Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 25 | Lipiec 2016

Page 1

WIeLKOPOLSKI KuRIeR WNeT:

ŚLĄSKI KuRIeR WNeT:

Białe plamy Poznańskiego czerwca

Czy znajdziemy kiedyś odpowiedź na wszystkie pytania o przyczyny, okoliczności i skutki Poznańskiego Powstania 1956? – pyta Jan Martini

KuRIeR WNeT:

Naprzód! Odwagi!

Andrzej Jarczewski

Podziemne rzeki narodowe

s.

Pojawił się szokujący dokument, na mocy którego Unia Europejska miałaby być przekształcona w superpaństwo!

3

s.

Marek Karolak, koordynator Centrum Organizacyjnego Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016 Drogi Neokatechumenalnej opowiada o przygotowaniach do tego niezwykłego wydarzenia s.

10-11

1

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 25 Lipiec · 2O16

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Po Brexicie. Powrót do europy Schumana

Redaktor naczelny

N

SIę Z·(:-) BAcZymy!

IE LĘKAJCIE SIĘ! Pierwsze słowa pontyfikatu św. Jana Pawła II ciągle powinny brzmieć w naszych duszach. Patrząc na trzeszczący porządek świata, obserwując Brexit i różne poczynania polityków, tracąc zaufanie do zmiennych deklaracji i słów, gubiąc się w matrixie, jaki coraz gęściej osacza każdego, odczuwamy coraz większą potrzebę pewności sensu własnego działania. W Polsce odbędzie się szczyt NATO. To niewątpliwie sukces polskiej dyplomacji Dobrej Zmiany. Na pewno prezydent USA wygłosi ważne przemówienie na temat bezpieczeństwa. Zamknie klamrą lata swojej prezydentury, które zaczęły się od resetu z Rosją. Osiem zmarnowanych lat to nic w porównaniu wiecznością, wobec której tracą znaczenie wszelkie szczyty i Brexity. O niej będzie mówił w homiliach Franciszek podczas drugiego lipcowego szczytu, tego naprawdę ważnego. Ksiądz Adam Jabłoński w swoim kazaniu do spółdzielców Spółdzielczych Mediów Wnet zapytał: CZY TY NAPRAWDĘ GO KOCHASZ? I trzeba tę odpowiedź z wewnętrznych pokładów duszy wydobyć. Spróbować związać się z nią rzetelnie i prawdziwie. Może po to wyruszymy w naszą drogę z Helu na Jasną Górę, a dalej do św. Faustyny i św. Jana Pawła II. Będziemy iść z Lechem Rusteckim i ekipą Radia Wnet, mając różne intencje, ale myślę, że jedną wspólną: by nasza droga była drogą prawdy, a lekarstwem dla świata nie było ani NATO, ani Unia Europejska, a miłość, która może wypłynąć tylko z czystych źródeł. Oczywiście zapraszamy do wspólnego marszu. Homilię ks. Adama i mapę naszej wędrówki publikujemy w „Kurierze”. Życzymy też dobrych wakacji! K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Powitajmy Pielgrzyma – przyjmijmy pielgrzymów! O przygotowaniach do Światowych Dni Młodizeży w Krakowie czytaj na s. 9, 10 i 11

KRym 2O16

Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07-9:00 PReNumeRATA ROcZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: t 1 egzemplarz za 70 zł t 2 egzemplarze za 120 zł t 3 egzemplarze za 170 zł

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

I

stnieją dwie możliwości, żeby dostać się na Krym z Ukrainy. Legalna to taka, gdy przez 2–3 dni trzeba załatwiać formalności biurokratyczne na Ukrainie. Prawo ukraińskie zabrania przebywania obcokrajowcom na terenie okupowanego Krymu. Należy udowodnić, że podróż jest podyktowana wyższą koniecznością. Z punktu widzenia prawa ukraińskiego wjazd na półwysep jest legalny ale… otwiera to drogę do dużych nieprzyjemności po drugiej, kontrolowanej przez Rosjan stronie. Wjazd obywatela innego niż Ukraina państwa naraża go od razu na podejrzenia po

stronie okupowanej. Odbywa się kilkugodzinna, nieprzyjemna rozmowa z jednym, później z kilkoma oficerami FSB. Pozostaje po niej poważny ślad w archiwum służb. Pytania dotyczą celu podróży, kontaktów, znajomych, nawet życia osobistego w Polsce. Wjeżdżający na Krym nie ma pewności, czy od tej pory nie ciągnie za sobą „ogona”. Druga droga, przez terytorium Rosji, to strata około 48 godzin w drodze w jedną stronę, bez gwarancji, że nie jest się obiektem zainteresowania służb rosyjskich. Do tego naraża na niebezpieczeństwo ekstradycji z Ukrainy i zakaz wjazdu na jej terytorium do pięciu lat. Obydwa warianty – fatalne.

„Każdy ma prawo do swoich poglądów, ale dla uzbrojenia gospodarczego Polski powinna panować jedność. I to się Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu w zasadzie udało osiągnąć”. Prof. Marian Marek Drozdowski, uczeń i biograf Eugeniusza Kwiatkowskiego, w wywiadzie Stefana Truszczyńskiego wspomina swojego mistrza, twórcę Gdyni, współtwórcę gospodarczej niezależności II RP.

