Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 90/91 | Grudzień 2021/Styczeń 2022

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R. E‒XCIE‒ E ‒ R

Grudzień · 2O21 Styczeń · 2O22

O L G

9 zł

w tym 8% VAT

LSIS .D EO !

. IN A I R

Krzysztof Skowroński

Burzliwa jesień

Redaktor naczelny

G G

A

Z

E

T

A

NN

II

Boże

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

E

N

N

A

Narodzenie

Pała postępu

Magdalena Słoniowska Przy stole się pomodlili, Boże Dziecię przywitali, Opłatkiem się podzielili i życzenia poskładali. Zjedli ryby, barszcz z uszkami, Sałatki, kapustę z grzybami, Ciasta, kisiel, kompot z suszu – więcej nie zdołali. Potem do pokoju dzieci poszli odpoczywać I Świętego Mikołaja śpiewem kolęd wzywać. Z gitarą Panu śpiewali, A najgłośniej wszyscy mali, By im czas oczekiwania radośnie upływał.

Jednym z synonimów języka francuskiego na określenie skąpca jest juif – żyd. W 1990 r. cały nakład słownika języka francuskiego Larousse’a poszedł na przemiał z powodu tego jednego słowa. Piotr Witt

Słyszał śpiew Święty Mikołaj, choć okna zamknięto. Myślał: czy lepiej wejść drzwiami, czy kominem przemknąć? Przy szopce, pod jodłą strojną Stos podarków ręką hojną Złożył: wszak rodzina liczna, a i wielkie święto! Miłość, jedność, pokój – z nimi Dzieciątko przychodzi. Rośnie na nowo nadzieja, ta, co nie zawodzi. Jeszcze kolęd pośpiewali, Bliskością się radowali, Po wieczerzy odsapnęli, na pasterkę pobieżeli: BÓG SIĘ NAM RODZI!

3

Być Polakiem to mieć odwagę weta Posłuszeństwo nakazowi wspaniałej kultury, tworzonej na ogromnych przestrzeniach Rzeczpospolitej – to jest najtrwalsze imperium. Krzysztof Skowroński, prof. Andrzej Nowak

Energie Wunderwaffe, prawo zachowania energii i Schadenfreude

5

Wolność słowa AD 2021. Listopad V kolumna to jak najbardziej aktualne zjawisko. Trzeba więc zgodzić się na czasowe ograniczenia swobody działania dziennikarzy w pasie przygranicznym z Białorusią. Jolanta Hajdasz

Adam Gniewecki

K

u wyjaśnieniu: dwa pierwsze, intencjonalnie niemieckie słowa oznaczają „cudowną broń energetyczną”, a prawo zachowania energii mówi, że nie bierze się ona z niczego i nie znika, a najwyżej przekształca się w jej inny rodzaj, w układzie zamkniętym zaś jej ilość jest stała. Ściślej, to zasada empiryczna i teoria, a nie prawo – jak zawsze w naukach przyrodniczych. Według astrofizyków teoria ta nie odnosi się wprost do reguł rządzących porządkiem wszechświata. „Schadenfreude” w języku niemieckim oznacza złośliwą radość – np. z cudzego nieszczęścia. Energetyka, czyli wytwarzanie i/lub transformacja energii, to warunek konieczny funkcjonowania wszystkich sektorów przemysłu oraz działania niezliczonych rodzajów urządzeń, bez których dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia. To także dział nauki i techniki oraz główna gałąź przemysłu, która zajmuje się przetwarzaniem dostępnych form energii na ich inną postać, łatwą do przesyłania i wykorzystania. Można śmiało powiedzieć, ze bez energetyki nie byłoby przemysłu, a nawet bardziej zaawansowanego rzemiosła. Młyny potrzebowały energii wodnej, wiatraki wiatrowej, a kowalstwo, odlewnictwo i płatnerstwo – cieplnej, która też potrzebna była do oświetlania, ogrzewania i kucharzenia. Bez używania energii głodowalibyśmy, marzli, siedzieli nocą w ciemnościach i nie mielibyśmy skutecznej broni. Czyli produkcja energii, jako podstawy wszelkiego wytwórstwa i poprawy warunków bytu, umożliwia przetrwanie, postęp

Jaki był temat Pana pracy doktorskiej? Tematem mojej pracy doktorskiej była poezja Janusza Szubera i Małgorzaty Baranowskiej. Obroniłem ją w 2005 roku i uzyskałem tytuł doktora nauk humanistycznych w zakresie literatu­ roznawstwa. Kiedy i z jakich formalnych powodów został Pan zwolniony z UJ? Od końca studiów w 1996 roku razem z żoną zajmowaliśmy się nauczaniem języka polskiego jako obcego (JPJO), m.in. w szkole letniej UJ. Wyjecha­ liśmy do pracy w środowiskach pol­ skich w Grodnie, następnie w Użgo­ rodzie i, już ja sam, w Sąsiadowicach

i coraz lepsze życie. Zatem pozyskiwanie energii, jako baza i warunek rozwoju materialnego, daje przewagę tym, którzy mają jej więcej. Odkąd człowiek zrozumiał, że potęga przemysłowa i gospodarcza to fundament siły militarnej, energetyka stała się potężną bronią w polityce i na wojnie. Powstało pojęcie „polityki energetycznej”. Jeśli taka polityka istnieje, to muszą też istnieć „politycy energetyczni”. Nie jako nowa grupa energo-politycznych myślicieli, ale stara polityczna gwardia, posługująca się nowym energetycznym orężem, które służyć ma osiąganiu starych, klasycznych celów polityki: budowaniu przewagi, wzmacnianiu siebie oraz osłabianiu innych w celu panowania nad nimi.

A

prawo zachowania energii? Prosta sprawa, jeśli jej ilość w układzie zamkniętym, a w takim istniejemy, będzie stała, czyli, zgodnie z fizyczną zasadą jej zachowania i z celem polityków energetycznych – ograniczona. Żeby jedni mogli mieć jej więcej, inni będą musieli jej mieć mniej. Ergo, pierwsi będą górować nad drugimi. Dziejową przyczynę dzisiejszej batalii o „ocalenie życia i świata” oraz zmagań rozumu z ekologicznym delirium energetycznym zapoczątkowała tzw. rewolucja przemysłowa, zwana także przewrotem technicznym, która w XVIII w. otworzyła nowy etap historii – kapitalizm. Prekursorzy zmian – Anglia, Stany Zjednoczone, Francja i Niemcy stały się szybko mocarstwami gospodarczymi. Zawiniły właściwie dwie innowacje, naj­ istotniejsze dla pierwszej i drugiej fazy

uprzemysłowienia świata: wynalezienie i zastosowanie w różnych dziedzinach maszyny parowej oraz użycie koksu do wytopu żelaza. O wynalezienie maszyny parowej oskarża się Jamesa Watta, który w roku 1763 udoskonalił atmosferyczny silnik parowy, w 1807 r. zastosowany do napędu statków parowych, o skonstruowanie zaś pierwszego parowozu, w latach 1814–1825 – Georga Stephensona.

T

ak krok po kroku, podstępnie wkradły się do dziejów „złote lata” gospodarki, przemysłu i rozwoju technicznego, który szedł w parze z dobrobytem, a rozwojowi sztuk i ducha nie wadził. Wręcz odwrotnie, ułatwiał je, tak jak wspomagał dążenia do poprawy ludzkiego losu, w tym m.in. w medycynie i farmacji. Radośnie i bezrefleksyjnie witano kopcące, hałasujące i śmiecące wynalazki – kroki milowe rozwoju. Bez ograniczeń co do sposobów pozyskiwania energii trwał okres narodzin, dzieciństwa i młodzieńczego szaleństwa postępu. Jakby twórcy i beneficjenci rozwoju przemysłowego sami nie zauważyli, że jego burzliwa eskalacja powoduje zmiany środowiska, w którym żyją, w końcu lat 60. XX w. zaczęły powstawać ruchy i organizacje ekologiczne. Chyba najbardziej znaną z nich jest Greenpeace, założony w 1971 w Kanadzie. Aktualnie celem Greenpeace’u, według jego własnych deklaracji, jest „zapewnienie Ziemi jak największej różnorodności biologicznej oraz zmiana podejścia i zachowania rządów,

wielkich firm i obywateli wobec środowiska naturalnego w celu jego ochrony, przy zastosowaniu pokojowych metod manifestowania swoich poglądów”. Greenpeace ma biura w 55 krajach na całym świecie.

P

4

oczątkowo biznes, szczególnie ten wielki, bronił się przed ekologami zaciekle, bo ci stwarzali trudności istniejącym i planowanym inwestycjom, a nawet zagrażali pomnażaniu zysków. Dla polityków ekolodzy stanowili kłopot. W wielu przypadkach jednak trudno było odmówić racji obrońcom środowiska, szczególnie że ich nośne idee i spektakularne akcje trafiały do opinii publicznej, która często je popierała. Waga ekologów i ekologii stopniowo urosła z rozmiaru kłopotów do kalibru poważnego problemu. Przemyślni politycy i potężny biznes wiedzą, że jeśli przeciwnika nie da się pokonać, trzeba się z nim sprzymierzyć i w tej koalicji szukać korzyści. Koalicja ekologów z politykami i biznesem doprowadziła, jak inne podobne przymierza, do deprawacji i „związków korupcyjnych”. Patrick Moore – współzałożyciel, były aktywista i były prezes Greenpeace’u – od opuszczenia organizacji w 1986 r. krytykował ruch ekologiczny za taktykę zastraszania i dezinformację, mówiąc, że ruch ekologiczny „porzucił naukę i logikę na rzecz emocji i sensacji”. „Misja, która kiedyś była szlachetna, została zdeprawowana”, orzekł.

O promowaniu polskości na Ukrainie z Jerzym Kowalewskim, doktorem nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Rajmund Pollak „Spotkania z kulturą polską”, uczy­ łem przyszłych nauczycieli JPJO. Wtedy doprecyzowałem koncepcję metodyki kulturowej – nauczania języka poprzez kulturę. Powstały materiały do przyszłej książki Kultura polska jako obca? Jeździłem na konferencje, publikowałem artykuły.

Poeta to o wiele więcej niż dyplomata „O Polsce nie wiedziano wiele. Dla wielu było to takie pole między Berlinem a Moskwą. Udało się to zmienić”. Tomasz Wybranowski, Ernest Bryll

7

Gdzie jest kot z Usnarza? W jednej drużynie grają Berlin, Bruksela, Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw i Mińsk – wszyscy są zainteresowani w przywróceniu w Polsce „praworządności i trójpodziału władzy”. Jan Martini

8

Wróg publiczny nr 1 Los Assange’a zadecyduje o tym, czy praktykowanie prawdziwego dziennikarstwa będzie uznawane za szaleństwo, czy też wymusi na władzy odpowiedzialność za przestępcze działania. Andrzej Świdlicki

20

Dokończenie na str. 10-11

Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia i Kijowie. Pracowałem też w Polsce w szkołach średnich. Po doktora­ cie zostałem przyjęty w Centrum Języka i Kultury Polskiej w Świecie UJ. Perspektywy były długoletnie, wykonywałem swoje obowiązki su­ miennie, prowadziłem popularne wśród studentów obcokrajowców

Rozwój niezależnych mediów pozwolił na przełamanie monopolu informacyjnego. Dlatego mogliśmy oglądać w TVP, jak Adaś całuje Wojtka. Dziesięć lat temu było to niemożliwe. Zbigniew Kopczyński

2

ILUSTRACJE: VECTORSTOCK.COM

F

ranek lubił noce, w czasie których nie z oszczędności, ale dla dobra ludzkości nie zapalał światła. Siedział w wygodnym fotelu, pogrążony w absolutnej ciemności, i rozmyślał: „Należałoby usunąć ze świata wszelki kształt, bo przecież kształt to jest coś, co się nam narzuca. Odróżniając przedmioty, nasza czysta świadomość przestaje być tożsama z transcendentnym światem, bo odróżnianie dzieli świat, a to prowadzi do dyskryminacji. Najlepiej by było, żeby cała ludzkość siedziała po ciemku w domach. Wtedy osiągnęlibyśmy doskonałą równowagę i zbiorowe oświecenie. Franek wiedział, że do tego zmierza, ale też rozumiał, że nie wszyscy podzielają jego myśli. Droga, którą kroczył, była zawiła i pełna przeszkód. Ludzie często byli prymitywni, stworzeni w epoce węgla i stali, a do tego naszpikowani fałszywą wiedzą, którą czerpali z poezji i filozofii. „Wstrętne fake newsy” – tak myślał Franek o książkach, które musiał przeczytać w dzieciństwie. Teraz z dumą się chwalił, że pozbył się z domu ohydnych klasyków, zdominowanych przez chęci już wyeliminowane z publicznego życia. Udało się też wyrzucić je ze szkolnej listy lektur. Ale nie wszystko układało się po myśli Franka. Za każdym razem, gdy przychodził grudzień, zbliżał się ten dzień, który nie wiedzieć czemu niektórzy obchodzili ze specjalnym namaszczeniem. Nie mógł tego pojąć. Nawet ci, którzy podobnie jak Franek nie przywiązywali wagi do tego dnia, gromadzili się wokół stołu i składali sobie życzenia. „ Jeszcze długa droga przed nami” – pomyślał Franek, ale niespecjalnie się tym przejął, aż nagle uświadomił sobie, że jest to ten dzień. 24 grudnia. W ciemnicy otaczającej Franka rozległ się dzwonek. Franek z niechęcią podniósł się z fotela i otworzył drzwi. Jakie było jego zdumienie, kiedy w słabym świetle ulicznych latarni dostrzegł ubraną na czerwono postać z długą, białą brodą. Początkowo nie mógł jej rozpoznać, ale sam fakt napawał go obrzydzeniem. Pomyślał, że wezwie policję, ale nagle postać przemówiła: – To ja, Urszula, przyszłam, byś nie był sam. W końcu dzisiaj jest święto. Jak tylko wypowiedziała te słowa, zbladła. Wiedziała, że Franek nie toleruje słabości i że może ją to drogo kosztować; dlatego drżącym głosem dodała: – Chciałam ci podarować zielone certyfikaty. Wiesz, że można na nich zarobić. Te słowa w uszach Franka zabrzmiały przyjaźnie. Nawet je lubił. Gestem zaprosił Urszulę do swojej ciemnicy. Przeleciała jej przez głowę myśl, że jest kobietą. Ale natychmiast ją odrzuciła, bo przecież Franek nie może wiedzieć, czy jest kobietą, czy nie. A może by nawet chciała, żeby Franek wiedział, że jest kobietą, ale mu tego nie powie, bo się boi myśli Franka. Odruchowo zapaliła światło i zobaczyła na biurku małą choinkę, a pod nią grudniowe wydanie „Kuriera WNET”. Wzięła gazetę do ręki i zaczęła na głos czytać: „Politykom trzeba współczuć. Rozwiązują problemy, które sami stworzyli, wiedząc, że każde rozwiązanie, które przyjmą, powiększy tylko chaos. Udają, że kontrolują sytuację, mając świadomość, że zachowanie władzy zależy tylko od utrzymania ludzi w poczuciu permanentnego zagrożenia. Niestety wówczas często jedynym rozwiązaniem jest wojna. Przykładem polityki utrzymywania ludzi w strachu i jednocześnie poszukiwania legitymizacji dla swojej władzy jest walka ze zmianami klimatu i pan…”. – Nie czytaj dalej – powiedział Franek i zabrał Urszuli gazetę. Sam tylko rzucił okiem i przeczytał: „Autorom i Czytelnikom najlepszej i największej Niecodziennej Gazety z wdzięcznością za trud pisania i czytania składam najlepsze życzenia błogosławionych świąt Bożego Narodzenia i wiary w to, że w roku 2022 skończy się czas maskarady”. K

Radio WNET Białystok 103,9 FM Bydgoszcz 104,4 FM Łódź 106,1 FM Kraków 95,2 FM Szczecin 98,9 FM Warszawa 87,8 FM Wrocław 96,8 FM

W jednym z nich upomniałem się o pozytywny obraz polskiej kultury w podręcznikach do JPJO. Artykuł ten stał się oficjalnym powodem nie­ przedłużenia ze mną umowy o pracę po trzech latach. Dokończenie na str. 13

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

3 lutego 2022

ind. 298050

Nr 90/91


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

2

AKTUALNOŚCI

T

emat ochoczo podjęły opo­ zycyjne media i zaroiły się od komentarzy: Czy naprawdę trzeba tak ostro? Czy musi­ my strzelać? Może najpierw zapytać, o co chodzi? Może te czołgi wjecha­ ły przypadkiem, bez złych zamiarów? Dlaczego rząd nie użył środków dy­ plomatycznych, nie zwrócił się do Unii Europejskiej o pomoc w negocjacjach, tylko strzela do czołgów czym się da? Sytuacja uległa zaostrzeniu, gdy polska artyleria trafiła w autobus z cy­ wilną obsługą wojska, przypadkowo przejeżdżający w pobliżu pola walki. Podobno były tam też dzieci. A zupeł­ nym przypadkiem była tam też ekipa białoruskiej telewizji. Totalna opozycja wzniosła się na wyżyny. Patocelebryci prześcigali się w potępianiu wojska i rządzących, na wyścigi biegli z kwiatami i zniczami pod ambasady Rosji i Białorusi. Oskar­ żeniom o krew na rękach i ludobójstwo nie było końca. Czy to rzeczywiście byłoby możliwe? Obyśmy nie musieli się przekonać. Opi­ sując tę fikcję, dokonałem pewnej eks­ trapolacji, biorąc pod uwagę to, co już się wydarzyło na białoruskiej granicy i dotychczasowe zachowanie opozycji. A czy można porównywać atak czołgów z forsowaniem granicy przez bezbronnych uchodźców? Można. Prze­ de wszystkim nie są bezbronni. Mamy już kilku żołnierzy z obrażeniami po rzucanych kamieniach. Kamień też jest bronią, kamieniem też można zabić. Sprawa jest prosta: każde siłowe przekraczania granicy jest agresją, obo­ jętnie, czy to kolumna czołgów, czy tłum nachodźców. Zresztą ci nachodź­ cy sami są bronią w ręku rzeczywistego agresora. Różnica jest taka, że nikt nie ma moralnych rozterek w kwestii strze­ lania do czołgów; do uchodźców strze­ lać trudniej. I na tym polega idea woj­ ny hybrydowej. Na tym, by prowadzić działania agresywne poniżej poziomu powodującego zbrojną odpowiedź za­ atakowanego. Płynne podnoszenie tego poziomu spowoduje dezorientację za­ atakowanego, utrudni podjęcie działań obronnych, a w końcu je uniemożliwi.

No i w końcu czołgi ruszyły. Szybko przejechały pracowicie układane zasieki, poradziły sobie z budowanym murem. Wbrew jednak sceptykom i defetystom, Polacy byli przygotowani i odpowiedzieli ogniem. Test odporności pancerzy wypadł negatywnie, większość czołgów zamieniła się w słupy ognia. Z płonących wozów wyskakiwały żywe pochodnie. Wkrótce w internecie pojawiły się zdjęcia poparzonych czołgistów. Młode, szczere, słowiańskie twarze wykrzywione w grymasie bólu.

Burzliwa jesień Zbigniew Kopczyński

Obserwując reakcję opozycji i sprzyjających jej mediów, widzimy zalew niesprawdzonych informacji, półprawd i kłamstw, podręcznikowe działania sowieckiej, a teraz rosyjskiej machiny propagandowo-destrukcyjnej: orkiestry, pudła rezonansowe, agenci wpływu, pożyteczni idioci, poputczicy, wreszcie zwykli zdrajcy. Zdrajcy, bo obrona granic jest obowiązkiem pań­ stwa, a kto temu przeszkadza, jest po prostu zdrajcą. Koniec, kropka.

Tej jesieni znów wyszły na ulicę afir­ matorki zabijania dzieci, czyli siostry spod znaku błyskawicy. Długo, bo cały rok, czekały na pretekst i się doczeka­ ły, a miotane przez nie oskarżenia to kłamstwa w krystalicznie czystej postaci. „Ani jednej więcej” ofiar pisowskiego prawa – brzmi dobrze i jednoznacznie; z prawdą ma mało wspólnego. Pomińmy prawdziwość oskarżeń i przyjmujmy, że zmarła kobieta (o jej zmarłym dziecku aborcjonistki milczą)

jest ofiarą wyroku Trybunału Konsty­ tucyjnego. Musimy wtedy zauważyć, o czym milczą akolitki pani Lempart, że to właśnie „pisowskie prawo”, w cią­ gu roku jego obowiązywania uratowa­ ło życie ponad tysiąca dzieci, w tym ponad pięciu setek dziewczynek, bo tyle abortowano w Polsce z powodu wad płodu. Tak się bowiem składa, że, wbrew zaklęciom genderagitatorów, dzieci dalej rodzą się jako chłopcy lub dziewczynki, mniej więcej po połowie. Natychmiast po informacji o tra­ gicznym zgonie, choć nie podano jeszcze żadnych wyników badania jego przyczyn, konsylium błyskawic, skupiające, jak wiadomo, najlepszych fachowców ginekologii, położnictwa, prawa i w ogóle wszystkiego, orzekło autorytarnie o przyczynach, obwiniając oczywiście rządzących. Zacietrzewione siostry spod bły­ skawicy nie wspomną, że polskie prawo i wcześniej, i teraz dopuszcza możli­ wość przerwania ciąży, jeśli zagraża ona życiu i zdrowiu matki. I nie jest to „pisowskie prawo”, bo uchwalone było w czasach, gdy o PiS-ie nie śniło się nawet jego prezesowi. Dziś już wiemy, że prawdopodob­ ną przyczyną tragedii było zwlekanie z podjęciem przez lekarzy działań, by ratować zarówno matkę, jak i dziecko, bo ono było zdrowe i była pewna szansa również dla niego. Jaki był powód tej zwłoki, będą wyjaśniały odpowiednie instytucje. Być może nigdy się tego nie dowiemy. Być może lekarze zwlekali w mylnym przekonaniu, że TK zabronił jakiejkolwiek aborcji. Jeśli tak, to wina za tę śmierć obarcza w dużym stopniu właśnie siostry z błyskawicą, które od roku rozpowszechniały kłamstwo, że po wyroku TK lekarze nie będą mieli prawa ratować życia kobiet w ciąży. Być może lekarze z Pszczyny uwierzyli w te kłamstwa. Na koniec sprawa, o której woju­ jące aborcjonistki milczą jak zaklęte. To historia ich siostry z argentyńskiej Mendozy, 23-letniej Marii del Valle Gonzalez Lopez, radykalnej działacz­ ki aborcyjnej. Zmarła podczas wykony­ wania jej wymarzonej, legalnej aborcji, a bezpośrednią przyczyną zgonu była, no właśnie, sepsa. Pani Lempart & Co

nie pisną o tym słówka, bo demasku­ je to ich kłamstwa o aborcji dobrej na wszystko, bezpiecznej i ratującej życie. Połowa grudnia to tradycyjne obcho­ dy i przypominanie rocznicy wprowa­ dzenia stanu wojennego. W tym roku okrągłej, czterdziestej. Telewizja Polska wyemitowała obrzydliwe preludium tych obchodów. Obrzydliwe, bo tylko tak mogę określić zapis „świętowania” rocznicy stanu wojennego w domu jego autora. Nieźle wstawiony Adam Mich­ nik rzucający się na szyję Wojciecha Ja­ ruzelskiego, całujący go, piejący hymny

lustracja i dekomunizacja, dlaczego nie rozliczono komunistycznych zbrodni. Ważniejsza od odbudowy kraju była ścisła współpraca magdalenkowych sojuszników. A naród? Naród miał spokojnie pracować pod kierunkiem światłych elit na ich dobrobyt i nie wtrącać się. A wszystko to pod osłoną fałszu płynącego z mediów, w których mono­ pol na długie lata zagwarantowało sobie środowisko Adasia i Wojtka. Tak miało zostać na zawsze, lecz nie przewidzieli i nie docenili determinacji tych, którzy przejrzeli na oczy, a rozwój niezależ­ nych mediów, szczególnie internetu,

Rozwój niezależnych mediów, szczególnie internetu, pozwolił na przełamanie monopolu informacyjnego. I dlatego mogliśmy oglądać w telewizji publicznej, jak Adaś całuje Wojtka. Dziesięć lat temu było to niemożliwe. na jego cześć, podczas gdy za oknami demonstranci modlili się za ofiary to­ warzysza generała. Trudno o trafniejsze podsumowanie minionych czterdzie­ stu lat. To takie symboliczne plucie na groby ofiar, cyniczne szydzenie z ludzi, którzy dla ideałów poświęcili swoje ży­ cie, zdrowie, kariery. Ludzi, dla których przez lata Adam Michnik był niekwe­ stionowanym liderem, przewodnikiem w walce z komuną. I tenże Adam Mich­ nik sławi patriotyzm sowieckiej mario­ netki, chwali go jako łagodnego kata – „Tylko 14 ofiar śmiertelnych”, co jest wierutnym kłamstwem i Michnik do­ brze o tym wie. Jednym słowem: niech naiwniacy stoją tam na mrozie, klepią te swoje pacierze, śpiewają o zielonej wronie, a Adaś z Wojtkiem nalewecz­ kę i buzi. Jeśli ktoś miał wątpliwości, zoba­ czył, że zdrada elity solidarnościowej (a ściślej, jej części) i zbratanie się z ko­ munistami to nie wymysły chorych teorii spiskowych, lecz rzeczywistość. Wylewność Adasia wobec Wojtka le­ piej niż opasłe opracowania pokaza­ ła, dlaczego blokowane były w Polsce

pozwolił na przełamanie monopolu informacyjnego. I dlatego mogliśmy oglądać w telewizji publicznej, jak Adaś całuje Wojtka. Dziesięć lat temu było to niemożliwe. I byłby to optymistyczny morał o zwycięstwie prawdy nad kłamstwem, gdyby nie to, że trwało to tak długo. Tak długo, że dla wielu to kłamstwo stało się prawdą. Straconych dziesięcioleci na­ prawić nie sposób. A fałsz dalej płynie z wielu mediów i wielu Polaków daje się ogłupiać. Nie przypadkiem znowu środowiska lewicowe usiłują, częścio­ wo skutecznie, wprowadzać cenzurę pod pięknie brzmiącym hasłem walki z nienawiścią. Z jaką więc nadzieją patrzeć mamy w nadchodzący rok? Czego życzy sobie życzyć przy łamaniu opłatków? Nadzie­ ję zawsze trzeba mieć. Nasza historia dowiodła, że z wielu opresji i sytuacji bez wyjścia wyjść jednak zdołaliśmy. A życzmy sobie zdolności wytrwania w prawdzie i zdolności oddzielania ziaren od plew, prawdy od kłamstwa. Młodzież uczmy logiki, to naprawdę pomaga. K

POŻEGNANIE

lekarza, który stwierdził, że tym, którzy się nie zaszczepili, powinno się odma­ wiać leczenia. Lekarze, jak wszyscy ludzie, dzielą się na bardziej i mniej przestraszonych. Rzeczona pani doktor należy najwy­ raźniej do tych mocniej przerażonych. Pytanie tylko, w jakim celu siedziała w gabinecie? I jakim cudem wybrała swój zawód? Można jej samoobrończą reakcję na przeziębionego pacjenta rozszerzyć: jakim prawem oczekuje się od lekarzy, że będą zbliżać się, a nawet dotykać chorych, a szczególnie chorych zakaź­ nie? Przecież lekarz też człowiek i może zachorować. Co sobie taki chory myśli? Naraża przecież lekarza na niebezpie­ czeństwo. Pamiętam szkolenie z pierwszej

Przychodzi do lekarza… Magdalena Słoniowska

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

wyciągniętej ręki, na koniec stwier­ dziła: nie ma pan żadnego zapalenia. Po czym wybiegła z gabinetu i z krzykiem skarciła rejestratorki, że ośmieliły się zapisać na wizytę pacjenta, który może zarażać.

Skoro społeczeństwo jakoś sobie radzi bez osobistych spotkań z lekarzami pierwszego kontaktu – to mamy doskonały sprawdzian tego, jaka część zorganizowanej służby zdrowia jest zbędna. Historia nie jest zmyślona. Opisa­ łam sytuację, której uczestnikiem był mój syn. Znam przypadki, że lekarze nie chcą przyjmować w gabinetach osób niezaszczepionych (przeciw covido­ wi, oczywiście), a nawet wypowiedź

pomocy, jakie parę lat temu odbywa­ łam. Naczelną zasadą przed przystąpie­ niem do ratowania drugiego człowieka było tam: sprawdź, czy ci nic nie grozi. Na przykład masz prawo zakładać, że ofiara wypadku może być chora zakaź­ nie i przenieść tę chorobę na ciebie.

Wspomnienie o Bartku Zmarł 32-letni Bartłomiej Marjanowski. Urodził się 26.07.1989 r. w Bytomiu. Ukończył liceum ogólnokształcące i kontynuował naukę w szkole policealnej o kierunku elektrycznym. Już jako nastolatek jeździł jako asystent kierownika produkcji z ekipami telewizyjnymi realizującymi filmy dokumentalne jego matki Jadwigi Chmielowskiej. Zaangażowany w jej pracę, także tę będącą kontynuacją działalności Działu Wschodniego Solidarności Walczącej, towarzyszył jej podczas jej podróży na Litwę, Łotwę i do Estonii, m.in. na obchody 1000-lecia Litwy.

Bartek z mamą Jadwigą Chmielowską na obchodach 1000-lecia Litwy

Od początku istnienia „Kuriera WNET” zajmował się jego kolportażem i promocją na Śląsku. Nie zdążył założyć własnej rodziny. Do końca życia mieszkał z matką. Był człowiekiem niezwykle wrażliwym, troskliwym i opiekuńczym. W potrzebie spieszył z pomocą ludziom i zwierzętom. Zawsze miał w domu co najmniej jednego zwierzęcego „pupila” – psa, koty, ptaki, żółwia… Bartek zmarł na covid 7 grudnia br. w Bytomiu, po krótkim i gwałtownym przebiegu choroby. 13 grudnia odbyło się nabożeństwo żałobne, po którym nastąpiła kremacja ciała. Złożenie urny z prochami do grobu rodzinnego na cmentarzu w Sosnowcu odbędzie się w późniejszym terminie, po powrocie do zdrowia matki Bartka, Jadwigi Chmielowskiej. Jadwidze Chmielowskiej, redaktor naczelnej „Kuriera Śląskiego”, a także jego bratu Tomaszowi składamy najszczersze kondolencje. Wszystkich Czytelników prosimy o modlitwę za Zmarłego i jego najbliższych. Redakcja „Kuriera WNET” i Radia WNET

Nr 90/91 · GRUDZIEŃ 2O21 – STYCZEŃ 2O22  ISSN 2300-6641 · Warszawa 18.12.2021 r. · Nakład globalny 10 000 egz. · Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

· Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński · Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska · Libero i wydawca Lech R. Rustecki · S tała współpraca Jan Bogatko, Dariusz Brożyniak, Adam Gniewecki, Jan Martini, Zbigniew Kopczyński, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Andrzej Świdlicki , Tomasz W. Wybranowski, ks. Zygmunt Zieliński · Projekt i skład Wojciech Sobolewski · Reklama reklama@radiownet.pl · Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl · Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

· Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl · Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

K

aszlał i miał katar, więc kil­ ka dni wcześniej kupił sobie test w aptece, żeby spraw­ dzić, czy to nie covid. Test wypadł negatywnie. Przychodzi więc facet do lekarza. Stanął w drzwiach i niestety zakaszlał. – Kto pana tutaj wpuścił?! Jak pan się tutaj znalazł?! Przecież pan jest chory! – Tak, pani doktor, wiem, że je­ stem chory i dlatego przyszedłem po poradę lekarską. – Ale pan zaraża! Pan stwarza za­ grożenie! Pan jest nieodpowiedzialny! To może być covid! – Zrobiłem dwa dni temu test i wy­ padł negatywnie. – A zaszczepił się pan? – Tak, tydzień temu. – O, ja znam takich! Są takie przy­ chodnie i lekarze, którzy się umawiają między sobą i wydają fikcyjne zaświad­ czenia o szczepieniach. – Nie wiem, na jakiej podstawie oskarża mnie pani o przestępstwo, ale ja jestem chory i potrzebuję porady lekarskiej. Proszę mnie zbadać. Lekarka niechętnie pozwoliła pac­ jentowi wejść do gabinetu. Odwraca­ jąc twarz, dotknęła go parę razy ste­ toskopem na odległość jak najdalej

Wobec tego nie jesteś zobowiązany do udzielenia pomocy, najwyżej łaskawie zadzwonisz po pogotowie. Czyżby ta zasada, w miarę racjonalna w stosunku do osób nieobeznanych z medycyną, obowiązywała również lekarzy? Po co w takim razie jakiekolwiek przychodnie z lekarzami pierwszego kontaktu? Od zawsze z lekką kpiną i niezadowoleniem pisało się i mówi­ ło o korytarzach pełnych czekających na przyjęcie w gabinetach, kaszlących, kichających i dotkniętych innymi, mo­ że zakaźnymi chorobami pacjentów. Tak po prostu było i świat jakoś nie miał prawa się zawalić. Zapomnieliśmy już, że kiedyś nie było przychodni, tylko lekarze odwie­ dzali chorych pacjentów w miejscu ich zamieszkania – co było i zdrowsze, i lo­ giczne. Od dziesięcioleci jest oczywiste, że chorzy muszą wyczekiwać pod gabi­ netami na badanie i diagnozę, i nikomu nie przyszło do głowy to kwestionować, choć przecież to jest dopiero sytuacja zagrożenia epidemiologicznego. Dziś pacjenci nie mają nawet prawa pójść do przychodni, bo narażą lekarza. W takim razie przychodnie naj­ lepiej zamknąć, i to nie tylko na okres pandemii. Bo skoro społeczeństwo ja­ koś sobie radzi bez osobistych spotkań z lekarzami pierwszego kontaktu – to mamy doskonały sprawdzian tego, jaka część zorganizowanej służby zdrowia jest zbędna. I tę część zlikwidujmy. Jaka oszczędność! Od razu składka zdro­ wotna się zmniejszy, i mniej pieniędzy z budżetu trzeba będzie przeznaczać na resort zdrowia… Albo to, co szło na niepotrzebne przychodnie, dosta­ ną szpitale. Zostaną tylko dyżurni przy telefo­ nach do stawiania diagnoz na odległość i wypisywania recept. A jak ktoś umrze, zawsze będzie można powiedzieć, że się nie zaszczepił na covid. A jeśli mó­ wił, że się zaszczepił, to na pewno miał zaświadczenie za łapówkę od tych, „co się umówili”. K

FOT. P. HLEBOWICZ

Tym razem facet, nie baba. Ma katar i męczący kaszel. Zapisał się do przychodni (niepublicznej, w ramach pakietu w umowie o pracę) telefonicznie, wyznaczono mu termin. Tydzień przed wizytą zaszczepił się na covid, bo musiał lecieć w delegację do Holandii, a tam bez szczepienia ani rusz.


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

P

an Minister Castaner w wywiadzie dla Radia Europe I określił program Zemmoura jako anachroniczny. – Zemmour ożywia nostalgię za Francją, której nigdy nie było – powiedział. – Przewodniczący grupy poselskiej En Marche najwyraźniej adresował swoją wypowiedź do elektoratu bardzo młodego i niewykształconego. Codziennie rodzi się nowy jeleń i ten jeleń noworodek jest najłatwiejszy do otumanienia, gdyż ani nie wie, o czym mowa, z własnego doświadczenia, ani z nauki w fabryce kretynów, jak nazywają publicyści szkołę francuską. Francja, o jakiej mówi Zemmour, ISTNIAŁA. JA JĄ WIDZIAŁEM, ją – a raczej jej agonię przed czterdziestu laty. Świeżo ukonstytuowany rząd nieboszczyka Mitterranda robił wszystko, aby zatrzeć jej ślady. Był złożony z rewolucyjnie nastrojonych przedstawicieli bogatej, młodej burżuazji: Fabius – syn i bratanek antykwariuszy-miliarderów, Jack Lang – potomek bogatych przemysłowców, Strauss-Kahn – z milionerskiej rodziny – fundatorów Centrum Żydowskiego w Paryżu, Robert Badinter, ożeniony z Rotszyldówną; Jacques Attali, François Holland, Segolene Royal itd., itd. – śmietanka lewicowej burżuazji. Głównym obiektem ataku była Francja chrześcijańska. Mówiono jeszcze po francusku, chociaż zapowiedzi nowego już zaczęły się pojawiać w zmienionym słownictwie. Nie wolno było nazywać wroga czasów wojny Niemcami; należało mówić: naziści. Zamiast komuniści – stalinowcy. Zbrodnie komunizmu – 60 milionów ofiar, to błędy i wypaczenia, a w żadnym wypadku zbrodnie przeciwko ludzkości. Kaleka – niepełnosprawny; itd., itd. – wszyscy to znają. Później oczyszczono język z trefnych słów. Jednym z synonimów języka francuskiego na określenie skąpca jest juif – żyd. W 1990 roku cały nakład słownika języka francuskiego Larousse’a poszedł na przemiał z powodu tego jednego słowa. Wycofano książki z księgarń, a także egzemplarze już sprzedane z bibliotek. Na punkcie francuszczyzny socjaliści byli nieprzejednani. Po ukonstytuowaniu

Unii Europejskiej język zaczęto naginać do ideologii gender, z zastosowaniem obowiązkowym także w Polsce – (pani ministra itd.). Jednocześnie na benefis wyborcy kolorowego rozpętano hecę pisania historii na nowo. Francja padła na kolana, bijąc się w piersi za swoją przeszłość kolonialną. Zabroniono słowa ‘negre’ i innych terminów przypominających niewolnictwo Afrykańczyków. Nie wolno mówić, że prezydent ma negrów literackich, którzy mu piszą jego przemówienia. Zakazuje się mówienia „czarna owca”, żeby nie urazić ludzi czarnych. Zamiataczy i śmieciarzy nazwano technikami czystości, ale i to nie wystarczyło – stali się „ambasadorami porządku”. Więc nie na śmietniku, tylko w ambasadzie. Mity tworzyli ludzie nie tylko złej wiary, ale prawdopodobnie ignoranci nie znający tematu. To przecież nie Europejczycy wprowadzili niewolnictwo w Afryce, ale lokalni władcy, kacykowie okrutni i prymitywni, gdyż bez względu na wszelkie szlachetne i wzniosłe bajki, które na temat obcych kultur wymyślili antropolodzy – były to ludy prymitywne i dzikie, które nie stworzyły żadnej cywilizacji, otaczały czcią dzikie zwierzęta i drzewa, i pożerały się nawzajem. Minister C. potępia wstecznego i reakcyjnego Z. w imię postępu. – Jego program byłby dobry w latach osiemdziesiątych – mówi. – Podczas gdy nasz jest na dzisiaj, tzn. nowoczesny i postępowy. Żadne pojęcie w dwudziestym wieku nie zostało skompromitowane bardziej doszczętnie jak pojęcie postępu. Trzydzieści lat temu bywały jeszcze bary, bistra, hotele o nazwie Progresse – Postęp. Ale już wtedy trzeba było ich szukać na odległych przedmieściach Paryża. Były to zakłady podejrzane, nędzne, obskurne – wymierający świadkowie dawnego entuzjazmu. Gdyż progresistą, postępowcem można było, a nawet należało być sto lat temu. Pomyślmy, za życia jednego pokolenia świat zmienił się nie do

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Pała postępu Po Nowym roku, po objęciu przez Francję kierownictwa Unii Europejskiej, program francuskiego prezydenta stanie się jej programem, jeżeli nie jest już nim od dawna. Jaki to program, trudno powiedzieć wprost. Trzeba odwołać się do projektu Eryka Zemmoura, którego Macron jest przeciwieństwem. poznania. Zaledwie w ciągu trzydziestu lat pojawiły się radio, samochód, samolot, telefon. Jak tu nie popaść w entuzjazm dla postępu. Wielki Kryzys 1929 roku starł uśmiech ze wszystkich twarzy. Mimo podziwu dla wynalazków, w lutym 1934 roku trzeba było strzelać do głodnych robotników na placu Concorde. Byli ranni i byli zabici. Ale na postęp wciąż jeszcze można było naród nabrać. Nie było co dać głodującym – kasy państwa świeciły pustkami, ale co szkodziło obiecać? W Paryżu w 1937 roku zwiedzający wystawę wszechświatową, naprędce zorganizowaną, mogli nasycić głód widokiem cudów techniki i odzyskać wiarę w przyszłość dzięki

wizji postępu. Nad terenem wystawowym górowały swastyka, sierp i młot – godła państw najdalej zaawansowanych w przyszłości. Rękojmię szczęścia, dobrobytu i spokoju gwarantowały narodowi ogromne pawilony tych państw – hitlerowski i sowiecki. Podziwiano ogromną mapę Związku Rad, na której miasta oznaczono drogimi kamieniami: mniejsze – rubinami, szafirami, szmaragdami, duże – brylantami jak jaja. Postęp nie ma ceny. Opowiadał mi o tym przed laty sam wykonawca tej mapy – pan Winogradow, ojciec znanej tancerki Małgorzaty Potockiej. W tym samym roku 1937 w Rosji trwały okrutne procesy stalinowskie, ludzi mordowano tysiącami, a mało

wówczas znany funkcjonariusz partyjny Chruszczow mówił o przodującym kraju świata i o „ przewodniku ludzkości postępowej”, o Stalinie. „Towariszcz Stalin – woschod progressiwnowo czełowieczestwa”. Termin przylgnął na stałe do komunizmu. Francuska Partia Komunistyczna, ginąc z wycieńczenia, ustami ostatnich swoich członków szeptała „progresse”. Ale po upadku muru berlińskiego, rozpadzie Związku Rad, ujawnieniu zbrodni sowieckich myślałem, że państwo postępu nigdy już nie powróci. I oto trup postępu znowu wyłazi z szafy, przemawiając do nas właściwym sobie językiem progresywnym. Tym razem w kostiumie Unii Europejskiej. Kułak, ciemnogród… To już nie ten etap. Ale podobnie jak w Rosji stalinowskiej, chociaż z innych powodów, zabrania się używać słów ‘pan’ i ‘pani’; nie ze względów klasowych, ale z uwagi na gender, gdyż te słowa wskazują różnicę płci. Nie ojciec, nie matka, ale rodzic. Nie wolno mówić: obywatel. Aby nie urazić tych, co obywatelstwa jeszcze nie mają. W Ameryce, która przejęła pałeczkę postępu po nieboszczyku Związku Radzieckim – należałoby nawet powiedzieć pałę postępu, nie pałeczkę – a więc w Ameryce nie wolno już mówić „kobieta w ciąży”. Szczegóły tej nowomowy słuchacze zainteresowani znajdą bez trudu gdzie indziej, mnie tylko nasuwa się pytanie natury ogólnej. W początkach konfliktu na granicy z Białorusią Unia Europejska występowała z krytyką wobec polskiej obrony granic. Wcześniej Unia Europejska zakupiła za miliard dwieście milionów euro bezwartościowy lek amerykańskiej firmy Gilead. Jeszcze wcześniej prezydent Unii Juncker ostro potępiał polską politykę wewnętrzną, jednocześnie inny prezydent – Barroso po zakończeniu kadencji w Unii z dnia na dzień został dyrektorem banku amerykańskiego Goldman-Sachs. Czy należy rozumieć,

K

iedy były wybory parlamentarne między Renem a Odrą i Nysą, chyba wszyscy już zapomnieli. Partie SPD, Zielonych i Liberałów miesiącami uzgadniały cele nowo utworzonej koalicji rządowej. Wynikiem tych rozmów jest dokument liczący 178 stron druku. Dobra wiadomość dla rządzących: chyba nikt go nie przeczyta. A co za tym idzie, nie będzie stawiać niewygodnych pytań. Teraz wiadomo urzędowo, kto jest nową Merkel. A Angela z domu Kasner (po zmianie nazwiska z Kazmierczak przez jej ojca) rządziła w Niemczech całą epokę. Nieprzypadkowo na liście The World’s 100 Most Powerful Women magazynu „Forbes” Mary Ellen Egan, jej autorka, zamieściła Angelę Merkel na miejscu pierwszym niemal nieprzerwanie w czasach jej urzędowania (w 2010 r. wyparła ją dziś niemal zapomniana Michelle Obama). Uważano ją za faktycznego przywódcę Unii Europejskiej. Chyba żadna cyganka nie wywróży dzisiaj Olafowi Scholzowi, „nowej Merkel”, aż takiej władzy. Nowy, lewicowy rząd w Niemczech nie stanowi dla nikogo zaskoczenia. Obserwatorzy sceny politycznej w Berlinie od dawna postrzegali upadek tego, co zostało z niemieckiej chadecji. CDU/CSU, dryfująca coraz bardziej na lewo, nie mogła konkurować z oryginałem, jak to trafnie określił Martin Schulz z SPD, gwiazda jednego sezonu o nieposkromionym politycznym apetycie. I już witał się z gąską, już marzył się mu fotel kanclerza, jak się potknął i przepadł niemal bez wieści. CDU/CSU (siostrom Sisters niemieckiej sceny politycznej) to już nie pomogło, AfD też zrobiła swoje, natomiast wydawałoby się przegrana SPD podniosła się z mar. Jak nigdy wybory do Bundestagu trzymały do końca w napięciu. Także skrajnie lewicowa partia Bündnis 90/Die Grünen miała wielki apetyt na fotel kanclerza. Ale te marzenia „na ten moment”, jak mówią Nowopolacy, nie spełniły się. Annalena Baerbock w fotelu kanclerza nie zasiadła; musiała zadowolić się dość wygodnym wprawdzie, ale tylko krzesłem, mianowicie szefa dyplomacji. Może kilka słów o Bündnis 90, elemencie składowym niemieckich Zielonych. Co to takiego? Geneza tego elementu ruchu eko-antyatomowego

sięga lat nieboszczki NRD. Bündnis 90 było zrzeszeniem tzw. ruchów obywatelskich i grup opozycji antykomunistycznej w NRD. Powstało w okresie przełomu i tzw. pokojowej rewolucji w lutym 1990 r. We wrześniu następnego roku przekształciło się w partię polityczną, a tę wchłonęli Zieloni w maju 1993. Operacji tej towarzyszyły protesty ze strony dawnych wiodących enerdowskich opozycjonistów, np. Wolfganga Teplina. Oczywiście Bündnis 90 było infiltrowane przez enerdowski odpowiednik SB, czyli Stasi. Najbardziej prominentni przedstawiciele Stasi w szeregach tej partii to Klaus Richter i Henry Schramm, zdekonspirowani i zmuszeni do odejścia. W sumie Niemcy lepiej poradzili sobie z ubeckim balastem niż Polacy, dotyczy to nie tylko partii politycznych, ale i sądownictwa, prokuratury, wywiadu, wojska, dyplomacji i oświaty. Nie było okrągłego stołu! Ale wracajmy do przyszłości: kanclerz, Olaf Scholz (z SPD), i szefowa dyplomacji, Annalena Baerbock (Bündnis/ Zieloni) zaraz po objęciu urzędów wybrali się w tradycyjną już pielgrzymkę do trzech stolic: Paryża, Brukseli i Warszawy. W Warszawie zaproponowali „pomoc humanitarną dla migrantów na granicy z Białorusią”. Dlaczego nie korytarz powietrzny Mińsk–Berlin? Mimo presji na Polexit, Unia Europejska, zwana błędnie „Europą”, wolałaby zachować Polskę w Unii Europejskiej przekształcanej w kierunku superpaństwa, niż pozbyć się kury niosącej złote jajka. Ale już pierwsze wypowiedzi nowych niemieckich liderów, zarówno kanclerza, jak i szefowej dyplomacji, wskazują na pragnienie zmiany rządu w Warszawie. Nadal największą nadzieją Berlina jest Tusk. Dla tutejszych mediów takimi nadziejami byli stosunkowo niedawno Palikot, Petru czy Biedroń. Zwłaszcza Palikot! Tusk jest nadzieją tym większą, że jego ostry skręt w lewo jest także po myśli i na rękę nowemu rządowi w Berlinie.

Lewicowy tygodnik „Die Zeit” zamieścił nie tak dawno temu wywiad z Kristiną Lunz, aktywistką i współzałożycielką Centre for Feminist Foreign Policy (CFFP). Lunz była doradcą berlińskiego MSZ i pod jego patronatem zorganizowała międzynarodowy network kobiet Unidas. Nadchodzi matriarchat! Poczytamy o tym w jej książce, jaka wyjdzie w przyszłym roku pod tytułem: Przyszłość polityki zagranicznej jest feministyczna. W rozmowie na łamach „Die Zeit” Lunz stwierdza: „Annalena Baerbock to wielki zysk”. Nowa koalicja rządząca w Niemczech chce, by polityka zagraniczna była „bardziej feministyczna”. Na czym to ma polegać, chcę się dowiedzieć z „Die Zeit”. Mam taki zwyczaj, że zanim przystąpię do lektury materiału prasowego w sieci,

J

a

n

B

o

przeglądam zamieszczone pod nim komentarze czytelników. Tymczasem… redakcja skasowała wiele głosów krytycznych jako nie odpowiadających linii pisma. Szkoda. Dyskusji nie ma. Jak u lewicy. Dlaczego Annalena Baerbock to wielki zysk, z artykułu się nie dowiedziałem. Slogany („kobiety bardziej cierpią na wojnie od mężczyzn”) nie zastąpią merytorycznej treści. Kiedy piszę ten felieton, Annalena Baerbock wyjechała już z Warszawy, lekko poirytowana, rzecz jasna, ale stolica Polski to nie Bruksela. W Warszawie wylądował właśnie samolot z kanclerzem Olafem Scholzem; gościa, który przybył do Polski w grudniowe popołudnie „z przyjacielską wizytą”, jak informuje stacja telewizyjna ZDF, powitał premier Mateusz Morawiecki

g

a t k o

Niemcy mają rząd! To dobra wiadomość: paraliż władzy w Niemczech zakończony! Po wielu tygodniach „nierządu” lewica z listkiem figowym objęła ster rządów w Berlinie.

z honorami wojskowymi. Napięcie czuje się w powietrzu. ZDF podkreśla, że kanclerz Scholz poruszy w Warszawie, jak informuje nie wymieniony z nazwiska rzecznik rządu w Berlinie, przede wszystkim kwestie bilateralne, europejskie i międzynarodowe. Scholz chce także – podaje ZDF – poruszyć sprawę sporu między Polską a UE w zakresie kwestii praworządności. Niemieckie media podkreślają, że podróż kanclerza do Warszawy przypada w 30. rocznicę traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Scholz pokreślił, że jego wizyta ma przede wszystkim charakter „wizyty przyjaźni u zaprzyjaźnionego narodu”. Kanclerz odwiedził w piątek (w dwa dni po objęciu urzędu) Paryż i następnie Brukselę. Francja tradycyjnie jest pierwszym celem podróży nowego kanclerza Niemiec. Swego czasu istniały, później zarzucone, plany utworzenia Frankogermanii, ze wspólnymi paszportami, władzami i tak dalej. Teraz kanclerz Scholz stawia na stany zjednoczone Europy, ale zapewne nie będzie to tematem jego rozmów z Morawieckim. Polska, jako drugi co do wielkości sąsiad Niemiec, zajmuje czołowe miejsce w harmonogramach wizyt niemieckich polityków. ZDF podaje, że „narodowo-konserwatywny” rząd PiS od lat reorganizuje wymiar sprawiedliwości, co wywołało spór z Komisją UE. Stacja telewizyjna nie wspomina jednak o tym, a wypadałoby, że reformy wymiaru sprawiedliwości w NRD polegały na jego całkowitej likwidacji. Informując o „wizycie przyjaźni” ZDF nie rezygnuje z ataków na reformy, przeprowadzane w Polsce mozolnie i z wielkim trudem. Przypomina, że partie koalicji SPD-Zieloni-FDP ustaliły w swej umowie koalicyjnej, że opowiadają się za taką Unią Europejską, która broni swych (nie wymienionych jednak z nazwy) wartości oraz praworządności zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Co więcej

że powołany do obrony interesów Europy, dbał wcześniej o obce interesy? Przed nim europejski komisarz rolnictwa został wyrzucony po tym, jak się okazało, że działał na korzyść rolnictwa, ale amerykańskiego. Mimo wszystko twierdzenie, że zarząd Unii działa bez żadnej kontroli, że robi, co chce, nie jest ścisłe. Rachunki Unii kontroluje starannie Europejski Trybunał Rozrachunkowy – CCE, odpowiednik polskiego NIK-u. Niestety, jak się okazało, kontroluje tylko w teorii. Od pierwszych dni grudnia w Brukseli zapanowało osłupienie. Zapadł wyrok w procesie Karela Pinxtena. Jeden z członków CEE, powołany do wykrywania korupcji innych, sam był dotknięty tą powszechną zarazą. Były belgijski minister rolnictwa fundował sobie egzotyczne podróże, licznie uczęszczane ubawy, używał samochodu służbowego do celów prywatnych, a co więcej, w czasie trwania swego mandatu kontynuował działalność polityczną, co jest surowo wzbronione. Szkody są oficjalnie liczone na pół miliona euro. Gdybyż chodziło tylko o niego! Cały trybunał rozrachunkowy jest zgangrenowany. Wielki dziennik „Liberation” (po zmianie dyrekcji!) pisze o „prawdziwym systemie handlu wpływami i konfliktu interesów” (2 XII). Zdaje się, większe jeszcze wrażenie niż w Brukseli afera wywarła w Berlinie: obecny prezes trybunału CCE jest w istocie jednym z szefów CDU – partii Angeli Merkel. We Francji nie mówi się o aferze publicznie, co nie znaczy, aby nie huczało w korytarzach ministerialnych w tym okresie kampanii prezydenckiej. Prawica to wykorzysta! Populiści! Dobrze poinformowani komentatorzy są zdania, że w swoich wystąpieniach publicznych prezydent Macron, niegdyś zażarty europeista, obecnie będzie raczej unikał mówienia o Europie. Unia Europejska nie jest dobrym argumentem w kampanii prezydenckiej. Po ostatnich nakazach dotyczących słownictwa musi nasunąć się pytanie: skąd, z jakiej filozofii wynika antycywilizacyjna i w skutkach antyeuropejska misja Unii Europejskiej. Nakaz językowy został uchylony, ale ślad, ślad pozostanie. K

– opowiada się ona za rozwinięciem UE w kierunku federalnego państwa europejskiego. A to – podaje ZDF – spotkało się z ostrą krytyką w obozie rządzącym w Polsce. Jak wiemy, były już próby utworzenia europejskiego państwa federalnego, napisano nawet jego konstytucję, Jednakże na szczęście nic z tego nie wyszło (głównie wskutek sprzeciwu… Francji i Holandii). Teraz eurokraci nie powtórzą błędu z jakimiś tam demokratycznymi mrzonkami i darują sobie referendum, przez które wówczas przepadli. Decyzję podejmą „światli Europejczycy”, czyli UE sama, nie pytając się o zdanie obywateli. No i przed kanclerzem Schulzem jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia, mianowicie żądanie reparacji ze strony Warszawy pod adresem Berlina. ZDF zwraca uwagę, że rząd Polski podkreślił raz jeszcze żądanie odszkodowania od Niemiec za lata II wojny światowej: „Oczekujemy od nowego rządu Niemiec gotowości do wykazania odpowiedzialności także w formie rozmów na temat rekompensat i odszkodowania”. Lista jest długa: obejmuje bowiem odszkodowania za dobra kultury, dzieła sztuki, archiwa i biblioteki. ZDF zwraca uwagę, że dla rządu Niemiec sprawa jest zamknięta. Powołuje się on teraz – a to nowość – na traktat dwa plus cztery z roku 1990, aczkolwiek brak pod nim podpisu Polski. Dyskusja na ten temat w Niemczech się już się jednak rozpoczęła i nie da się jej ukręcić karku. Nawet jeśli podejmuje się próby jej rozwodnienia, co widać na przykład w wywiadzie niemieckiego historyka, Stephana Lehnstaedta: „Trzeba rozmawiać o indywidualnym zadośćuczynieniu. Nie mówię o narodowych reparacjach, lecz o indywidualnym zadośćuczynieniu. Chodzi o osoby, które przeżyły prześladowania nazistowskie – obozy, wysiedlenia i inne represje”. 13 grudnia 1939 roku Niemcy weszli do mieszkania moich rodziców przy ul. Bednarskiej w Łodzi podczas obiadu. Dali im pół godziny na opuszczenie domu. Rodzice spakowali do walizki ciepłe ubrania dla siebie i mego starszego brata. Z obozu na Radogoszczy wywieziono ich w Staszowskie w połowie lutego 1940 r. w bydlęcym wagonie. Rok później z majątku wypędzono moją Babkę. Jej miejsce zajął niemiecki Treuhänder. Nikt z nich już nie żyje. Co za oszczędność! K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

4

MEDIA W ostatnich miesiącach roku jedną z najważniejszych spraw, która zajmuje nasze środowisko, jest oczywiście kwestia obecności dziennikarzy w strefie przygranicznej z Białorusią. Od początku wywołanego przez białoruskie służby specjalne konfliktu Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich podchodziło do tego tematu z ostrożnością, mając na względzie przede wszystkim bezpieczeństwo uczestników wydarzeń po obu stronach granicy.

Wolność słowa AD 2021

listopad Jolanta Hajdasz

C

hyba nas wszystkich zszo­ kowały zdjęcia tłumów mi­ grantów atakujących naszą granicę z Białorusią. Armia młodych mężczyzn idących w kierunku naszego kraju budziła grozę, bo dla każ­ dego myślącego człowieka było jasne, iż nie jest to grupa zwykłych ludzi, którzy uciekają przed niebezpieczeństwem, tylko agresywny tłum, przed którym naprawdę trudno jest się bronić. Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z rosyjską wojną hybrydową, w której ci niedoszli pseudouchodźcy i białoruskie państwo są narzędziami, a Kreml stosuje nowe i nieznane wcześ­ niej środki oddziaływania na przeciw­ nika. W tej wojnie hybrydowej pierw­ szoplanową rolę odgrywają media. To one kształtują opinię publiczną, ogrom­ nie ważną szczególnie w państwach o ustroju demokratycznym, bo przecież władza polityczna zależy od nastrojów społecznych praktycznie w bezpośred­ ni sposób. W sytuacji, gdy na granicy prowokacja goni prowokację, dominu­ jące znaczenie ma to, czy przekaz, który

towarzyszy medialnym doniesieniom, ilustrowany jest zdjęciem płaczącego dziecka, dziewczynki z kotem na rę­ kach, zmarzniętych chłopaków śpią­ cych na gołej ziemi w ciemnym lesie, czy też pokazujemy coś więcej – np. mężczyznę, który w celu udramatyzo­ wania zdjęcia dmucha dymem papie­ rosowym w oczy chłopca, by zaczęły łzawić, albo dziennikarzy rzucających dzieciom migrantów cukierki, by uzys­ kać bardziej efektowne ujęcia. Warto przy tym zwrócić uwagę na powielane na masową skalę przez nie­ które mainstreamowe media w naszym kraju fake’owe przekazy z rosyjskich i bia­ łoruskich portali, by zdać sobie sprawę z tego, że V kolumna to jak najbardziej aktualne zjawisko. Trzeba więc zgodzić się na czasowe ograniczenia swobody działania dziennikarzy w pasie przygra­ nicznym z Białorusią poprzez akcepta­ cję akredytacji. Tak jest bezpieczniej dla wszystkich. I tych. co tworzą przekazy, i tych. którzy je odbierają. Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

WYBRANE SPRAWY Z DZIAŁALNOŚCI CMWP SDP

4 listopada Apel ZG SDP w sprawie pracy dziennikarzy w strefie stanu wyjątkowego 4 listopada Zarząd Główny SDP przyjął uchwałę, w której zwrócił się z apelem do władz RP o umożliwienie akredy­ towanym dziennikarzom obecności w strefie stanu wyjątkowego. W apelu czytamy m.in.: „świadomi niebezpie­ czeństwa wynikającego ze stanu wojny hybrydowej na granicy polsko-biało­ ruskiej inspirowanej przez reżim Alek­ sandra Łukaszenki, apelujemy do władz RP o umożliwienie obecności akredy­ towanych dziennikarzy w miejscach konfliktu i udzielenie im wszelkiej po­ mocy w wykonywaniu dziennikarskich obowiązków”. Zarząd Główny jedno­ cześnie przypomniał, iż umożliwie­ nie pracy dziennikarzy w miejscach wszelkich wydarzeń i konfliktów, w tym konfliktów o charakterze wojennym, jest obowiązkiem przedstawicieli władz demokratycznego państwa, zgodnie z aktami prawa międzynarodowego, w tym z Europejską Konwencją Praw Człowieka, do których przestrzegania zobowiązała się państwo polskie. Akredytacje na wyjazdy dziennika­ rzy do strefy przygranicznej z Białoru­ sią wydawane są od 1 grudnia 2021 r.

Poseł Borys Budka zarzuca redakto­ rowi Tomaszowi Sakiewiczowi na­ ruszenie dóbr osobistych. Poseł po­ czuł się urażony okładką tygodnika „Gazeta Polska” z 10 listopada 2020 roku z jego wizerunkiem. „Oni roz­ nieśli zarazę i śmierć” – głosi tytuł na tej okładce, ilustrowanej zdjęciami m.in. ówczesnego szefa PO. „Po wiel­ kich protestach zwolenników abor­ cji na życzenie, drastycznie wzrosła liczba zarażonych koronawirusem” – wyjaśnia redakcja kontekst okład­ ki wewnątrz numeru tygodnika. Bo­ rys Budka domaga się przeprosin na okładce „Gazety Polskiej”, jak również

Kamil Różalski, operator TVN w latach 1998–2020, od 2013 r. zatrudniony na tzw. umowie śmieciowej, jak ponad 1800 osób, co potwierdziła kontrola GIP

tzw. umów śmieciowych, jakie zmuszo­ ny był on podpisać, w umowy o pra­ cę. Kontrolujący potwierdzili także, że na podstawie takich kontrowersyjnych umów w TVN SA na dzień 24 lutego 2021 r. pracowały 1863 osoby. Gru­ pa byłych pracowników stacji TVN złożyła w ZUS zgłoszenie sygnalizu­ jące poważne nieprawidłowości w re­ lacjach z pracodawcą 7 października 2019 roku. Realne działania w tym zakresie ZUS podjął dopiero wiosną 2021 r. Po konferencji CMWP SDP „W obronie dziennikarzy” we wrześniu 2021 r. na której m.in. wystąpił Kamil Różalski, uczestniczący w niej poseł PiS Piotr Sak zwrócił się w tej spra­ wie z interwencją poselską do Zakła­ du Ubezpieczeń Społecznych oraz do Głównej Inspekcji Pracy. W związku z zawiadomieniem o wszczęciu postę­ powania z urzędu w sprawie podlegania Kamila Różalskiego, byłego operatora Telewizji TVN, ubezpieczeniom spo­

15 listopada CMWP obejmuje monitoringiem sprawę z powództwa Borysa Budki przeciwko red. Tomaszowi Sakiewiczowi

Rozprawy z powództwa posła KO Borysa Budki przeciwko red. Tomaszowi Sakiewiczowi ze względu na pandemię covid 19 odbywały się zdalnie

na stronie internetowej tej gazety, oraz zapłaty 10 tys. zł na rzecz Fun­ dacji Wielkiej Orkiestry Świątecz­ nej Pomocy. Pozwanym jest zarówno redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, jak i spółka Nie­ zależne Wydawnictwo Polskie.

16 listopada

Okładka, za którą red. nacz. „Gazety Polskiej” został ukarany grzywną 10 tys. na WOŚP i publikacją przeprosin posła KO Borysa Budki.

