomiast głowi się, jak zre­ dagować pismo z oznakami nie tyle ostrego protestu, co raczej niepokoju, a jednocześnie tak je zredagować, by nie urazić dyplomaty imperatorowej” (list króla z 26 I 1769 r.). Na alarmujące

pewniał posłów w sejmie, że Peters­ burg jest jedynym krajem sąsiedzkim, którego „interesy są najmniej przeciw­ ne interesom Polski”. Na Sejmie Wiel­ kim (1788–1792) ataki na prorosyjską orientację monarchy i jego adherentów z kręgów Stronnictwa Patriotycznego, któremu przewodził marszałek wielki litewski Ignacy Potocki (1750–1809),

stały się „chlebem dnia powszedniego”. Wszelkie projekty przymierza z Rosją traktowano jako zbrodnię stanu! Jed­ nak w trakcie wojny polsko-rosyjskiej 1792 r. I. Potocki opracował zasady ewentualnego porozumienia z Rosją. Godził się na ustępstwa w kwestii na­ stępstwa tronu. W zamian za traktat wieczysty „przymierza politycznego i wojennego” proponował polską koro­ nę wnukowi Katarzyny II. Oba państwa miały się zobowiązać „do niezawierania żadnych porozumień” ze szkodą któ­ rejkolwiek ze stron. Traktat handlowy z Rosją zapewniłby Polsce dostęp do Morza Czarnego. Ignacy Potocki żą­ dał ponadto gwarancji dla reform do­ tyczących formy rządu i sprawności władzy wykonawczej oraz utrzymania etatu armii na poziomie wystarczają­ cym do zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i realizacji zobowiązań sojuszniczych. Równocześnie marsza­ łek litewski domagał się wyjazdu kró­ la do armii. Natomiast rosyjski poseł J. Bułhakow oświadczył, iż dla Stani­ sława Augusta nie ma bezpieczniejsze­ go miejsca, jak Warszawa okupowana przez Rosjan. Akces „zatrwożonego” monarchy do konfederacji targowickiej oznaczał całkowite rozminięcie się z wolą na­ rodu. Po powstaniu 1794 r. Stanisław August już tylko „bezwiednie sygnował agonię Rzeczypospolitej, fakt trzeciego rozbioru i akt likwidacji państwa pol­ skiego”. Rosja przesunęła o 750 km swo­ ją granicę na zachód, zagarnęła 6 mln obywateli i 82% terytorium Rzeczypo­ spolitej. Gdy zabrano Polakom ich pań­ stwo, mogli już tylko wznieść okrzyk walecznych Francuzów – ochotników, obrońców republiki 1792 r.: Vive la nation! Niech żyje naród! Blasku i znacze­ nia w oczach Sarmatów nabrała gwiaz­ da Napoleona Bonapartego, uważanego przez Adama Mickiewicza za „misjo­ narza wolności europejskiej”. Później upowszechnił się kult wieszczów. Ponadto w drugiej części Trudnej drogi do niepodległości Władysław Zajewski poświęcił wiele uwagi takim tematom, jak: Święte Przymierze, „Czerwony hrabia” Adam Gurowski, Studium o „Grekach Europy” – pows­ tańcach styczniowych, Romantyzm i historia, Brytyjska opinia publiczna

bitwach pod Wawrem i Dębem Wiel­ kim, po których otrzymał Krzyż Ko­ mandorski Virtuti Militari (jako jedy­ ny oficer w powstaniu uhonorowany tą klasą orderu) i zdobył popularność w Wojsku Polskim. Na jego cześć pisa­ no wiersze oraz poematy (m.in. Bru­ no Kiciński i Rajnold Suchodolski), grywano Mazurka Skrzyneckiego do melodii Mazurka Dąbrowskiego z re­ frenem „Marsz, marsz, cna młodzi, Skrzynecki dowodzi”, zaś na deskach Teatru Narodowego odegrano jemu de­ dykowany marsz tryumfalny autorstwa Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. Uda­ ne manewry entuzjastycznie oceniała liberalna prasa zachodnioeuropejska, w szczególności belgijska, która zwy­ cięstwa ofensywy wiosennej 1831 r. po­

(1832–1865) i ksiądz Antoni Mackie­ wicz (1828–1863) oraz Henryka Pu­ stowójtówna (1838–1881), adiutantka dyktatora Mariana Langiewicza (1827– 1887). O poświęceniu Polaków oraz o terrorze i okrucieństwie Rosjan pa­ cyfikujących ziemie dawnej Rzeczy­ pospolitej traktuje rozdział Studium o „Grekach Europy”. Ostatnim z bohaterów pól bitew­ nych na szlaku do niepodległości był le­ gendarny przywódca PPS-u i Naczelnik Państwa w latach 1918–1922. Wielkość Józefa Piłsudskiego, patrioty i wizjo­ nera, zwycięskiego wodza i wybitne­ go przywódcy państwowego dosko­ nale uchwycił Jan Lechoń (1899–1956) w słowach, które napisał po śmierci I Marszałka Polski: „Ludzie tacy jak

Lord Palmerston

Gen. Pozzo di Borgo

równywała do sukcesów Bonapartego w kampanii włoskiej, do błyskotliwych zwycięstw pod Montenetto i Adigo. Gen. J. Skrzynecki od Sankt Petersbur­ ga po Paryż, Brukselę i Hagę uważany był za najzdolniejszego generała pol­ skiego wojny 1831 r. Liczni dyplomaci uważali go za pogromcę armii feldmar­ szałka Iwana Dybicza Zabałkańskiego (1785–1831). W. Zajewski do tych ocen dodaje nieznane fakty i dokumenty, m.in. de­ peszę posła saskiego w Paryżu Hansa Heinricha von Koenneritza (1790–1863) z 10 VII 1831 r. Rzutują one zarówna na ocenę gen. J. Skrzyneckiego, jak i szanse powstania listopadowego. Autor dzieli się z czytelnikiem rewelacyjną infor­ macją, że minister spraw zagranicznych Francji domagał się od strony polskiej

Józef Piłsudski nie przychodzą na świat po to, aby zaświecić jak meteor w no­ cy i zostawić po sobie mrok. Dani są narodom jako wieczne światło, jako drogowskaz […] i właśnie za grobem są ich największe zwycięstwa”. Tym cy­ tatem wypadałoby w zasadzie zakoń­ czyć omówienie książki W. Zajewskie­ go, gdyż dotyczą człowieka, któremu Polska zawdzięcza niepodległość po 123 latach nieobecności na mapach świata, a Europa – ratunek przed za­ lewem komunizmu.

Kasztelan Antoni Ostrowski

Bonawentura Niemojowski

wobec powstania listopadowego, Pows­ tanie listopadowe w ocenie dyploma­ tów Saksonii, Nowe studium o emi­ gracji polskiej w XIX wieku w Belgii, Polska i trzy Rosje – w aspekcie odpo­ wiedzi na prowokacyjne pytanie: Czy Polska Piłsudskiego mogła zlikwidować władzę bolszewików?

unikania rozstrzygających batalii i prze­ trwania powstania jeszcze przez dwa miesiące, czas niezbędny dla rozwią­ zania konfliktu belgijskiego. Te żądania gen. Horacego François Bastiena Sébas­ tianiego (1772–1851) dotarły do War­ szawy zarówno do księcia A.J. Czartory­ skiego, jak i do wodza naczelnego gen. J. Skrzyneckiego. To one zdaniem W. Za­ jewskiego, zadecydowały o tym, że gen. J. Skrzynecki wstrzymał się z wydaniem walnej bitwy w krytycznym momencie dla feldmarszałka Iwana Fiodorowicza Paskiewicza (1782–1856), gdy ten prze­ prawiał swoją armię przez Wisłę, aby za­ atakować Warszawę od zachodu. Polski wódz mógł wówczas zmiażdżyć Rosjan. Potwierdza to opublikowany w belgij­ skiej gazecie „Journal de Flandres” nr 82 z 22 III 1832 r. nieznany list ostatniego szefa Rządu Narodowego Bonawentury Niemojowskiego (1787–1835). Przy okazji, komentując polskie zwycięstwa na marsowym polu, uj­ mowano sprawę polską w głębszym kontekście europejskim. Jak zauważał W. Zajewski, pisano o wkładzie Pol­ ski w kulturę europejską, o ratowaniu przez Polskę Europy przed Turkami w 1683 r., ostrzegano polityków za­ chodnich przed imperialnymi zaku­ sami Rosji, jej ustawicznym parciem na Zachód. Zwykli ludzie pisali do re­ dakcji listy, w których potępiano gwałty i przemoc, okrucieństwo i mściwość ro­ syjskich żołnierzy w Polsce. Powstawały spontanicznie towarzystwa w obronie Polski i Polaków. Na mityngach do­ magano się wysłania na Bałtyk kró­ lewskiej floty. W powstaniu 1863 r. na polach bitewnych zasłynęli: Romuald Trau­ gutt (1826–1864), Dionizy Czachowski (1810–1863), ksiądz Stanisław Brzóska

Bohaterowie pól bitewnych Prof. W. Zajewski w dziale recen­ zji i polemik sporo uwagi poświęcił „legendzie patriotycznej” Napoleona (1769–1821), Tadeuszowi Kościusz­ ce (1746–1817) i księciu Józefowi Po­ niatowskiemu (1763–1813), po części Janowi Kilińskiemu (1760–1819), na­ wet Emilii Plater, Walerianowi Łuka­ sińskiemu oraz ludziom podziemia, proponując w niektórych kontekstach w miejsce słowa „mit” zwrot „trady­ cja patriotyczna”. Ponadto prześledził reakcje dzienników francuskich i bel­ gijskich, zestawiając ich opinie z prasą brytyjską. W odczuciu W. Zajewskiego musiał być nader szokujący dla am­ basady rosyjskiej w Londynie fakt, że na łamach „Timesa” z 16 IV 1831 r. przyrównywano gen. Jana Skrzynec­ kiego (1787–1860) po zwycięstwach polskiej ofensywy wiosennej do Na­ poleona Bonapartego. Ten szczegół wydobyty przez autora jest naprawdę cenny dla historyka powstania listopa­ dowego. Na przełomie marca i kwiet­ nia, mimo początkowych zastrzeżeń, J. Skrzynecki wykonał plan ofensywy na odsłonięte oddziały generałów Fiodora Geismera (1783–1848) i Grigorija Ro­ sena (1782–1841), opracowany przez Ignacego Prądzyńskiego. Dowodził osobiście w zwycięskich dla Polaków

Z Polaka nigdy nie zrobisz komunisty Tytuł ostatniego rozdziału książki prof. Władysława Zajewskiego to fragment cytatu z pracy prof. Pavela Markowi­ cza Poliana, geografa, socjologa i hi­ storyka Rosyjskiej Akademii Nauk, także wykładowcy w Princeton, Stan­ ford, Bazylei i w Paryżu. Jego źród­ łowa monografia pt. Wbrew ich woli dotyczy deportacji ludności w obrębie imperium ZSRR w latach 1919–1956. Wśród ofiar deportacji jedną z waż­ niejszych grup stanowili Polacy, któ­ rych wpierw próbowano poddać ko­ munistycznej indoktrynacji, jednak bez powodzenia. Zdecydowano więc, aby ich deportować do Kazachstanu, ob­ wodu nowosybirskiego i Komi ASRR. Oznaczało to krach nadziei m.in. na odzyskanie wolności i niepodległość. Wielu spoczęło w obcym kraju, pogrze­ banych bez trumien w zamarzniętej, nieludzkiej ziemi.

Zakończenie Pochwały, na które Trudna droga do niepodległości z pewnością zasługuje, przeważają w miażdżący sposób nad uwagami krytycznymi, jednak i tych nie powinno w recenzji całkiem zabraknąć. Dotyczą one jednak mało istotnych drobiazgów, a nie całości dzieła. Oczy­ wiście trafiło się kilka niedociągnięć. To drobne potknięcia, jak np. na s. 266 źle podzielone nazwisko, nieuwzględnione w indeksie nazwisko Trzcińskiego lub na s. 149 wymieniony bez imienia gen. Hauke. W grę wchodzili dwaj bracia: gen. Maurycy (1775–1830), były adiu­ tant gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, bohaterski obrońca twierdzy Zamość, i gen. Józef Hauke (1790–1837), ojciec gen. Józefa Haukego – „Bosaka”. Należy z zadowoleniem przyjąć fakt pojawienia się na naszym rynku czytel­ niczym tej książki, o tak wysokim po­ ziomie edytorskim i merytorycznym, i życzyć, aby dzieło dotarło nie tylko do wąskiego grona specjalistów z zakresu tematyki niepodległościowej, ale także do kręgów opiniotwórczych i politycz­ nych, odpowiedzialnych za kształt życia społecznego. Autor idzie tropem Marka Tulliusza Cycerona, który domagał się od historyka nie sielankowych opisów zdarzeń, lecz różnych i przeciwnych opi­ nii, narracji dramatycznej a zarazem godnej. Prof. Władysław Zajewski jest wiernym kontynuatorem tych myśli i wymagań stawianych przez rzymskiego historyka i retora. Z tej książki można nie tylko się uczyć; należy ją również czytać i w tym upatruję jedną z przyczyn sukcesu księgarskiego Wydawnictwa Arcana Historii. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

8

W

zięty do niewoli przez Rosjan w Łucku, zo­ stał – jako Niemiec – przez nich zwol­ niony. Podjął służbę w żandarme­ rii. Stanisław Wencel – „Twardy” tak o nim pisze: Schubert – Krwawy Julek – to naz­ wisko i przydomek człowieka, który był postrachem dla terenów, które w czasie wojny podlegały pod posterunek Żarki-Miasto. Zasięgiem swym posterunek sięgał na gminy Żarki, Niegowę, Janów i Przyrów. Powiatowa Komenda mieściła się w Radomsku. Początkowo w Janowie i Przyrowie były posterunki granatowej policji, lecz z chwilą wzras­ tania ruchu partyzanckiego posterunki te zlikwidowano i ściągnięto do Żarek. (…) W Żarkach przebywał przeważnie w otoczeniu Polaków. Ci znów, w obawie przed nim, spełniali wszystkie jego zachcianki i grymasy. Był bezwzględny i bezczelny. Za nic nie płacił, każda kobieta, która mu wpadła w oko, musiała być jego. Dobierał towarzystwo kobiet ze sfer zamożniejszych – kupców, rzemieślników, sklepikarzy itp. Były i takie, które same zabiegały o jego względy. Długa jest liczba jego zbrodni. W trakcie pacyfikacji odznaczał się okrucieństwem, wręcz sadyzmem. Za którymś razem, będąc w drodze, za­ trzymał się i dla rozrywki „pociągnię­ ciem automatu zabił czworo dzieci ba­ wiących się w naturalnej piaskownicy”. „Twardy” zauważa dalej: Nie było pacyfikacji, aresztowania, gdzie by Schubert nie odegrał roli mordercy. Korzystał z przywileju Niemca, że można bezkarnie strzelać do Polaków i Żydów. Różne grupy próbowały pochwycić Schuberta. Tropił go dowódca placówki AK Żarki Bronisław Bartosik ps. Zyg­ munt, polował nań dowódca miejsco­ wego oddziału AK Jerzy Krupiński ps. Ponury. Ale przez długi czas Schuber­ towi dopisywało szczęście. Oddajmy ponownie głos „Twardemu”: Przychodząc na teren Gubernatorstwa w 1944 r., ciągle słyszałem o Schubercie. Honorem każdej grupy było zlik­widowanie jego osoby. Pierwszy też alarm o Schubercie miałem w maju. Stałem na zameczku w Łężcu k/Morska wspólnie z „Zawiszą” i „Mietkiem”. Z Kroczyc przyszedł meldunek, że tam przyjechało rowerami trzech żandarmów i wśród nich miał być Schubert. Nie bardzo wierzyłem, gdyż Kroczyce należały do posterunku Pilica i województwa krakowskiego. Żarki do Radomia. Nawet żandarmi nie lubili się wychylać poza swój teren. Jednak zrobiliśmy zasadzkę. Przyszedł jednak meldunek, że byli to zwykli żołnierze i odjechali w kierunku Szczekocin. Niewypał. 26 maja 1944 roku kompania „Twardego” kwaterowała we wsi Lgo­ ta koło Kroczyc. Tego dnia w godzinach popołudniowych „Twardy” otrzymał rozkaz przybycia w Góry Bydlińskie, gdzie przebywała kompania „Harde­ go”. Tam przeglądu obu kompanii miał dokonać komendant Okręgu Śląskiego AK, mjr Zygmunt Walter-Janke, któ­ ry tak o tym pisał w książce W Armii Krajowej na Śląsku: Wiosną 1944 r. w rozmowie z inspektorem sosnowieckim, kpt. „Wirtem” oświadczyłem, że chcę obejrzeć z bliska oddziały partyzanckie tych dowódców. Po kilku dniach otrzymałem meldunek, że oba oddziały będą w wyznaczonym dniu gotowe do przeglądu w pobliżu obozu ppor. „Hardego”. Poszliśmy całą gromadką. Przewodnikiem był kpt. „Wirt”. Szedł ze mną mjr „Paweł”, szef III Oddziału Sztabu Okręgu, i kpt. „Janka”, kierowniczka łączności konspiracyjnej Okręgu. Drogi nie pamiętam. Wiem, że granicę z Generalną Gubernią przekroczyliśmy w nocy. Nad ranem we wsi Załęże szliśmy wąską drogą, ostro pnącą się na pagórki, w kierunku lasu i małej wios­ki Góry. W lesie zatrzymała nas uzbrojona placówka. Kpt. „Wirt” znał hasło, dowódca placówki znał inspektora. Zameldował służbiście, że w nocy przyszła kompania ppor. „Twardego” i jest w wiosce na kwaterach. Dowództwo placówki przekazał zastępcy i poprowadził nas do wioski. Chaty były małe, gospodarstwa biedne. Wchodziliśmy do nich kolejno. Na podłodze słoma, na niej tuż koło siebie leżeli pogrążeni we śnie partyzanci „Twardego”. Musieli odbyć długi marsz w nocy, bo nikt się nie obudził. Gospodynie krzątały się już koło pieców, przygotowując śniadanie. Ludność była nastawiona życzliwie. Widać to było z zachowania i zamienionych paru słów. Na jednym z podwórzy zameldował się ppor. „Twardy”. Niewysoki, brodaty, przy pasie „Vis”. Ustaliłem przegląd na godz. 11.00. Trzeba było dać trochę snu kompanii. Odbyła długi nocny marsz. Sami też byliśmy zmęczeni. […]

KURIER·ŚL ĄSKI O godz. 11.00 stanęły długie szeregi obu kompanii do przeglądu. Najpierw 1. kompania ppor. „Twardego”, trochę dalej 2. kompania ppor. „Hardego”. W 1. kompanii od pierwszego rzutu oka zauważyłem na końcu szeregów jakieś nieco inne, bardziej opływowe sylwetki. Podszedłszy bliżej, stwierdziłem, że stoi tam patrol dziewcząt. Przy pasach miały małe pistolety, na ramionach torby sanitarne. Przyjrzałem im się później na kwaterach. Nie próżnowały. Zebrały zaraz brudną bieliznę, zmobilizowały dziewczęta ze wsi i zorganizowały wielkie pranie. Chłopców trzymały krótko. Żadnych umizgów. Codziennie miały ćwiczenia praktyczne ze służby sanitarnej. Lekarz w kompanii ppor. „Hardego”, dr „Chętny”, był instruktorem głównym. Doświadczenie wykazało, że

się tak, jakby uznali to za żart. Nie był to jednak żart – partyzanci zabrali im broń, po czym zamierzali wyjść z bu­ dynku. W tym momencie jeden z cel­ ników próbował zatrzymać „Wawrzka”. Reakcją były strzały. Partyzanci zamk­ nęli drzwi na klucz, który tkwił w zam­ ku, a następnie oddalili się i bezpiecznie powrócili do miejsca postoju kompanii.

N

ie wszystkie akcje kończyły się jednak sukcesem partyzantów. Do takich należała potyczka 6 czerwca w Gieble. W tym czasie kom­ pania „Twardego” liczyła już około 70 ludzi, stale bowiem przybywali do niej nowi, przeważnie „spaleni” z te­ renu Zagłębia. Oddajmy głos „Twardemu”: W pierwszych dniach czerwca spadła

się i dali mi znać, że od strony szosy jadą w naszym kierunku furmanki. Kazałem im zatrzymać się i zachować podwójną ostrożność: może to Niemcy, a może jacyś partyzanci. Nie przypuszczałem jednak, że w nocy, o godz. 0.15, mogliby tą drogą jechać Niemcy. Szpica zajęła odpowiednie stanowiska; przekazałem wiadomość do tyłu, aby reszta kompanii zatrzymała się. Tu popełniliśmy pierwszą usterkę, która zaważyła na przebiegu dalszych wydarzeń. Na podane do tyłu hasło: „Stój!” każdy powinien się zatrzymać tam, gdzie zastał go rozkaz. Stało się jednak inaczej. Wszyscy zainteresowani tym, co się dzieje, zbliżyli się do czoła. Wóz taborowy, który powinien był zatrzymać się przynajmniej w odległości 300–400 m od szpicy, w ogóle sobie zlekceważył rozkaz i swobodnie jechał

w opłotkach z kilkoma ludźmi ze szpicy, jeszcze raz analizowałem sytuację. Na drodze leżał rozwalony wóz taborowy z zabitym jednym koniem. Bliżej nas leżało ciało Dziedzica. W tej sytuacji wysłałem „Słabego” z poleceniem zebrania wszystkich, którzy rozpierzchli się po lesie, i wyprowadzenia do najbliższego lasu. Z ludźmi, którzy pozostali przy mnie, postanowiłem przeszukać przedpole i sprawdzić, czy nie ma tam rannych. W drodze natknąłem się na pat­ rol „Smukłego”, który na rozkaz mego zastępcy „Dańki” szedł również z zadaniem przeszukania przedpola, a przede wszystkim na poszukiwanie mnie. Tymczasem nawiązałem kontakt z grupą „Żmudzina”, ściągnąłem ją do siebie. Przy „Żmudzinie” znajdował się jeden

Postrachem w okolicy Żarek był Julian Schubert z tamtejszego posterunku żandarmerii, znany jako „Krwawy Julek”. „Twardy” twierdzi, że Schubert zjawił się w Żarkach gdzieś w połowie 1942 roku, dodając, że „z danych znalezionych przy jego trupie” wynikało, iż „urodził się we wsi Władysławowo, pow. Radom”. Była to niewielka kolonia zamieszkała przez osadników niemieckich. Przed wojną był komendantem miejscowego „Strzelca”. Brał udział w kampanii wrześniowej.

Kompania „Twardego” Część V Wojciech Kempa

jeśli dziewczęta zachowały swoją godność i nie pozwalały na amory, to były bardzo pożyteczne dla oddziału i służba na tym zyskiwała, a karność była nawet większa. Jeśli jednak zaczynały się amory, trzeba było dziewczęta natychmiast z oddziału zabierać. Praktyka wykazała, że dziewczęta muszą być albo dla wszystkich, albo dla nikogo. Najlepiej dla nikogo. Wtedy jest wszystko w porządku. Tak było w kompanii ppor. „Twardego”. Później ppor. „Twardy” ożenił się z „Julą”, jedną z dziewcząt z patrolu. Wszystkie one swą ofiarną służbą zaskarbiły sobie koleżeńską przyjaźń i szacunek całej kompanii. Obie kompanie umundurowane były niejednolicie. Trochę starych mundurów polskich, trochę zdobycznych niemieckich, kilkadziesiąt dostarczonych z Zagłębia kombinezonów, przeważnie ubrania cywilne. W czasie następnego przeglądu sytuacja uległa zmianie: 1. kompania ppor. „Twardego” była cała – przeszło 100 ludzi – umundurowana w piękne, zielone mundury, zielone peleryny i takie berety. Ppor. „Twardy” zdobył transport sukna NSKK. W batalionie ppor. „Hardego” przeważały mundury niemieckie. Jesienią 1944 r. ppor. „Twardy” odbierał wojskową misję angielską na zrzutowisku w rejonie Częstochowy. Pułkownik, dowódca misji, powiedział ze zdumieniem: – Kiedy startowaliśmy w Anglii, żegnała nas polska kompania wojsk regularnych, po wylądowaniu wita nas polska kompania partyzancka. Nie widzę między nimi różnicy. Różnica była w uzbrojeniu. Co prawda ppor. „Twardy” miał już wtedy więcej niż połowę ludzi uzbrojonych w pistolety maszynowe, ale była to broń różnego pochodzenia.

W

róćmy do inspekcji, któ­ ra miała miejsce w końcu maja 1944 roku. W tym czasie do obozu dotarł meldunek, że we wsi Skarżyce pojawiło się trzech uzbrojonych i pijanych celników. D Skarżyc wyprawił się patrol, którym dowodził Eugeniusz Jurczyk (wg Jana Kantyki miał on pseudonim „Czmiel”; Zygmunt Walter-Janke zaś pisze o nim jako o „Ćmielu” lub „Chmie­ lu”. W skład patrolu weszli: Ryszard Majchrzak „Mietko”, Zygmunt Kruk „Orkan”, Mieczysław Zbożniak „Waw­ rzek”, Ryszard Jurczyk „Jędrek” oraz Władysław Kuźniak „Sławoj”. Jak pi­ sze dowódca tego patrolu: Weszliśmy do wsi o zmroku, idąc rowem po jednej i drugiej stronie drogi. W środku wsi zatrzymaliśmy się. Ostrożnie podeszliśmy do budynku, w którym znajdowali się celnicy. Budynek miał dwa okna, poleciłem „Mietce” zająć miejsce przy jednym oknie, „Orkanowi” przy drugim, natomiast „Sławojowi” przy parkanie w ogrodzie. „Czmiel”, „Wawrzek” i „Jędrek” wpadli do środka i wezwali celników do podniesienia rąk. Ci zachowywali

na nas jak grom z jasnego nieba bardzo radosna wiadomość. Rotmistrz „Janusz” (Janusz Zdyb), dowódca kedywu Okręgu Śląskiego, aresztowany w końcu 1943 roku w Krakowie, został jakimś sposobem wykupiony i już znalazł się u „Hardego”, obejmując dowództwo batalionu. Wiadomość uczciliśmy huczną zabawą we wsi Lgotka. Ci, którzy go nie znali, byli bardzo ciekawi, kim jest ów rotmistrz „Janusz”, że takie nadzieje pokłada w nim „stara wiara”. Na dzień 6 czerwca zapowiedziałem swoje przybycie wraz z całą kompanią pod Wolbrom, gdzie przebywała grupa „Hardego”. W dniu 5 czerwca kompania podciągnęła do wsi Siamoszyce i przebiwakowała dzień na skraju lasu szypowickiego. W nocy ruszyliśmy w kierunku Gór Bydlińskich. Trasa prowadziła przez Mokrus, Giebło, szosę Zawiercie–Pilica obok Kocikowej do lasów pilickich i lasami wprost do celu.

dalej, do przodu. Doszedł do mnie także zaniepokojony szef kompanii „Słaby” (Mieczysław Makieła) z zapytaniem, co się stało, że się zatrzymujemy. Tymczasem zbliżyły się do nas nadjeżdżające furmanki. Słychać było naszych szperaczy i pytanie: „Stój, kto idzie? Podaj hasło!”. Furmanki zatrzymały się, odpowiedź padła jednak dopiero po chwili: „zaraz, dobrze”. Z wozów zaczęli wyskakiwać ludzie, przyjmując pozycje obronne. Wywrócili wozy, zamieniając je w barykady. Zauważyłem, iż osobnicy mają na brzuchach błyszczące klamry. Było już jasne, że mamy do czynienia z żandarmami. Krzyknąłem: „Niemcy! Ognia!”. I sam wystrzeliłem z „Visa”. Rozkaz ten, niestety, zagłuszył nasz wóz taborowy, zjeżdżający z górki po kamienistej drodze. Usłyszeli go Niemcy i oni, zajmując dogodne pozycje, stworzyli nam prawdziwe piekło, które nerwowo mógł wytrzymać tylko

Nie było pacyfikacji, aresztowania, gdzie by Schubert nie odegrał roli mordercy. Korzystał z przywileju Niemca, że można bezkarnie strzelać do Polaków i Żydów. Różne grupy próbowały pochwycić Schuberta. Maszerowaliśmy według zasad wojskowych: szperacze czołowi i boczni, szpica, a za nią pluton ubezpieczenia przedniego, drugi pluton, tabory i pluton ubezpieczający. Na szperaczy byli wyznaczeni moi ludzie jako znający drogę. Szpicę stanowili ludzie z grupy „Mietka” w sile drużyny z cekaemem. Ja posuwałem się za szpicą. Zajrzyjmy z kolei do relacji Mie­ czysława Filipczaka – „Mietka”, którego oddział również udał się na koncentra­ cję w okolicę Wolbromia: 6 czerwca 1944 r. połączone grupy „Zawiszy”, moja i „Twardego” pod jego dowództwem maszerowały na koncentrację w okolice Wolbromia. Z chwilą zapadnięcia nocy oddziały wyruszyły z miejscowości Siamoszyce przez Mokrus, Giebło, szosą Zawiercie–Pilica na lasy pilickie. Było już kilkanaście minut po północy, kiedy oddział przechodził przez wieś Giebło. W pewnym momencie szperacze zameldowali, że od strony szosy pilickiej jadą trzy wozy. „Twardy” pouczył szperaczy, ażeby zat­ rzymać wozy i sprawdzić hasło, gdyż nig­ dy nie przypuszczał, że o tej porze mogą jechać Niemcy. Jednak byli to Niemcy. Szperacze ze względu na ciemność nie mogli rozpoznać Niemców, a gdy ich zatrzymali, ci dali ognia, kładąc trupem dwóch szperaczy z grupy „Twardego”. Wróćmy do relacji „Twardego”: Weszliśmy do Giebła punktualnie o godzinie 24.00. Noc była nadzwyczaj ciep­ ła. Wszystkie wierzchnie okrycia dla wygody marszu powrzucaliśmy na wóz taborowy. Szperacze zbliżyli się do murów ogrodzenia dworu, gdzie pod kątem prostym należało skręcić na południe. Droga była polna i prowadziła wąwozem. W pewnym momencie zatrzymali

doświadczony partyzant. Salwę z automatów i kbk poparł złowieszczym rykiem uruchomiony karabin maszynowy typu „Dreisa”. Poszły w górę rakiety, które oświetlały nasze stanowiska, a jednocześnie były sygnałem wzywającym pomocy. – Ognia! – wrzeszczałem, strzelając w kierunku Niemców. Ktoś wydzierał mi z rąk pelerynę. Na moich oczach padł trupem na miejscu. Podskoczyłem do naszego cekaemu. – Strzelaj! – krzyknąłem do cekaemisty – Nie strzela – odpowiedział mi. Chwyciłem cekaem, pociągnąłem za cyngiel. Nic. Manipulowałem bezpiecznikiem. Ponownie pociągnąłem za spust. Strzelił raz, powtórzyłem więc szybko czynności – przesunąłem bezpiecznik, znów padł pojedynczy strzał. Potem jeszcze kilkakrotnie powtórzyłem próbę, wynik był taki sam. Sprawa oczywista, amunicja zwietrzała. Nie zastanawiając się dłużej, wydałem rozkaz: „Wycofać się!” Tymczasem z tyłu odez­ wał się erkaem. To „Żmudzin” dowodził tym karabinem. Strzały były jednak bezskuteczne, gdyż Niemcy ukryli się głęboko w wąwozie. Jak na nieszczęście, nikt z nas nie miał granatu, a tylko on mógł przepędzić Niemców z wąwozu. Zajrzyjmy znów do relacji „Miet­ ka”: Niemcy po rozsypaniu się zajęli dogodne stanowiska dla siebie za murami dworu. „Twardy” zarządził odwrót, który odbył się pod moim dowództwem. Sam natomiast z grupą kilkunastu ludzi […] pozostał celem odbicia taboru, co mu z powodzeniem się udało. Zobaczmy, jak rzecz opisał „Twar­ dy”: Zbliżał się świt. Nasza sytuacja z każdą minutą pogarszała się. Stojąc

z moich szperaczy przednich, „Gordon”, który mi zameldował, że „Jastrząb” (Jan Szmal), drugi szperacz, nie żyje. Został zabity w czasie pierwszej salwy i stoczył się do wąwozu, gdzie Niemcy zajęli stanowiska. Wspólnie ze „Żmudzinem” i „Pokrzywką”, teraz już na zimno – w ogrodzie jednego z gospodarzy – naradziliśmy się, co czynić dalej. W pierwszej chwili zamierzaliśmy zaatakować nieprzyjaciela. Jednakże obawa o następstwa takiego czynu dla miejscowej ludności kazała pogodzić się z porażką. Postanowiliśmy wycofać się. Przechodziliśmy przez las sierbowicki. Podobnie jak noc była piękna, księżycowa, tak i dzień zapowiadał się bardzo ładny. Słońce wschodziło majestatycznie, trelami witało je budzące się ptactwo. Nie zwracało na nas uwagi, tylko czasami na nasz odgłos przerywało śpiew. Niektóre ptaki zrywały się, by odfrunąć nieco dalej i tam w przyspieszonym tempie dokończyć śpiew. Miało ptactwo swój świat, swoje sprawy. Nie wiedziało, że obok przechodzą ludzie, którzy w tym dniu nie mogli radośnie witać słońca. Szli gęsiego, głowy mieli zwieszone, myśleli o tych, których na zawsze pozostawili w Gieble. Straciliśmy 3 ludzi. Była to bolesna strata, ale w duchu pocieszałem się, że pod Olewinem 16 spośród nas przeszło chrzest bojowy, teraz – 70.

