Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 12 | Maj 2015

Page 1

hcemy prawdy! Taki okrzyk wznieśli wierni w katedrze św. Jana 10 kwietnia. Rozszedł się falami po placu i świątyni w trakcie oraz po homilii wygłoszonej przez księdza kardynała Kazimierza Nycza podczas mszy św. sprawowanej w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Wiernym zabrakło w homilii czegoś bardzo istotnego dla współczesnej Polski, i dlatego ich krzyk nabiera znaczenia wielkiego symbolu. W tym potężnym wołaniu o prawdę nie chodziło tylko o to, że oficjalne śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej jest niewiarygodne. Ten okrzyk wykraczał poza Smoleńsk i dotyczył całej medialno-prawnej presji, której podlega nasza relacja ze światem. Procesy inżynierii społecznej, pranie mózgów są bardzo zaawansowane. A za nimi stoją konkretni ludzie przygotowujący ustawy, programy edukacyjne, konwencje międzynarodowe. Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Ewa Kopacz są polskimi ikonami tych zmian. To oni na naszych oczach przekształcają świat, relacje międzyludzkie, strukturę społeczną. Budują świątynie kłamstwu. W wyborach 2015 roku chodzi o to by, im na to nie pozwolić. 29 maja 1926 roku Józef Piłsudski powiedział: „Głównym powodem obecnego stanu rzeczy w Polsce – to jest nędzy, słabizny wewnętrznej i zewnętrznej – było złodziejstwo pozostające bezkarne. Ponad wszystkim w Polsce zapanował interes jednostki i partii, zapanowała bezkarność za wszelkie nadużycia i zbrodnie. W odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy narodu... rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi”. Słowa Marszałka są nadal aktualne i choć od jego śmierci minęło 80 lat, znów nadszedł maj i szansa na zmiany! K

Fot. Krzysztof Sitkowski

C

Redaktor naczelny

G A Z E T A

Maj · 2O15

Krzysztof Skowroński

U

R

I

E

R

5 zł

N I E C O D Z I E N N A

Wierzę w zwycięstwo!

Naród polski nie abdykował

Premier Jarosław Kaczyński o istocie konfliktów w Polsce, zapleczu Bronisława Komorowskiego i beneficjentach przemian

Premier Jan Olszewski o układzie, który rządzi Polską, początkach kariery Bronisława Komorowskiego oraz naprawie Rzeczpospolitej i sile Polaków

w tym 8% VAT

W

O skarbach na dnie Bałtyku 6

8-9

10-11

Czy ma Pan siłę, żeby zostać premierem? Nikt nigdy nie pytał o siły Mazowieckiego, kiedy był mniej więcej w moim wieku. Nikt nie pytał o siły Geremka – kiedy odchodził, był czynnym politykiem. Zginął mając 76 lat, przeszło 10 lat więcej niż ja w tej chwili. Nikt nie pytał o to Millera, który jest ode mnie 3 lata starszy. De Gaulle zaczynał swoją drugą wielką, historyczną rolę, mając 68 lat. Takich przykładów jest mnóstwo. Natomiast jeśli chodzi o moje siły do wykonywania funkcji premiera, jakoś ich nie zabrakło. Niestety nie mieliśmy szczęścia do sojuszników. Musieliśmy ich traktować na zasadzie piątego koła u wozu. Nie mogłem rządzić tak jak Tusk czy Cimoszewicz, pracując 3,5-4 dni w tygodniu. Musiałem pracować 7 dni w tygodniu. Z pracy wychodziłem regularnie między 11 a 12 w nocy.

Jak Pan poznał Komorowskiego? To były lata 70., Wojciech Ziembiński był organizatorem mszy rocznicowych. Powstał pomysł, że po mszy pójdziemy z wieńcem na Grób Nieznanego Żołnierza. Niósł go Ziembiński w asyś­cie trzech czy czterech osób. Kiedy wychodził z kościoła, szukał kogoś, kto by wziął ten wieniec. Złapał pierwszego z brzegu człowieka i poprosił: kolego, potrzymaj i ponieś ten wieniec. To był młody Bronisław Komorowski. W rezultacie on ten wieniec doniósł na miejsce – to jest realna zasługa. Po całej sprawie zrobiono proces trzem czy czterem osobom. Wśród nich znalazł się Komorowski jako ten, który niósł wieniec. Od tego momentu – ja byłem obrońcą w tym procesie, więc pamiętam go doskonale – Komorowski stał się jedną z osób liczących się w niepodległościowej opozycji.

Dla bezrozumnych niszczycieli Polski – Bałtyk to tylko kłopot i zimna woda. A może lądowe szczury po prostu nie wiedzą, co w tej wodzie jeszcze mają? Tymczasem świat głębin Bałtyku wcale nie jest zbadany – pisze Stefan Truszczyński.

Wiara to nie folklor

7

Jeżeli prawdy wiary nie są dla kogoś punktem odniesienia, to na czym opiera się w swoich codziennych decyzjach? Czy swój system wartości można opierać na zmieniającej się „arytmetyce sejmowej”? – pyta abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

Nie wieszać się u obcych klamek 12 To, że nie podoba mi się wieszanie polskiej racji stanu u klamki Waszyngtonu, wcale nie znaczy, że jestem zwolennikiem przewieszenia jej na klamkę Kremla – mówi kandydat na urząd Prezydenta RP Grzegorz Braun.

Ukraińska wojna paradoksów 13 Na wojnie można zarabiać. Dziś zyski z potencjału wydobywczego Donbasu czerpią bandyckie grupy, kierujące wymyślonymi przez siebie republikami. Ukraińców nie dziwi, że rząd kupuje ukraiński węgiel od terrorystów, a energię dostarcza się na Krym – o Ukrainie w rok po Majdanie pisze Paweł Bobołowicz.

Jerozolima – miasto święte i wybrane 14 Spalenie Grobu Pańskiego (o czym zapomniała zniewieściała Europa) było powodem krucjat, za które współcześnie kajają się wszystkie stolice Starego Kontynentu, z Piotrową włącznie – przypomina Paweł Rakowski.

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

Rys. Wojciech Sobolewski

Józef Piłsudski Zjazd Legionistów, Kalisz, 7 sierpnia 1927 r.

Zdjęcie ofiarowane przez Marszałka Józefa Piłsudskiego jego chrześniakowi – Józefowi Korwin-Sokołowskiemu, który zginął w 1944 r. Był lotnikiem 300 Dywizjonu Bombowego.

n u m e r z e

Dobrego wyboru! życzy Redakcja Kuriera Wnet

Scjentologia i okultyzm

16

29 marca w USA stacja HBO wyemitowała film dokumentalny: Going Clear: Scientology and the Prison of Belief. Biorąc pod uwagę popularność, jaką film zyskał już po premierze, obejrzą go kolejne miliony. O Kościele scjentologicznym pisze Paweł Zyzak.

ind. 298050

nr 12

Fot. bartek kosiński

K


kurier WNET

2

W Y B O R y · pre z y denck i e

Aleksander Wierzejski

W

„fajnej Polsce” początek maja oznacza karkówkę z grilla. A co się w tym roku smaży w Warszawie? Modne panie domu marynują mięso w sosie politycznym. Przyprawiają tak, by smakowało każdemu, zaś przygotowaną potrawę odstawiają do lodówki. Będzie się marynować do 10 lub 24 maja. W niedzielę 10 maja zdecydowana większość z nas pójdzie zagłosować na właściwego kandydata. Jeśli socjologowie zakwalifikowali nas do twardego elektoratu partii, już od dawna wiemy, przy kim postawimy krzyżyk; reszta zdecyduje w ostatniej chwili. Podstawą będzie impuls, chwilowa emocja lub…

Brudna bomba medialna Tydzień-dwa przed pierwszą turą wyborów anonimowi na razie propagandyści Platformy Obywatelskiej zapowiadają odpalenie „dwóch granatów”, a raczej brudnych bomb. Obrzucą błotem kandydata konkurencji, co spuści ze smyczy sfory „zaprzyjaźnionych mediów”. Wrzawa medialna przykryje merytoryczne niedostatki rządzącej głowy państwa i odepchnie od polityki osoby niezdecydowane. Zmobilizuje również urzędników wszystkich szczebli i ich rodziny. W końcu standard życia zawdzięczają Partii (czyli Platformie Obywatelskiej), a jej upadek będzie dla nich klęską. Taktyka brudnych wrzutek medialnych w ostatnich dniach kampanii to

znak rozpoznawczy PO. Już w 2005 r. udało się w ten sposób storpedować prezydencką kandydaturę Włodzimierza Cimoszewicza. W sierpniu 2005 r. w obiegu publicznym pojawiła się informacja, że ówczesny marszałek sejmu i kandydat na prezydenta usuwał ze swoich oświadczeń majątkowych informacje o kupowaniu i sprzedawaniu akcji spółek paliwowych. W tle majaczyła afera ORLENU z roku 2001 i tajemnica nagłego usunięcia z posady prezesa tej firmy. Informacje o zmianie oświadczenia rozpowszechniała Anna Jarucka. W czasie, gdy Cimoszewicz zajmował stanowisko ministra spraw zagranicznych, Jarucka była jego asystentką. Po pięciu latach procesu sąd uznał ją winną posłużenia się fałszywym dokumentem oraz składania fałszywych zeznań przed komisją śledczą ds. PKN Orlen. Otrzymała karę półtora roku więzienia w zawieszeniu. Sąd przyjął, że eks-asystentka dokonała po prostu zemsty na byłym szefie, który nie chciał wysłać jej męża – oficera ABW na placówkę w Rzymie, i odmówił badania „teorii spiskowej”. Według zwolenników tej ostatniej akcja była zaplanowana, a kierował nią nieżyjący już poseł PO Konstanty Miodowicz (pułkownik UOP) i Wojciech Brochwicz (były wiceszef wywiadu UOP). Konstanty Miodowicz w 2010 r. odrzucił wersję spiskową. Występując w „Kropce nad i” powiedział: „Pan Włodzimierz Cimoszewicz doskonale wie, dlaczego zrezygnował wówczas z ubiegania się o fotel prezydencki.

I przypuszczam, że w komisji do spraw służb specjalnych stworzono mu tylko nieświadomie pretekst do ucieczki z konkurencji prezydenckiej”. Tyle pracy manipulantów, i poszło na marne... Zamiast głosować na Donalda Tuska, Polacy nieoczekiwanie wybrali Lecha Kaczyńskiego. Do tego w końcówce kampanii okazało się, że Kaszub i historyk Donald Tusk „zapomniał”, że jego dziadek w czasie II wojny światowej walczył w Wermachcie. Kiedy sprawa wyszła na jaw, stanowczo zaprzeczał. Nie pomyślał, że Ordnung muss sein i Name und Vorname dziadka figuruje po wieczne czasy w publicznie dostępnym archiwum niemieckiego wojska.

Trzecie pokolenie UB Jednak po 2005 r. „władcy marionetek” nie pomylili się ani razu. W warunkach wyrównanego poparcia opinii społecznej dla PiS i PO, wybory parlamentarne w 2007 i 2011 r., przedterminowe prezydenckie w 2010 i samorządowe w 2010 i 2014 regularnie wygrywała Platforma Obywatelska. Za każdym razem korzystne dla PiS sondaże okazywały się nietrafione. Jak to możliwe? Czy zbiorowymi emocjami Polaków zarządza grupka inteligentnych i przebiegłych ludzi? Unikają pierwszych stron gazet i srebrnych ekranów telewizorów. Jednak właśnie tym nielicznym dowódcom frontu medialnego Partia zawdzięcza tak wiele. Robotę mają niewdzięczną, jak, nie

rek l ama

K

U

G A Z E T A

R

I

E

N I E C O D Z I E N N A

R

przymierzając, praca majora bezpieczeństwa z wiersza Andrzeja Mandaliana z 1950 roku, pt. „Towarzyszom z Bezpieczeństwa”. Przypomnijmy jego fragment: Tyle nocy/nie dospanych,/mętnych,/ poplątanych,/od dymu ciasnych,/„wyprowadzić”/rzekł konwojentom/i zasnął. Śpij, majorze,/świt niedaleko,/widzisz:/księżyc zaciąga wartę;/szósty rok już nie śpi Bezpieka,/strzegąc ziemi/panom wydartej. Wnuki „towarzyszy” do dziś mieszają nam w głowach. Rolę pałki, prądu, peta, odwróconego krzesła i szuflady do zdejmowania paznokci przejęły media. Działa! I to jak! Psycholog Wojciech Warecki proponuje następujący eksperyment: poprośmy „mainstreamowego” znajomego, by w kilku zdaniach zrelacjonował swoje poglądy na temat katastrofy smoleńskiej. Na 100% wyrecytuje wszystkie tezy propagandy rządowej. Będzie zdziwiony, jak dokładnie ma to wbite w głowę. Jesteśmy od lat traktowani jak laboratoryjne szczury. Testowane są pułapki, w które najchętniej wpadamy. Planowane labirynty i sposób, w jaki przez nie gnamy na manowce. Elektryczne wyładowania pokazują reakcje naszego stada.

Ostatnie 10 dni kampanii Sukcesy demokracji z niewielkimi wpadkami w 1992 i 2005 roku trwają już ćwierć wieku. Wszystko wskazuje (kwiecień 2015), że pasmo rozciągnie się w przyszłość. Na wybory nadzorcy klatek wyciągają wszystkie dostępne instrumenty. Dzięki ich nieostrożności co bystrzejsze szczury mogą dostrzec dziury w Matrixie (film sprzed 15 lat autorstwa „rodzeństwa” Wachowskich opowiada o sztucznym, komputerowym świecie, gdzie nic nie jest takie, jak wygląda na pierwszy rzut oka). Ostatnie dwa tygodnie kampanii wyborczej to moment na oddanie strzału w plecy. Podczas wyborów parlamentarnych w roku 2011 „cynglem” okazał się Tomasz Lis. Przy wyrównanych sondażach wyborczych Jarosław Kaczyński dał się zaprosić do studia TVP, gdzie przesłuchał go „towarzysz z bezpieczeństwa”. Szczury przed ekranami zostały porażone m.in. kilkakrotnie powtórzonym zdaniem „Macierewicz wejdzie do rządu”. Od 1992 roku nazwisko Antoniego Macierewicza było wdrukowywane jako słowo-klucz. Uruchamia reakcje wyparcia, paniki, niechęci. W oczach uwarunkowanych widzów miły, inteligentny starszy pan z ekranu (taką rolę zagrał Jarosław Kaczyński) w mgnieniu oka przeobraził się w straszliwą bestię, zza której „wyjrzał” Macierewicz. W mózgu szczura pojawiły się pytania Lisa: „Czy Antoni Macierewicz w rządzie to dobry pomysł?”, „Ja pytam o Antoniego Macierewicza!” Przez elektrodę i mózg szczura przebiegł kolejny sygnał. Kodowanie wykonane. Nadzorcy klatek są świadomi, że szczury mogą się zorientować w manipulacji. Należy w takim razie podać kolejny sygnał, który zamaskuje pierwotne uwarunkowanie. Może Angela Merkel? W opublikowanej przed wyborami książce Jarosław Kaczyński napisał, że pani kanclerz trafiła na swój urząd nieprzypadkowo. Dziś wiemy, że w Niemczech są poważne kontrowersje co do poglądów i działalności Angeli Merkel przed upadkiem Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Jednak w 2011 roku tych informacji w obiegu publicznym nie było. Więc Tomasz Lis dopytywał się, co Kaczyński miał na myśli, i sugerował, że lider PiS obraził naszą drogą patronkę z Niemiec („złotą Anielę”, jak mawia nieoceniony Michalkiewicz).

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

Wnuki „towarzyszy” do dziś mieszają nam w głowach. Rolę pałki, prądu, peta, odwróconego krzesła i szuflady do zdejmowania paznokci przejęły media. macherki” w tym procederze. Skorumpowana i skompromitowana Sawicka zwołała konferencję i płacząc tłumaczyła, że została uwiedziona przez agenta CBA. Główne media pokazywały: oto jak PiS krzywdzi kobiety! Ujawniła się, utrzymana do dziś, miażdżąca mózgi potęga zaprzyjaźnionych mediów. Sprawa znalazła finał w 2014 roku. Sąd Najwyższy uznał, że Beata Sawicka była niewinna, bo… agent CBA, od którego przyjmowała pieniądze, popełnił uchybienia podczas „czynności operacyjnych”. Jednak w pierwszej instancji dostała 3 lata więzienia i grzywnę. Docelową opinię statystycznego szczura oddaje jeden z kulturalniejszych wpisów czytelników „Gazety Wyborczej” poświęcony liderowi PiS (2011): straszny człowiek, kwintesencja wszystkich negatywnych cech charakteru, jakie może mieć polityk. Przyciąga

Od 1992 roku nazwisko Antoniego Macierewicza było wdrukowywane jako słowo-klucz. Uruchamia reakcje wyparcia, paniki, niechęci. do siebie podobnych sobie paskudników i karierowiczów. Ci porządniejsi nie wytrzymują tego i odchodzą. (...) Kompletny brak realizmu i wyobraźni politycznej. Boże, oświeć te 30% wyborców i nie dopuść, żeby taka kreatura została premierem. Właśnie fora internetowe są narzędziem do pomiaru skuteczności operacji uwarunkowania. Lektura tego rynsztoka utwierdza obiekt manipulacji w słuszności nabytych przekonań.

Agenci wpływu Nie wolno lekceważyć nadzorców klatek. W 2008 roku świętej pamięci Jacek Maziarski jako bloger „Rewizor” opublikował na portalu niepoprawni. pl tekst „Jak zmanipulowano wybory 2007 roku”. Opisał, prawdopodobnie jako pierwszy, socjotechnikę stosowaną przez agentów wpływu. Wskazał na Fundację Adenauera i „naszych zachodnich sąsiadów”. Zorganizowali oni akcję „Zmień kraj idź na wybory”. 150 organizacji pozarządowych z całej Polski przyłączyło się do koalicji „21października.pl”. Powstały reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe bezpłatnie publikowane w TV, radiu i prasie. Maziarski pisał: „Głównym organizatorem było Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau, które pod polskim adresem internetowym nosi nazwę Forum Obywatelskiego Rozwoju. Strona http:// www.for.org.pl podaje, że FOR rozpoczęło swoją działalność we wrześniu 2007 r. (a więc na miesiąc przed wyborami do sejmu) i jest rzekomo instytucją niezależną. Niestety nie ma żadnej informacji o włożonym kapitale i o jego pochodzeniu – poza zdaniem, że „jego

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

wyłącznym fundatorem jest prof. L. Balcerowicz”. (...) „Strategicznym celem (...) kampanii było maksymalne zwiększenie frekwencji w grupie młodych wyborców, ustalono bowiem, że dwudziestolatkowie wykazują się największą akceptacją liberalizmu i najsilniej popierają Platformę. Na pozornie neutralne politycznie mobilizowanie młodych wyborców wydatkowano olbrzymie sumy”. „Elementem kampanii były także działania mające doprowadzić do wyłączenia lub zniechęcenia wyborców starszych wiekiem, wierzących i in. To właśnie w koalicji «21pazdziernika.pl» zrodził się haniebny pomysł ukrycia dowodu osobistego babci”.

Nocne Polaków głosów liczenie Kolejnym stałym elementem gry jest dozowanie informacji o wynikach wyborów. Zauważmy, że Partia niemal zawsze na początku zliczania głosów traci, by w końcówce wygrać. Podczas wyborów prezydenckich w 2010 r. obaj kandydaci szli łeb w łeb do samego końca. Parę minut po dwunastej w nocy z niedzieli na poniedziałek prezydentem był Jarosław Kaczyński, choć pierwsze informacje sondażowe wskazywały zwycięstwo Bronisława! Ostatecznie na Komorowskiego oddało głos 8 mln 933 tys. osób, zaś Jarosław Kaczyński uzyskał ponad milion głosów mniej. Udanym eksperymentem były wybory samorządowe w latach 2010 i 2014. W 2010 r. na terenie Mazowsza udało się „policzyć” (to taki eufemizm) głosy tak, że nieważne okazały się te oddane na PiS. W 2014 r. nadzorcy klatek objęli eksperymentem cały kraj. Pewną przeszkodą okazał się brak koordynacji z firmą, która przygotowała exit poll. Okazało się, że wyniki tego badania opinii publicznej nie zgadzały się z rezultatem liczenia głosów. Może socjologów mamy podobnie niedoświadczonych, jak pilotów samolotu Tu-154M? Przyjrzyjmy się, jakim podążali kursem i na jakiej znaleźli się ścieżce: Losowanie próby miało charakter warstwowo-proporcjonalny, warstwy zostały zdefiniowane jako skrzyżowanie województwa z kategorią wielkości miejscowości. Dodatkowo kontrolowane były warstwy określone przez wielkość obwodu głosowania. Próba lokali wyborczych liczyła 888 lokali (608 – próba ogólnopolska, 280 – nadreprezentacje w 8 miastach). Łącznie zrealizowano 87700 wywiadów. Taki schemat doboru próby zapewnia, że błąd statystyczny jest bardzo mały. Należy jednak pamiętać, że na całkowity błąd oszacowania w badaniach sondażowych mają wpływ również błędy systematyczne. Do 2014 roku błąd badania exit poll wynosił ok. 2%. Tymczasem Państwowa Komisja Wyborcza opublikowała dane – dopiero w marcu 2015 r., po zmianie składu osobowego i naciskach – zgodnie z którymi 17,47% głosów było nieważnych!!! Nadzorcy chcą nas przekonać, że co piąty Polak nie potrafi nakreślić krzyżyka.

Zwycięstwo w wyborach to priorytet W 2011 r. policja znalazła w bagażniku Mariusza W., byłego komendanta posterunku policji z warszawskiej Białołęki, kilkaset wypełnionych kart do głosowania z wyborów samorządowych w 2010 r. Przy pakiecie kart był opis stwierdzający, że są one załącznikiem do protokołu wyborczego z wyborów na prezydenta miasta, które wygrała Hanna Gronkiewicz-Walz. Już po miesiącu prokuratura stwierdziła, że nie doszło do przestępstwa przeciwko wyborom. Uspokajała, że karty zostały zliczone prawidłowo. Jednak nie udało mi się wyjaśnić, co rok po wyborach robiły w bagażniku policjanta? W jaki sposób policja jest powiązana z komisjami wyborczymi? Tego, zdaje się, do dziś nie wiadomo. W końcówce kampanii wyborczej czekamy na eksplozje dwóch zapowiedzianych wczesną wiosną granatów. Idźmy jednak na wybory. Głosujmy. Zgłośmy się do Ruchu Kontroli Wyborów. Nadzorcy klatek to tylko ludzie, a bomby czasem wybuchają w rękach ich konstruktorów! K

Data wydania

25.04.2015 r.

Nakład globalny

17.520 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 12 maj 2015

ind. 298050

Granaty i bomby medialno-wyborcze

W kampanii z 2007 roku również PiS usiłowało udowodnić wyborcom, że PO to formacja skorumpowana. 1 października 2007 CBA zatrzymało posłankę PO Beatę Sawicką w związku z podejrzeniem przyjęcia korzyści majątkowej za próbę tzw. ustawienia przetargu publicznego. Sprawa wyglądała dla pani polityk beznadziejnie, gdyż sfilmowano ją w momencie przyjmowania 50 tysięcy PLN w reklamówce i nagrano jej opowieści o „kręceniu lodów na służbie zdrowia” i roli „głównej


kurier WNET

p·o·l·s·k·a

Przemilczany dorobek

3

Rzecz o Konferencjach Smoleńskich

Prof. Piotr Witakowski, przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Konferencji Smoleńskich Dokument Końcowy II Konferencji Smoleńskiej

Do członków Senatu uczelni Warszawa, 22 października 2013 r.

Szanowni Senatorowie,

20

października 2014 r. odbyła się III Konferencja Smoleńska. Było to znaczące wydarzenie w ramach tzw. „śledztwa akademickiego”, które środowisko naukowe prowadzi społecznie od kilku lat w sprawie Katastrofy Smoleńskiej. Na podkreślenie zasługuje, że jest to niezależna działalność naukowa, nie mająca nic wspólnego z zespołem parlamentarnym pod kierunkiem Antoniego Macierewicza. III Konferencja była następstwem i konsekwencją poprzednich dwóch. Pierwsza z nich miała miejsce w dniu 22.10.2012 roku, a jej celem było stworzenie forum dla przedstawienia interdyscyplinarnych badań dotyczących mechaniki lotu i mechaniki zniszczenia samolotu TU-154 w Katastrofie Smoleńskiej. Konferencja ta stanowiła niejako „burzę mózgów” i pozwoliła na przedstawienie wszystkich naukowo uzasadnionych hipotez odnośnie do przebiegu wydarzeń podczas Katastrofy Smoleńskiej. Należy podkreślić, że obrady konferencji były na żywo transmitowane przez Internet i oglądało je wiele tysięcy internautów na całym świecie. Najważniejsza, II Konferencja Smoleńska trwała dwa dni i odbyła się w dniach 21-22.10.2013 r. Jej celem było stworzenie forum dla przedstawienia interdyscyplinarnych badań dotyczących zagadnień technicznych, medycznych, socjologicznych i prawnych Katastrofy Smoleńskiej. Jak widać, cel ten został rozszerzony w stosunku do I Konferencji o zagadnienia medyczne, socjologiczne i prawne. Konferencja ta pozwoliła na odrzucenie hipotez fałszywych. Jej obrady były również na żywo transmitowane przez Internet i retransmitowane przez kilka stacji TV. Dzięki temu przysłuchiwała się im ogromna rzesza około 200 tys.

osób. Jest to ewenement na skalę światową i dowodzi ogromnego zainteresowania wyjaśnieniem przebiegu Katastrofy Smoleńskiej. Dodatkowym dowodem na to jest fakt, ze strona internetowa konferencji miała w październiku 2013 roku aż 1200 tys. (słownie milion dwieście tysięcy) wywołań. III Konferencja Smoleńska, o której mowa na początku, miała identyczny cel jak poprzednia. Trwała jeden dzień, a jej obrady nie tylko były na żywo transmitowane przez Internet, lecz również w całości transmitowane przez TV Republika, a częściowo także przez kilka innych telewizji. Łączna liczba oglądających wyniosła około 300 tys. osób. Przedstawione na III Konferencji badania pozwoliły nie tylko odrzucić fałszywe hipotezy, lecz również ustalić zasadniczy przebieg Katastrofy Smoleńskiej. Można powiedzieć, że II Konferencja Smoleńska wykazała jedynie, „jak nie było”, natomiast III pokazała, „jak było” 10 kwietnia 2010 r. Wszystkie wygłoszone na konferencjach referaty są dostępne w postaci pełnej relacji filmowej z obrad wszystkich trzech konferencji na stronie www.konferencjasmolenska.pl. Trzeba też wyjaśnić, że materiały konferencyjne zostały przekazane do prokuratury wojskowej i dołączone do dowodów w prowadzonym śledztwie, a ponadto przekazane do bibliotek wszystkich państwowych uczelni technicznych, uniwersytetów i instytutów PAN, gdzie są dostępne dla każdego zainteresowanego. Wśród wielu problemów związanych z konferencjami smoleńskimi jedna sprawa wydaje się jednak najważniejsza. Sprawą tą jest stosunek oficjalnych instytucji nauki polskiej do badań dotyczących największej powojennej tragedii narodowej. Konferencje smoleńskie i całe śledztwo akademickie zostały zorganizowane dlatego, że mimo apeli pracowników nauki żadna z oficjalnych

instytucji nauki polskiej nie chciała zaangażować się w badania Katastrofy Smoleńskiej. Ten smutny obraz oficjalnej nauki polskiej, przytłoczonej strachem przed niezadowoleniem władz, jest najbardziej jaskrawo widoczny w reakcji na ustalenia konferencji. II Konferencja Smoleńska została zakończona przyjęciem dokumentu końcowego, którego treść jest załączona obok. Dokument ten stanowi rodzaj apelu skierowanego do członków senatów uczelni technicznych, aby umożliwili udział swych uczelni w naukowych badaniach Katastrofy Smoleńskiej, a w sytuacji absolutnego braku środków przynajmniej zechciały zorganizować dyskusje naukowe dla przeanalizowania wyników przedstawionych na Konferencjach Smoleńskich. List ten został przekazany imiennie do wszystkich członków senatów wszystkich państwowych uczelni technicznych w Polsce. Lista tych uczelni jest dostępna na ww. stronie internetowej. Otrzymało więc imiennie ten dokument blisko dwa tysiące osób pełniących kierownicze stanowiska w uczelniach technicznych. Nie nadeszła ani jedna odpowiedź. Widoczny jaskrawo upadek moralny ludzi kierujących polską nauką trzeba pozostawić bez komentarza. Dokument, w którym kilkudziesięciu profesorów stwierdza w odniesieniu do największej tragedii narodowej, że powszechnie znane prawa fizyki wykluczają możliwość przebiegu wypadków przedstawionego w raportach MAK i Komisji Millera nie tylko został zignorowany przez oficjalną naukę, lecz również całkowicie przemilczany przez media głównego nurtu. Co więcej, nigdy nie znalazł zainteresowania również w świecie tych mediów, które aspirują do roli uczciwego zawodu dziennikarskiego. Poza wydrukowaniem tekstu w „Gazecie Polskiej” został całkowicie zignorowany i nigdy nie doczekał się choćby jednego komentarza. K

Pieśń wolnych Polaków? Jacek Jonak

10

kwietnia 2015 roku na Krakowskim Przedmieściu biło serce Polski. Jaką Polskę mieliśmy wtedy w duszach? Na pewno domagała się prawdy o katastrofie i w życiu publicznym. Wierzę, że wołaliśmy o prawdę nie po to, aby PiS wygrał wybory. Byłoby to nie tylko powierzchowne, ale i niemądre – nie wolno oddawać serc w pacht politykom, którzy mogą je sprzeniewierzyć, jak zrobili to choćby w 1989 roku. Wołaliśmy, gdyż widzimy codziennie od pięciu już lat, że brak prawdy, nieudolność państwa w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy oraz poczucie, że rządzący i znacząca część mediów zblatowali się, aby oszukać nas i naszych rodaków, dzielą nas jak nic dotąd. Bez prawdy nie można budować wspólnoty, a chcemy pozostać wspólnotą. Cóż można powiedzieć ponadto? Odpowiedź znalazłem w ostatnich słowach refrenu „Boże, coś Polskę”, śpiewanego po zakończeniu mszy świętej w katedrze. Były całkowicie niezrozumiałe, bo kiedy jedni kończyli „Ojczyznę wolną

pobłogosław Panie”, inni prosili „racz nam wrócić”. Jeśli poważnie traktować słowa pieśni, różnica ta oznacza fundamentalną różnicę postaw. Tacy byliśmy w katedrze i pod Pałacem Prezydenckim, tacy zapewne jesteśmy w codziennym życiu. Czym jest prośba o Boże błogosławieństwo? Tak czyni wybierający się w daleka drogę lub podejmujący codzienny trud. Gotów jest na wiele wyrzeczeń, zdaje sobie sprawę, że świat wokół nie jest przyjazny, i wie też, że bez Bożej pomocy nie tylko nie dojdzie do celu, ale i może pobłądzić. I jak prośba o Bożą pomoc jest codzienną prośbą wolnego człowieka, tak prośba o błogosławieństwo dla wolnej Ojczyzny jest prośbą wolnego Polaka ufającego Bogu. Co zaś znaczą słowa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”? Znaczą moim zdaniem, że Ojczyzna wolna nie jest i, co gorsza, sądzimy, że sami nic z tym nie możemy zrobić. Z pierwszym członem tego zdania mogę się w pewnym sensie zgodzić. Najpierw dlatego, że słabsze państwa zawsze muszą w swoich rachubach brać pod uwagę ograniczenia wynikające z interesów silniejszych

partnerów. Tu nic się w naszych dziejach nie zmienia, przeważnie ktoś był od nas silniejszy, współczesność dodaje wyzwania tworzone przez globalny system gospodarczy i finansowy. Pełna suwerenność była i coraz częściej jest rzadkim luksusem. Dalej, rządzący dziś Polską, z krótkimi przerwami, począwszy od szwindlu z listą krajową w 1989 roku do dzisiaj, z głupoty, małości czy złych intencji zdają się nie prowadzić polityki suwerennej na miarę naszych rzeczywistych możliwości. Tak być nie może, nie godzę się jednak na przyznanie do nieodwołalnej porażki. Ja też, za komuny, głośno prosiłem o powrót Ojczyzny. Był to nie tylko znak sprzeciwu. Wtedy każde słowo prawdy burzyło system narzucony z zewnątrz. Czy jednak tak samo jest dziś? Porządek, w którym przyszło nam żyć, przyjęliśmy w większości ochoczo, choć sporo było w tym naiwności. Na pewno jednak możemy mówić i pisać, co chcemy, rzecz w tym, aby inni chcieli słuchać. Możemy też wiele robić, choćby wydawać czy pisać artykuły do „Kuriera Wnet”. Możemy wybierać przedstawicieli lub sami

II Konferencja Smoleńska, która odbyła się w Warszawie w dniach 21 i 22 października br., postawiła sobie jako cel stworzenie forum dla przedstawienia interdyscyplinarnych badań dotyczących zagadnień technicznych, medycznych, socjologicznych i prawnych Katastrofy Smoleńskiej. Cel ten w pełni został osiągnięty, a zakończone obrady dały świadectwo aktualnego stanu naukowego rozpoznania tragicznego wydarzenia, w którym w dniu 10.04.2010 zginął Prezydent Rzeczypospolitej wraz z 95 towarzyszącymi mu osobami. Konferencja nie tylko osiągnęła założony cel, lecz również odniosła sukces na innych polach. Stała się świadectwem możliwości integracyjnych i badawczych środowiska naukowego. Bez jakiejkolwiek pomocy organizacyjnej lub finansowej oficjalnych instytucji stu kilkudziesięciu profesorów z 5 krajów potrafiło połączyć swe wysiłki dla wspólnego celu badawczego i udowodniło, że nawet przy braku dostępu do zasadniczych dowodów materialnych w postaci wraku, możliwy jest postęp w dochodzeniu do prawdy o okolicznościach Katastrofy Smoleńskiej. Podstawowym założeniem organizacyjnym Konferencji była całkowita jej otwartość i jawność. Zaproszenia do udziału w Konferencji zostały rozesłane do wszystkich wydziałów wszystkich uczelni akademickich, do wszystkich instytutów i jednostek naukowych na terenie Polski, zarówno państwowych, jak i prywatnych, jeśli tylko w kręgu ich zainteresowania leżała dowolna z nauk objętych zakresem Konferencji. Dodatkowo zaproszenie zostało umieszczone na stronie internetowej. W wyniku tej akcji napłynęło na Konferencję blisko 50 referatów. Do bezpośrednich obrad Komitet Naukowy dopuścił 38 referatów, reprezentujących cały wachlarz współczesnych dziedzin nauki – 23 referaty z nauk technicznych, 3 z medycznych, 6 z socjologicznych i 6 referatów z nauk prawnych. Dla zapewnienia jawności obrad i uniemożliwienia manipulacji medialnej, obrady w całości były transmitowane na żywo poprzez Internet. Dzięki tej transmisji obradom przysłuchiwało się nie tylko 220 uczestników obecnych na sali, lecz również wielka rzesza internautów. Obrady był retransmitowane przez kilka telewizji internetowych, a szacunkowa liczba oglądających je internautów wyniosła 200 tys. Czyni to z II Konferencji Smoleńskiej ewenement na skalę światową. II Konferencja Smoleńska przeanalizowała techniczne, medyczne, socjologiczne i prawne aspekty Katastrofy Smoleńskiej. Kilkadziesiąt przedstawionych referatów ukazuje łącznie aktualny stan naszej wiedzy odnośnie do przebiegu Katastrofy Smoleńskiej. Ukazuje też zakres dalszych badań, jakie są niezbędne dla pełnego wyjaśnienia przebiegu tej wielkiej narodowej tragedii. Obraz, jaki się wyłania z przedstawionych prac, dowodzi jednoznacznie, że hipoteza, jakoby w dniu 10.04.2010 r. samolot Tu-154 w Smoleńsku stracił kawałek skrzydła w wyniku

uderzenia w brzozę, a następnie rozbił się doszczętnie w wyniku uderzenia w grunt (katastrofa typu 1A) – jest całkowicie fałszywa. Istnieją niepodważalne dowody, że samolot rozpadł się w powietrzu, a na ziemię spadły oddzielne jego szczątki (katastrofa typu 2B). Powierzchnia ziemi stanowi swoistą księgę, na której zapisany jest przebieg katastrofy. Wygląd szczątków samolotu oraz ich rozłożenie na powierzchni ziemi i przeszkodach terenowych są udokumentowane na tysiącach zdjęć i filmów wykonanych przez wielu niezależnych operatorów. Ta ogromna dokumentacja zarówno w całości, jak i w szczegółach dowodzi, że powszechnie znane prawa fizyki wykluczają możliwość przebiegu wypadków przedstawionego w raportach MAK i Komisji Millera. Nawet dla osób całkowicie pozbawionych wiedzy z dziedziny mechaniki jest oczywiste, że kadłub samolotu spoczywający na lotnisku w Smoleńsku został rozerwany, a nie zgnieciony. Szanowni Senatorowie, w sytuacji usilnie propagowanej fałszywej wersji co do mechaniki zniszczenia samolotu w Katastrofie Smoleńskiej zwracamy się do Was jako pracowników nauki z apelem o zerwanie z postawą bierności wobec wpajania fałszu w dziedzinie, która jest właśnie nauki domeną. Wymaga tego uczciwość naukowa i odpowiedzialność za kształtowanie postaw młodzieży akademickiej. Apelujemy więc o podjęcie stosownych uchwał, które umożliwią pracownikom Waszej uczelni włączenie się do badań nad przebiegiem Katastrofy Smoleńskiej z zachowaniem wszystkich zasad obowiązujących w życiu naukowym. Uważamy, że konieczne jest znalezienie środków na niezależne badania prowadzone w ramach uczelni i zachęcenie pracowników, aby w zakresie swych kompetencji zechcieli niezależnie przeanalizować poszczególne aspekty technicznej strony Katastrofy Smoleńskiej. Materiały Konferencyjne stanowiące dorobek I Konferencji Smoleńskiej znajdują się już w Waszej uczelnianej bibliotece, a także dostępne są na stronach internetowych http://konferencjasmolenska. pl i http://smolenskcrash.com. Na stronach tych dostępna jest też relacja filmowa z całości obrad II Konferencji Smoleńskiej. Materiały te mogą posłużyć do krytycznej analizy dotychczasowego dorobku obu konferencji. Chcemy jednak podkreślić, że nawet w sytuacji całkowitego braku środków niezbędne jest zorganizowanie seminariów naukowych umożliwiających taką analizę i ocenę przedstawionych w materiałach wyników, aby w społeczności akademickiej zerwać z poczuciem obojętności wobec największej powojennej tragedii w Kraju. Mamy przecież wszyscy świadomość, że w sytuacji żywego zainteresowania całego społeczeństwa okolicznościami Katastrofy Smoleńskiej, ta manifestacyjna obojętność ze strony oficjalnych instytucji akademickich nie przynosi im chwały, lecz napawa poczuciem wstydu wielu uczciwych ludzi. Komitet Organizacyjny i Komitet Naukowy II Konferencji Smoleńskiej

być wybierani, choć trzeba uważać, kto liczy głosy. Historia wielotygodniowego protestu rolników przed Kancelarią Premiera oznacza nawet więcej: mów i rób sobie, co chcesz: dopóki media o tym milczą, możesz równie dobrze nie istnieć. W takich warunkach prośba o przywrócenie Ojczyzny brzmi jak skarga niewolnika, którego stać na nazwanie swojej sytuacji, ale jednak nie czuje w sobie siły, aby ją zmienić. Zanim przejdę dalej, muszę przypomnieć jeszcze jeden obraz. Pięćset metrów od Pałacu Prezydenckiego, na Placu Zwycięstwa, stała cicha wystawa Muzeum Historii Polski „Smoleńskie Portrety”. Zdjęcia i krótkie notki o ofiarach katastrofy przypominały każdą z nich, skłaniały do zadumy nad sensem niewinnej śmierci i cierpienia najbliższych, pomagały zrozumieć stratę, jaką ponieśliśmy wszyscy. Także taka wystawa była potrzebna. Jednak czy to jest wszystko, na co stać Muzeum Historii Polski? Kto, jeśli nie Muzeum właśnie, ma zająć się opisywaniem prawdy o tak ważnym wydarzeniu? Jeśli jest za wcześnie, aby z pewnością ustalić, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., można opisać zdarzenia po katastrofie, w Polsce i w Rosji, zniszczenie wraku, różnice w odczytach czarnych skrzynek, rozbieżności pomiędzy ustaleniami prokuratury, Konferencji Smoleńskich i zespołu parlamentarnego,

a także wiele innych faktów, o których należy mądrze opowiadać. Jeśli ktokolwiek z Muzeum Historii Polski czyta te słowa, niech zastanowi się, dlaczego uchylił się od podjęcia tematu prawdy w piątą rocznicę katastrofy? Wracam do głównego wątku. Śpiewający „racz nam wrócić, Panie” czynią to z mocą i przekonaniem, często nieco głośniej niż pozostali. Sądzę, że chcą jak dawniej wyrazić obywatelską niezgodę na stan spraw publicznych i wskazać, że ich zdaniem sytuacja niewiele różni się od tej z czasów komuny. Dziś jednak nic z tego nie wynika oprócz chwilowej poprawy samopoczucia. Żadnego obywatelskiego obowiązku w ten sposób nie spełniamy, wręcz przeciwnie, zapewne szkodzimy. Te i podobne słowa, nawet jeśli wypowiadane bez należnej refleksji, mają wpływ na świat wokół nas. Być może właśnie teraz kształtują duchowych niewolników, którzy przez kolejne lata, nie wierząc w swoje siły, lękając się utraty stanowiska w Muzeum Historii Polski, prokuraturze, urzędzie miasta czy w innej publicznej instytucji, zrezygnują z walki o prawdę. A po pracy, anonimowi w tłumie, będą krzyczeć, że prawda im się należy. Jako wolni ludzie, chcący być w Polsce gospodarzami, możemy zrobić naprawdę wiele. Poniżej lista spraw na już:

• być dobrym mężem, dobrą żoną, dbać o wychowanie i wykształcenie przyszłych pokoleń; • starannie i uczciwie prowadzić interesy, życzliwie obsługiwać klientów (w firmie) i interesantów (w urzędzie), nie dawać łapówek; • poświęcać pół godziny dziennie na pogłębianie wiedzy, aby w sprawach publicznych kierować się roztropnością zamiast emocji; • chodzić na wybory, pilnować ich prawidłowości i protestować, jeśli widzimy oszustwa; • uczestniczyć w działaniach na rzecz dobra wspólnego; • aktywnie wspierać Spółdzielcze Media Wnet. Ci z nas, którzy ufają Bogu, potrzebują do tego Bożego błogosławieństwa i powinni o nie prosić. Prośba taka jest o wiele ważniejsza niż pusty znak sprzeciwu. Zakończę cytatem z Adama Asnyka, który wciąż uderza mnie swoja trafnością. Wiersz powstał w znacznie trudniejszych czasach.

Przestańmy własną pieścić się boleścią, Przestańmy ciągłym lamentem się poić: Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu się zbroić...


kurier WNET

4

K·S·I·Ą·Ż·K·A

Książka „U boku Marszałka. Wspomnienia szefa Gabinetu” ukazała się w Paryżu w 1986 roku już po śmierci Autora (a mojego wuja). Obecne wydanie zawiera nowe materiały: zdjęcia, dokumenty oraz najciekawsze fragmenty z zeszytów zapisanych w kwietniu i w maju 1978 r. Autor był już wtedy po amputacji nogi wskutek rany odniesionej w roku 1920. Pamiętniki te powstały dzięki namowom rodziny i mojego ojca w 1969 r. Pisząc w PRL autor nie mógł, rzecz jasna, wszystkiego opisać.

U boku Marszałka

A

dam Ludwik Korwin-Sokołowski, ur. 22.07.1896. W latach szkolnych w zaborze rosyjskim bierze aktywny udział w Związku Walki Czynnej i Związku Strzeleckim. Z wybuchem I wojny światowej przedostaje się przez front i wstępuje do I Pułku Ułanów Beliny-Prażmowskiego. W 1916 ciężko ranny. Od 1918 w I Pułku Szwoleżerów. Ranny w 1920. W 1921 w adiutanturze Naczelnego Wodza i sekretarz Kapituły Orderu Virtuti Militari. Od 1930 szef Gabinetu Marszałka Piłsudskiego. W l. 1935-1939 wojewoda nowogródzki. Po wybuchu wojny przedostaje się do Francji. W 1944 przez Hiszpanię i Portugalię dołącza do Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie. Z emigracji w Anglii wraca w 1956. Umiera w Warszawie 12.08.1979. Od-

cztery Krzyże Walecznych). Poprzednio miałem zaszczyt być dekorowanym Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari przez Naczelnego Wodza, Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego na Placu Zamkowym w Warszawie wraz z grupą szwoleżerów z I Pułku. Latem 1921 roku brałem udział w świcie Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa w jego podróży do Krakowa. W Krakowie, a potem w wypadzie do Morskiego Oka brało udział kilku generałów, a wśród nich i generał Władysław Sikorski. W Morskim Oku w schronisku był wspólny obiad z Marszałkiem. Panował miły i pogodny nastrój. Część uczestników udała się na małą wycieczkę w rejonie Morskiego Oka. Było dużo humoru i nastrój towarzyski i bezpośredni. Miałem okazję do rozmowy i bliższej obserwacji generała

Autor miał dwóch braci: Zygmunta i Seweryna. Wszyscy trzej konspirowali, a potem uciekli pod zabór austriacki i wstąpili do Legionów, gdzie poznali Józefa Piłsudskiego. Wszyscy trzej za walki w latach 1918-21 zostali odznaczeni Orderem Wojennym Virtuti Militari. Sto lat wcześniej również trzej bracia Sokołowscy walczyli w epopei Napoleona: jeden zginął pod Somosierrą, a drugi, nasz wspólny prapradziad, pod Pułtuskiem, 24 grudnia 1806 rozszarpany rosyjskim kartaczem. W swoich opowieściach wuj przypominał misje, jakie powierzał mu Marszałek (m.in. nadzorował akcję pomocy Gruzinom na Kaukazie). Z okresu, gdy został wojewodą nowogródzkim, opowiadał o sabotażowych akcjach agentów sowieckich przerzucanych przez granicę. W okresie żniw doprowadzali często do podpaleń gospodarstw chłopskich, by rozniecać niepokoje. Osobą, którą podejrzewano, że jest agentem sowieckim, był nauczyciel z Nowogródka Piotr Jaroszewicz – obserwował go II Oddział. Starszy syn Autora, Józef (chrześniak Marszałka) był pilotem 300 Dywizjonu Bombowego i zmarł z ran odniesionych podczas lotu bojowego. Młodszy, Zygmunt, rozkazem Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego przyjęty został do szkoły marynarki w Plymouth, a następnie pływał w konwojach do Murmańska. We wrześniu na polecenie dowództwa i II Oddziału wuj zorganizował siatkę dywersyjną złożoną z byłych wojskowych i miejscowych, którą wyposażono w broń, środki wybuchowe i przede wszystkim pieniądze. To były początki silnego ruchu oporu, który potem stanowił podwaliny AK na Nowogródczyźnie. Od Wydawcy

Wspólna walka lat 1919/1920 stworzyła nową sytuację. Wielkie zwycięstwo nad Rosją sprzyjało szybkiemu scementowaniu wewnętrznemu, nawet między dawnymi przeciwnikami”. „Ciekawe są również kulisy próby ucieczki z Rumunii ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Podaję tu o tym na podstawie relacji mego młodszego brata Seweryna Sokołowskiego. Brat mój, który od przejścia Becka do Ministerstwa Spraw Zagranicznych był do końca wicedyrektorem jego gabinetu, towarzyszył Beckowi w Rumunii po przekroczeniu granicy. Był on szczególnie blisko i przyjaźnie związany z Beckiem. Brał udział w przygotowywaniu ucieczki Becka samolotem z Rumunii. Ucieczka była tak przygotowana, że miała pełne szanse udania się. W ostatniej chwili, już na lotnisku, nastąpiła

w III Korpusie pod dowództwem generała Karaszewicz-Tokarzewskiego”. „Pracę miałem interesującą i różnorodną. Marszałek z biegiem czasu zlecał mi coraz częściej rozmaite zadania specjalne(…) Przy Marszałku było nie do pomyślenia, by coś przed nim ukryć czy przemycić. Darzył swych bezpośrednich współpracowników zaufaniem, ale musieli oni odznaczać się sumiennością i pełną rzetelnością. Wtedy tylko mogli mieć kredyt zaufania i pełną swobodę w załatwianiu szeregu spraw we własnym zakresie”. „W sobotę 16 grudnia 1922 roku Prezydent Narutowicz wyjechał z Belwederu z kurtuazyjną wizytą do kardynała Kakowskiego. Bezpośrednio po tej wizycie pojechał do Zachęty na otwarcie wystawy, na godzinę 12.00. W tym czasie zebraliśmy się w gronie

„wsypa”: Beck i mój brat zostali aresztowani przez Rumunów. Beck został wywieziony i internowany. Brata mego zgodzili się zwolnić z aresztu pod warunkiem, że natychmiast opuści granice Rumunii. Nie miał lepszego wyboru, wyjechał początkowo do Turcji, a potem do Palestyny, by jako major rezerwy zgłosić się do wojskowej służby. Brat mój, relacjonując mi plan ucieczki Becka z Rumunii twierdził kategorycznie, że „wsypę” spreparowali agenci Sikorskiego na jego rozkaz. Jak wiadomo, Beck w jakiś czas potem zmarł w Rumunii. Mój brat Seweryn, jako „trefny”, nie został przyjęty do wojska polskiego i wstąpił ochotniczo do armii angielskiej w stopniu podporucznika. Przeszedł później do szeregów Wojska Polskiego, gdy Naczelnym Wodzem został generał Sosnkowski, i pełnił służbę

kilku oficerów w pokoju adiutantury w oczekiwaniu na powrót Prezydenta. Prowadziliśmy między sobą jakąś towarzyską rozmowę, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu stojącego na biurku najbliżej mnie. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem głos adiutanta porucznika Sołtana, który, robiąc krótkie przerwy, urywanym głosem mówił: „Prezydent ranny... trzy kule... nie żyje”. Nie odrywając słuchawki od ucha głośno powtórzyłem, co usłyszałem. Jeden z kolegów z drugiego aparatu zadzwonił do szwadronu przybocznego alarmując, by szwadron natychmiast jechał pod Zachętę. Zbulwersowani do głębi wyszliśmy na chwilę przed Belweder i obserwowaliśmy pędzący w pełnym galopie szwadron przyboczny pod dowództwem porucznika Józefa Szostaka”. K

Wspólna walka lat 1919/1920 stworzyła nową sytuację. Wielkie zwycięstwo nad Rosją sprzyjało szybkiemu scementowaniu wewnętrznemu, nawet między dawnymi przeciwnikami. Z wniosku o przyznanie Orderu Wojennego Virtuti Militari: Podporucznik Zygmunt Sokołowski poległ 10 grudnia 1918 roku pod m. Dołhobyczów. Opinia przełożonych: Doskonały oficer kawalerii. Świetny żołnierz, dający przykład całym swoim życiem. Uważam, że sama sprawiedliwość wymaga odznaczenia śp. Zygmunta Sokołowskiego za jego ofiarną pracę bojową w 1p. ułanów i 1p. szwoleżerów. 5/X-20. Podpisali dowódcy: major Gustaw Orlicz Dreszer, ppułkownik Władysław Belina Prażmowski, generał podporucznik Edward Rydz Śmigły.

znaczony Orderem Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyżem Walecznych i innymi. „[Na wiosnę 1921 roku] otrzymałem przydział do Adiutantury Generalnej Naczelnego Wodza. Spotykałem i poznałem wówczas wiele czołowych i wybitnych osobistości zarówno z kół wojskowych, jak i politycznych. Poznałem również osobiście i generała Władysława Sikorskiego, który był wtedy Szefem Sztabu Generalnego. W tym charakterze dokonał dekoracji Krzyżami Walecznych oficerów i szeregowych I Pułku Szwoleżerów w dniu 10 czerwca 1921 roku. Krzyże te były uprzednio już przyznane za walki w 1920 roku. Wśród dekorowanych byłem i ja. Generał Sikorski dekorował mnie Krzyżem Walecznych z Trzema Okuciami (tj. [otrzymałem] R e k l a m a

Sikorskiego. Zrobił na mnie wrażenie przyjemne. Miał miły sposób bycia, żywą inteligencję i dobrą postawę żołnierską. Znałem już ogólnie jego karierę wojenną z 1919 i 1920 roku. Cieszył się opinią dowódcy i człowieka o nieprzeciętnej inteligencji. Niewątpliwie należał do jednostek wybijających się wśród naszej generalicji. Spotykałem go nieraz w Belwederze w czasie mej służby, gdy przychodził na audiencje do Marszałka. Nigdy w tym czasie nie zaobserwowałem żadnego antagonizmu w jego stosunkach z Marszałkiem. Patrzałem na Sikorskiego wtedy sympatycznym okiem, aczkolwiek nieraz dostrzegałem w nim pewne cechy pozerstwa i próżności, i bufonady. Dawne, z okresu legionowego animozje i ujemne sądy ówczesne nie odgrywały już roli ani u mnie, ani u mych rówieśników.

Świadectwo świadków: Podporucznik Zygmunt Sokołowski był jednym z najlepszych żołnierzy 1 Pułku Ułanów Legionów Polskich. Uczestniczył we wszystkich bitwach swojego pułku, dając przykłady wybitnej odwagi i poświęcenia żołnierskiego. W chwili powstawania Państwa Polskiego był jednym z pierwszych, którzy stawili się na Ziemi Chełmskiej, by bronić zagrożonych przez nieprzyjaciela granic. Jako podporucznik 1 Pułku Szwoleżerów wyruszył dn. 7 XII 1919 r. do Dołhobyczowa z 3 szwadronem i wziął wybitny udział w bitwie, jaką ten szwadron stoczył z 5 kompaniami Ukraińców, posiadającemi 3 działa i liczne karabiny maszynowe. Szwadron sformowany z rekrutów, posiadający jedynie 84 szable, tylko ze względu na wartość bojową oficerów mógł rozbić atakującego nieprzyjaciela z kilkakrotnie przeważającemi siłami. Podporucznik Zygmunt Sokołowski daje przez cały dzień bitwy dowody nieustraszonego męstwa, zagrzewając żołnierzy do walki, prowadząc ich osobiście w niezłomnych zapasach. Prowadzi wypad plutonu na Honiatyn, odciążając w ten sposób Dołhobyczów i ułatwiając walkę zgrupowanej w Oszczowie Pułtuskiej Kompanii Piechoty (35 pp.). Prowadzi kilkunastu ułanów w szarży na atakującą, silną tyralierę ukraińską, biorąc karabin maszynowy i kilkunastu jeńców. W czasie ostatniego ataku ukraińskiego o zmierzchu szarżuje na skrzydło nieprzyjacielskie z całą brawurą kawaleryjską i ginie od kuli, spełniając swój obowiązek dobrego dowódcy i żołnierza.


kurier WNET

5

T· E · L· E · G · R·A· F Na tym polega tragizm tej całej sytuacji: nikt nie chce udzielić odpowiedzi na wciąż otwarte pytania o Smoleńsk. Mówię przede wszystkim o zachodniej Europie. Wybrała ona najwygodniejszą drogę: postanowiła uwierzyć w to, co mówią Rosjanie i polski rząd. By nie drażnić Rosji oraz zadowolić polskie władze. To jest osobliwa gra i ta gra nazywa się „Realpolitik” – powiedział z okazji 5 rocznicy katastrofy smoleńskiej niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth T Śmierć prezydenta Kaczyńskiego, podobnie jak tych, którzy z nim lecieli, w poważnym stopniu zubożyły polski naród, czego skutki możemy obserwować do dziś. Nie będzie przesadą powiedzieć, że nowożytna historia nie zna podobnego przypadku, nie zna takiej katastrofy, poprzez którą społeczeństwo zostało w pewnym sensie „zdekapitowane” – podsumował w homilii rocznicowe obchody arcybiskup Hoser. T Za najwłaściwsze miejsce upamiętnienia smoleńskiej katastrofy władze Warszawy uznały zaplecze Krakowskiego Przedmieścia. T „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo” – przyjął za swoje wyborcze motto Bronisław Komorowski:

inicjator usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego oraz polityk, który jako dwukrotny wiceminister obrony, minister obrony, a następnie zwierzchnik sił zbrojnych, jak mało kto po 1989 roku przyczynił się do okrojenia polskiej armii do obecnych 40 tysięcy żołnierzy pod bronią. T Tak szybka decyzja o rozstrzygnięciu najważniejszych wojskowych przetargów jest zaskoczeniem – napisała Gazeta Wyborcza o decyzji MON z 2011 r. dotyczącej potrzeby wyposażenia wojska w broń rakietową i śmigłowce, w ślad za którą w kwietniu br. zapowiedziano zakup pocisków Patriot oraz francuskich maszyn Caracal, których pierwsze egzemplarze mają trafić do armii najwcześniej w 2017 roku. T W ślad za węglem i gazem LPG, Polska zaczęła gwałtownie zwiększać (+79% rok do roku) zakupy żywności w objętej sankcjami Rosji. T Przejazd (ewentualny) rosyjskich motocyklistów wywołał ogólnonarodową dyskusję w Polsce, gdzie do dzisiaj zainstalowana jest na stałe ponad setka pomników i obelisków wdzięczności Armii Czerwonej. T Parlament Ukrainy

uchwalił ustawy dekomunizacyjne, uznając zarazem wojska atamana Petlury i UPA za „bojowników o niepodległość”. T Dyrektor FBI, zwyczajowo traktowany na świecie jako jedna z najlepiej poinformowanych osób, zdefiniował Polaków jako „współwinnych największej w dziejach zbrodni”: ludobójstwa Żydów. T Po katastrofie na Morzu Śródziemnym kutra z blisko tysiącem uchodźców na pokładzie, szef polskiej dyplomacji nie wykluczył otwarcia polskich granic dla emigrantów z Azji i Afryki. T Z pierwszej transzy 2253 wniosków o azyl złożonych w naszym kraju przez Ukraińców wszystkie zostały rozpatrzone negatywnie. T Minęło 90 lat od uchwały władz Warszawy w sprawie zbudowania w mieście trzech linii metra. T Według danych pochodzących z sieci TomTom, w ubiegłym roku, czyli jeszcze przed spaleniem się Mostu Łazienkowskiego, statystyczny warszawiak spędził w korkach 96 godzin, co usytuowało stolicę na 9 miejscu najbardziej zakorkowanych miast świata. T Przy okazji zawodów żużlowych Narodowa Pływalnia zmieniła się w Narodową

Piaskownicę. T Wyniki międzynarodowego spisu bocianów pokazały gwałtowne załamanie liczebności populacji bociana białego w Polsce: poza Podlasiem i Mazowszem, o ponad 20% w ciągu dekady. T Trzy godziny wystarczyły do sprzedaży 12 tys. biletów, w cenie od 299 do 1799 złotych sztuka, na łódzki koncert Violetty Live – bohaterki oper mydlanych dla młodzieży. T Ujawniono, że zgromadzone dotąd w Funduszu Rezerwy Demograficznej środki wystarczą na wypłatę uprawnionym jednej pełnej miesięcznej emerytury. T Skazaniem na karę pozbawienia wolności M. Kamińskiego i dwóch innych członków byłego kierownictwa CBA sąd otworzył drogę do uniewinnienia winnych w aferze gruntowej. T Sąd dyscyplinarny w Gdańsku oczyścił z zarzutów prokurator oskarżoną o nieudolne śledztwo w sprawie Amber Gold, w którym 3 lata po ujawnieniu oszustwa wciąż nie sformułowano aktu oskarżenia. T Wołomińska policja pochwaliła się zlokalizowaniem plantacji marihuany prowadzonej w zakładzie pogrzebowym. T Europejski Kongres Gospodarczy

„Kiedyś była tylko ciemność. Teraz światło zaczyna wygrywać”. Te słowa kończą pierwszy sezon serialu „Detektywi” (True Detective). Wypowiada je jeden z dwóch tytułowych bohaterów, Rust Cohle, wskazując swemu partnerowi nocne niebo i gwiazdy przebijające ciemność.

Nie ma cienia w cieniu Krzyża

K

Ambitne kino religijne tworzą w ostatnich latach Rosjanie, nierzadko jednak w nieprzyjemnym kontekście służby nowej idei imperialnej, tworzonej na użytek Władimira Putina. się, że po pięćdziesiątce już mogę na to patrzeć, choć nie bez lęku). Arcypopularny i osiągający najwyższe wskaźniki uznania tak u krytyków, jak i u publiczności serial HBO jest właśnie o tym: o walce ze złem absolutnym. I dobro, wsparte nadzieją na życie wieczne, nie daje się pokonać. Czy to już religijne, chrześcijańskie przesłanie? Niesione przez medium kultury popularnej? Na ciemnym tle nihilizmu i programowego szyderstwa z religii, z wiary chrześcijańskiej zwłaszcza, jakie charakteryzuje kulturę masową ostatnich kilku dekad (poczynając od pamiętnej ballady Johna Lennona „Imagine there’s no heaven […] and no religion too” – z roku 1971), pojawiają się nowe znaki – znaki nadziei. Oczywiście takim niezwykle mocnym znakiem był globalny sukces ekranizacji Tolkienowskiego „Władcy pierścieni”. Choć był to epicki obraz starcia sił zła z dobrem, a odniesienia do chrześcijaństwa były w nim płytko ukryte – to jednak pozostawały właśnie, jakby wstydliwie, ukryte. Otwarte wskazanie inspiracji chrześcijańskiej wciąż releguje dzieła oceniane w kategoriach współczesnej kultury zachodniej do jakiegoś zaścianka, do zagrody z ostrzegawczym napisem: „religijny kicz”. Owszem, ambitne kino religijne tworzą w ostatnich latach Rosjanie, nierzadko jednak w nieprzyjemnym kontekście służby nowej idei imperialnej,

tworzonej na użytek Władimira Putina (polecam jednak gorąco, choćby dla przykładu tak znakomity tytuł jak „Syberia, Monamour” Sławy Rossa z roku 2011). W ubiegłym roku błysnął mrocznym światłem szczerego rachunku sumienia film irlandzki: „Kalwaria” z Brendanem Gleesonem w roli dobrego proboszcza, który oddaje życie za owce swoje, a może raczej za winy innych pasterzy... To arcydzieło filmowej sztuki i zarazem chrześcijański moralitet nie stało się największym przebojem kasowym, ale zdobyło jednoznaczne uznanie krytyki światowej. Tego już nikt do worka z kiczem nie odważył się wpychać. Chciałem jednak zwrócić uwagę na inny fenomen. Oto w ciągu ostatniego miesiąca przebojem numer jeden na liście najlepiej sprzedających się płyt w Ameryce stał się wydany w połowie marca album Suffjana Stevensa „Carrie & Lowell”. Album zyskał także najwyższe oceny krytyki muzycznej – od lewicowego „Guardiana” po popkulturowe zestawienie opinii w „Metacritic”. Mnie akurat do polowania na ten album nie trzeba było zachęcać. Od kilku już lat jestem namiętnym fanem muzyki młodego (względnie – urodzonego w 1975 roku) amerykańskiego muzyka. Ballady w stylu folk, wsparte prostym akompaniamentem banjo, gitary, czasem fortepianu, niesione nieco niepokojącym, androgynicznym głosem Stevensa, przenikały się w jego wcześniejszych płytach z elektronicznymi eksperymentami dźwiękowymi (te mniej mnie pociągały). Takie ballady jak „John Wayne Gacy” (o seryjnym mordercy i jego ofiarach) czy „Casimir Pulaski Day” (nic wspólnego z życiem Polonii nie mająca, tylko zapisująca doświadczenie śmierci młodej dziewczyny na raka, akurat w dniu święta Pułaskiego, 1 marca) z płyty „Illinoise” z roku 2005, czy „Seven Swans” z rok wcześniejszej, nasyconej w całości biblijną metaforyką płyty pod tym właśnie tytułem – to przykłady prawdziwego geniuszu w budowaniu nastroju muzyczną miniaturą. Można je poznać choćby na YouTube. Zachęcam! Dwie wspomniane płyty, a także wielopłytowa kolekcja opracowanych przez Stevensa klasycznych kolęd i jego własnych, inspirowanych tajemnicą Wcielenia pieśni – „Songs for Christmas” oraz „Silver & Gold” z roku 2012, to moje ulubione wyimki z dosyć już bogatej dyskografii amerykańskiego muzyka. Doceniany i nawet podziwiany jako jeden z najciekawszych twórców tego, co wrzuca się do globalnej szufladki z napisem „indie (czyli „independent” – a więc: niezależny) rock”, w ciągu ostatniego miesiąca stał się

Suffjan Stevens najgoręcej chyba komentowanym piosenkarzem na świecie, w Ameryce na pewno. Nastąpiło to za sprawą jego najnowszej płyty. Stworzył ją pod wpływem śmierci swojej matki, tytułowej Carrie. Matką, zdaje się, nie była najlepszą, gdyż porzuciła swoje dzieci, w tym rocznego Suffjana (zajął się nim naprawdę ojczym, współtytułowy Lowell), a potem spotykała się z nimi raczej okazjonalnie. Ale była matką. Nie przestała nią być. Czy przestała być, kiedy umarła? Przeciwnie – strata ujawnia znaczenie.

S

tevens napisał 11 pieśni o stracie, o śmierci, o bólu i o nadziei – z krzyża wziętej. Stworzył coś, ośmielam się twierdzić, na miarę Trenów Jana Kochanowskiego. Nie wie, gdzie zacząć rozprawę ze swoim bólem – wie, że niczego nie musi udowadniać. Staje na początku wobec prostego faktu: tęsknoty za obecnością utraconej matki. Łagodnie wprowadza pierwszą stroną swej winylowej płyty do tej prostej konkluzji, bez cienia pretensji czy zbędnego patosu wyrażonej w piosence „4 lipca”: wszyscy umrzemy. To nie jest zaproszenie do rozpaczy, choć jej pokusa pojawia się zaraz w następnym utworze („The Only Thing”): „czy powinienem wyrwać swoje oczy, zanim zobaczą zbyt dużo” (przypomina mi to wers Kochanowskiego właśnie: „zgwałciłaś, niepobożna śmierci, oczy

Kiedyś wszystko, co najlepsze, co najpiękniejsze, łączyło się w kulturze z inspiracją religijną, z wiarą, z ludzkim zwątpieniem i jego, wspartym Łaską, przezwyciężaniem. moje…”). Wstrząsająca do szpiku kości – o wyschniętych kościach dużo w niej mowy – pieśń „John My Beloved” prowadzi jednostajnie wystukiwanym rytmem, jak w „Trauerode” Jana Sebastiana Bacha na śmierć królowej Polski, Krystyny Eberhardyny, ku ostatecznej prośbie: „Jezu, potrzebuję Ciebie, bądź blisko mnie, osłoń mnie swoją tarczą od kości, które spadają na moją głowę…”. Potrzebuje matki czy Jezusa? – to nie wynika z gramatyki angielskiego zdania. Wynika z następnych, ostatnich pieśni tego cyklu, że nie ma sprzeczności między tymi tęsknotami, między tymi prośbami.

Maciej Drzazga

Dziwi mnie bardzo, że osoby poruszające na piśmie kwestie strategiczne do tego stopnia ograniczają swoje pole widzenia, że ich rozważania tracą sens. Czy robią to z jakiegoś powodu, czy naprawdę są tak krótkowzroczne? Lech Jęczmyk proponuje

Kordon sanitarny czy Szlak Jedwabny

Andrzej Nowak iedyś była tylko ciemność. Teraz światło zaczyna wygrywać”. Te słowa kończą pierwszy sezon serialu „Detektywi” (True Detective). Wypowiada je jeden z dwóch tytułowych bohaterów, Rust Cohle, wskazując swemu partnerowi nocne niebo i gwiazdy przebijające ciemność. Obaj detektywi (genialne role Matthew McConnaughey’a oraz Woody Harrelsona) stoczyli tytaniczną walkę z siłą zła, całkiem dosłownie, w tak groźny sposób pokazaną, że stanowczo odradzam oglądanie tego filmu widzom niedorosłym (zdaje mi

w Katowicach zdenerwował anarchistów. T Do pierwszej setki najlepszych gimnazjów w Polsce trafiło 25 gimnazjów katolickich, stanowiących zaledwie 2% ogółu szkół tego typu. T Tracąc zaledwie 4 sety w turnieju, Polacy gładko wygrali mistrzostwa Europy w siatkówce juniorów. T Przy użyciu nanotechnologii zespół naukowców z Politechniki Warszawskiej opracował projekt kuloodpornej kamizelki 4 razy bardziej wytrzymałej od dotąd stosowanych, a zarazem na tyle elastycznej, że jako jedyna na świecie umożliwia chronienie także części ruchomych ciała, jak łokcie czy szyja. T Urodzony w Warszawie dziennikarz Matthew Kaminski z „The Wall Street” stał się szefem nowego portalu informacyjnego Unii Europejskiej „Politico”. T Światło dnia ujrzało pół miliona egzemplarzy nowego pisma: „ABC. Tygodnik Aktualny – Bezkompromisowy – Ciekawy”. T Polską politykę ogarnęła sondażomania. T Andrzej Duda wygrał prawybory w Chojnicach.

„Nie ma cienia w cieniu Krzyża” – to tytuł przedostatniej pieśni. Matka, jak pięknie śpiewa Stevens, dała skrzydła kamieniowi – pokazała cień krzyża swemu dziecku. Krzyż, czyli kamień ze skrzydłami. Stevens opisuje swoje, ludzkie doświadczenie – nienasycenia serca, pogoni za smokiem, która prowadzi czasem za daleko, w strefę groźnego cienia. Strach przed nim, strach przed rozpadem spotyka się jednak na końcu z tym zdaniem: nie ma cienia w cieniu Krzyża. I piosenka ostatnia – „Blue Bucket of Gold” – łącząca niepokój z afirmacją życia i dobra, którego trzeba w nim szukać: „Search for things to extol/Friend, the fables delight me/My blue bucket of gold/ Lord, touch me with lighting”. Proszę wybaczyć, nie przetłumaczę tej frazy. Tak jak nie jestem w stanie opowiedzieć tej prostej muzyki. Bo jest prosta, bardzo jednorodna. Tylko gitara, czasem fortepian, głos narratora tych trenów, niekiedy rozszczepiony w niepokojący chór – to wszystko. W ciągu miesiąca piosenka „Nie ma cienia w cieniu Krzyża” miała ponad milion odsłon na YouTube. Myślałem o tym, kiedy przypomniałem sobie, jak niedawno wychodziłem, nieco rozczarowany, po wykonaniu Bachowej Pasji św. Jana przez znakomity RIAS Kammerchor i nie mniej znakomity zespół Akademie für Alte Musik pod dyrekcją René Jacobsa, w ramach festiwalu „Misteria Paschalia”. Wszystko było znakomite – tylko to wykonanie było martwe. Nie poruszające żadnego elementu poza snobizmem. Kiedy słuchałem cudownego chóru, zamykającego Pasję: prośby, by dobry Bóg zesłał anioła, który w ostatniej chwili mego życia zaprowadzi mnie na łono Abrahama – nie czułem wzruszenia. Czuję je, kiedy słucham płyty Suffjana Stevensa. Wtedy czuję, że ciemność nie ogarnia do końca światła. Także w kulturze. Kiedyś przecież wszystko, co najlepsze, co najpiękniejsze, łączyło się w kulturze z inspiracją religijną, z wiarą, z ludzkim zwątpieniem i jego, wspartym Łaską, przezwyciężaniem. Muzyka chorałów gregoriańskich i katedry gotyckie, Madonny Rafaela i Leonarda oraz „Nieszpory” Monteverdiego, „Mesjasz” Haendla i „Pasje” Bacha, aż po „Stabat Mater” Szymanowskiego i „Symfonię Pieśni Żałosnych” Góreckiego, po poezję Thomasa Stearnsa Eliota i „Symfonię psalmów” Strawińskiego – to przecież nie jest „religijny kicz”. To jest kultura właśnie. Dziś trafia do milionów ludzi poprzez amerykańskiego muzyka z Midwestu, piewcę prowincjonalnego życia Oregonu, Michigan, Illinois, piewcę ludzkiego pragnienia wieczności. Tego się zgasić nie da. K

W

eźmy sprawę wyboru, stojącego przed Polską we wrześniu 1939 roku. Z Niemcami przeciwko ZSRR czy, tak jak wybraliśmy, sami przeciwko światu? Wersji ze Związkiem Sowieckim przeciwko Niemcom, zdaje się, nie miał odwagi rozważać nikt prócz zawodowych komunistów. O naszym wyborze dyskutuje się tak, jakby na świecie była tylko Polska, Związek Sowiecki i Niemcy, a przecież w grę wchodziły inne kraje – Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, państwa bałtyckie czy aspirująca do niepodległości część Ukrainy sowieckiej. Wszyscy postawili na Niemcy i tylko Czechy, które już swoje w historii odwojowały, skupiły się na

Nowa doktryna amerykańskiej polityki zagranicznej stawia już nie na jawną dominację, ale na manipulację (nie do wszystkich dyplomatów USA to dotarło, o czym świadczy starcie ich ambasadora w Pradze z prezydentem Zemanem). Celem tej polityki jest niedopuszczenie do powstania państw lub ich bloków, dorównujących siłą USA. Obecnie zmorą Stanów Zjednoczonych jest zarysowująca się wspólnota euroazjatycka od Chin do Unii Europejskiej. Mówi się o odtworzeniu Szlaku Jedwabnego, łączącego kiedyś Chiny ze starożytnym Rzymem. Chiny, jak przystało na mocarstwo lądowe, planują z rozmachem sieć supernowoczesnych połączeń kolejowych i powołały Azjatycki Bank

Elementem planu USA jest rozbicie Rosji na kilka organizmów i „pomoc” w eksploatacji bogactw Syberii. Chodzi o wprowadzenie chaosu na terenie Europy i Azji, w szczególności o niedopuszczenie do zbliżenia niemiecko-rosyjskiego. oszczędzaniu życia obywateli. Przecież uwzględnienie tego wielkiego materiału porównawczego ogromnie wzbogaciłoby dyskusję. A nasi historycy, że nie wspomnę o żurnalistach, z całej partii szachów obserwują tylko sytuację na czterech najbliższych polach. Tak i teraz, nikt nie rozpatruje wojny na wschodzie Ukrainy jako części wielkich planów geopolitycznych, nikt nie zastanawia się, dlaczego w składzie junty, która przejęła władzę po obaleniu prezydenta Janukowycza, nie ma bodaj ani jednego Ukraińca – prócz Amerykanki z ukraińskim nazwiskiem, która z dnia na dzień uzyskała obywatelstwo i została ministrem skarbu; nikt nie przypomina historii żydowskich roszczeń do Krymu od początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, nie wspomina się o mających odrębną historię i narzecza częściach Ukrainy, państwa o dwudziestoparoletniej historii. Bez uwzględnienia tego tła nic się nie rozumie z tego, co się na tej Ukrainie dzieje. To dopiero ta wojna buduje świadomość narodową opartą na nienawiści do Rosji – wcześniej takie poczucie istniało tylko na ziemiach wchodzących w skład Rzeczypospolitej i było skierowane przeciwko Polsce i Lachom. Stany Zjednoczone, które w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego wieku rzeczywiście były hegemonem świata (wymyślono wtedy kretyńskie słówko „jednobiegunowość”), z trudem przyzwyczajają się do życia w świecie wielu mocarstw, nazywanych w skrócie BRIC od pierwszych liter ich nazw.

Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), mający kapitał zakładowy 50 miliardów dolarów. Ma to być przeciwwaga dla amerykańskiego Banku Światowego. Wbrew naciskom USA swoje zainteresowanie wyraziły już Wielka Brytania, Francja, Włochy i Niemcy. Odpowiedzią Ameryki jest budowa „kordonu sanitarnego” na wschodzie Europy, do którego – jak na razie – palą się tylko Polska i kraje bałtyckie. Austria, Czechy, Węgry i Słowacja, znużone Unią Europejską, przymierzają się do odtworzenia jakby Austro-Węgier, i to byłoby odpowiednie miejsce dla Polski (w duchu zapomnianego Trójkąta Wyszehradzkiego). Elementem planu amerykańskiego jest rozbicie Rosji na kilka (co najmniej trzy) organizmów i „pomoc” w eksploatacji bogactw Syberii. Generalnie chodzi o wprowadzenie chaosu na terenie Europy i Azji, w szczególności o niedopuszczenie do zbliżenia niemiecko-rosyjskiego. Zasadą jest: jeżeli to nie może być nasze, to niech się rozwala. Rosji odpowiada taka polityka wobec Ukrainy, a skoro jest mało prawdopodobne, żeby Amerykanie lub Izrael opanowali Ukrainę na dłużej, to i oni wycofają się, jak z Iraku czy Afganistanu, zostawiając po sobie bałagan. Źle to wróży Ukrainie. W tej sytuacji Polska stoi wobec bardzo wyraźnego wyboru między wielką wizją Szlaku Jedwabnego i związku z imponująco rozwijającą się Azją a rolą dość osamotnionej, wysuniętej placówki mającej coraz większe kłopoty Ameryki. K


kurier WNET

6

r· e · p · o · r·t·a·ż

O zmarnowanych stoczniach, sprzedawanych za bezcen statkach, o skazanych na wyniszczenie przez duńskie i niemieckie „paszowce” bałtyckich zasobach rybnych, o niszczeniu rybaków i rybołówstwa – pisze się. Owszem. Tyle, że nic z tego nie wynika. Lądowe szczury odwróciły się ogonami do naszego morza.