GIP potwierdza zarzuty operatora Kamila Różalskiego w stosunku do TVN. Sprawa objęta monitoringiem CMWP SDP Główna Inspekcja Pracy potwierdza, iż warunki, w jakich Kamil Różalski, były operator telewizji TVN, „wykonywał czynności na podstawie umowy cywil­ noprawnej”, są charakterystyczne dla stosunku pracy i w związku z tym GIP skierowała do jego pracodawcy, czyli te­ lewizji TVN, wniosek o przekształcenie

łecznym u płatnika składek TVN SA, Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP objęło tę sprawę monitoringiem, gdyż mogło to mieć wpływ na realiza­ cję zasady wolności słowa, biorąc pod uwagę zatrudnienie Kamila Różalskie­ go i innych osób w spółce medialnej, jaką jest TVN.

18 listopada Zeznania Zdzisława K., świadka w tzw. procesie ochroniarzy w sprawie zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary 10 listopada br. odbyła się ostatnia roz­ prawa zaplanowana na rok 2021 w tzw. procesie ochroniarzy. Tego dnia Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował sprawę dwóch byłych ochroniarzy by­ łego holdingu Elektromis – Mirosła­ wa R. pseudonim Ryba oraz Dariusza L.

pseudonim Lala. Mężczyzn oskarża się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dzien­ nikarza Jarosława Ziętary. Osoby te, oprócz zabójstwa, miały też zniszczyć zwłoki i ukryć szczątki reportera. Śled­ czy ustalili również, że oskarżonym po­ magał trzeci ochroniarz, który zginął w dziwnych okolicznościach w 1993 roku. Proces od 2019 roku obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które na sali sądowej reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska.

zniesławienia gminy Rędziny poprzez opublikowanie w 2019 r. na prowadzo­ nym przez siebie portalu www.gmina­ redziny.pl dwóch artykułów na temat wydatków i dochodów związanych z odbiorem, gospodarowaniem i trans­ portem śmieci w gminie, z warunko­ wym umorzeniem na okres 2 lat. Sąd

z udziałem w demonstracjach. Dlate­ go też w opinii gliwickiego sądu „for­ ma i treść zarzutu na okładce nie jest adekwatna do zachowania powoda”. W stanowisku przesłanym do Sądu Okręgowego w Gliwicach czytamy, iż w ocenie CMWP SDP już samo po­ zwanie red. Tomasza Sakiewicza przez

19 listopada Nie można zniesławić gminy. Opinia amicus curiae CMWP SDP w sprawie red. Pawła Gąsiorskiego, pozwanego z art. 212 kk za zniesławienie gminy Rędziny Paweł Gąsiorski został oskarżony o opublikowanie w 2019 r. na pro­ wadzonym przez siebie portalu www. gminaredziny.pl dwóch artykułów na temat wydatków i dochodów związa­ nych z odbiorem, gospodarowaniem i transportem śmieci w gminie Rędziny. Teksty te zostały także opublikowane na profilu gminy na Facebooku. We­ dług aktu oskarżenia, gmina została zniesławiona m.in. sformułowaniami: „gmina nieźle zarabia na Waszych od­ padach”, „mieszkańcy za dużo płacą za śmieci”, co rzekomo spowodowało utratę zaufania do gminy przez miesz­ kańców. Gmina nie zwróciła się do por­ talu o sprostowanie treści artykułu ani w części, ani w całości. W ocenie CMWP SDP samo oskarżenie red. Pawła Gąsiorskiego stanowi poważne naruszenie jego praw obywatelskich w zakresie wolności sło­ wa. Gmina nie skorzystała z możliwo­ ści złożenia wniosku o sprostowanie zawartych w artykułach prasowych treści, które uważa za nieprawdziwe lub nieścisłe. W tym kontekście argu­ mentacja zawarta w akcie oskarżenia budzi poważne wątpliwości, bowiem kluczowym elementem sprawy wydaje się raczej chęć ukarania „nieprawo­ myślnego” dziennikarza za publika­ cję niż rzeczywiste dążenie do wy­ jaśnienia stanu faktycznego i obrony dobrego imienia samorządu. CMWP stoi w związku z tym na stanowisku, że wniesiony w niniejszej sprawie akt oskarżenia stanowi tzw. SLAPP (strategic lawsuit against public participation), tzn. akcję procesową na­ kierowaną na faktyczne ograniczenie praw obywatelskich w zakresie wolno­ ści słowa, poprzez zniechęcenie red. Pawła Gąsiorskiego do podejmowa­ nia tematów dotyczących zarządza­ nia finansami Rędzin. Działanie to służy tłumieniu krytyki, która stanowi niezbędny element demokracji. Przy­ czynia się także do niszczenia wolnej debaty, godząc w jeden z fundamen­ tów porządku prawnego RP, jakim jest wolność słowa.

20 listopada CMWP SDP w „Salonie dziennikarskim” red. Michała Karnowskiego w TVP Info Redaktorzy Piotr Semka i Stanisław Janecki, mecenas Marek Markiewicz oraz Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, byli gośćmi red. Michała Karnowskie­ go w programie „Salon dziennikarski” emitowanym w TVP Info 20 listopada br. Jednym z głównych tematów dysku­ sji była obecność dziennikarzy w strefie stanu wyjątkowego przy granicy z Bia­ łorusią. „Dziennikarzom nie jest łatwo przyznać rację rządzącym, ale czasem trzeba. Mówię w swoim imieniu, ale także w imieniu SDP, ponieważ my od początku nie apelowaliśmy o to, żeby wszyscy mieli dostęp do granicy, bo braliśmy pod uwagę względy bezpie­ czeństwa” – powiedziała w „Salonie dziennikarskim” dyrektor CMWP SDP Jolanta Hajdasz. Podkreśliła przy tym, że w Polsce dziennikarzem może być praktycznie każdy, bo to bardzo ot­ warty zawód, a każdy, kto założy jakiś portal i zgłosi to do sądu, w praktyce staje się pełnoprawnym dziennikarzem. „Nie ma i nie było więc możliwości, by każdy dziennikarz mógł znaleźć się w strefie objętej działaniami służb mun­ durowych z powodu ataków osób usiłu­ jących przekroczyć nielegalnie granicę polsko-białoruską” – dodała Jolanta Hajdasz.

25 listopada Niekorzystny dla red. Pawła Gąsiorskiego wyrok Sądu Rejonowego w Częstochowie. Będzie apelacja Wbrew stanowisku CMWP SDP red. Paweł Gąsiorski został uznany winnym

CMWP SDP w programie red. M. Karnowskiego „Salon dziennikarski” w TVP Info

zasądził: nawiązkę dla gminy Rędziny – 500 zł, nakazał zamieścić na stronie www i FB przez 30 dni przeprosiny gminy oraz nakazał dziennikarzowi zwrot kosztów adwokackich – 1496 zł oraz zwrot kosztów sądowych – 300 zł. Uzasadnienie wyroku jest mało zrozumiałe i dość zagmatwane. Sędzia stwierdził w nim m.in., że jeden ar­ tykuł prasowy autorstwa red. Pawła Gąsiorskiego zniesławia gminę, a dru­ gi nie, i gdyby „odwrócić numerację artykułów” (czyli kolejność ich pub­ likacji), wszystko byłoby w porządku, tzn. nie doszłoby w ogóle do zniesła­ wienia. Poza tym sędzia powiedział, że oskarżony nie powinien udowadniać w czasie rozprawy swoich racji, tylko wcześniej umieścić je w artykułach. A więc z tego wynika, że nie powinien się bronić na rozprawie, co w sytuacji prowadzonego przewodu sądowego jest twierdzeniem budzącym co najmniej zdziwienie. CMWP SDP opublikowało nagranie uzasadnienia tego kuriozal­ nego wyroku na swojej stronie www, a dziennikarz zapowiedział wniesienie apelacji.

30 listopada Przeprosiny i 10 000 na WOŚP. Sąd w Gliwicach zasądził karę dla red. Tomasza Sakiewicza za okładkę w „Gazecie Polskiej”. Będzie apelacja Sąd nakazał zamieszczenie przepro­ sin na łamach „Gazety Polskiej” oraz wpłatę 10 tysięcy złotych na rzecz fundacji WOŚP. Przyczyną pozwu stała się okładka „Gazety Polskiej” z 10 lis­topada 2020 r., ukazująca wi­ zerunek polityka oraz innych osób publicznych na tle logotypów niektó­ rych mediów i ugrupowań. Grafika została opatrzona podpisem: „Oni roznieśli zarazę i śmierć”. Okładka

Borysa Budkę w związku z okładką „Gazety Polskiej” (piszemy o tym we wcześniejszych notach) musi – z uwagi na specyficzne okoliczności sprawy – budzić zastrzeżenia. „Nie da się ukryć tego, iż w cza­ sie, gdy miały miejsce demonstracje, w których uczestniczył i do uczestni­ ctwa w których zachęcał powód Borys Budka, obowiązywały rygorystyczne przepisy tzw. antycovidowe, mające na celu zahamowanie rosnącej liczby zachorowań na Covid-19, chorobę po­ wodującą ogromną liczbę zgonów nie tylko na całym świecie, ale także w na­ szym kraju. Nieprzestrzeganie tych przepisów było szczególnie nieodpo­ wiedzialnym zachowaniem przedsta­ wiciela władzy ustawodawczej, jakim jest każdy poseł. Okładka, która stała się przyczyną pozwu i sprawy sądowej jest jedynie graficzną ilustracją opi­ su sytuacji, w której sam się ustawił poseł Borys Budka poprzez swoje co najmniej kontrowersyjne zachowanie”. Niezależnie od powyższego CMWP zwróciło uwagę, że swoista wypowiedź prasowa, jaką jest okład­ ka tygodnika stanowiąca przyczynę wniesienia pozwu, miała co najwyżej charakter opinii. Powszechnie wiado­ mo, że wypowiedzi ocenne nie poddają się takim samym rygorom weryfikacji, jak fakty.

30 listopada Kryzys na granicy z Białorusią i dziennikarze. CMWP SDP w Radiu Maryja i w TV Trwam w rozmowach na żywo z widzami i słuchaczami „Brak akredytowanych dziennikarzy w miejscach konfliktu powoduje, że opinia publiczna – szczególnie zagra­ niczna – dysponuje jedynie przekazem z mediów rosyjskich i białoruskich.

Centrum Prasowe dla akredytowanych dziennikarzy w strefie przygranicznej polsko-białoruskiej

nawiązuje do działań związków i osób będących twarzą demonstracji tzw. strajku kobiet przeciw wyrokowi Try­ bunału Konstytucyjnego z paździer­ nika 2020 r. TK orzekł wówczas, że tzw. przesłanka eugeniczna nie sta­ nowi powodu do wykonania „zabie­ gu” przerwania ciąży, a tym samym – zabójstwa nienarodzonego dzie­ cka. Proces objęty był monitoringiem CMWP SDP, które relacjonowało jego przebieg i które w ramach instytucji „amicus curiae”. W uzasadnieniu wyroku Sąd przy­ znał, iż tytułowy artykuł miał wyważo­ ną treść i nie spotkał się z krytyką wy­ miaru sprawiedliwości; nawoływanie do demonstracji zaś mogło przyczy­ nić się do zwiększenia ilości zakażeń wirusem SARS-CoV-2. Ostatecznie jednak grafika na okładce – zdaniem sędzi – nie zawierała dostatecznego i jednoznacznego odniesienia do tre­ ści artykułu ani też do demonstracji, do których na jesieni 2020 r. zachęcał ówczesny lider Platformy Obywatel­ skiej. Tym samym nie stanowiła wy­ starczającego uzasadnienia przedsta­ wionej tezy, jaką zapewne miała być przestroga przed ryzykiem związanym

One kształtują obraz tego, co dzieje się na granicy w absolutnie niekorzystny dla nas sposób, pokazując dzieci i ko­ biety, którym nie udziela się pomocy, a pomijając informacje, w jaki sposób te osoby znalazły się na granicy, jak zostały oszukane i jak jest ich niewielu w stosunku do liczby szturmujących naszą granicę. (…) Im dłużej opinię publiczną w Unii Europejskiej kształ­ tują głównie obrazy i filmy rozsyłane przez Rosję i Białoruś, tym trudniej wytłumaczyć, że nie jest to zwykły kryzys humanitarny” – powiedziała dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowa­ rzyszenia Dziennikarzy Polskich na antenie Radia Maryja 14 listopada br. Obecności dziennikarzy na gra­ nicy polsko-białoruskiej i związanym z tym problemom był także poświę­ cony program „Rozmowy niedokoń­ czone” emitowany w Radiu Maryja i TV Trwam 18 listopada. Audycja ta to prawie ponad trzygodzinny program z rozmowami na żywo z widzami i słu­ chaczami. Do 30 listopada miała ponad 23 tysiące wyświetleń na kanale You­ Tube Radia Maryja. K źródło ilustracji: cmwp.sdp.pl


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

5

TOŻSA MOŚĆ Niektórzy kiedyś czekali na kolejne tomy Harry’ego Pottera, a my czekaliśmy na kolejne tomy Dziejów Polski prof. Andrzeja Nowaka; i jest już piąty tom. Jego tytuł to 1572–1632. Imperium Rzeczypospolitej. To okres, do którego w myślach na temat Rzeczpospolitej najczęściej się odnosimy. Pewnie tak, bo kojarzy nam się z chwi­ lami triumfu naszej niezwyciężonej husarii. Ten szum skrzydeł, które po­ zwalały zwyciężać w najbardziej bły­ skotliwy sposób pod Kircholmem, Kłuszynem, Chocimiem… To właś­ nie sprawia, że przyczepiamy niejako do pojęcia Polski, Litwy – tej wspól­ noty Rzeczpospolitej – pojęcie impe­ rium, tej mocy, której często nam tak brakuje… Ale nie tylko i nie przede wszystkim to staram się przypomnieć w swojej książce. Zastanawiam się, czy pojęcie imperium z dominacją centrum nad peryferiami, z nieodłącznym po­ jęciem imperatora da się w ogóle za­ stosować do Rzeczpospolitej, bo prze­ cież w Rzeczpospolitej imperatora, a na pewno dominacji króla nie było. Można nad tym ubolewać albo nie, ale król nie dominował nad Radziwiłłem czy Wiśniowieckim, który siedział gdzieś 200 kilometrów na wschód od Kijowa. Rzeczpospolita miała strukturę zupeł­ nie inną, zgodną ze swoją nazwą wspól­ noty obywatelskiej, w której zaznaczał się jednak również aspekt magnacki. To nas niepokoi i to również jest te­ matem tego tomu – narodziny totalnej opozycji, bo ona już wtedy się pojawia: to część Radziwiłłów wykorzystująca aspekt religijny – protestantyzm, któ­ rego bronili przeciwko pokojowej ofen­ sywie katolickiej, czy Jan Zamoyski, który stworzył pierwszą partię, która stawiała swój własny interes ponad in­ teres wspólnoty Rzeczpospolitej, goto­ wa zniszczyć króla, państwo, byle tylko postawić na swoim. Stąd wyrósł rokosz. To również jest doświadczenie tamtej Rzeczpospolitej. Imperium, o którym piszę z naj­ większym zamiłowaniem i z przeko­ naniem, iż do niego na pewno warto nawiązywać, to jest rozkaz, jaki wydaje nam dziedzictwo polskie, polskiej kul­ tury, polskiego ducha, który w tamtych latach wznosił się na kolejne wyżyny. To jest czas Kochanowskiego, nie tyl­ ko Jana, ale i Piotra – twórcy pierwszej polskiej epopei, czyli tłumaczenia Jeruzalem Wyzwolonej; czas początku mu­ zyki zawodowej w Polsce, bez której nie byłoby Chopina; mam na myśli opery na dworze Zygmunta III. To jest czas napisania większości tych kolęd, które będziemy niedługo śpiewali w naszych domach. To wszystko, co tworzy nasze­ go ducha i co każe nam być w Polakami, co oczywiście możemy odrzucić, ale właśnie posłuszeństwo temu nakazo­ wi wspaniałej kultury, kultury języka, literatury, pieśni, jakie były tworzo­ ne na tych ogromnych przestrzeniach Rzeczpospolitej – to jest to imperium, które wydaje mi się najtrwalsze. Czy lata 1572–1632 były czasem zbiorów tego, co zasiała w Polsce dynastia Jagiellonów? Jestem zdecydowanym przeciwnikiem interpretacji rzeczywistości historycznej, według której wszystko zawdzięczamy królom, dynastiom. Chodzi mi o to, że już w XVI wieku, w czasach Zygmunta Augusta, a tym bardziej po jego śmierci, Rzeczpospolita była wspólnotą obywa­ teli. Sześćdziesiąt kilka sejmików zjeż­ dżało się trzy czy cztery razy do roku, po kilkuset obywateli na każdym, i to tętniące życiem obywatelskie funkcjo­ nowanie tworzyło wciąż coś nowego, choć nie zawsze dobrego. Pewne elementy psucia ustroju obywatelskiego już niestety można ob­ serwować w całym 60-leciu objętym V tomem, ale podtrzymywało tego ducha, że Rzeczpospolita jest nasza wspólna, nie jest własnością żadnego Zygmunta Augusta ani nawet wspaniałego skąd­ inąd Stefana Batorego, ale jest naszą wspólną własnością, za którą razem odpowiadamy. O tym zresztą kapitalnie pisał John Peyton, agent królowej El­ żbiety, którego Jan Zamoyski przyjmo­ wał na swoim dworze, odsłaniając mu wszystkie tajemnice Rzeczpospolitej… Tenże Peyton napisał skądinąd szalenie interesującą relację o Rzeczpospolitej, zdumiewając się tym, że to jest taki wyjątkowy kraj, w którym obywatele zabrali królowi ogromną część wła­ dzy, ale dlatego czują się jej współwłaś­ cicielami i współodpowiedzialnymi, co sprawia, że nie da się zniszczyć tej Rzeczpospolitej. O tej Rzeczpospolitej, mam wrażenie, prof. Legutko chce w Parlamencie Europejskim zawsze powiedzieć

dwa słowa, kiedy zarzuca się Polsce niedojrzałość demokratyczną. Rzeczywiście to wyjątkowo absurdalne i niegodne, kiedy ludzie niewykształ­ ceni, nie mający pojęcia o historii, za­ cietrzewieni ideologicznie, używają terminu ‘młoda demokracja’, mówiąc o Polsce, albo próbują uczyć Polskę zasad tradycji czy kultury politycznej demokracji. Bo kiedy w Polsce było 100 tysięcy czynnych obywateli, a tych, którzy mogli korzystać z owych praw obywatelskich, ale niekoniecznie to ro­ bili, było jeszcze kilkakrotnie więcej – tych obywateli było mniej we wszyst­ kich krajach Europy razem wziętych. W większości krajów z Francją na cze­ le czy z krajami niemieckimi nie było żadnych obywateli, byli tylko władcy, najczęściej despotyczni. I przypomnienie nam, Polakom – bo tym, którzy nie chcą nic wiedzieć o Polsce, nie wtłoczymy przecież żadnej wiedzy na ten temat – jak wspaniała, bogata, odpowiedzialna i jednocześnie krucha jest tradycja tej republikańskiej wolności, wydaje mi się szczególnie ważnym obowiązkiem. Żebyśmy nie dali sobie wmówić tego, co powtarzają ludzie niedouczeni, nienawidzący Pol­ ski, pogardzający nami w kolonialny sposób, bardzo zresztą właściwy dla Europy Zachodniej, składającej się – przypomnę – z dziewięciu krajów o ar­ cybogatej, w dużej części straszliwie haniebnej tradycji kolonialnej. To jest spojrzenie na wschód Eu­ ropy jako na dzikie peryferie, z których nic dobrego nigdy nie mogło wyniknąć i trzeba je zawsze pouczać, bić linijką po palcach. Tego rodzaju spojrzenie ze Strasburga, z Brukseli, Paryża czy Berlina warto konfrontować z praw­ dą historyczną o Europie Wschodniej i jej wspaniałych tradycjach zawartych w trzech wspólnotach politycznych, jednakowo starych i bogatych pod względami doświadczeń politycznych – Polski, Węgier i Czech. W Strasburgu dużo się mówi na temat wartości europejskich. A gdybyśmy mieli pokazać wartości płynące z I Rzeczpospolitej, które by Pan wymienił? Hymnem Unii Europejskiej jest ostat­ nia część Dziewiątej Symfonii Beetho­ vena, skomponowana do słów Ody do radości Fryderyka Schillera. Wielkości tego autora nie przeczy się w Europie, skoro staje się na baczność do jego słów. Warto przypomnieć ostatni ukończony utwór tego autora – jego dramat Dymitr. Chodzi o Dymitra Samozwańca, o tę epokę, którą opisuję w V tomie Dziejów Polski, kiedy polska załoga stanęła na Kremlu. A właśnie Dymitr Samozwaniec, czyli samozwańczy car, próbował także zająć tron moskiew­ ski. Z owej sztuki Schillera z 1805 roku przebija fascynacja polską tradycją po­ lityczną, której najważniejszym słowem było ‘weto’ – to, co tak nierozumnie traktujemy jako coś, czego powinni­ śmy się wstydzić. To zdolność powie­ dzenia „nie”, rzucenia swojego weta większości głupiej, niemądrej – mam na myśli tę większość, która haniebnie depcze wszelkie prawa mniejszości, dyktuje swój ideologiczny fantazmat w Parlamencie Europejskim. Nie ma bardziej brutalnego pokazu przewagi większości niż to, co robi ten mafijny konglomerat kilku dominujących partii w Parlamencie Europejskim. To słowo, którego polska tradycja broni i które – choć ma swoje miejsce w strukturze europejskiej – formalnie próbuje się zniszczyć, to jest prawo we­ ta, pojedynczego głosu czy pojedyn­ czego państwa przeciwko przewadze liczniejszych, silniejszych, ale nieko­ niecznie mądrzejszych i niekoniecz­ nie mających rację. To fascynowało Schillera i wielu przedstawicieli narodu panów, za jakich się uważali Niemcy; niektórzy uważają się po dziś dzień. Wspomnę Fryderyka Nietzschego, który za największy zaszczyt uważał bycie Polakiem – wolnym Polakiem. I ta wolność obywatelska, która jest ufundowana na prawie weta także wo­ bec niemądrej, głupiej większości, jest chyba tym słowem-kluczem do naszej tradycji. Przejdźmy teraz od okresu, kiedy w Rosji panował Iwan Groźny, do obecnego władcy na Kremlu. Jakie, Pana zdaniem, są intencje Władimira Putina? Nie wiem, ale zaczęło mi się nieco wyjaśniać w głowie, kiedy usłysza­ łem o przygotowaniach do przewrotu w Kijowie. Nie wierzę w żadną otwar­ tą agresję rosyjską na Ukrainę. Nie, oni mogą tam wejść tylko zaproszeni, oczywiście przez kolejne wcielenie ta­ kiego PKWN czy ekipy, która zaprosiła

Być Polakiem to mieć odwagę weta wobec niemądrej większości Z profesorem Andrzejem Nowakiem rozmawia Krzysztof Skowroński

Kiedy w Polsce było 100 tysięcy czynnych obywateli, a tych, którzy mogli korzystać z owych praw obywatelskich, ale niekoniecznie to robili, było jeszcze kilkakrotnie więcej – tych obywateli było mniej we wszystkich krajach Europy razem wziętych. wojska Układu Warszawskiego do Pragi lat temu już z górą 50, żeby zdusić Pra­ ską Wiosnę, czy jak Kadar na Węgry w 1956 roku. Zaczynam się obawiać scenariusza, w którym rosyjska V ko­ lumna prosi o pomoc bratnią armię rosyjską. Ten scenariusz ukraiński niestety wcale nie jest już nierealny w Polsce, ponieważ stopień zacietrzewienia to­ talnej opozycji w stosunku do rządu legalnie wybranego, demokratycznie sprawującego swój mandat w Polsce osiągnął taki poziom, że mam wraże­ nie, iż niektórzy przedstawiciele opo­ zycji znajdują się w takiej sytuacji men­ talnej, że gotowi są przywitać każde czołgi, skądkolwiek, byle tylko „wyzwo­ liły” ich spod panowania strasznego rządu Prawa i Sprawiedliwości. Tego scenariusza obawiam się najbardziej i taki wydaje mi się w tej chwili bez­ pośrednio realny, gdy idzie o Ukrainę. Zajmując się historią, najlepiej dostrzega Pan to, że w geopolitycznej paneuropejskiej atmosferze niewiele się przez wieki zmienia. Oczywiście ludzi, którzy zajmują się geopolityką jest znacznie więcej i czę­ sto rozumieją oni jej mechanizmy bez

porównania lepiej ode mnie, ale rze­ czywiście ja próbuję ukazać w długim trwaniu powstawanie struktur impe­ rialnych na wschód od nas, w Rosji, i obciążające nas sąsiedztwo geograficz­ ne jako zjawisko, które pozwala lepiej rozumieć współczesną politykę Rosji oraz realizujących własny imperialny sen Niemiec; zupełnie innymi meto­ dami, rzecz jasna, nie tak brutalnymi, ale wykorzystującymi mechanizmy Unii Europejskiej, ażeby taką miękką kontrolę narodom Europy Środkowo­ -Wschodniej, a w gruncie rzeczy całej Europy kontynentalnej, narzucić. Spoj­ rzenie z perspektywy historii wcale nie musi być anachroniczne czy oderwane od rzeczywistości, ale pozwalaj lepiej zrozumieć to długie trwanie, z które­ go nie wyrwaliśmy się wcale. Końca historii nie było w roku 1989. Imperialny sen niemiecki jest związany z podobnym snem na Kremlu. Wygląda na to, że często to jest współsen. Wspólne w owym śnie czy marzeniu jest przekonanie o tym, że można po­ dzielić na imperialne strefy wpływów strefy wpływów ziemie, w tym przypad­ ku kontynent europejski. Niezwykle

bogate są tradycje takich podziałów – od czasów ośrodka, nazwijmy go umownie niemieckim, bo nie zawsze to były dosłownie Niemcy, i carstwa moskiewskiego, aż do czasów, do któ­ rych bardzo często Władimir Putin na­ wiązuje, ile razy zwraca się do Niemców w wywiadach w niemieckiej telewizji, nazywając je najlepszymi, złotymi cza­ sami dla Europy: chodzi o okres, kie­ dy współpracowali kanclerz Bismarck z kanclerzem Gorczakowem. Broń Bo­ że, nie czasy paktu Ribbentrop-Moło­ tow, bo o tym nikt nie mówi i chyba rzeczywiście o marzeniu o takiej struk­ turze współpracy opartej na masowym ludobójstwie nie myśli. Ale w czasach, o których Putin przypomina Niemcom, Europa znaczyła najwięcej na świecie, rozwijała się najszybciej. I częścią tej rzeczywistości był brak jakichkolwiek państw między drugą już wtedy Rzeszą Niemiecką a Cesarstwem Rosyjskim. Ta myśl o wspólnej granicy… Nie sądzę, żeby dziś myślano o sce­ nariuszu likwidacji państw między Niemcami a Rosją, ale o ich uprzed­ miotowieniu, o całkowitym podpo­ rządkowaniu całkowicie woli Moskwy i Berlina. Ten scenariusz jest jakby wdrukowany w mentalność nie tylko rosyjską, ale do pewnego stopnia nie­ miecką, co znajduje swoje odzwiercied­ lenie choćby w wielokrotnie powtarzal­ nym lapsusie kanclerz Merkel, że Rosja jest największym sąsiadem Niemiec. Na mapie mentalnej wielu Niemców naj­ ważniejszym, a może jedynym ważnym ich sąsiadem na Wschodzie są Rosja­ nie, państwo Władimira Putina. Mimo że to przeczy elementarnym zasadom nawet rachunku ekonomicznego, bo obroty gospodarcze Niemiec z Polską są dzisiaj wyższe niż z Rosją. Ale pew­ nie doświadczenie straszliwej klęski, jaką Niemcy poniosły, kiedy zerwały z polityką współpracy z Rosją – zwłasz­ cza mam na myśli rok 1945 –umacnia ich przekonanie, że tylko współpraca z Moskwą może zapewnić im przewa­ gę w Europie. Co tam Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina; najważniej­ sza jest Moskwa. Ten rodzaj mental­ ności, który opisałem, może w zbyt prostych słowach, jest niestety bardzo żywy wśród elit niemieckich i tak zwa­ nych zwykłych Niemców, o czym nieraz miałem się okazję przekonać W 1572 roku nie musieliśmy zastanawiać się, o czym śnią sąsiedzi, bo Rzeczpospolita była silna. Jaka jest dzisiaj? Dzisiaj jest słaba; z jednego, ale zasad­ niczo niepokojącego powodu: ponie­ waż ten podział na przełomie wieków XVI/XVII, którego początki próbuję odtworzyć, a wynikający z mentalności partyjnej, którą stawia się ponad wspól­ notą Rzeczpospolitej, dziś osiągnął ta­ ką intensywność, jakiej nie miał nigdy wcześniej, nawet w XVIII wieku, kiedy spierali się Patrioci z Republikantami, jak wtedy te dwie partie się nazywały – jedna z nich pójdzie ostatecznie do targowicy; nawet w 20-leciu międzywo­ jennym, kiedy stopień intensywności konfliktu między socjalistami a naro­ dowymi demokratami osiągał pozio­ my niesłychanej agresji, na szczęście w większości tylko słownej, ale były i walki, rodzaj wojny domowej. Dziś mam wrażenie, że część tych, którzy zostali demokratycznym wer­ dyktem obywateli odsunięci od władzy, jest gotowa sprzymierzyć się z każdym, absolutnie z każdym na całym świe­ cie, a zwłaszcza spośród bezpośrednich sąsiadów, byle tylko obalić znienawi­ dzoną władzę, którą wynieśli do steru rządów właśnie wolnym głosem obywa­ tele. I to, wydaje mi się, jest największa nasza słabość. To utrudnia bronienie naszych interesów, czasem najbardziej oczywistych, jak ochrona granicy, włas­ nego domu, by nie wtargnęli do nich ci, którzy są po prostu używani przez imperialne sąsiedztwo moskiewskie i jego marchię zachodnią, czyli Łuka­ szenkę, do rozbijania naszego państwa i wspólnoty europejskiej. To właśnie w imię owego podziału próbuje się za­ mykać oczy na tę oczywistość i udawać, że jedynym prześladowcą jest „faszy­ stowskie” państwo, rząd w Warszawie. Ta słabość oczywiście rzutuje na osłabienie pozycji Polski w Europie. Tak się złożyło, że ostatnie kilka tygodni spędziłem za granicą. W telewizji fran­ cuskiej, niemieckiej Polska jest ogląda­ na przez okulary „Gazety Wyborczej” i TVN-u. Publiczność europejska jest przekonywana, że oto straszliwi sie­ pacze rządu Kaczyńskiego prześladują biedne dzieci i kobiety, które umierają z głodu, płynąc z nurtem Bugu, wsku­ tek tej straszliwej, typowej dla faszy­ stowskiej Polski postawy jej władz. To jest komunikat, który wynika z owego

podziału; nie tylko nieprawdziwy, ale w oczywisty sposób niezwykle szkod­ liwy nie dla rządu PiS, ale dla Polski. Czy w latach 1572–1632 wydarzyła się w Rzeczpospolitej jakaś epidemia? Epidemie właściwie trwały non stop z mniejszym lub większym nasileniem. W czasach, kiedy na Połock, Wielkie Łuki i Psków, czyli w latach 1579-81 szła armia Stefana Batorego, dziesiąt­ kował ją tyfus plamisty. Zmarł najpraw­ dopodobniej na tyfus największy po Janie Kochanowskim poeta, Sęp-Sza­ rzyński. Różne inne epidemie dziesiąt­ kowały ludność, zwłaszcza miejską. Np. na początku XVII w. epidemia czarnej śmierci zabrała 1/3 ludności Poznania. Receptą na kolejne fale epidemii była ucieczka z miast, po prostu szukanie świeżego powietrza, wolnego od owych miazmatów. Powstawało wiele pod­ ręczników i instrukcji, jak radzić sobie z zarazą. Istniały służby sanitarne, które próbowały zapobiegać rozprzestrze­ nianiu się chorób. Także w tym sensie owe czasy mogą być dla nas fascynujące i instruktywne. Nasi przodkowie nie mieli dylematu: szczepić się czy nie. Jak Pan go rozstrzygnął? Ja się zaszczepiłem. Myślę, że to powinna być wolna decyzja każdego człowieka. Byłem kilka tygodni w Austrii i wydaje mi się, że to, co robi tamten rząd, dale­ ko przekracza rozumną troskę o zdro­ wie współobywateli. Wprowadzono tam nie tylko pełny lockdown – mogłem się poruszać tylko z rodzajem kenkarty – ale, co najważniejsze, wprowadza się obowiązek szczepienia dla wszystkich, wzmocniony karą 4 lat więzienia dla tych, którzy szczepieniu się nie podda­ dzą. To jest oczywiście za daleko. Natomiast jeżeli widzę ludzi, któ­ rzy nie noszą masek, bo uważają, że to ogranicza ich wolność – to uważam, że ci ludzie nie rozumieją podstawowej zasady maseczki: chronić w ten spo­ sób może nie siebie, ale innych, a jeżeli odrzucam to założenie, to jestem nie­ mądry i nie rozumiem, na czym polega zasada maseczki, nie rozumiem także, na czym polega zasada szczepienia. Nie tylko chodzi o ochronę siebie, ale o to, żeby zmniejszyć bodaj odrobinę ryzyko przenoszenia choroby na innych. Przy­ pominam sobie nastawienie z początku pandemii, że to jest wymysł, nie ma żad­ nej choroby, to jest zwykła, lekka gryp­ ka. Dzisiaj chyba już nikt nawet z tzw. antyszczepionkowców tego rodzaju tezy nie podtrzymuje. Bo niestety tyle osób odchodzi wskutek tego wirusa… Wydaje mi się, że skoro mamy szczepionki, skoro szczepiliśmy się na tyle innych chorób, skoro wielkie za­ razy, jak choćby ospa, zniknęły dzięki szczepionkom, odrzucenie szczepionki wobec tej nowej choroby nie jest po­ stawą roztropną. Ale jeszcze raz po­ wtórzę: kwestia wyboru, szczepić się czy nie szczepić, powinna być pozo­ stawiona, tak jak w Rzeczpospolitej, nie przymusowi, tylko argumentacji. Wydaje mi się, że pod tym względem akurat sytuacja w Polsce jest najlepsza, ponieważ nie ma przymusu szczepień takiego, jak w zdecydowanej większo­ ści krajów Unii Europejskiej. To mi się podoba: jesteśmy przekonywani, namawiani. Ja też do tego przekony­ wania się dołączam. Natomiast nie ma tego szaleństwa przemocy państwowej, jak w Austrii, Holandii, w niektórych landach niemieckich. Na zakończenie zostawiłem najtrudniejsze pytanie. Bardzo modne są rankingi. Któremu z królów polskich przyznałby Pan Złotą Koronę? Nie upierajmy się przy tych królach. Akurat 60-lecie, które opisuję, było czasem wielkich hetmanów, a oznaką ich władzy była buława. Przyznałbym ją Janowi Karolowi Chodkiewiczo­ wi i Stanisławowi Koniecpolskiemu, przed Stanisławem Żółkiewskim. Nie jestem bynajmniej antymonarchistą i uznaję wspaniałych królów, a w tym tomie akurat bardzo mocno bronię niedocenianego Zygmunta III, który był znakomitym królem konstytucyj­ nym i bardzo wiele mu zawdzięczamy. W największym skrócie odpowiadając na Pana pytanie: Władysław Jagiełło, wcześniej Bolesław Chrobry. Na pew­ no Kazimierz Wielki. To są ci władcy, którzy według mnie wnieśli szczegól­ nie wiele swoją polityką do budowania naszej wspaniałej politycznej i kultu­ rowej tradycji. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. K Rozmowa odbyła się podczas Poranku Radia Wnet 1.12.2021 roku.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

6

D

OPINIE

la wynalazcy dynamitu, Al­ freda Nobla, z przekonań pacyfisty, fakt, iż zawdzię­ czał swoją fortunę „narzę­ dziom śmierci”, był wielkim problemem natury moralnej. W końcu XIX w. testa­ mentem przeznaczył swój majątek na stworzenie funduszu, z którego docho­ dy miały być dzielone w formie 5 na­ gród za osiągnięcia naukowe oraz na polu zbliżenia między narodami, roz­ brojenia i krzewienia idei pokojowych. Po wynalezieniu ciężkiego kara­ binu maszynowego uznano, że wojny staną się tak mordercze, iż zniweczą ludzkość albo przestanie się je prowa­ dzić. Na przekór wieszczeniu zagła­ dy ludzkości przy okazji pojawiania się nowych odkryć nauki i techniki, wciąż istniejemy, stale rozwijamy się i mnożymy. Około roku 1820 był nas miliard, a obecnie 8 miliardów. Żyjemy coraz dłużej, przynajmniej w krajach korzystających z postępu technicznego, czyli rozwiniętych. Zatem, per saldo, postęp techniczny nas nie zniszczył, a przeciwnie, wzmocnił i dopomógł w rozwoju. Fakt, że korzyści z niego obecnie nie rozkładają się równomier­ nie na wszystkich mieszkańców Ziemi, to raczej sprawa polityki i mentalności człowieka oraz różnic kulturowych. Powstanie zaawansowanej sztucznej inteligencji na pewno nas odmieni, ale czy zniszczy ona ludzkość, czy też bę­ dzie służyć jej pożytkowi, zależy od jej twórcy i użytkownika, czyli człowieka. W artykule przytoczono dość ka­ tastroficzne wizje autora artykułu oraz wielu najtęższych głów, np. Stephena Hawkinga, Elona Muska i innych, w tym głos uczonych z Towarzystwa Maxa Plancka, którzy „twierdzą, że przy obecnym poziomie techniki ludz­ kość nie ma szans na kontrolowanie su­ perinteligentnej AI, zdolnej do ocalenia lub zniszczenia ludzkości”. Właśnie, „ocalenia lub zniszczenia ludzkości”. Czy na podstawie historii przygody ludzkości z techniką nie należałoby przychylić się raczej do pierwszej części werdyktu – czyli „ocalenia ludzkości”? Nie mam pewności, czy udoskonalenie istoty ludzkiej na drodze manipulacji genetycznych, czego da się dokonać je­ dynie przy pomocy SI, nie uczyni nas

Po przeczytaniu w poprzednim numerze „Kuriera WNET” (89/2021) tekstu p. Adama Gnieweckiego A kiedy fikcja ciałem się stanie odniosłem wrażenie, że wśród szerokiej gamy aspektów pozytywnych i negatywnych rozwoju inteligencji maszynowej, autor dostrzega i podkreśla głównie te ostatnie. Obawy związane z nowymi, rewolucyjnymi wynalazkami chyba będą towarzyszyć nam zawsze. Wszystkiego można użyć w złym albo dobrym celu.

Sztuczna inteligencja

Jaśniejsza strona mocy Wacław Kruszewski zdrowszymi, mądrzejszymi i sprawniej­ szymi. Przez tysiąclecia ludzie marzy­ li o eliksirze młodości, siły, mądrości i nieśmiertelności. To właśnie SI może pomóc te marzenia spełnić. Przynaj­ mniej częściowo. Postęp jest genetycznie wbudo­ wany w naszą naturę, a więc natural­ ny i niepowstrzymany. To cecha, którą cieszy się tylko jeden gatunek stworzeń zamieszkujących naszą planetę – homo sapiens. Dzięki odwadze wprowadza­ nia nowości w życie przedwczorajsze marzenia wczoraj „ciałem się stały”, a dzisiaj są powszedniością.

W

regionach wysokiej kultu­ ry technicznej, gospodar­ czo rozwiniętych, ludzie stają się coraz bardziej samotni. Izoluje ich od siebie także postęp, w postaci wszelkich elektronicznych komuni­ katorów, pozornie zastępujących tak istocie ludzkiej potrzebne kontakty osobiste, rozmowy o swoim wnętrzu, o problemach mikro i makro świata, dzielenie się emocjami. Ta samotność powoduje cierpienie, alienację. Słowem – unieszczęśliwia. Polecam amerykań­ ski dramat filmowy z 2013 r. Ona (tytuł

oryg. Her; scenariusz i reżyseria Spike Jonze). Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. To historia rozwiedzione­ go, samotnego trzydziestoparolatka, któremu przelotne kontakty z kolega­ mi z pracy i nielicznymi znajomymi nie zaradzają uczuciowej pustce i po­ czuciu samotności. Sytuację zmienia wmontowanie do jego komputera pa­ nelu SI – miłej, mądrej, czułej kobiety o czarującym, lekko matowym głosie, która wirtualnie spędza z nim, za po­ średnictwem terminala wielkości ma­ łego notesika, całe dnie i noce. Są ra­ zem w pracy, w sklepie i na wakacjach. Rozumieją się świetnie. Zwierzają się sobie. Rozmawiają o jej i jego osobi­ stych i intymnych, skrywanych przed światem, problemach. Relacja jest obu­ stronna. Jakby byli dla siebie stworzeni. Ona wyznaje mu miłość, a on ją odwza­ jemnia. Stają się parą, a jednemu trud­ no żyć bez drugiego. Z dość ponurego, przybitego, przegranego życiowo faceta bohater staje się radosnym, promieniu­ jącym optymizmem i dobrym humo­ rem mężczyzną. Może ktoś czytający te słowa zechce film zobaczyć, więc nie zdradzę dalszego ciągu i zakończenia. Ale czy w obliczu poczucia samotności,

z powodu której cierpi wielu, nie jest to, choćby sztuczne i tymczasowe, ja­ kieś rozwiązanie? Może tak, gdy już możliwości SI na to pozwolą. Nawet z najwierniejszym psem nie pogadasz. Najwyżej możesz się wygadać. A to nie to samo. Co do wojen, czyż nie lepiej, by zamiast ludzi walczyły ze sobą z dro­ ny i roboty dowodzone przez sztuczną inteligencję? Gdy któraś ze sztucznych stron analitycznie i szybko stwierdzi, że już nie ma szans na zwycięstwo, pod­ da się. Zamiast żołnierzy i ludności cywilnej zniszczone zostaną maszyny, a ludziom pozostanie uznanie wyniku ich zmagań. Czy nie lepiej, że, jak po­ daje autor artykułu o SI, podczas ostat­ nich walk Izraela z Hamasem armia izraelska, dzięki wsparciu sztucznej inteligencji, „osiągnęła więcej w cza­ sie 50 godzin walki niż podczas 50 dni wojny w roku 2014 roku”? Sadzę, że skrócenie konfliktu oszczędziło wiele istnień ludzkich i cierpień ludności cywilnej.

B

omba atomowa to dzieło ludz­ kiej myśli i jednocześnie poten­ cjalnie straszliwa broń masowej zagłady, ale z drugiej strony możliwe, że jej wynalezienie i związany z nią obu­ stronny lęk przed skutkami jądrowe­ go starcia uchronił nas, jak dotych­ czas, od następnej wojny światowej. Za to jest pewne, że prace nad tech­ niką jądrową, oprócz wielu innych po­ żytków, przyniosły nam rozpowszech­ nione, czyste i wydajne elektrownie atomowe. Tragiczne wypadki z nimi związane zdarzają się bardzo rzadko i są coraz mniej prawdopodobne. Trudno nie zgodzić się z tezą p. A. Gnieweckiego, że przyszła sztucz­ na inteligencja będzie chciała rozwijać się i eksplorować wszechświat, szcze­ gólnie, iż to samo sugerował nieżyjący już Stephen Hawking. Genialny wizjoner Stanisław Lem już w latach 60. ubiegłego wieku, choć­ by w opowiadaniach Przyjaciel albo Rozprawa, przewidział stworzenie pra­ wie doskonałej sztucznej inteligencji i jej niebezpieczną tendencję do sa­ modzielności. Lem, podobnie jak ja, upatrywał przewagi człowieka i jego

Postęp techniczny nas nie zniszczył, a przeciwnie, wzmocnił i dopomógł w rozwoju. Fakt, że korzyści z niego obecnie nie rozkładają się równomiernie na wszystkich mieszkańców Ziemi, to raczej sprawa polityki i mentalności człowieka oraz różnic kulturowych. zwycięstwa nad zbun­ towanymi maszynami w człowieczeństwie i nieprzewidy­

walności zachowań ludzkich dla logicznie, zimno i ra­ cjonalnie kalkulują­ cego automatu. We wszechświecie musi istnieć inne od naszego życie rozum­ ne. Wśród trylionów gwiazd przynajmniej część musi być otoczona planetami i jeśli na jed­ nym milionie z wielu ich miliardów panują wa­ runki, w których może powstać życie i rozwinąć się w formę rozumną, to tak się stało albo tak się stanie. Czemu Ziemia miałaby być wyjątkiem? W takim razie we wszechświecie istnieją niezliczone cywilizacje

od nas starsze, młodsze i nasze równo­ latki. Cywilizacje starsza od naszej o np. milion lat wyprzedziły nas w rozwoju niewyobrażalnie. Musiały już bardzo dawno zbudować wysoko zaawanso­ wane myślące maszyny, coś w rodza­ ju naszej, raczkującej jeszcze, SI. Jeśli, mimo iż w kosmos wysyłamy ogromne ilości uporządkowanych sygnałów – fal elektromagnetycznych, cywilizacje te nie reagują, to albo nas nie zauważyły, albo nie widzą sensu komunikowania się z „pierwotniakami”, albo już znik­ nęły, wyniszczone przez maszyny, które same skonstruowały. A te z kolei nie są zainteresowane relacjami z prymityw­ ną biologią. Może tak wyglądają końce cywilizacji? Unicestwiają je ich włas­ ne dzieła – szczytowe i ostatnie osiągnięcia. Mam nadzieję, że dotyczy to tylko części planet, na których rozwinęły się istoty rozumne. Tuszę, że inni, rozum­ ni i rozsądni mieszkańcy pozo­ stałych umieli poskro­ mić maszyny i wprząc je do służby. Ale i oni nie są zainteresowa­ ni nawiązaniem ży­ cia towarzyskiego z Ziemianami, w porówna­ niu z nimi, istotami na progu rozwoju. Jak wspomniałem na po­ czątku, autor artykułu A kiedy fikcja ciałem się stanie akcentu­ je mocniej niebezpieczeństwa niż pożytki płynące z rozwoju SI. Może do rozważań o niebez­ pieczeństwach towarzyszących powstaniu rozwiniętej sztucznej inteligencji, warto dołączyć op­ tymistyczną myśl o jej stronach pozytywnych i szczęśliwej ko­ egzystencji z nią człowieka. Pod warunkiem kontrolowa­ nia inteligencji sztucznej przez mądrość naturalną oraz wyni­ kający z niej rozsądek i umiar­ kowanie. K Od Redakcji: Zapraszamy P.T. Czytelników do kontynuowania dyskusji na powyższy temat oraz o wszelkich poruszanych w naszej gazecie zagadnieniach.

R E K L A M A

BOŻE NARODZENIE 2021

ŁÓDŹ 106.1

Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia, niosąc ze sobą wiele radości, sprzyjają refleksji dotyczącej minionego okresu.

SZCZECIN 98.9 WARSZAWA 87.8

Życzymy, aby nowo narodzony Chrystus obudził to, co jeszcze uśpione, oraz przyniósł miłość i pokój nam wszystkim.

WROCŁAW

96.8

KRAKÓW 95.2

Niech świąteczny nastrój sprzyja tworzeniu planów na przyszłość, na nadchodzący Nowy Rok!

BIAŁYSTOK

103.9

WROCŁAW 96.8

BYDGOSZCZ 104.4

Krzysztof Skowroński wraz z zespołem Radia Wnet


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

7

ZIELONA W YSPA Ernest Bryll to postać bardziej niż fenomenalna. Ów fenomen kryje w sobie misję i talent poety, pisarza, znakomitego autora tekstów piosenek, dziennikarza, tłumacza i krytyka filmowego oraz dyplomaty! To człowiek niezwykły i jeden z ostatnich wielkich ludzi pióra i metafor. Co prawda, wielki Julian Przyboś oświadczył, że Ernest Bryll nigdy poetą nie będzie, ale… już dwa lata po wypowiedzeniu tych słów przyznał, że się pomylił. W czasie okupacji niemieckiej Ernest Bryll był Zawiszakiem, czyli członkiem najmłodszej drużyny Szarych Szeregów. Po II wojnie światowej konspirował w podziemnym skautingu, a maturę zdał jako szesnastolatek. Po krótkim epizodzie robotniczym w gdyńskiej elektrowni w tamtejszym porcie, dostał się na polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Był pierwszym ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Republice Irlandii w latach 1991–1995. Zanim pojawił się

na Szmaragdowej Wyspie, był tam już znany jako wybitny tłumacz z języka irlandzkiego – gaeilge (gaelickiego). Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, polskiego i irlandzkiego PEN Clubu, jak również Society of Euro­pean Culture. Dla polskiej dyplomacji Ernest Bryll to postać historyczna! Warto wiedzieć, że po zmianie ustrojowej z roku 1989 był brany pod uwagę jako kandydat na fotel ministra kultury i sztuki, choć nie zgodził się na to stanowczo. Podjął się natomiast zorganizowania pierwszej od czasów wojny ambasady polskiej w Irlandii. Oczywiście wiązało się to z jego wcześniejszymi zainteresowaniami kulturą Zielonej Wyspy, co zaowocowało także oryginalną płytą Irlandzki tancerz (1979), nagraną przez zespół Dwa plus jeden” z jego tłumaczeniami poezji irlandzkiej. Ernest Bryll jest mi bliższy jeszcze bardziej z powodu jego wielkiej miłości do Irlandii.

Poeta

to o wiele więcej niż dyplomata O Polsce nie wiedziano zbyt wiele. Dla wielu było to często takie pole między Berlinem a Moskwą. Udało się to zmienić. Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Ernestem Bryllem, pierwszym ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Republice Irlandii Tomasz Wybranowski: Ernest Bryll to człowiek niezwykły, bez którego ciężko wyobrazić sobie polski pierwiastek pod niebem Hibernii. Panie Erneście, Mistrzu – jak zawsze myślę, patrząc na tomiki wierszy, które stoją na mojej półce: kiedy ktoś pyta Pana o Irlandię, jakie myśli przychodzą Panu głowy jako pierwsze? Na samo hasło, dźwięk słowa ‘Irlandia’? Że dzisiejsza Irlandia to już nie jest tamta Irlandia, w której byłem przez lata i o której razem z żoną napisali­ śmy książkę. Irlandia się zdecydowanie zmieniła. Kiedy byłem ambasadorem, do roku 1995, jeszcze były kolejki do emigracji. W zasadzie ogromna część, bo około czterdzieści procent ludzi w średnich szkołach w Irlandii szyko­ wało się na emigrację i co więcej, a co

Mam dobrą opinię, bo zrobiłem, co mogłem, organizując polską ambasadę. Ale ja nie mam w sobie duszy urzędnika, kogoś, kto zarządza. I tak się bałem trochę, że o poezji zapomną. Ale jeżeli są spotkania poetów, to bardzo dobrze. mi się podobało – w tej dramatycz­ nej przecież sytuacji władze irlandzkie w szkolnictwie robiły wszystko, żeby ich do tego dobrze przygotować. Oni po prostu uwzględniali pewną koniecz­ ność, w której trzeba ludziom pomóc. Poza tym Polaków było tutaj wtedy tro­ szeczkę, a teraz to jest drugi język, o ile ja wiem, po angielskim… Dokładnie tak to wygląda. Panie Erneście, podczas któregoś z wywiadów, bo mieliśmy okazję kilkanaście razy rozmawiać i osobiście, i korespondencyjnie, powiedział Pan, że kiedy zaczynał Pan pełnić obowiązki ambasadora, udało się wiele

KATARZYNA SUDAK

rzeczy załatwić dzięki temu, że Ernest Bryll to poeta, znawca poezji irlandzkiej i tłumacz. W Irlandczykach wzbudzało to zachwyt, a nawet czasem zadziwienie. Przyznam się, że po angielsku mówię, ale nie aż tak znakomicie. Z tamtych czasów pamiętam moment, kiedy skła­ dałem listy uwierzytelniające i miałem przemówienie z tej okazji po irlandzku. Rzeczywiście ten irlandzki mnie i mo­ jej żonie, bo oboje jesteśmy tłumacza­ mi, jest znany. Język irlandzki, gaelicki, bardzo pomógł, choć nie wiem, jak by to było dzisiaj. Ja może byłem akuratnie dobry na początek, kiedy nie było jeszcze amba­ sady, kiedy trzeba było ją zbudować, nawiązać kontakty, sprowadzić banki irlandzkie do Polski, dopiąć tego, żeby odbyła się wizyta pani prezydent Mary Robinson w Polsce. Ważna ta wizyta była nie tylko ceremonialnie. Tuż po niej w Irlandii zaczęli w ogóle inaczej pisać o Polsce. Mało tego, ówczesna pa­ ni prezydent i Irlandczycy zobaczyli, że są w Polsce ludzie, szczególnie młodzi, którzy znakomicie zajmują się kulturą irlandzką, językiem. To wtedy było waż­ ne, ale to był okres początkowy. Teraz jest normalna praca, pewno trochę biu­ rokratyczna, w ambasadzie. Na pewno jest olbrzymie obciążenie działalnością konsularną, która jest bardzo trudna, bo przecież Polaków jest pełno. Jak ja tam byłem, niewielu rodaków wówczas tam przychodziło. Teraz jest inaczej. Co czuje serce i poety, i pierwszego ambasadora po odzyskaniu niepodległości na wieść o tym, że podczas festiwalu kultury polsko-irlandzkiej odbywają się spotkania poetów irlandzkich i poetów polskich tworzących w Irlandii? Tych imprez było już wiele. Cieszę się bardzo! Pan mnie podczas tej rozmowy traktuje jak ambasadora, którym tylko zdarzyło mi się być. Mo­ że nawet nie najgorszym. Mam dobrą opinię, bo zrobiłem, co mogłem, or­ ganizując polską ambasadę. Ale ja nie mam w sobie duszy urzędnika, kogoś, kto zarządza. I tak się bałem trochę, że o poezji zapomną. Ale jeżeli są spot­ kania poetów, to bardzo dobrze. To bardzo dobrze. Za moich czasów były także. Wprawdzie ja chodziłem do ir­ landzkiego Penklubu, a z Seamusem Heaneyem, zanim jeszcze był noblistą, pijaliśmy w Johnnie Fox’s Pub. Cieszę

bardzo dawno nikt tyle kolęd nie śpie­ wał, co wtedy, podczas tej wigilii zor­ ganizowanej pod dachem ambasady w budowie po raz pierwszy. Fajnie się to wspomina. A potem wkradła się już biurokracja i powoli zaczęła się stawać praktyką. Ale ta ambasada do końca na pewno była nieco inna niż teraz. Było coś z takiej naszej typowo polskiej atmo­ sfery w tej początkowej ambasadzie. Ja wiem, że potem nie może być tak jak na początku. Jak się już wszystko zbuduje, to później musi działać instytucja. Ale te pierwsze chwile były na medal, takie fajne i wzruszające z perspektywy lat.

Potem nadszedł czas Bożego Narodzenia. Pierwsze święta z polską ambasadą w Dublinie w budowie. Ta ambasada dopiero powstawała. Jak już mówiłem, nie było właściwie nicze­ go. A ja miałem plan, aby w na wpół wyremontowanym domu zrobić spot­ kanie bożonarodzeniowe dla Polaków z Irlandii. Ale chciałem jednocześnie na to spotkanie zaprosić różnych ważnych oficjeli. Tych urzędniczo-państwowych i kościelnych Irlandii. Mnie chodziło wtedy o to, żeby nasza Polonia nawią­ zała różnego rodzaju znajomości. Po drugie chciałem, żeby rodacy na Wys­ pie stali się dla tych oficjeli instytucją samą w sobie i już niejako sygnowaną, reklamowaną przez Polskę i przez ich ambasadora. No i po prostu zrobiłem te święta. Ale tu zmartwienie, bo ambasada była okropnie malutka. Ja miałem tam dosłownie paru ludzi, żadnej ochrony. Szofer był jednocześnie gospodarzem i administratorem budynku, taką zło­ tą rączką. Na mnie spadło urządzanie i meblowanie ambasady. Pamiętam, jak z radcą ambasady oprawialiśmy grafiki, które przywiozłem z Warszawy, żeby coś powiesić na ścianach. Choinkę organi­ zowałem i przystrajałem z żoną i z moją garstką ludzi z ambasady. I potem było to wigilijne spotkanie w tym na wpół jeszcze wyremontowa­ nym domu. Niezwykłe, bardzo niezwy­ kłe i ciekawe to spotkanie było, bo ta Po­ lonia przyszła dość chętnie i gromadnie. Nazywam ich Polonią, bo tak się mówi. Przyszli Polacy, bardzo świetni zresztą. Przyszli ci, którzy mieszkali w Irlandii od lat, ale i ci, co od niedawna tam byli. Bardzo ich to wszystko ciekawiło, bo po

Powiedzmy sobie szczerze: bez Pana nie byłoby fundamentu polskiej ambasady w Dublinie. Trzydziesta rocznica istnienia naszej placówki dyplomatycznej w Irlandii bez wątpienia nasuwa Panu pewne przemyślenia o tych pięciu latach 1991– 1995. Jak Pan ocenia ten swój czas ambasadorowania z perspektywy tych lat? Chcę tutaj dopytać o Pana rozpoznawalność jako człowieka, który popularyzował irlandzką kulturę i literaturę, a nadto zna język gaelicki. Ja ten okres nazywam czasem poety­ cko-dyplomatycznym, bo moja i żony poetycka relacja z Irlandią miały bar­ dzo duże znaczenie. Otóż my byliśmy w wielu miejscach, w których – że tak powiem – polityczni ambasadorowie nie bywali wcale. Na przykład miałem wykład w Tralee (hrabstwo Kerry); to jest miasto daleko na zachodzie. Z tego miasta pochodził wieloletni wicepre­ mier Irlandii Dick Spring, który też tam miał wykład i przyjechał tego dnia specjalnie z Brukseli. Do Tralee przy­ jeżdżało mnóstwo ludzi i oficjeli, bo tam odbywają się cyklicznie spotkania poświęcone dawnej kulturze irlandz­ kiej, tej gaelickiej. Zjeżdżały się różnego rodzaju zespoły, które jeszcze recyto­ wały, śpiewały i grały muzykę gaelicką. Były też sympozja i wykłady. Ja miałem tam wykład o literaturze wyspy Blasket, Blasket Island. O Polsce nie wiedziano wiele. No może jakieś obiegowe rzeczy podstawo­ we, które, szczerze mówiąc, nie oddają prawdy. Zresztą, gdyby tak popytać na temat Irlandii i jej specyfiki Polaków w Polsce, którzy kochają kogoś jak Ir­ landię, tylko nie bardzo wiedzą o wielu różnego rodzaju skomplikowanych rze­ czach z jej historii, geografii, ekonomii, o wewnętrznych uwarunkowaniach i tak dalej… Może trochę ta książka, którą przetłumaczyliśmy z żoną, a któ­ ra od wielu lat jest w Polsce dostępna pod tytułem Historia Irlandii, coś w tej kwestii zmieniła i zmienia na lepsze.

się, że poeci się organizują i działają. To bardzo specjalny i wspaniały kraj. Irlandia zawsze bardzo wyraźnie szuka identyfikacji swojej w kulturze. Myślę, że Irlandczycy lepiej pojmują niż my, Polacy, pewne jej aspekty. Być może dlatego, że utracili swój rodzimy język na rzecz obcego, ale w tym obcym języ­ ku stali się potęgą poetycką. Wyraźnie, bardzo wyraźnie można to odczytać. Czyta się poezję języka angielskiego, szeroką jak rzeka, wielką, i nagle wia­ domość, że to jest nurt irlandzki. Niby morze, a nurty płyną – takie wyraźne, w samym środku. Wiele nas łączy, ale i wiele nas różni, Polaków i Irlandczyków. Materia czasu i zakręty losu, ich postrzeganie. To, że Irlandczycy prawie zawsze się spóźniają, to fakt, ale z jakim wdzię­ kiem to czynią! Szczególnie podoba mi się w nich jedna rzecz: że oni swoje kłopoty przyjmują z o wiele większą lekkością, gracją niż my. My tak nie umiemy. Nie potrafimy jak oni – trochę kpić z naszych kłopotów. Irlandczycy mają lepszy stosunek do życia i tego się trzeba uczyć od nich. Z tego, co wiem, pierwsza Wigilia i Święta Bożego Narodzenia w polskiej ambasadzie, którą Pan tworzył, miały niezwykły, i co tu ukrywać, także poetycki charakter. Oj, kochany, wspominam dobrze te czasy. Bo to było zaraz po moim przy­ jeździe. To trzeba wytłumaczyć: byłem pierwszym ambasadorem w historii stosunków dyplomatycznych między Polską i Irlandią. Przedtem były kon­ takty na poziomie konsula, jeszcze za czasów Drugiej Rzeczpospolitej. Póź­ niej był tylko radca handlowy, no i nag­ le, jak nowa Polska powstała, to Irlandia zdecydowała się otworzyć ambasadę w Polsce. Wtedy trzeba było otwo­ rzyć naszą w Dublinie. I okazało się, że ja jestem dopinany do tego projek­ tu. Dlaczego? Bo tłumaczyłem z żoną z irlandzkiego i orientuję się w języku oryginalnym, czyli w irlandzkim celty­ ckim. Zresztą sami Irlandczycy trochę to sugerowali i takie sygnały do Polski poszły. I stało się! Pojechałem. Panie Erneście, ale nie było to przecież takie proste. Nowa Polska wybuchła, Irlandia zainteresowana, ale ekonomia i niezwykła ciężkość bytu snują swoje opowieści.

ZDJĘCIE Z OFICJALNEJ STRONY INTERNETOWEJ ERNESTA BRYLLA

Akwarela portretowa Ernesta Brylla

sobie telefoniczną pogwarkę, kiedy to opowiedział mi Pan, jak przejmował się tym całym protokołem dyplomatycznym. Natomiast Irlandczycy mówili „Chłopie, daj sobie spokój! Jeden krok w tę czy w tamtą stronę, nieważne! Ty jesteś poeta, ty jesteś ktoś! Ty tłumaczysz z naszego języka!”. Dokładnie tak było. Pamiętam takie spotkanie z panią prezes Bank of Ire­ land, która w rozmowie powiedziała, że dla nich, Irlandczyków, poeci za­ wsze byli ważniejsi niż ambasadorzy i politycy.