W

drugiej dekadzie czerwca 1944 roku żołnierze kom­ panii „Twardego” dopadli groźnych agentów Gestapo, w tym Wła­ dysława Pacieja, który dotąd skutecznie się im wymykał. Ale po kolei… Michał Wolski z Zawiercia oraz Władysław Buła z Marciszewa pra­ cowali w fabryce części samochodo­ wych w Zawierciu. Niezależnie od tego trudnili się donoszeniem na Gestapo, w wyniku czego wiele osób z powia­ tu zawierciańskiego trafiło do obo­ zów koncentracyjnych. A pracował też z nimi niejaki Mazanek z Rudnik, który trudnił się szmuglem, a do te­ go utrzymywał jakieś kontakty z AK. W miejs­cu pracy zwierzał się ze swych tajemnic. Wolski poinformował o wszystkim Gestapo i w efekcie Ma­ zanek został aresztowany. Wkrótce jed­ nak odzyskał wolność, ale już jako tajny współpracownik. Cała trójka została skierowana na tereny, gdzie operowała kompania „Twardego”, aczkolwiek to nie do niej mieli oni przeniknąć. Tymczasem Ma­ zanek dotarł do „Twardego” i poinfor­ mował go o pojawieniu się w okoli­ cy współpracowników Gestapo, czyli Wolskiego i Buły. „Twardy” o pojawie­ niu się konfidentów poinformował po­ zostałych dowódców partyzanckich, po czym osobiście nawiązał kontakt z przybyszami, którym przedstawił się jako kapral z grupy „Abrahama”, która to grupa nie istniała. Po prostu pój­ ście do grupy „Abrahama” – jak wy­ jaśnił w swej relacji – miało oznaczać,

że pomoże im przenieść się na tamten świat. Następnie przyprowadził ich do obozu partyzanckiego. Oddajmy na moment głos „Twardemu”: Po przyjściu do lasów przyłubskich Wolski szybko zorientował się, w jakiej jest grupie się znajduje. Prawie połowa zawiercian w oddziale to byli jego koledzy i zarazem ofiary prześladowań. Wolski od razu przyznał się do wszystkiego, natomiast Buła początko­ wo wszystkiemu zaprzeczał. W końcu jednak i on zaczął „śpiewać”. Opo­ wiedział ze szczegółami o swoich kontaktach z gestapowcami Roterem i Ocylokiem, a przy okazji wyjawił, że także Mazanek to konfident Gestapo, czym wprawił wszystkich w wielką konsternację. Ściągnięto Mazanka, który przyznał się, że to gestapow­ cy kazali mu wyjawić „Twardemu” prawdę o Wolskim i Bule, by w ten sposób zdobyć jego zaufanie. Wolski i Buła w ocenie gestapowców byli już „spaleni” i tym samym mało przydat­ ni, postanowili więc ich poświęcić, by wprowadzić agenta do najbliższego otoczenia „Twardego”. Jak już wspomniano, w tych dniach udało się wreszcie dopaść Władysła­ wa Pacieja. „Twardy”, ponaglany przez dowództwo, obawiał się, że zadanie to zostanie mu odebrane i powierzone „Hardemu”, na czym jego duma moc­ no by ucierpiała. Zastanawiał się, co zrobić, gdy oto dotarła doń informa­ cja, że Paciej ma słabość do pięknych kobiet i wyraźnie jest zainteresowany „Niuśką”, żoną „Granita” – Mieczysława Makieły, szefa kompanii. Zalecając się do niej, przedstawiał się jako inspektor AK. „Twardy” poprzez „Niuśkę” na­ wiązał z nim kontakt. Oddajmy głos „Twardemu”: Pierwszy meldunek miał charakter sprawozdania z działalności grupy z prośbą o zaopiekowanie się nami. Drugi był skargą na dowództwo AK, że nas jako pepesowców źle traktuje, żeśmy nie ubrani, bosi itd. Prosimy go, aby przybył do grupy, obejrzał na własne oczy nasze położenie oraz podjął interwencję u dowódcy dywizji. Jednocześnie informowałem go, że kontakt na dywizję podam mu przy najbliższym spotkaniu. Obydwa meldunki były zaopatrzone w oryginalną pieczątkę kompanii. Meldunek dostarczyła „Niuśka”. Paciej na pewno konsultował się z gestapem w Zawierciu. Tych zaszokował kontakt na dywizję – kazali mu jechać.

T

ak więc Władysław Paciej wraz z „Niuśką” udali się na rowe­ rach do obozu partyzanckiego kompanii „Twardego”. Ten w swej re­ lacji wspomina: Przybyłego „inspektora” powitano z wielkimi honorami, po czym przystąpiono do wymiany poglądów na temat stanu organizacyjnego ruchu oporu oraz jego aktualnych zadań. Przybyły gość zakończył swoje przemówienie apelem do nas, ażeby niszczyć jak najwięcej szpicli i prowokatorów, gdyż ci utrudniają pracę organizacjom konspiracyjnym. Podziwiałem bezczelność tego człowieka. Pod wieczór chciał odjechać, prosząc mnie o adres dywizji. Znów pod pretekstem, że dziś ma mieć miejsce zrzut, a takiej okazji szkoda zmarnować, namawiałem go do pozostania. Paciej dał się namówić, widocznie ów zrzut go zainteresował. W między­ czasie partyzanci opróżnili jeden dom stojący na uboczu wsi Lgota Murowa­ na, który miał zostać oddany do jego dyspozycji. „Twardy” wspominał po latach: W izbie stół był nakryty białym lnianym prześcieradłem, na stole krzyż i dwie świece. Wprowadziłem do izby Pacieja, trzymałem go pod rękę, zauważyłem, że zadrżał, widocznie zrozumiał swoje położenie. Zasiedliśmy za stołem. Paciej w dalszym ciągu na honorowym miejscu. Resztę miejsca zajęła starszyz­ na grupowa. „Bolesław” położył przed sobą gruby brulion z ołówkiem. Czas było skończyć z komedią. Powstałem z miejsca, za mną reszta. – Nazwisko i imię wasze? – zapytałem. – Paciej Władysław – odpowiedział. – Urodzony gdzie… – Paciej Władysław, jesteście oskarżeni o zdradę główną. Będziecie odpowiadać przed polskim sądem polowym. Zanim będziemy was sądzić, przeprowadzimy śledztwo. Paciej został zrewidowany – zna­ leziono przy nim trzy dokumenty wys­ tawione przez Gestapo. Pierwszym było zaświadczenie sporządzone przez Gestapo w Zawierciu i podpisane przez Ocyloka. Zawierało informa­ cję, iż jest on jego współpracownikiem i że należy udzielać mu wszechstronnej Dokończenie na stronie obok


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI AKADEMIA PO SZYCHCIE

Państwowe Żupy Solne w Wieliczce i Bochni w czasie II Rzeczypospolitej Tadeusz Loster · Zenon Szmidtke konie zastąpiono lokomotywami aku­ mulatorowymi, a te z kolei w 1931 r. – lokomotywami trakcyjnymi. Mimo tych ulepszeń i innowacji technicznych, nie nastąpiło obniżenie kosztów eks­ ploatacji Kopalni Soli w Bochni, a to z powodu sposobu zalegania złoża oraz gorszej do niego dostępności. Średnie koszty produkcji w Wieliczce i Bochni w okresie międzywojennym były oko­ ło czterokrotnie niższe od cen hurto­ wych soli. Jednakże w Bochni były one zdecydowanie wyższe niż w Wieliczce, np. w latach 1924–1926: Wieliczka – 29 zł/t, Bochnia – 43 zł/t. W tej sytu­ acji Rada Ministrów na posiedzeniu w dniu 1 sierpnia 1930 r. podjęła decy­

rozporządzenie prezydenta RP okreś­ liło, że obiektem chronionym jako za­ bytek mogą być m.in. kopalnie. W okresie międzywojennym oprócz eksploatacji soli kopalnia „Wie­ liczka” stanowiła obiekt turystyczny. Zwiedzało ją tysiące turystów, między innymi takie wybitne osobistości, jak np. generał Józef Haller czy marszałek Józef Piłsudski, a w pamiątkowej Księ­

zję o zamk­nięciu żupy bocheńskiej do 1933 r., jednak pod naciskiem społecz­ nym oraz uwzględniając konieczność ochrony trzynastowiecznego zabytku polskiej techniki, decyzja ta została cof­ nięta 26 sierpnia 1933 r. Prelegent zasygnalizował również troskę dyrekcji obu kopalń o podziem­ ne miejsca kultu religijnego oraz pierw­ sze akty prawne stanowiące o ochro­ nie omawianych kopalń jako obiektów zabytkowych. W 1928 r. w kopal­ ni wielickiej ustanowiono Rezerwat Grot Kryształowych, odkrytych pod koniec XIX w. W tym samym roku

Święty grób Maryi, Barbara Maria Czernecka

dze Zwiedzających zachowały się wpisy m.in. Ignacego Daszyńskiego, Jędrzeja Moraczewskiego oraz Wojciecha Kor­ fantego. Święty Jan Paweł II – Karol Wojtyła – jako uczestnik wycieczek szkolnych w okresie międzywojennym zwiedzał podziemia kopalni dwa razy. Obecnie Kopalnie Soli w Wieliczce ani w Bochni nie prowadzą przemysło­ wej eksploatacji. Kopalnia „Wieliczka” od 1996 roku stanowi pomnik historii Polski. Jeszcze dwadzieścia lat wcześ­ niej, bo w 1976 roku, została wpisa­ na przez UNESCO na pierwszą listę światowego dziedzictwa. W 2007 roku w plebiscycie „Rzeczpospolitej” została uznana za jeden z siedmiu cudów Pol­ ski. W 2015 roku podziemia kopalni zwiedziło 1 390 000 gości. W 1981 roku Kopalnia Soli w Bochni została wpisana do rejestru zabytków, a przemysłowe wydobycie soli zakończyła w 1990 roku. Od te­ go czasu przekształciła się w obiekt turystyczno-leczniczy. W 2013 ro­ ku kopalnia została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przemysłowego Ludzkości UNESCO. Prelekcja Józefa Charkota została okraszona dziesiątkami zabytkowych zdjęć. Kilka z nich za zgodą ich właś­ ciciela – Muzeum Żup Krakowskich – prezentujemy na naszych łamach. K

zostali tutaj przedstawieni uduchowieni aniołowie, jednocześnie płaczący i ra­ dujący się, zachowujący w tym pełnię dostojeństwa i wyjątkowy szacunek dla odchodzącej z tego świata. Ogólnie owa kompozycja jest miłym dla wzroku obrazkiem, zachęcającym do myślenia o tym, co wydarzyło się z ciałem i duszą Najświętszej Maryi Panny w momencie, kiedy tego nie mogły widzieć ludzkie oczy. Jej przejście z życia doczesnego do wiecznego, owiane aurą tajemniczości, pozostaje tylko w gestii naszej wiary. W omawianym przedstawieniu brak jest apostołów, którzy towarzy­ szyli Bogarodzicy w ostatnich chwi­ lach Jej ziemskiego bytowania. Naj­ świętszą Maryję Pannę tutaj adorują już tylko mieszkańcy niebios. Zaraz też mają Ją z ciałem i duszą zabrać do królestwa Bożego. Czyżby uwiecznio­ no tu moment pomiędzy pochówkiem a ponownym otwarciem grobu na ży­ czenie spóźnionego Tomasza, który po raz ostatni zapragnął zobaczyć oblicze Matki Pana Jezusa? Dzięki temu, jak głosi chrześcijańska tradycja, światu zostało objawione Wniebowzięcie Nie­ pokalanej. Żałobnicy, powróciwszy do

chrześcijan efeskich. Otaczają oni czcią miejsce, gdzie żyła Najświętsza Maryja Panna, nazywając je „Panaya Kupulu”. W 1951 roku odnowiono tam domnie­ many Dom Maryi Matki. Pielgrzymo­ wali do tego miasta papieże: Paweł VI oraz Święty Jan Paweł II. Miejsce to jest ważne nawet dla muzułmanów, którzy także na swój sposób czczą posłuszną Bogu Dziewicę Marjam. Matka Jezusa miała żyć wśród lu­ dzi do 59–63 roku życia. I jeśli ostatnie lata rzeczywiście spędziła w Efezie, to jest możliwe, że na koniec ziemskiej pielgrzymki powróciła do Jerozoli­ my. W mieście, gdzie Jezus dokonał zbawienia świata: umarł na krzyżu, zmartwychwstał i wstąpił do nieba; jest również Kościół Grobu Najświętszej Marii Panny. Miejsce to czczone było już w II wieku, a w IV powstała tutaj pierwsza świątynia pod wezwaniem Maryi. Palestyna kryje w sobie więcej świadectw i pamiątek po Bogurodzicy. Zwłaszcza owo miasto trzech religii wy­ daje się być najgodniejsze dla Jej paschy z życia ziemskiego do niebiańskiego. Miejsce Zaśnięcia Najświętszej Ma­ ryi Panny wskazywane jest w Jerozoli­

Wycinanie wrębu wrębówką pneumatyczną i wiercenie otworu strzałowego pneumatyczną wiertarką, transport soli taczkami. Fot. po 1922 r. Kaplica św. Kingi w Bochni, 1961 r.

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

królewski organizm gospodarczy, tj. Żupy Krakowskie. W okresie rozbiorów stanowiły one oddzielne gospodarczo saliny. Taki stan przetrwał do okresu odzyskania przez Polskę niepodległoś­ ci. Mało inwestowane przez zaborcę, popadły w ruinę. Znaczną część wystąpienia Józef Charkot poświęcił wprowadzonym po wojnie przemianom w technice eksplo­ atacji i transporcie soli oraz poprzez przebudowę szybów wydobywczych. Do 1922 r. wręby wycinano ręcz­ nie, później wykonywano je wrębówką pneumatyczną. Stopniowo unowocześ­ niano transport szynowy. W 1925 r.

Kompania „Twardego” Wojciech Kempa pomocy. Drugi dokument to zaświad­ czenie wydane w sierpniu 1943 roku, a więc jeszcze przed opisaną wcześniej falą aresztowań, na firmowym blan­ kiecie zawierciańskiego Gestapo, pod­ pisane przez jego szefa, Rotera. Na jego podstawie Paciej, jako zaufany człowiek Gestapo, mógł w dowolnym punkcie przekraczać granicę. Trzecie zaświadczenie wydane było przez Ges­ tapo w Opolu. Na jego mocy mógł on żądać wszelkiej pomocy od policji i urzędów niemieckich, przekraczać w dowolnym punkcie granicę z GG, a także przeprowadzać przez granicę dowolną osobę nie posiadającą prze­ pustki. Zajrzyjmy do książki Juliusza Niekrasza: Gdy wzięto szpicla na przesłuchanie, oświadczył ze stoickim spokojem, że nic od niego nie wydobędą. Był to człowiek niskiego wzrostu, ryży, chuderlawy, wyglądał tym mizerniej, że stał całkiem nago, bo „Twardy” przed rewizją kazał go rozebrać. Nie prosił o łaskę. „Twardy” kazał go wychłostać, dać

mu zamiast ubrania worek z wymalowaną swastyką, z otworem na głowę i ręce, i zamknąć go do bunkra o chlebie i wodzie. Zabrał się do studiowania notesu agenta, w którym były różne kolumny nazwisk z adresami. Rozszyfrowano bez trudu wykaz ofiar Pacieja oraz spis miejscowych konfidentów. Nie wiedziano natomiast nic o nazwiskach osób zamieszkałych w Radomiu, Warszawie i Łodzi. Po trzech dniach Paciej zaczął krzyczeć, że chce złożyć zeznania. Były one tak rewelacyjne, że zawiadomiono Komendę Okręgu, a ta z kolei Komendę Główną AK w Warszawie. Paciej zeznał, że gestapo przeniosło go jako spalonego do dystryktu Radom, gdzie już się zameldował i otrzymał szczególne instrukcje, powrócił na Śląsk jedynie po to, aby dokończyć rozpoczętą akcję, która na tym terenie miała już być ostatnią. Niezrozumiałe dla „Twardego” nazwiska i adresy to materiał podany mu przez radomskie gestapo. Paciej wyjaśnił, że jedna kolumna nazwisk obejmuje osoby

groszek, jarzębina, leszczyna, macierzan­ ka, melisa, mięta, nasturcja, rozmaryn, rumianek, ruta, piołun, werbena, wierz­ ba, wrotycz… Każda z tych roślin ma osobną symbolikę: niewinności, płodno­ ści, siły, oczyszczenia, szczęścia czy mło­ dości. Po ich poświęceniu, już w domu wkładano je za obraz, aby, kiedy zbliżała się nawałnica, ich uszczknięte stamtąd suche listeczki wrzucać do ognia. Wie­ rzono, że miały ochronić od złego lu­ dzi wraz z ich dobytkiem. Symboliczną szczyptę tychże poświęconych ziół poda­ wano w wywarze choremu. Mieszano je

a właściwie jego wyobrażenie, okazał się ciekawym tematem dla serii chromolitografii i oleodruków powszechnych na przełomie XIX i XX wieku.

Transport soli lokomotywą akumulatorową. Fot. po 1925 r. Z prawej: Stajnia na poziomie IX w kopalni bocheńskiej.

czypospolitej, wygłosił Józef Charkot, pracownik z Muzeum Żup Krakow­ skich w Wieliczce. Prelegent w krótkim rysie histo­ rycznym zaznaczył, że kopalnie soli w Bochni i Wieliczce funkcjonowały od XIII w., tworząc do 1772 roku (czyli do pierwszego rozbioru Polski) jeden

Święty Paweł i pisywał listy apostolskie. Wzmiankowali o tym pierwsi Ojcowie Kościoła, a nawet w roku 431 wyznaczyli miasto Efez na Sobór, podczas które­ go został ogłoszony dogmat o Boskim Macierzyństwie Maryi. Dom na wzgó­ rzu koło Efezu w swoich wizjach wi­ działa błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dzięki wskazówkom której został on odnaleziony przez specjalne ekspedycje naukowe w 1891 roku. Po­ twierdzają to także mieszkańcy wio­ ski Kirkence, wierni wyznania prawo­ sławnego, a potomkowie pierwszych

do rozpracowania, druga to przyszli współpracownicy. Do obozu „Twardego” przyjechali oficerowie wywiadu z Warszawy i Radomia. Oficer z Radomia śmiał się z pomyłki, gdy w kolumnie radomskich konfidentów znalazł swoją łączniczkę. Według udzielonych przez niego informacji łączniczka ta była ostatnio kurierką na trasie Radom – skrzynka Komendy Głównej AK w Warszawie. Miała być osobą poza wszelkimi podejrzeniami. Jej mąż, wyższy oficer, miał przebywać w oflagu. W jakiś czas później „Poczekalnia” (nasza komórka wymiany poczty z Generalnym Gubernatorstwem) doręczyła Komendzie Śląskiego Okręgu AK pismo z podziękowaniem za dobrą pracę i przyczynienie się do zdemaskowania groźnej agentki gestapo, jaką okazała się radomska kurier­ka, rzekoma żona oficera; zbędne dodawać, ile mogła sprowadzić nieszczęść, a może nawet już sprowadziła. Paciej był przesłuchiwany przez szereg dni, protokół jego sprawy doszedł do 200 stron, znalazł się później w rękach prokuratora WSS i wywiadu. Wyrok na Władysławie Pacieju został wykonany w dniu jego imienin, 27 czerwca 1944 roku. K

miejsca pochówku, zastali pusty grób, a w nim nieziemsko pachnące kwiaty, które spadały z nieba. Ponad nimi wie­ dziona przez aniołów Niewiasta uno­ szona była ponad obłoki. To właśnie zobaczyli, podnosząc oczy ku górze. Grób Maryi jest więc miejscem zetknięcia się dwóch rzeczywistości: widzialnej – ziemskiej i niewidzialnej – niebiańskiej. Zostali w nim zestawieni Apostołowie i aniołowie, ciało z duszą, doczesność oraz wieczność. Ostatnia ewangeliczna wzmianka o Matce Pana Jezusa dotyczy polecenia Jej pod opiekę Świętego Jana przez umie­ rającego na krzyżu Zbawiciela. Potem jeszcze w Dziejach Apostolskich w świę­ to Pięćdziesiątnicy Maryja razem z in­ nymi niewiastami towarzyszy uczniom swojego Syna i staje się współuczestnicz­ ką Zesłania Ducha Świętego. Jest wielce prawdopodobne, że działo się to w Wie­ czerniku. Następnie, kiedy wzmogły się prześladowania pierwszych chrześcijan, w wyniku których około 37 roku został ukamienowany św. Szczepan, a pięć lat później ścięto głowę Świętego Jakuba, wyznawcy Chrystusa rozproszyli się po świecie, głosząc o Nim Dobrą Nowinę. Maryja wraz z Świętym Janem Apo­ stołem przeniosła się do Azji Mniejszej. Zamieszkali w Efezie. Do dzisiaj istnieje tam kaplica, zbudowana na ruinach Jej rzekomego domku. Historycznie jest to bardzo prawdopodobne, gdyż fun­ damenty tego budynku datuje się na I wiek naszej ery. Ponadto tam Święty Jan nie tylko redagował czwartą Ewan­ gelię i Księgę Apokalipsy, ale też umarł śmiercią naturalną oraz został pogrze­ bany. Tutaj też przez trzy lata przebywał

mie na wzgórzu Syjonu. Wolna od zma­ zy grzechu pierworodnego, nie została skażona również cielesnym zepsuciem. Koniec ziemskiego żywota Matki Boga określa się więc nie mianem śmierci, ale pogrążenia w wiekuistym śnie. Wniebowzięcie Matki Pana Jezu­ sa zostało ogłoszone dogmatem wia­ ry przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 roku. Wzmiankowane już jed­ nak było w źródłach pochodzących z VI wieku. Jest to więc najstarsze uzna­ wane przez chrześcijan święto maryj­ ne, jako Jej „narodzin dla nieba”. Ma ono też związek z tradycją obchodzenia rocznic śmierci. Grób Niepokalanej, z którego Ona z ciałem i duszą została wzięta do nieba, znajduje się po dzień dzisiejszy w Doli­ nie Cedronu. Zapewne istotne znaczenie ma jego lokalizacja pomiędzy Starym Miastem a Ogrodem Oliwnym. W tym samym też miejscu kilka lat wcześniej został ukamienowany pierwszy chrześ­ cijański męczennik, Święty Szczepan. I tutaj właśnie, według starożytnych tra­ dycji, w przyszłości ma się odbyć Sąd Ostateczny, po którym nastąpi wskrze­ szenie wszystkich zmarłych. Według legendy, w Świętym Grobie Maryi pozostały kwiaty. Na pamiątkę tego już od X wieku w Uroczystość Jej Wniebowzięcia właśnie one, z ziołami, kłosami zbóż, warzywami i owocami, są układane w najpiękniejsze bukiety lub wieńce i zanoszone do kościoła celem pobłogosławienia. Powinno się w nich znajdować do 77 gatunków, w tym: psze­ nica, żyto, jęczmień i owies oraz mirt, len, lubczyk, hyzop, piwonie, nagietki, cha­ bry, maki, bazylia, estragon, dziewanna,

też z ziarnami do następnego wysiewu czy karmiono nimi ocieloną krowę, aby się dobrze dawała wydoić. Pannom zaś miały zapewnić szczęśliwe zamążpójście. Takie właśnie, jeszcze niedawno, były ludowe tradycje. Dlatego Uroczystość Wniebowzię­ cia powszechnie nazywa się Świętem Matki Boskiej Zielnej, jako patronki ziemi i całej porastającej glob roślin­

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

T

egoroczny cykl prelekcji „Akademia po Szychcie”, organizowanych przez Mu­ zeum Górnictwa Węglowe­ go w Zabrzu, zatytułowany Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, poświęcony jest kopalniom (węgla kamiennego, soli, ropy naftowej), które były „perła­ mi w koronie II RP” – ze względu na skalę produkcji, innowacyjność, histo­ ryczne tradycje, duży udział właściciel­ ski kapitałów polskich państwowych i prywatnych. W dniu 26 czerwca br. prelekcję w ramach tego cyklu, zatytu­ łowaną Państwowe Żupy Solne w Wieliczce i Bochni w czasie Drugiej Rze-

W

edług ogólnie wte­ dy przyjętego wzo­ ru, Matka Boga leży w pogrzebowym ca­ łunie, z rękami pobożnie skrzyżowa­ nymi na piersiach. Otoczona jest gir­ landami kwiatów, płonącymi świecami i oliwnymi lampkami. Jej nieodłącznymi atrybutami są: biała lilia, aureola, ko­ rona, wieniec, a także zwycięski waw­ rzyn wraz z męczeńską palmą, ciernie i modlitewnik z różańcem. Są one po­ zostawionym dla nas symbolicznym dziedzictwem. Szczególnie wdzięcznie

Postać z zaplecka eksponatu

ności. Owo święto jest też dla rolników dniem zakończenia żniw. Stare przysło­ wie bowiem głosi: „Na Wniebowzię­ cie zakończone żęcie”. Czesi określają ten dzień jako Święto Matki Bożej Ko­ rzennej. Niemcy nazywają ją Kwietną, Estończycy Żytnią. Węgrzy od zarania swoich dziejów Uroczystość Wniebo­ wzięcia uważają za najważniejsze świę­ to narodowe. Dla nich Najświętsza Ma­ ryja Panna Wniebowzięta jest Wielką Panią Błogosławioną. Dla Polaków, od pamiętnego zwycięstwa nad bolszewi­ kami w Bitwie Warszawskiej 15 sierpnia 1920 roku, zwanego Cudem nad Wisłą, jest państwowym świętem Wojska Pol­ skiego. Z tamtego wydarzenia wywodzi się legenda, jakoby Matka Boża, ukazu­ jąc się nad walczącymi, osobiście orę­ dowała za naszymi żołnierzami przed Bożym tronem. Jest też w Polsce i na świecie bardzo dużo kaplic, kościołów i parafii właś­ nie pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W sztuce wydarzenie to stało się tematem prze­ pięknych ołtarzy, rzeźb, obrazów. Warto też zwrócić uwagę na połą­ czone z inscenizacjami Zaśnięcia Matki Bożej obchody tego święta w najpo­ pularniejszych sanktuariach polskich, mianowicie w Kalwarii Zebrzydow­ skiej, Piekarach Śląskich, Wambierzy­ cach oraz na Górze Świętej Anny. Tam właśnie w połowie sierpnia pobożne procesje pielgrzymów podążają do Domku Maryi, skąd ubrane w czerń dziewczęta na własnych ramionach wynoszą ukwieconą figurę Zaśniętej Matki Bożej i składają w symbolicznym grobie. Nazajutrz, w bieli, ze świecami w dłoniach, czczą Wniebowziętą. P.S. Akurat w trakcie pisania tego artykułu, podczas przyglądania się oleodrukowi przedstawionemu na fotografii obok, dokonałam zadziwiającego odkrycia. Tył antykwarycznego obrazka dawno temu musiał zostać zabezpieczony cien­ ką deską z przyklejonym doń tajemni­ czym malowidłem na płótnie. Jest na nim ukazany brodaty mężczyzna w dłu­ giej szacie, składający dłonie do modlit­ wy. Jest to zapewne biblijny patriarcha bądź święty, na razie niezidentyfiko­ wany. Obraz wygląda na bardzo stary, może kilkusetletni. Mieści się w wymia­ rach 42/32 cm. Ten niespodziewanie odnaleziony skarb zawiera przesłanie, że w Świętym Grobie Maryi musi kryć się znacznie więcej tajemnic. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

10

Szlak geologiczny 6 sierpnia 1914 r. marsz do odzyskania niepodległości rozpoczęła Kad­rówka – I Kompania Kadrowa w liczbie 144 żołnierzy – słuchaczy szkół oficerskich Strzelca i Polskich Drużyn Strzeleckich. Wielu z nich to studenci i absolwenci szkół wyższych, także zagranicznych. Wśród legionistów nie brakowało ar­ tystów, inżynierów. Nie zbrakło także przedstawicieli mojej profesji, w osobie Tadeusza Furgalskiego, który był stu­ dentem geologii UJ, a potem demon­ stratorem w Katedrze Geologii Uni­ wersytetu Jagiellońskiego, wówczas przy ul. św. Anny 6, miejscu nie tylko naukowym, ale i patriotycznym. Ka­ tedrą kierował wtedy profesor Włady­ sław Szajnocha, a pracował w niej także badający geologicznie Tatry Wiktor Kuźniar, który zaangażował się także na szlaku ku niepodległości – po stro­ nie Legionów. Po odniesionych pod Kraśnikiem ciężkich ranach, z badań terenowych w Tatrach w wolnej już Pol­ sce musiał zrezygnować. Tadeusz Fur­ galski w Katedrze Geologii UJ zetknął się także innymi geologami znanymi z postawy patriotycznej – jak Mieczy­ sław Limanowski, Rudolf Zuber czy Walery Goetel. Gabinet Geologiczny UJ miał tak­ że swoje wcześniejsze tradycje. Tam w XIX wieku pracował słynny w świecie Ludwik Zejszner. Choć z pochodzenia Niemiec (Zeuschner), w 1833 r. był zdymisjonowany z szefa katedry mi­ neralogii za posiadanie polskiej prasy niepodległościowej z okresu powstania listopadowego, a po kolejnych perype­ tiach powracał do Krakowa po Wioś­ nie Ludów, a następnie po powstaniu styczniowym. Został zamordowany w 1871 r., prawdopodobnie wskutek politycznych porachunków. Był jednym z licznych geologów, którzy godnie zapisali się na szlaku ku niepodległości. Oto niektórzy z nich: • Stanisław Staszic, który był nie tyl­ ko ojcem polskiej geologii, świadkiem utraty niepodległości przez Rzeczpo­ spolitą, ale i wybitnym działaczem oświeceniowym i patriotycznym. • Tomasz Zan, poeta i przyjaciel Adama Mickiewicza, a także geolog, asystent Aleksandra von Humboldta oraz jeden z założycieli Towarzystwa Filomatów i Związku Promienistych, prezes Związku Filaretów, zesłaniec w Orenburgu, dziadek Kazimiery Ił­ łakowiczówny – sekretarki Józefa Pił­ sudskiego. • Ignacy Domeyko, światowej sła­ wy mineralog i geolog, wielce zasłużo­ ny dla poznania geologicznego Chile i rozwoju uniwersytetu w Santiago de Chile, wcześniej członek Towarzystwa Filomatów, przyjaciel Adama Mickie­ wicza, pierwowzór Żegoty z III części Dziadów, uczestnik powstania listo­ padowego. Żyjąc w Chile, utrzymy­ wał związki z krajem, wysłał do Polski zbiory minerałów, które przetrwały do czasów dzisiejszych – były m.in. prze­ chowywane w Muzeum Geologicznym ING UJ przy Oleandrach. • Jan Czerski, zesłany za udział w powstaniu styczniowym na Sybe­ rię, tam stał się wybitnym badaczem geologii Sajanów i brzegów Bajkału. • Aleksander Czekanowski, tak­ że zesłaniec syberyjski po powstaniu

I

wonicz Zdrój jest znanym od wie­ ków uzdrowiskiem na Podkarpa­ ciu. Okolica była zamieszkana już w czasach neolitu, około 4000– 2000 lat p.n.e. Z okresu 1300–400 lat p.n.e. odkryto na wzgórzach na zachód od Potoku Iwonickiego ślady osady kul­ tury łużyckiej, a na wzgórzu, w obrębie tzw. cmentarza cholerycznego – obron­ nej osady z okresu rzymskiego, którą datuje się na II–IV w. n.e. W Iwoni­ czu-Wsi, obok przysiółka Przybyłów­ ka, przy drodze do Lasu Grabińskiego istniała średniowieczna osada co naj­ mniej już w XIII w. W tym czasie tere­ ny te stanowiły zachodnie pogranicze księstwa halickiego, wraz z księstwem włodzimierskim określanego jako Ruś Czerwona. Najstarsza wzmianka pisemna o istniejącej już na tym terenie miejs­ cowości pochodzi z 1413 r., a wynika z niej, że stanowiła ona własność ry­ cerza Morawy de Iwancze. Po 1427 r. pojawiają się o niej częstsze wzmianki, określające ją jako Iwanczepole, Iwancz, Iwanecz. Stąd wniosek, że nazwa nie pochodzi, jak przez wieki sądziła miej­ scowa ludność, od św. Iwo, ale od ru­ sińskiego imienia Iwan, Iwanczo. W 1464 r. biskup przemyski Mi­ kołaj Błażejowski herbu Odrowąż kon­ sekrował w Iwoniczu nowy kościół.

KURIER·ŚL ĄSKI styczniowym, wybitny badacz geologii guberni Irkuckiej. Tadeusz Furgalski miał zatem zna­ komite wzorce patriotyczne – także wśród przedstawicieli swojej profesji – na drodze ku niepodległości. Działał od 1912 roku w Związku Walki Czyn­ nej, a następnie w Związku Strzeleckim. Wówczas przyjął pseudonim „Wyrwa”. Zdał egzamin oficerski Związku Strze­ leckiego i prowadził zajęcia w szkole re­ kruckiej i podoficerskiej Związków. Jego dzienniki (Tadeusz Furgalski-Wyr­wa Dzienniki 1913–1916, Wyd. Księgarnia Akademicka. Fundacja Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, 2011) sta­

Niektórzy, jak Ignacy Mościcki – wybitny chemik (Ryga, Londyn, Szwaj­ caria) – wracali jeszcze przed odzys­ kaniem niepodległości, pracując na polskich uczelniach i wdrażając do gos­ podarki naukowe innowacje (zakłady Azotowe w Mościcach), angażując się zarazem w działalność polityczną. Igna­ cy Mościcki osiągnął urząd prezydenta, podobnie jak wcześniej Gabriel Naru­ towicz, który na zaproszenie polskiego rządu przybył do kraju, gdzie aktywnie zaangażował się w odbudowę odrodzo­ nego po rozbiorach państwa polskiego. Niestety ten powrót dla Narutowicza okazał się tragiczny.

jego wpływem pierwsze rysunki po­ święcił historii geologicznej Tatr (przed Kongresem Geologicznym w 1903 r.), o czym mało kto wie. Po epizodzie mos­ kiewskim, kiedy to był związany z tea­ trem i Juliuszem Osterwą, Limanowski wrócił po odzyskaniu niepodległości do Polski i zajmował się geologią, a także teatrem. Rudolf Zuber – wybitny, światowej sławy geolog pracował na różnych kon­ tynentach, badając szczególnie złoża ropy naftowej, a także wód mineralnych (Krynica – woda Zuber!) – brał udział jako ekspert od ropy w konferencji po­ kojowej w Paryżu w 1919 r.

tradycji niepodległościowych, geolodzy podlegli „przewodniej sile narodu” wal­ czyli tylko o to, aby czasem nie wrócili na Oleandry naukowcy wyg­nani jesz­ cze przed transformacją – niewygodni im i niepodlegli wobec komunistycznej władzy. Po roku 1989 mało kto wracał do Polski także z licznej diaspory aka­ demickiej w krajach zachodnich, a wie­ lu nadal wyjeżdżało i proces ten jeszcze się nasilił po wstąpieniu Polski do UE. Nie miał kto odbudować gospo­ darki zniszczonej przez komunistów, bo środowiska patriotyczne nie miały elit zdolnych do zarządzania gospodar­ ką. Zresztą na początku niewiele mia­

W tym roku mija 100 lat od odzyskania niepodległości po 123 latach niewoli. W ciągu tych 100 lat tylko okresowo (II RP) byliśmy naprawdę niepodlegli, a od 30 lat funkcjonowania III RP po okupacji niemieckiej i komunistycznej też mówimy o odzyskaniu niepodległości, choć niestety z elementami podległości. Jaką rolę na drodze do odzyskania niepodległości odegrały elity akademickie?