Zrozumieć polską demografię „Zacznijmy w końcu szanować Ojca Polaka, bo ojciec wielodzietnej rodziny jest prawie zawsze bardziej pracowity, odpowiedzialny i pożyteczny dla kraju niż singiel bez zobowiązań”. Andrzej Jarczewski ze swadą kreśli demograficzny portret bezzębnego starca – Polaka niedługiej przyszłości – i prezentuje przejmującą analizę zjawisk i procesów demograficznych zachodzących w Polsce.

8

Puszcza Białowieska usycha, ekolodzy mają się dobrze

Imię i Nazwisko

Wojciech Jankowski

centralny Okręg Przemysłowy – to brzmi dumnie!

7

Krym od ponad dwóch lat nie jest kontrolowany przez władze ukraińskie. W marcu 2014 roku przeprowadzono pod osłoną „zielonych ludzików” „referendum”. Wiele rzeczy jest tu w cudzysłowie: „granica”, „władze”. W rozmowach za to pojawiają się eufemizmy. Rozmówca myśli „aneksja”, „okupacja”, „agresja”, ale mówi jedynie „rok 2014”, na wypadek, gdyby rozmowa była podsłuchiwana. Ta data zawiera w sobie te wszystkie treści… rok 2014.

Kurier Wnet jest wspierany przez

5

Już nie błękitno-żółty Pierwsze wrażenia z Krymu nie są bardzo szokujące. Ruch turystyczny na półwyspie nie zamarł. Rozbudowana sieć połączeń autobusowych bez wytchnienia rozprowadza ludzi po półwyspie, ale czym dalej od przeprawy w Kerczu, tym turystów mniej. W Teodozji turyści są widoczni na każdym kroku, ale w położonej dalej na północnym zachodzie Eupatorii jest ich już niewielu. Do czasu aneksji przybysze z Ukrainy kontynentalnej stanowili do 70% gości. Czy przeprawa promowa do Rosji i ruch lotniczy są w stanie uzupełnić tę różnicę? Raczej

wątpliwe. Federacja Rosyjska ogłosiła rozpoczęcie budowy mostu, ale nieprędko połączy on Matuszkę Rasiję z półwyspem. Powoli z ulic znika symbolika ukraińska. Nie ma skojarzeń z barwami Ukrainy. Rok temu skrzynki pocztowe były w kolorze żółtym z błękitnym znakiem poczty, obecnie są zamalowane na niebiesko. Można jeszcze znaleźć błękitno-żółty napis „notariusz”, „ochrona”. Dużych powierzchni w barwach ukraińskich nikomu nie chciało się zamalowywać, naklejono więc na nie flagę Federacji Rosyjskiej. Ale właściciele lokalu o ukraińskiej nazwie Dokończenie na str. 2

Lobby ekologiczne i Komisja Europejska kontra minister Jan Szyszko, leśnicy, naukowcy z Rady Naukowej Leśnictwa i lokalni mieszkańcy. Magdalena Uchaniuk i Łukasz Jankowski referują spór o sposoby gospodarowania zasobami Puszczy Białowieskiej i opisują efekty zaniechania ingerencji przez Lasy Państwowe w zaatakowany kornikiem i obumierający drzewostan.

13

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

„Demokracja zrodziła się i rozwinęła z chrześcijaństwa. Narodziła się wtedy, kiedy w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi człowiek został wezwany do tego, aby docenić godność osoby, wolność jednostki, poszanowanie cudzych praw oraz miłość bliźniego”. Słowa, wiarę i postać twórcy integracji europejskiej przypominają Krzysztof Nowina-Konopka i ks. prof. Tadeusz Guz Guz.


kurier WNET

2

T· E · L· E · G · R·A· F TWichura w Kołobrzeskim Lesie powaliła najstarszy w Polsce, 800-letni dąb Bolesław.TNaród Zjednoczonego Królestwa wy-

rachunków za energię elektryczną od 2017 r. Na razie zwięk-

polski naród o przebaczenie i przebaczyć!” – zadeklarowała

szymy ściągalność abonamentu” – zadeklarował wiceminister

podczas pobytu w Polsce ukraińska lotniczka i posłanka Nadia

raził votum separatum wobec projektu Republiki Federalnej Unii

Czabański, odpowiedzialny za tzw. „małą”, a następnie „po-

Sawczenko.TSzeroko propagowany przed kilku laty przez prof.

Europejskiej.TSzefowa Komisji Konstytucyjnej Parlamentu

mostową” ustawę reformującą media publiczne w Polsce.TPo

Karen King z Harvardu kawałek papirusu, na którym znajduje się

Europejskiego Danuta Hübner (PO, b.SLD, b.PZPR) oficjalnie

upublicznieniu zawartości e-maila dotyczącego zabezpieczeń

napis w języku koptyjskim sugerujący, jakoby Jezus miał żonę,

zakomunikowała, że język angielski przestał być językiem urzę-

towarzyszących lipcowemu szczytowi NATO w Warszawie, do dy-

zgodnie z przypuszczeniami okazał się falsyfikatem.T„Niemcy

dowym UE.TW W.Brytanii doszło do antypolskich incydentów.

misji podał się szef sztabu generalnego policji Waldemar Szulc.

postrzegają nacjonalizm jako zagrożenie dla świata. A prawda

TDo Polski zawitała Anakonda z rodziny NATO.TNazajutrz

TDo 5 nowych członków Kolegium IPN wybranych przez Sejm

jest taka, że to niemiecki nacjonalizm jest zagrożeniem dla te-

po największych w dziejach manewrach sił zbrojnych Paktu Pół-

z rekomendacji PiS dołączyło 2 kandydatów Senatu rekomen-

goż świata. Takim zagrożeniem nie jest żaden inny nacjonalizm.