Tak było. Pojechałem, ale… Pojechałem na ambasadorską misję do ambasady, której w zasadzie nie było. Nie było domu, nie było rezydencji, w ogóle ni­ czego nie było. Dopiero organizowałem w wielkich pośpiechu i rozgardiaszu małe biuro. A potem zaczęliśmy re­ montować taki budynek przy Ailesbury Road. Poza tym nawiązywałem rozlicz­ ne kontakty. A w ogóle to skomplikowa­ na historia tych nawiedzin w Irlandii. Musiałem mieć tak zwane credence letters, czyli listy uwierzytelniające, które musiałem złożyć na ręce ówczesnej pa­ ni prezydent Robinson. To jest długa opowieść o tym, jak… Ale tutaj wejdę w słowo Mistrzowi, bo chcę przypomnieć taką anegdotę albo facecyjkę. Kiedyś ucięliśmy

Było coś z takiej naszej typowo polskiej atmosfery w tej początkowej ambasadzie. Ja wiem, że potem nie może być tak jak na początku. Jak się już wszystko zbuduje, to później musi działać instytucja. Ale te pierwsze chwile były na medal.

raz pierwszy mogli spotkać się na tym poziomie, powiedziałbym, wysokości dyplomatycznej. Teraz, z perspektywy lat może to dziwić, ale dla nich to miało wielkie znaczenie. Dopiąłem swego, bo poznawali­ śmy rodaków z różnego rodzaju ludźmi z najprzeróżniejszych irlandzkich śro­ dowisk. Dla przykładu, na spotkaniu wigilijnym pojawił się na nuncjusz apo­ stolski arcybiskup Emanuele Gerada, który oryginalnie był Maltańczykiem. Pojawiło się też trochę biskupów i du­ chowieństwa, a nawet ludzi z rządu ir­ landzkiego, ale tak bardziej nieformal­ nie. I nagle okazało się, że ci oficjele nie bardzo się orientują w polskiej tradycji Bożonarodzeniowej. Ale rodacy wzięli sprawy w swoje ręce, Panie Erneście? No tak. Ci Polacy przecież w tej Irlan­ dii dość długo mieszkali, przynajmniej niektórzy, i zaczęli oficjelom opowiadać i opowiadać. I potem nagle irlandzcy goście, w znakomitej większości profe­ sorowie, nauczyciele i też politycy, ale wcześniej związani dawniej z eduka­ cją i nauczaniem, ci Irlandczycy, którzy mówili dobrze po gaelicku, w końcu powiedzieli, że w dawnym irlandzkim obyczaju irlandzkim było też coś w ro­ dzaju wigilii. I że dawniej śpiewało się kolędy i że oni zaśpiewają kolędy po irlandzku. I niech Pan sobie wyobrazi, łubudu! Wstała czwórka tych Irland­ czyków, stworzył się nagle kwartet i jak zaśpiewali te celtyckie kolędy w języ­ ku irlandzkim, ich prawdziwym, no to wszyscy po prostu oniemieli. Ale nasi się poderwali i mówią: „To my też za­ śpiewamy!”. Powiem Panu, że dawno,

A ja przypomnę, że to pozycja, którą powszechnie uznaje się za najlepsze wprowadzenie w historię Irlandii, to Irlandia. Celtycki splot. Jej autorzy – Małgorzata Goraj-Bryll i Ernest Bryll – omawiają i interpretują dzieje tego kraju w oparciu o najnowsze badania naukowe. Ten ważny wolumin pomyślany został jako studium spełniające wszelkie wymogi rzetelności naukowej, ale znakomicie napisane i stanowiące syntetyczne źródło popularnej wiedzy historycznej. Powiem, może nieskromnie, że to chy­ ba najlepsze kompendium dość głębo­ kiej wiedzy o złożonych, wielowątko­ wych dziejach Irlandii. Dobrze byłoby, aby taka książka powstała i o nas, Pola­ kach i Polsce dla Irlandczyków. Oczywiście oni zawsze coś tam wiedzieli o nas. Niektórzy na przykład zaskoczyli mnie wiedzą, że na miecz Kościuszki przysięgali rewolucjoniści, którzy rozpoczęli jedno z licznych po­ wstań w Irlandii o niepodległość. Wie­ dzą też, że była hrabina Markiewicz; zresztą Irlandka, ale która była żoną naszego malarza, pewnego hrabiego – takiego dosyć utracjusza, birbanta, a ona zasłynęła jako dowódca oddziału w czasie Powstania Wielkanocnego. W każdym razie robiłem wszystko, żeby było jak najwięcej wiedzy o Polsce, o jej historii, pięknych miastach, archi­ tekturze. Kiedy pani prezydent Mary Robinson zwiedzała Kraków, starałem się pokazać jej jak najwięcej. O Polsce nie wiedziano zbyt wiele. Dla wielu było to często takie pole między Berlinem a Moskwą. Udało się to zmienić. Dziękuję pięknie, Mistrzu, że znalazł Pan dla nas czas. Wszystkiego, co najlepsze. Dla Was zawsze mam czas. Dla Was zawsze. No, powodzenia, ściskam, ści­ skam! K Rozmowy z Ernestem Bryllem często pojawiają się na antenie Radia WNET oraz programu Polska Tygodniówka w dublińskiej rozgłośni NEAR FM.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

8

W

iadomo, że kot ani jego właścicielka nie złożyli podania o ochronę międzyna­ rodową, nie zamierzali też starać się o azyl w Polsce, gdyż kotom znacznie lepiej żyje się w Niemczech (choć mogą je wysterylizować!). Trzeba przyznać, że wprowadzając wątek kota, rosyjscy specjaliści od zarządzania emocjami wykazali znakomitą znajomość men­ talności ludzi „kolektywnego Zachodu” i ich dziwaczne słabości. Prawdopodobnie większość mi­ grantów szturmujących nasze granice nie wyrusza w ciemno, lecz ma krew­ nych w krajach zachodnich, a świad­ czą o tym choćby ich rozmowy telefo­ niczne. Można powiedzieć, że władze polskie, utrudniając, czy wręcz unie­ możliwiając akcję łączenia rodzin, za­ chowują się niehumanitarnie. Aż dziw, że wrażliwi posłowie lewicy, z których niejeden mógł mieć mało humanitar­ nego dziadka bez oporów strzelającego w tył głowy „wrogów ludu”, jeszcze nie podnieśli tego aspektu, skupiając się na „wyrzucaniu dzieci nocą do lasu” (w którym mogą być wilki!). Obecna fala migrantów to echo poprzedniej, z 2015 roku, gdy Europa pozyskała 2 miliony nowych muzuł­ mańskich mieszkańców przybyłych na zaproszenie Angeli Merkel. Zamiast taniej siły roboczej czy mitycznych inżynierów, programistów i lekarzy, uzyskano kosztowne kłopoty (wzrost przestępczości, strefy „no go”), który­ mi Niemcy chcieli się solidarnie po­ dzielić ze wszystkimi państwami Unii Europejskiej. Nowi mieszkańcy Euro­ py, z których kilkanaście procent rze­ czywiście było uchodźcami, nawet na zasiłku zdążyło się już na tyle urzą­ dzić, że mogli się pochwalić w mediach społecznościowych swoim statusem (z pewnością znacznie przesadzając), co zachęcało licznych krewnych i zna­ jomych do ryzykownej podróży. Mi­ gracja jest w pewnym sensie podobna do epidemii – jeden migrant przyciąga kilku czy kilkunastu następnych. Dla­ tego prezydent Sarkozy nakazał spraw­ dzanie DNA rzekomych krewnych, co wywołało oburzenie opinii publicznej, ale skutecznie ograniczyło oszukańcze łączenie rodzin. Poprzednie tsunami migracyjne było organizowane w dużym stopniu przez organizacje pożytku społecz­ nego i było skutkiem realizacji wizji George’a Sorosa, pragnącego uszczę­ śliwić ludzkość przez wymieszanie ras i narodów. „Filantrop” zadziałał z roz­ machem – utworzono sieć biur pomocy „uchodźcom” (mamy takie w Warsza­

KRYZYS MIGRACYJNY odczuwamy skutki wyjazdu kilkumilio­ nowej rzeszy naszych obywateli, którzy opuścili kraj w ostatnim ćwierćwieczu. Polacy od zawsze wyjeżdżali za chle­ bem, lecz teraz sytuacja się zmieniła – mało kto odnotował znaczący fakt, że po raz pierwszy od 150 lat, dopiero za obecnych rządów więcej ludzi do Polski wróciło, niż z niej wyjechało…

„Wpuście ich; kim są, ustali się później” Niebezpieczeństwa dla państw euro­ pejskich związane ze starzeniem się społeczeństw i migracją dostrzegano już bardzo dawno. Takie prognozy dla Francji roztaczał w roku 1929 dr Zbi­ gniew Łubieński (z UJ), pisząc w liście z Boulogne-sur-Seine do prof. Kazi­ mierza Twardowskiego (z lwowskiego UJK): „Za sto lat Francja zamrze, jak Hiszpania, o ile jej całkowicie nie za­ leją cudzoziemcy. Robotnikami będą Polacy i Włosi, banki i prasę wezmą Żydzi, inne fachy w większych mia­ stach zajmie mieszanina międzyna­ rodowych przybyszów; Francuzom zostaną miasteczka prowincjonalne i – hotele, w których gościć będą Ame­ rykanie i Anglicy”. Erozja, czy wręcz zamieranie chrześcijaństwa w Europie stwarza warunki do ekspansji młodszej, prze­ bojowej i agresywnej cywilizacji isla­ mu. Najpobożniejszy ze współczesnych przywódców, Recep Erdogan, specjal­ nie nie kryje się z zamiarem uczynie­ nia z Niemiec tureckiego „terytorium zamorskiego” i dlatego Turcy tak za­ angażowali się w „eksport” na Białoruś kłopotliwych dla siebie Kurdów. Bro­ niąc granicy i uniemożliwiając przedo­ stanie się muzułmańskich migrantów do Niemiec, być może pozyskaliśmy kolejnego wroga – tym razem w po­ staci „kolektywnego islamu”, któremu utrudniamy poszerzanie przyczółków w Europie. Wprawdzie obecny napływ lud­ ności muzułmańskiej nie wytworzy w naszym kraju skupisk obcych kul­ turowo, bo ich celem są „Germany”, ale nie możemy wykluczyć zmiany tej sytuacji w przyszłości. Każdy, kto mieszkał w kraju arabskim (jak ja), wie, że w Polsce żyje się znacznie przy­ jemniej. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie w Polsce dużych sku­ pisk ludności muzułmańskiej (wśród których zawsze pojawiają się funda­ mentaliści), choćby z powodu troski o naszych żydowskich współobywateli, a także delikatnych osób LGBT. Pisząc łzawe teksty („Miriam nie pójdzie do szkoły – utknęła na granicy”), wrogie

Ponieważ nie ma wątpliwości, kto zorganizował atak na naszą granicę, można przypuszczać, że wielkie pochody latynoskich migrantów z Gwatemali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-tysięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie. wie), migrantom wydano przewodniki­ -instrukcje i płacono zapomogi w tran­ szach po dotarciu do pewnych miast. Aby cwaniacy nie wracali do domu po skasowaniu „grantu”, pierwszą ratę płacono np. w Belgradzie, następną po osiągnięciu Zagrzebia itp. Była to jawna działalność przestępcza, choć ponoć ze szlachetnych pobudek, bo według słów Sorosa „plan Orbana zakłada ochronę granic i traktowania uchodźców jako problemu. Mój plan zakłada ochronę uchodźców i traktowanie granic jako problemu”. Migracja może dać wiele korzyści zarówno krajowi „importującemu”, jak i „eksportującemu” siłę roboczą, jed­ nak w dłuższej perspektywie stwarza problemy wszystkim. Przekonali się o tym Niemcy mając 20% ludności obcego pochodzenia, z których duża, muzułmańska część nie wykazuje chę­ ci do integracji. Sprowadzeni w latach 60. ub. wieku przez kanclerza Ludwiga Erharda tureccy gastarbeiterzy przy­ czynili się znacznie do niemieckiego „cudu gospodarczego”, ale gdy Niemcy chcieli im już podziękować i się ich po­ zbyć, okazało się to niemożliwe. Każde­ mu Turkowi, który skłonny był opuś­ cić Niemcy, ofiarowywano 3 tys. DM i magnetofon kasetowy, lecz z oferty skorzystali bardzo nieliczni. Kraje „eksportujące” siłę roboczą początkowo korzystają z pieniędzy przysyłanych przez krewnych z za­ granicy, lecz później straty z drenażu mózgów i utraty najprężniejszej części populacji zaczynają przeważać. Wciąż

wobec obecnych rządów środowiska „Gazety Wyborczej”, TVN czy „Kry­ tyki Politycznej” nie zdają sobie chy­ ba sprawy, że to oni będą najbardziej narażeni, gdyby rząd „z pobudek hu­ manitarnych” ugiął się przed naporem kłopotliwych przybyszów. Obecny atak muzułmańskich mi­ grantów na Europę różni się zasadniczo od poprzednich, bo jest organizowany przez wrogie państwo, a ci „biedni lu­ dzie szukający swego miejsca na ziemi” (mówiąc Tuskiem) są użyci nowatorsko – jako broń migracyjna. Broń bardzo groźna, która się nie zużyje, bo tego „surowca” nigdy nie zabraknie. Czy rosyjscy projektanci historii mogliby nie zauważyć potencjału destrukcji, którą niesie masowa migracja? Ponieważ nie ma wątpliwości, kto zorganizował atak na naszą granicę, można przypuszczać, że wielkie po­ chody latynoskich migrantów z Gwa­ temali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-ty­ sięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie.

Konsekwencja destruktorów W walce ze światem zachodu Rosja­ nie wykazują nieprawdopodobną po­ mysłowość, a sposobów na szkodze­ nie demokracjom mają mnóstwo – od banalnych, aż po wyrafinowane. Do najbardziej dziwacznych, ale rozpatry­ wanych serio pomysłów na szkodze­ nie Ameryce należało wykorzystanie

Czy kot, który przebył tysiące kilometrów, przeszedł jeszcze trochę dalej i jest teraz tam, gdzie słynne „dzieci z Michałowa”, czyli w Niemczech?

Gdzie jest

kot

z Usnarza? Jan Martini

„broni tektonicznej”. Rozważano wy­ wołanie trzęsienia ziemi i tsunami w Kalifornii, detonując podmorski ła­ dunek jądrowy w pobliżu uskoku tek­ tonicznego św. Andrzeja, który biegnie wzdłuż całego stanu. Znacznie realniejszym i skutecz­ nie użytym sposobem było uderzenie w system wartości będący podstawą zachodniej cywilizacji. Działania ma­ jące na celu rozkład moralności chrześ­ cijańskiej przez promocję rozpasania obyczajowego, których efektem była tzw. rewolucja seksualna, przyczyniły się znacznie do amerykańskiej klęski w Wietnamie. Dziś wiemy, że rozmaite „ruchy pokojowe” pod hasłem „make love, not war” w Europie i Ameryce były w całości organizowane przez sowie­ ckie służby. „Rewolucja obyczajowa” 1968 roku we Francji doprowadziła do trwałej marginalizacji Kościoła kato­ lickiego w tym kraju. Promocją „wol­ nej miłości” we Włoszech zajmowała się Cicciolina – aktorka filmów porno, skandalistka, która np. przejechała nago na koniu przez Rzym. Zdobyła wielką popularność i została wybrana posłem do parlamentu. Dopiero po latach oka­ zało się, że była agentką KGB. Natomiast uroki „poliamorii” i swobody seksualnej w Waszyngto­ nie lansowali agenci sowieccy Karl i Hana Koecherowie, zalegendowani jako antykomuniści uciekinierzy z Cze­ chosłowacji. Karl Koecher był pierw­ szym sowieckim nielegałem, który do­ stał pracę w CIA. Na organizowanych przez Koecherów sex parties, podczas których uprawiano seks grupowy, by­ wali pracownicy wywiadu, Pentagonu oraz ludzie z urzędów federalnych. Mi­ tyczne orgazmy Hany znane były wśród elit towarzyskich miasta, a Waszyngton miał opinię seksualnej stolicy świata. Potencjał tkwiący w ludzkiej sek­ sualności jest wykorzystywany do ce­ lów destrukcji także dziś, a świadczą o tym ciągle powtarzane postulaty edu­ kacji seksualnej. Nie chodzi tutaj bynaj­ mniej o dobrostan dzieci i młodzieży, a raczej o odciągnięcie ich od religii. Od walki z cywilizacją łacińską

i zachodnimi demokracjami nigdy w Rosji nie odstąpiono. Nawet w okre­ sie jelcynowskiej „smuty” ani na dziesięć minut nie zaniechano walki z Zachodem. Skutecznie obrzydzono własnemu społeczeństwu demokra­ cję, która odtąd będzie się kojarzyć ze strzelaninami na ulicy, bandyty­ zmem, bezrobociem i wielomiesięcz­ nym niepłaceniu pensji i emerytur. Po przemianach w Rosji związanych z „upadkiem” komunizmu, amerykań­ ska sekretarz stanu Condoleezza Rice ogłosiła, że „Rosja jest naszym sojusz­ nikiem. Gramy w jednej drużynie”. Rosjanie byli daleko bardziej wstrze­ mięźliwi w wyrazach sympatii i dość szybko otwartym tekstem oznajmili, że ich głównym przeciwnikiem jest USA. Rozwiały się nadzieje twórców ładu pojałtańskiego na konwergencję – przenikanie się systemów, ucywili­ zowanie Rosji i koniec historii. Czy Henry Kissinger i Zbigniew Brzeziń­ ski, którzy uchodzą za tych, co wygrali zimną wojnę, mogli przypuszczać, że w Rosji ostatecznie władzę obejmie sprawna organizacja mafijna dysponu­ jąca armią, aparatem administracyj­ nym, agendami międzynarodowymi i ambasadorami we frakach? System, który powstał w Rosji po „upadku komunizmu”, nie ma nic wspólnego z zachodnim pojmowa­ niem demokracji i jest konsekwencją wewnętrznej ewolucji aparatu władzy. Po okresie, gdy pełnię władzy mia­ ła partia komunistyczna, a KGB była jej „mieczem i tarczą”, nastąpił czas pewnej dwuwładzy. Gdy sekretarzem generalnym KPZR „wybrano” szefa KGB – Andropowa, było już jasne, gdzie będzie centrum decyzyjne. Tajna policja była w lepszym położeniu, bo miała dostęp do prawdziwych infor­ macji, podczas gdy kierowany przez partię aparat administracyjny musiał polegać na zafałszowanej urzędniczej sprawozdawczości, wskutek czego czę­ sto podejmował błędne decyzje. Dla­ tego przemiany w Rosji można też rozpatrywać jako wyzwolenie się taj­ nych służb od nadzoru partii. Przez

dziesiątki lat marksizm-leninizm słu­ żył jako efektywne narzędzie rosyjskie­ go imperializmu. Po wyczerpaniu się jego możliwości odrzucono ten gorset ideologiczny, zlikwidowano partię ko­ munistyczną wraz z jej przybudówka­ mi (przestały istnieć struktury liczące 65 mln członków!), zakomunikowa­ no, że nie ma już komunizmu, a świat odetchnął z ulgą (Br. Geremek: „Ko­ munizm? partia komunistyczna? – te rzeczy już nie istnieją”). Cywilna policja polityczna KGB w czasie swojego największego roz­ kwitu liczyła 1600 tys. funkcjonariu­ szy. Świat podzielony był na sektory i w niemal każdym państwie utrzymy­ wano siatki agentów. Ogromna i kosz­ towna struktura mogła istnieć tylko dzięki temu, że nie miała prawnego umocowania (!) i budżetu, ale historia nie zna przypadku, by minister finan­ sów odmówił żądanych funduszy sze­ fowi KGB. Zresztą tajna policja miała zdolność do samofinansowania się, bo częścią jej struktur była organizacja przestępcza znana jako „ruska mafia”, kontrolująca np. znaczą część świato­ wego handlu kokainą. Znane w Polsce afery „Żelazo”, czy FOZZ, to przykłady wysokodochodowej przestępczej dzia­ łalności komunistycznych służb. Ale zdobywanie funduszy przez przestęp­ cze operacje nie były głównym celem KGB – ważniejszy był eksport prze­ stępczości zorganizowanej do krajów demokratycznych w celu ich dezorga­ nizacji i siania chaosu. Także dziś ogromna rzesza złych, błyskotliwych ludzi pracuje bezustan­ nie nad zniszczeniem naszej cywilizacji. Niestety ich praca przynosi widoczne dewastujące rezultaty, a my nie jeste­ śmy w stanie się im przeciwstawić, co niepokojąco przypomina bezradność XVIII-wiecznej Polski wobec hybry­ dowych działań carskich. Cóż z tego, że znany jest tajny podręcznik („tylko do użytku służbowego”) oficera GRU Popowa o dezinformacji czy inny pod­ ręcznik, na którym kształcą się przyszli oficerowie – Problemy psychologii wojskowej płk Lisiczkina („»Wojna histo­ ryczna« polega na nadszarpnięciu jed­ ności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu mo­ ralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej”). Z działaniami opisanymi w dok­ trynie Gierasimowa o wojnie „nowej generacji”, w której wspomniany jest „potencjał protestu” i wykorzystywanie „humanitaryzmu”, mamy w Polsce do czynienia zwłaszcza ostatnio, ale dzia­ łania hybrydowe o mniejszej skali były

wyszła za mąż za podobnego sobie ko­ legę o nazwisku Merkel, ale ta część jej biografii jest nadzwyczaj oględnie relacjonowana. Błyskawiczna kariera polityczna Angeli Merkel u boku kan­ clerza Kohla mogła być wspomagana. Gdy wyszły na jaw „nieprawidłowości” w gospodarowaniu funduszami wy­ borczymi CDU, legendarny kanclerz – twórca zjednoczenia Niemiec musiał się podać do dymisji, otwierając ścieżkę awansu dla Angeli. Być może tylko przez przypadek Frans Timmermans również miał zdol­ ności do języka rosyjskiego i przebywał długo w Moskwie. Może przez przypa­ dek magazyny gazu w Niemczech prze­ kazane Gazpromowi okazały się puste u progu zimy, a ceny opłat za emisję CO2 są przedmiotem spekulacji i rosną niebotycznie. Komisarz Timmermans jest zwolennikiem wysokich cen tych emisji, bo jego zdaniem wymuszą one badania nad nowymi źródłami energii. Choć Europa wytwarza tylko drob­ ny procent światowej emisji CO2, jacyś ekolodzy zaczęli „dekarbonizować” pla­ netę, zaczynając właśnie od Europy, co musi odbić się na konkurencyjności eu­ ropejskich towarów i będzie skutkować drastycznym spadkiem poziomu życia. Wiadomo, że drakońskie środki mające „chronić klimat” zahamują wzrost tem­ peratury o setne części stopnia i będą praktycznie bez znaczenia. Natomiast skutki społeczne tych działań będą de­ wastujące – prawdopodobnie „gniew ludu” zmiecie wszelkie rządy demo­ kratyczne. Czyżby Rosjanie chcieli wyrzucić na śmietnik historii zachodnie demo­ kracje za pomocą broni klimatycznej? Jednym z efektów wojny hybry­ dowej przeciw krajom zachodniej de­ mokracji jest też upadek prestiżu Eu­ ropejczyków. Jeszcze niedawno „blada twarz” Europejczyka była przepustką otwierającą wszystkie drzwi np. w Mek­ syku czy Egipcie, a znajomość z „bia­ łym” nobilitowała towarzysko. Obec­ nie ludzie innych kontynentów i ras, obserwując infantylizację rdzennych mieszkańców naszego kontynentu, zo­ baczyli, że ci, którzy zawsze impono­ wali im swoją kulturą i osiągnięciami naukowymi, stali się dziwakami po­ trafiącymi rozpatrywać takie dylematy etyczne jak „gwałcenie” krów (i to nie przez byka, tylko przez inseminatora ze strzykawką). Czyżby szalone „euro­ pejskie” pomysły ideologiczne były su­ flowane przez ruskich „influencerów”? Tak się dziwnie złożyło, że na „od­ cinku” polskim w jednej drużynie grają Berlin, Bruksela, Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw i Mińsk – wszyscy są zaintere­

Na „odcinku” polskim w jednej drużynie grają Berlin, Bruksela, Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw i Mińsk – wszyscy są zainteresowani w przywróceniu w Polsce „praworządności i trójpodziału władzy”. Dlatego opozycja w Polsce twierdzi, że nasz kraj jest skłócony ze wszystkimi. stosowane przeciw krajom demokra­ tycznym od lat. Szczególnie atrakcyj­ nymi tematami są te, które wzbudzają silne emocje i mają wielki potencjał dzielenia społeczeństw, jak aborcja czy LGBT – znane są przypadki inicjowania manifestacji i kontrmanifestacji w tym samym czasie i miejscu, w celu wywo­ łania zamieszek. Prawdopodobnie od zawsze inge­ rowano w proces wyborczy we „wro­ gich” krajach. Wprawdzie płk Anatolij Golicyn wspomina o interwencjach w wybory amerykańskie, ale z pewnoś­ cią „korygowano” też wyniki w innych krajach – także u nas. Rosjanie mają technologie „demokratycznego” wpro­ wadzania osób sobie miłych do ciał kolegialnych, instytucji międzynarodo­ wych czy parlamentów. Stąd ogromny legion agentów wpływu, lobbystów, czy tylko „przyjaciół Rosji” wśród poli­ tyków europejskich i amerykańskich. Niektórzy z nich działają ostentacyj­ nie, jak Le Pen czy Salvini, ale znacznie groźniejsi są ci dyskretni – werbalnie antyrosyjscy, co od lat realizują wizję Dugina „wspólnego europejskiego do­ mu od Władywostoku po Lizbonę” i już doprowadzili do faktycznego uzależnie­ nia energetycznego Unii Europejskiej. Dziś nie wiemy, czy aktywistka młodzieżówki komunistycznej Ange­ la Kasner należała do siatki tworzonej w Dreźnie przez „majora Patonowa” (takiego nazwiska ponoć używał obec­ ny prezydent Rosji). Wiemy, że miała talent do języka rosyjskiego i przebywa­ ła później w Związku Radzieckim, gdzie

sowani w przywróceniu w Polsce „pra­ worządności i trójpodziału władzy”. Dlatego opozycja w Polsce twierdzi, że nasz kraj jest skłócony ze wszystkimi. To jest komplement dla naszych ster­ ników i znaczy, że rządzący rozpychają się łokciami, starając się wyrwać nieco podmiotowości, czyli nie są marionet­ kami sterowanymi z zewnątrz. Tym „wszystkim” opozycja jest gotowa po­ magać, bo ma odpowiednich genera­ łów, artystów, profesorów i Obywateli PR, gotowych wybudować ukwiecone bramy dla wyzwolicieli z „reżimu PiS”. Jakiś czas temu artysta Michał Ur­ baniak zastanawiał się, „czy rozbiory nie byłyby lepszym wyjściem”. Ostat­ nio profesor UW(!) Magdalena Środa zamieściła w mediach społecznościo­ wych wpis: „Jest ohydnie, brzydzę się tą władzą, brzydzę się jej wyborcami (a to ponad 30% obywateli i obywa­ telek), już nie wiem jak to wszystko komentować, zacytuję więc Bartka Sa­ belę, który napisał na Fb: Polsko znik­ nij proszę, przestań istnieć, spierdalaj jak najdalej razem ze swoimi flagami, godłami, granicami i dumną historią. Kurwa mam cię dosyć”. Nie wiem, kto zacz ten Sabela, ale to kolejny obok Kramka, Staszewskie­ go, Węglarczyka i Sienkiewicza „Bar­ tosz Straszliwy” w polskiej przestrzeni publicznej. Takie słowa zaś to miód na duszę projektantów destrukcji w Polsce i planistów ewentualnej agresji zbrojnej. A na razie nie mamy Abramsów, tureckich dronów ani samolotów F-35… K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

9

WŁADZA Zamęt ogólnoświatowy – brak wyobraźni skutkujący niemocą w zarządzaniu kryzysem. „Maluczcy” nie rozumiejący sensu sanitarnych przedsięwzięć i ci „Wielcy”, wybrańcy z nadania zmanipulowanej demokracji, działający wyłącznie pro forma w pandemicznej sytuacji, jedynie z wymogu głównego nurtu. To nasza codzienność od bez mała dwóch lat.

Ludowładztwo

Z

nacznie dłużej trwa równie nierozwiązywalny, sztucznie rozpętany kryzys gwałtownej wędrówki ludów przez Eu­ ropę. W tym po brzegi wypełnionym „szalejącą demokracją” świecie dopro­ wadzono do zgromadzenia 90 procent dóbr w rękach 10 procent populacji. Ten stan rzeczy został wykorzystany z całym azjatyckim okrucieństwem do politycznej ekspansji z użyciem „ży­ wych tarcz” z tych najsłabszych. Tej metody, jeszcze Wielkiej Ordy, przyszło nam, Polakom, doświadczać współ­ cześnie, niemalże w pierwotnej formie, na białoruskiej granicy. Kolejne „lockdowny” podsuwa­ ją nadmiar czasu, który można wy­ korzystać do pogłębionej refleksji na przyczynami tego wszystkiego, obo­ wiązkowej dla tych, którzy z racji do­ świadczenia, korzeni i wykształcenia nie zatracili jeszcze nabytych kiedyś intelektualnych narzędzi. Przyjdzie chyba jednak sięgnąć do mocno już zardzewiałego, bo chyba sprzed co naj­ mniej stu lat, socjologicznego klucza pojęć do zrozumienia obecnych spo­ łecznych mechanizmów. Wśród za­ rządzających gremiów powszechne są bowiem takie cechy jak pyszałkowa­ tość, zawziętość, zachłanność, prosta­ cka chytrość, tchórzostwo, kłamstwo i w końcu okrucieństwo, w sytuacjach skrajnych przykrywające za każdym ra­ zem zwyczajny brak wiedzy i umiejęt­ ności. Te to właśnie „pseudowartości”, stanowiące w gruncie rzeczy zwykłą ucieczkę przed własną odpowiedzial­ nością, ukształtowały z typowego dla globalnego pospólstwa odruchu łgar­ stwa dzisiejsze „łże-elity”. To nie bez powodu 3-majowa Konstytucja określiła ściśle stany do­ puszczone, a więc jakoś cywilizacyj­ nie już przygotowane, do głosowania, czyli przecież współdecydowania o lo­ sie państwa. Napoleon w boju posta­ nowił sprawdzić ponowną dojrzałość Polaków do posiadania własnej suwe­ renności, czego nie omieszkał otwarcie i surowo ogłaszać. Chodziło oczywiście o istnienie prawdziwych elit przywód­ czych i ich jakość.

Dariusz Brożyniak Wtedy jednak istniała już w Polsce tradycja chociażby wołyńskiego Liceum Krzemienieckiego, fenomenu na skalę europejską, gdyż potrzeba ciągłego od­ twarzania elity przywódczej narodu by­ ła najzupełniej oczywista. Sieć kilkuset polskich dworów na Wołyniu nakładała na ziemiańskie i szlacheckie dzieci na­ turalny obowiązek przyszłej służby dla Ojczyzny i przygotowania się do tego poprzez edukację o najwyższej jakości. Z Liceum tym związane zostały zatem najwybitniejsze nazwiska historii Polski, jak Lelewel czy Słowacki, i to przecież w warunkach zaboru, a więc okupa­ cji rosyjskiej. Polscy magnaci, książęta

polskich elit, wypowiadając jednocześ­ nie swe słynne „żadnych marzeń, pa­ nowie!”.

P

W wolnej już Polsce nie musimy wyciągać ponownie sztandaru z hasłem „Za wolność naszą i waszą”. Od wybranych przez nas przywódców powinniśmy przede wszystkim wymagać obrony naszych polskich interesów i naszych obywateli. i hrabiowie roztaczali szczodry mecenat nad tą szkołą, zasilając ją w najbardziej wartościowe zasoby biblioteczne i in­ ne pomoce naukowe, dbając o wybitny poziom kadry profesorskiej. Kiedy po upadku powstania listopadowego Ro­ sjanie zamknęli Liceum Krzemienieckie, to zostało ono w całości, ze wszystki­ mi zbiorami przeniesione do Kijowa i przekształcone w funkcjonujący tam do dzisiaj uniwersytet, którego pierw­ szymi akademickimi nauczycielami zo­ stali właśnie krzemienieccy nauczyciele. Tak oto „liberalny” i „proeuropejski” car Aleksander II docenił unikalny poziom

o odzyskaniu niepodległości Polska znów postawiła przede wszystkim na odtworzenie wy­ krwawionych już i zdemoralizowanych zaborami i wojnami elit. Była to spra­ wa pilna i podstawowa dla umocnie­ nia Polski przed rychło przewidywaną kolejną wojną – wychowanie patrio­ tycznej, katolickiej i niezłomnej eli­ ty przywódczej. Młodemu państwu mógł bowiem zagrozić śmiertelnie od wewnątrz wykluwający się syndrom „Dyzmy”, „kombatanctwa”, a przede wszystkim powstający już z rewoltą 1905 roku syndrom ludowładztwa. Zewnętrznie czaiła się za wschodnią granicą demoralizująca wszelką, szcze­ gólnie powojenną, biedotę zwycięska rewolucja bolszewicka oraz Ukraińska Ludowa Republika Rad i Białoruska So­ cjalistyczna Republika Sowiecka, które, choć niesuwerenne, ciążyły w natural­ ny sposób do rosyjskiej kultury pra­ wosławnej, a w nowej rzeczywistości – ewidentnie do bolszewickiego lu­ dowładztwa. Pozostająca w granicach Polski etniczna ludność ukraińska i bia­ łoruska, zdecydowanie cywilizacyjnie uboższa, była mocno podatna na te wpływy. Szczególnie Białorusini, wy­ kazujący najniższą świadomość naro­ dową, dawali się nad wyraz łatwo ma­ nipulować przenikającej na teren Polski bolszewickiej agenturalnej propagan­ dzie, mającej głównie na celu wznie­ canie antypolskich napięć etnicznych. Było charakterystyczne, że tam, gdzie bolszewiccy agenci nie docierali, Bia­ łorusini chętnie i bez konfliktów wią­ zali swą przyszłość z łacińską Polską. W tej skomplikowanej sytuacji po­ wrócono do jakże przecież wspaniale sprawdzonego etosu Liceum Krzemie­ nieckiego. W nowych warunkach uno­ wocześniono go jednak wyśmienicie, budując cały system szkół o szczegól­ nym profilu kształcenia pod tą właśnie uświęconą polskością nazwą. W ciągu 20 lat wychowano w ten sposób znako­ mite pokolenie, które w czasie II wojny

światowej było w stanie złożyć dla Oj­ czyzny ogromną daninę krwi i dać tak wspaniałe świadectwo patriotyzmu. To było pokolenie elit, które starały się przede wszystkim zbudować jak najsprawniejsze państwo, mając pełną świadomość zagrożenia ze strony uka­ ranych traktatem wersalskim Niemiec i rosnącej w siłę bolszewickiej Rosji. To tamtejsze elity wymyśliły koncep­ cję międzymorza, posługując się ideą prometeizmu. To wtenczas Giedroyć otrzymywał swe ściśle tajne i specjalne zadania. Wtedy był to przedmiot ostrej kontrowersji politycznej, choć nikomu nie przychodziło do głowy, by reali­ zować to w obłąkańczy sposób kosz­ tem Polski, wręcz po jej trupie. Tak jak zastępować Polskę – Rzeczpospolitą. Nie kwestionowano, że „Routines” to politycznie Kijów i Donbas z najbliż­ szą przecież sobie rosyjską bizantyjską kulturą prawosławną. Było oczywiste, że II wojna świa­ towa, wywołana w porozumieniu hit­ lerowskich Niemiec z sowiecką Rosją, musi uderzyć w pierwszym rzędzie w tę znienawidzoną polską elitę. Na terenie zdobytym przez sowietów określono ją przewrotnie mianem „pańskiej Polski”, ze wszystkimi tego konsekwencjami, z wołyńskim ludobójstwem włącznie. Dramatyczne konsekwencje tego po­ mysłu tak pejoratywnej nazwy odczu­ walne są do dziś, wzbudzając nadal określone emocje. Ukraiński prowoka­

FOT. ALEKSANDER BROŻYNIAK

tor, działający, jak sam przyznał, na ze­ wnętrzne zlecenie, wypisał przy znisz­ czonym przez siebie pomniku Józefa Piłsudskiego i Czwórki Legionowej, na święto polskiej niepodległości 11 lis­topada AD 2021, właśnie „Polska nie tylko dla panów”. Wynikałoby z tego, że systemowe odtworzenie przez Polskę wartościowej, patriotycznej elity stwo­ rzyłoby i dziś ogromne zagrożenie dla obcych interesów. Wystarczy przecież przyjrzeć się dzisiejszym stosunkom

Kontrola społeczeństwa w Chinach Alex Wu

C

Smog w Pekinie, zdjęcie ilustracyjne

dotarł na lotnisko w Changsha, jego kod zdrowia nagle zmienił się z zielonego na czerwony, co oznacza przymusową kwarantannę. „Kiedy na lotnisku personel bezpieczeństwa zobaczył, że mój kod zdrowia jest czerwony, natychmiast dano znać kontroli pandemii. Przyjechała furgonetka, a z nią

FOT. SÖNKE FEICK / PIXABAY

w pełni wyekwipowani pracownicy ds. kontroli pandemii”. Xie, obawiając się, iż zostanie zabrany w nieznane miejsce na przymusową kwarantannę, wybiegł z lotniska i wskoczył do taksówki, którą wrócił do domu. Później otrzymał telefon z Centrum Kontroli i Prewencji Chorób w Changsha

I

dea Liceum Krzemienieckiego stała się ciałem obcym, burżuazyjnym wspomnieniem w przejętym po so­ wietach ludowładczym systemie da­ jącym leninowską szansę rządzenia państwem nawet kucharce. Trzeba przyznać, że nie jesteśmy w tej kwe­ stii w Europie odosobnieni. Z koncep­ cji monarchii habsburskiej utworzenia sieci Akademickich Gimnazjów, mają­ cych w zamyśle kształcić wysokie ka­ dry urzędnicze i wojskowe, pozostały jedynie budynki i nazwy, ale jednak także tradycja i ambicje nieco wyższego poziomu nauczania, szczególnie kla­ sycznego z wieloletnią łaciną i – dziś jedynie salonowym językiem dyplo­

Pomnik Profesorów Lwowskich wymordowanych na Wzgórzach Wuleckich

Chińskie władze, wykorzystując kody QR monitorujące COVID-19, ograniczają przemieszczanie się prawników

hiński reżim używa „kodu zdrowia” nie tylko do monitorowania pandemii COVID-19, ale również do kontrolowania społeczeństwa. Ostatnio kilku prawników i ekspertów prawnych oświadczyło, że ich kody zdrowia nagle, bez żadnego powodu zmieniły się z zielonych na czerwone. Nie mogli swobodnie podróżować i zostali poddani przymusowej kwarantannie. Chiński reżim komunistyczny wprowadził kod zdrowia – system kodów QR na telefonach komórkowych, aby śledzić i monitorować miejsca pobytu Chińczyków. System wyświetla zielone, żółte i czerwone kody w oparciu o cyfrowe ślady przemieszczania się ludzi w ciągu ostatnich 14 dni. Trzeba mieć zielony kod, aby móc chodzić po miejscach publicznych i podróżować. 19 listopada chiński prawnik Xie Yang z Changsha powiedział chińskiej edycji „The Epoch Times”, że 6 listopada był w drodze do matki uwięzionej dziennikarki Zhang Zhan w Szanghaju. Służby bezpieczeństwa narodowego chińskiego reżimu z Changsha 5 listopada poleciły mu, aby odwołał swoją podróż, ale on odmówił. Kiedy 6 listopada

własnościowym Francji, Włoch, Hi­ szpanii, czy nawet „ludowładczej” Austrii, by stwierdzić, jak perfidnie „szatańskie” jest określenie „pańskiej Polski”. Tymczasem po ogromnych wojennych stratach, wynikających głównie z celowego wymordowania sił przywódczych Poznania, Krakowa, Lwowa, Warszawy etc. i wobec przy­ byłej z Armią Czerwoną społeczno­ ści udającej Polaków znajdujemy się w sytuacji tragicznej. Stan obecnego wielorakiego kryzysu obnaża tę prawdę dramatycznie. Jednak wolna Polska od 30 już lat nie ma nawet zamiaru od­ twarzać jakichkolwiek elit, jest w tej kwestii ciągle i nad wyraz skutecznie zewsząd paraliżowana.

z pytaniem o jego kod zdrowia. „Zdenerwowany zbeształem ich, mówiąc, że to sprawka ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe. Nie bywałem nigdzie w ciągu ostatnich 14 dni ani, tym bardziej, w obszarze średniego lub wysokiego ryzyka. To jawne prześladowanie [...] Oni wyraźnie obserwują moje

matycznym – francuskim. W Austrii, kraju, w którym mocno preferuje się formę kształcenia w formie zawodo­ wego „terminowania”, doczekano się kanclerza maturzysty z postawionymi obecnie zarzutami o matactwa i skła­ danie fałszywych zeznań przed komisją śledczą. Takie są najczęściej skutki, gdy wyłącznie kariera partyjna, na ogół już od wczesnych młodzieżówek, umoż­ liwia sięganie po najwyższe stanowi­ ska, a skład parlamentu współtworzą

miejsce pobytu za pomocą swoich sys­ temów big data”. Xie powiedział, że następnie personel ds. zapobiegania epidemii w społeczności pojawił się w jego domu, aby wykonać na nim test kwasu nukleinowego. „Chcieli znaleźć usprawiedliwienie dla siebie”. W dniu 7 lis­ topada jego kod zdrowia zmienił się z powrotem na zielony. Xie udał się do Centrum Kontroli i Prewencji Chorób prowincji Hunan oraz do Centrum Kontroli i Prewencji Chorób miasta Changsha, aby się dowiedzieć, dlaczego i jak jego kod zdrowia stał się czerwony, ale władze odmówiły mu udzielenia jakichkolwiek informacji. Jego zdaniem, rządząca Komunistyczna Partia Chin znalazła nowy środek do represjonowania dysydentów pod pozorem kontroli pandemii. „Muszą tylko dokonać sztuczki z kodem zdrowia [...] i już mogą kontrolować ruchy danej osoby”. Chińska prawniczka zajmująca się prawami człowieka, Wang Yu, nie mogła wrócić do Pekinu w czasie trwania zjazdu partyjnego KPCh, czyli do 16 listopada. 17 listopada powiedziała chińskiej edycji „The Epoch Times”, że kiedy była w podróży służbowej do miasta Mudanjiang w prowincji Heilongjiang, jej kod zdrowia wskazywał, że odwiedziła obszar objęty pandemią – chociaż Mudanjiang nie jest obszarem pandemicznym. Jej kod zdrowia zmienił się na zielony po zakończeniu się zjazdu partyjnego i dopiero wtedy pozwolono jej wrócić do Pekinu. Wang powiedziała: „Ten incydent wydarzył się podczas Szóstej Sesji Plenarnej KPCh i został przygotowany przede wszystkim w celu zachowania stabilności reżimu

już 16-latkowie (sic!). Austriacy po I wojnie światowej z ulgą pożegnali się z monarchią, potwierdzając to do­

Austriacy po I wojnie światowej z ulgą pożegnali się z monarchią, potwierdzając to dobitnie przy okazji 600 rocznicy jej istnienia, zrywając ostatnie nici z wielką szkodą dla swej kultury i elit. bitnie przy okazji 600 rocznicy jej ist­ nienia, zrywając ostatnie nici z wielką szkodą dla swej kultury i elit. 10-letnie doświadczenie sowietyzmem zostawiło tu także swoje piętno, lecz nie zdążyło doprowadzić do rozłamu społeczeń­ stwa podobnego polskiemu. Współ­ czesne kryzysy także jednak obnaża­ ją wszelkie konsekwencje zastąpienia elit nuworyszami, właśnie z tendencją do chaosu, kłamstwa i braku politycz­ nej odpowiedzialności. Gremia przy­ wódcze, bez własnych ambicji mężów stanu, kierują się wyłącznie interesem wpływowych lobby, zastępując atrybuty sprawowania władzy charakterystycz­ nym zadufanym uporem. Być może stanęliśmy w Polsce znów przed dziejowym wyzwaniem. Były pra­ wicowy minister obrony zauważył, że w wolnej już Polsce nie musimy wycią­ gać ponownie sztandaru z hasłem „Za wolność naszą i waszą”. Od wybranych przez nas przywódców powinniśmy prze­ de wszystkim wymagać obrony naszych polskich interesów i naszych obywateli. Za to im wspólnie płacimy, powierza­ jąc nasze bezpieczeństwo. Coś chyba jest w tak pojętym politycznym prag­ matyzmie; tak zawsze rozumiała rację stanu Zachodnia Europa, do której od początku naszej państwowości aspiruje­ my. Nie podejmując jednak stanowczej decyzji o pracy u podstaw, zbudujemy nasz słowiański bastion na piasku. Uwi­ kłani w prymitywne gierki i matactwa, prezentując prostacką chytrość, nie obro­ nimy swego miejsca do godnego życia w tej części Europy, wyprowadzając na dodatek łacińsko-katolicki naród poza granice własnej ojczyzny. Nastał najwyższy czas wymagający niezłomnego patriotyzmu, co najmniej zdrowego sprytu światłych obywate­ li oraz inteligencji i szerokiego hory­ zontu wszechstronnie wykształconych elit, w pełni świadomych historycznych uwarunkowań dziejów Polski. K

i powstrzymania ruchów obrońców praw człowieka – teraz kontroluje się wolność ludzi za pomocą pandemii”. Podobne sytuacje przytrafiły się również innym chińskim prawnikom. W gazecie „ Jinan Daily” w Chinach kontynentalnych podano, że kod zdrowia prawnika z Syczuanu Liu Jianyonga nagle zmienił kolor z zielonego na czerwony, gdy pracował on nad sprawą w mieście Xi’an w prowincji Shaanxi. Usiłowano poddać go w ten sposób przymusowej kwarantannie. Liu poprosił personel ds. kontroli pandemii w Xi’an o podstawy prawne i zagroził, że pozwie władze prowincji Shaanxi. Personel ds. zapobiegania epidemii w końcu pozwolił mu wsiąść do pociągu i wrócić do Chengdu. Naukowiec z Chin kontynentalnych, Chen Hongguo, ujawnił na swoim koncie na WeChat – chińskich mediach społecznościowych – że kiedy 11 lis­ topada pojechał szybką koleją z Yuncheng w prowincji Shanxi do Xi’an, po wyjściu z pociągu jego kod zdrowia zmienił się na żółty i wskazywał, że w ciągu ostatnich 14 dni Chen był na Filipinach, mimo że nigdy nie opuszczał kraju. Został odesłany do domu, gdzie pracownicy ds. kontroli pandemii poddali go przymusowej izolacji. Następnego dnia, po złożeniu skargi, jego kod zmienił się na zielony, a zapis o podróży na Filipiny został usunięty. Alex Wu jest amerykańskim dziennikarzem „The Epoch Times”, który koncentruje się na chińskim społeczeństwie i kulturze, prawach człowieka i stosunkach międzynarodowych. Do powstania artykułu przyczynili się: Hong Ning i Gu Qing’er. Oryginalna wersja tekstu została opublikowana w anglojęzycznej edycji „The Epoch Times” 23.11 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”. K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

10

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

Energie Wunderwaffe, p i Schade

Dokończenie ze str. 1

Adam Gniewecki

M

oore stwierdził, że organizacja nie rozumiała podstawowej zasady ekologii, że „człowiek jest częścią środowiska, a nie jest od niego odseparowany”. „Niektóre gatunki zwierząt i owadów musimy chronić, a przed niektórymi musimy chronić ludzi”. „Po pewnym czasie, kiedy organizacja zarabiała już po 100 milionów dolarów rocznie, doszło do dużej zmiany w myśleniu jej członków. Pokój odszedł, została tylko zieleń. Moore ocenił, że „ludzie w imieniu Greenpeace’u stali się wrogami ziemi”. Ekolog uważa, że wyrugowano wiele przydatnych technologii i środków chemicznych, ponieważ „organizacja uważała to za słuszne”. Jego zdaniem „nauka i logika nie szły w parze z Greenpeace’em”, a „kampanie organizacji były manipulacjami”. „Zaczęto posługiwać się w nich językiem strachu i sensacji, bazując na niedoinformowaniu społeczeństwa”. Działacze organizacji rozpoczęli kampanię przeciw chlorowi, który przedstawiali „jako dzieło diabła”. W istocie, dodawanie chloru do wody pitnej stanowiło przełom, który przyczynił się do poprawy światowego zdrowia publicznego. Tego dla Patricka Moore’a było już za wiele. Odszedł, a po odejściu nie szczędził krytyki poziomu wykształcenia i mentalności byłych kolegów z szefostwa Greenpeace’u. „ Jestem sceptykiem… globalne ocieplenie stało się nową religią”, oświadczył zdobywca Nagrody Nobla z dziedziny fizyki, Ivar Giaever. „Modele i prognozy IPCC są niepoprawne, ponieważ opierają się jedynie na modelach matematycznych oraz prezentują rezultaty i scenariusze, które nie uwzględniają, na przykład, aktywności Słońca” – uważa Victor Manuel Velasco Herrera, badacz z Instytutu Geofizyki na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie Meksyku. „Obawy związane z ociepleniem są największym skandalem w historii… kiedy ludzie dowiedzą się, jaka jest prawda, poczują się oszukani przez naukę i naukowców” – twierdzi dr chemii Kiminori Itoh, japoński badacz, członek Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu ONZ. „Ile jeszcze lat Ziemia musi się oziębiać, zanim zrozumiemy, że planeta się nie ogrzewa? Przez ile lat to oziębianie musi jeszcze trwać?” – oburza się geolog, dr David Gee, przewodniczący komisji nauki w czasie Międzynarodowego Kongresu Geologicznego w 2008 r. To przykłady opinii kilku z wielu uczonych kontestujących obowiązujące i obowiązkowe teorie związane z globalnym ociepleniem. Nieobiektywne raporty tworzone przez IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu przy ONZ) oraz przejawy nadużywania nauki i jej upolitycznienie, mogące przynieść nieobliczalne zagrożenia ekonomiczne, stały się impulsem do utworzenia NIPCC (Pozarządowego Międzynarodowego Zespołu ds. Zmian Klimatu). Kilkudziesięciu uczonych, samorzutnie zorganizowanych, przedstawiło własny raport, całkowicie odmienny niż IPCC. W skład NIPCC wchodzą światowej sławy naukowcy. Wśród nich jest między innymi profesor Frederick Seitz – emerytowany rektor Uniwersytetu Rockefellera i były prezes Amerykańskiej Akademii Nauk; S. Fred Singer – założyciel NIPCC, prezydent Science and Environmental Policy Project; Pat­

rick J. Michaels – profesor nauk o środowisku Uniwersytetu Stanu Wirginia; klimatolog dr. Ray W. Spencer – były „starszy naukowiec” w Centrum Lotów Kosmicznych NASA, odpowiedzialny za satelitarne pomiary temperatury globu. Polskę reprezentował zmarły przed dziesięcioma laty profesor Zbigniew Jaworowski, który powiedział: „Grożące ekonomiczną, socjalną i polityczną katastrofą ograniczanie emisji dwutlenku węgla (w imię nieudowodnionej hipotezy) jest brutalnym uderzeniem w podstawowe źródła energii, serce współczesnej cywilizacji, które nie ma żadnych szans wpływania na klimat.

Mamy cywilizację – ten najwyższy wykwit miliardów lat ewolucji oraz dobrobyt własny i przyszłych pokoleń, poświęcić na ołtarzu ekoreligii?” Ostatnio zła wiadomość dla apostołów i wyznawców tej religii nadeszła z Wielkiej Brytanii. Angielscy naukowcy wykazali, że przyczyną zmian klimatycznych na Ziemi są zmiany aktywności Słońca i obliczyli że stosunek siły wpływu na ziemski klimat działań człowieka i zmian na Słońcu jest jak 5 do 95. Na domiar złego, sprawcą 50–60% globalnego ocieplenia jest metan, a poziom dwutlenku węgla

człowieka stało się w polityce, posłusznej nauce i poprawnej dziennikarce dogmatem, a zaprzeczanie lub chociaż próba dyskusji staje się tabu albo jest herezją. Jakby mało było projektu Europejskiego Zielonego Ładu oraz podwyższenia stopnia redukcji emisji CO2 do 55% (poprzednio 40%) do 2030 r., 15 lipca tego roku Komisja Europejska przedstawiła projekt nowego pakietu klimatycznego „Fit for 55”. Ma to być zestaw aktów prawnych pod wspólnym szyldem „gotowi na 55”. Liczba 55 odnosi się do 55% jako nowego

produkcja energii z węgla będzie trzy razy wyższa niż globalny limit wyznaczony przez Międzyrządowy Zespół ds. Klimatu tak, by utrzymać ocieplenie klimatu wyraźnie poniżej 2˚C. Na dodatek, w celu rozwoju produkcji elementów paneli fotowoltaicznych dla Europy, Chiny budują nowe elektrownie węglowe. Plany UE: „Zielony Ład” i „Fit for 55” to ekonomiczne samobójstwo Europy. Koszty przekształceń, spadek konkurencyjności itd. będą szczególnie dotkliwe dla biednych i zacofanych w stosunku do Europy Zachodniej europejskich

a także wielu bardzo ważnych polityków i światowych osobistości oraz finansjery z najwyższej półki, jak Gatesowie czy Rockefellerowie. Nie zabrakło Grety Thunberg, której Schwab jest wielbicielem. Nieco już przerośnięta nastolatka przemówiła w Davos natychmiast po zakończeniu swego „protestu sztokholmskiego”. Czyż represje energetyczne w parze z pandemią COVID-19, muszące wywołać, przynajmniej w Europie, kryzys gospodarczy, a może i dramatyczne kryzysy społeczne, nie stanową idealnej okazji do realizacji planu WIELKIEGO

celu przejściowego redukcji emisji w Unii Europejskiej na 2030 r. Parlament Europejski, na szczęście bez powodzenia, próbował przeforsować cel 60% na rok 2030. Te wyśrubowane i zobaczymy dalej, czy uzasadnione naukowo, logicznie, merytorycznie i środowiskowo albo innymi względami, ciągle rosnące wymagania stały się elementem nowego europejskiego porządku prawnego. Teraz nastąpi faza dostosowywania do „Neue Ordnung” (niem. nowy porządek) innych przestarzałych przepisów. Szacuje się, że Unia Europejska emituje do atmosfery netto ok. 6,4% światowej produkcji gazów cieplarnianych. Na 1. miejscu znajdują się

krajów postkomunistycznych. Zapobiegnie to ich potencjalnej konkurencyjności i utrzyma w roli rynków zbytu i taniej siły roboczej. Mają istnieć państwa-wasale i państwa-panowie feudalni. Od unionizmu przez federalizm do feudalizmu? Wielu twierdzi, że nie rozumieją tej samobójczej polityki gospodarczej UE. Poczynania Unii Europejskiej można pojąć, uwzględniając cel, czyli zbudowanie na gruzach kultury materialnej, obyczajowej i duchowej Starego Kontynentu przyczółka NOWEGO WSPANIAŁEGO ŚWIATA. I wszystko staje się jasne. Czołowym ideologiem i zagorzałym zwolennikiem całkowitego WIELKIEGO RESETU obecnego porządku, koniecznego do stworzenia od zera Nowego Wspaniałego Świata, jest twórca i prezes Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, prof. Klaus Martin Schwab, pochodzący z niemieckiego miasta Ravensburg, gdzie urodził się w 1938 r. i tam wychował. W czasach jego dzieciństwa Ravenburg był hitlerowskim centrum eugeniki, jego ojciec zaś – jednym z najbardziej prominentnych i wpływowych obywateli miasta. Schwab pozostaje w zażyłych stosunkach ze zdumiewającą liczbą najmożniejszych tego świata, których z zadziwiającą łatwością przekonuje do swoich wizji. Wśród nich jest np. brytyjski książę Karol i popierający ideę WIELKIEGO RESETU Joe Biden, którego pierwszą decyzją jako prezydenta USA był powrót Stanów Zjednoczonych do paryskiego porozumienia klimatycznego, czyli odwrócenie decyzji Donalda Trumpa z 2017 r. WIELKI RESET to w istocie plan całkowitego globalnego „wyzerowania” systemu finansowego, gospodarczego, politycznego, ekologicznego i technicznego, a także tradycyjnych ludzkich wartości, sposobu pojmowania świata, kultury i obyczajowości. To nie teoria spiskowa, to realny plan, o którym mówi się głośno na Forum w Davos. To ogólnoświatowa akcja mająca doprowadzić do upadku obecnego systemu finansowego, co pociągnie za sobą i ułatwi resztę „transformacji”. Drogę do osiągnięcia RESETU Schwab widzi w trzech następujących krokach: „1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj. 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą dlaczego świat potrzebuje WIELKIEGO RESETU. 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii COVID-19 Prezes Wykonawczy Forum zauważył, że „pandemia stanowi rzadkie, ale wąskie okno okazji do refleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania naszego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”. Dodałbym, że wspomniane przez Schwaba okno znacznie poszerza wynik ostatnich wyborów prezydenckich w USA. 3 czerwca ub.r. podczas Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab i brytyjski książę Karol uroczyście zapowiedzieli rozpoczęcie WIELKIEGO RESETU. Obok spadkobiercy brytyjskiego tronu i Prezesa Wykonawczego WEF w Davos gościli wówczas: Antonio Guterres – obecny sekretarz ONZ, były przewodniczący Międzynarodówki Socjalistycznej i były Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – oraz Kristalina Georgievna – dyrektor zarządzająca MFW,

RESETU? Przypadek? Takich zbiegów okoliczności historia nie notuje. Niemcy spowodowały napływ fali emigracyjnej do Europy, Niemcy rządzą UE oraz wymuszają absurdalne i nie do spełnienia warunki produkcji energii – motoru gospodarki. Wspólnie z Rosjanami zbudowali Nord Stream 2, choć obecnie wykorzystuje się tylko 40% przepustowości istniejących gazociągów. W lipcu 2020 r. Komisja Europejska opublikowała „Strategię wodorową dla neutralnej klimatycznie Europy”.

w atmosferze automatycznie regulują żyjące w oceanach mikroorganizmy i bakterie, które pochłaniają tym więcej CO2, im więcej go jest. Poza tym, nauka mówi, że globalny klimat jest wypadkową kilkuset zmiennych, co sprawia, że opieranie się na jednej, na dodatek kontestowanej przez wielu znawców tematu teorii jest nieporozumieniem. Żeby nie powiedzieć: propagandową manipulacją. Wyobraźmy sobie proste rozwiązanie. Pozyskiwanie energii cieplnej z wnętrza Ziemi. Zaraz podniosłyby się głosy, że planeta zacznie stygnąć, co spowoduje zmiany geologiczne, a te z kolei przyczynią się do plagi trzęsień ziemi, fal

tsunami, zalewania lądów przez oceany itd. Do tego chłodniejąca Ziemia zacznie się kurczyć. Przestaniemy się na niej mieścić. Najpierw zrobi się tłok, a potem zaczniemy spadać w kosmos. Energia wiatrowa też jest tylko z pozoru bezpieczna. Przy pewnej, bardzo wysokiej ilości wiatraków energetycznych energia wiatrów zostanie pochłonięta w takim stopniu, że przy powierzchni ziemi przestaną one wiać. Nie będzie fal morskich ani szumu drzew, a za to stojące, duszące, zatęchłe powietrze. I tak źle, i tak niedobrze. To się dopiero Rita Tunberg rozpłacze! Globalne ocieplenie spowodowane ręką

Chiny, emitujące ok 30%, na 2. plasują się USA z wynikiem 11%, za nimi zaś mniejsi szkodnicy. Udział Starego Kontynentu w grze jest tak mały, że gdyby nawet przestał wydzielać cokolwiek, globalny klimat tego nie zauważy. To po co ta cała unijna heca? Po co rujnować gospodarkę UE? Żeby dać dobry przykład? A może żeby przy pomocy grania na CO2 poddusić, podgłodzić i uzależnić potencjalnych konkurentów – dzisiaj jeszcze gospodarczo słabsze, rozwijające się kraje europejskie – od mocnych gospodarek innych państw unijnych? Poza tym, według Global Energy Monitor, w 2035 r. w samych Chinach


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

prawo zachowania energii enfreude W istocie wojna energetyczna nie toczy się o poprawę losów Ziemi i Ziemian, ale o władzę, a tu każdy pretekst jest dobry. „ Jak się chce psa uderzyć, kij się zawsze znajdzie”. Na przykład energetyczny. Nawet nowoczesna i zasadniczo bezpieczna energia atomowa też już jest „be” – bo promieniotwórcze odpady, a w razie awarii... „Sami państwo wiedzą”. Szczyt klimatyczny, czyli tegoroczna ONZ-owska konferencja klimatyczna COP26 w Glasgow, to szczyt hipokryzji. 400 prywatnych samolotów, wydzielając ogromne obłoki

czyli dwóch największych emitentów gazów cieplarnianych, zamiast uczestniczyć w Szczycie, złożyły deklaracje. Chiny obiecały, że nie będą już inwestować w energetykę węglową za granicą, a u siebie zaprowadzą zielony ład do roku 2060, zastrzegając, że do 2030 r. będą rozwijać kopalnictwo węgla do celów energetycznych. Państwo Środka jako „fabryka Europy” potrzebuje coraz więcej energii. Rosja ustami swojego prezydenta przyrzekła ograniczanie zużycia paliw kopalnych. Rosyjskie przyrzeczenia i chińskie obietnice…

ponoszone na broń odstraszającą, pozwalającą uniknąć wojny, z punktu widzenia „energetyki wojennej” są lepszym rozwiązaniem niż konflikt zbrojny. W czasie pokoju armia konsumuje także ogromne ilości energii. Zużycie energii przez siły zbrojne USA w latach 90. ub. wieku było porównywalne z jej całkowitą produkcją w Szwajcarii czy Austrii. W 1940 r. prezydent USA F.D. Roosevelt cofnął licencje na dostawy paliwa lotniczego i narzędzi oraz dostawy rudy żelaza i stali do

Tak potężne zużycie energii przez siły zbrojne powoduje, iż coraz więcej państw szuka „czystych” źródeł energii dla swoich armii. USA, Rosja i Chiny planują szerokie wykorzystanie małych reaktorów jądrowych (SMR) w swoich siłach zbrojnych. Mają one stanowić zasilanie „wyspowe” (niezależne od sieci energetycznych) baz wojskowych oraz napęd pojazdów i maszyn. Amerykanie uruchomili tzw. Projekt Pele, którego celem jest zbudowanie reaktora o mocy od 1 do 5 MW, a także zbadanie możliwości skonstruowania reaktorów o mocy od

A wojna i zbrojenia? – może ktoś słusznie zapytać. Prowadzenie wojny angażuje ogromne ilości nośników energii, czym wodzowie mało się przejmują. Vaclav Smil, uczony specjalizujący się w sprawach środowiska i energetyki, uważa, że ogromne potrzeby energetyczne wojen rozpoczynają się już na poziomie produkcji broni. Chociażby proces wytwarzania stali na pancerze czołgów wymaga od 40 do 50 MJ/kg (1 Megajul to ok. 0,28 kWh) – 280 MWh na 20-tonowy pancerz; obróbka aluminium – od 170 do 250 MJ/kg; tytanu – 450 MJ/kg, a włókien kompozytowych – od 100 do 150 MJ/kg. Surowców tych używa się do produkcji samolotów bojowych i rakiet.