Akademickie szlaki ku niepodległości Józef Wieczorek

nowią znakomity obraz życia młodego akademika-geologa, zaangażowanego w działalność na rzecz odzyskania nie­ podległości. Czytając pamiętnik, ma się wrażenie, że był ogarnięty „gorączką niepodległościową”. 30 VII 1914 roku został zmobili­ zowany do armii austriackiej. Po sku­ tecznej reklamacji 8 VIII 1914 r. objął dowództwo IV baonu późniejszego 1. pp Legionów. Nie doczekał się jed­ nak wolnej Polski. Poległ 7 lipca 1916 roku k. Maniewicz, w czasie bitwy pod Kostiuchnówką. Odznaczony Virtuti Militari 5 klasy i Krzyżem Niepodle­ głości. Józef Piłsudski po jego śmierci podkreślał – „Był jednym z najlepszych naszych oficerów”.

Powroty dla Niepodległej Po odzyskaniu niepodległości Polska była krajem biednym, jednak polscy naukowcy, którzy robili kariery na ob­ czyźnie, rezygnowali często z lepszych

W działaniach na rzecz odzyska­ nia niepodległości i jej umacniania za­ znaczył się inny profesor – Władysław Grabski, ekonomista i historyk z do­ świadczeniem zagranicznym (Fran­ cja, Niemcy, Rosja). Był członkiem polskiej delegacji na konferencję wer­ salską, a w wolnej Polsce działał jako minister i wielokrotny premier, przede wszystkim na rzecz gospodarki i ra­ towania finansów. Jest zwany ojcem polskiej złotówki. Inni mieli szanse na znakomitą karierę poza granicami Polski, jak np. genialny matematyk Stefan Banach. Oferowano mu intratne stanowiska akademickie w USA, ale odrzucał je, argumentując, że nie ma takiej ilości zer na czeku, aby opuścił Lwów. Wśród naukowców o podobnych patriotycznych postawach nie brako­ wało także geologów. Ferdynand Rabowski studiował geologię w Lozannie i zaczął prowadzić badania geologiczne Alp szwajcarskich, współpracując z jednym z najwybitniej­

Do transformacji PRL w PRL-bis aktywnie włączyły się elity akademickie chowu i awansu komunis­ tycznego, przy utrzymywaniu na marginesie, a nawet poza nim – naukowców dla (post) komunistów niewygodnych. możliwości zagranicznych i wracali do ojczyzny, aby dla jej budowy wykorzy­ stać swoje kwalifikacje. Nie bez przyczyny, mimo niezbyt wysokiego wykształcenia polskiego społeczeństwa, dużego analfabetyzmu i niewielkiej ilości szkół wyższych (tyl­ ko 5 uniwersytetów publicznych), mie­ liśmy w Polsce znakomitych uczonych, liczącą się w świecie szkołę matema­ tyczną i filozoficzną, a także fachowców o ogromnym znaczeniu dla odbudowy gospodarczej II Rzeczpospolitej.

szych geologów – Maurice’em Lugeo­ nem. Na wieść o odzyskaniu niepod­ ległości, po znakomitym doktoracie, wrócił do Polski, mimo że miał propo­ zycje kontynuowania badań w Szwaj­ carii. W Polsce stał się wybitnym bada­ czem geologii Tatr, gdzie wykorzystał swoje doświadczenia alpejskie. Mieczysław Limanowski, także po studiach geologicznych w Lozannie, przebywał w Zakopanem, gdzie pro­ wadził badania geologiczne. Był także nauczycielem Witkacego, który pod

Bez powrotów po 1989 roku Inaczej wyglądała sytuacja po 1989 r. po dziesiątkach lat zniewolenia niemiec­ kiego, a następnie komunistycznego. Likwidacja elit intelektualnych i na­ ukowych przez okupanta niemieckiego oraz oczyszczanie w PRL-u, szczegól­ nie uczelni, z wrogo, niechętnie nasta­ wionych do ustroju komunistycznego uczonych – zrobiły swoje. Ogłoszono w mediach, że 4 czerw­

Poza szlakami ły do powiedzenia, bo patriotyzm był ośmieszany, a dążenia do prawdziwej niepodległości zagłuszane przez elity „wybiórcze”. Historycy po latach doku­ mentują, że przy Okrągłym Stole wręcz manifestowano wrogie stanowisko do ruchu niepodległościowego. Ster transformacji gospodarczej powierzono wykładowcy Wieczoro­ wego Uniwersytetu Marksizmu-Leni­ nizmu Leszkowi Balcerowiczowi, ro­ biącemu błyskawiczną, umocowaną politycznie akademicką karierę tytular­

Ponad 1/3 potencjału akademickiego znajduje się poza granicami Polski, gdy w Polsce narzekamy na słabość elit (stąd patologiczna wieloetatowość!). Te elity, które są, na ogół na pierwszym miejscu stawiają dobro osobiste, kariery, a nie dobro Ojczyzny. ca 1989 r. upadł komunizm, ale do dnia dzisiejszego mamy z nim problemy. Trudno zresztą uznać tę datę za ponow­ ne odzyskanie niepodległości, choćby symbolicznie, bo nadal byliśmy przez lata umocowani prawnie i personalnie w systemie zniewolenia, z którym – mi­ mo zmian – utrzymujemy ciągłość do dnia dzisiejszego, odrzucając ją w sto­ sunku do II RP, z wszelkimi tego kon­ sekwencjami. Wprawdzie 4 czerwca Naród wypowiedział się za niepodle­ głością, ale elity z tzw. opozycji kon­ struktywnej pozostały uległe władzom komunistycznym. Do transformacji PRL w PRL-bis aktywnie włączyły się elity akademickie chowu i awansu komunistycznego, przy utrzymywaniu na marginesie, a nawet poza nim – naukowców dla (post)ko­ munistów niewygodnych. Na krakowskich Oleandrach, gdzie znajdował się Instytut Nauk Geolo­ gicznych UJ, spadkobierca pięknych

ną. Przeszedł pozytywnie „wielką czyst­ kę akademicką” lat osiemdziesiątych, habilitację robił 15 lat, aby ją osiągnąć wnet po zdobyciu władzy politycznej i zaraz awansować na profesora. Witold Kieżun, bohater powstania warszawskiego i więzień Gułagu, spec­ jalista od zarządzania i znawca patolo­ gii okresu transformacji, w tym okresie pracował w Środkowej Afryce jako eks­ pert ekonomiczny ONZ. Do Polski po 1989 r. nie wrócił. Czy w owym czasie zabrakło mu patriotyzmu tak znamien­ nego dla tych, co budowali odrodzoną Polskę po okresie zaborów, czy też jego powrót nie był mile widziany, jak wielu innych polskich fachowców przebywa­ jących wówczas poza granicami Polski? Jedno jest pewne, że wybór komu­ nistycznego karierowicza LB umożliwił zaplanowaną patologiczną transforma­ cję, podczas której nie tworzono wa­ runków do powrotu polskich elit aka­ demickich rozproszonych po dobrych

W województwie krakowskim w Małopolsce znajduje się góra zwana cudowną, pokryta trawami i kwiatami zarówno aromatycznymi (leczniczymi, korzennymi), jak i pachnącymi, a także wiekowymi dębami, jodłami i świerkami, tryskająca źródłami tak słodkimi, jak i słonymi, bogata w różnego rodzaju metale i minerały.

Śląskie tropy w historii Iwonicza Zdroju i okolic Stanisław Orzeł

Od tego czasu miejscowość, w której działał młyn, tartak, karczma, piekar­ nia, rzeźnia, stawy rybne oraz dwór obronny, czyli z fortalicją (cum fortalicio alias sz thuyerdza), miała rangę parafii. Z rąk Iwanickich, znanych też jako Otosławscy (z Otosławic) przeszła za pośrednictwem Tarłów w posiada­ nie Kmitów. Już za rządów Zygmunta I Starego (1505–1548) po całej Polsce rozeszła się wieść o leczniczych walo­ rach wód iwonickich. Gdy Iwonicz należał do rodu Bo­ bolów, w 1578 r. ówczesny lekarz na­ dworny króla Stefana Batorego, Woj­ ciech Oczko (Ocellus, ur. 1537 – zm. 1599) opublikował pierwsze polskie dzieło o balneologii, zatytułowane Cieplice, w którym sklasyfikował wody mi­ neralne i lecznicze na obszarze Rze­ czypospolitej Obojga Narodów, opisał

ich działanie i metody leczenia nimi, wymieniając wśród polskich uzdrowisk m.in. Iwonicz obok Szkła i Jaworowa pod Lwowem. Dlatego rok 1578 przyj­ muje się jako symboliczny początek uzdrowiska Iwonicz Zdrój.

W

końcu XVI w. miejsco­ wość była własnością Sie­ nieńskich herbu Dębno, którzy protegowali na ziemi sanockiej kalwinizm, a następnie arianizm. Dzię­ ki Zbigniewowi Sienieńskiemu zbudo­ wano w 1599 r. w Iwoniczu zbór ariań­ ski (stoi do dziś), w którym przebywał przez pewien czas znany teoretyk Braci Polskich, humanista i reformator reli­ gijny, Faust Socyn. Mimo, że zniszczony najazdem ta­ tarskim w 1624 r., już w XVII w. Iwo­ nicz znany był w Rzeczypospolitej

i poza jej granicami jako uzdrowisko. W 1630 r. przemyski lekarz i profesor Akademii Zamojskiej, Jan Sechkini, w Cezurze o wodzie iwonickiej opisał lecznicze działanie źródeł iwonickich i podał wskazania lekarskie ich wy­ korzystania. Możliwe, że po jej prze­ czytaniu w latach 1631–1633 leczył się w Iwoniczu biskup przemyski Henryk Firlej. W 1639 r. dziekan przemyski, ks. Fryderyk Alembek, podczas wizy­ tacji swojego dziekanatu zapoznał się ze zdrojami iwonickimi, co tak opisał w aktach powizytacyjnych: „Dodać trzeba znakomitą Boskiej Opatrzności dla tej parafii łaskę i dobroć; w grani­ cach onej albowiem znajdują się źródła wody ciągle bijące, lekarskimi właści­ wościami słynne, które na oko mają barwę deszczowej wody, w kolor cytry­ nowy wpadające, czyli naftą przejęte,

uczelniach zachodnich, a wznoszono wręcz bariery nie tylko środowisko­ we, ale i prawne, aby ich do powrotu zniechęcać. Utrzymano kompatybilność z sys­ temem akademickim stworzonym w Polsce komunistycznej i w krajach obozu sowieckiego, stąd przez długie lata III RP był to system przyjazny dla naukowców formowanych w krajach bloku wschodniego, a nieprzyjazny dla tych z bloku zachodniego. Jak wykazałem przed laty, Polak pracujący na Zachodzie, starając się z przyczyn patriotycznych (a nie finan­ sowych) o posadę profesorską w Pol­ sce, musiał zrzekać się obywatelstwa polskiego [!], bo nie miał habilitacji – casus dr Zbigniewa (Ben) Żylicza. Tym samym ponad 1/3 potencjału akademickiego znajduje się poza grani­ cami Polski, pracując na korzyść innych krajów, gdy w Polsce narzekamy na sła­ bość/niedobór elit (stąd patologiczna wieloetatowość!). Te elity, które są, na ogół na pierwszym miejscu stawiają dobro osobiste, kariery, a nie dobro wspólne, dobro Ojczyzny.

dlatego gdy w nie proch lub papier zapalony się wpuści, zajmują się pło­ mieniem i nie gasną łatwo, aż mocno i długo gałęziami jodłowymi tłumione i bite. Za wyrokiem medyków posiadają własność najskuteczniejszą trawienia, szczególnie słabościom artretycznym są pomocne, żołądek wzmacniają i chęć jedzenia pobudzają. Do tych wód z ca­ łego prawie Królestwa Polskiego i z za­ granicy, a najwięcej z Węgier, jakoby do wód Siloe lub cudownej Sadzawki Owczej niezmierna corocznie napły­ wa ludność, a doświadczeniami swoi­ mi rozsławiając właściwości tej wody, Ojcowskiej Pana Najwyższego chwały ogłaszać nigdy nie przestaje”. Nawet zniszczenie Iwonicza podczas potopu szwedzkiego (1655– 1656) i najazdu wojsk siedmiogrodz­ kich Jerzego Rakoczego (1657) nie

Po roku 1989 11 listopada, w Narodo­ we Święto Niepodległości, już legalnie, nie tylko w Warszawie, organizowane są marsze patriotyczne o szczególnej wymowie w ostatnich latach. Staram się je dokumentować, przede wszystkim w Krakowie, na trasie z Wawelu na plac Matejki. W marszach widać przedsta­ wicieli wielu środowisk społeczeństwa polskiego, ale nie widać gremiów aka­ demickich wyróżniających się togami i gronostajami przyodziewanymi na inne okoliczności. Chyba nie jest to przypadek. Wi­ docznie odzyskiwanie niepodległości jest dla tych gremiów obojętne. W za­ sadniczej masie, nie licząc wyjątków, które potwierdzają jedynie regułę, gre­ mia te nie wyzwoliły się ze zniewolenia komunistycznego i nieraz optują na rzecz podległości. Ich przedstawiciele są widoczni w przestrzeni publicznej, na wiecach i na czele marszów KOD-u, razem z osobami zasłużonymi dla otu­ maniania Polaków. Gremia akademickie nie chcą znać swojej najnowszej historii, nie­ jako przyznając, że do procesu odzy­ skiwania niepodległości po 1989 r. nie przyczyniły się zbytnio. Wolą o tym nie pisać i nie chcą „grzebać się w przeszłości”, bo to by mogło przynieść zawstydzenie, chociaż większość chyba wstydu nie ma. Stąd nie słychać protestów przeciwko takiej postawie elit akademickich. Wielu przedstawicieli „nadzwy­ czajnej kasty akademickiej” utożsamia patriotyzm z faszyzmem, z narusza­ niem zasad demokracji, którym, rzecz jasna, kasta akademicka nie podlega, bo ona – jak sama uważa– jest z natury arystokratyczna. Potrzebne są naukowe, historycz­ ne, socjologiczne opracowania akade­ mickich szlaków ku niepodległości, zarówno tej sprzed 100 lat, jak i obec­ nej, dla lepszego poznania walki Pola­ ków o wolność (nie tylko swoją), nieraz zdradzanych przez własne elity funk­ cjonujące w oderwaniu od większości społeczeństwa. K

powstrzymały zainteresowania źród­ łami iwonickimi. Najpierw opisał je i zbadał lekarz nadworny króla Jana III Sobieskiego, dr Wawrzyniec Braun, gdy przygotowywał – nie zrealizowa­ ny – przyjazd Marysieńki Sobieskiej do Iwonicza. W jego opisie, opubli­ kowanym w Lipsku, w zbiorze dzieł lekarskich Acta Eruditorum, pojawiło się określenie góry, z której wypływała większość owych zdrojów, jako Mons Admirabilis (dziś – Góra Przedziw­ na): „W województwie krakowskim w Małopolsce znajduje się góra zwana cudowną, pokryta trawami i kwiatami zarówno aromatycznymi (leczniczy­ mi, korzennymi), jak i pachnącymi, a także wiekowymi dębami, jodła­ mi i świerkami, tryskająca źródłami tak słodkimi, jak i słonymi, bogata w różnego rodzaju metale i minera­ ły. W połowie południowego stoku tej góry tryska pewne źródło bardzo czystej wody, z szumem i wyraźnym kipieniem. Kipienie to albo burzenie się wzmaga się, w miarę jak księżyc dobiega pełni, a przy ubywaniu księży­ ca powoli cofa się, opada. Osadzający się szlam pomaga przeciw świerzbowi, zastarzałemu artretyzmowi, paraliżo­ wi i podobnym bardziej uporczywym schorzeniom. Dokończenie na str. 12


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze strony 2

F

ormalnie suwerenność nad Ob­ wodem Kaliningradzkim nie zos­ tała nigdy przeniesiona z Niemiec na inne państwo. Zapewne dlatego na początku lat 2000. podczas prywatnej wizyty kancle­ rza Gerharda Schrödera w Moskwie po­ jawiła się propozycja anulowania części wielomiliardowych długów Rosji w za­ mian za oddanie Berlinowi kontroli nad Obwodem Kaliningradzkim. Londyński „Daily Telegraph” informował wówczas, że celem transakcji było uzyskanie „do­ minacji ekonomicznej nad byłą stolicą Prus Wschodnich”. Propozycji nie pod­ jęto i nadal graniczymy z Rosją. Gdyby tak nie było, to zapewne pojawiłaby się koncepcja budowy nowego eksteryto­ rialnego korytarza, a tak mamy tylko gazociągi Nord Stream z Gerhardem Schröderem jako szefem rady dyrek­ torów w rosyjskim koncernie naftowym Rosnieft i Berlinem, który mając gazowy kurek w ręku, stanie się energetycznym kapo w pierwszym rzędzie dla Polski, Ukrainy i państw bałtyckich, a potem dla innych państw europejskich. Spolegliwa, słaba Polska, któ­ rej przywódcy zezwalają na grabież państ­wa, odpowiada Brukseli, gdzie pod unijnym szyldem oraz za kotarą demokracji i tolerancji przenikają się interesy państw, elit politycznych, kor­ poracyjnych grup, ideologicznych ka­ maryli i mafii w białych kołnierzykach. Suwerenna, mocna, ambitna Polska nie była i nie jest im potrzebna. Wręcz od­ wrotnie. Stąd taka presja na Warszawę od chwili, kiedy Polacy przeprowadzili swoiste powstanie z kartką wyborczą zamiast szabli w ręku i oddali rządy kra­ jem formacji politycznej o silnym ele­ mencie patriotycznym. Stąd wsparcie dla sił, które podjęły nieudaną próbę puczu i obalenia rządu. Stąd poparcie dla „totalnej” opozycji, kierującej się taktyką „ulica i zagranica”. Stąd poparcie dla jawnie już proniemieckiej Platfor­ my Obywatelskiej, której prominentny przedstawiciel Rafał Trzaskowski otwar­ cie głosi, że po co nam Centralny Port Komunikacyjny, skoro „będziemy mieli lotnisko” w Berlinie. Stąd uparta obro­ na „nadzwyczajnej kasty” sędziowskiej, której elita powiązana jest z podobną elitą niemiecką całą siecią, stypendiów, doktoratów honoris causa, prestiżowych nagród, zaproszeń na wykłady itp. O sę­ dziowskiej klice napisano, że to „karne wojsko, trzęsące od lat polskim sądow­ nictwem”. W osadzonym w Sądzie Naj­ wyższym zgranym kolektywie Bruksela widzi przeciwwagę dla Trybunału Kon­ stytucyjnego oraz „centrum oporu i za­ czyn dla »alternatywnego« sądownic­ twa”. Takie jądro prawniczej anarchii, wydające orzeczenia i interpretujące przepisy, może przy dobrych chęciach sparaliżować każdy rząd i stłumić wszel­ ką inicjatywę gospodarczą i społeczną. Dla eurokratów oraz rządzących w co najmniej kilku stolicach europejskich korzystne jest podsycanie tych dobrych chęci, a zatem osłaniają kolegów po fa­ chu gotowych działać wbrew interesom własnego państwa i narodu.

P

rzy obecnym układzie między­ narodowych sił i ambicji niepo­ korna Polska, która broni swej suwerenności, tożsamości narodowej, wiary i tradycji ma licznych przeciwni­ ków. Od mafii przekrętników VAT po handlarzy śmieciami i zwolenników handlu w niedzielę oraz spacerów po świeżym powietrzu galerii handlowych. Forsując własne interesy, grupy te chcą osłabić Polskę i przekształcić Polaków w bezmózgi zasób ludzki, łatwą do ma­ nipulowania siłę roboczą i rzeszę bez­ krytycznych konsumentów, żyjących i pracujących tylko po to, aby kupować przez 7 dni w tygodniu i 24 godziny na dobę. Każda z tych grup stara się narzucić korzystną dla siebie narrację. Z jednej strony mamy wpajane w rekla­ mach hasła typu „niemiecka jakość” i „niemiecka technologia”, a przecież każde dziecko wie, że niemiecki proszek do prania kupowany w Polsce jest gor­ szy od takiego samego proszku, w ta­ kim samym opakowaniu, oferowanego w Niemczech. Obok nachalnych reklam atakowani jesteśmy również w cierpli­ wych, zakrojonych na dziesiątki lat pro­ gramach zakłamywania historii i obar­ czania Polaków winą za sprowokowanie II wojny światowej, holokaust, zbrodnie wojenne lub mordowanie rosyjskich jeńców w I wojnie światowej i woj­ nie polsko-bolszewickiej. Równolegle różnego rodzaju fundacje „postępo­ wej ludzkości” kreują Polsce wizeru­ nek kraju pełnego wsteczników, anty­ semitów, homofobów i nienawistników. A wszystko dlatego, że jesteśmy wierni wierze Ojców, ziemi, na której miesz­ kamy, narodowi i rodzinie, dla której chcemy mieć wolne niedziele. K

W

zamieszczonym ka­ lendarium autorzy ukazują twórców niepodległej Polski oraz opisują w telegraficznym skrócie ważniejsze wydarzenia historyczne od momentu odzyskania niepodległości do dnia dzisiejszego. Na uwagę zasłu­ guje ukazanie troski Polaków o wolność innych, a szczególnie pomoc niesiona ludności żydowskiej przez księży w cza­ sie okupacji niemieckiej. Te mało znane fakty, warte przypomnienia, wypisałem z Rycerskiego Kalendarza Patriotyczne­ go, choć stanowią one tylko małą cząst­ kę poświęcenia, a często męczeństwa kapłanów i innych Polaków.

Franciszek z Warszawy” z wielkim za­ angażowaniem pomagał wszystkim potrzebującym, w tym ludności ży­ dowskiej. 18.09.1942 – Niemcy aresztują ks. Juliana Chrościckiego (1892–1973). Za pomoc ludności żydowskiej trafił do obozu koncentracyjnego w Maj­ danku. Modlił się o odzyskanie wol­ ności, składając śluby budowy no­ wego kościoła w podwarszawskich Włochach. 28.09.1942 – W Wilejce rozstrzelany został ks. Karol Lubianiec (ur. 1886), proboszcz parafii Plebania (dek. Moło­ deczno), aresztowany m.in. za pomoc ludności żydowskiej.

7.01.1901 – Przychodzi na świat Jan Błaż – przyszły bohaterski kapłan, który w czasie okupacji niemieckiej udzielał pomocy osobom pochodzenia żydow­ skiego, szczególnie poprzez wystawia­ nie fałszywych metryk. Za każdą po­ moc Żydom groziła wtedy kara śmierci. 9.01.1942 – W Dachau zostaje za­ mordowany bł. ks. Józef Pawłowski (ur. 1890 ), rektor seminarium duchownego w Kielcach. Aresztowany za działalność charytatywną i organizowanie pomocy dla Żydów. 22.01.1943 – W Janowie Poleskim, razem z grupą 40 osób, ginie ks. prałat Witold Iwicki (ur. 1884), rektor semi­ narium duchownego w Pińsku – znany z wszechstronnej pomocy udzielanej partyzantom i Żydom. Miał możliwość uniknięcia kary śmierci. Prosił, by za­ miast niego zwolniono naczelnika stacji kolejowej w Pińsku. Błogosławił wszyst­ kich mordowanych, zginął jako ostatni. Koniec stycznia 1945 – Do konspira­ cji, tym razem skierowanej przeciwko komunistom, powraca Hieronim De­ kutowski ps. „Zapora” (1918–1949). Głównym powodem było zamordowa­ nie 4 jego żołnierzy przez komendanta posterunku MO/UB w Chodlu, Abrama Taubera – Żyda wcześniej uratowanego od śmierci z rąk Niemców przez Deku­ towskiego. „Zapora” przeprowadził wie­ le akcji dywersyjnych i samoobronnych. 2.02.1881 – Przychodzi na świat Adam Abramowicz – późniejszy ksiądz. W czasie okupacji niemieckiej w Bia­ łymstoku prowadzi razem z Siostrami Misjonarkami Świętej Rodziny przed­ szkole dla dzieci polskich i żydowskich, którym wystawia fałszywe metryki. Po­ magał też ukrywać dorosłe osoby po­ chodzenia żydowskiego. 8.02.1959 – Ks. dr Jerzy Modzelewski otrzymuje sakrę biskupią z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego. W czasie II woj­ ny światowej zastępował proboszcza parafii pw. św. Jadwigi w Milanówku, gdzie niósł pomoc Żydom. 25.02.1945 – Podczas ewakuacji obozu Bergen-Belsen ginie ks. Józef Florko (ur. 1915), Sługa Boży. Jednym z postawio­ nych mu zarzutów była pomoc ludno­ ści żydowskiej. W obozie nie skorzystał z hospitalizacji, ponieważ nie chciał być traktowany lepiej niż inni więźniowie. 28.03.1943 – Na prośbę rektora Kole­ gium Jezuitów o. Bogusława Waczyń­ skiego przełożona Sióstr Służebniczek NMP w Starej Wsi przyjmuje Żydówkę, 20-letnią pannę Marguliesównę, której wcześniej udziela chrztu. 9.03.1943 – ks. proboszcz Władysław Selwa zostaje zamordowany przez ges­ tapowców na swojej plebanii w Tuligło­ wicach. Był księdzem głębokiej wiary i wielkiego patriotyzmu. Odznaczał się miłością do bliźnich; niósł pomoc także ludności żydowskiej. 17.03.2016 – Otwarcie Muzeum Po­ laków Ratujących Żydów w Markowej. 21.3.1942 – W KL Auschwitz ginie ks. Jan Gielarowski, proboszcz w Micha­ łówce k. Radymna. Powodem śmierci miała być rzekoma niewydolność serca i krążenia. W czasie okupacji niemiec­ kiej wydawał Żydom fałszywe metry­ ki chrztu i udzielał im schronienia na plebanii. 24.03.1942 – Władysław Anders (1892–1970) rozpoczyna ewakuację armii polskiej i cywilów z ZSRR do Iranu. Mało znany jest fakt, iż wśród ponad 115 tys. uwolnionych było po­ nad 4 tys. obywateli polskich żydow­ skiego pochodzenia. 24.03.1944 – Niemieccy żandarmi z post­erunku w Łańcucie mordują Jó­ zefa Ulmę, a także jego żonę Wiktorię

Autorzy kalendarza informują, że każdy wpis historyczny ma przynajmniej jeden przypis rozszerzający zawartą w nim informację, dostępny po wejściu na stronę Rycerzy Zakonu Jana Pawła II http://rycerzejp2.com.pl/.

Pod koniec ubiegłego roku ukazała się kolejna, trzecia edycja Rycerskiego Kalendarza Patriotycznego wydanego przez „RED IS BAD”, będąca wspólnym przedsięwzięciem Zakonu Rycerzy JPII, Zakonu Maltańskiego oraz Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. Poprzednie edycje: pierwsza poświęcona była 1050 rocznicy chrztu Polski, druga 100-leciu objawień fatimskich, a trzecia – stuleciu odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę.

Kalendarz na czasie Tadeusz Loster

(będącą w zaawansowanej ciąży) oraz szóstkę dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze – półtora roku. Zgi­ nęło także ośmioro ukrywanych przez Ulmów Żydów, w tym dwie kobiety i dziecko.

ks. Józef Leńko (ur. 1891), lazarysta. W lutym 1944 r. aresztowano go wraz z grupą księży i braci zakonnych w koś­ ciele pw. Świętego Krzyża w Warszawie za pomoc Żydom – m.in. wystawianie fałszywych metryk.

1.04.1941 – W KL Auschwitz, w zbio­ rowym mordzie ok. 80 więźniów roz­ strzelany zostaje ks. dr Antoni Kres (ur. 1895), proboszcz w Okrzei, oraz ks. Konstanty Pabisiewicz (ur. 1873), proboszcz w Adamowie. Obaj w cza­ sie okupacji niemieckiej nieśli pomoc ludności żydowskiej.

30.04.1941 – W Auschwitz ginie ks. Zygmunt Surdacki (ur. 1905), aresz­ towany w Lublinie za pomoc udzie­ laną Żydom. Podczas przesłucha nie udzielił żadnych informacji. Biskup sandomierski Jan Lorek (1886–1967), sam pomagający Żydom, starał się bez skutku o jego uwolnienie.

7.04.1941 – W więzieniu w Nowym Sączu ginie ks. Adam Sekuła, wikariusz w Dobrej k. Limanowej. Został aresz­ towany przez volksdeutschów za wy­ stawianie fałszywych metryk Żydom. W czasie przesłuchania nie wydał Ży­ dów, którym pomógł, ani nikogo z or­ ganizacji podziemnej, do której należał.

3.05.1942 – Niemcy robią film o war­ szawskim getcie. Prawda z życia prze­ plata się z „prawdą” ekranu....

Kwiecień 1983 – Małgorzata Mirska wspomina: „Z wielkim wzruszeniem i miłością wspominam postacie m. Ma­ tyldy Getter oraz siostry przełożonej Anieli Stawowiak, które mi uratowa­ ły życie, gdy mnie przyjęły do swego domu w Płudach w początkach wrześ­ nia 1942 r., gdzie jako wystraszone, czarne żydowskie dziecko znalazłam ratunek i azyl”. 9.04.1941 – W KL Auschwitz zostaje zamordowany ks. Jan Kazimierczak (ur. 1897), proboszcz parafii w Łysoby­ kach (Jeziorzany). Gestapo oskarżyło go o organizowanie nauk dla dzieci na­ rodowości żydowskiej, chcących przy­ jąć sakrament chrztu, oraz dostarczanie zbiegłym Żydom fałszywych metryk. 17.04.1942 – Ks. Michał Dąbrowski (ur. 1905), proboszcz parafii Derażne, zostaje w wieku 27 lat zamordowany przez Niemców w lesie k. Kostopo­ la. Jego aresztowanie było wynikiem prowokacji przeprowadzonej przez Ukraińców. Oskarżono go o kontakty i pomoc Żydom. 23.04.1951 – W więzieniu w Wier­ chniouralsku po bohaterskim życiu, prześladowany przez Niemców i bol­ szewików, umiera ks. Bolesław Sper­ ski (ur. 1897). W czasie okupacji nie­ mieckiej był proboszczem parafii pw. Wszystkich Świętych w Wilnie. Oso­ biście pomagał ludności żydowskiej, więzionej w miejscowym getcie. 29.04.1944 – W obozie koncentracyj­ nym Gross-Rosen zostaje zamordowany

19.05.1995 – w Robczycach umiera ks. Jan Zwierz (ur. 1903). W czasie oku­ pacji niemieckiej udzielał pomocy lud­ ności żydowskiej, pozostającej w obozie pracy przymusowej. Zatrudniał gru­ pę Żydów w gospodarstwie szkolnym, gdzie dawał im lepsze wyżywienie i za­ pewniał kontakt z rodzinami. 23.05.1979 – Instytut Yad Vashem nadaje tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” ks. Franciszkowi Smorczewskiemu. W czasie okupacji niemiec­kiej ocalił życie Żydom pracują­ cym w szpitalu w Słonimiu, pomagając im w ucieczce. 2.06.1945 – W otwocku UB aresztuje ks. Jana Raczkowskiego (+1990), zaan­ gażowanego w czasie okupacji niemiec­ kiej w harcerskie Szare Szeregi i pomoc Żydom. Uhonorowany tytułem „Spra­ wiedliwy wśród Narodów Świata”. 7.06.2017 – Kościół Wszystkich Świę­ tych w Warszawie zostaje uhonorowa­ ny tytułem „House of life”, czyli „Dom życia”, za ratowanie Żydów w czasie Holokaustu. 8.06.1941 – Ks. Franciszek Dyżew­ ski (1881–1953), pierwszy proboszcz ks. Jana Twardowskiego (1915–2006) w Żbikowie (obecnie teren Pruszkowa), wygłasza kazanie z apelem o udzie­ lanie pomocy Żydom. Prosi swoich wiernych, aby zaangażowali się w akcję ratowania bliźnich. 21.06.1943 – Umiera ks. Edmund Paszkowski (ur. 1890), proboszcz pa­ rafii pw. św. Franciszka z Asyżu w War­ szawie. Podczas okupacji niemieckiej, gdy na plebanii zakwaterowano ofice­ rów Luftwaffe, ks. Paszkowski prowa­ dził działalność konspiracyjną, m.in.

ukrywał Żydów i wystawiał im fałszy­ we metryki. 4.07.1942 – W Berezweczu zostaje za­ mordowany ks. Romuald Dronicz (ur. 1897), który nie umiał pozostać bez­ czynny wobec tragedii Żydów. Zasłu­ żył się też w niesieniu pomocy sowiec­ kim jeńcom, których dziesiątkowała dyzenteria. 14.07.1943 – We wsi Naumowicze rozstrzelano przeora klasztoru fran­ ciszkanów w Grodnie – o. Dionizego (Michała) Klimczaka. Został aresz­ towany za pomoc Żydom, osadzony w więzieniu w Grodnie i zamordowany waz z wychowankami. 19.07.1931 – W Łodzi ks. Michał Kubacki SDB (1898 – 1978) przyj­ muje święcenia kapłańskie z rąk bp. Wincentego Tymienieckiego. W czasie niemieckiej okupacji ratował ludność żydowską, za co został odznaczony tytułem „Sprawiedliwy wśród Naro­ dów Świata”. 23.07.1940 – Za protest przeciwko prześladowaniu Żydów powtórnie zo­ staje aresztowany ks. Czesław Broda (1885–1940). Kilka miesięcy później umiera w obozie koncentracyjnym w Dachau. Sługa Boży. Koniec lipca 1941 – W okolicy Błonia pod Warszawą br. Hieronim Wierzba (jeden z młodych braci przyjętych do zgromadzenia przez o. Maksymiliana) ratuje od rozstrzelania przez Niemców Żyda, przewożąc go na furmance do Niepokalanowa, który tam wrócił do zdrowia i tam też przeżył wojnę... 8.08.1944 – W trakcie powstania war­ szawskiego ginie ks. Stanisław Mączka, który z wielkim oddaniem niósł po­ moc ludności żydowskiej w Warszawie. Dzielił się z nimi swoją skromną pen­ sją, a także uczestniczył w akcji prze­ wożenia najmłodszych i najstarszych osób pochodzenia żydowskiego poza teren stolicy. 11.08.1942 – Na ulicach Warszawy zostaje rozlepionych 5000 „Protestów” przeciw niemieckiej akcji likwidacyjnej Żydów w getcie, autorstwa Zofii Kossak­ -Szczuckiej (1889–1968), znanej pisarki i przewodniczącej konspiracyjnego ka­ tolickiego Frontu Odrodzenia Polski.... 4.09.1941 – O. Anicet Kopliński wraz z innymi kapucynami zostaje zabra­ ny do KL Auschwitz. Ponad miesiąc później zostaje zamordowany. „Święty

2.10.1940 – Władze niemieckie w Warszawie tworzą getto dla ludności żydowskiej. Na jego terenie znajduje się parafia Wszystkich Świętych. Ks. pro­ boszcz Marceli Godlewski (1865–1945) i ks. wikariusz Antoni Czernecki zosta­ ją w getcie. Jak pracowała parafia, gdy za najmniejszą pomoc Żydom groziła kara śmierci? 3.10.1939 – W więzieniu na Pawiaku zostaje osadzony ks. Franciszek Garn­ carek (1884–1943). Przebywał tam do 12.10.1940 r. Po uwolnieniu współpra­ cował z osobami pomagającymi Ży­ dom, dostarczając metryki, żywność i inną pomoc materialną. Został za­ strzelony na progu plebanii św. Floriana w Warszawie. 9.10.1942 – W Kobryniu (dzisiejsza Białoruś) zostaje aresztowany ks. Jan Wolski (ur. 1887). Pięć dni później razem z wikariuszem Władysławem Grobelnym (ur. 1919) oraz dwoma ra­ binami i Żydami, którym pomagali, wyprowadzono go na rozstrzelanie. Zwłoki spalono w stodole. Niezwykłe są wcześniejsze dzieje kobryńskiej para­ fii, jak również późniejsze, powojenne. 15.10.1942 – Na czele kolumny lud­ ności żydowskiej prowadzonej na śmierć idą kobryńscy rabini i dwaj księ­ ża katoliccy: Jan Wolski (1887–1942) i Władysław Grobelny (1919–1942). 9.11.1940 – W KL Sachsenhausen roz­ strzelano ks. Henryka Figata, kapelana Zakładu Poprawczego w Studzieńcu. Oskarżono go m.in. o udzielanie schro­ nienia chłopcom żydowskim. 18.11.1994 – Umiera br. Innocen­ ty Wójcik, franciszkanin, który opi­ sał niepokalanowską pomoc Żydom za czasów o. Maksymiliana i po jego śmierci. Warto też przeczytać, jak św. Maksymilianowi przypisywano anty­ semityzm. Listopad 1942 – Ks. Seweryn Popław­ ski (1870–1944) udziela chrztu rodzinie Weiserów, dzięki czemu uzyskują aryj­ skie dokumenty i wydostają się z getta. Rodzina uciekła i przeżyła wojnę. 3.12.1943 – W Warszawie zostaje aresztowany ks. Leon Więckiewicz, oskarżony o udzielanie absolucji ska­ zanym i modlitwę nad rozstrzeliwa­ nymi Polakami, a także o pomoc Ży­ dom. Był więziony na Pawiaku, później przetransportowany do obozu koncen­ tracyjnego Gross-Rosen, gdzie umarł z wycieńczenia. 4.12.1942 – Powstaje Rada Pomocy Żydom „Żegota”, założona przez Zofię Kossak-Szczucką (1889–1968) i Wandę Krahelską-Filipowicz (1886–1968). His­ toria niesamowitego życia i absurdal­ nych kontrowersji wobec postępowania zgodnego z katolickimi wartościami. 19.12.1942 – Za głoszenie z ambony apeli o pomoc Żydom, prowadzenie zbiórki pieniężnej na ten cel i wysta­ wianie fikcyjnych metryk chrztu zostaje rozstrzelany na Górce Pietralowickiej k. Stanima ks. Adam Sztark (ur. 1907) – „Sprawiedliwy wśród Narodów Świa­ ta”. Trwa jego proces beatyfikacyjny. 19.12.1943 – W Potoku Górnym, na strychu, ginie ks. Błażej Nowosad (ur. 1903). SS Galizien oskarża go o po­ moc partyzantom i Żydom, po czym poddaje torturom, by wyjawił miejsce ukrycia zbiegów. 25.12.1945 – Umiera ks. Marceli God­ lewski (ur. 1865). Został uhonorowany medalem „Sprawiedliwy wśród Na­ rodów Świata”. To jeden z nielicznych księży katolickich, którzy otrzymali to odznaczenie i prawdopodobnie jedyny, który wcześniej ze względu na związki z ND był uznawany za antysemitę. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

12

FOT. ZE ZBIORÓW MGW W ZABRZU

KURIER·ŚL ĄSKI

Grafiki zdobiące wydawnictwo z okazji złotych godów Joanny i Hansa U. von Schaffgotschów.