nocnoatlantyckiego na terytorium Polski Platforma Obywatelska

dowanych przez PiS.TZmarł Andrzej Kondratiuk, niebanalny

Czy świat kiedykolwiek był zagrożony przez polski nacjonalizm?

zażądała dymisji ministra obrony Macierewicza.TLitwa przy-

reżyser niebanalnych filmów.TWedług raportu Grant Thornton

Albo szkocki czy czeski? To zwykły nonsens! A niemiecki nacjo-

wróciła powszechny pobór do armii.TTerminal LNG im. Lecha

International Business, wynikiem 29,8 tysiąca stron znormali-

nalizm dwukrotnie zagroził światu. Niemcy nie potrafią przy-

Kaczyńskiego w Świnoujściu stał się widocznym znakiem ener-

zowanego maszynopisu Polska w ubiegłym roku po raz kolejny

znać, że problemem nie jest zjawisko nacjonalizmu, tylko jego

getycznej niepodległości Polski.TW życie

niemiecka odmiana” – skomentował płyną-

weszła ustawa wprowadzająca od września

cą z Berlina krytykę polskiego rządu prof.

„To jest przerażający pomysł rządu. Za taką kwotę nie da się wyżyć. Trzeba przecież utrzymać dom, opłacić rachunki, które są bardzo wysokie” – skomentowała plany zredukowania wysokości emerytur pobieranych przez byłych funkcjonariuszy SB do średniej ZUS-owskiej wdowa po generale Kiszczaku.

darmowe leki dla seniorów.TRząd sfinalizował prace nad podatkiem od supermarketów.TSieć handlowa TESCO przyznała, że w ubiegłym roku przeznaczyła do utylizacji 59 tysięcy ton żywności, co stanowi równowartość ok. 119 mln obiadów.TJak poinformowało Ministerstwo Finansów, w okresie styczeń–maj br. dochody budżetu państwa były wyższe o 11% w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, przy czym

Roger Scruton.TKomisja Europejska zwyczajowo zaprotestowała przeciwko łamaniu praworządności w Polsce; uznała, że komputerowe myszki są narzędziem dyskryminacji niepełnosprawnych, a tym samym powinny być wycofane przynajmniej z urzędów, oraz sformułowała dyrektywę dotyczącą obligatoryjnego obniżenia mocy grzałek w elektrycznych czajnikach używanych na terytorium UE.TOkazało się, że szef Facebooka

wzrosty odnotowano we wszystkich rodza-

Mark Zuckerberg posługuje się laptopem

jach podatków.TPremier Morawiecki zapo-

z zasłoniętą kamerą i zalepionym mikro-

wiedział zastąpienie Polskich Inwestycji Rozwojowych PIR Pol-

zdystansowała wszystkie unijne kraje pod względem wdraża-

fonem.TEuro 2016 okazało się zarówno tańsze, jak i szczęś-

skim Funduszem Rozwoju PFR.TMiędzynarodowa kancelaria

nych w życie nowych regulacji prawnych.TW 40 rocznicę Czerw-

liwsze dla Polaków.TJak co roku, z okazji wakacji w okolicach

prawna Dentos zaproponowała wytaczanie procesów wszystkim,

ca ‘76 Radom wzbogacił się o aleję Zbigniewa Romaszewskiego.

zamku w Książu odnaleziono tajemniczy tunel.TInicjatywa

którzy używają zwrotu „polskie obozy koncentracyjne”.TZa-

BiletdlaBrata.pl kontynuowała zbiórkę pieniędzy dla wschod-

kończyły się zdjęcia do amerykańsko-czeskiej superprodukcji

TPo półwiecznej przerwie w centrum Katowic pojawiły się palmy.TPo niezwiązanych tematycznie z historią Łodzi mura-

filmowej poświęconej małżeństwu Żabińskich, twórcom warszaw-

lach władze miasta zaczęły inwestować w abstrakcyjne instalacje

wych Dniach Młodzieży.TObchodzące natalis septimo Radio

skiego ZOO, żołnierzom AK, niosącym w okresie wojny ofiarną

uliczne, przedstawiające m.in. strumień książek wylewający się

Wnet ruszyło na pielgrzymkę do Częstochowy.TKrajowa Rada

pomoc setkom Żydów.TMSZ odmówiło finansowego wsparcia

z gardzieli wielkiej rury czy kolorową magmę podmywającą bu-

Sądownictwa wystąpiła o awans, a Prezydent Duda go odmówił

konferencji Recovering Forgotten History, poświęconej odkła-

dynki.TSoros ruszył na pomoc Agorze.TAmerykańska Visa

dziesiątce sędziów, którzy podejmowali decyzje w sprawie afery

mywaniu treści amerykańskich podręczników akademickich

Inc. przejęła Visę Europe.TJak poinformował Bundesbank,

Amber Gold lub zatwierdzali wieloletnie areszty dla kibiców bez

na temat historii Polski.TWidmo bankructwa zajrzało w oczy

niemieckie inwestycje bezpośrednie w Rosji będą najwyższe

formalnego skierowania przez prokuraturę sprawy przed sąd.