Lądowe szczury nie lubią morza Stefan Truszczyński

B

iedne dzieci fałszują (bo nikt ich nie uczy śpiewu): „morze, nasze morze…”; „wiernie ciebie będziem strzec” – dodają wojacy bez broni, w granatowych mundurach. Reszta gaworzenia władzy o gospodarce morskiej i obronności północnej granicy państwa – to pic na wodę. Słoną. Aby nie popaść w czarną rozpacz i nie utopić się w Bałtyku, spróbuję opisać niektóre z jego skarbów. Zacznijmy od najstarszych.

kraj. Nikt wtedy nie myślał, że ruch jest sterowany, że zamiana komunizmu na kapitalizm to genialny pomysł towarzyszy, by się uwłaszczyć. Rakowski nie musiał zaorywać stoczni. Fałszywi przywódcy Solidarności zrobili to za niego. I teraz oprowadzają wycieczki po wnętrzu zardzewiałej atrapy statku, pokazując młodzieży pamiątkowe koszulki pierwszych liderów. W muzealnictwie jesteśmy coraz lepsi. Ale bronić się nie mamy czym. Gorzej, nikt nawet nie obiecuje, że dostarczy Polsce nowoczesny sprzęt wojskowy – nośniki, pociski. Polacy znowu

zapewnieniami i opowieściami o swojej ciężkiej pracy w Brukseli niczego nie potrafili załatwić. Owszem, oni sami to dziś bardzo bogaci ludzie. Natomiast na Półwyspie Helskim za chwilę rybaków w ogóle już nie będzie. Np. w Chałupach tylko jedna łódka łowi na morzu, a na zatoce dwie. Jak na ironię, właśnie ostatnio zbudowano lub rozbudowano na czterdziestokilometrowym półwyspie nowe, wspaniałe porty – w Kuźnicy, w Jastarni. Jednocześnie dopuszcza się, by dla kaprysu pseudoekologów rozrastało się stado fok i kormoranów. Foki bez-

1   XIII w. – na jeziorze Drużno zatonęły dwa okręty krzyżackie: „Pielgrzym” i „Kraj Pokoju”; 2   1349 – w czasie wielkiego sztormu zatonęło koło Gdańska 60 łodzi i statków; 3   1360 – n a redzie gdańskiej i Zalewie Wiślanym zatonęło ponad 50 statków; 4   1473 – „w poniedziałek przed św. Mateuszem” przepadło na redzie pięć statków”, w tym dwa ze Strzałowa i jeden z Lubeki; 5   1488 – „ w pierwszy piątek po Wielkiej Nocy dął rankiem mocny wiatr z północnego zachodu i wpędził na brzeg przy redzie dwa statki, w tym jeden z Bergen i jeden ze Szkocji”; 6   1493 – k oło Gdyni zatonął wielki holk należący do kupca Jorgena; 7   1509 – w poniedziałek po Zielonych Świątkach zatonęło przed redą gdańską 17 statków lubeckich; 8   1509 – k oło Helu poszedł na dno jeden holk i jedna karawela; 9   1510 – n a trasie między Helem a Rozewiem lubeczanie napadli na wielki konwój statków handlowych, z których ponad 50 miało zostać zatopionych; 10   1511 – k oło Helu zatonął wielki okręt wojenny duński i drugi mniejszy; 11   1568 – m iędzy Helem a Gdańskiem zatonęły statki w nieustalonej liczbie; To skarby tylko z zamierzchłych dziejów. Później zatonęło jeszcze bardzo wiele statków. Zalegają dno Bałtyku. Jest ich tysiące. Na naszych wodach jest kilkaset wraków, których położenie dokładnie znamy. Wrobiony w zakup nie na jego kieszeń wielko- lub mało- Polski Chłop na obłożonym kredytem angielskim traktorze myśli sobie: ach, ci z Wybrzeża to mają dobrze, cała władza stamtąd – i prezydenci, i premierzy, a nawet ten, co zasiadł na europejskim stolcu. Chłopie! Mylisz się. Oni wszyscy, począwszy od Wałęsy przez Bieleckiego po germanofila Tuska, to lądowe szczury. Cały ten gdański dwór, który wyjeżdżał i przelatywał delegacyjne miliony kilometrów, to ludzie, którzy się boją morskiej wody jak diabeł świeconej. Że Wałęsa jest wędkarzem to bujda, wymyślił to i przekonał Lecha, że musi mieć jakieś hobby, duński dziennikarz, który robił o nim film. Z innymi jest jeszcze gorzej. Nawet wybrzeżowi dziennikarze z reguły mało interesują się morzem. A było inaczej. Dzielny lud stoczniowy wyszedł na ulice, do protestów pociągnął cały

12   1571 – a dmirał duński na czele swojej eskadry zniszczył pod Helem dwa polskie okręty dowodzone przez Krzysztofa Munckebecka i Bara; 13   1627 – w bitwie między flotą szwedzką a polską, zwanej bitwą pod Oliwą, zatopiony został na redzie gdańskiej okręt szwedzki „Solen”, dowodzony przez Aleksandra Foratha; 14   1628 – m iędzy Gdańskiem a Wisłoujściem na Wiśle wojska szwedzkie zniszczyły dwa polskie okręty wojenne: „Tygrys” i „Św. Jerzy” (okręt admiralski); 15   1628 – k oło Helu zatonęły dwa szwedzkie okręty; 16   1628 – k oło Helu zatonął szwedzki okręt wojenny „Krystyna” uzbrojony w 36 dział; 17   1635 – k oło Helu zatonął „Czarny Orzeł” z floty Władysława IV; 18   1637 – n a redzie gdańskiej zatonął niezidentyfikowany statek.

liczą na obrońców z bliska i z daleka. Ale Francuz prędzej sprzeda Rosjanom niż nam, a Amerykanin obiecuje żenujące ilości np. Tomahawków, i to za dziesiątki lat. Dajmy więc nura w głębiny Bałtyku, póki jest w części nasz, by pokazać, jak wiele kryje.

Ryby Jeszcze można uratować rybne zasoby Bałtyku. Na nasze szczęście od czasu do czasu wlewa się trochę prawdziwie słonej wody przez Cieśniny Duńskie. Tak jak ostatnio. To zastrzyk świeżości, dotlenienie morza. Niestety, o ile Cieśniny Duńskie nam sprzyjają, to już rybacy z tego kraju zdecydowanie nie. Należące do nich tzw. „paszowce”, czyli jednostki rybackie wielekroć większe niż nasze, wciągają jak odkurzacze wszystko, co żywe. Nie ma u nas resortu morskiego. Rybołówstwo podlega rolnictwu. Onegdaj negocjator Kalinowski oddał ryby za mleczarnie. Inni obrońcy spraw morskich, nawet ci z Wybrzeża – poza pustymi

karnie atakują rybacki urobek nawet w sieciach. To, co wyciągają rybacy, jest nadżarte i nadaje się do wyrzucenia. Kilkaset fok czai się u ujścia Wisły i niszczy ikrę łososia spływającą rzeką. W pobliżu tysiące nażartych rybami kormoranów wypala odchodami niby-chronione lasy, porastające wydmy. Wszyscy o tym wiedzą, ale zdumiewające niszczycielstwo szkodników trwa. Tak jak ginęły na naszych oczach wszystkich stocznie, tak jak odpływały pod obce bandery nasze statki handlowe, jak wydano na zniszczenie fal historyczny port wojenny na Helu, jak przeniesiono z Gdyni do Warszawy dowództwo Marynarki Wojennej, jak zamieniono na Helu wielkie zakłady przetwórstwa rybnego na parkingi – tak w dalszym ciągu dla wpływowych warszawiaków i krakusów, dla wszystkich bezrozumnych niszczycieli gospodarki i obronności Polski – Morze Bałtyckie to tylko kłopot i zimna nawet latem woda. A może lądowe szczury po prostu nie wiedzą, co w tej wodzie jeszcze mają?

Skarby Świat głębin wcale nie jest zbadany. Owszem, watahy nurków na Morzu Północnym czy Śródziemnym od lat szukają i penetrują wraki. Każda informacja, choćby i naiwnie brzmiąca, jest sprawdzana przez poszukiwaczy dysponujących dziś wspaniałym, najnowocześniejszym sprzętem. Nawet mimo braku rezultatów poszukiwań – choćby tajemniczych niemieckich zatopień zrabowanych skarbów dokonanych w 45 roku koło Korsyki – penetracje głębin nie ustają. Ba, tu i ówdzie podrzuca się nawet „zabytki”, by przyciągnąć podwodnych turystów. A u nas podrzucać nie trzeba. W pewnym sensie załatwili to nam Rosjanie. Przez całe lata PRL-u nie wolno było schodzić polskim nurkom, a potem płetwonurkom, na wraki Bałtyku. Na „skarby” „Wilhelma Gustloffa” monopol miały kontrolujące nas służby radzieckie. Mimo że ten potężny kadłub, rozwalony na trzy części, leży zaledwie 22 mile morskie na północ od Łeby. Właśnie umarł Günter Grass, który poświecił temu statkowi poczytną książkę. Oczywiście niemieckie spojrzenie na zatopienie tego kolosa różni się bardzo od oceny walczących z III Rzeszą. Zapomina się, że oprócz uciekającej statkami ludności cywilnej byli tam też żołnierze, m.in. trzystuosobowy oddział wyszkolonych podwodniaków Bundesmarine. Gdyby Gustloff dopłynął do Kilonii lub Bremy, marynarze ci obsadziliby u-booty siejące postrach na Atlantyku. Zwycięstwo sprzysiężonych zależało od dostaw amerykańskich, a te musiały być przewożone statkami w konwojach przez Atlantyk. Załogi „wilczych stad” u-bootów nie patyczkowały się z załogami ratującymi się z tonących statków. Rosyjscy nurkowie całe lata po wojnie penetrowali wrak „Wilhelma Gustloffa”. Leży on na głębokości 42 metrów. Dostał trzema torpedami. Liczący 209 metrów długości kadłub przełamał się na trzy części. Systematyczne wysadzanie ładunkami wybuchowymi środkowej części statku dopełniło dzieła. Rosyjscy nurkowie poszukiwali w ten sposób skarbów. Głównie złota i drogich kamieni. Trzeba bowiem pamiętać, że wielkim byłym wycieczkowcem uciekała z Gdyni w zimową noc z 30 na 31 stycznia 1945 roku sama śmietanka nazistowskich okupantów Polski, Białorusi i Ukrainy. Ci ludzie nie zabierali wielkich bagaży, a przede wszystkim brylanty i złoto. Tego właśnie szukali i to wydłubywali z wraku radzieccy poszukiwacze. Czy zgarnęli wszystko? Na pewno nie. Dziób statku z komorami kotwicznych łańcuchów, kilkunastometrowej wysokości i z kilkudziesięciometrowym pokładem – pozostał w całości. Większość śródokręcia to zasypana piachem, omotana stalowymi linami i różnymi śmieciami morza kupa żelastwa. Ale jest jeszcze rufa, bardzo dobrze zachowana. Z jej pokładu prowadzi do wnętrza luk przemysłowy z włazem o małych, zaledwie kilkudziesieciocentymetrowych wymiarach. Tędy spuszczano w głąb luku towary. Czy tam już ktoś odważył się wejść – nie wiadomo. Luk jest bardzo wąski i długi na kilka metrów. Co jest w jego ładowni? Czy jest szansa, żeby to sprawdzić? Działa jeszcze na Wybrzeżu Gdańskim sławny klub „Rekin”. A jego twórca i szef ma się dobrze. Piszę „jeszcze”, bo „Rekin” to ponadpięćdziesiecioletnia historia penetracji wraków polskiego morza. Inżynier Jerzy Janczukowicz, bo o nim mowa, organizował wyprawy podwodne, nurkował, poszukiwał i szkolił kadry. W każdym kraju byłby niezwykle szanowanym i bogatym guru w swojej specjalności. Oczywiście nie w Polsce. Ma w rodzinnym domu niesamowitą, prywatną kolekcję – skarby morza z Bałtyku i z dna wód śródlądowych, wyciągnięte z niebywałym trudem i uporem. Jakie będą losy tego prywatnego muzeum, nie wiadomo. Na razie „Rekin” jeszcze walczy. Szykuje się kolejna wyprawa na „Wilhelma Gustloffa”, właśnie na rufę statku. Myślę, że dla Janczukowicza nie jest to trudne zadanie. Trudniejsze jest przebrnięcie przez zapory związane

z otrzymaniem rozmaitych zgód oraz pozyskanie sponsorów. Ale zostawmy „Gustloffa”. Dostępu do wraku strzeże Centralne Muzeum Morskie z Gdańska i jego sławna szefowa, kontrolująca podwodne prace na Bałtyku, pani Iwona Pomian. Bez jej zgody na wraki schodzić nie wolno. Są zabytkami i własnością państwa. Taka polityka, wydawałoby się, słuszna, powoduje jednak, że na Bałtyku pod wodą dzieje się niewiele. „Von Steuben” i „Goya” czekają. Znany jest z porzekadła „pies ogrodnika” ten, który sam kapusty nie zeżre, ale innym nie da. Polski podwodny Bałtyk to około 300 zlokalizowanych wraków. Od dawna są odkryte. Tyle że pokrywa je teraz coraz grubsza warstwa piachu i podwodnych śmieci, konarów drzew, niesionych prądami przecinającymi się na różnych wysokościach. Można to oczywiście zostawić przyszłym pokoleniom. Tak na ogół mówią „leśne dziadki” rozmaitych morskich specjalności, którzy już sami „nie mogą”, a innym nie pozwalają.

Cmentarzyska Historie zatonięcia każdego z tych podwodnych grobów, a nawet i cmentarzy, to niesamowicie ciekawe pole do działania dla odkrywców w bliższej lub dalszej przyszłości. Jeszcze żyją w pamięci ludzi i warto do nich wrócić. Jest taki pogląd, że miejsce spoczynku podwodnego marynarzy to grób, którego nie należy ruszać. A jednak ekshumujemy groby po to, by godnie pochować ludzi, którzy odeszli. Żołnierzom, marynarzom należałoby nawet zapewnić asystę wojskową. Kiedyś, gdy prowadziłem tego typu akcje, realizując podwodne reportaże, mówiono mi: przecież nie sprowadzimy orkiestry Bundesmarine na polskie wybrzeże. Ale teraz już można. Spenetrowanie „Von Steubena”, który podobnie jak „Wilhelm Gustloff ” uciekał w zimową noc z tysiącami ludzi na pokładzie przed zbliżającą się do Gdyni Armią Czerwoną – to zadanie przyszłości. Warto wiedzieć, że zatopił go ten sam okręt podwodny S-13, dowodzony przez komandora Marinesco, który zaledwie sześć dni wcześniej storpedował „Gustloffa”. Wiedza o „Von Steubenie”, o zlokalizowanym stosunkowo niedawno „Goyi” (również potężnym wraku z ostatniej wojny) – jest dostępna. Mniej znana jest natomiast historia nieuszkodzonego u-boota typu VII-C, częściowo przysypanego, wbitego w Półwysep Helski w rejonie punktu świetlnego „Góra Szwedów”. To prawie na końcu „bałtyckiej kosy”, jak czasem określa się półwysep. Wrak leży na głębokości 62 metrów, zaledwie kilometr od plaży. Pod koniec wojny Niemcy mieli jeszcze sporo okrętów podwodnych, które dotkliwie dawały się we znaki konwojom na Atlantyku. Nie mieli natomiast wyszkolonych załóg. Werbowano usilnie. Nawet kryminalistów wyciągano z więzień. W rejonie Helu był akwen ćwiczebny i tam właśnie U-272, R e k l a m a

na którym uczono zawodu, wskutek wypadku, błędu – zatonął. Cała ta kupa żelastwa, wraz z wypełniającą kadłub wodą, to 800 ton. We wnętrzu znajdują się szczątki 23 marynarzy. 30-20 lat temu robiłem o tym okręcie filmy dokumentalne. Potem namawiałem różne krajowe instytucje, by wydobyć tego kompletnego u-boota i… sprzedać Niemcom. Pośrednictwem zainteresowany był Cenzin. Ale wybuchł stan wojenny. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale mimo początkowego zainteresowania – z pokrycia kosztów wydobycia wycofali się Niemcy. Niemieckie radio otrzymało polecenie „z góry”, by tego wraku nie ruszać. Tak wiec u-boot typu VII-C numer 272 – czeka. Ostatnio przeleciała przez media sensacja, że udało się zlokalizować na Atlantyku wrak „City of Cairo”, storpedowany przed 73 laty, gdy wiózł z Indii ważące 100 ton srebrne monety warte dziś 500 milionów funtów. Ale ten skarb leży na głębokości ponad 5000 metrów, czyli półtora kilometra głębiej niż „Titanic”. W dodatku 800 km od najbliższego lądu. A my mamy pod nosem np. „Heweliusza” z tajemniczym ładunkiem. Mamy też lekceważone zagrożenie – iperyt – zatapiany przez Niemców w przepastnych dolinach Bałtyku. Jak długo jeszcze rdzewiejące opakowanie tego śmiercionośnego niebezpieczeństwa dla całego morza będzie ignorowane przez eksploatatorów? Bomba z opóźnionym zapłonem – właśnie iperyt – może nam poważnie zniszczyć ten mały i płytki, jak mówią, akwen. Nasi bezrobotni dziś rybacy wzięli się ostatnio za czyszczenie dna Bałtyku z rozmaitych pozostałości – resztek sieci poplątanych stalowymi linami. Znalazły się na to pieniądze i na pewno właśnie ci ludzie, najlepiej znający otchłanie morza, bardzo dobrze wywiążą się z tego zadania. Gorzej z władzą, która najpierw nie potrafiła wykorzystać bałtyckiego rurociągu niemiecko-rosyjskiego dla potrzeb również naszej gospodarki. Serwowano nam radosne bzdury o owocnej współpracy krajów bałtyckich. Jednak gdy doszło do konkretnych interesów, Polska została pominięta, a Szwecja i Finlandia wpuściły – mimo buńczucznych tromtadracji – rosyjską rurę na swoje wody. Polska naiwność i wiara w uczciwość innych nadal jest porażająca. Kto tu rządzi? – ciśnie się na usta pytanie. Kto zgodził się, by ta właśnie rura – płytko położona – ograniczała dostęp do naszych portów wielkim statkom? Nadal słuchamy bredni nadawanych przez zniewolone media, że jest dobrze, choć… nie beznadziejnie. Podobnie rzecz ma się z budową gazoportu w Świnoujściu. To przecież oczywista, choć zakamuflowana obstrukcja. Satyra na rządzących. Właśnie tych z Wybrzeża ponoć. Lądowe szczury – zostawcie Gdańsk, Gdynię i Szczecin! Wyprowadźcie się w góry. A stamtąd niech przyjadą nad morze prawdziwe chłopy. Tacy, co się nie boją. Niczego! K


kurier WNET

w·y·w·i·a·d

Wiara to nie folklor

7

– Życzyłbym sobie, by w naszej Ojczyźnie było respektowane Boże prawo, bo na nim można budować przyszłość i cywilizację miłości, o której tyle mówił św. Jan Paweł II – mówi arcybiskup metropolita poznański Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, w rozmowie z Jolantą Hajdasz

Może jednak nowoczesny polityk nie musi przestrzegać tych zasad? Na pewno powinien. Obowiązek poszanowania wolności religijnej wymaga od wspólnoty politycznej zagwarantowania Kościołowi przestrzeni niezbędnej do jego działania. Kościół ze swojej strony respektuje słuszną autonomię porządku demokratycznego i nie ma tytułu do opowiadania się za takim albo innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytucyjnym. Kościół nie ma nawet upoważnienia do wkraczania

Misją Kościoła jest głoszenie prawd objawionych. Jezus niczego nie narzucał, ale głosił Dobrą Nowinę i proponował: „jeśli chcesz”; jednocześnie ukazując konsekwencje ludzkich decyzji: „Ktokolwiek zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim”. Przytoczę też sformułowaną na Soborze Watykańskim II zasadę: „Wspólnota polityczna i Kościół są, każde na własnym terenie, od siebie niezależne i autonomiczne”. Kościół zorganizowany jest w taki sposób, aby odpowiedzieć na duchowe potrzeby swoich wiernych, natomiast wspólnoty polityczne tworzą relacje i instytucje służące temu wszystkiemu,

Ale coraz częściej można odnieść wrażenie, że w naszym kraju ta zasada nie obowiązuje, nawet wtedy, gdy biskupi wypowiadają się na fundamentalne dla katolików tematy, jak właśnie in vitro, czy wyrażonej w wymienionej konwencji ideologii gender. Tak nie powinno być. Religia nie tylko godzi się z demokracją w codzienności, lecz – dobrze rozumiana – winna stymulować demokrację. Państwo żyje bowiem dzięki założeniom, których samo nie jest w stanie stworzyć. Demokracja potrzebuje etycznego podglebia, które religia może mu pomóc przygotować.

wolność sumienia uważa się niezbywalne prawo człowieka. Przywołane przez Panią sytuacje są wymownym przykładem świadectwa wiary i zasługują nie tylko na podziw, ale i konkretną pomoc wspólnoty Kościoła. Jest to nasza wspólna sprawa.

Czy procesy te oznaczają, że w zwalczaniu światopoglądu katolickiego w Polsce wykorzystuje się także władzę sądowniczą? Owszem, również władza sądownicza może być wykorzystywana do zwalczania chrześcijaństwa, czego dowodem jest choćby totalitaryzm narodowego i międzynarodowego socjalizmu. Faktem jest, że wartości chrześcijańskie

Dlaczego współczesny świat tak bardzo prześladuje chrześcijan? Informacji o tym jest coraz więcej, regularnie opisywane są zamachy i morderstwa w Pakistanie, Syrii, Iraku i tylu innych miejscach… Prześladowanie chrześcijan nie jest zjawiskiem charakteryzującym jedynie współczesny świat. Już Chrystus powiedział: „Mnie prześladowali i was będą

To prawdziwy dramat. W praktyce Kościół musiał opuścić swoje pierwotne terytoria, a jego wierni zmuszani są do ucieczki, najczęściej za granicę. Do niedawna co piąty mieszkaniec z ok. 30-milionowej ludności Iraku był chrześcijaninem, najczęściej należącym do Kościoła chaldejskiego. Teraz chrześcijanie stanowią tam tylko 0,2%! Ludzie ci zostali wypędzeni w bardzo perfidny sposób. Islamiści po wejściu do miejscowości, gdzie żyli chrześcijanie, najpierw przeprowadzali spis mieszkańców i zapewniali, że nikomu nic się nie stanie, ale po dwóch dniach wszystkich spędzili do meczetu. I tu postawili jednoznaczne warunki – konwersja czyli przejście na islam,

Osobiście w to wątpię. Gdy pyta Pani o szansę „odejścia od dyskusji” na pewne tematy, to tak, jakby zakładała Pani niebezpieczeństwo samej dyskusji. Tymczasem dyskusja może być ubogacająca, ale ważne jest, do czego doprowadzi. Jest kilka trudnych tematów, które zostały już podjęte w pierwszej części synodu, i teraz modlimy się o światło Ducha Świętego, by owoce dyskusji jesiennych przyniosły duchowe dobro do każdej rodziny. Każdy katolik winien pogłębić swoją świadomość, czym jest rodzina w zamyśle Bożym. Współczesny kryzys rodziny wiąże się z kryzysem samej wiary. Gdy człowiek przestaje postrzegać swoje życie w kontekście Bożego powołania i związanych z tym zadań, ulega pokusie „kultury tymczasowości” – jak nazwał ją papież Franciszek – a ta jest trudna do pogodzenia z wartościami, na których opiera się rodzina. A jak można dziś realnie wzmocnić kondycję tradycyjnej rodziny? Powiem tak, jak wyraziłem to w czasie tegorocznej liturgii Wigilii Paschalnej w Poznaniu. Musimy wszyscy zwrócić się do Chrystusa, prawdziwego światła. Jemu pozostawmy wszelkie troski, które nas wiążą, nasze lęki, nasze rozproszenia. Trzeba zawrócić z błędnie obranych kierunków. Trzeba na nowo zwrócić się do Chrystusa, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Trzeba stawać się permanentnymi „konwertytami”, którzy całym swoim życiem zwracają się do Pana, chronić nasze serce przed siłą ciążenia, która ściąga nas w dół.

co wchodzi w zakres doczesnego dobra wspólnego. Autonomia i niezależność tych dwóch rzeczywistości widoczne są wyraźnie przede wszystkim w porządku ich celów.

Politycy muszą odpowiedzieć na pytanie, czy nasze państwo, jako zorganizowana struktura społeczna, chce budować swój ład na wartościach chrześcijańskich, które stanowią fundament nie tylko naszego bytu narodowego, ale również fundament całej kultury europejskiej, czy też – jak często można to zauważyć – od tych wartości chce się „uwolnić”. w meritum programów politycznych, chyba że mają one związek z religią i moralnością.To zasada powszechnie znana, opisana choćby w Kompendium Nauki Społecznej Kościoła. Episkopat nie wykracza poza tę zasadę wyrażając swoją jednoznaczną opinię na temat niektórych ustaw.

dziecka prof. Chazana, procesy wytaczane obrońcom życia w Rzeszowie, czy choćby orzeczenie Sądu Najwyższego, iż publiczne podarcie Biblii nie obraża uczuć religijnych. Także przyjęcie wspomnianej konwencji antyprzemocowej.

fot. Andrzej Czayka

Ekscelencjo, jak z perspektywy ostatnich miesięcy przedstawiają się bieżące relacje Państwo – Kościół? Niepokojących sygnałów świadczących o lekceważeniu przez obecną władzę nauczania Kościoła mamy sporo, ale wymieńmy te dwa najważniejsze – przegłosowanie w parlamencie i podpisanie przez prezydenta Komorowskiego Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej i przygotowanie przez obecny rząd i skierowanie do dalszych prac legislacyjnych przez sejm ustawy o leczeniu niepłodności, czyli po prostu finansowanie przez budżet państwa procedury in vitro. Przypadki, o których Pani wspomniała, nie tyle mówią o relacji Państwo – Kościół, ile o jakości katolickiej tożsamości niektórych osób, które deklarując swoją wiarę, jednocześnie uważają, że nie trzeba, czy wręcz nie można kierować się jej zasadami w życiu społecznym. Jeżeli polityk uważa, że zasady swojej wiary należy zostawić przed wejściem do swojego biura, to znaczy, że sprowadza on wiarę do roli folklorystycznego dodatku, a nie fundamentu swego życia. Jeżeli prawdy wiary nie są dla kogoś punktem odniesienia, to można zapytać, na czym opiera się w swoich codziennych decyzjach? Czy swój system wartości można opierać na zmieniającej się „arytmetyce sejmowej”? Bycie chrześcijaninem zakłada odzwierciedlenie tego w sposobie naszej obecności w społeczeństwie. Frank-Walter Steinmeier, Minister Spraw Zagranicznych Niemiec powiedział: Nie zawieszam mojej religii w garderobie, gdy rano udaję się do biura. W Koranie istnieje powiedzenie: „Bóg nie umieścił w piersi człowieka dwóch serc, lecz jedno”. Autentyczna wiara inspiruje do działania tak w prywatnej, jak i w publicznej przestrzeni.

Jak w takim razie rozumieć lekceważące czy wręcz nawet represyjne działania państwa w stosunku do wartości reprezentowanych przez Kościół? Jak już wspomniałem, różne grupy opierają się na różnych systemach wartości. Politycy muszą odpowiedzieć na pytanie, czy nasze państwo, jako zorganizowana struktura społeczna, chce budować swój ład na wartościach chrześcijańskich, które stanowią fundament nie tylko naszego bytu narodowego, ale również fundament całej kultury europejskiej, czy też – jak często można to zauważyć – od tych wartości chce się „uwolnić”. Prawo tworzą i interpretują ludzie, dlatego owoc ich działań jest adekwatny do ich kondycji moralnej. Niepokojące przykłady złej kondycji moralnej to choćby proces abpa Józefa Michalika wytoczony przez feministki za słowa wypowiedziane w czasie homilii, proces wyrzuconego z pracy za odmowę zabicia nienarodzonego

dla wielu osób (również pracujących w wymiarze sprawiedliwości) są dziś obce, stąd nieliczenie się z nimi lub formalne ich odrzucanie. Nie jest to jednak dobra droga. Położna z Rzeszowa, która ujawniła, iż w szpitalu, gdzie pracuje, wykonywane są aborcje, została przez ten szpital pozwana do sądu, wspierający ją działacze pro life mają procesy i karne i cywilne, prof. Chazan został z pracy zwolniony… Jak wobec takich realnych szykan za światopogląd w miejscu pracy powinien się zachować katolik? Kierowanie się w życiu sumieniem w oparciu o wartości chrześcijańskie jest obowiązkiem każdego, kto uważa się za ucznia Chrystusa. Są jednak sytuacje – zaznaczmy od razu, niesprawiedliwe, wręcz niegodziwe – kiedy deptana jest zasada wolności sumienia, kiedy człowiek przymuszany jest do działań niezgodnych z jego sumieniem. Dramatyzm tej sytuacji jest spotęgowany wówczas, gdy dzieje się to w majestacie prawa (o tych uwarunkowaniach mówiliśmy przed chwilą), a zatem człowiek nie może nawet liczyć na prawną ochronę. Heroizmem wówczas jest bronić wyznawanych wartości nawet z narażeniem statusu życiowego, a nawet życia. Gdy więc człowiek wbrew własnej woli bierze udział w działaniach niezgodnych z jego sumieniem, jego odpowiedzialność jest zmniejszona lub nawet zniesiona. Istotny tutaj, dla właściwej oceny moralnej, jest moment owego przymusu. Czy jest on faktyczny i w danym momencie niepokonalny, czy też jest tylko łatwym usprawiedliwieniem, a człowiek nie podejmuje nawet próby innego rozwiązania sytuacji i od razu godzi się na zło. Tak czy inaczej, niegodziwe jest stawianie kogokolwiek wobec takich wyborów. Dlatego w cywilizowanych krajach

prześladować… posyłam was jak owce między wilki”. Prześladowania, z różną intensywnością, nieustannie towarzyszą Kościołowi. Najogólniej mówiąc, dotykamy tutaj „misterium iniquitatis”, czyli tajemnicy zła. Zło jednak nie jest abstrakcyjną kategorią filozoficzną, ono przybiera konkretne formy. Na przykład jakie? Nieraz jest to deprawacja poszczególnych ludzi, którzy innych zaczynają postrzegać jako wrogów, których należy zniszczyć; nieraz ulega człowiek iluzji, że niszcząc Boga i jego wyznawców, zbuduje lepszy świat. Pamiętajmy, że najbardziej zbrodnicze

zapłacenie 8 tys. dolarów podatku miesięcznie albo ścięcie, dlatego kto mógł, ten stamtąd uciekał. Liczba uciekinierów jest już obliczana na 120-130 tys. osób. Uchodźcy są zrozpaczeni i zdesperowani, a najczęściej są to rodziny wielodzietne. Ludzie ci w ostatnich latach, w trakcie działań wojennych, byli już kilkakrotnie zmuszani do ucieczki i opuszczenia swych domów. Wizyta w Iraku była dla mnie naprawdę wielkim przeżyciem. Szkoda, że tak niewiele mówiono o niej w głównych mediach, na przykład w telewizji publicznej. To była szansa zainteresowania trage-

Jeżeli prawdy wiary nie są dla kogoś punktem odniesienia, to można zapytać, na czym opiera się w swoich codziennych decyzjach? Czy swój system wartości można opierać na zmieniającej się „arytmetyce sejmowej”? Bycie chrześcijaninem zakłada odzwierciedlenie tego w sposobie naszej obecności w społeczeństwie. totalitaryzmy minionego już XX w. również programowo zwalczały Kościół w imię uszczęśliwienia człowieka. Często agresja i nienawiść podsycane są poczuciem krzywdy, niesprawiedliwości i budowane są na ludzkich kompleksach i frustracjach. W czasie podróży do Iraku, jaką odbyłem w tym roku w lutym, obserwowałem to na każdym kroku. Jaka jest sytuacja chrześcijan w tamtym rejonie świata, tam, gdzie toczy się wojna i codziennie giną ludzie?

dią współczesnych chrześcijan szerszej opinii publicznej, a przez to – szansa na pozyskanie większej pomocy dla nich. Oni jej naprawdę potrzebują. Nasza pomoc finansowa jest dla uchodźców bardzo ważna, ale ważniejsza jest nasza solidarność, potwierdzenie, że świat o nich nie zapomniał. Jesienią odbędzie się druga część synodu biskupów na temat rodziny. Czy tym razem uda się odejść od dyskusji na temat Komunii św. dla osób rozwiedzionych itp.?

Rok 2015 w Polsce to rok wyborczy – 10 maja mamy wybory prezydenckie, a jesienią parlamentarne. Jakiego rodzaju zmiany powinny one przynieść w naszym kraju? Wybory są naturalnym elementem systemu demokratycznego. Każde wybory są ważne przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze świadczą o kondycji społeczeństwa, a po drugie wyłaniają spośród tego społeczeństwa osoby, które będą nadawały kierunek procesom zachodzącym w społeczeństwie na najbliższe lata, i to nie powinno być dla nikogo obojętne. Oczywiście oba te aspekty ściśle wiążą się ze sobą. Gdy idzie o życzenia, to oczywiście życzyłbym sobie, by w naszej Ojczyźnie było respektowane Boże prawo, bo na mim można budować przyszłość, na nim można budować cywilizację miłości, o której tyle mówił św. Jan Paweł II. Dla Kościoła socjologiczne diagnozy są ważne, ponieważ mogą nam pokazać współczesne „peryferie potrzebujące światła Ewangelii”. Musimy wziąć pod uwagę możliwość istnienia tych peryferii całkiem blisko nas. Nie będzie to powodem do lamentowania, ale raczej misyjnym wyzwaniem dla nas. Kwestii socjologicznej, czyli opinii większości, nie należy jednak mylić z „sensus fidelium”. „Zmysł wiary” zakłada bowiem z natury głęboką zgodność umysłu i serca z Kościołem. I jeszcze jedno pytanie. 10 kwietnia obchodziliśmy 5 rocznicę katastrofy smoleńskiej. Czy kiedyś poznamy prawdę o jej prawdziwych przyczynach i jej przebiegu? My możemy opierać swoją wiedzę tylko na tym, co nam przekażą specjaliści badający fakty. Do tej pory nie tylko nie ma między nimi zgody, ale ich opinie są diametralnie różne. Wydaje się więc, że poza czynnikami merytorycznymi, mamy tu do czynienia z jakimiś nie znanymi szerokiej opinii publicznej okolicznościami i uwarunkowaniami. Wszystko to sprawia, że jeśli jakiekolwiek nowe opinie pojawiają się ze strony jednej grupy specjalistów, natychmiast są one kwestionowane przez inną grupę. Ponieważ nie mamy możliwości zweryfikowania tych opinii, pozostają nam nasze przekonania. Prawdę zna Bóg. Chrześcijanin, wierząc w istnienie prawdy, wie, że ostatecznie pozna ją na sądzie ostatecznym i wtedy też będziemy z niej rozliczeni. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

8

Czy może Pan scharakteryzować tę grupę, która ma władzę w Polsce? To jest pewnego rodzaju synteza pozostałości dawnej nomenklatury – partyjnej, urzędniczej, przede wszystkim policyjnej z okresu PRL-u – i pewnej części elity solidarnościowej, tej przede wszystkim inteligenckiej. Dzisiaj ona rzeczywiście sprawuje władzę, przy czym można powiedzieć, że w ciągu tych 25 lat to nie było tak zupełnie wyraźne jak teraz. Ten cały czas był okresem zmagania się dwóch tendencji. Z jednej strony – tendencji autorytarnej, która zmierzała do uwłaszczenia wąskiej grupy na majątku pozostałym po PRL-u i przejęcia wszystkich atrybutów władzy ekonomicznej, a w ślad za tym, politycznej. Z drugiej strony mieliśmy jednak naturalny opór ciągle silnych grup wywodzących się z Solidarności. Te tendencje cały czas ze sobą walczyły i dlatego to wszystko się różnie układało. Na ogół nasza tendencja, solidarnościowa, była tą słabszą. Ale uważam, że momentem przełomowym w 25-leciu, już właściwie 26-leciu nowej Polski, tak zwanej III Rzeczpospolitej – kiedyś historycy będą to oceniali i będą musieli przyjąć to za moment przełomowy – takim momentem był 10 kwietnia 2010 roku. Wtedy została złamana ta chwiejna równowaga, jaka istniała między tymi walczącymi ze sobą tendencjami. I od tego momentu mamy do czynienia ze wzmacniającym się, wyraźnym, jednoznacznym monopolem tej postpeerelowskiej grupy, uzupełnionej oczywiście i poszerzonej. Czy to, że tak wygląda dziś III Rzeczpospolita, to skutek jakiegoś planu, który został zrealizowany? Jadwiga Staniszkis mówi o pokoleniu 84. Czy to się po prostu samo stało? Sądzę, że taki plan był od dawna... Chociaż plan to za dużo powiedziane. Pewna tendencja społeczna, która się uwidaczniała już po 56 roku, czyli w okresie ewolucji ustroju komunistycznego. W tamtym okresie rozwój był niemożliwy, następował rozpad systemu i w związku z tym trzeba go było zasadniczo zmienić, uwłaszczając się przy okazji na majątku postkomunistycznym czy postsocjalistycznym i w ten sposób, jak gdyby uzdrawiając system, równocześnie przejąć władzę. Można powiedzieć, że właściwie ostatnim Mohikaninem walczącym z tym systemem w sposób niesłychanie zasadniczy był towarzysz Wiesław. Był on pewnie ostatnim komunistą, który zdawał sobie też sprawę z własnej bezradności, ale trzeba mu przyznać, że robił, co mógł, walcząc z systemem, który zresztą w okresie Gierka już zaczął ewoluować bardzo wyraźnie, zwłaszcza pod koniec lat 70., w ramach zarysowującego się wtedy kryzysu. Grupa reprezentowana przez tzw. postępowych działaczy partii... może inaczej – to nie byli działacze, lecz pewna grupa funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, aparatu propagandowego, funkcjonariuszy z obszaru kultury czy tzw. oficjalnych intelektualistów PRL-u; ta grupa już wyraźnie się wtedy kształtowała i narastały w niej tendencje do dokonania zmiany. Każda grupa czy każda taka myśl ma swojego przywódcę. Gdzieś ktoś, jakieś ściśle określone grono decyduje o tym, co będzie albo co chce, żeby było. Gdzie jest to grono i kto do niego należał? Wtedy bardzo wyraźnej grupy kierowniczej nie było, chociaż można wskazać ośrodki, gdzie przywództwo się koncentrowało. Ale to była grupa kształtująca się w opozycji do oficjalnego kursu, reprezentowanego wtedy przez Gomułkę, na jego zapleczu. Czyli transformacja, którą wprowadził komunizm, wymiana elit, to operacja, która się powiodła? Ona była zupełnie naturalna. Znaczy ta wymiana elit... ona niby nastąpiła, ale w gruncie rzeczy cały czas pozostajemy pod wpływem jednej rodziny, która się tutaj uważa za gospodarzy. Jak ta rodzina się nazywa? Mogę powiedzieć, jak to się nazywało w okresie stalinizmu. To się nazywało czołowym oddziałem awangardy klasy robotniczej. Awangardą klasy robotniczej była, jak wiadomo, partia. A w partii była grupa, która była awangardą awangardy. Czy odpowie Pan Premier na takie proste pytanie – jaka jest Polska w 2015 roku? Czy da się znaleźć kilka zdań, które ją opisują? Powiedziałbym, że dzisiaj mamy do czynienia ze swoistym odtworzeniem systemu monopartii. Tylko proszę tego

W Y B O R y · pre z y denck i e nie traktować dosłownie. To jest nawet dosyć szeroki układ polityczny, który odzwierciedla konsekwencje tego, co nastąpiło w ciągu 25 lat, to znaczy konsekwencje uwłaszczenia się na majątku społecznym tej grupy, o której mówiliśmy. Ten majątek społeczny, na którym uwłaszczyła się nomenklatura, w dużej części został sprzedany. Sprzedany kapitałowi zagranicznemu. Czy ta grupa i jej siła jest zakorzeniona tylko w Polsce, czy jej moc płynie też z zewnątrz? To bardzo trudno powiedzieć. Ewolucja, o której tutaj mówię, przecież nie była polską specyfiką, chociaż w Polsce może była wyraźniejsza niż gdziekolwiek indziej. Myślę, że w tym momencie ta grupa społeczna, o której mówimy, jest, jeśli chodzi o jej afiliacje i sympatie w ogólniejszej skali, po prostu podzielona. Natomiast jest solidarna, jeśli chodzi o utrzymywanie systemu. Czy prezydent Bronisław Komorowski jest teraz liderem tej Polski, którą pan charakteryzuje? Nie, nie. Bronisław Komorowski zajmuje w tej chwili bardzo eksponowane stanowisko, ale do tego, by być liderem, brak mu zarówno pewnych walorów osobistych, jak i, przede wszystkim, odpowiedniego środowiska. To jest osoba, odgrywająca dosyć ważną rolę, ale nie mająca odpowiedniego charakteru. W takim razie kto jest „mózgiem” Bronisława Komorowskiego, prezydenta Rzeczpospolitej? Nie chciałbym tutaj wymieniać nazwisk, bo raczej chodzi o środowisko. Dla niego ważnym zapleczem są ludzie ze służb. Ludzie z WSI. Pan prezydent Komorowski mówi to przecież z całą szczerością. W pewnym sensie jest to jego walor, że on rzeczywiście, konsekwentnie, od początku do końca twierdzi, że to była bardzo ważna dla Polski służba. Tę służbę przekształcano, później próbowano rozwalić. Nawet właściwie można powiedzieć, że jeśli chodzi o struktury formalne, rzeczywiście została rozbita, ale nadal jest bardzo ważnym elementem naszej sytuacji i naszej rzeczywistości państwowej. Myślę, że w tym kręgu trzeba szukać zaplecza dla obecnej prezydentury. A jak Pan Premier poznał Bronisława Komorowskiego? To były lata 70., wtedy Wojciech Ziembiński był organizatorem mszy rocznicowych, najczęściej w katedrze albo w kościele Zbawiciela. Wtedy powstał pomysł i uzgodniono w szerszym gronie, że po mszy pójdziemy z wieńcem na Grób Nieznanego Żołnierza. Po tej mszy, bardzo tłumnej, bo była zapowiadana rozwieszanymi po kościołach klepsydrami, wychodziliśmy z tym wieńcem; niósł go sam Ziembiński w asyście trzech czy czterech osób. Kiedy wychodził z kościoła, zdał sobie sprawę, że coś jeszcze musi załatwić przy organizacji pochodu i szukał kogoś, kto by wziął od niego ten wieniec. I w tym momencie okazało się, że nikogo nie ma pod ręką, więc złapał pierwszego z brzegu człowieka i poprosił go: kolego, potrzymaj i ponieś ten wieniec. I to był młody Bronisław Komorowski, który odruchowo ten wieniec wziął. W rezultacie on ten wieniec doniósł na miejsce – to jest realna zasługa. Po całej sprawie zrobiono proces trzem czy czterem osobom, Ziembińskiemu i tym, których uznano za wyróżniających się. Wśród nich znalazł się Komorowski jako ten, który niósł wieniec. Od tego momentu – ja byłem obrońcą w tym procesie, więc pamiętam go doskonale – Komorowski stał się jedną z osób liczących się w niepodległościowej opozycji. Więc jeżeli Pan mnie pyta o początek jego kariery, to ja byłem tego świadkiem. Jest on jak najbardziej godny pochwały. Bardzo długo Komorowski był raczej zaliczany do niepodległościowego nurtu opozycji, nie do tego związanego z rewizjonistami czy dysydentami partyjnymi. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy Bronisław Komorowski został wiceministrem obrony narodowej w rządzie Mazowieckiego. Jakoś tak się złożyło, wynikło z podziału funkcji, że jemu podlegała także Wojskowa Służba Wewnętrzna. Tak się z nimi zżył, że później już zawsze występował w obronie tego bardzo dziwnego tworu, który powinien być zlikwidowany znacznie bardziej radykalnie niż Służba Bezpieczeństwa, a który przetrwał aż do uchwalenia ustawy o weryfikacji. Kiedy PO i PiS głosowały za likwidacją WSI, on jeden był przeciw. Trzeba mu przyznać, że co do tego wykazuje

Naród polski nie abdykował – 4 czerwca 1992 roku, w dniu, kiedy Pana gabinet był odwoływany przez Sejm Rzeczpospolitej, zadał Pan pytanie: Czyja Polska? Dzisiaj decydujemy o tym, czyja będzie Polska. Czyja jest Polska? – Polska jest dzisiaj własnością elity władzy, która ma charakter grupy społecznie, ekonomicznie, politycznie dominującej. I to jest zaprzeczenie państwa obywatelskiego. Zaprzeczenie tego wzoru ustrojowego, który zawsze, w okresie Solidarności, ale przecież i wcześniej, był naszym ideałem. Z Premierem Janem Olszewskim o układzie, który rządzi Polską, początkach kariery Bronisława Komorowskiego oraz naprawie Rzeczpospolitej i sile Polaków rozmawia Krzysztof Skowroński żelazną konsekwencję i bardzo mocny charakter, co dla mnie jest zaskakujące. Myślę, że mamy tu do czynienia z fascynacją wojskiem, bardzo częstą u młodych ludzi. Zwłaszcza kiedy się bardzo długo nie ma do czynienia z wojskiem, a później się do niego trafia, do tego z bardzo mocnej pozycji… Oficerowie, zwłaszcza służb bezpieczeństwa, potrafią fascynować ludzi swoją postawą. Przykro mi to mówić, bo to była moja nominacja, ale Radek Sikorski też stał się ofiarą systemu. Kiedy został ministrem w rządzie PiS, ci trzaskający obcasami i salutujący generałowie jakoś go wciągnęli. On się zaczął identyfiko-

skrajne, zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Faktem jest, że można w tej chwili powiedzieć jedno – ten wypadek (oczywiście operuję pojęciem „wypadek” jako określeniem zdarzenia, które wtedy nastąpiło) był przełomem zarówno w sytuacji wewnętrznej w kraju, jak i w pewnym sensie zadecydował na wiele lat o pozycji Polski w układzie międzynarodowym. Polska swoją pozycję w układzie międzynarodowym straciła. Straciła, dlatego że ta tendencja, która wtedy była uosabiana przez ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tego jednego dnia została wyłączona

W naszym społeczeństwie jest coś takiego, że kiedy ono się budzi, to rzecz jest właściwie przesądzona. I takie obudzenie nastąpiło w Polsce w latach 1918-20, takie obudzenie nastąpiło w Polsce – i ja je widziałem – we wrześniu 1939 roku. wać z kadrą, którą miał kierować. To go zgubiło. Później, kiedy nastąpiła weryfikacja służb, on tych ludzi w przeddzień przenosił do innych służb, co pozwoliło im wyjść ze sprawy obronną ręką. To samo, tylko w znacznie większym stopniu, odnosi się do Komorowskiego. To jest chyba tego rodzaju przypadek. Czy to ma głębsze odniesienia? Nie wiem, zawsze, zgodnie z prawniczą zasadą domniemania niewinności, należy tłumaczyć wszystkie wątpliwości na korzyść oskarżonego, więc nie formułowałbym dalej idących zarzutów. Wiadomo, że wojskowe służby informacyjne były powiązane z rosyjskimi służbami specjalnymi. Teraz pytanie dotyczące katastrofy smoleńskiej – czy uważa Pan Premier, że była ona kwestią przypadku, zdarzenia losowego, czy też efektem świadomego działania człowieka? Jestem prawnikiem. Zawodowo zajmowałem się śledztwami tego typu. Mogę Panu z tego punktu widzenia powiedzieć tylko, że ta sprawa jest do dzisiaj otwarta i jej przyczyny są niewyjaśnione. W związku z tym wolno mi mieć różne przypuszczenia, najbardziej

z gry, z realnej gry politycznej w Polsce i wypchnięta na margines. Przy czym, prawdę powiedziawszy, gdyby wydarzenia przebiegały tak, jak planowano wcześniej, to konsekwencje dla układu sił w Polsce byłyby dużo dalej idące. Proszę pamiętać, że w tym samolocie powinien być także Jarosław Kaczyński. Nie było go, bo w ostatnim momencie, w związku z chorobą matki, on z tego lotu zrezygnował. Możemy sobie tylko jakoś spróbować wyobrazić, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby w katastrofie zginęli obydwaj bracia Kaczyńscy. Jak by wyglądała? Myślę, że w tym momencie nie mielibyśmy w ogóle żadnej liczącej się opozycji antysystemowej. Byłyby, oczywiście, jakieś działające na marginesie różne grupy, ale nie byłoby czegoś takiego jak teraz, kiedy kształtuje się opozycja, która ma charakter wyraźnego przeciwieństwa do obecnego systemu i jest w jakiś sposób kontynuacją tendencji solidarnościowej. Nie wiem, co by było. Wszystko dopiero musiałoby się odbudowywać, kształtować od nowa.

Czy jest szansa, by opozycja antysystemowa przejęła władzę w Polsce? Szansa oczywiście jest, ale czy to nastąpi? Nie wiem. Jak Pan ocenia kampanię wyborczą? Myślę, że wszystko się może wydarzyć, ale praktycznie biorąc, w tej chwili, żeby rzeczywiście nastąpił przełom, w tych wyborach (może nawet nie w prezydenckich, bo to jest ważna rzecz, ale nie zasadnicza, ale w wyborach parlamentarnych) musielibyśmy mieć do czynienia z jakimś przełomem w świadomości społecznej i w tej grupie, która dzisiaj jest w ogóle na marginesie, pozostaje poza granicami życia politycznego w Polsce. To jest grupa licząca prawie 50% wyborców. Ale co miałoby się zdarzyć, skoro 10 kwietnia 2010 roku nastąpił wstrząs, ale ten wstrząs nie miał konsekwencji? Przecież nie ma innego sposobu przekonywania, głębszego wstrząsu już nie można chyba doznać. Wszyscy sobie zdali sprawę z tego, że mamy do czynienia z ogromną tragedią społeczną, ale właściwie jej konsekwencji, jej długofalowych skutków wielu ludzi jeszcze sobie wtedy nie uświadamiało. A może, Panie Premierze, z jakiegoś powodu się mylimy? Jesteśmy w NATO, jesteśmy w Unii Europejskiej, wybudowaliśmy autostrady, ludzie jeżdżą nowymi albo używanymi, ale samochodami. Wprawdzie 3 miliony Polaków wyjechało za granicę, ale tam pracują, wyjechali, bo chcieli wyjechać. Może podlegamy jakiejś iluzji, mówiąc o tym, że Polska zmierza w złym kierunku, że jesteśmy na granicy katastrofy, że za chwilę stracimy suwerenność? Ja przecież tego nie mówię. Nie mówię, że 25 lat w ogóle nic nie poprawiło. Zmiana systemu politycznego w Polsce, systemu społecznego właściwie, w takim szerokim zakresie, to była oczywiście rzecz, która przyniosła pozytywne zmiany, nie mogła nie przynieść. Jest tylko pytanie, jak po tych 25 latach wygląda nasza dalsza perspektywa? Otóż ona wygląda, moim zdaniem, katastrofalnie. Bo w tym momencie, z przyczyn najprostszych, to znaczy z przyczyn

demograficznych, jeżeli spojrzymy na prognozy, a te prognozy są ściśle naukowe, to po prostu Polska za 20 lat będzie właściwie jakimś zjawiskiem szczątkowym. Czy zgadza się Pan z takimi określeniami jak to, że Polska to kondominium rosyjsko-niemieckie? Kondominium zakłada pewną równorzędność obydwu stron. Tutaj takiej równorzędności nie ma. Mamy do czynienia z jednej strony z odbudowanym systemem władzy politycznej opartej na aparacie KGB, aparacie policyjnym Rosji. Pytanie, czy ten system w wieku XXI ma szersze perspektywy rozwojowe, czy też skończy się w sposób naturalny jakąś katastrofą. Z drugiej strony mamy oczywiście rosnące w siłę państwo niemieckie, które pomału zaczyna w Europie dominować, ale jeszcze dominujące nie jest. Sytuacja Polski w tym układzie jest oczywiście fatalna o tyle, że na naszym obszarze zbiegają się interesy (jak zawsze zresztą, ze względu na położenie geopolityczne Polski) tych dwóch bardzo ważnych graczy na arenie międzynarodowej. A nasz system władzy jest słaby, jest z natury wasalny. Od PRL, poza tendencjami, które reprezentował Gomułka i jakieś wąskie środowisko, zawsze był złożony z ludzi, którzy chcieli być wasalami. To była jego istota. Ludzie, którzy go tworzyli, zostali narzuceni przez zagranicę, a tacy zawsze szukają protektora. Oni mają nieustające poczucie, że sami są za słabi, żeby władzę utrzymać. Muszą mieć jakąś zagraniczną opiekę. To nie jest przypadek, że ludzie z tego środowiska – krańcowym przykładem jest Urban – byli fanatycznymi zwolennikami włączenia Polski do Unii Europejskiej, maksymalnego podporządkowania nas układowi unijnemu. Ci ludzie deklarują jednocześnie swoją najdalej posuniętą chęć służenia sprawie, którą w ich przekazie propagandowym ma być zmodernizowanie Polski, będącej tradycyjnie zaściankiem i obszarem zapóźnienia, ciemnoty, różnych fobii, jakie polskie społeczeństwo zawsze jakoby przejawiało wobec światowych prądów i wyższej kultury. No, zna Pan ten cały arsenał propagandy. Gdyby dokonać analizy tego, co pisano na ten temat w organie Jerzego Urbana, można by wyciągnąć bardzo interesujące wnioski.


kurier WNET

9

W Y B O R y · pre z y denck i e stanęło, praktycznie biorąc, jakieś 70% wielkich zakładów pracy. To oznaczało, że po prostu przemysł stoi. Spotkaliśmy się w dosyć dużym gronie. 24 czerwca to były tradycyjnie imieniny Jana Józefa Lipskiego. U niego zawsze się zbierało dosyć szerokie grono ludzi o raczej opozycyjnym nastawieniu. Pamiętam, to było parę godzin po ogłoszeniu przez Jaroszewicza, premiera, tej podwyżki. Dyskutowaliśmy na ten temat, jak to przejdzie. Pamiętam, że wtedy się założyłem z Jackiem Kuroniem, że nie przejdzie to tak łatwo. On był zdania, że ludzie na to nie zwrócą uwagi. Ja wtedy jeździłem poza Warszawę do mojego zespołu adwokackiego do Pruszkowa. I jak się następnego dnia dowiedziałem, że stoją pociągi na tej linii, bo nastąpiła blokada w Ursusie, to wiedziałem, że wygrałem zakład, ale nie wiedziałem jeszcze, jak dalece i jakie rozmiary ma ta reakcja. Tego w najśmielszych snach nikt nie przypuszczał. A później była Solidarność 80 roku. Myśmy mieli wszyscy świadomość, że coś się będzie działo (był już w lipcu, jak wiadomo, strajk lubelski). Pamiętam dyskusję, że jesień pewnie będzie gorąca, ale gdyby mi ktoś powiedział, że za dwa miesiące powstanie w Polsce związek zawodowy, formalny, który będzie faktycznie organizacją w stosunku do istniejącego systemu wywrotową, która właściwie obalała ten system, i że do tego związku w ciągu paru tygodni wstąpi 10 milionów ludzi, to bym go potraktował jako... przepraszam bardzo, ale człowieka, któremu śni się coś niewyobrażalnego. A tak się stało. To były fakty, to nastąpiło.

Fot. bartek kosiński

A czy w analizie sytuacji międzynarodowej nie trzeba się zastanowić nad procesami globalizacji i nad rolą tych, którzy mają pieniądze, czyli właścicieli banków, firm ubezpieczeniowych, kopalni złota...? Oczywiście, jak najbardziej. Czy to nie oni grają, mówiąc w skrócie, tymi instrumentami, i czy nie są silniejsi od państwa? Oczywiście, że są silniejsi. W Polsce są na pewno silniejsi. I mają zupełną swobodę działania, dlatego że układ rządzący jest niesamodzielny. To jest układ, który zawsze będzie im podporządkowany.

w 1918 roku była związana z tworzeniem systemu środkowoeuropejskiego, który jest oparty nie na własnej sile. Bo on został wykreowany. Mógł powstać dlatego, że w tym momencie zaistniały dwa czynniki: Niemcy były pokonane, a w Rosji mieliśmy do czynienia z rewolucją, która tak dalece zmieniła i podważyła jej system państwowy, że stała się możliwa rzecz, która wydawała się niemożliwa – to znaczy, że myśmy mogli w roku 1920 zatrzymać marsz Rosji w tej formule sowieckiej na Zachód. Ale było wiadomo, że to była sprawa tymczasowa. W istocie II Rzeczpospolita i jej losy, i losy całego obszaru środkowoeuropejskiego

Jestem głęboko przekonany, że nastąpi moment, i że jest on już nie taki odległy, kiedy będziemy mieli do czynienia z pewnego rodzaju repulsją, odruchem, który rzeczywiście stanie się impulsem do generalnej zmiany sytuacji. Jak Pan Premier ocenia to, co dzieje się na Ukrainie? Oceniam jako rzecz, która będzie decydowała o tym, co się z nami stanie. Jak spojrzeć na historyczny proces kształtowania się układów politycznych w tej części Europy, a może nawet w całej Europie – mniej więcej od XVI, zwłaszcza od XVII wieku na tym obszarze panowała równowaga, jeśli istniał na nim czynnik siły. Ten czynnik reprezentowała ówczesna Rzeczpospolita, która była unią narodową – jeżeli można operować pojęciem narodu dla tamtego czasu. To jest uproszczenie, ale była unią dwóch narodów. Trzech, ale Litwa to zupełnie inny temat. Najistotniejsza była kwestia porozumienia między Rusią a Koroną. Ewolucja stosunków na Ukrainie, społeczna ewolucja, która stała się przyczyną zburzenia równowagi Rzeczpospolitej, to proces, od którego rozpoczął się upadek całego systemu równowagi środkowoeuropejskiej. Zapoczątkował go bunt Chmielnickiego i załamanie się tego obszaru. Wówczas wkroczył tam zdecydowanie czynnik zewnętrzny, jakim jest Moskwa, i od tego momentu zaczyna się dramat rozpadu Rzeczpospolitej. A odbudowa Polski

zdecydowały się w momencie, kiedy w 1920 roku nie udała się wyprawa kijowska Piłsudskiego, kiedy okazało się, że nie da się odbudować niepodległej Ukrainy. I teraz mamy następny moment w historii, w którym decyduje się, czy niepodległa Ukraina powstanie jako stały czynnik państwowy, czy nie. Dużo mówiliśmy na temat kondycji Polski. Polska nie jest krajem, z którego promieniuje siła, tylko słabość. Żeby coś zaproponować Ukrainie, coś dla niej zrobić, trzeba odbudować siłę wewnętrzną Rzeczpospolitej. I teraz pytanie – od czego zacząć? Co należy zrobić? Nie jest tak, że państwowość polska została w ogóle zniesiona. Nie przesadzajmy. Oczywiście, sytuacja jest bardzo ciężka i bardzo trudna, ale ciągle jeszcze jesteśmy jednak krajem, który formalnie zachowuje niepodległość... Czyli nie odbudowa, a naprawa? Naprawa. Zmiana tendencji. Odwrócenie tego, co się działo w ciągu minionych 25 lat. I to ciągle jest możliwe. Ja tylko się, szczerze mówiąc,

zastanawiam, czy jest to możliwe aktem wyborczym? Tylko aktem wyborczym. Bo jeżeli nawet (mam taką nadzieję) najbliższe wybory parlamentarne przyniosą jakiś przełom w tym zakresie, zmianę układu, to jest pytanie, czy to będzie zmiana zapewniająca możliwość rzeczywistych, daleko idących przemian, czy zaledwie początku mozolnego procesu odwojowywania naszej pozycji. A boję się, że na to już może nie być zbyt dużo czasu. W takim razie – co? Ja się boję powiedzieć tutaj coś, co na podstawie mojego osobistego doświadczenia jest oczywiste. W Polsce jest jakoś tak, że w momencie, kiedy sytuacje wydają się kompletnie beznadziejne, zdarza się coś takiego, że następuje obudzenie się głębokiego podłoża społecznego. Ja mam za sobą doświadczenie aktywnego uczestnictwa zarówno w październiku 56 roku, jak i w Solidarności 80 roku. Gdyby ktoś mi powiedział w roku 54, że za dwa lata w Polsce ten aparat bezpieczeństwa, który Polskę wtedy dusił, znajdzie się na cenzurowanym, że się rozwali z dnia na dzień, że nastąpi coś takiego, co obserwowałem w październiku po tym słynnym przemówieniu Gomułki; że władza ludowa w terenie, to znaczy urzędy bezpieczeństwa po prostu znikną, że z dnia na dzień to bractwo się spakuje i zniknie… To był okres, którego nikt dzisiaj nie analizuje, ale to przecież były 3-4 tygodnie, kiedy właściwie władza komunistyczna istniała tylko w Warszawie w postaci Władysława Gomułki i zorganizowanego przez niego zaplecza. Natomiast w terenie była po prostu inna Polska. Były msze odprawiane w kościołach, były manifestacje, nie było władzy. Ale w końcu wróciła. Później wszystko wróciło, ale ten wstrząs z 56 roku miał bardzo daleko idące konsekwencje. Odbudowanie systemu do końca już nigdy nie było możliwe. Trzeba było szeregu lat i bardzo długiego procesu, żeby można było powiedzieć, że władza się znowu umocniła. Umocniła się, ale tylko do pewnego stopnia. A później był rok 76. Nie wiem, czy Pan sobie zdaje sprawę, że w 76 roku w czerwcu, nazajutrz po ogłoszeniu decyzji o podwyżce cen,

Wierzy Pan Premier w to, że teraz znów coś takiego może się zdarzyć? Ja nie wiem, co nas tutaj czeka, ale wiem i tego jestem pewien, że to jest pewna polska specyfika. W naszym społeczeństwie jest coś takiego, że kiedy ono się budzi, to rzecz jest właściwie przesądzona. I takie obudzenie nastąpiło w Polsce w latach 1918-20, takie obudzenie nastąpiło w Polsce – i ja je widziałem – we wrześniu 1939 roku. Patrzyłem na to z perspektywy 9-letniego chłopca, a dzieci widzą bardzo jasno pewne rzeczy. Pochodziłem z normalnie funkcjonującej, nieźle sytuowanej, bo kolejarskiej rodziny. 1 września wszystko się dla mnie

zmieniło, z dnia na dzień zawalił się mój świat, zaczęły dziać się rzeczy niewyobrażalne, jakby zadziałał jakiś zły czarownik. Zapamiętałem moment, kiedy przemawiał premier ówczesnego rządu, żegnał się właściwie: „Do widzenia po wojnie, rząd wyjeżdża z Warszawy”. To było przecież coś niesłychanego. Ówcześni propagandyści nie byli wcale gorsi niż dzisiaj, tutaj. „Jesteśmy silni, zwarci, gotowi” – i nagle się to wali. Otrzymujemy wiadomość, że do Warszawy zbliżają się niemieckie wagony pancerne, rząd wyjeżdża – „Do widzenia po wojnie”. Nie wiadomo, co robić. I kilka godzin później – pamiętam moment na tym przedmieściu, gdzie się wychowałem – wkroczyła jakaś wycofująca się polska jednostka wojskowa. Żołnierze zaczęli chodzić po mieszkaniach. Oficer prosił, żeby pomóc im w barykadowaniu, bo moje przedmieście, Nowe Bródno, było wtedy granicą miasta. Chodziło o zabarykadowanie wylotów ulic z miasta. Nie można już było zatrzymać Niemców w polu, a tutaj była pierwsza zwarta zabudowa i tutaj trzeba było stawić opór. Wtedy w ciągu paru godzin wszyscy ludzie, bardzo różni – ekspedientki ze sklepu, w którym kupowałem codziennie pieczywo, tramwajarze, kolejarze, znajomy blacharz, jacyś kupcy – zaczęli budować barykady. Bez nich w ogóle nie byłoby możliwe stawić opór. Żołnierze byliby bezradni. I nagle wszyscy wiedzieli, że będziemy się bronili. Może rząd uciekł, może pan premier się pożegnał, ale mimo wszystko my się będziemy bronili. Dopiero tego dnia, czy następnego po południu, przez radio usłyszeliśmy prezydenta Starzyńskiego, człowieka, który, powiedzmy sobie szczerze, przed wojną nie był specjalnie przez opozycję polityczną szanowany; usłyszeliśmy jego przemówienie i to było rzeczywiście... to było wystąpienie prawdziwego prezydenta. Nie Warszawy, ale prezydenta Polski. I ja to później obserwowałem przez całe 5 lat okupacji aż do wybuchu Powstania Warszawskiego. Wybuch powstania, tam na Pradze, to było 48 godzin, bo tyle tylko ono się utrzymało, ale te 48 godzin ja zapamiętałem na całe życie. Mówię w tej chwili o czymś nieuchwytnym, o nastroju. Ostatnio jest modna dyskusja o tym, jakim głupstwem było

powstanie, że można było tego głupstwa uniknąć. Jak czytam te dyskusje, widzę, że ci ludzie po prostu nie wiedzą, o czym mówią. To był odruch. Odruch powszechny, odruch ludowy. Przepraszam, używam może wyświechtanego wyrażenia, ale nic mi innego nie przychodzi w tej chwili do głowy – ten odruch był czymś takim, jak po prostu żywioł przyrody. I na tym polega specyfika naszego społeczeństwa. Nie wiem, czy ono się już tak bardzo zmieniło, czy rzeczywiście te 3 miliony ludzi, które stąd wyjechały, tak nas zmieniły, że tu już wszyscy na wszystko będą się godzić. Ja jednak jestem przekonany, że Polska nie straciła swojego charakteru i znowu będziemy mieli do czynienia z czymś zupełnie podobnym. W momencie, kiedy rzeczywiście sytuacja dojrzeje. Mówiąc to zastanawiam się, czy przypadkiem nie ulegam jakimś swoim pragnieniom, fantazjom, ale przecież ja to wszystko pamiętam. To wszystko było. I to nie jest tak, że w Polsce naród właściwie już abdykował. Można tylko powiedzieć, że po tych 25 latach ludzie oceniają sytuację dosyć realistycznie. Przecież nasze położenie jest nieporównywalne z tym, z czym mieliśmy do czynienia w PRL-u. Żyjemy lepiej, gorzej, często bardzo źle. Porównanie z tym, co w tym samym czasie osiągnięto gdzie indziej, jest miażdżące. W ostatnich dniach dowiedziałem się z oceny jakiejś międzynarodowej organizacji medycznej, że u nas w tej chwili poziom opieki lekarskiej jest gorszy niż w Bułgarii czy Albanii. Przepraszam bardzo, ale ja to uważam za porażające. Ale tak jest. Ludzie to znoszą. Ale tylko do pewnego czasu. Jestem głęboko przekonany, że nastąpi moment, i że jest on już nie taki odległy, kiedy będziemy mieli do czynienia z pewnego rodzaju repulsją, odruchem, który rzeczywiście stanie się impulsem do generalnej zmiany sytuacji. Jest tylko pytanie – czy będziemy w stanie (ja mówię w tej chwili o ludziach, którzy będą stali na czele tego ruchu, będą próbowali nim jakoś kierować), czy potrafimy wyciągnąć wnioski z doświadczeń przeszłości i podjąć konsekwentne działania, które przyniosą generalny i zasadniczy przełom na lepsze. Dziękuję bardzo za rozmowę.

R e k l a m a

STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH DOM PRACY TWÓRCZEJ

Położony na Górze Małachowskiego, w sąsiedztwie domu Marii i Jerzego Kuncewiczów, otoczony 3,5 ha parkiem, stanowiącym część Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Oferujemy: • 130 miejsc noclegowych w pokojach 2- i 3-osobowych z łazienkami oraz w apartamentach 2-pokojowych • Sale konferencyjne dla 300 osób z nowoczesnym sprzętem audiowizualnym (sala duża z klimatyzacją) • Restauracja • Kawiarnia • Grill • Parking

Zapraszamy: uczestników kongresów, szkoleń, konferencji i gości indywidualnych.

24-120 Kazimierz Dolny ul. Małachowskiego 17 recepcja: tel. 81 881 01 62 fax 81 881 01 65 www.domdziennikarza.com info@domdziennikarza.com

Ceny usług do negocjacji. Stali Klienci otrzymują rabaty.

K


kurier WNET

10

W Y B O R y · pre z y denck i e

Jakie są Pana refleksje po obchodach piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej? Przede wszystkim widzę, że nie sprawdziły się słowa Komorowskiego wypowiedziane do pewnego dostojnika kościelnego krótko po katastrofie – że emocje opadną, czyli: „to zostanie zapomniane”. Wieczorem na uroczystości przyszły dziesiątki tysięcy ludzi, a w ciągu dnia przewinęło się jeszcze więcej. Obchodów rocznicy było wiele w całym kraju. Krótko mówiąc, zabieg się nie powiódł. Jednak nie udało się jeszcze dojść do prawdy ani w sposób godny upamiętnić tych, którzy zginęli, przede wszystkim Prezydenta i jego współpracowników. Uważam, że wciąż jesteśmy w drodze, ale idziemy do przodu.

katedry. Wołanie to wyrażało, jak sądzę, potrzebę ludzi, którzy się tam zgromadzili, a było ich naprawdę dużo – ich oczekiwanie pełnej jednoznaczności.

Kiedy będziemy mogli powiedzieć: „zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, nie da się lepiej poznać przyczyn i przebiegu tego, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku”? W tej sprawie trzeba odróżnić – zaryzykuję takie twierdzenie – dwa rodzaje prawdy. Jedna odnosi się do faktów i ustalają ją naukowcy poprzez różnego rodzaju analizy. Ta prawda wydaje się już w wielkiej mierze odkryta. Drugą prawdę można nazwać procesową albo oficjalną. Ta prawda może znaleźć się w obiegu publicznym dopiero wtedy, kiedy zmieni się władza. Obecna władza opiera się na kłamstwie smoleńskim, nie jest w stanie przyznać się do tego, w jaki sposób działała, boi się dopuścić myśl, że to nie była zwykła katastrofa. Bo to oznaczałoby jej zdezawuowanie i delegitymizację, a także

Co będzie decydujące między pierwszą a drugą turą wyborów? Co miałoby sprawić, żeby większość Polaków zagłosowała na Andrzeja Dudę? Sądzę, że zdecyduje bezpośrednia konfrontacja dwóch osobowości, dwóch sposobów myślenia, działania, mówienia. Naprawdę czasem sądzę, że za prezydentem Komorowskim chodzi jakiś nasz wysłannik w czapce-niewidce i podpowiada mu kolejne mało udane wypowiedzi.

Jak Pan ocenia przebieg kampanii wyborczej? Bardzo dobrze, przecież mamy do czynienia z sytuacją, gdzie początkowo w ewentualnej drugiej rundzie nasz kandydat miałby 17% głosów, a teraz ma przeszło 40. Druga runda, wcześniej mało prawdopodobna, dzisiaj wydaje się bardzo realna. I to jest zmiana najbardziej spektakularna. Czy wierzy Pan w to, że Andrzej Duda zostanie prezydentem Polski? Tak, wierzę, że Andrzej Duda będzie prezydentem Polski.

Czyje interesy reprezentuje Bronisław Komorowski? Ewidentnie reprezentuje interesy grup – ich najgorszych części – które dzięki zmianie ustroju nie tylko nie zostały zdegradowane społecznie, ale zyskały i nadal ciągną potężne zyski. Ich for-

kulturowym między formacją, która – nie wiedzieć czemu – jest nazywana liberalną, a tymi, którzy odwołują się do kultury tradycyjnej, jej reguł i wartości. Ten niby liberalizm to jest w gruncie rzeczy taki prymitywny permisywizm o cokolwiek lumpenproletariackim zabarwieniu. Natomiast rzeczywisty liberalizm jest pewną koncepcją społeczną odnosząca się do jednostki, i można z nią dyskutować. Ja nie jestem liberałem i nigdy nie byłem, chociaż zdarza się, że mi to przypisują. Ostatnio usłyszałem w TV Republika, że ewoluowałem od liberalizmu i, tak to chyba trzeba zrozumieć, agnostycyzmu, ku tradycji, solidaryzmowi i wierze. Nie wiem, skąd ten pomysł, zawsze byłem katolikiem i nigdy nie byłem liberałem. Bronisław Komorowski podpisał tę słynną konwencję o przeciwdziałaniu przemocy. Czy to będzie miało konsekwencje w czasie wyborów? Już w tej chwili widać konsekwencje. To, że Platforma Obywatelska tak dobrze sytuuje się w sondażach, jest z całą pewnością wynikiem tego, że zagarnia lewicowy elektorat. Platforma ma pewien elektorat stały, który przede wszystkim kieruje się bardzo głęboką niechęcią do PiS-u, do formacji kulturowej, którą PiS reprezentuje, do tradycji. Ten elektorat jest uzupełniany przez tych, którzy są w tej niechęci jeszcze bardziej radykalni, a wcześniej mieli do Platformy pretensje o to, że ona ich oczekiwań – a używając pewnego skrótu myślowego – oczekiwań Gazety Wyborczej nie spełnia. Otóż zaczyna spełniać. Podpisanie tej konwencji, która w wielu aspektach jest antyrodzinna,

Wierzę w zw

Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają Magdalen

Ale Korwin-Mike nadal ma bardzo mocne poparcie młodych ludzi. To prawda. I to jest właśnie element pewnej socjotechniki, która bardzo osłabia kontrę wobec istniejącego systemu. Tego systemu, który jest głęboko chory, a młodzi, zdolni ludzie mogliby interesować się tą chorobą, ale mieć na nią receptę realną, a nie z księżyca. To jest bardzo ważne.

Czasem sądzę, że za prezydentem Komorowskim chodzi jakiś nasz wysłannik w czapce-niewidce i podpowiada mu kolejne mało udane wypowiedzi.

postawiłoby w fatalnej sytuacji psychospołecznej całe jej zaplecze, zintegrowane wokół tego kłamstwa. O czym Pan myślał, słuchając homilii księdza kardynała Nycza? Nie ukrywam, że jestem wdzięczny za to, że Ksiądz Kardynał wymienił w kazaniu kilkakrotnie nazwisko mojego śp. Brata. To może zdumiewające, ale wcale nie zawsze tak jest. Bardzo to dziwi, gdyż Leszek był autentycznym katolikiem, takim nie na pokaz, ale rzeczywiście wierzącym. Powtarzam, jestem wdzięczny i zawsze będę ten moment pamiętał. Po homilii ludzie zgromadzeni w katedrze zaczęli skandować: „chcemy prawdy, chcemy prawdy!” Co ten okrzyk, Pana zdaniem, wyrażał? To było w trakcie homilii. Zaczęło się gdzieś na placu i jakby przepłynęło do katedry. Usłyszałem to z daleka, a później okrzyk się podnosił, podnosił, aż w pewnym momencie wszedł do

macją szturmową były WSI, które dzisiaj pewnie dalej istnieją w innej postaci. Odnosząc się w wywiadzie do ich rozwiązania, użył słów „zbrodnia” i „hańba”. To pokazuje siłę tych związków, ale oczywiście WSI stanowiły tylko oddział szturmowy, za którym idzie reszta armii. I tę armię reprezentuje Komorowski. Czy potrafi Pan zdefiniować istotę konfliktów w dzisiejszej Polsce? Widzę dwa konflikty. Jeden ukryty, nieuświadomiony przez znaczną część społeczeństwa – konflikt interesów. W takim troszeczkę marksistowskim znaczeniu, to znaczy – konflikt interesów między tymi, którzy są beneficjentami obecnego systemu i wszystkich jego niesprawiedliwości, niesprawności i niewydolności, a tymi, którzy tracą. Tyle tylko, że stosunkowo niewielka część społeczeństwa zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pokrzywdzona. Na ten konflikt nakłada się i jakby zakrywa go konflikt o charakterze

jest po prostu elementem walki o lewicowy elektorat. Oni muszą się podpierać elektoratem lewicowym i w tym momencie im się to udaje, natomiast my mamy dużo trudniejszą sytuację, bo z kolei część naszego elektoratu zabierają radykałowie. Także pozorni – w wypadku Korwin-Mikkego jestem głęboko przekonany, że jest on jednym z ludzi, którzy podtrzymują ten system. Nie wiem, czy świadomie, czy nieświadomie, ale robi to już prawie od 30 lat, bo „polityka realna” istnieje od 1987 roku. Wcześniejsza działalność Korwin-Mikkego też zmierzała w tym kierunku, choć może w mniejszym stopniu. Na czym polegało podtrzymywanie tego systemu, to już jest kwestia na oddzielną rozmowę. Na pewno mieszał w głowach młodym ludziom, którzy fascynowali się jego ideologią, zupełnie oderwaną od rzeczywistości. To byli bardzo często ludzie, którzy mogliby rzeczywiście coś zrobić, zaangażować się konkretnie w polskie sprawy, a rozważali rozwiązania z Wysp Dziewiczych.