Karol Godula, górnośląski król cynku Adam Frużyński

W

1936 roku Ludwik Łakomy w opubli­ kowanej wtedy Ilust­ rowanej monografii Województwa Śląskiego w następujący sposób opisał postać Karola Goduli: Imię jego przechowało się dotąd w żywej pamięci ludu górnoszląskiego i otoczono je szeregiem baśni i podań, z których prawie wszystkie przypisują Goduli styczność ze złymi duchami. To dowodzi, że za życia nie cieszył się on sympatią ludzi i nie zasłużył sobie na dobre wspomnienie. Jakoż tak było. Godula był znienawidzony niemal przez wszystkich, co go znali, a umarł opuszczony, daleko od swych posiadłości, pośród obcych, obojętnych ludzi, przeklinany przez jednych, nie żałowany przez drugich. Pomimo niezmiernych bogactw, jakie w ciągu swego życia nagromadził różnymi sposobami, umarł w opuszczeniu. Obcy ludzie zamknęli mu powieki, obcy też ludzie złożyli go do grobu. Trzeba jednak być sprawiedliwym. Ten największy self-made man górnośląski, ten suchy, zwiędły człowiek o twarzy posępnej, z lewą ręką na temblaku, z prawą nogą krótszą, pozostanie na zaw­sze przykładem, do czego można dojść niezmordowaną pracą i wytrwałością, zwłaszcza, jeśli sprzyjają okoliczności. Z życia Goduli widać, czym może się stać potęga woli. Godula wprost przeraża swą posągowością i hartem; nie wzrusza się niczym, na pozór nie cierpi, nie kocha, a twarz jego nie wyrażała ni smutku, ni uśmiechu. Żył, wszystko rozważając chłodno, obojętnie. Ludzie w jego umyśle byli tylko cyfrą, liczbą. Szczęście dlań nie istniało, boć trudno nazwać szczęściem żądzę posiadania jak największego majątku. Wspaniały i wprost straszliwy był Godula w tym całkowitym wyzuciu się cech żywego człowieka. Jak widać, mimo że od śmierci Goduli minęło 90 lat, jego postać bu­ dziła mieszane uczucia, a przekazy­ wane opinie zawierały wiele niepraw­ dziwych informacji. Tymczasem Karol Godula (1781–1848) należy do naj­ bardziej interesujących górnośląskich

W

oda ta może być daleko przewożona i dość długo przechowywana bez ze­ psucia. Po jej odparowaniu pozostaje rodzaj czarniawej smoły, która dosko­ nale leczy świeże i zastarzałe wrzody. Oprócz właściwości leczniczej ci, któ­ rzy ją (wodę) piją, odzyskują rześkość i zwykły wigor i stąd tutejsi mieszkańcy długowieczni są, do 100 i 150 lat życia…” Jeszcze w wydanym w 1684 r. dziele Ciekawy opis źródła odkrytego w Polsce opisał je nadworny lekarz kró­ la Francji Ludwika XIV, balneolog Jan Baptysta Denis. Jednak czasy upadku I Rzeczypospolitej w XVIII w. spowo­ dowały również upadek uzdrowiska. Zamiast kuracjuszy po okolicy krążyły oddziały partyzanckie konfederatów barskich: 6 kwietnia 1769 r. między Iwoniczem a Rogowem w bitwie z Mos­ kalami księcia Szachowskiego ranny w rękę został Kazimierz Pułaski... Mimo prób zainteresowania zdro­ jami iwonickimi społeczności szla­ checkiej przez opisy w poczytnych kalendarzach – nie powiodła się pró­ ba odrodzenia uzdrowiska podjęta w 1793 r. przez Michała Ostaszewskie­ go herbu Ostoja, jednego z organizato­ rów i przywódców konfederacji barskiej na Podkarpaciu, zwolennika Konstytu­ cji 3 maja, który odkupił Iwonicz od Te­ resy z Ossolińskich Potockiej. Wpraw­ dzie założył tam pierwsze instalacje zdrojowe i kąpielowe, ale nie znalazł zrozumienia wśród braci-szlachty… Dopiero przejęcie Iwonicza przez Ka­ rola Załuskiego, ostatniego, skazane­ go przez carat na śmierć, naczelnika powstania listopadowego na Żmudzi, doprowadziło w 1837 r. do budowy

przemysłowców działających w pierw­ szej połowie XIX wieku. Jego wspaniała i błyskotliwa kariera spowodowała, że już za swojego życia stał się on postacią legendarną. Pożywką dla stworzenia jego legendy było przekonanie, że do tak ogromnego bogactwa można było dość tylko za sprawą piekielnych mo­ cy, a nie dzięki własnym zdolnościom, pracowitości i oszczędności. Karol Godula był rodowitym Ślązakiem, pochodzącym z zamoż­ nej rodziny. Jego rodzicami byli Józef i Franciszka z Haniszów. Ojciec Ka­ rola otrzymał staranne wykształcenie, pracował na rzecz miejscowej szlachty, sprawując funkcję nadleśniczego. W la­ tach 1784–1791 był dzierżawcą mająt­ ków rycerskich w Makoszowach i Li­ gocie Zabrskiej, natomiast od 1792 r. dzierżawił Gaszowice. Posiadał również niewielki majątek ziemski w Kuźni Ra­ ciborskiej. Rodzice Goduli zmarli w drugim dziesięcioleciu XIX stulecia, zostawia­ jąc po sobie dość duży spadek, w wy­ sokości 7,7 tys. talarów. Mały Karol po ukończeniu szkoły parafialnej w Przy­ szowicach uczęszczał do szkoły realnej przy klasztorze cystersów w Rudach Ra­ ciborskich (1793–1798). Potem uzupeł­ niał wiedzę w Szkole Głównej w Opa­ wie. W trakcie nauki zdobył nie tylko gruntowną wiedzę, ale podczas pobytu w Rudach zapoznał się z prowadzeniem nowoczesnej gospodarki leśnej, rolnej i przemysłowej. Po ukończeniu nauki opuścił rodzinny dom, rozpoczynając samodzielną pracę zarobkową. Naj­ pierw pełnił funkcję pisarza sądu patry­ monialnego w Pławniowicach, a wkrót­ ce potem (1800) kasjera w majątku hr. Karola von Ballestrema w Rudzie Ślą­ skiej. Od 1801 r. Godula współdziałał przy uzyskaniu nadań przeznaczonych dla kopalni „Brandenburg” („Wawel”), która została powiększona o dwa no­ we pola górnicze, a ich eksploatacja pozwoliła na zwiększenie wydobycia węgla. W 1808 r. szczere zaangażowanie w sprawy majoratu zostało docenione przez hrabiego, który mianował Godulę

na stanowisko zarządcy swych mająt­ ków. Około 1814 r. Godula otrzymał tytuł oberamtmanna, co pozwalało mu sprawować pieczę nad policją i sądow­ nictwem wiejskim. Od 1818 r. Godula był nie tylko do­ radcą hrabiego, ale także jego głównym pełnomocnikiem i egzekutorem testa­ mentu oraz opiekunem pozostałych po nim dzieci. W tym czasie zainteresował się rozwijającym się od niedawna na Górnym Śląsku przemysłem cynko­ wym. Była to całkowicie nowa gałąź gospodarki, która powstała pod koniec XVIII w. dzięki wynalazkowi dokona­ nemu przez Jana Christiana Ruber­ ga, który w 1799 r. opracował metodę

wspomnianej cynkowni. Były to kuksy wolne, zwalniające od obowiązku par­ tycypowania w kosztach i ruchu huty. W ten sposób, jako współudziałowiec, otrzymywał Godula około 22% docho­ dów huty. Stały się one zaczątkiem jego fortuny i umożliwiły mu później pro­ wadzenie samodzielnej działalności gospodarczej. Drugim ważnym źródłem docho­ dów Goduli było uzyskanie statusu głównego dostawcy surowca, pozy­ skiwanego początkowo z zalegającego na hałdach żużla wielkopiecowego, zawierającego znaczące ilości cynku. Po wyczerpaniu się tego źródła, rudę galmanu sprowadzano z należących

Pożywką dla stworzenia jego legendy było przekonanie, że do tak ogromnego bogactwa można było dość tylko za sprawą piekielnych mocy, a nie dzięki własnym zdolnościom, pracowitości i oszczędności. wytopu metalicznego cynku w piecu muflowym. Obserwując rozwój nowej gałęzi przemysłu, około 1810 r. hrabia Ballestrem rozpoczął z namowy Goduli starania o uzyskanie zgody na urucho­ mienie huty cynku. Koncesję umożli­ wiającą wybudowanie w Rudzie takie­ go zakładu władze państwowe wydały 29 lutego 1812 r. Hutę cynku „Karol” ulokowano w pobliżu dostarczającej węgiel kopalni „Brandenburg”, a nowy zakład zaprojektował inspektor budow­ lany J.F. Wedding. W uznaniu wkładu pracy, na początku 1815 r. hr. Balle­ strem przekazał Goduli 28 kuksów we

do „Spadkobierców Gieschego” ko­ palń, ulokowanych w rejonie Bobrka i Szarleya. Ponieważ zapotrzebowa­ nie na wytapiany na Górnym Śląsku cynk znacznie wzrosło, w 1821 r. huta „Karol” została powiększona o 10 pod­ wójnych pieców muflowych, a Godula otrzymał kolejnych 28 kuksów w nowo wzniesionej części zakładu. Dodatko­ wo w 1825 r. huta została rozbudowa­ na o kolejne trzy piece podwójne. Pra­ cowało w niej wtedy ponad 200 osób, a zakład był w tym okresie uznawany za największego producenta cynku w Europie.

Ponieważ sprawne działanie hu­ ty wymagało stosowania dużej ilości materiałów ceramicznych, w 1822 r. na terenie Rudy została uruchomiona fabryka szamotu i cegielnia. Aby za­ pewnić dostawy rudy dla rozbudowanej huty, Karol Godula rozpoczął starania o uzyskanie nadania górniczego, ze­ zwalającego na wydobycie galmanu. Otrzymał je 25 maja 1823 r., ale zgodnie z przepisami prawa górniczego połowę udziałów w kopalni „Maria” musiał od­ stąpić właścicielowi Miechowic, kup­ cowi Aresinowi. W kolejnych latach ta systematycznie rozbudowywana ko­ palnia stała się jednym z największych i najbardziej dochodowych producen­ tów galmanu na Górnym Śląsku. W kolejnych latach Godula uzyskał nadania kopalń cynku „Elisabeth”, „Ve­ rona”, „Severin” i „August”. Otrzymał także udziały w kopalni „Szarley”. Jako oficjalista Ballestrema, pozyskał w tym czasie kilkanaście nowych pól górni­ czych. Po kilku latach starań otrzymał w dniu 24 kwietnia 1819 r. nadanie kopalni „Katarzyna”. W 1826 r. zakupił zaniedbane majątki ziemskie Orzegów i Szombierki, a w 1827 r. uzyskał nada­ nie kopalni węgla „Orzegów”. Otrzymał także nadania kopalń węgla: „Bergfrei­ het”, „Franciszek”, „Kleofas” i „Paweł”. W 1830 r. Karol Godula zrezygno­ wał z posady u hr. Karola Wolfganga von Ballestrema, ale do końca życia pozostał doradcą hrabiego w sprawach gospo­ darczych. Wydzierżawił również ma­ jątki ziemskie w Rudzie i Biskupicach, w których rozpoczął intratną eksploa­ tację glinki ogniotrwałej. Gdy w latach 30. XIX w. przezwyciężony został kry­ zys gospodarczy, Karol Godula zakupił hutę cynku „Gutehoffnung” („Dobra Nadzieja”) w Orzegowie, a w 1843 r. zbu­ dował hutę cynku „Bobrek” w Bobrku. Należała do niego również zakupiona w 1847 roku cynkownia „Morgenroth” („Jutrzenka”) w Orzegowie. Jego udział w górnośląskim przemyśle cynkowym był tak znaczny, że konkurenci nazwa­ li go „królem cynku”. Stał się również właścicielem Bujakowa i Bobrka (1845).

Dzięki posiadaniu własnych ko­ palń rudy galmanu i węgla, nie był zależny od innych przedsiębiorców. W odróżnieniu od wielu przemysłow­ ców, nie wydawał również wszystkich uzyskiwanych dochodów, a część zgro­ madzonych środków lokował w papie­ rach wartościowych lub przeznaczał na nowe inwestycje. Dzięki zgromadzo­ nym zapasom gotówki mógł pokrywać straty w niektórych niedochodowych przedsiębiorstwach. Było to na owe czasy rozwiązanie bardzo nowatorskie, nie stosowane w środowisku przed­ siębiorców. Karol Godula nigdy nie założył rodziny. Przebywał w swoim pałacu w Szombierkach, poświęcając cały swój czas pracy. Zmarł 6 lipca 1848 r. w hotelu „Pod Złotą Gęsią” we Wroc­ ławiu, a prawdopodobną przyczy­ ną śmierci była kamica nerkowa, na którą cierpiał przez wiele lat. Został pochowany 10 lipca 1848 roku na cmentarzu parafii św. Wojciecha, po­ łożonym wtedy na terenie obecnego Ogrodu Botanicznego. Ogromną sen­ sację wzbudził spisany dzień przed śmiercią testament, w którym Godula nie przekazał majątku najbliższym krewnym, ale generalną sukcesorką ustanowił córkę swojej służącej, Jo­ annę Gryzik (1842–1910). Spadkobierczyni ogromnej, oce­ nianej na ponad 2 mln talarów fortu­ ny (6 mln marek), obejmującej 1,7 tys. hektarów ziemi, 3 huty, 5 kopalń galma­ nu, 5 kopalń węgla, 41,3 km2 pól górni­ czych, okazała się godną następczynią Goduli. Po osiągnięciu pełnoletności otrzymała tytuł szlachecki i przybrała nazwisko Gryczik von Schomberg Go­ dula. W 1858 r. poślubiła hr. Jana Ulry­ ka Schaffgotscha, a w 1905 r. posiadane przez małżonków przedsiębiorstwa zo­ stały przekazane spółce Hrabiowskie Za­ kłady Schaffgotschów. Joanna ufundowa­ ła w Szombierkach kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, w którym 2 września 1909 roku został pochowany Karol Go­ dula, a jego grób znajduje się w krypcie ulokowanej pod ołtarzem. K

Dokończenie ze str. 10

Śląskie tropy w historii Iwonicza Zdroju i okolic Stanisław Orzeł nowego zakładu kąpielowego. Stop­ niowo, dzięki zmysłowi artystycznemu i urbanistycznemu jego żony Amelii z Ogińskich (córki Michała Kleofasa Ogińskiego) i kontynuacji jego dzie­ ła przez brata, gen. Józefa Załuskiego, a następnie Michała Załuskiego, sy­ na Karola i Amelii – w zapomnianej i odciętej od świata beskidzkiej dolinie powstało uzdrowisko w stylu szwajcar­ skim, które do dziś zachowało swoje walory i urok.

W

latach 1874–1890 do Zdroju przyjeżdżał sy­ stematycznie i organi­ zował życie towarzysko-turystyczne kuracjuszy autor znanego Katechizmu polskiego dziecka, Władysław Bełza, którego młodszy brat Stanisław za­ słynął podczas powstań śląskich i ple­ biscytu, organizując powstańcze są­ downictwo, a w późniejszych latach – szerząc wśród śląskiej młodzieży wiedzę o Polsce i miłość do ojczyzny. Interesującym zagłębiowskim tropem w historii Iwonicza Zdroju były przy­ jazdy do uzdrowiska Jana Kiepury i je­ go brata Władysława. Wprawdzie po wybuchu Wielkie­ go Kryzysu (1929–1935) zakład zdro­ jowy, na skutek wielkiego zadłużenia spowodowanego budową całoroczne­ go sanatorium „Excelsior” na Górze Przedziwnej, znalazł się pod przymu­ sowym zarządem państwowym, ale

i tak Iwonicz Zdrój do końca II wojny światowej pozostał w rękach Załuskich. Na początku okupacji Iwonicz stał się spontanicznym punktem przerzuto­ wym dla oficerów i innych osób, któ­ re przez Węgry przedzierały się dalej na Zachód. Znalazło tu tymczasowe, a czasem dłuższe schronienie wielu uciekinierów ze Śląska, którzy za udział w pows­taniach śląskich i plebiscycie oraz patriotyczną postawę na Śląsku w okre­ sie międzywojennym znaleźli się na nie­ mieckich listach gończych. Jak wspomi­

Moje boje. Wspomnienia z czasu „Burzy” w Krośnieńskiem, w: Kazimierz Nycz, Rzeczpospolita Iwonicka – wspomnienia z tamtych dni, Krośnieńska Oficy­ na Wydawnicza, Jasło-Iwonicz 2006, s. 138–139). Na początku września 1944 r. w stronę Iwonicza Zdroju „Niemcy wy­ syłali kilkuosobowe patrole zarówno od strony Lubatowej, jak i Klimków­ ki. Były one natychmiast bezszelestnie likwidowane bez jednego wystrzału. Wyjątek stanowili: jeden Żyd, jeden

Czasy upadku I Rzeczypospolitej w XVIII w. spowodowały również upadek uzdrowiska. Zamiast kuracjuszy po okolicy krążyły oddziały partyzanckie konfederatów barskich. na Alina Giergiel z domu Filipowicz, w jednej z przerzucanych przez granicę grup byli „dwaj kuzyni Wojciecha Kor­ fantego”. Grupa ta na Słowacji wpadła w ręce Gestapo. Po tej wpadce w Iwo­ niczu Wsi zostały w styczniu 1940 r. aresztowane przez Gestapo i „więzio­ ne kolejno w Krośnie, Jaśle i Tarnowie, a stąd przewiezione do obozu koncen­ tracyjnego w Ravensbrück” m.in. Maria Filipowicz, nauczycielka z Iwonicza, jej córka Alina i Maria Penar. „Tam spotka­ ły się z p. Mary Didur-Załuską, pierwszą żoną hr. Ireneusza Załuskiego” (Walde­ mar Filipowicz, ps. „Cichy”, Kraków,

Francuz-Alzatczyk i jeden Ślązak, któ­ rym darowano życie, a nawet przyjęto do oddziału” (dr Ryszard Sługocki ps. Trzeciak, Warszawa, Na partyzanckim szlaku, w: Kazimierz Nycz, jw., Jasło­ -Iwonicz 2006, s. 263). Po wojnie częsty gość uzdrowiska, pochodzący spod Sanoka światowej sła­ wy bas operowy, Adam Didur, którego córka Mary wyszła za hrabiego Załus­ kiego, osiadł na Śląsku, gdzie zorgani­ zował Operę Śląską w Bytomiu, której był pierwszym dyrektorem. W końcu lat 60. XX w. mający sie­ dzibę w Katowicach Zarząd Główny

Związku Zawodowego Górników ufundował na stoku góry Winiarskiej w Iwoniczu Zdroju budowę pierwszego w nowej dzielnicy uzdrowiskowej sa­ natorium „Górnik”, które pod tą nazwą działa do dziś.

O

kupacyjne losy ściśle związały Iwonicz Zdrój z położoną 4 km na południe dużą, ludną wsią Lubatowa. Wprawdzie jej początki giną w pomroce dziejów, ale lokowanie na prawie niemieckim istniejącej już osady w 1376 r. zlecił sołtysowi Stanisławowi Toce ostatni z Piastów śląskich realnie ubiegający się o koronę polską, Wła­ dysław Opolczyk, który w tym czasie z nadania króla Węgier i Polski Ludwi­ ka Andegaweńskiego, a po wyjeździe z Krakowa regentki, królowej Elżbiety Łokietkówny, był namiestnikiem Rusi Czerwonej, czyli dawniejszych księstw halicko-włodzimierskich, po których w tytulaturze królów Węgier, a później cesarzy z dynastii Habsburgów pozo­ stały nazwy Galicja i Lodomeria; zaś w 1378 został po Elżbiecie Łokietkównie – wielkorządcą całej Polski. Do 1408 r. wieś była własnością słynnego z bitwy pod Grunwaldem Zyndrama z Masz­ kowic herbu Słońce, który ją sprzedał za 300 grzywien biskupowi Maciejowi z Przemyśla, zastrzegając prawo jej wy­ kupu w ciągu trzech lat, ale gdy tego nie uczynił, wieś przypadła kapitule prze­ myskiej. Zyndram pod Grunwaldem

był oboźnym koronnym i z rozkazu Ja­ giełły rozstawiał chorągwie polskiego skrzydła przed bitwą; w trakcie bitwy poprowadził do boju chorągiew kra­ kowską, „która przewyższała wszystkie inne siłą i liczbą, do tego bowiem znaku należeli celniejsi panowie i czoło ry­ cerstwa polskiego, żołnierze wysłużeni i ćwiczeni w boju” (Jan Długosz Bitwa Grunwaldzka, wg Dziejów Polski, księ­ ga XI – rok 1410). Nad dowodzonym przez niego hufcem walnym powiewała Wielka Chorągiew Królestwa Polskiego z koronowanym Orłem Białym na czer­ wonym tle, którą niósł Marcin z Wro­ cimowic herbu Półkozy. Po jej upadku pierwszy szereg najprzedniejszych pol­ skich rycerzy, takich jak m.in. Zawisza Czarny z Grabowa herbu Sulima, Flo­ ryan z Korytnicy herbu Jelita, Domarat z Kobylan Grzymalita, Skarbek Górski (de Gory) herbu Habdank czy Jan War­ szowski herbu Nałęcz, stoczył morder­ czy, zwycięski bój z uniesionymi euforią bliskiego zwycięstwa Krzyżakami. Po tym przełomowym momencie bitwy – to właśnie ludzie Zyndrama z Maszko­ wic otoczyli Wielkiego Mistrza Zakonu, Ulricha von Jungingena… Co ciekawe, ród Zyndrama pochodził z Bielawy na Śląsku, a on sam lub jego przodek trafił na ziemie Rusi Halickiej albo za rządów namiestniczych Władysława Opolczyka, albo w pierwszych latach panowania Władysława Jagiełły, kiedy kilka rodów rycerskich ze Śląska osiadło na wschod­ nich ziemiach Korony… Warto przy okazji wyjazdów urlo­ powych lub kuracyjnych do Iwonicza Zdroju ze Śląska pamiętać o wielowie­ kowych powiązaniach między tymi pol­ skimi ziemiami. K




Nr 50

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Sierpień · 2O18 W

n u m e r z e

Jak starosta ograł nowotomyślan Jolanta Hajdasz

M

ówi się, że lepiej późno niż wca­ le, ale są sytuacje, w których to przysłowie brzmi wyjątkowo cynicznie. Dzień przed rocznicą wybu­ chu powstania warszawskiego władze stolicy poinformowały, że zakończy­ ły się trwające od lutego konsultacje społeczne dotyczące planu stworzenia domu dziennego wsparcia dla powstań­ ców warszawskich. 74 lata po upadku powstania! Podobno niedługo zacznie się budowa. Gdy o tym przeczytałam, przy­ pomniała mi się historia wyrzucenia z mieszkania Łączniczki Danusi. Miesz­ kająca w fatalnych warunkach komba­ tantka w 2011 r. otrzymała od władz miasta prawie jednocześnie pamiątko­ wy list dotyczący jej udziału w powsta­ niu warszawskim oraz zawiadomienie o eksmisji. Nie zdążyła się wyprowa­ dzić, bo zmarła. Z zajmowanego przez jej rodzinę od 1932 r. mieszkania czyś­ ciciele kamienic wyrzucili także jej spadkobierców. Ten dramat jest jakby symbolem traktowania bohaterów przez obecne władze samorządowe stolicy. Jest mi wstyd, mimo że nie mam wpływu na to, co dzieje się w Warszawie za pre­ zydentury HGW, nie miałam wpływu na to, co działo się w Polsce po wojnie, nie miałam nic wspólnego z komuną ani żadną władzą później. To wstyd nas wszystkich. To działanie jest spóźnione, nas już nie ma – skomentowała 1 sierpnia in­ formację o budowie „domu dziennego wsparcia” jedna z uczestniczek powsta­ nia warszawskiego. Tymczasem przed wojną kombatanci powstania stycznio­ wego otoczeni byli nie tylko okazjo­ nalnym szacunkiem, ale rzeczywistą opieką. Już w styczniu 1919 r. zostali uznani za żołnierzy Wojska Polskiego, 2 sierpnia tego samego roku specjalną ustawą przyznano im oraz wdowom po nich pensje państwowe, a wszystkich żyjących uczestników zrywów narodo­ wych awansowano na pierwszy stopień oficerski. I mieli Dom Weterana, gdzie do końca swoich dni każdy z nich mógł żyć w godnych warunkach, otoczony szacunkiem i opieką. I jeszcze jedna podobna historia. W tym roku w Poznaniu radni podję­ li uchwałę w sprawie nadania nazwy „Trzech Tramwajarek z 1956 r.” skwer­ kowi u zbiegu ulic Kochanowskiego i Dąbrowskiego. W tym roku, czyli 62 lata po Poznańskim Czerwcu’56! Lepiej późno niż wcale… Jedna z tych tramwajarek to He­ lena Przybyłek, która stanęła na czele manifestacji idącej pod gmach Wo­ jewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeń­ stwa. Pani Helena pochodziła ze wsi, przyjechała do Poznania do pracy. Z okien urzędu padły strzały i porani­ ły jej nogi. Przewieziono ją do szpitala, gdzie funkcjonariusze SB wielokrotnie ją przesłuchiwali. Przeszła szereg ope­ racji, w tym amputację jednej z nóg. Wróciła na wieś, do końca życia była kaleką i w 1981 r. nie miała nawet jak i czym przyjechać na odsłonięcie Pom­ nika Poznańskiego Czerwca’56. Takim jak ona nikt nigdy nie pomógł. Ale czy to na pewno zamierzchła przeszłość? Dwa lata temu na obchody Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Sej­ mie kilku ostatnich żyjących jeszcze kombatantów i więźniów politycz­ nych jechało z Poznania do Warsza­ wy pociągiem (1 marca!) za własne pieniądze. Nawet im do głowy nie przyszło, że prezydent miasta czy mar­ szałek województwa mógłby opłacić im samochód z kierowcą i może na­ wet sfinansować obiad. A oni nie po­ zwolili mi nawet o tym napisać w „Ku­ rierze WNET”, tak byli szczęśliwi, że ich tam po raz pierwszy zaproszono i nie chcieli tej radości zepsuć żadnym przykrym słowem. Chciałabym mieć pewność, że dziś wobec tych wszystkich Bohate­ rów władze naszego państwa i naszych samorządów są w porządku, że dba­ ją nie tylko od święta o dyplomy dla nich, ale pomagają im na co dzień, bez rozgłosu i pijarowskiego komunikatu do prasy o wspieraniu kombatantów. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Co łączy motocyklistę z Grodziska Wielkopolskiego, zakonnicę z Rzymu, organistę z Marszałek, kolejarza ze Skoków i profesora muzyki z Poznania? O tym będzie moż­ na dowiedzieć się z mojego trzeciego filmu dokumentalnego o arcybiskupie Antonim Baraniaku. Film ma zaplanowaną kinową premierę jesienią tego roku, a teraz, latem, właśnie trwają do niego ostatnie zdjęcia. Już wiemy, że film będzie miał tytuł „Powrót”. 2 Wierzę, że będzie to kolejny krok w kierunku przywracania pamięci o bohaterskim ar­ Szkodnik zwany cybiskupie z Poznania. 13 sierpnia mija 41 rocznica jego śmierci. pomocnikiem

N

Powrót

ie powinnaś wchodzić ko­ lejny raz do tej samej wody”, czyli nie powinnaś już zaj­ mować się tym tematem. To zdanie wisi nade mną jak przestroga, bo trudno znaleźć wśród filmowców kogoś, kto pochwaliłby pomysł reali­ zacji trzeciego filmu dokumentalnego na ten sam temat przez ten sam zespół twórców w stosunkowo krótkim cza­ sie. Ale jak zostawić swojego Bohatera i jego historię, gdy kolejne miesiące przynoszą nowe informacje i nowych świadków tego, co zaczęliśmy przed laty dokumentować?

Trwa bitwa o polską historię, w której prawda i przyzwoitość są nadal w podziemiu. Na rega­ łach prasowych eksponuje się lewicowe czasopisma i dzien­ niki niepolskich wydawców. Co w nich można znaleźć – pisze Danuta Moroz-Namysłowska.

Jolanta Hajdasz

4

Walec toczy się w naszą stronę O fatalnych konsekwencjach zaborów, o Polsce, Rosji i Ukra­ inie oraz potrzebie jedno­ znaczności mówi profesor Grzegorz Kucharczyk – hi­ storyk z Instytutu Historii PAN i publicysta związany m.in. z „Polonia Christiana” i „Wiel­ kopolskim Kurierem WNET”. W nadawanym z Poznania Po­ ranku WNET rozmawiał z nim Antoni Opaliński.

Po raz trzeci Odwagi trochę brakowało, ale gdy z bardzo pewnego źródła otrzyma­ łam dokument, na podstawie którego w 2017 r. wznowiono umorzone przed laty śledztwo w sprawie prześladowa­ nia tego, kogo już nie tylko my nazy­ wamy „Żołnierzem Niezłomnym Koś­ cioła”, a prokurator powołał się w nim jedynie na wypowiedzi świadków za­ rejestrowane przez nas na potrzeby drugiego filmu, wątpliwości prysły. Trzeba robić trzeci film, skoro są no­ we materiały, a nawet „nowe okolicz­ ności w sprawie”. Żeby poznać praw­ dę, trzeba pokazywać bohaterów. Za nami zdjęcia w Rzymie, w Krakowie i Poznaniu. Za nami maleńkie Rościn­ no i równie mała, choć powszechnie znana w Polsce Komańcza. Z kamerą byliśmy też w Krynicy i w Lesznie. Operator Rafał Jerzak, który w najgor­ szych nawet warunkach pot­rafi zro­ bić przepiękne zdjęcia, Bartosz Żytko­ wiak, który o rejestracji dźwięku wie chyba wszystko, i Marek Domagała, który potrafi nagrywać, montować, dobrać, a nawet skomponować mu­ zykę. Ta sama ekipa od 7 lat. Mamy unikalne materiały filmowe, unikalne fotografie i przede wszystkim niereje­ strowane nigdy wcześniej wypowiedzi osób, które Go pamiętają, które nadal tak jak my poszukują o Nim informacji i które chcą się nimi podzielić z inny­ mi. Na pytanie, dlaczego opowiadają to wszystko dopiero teraz, odpowia­ dają prosto – nikt wcześniej nie chciał tego słuchać.