Japonii. Japońska marynarka wojenna odczuła niedobory paliwa. Historycy wojen łączą ten fakt z decyzją o ataku na Pearl Harbor, ponieważ wyparcie Amerykanów z Pacyfiku miało otworzyć drogę do pól roponośnych Birmy i Sumatry. Z kolei T. Klare, profesor nauk o bezpieczeństwie na Hampshire Studies, zwrócił uwagę na bliskie związki między handlem nośnikami energii oraz dostępem do nich i wojnami. W wywiadzie dla Center for Contemporary Conflict powiedział, że po rewolucji w Iranie zmiana sytuacji na Bliskim Wschodzie spowodowała zadeklarowanie przez Stany Zjednoczone możliwości użycia siły, jeśli „jakakolwiek wroga siła

2 do 10 MW. W 2019 roku Pentagon sformułował wymagania co do SMR-ów. Według portalu Defense One, reaktor jądrowy dla US Army powinien mieć moc od 1 do 10 MW, móc być przewożony przez samochód ciężarowy albo samolot C-17 i pracować min. 3 lata bez konieczności uzupełniania paliwa, jego uruchomienie zaś powinno zająć max. 72 godziny. Albert Einstein powiedział: „Dopóki na świecie będzie istniał człowiek, będą też wojny”. Dodam, że energia jest zawsze celem walki albo bronią lub narzędziem do jej wytwarzania. Czy energetyka jest współczesną bronią? Tak, potężną gospodarczo i militarnie. Terror co do sposobów wytwarzania energii służy ujarzmianiu narodów i ekonomicznemu podbojowi państw. Tłamszeniu ich gospodarczego rozwoju, wpychaniu w regres. To nie jest tylko nowy rodzaj wojny UE (Niemiec) przeciwko Polsce. To rozpalająca się energetyczna wojna światowa, a Niemcy – UE – Polska to jeden z teatrów tych zmagań. Religijno-ekologiczne historie o złym człowieku, sprawcy globalnego ocieplenia, służą wprowadzaniu ludzi w poczucie winy i w panikę. Doprowadzają naiwnych do ekologicznego delirium – świat się skończy, a my się wszyscy ugotujemy albo podusimy. Młodzi, najbardziej podatni na propagandę, są już tak ekozideologizowani i tak emocjonalnie podchodzą do sprawy, że nie da się już z nimi merytorycznie dyskutować. Przed wynalezieniem samochodu wierzono, że przy ówczesnym rozwoju Paryża miasto wkrótce pokryje się dwumetrową warstwą końskiego nawozu aż… wynaleziono pierwszy automobil. Parowy. Tak też będzie z energetyką. Wierzę, że wkrótce nowo odkryte sposoby produkcji energii, jeśli nie zduszą ich polityczno-ekologiczni zbawcy ludzkości, rozwiążą dzisiejsze problemy. Wraz z postępem techniki powstaną następne, ale nowe odkrycia znowu pozwolą je pokonać. Postęp jest niepowstrzymany i nie ma granic, bo jest wbudowany w naturę człowieka. Dzięki niemu rozwijamy się, ułatwiamy sobie życie i bronimy się przed, zasadniczo wrogą nam naturą oraz podporządkowujemy sobie Ziemię. Ale zawsze coś za coś. Na przykład fabryka ratujących życie leków za mały, romantyczny lasek albo ogrzane i oświetlone osiedle mieszkaniowe zamiast pola kukurydzy GMO. Nie myślę tu o pozornym, wymuszonym i fałszywym postępie, stymulowanym ideologiami, polityką i egoizmem pewnych grup, bo ten może okazać się zabójczy. Mam raczej na myśli postęp naturalny, zapisany w naszych genach, który jest źródłem rosnącego – choć bardzo nierównomiernie – dobrostanu ludzkości, ale może też stać się przyczyną jej kresu. Mam spokojną pewność, że zanim ludzkość wyzeruje bilans swoich grzechów i dobrych uczynków energetycznych, pojawi się nowy, dziś jeszcze trudny do wyobrażenia sposób pozyskiwania energii. Dodatkowo uspokaja mnie płynący z prac fizyków i kosmologów wniosek, że całkowita energia Wszechświata wynosi zero. Zatem, jeśli tak dalej pójdzie, w końcu dokona się sprawiedliwość dziejowa i wszyscy razem będziemy mieli zero, czyli nic. W tym funkcjonariusze KE i ONZ oraz inni energetyczni gwałciciele. I tu mnie ogarnia tytułowa Schadenfreude. K

gazów cieplarnianych, przywiozło uczestników i ich potężne limuzyny. A może by tak samoloty napędzane wodorowo? Wszak produktem utleniania wodoru, czyli spalania go, jest czysta woda, a ta opadnie na ziemię, nie zanieczyszczając jej. Ale, z drugiej strony, będzie więcej deszczów, które spowodują wzrost popytu na parasole i zwiększenie ich produkcji, a ta wymaga energii. W Glasgow sekretarz generalny ONZ, Antonio Guterres, alarmował, że planeta „wisi na włosku”. „Wciąż pukamy do drzwi katastrofy klimatycznej… nadszedł czas, aby przejść w tryb awaryjny – w przeciwnym razie nasza szansa na osiągnięcie zera netto emisji sama w sobie wyniesie zero”.

Na przykład w 1940 r. amerykański przemysł dostarczył armii 514 samolotów. Włączenie się Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej sprawiło, że w latach 1941–1945 produkcja samolotów w tym kraju podskoczyła do 250 tysięcy sztuk. W latach ostatniej wojny zużycie paliw i elektryczności w USA wzrosło o 46%. Pojazdy wojskowe w walce i na manewrach potrzebują energii, czyli paliwa. Amerykański czołg M1 Abrams posiada silnik o mocy 1500 koni mechanicznych, który pożera, zależnie od ukształtowania terenu, 400 do 800 litrów paliwa na 100 km, a samolot MiG-29 do przebycia dystansu 1500 km potrzebuje ok. 4000

Europejską. To nie jest hipotetyczna przyszłość. Proces pauperyzacji Europejczyków już się zaczął i postępuje. Ponadto Niemcy otrzymały od USA – dotychczasowego „żandarma świata” – wręczony przez prez. Bidena mandat „żandarma Europy” i na swój sposób go wykorzystują. Nie sposób nie zauważyć, że Niemcy i Rosja, przynajmniej w tej chwili, to sprzymierzeńcy w wojnie energetycznej i nie tylko. Krótkoterminowe cele finansowe obu państw są zbieżne, ale na dłuższą metę ta nieuleczalna miopia naszego zachodniego sąsiada może znowu doprowadzić do katastrofy.

Zobowiązaniu do stopniowego wycofywania węgla, które przewidywał projekt porozumienia, sprzeciwiły się Indie. Minister klimatu tego kraju słusznie pytał, w jaki sposób kraje rozwijające się mogą obiecać stopniowe wycofywanie dotacji do węgla i paliw kopalnych, jeżeli muszą przede wszystkim zająć się swoimi programami rozwojowymi i eliminacją ubóstwa? Wreszcie uczestniczące państwa zgodziły się na sformułowanie „wycofywanie” węgla zamiast „wycofywać”… Cóż za finezyjna semantyka polityczna! Poza tym odkryto Amerykę ograniczenia deforestacji, czyli wyrębu lasów. Chiny i Rosja,

litrów paliwa. Dla zilustrowania skali warto podać, że w kwietniu 1945 r. do Berlina dotarło 8000 sowieckich czołgów i 11 tys. samolotów. Można oszacować, jaka część zużycia energii w danym państwie została skonsumowana na cele militarne. Według Vaclava Smila, I wojna światowa „skonsumowała” ok 15% energii wytwarzanej w USA, II wojna światowa ok. 40%; wojna wietnamska – ok. 4%. USA i ZSRR w latach 1950– 1990 przeznaczyły 5% swojej energii na rozwój, magazynowanie oraz transport broni jądrowej. Chłodna kalkulacja wskazuje, że nakłady

ILUSTRACJE: VECTORSTOCK.COM

Zielony wodór wymieniany jest jako jeden z kluczowych nośników energii, który może przyczynić się do realizacji założeń Europejskiego Zielonego Ładu. Do 2050 roku wodór ma być w pełni zeroemisyjnym, ogólnodostępnym źródłem energii w UE. W grudniu 2020 r. minister energii Rosji Aleksander Nowak ogłosił, że Rosja zamierza być „jednym z największych na świecie producentem i eksporterem wodoru”. Rosja pracuje nad technologią produkcji wodoru z gazu ziemnego przy użyciu energii jądrowej. Planuje również opracowanie innych niskoemisyjnych metod produkcji tego gazu. Kreml postrzega UE oraz region Azji i Pacyfiku jako przyszłych głównych konsumentów wodoru. Wspomniany rosyjski minister powiedział, że „Rosja i Niemcy już pracują nad wspólnym planem działań na rzecz rozwoju wodoru dla sektora energetycznego i mogą dążyć do stworzenia partnerstw, w ramach których rosyjski wodór będzie mógł być dostarczany do Niemiec”. W czerwcu 2020 r. Moskwa opublikowała strategię energetyczną do roku 2035, która przewiduje iż Rosja zostanie światowym liderem w produkcji i eksporcie wodoru. Określono konkretne cele eksportowe – do 2024 r. 0,2 mln ton, a do 2030 aż 2 mln ton. Rosjanie chcą produkować zarówno niebieski, jak i zielony wodór, czyli używając gazu z reformingu parowego albo wytwarzając go przy użyciu energii odnawialnej oraz atomowej. Rosja od dawna eksperymentuje zastosowanie energii atomowej do produkcji wodoru, ale wciąż prawie całość wodoru wytwarzanego w tym kraju pozyskuje się z gazu ziemnego. Od jakiegoś czasu trwa również „greenwashing” Nord Streamu 2 z użyciem wodoru. Miałby on płynąć przez niemiecko-rosyjski gazociąg, zasilając unijne zasoby i jednocześnie pomagając UE wypełnić jej cele klimatyczne. Należy wyjaśnić, że przestawienie elektrowni gazowych na paliwo wodorowe jest zabiegiem stosunkowo łatwym. Teraz jak na dłoni widzimy, oprócz krótkoterminowych korzyści, dalekosiężny cel rozbudowy sieci gazociągów Rosja–Niemcy, ustanawiający europejską supremację energetyczną tego tandemu. Tymczasem, zapasów gazu na zimę Zachodnia Europa nie ma. Czy grożą Europejczykom blackouty i marznięcie, a przemysłowi europejskiemu przestoje z powodu braku energii? Za pieniądze Europejczyków Rosja rośnie i będzie rosła w siłę, choć jej obywatele niekoniecznie będą żyli dostatniej. Absurdalna polityka energetyczna dewastuje europejską gospodarkę, że nie wspomnę o multukulti, „rewolucji obyczajowej” itd. Dokonuje się gospodarcze samobójstwo Europy, w którym energetyka to Wunderwaffe, czyli cudowna broń. Obecnie Niemcy wyprzedzają resztę Europy w zakresie produkcji źródeł „zielonej energii”, choć sami otwierają nowe kopalnie węgla. Jeżeli projekty „Zielony Ład” i „Fit for 55” zostaną przeforsowane, a Nord Stream 2 uruchomiony, Niemcy nie tylko gigantycznie zarobią, ale i energetycznie skolonizują Europę. Będą Europejczykom sprzedawać rosyjski gaz, na którego dostawy będą mieli wyłączność i instalacje do pozyskiwania „zielonej energii”. Biorąc pod uwagę kluczowe znaczenie energii w dzisiejszym świecie, oznaczać to będzie panowanie i bogactwo Niemiec oraz ubóstwo i uzależnienie pozostałych krajów kontynentu zwanego Unią

11

zablokuje przepływ tankowców przez Zatokę Perską”. Deklaracja ta stała się podstawą dla prez. Reagana do interwencji w wojnie irańsko-irackiej oraz dla George’a Busha do Pierwszej Wojny w Zatoce. Profesor Klare zwraca uwagę, że dostęp do surowców energetycznych jest powodem konfliktów. Chiny i Japonia wciąż spierają się o złoża gazu na Morzu Wschodniochińskim. W związku z poszukiwaniami ropy w Sudanie, ChRL zaczęła dostarczać broń rządowi w Chartumie. USA wspomagały rząd Nigerii w walkach w delcie Nigru, będącej centrum produkcji ropy naftowej.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

12

R E K L A M A

MYŚL JP II


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

13

POLSKOŚĆ NA UKRAINIE Jaki był, Pana zdaniem, prawdziwy powód Pana zwolnienia z tej znamienitej uczelni? Trudno odpowiedzieć, nie mając dowodów. Po­ zostają domysły, których tu – rzecz jasna – nie przedstawię. Problem jest dużo szerszy niż mój przypadek. Polskie uczelnie publiczne pełne są jednostek, swoistych udzielnych księstw, zdo­ minowanych przez wszechwładnych profeso­ rów. Wszelkie próby niezależności kończą się rozstaniem. Ale z drugiej strony jest to trady­ cja polskiej szkoły, układ mistrz-uczeń. Jeżeli „nie zaiskrzy” między mistrzem a uczniem, do współpracy nie dojdzie. Mistrzowie, którzy mają „dojścia”, zatrudniają swoich doktoran­ tów lub osoby z polecenia (przez m.in. fikcyjne konkursy ogłaszane pod kogoś). Ci – często mierni, ale wierni – trwają przy swoich men­ torach, dopisują np. ich nazwiska do publikacji, prowadzą za nich badania, wkomponowują się swoimi publikacjami (oddawanymi wcześniej do „recenzji”) w ogólną „wizję” danego profe­ sora, służą im wiernie, w zamian zdobywając kolejne stopnie naukowe. Stąd tak mało prac przełomowych, nowych punktów widzenia, no­ wych koncepcji. Trwa przepisywanie autorów, koniecznie zagranicznych, najlepiej z Zachodu, i cytowanie siebie nawzajem lub kilku kolegów z ośrodków zaprzyjaźnionych – tych, na któ­ rych wskaże lub pozwoli profesor. W polskiej humanistyce nie ma miejsca na oryginalne koncepcje, niezależne myśle­ nie, odważne publikacje oderwane od usta­ lonych z góry autorytetów. Po latach nikt już nie pamięta, skąd się ten wierny nowy profesor wziął, a on cieszy się pełnią autorytetu wśród studentów i zatrudnia „swoich”. Nie wiem, jak ten problem rozwiązać. Trudno zmuszać kogokolwiek do współpracy, ale w ten sposób wielu niezależnych doktorów nie ma szans na podjęcie działalności naukowej, a samodzielna działalność – w humanistyce możliwa – nie jest zauważana lub jest celowo pomijana, co mnie osobiście dotyka od 13 już lat. Być może rozwiązaniem mogłoby być coś w rodzaju nie­ zależnej afiliacji. Naukowiec byłby związany z uczelnią formalnie (uczelnie nie mogłaby odmówić takiej afiliacji), ale nie miałby tam etatu. Bez afiliacji nie ma możliwości star­ towania w konkursach, trudno jest zdobyć kolejny stopień naukowy. O patologiach na uczelniach publicznych można by długo, np. o prywatnych profesor­ skich urodzinach organizowanych dla „zna­ jomych i przyjaciół” pod płaszczykiem konfe­ rencji naukowych. Uczelnie są autonomiczne, brak jest możliwości odwołania, zaskarżenia. W moim przypadku kierownikiem katedry, dyrektorem Centrum (do którego katedra na­ leżała) i rektorem ds. kadrowych była ta sama osoba. Nigdy nie przeprowadzono lustracji z konsekwentnym wyeliminowaniem działa­ czy komunistycznych i ich agentów. Dopie­ ro od niedawna bada się efektywność kadry naukowej, oceniają ją studenci. Czy słyszano jednak, by ktoś w wyniku tych badań stracił pracę? W efekcie wróciłem na Ukrainę na następne 12 lat. Czym zajmował się Pan na Ukrainie? Przyjąłem propozycję współpracy z Centrum Metodycznym w Drohobyczu, w którym spę­ dziłem dwa lata. Następnie poprosiłem o skie­ rowanie do pracy na polonistyce Uniwersytetu we Lwowie i pracowałem tam jako tzw. lek­ tor z Polski przez lat pięć – wcześniej byłem już nim na Uniwersytecie w Kijowie w roku akademickim 2004–2005; miałem więc moż­

Nacjonalizm ukraiński jest antyrosyjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw gloryfikacji OUN i UPA. liwość obserwowania z bliska Pomarańczowej Rewolucji. Od 2014 roku rozpocząłem też współpracę z fundacją Wolność i Demokracja (WiD), byłem jednym z konsultantów pro­ gramu Biało-czerwone ABC, skierowanego do polskich szkół społecznych, a następnie koordynatorem projektu koordynacji i po­ mocy polonistykom ukraińskim. Pandemia przerwała wszystko. Prowadzę także własną fundację, w ra­ mach której pragnę kontynuować projekt po­ mocy polonistykom na Ukrainie – staram się o środki, na razie bezskutecznie. Bez środków lub w oparciu o inne podmioty udaje nam się zdalnie kontynuować kilka działań. Prowa­ dzę również stronę internetową polonistykin­ aukrainie.pl. W czasie pracy we Lwowie udało mi się we współpracy z polonistami lwowskimi stworzyć cykl podręczników do JPJO naucza­ nego w szkołach ukraińskich w klasach V–XI jako drugi język obcy, podręczniki regionalne, poradniki metodyczne, dwie książki nauko­ we. Był to dla mnie okres niezwykle owocny. Z racji pracy w Centrum Metodycznym i pro­ jektów przejechałem Ukrainę wzdłuż i wszerz,

poznałem liczne środowiska polskie i ukraiń­ skie działające na rzecz Polski. Czy rządy niepodległej Ukrainy sprzyjają ideologii UPA i OUN? Pamięć o OUN i UPA jest niewątpliwie obec­ na na Ukrainie, szczególnie na Zachodniej. Kolejne rządy szukają sposobu na „sklejenie” z obywateli Ukrainy narodu. To jest żmudne poszukiwanie tożsamości. Warto jednak za­ uważyć, że postrzegają historię lat 40. i 50. XX w. jako zmagania z komunizmem i ZSRR.

złego dla Polaków zrobił, ale dla swego kraju chciał dobrze. Tak są uczeni w szkołach – dla Ukrainy chciał dobrze i tu opowieść się kończy. Powtórzę: nacjonalizm ukraiński jest antyro­ syjski, nie antypolski. Warto o tym pamiętać, gdy protestujemy – słusznie – przeciw glory­ fikacji OUN i UPA. Trzeba to robić mądrze. Czy można określić byłego prezydenta Ukrainy, Poroszenkę, jako banderowca? Myślę, że prezydentura Poroszenki była tak nijaka, że również w sprawie Bandery nie było

socjokulturowe, nawet elementy historii w ra­ mach religioznawstwa. To musi być jednak pokazane – zgodnie z zasadami dydaktyki międzykulturowej – jako nasza wspólna hi­ storia, wspólna kultura. Zawsze z szacunkiem dla kultury – w uproszczeniu – ukraińskiej. Szukamy tego, co łączy, z delikatnym i przy­ jaznym zaznaczeniem różnic. Czasami trzeba inaczej postawić akcenty, coś przemilczeć, że­ by ukazać jakąś zasadniczą myśl czy prawdę. Tu jest duża szansa dla nauczycieli, żeby ukazywać w miejscu zamieszkania uczniów

Musimy uszanować ukraiński punkt widzenia O promowaniu polskości na Ukrainie z Jerzym Kowalewskim, doktorem nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Rajmund Pollak. „Epizod wołyński” zdaje się być nieobecny, pa­ mięć niewygodna, fakty negowane. Spotkałem się z poglądem, że prawda leży w ziemi i niech tam zostanie. Jeśli już dochodzi do rozmów, idą w kierunku relatywizowania: była wojna, straszne czasy, zbrodnie z obu stron, nie da się ludzkiej krzywdy zmierzyć liczbami ofiar, najlepiej tematu nie ruszać. Nie spotkałem się nigdy z odwołaniami do samej ideologii, jest to już temat zupełnie historyczny. We Lwo­ wie, na przykład, jest ulica Bohaterów UPA. A więc odwołania do jasnej strony. Pomniki, tablice, marsze, manifestacje pod pomnikami, czerwono-czarne flagi – to wszystko musi się dziać za przyzwoleniem rządów i za inspiracją samorządów. Bardzo się to nasiliło po aneksji Krymu i gdy rozpoczęła się wojna w Donba­ sie. Malowano płoty, przystanki, balustrady itd. w barwy flagi państwowej, ale też w barwy czarno-czerwone. Mnie osobiście najbardziej zszokowała figura Matki Boskiej z tymi fla­ gami po bokach. Czy pamięta Pan, w jakich okolicznościach były prezydent Juszczenko ogłosił Stepana Banderę bohaterem Ukrainy? Stało się to – o ile dobrze sobie przypominam – na początku 2010 roku, podczas Dnia Jed­ ności. Był to rok końca prezydentury Juszczen­ ki, już po przegranych wyborach, w których zdobył 5,45% głosów. Tak więc decyzja ta nie była podyktowana wyborczą kalkulacją, wy­ gląda na to, że zrobił to, bo chciał, zupełnie bezinteresownie. Co zresztą nie dało mu nic – w kolejnych wyborach parlamentarnych w 2012 roku jego blok zdobył 1% głosów. Znamienne są wypowiedzi wnuka Bandery (też Stepana, mieszka w Kanadzie, to on przyjął odznaczenie dziadka), który stwierdził, że dziadek walczył z państwem polskim, nie z Polakami. Nas to może szokować, ale gdy rozmawiamy o relacjach polsko-ukraińskich, powinniśmy próbować spojrzeć na zagadnienie z drugiej, ukraińskiej strony. Ukraińcy chcieli mieć swoje państwo, niepodległą Ukrainę, nie autonomię w ramach Polski, przewidzianą, o ile dobrze pa­ miętam, na lata 40. XX wieku. Bandera, który to państwo ogłosił w 1941 roku, jest dla Ukra­ ińców symbolem państwowości, zwłaszcza że za ten akt stał się męczennikiem Niemców, a potem ofiarą ZSRR (zginął, jak wiemy, w Mo­ nachium w 1959 roku od kuli agenta KGB). Musimy też pamiętać, że Ukraińcy mają już swoje państwo i prowadzą własną politykę his­ toryczną, tworzą własne narracje, niekoniecz­ nie zgodne z tzw. obiektywną prawdą. W tych narracjach – np. w podręcznikach do historii – Bandera nie jest bohaterem antypolskim. Dla nas jest symbolem ideologii, która doprowadzi­ ła do Rzezi Wołyńskiej – dla Ukraińców nie. Jednak, jak pokazuje przykład Juszczenki, takie czy inne posunięcia nie prowadzą do suk­ cesów wyborczych. Nie ma bowiem jednolitej Ukrainy: wschód, zachód, południe, centrum – każdy z tych regionów ma inny stosunek do historii Ukrainy, w tym do Bandery i historii najnowszej. W czasach ZSRR zachodni Ukra­ ińcy to byli dla tych wschodnich „faszyści”. Wschodni przez 70 lat ZSRR zostali totalnie zmanipulowani i zindoktrynowani, centralni – złamani przez Wielki Głód. Władza central­ na – każda – musi się do czegoś odwoływać, aby z tych regionów uczynić jedno państwo, a z jego mieszkańców naród. To nie jest tak, jak w Polsce: jedna wiara, jeden język i „3 x tak”. Różnorodność wyznaniowa (w jednej wsi świątynie czterech wyznań), język rosyjski na przeważającym obszarze kraju, różny stosunek (lub brak stosunku) do historii. Bandera był próbą takiego bohatera dla wszystkich, jak Chmielnicki na przykład. Choć na Ukrainie Zachodniej bardzo to wzmocniło nacjonalizm. Pewnego razu jedna z moich studentek – Pol­ ka! – powiedziała, że może i Bandera tam coś

tu żadnego przełomu. To czas wojny z Rosją na wschodzie i problemów gospodarczych. Ustalił się pewien constans w sprawie. Wschód ma inne problemy, zachód Ukrainy czci Ban­ derę, ale też niespecjalnie promuje tę cześć na resztę kraju. Poroszenko, o ile pamiętam, nie uczynił tu nic przełomowego. Pytanie – czy mógł? Wiadomo już, że Bandera nie będzie spoiwem całego narodu, a na Zachodzie bę­ dzie zawsze bohaterem. Czy wie Pan, że aktualny prezydent Ukrainy też popiera ideologię UPA i nie wyraził zgody na to, aby IPN prowadził prace ekshumacyjne Polaków pomordowanych na Wołyniu przez UPA, OUN i SS Galizien? Nie wiem, czy popiera. Od pandemii nie je­ stem na Ukrainie, nie spotykam się z ludźmi. Myślę, że constans trwa i ani Zełenski, ani żaden następny prezydent już nic nie zmieni. Sprzeciw wobec ekshumacji wydaje się zrozu­ miały z ukraińskiego punktu widzenia: chodzi o pokazanie zdecydowania, pokazanie Ukra­ ińcom, że można powiedzieć NIE, Polsce na przykład. I cała Ukraina tego chce – tej siły. Po drugie istnieje to, co powiedziałem: „niech prawda leży w ziemi”. Wschód nie chce tematu, zachód nie chce prawdy. Ekshumacje poka­ załyby zarówno ogrom liczby ofiar (której się zaprzecza), jak też bestialstwo oprawców (w co się nie wierzy lub uważa za wyolbrzymione). Wydarzenia wołyńskie to temat, który Ukra­ ińcy chcieliby wyprzeć z pamięci i historii. Co Pan sądzi o polityce rządów RP po 1990 roku wobec Ukrainy? Polska była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy i starsi Ukraińcy to pa­ miętają. Nie wiem, czy uczy się tego w szko­ łach. Jesteśmy postrzegani jako kraj przyjazny, orędownik Ukrainy w Europie. To na pewno zasługa rządów – wszystkich po kolei. Jest oczy­ wiście pytanie o koszty. Naiwne jest myślenie, że za cenę ciągłego dotowania, obdarowywania można osiągnąć coś w zamian, np. w sprawie ekshumacji ofiar UPA. Ukraina to osobne pań­ stwo i stosunki z nim powinny być zbliżone do stosunków z innymi sąsiadami. W polityce nie ma sentymentów – są interesy. Naszym intere­ sem jest, jak mniemam, wspomaganie Polaków na Ukrainie, ochrona polskiego dziedzictwa kulturowego, utrzymanie dobrych stosunków z Ukrainą w celu wspólnej (ewentualnej) walki z Rosją (oby nie) i „posiadanie” choć jednego przyjaznego sąsiada. Nie można też stawiać żądań rodem z XVI wieku – Rzeczpospolita Jagiellońska to już historia, a koncepcje jakichś Trójmórz to kompletna utopia. My jako Polska naprawdę nic tam nie możemy, nie będziemy już w tym regionie potęgą dominującą i różne „prezenty” (jak ostatnio szczepionki, doposa­ żanie szpitali, budowa dróg) nie mają sensu. I będzie tylko gorzej. Paradoksalnie chaos polityczny i gospo­ darczy panujący na Ukrainie nieprzerwanie od 1990 roku spowodował, że sporo tam robimy; aż dziwne, że ciągle na różne rzeczy Ukraińcy pozwalają. Na przykład w zakresie edukacji – istnieje cała sieć szkół społecznych (tzw. so­ botnich), które są poza wszelką kontrolą pań­ stwa ukraińskiego. Możemy – o ile taka jest wola nauczycieli – wprowadzać dowolne treści i narracje, też historyczne. Oczywiście trzeba to robić z głową. Trzeba też być gotowym na przejście tego szkolnictwa pod nadzór pedago­ giczny – ale generalnie jesteśmy na to gotowi. To niezależne szkolnictwo to jednak już tylko margines. Dziś największa część Ukraińców uczy się polskiego w ramach szkoły przez pięć­ -sześć lat jako drugiego języka obcego. W czasie, gdy pracowałem we Lwowie, ogłoszono konkurs na podręczniki do tego nauczania i znalazłem się w zespole autorów. Mogłem więc wprowadzać – zgodnie z zało­ żeniami metodyki kulturowej – treści pro­ mujące Polskę, polskie wartości, zachowania

wspólną historię, bo przecież tak było: byli­ śmy razem do II wojny światowej. Nauczanie regionalne (i geografii…) generalnie na Ukra­ inie „leży”, więc duża szansa dla nas, dla lekcji języka polskiego, by podać pewne informacje z naszego punktu widzenia. O metodyce kul­ turowej mógłbym długo mówić, podam jeden przykład: uczymy się czytać, czytamy więc nazwy miejscowości. Możemy czytać polskie atlasy, a możemy zorganizować reprint przed­ wojennej mapy II RP i czytać, jak nazwy oko­ licznych miejscowości brzmiały i były zapisane po polsku. Jest różnica? W ogólnoukraińskim podręczniku nie da się zamieścić takiej mapy, ale jeśli mieliby ją nauczyciele? Czy jednak ktoś (MEN, Ośrodek Roz­ woju Polskiej Edukacji za Granicą – ORPEG – Wspólnota Polska i inne podmioty odpo­ wiadające za szkolenia nauczycieli) w ogó­ le szkoli nauczycieli w kierunku metodyki kulturowej? Obecnie mamy wysyp szkoleń online. Proponowałem Wspólnocie Polskiej (ogromny ośrodek szkoleniowy w Ostródzie) – w odzewie na ich ofertę – takie szkolenia; nawet nie otrzymałem odpowiedzi. Prowadziłem szkolenia na Ukrainie pod­ czas pracy we Lwowie, w Centrum Metodycz­ nym i w ramach projektów; powstały trzy wersje poradnika metodycznego – ale to trzeba konty­ nuować, tworzyć wciąż nowe pomoce, korzystać z kreatywności nauczycieli, tworzyć bazy pomo­ cy. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów (KPRM) projekty odrzuca. Z podręcznikami serii Język polski zetknęły się już dziesiątki tysięcy uczniów, zawsze coś zostało. Ale polskie rządy wspierały i wspierają szkolnictwo społeczne polskie (te tzw. szkoły sobotnie), ale wciąż nie wspierają szkół ukraińskich. Ogłoszono kolejne konkursy na podręczniki (co mniej więcej 10 lat trzeba je wymieniać jako przestarzałe) i zamiast wspierać te z propolskimi treściami poprzez nową ich formę i aktualizację, przygotowano nowe. Są piękne, ale puste wychowawczo. Podam jeden przykład – w podręczniku dla klasy V znanych Polaków reprezentuje Natalia Przybysz. O ile wiem, nie są one drukowane i dystrybuowa­ ne za darmo w ukraińskich szkołach. Zresztą naszej serii Język polski nigdy w Polsce nie do­ ceniono, a – śmiem twierdzić – zrobiły więcej dla polskości na Ukrainie niż wiele projektów razem wziętych. Jest też, szczególnie ostatni­ mi laty, wiele dobrych projektów promujących polskość, i to polskość pozytywnie pokazaną, choć raczej polskość w Polsce, nie na Ukrainie. Aż nieraz mi żal, że nie biorę w tych projektach udziału, że nikt się nie zwraca z prośbą o opinię, konsultacje, bo po niewielkiej korekcie można by było znacznie poprawić ich efektywność na rzecz kształcenia międzykulturowego, w kie­ runku wizji, modelu absolwenta. Pomoc dla oświaty jest od lat ogromna, ale często chaotyczna, a przeraża marnotrawstwo – np. olimpiada historyczna za ćwierć miliona! Przykładem pozytywnym może być kilkuletni projekt Biało-czerwone ABC…, który kom­ pleksowo ujmował edukację polską na Ukrai­ nie. Wiele konkursów, olimpiad, dyktand, kur­ sów, szkoleń – ogólnie fajerwerki, a przecież edukacja to żmudna praca, rozłożona na lata. Trzeba przede wszystkim wspierać nauczycieli, budować sieć szkolnictwa w ukraińskich szko­ łach, doposażać pracownie, proponować od­ powiednie treściowo podręczniki, drukować je. To miękkie oddziaływanie może odnieść skutki. Póki Ukraińcy zechcą z takiej pomocy korzystać, bo wcale nie muszą i wówczas nie będziemy mieli żadnego wpływu na nic. Musi być wizja – dokąd zmierzamy. Marzy mi się wielka koordynacja działań, wspólnota instytucji – a jest ich sporo – w dzia­ łaniu na rzecz wychowania absolwenta naszej ukraińskiej edukacji. Wielu z nich przyjedzie do Polski, ale wielu zostanie. A więc z jednej strony przygotowujemy przyszłych imigran­ tów, obywateli, wyborców (!), z drugiej – przy­ chylnych nam obywateli Ukrainy, którzy będą

– miejmy nadzieję – chcieli i umieli współ­ pracować z Polską i Polakami na Ukrainie w duchu polskich i – szerzej – europejskich wartości. Tak więc edukacja nie może być wy­ jałowiona z treści, nie tylko gramatyka i or­ tografia, nawet nie tylko polskie rzeki i kilka historycznych dat, ale umiejętność zachowania się, umiejętność myślenia po polsku, budowa­ nie polskiej mentalności. Nauczyciele z Polski uczący na Ukrainie, a jest ich sporo, też po­ winni wspierać takie działania i być do tego odpowiednio przygotowani. Błędem kolejnych rządów jest – moim zdaniem – opieranie po­ mocy na zasadach narodowościowych, przy­ najmniej w założeniach. To znaczy pomagamy Polakom (osobom polskiego pochodzenia, jakkolwiek to definiować), a niby „przy okazji” np. ukraińskim dzieciom w polskich szkołach, choć proporcje są tu inne. Tak skonstruowa­ ne są kryteria rozpatrywania projektów – ja­ ko działanie na rzecz środowiska polskiego, a powinny – jako promocja polskości. Osób mających nawet mgliste polskie po­ chodzenie jest coraz mniej, a polskość może przetrwać na Ukrainie także (a może w niektó­ rych regionach tylko) w środowiskach niepol­ skich. Przykładem są polonistyki ukraińskie, gdzie z założenia nie ma Polaków (Polacy stu­ diują polonistykę w Polsce), a gdzie corocznie dokonuje się ogromna praca na rzecz opraco­ wania naukowego fenomenów polskości. Szcze­ gólnie cenne są prace o szeroko rozumianej polskości lokalnej: język, literatura, kultura w kontekście historycznym itd. Mam zaszczyt być autorem i koordynatorem programu koor­ dynacji i wsparcia polonistyk ukraińskich od 7 lat, udało się bardzo dużo zrobić w zakresie np. bibliografii tych prac, wymiany myśli na­ ukowej, stworzenia ogólnoukraińskiego ze­ społu młodych naukowców. Niestety, z nie­ wiadomych dla mnie względów, od 2020 roku państwo polskie zrezygnowało z dofinanso­ wania tego programu i już drugi rok odma­ wia wsparcia tejże, jakże ważnej, inicjatywy. Niejasna jest dla mnie rola Instytutu Polskiego w Kijowie, wiele działań konsulatów uważam za chybione, ale też wiele jest niezwykle cennych dla podtrzymania i promocji polskiej kultury. Wspierane, a właściwie utrzymywane (za zbyt duże, moim zdaniem, pieniądze) są media, co z jednej strony jest pozytywne, z drugiej jednak – finansowane w całości – stają się tubą propa­ gandową. Wspierane są wydarzenia naukowe, konferencje – ich grzechem jednak jest brak otwartości. O wspieraniu od lat tych samych podmiotów, osób, stowarzyszeń, prezesów, ini­ cjatyw itd. nie chcę się wypowiadać, by kogoś nie urazić. Każda bowiem forma kultywowania polskości – od nauki języka po pieczenie cia­ stek – jest nie do przecenienia. Chciałoby się jednak więcej otwartości wszystkich na wszyst­ kich, żeby nie było żadnych pozakulisowych ustaleń, zamkniętych układów i układzików, złych tradycji itd. K Dokończenie w następnym numerze

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

14

SUBIEKTYWNIE

Dr Adam B., do niedawna rzecznik praw obywatelskich w Polsce, w trakcie pewnej gali zorganizowanej na jego cześć przy okazji przyznania mu okolicznościowej nagrody przez Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich – organizacji jak najbardziej niemieckiej, zajmującej się, według jej własnego statutu, „wspieraniem dialogu między Polakami a Niemcami” i działaniami na rzecz „integracji Polski w ramach wspólnoty europejskiej, w szczególności w zakresie polityki, gospodarki, nauki i kultury” – powiedział: „Polska kultura prawna i przemiany po 1989 roku zostały zainspirowane i były wspierane przez niemiecką myśl prawniczą. Na tym opierało się konstruowanie w Polsce nowoczesnego państwa prawa, mechanizmów ochrony praw człowieka i demokracji. Na tym opieraliśmy naszą integrację europejską. Ale to powoduje – po stronie mentora – także szczególną odpowiedzialność. Jak w przypowieści z Małego Księcia. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić”.

wersję trzecią, która wydaje mi się najbliższa prawdy. Były rzecznik zachę­ ca, wypowiada się w imieniu jakiegoś nie nazwanego gremium, które czuje się reprezentantem społeczeństwa – nie narodu, broń Boże! Podobne przykła­ dy miały miejsce w Polsce i z łatwością można je przywołać: taki organ istniał w roku 1920

się dogadają, a w interesie odbudo­ wującego się imperium to nie powin­ no nastąpić. Tak się wydaje jedynie słusznym „elitom” i chyba przed tym ostrzegają swych mocodawców. Po­ za tym rzeczona wypowiedź zostanie z pewnością użyta w wojnie medial­ nej. W całej Europie media mogą pisać o masowym sprzeciwie wobec totali­ tarnej władzy w Polsce: w końcu ową opinię wyraził nie byle kto, tylko były ombudsman, symbol niezależności, ktoś, kogo zadaniem jest troszczyć się o łamane prawa obywateli. Skoro coś takiego mówi, na pewno wyra­ ża opinię znacznej ich większości. Z kolei, jeśli tak napiszą o sprawie zachodnie ośrodki przekazu, to odsetek polskiej opinii publicz­ nej pomyśli, że to prawda. Od dawna wiadomo, że znaczna część naszego społeczeństwa woli myśleć kategoriami jakie­ goś zagranicznego suwerena, je­ żeli krajowe autorytety powiedzą mu, że to on ma rację, że się o nas, w prze­ ciwieństwie do polskiego rządu, troszczy i chce dobrze.

w Białymstoku, kiedy na kraj zwalał się najazd bolszewicki, tak samo było w roku 1944, gdy w imieniu Polaków względem bolszewików wkraczają­ cych do naszej ojczyzny wypowiadał się Polski Komitet Wyzwolenia Na­ rodowego – organ, którego nikt ni­ gdy do wyzwalania kogokolwiek nie upoważnił ani nie wybierał. Żeby była jasność: kiedy w 1939 roku do Pol­ ski wkraczali Niemcy, też tu i ówdzie pojawiły się komitety, które wyrażały radość, że najeźdźcy wyzwolili „nas” spod polskiej okupacji; dodam, że nie chodzi tu o przedstawicieli rzeczywistej mniejszości niemieckiej, co jakoś tam mogłoby być zrozumiałe, ale np. o wo­ dza „Goralisches Komitee”, Wacława Krzeptowskiego, czy różnych innych folksdojczów, którymi sami Niemcy niejednokrotnie brzydzili, co mnie spe­ cjalnie nie dziwi. Na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka pan doktor i środowiska, które skłonne są przyznać rację jego żalom, działają właśnie w tym duchu. Bycie zaopieko­ wanym podoba się im i bardzo żałują każdej sytuacji, w której pozostawione są sam na sam z „polską tłuszczą”, tłu­ mem, którego chyba nie rozumieją i co gorsza rozumieć nie chcą. Tu leży pod­ stawowy problem współczesnych pol­ skich elit Anno Domini 2021 i pewnie lat następnych. Pozostawieni bez opieki niemieckiej tradycji prawnej Polacy mogą zabrać się za budowę własne­ go domu, a jeżeli do tego nie znajdzie się nikt, kto ich pokłóci i podzieli, to nawet istnieje niebezpieczeństwo, że

Ciężar bytu

Pewien były rzecznik czyli nieznośny ciężar istnienia Piotr Sutowicz

N

a przełomie października i listopada, kiedy rzecz była świeża, wypowiedź ta wy­ wołała w niektórych me­ diach w Polsce falę oburzenia i pew­ ną reakcję polityczną, z czasem jednak sprawa ucichła i, jak to z podobnymi wypowiedziami bywa, została przy­ kryta przez kolejne „afery” językowe w wykonaniu innych osób publicznych – a szkoda. Tak w ogóle zachęcam po­ tencjalnego czytelnika do zapoznania się z całością wypowiedzi pana B, bo jest tam kilka ciekawych wątków do­ tyczących historii najnowszej i naszej oraz niemieckiej pamięci historycznej. Zacytowany fragment może posłużyć do głębszych przemyśleń na temat sta­ nu mentalnego polskich elit, które chy­ ba znudziły się suwerennością i szukają od niej ucieczki w stronę… no właśnie!, chyba IV Rzeszy, o której niedawno mówił np. Jarosław Kaczyński, a którą to wypowiedzią prezes PiS wywołał, zdaje się, nie tylko polski, ale i mię­ dzynarodowy może nie skandal, ale jednak jakiś malutki skandalik. Przy­ najmniej tak chce ośrodek medialny z gazetą w nazwie i jego przyjaciele w Polsce i poza nią.

Nowoczesne, niekoniecznie globalne imperia Niemcy lubiły być lokalnym mocar­ stwem, mają tradycję bycia ośrod­ kiem władzy dla całej Europy. Tak było w średniowieczu i ponownie w czasie II wojny światowej, w międzyczasie zresztą, jeśli za niemiecką uznać wła­ dzę Habsburgów nad znaczną częścią Europy, a nawet świata, tradycja ta też była żywa. W ich wewnętrznym dys­ kursie, niekiedy przybierającym cechy krwawych zmagań, spierano się nie o to, czy być mocarstwem, ale kto ma być tym pierwszym ośrodkiem, które­ mu winni podporządkować się wszyscy. Oczywiście trochę upraszczam, ale historia dostarcza mnóstwo dowodów na to, że mamy w niemieckiej historii do czynienia z działaniem konsekwen­ tnym: wygląda na to, że żadne klęski czy kompromitacje nie są wystarczające, by

te tendencje zatrzymać. Tak było np. w wypadku klęski w II wojnie świato­ wej: z jednej strony oczywiście mamy do czynienia z oficjalnym poczuciem wstydu tu i ówdzie artykułowanym, z drugiej jednak widzimy „niemiecką kulturę prawną”, a ta staje się narzę­ dziem „oswajania zwierzątka”, którym niby ma być społeczeństwo czy też chy­ ba państwo polskie. To, że były rzecznik bez żenady wypowiada takie zdanie, wmonto­ wując w nie Bogu ducha winnego śp. Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, świad­ czy tylko o tym, że w tej kwestii nie ma niedomówień. Mamy być zwie­ rzątkiem, nie wiem, czy kotkiem, czy myszką, a może fretką – którego oswo­ jeniem powinna się zająć niemiecka kultura prawna. Przypomnę tylko, że ta ostatnia zajmowała się nami choćby w latach 1939–1945, a sam Gubernator Generalny był prawnikiem i na admini­ strowanym przez siebie terenie tworzył „skuteczną” myśl prawną. Powie ktoś, że sprowadzanie wy­ powiedzi naszego polityka do takiego exemplum jest grubym nadużyciem; otóż chyba niekoniecznie. Co prawda rzeczywistość się zmienia, ale owe cele – nie. W obecnej Europie Niemcy są mocarstwem dominującym, kształtują politykę Wspólnoty Europejskiej po­ dług własnych celów i interesów, także na terenie Polski pozycja polityki nie­ mieckiej zdawała się być niezagrożo­ na. Widzieliśmy to zarówno poprzez ekspansję gospodarczą, jak i kultural­ ną. Za przykład może posłużyć choćby nagroda „Dialogpreis”, przyznana pa­ nu Adamowi w tym roku. Na stronie internetowej Deutsch-Polnische Ge­ sellschaft Bundesverband e.V. można przeczytać listę laureatów z kilkunastu lat, choć z jakiegoś powodu brakuje tam ostatnich kilku. Takich instytucji jest wiele, a jeżeli dodamy do tego granty, stypendia oraz swoistą opiekę kultu­ ralną nad określonymi twórcami, to uzyskamy w miarę jasny obraz. Nie odkrywam tu żadnej Amery­ ki, to są rzeczy dość znane i co prawda pisanie i mówienie o tym grozi byciem nazwanym oszołomem albo nawet i zwykłym głupkiem, to cóż, trzeba się

przyzwyczaić i przypominać. Zresztą, żeby było jasne, to nie jest nic nowego – kultura zawsze zależna była od mece­ nasów. Co prawda zwolennicy wolnego rynku powiedzą, że to on powinien być mecenasem kultury, ale rzadko kiedy tak się dzieje. Problem jest stary. Feliks Koneczny opisał go jako wypieranie wyższych cywilizacji przez niższe, a na poziomie ekonomii podobną konstata­ cję w odniesieniu do pieniądza wyraził kiedyś Mikołaj Kopernik.

Niemcy budują swoje imperium Konsekwencji niemieckim ośrodkom władzy odmówić nie można. Jeżeli z czegoś rezygnują, to znaczy, że zro­ biły jakiś inny geszeft, co jest normalne. Wracając do wypowiedzi pana Ada­ ma, to należy się zastanowić, czy for­ mując zarzut wobec Niemiec, jakoby pozostawiły samemu sobie „oswojone zwierzątko”, wyraża on bezbrzeżny żal wobec faktu, że siłą nie obaliły one rzą­ du w Polsce, czy też wie coś na temat owego geszeftu. Europa Środkowa była i jest przedmiotem targów i obszarem budowania wpływów mocarstw. Za­ sadę „coś za coś” uważają one za nor­ malną, a to, że owe układy dotyczą mi­ lionów ludzi i suwerennych formalnie państw, nie jest dla nich problemem. Nie wiem tylko, czy pan doktor, kie­ rując się jednak generalnie kalką świa­ topoglądową, analizuje takie rzeczy? Szukając motywów przewodnich owej przemowy, biorę pod uwagę

Roztańczona dziewczyna skryta za wiktoriańskim krzesłem Tomasz Wybranowski z ust mi to wyjmij i ustaw się na straży mojego akcentu, kiedy będę mówiła o nas miękko (…) z nocnych spacerów nie wracam już obca Taka jest klamra zbioru wierszy Izy Smolarek opatrzonego tytułem Obca. Pierwsze dwa wersy wiersza Dromadery i końcowy werset Wizyty stanowią podsumowanie i zarys mapy odczuwania całego zbioru. Dlaczego odczuwania? Poezja Izy Smolarek jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Mozaiki jej wierszy nie czyta się łatwo i to nie jest absolutnie zarzut. Wręcz przeciwnie. W zalewie tomików wierszy, które teraz każdy może wydać i wyekspediować do czytelników, znakomita większość jest idealnie bezbarwna i nijaka. Wersety i niby-metafory jak woda przeciekają przez sito zmysłów. Gdy lektura dobiega końca, w głowie, a przede wszystkim w sercu czytelnika nie zostaje NIC. Inaczej jest z Izą Smolarek i jej opowieścią o stanach miłości w czasach zarazy. Cały zbiór utkany z dwudziestu siedmiu wierszy zmusza do skupienia, powrotów do lektury i deszyfracji metafor autorki przez

osobiste kalki wspomnień i skojarzeń sytuacji, zdarzeń i rozmów samego czytelnika. Podmiot liryczny poezji Smolarek, mimo statyczności uczuciowego stanu miłosnego, jest bardzo aktywny. Śpiesznie przemieszcza się po arenach dwudziestu siedmiu wierszy. Nerwowość liryczna bohaterki jest uzasadniona, kiedy scalimy ją z własnymi pytaniami o jakość, wartość i przyszłość stanu posiadania miłości, której jesteśmy odłamkiem: (…) spieszę się na linię która zatrzyma mnie na rozsądną od ciebie odległość (…) Droga Mozaika uczuć, która tkana jest strumieniem miłości ograniczonej czasem przymusowych internowań i izolacji, zmienia się wielokrotnie: nieprawda, że mi już na tobie nie zależy i równie nieprawda, że trzymam za ogon wszystkich mężczyzn, na których mi nie zależy. (…) Wybory Czytamy te stany w formie zaprzeszłych i niezawinionych lamentów (Nic) czy złości i irytacji podszytej chwilową rezygnacją

(mistrzowski Ruch z wersem: ja też siedzę i piszę w kontrze), z domieszką kobiecej żałości, która szlocha w poduszki niezrozumienia przykryta pledem odrzucenia. Nadzwyczajny, złożony ze staccato miłosnych zaduszek-wypominek Urodziny: (…) mówisz a ja czuję fail start albo inne deja vu przysłaniam oczy wychodzę poza kluczem do drzwi frontowych nie mam innych przyjaciół nie wierzę (…) Znajdziemy także zapis zmartwienia podsycanego troskami, które jak małe strugi zasilają ognisko tego stanu. Tutaj słów kilka o wierszu Past niemalże wyjętym ze skarbnicy baroku, pożegnalnym błysku dla starych historii, których mistrzem był Zbigniew Morsztyn: (…) od wczoraj siedzę na środku stołu z okiem w kieszeni staram się nie płakać nie ma się o co oprzeć to prawda (…) Liryczne alter ego Izy Smolarek rozpisuje codziennym haftem zdarzenia z wplecionymi pierogami, fotografiami przepuszczonymi przez filtry, karmionymi ptakami, kotami, które czasem przypominają odziane w biel pielęgniarki-siostry miłosierdzia (ego posłańcy złych wieści), kluczami i drzwiami frontowymi, zielonymi krzywiznami butelek wina i wszechobecnym netem, ego cyberprzestrzeni. Codzienny zapis miłosnych współrzędnych na osi rzędnych to jednak nie tylko

Wypowiedź pana doktora jest zna­ mienna z wielu powodów. Oprócz wymienionych warto spojrzeć na nią jako na kolejny manifest niechęci do własnej tożsamości. Co prawda moż­ na przypuszczać, że sam mówiący ma lub może mieć z nią pewne problemy. Zanim w swej wypowiedzi doszedł do kwestii wyższości niemieckiej kultu­ ry prawnej nad polską, powiedział, że jest dzieckiem ojca wysiedlonego na Pomorze Szczecińskie w ramach Akcji „Wisła”. Może więc pan Adam nie lubi naszej mocnej tożsamości, bo kojarzy mu się ona z opresją; w końcu jako rzecznik słynął z tego, że chętnie rozprawiał się z rzekomymi krzywda­ mi, jakich ze strony konserwatywnego społeczeństwa i sprzyjającego im rządu doznawali przedstawiciele mniejszości spod znaku LGBT (z plusami). Stąd też może wynikać zamiłowanie do innego niż polskie dziedzictwa historycznego. Z sympatią wspomina on niemieckie pamiątki w rodzinnych Gryficach, ale i nie unika innych przykładów. Dla wyjaśnienia: nie mam nic przeciw te­ mu, żeby troszczyć się o pamiątki prze­ szłości, bez względu na ich narodowe pochodzenie, ale rozłożenie akcentów w wypowiedziach jest mimo wszystko ważne. Kiedy dostrzega się i podkreśla nacjonalizm tylko z jednej, najmniej chyba winnej strony, to takie stano­ wisko jest nieuczciwe. Tak czy tak, w słowach byłego rzecznika wybrzmiewa ów nieznośny

wiersze. Z owej bieli, owej ciszy Milesa Davisa przenika niczym palimpsest machina refleksji bohaterki, której dwoistość (ze śliny, z ognia) przywołuje niejednorodne wspominki i klisze przeszłości. Kiedy ta wewnętrzna alter ego poetki siedzi skulona (czasem na środku stołu), leży w łóżku, albo, bojąc się kolejnych razów, zwinięta w kłębek jest na wielkim wiktoriańskim krześle, na którym trwa przez większość poetyckiego spektaklu, w tym czasie za tym samym krzesłem ta cielesna alter ego poetki nuci, złoci się słońcem i zdaje się mruczeć niczym rozradowana kotka. W zbiorku Izy Smolarek aż roi się od nadzwyczajnych, choć śmiałych metafor, które każą zastanawiać się dłużej (co jest dobre) w czytaniu poezji i proszą, by je zestawić z fizycznością. Taka efektowna przenośnia otwiera wiersz Ü (umlaut): rozdarłeś mnie na papier na kredę i kamień otwartą dłonią która spadła z lustra wprost w moje oczy w kilka chwil od niczego (…) Takich niepowtarzalności z całym zbiorze Obca znajdziemy więcej niż wiele. Polecam uwadze czytelników szczególnie trzy wiersze, o których mógłbym rozpisać się i rozgadać na godziny. To utwory poetyckie, które odwołują się do naszego polskiego ducha i naszych charakterologicznych zalet, ale i przywar. Oto

ciężar bytu w społeczeństwie, które być może nie chce kierować się nie­ miecką kulturą prawną. Ów niepokój jest zrozumiały – wszak może przyjść owemu społeczeństwu do głowy bu­ dowanie własnego porządku, według własnego interesu. Owa nieznośność jest tak dolegliwa, że jest on gotów o jej spowodowanie oskarżyć Niemcy, ale równie dobrze można sobie wyobrazić podobną mowę w Parlamencie Euro­ pejskim, gdzie podmiotem zarzutów będzie cała UE, która boi się populi­ stów i faszystów. Ale żeby nie było tak optymistycz­ nie, jak byłemu rzecznikowi wydaje się groźnie – z nami rzecz wcale nie jest taka prosta, do zbudowania własne­ go porządku trzeba wielkiego planu i odwagi, potrzebne są elity, które ktoś musi wychować, a na razie z tym nie jest najlepiej. Niemniej jednak wypo­ wiedź, nad którą się pastwię, wpisuje się w pewien nurt ucieczki z polskości gdziekolwiek, byle dalej, i w ramach tego nurtu można ją uznać za w mia­ rę reprezentatywną – niestety. Kwestia owych elit wydaje się trudna z jeszcze jednego powodu – nie chcą one suwe­ rennego polskiego narodu z własny­ mi instytucjami i polityką realizującą własny, polski interes. Ale nawet jeśli przeniesiemy problem elit na grunt europejski, to problem nadal pozo­ stanie bardzo duży. Otóż wydaje się, że znaczna część współczesnych elit nie chce kreować suwerennej polity­ ki kontynentalnej. W tym momencie problem cywilizacyjny zaczyna mieć cała Europa. Kontynent tworzył się ja­ ko jedność kulturowa i cywilizacyjna, oparta na pewnych aksjomatach, które możemy ponazywać i na tych łamach nieudolnie już próbowałem to robić. Czy politycy pokroju wymienionego pana doktora, przyjmując władzę nad Europą, są zdolni poprowadzić kon­ tynent do odbudowania jego cywili­ zacyjnej wielkości? Otóż ewidentnie – nie, bowiem psychika ucieczki od tożsamości będzie nad nimi domi­ nowała w każdej sytuacji. Pragnienie ucieczki w niemiecką tradycję praw­ ną nie zamieni się w takich osobach – w korzystnych warunkach – na chęć stworzenia własnej tradycji prawnej, lecz będzie prowadzić je do podpo­ rządkowania się komuś. Czy Europa takich elit potrzebuje? Pytanie stawiam czysto retorycznie. Właściwie na dłuż­ szą metę nikomu nie są one potrzeb­ ne, fakt ich istnienia wynika jedynie z pewnej mądrości etapu tych, którzy budują własną władzę. Co będzie po­ tem – nie wiem.

Post Scriptum Piszę o byłym rzeczniku praw obywa­ telskich jako o doktorze, bo tak w prze­ strzeni publicznej jest najczęściej tytu­ łowany. Dla ścisłości wszakże należy dodać, że posiada on stopień doktora habilitowanego. Tytuł pracy doktorskiej obronionej przez niego w 2006 roku brzmi: „Obywatelstwo wielopoziomo­ we w europejskiej przestrzeni konsty­ tucyjnej”, jego habilitacja zaś z roku 2019 zatytułowana jest: „Wykonywa­ nie orzeczeń Europejskiego Trybuna­ łu Praw Człowieka w Polsce – aspekty instytucjonalne”. Wydaje się, ze obszary badawcze byłego rzecznika są ponie­ kąd znamienne dla form i forów jego aktywności nie tylko naukowej. K

ich tytuły: polska (oryginalna pisownia), Beata i Dorastanie. Ten ostatni jak wystrzał powinien zabrzmieć w naszych sercach i duszach, albo jak ostrzegawcza syrena, by nie popełniać wciąż błędów tych samych. Zwracam także uwagę na cytaty z poezji Aleksandra Sławińskiego, które okalają cały zbiór Izy Smolarek. Ta poetycka korespondencja ma kilka wymiarów. Jakich? Odsyłam do lektury Obcej. K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

15

HISTORIA

Po aresztowaniu Jadwigi Łukasiuk w 1948 r., Urząd Bezpieczeństwa przez półtora roku nie poinformował rodziny, gdzie przebywa jej 6-letnia córka. Matce, skazanej na 9 lat więzienia, powiedziano, że dziecko zostanie wysłane do ZSRR i wychowane na prawdziwego obywatela.

Buciki Marci

Mam was dwoje

Marek Jerzman – Ostatni raz widziałam ojca w Mężeninie pod koniec lata 1947 r. – wspomina Marta Ziembikiewicz. Dzia­ dek wziął ją za rękę i poszli do lasu. Na skraju lasu stał mężczyzna z siekierą, który poprowadził ich w głąb gęstego zagajnika. Partyzanci wycinali gałęzie na szałasy, przygotowując obozowi­ sko. Podeszli do szałasu, w którym spał człowiek; tylko oficerki wystawały na zewnątrz. – Komendancie, macie gości! – partyzant trącił siekierą w podeszwę. Z szałasu wyszedł Władysław Łukasiuk „Młot”, dowódca 6 Brygady Wileńskiej AK. Przywitał się z córką, potem roz­ mawiał na boku z dziadkiem. – Mnie najbardziej zaintereso­ wała budowa szałasów – mówi pani Marta. – Miałam wtedy 5 lat, a ojca nie było w domu już 3 lata – tłumaczy się, że nie zapamiętała twarzy taty. Na koniec spotkania partyzant przyniósł woreczek laskowych orzechów. To był kamuflaż, że byli z dziadkiem w lesie na orzechach. – Być może wtedy dziadek powie­ dział ojcu: idzie jesień, a dziecko nie ma butów – zastanawia się pani Mar­ ta. W obszernej księdze rachunkowej 6 Brygady wśród wielu pozycji jest też zapis: „buciki Marci”. Jadwiga Łukasiuk mieszkała z trójką dzieci i dziadkami w Mężeni­ nie nad Bugiem. Pomimo że nie była

zaangażowana w działalność konspira­ cyjną, ujawniła się na początku 1947 r., podając swoje dokładne dane. Miała złudną nadzieję, że to zakończy ciągłe najścia i rewizje. Nocne rewizje powta­ rzały się i w lipcu 1947 r. wujek Tadeusz Oksiuta zabrał chłopców do Sępopola pod Bartoszycami. – Tam spokojnie chodzili do szkoły – mówi pani Marta. Bracia byli starsi, Zbyszek miał 10 lat, a Andrzej 8 lat. Tuż po wyjeździe chłopców Ja­ dwiga Łukasiuk została aresztowana. Żołnierze KBW zawieźli ją do Sied­ lec, a potem do Warszawy na Koszy­ kową. Na przesłuchaniach namawiali, aby przekonała męża do ujawnienia się. – Dzieci będą miały ojca, a my go tylko unieszkodliwimy – przekonywali. Wożono panią Łukasiuk po Warszawie, pokazując odbudowę stolicy. – Widzi pani sama, a mąż prze­ szkadza – mówili. W tym czasie dziewczynka była pod opieką dziadków w Mężeninie. Żołnie­ rze KBW ciągle nachodzili dom Łuka­ siuków. – Gdzie jest „Młot”?! – krzycze­ li. Dziadek wstał i poszedł do spiżarki, przyniósł skrzynkę z narzędziami i wyjął młotek. Jeden z nich, krzycząc, przysta­ wił babci pistolet do skroni. – Małe dziecko to zapamiętuje – mówi cicho Marta Ziembikiewicz. Po powrocie Jadwigi Łukasiuk do Mężenina dom był „obstawiony”.

Sławomir Matusz (Żonie i Synowi – Ali i Barnabie) wigilia w piwnicy na jaśminowej zamiast drzewka pachną ziemniaki butelki osuszone przez sąsiadów zgniła cebula kapusta kwaśne ogórki bez ciast ryb i łamania się opłatkiem – w oczekiwaniu na Syna Żonę i jej rodziców – Józef nie był niezaradny stajnia piwnica owczarnia doskonale ukryte były dobrym schronieniem choć nikt nie prosił do ciepłej izby i mieszkania – kto wie czy nie tak powinna wyglądać wigilia oczekiwanie na Boże Narodzenie oczyszczenie rano łzy i radość – bo przyszli wszyscy najpiękniejsza wigilia na jaśminowej – odjeżdżałem zziębnięty ale lżejszy – wewnątrz cieplejszy

nnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnn

Wigilia 2000

– Czemu pani nie rozmawia z mę­ żem? – pytali ubecy. – Nie pójdę rozmawiać, bo mnie pilnujecie. Dał pan oficerskie słowo honoru, że nie będziecie. Na Boże Narodzenie 1947 r. Jadwi­ ga Łukasiuk odwiedziła synów w Sę­ popolu. – Mama była z nami kilka dni – wspomina Zbigniew Łukasiuk. Po lekturze dokumentów w IPN dowie­ dział się, że jej pobyt śledziło ośmiu donosicieli.

nnnnnnnnnnn

Jadwiga Łukasiuk zdecydowała się wy­ jechać z córką Martą do Wrocławia. Zamieszkali u Lucjana Minkiewicza, byłego dowódcy 6 Brygady Wileńskiej AK, który pomógł też załatwić miesz­ kanie przy ul. Komuny Paryskiej. Spo­ kojne życie zakończyło się już po kilku miesiącach. Fala aresztowań we Wroc­ ławiu objęła też panią Łukasiuk. 1 lipca 1948 r. do mieszkania weszło UB, zro­ bili dokładną rewizję i założyli „kocioł”. Udało się zniszczyć listy Władysława Łukasiuka do żony, bowiem piecyk do podgrzewania wody w łazience mocno zadymił mieszkanie. – W zamieszaniu nasza kuzynka Karolina Młynarczyk wrzuciła listy do piecyka – opowiada Marta Ziembikie­ wicz. Każdy list ojca zaczynał się słowa­ mi: „Moje kochanie, mam was dwoje”… Jadwigę Łukasiuk UB zabrało z mieszkania o świcie 5 lipca. – Obu­ dziłam się, a mamy nie było – wspo­ mina pani Marta. Została z kuzynką Karoliną Mły­ narczyk i kilkoma ubekami. W nocy nie spała, przez otwarte drzwi patrzyła na pulsujące ogniki papierosów doo­ koła stołu. Bała się, gdy jeden z nich przychodził i kładł się na brzegu łóżka. 10 lipca o świcie usłyszała jakieś strza­ ły, krzyki. Wstała i weszła do kuchni, gdzie na środku w kałuży krwi leżał nagi Antoni Wodyński. Był ciężko ran­ ny w brzuch. – Spojrzał na mnie, coś powiedział – mówi pani Marta, a po chwili dodaje: – Nie było nikogo, kto by zasłonił oczy małej dziewczynce, odwrócił na bok. Antoni Wodyński był kurierem i przywoził listy Władysława Łukasiuka z Mężenina. Ostatni raz był na Wiel­ kanoc 1948 roku.

jednego z panów. Pani Łyżkowska pro­ wadziła z córką sklep spożywczy i cały dzień nie było jej w mieszkaniu. – Tydzień, może dwa tygodnie by­ łam sama w obcym mieszkaniu – opo­ wiada pani Ziembikiewicz. Podejrzewa, że mogła być na wabia, a ubecy byli w ich mieszkaniu naprzeciw i czekali na ojca, gdy przyjdzie odbić dziecko. Pamięta, że krojąc chleb, skaleczyła się i głośno rozpłakała. Pojawił się jakiś człowiek, który jej pomógł. – Kazali mi stać przed domem na chodniku – opowiada Jadwiga Ziem­ bikiewicz. Stała cały dzień, a gdy była głodna, zbierała ogryzki. Na wieczór wracała do mieszkania pani Łyżkowskiej. Po około dwóch miesiącach stania na chodni­ ku zachorowała i trafiła do pogotowia opiekuńczego, a potem na kwarantannę do szpitala. Jedna z sióstr zakonnych uczyła ją liczyć do 100 i modlić się. – Ktoś przyniósł moje buciki i po­ stawił przy łóżku, leżałam i patrzyłam – wspomina. Na Boże Narodzenie była już zdrowa, zapamiętała swój udział w świątecznej szopce, a na począt­ ku 1949 r. trafiła do domu dziecka w Pieszycach. Było tam przedszkole, podstawówka i liceum prowadzone przez siostry zakonne.