TV Biełsat.T„Nie będzie doliczania opłaty audiowizualnej do

od dekady.T„ Jeśli możecie, wybaczcie! Jestem gotowa prosić

Maciej Drzazga

nioeuropejskiej młodzieży, pragnącej wziąć udział w Świato-

Dokończenie ze str. 1

Wojciech Jankowski „Wideński kowbaski” pozostawili oryginalną pisownię i barwy. Zmorą Ukrainy przez ponad dwie dekady były fatalne drogi. Na trasach Krymu widać ekipy, które je naprawiają. Znikają z ulic ukraińskie tablice rejestracyjne. Rok temu było ich mniej więcej tyle samo, co rosyjskich. O ile ktoś nie był pomysłowy i nie zgłosił „zagubienia” ukraińskich tablic przy wyrabianiu rosyjskich, odciął sobie wjazd na kontynentalną Ukrainę. Taksówkarz z Bakczysaraju ze smutkiem przyznał,

Choładilnik pabieżdajet tieliewizor Starsze pokolenie chciało po prostu powrotu do Związku Sowieckiego. Rozmowa z Dimą z Symferopola wyjaśnia trochę ich motywy. Krymczanie rzadko podróżowali. Znali Rosję z telewizji i żyli wspomnieniami ZSRS z lat 70., początku 80. Pragnęli powrotu do „Sojuza”, którego już nie ma. Nie wiedzieli, że Rosja jest krajem bardziej kapitalistycznym niż Ukraina. Latami narze-

Rosyjska propaganda przekonywała Krymczan, że będzie im lepiej i że unikną „wyrżnięcia przez banderowców”. Ten argument jeszcze ich przekonuje. że nie ma już kursów do Chersonia albo dalej, na kontynent. Czekał ponad rok. Liczył, że coś się zmieni, w końcu zdecydował się na legalne numery. Nie wszyscy przyznają się, że jest im gorzej. Czynią to jednak chętniej niż rok temu. Dziewczyna poznana w pubie wyjeżdża do Petersburga. Za Ukrainy miała dobrą pracę w Symferopolu. Po aneksji jej firma opuściła Krym. Wiele firm porzuciło półwysep, pozostawiając bezrobotnych pracowników. Zarobki są trudnym tematem. Ludzie oczekiwali od Rosji poprawy sytuacji finansowej. Przyczyny euforii po aneksji Krymu przez Federację Rosyjską można sprowadzić do dwóch punktów. Rosyjska propaganda usilnie przekonywała Krymczan, że po pierwsze w Rosji będzie im się żyło lepiej, po drugie unikną „wyrżnięcia przez banderowców”. Drugi argument jeszcze ich przekonuje. Przykład Donbasu potwierdza tezę o „dobrym wyborze”. Poprawa warunków życia jest już czymś co najmniej wątpliwym.

K

U

G A Z E T A

R

I

kali na ukraińskie piwo, na ukraińską wódkę. Mówili, że w Rosji jest lepsza. Teraz ukraińska wódka i piwo są towarem luksusowym. Okres przejściowy przyniósł oczekiwaną poprawę. Dima opisuje zmiany wynagrodzenia i emerytur. Emeryt w czasach Ukrainy otrzymywał około 2 tysięcy hryweń, to jest około 5 i pół tysiąca rubli, po aneksji otrzymywał 12 tysięcy. W 2015 roku nastąpiło wyrównanie ze stawkami rosyjskimi. Emerytura spadła z 12 do 9 tysięcy. Przeciętne wynagrodzenie w okresie przejściowym wynosiło około 14 tysięcy rubli, w 2015 spadło do około 12 tysięcy. Czar prysł! Teraz ceny są wyższe o 10% niż w Moskwie, w porównaniu do prowincji rosyjskiej – o 30%. Dima kończy opowieść zdaniem: choładilnik pabieżdajet tieliewizor. Proszę o powtórzenie. Dima się śmieje i jest zdziwiony, że wcześniej tego nie słyszałem: „Lodówka wygrywa z telewizorem” – ludzie bardziej wierzą w to,

E

N I E C O D Z I E N N A

R

co widzą w swojej lodowce, niż w to, co mówią w telewizji. Inna osoba, pracownik wyższej uczelni, przekonuje mnie, że zarabia teraz lepiej, okres przejściowy jeszcze się nie zakończył, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku.

jak postać z powieści Chandlera czy Forsytha. Pożegnaliśmy się serdecznie. Nie spotkaliśmy się więcej, choć cały czas byliśmy w kontakcie. Czasami wieczorem zapominałem zameldować, że u mnie wszystko w porządku. Może była na mnie zła? Nie wiem.