5

W mniejszości siła

Klasztor Nazaretanek w Komańczy,czerwiec 2018; stąd pod koniec swojego internowania w 1956 r. prymas Stefan Wyszyński pisał listy do swojego przyjaciela i współpracownika, biskupa Antoniego Baraniaka. Poniżej: nagranie w domu prof. Henryka Tritta z Poznania, czerwiec 2018 r. AUTOR ZDJĘĆ NA S. 1 I 7: ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Życiorys Arcybiskup Antoni Baraniak to sek­ retarz prymasa kardynała Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu pry­ masa kardynała Stefana Wyszyńskie­ go. Pełnił także funkcję metropolity poznańskiego w latach 1957–77. Lista Jego zasług i osiągnięć jest naprawdę bardzo długa, ale największym dowo­ dem Jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania oraz bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie w latach 1953–1955. Historycy Kościo­ ła są zgodni, że torturami, biciem i gło­ dzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym biskupie Antonim Bara­ niaku zeznania pozwalające na zorga­ nizowanie pokazowego procesu prze­ ciwko internowanemu w tym właśnie czasie kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Aresztowano ich razem, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy, z 25 na 26 września 1953 r. w Domu Arcybisku­ pów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie. W przeciwieństwie do prymasa Stefana Wyszyńskiego, który został „tylko” internowany, jego sekretarz trafił do największej katowni dla więź­ niów politycznych – więzienia przy ul. Rakowieckiej. Przez analogię do losów tysięcy prześladowanych tam żołnierzy

podziemia niepodległościowego w Pol­ sce, film o Nim z 2016 roku zatytuło­ wałam „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. I tak abp Baraniak stał się żołnierzem, choć nigdy nie nosił munduru.

Areszt Zabrano moją teczkę z bielizną, wszystkie insygnia biskupie i wszystko, co miałem w kieszeniach, z różańcem włącznie, oraz pieniądze, które ubowcy zabrali z mojego pokoju i sypialni. Zaprowadzono mnie do pustej, betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel. Groźnie zaskrzypiał potężny klucz w żelaznych drzwiach i wreszcie nastała cisza. Przez zakratowane okno i matowe grube szybki z góry

zaglądał ponury poranek 26 września 1953 roku. Tymi słowami biskup Antoni Ba­ raniak zakończył opis wydarzeń z nocy aresztowania Prymasa i jego samego. To jedyne wspomnienia z tego okresu, które zostawił na piśmie. Ich kopię zna­ lazłam w aktach śledztwa o sygnaturze S 34/11/Zk, prowadzonego przez Okrę­ gową Komisję Ścigania Zbrodni prze­ ciwko Narodowi Polskiemu w War­ szawie w sprawie stosowania represji, a w szczególności bezprawnego poz­ bawienia wolności ks. biskupa Anto­ niego Baraniaka (zostało ono wszczęte 10.12.2003 r. i zakończone umorzeniem 28.06.2011 r.). Już samo aresztowanie tak wy­ sokiej rangi przedstawiciela Kościoła

katolickiego było wydarzeniem bez pre­ cedensu, komuniści uderzyli przecież w jedyną i ostatnią instytucję w PRL-u, która wówczas zachowywała jeszcze ja­ kiś margines wolności i niezależności. Ich cel był jasny, a plan jednoznaczny – skompromitowanie i maksymalne osłabienie pozycji i osoby kard. Stefa­ na Wyszyńskiego, a w konsekwencji i Kościoła katolickiego w Polsce. Temu miał służyć planowany i przygotowy­ wany przez nich pokazowy proces Pry­ masa, w którym głównym świadkiem jego winy miałby być jego najbliższy współpracownik – bp Antoni Baraniak. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielka byłaby wymowa propagandowa takiego pro­ cesu w tamtym czasie. Stąd aresztowa­ nie bpa Baraniaka, stąd Rakowiecka i dążenie wszelkimi stosowanymi tam metodami do tego, by zmusić bpa Bara­ niaka do współpracy z komunistyczną bezpieką przeciwko Prymasowi. Biskup Antoni Baraniak nie załamał się i wy­ trzymał aż 27 miesięcy najgorszych stalinowskich tortur stosowanych wo­ bec niego w więzieniu przy ulicy Rako­ wieckiej. Jestem dziś pewna, że je tam wobec niego stosowano, ponieważ od 7 lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicz­ nej Jego więzienne losy.

Nie uległ, nie zdradził Informacje o nich można dziś uzyskać przede wszystkim od świadków pry­ watnych wypowiedzi abpa Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym kilku osobom w różnych okolicznościach swojego życia. One znalazły się w mo­ ich filmach dokumentalnych na ten te­ mat. Pierwszy nosi tytuł „Zapomniane męczeństwo” (premiera w 2012 r.), dru­ gi to „Żołnierz Niezłomny Kościoła” Dokończenie na str. 3

W przedwojennym polskim sejmie Blok Mniejszości Na­ rodowych liczył 66 posłów, a w jego skład wchodziło tak­ że wpływowe Żydowskie Koło Poselskie. Oczekiwanie jednak, że dziś może nastąpić jakiś co­ ming out polityków nie chwalą­ cych się swoją przynależnością etniczną, świadczy o naiwności – pisze Jan Martini.

6

Troska o trzeźwość Polaków Sto lat temu spożywaliśmy 1 litr czystego alkoholu rocznie na osobę, ale troska o trzeź­ wość Narodu była prioryte­ tem w działaniach wielu pol­ skich patriotów, chociażby generała Józefa Hallera, absty­ nenta, aktywnego działacza na rzecz trzeźwości. Dziś spoży­ wamy 10 razy więcej alkoholu niż wtedy! – czytamy w Apelu Konferencji Episkopatu Polski na sierpień – miesiąc absty­ nencji w 2018 roku.

7

Pożegnanie Andrzeja Gablera Był skromny i cichy, ale bardzo konsekwentny. Patriota i miłoś­ nik Poznania, lekarz, harcmistrz, oficer Wojska Polskiego, odda­ ny działacz Społecznego Ko­ mitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu, fun­ dator figury Chrystusa z odbu­ dowywanego Pomnika. Zmarł 22 lipca – pi­ sze Jolanta Hajdasz.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Nie da się Polski zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obec­ ny układ sił w sejmikach i po­ wiatach. Mieszkańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze. Historię utajnionego przetargu na sprzedaż 13-hek­ tarowej nieruchomości z pa­ łacem i parkiem, stanowiącej własność powiatu nowotomys­ kiego, opisuje Aleksandra Tabaczyńska.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Odrodzenie zamiast Zgubny urodzaj niepodległości Henryk Krzyżanowski

Dzień 22 lipca ustanowiono świętem narodowym już na samym początku tak zwanej władzy ludowej – w roku 1945. Krajowa Rada Narodowa, czyli nie po­ chodząca z wyborów atrapa parlamentu, tą samą ustawą wprowadziła Narodo­ we Święto Odrodzenia Polski i zniosła jednocześnie 11 listopada jako Święto Niepodległości.

T

a zamiana jednoznacznego słowa ‘niepodległość’ na sło­ wo ‘odrodzenie’ odpowiadała sytuacji bez wyjścia, w jakiej znalazła się Polska po Jałcie. Odrodzić może się coś, co przestało istnieć – stąd ustanowienie orderu Polonia Restitu­ ta po rozbiorach było jak najbardziej słuszne. Mówienie natomiast o odro­ dzeniu w kraju, który, choć okupowany, istnieć nie przestał, miał legalne władze przejściowo na uchodźstwie, a jego wojsko walczyło najdłużej ze wszyst­ kich alianckich armii, było publicznym głoszeniem bezczelnego kłamstwa. Czy jednak kłamstwa? Można rozumieć to tak, że ówcześni decydenci z Moskwy komunikowali w ten sposób Polakom: wasza Polska musi najpierw umrzeć, że­ by mogła odrodzić się na nowo. Nasza niezwyciężona armia pomaga jej teraz umrzeć, a nasi komisarze pomogą jej się odrodzić. W sposób oczywisty musiano więc pozbyć się słowa ‘niepodległość’, które w nowej rzeczywistości stało się wstydliwym balastem. Co do samej daty 22 lipca 1944, była ona obciążona takim ładunkiem

fałszu, że uczynienie z niej święta prze­ kraczało możliwości najbardziej nawet zmasowanej propagandy. Wszyscy wi­ dzieli przecież, że nie było to „wyzwo­ lenie narodowe”, a brutalne zniewo­ lenie kraju, który tracił właśnie dwa historycznie ważne miasta – Lwów

Nie dziwi więc, że kiedy po Paź­ dzierniku 1956 ustrój osiągnął już jaką taką stabilizację, władze niespecjal­ nie starały się o wprasowanie tej daty w umysły poddanych. Za Gomułki i Gierka o wiele większe natężenie pro­ pagandy kierowano na obchodzenie ta­ kich świąt, jak 1 maja czy nawet 12 paź­ dziernika (rocznica bitwy pod Lenino). Nigdy też skłamane święto 22 lipca nie zakorzeniło się w społecznej świado­ mości i nie obrosło PRL-owską obycza­ jowością, jak choćby Dzień Kobiet. Święto lipcowe było traktowane po­ ważnie w jednym tylko środowisku – kry­ minalistów odsiadujących wyroki. Przed 22 lipca przez więzienia przechodziła fala domysłów – będzie amnestia czy jej nie będzie? Przy okrągłych rocznicach na ogół była. W zgodzie z tą tradycją, kiedy wojskowa władza, pokonawszy Solidar­ ność, postanowiła znieść stan wojenny, uczyniła to 22 lipca 1983. Widać niko­ mu nie przeszkadzał mimowolny komizm przekazu – oto całe społeczeństwo po­ traktowano jako skazanych, którym wiel­ kodusznie udziela się amnestii. Nie było to w sumie dalekie od prawdy. K

Decydenci z Moskwy komunikowali w ten sposób Polakom: wasza Polska musi najpierw umrzeć, żeby mogła odrodzić się na nowo. i Wilno. Od pół roku Sowieci równo­ legle z wojną z Hitlerem walczyli bez­ względnie z polskimi formacjami nie­ podległościowymi, których żołnierze byli rozbrajani i wywożeni do łagrów lub mordowani na miejscu.

Michał Bąkowski

Dożyliśmy dziwnych czasów – kiedy pola i sady słabo obradzają, gospodarze się cieszą, kiedy przychodzi urodzaj, pojawia się dużo problemów. Obecnie „wolny rynek” jest korzystny dla wąskiej grupy uczestników. W tej kwestii po­ winniśmy przede wszystkim kierować się polskim interesem i sprawiedliwym podziałem zysków.

Z

całego kraju napływają nie­ pokojące sygnały o niezebra­ nych zbiorach, niskich cenach w sprzedaży hurtowej i skupie, niezadowoleniu i protestach rolników. W niektórych miejscach sadownicy ofe­ rują za darmo swoje wiśnie czy jabłka, trzeba je tylko samemu zerwać. W przy­ padku, gdy skup oferuje 1 zł za kilogram towaru, a „rwaczowi” trzeba zapłacić 80 groszy, nie ma innego wyjścia, jak zre­ zygnować ze zbiorów. Podobnie ma się sytuacja z sprzedażą hurtową towaru na giełdach. W przypadku czereśni, które producenci sprzedawali po kilka złotych za kilogram, handlujący nimi sklepikarze lub straganiarze mogli liczyć na ponad 100% marżę. Gdyby nie skandalicznie wygórowane ceny handlarzy, towaru sprzedawało by się więcej. Należy rów­ nież pamiętać, że producent dogląda upraw przez cały rok i zyskiem musi się dzielić, np. z osobami zatrudnio­ nymi do zbiorów. Niektórym może się wydawać, że z uprawy czereśni, śliwek, malin producent ma same korzyści. Te 2–3 miesiące zbiorów to tylko wycinek ich rzeczywistości, przez pozostały czas

trzeba uprawy przycinać, podlewać, zabezpieczyć na zimę itp. To ciężka, żmudna praca obarczona wielkim ry­ zykiem. Politycy powinni postępować w myśl zasady: producent musi zarabiać

Politycy powinni postępować w myśl zasady: producent musi zarabiać najwięcej w stosunku do pozostałych uczestników procesów rynkowych. najwięcej w stosunku do pozostałych uczestników procesów rynkowych. Kolejną kwestią jest kontrola za­ kupów i sprzedaży oraz zabezpiecze­ nie interesów wszystkich grup. Rynek powinien funkcjonować jak giełda.

Podobnie jak akcje, owoce powinny zmieniać wartość zależnie od różnych czynników. Kontrolerzy mogą sporzą­ dzać prognozy produkcji krajowej, na­ rzucać ceny w skupie i prowadzić ich bieżącą aktualizację. Oczywiście nie mogłoby się to odbyć bez kontroli na­ pływu towarów pochodzących z im­ portu. Skandaliczny i niedopuszczalny jest proceder sprowadzania owoców i warzyw z zagranicy, jeśli rodzima pro­ dukcja jest w stanie zaspokoić krajowe potrzeby. W pewnych przypadkach powinny zostać ustalone limity, a je­ śli dana sieć marketów czy hurtownia chcą mimo to importować towar – niech zapłacą za to dodatkowo. Mamy bardzo rozbudowaną administrację państwową, która często zajmuje się utrudnianiem funkcjonowania obywa­ telom, zamiast rozwiązywać problemy takie jak ten. Nie można w imię haseł wolnoryn­ kowych i integracji z innymi krajami zez­ walać na procedery, które utrudniają egzystencję własnych obywateli. Polska to nasz kraj i to my powinniśmy mieć w nim najlepiej. K

Jak starosta ograł nowotomyślan Aleksandra Tabaczyńska

Zaskakująca wygrana PSL w wyborach samorządowych w 2014 roku sprawia, że lokalni działacze od jakiegoś czasu bardzo się śpieszą. Jakby czuli, że muszą zakończyć toczące się sprawy, bo tegoroczne wybory mogą odsunąć wielu z nich od władzy.

Historia nowotomyskiego przetargu 9 lipca odbył się trzeci przetarg ust­ ny, nieograniczony, na sprzedaż nie­ ruchomości stanowiącej własność Po­ wiatu Nowotomyskiego, położonej w Starym Tomyślu. Chodzi o znany wszystkim mieszkańcom kompleks pa­ łacowo-parkowy w Starym Tomyślu i przylegające do niego grunty. Razem 13 ha, na które składa się: pałac, park, zabudowania gospodarcze, stołówka oraz 7 ha „czystych gruntów”, innymi słowy działek, przeznaczonych we­ dług planu zagospodarowania pod budownictwo jednorodzinne. Prze­ targ ten został ogłoszony 30 kwietnia. Warto jeszcze uzupełnić, że wyce­ na gruntów w pierwszym przetargu oscylowała w granicach 4,5 mln zł, a w trzecim już tylko na 2 mln zło­ tych. Powiat zastrzegł sobie prawo do odwołania przetargu z uzasadnionej przyczyny. Gmina Nowy Tomyśl w osobie burmistrza dra Włodzimierza Hib­ nera zdecydowała się na zakup tych gruntów. Wiadomo było, że Powiat jest w potrzebie finansowej, a szkoda, by taki majątek straciła nowotomys­ ka społeczność. Wystosowane więc zostało w tej sprawie odpowiednie

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

pismo do starosty Ireneusza Kozeckie­ go. 25 czerwca odbyła się sesja Rady Miasta i Gminy Nowy Tomyśl, w której uczestniczył starosta Kozecki. Podczas obrad burmistrz Włodzimierz Hibner potwierdził, że posiada środki własne, więc nie będzie musiał zaciągać kredy­ tu i jest zdecydowany zakupić nieru­ chomości w Starym Tomyślu. Na wypowiedź Hibnera zareago­ wał osobiście starosta Ireneusz Kozecki i publicznie, w obecności kamery po­ wiedział: – Cieszę się, że jest zainteresowanie tym nabyciem jednoznaczne. Dziękuję, panie burmistrzu, że została wywołana uchwała. Nie ukrywam, że my też musimy podjąć uchwałę i w związku z tym zwołamy sesję, żeby podjąć uchwałę w tej materii, bo takie są procedury. Informacyjnie podaję, że musimy zwołać sesję nadzwyczajną, żeby podjąć tą inicjatywę wspólnie. Cieszę się niezmiernie, że obiekt ten będzie mógł trafić w ręce samorządu, który znajdzie rozwiązanie na zagospodarowanie tej nieruchomości.

Starosta zripostował: – Ja w swojej odpowiedzi już to zawarłem, a pan raczył tego nie zauważyć. Na wniosek przewodniczącego Rady Miasta i Gminy Nowy Tomyśl w sprawie tej odbyła się nadzwyczaj­ na sesja. Na tej sesji, 2 lipca została podjęta uchwała w sprawie naby­ cia nieruchomości gruntowych wraz z zabudowaniami. Warto dodać, że od 30 kwietnia nikt nie zgłosił się z chęcią przystąpienia do przetar­ gu. Można więc było uznać, że pro­ pozycja władz gminy była dla władz powiatu zarówno korzystna, jak i oczekiwana.

R

easumując: wszystkie gesty, wy­ powiedzi, pisma i uchwały wska­ zywały na to, że grunty Starego Tomyśla pozostaną w majątku publicz­ nym. Wydawało się również, że starosta rozumuje podobnie jak mieszkańcy po­ wiatu i wie, co jest dobrem i interesem społecznym. Można by powiedzieć – obopólna korzyść. Starosta chciał

Obecny włodarz Nowego Tomyśla wygrał wy­ bory w 2014 roku wbrew nachalnej propagan­ dzie miejscowych mediów. Tym samym naruszył wszelkie ustabilizowane od pięciu kadencji dojścia, wejścia i koneksje. Głos zabrał jeszcze radny Woj­ ciech Andryszczyk, zadając pytanie staroście Kozeckiemu: – Czy pan jest za, czy przeciw, w którym kierunku pan się skłania? My się będziemy spierać, a pan i tak ma na myśli, aby zrobić przetarg.

sprzedać, więc sprzedałby, a majątek i tak pozostałby w rękach miasta. 5 lipca, to jest w czwartek, odbyło się posiedzenie zarządu Powiatu No­ wotomyskiego. Następnego dnia, czy­ li w piątek 6 lipca, Włodzimierz Hib­ ner otrzymał pismo, w którym powiat

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

informuje między innymi, że mógłby odstąpić od przetargu, gdyby miał ważny powód. Dodaje też, że dwa mi­ liony to jednak za mało, trzeba doło­ żyć vat i dodatkowo jeszcze wspomina, że nieruchomość ta jest warta 3 mln. Burmistrz natychmiast potwierdził

których po prostu nie było. Miejsco­ wi „dziennikarze” nie wyrywają sobie rękawów, by patrzeć na ręce władz Powiatu. Obecny włodarz Nowego Tomyśla wygrał wybory w 2014 roku wbrew nachalnej propagandzie miej­ scowych mediów. Tym samym naruszył

Nie da się Polski zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obecny układ sił w sejmikach i powiatach. Władza realna bowiem jest w samorządach i mieszkańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze. wszystkie ustalenia, czyli zamiar kup­ na 13 ha wraz zabudowaniami, kwotę 2 mln netto oraz podatek vat, i takie pismo (w ten sam piątek) wysłał. Pismo zostało doręczone tego samego dnia do Starostwa Powiatowego, co zostało potwierdzone przyjęciem dokumentu przez sekretariat powiatu.

I

tak dochodzimy do poniedziałku 9 lipca. Tego dnia odbył się jednak przetarg na nieruchomość w Starym Tomyślu. Przetarg, którego miało nie być. Na korytarzu widziano dwóch ofe­ rentów: jednego znanego w Nowym Tomyślu przedsiębiorcę, a drugiego nieznanego. Wicestarosta Tomasz Ku­ czyński nie zgodził się na obserwację przetargu przez na przykład radnych – na miejscu byli Wojciech Andrysz­ czyk i Adam Frąckowiak – albo media – dwutygodnik „Powiaty Gminy” i Ra­ dio Poznań. Na marginesie tej sprawy należy zwrócić uwagę na postawę lokal­ nych tytułów prasowo-internetowych,

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

„uporządkowane” relacje ogłoszeniowe lokalnych tytułów, jak i wszelkie inne ustabilizowane od pięciu kadencji doj­ ścia, wejścia i koneksje. 13 lipca, czyli już po przetargu, do burmistrza wpłynęło pismo od starosty Ireneusza Kozeckiego, w którym infor­ muje on, że Zarząd Powiatu postano­ wił jednak kontynuować procedurę sprzedaży w trybie przetargowym oraz że przetarg już się odbył. Po siedmiu dniach wywieszono na tablicy ściennej Starostwa Powiatowego kartkę, z któ­ rej można wyczytać, że kandydatem na nabycie nieruchomości został Grzegorz Bartol, nowotomyski przedsiębiorca. Cena wywoławcza wynosiła, tak jak po­ przednio, 2 mln zł, a Grzegorz Bartol podniósł ją tylko o czterdzieści tysię­ cy złotych. O vacie nikt już nawet nie wspomniał. – Czy warto było dla czterdziestu tysięcy złotych pozbyć się pięknej nieruchomości, należącej do miasta od lat powojennych? – pyta retorycznie Adam

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Dobra zmiana w samorządach Każdy mieszkaniec każdej gminy czy powiatu powinien mieć pewność, że władze obu tych struktur współpra­ cują. Innymi słowy, że starosta i bur­ mistrz działają dla dobra mieszkańców i interes publiczny stoi zawsze przed prywatnym. Okazuje się, że nowoto­ myślanie dali się ograć staroście. De­ klaracje do kamery rozminęły się z fak­ tycznym działaniem, które legitymizuje pięć osób Zarządu Powiatu. Następne wybory już wkrótce. Jeżeli „dobra zmiana” ma dotrzeć do każdego miejsca w kraju, także do lokalnych środowisk, musimy spra­ wić, by wygrała samorządy. Nie da się Pols­ki zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obecny układ sił w sej­ mikach i powiatach. Władza realna bowiem jest w samorządach i miesz­ kańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze. K

Nr 50 · SIERPIEŃ 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 42)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

Frąckowiak, radny Nowego Tomyśla. – Trudno uwierzyć, że te czterdzieści tysięcy uratowało budżet Starostwa Powiatowego. Gdzie jest racja i dobro społeczne? Zastanawiamy się też jako radni, czy sprawie tej nie powinny się jednak przyjrzeć służby powołane do kontroli tego typu transakcji. Kto jak głosował podczas obrad pięcioosobowego Zarządu Powiatu? Nie przemawia do nas argument, że ta symboliczna kwota więcej, to wystarczająca rekompensata za stratę z majątku publicznego 13 ha takich gruntów. Ciekawe, w jakich mediach ogłoszono ten trzeci przetarg? Jak to możliwe, że nikt więcej się nie zgłosił na tak wartościową i atrakcyjnie położoną nieruchomość?

Data i miejsce wydania

Warszawa 04.08.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

T

o nie oznacza oczywiście, że samorządowcy chcą zo­ stawić swoim ewentualnym nas­tępcom porządek po so­ bie. Wygląda raczej na to, że pilnują, by określone sprawy zyskały pożąda­ ne rozwiązania. Na przykład, by wy­ przedawane grunty państwowe trafiały w bardzo konkretne ręce.


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

3

Dokończenie ze str. 1

(premiera w 2016 r.). Wraz z profesjo­ nalną ekipą filmową dokonałam tych nagrań w latach 2011–2017. Obecnie dysponuję świadectwami 37 (trzydzie­ stu siedmiu) osób znających osobiście abpa Antoniego Baraniaka. Wśród nich są przedstawiciele jego rodziny, bliscy współpracownicy oraz osoby, z którymi miał kontakt rzadszy, ale które uważają, iż wywarł na ich życie ogromny wpływ

na plecach Arcybiskupa – wyraźne, szerokie i dobrze widoczne, to ślady po uderzeniach, urazach, czy jak mó­ wi przed kamerą dr Kulesza-Kiczka, ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem, np. metalowym prętem, bo przecież trudno, żeby ktoś się tak przewrócił i sobie sam coś takiego zrobił. Taka była od razu nasza diagnoza i obie z dr Tycową byłyśmy jej

Rafał Lusina, założyciel Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD, który zorganizował w 2017 r. I Rajd Motocyklowy im. abpa Antoniego Baraniaka

np. ministranci czy wyświęceni przez niego księża. Z wypowiedzi tych osób możemy próbować odtworzyć to, co abp Bara­ niak w czasie 27 miesięcy uwięzienia (26.09.1953–29.12.1955 r.) i kolejnych 10 miesięcy internowania (30.12.1955– 1.11.1956 r.) przeżył. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, iż to, co bp Anto­ ni Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej, opisane jest oczywiście w dokumentach Urzędu Bezpieczeń­ stwa, które dziś są w archiwach Insty­ tutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomoc­ niczy Poznania, Marek Jędraszewski

pewne – mówi pani Kulesza-Kiczka. A skoro były blizny, to wcześniej musiały być i rany, i musiało im towarzyszyć nie tylko przerwanie skóry, ale także tkanki łącznej. Nie miałyśmy wtedy żadnych wątpliwości – podkreśla p. Kulesza­ -Kiczka, dziś emerytowana lekarka chorób wewnętrznych. Ja widziałem blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka. Byłam asystentką w klinice przy ulicy Przybyszewskiego w Poznaniu i po przyjęciu arcybiskupa do kliniki opiekowałam się nim. Był przyjęty do naszej kliniki już z rozpoznaniem choroby nowotworowej, dlatego leczenie polegało tylko na łagodzeniu

Baraniaka w więzieniu nie wznowio­ no. Na to trzeba było czekać całe 6 lat.

Karcer suchy i karcer mokry W dokumentach ze śledztwa z lat 50. nie ma także żadnych informacji o sto­ sowaniu wobec „Baraniaka, syna Fran­ ciszka”, jak śledczy w więzieniu nazywa­ li biskupa, tzw. ciemnicy. Mówił o tym nieżyjący już ks. prof. dr hab. Marian Banaszak, historyk, kustosz Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu, któ­ ry poznał tę opowieść od znajomego księdza, świadka tego, jak opowiadał o tym sam abp Baraniak w gronie kil­ ku księży podczas prywatnego spotka­ nia, gdy był w Rzymie. Także fragment jego wypowiedzi cytowałam w filmie „Zapomniane męczeństwo”. Ks. Bana­ szak zmarł w 1997 r., nie znałam go, ale w trakcie prac nad filmem okazało się, że opowiedział o tym rzymskim spot­ kaniu szczegółowo w audycji na żywo w Katolickim Radiu Poznań w 1995 r. Nie została ona zarchiwizowana, ale na swój prywatny użytek nagrała ją jedna z bliskich współpracownic abpa Bara­ niaka, siostra Agreda (Cecylia Muńko) i przekazała mi taśmę z tym nagraniem w trakcie pracy nad filmem. Ciemnica w relacji ks. Mariana Banaszaka było to pomieszczenie bez okna, światła i jakichkolwiek urządzeń sanitarnych czy sprzętów typu krzesło, czy łóżko. Zamykano tam człowieka na kilka dni nago, bez podania mu jedze­ nia czy picia. Ks. Banaszak stwierdził w tej audycji radiowej z 1995 r., że abp Baraniak spędził w takiej celi co naj­ mniej 8 dni. Według historyka, ksiądz arcybiskup wspominał, że kiedy go już nie mogli niczym nakłonić do takich zeznań oskarżających prymasa, zastosowano tzw. ciemnicę. Bez żadnej odzieży zamknięto go na kilka dni, chyba osiem, czy nawet więcej, w takiej piwnicy bez okna, bardzo wilgotnej i właśnie kapiąca woda z sufitu, ze ścian i on tam bez jedzenia, bez niczego tam przebywał. I nie załamał się. Dlaczego się nie załamał? On to wyjaśniał w taki bardzo prosty sposób. Mianowicie jakiś czas go trzymano z innymi więźniami. I wtedy któryś z tych więźniów mu powiedział, że ma uważać, bo w życiu każdego więź-

Grześkowiakiem. Opowiadał on, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abpie Baraniaku zeznania przeciwko pryma­ sowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia, a one także kapały mu na głowę. Gdy usłyszałam to od niego po raz pierwszy w 2010 r., nie potrafiłam na­ wet sobie wyobrazić, jak wygląda taka cela, ale w lipcu 2016 r. zobaczyłam ją na własne oczy w więzieniu przy Rako­ wieckiej. Ona naprawdę istniała, choć do tej pory była starannie ukryta, tak by nikt się o niej nie dowiedział. Gdy pierwszy raz byłam z kamerą w tym więzieniu w sierpniu 2011 r., wielo­ krotnie przechodziłam korytarzem w piwnicy obok tych drzwi, za któ­

Nie mogę o tym mówić Kolejne świadectwo przekazuje z kolei Barbara Zawieja, córka brata abpa Bara­ niaka, Ludwika. Według niej biskupa An­ toniego Baraniaka poddawano torturze tego rodzaju, że trzymano go nieruchomo pod kapiącą na głowę wodą. Przez pierw­ sze godziny człowiek nie odczuwa tego specjalnie dotkliwie, jednak po kilku go­ dzinach (dobach?) każde uderzenie takiej kropli wody w to samo miejsce czaszki jest przeżywane jak uderzenie obuchem. W jej opinii śladem po tej torturze było widoczne do końca życia wgłębienie na głowie Arcybiskupa. Siostry zakonne, które posługiwa­ ły w Pałacu Arcybiskupim za czasów

Biskup Antoni Baraniak nie załamał się i wytrzy­ mał aż 27 miesięcy najgorszych stalinowskich tortur stosowanych wobec niego w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. rymi ukryty był ten właśnie karcer „suchy” – ciemnica i karcer „mokry”, ale wtedy nikt z towarzyszących nam pracowników tego Aresztu Śledczego nawet nie wspomniał, że taki karcer w ogóle istniał, drzwi skrywające miej­ sce, w którym popełniano te tak ok­ rutne zbrodnie wyglądały jak wszyst­ kie inne w tym więzieniu, zwyczajne, metalowe. To w korytarzyku obok tego karce­ ru strzelano ludziom w tył głowy, a to co zostało na ziemi po roztrzaskanej strzałem głowie, krew i ludzkie szcząt­ ki – spłukiwano wodą. Spływała ona

pasterzowania w nim abpa Barania­ ka, m.in. s. Agreda (Cecylia Muńko) i s. Remigia (Gertruda Soszyńska), mówiły z kolei o wyrywaniu paznok­ ci i o nocnych przesłuchaniach z lampą świecącą bez przerwy prosto w oczy. Takie przesłuchania były szczególnie dotkliwe także dlatego, że łączyły się z pozbawianiem aresztowanego snu. Miał im o tym opowiedzieć sam abp Baraniak, gdy pytały go o więzienne przeżycia. Najczęstszą jego odpowie­ dzią na podobne prośby były słowa: nie mogę o tym mówić, nie mogę tego wspominać, to było tak koszmarne

Siostra Katarzyna Zawieja, nazaretanka, córka bratanicy abpa A. Baraniaka, Barbary i abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, któremu abp A. Baraniak udzielił sakramentu kapłaństwa

12 grudnia 2016 r, nagranie wypowiedzi abpa Stanisława Gądeckiego w trakcie poświęcenia celi im. abpa Antoniego Baraniaka w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych w Warszawie

w książce liczącej 580 stron, pt. Teczki na Baraniaka. Ale w dokumentach jest tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, szykan, dręczenia fizycznego i psychicznego człowieka, jakich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy ul. Rakowie­ ckiej było normą.

Blizny na plecach W oficjalnych dokumentach UB nie ma przecież śladu po biciu aresztowanego, a abp Antoni Baraniak do końca życia miał na plecach kilka nawet 10–15 cm blizn, będących, jak to sam nazywał, „pamiątką po pobycie w więzieniu”, które opiekujące się w ostatnich latach jego życia lekarki identyfikowały jed­ noznacznie jako ślady po biciu. Przy­ pomnę w tym miejscu po raz kolejny te świadectwa. Te lekarki to dr Milada Tycowa, emerytowana gastrolog z Po­ znania i jej zawodowa, młodsza kole­ żanka, dr Małgorzata Kulesza-Kiczka z Warszawy, która skontaktowała się ze mną podczas jednego z pokazów filmu „Zapomniane męczeństwo” w Warsza­ wie. Ona razem z dr Tycową opieko­ wała się w 1977 r. umierającym abpem Baraniakiem. Obie zauważyły blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka w czasie ruty­ nowego badania lekarskiego w szpitalu i obie nie mają wątpliwości, że te blizny

dolegliwości bólowych, na odpowiednim odżywianiu, bo wtedy nie było jeszcze takich leków, jakie dziś moglibyśmy zaaplikować. Bardzo dzielnie wszystko znosił, bo to były bardzo duże bóle – opowiadała dr Milada Tycowa. Nie miała wątpliwości, iż to, że był tak wy­ niszczony, było skutkiem przebywania w więzieniu, gdzie go maltretowano. Świadczyły o tym blizny na plecach, bo był tak brutalnie przesłuchiwany – mó­ wiła do kamery pani doktor. W czasie badania przedmiotowego zauważyłam te blizny i zapytałam arcybiskupa od kiedy to ma, to mi powiedział, że to jest pamiątka po pobycie w więzieniu. Było to pięć, sześć tych blizn, takich pięcioczy nawet dziesięciocentymetrowych, to były duże blizny. Prokurator przesłuchał mnie w sprawie tych blizn arcybiskupa Antoniego Baraniaka jesienią 2013 roku. Rozmowa była bardzo krótka. Opisałam wszystko tak jak pamiętam, ja sobie tego nie wymyśliłam. Informację o tym, że mimo to śledztwo w sprawie arcybis­ kupa nie będzie wznowione przyjęłam z wielkim rozczarowaniem, skoro żyją jeszcze niektórzy z jego oprawców. Oni powinni za to odpowiedzieć, co robili – ta wypowiedź dr Tycowej ukazała się w moim artykule w „Przewodniku Katolickim” (nr 38/2013) pt. „Zapo­ mniany męczennik”. Wtedy, w 2013 r., „nikt nie chciał słuchać” tych relacji. Umorzonego w 2011 roku śledztwa w sprawie prześladowania arcybiskupa

nia następuje taki moment, kiedy się załamuje psychicznie, po prostu nie znosi tego faktu uwięzienia, dlatego ma się liczyć z tym, że przyjdzie taki moment, kiedy i on gotów się będzie załamać. Wtedy ksiądz, jeszcze biskup, Baraniak postanowił i odprawił rekolekcje, właśnie z innymi więźniami, a właściwie on je odprawiał, ale na oczach tych więźniów modlił się, klęczał, no i wtedy to uczynił sobie postanowienie takie, że cokolwiek mu się zdarzy, on nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi, no i że gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła. I właśnie na tym rzymskim spotkaniu to podkreślił, że to była dla niego taka największa pomoc i siła. I taki pozostał: niezłomny. (Wypowiedź z audycji Poznańskiego Radia Katolickiego, dziś Radia Emaus w Poznaniu z 12.08.1995, opublikowa­ na także w filmie „Zapomniane mę­ czeństwo” w 2012 r.).