Ksiądz kapelan

Wigilia Sławomir Matusz nie wiem kto odszedł bo moi zmarli wciąż do mnie przychodzą jem z nimi Wigilię i choć żywi mnie opuścili to radośnie i gwarno przy mym stole pijemy wino łamiemy się opłatkiem dzieląc się darami duchowymi wolni od sterty śmieci wyrzucanych z hurtowni i doczesnych supermarketów z Emanuelem rozmawiamy o niebie i o piekle o kobietach które dzisiaj rodzą o przyjściach cudach objawieniach i odejściach tych którzy zbłądzą których ciemność zaskoczy którzy nie będą mieli z kim tej nocy którzy wyczekiwać będą z tabletką w ręku na sen na sen – Emanuel wieszczy tej nocy pożary

nnnnnnnnnnnnnnnnnn

Księga rachunkowa 6 Brygady Wileńskiej AK w archiwum IPN FOT. M. JERZMAN

nnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnn Marta jest z nami To był grudzień 1949 r., wszyscy w do­ mu dziecka robili już ozdoby na cho­ inkę, gdy przyjechała ciocia Antonina Oksiuta z Sępopola. Po długich poszu­ kiwaniach odnalazła Martę. – Patrzę, obca kobieta – wspomi­ na Marta Ziembikiewicz. Opowiada o Zbyszku, Andrzeju, starszych bra­ ciach. – Nic nie pamiętam – mówi. Opowiada o mamie, ojcu – dziewczyn­

– Bałam się być sama – tłumaczy pani Marta. Trauma ustępowała powoli. W tym czasie Jadwiga Łukasiuk przebywała w Fordonie, kobiecym wię­ zieniu w Bydgoszczy: została skazana na 9 lat za „chęć obalenia i przejęcia wła­ dzy”. Wyszła po 6 latach. Matka przez półtora roku nie wiedziała, gdzie jest córka. Powiedziano pani Jadwidze, że jej dziecko zostanie wysłane do ZSRR i wychowane na prawdziwych obywateli. Kuzynkę Karolinę Młynarczyk,

– Poszłam do pierwszej klasy – wspomina. Pamięta mroźną, śnieżną zi­ mę. Ręce trzymała w mufce, a zakonnica dawała jej ciepły ziemniak do ogrzania dłoni. Gdy wszyscy wracali ze szkoły do internatu, to w sieni i holu powstawało śniegowe błoto. Musiała to błoto zbierać szmatami do wiadra. – Tylko ja to robiłam – mówi i do­ daje: – Były starsze uczennice z pod­ stawówki i liceum. Od tej pracy zrobiła się jej rana na palcu. Pracowała też w pralni przy wy­ żymaczce, co było ciężką pracą nawet dla starszych dziewczyn. – Chyba musiałam się komuś po­ skarżyć – przypuszcza pani Marta. Pewnego dnia siostra zakonna po­ wiedziała, że przyszedł ksiądz kapelan i czeka w pralni w piwnicy. – Bardzo się zdziwiłam – mówi Marta Ziembikie­ wicz. – Było tyle sal: świetlica, kaplica, Marta Ziembikiewicz w Tokarach 11 czerwca 2021 r. podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej kpt. Władysławowi Łukasiukowi ps. Młot i jego żołnierzom FOT. M. JERZMAN

Tablica pamiątkowa w Tokarach poświęcona kpt. Władysławowi Łukasiukowi ps. Młot i jego żołnierzom FOT. M. JERZMAN

– Dla mnie, 6-latki, to był Antoś – opowiada pani Marta. – Oblewaliśmy się wodą w lany poniedziałek, a potem przez okno z IV piętra oglądaliśmy lu­ dzi polewających się wodą. Wodyńskiego położyli na kocu i znieśli na dół, do samochodu. Karo­ linę Młynarczyk też zabrali. – Ja trafi­ łam do sąsiadki na klatce z naprzeciwka – opowiada pani Marta. – Obywatelko Łyżkowska, weźcie tę dziewczynkę – brzmiało polecenie

jadalnia. Dlaczego akurat w piwnicy? A poza tym dziewczynka nie wie­ działa: co to kapelan? – Nie znałam tego słowa – tłumaczy Marta Ziem­ bikiewicz. Siedziała wystraszona, nie odzywała się, ksiądz kapelan zaś do­ pytywał się, czy utrzymuje kontakty z kimś z zewnątrz. Tuż po tym spotkaniu wychowaw­ ca poinformował Martę, że jest rodzi­ na z Pieszyc, która chce ją adoptować i załatwiane są formalności.

ka też nic nie pamięta. I dopiero gdy zaczęła opowiadać o dziadku, Marta powoli zaczęła sobie przypominać. Po aresztowaniu mamy w 1947 r. dziadek przez kilka miesięcy opiekował się nią. – Antoni Oksiuta był bardzo opie­ kuńczy – wspomina dziadka Marta Ziembikiewicz. Przeżył mocno, gdy żołnierze KBW zburzyli jego dom w Palmową Niedzielę w 1948 r. i zmarł po paru miesiącach. Po rozmowie z Martą ciocia wyje­ chała załatwiać formalności we Wroc­ ławiu i Bydgoszczy, gdzie w więzieniu przebywała mama. Wróciła do Pieszyc 17 stycznia 1950 r. i zabrała Martę. Przez Wrocław, Warszawę dotarli do Olsztyna, potem do stacji Wiatrowiec. Ostatnie 4 km do Sępopola jechali, sie­ dząc na kłodach drzewa na wozie. – Całą drogę trzymałam buty, aby nie zgubić – wspomina pani Marta. Siostry wyprawiły dziewczynkę w za małych butach; aby włożyć stopy, mu­ siała przydeptać pięty. – Marta jest już z nami – pisał An­ drzej w liście do mamy. – Jest bardzo dzika, nic nie rozmawia, tylko kiwa głową. Jeszcze nie chodzi do szkoły, bo nie ma butów. Spała z babcią i pytała się, czy moż­ na odwrócić się na drugi bok. Gdy już poszła do szkoły, często mówiła, że nie trafi i brat musiał ją odprowadzać.

która przewoziła listy Władysława Łukasiuka do żony, skazano na 6 lat; w śledztwie była bita, sadzano ją na nodze od stołka. Wyszła z więzienia bez zębów, wychudzona, schorowana. – Mama wróciła 18 lipca 1954 r., było niedzielne popołudnie – wspomina pani Marta. Była w drelichowej kurtce i gumowcach. Przywiozła uszyte w wię­ zieniu szmaciane lalki, mały niebieski krzyżyk zrobiony z rączki szczoteczki do zębów i różaniec z chleba. Córka siedziała na kolanach u matki i czuła jej zapach. Jaki zapach? Bezpieczeństwa. Jadwiga Łukasiuk pracowała w sklepie, ale szybko ją zwolnili, bez podania przyczyny. Potem pracowała fizycznie w ekipie drogowej. W 1962 r. wyjechała z córką do Wrocławia. Zmar­ ła w 2001 r. Marta Ziembikiewicz mieszka we Wrocławiu, jest aktywna w Stowarzy­ szeniu Odra-Niemen, wspierającym Polonię na Kresach. Pod kamienicę, gdzie mieszkała z mamą w 1948 roku, poszła dopiero w 2004 roku, gdy po­ prosił ją o to prof. Krzysztof Szwagrzyk, który kręcił film. – Brama, klatka schodowa, nic się nie zmieniło – mówi powoli pani Mar­ ta. Wspomnienia powracają; Antoś leży na podłodze… mieszkanie pani Łyż­ kowskiej… mała dziewczynka stoi na chodniku… K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

16

A

le na tym koniec. Bo władzę wyrwałaby jedynie Platfor­ ma Obywatelska, a dobra­ łaby sobie kumpli z łatwoś­ cią, gdyż tej V kolumny nie dzielą już żadne konflikty ideologiczno-świato­ poglądowe. Mógłby być Biedroń, ktoś z lewicy, jaka pęta się jeszcze po 1989 r., choć już nawet nie pachnie PZPR-em. To trzeba uczciwie powiedzieć. Za Go­ mułki, Gierka nawet Jaruzelskiego – zbuntowanego szlachcica – można było jeszcze mówić o jakiejś sprawiedliwości społecznej. Była, jaka była, ale dziś le­ wica chce wywrócić nie porządek spo­ łeczny, ale ład moralny. W tym ładzie mieści się także państwo. I tego nie rozumie tak omamiona część społe­ czeństwa. Popierając Tuska et consortes, nie zdają sobie sprawy, że tu nie chodzi już tylko o torowanie drogi różnego ro­ dzaju złodziejom vatowskim, ale o po­ gnębienie suwerennej Polski, ułatwia­ jąc Niemcom, czy może nie tylko im, sprowadzenia jej do rzędu Saisonstaat, do rynku zbytu i zagłębia taniej siły roboczej. Warto pamiętać o słowach prezydenta Francji Jacque’a Chiraca, wypowiedzianych w przeddzień wstą­ pienia Polski do UE: „Zmarnowali oka­ zję, żeby siedzieć cicho”. Otóż Donald Tusk – bo w końcu tylko on się tu obecnie liczy w trwającej od blisko 8 lat hecy antyrządowej – in­ ni, także zespół apostatów od polskości w UE, to tylko pionki na szachownicy – zastosował się do rady Chiraca i milczy, a jeśli już mówi, to zawsze pilnie patrząc w oczy komu trzeba w Berlinie. Tam twarz jego jaśnieje spokojem, uległoś­ cią, wręcz uczuciem wdzięczności, że Herrenvolk wyróżnia go spośród tych brudnych Polaków. Powinien trochę poczytać o stereotypach, dotąd obec­ nych w obiegu. „Also ihr Polen, ihr seid Dreck und ihr könnt überhaupt froh sein, dass wir Deutsche hier sind und euch überhaupt noch Geld rüberbringen, und haltet die Schnauze“ (A zatem wy, Polacy, jesteście łajnem i powin­ niście w ogóle być zadowoleni, że my, Niemcy, tu jesteśmy i że wam w ogóle pieniądze dajemy. I zamknijcie pysk). Tak mówiono głośno wtedy, gdy bu­ dowano tysiącletnią Rzeszę, a po cichu mówi się nadal. To słowo ‘Dreckpolen’ słyszałem w szkole niemieckiej z ust einge­deutschtów, polskich zaprzańców, świeżo upieczonych Niemców, po nie­ miecku niewiele więcej słów niż to, któ­ rym nas obrzucano, znających. To by­ ło w Reichsgau Danzig-West­preussen, gdzie także przodkowie Tuska żyli. Cie­ kawe, na ile ta tradycja Ein­deutschung nadal jest żywa? Donald Tusk w Polsce – to zupeł­ nie inna fizjonomia. Taką wściekłość

Warto pamiętać o słowach prezydenta Francji Jacque’a Chiraca, wypowiedzianych w przeddzień wstąpienia Polski do UE: „Zmarnowali okazję, żeby siedzieć cicho”. oglądali starsi u innego mówcy. Imienia jego lepiej nie wymieniać. Swoją drogą także dlatego, że tamten wywołał woj­ nę, a Tusk podobno zwalcza mowę nie­ nawiści. Widocznie mu jednak to nie wystarcza, gdyż ostatnio powiedział, że PiS zmarnował Polskę. Zadziwił nawet swych zwolenników. Wracając do napoczętego tematu, trudno dziwić się, że o polexicie mó­ wią właściwie wyłącznie ludzie z krę­ gów V kolumny. Premier niestrudzenie dementuje to, a tamci swoje. Wreszcie pojawił się także inny głos. Mianowi­ cie: „Janusz Kowalski, poseł Solidarnej Polski, komentując działania Unii Eu­ ropejskiej w kwestii polityki klimatycz­ nej stwierdził, że jeśli UE nie zmieni swojej polityki przede wszystkim w tej, ale i w innych sprawach, Polska będzie musiała zweryfikować swoją chęć przy­ należności do wspólnoty. Wskazał, iż z czasem koszty życia w Polsce mogą drastycznie wzrosnąć”. Onet ochoczo to powielił. Ale poseł ów powiedział

PUNKT WIDZENIA O polexicie słychać głosy z różnych stron. Bo V kolumna – tak dziś, niestety, nazwać trzeba opozycję, co do tego nie ma żadnej wątpliwości – nie jest monolitem. Tworzą ją koterie, których nawet nie łączy jakiś wspólny interes. Owszem, znalazłby się taki, to znaczy odsuniecie Zjednoczonej Prawicy od władzy.

Kiedy niemożliwe staje się konieczne? Zygmunt Zieliński

dla „Sieci”. Zacytuję: „Trwa obrzydza­ nie polskości. To jest dla mnie zerwa­ nie dużo głębsze niż to, którego doko­ nała PRL”. Na pierwszy rzut oka może ta wypowiedź bulwersować, bo ludzie starsi, a do nich należę, pamiętający lata czterdzieste i pięćdziesiąte, jak­ że różne np. od ery Gomułki i Gier­ ka, wiedzą dobrze, jaki dysonans był między wydawaniem na marnym ga­ zetowym papierze skarbów literatury narodowej i starannie drukowanymi pismami Lenina, Stalina; jak kaza­ no uczyć w szkole historii z Jefimo­ wa i Gałkina, jak w miejsce piosenki polskiej uczono sowieckich przebo­ jów rewolucyjnych. Panie Profesorze, czy tamto „zerwanie” nie dorównywa­ ło choćby obecnemu? Może tak, ale tamto to zaledwie powierzchowne za­ drapania. To obecne niszczy wartości duchowe Narodu, sprawia, że w jego imieniu publicznie na forum Europy odzywają się apostaci od polskości i wartości, jakie ona w sobie zawie­ ra. W ich ustach i ustach gawiedzi, która dziś pozwala sobie bezkarnie na wszystko, żołnierz polski broniący granic – zresztą także owej prześladu­ jącej nas Unii Europejskiej – jest tak znieważany, jak w 1920 r. zagrożona była Polska przez renegatów czeka­ jących na plebanii w Wyszkowie na wejście bolszewików do Warszawy. Nie można polemizować z wypowiedzią profesora Nowaka, która dziś powin­ na trafić do serc i umysłów wszystkich Polaków, ale dodać muszę, że „zerwa­ nie”, jakie dziś Polskę chłoszcze, jest dalszym ciągiem tamtego „zerwania” i dowodzi, że pogrobowcy tamtych re­ negatów niczego nie zapomnieli i ni­ czego się nie nauczyli, że podobnie oderwana od polskości jest poważna część narodu nie odróżniająca paja­ ca od polityka, nadętego próżniaka buńczucznie plotącego androny jako wódz partyjny, od tych, którzy budują Polskę, nasz wspólny dom, a nie barak dla „gastarbeiterów”.

J

jeszcze rzecz ciekawszą: „2027 rok, kie­ dy zakończy się obecna perspektywa budżetowa, to będzie czas, kiedy mo­ że być referendum w sprawie wyjścia Polski z UE. Jeśli nie zatrzymamy eu­ rokratów, koszty życia w Polsce będą zbyt duże. Wyjście Polski z UE uderzy w gospodarkę niemiecką, dlatego mu­ simy zacząć grać twardo. Polska nie może być żebrakiem UE”. Jak to zwykle bywa, prawda wy­ wołuje najwięcej niepokoju. Tak też jest tym razem i dziwić się temu nie można, bo choć jestem przekonany, że większość rozumnych Polaków jest tego samego zdania, to, rzecz jasna, rząd obecny pod nim się podpisać nie może. Toteż rzecznik rządu Piotr Müller (lubię jego sposób wysławiania się) oświadczył, że Kowalski nie konsulto­ wał swej wypowiedzi, zatem jest to je­ go prywatne zdanie, gdyż „polski rząd nie przewiduje organizacji referendum co do członkostwa Polski w Unii Eu­ ropejskiej”. Polska i inne kraje Unii – stwierdzał rzecznik – są zadowolone, że „wspólnie możemy współpracować go­ spodarczo, politycznie w ramach Unii Europejskiej”. Jeszcze jaśniej wyraził się o racjach takiego stanowiska, stwier­ dzając, że „w tej chwili bilans zysków i strat członkostwa Polski w Unii Euro­ pejskiej jest zdecydowanie pozytywny dla Polski”.

P

recyzja wypowiedzi Müllera sprawia, że wróżenie polexitu przez V kolumnę należy nie tylko włożyć między bajki, ale nadto uznać za sianie niepokoju przy po­ mocy wyssanych z palca prognoz. Nie powinniśmy wszakże z tak sformu­ łowanych oświadczeń wysnuwać fał­ szywego wniosku, że polexit w ogóle jest niemożliwy, a Polska jest przy­ spawana do Unii niezależnie, co taż czynić będzie, by z Polski suwerennej zrobić kolejny Siedlungsgebiet – że­ by nie posłużyć się zużytym słowem ‘Lebensraum’. Bo przyznać trzeba, że suwerenność Polski traktowana jest poważnie przez jej własny rząd dopie­ ro od 2015 roku. W pierwszym okre­ sie po 1989 r. były usiłowania, by tę suwerenność w jakimś stopniu skon­ sumować, ale w 1992 r. w obawie, że może się to udać i pociągnąć za sobą czystkę, odsuwając ludzi, którzy w mi­ nionym okresie – mówiąc eufemicznie – tę suwerenność zamienili na włas­ ne kariery, podstępem wymuszono

powrót do suwerenności takiej, jak ją pojmowali Wałęsa i zamachowcy tej najdłuższej nocy z Tuskiem na czele, kiedy zarzynano rząd Olszewskiego. Na ile oparcie uzyskali ci ludzie na Zachodzie, który po ZSRR przejął pa­ łeczkę w dziele kiełznania wszelkich prób wydobywania Polski z matni ta­ kich czy innych podległości, powinno

Ilekroć Polskę atakowano, zawsze powodem były rzekome jej nadużycia, także wobec zamieszkujących ją mniejszości. Hitler w 1939 r. mówił o trudnych do zniesienia cierpieniach Niemców w Polsce. być przedmiotem wnikliwych studiów. Tylko ich rezultat może nas uchronić przed powrotem pociotków nomen­ klatur, tak komunistycznej, jak i post­ komunistycznej. To ostatnie pojęcie puszczono w obieg, nie wiedząc, jak zakwalifikować prezydenta, premie­ rów, ministrów, a dziś posłów do PE mających na grzbiecie nawis nomen­ klaturowy. Okazało się jednak, że nieudolne rządy PO/PSL traciły poparcie Polaków, którym nie było obojętne, że Polska ma w dalszym ciągu „siedzieć cicho”, czy „die Schnauze halten”, w zależności od tego, kto był w danym momencie dla niej suwerenem. „Dobra zmiana” w 2015 r. miała szerszą genezę, ale służalczość rodzi­ mych „europejczyków”, nagle odmie­ niona ze wschodniej na zachodnią,

szczególnie uwierała wielu Polaków. Prysł też mit dość bezczelnie kolporto­ wany, że PO utożsamia się z inteligen­ cją. W dodatku tę inteligenckość kom­ promitowała taka Nowoczesna i pewne osoby, usiłujące w sejmie zdobyć po­ pularność sceniczną, na prawdziwej scenie im niedostępną.

T

o, co stało się w 2015 r., prze­ raziło „sponsorów” zachod­ nich, niewykluczone, że także wschodnich i dlatego opozycja nazy­ wająca siebie totalną przystąpiła do bezwzględnej i bezprogramowej wal­ ki z każdą inicjatywą rządu, nie ba­ cząc na osiągane przez niego sukcesy. Jedyny program streszczał się w haśle: „PiS musi odejść”. W tej chwili rzeczo­ wa dysputa z opozycją jest wprost nie­ możliwa, bo panuje tam przerażenie, że może ich czekać porażka w kolej­ nych wyborach, a to z kolei oznaczać musi spadek ich akcji w libertyńsko­ -kryptobolszewickim układzie UE, bo agent nieskuteczny to krowa nie dająca mleka. Dlatego na mównicy sejmowej pojawiają się, podobnie jak w burdach ulicznych, kobiety, niestety mniej niż mężczyźni mające hamulców przed od­ słanianiem swej miernoty. Do głosu dochodzą też tacy „po­ litycy” jak Nitras. O nim powiedział poseł PSL, Jakub Sawicki: „Dla mnie jest to pajac, który uprawia politykę, więc nie mam zamiaru się odnosić do niego”. Z kolei „na pytanie, jak teraz widzi dalszą współpracę PSL z Platfor­ mą Obywatelską, Sawicki odparł: „Wie­ my doskonale, że Platforma jest środo­ wiskiem, które zostało zdominowane przez lewactwo obyczajowe”. O współ­ pracy nie można mówić tam, gdzie się nie pracuje, ale bluzga nienawiścią, bo nie udaje się dopchać do żłobu, a tego już wręcz nachalnie żądają ci, którzy przysłali do Polski Tuska w nadziei, że wreszcie pozyska on Polaków dla dzieła destrukcji ich własnego państwa, któ­ re zaczyna kłuć w oczy, bo broni swej tożsamości przed tym, co Hitler roz­ począł realizować jako Gleich­schaltung, a co niektórzy jego spadkobiercy chcą doprowadzić do końca. Nic dziwnego, że Tusk i jego paladyni chcą za wszel­ ką cenę rozwalić Polskę i zameldować o wykonaniu zadania, gdzie trzeba. Ale jak to zrobić? Profesor Andrzej Nowak w swym wywiadzie ostatnio właściwie odpo­ wiedział na to pytanie, w wywiadzie

eszcze jeden cytat z rzeczonego wywiadu będzie tu na miejscu: „Berman nie pił wody z muszli klozetowej. Pili ludzie, którzy nie oglą­ dali wcześniej bieżącej wody. A dziś ze strony np. pana Sikorskiego, który nie wyszedł przecież z chlewa, ma­ my do czynienia z takim otwartym, manifestacyjnym chamstwem wobec kobiety, że próżno szukać czegoś ta­ kiego w najciemniejszych momentach polskiej historii. Chamstwo było za­ wsze, ale teraz chamstwo jest elemen­ tem autopromocji elity. I to jest znak owej zapaści cywilizacyjnej, o której mówię”. I tu jest jednak bezsporna

Powiedzmy bez retoryki urzędników unijnych: w grę wchodzi dążenie do tego, by Polską kierował taki rząd, który dopuściłby do degrengolady, jaka panuje dziś w wielu krajach Unii. racja, gdyż tamci, „przyniesieni na bagnetach Krasnej Armii”, dość szyb­ ko uczyli się kultury panów, których wywłaszczyli, ich progenitura tak po­ rosła w piórka, że chamstwo zastępuje im dawny indygenat. Wystarczy kupić sobie resztówkę Chobielin i udawać pana na Chobielinie, ale panem trze­ ba się urodzić, choćby w czworakach. Nie da się tego kupić. Chamstwo budzi niesmak, ale niekoniecznie musi być łajdactwem. W obecnym koncercie wrogów Polski – niech będzie expressis verbis, owi­ janie w bawełnę nic nie daje – biorą jednak udział nie tylko posłowie, nie tylko odpowiednio nakierowane me­ dia. Wypowiadają się też osoby, które z racji pełnionego kiedyś urzędu am­ basadora doskonale wiedzą, jaką ohy­ dę kryje w sobie ich wypowiedź. Oto ona: – „Tragedia na granicy polsko­ -białoruskiej pogłębia się. Zakazana

prawem międzynarodowym prakty­ ka »odpychania« (push-back) stała się w Polsce obowiązującym krajowym prawem i jest bez skrupułów stosowa­ na. Docierające z granicy wiadomości świadczą o narastającej katastrofie hu­ manitarnej. W polskich lasach umiera­ ją ludzie – z wycieńczenia, pragnienia i głodu”. „Konferencja Ambasadorów RP została powołana w 2018 roku; w jej skład wchodzi – jak wynika ze stro­ ny internetowej Konferencji – ponad 30 byłych ambasadorów RP, m.in. Ry­ szard Schnepf, Jan Truszczyński, Iwo Byczewski, Maria Krzysztof Byrski, Barbara Tuge-Erecińska czy Andrzej Krawczyk. – To m.in. resortowe dzieci, osoby zarejestrowane przez komuni­ styczną bezpiekę jako tajni współpra­ cownicy, osoby szkolone w Moskwie czy latami żyjące z zagranicznych gran­ tów” – alarmowała w 2019 roku Do­ rota Kania.

M

inister Kaleta ma rację, komentując to bezprece­ densowe antypaństwowe oświadczenie: „To skończone dziado­ stwo. Jeszcze dokładając do tego to, co usłyszeliśmy wczoraj z ust bardzo ważnych byłych dowódców sił zbroj­ nych, to mamy pełen obraz tego, w ja­ kich rękach znajdowała się Polska za czasów Platformy Obywatelskiej, Soju­ szu Lewicy Demokratycznej”. Pytanie tylko, czy ambasadorzy tej maści nie byli w urzędzie także za panowania obecnej władzy? Owszem, Sznepf do 2016, Tuge-Erecińska do 2018, Kraw­ czyk do 2018, Byczewski do 2016 ro­ ku. Oświadczenia byłych ambasado­ rów nie trzeba komentować, to jest po prostu próba ogłupiania ludzi, zresztą mało skuteczna, bo czym jest granica, wie dziś pilniejszy uczeń, a sprzeczne z prawem jej przekraczanie ma swą kwalifikację w kodeksie karnym. Poza tym, jeśli przyjąć, że udaremnianie ta­ kich praktyk ma coś wspólnego z kata­ strofą humanitarną i twierdzeniem, że w polskich lasach umierają ludzie, to katastrofą jest tylko jedno: to że osoby oskarżające oszczerczo państwo pol­ skie, kiedyś je reprezentowali. Nie ulega wątpliwości, że mia­ rodajne czynniki Unii Europejskiej podjęły walkę z Polską, posiłkując się elementami rozkładowymi, które w ży­ ciu politycznym Polski zyskały dla sie­ bie miejsce poprzez poparcie uzyska­ ne w wyborach przez pewien odłam społeczeństwa, którego rodowód wy­ magałby dalekiego sięgnięcia w prze­ szłość. Pretekstem służącym atakom na Polskę jest rzekome nieprzestrzeganie przez nią praworządności. Nic nowego, bo ilekroć Polskę atakowano, zawsze powodem były rzekome jej naduży­ cia, także wobec zamieszkujących ją mniejszości. Hitler w 1939 r. mówił o trudnych do zniesienia cierpieniach Niemców w Polsce, którym musi nieść wyzwolenie. Stalin wyzwalał uciskany przez panów polskich naród białoruski i ukraiński. Niepraworządność Polski w XXI wieku polega na tym, że rząd obecny chce po prostu stosować prawo pol­ skie zgodnie z traktatami, jakie za­ warł, wstępując do Unii. Unia została utworzona jako związek suwerennych państw. Państwo, któremu narzuca się wewnętrzne regulacje prawne, kwe­ stionując nawet ważność Ustawy Za­ sadniczej, nie może się uważać za su­ werenne. O co więc chodzi? Co w tym sporze oznacza pojęcie ‘praworząd­ ność’? Powiedzmy bez retoryki urzęd­ ników unijnych: w grę wchodzi dążenie do tego, by Polską kierował taki rząd, który dopuściłby do degrengolady, jaka panuje dziś w wielu krajach Unii. Bo o to właściwie chodzi. A to wymaga likwidacji istotnych dla Polski war­ tości, w tym właściwego pojmowania własnej historii, tożsamości sprzecznej ze statusem tak czy inaczej nazwanej kolonii. To osiągnąć można wyłącz­ nie, mając na swoim pasku i garnuszku władze ustawodawcze, wykonawcze i sądy. Te ostatnie są zawsze ważne w dziele ujarzmiania narodu. Znamy to z najnowszej historii. Walka o ich nie­ zawisłość, ale w warunkach polskich, a nie narzuconych z zewnątrz, trwa. Unia nie przebiera w środkach. Chce Polskę rzucić na kolana, nakładając kontrybucje, praktykę także dobrze znaną z przeszłości. Słowem, przypiera niebezpiecznie Polskę do muru. Czyż zatem mówienie o polexicie jest tak całkowicie bezsensowne? Do ostateczności doprowadzają oni nas, a nie my ich. O tym trzeba pamiętać, nie ulegając szantażowi, który służył kiedyś do usprawiedliwienia agresji, bo w takiej sytuacji niemożliwe staje się koniecznym. K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

17

TEMIDA Do lat sześćdziesiątych nawet w rodzinie strach było rozmawiać o tamtych czasach. O ojcu Józefie syn Józef Borkała, rocz­ nik 1942, wiedział w dzieciństwie tylko tyle, że tata przed wojną pracował na kolei, a w okresie okupacji, by nie być zabranym do niemieckiego wojska, za­ trudnił się w służbie ochrony torów. Po­ tem, ale to już po wielu latach, dowie­ dział się od matki Antoniny, że ojciec poszedł do lasu, że był partyzantem. Powiedziała mu też, że do ich do­ mu w Skoczowie w czasie wojny przy­ chodzili koledzy ojca. A jeden to na­ wet był znanym tutejszym piłkarzem. Wszystko to było, zanim się urodził. Bo przyszedł na świat w Skoczowie dopiero w 1942 roku. O niczym innym związa­ nym z ojcem w domu się nie rozma­ wiało. Ale w szkole odczuł już brzemię tamtych lat. Nazywano go dzieckiem bandyty. Matka również niewiele mó­ wiła o sobie. Usłyszał od krewnych, że też chodziła do lasu, nosić ojcu jedze­ nie. A także, że przenosiła stamtąd do miasta jakieś papiery. Od „Kreta”, bo taki partyzancki pseudonim przyjął ojciec. Usłyszał też, że był on groźny dla Niemców i bardzo go poszukiwali. W lasach między Cieszynem, Sko­ czowem AK-owska partyzantka dzia­ łała aż do 46. roku. Jest tam jeszcze wiele do odszukania – bunkry, tunele. To trudno dostępne tereny. Właściwie bezdroża. Błoto. Warto odnaleźć par­ tyzanckie kryjówki. Józef Borkała pojawił się w Sko­ czowie na krótko, gdy odeszli Niemcy. Ale ich miejsce zajęli nowi okupanci – Rosjanie, a potem UB-cja. Józef Borka­ ła w obawie przed aresztowaniem, co spotkało kilku jego kolegów, wrócił do lasu. Ludzie między sobą zaczęli opo­ wiadać, że „Kret” jest znowu groźny. Teraz polowanie na „wyklętych” pro­ wadzono siłami Korpusu Bezpieczeń­ stwa Wewnętrznego. Nie wszyscy byli żołnierze z lasu wytrzymali. Czy była to zdrada i kto zdradził, tego na pewno do dziś nie wiadomo. Podejrzenia i oskarżenia krążą nadal. Większość ludzi z tamtych czasów już nie żyje. Czy kiedykolwiek te sprawy zostaną wyjaśnione? Tylko pewne fakty ustalone są bez­ spornie. To, że w styczniu 46. roku, po zgładzeniu czterech UB-ków ze Sko­ czowa, zostały wysłane na akcję silne oddziały wojska. Wiadomo, że na pew­ no ktoś zadenuncjował i wskazał miej­ sce pobytu „leśnych”. Akcja była jednak nieskoordynowana. W lesie starły się ze sobą dwie grupy KBW. Gdy się zoriento­ wano, spalono okoliczne zabudowania.

Nie było tajemnicą, kim był Józef Borkała w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Jego syn słyszał w szkole, że ojciec to bandyta. I tak rósł zamknięty w sobie. Często odczuwający nienawiść. Rozpoczęła się strzelanina ze stacjonu­ jącymi tam partyzantami. W tej walce zginął m.in. „Kret” – Józef Borkała. Jego ciało przewieziono potem wo­ zem drabiniastym i wyrzucono przed budynkiem UB na rynku w Skoczowie. Zmasakrowane zwłoki leżały przez kil­ kanaście godzin, żeby ludzie zobaczy­ li, co dzieje się z tymi, którzy walczą z nową władzą. Nie wiadomo, czy ciało zostało potem spalone, czy gdzieś za­ kopane. Ta sprawa dręczy do dziś syna. Oczywiście UB nie oszczędził rodzi­ ny. Matka przeszła dramatyczne śledz­ two, została aresztowana i przez pół roku przebywała w więzieniu. Przeży­ ła, wróciła do domu, odzyskała dzie­ cko – małego Józefa. Nigdy nikogo nie wydała, nie ujawniła kontaktów, choć wiedziała sporo, bo wielokrotnie po­ magała mężowi.

Od UB do UE Stefan Truszczyński

obecnej policji kosztami odszkodowa­ nia za UB-ckie i milicyjne zbrodnie. To przecież – stwierdzono w sądzie – na­ stępcy, spadkobiercy. I choć dzisiejsza policja nie chce być absolutnie łączona z poprzedniczką – to z jej budżetu mia­ łoby się płacić panu Borkale. Wymiana pism w tej sprawie trwa­ ła. W końcu do Komendy Policji w Ka­ towicach (8 XI 2021) wpłynęło pismo z Sądu Okręgowego w Katowicach, że... nie ma już sprawy, bo „sprawa zakoń­ czyła się oddaleniem wniosku przez Sąd Apelacyjny w Katowicach”. Na ko­ niec czytam, że jest to napisane „na zarządzenie sędziego. Z upoważnienia kierownika st. sekr. sądu” (i tu tylko nazwisko urzędniczki).

Jest pięknie. Bogato wokół. Wybudo­ wano pojemne parkingi nie tylko przed sądami. Stoją na nich wypasione wozy. Za miastem pozostały opuszczone gro­ by. Kilkakrotnie już wyrzucano z wielu z nich pochowanych i zamęczonych ludzi. Poumierają też opiekunowie pa­ mięci imiennych i bezimiennych. Wy­ rośnie nowe pokolenie prokuratorów i sędziów. Czym będą się kierować? Może teraz w Strasburgu szukać będą sprawiedliwości. Zwrócił się tam również pełnomoc­ nik Józefa Borkały. A oto – czytajcie, ludziska wierzący w Unię Europejską – odpowiedź, która nadeszła niedawno.

European Court of Human Rights ECHR-LPOL11.OOR KKZ/MSS/ro Skarga nr 40154 / Borkała v. Poland Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekający jednoosobowo (!), zadecydował o uznaniu powyższej skargi za niedopuszczalną. W załączeniu przesyłam decyzję Trybunału podjętą w niniejszej sprawie. Postanowienie to jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu do Komitetu Izby lub Wielkiej Izby Trybunału. W związku z powyższym, Kancelaria Trybunału nie będzie prowadzić dalszej korespondencji dotyczącej niniejszej sprawy. Ponadto zgodnie z zasadami archiwizacji obowiązującymi w Trybunale, akta, które zostały złożone dla niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty decyzji. Postanowienie zostało sporządzone w jednym z języków urzędowych Trybunału (angielskim lub francuskim) i nie jest możliwe sporządzenie tłumaczenia na żaden inny język. Kancelaria Europejskiego Trybunału Praw Człowieka

Tak więc koniec. Koniec i kropka. Było, trwało długo, ale się skończyło na krajowym poziomie. Nasi sędziowie, prokuratorzy sprawę zamknęli. Cha, cha, cha – pa, pa, pa! Już się z Borkałą borykać w polskich sądach nie będą.

Ale o „Krecie” ludzie wiedzieli. Roz­ mawiano o tym po cichu. Jednak stali­ nowska propaganda i nienawistny sto­ sunek do polskich żołnierzy z lasu robiły swoje. Nie było tajemnicą, kim był Józef Borkała w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Jego syn słyszał w szkole, że ojciec to bandyta. I tak rósł zamknięty w sobie. Często odczuwający nienawiść. A potem szykanowany w pracy. Dopiero przed kilkoma laty, gdy zaczęto mówić prawdę o żołnierzach z lasu, o „wyklętych”, gdy za tamte cier­ pienia rodziny zaczęły dostawać od­ szkodowania, pan Józef Borkała zdecy­ dował się pójść do sądu sprawiedliwej już przecież Polski, by przypomnieć o męczeństwie matki i szykanach wo­ bec niego. Pełnomocnikiem swoich roszczeń ustanowił mecenasa Andrzeja Wołoszyna z Gliwic. Pan Józef Borkała, syn Józefa, jest moim rówieśnikiem. Był górnikiem. Takim, który pracuje na przodku. W sumie w górnictwie przepracował kilkanaście lat. Nigdy go nie awanso­ wano z uwagi na notatki w papierach personalnych o ojcu. Był synem par­ tyzanta walczącego z ludową władzą, nigdy też nie zapisał się do partii. Od dwóch lat interesuję się tą spra­ wą. Niedawno wraz z grupą działaczy Solidarności miałem okazję zjechać na poziom tysiąca metrów w kopal­ ni „Bogdanka” w lubelskim zagłębiu węglowym. Szliśmy z trudem chodni­ kiem, wyposażeni w górnicze lampki. Było bardzo gorąco, mokro, ciemno. W górę i w dół. Po nierównym gruncie z wystającymi drutami. Taka górnicza normalka. Trzy i pół kilometra chod­ nikiem bez niesienia ciężkich narzędzi, pod ścianą. Potem bezpośrednio już w rejonie pracy kombajnu – wystrzały na ścianie wydobywczej i pył węglowy. Ale myśmy niczego nie nieśli i przeby­ waliśmy tam tylko około trzech godzin. Teraz zresztą praca – choć nadal bardzo ciężka – wygląda już zupełnie inaczej niż przed pół wiekiem, gdy górnikiem strzałowym był Józef Borkała. Jest jesień 2021 roku. Jadę z mecena­ sem Andrzejem Wołoszynem jego sa­ mochodem. Pytam, ile kosztują Józefa Borkałę działania pełnomocnika. – Na razie nic – odpowiada postaw­ ny, siwy śląski prawnik. Wzbudza zaufa­ nie, w rozmowie chętnie wyjaśnia zawi­ łości prawne. Widać, że jest energiczny.

– Rozliczę się z klientem, gdy wy­ gram sprawę – mówi wścibskiemu re­ porterowi. – Walczymy o milion złotych. Zdaje się, że będzie długo czekał. Na razie od dwóch lat towarzyszę me­ cenasowi w sądach. Odbieram to jako ślad hańby sądowniczej. Znieczulicy. To się nijak nie ma do opowieści o za­ dośćuczynieniu krzywdzie ludzkiej.

Było, trwało długo, ale się skończyło na krajowym poziomie. Nasi sędziowie, prokuratorzy sprawę zamknęli. Cha, cha, cha – pa, pa, pa! Już się z Borkałą borykać w polskich sądach nie będą. Pierwsze starcie Sąd Okręgowy Bielsko-Biała, Wydział III Karny. Wyrok z 10 września 2019 roku oddala domaganie się pieniędzy w ogóle. Józef Borkała ma dostać „ze­ ro”, a nie jedynkę z sześcioma zerami. Radca prawny, pełnomocnik składa oczywiście apelację.

Starcie drugie Apelacja 18 października 2019. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchyla wy­ rok z 10 września i przekazuje sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej. Na Śląsku w środowisku obrońców rodzin pokrzywdzonych przez stalinow­ skich władców Polski i ich spadkobier­ ców jest już o sprawie głośno. Na czele społecznego ruchu przeciwstawiające­ go się niesprawiedliwym wyrokom stoi

– co powszechnie wiadomo – Adam Słomka, bojownik sprawy reformy są­ downictwa. Człowiek, który konkretnie nazywa przestępców w togach, a nawet pokazuje ich portrety – byłych i tych, których nadal chowa się w zakamarkach pałaców sprawiedliwości. Adam Słomka organizuje pikiety przed sądami i wewnątrz, na salach rozpraw. Rzeczywiście – krzyczy na sę­ dziów, jest wyprowadzany siłą, a potem oskarżany, a nawet więziony. Słomka to już legenda, trzeba się z nim liczyć. Niestety on i ci niezłomni to ludzie co­ raz starsi, schorowani. Władza czeka, że wkrótce odejdą na wieczną wachtę i nie będzie już chętnych i zdolnych do protestowania. Tak, protesty są dziś to­ lerowane, ale nie widać efektów.

Starcie trzecie Po roku – drugi wyrok Sądu Okręgowe­ go w Bielsku-Białej. 24 września 2020. Zasądzone zostaje jedynie 20 tysięcy złotych.

Starcie czwarte Apelacja (20 października) o 980 ty­ sięcy złotych – bo 20 tysięcy już „ni­ by” przyznano – ale wyrok po apela­ cji prokuratorskiej (26 lutego 2021) to oddalenie nawet już tych zasądzonych 20 tysięcy złotych! Sąd za głosem prokuratora stwier­ dza, że pani Antonina Borkała nie dzia­ łała w żadnej organizacji, nie walczyła. Nic rodzinie się nie należy. Mecenas Andrzej Wołoszyn na sali sądowej mocnym głosem powiedział wówczas: „Oczywiście byłby dowód na piśmie, gdyby UB zaświadczył, że dostarczała do lasu pożywienie, przenosiła meldun­ ki i informacje”. Urząd najwidoczniej nie miał takich papierków. Papierków wystarczająco zobowiązujących nie ma także dzisiejszy sprawiedliwy sąd. Jeździmy od sądu do sądu. Z Gli­ wic do Katowic. Z Katowic do Bielska­ -Białej. Piękne budynki przy odnowio­ nych ulicach i placach. Tylko w środku Temidowych przybytków robi się smut­ no i bezradnie. „Słomkowych” ludzi już się nikt nie boi. Sąd, nie wiadomo na jakich liczydłach, kalkuluje odszkodo­ wania za krew i łzy. Nikt się nie boi ani Pana Boga, ani, tym bardziej, demon­ strujących. Wzywana jest nawet policja. Trzeba jeszcze przypomnieć, że były również sądowe próby obciążenia

Niedaleko jest Skoczów. Pan Józef tam nadal mieszka, poza miastem, za rze­ ką ma hodowlę kilkudziesięciu kró­ lików. Jeszcze niedawno dwukrotnie codziennie pedałował tam na rowerze, teraz już jeździ samochodem. I tak od kilkudziesięciu lat. Do tych kilkudzie­ sięciu królików – to pasja i rozrywka. Dziś już futer damy nie noszą. A mufki wyszły z mody. Mięsa króliczego też już nikt nie kupuje. Łapki marzną nie tylko króliczkom. Choć górnik emeryt od wielu lat bardzo o nie dba. Zahar­ towany przez ciężką pracę pan Józef sam odnawia mieszkanie. Wchodzi na wysoką drabinę, macha po suficie pędzlem.

Poumierają opiekunowie pamięci imiennych i bezimiennych. Wyrośnie nowe pokolenie prokuratorów i sędziów. Czym będą się kierować? Może teraz w Strasburgu szukać będą sprawiedliwości. – Komuna rządzi, jak rządziła – mówi – To są... Spuszczam wzrok. Jeżdżę od daw­ na z Warszawy na Śląsk, a potem po Zagłębiu i Śląsku – Górnym i Dolnym. Co można zrobić? Jak można pomóc tym sponiewieranym ludziom? Czy ktoś zdoła przemówić obojętnym na krzywdę prokuratorom i sędziom? Jaka jest ta solidarna Polska? Z kim jest ona solidarna? Ze śmiejącym się w kułak prokuratorem? Z sędziami przebranymi w czarne komże? Owszem, słuchają. Ale czy są absolutnie pozbawieni empatii? Nie żyli w tamtych czasach, ale chyba już wszystkim wiadomo, jak było. Czy nadal nic nie rozumieją? Oczywiście to jest pokolenie, któremu nie wybijano w UB-ckich kazamatach zębów. Nie wy­ rywano paznokci. Nie dręczono rodzin. Nie napuszczano ogłupiałych sąsiadów i wystraszonych belfrów w szkole. Nie zaszczepiano w uczniach nienawiści.

Pod tym nadesłanym tekstem nie wid­ nieje jakikolwiek konkretny podpis) Strasburgu! Jednoosobowo de­ cydująca Unio! Po co macie trzymać przez rok tę makulaturę przysłaną z Polski? Spalcie od razu. Wasze „Izby” – Mała i Wielka – przecież już sprawą polskiego górnika się nie zajmą. Ow­ szem, naszym węglem Unia Europejska bardzo się przejmuje. Szczególnie, by smród z jego spalania nie dotarł nad USA i Chiny. Bo oni tam mają tego CO2 i tak już bardzo dużo. UE jest dziś ostra wobec Polski, a przy okazji i dla jej obywateli. Niestety część z nich łasi się do Brukseli. Warto im przypomnieć, że tylko ok. 5% skarg uważa za zasad­ ne European Court of Human Rights. Zwarta grupa antypisowa i tak jest za to wdzięczna. Pan Buzek w błyska­ wicznym tempie zasypał 26 czy nawet 27 kopalń. Bo tak podobno było trzeba. To w końcu naukowiec. Powinien wie­ dzieć, co robi. Nie przewidzieli jednak z drugim eurodeputowanym, Januszem Lewandowskim, że w 2021 roku wy­ buchnie tak wielki popyt na węgiel, że potrzebne będą również statki han­ dlowe (175 jednostek Polskich Linii Oceanicznych „zatopiono”). Powiedzą, że to już stare problemy. Nowa prezes Polskich Linii Oceanicznych – pani Dorota Arciszewska – kupuje teraz po jednym korabiu rocznie. Kto by się przejmował losem ro­ dziny Borkałów ze Skoczowa. To, co wyfedrował Józef – górnik, dawno już poszło z dymem. Nawet CO2 po tym węglu już nie krąży. Krąży za to po Europie unijne widmo. Taka pół­ nocna-morgana. Na lep zasysa: będzie pięknie, sprawiedliwie i wszystko pod jednym dachem. I ludzie się lepią. Jak muchy do... W obcęgach rusko-nie­ mieckich UE to zbawienie! Tak mówią. Od węgla, odszkodowań, od własnego handlu, stoczni, kopalń i hut. Będzie zielono. Tym z rajów podatkowych – na pewno. UB-cja wyrywała paznokcie i mę­ czeni ludzie przyznawali się do wszyst­ kiego, co wymuszano. Teraz Unia do niczego przecież nie zmusza. Ona chce tylko, byśmy „wypełniali przyjęte zobo­ wiązania” – jak tłumaczy były premier. Są wśród nas gorliwi, by to robić. Mają z tego zachwytu gwiaździstą flagę i po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcz­ nie jako eurodeputowani. Pecunia non olet! Żołnierz, party­ zant, górnik zrobili swoje. Mogą odejść. Teraz my! Wszak, jak nam rzecze unij­ ny nadkomisarz, takie są prawa demo­ kracji. Za Stalina też mieliśmy konsty­ tucję. Nawet z przyjacielskim wpisem sąsiada ze wschodu. Choć wtedy za produkowane w Gdańsku statki pła­ ciliśmy węglem, m.in. z „Wujka”. Unio-admiratorzy wszystkich kra­ jów Europy – łączcie się! Nad wami gwiezdne niebo. Chyba, że jakiś me­ teoryt niespodziewanie na łeb spadnie. (Mój dziadek Tomasz Zaborowski po powrocie z łagrów Sybiru nie był górnikiem, ale mieszkał w Dąbrowie Górniczej, był hutnikiem, majstrem, przełożonym brygady ślusarzy). K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

18

EDUKACJA

W czasach postępu coraz częściej wyrażane są opinie, że głupiejemy. Coraz trudniej nawiązywać kontakty intelektualne, coraz więcej ludzi nie potrafi czytać ze zrozumieniem tego, co piszą inni, a nawet tego, co piszą sami. I nie dotyczy to populacji niedouczonych, lecz także samych elit, w tym akademickich, najwyższego nawet szczebla.

Trzeba wiedzieć, o czym się pisze

P

rzed niemal 10 laty umieś­ ciłem w sieci pytanie, moim zdaniem ważne dla wszelkich działań naprawczych domeny akademickiej: skąd się wzięły obecne kadry akademickie? Niestety odpowie­ dzi nie było, więc podjąłem ostatnio jeszcze jedną próbę na łamach „Kuriera WNET” (październik 2021) i, o dzi­ wo!, zauważyłem reakcję – niestety nie w „Kurierze WNET”, ale na po­ pularnym w środowisku pedagogów blogu: Marna publicystyka dra Józefa Wieczorka na temat obecnych kadr akademickich – i to jednego z decydentów domeny akademickiej w Polsce, człon­ ka Rady Doskonałości Naukowej, prof. Bogusława Śliwerskiego, guru w dzie­ dzinie pedagogiki. I co? Odniosłem wrażenie, że autor nie zrozumiał tego, co ja napisałem, a sam pisze to, czego sam chyba nie rozumie. Z faktami nie ma to wiele wspólnego. Profesor po­ ucza: „Do pisania o środowisku aka­ demickim i jego naukowych osiągnię­ ciach lub porażkach trzeba najpierw rzeczowo się przygotować, poznać re­ alia, by nie tworzyć o nim fałszywego obrazu”, ale sam ze swoich rad jakoś nie korzysta. Ani się nie przygotował, ani nie poznał realiów, ale za to stwo­ rzył fałszywy obraz. Nie pierwszy raz zresztą (O konieczności doskonalenia doskonałych, „Kurier WNET” nr 70, kwiecień 2020; O konieczności przenoszenia „doskonałych” w stan nieszkodliwości – nr 77, listopad 2020; Jak doskonały profesor (nie) radzi sobie z plagami akademickimi, nr 84, czerwiec 2021). Pisze rzekomo o mnie; np. „Jego zdaniem współcześni młodzi naukow­ cy odtwarzają sowiecką myśl naukową, przez co nie są uznawani na świecie. Co za bzdura”. Gdzie o tym u mnie przeczytał? Gdzie cytaty? Profesor do­ skonały, kwalifikujący innych do do­ skonałości, a na elementarnej robocie naukowej się nie zna. Czemu nadal jest utrzymywany na etacie z budżetu? Na wysokich, decydenckich stanowiskach? W samym tytule polemista z od­ wagą podkreślił, że chodzi o „marną publicystykę” w moim wydaniu, prze­ zornie jednak nie zaznaczając, że na­ leży do tych doskonałych koryfeuszy nauki polskiej, którzy fragmenty mojej publicystyki rekwirowali, zapisując je na swoje, rzecz jasna doskonałe, konto.

Józef Wieczorek Jeśli ktoś plagiatuje tekst marny, to je­ go działalność jest jeszcze marniejsza, a przy tym przestępcza – nieprawdaż? Ale u nas to jest norma (!), taka struk­ turalna i moralna plaga, na którą się nie reaguje. Polemista pomija setki moich tekstów (także zgrupowane w postaci ponad 20 tomików), dostępne (za dar­ mo) w sieci, a ponadto w ostatniej książ­ ce Plagi akademickie, znanej profesorowi doskonałemu. Może ich nie zrozumiał? W swoim tekście podniósł, że „W Polsce AD 2021 nie finansuje się akademickiej patologii”, czym zaprzeczył rzeczywistości, jak i sobie samemu, bo w końcu sam o finansowanych patolo­ giach/patologicznych akademikach nie­ raz pisał, a i jego patologiczne poczyna­ nia, w końcu etatowca akademickiego, są finansowane z budżetu! Ja pisałem o tym wielokrotnie, potwierdzają to też raporty NIK, a także zorientował się w tym mi­ nister nauki i edukacji. Finansuje się nie tylko patologie akademickie, ale instytu­ cje finansujące badania same generują patologie i bronią się przed kontrolą swych wydatków. Natomiast doskonały profesor wskazuje na odkrytą przez sie­ bie (?) patologię w postaci finansowania budżetowego moich „marnych” tekstów w „Kurierze WNET”, co jest oczywistą nieprawdą, ale doskonali profesorowie mają to do siebie, że czym jak czym, ale sprawdzaniem zgodności z prawdą tego, co sami piszą, się nie trudzą.

J

ako od lat niefinansowany z budże­ tu, nie pełniący żadnych funkcji w domenie akademickiej, nie mam szans, aby na nią negatywnie wpływać, w przeciwieństwie np. do doskonałych profesorów. Kiedy byłem nauczycielem akademickim, uczyłem (i to często bez finansowania, z pasji!) nie tylko mojej dziedziny, ale tego, co jest najważniejsze – bo myślenia krytycznego, nonkon­ formizmu naukowego (co podkreślali sami studenci i wychowankowie). Na skutek tego zostałem zdyskwalifikowany przez komunistyczne gremia (do dnia dzisiejszego anonimowe!), oskarżony o negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką i dożywotnio, mimo tzw. transformacji, wypędzony z domeny uniwersyteckiej przez tych (i im pod­ danych), którzy nadal w niej brylują. Mam zatem i osobistą, udokumento­ waną wiedzę na temat: skąd się wzięły

Sługa Boży kard. August Hlond patronem LO w Poznaniu Aleksandra Tabaczyńska

P

oznańskie Publiczne Liceum Ogólnokształcące prowadzone przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców powstało trzy lata temu. Nadanie imienia to moment dla szkoły szczególny. Podsumowuje pewien etap rozwoju placówki i pokazuje, jakie wartości są ważne dla szkolnej społeczności. Patron jest dla uczniów i grona pedagogicznego punktem odniesienia, opiekunem, symbolicznym drogowskazem, gdyż nie tylko służy przykładem, ale nadaje kierunek refleksji. Sługa Boży kard. August Hlond, prymas bezpośrednio poprzedzający Błogosławionego Kard. Stefana Wyszyńskiego, uosabia wartości chrześcijańskie i z pewnością wesprze młodzież licealną, by stała się ważną częścią Wielkopolski. Ze względu na sytuację pandemiczną, uroczystość nadania imienia szkole była kilkakrotnie przekładana. Jednak 22 listopada ostatecznie, ku radości uczniów, grona pedagogicznego oraz pracowników szkoły, odbyła się w murach Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej w Poznaniu. Rozpoczęła ją msza św. koncelebrowana, której przewodniczył Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego, ks. Krzysztof Olejnik. Po mszy św., w dalszej części uroczystości jako pierwsza zabrała głos dyrektor LO Barbara Ziółkowska. W swoim przemówieniu nawiązała do początków współpracy z Chrystusowcami w roku 1981. Współpraca ta

zaowocowała wieloma inicjatywami, m.in. otwarciem szkół. Ówczesne środowisko widziało potrzebę zreformowania szkolnictwa po 1989 roku, jednak nie wszystkie propozycje reform oświaty były do przyjęcia. Pomysł, by kolejnym patronem nowej szkoły został kard. August Hlond, zrodził się w Domu Chrystusowców w czasie, gdy powstanie szkoły wydawało się bardzo odległe. „Nauczanie Kardynała Hlonda, salezjanina i założyciela Towarzystwa Chrystusowego, uderza prostotą intelektualną, choć styl jego wypowiedzi odbiega już od naszych przyzwyczajeń. Ta prostota dotyczy jego sposobu myślenia w prawdzie o Bogu, ojczyźnie, człowieku, rodzinie, historii, kulturze, wychowaniu – tworzy bardzo przekonującą całość. Wskazuje drogę trudną, ale twórczą i jednak radosną, bo w prawdzie. Szacunek i podziw wyzwala też nie tylko mądrość Kardynała, ale również jego odwaga w trudnych sytuacjach, energia i prawość” – przypomniała dyr. Barbara Ziółkowska. „Niewątpliwie na nasz wybór wpływ miał związek Stowarzyszenia z Towarzystwem Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej, które, po wprowadzeniu stanu wojennego, przygarnął (ryzykując wówczas) ówczesny Generał Towarzystwa Chrystusowego, dziś już śp. ks. prof. Edward Szymanek, później wieloletni duszpasterz Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców” – kontynuowała. Następnie wymieniła kolejnych

– w niemałym stopniu – obecne kadry akademickie i co sobą reprezentują. Okres III RP, w której społecznie działam na rzecz naprawy domeny aka­ demickiej, wnosi wiele do poznania pa­ tologicznych mechanizmów selekcji kadr akademickich. W swej polemice dosko­ nały profesor nie podjął się odpowie­ dzieć na moje zasadnicze pytanie: „Skąd się wzięły obecne kadry akademickie?”, w czym nie różni się od swoich kolegów, nie wiedzących – nie chcących wiedzieć – skąd się w domenie akademickiej wzięli i dlaczego ta domena, mimo ich doskona­ łości, jest taka marna, choć finansowana z budżetu, z czego należałoby się przed podatnikiem rozliczać. A doskonali mają skłonność do rozliczania z działań tych, co z budżetu nic nie dostają, choć mimo to nieraz do nauki i edukacji wnoszą więcej niż etatowi. Doskonały profesor wręcz ma­ rzy o takich ideowych naukowcach, co by bez finansowania pracowali u niego, choć nie wierzy, aby tacy istnieli. Pisze: „Gdzie są ci wybitni naukowcy, mło­ dzi, nieskażeni PRL i jego reprodukcją, którzy są gotowi pracować naukowo za darmo? Poproszę o ich adres. Chęt­ nie włączę ich do procesu badawczego, skoro są gotowi pracować dla idei, jak obecna prawicowa władza”. Nie jest tak, aby pasjonatów nauki nie było, ale na ogół tych, co z pasją pracowali (i to bez względu na wyna­ grodzenie lub jego brak) dla idei, a nie dla feudałów, z domeny akademickiej wykluczano. Stanowili zagrożenie dla całego systemu pozoranctwa nauko­ wego i edukacyjnego, tak doskonałych, jak i ich preferowanych podopiecznych, przyzwyczajonych przez lata do pozy­ skiwania dostaw obowiązkowych pło­ dów intelektualnych od podwładnych (marnie finansowanych). Efekt oczy­ wisty – pasjonatów wykluczono, pozo­ stały tylko marzenia doskonałych, aby jeszcze gdzieś tacy się znaleźli i swoje płody intelektualne im dostarczali. Nic z tego! Jak się pasjonatów przez lata nisz­ czy, to w systemie pozostają jeno pra­ cownicy najemni, zainteresowani jak największym finansowaniem i brakiem kontroli społecznej swej działalności. Mamy finalny efekt stosowania takich mechanizmów w postaci marnej dome­ ny akademickiej, marnych elit, marnych doskonałych profesorów. K kapłanów związanych z KSW, dziękując za dotychczasową opiekę duszpasterską przełożonemu generalnemu Towarzystwa Chrystusowego. Po przemówieniu pani dyrektor Barbarze Ziółkowskiej został wręczony dokument nadania imienia szkole oraz obraz Czcigodnego Sługi Bożego kard. Augusta Hlonda. Wykład okolicznościowy pt. Młodzież i rodzina źrenicą oka kard. Augusta Hlonda wygłosił wicepostulator w jego procesie beatyfikacyjnym, ks. dr Bogusław Kozioł. Postać kardynała i jego dzieło przybliża od początku istnienia szkoły, całemu środowisku ks. dr Paweł Jasina. W dalszej części uroczystości głos zabrał ks. Generał, który podkreślił, że liceum ma teraz wspaniałego orędownika w niebie i że taki patron to duże zobowiązanie. Następnie wypowiadali się przybyli na uroczystość goście, m.in. delegat abpa Stanisława Gądeckiego – ks. Piotr Małecki, przedstawiciel Wielkopolskiego Kuratora Oświaty – Dorota Śliwińska, członek Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Warszawie – Aleksandra Tabaczyńska i przedstawiciel rodziców, który złożył podziękowania Chrystusowcom, dyrekcji i pracownikom. Odczytano także list wojewody wielkopolskiego Michała Zielińskiego. W uroczystości wzięli udział księża Chrystusowcy, proboszcz parafii pw. Chrystusa Odkupiciela ks. Tomasz Buliński, przedstawiciele nauczycieli, uczniów i ich rodziców, zaproszeni goście. Uroczystość zakończyła część artystyczna przygotowana przez zarząd, rodziców, nauczycieli, uczniów i kleryków z seminarium zgromadzenia. K

R E K L A M A


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

19

LEKKA MUZA 5. Miuosh x Zespół Śląsk: Pieśni współczesne – muzyka tradycyjna/ muzyka świata/hip hop – Fandango Records Jeżeli ktoś spodziewał się odtwórczej „cepeliady” (jakiej w polskich mediach z czubem od ponad 30 lat), to… znowu się pomylił! Jeden z najbardziej rozpo­ znawalnych i charyzmatycznych rape­ rów Miuosh wielokrotnie udowodnił, że mieszanie z pozoru niepasujących do siebie muzycznych estetyk i gatun­ ków tworzy nową jakość. Przykłady? Tylko trzy z wielu: przejmujący song O mój Śląsku nagrany z bratem Józe­ fa Skrzeka – Janem „Kyksem”, płyta na żywo 2015, zrealizowana z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach i Radzimirem Dębskim, czy trzy rozdzierające nagrania z albumu Wujek.81. Czarna Ballada (w szczegól­ ności finałowy w zestawie Pamięć_08). Pieśni współczesne to autorska płyta Miuosha – Miłosza Boryckiego, który jest niewidocznym mistrzem tej mu­ zycznej ceremonii, choć jej demiurgiem i twórcą doskonałej całości. Często ma­ wiam w swoich programach, że stworzył własny prąd i muzyczne tendencje, które określam mianem „miuoshyzmu”. Miu­ osh kocha swoje Katowice, swój Śląsk i artystyczną tradycję tej niezwykłej zie­ mi. I tę tkliwość, tę miłość czuć na Pieśniach współczesnych. Miuosh odpowiada za prawie wszystkie teksty i partyturę. W gronie gości same znakomitości, bo Julia Pietrucha (przepiękna Celina, hołd dla żon himalaistów), Natalia Gro­ siak (Chmury), Igor Herbut (Pieśń VI i finał zaśpiewany w języku łemkow­ skim), Ralph Kamiński (przejmujące i oczyszczające między lodem a ogniem Imperium) czy Kwiat paproci w nagra­ niu Zmierzch, gdzie Kasia Sienkiewicz wreszcie przekonała mnie do siebie. I ten finał, czyli Pieśń ostatnia, gdzie po chóralnym wstępie z głośników sły­ szymy niezapomnianą Korę… Dość płynny koncept muzyczny skupiony na chórze i orkiestrze „Ślą­ ska” nie sprawia wrażenia wtórności czy znużenia. Wręcz przeciwnie! Wpraw­ dzie pierwszeństwo mają partie chóru i orkiestrowe, ale są też i soczyste gitary, i ażurowa elektronika Smolika. Wielkie słowa uznania należą się mistrzowi Ja­ nowi Stokłosie, który dyrygował orkie­ strą i opracował partie chóru. Podmiotem głównym albumu jest jednak Zespół Pieśni i Tańca Śląsk, któ­ ry stworzył wspaniały i niepodobny do niczego, co znam ze współczesnej muzyki, klimat. To album nie tylko muzyczny. To zew Śląska, to krew po­ wstańców i wyjątkowe piękno. Zazdroszczę tym, którzy 14, 15 i 16 stycznia 2022 roku będą mogli na ży­ wo w katowickim NOSPRZE zobaczyć i usłyszeć Miuosha i „Śląsk”. Udowod­ nili, że „różne” muzyczne konstelacje, wpadając na siebie, tworzą zaskakujące i ponadczasowe „nowe”!

4. Dance Like Dynamite: Litania kłamstw – rock – Tempelhof Recordings Dance Like Dynamite to rockowy ze­ spół, który jest znakomitą reprezen­ tacją środowisk trójmiejskich. Grupa powstała wiosną 2015 r. w Sopocie. Za­ łożyli ją Krzysztof „Sado” Sadowski i Mariusz Noskowiak, dawny członek zespołu Blenders. Później grupę wzbo­ gacili: basista Piotr Pawłowski z Ma­ de In Poland i The Shipyard, i Tomasz „Snake” Kamiński, gitarzysta znany z Red Rooster czy Golden Life, miejsce Mariusza Noskowiaka zaś zajął Karol Skrzyński. I w takim składzie powstała ich najnowsza płyta Litania kłamstw. Krzysztof „Sado” Sadowski, woka­ lista i autor tekstów, opowiadał na ante­ nie Radia WNET o swoim pojmowaniu sztuki: – Ja przynajmniej tak odbieram sztukę, że jeżeli ona powoduje we mnie jakąś refleksję albo budzi emocje, to znaczy, że działa. Album Litania kłamstw określił jako opowieść o skomplikowanym lo­ sie artysty, w którym, pomimo traum i nałogów, wciąż pali się iskra: – Litania Kłamstw to opowieść o roznieca­ niu ognia życia tlącego się zaledwie jak niedopałek. Podtopione alkoholem, przysypane prochami, przygniecione

To był zadziwiająco znakomity rok dla polskich artystów. Cień pandemii, odium samotności i głód grania przyniósł kaskadę wspaniałych albumów i to w każdym stylu. 26 grudnia 2021 r. w specjalnym bloku świątecznym od godziny 13:00 będę opowiadał o albumach z gorącej, bo platynowej i najlepszej pierwszej „10”. Tu zaczynam odliczanie od 5 miejsca!