12 maja minie 80. rocznica śmierci Józefa Piłsudskiego. Co dzisiaj należy realizować z idei Marszałka? Działalność Józefa Piłsudskiego można podzielić na dwa nurty. Najpierw walczył o niepodległość. Idea niepodległościowa jest wciąż aktualna, jednak dzisiaj zagrożenia są inne niż za czasów Piłsudskiego czy w okresie walki o odzyskanie niepodległości. Drugą ideą było dążenie do zbudowania silnego państwa, co w najmniejszym stopniu nie straciło swojej aktualności. Oczywiście o metodach Marszałka można dyskutować, ale sama idea istnienia silnego państwa polskiego, zdolnego do działania, do realizowania pewnych celów zbiorowych, do obrony polskich interesów na zewnątrz, jest bardzo dzisiaj ważna, a – można powiedzieć – nierealizowana. Tak to w tej chwili wygląda. Polskie państwo jest obecnie niezdolne do większych działań wspólnotowych. Właściwie wszelkie przedsięwzięcia, bardzo drogo opłacane, także w sensie korupcyjnym, udają się tylko wtedy, kiedy są środki europejskie. Natomiast w innych sprawach nic się nie udało. Mieszkający na stałe w Anglii Józef Smoleński z I Pułku Szwoleżerów, późniejszy szef II Oddziału Sztabu Generalnego powiedział: – Nasze pokolenie, które zwyciężyło w 1920 roku, myślało, że niepodległość jest dana raz na zawsze. Wy, młodzi, pamiętajcie, że o niepodległość trzeba stale, stale walczyć. Ja bym określił to raczej słowem: zabiegać. Nie walczyć, tylko zabiegać. Polska jest w takim położeniu, że pewien amerykański analityk, z którym rozmawiałem nie tak dawno przy tym stole, stwierdził: Właściwie jesteście w sytuacji trochę podobnej do Izraela. Uważam, że to przesada, ale coś w tym jest. Polska musi mieć państwo

Z Polską jest tak, jak z człowiekiem bardzo nielubiącym szpitala, ale jednocześnie mocno chorym. Czy mu się opłaca być w szpitalu? Nie lubi, ale musi.

silne pod każdym względem, żeby realizować swoje nawet elementarne interesy. W przeciwnym razie staje się po prostu przedmiotem gry, a ponieważ w polityce międzynarodowej nie ma przeproś, nie ma żadnych innych względów poza interesami, zawsze na tym straszliwie tracimy. Podmiotowość jest nam niezbędna, i to bardzo twarda podmiotowość. Czy ma Pan w sobie siłę do tego, żeby zostać premierem, żeby rządzić Polską? Nikt nigdy nie pytał o siły Mazowieckiego, kiedy był mniej więcej w moim wieku. Nikt nie pytał o siły Geremka – kiedy odchodził, był czynnym politykiem. Zginął tragicznie, mając 76 lat, przeszło 10 lat więcej niż ja w tej chwili. Nikt nie pytał o to Millera, który jest ode mnie 3 lata starszy. Już nie mówię o tym, że de Gaulle zaczynał swoją drugą wielką, historyczną rolę, mając 68 lat. Takich przykładów jest mnóstwo. Ten problem pojawił się po raz pierwszy,

kiedy miałem 44 lata i razem ze świętej pamięci prof. Chrzanowskim zostałem zaliczony do starych przywódców prawicy. Tylko że prof. Chrzanowski był o rok młodszy od mojego ojca. To był rok 1993. Nie myślałem o wieku, tylko o roku 2007czy 2005, kiedy nastąpiło podwójne zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości i śp. Lecha Kaczyńskiego. To zwycięstwo miało wielką moc, a teraz... Wtedy było tak, że Leszek wygrał i myśmy wygrali, ale dwudziestoma siedmioma procentami. Przecież w późniejszych wyborach mieliśmy więcej, a nie mniej. Zapomina się zupełnie o tym, że po dwóch latach nieustannego, potwornego ataku na nas uzyskaliśmy o 5% więcej głosów niż przedtem – z 27 do prawie 32,5%, a liczbowo o 2/3 więcej. A w ostatnich wyborach też uzyskaliśmy 30% bez jednej setnej, czyli krótko mówiąc, też więcej niż wtedy. Zabrakło nam tego, co jest warunkiem


kurier WNET

11

W Y B O R y · pre z y denck i e opisująca pijaństwo i wszelkiego rodzaju przestępstwa w PPR do 48 roku, oparta wyłącznie na dokumentacji wewnątrzpeperowskiej. O rozkładzie, pijaństwie, awanturach, gwałtach, wszystkim, co się tylko dało. To był element kryminalny. Lumpenproletariusze. I to środowisko przetrwało wszystkie burze PRL-u, a po 89 roku nie tylko nie zostało rozgromione ani ukarane, ale – przede wszystkim poprzez przejmowanie majątku – zdobyło ogromne wpływy. Także dzięki temu, że tzw. obóz solidarnościowy, a w zasadzie jego kierownictwo, pozwoliło na to, by komuniści stali się beneficjentami przemian własnościowych, a jednocześnie beneficjentami niezadowolenia z tych przemian. To zostało przez media całkowicie zamaskowane. Przeciętny człowiek kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy.

Fot. Krzysztof Sitkowski (4)

A jak Pan widzi szanse PiS wobec zmasowanych ataków mediów elektronicznych, „rządowych” i mainstreamowych? Jaką PiS ma możliwość dotarcia do szerokich grup społecznych, szczególnie do młodzieży, i przekonania ich, że PiS nie jest partią wsteczną, zacofaną, jakichś dziadków leśnych? Zawsze zdobywaliśmy te mniej więcej 30%, więc do kogoś tam docieraliśmy. Badania ludzi tak od nas odległych jak profesor Czapiński wykazywały, że gdyby w Polsce była inna sytuacja w mediach, rządzilibyśmy bez przerwy, bo mniej więcej 55-58% społeczeństwa jest po naszej stronie. W ostatnich latach poparcie dla tzw. liberalizmu rzeczywiście wzrastało, a to jest warunek trwania obecnego systemu. Ale ten trend

z roku 91. Wówczas za polityką, jaką uprawiał rząd Mazowieckiego, opowiadała się tylko Unia Demokratyczna. W jakiejś mierze, ale nie do końca, liberałowie. W sumie, może jeszcze licząc PChD, w wyborach zyskiwali zaledwie około 20% głosów, prawda? A mimo wszystko ta polityka, poza incydentem rządu Olszewskiego, była kontynuowana. Mam nadzieję, że tym razem, choć poparcie dla PO jest na pewno większe niż 20%, to się nie uda. Dzisiaj linia Komorowskiego, czy raczej Platformy Obywatelskiej, ma w wyborach prezydenckich znacznie większe poparcie, około 40%. Mam nadzieję, że jeszcze spadnie. A co będzie, jeśli wygra Komorowski? Wierzę w zwycięstwo Andrzeja Dudy, bo jego prezydentura będzie lepsza dla Polski i Polaków, będzie to prezydentura godna, dynamiczna, sprawiedliwa, gwarantująca Polsce i Polakom bezpieczeństwo w każdym wymiarze. Jestem przekonany, że na jesieni będziemy walczyć o zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. A jeżeli zwyciężymy w wyborach parlamentarnych – mówię o efektywnym zwycięstwie, żebyśmy mogli rządzić… Będziemy mieli twardy orzech do zgryzienia, ale zęby mam też twarde. W czasie tej kampanii została poruszona sprawa SKOK-ów. Co Pan sądzi o ataku na prezesa Biereckiego? To są sprawy znane od wielu lat, które nie wywoływały nadzwyczajnej reakcji społecznej czy medialnej. To jest po prostu brudna kampania wyborcza. My musieliśmy wyciągnąć wnioski

i mordują niewinną ludność niemiecką. W Polsce w ramach pedagogiki wstydu i chorobliwego serwilizmu, także wobec Niemiec, już próbowano usprawiedliwiać masakrę w Bydgoszczy we wrześniu 39 roku. Wszystko można. Banki nie są traktowane na równi z innymi podmiotami gospodarczymi. Czy to należy zmienić? Z bankami trzeba w Polsce zrobić porządek. To są instytucje potrzebne, ale muszą w Polsce działać tak, jak na Zachodzie, a nie jak w kolonii. Nie mogą oszukiwać klientów. Ich zyski powinny pozostawać w ramach normalnych reguł. Ktoś może odpowiedzieć – tamci produkują te toksyczne papiery i jest ich w tej chwili prawdopodobnie parę razy więcej niż wynosi światowe PKB. To prawda, ale takich oszustw jednak nie mogą dokonywać. Ale jak to zmienić? Jeśli chodzi o „frankowiczów”, rozwiązanie jest proste. Żadnych franków nie było w ich umowach, więc należy traktować je jako obowiązujące w pierwotnym kształcie. Czyli jeśli ktoś już spłacił pierwotny dług, to ma spłacony. Jeżeli nie spłacił, płaci dalej, ale według normalnych reguł. A wyobraża Pan sobie, jaki podniósłby się krzyk na świecie wśród tych wszystkich banków, które są własnością niepolską? Jeżeli przez to nie przejdziemy, będziemy krajem postkolonialnym ze wszystkimi tego konsekwencjami. Także dla zwykłego obywatela, który sobie z tego nie zdaje sprawy. Ja może tego nie do-

wycięstwo!

na Uchaniuk, Krzysztof Skowroński i Piotr Jegliński

rzeczywistej siły: ani nie mieliśmy sami większości w parlamencie, ani nie mieliśmy jakiegokolwiek sensownego sojusznika. To rzeczywiście, naprawdę ograniczało naszą siłę polityczną. Na tym polegał nasz wielki problem. Natomiast jeśli chodzi o moje siły do wykonywania funkcji premiera, jakoś ich nie zabrakło. Niestety nie mieliśmy szczęścia do sojuszników. Musieliśmy ich traktować na zasadzie piątego koła u wozu, bo inaczej się nie dało. No i to powodowało, że różne rzeczy były robione kosztem gigantycznego wysiłku. Nie mogłem rządzić tak jak Tusk czy Cimoszewicz, pracując 3,5-4 dni w tygodniu. Musiałem pracować 7 dni w tygodniu. Z pracy wychodziłem regularnie między 11 a 12 w nocy. Czas rządów Prawa i Sprawiedliwości sąd postanowił podsumować wyrokiem na Mariusza Kamińskiego. Co Pan o tym sądzi? Cóż o tym można sądzić? Przecież to jest wyrok i contra facta, i contra

legem. Przeciw faktom, bo przecież fakty w oczywisty sposób usprawiedliwiały tę operację, co sądy już uznały, i to niejeden raz, a contra legem – to dłuższy wywód. Część ogólna kodeksu karnego nakazuje przy przestępstwach zagrożonych karą nie większą niż 3 lata więzienia stosować kary niepenalne, penalne tylko wyjątkowo. Najwyraźniej uznano przypadek Mariusza Kamińskiego za wyjątkowy. Najwyższy wymiar kary wymaga przyjęcia, że okoliczności całej sprawy i cechy sprawcy są skrajnie obciążające. A więc człowiek działający w opozycji antykomunistycznej, już począwszy od bardzo młodego wieku, a później działający w walce z korupcją i postkomunizmem, to osoba szczególnie obciążona. Trudno o większą kompromitację wymiaru sprawiedliwości. Powtarzam, nawet gdyby wziąć pod uwagę tylko stan prawny, wyrok jest zupełną bzdurą. To jest wyrok contra legem – po prostu zemsta. Tylko nie wiem, czy jakiegoś szerszego układu, czy w ramach tego, co pani prezes Sądu Najwyższego powiedziała u Komorowskiego – jakoś tak: „atakują nas, my tego nie będziemy dłużej znosić, bo to jest niemożliwe”. Może ten młody sędzia uznał to za dyrektywę. Co Pan sądzi na temat polityki Viktora Orbana i tego, co się dzieje na Węgrzech? Kiedyś powiedział Pan, że w Warszawie powinien być Budapeszt. Czy podtrzymuje Pan to zdanie? Podtrzymuję. Powinno być wielkie zwycięstwo. Tylko to miałem na myśli. Budapeszt w sensie wielkiego zwycięstwa wyborczego. Orban zrobił wiele dobrych rzeczy, zazdroszczę. Ale pewne elementy jego polityki uważam za bardzo kontrowersyjne. Zupełnie się nie zgadzam z jego polityką wobec Rosji. Rozumiem jej przesłanki, ale się nie zgadzam. Pewne posunięcia wewnętrzne są wynikiem przemyślenia przeszłości, bo tam było gorzej niż w Polsce. Oni naprawdę mają powody, żeby się bać powrotu dawnego systemu, ale posuwają się za daleko. To jest sprawa do dyskusji. Ale powtarzam, przesłanki rozumiem. Po prostu mieli fatalny rząd, twierdzą, że jeszcze dużo gorszy niż rząd PO w Polsce.

Pozwoliliśmy, aby komuniści stali się beneficjentami przemian, a jednocześnie beneficjentami niezadowolenia    z przemian.

Jaka jest opinia Pana Premiera o polityce historycznej prezydenta Komorowskiego, którego reprezentuje funkcjonariusz partyjny PZPR pan Nałęcz? Jak można wybitnego historyka nazywać funkcjonariuszem partyjnym? Przecież to bohaterski przedstawiciel Ruchu... chyba 12 Lipca. Który w 89 roku, kiedy to groziło rozstrzelaniem na miejscu, ruszył do walki o reformę PZPR-u! To jest kabaretowa postać… Komorowski prowadzi politykę historyczną typu: Panu Bogu świeczkę (od czasu do czasu) i diabłu ogarek (ognisko). Nie przypuszczam, żeby wypowiedź Komorowskiego, że składa hołd Żołnierzom Wyklętym i ofiarom Żołnierzy Wyklętych, była pomyłką. To był ukłon w stronę środowiska, którego poparcia oczekuje w wyborach. I to jest nie tylko taktyka. Cała ta toksyczna grupa, którą on reprezentuje, opiera się na tradycji, która się zaczęła w urzędach i komitetach głównie PPR-u (nie PPS-u). Ostatnio ukazała się publikacja

można bardzo łatwo odwrócić, jeśli będzie rządził kto inny. Pytanie, czy my jesteśmy w stanie dokonać przełomu? Przekonamy się teraz. Zabranie połowy środków partiom politycznym, co zyskało, co tu dużo mówić, poparcie społeczne, było bardzo silnym uderzeniem w polską demokrację. Mając dawne środki, moglibyśmy prowadzić kampanię z takim rozmachem, jak Komorowski. W każdym razie, jeżeli robimy znaczne postępy, oznacza to, że potrafimy docierać do różnych grup społeczeństwa. Proszę pamiętać, że poparcie uzyskują też dwaj antysystemowcy, którzy mają łącznie do 10%. Trzej, bo jeszcze Kowalski z 1%. Czyli jednak każdy może dotrzeć. Andrzej Duda i oni mają łącznie 40%. Co do pozostałych kandydatów, trudno powiedzieć, czy opowiadają się za systemem, bo pani Ogórek czasem się wypowiada przeciw systemowi, czasem za. Palikot... nie chcę nawet komentować. Generalnie sytuacja troszeczkę przypomina tę

tylko z jednej sprawy i mamy nadzieję, że będzie ona pozytywnie wyjaśniona. Mówię o przekształceniu fundacji w spółdzielnię, a spółdzielni w spółkę. Argumenty senatora są sensowne i, wydaje się, usprawiedliwiające, ale musimy to zbadać do końca. Druga sprawa to oczywiście katastrofa smoleńska. Widział Pan okładkę Newsweeka ze swoim zdjęciem i podpisem „zamachowiec”. Roszczenia cywilne się nie przedawniają, więc mam nadzieję, że jeżeli Bóg da trochę pożyć, kiedyś będzie w Polsce uczciwe sądownictwo. I ja wtedy, pierwszy raz w życiu, będę miał pieniądze [śmiech]. Bo oni będą musieli za to wszystko zapłacić srogie odszkodowania. Oczywiście żartuję. Ta okładka to jest propaganda na zasadzie prowokacji gliwickiej. Można powiedzieć, że w 1939 roku Polska napadła na Niemcy. Wszystko można powiedzieć i napisać, i zrobić okładkę, jak to wojska polskie atakują Niemcy

czekam, ale Państwo jesteście młodzi i zobaczycie, jak się będą te wszystkie autostrady, stadiony sypały, bo nie będzie za co tego utrzymać. Będzie jak w Portugalii. Ten system jest tak niewydajny, że tego nie utrzyma, chociaż ta nasza infrastruktura jest nadal bardzo skromna w stosunku do np. niemieckiej. Czy w ogóle nam się opłaca być w Unii Europejskiej? Generalnie rzecz biorąc z Polską jest tak, jak z człowiekiem bardzo nielubiącym szpitala, ale jednocześnie mocno chorym. Czy mu się opłaca być w szpitalu? Nie lubi, ale musi. I jest z nami tak źle, że musimy być w tym szpitalu unijnym? Dzisiaj nasz eksport ma wartość przeszło 170 miliardów euro, to jest 37% naszego PKB. Bez tego eksportu zginęlibyśmy gospodarczo. Żeby eksportować, musielibyśmy mieć stowarzyszeniową umowę na zasadach pełnej swobody wymiany, a to oznacza, że i tak musielibyśmy spełniać ogromną ilość wymogów Unii. Co więcej, musielibyśmy im płacić, a niekoniecznie dostawalibyśmy coś w zamian. Przecież to nam by się kompletnie nie opłacało. Ale można by było w jakiś sposób zahamować ten strumień pieniędzy, który płynie w drugą stronę. Te 80 miliardów, które wypływają z Polski bez podatków, i nie tylko te 80 miliardów, można zatrzymać także i będąc w Unii Europejskiej. Nie dzieje się tak tylko i wyłącznie na skutek niezwykłej wręcz słabości naszego państwa. A poza tym 170 miliardów euro przy dzisiejszej cenie euro to jest przeszło 700 miliardów złotych. Gdyby nadal obowiązywały kwoty na produkty, tak jak to było przed naszym wejściem do Unii, mimo że ten stowarzyszeniowy układ już istniał, to byśmy leżeli i kwiczeli. Powinniśmy być w Unii, ale musimy tak prowadzić naszą politykę, byśmy na tym korzystali i byśmy byli traktowani podmiotowo. Do tego potrzebny jest porządny prezydent i rząd. Prezydent Andrzej Duda i rząd Prawa i Sprawiedliwości. Dziękujemy za rozmowę.

K


kurier WNET

12

Czy zna Pan swoje notowania wyborcze? Jakie ma Pan szanse i jak się kształtują sondaże? Oduczyłem się polegać na sondażach, które są jednym z narzędzi moderowania i manipulowania życiem politycznym w Polsce. W tych sondażach aż do ostatnich tygodni kampanii wyborczej po prostu, z zasady, nie byłem uwzględniany. W związku z tym nie wiem, jakie są notowania na giełdzie w tych dniach. Chciałem po prostu zapytać, czy Pan się orientuje, jakie ma Pan poparcie wśród wyborców. Mimo monarchistycznych poglądów zdecydował się Pan na udział w tym demokratycznym spektaklu, w którym obowiązują pewne reguły. Jedna z nich głosi, ze polityk zabiega

W Y B O R y · pre z y denck i e że wszyscy są źli. To nie jest powód kandydowania na Prezydenta Rzeczypospolitej. Ta dygresja miała pokazać, na moim skromnym i partykularnym przykładzie, że są pewne rzeczy, o których nie dowiemy się ani z Gazety Wyborczej, ani z Gazety Polskiej, ani z telewizji reżimowej, zwanej dla zmylenia przeciwnika publiczną, w której urzęduje mój nieszczęsny stryj, ani w Telewizji Republika, w której nie mniej łajdacką linię propagandową realizuje pan Terlikowski. O jakich sprawach nikt nie chce od Pana słyszeć? Ponieważ mam skłonność do dygresji historycznych, zacznę od przywołania faktów z historii najnowszej. Pięć lat temu, po zamachu smoleńskim, byliśmy zaganiani na cmentarze żołnierzy

Co by Pan odpowiedział na argument, że jeżeli nie wesprzemy, niekoniecznie od razu militarnie, Ukrainy – która jest, jaka jest – to niebawem będziemy mieć „zielonych ludzików” nad Bugiem, a nie nad Dnieprem? Myślę, że to jest fałszywy argument i pozorna logika. Chodzi przede wszystkim o to, żeby polską politykę zagraniczną urealnić, żeby jej podstawą nie były czcze obietnice, żeby decyzje podejmowane przez polskich mężów stanu nie opierały się na mirażach, irackich „offsetach” i innych gruszkach na wierzbie, żeby brały pod uwagę realny rachunek strat, zysków i sił na świecie. Od roku imperium amerykańskie, z udziałem swojej agentury na naszym terytorium, prze do wojny. Uczyniło bardzo wiele, żeby spowodować głębsze zaangażowanie Polski, także militarne, w tę wojnę.

Sądzę, że prezydent Komorowski reprezentuje rosyjską rację stanu. Jego otoczenie, ludzie postsowieckich służb, którzy aplauzem witali tę prezydenturę, np. pan generał Dukaczewski, to są dobre drogowskazy, pozwalające odczytać, gdzie biją źródła tej niesłychanej kariery. Ale sprawą jednoznacznie kryminalną i zasługującą na użycie słów „zdrada stanu” są te afiliacje pana Komorowskiego, które reprezentuje inny funkcjonariusz postsowieckiej służby, pan Patruszew, wysoki oficer KGB i FSB, z którym Bronisław Komorowski się spotykał – to fakt notowany przez media. W kontaktach na takim szczeblu nie ma mowy o prywatności. Powstaje tylko pytanie, kto kogo zwerbował? Otóż ponieważ pan Patruszew wchodzi dzisiaj do najwyższych kręgów decyzyjnych Rosji, nawet do tzw. Stawki, czyli najwyższego operacyjnego dowództwa państwa rosyj-

decyzję doradzałby Pan swoim zwolennikom? Komu udzieliłby Pan poparcia? Odpowiem, że jako reżyser nie będę przedwcześnie zdradzał zakończenia filmu, który tak ciekawie się rozwija.

wyzwań, wobec których stoi polska geopolityka. Trzeba to wyraźnie powiedzieć: Prawo i Sprawiedliwość, formacja stojąca za moim kontrkandydatem, stawia wszystko na lojalność wobec imperium amerykańskiego. Żeby dochować tej lojalności, trzeba przestrzegać zmowy milczenia na temat niezbieżnych z polską racją stanu aspiracji i działań diaspory żydowskiej i państwa położonego w Palestynie. Innymi słowy, żeby mieć dobrą prasę w Waszyngtonie i Nowym Jorku, trzeba być bezkrytycznym wobec nacisków, jakim państwo polskie jest poddawane. Nie godzi się z polską racją stanu milczenie wobec niesłychanych roszczeń, jakie wysuwa wobec państwa polskiego diaspora żydowska i państwo Izrael. Trzeba zapytać, czy lojalny wykonawca polityki śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest istotnie dobrym kandydatem

Odpowiedź godna artysty, który chce być politykiem. Jednym z Pańskich haseł jest „Wiara-rodzina-własność” i nawiązujące do rocznicy chrztu Polski „1050 katolickich szkół i 1050 strzelnic w 1050 parafiach”. To jasny skrót spójnego programu. Ale znaczna część wyborców zapyta: co ten człowiek dla nas zrobi, co ma do powiedzenia w sprawie emigracji i tego, że zamknięto kolejny zakład pracy... Jednym słowem: czy ma Pan szczegółowy program ekonomiczny i społeczny? Tak, to wszystko da się wywieść z mojego hasła. To, jaki jest stosunek władzy do wiary, rodziny i własności, w sposób doskonały określa charakter tej władzy. Otóż aktualne, postpeerelowskie państwo do wszystkich tych wartości ma stosunek zdecydowanie wrogi. Rozmawiamy w dniu, w którym weszło w życie rozporządzenie ministra zdrowia o udostępnieniu nieletnim środków wczesnoporonnych. Młodzież, która nie może legalnie nabyć szklaneczki piwa, będzie mogła kupić w aptece tabletkę wczesnoporonną. To jest agresja na polskie życie i kwestionowanie władzy rodzicielskiej. Państwo uderza w to, co najbardziej delikatne, niewątpliwie z zamiarem zniszczenia. Oczywiście przykłady można mnożyć: mamy propagandę procedury in vitro, o której niegodziwości wiem z pierwszej ręki, ponieważ w odróżnieniu od większości kontrkandydatów, odnoszę się do faktów, znanych mi jako autorowi filmów dotyczących m.in. tego zagadnienia.

Wypowiadam się zdecydowanie przeciwko głębszemu zaangażowaniu Polski w wojnę ukraińską. Z tego powodu zostałem ogłoszony „ruskim agentem”, „wielbicielem Putina”. o głosy wyborców. Czy Pan wie, jakie ma Pan w tej chwili poparcie? Takim sondażem przeprowadzonym na mój użytek była akcja zbierania podpisów. Jest prawdą powszechnie znaną i wykazuje to praktyka polityczna, że kandydatom, którzy nie dysponują zaprawionym w bojach aparatem partyjnym, nie udaje się zebrać podpisów. Mimo to mój komitet dostarczył ich do PKW ponad 120 tysięcy. Nie było cienia wątpliwości, że moja kandydatura cieszy się dostatecznie szerokim poparciem. Jest Pan znanym reżyserem, dokumentalistą. Pana filmy są ważne,

sowieckich przez zwolenników ekspresowego pojednania z Rosją. W ostatnich miesiącach można zaobserwować proces odwracania się chorągiewek na wietrze historii. Teraz mamy do czynienia ze zjednoczonym frontem antyputinowskim. Ja od roku, od początku wojny ukraińskiej, kiedy tylko mam okazję, dzielę się przekonaniem, że w tej wojnie Rosja nie jest jedynym czarnym charakterem. Wypowiadam się też zdecydowanie przeciwko głębszemu zaangażowaniu Polski w wojnę ukraińską. Z tego powodu zostałem ogłoszony „ruskim agentem”, „wielbicielem Putina” – ja, autor filmów Transformacja.

A co z programem ekonomicznym? Przechodzę do kwestii własności. Władza warszawska działa przeciwko polskiej własności. Historycznie – występuje w charakterze pasera mienia, które zostało zagrabione przez poprzednie reżimy funkcjonujące na naszym terytorium. Władza warszawska definiuje swój stosunek do własności, występując w charakterze żyranta dekretów PKWN. Niszczy polską własność systemem wyzysku fiskalnego połączonego z talmudyzmem biurokratycznym, który z każdego przedsiębiorcy może zrobić przestępcę. Cierpią na tym i przedsiębiorcy, i pracobiorcy. Stan rzeczy ujawnia sondaż, jakim jest gremialne głosowanie nogami i ucieczka.

ciekawe, poruszają kontrowersyjne tematy, nie sposób przejść obok nich obojętnie. Jednym filmem może Pan bardziej wpłynąć na rzeczywistość niż startując w wyborach. Po co Pan wchodzi do polityki? Bardzo dziękuję za wyrazy uznania dla mojej twórczości artystycznej. Ale rzeczywistość nie potwierdza Pana diagnozy. Jak się okazuje, doskonale można przechodzić obok moich filmów obojętnie, po prostu je ignorować. Moje filmy od lat nie są pokazywanie przez telewizje głównego nurtu. To, że bywałem reżyserem bezrobotnym, ale nie wypadłem całkiem z zawodu, zawdzięczam prywatnym producentom i zleceniodawcom, dzięki którym powstały moje ostatnie

Od Lenina do Putina czy Marsz wyzwolicieli, które trudno określić inaczej niż antysowieckie, w tej kampanii wyborczej zostałem ogłoszony „kandydatem Kremla”. Koledzy i koleżanki z mediów pełniących obowiązki patriotycznych i prawicowych nie zauważyli, a może im nie przeszkadza, że przemawiają jednym głosem z Gazetą Wyborczą, że co do profilu propagandowego trzymają wspólną linię. Skoro media gadzinowe, które reprezentują zdrajców z rządu i kancelarii prezydenta, mówią Polakom o tej wojnie w ogólnych zarysach to samo, co media reprezentujące interes strony aspirującej do monopolu opozycji, wówczas ktoś, kto ma do powiedzenia co innego, nie może być

Nie godzi się z polską racją stanu milczenie wobec niesłychanych roszczeń, jakie wysuwa wobec Polski diaspora żydowska i państwo Izrael. filmy, takie jak Nie o Mary Wagner. Rzeczywiście moje filmy zdobyły uznanie. Echo mojej twórczości jest tym bardziej znaczące, im bardziej media głównego nurtu ją ignorują. Ale nie tylko media jednoznacznie „gadzinowe”, głównego, postpeerelowskiego ścieku. Od pewnego czasu ignorują ją także media pełniące obowiązki patriotycznych, prawicowych, niepokornych, niezależnych. Ta sytuacja ma swoje odwzorowanie w kampanii wyborczej, przeciw mnie działa zjednoczony front przemilczenia i cenzury przekazu. O mojej kandydaturze bardzo zgodnie milczały media od lewa do prawa. O ile przemilczenia, obelgi czy manipulacje ze strony „GWiazdy śmierci” czy innych mediów reżimowych nie robią na mnie specjalnego wrażenia, o tyle przemilczenia czy szyderstwa ze strony mediów pełniących obowiązki patriotycznych, czy też nawet katolickich – to jest pewna nowość. Podam jeden przykład: w Gościu Niedzielnym, w którym, jak w innych katolickich gazetach, mojej kandydatury długo nie zauważano, pojawiło się szyderstwo z moich zwolenników. Gość Niedzielny szydzący z „moherów” może budzić zdumienie. To pokazuje stan zacietrzewienia i zakłamania na polskiej scenie publicznej. Na pytanie o przyczyny startu w wyborach odpowiada Pan wyliczeniem,

przez nie przedstawiany w pozytywnym świetle. To daje mi nieskromne poczucie, że mam moim rodakom do powiedzenia coś ważnego. Porozmawiajmy o obecnej sytuacji. Gdyby był Pan prezydentem w tej chwili, zamiast Bronisława Komorowskiego, jaką prowadziłby Pan politykę zagraniczną? Trzeba przede wszystkim zachować państwo polskie, żeby w ogóle móc je naprawiać i ratować. Należy zrobić wszystko, by nie dopuścić do zaangażowania Polski w wojnę – zadeklarować neutralność. Neutralność nie oznacza kapitulacji i rozbrojenia, tylko rygorystyczne przestrzeganie polskiej racji stanu. W tej sytuacji polska racja stanu przemawia przeciwko siłowym ingerencjom poza aktualnymi granicami Rzeczypospolitej. Państwo polskie w swoim obecnym stanie jest tak ułomne, a jego samo istnienie jest tak problematyczne – nie tylko dla mnie, ale przecież także dla ministrów konstytucyjnych – że mogłoby się łatwo okazać, że zaangażowanie Polski w akcję wojenną posłuży jako narzędzie ostatecznego demontażu tego państwa. Żeby to ująć bardziej obrazowo i konkretnie, obawiam się, że gdyby Brygada Pancerna z Żagania wyjechała gdzieś za granicę ukraińską, to być może nie miałaby dokąd wracać.

Nie wieszać się u obcych klamek Z Grzegorzem Braunem – reżyserem-dokumentalistą, niezależnym kandydatem na prezydenta RP rozmawia Antoni Opaliński

Tymczasem w ciągu ubiegłego roku nie zaistniały żadne fakty, które by potwierdzały dobre intencje Amerykanów wpychających nas w ten konflikt. Nie nastąpiło realne dozbrojenie polskiej armii, realne wzmocnienie potencjału obronnego państwa polskiego. Były natomiast jednoznaczne zachęty do tego, żeby np. jednostki wojska polskiego wyprowadzić na Ukrainę i zaangażować w operację pokojową. W planach amerykańskich Polacy mieli zabezpieczyć flankę północną, od strony białoruskiej. To są bardzo niebezpieczne rzeczy, a amerykańska agentura wpływu, zmobilizowana w ostatnim sezonie, uczyniła wiele, żeby każdego, kto bez entuzjazmu odnosi się do tych projektów, stygmatyzować jako sojusznika Rosji. To, że nie podoba mi się wieszanie polskiej racji stanu u klamki Waszyngtonu, wcale nie znaczy, że jestem zwolennikiem przewieszenia jej na klamkę Kremla. Jak Pan ocenia prezydenta Bronisława Komorowskiego? Jako zdrajcę stanu, a zatem przestępcę, który powinien nie tylko zostać jak najszybciej odsunięty od jakiegokolwiek wpływu na bieg spraw publicznych, ale też poddany śledztwu, osądzony i przykładnie ukarany. Gdzie Pan dostrzega to przestępstwo?

skiego, musiał być dobrze zlustrowany i prześwietlony. Wykluczyłbym zatem taką możliwość, że to Pan Komorowski zwerbował pana Patruszewa. W tej relacji może zachodzić tylko jedna możliwość, mianowicie taka, że to pan Patruszew w jakiś sposób kontroluje pana Komorowskiego. Do jakiego stopnia i jakimi narzędziami politycznymi – to powinny ustalić służby państwa polskiego, gdyby to państwo było poważne… Wiele wskazuje na to, że w drugiej turze pan prezydent Komorowski spotka się z panem Andrzejem Dudą. Co Pan sądzi o tym z kandydatów, który, zdaniem wielu obserwatorów, ma szanse na podjęcie skutecznej rywalizacji z Bronisławem Komorowskim? Szereg razy życzliwie komentowałem osobę pana Andrzeja Dudy. Jest to obiecujący młody człowiek, który w normalnym państwie mógłby pełnić różne funkcje odpowiadające jego kompetencjom. Problem polega na tym, ze pewne uwarunkowania biograficzne i środowiskowe mogą uniemożliwić panu Andrzejowi Dudzie jasne artykułowanie polskiej racji stanu. Mianowicie to, że dziś należy on do obozu, który upiera się przedstawiać aktualną sytuację Polski wobec wojny ukraińskiej jednowymiarowo, z jednym czarnym charakterem. Obóz ten uczynił dogmat z ignorowania wszystkich innych

na pierwszego z polskich państwowców? Śp. Lech Kaczyński przeszedł bowiem do historii jako sygnatariusz kilku dokumentów, które tragicznie zaważyły na polskiej racji stanu. W wyniku traktatu lizbońskiego, czyli abdykacyjnego, państwo polskie, mocą podpisu śp. Lecha Kaczyńskiego, abdykowało z suwerenności. Druga polityczna decyzja Lecha Kaczyńskiego, która zaważyła na naszym życiu, to chronologicznie wcześniejsza decyzja o wstrzymaniu ekshumacji w Jedwabnem. Dzisiaj, kiedy w Warszawie stoi monumentalny ośrodek propagandy antypolskiej w postaci Muzeum Historii Żydów Polskich, widzimy, jak tragiczne konsekwencje miało przyczynienie się do wyniesienia czarnej legendy historycznej do rangi światowego dogmatu. Wymieniłbym jeszcze rozmontowanie większości „za życiem” w polskim parlamencie. Pan Andrzej Duda nie odpowiada oczywiście za te decyzje. Ponieważ jednak sam Andrzej Duda rekomenduje siebie narodowi jako kontynuatora polityki śp. Lecha Kaczyńskiego, zasadne jest stawianie pytania, czy jest on odpowiednim kandydatem na polskiego państwowca w nadchodzących czasach? Gdyby w drugiej turze doszło do starcia Andrzeja Dudy, do którego ma Pan tak wiele zastrzeżeń, z Bronisławem Komorowskim, którego uważa Pan za zdrajcę stanu, jaką

fot. Gbraunwybory · Zdjęcie na licencji CC BY-SA 4.0

To, że nie podoba mi się wieszanie polskiej racji stanu u klamki Waszyngtonu, wcale nie znaczy, że jestem zwolennikiem przewieszenia jej na klamkę Kremla.

To są diagnozy. A co Pan zamierza zrobić? Umowy międzynarodowe, które są niekorzystne, niewola gazowa, redukcja kwot emisji dwutlenku węgla, ideologicznie motywowana dekarbonizacja Polski, wreszcie nieznane nam umowy dotyczące roszczeń żydowskich, wylicytowane na sumę ponad 60 miliardów dolarów… dodam jeszcze brak przekształcenia tego potworka prawnego, jakim jest dzierżawa wieczysta na Ziemiach Odzyskanych, we własność. Z tej negatywnej recenzji stosunku władzy warszawskiej do polskiej własności i przedsiębiorczości bardzo łatwo można wysnuć program pozytywny. Jestem zwolennikiem wolności, ze szczególnym podkreśleniem wolności gospodarczej. Bez wolności gospodarczej Polacy nie będą mogli odzyskać formy dziejowej, której gruntem musi być niezależność materialna. Polacy są po uszy zadłużeni na wszystkich poziomach – rodzinnym, gminnym i państwowym. Trzeba się ratować, zlikwidować przymus opodatkowania w systemie ZUS – mówię o przymusie, bo jako zwolennik wolności nie mogę nikomu zabronić mieszkania w kołchozie. Niskie podatki, procedury związane z wchodzeniem na rynek radykalnie uproszczone – państwo nie może być prześladowcą przedsiębiorców, bo dziś w Polsce nie opłaca się dawanie pracy. Mam program gospodarczy, opracowany przez ekspertów, który na podstawie ostrożnych wyliczeń pozwala przypuszczać, że jeśli zdejmiemy ten garb nałożony na naród, w czasie nie przekraczającym horyzontu najbliższej prezydentury Polacy mogliby radykalnie zwiększyć swoje dochody. Do tego jednak nie wystarczą zmiany kosmetyczne – trzeba po prostu obalić Post-PRL, a odbudować Polskę wolnych ludzi. Na zakończenie chciałem zapytać, czy ma Pan dalsze plany filmowe? Pomysłów filmowych mi nie brakuje – ale na razie wszystkie musiały ustąpić temu projektowi, którego premiera przewidziana jest na wieczór 10 maja. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

13

u·k·r·a·i·n·a

Na Ukrainie trwa rozejm, który każdego dnia jest naruszany, a wymownym tego potwierdzeniem jest zwiększająca się liczba ofiar. Państwo przeżywa kolejne wewnętrzne wstrząsy, w ostatnim czasie spotęgowane otwartą wojną oligarchów. Ukraińcy, patrząc na nią przez swoje portfele, widzą, że rok wolności od Janukowycza nie przyniósł im upragnionych zmian i poprawy losu.

Ukraińska wojna paradoksów Paweł Bobołowicz

1 228 090 mieszkańców Ukrainy musiało opuścić swoje domy w wyniku konfliktu na wschodzie kraju, nazywanego przez Ukraińców operacją antyterrorostyczną, a przez Rosjan walką przeciwko „kijowskiej juncie”, czy delikatniej: „separatyzmem”. Wśród tej grupy ponad 150 tysięcy stanowią dzieci. Według ONZ w 2014 roku w wyniku konfliktu zmarło 6116 mieszkańców Donbasu. 15 474 osoby zostały ranne. Od początku bieżącego roku do połowy kwietnia, według danych ONZ, życie w strefie konfliktu straciło 400 cywilów. Nie ma dnia, w którym nie dochodziłoby do naruszenia obowiązującego zawieszenia broni. Regularne walki trwają pod Mariupolem i Donieckiem. Terroryści atakują za pomocą zakazanych mińskimi ustaleniami moździerzy i czołgów. 19 kwietnia na miejscowość Awdijwka spadły pociski rakietowe „Grad”. Mimo wszystko ukraiński politolog Wołodymyr Fesenko twierdzi, że obecna sytuacja jest na tyle inna niż przed mińskim rozejmem, że waha się między rozejmem a pokojem. Politolog nie ukrywa też, że zamrożenie konfliktu byłoby pożądanym przez Ukrainę wariantem. Oznaczałaby bowiem faktyczny pokój, możliwość podjęcia negocjacji z tzw. separatystami. Zapisane w uzgodnieniach mińskich wybory w Donbasie dziś pozostają jedynie pomysłem, którego realizacja, według Fesenki, będzie bardzo trudna. Ten pomysł nazywa on „półutopią”, zwracając uwagę, że „separatyści” realizują swoje własne taktyczne cele, które mogą się różnić od pomysłów Rosji, a i sama Rosja w wojnie ma doskonałe narzędzie nacisku tak na Ukrainę, jak i na Zachód. Na wojnie można zarabiać. Dziś zyski z potencjału wydobywczego Donbasu czerpią bandyckie grupy, kierujące wymyślonymi przez siebie republikami. Ukraińska opinia publiczna bez większego zdziwienia przyjmuje fakt, że węgiel ukraiński rząd kupuje od terrorystów, a energia elektryczna jest dostarczana na okupowany Krym. Fesenko nazywa to „wojną paradoksów”. Co prawda, gdy w ubiegłym roku wyszło na jaw, że ministerstwo energetyki Ukrainy przygotowuje umowę z nieuznawanymi władzami okupowanego terytorium, przez chwilę miało to wymiar medialnego skandalu. Jednak tłumaczenie, że do mediów wyciekły robocze teksty, sprawę ostatecznie zamknęło. Nikogo też nie dziwi, że Ukraina z dniem 1 kwietnia zawarła kolejny kontrakt gazowy z Rosją. Minister energetyki, który zaledwie dwa tygodnie wcześniej zapewniał, że Ukraina nie będzie kupować rosyjskiego gazu, po podpisaniu kontraktu przedstawia to jako wielki sukces. Dla przeciętnego mieszkańca Ukrainy najważniejsza pozostaje cena gazu, więc nowy kontrakt przyjęto z ulgą. Oprócz wielomiesięcznych kampanii w mediach na rzecz ocieplania domów, rząd nie zdołał stworzyć realnej alternatywy energetycznej. Rewers gazu od zachodnich sąsiadów (w tym Polski) jest wciąż obciążony „rosyjskim pochodzeniem”, a zatem możliwością dalszego szantażu ze strony Rosji wstrzymania dostaw. Fesenko wręcz uważa, że kontrakt z Rosją został podpisany w wyniku nacisku unijnych partnerów Ukrainy. Warto w tym miejscu przypomnieć wydarzenia z ubiegłego roku, na które zwracają uwagę w swojej książce „Trzecia wojna światowa” Felsztyński i Stanczew. 30 maja 2014 roku Ukraina w sytuacji „gazowego szantażu” spłaciła Rosji 786 milionów dolarów długu, tym samym finansując dalsze działania zbrojne agresora. 21 lipca minister finansów Ukrainy poinformował, że na operację antyterrorystyczną Ukraina potrzebuje 1,5 mld hrywien miesięcznie (według kursów z lipca ubiegłego roku było to ok 125 mln USD) i że środków w budżecie wystarczy tylko na miesiąc jej prowadzenia. Oczywiście pieniądze na spłatę rosyjskiego długu Ukraina otrzymała od swoich zachodnich sprzymierzeńców, a w sierpniu udało się znaleźć pieniądze na kontynuowanie – pytanie, czy efektywne – operacji.

Wielu, a może nawet większość ukraińskich komentatorów uważa, że Putin nie zdecyduje się na otwartą wojnę z Ukrainą. Fesenko sądzi, że Rosja będzie przedłużać destabilizację na wschodzie, stosując uderzenia punktowe podobne do tych pod Debalcewem. Zachód niechętnie zauważa, że atak na Debalcewo odbył się już po zawarciu rozejmu w Mińsku i doprowadził do prawdziwego exodusu mieszkańców tego miasta i jego okolic. Dziś Ukraińcy liczą się z podobnymi atakami na Mariupol, Krasnoarmiejsk, Szczastie czy Stanicę Ługańską. Kost Bondarenko, ukraiński politolog współpracujący z Opozycyjnym Blokiem uważa, że Rosja nie chce teraz walczyć i nie ma takich możliwości ekonomicznych. Jednak jej plany wynikają z szerszego pomysłu geopolitycznego, w którym może „odpuścić” Ukrainę za cenę utrzymania swoich wpływów w Syrii. Tym samym podgrzewanie konfliktu jest faktycznym naciskiem na USA, aby doprowadzić do, jak to określa politolog, drugiej Jałty i nowego podziału strefy wpływów. Według niego taki pomysł wspiera również wiele osób z otoczenia Obamy, które w konflikcie z Rosją widzą jedynie wzmacnianie pozycji Chin przy jednoczesnym osłabianiu Rosji i USA. Bondarenko ma też prosty sposób na zakończenie konfliktu w Donbasie: wystarczy przeprowadzić na tym terenie wybory parlamentarne i zaakceptować wejście do Rady Najwyższej polityków tzw. republik ludowych. Siłą rzeczy doprowadziłoby to do sytuacji, w której staliby się oni elementem ukraińskiej państwowości. Bondarenko uważa, że ten scenariusz nie tylko jest realny, ale mógłby się nawet ziścić w wyniku przedterminowych wyborów parlamentarnych. O ile ciężko sobie wyobrazić Płotnickiego czy Zacharczenkę w ukraińskiej Radzie Najwyższej, to już sama kwestia przyspieszonych wyborów faktycznie „krąży” wśród ukraińskich polityków i ekspertów. Przyspieszonymi wyborami mógłby być zainteresowany zarówno prezydent Poroszenko, jak i Opozycyjny Blok – polityczny spadkobierca Janukowycza i jego otoczenia. Według najnowszych sondaży do nowego parlamentu weszłyby: Blok Petra Poroszenki – jako jednoznaczny lider (ponad 14% według Centrum im Razumkowa), „Samopomoc” mera Lwowa Andrija Sadowego (9,3%) i Opozycyjny Blok (6,8%). Ugrupowanie premiera Jaceniuka – Front Ludowy, Batkiwszczyna Julii Tymoszenko, Partia Radykalna Ołeha Liaszki i Prawy Sektor mogą nawet nie przekroczyć progu wyborczego. Taki parlament praktycznie zostałby pozbawiony tzw. „partii wojny”, jak się określa zwolenników jednoznacznego oporu przeciwko Rosji, nieskłonnych do jakichkolwiek kompromisów z terrorystami. Wyeliminowany zostałby również poważny konkurent Poroszenki, jakim jest Arsenij Jaceniuk. Pomimo oficjalnie dobrych kontaktów pomiędzy ośrodkami prezydenckim i rządowym powszechnie wiadomo o rywalizacji polityków. Sprzyja temu zarówno niejednoznaczny system prawny, ze znanymi skądinąd ministrami prezydenckimi, jak i oczywiście walka o wpływy. Niewątpliwie również realnie różnie widzą przyszłość Ukrainy polityczne zaplecza prezydenta i premiera. Na to jeszcze nakładają się układy oligarchiczne, które wbrew pozorom wcale nie uległy destrukcji wraz ze zwycięstwem Rewolucji Godności, a raczej odgrywają decydującą rolę. Można wręcz uznać, że niektórzy z oligarchów mają się lepiej niż kiedykolwiek i ciężko w tym kontekście nie wskazać na prezydenta Poroszenkę, który choć deklaruje wojnę z oligarchami, sam do nich należy. Jego majątek nie jest może tak imponujący jak Rinata Achmetowa, jednak w powiązaniu z realną władzą czyni z Poroszenki lidera wśród oligarchów. Prezydent Ukrainy zarobił w ubiegłym roku prawie 400 mln hrywien i oczywiście nie są to środki z prezydenckiego wynagrodzenia, lecz z dywidend i odsetek. Cały majątek

Poroszenki szacowany jest na 750 mln USD, co czyni go 8. na liście najbogatszych Ukraińców. Publikując deklarację dochodów za ubiegły rok Poroszenko „przyznał się”, że zdarza mu się z prywatnych środków finansować pełnienie obowiązków głowy państwa, m.in. zapłacił za paliwo do samolotów w czasie podróży zagranicznych do Singapuru i Australii. Sam również sfinansował swoją kampanię prezydencką. Pomimo publicznych deklaracji Poroszenko nie zrezygnował ze swoich interesów. Wciąż pozostaje właścicielem fabryki słodyczy Roshen, posiada stocznie, produkuje samochody i jest właścicielem imperium medialnego z telewizją informacyjną „5 Kanał” na czele. W tym roku do należących do Roshen zakładów w rosyjskim Liliecku wszedł OMON, a rosyjska prokuratura poinformowała, że jest prowadzone postępowanie w sprawie wyłudzonego z budżetu Federacji Rosyjskiej podatku VAT. Poroszenko wielokrotnie był pytany, wręcz nagabywany, zresztą nie tylko przez politycznych przeciwników, czemu nie zrealizuje swojej obietnicy i nie pozbędzie się swojego biznesu. 13 marca w wywiadzie dla kanału 1+1, należącego do innego oligarchy, Igora Kołomojskiego, prezydent stwierdził, że w sprzedaży aktywów Roshen przeszkadza mu Rosja. Według Poroszenki sprzedażą zajmuje się kompania Rotshild, a on sam nie ma nawet prawa

ostatni rok wykreował się na obrońcę jedności Ukrainy i realną zaporę przed możliwym rozszerzaniem się separatyzmu. Będąc szefem obwodowej administracji, często na Ukrainie z rosyjska nazywanym „gubernatorem”, nie zaprzestał prowadzenia swych rozlicznych interesów. Jednak w marcu Rada Najwyższa przegłosowała, zdawałoby się niezbyt istotną, ustawę zmieniającą zasady wyznaczania kworum w spółkach. Zapis ten doprowadził do zwolnienia ze stanowiska szefa państwowej firmy Ukrtransnafta Ołeksandra Łazorki, który był człowiekiem Kołomojskiego i zabezpieczał jego interesy w tej firmie. Szybko okazało się, że państwowa spółka nie tylko trzyma swoje pieniądze w Privatbanku należącym do oligarchy, ale również ropa naftowa należąca do państwowych firm faktycznie znajduje się w zbiornikach spółek Kołomojskiego, a państwo z tego tytułu musi mu wypłacać niebotyczne sumy. Kołomojski, by chronić swoje interesy, nie zawahał się przyjechać do Kijowa z uzbrojonymi ludźmi i zablokować siedziby spółek. Tak jawne naruszenie prawa musiało doprowadzić do zwarcia z prezydentem. Ostatecznie Kołomojski został odwołany z funkcji szefa obwodu dniepropietrowskiego. Do Kijowa, wbrew wielu zapowiedziom, nie przyjechały jednak podporządkowane mu ochotnicze bataliony, które Kołomojski zakładał i przez długie miesiące

Chociaż powrót na białym koniu Janukowycza wydaje się niemożliwy, to jednak wewnętrzne wstrząsy polityczne na Ukrainie są pewne. Ku radości Rosji. wtrącać się do procedury: „Po drugie, mój grafik – a ja jestem w pracy 18-20 godzin na dobę – nie przewiduje, żebym porzucił wszystko i zaczął targować się o cenę albo o proces (sprzedaży – red.). Po trzecie – jestem pewny, że proces pójdzie szybciej, jak na Ukrainie będzie pokój i wejdą inwestorzy, bo podczas wojny na Ukrainę nikt nie chce przyjść, w tym również kupcy”. Poroszenko od początku otwarcie przyznawał, że nie zamierza sprzedać jedynie telewizji „5 Kanał”, zapewne ze szkodą dla wizerunku samej telewizji. Trudno jest bowiem uwierzyć, żeby fakt, że właścicielem telewizji informacyjno-publicystycznej jest prezydent kraju, nie odbijał się na komforcie pracy dziennikarzy. Zapewne najsłabszym tego przykładem były ciągłe alarmy bombowe w ubiegłym roku, które zmuszały redakcję do przerywania emisji programu. Problemów ze sprzedażą swojego majątku nie ma Igor Kołomojski (trzeci na liście najbogatszych Ukraińców według Forbesa, z majątkiem szacowanym na 1mld 400 mln USD), który zamiaru takiej sprzedaży po prostu nie deklaruje, a interesy nie przeszkadzały mu w byciu urzędnikiem państwowym. W marcu br. jednak stał się celem uderzenia Poroszenki. Kołomojski, który w ubiegłym roku został powołany przez pełniącego wówczas funkcję prezydenta Ukrainy Ołeksandra Turczynowa na szefa administracji obwodu dniepropietrowskiego, przez

finansował. Ciężko jednak nie zauważyć, że bataliony te najczęściej stanowiły pierwszą linię ukraińskiej obrony przed separatyzmem. Jednoznaczna, twarda polityka Kołomojskiego faktycznie powstrzymała w ubiegłym roku rozszerzanie się separatyzmu na obwody dniepropietrowski, zaporoski, mikołajewski. Być może odegrała główną rolę w zablokowaniu idei korytarza do Odessy i dalej na Naddniestrze. Kołomojski rozstał się z funkcją gubernatora spokojnie, zapewniając publicznie, że doszło nie tyle do jego konfliktu z Poroszenką, co do konfliktu urzędnika Kołomojskego z biznesmenem Kołomojskim. Ciężko też nie powiązać „spokojnego odejścia” Kołomojskiego z kolejnymi transzami kredytu stabilizacyjnego dla Privatbanku z Narodowego Banku Ukrainy: 27 marca było to 800 mln hrywien (pod zastaw samolotów), 3 kwietnia 695 mln, a 10 kwietnia 1 mld 220 mln. Po spotkaniach z Poroszenką okazało się, że Kołomojski może również już podróżować do USA, czego zabroniono mu w 2008 roku. Na razie ponoć otrzymał jednorazową wizę. Oczywiście, jak na oligarchę przystało, również Kołomojski posiada swoje media i jak trzeba, w nich występuje. Po odwołaniu z funkcji „gubernatora” udzielił długiego wywiadu na żywo w swoim kanale TCH. Odpowiadając na pytania dziennikarzy stwierdził, że nie wspierał żadnej z kampanii wyborczych. Inne zdanie ma na ten temat wspominany politolog Kost Bondarenko, który

twierdzi, że nieoficjalna „partia Kołomojskiego” w Radzie Najwyższej może nawet stanowić jedną trzecią jej składu, a jej nieformalnych członków ciężko byłoby szukać jedynie wśród deputowanych Opozycyjnego Bloku. Kołomojski ma wpływ na gubernatorów, ministrów i na wspomniane bataliony. Wołodymyr Fesenko mówi o dobrych relacjach Kołomojskiego z premierem Jaceniukiem i ministrem spraw wewnętrznych Arsenim Awakowem, a jednocześnie zaznacza, że w czasie konfliktu z Poroszenką nawet Jaceniuk i Awakow musieli wesprzeć Poroszenkę w świetle obciążających Kolomojskiego działań. Gdy opinia publiczna czyta o milionach oligarchów i dowiaduje się, że w ciągu roku prezydent zarobił czterokrotnie więcej niż w latach poprzednich, musi przeżywać szok, zestawiając to z własnymi realnymi zarobkami i możliwościami nabywczymi. Kurs dolara w ciągu roku wzrósł dwukrotnie; według oficjalnych, państwowych danych statystycznych ceny żywności wzrosły o 53,4%, odzieży i obuwia o 31,2%, koszty czynszu i opłat komunalnych o 37,7%, ceny AGD i koszty utrzymania mieszkań o 52,8%, lekarstw o 70,3%, benzyny o 80,8%, alkoholu o 36,9%. W takiej sytuacji może cieszyć jedynie trzyprocentowy wzrost cen usług telefonii komórkowej. Ukraińcom ciężko jest odczuć korzyści z realizacji umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, natomiast wszyscy śledzą losy ruchu bezwizowego. Rządzący zapowiadali, że będzie on wprowadzony do końca 2014 roku. Teraz, mimo prawie pewności, że na szczycie w Rydze nie zapadnie korzystna dla Ukrainy decyzja, mówi się o bezwizowym ruchu na koniec 2015 roku. W sytuacji nieunormowanej sytuacji na wschodzie Ukrainy wydaje się to nierealne. Nie pomogą w tym nawet paszporty biometryczne. Nie ma też co ukrywać, że coraz więcej Ukraińców patrzy na Unię jako na obszar do emigracji zarobkowej, a często też ucieczki przed służbą wojskową. Nawet praca w Polsce, która jeszcze w ubiegłym roku wydawała się niezbyt atrakcyjna, dziś wygląda bardzo zachęcająco. Zarobione w Polsce 2000 zł na Ukrainie ma wartość ponad 13 tys hrywien. Obecnie to bardzo dobre zarobki. Bondarenko twierdzi wręcz, że władze Ukrainy wcale nie są zainteresowane integracją europejską. Poroszenko jedynie potrzebuje pewnych symboli (jak chociażby ruch bezwizowy), ale na Ukrainie sprawujący władzę nie chcą budowania przejrzystego państwa, bo pierwszymi, których by to ograniczało, byliby oni sami. Podobnie wcale nie muszą być zainteresowani rozliczeniem poprzedniej ekipy. Pomimo werbalnie wytoczonej oligarchom wojny wciąż może czuć się bardzo spokojny numer jeden na liście najbogatszych Ukraińców, Rinat Achmetow. Forbes szacuje jego majątek na 6 mld 900 mln USD. Mimo że od ponad roku działacze i politycy oskarżają go o rozpętanie i wspieranie separatyzmu, że zarzuca mu się robienie w Donbasie interesów z terrorystami, Achmetow zdaje się być niezauważalny dla ukraińskich służb. Nie jest wzywany na przesłuchania, nie słychać o prowadzonych wobec niego jakichkolwiek działaniach prawnych. Czasem jego kolumna samochodów przejeżdża przez centrum Kijowa, a samego Achmetowa można zobaczyć w stolicy w towarzystwie armii ochroniarzy. Szczególnie dziwnie to wygląda w zestawieniu ze spektakularnym zatrzymaniem w czasie posiedzenia rządu Serhija Boczkowskiego, szefa służby do spraw nadzwyczajnych (zresztą później zwolnionego z aresztu za poręczeniem majątkowym w wysokości 1,2 mln hrywien – ponad 50 tys. USD), a przerażająco – z serią dziwnych samobójstw i morderstw na byłych politykach związanych z Partią Regionów. 15 kwietnia ten straszny bilans powiększył się o kolejną ofiarę – zastrzelono Ołeha Kałasznikowa – byłego deputowanego do Rady Najwyższej, członka Partii Regionów, uznawanego

za jednego z głównych organizatorów anty-Majdanu. Kałasznikow mógł znać mechanizmy finasowania tituszek, organizację napadów na Majdan. Jego wiedza mogła prowadzić do rzeczywistych mocodawców walki z ukraińską Rewolucją Godności. Dzień po jego zabójstwie został zamordowany Ołeś Buzina, dziennikarz nie ukrywający swoich prorosyjskich sympatii. Przyznała się do tego w mailu przesłanym na skrzynkę Wołodymyra Fesenki organizacja używająca znanej z historii nazwy Ukraińska Powstańcza Armia. Ukraińscy komentatorzy jednak zauważają, że takie zabójstwa służą jedynie kremlowskiej propagandzie, a w przypadku Kałasznikowa grzebią możliwość ujawnienia faktów kompromitujących dla ludzi Janukowycza, a może także ich powiązań z Moskwą. Trudno zatem podejrzewać, że chcieliby ich dokonywać ukraińscy nacjonaliści. Jednak Putin od razu mógł poinformować o zabójstwie Buziny na swoim corocznym spotkaniu na żywo z mieszkańcami Rosji. Zaskakujące jest jednak, że od roku ukraiński wymiar sprawiedliwości nie może wykazać, kto jest winny zabójstw na Instytuckiej, kto zlecił wykorzystanie snajperów i kim oni byli. Kolejne wystąpienia w tej sprawie szefa SBU Nalewajczenki brzmią coraz mniej prawdopodobnie, o ile nie są poparte zatrzymaniami i postawieniem zarzutów. Ukraińskie państwo po ponad roku od zwycięskiej Rewolucji Godności znajduje się w bardzo ciężkiej i skomplikowanej sytuacji pod każdym względem. Jednakże próby zmiany, poprawienia sytuacji wydają się być często dziwne albo niezrozumiałe. Opóźnienia w reformach, problemy ekonomiczne tłumaczy się wojną. I niewątpliwie jest to główna przyczyna dramatu Ukrainy. Jednak z drugiej strony wojna często zdaje się być usprawiedliwieniem dla wielu niejasnych, nieprzejrzystych działań. Jedną z najbardziej niezrozumiałych spraw pozostaje sprawa Nadii Sawczenko, która może być wręcz symbolem dramatów nękających Ukrainę. Ta ukraińska wojskowa, lotnik, która została porwana przez terrorystów, już od 10 miesięcy przebywa w rosyjskim więzieniu. Z jednej strony ukraińscy decydenci zapewniają, że robią wszystko, by ją uwolnić, z drugiej wypuszczają na wolność schwytanych żołnierzy rosyjskiego desantu, a nawet rosyjskich szpiegów złapanych na gorącym uczynku, nie podejmując prób ich wymiany na ukraińską bohaterkę. Zwraca na to uwagę ukraiński komentator Wołodymyr Cybulko, który podkreśla, że nawet w czasach komunistycznych sowiety dokonywały wymian ze znienawidzonym imperialnym zachodem, czego klasycznym przykładem jest Władimir Bukowski, wymieniony w 1976 roku na sekretarza Komunistycznej Partii Chile Luisa Corvalana. Cybulko podkreśla, że oprócz Sawczenko w podobnej sytuacji jest reżyser Stencew, którego nazwisko jeszcze rzadziej pojawia się w oficjalnych wystąpieniach, a już w ogóle nie mówi się o Mykole Karpiuku, liderze nacjonalistycznej UNA UNSO, porwanym z terytorium Ukrainy 21 marca 2014 roku, do którego nawet nie ma dostępu konsul Ukrainy. Cybulko uważa, że Ukraina nawet nie wykorzystuje połowy swoich możliwości w tych sprawach. Według komentatora rozwiązanie wielu składowych części konfliktu z Rosją jest bowiem „elementem politycznej chęci długowieczności obecnej ekipy” i pewnego rodzaju „monopolizowaniem możliwości rozwiązania konfliktu”, przy jednoczesnym swobodnym rzucaniu oskarżeń o „prorosyjskość”, które ostatecznie ucinają jakąkolwiek możliwość dyskusji na każdy temat. Niewątpliwie ukraińskie społeczeństwo jest coraz bardziej zmęczone wojną, pogarszającą się sytuacją ekonomiczną, wewnętrznymi konfliktami i brakiem zrozumiałych perspektyw. I chociaż powrót na białym koniu Janukowycza wydaje się niemożliwy, to jednak wewnętrzne wstrząsy polityczne na Ukrainie są pewne. Ku radości Rosji. K


kurier WNET

14

Z·A·G·R·A·N·I·C·A

Na Wzgórzu Świątynnym wedle mistyki żydowskiej znajduje się „oko Boga”, które bacznie obserwuje poczynania ludzkości. Wybrałem się do tej źrenicy, aby ujrzeć to, co niebiosa oglądają na naszym łez padole, mając cały czas na uwadze starotestamentowe słowa – błogosławię każdemu, kto tobie błogosławi, przeklinam każdego, kto ciebie przeklina.

Jerozolima

miasto święte i wybrane

J

erozolima – miasto pokoju (hebr. Yerushalaim), święte (arab. Al Kuds), cudów, proroków i króla Dawida.    Co może być ekscytującego w ponownym oglądaniu tych samych murów, wybudowanych w XVI wieku przez sułtana Sulejmana Wspaniałego? Czy widok złotej kopuły nad Bramą Damasceńską jest wart pieniędzy i czasu, którego nie wiadomo ile Niebiosa każdemu z nas przeznaczyły? Wszelkie wątpliwości zniknęły, kiedy ponownie znalazłem się na jerozolimskiej ulicy Proroków (hebr. Hanavim). Miasto, choć religijnie podzielone, jest militarnie zjednoczone, jakkolwiek nigdy w swojej historii nie było tak politycznie rozparcelowane. Idąc do przejścia dla pieszych, mijam gromadki starannie ubranych mężczyzn z dyndającymi pejsami, którzy śpieszą się z przygotowaniami do wyjątkowej daty – 14-tego nisan w kalendarzu żydowskim. Naród Wybrany tego dnia zasiada do wieczerzy sederowej, w trakcie której wspomina wyjście z Egiptu pod wodzą charyzmatycznego Mojżesza. Po przejściu przez jezdnię nagle znajduje się na odmiennym… lecz i w pewien sposób bliźniaczym areale kulturowym. To potomkowie starszego syna patriarchy Abrahama – Izmaela zagospodarowali przestrzeń, dając jej orientalny koloryt, zapach i manierę. Żeby przejść kilkanaście metrów do hostelu, muszę stanowczo, lecz uprzejmie przepychać się pomiędzy zaaferowanymi handlem Arabami, pieczołowicie przy tym patrząc pod nogi, aby nie stratować jakiegoś melona, grejpfruta, a nawet półtuszy wołowej. Po zameldowaniu się w hostelu i szybkim, tradycyjnym posiłku arabskich chłopów – humusie z fasolą, falafelkami, cebulą, ogórkami i chlebkami pita, zmierzam do Bazyliki Grobu Pańskiego przez Bramę Damasceńską –wedle Tradycji to tędy szedł Szaweł, aby stać się św. Pawłem. Wejście przez Bramę jest zapełnione przez handlarzy, turystów i pielgrzymów, a wszystko pod czujnym okiem izraelskiej policji granicznej – Magav. Zerkam na stojący patrol tej formacji w oliwkowych mundurkach – 2 nastolatki, z karabinami większymi niż ich zdolności manewrowe, i kilku śniadych młodzieńców – być może wywodzących się z tajemniczej społeczności druzyjskiej. 15 m od Bramy Damasceńskiej pojawia się rozdroże – jedna ścieżka prowadzi do Bazyliki Grobu Świętego, a druga do jedynej zachowanej cząstki Świątyni Heroda, Ściany Płaczu. Udaję się pospiesznym, na ile tłum pozwala, krokiem do Bazyliki Grobu Świętego, albowiem tego dnia wypada katolicki Wielki Piątek. Droga do Bazyliki jest nieoznakowana, tak jakby wstydziła się swojego głównego celu – najświętszego dla chrześcijan miejsca na globie. Jednak kogo to interesuje w tym mieście? Muzułmanie, choć uważają, że czczą Jezusa, wykluczają Jego ukrzyżowanie i zmartwychwstanie. Ewangeliczne wydarzenia natomiast w ogóle nie zajmują Żydów, dla których celebracja śmierci jednego z członków ich narodu niewzruszenie pozostaje bzdetem, niewartym talmudycznych rozważań. Przecież dla przeciętnego badacza Tory koncepcja Syna Bożego, Trójcy Świętej, a w końcu porzucenie praw mojżeszowych jest tak potężnym bluźnierstwem i herezją, że już nawet Mahomet z Arabii staje się bliższy kabalistycznej duszy. Skręcam ze szlaku i czuję, że islamski tłum poszedł dalej swoją ścieżką, albowiem na pustawych uliczkach Dzielnicy Chrześcijańskiej widzę już inne grupy, bliższe polskiej mowie i obyczajowi. Pod carską darowizną – klasztorem Aleksandra Newskiego, stoi pielgrzymka z Rosji, kraju, który się ostatnimi czasy mieni obrońcą cywilizacji chrześcijańskiej. Krótki rzut oka na ten, jak i na inne, napotkane później pielgrzymie

Paweł Rakowski kolektywy z samodzierżawia moskiewskiego, potwierdzają odnowę duchowości prawosławnej w Rosji. Pielgrzymki owe były zdyscyplinowane, trzeźwe, rozmodlone i ubrane stosownie do zwiedzania miejsc świętych. Natomiast Bazylika Grobu Świętego milczała. Tak jakby panował od wieków ustalony konsensus, że kiedy Łacinnicy jako pierwsi obchodzą Tridium Paschalne, to Ortodoksi, Ormianie, Koptowie, Etiopczycy nie zakłócają ciszy rzymskiego Wielkiego Piątku. Bazylika może razić swym ubóstwem, biorąc pod uwagę, co to jest za miejsce, jednak jest piękna, a jej urody należy się uczyć. Znajduje się w niej zarówno Grób Pański, miejsce ukrzyżowania, balsamowania, jak i ostatnie stacje Via Dolorosa. Pierwotna konstrukcja została wybudowana przez cesarzową Helenę, lecz budowla ta nie przetrwała trzęsienia ziemi i obłędu kalifa Al Hakima, który kazał zburzyć świątynię. Spalenie Grobu Pańskiego (o czym zapomniała zniewieściała Europa) było powodem krucjat, za które współcześnie kajają się wszystkie stolice Starego Kontynentu, z Piotrową włącznie. Kiedy stoję pod tymi uświęconymi kopułami, oświeca mnie refleksja geopolityczna dotycząca naszej cywilizacji i narodu – albo zdobywamy Jerozolimę, albo bronimy Częstochowy, której i tak bronić nie ma po co, skoro zapomnieliśmy o wileńskiej Ostrej Bramie. A z pięciu historycznych patriarchatów (cór Kościoła) aż 4 (Aleksandria, Antiochia, Jerozolima i Konstantynopol) znajdują się we władaniu islamu, a nawet dżihadyści zapowiadają marsz na ten ostatni wolny – Rzym. Kaprysem historii jest to, że w najświętszym miejscu na ziemi siłą rozjemczą pomiędzy zwaśnionymi konfesjami są muzułmanie, którzy za czasów osmańskich uregulowali wszelkie zasady korzystania z tego świętego przybytku, kończąc tym samym bulwersujące wojny mnichów na szczotki i sandały. Po nastaniu szabatu sederowego (a więc po zmroku) drepczę pod Ścianę Płaczu. Kolejkę do wykrywaczy metalu i innych zagrożeń terrorystycznych zabarykadowali niemieccy islamscy konwertyci, których izraelscy ochroniarze rodem z Indii musieli dokładnie zrewidować. Na potężnym i estetycznie oświetlonym placu, który do czerwca 1967 roku był arabską dzielnicą mieszkalną, zrównaną z ziemią przez nowych zdobywców, gromadziły się tłumy Żydów z całego świata i wszystkich szkół, doktryn, ruchów judaistycznych. Nowe przepisy zabraniają palenia papierosów w czasie szabatów i świąt żydowskich pod Ścianą Płaczu, tak więc maszeruję pod górę przez Dzielnicę Żydowską i Ormiańską do Wieży Króla Dawida i Bramy Jafy. Patrzę na Wieżę Króla Dawida i lamentuję w duchu jak prorok Jeremiasz nad naszym polskim losem w tym gorącym przed(wojennym?)wyborczym okresie i wołam w myślach: gdzie jest nasz Dawid? Taki bezkompromisowy wojownik, grzesznik i nicpoń, który jako jedyny pośród Hebrajczyków miał odwagę i spryt, aby powalić Goliata, a później zapewnił swojemu królestwu bezpieczne granice, dzięki którym jego syn miał fundusze i czas na budowę Świątyni. Dawid był człowiekiem pełnym namiętności, a także wojował w obozie Filistynów przeciwko własnym krajanom, jednak to z jego domu wyszło światło dla ludzkości. Dawid nie był demokratą, harcerzem, doktrynerem, lecz pomimo to, jak prawi Pismo – jego czyny były miłe Panu. W hostelu postanowiłem omijać jałowe w tych przybytkach dyskusje podróżników, wywodzących się w większości z krajów Zachodu. Uznałem, że jestem już za stary na takie dyskusje o podróżach, które i tak nie mają żadnego edukacyjnego i egzystencjalnego sensu, a ponadto nudzą mnie interlokutorzy, o których wiem, co mają do powiedzenia (o ile w ogóle mają).

Spalenie Grobu Pańskiego (o czym zapomniała zniewieściała Europa) było powodem krucjat, za które współcześnie kajają się wszystkie stolice Starego Kontynentu, z Piotrową włącznie. Znęciła mnie konwersacja o komunizmie pomiędzy pracownikiem hostelu i, jak się później okazało, rabinem pochodzącym z Rumunii. Gloryfikacja Związku Sowieckiego i Rosji w świecie arabskim bierze się z tego, że Moskwa wspierała Arabów. Zapewne w Polsce może być to źle przyjęte w pewnych kręgach opozycyjnych, niemniej ktoś na tym świecie jest wdzięczny Rosji – i nie są to bynajmniej płatni agenci ani głupcy. Z meandrów politycznych zeszliśmy z rabinem Danielem na tematy religijne, chociaż Żydzi z reguły nie rozmawiają o judaizmie z gojami… bo i po co? Rabin powiedział: – My mamy 613 nakazów i zakazów, a wy tylko 7 praw Noego. Wypełniaj to, a będziesz miał miejsce w przyszłym, lepszym świecie. – Skąd taka dysproporcja?, spytałem. – Bóg (Haszem) nas wybrał. Masz to nawet napisane w Starym Testamencie. Bóg dał nam Torę na Synaju i w tym momencie były tam obecne dusze wszystkich Żydów, którzy się już urodzili i urodzą się po nas. Tylko my dostaliśmy prawdę, której nie-Żydzi nie mogą zrozumieć. To jest tak, jakbyś dostał pokarm, którego nie możesz strawić, i byś wymiotował. I to jest w porządku, ponieważ to nam dał Bóg błogosławieństwa, ale i przekleństwa, i kary, jeśli nie będziemy wypełniać Tory. Tora to nie jest tylko 5 ksiąg Starego Testamentu, Tora jest pisana i ustna. Masz napisane w Torze, że Rebeka przyjechała do Izaaka na wielbłądzie. I co w tym dla ciebie i dla was, chrześcijan, ważnego? Nic! A dla Żydów wielbłąd to gemal, jest to też litera w alfabecie, a gemal oznacza też miłość. Tak więc Rebeka przyjechała do praojca Izaaka na miłości, po miłość, i tego wszystkiego musisz szukać, analizować. Każdy Żyd stara się codziennie czytać Torę. Jest to trudne, bo praca i codzienne życie, ale dla nas jest to największa przyjemność, ponieważ Żydzi są ustami Tory i my mamy ten skarb dla wszystkich narodów świata. Popatrz na was i na Izmaelitów. Przecież słyszeliście o Haszem i o Torze. To, że wy wierzycie w martwego Żyda, to nie mój problem, bo Tora zresztą zakazuje takich rzeczy.