Nie mogę się ześwinić Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r. Wtedy jeszcze nie miałam możliwości nagrania jego relacji, ale poznał ją także i przytacza ją w filmie pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” abp Marek Jędraszewski, który także rozmawiał o tym z ks.

właśnie do tego karceru „mokrego”, w którym nie było żadnej kanalizacji ani odpływu. Tam nie było także na­ wet zwykłego, więziennego wiadra na odchody. Wszystko, co tam spłynęło, zostawało w tej celi. Dlatego więźniowie siedzieli tam cały czas jakby w szambie. Malutkie okienko pod sufitem latem było zawsze zamknięte, więc ludzie dusili się tam z gorąca. Wtedy na gło­ wy kapały im skraplające się wyziewy z tego szamba. Ten opis potwierdził w 2016 r. dy­ rektor nowo tworzonego w więzieniu przy ul Rakowieckiej Muzeum Żołnie­ rzy Wyklętych i Więźniów Politycz­ nych, Jacek Pawłowicz, który odkrył, gdzie na terenie tego więzienia znaj­ dują się takie karcery. W mojej ocenie właśnie tam musiał przez jakiś czas przebywać abp Antoni Baraniak, bo zadziwiająco zbieżne z odkryciami p. Pawłowicza są wcześniejsze prze­ cież relacje i ks. Mariana Banaszaka, i ks. Henryka Grześkowiaka. Właśnie ks. Grześkowiak opowiedział o tym także abpowi Markowi Jędraszewskie­ mu w czasie jednej z jego wizytacji, podając więcej szczegółów na temat okoliczności jego rozmowy z abpem Baraniakiem. Przytoczone powyżej wypowie­ dzi abpa Baraniaka padły w rozmowie w czasie jego ostatniego tzw. opłatka w Seminarium Duchownym w Poz­ naniu, jaki miał miejsce w grudniu 1976 r. Chodziło tu o ten czas, kiedy za wszelką ceną chciano biskupa Baraniaka w więzieniu złamać – relacjonuje słowa ks. Grześkowiaka abp Jędraszewski – więc nagiego wrzucano go do takiej celi, w której z góry płynęły fekalia, co jakiś czas go wydobywano, on nie widział, jak długo to trwało, godziny, dziesiątki godzin i czekali z kartką, żeby podpisał lojalkę. A on – powiada – był tak wykończony, był tak wymęczony, że mówił do siebie tylko jedno „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. I nie podpisał. Jest to przejmujące świadectwo, dlatego że w przypadku biskupa można by było sądzić, że biskup będzie miał jakieś argumenty nadprzyrodzone, wiary, przywiązania do Kościoła, a tu chodziło o jakąś podstawową wewnętrzną uczciwość. „Ty się nie możesz ześwinić, ty nie możesz ulec”. I nie uległ.

(wypowiedź s. Agredy Cecylii Muńko z filmu „Zapomniane męczeństwo”).

Przywieźliśmy Wam Dziadka Mroza Chciałabym przytoczyć jeszcze jedną historię, świadectwo p. Eugeniusza Ko­ siela, dziś emerytowanego nauczyciela muzyki, który w latach osiemdziesią­ tych ubiegłego wieku był niedzielnym organistą u Księży Salezjanów w para­ fii w Marszałkach. Skontaktował się ze mną po emisji filmu pt. „Zapomnia­ ne męczeństwo” w TV Trwam 5 ma­ ja 2016 r. Relacjonował wspomnienia naocznych, już nieżyjących świadków tego zdarzenia. Dotyczą one warunków, w jakich przewieziono bpa Antoniego

Biskup siedział bez ruchu w „łaziku”. Po przyjeździe do Marszałek UB-cy wnieśli w pozycji siedzącej zmarzniętego bpa Antoniego Baraniaka, rzucili Go na ławę w kuchni i powiedzieli: „przywieźliśmy wam Dziadka Mroza”. Zastraszyli przy tym wszystkich obecnych groźbą, że jeśli ktokolwiek dowie się, że w Marszałkach przebywa bp Baraniak, to wywiozą go w takie miejsce, że nikt go nie znajdzie. W ten sposób zmusili wszystkich w do­ mu do milczenia. Zdaniem Eugeniusza Kosiela podróż biskupa w takich warun­ kach (mróz) była zaplanowana, bo miała ona być ostatnią podróżą w jego życiu, której miał „nie przetrzymać”. Według niego bp Baraniak po przyjeździe do Marszałek ciężko chorował, a w czasie długotrwałej choroby towarzyszący mu księża zauważyli blizny na plecach, brak czucia w palcach rąk i naderwane sta­ wy. Zdaniem jego rozmówców były to ślady po licznych pobiciach i torturach. Wielokrotnie na pokazach moich fil­ mów w parafiach i w czasie przeglądów tzw. kina niezależnego zadawano mi pytanie, dlaczego historia bohaterskie­ go biskupa, którego postawa w latach 50. ochroniła Prymasa przed pokazo­ wym procesem, a tym samym uratowa­ ła polski Kościół, jest tak mało znana, dlaczego tak mało wiemy i tak mało mówimy o tej niezwykłej postaci? Na jednym ze spotkań w Warszawie od­ powiedział na to pytanie ksiądz, który go znał: Jest tak, bo biskup Baraniak jest dla nas wyrzutem sumienia. Przecież tak niewiele dla niego zrobiono w czasie uwięzienia i internowania. Kościół był jak sparaliżowany pod wpływem wstrząsającego faktu aresztowania Prymasa. Według mnie innym powodem, dla którego o sprawie tak mało się mó­ wiło, jest zapewne także kontekst poli­ tyczny. Ponad 30 funkcjonariuszy UB, którzy wymieniani są w dokumentach zarchiwizowanych w IPN jako ci, któ­ rzy zajmowali się abpem Baraniakiem w śledztwie, nigdy nie poniosło za to żadnej odpowiedzialności, pracowali zapewne w wymiarze sprawiedliwości przez wiele lat, a może ich krewni i ich dzieci pracują tam nadal. Na szczęście możemy już powoli mówić o tym w czasie przeszłym. Rok 2017 był przełomowy, jeśli chodzi o spra­ wę abpa Antoniego Baraniaka. W Mu­ zeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych, które powstało na terenie dawnego Aresztu Śledczego przy ulicy Rakowieckiej w grudniu 2016 r., otwar­ to celę jego imienia, a 19 czerwca 2017 r. prokurator OKŚZpNP w Warszawie wznowił umorzone w 2011 r. śledztwo w sprawie prześladowania abpa Anto­ niego Baraniaka, o czym na specjalnej konferencji w dniu 26 czerwca 2017 r. poinformował prezes Instytutu IPN Ja­ rosław Szarek i dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prok. Andrzej Pozorski. Oby to wznowione śledztwo przy­ czyniło się do utrwalenia pamięci o na­ szym kolejnym wielkim bohaterze, abpie Antonim Baraniaku, żołnierzu niezłom­ nym polskiego Kościoła. Na razie nadal czekamy na jego zakończenie. Czekamy także na działania prezydenta Andrzeja

Cela im abpa. Antoniego Baraniaka w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych w Warszawie

Baraniaka z więzienia w Warszawie do Domu Salezjańskiego w Marszałkach, czyli miejsca internowania biskupa. Świadkami tymi byli: ksiądz Czesław Pieczyńczyk, ksiądz Szczepan Krzy­ woń i pani Anna Kosałka, gospodyni. Zgodnie z jego słowami w mroźny, zimowy dzień 30 grudnia 1955 r. ubecy przewozili bpa Baraniaka z Warszawy do Marszałek odkrytym samochodem, tzw. wojskowym łazikiem, a ciężko wówczas chory biskup Antoni Baraniak ubrany był na tę drogę jedynie w letni, cien­ ki płaszcz, zapewne ten, w którym był we wrześniu aresztowany. Według jego słów funkcjonariusze UB odziani byli w futra, a podczas podróży robili sobie przerwy, biegali dla rozgrzewki wokół samochodu i popijali alkohol. Ksiądz

Dudy w sprawie uhonorowania abpa Antoniego Baraniaka za zasługi dla pań­ stwa i Kościoła. Pod listem w tej sprawie podpisało się ponad 10 000 osób, podpi­ sy leżą w Kancelarii Prezydenta RP bez odpowiedzi już ponad rok. I jeszcze jedno, najważniejsze. Tak­ że ponad 10 000 podpisów zebraliśmy pod listem-prośbą do abpa Gądeckiego, metropolity poznańskiego, o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antonie­ go Baraniaka. Spełnienie tej prośby abp Gądecki zapowiedział w październiku ubiegłego roku i podobno jest szansa, by ta obietnica została zrealizowana jak nie w tym, to w przyszłym roku. K Obszerne fragmenty powyższego artykułu zostały także opublikowane w Biuletynie IPN, nr 7–8/2018 r.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

4

P

omijając niezrozumiałą kwes­ tię, do kogo mieli „masowo” donosić zaraz po wojnie Po­ lacy (do NKWD czy do UB?), można postawić sobie pytanie – kim jest autor tego opisu? Ze słów „nie jes­teśmy niewinni, mamy krew na rę­ kach”, można sądzić, że Polakiem. Jed­ nak przeczą temu zdania poprzednie i następne, w których to „oni” – Po­ lacy – „donosili, szantażowali, gwał­ cili, mordowali”, a więc autor wydaje się być jakiejś innej narodowości. Sa­ mej książki można nie czytać (choć jest dostępna w przecenie za 27 zł), bo tytuł jako radykalne streszczenie wyjaśnia wszystko. O tym, jak mogła wyglądać po­ moc Polaków przy mordowaniu Żydów, opowiedział mi znajomy emeryt – pan Antoni. Jego ojciec był sołtysem we wsi Kowalowa w powiecie tarnowskim. Zaraz na początku okupacji zgłosili się do niego Niemcy. Oznajmili, że nie jest już sołtysem, lecz troihandlerem i polecili, by natychmiast sporządził wykaz, w której chacie mieszkają Ży­ dzi, w której Cyganie, a gdzie są młodzi mężczyźni zdolni do pracy fizycznej. Ci młodzi mają być do dyspozycji na wszelkie żądanie władz okupacyjnych jako tzw. baudienst. Pewnego dnia przyjechał kon­ wój składający się z dwóch ciężaró­ wek z eskortą trójkołowych motocykli. Polecono zabrać narzędzia (łopaty, kilofy) i załadowano kilkudziesięciu młodych mężczyzn na ciężarówki. Wśród nich było dwóch stryjów An­ toniego. Podróż była długa – prawdo­ podobnie poza granice powiatu. Nikt nie był w stanie zorientować się, gdzie jadą, bo ciężarówki były szczelnie za­ kryte brezentową plandeką. O szcze­ gółach pracy stryjów – jeszcze chło­ paków – pan Antoni, jako dziecko, nie został poinformowany, ale można przypuszczać, że chodziło o działanie w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Wydarzenie by­ ło dla stryjów na tyle traumatyczne, że w zasadzie ich normalne życie się skończyło – jeden dostał pomieszania zmysłów, a drugi się rozpił. Czy byli kolaborantami – sprawcami? Czy mo­ gli odmówić „pracy”?

Z

awiesiłam oczy na chwyta­ jących na wędkę intelektu­ alną „Pomocnikach Histo­ rycznych” „Polityki”. Jak to ładnie brzmi: POMOCNIK... Czujesz się zaopiekowany/a, wsparty/a – na dodatek wiedzą historyczną w piguł­ ce niemal, bo akurat wydawca zrobił czytelnikom „prezent” w roku 100-lecia Niepodległej... Jaki gest patriotyczny, jaka zapobiegliwość i troska o mło­ dego czytelnika – prawdopodobnie w intencji uzupełnienia „wiedzy” nie tylko młodzieży, ale i nauczycieli-hi­ storyków... Tak interpretuję target, do którego adresowany jest „pomoc­ nik”. Zwolennicy/czki pana Broniarza w szkołach (a ci się okopali jak pani prezes SN i przyspawali do stołków i krzeseł) na pewno nie zechcą tracić czasu i nerwów na zmianę interpretacji historii od dawna przecież ustalonej i zalecą młodzieży licealnej skorzysta­ nie z tego „kompendium”.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zwraca uwagę perfekcyjna nie­ miecka technologia zbrodni – w ak­ cji brało udział tylko 10 Niemców, a baudienst nie został użyty do pa­

okupacja Iraku. Autor sporo pisze, bo jest dyrektorem Instytutu Wydawni­ czego „Książka i Prasa”, który „jest niezależną od jakichkolwiek grup

i organizacji politycznych fundacją mającą na celu szerzenie idei spra­ wiedliwości społecznej, wolności sło­ wa i badań naukowych, a także walkę

Pałac Kultury?, Czy Polsce należą się reparacje wojenne?, Czy RP powinna r e a g o w a ć na wypowiedzi o „Polish death camps”?, Czy Polska leży dzisiaj bliżej Wschodu czy Zachodu?, Kto po­ winien decydować o kształcie muzeów i wystaw historycznych?” – etc, etc. Na te „kluczowe” pytania oczywiś­ cie odpowiadają „wybitni” historycy – sądzę, że z autopsji wiedzący, co to Wschód, a co Zachód w polskich lo­ sach. Zdają sobie oni sprawę, że to są „sprawy niewątpliwie bolesne, dotyka­ jące niejednej rany” – ale wierzą, „że bez ich o c z y s z c z e n i a (wszystkie rozstrzelenia w tekście – moje, DMN) one nigdy się nie zabliźnią”. Ci wybitni „czyściciele”, odzna­ czający się należytą „empatią i tro­ ską”, to m.in.: Włodzimierz Borodziej, Tomasz Nałęcz, Wiesław Władyka, Jan Grabowski, Paweł Machcewicz, Paweł Śpiewak...A z ich wnikliwych „badań” (bo w oparciu o nie powinno

jak zapowietrzony, odosobniony od społeczeństwa, jak trędowaty – dla­ tego tylko, że urodziłem się Żydem” (s. 24). Chwileczkę – czy nie brzmi to znajomo i współcześnie? W tej ok­ ropnej II RP było chyba jak w Polsce „zawłaszczonej przez PiS”, w której czują się „strasznie” tzw. elity: Ag­ nieszka Holland, Stuhrowie, Janda, Poniedziałek, Środa, „nadzwyczajna kasta” sędziów – właściwie pojąć nie sposób, dlaczego? Czy nadal nie po­ trafią zrezygnować ze swojego nieuza­ sadnienie pogardliwego prostactwa serwowanego pod maską „kultury”? Niepojęte, dlaczego tak bardzo niena­ widzą II RP. Czy dla nich mogłyby bez problemu trwać zabory, bez „nudnej” polskiej martyrologii, „bohaterszczy­ zny” powstań i bez entuzjazmu, któ­ ry nazwano „radością z odzyskanego śmietnika” – Niepodległej 1918? „Pomocnik” „Polityki” nikomu chyba nie pomaga w odpowiedzi na

Jan Martini

Człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organizatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany na więzienie, natomiast sprawcy spalenia kukły Polaka (ks. Rydzyka) zostali uniewinnieni „z uwagi na znikomą szkodliwość czynu”.

J

eden szczegół z relacji pana An­ toniego jest bardzo znaczący – w pewnym momencie Niemiec zawiesił na piersi stryja automat, ka­ zał mu się objąć i szeroko uśmiechnąć. W tym momencie drugi Niemiec zro­ bił im zdjęcie. Można przypuszczać, że zdjęcie zostało propagandowo wyko­ rzystane i ukazało się w niemieckiej gazecie z komentarzem np. „Ludność polska z entuzjazmem podejmuje pra­ cę nad oczyszczaniem kraju z Żydów”. Myślę, że nasi „badacze Holokaustu” powinni zwrócić uwagę na niemieckie gazety z czasów okupacji jako obiecują­ cy obszar badawczy. Także autor Zgli­ czyński mógłby znaleźć tam materiały do swoich następnych książek. Poprzednie książki tego pisarza to Antysemityzm po polsku i Hańba iracka – zbrodnie Amerykanów i polska

Jerzego Baczyńskiego (naczelny), Lesz­ ka Będkowskiego („Pomocników Hi­ storycznych”) i Jolanty Zarembiny (wydania) powala merytorycznością i elegancją oraz szacunkiem do ewentu­ alnych adwersarzy. To zbiorowe „wybit­ ne dzieło” z odwagą, swadą i bezkom­ promisowością (jak zwykle) zamierza bowiem stawić czoła bajkom i mitom polskiej historii. Jako instrument, na­ rzędzie i oręż bojowy służy odpowiedni dobór pytań podzielony na cztery dzia­ ły polskiego biegu ostatniego stulecia: II RP, II wojna światowa, PRL, trans­ formacja i III RP. Na 106 stronach ogarnęli i wytłu­ maczyli wszystko – zuchy! Przywykli przecież liczyć na niedociekliwego albo spolegliwego czytelnika – ale teraz pojawili się „bajkopisarze”, „mi­ tologizujący” jakichś „bohaterów” – zatem czujni „uczeni” nadal są na posterunku. Polakom trzeba ponow­ nie dać do myślenia: „Czy Piłsudski

Mam przekonanie i pewność, ze trwa w Pol­ sce brutalna bitwa o polską historię, w któ­ rej prawda i przyzwoitość są nadal – jeśli nie w podziemiu, to w suterenie. W Empi­ kach i na regałach prasowych w galeriach i sklepach są w większości eksponowane na czołowych miejscach lewicowe tygodni­ ki, miesięczniki i codzienne gazety niepol­ skich wydawców. Co w nich można znaleźć w ostatnich dniach?

to bohater czy dyktator? Czy Bitwa Warszawska r z e c z y w i ś c i e by­ ła jedną z największych w dziejach? Czy Polska oszukała Ukrainę? Czy Bereza Kartuska była polskim obo­ zem koncentracyjnym? Czy Polska, zajmując Zaolzie, była pierwszym so­ jusznikiem Hitlera? Czy kolaboracja z okupantem to zjawisko w Polsce nieznane? Czy Polacy współuczest­ niczyli w Holocauście? Czy Polacy pomagali powstańcom w gettcie? Czy decyzja o wybuchu powstania war­ szawskiego była słuszna? Czy bitwa o Monte Cassino była potrzebna? Czy Polskie Państwo Podziemne to r z e c z y w i ś c i e fenomen w Euro­ pie? Kto jest winny zbrodni w Jedwab­ nem?”... etc, etc… Prawda, że piękny dobór pytań (gotowych „zagadnień” na egzamin z historii?) i konieczna przecież, naukowa obiektywizacja bez cienia sugestii? A najpiękniej jest w dziale IV – np.: „Czy zmiany 1989 roku to za­ sługa społeczeństwa polskiego, czy

I

podpisze się od nimi oburącz. Tym bardziej, że ciągle mamy „przejawy dyskryminacji”: np. człowiek, który podpalił kukłę Sorosa jako organi­ zatora islamskiej inwazji na Europę, został uznany za antysemitę i skazany

„Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” cyfikacji Żydów miejscowych (choć można było zaoszczędzić sporo czasu i paliwa), tylko mieszkańców innego powiatu. Być może ktoś z ofiar zdołał się uratować i zaświadczył (np. auto­ rowi Zgliczyńskiemu), że oprawcami byli Polacy mający do pomocy nie­ licznych Niemców.

na więzienie, natomiast sprawcy spale­ nia kukły Polaka (ks. Rydzyka) zostali uniewinnieni „z uwagi na znikomą szkodliwość czynu”. nstytut Wydawniczy „Książka i Pra­ sa” ma też fundację, która współpra­ cuje z Fundacją Analizy Społecznej i Edukacji Politycznej im. Róży Luk­ semburg. Prawdopodobnie wszystkie te podmioty otrzymują dotacje z mi­ nisterstwa kultury z uwagi na piękne cele statutowe i działalność na niwie „kultury wysokiej”. Czyż możliwe jest utrzymanie „niezależności” (a nawet działalności) bez ministerialnych do­ tacji czy grantów z Fundacji Roth­ schilda, Sorosa czy innych Funduszy Norweskich? Na garnuszku polskiego podatnika jest także Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Aka­ demii Nauk. Celem pracy naukowców powinno być szukanie prawdy. Można mieć nadzieję, że wśród naszych bada­ czy Holokaustu są uczciwi wyznawcy judaizmu i obowiązuje ich przykazanie, które Mojżesz otrzymał od Boga – „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu”. Niestety amerykańscy historycy traktują prawdę bardzo pragmatycz­ nie, lansując termin „polskie obo­ zy koncentracyjne”. Według Reduty Dobrego Imienia, w ostatnim roku ilość użycia tego kłamliwego terminu wzrosła o 22 procent. W ciągu 50 lat po wojnie Polakom zarzucano tylko bierność wobec zagłady Żydów. Do­ piero wraz z powstaniem Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydow­ skiego (1993) pojawiły sie szkalujące Polaków książki i „badania naukowe”, ukazujące nas jako sprawców zbrodni. Czy była to tylko przypadkowa zbież­ ność? W tym samym mniej więcej cza­ sie pojawił się Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa”, którego dyrektorem jest od roku 1997 pan Stefan Zgliczyń­ ski. Wobec gigantycznych roszczeń żydowskich pod naszym adresem, „ba­ dania Holokaustu” i ich coraz bardziej szokujące ustalenia ( 40 tys. ofiar pol­ skich zbrodni, później 120 tys. i ostat­ nio 200 tysięcy) nie mają już podstaw moralnych, gdyż wydają się być tylko narzędziem do wyłudzeń. K

Pod takim tytułem literat Stefan Zgliczyński opublikował książkę, której opis brzmi następująco: „Czas to przyznać, Polacy to nie tylko bezbronne ofiary. Nie jesteśmy nie­ winni, mamy krew na rękach. Krew żydowską. W czasie II wojny światowej i zaraz po niej Polacy masowo donosili na żydowskich sąsiadów, szantażowali, wymuszali hara­ cze, gwałcili i mordowali. Czas spojrzeć sobie w oczy i zmierzyć się z własną historią”.

W tej okropnej II RP było chyba jak w Polsce „zaw­ łaszczonej przez PiS”, w której czują się „strasznie” tzw. elity: Agnieszka Holland, Stuhrowie, Janda, Poniedziałek, Środa, „nadzwyczajna kasta” sędziów – właściwie pojąć nie sposób, dlaczego? Dlatego, jeśli nikt w MEN nie zasygnalizuje pani minister Annie Zalewskiej konieczności osobis­ tego zapoznania się z dziełem pt. 100 pytań na 100 lat historii Polski (1918–2018). POLITYKA”, niniej­ szym proszę o poddanie go ocenie zespołu historyków, pewnie mniej „wybitnych” od udzielających odpo­ wiedzi „Polityce” – za to rzetelnych. I aby nie przemilczano bałamutnoś­ ci, intencjonalności i antypolskiego, przemyślnego jego ukierunkowania. Krótko – to bezwzględna kontynua­ cja ćwiczonej przez dziesięciolecia na Polakach „pedagogiki wstydu” i „pedagogiki winy” za cudze wy­ czyny – jak ujął to premier Mateusz Morawiecki. To w wielu wypadkach po prostu potwarz, rzucona Polakom w twarze w roku święta 100-lecia Nie­ podległej, wywalczonej rzekami krwi i nieznanych dotychczas tzw. „wolne­ mu” światu ofiar polskiego Narodu. Już tzw. wstępniak, zatytułowa­ ny Wbrew bajkopisarzom redaktorów

z każdym przejawem dyskryminacji ze względu na płeć, rasę, przynależność narodową i światopogląd”. Cele Insty­ tutu są tak wzniosłe, że każdy z nas

Na 106 stronach ogarnęli i wytłumaczyli wszystko – zu­ chy! Przywykli przecież liczyć na niedociekliwego albo spolegliwego czytelnika – ale teraz pojawili się „bajko­ pisarze”, „mitologizujący” jakichś „bohaterów” – zatem czujni „uczeni” nadal są na posterunku.

Szkodnik zwany pomocnikiem Danuta Moroz-Namysłowska

Michaiła Gorbaczowa? Czy swoją postawą w 1989–90 Wojciech Jaru­ zelski o d k u p i ł swoje winy? Czy dziś trzeba rozliczać za komunistyczną

przeszłość: obcinać emerytury, od­ bierać stopnie wojskowe? Czy należy dekomunizować – burzyć pomniki, zmieniać nazwy ulic, w y s a d z i ć

się opowiadać historię!) wyłaniają się konkluzje w rodzaju: „Piłsudski nie był kimś wyjątkowym, bo przecież dyktatorzy w XX w. to grono zróżni­ cowane pod względem charakterolo­ gicznym (…) interesowała go bardziej historia wojen napoleońskich niż por­ tu w Gdyni” (A. Chojnowski, s. 17); z kolei „Bereza była polskim obozem koncentracyjnym” (T. Nałęcz, s. 20), „II RP była macochą dla mniejszości narodowych, zaś polonizacja (Biało­ rusinów) lub emigracja (Żydów) mo­ że stanowić ostateczne rozwiązanie spraw narodowych Polski Odrodzo­ nej” (W. Mędrzecki, s. 23). W odpowiedzi na pytanie czy II RP była krajem antysemickim, „wy­ bitny” wg „Polityki” historyk Sz. Rud­ nicki odpowiada słowami ówczesnego PPS-owca, Zygmunta Żuławskiego: „Przecież to straszne żyć w warun­ kach, w których ustawodawstwo gwarantuje jednakowe prawa (...) i c z u ć, ze jest się „tolerowanym”, jak z łaski, że jest się traktowanym

to pytanie, bowiem dowiadujemy się, że „najwięcej dla Polski osiągnął prezy­ dent Aleksander Kwaśniewski, piastu­ jący swój urząd przez dwie kadencje. Śp. prezydent prof. Lech Kaczyński zo­ stał zrównany z...Bronisławem Komo­ rowskim, zaś prezydent Andrzej Duda „kilkakrotnie już naruszył konstytucję” (T. Nałęcz, s. 95). W pewnym sensie interesujące są spostrzeżenia socjologiczne w rodzaju, że „polski charakter wyrasta z włoś­ ciańskiego pnia pokrytego szlacheckim mchem” (A Leder, s. 102) oraz geogra­ ficzno-psychologiczne, że „dzisiejszy pasażer ze Wschodu na Zachód lub z Zachodu na Wschód jeszcze nie po­ myliłby Warszawy z Moskwą. Jednak Polska i kilka innych państw Europy rozpoczęły podróż, którą Erich Fromm przed blisko 80 laty określił jako uciecz­ kę od wolności” (A.D. Rotfeld, s. 106 – końcowa!) To... ostatnie zdanie 100 lewi­ cowych upartych b a j e k z mchu i paproci. K


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

5

P O R A N E K·W N E T·Z· P O Z N A N I A

O swoim kandydowaniu Już rok temu wiele osób z różnych stron sceny politycznej pytało: po co ci to? Powód jest prosty. W Wielkopolsce jest pewna tradycja, która sięga głę­ boko do XIX wieku. Ten, kto prowadzi działalność np. gospodarczą odnosi sukcesy, nie zapomina, że funkcjonuje w pewnym środowisku i że te sukce­ sy zawdzięcza również temu środowi­ sku. Takie osoby włączały się w dzia­ łalność społeczną czy polityczną. Tak było w XIX wieku. Nasi wielcy przo­ downicy pracy organicznej w różnych obszarach – przemysłowych, jak Ce­ gielski, rolniczych, jak Chłapowski, czy kulturalnych – najpierw udowadniali swoją przydatność dla społeczeństwa, a później włączali się w działalność spo­ łeczną i polityczną. To jest taka dobra tradycja, że nikt tu, w Wielkopolsce, nie działał tylko dla siebie.

O znaczeniu Poznania i Wielkopolski

gruntownie przygotowane i potem do­ brze przeprowadzone. To poznańskie cechy – racjonalność, przywiązanie do konkretu, pracowitość, rzetelność, unikanie sporów, działanie w sytuacji,

W Wielkopolsce jest pewna tradycja, która sięga do XIX w. Ten, kto prowadzi działal­ ność np. gospodarczą i odnosi sukcesy, nie zapomina, że funkcjo­ nuje w pewnym śro­ dowisku i że te sukcesy zawdzięcza również temu środowisku.

Poznań pełni w Polsce bardzo ważną rolę. Jest symbolem solidności i pra­ cowitości. Tutaj są fundamenty państ­ wa polskiego. Tutaj odbyło się jedyne zwycięskie powstanie w historii Polski. Oczywiście mówi się też o innych, np. o śląskich, które w zasadzie były kon­ tynuacją powstania wielkopolskiego. To nasze powstanie zostało najpierw

w której ma się pewność, że się osiąg­ nie sukces. Przemysłowcy, którzy tutaj rozpo­ czynali działalność – symbolem jest Hi­ polit Cegielski – czy ziemianie, czy chłopi, stanęli do starcia z przeciwnikiem, który wydawał się nie do pokonania, z Prusaka­ mi. Prusacy, czyli Niemcy, akurat w XIX wieku dokonywali wielkiego podboju

Czy należy zmienić prawo o ochronie życia w kierunku proponowanym przez inicjatorów akcji „Zatrzymaj aborcję”, czy wystarczy pilnować obowiązującego prawa? Przykłady z Europy Zachodniej, np. hiszpański, pokazują, że rządy prawicy czy centroprawicy nie mogą polegać tylko na powstrzymywaniu degrengola­ dy. Chodzi o to, żeby odwracać pewne bardzo złe procesy. W kwestii obrony życia nie dotykamy kwestii światopo­ glądowych, tylko mówimy o elementar­ nych prawach człowieka czy pewnym ładzie, o sprawiedliwości i prawie. To nie jest kwestia światopoglądowa, bo biologia już dawno rozstrzygnęła, kiedy zaczyna się życie. Tylko ci, którzy trwa­ ją przy dawno przestarzałych schema­ tach, a na swoich sztandarach wypisują postęp i tolerancję, mogą twierdzić ina­ czej. Natomiast chodzi o to, żeby to nie lewica ustalała, co mamy myśleć, robić i w jakim tempie. Bo jeżeli to oni będą dyktować agendę działań politycznych czy przedsięwzięć legislacyjnych, wtedy znajdziemy się w ślepej uliczce.

wyludniająca się Litwa i pełen rakiet Obwód Kaliningradzki.

A czy uważa Pan – wiem, że trudno pytać historyka o to, co będzie – że ten walec światopoglądowy, który przechodzi po Europie, dotrze również do nas, czy też pozostaniemy wyspą na mapie kontynentu? Przykład irlandzki pokazuje, że nic nie jest dane raz na zawsze. Katolicka Irlandia, wyspa świętych... a okazuje się, że w ciągu 20–30 lat doszło do takiego przeorania mentalności. Tu oczywiście jest cały kompleks różnych zjawisk. Kluczowe jest to, co stało się z Kościołem w Irlandii. Natomiast pó­ ki u nas Kościół się trzyma, nie ma takiego tąpnięcia, jak było właśnie w Irlandii z powodu różnych skan­ dali, to mamy szansę. Ale to, że walec zmierza w naszą stronę, jest niewąt­ pliwe. To zresztą żadne odkrycie, bo przymiarki trwają już od jakiegoś cza­ su. Natomiast musimy mieć świado­ mość otoczenia. Na zachodzie mamy kompletną pustkę duchową w postaci dawnego NRD, czyli wschodnich lan­ dów Bundesrepubliki, na południe jeden z najbardziej zlaicyzowanych krajów, czyli Republikę Czeską, Słowa­ cja jeszcze jakoś... Ukraina, Białoruś – przy odradzającym się Kościele to jest ciągle dziedzictwo postkomunizmu,

Jednak pojawiają się poglądy – może nie w Polsce, ale w Europie – że we współczesnej Rosji istnieje jeszcze element konserwatyzmu i nie ma propagandy „gender”. Nie podzielam tego przekonania. Za­

świata. Niemcy stali się światowym mo­ carstwem. I oni to starcie z Niemcami wygrali. O ile Niemcy szanowali polską bitność, o tyle uważali, że Polacy nie są w stanie dobrze gospodarować ani za­

wielkopolski. Został ukształtowany w okresie wczesnego renesansu, przez pierwsze polskie tłumaczenie Biblii tu­ taj, w Wielkopolsce, w Wągrowcu. Zro­ bił to proboszcz z Wągrowca i ustano­

a myśmy tę kulturę obronili. Tutaj był postawiony pierwszy pomnik Mickie­ wicza, tutaj było wysokie czytelnictwo.