Najlepsze polskie albumy 2021 roku Subiektywny wybór Radia WNET Tomasz Wybranowski

traumami, zdewastowane życie, które dogorywa, już prawie zgasło, ale wciąż żarzy się gdzieś na dnie rynsztoka. Album otwiera nagranie tytuło­ we, w którym Krzysztof Sadowski „in medias res”, jak na tacy podaje prze­ słanie Litanii kłamstw. To antyfona o zapasach człowieka z uzależnie­ niem, przez pryzmat którego artysta stara się trafić na ścieżki duchowości, jaźni i tożsamości. Muzycznie mamy gitarowo-rockowy rozmach, który wy­ zwala w nas krańcowo różne uczucia. Numerem dwa na płycie jest nagranie Szukam. Chwytliwa melodia jest tylko batutem dla tekstu, który poraża nagą bezpośredniością i obnażeniem duszy. To może zaboleć, zwłaszcza że każdy z nas wstydliwie ukrywa mroki duszy i występki ciała. W rozmowie ze mną Krzysztof Sadowski wskazał, że Szukam to klucz do zrozumienia całej płyty: – Napisałem go w trakcie mojego pobytu w klinice odwykowej. To piosenkowe streszczenie tego czasu. W zestawie nagrań jest prawdzi­ wa perła. To Diamenty żyją wiecznie. Mawia się, że piosenkowe klasyki sła­ bo wypadają w nowych interpreta­ cjach. Tutaj mamy pełne zaskoczenie. Cover Diamonds Are Forever Shirley Bassey, znany z czołówki jednego z fil­ mów o Jamesie Bondzie, w wykonaniu gościa zespołu – Agnieszki Rassalskiej – powala na kolana. Aranż mistrzow­

ski! Twardy bas, molowy fortepian i głos wokalistki. To jeden z tych co­ verów, który dorównuje oryginałowi i jest kunsztownie przepiękny. To jeden z najczęściej odtwarzanych w sieci Ra­ dia WNET utwór roku 2021. Jeszcze mógłbym się rozpisać o na­ graniach Ból i łzy, I popłyną łzy czy wyjętym ze średniowiecznych tańców śmierci Sto tysięcy słońc z bolesną, ale prawdziwą diagnozą o nas, współczes­ nych: Sto wszechświatów nieskończonych/ Sto galaktyk niestworzonych/ Jeden świat poroniony (…)/ Mali ludzie chcą dolecieć/ Chcą rozrzucić swoje śmieci/ Śmieszni ludzie posrebrzani Ze swoimi zachciankami/ Gdy gaśnie światło budzi się strach/ W otwartych oczach mieszka wstyd/ To co jedyne pochłania masa/ Z pyłu powstałem w pył się obracam. Litania kłamstw to nadzwyczaj­ ny, moralitetowy concept album. Jeżeli ktoś mnie zapyta o muzyczne porusze­ nie duszy i sumienia w roku 2021, to wskażę przede wszystkim drugi krą­ żek Dance Like Dynamite. Dodam jeszcze, że to kolejny longplay z roku 2021, gdzie termin ‘wstyd’ ma wielkie znaczenie. I jak tu nie wierzyć słowom Jacka Dukaja, który w powieści Lód napisał: „Nie ma ucieczki od wstydu, jak tylko w inny wstyd”. Wstydziłbym się bardzo, gdybym nie wysłuchał kilka razy Litanii kłamstw. 3. Lipa Dźwięki słowa – rock/rock alternatywny – PRESSCOM Tomasz Lipa Lipnicki dzieli się sło­ wem w sposób przemyślany i godny. I nie traktuje tego jako formy oczysz­ czenia czy terapii. Chodzi po prostu o poznanie przez prawdę dźwięków i szczerości słów. W świecie pełnym ułudy, poprawności i bojaźni przed

wszystkim, co indywidualne, a nie ma­ sowo i często akceptowalne (nieważne, w którą stronę zwrócony jest wektor polityczności), Tomasz Lipa Lipnicki odważnie pragnie, aby słuchacze i czy­ telnicy lepiej go poznali. Ten chłopak z gitarą z gdańskie­ go Nowego Portu na albumie Dźwięki słowa pokazał swoją poetycką twarz. Ktoś może się wzdrygnąć, ktoś popu­ kać w czoło i zadać pytanie: po co? Odpowiedź zdaje się być jedna i ja ją tak przynajmniej odbieram: czas przy­ wrócić słowu i ideom szacunek, moc i odpowiedzialność. W dzisiejszych czasach słowo i honor wiele nie zna­ czą. Praktycznie nic. Podobnie niczego nie konotuje na publicznych forach zapewnienie i dawanie przez polity­ ków, artystów i tzw. celebrytów „słowa honoru”. Albumem Dźwięki słowa To­ masz Lipa Lipnicki to po prostu zmie­ nił. Choć woła na puszczy, to bardzo donośny i ważny głos. Artysta odszedł od stylistyki Illusion i Lipali, aby z sie­ ci interpretacji i nawiązań, mnogo­ ści impulsów i bodźców przetworzyć, a potem przedstawić swoje widzenie „nowego wspaniałego świata”. Ale ów wspaniały świat tworzymy my, ludzie, o czym często zapominamy. „Dźwięki słowa” to delikatna, aby nie powiedzieć czuła i tkliwa wypra­ wa do krainy muzyki, gdzie nie ma jakichkolwiek barier czy granic, które strzegą stylów w ich encyklopedycz­ nych ramach. Ale to przede wszystkim wędrówka na terytorium świadomego i oszczędnego słowa. Tomasz Lipni­ cki uniknął banałów i konwenansów. Przez ostatnie lata cyzelował słowa, które z myślą o tym albumie powsta­ ły najpierw. To bardziej muzyczny wieczór autorski Lipnickiego-poety niż ro­ ckowa płyta. Na jedenaście utworów, z których dziesięć jest autorstwa Lipy, a jeden Trenta Reznora, lidera Nine Inch Nails (Hurt znany też z repertua­ ru Johnny’ego Casha), właściwie tylko trzy możemy uznać za piosenki. W tym gronie prawdziwy majstersztyk – Ballada na umieranie. Niewiele na tym albumie jest piosenkowości. Znacznie więcej teatru rapsodycznego i dekla­ macji. Ale to nie jest zarzut. Powiem szczerze: Lipa może zawstydzić niejed­ nego dyplomowanego aktora. Album zaczyna się delikatnie, bar­ dziej niż nastrojowo, baśniowo wręcz. Oto letnia burza gdzieś nad pięknym rozlewiskiem. Z mgły dobiegają dźwię­ ki. Łagodne pociągnięcia strun gitary koją. – Jutro coś się musi wydarzyć, widzę to z tego, w jaki sposób stoją auta w korku. Czytam z ruchu warg przechodniów… – opowiada Tomasz Lipa Lipnicki. A potem wsiadamy na rydwan basu i gitary i odpływamy ku marzeniom wraz z wznoszącym się porannym ptakiem. Z tego tekstu za­ pamiętam cytat: Przychodzi czas i wskakujemy do rzek nienawiści, zachłystujemy się i toniemy… Potem wysłuchamy Pieśni na wyjście Stachury, która rozbrzmiewa tro­ chę jak bluegrassowa ballada, a trochę jak szlagier z pogranicza country i ame­ rykańskiego rocka. Gitarowo, energe­ tycznie i bardzo melodyjnie dzieje się w nagraniu Kondycja narodu, który nie jest oceną, a opisem naszych wahań, snów o potędze i grzechów nie tylko w czasie okołokowidowych dat: Historia uczy tylko jednego, że nie nauczyła nigdy niczego./ Te same błędy popełniamy wciąż, a stare jeszcze pamiętane są. Ten rockowy pulsar zmienia się w drugiej części w pastelowy krajo­ braz. Muzyczny kontrast dwóch części jeszcze bardziej uwypukla przesłanie tekstu. Prawie w finale mój kawałek muzycznego raju, czyli Ballada na

umieranie – muzyczny majstersztyk. Tomasz Lipa Lipnicki opowiada o stra­ chu i nadziejach, także tych płonnych, bo ledwie zarysowanych w ciemności i nieprzystających do ducha współczes­ ności goniącej za błyskotkami, szele­ stem spadających na konta papierków i znieczulicy. Piosenkowa balladowość i tkliwość brzmią klimatem francu­ skich klasyków. W finale spotykamy nadzieję, bo Lipa śpiewa o potrzebie ciepła i zwykłego przytulenia. Dotyk okazuje się niezbędny, by przeżyć, by przetrwać… I jeszcze głos czarodziejki Anny Leśniewskiej. „Walczymy o siebie do utraty siebie”… Nagranie Kto na tak przypomi­ na mi w warstwie lirycznej Synonimy Grzegorza Ciechowskiego z czasów albumu Republika marzeń Republiki: Zakłamanie, ufajdanie, przetrącanie kręgosłupów, zakazanie wad./ Wyliczanie, rozkradanie, obiecanie, rozpasanie i chowanie strat./ A kto jest na nie? A kto jest na tak? Kto? Płyta jest to znakomita i wbrew temu, co niektórzy napisali, nie jest to album w najmniejszym choćby stopniu politycznie zaangażowany. To bardziej opowieść artysty-obywatela, który me­ taforami i aluzyjnością z odcieniem ironii opisuje współczesnych mu lu­ dzi i świat. Dziwny to świat, który od czasów Czesława Niemena zmienił się bardzo technologicznie, ale w usposo­

bieniu ludzi uczynił regres cechujący się kunktatorstwem i „zeligowatością”. Na miejscu pierwszym ex aequo dwa wybitne albumy. 1. Marek Dyjak: Na wzgórzu rozpaczy – jazz/blues/piosenka autorska – wytwórnia Agora SA/ Tenczyńska Okowita SA Życiorys Marka to gotowy scena­ riusz na wieloodcieniowy serial. O jego życiu i twórczości od czasów debiutan­ ckiej płyty Sznyty opowiadałem nie raz ani siedemnaście na antenie Ra­ dia WNET. Zresztą i on sam to czynił, goszcząc w moich programach. Znamy się przecież z dawnych czasów lubel­ skich, kiedy to chłonąc poezję i zapach budzącego się życia wierzyliśmy naiw­ nie, że wszystko, co zamarzymy, będzie nam dane. Marek Dyjak artystą jest nadczu­ łym. Przeszywającym głosem rozcina ludzkie sny o potędze i skalpuje wstyd skrywany pod powiekami, gdy w środ­ ku nocy coś każe nam się obudzić. Ma­ rek Dyjak to „nasz rodzimy Tom Waits i Nick Cave w jednym”. Wiecznie na zewnątrz i w sobie, pozaczasowy sa­ motnik i autsajder z wyboru. Śpiewa wciąż o miłości, tak twierdzi. A zawsze, kiedy śpiewa, to szarpie ludzkie sumie­ nia i serca. I taki jest ten album, którego tytuł Na wzgórzu rozpaczy zwiastuje spowiedź życia. Życie jest wielką sinu­ soidą. Ale przecież każda rozpacz mo­ że zmienić się w radość, tak jak płacz w śmiech, a waśń i ferment w zgodę. I to jest przesłanie tej arcypłyty. Kluczem do jej zrozumienia, przynaj­ mniej dla mnie, kamieniem węgiel­ nym jest song Czarodziejska góra. To efekt długich rozmów Marka z poetą i pieśniarzem Jankiem Kondrakiem, który prawie 30 lat temu odkrył go dla sceny i śpiewania. To tekst o nas,

czterdziestolatkach, którzy nawet nie znając znakomitej powieści Tomasza Manna, dokonują rozliczeń sami ze sobą. Są tam grzechy, wstydliwe wy­ stępki i błędne decyzje, wykoślawienia serca i uczuć, kosz dobrych uczynków i cała ciemnica złych, bo ich jest więcej. Czarodziejska góra to zwięzła autobio­ grafia Marka Dyjaka, który nie boi się śpiewać prawdy: Tu na czarodziejskiej górze piąty krzyżyk na wpół mam/ Dawnych lat przerzucam żużel. Dobry moment, jestem sam./ Widzę drogę, która za mną. Z dala lepiej widać ją./ Stare smoki już zabiłem, młodym radzę: idźcie stąd!. Marek Dyjak mawia, że szczęśli­ wość nie jest jednoznaczna. Bo jeśli Bóg kogoś kocha, to to wcale nie musi oznaczać, że ów ktoś będzie szczęśliwy.

I ta płyta ma znamię tego przeświad­ czenia, z przejmującym emocjonalnie zagęszczeniem. Prawda boli, ale tylko ona nas wyzwala. W Na wzgórzu rozpaczy praktycz­ nie w każdym wersie jest Bóg. Marek Dyjak bardzo wierzy w Boga. Tyle, że ten Bóg nie jest przyporządkowany do żadnego miejsca modlitw, barw czy szat. Powiedział mi dawno temu, że za wyznawców Boga uważa tylko tych, którzy po prostu czynią dobro. I to jest zawarte w poetyckiej dumce Nocnoautobusowa, do której tekst napisał wy­ jątkowo nie Janek Kondrak ani Robert Kaprzycki, tylko Jacek Kleyff. Muzykę jak zwykle skomponował Marek Tarnowski. Na wyróżnienie za­ sługują także trzy nagrania instrumen­ talne, z których Mistrz i Małgorzata jest nadprzyrodzonym wstępem do trzecie­ go najważniejszego nagrania z płyty List do nieznajomego poety, który śmiało mogę zadedykować i sobie. Szczegól­ nie z tym oknem, z widokiem na rzekę Liffey, co dzieli Dublin na dwie części. „Drodzy Państwo, to moja trzyna­ sta i ostatnia płyta w twórczości mu­ zycznej. Nadal będę śpiewał o miło­ ści, bo zawsze o miłość mi chodziło” – napisał Marek Dyjak przed premierą albumu. Oby nie, Marku! I Ty wiesz, dlaczego! 1. Dildo Baggins: Dla wszystkich dziewczyn nie dla wszystkich chłopców – rock/pop/ballada – Music and More Records W finale naszej rocznej ewidencji muzycznej AD 2021 dwa albumy, któ­ re, mimo że w warstwie estetyki mu­ zycznej są od siebie odległe, to defini­ tywnie rezonują ze sobą i perfekcyjnie uzupełniają. Oba opowiadają o miło­ ści, różnych jej stanach i rozliczeniach życiowych czterdziestolatków w dobie przymusowych, pandemicznych inter­ nowań. Córką tych miłosno-życiowych dywagacji jest… samotność. I Dildo Baggins a.k.a. Bartosz Mar­ mol opowiada o samotności z perspek­ tywy uciekiniera. Wraz z nim chcemy uchwycić prawdziwe i tożsame nam „ja”, bez żadnych zniekształceń, wstyd­ liwych przemilczeń i gombrowiczow­ skich gęb – póz. To odnajdujemy w pio­ sence Bezglutenowy. – To nie było planowane jako sin­ giel. Ta piosenka nie klasyfikowała się w kategorii, że to się może komuś spo­ dobać – a spodobała się. Jest też bardzo

długa jak na dzisiejsze realia medialne – komentuje Bartosz Marmol. 18 czerwca br. ukazał się ten nad­ przyrodzony debiutancki krążek Dildo Bagginsa. To nowy projekt muzyczny Bartosza Marmola (Administratorr i Administratorr Electro). Płyta Dla wszystkich dziewczyn nie dla wszystkich chłopców daje nam w darze 13 utwo­ rów. Te 13 osobnych opowieści, gdy wybrzmiewa ostatni dźwięk piosenki Wstyd, wstyd, wstyd i kotara opada, tworzy spójną i nostalgiczną całość, o czym za chwilę. Teraz coś o nas! Bartosz Marmol nie ukrywa, że album Dildo Baggin­ sa powstał w przyjaznym płomieniu i przyjacielskim wsparciu redakcji mu­ zycznej Radia WNET: – Radio WNET jest rzeczywiście ojcem i matką chrzest­ ną całego projektu. (…) Dildo Baggins zaczął publikować swoją muzykę już w grudniu. Wtedy wyszedł Bezglutenowy. Od tamtego momentu można rzec, że za każdym małym krokiem Dilda Bagginsa podążało Radio WNET. Album, tak jak w przypadku płyty Marka Dyjaka, poraża szczerością. Przez 50 z górą minut mamy szczęście być

słuchaczem (ale i bohaterem wewnętrz­ nym) różnych historii i perypetii, które spala żywot człowieka w objęciach pan­ demii i nostalgia. Ta dama rozgrzesza nas, ale i nie zostawia złudzeń, że dane nam będzie raz jeszcze wybrać i stanąć na tym samym rozdrożu. Ale jest też promyk nadziei. Nikły, ale jednak… Dla wszystkich dziewczyn nie dla wszystkich chłopców kryje w sobie także funkcje magiczną i leczniczą zarazem. Tak jak w dusznej bańce Bezglutenowego: Ale ty dobrze wiesz/ Palisz życie nie zaciągasz nim się/ Zanikasz z każdym dniem/ Chyba że taki masz target po staropolsku cel. Wiem jedno. Kiedyś nucąc piosen­ ki Dildo Bgginsa, myśląc o ich metafo­ rach i układzie, nieokreślony gramatyk dopisze do naszych polskich przypad­ ków jeszcze sześć. Od Bezglutenowego po końco­ wy Wstyd, wstyd, wstyd przeżywa­ ny postpandemiczny spacer. Spacer pełny żałości i niewyartykułowane­ go bólu trwania, bo odarty z reszty złudzeń świata przed zarazą. Z każdą minutą schodzimy coraz niżej po krę­ gach piekła, które nie jest tak poety­ ckie i natchnione jak u Dantego. Wi­ dzimy ból człowieka, który budzi się około drugiej nad ranem i przyznaje do wstydliwych występków, których nigdy nie zetrze z linii życia, tak jak w Polarnej nocy: Dookoła jak węże przymiotniki,/ opisują jadowicie moje czyny/ Dziś postawiłem znów na jedną kartę/ To bez znaczenia mam szczęściem barter/ Chcesz poczuć, jak to smakuje/ Chcesz poczuć, jak ja to czuję. Na albumie jest też piosenkowa masa perłowa, romansowo-melodra­ matyczna ballada Będziemy się razem bać, w której znajdziemy najczystsze wyznanie miłosne: I prawie czuję twą woń/ I prawie widzę twoją skroń/ Połóż się ze mną będziemy się razem bać. Dzięki tej płycie staje się jasne, dlaczego zakrycie twarzy wzmaga wy­ rażanie emocji, i to nie tylko w mu­ zyce. Album znakomity po trzykroć, bo: znakomite, współczesne (czytaj: postpandemiczne) teksty; bo: wyczu­ walny przekaz godny najlepszych mo­ ralitetów (co zbliża longplay do miana concept albumu); bo: dobra muzyka, która przewietrza szafę z naklejką „mu­ zyka alternatywna Made In Poland”. Z jedną różnicą. Ja budzę się około trzeciej nad ranem… W świątecznych muzycznych blo­ kach 25 i 26 grudnia 2021 roku, od godziny 13:00 na antenie sieci Radia WNET zaprezentuję nagrania pierw­ szej platynowej 30 najważniejszych mu­ zycznych albumów mijającego roku. Piąta i czwarta dziesiątka zosta­ ła omówiona i ogłoszona 18 grudnia w programie „Muzyczna Polska Ty­ godniówka”. Zapraszam do odsłuchu mojego kanału Mixcloud, gdzie można odtworzyć program. Ku dobru, pięknu światłu i dobrej muzyce! K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

20

Historia jednego zdjęcia…

50

O S TAT N I A S T R O N A

Радыё Ўнэт, czyli redakcja białoruska Radia Wnet, rozpoczęła nadawanie rok temu, w 102 rocznicę odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą Polską, ze specjalnym programem nadawanym w języku białoruskim (audycje: "Жыве Беларусь уначы" – „Białoruskie noce”, "Світанак Свабоды" – „Świt wolności”) i „Ноч свабоды” – „Noc wolności”). Program tworzony jest przez redakcję białoruską we współpracy z redakcją polską i studiami Radia Wnet w Warszawie, Kijowie i Wilnie oraz korespondentami na Białorusi. Na zdjęciu białoruscy dziennikarze (Raman Ustsinau i Sasha Romanova) w trakcie pierwszej audycji na antenie Radia Wnet. fot. Lech Rustecki

-letni Australijczyk Julian Assange, haker, założyciel demaskatorskiego portalu Wikileaks i jego naczelny redaktor, na własnej skórze przekonał się, że szczególnymi cenzorskimi zapędami odznaczają się demokratyczne rządy, którym udowodniono zbrodnie. W 2010 r. portal opublikował tajne materiały o amerykańskiej wojnie z Irakiem, w tym filmik Collateral Murder (Morderstwo uboczne) z 2007 r., będący dowodem zbrodni wojennej. Kamera pokładowa Apache sfilmowała atak i zabójstwo 12 bezbronnych cywilów w minibusie na placu we wschodnim Bagdadzie. Amerykański jastrzębi establishment stawiało to w niewygodnym położeniu. Pojęcie wojny z terroryzmem przestawało mieć sens, skoro amerykańskie wojny z Irakiem i Afganistanem były jej wyrazem. W tym samym 2010 r. Wikileaks opublikował zapiski wojenne o cywilnych ofiarach wojny w Afganistanie i Iraku, dane o więźniach w Guantanamo oraz dyplomatyczne depesze amerykańskich konsulatów i ambasad do Departamentu Stanu. Zdemaskowano też praktyki szwajcarskiego banku Julius Baer, lokującego pieniądze w raju podatkowym na Kajmanach. Z depesz można się dowiedzieć, że polscy oficjele zabiegali o instalację elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, stacjonowanie żołnierzy USA, udostępnienie polskich baz wojskowych na potrzeby armii Stanów Zjednoczonych, zakup myśliwców F-16, instalację pocisków ziemia-powietrze. Ambiwalentny i ostrożny stosunek Amerykanów do tych zabiegów irytował stronę polską i vice versa. Zabiegano o rotacyjne stacjonowanie samolotów transportowych C-130 Herkules między bazą w Ramstein w RFN a którąś z baz w Polsce (ze stałym oddziałem wsparcia) oraz o przeniesienie ze Stuttgartu do Gdańska lub Gdyni specjalnej, bojowej amerykańskiej jednostki morskiej. Z kolei z tajnej notatki ambasadora USA w Warszawie, Victora Ashe’a, wynika, że w styczniu 2009 r. prezydent Komorowski i premier Tusk rozważali sprzedaż państwowych lasów w ramach odszkodowań za prywatną własność przejętą w czasie II wojny światowej i po niej. Ubolewano przy tym, że krach sektora budownictwa i kryzys na światowych rynkach finansowych, wywołany spekulacją śmieciowymi aktywami, ściągnął w dół ceny nieruchomości. W 2013 r. Wikileaks dopomógł w ucieczce Edwarda Snowdena – specjalisty komputerowego Narodowej Agencji Bezpieczeństwa – z Hong Kongu do Moskwy, razem z licznymi

„ Jesteśmy dziś świadkami nowego etapu cenzury, na którym rząd i korporacje idą ręka w rękę, by zgnieść (zakazać, ocenzurować, zdemonetyzować, algorytmicznie wyczyścić lub w inny sposób uciszyć) wszystkich tych, którzy kwestionują oficjalną ideologię i jej liczne narracje. Byłoby w najwyższym stopniu naiwnym oczekiwać, że tak zwane alternatywne media i blogosfera zdołają uchronić się przed zabiegami wyciszenia herezji” (The Saker).

Wróg publiczny nr 1 Andrzej Świdlicki

dokumentami ilustrującymi skalę inwigilacji przez tę agencję prywatnego życia Amerykanów. W 2016 r. portal opublikował kores­ pondencję mailową menedżera kampanii wyborczej Hillary Clintonowej, Johna Podesty, z krajowym komitetem wyborczym demokratów. Korespondencja ta sugerowała, że nominacja Clintonowej na oficjalną kandydatkę demokratów była ukartowana, a jej kontrkandydat Bernie Saunders był przegrany niezależnie od stopnia poparcia.

P

o porażce liberalnego, politycznego establishmentu reprezentowanego przez Clintonową demokraci upierali się, że Donald Trump zawdzięczał sukces machinacjom rosyjskiego wywiadu. Dało to asumpt do podejrzeń, że Wikileaks jest agenturą rosyjską, ale nie zdołano tego wykazać. Już za prezydentury Trumpa Wikileaks opublikował ponad 8 tys. zapisów komórki inwigilacji elektronicznej CIA, dowodzących „przemysłowej” skali hakerstwa praktykowanego przez tę agencję (tzw. Vault 7). Był to największy wyciek danych wywiadowczych w historii wywiadu USA. Oznaczał utratę całego instrumentarium umożliwiającego m.in. włamania do smartfonów, elektronicznych systemów sterowania pojazdami, systemu operacyjnego Android, internetowych przeglądarek, telewizorów z wbudowanym internetem i interaktywnymi funkcjami itd. Według dokumentów Vault 7, konsulat USA we Frankfurcie jest tajną bazą hakerską na Europę, Bliski Wschód i Afrykę. Stosunkowo wcześnie w USA namierzono niskiej rangi żołnierza wywiadu wojskowego, Bradley’a (Chelsea) Manninga, oskarżając go o udostępnienie Wikileaks tajnych materiałów. Przez 7 lat więziono go w pojedynczej celi, ale odmawiał zeznań i nie obciążył Assange’a. Niepotwierdzone doniesienia mówiły o skazaniu Australijczyka w postępowaniu przed kapturowym sądem, tzw. wielką ławą przysięgłych

Los Assange’a zadecyduje o tym, czy praktykowanie prawdziwego dziennikarstwa będzie uznawane za nieobliczalne szaleństwo, czy też wymusi na władzy odpowiedzialność za przestępcze, tajne działania. (Grand Jury), i wydaniu na niego tajnego wyroku. Z oskarżenia o przestępstwa seksualne wobec dwóch Szwedek wszczęto przeciwko niemu dochodzenie w Szwecji, gdzie przebywał w 2010 r. przed przyjazdem do Anglii. Assange twierdził, że zarzuty miały podłoże polityczne i obawiał się, że dochodzenie było przykrywką dla ściągnięcia go do Szwecji pod pozorem złożenia wyjaśnień, by wydać go Amerykanom. Odrzucał zarzuty, mocno zresztą naciągane, i uważał, że wystarczy go przesłuchać na łączu satelitarnym w ambasadzie Szwecji w Londynie. Postępowanie o ekstradycję do Szwecji ciągnęło się przed sądami angielskimi różnych instancji przez dwa lata. Gdy założyciel Wikileaks nabrał pewności, że nie wybroni się przed ekstradycją do Szwecji, w czerwcu 2012 r. schronił się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie i uzyskał azyl w tym kraju, rządzonym wówczas przez prezydenta Rafaela Correrę, niechętnego amerykańskiemu kapitałowi i neoliberalnemu modelowi gospodarki. W budynku ambasady Assange spędził 7 lat. W międzyczasie szwedzka prokuratura umorzyła sprawę przeciwko niemu, uznając, że upływ czasu utrudnił postępowanie i osłabił ciężar zarzutów. W 2017 r., po zmianie

władzy w Ekwadorze, Austalijczykowi cofnięto azyl i zaproszono angielską policję, by usunęła uciążliwego lokatora. Za niedotrzymanie warunków zwolnienia za kaucją Assange’a skazano na maksymalną karę 50 tygodni pozbawienia wolności, którą odbywa do dziś w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Belmarsh. W międzyczasie rząd USA wystąpił z wnioskiem o ekstradycję, stawiając mu 18 zarzutów szpiegostwa i włamań do rządowych serwerów, co grozi oskarżonemu łączną karą 175 lat więzienia. Sąd angielski w styczniu 2021 r. uznał, że Assange, ze względu na nadszarpnięte zdrowie i złą kondycję psychiczną, może nie przetrzymać komfortu amerykańskich zakładów karnych. Amerykanie, jak należało się tego spodziewać, odwołali się i los Australijczyka, do którego nie przyznaje się jego własny rząd, jest nierozstrzygnięty.

Z

a kadencji Mike’a Pompeo (2017–2018), wsławionego szczerym wyznaniem „kradliśmy, oszukiwaliśmy, zabijaliśmy”, CIA brała pod uwagę różne sposoby zaszkodzenia Assange’owi, z zatruciem i nieszczęśliwym wypadkiem włącznie. Według portalu Yahoo, powołującego się na informacje od 30 byłych oficjeli CIA i Białego Domu, w 2017 r. Amerykanie przechwycili doniesienie o tym, że rosyjscy agencji przygotowywali się do wykradzenia Assange’a z budynku ambasady w Londynie i pokątnego przewiezienia go do Moskwy. Doniesienie uznano za wiarygodne, ponieważ w tym czasie Ekwador badał możliwość przyznania Assange’owi statusu dyplomatycznego i wysłania go do Moskwy jako ekwadorskiego dyplomaty. Nie wiadomo, ile w tym prawdy i co o tym myślał najbardziej zainteresowany, ale Amerykanie uznali, że muszą działać. Zakładali, że w Wigilię 2017 r. Assange zostanie wykradziony z budynku ambasady, być może w koszu z brudną bielizną, i wywieziony samochodem na lotnisko. Zamierzano

staranować samochód, a także strzelać w koła samolotu. Plan przeszedł przez różne biurokratyczne szczeble CIA, i został zastopowany dopiero przez szefa Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Międzynarodowe reperkusje takiej akcji: polityczne, dyplomatyczne i prawne musiałyby być bardzo duże. W końcu Londyn to nie Nairobi czy Lahore. I skąd pomysł, że Rosjanie porwaliby się na coś takiego w najbardziej strzeżonym miejscu brytyjskiej metropolii? Poproszony o ustosunkowanie się do tych doniesień Pompeo oświadczył, że nie będzie się z niczego tłumaczył. Odebrano to jako potwierdzenie, że było coś na rzeczy. Wcześniej Pompeo nazwał Wikileaks „wrogą służbą wywiadowczą, niemającą rządowego umocowania, aktywnie dążącą do wykradzenia tajnych amerykańskich danych”. Warto zauważyć, że w czasie wycieku danych Vault 7 i pomocy w ucieczce Snowdena, Assange przebywał w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, co jest dowodem, że Wikileaks jest zdolny do działania bez niego. I to pomimo odcięcia od źródeł finansowania i aktywnego rozpracowywania. W międzyczasie do składania fałszywych zeznań będących podstawą oskarżeń amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości przyznał się dawny wolontariusz Wikileaks, Islandczyk Sigurdur Thordarson, któremu FBI obiecała immunitet. Pismu „Stundin” powiedział, że wbrew temu, co zeznał, Assange nigdy go nie namawiał do włamań do telefonów islandzkich parlamentarzystów. Przez pewien czas Islandia była bazą Wikileaks i Thordarson zajmował się zbiórką pieniędzy. Jeśli sąd w Anglii wyda Assange’a Amerykanom, zostanie ustanowiony niebezpieczny precedens sprowadzający się do tego, że krytykowanie amerykańskich zbrodni wojennych i wywiadowczych praktyk, nawet przez dziennikarzy niebędących obywatelami USA i z terenu innego kraju, będzie ścigane przez Amerykanów i traktowane tak, jak działalność szpiegowska ich własnych obywateli. Los Assange’a zadecyduje o tym, czy praktykowanie prawdziwego dziennikarstwa będzie uznawane za nieobliczalne szaleństwo, czy też wymusi na władzy odpowiedzialność za przestępcze, tajne działania, takie jak zabójstwo bezbronnych cywilów czy inwigilacja na masową skalę. Ma to znaczenie nie tylko dla samego Assange’a, ale także dla zakresu wolności słowa ludzi poza zawodem dziennikarskim. Roger Waters patetycznie ostrzegał, że zniszczenie wolnej prasy zniszczy Zachód. Jeżeli się tak stanie, to wolność słowa będzie tylko wolnością aprobowania oficjalnej ortodoksji. K


K ■‒ U U ■‒ R R ■‒ II ■‒ E E ‒■ R K R

SZANOWNI CZYTELNICY,

U

nas Święta Bożego Narodzenia przed wojną na Kresach Wschodnich obchodzono bardzo tradycyjnie i uroczyście. W dużym pokoju jadalnym (mieliśmy swój własny dom), oświetlonym świeczkami bielił się długi stół nakryty obrusem, pod którym na środku leżało sianko. W rogu pokoju stały snopki zboża, przywiezione przez ojca z jednej z polskich wsi Polesia. Przy stole dwanaście miejsc dla rodziców, nas – dwojga dzieci, dla pięcioosobowej rodziny Pietraszków, nierozłącznych przyjaciół domu, dwojga domowników i niespodziewanego gościa jak każe tradycja. W powietrzu była cisza, spokój. Z dala dochodził tylko głos polskiej, tak miłej dla ucha kolędy – Wśród nocnej ciszy” (Jan Wójcik, rok 1938, Brześć). Jednym tchem każdy wymieni cechy pięknej polskiej Wigilii – opłatek, 12 dań, rodzina przy stole. Gdy ktoś spyta o elementy wychowawcze, niemal każdy powie bez namysłu o dodatkowym talerzu dla gościa, o czytaniu Ewangelii, o symbolice ryby czy maku, o poście, sianku pod obrusem, o prezentach, kolędach. To oczywiście wszystko prawda. A jednak nie to było źródłem najsilniejszych emocji, zapadających na zawsze w duszę uczuć mających moc przemieniania zatwardziałych serc. Przecież i dzisiaj czynimy tak samo: pieczemy ciasta, spotykamy się, dajemy prezenty. Dlaczego więc tyle ludzi „nienawidzi świąt”? Dlaczego tak wiele osób wzdycha z ulgą, że już po tym koszmarnym obowiązku? Co takiego się zmieniło, że owo najbardziej oczekiwane wydarzenie stało się czymś nie do zniesienia? Przed ganek zajechały sanki, a służba wybiegała na wyścigi. Państwo także pospieszyli do siebie i wrócili otoczeni gromadką zaproszonych, bezżennych sąsiadów. Jeszcze powitalne pocałunki nie ucichły, gdy znów rozległ się turkot i stary sługa, Adam, zawołał: – Panienka nasza przyjechała! A stojąc za nim Marysia, pokojowa, zgromiła go z oburzeniem: – Pan Adam zawsze po swojemu… Nie panienka Joasia, tylko już od dawna pani Kryńska z córeczkami i synkami... („Wieś i Dwór”, rok 1912). Jeszcze 100 lat temu każde święto było zawsze uroczystym początkiem lub zwieńczeniem powszedniej rzeczywistości. Obchodzono dożynki, ale i zażynki (na początek sianokosów). O świcie śpiewano Kiedy ranne…, a dnia nie chwalono przed zachodem słońca. Wigilia też nie była oderwana od zwykłego życia biegnącego przez cały rok. Nie była czymś zaskakującym. Ona sumowała i uświęcała wszystko to, co trwało w inne, powszednie dni. Nie było to tylko radosne oczekiwanie Bożego Narodzenia. Wydarzenie to było pretekstem i podsumowaniem życia rodzinnego od poprzedniej zimy, wzajemnej troski, a także wszystkich trudów w polu, gospodarstwie, urzędach lub w pracy politycznej – zależnie od roli społecznej. Wspominano więc tych, co odeszli, radowano się z nowo narodzonych. Doceniano też i poprzednie lata, długie wspólne życie, zastanawiano się nad dawnymi tradycjami przodków i czczono odwieczne obyczaje spajające rodzinę. Medard z uprzejmej ręki wina nalewał, na toasty wydobył soterer w ślubnym naszym roku postawione i czuć to z wytrawności smaku, że mu trzydzieści lat mija. Podziwiano jodełkę pod sufit sięgającą, pięknie oświeconą i obsypaną cukrami, piernikami, owocami (...) Póki świeczek stało, młodzi i starzy obrywali i ostrzygali ozdoby. Ale na końcu czadem się napełniła sala i trzeba ją było przewietrzać (Romerowie, połowa XIX wieku, Wileńszczyzna).

T

ak w wiejskiej chacie, jak i szlacheckim dworze, przez wieki rodzina składała się z wielu pokoleń. Zazwyczaj rodzice i liczne dzieci mieszkały razem z dziadkami, różnymi ciotkami, kuzynami – często już mającymi swoje rodziny. Dalej – w domu mieszkali często tzw. gracjaliści – czyli osoby pozostające „na łasce” – gracji. W dworach byli to starzy słudzy, często wojacy z powstań narodowych lub po prostu osoby samotne. Zawsze nieco rubaszni w swojej nieporadności, specyficznie szanowani, powtarzający do znudzenia te same historie z zamierzchłych czasów. Czasem ich jedynym obowiązkiem było panią domu do stołu prowadzić pod rękę i tylko za tę pomoc otrzymywali wikt i opierunek do śmierci. Jednak i w wiejskiej chacie zamieszkiwali parobkowie, osoby samotne, komornicy lub po prostu biedacy proszący o to, aby przetrzymać zimę.

T E K S T Y W Y B R A N E 2O21 ■

A

Z

E

T

A

N

I

POLONIA TYPOGRAPHICA

Redakcja „Kuriera WNET”

G

Mamy w naszej tradycji wspaniałe narzędzia wychowawcze, których nie tylko nie wykorzystujemy, ale wręcz zamieniamy w antyedukację. Jednym z nich jest Wigilia. Zawierała tak silne i głębokie przesłanie, że byli mu wierni nawet skazańcy w syberyjskich kopalniach i postyczniowi emigranci w Argentynie. Dzisiaj zamieniana jest na tandetną „magię świąt”. Czy powinniśmy znieść Wigilię? Pytanie celowo ma dwa znaczenia.

Wigilia nie do zniesienia Marcin Niewalda

Jeszcze dalsze koło, włączane poniekąd w obręb rodziny, stanowiła we dworach cała służba, tzw. oficjaliści, panny apteczkowe (trzymające klucze do ziół i nalewek), ekonomowie, woźnice, wszyscy pracujący i żyjący na obszarze pańskim – niekiedy kilkadziesiąt rodzin. Wsie również miały odpowiedniki takiego towarzystwa. W dawnej Polsce gospodarz mający łan (czyli pole utrzymujące 1 rodzinę) nigdy by sam nie obrobił owych 15 (czasem nawet 20 lub 50) hektarów. Oprócz takich rodzin żyli więc we wsiach ludzie, którzy najmowali się do sezonowych prac, pomagali też oprawiać sady, międlić len, w zimie wyrabiać łyżki czy cebrzyki do sprzedaży na targu. Przed wilią rodzice, a następnie (po śmierci matki) sam ojciec, ze starszą siostrą, schodził na parter, gdzie stały stoły zastawione dla służby i łamali się opłatkiem, potem z nami. (…) Nasze Boże Narodzenie było piękne i wesołe, jak zwykle (...) z wszystkimi drogimi dziećmi w dobrym zdrowiu. W sumie 362 osoby zostały obdarowane. Jerzy ofiarował mi prześliczną suknię i wspaniały wachlarz (Czapscy, przełom XIX i XX wieku, Przyłuki). Cała społeczność, czy to wsi, czy dworów, zorganizowana była we współpracujące ze sobą grupy i kręgi. Obecnie model jest całkowicie inny. O sukcesie rodziny można mówić, gdy dzieci po ślubie szybko są „na swoim”. Rodzina ma model 2+1, i to wszystko. Nikt nie pomaga na co dzień. W chwilach trudnych brak wsparcia. Nie znamy często sąsiadów zza ściany, a jeśli znamy, kontakty ograniczamy do pozdrowienia na schodach. Tragedie pozostają w czterech ścianach. Nikt nie nakłania przemocowego mężczyzny, aby szanował swoją żonę, nikt nie pomaga rodzicom w kształceniu dzieci – co więcej – istnieje przekonanie, że tylko rodzic ma do tego prawo, a inni nie powinni się mieszać. Dziś już nikt nie dba o to, żeby wszystkim wkoło żyło się dostatnio, każdy pilnuje „własnego ogródka”, a o wspólne dobro nie zabiega.

Ż

ycie było wolniejsze, ludzie mniej zestresowani, ale święta zawsze mieliśmy rodzinne. O przygotowaniach jednak można powiedzieć wszystko, ale nie to, że były spokojne. Jakieś trzy tygodnie przed Wigilią mama piekła pierniki, bo musiały zmięknąć. Pamiętam, że było ich dużo, i że miały bardzo różne kształty. Moja mama nie umiała niczego zrobić w małych ilościach, zawsze mieliśmy góry ciastek. Tato szedł z braćmi do lasu po drzewko. Nikt wtedy nie ścigał ludzi za to, że sami wycinali choinki z lasu. Nie było straży leśnej, a poza tym, nikt choinkami nie handlował, tak jak obecnie. Choinka zawsze była pstrokata, bo taka tradycja. My ubieraliśmy nasze drzewko w ciastka i pierniki, małe czerwone jabłuszka, długie cukierki w złotkach. Mieliśmy też bombki, ale zawsze miały one przeróżne kształty – nigdy nie były okrągłe. Sami też robiliśmy łańcuchy z bibuły i słomy. Gufrowało się cienką bibułkę, przykładało do niej słomkę i wszystko nawlekało się na nitkę. Powstawał taki przetykaniec z bibuły i słomy (Jadwiga Kołodenna – lata międzywojenne w Tłumaczu, ob. Ukraina). Obecnie w sytuacji, gdy trzeba przyjąć do stołu kogoś praktycznie obcego – jak stryja z sąsiedniego miasta – owo święto staje się gehenną. Rozmawiać nie ma o czym. Znosić trzeba tych, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. Co więcej, nie uczymy się na co dzień „znosić jedni drugich i wybaczać sobie nawzajem” – dlatego tym bardziej jest to ciężkie, choćby przez te parę godzin. Robi się wszystko jak najszybciej, bez celebracji, bez rozpoznawania treści symbolicznej potraw, zwyczajów, ozdób, aby tylko odbyć i mieć przekonanie, że nauczyło się czegoś młodzież. Matki narzekają, że muszą się starać, podenerwowani ojcowie co chwila są zmuszani do robienia drobnych zakupów, wszystko nagle staje na głowie. Dzieci w tej atmosferze widzą tylko to, że dzieje się coś złego, nieprzyjemnego, zakończone hipokrycko „dobrymi życzeniami” i to najczęściej składanymi prawie

E

C

O

D

Z

obcym dziadkom lub wujkom, którym nie wiadomo co powiedzieć poza „zdrowia i pomyślności”. Zaraz po wieczerzy wigilijnej państwa, przy tymże stole w stołowym zasiadała służba. Na miejscu babki prezydowała kucharka Kazimierzowa i garbaty „gospodarz” (włódarz) Laskowski. Babka wchodziła z opłatkiem, dzieląc się ze wszystkimi, przy czym każdemu mówiła indywidualne życzenia. Nie zawsze były te życzenia słodkie. Czasem babka pochyla się do ucha: – Patrzaj – zaczynał się cichy szept, po czym nic już nie było słychać, tylko palec wskazujący babki surowo groził. Zaczerwieniony delikwent ułamywał opłatek, całował w rękę i skwapliwie ustępował następnemu (Melchior Wańkowicz). Czym jest ‘soft-education’ i co przyniosła Polsce w dziejach? To określenie szeregu zjawisk, które nikogo nie zmuszają. Propozycja dobrej postawy jest tu niejako wartością dodatkową. Taką „miękką-edukacją” były w dawnej Polsce zwykłe prace codzienne, ale czynione z dobrym sercem, ochotą, przyjaźnią, we wzajemnej trosce i pomocy. Nikt nikomu nie robił wykładów z „dobrego serca”. Nie stawiano pomników „szlachetności wzajemnej”. Po prostu celem było zapewnienie zdrowia i życia wszystkim, a miłość stanowiła wartość dodaną.

W

spaniałą rolę w średniowiecznej Polsce pełniły tu np. zakony cysterskie. Nie tylko posiadali majątki – co może nas dzisiaj razić. Używali w średniowieczu nowoczesnych urządzeń, jak wodne toalety czy nawet odświeżacze powietrza, związane z podziemnymi systemami dostarczania wody i kanalizacją. Udoskonalili hodowlę zwierząt, ryb, sadownictwo, produkowali świetne gatunki piwa, wina, sera, sprowadzali figi, daktyle, wytapiali żelazo, szkło, a nawet posiadali kopalnie węgla, srebra i złota. To oni upowszechnili płodozmian, uczyli siać zboża jare i ozime. Wokół ich klasztorów tworzyły się nowoczesne osady, gdzie nie tylko doskonale gospodarowano, ale dbano też o kulturę duchową, rozwój społeczny i mentalny. Ludzie garnęli się do nich, bo żyło się tam dobrze, także z powodu tworzenia dobrej ludzkiej społeczności. To właśnie w skryptorium jednego z takich miejsc powstała Kronika Henrykowska, w której znalazło się pierwsze zapisane po polsku zdanie, tak pięknie świadczące o miłości mężczyzny do kobiety „Daj, teraz ja pomielę na żarnach, a ty sobie odpocznij” (Daj ać ja pobruszu a ti pocziwaj). W czasie świąt organizowano teatrzyki i wspólnie radowano się z przeżytego roku. Był to świetny przykład soft-education. Kasacja zakonów przez zaborców, zabór majątków, mordowanie księży przez komunę,

Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego brakuje nam dzisiaj na co dzień do tego, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania dużego grona przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga. odbieranie parafiom możliwości pracy świeckiej związane były też z zatrzymaniem wielu takich właśnie działań społecznych. Przez 250 lat niszczono też rodziny, rozpijano naród, sączono chore ideologie. Dzisiaj próbuje się sprowadzić Kościół tylko do roli czysto religijnej, a rodziny tylko do zapracowania na życie. Rozbija się nawet także i same rodziny, szczególnie wyrywając młodzież z tej „nudnej hipokryzji”. Wszystko to robi się właśnie po to, aby ta „miękka-edukacja” nie mogła działać.

I

E

N

N

A

Na pasterkę nie mogliśmy pojechać, bo sprawnik, czy inny jaki Moskal, nie pozwolił jej odprawić w Szumbarze (tym, co to niegdyś do Bohowitynów należał). (Maria Bohityn-Kozieradzka, 1860). Niestety i rząd, zmieniony od 2015 roku, nie podejmuje absolutnie żadnych działań wspierających i rozwijających soft-education. Wspiera się co prawda budowę pomników, sympozja, widowiskowe działania – i trudno odmówić tu słuszności – jednak brak jest działań typu pośredniego. I nie chodzi tu o tzw. obszar miękkich programów (czyli np. szkolenia czy promocję) – tylko o faktycznie takie programy, które wartości dobrego serca niosą jako wartość dodaną. Brakuje więc działań np. turystycznych zbudowanych na bazie historii, sportu z odniesieniem do moralności, dziecięcej beletrystyki związanej z tożsamością, filmów fabularnych zanurzonych we wspaniałych wartościach. W takich działaniach jest czas na refleksję, obserwację, wolną decyzję i wybieranie dobrych dróg. Znacząco się różni to od edukacji wprost – przez wielu odbieranej jako przymus do czegoś, co jest niezrozumiałe. Zwykła edukacja w szkole, szczególnie gdy zaczyna sią od nudnej, niezrozumiałej definicji, obniża chęć do nauki. Tymczasem siły, które ostatnio tak agresywnie niszczą świat, prowadzą niezwykle silnie i skutecznie działania typu „soft”. Massmedia, książki o magii i demonach, gry, filmy poprawne politycznie i kulturowo, akcje społeczne, przesłodzone memy, moda, influencerzy, coacherzy sukcesu – wszystko to zachęca do życia egoistycznego, skupionego na sobie, swoich przeżyciach, na własnym asertywnym rozwoju i szacunku dla każdej dziwności. Zachwyconym okiem patrzał Wojtek przez niedomknięte drzwi jadalni na jarzącą się światłem choinkę. Stała pośród pokoju, ogromna, pod sufit sięgając prawie – spowita w mgły srebrzystego szronu, jak grono bogate, kapiące owocem, słodyczami, świecidłem. Dookoła „gwiazdki” niby motyl w ruchu – skakały dzieci, paniątka szczęśliwe, uradowane, syte... Staś dostał mały samojazd, Zosia dźwigała lalkę ogromną o wytrzeszczonych, strasznie głupich oczach i modnej fryzurze. Izio – najmłodszy, miał pełną buzię cukierków i różne zabawki. Ośmioletni Izio był przyjacielem Wojtka. Mieli ze sobą różne konszachty, bawili się razem, a Wojtek ogrodniczek znosił Iziowi najczerwieńsze jabłka, najlepiej strugał mu z drzewa żołnierzy i konie. Kochali się bardzo. Toteż – gdy Izio spostrzegł w szparze drzwi lnianą czuprynkę Wojtka, rzucił część zabawek na kolana matki i skoczył ku drzwiom. – Wojtek... Wojtuś!... Patrz co ja dostałem!... Trąbkę... Konie... Książeczki... A i ty Wojtuś dostaniesz książkę... Zobaczysz jaka ładna. Widziałem u mamy... („Wieś i Dwór”, 1912).

C

zy więc dzisiaj mamy co świętować w czasie Wigilii? Czy nie należałoby może znieść tego święta, które jest dla wielu nie do zniesienia? Które niczego nie podsumowuje? Niczego nowego nie zaczyna? Czy więc dziwić się temu, że w czasie Wigilii nie mamy o czym rozmawiać, że nie czujemy, że jest to świętowanie całego roku? Tak, jak potrzebujemy wartości życia codziennego, potrzebujemy też święta. I choć jednego elementu brakuje, trwajmy chociaż przy tym drugim. Nic by się nie nauczył ktoś, gdyby miał same tylko przykłady, a nie było podsumowania. Gdy mamy podsumowanie, wiemy przynajmniej, czego nam brak, za czym możemy tęsknić i co naprawić. W tamtych czasach zimy były zimami z prawdziwego zdarzenia, pamiętam ten cudownie skrzący się w blasku księżyca świeży śnieg. Taka nocna sanna była niezapomnianym przeżyciem. W kościele czuć było wyraźnie zastygły w mroźnym grudniowym powietrzu zapach kadzidła. (…) Po pasterce wymienialiśmy jeszcze długo życzenia świąteczne (Jan Tyszkiewicz, lata międzywojenne, Tarnawatka). Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego brakuje nam dzisiaj na co dzień do tego, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania dużego grona przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga, który tak wiele dla nas wycierpiał. KW nr 78/79 K

ind. 298050

to było niewykonalne zadanie: zebrać na ośmiu stronach najciekawsze artykuły, jakie zamieściliśmy na naszych łamach w upływającym roku. Mamy świadomość, że wybór ten nie oddaje różnorodności tematyki ani nie honoruje w należny sposób wszystkich naszych znakomitych Autorów. Liczymy jednak na to, że mimo wszystko w świątecznym czasie Dodatek ten przypomni Państwu przyjemność obcowania z naszą Gazetą Niecodzienną i zachęci do pozostania z nami w nadchodzącym roku, w którym obyśmy byli świadkami obrotu na lepsze wielu spraw, które często z troską omawialiśmy w „Kurierze WNET”. Życzymy przyjemnej lektury, a przede wszystkim, wraz ze Świętami Bożego Narodzenia – wiary, nadziei i miłości, bez których życie byłoby pozbawione radości i sensu.


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

2

W

okół nas w roku 2021 dużo niepokojów, dziejowych znaków zapytania i niepewności. A Krzysztof Kamil Baczyński może być dla nas antytezą polskich podziałów i dialektycznej polifonii głosów gniewu i nienawiści. Oto zrodzony z żydowskiej matki, urzeczony w młodości socjalizmem, romansujący z PPS (odrzucający jednak komunizujące mrzonki na wieść o mordzie w Katyniu), rozkochany w polskiej literaturze i tradycji, ale nie odrzucający spuścizny ludu matki, ponad podziałami i wielością opinii działa i ofiarowuje ojczyźnie swoje życie. Wie bowiem, że inaczej nie może! I jako Polak, i jako poeta. Krzysztof Kamil Baczyński był Polakiem i zawsze za niego się uważał, bez względu na krew przodków matki. Polska żarliwość i serce błyszczą w jego twórczości, nieważne, czy czytamy wiersz Drzewa, czy recytujemy Z głową na karabinie, Mazowsze, czy z bijącym sercem czytamy Ciemną miłość. W lecie 1943 r. wstępuje do Szarych Szeregów. Nie może dłużej stać z boku, chce działać, nie godząc się na niemieckie zbrodnie. Otrzymuje przydział do ll plutonu „Alek” ll kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka”. Co ciekawe i znamienne, w liceum, słynnym Batorym, był w jednej klasie właśnie z późniejszymi żołnierzami Grup Szturmowych Szarych Szeregów – Tadeuszem „Zośką” Zawadzkim, Aleksym „Alkiem” Dawidowskim i Janem „Rudym” Bytnarem. Razem należeli także do 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Pomarańczarnia”. Tuż przed wybuchem powstania warszawskiego Krzysztof Kamil Baczyński kończy czwarty turnus Tajnej Szkoły Podchorążych „Agricola”, w mieszkaniu Krzysztofa i Basi Baczyńskich zaś regularnie odbywają się konspiracyjne spotkania i powstaje skrytka na broń i prasę konspiracyjną. Konspiracyjni dowódcy poety chcieli, aby – jako rodzący się wielki poetycki talent – przeżył czas walki i pożogi. Argumenty te często zbijała Basia, żona Krzysztofa, która cierpliwie tłumaczyła: „Przeczytajcie uważnie jego wiersze, a zobaczycie, że on nie miał innego wyjścia”. Kazimierz

P

rzyznaję, że adres mnie trochę zasmucił, bo nie na rezydencję, ale na domek-bliźniak rzędowy wskazuje, a do pospolitowania się z sąsiadami Pan Minister ani stworzony, ani przyzwyczajony. Kraj też daleki, ale jak bez ekstra-dykcji, to może i Pana Ministra po wymowie nie poznają. Wymuszone upadkiem demokracji uchodźstwo Pana Ministra, jak też przerwa w kontaktach ze światem i macierzą, niepotrzebne były. Obawy przed listami pogończymi oraz kilkuletnia konspiracja incognito, w zagranicznej piwnicy, tak samo zbyteczne. Że strach ma wielkie oczy i nie taki diabeł straszny, jak go malują, potwierdziło się aż miło. Nawet chodzą takie plotki, że karane będą płotki. Dla ludzi z pozycją komisje ds. powołali. Poważne i wieloletnie. Rządy komisaryczne wprowadzili czy co? Swoją drogą, jak był kiedyś dyrektoriat, to teraz może być komisariat. Ale faktycznie nikt z poważnych komisariatu ani firanki w kratki nie zobaczył. Jak się nasi w tym połapali, to na te komisje jak na śpiewanie chodzili, a jak się któryś komisariusz w pytaniach zagalopował, amnezji nagminnej dostawali. Tylko komisja takiego jakiegoś Jakiego, chyba niedoszkolona, się uwzięła świętą własność prywatną odbierać, słusznie i prawomocnie załatwioną. Godność osobista i kompetencja naszej pani Hani i innych działaczy reprywatyzacji oraz nieugięta postawa sądów sprawiły, że prawdziwi warszawiacy takiego Jakiego ze stolicy aż do Brukseli pogonili. Na Pana Ministra życzenie postaram się krótko, po Naszemu, zreferować, co po opuszczeniu przez Pana sfer panujących i kraju się wydarzyło. Kultury wyjścia w stylu angielskim nikt nie docenił. Tamci wrzeszczeli o „ucieczce przed odpowiedzialnością polityczną”, a swoi własne grzeszki na, za przeproszeniem, karb Pana Ministra przerzucać próbowali, ale nikogo to nie obchodziło. Jeszcze przed Pana Ministra dyskretnym usunięciem się, szefa wszystkich Panów Ministrów w Brukseli na króla Europy koronowali. A potem jeszcze raz. Drugim razem nowi jakiegoś chyba kosmitę Syriusza, czy jakoś tak, wystawili, a i tak nasz 27 do 1 wygrał. Teraz szefem takiej

TEKSTY WYBRANE·2021 Wyka, znakomity historyk literatury, zmarły w 1975 roku, jeden z opiekunów spuścizny Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, też nie zdołał go przekonać, aby nie szedł z bronią do powstania warszawskiego, tylko starał się przechować i przetrwać. W książce Pod okupacją. Listy znajdziemy taki fragment: „[T] ym razem tak żachnął się [Baczyński – przypomina autor] wręcz gniewnie, i oto powiedział mi wprost: Proszę pana, kto jak kto, ale pan to powinien wiedzieć, dlaczego ja muszę iść, jeżeli będzie walka. Kto jak kto, ale człowiek, który tak zna i rozumie moje dzieło, musi zrozumieć mnie!” Krzysztof Kamil Baczyńskim był ostatnim z wielkich poetyckich romantyków. Fechtował metaforami i poetyckimi strofami jak jeden z wieszczów. Wielu krytyków porównuje go do Juliusza Słowackiego. Kazimierz Wyka, jeden z odkrywców jego talentu poetyckiego, uważał, że poematy i wiersze Baczyńskiego współtworzą dwie dominanty. Z jednej strony to plastyczna przestrzenność i wizyjność, z drugiej zaś – liczne kontrasty znaczeniowe przesycone intelektualizmem. „To dwie dążności, których w tym układzie nie spotykam u żadnego z poetów dwudziestolecia” – napisał w liście do samego poety Kazimierz Wyka. Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu przyszło żyć, tworzyć i kochać w naprawdę bardziej niż trudnych czasach. Ale to właśnie ta apoteoza miłości, autentyczne tytaniczne uczucie, prawdziwy żar namiętności uchroniły jego i ukochaną Basię od desperacji i beznadziejności. Jak Tristan i Izolda, jak romantyczni rozbitkowie w sztormie dziejów ofiarowali sobie miłość i jej żar. Krzysztof Kamil Baczyński w hołdzie swojej ukochanej kobiecie zespolił w jednym miłość do niej i potwierdzenie czynem metafor zapisywanych zielonym atramentem w małym, szarym notesie. Poeta był częścią Polskiego Państwa Podziemnego, walczył i poszedł z bronią w ręku do powstania warszawskiego; był jednym z pokolenia Kolumbów. Dlaczego Kolumbów? Ponieważ to oni, urodzeni po roku 1918 i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, mieli zbadać ową wolność i bronić jej ledwie po 21 latach.

Minęła setna rocznica narodzin poety i żołnierza, zmierzchowego katastrofisty i piewcy pasteli miłości. Krzysztof Kamil Baczyński swoim krótkim życiem udowodnił, że metafory i bukiety wierszy można wpleść w życie. Dla Baczyńskiego zielony atrament, pióro i mały, szary notes były jak karabin. I odwrotnie.

Ostatni prawdziwy romantyk

Stulecie urodzin Krzysztofa K. Baczyńskiego Tomasz Wybranowski Poezja w czasach wojennej zarazy Krzysztof Kamil Baczyński pierwsze próby poetyckie – dodam, że udane – miał za sobą już jako piętnastolatek. W 1938 roku zaś, mając niewiele ponad siedemnaście lat, napisał Piosenkę, którą rozsławił na swoim debiutanckim albumie Grzegorz Turnau: Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. (Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach.) Na fioletowoszarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach. A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem sparzone jak pokrzywą. Przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje. Znów wędrujemy ciepłą ziemią, znów wędrujemy ciepłym krajem.

W pierwszych słowach mego listu za zaufanie dziękuję i radość wyrażam, że Pan Minister w zdrowiu dobrym pozostaje. Nasi, chociaż czasem w rozumie nie najmocniejsi, w sobie zawsze tędzy byli.

Szanowny Panie Ministrze!

PALEC W OKO

Adam Gniewecki dużej partii na całą Europę jest. Wszystko podobno dzięki cioci Anieli. Co się dziwić, że ostatnio piękny hołd jej złożył. Jak na byłego podwójnego premiera Polski przystało, po niemiecku pięknie czytał i wstydu krajowi nie przyniósł. Mówią, że w pokorze samego pana Radka prześcignął. I miał za co dziękować, bo w przewidywaniu zwycięstwa sił antydemokratycznego zacofania, zamiast wymierzania niesprawiedliwości i szarpania za niewinność, immunitet, a przy okazji tytuł i pensję dewizową dostał. Niepotrzebnie, tak samo jak Pan Minister i reszta naszych, na serio groźby wziął. W obliczu zapowiedzianego „audytu państwa”, czyli oberkonroli razem z remanentem, paniczne zwieranie szeregów i rozpaczliwe przejście na pozycje totalnie zaparte się zaczęło. Też niepotrzebnie, bo z tego audytu wyszła jakby audycja pedagogiczna, a karanie, jeżeliby kto chciał, a nie chce, i tak nie wyjdzie. Bo karać nie ma kim. Cała sądowość, po najwyższy trybunał, razem ze ściganiem i ze sprawiedliwością, na

kastowej wysokości stanęła i ani samooczyszczenia, ani zaprzaństwa wobec samej siebie i swoich się nie dopuściła. Wierności tradycji wolnego rynku sprawiedliwości dochowała. Sędziowie sami się wzajemnie sądzą i jak któremuś w markecie ręka z towarem do kieszeni się omsknie albo inny z powodu zawodowej zadumy i przez pomyłkę cudzy banknocik na stacji benzynowej weźmie, zrozumienie i słuszną łagodność okazują.

I

nna sprawa z babcią, co batonika w sklepie ugryzła, albo z uczniakiem, co bez legitymacji na ulgowy jechał. Ci kary sprawiedliwe i odpowiednio surowe ponoszą. Doświadczone sądy wiedzą, że co wolno wojewodzie… Przyznać trzeba, że demokracja i sprawiedliwość trzyma się mocno i populistycznej korupcji politycznej nie ustępuje. Jeden kolega Pana Ministra doktrynę o „niekaralności tych, co z nami” w sekrecie ogłosił, ale się na taśmach rozeszło i wszyscy podziwiają, bo tak się to sprawdza, że może i Nobla dostanie.