A nic, co nie pochodzi od Tory, nie pochodzi od Boga, tak więc jest nieważne – zaznaczył. Zastanawiałem się nad tym sposobem interpretowania fragmentów Tory, na co rabin powiedział: – On się nigdy nie skończy, ponieważ świat się zmienia, a Tora zostaje ta sama. Taki ciąg interpretacyjny i szukanie prawdy bez dogmatów umożliwiło Żydom stanie się dobrymi handlarzami, tym bardziej, że Tora nakazuje, że najpierw musisz zaspokoić swoje potrzeby materialne, a później swojego brata. Będąc głodny, nie będziesz czytał Tory wydajnie – stwierdził pragmatycznie. Zastanawiałem się nad mistyką żydowską, słynną Kabałą, która jest elementem Tory. – Wedle Kabały Haszem daje szansę każdemu Żydowi na dalsze poznawanie Tory w kolejnym życiu i pozwala powracać do nas duszom, które odeszły lub porzuciły judaizm. A Izrael nie jest państwem żydowskim – stwierdził. – Co to znaczy Izrael? Naród Boga! Ten naród nie może żyć w systemie demokratycznym, który nie pochodzi od Haszem! Świat grecki i rzymski splugawił naszą Świątynię, i Tora całkowicie neguje te wartości i tę kulturę. Tym samym wszystko, co pochodzi od nich, nie służy żydowskiej duszy i jest nam niepotrzebne… Mądre słowa mędrca Syjonu. Jerozolimski poranek. Zza okna jęczy muezin, wzywając do modlitwy. Kiedy skończył, zaczęli rytmicznie drzeć się palestyńscy kierowcy taksówek – Al Chalil! Al Chalil! (arab. przyjaciel). Po kolejnej porcji świeżo robionego humusu z fasolą znów przekraczam Bramę Damasceńską w kierunku Bazyliki. Po drodze zaczepiają mnie handlarze dewocjonaliów, niemniej odpowiadam stanowczo: – Dziś nie jest czas na biznes, pogadamy w poniedziałek. Kiwają głowami ze zrozumieniem. W Bazylice słucham tupotu nóg pielgrzymów z całego świata, chociaż ten świat przechylił się wyraźnie na Wschód. Pielgrzymki z Wietnamu, Filipin, Etiopii, Egiptu, krajów indyjskich, afrykańskich i swojskich postsowieckich podnoszą kolorowy zgiełk, choć karnie stoją w kolejkach przed Grobem i miejscem ukrzyżowania. Europy jak na lekarstwo, właściwie jej nie ma…

i dobrze. Sodoma i tak będzie wypalona siarką i ołowiem w swoim czasie. Korzystając z kilku godzin wolnego, po wypiciu kawy z kardamonem, której cena wystarczyłaby na tygodniowe popijanie tego trunku w sąsiednim Damaszku, maszeruję przez Bramę Jafy do Nowego Miasta, chociaż w Jerozolimie ciężko stwierdzić, co jest nowe, stare i jeszcze starsze. Po kwadransie zasiadam na artystycznie udekorowanych ławeczkach w centralnej, żydowskiej Jerozolimie i delektuję się ciszą szabatu. Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że tak mała społeczność trzyma za twarz kilkaset milionów ludzi. Tym bardziej, że tak jak w przypadku Polski, geografia dla Izraela jest bezlitosna. Dwa potężne młyny – Syria i Egipt – nieraz w starożytności mełły Izraelitów. Prorok Jeremiasz nawoływał do otwarcia bram dla hufców babilońskich, lecz fałszywe idee, dogmaty i sojusze otumaniły decydentów jerozolimskich, co zakończyło się rzezią, zniszczeniem Świątyni i niewolą nad rzekami dzisiejszego Iraku. Zbliża się zakończenie szabatu. Pospiesznie wchodzę przez Bramę Gnojną do Starego Miasta i w meandrach uliczek Dzielnicy Chrześcijańskiej szukam Bazyliki. Zerkam na stojącą nad bramą Bazyliki drabinę, symbolizującą jałowe spory i indolencję czynnika ludzkiego Kościołów gospodarzących w Bazylice, których spory przerwali dopiero zdegustowani sułtani. Drabina stoi i stoi, i nikt nie wie, dlaczego ani kto ma ją ściągnąć. Wchodzę do Bazyliki i widzę przy Grobie Pańskim skromne zgromadzenie, obejmujące kilka szeregów ławek, a wokół gromadę gapiów. Tak, to katolicka rezurekcja! Zakonnicy recytują po łacinie modlitwy, z których rozumiem tylko jedno słowo – Alleluja. Jakiż to dramat, że łacina została zastąpiona językami narodowymi! Świętość języka liturgicznego rozumieją wszystkie monoteistyczne szczepy – poza watykańskim, i tylko jego dni już są policzone, przynajmniej w głównych centrach cywilizacyjnych. Patriarcha Jerozolimy Fouad Twal, wchodząc do Grobu Pańskiego i wychodząc z niego zaświadczył: Alleluja – Grób jest pusty! Po tej skromnej uroczystości pielgrzymi i duchowieństwo musieli wyjść z Bazyliki, albowiem ciężkie wejściowe wrota są bezwzględnie zamykane dla gości o 21 – osmańskie porządki. Jak pisał Kohelet, każda rzecz ma swój czas, tak więc po rezurekcji znowu wspinam się do żydowskiej części miasta. Na jednej z uliczek odchodzących od głównego placu żydowskiej Jerozolimy – Placu Syjonu, siedzę i palę arabską fajkę nargile. Jest po godzinie 23 i miasto budzi się do życia. Przyglądam się żydowskiej populacji i widzę rysy rodem z Bagdadu, Teheranu, Sofii, Wilna czy Marakeszu. Kawalerowie skaczą z wigorem jak koguciki. Chociaż są pewni siebie i zarozumiali (jak każdy w tym kraju), nie widać chamstwa. Pannice, niektóre z bujnymi lokami jak z reklamy szamponów, nie szukają sfeminizowanych fajtłap rodem z „liberalnej” Europy, które będą funkcjonować w kategoriach „partnerstwa”. Obie płcie ubiorem podkreślają swoje atrybuty, choć raczej z kulturą i poczuciem smaku. Widać, że tutejsza młodzież ma do wyboru bardziej różnorodną odzież niż – jak niestety w Polsce – kilka takich samych sklepów z ubraniami tuszującymi fizyczne niedostatki anglosaskich sylwetek. Po wypaleniu fajki idę do baru o nazwie „Putin”, żeby przekonać się, co w Ziemi Świętej mówi się o wydarzeniach nad Dnieprem. „Putin” wyglądem przypominał klasyczny bar rodem z filmów amerykańskich. Barman sprawnie serwował napitki i zakąski rodem z bywszego Sojuza. Spytałem go: – Wy putinisty ili banderowcy? – mając dylemat, ponieważ za barem stało popiersie Putina pod flagą ukraińską. Słysząc moją rozmowę z barmanem, pewien łysy

mężczyzna siedzący obok zwrócił się do mnie: – Pan Poljak? Po potwierdzeniu, uradowany zaczął: – Jeszcze Polska nie zginęla, poki my żyjemy. Mój ojciec z Stanislawowa. Kiedy mu powiedziałem, jak zawsze polski Stanisławów teraz się nazywa, mój rozmówca przeklął kilka razy i powiedział – Eto Stanislawow, eto polski Stanislawow! Nieznajomy chyba nie zdawał sobie sprawy, że „wylał miód na me uszy”, i dalej wyrażał się bardzo nieparlamentarnie, wspominając, co Ukraińcy robili Żydom, a przede wszystkim Polakom na Wołyniu. – Ukraiński język to dialekt języka polskiego i rosyjskiego, a w waszym regionie są tylko dwa narody – polski i rosyjski – mówił. Kiedy wspomniałem o Wilnie, mój rozmówca na to: – To jest polskie miasto! Tam zawsze było 50 na 50 Polaków i Żydów. Pójdę pierwszy, jak Polska ruszy na Wilno, to jest wasze i to wam się należy. Polska musi wrócić tam, gdzie jej miejsce, to jest potrzebne cywilizowanemu światu. Mój ojciec był w Ludowym Wojsku Polskim, a Armia Ludowa waliła mocno Niemców, to byli charoszyje towariszcze. Nie chciałem wchodzić w dyskusję o Armii Krajowej i „wyzwoleniu” dokonanym przez Sowietów. Zbyt łatwo zapominamy, że to właśnie LWP było w stolicy tego jednego z naszych największych nieprzyjaciół. Lepszy rydz niż nic… byle nie Śmigły. Mój rozmówca wyciągnął iPhona i pokazał mi zdjęcie swojego ojca; jak sam powiedział, w mundurze sowieckim, lecz bardzo się ucieszył, kiedy zauważyłem, że to mundur polski. – A, to dlatego, że bez czapki, wy mieliście taką charakterystyczną czapkę – tłumaczył się. – A to ja w Gazie – i pokazał swoje zdjęcie w mundurze, z oficerskimi pagonami. – Jestem majorem – wyznał z dumą. Teraz jego zapowiedzi marszu na Wilno nabrały innego wymiaru. Dalsza rozmowa rozwijała się w kierunku bliskowschodnim. – Tu nie ma żadnej logiki. Tu jest tylko logistyka, gdzie i jak postawić czołgi – objaśniał relacje arabsko-izraelskie. – W Biblii u Ezechiela jest napisane, że będą dwa wygnania i trzy świątynie, więc Izrael nie padnie. My rozwalimy świat, jeśli miałoby do tego dojść. Zapytałem o Iran. A on na to: Obama będzie jeszcze 1,5 roku i potem zniszczymy ten program atomowy. Mamy do tego środki, możliwości i ludzi. Izrael ma siłę, żeby zająć cały Bliski Wschód. Od Nilu do Eufratu; słyszałeś o tym? – zapytał. Rzeczywiście flaga izraelska w świecie muzułmańskim jest interpretowana jako ziemia od Nilu do Eufratu, a więc jako wyraz żydowskich ambicji imperialnych. Rozmowa zmierzała już do bajdurzeń o tym, jak Izrael może zająć Bagdad, chociaż realnie mój rozmówca nie chciałby zejść bez broni te 4 minuty w dół, w okolice Bramy Damasceńskiej. Bez wątpienia Izrael jest w stanie zająć wszystkie stolice państw arabskich, tylko co dalej? Na rozchodne wzniosłem toast za izraelski Hebron. Na to mój rozmówca – Za polski Lwów! Ja za izraelską Gazę, na to on – Za polskie Wilno! Ale za Stanisławów nie będzie Bagdadu – stwierdziłem i rozeszliśmy się rozbawieni. Szedłem od „Putina” w dół wzdłuż murów Sulejmana Wspaniałego, minąłem ratusz miejski i okazały pałacyk nuncjusza watykańskiego. Na ulicy Hanavim, pomimo późnej pory, życie toczyło się dalej. Przechodziły gromady arabskich mężczyzn – być może budowlańców, którzy zgodnie z nakazem i powinnością islamu są odpowiedzialni za materialny byt swoich rodzin, lecz łamią prawo moralne, pracując u Żydów na budowach ich osiedli, które wypierają Palestyńczyków. Zamawiam kanapkę falafel w Al Rayed Restaurant i cieszę się, że jem coś tak smacznego, chociaż każdy europejski sanepid pozamykałby wszystkie jadłodajnie po arabskiej stronie miasta. Jerozolima – miasto święte, wybrane, jest chyba jedynym normalnym miejscem na ziemi. K


kurier WNET

Bliskowschodni elementarz

Rys. Wojciech Siwik

15

Z·A·G·R·A·N·I·C·A

Maria Giedz

Bliski Wschód

Islam

Słowniki podają, że obszar ten leży na styku trzech kontynentów: Azji, Afryki i Europy. Na mapie świata stanowi ważny punkt strategiczny, pozwalający na kontrolowanie szlaków komunikacyjnych, m.in. połączenia Morza Śródziemnego, Morza Czarnego i Morza Arabskiego z Kanałem Sueskim, czyli najkrótszej drogi z Europy do Azji i Australii. Jednocześnie Bliski Wschód to kolebka trzech wielkich religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, a także kilku religii regionalnych, w tym najstarszej na świecie religii monoteistycznej, zaratustrianizmu, choć niektórzy twierdzą, że starszy od niego jest jezydyzm. Obszar ten zamieszkuje kilkadziesiąt narodów i grup plemiennych. Charakteryzuje się zacofaniem gospodarczym, niskim poziomem wiedzy, brakiem podstawowych swobód obywatelskich i nierespektowaniem praw człowieka. Panują tam autorytarne systemy rządów. Kobiety mają nikły udział w życiu społeczno-gospodarczym. Większość Bliskiego Wschodu została zdominowana przez islam, który stanowi ważny element kształtujący tamtejszy system społeczny i polityczny, wpływa również na gospodarkę. Jest to jeden z najbardziej niestabilnych i nieprzewidywalnych regionów na świecie, gdzie występują konflikty o podłożu politycznym, społecznym i religijnym. Rozgrywają się one na obszarze, na którym znajduje się 2/3 światowych zasobów ro-

Jest on nie tylko religią, ale państwem, kulturą. Jego nazwa oznacza poddanie się Bogu. Prorok Mahomet, który wielokrotnie podkreślał, że nie jest Bogiem, tylko Jego wysłannikiem, wybrańcem, stworzył system religijny określający zasady i formy pobożności, tryb życia, prawo i porządek polityczny. Ustanowił reguły dotyczące modlitwy, postów, składania ofiar, pielgrzymek, świętej wojny, małżeństwa, przekazywania spadku, czy wreszcie szczegółowy opis załatwiania potrzeb fizjologicznych. Muzułmanie wierzą, że w Koranie zostały zapisane słowa Boga. W związku z tym nie można w nich zmienić nawet kropki. Księga ta stała konstytucją Arabów. Do niedawna wolno ją było czytać tylko po arabsku. Niemniej jednak każdy muzułmanin jest zobowiązany nauczyć się arabskiego, aby móc poznawać słowa Boga. Poza Koranem islam opiera się na sunnie, czyli tradycji muzułmańskiej, nieakceptowanej przez szyitów, drugiego obok sunnitów nurtu islamu. Podział nastąpił zaraz po śmierci Mahometa, gdyż ten nie wyznaczył następcy. Dzisiaj muzułmanie stanowią 23% ludności świata. Sunnici stanowią większość w muzułmańskiej populacji, szyitów jest ponad 10%. Sunna została utworzona na podstawie hadisów, przekazów towarzyszy Mahometa na temat jego czynów i słów. Do tego dochodzi kijas, czyli szukanie rozwiązań różnych sytuacji na podstawie zachowań Mahometa. Kijas najbardziej rozwijał się za czasów dynastii Abbasydów (lata 750-1258). Był to okres, który można nazwać renesansem muzułmańskim. Obecnie kijas znajduje się w uśpieniu, natomiast występuje fatwa, którą kojarzymy z klątwą, potępieniem, wykluczeniem. Fatwa ma jednak szersze znaczenie i opiera się na zakazach lub nakazach, wprowadzanych przez duchownych w poszczególnych państwach. Na przykład pozwala wziąć za żonę kobietę ze zdobytych terenów, nawet jeżeli nie jest ona muzułmanką i jest żoną innego mężczyzny. Islam ujmuje człowieka całościowo. Interesuje go kult i prawo, polityczna teoria i religijna regulacja codziennego życia. Nie ma podziału na strefę świecką i religijną. Jest to religia życia publicznego, wspólne praktykowanie boskich przepisów, zewnętrzne świadectwo. W islamie nie ma konwersji (przejście na inną religię) – kto się na nią zdecyduje, pozbawia się ojczyzny i naraża się na niebezpieczeństwo utraty życia.

W Iraku mieszka wiele narodów, ale żaden z nich nie nazywa się irackim. Dokładnie w ten sam sposób w innym rejonie świata powstał kiedyś nagle naród radziecki. py naftowej i około połowa zasobów gazu ziemnego. Przez stulecia na Bliskim Wschodzie władcy rządzili państwami, w skład których wchodziły różne narody, plemiona czy klany, a także różne grupy religijne. Istotne zmiany nastąpiły dopiero po pierwszej wojnie światowej, kiedy to Bliskim Wschodem, a raczej jego surowcami zainteresowały się wielkie mocarstwa świata (Anglicy, Francuzi, Włosi, Grecy, chętni do udziału byli też Niemcy i Rosjanie, ale wypadli z gry) i doszło do podziału owego terytorium na sztuczne państwa, w których zmuszono do zamieszkania obok siebie ludy o sprzecznej kulturze, a wiele klanów rozdzielono granicami. Tak podzieloną ludność nazwano narodami. I tak np. Irak, powstały w 1932 r. jako monarchia rządzona przez dynastię Haszymidów, ale ze znacznym wpływem interesów brytyjskich, zaczął zamieszkiwać „naród iracki”. Tymczasem w Iraku mieszka wiele narodów, ale żaden z nich nie nazywa się irackim. Dokładnie w ten sam sposób w innym rejonie świata powstał kiedyś nagle naród radziecki. Na to nałożyło się stworzenie tuż po II wojnie światowej (1948 r.), z mandatu brytyjskiego w Palestynie, państwa Izrael. W ten sposób powstało kolejne zarzewie konfliktów. Bliski Wschód jest sercem świata, a kiedyś był centrum światowej wiedzy. To tam zrodziła się nasza cywilizacja. Od wieków wszyscy go chcieli zdobyć. Ten, kto panuje na Bliskim Wschodzie, panuje nad światem.

Interesy państw trzecich Cieśnina Bosforska od setek lat wzbudzała zainteresowanie Rosji. Kiedy w Imperium Osmańskim (na przełomie XIX i XX w.) dochodziły do głosu tureckie ruchy narodowe, rosyjskiemu carowi zamarzyło się przejęcie kontroli nad tym łączącym Morze Marmara z Morzem Czarnym skrawkiem ziemi. Podczas tajnych rozmów z Francuzami i Anglikami, zakładającymi upadek Imperium Osmańskiego (Turcy w I wojnie światowej stanęli po stronie Niemiec), Rosjanom przyobiecano ów teren. Anglików interesowały głównie obszary, na których znajdowały się odkryte pod koniec XIX w. i na początku XX w. złoża ropy naftowej. Francuzi zadowalali się ziemiami starożytnej Syrii z dostępem do miast portowych od Iskanderunu (obecnie Turcja) po Tyr (obecnie Liban). O swoje interesy walczyli też Włosi i Grecy. Po I wojnie światowej z gry wypadł jeden z uczestników, a mianowicie Rosja carska, która

przekształciła się w Związek Radziecki. Stambuł i cieśniny przeszły pod władzę nowej, niedużej w porównaniu z Imperium Osmańskim, świeckiej już Turcji, rządzonej przez Kemala Paszę zwanego Atatürkiem, czyli ojcem Turków.

Wojna w Syrii Konflikt ten jest przede wszystkim całkowicie niezrozumiały. Syria jest, a może należy mówić: była krajem wielonarodowym i wieloreligijnym, wzbudzającym zainteresowanie niemal wszystkich państw spoza regionu. Jej tereny obfitują w surowce naturalne, a po odkryciu bardzo dużych złóż ropy naftowej na syryjskim szelfie są przedmiotem zainteresowania nie tylko zasiedziałej już tam Rosji, ale i Stanów Zjednoczonych, które chciałyby tam Rosję zastąpić. Rządy w Syrii sprawuje dyktator Baszszar al-Asad, pełniący wiele funkcji i reprezentujący mniejszość religijną, ale dzięki pomocy z Iranu i Rosji udaje, że jest dobrym władcą, a tylko jego poddani kłócą się między sobą. Pozwala im na to, a nawet po cichu przyzwala na zadomowienie się i rozprzestrzenienie na terenie Syrii wielu organizacji terrorystycznych, które w ostatnich czasach częściowo połączyły siły, odbudowując wymarzony od lat 20. ubiegłego stulecia kalifat. Asad jest przeciwny kalifatowi. Liczy na zlikwidowanie wszystkich niesprzyjających mu frakcji za pomocą starej zasady – napuszczania jednych na drugich. Teoretycznie Al-Kaida i wyłonione z niej

Islam ujmuje człowieka całościowo. Interesuje go kult i prawo, polityczna teoria i religijna regulacja codziennego życia. Nie ma podziału na strefę świecką i religijną. Państwo Islamskie powstały po to, aby walczyć z syryjskim reżimem. W praktyce walczy się z niepokornymi sunnitami, a ostatnio, od kilku miesięcy, z Kurdami. Notabene ta walka jest najtrudniejsza, bo Kurdowie są narodem walecznym, który nigdy nie pozwolił się zarabizować.

Państwo Islamskie Ta całkowicie samozwańcza organizacja, przez nikogo nie zatwierdzona, sieje postrach zarówno w Syrii, jak i w Iraku. Teoretycznie Da’ish lub Daesh (transkrypcja z arabskiego) powstało na bazie Al-Kaidy i kilkudziesięciu innych mniejszych organizacji terrorystycznych. W jego szeregach walczą ochotnicy z całego świata, a także dobrze wyszkoleni żołnierze armii z czasów Saddama Husajna (byłego irackiego dyktatora), zdyskwalifikowani za przynależność do partii Baas. Pod koniec czerwca 2014 r. Da’ish przekształciło się w kalifat. Walczy z każdym, kto nie wyznaje czystego islamu, ustalonego przez jego przywódcę, Abu Bakra al-Baghdadiego, czyli kalifa Ibrahima, który stał się samozwańczym przywódcą wszystkich muzułmanów na świecie. Stolicą Państwa Islamskiego jest miasto Rakka położone w Syrii nad Eufratem. Rządy kalifa opierają się na ekstremalnej interpretacji islamu, według której każdy, kto sprzeciwia się owym rządom, zalicza się do niewiernych i należy go zabić. Państwo Islamskie ma i będzie miało zwolenników, gdyż powstało na skutek błędów wszystkich sił politycznych na

Bliskim Wschodzie. Rywalizacja pomiędzy sunnitami i szyitami, pomiędzy Turcją, Iranem, Izraelem, Arabią Saudyjską i Egiptem, a także wtrącanie się państw trzecich wywołuje agresję w młodych ludziach, którzy często nie mają nic do stracenia, natomiast umierając w imię Boga, zyskują wieczny raj. Ponadto Da’ish wielu osobom przywraca tożsamość. Wreszcie mogą swobodnie utożsamiać się z islamem, walczyć o niego. Wierzą, że czynią dobrze. Nienawidzą chrześcijan, odszczepieńców, a przede wszystkim ludzi związanych z cywilizacją Zachodu, bo ci odeszli od religii. Da’ish jest ich duchowym spełnieniem. Poza tym rządy Syrii i Iraku nic nie robią w kwestii zreformowania tych państw, natomiast zwolennicy Da’ish mają pieniądze – nieważne, że z kradzieży, mają jedzenie, nowoczesną broń, a także kobiety, za które nie muszą płacić. Najnowsze opracowania Global Terrorism Database oraz Institute for Economics and Peace wykazują, że w 2013 r. 82% zamachów terrorystycznych na świecie dokonały osoby motywowane islamem, czyli uprawiające dżihad. Przyczyną owych zamachów nie jest wcale bieda, lecz wrogość pomiędzy poszczególnymi grupami narodowymi, etnicznymi, religijnymi, a także niezdolność państw do zagwarantowania bezpieczeństwa obywateli. W wielu krajach rządy przymykają oczy na działania nielegalnych oddziałów wojskowych, np. brygad śmierci. Na to nakłada się wysoki poziom innych rodzajów przemocy, w tym konfliktów zbrojnych.

Zapędy imperialne Na Bliskim Wschodzie żyją cztery duże narody: Arabowie, Kurdowie, Turcy i Persowie. Turkom i Persom, a szczególnie tym pierwszym, marzy się powrót do dawnej świetności. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan chciałby panować w wielkiej, muzułmańskiej Turcji. Wybudował sobie w centrum parku narodowego niedaleko Ankary ogromną, wspaniałą, białą rezydencję na wzór pałacu sułtańskiego. Właśnie tam 1 grudnia 2014 r. gościł prezydenta Rosji Władimira Putina. Obaj politycy wielokrotnie obejmowali się i podkreślali, że ich kraje od zawsze żyją w wielkiej przyjaźni, a oni sami kochają się jak bracia. W odpowiedzi na zarzuty fałszowania historii, w tureckich gazetach pojawiła się sentencja, że „nie ma wiecznego wroga i nie ma wiecznego przyjaciela”. Jedynie w kwestii Syrii politycy nie doszli do porozumienia. Erdoğanowi zależy na odsunięciu od władzy syryjskiego prezydenta Baszszara al-Asada. Putin zapowiedział, że nadal będzie pomagać Asadowi. Rozczarowany Erdoğan cztery dni później zaprosił do Turcji przedstawicieli palestyńskiej organizacji fundamentalistycznej o nazwie Hamas, opartej na sunnizmie i powiązanej z Bractwem Muzułmańskim. Jej głównym zadaniem jest blokowanie za pomocą zbrojnych akcji porozumienia izraelsko-palestyńskiego. Turcja ma stać się kwaterą główną Hamasu. Na to nakłada się kolejna wiadomość, ogłoszona w tureckiej telewizji, o stworzeniu wspólnie z Amerykanami 30-kilometrowej strefy bezpieczeństwa w Syrii wzdłuż granicy z Turcją. Strefę tę ma kontrolować Turcja jako jedno z najważniejszych państw NATO. Amerykanie nie potwierdzają tej informacji i ze względu na imperialne zapędy Turcji wstrzymują się od stworzenia tejże strefy, a już na pewno nie pod turecką kontrolą. Jednocześnie w Turcji sporo się mówi o planowanym spotkaniu między

przedstawicielami rządu a przywódcami Kurdyjskiej Partii Pracy (PKK), które ma się odbyć w Regionie Kurdystanu w północnym Iraku, w górach Qandil. Mówi się o rozbrojeniu 5 tys. partyzantów i pozwoleniu im na powrót do normalnego życia, bez ryzyka pozbawienia wolności. Ma również nastąpić ustanowienie autonomii w Tureckim Kurdystanie. Jeśli do tego spotkania nie dojdzie, Turcji grozi wojna domowa i Wielka Turcja pozostanie jedynie w strefie marzeń. A przecież strategią Erdoğana jest doprowadzenie we wszystkich państwach islamskich do rządów Braci Muzułmanów pod przywództwem tureckiego sułtana. Jeśli chodzi o Persów, a więc Iran, to dążą oni do uzyskania pozycji hegemona w regionie i mają ku temu powody, bowiem są krajem zamożnym, kultura perska jest niezwykle bogata i stara, a ponadto Persja przez setki lat była wielkim imperium. Rewolucja islamska z 1979 r. i całkowite zerwanie kontaktów z Zachodem utrudniają jej powrót do świetności. Poparcie syryjskiego reżimu ustawiło Iran na złej pozycji, ale zagrożenie produkcją bomby nuklearnej, a ostatnio kontrowersje z Turcją i flirtowanie z Amerykanami, wiele zmieniły. My Europejczycy nie rozumiemy, że to między innymi szyicki Iran przyczynił się do stworzenia sunnickiego Państwa Islamskiego. Iran pociąga także za sznurki w Iraku od czasu marginalizowania sunnitów i przejęcia władzy przez szyitów. Co prawda jeszcze kilka lat temu nazywaliśmy Iran

Nawzajem uważamy się za barbarzyńców. Europa 500 lat temu zaczęła „oczyszczać” życie z religii. Islam tego nigdy nie zrobił. My nauczyliśmy się rozmawiać o poglądach – muzułmanie nie dyskutują o kwestiach religijnych. „kuźnią terrorystów”, ale kojarzyliśmy to z fundamentalizmem muzułmańskim opartym na szyizmie. Natomiast obecnie Iran stał się eksporterem rewolucji islamskiej. Można powiedzie, że prowadzi działalność nawracającą sunnitów na szyizm. Wprowadza struktury, pomaga biednym, daje zachętę finansową. Zapewne zdziwi nas też informacja, że w Iranie, którego poprzedni prezydent przejawiał nienawiść do Żydów, negował holokaust i marzył o zlikwidowaniu państwa izraelskiego – notabene kolejnego punktu zapalnego na Bliskim Wschodzie – mieszka około 20 tys. Żydów (po rewolucji z 1979 r. zostało ich tylko 10%), którzy mogą się spokojnie modlić, a ich synagog nie musi pilnować policja, jak to dzieje się chociażby w USA. Ciekawostką jest również fakt, że wojska irańskie niezależnie od wojsk koalicyjnych bombardują w Iraku dżihadystów, a elitarne jednostki irańskich wojsk lądowych często przekraczają granicę Iraku i walczą u boku kurdyjskich peszmerów z Państwem Islamskim. O imperium marzą też Saudowie, ale mają na nie słabe widoki, bo co prawda są krajem zamożnym, lecz ich gospodarka opiera się głównie na ropie oraz pracy europejskich i azjatyckich najemników. Ich jedyną szansą jest rozszerzanie islamu i stworzenie jedynego na świecie państwa podporządkowanego islamowi, co zresztą robią, budując tysiące meczetów na całym świecie i finansując, początkowo jawnie, Państwo Islamskie.

Uchodźcy Wojna w Syrii sprawiła, że z dwudziestu kilku milionów mieszkańców zaledwie kilka pozostało w swoich domach. Reszta albo przeniosła się w inne miejsca kraju, albo wyemigrowała poza jego granice. Turcja, w której znalazło się 1,6 mln Syryjczyków, nie chce przyjmować nikogo więcej. W Libanie doliczono się ich 1,17 mln, w Jordanii ponad 600 tys., w Egipcie 138 tys., a w Iraku 250 tys., głównie w Regionie Kurdystanu. Notabene RK, liczący ponad 5 mln stałych mieszkańców, przyjął oprócz uchodźców z Syrii również ok. 1,4 mln uchodźców wewnętrznych. Nikt nie wie, co z nimi zrobić. Ostatnie raporty ONZ podają, że w kasie organizacji zabrakło pieniędzy na pomoc owym ludziom chociażby w przetrwaniu nadchodzącej zimy.

Podsumowanie Badania demograficzne wskazują, że za kilkanaście lat (w 2027 r.) we Francji muzułmanie będą stanowić 45% populacji, w Wielkiej Brytanii 50%, a w Belgii co trzecie dziecko będzie muzułmaninem. Już dzisiaj w rosyjskiej armii 40% żołnierzy stanowią muzułmanie. Przewiduje się też, że w ciągu kilku najbliższych lat islam stanie się największą religią na świecie. Zdaniem antropologa dr. Mariusza Kairskiego muzułmanie postrzegają nas dokładnie tak samo, jak my ich. Nawzajem uważamy się za barbarzyńców. Europa 500 lat temu zaczęła „oczyszczać” życie z religii. Islam tego nigdy nie zrobił. My nauczyliśmy się rozmawiać o poglądach – muzułmanie nie dyskutują o kwestiach religijnych. Nie rozumiemy się nawzajem. Dla nas gospodarka jest gospodarką, kultura kulturą, polityka polityką, a religię uznaliśmy za sprawę indywidualną każdego z nas. Oni to wszystko łączą w całość i nazywają islamem. W islamie nie ma dyskusji o słowach Boga. Bóg tak powiedział – i koniec, kropka. W dodatku za naszym rozwojem technologicznym nie postępuje rozwój moralny, i muzułmanie to widzą. Dla nich moralność jest święta; inna, ale święta. Kairski podkreśla jeszcze jedno: my ich nie postrzegamy takimi, jakimi są naprawdę, ale takimi, jacy są według naszego wyobrażenia. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasza interwencja, wprowadzanie zasad demokracji do społeczeństw o innej niż europejska czy zachodnia kulturze, staje się zarzewiem konfliktu. Doprowadzamy wręcz do sytuacji, że nierzadko sami padamy ofiarą własnych działań. W listopadzie 2014 roku w Polsce gościł chaldejski biskup Antonio Audo z Aleppo w Syrii. Opowiadał nie tylko o sytuacji syryjskich chrześcijan, ale i o walkach, jakie toczą się pomiędzy różnymi grupami, m.in. biednych – bogatych, wierzących – niewierzących… Zwrócił uwagę na manipulowanie państw zachodnich światem muzułmańskim, a przede wszystkim na odejście ludzi Zachodu od korzeni, od własnej tożsamości. Co wobec tego możemy zrobić? Nie da się zatrzymać emigracji islamu do Europy. Naszą tożsamością, naszymi korzeniami jest chrześcijaństwo. Jeżeli się go wyrzekniemy – a robimy tak właściwie już od renesansu, reformacji, od pokoju augsburskiego z 1555 r., kiedy to oddzieliliśmy religię od państwa, od życia społecznego – przestaniemy być ludźmi Księgi, ludźmi wierzącymi. Prognozy są katastroficzne i spełnią się, jeżeli nie będziemy cenić własnej tożsamości. Od dawna wiadomo, że jeśli sami nie będziemy siebie cenić, to inni tym bardziej nie będą nas szanować. K


kurier WNET

16

G

łówna siedziba sekty scjentologów mieści się w Los Angeles. Tutaj mieści się najważniejsze Celebrity Center, tutaj mieszkają jej najbardziej dochodowi członkowie: Kirstie Alley, Tom Cruise oraz John Travolta. W ostatnich latach radykalnie wzrosło zainteresowanie scjentologią. Stało się to głównie za przyczyną Internetu, gdzie sekcie wypowiedzieli wojnę aktywiści internetowi, tzw. Anonymous. Poza tym uciekli z niej najbliżsi współpracownicy przywódcy, Davida Miscavige’a, dręczeni przezeń psychicznie i bici, a także wiele hollywoodzkich gwiazd. W USA ukazało się mnóstwo książek traktujących o scjentologii, w większości wspomnieniowych. Ich bohaterowie i autorzy są rozrywani przez sieci telewizyjne i radiowe. Dziennikarze bowiem poczęli badać na powrót korzenie sekty oraz postać jej założyciela, L. Rona Hubbarda. Żadna z książek na temat scjentologii nie wywołała jednak reakcji porównywalnej do tej, jaka towarzyszy dowolnej produkcji filmowej o tym „Kościele”. Filmy wzbudzają w sekcie popłoch, gdyż jej kierownictwo zdaje sobie sprawę z siły rażenia i zasięgu oddziaływania kina oraz telewizji.

s · p · o · ł· e · c ·z· e ·ń·s ·t·w· o 29 marca amerykańska stacja HBO wyemitowała od dawna zapowiadany film dokumentalny: Going Clear: Scientology and the Prison of Belief. Dwugodzinne dzieło Alexa Gibneya obejrzało prawie 1,7 miliona widzów. Biorąc pod uwagę popularność, jaką film zyskał już po premierze, obejrzą go kolejne miliony. Nagłaśniają go media wszystkich politycznych opcji i zapatrywań.

Białe plamy

Scjentologia na ekranach W okresie przedpremierowym sekta, zgodnie ze swoim zwyczajem, przeprowadziła na superprodukcję HBO atak. Wynajęci przez nią prawnicy zagrozili kierownictwu stacji konsekwencjami prawnymi. Portale społecznościowe oraz liczące się w Ameryce redakcje zalała powódź wytworów „brudnej kampanii”, skierowana przede wszystkim na twórców i bohaterów Going Clear. HBO przygotowała się do starcia zawczasu. Scenariusz, a następnie sam obraz, oglądało ponoć około 160 prawników stacji. Może dzięki temu sekta nie zdecydowała się, póki co, na żaden pozew. Zresztą w filmie nie pojawiło się w zasadzie nic, czego by dotąd nie ujawniły media i Internet. Sekty, wyjątkowo zamożnej i bezwzględnej, nie wolno jednak lekceważyć. Przez dekady zniechęcała do podobnych produkcji największe korporacje. Nie chciały wyświetlać nawet europejskich produkcji na ten temat. A było ich kilka. We Francji na zlecenie kanału France 2 powstał znakomity film o związkach Toma Cruise’a z sektą. Jeszcze bardziej dolegliwe okazały się dla scjentologów dwa filmy w BBC. W 2007 r. telewizja pokazała półtoragodzinny Scientology and Me, który obejrzało prawie 5 mln widzów. W trzy lata później wyemitowała następny film, Johna Sweeney’a, The Secrets of Scientology, z udziałem Marka Rindera – zbiegłego z sekty jej wieloletniego rzecznika prasowego. Przed trzema laty nerwy przywódców sekty – szeregowi członkowie odcięci są od mediów – przećwiczyła bardzo dobra hollywoodzka produkcja pt. „Mistrz”, ze scenariuszem luźno opartym na życiorysie Hubbarda.

Oblężona twierdza Interesuję się scjentologią od dłuższego czasu. Zwabiła mnie sensacja, ale zainteresował fenomen sekty. Jednak bez zagłębienia się we wszystkie płaszczyzny – historyczną, „teologiczną” i praktyczną, ciężko jest ten fenomen zrozumieć. Scjentologia jest bodaj jedyną destrukcyjną sektą w USA, która zdobyła wielki majątek i tak duże wpływy. Ma „swoich” dziennikarzy, aktorów, biznesmenów, finansistów, a ostatnio także czynnych polityków. Jej „teologia”, naszpikowana elementami literatury science fiction, wyrasta z antychrześcijańskiego, antykatolickiego, wręcz satanistycznego podłoża. Sekta stanowi XXI-wieczny skansen praktyk totalistycznych rodem ze wschodniej Azji. Od swego zarania jest jedynym przedsiębiorstwem finansowym, umożliwiającym zakup problemów finansowych, utraty zdrowia psychicznego, rodziny, dobrego imienia i godności. Wyłudza pieniądze od fundatorów, np. na jakiś symbol „religijny” sekty, przy czym każdy fundator sądzi, że jest tym jedynym. Jest „piramidą finansową”, która nie gwarantuje zwrotu pieniędzy. Scjentologia cieszy się największymi wpływami w krajach anglosaskich: w USA, Kanadzie, Australii, RPA oraz Wielkiej Brytanii. Wrosła tam w system prawny, rynek kapitałowy i showbusiness, w pionie i w poziomie. Postawiła gmachy własnych firm deweloperskich, wytwórni filmowych, banków, szkół, szpitali. Wznosi setki placówek „kościelnych”, w większości pustych: posiadając status „Kościoła”, a więc

i osiągnięciu stanu clear. Może się okazać, że body thetanów jest w ciele więcej aniżeli jeden. Osobom względnie obeznanym z egzorcyzmami Kościoła katolickiego nie trzeba tłumaczyć skutków prowadzenia egzorcyzmów przez osoby do tego nieprzygotowane… Katolicki ksiądz nie podejmie się egzorcyzmów, zanim nie upewni się, że ma do czynienia z osobą zdrową na umyśle. Ściśle współpracuje z psychiatrą i psychologiem. Scjentologia nie uznaje ani psychiatrii, ani psychologii. Zdaniem DeWolfa jego ojciec był chory psychicznie i dlatego zajmował się czarną magią. Ale mogło być odwrotnie. Choroba psychiczna bywa wynikiem opętania. Według scjentologii schorzenia psychiczne wywołuje thetan, który może być niezadowolony z obecnej inkarnacji bądź męczą go doświadczenia z dawnych wcieleń. Ciało gnębi też body thetan, pewnego rodzaju pasożyt. To błąkająca się po świecie od milionów lat bezpańska dusza, jak rzep przyczepiająca się do ludzkich ciał. Thetanów są miliardy. L. Ron Hubbard ponoć do końca życia próbował wypędzić z siebie jednego z najpotężniejszych thetanów…

Scjentologia i okultyzm Paweł Zyzak i zwolnienie z płacenia podatków, musi udowadniać, że pożytkuje pieniądze na utrzymanie i rozwój tego „Kościoła”. Owa „kościelna” reputacja ochrania też liczne sekciarskie patologie. Rodzice są separowani od swoich dzieci, bracia od sióstr, dzieci od dziadków. Rodziców zastępują nianie, zajmujące się bardziej indoktrynacją aniżeli wychowywaniem. W sekcie niszczy się więzi rodzinne, ponieważ więzi międzyludzkie uniemożliwiają pełną zależność „parafianina” od kierownictwa grupy. Z takiej samej przyczyny niedopuszczalne są wszelkie erotyczne kontakty przedmałżeńskie. To samo dotyczy homoseksualizmu. Kościół katolicki, podobnie jak wielu świeckich badaczy problemu, postrzega zachowania homoseksualne jako sprzeczne z naturą. Jednakże potępia nie homoseksualistę, ale sam akt seksualny. Scjentologia postrzega homoseksualizm jako burzyciela świata pruderii, równości i porządku, który buduje się po to, by utrzymać ludzi w ryzach.

Organizacja totalistyczna Scjentologia prowadzi własne obozy pracy i więzienia. Jej prywatny „gułag” nosi nazwę Rehabilitation Project Force (RPF). Więźniowie są znakowani, podobnie jak społeczeństwo Kambodży w czasach Pol Pota, czarnym ubiorem. Nie wolno im rozmawiać z ludźmi z zewnątrz, żywią się odpadami. Najsłynniejsze więzienie scjentologów nosi nazwę The Hole – Dziura. Mieści się niedaleko miasta Hemet w Kalifornii. Gdyby ktoś z nas znalazł się w Dziurze i poprosił o wywiad, dostanie od „jeńca” odpowiedź, że jest tu z własnej woli. Dzieciństwo członka sekty jest jak obóz pracy. Dzieci są pozbawiane snu, odpowiednich pokarmów, leków oraz klasycznej edukacji. Ponadto zmusza się je do ciężkiej pracy fizycznej. Zarówno rehabilitowanym, jak i dzieciom ich położenie wyjaśnia się na sposób, przypominający resocjalizację kryminalistów. „Powiedziano nam – wspomina była adeptka scjentologicznego internatu – że praca stanowi po prostu wymianę handlową – dzięki niej mogliśmy mieszkać na Ranczu. […] Było to ważne, bo w ramach edukacji scjentologicznej uczono nas, że dzięki pomocy naszych nadzorców nigdy nie zostaniemy kryminalistami, a tylko oni wszystko dostają za darmo”. […] Prace były prowadzone i nadzorowane głównie przez dzieci. Dorośli wywierali na nas naciski, żebyśmy pracowali jeszcze ciężej, szybciej i solidniej. […] Jeśli ktoś sprzeciwiał się czemuś wielokrotnie, mógł skończyć w HMU, Jednostce Prac Ciężkich MEST […]”. Wychowanie scjentologiczne jest bliźniaczą siostrą azjatyckiej reedukacji. O poranku dzieci, niczym pensjonariusze Laogai, przechodzą tzw. chińską szkołę. Tę quasi-musztrę L. Ron Hubbard nazwał „chińską szkołą”, ponieważ „obserwował

odbywające się w Chinach lekcje i był pod wielkim wrażeniem współpracy uczniów z nauczycielem. W wersji chińskiej szkoły wprowadzonej przez LRH cytaty z jego dzieł były wypisane na kawałkach kartonu drukowanymi literami, byśmy wszyscy mogli je widzieć, gdy je nam pokazywano. […] Chodziło o to, by wpoić nam zasadę, że nie należy niczego kwestionować ani samodzielnie myśleć, że trzeba akceptować wszystko bez cienia wątpliwości”. Człowiek z tzw. Zachodu uzna te praktyki za naganne. Scjentolog jest przekonany, że dzieci są thetanami, tak jak i dorośli. Thetan stanowi zamknięty w ciele odpowiednik duszy. W chrześcijańskim kodzie kulturowym dusza ludzka jest zespolona z ciałem, i mimo że nieśmiertelna, wciąż dorasta. Thetany nie. W wypadku dzieci mają po prostu młodszą powłokę... Wykoślawienie normatywnego rozwoju psychofizycznego i duchowego jednostki ludzkiej pomaga w ulepieniu „nowego” człowieka, obojętnie, czy przez państwo totalitarne, czy totalistyczną sektę. Kontroli każdej sfery życia służy musztra, ciężka praca i wielogodzinne „kursy”. Obserwacja, audytowanie i nadzór korespondencji umożliwiają nadzór nad ochłapami życia osobistego. „Każdy list, który otrzymałam od rodziców lub kogokolwiek innego, był najpierw otwarty, a następnie na powrót zamknięty” – mówi Jenna Miscavige Hill. Kontrola ma zapobiegać „aktom wywrotowym” i demaskować tzw. Suppressive Persons (SP), scjentologicznych „kontrrewolucjonistów”. W zbiorze owych „aktów wywrotowych” mieszczą się: krytyczne wypowiedzi o scjentologii, atakowanie jej w mediach, praktykowanie scjentologii poza sektą (vide „trockizm” i mnogie „odchylenia”), domaganie się zwrotu zainwestowanych w kursy pieniędzy, pozywanie sekty do sądu itd. „Nieprzyjaźni” stają się w sekcie synonimem zła. Członkowie, którzy się od nich nie odetną, w tym najbliżsi, sami stają się SP. Odcięcie się ma swoją nazwę, to tzw. disconnection. Sekta wykorzystuje status oblężonej twierdzy. Parodiuje męczeństwo. Dla zamkniętych w twierdzy stanowi ono czynnik motywujący. Walczy się wszak dla dobra ludzkości, o pokój na świecie i powszechną zgodę. Równocześnie sekta gnębi oponentów – w Internecie i w miejscach pracy, ciąga po sądach, śledzi, a nawet nachodzi. Zatrudnia armię prywatnych detektywów, którzy inwigilują przede wszystkim tzw. squirrels (wiewiórki), czyli sprawiających problemy uciekinierów z sekty oraz co dociekliwszych dziennikarzy i obrońców praw człowieka. Agresywnie broni się przed dezercją. Spośród innych sekt wyróżnia się tylko większymi możliwościami. Wynajęci przez sektę informatycy blokują adwersarzom konta społecznościowe, a przede wszystkim materiały publikowane na YouTube.

Permanentna ingerencja w treści dostępne na stronach Wikipedii spowodowała, że jej zarząd zablokował adresy użytkowników-scjentologów. Słynna operacja Snow White z lat 70. polegała na infiltrowaniu przez scjentologów urzędów federalnych. Zakończyła się wielką kontroperacją FBI, wyrokami na scjentologów i zejściem ukrywającego się przed urzędem podatkowym Hubbarda do jeszcze głębszej konspiracji.

Trutka na katolicyzm Kościół scjentologiczny próbuje być naśladowcą praktyk obowiązujących w Kościele katolickim. Spowiedź nazywa się tu audytowaniem. W scjentologicznej spowiedzi tkwi siła sekty. Inaczej niż w konfesjonale, wyjawione podczas audytowania treści są pieczołowicie protokołowane i przechowywane. W szczególnych wypadkach po prostu się je nagrywa. Sekta po wielokroć upubliczniała posiadane informacje, choćby walcząc z „wiewiórkami”. Scjentolodzy mają kastę kapłanów, zgrupowanych w Sea Organization. Jej członkowie są tak samo ofiarami sekty, jak szeregowi wyznawcy. Do Sea Org wpisuje się kobiety, mężczyzn, małżonków, a nawet dzieci. Obowiązuje w niej osobliwy celibat: nie można płodzić dzieci. Już spłodzone – jeśli pragnie się pozostać w Sea Org – należy uśmiercić. Wybór jest pozorny. Wstępując do Sea Org podpisuje się „kontrakt na miliard lat”, swoisty cyrograf. Kobiety, bez konsultacji z mężami, zmuszane są zatem do aborcji. Nie wszystkie pseudokatolickie rozwiązania są dziełem założyciela sekty – praktyka okultyzmu, który wspólnie z niejakim Jackiem Parsonsem podejmował się dzieła spłodzenia Antychrysta. Wiele tych rysów przybyło już po śmieci Rona L. Hubbarda, a wprowadził je jego następca, David Miscavige. I jemu praktyki katolickie nie są bynajmniej obce. Jedną z nielicznych książek o scjentologii na polskim rynku są wspomnienia bratanicy Miscavige’a, wspomnianej Jenny Hill. Niestety nie ma tam dobrych wieści dla Polaków. „[…] Ojcem [Davida Miscavige’a], a moim dziadkiem – pisze autorka – był Ron Miscavige senior. Urodził się w Mount Camel, małym miasteczku usytuowanym w pobliżu kopalni węgla w południowo-zachodniej Pensylwanii, odbierając polskie katolickie wychowanie”.

Werbunek W czasie werbunku sekta każdy przypadek traktuje indywidualnie. Na wstępie stara się nawiązać z osobnikiem kontakt oraz rozproszyć jego niechęć i obawy. Punkt trzeci werbunku mówi: „znajdź ruinę”. Innymi słowy, werbownik musi odnaleźć bolesną ranę ofiary, a następnie przekonać delikwenta, że scjentologia zna i zapewni lekarstwo.

Scjentologia posługuje się w celach werbunkowych własnymi front groups. „Teologia” sekty jest ciekawą kompilacją literatury science fiction, psychoanalizy, komunistycznej reedukacji i wykrywacza kłamstw. Wybornie opisał ją m.in. Lawrence Wright w książce Going Clear: Scientology, Hollywood, and the Prison of Belief, na podstawie której powstał scenariusz produkcji HBO. Elektropsychometr, którym scjentolodzy posługują się podczas sesji audytowania, to w jednej trzeciej właśnie wykrywacz kłamstw. Stanowi swoisty odpowiednik katolickiego rachunku sumienia. To on pomaga znaleźć „ruinę”. Audytowanie jest doskonałym pierwszym stopniem werbunku. Odrębną, pasjonującą historię stanowią słynne podróże „floty” Hubbarda po Morzu Śródziemnym z przełomu lat 60. i 70. Powstałaby z niej gruba powieść szpiegowsko-przemytnicza. Scjentologia, jak każda sekta, łowi pośród ludzi samotnych, zagubionych, skrzywdzonych, poszukujących. Preferuje „grube ryby”, zwłaszcza ze świata showbusinessu, bo odznaczają się dodatkowym walorem, marketingowym. Sekta rozciągnęła sieci po całych USA, w postaci np. ośrodków odwykowych. Oferują one scjentologiczne sposoby wydostawania ludzi z nałogu: dużo audytowania, dużo witamin i dużo sauny. Jednak wokół Narconu, scjentologicznego programu przeciwdziałania uzależnieniu od narkotyków, wybuchła ostatnio seria skandali, wywołana m.in. serią tajemniczych zgonów pensjonariuszy.

Scjentologiczne egzorcyzmy Do grona pierwszych biografów L. Rona Hubbarda należy jego najstarszy syn, L. Ron Hubbard Jr, który zmienił nazwisko na DeWolf. Postanowił rozprawić się z mitem ojca. Powiedział wiele o jego zaangażowaniu w „czarną magię”, związkach z okultystami Aleisterem Crowleyem i Jackiem Parsonsem. Po śmierci Crowleya Hubbard wyraził – według DeWolfa – chęć przejęcia jego spuścizny. DeWolf powiedział: „Czarna magia jest jądrem scjentologii”, a „mój ojciec [wcale] nie czcił Szatana. Uważał się za jego wcielenie”. Hubbard nigdy nie przestał zgłębiać okultyzmu i różnych odcieni ezoteryki. W trakcie swych licznych podróży lubił nawiedzać miejsca i kultury, w których diabeł odgrywał rolę bóstwa. Upodobał sobie Karaiby, gdzie okrywał miejsca kultu Voodoo. W scjentologii można się doszukać składników tych wierzeń. Weźmy przykładowo zbieżność pomiędzy duchami loa, które objawiają się podczas opętania, a body thetanem, o którym za chwilę. Na zaawansowanych poziomach drabiny scjentologicznej zaczynają się egzorcyzmy. Są to wieloletnie zabiegi, polegające głównie na audytowaniu, a służące pozbyciu się body thetanów

Wróćmy na koniec do produkcji HBO. Nie wnosi ona niczego nowego do tego, co już o scjentologii wiadomo. Jest natomiast próbą opowiedzenia wszystkiego naraz. Możemy posłuchać Marka Rindera czy Marka Rathbuna, który audytował Toma Cruisa i de facto sprawił, że wrócił on do sekty po pięciu latach (1995-2000) przerwy. W filmie występuje np. Tony Ortega, dziennikarz, który prowadzi bloga o bieżących wydarzeniach w łonie i wokół scjentologii. Według mnie filmie zabrakło choćby próby odpowiedzi na pytania, skąd wzięła się scjentologia i czym jest w rzeczywistości. W styczniu 1949 r. Hubbard, w trakcie pisania epokowej Dianetics: The Modern Science of Mental Health, na sukcesie której zbudował swą sektę, napisał w liście do Forresta Ackermana, swego przyjaciela z branży science fiction: „[…] Nie zdecydowałem jeszcze, czy zniszczę Kościół katolicki, czy jedynie założę nowy”. Kościół katolicki stanowił zatem dla Hubbarda mocny punkt odniesienia. Cała scjentologia ma odniesienia do katolicyzmu, a w filmie zabrakło bodaj nawet tego słowa. Reżyser wspomniał jedynie o okultyzmie, Crowleyu i godach, mających sprowadzić na ten świat Antychrysta. Na ekranie pojawili się najsłynniejsi scjentolodzy: Paul Haggis, Tom Cruise, John Travolta, Nicole Kidman, Katie Holmes. Może mam obsesję i wszędzie widzę katolików, ale tak się składa, że wszystkie te gwiazdy wywodzą się z rodzin katolickich. Jest w tej sekcie coś, co sprawia, że właśnie tacy ludzie ciągną do niej jak muchy do miodu. Haggis, nim dołączył do ruchów kontrkulturowych, a w końcu do sekty, co niedzielę uczęszczał z rodzicami na Mszę świętą. Tom Cruise o mało co zostałby katolickim klerykiem. Do sekty trafił już w Hollywood. Wciągnęła go do niej Mimi Rogers, jego pierwsza wielka miłość i żona. On z kolei zwerbował swoje dwie następne żony. Ciekawe są perypetie zarówno Nicole Kidman, jak i Katie Holmes. Kidman w 2006 r. wzięła w Australii katolicki ślub z Keithem Urbanem. W wierze katolickiej wychowuje swoje dzieci. Sekta odebrała jej natomiast dwójkę dzieci adoptowanych z Cruisem. Holmes, znając te perypetie, uciekła z sekty z córką, którą ukrywała przez długie tygodnie. Obecnie posyła ją do katolickiej szkoły. Historie aktorek byłyby doskonałym memento scenariusza. Reżyser filmu Going Clear wybrał jednak inną puentę. Mamy pozostać pod silnym wrażeniem słów Paula Haggisa, który pod koniec filmu oznajmia widzowi, że zerwał ze scjentologią, bo dowiedział się o stosunku sekty do homoseksualizmu, a jego dwie córki są „gay”. Dowiedział się po 30 latach życia w sekcie… Jasne. Brak wzmianki o katolicyzmie „rekompensuje” wzmianka o chrześcijaństwie w ostatnich minutach filmu. Jedna z jego bohaterek mówi: „Twoja przyszłość, twoja wieczność, wszystko zależy od twojego wspinania się po moście [przez poziomy wtajemniczenia – PZ]. To przerażające. To jak chrześcijaństwo z piekłem”. Cudowne przesłanie. Dodałbym jeszcze motto Hubbarda: „Prawdą jest to, co jest prawdą dla ciebie”. Memento mamy zatem superświeckie, dostosowane do poprawności obowiązującej w Hollywood na zewnątrz Celebrity Center. Ale czy to nie tam najlepiej się sekcie łowi? K


kurier WNET

17

c·y·w·i·l·i·z·a· c·j·a

Teoria – czy też węziej: hipoteza antropogenicznego globalnego ocieplenia (AGW) nie ma żadnych podstaw naukowych. Takie stwierdzenie nasuwa się samo, jeśli postępuje się zgodnie z zasadami pepperowskiego podejścia do nauki. I na poparcie tej tezy można przytoczyć następujące dowody:

Konspiracja CO2 Kucharze „zupy czarownic”

Jerzy Strzelecki

II

Jedną z najciekawszych odpowiedzi na to pytanie zawiera opublikowany w marcu 2015 roku raport amerykańskiego Narodowego Stowarzyszenia Uczonych (National Association of Scholars, NAS), zatytułowany „Sustainability: nowy fundamentalizm na wyższych uczelniach”. Raport ten, autorstwa Rachelle Peterson i Petera Wooda, zaczyna się od charakterystyki „ruchu sustainability” (inaczej: ruchu „zrównoważonego rozwoju”) jako „ruchu zawierającego bardzo twarde, irracjonalne żądania zawieszenia wolności debaty wobec nieuzasadnionych teorii czającej się tuż za rogiem katastrofy. Widzimy także w ruchu sustainability trend, niezwykle często napędzany wrogością do materialnej prosperity, do konsumeryzmu, do wolnego rynku, a nawet do demokratycznej samorządności” (str. 12). Rozwijając dalej swój opis tego zjawiska (związanego z hipotezą AGW i na niej opartego), Peterson i Wood stwierdzają: „Czym więc jest sustainability? Jest to ideologia usiłująca połączyć aktywistyczną ochronę środowiska, antykapitalizm i progresywistyczną wizję sprawiedliwości społecznej. Elementy te nie są równoważne. Dla niektórych reprezentantów tego ruchu, jak na przykład dla Naomi Klein, najważniejsza jest kwestia antykapitalizmu. Temat ochrony środowiska jest dla niej wtórny, dostarcza po prostu wygodnej okazji do zrobienia tego, co i tak chciałaby zrobić: do pozbycia się kapitalizmu (…)”. „Celem ruchu sustainability jest radykalna transformacja relacji pomiędzy ludzkością a przyrodą. Ruch sustainability dla zrealizowania tego celu usiłuje wprowadzić w życie ekstremalne formy «konserwacji» zasobów naturalnych;

dąży do praktycznej eliminacji produkcji energii w oparciu o paliwa kopalne; nawołuje do drastycznego ograniczenia wszystkich form konsumpcji masowej, jakie stanowią cechę charakterystyczną współczesnego świata od czasów rewolucji przemysłowej; dąży do fundamentalnej redystrybucji bogactw świata z krajów bogatych do krajów biednych; wzywa do położenia kresu rozwojowi przemysłu w krajach Trzeciego Świata; nawołuje do powrotu, kiedy to tylko możliwe, do bardzo niskiego, «pierwotnego» poziomu życia. Ruch sustainability uważa przy tym, że w ramach istniejących form instytucjonalnych państw narodowych osiągnięcie tych celów jest niemożliwe. W krótkim okresie czasu przedstawiciele ruchu sustainability opowiadają się za zawieraniem traktatów międzynarodowych, umów wielostronnych i ustalania reguł gry przez międzynarodową biurokrację. W dłuższym okresie czasu jedyna droga do realizacji tych celów prowadzi, ich zdaniem, przez akceptację «oświeconego despotyzmu», w ramach którego to rozwiązania oświecona elita ruchu sustainability wypracowałaby, wprowadziła i egzekwowała nowe reguły uniwersalnych norm” (NAS, str. 18). Peterson i Wood wyraźnie podkreślają też utopijny, antykapitalistyczny, totalitarny i antyscjentystyczno-katastroficzny charakter ruchu „zrównoważonego rozwoju”. Podsumowując ich tezy, można by stwierdzić, że jednym z kucharzy warzących „zupę czarownic” jest z całą pewnością kucharz „neomarksistowski”, w którego apokaliptycznej wizji kapitalizmu „system prywatnego zysku” nie ogranicza się jedynie do „wyzysku klasy robotniczej”, lecz stanowi wręcz instytucję destrukcji całej planety „Gai”, „naszego jedynego okrętu”.

III

Identyfikując kucharzy warzących „zupę czarownic” AGW trudno nie zauważyć podobieństwa niektórych z wymienionych w raporcie NAS wątków z treściami zawartymi w pochodzącym prawie dokładnie sprzed wieku słynnym tekście Ludwiga Klagesa z 1912 roku, pod tytułem „Człowiek i Ziemia”, przygotowanym na potrzeby niemieckiego ruchu młodzieżowego Wandervogel, później zaś, już w latach siedemdziesiątych, opublikowanym jako sztandarowy tekst programowy zachodnioniemieckiej partii Zielonych. Tezy Klagesa są proste i ostre jak nóż. Dawne cywilizacje, powiada, były oparte na organicznym powiązaniu człowieka z przyrodą, z naturą. Cywilizacja współczesna, cywilizacja wielkich miast, nazywająca się „postępową”, „masową”, dokonuje tymczasem destrukcji natury. „Niedźwiedź i wilk, ryś i żbik, bizon, żubr i tur, orzeł i sęp, żuraw i sokół, łabędź i sowa to obecnie wyłącznie mieszkańcy naszych bajek” – powiada Klages. „Zaledwie jedną generację temu niebieskie niebo naszych miast pełne było przez całe lato śmigania i hałasu jaskółek”. „Dziś tymczasem coraz liczniejsze hordy mieszkańców wielkich miast, w których się wychowali, stają się coraz bardziej przyzwyczajone do sadzy płynącej z kominów fabryk i do koszmarnego hałasu ulic”. Lasy są wycinane, związek między ludzką pracą a przyrodą został zerwany, koleje, słupy telegraficzne i linie wysokiego napięcia kaleczą krajobraz. Postęp to próżny pęd do władzy, który prowadzi do dewastacji lasów, unicestwiania licznych gatunków zwierząt, destrukcji lokalnych kultur i niszczenia krajobrazu przez przemysł. Jest to owoc szaleńczego rozwoju technologii. Nauka znalazła się na służbie kapitału. Kierunek marszu ludzkości wyznaczają dziś „postęp”, „cywilizacja” i „kapitalizm”. Jak do tego doszło? Źródłem tego zła jest chrześcijaństwo, powiada Klages. Kapitalizm i racjonalna nauka to ukoronowanie i spełnienie chrześcijaństwa, czyniącego z człowieka boga stojącego ponad naturą. Buddyzm

Rys. Wojciech Siwik

I

Po pierwsze, w związku z ogromem „korekt” i innych manipulacji danymi, brak jest dziś wiarygodnych obserwacji temperatur obejmujących dłuższy okres czasu. W istniejących seriach danych błąd pomiaru rzędu 1°C jest większy niż delta wzrostu temperatury w wysokości około 0,7°C przez cały wiek XX. Po drugie, istnieje wiele innych merytorycznych powodów, by hipotezę AGW odrzucić. Takim powodem jest choćby fakt, iż w historii odnotowano wiele okresów ciepłych, na przykład średniowieczny, rzymski czy minojski, na długo przed wzrostem emisji CO2 związanym z cywilizacją ludzką. W samym XX wieku wzrosty temperatury w latach 1920–1945 i 1976–1998 były podobne, a poziom temperatur wyższy. Dalej: to wzrost temperatury powoduje degazyfikację wody oceanicznej – kierunek zależności między zmiennymi jest odwrotny niż w hipotezie AGW, czego na podstawie obserwacji dowodzi np. analiza rdzeni lodowych ze stacji Wostok na Antarktydzie. Dane obserwacyjne nie potwierdzają też przewidywanego przez modele komputerowe „gorącego punktu” w troposferze nad równikiem. Po trzecie, CO2 jest gazem fotosyntezy, podstawowym dla życia na Ziemi, i traktowanie go jako „trucizny” i „zanieczyszczenia” jest niebezpiecznym nonsensem. Zwiększenie zawartości dwutlenku węgla w atmosferze (obecnie historycznie bardzo niskiej, na poziomie około 380 ppm) musi spowodować wzrost wolumenu biomasy na naszej planecie, a tym samym np. zwiększenie wydajności upraw, czemu ekologowie, jeśli rzeczywiście chodzi im o dobro środowiska i ludzi, powinni wyłącznie przyklaskiwać. Skoro tak jest, trzeba zadać pytanie, kto i dlaczego gotuje „zupę czarownic” AGW? Komu i z jakich powodów zależy na propagowaniu „łysenkizmu” AGW i na tego rodzaju regulacjach przemysłu, jak pakiet z Kyoto czy Pakiet Klimatyczny Unii Europejskiej, w wersji 20/20/20 czy w nowej, zaostrzonej?

zakazuje zabijania, mówi Klages. Natomiast gdy spytamy Włocha, który upolował ptaka, dlaczego go zabił, powie: „Zwierzęta nie mają duszy”. Tezy „Człowieka i Ziemi” Ludwiga Klagesa prowadzą prosto, logicznie i historycznie, z jednej strony do nazistowskiej ideologii związku „krwi i ziemi” (sam Klages w latach trzydziestych musiał uciekać do Szwajcarii, ale ogromna część „absolwentów” Wandervogel trafiła do NSDAP), z tą poprawką, że w tej ideologii do czynników winnych „cierpienia Ziemi” dodano judaizm jako źródło chrześcijaństwa, czyniąc z „Żyda” postać szczególnie, zasadniczo „oderwaną” od natury; z drugiej, via Heidegger i jego rozważania nad relacją technologii i ludzkiego bytu, do tak zwanej „głębokiej ekologii”, której prorocy i wyznawcy, często uczniowie Heideggera, jak Arne Næss, wzywają otwarcie do unicestwienia cywilizacji przemysłowej.

IV

Stwierdzenie, któremu gotowi by byli przyklasnąć wszyscy „głębocy” ekolodzy, a mianowicie, że „możemy się znaleźć w sytuacji, w której jedynym sposobem ocalenia świata będzie spowodowanie upadku cywilizacji przemysłowej”, padło także z ust Maurice’a Stronga, biznesmena i biurokraty kanadyjskiego, przewodniczącego szczytu ekologicznego w Sztokholmie w 1972 r., pierwszego dyrektora i twórcy Programu Ochrony Środowiska ONZ, wreszcie przewodniczącego konferencji w Rio w 1992 r.

Maurice Strong, z racji pełnienia wymienionych wyżej funkcji, to najważniejsza persona światowego ruchu ekologicznego ostatnich 40 lat. Powtórzmy: to Strong przewodniczył Konferencji Ekologicznej ONZ w Sztokholmie w 1972 roku, to Strong był założycielem i pierwszym dyrektorem Programu Ochrony Środowiska ONZ, Strong przewodził Szczytowi Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r. Nikt nie ma i nie miał dotąd większego wpływu na agendę ekologiczną ONZ niż Maurice Strong – od zamówienia na Konferencję w Sztokholmie książki Barbary Ward i René Dubosa Only One Earth przez raport Brandta i raport Komisji Brundtland „Nasza Wspólna Przyszłość”, po wciągnięcie organizacji typu NGO w planowanie agendy środowiskowej ONZ czy po Agendę 21. Po co o tym mówić? Bo Strong jest kluczową postacią, niezbędną do pełnego zrozumienia, kto warzy „zupę czarownic” AGW. Po pierwsze Strong jest od dawna związany z Towarzystwem Fabiańskim, którego jednym z najbardziej prominentnych przedstawicieli była Barbara Ward, u której Strong zamówił wspomnianą już książkę Only One Earth. Po drugie organizował UNEP, czyli główną strukturę biurokratyczną ONZ zajmującą się sustainable development, oraz związał jej funkcjonowanie z aktywizacją organizacji środowiskowych typu NGO lub pararządowych, np. w ramach konferencji w Rio, ze szczególnym uwzględnieniem największych z nich,

jak Greenpeace, World Wildlife Fund, Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN), Sierra Club, etc. Po trzecie jako jeden z pierwszych dostrzegł konieczność powiązania działalności UNEP/ONZ w dziedzinie ochrony środowiska z kręgami biznesu. Wynikiem tego jest między innymi, o czym pisze Strong w swoich pamiętnikach, „Where on Earth are We Going” – coroczna konferencja w Davos, a także organizacja funduszy inwestycyjnych mających „kompensować” krajom Trzeciego Świata nieprzyjemności wynikające z akceptacji regulacji środowiskowych w rodzaju traktatu z Kyoto. Towarzystwo Fabiańskie zostało założone w 1883 w Londynie, z inspiracji małżeństwa Sidneya i Beatrice Webbów, tuż po śmierci Marksa i przy udziale jego córki. Członkami stowarzyszenia stały się tak prominentne postacie brytyjskiej sceny intelektualnej, jak Bernard Shaw, H. G. Wells czy George Orwell, a spośród polityków takie tuzy Labour Party jak George Brown, Tony Blair (w swoim czasie przewodniczący), Harold Wilson czy Clement Attlee. Towarzystwo Fabiańskie to jedna z najstarszych organizacji socjalistycznych świata, organizacja-matka Labour Party, co najmniej od ostatniej dekady XIX wieku kuźnia idei całej światowej lewicy, poczynając od polityki społecznej (ustawodawstwo dotyczące dnia pracy, ubezpieczenia społeczne – Raport Beveridge’a), a skończywszy na polityce zagranicznej. Mając w swych szeregach takie postacie, jak małżeństwo Webbów – założyciele London School of Economics, małżeństwo Cole’ów, Harold Lasky czy John Maynard Keynes, Towarzystwo Fabiańskie odegrało absolutnie kluczową rolę w kształtowaniu polityki rządów krajów anglosaskich, nie tylko Wielkiej Brytanii, ale także USA. Jako przykład jego oddziaływania może służyć New Deal Franklina D. Roosevelta, New Frontier Johna F. Kennedy’ego czy The Great Society Lyndona B. Johnsona. Fabianie byli, zarówno za pośrednictwem Labour Party, jak przez swoje własne kontakty z innymi partiami socjaldemokratycznymi, centrum intelektualnym Międzynarodówki Socjalistycznej. Odegrali też kluczową rolę w likwidacji kolonii brytyjskich i w utworzeniu Wspólnoty Brytyjskiej. Członkami Towarzystwa Fabiańskiego byli, między innymi, Jawaharlal Nehru i Muhammad Ali Jinnah, czy też Annie Besant, słynna feministka i okultystka angielska, jednocześnie Przewodnicząca Kongresu Narodowego Indii w okresie międzywojennym. Po co tyle o Fabianach? Skąd pomysł poświęcenia tyle uwagi stowarzyszeniu, o którym nie tak znowu dziś głośno, dinozaurowi z 1883 roku? Odpowiedź, a w każdym razie jedną z możliwych, znajdziemy u słynnego H.G. Wellsa od „Wojny światów” i „Wehikułu czasu”, współtwórcy gatunku science fiction. Otóż Wells był członkiem Towarzystwa Fabiańskiego, jedną z jego największych gwiazd, należąc również do tak zwanego Coefficients Club, gdzie na zaproszenie małżeństwa Webbów śmietanka Fabian Society, jak Webbowie, Shaw, Wells czy Bertrand Russel, spotykała się na obiadach z czołówką brytyjskich polityków należących do tak zwanego obozu imperialnego, takich jak Herbert Asquith, Richard Haldane, Edward Grey czy Alfred Milner. Wells w latach dwudziestych XX wieku napisał książkę The Open Conspiracy, będącą skróconym wykładem ogólnej wizji Towarzystwa Fabiańskiego. „Piszemy tutaj” – powiada Wells, posługując się pluralis maiestatis, co może sugerować, iż wypowiada się w imieniu całego Towarzystwa – „do osób o nowoczesnym umyśle, do tych, dla których niemożliwe jest myślenie o świecie jako o miejscu bezpiecznym i satysfakcjonującym, dopóki

nie istnieje jedna wspólnota światowa, zdolna nie dopuścić do wojen i kontrolująca te wszystkie moralne, biologiczne i ekonomiczne siły i odruchy, które w innym wypadku prowadziłyby do wojny” (OC, str. 20). Wyzwanie jest szlachetne, a w każdym razie tak brzmi. „Open Conspiracy to próba obudzenia ludzkości ze strasznego snu, ze strasznego dziecięcego koszmaru. Co to za sen? To zmora walki o byt i tego, że wojna jest nieunikniona” (OC, str. 68). Odpowiedzią na te zagrożenia, co wynika z osiągnięć nauki, jest „Rząd Światowy”. Cóż miałby robić ten rząd? Wells nie ma żadnych wątpliwości: „W oczywisty sposób najwyższe kierownictwo całego zbioru ludzkich działań gospodarczych w tak zorganizowanym świecie musi spoczywać w rękach biurokratycznego urzędu informacji i doradztwa, który będzie brał pod uwagę wszystkie zasoby planety, dokona szacunku bieżących potrzeb i alokacji działań wytwórczych i będzie kontrolować dystrybucję” (OC, str. 25/26). Konieczne jest „zastąpienie prywatnej, lokalnej i narodowej własności co najmniej kredytu, transportu i żywności przez działania odpowiedzialnego światowego Dyrektoriatu, służącego wspólnemu celowi pokoju” (OC, str. 53). Obok planowania centralnego na poziomie globalnym – bo o tym tu mowa – niezbędnym elementem przedstawianej przez Wellsa w „Otwartej Konspiracji” utopii Fabianów jest kontrola populacji. „Należy tu dodać, że pożądana przez nas światowa wspólnota, jeśli ma skutecznie dbać o swój postęp i rozwój, musi się zająć świadomą zbiorową kontrolą populacji. To warunek absolutnie konieczny” (OC, str. 23). „Dopóki większość ludzkich istot poczynana jest w pożądaniu i ignorancji, dopóty człowiek pozostaje na podobieństwo każdego innego zwierzęcia pod ciśnieniem walki o przetrwanie” (OC, str. 24). Jeden z dodatkowych elementów proponowanych przez Wellsa jako składnik funkcjonowania Rządu Światowego przypomina planowanie przestrzenne Agendy 21: „Topograficzny i geograficzny survey współczesnego cywilizowanego świata, oparty na mapach przygotowanych przez rządy, oraz okresowe raporty statystyczne dotyczące rolnictwa i przemysłu, to pierwsze kroki w budowie inteligencji Rządu Światowego” (OC, str.26).

V

Brakuje tu miejsca na wyliczanie kolejnych kucharzy warzących „zupę czarownic” AGW. Jest ich jeszcze kilku, w szczególności związanych z biznesem i z geopolityką. Dalszy ciąg tej wyliczanki musi poczekać do kolejnego odcinka tekstu. Nie ma wątpliwości, że Towarzystwo Fabiańskie jest jednym z tych kucharzy, jeśli nie w ogóle głównym mistrzem całego przedsięwzięcia. Barbara Ward, autorka (razem z Dubosem) Only One Earth, zamówionej przez Stronga na konferencję w Sztokholmie, była od lat trzydziestych XX wieku do swojej śmierci eminentnym członkiem Towarzystwa Fabiańskiego. Tony Blair pełnił funkcję prezesa Fabianów, ważną rolę odgrywał w nim również Gordon Brown. Obaj są entuzjastami doktryny AGW. Brundtland to także osoba o ścisłych związkach z Międzynarodówką Socjalistyczną. Po co to podkreślać? Raz jeszcze zacytuję słowa Wellsa z Open Conspiracy: „Rząd radziecki jest dziś bardziej otwarty na naukowe i twórcze pomysły niż jakikolwiek inny rząd na świecie. Z całą pewnością jest także bardziej gotowy do eksperymentów i innowacji”. Takich bredni nie powinno się przebaczać, a Towarzystwo Fabiańskie nurza się w nich po uszy. W latach trzydziestych Webbowie pisali o Związku Radzieckim jako o zapowiedzi „nowej cywilizacji”. Czy chcemy jeść zupę pichconą przez takich kucharzy? K


kurier WNET

18

R e k l a m a

c·y·w·i·l·i·z·a· c·j·a

16–17 M 1 6A –J 1 7A 2 5A M0A1 J 2015

OT WA R C I E U ZREC UIM OTMWA E E MM I GURZAC E UJMI E MW I GGRDY ACN J II W G DY N I

S P OT K AJ M Y S I Ę S P OT K AJ M Y S I Ę

NA PO L S K I E J 1 NA PO L S K I E J 1

Honorowy Honorowy Patronat Patronat nad nad ceremonią ceremonią otwarcia otwarcia objął objął Prezydent Rzeczypospolitej Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław Komorowski Polskiej Bronisław Komorowski

Organizator Organizator Muzeum Muzeum Emigracji Emigracji w w Gdyni: Gdyni:

W s t ę p wo l ny w w w. m u z e u m e m i g r a c j i . p l

Honorowy Patronat nad ceremonią otwarcia objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław Komorowski

Organizator Muzeum Emigracji w Gdyni:

W s t ę p wo l ny w w w. m u z e u m e m i g r a c j i . p l


kurier WNET

19

g·o·s·p·o·d·a·r·k·a

Ken Livingstone, burmistrz Londynu w l. 2000-2008, twierdził, że „międzynarodowy system finansowy zabija więcej ludzi, niż zginęło podczas II wojny światowej”.

Pieniądze! Więcej pieniędzy! Jeszcze więcej pieniędzy!