O prezydencie Jaśkowiaku Te standardowe cechy wielkopolskie są akurat w przypadku obecnego prezy­ denta Poznania niełatwe do odnalezie­ nia. Trudno powiedzieć, żeby był osobą bardzo pracowitą – wiele czasu spędzał na wyjazdach. Trudno powiedzieć, że jest osobą, którą zajmuje się porządną, wielkopolską pracą codzienną. Raczej jest znany ze sporów. Niedawno wyścigi motorowe na torze Ławica zostały przerwane decy­ zją miasta z powodu nacisku niewiel­ kiej grupy osób. Podjęto decyzję pod wpływem impulsu, bez przemyślenia. A w Wielkopolsce, jeżeli decydujemy się na przeprowadzenie imprezy, która może być uciążliwa dla otoczenia, to znaczy, że się wcześniej to przemyśla­

Tradycje i teraźniejszość Wypowiedź Tadeusza Zyska, wydawcy i kandydata Zjednoczonej Prawicy na Prezydenta Poznania, w Poranku WNET

FOT. LUIZA KOMOROWSKA / RADIO WNET

FOT. LUIZA KOMOROWSKA / RADIO WNET

3

lipca, dzięki uprzejmości Cafe Misja, Poranek WNET nadawany był z kawiarnianego ogródka na dziedzińcu poznańskiej Fary, tuż obok placu Kolegiackiego, czyli obecnej siedziby władz Poznania. Nic dziw­ nego, że jednym z ważniejszych tematów rozmów na antenie i poza nią były nadchodzące wybory samorządowe. – Nie chcę być politykiem, chcę być gospodarzem – powiedział w Poranku WNET z Poznania Tadeusz Zysk, wydawca i kandydat Zjednoczonej Prawicy na prezydenta stolicy Wielkopol­ ski. Krytykując bardzo słabą w osiągnięcia kadencję obecnego prezydenta miasta z PO, zwrócił uwagę na to, jak bardzo działania Jacka Jaśkowiaka są przesiąknięte lewicową ideologią. Gośćmi programu byli także: prof. Grzegorz Kucharczyk, historyk, Ryszard Czarnecki, eurodeputowany, Tomasz Łęcki, dyr. Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości w Poznaniu, prof. Tomasz Jasiński – wykładowca Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Bartłomiej Wróblewski, poseł PiS, ks. prof. Paweł Bortkiewicz, TCHR, wykładowca UAM i WKSIM, dr Justyna Schulz, dyr. Instytutu Zachodniego w Poznaniu, Kaja Godek – aktywistka pro-life oraz Tomasz Rembowski – producent soków.

chować własnej kultury. A myśmy tutaj zachowali język i kulturę. Nie wiem, czy Państwo mają świa­ domość, ale język polski to jest język

wił standardy językowe. I myśmy ten język polski tutaj obronili. Napór niem­ czyzny był bardzo silny. Bismarck z po­ gardą odnosił się do polskiej kultury,

ło. Natomiast przerywanie jej w trak­ cie nie jest dobre. Podobnie stało się podczas ostatniego meczu Lecha. Rów­ nież został przerwany i zakończył się

który pokazuje, że Rosjanie mają prob­ lem sami ze sobą. Jak zaczęło się zmieniać na Ukra­ inie w roku 2014, to mieliśmy do czy­ nienia ze zjawiskiem tzw. Leninopa­ dów. To bardzo ożywczy widok, jak padają pomniki jednego z największych zbrodniarzy w historii świata. Nato­ miast mniejszość rosyjska na wscho­

które w sensie profilu kulturowego są różne. To mogą być również formal­ nie obywatele Ukrainy, ale o korze­ niach czysto polskich albo i ukraiń­ skich, i polskich. To zresztą może być dla nas także szansa. Tu zresztą widzimy, jaką raną, któ­ ra ciągle trwa, były rozbiory Polski. Czasem się mówi, że to jest dawna his­

O Międzymorzu mówią dziś nawet Amerykanie. Oczywiście, ale czym innym jest na­ wiązywanie do dziedzictwa, a czym innym realny byt polityczny. Znisz­ czenie realnego bytu polityczne­ go w wyniku rozbiorów jest rzeczą trudną do oszacowania, jeśli chodzi o konsekwencje.

Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę O fatalnych konsekwencjach zaborów, o Polsce, Rosji i Ukrainie oraz potrzebie jednoznaczności mówi profesor Grzegorz Kucharczyk – historyk z Instytutu Historii PAN i publicysta związany m.in. z „Polonia Christiana” i „Wielkopolskim Kurierem WNET”. Rozmawiał Antoni Opaliński. nim o tym powiemy, pragnąłbym za­ uważyć, że Wschód to my już mamy u nas, w środku. Myślę o przynajmniej trzech milionach obywateli Ukrainy, którzy są w Polsce. To jest potężna ma­ sa ludzi, o której trzeba pamiętać. Oni przyszli ze wschodu, oczywiście z róż­ nymi korzeniami, z różnym potencja­ łem asymilacyjnym. Jest to zjawisko, z którego konsekwencjami będziemy się jeszcze mierzyć w kolejnych latach. Natomiast Rosja jako ostoja konserwa­ tyzmu? Zawsze przy tej okazji zadaję pytanie: w której europejskiej stoli­ cy wybudowano największy meczet? Zazwyczaj padają odpowiedzi: Paryż, Rzym, Madryt, Londyn… A tymcza­ sem największy meczet jest w Moskwie, otwierany w obecności prezydenta Pu­ tina. Zresztą dzisiaj w korpusie oficer­ skim Federacji Rosyjskiej jedną trzecią stanowią obywatele tego państwa po­ chodzenia muzułmańskiego. Rosja w sensie aksjologicznym jest hybrydą. To nie tylko państwo, które prowadzi wojny hybrydowe, ale które samo w sobie jest hybrydą. Dwugło­ wy rosyjski orzeł w jakimś sensie sym­ bolizuje „brak logicznej konsekwencji sumienia”, jak ktoś powiedział o Ros­ janach. Z jednej strony mamy mauzole­ um Lenina w Moskwie, a z drugiej od­ budowany – zresztą wspaniale – Sobór Chrystusa Odkupiciela. To jest symbol,

dzie Ukrainy wszystkie swoje demon­ stracje robiła wokół pomników Lenina. Są np. takie zdjęcia z Charkowa. To jest charakterystyczne, że punkt identyfi­ kacji, tożsamości, to jest Lenin.

toria, a w ogóle to dzięki zaborcom mieliśmy skok modernizacyjny. Ale wszystkie współczesne problemy w na­ szym regionie Europy, także ekspansja Rosji, sprowadzają się do tego, że byt polityczny, jakim była dawna Rzecz­

Błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błęd­ na formacja kapłanów rodzi błędne duszpas­ terstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi zjawisko „katolicyzm z nazwy tylko”. Może innej tożsamości już nie mają? Ale warto się nad tym zastanowić, zwłaszcza powinni się nad tym zasta­ nowić ci, którzy uważają, że współ­ czesna Rosja to jest „ostatnia nadzieja białego człowieka”. Jak Ukraińcy wpłyną na Polskę, na polską politykę? Może część się spolonizuje, a część wróci do siebie? Może to się wszystko rozejdzie po koś­ ciach. Jednak zdrowy rozsądek pod­ powiada, że nie może pozostać bez wpływu fakt, że do kraju przyjeżdża trzy miliony, a może już więcej osób,

pospolita wielu narodów, przestał ist­ nieć, zniszczony w czasie rozbiorów. Wystarczy spojrzeć na mapę – jeżeli popatrzymy na Ukrainę, Białoruś, Lit­ wę i dodamy do tego Polskę, to mamy Międzymorze, które wtedy rzeczywiś­ cie istniało. A teraz wraca w różnych koncepcjach. Obecnie mówimy o Trój­ morzu, ale jądro problemu pozostaje to samo. Zniszczona struktura polityczna pewnego ładu w wyniku rozbiorów. Z konsekwencjami tego zniszczenia borykamy się do dzisiaj. Z drugiej strony, mimo zniszczenia, to dziedzictwo cały czas powraca.

À propos wątku ukraińskiego, trze­ ba powiedzieć o takim zjawisku, jakim była bardzo mocna latynizacja Kościoła greckokatolickiego, unickiego, w XVIII wieku. Epoka saska zazwyczaj się źle kojarzy jako czas zastoju i degrengolady moralnej. Tymczasem na wschodnich obszarach Rzeczypospolitej Kościół unicki – badacze tego zjawiska mówią wprost, to widać nawet po architektu­ rze – bardzo mocno przyjmuje wtedy wzorce łacińskie, zachodnie. Można zadać sobie całkiem zasadnie pytanie: co by było, gdyby Rzeczpospolita trwała jeszcze sto lat? Może ten – jak to mó­ wili Rosjanie w swojej propagandzie – „latynizm” zakorzeniłby się na tych ziemiach nie do odwrócenia? Proszę zwrócić uwagę: zawsze pierwsze represje władzy rosyjskiej, już od pierwszego rozbioru, były wymie­ rzone w Kościół unicki. Kościół unicki, który ma też bardzo ważną rolę w for­ mowaniu świadomości ukraińskiej. Jest taka wspaniała książka błogosławionego biskupa Grzegorza Chomyszyna, który pokazuje, że w pewnym momencie pę­ kło coś w samym Kościele unickim, że zaczęto traktować wzorce zachodnie jako coś wrogiego. Biskup Chomyszyn przewidywał, że w efekcie może wyjść coś amorficznego i złego. To są też kon­ sekwencje rozbiorów, warto o tym przy­ pominać w stulecie niepodległości.

skandalem. A Poznań nigdy nie słynął ze skandali. Słynął z tego, że zawody są dobrze zorganizowane, że jak bu­ duje się most, to budowa jest dobrze przemyślana. Pan prezydent jest dokładnym za­ przeczeniem takich cech poznaniaków, jest ideologiem, a nie praktykiem, zaj­ muje się polityką ogólnopolską, a nie wielkopolską. A Wielkopolanie zawsze twierdzili, że zaczyna się tutaj, mimo że dali Polsce wielu ludzi. Np. marszałek odrodzonego sejmu Rzeczpospolitej, Wojciech Trąmpczyński, był stąd. Ta­ cy ludzie dali podstawy do odrodzenia polskiego parlamentaryzmu. To wszyst­ ko jest teraz inne niż powinno. Np. Poz­ nań był liderem w przedsiębiorczości, a teraz już nie jest. Został natomiast liderem chaosu i sporu ideologicznego, który jest obcy poznaniakom.

O swoim programie dla Poznania Tak naprawdę o jakości prezydenta miasta decydują codzienne działania. Mam przygotowaną listę problemów. To jest przywrócenia transportu pub­ licznego, który w Poznaniu był bardzo dobry, przywrócenie czystości powiet­ rza i dobrych warunków życia. Poznań był projektowany z uwzględnieniem klinów zieleni, które zostały zdewas­ towane. Poznań słynął z ładu archi­ tektonicznego, był ładny, zwarty, na miarę mieszkańców. I to zostało mocno zniszczone. Poznań miał olbrzymią tradycję, dumę; ta duma została też mocno zde­ wastowana. Odebrano nam wielkie wydarzenia historyczne, które ufor­ mowały nas, uformowały całą Pol­ skę. Gomułka odebrał Chrzest Pol­ ski, zrobił wręcz pokazowe rozbicie Ostrowa Tumskiego, budując trasę przelotową przez park biskupi. Nie mamy wielkiego muzeum powstania wielkopolskiego na miarę tego wyda­ rzenia. W tej chwili obchodzimy 1050 rocznicę powstania biskupstwa – także nie było wielkich obchodów. A przed nami kolejna ważna rocznica, to jest rok 1025, kiedy w Poznaniu nastąpi­ ła podwójna koronacja – Bolesława Chrobrego i Mieszka II. K

Często pisze Pan o sytuacji w Kościele. Co Pan sądzi o reakcji polskich biskupów na papieską adhortację Amoris laetitia? W dokumencie Konferencji Episko­ patu Polski widać wysoki poziom dy­ plomatyzowania. Tam nie ma jedno­ znacznego stanowiska. Są jakieś dziwne sformułowania. Gdy mowa o osobach żyjących w tzw. drugim związku – żeby dbać o wierność w tym związku. Dziw­ ne to wszystko. Warto przypomnieć, co w niedawnym wywiadzie powie­ dział ks. arcybiskup Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episko­ patu Polski i metropolita poznański. Zapytany o tę kwestię powiedział, że Kościół oznacza ciągłość w nauczaniu. Tam nie ma oczywiście takich sfor­ mułowań, jakie znalazły się w wypo­ wiedziach różnych innych episkopatów – niemieckiego czy części argentyń­ skiego – ale jasnego, jednoznacznego stanowiska, którego zresztą oczekiwano od Kościoła w Polsce poza Polską – nie było. Straszne zło się nie stało, ale mo­ gło być lepiej. Czy polscy biskupi nie są w stanie sformułować wspólnego stanowiska? Czy też mamy do czynienia – jak twierdzą niektórzy obserwatorzy – z próbą „przeczekania”? Może być i to, i to. Raczej skłaniałbym się do tezy, że tam była spora doza dy­ plomatyzowania. Nuncjatura w Polsce też starała się mieć wpływ na kształt tego dokumentu. Z pewnością zabra­ kło jasnego świadectwa. Często powołujemy się na świę­ tego Jana Pawła II. Mamy w tym roku rocznice jego wielkich encyklik: 25-le­ cie Veritatis splendor, 20-lecie Fides et ratio. Jego stanowisko było jednoznacz­ ne. Właśnie w Fides et ratio Jan Paweł II przypomina: błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna for­ macja kapłanów rodzi błędne duszpa­ sterstwo, a błędne duszpasterstwo ro­ dzi zjawisko pod tytułem „katolicyzm z nazwy tylko”. To nie jest optymistyczna puenta… To jest bardzo optymistyczna puenta, polegająca na tym, że trzeba czytać ojca świętego Jana Pawła II, który miał dla nas i do nas o wiele więcej do powiedzenia niż tylko o jakości kremówek. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

6

M

niejszość etniczna nie ma lekkiego życia. W nieod­ ległej przeszłości człon­ kowie mniejszości bywali pozbawieni przywilejów, upokarzani i poniewierani. Dziś nawet w krajach demokratycznych, mimo praw czło­ wieka i formalnej równości, ludzie mniejszości często czują się obywa­ telami drugiej kategorii. Trudniej im uzys­kać awans, prestiżową pozycję i wpływ na politykę kraju, w którym przyszło im żyć. Przekłada się to na status materialny całej mniejszościowej grupy etnicznej – z reguły uboższej niż reszta społeczeństwa. Są jednak mniejszości, które zna­ komicie sobie radzą nawet we wro­ gim otoczeniu. Chińczycy w Indonezji kontrolują niemal 100 procent hand­ lu, mimo że ich sklepy są regularnie dewastowane w cyklicznych „pogro­ mach”. Choć Polacy w Vancouver opa­ nowali pewien fragment rynku ulicz­ nej sprzedaży kiełbasek, jest to sukces raczej umiarkowany wobec Hindusów, którzy są właścicielami dużych skle­ pów w prestiżowych dzielnicach tego miasta. Znajomy Hindus wyjaśnił mi źródła ich powodzenia – nie korzysta­ ją z usług banków. Kiedy młodzi biorą ślub, krewni w ramach prezentu dają im gotówkę na rozkręcenie interesu. Jest to rodzaj pożyczki, która stopniowo będzie spłacana, przy czym „darczyń­ cy” otrzymują nieco lepszy procent niż przeciętna lokata bankowa, a „obda­ rowani” dostają trochę tańszy kredyt. W ten sposób kapitał, który widocznie ma narodowość, nie wychodzi na ze­ wnątrz własnej grupy etnicznej i nie idzie „do Żydów” (Hindusi w Kanadzie uważają banki za „żydowski interes”). Niewątpliwie Żydzi są narodem, który najlepiej sobie radzi jako mniej­ szość etniczna. Być może wskutek wielowiekowej diaspory zostali oni ewolucyjnie wyposażeni w zdolności przystosowawcze do życia w obcym otoczeniu. Źródłem przewagi spo­ łeczności żydowskiej była solidarność grupowa i zdolność do samoorganiza­ cji, dzięki czemu każdy członek gru­ py zawsze mógł liczyć na pomoc gmi­ ny żydowskiej – kahału. Przed wojną pow­szechnie wiadomo było, że proces cywilny z Żydem jest z góry skazany na

Izraelczycy wytoczyli ciężkie oskarżenia pod adresem europejskich i amerykańskich ziomków. Były to dokładnie takie same zarzuty, jakich używali antysemici wszystkich czasów. przegraną, bo strona „niearyjska” jest w stanie przyprowadzić pięciu świad­ ków potwierdzających jej wersję wyda­ rzeń. Kahał czasem działał jak zorga­ nizowana grupa przestępcza, niszcząc konkurencję przez wyrównywanie strat żydowskim sklepikarzom w wojnie ce­ nowej (po przejęciu „chrześcijańskie­ go” sklepu ceny wracały do normy). Wytworzono też skomplikowany me­ chanizm zapobiegający wewnętrznej konkurencji – można było wykupić w kahale koncesję na konkretnego pro­ ducenta (chłopa lub dziedzica), który nie mając wyboru, skazany był na ceny dyktowane przez „koncesjonariusza”. Skutkiem takich mechanizmów była słabość polskiego mieszczaństwa, którą najlepiej opisuje żydowskie powiedze­ nie „wasze ulice, nasze kamienice”. Po­ ważne kupiectwo zaistniało w zasadzie tylko w Poznaniu, gdyż po przyłączeniu miasta do Prus miejscowi Żydzi wyje­ chali robić lepsze interesy w Berlinie. Mimo wygodnego życia w Niem­ czech, właśnie tu narodziła się wśród Żydów idea syjonizmu – powrotu do Ziemi Obiecanej. Idea była tak nośnia, że podchwyciły ją miliony Żydów – wiecznych tułaczy”, którym w końcu udało się doprowadzić (przy pomocy zgodnego współdziałania USA i ZSRR)

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W przedwojennym polskim sejmie Blok Mniejszości Narodowych liczył 66 posłów, a w jego skład wchodziło także wpływowe Żydowskie Koło Poselskie. Oczekiwanie jednak, że dziś może nastąpić jakiś coming out polityków nie chwalących się swoją przynależnościa etniczną, świadczy o naiwności.

W mniejszości siła Jan Martini

do powstania własnego państwa. W Izraelu syjoniści-pionierzy ciężką pracą zbudowali od podstaw własną stolicę, zamienili pustynię w kwitnące ogrody i stworzyli sprawne państwo, w którym Żydami są nie tylko dyrek­ torzy departamentów, ale także np. in­ kasenci gazowni czy kasjerzy w „Bied­ ronce”. Żyjąc pośród wrogiego morza arabskiego, obawiali się o swoje bez­ pieczeństwo i liczyli, że wkrótce będzie ich kilkanaście milionów. Wielkie było zdziwienie izraelskich pionierów, gdy okazało się, że Żydzi wcale nie zamie­ rzają masowo przesiedlać się do Izraela. Izraelczycy wytoczyli ciężkie oskarżenia pod adresem europejskich i amerykańskich ziomków. Zarzuca­ li im wygodnictwo i przywiązanie do próżniaczego życia, zajmowanie się lichwą, czy wręcz pasożytowanie na społeczeństwach gospodarzy. Były to dokładnie takie same zarzuty, jakich używali antysemici wszystkich czasów od Tacyta, Cicerona, Seneki, przez Sta­ szica, Diderota, Woltera, Franklina, Na­ poleona, Bismarcka, aż po antysemitów nam współczesnych. Różnica jest tylko taka, że niegdyś wypowiadano takie opinie otwarcie, a dziś zgnębieni anty­ semici co najwyżej szepczą je pokątnie. Stało się tak dlatego, że w międzyczasie Żydzi wypracowali sobie potężną broń obronną w postaci pojęcia antysemity­ zmu. Człowiek, który zbyt dosłownie potraktował prawo do swobodnego wyrażania opinii, okrzyknięty antyse­ mitą podlega ostracyzmowi towarzys­ kiemu (ma zamkniętą ścieżkę awansu, nikt mu nie podżyruje w banku, żona odmawia współżycia itp.). Idealiści­ -pionierzy Izraela, zawiedzeni postawą rodaków, którzy nie chcieli osiedlić się w swoim państwie, nie zdawali sobie sprawy, że właśnie wpływowa żydow­ ska mniejszość w kluczowych krajach świata będzie źródłem siły Izraela. Bo państwo Izrael i diaspora żydowska grają w jednej drużynie – diaspora to najlepsze lobby Izraela, zaplecze jego służb, a czasem nawet „piąta kolumna” w kraju gospodarza.

Koło ratunkowe dla towarzyszy z PZPR 28 listopada 1989 roku przyjechał do Warszawy minister finansów Izraela, Szimon Peres, na rozmowę z „pierw­ szym polskim niekomunistycznym”

premierem Mazowieckim. Wyraził głębokie zaniepokojenie gwałtownym rozpadem rządzącej przez 40 lat partii PZPR i zalecił (polecił?) natychmiasto­ wą zmianę jej nazwy i wstąpienie do Międzynarodówki Socjaldemokratycz­ nej, której był wiceprzewodniczącym (przewodniczącym był Willy Brandt). Polska Zjednoczona Partia Robotnicza już nie miała 2 mln członków, ale wciąż

Polskie gminy żydow­ skie dzielą się odzys­ kanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po poło­ wie. Polskie urzędy nie mają jednak odwagi zabrać się za ten drażliwy problem w obawie posądzenia o antysemityzm. dysponowała ogromnym majątkiem, strukturami i rzeszą postępowych, in­ ternacjonalistycznych towarzyszy. I – co ważne w demokracji – miała wielo­ milionowy żelazny elektorat, składający się z rodzin nomenklatury partyjnej i aparatu represji. Czyż takie bogactwo miało się zmarnować? Dokładnie 2 miesiące po pamięt­ nej rozmowie Peresa nastąpił histo­ ryczny moment rozwiązania PZPR (27 stycznia 1990 – „sztandar wyprowa­ dzić”), a już 2 dni później powstała So­ cjaldemokracja Rzeczpospolitej Pol­ skiej z przewodniczącym Aleksand­rem Kwaśniewskim na czele. Towarzysze socjaldemokraci, przekonani, że Polski

nie stać na samodzielność i nie mający zahamowań w służbie zagranicznym „koalicjantom”, byli potencjalnie cen­ nym zasobem dla wywiadów różnych państw, mniej lub więcej zaprzyjaź­ nionych. Nic dziwnego, że raczkującą polską socjaldemokrację wsparła też doświadczona Komunis­tyczna Par­ tia Związku Radzieckiego, udziela­ jąc jej (jeszcze przed formalnym po­ wstaniem nowej partii!) tzw. „pożyczki moskiewskiej”. Wypłata 1,2 mln dola­ rów w używanych banknotach nastą­ piła w mieszkaniu kontaktowym SB. Pieniądze świeżemu socjaldemokracie Leszkowi Millerowi wręczył rezydent KGB w Polsce W. Ałganow, a trans­ akcja „mogła wypełniać znamiona przestępstwa” (w 1993 r. prokuratu­ ra umorzyła sprawę, uzasadniając to „znikomym stopniem niebezpieczeń­ stwa czynu”). Obecnie mało kto zdaje sobie spra­ wę z subtelnych różnic między socjal­ demokracją a komunistami, bo obie bratnie koterie w PE zgodnie potępia­ ją łamanie praworządności w Polsce, ale w przeszłości przywódcy ZSRR nie zostawiali suchej nitki na socjal­ demokratach. Oskarżali ich o „zdra­ dę sprawy robotniczej” i „wysługiwa­ nie się kapitalistom”. PZPR była partią „nowego typu” – „leninowską”, czyli komunistyczną, choć Stalin, wybiera­ jąc jej nazwę, użył słowa „robotnicza”, bo komunizm w Polsce kojarzył się z agenturalnością. Partie „starego typu” (socjaldemokracje) dopuszczały wie­ lopartyjność i wybory, w przeciwień­ stwie do komunistów – zwolenników „dyktatury proletariatu”. Rzesza członków PZPR w dwa dni przemieniła się z miłośników dykta­ tury w subtelnych demokratów i wy­ znawców „europejskich wartości”. Jak trafna z punktu widzenia agentur była decyzja o utrzymaniu za wszelką cenę PZPR, świadczy spektakularna klapa takich przedsięwzięć, jak Ruch Palikota czy Nowoczesna, w których inwestorzy utopili duże pieniądze. Ciekawe, czy perorujący w telewizorach o prawo­ rządności i wartościach europejskich politycy SLD zdają sobie sprawę, ile za­ wdzięczają sponsorom zewnętrznym? Czy mają jakieś zobowiązania? Wizyta Szimona Peresa szyb­ ko przyniosła konkretne rezulta­ ty. W 1993 roku „socjaldemokra­ ci” zdobyli władzę, a ich przywódca

A. Kwaśniewski został prezydentem. Wkrótce prezydenta odwiedził pre­ zes Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego – Izrael Singer (ten, co groził upokarzaniem Polski w wypadku ociągania się w wypłacie „odszkodowań”) i uzyskał zwrot nie­ ruchomości należących przed woj­ ną do gmin żydowskich. O sprawie tak pisał w 2013 roku magazyn „For­ bes”: Polska strona wytargowała od międzynarodowych partnerów prawie milion dolarów pożyczki na zorganizowanie całego przedsięwzięcia. Potem odbyła się dzika reprywatyzacja. Zgodnie z umową polskie gminy żydowskie dzielą się odzyskanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie. (...) Część z 40 mln zł, pochodzących z wyprzedaży gminnych nieruchomości, trafiło w tryby wysublimowanego mechanizmu dystrybucji.

Władze AK zidentyfi­ kowały 125 szmalcow­ ników w Warszawie, z których tylko kilku­ nastu było etnicznymi Polakami. Większość okazała się być folks­ dojczami, ale byli też policjanci żydowscy. Pieniądze rozchodziły się w hermetycznym środowisku menedżerów skupionych wokół Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich (ZGWŻ) i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (FODŻ). Polskie urzędy, którym podlegają związki wyznaniowe, są w pełni świadome patologii zakorzenionej

wśród skostniałych, mocno „okopanych” organizacji żydowskich. Nie mają jednak odwagi zabrać się za ten drażliwy problem w obawie posądzenia o antysemityzm.

Mniejszości destrukcyjne Odrodzona w 1918 roku Polska we­ szła w niepodległość z kłopotliwym bagażem – niemal 40 procent ludności należało do mniejszości etnicznych, często niechętnych lub wręcz wro­ gich naszemu państwu. „Multikul­ ti” nie zawsze skutkuje wzajemnym ubogacaniem stykających się nacji – czasem pojawiają się też kłopoty. O tym, jaki wpływ na sytuację Po­ laków mogą mieć mniejszości, prze­ konano się podczas pierwszych wy­ borów prezydenckich w 1922 roku. Wydawało się, że te wybory to czysta formalność, bo niekwestionowanym kandydatem na prezydenta był nie­ zwykle zasłużony w staraniach o od­ zyskanie niepodległości hr. Maurycy Zamoyski. W szranki stanęło jednak jeszcze 4 kandydatów, nad którymi Zamoyski miał miażdżącą przewagę. Ordynacja przewidywała 4 tury gło­ sowań w parlamencie – w każdej od­ padał kandydat z najmniejszą ilością głosów. Taka ordynacja spowodowała szokujące zwycięstwo bezpartyjnego Narutowicza. Konsekwencje znamy. Dla ludowców i socjalistów „ob­ szarnik” (hrabia był największym po­ siadaczem ziemskim w Polsce) i arys­ tokrata Zamoyski był nieakceptowalny, jednak decydujące znaczenie miały głosy mniejszości narodowych. Tak więc po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z sza­ tańskim sojuszem lewicy z mniejszoś­ ciami – problem, który będzie nas gnę­ bił w następnych stu latach. Mniejszość ukraińska, żydowska i niemiecka stwa­ rzały poważne problemy państwowości polskiej (choćby jako zaplecze agentury i pretekst państw ościennych do mie­ szania się w wewnętrzne sprawy kraju). Już od połowy lat 20. ub. stulecia nacjonaliści ukraińscy zaczęli posłu­ giwać się terroryzmem dla uzyskiwa­ nia swych celów politycznych. Podczas okupacji część Żydów ochoczo kolabo­ rowała z okupantem sowieckim, nato­ miast Ukraińcy preferowali kolaborację z Niemcami. Mniejszość niemiecka od­ dała nieocenione usługi przy tworzeniu list proskrypcyjnych Polaków do zamor­ dowania w Wielkopolsce i na Pomorzu. Dziś znamy ukraińskich nacjonalistów jako autorów ludobójstwa kresowych Polaków, czasem zapominając, że ofia­ rą ich nacjonalistycznego zapału padali także Żydzi czy Ormianie. Te zbrodnie poszły na konto „ludności polskiej”, bo Żydzi amerykańscy i izraelscy nie są w stanie wychwycić subtelnych różnic między Polakami a Ukraińcami. Po­ dobnie ma się rzecz ze słynnymi szmal­ cownikami – poręcznym narzędziem do okładania Polaków. Władze Armii Krajowej zidentyfikowały 125 szmal­ cowników w Warszawie (wykonano ok. 30 wyroków), z których tylko kilkunastu było etnicznymi Polakami, pochodzą­ cymi z marginesu społecznego. Więk­ szość okazała się być folksdojczami, ale byli też policjanci żydowscy z formacji „Żagiew” zajmującej się wyłapywaniem Żydów ukrywających się po stronie aryj­ skiej. Likwidacja Polski we wrześniu 1939 roku okazała się kataklizmem dla wszystkich mieszkańców kraju – także dla mniejszości, które nie utożsamiały się z państwem polskim. Ciekawe, że kandydat na prezyden­ ta w pierwszych wyborach odrodzo­ nej Polski – Zamoyski, we wszystkich turach głosowań otrzymywał stabilne 41 do 44 procent głosów – tyle mniej więcej, na ile dziś mogą liczyć środo­ wiska niepodległościowe. Czyżbyśmy wciąż mieli 40% mniejszości?

Kandydat na prezydenta z unikalną wiedzą W pierwszych wyborach prezyden­ ckich po „upadku komuny” jakaś frak­ cja służb („nacjonałkomuniści”, pogro­ bowcy Moczara?), która nie załapała się na frukty Okrągłego Stołu, postanowiła wystawić swojego kandydata. Faktem jest, że Stan Tymiński, czyli człowiek znikąd, jak go określiła „Gazeta Wybor­ cza”, dysponował wielką wiedzą, a prze­ de wszystkim „kwitami” na Wałęsę. „Kompromaty” przechowywał w mi­ tycznej czarnej teczce, którą wymachi­ wał na spotkaniach. „Gazeta Wyborcza” zwalczała Tymińskiego wyjątkowo za­ jadle – np. rozpuszczono wiadomość, że Tymiński bije żonę. Oddelegowano młodego dziennikarza, P. Najsztuba, Dokończenie na sąsiedniej stronie


SIERPIEŃ 2018 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A który zapisał się do partii X założonej przez kandydata i nie odstępował go na krok. Mimo to udało się Tymińskie­ mu pokonać Tadeusza Mazowieckiego i wejść do drugiej tury. Prawdopodob­ nie z troski o własne bezpieczeństwo „człowiek znikąd” zawahał się jednak użyć materiałów udostępnionych mu przez służby i Wałęsa wygrał prezyden­ turę, a my na wiedzę o „Bolku” musie­ liśmy czekać 18 lat. Czy Tymiński byłby lepszym, czy gorszym prezydentem niż Wałę­ sa? Bardziej istotne jest, czy konku­ rencyjna frakcja nie byłaby per saldo lepsza od okrągłostołowej, bo cenę za demokrację instalowaną nam przez G. Sorosa i jego ziomków znamy i pła­ cimy do dziś... Poniższe wynurzenia Stana Tymińskiego można uznać za gaworzenie antysemity, ale nie ulega wątpliwości, że był on znacznie lepiej poinformowany niż my wszyscy i dużo wcześniej znał fakty, które poznaliśmy niedawno. Zawsze tak było w historii świata, iż jeżeli na danym terenie geograficznym współżyją dwie grupy kulturowe, dwie kultury, takie jak kultura polska i kultura żydowska, to jedna będzie się

W

naszym codziennym życiu, ale także w oj­ czystej tradycji i kul­ turze, chleb zajmu­ je szczególne miejsce. Każdego dnia prosimy Boga Ojca: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Wyz­ najemy słowami ludowej mądrości, że „chleb to w domu włodarz, w pracy przyjaciel, w drodze towarzysz”. Ta­ ki jest nasz codzienny, ziemski chleb. W taki sposób go postrzegamy, sza­ nujemy i kochamy. Ewangelia opi­ suje cudowne rozmnożenie chleba. Nawiązując do tego wydarzenia, Katechizm Kościoła Katolickiego poucza nas, że „cudowne rozmnożenie chleba, w czasie którego Pan odmawia błogo­ sławieństwo, łamie i podaje uczniom, aby nakarmić nim tłumy, jest zapowie­ dzią obfitości jedynego Chleba – eu­ charystycznego”. Zarówno chleb nasz codzienny, dzięki któremu karmimy nasze ciała, nabieramy sił fizycznych, jak i Eucha­ rystia, która jest pokarmem na życie wieczne, dzięki której wzrastamy du­ chowo, to wspaniałe dary dane przez Boga na czas naszej ziemskiej piel­ grzymki. Wielu z nas potrafi docenić je i owocnie z nich korzystać. Wielu jednak marnuje je w różny sposób i re­ zygnuje z nich. Zdarza się, że we właści­ wym wykorzystaniu chleba codzienne­ go i Eucharystii przeszkadza pijaństwo, uzależnienie od alkoholu, czy też inne zniewolenia. W domach, w których ro­ dzice piją nadmiernie alkohol, często nie wystarcza pieniędzy na zaspoko­ jenie podstawowych potrzeb, w tym na zakup chleba. Grzeszne nałogi od­ dalają ludzi także od źródła życia – od zjednoczenia z Jezusem w Eucharystii. Trzeba podkreślić z mocą, że pijaństwo i uzależnienia są przyczyną dotkliwe­ go, niszczącego głodu fizycznego i du­ chowego.