Jak z sensacyjnego filmu

Sudak. Tu Tatarzy wygrywają w sądzie

Wiem już, że lodówka wygrywa z telewizorem, ale wiem ponadto, że z telewizji nie dowiem się, jak wygląda sytuacja najbardziej poszkodowanej przez aneksję grupy mieszkańców. W telewizji nie mówią również o tym, jaki los spotyka przepadających bez wieści Tatarów krymskich. Umawiam się z Elnarą, Tatarką, którą poznałem przed aneksją. Nawiązujemy kontakt przez Internet, umawiamy się przy wejściu do dużego domu handlowego. Jestem punktualnie, ale dość długo czekam; wreszcie pojawia się zza rogu, gestem daje znać, żebym podszedł. Witamy się i od razu wskazuje mi kierunek, w którym mamy iść. „Idziemy do parku, bo tam można swobodnie rozmawiać” – tłumaczy swoje zachowanie. Po jakichś dziesięciu minutach docieramy do ustronnego miejsca w parku. Tłumaczy mi, czemu tak długo czekałem: – Sprawdzałam, czy masz „ogon” – mówi, uśmiechając się. Czekam na odpowiedź…– nie masz. Rozmawiamy jakieś 40 minut. Dyktuje mi nazwiska i numery telefonów osób, z którymi powinienem się spotkać. Na koniec muszę obiecać, że codziennie będę się meldować przez Internet, że wyszedłem z hotelu, a wieczorem, że już jestem w swoim pokoju. Konwersację od czasu do czasu mam wyczyścić. Z Tatarami wolno mi rozmawiać szczerze tylko jeżeli będą przez kogoś poleceni. Generalnie mam nie dowierzać prawie nikomu, uważać, z kim i o czym rozmawiam. Powiedziała: „Pamiętaj, jestem odpowiedzialna za ciebie!”. Coraz bardziej czuję się

W Sudaku spotykam się Lenorą Dyulber, politologiem, która aktywnie działa w miejscowym środowisku tatarskim. Lenora była zaangażowana w opór wobec aneksji od samego początku. Brała udział w akcji „Kobiety przeciwko wojnie”, którą zainicjowano, gdy na Krymie pojawiły się „zielone ludziki”. Największa akcja miała miejsce 8 marca, gdy miejscowe kobiety protestowały przeciw rosyjskim zamiarom opanowania półwyspu. Na trasę Kercz–Symferopol wyszło wtedy ponad półtora tysiąca kobiet z flagami tatarskim i Ukrainy, z napisami „Krym to Ukraina”. W tym momencie nadjechało około 40 rosyjskich kamazów i wozów bojowych. Jedna z kobiet

Krymczanie pragnęli powrotu do „Sojuza”, którego już nie ma. Nie wiedzieli, że Rosja jest krajem bardziej kapitalistycznym niż Ukraina. nie wytrzymała i wybiegła na drogę, by zatrzymać kolumnę, inne dołączyły do niej, ale wojskowi milcząco odsunęli je i pojechali dalej. Lenora wspomina nastroje po zabójstwie Reszata Ametowa w marcu 2014 roku. Ametow, Tatar z Symferopola, wyszedł z domu na protest, potem znaleziono jego ciało pod Biełogorskiem. Był pierwszą tatarską ofiarą „nieznanych sprawców”. – Po tym, co się wydarzyło, doskonale wiedzieliśmy, co nas czeka. W nas jest genetyczny strach. Dobrze wiemy, że z Rosją nie możemy mieć dobrosąsiedzkich stosunków. Taką mamy historię.

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

Zaczęła się z pierwszą aneksją, gdy przyszła Katarzyna II, i do tej pory się nie zakończyła – wspomina aktywistka. Sudak wyróżnia się na tle na tle innych miejsc Krymu tym, że tu dwukrotnie Tatarzy wygrali procesy sądowe. W rocznicę deportacji Tatarów, 18 maja, młodzi mężczyźni z Sudaku postanowili zrobić probieg – rajd samochodami po mieście z flagami krymskotatarskimi. Po kilku rundach zatrzymała ich policja drogowa. W raporcie wskazali paragraf o ekstremizmie. Wybór był absurdalny, ale niebezpieczny dla czwórki oskarżonych o ekstremizm. Tatarzy postanowili nie godzić się na żadną z kar i wezwali swoich adwokatów. Sprawa trafiła do sądu i trwała bardzo długo. Na każdą rozprawę przychodziło 200-300 Tatarów, by moralnie wesprzeć oskarżonych. Sędzia robił przerwy, by złamać oczekujących przed gmachem. Czasami trwało to 9 godzin. Zawsze co najmniej setka pozostawała do końca. W końcu sprawę wygrano. Probieg był blokowany i sądzony również w innych miastach. W Symferopolu Tatarzy zapłacili 10 tysięcy rubli grzywny. Pracującą na

dystrybucja@mediawnet.pl

pogotowiu Tatarkę, która przyjechała do pacjentki, jej sąsiadka wyzwała od „tatarskiej mordy”. Tę sprawę również wygrano. Sudak jest jedynym miejscem, gdzie do tej pory Tatarom udało się wygrać w sądzie. Nie wszystko jednak przebiega tak dobrze. Lenora Dyulber narzeka na wzrost ksenofobii w Sudaku. Sąsiedzi, którzy mieszkali obok siebie 20 lat, teraz nienawidzą się. Młodą Tatarkę zabrał z przystanku znajomy Rosjanin. Znali się, pracował przy budowie domu jej rodziny. Znaleźli ją martwą. Zanim zamordował, znęcał się nad nią…