P

o ostatnich zawirowaniach giełdowych ogłosił, że „należałoby publicznie wieszać jednego bankiera tygodniowo, dopóki inni się nie poprawią”… co może poskromiłoby świat finansjery („Forum”, 9/2012). Czyżby idee poety Jarosława Marka Rymkiewicza z jego książki „Wieszanie” znalazły zrozumienie nad Tamizą? W 1933 roku polski etyk i historiozof, bibliotekarz Jagiellonki Feliks Koneczny wydał we Lwowie broszurę „O zawisłości ekonomii od etyki”. Dzisiaj ta myśl wydaje się chyba nadto romantyczna; choć jeszcze w drugiej połowie lat 30. ówczesny fraszkopisarz kpił, że w Warszawie pomysłem na R e k l a m a

Paweł Zawadzki wszelkie problemy jest stawianie coraz to nowych banków. Co można dziś zauważyć na ulicach i placach miast… Polsko-Amerykańska Fundacja Badań i Edukacji Gospodarczej zorganizowała (15.10.2005) w warszawskim Domu Literatury konferencję naukową pt.: „Kradzież a ekonomia i rozwój gospodarczy”. Niestety nie wiem, czy wzięli w niej udział wykładowcy i pracownicy naukowi Katedry Etyki Gospodarczej Uniwersytetu Kard. Wyszyńskiego. Jak wyglądają realia bankowości – każdy może łatwo sprawdzić. Np. bank chętnie udziela pożyczki w wys. 20 tys. zł na okres 6 lat, spłacanej miesiącami w ratach. Tyle, że pożycza 20 tys. zł

– a oddać trzeba w sumie 43 252 zł, lub w wariancie „przyjaznym i wyjątkowym” – tylko 31 524 zł. Na ulicach widnieje niezliczona ilość ogłoszeń: „błyskawiczna pożyczka” itp. – co uczy naiwnych, że fundamentem ekonomii kapitalistycznej jest dług i lichwa. Jak to się ma do społecznej nauki Kościoła? Polskie Towarzystwo Ekonomiczne w 2009 roku wydało książkę Johna C. Bogle’a: „Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia”. Autor jest zaliczany do stu najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Książka jest zapisem jego doświadczeń zawodowych i komentarzy jako obserwatora finansjery amerykańskiej. Upraszczając, przesłanie książki

można streścić następująco: postuluje ona powrót do wartości etycznych XVIII wieku i wyraża nieco staroświecki pogląd – że pieniądze można też zarabiać uczciwie! Strofuje finansjerę za chciwość, hazardowe zachowania, upodobanie do spekulacji; uprzytamnia i dowodzi, że prostota i uczciwość są bardziej dalekowzroczną postawą, która się bardziej opłaca na dłuższą metę! Tytuły rozdziałów mówią same za siebie: „Za dużo spekulacji, za mało inwestowania”, „Za dużo kupczenia, za mało odpowiedzialności”, „Za dużo sukcesu, za mało charakteru”. Można by rzec, że autor wyprzedził ruch „oburzonych”. Niektóre informacje są szokujące, np.: „nominalna wartość bazowa wszystkich derywatów jest niemal niewyobrażalna – jakieś 600 bilionów dolarów, czyli prawie 10 razy więcej niż 66 bilionów dolarów produktu krajowego brutto całego świata” – czy to oznacza, że na 1 realnego dolara wypracowanego gdzieś na świecie przypada 10 wirtualnych dolarów w USA? Na Wall Street? Ciekawą informacją jest czas trwania firm i funduszy finansowych – spośród 6126 w roku 2001 w ciągu 7 lat zniknęło 2800! („Bierz forsę i w nogi!?”). Pozwala to autorowi podkreślić, że firma, w której zaczynał, przetrwała 80 lat. John C. Bogle często cytuje wielkich filozofów, pisarzy, a przede wszystkim Biblię. Szkoda, że Leszek Kołakowski nie zostawił rozpraw o filozofii zarabiania pieniędzy i filozofii wydawania pieniędzy. Stefan Kisielewski zwracał uwagę na różnice między zamożnym protestantem a ubogim katolikiem – może linię graniczną wyznaczają umiar i zwykła przyzwoitość? Nieobecność chciwości i zachłanności, mądre rozróżnienie – co służy Bogu, a co mamonie. Watykan enigmatycznie zabrał głos w tej materii, wypuszczając banknoty euro z sentencją: „Pecunia non olet”. W Polsce po zmianach ustrojowych możemy rozważać, jak z filozoficznego i etycznego punktu widzenia mają się do siebie pojęcia: „solidarność”, „rywalizacja”, „konkurencja”, „dobro wspólne”… Chiński ekonomista, Song Hongbing, studiował w latach 90. na amerykańskich uniwersytetach, przez długi czas badał historię Stanów Zjednoczonych i finansową historię świata. Pełnił funkcję konsultanta w instytucjach rządowych USA, by wrócić do Chin, gdzie pracuje jako analityk i strateg do spraw międzynarodowych finansów, a także jako analityk w Centrum Rozwoju i Badań nad Światową Techniką i Gospodarką. Jego książka „Wojna o pieniądz” jest dobrze przetłumaczona, wykład jasny i zrozumiały, czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi – historię światowej bankowości czyta się jak znakomicie napisany kryminał, który prowadzi do dość ponurego odkrycia, iż cała nasza wiedza o historii powszechnej jest dalece niekompletna bez znajomości faktów opisanych w tej książce. Chiński analityk finansowy, spoglądając na świat zachodni z zewnątrz, usiłuje dociec, gdzie ta dynamicznie rozwijająca się cywilizacja popełnia

błędy prowadzące do stałego kryzysu i rosnącego zadłużenia. Kto kontroluje emisję waluty? Kto zyskuje na inflacji? Komu zależy na wyeliminowaniu parytetu złota? I druku pieniądza bez pokrycia w złocie? Do kogo należy amerykańska Rezerwa Federalna? Po co stworzono Międzynarodowy Fundusz Walutowy? I przede wszystkim – kto, po co i w jaki sposób prowadzi globalną wojnę o pieniądz? Opowieść zaczyna się od klęski Napoleona pod Waterloo, epizodu dającego początek potędze angielskiej dynastii Rotschildów. Kończą ją czasy najnowsze: „W procesie upadku krajów socjalistycznych w Europie Wschodniej Soros odegrał trudną do oszacowania rolę. W Polsce fundusz Sorosa istotnie przyczynił

Spośród 6126 firm i funduszy finansowych w 2001 r. w ciągu 7 lat zniknęło 2800! „Bierz forsę i w nogi!?” się do przejęcia władzy przez związek zawodowy NSZZ «Solidarność», a także wpływał na trzech kolejnych polskich prezydentów. Soros, wraz z profesorem Harvardu Jeffreyem Sachsem, a także poprzednim prezesem Rezerwy Federalnej Paulem Volckerem i wiceprezesem Citibanku Anno Rudingiem, wspólnie przyrządzili lekarstwo – «terapię wstrząsową», którą zaaplikowali polskiej gospodarce… Dokonywanie korekty w strukturze branż przemysłowych jest równoznaczne z przeprowadzeniem rozległej operacji na makroekonomicznym porządku gospodarczym, ale symultaniczne, celowe duszenie polityki monetarnej oznacza odmowę podania pacjentowi krwi zaraz po przeprowadzonej operacji. W takiej sytuacji efektem końcowym jest całkowita dezintegracja gospodarcza, ostra recesja w sektorze wytwórczym, bezpośredni spadek poziomu życia. Przemysł upada, firmy są zamykane bądź bankrutują. Rzesza ludzi traci miejsca pracy, pojawiają się nagłe wstrząsy i konflikty społeczne. Wówczas międzynarodowi bankierzy, za pomocą planu «zmiana długów na

W czasie II wojny światowej bankierzy ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dostarczyli nazistowskim Niemcom gigantycznej pomocy finansowej po to, by Niemcy były zdolne do prowadzenia wojny możliwie jak najdłużej.

udziały», podczas wielkiej wyprzedaży po zredukowanych cenach, przypominającej kaszel krwią chorej gospodarki, swobodnie dokonują zakupu najważniejszych aktywów danego kraju. Polska, Węgry, Rosja, Ukraina – wszystkie te państwa kolejno dotknęła bolesna utrata własnego majątku, co doprowadziło do tego, że od dwóch dekad ich gospodarki wciąż nie mogą odzyskać sił. (…) Grupa dość silnych państw stała się ofiarą zorganizowanego rabunku” (t.1, str. 214-215). Czytelnik dozna również swoistej „terapii szokowej”, napotkawszy wcześniej np. na takie informacje: „Przejęcie władzy legalnymi metodami przez Adolfa Hitlera za cenę 15 milionów dolarów zostało ostatecznie zaakceptowane przez bankierów z Wall Street” (str. 132). „W rzeczywistości Wall Street od początku była głównym źródłem kapitałów dla nazistowskich Niemiec” (str. 133). „Bank for International Settlements (BIS) został stworzony w 1930 r. (…) Głównym pomysłodawcą BIS był Niemiec, Hjalmar Schacht. To właśnie on podczas tajnej konferencji w Nowym Jorku w 1927 roku, wraz z Benjaminem Strongiem z Rezerwy Federalnej i Sir Normanem z banku Anglii, planowali krach giełdowy z 1929 roku. Od roku 1930 Schacht sympatyzował z ideami nazistowskimi. Zaprojektowany przez niego BIS miał za zadanie stworzyć platformę, dzięki której możliwe byłoby wykonanie trudnych do wyśledzenia, tajnych transferów środków finansowych dla banków centralnych zainteresowanych państw. Faktycznie, podczas II wojny światowej bankierzy ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, wykorzystując tę platformę, dostarczyli nazistowskim Niemcom gigantycznej pomocy finansowej po to, by Niemcy były zdolne do prowadzenia wojny możliwie jak najdłużej” (str.147). Lekturę „Wojny o pieniądz” warto uzupełnić o wydaną w Polsce (Warszawa 2006) książkę „ekonomicznego zabójcy”, Johna Perkinsa, pt.: „Hit Man. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty.” „Pracę Perkinsa, wbrew woli autora, opublikowano w formie quasi-powieściowej, gdyż wydawnictwo obawiało się, że publikacja rzeczywistych zapisów i dzienników autora w nieunikniony sposób doprowadziłaby je do trudnej do wyobrażenia katastrofy” (str. 158). By nie wpaść w depresję, warto odszukać w Internecie film pt.: „Yesmani ratują świat”. Cóż, kto ucha nadstawi, usłyszy dyskretny chichot z zaświatów – Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina: „Chcieliście kapitalizmu, to macie”. Jako wieloletni bywalec barów mlecznych, bibliotekarz (bez „książeczek czekowych”), rówieśnik PRL-u, który prawie całe życie przeżył między sierpem a młotem, mogę tylko przypomnieć melancholijny rysunek Andrzeja Mleczki, przedstawiający dwóch emerytów w barze: – Popatrz, to wszystko, co mówiono o komunizmie, to prawda… – Tak, ale to, co mówiono o kapitalizmie, to też prawda… Howgh! Jak rzekłby Winnetou. K


kurier WNET

20

o s tat n i a· s t r o n a

Historia jednego zdjęcia

Zdjęcie wykonane przez Pawła Rakowskiego w Wielką Sobotę 4 kwietnia 2015 r. Ulica Jafy w Jerozolimie. Bar „Putin” – miejsce wspomnień i pamięci o mroźnych przestrzeniach pod orientalnym słońcem. Tam jest Boże cara chranyji, Slava Ukrainie, a nawet Jeszcze Polska nie zginęła. „Putin” zerka na Wieżę Dawida

Spotkanie Fragment książki Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”

Z

– Od razu przejdę do rzeczy – zaczął bez zbędnych wstępów. – Chodzi o morderstwo. – Jakie morderstwo? – Informację otrzymałem dziś rano i nie mam jeszcze wszystkich danych, ale nie wierz w oficjalny komunikat, według którego to był wypadek. – Jakie morderstwo? Cholera, wyduś z siebie, o co chodzi. – O twojego znajomego znad morza. – Mojego znajomego? – Urywanie zdań i powtarzanie po dwakroć tego samego może być ciut męczące, nie uważasz? – Uważam. Ale dość już tego kluczenia. Mów, do cholery, co się dzieje. O co chodzi z tym znajomym? Kawa na ławę. – Ok. Oficer ABW, twój informator, jak podejrzewam, zginął dziś

agłębiając się w zagadnienia związane z WSI, „Pro Civili” et consortes, siłą rzeczy ryzykowałem, że nie zdążę z napisaniem scenariusza w terminie zawartym w kontrakcie. I gdy w trzy dni po powrocie znad morza byłem już prawie zdecydowany na odstąpienie od tematu, zadzwonił telefon. – Dziś o siedemnastej, tam, gdzie ostatnio. Nie przyjeżdżaj samochodem – głos w słuchawce zamilkł i rozmówca rozłączył się. Choć dzwonił z numeru zastrzeżonego, za pośrednictwem urządzenia zmieniającego barwę głosu, poznałem go od razu. Kilka godzin później czekałem przy restauracji „Rusałka” na Kępie Potockiej na warszawskim Żoliborzu. Nie czekałem długo. Komisarz był punktualny. Jak zawsze.

drogi czytelniku! Jeśli właśnie to czytasz – nie masz wszystkich stron Kuriera. Strony 1-4 oraz 17-20 różnią się w zależności od wydania. Inne są na Śląsku, inne w Wielkopolsce, inne w Warszawie. Wszystkie strony są dostępne w prenumeracie krajowej. Koszt – tylko 36 zł! Zamówienia: www.kurierwnet.pl.

K

U

G A Z E T A

R

I

E

R

N I E C O D Z I E N N A

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

N I E C O D Z I E N N A

t

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

w ‒ i ‒ ę ś ‒

G A Z E T A

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

w nocy w wypadku samochodowym. Tylko że to nie był wypadek. Poddałem się. Miałem ochotę położyć się na ziemi, jak hazardzista kładzie na stół ostatnią przegraną kartę. Czułem łomotanie serca, które waliło mi niczym kafar. Zapisałem sobie w pamięci, że wszelkie brednie, jakoby tlen był niezbędny do życia, należy włożyć między bajki. Ja w ogóle przestałem oddychać, bo zwyczajnie – zatkało mnie. – Czy ten zmarły ma jakieś nazwisko? – wydusiłem z siebie z trudem pytanie, które było beznadziejnym chwytaniem się nadziei, tam gdzie nadziei nie było. Wiedziałem bowiem dobrze, że jeśli komisarz mówi to, co mówi – to wie, co mówi. A jednak irracjonalnie do końca liczyłem, że chodzi o kogoś innego niż mój informator. Słowa z trudem przeciskały mi się przez gardło, a wysuszone język i usta nie sprzyjały jasności wysławiania się. Komisarz podał nazwisko – to nazwisko. – Przykro mi – powiedział krótko patrząc mi prosto w oczy. Pomyślałem, że już to gdzieś niedawno słyszałem, ale tak naprawdę przestałem myśleć i czuć, bo dla mnie czas zatrzymał się w miejscu. Wysłałem na śmierć człowieka. Naturalnie nieświadomie, ale odpowiedzialność moralna spadała na mnie. Przecież to był mój i tylko mój pomysł, by poprosić go o pomoc. Rozwiałem wszelkie obiekcje, przezwyciężyłem wątpliwości i sceptycyzm, by poprosić mojego informatora o zbadanie działalności „Pro Civili”, a w najbliższych dniach zamierzałem spotkać się z nim po raz wtóry, by poprosić o odtworzenie zawartości teczki, którą utraciłem. A teraz on już nie żył. Ufał mi ślepo i zrobił, co chciałem, a teraz był martwy. Wysłałem dobrego człowieka na śmierć i nie można było tego cofnąć. Musiałem nauczyć się z tym żyć. – Jeżeli w tej sytuacji wycofasz się, nikt nie będzie mógł miał do ciebie pretensji. – Pomyślałem, że komisarz najwyraźniej potrafi czytać w myślach. – Czy po tym wszystkim nadal chcesz zajmować się tą sprawą? – Bardziej niż kiedykolwiek – odpowiedziałem, bo nagle do mnie dotarło, że klamka właśnie zapadła i że w tej sytuacji nigdy, przenigdy, milion razy nigdy nie wolno mi się wycofać. I wiedziałem też, że żadna siła nie zmusi mnie do zmiany tej decyzji. Na dobrą sprawę moje dziennikarskie śledztwo dopiero rozpoczynało się,

i marzy o Nilu i Eufracie, ale nie zapomina też o dawnej glorii Rzeczypospolitej. My tu doma – mawiają stali bywalcy i kichają od etiopskich przypraw serwowanych obok. Tłumy pospiesznie przechodzą, aby zapłakać pod Ścianą, a „Putin” cierpliwie czeka i zaprasza.

ale po wydarzeniach ostatnich dni miałem chłodne i jasne przekonanie, że ONI już wiedzą, że śledztwo w ogóle trwa i że jeżeli nie uczynię czegoś, i to bardzo prędko, zabawa ta może mieć tylko jeden koniec, i koniec ten musi nadejść rychło. Ci, co pilnowali interesów „Pro Civili”, wiedzieli już, dokąd zmierzam i gdzie mnie mogą znaleźć. A ja z kolei wiedziałem, że to wiedzą. Miałem jedynie nadzieję, iż ONI nie są jeszcze na sto procent pewni, że wiem. Wiedziałem, że nie mam jeszcze wszystkich elementów tej układanki, ale intuicyjnie czułem, że jeżeli nie zrobię czegoś szybko, to nigdy nie będą ich miał albo będą mi kompletnie niepotrzebne. Tak jak żadne informacje nie były już potrzebne mojemu informatorowi, który potrzebował już tylko modlitwy… Poza wszystkim wiedziałem, że nagłaśniając tę historię mam szansę zahamować działania potworów, kimkolwiek byli. Być może jedyną szansę. Przez chwilę pomyślałem, że towarzystwo wszelkiej maści potworów, jakie widziałem w filmach, byłoby mi teraz dużo milsze niż osobników, z którymi miałem do czynienia. Jestem dużym chłopcem i nie boję się potworów. Bałem się tylko ludzi pozornie odpowiedzialnych za bezpieczeństwo polskiego państwa… Włączyłem redakcyjną nagrywarkę i wystukałem na klawiaturze numer telefonu Bronisława Komorowskiego. Po czwartym sygnale odezwał się znany mi głos marszałka Sejmu. – Halo, kto mówi? – Dzień dobry. Nazywam się Wojciech Sumliński, pracuję w Telewizji Polskiej dla programu „30 minut” i chciałem poprosić pana o spotkanie i o rozmowę na temat Wojskowych Służb Informacyjnych – wyrecytowałem przygotowana formułkę, na tyle ogólną i pojemną, by mogła zawierać w sobie szereg zagadnień. – Przez chwilę w słuchawce panowała głucha cisza. – No dobrze, a w czym konkretnie mogę panu pomóc? – W ostatnim czasie wielokrotnie publicznie wypowiadał się pan na temat Wojskowych Służb Informacyjnych. Przygotowujemy program o działalności WSI i w związku z tym chciałbym nagrać pańską wypowiedź. Bardzo zależy nam na czasie. – Znów zapadło milczenie. – Chwileczkę… – głos w słuchawce zdradzał lekkie podenerwowanie, a może tylko tak mi się wydawało.

– Sprawdzę swój terminarz. – Znów chwila milczenia. – To może za trzy dni, we czwartek, o dwunastej, w moim gabinecie w sejmie. Tutaj nikt nie będzie nam przeszkadzał. – Dziękuję. Będę z ekipą telewizyjną punktualnie o dwunastej. – Do widzenia. – Do widzenia. Krótko i na temat. Umawiając się na spotkanie, słowem nie wspomniałem, że będę chciał rozmawiać o „Pro Civili”. Ale też nie skłamałem: rozmowa miała dotyczyć Wojskowych Służb Informacyjnych, a wspomniana fundacja została założona przez żołnierzy tej służby, więc awizowany temat rozmowy obejmował także i „Pro Civili”. Przynajmniej w moim przekonaniu… Trzy dni później, gdy z kamerzystą i dźwiękowcem TVP przyjechaliśmy do sejmu, okazało się jednak, że Bronisław Komorowski miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Od pierwszej chwili było widać, że marszałek nie miał ochoty na tę wizytę. Być może uznał, że odmowa przyniesie potencjalne wizerunkowe straty, a być może o wyrażeniu zgody na nasze spotkanie przesądziło jeszcze coś innego. Tak czy inaczej, przyjął nas uprzejmie, acz z wyczuwalnym dystansem. – Dziękuję, że poświęcił nam pan czas – powiedziałem na powitanie. Podaliśmy sobie dłonie. Gospodarz otworzył drzwi do swojego gabinetu i wskazał mi miejsce w wygodnym fotelu przy stole pod oknem. – Napijecie się panowie kawy? Przywołał asystenta i poprosił o cztery kawy. – „30 minut”… to program śledczy, prawda? – na poły stwierdził, na poły zapytał marszałek. – Prowadzicie panowie jakieś dziennikarskie śledztwo? – Można tak to ująć … – No dobrze, w czym mogę pomóc? Wyjąłem notes i otworzyłem go. Operator kamery i dźwiękowiec dali znać, że możemy zaczynać… – Na początek poproszę pana o ocenę decyzji sejmu, który rozwiązał Wojskowe Służby Informacyjne. Był pan jedynym posłem Platformy Obywatelskiej, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Dlaczego? – Ponieważ decyzja o rozwiązaniu tych służb była z gruntu zła i wysoce szkodliwa.

k si ą ż k i·n i e p o p r aw n e Sławomir Kmiecik

Lech Kaczyński – Bitwa o pamięć Wydawnictwo Srebrna

Książka jest przewodnikiem po miejscach poświęconych pamięci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a właściwie bogato ilustrowanym albumem. Słowa Kardynała Stefana Wyszyńskiego, umieszczone na tablicy poświęconej Lechowi Kaczyńskiemu, przy rondzie jego imienia w Piszu: „Naród, który nie wierzy w wielkość i nie chce ludzi wielkich, kończy się. Trzeba wierzyć w swą wielkość i pragnąć jej” – nawiązują do wizji Polski Lecha Kaczyńskiego. Dziś widać, jak bardzo mylili się ci, którzy myśleli, że z czasem zostanie tylko garstka pamiętających o przerwanej kadencji. Nie tylko wszyscy pamiętamy, ale również upamiętniamy tamte piękne, a później tragiczne chwile. W przewodniku-albumie znajduje się kilkaset fotografii rond, ulic, skwerów, pomników, obelisków, tablic, sal, wreszcie obiektów upamiętniających Prezydenta. Mamy całkowitą świadomość tego, że ten wielki ruch upamiętnienia to dopiero początek lawiny, którą spowodowała katastrofa smoleńska. Przewodnik Sławomira Kmiecika to publikacja pokazująca, w jak wielu miejscach, również poza Polską, pamięta się o Lechu Kaczyńskim. Nie sposób w kilku zdaniach wymienić miejsca, o których pisze autor. Stanisław Szymański

Księgarnia na Marszałkowskiej 7

wejście od ul. Zoli Zapraszamy od poniedziałku do piątku w godz. 10.00-17.00 Prowadzimy sprzedaż wysyłkową! tel. 22 405 66 30, 501 037 074 ksiazkicomax@op.pl


W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

nr 12

G A Z E T A

Maj · 2O15

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

N I E C O D Z I E N N A

5 zł

w tym 8% VAT

„Nie widzę możliwości umieszczenia odbudowanego Pomnika Wdzięczności przy W n u m e r z e ul. Jana Pawła II nad Jeziorem Malta” – napisał prezydent Poznania Jacek Jaśko- Wiara wiak w liście do Prezesa Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięcz- to nie folklor 7 ności w połowie kwietnia, zaznaczając jednocześnie, że nawet tymczasowe Życzyłbym sobie, by w naszej umieszczenie na Placu Mickiewicza głównego elementu Pomnika Wdzięczności – Ojczyźnie było respektowane prawo, bo na nim można pięciometrowego odlewu figury Jezusa Chrystusa „będzie niezgodne z prawem”. Boże budować „cywilizację miłości”, Jolanta Hajdasz

Jak Chrystus wraca do swojego miasta

redaktor naczelny Wielkopolskiego Kuriera Wnet Nasze wybory

Z

8

Gdyby wydarzenia przebiegały tak, jak planowano wcześniej, to konsekwencje dla układu sił w Polsce byłyby dużo dalej idące. Proszę pamiętać, że w tym samolocie powinien być także Jarosław Kaczyński – mówi premier Jan Olszewski.

Wierzę w zwycięstwo! 10

Jedno z dwóch zachowanych do dziś zdjęć dokumentujących wysadzenie przez Niemców i rozbieranie kamienia z Pomnika Wdzięczności w październiku 1939 r. wykonane przez harcerza Szarych Szeregów, Mieczysława Skąpskiego. Zrobił je z narażeniem życia, Polaków obowiązywał w czasie wojny zakaz fotografowania pod surowymi karami.

Jolanta Hajdasz

P

rezydent Poznania rozwiał tym samym nadzieje tysięcy mieszkańców na godny sposób przywrócenia Poznaniowi ważnego i pięknego elementu jego historii – Pomnika Wdzięczności Najświętszemu Sercu Pana Jezusa za odzyskanie niepodległości. Dlaczego władze miasta nie chcą pomagać w jego odbudowie? Co – a może kto? – im w tym Pomniku przeszkadza?

Opór władz miasta wydaje się zupełnie irracjonalny i niezrozumiały. Ten Pomnik jest przecież elementem dziedzictwa kulturowego Poznania, czy komuś się ono podoba, czy nie. Władze są zobowiązane o nie dbać. Po odbudowie miasto dostanie monument niejako w prezencie, choć nie wyda nań ani złotówki, a mówiąc wprost, może na tym nawet zarobić, bo jak wynika z dokumentów, które

Bogumiła Kania-Łącka

Prof. Jan Skuratowicz

Maciej Andrzejak

W komitecie odbudowy Pomnika Wdzięczności jestem od samego początku, nie wyobrażam sobie, by mogło w nim zabraknąć Akcji Katolickiej. Nam wszystkim jest bardzo bliska idea towarzysząca powstaniu tego Pomnika przed wojną, bo AK od początku była zaangażowana w jego budowę, dla mnie jest więc to taka oczywista kontynuacja. Już od dawna chcieliśmy przypomnieć, że na placu, gdzie dziś stoją Poznańskie Krzyże’56, stał kiedyś Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa, dlatego ufundowaliśmy tablicę, która znajduje się w miejscu, gdzie przed wojną był Pomnik. Ten ślad po Pomniku na pl. Mickiewicza pozwala nam choć w części uzmysłowić sobie jego rozmiary i pierwotną lokalizację. To bardzo ważne, bo Pomnik Wdzięczności był jedynym tego typu, tej rangi i klasy artystycznej pomnikiem w Polsce. Bardzo się cieszę, że tak duża grupa ludzi zabiega o jego odbudowę, że dla tylu osób jest to ciągle żywa historia, że o tym pamiętają, mimo, że jest to przecież już bardzo odległy czas. Bardzo czekam na powrót tego Pomnika na ulice naszego miasta.

Czy uda się odbudować Pomnik nadal nie wiem, choć nieustannie powtarzam, że już dawno powinniśmy to zrobić, tak jak powinniśmy zlikwidować pomniki komunistów. Trzeba to było zrobić zaraz po zmianie władzy w mieście w 1990 roku. Wtedy był taki nastrój, że pewnie udałoby się odbudować ten Pomnik. Ludzie byli zdecydowani i nie było tych podziałów, które są teraz. Ale nie było wtedy pomysłu na to i dzisiejsza sytuacja to konsekwencje tamtego zaniechania. W mojej ocenie obecny prezydent Poznania jest za słaby, by przeciwstawić się panom z Platformy Obywatelskiej, którzy nim kierują. Ja na początku uważałem, że Pomnik powinien wrócić na swoje pierwotne, właściwe miejsce, czyli na plac Adama Mickiewicza, bo przecież pomnik wieszcza można przesunąć na skwer przed uniwersytetem i miejsce byłoby wygospodarowane. Zdaję sobie jednak sprawę, że w obecnych warunkach realizacja tego pomysłu jest nierealna, więc lokalizacja przy ul. Jana Pawła II wydaje mi się najbardziej właściwą.

Gdy dowiedziałem się, że powstał Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności, złapało mnie to za serce i do dzisiaj mnie trzyma! Powiedziałem sobie wtedy, że ten Pomnik musi powstać. Jestem żołnierzem, z powodów zdrowotnych już na emeryturze i praca w komitecie to jest takie moje podziękowanie dla tych, którzy w tamtych czasach, kiedy Poznań był pod zaborem pruskim, oddawali swoje zdrowie i życie, swoją krew, za wolność, a ja dzięki nim nie muszę tego dzisiaj robić, nie siedzę w okopach, więc dla mnie to jest mój honor i obowiązek Poznaniaka i Wielkopolanina, by ten Pomnik został odbudowany i poświęcony, by służył przyszłym pokoleniom. Jestem pewien, że Pomnik stanie, mimo wszystkich przeciwności. On będzie taka kotwicą dla nas, Poznaniaków, która zatrzyma nas przy wierze katolickiej, chrześcijańskiej, to będzie dla nas takie wsparcie i taki power, który nawet tych, którzy odeszli od Boga popchnie do Niego z powrotem, a oni odkryją na nowo Jego siłę i będą Jemu służyć i dla Niego pracować. Gorąco w to wierzę.

historyk sztuki, członek Zarządu SKOPW

publikujemy w tym numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet Kościół gotów jest nawet zrekompensować miastu „stratę” terenu oddając za darmo swoją ziemię w innej części Poznania. Wsparcie odbudowy doceniłoby zapewne co najmniej 26 tysięcy mieszkańców miasta, którzy podpisali się pod wnioskiem o usytuowanie Pomnika przy ul. Jana Pawła II wzdłuż Jeziora Malta, co dla polityka powinno mieć jakieś znaczenie... O co więc tej władzy chodzi – chciałoby się zapytać.

Pomnik i polityka

Fot. J. Hajdasz

Fot. J. Hajdasz

Fot. J. Hajdasz

Dlaczego chcę odbudowy Pomnika Wdzięczności ?

prezes Poznańskiego Oddziału Akcji Katolickiej, członek Zarządu SKOPW

Naród polski nie abdykował

wiceprezes Związku Patriotycznego „Wierni Polsce”, członek SKOPW

Początkowo odbudowanie przedwojennego Pomnika Wdzięczności Najświętszemu Sercu Pana Jezusa będącego wotum wdzięczności narodu za odzyskaną po latach zaborów wolność i własną ojczyznę na przypadającą w 2018 roku setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości wydawało się oczywiste. Jak moglibyśmy zlekceważyć coś, co jest symbolem naszych najszlachetniejszych postaw i działań, tego tak charakterystycznego dla Wielkopolski połączenia patriotyzmu i naszej wiary katolickiej – mówili Poznaniacy, gdy 3 lata temu tworzyli komitet odbudowy tego pomnika. Najmłodsi dziwili się, dlaczego do tej pory „go jeszcze nie odbudowano”, starsi wyjaśniali im cierpliwie realia PRL-u i III RP, ale zgodni byli wszyscy – ten Pomnik musi wrócić do naszego miasta. Komitet zakładało blisko 300 osób. Wolę odbudowy tego Pomnika wyraziła Rada Miasta podejmując odpowiednią uchwałę w 2012 r., przy okazji 80 rocznicy odsłonięcia Pomnika, a władze miasta wydawały się przychylne tej idei. Niestety, szybko okazało się, że jest odwrotnie, że obaj prezydenci Poznania – i poprzedni, i aktualny – nic sobie z tej uchwały nie robią. A nawet – że mogą zrobić wiele, by nie dopuścić do jej realizacji. Prezydent Ryszard Grobelny, choć zawsze publicznie deklarował i manifestował, iż jest człowiekiem wierzącym, przez ostatnie dwa lata swojej kadencji

zasłaniał się przepisami prawa budowlanego twierdząc, że obecny plan zagospodarowania przestrzennego nie pozwala mu wydać zgody na postawienie Pomnika „w parku”. Może ktoś by mu uwierzył, gdyby nie to, że nagle, w drugiej turze wyborów na prezydenta miasta w listopadzie ubiegłego roku, zmienił zdanie, bo dotarło do niego, iż przestał być ulubieńcem mas i może przegrać wybory. Głosy „tych od Pomnika” nagle stały się przedmiotem zakulisowych rozmów, gdy szukał dla siebie politycznego poparcia. Wtedy okazało się, że prawo budowlane można interpretować tak, jak robi to od zawsze Komitet Odbudowy i jego eksperci i że jest to prawidłowe myślenie. Ale na takie działanie było już za późno, abstrahując od tego, czy ktoś w ogóle chciałby je podjąć. Jawnie chwalący się swoim ateizmem następca prezydenta Grobelnego, Jacek Jaśkowiak paradoksalnie miałby teraz wielką szansę stanąć ponad podziałami, zgodnie z obietnicami politycznymi swojej partii – matki Platformy Obywatelskiej i zacząć współpracować z osobami wierzącymi czyli z Komitetem. Miałby z tego same korzyści – i wskazane wyżej finansowe, i polityczne, bo zapewne konserwatywny Poznaniak doceniłby ten gest przy kolejnych wyborach. Ale prezydent Jaśkowiak mówi Pomnikowi nie. Nie w tym miejscu, nie w tym kształcie, nie w tym czasie. Nie i już. Najbardziej wymownym i niestety żałosnym świadectwem stosunku obecnej władzy do poznańskiej tradycji stał się udział wiceprezydenta Jakuba Jędrzejewskiego w happeningu przeciwko Pomnikowi, gdy przypiął sobie tabliczkę „Nie dla budowy Pomnika Wdzięczności nad poznańską Maltą” i opublikował to zdjęcie na portalu społecznościowym, jakby nic mądrzejszego nie potrafił zrobić mając inne zdanie w danej sprawie. To oczywiście łatwiejsze niż merytoryczna dyskusja, szczególnie w sytuacji, gdy nie ma się praktycznie żadnych argumentów. Ciąg dalszy na str. 2

Z Polską jest tak, jak z człowiekiem bardzo nielubiącym szpitala, ale jednocześnie mocno chorym. Czy mu się opłaca być w szpitalu? Nie lubi, ale musi – wyjaśnia Jarosław Kaczyński.

Jerozolima – miasto święte i wybrane

14

Spalenie Grobu Pańskiego (o czym zapomniała zniewieściała Europa) było powodem krucjat, za które współcześnie kajają się wszystkie stolice Starego Kontynentu, z Piotrową włącznie – przypomina Paweł Rakowski.

Zgolone wąsy czy wyprane sumienie 17 Albo jest się wiernym Kościołowi, albo porzuca się Kościół w imię wierności partii politycznej. Na człowieka, który jest dotknięty schizofrenią, albo po prostu kłamie – głosował nie będę. To urąga mojej racjonalności – pisze ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChR.

„Kto ty jesteś? Polak mały!”

19

Dwa lata temu młodzi patrioci zorganizowali pierwszy marsz ulicami Wrześni, by przypomnieć wszystkim o bohaterskich dzieciach, uczniach szkoły powszechnej, które bohaterską determinacją ukazały światu rzeczywisty obraz pruskiego zaborcy. W tym roku marsz odbędzie się po raz trzeci. Weźmy w nim wszyscy udział!

ind. 298050

a kilka dni idziemy głosować. Który to już raz weźmiemy do ręki białą kartkę, postawimy na niej krzyżyk obok nazwiska tego, kogo cenimy najbardziej i … po wszystkim. Niby nic, ale kto wie, czy w tej jednej króciutkiej chwili nie decydujemy o tylu tak ważnych sprawach. Może właśnie wybieramy wprowadzenie ideologii gender do szkół, choć wcale nam się to nie podoba, może opowiadamy się za finansowaniem in vitro z budżetu państwa, choć jesteśmy zupełnie przeciwnego zdania, albo decydujemy o braku jakichkolwiek działań w obronie naszych lasów i ziemi, choć tak naprawdę uważamy, że to ostatni dzwonek, by coś w tej sprawie zrobić. Warto przy tym sobie uświadomić, że nasze wyobrażenie o kandydatach na ten najwyższy urząd w państwie w ostatnich dniach kształtowali wyłącznie specjaliści od manipulowania wizerunkiem i kto wie, na którą z ich sztuczek dajemy się tym razem nabrać. Ale zagłosujmy. Z rozmysłem, tak jak nam podpowiada serce i rozum. I jak podpowiada Wielkopolski Kurier Wnet - dodam nieśmiało, bo o wyborach prezydenckich piszemy sporo. I jeszcze o wielu równie ważnych sprawach. W Poznaniu jest to powrót na ulice naszego miasta Pomnika Wdzięczności. Jeszcze jest szansa, by stało się to w sposób naprawiający tamtą hańbę z 1939 r., gdy Niemcy zniszczyli i sprofanowali ten święty dla wszystkich katolików monument. Już naprawdę najwyższy na to czas i pora odbudować ten Pomnik, choćby z szacunku dla dziedzictwa historycznego i kulturowego Wielkopolski. Kiedy wreszcie zrozumieją to władze Poznania? K

o której tyle mówił św. Jan Paweł II – mówi abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski w wywiadzie dla Kuriera Wnet.


kurier WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Jak Chrystus wraca

Jolanta Hajdasz

Ciąg dalszy ze str. 1

20.października 2013 r. Rzym , Plac św. Piotra. Poświęcenie kamienia węgielnego pod odbudowę Pomnika Wdzięczności. Kamień ten pochodzi z oryginalnego przedwojennego Pomnika, przechowywany był w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu.

Jest w Polsce miasto z szarego kamienia, W serce mu grotem zamek pruski wbito (...) W Pobliży zamku Chrystus, Król Wolności, Stał na cokole w spiżowej zadumie, Że wolna Polska wzniosła Bogu votum. (...) Kiedy się obudzono jednego poranka, Gromem padła wieść o klęsce nowej: Oto w nocy ciemność brutalnie wydarto Boskie serce z piersi Chrystusowej. (...) Gdy Chrystusa z Królewskiej wyniosłości zdarto, Poszły wieści szeptane przez miasta ulice, Że zohydzono Pomnik nowym biczowaniem, Że spiż Niemcy przeleją na armatnie kule…. W ten sposób nauczycielka Natalia Tułasiewiczówna opisała jedno z najsmutniejszych wydarzeń w historii Poznania, zniszczenie przez Niemców w 1939 r. ukochanego przez Poznaniaków Pomnika Wdzięczności Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Bohaterska więźniarka Ravensbruck, która w obozie zginęła śmiercią męczeńską, jest już dziś błogosławioną, ale szczegóły uwiecznionej przez nią w tak przejmujący sposób dramatycznej historii najważniejszego i największego Pomnika w stolicy Wielkopolski nie są jeszcze dokładnie znane nawet historykom. Zwyczajni Poznaniacy jednak do dziś powtarzają opis tego zdarzenia swoim dzieciom i wnukom, więc nadal istnieje ono w świadomości wielu i wśród wielu budzi i grozę, i odrazę. Historia zniszczenia Pomnika Wdzięczności jest bowiem wyjątkowo poruszająca. Jak bardzo trzeba było nienawidzić symbolizowane przez Pomnik wartości, by potraktować go w tak barbarzyński sposób? Nie wiadomo nawet, dokładnie którego dnia, a ściśle, której nocy się to stało. Wiadomo jedynie, że było to 18 lub 19 października 1939 r., czyli mniej więcej miesiąc po wkroczeniu do Poznania wojsk niemieckich. Jak opisują nieliczni już dziś świadkowie, na Placu Zamkowym, za osłoniętym płotem otoczonym hitlerowskimi flagami, Niemcy zaczęli rozbijanie i niszczenie Pomnika. W powszechnej świadomości utrwalił się fakt, iż była to zemsta za usunięcie w kwietniu 1918 roku z tego miejsca znienawidzonego przez Polaków pomnika kanclerza pruskiego Otto Bismarcka, który stał w tym miejscu od 11.X.1903 r. Mówi się, iż Poznaniacy wręcz omijali to miejsce, tak więc plac

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

był często pusty, choć przecież znajduje się w centrum miasta. Niszczenie Pomnika nie było łatwe – sama rzeźba Chrystusa Króla była bardzo mocno osadzona w postumencie i trudno ją było w ogóle ruszyć. Najpierw usunięto, czy jak mówią mieszkańcy – wyrwano – z Pomnika szczerozłote serce, najważniejszy jego element, dar matek wielkopolskich. Do kruszenia bryły Pomnika zastosowano ładunki wybuchowe, w nocy budziły mieszkańców pobliskich ulic potężne eksplozje. Nic dziwnego, że nie było łatwo zniszczyć ten monument – do jego budowy użyto przecież 710 ton dolomitu krakowskiego, z którego wykonano architekturę pomnika, płaskorzeźby i cokół pod figurę oraz 135 ton granitu czeskiego, z którego wykonano schody. Niszczenie Pomnika trwało więc jeszcze w listopadzie. Kamień z łuku tryumfalnego użyto do budowy dróg, a brąz z posągu Chrystu-

Niemcy najpierw obalili figurę Pana Jezusa, następnie założyli na jej szyję pętlę i zawlekli ciągnąc po ulicach miasta na wysypisko śmieci. sa wywieziono do przetopienia. Jak to zrobiono? Poznaniacy opowiadają, że Niemcy najpierw obalili figurę Pana Jezusa, następnie założyli na jej szyję pętlę i zawlekli ciągnąc po ulicach miasta na wysypisko śmieci. Tam Pomnik leżał kilka dni, a potem na terenie zakładów „Pomet” przetopiono go na kule armatnie. Historyczne, unikatowe fotografie z wysadzania i rozbierania pomnikowego kamienia wykonał harcerz Szarych Szeregów, wówczas szesnastoletni Mieczysław Skąpski (zmarł w 2010 r. ) z okien przeciwległego budynku, który zamieszkiwała jego rodzina (dziś jest to budynek Poczty Polskiej). Zrobił te zdjęcia z narażeniem życia, Polaków obowiązywał w czasie wojny zakaz fotografowania i mieli oni obowiązek oddawania aparatów fotograficznych pod surowymi karami. To, że do tej pory nie odbudowano tego Pomnika, jest wstydem dla naszego miasta – mówią i ci mieszkańcy, którzy pamiętają go sprzed wojny, i wielu współczesnych, młodszych o dekady od Pomnika, którego historię poznają teraz na nowo.

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

Sprzeczne z prawem Obecne władze miasta zupełnie ignorują to, że zburzenie Pomnika Wdzięczności było sprzeczne z prawem i że one mają obowiązek dążyć do likwidacji tego bezprawia. Na czym polegała ta sprzeczność? Po pierwsze, zburzenie Pomnika było zniszczeniem obiektu o charakterze religijnym i stanowi formę prześladowania religijnego, ponieważ – uzasadniają prawnicy – godzi w religijne przekonania tych mieszkańców Poznania, którzy otaczają Chrystusa czcią religijną. Do tych prawników należy m.in. prof. dr hab. UAM Tomasz Sokołowski, w latach 2008-2012 dziekan Wydziału Prawa UAM, wybitny znawca prawa cywilnego. Dla niego zniszczenie pomnika to także manifestacja postaw ateistycznych, wrogich wobec religii katolickiej oraz wrogich wobec Polaków idei narodowego socjalizmu niemieckiego i tak długo, jak długo będzie utrzymywał się ten skutek, nie ulega wątpliwości, że cel, jaki stawiali przed sobą Niemcy i który osiągnęli w przestrzeni publicznej Poznania (zniszczenie Pomnika – przyp. red.), pozostaje w mocy. Z tego przestępczego zburzenia Pomnika skorzystały następnie władze sprawujące rządy po wojnie, które były negatywnie nastawione wobec religii oraz niepodległościowych tradycji wyrażonych w Pomniku, a więc go nie odbudowały. Utrzymywanie jednak takiego korzystnego dla siebie stanu rzeczy powstałego w wyniku przestępstwa dokonanego na szkodę konkretnego podmiotu czyli po prostu społeczności Poznania, która wzniosła Pomnik – podkreśla profesor – jest także działaniem sprzecznym z prawem. Ciekawe, jak długo jeszcze wadze Poznania zamierzają sankcjonować i decyzje hitlerowskich Niemców w Kraju Warty, i decyzje komunistów.

Serce Jezusa nas obroni Nie da się opowiedzieć prawdziwej historii przedwojennego Poznania, jeśli się pominie powszechny w Wielkopolsce kult Najświętszego Serca Pana Jezusa. Przed niektórymi domami stoją jeszcze charakterystyczne, kamienne figury z zaznaczonym wyraźnie gorejącym sercem, symbolem miłości Boga do człowieka. O takiej właśnie miłości mówi np. jeden szeregowym członków Komitetu, pan Andrzej Gabler, emerytowany lekarz. Skromnie ubrany, zawsze serdecznie uśmiechnięty starszy pan, który przeznaczył oszczędności swojego życia na wykonanie odlewu figury Chrystusa Króla, a jest to – uwaga – aż sto tysięcy złotych! I w tym roku w lutym mógł to już zrealizować, bo Komitet

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

wielkopolski Kurier Wnet Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: wielkopolski@kurierwnet.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Przemysław Terlecki ks. Paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek Kowalski Marcin Kuberka Dariusz Kucharski

List prof. dr hab. Stanisława Mikołajczaka, prezesa SKOPW do Prezydenta Miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka 9 kwietnia 2015 r.

Szanowny Panie Prezydencie, w nawiązaniu do niedawno odbytej rozmowy Pana Prezydenta z JE Ks. Abp. Stanisławem Gądeckim i ze mną w imieniu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu (SKOPW) – i uwzględniając szczególne okoliczności nadchodzącego czasu, a więc 1050. rocznicę Chrztu Polski, 100. rocznicę powstania wielkopolskiego i 60. rocznicę Poznańskiego Czerwca zwracam się do Pana Prezydenta z kilkoma sprawami związanymi z odbudową Pomnika Wdzięczności – odbudową, która w różny sposób z tymi wydarzeniami jest związana, a która – jak wynika z odbytej rozmowy – jest wspólną troską Pana Prezydenta, JE Ks. Arcybiskupa i moją: Proszę o ponowne rozważenie możliwości wydania pozwolenia na budowę Pomnika Wdzięczności w miejscu, o które wnioskuje SKOPW. Podjęcie takiej decyzji umożliwiają dostarczone Panu Prezydentowi ekspertyzy prawne wybitnych znawców prawa budowlanego: – prof. dr. hab. Marka Szewczyka – profesora UAM, współautora podręcznika prawa budowlanego, – prof. dr. hab. Tomasza Sokołowskiego – profesora UAM, wieloletniego Dziekana Wydziału Prawa i Administracji – wybitnego znawcy prawa cywilnego, w tym prawa budowlanego, ponadto posiadającego wiedzę z zakresu podejmowania decyzji przez władze miasta w sprawach warunków udzielania pozwolenia na budowę z racji bycia Przewodniczącym Rady Miasta Poznania, – mec. Tomasza Falci – adwokata z kancelarii prawnej ze Szczecina przygotowującej ekspertyzy prawne z przedmiotowego zakresu na potrzeby Urzędu Marszałkowskiego w Szczecinie, – ponadto stanowiska wybitnych architektów poznańskich Klemensa Mikuły – twórcy koncepcji zagospodarowania całego kompleksu otoczenia jeziora Maltańskiego oraz Jerzego Gurawskiego – byłego Przewodniczącego Poznańskiego Oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich, – podobną opinię wyraził – ustnie – podczas pierwszego i drugiego spotkania z przedstawicielami Komitetu (prof. Stanisław Mikołajczak, dr Tadeusz Zysk, Maciej Musiał) Dyrektor Wydziału Architektury i Urbanistyki w Urzędzie Miasta Poznania Andrzej Nowak. Wszystkie wymieniowe wyżej opinie jednoznacznie stwierdzają, że w oparciu o istniejące zapisy miejscowego planu zagospodarowania dla wnioskowanego przez SKLOPW terenu można wydać zgodę na budowę pomnika. Decyzja taka byłaby zgodna z literą i duchem prawa – nie naruszałaby przeznaczenia i funkcji urbanistycznych tego parkowego terenu. Jeśli Pan Prezydent – z jakichś względów – uważałby, że powyższe rozwiązanie jest jednak niemożliwe – o pilne wystąpienie do Rady Miasta o zmianę planu zagospodarowania przestrzennego przedmiotowego terenu poprzez

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

uzupełnienie zapisu w stosownym miejscu o stwierdzenie: „i pomnika” lub: „i Pomnika Wdzięczności” – i przeprowadzenie tej zmiany w możliwie najkrótszym czasie. Wyrażenie zgody na tymczasowe – do czasu odbudowania Pomnika Wdzięczności w nowej lokalizacji – postawienie nowo odlanej figury Chrystusa w miejscu pierwotnej lokalizacji Pomnika Wdzięczności, czyli na placu Adama Mickiewicza lub w odległości około 50 metrów od wnioskowanej przez SKOPW nowej lokalizacji przy al. Jana Pawła II (nad jeziorem Maltańskim). Sposób zniszczenia Pomnika Wdzięczności przez niemieckich najeźdźców na początku okupacji, a zwłaszcza potraktowanie figury Chrystusa: brutalne jej zerwanie z cokołu, zarzucenie pętli ze stalowej liny na szyję figury, jej wleczenie za ciężarówką przez miasto na śmietnik miejski, po kilku dniach jej przewiezienie od „Pometu” i przetopienie na pociski artyleryjskie – był dramatycznym dla ówczesnych Polaków sprofanowaniem i poniżeniem symbolu polskich dążeń niepodległościowych (także obrazą uczuć religijnych). Dlatego powrót do naszego miasta po 76 latach centralnego elementu Pomnika Wdzięczności – figury Chrystusa – winien się odbyć bardzo uroczyście – i zakończyć w miejscu pierwotnej (lub nowej) lokalizacji. Powinien także być manifestacją jedności mieszkańców naszego miasta i regionu oraz jego władz świeckich i kościelnych. Zwracam się więc do Pana Prezydenta o współudział władz Poznania w przygotowaniu i organizacji tego przedsięwzięcia. A Pana Prezydenta zapraszam do osobistego udziału w tej uroczystości. Jest ona planowana na niedzielę 31 maja br. Nawiązując do deklaracji Pana Prezydenta – z rozmowy, o której wspomniałem na początku – o możliwości sfinansowania przez władze miasta makiety w skali 1:1 Pomnika Wdzięczności – wyrażam nadzieję, że jest jeszcze możliwe czasowo i wykonawczo zrealizowanie propozycji JE Ks. Abp. Stanisława Gądeckiego przyjęcia Ojca Świętego Franciszka podczas Jego pielgrzymki do Polski w 2016 roku w parku przy al. Jana Pawła II. Ks. Abp publicznie na pytanie dziennikarza, gdzie chciałby przyjąć papieża Franciszka, gdyby nawiedził Poznań, odpowiedział: „pod Pomnikiem Wdzięczności”, z presupozycją przy al. Jana Pawła II. SKOPW jest w stanie wybudować betonową podstawę pod Pomnik Wdzięczności, na niej można by postawić figurę Chrystusa i zbudować makietę pomnika, która pełniłaby rolę głównego elementu ołtarza. Poza zrozumiałym celem religijnym tego spotkania taka lokalizacja i wymowa ideowa kształtu ołtarza pozwoliłaby przenieść w świat ważne treści historyczne związane z dziejami naszego miasta i Polski. Ze względu na pilność przedstawionych spraw bardzo proszę o szybkie udzielenie odpowiedzi na przedstawione propozycje.

Łączę wyrazy szacunku i serdecznie pozdrawiam w imieniu SKOPW Stanisław Mikołajczak, prezes SKOPW

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Data wydania 25.04.2015 r. Nakład globalny 17.520 egz. Numer 12 maj 2015

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 4)

ind. 298050

Pomnik na bruku


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

do swojego miasta

Nie da się opowiedzieć prawdziwej historii przedwojennego Poznania, jeśli się pominie powszechny w Wielkopolsce kult Najświętszego Serca Pana Jezusa. Przed niektórymi domami stoją jeszcze charakterystyczne, kamienne figury z zaznaczonym wyraźnie gorejącym sercem, symbolem miłości Boga do człowieka. Wizualizacja Pomnika Wdzięcznosci przy ul. Jana Pawla II.

postanowił zacząć odbudowę Pomnika od zrobienia kopii figury. Dlaczego ten Pomnik jest dla Pana taki ważny? – pytam, a pan Andrzej odpowiada wprost – Moi rodzice pobrali się w 1930 r., a to moja Mamusia była wielką czcicielką Najświętszego Serca Pana Jezusa. Obraz Chrystusa Króla w koronie był najważniejszym elementem naszego domowego ołtarzyka” – podkreśla. Pan Andrzej wierzy i wie, że ten Pan Jezus z Pomnika bronił ich i chronił przed wszystkimi nieszczęściami. Przed wojną, wtedy gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięczności komitet sprzedawał w formie cegiełek malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane

w brązie i mama pana Andrzeja kupiła taką figurkę i ją przechowywała pieczołowicie przez całą okupację. – Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy razem do Serca Pana Jezusa, żeby on nas uratował – opowiada pan Andrzej i pokazuje mi małą, metalową figurkę, identyczną, jak ta na Pomniku. Ta figurka jest jego najważniejszą pamiątką rodzinną. – Bardzo chciałbym doczekać chwili powrotu tego Pomnika na ulice Poznania. W pracowni pana rzeźbiarza Batkiewicza pod Krakowem widziałem

List Prezydenta Miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka do prof. dr hab. Stanisława Mikołajczaka, prezesa SKOPW

Szanowny Panie Profesorze,

13 kwietnia 2015 r.

chciałbym podziękować za Pański udział w spotkaniu z Jego Ekscelencją Księdzem Arcybiskupem Stanisławem Gądeckim, które odbyło się 27 marca 2015 roku. Poruszyliśmy wtedy kwestię odbudowy w Poznaniu Pomnika Wdzięczności Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz – nagłośnioną ostatnio przez media – sprawę umieszczenia na placu Adama Mickiewicza w Poznaniu figury Chrystusa, stanowiącej centralny element powstającej repliki przedwojennego Pomnika Wdzięczności. Raz jeszcze chciałbym poinformować, że nie widzę możliwości umieszczenia odbudowanego Pomnika Wdzięczności na zaproponowanym przez Pana Prezesa, należącym do miasta terenie (działka nr 1/5 arkusz 27, obręb Komandoria, położona przy ul. Jana Pawła II) nad Jeziorem Malta, ze względu na obowiązujące dla tego obszaru zapisy miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Jednocześnie chciałbym podkreślić, że władzom miasta zależy na realizacji uchwały Rady Miasta Poznania z 18 grudnia 2012 r., w której to uchwale Rada wyraziła zgodę na wzniesienie Pomnika Wdzięczności – Pomnika Najświętszego Serca Jezusowego. Stąd też podkreślam gotowość władz Poznania do podjęcia rozmów z inicjatorami odbudowy pomnika w celu znalezienia dla tego monumentu innej, optymalnej lokalizacji. Z niepokojem odnotowuję informacje o potencjalnym umieszczeniu głównego elementu Pomnika Wdzięczności – pięciometrowego odlewu figury Jezusa Chrystusa – na placu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Próba realizacji postulatu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności i ewentualne, choćby tymczasowe, umieszczenie na tym placu rzeźby Chrystusa podczas tegorocznej procesji Bożego Ciała, będzie niezgodne z prawem, jeśli nastąpi bez zgody właściciela terenu. Pragnę podkreślić, że przepisy prawa budowlanego obowiązują w równym stopniu wszystkich mieszkańców miasta, bez względu na ich światopogląd, wyznanie czy preferencje polityczne. Zadaniem Prezydenta Poznania jest zaś zapewnienie, by wszelkie zmiany w przestrzeni urbanistycznej miasta dokonywane były z poszanowaniem obowiązujących przepisów prawa. Apeluję o szacunek dla szczególnego miejsca, jakim dla wszystkich mieszkańców Poznania jest plac Adama Mickiewicza. To właśnie ten plac był świadkiem dramatycznych zajść Poznańskiego Czerwca 1956 roku. Za sprawą wizyty Ojca Świętego, Jana Pawła II w stolicy Wielkopolski w 1997 roku, bezpośrednie otoczenie Poznańskich Krzyży stało się symbolem zgody, pokoju i pojednania. Moją rolą, jako włodarza miasta jest uczynienie wszystkiego, by to pełne chrześcijańskiej symboliki miejsce nie stało się świadkiem napięć czy sporów między zwolennikami i przeciwnikami odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu. Raz jeszcze deklaruję wolę dialogu w przedstawionych w niniejszym piśmie kwestiach. Dołożę wszelkich starań, aby udało się nam wypracować stanowisko, które będzie satysfakcjonujące zarówno dla wierzących jak i niewierzących mieszkańców naszego miasta oraz wyciszy narastające wokół tej sprawy społeczne napięcie Z wyrazami szacunku Jacek Jaśkowiak, Prezydent Miasta Poznania

już gliniany model naszej figury i muszę przyznać, że jest ona bardzo piękna, identyczna jak ta z przedwojennego Pomnika, którą pamiętam ze swoich chłopięcych spacerów, identyczna jak moja miniatura Pomnika – uśmiecha się pan Andrzej i zapewnia, że gdyby mógł, dałby na odbudowę Pomnika jeszcze więcej pieniędzy. Na razie przekazał Komitetowi swoją figurkę na wzór i teraz Komitet współczesny ma takie same figurki jak Komitet przedwojenny. Otrzymują je wszyscy darczyńcy. – Przed wojną udało się Pomnik wybudować, to nam uda się go odbudować. Gorąco w to wierzę – mówi uśmiechając się życzliwie.

prace przy rzeźbieniu i potem odlaniu figury Chrystusa Króla, już tej oryginalnej, która docelowo stanie w centrum Pomnika. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to proces odlewniczy zakończy się w ciągu 2 – 3 tygodni, tak by w ostatnią niedzielę maja odbyło się uroczyste wprowadzenie figury do Poznania. W świetle tego, co napisał prezydent Jaśkowiak, trudno jeszcze przewidzieć, gdzie stanie

ta figura i gdzie znajdzie się dla niej najpierw tymczasowe, a potem docelowe miejsce. Jak widać przez tysiąclecia, nic się nie zmieniło, nie było dla Niego miejsca w gospodzie dwa tysiące lat temu i dziś, w XXI wieku, w mieście, w który mieszka tak wielu katolików są z tym kłopoty. Ale wszystko wskazuje na to, że zgodnie z wolą arcybiskupa Stanisława Gądeckiego figura będzie elementem tegorocznej procesji

Bożego Ciała w Poznaniu już 4.czerwca, a tydzień później, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa mimo wszystko stanie pod Poznańskimi Krzyżami. Tak jak już w 1939 r. przewidziała to bł. Natalia Tułasiewiczówna: Szarość kamieni zielenią obrasta. Hosanna! Chrystus wraca do swojego miasta!

List prof. dr hab. Stanisława Mikołajczaka, prezesa SKOPW do Prezydenta Miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka

Oddani idei

Szanowny Panie Prezydencie,

Takich jak on w Komitecie jest wielu, a w zasadzie należałoby powiedzieć, że tacy są wszyscy. Przekonani o konieczności odbudowy Pomnika, angażujący się w działania, które jak sami mówią, po ludzku rzecz biorąc nie mają się prawa udawać. Liderem i inicjatorem wielu, jeśli nie wszystkich akcji Komitetu jest prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, językoznawca, dziś znany w całym kraju jako prezes Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego, którego powstanie zresztą sam zainicjował. – Na początku byłem bardziej naiwny, byłem przekonany, że ta idea jest tak wielka, ważna, że ludzie szybko ją podejmą, a władze miejskie nie będą przeszkadzać, liczyłem bardzo na tę współpracę z władzami, a tego nie było i niestety nie ma – mówi profesor Mikołajczak, podkreślając, jak bardzo się na tym zawiódł. – Nie było z ich stronny takiego pozytywnego oddźwięku, wręcz przeciwnie, cały czas tylko takie hamowanie, coś co określa się potocznie „wkładaniem kija w szprychy”. Tak było za poprzedniego prezydenta Poznania i jest za obecnego – dodaje profesor. W jego ocenie w tych pierwszych latach najważniejszym zadaniem Komitetu było przebicie się do świadomości Poznaniaków z wiedzą o Pomniku i ideą jego odbudowy. To się z pewnością udało. Blisko 26 tysięcy podpisów mieszkańców pod wnioskiem o odbudowę Pomnika to największa w naszym mieście akcja społeczna od czasów wyborów w roku 1989, jest więc czym się szczycić. Komitet ma kamień węgielny poświęcony przez papieża Franciszka w Rzymie i wspaniałą, przygotowaną przez Bibliotekę Uniwersytecką wystawę, która objeżdża poznańskie parafie. Komitet wydał też film i ulotki, zorganizował różne nabożeństwa w intencji odbudowy i przygotował pełną dokumentację do rozpoczęcia budowy w konkretnym miejscu, wskazanym przez Komitet, Arcybiskupa i głównego projektanta kompleksu rekreacyjnego na Maltą śp. architekta Klemensa Mikułę. Jego zdania z pewnością nie powinno się lekceważyć w tej sprawie. Ale co najistotniejsze – trzy lata swojej pracy Komitet ma szanse zakończyć prawdziwym sukcesem – i to bez względu na stanowisko obecnych władz miasta. W pracowni rzeźbiarza – odlewnika Michała Batkiewicza pod Krakowem trwają bowiem ostatnie

dziękuję za szybką odpowiedź na mój list skierowany do Pana Prezydenta po spotkaniu z JE Ks. Arcybiskupem Stanisławem Gądeckim. Z przykrością i pewnym zaskoczeniem przyjmuję, że odpowiedź Pana Prezydenta wyraźnie różni się od przebiegu rozmowy, z której mogłem wnioskować, że Pan Prezydent jest otwarty na przedstawione mu wspólnie przeze mnie i JE Ks. Arcybiskupa uzasadnienia proponowanej przez Komitet i w pełni popieranej przez JE Ks. Arcybiskupa nowej lokalizacji Pomnika Wdzięczności, jak również naszego uzasadnienia dlaczego od samego początku odstąpiliśmy od lokalizacji pierwotnej, czyli na pl. Adama Mickiewicza. JE Ks. Arcybiskup przywołał też nieoficjalnie proponowane Komitetowi lokalizacje na Łęgach Dębińskich czy na Cytadeli (jako dwie z 16 rozważanych przez Komitet) – i obie zostały jednoznacznie określone jako zdecydowanie nie spełniające stawianych miejscu lokalizacji Pomnika warunków. Co więcej JE Ks. Arcybiskup – by ułatwić władzom miasta podjęcie decyzji - zgłosił możliwość zamiany z Miastem gruntu dla proponowanej lokalizacji. Oba te fakty: rezygnacja z pierwotnej lokalizacji i zgłoszona możliwość wymiany gruntu świadczą o daleko idącym koncyliacyjnym podejściu zarówno Komitetu, jak i JE Ks. Arcybiskupa do problemu lokalizacji. Należy jeszcze przypomnieć, że ponad 25 tysięcy mieszkańców Poznania potwierdziło osobistym podpisem swoją wolę wyboru wskazanej przez Komitet lokalizacji Pomnika Wdzięczności. Listy z tymi podpisami zostały złożone w Urzędzie Miasta na ręce poprzedniego Prezydenta. Tę lokalizację zdecydowanie popiera także Metropolita Poznański, dla bardzo wielu obywateli naszego miasta najwyższy autorytet moralny, także w sprawach postaw patriotycznych. Nie odniósł się Pan Prezydent do przedstawionych przez Komitet (przywołanych w rozmowie i liście) ekspertyz prawnych wybitnych znawców prawa budowlanego, w których autorzy sformułowali wnioski końcowe dobitnie i jednoznacznie dopuszczające możliwość postawienia Pomnika Wdzięczności w oparciu o istniejące zapisy w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Co prawda, opinia zamówiona przez Pana poprzednika Prezydenta Ryszarda Grobelnego jest przeciwna, niemniej jednak dopuszcza możliwość zmiany zapisów tego planu. Te ekspertyzy, ważne co do litery prawa, wspiera opinia twórcy koncepcji zagospodarowania całego kompleksu maltańskiego – ważna jako stwierdzenie, że postawienie tam Pomnika Wdzięczności jest zgodne z duchem prawa, z ideowym i funkcjonalnym przeznaczeniem terenu. W czasie rozmowy JE Ks. Arcybiskup przywołał też bardzo ważny fakt, że poprzedni Prezydent Poznania, pierwotnie przeciwny tej lokalizacji, zmienił zdanie i stwierdził, że zapisy planu zagospodarowania umożliwiają postawienie Pomnika – uznał więc uzasadnienia zawarte w opiniach ekspertów Komitetu.

17 kwietnia 2015 r. Zupełnie nie odniósł się Pan Prezydent do głęboko kompromisowej propozycji Komitetu przeprowadzenia zmiany zapisów miejscowego planu zagospodarowania wnioskowanego terenu. Członkowie Komitetu rozumieją, że postawienie Pomnika Wdzięczności na pl. Adama Mickiewicza jest dziś urbanistycznie raczej trudne do przyjęcia. Jednak czasowy powrót figury Chrystusa (o wymiarach mniejszych od pomnika Adama Mickiewicza) jest warunkowane ideową akceptacją tego faktu przez Pana Prezydenta. W świetle przedstawionych Panu Prezydentowi okoliczności wywleczenia tego symbolu polskich dążeń niepodległościowych przez okupantów niemieckich z placu, czasowy powrót figury Chrystusa na swoje pierwotne miejsce będzie miał wysoce symboliczne znaczenie. To nie jest – jak Pan Prezydent pisze – problem prawa budowlanego, to jest sprawa znacznie poważniejsza – stosunku władz miasta do własnej historii, do dokonań przeszłych pokoleń Poznańczyków, szacunku dla ich poświęcenia i patriotyzmu. A ten szacunek wymaga pamiętania zarówno o Poznańskim Czerwcu 1956 roku, jak i o Grudniu 1918 roku. Pańska decyzja, Panie Prezydencie, może zakończyć „niepokoje” związane nie z proponowanym przez Komitet czasowym powrotem figury Chrystusa, lecz niepokoje wzniecane przez środowiska nie doceniające znaczenia historii i tradycji polskich walk niepodległościowych. To przywołany przez Pana Prezydenta Jan Paweł II przypominał nam, Poznańczykom – dwukrotnie – gdzie ten pomnik stał i co znaczył dla nas Polaków i dla niemieckich okupantów. Czy dziś mamy wybierać, czyja ocena jest nam bliższa? W sprawie Pomnika Wdzięczności nieprawdziwy jest wskazany przez Pana Prezydenta podział na wierzących i niewierzących – to nie ma w tej sprawie nic do rzeczy. W Komitecie są też niewierzący. Ale nas łączy co innego – ideowe, narodowe, niepodległościowe przesłanie tego monumentu. Wielu z nas współczesnych Poznańczyków miało swój udział w zmaganiach o wolną Polskę czy to podczas stanu wojennego, czy podczas Poznańskiego Czerwca, w czasach stalinowskich, dziś nieliczni żyjący w czasie II wojny światowej – o to samo walczyli powstańcy wielkopolscy płacąc krwią. Od Pana Prezydenta, a nie od Społecznego Komitetu zależy, czy powrót figury Chrystusa do Poznania, do Wielkopolski odbędzie się w uroczystej, podniosłej, niczym nie zakłóconej atmosferze, przy udziale władz miasta. Panie Prezydencie, to jest kontekst Pańskiej decyzji – nie prawo budowlane. W imieniu Komitetu proszę o ponowne rozważenie tej ważnej dla mieszkańców Poznania i Wielkopolski sprawy. Łączę wyrazy szacunku prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, prezes SKOPW


kurier WNET

4

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Gdyba żyła dzisiaj, byłaby naszą sąsiadką z ulicy Śniadeckich w Poznaniu. Zapewne widywalibyśmy ją przechadzającą się alejkami w Parku Wilsona, zanurzoną w modlitwie lub wzrokiem utkwionym w tomiku poezji albo pismach mistyczki z Avila. Gdyby żyła…

A

może w Gimnazjum Sióstr Urszulanek uczyłaby nasze dzieci ojczystego języka? W Wielki Piątek pewnie siedziałaby obok nas w ławce swojego parafialnego kościoła pw. Świętego Michała Archanioła przy ulicy Stolarskiej, tymczasem dokładnie 70 lat temu, 30 marca 1945 roku, w Wielki Piątek, Pan Jezus, którego tak bardzo kochała, powołał ją przed swoje oblicze. Poznańska polonistka, Natalia Tułasiewicz, zginęła męczeńską śmiercią w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Pół wieku później, Papież Polak potwierdził wielkość heroicznych cnót i świętość ofiary Natalii zaliczając ją w poczet błogosławionych. Czego dziś możemy się od niej nauczyć?

Dobro zawsze istnieje „Natalię można odkrywać przez całe życie, codziennie. Kilkanaście lat temu, podczas remontu w mieszkaniu teściów odkryłam Ją przez przypadek zaglądając do pożółkłych kartek leżących w nie-

Nakaz służby oraz miłość do każdego człowieka, także do nieprzyjaciół – to była jej osobista, trudna i wymagająca najwyższych poświęceń droga do świętości. Jej ukoronowaniem, w przypadku Natalii, była śmierć w komorze gazowej. ładzie na stole. Jej życie, Jej świętość najpierw zafascynowały mnie, a potem zainspirowały do szukania ocalałych śladów Jej przeszłości i propagowania Jej osoby. Czy to przypadek, że nie zdając sobie wcześniej sprawy z jak niezwykłą kobietą przyjdzie mi się zaprzyjaźnić, swojej córce dałam na imię Natalia” – wspomina nie kryjąc wzruszenia Dorota Tułasiewicz, żona bratanka błogosławionej Natalii. Czy można dostrzec cuda i łaski Boże w zwykłej codzienności, w postępowaniu człowieka, w pięknie ziemskiego świata? Czy można kochać życie i ludzi mimo cierpień? Czy można wybaczyć największe nawet zło naszym wrogom? Twierdzące odpowiedzi na każde z tych pytań zawarł w homilii wygłoszonej w 70 rocznicę śmierci błogosławionej Natalii, odprawionej w Jej kościele parafialnym przy Stolarskiej Metropolita Poznański, Arcybiskup Stanisław Gądecki. Kreśląc portret duchowy błogosławionej, Przewodniczący Konferencji Episkopat Polski z naciskiem powtarzał, że Natalią Tułasiewicz przez całe jej 39-letnie życie kierował głód piękna i świętości, a jej radykalne i bezkompromisowe wybory oraz postawa były znakiem sprzeciwu wobec łatwego życia i konformizmu. – „Dobro zawsze istnieje, nawet pośród morza zła. Lilie rosną przecież na bagnie” – cytował

Lilie rosną przecież na bagnie Nowoczesna święta. Bł. Natalia Tułasiewicz – w 70 rocznicę męczeńskiej śmierci Przemysław Terlecki

znamienne słowa błogosławionej Natalii Tułasiewicz, mocno podkreślające jeden z głównych i szlachetnych rysów je charakteru – nakaz służby oraz miłość do każdego człowieka, także do nieprzyjaciół. To była jej osobista, trudna i wymagająca najwyższych poświęceń droga do świętości. Jej ukoronowaniem, w przypadku Natalii, była śmierć w komorze gazowej. Czy przyszła męczennica zdawała sobie sprawę z tego co ją czeka czytając kiedyś, jak miała w zwyczaju, dowolnie wybrany fragment Pisma Świętego lub Mszału Rzymskiego, szukając natchnienia w słowach Zbawiciela, kiedy natrafiła na wspomnienie św. Tekli? Przeczytane wersety odnosiły się do męczeństwa świętej Tekli – gloryfikowały męstwo i miłość jednej z pierwszych męczenniczek Kościoła. – „Pomyślałam przez chwilę: To przecież nie dla mnie – nie widzę tu tego, czego szukam dla siebie (…) Chciałam usłyszeć jakby namacalnie słowa miłości, a czyż może być piękniejsza miłość nad tę, która miłującego uważa za godnego, by dla swej miłości ponosił ofiary?” – zanotowała w pisanym przez większość życia pamiętniku. Zawsze potrafiła bezbłędnie odczytać wolę Bożą i bez reszty, konsekwentnie ją wypełniała. Rocznicową mszę u św. Michała poprzedziło wspólne odmówienie przez wiernych przepięknej Litanii do Błogosławionej Natalii Tułasiewicz, autorstwa parafianina, profesora Stanisława Kozłowskiego. Jej przytoczenie w całości wystarczyłoby w sumie za streszczenie życia i cnót Natalii: (…) Radosna obecnością Boga / Radosna poznawaniem Prawdy / Radosna odkrywaniem piękna / Radosna w obcowaniu z człowiekiem / Radosna w obcowaniu z przyrodą / Radosna w codzienności / (…) Chlubo Kościoła Świętego…

Gdziekolwiek mi w przyszłości Opatrzność wyznaczy teren pracy i jakikolwiek jej zakres, tam wszędzie i zawsze pragnę być dzieckiem Bożym. To jej słowa. Natalia Tułasiewicz była wnuczką krakowskiego profesora gimnazjalnego, urodziła się 9 kwietnia 1906 roku w Rzeszowie jako drugie dziecko z sześciorga dzieci Adama Tułasiewicza oraz Natalii Amalii z domu Bromnik. Ojciec Adam Tułasiewicz pracował jako inspektor komisji skarbowej. Dzieci wychowano w duchu miłości ojczyzny, patriotyzmu i głębokiej wiary. Bez wątpienia to właśnie ojciec, poza religijnym wychowaniem, zaszczepił w córce

Tablica pamiątkowa w kościele pw. św. Michała Archanioła w Poznaniu.

Bł. Natalia Tułasiewiczówna, zdjęcie legitymacyjne z 1943 r.

wielką miłość do kina, teatru, dobrej literatury, malarstwa i muzyki. Zadbał o wszechstronne wykształcenie dzieci. W 1922 roku Tułasiewiczowie przeprowadzili się z południa Polski do Poznania, zamieszkali przy ulicy Ogrodowej 5, a od 1929 roku w kamienicy przy ulicy Śniadeckich 30. Należeli do Parafii pw. Św. Michała Archanioła. Młodziutka Natalia podjęła naukę w Prywatnym Gimnazjum Sióstr Urszulanek, w 1926 r, rozpoczęła naukę na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Poznańskiego studiując filologię polską. Uczyła się też w Konserwatorium Muzycznym. Dyplom magistra zdobyła 12 grudnia 1932 roku broniąc u profesora Romana Pollaka pracę magisterską pt. „Mickiewicz a muzyka”. Znała pięć języków obcych w tym grekę i łacinę. Kochała życie, uwielbiała góry i morze, jeździła na nartach, podróżowała statkiem Batory” do norweskich fordów, skąd pisała reportaże i opowiadania publikowane w Dzienniku Poznańskim. W kwietniu 1938 roku pojechała z pielgrzymką do Włoch,

gdzie odwiedziła między innymi grób swojego ukochanego świętego Franciszka, brała też udział w uroczystości kanonizacyjnej Andrzeja Boboli. Fascynowało ją radio. Zawodowo podjęła się trudu wychowania dzieci „ dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, dla społeczeństwa, dla ojczyzny ziemskiej”, bardzo lubiła pracę z dziećmi, oddawała im całą swoją energię i zdolności. Po studiach uczyła w Prywatnej Szkole Powszechnej Koedukacyjnej im. Św. Kazimierza, u zbiegu ulic Stolarskiej i Śniadeckich, aż do wybuchu II Wojny Światowej uczyła też w Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Szczególnie ciekawym rysem duchowości Natalii jest jej pojmowanie ascezy, którą rozumie jako afirmację życia, a nie negację świata. Nie pragnie wyrzekać się swych artystycznych pasji: teatru, kina, książek, lecz przetwarzać je w taki sposób, żeby można je było zanieść wszystkim spotkanym ludziom. „Dobry chrześcijanin ma nie tylko obowiązek cierpieć (…), ale przykładnie się radować, w takim

właśnie zakresie radości, jaki Bóg dla niego przewidział” – pisze w pamiętniku. Obce jej są lenistwo ducha i szukanie wygody, wybiera to co kosztuje wiele wysiłku, powtarza: „Trawi mnie głód podwójny: głód świętości i głód piękna.” Inteligentna, wszechstronnie wykształcona, żywo zainteresowana sprawami swoich czasów była Natalia mocno zakorzeniona w codziennym świeckim życiu. Wrodzone zamiłowanie do piękna i wrażliwość na sztukę oraz otwarcie na wartości humanistyczne, wyznaczyły jej ścieżki życiowe. Drogę do świętości rozumie Natalia jako mozolną drogę doskonalenia wewnętrznego i odczytywania woli Bożej. Prowadzi do niej wysiłek dnia codziennego, któremu nieustannie towarzyszy żarliwa modlitwa zawierzenia Opatrzności i oddanie się Bożemu Miłosierdziu. Szczególne miejsce zajmuje w jej sercu obecność eucharystyczna Jezusa. „Msza święta, Komunia święta – to jest mój oddech.” Głębokie życie wewnętrzne inspirowane jest lekturami tomistycznymi, dziełami wielkich mistyków, św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avilla, bliscy są jej również św. Franciszek z Asyżu i brat Albert. Przyszła męczennica i błogosławiona chce nieść Chrystusa, jak wyznaje „wszystkim ludziom odwróconym od Niego, ludziom spotykanym na ulicach, w tramwaju, w urzędach, w kinach, wszędzie”. W innym miejscu pamiętnika wyznaje: „Kocham ziemię, ale dlatego się tej miłości nie wstydzę, że poprzez ziemię ukochałam niebo”. - Rzadko spotykana religijność, bliska, bardzo osobista przyjaźń z Panem Bogiem, ale także niezwykła osobowość świętej, intrygująca i co ważne mocno osadzona w rzeczywistości współczesnych jej czasów musi wzbudzić fascynację” – opowiada Andrzej Rzęsoś, autor „Studium doświadczenia duchowego Błogosławionej Natalii Tułasiewicz”, będącej na ukończeniu pracy doktorskiej pisanej na Wydziale Teologicznym poznańskiego Uniwersytetu.

Trawi mnie głód świętości i piękna. Mam odwagę być świętą, nowoczesną święta, teocentryczną humanistką. Natalia pragnęła żyć jak inni, chciała być kochana, snuła plany założenia rodziny.

Po ośmiu latach zerwała jednak zaręczyny z Jankiem Potoką, którego w czasach studenckich poznała w Kole Polonistów. Bardzo to przeżyła, ale tak jak wcześniej i później, we właściwy sobie sposób oczytała wolę Bożą: – „Chciałam wielbić Boga moją i naszą miłością. (…) opuściłam go. Dziś kocham życie jeszcze więcej, niż kochałam dotychczas (…) Dał mi Bóg w mojej samotności cudowny dar wolności osobistej, bym stanąć mogła swobodnie na każde zawołanie Boże, dokądkolwiek wezwałoby mię ono na służbę”. Po bolesnym rozstaniu z wieloletnim narzeczonym coraz bliższa rozumieniu jej własnego powołania staje się idea trzeciego zakonu świeckiego. Była namawiana przez koleżanki, aby wstąpić do klasztoru, mówiła „weź mnie”, ale Bóg chciał inaczej. Natalia Tułasiewicz sama wyznaje, że „klasztor nie może być ucieczką przed sobą i ludźmi. Musi być potwierdzeniem misji życia”. Świecki apostoł – w takiej roli widziała siebie Natalia. Jej wybór i droga apostolstwa nadają zupełnie nowy wymiar klasycznie pojmowanej dotychczas świętości.

Przyszła męczennica i błogosławiona chce nieść Chrystusa, jak wyznaje „wszystkim ludziom odwróconym od Niego, ludziom spotykanym na ulicach, w tramwaju, w urzędach, w kinach, wszędzie”. Szukając najważniejszych zasad, na których wspierało się jej „dorastanie do świętości”, znajdzie się tam nakaz służby i miłość nieprzyjaciół. „Miłości nieprzyjaciół uczyła się z Natalia w najtrudniejszej ze szkół – w konfrontacji z wrogiem okupującym jej Ojczyznę” – powiedział w wygłoszonej homilii Metropolita Poznański. Jak bardzo Natalia, podobnie jak całe pokolenie dorastające w wolnej już Polsce przeżyła wybuch wojny świadczyć może jej przejmujący wiersz pt. „Pielgrzym” napisany w październiku 1939 roku. W dramatyczny sposób opisuje zniszczenie przez hitlerowców, zaraz po wkroczeniu do Poznania, Pomnika Wdzięczności stojącego na Placu Mickiewicza. W ostatnich strofach wiersza pojawia się jednak prorocza nadzieja, którą można odczytać także współcześnie, w kontekście toczącej się obecnie w Poznaniu gorącej dyskusji o potrzebie odbudowania Pomnika Wdzięczności: Baczcie! Szarość kamienia zielenią obrasta. Hosanna! Chrystus wraca do swojego miasta!