Troska o trzeźwość Polaków fundamentem walki o niepodległość Przeżywamy rok jubileuszu stulecia odzyskania niepodległości. Nasi przod­ kowie mieli aspiracje, aby wydźwignąć Polskę z niewoli ku niepodległości. Od­ rodzenie niepodległej Polski wymagało ofiarnej walki i wytrwałej pracy na róż­ nych polach. Wielu bohaterów tamtych czasów zdawało sobie sprawę, że troska o trzeźwość Polaków jest fundamentem walki o niepodległość. Stanowi także podstawę jej utrzymania. I chociaż sto lat temu spożywaliśmy zaledwie 1 litr czystego alkoholu rocznie na osobę, to troska o trzeźwość Narodu była prio­ rytetem w działaniach wielu polskich patriotów, chociażby generała Józefa Hallera, abstynenta, aktywnego dzia­ łacza na rzecz trzeźwości. A jak jest dziś, po stu latach? Dzi­ siaj ze smutkiem, ale i z przerażeniem trzeba powiedzieć, że spożywamy 10 razy więcej alkoholu niż wtedy. Przy­ pomnijmy, że alkohol nie jest substan­ cją konieczną do życia, która ma być dostępna zawsze i wszędzie. Jest sub­ stancją psychoaktywną, narkotykiem, który jest tak groźny, bo sprzedawany legalnie i prawie wszędzie. Ojciec prof. Jacek Salij podkreślił, że „można zatem się zastanawiać, czy my na serio wierzy­ my w życie wieczne, jeśli tak niewiele czynimy dla stworzenia atmosfery spo­ łecznej, która skutecznie blokowałaby

Nie wiem, dlaczego ludzie żydowskiej grupy władzy stale zmieniają nazwę swo­ ich partii politycznych. Powinni oni wystąpić jako partia żydowska, byśmy mogli z nimi uczciwie grać w poli­ tyczną piłkę.

starała zająć dominującą pozycję. I tutaj nie chodzi o to, kogo jest mniej, a kogo więcej, bo oczywiście liczebnie żydowska grupa władzy jest niewielka, maksymalnie kilkaset osób. Ale mimo to, ta mała grupa żydowska w jest na topie, tak w polityce, jak i w mediach. Jest na topie głównie dzięki zewnętrznym źródłom finansowania w Polsce. Jest też na topie ze względów historycznych. To Stalin narzucił Polsce w 1944 roku polskojęzyczny rząd w Lublinie. Do tego doszło panowanie grupy żydowskiej w aparacie represji komunistycznej, od Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego poczynając. Taki był punkt wyjścia istnienia w Polsce współczesnej żydowskiej grupy władzy. To, że Kościół katolicki w Polsce jest przedmiotem stałych ataków medialnych, będąc poniżany i obrażany, jest wynikiem panowania kultury żydowskiej grupy władzy, wrogiej wobec kultury łacińsko-chrześcijańskiej, z jakiej wyrosła kultura polska. Hasła wielokulturowości, globalizacji i kosmopolityzmu są przejawem takiej dominacji. (...) Otóż ta mała grupa władzy żydowskiej nigdy się nie podzieliła łupami terapii szokowej Balcerowicza. Nie podzieliła się też dolarami, których dostali

dziesiątki milionów w latach 80. od różnych organizacji w Ameryce. Nie dziwota, że z takim poparciem finansowym oraz wsparciem politycznym możnych tego świata, zmieniając nazwy kontrolowanych przez siebie partii politycznych, dążą do całkowitej politycznej dominacji w naszym kraju. Ważnym ośrodkiem żydowskiej władzy w Polsce jest założona w 1988 roku Fundacja im. Stefana Batorego w Warszawie, finansowana przez George'a Sorosa, znanego ze spekulanckich ataków finansowych w wielu krajach. Innym ważnym ośrodkiem władzy tej grupy jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych, gdzie stałą praktyką jest mianowanie ambasadorów i konsulów spośród żydowskiej grupy władzy. Stwarza to sytuację nieufności do tych urzędów ze strony Polaków na emigracji (...) Przerażająca jest bezczelność tej grupy w niszczeniu naszej narodowej kultury oraz promocji Polaków jako antysemitów. Nie wiem, dlaczego ludzie żydowskiej grupy władzy stale zmieniają nazwę swoich partii politycznych. Powinni oni śmiało wystąpić na arenie politycznej jako partia żydowska, aby podobnie jak mniejszość niemiecka, mieć

rozwój alkoholizmu. Przecież tu chodzi już nie tylko o to, że alkoholizm wpro­ wadza wielki chaos w życie społeczne i jest źródłem nieszczęścia wielu rodzin;

Zwykle wikła się też w coraz większe zło moralne. Bez trzeźwości nie pot­ rafimy naśladować Jezusa i iść drogą świętości. Jeżeli chcemy być dojrzały­

– na rzecz troski o trzeźwość nasze­ go społeczeństwa. Każdy z nas musi się przekonać, że wobec nadużywa­ nia alkoholu nie jesteśmy bezradni i że

Mniejszości stwarzały poważne problemy państwowości polskiej (choćby jako zaplecze agentury i pretekst państw ościennych do mieszania się w wewnętrzne sprawy kraju).

z filarów duszpasterstwa w Polsce. Mi­ łość Chrystusa przynagla zwłaszcza kap­łanów do ratowania naszego Na­ rodu przed plagą nietrzeźwości. Koś­

„Sto lat temu spożywaliśmy zaledwie 1 litr czystego alkoholu rocznie na osobę, ale troska o trzeźwość Narodu była priorytetem w działaniach wielu polskich patrio­ tów, chociażby generała Józefa Hallera, abstynenta, aktywnego działacza na rzecz trzeźwości. Dziś, po stu latach, ze smutkiem, ale i z przerażeniem trzeba powie­ dzieć, że spożywamy 10 razy więcej alkoholu niż wtedy!” – czytamy w Apelu pols­ kich biskupów na sierpień – miesiąc abstynencji 2018 roku. Biskupi apelują o 100 dni abstynencji. „Czas od soboty 4 sierpnia do niedzieli 11 listopada 2018 roku to 100 dni. W tym roku odważnie prosimy: niech będzie to 100 dni abstynencji” – czy­ tamy w Apelu Konferencji Episkopatu Polski. Podpisał go bp Tadeusz Bronakowski, przewodniczący Zespołu KEP ds. Apostolstwa Trzeźwości i Osób Uzależnionych. Apel został odczytany we wszystkich polskich parafiach w ostatnią niedzielę lipca.

Troska o trzeźwość Polaków Polska albo będzie trzeźwa, albo jej nie będzie Kard. Stefan Wyszyński, który w 1968 r. zainicjował Tydzień Modlitw o Trzeźwość, który rozpoczyna się zawsze w ostatnią niedzielę karnawału

tutaj już chodzi wręcz o życie wieczne wielu spośród nas!”. Pijaństwo zagraża także osiąg­ nięciu wielu ambitnych celów naro­ dowych. Chcemy, by rodziło się jak najwięcej dzieci w silnych i stabilnych rodzinach. Tymczasem alkohol to jed­ no z największych zagrożeń dla rodziny, to źródło rozwodów, przemocy i dra­ matów. Chcemy rozwijać się gospo­ darczo, a jednocześnie co roku marno­ trawimy miliardy złotych na pokrycie kosztów nadmiernego spożycia alko­ holu. Mamy ambicję być społeczeńst­ wem zdrowym, a alkohol powoduje liczne choroby, w tym nowotwory. Al­ kohol odbiera rocznie życie tysiącom Polaków. Chcemy być społeczeństwem praworządnym, a tymczasem naduży­ wanie alkoholu jest jednym z głównych czynników popełniania przestępstw, zwłaszcza tych najcięższych. Ta diagnoza musi nas skłonić do refleksji i odważnego działania. Abs­ tynencja to pójście drogą proroków

W Polsce jest od 600 tys. do miliona osób uzależnionych od alkoholu, a ok. 3 mln osób pije ryzykownie i szkodliwie. Nawet w PRL spożycie al­ koholu nie było tak duże, jak dziś. dobra. To wielkie błogosławieństwo dla każdego z nas, dla naszych bliskich, a także dla naszej ojczyzny. To podsta­ wa szczęścia w małżeństwie i rodzi­ nie. To warunek panowania nad sobą. Człowiek nietrzeźwy schodzi z drogi błogosławieństwa i życia. Zaczyna drę­ czyć samego siebie i swoich bliskich.

mi chrześcijanami, musimy zachować trzeźwość w myśleniu i postępowaniu.

Narodowy Program Trzeźwości szansą dla naszej Ojczyzny W jubileuszowym roku odzyskania niepodległości ogłosiliśmy Narodowy Program Trzeźwości, będący owocem Narodowego Kongresu Trzeźwości, który odbył się w 2017 roku. Naro­ dowy Program Trzeźwości to zadanie rozpisane na całe pokolenie. To pro­ gram, który ma promować abstynen­ cję i umiar wśród Polaków i dopro­ wadzić do zmniejszenia przynajmniej o połowę ilości spożywanego obecnie alkoholu. Chodzi również o zmianę mentalności w tej dziedzinie. Naro­ dowy Program Trzeźwości wskazuje na zadania Kościoła, rodziny, państwa i samorządu w trosce o abstynencję wielu i o trzeźwość wszystkich. Naro­ dowy Program Trzeźwości jest potrzeb­ ny, abyśmy dalej istnieli jako Naród. Program ten nie jest jednak lekiem, ale receptą. Sam program nie wystar­ czy. Trzeba go brać w dłonie, trzeba go czytać i konsekwent­nie realizować. Dopiero wówczas przyniesie oczeki­ wane rezultaty. Musimy pamiętać, że nawet najlep­ sze prawo czy najbardziej profesjonalne programy profilaktyczne i terapeutycz­ ne nie zadziałają „własną mocą”, czy­ li w sposób automatyczny. Potrzebni są ludzie, którzy – ofiarnie, mądrze i wytrwale kochając – podejmą służ­ bę w tym zakresie. W Kościele, w ro­ dzinach, we władzach państwowych i samorządowych mamy wiele osób kompetentnych, zatroskanych o trzeź­ wość Narodu. Współpraca i integracja ich wysiłków ma szansę przyczynić się do powstania ruchu społecznego „Ku trzeźwości Narodu”, powstania wielkiej narodowej koalicji ludzi dobrej woli – małżonków i rodziców, księży, psy­ chologów i pedagogów, polityków i sa­ morządowców, ludzi kultury i mediów, Kościołów i związków wyznaniowych

w normalnym społeczeństwie nie może być przymusu picia alkoholu i pielęg­ nowania zwyczajów pijackich. Troska o pomyślność naszej Oj­ czyzny wymaga od nas wszystkich za­ angażowania w naprawę dramatycznej sytuacji spowodowanej pijaństwem i al­ koholizmem. Około milion osób jest uzależnionych, a 3 miliony pije ryzy­ kownie i szkodliwie. Statystyki wska­ zują, że 18 procent Polaków, których można nazwać głównymi „dostawcami problemów”, wypija aż 70 procent spo­

Według wytycznych Światowej Organi­ zacji Zdrowia – nie powinno być więcej punktów sprzedaży alkoholu niż 1 na 1000 mieszkańców; w Polsce jest ich 4 razy więcej – 1 na 250 mieszkańców. żywanego w kraju alkoholu, czyli po­ nad 33 l czystego alkoholu w ciągu ro­ ku. Niestety narzucają oni pozostałym swój niszczący styl życia. Z tym musimy skończyć. Chcemy jednak podkreślić, że nie proponujemy prohibicji, lecz ra­ dosne życie w prawdziwej wolności, której nie ma bez trzeźwości. Musimy bezwzględnie przestrze­ gać wymogu pełnej abstynencji od al­ koholu wśród dzieci i młodzieży do pełnoletności oraz formować takich lu­ dzi dorosłych, którzy żyją w trzeźwości, czyli są bądź abstynentami, bądź się­ gają po alkohol bardzo rzadko, jedynie w symbolicznych ilościach i wyłącznie wtedy, gdy z jakichś względów nie są zobowiązani do abstynencji. Troska o trzeźwość to jeden

ciół zaw­sze będzie się troszczył o trzeź­ wość Narodu, gdyż jest ona warunkiem trwania w przyjaźni z Bogiem, a tak­ że warunkiem respektowania Dekalo­ gu i uczciwego wypełniania podjętych zobowiązań w małżeństwie i rodzinie, w pracy zawodowej, parafii, środowisku i państ­wie. Ważne jest tworzenie i wspie­ ranie grup modlitewnych w intencji trzeźwości, a także tworzenie nowych i aktywizacja już istniejących bractw i stowarzyszeń abstynenckich. Cenną rzeczą jest wspieranie grup Anonimo­ wych Alkoholików oraz grup Al-Anon, a także promowanie na wskroś przecież chrześcijańskiego Programu Dwunastu Kroków, który ludzi uzależnionych czy współuzależnionych prowadzi od kry­ zysu do świętości. Cenne jest włączanie coraz większej liczby dzieci i młodzie­ ży w Dziecięcą Krucjatę Niepokalanej, ruch Światło-Życie, czy inne ruchy ist­ niejące w Kościele, a coraz więcej doro­ słych w Krucjatę Wyzwolenia Człowie­ ka. Ważne jest organizowanie spotkań modlitewnych, pielgrzymek, a także re­ kolekcji trzeźwościowych. Ogromna odpowiedzialność stoi także przed władzami państwowymi i samorządowymi. Z nadzieją przyjmu­ jemy ostatnie zmiany regulacji praw­ nych, które są początkiem do odważ­ niejszej ochrony trzeźwości. To jednak wciąż zbyt mało. Regulacje prawne w różnych krajach całego świata mó­ wią nam wprost: nadużywanie alkoholu można ograniczyć poprzez: całkowity zakaz reklamy i innych form promocji alkoholu, ograniczenie punktów i cza­ su jego sprzedaży, a także ograniczenie ekonomicznej dostępności alkoholu. Pozytywnym dla nas przykładem może być Litwa, gdzie z sukcesem podjęto odważne działania, między innymi li­ kwidując alkohol ze stacji paliw i pod­ nosząc do 20 lat wiek, w którym można kupić alkohol. Konieczna jest w Polsce także konkretna, profesjonalna pomoc dla miliona dzieci żyjących w rodzinach z problemem alkoholowym. Z prze­ rażeniem patrzymy na dane z badań

7

swoich posłów w Sejmie. Wtedy byśmy mogli z nimi uczciwie grać w polityczną piłkę na polskim boisku. (...) Istnieje poważny konflikt interesów, kiedy ta grupa ukrywa swoje pochodzenie i nachalnie narzuca niekorzystne dla Polaków rozwiązania, aby przejąć większość finansowych i państwowych instytucji w Polsce. Na tej płaszczyźnie nie chodzi o antysemityzm czy też antypolonizm, ale o to, czyja będzie Polska. Wprawdzie niektórzy architekci Okrągłego Stołu nie ukrywali swojej et­ niczności (Urban, Geremek, Michnik), ale znacznie większa ilość ich ziom­ ków obradowała „pod przykryciem” (udział „mniejszościowych” uczestni­ ków Okrągłego Stołu historycy określa­ ją na 30–40 procent). W przedwojen­ nym polskim sejmie Blok Mniejszości Narodowych liczył 66 posłów, a w je­ go skład wchodziło także wpływowe Żydowskie Koło Poselskie. Oczekiwa­ nie jednak, że dziś może nastąpić jakiś coming out polityków nie chwalących się swoją przynależnością etniczną, świadczy o naiwności Tymińskiego. Jego protektorzy powinni wytłumaczyć mu, że działanie pod fałszywą flagą jest skuteczniejsze. K

mówiące o tym, że po alkohol sięgają coraz młodsze dzieci. Trzeba ten trend zatrzymać. Nie wolno też tolerować ła­ mania zakazu sprzedaży alkoholu nie­ letnim. Bł. ks. Bronisław Markiewicz ostrzegał dramatycznie: „Zdrajcą naro­ du i wiary jest ten, kto dzieci i młodzież chciałby wychować ze szklanką piwa lub kieliszkiem wina w ręku”. Jako obywatele musimy odważnie mobilizować kandydatów w wyborach parlamentarnych i samorządowych, aby w swoich programach i deklarac­ jach wpisywali ochronę trzeźwości. Nie akceptujmy liderów społecznych, którzy nadużywają alkoholu. To jeden z warunków budowania spokojnych, bezpiecznych i rozwijających się lo­ kalnych wspólnot, a także dostatniej Ojczyzny.

Sto dni abstynencji na stulecie odzyskania niepodległości Co roku prosimy o przeżycie sierpnia bez alkoholu. Jednak w tym jubileuszo­ wym roku chcemy zaprosić Polaków do ambitniejszego działania, do ambitniej­ szej drogi. Czas od soboty 4 sierpnia do niedzieli 11 listopada 2018 roku to 100 dni. W tym roku odważnie prosimy: niech będzie to 100 dni abstynencji. Sto

Wobec nadużywania alkoholu nie jesteśmy bezradni. W normal­ nym społeczeństwie nie może być przymusu picia alko­ holu i pielęgnowania zwyczajów pijackich. dni abstynencji na stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę. Wolność kosztowała życie tak wie­ lu Polaków. My dzisiaj nie musimy za Polskę umierać. Ale by chronić wol­ ność i wspierać rozwój Polski i Pola­ ków, musimy sobie wyznaczać am­ bitne cele. Jednym z nich jest właśnie ochrona trzeźwości. Św. Jan Paweł II mówił nam, że „prawdziwy egzamin z wolności jest dopiero przed nami”. To prawda. Nie możemy zawieść w tej tak ważnej sprawie. Dlatego podejmij­ my to wezwanie: 100 dni abstynencji na stulecie niepodległości. To jest na­ prawdę egzamin z wolności i miłości do Ojczyzny! Musimy zrozumieć, że dla nas wy­ biła godzina zmagań o wolność. Że znajdujemy się w szczególnym czasie, że od krzewienia trzeźwości zależeć bę­ dzie przyszłość Kościoła i naszej Ojczy­ zny. Przez bezinteresowny dar absty­ nencji wielu do trzeźwości wszystkich! Prośmy Maryję, Królową Polski, aby wspierała nas w naszych szlachet­ nych postanowieniach dobrowolnej abs­ tynencji, podejmowanej z miłości do bliźnich i do naszej Ojczyzny. Niech Polska będzie narodem ludzi trzeźwych, prawdziwie wolnych, dla których hasło: „Bóg. Honor. Ojczyzna” będzie wiel­ kim wyzwaniem w codziennej pracy dla dobra polskich rodzin, Kościoła i całej umiłowanej Ojczyzny. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2018

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Był skromny i cichy, ale bardzo konsekwentny w realizacji celów, które sobie stawiał. Lekarz, harc­ mistrz, oficer Wojska Polskiego, członek i oddany działacz Społecznego Komitetu Odbudowy Pom­nika Wdzięczności w Poznaniu. Do historii przechodzi jako fundator figury Chrystusa z odbu­ dowywanego Pomnika. Zmarł 22 lipca w Poznaniu, kilka dni później odbył się jego pogrzeb, cichy i skromny jak on sam. Andrzej Gabler, wielki patriota i wielki miłośnik Poznania.

Jolanta Hajdasz

N

ie pozwalał mówić o sobie „sponsor Figury”, prosił, by nazywać Go darczyńcą. Ży­ czył sobie cichego pogrzebu, o czym wiedziała zarówno jego rodzi­ na, jak i ksiądz, który towarzyszył mu w ostatnich tygodniach życia. Przekazał im, że to rodzinna tradycja. Jego wyniesiony z domu rodzin­ nego w Poznaniu kult dla Serca Jezu­ sowego oraz związane z nim działanie na rzecz odbudowy Pom­nika Wdzięcz­ ności w ostatnich latach stały się dla Niego sensem życia. Andrzej angażował się we wszystkie działania Komitetu, uczestniczył w wielu spotkaniach i wy­ jazdach związanych z pracami przy od­ budowie figury Pana Jezusa z Pomnika Wdzięczności oraz w odprawianych co miesiąc Mszach św. w intencji odbudo­ wy Pomnika, najpierw w parafii pw. św. Marcina, a w ostatnich latach – w para­ fii pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w Poznaniu. Był znany wśród harcerzy i wśród kombatantów, a lubili go wszyscy, którzy mieli okazję z Nim współpracować. Ja, Andrzej Gabler, syn Władysława, ur. w 1933 r., jestem emerytowanym lekarzem, spec. laryngologiem i majorem WP, aktywnym instruktorem hm. ZHP oraz rodowitym poznańczykiem, którego rodzina mieszka tu od blisko 300 lat! Jako świadek wiary w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego z największą radością mojej duszy i serca, spontanicznie i emocjonalnie solidaryzuję się ze Społecznym Komitetem w restytucji Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu i na ten cel już teraz publicznie deklaruję w darze 100 tysięcy złotych. Pragnę wyrazić słowa czci i uznania poprzednim pokoleniom Polek i Polaków spod zaboru pruskiego, wszystkim znanym i nieznanym działaczom pracy organicznej i powstańcom wielkopolskim 1918/19 roku, którzy wywalczyli nam wolność i niepodległość i dzięki temu mogło nastąpić połączenie Wielkopolski i Macierzy. Jestem wdzięczny m.in. mojemu Ojcu, śp. Władysławowi Gablerowi, kapitanowi lekarzowi wojskowemu, uczestnikowi powstania wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i wojny obronnej 1939 r. Oni zawierzyli wszystko Jezusowi Chrystusowi i wyrazili to jako wotum wdzięczności w budowie Pomnika Jego Najświętszego Serca. Pomnika odsłoniętego i poświęconego w 1932 r., a zburzonego przez okupanta niemieckiego zaraz po zajęciu miasta Poznania! Z pewnością mój ojciec, jak i moja Matka, śp. Felicja Gabler zd. Andrzejewska, gorliwa czcicielka i apos­tołka Najświętszego Serca Jezusa, byli na tej uroczystości i jestem przekonany, że

dziś postąpiliby tak samo jak ja, deklarując taki dar na restytucję Pomnika Wdzięczności. Oświadczenie tej treści Andrzej Gabler złożył 30 października 2012 r., czyli dokładnie w 80 rocznicę odsłonięcia Pomnika Wdzięczności. Przyniósł je na­ pisane na maszynie na zwyczajne zebra­ nie zarządu Komitetu i szczerze mówiąc, chyba każdy, kto go wtedy spotkał, zasta­ nawiał się, czy nie jest to obietnica, której nigdy nie będzie mógł spełnić. Emery­ towany laryngolog nie wyglądał na bo­ gacza, miał przeciętną emeryturę, jeździł używanym samochodem i z pewnością mógłby podreperować swoje zdrowie,

Andrzej Gabler w pracowni Michała Batkiewicza w Szczyglicach pod Krakowem, 15 lutego 2015 r.

np. w prywatnych sanatoriach. Ale on swoje oszczędności wpłacił na Pomnik, bo jak sam mówił, chciał wykonać nie­ pisany testament swoich rodziców – Fe­ licji i Władysława Gablerów z Poznania, patriotów i gorących czcicieli Serca Pana Jezusa już przed wojną.

Staniesz znów na tym miejscu Rodzice pana Andrzeja pobrali się w 1930 r. Jego mama, Felicja Gabler, była szczególnie żarliwą wyznawczynią kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa. Należała do Apostolstwa Modlitwy pod Sztandarem Najświętszego Serca Jezusa przy kościele Księży Jezuitów w Pozna­ niu. W domowym archiwum pana And­ rzeja zachował się do dziś dyplom, jaki otrzymała w 1972 r. z okazji jubileuszu 50 lat bycia w tym apostolstwie. Ona też układała specjalne modlitwy do Serca Pa­ na Jezusa, gdy razem z dziećmi i swoimi sąsiadami siedziała w piwnicy zamienio­ nej na schron w czasie walk i nalotów w 1945 r. W jednej z tych modlitw, któ­ ra zachowała się do dziś, Felicja Gabler mówiła o zburzonym przez Niemcy Po­ mniku Wdzięczności: Najświętsze Serce Jezusa, uspokój serca nasze bijące ze strachu w tysiącach schronów naszego Poznania! Poznań Cię najwięcej wielbił i czcił,

Limeryk o piwie Henryk Krzyżanowski Nie ma to jak zimne piwo na upał. Limeryk o problemach z tym związanych. To samo tłumaczenie w wersji ogólnopolskiej i gwarowej.

There was an Old Man of Columbia, Who was thirsty, and called out for some beer; But they brought it quite hot, In a small copper pot, Which disgusted that man of Columbia. Pan w fularze, bon ton, siwa głowa w Ełku w upał chciał piwa skosztować. W kubku z blachy, nie w szkiełku, ciepłą ciecz dali w Ełku. Więc wrzask podniósł: „Fuj! Spalcie ten browar!” Spod Myszyńca raz Kurp z głową siwą będąc w Ełku, miał chętkę na psiwo. W kubku z cyny, nie w szkiełku ciepłą ciecz dali w Ełku. „Cy to”, splunął, „się psiwem nazywo?”

bo stałeś, błogosławiący nas w Pomniku, na samym froncie i wjeździe do Poznania. Każdy Polak-katolik nie przechodził obojętnie koło Serca Twego i choć Cię teraz rozszarpali, Serce Twe złote nasamprzód zdarli, jestem pewna, że choć Pomnika nie ma w tej chwili, to temu świętemu miejscu każdy Polak, który tam przechodzi, w duchu westchnie do Ciebie i cześć Twemu Najświętszemu Sercu oddaje! Staniesz znów na tym miejscu, ale jeszcze piękniej i potężniej! I już nigdy żadna szatańska ręka Cię nie strzaska! Te słowa modlitwy mamy słyszał Andrzej w piwnicy zmienionej na schron w 1945 r. Traktował je jak przesłanie. Wielokrotnie mi opowiadał, iż obraz Chrystusa Króla w koronie był najważ­ niejszym elementem ich domowego ołta­ rzyka i wierzył, że ten Pan Jezus z Pomni­ ka chronił jego rodzinę przed wszystkimi nieszczęściami. Wtedy, w czasie II wojny światowej, wszyscy mieszkańcy ich domu przy ul. Łąkowej 17, którzy razem mod­ lili się w schronie do Serca Pana Jezusa, uratowali. się. W podziękowaniu za cu­ downe ocalenie mieszkańcy domu na ścianie korytarza zawiesili już w 1945 r. obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, a obok niego tabliczkę z podziękowa­ niem za swoje ocalenie w czasie bombar­ dowania. Wojny nie przeżył tylko jeden z czterech braci Gablerów, Ryszard, który zmarł w 1944 r. na gruźlicę.

Niezwykły dar Tak więc, gdy pan Andrzej usłyszał o tym, że powstał w Poznaniu komitet odbudo­ wy tego najważniejszego dla jego rodziny Pomnika, od razu zdecydował, że wpłaci swoje oszczędności na zrobienie odlewu tej figury. I w 2015 r. roku w lutym mógł to już zrealizować, bo Komitet postano­ wił zacząć odbudowę Pomnika właśnie od zrobienia odlewu figury. Ostatecznie okazało się, że figura kosztuje o wiele więcej, więc Andrzej Gabler przeznaczył na nią także spadek po swoich zmarłych

22 sierpnia 2018 r. o godz. 18.30 w koś­ ciele pw. Najświętszej Marii Panny Mat­ ki Kościoła przy ul. Kołłątaja 42, czyli w kościele parafialnym Andrzeja Gab­ lera, odbędzie się uroczysta Msza św. o łaskę życia wiecznego dla Niego. K

Rodzina Gablerów w 1943 r. Od lewej: Konrad 1936–2009, Ryszard 1932– 1944, Felicja Gabler zd. Andrzejewska 1905–1981, Alfred 1930–2001, Władysław Gabler 1890–1973, Jerzy 1928–2009 i Andrzej 1933–2018

11 lipca, w 75 rocznicę rzezi na Polakach dokonanej przez członków i sympatyków Ukraińskiej Powstańczej Armii i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, odbyła się upamiętniająca tę tragedię uroczystość w kościele pod wezwaniem św. Jana Kantego w Poznaniu. Po Mszy św. jej uczestnicy złożyli kwiaty i wieńce pod znajdującą się w kościele tablicą, która upamiętnia dramatyczne wydarzenia, jakie miały miejsce w latach 1939–1947 na Wołyniu, Lubelszczyźnie i Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej.

ZDJĘCIA Z ARCHIWUM RODZINY GABLERÓW

Pożegnanie Andrzeja Gablera

braciach. 7 września 2012 r. przyniósł do Komitetu jeszcze jeden niezwykły dar – przedwojenną miniaturkę figury Chry­ stusa z Pomnika Wdzięczności. Pamię­ tał bowiem, że przed wojną, wtedy, gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięcz­ ności, komitet sprzedawał w formie ce­ giełek właśnie takie malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane w brązie. Pamiętał też, że jego mama ku­ piła taką figurkę i potem przechowywa­ ła ją pieczołowicie przez całą okupację. Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy razem do Serca Pana Jezusa, żeby On nas uratował – mówił pan Andrzej. Ta figurka była dla niego najważniejszą pamiątką rodzinną. Dał ją więc Komitetowi na wzór i teraz ten obecny Komitet Od­ budowy Pomnika ma takie same figur­ ki, jak tamten Komitet przedwojenny, który Pomnik budował. Otrzymują je wszyscy darczyńcy. Przez rok Andrzej Gabler jeździł do Krakowa, by w pracowni rzeźbia­ rza Michała Batkiewicza przyglądać się, jak powstaje figura, która tak wie­ le znaczyła w życiu jego rodziny. Był wtedy, gdy przedstawiciele Komitetu zatwierdzali model figury w glinie, i wte­ dy, gdy w obecności abpa Stanisława Gądeckiego oglądali po raz pierwszy gotowy odlew. Przed wojną udało się Pomnik wybudować, to nam uda się go odbudować. Gorąco w to wierzę – mówił pan Andrzej i ocierał z oczu łzy, bo często rozmowa na temat Pomnika Wdzięczności wywo­ ływała jego wzruszenie. Andrzej Gab­ ler marzył, że przed śmiercią dane mu będzie zobaczyć odbudowany Pomnik Wdzięczności w Poznaniu. Nie udało się, choroba była szybsza.

Mój pierwszy wiersz-modlitwę ślę mojej kochanej Babci Danusi

19.00. Wiersz od wnuczki Zofia Kasztelan Proszę, błagam Boga, Życia Babci szkoda, Proszę, żeby ochraniał jak może, Żeby życie jej było zawsze w kolorze! Ona skarbem mi największym, Wiarą, otuchą i miłością! Jak pod skrzydła anioła, Tuli i zawsze sprawia, że jestem wesoła... Proszę, zabierz od mojej Mądrości Wszystkie bóle i szarości, Dnia każdego daj jej powód do radości! Ona dla nas każdy ból by na siebie zabrała, Nigdy, żeby pomóc, nawet sekundy nie czekała, Proszę, Boże, też nie zwlekaj, Pomóż Babci! Raku, chorobo, bólu, UCIEKAJ! Gdybym mogła, wszystko bym oddała, Żeby tylko Bozia wysłuchała. Moja miłość do Ciebie wielka jak morze, Proszę, zabierz tylko z serca Babci wszystkie noże... Babciu, wiem, że nam modlitwa pomoże! Od Redakcji: „Zawsze o 19.00 na Rusa razem się modliłyśmy ”– z takim wyjaś­ nieniem przysłała nam wiersz swojej wnuczki nasza stała Autorka, p. Danuta Moroz Namysłowska. Naszej drogiej Koleżance nieustająco życzymy sił w walce z chorobą nowotworową i prosimy o modlitwy w Jej intencji.

Sprostowanie. W 49 numerze „Kuriera WNET ”podano mylnie, że Teresa Tomsia jest autorką artykułu Przyrzekamy odbudować pomnik. Informujemy, że poetka jest autorką tekstu pieśni Pomnik Wdzięczności oraz piosenek Kapeli zza Winkla, a także artykułu Pomnik Wdzięczności – pamięć historii w Poznaniu. Dziś prezen­ tujemy jej wiersze z motywem Kresów.

Nostalgia W 65. rocznicę masowej deportacji Polaków na Sybir (10 lutego, 13 kwietnia 1940 r.)

Teresa Tomsia Komu, jeśli nie tobie, pragnęłabym opowiedzieć, córko moja, dzień znieważonej młodości, gdy nagły najazd barbarzyńców na nasz spokojny dom – wyrok na twoje dziewczęce marzenia – zburzył nowogródzką ziemię. Tak było. Teraz pamięć próbuje ogarnąć utracone, podnieść okruchy szczęścia, ale nic nie powraca, nic – oprócz smutku rozstania, niekończącej się udręki głodu, sponiewierania nieludzką pracą w kołchozie, biczowania knutem oprawcy za nieposłuszną nadzieję, że wiara ocala i przyjdzie dzień sprawiedliwy. Może jeszcze nie dziś, może jeszcze nie tak rządzimy sobą, żeby wiedzieć to wszystko, co nam Bóg przeznaczył. Lecz teraz, matko, gdy twoja szara twarz lśni pochylona w ciemnościach jak diament, co z prochu powraca – i mową milczenia nad ukochanymi zmarłymi w łagrach, na wygnaniu, porusza moje sumienie – pytam: Cóż więcej nam pozostało oprócz pulsu sumienia? Co łączy nas dziś z demokracją na szklanym ekranie, z racją na skrawku gazety – nas, wydziedziczonych, znajdujących pociechę w modlitwie, w przyjaznym geście sąsiada, w podarku ofiarowanym na wielkopolskim odpuście? Kto odkryje i pozna rozpacz, krzywdę, nadzieję, jeśli pieśń nie rozjaśni naszej zbiorowej pamięci? Przygotuj mi, moja córko, kołyskę w wysokiej wieczności, niech słowa proste a czułe, odjęte z kłamstwa, ułudy, wejdą w ogrody przodków i do ojczyzny powrócą. Niech swoją prawdę odnajdą i godne trwanie w historii polskie serca strapione, które dla niej cierpiały. Niech prawo życia w miłości stanie się tarczą, ostoją, albowiem żyć będzie w chwale ten, kto miał udział w ofierze.

Usłyszeć wołanie Wołynia Wszystko, co ujrzałem, nie pozwala milczeć. Mariusz Olbromski, Róża i kamień Długo nie byłam w stanie usłyszeć wołania Wołynia. Podróż na Kresy wzięłam za koniec, a nie początek pieśni, nie zaczyn tego, co tętni w mych źródłach – dym, młyn spopielony, opuszczone pola i pasieki, dwór zapadający się w niepamięć babci, niebyt powietrza, które pozostało w płucach uciekających przed ukrzyżowaniem – w nocnych łkaniach matki. Próbuję o tym pisać, chociażby boleśnie, aby pojąć dzieje i pragnąc zrozumieć. Żeby moi przodkowie przyjęli mnie, godną, w te same urny z ziemią, którą przed pół wiekiem zmuszeni byli porzucić – jak mój młody ojciec: dziedzic wydziedziczonych, cichy kolekcjoner map, idei, mitów i nadziei. Na krzemienieckim bruku w Dialogu Dwóch Kultur wśród historyków sztuki, bardów, profesorów zjawił się pies przybłęda, szara ukraińska bieda – przystanął, jakby nasłuchiwał, bacznie nam się przyglądał – liznąwszy wierzch mojej dłoni, zniknął za płotem ogrodu z przeszłości. I my też oswajamy zagubione miejsca, które nas przygarniają w dworku Słowackiego; wiodą w przestrzeń poza granie wieków i naszą tu teraz niepewną obecność. Krzemieniec, 4 września 2013 r.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.