Wiersz jest niespotykany w historii polskiej literatury ze względu na metafory w nim użyte. To one sprawiają przez kunsztowne zestawienie, że dokonuje się nieco arkadyjska wizualizacja świata przedstawionego. Ów wykreowany przez poetę świat jest do wyobrażenia przez zaangażowanie absolutnie wszystkich zmysłów, w tym także smaku („jak miękkie gruszki brzmieje lato”) i dotyku, nie mówiąc już o wzroku, słuchu, a nawet węchu. Dla mnie to arkadyjski hymn ucieczki przez burzą, która zbierała się na Polską i Europą na rok przed wybuchem II wojny światowej. W okresie okupacji niemieckiej opublikował pięć zbiorków poezji: Zamknięty echem (lato 1940), Dwie miłości (jesień 1940), Wiersze wybrane (maj 1942) i Arkusz poetycki nr 1 (1944). Poetycka spuścizna Krzysztofa Kamila Baczyńskiego liczy ok. 520 tekstów. Jego metafory i kunsztowne porównania wyrażały uczucia targane niepokojem i wieszczyły późniejszy los roczników Kolumbów. Bez wątpienia czuł na sobie ciężar odpowiedzialności, że jest wyrazicielem i głosem tego

Obawa tylko jest, czy za słownictwo kolokwialne komitet go nie utrąci. Mogą nie rozumieć, że jak prostym ludziom wykładał, to przystępnie mówić musiał. Tylko na pana Sławka, tego od zegarków, się jakby uwzięli, ale musieli, bo z zagranicy oskarżenia przyszły. Autostrady tam budował i niby na trzy cysterny asfaltu jedną na swoje konto przelewał. Na mój nos, sprawa przycichnie, trochę się przedawni i pan Sławek albo bocznymi drzwiami wyjdzie, albo nasi wrócą i frontową bramą, jako ofiarę prześladowań politycznych, na rękach go wyniosą. Następny główny szef naszych wprowadził hasło walki politycznej „ulica i zagranica”. Tej „zagranicy” tamci to się boją, jak, tfu i za przeproszeniem, diabeł święconej wody. I mają czego, bo naszej demokracji przed rozwojem na skalę niedopuszczalną, rozpasaną suwerennością i przed niepraworządnym przestrzeganiem prawa, cała Unia broni. Nasi tamtejszym europosłom takie rzeczy opowiadają, że i mnie samego czasem ciarki przejdą, a tamci białej gorączki i piany z oburzenia dostają. Sankcje i cięcia uchwalają. Bez sprawdzania, czy na konferencję o Marsjanach przypadkiem nie trafili. Ciekawe, kto naszym takie kawałki komponuje. Tęga głowa! Od razu widać, że nasza. Za to brukselskie gadanie włos im z głowy w kraju nie spada, chociaż podobno nawet niejednego z obcych zdziwienie nieraz poniesie. Mówią, że im się w głowie nie mieści, żeby tak na własny kraj można było. Głowy za małe mają, czy jak? W zakresie ulicy też chyba to hasło działa, bo LGBT-ów, aktywistów postępu i świadomą młodzież łagodność i wyrozumienie spotyka. Wszystko mogą. Świętokradztwo, profanacja, napady na kościoły i bicie moherów bez problemu przechodzą. Ostatnio moda na lampartowanie panuje. Nowe znaki, chociaż z aluzją do już wypróbowanych, królują, a hasło WYPIER… wrogom liberalnej wolności, tolerancji i demokracji wyraźnie kierunek wskazuje. Niechętnych postępowi pismaków szarpią i poniewierają, ile dusza zapragnie. Działacze, w imię postępu i dobra narodu, koronawirusa roznoszą, ile chcą, policję wyzywają i mundurowym w oczy covidem plują do woli. Policja łagodnie napomina i cierpliwie poucza.

pokolenia. W swoich wierszach co rusz używał liczby mnogiej, rozprawiając o świecie i uczuciach w imieniu wszystkich Kolumbów. Mimo że pisał wiersze kasandryczne, pełne ciemnych barw, by stawić czoła swojej posępnej epoce i szczerze opisać stan wojny i człowieka w niej zanurzonego, to na dnie tychże obrazów była i tkliwość, i miłość, i delikatność.

Serce rzucone na szaniec wolności Ojczyzny Wieszcz pokolenia Kolumbów zginął w Pałacu Blanka 4 sierpnia około godziny 16. Jego głowy dosięgła kula niemieckiego (a nie nazistowskiego czy faszystowskiego!!!) snajpera. 1 września zmarła w wyniku odniesionej kilka dni wcześniej rany głowy jego ukochana żona – Barbara. Nie wiedziała, że Krzysztof poległ. Po wojnie jej matka, Feliksa Drapczyńska, opowiadała, że Basia chciała znaleźć Krzysztofa i powiedzieć mu, że będą mieli dziecko… W pierwszym wydaniu „Tygodnika Powszechnego” z dnia 24 marca 1945 roku wydrukowano wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Z wiatrem. Metafory opatrzono wyjaśnieniem: „Największą może rewelacją życia literackiego okresu niewoli była poezja Krzysztofa Baczyńskiego. Ten, nieznany i nie drukujący przed wojną (w chwili wybuchu której miał chyba nie więcej jak 17 lat), objawił się nagle jako gotowa i zdumiewająco dojrzała organizacja poetycka. […] Wybuch powstania zastał Baczyńskiego w Warszawie. Poeta z bronią w ręku wziął udział w nierównej walce z okupantem. Dalsze losy Baczyńskiego są zupełnie nieznane, na pytanie, czy poeta żyje, dziś jeszcze odpowiedzieć nie można”. Niewykluczone, że też i z tego powodu Stefania Baczyńska nie wierzyła w śmierć syna. Twierdziła pragmatycznie, że skoro nie ma ciała, to jasne jest, iż Krzysztof musi żyć. Regularnie uczestniczyła w kolejnych publicznych ekshumacjach masowych mogił powstańczych. Ale oto w styczniu 1947 roku ruszyły ekshumacje przed ruinami warszawskiego Ratusza.

Aż dziw, że pałek ani konsekwencji nie wyciąga. Bromem ich karmią? Nasi by nie przepuścili. Za to niech paru chłopaczków z patriotycznym transparentem albo orłem na patyku się pokaże, to taką lekcję im dają, że mamuśki przez tydzień im guzy lodem okładają, a niejeden jeszcze na dołek i przed sąd trafia. Coś w tym musi być, chociaż na mój rozum nie chwytam, co. Niektórzy mówią, że tamci kartę praw człowieka z kartą wędkarską pomylili i zasady się trzymają: „taka miara, że od grubej ryby wara”. Bo na przykład, tak między nami, ci co powinni siedzieć albo na symbolicznym śmietniku po-

5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć. litycznym guzy liczyć, owszem, siedzą, ale na Wiejskiej i w Brukseli albo pod śmietnikiem tajne programy polityczne układają. LGBT-y chcą w szkołach dla ledwo od piersi odstawionych dzieci lekcje seksu wprowadzać, a teraźniejsza władza do rodziców o niedopuszczenie apeluje. To po co ci rodzice sobie taką władzę wybrali? Żeby teraz za nią jej robotę robić? Sami sobie winni.

C

elebryci, ci świadomi, spod znaku „żeby było tak jak było”, mogą śmiało rozpasane, hasające z nieograniczoną prędkością po pasach staruszki przejeżdżać i włos z głowy im nie spada, bo sądy wiedzą, komu wolno, a komu nie. Tak samo, prawem dobra narodowego, słusznie i w prawidłowym

Napisałem, że był ostatnim romantykiem przynależnym do epoki Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Potwierdza to jeszcze jedno zdarzenie, które zakrawa na cud. A przecież to właśnie romantycy wierzyli bardziej „w czucie” niż racjonalistyczne „szkiełko i oko”. Kolejna ekshumacja zbiorowej mogiły powstańców – bohaterów. Zmarzniętą ziemię trzeba było rozbijać kilofami i siekierami. W odkrytych grobach ani matka, Stefania Baczyńska, ani Feliksa Drapczyńska, teściowa poety, mama Basi, nie mogły rozpoznać jednak szczątków Krzysztofa. Ale pewnej nocy – i to jest ten cud, o którym wspomniałem – matce Basi, pani Feliksie, przyśnił się bardziej niż realistycznie Krzysztof. Powiedział „Mamo, ja leżę drugi od brzegu. Pamiętaj! Drugi od brzegu”. O świcie państwo Drapczyńscy natychmiast poszli zawiadomić matkę zięcia, która nie mogła pogodzić się z faktem i zrozumieć, dlaczego jej syn przyszedł z tak ważną informacją we śnie do obcej kobiety, w dodatku teściowej. Rano jednak wszyscy stawili się obok Ratusza. Otworzono drugą trumnę i wtedy uwagę zebranych przykuła osobliwa bryłka ziemi przy szyi zmarłego. Ktoś w końcu wziął ją w ręce i palcami rozgniótł. Ze środka wypadł złoty medalik ze świętym Krzysztofem i inicjałami KKB. Msza żałobna została odprawiona kilka dni później w kościele Ojców Kapucynów. 14 stycznia 1947 roku Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach, na Cmentarzu Wojskowym. Barbarę, pogrzebaną w czasie powstania warszawskiego pod płytami chodnika przy ulicy Siennej, złożono obok niego kilka miesięcy później. Ich grób jest między kwaterami poległych bohaterów – powstańców z batalionów „Zośka” i „Parasol”. A gdyby przeżył, to jaki los szykowała dla niego komunistyczna władza ludowa? Najprawdopodobniej katownia, śmierć i pochówek na Łączce, bez tabliczki ani imienia – jak pisał inny wielki poeta. …Oto styczniu 1949 roku szukali go szpicle z UB, ponad wszelką wątpliwość nie posiadający informacji, że dwa lata wcześniej Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach… KW nr 80 K

rozumieniu demokracji bez kolejki na szczepienie wchodzą, z poparciem rektorów i profesorów, co prawdziwą równość dobrze pojmują. Dyktatura narzekaniem pośmiewisko z siebie robi, bo ducha zasad list kolejkowych nie rozumie. Sprawa Sowy i Przyjaciół swojego sprawiedliwego końca się doczekała. Tego, co nagrywał, za granicą capnęli i teraz odsiaduje, chociaż się wypłakiwał, że w interesie chwilowo trzymających władzę działał. Ten dziennikarz, który naszym funkcjonariuszom przejęcie niepraworządnego laptopa „Wprost” utrudniał, też wyrok dostał. W naszym resorcie, jak wszędzie, prawie jak za dobrych czasów zostało. Górę odnowili, ale niższe piętra, parter i piwnice dalej po staremu. Jak kto na emeryturę odchodzi, to go dziecko albo wychowanek zastępuje i tradycję godnie kontynuuje. Nie dajemy się. Jak twardy odpór dajemy, odstępują. Oni jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie. W rezultacie niby się posuwają, a w miejscu stoją. Jak jeden kłopot mają, to sobie od razu drugi dokładają. To zwierzątka futerkowe z kapelusza wyciągną, to przymus przyjmowania mandatów wykombinują. Jakby aborcji i covida im mało było. Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu już się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć. Aż przykro myśleć, że talent i osoba Pana Ministra na tym wygnaniu się marnują i to niepotrzebnie, bo żadnej szkody prawdziwej nikt by się wyrządzić Panu nie ośmielił. Kto to mógł z góry wiedzieć? Jak to mówią, „mądry Polak po szkodzie”. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzeć, jak oni na własną prośbę do pozycji opozycji wrócą. Pan Minister przybędzie i wszystko tak jak było będzie, a nawet lepiej, bo tamci i majątek, i kasę większą zostawią. Będzie na czym pohulać i co w hołdzie złożyć. Wyrazy wiernego szacunku łączę, U. Becki P.S. Dodaję, że te teczki, co u tej pani w tapczanie Pan Minister zostawił, regularnie sprawdzam i wszystkie na miejscu są. Aż dziwne, że takie cienkie, a haki na takie grube ryby się w nich mieszczą. KW nr 80 K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

TEKSTY WYBRANE·2021

W

nastroju nieco nostalgicznym pokazywano zamykane zakłady, a nawet likwidowane całe branże i wpływ tych procesów na lokalne społeczności. Miałem okazję oglądać niektóre odcinki – pamiętam likwidowaną gdzieś w Oregonie ostatnią wytwórnię skarpetek, ostatnią fabrykę porcelanowych kubków czy właśnie zamykaną, prowadzoną przez 4 pokolenia rodzinną stolarnię wytwarzającą półki i szafki drewniane. Oczywiście bez kubków czy skarpetek można żyć, ale doszczętna likwidacja branży oponiarskie wraz z przeprowadzką całej produkcji firmy Bridgestone, mogła stanowić strategiczne zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W Ameryce pozostał jedynie budynek dyrekcji. Niedługo wymrą ostatni fachowcy i nikt w kraju nie będzie wiedział, jak się robi opony. Będzie trzeba szukać instrukcji w internecie, ale ktoś może ten internet wyłączyć… Gościnni Chińczycy przyjmowali do siebie fabryki różnych artykułów, pod warunkiem przekazania pełnej dokumentacji i wyszkolenia techników i inżynierów. W ten sposób Amerykanie stworzyli potęgę Chin, nie tylko technologiczną. Ameryka wyhodowała sobie potwora i przyszłe kłopoty na odcinku chińskim są pewne. Często wspomina się nieszczęsnego Konrada Mazowieckiego jako przykład głupoty Polaków, którzy nie przewidzieli konsekwencji sprowadzenia 3 mnichów – rycerzy krzyżackich na okres 5 lat (może to było 5 mnichów na 3 lata…). Mnisi mieli rozwiązać problem najazdów pogańskich Jadźwingów na Mazowsze. Krzyżacy z zadania się wywiązali i po Jadźwingach ślad zaginął, ale skutki tego faktu historycznego odczuwamy do dziś. Amerykanie znacznie szybciej niż po paru stuleciach doświadczają swego braku wyobraźni. A wszystko zaczęło się od prezydentury Nixona, który posłuchał swego doradcy ds. bezpieczeństwa Henry’ego Kissingera, mającego pomysł na walkę z Rosją Sowiecką przez wzmocnienie Chin, czyli na zwalczanie dżumy cholerą. Ćwierć wieku później, spacerując po magazynie sieci Walmart w Miami, ze zdumieniem spotykałem niemal wyłącznie chińskie produkty. Tylko siekiera i kilof – jak na urągowisko opatrzone typowym zwrotem Praudly made in USA („z dumą wytworzone”) – nie były chińskie. W ten sposób dążenie do obniżania kosztów pracy, wynikające z pazerności zarządów firm (zresztą działających pod presją akcjonariuszy), musiało wygrać z interesem narodowym. Mimo narracji, że „przyszłość leży w usługach”, nie brak było ludzi dostrzegających niebezpieczeństwo za-

zajmie w przyszłości) szpiegostwem. Taką studentką była ucząca się w Kalifornii piękna Fang Fang, która wdała się w romans z ważnym kongresmenem. Po zażyłych kontaktach z kilkoma innymi politykami Fang została odwołana w 2015 roku do Chin, ale słabość do Kraju Środka pozostała u polityków, którzy ulegli urokom pięknej Azjatki. Chińczycy okazali się mistrzami korupcji politycznej. Nauczeni metod KGB, szukają „kompromatów” na polityków, którymi później posługują się do swoich celów. Tak się złożyło, że właśnie bardzo bliski znajomy panny Fang – kongresmen z Partii Demokratycznej, Eric Swalwell – był liderem

Prezydenci właściwi i ci, którzy nie powinni rządzić Opiniotwórcze media amerykańskie, święcie przekonane o własnej niezależności i obiektywizmie, w ocenie polityków nie kryją swoich sympatii i antypatii. Niezmiennie znakomitą prasę miał (i ma) prezydent Obama. Wybory prezydenckie w USA stają się z elekcji na elekcję coraz kosztowniejsze, a sponsorzy grają o coraz wyższą stawkę. O ile trudno przypuszczać, by na sukcesję władzy w Rosji, Chinach czy Iranie demokratyczne kraje zachodnie miały jakikolwiek wpływ, to

obiegła następnie świat, stając się obowiązującą wykładnią wydarzenia. Sam Obama żartował, że było to zabawne (funny), więc powtórzyli przysięgę. Obama był pierwszym prezydentem, który nie przyniósł na przysięgę swojej Biblii, bo jej nie posiada. Tak więc wybór Baraka Husajna Obamy był pod wieloma względami wyjątkowy i budził równie wiele obaw, jak i nadziei. Jeśli o nadziei mowa, to dużo sobie po tym wyborze obiecywał… Fidel Castro, nazywając Obamę „szczerym i uczciwym”. Dobrą stroną wyboru Obamy było definitywnie wytrącenie wrogom Ameryki dyżurnego argumentu o rasizmie.

Taki tytuł nosił cykl reportaży emitowanych w CNN w pierwszych latach XXI w., ukazujący konsekwencje masowej przeprowadzki amerykańskiej wytwórczości do Chin.

Amerykańskie pożegnania Jan Martini

w poprzednim procesie impeachmentu Trumpa i zajmuje się także obecnym, kuriozalnie przegłosowanym już po skończonej kadencji prezydenta! Widać, że Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie powrócił do polityki. Mają ku temu powody, bo po jego wyborze w 2016 roku Chiny zaczęły tracić wpływy w Ameryce. Trump zaczął energicznie zabiegać o powrót wytwórczości do kraju, co przyniosło rezultaty w rekordowym

Mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”. przestania wszelkiej produkcji. Żartowano, że za 10 lat Ameryka będzie krajem, w którym ludzie sobie nawzajem będą sprzedawać na ulicach kiełbaski… Ale to nie Nixon, a dopiero Bill Clinton był faktycznym twórcą potęgi Chin. W ciągu ośmiu lat jego prezydentury nastąpił gigantyczny transfer technologii i kapitału amerykańskiego do tego komunistycznego kraju. Na wzajemnych relacjach skorzystała także Ameryka (powstało 200 tys. nowych milionerów), ale wzbogaciło się tylko 10% Amerykanów. Relatywnie straciła klasa średnia – fundament demokracji. Tak więc Clinton osłabił Amerykę, a to zawsze oznacza kurczenie się, cofanie zachodniej cywilizacji. Na razie Ameryka ma niezwykle dużą ofertę dla przybyszów z całego świata, a Amerykanie są chwaleni, że tak chętnie dzielą się swą wiedzą (w USA kształci się wielka rzesza studentów ze wszystkich kontynentów). Wynika to nie tyle z dobrego charakteru Amerykanów, co raczej z interesu. Mimo, że kształcenie kadr dla swojego perspektywicznego konkurenta z pewnością nie leży w interesie amerykańskim, studiuje tu 1,5 mln studentów chińskich, a wiele uczelni jest po prostu uzależnionych od studentów z Chin – bez nich nie utrzymałyby się na rynku. Szacuje się, że co najmniej połowa chińskich studentów zajmuje się (lub

Ameryka (podobnie jak inne kraje Zachodu) jest bardzo wdzięcznym terenem do penetracji dla komunistycznych służb i żyje się tu przyjemnie. Nic dziwnego, że zdekonspirowani szpiedzy za nic nie chcą wracać do swych ojczyzn. Np. były szpieg KGB, niejaki Michaił Lennikow, schronił się przed deportacją w kościele w Vancouver. W jego obronie murem stanął pastor i wierni, gdyż chrześcijańskie miłosierdzie nie pozwala narażać człowieka na tak wielką przykrość, jaką jest życie w Rosji… W latach 90. czytałem w „Miami Herald” artykuł o przenikaniu rosyjskiej mafii do najistotniejszych cen-

spadku bezrobocia i wzroście zamożności. Trump jako człowiek bogaty był odporny na korupcję i lobbystów. Ponadto zaczął rewidować różne umowy i traktaty, które uznał za faworyzujące Chiny. Powołał na doradcę ds. bezpieczeństwa gen. Spaldinga – znawcę Chin i autora książki Niewidzialna wojna – jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód. Sędziwa (85 lat) senator Dianne Feinstein z Kalifornii miała 3 mężów, ale tylko jednego przez całe życie kierowcę, który okazał się chińskim szpiegiem. Natomiast postać nr 2 w Partii Republikańskiej – Mitch McConnell, marszałek senatu (majority speaker), ma żonę Chinkę. Jego teść jest bliskim przyjacielem przywódcy KP Chin Xi Jingpinga (!), a bratowa teścia zasiada w radzie nadzorczej centralnego banku Chin. McConnell wręcz sabotował politykę Trumpa na odcinku chińskim, nie poparł prezydenta w walce z oszustwami wyborczymi, a teraz prawdopodobnie poprze impeachment byłego (!) prezydenta. Jest on niewątpliwie najwyższym rangą chińskim lobbystą w Ameryce i prawdopodobnie zawdzięcza swój urząd chińskim koneksjom. Próbowano walczyć z wszechobecną chińską penetracją, ale – rzecz charakterystyczna – wszystkie firmy adwokackie odmówiły współpracy, bo ich najwięksi klienci robią interesy w Chinach…

trów amerykańskiej gospodarki. Choć w Ameryce powszechna jest świadomość, że nie można ustalić wyraźnej granicy między rosyjskim biznesmenem, gangsterem a agentem KGB (sowietolog Christopher Story uważa mafię rosyjską za dział KGB), rosyjscy biznesmeni zasiadają w radach nadzorczych, są menedżerami, podejmują ważne decyzje, słowem – mają coraz większy wpływ w amerykańskich korporacjach (np. Sergiej Brim – współwłaściciel Google’a). Konkluzje artykułu były dwie: 1. Z powodu braku instrumentów prawnych nic się nie da zrobić. 2. Tak widocznie ma być. To dlatego „zarząd główny” rosyjskiej mafii urzęduje w Nowym Jorku. Nie ma już niestety senatora McCarthy’ego i jego „polowania na czarownice”, więc Ameryka wystawiona jest na harce agentów i lobbystów wszelkiej proweniencji. Ich działania medialne i biznesowe są skuteczne, ale udowodnienie jakichkolwiek powiązań w zasadzie niemożliwe, a już usunięcie z kraju w ogóle nie wchodzi w rachubę (z uwagi na prawa człowieka). Chińczycy żyją w Ameryce w zwar-

odwrotna sytuacja – zewnętrzne ingerencje w amerykański proces wyborczy – nie ulega wątpliwości. Pewne jest, że z wyborem Obamy wiązały duże nadzieje (i chyba się nie zawiodły) siły wrogie Zachodowi i jednocześnie dysponujące wielką ilością środków – służby chińskie, rosyjskie i fundamentaliści islamscy. Kampania prezydencka w USA zaczyna się od spraw zasadniczych – zbierania pieniędzy. Już od pierwszych dni na konto wyborcze Obamy wpływało niewspółmiernie więcej pieniędzy niż na jakiegokolwiek innego kandydata. Fakt ten zadziwiał komentatorów, którzy w końcu doszli do wniosku, że to ubodzy Murzyni wpłacają po 20 dolarów. Ale Afroamerykanów w USA jest tylko kilkanaście procent! Ktoś najwyraźniej inwestował w Obamę. Wiadomo, że transfer pieniędzy z zewnątrz jest utrudniony, ale wspomagać mogą firmy już istniejące w USA – formalnie amerykańskie… Dla zachęty, już na samym początku urzędowania Obama otrzymał pokojową nagrodę Nobla (kontrkandydatka Irena Send­lerowa, ratująca Żydów, nie uzyskała akceptacji). Poprzednio tą nagrodą uhonorowano prezydenta

„Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa. Intensywność ataków na Trumpa można tylko porównać z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. tych skupiskach już 200 lat (kantoński jest trzecim nieangielskim językiem w USA), co obecnie ułatwia infiltrację komunistycznym Chinom. Poza tym, mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”. Dla establishmentu nie stanowi problemu fakt, że Chiny prowadzą jawnie wrogą politykę, popierając wszystkie siły mogące szkodzić Zachodowi – Rosję, Iran, Koreę Płn. Wenezuelę. Już Lenin poznał mentalność kapitalistów mówiąc, że „sprzedadzą nam sznur, na którym będziemy ich wieszać”.

Cartera, ale on miał konkretne „osiągnięcia” – jako miłośnik pokoju dokonał jednostronnego rozbrojenia i przeprowadził wielką czystkę w CIA, na wiele lat paraliżującą działanie tej instytucji (tzw. „Halloween Massacre” z 1977 r.). Inny niepokojący fakt pojawił się w związku z przysięgą Obamy. Sposób, w jaki o tym wydarzeniu informował „New York Times”, to arcydzieło dziennikarstwa dezinformującego. Zamiast po prostu napisać, że prezydent podczas składania przysięgi opuścił wymagane w konstytucji odniesienie do Boga, co wymusiło powtórzenie całej procedury (sytuacja bez precedensu), stwierdzono, że sędzia, za którym Obama powtarzał rotę, pomylił się i „zmienił lekko tekst” (a little bit). Ta relacja

3

że decyzję o wojnie z Irakiem poparło 80% Amerykanów. Po latach okazało się, że wszyscy byli „za, ale właściwie przeciw”, Bush wplątał Amerykę w „iracką awanturę”, a w ogóle to lekceważył ONZ, nie konsultował się z sojusznikami itp. Lekceważony i ośmieszany przez media, nie zabiegał o sondaże. Mimo że był starannie wykształcony, przyprawiono mu gębę teksańskiego prostaka. Bush odszedł bez rozgłosu – niemal w niesławie. Właściwie nie było żadnego podsumowania jego prezydentury, ani jednego ciepłego słowa na odejście, a przecież miał też osiągnięcia – choćby fakt, że działania antyterrorystyczne, jakie podjął, okazały się skuteczne. Islamistom nie udało się popełnić żadnego aktu terrorystycznego na terenie USA, a trudno przypuszczać, by byli tak łaskawi, żeby nie próbować. Nikt też nie może mu odmówić woli walki. „Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa, znienawidzonego przez ekologów, pacyfistów, gejów i lesbijki, autorytety moralne, obrońców praw człowieka i w ogóle całą postępową ludzkość. Intensywność ataków na Trumpa można tylko porównać z atakami prasy pols­ kiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. Niewątpliwie Trump sobie „nagrabił” na wielu polach. Najważniejszym była „wojna handlowa” z Chinami i Niemcami (próba likwidacji nierównowagi handlowej z tymi krajami). Z kolei Rosja źle przyjęła konkretne wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Równocześnie, w trosce o utrzymanie tożsamości amerykańskiej, Trump walczył z nielegalną imigracją, budując kosztowny mur na bardzo długiej granicy z Meksykiem. Budowanie murów jest przyjmowane bardzo źle przez miłośników „społeczeństwa otwartego”, chyba że dotyczy Izraela. Stały, wielki napływ ludności latynoskiej szukającej lepszego życia jest źródłem kłopotów w Ameryce, jednak dla demokratów imigracja jest korzystna, gdyż przysparza wyborców Partii Demokratycznej. Z przyczyn humanitarnych (łączenie rodzin) regularnie przeprowadza się „amnestie” legalizujące pobyt imigrantów, co wiąże się z naby-

Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. Życiorys Baraka Obamy podlegał retuszom i początkowo lansowana teza o ubogim chłopcu z przedmieścia szybko przestała obowiązywać. Wiadomo, że babka Baraka (Amerykanka żydowskiego pochodzenia) była prezesem banku na Hawajach, a matka – hippiska i miłośniczka sowieckiej Rosji – jako etnograf przejawiała wielkie zainteresowanie zawodowe muzułmańskimi mężczyznami różnych ras i narodów (ojciec Baraka – Kenijczyk, ojczym – Indonezyjczyk). Dla nas Obama – „bardziej pokojowy i mniej antyrosyjski prezydent” – pozostanie postacią ponurą ze względu na jego dwuznaczną postawę wobec wydarzenia smoleńskiego i wypowiedzenie umowy o budowie tarczy antyrakietowej w Redzikowie w symbolicznym dniu 17 września (2009). W przeciwieństwie do Obamy, jego poprzednik – republikański prezydent George W. Bush – od początku miał „złą prasę” i funkcjonował w nieprzychylnym środowisku medialnym. Nigdy nie pisano „rząd USA”, tylko „Bush administration” – w domyśle, że administracja ta jest zła (nieudolna, skorumpowana, niekompetentna), a prezydent nie kocha pokoju. W telewizji pokazywano niekończące się powtórki drobnych przejęzyczeń czy gaf prezydenta. Można było wielokrotnie zobaczyć, jak Bush się potknął czy uderzył w głowę, wychodząc z helikoptera itp. W miłych latach 90., kiedy Amerykanie konsumowali pozycję jedynego supermocarstwa, prezydent Clinton mógł sobie pograć na saksofonie i robić bezeceństwa (w godzinach urzędowania!) w gabinecie zwanym odtąd „oralnym”. Historia nie była tak łaskawa dla Busha-juniora. Po pierwszym w dziejach Ameryki ataku na jej terytorium, Amerykanie byli zaszokowani – nie tylko oczekiwali, ale wręcz żądali, by prezydent coś zrobił, i to natychmiast. Mało kto teraz pamięta,

ciem praw wyborczych. Wybory roku 2020 były ostatnimi z przewagą białej anglojęzycznej ludności; w następnych – twórcy państwa amerykańskiego będą w mniejszości. Trump nie był miłośnikiem aborcji i genderyzmu, ponadto często odwoływał się do patriotyzmu, co posłużyło za pretekst do przyprawienia mu gęby ksenofoba, rasisty i homofoba, niekochającego postępu i demokracji. Po jego zwycięstwie w 2016 roku pisano, że „na Kremlu strzelają korki szampana”, powtarzano opinie typu „najbardziej proizraelski prezydent”. Nietrudno zauważyć, że są to te same „cepy”, którymi okładało się Lecha i okłada Jarosława Kaczyńskiego. Pandemia, która umożliwiła zwycięstwo (wątpliwe) Bidena, spowodowała, że Chiny staną się liderem ekonomicznym świata wcześniej niż planowano. Dlatego z pewnością w Pekinie strzelały korki szampana. Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. Właśnie dzięki tym ideom na uczelniach, studenci chińscy czują się w Ameryce jak w domu. Żegnając prezydenta Trumpa, wielu z nas obawia się, że równocześnie żegnamy Amerykę taką, jaką znamy – ostoję wolności. A może nawet – żegnamy zachodnią chrześcijańską cywilizację. Osobiście wierzę jednak w zdolności regeneracyjne społeczeństwa amerykańskiego, bo pamiętam sytuację po skończonej kadencji prezydenta Busha, gdy republikanie mieli tylko 20% poparcia. Prognozowano wówczas zmierzch systemu dwupartyjnego, który tak skutecznie zapewniał (i zapewnia) wolność w Ameryce. WKW nr 80 K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

4

W

ychowanie – podkreślmy to – dotyczy człowieka. Elementarna uczciwość badacza, a także zdrowy rozsądek nakazują, aby pedagog odwołał się do sensownej koncepcji człowieka (co to jest człowiek, kim jest człowiek?). Nie ma tu miejsca na prezentację tej koncepcji. Na użytek niniejszych analiz musi wystarczyć, że o jej wartości przesądziło pokazanie człowieka w perspektywie prawa naturalnego. Książka Szołtyska spełnia wymogi podręcznika akademickiego. Recenzowało ją trzech profesorów, w tym prof. Bogusław Śliwerski. Jakoż w wydanym przez Wydawnictwo Naukowe PWN w pięć lat później podręczniku akademickim Pedagogika (pod redakcją Z. Kwiecińskiego i B. Śliwerskiego, z adnotacją na okładce „Obowiązkowa lektura dla pedagogów!”), wznowionym w 2019 r., o podręczniku prof. Szołtyska i jego oryginalnej koncepcji pojmowania wychowania ani mru mru, jeśli nie liczyć, że widnieje w Bibliografii. Wielce to zastanawiające i zasmucające zarazem. Popadł Szołtysek w niełaskę na salonach akademickiej pedagogiki i został „wyciepnięty” z podręcznika tejże. Nadto znany czytelnikom moich felietonów guru polskiej pedagogiki, prof. Zbigniew Kwieciński, postanowił dołożyć politycznie niepoprawnemu filozofowi edukacji i obśmiał prof. Szołtyska, nazywając go czołowym przedstawicielem „pedagogii nawiedzonej”. W tonacji właściwej tolerancyjnemu, postępowemu, lewackiemu odnowicielowi polskiej pedagogiki (a nawet religii!) Kwieciński napisał: „Pedagogia nawiedzona pragnie iść dalej niż pedagogika religijna. Współcześni pedagodzy religii zmierzają ku pedagogice otwartej, analitycznej i tolerancyjnej. Pedagogia nawiedzona jest pewna siebie, pełna pychy, moralizująca, naznaczająca i wykluczająca poglądy inne niż własne. Aleksander Nalaskowski pisał o »edukacji natchnionej«. Pedagogika nawiedzona idzie o krok dalej: przemawia do odbiorców, aby ich jako naród poprowadzić do Boga i w jego imieniu; lubi siebie nazywać pedagogiką teonomiczną, głoszącą boskie prawo. Jest łatwo rozpoznawalna (…), pod względem formalnym posługuje się twierdzeniami ideologicznie przerysowanymi do granic groteski” („Nurty pedagogii”, Kraków, 2011, s. 53). No cóż, oberwało się prof. Szołtyskowi. Niech usprawiedliwieniem dla tej mojej dzisiejszej pisaniny będzie to, że już przynajmniej wiemy, dlaczego ten katol popadł w niełaskę... i dostał za swoje. Taki mamy klimat.

Człowiek jako obraz Boga Unia Europejska szczyci się tym, że jest stróżem prawa i wolności. Tymczasem obserwacje wskazują, że mamy do czynienia z inwazją ideologii neomarksistowskiej, nowej lewicy, która w gruncie rzeczy definiuje chrześcijaństwo, a w zasadzie głównie Kościół katolicki, jako swojego wroga. Bywa, że z nutką nieskrywanej satysfakcji, wroga postrzeganego jako tracącego wpływy. Śląski postępowy socjolog prof. Jacek Wódz, utyskując na „chorobliwe powiązanie wpływów tradycjonalistycznego Kościoła i władzy” w Polsce wyraził ostatnio przekonanie, że nowa lewica będzie musiała stworzyć nowy model nowoczesnego społeczeństwa wolnego od „poddaństwa Kościołowi” („Przegląd”, kwiecień 2021). Narzuca

TEKSTY WYBRANE·2021 się pytanie: jak owo agresywne rozprzestrzenianie się wrogiej Kościołowi i religii ideologii wpływa na prawa człowieka? Ideologii, przypomnijmy, na gruncie której zakłada się możliwość „zbawienia świata bez Boga”. Nie trzeba większej przenikliwości, aby przewidywać, że na wyjątkowe zagrożenia narażone jest PRAWO NATURALNE, choć przecież nie tylko ono. Prawo naturalne, przypomnijmy, jest czym innym niż prawo stanowione, pozytywne, które nie uznaje istnienia prawa naturalnego. W wykładni św. Augustyna, jeśli prawo pozytywne znosi prawo naturalne, to jest ono niesprawiedliwe i jako takie nie obowiązuje. Nie będę ukrywał, że zdecydowałem się przypomnieć parę rzeczy o prawie naturalnym, pomny, że pojęcie to funkcjonuje w świadomości przeciętnego zjadacza chleba w postaci śladowej. To

sumieniem potrafi zachować szacunek dla kodeksu praw cywilnych (prawa stanowionego), dlatego że zachowuje prawo Boże. Znamienne, że starożytni filozofowie greccy (pitagorejczycy) dostrzegali ścisły związek między prawem a wychowaniem. Na pytanie, w jaki sposób najlepiej wychować syna, padała

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Prawo naturalne

Bóg wybacza zawsze, człowiek czasami, natura nigdy! prawdziwa tabula rasa. Przekonali mnie o tym moi studenci. Mimo że przecież chodzili do szkoły, ukończyli katechezę, rzadko który był w stanie powiedzieć coś sensownego o prawie naturalnym. Może warto więc przybliżyć to, co mają do powiedzenia fachowcy. Filozof religii Georg Picht pokazał, że nauka o prawach człowieka opiera się na przekonaniu o tym, iż człowiek jest obrazem Boga. Człowiek przez prawo naturalne staje się kimś mającym uczestnictwo w Bogu, w Jego rozumie, w Jego stosunku do całej przez Niego stworzonej rzeczywistości (Zarys etyki szczegółowej, Kraków 1982). Zwolennicy prawa naturalnego uznają je za wspólne wszystkim kulturom. Ma ono łączyć wszystkich ludzi oraz – pomimo wielu różnic kulturowych – zakładać pewne wspólne zasady postępowania. Według jego zwolenników jest trwałe i nie zmienia się pośród zmian historycznych, poglądów i obyczajów. Prawa tego nie można człowiekowi odebrać, bo oparte zostało na jego naturze. Broni ono ludzkiej godności, określa fundamentalne prawa i obowiązki człowieka. Sobór Watykański II głosi, że „w głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem: czyń to, tamtego unikaj. Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony”. Tymczasem w naszym systemie społecznym, zainfekowanym fałszywie pojętą wolnością i tolerancją, pomijane jest sumienie. Człowiek kierujący się

odpowiedź: „uczyniwszy go obywatelem państwa, w którym obowiązują dobre prawa”. Naczelna norma prawa naturalnego sprowadza się do nakazu: „czyń dobro!” (dobro należy czynić, a zła unikać). Człowiek ma pewne naturalne cechy, jak przykładowo życie i zdolność do świadomego wyboru. Istnienie tych cech można bez trudu stwierdzić samym tylko „okiem rozumu”. Po przełożeniu tych cech natury ludzkiej na język prawa mamy do czynienia z pra-

wem naturalnym. Prawo naturalne to prawo do zachowania własnego życia, jego przekazywania, prawo do rozwoju życia osobowego, moralnego i intelektualnego. Prawo naturalne jest wyznaczone przez to, kim jest człowiek. W człowieku zawarty jest pewien niezmienny składnik osobowy. Od najdawniejszych czasów człowiek tak samo cierpi, kocha, nienawidzi, cieszy się, przeżywa lęki i niepokoje. Da się więc powiedzieć, że nie ma żadnej różnicy między płynącym do Itaki Odyseuszem a współczesnym pilotem-kosmonautą zmierzającym na Księżyc. Jeśli prawo naturalne jest rzeczywiste, musi się rzeczywiście pojawić każdemu człowiekowi (i to na sposób ludzki, a więc rozumnie). Prawo naturalne jest uniwersalne, ma zastosowanie do wszystkich ludzi

Celina Martini Ideowych Łajdaków (IŁ), lub na Ideowych Głupców (IG). Ten początkowy podział, bardzo ostry, z czasem ulegał zatarciu. Zarówno ideowość, jak i łajdactwo tępiły się w użyciu, aż w końcu obie grupy prawie się zlały jako Konformistyczni Cwaniacy (KC). Czasy tzw. wolnej Polski wytworzyły daleko szerszy wachlarz politycznych osobowości. Zasiedziałe środowisko KC dokooptowało do politycznego towarzystwa szereg nowych twarzy rekrutujących się z kadr opozycji. Do dziś nieznany bliżej jest zakres działalności

lecz określone życie. Określoność życiu nadają rozumne wartości. Na prawomocność prawa naturalnego wskazują słowa Ewangelii o tym, by wszyscy ludzie nazywali Boga Abba, czyli Ojcem. W tym właśnie wezwaniu Ewangelii jest istota powszechności praw człowieka. Słowem, Pismo Święte nauczyło chrześcijan, aby prawomocności władzy nie przypisywać człowiekowi, ale Bogu. Z tego powodu – jak pisał przed laty E. Gilson – „prawa człowieka są o wiele droższe chrześcijanom niż niewierzą-

Wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia.

Mały klasyfikator polityczny

Z

unieważnić. Tymczasem nowożytne demokracje jako największe osiągnięcie zaczęły przypisywać sobie obalenie „mitu chrześcijańskiego o Bogu, dawcy praw” i wolę ludu uczyniono źródłem prawomocności władzy. Zapomniano przy tym, że w pierwszym przypadku wszyscy są sługami, gdyż od Boga otrzymali władzę, w drugim zaś są panami, bo wola ludu uczyniła ich takimi. Stąd w drugim przypadku tak łatwo przejść od demokracji do totalitaryzmu i despotyzmu. Każda bowiem władza, jeśli oderwie się od swego źródła, deprawuje. Przyjrzyjmy się roztrząsaniom prawa naturalnego w ujęciu ateisty Leszka Kołakowskiego. Okaże się, że bez odwołania do Absolutu (Boga) jego wywody trudno uznać za satysfakcjonujące. Oto – przypomina filozof – nie można prawa naturalnego wydedukować z tego, co jest wspólne, czy jest choćby milczącą pod-

Prawo w Unii Europejskiej w ramach konstytucji poszczególnych państw i kodeksów szczegółowych (prawa cywilnego, karnego, administracyjnego itd.) osadzone jest nie w prawie naturalnym, lecz w prawie pozytywnym, stanowionym. Rzetelnie napisał o tym wszystkim śląski filozof edukacji prof. Adolf F. Szołtysek w swojej opublikowanej w 1998 r. monografii pt. Filozofia wychowania. Przedstawił w niej godną najwyższej uwagi autorską koncepcję wychowania. Myślę, że atrakcyjność i wartość poznawcza wzmiankowanej koncepcji tkwi w sensownym pojmowaniu człowieka.

Mój dojrzały, żeby nie powiedzieć „przejrzały” wiek umożliwił mi obserwację karier i działań polityków w Polsce na przestrzeni wielu lat, od czasów głębokiej komuny począwszy. Analiza tych zjawisk doprowadziła mnie do wniosku, że znakomitą większość aktorów sceny politycznej można – kierując się ich najistotniejszymi właściwościami – zakwalifikować do zaledwie kilku grup.

a czasów Ustroju Sprawiedliwości Społecznej sytuacja była prosta – wszyscy politycy należeli do słusznej partii, ew. jej dwóch przybudówek. Nie należy zapominać, że fundamentem ówczesnej działalności politycznej była głęboka spolegliwość wobec Państwa Robotników i Chłopów, a przewodnią nić działalności stanowiło mozolne dążenie do Ustroju Powszechnej Szczęśliwości, gwarantowanego przez komunizm. Polityków ówczesnych najprościej można było podzielić na

we wszystkich miejscach, w każdej sytuacji i w każdym czasie. Sporo czynników wyróżnia człowieka spośród istot żywych. Wszystkie istoty żywe, poza człowiekiem, żyją po to, żeby żyć. Człowiek żyje natomiast po to, aby jakoś żyć. Inaczej mówiąc, człowiek ceni sobie nie tylko samo życie,

wielu opozycyjnych herosów, po którym zostały w dokumentach SB tylko okładki z pseudonimami, a dokładniejsze informacje drzemią w kazamatach moskiewskich archiwów. Okładki te jednak miały wyraźny wpływ na ich błyskotliwe kariery polityczne, wyraźna zaś skłonność do preferowania rozwiązań korzystnych dla sąsiadów, skutkujących medalami i nagrodami od tychże, nawiązywała do starych historycznych tradycji znanych jeszcze z XVIII wieku. Nazwałabym tych polityków Ambasadorami Współpracy (AW).

cym, według tych ostatnich bowiem opierają się tylko na człowieku, który o owych prawach zapomina, natomiast chrześcijanie opierają się na prawach Boga, który nie pozwala nam o nich zapomnieć”. Prawo naturalne nie zostało napisane na papierze, ale jest „wypisane w sercu”. To jest podstawowa intuicja moralna, która pozwala człowiekowi rozpoznawać dobro i zło. Przykładem prawa naturalnego są zasady: „oddaj każdemu, co mu się należy”, „za dobry czyn należy się nagroda, za zły kara”, „czyń dobrze”, „unikaj zła” itd. Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna władza polityczna nie jest też w stanie go Nie tylko okładki stymulują przyjaźń międzynarodową. Podobny efekt mają apanaże, którymi początkowo środowisko KC i ich mocodawcy podzielili się z nowymi kolegami, uzyskując ich zrozumienie – głównie dla sugestii wschodnich sąsiadów, ale nie tylko. Ta grupa polityków to Ambasadorowie Ekonomiczni (AE). Kategoria ta uległa z czasem wyjątkowemu rozwojowi ze względu na różnorodność i wielość sponsorów. Czy to służby obcych państw, czy lobbyści gospodarczy, czy rewolucjoniści obyczajowi, czy wreszcie rzecznicy interesów etnicznych – wszyscy mają szansę na wkład w polską politykę dzięki silnemu czynnikowi ambasadorskiemu wśród krajowych polityków. W kategorii AE występują podgrupy, jak Niezłomni Patrioci, (NP) Rewolucyjni Burzyciele (RB), Nawiedzeni Ekolodzy (NE), Permanentnie Oburzeni (PO), Liberalni Entuzjaści (LE). Symptomatycznym zjawiskiem w ostatnich czasach jest wybujały rozkwit grona osób płci żeńskiej zajmujących się polityką, używających feminatywu „polityczka”. Tytuł ten jest niesłychanie adekwatny do swojej

stawą wszelkiego prawodawstwa. Nie ma takiego uniwersalnego jądra wszystkich systemów prawnych i nie są powszechnie uznane takie reguły, które dla wielu z nas wydawać się mogą intuicyjnie oczywiste, jak na przykład zasada, iż wolno karać tych, co przestępstwo popełnili, nie zaś innych i że nie może być sprawiedliwie, by – wedle starego przysłowia – ślusarz zawinił, a kowala powiesili. W kodeksie Hammurabiego można było prawomocnie karać śmiercią osoby, które do przestępstwa się nie przyczyniły. Podobnie w stalinowskim kodeksie karnym powiedziane było wyraźnie, że w wypadku pewnych przestępstw politycznych karane są nie tylko osoby, które wiedziały o przestępstwie, ale o nim nie doniosły, lecz również inne osoby z rodziny czy choćby wspólnego z przestępcą mieszkania, a więc – całkiem explicite – takie, które o przestępstwie nic nie wiedziały. W sowieckich łagrach siedziały i umierały tysiące kobiet określanych skrótem żir – żona zdrajcy ojczyzny. Tak stanowiło prawo, a praktyka była stokroć gorsza. „Mamy prawo wierzyć, że nasze uczynki naprawdę są dobre lub złe, że dobro i zło nie są swobodnym projekcjami naszych upodobań, emocji czy postanowień. Bez tej wiary rujnujemy nasze człowieczeństwo” – słusznie konkluduje ateista Kołakowski w O prawie naturalnym. Warto więc przypominać, że człowiek jako byt osobowy, który wyróżnia z otaczającego świata życie duchowe i związane z nimi zdolności do poznania umysłowego i miłości, potrzebuje mądrego poznania świata, które jest podstawą roztropnego w nim działania i tworzenia. Mądrego poznania świata nie można dziedziczyć, trzeba więc w każdym nowym pokoleniu najważniejsze wartości odtwarzać. W świecie treści: polityczka, czyli mała polityka, coś nieistotnego, niemądrego. Większość polityczek zaliczyć można do grupy Niewiast Emocjonalnie Pobudzonych (NEP). Szczególnie istotna jest w tej nazwie etymologia słowa „niewiasta”, czyli „taka, która nie wie”. Wszystkie te kategorie i podgrupy mieszają się, tworząc hybrydy dające się w rezultacie sklasyfikować ogólnie jako KC. Doświadczenie zatem uczy, że jest to ostateczna forma, którą osiąga – tak jak owad przepoczwarzający się przez larwę i poczwarkę – dojrzały polityk.

Ż

eby nie popadać w krańcowy pesymizm, należy zaznaczyć, że istnieje też pewna grupa Polityków Polskich (PP). Sprawiają wrażenie, że zależy im na dobru kraju i jego obywateli, chociaż efekt ich wysiłków bywa niekoniecznie zgodny z zamierzeniami. Bóg jeden wie – bo nie obywatele – ile w tej polityce jest zewnętrznych ograniczeń i braku suwerenności, ile błędów i nieudolności, ile działania wrogich wewnętrznych sił, a ile ambicjonalnych, osobistych uraz. Ta grupa może poszczycić się jednak względnie

zmasowanej manipulacji, dominacji miernot i lansowania fałszywych ideologii (vide gender) są z tym problemy. Niestety, naturalne zaniepokojenie, jakie powinno temu towarzyszyć, jest udziałem niewielu, wszak tak to już jest, iż niewiedza nie boli, choć jest niewątpliwym dowodem niedojrzałości społecznej. W XX wieku prawo stanowione jest normą, na której oparto konstytucje państw europejskich. Nie trzeba dodawać, że wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie osoby ludzkiej, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia. Sumienie – przypomnijmy – nie jest produktem kulturowej edukacji ani kulturowego uczłowieczania. Jest człowiekowi zadane tak jak życie. To nie przypadek, że lewoskrętna Magdalena Środa niegdyś stwierdziła, że z polityki należy „wyrugować kategorię sumienia, ponieważ jest ono niebezpieczne”. Jakoż bez ryzyka popełnienia błędu zasadnie da się powiedzieć, iż przywróceniu szacunku dla prawa naturalnego musi towarzyszyć odrodzenie sfery duchowej ludzi. W kulturze zanurzonej w sferze ducha nie ma miejsca na obawy przed sumieniem, a dla jasności wywodu zaznaczmy, że nie ma miejsca na zachowania cyniczne! Prawo stanowione (czyli prawo ludzkie) opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania człowieka do celu. Fundamentalne znaczenie ma to, że prawo stanowione nie powinno kierować do dowolnych celów. Przeciwnie, źródłem i uzasadnieniem prawa musi być pomysł rozumny, zgodny z dobrem człowieka jako osoby ludzkiej. Dlaczego prawo naturalne miałoby mieć charakter nadrzędny wobec prawa stanowionego? Prawo ustanawiane jest dla ludzi. Z tego powodu nie może pomijać tego, jacy ludzie są. Dobrze ilustruje to rozmowa Króla z Małym Księciem w powieści Antoniego de Saint-Exupery: „Jeśli rozkażę generałowi, żeby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina?” – pytał retorycznie Król, będąc najwyraźniej świadomy ograniczeń, jakim musi podlegać prawo stanowione. I to nawet wówczas, gdyby prawodawcą był władca absolutny. Przed taką utopią przestrzegał również w swoim Szekspirze Wiktor Gomulicki: „O mędrkowie! Gdy prawo natury was gniewa,/ Zmieńcie je – lecz wprzódy każcie lwu, niech słodko śpiewa,/ Zmuście groźny ocean, by szemrał łagodnie,/ Z ludzkich pojęć wykreślcie rozpacz, gwałt i zbrodnię”. Prawo stanowione nierespektujące prawa naturalnego staje się groźne. Bo oto prawo to dekretuje, że coś jest tym, czym nie jest. Ustawodawca każe uznać, że jest coś, czego nie ma, bądź odwrotnie – że nie ma czegoś, co jest. Zauważmy, że małżeństwo wywodzi się od słowa matrimonium, a ono ma swe źródło w słowie 'matka'. Matka jest osobą dającą życie, a więc aktu kreowania od początku. To leży u podstaw określenia pojęcia matki, a następnie pojęcia małżeństwa. Tymczasem proponuje się, aby pojęcia te znaczyły całkowicie coś innego. Dlaczego? Myślę, że w świetle przywołanych uwag narastająca wrogość lewackich sił postępu do Kościoła i Pana Boga jest całkowicie zrozumiała. Inaczej mówiąc – nie budzi zdziwienia. Wszak pojęcie prawa naturalnego ma mocne zaplecze doktrynalne na gruncie społecznego nauczania Kościoła katolickiego. SKW nr 83 K najpoważniejszymi sukcesami w usiłowaniach uczynienia z ubogiej, zależnej Polski kraju zamożnego, poważnego i poważanego. Zadanie to jest – w towarzystwie AW, AE, NEP, KC – niesłychanie trudne. Niejeden z PP został fizycznie wyeliminowany, niejeden publicznie ośmieszony i sponiewierany. Oczekiwania ich elektoratu są niebotyczne, możliwości realizacji postulatów znacznie mniejsze. PP z rzadka otrzymują władzę i zazwyczaj cieszą się nią niedługo, a elektorat niegdyś popierający ich namiętnie, z czasem równie namiętnie ich nienawidzi. Jest to najtrudniejsza i najbardziej niewdzięczna forma uczestniczenia w polskiej polityce, wciąż jednak ma swych przedstawicieli. Z trzech władz umysłu ludzkiego: rozumu, uczuć, woli, rozum – dawniej stosunkowo najsilniej reprezentowany w postawach i wyborach politycznych – ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, pamiętając, że gdy rozum śpi, budzą się upiory. WKW nr 83 K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

5

TEKSTY WYBRANE·2021

P

ragnę przedstawić i uzasadnić projekt nowego instrumentu polityki demograficznej, nawiązującego do staropolskiej teorii i praktyki „wiana”, czyli sposobu zabezpieczenia kobiety na starość. O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci, bo nawet gdy mąż zgra się w karty lub zginie na wojnie, wywianowana część majątku pozostanie przy żonie niezależnie od roszczeń innych spadkobierców czy wierzycieli. Sporządzano odpowiedni dokument i ogłaszano to publicznie, by ukrócić spekulacje.

500+=250 000 Najskuteczniejszy w naszej historii instrument polityki demograficznej, czyli program „500+”, dał Polsce ćwierć miliona obywateli, których bez tego programu by nie było! Nie ma innych przyczyn tego skutku, choć ta przyczyna wywołała również inne wartościowe skutki w gospodarce i sferze socjalnej. Dokładna suma rozpatrywanych tu „nadwyżek” z lat 2016–2020 wynosi 252 529. Tyle dzieci urodziło się ponad prognozy GUS z roku 2014 (w scenariuszu zakładającym, że nie będzie żadnej polityki prourodzeniowej ani proaborcyjnej). Wyliczona suma zależy od definicji przedmiotu zliczania. Na prezentowanym tu wykresie widzimy populację kobiet, uważanych przez GUS za obywatelki Polski, według stanu na 1 stycznia 2021. Nieco inne liczby podają organy wyborcze. Z samorządowych urzędów stanu cywilnego otrzymujemy inne sumy niż z biur meldunkowych. Spis powszechny przyniesie kolejną korektę.

Dlaczego kosztowne? Ano dlatego, że gdy dzieci szybko przybywa, trzeba budować szkoły i inne obiekty, a gdy pogłębia się niż – te same szkoły stają się niepotrzebne. To samo dotyczy całej gospodarki i życia społecznego. Inne są potrzeby niżu, inne wyżu. Sam – jako wiceprezydent Gliwic – musiałem w latach 1990. zlikwidować kilka szkół, w tym nawet „tysiąclatki” i wiele przedszkoli, bo stały puste. O żłobkach nawet nie wspominam, bo jakiś bęcwał – z dnia na dzień – nadał wtedy polskim żłobkom status zakładów opieki zdrowotnej, co natychmiast wykluczyło część placówek, zakładanych w czasie wyżu byle gdzie, na miarę PRL-owskich możliwości. Po prostu nie można było ich tak wyremontować, by od razu spełniały europejskie standardy. To jakby z dnia na dzień zamknąć PRL-owską kopalnię „Turów”. Z kolei w tych żłobkach, które udało się utrzymać, koszty wzrosły tak, że rodzice sami rezygnowali. Samorządy te koszty w dużym stopniu teraz ponoszą, ale szkody – znów procykliczne – były ogromne, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych (spójrzmy na wykres), uzasadniony wspomnianą historią niż powinien już samoistnie przechodzić w wyż, ale politycy znów przedłużyli pogłębianie niżu. Zachwiali zaufaniem do państwa. Rozdawali fabryki, media, banki i nieruchomości, a dziś program „500+” najgłośniej przezywają „rozdawnictwem”. Ci, którzy rozdawali bogatym, żałują teraz biednym. Tu trzeba dodać to, o czym wiedzą matematycy. Że w pewnych okolicznościach nawet bardzo małe zakłócenia na wejściu jakiegoś systemu mogą spowodować chaos lub katastrofę na wyjściu („efekt motyla”). Najlepszy przykład daje giełda, gdzie drobna

Szósty doroczny raport demograficzny, publikowany w środku roku na łamach „Kuriera WNET”, poświęcam kobietom i… matematyce. Podsumuję 5 lat programu „Rodzina 500+” i zaproponuję rozszerzenie nowej „Strategii demograficznej” o rozwiązanie ważne dla kobiet, które mogą i chcą rodzić dzieci.

Wiano 2022 Andrzej Jarczewski

kobiety wpływały różne czynniki ekonomiczne, kulturowe i wszelkie inne. Od beznadziejnego marazmu końca PRL-u do stanu obecnego, gdy wszystko się zmieniło po kilka razy. Zgrubne mierniki demograficzne (a w konsekwencji również ekonomicz-

Taki punkt za kilka pokoleń osiągną aborygeni (ludy rdzenne) starych narodów europejskich, które już wpadły w demograficzny korkociąg. Wyjdą z tego jako potomkowie aborygenów zupełnie innych kontynentów. Na Zachodzie dzietność jest względnie duża,

wykonywania zawodu. Niektórzy już pozostaną przy tej formie na stałe. Zauważmy: oni pracowali w domu, ale byli gdzieś zatrudnieni i to pozwalało im otrzymywać wynagrodzenie, ZUS itd. Mój wniosek brzmi następująco: zatrudnić matki do pracy nad wycho-

ZUS, czyli zaufanie

Na Zachodzie dzietność jest względnie duża, ale już tylko wśród świeżych imigrantów. W Polsce byliśmy o włos od wprowadzenia aborcji na życzenie zamiast 500 plus. I byłoby 250 000 minus! Ale nawet te różnice nie zakłócają megatrendu (cyklu wyżów i niżów), na którego skutki dziś zwracam uwagę. Ostrze głównej krytyki wymierzonej obecnie w program „500+” dotyczy jego domniemanej nieskuteczności. Bo w roku 2019 urodziło się 375 000 dzieci, a w roku 2020 tylko 355 000. Spadek o ok. 20 000. Fakt jest prawdziwy, interpretacja fałszywa z dwóch powodów. Po pierwsze: względny spadek liczby urodzeń w roku pandemicznym dotknął wiele państw rozwiniętych. I to silniej niż Polskę, która odczuje to dopiero w roku 2021. Po drugie: w Polsce z roku na rok ubywa matek. To jest czynnik decydujący, bo – patrzmy na lata dziewięćdziesiąte na wykresie – ok. 30 lat po niżu potencjalnych matek nieuchronnie przychodzi niż dzieci i tego nie da się odwrócić. Można tylko łagodzić skutki. Warto też przypomnieć, że w roku 2020 urodziło się i tak o 26 700 więcej dzieci niż prognozował GUS we wspomnianym raporcie. Ważne w tym punkcie jest dostrzeżenie, że instrumenty polityki demograficznej jednak działają, że nie jesteśmy bezradni i bezsilni. Podobnie: dziś możemy odpowiedzialnie stwierdzić, że stłumienie trzeciej fali Covid-19 jest skutkiem masowych szczepień, bo innych przyczyn nie było.

Megatrendy Na tegorocznym wykresie zanikły już ślady I wojny światowej, ale widać jeszcze spustoszenia, jakie poczyniła II wojna. Powojenna „kompensacyjna” fala urodzeń zakończyła się w roku 1956. Wtedy to wprowadzono w PRL ustawę o aborcji niemal na życzenie. Było to niespotykane na świecie w tej skali działanie procykliczne (wzmacniające różnice między wyżami a niżami), którego skutki ponosimy przez wszystkie kolejne pokolenia. Powojenny wyż, który w roku 1955 osiągnął maksimum (793 800 dzieci płci obojga) i tak powoli by wygasał z braku matek, które nie urodziły się lub zostały zabite względnie porwane przez Niemców w czasie wojny. W tej dziejowej chwili (po 1957) należało wzmocnić działania pronatalistyczne (wspierające dzietność). Postąpiono przeciwnie, a kolejne kosztowne cykle niżów i wyżów są już tylko wielokrotnie pogłębianym następstwem tamtej decyzji.

zmiana stopy procentowej prowadzi do wielomiliardowej przeceny aktywów. Z drobnych przyczyn – wielkie skutki. Podobnie w polityce społecznej, która decyduje o wielkości lub zaniku narodów. Dalekie następstwa drobnych decyzji wodzów i królów sprawiały, że po wiekach jedno państwo tworzyło imperium, a drugie znikało z mapy świata. Dla nas jest ważne, czy nasze drobne kroczki prowadzą do wielkości, czy do upadku, czy podejmowane są z myślą o Polsce, czy o… nie-Polsce.

Mierniki kłamią Obserwujmy megatrendy, a nie tylko wskaźniki, bo te są mylące. Oto ogłoszono, że w ciągu minionego roku średnia długość życia w Polsce zmniejszyła się o więcej niż rok. I już matematyczni analfabeci podnieśli larum, że rząd morduje ludzi. Tymczasem tablica trwałości życia jest tylko zbiorem liczb, pozwalającym ZUS-owi obliczać emerytury zgodnie z obowiązującym wzorem. To tylko liczby. Naprawdę żyjemy dłużej, ale wzór dał w tym roku akurat wynik ujemny, bo 94% nadmiernych zgonów w roku pandemicznym (było ich w Polsce 58 533) stanowiły zgony osób w wieku 65 lat i starszych. Dziś mamy więcej babć niż ich wnuczek (sprawdź na wykresie), ale algorytm wypełniania zawartości ZUS-owskiej tablicy tego nie rozumie. Podobnie jest ze współczynnikiem dzietności. Mamy wzór, obowiązujący na całym świecie, służący do różnych porównań. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że również ten wzór ma w sobie zaszytą piramidę wieku ludności w ten sposób, że tylko gdy struktura jest regularna – wzór daje wynik prawidłowy (wtedy współczynnik dzietności jest poprawnie wyważoną sumą rzeczywistych, rocznikowych współczynników cząstkowych). Piramida polska ma jednak te straszne cykle wyż/niż, najgłębsze na świecie, bo powiększane kolejnymi błędami rządów, popełnianymi w najgorszych momentach. Procykliczna kumulacja skutków tych błędów przekroczyła wyobraźnię twórców i użytkowników wzoru na współczynnik dzietności. W czasie 35 lat płodnego życia kobiety (w statystyce przyjmuje się przedział wieku od 15 do 49 lat) przeszliśmy nieznane historii przemiany cywilizacyjne. W tym czasie na płodność

i bardzo biednych nawet dziś taką pracę podejmują dzieci dziesięcioletnie, jeśli nie młodsze. W Nigrze, gdzie połowa populacji ma mniej niż 15 lat, zakaz pracy dzieci oznaczałby głodową śmierć narodu. Tam dzieci przynoszą dochód lub jakąś korzyść materialną bardzo szybko i dlatego warto mieć dużo dzieci. I tam swój upiorny sens ma termin, którego ja nigdy nie używam: „posiadanie dzieci”. W nowoczesnym społeczeństwie dzieci się nie „posiada”, bo one nie są przedmiotem konsumpcji ani towarem eksportowym, ani środkiem produkcji. Dzieci nie są kapitałem. Pod względem ekonomicznym dzieci są tylko kosztem. Dokładniej: dzieci są kosztem rodziców i kapitałem narodów! Koszty można – w języku polskim – mieć, ale nie można ich posiadać. Dzieci są kosztem, dopóki nie wyjdą z domu, co przychodzi im nieraz z trudem (Włochy). Rodzice w takich krajach na ogół jakoś pomagają dzieciom finansowo do końca swego życia, ale w drugą stronę działa to słabo. Tak więc w krajach bogatych dzieci są, owszem, kochane, kształcone i wspierane, ale same wsparcia nie zapewniają. Są więc „nieopłacalne” i – z uprzejmości dla rodziców – rodzą się nieczęsto.

ne), oparte na hipotezach i presupozycjach, w Polsce się słabo sprawdzają. Nie uwzględniają wpływu drastycznych i cyklicznych zmian populacyjnych. Najlepszy przykład dają lata 2003– 2010. Ze wzoru wyszło, że nagle wzrosła dzietność: od 1,22 do 1,4 dziecka na kobietę. Tymczasem nie to wzrosło naprawdę. Po prostu 30 lat wcześniej (patrz na wykres; lata 1975–85) mieliśmy wyż. Po 30 latach urodziły się więc dzieci wyżu, ale w latach 2003–2010 dzietność rzeczywista się nie zmieniła. Może tylko w tym punkcie, że przez pokolenia przenoszone są wzorce dzietności: matki z rodzin wielodzietnych rodzą więcej dzieci niż jedynaczki i akurat przyszła pora, by to się ujawniło. Z kolei obecny wzrost dzietności jest niedoważony z tego samego powodu. Wzór na dzietność oszukał nawet specjalistów. To temat na doktorat, więc tylko zalecam ostrożność w ferowaniu ocen.