W kolejnym numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet zamieścimy drugą część wspomnień o bł. Natalii Tułasiewicz. Wszystkich, którzy zechcieliby podzielić się z innymi swoim świadectwem na Jej temat prosimy o listy (maile) na adres redakcji wielkopolski@kurierwnet.pl lub j.hajdasz@post.pl

Kamienica przy ulicy Śniadeckich w Poznaniu, gdzie przed II wojną światową mieszkała bł.Natalia Tułasiewicz.


kurier WNET

17

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

O szkodliwości nowej matury

Powrót do przeszłości

Ale dziś mamy ogólny nadmiar miejsc na studiach, więc starczyłoby urządzać egzaminy tylko tam, gdzie jest wyraźnie więcej chętnych niż miejsc. Byłoby to wielokrotnie tańsze niż koszmarnie drogi system NM z Centralną Komisją Egzaminacyjną, jej agendami terenowymi i armią wynajmowanych do poprawiania prac nauczycieli. A przy tym, dość powszechne są opinie, że na razie ta porównywalność matur jest mocno wątpliwa, zwłaszcza pomiędzy kolejnymi latami. Płacimy więc słono za towar, który jest podróbką.Jednak to nie koszty są główną wadą NM; gorsze jest spłaszczenie i ujednolicenie nauczania (nikt nie będzie uczył rzeczy, których nie ma na maturze) oraz sprowadzenie nauczyciela do roli trenera w wypełnianiu testów (na co powszechnie skarżą się znajomi pedagodzy). Jedno i drugie przeczy ideałowi liceum jako szczególnego miejsca, gdzie zdobycie wykształcenia ogólnego jest dla dorastającego człowieka celem samym w sobie. Miałem zaszczyt

Sławomir Kmiecik belfrować przez kilka lat w Marcinku, którego etos współtworzyła groźna matematyczka, ś.p. Zofia Załęska. Czy niekonwencjonalna „Zocha” zgodziłaby się „tłuc testy”? No, pytanie retoryczne. Na koniec zarzut bardziej ogólny: bez wątpienia NM jest bardzo skutecznym narzędziem kontrolowania szkół przez administrację oświatową. W sytuacji, gdy toczy się wojna kulturowa, dysponowanie takim instrumentem przez lewicowy rząd (zresztą przez jakikolwiek rząd) nie jest powodem do radości. A zakładajcie sobie, katolicy, te swoje małe szkoły w parafiach czy gminach. I tak was dopadniemy z genderem na maturze, mówi nam minister oświaty. Czy jest jakieś wyjście? Jak słychać, opozycja zapowiada likwidację gimnazjów i powrót do czteroletniego liceum. Apeluję, by przy okazji dać wybór – zdawanie NM lub matury bardziej tradycyjnej. „Dać wybór” – tego nie lubią pseudotechnokraci III RP. Ale tym bardziej należy to zrobić. K

L

ektura starych gazet może być nader pouczająca. Zajrzałem do lekko już pożółkłej „Trybuny Ludu” z 14 kwietnia 1985 roku i znalazłem artykuł, w którym dziennikarz – pod dyktando władzy – przekonywał płomiennie, żeby poznaniacy nie dali się ponieść szkodliwym emocjom i nie uczestniczyli w akcji nieodpowiedzialnej opozycji, która bez liczenia się z prawem i opiniami rządzących zamierza na siłę upamiętnić w Poznaniu swoich dawno skompromitowanych, niesłusznych bohaterów. Autor pisał z ideowym zaangażowaniem: „Można by o tym spokojnie rozmawiać, ale szykuje się powtórka (...) Będą modlitwy, flagi i antyrządowe hasła. (...) Są gotowi na głośne protesty (...) Kolejny gorący konflikt jest nam zupełnie niepotrzebny”. Dalej były jeszcze pomstowania redaktora na „doraźne, polityczne kłótnie”, „krucjatę wyznawców”, „militarną retorykę” oraz wrogą postawę opozycji, która nie chce nic ustalić, gdyż interesuje ją jedynie

„codzienna walka” z socjalizmem i Polską Ludową. No dobrze, przyznaję się do drobnej zmyłki – nie było tam ani słowa o socjalizmie i Polsce Ludowej, a wiernie podane cytaty nie pochodzą z „Trybuny Ludu” sprzed 30 lat, lecz ze współczesnego (14 kwietnia 2015), lokalnego wydania prorządowej gazety, która reklamuje się hasłem „Nam nie jest wszystko jedno”. Nawet nie mam ochoty wymieniać tytułu (każdy i tak wie, o jaki organ chodzi), a nazwisko autora pomijam z litości. Ważne jest tutaj coś innego: to, że Państwo czytający ten felieton uwierzyli ( jestem tego pewien), iż cytuję organ PZPR z okresu, gdy władze PRL – niespełna dwa lata po zniesieniu stanu wojennego – nadal bezpardonowo zwalczały opozycję demokratyczną, a zamiast politykowania żądały od „wichrzycieli” konstruktywnych działań i odpowiedzialności. Szokujące jest to, że ćwierć wieku po upadku komunizmu w gazecie, która

archiwum autora

N

ową Maturę (NM) mamy od roku 2005. Jej deklarowanym celem jest pełna porównywalność świadectw – maturzysta z liceum w Warcie pod Sieradzem i absolwent, powiedzmy, poznańskiego Marcinka są w oczach systemu oświatowego identyczni, jeśli tylko uzyskali te same wyniki z NM. No dobrze, zapyta ktoś naiwnie, ale po co ta identyczność? Wszak świat dąży do indywidualizacji – dzięki komputerom już niedługo będziemy zamawiać produkty według indywidualnych gustów – komu potrzebni są identyczni absolwenci? Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Owszem, 50 lat temu, gdy o jedno miejsce na studiach ubiegało się kilkoro lub więcej kandydatów, taka porównywalność miałaby sens. Wtedy jej nie było, więc uczelnie przeprowadzały egzaminy wstępne.

archiwum autora

Henryk Krzyżanowski

mieni się obiektywną, pluralistyczną i wolnościową padają słowa potępiające opozycję za „modlitwy, flagi i antyrządowe hasła”. Pomyślmy bowiem z czym mamy faktycznie do czynienia. To utrzymane w PRL-owskiej retoryce uderzenie w dwa filary polskiej tożsamości: religię i symbole narodowe oraz w elementarne prawo obywateli do wyrażania protestu. „ Jak już musicie, to módlcie się w kruchcie, schowajcie te swoje biało-czerwone flagi i w żadnym razie nie krytykujcie władzy” – taką naukę serwuje poznaniakom gazeta. A co ją tak oburzyło, że sięgnęła po arsenał najcięższej broni propagandowej z epoki komunizmu? Propozycja Klubu „Gazety Polskiej” i radnych PiS, aby w Poznaniu były ulice prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i generała Andrzeja Błasika... K

Wybory polityczne są doskonałym terenem do obserwacji człowieka i jego złożoności. Kandydaci apelują w różny sposób do swoich wyborców, ocieplając wizerunek poprzez zgolenie wąsów, tańczenie disco polo, odwoływanie się do wzruszeń, bądź przekonywanie o swoich zasługach. Można zatem zastanawiać się, czy w kampanii wyborczej w ogóle jest miejsce na myśl, na poznanie prawdy, na płaszczyznę intelektualną.

Zgolone wąsy czy wyprane sumienie Paweł Bortkiewicz TChr

Nie tylko wiedza Podejmując wykłady z etyki, zazwyczaj jeden z pierwszych poświęcam poglądom Sokratesa, który uchodzi za ojca etyki w naszym kręgu cywilizacyjnym. To, co jest niezwykle charakterystyczne dla jego poglądów bywa określane jako „intelektualizm etyczny”. Według tej koncepcji, a zarazem postawy postępowanie człowieka zależy przede wszystkim od jego wiedzy na temat dobra i zła: ten, kto wie, co jest dobre, nie może czynić źle. Jeśli jednak postępuje źle, to jedynie oznacza, że jego wiedza na temat dobra jest niepełna. Pogląd Sokratesa jest w tym względzie bardzo optymistyczny, jeśli można użyć tego słowa. Człowiek, to nie tylko rozum i wiedza, to także wolna wola, to również emocje, uczucia, popędy biologiczne. Przekonują mnie o tym różnego rodzaju swoiste dysputy intelektualne. Zdarza mi się bowiem, że otrzymuję po jakiejś swojej wypowiedzi publicystycznej maile polemiczne. Niedawno, po wyznaniu, że „nie jestem Charlie”, napisał do mnie emerytowany wykładowca literatury Holocaustu z North Caroline University, który w prosty sposób dowiódł mi, że moje wyznanie i deklaracja wpisują się w typowy dla uczniów Jezusa nurt inkwizycji i antysemityzmu. Zachowuję takie wypowiedzi, gdyż, jeśli Pan pozwoli, chciałbym w wieku emerytalnym zając się studiowaniem psychiatrii. Bywają jednak w tej korespondencji listy o wiele bardziej spójne. Stanowią wyraz pewnych koncepcji, a nawet wyraz filozofii politycznej. Skupiają się one wokół dyskusji, która dzisiaj jest niezwykle istotna – wokół napięcia prawa i moralności, wokół relacji prawa stanowionego i prawa moralnego,

wokół bycia politykiem i bycia katolikiem. Spójrzmy na niektóre z ostatnich sporów.

trzeba je jakoś uregulować, określić, do jakich granic dawanie łapówek będzie tolerowane, ile razy można dąć w łapę, czy można wręczać zamiast biletów NBP obcą walutę. Czego absolutnie nie wolno wręczać… Problemem jest to, że metoda in vitro jest sama w sobie zła, tak jak samo w sobie złe jest korumpowanie człowieka. Druga i trzecia kwestia, poruszona przez mojego rozmówcę, jest jednak o wiele bardziej fundamentalna.

Prawo kontra sumienie Otwiera je tzw. sprawa prof. Chazana. Sprawa, która zyskała nagłośnienie, dotyczyła sytuacji, w której z prośbą o aborcję zgłosiła się kobieta, u której dziecka – zreprodukowanego drogą in vitro – stwierdzono liczne wady głowy, twarzy i mózgu. Profesor Chazan zaoferował opiekę podczas ciąży, porodu i po porodzie oraz poinformował o możliwości skorzystania z hospicjum dla dzieci. Nie wskazał natomiast kobiecie innego szpitala, ani lekarza, który przeprowadziłby aborcję. Premier rządu podkreślił wówczas, że „z całą pewnością klauzula sumienia nie może być usprawiedliwieniem dla zaniechania niesienia pomocy i ratowania życia ludzkiego”. Prezydent miasta Warszawy odwołała profesora z pełnionej przez niego dyrektorskiej funkcji. Zarówno premier, jak i w o wiele bardziej ostentacyjnym stopniu, prezydent miasta są nominalnie katolikami. Ta historia postawiła w sposób bardzo jasny pytanie o możliwość i powinność łączenia sumienia katolika z decyzjami politycznymi. Sprawa nabrała nowego jakościowo wymiaru, gdy rząd polski, przeforsował tzw. Konwencję o przeciwdziałaniu przemocy, która traktuje źródła przemocy w sposób nieempiryczny, a ideologiczny i zgodnie z irracjonalną logiką niszczy fundament, zamiast go ocalać. Partia rządząca w zdecydowanej większości poparła w glosowaniu parlamentarnym tę Konwencję, mimo, że znacząca większość jej posłów mogła usłyszeć i usłyszała urzędowy głos swojego Kościoła, który jednoznacznie potępił projekt ustawy. Prezydent, wychowawca wielu proboszczów, i konsument świętych obrzędów, ustawę podpisał. Zachęcony sukcesem parcia ideologicznego na barykady walki z wrogiem, rząd ruszył z kolejną ofensywą – tym razem dotyczącą reprodukcji in vitro, nie wiadomo dlaczego nazywanej projektem ustawy o leczeniu niepłodności.

Apostazja moralności i wiary Obydwa dokumenty prawne są przykładem prawa stanowionego, które w sposób nie budzący wątpliwości zostało negatywnie ocenione przez Kościół katolicki. Ważnym jest fakt, że ta ocena nie wynika wyłącznie, a nawet

Kompromis w państwie świeckim

Rys. Wojciech Siobolewski

W

zruszyła mnie i poruszyła cytowana w jednym z poprzednich „Kurierów Wnet” wypowiedź Bronisława Komorowskiego o zastępach wychowanych przez niego proboszczów. Jak się domyślam (nawet bez pomocy jedynego znawcy myśli prezydenta, prof. Nałęcza) pan prezydent miał zapewne na uwadze fakt bycia przez siebie nauczycielem historii w Niższym Seminarium Duchownym, z którego być może jakiś absolwent trafił do Wyższego Seminarium Duchownego i przyjął święcenia… Być może. Mimo takich myślowych konstrukcji, chciałbym wierzyć, wbrew presji emocji, że wartości rozumu w tym czasie pogardy dla rozumu, mają jednak jakieś znaczenie.

Albo jest się wiernym Kościołowi, albo porzuca się Kościół w imię wierności partii politycznej. Na człowieka, który jest dotknięty schizofrenią, albo po prostu kłamie – głosował nie będę. To urąga mojej racjonalności. przede wszystkim z racji teologicznych, ale – można tak ująć – z powodów racjonalnych i humanistycznych. Niemniej ważny jest fakt, że ten głos Kościoła zostaje odrzucony i zignorowany przez polityków, którzy nominalnie mienią się być katolikami. Nietrudno stwierdzić, że taka postawa, prezentowana na przykład przez urzędującego prezydenta i zarazem kandydata w wyborach jest faktyczną apostazją. Ktoś może zauważyć, że apostazja dotyczy wyrzeczenia się wiary. Ale św. Jan Paweł II w swojej encyklice „Veritatis splendor” pisał o „jeszcze bardziej niebezpiecznej i szkodliwej dychotomii – tej mianowicie, która oddziela wiarę od moralności” (VS 88). Wyparcie się norm moralnych jest wyparciem się wiary. Głoszone przeze mnie poglądy, a raczej komentarze do orzeczeń mojego Kościoła spotykają się właśnie z polemiką. W pewnej korespondencji przedstawiono mi argumenty, jak sądzę, dość typowe dla pewnego stylu myślenia.

Jakie normy moralne Otóż mój adwersarz zauważa najpierw fakt, który dla wielu wydaje się być rozstrzygający. „Metoda in vitro jest stosowana w Polsce od około 20 lat, bez szczegółowej ustawy opisującej między innymi podstawy prawne, ogólne reguły i procedury jej stosowania”. Ustawa, która przygotował rząd premier Ewy Kopacz ma uporządkować wszystkie kwestie związane ze stosowaniem tej metody w Polsce”. Oczywiście, mam świadomość tego, że ta metoda jest stosowana w Polsce 20 lat, ale to nie oznacza, że każde działanie występujące w przestrzeni społecznej ma być usankcjonowane. Gdybyśmy stali na gruncie socjologizacji norm moralnych i prawnych musielibyśmy zalegalizować korupcję, plagiatyzm, wykorzystywanie seksualne itp. Trzeba by bowiem powiedzieć – mamy rozległe zjawisko korupcji,

To „kwestia kompromisu zawartego w tej ustawie. Chyba Ksiądz zapomina, że Państwo Polskie jest państwem świeckim i kompromis, jaki każda ustawa powinna zawierać powinna dotyczyć kompromisu między różnymi poglądami Polaków na poszczególne sprawy, a w sprawie in vitro ponad 70% Polaków, z których dużą część jest wierząca, opowiada się za możliwością stosowania tej metody. Państwo Polskie w tej sprawie nie musi zawierać kompromisu z Episkopatem, bo ustawa nikogo nie zmusza do stosowania tej metody i jeżeli komuś sumienie na to nie pozwala, może wybrać np. adopcję”. Otóż pierwsza trudność związana z tą opinią to błąd lub nieprawda. Państwo polskie, konstytucyjnie ujmując nie jest państwem świeckim, ale bezstronnym. Trzeba przy tym zauważyć, że bezstronność państwa, o której mówi Konstytucja RP, nie powinna być łatwo utożsamiana z neutralnością. Neutralność może być pojmowana różnie. W wersji otwartej oznacza wezwanie państwa do powstrzymania się od ingerencji w przekonania obywateli i wewnętrzne sprawy Kościołów oraz związków wyznaniowych. Neutralność w wersji zamkniętej oznacza usunięcie ze sfery publicznej wszelkich symboli religijnych i jednocześnie zakaz manifestowania przekonań religijnych przez przedstawicieli władzy publicznej. Jednak pojęcie neutralności. tak jak i świeckości w Konstytucji nie występuje. Może dlatego, że jedno i drugie pojęcie nie jest bezstronne – rzekoma neutralność zakłada preferencję poglądu mówiącego o sprywatyzowaniu norm moralnych, świeckość zawiera program promocji racjonalności świeckiej, pozbawionej odwołania do argumentów uniwersalistycznych lub religijnych. Spór wokół takich wartości jak małżeństwo (które jest dewastowane przez Konwencję) oraz godność i życie człowieka (które są naruszane przez reprodukcję in vitro) nie

może zostać wyłączony z dyskursu publicznego. Dotyczy bowiem spraw fundamentalnych. Neutralność i świeckość są w tych sytuacjach wyrazem pewnej ideologizacji. Widać to w Konwencji, gdzie ignoruje się realne źródła przemocy (jak alkoholizm, seksualizacja, czy rozpad rodziny) a promuje sam fakt instytucji małżeństwa „tradycyjnego” czy w ustawie o in vitro, gdzie choćby traktuje się zarodek nie jako początek ludzkiego życia, ale zbiór komórek. Krytyka tych stanowisk ze strony Kościoła katolickiego nie dotyczy argumentacji teologicznej, ale racjonalnej – niszczenie zarodków nadliczbowych (zabijania życia poczętego) i manipulacja (instrumentalizacja) życiem ludzkim w momencie poczęcia. Co znaczy, że albo godzimy się na przyzwolenie na zabójstwo człowieka i manipulację albo nie. Otóż moim zdaniem to nie podlega kompromisowi.

Prezydent wszystkich Polaków? Kolejny argument brzmi: „Prezydent RP jest prezydentem wszystkich Polaków, wybrany w odróżnieniu od np. przywołanego biskupa Deca w demokratycznych wyborach i to ich oczekiwania musi mieć przede wszystkim na względzie. List biskupa do Prezydenta jest takim samym listem, jak każdego innego obywatela, tym bardziej, że jak powiedział jeden z zakonników, głos biskupów to nie jest głos Kościoła”. Proszę wybaczyć, ale nie odczuwam tego, by obecny Prezydent RP był moim prezydentem. Ale to na marginesie. Istotą tej kwestii jest to, co spróbuję wyrazić następująco: pan prezydent mówi o sobie, że jest katolikiem. Głos Kościoła nie jest głosem wyrażonym przez światłego zakonnika, czy mniej światłego biskupa (wedle określenia zakonnika z klasztoru TVN), ale przez urząd nauczycielski Kościoła (np. Instrukcję Donum vitae, encyklikę Evangelium vitae, Instrukcję Dignitatis personae, katechizm Kościoła). I tu nie ma cienia wątpliwości, jaka jest nauka Kościoła. Pan Prezydent głosząc tezę, że jest katolikiem i postępując wbrew zasadom tej wiary (przecież nie narzuconym siłą) – kłamie. List ks. bpa Deca w pewnym sensie przypomniał: albo jest się wiernym Kościołowi, albo porzuca się Kościół w imię wierności partii politycznej. Tylko, że Kościół jest wieczny, partia – nie. Wiem, że na apostatę, człowieka, który albo jest dotknięty schizofrenią, albo po prostu kłamie – głosował nie będę. Bo to urąga mojej racjonalności. A przecież – sapere aude! K


kurier WNET

18

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

W połowie kwietnia odbyła się poznańska edycja Kongresu Polska Wielki Projekt. Kongres to cykl debat na kluczowe tematy dotyczące teraźniejszości i przyszłości Polski, w którym biorą udział tęgie mózgi, i świat nauki wolny od ideologicznego zaczadzenia, chyba że zaczadzeniem określimy miłość do Polski, patriotyzm, coś oczywistego dla normalnego człowieka.

P

odczas poznańskiej edycji Kongresu odbyły się trzy debaty poświęcone reformie wymiaru sprawiedliwości, kulturze, i jedna bardziej lokalna, poświęcona Poznaniowi, w której starano znaleźć odpowiedź na pytanie jak pozbyć się barier rozwojowych miasta. W trakcie dyskusji chodziło nie tylko do nazwanie problemów, ale uzyskanie konkretnych wniosków. Debaty prowadzone były w myśl założeń krytycznego racjonalizmu wyzbytego z ideologizujących pokus. Wszystkie były interesujące, ale kluczowa jak się wydaje, była debata poświęcona wymiarowi sprawiedliwości, gdyż jeśli prawo nie działa, wszystko przestaje działać. Sam postulat konieczności głębokiej reformy wymiaru sprawiedliwości i Prokuratury stanowił nawiązanie do myśli prawniczej i refleksji etycznej Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był znakomitym prawnikiem.

Sprawiedliwość i prawo Pierwsza debata odbyła się w Auli Towarzystwa Chrystusowego na Ostrowie Tumskim. Gości powitał ksiądz prof. Paweł Bortkiewicz. Bronisław Wildstein, który prowadził panel dyskusyjny z udziałem, mec. Małgorzaty Heller Kaczmarskiej, dr Hanny Labrenz-Weiss z Urzędu Gaucka, deputowanego do UE Janusza Wojciechowskiego, b. szefa ABW Bogdana Święczkowskiego, b. ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, prof. Marka Andrzejewskiego i prof. Lecha Morawskiego, otwierając dyskusję powiedział, że społeczeństwo ma poczucie, iż wymiar sprawiedliwości jest niesprawiedliwy. Wymiar sprawiedliwości jest elementem ustrojowej zasady trójpodziału władzy. Jeśli zatem źle funkcjonuje, to niesie zagrożenie dla całego państwa i jego demokratycznego porządku. Bronisław Wildstein zwrócił uwagę na fakt, że bez dobrego wymiaru sprawiedliwości nie może funkcjonować żadne państwo. Wbrew temu co mówiono na początku lat 90. nie wystarczy wprowadzić reguły wolnego rynku, aby wszystko zaczęło funkcjonować zgodnie z zasadą ładu samorzutnego. Bronisław Wildstein przypomniał także sylwetkę dr. Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, który zginął w tragedii smoleńskiej. Na początku panelu mecenas Małgorzata Zielonacka przeczytała przygotowane przez posła Arkadiusza Mularczyka wystąpienie rekapitulujące założenia reformy wymiaru sprawiedliwości, przygotowywanej przez ś.p. prof. Lecha Kaczyńskiego. Słowa Prezydenta PR, wygłoszone w czasie nominacji sędziowskich 3 kwietnia 2007 r. brzmią dziś jako wciąż aktualne i niezwykle ważne przesłanie: Nominacja, którą otrzymujecie Państwo, jest nominacją nie tyle na całe życie – ale do 70. roku życia, czyli na bardzo, bardzo długo, I dlatego podstawowy mój apel w stosunku do każdej nowo powołanej grupy sędziów to jest apel o odpowiedzialność, o zdanie sobie sprawy, jak niewyobrażalną – i trzeba sobie powiedzieć, że kontrolowaną jedynie w ramach korporacji sędziowskiej – władzą Państwo dysponujecie. Często mówi się, a szczególnie mówiło się, że w naszych krajach istniała taka, można powiedzieć, intelektualna sztanca: „niezależny sąd orzekł”, ale, Szanowni Państwo, Panie i Panowie Sędziowie, jesteście – tak, jak my wszyscy tutaj na tej sali, również ci, którzy sędziami nie są, nie byli i nie będą – tylko i wyłącznie ludźmi. Moja nominacja jest nominacją czysto ludzką, pochodzi od człowieka, a nie od Boga. Tak więc Państwo też jesteście ludźmi ze swoimi słabościami i dlatego też roszczenie, żeby władza sądownicza nie podlegała ocenom i krytyce, jest roszczeniem całkowicie nieuzasadnionym. Czym większa władza, tym też większe prawo do krytyki tej władzy. Tę zasadę w naszym kraju trzeba przyjąć, w przeciwnym razie nigdy nie osiągniemy tego, do czego szczerze dążymy, a mianowicie uczciwego w ludzkich wymiarach – nigdy nie są one idealne – państwa. Prof. Marek Andrzejewski rozpoczynając swoją wypowiedź przytoczył słowa prezydenta Komorowskiego, który po wyroku na Mariusza Kamińskiego stwierdził, że wara komukolwiek do tego jak pracują sądy. My będziemy

Debata „Odzyskać miasto” z poznańskiej edycji kongresu „Polska Wielki Projekt” prowadzona przez redaktor Agatę Ławniczak. Wzięli w nim udział: prof. Hanna Brendel, red. Grażyna Wrońska, Franciszek Sterczewski – animator przestrzeni miejs­kiej, Ryszard Grobelny, b. prezydent miasta, prof. Stanisław Mikołajczak i Lech Mergler, założyciel i aktywista ruchów miejskich.

Polska Wielki Projekt Kongres w Poznaniu Maciej Mazurek

się jednak wtrącać, – zauważył przewrotnie panelista. Zwrócił też uwagę na fakt, że nawet ludzie z cenzusem akademickim nie rozumieją języka prawniczego, tak dalece jest on niejasny. Jako specjalista od sądów rodzinnych mówił o ich zapaści. Obywatel ma niewielkie szanse w starciu z wymiarem sprawiedliwości. Były minister sprawiedliwości Jarosław Gowin opisywał mechanizmy oporu sędziowskiej korporacji, przed jakąkolwiek próbą reformy. Wskazał czynniki decydujące o zapaści systemu, nie są nimi ani brak sędziów, ani pieniędzy. Polska zajmuje drugie miejsce wśród państw Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o nakłady na sądownictwo. Sędziowie są obciążeni zbyt dużą ilością spraw, którą mogłaby załatwić administracja sądowa lub inne instytucje arbitrażowe poza sądem. Wskazał na skomplikowane procedury. Konieczne jego zdaniem jest wprowadzenie nowego kodeksu postępowania karnego. Następnie punkt to: bizantyjska struktura sądów. Nawiązując do wypowiedzi Jarosława Gowina eurodeputowany Janusz Wojciechowski zauważył, że nie ma w Polsce obecnie ministra sprawiedliwości. Jest co najwyżej urząd administracji sądowej albo aprowizacji. Janusz Wojciechowski mówił o wielu skandalach jakie mają miejsce w Polsce, jak choćby skazanie Mariusza Kamińskiego. Zestawił to z uniewinnieniem „słynnej” posłanki z PO. To świadczy o głębokiej patologii ii deprawacji wielu sędziów. Wojciechowski przestrzegał przed generalizacjami, gdyż wielu jest w zawodzie sędziowskim ludzi uczciwych ale ta nieuczciwa mniejszość rzuca ciemne światło na resztę. Profesor Lech Morawski mówił, że panuje w Polsce naiwny instytucjonalizm, wiara, że imitacje rozwiązań amerykańskich czy niemieckich spowodują dobre funkcjonowanie systemu, gdy tymczasem nasz system już jest kopią systemów niemieckiego i austriackiego. Wniosek z jego wypowiedzi płynął taki, że jakiekolwiek instytucjonalne zabiegi nic nie dadzą, jeśli nie odbuduje się sędziowskiego etosu zniszczonego przez komunizm. Eurodeputowany Janusz Wojciechowski na konkretnych przykładach wskazywał jeszcze jak często sędziowie w sposób karykaturalny pojmują niezawisłość i jak bardzo deprawować może świadomość, że zasądzonego wyroku nikt już na pewnym etapie nie będzie sprawdzał. Odniósł się także to bezsensownej roli prokuratora generalnego, „który jako prokurator generalny, generalnie nic nie może”. Natomiast Bogdan Święczkowski zarysował polityczne aspekty funkcjonowania Prokuratury i Sądu Najwyższego,

które uniemożliwiają skuteczną walkę z korupcją w tych kręgach. Uczestnicy starali się pokazać możliwe drogi wyjścia z kryzysu. Mec. Małgorzata Heller Kaczmarska zwróciła uwagę, że zawód sędziego nie może być wykonywany w ramach programu „pierwsza praca”, że muszą pojawić się kryteria moralne i etyczne jako niezbywalne przy ocenie, czy ktoś jest zdolny pełnić rolę sędziego, czy też się do tego nie nadaje. Dr Hanna Labrenz-Weiss z Urzędu Gaucka, przybliżyła niemieckie problemy związane z lustracją wymiaru sprawiedliwości po 1989 roku.

Kongres

Polska

I

WIELK

zamysł organizatorów, żeby utwierdzać we własnym gronie w słusznych poglądach. Spotkania otworzył gospodarz pałacu prof. Tomasz Jasiński. Tytuł pierwszego panelu brzmiał „Kurator – przyjaciel artysty czy wróg”. Wybór tego tematu podyktowany był obserwacją, że dla świata sztuki, nie tylko plastyki, kurator to figura, która wzbudza gwałtowne emocje i to emocje najczęściej zdecydowanie negatywne. Zaproszenie do debaty przyjęli dr Agata Siwiak, wykładowczyni na UAM, kurator i kulturoznawca, reprezentująca ideologię

żna e Odwa a w Europi Polsk

projekt

dobrą. Było to starcie zdrowego rozsądku z ideologią rewolucyjnej zmiany. Cenne były uwagi członkiń Rady Programowej Kongresu Anny Bieleckiej, Maryny Miklaszewskiej i prof. Andrzeja Przyłębskiego. Gdy pojawił się obsesyjny wątek walki o wyzwolenie z opresji mniejszości seksualnych i nietolerancyjności polskiego społeczeństwa, prof. Tadeusz Zawadzki, wskazał, że struktura mentalna człowieka racjonalnego wobec różnych faktów społecznych składa się z trzech elementów: tolerancji, zgody i afirmacji. Nowa lewica stosując terror emocjonalny, zmusza aby tolerancję zastąpiła afirmacja. Działania kuratorów mają w założeniu poszerzać sferę wolności poprzez sztukę, z drugiej strony towarzyszy temu postępuje wrażenie coraz silniejszego nacisku na wolność twórczą. Dzieje się tak ponieważ rozbudowana retoryka wolności, jest maską instytucjonalnego nacisku. Wniosek jaki wypłynął w dyskusji to taki, że kurator musi mieć zdolność dystansowania się do swoich przekonań ideowych, gdyż jako funkcjonariusz publiczny, (korzysta z pieniędzy publicznych), powinien pamiętać że agora jest pluralistyczna a wybitna sztuka wymyka się zawsze ideologicznemu opisowi.

Pluralistyczne miasto?

acje: Informina 15.00, godz

Chr Aula T arii 4, i M y n w n li ośc ul. Pa awied ru spr rowadzenie ia m y tein ma w r y – p Refor Prokuratu isław Wilds i iss , Bron nz-We

11 kw

ietnia

,g kich iałyńs łac Dz a P , k Ryne Stary iasto niczak kać m ta Ław y z Od s dzenie Aga lny, a Grobe – prow n: yszard

12 kw

abre i, anna L h Morawsk : dr H c rska, ą m.in ski,prof. Le m z e w aczma w ł K je ia re z i e d rz ll sk u nd chow ata He arek A Wojcie ałgorz ab. M wski, M zyk, Janusz S dr. h o k U z f. c pro ularc , n Świę iusz M Bogda a 9.30 Arkad

nia kwiet

n

godzi

ietnia

ą m.i nia R a, zak, wezm Pozna rońsk ikołajc udział ent Miasta żyna W Stanisław M d y z . d. Gra re b. Pre zw r, f. ro ergle wski, p -Brendel Lech M tercze szek S Grzeszczuk Franci a n n a H . dr hab

ńskich Działy 12 , Pałac k sty? e n y R g arty Stary y wró azurek, z c l ie rzyjac ie Maciej M iwiak, n or – p ata S Kurat – prowadze dr Ag icz rnatow ubicki,

we udział

.30,

a 13 odzin

zy: izator

Organ

nie rzysze Stowa Edukacji cz Na Rze cznej Ety

i:

dialn ni Me o r t a P

e an K iotr B f. Rom ein, P .in. pro ław Wildst zmą m Bronis

O kulturze w kontekście władzy kuratorów Jeśli dyskusja poświęcona sądownictwu i Prokuraturze zgromadziła panelistów zgodnych co do tego, że mamy do czynienia z ich zapaścią, tak dyskusje dnia następnego: jedna poświęcona kulturze i druga: o mieście, które odbyły się w Pałacu Działyńskich przy Starym Rynku, były starciem przeciwstawnych sobie stanowisk ideowych. Taki był też

nowej lewicy Drugim gościem był prof. Roman Kubicki, filozof, dyrektor Instytutu Filozofii UAM, także przedstawiciel nowej lewicy. Interlokutorami wyżej wymienionych byli dr Piotr Bernatowicz, dyrektor Galerii Miejskiej, wykładowca akademicki i Bronisław Wildstein. Dyskusja była burzliwa i cenna ponieważ takie starcie krystalizuje stanowiska. Stanowisko przedstawicieli nowej lewicy odwoływało się do słów-klisz, do inkluzji i partycypacji, poszerzenie estetyki na politykę uważają oni za rzecz

Drugi niedzielny panel pod tytułem „Odzyskać miasto” prowadzony przez red. Agatę Ławniczak, miał także burzliwy przebieg. Wzięli w nim udział prof. Hanna Brendel, autorka wielu publikacji o współczesnym mieście, aktywistka ruchów miejskich, Grażyna Wrońska, redaktor radia Merkury, Franciszek Sterczewski, animator przestrzeni miejskiej, Ryszard Grobelny, były prezydent miasta, prof. Stanisław Mikołajczak, Lech Mergler, założyciel i aktywista ruchów miejskich. Agata Ławniczak zwróciła uwagę, że konieczna jest odpowiedź na pytanie czym jest miasto współczesne, co determinuje jego charakter i czy obywatele rzeczywiście kiedykolwiek posiadali swe miasta? Co sprawiało, ze onegdaj genius loci bywał nie tylko wyrazisty, ale i akceptowany? Tymczasem współcześni poznaniacy mają poczucie wielkiego rozziewu między ich oczekiwaniami wobec miasta jako przestrzeni innowacji, pracy, życia, kultury współczesnej zakotwiczonej w przeszłości, a decyzjami administracji. Przekonanie, że miasto nie było od 16 lat zarządzane przez ludzi mających jego spójną i atrakcyjną wizję respektującą podmiotowość mieszkańców, doprowadziło do ich wyborczej klęski. Wystąpienia panelistów ujawniły różnorakie stanowiska ideowe. I tak Lech

Mergler ukazał sprzeczności, które charakteryzują Poznaniaków, na przykład prof. Hanna Brendel zadała pytanie czy Poznań jest w ogóle miastem współczesnym, wskazała na to, że działalność deweloperów stłamsiła alternatywną działalność budowlaną. Redaktor Grażyna Wrońska, znawczyni historii kultury Poznania, upomniała się co duch miejsca, o to co wzięte z historii zbudowało nasze poczucie odrębności, siły i dumy. Franciszek Sterczewski wskazał na konieczność budowania wspólnych przestrzeni w sferze publicznej umożliwiających bycie ludzi razem niezależnie od ich pozycji społecznej. Prezydent Ryszard Grobelny broniąc się przed potencjalnymi zarzutami stwierdził, że nie deweloperzy byli źli tylko system prawny pozwalał im na taką działalność a on nie miał na to wpływu. Prof. Stanisław Mikołajczak odwoływał się do wspaniałej historii i przeszłości jako źródła siły Wielkopolan. Już ten krótki przegląd ujawnia różne aspekty rozumienia miasta i tego, co znaczy samo pojęcie „odzyskać miasto”. Obecność byłego Prezydenta Grobelnego w dużej mierze zdominowała drugą część spotkania. Został od poddany ostrej krytyce, zatem samo pojawienie się Grobelnego świadczyło o jego swoistej odwadze. Jednak tłumaczenie się z wielu decyzji brakiem sprawnego systemu prawnego, który nie pozwalał na realne dzierżenie władzy nie było przekonywujące, zwłaszcza jeśli tę władzę dzierżyło się 16 lat. To spotkanie ujawniło dwie rzeczy. Konieczność reformy prawa i to że sfery publicznej praktycznie już nie ma i że trud jej odbudowy, to zadanie niezmiernie trudne.

Racjonalność kontra Polska ciemna Na koniec jako członek Rady Programowej Kongresu, pozwolę sobie na koniec na kilka uwag natury ogólnej. Dzieląc Polaków na zwolenników Polski racjonalnej i irracjonalnej Prezydent Komorowski dokonał manipulacji, dość zresztą niewyszukanej, bowiem wystarczyłoby wsłuchać w to co działo na poznańskiej edycji Kongresu Polska Wielki Projekt, aby zdać sobie sprawę z absurdalności takiego podziału. Kto tu jest racjonalny? Generalnie wszystkie 5 edycji Kongresu odbywające się od 2010 roku, dowodzą, że to prawicowa opozycja jest jedyną siłą, która może dokonać rzeczywistej modernizacji Polski i uratować ten kraj przez rozpadem. Organizatorów Konferencji nie interesuje dzielenie Polaków na ciemnogród i światłych nowoczesnych wykształconych, co jest tak prymitywną kliszą, której rozpowszechnianie świadczy o politycznej paranoi. Rozmowa o usprawnieniu wymiaru sprawiedliwości czy jak ograniczyć wpływ deweloperów na przestrzeń miejską, co ma wspólnego w tym podziałem? Ale to nasilenie podziału jest na rękę partiom rządzącym, które upodobniły się mentalnie do PZPR i ZSL, formą odwrócenia uwagi, po to by żadnych reform nie przeprowadzać, bo oznacza to koniec władzy nowej nomenklatury. Jest pewna różnica między naszymi czasami a komunizmem. Teraz konfitury są zdecydowanie większe a miejsce presji ideologicznej zajęła presja ekonomiczna, która może być niestety bardzo skuteczna w mobilizowaniu zwolenników do obrony swych interesów za wszelką cenę. Media głównego nurtu posłuszne władzy przemilczają to istotne i ważne przedsięwzięcie jakim jest Kongres, między innymi, aby utrwalać wśród zdezorientowanych przekonanie że prawica nie ma elity, że tylko tzw. liberałowie mogą być nowocześni. To radykalne odwrócenie porządku jest istotną częścią socjotechniki partii władzy, która gra na kompleksach części społeczeństwa. Te manipulacje są coraz mniej skuteczne, między innymi dzięki takim przedsięwzięciom jak Konferencje Polska Wielki Projekt. Cykliczność i waga problemów i ludzi, pozwalają przebić się do coraz większej liczby ludzi myślących racjonalnie i życiowo uczciwych, bo tylko tacy mogą budować państwo prawa. Uczciwość i racjonalność to rzeczy bardzo sobie bliskie w demokratycznej kulturze zachodniej. Oddalone od siebie o miliony lat świetlnych na Białorusi i w Rosji. Odpowiedź na pytanie w którym kierunku, kto podąża jest oczywiste. K


kurier WNET

19

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

W

2014 r. idea marszu została rozbudowana i zrealizowana według autorskiego pomysłu szerszej grupy organizacji patriotycznych, m.in. Unii Polityki Realnej, Stowarzyszenia Wielkopolscy Patrioci i Ruchu Narodowego. W wyniku tych działań po Mszy Świętej w kościele pw. Najświętszej Marii Panny i Św. Stanisława Biskupa (odprawionej przez księdza Jarosława Wąsowicza SDB) ulicami Wrześni przeszedł kolejny Marsz Pamięci. Obok wspomnianych organizacji szli w nim także organizatorzy poprzedniego Marszu, wrzesińscy kibice Lecha Poznań, Gnieźnieńscy Patrioci, Narodowy Śrem i mieszkańcy Wrześni. Podtrzymując tradycję upamiętniania historycznego protestu młodych wrześnian, idąc w patriotycznej manifestacji, także w tym roku zdecydowaliśmy się kontynuować ideę Marszu połączonego z Mszą Świętą, uzupełniając program o dodatkowe elementy.

Dzieci Wrześni Chcemy po prostu nam, wszystkim współcześnie żyjącym Polakom, wskazać na znaczenie, doniosłość oraz odwagę Dzieci Wrześni. Pokazać obraz wartości wychowania patriotycznego, głębokiej wiary oraz heroiczności i niezłomności tych małych ciałem, ale wielkich duchem Bohaterów Narodowych. Obrońców polskiej mowy i wiary ojców. Szczególnie teraz, kiedy w czasach oziębłości i nihilizmu, w czasach, gdy wygodnictwo, kompromisy oraz zwykłe zdrady są wynoszone na piedestał pseudowartości, gdy tchórze i fałszywi prorocy starają się zajmować miejsca przewodników duchowych. Albowiem dziś jak nigdy warto przypomnieć sobie te dzieci, schować w dłoniach twarz ze wstydu, uderzyć się w pierś i oddając im hołd dokonać swoistego narodowego nawrócenia. Narodowego katharsis, po którym zaczniemy budować nowe pokolenie, nie pytając, co Polska może dać nam, ale wykrzykując radośnie litanie tego, co my możemy oddać jej. A już Bełza pokazał nam, że cena ta jest w zasadzie bezgraniczna, gdyż na pytanie „Coś jej winien?” słyszymy w jego wierszu odpowiedź „Oddać życie”. I tak odpowie polskie dziecko, odwracając z obrzydzeniem wzrok na różnego rodzaju Wojewódzkich, Peszek i innych wodzących na manowce pseudo idoli. Przypomnijmy więc, co takiego wydarzyło się w latach 1901 i 1902 w tym małym, wielkopolskim miasteczku?

Strajk w szkole Wydarzeniem, które na początku XX wieku przyniosło Wrześni światowy rozgłos był strajk szkolny z 1901 roku i związany z nim proces gnieźnieński. Strajk ten nie był pierwszym tego typu w Wielkopolsce, ale był najgłośniejszym oraz bodaj najbrutalniej tłumionym. Walka dzieci polskich o resztki języka polskiego, który pozostał w szkole pruskiej tylko w nauczaniu religii, wybuchła spontanicznie już w 1883 roku

Dwa lata temu młodzi patrioci zorganizowali pierwszy marsz ulicami Wrześni, by przypomnieć wszystkim o bohaterskich dzieciach, uczniach szkoły powszechnej, które swoim patriotycznym zapałem oraz bohaterską determinacją ukazały światu rzeczywisty obraz pruskiego zaborcy. W tym roku marsz odbędzie się po raz trzeci. Weźmy w nim wszyscy udział!

„Kto ty jesteś? Polak mały!” III Marsz Pamięci Dzieci Wrzesińskich Dr Bartosz Józwiak

Pruskie metody dydaktyczne – rysunek satyryczny z epoki

w Jarocinie (tutaj podczas powiatowej konferencji nauczycieli uczniowie samorzutnie odmówili odpowiedzi w języku niemieckim w czasie lekcji religii). Później w latach 1890-1892 dwukrotnie do strajku dochodziło np. w Osiecznej. Latem 1900 roku regencja poznańska wydała okólnik, który nakazywał wprowadzenie języka niemieckiego z nowym rokiem szkolnym języka niemieckiego do nauczania religii i śpiewu kościelnego w miejscach, gdzie dzieci opanowały ten język w stopniu dostatecznym. W praktyce nauczyciele niemieccy przystąpili zaś rugowania języka polskiego w szkołach. Wysługując sobie specjalny „dodatek wschodni” do pensji. Naukę w nowej postaci językowej zaplanowano od początku roku szkolnego

1901/1902 (zaczynał się on wówczas 1 IV) w dwóch najwyższych klasach (I i II) szkoły podstawowej, używając jako pomocy nowego, niemieckiego katechizmu fundowanego na koszt rządu (co miało zmniejszyć opór). 1 kwietnia zaczęto więc we wrzesińskiej szkole podstawowej udzielać nauki religii i śpiewu kościelnego w klasach I, II a i II b w języku zaborcy. Prowadził je nauczyciel Schölzchen (hakatysta, którego metoda nauczania opierała się na budzeniu strachu i używaniu kija). Niestety ku konsternacji nauczycieli opór był zdecydowany. Uczniowie albo odmówili przyjęcia książek, albo, w porozumieniu z rodzicami, oddali je następnego dnia. Dodatkowo jedna z uczennic, Bronisława Śmidowiczówna,

zwracając nauczycielowi niemiecki katechizm trzymała go przez fartuszek, aby nie splamić sobie rąk. Ten wymowny gest dziecka wywołał wściekłość nauczycieli. W dalszej kolejności uczniowie zastosowali bierny opór, odmawiając na lekcjach religii udzielania odpowiedzi w języku niemieckim. Aby przełamać opór uczniów, nauczyciele zastosowali przemoc fizyczną i represje. Wobec uczniów zastosowano areszt, trwający niekiedy kilka godzin oraz dwukrotnie – 2 i 13 maja – zastosowano karę chłosty w obecności świadków. Jednak liczba opornych dzieci i rodziców rosła. Głównymi przywódcami oporu w szkole wrzesińskiej byli Stanisław Jerszyński i Bronisława Śmidowiczówna. Ich też najdotkliwiej pobito. Wszystkie te zajścia wywołały rosnące oburzenie społeczeństwa. Wobec napiętej sytuacji, aby poprzeć stanowisko dzieci, 15 maja odbyło się zgromadzenie ludowe, na którym do zebranej publiczności przemawiali wybitni politycy. Wspólnie uchwalono uroczysty protest, skierowany do władz naczelnych w państwie. Tymczasem szkoła nie umiała opanować zaistniałej sytuacji.

Bicie i chłosta Początkowo nauczyciele niemieccy próbowali perswazji. Np. rektor Fedke usiłował wmówić dzieciom, że są Niemcami i że powinny być z tego dumne. Wówczas jedna z uczennic oświadczyła: «Jesteśmy tylko poddanymi Rzeszy niemieckiej, ale jesteśmy Polakami”. Inny

Przemilczane propozycje dra Andrzeja Dudy dla wielkich miast

Konkrety zamiast banałów Szymon Szynkowski vel Sęk, przewodniczący Klubu Radnych PiS w RM Poznania

K

ampania wyborcza powoli zbliża się do finiszu – przynajmniej w jej „pierwszym kroku”. Kolejni zapraszani do najpopularniejszych telewizji informacyjnych eksperci tradycyjnie utyskują na jej miałkość merytoryczną. Z jednej strony japońskie krzesło, z drugiej mama kandydata zbierająca podpisy na uczelni, z jednej dyskusja o Euro, z drugiej dyskusja o SKOK – ach. W kampanii dominują banały lub przewidywalne wzajemne ataki – powtarzają do znudzenia kolejni socjologowie, politologowie, publicyści i inni wszelkiej maści „eksperci”. I rzeczywiście – gdyby tylko bezrefleksyjnie śledzić relacje mediów głównego nurtu – można by podzielić powyższe obserwacje. Tymczasem w tle, poza zainteresowaniem większości mediów, prezentowane są w tej kampanii kwestie naprawdę istotne. Przykładowo w wielu miastach Polski przedstawiana była konkretna oferta programowa proponowana przez dra Andrzeja Dudę. W Poznaniu taka konwencja była poświęcona kondycji i perspektywom rozwoju polskiej nauki, w Białymstoku – problemom polskiej młodzieży,

w Stalowej Woli – gospodarce i przedsiębiorczości. Konwencję we Wrocławiu kandydat na urząd Prezydenta poświęcił wyzwaniom, jakie stoją przed polskimi dużymi miastami. Konferencję tę współorganizowałem razem z Mirosławą Stachowiak-Różecką, szefową Rady Programowej kampanii wyborczej dr Andrzeja Dudy i jednocześnie przewodniczącą klubu radnych PiS we Wrocławiu. Co proponuje Andrzej Duda naszym miastom?

Wspierać rozwój Tytuł konferencji – „Prezydent patronem rozwoju dużych miast” – był jednocześnie apelem i postulatem występujących na niej prelegentów. To Prezydent RP jako przedstawiciel narodu i najwyższy organ władzy wykonawczej winien wziąć współodpowiedzialność za kierunki rozwoju polskich metropolii. W trakcie konferencji zwracano uwagę na zjawisko suburbanizacji i postępujący kryzys demograficzny wielkich miast (prof. Iglicka-Okólska), problemy transportu i zagospodarowania przestrzennego (dr Michał Beim), niedostateczną partycypację społeczną

i konieczność wzmocnienia głosu obywateli (prof. Kurzępa i Adam Szabelski). Jako praktyk samorządu miałem również okazję zwrócić uwagę na krępujący „gorset” ustawowy, który istotnie ogranicza dziś możliwości rozwoju miast. Te postulaty – przedstawione wcześniej kandydatowi na urząd Prezydenta RP – stały się podstawą jego propozycji programowej skierowanej do mieszkańców dużych miast, którą ujął w swoim konferencyjnym wystąpieniu.

Mieszkańcy gospodarzami Andrzej Duda zadeklarował swoje wsparcie dla budowania społeczności opartej na interakcji i współrządzeniu. Chcąc zwiększyć udział mieszkańców w sprawowaniu władzy w miastach zamierza wzmacniać prawnie takie narzędzia jak referenda lokalne, konsultacje społeczne i budżety obywatelskie. Co niemniej istotne – zaproponował istotne, również finansowe, wsparcie dla jednostek pomocniczych samorządu (osiedla i dzielnice) poprzez rozważenie stworzenia

osobnego funduszu dla nich, na wzór funduszu sołeckiego skierowanego do mieszkańców wsi.

Przyjazne przepisy Kandydat PiS na Prezydenta RP zadeklarował także chęć powołania w ramach, zapowiadanej przez siebie od dawna Narodowej Rady Rozwoju, specjalnego Zespołu ds. samorządu i miast. W ramach zespołu zasiadali by eksperci i samorządowcy, którzy doradzaliby Prezydentowi i przygotowywali propozycje legislacyjne odpowiadające na wyzwania metropolii. Pierwszorzędnymi zadaniami legislacyjnymi są sygnalizowane od lat konieczne zmiany w ustawach o VAT, Ustawie Prawo zamówień publicznych, a także przyjęcie wreszcie ustawy metropolitalnej.

Harmonia i ład Miasta nie mogą być wspólnotami ludzi wyłącznie bogatych, dlatego niezwykle ważne jest urozmaicenie oferty mieszkaniowej i zwiększenie jej dostępności w zależności od potrzeb i możliwości

uczeń, Bronisław Klimas, zapytany na lekcji, jaka jest barwa narodowa, odpowiedział bez wahania: „Nasza barwa narodowa jest biała i czerwona, a pruska biała i czarna”. Na pytania nauczycieli

niemieckich, dlaczego nie chcą odpowiadać na lekcjach religii w języku niemieckim, uczniowie mówili: „Jesteśmy Polakami i nie będziemy odpowiadać w języku niemieckim na lekcjach religii”. Na skutek nieprzejednanego stanowiska uczniów oraz w obawie, aby strajk szkolny nie rozszerzył się na inne miejscowości, władze szkolne postawiły na siłę. Do masowej egzekucji opornych dzieci doszło w szkole wrzesińskiej 20 maja 1901r., kiedy to 26 uczniów zatrzymano w areszcie i kazano im nauczyć się po niemiecku pieśni, „Kto się w opiekę”. Mimo gróźb czternaścioro z nich trwało w dalszym oporze. Wówczas inspektor Winter zarządził karę chłosty – każde z dzieci miało wedle polecenia inspektora otrzymać od czterech do ośmiu uderzeń: „dziewczęta po rękach, chłopcy po siedzeniu. Wykonawcą kary był najsilniejszy, najbardziej krzepki z nauczycieli – Scholzchen, a obecny był także polski zaprzaniec F. Koralewski. Bardzo dokładnie karę opisuje Bronisława Śmidowicz-Matuszewska: „Chłostę stosowano częściowo. Jeżeli uczeń po kilkakrotnym zapytaniu nie odpowiadał, otrzymał trzy „łapy”. Po czym czyniono różne obietnice, co do przyszłości dzieci. Gdy i to nie pomogło, grożono karami. W końcu zadawano jeszcze raz pytania i jeżeli dziecko i tym razem nie odpowiadało, otrzymywało jeszcze raz trzy „łapy” i to takie, od których skóra pękała na dłoni”. Krzyki dzieci zgromadziły pod budynkiem szkoły tłum, liczący około tysiąca osób. W kulminacyjnym momencie protestów we Wrześni strajkowało 158 uczniów i uczennic. K Ciąg dalszy w kolejnym numerze Wielkopolskiego Kuriera wnet

Nie zapomnieć bohaterów! III. Marsz Pamięci Dzieci Wrzesińskich · 16 maja 2015 P rogram Marsz przejdzie ulicami Wrześni w ostatnią sobotę przed rocznicą strajku, przypadającą na dzień 20.maja. Jak co roku rozpoczniemy Mszą Świętą w kościele pw. Najświętszej Marii Panny i Św. Stanisława Biskupa o godzinie 14.00. O godzinie 15.30 zbieramy się na parkingu przy Targowisku Miejskim (przy rondzie ks. Jerzego Popiełuszki) skąd o godzinie 16.00 ruszy marsz. Przejdziemy przez centrum miasta, pod pomnik Dzieci Wrzesińskich (po drodze mijając historyczny budynek szkoły, w której odbył się słynny strajk oraz znajdujący się na skwerze obok niego pomnik siedzącej w szkolnej ławce, jednej z bohaterek wydarzeń 1901 r. Bronisławy Śmidowiczówny). Pod pomnikiem złożymy kwiaty oraz zapalimy znicze i wysłuchamy wystąpień przybliżającym nam wydarzenia wrzesińskie z początku XX w.

następnie ruszymy ulicami Harcerską, Opieszyn, Legii Wrzesińskiej, Szkolną, Warszawską i Sienkiewicza na Rynek. Tu będziemy mogli wysłuchać wystąpień zaproszonych gości oraz wysłuchać część artystycznej spinającej Marsz klamrą. Po tej części nastąpi oficjalne zakończenie Marszu, a organizatorzy i wszyscy chętni będą mogli udać się na cmentarz parafialny przy ul. Gnieźnieńskiej, gdzie na grobach bohaterów strajku zapalone zostaną znicze pamięci. Mamy nadzieję, że w tym roku pobijemy rekord liczebności Marszu i że będziemy nowe rekordy ustalać już rok rocznie. Dlatego bardzo liczymy na szeroki odzew społeczny i włączenie się szerokiego grona patriotów w uczczenie małych wrzesińskich bohaterów, którzy dziś mogą nas uczyć wzorców zachowań, niezachwianej wiary i bezkompromisowości.

Patronem medialnym wydarzenia jest Wielkopolski Kurier Wnet

mieszkańców. Kandydat PiS opowiedział się za ułatwieniem przekazywania gruntów skarbu państwa pod budownictwo komunalne oraz uatrakcyjnieniem programów ułatwiających zakup pierwszego mieszkania na rynku deweloperskim. Aby zapewnić równomierny rozwój urbanistyczny miast dr Andrzej Duda wskazał, że chciałby w ścisłej konsultacji z przedstawicielami miast doprowadzić do wprowadzenia zmian w ustawie o zagospodarowaniu przestrzennym.

Wsparcie dla przedsiębiorców Odpowiedzią na kryzys demograficzny miast winno być wzmacnianie i promowanie lokalnych małych przedsiębiorców poprzez zmniejszenie biurokracji i opłat dla nich (np. zniesienie opłaty targowej) przy jednoczesnym zrównoważeniu ich szans z dużymi podmiotami gospodarczymi np. poprzez obłożenie wielkopowierzchniowych galerii handlowych dodatkową daniną, przeznaczoną na rewitalizację centrów miast – deklarował w swoim wystąpieniu Andrzej Duda. Kandydat na Prezydenta RP wskazał również, że istotnym elementem wspierania inwestycji w transport publiczny powinny być krajowe mechanizmy współfinansowania. Zadeklarował również chęć stworzenia wraz z ekspertami przepisów zwiększających komfort i jakość komunikacji publicznej oraz bezpieczeństwo użytkowników ruchu drogowego.

Nowe zadania = dodatkowe środki Wreszcie, jako fundament kontroli konstytucyjności ustaw pod kątem ich zgodności z interesami samorządów, dr Andrzej Duda wskazał art. 167 Konstytucji, który jasno wskazuje na obowiązek przekazywania nowych zadań samorządom tylko przy jednoczesnym zapewnieniu im odpowiedniego finansowania. To ważne, bo nieustanne „zrzucanie” przez Państwo coraz to nowych zadań na samorządy bez zapewnienia odpowiedniego udziału w dochodach doprowadziło szereg z nich na skraj finansowej przepaści. Z punktu widzenia samorządowca wybory Prezydenta RP mogą wydawać się kwestią odległą od lokalnych bolączek i wyzwań. Jest tak m.in. dlatego, że sprawujący obecnie swój urząd Prezydent RP był raczej hotelowo-bankietowym gościem dużych miast, niż rzeczywistym patronem ich rozwoju. Kandydatura dr Andrzeja Dudy, wraz z jego wizją silnej Prezydentury odpowiadającej na kryzys i niedostatki Państwa Polskiego – w tym kryzys rozwoju wielkich polskich miast – daje wreszcie nadzieję na przełamanie poczucia niemocy i bezradności. Towarzyszy ono często nam radnym, chcącym nieść pomoc mieszkańcom i nie posiadających do tego skutecznych narzędzi prawnych. Propozycje Andrzeja Dudy odpowiadają na te potrzeby. Ich realizacji potrzebują mieszkańcy miast. To w naszym interesie jest właśnie ta zmiana, która dziś zdaje się być w zasięgu ręki… K


kurier WNET

20

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Bitwa o pamięć

C

oraz głośniej robi się o książce „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć”, którą opublikował poznański dziennikarz Sławomir Kmiecik, pisujący stale w Wielkopolskim Kurierze Wnet. Poznańska premiera najnowszej książki naszego publicysty odbyła się 14 kwietnia w Pałacu Działyńskich. Dzień wcześniej Sławomir Kmiecik miał wieczór autorski w Klubie Ronina w Warszawie. Tom Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć” wywołuje żywe zainteresowanie niezależnych mediów. Oto fragmenty niektórych omówień i recenzji: Nowa książka dziennikarza i publicysty Sławomira Kmiecika. Autor dwóch znanych publikacji „Przemysł pogardy” oraz „Przemysł pogardy 2”, tym razem podjął się zadania udokumentowania miejsc pamięci związanych z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim. (...) Książka jest obszerna, to 376 stron tekstu, i jest bogato ilustrowana, zawiera 104 strony ze zdjęciami. Jest świadectwem tego, jak Lech Kaczyński jest pośmiertnie szanowany, honorowany

Właśnie ukazała się najnowsza książka Sławomira Kmiecika – autora „Przemysłu pogardy” – pt. „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć”! Ostatnie zdania tej fenomenalnej pozycji dokumentującej miejsca na świecie i w Polsce upamiętnienia śp. Lecha Kaczyńskiego poświęcone są lutowej decyzji rady miasta Opola dot. Skweru im. Lecha Kaczyńskiego. Pozycja obowiązkowa!!!

i upamiętniany w Polsce i na świecie. Najczęściej na przekór czynnikom rządowym. Dzięki patriotom, ludziom dobrej woli. Jarosław Kaczyński, brat śp. Lecha Kaczyńskiego tak powiedział o tej publikacji: „W tytule tej książki zawarte są słowa „Bitwa o pamięć”. Tak, to jest bitwa! Ale nie tylko o pamięć o Prezydencie Lechu Kaczyńskim. To jest batalia o naszą godność i przyszłość. Dobrze, że została ona na tych kartach udokumentowana”. Blogpress.pl (27 marca 2015)

Janusz Kowalski, wiceprezydent Opola Facebook.com (13 kwietnia 2015)

Ta książka znacząco różni się od poprzednich książek [Sławomira Kmiecika], od „Przemysłu pogardy”. Jest to właściwie rewers. To książka o upamiętnieniach Lecha Kaczyńskiego. (...) „Bitwa o pamięć może być świetnym przewodnikiem na wakacje. Taki rajd śladami upamiętnień Lecha Kaczyńskiego mógłby być świetnym pomysłem.

Sławomir Kmiecik, „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć”. Przewodnik, a tak naprawdę bogato ilustrowany album upamiętniający miejsca poświęcone prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. (...) W albumie znajduje się kilkaset fotografii: rond, ulic, skwerów, pomników, obelisków, tablic, sal i wreszcie obiektów upamiętniających prezydenta. Mamy wielką świadomość tego, że ten wielki ruch upamiętnienia to dopiero początek lawiny, którą spowodowała katastrofa smoleńska.

Magdalena Michalska, Gazeta Polska VD – Rozmowa Niezależna (4 kwietnia 2015)

Stanisław Szymański „Nasza Polska” (7 kwietnia 2015)

Poznański Ruch Kontroli Wyborów zakończył etap zgłaszania kandydatów na członków Komisji Wyborczych. Kolejny etap to znalezienie kandydatów do pełnienia funkcji mężów zaufania w komisjach wyborczych. Chętni mogą się zgłaszać do Poznańskiego Ruchu Kontroli Wyborów do p. Janusza Szczęsnego, koordynatora Poznańskiego RKW pod numerem tel. 791 711 067 do 29 kwietnia b.r.

W dniu piątej rocznicy tragedii smoleńskiej, 10 kwietnia 2015 r. na posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154 z 10.04.2010 r., Akademickie Kluby Obywatelskie z Poznania, Krakowa, Łodzi i Warszawy zgłosiły wniosek o powołanie Międzynarodowej Komisji do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Oto jego treść:

W N I O S E K Ustalenia rosyjskiej Komisji MAK i polskiej Komisji Millera pozostają w rażącej niezgodzie z ustaleniami Zespołu Parlamentarnego powołanego przez polski Sejm i ustaleniami konferencji smoleńskich zorganizowanych przez polskich uczonych wbrew stanowisku władz. Akademickie Kluby Obywatelskie liczące kilkuset uczonych z różnych dziedzin nauki, w piątą rocznicę tragedii smoleńskiej stwierdzają, iż poza diametralnymi rozbieżnościami merytorycznymi w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, istnieje ogromna liczba faktów wskazujących na niechęć, niezdolność, a nawet na świadome dążenie do niewyjaśnienia przyczyn katastrofy, zarówno ze strony władz Rosji jak i Polski. Jest ich bardzo wiele, przykładowo można wymienić nieprzekazanie Polsce podstawowych dowodów: wraku samolotu, czarnych skrzynek, prowadzenie badań nie na oryginałach, lecz kolejnych, różnych pod względem treści i długości kopiach taśm z czarnych skrzynek, wykluczające się ekspertyzy, co do obecności materiałów wybuchowych, brak sekcji zwłok większości ofiar katastrofy: wszystko to oraz liczne fałszywe informacje sprawiają, iż bez nadania śledztwu wymiaru międzynarodowego wnioski nie zostaną przyjęte przez polską i światową opinię społeczną. Dla Polaków traktujących swój kraj poważnie i uczciwie jest oczywiste, iż badania katastrofy, która pozbawiła życia elitę Państwa Polskiego z Prezydentem Rzeczypospolitej na czele, winny być prowadzone w sposób niezwykle skrupulatny, tak by rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie do jej przyczyn i przebiegu. Ponieważ wszelkie, wręcz podstawowe standardy prowadzenia badań wyjaśniających przyczyny tego wypadku lotniczego zostały złamane, jedyną drogą uczciwego i wiarygodnego dla opinii publicznej, ale przede wszystkim dla

nas Polaków wyjaśnienia wszystkich aspektów tej katastrofy, jest zwrócenie się do władz Unii Europejskiej i NATO o powołanie stosownej komisji – wszak zginęli przywódcy państwa członka UE i najwyższe polskie dowództwo NATO. Wystąpienie o powołanie takiej komisji jest wotum nieufności wobec władz państwa polskiego, które wobec tej sprawy zachowuje się całkowicie niezrozumiale: oddało badanie wypadku wrogiemu państwu, bez zagwarantowania sobie możliwości udziału w dochodzeniu, zrezygnowało z pomocy państw sojuszniczych, nie wykorzystało potencjału polskiej nauki i polskich naukowców do wyjaśniania tej tragedii, co więcej, chętnych zniechęcało i szykanowało, nie podjęło merytorycznej dyskusji z ustaleniami niezależnych komisji. Ponadto w obecnej sytuacji politycznej tylko nacisk światowej opinii publicznej działającej na rzecz Międzynarodowej Komisji może doprowadzić do przekazania Polsce wraku i czarnych skrzynek – bez tych dowodów, będących przecież polską własnością – śledztwo nie może zostać przeprowadzone i zakończone. Dzisiaj wyjaśnienie przyczyn katastrofy nie może być traktowane jak wewnętrzna sprawa Polski, bowiem brak wszechstronnego i uczciwego zbadania przyczyn katastrofy oznacza zgodę na złamanie podstawowych standardów demokratycznych zarówno w życiu wewnętrznym Polski, jak i w relacjach z Rosją, na której terytorium doszło do katastrofy. Występując z inicjatywą międzynarodowego śledztwa dajemy wyraz naszej wiary w poszanowanie przez organy Unii Europejskiej i NATO zasad demokracji: kręgosłupa wszelkiej praworządności i ładu politycznego i społecznego w świecie.

W imieniu Klubów: Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, Przewodniczący AKO w Poznaniu Prof. dr hab. Ryszard Kantor, Przewodniczący AKO we Krakowie Prof. dr hab. Michał Seweryński, Przewodniczący AKO w Łodzi Prof. dr hab. Artur Świergiel, Przewodniczący AKO w Warszawie

i pamięcią Polaków. Różnorodność form i skala uczczenia jego pamięci zadziwia. Sławomir Kmiecik napisał swego czasu doskonałą książkę o przemyśle pogardy, którego celem był Lech Kaczyński. Teraz dostajemy do rąk książkę, która jest jej antytezą. Dokumentuje ona, w jaki sposób Polacy, i nie tylko Polacy, czczą pamięć najwybitniejszego prezydenta ostatniego ćwierćwiecza. Kmiecik stworzył przewodnik po miejscach upamiętnienia Lecha Kaczyńskiego”.

Dziś widać jak bardzo mylili się ci, którzy myśleli, że z czasem zostanie tylko garstka pamiętających o przerwanej kadencji [Lecha Kaczyńskiego] (...) Przewodnik Sławomira Kmiecika to publikacja pokazująca w jak wielu miejscach również na świecie pamięta się o Lechu Kaczyńskim. Nie sposób w kilku zdaniach wymienić miejsca, o których pisze autor. Tygodnik „Solidarność” (17 kwietnia 2015)

Książka Sławomira Kmiecika „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć” zaskoczyła mnie. Nie wiedziałem, że Lech Kaczyński cieszy się aż taką sympatią

Robert Tekieli, „Gazeta Polska Codziennie” (13 kwietnia 2015)

Sławomir Kmiecik ma już na swoim koncie publikację dotyczącą Lecha Kaczyńskiego. Jego dwutomowy „Przemysł pogardy” okazał się bestsellerem. Książka podjęła temat ośmieszania byłego prezydenta zarówno przed i po śmierci. Autor znalazł bardzo dużo takich przykładów, nieproporcjonalnie dużo wobec żartów z innych polityków. Po sukcesie „Przemysłu pogardy” Sławomir Kmiecik postanowił napisać kolejną książkę ale o przeciwnej wymowie. Dokumentuje w niej formy upamiętnienia prezydenta Kaczyńskiego. Autor przyznaje, że zaskoczyła go pozytywnie liczba takich miejsc pamięci. Radio Plus Radom (11 września 2014) mat. przygotowany przed publikacją książki

Książkę Sławomira Kmiecika „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć” można zamówić bezpośrednio u wydawcy. Wydawca Wydawnictwo Srebrna, Al. Jerozolimskie 125/127, 02-017 Warszawa tel. (22) 699 71 00, kom. 506 733 200, mail: sekretariat@srebrna.pl. Dystrybucja Firma księgarska Comax, Warszawa, ul. Marszałkowska 7, tel. (22) 405 66 30, kom. 501 037 074, mail: ksiazkicomax@op.pl Kontakt z autorem za pośrednictwem redakcji Wielkopolskiego Kuriera Wnet

W związku z kampanią wyborczą Kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej dr. Andrzeja Dudy serdecznie zapraszam do współpracy mieszkańców powiatu poznańskiego (gminy Buk, Czerwonak, Dopiewo, Kleszczewo, Komorniki, Kostrzyn, Kórnik, Luboń, Mosina, Murowana Goślina, Pobiedziska, Puszczykowo, Rokietnica, Stęszew Suchy Las, Swarzędz, Tarnowo Podgórne). Proszę o przekazywanie tej informacji rodzinom, znajomym i osobom potencjalnie zainteresowanym. Będę wdzięczny za kontakt i wsparcie! dr Bartłomiej Wróblewski Pełnomocnik PiS Powiatu Poznańskiego Radny Sejmiku Województwa Wielkopolskiego

E: bw@bartlomiejwroblewski.pl T: (+48) 602 236 194

Poznański Klub Gazety Polskiej im. generała pilota Andrzeja Błasika

p r o g r a m

s p o t k a ń

·

m a j

2 0 1 5

7 maja rocznica przyjęcia przez Klub imienia gen. pilota A. Błasika. Uroczyste spotkanie z zaproszonymi gośćmi. Szczegóły podane zostaną w oddzielnym komunikacie. 10 maja 61. miesięcznica katastrofy smoleńskiej. Godz. 17.00 – msza św. w intencji ofiar katastrofy w kościele przy ul. Fredry, po czym indywidualne składanie kwiatów i zniczy pod Pomnikiem Ofiar Sybiru i Katynia, przy tablicy upamiętniającej to tragiczne wydarzenie. Uwaga! Ze względu na zaangażowanie się znacznej ilości klubowiczów w trwające w tym dniu wybory prezydenckie nie ma Marszu Pamięci. 14 maja spotkanie klubowe W programie omówienie wyników wyborów oraz wymiana wrażeń z pracy w komisjach. Gościem spotkania będzie radny p. Zbigniew Hoffman. 21 maja spotkanie klubowe Spotkanie poświęcone pamięci Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej. W programie projekcja filmu M. Dłużewskiej pt. „Dama”. 28 maja spotkanie klubowe W programie sprawy bieżące, przygotowanie do kolejnego Zjazdu Klubów Gazety Polskiej. Spotkania klubowe odbywają się w SALCE PRZY DOLNYM kościELE pw. św. Wawrzyńca, ul. Przybyszewskiego 38, w każdy czwartek o godz. 17.30. Wszystkich klubowiczów i zainteresowanych serdecznie zapraszamy!


‒a

b ‒ a

‒ r

w ‒ i ‒ ę ś ‒

a ‒ r ‒ a b ‒

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

t

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

nr 12

5 zł

Maj · 2O15

w tym 8% VAT

GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A W

Resztki polskiego górnictwa węglowego są atakowane zarówno ze strony obecnego rządu RP, jak i zagranicznych lobby wielkich kapitałów, którym ten rząd usługuje. Aby lepiej zrozumieć przyczyny tego ataku, należy poznać kilka podstawowych faktów z najnowszej historii.

redaktor naczelny Śląskiego Kuriera Wnet

W

2008 r., przez uruchomienie budowy po dnie Bałtyku gazociągu Nordstream, rozpoczęło się uzależnienie energetyki Niemiec od rosyjskiego gazu z GAZPROM-u. W październiku 2010 r. ówczesny wicepremier w rządzie PO-PSL, prezes stronnictwa ludowego Waldemar Pawlak podpisał z Igorem Sieczinem, wicepremierem Rosji, umowę gazową, która narzuciła Polsce do 2022 r. jedne z najwyższych w UE ceny gazu. Jak sprecyzował na portalu „wPolityce”

Zbigniew Kuźmiuk, wiąże się z tym „formuła cenowa kupowanego gazu oparta na cenach ropy naftowej i ceny prawie 2-krotnie wyższe niż te, po jakich Rosja chciała ostatnio sprzedawać gaz Chinom i znacznie wyższe niż dla odbiorców w Europie Zachodniej, takich jak RWE E.ON czy GDF Suez, zakaz reeksportu przez Polskę gazu kupionego w Rosji, opcja bierz i płać (a więc płać także wtedy, kiedy nie jesteś w stanie gazu zużyć)”. W marcu 2011 r. doszło do katastrofy elektrowni jądrowej w japońskiej Fukuszimie, co w wyniku działań

Ewa Węglarz „Polska potrzebuje zmiany! Zmiany, która sprawi, że nasze i przyszłe pokolenia będą wzrastały w otoczeniu umożliwiającym nieskrępowany rozwój, poczucie wartości i korzystanie z owoców swojej pracy. Uważamy, że podstawy nowego ładu powinny opierać się na szacunku do życia ludzkiego oraz uznaniu rodziny za centralną instytucję porządku społecznego. Uznajemy również, że istnieje potrzeba konsekwentnej i wytężonej pracy na rzecz promocji tych wartości. Znaczenie silnej rodziny dla kształtowania zdrowego ładu kulturowego, społecznego i ekonomicznego musi być dostrzeżone i dowartościowane. Dlatego wyrażamy chęć współpracy w realizacji projektów mających na celu takie kształtowanie porządku społeczno-prawnego, które zagwarantuje pełną ochronę życia ludzkiego i szacunek dla rodziny”.

7

czerwca tego roku po raz pierwszy marsz przejdzie ulicami Tychów. Rozpocznie się Mszą św. w kościele pw. św. Krzysztofa o godzinie 12.30, odprawioną w intencji wszystkich rodzin naszego miasta. Następnie uczestnicy przejdą w radosnym korowodzie do miejsca, gdzie odbędzie się piknik rodzinny. Tychy to miasto, gdzie jest zarejestrowanych ponad 700 rodzin wielodzietnych. Warto, aby spotkały się i w atmosferze radości dały świadectwo szczęścia z posiadania potomstwa.

Rodzina jest miejscem wychowania, wzrostu i rozwoju, realizacji osobistej i zawodowej, starzenia się i umierania. W rodzinie nawiązujemy i budujemy relacje, uczymy się ich. Tu rodzi się kultura życia społecznego, przekazywana jest tradycja, kształtujemy wrażliwość na drugiego człowieka, ale także na sztukę, muzykę i piękno. Zapraszając wszystkich do wzięcia udziału w marszu w Tychach, odwołam się do słów Karola Wojtyły: „Przyszłość świata należy do rodziny (…). Rodzina jest bastionem narodu, brońmy jej przed rozbijaniem, bo jeśli podważą ten bastion, upadnie naród i Kościół”. K RO DZI N A

O BY WATE L S K A

RODZINA - WSPÓLNOTA - POLSKA

PRZ YJDŹ Z RODZI NĄ I PRZ YJAC IÓŁ MI

12:30 - MSZA ŚW. W INTENCJI RODZIN (KOŚCIÓŁ PW. ŚW. KRZYSZTOFA) 13:30 - WYMARSZ DO PARKU MIEJSKIEGO

niemieckich „Zielonych” doprowadziło do wstrzymania rozwoju energetyki jądrowej w RFN. W takiej atmosferze w 2011 r. niemiecka telewizja RTL wyemitowała hit filmowy „Bermuda-Dreieck Nordsee (Trójkąt Bermudzki na Morzu Północnym)”, który obejrzało 5 mln widzów w RFN. Fabuła dotyczy nieuczciwego koncernu energetycznego, który na dnie Morza Północnego u wybrzeży Niemiec usiłuje składować sekwestrowany CO2. Efektem jest narastająca katastrofa ekologiczna, ponieważ uwalniający się dwutlenek węgla zabija ryby, ptaki, ludzi, a wreszcie – niszczy niemieckie wysepki na Morzu Północnym.

R

Kościół mocno wierzy, że życie ludzkie, nawet gdy słabe i cierpiące, jest zawsze wspaniałym darem Bożej dobroci. Przeciw pesymizmowi i egoizmowi, zaciemniającym świat, Kościół opowiada się za życiem. – św. Jan Paweł II: Adhortacja Apostolska „Familiaris Consortio”

ycie jest podstawowym prawem człowieka, gwarancją fundamentalnych wartości społecznych: godności człowieka, jego wolności, sprawiedliwości, solidarności. Rodzina to ciągle niedoceniany kapitał społeczny, ekonomiczny i kulturowy, który należy chronić. Od wykorzystania jej potencjału zależy rozwój społeczeństwa naszego kraju, regionu i społeczności lokalnych. Te dwie prawdy łączą się w idei Marszu dla Życia i Rodziny. Marsze dla Życia i Rodziny są świadectwem poszanowania życia każdej osoby od poczęcia do naturalnej śmierci. Organizują je grupy osób, wspólnoty, organizacje, które łączy przekonanie, że szacunek dla życia i rodziny stanowi fundament życia społecznego. Marsze są przede wszystkim świętem rodzin i stanowią okazję do tego, by publicznie manifestować radość z posiadania rodziny, by spotkać osoby, które podzielają te same wartości, by zarażać innych swoim szczęściem. Uczestnicy gromadzą się nie po to, by manifestować swój sprzeciw wobec antywartości, lecz przede wszystkim po to, by publicznie opowiedzieć się za tym, czym sami kierują się w życiu. We wrześniu 2012 roku, na spotkaniu organizatorów Marszów dla Życia i Rodziny, które miało miejsce podczas Krajowej Pielgrzymki Duszpasterstwa Rodzin na Jasnej Górze, została przyjęta „Deklaracja na rzecz Życia i Rodziny”:

Węgiel podstawą suwerenności Polski 3 Utrata kontroli nad eksploatacją polskich zasobów naturalnych, a w szczególności węgla kamiennego i brunatnego, to utrata suwerenności gospodarczej Polski na dziesięciolecia!!! – pisze Krzysztof Tytko.

Wiara to nie folklor

Stanisław Orzeł

Marsz dla Życia i Rodziny – Tychy, Anno Domini 2015 Ż

O prawie nieznanej powszechnie historii utraty Zaolzia już po II wojnie czytamy w artykule historyka Wojciecha Kempy.

Trzy powody niemieckich planów likwidacji śląskich kopalń

W

maju czekają nas wybory. Jest to czas, kiedy naród powinien poczuć się suwerenem. Obywatele podejmują decyzję – kto w ich imieniu będzie dbał o dobro wspólne. Nie narzekajmy, że nie mamy na nic wpływu. Nie myślmy głupio, że nie należy zajmować się polityką. Niestety jest tak, że to ona zajmuje się nami. To wybrani przez nas – obywateli – politycy sprawiają, że likwidowany jest cały niemal przemysł, wyprzedawany majątek narodowy, skutkiem czego już prawie 5 mln Polaków musi szukać chleba za granicą. Nie wybierajmy więc „obiecywaczy”, co to pięknie mówią, a rezultaty ich rządów każdy widzi wokół siebie. W telewizji wszystko jest w porządku, ale spójrzmy wokoło – jak żyją nasi znajomi i sąsiedzi. Nie wybierajmy miernot i nieudaczników, którzy kompromitują nasz kraj brakiem kultury osobistej i bełkotem wypowiedzi. Nie jest to pora na robienie na przekór – to czas na głębokie zastanowienie. Musimy ratować nasz kraj – Pols­ kę. Złoczyńca już grasuje na poK dwórku sąsiada.