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Bakczysaraj. Ciągle bez wieści giną Tatarzy Od aneksji Krymu przepadło bez wieści już ponad 15 Tatarów. Ostatnio został porwany w Bakczysaraju 30-letni Erwin Ibragimow. 24 maja nie dojechał do domu. Przypadkiem sklepowa kamera zapisała jego porwanie. W rogu kadru widać, jak próbuje uciec i oprawcy dopadają go. Oglądając niewyraźny film, czuje się ciarki przechodzące po plecach! Ibragimow jest członkiem Rady Wykonawczej Medżlisu. Miejscowi Tatarzy spotykają się codziennie pod jego domem, by wesprzeć rodzinę. Wciąż mają nadzieję, ale z porwanych Tatarów nie odnaleziono ani jednego żywego. Czasami odnajdują zwłoki… W Bakczysaraju odwiedzam Ilmi Umerowa. Zaczyna spotkanie od pokazania zdjęcia Ibragimowa. Smutno się uśmiecha i mówi: „to nasz malcziszka”. Opowiada, że policja tylko pozoruje działania. Rodziców pytają o wrogów, długi, czy prowadził jakiś interes. Prowadzą grę, wiedzą, że przyczyna zaginięcia jest inna. To drugi taki wypadek w Bakczysaraju. Wcześniej porwano innego Tatara, Arsena Alijewa. Nie był aktywistą tatarskim, ale był na Majdanie, a to oznacza postawę proukraińską. Nie wiedział, że uczestnicząc w protestach w Kijowie, wydał na siebie wyrok na swoim Krymie, w ojczyźnie przodków. Sam Umerow, były zastępca przewodniczącego Rady Najwyższej Krymu, w czasie aneksji były szefem administracji rejonu. Po wywiadzie udzielonym 19 marca tatarskiej telewizji ATR został oskarżony o nawoływanie do naruszenia granic FR. Jego sprawę mają prowadzić adwokacji Nadiji Sawczenko, co jest krzepiącą wiadomością wśród masy złych. Z ciężkim sercem opuszczam Bakczysaraj i Krym. Nie wiem, czy tu jeszcze przyjadę, a jeżeli uda się przyjechać, jaką sytuację zastanę. W czasie „referendum” tatarski taksówkarz powiedział mi: „módlcie się za nami”. Ten apel pozostaje aktualny… K

Data wydania

02.07.2016 r.

Nakład globalny

11 520 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 25 LIPiec 2016

ind. 298050

Krym dwa lata po aneksji


kurier WNET

3

W olna · europa

W

dzień mojego patrona na lotnisku paryskim powitali mnie oficerowie straży granicznej PAF dokonujący kontroli paszportów. Schengen kaputt? zapytałem w języku europejskim. Pokiwali twierdząco głowami. Wiadomość o Brexit przyjąłem z niepokojem, ale bez zaskoczenia. Wielkie banki francuskie od roku przygotowywały się na tę ewentualność i co nieco przenikło do wiadomości publicznej. Życie przyzwyczaiło nas do spoglądania nieufnie na każde novum, zwłaszcza gdy idzie o sprawy międzynarodowe, ale stąd do obaw o zniknięcie Unii Europejskiej, jak panikują niektórzy, jeszcze daleko. Nie może zniknąć coś, co nigdy nie istniało. Unia Europejska to przecież tylko wspólna waluta, w najlepszym wypadku Unia Walutowa. Katastrofę wcześnie przewidział francuski laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Maurice Allais, na podstawie przemyśleń długiego życia poświęconego badaniu wielkich kryzysów gospodarczych, przestrzegał przed rozpoczynaniem budowy unii państw od wspólnej waluty. – To jakby zaczynać budowę domu od dachu – mówił, przewidując, że euro doprowadzi do degrengolady gospodarczej i masowego bezrobocia. Podobne opinie głosił Jimmy Goldsmith. Brytyjsko-francuski finansista zatytułował „Pułapka” książkę poświęconą euro. Polskę uratował od wpadnięcia w pułapkę wspólnej waluty Lech Kaczyński. Nieboszczyk prezydent skutecznie oparł się potężnym naciskom. Francuskie media od dawna nie wspominają Maurice’a Allais, ale ponieważ fakty są uparte, idee uczonego żyją. Po szoku Brexit poważni komentatorzy polityczni wrócili do idei Unii Politycznej i Unii Wojskowej jako fundamentów, jeżeli związek państw Europy ma przetrwać. Nie ma przykładu, aby utrzymało się przy życiu państwo bez armii i suwerenności politycznej; vide Polska przedrozbiorowa. W 1954 roku Niemcy proponowały Francji utworzenie wspólnej armii europejskiej. Rządy

B

rexit za nami. Tej niepewności już nie ma. Pojawiła się inna: czy Projekt Europa ma w ogóle sens? Warto chyba w tym miejscu przypomnieć, jakie korzenie projekt ten miał u zarania. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, uważa Unię Europejską za projekt zachodnioeuropejskiej lewicy. A tak nie było. Był to projekt zgoła antylewicowy, zważywszy, że to antychrześcijańska lewica (narodowi socjaliści i komuniści) wywołała II wojnę światową. To przecież głównie katoliccy mężowie stanu, jak Robert Schuman, Alcide De Gasperi i Konrad Adenauer, kierując się głęboką wiarą, połączyli oba wątki ideowe: chrześcijański i europejski, tworząc podwaliny późniejszej Unii Europejskiej. Wtedy chrześcijaństwo nie było wstydliwie ukrywaną „sprawą prywatną”, lecz – przeciwnie – motorem misji, jaką katolicy wypełniali dla ratowania Europy. Jeżeli kogoś dziwi, że wśród ojców chrzestnych Unii Europejskiej brak polskich nazwisk, to przypominam, że Polska tylko teoretycznie należała do obozu zwycięzców tej najstraszniejszej z wojen. Praktycznie przegrała ją, tracąc miliony mieszkańców i ponad połowę terytorium, stając się na dziesiątki lat obszarem okupowanym. Wedle mej chronologii 22 lipca 1944 roku skończyło się I Państwo Polskie. Jej finalnym aktem była II Rzeczpospolita. Nigdy nie doszło do jej restauracji. Tak więc „Projekt Europa” był w istocie projektem katolickim. Rzut oka na mapę powojennej Europy wyjaśnia obrazowo ten fakt: ówczesne Niemcy Zachodnie były państwem w większości katolickim; protestanckie landy doszły dopiero po zjednoczeniu. Trzon ówczesnej Europy, kolebkę późniejszej Unii Europejskiej, tworzyły (oprócz Niemiec) Francja i Włochy. Trzeba było antychrześcijańskiej rewolucji ’68 roku na Zachodzie, by katolicyzm uznano za przeszkodę w pełnieniu unijnego urzędu. Warto tutaj orędownikom polityki neutralnej światopoglądowo przypomnieć sprawę Rocco Buttiglionego. Buttiglione, włoski filozof, swego czasu osobisty doradca Jana Pawła II, był kandydatem do unijnego urzędu komisarza UE do spraw sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa. Wydarzenia poprzedzające rezygnację chrześcijańskiego polityka stanowiły prawdziwy wyraz chrystofobii (w przeciwieństwie do homofobii