Mit stanu wojennego Mądra polityka demograficzna dąży do ustabilizowania zdrowej piramidy ludnościowej. Gdy narasta wyż, nie należy zbytnio zachęcać rodziców. Można nawet – z punktu widzenia rachmistrza, a nie moralisty – dyskutować o ustawie aborcyjnej. Gdy jednak zaczyna się niż – trzeba wszystkie wysiłki państwa skierować na kompensowanie okresowych demograficznych niedoborów. Program „500+” rozważam właśnie w tym kontekście. Przyszedł w ostatniej chwili, gdy jeszcze było względnie daleko do miejsca, skąd już naród nie ma powrotu, czyli do roku, w którym kolejny niż zbliży się do zera.

ale już tylko wśród świeżych imigrantów. W Polsce byliśmy o włos od wprowadzenia aborcji na życzenie zamiast 500 plus. I byłoby 250 000 minus! Wcześniej mieliśmy stan wojenny i maksimum urodzeń w roku 1983 (znów proszę rzucić okiem na wykres). Prostacka interpretacja mówi, że Jaruzelski zgasił światło i od tego przybyło dzieci. Tymczasem znajomość tamtych realiów i rzetelne badania wskazują na coś przeciwnego. Naturalny wyż lat siedemdziesiątych i tak by wygasał. Należało wtedy powoli wdrażać różne działania prourodzeniowe, by złagodzić opadającą falę. Niestety wdrożono internowanie, więzienie i zastraszanie. Przede wszystkim – rządy generałów i innych bałwanów zmaksymalizowały trudności w życiu codziennym. Znów w złym (demograficznie) czasie totalnie podważono zaufanie do państwa i zabrano ludziom nadzieję nawet na małą stabilizację. Skutki narastały długo i nieubłaganie.

Praca kobiet Co więc robić? Nie wiemy jeszcze, co przyniesie nowa „Strategia Demograficzna”. Może tam znajdą się przełomowe rozwiązania? Na przykład ustawowe potwierdzenie, że praca matek (w roli matek!) jest pracą. Obecnie bowiem „pracę” utożsamia się z „zatrudnieniem”. Jeżeli kobieta wykonuje pracę w domu, to znaczy, że nie jest zatrudniona, czyli że nie pracuje! Tu znów przydadzą się doświadczenia najnowsze. Mnóstwo różnych specjalistów (np. nauczyciele, informatycy, dziennikarze i wielu innych) musiało przejść na zdalny sposób

waniem dzieci! Wielkim „zdalnym” zatrudniającym może być tylko państwo. Wynagrodzenie powinno na razie ograniczać się do zasad znanych z „500+”, żeby nie zepsuć sprawnego mechanizmu. Nowość polegałaby na formalnym zatrudnieniu z pewnymi obowiązkami pracowniczymi i z opłacaniem ZUS-u przez państwo! W obliczu wygaśnięcia narodu za kilka pokoleń – jest to konieczność dziejowa. Kobieta, która wychowywała dzieci i przez to nie mogła podjąć formalnego zatrudnienia, wie, że na stare la-

Tu dwa słowa o ZUS-ie, który też jest przedmiotem niewybrednych ataków i bardzo słabej obrony. Wszyscy wiemy, że ZUS nie jest Sezamem ani żadnym skarbcem, ani nawet bankiem. ZUS jest umową społeczną. My coś tam teraz wpłacamy, a emeryturę otrzymamy z wpłat naszych uogólnionych dzieci i wnuków. ZUS nie przechowuje pieniędzy, ale zaufanie! Przecież ta – powstała w roku 1934 – instytucja działała nawet w czasie wojny (na terenie Generalnej Guberni, bo na ziemiach formalnie przyłączonych do innych państw obowiązywały prawa tych państw). Co więcej – przedwojenne i nawet wojenne zobowiązania ZUS-u były honorowane (na miarę możliwości) przez komunistów w PRL. Tak było również po roku 1955, gdy na 5 lat ZUS zlikwidowano. Wtedy zamknięto tylko Zakład, ale zobowiązania, czyli zaufanie, przejął budżet państwa. Po prostu nie da się zniszczyć ZUS-u (jako umowy społecznej), bo zniszczyłoby się zaufanie do państwa w skali absolutnie masowej i ponadpolitycznej. Tego nie robi się nawet w państwach bankrutujących (Grecja), choć wtedy wybujałe świadczenia bywają przycinane do rzeczywistych możliwości. Popierane przeze mnie dobrowolne podniesienie wieku emerytalnego mężczyzn, gdy przymusowo dotyka również kobiety, obniża ich zaufanie do państwa i znów negatywnie oddziałuje na dzietność jako kolejny ruch skrzydeł złowrogiego „motyla”. To się w Polsce stało w roku 2012. Piszę o ZUS-ie, pomijając inne formy oszczędzania na starość, bo tylko ta instytucja może uwzględniać postulat powszechnego ozusowania domowej pracy matek jako instrumentu wspierania dzietności. Rzecz jasna – nie będzie to łatwe, bo trzeba uwzględnić różne złożone sytuacje życiowe, np. gdy matka urodziła dziecko, ale go nie wychowuje albo gdy ojciec poświęca się wychowaniu osieroconych dzieci itd. Pierwsza część składki – za urodzenie dziecka – powinna płynąć aż do emerytury, druga może być uzależniona od czasu zatrudnienia przy wychowywaniu dziecka w Polsce itd.

W krajach bogatych dzieci są, owszem, kochane, kształcone i wspierane, ale same wsparcia nie zapewniają. Są więc „nieopłacalne” i – z uprzejmości dla rodziców – rodzą się nieczęsto. ta, gdy coś się w życiu nie powiedzie, skazana będzie na nędzę. Źli doradcy mówią: „nie rodzić, pracować!”. A przecież matka wykonuje najważniejszą dla narodu pracę: rodzi i wychowuje dzieci! Uznanie tej pracy za równoważną zatrudnieniu zapewni kobiecie jaką taką stabilizację i uporządkuje dużą sferę życia społecznego.

Praca dzieci Odnotujmy, że jeszcze niedawno pracę dzieci, choćby tylko pomaganie rodzicom, zwłaszcza w gospodarstwie rolnym, uważano powszechnie za normę społeczną. W krajach rolniczych

Idea ozusowania pracy matek nawiązuje do staropolskiej instytucji „wiana”, czyli zabezpieczenia majątkowego na wypadek śmierci męża. Naród powinien solidarnie wywianować swoje matki! Dzięki temu, gdy los będzie niełaskawy, kobiecie pozostaną środki do życia, których nawet ona sama nie może zniszczyć ani zagubić. Nowe WIANO – co ważne – nie obciążałoby od razu budżetu państwa, bo składki byłyby tylko formalnym zapisem, a nie przelewem pieniędzy. Naprawdę zapłacą za nie dopiero dzieci i wnuki dzisiejszych matek. Pod warunkiem, że ktoś te dzieci na czas urodzi. A właśnie o to chodzi. KW nr 85 K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

6

P

rędzej czy później prawda o garstce przestępców, którzy podjęli awanturę warszawską w celu zdobycia władzy, stanie się znana wszystkim. Ci ludzie wykorzystywali łatwowierność mieszkańców Warszawy, rzucając wielu prawie nieuzbrojonych ludzi na niemieckie działa, czołgi i samoloty” – napisał Stalin do brytyjskiego premiera Winstona Churchilla i prezydenta USA F.D. Roosevelta 22 sierpnia 1944 r. Prawdy o „garstce przestępców” od dawna już nikt nie ukrywa. Jednak zrozumienie tej prawdy, podobnie jak wielu innych prawd, jest nadal utrudnione brakiem jasnego, jednoznacznego stosunku do komunizmu. W Rosji do dziś dnia nie odczuwać entuzjazmu wobec powojennego systemu politycznego oznacza narażać się na oskarżenie o „upokorzenie nieśmiertelnego wyczynu żołnierzy-wyzwolicieli” i „ukrytą rehabilitację faszyzmu”. Dekomunizacja nie zmieniła gruntownie stalinowskiej oceny powstania warszawskiego, jedynie dodała do niej lekką irytację: Dlaczego Stalin nie pozwolił Armii Czerwonej pomóc narodowi warszawskiemu? Było to jakoś nie po koleżeńsku, towarzysze tak nie postępują. A może po prostu nie mógł? To żyje nie tylko w masowej świadomości, stało się również tematem konferencji naukowych, niestety prowadzonych także w języku polskim. Jest to dobry sposób na pozostawienie w cieniu pytania, od którego powinno się zaczynać każde rozważanie tego rodzaju: co oznaczało w praktyce – być towarzyszem towarzysza Stalina? Pewne problemy z tym mieli już przedstawiciele brytyjskiej misji wojskowej. Proponuję uważnie przeczytać fragmenty ich rozmowy z zastępcą szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, generałem dywizji Nikołajem Sławinem, która miała miejsce 21 listopada 1944 r. „Sławin: Mówiłem już, że broń i amunicja zrzucana przez brytyjskie samoloty w Warszawie i innych miejscach w dużej mierze wpadła w ręce Niemców, uzupełniając ich rezerwy, lub w ręce tzw. partyzantów, którzy otrzymaną broń użyli do stawienia oporu Armii Czerwonej… Hughes: To bardzo ważne pytanie. Czy na podstawie Pana odpowiedzi powinniśmy sądzić, że grupy partyzanckie, którym chcieliśmy zrzucić broń i amunicję, będą przez Pana postrzegane jako wrogie? Sławin: Nie sądzimy, że Brytyjskie Siły Powietrzne celowo zrzucają zaopatrzenie grupom, które nam nie pomagają, jednak zrzucona broń spada głównie do tych ugrupowań, które walczą z Armią Czerwoną. Hughes: Chciałbym wyjaśnić, czy Pana zdaniem są w Polsce ugrupowania, które walczą z Niemcami i potrzebują pomocy z naszej i Waszej strony? Sławin: Dowództwo Armii Czerwonej pomaga tym grupom, które walczą z Niemcami i pomagają Armii Czerwonej… Archer: Czy powinniśmy tak interpretować oświadczenie Pana, że Polacy, którym zrzucamy ładunki, są uważani za wrogów waszego kraju i walczą z Armią Czerwoną? (...) Czy uważa Pan, że wszystkie polskie grupy partyzanckie walczące z Niemcami są dobrze zabezpieczone i nie potrzebują pomocy RAF? Sławin: Powtarzam, że wszystkie grupy partyzantów, które aktywnie walczą i mają kontakt z dowództwem Armii Czerwonej, są przez nas zaopatrywane”.

W

1941 roku, po niemieckim ataku na Związek Radziecki, Polska i ZSRR ponownie stały się sojusznikami. Już 30 lipca w Londynie przedstawiciele rządów obu krajów podpisali porozumienie zobowiązujące do wzajemnej pomocy w wojnie z Niemcami. („Art. 3: Oba rządy zobowiązują się wzajemnie do udzielenia sobie wszelkiego rodzaju pomocy i poparcia w obecnej wojnie przeciwko hitlerowskim Niemcom”). 4 grudnia w Moskwie Sikorski i Stalin podpisali deklarację, w której zobowiązali się do prowadzenia wojny z Niemcami wraz z zachodnimi sojusznikami do zwycięskiego końca. Polska mogła liczyć na wsparcie ZSRR podczas ustalenia po wojnie nowego, sprawiedliwego porządku w Europie. Lecz jak okazało się wkrótce, Sikorski i Stalin mieli różne wizje sprawiedliwej przyszłości. Zaledwie po kilku dniach do Polski powróciła zakazana tam od 1938 roku partia komunistyczna. 28 grudnia 1941 r. dosłownie spadła ona z nieba jako noworoczny prezent od nowych

TEKSTY WYBRANE·2021 Życie ludzkie w ZSRR nigdy nie było cenione wysoko. Znaczenie wyczynu wojskowego sowieccy ideolodzy zazwyczaj mierzyli wielkością własnych strat i ofiar – im więcej krwi, tym większa chwała. I tylko w stosunku do powstania warszawskiego od początku stosowano inną, wprost przeciwną zasadę.

Widmo współpracy sojuszniczej Swietłana Fiłonowa

lokalnych w Polsce; to z nim podpisano 26 lipca 1944 r. porozumienie, zgodnie z którym kontrolę nad bezpieczeństwem ludności cywilnej na zapleczu Armii Czerwonej sprawowały władze sowieckie. Więc przed wybuchem powstania w Polsce istniały dwa rządy: jeden konstytucyjny, uznany na arenie międzynarodowej, drugi – wspierany przez potęgę militarną ZSRR i osobiście przez towarzysza Stalina. Każdy

pomocy narodowi polskiemu, w tym także Warszawie. Najskuteczniejszą formą pomocy są aktywne działania wojsk sowieckich przeciwko niemiec­ kim okupantom w Polsce... Co do Pańskiej próby uczynienia rządu sowieckiego w pewnym stopniu odpowiedzialnym za awanturę warszawską i za ofiary ludu warszawskiego, rząd sowiecki nie widzi tego inaczej niż jako pragnienie obarczenia

Czy naprawdę nie tylko krew wylana do 1945 roku, ale wszystko, co wydarzyło się później w Europie Wschodniej, całe nasze dziwne, nienaturalne życie i nasza dzisiejsza bezradność, wynikająca z braku przyzwyczajenia do wolności – to wszystko także odroczona zapłata za zwycięstwo w tej wojnie? miał własne siły zbrojne, każdy miał własną wizję przyszłości Polski, ale tylko jedna z nich mogła zaistnieć. Która? 77 lat temu nie wydawało się to oczywiste. Nawet gdy do Londynu zaczęły napływać meldunki podobne do tych, które przesyłał płk AK Janczar: „Wszystkie okręgi informują o aresztowaniach oficerów, podoficerów i szeregowców A (armii) K (rajowej), którzy pełnili funkcje kierownicze lub brali udział w operacji „Burza”. NKWD domaga się wydania dowódców. Po przesłuchaniu trafiają do obozów”. Nie ulega wątpliwości, że nawet gdyby Armia Czerwona przyszła „z pomocą” powstańcom, pomoc ta skończyłaby się na aresztowaniu towarzyszy broni. Podobnie jak w Wilnie, gdzie po wy-

nas cudzym grzechem. Tak samo należy traktować sugestię, że stanowisko rządu sowieckiego w sprawie Warszawy jest rzekomo sprzeczne z duchem sojuszniczej współpracy. Nie ulega wątpliwości, że gdyby rząd brytyjski podjął kroki, aby dowództwo sowieckie zostało na czas ostrzeżone o planowanym powstaniu w Warszawie, to sprawy Warszawy przybrałyby zupełnie inny obrót. Dlaczego rząd brytyjski nie uznał za konieczne ostrzec o tym rządu sowieckiego? Czy tutaj zdarzyło się to samo, co w kwietniu 1943 r., kiedy polski rząd emigracyjny, przy braku sprzeciwu rządu brytyjskiego, wydał wrogie Związkowi Sowieckiemu oszczercze oświadczenie o Katyniu? Wydaje nam się, że

„Oto naga prawda. Potraktowano nas gorzej niż satelitów Hitlera, gorzej niż Włochy, Rumunię, Finlandię. Niechaj sprawiedliwy Bóg osądzi straszliwą krzywdę, jaką cierpi naród polski, i niechaj ześle zasłużoną karę na wszystkich, którzy ponoszą winę". zwoleniu miasta aresztowano ponad 6000 żołnierzy AK. Na co można było liczyć? Na zachodnich sojuszników? Niestety siły anglo-amerykańskie posuwały się wolniej niż oczekiwano, a to zmniejszyło możliwość nacisku na Kreml. I co było już zupełnie fatalne, amerykańskie samoloty zaczęły zrzucać żywność i broń dopiero w połowie września, i to w niewielkich ilościach, ponieważ powinny były mieć na pokładzie zapasy paliwa na drogę powrotną, bo dowództwo sowieckie odmówiło przyjęcia na swoje lotniska amerykańskich samolotów.

5 przyjaciół. Członkowie grupy inicjatywnej: Paweł Finder, Bolesław Mołojec, Marceli Nowotko nie wyglądali na bożenarodzeniowych aniołów, nie mieli na plecach skrzydeł, tylko spadochrony, przylecieli ze strony bezbożnej Moskwy, a jednak potrafili dokonywać cudów. Już 5 stycznia 1942 r. ogłoszono powstanie Polskiej Partii Robotniczej. Nieco ponad rok później, w lutym 1943 roku, Komitet Centralny PPR

do występowania w imieniu narodu i kierowania jego losami do czasu wyzwolenia Polski spod okupacji” i nie uznawała prawa rządu londyńskiego do wypowiadania się w imieniu Polaków, deklarując, że jego polityka jest sprzeczna z interesami narodowymi Polski. Planowano, że KRN będzie miała własne siły zbrojne – Armię Ludową pod dowództwem generała Roli-Żymierskiego. I Dywizja Piechoty im. T. Koś-

Dekomunizacja nie zmieniła gruntownie stalinowskiej oceny powstania, jedynie dodała do niej lekką irytację: Dlaczego Stalin nie pozwolił Armii Czerwonej pomóc Warszawie? zażądał oficjalnego uznania, a przede wszystkim prawa do wprowadzenia swoich przedstawicieli do kierownictwa AK. Rząd londyński zgodził się. Lecz pod warunkiem, że PPR ogłosi deklarację niepodległości od ośrodków zagranicznych i gotowości do walki z każdym najeźdźcą. Jasne, że warunek ten był a priori nie do wykonania. Ale PPR nie upadła na duchu i wiosną utworzyła organizację wojskową – Gwardię Ludową, a w noc sylwestrową (31 grudnia 1943 – 1 stycznia 1944) porodziła swoje najważniejsze dziecko – Krajową Radę Narodową. KRN sama określała się jako „faktyczna reprezentacja polityczna narodu polskiego, upoważniona

ciuszki pod dowództwem Zygmunta Berlinga, której formowanie rozpoczęło się w maju 1943 roku, miała stać jego częścią. Gdy Armia Czerwona zbliżyła się do zachodnich granic ZSRR, Rada powitała ją z entuzjazmem, jakiego Stalin oczekiwał od swoich prawdziwych towarzyszy. W apelu do Polaków z całych sił piętnowała rząd emigracyjny, wzywała do utworzenia podległych jej władz lokalnych i wstąpienia w szeregi Armii Ludowej. Stalin docenił zapał Rady. Dwukrotnie przyjmował jej przedstawicieli na Kremlu (w maju i lipcu 1944 r.), uznał prawo KRN do reprezentowania Polaków i wyraził gotowość nawiązania oficjalnych stosunków z jej organem wykonawczym. A jednak…

Krajowa Rada Narodowa miała jedną wrodzoną wadę – względną niezależność urodzenia. Oczywiście tylko względną – wszystko odbywało się po konsultacjach z Kremlem i pod jego troskliwą opieką. Ale rząd tymczasowy przyjaznej Polski powinien był być, jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego 17 lipca z Moskwy do „Wiesława”, tj. Gomułki, został wysłany następujący radiogram: „Kwestia utworzenia rządu tymczasowego w formie komitetu narodowego jest niezwłocznie aktualna. W związku z tym i w celu utrzymania personelu tutaj, postanowiono natychmiast zorganizować wizytę na terytorium ZSRR, po pierwsze, wszystkich członków plenum KRN, po drugie, wszystkie wybitne postacie nadających się na stanowiska ministrów lub wiceministrów, po trzecie, Pana osobiście i tych pracowników wszystkich partii, których uważa Pan za odpowiednich. Łączna liczba nie powinna być mniejsza niż 60 osób”.

21

lipca 1944 roku powołano Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Stalin nadał noworodkowi tak poetyckie imię, zdając sobie sprawę, że reakcja Anglii i Stanów Zjednoczonych na utworzenie tymczasowego rządu polskiego na Kremlu mogła być aż zanadto bolesna. W liście do Churchilla zapewniał, że nie uważa Komitetu za rząd tymczasowy. Ale to właśnie ten „nie-rząd” został upoważniony do tworzenia organów samorządów

września rząd brytyjski wysłał następującą wiadomość do Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych Mołotowa: „Polacy walczący z Niemcami znajdują się w rozpaczliwej, przygnębiającej sytuacji... Niezależnie od przekonania o słuszności wybuchu powstania, ludność Warszawy nie może być pociągnięta do odpowiedzialności za podjęte decyzje. Nasi ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego Polakom w Warszawie nie wysłano żadnej pomocy materialnej z zewnątrz. Powszechnie wiadomo, że taka pomoc nie mogła zostać wysłana z powodu odmowy przez wasz rząd zezwolenia na lądowanie samolotów amerykańskich na rosyjskich lotniskach. Jeśli Polacy w Warszawie zostaną wybici przez Niemców, to zada opinii publicznej taki cios, skutków którego nie da się przewidzieć. Gabinetowi Wojskowemu trudno też zrozumieć, dlaczego wasz rząd nie bierze pod uwagę zobowiązań rządów brytyjskiego i amerykańskiego do udzielenia pomocy Polakom w Warszawie. Działanie waszego rządu w celu uniemożliwienia wysłania tej pomocy wydaje się nam sprzeczne z duchem współpracy sojuszniczej, do którego Państwo i my przywiązujemy tak wielką wagę teraz i w przyszłości”. Na odpowiedź rządu sowieckiego nie trzeba było długo czekać: „Rząd sowiecki poinformował już rząd brytyjski o swojej opinii, według której za awanturę warszawską podjętą bez wiedzy sowieckiego dowództwa wojskowego i z naruszeniem planów operacyjnych tego ostatniego odpowiedzialni są przywódcy polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Nikt nie może zarzucać rządowi sowieckiemu, że rzekomo nie udzielał wystarczającej

duch sojuszniczej współpracy sugerowałby inny kierunek działania rządu brytyjskiego”. Przesłanie Mołotowa do brytyjskiego ambasadora w ZSRR było po wojskowemu jednoznaczne: „Skoro mówimy o rejonie Warszawy, to toczą się tu ciągłe walki z Niemcami na ziemi i w powietrzu, a niezamierzone pojawienie się na tym froncie samolotów nienależących do sowieckiego lotnictwa może wywołać przykre nieporozumienie, na co zwracam uwagę”. Czy Polska, której żołnierze walczyli na wszystkich frontach, nie nabyła swoją krwią prawa do większej aktywności aliantów? Czy właśnie tak miało być? Czy naprawdę nie tylko krew wylana do 1945 roku, ale wszystko, co wydarzyło się później w Europie Wschodniej, całe nasze dziwne, nienaturalne życie i nasza dzisiejsza bezradność, wynikająca z braku przyzwyczajenia do wolności – to wszystko także odroczona zapłata za zwycięstwo w tej wojnie?

2

października 1944 r., po 63 dniach zaciekłych walk, podpisano akt kapitulacji powstańców. Do Londynu dotarł jeden z ostatnich komunikatów radiowych z Warszawy: „Oto naga prawda. Potraktowano nas gorzej niż satelitów Hitlera, gorzej niż Włochy, Rumunię, Finlandię. Niechaj sprawiedliwy Bóg osądzi straszliwą krzywdę, jaką cierpi naród polski, i niechaj ześle zasłużoną karę na wszystkich, którzy ponoszą winę. Twoi bohaterowie to żołnierze, których jedyną bronią przeciwko czołgom, samolotom i działom są pistolety i butelki z benzyną. Twoi bohaterowie to kobiety, które opatrywały rannych i przenosiły meldunki pod gradem kul, które przygotowywały w zbombardowanych piwnicach zrujnowanych domów jedzenie dla dorosłych i dzieci, i które niosły pociechę umierającym. Twoi bohaterowie to dzieci, które bawiły się spokojnie wśród dymiących ruin. To lud Warszawy. Naród, który potrafił wykrzesać z siebie tak powszechne bohaterstwo, jest narodem nieśmiertelnym. Bo ci, którzy zginęli, już zwyciężyli, a ci, którzy żyją, będą walczyć i zwyciężać, i znów dawać świadectwo, że Polska żyje, póki żyją Polacy”. Nieskłonny do sentymentalizmu Churchill powiedział, że tych słów nie da się wymazać z pamięci. KW nr 86 K


GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22 · KURIER WNET

7

TEKSTY WYBRANE·2021

B

yło to pierwsze spotkanie Wałęsy z ambasadorem kraju EWG po zwolnieniu go z internowania z końcem 1982 r. Odbyło się w zakrystii bazyliki św. Brygidy w Gdańsku 16 października, tuż po wyborach do Sejmu, a jego gospodarzem był ks. prałat Henryk Jankowski. Oficjalnie ambasador wraz z sek­ retarzem ambasady w towarzystwie żon wybrali się do Gdańska na otwarcie honorowego konsulatu, a do św. Brygidy zawitali przejazdem w drodze powrotnej. Oprócz Lecha Wałęsy ich rozmówcą był Tadeusz Mazowiecki. Postanowiono zachować dyskrecję – nie nagłaśniać spotkania, ale też mu nie zaprzeczać, gdyby władze PRL okazały się dociekliwe, choć bez ujawniania treści rozmów. Konspiracja okazała się niepotrzebna, władze PRL nie zareagowały. Być może nie wiedziały, a może przyjęły do wiadomości nową brytyjską politykę otwarcia na Wschód po wyborze Michaiła Gorbaczowa na sekretarza generalnego KPZR. Było to spotkanie z gatunku ważnych dlatego, że się odbyło, a nie z racji wyników, jakie przyniosło. Wpisuje się w ówczesną politykę dwutorowości Londynu wobec władz PRL – utrzymywania oficjalnych stosunków z komunistami i podtrzymywania nieformalnych kontaktów z opozycją. Wcześniej, w kwietniu 1985 r., jej wyrazem było przyjęcie doradców Solidarności przez ministra spraw zagranicznych Geof­ freya Howe’a w ambasadzie brytyjskiej w Warszawie. Jesienią 1985 r. na rozmowy komunistów z przedstawicielami zdelegalizowanego związku nie zanosiło się, w gospodarce panował marazm, a w społeczeństwie apatia. Stopa inflacji przekroczyła 15%. Spadek PKB zwiększył obciążenie obsługi długu zagranicznego. Rząd nie dotrzymał swoich zobowiązań wynikających z przedpłat samochodowych, był zmuszony rewaloryzować oszczędności na książeczkach mieszkaniowych, a na rynku wystąpiły niedobory. We wrześniu 1985 r. Wojciech Jaruzelski wprosił się do Nowego Jorku na spotkanie ze znanym finansistą i globalistą Davidem Rockefellerem. Generał „przyjechał (…) wynegocjować godziwe warunki kapitulacji na swoim »odcinku frontu«” (L. Szymowski, Operacja „Okrągły Stół”, Capital, Warszawa 2021, s. 48–50). Przymierzając się teoretycznie do transformacji, scedował opracowanie jej założeń na międzynarodowy kapitał, który po 1989 r. przejął polską gospodarkę na swoich warunkach.

W październiku 1985 r. w Gdańsku szczegóły „dogaworu” Rockefellera z Jaruzelskim nie były znane, ale Tadeusz Mazowiecki wraz z Bronisławem Geremkiem byli już po słowie z generałami Jaruzelskim i Kiszczakiem. W reakcji na aresztowanie trzech funkcjonariuszy SB podejrzanych o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki doradcy Solidarności uznali, że zachowanie władz po zabójstwie popularnego kapelana uwiarygodniła je i mogą być partnerem w dialogu (tamże, s. 33–34). Mazowiecki i Geremek zaproponowali generałom segregację opozycji na konstruktywną, która w zamian za dopuszczenie do rozmów gotowa była uznać mandat komunistów do rządzenia, i destruktywną (antykomunistyczną, niepodległościową), którą należało represjonować i marginalizować. Polska była w tym czasie krajem więźniów politycznych, stosunki władz z Kościołem utknęły w martwym punkcie z powodu blokowania Fundacji Rolniczej Epis­kopatu Polski, nadal obowiązywały sankcje rządu USA, a oba kraje nie miały reprezentacji na szczeblu ambasadorów. Kilka miesięcy wcześniej władze PRL wydaliły z kraju trzech amerykańskich dyplomatów. Tyle dla naświetlenia kontekstu sytuacyjnego spotkania.

„Czuł się niewygodnie, odpowiadając na szczegółowe pytania w sprawach gospodarczych, i faktycznie był dość naiwny” – podsumował Lecha Wałęsę brytyjski ambasador w Warszawie John Morgan w sprawozdaniu dla Foreign Office z datą 24 października 1985 r.

Wczorajszy człowiek na nowe czasy Andrzej Świdlicki

W

ałęsa wydał się ambasadorowi brytyjskiemu człowiekiem skromnym i niepozornym, ale posiadającym naturalny autorytet wyraziciela aspiracji i wiary ludzi pracy. Elektryk reperujący wózki akumulatorowe, bez formalnego wykształcenia, który stał się jedną z czołowych postaci XX wieku, zrobił na nim wrażenie, ale wyczuł wokół niego aurę patosu. Stwierdził, że pod wieloma względami Wałęsa nie nadążał za wydarzeniami i sam przyznał, że młodzi ludzie widzieli w nim starego mięczaka. Dyplomata, który ze spotkania napisał telegram, list i sprawozdanie, zaznaczył, że Wałęsa „sprawiał wrażenie dobrze przygotowanego do dialogu z władzami” i że „wykluczenie go byłoby tragedią dla Polski”. Z drugiej jednak strony konstatował, że nie był przygotowany do rozmów o gospodarce, a „jego pomysły były niedowarzone i naiwne”: „Przez trzy godziny mówił szybkim żargonem, prawdopodobnie wyuczonym w okresie Solidarności, często się powtarzając i stale wracając do kilku głównych wątków: potrzeby pluralizmu, znaczenia reformy gospodarczej, potrzeby współpracy z Zachodem, zaprzeczania, że Solidarność popełniła błędy, determinacji”.

W

ałęsa, aczkolwiek wylewny w słowach, „był mocniejszy w retoryce niż w treści” – napisał w konkluzji swego raportu Morgan: „Kilkakrotnie akcentował, że nie jest ekspertem [od gospodarki], ale wyraził nadzieję, że ambasador omówi sprawy gospodarki z jego doradcami, które gotów był zaaranżować samemu, będąc przy tym do dyspozycji, gdyby była taka potrzeba”. Odesłał rozmówcę do przygotowywanej drugiej części opracowanego przez Geremka, Mazowieckiego i Wielowieyskiego raportu Polska w 5 lat po sierpniu, która miała zawierać radykalne postulaty gospodarcze. Dziś wiadomo, że zapowiedziana druga część raportu nigdy nie powstała.

Polacy to taki dziwny naród, zupełnie nieprzystający do cywilizacyjnych wzorów płynących z bardziej rozwiniętych krajów. Przyswoili wprawdzie niektóre zdobycze cywilizacyjne, jak chrześcijaństwo czy prawo magdeburskie, ale z innymi kwestiami było i jest znacznie gorzej.

W

ałęsa kilkakrotnie dawał wyraz nadziei na gospodarczą współpracę z Zachodem. Sugerował, że Wielka Brytania może zaspokoić polskie zapotrzebowanie na samochody silnikowe, z korzyścią dla brytyjskiego problemu bezrobocia. Ambasador odpowiedział, że nie wygląda mu to na owocną dziedzinę współpracy. Wałęsa ponownie zaznaczył, że nie jest ekspertem od gospodarki”. Morgan stwierdził z żalem, że rozmowa z liderem rozwiązanego związku umocniła go w pierwszym wrażeniu, iż miał do czynienia z kimś, kogo czas minął (yesterday’s man). Wyraził zarazem nadzieję, że wrażenie to okaże się błędne, bo Polska należy do grupy państw najbardziej

ogłosił w roku 1425 przywilej, a w zasadzie konstytucję Neminem captivabimus nisi iure victum, czyli zobowiązywał się, iż nikogo nie uwięzi bez wyroku sądowego. I takie ubezwłasnowolnienie panującego obowiązywało już do końca I Rzeczypospolitej, co skutecznie hamowało postęp społeczny.

Hamulcowi postępu P

N

awet chrześcijaństwo przyjęli z Rzymu, ale pokrętną drogą przez Czechy, zamiast prościej z Niemiec, i załatwili sobie od razu własne biskupstwo, by ograniczyć niemiecki wpływ na Kościół, a tym samym państwo, bo takie były wtedy zależności. Tak więc od początku kwestie religijne były w państwie polskim rozwiązywane obok, a często wbrew głównemu nurtowi postępowej myśli europejskiej. I nie dotyczyło to tylko chrześcijaństwa. Już od zarania polskiej państwowości napływali wyznawcy religii mojżeszowej, wyganiani lub co najmniej zniechęcani do pobytu w krajach będących wzorem europejskości. Jak widzimy, rozwiązywanie kwestii żydowskiej w taki lub inny sposób ma w Europie wielowiekową tradycję. Polska, tkwiąc w swym zacofaniu, nie podążała za głównym nurtem. Nie tylko pozwalała Żydom osiadać na jej terenie, lecz już w roku 1264 książę wielkopolski Bolesław Pobożny nadał im w Kaliszu wiele przywilejów i wziął pod opiekę prawa. Wydany przez niego dokument był wielokrotnie potwierdzany przez następnych władców. W efekcie w XVI wieku w Rzeczypospolitej mieszkało blisko 80% światowej populacji wyznawców tej archaicznej religii sprzed

Zbigniew Kopczyński tysięcy lat, ku zgorszeniu całej postępowej ludzkości. Nie tylko Żydów darzyli Polacy niezrozumiałą estymą. Europejska elita zebrana w roku 1418 na Soborze w Konstancji została zszokowana zdecydowanym veto Polaków, którzy wtargnąwszy siłą do pałacu papieskiego, wymusili potępienie stanowiska niemieckiego zakonu krzyżackiego, będącego wyrazem poglądów ówczesnej europejskiej opinii publicznej w kwestii nawracania pogan. Chodziło przede wszystkim o ludy bałtyckie: Prusów, Jaćwingów, Litwinów. Polacy narzucili Soborowi pogląd, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich w imię wiary chrześcijańskiej mordować ani pozbawiać ziemi czy majątku. Teza, że poganie mają swoje prawa, była dla ówczesnych postępowców równie szokująca, jak dla dzisiejszych piewców postępu myśl, że to chrześcijanie mają jakieś prawa. Jeszcze gorzej rozwiązywali Polacy kwestie ustroju państwa. Gdy w całym ówczesnym postępowym świecie władca decydował o wszystkim w swoim państwie, łącznie z życiem i mieniem poddanych, polski kronikarz tamtych czasów, Wincenty Kadłubek, pisał o Polsce jako o Rzeczypospolitej, czyli własności nie władcy, a wolnych

obywateli, którzy sobie tego władcę wybierają. A gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, tenże Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja te-

ostęp w Europie nie ustawał i wkrótce sięgnął kolejny, wyższy poziom. Po wieloletniej, intensywnej teologiczno-militarnej wymianie zdań w kwestiach religijnych, osiągnięto w Niemczech porozumienie zwane pokojem augsburskim, zawierające postępową zasadę cuius regio, eius religio, czyli panujący w danym kraju decyduje o religii swych poddanych. Dzięki temu w państwach protestanckich utworzone zostały Kościoły narodowe, a ich głowami byli z reguły

Gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. mu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. Nic dziwnego, że przez następne wieki polscy królowie nie cieszyli się poważaniem europejskich i azjatyckich dworów. Bo co to za król, który nie może wszystkiego? Jeszcze europejscy postępowcy nie ochłonęli z wrażenia, nie mogąc pojąć, jak można podważać oczywiste prawo władcy do decydowania o wszystkim, gdy polski król Władysław Jagiełło

panujący. Gdy proponowano Zygmuntowi Augustowi w podobnie postępowy sposób uporządkować sprawy wyznaniowe, ten odpowiedział „Nie jestem królem sumień waszych”. Tym samym jego ciasny konserwatyzm uniemożliwił przekształcenie Rzeczypospolitej w nowoczesne państwo wyznaniowe. Inni tej szansy nie zmarnowali. Taki na przykład cesarz niemiecki, będący równocześnie głową Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, zaordynował wsparcie Boga dla swojej armii,

nieprzewidywalnych. Zastrzegł zarazem, iż wątpi, by tak się stało. O gospodarzu spotkania, ks. Jankowskim, ambasador napisał, że „stroi się jak średniowieczny kardynał w ciężki, haftowany złotem mucet, prowadzi wystawne gospodarstwo, żyje wśród monumentalnych, rzeźbionych mebli [gdańskich kredensów]”. I dalej: „Na naszym stole jadalnym stała wielkich rozmiarów srebrna kościelna misa, jedna z największych, jakie widziałem, o średnicy 122 centymetrów. Wypełniały ją różne mięsne delikatesy, jak też winogrona – rzadki w Polsce przysmak. Wiele kartek na żywność, a także transakcji z czarnego rynku złożyło się na nasz posiłek. Jankowski obiecał, że następnym razem bardziej się postara (…) Do stołu podawali młodzi ludzie, których wziąłem za ochroniarzy Wałęsy”. Były wprawdzie mocne trunki, ale popijano rozcieńczony owocowy koncentrat o smaku czarnej porzeczki, który ambasadorowi skojarzył się z angielską Ribeną. Wałęsa w kraciastej koszuli z wpiętą emaliowaną broszką jasnogórskiej Madonny palił jednego papierosa za drugim. Pies wielkości owczarka szetlandzkiego regularnie obchodził stół, liżąc po rękach sekretarza ambasady. Na pamiątkę spotkania sfotografowano się na tle obrazu MB Częstochowskiej. Raport ambasadora Morgana dowodzi, że Wałęsa myślał hasłowo i sloganowo, parł do rozmów z władzami, nie będąc do nich przygotowany. Miał słabe rozeznanie w gospodarce i mgliste wyobrażenie o roli Zachodu w jej przebudowie. Atmosferę spotkania oddałby Federico Fellini lub Jacek Kaczmarski, ale – jak mawiał płk Zbigniew Mikołajewski, zastępca naczelnika wydziału VIII Dep. I MSW – „sprawa jest nie do śmiechu”.

W

ałęsa był na fasadzie walki o pluralizm związkowy i polityczny, ale nie on sterował procesem dochodzenia do rozmów z komunistami, lecz jego doradcy. Mazowiecki, Geremek, Wielowieyski i Kuroń stawiali na tzw. reformatorów drugiej strony i dobrze się z nimi rozumieli, choćby z racji pokrewieństwa biografii. Wałęsa był użyteczny, bo jak Atlas kulę ziemską podtrzymywał legendę sierpnia 1980 r., by wydawała się tym, czym nie była, i mówił językiem ludzi pracy, którego nie znali skupieni wokół niego intelektualiści. Był do przyjęcia dla władz PRL, z którymi przed sierpniem współpracował jako TW „Bolek”. Nie orientował się w sprawach gospodarczych, więc do

choć sam Zainteresowany dowiedział się o tym z napisów na pasach niemieckich żołnierzy. Były to czasy, gdy dysputy teologiczno-militarne były w Europie bardzo ożywione, choć w Rzeczypospolitej ograniczały się do teologii – zawsze inaczej. We Francji w noc św. Bartłomieja uporządkowano dokładnie sprawy wyznaniowe. Gdy wiadomości o tym doszły nad Wisłę, szlachta (różnych wyznań) zebrana na konfederacji warszawskiej w roku 1573, a więc w roku następnym po zaprowadzeniu porządku we Francji, uchwaliła: „Obiecujemy to spólnie (…), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”. W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy i zyskała mało chwalebny przydomek „azyl heretyków”. Pogrążyła się tym samym w ciemnej zaściankowości, podczas gdy pozostałą Europę oświetlały blaski stosów i wojennych pożarów.

C

haos religijny, słaby król, wybierany przez naród, a od roku 1505, czyli od uchwalenia Konstytucji Nihil novi, zupełnie uzależniony od woli Sejmu, sprowadzony do roli dożywotniego prezydenta – statusu niegodnego monarchy, powszechna katolicka ciemnota i zacofanie – tak wyglądała Rzeczpospolita w oczach przeciętnego Europejczyka. Nic więc dziwnego, że w końcu sąsiednie państwa, rządzone w sposób absolutystyczny, a nie bez powodu nazywane absolutyzmami oświeconymi, w których król, cesarz czy car byli rzeczywistymi władcami ze wszystkimi należnymi kompetencjami, postanowiły uwolnić Europę od tego ropiejącego wrzodu. Rozbiory były unikalną szansą nadgonienia cywilizacyjnego

zagranicznego kapitału miał taki sam stosunek jak Konrad Mazowiecki do zaproszenia Krzyżaków.

W

ostatecznym rozrachunku procesem transformacji nie kierował Wałęsa, jego doradcy, laicka lewica, katolicki laikat ani nawet profesorstwo na usługach komunistów, lecz służby specjalne gen. Kiszczaka i Wall Street. Strona społeczna czy solidarnościowo-opozycyjna, jak ją nazywano, przystąpiła do rozmów okrągłego stołu nie uzależniając swego udziału od uprzedniego zalegalizowania NSZZ Solidarność. Zrobiła to pod presją płacowych strajków z maja 1988 r., które wykazały, że inicjatywę polityczną przejmowali młodzi działacze robotniczy, dla których Solidarność nie była już punktem odniesienia. Okrągły stół był także przypomnieniem Wałęsy i skupionej wokół niego frakcji Solidarności – że istnieli i byli do wzięcia. Komuniści przystali na dialog, bo potrzebowali pochłaniacza żywiołowego

Czym wytłumaczyć to, że jesienią 1985 r. brytyjski dyplomata trafnie rozpoznał, że czas wielkiego elektryka minął, a Polacy, by się o tym przekonać, musieli go wybrać prezydentem? społecznego protestu, który mógł ich zdmuchnąć. Po okrągłym stole Wałęsa wciąż udowadniał sobie i innym, że jego czas się nie skończył. Wprowadził do Sejmu swoją „drużynę”, wzniecił wojnę na górze, nie godząc się na zmarginalizowanie przez rząd Tadeusza Mazowieckiego, został pierwszym wybranym w powszechnych wyborach niekomunistycznym prezydentem RP. Ale jego legenda przywódcy strajku z sierpnia 1980 r. i lidera 10-milionowego związku wypaliła się, a pomysły w rodzaju stu milionów dla każdego były desperacką próbą utrzymania się na powierzchni wydarzeń. Z czasem wyszła na jaw współpraca z tajnymi służbami i nie mógł dłużej udawać, że był odpowiedni na nowe czasy. Czym wytłumaczyć to, że jesienią 1985 r. brytyjski dyplomata trafnie rozpoznał, że czas wielkiego elektryka minął, a Polacy, by się o tym przekonać, musieli go wybrać prezydentem? KW nr 87 K

opóźnienia i roztopienia się w postępowej europejskości. Szansy tej Polacy nie wykorzystali. Zamiast zgody i posłuszeństwa – powstania, konspiracje, a choćby i praca organiczna, ale zawsze przeciw lepszym i mądrzejszym. Mimo tego po I wojnie światowej europejskie elity udzieliły im kredytu zaufania. I okazało się, że 123 lata intensywnej edukacji poszły na marne. Podczas gdy europejskie i światowe elity entuzjazmowały się lewicowymi, postępowymi ideologiami, czy to w postaci brunatnego narodowego socjalizmu, czy czerwonego bolszewickiego komunizmu, Polacy trwali w swym zacofanym katolicyzmie. Trudno się dziwić, że cierpliwość liderów postępu uległa wyczerpaniu i skończyło się tak, jak musiało się skończyć. I znowu żadnych wniosków. Zamiast uczciwie pracować dla Tysiącletniej Rzeszy lub budować komunistyczny raj na Ziemi – konspiracje, powstania, jacyś żołnierze wyklęci. Ciągnie się ta krnąbrna postawa aż po dziś dzień. Dziś, gdy dostaliśmy kolejną szansę – wierzganie, wymachiwanie szabelką, psucie europejskiego domu. Czy tak trudno zrozumieć, że Polska rozwijać się może tylko słuchając starszych i mądrzejszych? Czy jednak liczne protesty w ostatnich dniach nie zwiastują zmiany tego trendu? Byłbym ostrożny z optymistycznymi prognozami. Były już podobne zdarzenia w polskiej historii. Była reakcja pogańska, były sukcesy reformacji, byli też odważni ludzie walczący z ciasną ksenofobią i dążący do integracji europejskiej, jak Janusz Radziwiłł czy targowiczanie; byli też w okresie międzywojennym zwolennicy lewicowych ideologii. Wszystkim im nie udało się jednak zmienić paskudnego charakteru Polaków, choć odnosili czasowe sukcesy. Tak więc droga do europeizacji Polski może być jeszcze daleka. KW nr 78/79 K


KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2021 – STYCZEŃ 2O22

8

W

łasne państwo jako dobro wspólne suwerennego narodu przestało być rzeczą pierwszorzędną, ba!, w ogóle przestało być przedmiotem zainteresowania części z nas, chciałbym napisać – Polaków, ale skoro stawiam tezę o takim oto oderwaniu, to użycie słowa ‘Polak’ może być kłopotliwe. Trudno mi powiedzieć, czy ludzie ci chcą się za Polaków uważać i tym mianem być określani. O takich wyparciach się polskości słychać tu i ówdzie, choć z ust celebrytów pada najczęściej stwierdzenie mniej radykalne, coś w rodzaju: „wstydzę się, że jestem Polakiem”. Taka wypowiedź świadczy jednak o tym, że dana osoba jakoś do wspólnoty narodowej się odnosi. Być może wynika to z prostego faktu, że żadna inna jej nie chce, a mimo wszystko w świecie jakoś się ludzi przypisuje narodowościowo. Na pewno mamy kryzys tożsamości idący po linii media–obywatel; obok niego zaś bardzo widoczny zanik zmysłu państwowego.

Płot na granicy Po co jest państwo? Wydaje się, że dla zabezpieczenia dobra wspólnego narodu. A jeśli jest wielonarodowe? Najprościej powiedzieć, że państwo musi troszczyć się o wszystkie swoje społeczne elementy składowe. Na organizm państwowy mogą składać się różne grupy etniczne, czy nawet narody, a wtedy całą tę konstrukcję, można by nazwać za Adamem Doboszyńskim Wielkim Narodem. Idąc dalej: troską państwa, którego suwerenem jest naród czy Wielki Naród, może być również los sąsiadów, pomoc w realizacji ich interesów, jeżeli nie są w sprzeczności z naszym interesem, ba!, państwa takie mogą tworzyć wspólnotę interesów dla realizacji większych zadań. Mogą też służyć całej ludzkości. To są oczywistości wynikające zarówno ze zdrowego rozsądku, jak i zasad np. katolickiej nauki społecznej. Życie niesie niekiedy jednak wyz­ wania inne. Kraje stoją wobec siebie w opozycji, z różnych powodów walczą ze sobą na wielu polach. Może to wynikać z geopolityki, może być pochodną różnic cywilizacyjnych, o to mniejsza. Trzeba wówczas po prostu przystąpić do twardej obrony, bez względu na estetykę. Tak się dzieje dziś na wschodniej granicy Polski. Tą sytuacją nie wolno grać – tak powinien podpowiadać nam wszystkim właśnie instynkt państwowy.

TEKSTY WYBRANE·2021 klęskę polityki. Jak na ten głos reaguje część elit? Ano na kilka sposobów: już to biegając z reklamówkami zapełnionymi konserwami z wieprzowiną – w sam raz dla muzułmanów, już to krzycząc o tym, że imigrantami na granicy trzeba się koniecznie zaopiekować, przyjąć pod swój dach w imię ni to konwencji międzynarodowych, ni to humanitaryzmu, czymkolwiek byłby ten ostatni w ustach lewicowych polityków.

Kot Pewnym symbolem kryzysu stał się kot, o którym rozpisywała się większość mediów. Miał ów kot przyjść z Afganistanu do Polski na piechotę i też chcieć azylu, na co niektórzy co sprytniejsi i bardziej dowcipni komentatorzy odpowiadali, że kot może zostać, a reszta… nie. Rzeczone zwierzę jest dobrym przykładem na to, z jaką manipulacją medialną mamy do czynienia. Identyczny niemal motyw dziewczyny z kotem został użyty w filmie Barry’ego Lewinsona Fakty i akty z 1997 roku, ze świetną skądinąd muzyką Marka Knopflera i wyrazistą grą aktorską Dustina Hoffmana i Roberta De Niro. Dla przypomnienia Czytelnikom, w największym skrócie: w filmie chodziło o stworzenie fałszywej sytuacji międzynarodowej, skutkującej wojną w Albanii, tylko po to, by przysłonić wewnętrzną aferę, nazwijmy to, obyczajową. Efekt wywołany przez kampanię medialną wydawał się na pierwszy rzut oka niemożliwy w świecie realnym do uzyskania i można by przyjąć, że film przedstawia rzeczywistość w wyjątkowo krzywym zwierciadle. A jednak w Polsce rzeczywistość spokojnie dogoniła absurdalną fikcję. Kalka z tego smutno-prześmiewczego filmu była tu tak wyraźna, że moje zdziwienie faktem, że ktoś rzeczonego kota potraktował poważnie, było naprawdę wielkie. Mało tego, wyobrażam sobie, jak zostałby zakrzyczany ktoś, kto przypomniałby ten motyw w debacie publicznej. Kot „uchodźca” odgrywał przez jakiś czas w systemie medialnym konkretną rolę, tę samą, niestety, co ludzie. Tak, dla działaczy antypaństwowych kot i człowiek są warci tyle samo, są narzędziem walki politycznej, budowania emocji, opartej choćby na zaprezentowanej, bardzo łatwej do zdemaskowania strukturze. Środowiskom, które występują w imieniu kota i uchodźców, tak naprawdę nie chodzi ani o niego, ani o nich, choć może część osób próbujących sforsować granicę Polski

Od dawna widać, że z naszym i chyba nie tylko naszym państwem jest coś nie tak, że spór polityczny dawno wyszedł ze swoich ram, przybierając postać wojny plemion. Dużo już o tym napisano. Wydaje się, że część społeczeństwa, z elitami państwa na czele, oderwała się mentalnie od tego, co możemy nazwać dobrem wspólnym albo, mocniej, interesem narodowym.

Kot i zmysł

państwowy Piotr Sutowicz

Kot i jego przybrana lub realna właścicielka stali się narzędziem walki o Europę Środkową – o to, czy będzie ona rozerwana przez dwa bloki polityczne, pożarta przez jeden z nich, czy też pozostanie w miarę suwerenna. Tymczasem brakuje go – nie wiem, czy po wszystkich stronach politycznego sporu jednakowo, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że wszyscy nie stanęli na wysokości zadania. Nasze władze państwowe chyba od dawna wiedziały, że uchodźcy mogą być przedmiotem gry politycznej czy, mówiąc wprost, siłą użytą w wojnie hybrydowej toczonej z nami przez… no właśnie, przez kogo? W mediach najczęściej obwinia się o to prezydenta Łukaszenkę. Oczywiście, biorąc pod uwagę problemy międzynarodowe i wewnętrzne Białorusi, jest to zarzut częściowo słuszny. Białoruski prezydent jest w trudnej sytuacji. W ubiegłym roku o mało co jego władza nie została obalona przez dość mocną falę protestów wspieraną, co oczywiste, z zachodu. O swe kłopoty obwinia on Polskę, a cierpi na tym polska mniejszość na Białorusi. To smutne, że tak niewiele zrobiono w Warszawie dla tej stosunkowo licznej grupy ludzi przyznających się do naszej kultury i narodu, preferując niekiedy dialog z białoruskimi kręgami narodowymi niechętnymi naszym rodakom. Nasz instynkt podpowiadał co innego. Z drugiej strony, trzeba zadać pytanie, czy dialog z Łukaszenką dotyczący polskiej mniejszości na Białorusi zakończyłby się pozytywnie – biorąc pod uwagę fakt, że inni suwereni grają tu wyjątkowo mocno. Sprawa jest trudna. Polska stała się państwem frontowym Zachodu z kilku stron, także i ze wschodu. Płot stawiany na granicy jest sygnałem rozpaczliwym, pokazującym

z Białorusią (oczywiście od naszej strony), autentycznie pragnie dobra trzydziestoosobowej grupy uchodźców czy przybyszów, którzy znajdują się w pasie przygranicznym. Wzruszenie niektórych z nich może być szczere, ale z tego nic nie wynika. Odnoszę wrażenie, że są tam ludzie bardzo silnie „nakręceni” na walkę z państwem i jego elementami, takimi choćby, jak granice czy społeczeństwo. Wyraźnie widoczny jest brak poczucia więzi z tymi czynnikami w owych aktywistach i kształtowanej przez nich części opinii publicznej. Nie wykluczam tu istnienia emocji, i to silnej. Coraz większe kręgi postaci kultury, polityków i wszelkiej maści wspomnianych aktywistów nienawidzą szczerze cywilizacji, w której dojrzewali ich przodkowie, która zbudowała społeczeństwa i państwa Europy, nienawidzą też państw, które mogą być tejże cywilizacji symbolami. Środowiska te nie tolerują Kościoła, który przypomina o prawidłach moralnych. Dążą do zniszczenia tego wszystkiego w imię nowego porządku, którego sedno coraz trudniej mi uchwycić, ale chyba mogę zaryzykować twierdzenie, że ma on być przeciwieństwem tego, który istnieje dziś. Skoro dzisiejszy porządek to np. sprawne państwo – według tych kręgów, instynkty państwowe trzeba wyrwać ze społeczeństwa jak chwasty. Do tego nadaje się zarówno ów albański, o przepraszam!, afgański kot, jak i polityka Łukaszenki czy Putina. W końcu darowanym sojusznikom nie patrzy się w zęby.

sześćdziesiątych słabo realizują swoje narodowe interesy, o ile da się je w ogóle wytyczyć w organizmie politycznym, którego granice powstały od linijki, dzieląc na kilka części społeczności, które żyły wspólnie od setek, a może tysięcy lat. Małpowanie ustrojów zachodniej Europy nie uczyniło z tamtych państw kopii tych zachodnioeuropejskich, żadne wartości jakoś nie zostały, poza nielicznymi wyjątkami, trwale w nie wszczepione. Polska jest przedmiotem gry interesów i, patrząc z punktu widzenia wielkich graczy, lepiej żeby swoich nie miała. Bywa traktowana przez wiele ośrodków tak jak kraje Trzeciego Świata. Oczywiście nie należy odnosić się wrogo do każdego, kto chce robić u nas i z nami interesy; ta skrajność jest niedopuszczalna, ale wszystko, co się dzieje w ekonomii, powinno odbywać się na zasadach gospodarza. O tym trzeba pamiętać, prowadząc politykę, która choćby częściowo ma być uważana za suwerenną. Do tego niezbędny jest zmysł państwowy, który nie bierze się znikąd, jest on wyrazem woli w miarę dojrzałego społeczeństwa, realizowanej przez jego polityczną emanację, która winna odpowiedzialnie kierować się owym zmysłem. Często jednak mamy do czynienia z brakiem dobrej woli takich graczy. Ignorowanie istnienia państwa jest tu na porządku dziennym. W tym miejscu pozwolę sobie na wtręt osobisty – dla lepszej, acz oczywistej ilustracji tego faktu. Postaram się jednocześnie wypowiadać dość abstrakcyjnie. Otóż kiedyś z grupą znajomych przebywałem w jednych z krajów bałtyckich w hotelu umiejscowionym w bardzo zabytkowym budynku. Dowiedzieliśmy się, że obiekt ten należy do ukraińskiego magnata finansowego. Jeden z kolegów zapytał ni to mnie, ni to siebie: „Ciekawe, jakie tu są przepisy dotyczące wnikania obcego kapitału?”, na co padła odpowiedź innego z obecnych: „Miliarder ma inne rzeczy do roboty niż zastanawianie się, jakie w tym kraju są przepisy”. Na pewno jest to klucz do tego, jak niektórzy chcieliby widzieć państwa narodowe. Niestety w pewnych wypadkach to chciejstwo bywa rzeczywistością. Czy Polska od wschodu graniczy z takimi graczami? Zawsze są jakieś różnice, ale co do istoty – tak. Dla caratu ziemie polskie były najdalszym przyczółkiem wychylonym ku zachodowi, dla Związku Radzieckiego – obszarem eksploatacji siły żywej na wypadek wojny oraz terenem, skąd ewentualnie mogłaby ruszyć ofensy-

kiedyś tego pożałowali? Były takie momenty w historii, nie będę o nich teraz pisał. Niemniej te przykrości zniknęły, a interesy pozostały. Narzędzia ideologiczne do prowadzenia wojny udowodniły swoją skuteczność ponad 100 lat temu, mogą więc zadziałać i dziś. Co prawda społeczeństwo niemieckie zostało w znacznej mierze spacyfikowane przez ideologię lewicową, wspartą inwazją uchodźców z krajów islamu, ale jako kompleks przemysłowo-kapitałowy mają się dobrze. Wielcy regulatorzy opinii publicznej i edukacji mają chyba nadzieję na to, że także z tych nowych ludzi uda się utworzyć armię wiernych poddanych systemu. Może ona nawet być lepsza niż dotychczasowy materiał etniczny, bo nie poczuwając się do dziedzictwa dziejowego Niemiec, nie będzie kręciła nosem na różne rzeczy, które rodowitym Niemcom nie przypadają do gustu. Proces wcielania tych ludzi do realizacji zadań gospodarki niemieckiej jest trudny, różnice kulturowe znaczne, ale instynkt państwowy elit realnie sprawujących rządy nad pieniądzem – też niczego sobie. Te elity widzą, iż na razie napięcia wywołane przez lewicowy radykalizm i islamskich mieszkańców kraju są znaczne i pewne działania trzeba spowolnić. Polska jednak, jako teren mało jeszcze zinfiltrowany, może być destabilizowana choćby za pomocą prowokacji. Jeżeli przeciwko lepszym czy gorszym działaniom rządu, mającym na celu uszczelnianie granicy, protestuje ta część sceny politycznej, która deklaruje swą przyjaźń dla Niemiec, to teza ta trzyma się kupy. Tak oto kot i jego przybrana lub realna właścicielka stali się narzędziem walki o Europę Środkową – o to, czy będzie ona rozerwana przez dwa bloki polityczne, pożarta przez jeden z nich, czy też pozostanie w miarę suwerenna. Już wspomniałem powyżej: nie wiem, czy obecna władza zrobiła odpowiednio dużo, by zabezpieczyć naszą granicę, zanim rzecz wybuchła medialnie. Nie jestem nawet pewien, czy akcja medialna nie była inspirowana przez ośrodki rządowe. W końcu kompromitacja opozycji w tej kwestii, przekładająca się na słupki sondażowe, pozwala mi taką myśl w sobie wzbudzić. Niemniej w sytuacji, jaka zaistniała, atakowanie władzy zarówno na forum wewnętrznym, jak i na zewnątrz nie przyszłoby mi przez myśl. Uczestnictwo w działaniach obcego państwa skierowanych przeciwko Polsce jest aktem bezgranicznej głupoty albo zdrady, nic tu nie zmieni głęboko pseudohumanitarny ton wypowiedzi polityków i działaczy rzucających gromy na

Kot „uchodźca” odgrywał przez jakiś czas w systemie medialnym konkretną rolę, tę samą, niestety, co ludzie. Tak, dla działaczy antypaństwowych kot i człowiek są warci tyle samo, są narzędziem walki politycznej, budowania emocji.

Sojusze W polityce często niestety sięga się po narzędzia niegodziwe czy niemoralne. Nie tylko prawda, ale i etyka są w dzisiejszym świecie ofiarami gry interesów. Z tym, niestety, trzeba się pogodzić, nie w sensie akceptacji, ale uznania, że z faktami się nie dyskutuje. Obecny świat bardzo daleko odbiegł od pierwotnych definicji polityki, wymienionych na wstępie. Wszystko tu zostało zastąpione przez „racje klanów”, za którymi stoją siły inne niż państwo. Gra gigantów toczy się na innych polach. Skoro państwo i tak ma być anihilowane, dbałość o nie nie ma znaczenia, a tym samym nie warto podsycać instynktu państwowego. Obserwacja państw współczesnych dostarcza

ciekawego materiału do dyskusji. Często przeradzają się one w konglomeraty militarne i kapitałowo-przemysłowe. Proces ten zachodził od dawna; wydaje się, że już w czasach wielkiej kolonizacji i tworzenia się imperiów globalnych. Rzeczywistość ta była jednak umiejętnie maskowana hasłami narodowymi. Obywatele wielkich kolonialnych imperiów lubili myśleć, że stoją po właściwej stronie, że siła polityczna ich państwa jest wynikiem realizacji interesów narodowych. Podobnie było z późniejszą dekolonizacją, która dokonywała się w dużej mierze dlatego, że tak było korzystniej dla tych, którzy w koloniach mieli swoje interesy, a państwa nie odgrywały tu żadnej roli albo były tych sił narzędziami. Państwa powstałe w Afryce w latach

wa na zachód. W obu wypadkach nasza ojczyzna była dla władzy w Moskwie kwestią niejako wewnętrzną, z opinią Warszawy liczono się o tyle, o ile było to niezbędne w realizacji tych założeń. Z drugiej strony zawsze w Warszawie byli ludzie, którzy w tak niesprzyjających warunkach chcieli postępować zgodnie z interesem Polaków i nieraz im się to udawało. Poza tym siła społeczna, jaka tu się wytwarzała, nie pozwalała na rządy całkowicie totalitarne; z czasem zresztą Sowiety zdały sobie sprawę, że ścisła kontrola nad Polską nie jest możliwa i kraj zyskiwał na autonomii. Niemniej są na wschodzie siły, które chcą wrócić do czasów, w których Polska była przedmiotem polityki wewnętrznej Rosji. Są i w Niemczech politycy, którym marzy się podporządkowanie Polski. Czy te oba ośrodki się ze sobą dogadują, jest pytaniem nieco tylko otwartym, bowiem wiele znaków na ziemi wskazuje na to, że tak. Sojusze obu tych ośrodków bywały zawiązywane grubo przed wiekiem osiemnastym i trwają do tej pory. Ba!, byłoby dziwne, gdyby takie tendencje nie istniały. Ich praktycznym celem jest ostateczne unicestwienie polskiego ośrodka siły, a wszystko inne jest tylko narzędziem do tego celu. Uchodźcy też.

Nie pierwsza rewolucja Kto wywołał rewolucję październikową? Dziś już nie jest tajemnicą, że były to – cesarskie jeszcze – Niemcy. One zorganizowały pucz i usadowiły w Rosji siłę, która najpierw zniszczyła ten kraj, a potem podpaliła świat. Czy Niemcy

władzę, która nie chce pomóc biednej grupie uchodźców. Ich też mi szkoda. Myślę, że większość ludzi przerzucanych przez Polską granicę nie rozumie, co się dzieje, mają obiecaną pomoc w znalezieniu się najprawdopodobniej w Niemczech, gdzie czeka na nich dobrobyt, wynikający z samego faktu dotarcia tam. Ci ludzie nic nie wiedzą o naszych czy rosyjskich interesach, tak jak opisywany kotek, który zainteresowany jest tym, by dostać coś do jedzenia; szariat czy liberalna demokracja są sprawami kompletnie wtórnymi. Tyle tylko, że my nie jesteśmy ani kotem, ani uchodźcami z Afganistanu, Iraku czy Pakistanu, lecz obywatelami Polski, za którą każdy z nas jest współodpowiedzialny zarówno przed sąsiadami, jak i pokoleniami następującymi po nas. Na koniec jeszcze jedna uwaga: wielu pobratymców owych ludzi znajdujących się na granicy już w Polsce przebywa. Nie wszystkim się ta obecność podoba. Na pewno trzeba się im przyglądać baczniej niż tym, którzy są potomkami wielu pokoleń ludzi tu urodzonych, ale oni pracują i zarabiają na swoje utrzymanie. Może przy odpowiedniej polityce asymilacyjnej dzieci i wnuki niektórych z nich staną się Polakami. Na wszystkich szczeblach władzy trzeba obmyślić działania do tego celu zmierzające; z pewnością przyda się tu zmysł państwowy. Na nic się tu nie przyda bieganie po lesie z reklamówką z konserwami. Polski nie wolno kompromitować. Trzeba ją codziennie budować i tego bym oczekiwał od naszych polityków bez względu na to, czy są u władzy, czy w opozycji. KW nr 88 K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.