Ostatni bój o Zaolzie 2

T YC HY

niedziela, 7 czerwca

PIKNIK W PARKU MIEJSKIM 14:15 - KONCERT MAGDY ANIOŁ

Senator RP Czesław Ryszka

Prezydent Miasta Tychy Andrzej Dziuba

aczej nie przypadkiem było – w tym kontekście – że w 2013 r., gdy Komisja Europejska narzuciła państwom członkowskim dyrektywę w sprawie emisji CO2 i technologie CCS, pozwalające na jego sekwestrowanie, przesyłanie i podziemne magazynowanie – pierwszy zareagował rezydujący w portowej Kilonii rząd nadmorskiego landu Szlezwig-Holsztyn. W usta-

dwutlenku węgla. Przykładem są zanieczyszczenia z takiej choćby elektrowni u zachodnich granic Polski, jak Kraftwerk Boxberg na Łużycach. Według szacunków ujawnionych przez ministra gospodarki i spraw europejskich landu Brandenburgii, „ocena szacunkowa pojemności deponowania w Niemczech, to: 2,75 mld ton w złożach gazu, 130 mln ton w złożach ropy naftowej, 20 mld w głębokich solankowych warstwach wodonośnych (często określanych jako saline Aquifere). Obecnie (w 2009 r. – SO) publikowane są dane dotyczące pojemności deponowania dla Niemiec, np. 15-31 mld ton (BGR 2009), 12-28 mld ton (KB Geotechnologien 2009). Dokładne dane odnośnie do pojemności magazynowej są obecnie sprawdzane w ramach ogólnoniemieckiego projektu «Kataster zbiorników Niemcy» (Speicherkataster Deutschland), który jest kierowany przez BGR (Bundesanstalt für Geowissenschaften und Rohstoffe – Urząd Federalny ds. Geologii Zasobów Naturalnych) i w którym uczestniczy LBGR. Wielkość deponowania w latach użytkowania można podać

Dyrektywa UE wymusiła poszukiwanie alternatywnych sposobów składowania. Jednym z nich – zwłaszcza dla tzw. wschodnich landów RFN – jest wykorzystanie wyrobisk po polskich kopalniach. wie krajowej, korzystając z tzw. klauzuli landowej (Länderklausel), jego władze zażądały wyłączenia go z podziemnego składowania CO2, bo kraj ten „pod względem gromadzenia CO2 jest częściowo niedostosowany, ponieważ piaskowce, szczególnie na głębokich poziomach, nie są wystarczająco porowate. Można się również obawiać zanieczyszczenia wód pitnych. Na innych terenach składowanie CO2 trwale uniemożliwi korzystanie z energii geotermalnej. Także z perspektywy turystyki nie wydaje się, aby składowanie CO2 było czymś korzystnym”. Ustawę skierowano do Landtagu. Za tym przykładem poszły inne landy RFN, uzyskując częściowe lub całkowite wyłączenie swoich terytoriów z narzuconego przez UE obowiązku magazynowania CO2. Podobnie dzieje się we Francji, Belgii i innych krajach tzw. starej Unii. Od dawna działające elektrociepłownie, m.in. na węgiel brunatny, to jednak problem olbrzymiej emisji

jedynie wówczas, jeśli znana jest ilość wytworzonego prądu i wielkość udziału przyszłej produkcji prądu (i innych procesów przemysłowych) z zastosowaniem CCS”. Przy takich ilościach przewidywanego do składowania CO2 dyrektywa UE wymusiła na właścicielach wielkich kapitałów związanych z energetyką RFN poszukiwanie alternatywnych sposobów składowania. Jednym z nich – zwłaszcza dla tzw. wschodnich landów – jest wykorzystanie wyrobisk po polskich kopalniach węgla kamiennego, jeśli zostaną unieruchomione, zwłaszcza że polskie przepisy wprowadzające dyrektywę UE w sprawie CCS nie uwzględniły możliwości stosowania przez samorządy województw takiej klauzuli, jak niemiecka Länderklausel. I to jest pierwszy powód, dla którego w interesie niemieckiego wielkiego biznesu energetycznego jest likwidowanie polskiego górnictwa węglowego na Śląsku. Ciąg dalszy na s. 3

7

Jeżeli prawdy wiary nie są dla kogoś punktem odniesienia, to na czym opiera się w swoich codziennych decyzjach? Czy swój system wartości można opierać na zmieniającej się „arytmetyce sejmowej”? – pyta abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.

Naród polski nie abdykował

8

Gdyby wydarzenia przebiegały tak, jak planowano wcześniej, to konsekwencje dla układu sił w Polsce byłyby dużo dalej idące. Proszę pamiętać, że w tym samolocie powinien być także Jarosław Kaczyński – mówi premier Jan Olszewski.

Wierzę w zwycięstwo! 10 Z Polską jest tak, jak z człowiekiem bardzo nielubiącym szpitala, ale jednocześnie mocno chorym. Czy mu się opłaca być w szpitalu? Nie lubi, ale musi – wyjaśnia Jarosław Kaczyński.

Bogactwo tej ziemi...

17

O historii górnictwa, Śląsku i wartościach ważnych dla mieszkańców tej ziemi opowiada kustosz Izby Tradycji Górniczych w Knurowie, Bogusław Szyguła.

Relatywizm w natarciu

19

Kolejny artykuł z cyklu „Myśli niewyemancypowanego pedagoga”: Pluralizm bez jedności, wspólnych wartości, rozbija i niszczy społeczeństwo – Herbert Kopiec.

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

n u m e r z e


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ąsk i

Niewiele osób zapewne wie, że na początku maja 1945 r. Polacy podjęli próbę przejęcia kontroli nad Zaolziem, co im się zresztą w pewnym stopniu udało. Niestety, na krótko.

Ostatni bój o Zaolzie Wojciech Kempa przedstawiciela armii czechosłowackiej, gen. Wolnego, który został przez stronę czeską mianowany komendantem milicji na Zaolzie. Tłumaczenie kapitanowi Balajanowi, że gen. Wolny jest kapitanem armii niemieckiej, nie odniosło skutku, bo Balajan był już fałszywie poinformowany przez Wolnego i jego klikę. W wyniku takiego obrotu sprawy nie doszło do niepotrzebnych incydentów, Rada rozwiązała się, pomimo burzliwej demonstracji Polaków przed hotelem Polonia. Milicja, złożona z zaolziańskich Polaków, nie chcąc doprowadzić do konfrontacji zbrojnej z żołnierzami sowieckimi, złożyła broń. Paweł Guznar pisze dalej: W tym samym czasie dwuosobowa delegacja (pewien młody adwokat z Frysztatu i ja) udała się do ratusza, który był już zajęty przez Czechów. Przyjął nas radca ministerialny nieznanego mi nazwiska, w towarzystwie obecnego posła Pawlika, gen. Wolnego i kilku nieznanych mi ludzi. Pomiędzy adwokatem i Czechami doszło do bardzo ostrej wymiany zdań. Wtedy ja zwróciłem się do owego radcy i Pawlika, proponując, że ja będę w tej chwili Rosjaninem, a oni Anglikami, i niech orzekną bezstronnie, jaka ludność mieszka na Zaolziu. Wtedy obaj – mimo sprzeciwu reszty Czechów, odrzekli – Polacy, ale tłumaczyli się, że Zaolzie muszą mieć ze względów gospodarczych i ze względu na połączenie kolejowe ze Słowacczyzną i brak węgla. Tłumaczyliśmy, że takie argumenty nie mogą mieć decydującego znaczenia

Obaj Czesi – mimo sprzeciwu reszty – odrzekli, że na Zaolziu mieszkają Polacy, ale tłumaczyli się, że Zaolzie muszą mieć ze względów gospodarczych i ze względu na połączenie kolejowe ze Słowacczyzną i brak węgla. Wtedy organizuje się grupa Zaolzian i po naradzie przenosi się do hotelu Polonia w Cieszynie Zachodnim, tworząc wyodrębnioną Komendę Milicji dla Zaolzia i zajmując w Cieszynie Zachodnim pocztę, dworzec, hotele, połowę starostwa oraz inne gmachy publiczne, wysyłając równocześnie na miasto swoje patrole. W dniu 5 maja powołano Radę Narodową ds. Zaolzia z siedzibą w hotelu Polonia w Cieszynie Zachodnim. Dodajmy, że w składzie Rady Narodowej, której przewodniczył por. Adam Pękala, znalazł się także Paweł Guznar, odpowiedzialny za sprawy propagandy. Ale wróćmy do jego relacji z 30 kwietnia 1946 roku: Godz. 11 przed południem zjawił się w Radzie rosyjski kapitan Balajan w towarzystwie dr. Wolnego, występującego w mundurze czeskiego generała, oraz jego adiutanta w randze porucznika. O Wolnym było wiadomo, że w czasie okupacji niemieckiej był dyrektorem szpitala hutniczego w Nowym Bytomiu, później został powołany do wojska niemieckiego i tam w randze kapitana pełnił służbę w szpitalu wojskowym w Saarbrücken, skąd został przeniesiony na zastępcę dyrektora lazaretu niemieckiego koło Kartuz i wreszcie zwolniony ze względu na stan zdrowia. Kapitan Balajan kazał nam opuścić w ciągu pół godziny Polonię, powołując się na towarzyszącego mu

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

w sprawie przynależności danej ziemi. Przed naszym wyjściem słowem honoru zagwarantowali nam wolność i swobodę dla Polaków na Zaolziu. Tego samego dnia wieczorem przyjechał starosta cieszyński Łysogórski z garstką milicji. Poinformowaliśmy go o wypadkach, które zaszły na Zaolziu. Starosta odrzekł, że następnego dnia w godzinach rannych obejmujemy Zaolzie. Prosił nas równocześnie o zebranie się w Domu Narodowym w Cieszynie Wschodnim. W tym samym czasie przybył również pełnomocnik rządu RP do spraw przemysłu na Zaolziu, dr Adamecki, ekipa kolejarzy pod przewodnictwem obecnego naczelnika stacji Cieszyn Wschodni, który posiadał list upoważniający go do objęcia i uruchomienia kolei na Zaolziu, oraz grupa pocztowców, którzy przybyli w celu objęcia zaolziańskiej poczty, lecz to już nie pomogło. Sugestie starosty nie sprawdziły się, niestety. Czesi ugruntowywali już swoją władzę, którą sprawują do dnia dzisiejszego. Krzysztof Nowak, na łamach wydawanego przez Polski Związek Kulturalno-Oświatowy w Republice Czeskiej miesięcznika „Zwrot”, w numerze z maja 1995 roku stwierdził: Podobny jak w czeskim Cieszynie przebieg miały także wypadki pierwszych dni maja w innych miejscowościach Zaolzia. W wielu

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

z nich (np. w Nydku, w Bystrzycy, Ligotce Kameralnej, Łąkach) wywieszono tylko polskie flagi i powstały miejscowe rady narodowe złożone z samych Polaków. Były także gminy, w których nakazywano wywieszanie wyłącznie polskich flag. Do dwóch tygodni wszystko jednak zostało zlikwidowane. Słabość organizacji czeskich struktur była przyczyną, iż w pierwszych dniach po wkroczeniu Rosjan nie doszło do większych, poza Orłową, wystąpień, przypominających akcję Polaków. Dodajmy, że w masywach Beskidu Śląskiego i Beskidu Śląsko-Morawskiego działały liczne oddziały Armii Krajowej, które w momencie odwrotu Niemców zdołały przechwycić podgórskie miejscowości. Tak było z działającym na południowych stokach Czantorii zgrupowaniem Jana Madzi ps. „Listek”, które wkroczyło do Nydka; tak było ze zgrupowaniem „Iskra-Brylaty”, które miejscowość Rzekę i otaczające ją góry uczyniło na długo wcześniej centrum swoistej republiki partyzanckiej. Ciekawie potoczyły się wydarzenia w rejonie Koszarzysk. Przytoczę w tym miejscu fragmenty dwóch notatek ze zbiorów Józefa Mazurka, traktujące o rozbrojeniu żołnierzy węgierskich w Beskidzie Śląsko-Morawskim w dniach 2-3 maja 1945 (mniemam, że notatki te to pochodna rozmów z dwoma partyzantami zgrupowania „Nad Olzą” – Janem Proboszem i Janem Heczką). Oto w notatce dotyczącej Jana Probosza możemy przeczytać między innymi: W ostatniej fazie wojny partyzanckiej rozbroiła nasza grupa dnia 2 i 3 maja 1945 r. kilka eskadronów madziarskich husarów w dolinie Morawki. Nasz Probosz Jan pomagał przy rozbrajaniu i wzięto do niewoli kilkuset husarów z końmi, 10 dział średniego kalibru z wielką ilością nabojów do tych dział oraz kilkanaście wozów trenu wojskowego. Nasi chłopcy prowadzą jeńców od chaty na Babim Wierzchu między Kiczerą i Kamienitym do doliny Kopytnej i dalej, przez Koszarzyska do Bystrzycy n/Olzą i potem przez Nydek z doliny Głuchowej do Strzelmy i przez Beskidek do Wisły. Z kolei w notatce dotyczącej Jana Heczki czytamy: W ostatnim dniu okupacji zatriumfował oręż naszych partyzantów, którzy wzięli do niewoli około 1000 husarów madziarskich w pełnym uzbrojeniu z pięknymi końmi. Złapali ich pod Kiczerą w dolinie Kopytnej w Koszarzyskach i prowadzą ich do Bystrzycy n/Olzą i dalej przez Nydek – Strzelmę – Beskidek do Wisły. Przenieśmy się z kolei do Olbrachcic w powiecie frysztackim. Oto w zapiskach anonimowego mieszkańca

Słabość organizacji czeskich struktur była przyczyną, iż w pierwszych dniach po wkroczeniu Rosjan nie doszło do większych, poza Orłową, wystąpień, przypominających akcję Polaków. tej miejscowości możemy przeczytać: W dniu 4 maja 1945, a więc na drugi dzień po wkroczeniu Armii Czerwonej, odbyło się w miejscowym urzędzie gminnym zebranie Komitetu Narodowego, zwołane przez czołowych działaczy polskich ze wszystkich organizacji politycznych i oświatowych. Na zebraniu wybrano Prezydium Komitetu Narodowego i przystąpiono od razu do prac organizacyjnych. Utworzono milicję i zwołano jeszcze tego samego dnia ogólne zebranie mieszkańców do Domu Robotniczego. W wypełnionej po brzegi sali teatralnej ogłoszono fakt odzyskania niepodległości. Główną troską było zapewnienie wyżywienia dla mieszkańców,

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

ochrona mienia poniemieckiego przed grabieżą oraz należyte ukaranie tych, którzy za Niemców współpracowali z gestapo, wysyłając 20 współobywateli do obozów koncentracyjnych. We wsi pojawiły się polskie chorągwie, a na Domu Robotniczym duży napis „Niech żyje Polska Demokratyczna”. Czekano na polskie władze – na próżno. Po upływie trzech dni przyniosło z Cieszyna trzech miejscowych „Czechów” wiadomość, iż Zaolzie obejmują władze czeskie. Przynieśli na ten znak karabiny, które otrzymali od (sowieckich – przyp. red.) władz wojskowych. Rozkazano Polakom rozwiązać Komitet Narodowy i milicję. Polacy nie usłuchali, a Czesi, nie czując się na sile (czy też ze strachu) nie interweniowali, choć Polacy w dalszym ciągu urzędowali. Wygrażano Polakom, iż sprowadzą wojsko (sowieckie – przyp. red.), które zrobi porządek i wywiezie Polaków za Olzę, względnie do obozu (po gestapowsku). Nie mogąc zmusić Polaków do zrzucenia biało-czerwonej chorągwi, sprowadzili oddział wojskowy z samochodem, który zerwał polską chorągiew i napis z Domu Robotniczego oraz przeprowadził rewizję u polskich milicjantów, których nieprawdziwie oskarżano o posiadanie broni. Na to natrafiła inspekcja wojsk radzieckich, która nakazała, aby Komitet Narodowy i milicja została utworzona według klucza wyborczego z r. 1938. Polacy mieli wtedy absolutną większość. Nie podobało się Czechom, by oddać znowu władzę w ręce polskie, a popierani przez władze w Ostrawie (czeskie, przyp. red.) grozili, że jeśli Polacy nie przystaną na połowę miejsc w Komitecie Narodowym z czeskim przewodniczącym na czele, to Polacy będą zu-

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon Anna Dąbrowska dr Herbert Kopiec Stefania Mąsiorska Tadeusz Puchałka Michał Soska Mirosława Wacławik Paweł Zyzak

pełnie pozbawieni przedstawicielstwa. Ponieważ Polacy wierzyli, że lada dzień Zaolzie będzie i tak obejmowane przez władze polskie, zgodzili się na ustępstwa, aby uspokoić podniecone umysły Czechów przed aktami terroru. Zwołano zebranie publiczne, na którym wybrano nowy Komitet, oddając 1/3 mandatów Czechom. Było to duże ustępstwo ze strony Polaków, a jednak Komitet ten nie został przez władze powiatowe zatwierdzony i władzę sprawował autorytatywnie, bez udziału członków komitetu, czeski „przedseda”. Miejscowi polscy nauczyciele sporządzili spis dzieci do szkół. Do szkoły polskiej zapisało się 158 dzieci (przyp.

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Z pierwszego czołgu wysiadł oficer radziecki i czeski. Oznajmili oni, że decyzją Moskwy ten teren został przyznany Czechosłowacji i do-tychczasowe władze muszą opuścić ratusz. Flaga z budynku została zdjęta. red.: w r. 2000, w wyniku presji czechizacyjnej, było ich już w tej miejscowości tylko 33), do czeskiej natomiast tylko 60, chociaż odgrażano się, że tych Polaków wyrzucą za Olzę. Nie podobało się to czeskiemu przewodniczącemu Komitetu Narodowego – rozkazał zamknąć polską szkołę. Polecił sporządzić nowe wpisy dzieci, i następnie jeszcze jedne, ale liczba dzieci w szkole czeskiej nigdy nie osiągnęła liczby dzieci w szkole polskiej. Sprowadzono czeską Straż Bezpieczeństwa w liczbie aż 6 ludzi i zaczęto wywierać presję na Polaków, zwłaszcza tych, co przed wojną musieli szukać pracy w Polsce, a za czasów niemieckich sprowadzili się z powrotem do rodziców, utraciwszy razem z niepodległością ojczyzny pracę i egzystencję. Pozwolę sobie zacytować fragment artykułu Stanisława Zahradnika, który został opublikowany na łamach miesięcznika „Zwrot” z roku 1990. Otóż wydarzenia na Zaolziu w maju 1945 roku opisuje on następująco: Bardzo aktywnie poczynali tu sobie Polacy, których obecność na tym terenie była najbardziej widoczna. W szeregu miejscowości, jak na przykład Trzyniec, Łąki, Mosty k. Jabłonkowa, Nydek, Koszarzyska i inne, widziane były w zdecydowanej większości tylko chorągwie polskie. W całym szeregu tworzących się z inicjatyw przedstawicieli wojsk radzieckich miejscowych rad narodowych tworzyli Polacy większość. Było tak na przykład w Boguminie Nowym, Mostach k. Jabł., Wędryni, Łyżbicach, Łąkach, Lesznej Dolnej i innych. Również w niektórych radach zakładowych (huta trzyniecka, niektóre kopalnie w Karwińskiem) udało się początkowo uzyskać przewagę Polakom. Sytuacja taka nie trwała jednak długo. Już bowiem po kilkunastu dniach (w niektórych miejscowościach po kilku tygodniach) stronie czeskiej po przybyciu na Zaolzie wojska czeskiego, członków bezpieczeństwa narodowego, milicji obywatelskiej i odpowiednich zarządzeniach administracyjnych udało się zyskać decydujący wpływ na rozwój wypadków, zreorganizować miejscowe rady narodowe w ten sposób, że większość członków tworzyli Czesi. Przytoczony powyżej Zahradnik cytuje w swym artykule relację Gustawa Pietrońca z Łyżbic, o którym to Oswald Guziur, były komendant

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Prenumerata Kuriera WNET Konto:16 2490 0005 0000 4510 2687 8174 W tytule proszę podać imię, nazwisko, adres korespondencyjny i dopisać: „ŚLĄSKI”

Obwodu ZWZ Jabłonków napisał, iż „był on zawsze komunistą, ale przy tym był zawsze Polakiem”. To właśnie Pietroniec stanął na czele zarządu gminy, w skład którego to weszły 24 osoby (w tym 20 Polaków i 4 Czechów). Zacytuję w tym miejscu końcowy fragment relacji Pietrońca: Dopiero za miesiąc, to jest w czerwcu, wpadły na Zaolzie wojska czeskie, a za nimi różni byli żandarmi, policjanci i urzędnicy z huty trzynieckiej. Wtedy już wiedzieliśmy, że Zaolzie będzie pod republiką czeską. Wojska czeskie, idąc od Jabłonkowa, po drodze wpadały do domów, na których były wywieszone polskie chorągwie, i konfiskowały je, a obywateli masakrowali... Guziur dodaje, że Czesi w późniejszym czasie podjęli próbę zamordowania Pietrońca, tyle że omyłkowo zamordowali jego brata, który był do niego bardzo podobny... Nastąpiły aresztowania i deportacje. Między innymi z listu, jaki Józef Burek wystosował w dniu 29 lipca 1974 roku do Muzeum Walk Rewolucyjnych i Budowy Socjalizmu w Ostrawie, dowiadujemy się, że aresztowano wówczas 19 partyzantów zgrupowania „Nad Olzą”, którzy byli więzieni bez wyroku sądowego przez sześć miesięcy. Najdłużej utrzymali się Polacy w Karwinie. Ponownie odwołam się do tego, co napisał wspomniany już były komendant Obwodu Jabłonków ZWZ, Oswald Guziur: W Karwinie, po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej, w dniu 3 maja 1945 roku utworzyły się w porozumieniu z komendą radziecką komisaryczne władze miejskie. Na ratuszu zawisła flaga polska. Porządku pilnowała 80-osobowa milicja z opaskami na ramieniu w tych samych barwach. W dniu 5 lipca, a więc po przeszło dwu miesiącach, zajechało przed karwiński ratusz kilka czołgów. Ich zbliżanie się do Ostrawy zostało zasygnalizowane przez czujki milicji. Z pierwszego czołgu wysiadł oficer radziecki i czeski. Oznajmili oni, że decyzją Moskwy ten teren został przyznany Czechosłowacji i dotychczasowe władze muszą opuścić ratusz. Flaga z budynku została zdjęta. Tego samego dnia z Ostrawy przybyła ekipa urzędników, która objęła urzędowanie. W dniach następnych zostało aresztowanych 56 członków dotychczasowych władz. K

Data wydania 25.04.2015 r. Nakład globalny 17.520 egz. Numer 12 maj 2015

(Śląski Kurier Wnet nr 7)

ind. 298050

W

ojska sowieckie na Zaolzie, czyli tę część Śląska Cieszyńskiego, która znalazła się w granicach Czech, wkroczyły dopiero w dniach 2 i 3 maja 1945 roku. Paweł Guznar w relacji z 30 kwietnia 1946 roku tak opisał wydarzenia, które miały miejsce w Cieszynie w pierwszych dniach maja 1945 roku: Po zajęciu Cieszyna przez Armię Czerwoną w dn. 3 maja 1945 r. powstała w Cieszynie Wschodnim Komenda Milicji Obywatelskiej i tymczasowa Rada Narodowa pod przewodnictwem prof. Stonawskiego. Przybyliśmy z p. Santariusem do Komendy MO i zwróciliśmy się do prof. Stonawskiego z zapytaniem, dlaczego MO nie objęła również Cieszyna Zachodniego? Tu, niestety, dobre chęci prof. Stonawskiego, który chciał nam pomóc, zostały zniweczone przez jego pijane otoczenie (ciągnące za wojskiem sowieckim probolszewickie męty społeczne – przyp. red.), gdyż stawiało ono sobie za cel wyłącznie rabunek i tłumaczyło obecną sytuację tym, że Cieszyn Zachodni nie ma połączenia z Cieszynem Wschodnim. Wyjaśnialiśmy, że połączenie pomiędzy obiema częściami miasta jest przez most kolejowy, ale bezskutecznie. Tymczasem Czesi powołali własną milicję pod kierunkiem prażanina Svobody. Nasza ponowna osobista interwencja w tej sprawie w Komendzie MO w dniu 4 maja również nie odniosła skutku.


kurier WNET

3

K U R I E R · ś l ąsk i Utrata kontroli nad eksploatacją polskich zasobów naturalnych, a w szczególności węgla kamiennego i brunatnego, to utrata suwerenności gospodarczej Polski na dziesięciolecia!!!

Węgiel podstawą suwerenności Polski Krzysztof Tytko

N

aczelnym zadaniem każdego rządu, wzorem rządu np. Niemiec czy Izraela, powinien być ciągły wzrost standardu życia Polaków gwarantowany poprzez stałe dążenie do: • pełnego zatrudnienia w obszarach największej szansy poprzez innowacyjne przedsiębiorstwa i usługi, • uzyskiwania coraz wyższych i godziwych płac na poziomie UE, • rewaloryzacji emerytur i rent do poziomu ich stałej siły nabywczej, • wysokiego poziomu edukacji na wszystkich poziomach szkolnictwa, • szybkiego dostępu do wysokiej jakości usług w służbie zdrowia, • powszechnego dostępu do taniej kultury, rekreacji i transportu publicznego, • równego dostępu opozycji do publicznych środków masowego przekazu, • maksymalnego UWŁASZCZENIA społeczeństwa, • prowadzenia takiej polityki fiskalnej i monetarnej, która będzie znacząco wspierać realizację powyższych celów, a nie permanentne wywłaszczanie Polaków i kreowanie bezrobocia. Wyprzedano już banki, kluczowe firmy (NFI), sieci handlowe, transport kolejowy i drogowy, KGHM, stocznie, energetykę, cementownie, hutnictwo oraz ograniczono produkcję w rolnictwie (limity produkcyjne). Zlikwidowano wiele innych kluczowych firm celem usunięcia konkurencji dla firm zachodnich. Co jeszcze zostało do wywłaszczenia? Lasy państwowe, ziemia, zasoby naturalne, waluta. Rząd koalicyjny PO-PSL w najbliższym czasie planuje sprzedać: • ziemię od 2016 roku, zgodnie z prawem UE, • lasy po zmianie konstytucji, • zasoby węgla po uchwaleniu i wdrożeniu w życie specustawy górniczej, • polską złotówkę, poprzez polityczną decyzję wejścia do strefy euro.

Nic już nie będzie nasze! Proces wyprzedaży nabrał tempa pod rządami Tuska – teraz jego politykę konsekwentnie kontynuuje Ewa Kopacz. Czym będzie to skutkować w niedalekiej przyszłości? Sprzedaż sektora energetycznego (w tym górnictwa) spowoduje, że będziemy całkowicie uzależnieni od innych państw! Z odzyskaniem wolności w 1989 r. została rozbudzona nadzieja na lepszą przyszłość, która legła w gruzach w obecnej rzeczywistości. Jesteśmy ciągle oszukiwani – ale też większość społeczeństwa przez brak świadomości pozwala się oszukiwać. Właścicielem całego majątku polskiego było i powinno być tylko i wyłącznie polskie społeczeństwo, a mimo to zostało ono oszukane poprzez następujące działania rządu polskiego: • Obiecanie przez Lecha Wałęsę po zmianie ustroju 100 mln zł dla każdego pozostało tylko niespełnionym przyrzeczeniem; • Z prywatyzacyjnych bonów ponad 500 najlepszych polskich przedsiębiorstw w ramach Narodowych Funduszy Inwestycyjnych społeczeństwo otrzymało tylko grosze; • Z prywatyzacji pozostałych kluczowych dla polskiej gospodarki instytucji finansowych skorzystały głównie obce kapitały i elity władzy, a nie społeczeństwo; • Sprywatyzowana kopalnia „Silesia” nie uwłaszczyła, korzystając z ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji polskich przedsiębiorstw, jej pracowników, chociaż prawo dawało jej takie możliwości. Jej właścicielem jest obcy kapitał, a polska kadra w niej pracująca nie jest traktowana partnersko, bo nie pracuje u siebie. • Upubliczniona na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie dobrze zarządzana kopalnia „Bogdanka” nie pozostaje pod stałą kontrolą Skarbu Państwa, mimo że taki był warunek

związków zawodowych jej upublicznienia. Sprzedano wszystkie jej udziały. Pomimo skokowego wzrostu produkcji, sprzedaży i zysków, notowaniach jej akcji spadają, nie wypłaca się oczekiwanej dywidendy częściowo uwłaszczonej załodze. • Uwłaszczeni górnicy Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) i kopalni „Bogdanka”, z powodu długotrwałych, spekulacyjnych działań władzy na rzecz stałego obniżania kursu akcji (w ciągu 3 lat spadek wartości 1 akcji ze 136 zł na 19 zł!) oraz zapowiadanie przez rząd i media głównego nurtu stałej deko-niunktury na węgiel w przyszłości, pozbyli się swojej własności, sprzedając udziały – na krótko przed wielką hossą, która nadejdzie już niedługo w tym sektorze! Kompania Węglowa pozbyła się również pakietu kontrolnego w Południowym Koncernie Węglowym – części Grupy Energetycznej „Tauron”, w której Skarb Państwa ma już tylko niewiele ponad 30% udziałów. Celowe jest zaniżanie poprzez spekulacje („rynek”) wartości akcji JSW (spółki produkującej jedyny i najlepszy węgiel koksujący w Europie). Skrajnie złe zarządzanie (przez zarząd z nadania politycznego), bez właściwego nadzoru właścicielskiego ze strony Skarbu Państwa, spowodowało, że JSW, której kapitalizacja po 4 latach od debiutu na giełdzie spadła prawie siedmiokrotnie, jest na skraju totalnej utraty płynności. Cena akcji uwłaszczonych w 15% górników spadła z 136 do 19 zł. Górnikom grozi spadek udziału w kapitale własnym po sprowokowanym przez zarząd JSW strajku, tak ochoczo, niezgodnie z prawem podtrzymywanym przez liderów głównych central związków zawodowych. Konieczność dokapitalizowania JSW ma na celu prawdopodobnie przejęcie kontroli nad nią przez obcy kapitał, pod pretekstem ratowania miejsc pracy! Obecnie taki właśnie proces rozpoczął się w Kompanii Węglowej i Katowickim

Holdingu Węglowym pod przykrywką kolejnej „restrukturyzacji”. Rentowność sektora, czyli poziom uzyskiwanych zysków, wynika tylko i wyłącznie z maksymalizowania przychodów i optymalizowania kosztów działalności operacyjnej, natomiast konkurencyjność polega głównie na niskim koszcie wydobycia 1 tony węgla o pożądanych przez klienta parametrach. Skoro celem wszystkich programów restukturyzacyjnych polskiego górnictwa było jego urentownienie i doprowadzenie do międzynarodowej konkurencyjności, to dlaczego drastycznie ograniczano, a nie maksymalizowano poziom przychodów? Wiodący producenci węgla energetycznego na świecie systematycznie zwiększają produkcję, a my zredukowaliśmy o ponad 100 mln ton poziom rocznego wydobycia w Polsce. Miało to największy wpływ na skokowy wzrost jednostkowego kosztu wydobycia i było jedną z głównych przyczyn pozbawienia polskiego węgla międzynarodowej konkurencyjności. Dlaczego nie optymalizowano kosztów, a wprost przeciwnie, drastycznie zawyżano poprzez rażące marnotrawstwo, niegospodarność, zakup

opcji, brak właściwej logistyki dostaw, paraliż decyzyjny, akceptowanie mocno zawyżonych cen przy zakupie materiałów i urządzeń, prowadzenie eksploatacji niezgodnie z techniką górniczą, zaniedbania związane z pogarszaniem parametrów rynkowych węgla, wyprowadzanie newralgicznych informacji i rentownych działalności do obcych firm, alokację ciągle brakujących kapitałów w obszary niezwiązane z modernizacją wydobycia, tolerowanie zatrudnienia tych, którzy nie tworzą wartości dodanej, a ciągłej redukcji tych, którzy ją potrafią wytworzyć? Nieuzasadniony wzrost kosztów jest drugim głównym czynnikiem decydującym o wzroście kosztu jednostkowego, który obniżył naszą konkurencyjność. Ewidentnie mamy do czynienia z próbą przekazania za rażąco zaniżoną cenę – w stosunku do przyszłych zysków, możliwych do osiągnięcia poprzez zastosowanie tzw. czystych technologii węglowych (CTW) – najefektywniejszej infrastruktury kopalnianej „przyszłym użytkownikom” polskich zasobów węgla. Chodzi tu o kolejną próbę bezwzględnej prywatyzacji polskich kopalń i udzielania koncesji na

eksploatację węgla prawie wyłącznie kapitałowi obcemu, a nie narodowemu. Nie wykazywane są w sprawozdaniach finansowych majątku spółek górniczych wartości np. niewycenionych zasobów węgla, a także nie szacuje się wartości kwalifikacji i umiejętności pracowników kopalń, które faktycznie warte są dziesiątki miliardów złotych. Zaniechanie to jest celowe, ma na celu obniżenie kapitałów własnych wszystkich spółek węglowych, doprowadzenie do utraty ich zdolności kredytowej, a w następstwie płynności finansowej, by straszyć górników i społeczeństwo bankructwem i utratą miejsc pracy. Tylko tym zakamuflowanym sposobem można bezpiecznie, bezkarnie i za bezcen, kosztem dochodów Skarbu Państwa, sprzedać nasze już ostatnie, najcenniejsze dobro narodowe. Największym jednak oszustwem obecnego rządu koalicyjnego PO i PSL jest skrzętnie ukrywany fakt, że prywatyzując górnictwo w ten sposób, wyprowadza się z Polski nie tylko ogromny majątek narodowy, ale głównie wyprowadza się ogromne zyski w przyszłości. Kto raz przekaże prawa do użytkowania (koncesje) polskich złóż, ten nigdy już ich nie odzyska!!! K

Teraz czas na górnictwo? Krzysztof Tytko

K

ilka przykładów działań prezesa Zagórowskiego, prawdopodobnie pod silną presją Skarbu Państwa: oddanie do budżetu państwa 5,5 mld złotych z prywatyzacji, zakup przez JSW za 1,5 mld kopalni Knurów-Szczygłowice, co chwilowo uratowało Kompanię Węglową przed utratą płynności finansowej, która i tak nastąpiła. Opłacanie firm doradczych – miliony złotych są w ten sposób wyprowadzane z kasy Jastrzębskiej Spółki Węglowej! Oczywiście firm doradczych prowadzonych przez znajomych prezesa i członków zarządu! Każdy z prezesów ma firmę i rozlicza się ze spółką jako firma, by ominąć ustawę kominową ograniczającą ich zarobki. Pieniędzmi JSW sowicie opłacano wszelakie ekspertyzy doradcze kolegów prezesa Zagórowskiego. Wszystko odbywało się zgodnie z prawem, ale pozostaje do osądzenia etyka ludzi na tak wysokich stanowiskach. Z dokumentów, jakimi dysponują związkowcy, wynika, że obecny prezes Kompanii Węglowej Krzysztof Sędzikowski doradzał Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Zlecenia od 2011 roku wystawiał mu

prezes JSW Jarosław Zagórowski (zarobki w skali roku wyniosły 1mln 400 tys. złotych). Były wiceprezes Andrzej Tor w 2013 roku odszedł z JSW i dostał 916 tys. zł odprawy. Mimo że nie pracował w JSW, otrzymywał tzw. zlecenia doradcze, za co dostał 240 tys. zł od prezesa Zagórowskiego. Ponadto prezes Jarosław Zagórowski prowadził pod firmą „Jarosław Zagórowski” działalność gospodarczą, zarejestrowaną 18 listopada 2011 roku. Zastanawiający jest fakt, że tego samego dnia, co ówczesny prezes JSW, działalność gospodarczą zarejestrowało również dwóch wiceprezesów, którzy otrzymywali zlecenia od JSW! Tak się postępuje na najwyższych szczeblach! Warto jeszcze wspomnieć o pakiecie klimatycznym, który nasi rządzący podpisali bez zastanowienia. To kolejny cios w polskie górnictwo. Nie przekonuje tłumaczenie, że Skarb Państwa nie może ratować polskich kopalń poprzez dotacje – gdyż jest to niedozwolona pomoc publiczna, na którą nie pozwalają przepisy UE. Niemcy od lat dotują swoje kopalnie... Oni mogą ratować

i dbać o strategiczny sektor, jakim jest energetyka, a my nie? Za rządów PO i PSL wzrasta ciągle, i tak już ogromne, opodatkowanie wydobywanego węgla! Powyższe fakty pokazują, że działanie polskiego rządu pani Ewy Kopacz jest jak najbardziej świadome! Dąży on do wyprzedania za bezcen tego, co najcenniejsze – polskiego bogactwa naturalnego. Jeszcze co do słynnych przywilejów i kosmicznych zarobków górników – nie wierzcie w propagandę. Media głównego nurtu dostały zadanie skłócenia poszczególnych grup społecznych, zawodowych, abyśmy nie mogli się zjednoczyć w celu obalenia tego (nie)rządu! Nie ulegajmy – jak za komuny – populistycznej propagandzie! Nie dajmy się perfidnie oszukiwać! To nie górnicy zarabiają za dużo, lecz wszyscy zarabiający niewiele ponad tysiąc złotych zarabiają za mało! To nie górnikom żyje się za dobrze, lecz tym wszystkim wyzyskiwanym w zagranicznych marketach i innych miejscach nasze władze państwowe zgotowały nędzną wegetację. Czas się obudzić i zrobić z tym porządek! K

po „rewolucji łupkowej” w USA węgla amerykańskiego, o tyle najtańszym źródłem węgla kamiennego dla landów wschodnich wydaje się polski Śląsk. A przy obecnych możliwościach transportowych przerzucanie go do Berlina to fraszka. Jak pisze Łukasz Osiński: „Od rewolucji łupkowej w USA w 2008 r. Niemcy zbudowały pięć nowych elektrowni opalanych węglem o łącznej mocy ok. 4,3 tys. MW. Do 2018 r. kraj zamierza wybudować kolejnych 6,6 tys. MW mocy, jednocześnie wyłączając stare elektrownie o łącznej mocy 3,8 tys. MW. Nowe elektrownie są czystsze i bardziej wydajne, ale także większe”. Biorąc pod uwagę, że „w 2013 r. energia elektryczna w Niemczech była w 45% produkowana z węgla (to najwyższy poziom od 2007 r.), wielu ekspertów uważa, że w kolejnych latach ten procent będzie nadal rósł”. Dlatego tani polski węgiel z przejmowanych za bezcen lub odtwarzanych za małe pieniądze polskich kopalń na Śląsku byłby dobrym rozwiązaniem strategicznym dla inwestycji niemieckich koncernów energetycznych w tzw. „nowych” landach wschodnich.

wręcz idealnym rozwiązaniem – z politycznego punktu widzenia – jest to, że od kilkunastu już lat decydujący wpływ na obsadę w górnictwie stanowisk pseudomenedżerskich, bo faktycznie z klucza partyjnego, ma w Polsce partia chłopska, Polskie Stronnictwo Ludowe. Nie znając ani lokalnej specyfiki, ani historycznych uwarunkowań rozwoju górnictwa węglowego, partyjni zarządcy polskiego górnictwa na Śląsku, kierujący się na dodatek prymitywną ideologią neoliberalną, świadomie lub nie – realizują interesy kapitału niemieckiego w sprawie polskiego węgla, sprzeciwiając się m.in. „z zasady” powiązaniu kopalń z producentami i dystrybutorami energii elektrycznej (o czym więcej w poprzednich numerach „śląskiego Kuriera WNET”)… Rzecz w tym, że za tymi trzema powodami czai się jak upiór złej, wydawało się – dawno minionej przeszłości – wspólny interes oligarchów niemieckich i rosyjskich, aby pozbawioną resztek energetycznej suwerenności Polskę zamienić ostatecznie w kondominium ponadnarodowych korporacji niemieckich i rosyjskich, czego symbolicznym wyrazem było padanie premiera Rzeczypospolitej Polskiej w ramiona prezydenta Federacji Rosyjskiej nad dymiącymi jeszcze szczątkami samolotu, w którym zginął nie tylko prezydent RP, ale i spora część sztabu generalnego Wojska Polskiego, a także prowadzenie za rączkę nowej polskiej pani premier przez niemiecką panią kanclerz. Takiej Polski życzą sobie stojące za władzami RFN i FR władze wielkiego kapitału ponadnarodowego. I taki jest ostateczny sens lobbowania za dalszą likwidacją zdolności wydobywczych polskiego górnictwa węgla kamiennego na Górnym Śląsku. K

Dokończenie ze s. 1

Trzy powody niemieckich planów likwidacji śląskich kopalń Stanisław Orzeł

T

ymczasem oprócz obciążeń ekologicznych – o czym wspominają liczni eksperci, wskazujący na możliwość m.in. zakwaszania wód podziemnych – nie do końca sprawdzone technologie CCS stanowią potencjalnie potężne obciążenie ekonomiczne dla podatników polskich. Otóż zgodnie z art. 127j Ustawy z dnia 9 czerwca 2011 r. Prawo geologiczne i górnicze „przekazanie odpowiedzialności za zamknięte podziemne stanowisko dwutlenku węgla Krajowemu Administratorowi Podziemnych Składowisk Dwutlenku Węgla następuje (…) po zamknięciu podziemnego składowiska dwutlenku węgla (użytkowanego – SO) przez okres nie krótszy niż 20 lat”. Oznacza to, że po 20 latach składowania i zarabiania na tym przez firmy prywatne, dalszy ciężar techniczny i organizacyjny, włącznie z powołaniem urzędu/ów Krajowego Administratora Podziemnych Składowisk Dwutlenku Węgla, spadnie na państwo polskie, czyli obciąży jego obywateli dodatkowymi kosztami. Należy też pamiętać o skorodowanych systemach zabezpieczeń przed wydostawaniem się gazów na powierzchnię, a co za tym idzie, zagrożeniach nie tylko ekologicznych, ale też śmiercionośnych. Zagrożenia dowiodła katastrofa naturalna w 1986 r. nad jeziorem Nyos w Kamerunie, podczas której zginęło co najmniej 1700 ludzi na obszarze słabo zaludnionym.

Tymczasem w polskich warunkach ewentualne składowiska CO2 znajdą się na terenach zurbanizowanych, przemysłowych lub poprzemysłowych. W ten sposób wrażliwe na czystość środowiska w RFN koncerny energetyczne nie tylko unikną krytyki i problemów ze

Tani polski węgiel z przejmowanych za bezcen lub odtwarzanych za małe pieniądze polskich kopalń na Śląsku byłby dobrym rozwiązaniem dla inwestycji niemieckich koncernów energetycznych w tzw. „nowych” landach wschodnich. strony niemieckich „Zielonych”, ale na dodatek przerzucą na barki polskiego podatnika i polskiej gospodarki problem długotrwałego zabezpieczania groźnych gazów, a ewentualne skutki

katastrofy ekologicznej nie dotkną porządnych obywateli Niemiec, tylko tanią siłę roboczą na polskim Śląsku na przykład… W tym świetle koncepcja składowania na terenie Polski niemieckich spalin śmierdzi na odległość, zwłaszcza że według „statystyki Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) oraz Europejskiego Stowarzyszenia Węgla Kamiennego i Brunatnego (…) w roku 2011 Niemcy emitowały do atmosfery 802,3 mln ton CO2. W roku 2013 emisja CO2 naszego zachodniego sąsiada wyniosła 842,8 mln ton. W ciągu dwóch lat nastąpił zatem wzrost emisji o 5%. Jeśli chodzi o Polskę, to w 2011 roku emitowaliśmy do atmosfery 337,0 mln ton CO2. Dwa lata później emisje spadły do poziomu 331,1 mln ton CO2. To oznacza spadek o 1,8%. Bardziej miarodajną statystyką jest poziom emisji CO2 na głowę jednego mieszkańca. W przypadku Niemiec wynosił on w 2013 roku 10,4 tony. W tym samym czasie statystyczny Polak emitował do atmosfery jedynie 8,6 tony CO2”.

I

stnieje też drugi powód lobbowania przez niemiecki establishment (m.in. osławioną firmę konsultingową Roland Berger Strategy Consultants, czyli jedno ze środowisk niemieckiej tzw. „władzy za władzą”) i inspirowanych przez GAZPROM niemieckich

ekologów (którzy w tych dniach organizują objazdowy lobbing po polskim Śląsku w celu przygotowania dziennikarzy do urabiania nastrojów sprzyjających likwidacji polskiego górnictwa) za likwidowaniem górnictwa na Śląsku. Otóż wiadomo, że – po wycofaniu się z rozwoju energetyki jądrowej i w związku z niestabilną sytuacją na Ukrainie, a w rezultacie – w kontaktach z Rosją – istnieją niemieckie plany budowy we wschodnich landach elektrowni węglowych i utrzymania udziału węgla kamiennego w energetyce na poziomie 18-20 %. Dlatego niemieckim koncernom opłaca się nawet budować nowe kopalnie na Górnym Śląsku, a już szczególnie będzie się opłacać przejmowanie za bezcen kopalń likwidowanych. W chwili obecnej w niemieckich tzw. wschodnich landach działają następujące elektrownie na węgiel kamienny: Heizkraftwerk Braunschweig-Mitte – Brunszwik, Heizkraftwerk Berlin-Moabit – Berlin, Heizkraftwerk Berlin-Reuter West – Berlin Siemensstadt, Heizkraftwerk Berlin-Reuter – Berlin Siemensstadt oraz powstająca na miejscu niedokończonej NRD-owskiej elektrowni atomowej elektrownia węglowa w Arnebergu nad Łabą (Dolna Saksonia). O ile w tzw. starych landach zachodnich i nadmorskich dominuje własne wydobycie węgla kamiennego lub import gwałtownie taniejącego

T

rzecim, ale bynajmniej nie najmniej ważnym powodem, dla którego niemieckie korporacje ponadnarodowe chętnie by widziały dalsze ograniczenie wydobycia węgla kamiennego na polskim Śląsku, jest wspomniane na wstępie uzależnienie energetyki niemieckiej od dostaw rosyjskiego gazu. Niemiecki kapitał energetyczny stał się głównym dystrybutorem tego nośnika energii w UE i w jego interesie – oraz rosyjskich partnerów z GAZPROM-u – jest upchnięcie jak największej ilości tego gazu m.in. na rynku polskim. Dlatego


kurier WNET

4

K U R I E R · ś l ąsk i

„Ciemne średniowiecze” – czasem można usłyszeć takie słowa o epoce, która wydała wielkich filozofów i teologów, pozostawiła wspaniałe katedry, wycisnęła niezatarte piętno na ludzkiej myśli i kulturze. Z racji licznych wojen polskie średniowiecze, a właściwie już polski renesans, nie pozostawił wielkich dzieł architektury, ale nawet z tego, co mamy, można wnioskować o wielkości epoki i ludzi.

czesnych, że „wszelkie dowody dzielności, wszelkie oznaki zacności odbijają się w przykładach przodków, jakoby w jakichś zwierciadłach”. Polacy-Lechici, walcząc o swoją wolność, odpierają roszczenia kolejnych Aleksandrów do uniwersalnego panowania i o Polaków rozbijają się kolejne imperia. Jak wymyślony przez Kadłubka Lestko (Leszek) I pokonuje chciwość Macedończyka, tak rządy Wandy, córki Krakusa, prowadzą do zwycięstwa nad „tyranem niemieckim”, a Leszek kładzie granice panowaniu samego Cezara. Mistrz Wincenty

Mistrz Wincenty pisał dzieje Polski z morałem. Stąd „Kronikę Polską” można uważać za rodzaj pedagogiki narodowej – jak ją określił kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski. „Ma ona przecież charakter wybitnie nauczycielski… Autor jej stawia sobie jako cel uczyć cnoty, zwłaszcza miłości do Ojczyzny, miłości własnego kraju, dziejów ojczystych, zachęcać do czynów rycerskich, do czynów wzniosłych… Czegoś równie gorącego i żarliwego nie znajdujemy w piśmiennictwie polskim, bodajże dopiero w kazaniach sejmowych Piotra Skargi… Jest to księga ciekawa, niezwykła, bo jest pełna jakiegoś przedziwnego optymizmu, jakiegoś głębokiego szacunku dla dziejów narodu”. Mimo że Kadłubek puszczał wodze fantazji, to jednak potrafimy wydobyć cenne ziarna prawdy historycznej o ówczesnych czasach i wydarzeniach, a także potrafimy dzisiaj skorzystać z nauk zawartych w jego „Kronice”, dopowiem, nauk jakże aktualnych dzisiaj. Kadłubkowa „Kronika” ukazuje bowiem idealny obraz ojczyzny, w której panuje „publiczna uczciwość”, czyli harmonijny rozkład praw i obowiązków między panującym a podwładnymi. Opisując różne wydarzenia i problemy, Mistrz Wincenty czynił to z myślą o ojczyźnie, o ładzie prawno-publicznym, o wspólnym dobru narodu. Jest więc mowa o obronie granic, czyli o sprawach polityki zagranicznej, o praworządności, o heroicznym męstwie w obronie zagrożonej wolności. Nieobca jest mu niedola ludu wiejskiego, skoro często opisuje nadużycia możnowładców wobec „biednych chłopków”. Demokratyczne sformułowania, pełne sympatii dla maluczkich i ubogich, mają

Każdy porządek prawny i moralny w państwie musi opierać się na określonych zasadach. Na jakie zasady miłości ojczyzny i poszanowania porządku naturalnego wskazywał bł. Wincenty? Przede wszystkim akcentował ofiarę życia za ojczyznę. Jest o tym mowa w „Kronice Polskiej” w wielu miejscach. Przede wszystkim podkreśla wyższość miłości ojczyzny nad więzami rodzinnymi: „Lepiej, by rodzice utracili dzieci, niżby obywatelom wydarto ojczyznę, i raczej o wolności niż o dzieciach myśleć należy” (III, 18). W mowie o obronie oblężonego Głogowa odczytujemy przesłanie, iż poświęcenie się dla ojczyzny, chociażby graniczące z szaleństwem, nie jest błędem, ale miłością. Jak pisze: „Czego podejmujemy się z miłości ojczyzny, miłością jest, nie szaleństwem, męstwem, nie zuchwałością; bo mocna jest miłość jak śmierć, im trwożliwsza, tym śmielsza”. Mistrz Wincenty poucza, że samo pochodzenie nie jest formą legitymizacji rządów, ale dopiero praktykowanie cnót chrześcijańskich i – używając języka współczesnego – osobista formacja czyni władcę sprawiedliwym. Nie ulega wątpliwości, że były to uwagi i napomnienia skierowane do polskich książąt i pretendentów do tronu, o czym świadczą słowa: „Próżno więc nasi wyrodni chlubią się złudą wysokiego rodu. Próżno z olbrzyma zrodzony karzełek pyszni się z wielkości olbrzyma, bo z krzaku róży i róża wyrasta, i cierń kłujący”. I w innym miejscu: „Są bowiem cztery córy namiętności: zachłanność bogactwa, żądza zaszczytów, ubieganie się o czczą sławę, łaskotliwa lubieżność” (I, 6). Obrazu ideału Rzeczypospolitej dopełnia w „Kronice” zaangażowanie ludzi Kościoła, przede wszystkim biskupów. To oni nauczają naród o wartościach nadprzyrodzonych, a także swoim przykładem to poświadczają. Jednym słowem,

są oni dla władców nauczycielami zasad rządzenia, podporami sprawiedliwych rządów, mediatorami w walkach wewnętrznych, orędownikami u Boga, gdy ojczyzna jest zagrożona. Biskupi z tytułu swojego charyzmatu i powołania mają prawo ujmować się za pokrzywdzonymi i uciśnionymi ze wszystkich stanów, mogą karcić złych władców, występować przeciw despotyzmowi, a w razie konieczności stanowią ostoję czynnego oporu wobec tyranów. Ich moc ma także swoje źródło w osobistej świętości. Wincenty przedstawił więc wzorzec udziału Kościoła w życiu publicznym chrześcijańskiego narodu. Sformułował przede wszystkim pewien program działania episkopatu polskiego, żywotny w każdym czasie, nie tracący pierwiastków aktualności także i dzisiaj. Z tego tytułu Kościół nazywa Kadłubka Patronem Polski i Opiekunem Ojczyzny. Takie wezwanie znajdujemy w litanii do bł. Wincentego Kadłubka. Dobrze wiedzieli o tym polscy władcy i rządzący, uciekając się do jego opieki. Między innymi polecał mu się Jan III Sobieski, idąc na odsiecz Wiednia. To ten władca wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o beatyfikację Kadłubka. Dobrze również będzie wspomnieć, że kiedy w 1920 roku zagroziła państwu polskiemu bolszewicka nawała, to „lud polski gromadził się przy grobie bł. Wincentego Kadłubka i modlił się za Polskę”. W tak krytycznym położeniu udawano się z pokorną prośbą o ratunek do „Wielkiego Obrońcy naszego”, ufając, że bł. Wincenty wysłucha naszych próśb i uratuje Ojczyznę naszą od zguby” (za bp. A. Łosińskim). Kiedy w latach dwudziestolecia międzywojennego formowały się struktury państwowe niepodległej Polski, Kościół starał się eksponować tych świętych, którzy w jakiejś mierze mogli stać się wzorem dla duchowej formacji społeczeństwa. Doskonale wpisywali się w te wzorce bł. Wincenty Kadłubek, św. Wojciech czy św. Stanisław, którzy piastując w średniowiecznej Polsce znaczące urzędy w Kościele i państwie, kierowali się zasadą, że pierwszą miłością po Bogu jest miłość ojczyzny. Chcąc podczas uroczystości religijnych czy państwowych ukazać wzór głębokiej pobożności, a zarazem patriotycznej troski, nawiązywano do życia bł. Wincentego. Wincenty Kadłubek imponuje nie tylko swoim dziełem, ale także sylwetką duchową. Mimo że działał na przełomie XII i XIII wieku, to jednak jest nam bliski poprzez swoją bogatą wiedzę, wrażliwość społeczną, demokratyzm, głęboką religijność. Należał do tych osób, które potrafią godzić wartości religijne ze świeckimi. Ze swoim umiłowaniem sprawiedliwości społecznej, a także z dużym dystansem do pieniądza, jest bliski Kościołowi ubogiemu – o jakim dzisiaj wiele się mówi. Należy modlić się o kanonizację bł. Wincentego, aby stał się patronem mocnej Polski, zjednoczonej wokół krzyża Chrystusowego, aby nas ostrzegał przed utratą ojczyzny, przed zatraceniem własnej tożsamości, upadkiem polskiej kultury, języka i rodziny. K

w naszej historii dzięki „Cudowi nad Wisłą”, kiedy to Wojsko Polskie odniosło zwycięstwo nad Armią Czerwoną. Wtedy też wybuchło II powstanie śląskie. Był to czas formowania się państwa polskiego po odzyskaniu niepodległości. 18 maja tego właśnie pamiętnego roku w Wadowicach narodził się Karol Wojtyła, który w przyszłości, jako papież Jan Paweł II, miał pozytywnie wpływać na historię całego świata. Jego pobożność maryjna była niejako dziedzictwem tamtych zawierzeń rodaków. Kult Matki Bożej uwiecznionej na Jasnogórskiej Ikonie został rozpropagowany przez dynastię Jagiellonów. Już pod Grunwaldem rycerze śpiewali koronacyjny hymn – „Bogurodzicę”. Podobnie zagrzewali się do boju walczący pod Warną. Prawie wszyscy królowie Rzeczpospolitej odbywali pielgrzymki do narodowego sanktuarium w Częstochowie i nazywali Maryję Królową Korony Polskiej. Z pełną ufnością oddawali się pod Jej przemożne panowanie. Znana wszystkim jest obrona Jasnej Góry podczas najazdu szwedzkiego w 1655 roku. Za wstawiennictwem Maryi zostały uratowane również inne miasta, które zostały uwiecznione dla potomnych na czterech kartuszach na dawnym odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej w Częstochowie, zwanym: „Mensa Mariana” (z łac. „Stół Maryjny”). Są tam przedstawione Gliwice, w 1626 roku ochronione przez

Najświętszą Panienkę przed grasującymi na Śląsku podczas wojny trzydziestoletniej wojskami generała Ernsta von Mansfelda. Z kolei Racibórz został cudownie ocalony od straszliwego pożaru w 1637 roku. Nad tym miastem widnieje Maryja trzymająca różaniec. Toruń ukazano jako odebrany Szwedom w 1658 roku. Zaś przy widoku Krakowa znajduje się świadectwo interwencji Matki Bożej podczas inwazji Turków z 1672 roku. Warto przypomnieć, że podczas szwedzkiej pożogi oryginalny obraz Matki Bożej z Jasnej Góry był przechowywany w Mochowie koło Głogówka. Ze Śląska wyruszały najstarsze dziękczynne i błagalne pielgrzymki do Częstochowy. Do dzisiaj w każdym kościele znajduje się wizerunek obrazu Madonny z charakterystycznymi bliznami. Są to kopie ikony Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej. Z Krakowa przez Jasną Górę, Piekary Śląskie oraz Gliwice i Racibórz wiodła trasa husarii polskiej na odsiecz Wiednia, oblężonego przez wojska imperium osmańskiego w 1683 roku. Wtedy również pobożni katolicy uciekali się pod ochronny płaszcz Matki Bożej. Wielką nadzieję w Najświętszej Maryi Pannie pokładali polscy patrioci zabiegający o odzyskanie niepodległości podczas zaborów. Wszystkie powstania narodowe w swoich logach miały Jej wizerunek na ryngrafach i okolicznościowych dewocjonaliach.

W okresie okupacji hitlerowskiej zakaz pielgrzymowania do miejsc świętych nie ostudził w ludziach kultu Matki Bożej. Z tego tragicznego okresu zachowała się relacja pilotów, którzy otrzymali rozkaz zbombardowania klasztoru Paulinów w Częstochowie. Nie mogli oni tego wykonać z powodu silnego zamglenia okolicy, co zostało uznane za wyższą, niebiańską interwencję. W czasach komunizmu Polacy oddawali się Bogarodzicy podczas peregrynacji kopii Ikony Jasnogórskiej w ramach Wielkiej Nowenny, zainicjowanej przez Sługę Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia. Święty Jan Paweł II cały zawierzył się Matce swojego Mistrza.

Wierni bezustannie modlą się gorliwie oraz pielgrzymują do maryjnych sanktuariów. Wbrew wszelkim antykatolickim medialnym opiniom i sondażom wystarczy podejść w majowy wieczór pod ustrojone świeżymi kwiatami wiejskie kapliczki lub do miejskich kościołów i posłuchać wiernych chóralnie śpiewających litanie, wezwania, koronki i antyfony. Nawet dzisiaj nam, współczesnym, jest bardzo potrzebne wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny. Naszej wierze zagrażają bezduszni wrogowie. Wzorem rycerskich przodków, razem z innymi uklęknijmy przed Świętym obrazem Matki Boskiej i z pełną pokory ufnością zaśpiewajmy: „Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko…”. K

Kadłubek – aktualny! Senator Czesław Ryszka

N

a przykład nie bez znaczenia jest fakt, że w wieku XIII Polska dała Kościołowi dziesięciu świętych i błogosławionych. Są nimi: Wincenty, Jadwiga, Salomea, Kinga, Jolanta, Jacek, Czesław, Bronisława i Sadok z towarzyszami. Ściślej mówiąc, dała ich nieomal sześćdziesięciu, ponieważ męczenników dominikańskich z Sandomierza, którzy naprzeciw hordzie tatarskiej wyszli procesjonalnie ze świecami i kadzidłami, było czterdziestu dziewięciu. Oprócz tego żyło w tym czasie sporo osób świątobliwych, którym tradycja przyznała tytuł błogosławionych. Pierwszeństwo błogosławionego Wincentego w porządku chronologicznym w tym „pokoleniu świętych” nie jest przypadkowe.

z historią starożytnych potęg, miał nadzieję, że współcześni mu władcy polscy przymnożą narodowi chwały, podobnie jak władcy starożytni. Niestety, w pierwszych dziesięcioleciach XIII wieku postępował rozkład dawnej monarchii Bolesławów, a ośrodek władzy zwierzchniej zamiast łączyć, stał się przyczyną waśni i krwawych wojen pomiędzy synami Krzywoustego.

kojarzące się z bohaterami historii starożytnego Rzymu. Dla większego splendoru w ciąg dziejów ojczystych zostali włączeni wielcy herosi starożytności – Aleksander Wielki i Juliusz Cezar. W konsekwencji w „Kronice” znalazły się opisy fikcyjnych klęsk, jakie mieli ponieść obaj wybitni wodzowie w starciach z Polakami. W ten sposób Kadłubek nobilitował Lechitów. Cel był oczywisty: przekonać jemu współ-

Dzieje z morałem

Osoba i czasy Kim był Wincenty Kadłubek? Wszystko, co o nim wiemy, pochodzi z jego dzieła, z „Kroniki Polskiej”. W największym skrócie: to jedna z najpiękniejszych postaci z początków państwa polskiego – wszechstronnie wykształcony, doskonale władający piórem biskup krakowski, bogaty w cnoty, a na koniec życia – mistyk zatopiony w Bogu. Był pierwszym znanym Polakiem z tytułem magistra, czyli mistrza, co świadczy, że ukończył którąś z europejskich szkół (uniwersytetów jako takich jeszcze nie było). Jest również pierwszym znanym Polakiem, który napisał książkę o wielce wymownym tytule: „Kronika Polska”. Dość wspomnieć, że na tym utworze wychowały się pokolenia Polaków. Sięgali do niej nasi najwybitniejsi twórcy, z Mickiewiczem i Wyspiańskim na czele. Co więcej, „Kronika” jest do dzisiaj przedmiotem badań naukowych. Aby zrozumieć tak autora, jak i jego dzieło, należy wspomnieć o czasach, w jakich żył bł. Wincenty Kadłubek, bo tu znajdziemy odpowiedź na pytanie, dlaczego podjął się napisania dziejów Polski. Stworzył je najpewniej na polecenie księcia Kazimierza Sprawiedliwego, najmłodszego syna Bolesława Krzywoustego. Pisał dla synów Krzywoustego, Piastowiczów, którzy walczyli między sobą o tzw. dzielnicę senioralną – o Kraków, o koronę królewską. Mistrz Wincenty jako kronikarz z powołania sławił świetność Lechitów i Piastów, porównywał nasze dzieje

Obraz Kadłubka pędzla Henryka Uziembły (1879-1949), znajdujący się w kapitularzu katedry na Wawelu.

Przykłady przodków Nie ulega wątpliwości, że „Kronika Polska” powstała z miłości Kadłubka do ojczyzny. Jej przedmiotem, a właściwie podmiotem, jest silny, zjednoczony polski naród i uświęcający go mocny Kościół. Kadłubek sięgnął do antyku, aby wzbogacić tradycję narodową o znaczące „dzieje bajeczne” w duchu renesansu XII wieku. Stąd mamy podania o Kraku, Wandzie, Popielu i licznych Lestkach. Swojskie postacie z polskich legend, jak Krak i Popiel, zyskały rzymskie imiona, Grakchus i Pompiliusz,

Antyfona Barbara Maria Czernecka

A

ntyfona jest krótkim, naprzemiennym śpiewem liturgicznym. Przykładem takiego utworu może być znana starożytna maryjna modlitwa wstawiennicza, czyli „Pod Twoją obronę…”. Jej łaciński tekst, zatytułowany „Sub tuum preasidium”, znany był w Egipcie i datowany już na III wiek. Niezadługo później, podczas soboru w Nicei (325), powstała teologiczna myśl określania Matki Jezusa Bożą Rodzicielką. Najświętsza Maryja Panna została dogmatycznie nazwana Matką Boga na soborze efeskim w 431 roku. W języku greckim Jej tytuł brzmi: Theotokos. Współczesna wersja popularnej antyfony maryjnej została zatwierdzona przez papieża Benedykta XIII w 1724 r. Jest szczególnie stosowana podczas nabożeństw maryjnych – na zakończenie Litanii do Najświętszej Maryi Panny, po modlitwie różańcowej i Apelu Jasnogórskim. Słowami „Pod Twoją obronę…” od połowy XIX wieku często podpisywano obrazki Matki Boskiej z Częstochowy. Inspiracją dla tego właśnie tematu stał się reprint plakatu Wydawnictwa Włościańskiego Związku Oświatowego

szukał swoistego sensu opowiadanej przez siebie historii Polaków w konsekwentnej obronie nie tylko suwerenności zewnętrznej – między imperiami – ale i wolności obywateli (czyli rycerskiej elity) od samowoli własnego władcy. Wzór dał w osobie pierwszego legendarnego władcy: Kraka-Grakcha. Wybrać miał go wiec wolnych Polaków po złożeniu przez kandydata do tronu obietnicy, że „nie królem będzie, lecz wspólnikiem królestwa”. Władca miał współrządzić z obywatelami w oparciu o państwowe prawo, które winno stać na straży sprawiedliwości.

z 1920 roku, zaprojektowany i narysowany przez Karola Maszkowskiego. Został on wykonany w technice barwnej litografii o wymiarach 30 na 39 cm. Oryginał jest eksponowany w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W centrum tryptyku znajduje się wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej Królowej Polski, osadzony jakby w ryngrafie. Przed Madonną widnieje majestatyczny biały orzeł szykujący się do lotu, uwieńczony zamkniętą koroną królewską. W cieniu jego skrzydeł przedstawione są atrybuty wojskowości i włościaństwa, stanowiące dwa podstawowe filary bezpieczeństwa i pomyślności narodu. Po bokach stoją husarze w pełnych zbrojach, jak aniołowie hufców niebiańskich. Wymowne są trzymane przez nich kopie z biało-czerwonymi proporcami oraz szabla i buzdygan. Pod ich stopami widnieją fragmenty „Hymnu” Juliusza Słowackiego: „Bogarodzico! Dziewico!”. Podpis pod środkową częścią tryptyku brzmi: „Pod Twoją obronę uciekamy się”. Plakat mobilizował do odwagi w wojnie z bolszewikami, którzy wtedy szczególnie zagrażali Polsce. Znamienny rok 1920 zapisał się chlubnie

swe źródło w poczuciu sprawiedliwości i prawdziwej miłości bliźniego. Jakże współczesna wydaje się doktryna polityczna Mistrza Wincentego! Władzę monarchów wywodził z mandatu narodu. Monarchowie są stróżami i sługami prawa zbudowanego na fundamencie sprawiedliwości, definiowanej przez kronikarza jako „to, co korzystne dla tego, który mniej może”. Winni oni dopuszczać do współrządów elitę przywódczą narodu, liczyć się z głosem poddanych, podlegać kontroli społeczeństwa. Gdy któryś sprzeciwi się swemu powołaniu, naród może obalić go jako tyrana i wprowadzić na tron kogoś godniejszego. Z powodu takich treści wybitni historycy widzieli w „Kronice Polskiej” traktat polityczny, „w którym historia potraktowana jest jako pretekst do pokazania znaczenia Polski i Polaków, same zaś dzieje stają się okazją do ukazania cnót i przywar społeczeństwa, które – poprzez swych możnych – samo decyduje o obsadzaniu tronu i stanowi właściwy podmiot działania politycznego” (H. Samsonowicz).

Zasady miłowania ojczyzny


kurier WNET

17

K U R I E R · ś l ąsk i Historie węglem pisane

O historii górnictwa, Śląsku i wartościach ważnych dla mieszkańców tej ziemi opowiada kustosz Izby Tradycji Górniczych w Knurowie, pan Bogusław Szyguła

Bogactwo tej ziemi... Tadeusz Puchałka

T

rudno, aby w jednym krótkim wywiadzie przedstawić bogactwo historii górnictwa, a co za tym idzie, historii tej ziemi, wiarą głęboką i ciężką pracą od wieków pisanej. Historia Śląska jest bardzo skomplikowana. Niestety, większość ludzi nawet tu, na Śląsku, nie rozumie do końca wszystkich tutejszych zawirowań na przestrzeni dziejów i wynikających z tego konsekwencji dla naszej ziemi. Z całym szacunkiem dla innych nacji ośmielam się stwierdzić, że nasza kultura znacznie różniła się od kultur naszych sąsiadów. Dzisiaj dochodzi do prób skłócenia nas między sobą, a także z Polską, i postawienia na przeciwległych frontach. Nasza polska kultura, pragnę to podkreślić – mówi pan Bogusław – miała swój początek właśnie tu, na Śląsku. W przyszłym roku będziemy uroczyście obchodzić 1050 rocznicę Chrztu Polski. Papież Franciszek przyjedzie do Poznania i do Gniezna. Miasta te są uważane za kolebkę polskiego chrześcijaństwa. Natomiast na Śląsk chrześcijaństwo, a co za tym idzie, kultura z nim związana, przyszły 102 lata wcześniej. Były to czasy posługi apostolskiej Cyryla i Metodego. Nie bez przyczyny o tym wspominam – dodaje kustosz. Tu bowiem, w tym mieście stoi kościół pod wezwaniem obu braci, którzy tworzyli nową historię i kulturę w ówczesnej Europie. Trzeba pamiętać o tym, że Cyryl przetłumaczył biblię na język słowiański. Te ziemie były chrystianizowane w 863 roku. 2 lata minęły, odkąd obchodziliśmy 1150 rocznicę chrystianizacji tej części Polski. Wtedy Polski nie było, tylko państwo Wielkomorawskie, i biskupstwo było w Nitrze, bo tak zażyczyła sobie historia i z tym musimy się pogodzić. Jan Paweł II był wielkim czcicielem Cyryla i Metodego. Spośród 14 encyklik, które napisał, jedną poświęcił tym świętym. Dlatego nieskromnie

upieramy się przy tym, że kulturę chrześcijańską przyjęliśmy 100 lat wcześniej niż reszta Polski. Tak więc nie bez przyczyny stoi tu, w Knurowie, kościół poświęcony braciom, dzięki którym mieszkańcy tej ziemi mogli poznać tajemnice wiary w Jezusa Chrystusa. Kościół na tak zwanym Starym Knurowie ma niezwykły wystrój, jest swego rodzaju unikatem. Nie da się przedstawić historii tej świątyni w paru słowach, dość powiedzieć, że wiele miejsca poświęcono tu górnikom. Rzeźby i scenki rodzajowe przedstawiają górników podczas ich pracy. Widać pochylone postacie z kilofami rąbiącymi skałę, filary, a wszystko, jakby na przekór, wykute jest w białej skale. Zaledwie kilkaset metrów od tego świętego miejsca stoi kopalnia, która od kilkudziesięciu lat daje pracę i chleb mieszkańcom mojego miasta, bo to moje miasto – dodaje pan Bogusław – i kocham wszystko, co jest nim związane. Pracowałem w tej kopalni, a teraz dbam o to, by historia i zwyczaje górnicze nie poszły w zapomnienie. Na temat tego kościoła napisano trzy prace magisterskie. Ostatnia liczy 800 stron poświęconych jego historii i wystrojowi. 14 lutego obchodzimy odpust Cyryla i Metodego. Przy tej okazji chciałbym wspomnieć o wydarzeniu, które w sposób szczególny utkwiło mi w pamięci, a było to podczas mojej wizyty w cerkwi prawosławnej we Wrocławiu. Tam podstawowym elementem wystroju (także w prywatnym domu ks. Mitrata) była ikona Matki Boskiej Częstochowskiej, którą uważają za swoją. Kolejną sensacją była dla mnie encyklika Jana Pawła II „Slavorum Apostoli”, która znajdowała się na wyeksponowanym miejscu w cerkwi pw. Świętych Równych Apostołom Cyryla i Metodego. W naszych katolickich domach encykliki Jana Pawła II stanowią często,

niestety, tylko element wystroju, bo dobrze wyglądają na półce, a często bywa, że stoją zafoliowane, by się przypadkiem nie zabrudziły. Tymczasem prawosławni przeczytali je od deski do deski, a kiedy zapytałem moich gospodarzy, dlaczego, odpowiedzieli: „Bo ten papież to jest wyjątkowy papież. Po raz pierwszy głowa kościoła katolickiego otwarła serce na wszystkich chrześcijan. Cyryl i Metody Równi Apostołom... Tak pięknie opisał naszych świętych Jan Paweł II, więc uważamy, że powinniśmy i my poznać jego nauki”. Uważam, że 14 lutego, podczas odpustu w naszym kościele, powinniśmy w szczególny sposób podkreślić wagę tego święta. Dziś ta data kojarzy się z Walentynkami rodem z zachodniej Europy, nie mającymi nic wspólnego z naszą kulturą.

O świętej Barbarze Kojarząca się ze Śląskiem i górnikami święta Barbara jest tak naprawdę patronką zawodów, które są szczególnie niebezpieczne. Mówi się, że jest patronką od nagłej i niespodziewanej śmierci. Nasza izba od wielu lat bije monety – to należy do tradycji tego małego muzeum. Oczywiście sporządzamy projekt, a także proponujemy wzór, a biciem medali i monet zajmują się wyspecjalizowane firmy. Wielu gości nie tylko z kraju, ale i z zagranicy zostało obdarowanych pamiątkowymi medalami. Do tej pory wydaliśmy 5 monet z wizerunkiem św. Barbary. Na Śląsku znane jest proste, a jakże znamienne powiedzenie: „Barbara Święta o górnikach pamięta”. Święta Barbara jest przedstawiana na wielu obrazach jako górniczy Anioł Stróż. Widzimy zasypanych górników i zalane wodą przodki, a św. Barbara z rękami zwróconymi w stronę miejsca katastrofy pomaga ludziom w potrzebie. „Barborka” – bo tak nazywamy tu naszą Świętą – znajdowała się nie

tylko w kościołach śląskich, ale i w domach, często na ołtarzykach stojących na wertikołach albo szybonkach. Do Niej modliła się śląska familijo podczas wieczornego pacierza, gdy mąż i ojciec lub syn pracowali na nocnej zmianie: „Szczyńśliwo ci szychta chopeczku, chroń chopa moigo Barborko, coby my mogli z dzieckami jutro do kupy byść, a krziżyk na chlebiczku zrobić i radować se jeszcze jednym dniym, do kupy spyndzonym”. Tak rodziny górników kończyły wieczorne modlitwy. Taki był ten nasz kochany Śląsk. Niestety, „postęp”, laicyzacja naszego życia robią swoje... Czy zabiją w nas to, co od wieków stanowiło o naszej sile? Jesteśmy o krok od przepaści. Tłem obrazów świętej Barbary, stojących w kopalnianych cechowniach, często bywał krajobraz okolicy, no i oczywiście nie mogło na malowidłach zabraknąć kopalni. Było to coś więcej aniżeli przedstawienie wizerunku świętej, bo dawało zjeżdżającym górnikom nadzieję, że podczas ich nieobecności w tym normalnym świecie jest ktoś, kto zadba nie tylko o nich, ale o ich dom i rodzinę. To ważne, bo tam, na dole, jest „inny świat”. Barborka przetrwała najgorsze czasy, bo nikt nie śmiał tknąć tej świętej górniczej tarczy. Górnicy nie tylko wierzyli, że Barborka zdąży przed kostuchą i zachowa ich przy życiu; modlili się także o to, by w czasie nagłej i niespodziewanej śmierci św. Barbara wstawiła się za nimi do Pana Boga, bo ona najlepiej rozumiała, że pod ziemią nie będzie czasu na spowiedź. Praca górnika to nie tylko ciężka robota, to także duże zagrożenie zdrowia i życia, i nie ma kopalni na Śląsku, przy której nie byłoby obelisku poświęconego górnikom, którzy zginęli na posterunku, w walce z naturą. Górnicze symbole związane z cierpieniem i śmiercią są liczne, a jednym z nich jest czerwony pióropusz na czako, które noszą górnicze orkiestry dęte. Czerwień oznacza w tym wypadku krew przelaną przez górników. Tak już jest, że orkiestry górnicze najczęściej grywają na pogrzebach. Należy podkreślić, iż zarówno św. Barbara, jak orkiestra górnicza to bardzo bliskie sercom braci górniczej symbole i każda kopalnia ma swoją orkiestrę. Ikonografia w kościołach jest niezmienna od wieków – św. Barbara w jednej ręce dzierży miecz, w tle widać wieżę z trzema oknami, w której św. Barbara, jak pamiętamy, została uwięziona przez własnego ojca, w drugiej ręce trzyma koło, które symbolizuje męczeńską śmierć w obronie wiary. Św. Barbara znalazła też swoje miejsce w herbarzach miast, np. w herbie Rudy Śląskiej, i, co ciekawe, Skoczowa. Cóż może mieć to miasto wspólnego z górnikami? Niedaleko przecież do Beskidu Śląskiego, swoją drogę ku morzu zaczyna tu Wisła, a jak rzeka, to flisacy, i to oni obrali sobie Barbórkę za patronkę. Należy jednak pamiętać, że wielu górali pracowało w naszych kopalniach, byli więc górnikami, tak więc patronkę swoją podziwiali codziennie, kiedy witali lub żegnali miasto.

Biorąc pod uwagę samą tylko postać św. Barbary, można zauważyć, jak bardzo Ślązacy są przywiązani do swojej ziemi, do środowiska, w którym się urodzili i w którym przyszło im żyć. Kiedy bijemy monety jako dary dla poszczególnych kopalni, mające stanowić swego rodzaju dokument istnienia tych zakładów, łatwo zauważyć, że każda z Barbórek ma inną twarz: jedna okrągłą, inna znowu pociągłą, bo tak sobie wymyślił artysta, który tworzył kiedyś, dawno temu postać świętej dla danej kopalni. „Bo to nasza Barborka i taką kochamy”. Te szczegóły dla nas, Ślązaków, są bardzo ważne, dlatego tak trudno nas zrozumieć. Ten jednak, kto zada sobie trud zrozumienia naszego myślenia, zobaczy ukryte piękno tej ziemi w rzeczywistych, naturalnych, nieprzekłamanych barwach: sam wszysko mo swoj plac.