IV Republiki, niezdolne do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, upadały co dwa tygodnie. Dzieła rozbrojenia dokończył prezydent Chirac, znosząc armię z poboru. Od czasu zamachów terrorystycznych i wprowadzenia stanu wyjątkowego często pytają mnie, jak się żyje w Paryżu. Pod względem poczucia bezpieczeństwa prawdopodobnie nie gorzej niż w Los Angeles, Atlancie, czy też Orlando, gdzie strzelają do ludzi ze skutkiem wcale nie gorszym niż u nas. Młodzi ludzie – masowi mordercy w Ameryce na usprawiedliwienie nie mają nic prócz nienawiści do rodzaju ludzkiego, podczas gdy ich sobowtórom we Francji wydaje się, że giną dla dobra Sprawy. Wybierają swoje ofiary. Rysowników bluźniących przedstawianiem postaci ludzkiej, a nawet samego A..., kuzynów-Semitów, tkwiących w bałwochwalstwie, gdyż czczą innego boga, młodzież oddającą się rui i porubstwu, czyli tańcowi i muzyce potępionym przez imamów salafickich. Wymierzają im karę śmierci za grzechy. Nam, przechodniom, te motywacje są obojętne i śmierć skutkiem nieporozumienia stanowi mało zachęcającą perspektywę. Widok na ulicach komandosów z bronią gotową do strzału uspokaja nas tylko częściowo, tak jak i liczba 77 000 policjantów przydzielonych do ochrony europejskiego turnieju piłki nożnej. Mamy świadomość, że policja, nawet najlepsza, może zmierzyć się zwycięsko z najgroźniejszą organizacją przestępczą, ale staje bezradna wobec nastolatka, który nabył poglądy radykalne i postanowił naprawić świat paroma kilogramami trotylu i zapalnikiem. Szczególny niepokój ogarnął deputowanych socjalistycznych. Od dawna bojkotowano ich w urnach, ośmieszano w karykaturach i kabaretach, a teraz do nich strzelają. W poniedziałek 22 maja, w Grenoble o 1. w nocy nieznany sprawca oddał serię z broni automatycznej w siedzibę PS. Kule przebiły okiennice i szyby i uwięzły w biurkach. Dwanaście pocisków kalibru 9 mm. Nikt nie ucierpiał, choć mógł – o tej porze zdarza

czy antysemityzmu nie jest to dziś postawa naganna, lecz godna naśladowania). Szczególnie żenujące dla uczciwego człowieka, jakim jest Buttiglione, było przesłuchanie na forum Komisji ds. wolności obywatelskich Parlamentu Europejskiego. W toku przesłuchania pojawiło się nieładne podejrzenie, że filozof – jako praktykujący katolik – mógłby dyskryminować homoseksualistów. Buttiglione został zdyskwalifikowany jednym głosem. Z podobnych powodów Nowe Oświecenie (liberalni demokraci) zlinczowało dr. Tonio Borga z Malty, udaremniając jego nominację na komisarza UE ds. zdrowia i ochrony konsumentów. Czy Brexit był zamierzony? Patrząc na minę premiera Davida Camerona, raczej nie. Miał być prztyczkiem w nos Brukseli, a nie brutalnym ciosem w żuchwę. W Brexit do ostatniej niemal chwili tak naprawdę (niemal) nikt nie wierzył. „Rozejdzie się po kościach”, pisano i mówiono w mediach. No bo jak? Unia Europejska bez Wielkiej Brytanii? Przecież „eksperci” pękali ze śmiechu na wystąpienia Nigela Farage’a. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni? Ale przecież nikomu nie jest dzisiaj do śmiechu. Jedni widzą gwałtownie postępujący upadek Unii Europejskiej, drudzy „rozwód po brytyjsku” w Zjednoczonym Królestwie. Pytają: kto po Wielkiej Brytanii będzie następny? Oraz: co będzie z Wielką Brytanią? Po kolei: Unia Europejska po Brexicie to inny kaliber. To już nie lider światowej gospodarki, lecz trzecia gospodarka świata. Nie jest to już obszar globu o najwyższym PKB na świecie, lecz wicelider (wedle oceny Banku Światowego). Ale – czy na Brexicie koniec? Marine Le Pen, szefowa Frontu Narodowego we Francji, autorka projektu Franxit, jedna z faworytek w wyścigu do Pałacu Elizejskiego, mówi: teraz czas na Francję! I dodaje, że Francja ma o tysiąc powodów więcej od Brytyjczyków, by opuścić Unię. Ale opuszczenie UE przez Francję to koniec oligarchicznego Nowego Rzymu. Dlatego „liberalna demokracja” na to nie pozwoli. Holandią, Polską lub Węgrami nikt by się tak bardzo nie przejmował. Brexit to dobry news nie tylko dla Nigela Farage’a. To także przekaz dla sił zewnętrznych. Głównie dla świata islamu, czekającego na dzień, w którym