O śląskim pozdrowieniu Pamiętam ten czas – wspomina pan Bogusław – kiedy to z telewizją „Silesia” jeździłem po śląskich kopalniach. Nagrywaliśmy wtedy 50 odcinków audycji o Śląsku i górnikach. Każdą z nich zaczynałem i kończyłem pozdrowieniem: „Szczęść Boże”. Można przyjąć, że to pozdrowienie zrodziło się i stało się niejako trwałym elementem życia właśnie na Śląsku. Ślązacy od wieków uważani byli za szczególnie głęboko wierzącą nację. Tak niegdyś pozdrawiali się wszyscy domownicy, tak żegnało się dzieci wychodzące do szkoły, tak żegnała żona męża czy matka syna, który wychodził do pracy, i to nie tylko do kopalni. Pozdrowienie, które wszyscy wynieśliśmy z domu rodzinnego, zostało przeniesione w podziemia kopalń. Trwało i przetrwało najgorsze czasy i jest używane nadal, chociaż dziś mamy do czynienia z modą na niszczenie wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z historią i tradycjami. Pozdrowienie, które jest życzeniem drugiej osobie powodzenia za sprawą Pana Boga, obowiązywało wśród braci górniczej zawsze i wszędzie. Kamraci z tego samego oddziału po zjeździe na dół, gdy z jakichś powodów mijali się ze sobą, znów się pozdrawiali, bo tu chodzi to nie tylko o samo pozdrowienie, ale życzenie drugiej osobie błogosławieństwa i szczęśliwej pracy. Tam, pod ziemią, to swego rodzaju „polisa ubezpieczeniowa” na życie. W czasach PRL, kiedy władza z wiadomych względów była bardzo niechętna duchowym wartościom, na dole nadal tak się pozdrawiano. Osobie z dozoru, która witała się z górnikami w sposób świecki: „cześć pracy”, czy „dzień dobry”, i tak odpowiadano „szczęść Boże”, podkreślając to często dwukrotną odpowiedzią. Tak to górnicy uczyli pierwszych sekretarzy partii religii, tworząc katechezę na dole w kopalni. Towarzysz, nie chcąc narażać się na śmieszność, spotykając się z górnikami po raz kolejny, witał się już rodzimym, ukochanym przez górników pozdrowieniem „szczęść Boże”.

Demoniczne postacie związane z górnictwem – Skarbnik Nie ma regionu w Polsce, który w swoich legendach czy bajkach ma tyle demonicznych postaci, co Śląsk. Wszystko to nigdy nie przeszkadzało w głębokiej wierze w Pana Boga. Szczególną postacią jest Skarbnik, który od wieków był, jest i będzie w kopalni. To taki bajkowy „górniczy inspektor BHP”. Górnicy na dole przebywają w skrajnie trudnych warunkach, często są narażeni na niedobór tlenu. Stres, a nawet omdlenia, zasłabnięcia, powodują różnego rodzaju zaburzenia: ludzie widzą mgliste zarysy postaci, ktoś do kogoś mówi... Przez lata wyobraźnia ludzka stworzyła w ten sposób postać niezbadaną, a jednak czasami pojawiającą się i znikającą bez przyczyny. Można by było to pewnie porównać – dodaje pan Bogusław – z przesądami marynarskimi, bo wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z wysokim ryzykiem utraty życia, tam pojawiają się różnego rodzaju demoniczne postacie. Górnikom od zawsze towarzyszył Skarbnik, towarzyszyła św. Barbara i postacie te tworzyły niejako porządek ich świata, tak odmiennego od tego, który widzimy na powierzchni. Mawiano, że Skarbnik pomaga dobrym górnikom; tym, którzy nie przeklinają, wskazuje drogę pod szyb, a złych górników wodzi po starych wyrobiskach, gdzie zagubieni, często z pokorą modląc się, wracają na dobrą drogę i proszą św. Barbarę o pomoc. Jak widać, wszystko tu miało od wieków swoje miejsce, nawet demony miały tu spisaną „umowę” z Panem Bogiem.

Co z Aniołem Stróżem? Anioł Stróż, zajęty na powierzchni, na dole ma swoich agentów, a są nimi drużyny górniczych ratowników (tu drużyna to zastęp). Ludzie to najlepsi z najlepszych. Silni, wysportowani, odważni. Świetnie wyszkoleni, gotowi nieść pomoc w każdych warunkach, są jak pięść, bo tworzą nierozerwalny monolit. Górnicy, widząc zjeżdżające na dół wraz z nimi zastępy ratowników, czują parasol ochronny: oni są z nami, w razie kryzysu będą na miejscu, pomogą. Obecność na dole tych komandosów św. Barbary to ważny element górniczej pracy. Ratownicy górniczy na co dzień wszędzie tam, gdzie istnieje zagrożenie dla załóg górniczych, w aparatach kontynuują robotę z konieczności przerwaną przez brygady górnicze. To oni budują tamy wentylacyjne i inne, by w ten sposób kierować powietrze we właściwym kierunku, tam, gdzie pracują ludzie. Często bywa, że pracują 2 godziny, wycofują się, a na ich miejsce wchodzą koledzy. Każde polecenie, które wydaje zastępowy, jest rozkazem. Są karni, zdyscyplinowani, twardzi jak stal, z sercem otwartym na ludzką krzywdę. W akcji „idą zawsze po żywego”. Tacy są komandosi św. Barbary z krzyżem maltańskim na piersi – chopcy łod Anioła Stróża. K

Województwo śląskie, jedno z najbardziej zaludnionych w Polsce, jest też, niestety, jednym z najbardziej dotkniętych reklamową brzydotą, niszczącą obraz polskich miast, a nawet pięknych krajobrazów górskich, lasów, pól i jezior.

Ustawą w billboardy? Michał Soska

P

o półtorarocznej pracy w nadzwyczajnej podkomisji sejm w końcu przyjął tzw. ustawę krajobrazową, dającą samorządom możliwość większej regulacji umieszczania reklam i nałożenia szlabanu na wszechobecną pstrokaciznę szyldów, banerów i billboardów. Pytanie brzmi tylko, czy nowe narzędzia okażą się wystarczająco skuteczne i czy samorządy wykażą wolę dbania o krajobraz i estetykę miast? Billboardy i banery, szyldy i tablice, plakaty i telebimy, balony i dmuchańce, słupy ogłoszeniowe, chorągiewki czy city lighty, zasłaniające budynki siatki reklamowe… Nauka o reklamie – gdyby powstała – mogłaby wypracować bardzo rozbudowaną kategoryzację nośników reklamy zewnętrznej. I zapewne wszystkie okazałyby się obecne na polskich ulicach, kamienicach, na murach, wzdłuż dróg i autostrad. Tak jak Śląsk negatywnie wyróżnia się na tle reszty kraju (na Mazurach, Pomorzu czy w województwie lubuskim, przykładowo, reklama nie jest aż tak

wszechobecnym elementem oszpecającym krajobraz), tak Polska w całości negatywnie wyróżnia się na tle innych krajów europejskich – i to zarówno tych bogatszych i bardziej rozwiniętych na zachodzie, jak i tych biedniejszych, na południu i wschodzie. Kolorowa, jaskrawa czy migocząca reklama zewnętrzna stała się, niestety, zjawiskiem typowo polskim, obecnym zarówno w środowisku miejskim, jak i w otoczeniu naturalnych krajobrazów. Czas najwyższy, by coś się w końcu w tej sprawie zmieniło. Prezydencki projekt ustawy krajobrazowej, złożony latem 2013 roku w Sejmie, w zmienionym kształcie został przyjęty głosami koalicji rządowej. Przeciwne ustawie było PiS, które apelowało nawet o zupełne jej odrzucenie. Jednym z argumentów opozycji był zarzut, że ustawa nie reguluje dostatecznie powstawania nowych farm wiatrowych (PiS chciało ogłoszenia zupełnego moratorium na budowę nowych elektrowni wiatrowych), ponadto posłowie głównej

partii opozycyjnej przekonywali, że celem ustawy jest „wyciskanie dodatkowej kasy od przedsiębiorców”, którzy będą ponosić nowe koszty umieszczania reklam. Dodatkowe opłaty staną się niewątpliwie rzeczywistością – w porównaniu jednak z wołającym o pomstę do nieba chaosem reklamowym i „estetyczną zbrodnią” dokonaną na polskich miastach i krajobrazach – wydaje się to konieczne. Poza tym przyjęta ustawa jest i tak zdecydowanie łagodniejsza niż jej pierwotny projekt – odrzucono na przykład zupełnie pojęcie „dominanty przestrzennej”, odnoszące się do wszelkich górujących nad otoczeniem obiektów (wieżowców, elektrowni powietrznych itp.), które miałyby powstawać tylko w zgodzie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Na mocy ustawy krajobrazowej samorządy będą mogły w większym stopniu decydować o obecności reklam w przestrzeni publicznej. Definiuje ona przykładowo pojęcia reklamy i szyldu, krajobrazu, krajobrazu kulturowego

i krajobrazu priorytetowego. Nowe prawo zobowiązuje samorządy województw do sporządzenia audytu krajobrazowego, na podstawie którego zostaną wyodrębnione tzw. krajobrazy priorytetowe. Dla tych terenów sejmiki wojewódzkie będą mogły ustalać normy dotyczące wysokości, kształtów i materiałów zarówno budowli, jak i obiektów małej architektury – w tym nośników reklam. Samorządy otrzymają nowe instrumenty służące ochronie krajobrazów, zostaną zweryfikowane tereny parków krajobrazowych i innych obszarów chronionych, i – co najważniejsze – wreszcie w naszym kraju mają zostać ustalone zasady umieszczania reklam w przestrzeni publicznej.

M

amy więc do czynienia z pierwszą, rewolucyjną – można by rzec – próbą uregulowania problemu obecności reklam w przestrzeni publicznej i naturalnych krajobrazach. Ustawa jest też pierwszym krokiem do spełnienia przez Polskę założeń Europejskiej Konwencji Krajobrazowej z 2010 roku, mającej na celu harmonijny rozwój, uwzględniający ochronę krajobrazu i odpowiednią politykę krajobrazową (w tym zarządzanie i planowanie ingerencji społecznych, kulturowych i gospodarczych

w krajobraz). Proces zaprowadzania porządku będzie jednak długofalowy: wspomniane audyty krajobrazowe mają zostać przeprowadzone w ciągu trzech lat (!) i muszą przebiegać w sposób równoległy we wszystkich województwach. I na koniec postawmy pytanie najważniejsze: czy samorządy wykażą wystarczającą wolę, by uwolnić polskie krajobrazy i polskie miasta z nadmiernej ilości reklam? Czy zechcą skutecznie korzystać z przysługujących im środków? Ustawa nie wprowadza przecież żadnych konkretnych wytycznych odnośnie do obecności reklam w przestrzeni publicznej, a mówi jedynie o uprawnieniach samorządów w tej kwestii. Mówiąc wprost: ustawa krajobrazowa nie ma żadnej mocy egzekucyjnej. Jak wyliczają eksperci, nie wprowadza żadnych nowych kar za nielegalne umieszczanie reklam; nie daje organom administracji architektoniczno-budowlanej uprawnień nadzorczych wobec nowych inwestycji budowlanych co do zgodności z przepisami reklamowymi, i wreszcie – zezwala na zabronione dotychczas umieszczanie reklam w pasie drogowym poza terenem zabudowanym! Czy przy tak istotnych słabych punktach ustawa krajobrazowa może w ogóle odnieść pozytywny skutek?

Z reklamami oczywiście da się skutecznie walczyć: przytoczmy na zakończenie dobre przykłady z zagranicy. Kilka lat temu władze Sao Paulo, największej aglomeracji Brazylii, doszły do wniosku, że trzeba skończyć z zaśmiecaniem przestrzeni publicznej tysiącami pstrokatych reklam i wprowadziły zupełny zakaz umieszczania reklamy zewnętrznej w przestrzeni publicznej. Od tego czasu z ulic i murów aglomeracji zniknęło aż pół miliona szyldów i billboardów! Nie trzeba oczywiście popadać w aż tak daleko idącą skrajność. W Europie Zachodniej od dawna istnieją prawne regulacje skutecznie określające zasady umieszczania reklam w miastach i w wielu z nich trzeba to konsultować z miejskimi architektami, konserwatorami zabytków i plastykami (dzięki czemu 12-milionowy Paryż ma aż dziesięć razy mniej reklam niż niespełna 2-milionowa Warszawa). W krajach skandynawskich istnieje zakaz umieszczania reklam przy drogach, co pozwala cieszyć się nietkniętym przez człowieka krajobrazem pełnym lasów, gór i jezior. Niektóre kraje wprowadzają też konkretne regulacje dotyczące wielkości, wysokości, a przede wszystkim ilości dozwolonych reklam na danym terenie. Takich przepisów póki co w Polsce bardzo brakuje. Pierwszy krok za nami, ale do celu droga jeszcze daleka. K


kurier WNET

18

K U R I E R · ś l ąsk i

Człowiek został tak skonstruowany psychicznie, że jeżeli nawet nie chce, to i tak zostanie zmuszony przez innych do prowadzenia jakichś wojenek. To specyfika ludzkiego padołu. Ludzie najpierw walczyli z fauną i florą o przetrwanie. Gdy w tej materii osiągnęli jakiś standard, zaczęli walczyć między sobą – o więcej pożywienia, o więcej wody, o bogactwo.

Ludzka kondycja Ryszard Surmacz

W

alka ta prowadziła do idealizacji lub racjonalizacji: wysubtelniania myśli – najpierw kulturowej i religijnej, potem strategicznej, a więc doskonalenia narzędzi ataku i obrony (w takiej kolejności). Potem pojawiły się narody, państwa, bloki kulturowe i wreszcie cywilizacje. Dziś świat jest poukładany, ale ludzka natura pozostała niezmieniona. I jest ona największym zagrożeniem dla człowieka i wszystkiego, co stworzył. Czy narodziny i śmierć to dychotomia skłonności ludzkich? A to, co po nim pozostało, należy do tej części, której nie zdołał zburzyć? Człowiek nie bardzo rozumie, że urodził się w świecie zastanym. Z jednej strony wszedł do towarzystwa na określonych warunkach, poza których ramy nie powinien wychodzić, bo zginie, a z drugiej został porwany przez nieustanny ruch, bez którego życie przestałoby istnieć. Idąc dalej: z jednej strony pragnie stabilizacji, a z drugiej staje przed koniecznością ciągłego wysiłku, bez którego wypada z rytmu. Z tej zasady wyłączeni są kloszardzi i lemingi. Do starca nikt nie może mieć pretensji, bo każdy nim będzie.

Po co nam kultura? Człowiek, przychodząc na świat, wchodzi w nieznane mu otoczenie i musi uznać, i to niezależnie od cywilizacji, iż prawa, które nim rządzą, mają charakter naturalny, a więc boski. A jeżeli nawet nie jest w stanie uwierzyć, to dysproporcja pomiędzy wiedzą człowieka a nieokreślonością natury jest tak wielka, że nie pozostaje mu nic innego, jak przyjąć ten fakt do wiadomości. Ponadto przyjście na świat oznacza również konieczność pracy – bo głód, bo system trawienny, bo walka o byt, itd. Te elementy zmuszają człowieka do stworzenia nie tylko systemu przetrwania, ale również rozwoju – dla siebie i dzieci. W tym systemie swoje miejsce musi mieć też sens istnienia i rozrywka. Człowiek, nosząc w sobie element boski, został zmuszony do wypracowania własnych – ludzkich – zasad życia i współżycia. W taki sposób zaczął tworzyć własną kulturę, której religia jest częścią. Kultura jest ściśle związana z walką o pożywienie i schronienie. Inna będzie w klimacie chłodnym, inna w tropikalnym, gdzie bieda nie ma perspektywy śmierci głodowej. Inna

Bóg Sam może świat zniszczyć i drugi wystawić. A bez naszej pomocy nie może nas zbawić. A. Mickiewicz

O

kres Wielkiego Postu, Męki Pańskiej i radosny czas oktawy Zmartwychwstania Pańskiego mamy za sobą. Czy jednak jesteśmy godni nazywania się ludźmi wierzącymi? Czy szczera spowiedź i lekcja pokory wielkopostnej w czasach, kiedy zewsząd jesteśmy atakowani opiniami szkalującymi katolickie wartości, wystarcza, by wrócić na właściwą drogę, a co najważniejsze, już tam pozostać? „Człowiekowi na krzyżu pękło serce” – takie i podobnej treści teksty dziwnym trafem pojawiają się na stronach dużych portali internetowych, szczególnie wtedy, kiedy zbliżamy się do świąt Wielkanocnych. Czyżby to tylko zbieg okoliczności? Ktoś powie, że nauka poczyniła ogromne postępy i można dziś stwierdzić wiele rzeczy, wiele też dzięki nauce można udowodnić. Gdyby chodziło tylko o to, sprawa byłaby jasna... I nie byłoby sprawy. Tak naprawdę dla szczerze wierzącej osoby nie ma znaczenia, czy Chrystusowi na krzyżu pękło serce, czy skonał z innego powodu: wszak umarł za nas i dla naszego zbawienia. Niekończące się próby podważania prawdy Zmartwychwstania Pańskiego dla człowieka wierzącego nie mają znaczenia

będzie w obszarze kontynentalnym, w którym dominuje kultura rycerska, a inna w morskim, gdzie kwitnie handel. Inna też będzie na terenie, w którym tylko religia może zorganizować państwo czy społeczeństwo, a jeszcze inna tam, gdzie struktury społeczne i religijne stworzyły określoną symbiozę współdziałania. Tu przykładem jest I RP. Kultura, która przez wieki wypracowywała i tworzyła zasady ładu społecznego, jest potrzebna człowiekowi w takim samym stopniu, jak powietrze dla funkcjonowania organizmu. Odłączenie człowieka od macierzystej kultury jest pozbawieniem go punktu oparcia, odebraniem mu wszelkich praw, najpierw obyczajowych, a w dalszej kolejności konstytucyjnych, ponieważ człowiek znikąd jest nikim. A jeżeli jest nikim, nie istnieje ani werbalnie, ani kulturowo. Jego życie zaczyna być tylko obciążeniem dla drugich. Perspektywa garnka jest perspektywą kloszarda: nie ma garnka, nie ma kloszarda. Nie ma kultury, nie ma człowieka. Odejście z własnej woli od zasad kulturowych jest bombą z opóźnionym zapłonem. W tym miejscu warto jeszcze wspomnieć o kulturze rycerskiej i mieszczańskiej, a więc kulturze honoru i kulturze handlu. W Europie kultura rycerska zaczęła się kończyć wraz z symbolicznym odkryciem Ameryki, a więc początkiem kolonializmu (XV w.). Od tego czasu państwa kolonialne zaczęły bogacić się na cudzej własności, tanich surowcach i niewolnictwie. Rozwój państw, kultur i narodów w oparciu o taką zasadę prowadził do ich nieproporcjonalnego rozwoju i uzależnienia od dostaw taniego surowca i taniej siły roboczej. Dziś podtrzymywanie takiego modelu zmusza te same państwa do kontynuacji starych uwarunkowań i przyzwyczajeń. Są więc jednym wielkim nieporozumieniem, które sprawia, że świat kolonizowany nie jest w stanie porozumieć się z kolonizującym. Świat kolonizujący nie potrafi zrozumieć świata kolonizowanego na tej samej zasadzie, co bogaty biednego. Z jednej strony staje pycha, tradycja bogactwa i kolonializm, a z drugiej – zawiść i chęć poprawy dotychczasowego losu. Obydwa światy są we wzajemnym klinczu, a łączy je wspólny strach przed biedą. Ten strach po obu stronach ma oczywiście różne standardy. Upadek kultury rycerskiej oznacza upadek kultury mieszczańskiej. Gdy handlarz odrzuci zasady przyzwoitości albo

zostanie do tego zmuszony, wraca na poziom walki człowieka z człowiekiem, człowieka z żywiołem, państwa z państwem i cywilizacji z cywilizacją. Do ogólnej świadomości jakoś nie może przebić się podstawowa informacja, że wolny rynek nie może funkcjonować w oderwaniu od zasad, które ogólnie można nazwać kulturą rycerską. Tak samo zresztą jak PRL nie był, a zwłaszcza III RP nie jest w stanie funkcjonować w oderwaniu od wartości i zasad, jakie wypracowała II Rzeczpospolita. Odejście od wypracowanych przez wieki zasad i norm moralnych jest zejściem na poziom robactwa, któremu jako jedyny argument za przetrwaniem pozostał instynkt.

Dzisiejsza wojna O wojnie uczymy się w szkole. Wojnę wspominamy. Widzimy ją w kategoriach klasycznych i zdawałoby się, że należy ona do przeszłości. Nie! Wojna jest stałym elementem historii. Wojna siedzi w głowach ludzkich, i to pod dwiema skrajnymi postaciami: żądzy zysku lub utrzymania standardu oraz lenistwa, niewiedzy, naiwności, a niekiedy zwykłej głupoty. Te uwarunkowania wzajemnie się przeplatają i antagonizują. Naiwność lub głupota ośmiela chciwość i agresję, niewiedza prowokuje wiedzę, a siła potrzebuje demonstracji i ofiary. Wojna od początku ludzkiego istnienia stała się elementem rozgrywek najpierw międzyludzkich, potem międzypaństwowych, międzykulturowych, a teraz staje się zakładnikiem roszad cywilizacyjnych. Z jednej strony są beneficjenci systemu, z drugiej ofiary. Porozumienie jest możliwe tylko na poziomie zysku. Stratami obarczani są słabsi i ofiary. Dziś wojna toczy się zgodnie z zasadą najpierw dewastacji przeciwnika, a potem jego wykorzystania lub likwidacji. Przeciwnikiem może być większe państwo lub potencjalny rywal. Strategia polega na wyszukaniu obszarów słabości. Czechosłowacja została podzielona w oparciu o stary antagonizm Słowaków z Czechami; Jugosławia na zasadzie rozbudzenia antagonizmów narodowościowych, Ukraina – dzięki słabości państwa. Kolejnymi ofiarami mogą być kraje przybałtyckie ze względu na swój niewielki potencjał, a poza Europą: Libia, Egipt, Syria, Iran, itd. Wachlarz destrukcji obejmuje więc cały świat. Pierwsze dwie wojny (1914

i 1939) zostały nazwane światowymi ze względu na brak wyobraźni, ale dopiero ewentualna przyszła będzie naprawdę spełniać warunki konfliktu światowego. To nie człowiek stawia światu i przyrodzie warunki, lecz odwrotnie: spotyka się on z problemami przerastającymi jego doświadczenie i możliwości. W takich sytuacjach reaguje siłą, a więc tym wszystkim, co zdołał zgromadzić i czym może uderzyć w przeciwnika jako ofiarę swojej frustracji. Ale dramat swojej pełni nabiera dopiero wówczas, gdy uświadomimy sobie, że żaden z agresorów ani żadna z ofiar nie jest w stanie przewidzieć skutków wybuchu takiej wojny. Dramat jest w głowach ludzkich, a sensacyjny model nakręca nieobliczalne skutki: łączy głupotę z nieprzewidywalnością.

Co z Polską? Ramowy scenariusz, nakreślony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wcale nie musi się sprawdzić. Bardzo wiele wskazuje na to, że właśnie zaczęła wchodzić w życie realizacja scenariusza związku Unii Europejskiej i Rosji. Warto zwrócić uwagę, że przejmowanie ziem wschodnich Ukrainy następuje podobnie jak w okresie pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Najlepiej ujął to prof. Rymkiewicz: „Rzeczpospolita od początku XVIII w. traciła swoje ówczesne Kresy Wschodnie – traciła początkowo jeśli nie nominalną, to polityczną, faktyczną władzę nad wschodnimi i północnymi województwami, bo chodziły po nich obce armie – ale wielkie polskie rody nadal miały tam swoje majątki. Ziemia była polska, lecz władza obca. I w taki oto sposób w XVIII w. otworzyła się droga zdrady. Kto chciał utrzymać swoją kresową własność, kto chciał tam jakoś żyć, mieć tam swoje władztwo, swoich chłopów i swoje bydło, musiał kolaborować z tymi, którzy – powoli, powoli, bo to wszystko trwało bardzo długo – stawali się faktycznymi władcami tamtych ziem. Wprzód z oficerami moskiewskiego imperium, dowódcami stacjonujących tam wojsk, a potem z dworem w Petersburgu. W ten sposób zdrada stała się sposobem na utrzymanie bogactwa”. Ten fragment bardzo łatwo przełożyć na współczesne czasy ukraińskie, a polską magnaterię zamienić na ukraińskich oligarchów. Stare, sprawdzone scenariusze powielane są jak amerykańskie seriale. W nakreśleniu dalszego scenariusza bardzo pomocny będzie okres zaborów, a zwłaszcza rok 1939. Związek Unii z Rosją też ma dwie strony: niemiecką i rosyjską. Współczesna III RP jest związana z NATO, ale niewiele z tego wynika, bo realizacja rosyjskiego/niemieckiego scenariusza musi następować z dwóch stron. Taką polską

Bóg jest miłością – kocha, czeka, wybacza – więc dajmy sobie szansę Tadeusz Puchałka i nie warto zaprzątać sobie nimi głowy. My wiemy swoje: Zmartwychwstanie Chrystusa to nie magia, to powtórne, cudowne połączenie ciała z duszą. Aby to zrozumieć, trzeba nam w te prawdy uwierzyć. Bóg nas stworzył, więc wszystko zależy od Jego woli. Pozwolić w sposób ludzki cierpieć swojemu Synowi, przeżywać mękę i śmierć tylko po to, by nam dać szansę – to dla przeciętnego człowieka coś niewyobrażalnego. Któż z nas gotów byłby wysłać swojego syna na śmierć za sąsiada, który grzeszy i za nic ma boskie przykazania?... Chrystus z woli Ojca – Boga Wszechmogącego powstał z martwych; wszak ciało to jedno, a dusza w nim zawarta to drugie. Moc, siła wiary dla wierzących to rzecz normalna, dla wątpiących nie do końca jest to oczywiste. Ciągłe powtarzanie tych samych „naukowych dowodów” ma powodować pogłębianie zwątpienia, a w konsekwencji utratę wiary. Ciągłe wmawianie społeczeństwu, że w Wieczerniku

była nie tylko męska część uczniów Pana Jezusa, ale kto wie, być może był tam ktoś jeszcze, dla wierzącego znów nie powinno mieć żadnego znaczenia. Wierzę w prawdy głoszone przez Kościół, staram się być im wierny i jestem gotów bronić chrześcijańskich wartości. Tak być powinno, teoria jednak nie zawsze idzie w parze z rzeczywistością.

D

ziś jesteśmy atakowani z każdej strony i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, pogrążamy się w bagnie laickiego świata. Czytamy, podświadomie rejestrujemy i zostawiamy w pamięci łatwo przyswajalne bzdury, które mącą nasz umysł, a w konsekwencji demolują nasze człowieczeństwo. Co więc czynić, by trwać przy wartościach przekazywanych nie tylko przez Kościół, ale i naszych rodziców? Jak w gąszczu świeckiej prasy wyłowić ten materiał, który nie zmąci naszego umysłu?... Sposobów na zachowanie wiary mimo brutalnych ataków bluźnierczych

haseł itp. jest wiele. Tak naprawdę wszystko zależy od nas samych. Czy szczerze raduję się z wyjścia do kościoła i uczestnictwa we mszy świętej? A może trzeba się na początku zmusić, by później, już w kościele odczuwać radość z uczestnictwa w liturgii... To znak, że nie wszystko jeszcze stracone, ale nie jest dobrze i trzeba nad sobą popracować. Ważne, abyśmy często odwiedzali kościoły, nawet wtedy, kiedy są puste. A może właśnie to jest najważniejsze? Zagubionemu człowiekowi potrzebne jest skupienie, szczera rozmowa z Bogiem. Często bywa, że zacisze domowe już nam nie wystarcza. Samotność pozwala na łatwiejsze obcowanie z Bogiem i jest to jeden z przykładów na to, że samotność wcale nie jest taka zła, trzeba tylko umieć z niej korzystać. Ja już nie potrafię się modlić To nieprawda. Dla Pana Boga każda szczera z Nim rozmowa jest modlitwą. Po jakimś czasie nagle stwierdzimy, że modlitwa różańcowa czy Koronka

Republiką Krymską czy obwodem donieckim i łużańskim, nazwanym już Republiką Noworosyjską, może okazać się Śląsk, który na podobnej zasadzie może zacząć osłabiać nasz kraj. I może to się stać, zanim Rosja przejmie Liwę, Łotwę i Estonię. Dlaczego? Dlatego, że fakt przejęcia tych państw byłby zbyt jaskrawym dowodem na jednowymiarowy rosyjski imperialistyczny interes. W tym względzie warto zacytować list liderów ZLNŚ z 17.12.2013 r., skierowany do ambasadora Federacji Rosyjskiej w Polsce: „W związku z informacjami prasowymi o umieszczeniu przez wojska rosyjskie w Obwodzie Kaliningradzkim rakiet Iskander-M, przystosowanych do przenoszenia głowic nuklearnych, w imieniu Związku Ludności Narodowości Śląskiej zwracamy się do Waszej Ekscelencji o przekazanie władzom Federacji Rosyjskiej naszej prośby (…) o niekierowanie ewentualnych rakiet z głowicami jądrowymi w kierunku terytorium Śląska. Za Związek Ludności Narodowości Śląskiej Rudolf Kołodziejczyk i Andrzej Roczniok”. I tu nie chodzi o poziom intelektualny, lecz fakt do politycznego wykorzystania. W związku z tym rodzi się pytanie podstawowe: w jaki sposób przygotowani jesteśmy na test słabości, od którego zależy dalszy rozwój wydarzeń w naszym kraju? I tu musimy zejść na ziemię, bo odpowiedź nasuwa się wręcz tragiczna: Polska spełnia warunki państwa upadającego. Wystarczy przytoczyć powtarzające się opinie polskich obywateli: „państwo nie działa”, „w tym kraju niczego nie można załatwić”, „wszystko jest problemem”, „tylko nam wojny brakuje”. O opiniach niemieckich i rosyjskich na temat Polski nie warto wspominać. Czy pomoże nam NATO? Według art. 5 traktatu NATO zareaguje w taki sposób, jaki „uzna za konieczny”. A jak może on wyglądać, pokazali nam sojusznicy w 1939 r. i dziś pokazują struktury zachodnie wobec Ukrainy. Przesada? A jaką mamy pewność, że będzie inaczej? Najlepsze czołgi, o których się ostatnio powiada, są pewnie reklamowane na podobnej zasadzie, jak pendolino. Samoloty mogą je nakryć czapkami. Państwo wciąż się zadłuża, a gospodarka nie wytrzymuje dzisiejszego obciążenia, nie mówiąc o warunkach zagrożenia lub wojennych. Infrastruktura strategiczna też została sprzedana. Największy potencjał obronny, czyli ten, który polega na w świadomości narodowej i poczuciu odpowiedzialności, jest zdewastowany chyba najbardziej. Pracowano nad tym przez ponad 20 lat. Od ponad 20 lat toczy się wojna przeciwko Polsce i innym krajom dawnej strefy Związku Sowieckiego, ale tylko niewielka część polskich obywateli samodzielnie

doszła do takich wniosków. A gdzie pozostali? Titanic już od dawna zaczął dryfować z braku paliwa, a zabawa wciąż trwa! Pierwszy festyn wyborczy zakończył się. Był tak niemrawy, że koryto w tle bardziej dobitnie przemawiało swoim milczeniem niż trele poszczególnych kandydatów. Braki myśli i koncepcji wyłaziły jak troki z kalesonów. Po 20 latach nadal nie wiemy, po co idziemy do parlamentu europejskiego. Nadal nie mamy spójnej koncepcji państwa. Tak było w okresie zaborów i tak jest obecnie. To wszystko przekłada się na naszą pozycję na nowej liście proskrypcyjnej. Ale też na jakość naszych czołgów, na ilość F-16, na ceny leków, długość urlopów macierzyńskich, świadomość, wiedzę, jakość życia, pracę, wiek emerytalny, itd. – a więc na wszystko to, na co pracowaliśmy przez przeszło 1000 lat swojego istnienia. Stajemy się narodem „zbędnym” (takiego terminu używają w Niemczech), narodem bez przeszłości i przyszłości. Stajemy się ofiarami manipulacji politycznych, a rodzimy rząd i elity nie uważają za stosowne zaprotestować np. przeciwko kłamstwu oświęcimskiemu. Nasze wysiłki nie prowadzą do wysubtelnienia myśli. Nie zdajemy sobie sprawy, że niewolnicza praca nie decyduje o wysokości własnego zarobku. Decyduje o niej własna myśl i konsekwencja w działaniu. Zdumiewa fakt bezrefleksyjnego odejścia od własnej kultury i skłonność do jej wyśmiewania. Człowiek otrzymuje wciąż nowe zabawki w postaci komórek, smartfonów, dyktafonów, a zupełnie nie zauważa, że ma do czynienia z narzędziami. Fascynacja nowymi technologiami jest tak powszechna, że nie ma komu zajmować się kulturą. A kultura, czyli świat, który stworzyliśmy dla własnego bezpieczeństwa, umiera wraz z nami. Człowiek powoli upodabnia się do swoich zabawek i staje się gadżetem. Taką też produkuje kulturę. Kultura, podobnie jak życie, wymaga ciągłego napięcia i twórczego wysiłku. Rolnik ma za zadanie orać ziemię, a artysta z podobnym mozołem uprawiać swoją twórczość. Nie musi niczego nowego wymyślać, wystarczy, że utrzyma poziom. Reszta przyjdzie sama. Szok natomiast nie kojarzy się z kulturą, lecz z bezradnością i prostactwem. W swym ogólnym wymiarze kultura przejęła wirus sensacji – uwierzyła w niego i na naszych oczach w coraz większym stopniu staje się profanum. Zerwany łańcuch cywilizacji zaczyna człowieka dusić, a rozluźnione normy powodują dewastację jego świata pojęć i uczuć. Zamiast wolności doznaje poczucia zapędzenia do klatki absurdu. Będąc w takiej kondycji, walczy ze wszystkim i wszystkimi – i tak naprawdę sam nie wie – dlaczego? K

idzie nam jak z nut. Nagle w niedzielny poranek z niecierpliwością czekamy na wyjście do kościoła i jakoś szybciej bije nam serce. Nieco później zaczynamy w księgarniach dostrzegać te dobre publikacje, omijamy rzeczy, które mogą zaszkodzić, zmącić nasz umysł. Do tego jednak potrzebna jest praca nad samym sobą, samokrytyka, pokora.

Bóg rozliczy cię z twoich postępków, pozwól jednak żyć w sposób normalny innym. Jak rozumieć adopcję dzieci dwojga osób tej samej płci, jak będzie wyglądało wychowanie dziecka w takich warunkach?... To – jak się wydaje – problem nie tylko ludzi wierzących.

Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny, nie kochając człowieka, który jest obok nas. Jan Paweł II Mężczyzna i kobieta – tylko tych dwoje zakochanych w sobie ludzi, połączonych nierozerwalnym węzłem miłości, jest zdolnych do stworzenia rodziny. Dziecko kocha już w łonie matki, bieda to pojęcie dla dziecka nieznane, dla tej małej istoty ważna jest miłość obojga rodziców, bo z tego uczucia przecież powstało. Sytuacja banalnie prosta, a jednak w „cywilizowanym” świecie, gdzie podważa się od wieków znane wszystkim prawdy, „biegli w piśmie” szukają innych rozwiązań. Bieda w rodzinie staje się powodem do odbierania rodzicom owoców ich miłości, za nic mając cierpienie dziecka. Cóż bowiem może zastąpić dziecku brak tych, których kocha?... W jaki sposób przeciwstawiać się brutalnym zabiegom, mającym na celu niszczenie autorytetu rodziny? Związki homoseksualne nikomu nie przeszkadzają, bo jeśli chcesz obrażać Boga swoim postępowaniem – twoja wola. To

N

ikt nie ma prawa do potępiania innej osoby, wiara tego zabrania. Jednakże konieczne jest zachowanie reguł, zasad, od których nie ma odwołania. Te zasady to ramy, których nie wolno nam przekroczyć. Wolna wola to dar Boży. Dlaczego rozmieniliśmy go na drobne?... Recepta na chorobę cywilizacyjną zwaną utratą wiary, prowadzącą w konsekwencji do tragicznego końca, jest prosta. Przypomnijmy sobie, czego uczono nas na lekcjach religii, a przede wszystkim w domu rodzinnym, gdzie ojciec był ojcem, a matka matką i nikt nie miał prawa tych autorytetów podważać. Na przekór wszystkiemu zacznijmy tak żyć, a będzie dobrze – damy radę. „Łatwo mówić, trudniej wykonać” – wiem, bo żyję w tym świecie, a życie to walka, gdzie czasem „padamy na deski”, los nas odlicza, ale wstajemy i rozpoczyna się kolejna runda. I tak trwa ten bój o prawo do przekroczenia bram Ojca, gdzie nasz wysiłek zostanie nagrodzony. Jest też druga opcja – za życia kosztuje nas ona mniej wysiłku. Ja osobiście wolę pozostać przy pierwszej. Czeka nas wiele pracy nad sobą. „Wiara czyni cuda”, więc trwajmy w niej. K


kurier WNET

19

K U R I E R · ś l ąsk i Refleksje niewyemancypowanego pedagoga

Relatywizm w natarciu Herbert Kopiec

N

ie zamierzamy wytwarzać nowych Ślązaków – zapewniają pomysłodawcy powołania w ramach Uniwersytetu Śląskiego (od października 2015) nowego kierunku studiów – silesianistyki. Studia śląskie – anonsują dumnie – mają być elitarne i odpowiadać na duchowe potrzeby mieszkańców regionu. Pięknie. Nic dodać, nic ująć. Choć rozstrzygające o rzeczywistym powodzeniu przedsięwzięcia, czyli pożytkach dla umacniania sensownie pojętej tożsamości Śląska, będzie rzecz jasna to, co się kryje pod jakością potrzeb duchowych Ślązaków. Czy są one zgodne z misją Kościoła katolickiego, który przypomina światu, katolickim politykom i ustawodawcom obowiązek troski o oparte na naturze ludzkiej wartości fundamentalne, niepodlegające negocjacjom? Wszak – jak podkreślał Benedykt XVI – dziedzictwo wartości, jakimi dysponuje Kościół, nie należy do przeszłości, lecz stanowi żywą i aktualną rzeczywistość. Z tego powodu istotniejsza od radosnej informacji, że już za dwa lata będą pierwsi absolwenci z tytułem magistra silesianistyki, wydaje się deklaracja profesorów-pomysłodawców i założycieli tych studiów, którzy – powtórzmy raz jeszcze – obiecują : Nie zamierzamy wytwarzać nowych Ślązaków, ale specjalistów od tego regionu („Dziennik Zachodni” 2015 r.). Nie muszę dodawać, że takie zapewnienie budzi naturalną sympatię i nadzieję u każdego tradycyjnego hanysa. Zapewne odpowiedzą uczonym mężom wdzięczne hanysy: „Tak trzymać, zacni profesorowie Wydziału Filologicznego i dostojny Senacie UŚ!”. Wszak tak pomyślane studia regionalne mogłyby i powinny stanowić jakże potrzebną odtrutkę na galopującą tendencję niszczenia śląskiej tożsamości. Ale czy to jest możliwe? A więc – hola, hola!, czy ta radość nie jest przedwczesna? Czy nie są to aby marzenia ściętej śląskiej głowy, nakrytej moherowym beretem? Bo doświadczenie nakazuje raczej zachować ostrożność, a nawet nieufność w poważnym i odpowiedzialnym traktowaniu tego rodzaju zapowiedzi i deklaracji. Dlaczego? Skąd te obawy i wątpliwości? Ano, moi roztomiyli – to przecież ten sam Wydział Filologiczny UŚ, a więc często ci sami uczeni, którzy nadali francuskiemu filozofowi J. Derridzie (1930-2004) doktorat honorowy w 1997 roku. Wyróżnili myśliciela, który wywarł wpływ na humanistykę końca XX wieku jak mało kto. Ale Derrida – przypomnijmy – jest oskarżany o to, że udzielił sobie licencji na nieodpowiedzialność i otworzył wrota psującym humanistykę na uniwersytetach. Wszak postmodernizm, ze swoją wieloznacznością i zgodą na chaos, polega na zakwestionowaniu wszelkich hierarchii i zakłada, że nauka nie musi odzwierciedlać rzeczywistości. Ci, którzy znali Derridę, traktowali go jak prestigitatora i zarazem gwiazdę popkultury. Zapamiętali go też jako niesłychanie skromnego, ujmującego człowieka. Jego popularność brała się pono po części z uroku osobistego. Wyglądał na emerytowanego gwiazdora hollywoodzkiego („Res Publica Nowa”, 2005). Jednak abstrahując od osobistego wdzięku, trzeba mieć świadomość, że jego ideologia przyczyniła się do samozatrucia społeczeństwa liberalnego. Wzmiankuję o tym, gdyż godna pochwały deklarowana inicjatywa śląskich postmodernistów może natrafić (i z całą pewnością natrafi) na bariery nie tylko tkwiące w nich samych. Jeden z nich (stypendysta Fulbrighta, Ślonzok z piyrszego pokolynio), prof. T. Sławek, Derridę nazywa swoim duchowym mentorem, któremu pozostaje wierny do dziś („Wprost” 43/1999). I nie są to czcze słowa. Najwyraźniej uprawia dwójmyślenie, choć dwa razy był rektorem (1996-2002). Mo sprzeczne ze sobą poglądy i wierzy (?) w oba naraz. Bliski jest mu – jak godo – świat zsekularyzowany, w którym profanum i sacrum nie są już od siebie oddzielone nieprzekraczalną granicą („Gazeta Uniwersytecka” nr 6/1999). Rozpowiada, że Beatlesi przewrócili mu w głowie. A za umiejętność wydobywania dźwięków z fortepianu lub gitary oddałby tytuł profesora („Magazyn Studencki” 2009). Rozmiłowany w Lennonie, wrogu Chrystusa, razem z wrogiem Kościoła katolickiego, Kazimierzem Kutzem, promuje sylwetkę urodzonego na Śląsku (Zabrze) antykościelnego bajkopisarza

Janoscha, ale współtworzy ekumeniczny Wydział Teologiczny UŚ oraz wygłasza laudację z okazji nadania katolickiemu arcybiskupowi Damianowi Zimoniowi doktoratu honorowego tego wydziału… Uff, wystarczy?

Zacieranie różnicy między dobrem a złem Potrzebna jest większa świadomość, że wrogowie tradycyjnej, na ogół pobożnej tożsamości śląskiej mają swoich sojuszników już wszędzie. Bezbożny postmodernizm i związany z nim relatywizm w mniej lub bardziej widocznej formie jest dzisiaj obecny na całym świecie. Za fasadą tolerancji, otwartości, wielokulturowości, walki z rasizmem i ksenofobią, stosując aksamitną tyranię poprawności politycznej, przebiegle dąży do stworzenia wielokulturowego państwa wyznaniowego liberalizmu. Ale czy ta tendencja prowadzi świat ku Dobru, sprzyja społecznej integracji? Dobrze wróży pielęgnowaniu tradycyjnych, wyrazistych cech na ogół bogobojnego, familijnego Śląska i Ślonzoków? Już z góry można powiedzieć: nie! Nie spaja społeczeństwa – zauważmy – główna cecha postmodernizmu, jaką jest zapiekła nienawiść do intelektu poszukującego prawdy. Dlatego postmodernizm jest uderzeniem w podstawy cywilizacji śródziemnomorskiej. Na straży tej cywilizacji – jak napisał Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio – stać chce chrześcijaństwo. Tę harmonię wiary i rozumu zaczęto w wiekach nowożytnych osłabiać ze szkodą tak dla teologii, jak i filozofii, na czym ucierpiał przede wszystkim człowiek, a w konsekwencji społeczeństwo i kultura. Warto wiedzieć, że podczas gdy w Europie postmodernizm stanowi tylko jeden z uniwersyteckich prądów, w USA stał się obowiązującym trendem. Okazało się, że zawiera przesłanie bliskie sercu każdego Amerykanina: postulat równouprawnienia wszystkich prawd. Jest odbiciem Pierwszej Poprawki do Konstytucji, traktującej o równym prawie obywateli między innymi do wolności słowa i przekonań. Postmoderniści przyjęli więc, że absolutów prawdy jest wiele i dlatego należy je nazwać raczej opowieściami oraz historyjkami, które poszczególne społeczności uważają za swoje kody etyczne. W związku z powyższym należy też przyjąć, że wszystkie kultury, obyczajowości i ideologie są sobie równe – wszystkie więc mają równe prawo do egzystowania i rozwoju. Na poziomie jednostkowym każdy ma takie samo prawo do kierowania się indywidualnymi wytycznymi; nie powinien być za nic piętnowany, gdyż z jego punktu widzenia takie właśnie życie wydaje mu się najbardziej etyczne i mądre. Propluralistycznej, liberalnej elity, która od początku istnienia USA czuła się nośniczką i strażniczką cywilnych praw człowieka, nie trzeba było przekonywać, że postmodernizm należy szczególnie chronić.

Pułapki pluralizmu i wielokulturowości Tymczasem jest oczywiste – zauważmy – że pluralizm bez jedności, wspólnych wartości rozbija i niszczy społeczeństwo. Brytyjska dziennikarka Melanie Phillips, autorka głośnej książki „Londonistan”, zaatakowała multikulturalizm, z którego Wielka Brytania zawsze słynęła. Swój sprzeciw wobec idei wielokulturowości uzasadnia złym rozumieniem tego, czym tak naprawdę wielokulturowość jest. Powszechnie rozumie się ten termin jako bycie miłym i tolerancyjnym dla mniejszości. Ale tak naprawdę multikulturalizm to reguła, która mówi, że żadne wartości i zasady nie są ważniejsze od innych. To oznacza, że większość nie może narzucać swych reguł mniejszości. Tyle – zauważmy – że przy takim porządku społeczeństwo nie może właściwie funkcjonować, gdyż brakuje mu wspólnych wartości. Przez to nasza liberalna społeczność, która popiera wolność słowa, sprawiedliwość, postęp, nie może tak naprawdę głosić swoich opinii („Polska”, 6 czerwca 2010). Problemy wynikają także stąd, iż niektórym ludziom Kościoła udzieliła się pokusa, by zamiast patrzeć na świat

oczami Kościoła, patrzeć na Kościół oczami świata. Co więcej, nie brakuje duchownych, zwłaszcza zakonników, a także biskupów, którzy nie widzą przeciwwskazań do występowania w nieprzyjaznych Kościołowi mediach. Swą obecność w nich tłumaczą tym, że Kościół powinien być wszędzie, ale zamiast spodziewanych pożytków mamy do czynienia z rozmywaniem zdrowego rozeznania wiernych i dezorientacją. Na jednej stronicy bądź w jednym programie ostra krytyka, a nawet kpiny z Kościoła sąsiadują z wypowiedzią jakiegoś duchownego i przedstawia się to jako przykład pluralizmu, podczas gdy podstawowym zadaniem Kościoła nie jest wzmacnianie pluralizmu i demokracji, ale mężne głoszenie Chrystusa i Jego Ewangelii. („Nasz Dziennik”, 28 września 2010).

wspólnego ze stronniczością państwa. Bez istnienia takich zasad życie społeczne nie byłoby w ogóle możliwe. Praktyka życia wykazała więc słuszność klasycznej koncepcji państwa, czyli że coś takiego jak państwo neutralne światopoglądowo nie może zostać w praktyce zrealizowane, gdyż każde rozwiązanie polityczne, ekonomiczne, społeczne bazuje na jakiejś koncepcji osoby ludzkiej i odwołuje się do jakiejś aksjologii. Słowem: nie ma neutralnego prawa stanowionego. Wszak prawo dotyczące swobód obywatelskich, wolności słowa, systemu podatkowego, czy wreszcie funkcjonowania publicznej telewizji, państwowej szkoły, nie jest zawieszone w próżni aksjologicznej, lecz odwołuje się do jakiejś wizji rzeczywistości. Postmoderniści, zamiast zrezygnować z utopii, inaczej rozwinęli swoją kon-

Tymczasem jest oczywiste – zauważmy – że pluralizm bez jedności, wspólnych wartości, rozbija i niszczy społeczeństwo. Zauważmy też, że już od czasów rzymskich rządzący starali się mieszać różne narodowości, żeby nie wytworzyła się jedna, zwarta i spójna społeczność. Polska doświadczyła tego szczególnie podczas zaborów. Wielkie i chaotyczne mieszanki ludzi wykorzenionych, takie kosmopolityczne miejsca, jak np. Londyn, nie tworzą i tworzyć nie mogą atmosfery Ojczyzny, wspólnego domu i poczucia odpowiedzialności. Nie ma tam też wspólnych celów ani jednej, właściwej wszystkim moralności. Toteż doskonalsze są zawsze społeczności możliwie w swej substancji jednorodne („Nasz Dziennik”, 12.08.2005).

Fikcja neutralności światopoglądowej Pojawia się pytanie: czy rzeczywiście państwo o tysiącletniej kulturze chrześcijańskiej może być neutralne i nie narazić się na krytykę jako ideologiczne czy teokratyczne? Przy próbie odpowiedzi na tak postawione pytanie warto pamiętać, że doświadczenie istnienia sfery duchowej życia jest dane również ludziom żyjącym w państwach ateistycznych. Kilka lat po upadku ZSRR 55% obywateli Federacji Rosyjskiej określiło się w sondażach jako wierzący. 80% z nich należało do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, 15% wyznawało islam, 3% to katolicy, a pozostałe 2% przypa-

cepcję. Otóż według nich państwo neutralne światopoglądowo może zaistnieć, ale pod warunkiem, że powstanie neutralne światopoglądowo społeczeństwo. Ma nim być tzw. społeczeństwo europejskie, z którego zostaną wyeliminowane silne tożsamości światopoglądowe i religijne, konotacje kulturowe, narodowa tradycja – wszystko to, co postmoderniści określają mianem fundamentalizmów. Ostojami zaś tych rzekomo szkodliwych fundamentalizmów są przede wszystkim: rodzina, szkoła i Kościół. Te instytucje znalazły się więc pod szczególnym nadzorem postmodernistycznych ideologów (J. M. Jackowski, „Bitwa o Prawdę”, t. II). W ramach tego nadzoru postmodernistyczni ideolodzy zajmują się zatem tworzeniem społeczeństwa europejskiego. Wymaga to, co jest oczywiste, oddziaływania na świadomość mieszkańców państw członkowskich Unii Europejskiej. Można dostrzec coraz więcej konkretnych działań, których celem jest powolna, subtelna zmiana tożsamości z narodowej na europejską. Po integracji politycznej, następnie gospodarczej, nadchodzi czas integracji na polu najtrudniejszym – kulturowym. To tu głównie przekuwa się na rzeczywistość projekt – jak go określił Geremek – budowy społeczeństwa europejskiego. Działaniom towarzyszy brukselska polonofobia. Europejska lewica skrytykowała Polskę za grzechy, których nasz

Toczy więc naszą cywilizację choroba umysłu, który przestał rozróżniać dobro od zła, prawdę od fałszu, dla którego podstawowe zasady wynikające z tych rozróżnień stały się zupełnie obojętne. dało na inne wyznania. Niestety nie ma wyników podobnych badań z czasów sowieckich („Tygodnik Powszechny” 1996). Znamienne – i nawet zawzięci wrogowie religii muszą to przyznać – że nie jest możliwe przyswoić sobie kulturę społeczeństw nominalnie chrześcijańskich bez zaznajomienia się z ich symbolami religijnymi oraz z ich przeszłością, której historia religijna jest jednym z głównych składników Trwa dziś w Polsce zażarty spór o polskość, o rdzenne wartości Polaków, o zbiorowe sposoby myślenia, o fundamenty nowej państwowości. W tym sporze szczególnie aktywnie uczestniczą postmoderniści, lansując koncepcję neutralności światopoglądowej. Były marksistowski humanista, Jerzy Szacki, słusznie ostrzega: Liberalizm polityczny wymaga od państwa, aby nie opowiadało się za żadnym światopoglądem (…), ale nie znaczy to przecież, iż deklaruje tym samym, że wszystko wolno (…). W normalnym społeczeństwie jest wiele takich zasad, które obowiązują niezależnie od wszelkich światopoglądowych różnic. Jeśli ktoś kłamie, kradnie, zabija, nie dotrzymuje słowa, zdradza, wypiera się wszelkich zobowiązań w stosunku do dzieci czy rodziców itd., podlega moralnemu osądowi, a niekiedy karze. Nie ma to nic

kraj nie popełnia, a z których to ona sama powinna się spowiadać. Polska jest bowiem rzekomo krajem rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu i homofobii. W świetle badań, podkreślmy to mocno, nie można mówić o narastaniu w Polsce nietolerancji powodowanej rasizmem, ksenofobią, antysemityzmem czy homofobią. Na odwrót: Polacy są jednym z najbardziej tolerancyjnych narodów Unii Europejskiej. Opinię tę potwierdza raport TNS OBOP dla Euro RSGG z maja 2005 r. Badanie przeprowadzone w dziesięciu krajach Unii Europejskiej pokazuje, że jesteśmy społeczeństwem najbardziej otwartym. Polaków charakteryzuje największa – na równi z Włochami (w obu krajach na poziomie 58%) – otwartość na przyjmowanie kolejnych imigrantów i najmniejszy wobec tego sprzeciw: 36% w porównaniu do, przeciętnie w Europie, 53%. Średnią zawyżają m.in. Niemcy, z których aż 72 na 100 imigrantów nie znosi („Ozon”, 2006). Sięgając w dalszą historię warto odnotować, że ostatni z Piastów na polskim tronie, Kazimierz Wielki, został ukarany papieską klątwą za tolerancję wobec prawosławnych Rusinów, żyjących na przyłączonej do korony Rusi Czerwonej. Polska przez wieki udzielała schronienia innowiercom i Żydom. Doczekała

się z tego powodu miana paradis hereticorum (raju dla heretyków) i paradis judeorum (raju dla Żydów). Rzekomy antysemityzm to przypadłość przypisywana nie tylko Polakom. Na stanowym Uniwersytecie Nowego Jorku żydowski aktywista wymalował hasła antysemickie w pobliżu synagogi, a następnie zorganizował wiec na trzysta osób dla potępienia rasizmu i antysemityzmu („Opcja na prawo” nr 4/2007). W świetle podejrzewania Polaków o wymienione wyżej grzechy widać, jak przydatną i ważną tezą postmodernizmu jest stwierdzenie, iż człowiek współczesny powinien nauczyć się żyć w sytuacji całkowitego braku sensu oraz pod znakiem tymczasowości i przemijania wszystkiego, ponieważ epoka pewników („myślenie mocne”) odeszła bezpowrotnie do historii. W zarysowanej ponurej perspektywie utraty sensu gra toczy się o rozstrzygnięcia fundamentalne – o to mianowicie, czy warto się odważyć na zaufanie do własnego rozumu. Propagatorzy ponowoczesności to zaufanie utracili i zanegowali prawdę oświeconego rozumu. Konsekwencje są takie, że ludzkość nie ma już żadnego ideału, do którego mogłaby zmierzać, i nie poszukuje się już uniwersalnego dobra, prawdy i piękna. Dlatego jest możliwe, że łapówkarze zostają uznani za ofiary bezlitosnej prowokacji. Rzekome uwiedzenie posłanki jest większą zbrodnią niż korupcja, której się dopuściła. Współpracownik komunistycznych służb pozostaje niekwestionowanym autorytetem, podobnie jak poetka sławiąca Stalina, ale o tym fragmencie jej życiorysu nie wolno nawet wspomnieć, bo zostanie to odebrane jako atak na „dobro narodowe”. Toczy więc naszą cywilizację choroba umysłu, który przestał rozróżniać dobro od zła, prawdę od fałszu, dla którego podstawowe zasady wynikające z tych rozróżnień stały się zupełnie obojętne. Jako ciekawostkę odnotujmy, że tę obojętność przerwało prawie pięć tysięcy osób, które podpisały w marcu 2009 roku List otwarty w obronie rozumu. Zainicjowany przez prof. Łukasza Turskiego (Centrum Fizyki teoretycznej PAN) List jest protestem przeciwko umieszczeniu na urzędowej liście zawodów uprawianych w Polsce takich pozycji jak wróżbita i astrolog.

Nie lekceważyć głupoty! Postmodernizmu, choć wydaje się wręcz absurdalny, nie można jednak lekceważyć. Coraz natarczywiej przenika do środowisk uniwersyteckich, w tym również katolickich. Zdarza się – powtórzmy – że postępowy kler zastępuje wiarę w Boga wiarą w człowieka. Postmodernizm jest ostatnim krzykiem mody (choć zauważam od lat, że studenci nie wiedzą, co to jest, co by oznaczało, że w szkołach o tym nie uczą). Studenci nie wiedzą nic o jego założeniach, ale okazuje się, że już myślą postmodernistycznie! I tak prawdopodobnie ma być. Dopiero na studiach przebiegle mami się ich czarem obcych i wymyślnych terminów, nagłośnionych nazwisk różnej maści autorytetów. Dyskretnie, ale stanowczo na studiach postmodernizm jest narzucany jako perspektywa kształcenia młodzieży. Niestety, aby zrozumieć, na czym polega to zagrożenie, trzeba być człowiekiem wykształconym, i to lepiej od postmodernistów. Skoro ci jednak przejęli i przejmują katedry uniwersyteckie, to elity intelektualne, zwłaszcza młodsze, znajdują się w pułapce. Rozwój intelektualny młodego człowieka musi bowiem dokonywać się pod kierunkiem mistrza. Nie wystarczy czytać książki, trzeba wiedzieć, jakie książki należy czytać, w jakiej kolejności i jak je rozumieć. Na oceanie literatury filozoficznej łatwo stracić orientację i zbłądzić, a na koniec – jak słusznie zauważa prof. Piotr Jaroszyński – stracić wiarę w możliwość poznania prawdy („Nasza Polska”, 2004). Coraz częściej celem pobytu młodego człowieka na uczelni okazuje się jedynie zdobycie dyplomu, a nie wiedzy. Do zdobycia dyplomu wystarcza sumowanie zaliczeń oraz w miarę pozytywnych ocen na egzaminach. W dziekanatach (gwarantuję, że jest tak na wydziałach pedagogicznych) leżą setki

prac licencjackich, magisterskich, niestety także doktorskich, których problematyka nie interesuje nikogo. Także ich autorów i promotorów.

Studia straciły swój blask Musiało się tak skończyć, gdyż dawno już zagubiła się ich istota. W niepamięć poszła fundamentalna misja uniwersytetu jako wspólnoty ludzi poszukujących prawdy. Nazwanie przez rektora uczelni wiernego Derridzie (notabene wbrew założeniom postmodernizmu) współczesnego uniwersytetu miejscem poszukiwania ładu, wydobywania go z chaosu rzeczywistości („Gazeta Uniwersytecka” nr 1/1999), przypomina beznadziejność pomysłu poszukiwania pulsu w protezie. Tak rektor mogł pe dzieć – ale dlo szpasu, ino że łod robienio szpasów som roz w roku Juwenalia. Wtedy Uniwersytet jest miejscem na wice, szpasy i inne takie. Słowem: kożdy hanys powiy, że szukanie pulsu w protezie to przeca dobro robota, ale dla guptoka. Pamiętam, że zagadnięty kiedyś (pochodzę ze śląskiej górniczej rodziny): „co u ciebie w robocie?” – pedzioł żech kapka o tym postmodernizmie i o moim Rektorze, ukąszonym postmodernistycznym szaleństwem. Zbliżająca się do dziewięćdziesiątki ciotka Wichtora pedziała: Wiysz co, Bercik? Jak cie tak suchom, co to teroski się wyprawio na tym uniwersytecie, to se tak myśla, że ten cały twój Rektor tak sie nadowo do robiynio porządku w tym bajzlu uniwersyteckim jak zbój Madej do prowadzenia ochronki dla dzieci. Ale cóż, jak przystało na postmodernistę, może przecież wszystko, bo jak pedzioł inny ważny postmodernista: tylko krowa nie zmienia poglądów. Może więc nawet – jak w tym przypadku – chwilowo się sprzeniewierzyć swojej umiłowanej „mądrości inaczej”, bo akurat zbrzydł mu bajzel i zatęsknioł za porządkiem, ładem. Powstaje oczywiście pytanie fundamentalne: czy my, hanysy, do tego chacharstwa domy sie namowić i sie do niego przyzwyczajymy? I jeszcze jedno. Przed tym chacharstwym i trucizną od jakiegoś czasu można się już bronić… Aby prowadzić odpowiedzialną edukację potrzeba rozeznania w tym, co się stało, co się dzieje w prawie, w instytucjonalnym wymiarze sprawiedliwości, w języku; na czym polega współczesna wojna kulturowa, cywilizacyjna, marksizm kulturowy itp. Tym bardziej, że zaczyna to być wreszcie możliwe, wszak od paru lat możemy już korzystać z narzędzi zawartych w publikacjach przetłumaczonych na język polski. Mam na myśli chociażby następujące publikacje: Roberto De Mattei, Dyktatura relatywizmu, Wyd. Prohibita, Warszawa 2009; Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu. Jak wymierające populacje i inwazje imigrantów zagrażają naszemu krajowi i naszej cywilizacji, Wyd. Wektory, Wrocław 2005; Roman Tokarczyk, Nowa Lewica. Rodowód, ruchy, ideologia, recepcja, Wyd. Avalon, Kraków 2010; Thomas Sowell, Amerykańskie szkolnictwo od wewnątrz. Upadek, oszustwo, dogmaty, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej, Rzeszów 1996; Marguerite A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej. Kluczowe pojęcia, mechanizmy działania, Warszawa 2010. Obserwacje potwierdzają, iż postmodernistycznie, lewicowo nastawiona profesura nie przepada za autorami o orientacji konserwatywnej i twierdzi, że tak jest w porządku. „Każdy czyta to, co lubi” – argumentują zazwyczaj. Znany jest mi przypadek zdyskwalifikowania wykładowcy po hospitacji wykładu w ramach okresowej oceny nauczyciela akademickiego, ponieważ hospitujący nie znali żadnej z przytoczonych przez niego książek i „wykład był dla studentów (?) zbyt trudny”, jak napisali w protokole pohospitacyjnym. Na nic się zdały argumenty, że studenci te pozycje znali, w odróżnieniu od hospitujących wykład profesorów. Wygląda więc na to, że urzeczywistnia się strategia Włodzimierza Lenina, który powiedział: nauczymy lud czytać. Ale nie wszystko będą czytać. K


kurier WNET

20

K U R I E R · ś l ąsk i

– Panowie w cylindrach, panie w wytwornych futrach, drogich kapeluszach. Byliśmy dzieciakami i biegaliśmy pomiędzy limuzynami, z których wysiadały piękne panie, a często bywało, że za kierownicą siedział szofer w uniformie. Łza się w oku kręci na wspomnienie, jak kwitło tu dawniej życie kulturalne, niczym w wielkim mieście – wspominają starsi mieszkańcy Pilchowic.

Pilchowickie wspomnienia z łezką Tadeusz Puchałka stycznia 1910 roku odbył się uroczysty koncert, w którym wzięły udział 3 chóry męskie, soliści i orkiestra symfoniczna. Wykonano I Symfonię C-dur Ludwika van Bethovena. To musiało być wielkie wydarzenie – wspomina mieszkaniec Pilchowic

9

z Krywałdu, a także słuchacze Szkoły Muzycznej z Rud. Agnieszka Robok, autorka artykułu pt. „Dawne życie kulturalne Pilchowic” w prasie lokalnej (Informacje Kulturalne z Gminy Pilchowice nr 1(4) 2011, str. 2; zachęcamy przy okazji do regularnej lektury tego czasopisma),

– skoro moja mama chyba godzinę albo i dłużej spędziła przed lustrem, aby godnie się przygotować. W 1911 roku odbył się koncert o niemałym znaczeniu, bo dochód z niego był przeznaczony na rzecz miejscowego szpitala dla kobiet. W koncercie udział wzięło Towarzystwo Śpiewu i Gimnastyki

zapewnia, że „tę wspaniałą kulturalną przeszłość zawdzięczamy Królewskiemu Seminarium Nauczycielskiemu, które działało w latach 1867-1921”. W materiałach Joachima Stopika można wyczytać, że szczególny nacisk położono w nim na nauczanie muzyki, bo sztuka rozumienia jej piękna, a co

najważniejsze – umiejętność gry na instrumencie – kształtuje wrażliwość człowieka. Z jaką powagą traktowano naukę muzyki, niech świadczy to, iż „w każdej z sal lekcyjnych mieściło się pianino, a przy drzwiach zamieszczony był plan ćwiczeń, którego przestrzegano bardzo skrupulatnie”. Poziom nauczania był bardzo wysoki i rosło grono młodych muzyków, a do tradycji szkoły należało coroczne organizowanie koncertów charytatywnych, w których udział brali zarówno wykładowcy, jak i uczniowie. Na początku występy odbywały się w sali gimnastycznej, później lokalu użyczył właściciel miejscowej restauracji. Młodzi muzycy, traktując koncerty dobroczynne bardzo poważnie, ćwiczyli całymi miesiącami, by wypaść jak najlepiej. Na jednym z plakatów reklamujących koncert widnieje informacja, iż zakończy się on przed odjazdem kolejki wąskotorowej. Była to w owym czasie ważna wiadomość dla publiczności i równocześnie dowód, że wielu gości przybywało z daleka. O wysokim poziomie nauczania i wykształceniu muzycznym wykładowców niech świadczy fakt, iż jednym z autorów książek i podręczników muzycznych do nauki śpiewu, harmonii i kompozycji, które jeszcze dziś można spotkać w bibliotekach muzycznych, był mieszkaniec Pilchowic

Richard Kotalla, co jest powodem dumy mieszkańców miejscowości, ale niejedynym, bo wielkich talentów muzycznych na ziemi pilchowickiej nie brakowało. Trzeba tu wymienić choćby Karla Baucha. Urodził się w 1879 roku. Do szkoły powszechnej uczęszczał w rodzinnej miejscowości i tam ukończył seminarium nauczycielskie, po czym podjął pracę nauczyciela muzyki w Zabrzu. Pracował też jako nauczyciel w SN w Prószkowie koło Opola, we Wschowej, Trzciance koło Poznania i Wałbrzychu. Życie poświęcił muzyce i trudnej sztuce poznawania jej piękna. Swoją bogatą drogę życiową w służbie sztuki zakończył w 1943 roku w Szczawnie Zdroju. Muzycy i wykładowcy odchodzili, lecz pozostawiali po sobie trwały ślad, a dzięki temu bogate życie kulturalne Pilchowic nie zamierało. Wielkim wydarzeniem dla lokalnej społeczności były obchody stulecia powstania pilchowickiego klasztoru i szpitala, gdzie na uroczystym koncercie wystąpił chór męski. W 1931 roku powstało Męskie Towarzystwo Śpiewacze, które na początku liczyło 28 członków. Towarzystwu przyświecał piękny cel, bo postanowiono w jego szeregi wciągnąć i w ten sposób zaktywizować bezrobotną młodzież. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę: członków przybywało, próby odbywały się dwa razy w tygodniu, a poziom

artystyczny rósł szybko, dzięki czemu chór z powodzeniem dawał wiele koncertów, a także organizował spotkania, w których brali udział goście z pobliskich miejscowości. Do tradycji w owych czasach należało tworzenie małych teatrów; tak też było i tu. W Pilchowicach przedstawienia teatralne wystawiało Katolickie Towarzystwo Mężczyzn, a opiekunem artystów został miejscowy proboszcz Thomas Kubis oraz Kongregacja Mariańska. Wystawiano wiele sztuk i sala

zawsze pękała w szwach. Podobnie wyglądało życie kulturalne w innych miejscowościach – chóry czy towarzystwa teatralne działały z wielkim powodzeniem, a ludzie przez to stawali się lepsi. Cóż wart byłby świat bez wspomnień? Warto, a nawet trzeba wracać do tego, co przeminęło. Wiele wartości, o których zapomnieliśmy, możemy bowiem odnaleźć w przeszłości. K Zdjęcie pochodzi ze zbiorów prywatnych Józefa Nierychło z Pilchowic

z teki małgorzaty lazarek

Swoją tożsamość odkrył i pokochał w 1863 r. pod wpływem dochodzących z Kongresówki na Pruski Śląsk wieści o wybuchu powstania styczniowego i walkach Polaków. Wówczas to, będąc studentem seminarium duchownego we Wrocławiu, powołał Towarzystwo Polskich Górnoślązaków, żarliwie ucząc się polskiej historii i krzewiąc ją wśród Ślązaków studiujących razem z nim.

Śląski wieszcz – ks. Konstanty Damrot Tadeusz Loster Naszem hasłem: Bóg i wiara! Naszem godłem: miłość zgoda! Naszą siłą: to ofiara! A wygrana to swoboda! ks. K. Damrot, „Nasz oręż” (fragment)

K

onstanty Damrot urodził się 13 września 1841 roku w Lublińcu, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej. Mając sześć lat zaczął uczęszczać do szkoły ludowej w Lublińcu, gdzie nauki pobierał w języku polskim. Po kilku latach wuj Konstantego, ks. Juliusz Juettner, zabrał młodego Damrota do Paradyża w Poznańskiem, gdzie umieścił go w sierocińcu, umożliwiając mu w ten sposób naukę w szkole ludowej przy miejscowym seminarium. Kiedy po pięciu latach ks. Juettner został dyrektorem seminarium nauczycielskiego w Głogówku na Opolszczyźnie, zabrał ze sobą Konstantego, umieszczając go w kierowanej przez siebie szkole. W 1853 roku

młody Damrot rozpoczął naukę w gimnazjum opolskim, a w 1862, po zdaniu matury, wstąpił na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Wrocławskiego. W tym czasie był aktywnym członkiem Towarzystwa Literacko-Słowiańskiego oraz Koła Górnoślązaków, które przekształcił w Towarzystwo Polskich Górnoślązaków. Właśnie w tym okresie zaczął pisać wiersze patriotyczne i religijne, pełne wiary i nadziei, głęboko zaangażowane. Będąc jeszcze studentem, w 1867 roku ogłosił drukiem zbiór wierszy „Wianek z Górnego Śląska”. Tomik wydał pod pseudonimem Czesław Lubiński, a został on wydrukowany w Chełmnie na Pomorzu. W czerwcu 1867 roku Konstanty Damrot przyjął święcenia kapłańskie. Pracował jako kapelan w Opolu. W 1868 roku został nauczycielem w seminarium w Pilchowicach, a w 1871 roku – dyrektorem seminarium w Kostrzynie na Pomorzu, gdzie przebywał blisko 13 lat. W 1883 roku objął kierownictwo seminarium

ks. Konstanty Damrot

Moja Ojczyzna Znaszli tę ziemię, co z swych kruszców słynie, A lud z ubóstwa i rzadkiej prostoty? Gdzie drogi kruszec w obce ręce płynie, A ludek w sercu kosztowniejsze cnoty Przed cudzym okiem i światem ukrywa, By nie sięgnęła po nie ręka chciwa? Znasz ty tę ziemię, znasz ten lud poczciwy, Znasz, przyjacielu, naszych chłopków serca? Och, znasz je może, jak ci je kłamliwy, Jak cudzoziemczy opisał oszczerca! Lecz spojrzyj i poznaj okiem życzliwym, A przejmiesz się dla nich czcią i podziwem. Śląsku mój! – Słowo cudnego uroku. Ojczyzno! – Węźle uczuć tajemniczy. Nie zdołam wezbranych myśli już toku Ni z rzewnych uczuć czerpanej słodyczy W milczeniu stłumić! Więc niech się łzy leją, Myśli swobodnie sobie pobujają, Słodycz i gorycz niech serce koleją Karmią, aż w rozkosz cierpienia roztają. Ojczyzno śląska, nad wszystko ceniona, Od cudzoziemskiej głupoty wzgardzona, Wzgardę niesłuszną niweczą twe syny, Kochając i ceniąc nad wasze krainy, Gdzie Odra poważna toczy swe wody Śród ciemnych lasów i łanów kłosistych,

nauczycielskiego w Opolu. Po przeniesieniu uczelni w 1887 roku do Proszkowa pod Opolem pracował jeszcze do 1891 roku. Chory na gruźlicę, osiadł jako emeryt w zakładzie Braci Miłosierdzia w Pilchowicach koło Gliwic. Tutaj umarł 5 marca 1895 roku i został pochowany na cmentarzu klasztornym. Mimo że prawie całe swoje życie zawodowe pracował jako urzędnik pruski, czuł się polskim Ślązakiem. Swoje wiersze, książki podpisywał pseudonimem Czesław Lubiński. Do najznakomitszych prac Damrota należy zaliczyć trzy jego książki: „Z Niwy Śląskiej” (wiersze), „Szkice z ziemi i historyi Prus Królewskich” i „Die altener Ortsnamen Schlesiens”. Dwie pierwsze nie znalazły akceptacji u Prusaków. W rozumieniu prokuratury pruskiej niektóre wiersze ze zbioru „Z Niwy Śląskiej” były bardzo niebezpieczne. Sąd w Bytomiu przychylił się do zapatrywań prokuratury i skazał książkę na konfiskatę i zniszczenie. Na

Gdzie schludne domki, spokojne zagrody W dolinach i na wybrzeżach spadzistych, Jak na kobiercach kwiaty rozsypane, Gdzie się po polach pieśni rozlegają W drogim po ojcach języku śpiewane, I gdzie z kominów niebotycznych chmury Dymu się wiją, płomienie buchają, A młoty w kruszec jakby taran w mury Z trzaskiem pioruna stale uderzają, Gdzie skarby dobywa ukryte w ziemi Ludność potulna, z uczciwości znana, Przebiegłych przybyszów bogacąc niemi: To moja śląska ojczyzna kochana! Gdzie w duszy ludu jędrne czucie żyje Dla polskiej niegdyś matki i ojczyzny, Na jej wspomnienie serce żywiej bije, Gdy patrzą – wyzuci z swojej ojcowizny – Na dawne czasy jak na senne mary; Gdzie miłość bratnia sąsiadów kojarzy I kmieciów falanga stoi na straży Swej mowy ojczystej i świętej wiary, Chociaż od obcych wzgardzona, od braci Starszej nie wsparta, nawet źle widziana, Jednak nadziei i ducha nie traci: To moja śląska ojczyzna kochana! Tam, gdzie Góra Chełmska w dziedzinie Piasta Jakby olbrzymi dom Boży wyrasta; Gdzie Panna Najświętsza łaskami słynie W Piekarach, Pszowie, Lubecku, Ostrogu, Dokąd pobożny lud powodzią płynie

szczęście prawie cały nakład został już rozprowadzony. Wydawcę „Szkiców z ziemi i historyi Prus Królewskich”, księgarza Edwarda Michałowskiego, sąd karny w Stargardzie i Elblągu skazał na 6 tygodni więzienia. Cały nakład książki skonfiskowano i zniszczono. Ks. Konstanty Damrot – znany kapłan, społecznik i szermierz polskości – nie ucierpiał. Autorem książek był wszak Czesław Lubiński. Dopiero w 1922 roku bytomski „Katolik” wydał jego utwory pod prawdziwym nazwiskiem. Warto przypomnieć życiorys i poezję ks. Konstantego Damrota, aby wielu mieszkańcom Śląska nazwisko to nie kojarzyło się tylko z nazwą ulicy. Jego zbiory poezji nie ukazują się obecnie. Popadły w zapomnienie. Dlatego warto przypomnieć jeden z najbardziej znanych jego wierszy, „Moja ojczyzna”, który Ślązacy śpiewali na melodię pieśni „Boże coś Polskę”. K

Rozśpiewana rodzina Muzyka, cokolwiek by mówić, nie jest językiem zrozumiałym ogólnie; konieczny jest łuk słowa, by strzała dźwięku mogła wniknąć do wszystkich serc. Romain Rolland

Tadeusz Puchałka

J

Z dalekich krain pokłonić się Bogu I Mu polecić w tej doczesnej doli, Co kogo cieszy, zatrważa lub boli; Gdzie ziemia płodna i w kruszce, i zboże, Lecz w cnoty płodniejsza i sługi Boże, Bo to ojczyzna Jacka i Czesława, I Bronisława i Sarkandra Jana, Błogosławionego ojca Germana, Jadwigi z synem, która wciąż dodawa Blasku tej krainie – niegdyś jej księżna, A dzisiaj jej opiekunka potężna; Gdzie taka rzesza ludności przewodzi Chrześcijańską drogą pracy i cnoty, Cierpienia i staropolskiej prostoty, Ta dzielna ziemia, niecnie spotwarzana: To moja śląska ojczyzna kochana!

akby na osłodę trudnych dni, które przeżywamy na Śląsku, na pocieszenie naszym górnikom i ich rodzinom, pokażemy skarby niewydobyte spod ziemi. Węgiel, ten dar od Boga nam dany, ogrzewa nasze domy, a skarby, o których tu powiemy, rozgrzewają nasze serca. Budzą nadzieję... W Gliwicach, niemal sercu Górnego Śląska, mali muzycy pod okiem wychowawców i rodziców kultywują kresowe tradycje, folklor i muzykę tego regionu. Bojków, niegdyś wioska niedaleko Gliwic, dziś dzielnica tego miasta, stała się miejscem, w którym kultura kresowa jest szczególnie mocno propagowana. W gliwickiej „ósemce” organizowane są przeglądy i konkursy twórczości kresowej. Na jednym z nich poznaliśmy rodzeństwo – Agnieszkę i Tomasza Hańskich. Mieszkają

w Gliwicach. Rodzice są muzykami: tata gra na instrumentach strunowych – w szczególny sposób ceni sobie wiolonczelę. Mama zaś jest wokalistką, więc razem tworzą rozśpiewaną rodzinę. Agnieszka ma 11 lat, gra na skrzypcach i śpiewa. Wybrała trudny instrument, ale świetnie sobie daje radę. Słuchając pieśni w wykonaniu Agnieszki, uciekamy myślami hen, daleko... Widzimy wtedy ulice Lwowa i zaczynamy rozumieć, czym jest tęsknota za tym, co odeszło. To bardzo ważne dla nas, rdzennych mieszkańców Śląska. Pięknie, że historii o utraconej ziemi ojców i dziadów uczymy się od młodych. Wzajemnie siebie poznajemy i odległa historia tych naszych „małych ojczyzn” i ich „matki”, która tyle wycierpiała, staje się nam bliska. Tomasz (lat 9) gra na akordeonie i akompaniuje siostrze podczas koncertów, ale występuje również solo. Oboje są uczniami Szkoły Podstawowej nr 28 i Szkoły Muzycznej w Gliwicach. 21 stycznia 2015 r. rodzeństwo wystąpiło dla babć i dziadków w knurowskich „Maszkietach”, pozostawiając po sobie niezapomniane wrażenia. Mogli dawać radość całemu światu.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.