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Polityka kultui niekulturalna Polskę uratował od wpadnięcia w pułapkę wspólnej waluty Lech Kaczyński. Nieboszczyk prezydent skutecznie oparł się potężnym naciskom. się niektórym deputowanym zostawać w pracy. W Paryżu biura poselskie PS od dawna były demolowane przez manifestantów. W ciągu dwóch miesięcy stały się celem 31 ataków. Merostwo Paryża trzymało rzecz w tajemnicy, aby, jak powiedziano, nie podsuwać złych pomysłów innym. Strzelanina w Grenoble dowiodła, że inni wpadli na pomysł sami. Lokal stałych dyżurów Michela Destota został ozdobiony napisem: Valls – powiesimy cię, a Destota razem z tobą. Socjalista Destot był merem Grenoble przez dwadzieścia lat do 2014 roku. W Lille widziano 26 maja ludzi uzbrojonych w kije bejsbolowe, jak rozbijali fasadę siedziby Partii Socjalistycznej. Posłanka z departamentu Górnej Garonny zamyka swoje biuro poselskie w dni manifestacji, kiedy zagrożenie jest największe. 3 maja manifestanci wtargnęli i wyrządzili szkody. Tamże, w Górnej Garonnie, podczas dyżuru biuro deputowanego Christopha

Borgela zostało przez związkowców zamurowane. Zamurowany Borgel jest prawą ręką prezesa Partii Socjalistycznej, Cambadelisa. Mer socjalistyczny X dzielnicy Paryża, Remis Ferreau, nie rozumie gwałtowności napaści, apeluje do solidarności narodowej i straszy opinię publiczną, że ataki na deputowanych zagrożą życiu publicznemu. Po części to prawda, ale winę ponosi przecież sama PS. Wystarczy przeczytać napis czerwoną farbą na szybie biura poselskiego w podparyskim Palaiseau, żeby wszystko zrozumieć: 49 § 3 Śmierć łobuzom, zdradzili zdobycze socjalne. Bezpośrednią przyczyną aktów gwałtu jest projekt ustawy prawa pracy. Rząd zapowiedział, że jeśli ustawa nie uzyska większości parlamentarnej, wprowadzi ją siłą – artykuł 49 § 3 Konstytucji zezwala na pominięcie parlamentu. Zwłaszcza punkt drugi ma ułatwić zwalnianie pracowników bez krępowania pracodawców obowiązującą procedurą.

Europa sama spadnie im w ręce niczym owoc z rajskiego drzewa. To paradoks, że polityka Brukseli sprzyja islamowi, broniąc do upadłego ludzkości przed jakoby nietolerancyjnym chrześcijaństwem (raportów Open Doors liberalni demokraci nie biorą na serio; tymczasem rocznie, wynika z badań z protestanckiej – a zatem nie katolickiej! organizacji, ponad sto milionów chrześcijan w 50 państwach świata to ofiary prześladowań!). Nie było w dziejach świata większego holocaustu niż ten rozgrywający się dzisiaj na naszych oczach! Uważam, że o ostatecznym sukcesie Brexitu zadecydowały wybory burmistrza Londynu. Brytyjczyków przeraziło zdyscyplinowanie muzułmańskich

Brytyjczyków. Bez względu na przyczyny islamizacji Wysp Brytyjskich (to bardzo skomplikowany, odrębny temat), to strach przed islamem wpłynął na uczestników referendum. Jestem przekonany o tym, że gdyby Sadiq Khan nie wygrał wyborów, do Brexitu by w ostateczności nie doszło. Znam podobne opinie. Sprawa mniejszości islamskiej we Francji czy w Holandii i niemiecka „Wilkommenskultur” Angeli Merkel robią swoje. Nie podoba się też nikomu narzucanie kwot osadników. Nie brak i teorii utrzymujących, że kryzys w Unii Europejskiej wywołał rozmyślnie Berlin. Od lat mówiło się, przy okazji najmniejszych zadrażnień na linii państwo członkowskie – Bruksela (czy

J

a

n

B

o

g

a t k o

Finał Projektu Europa czy nowy początek? „Projekt Europa” był w istocie projektem katolickim. Rzut oka na mapę powojennej Europy wyjaśnia obrazowo ten fakt: ówczesne Niemcy Zachodnie były państwem w większości katolickim; protestanckie landy doszły dopiero po zjednoczeniu. To strach przed islamem wpłynął na uczestników referendum. Gdyby Sadiq Khan nie wygrał wyborów, do Brexitu by w ostateczności nie doszło.

Zmniejszenie bezrobocia poprzez ułatwienie zwolnień nie trafia do przekonania pracownikom. Istnieją także inne przyczyny gwałtów. Wielki skandal Panamapapers po trzech dniach gorączki znikł z łamów jak zaczarowany. Buchnęło, zawrzało i zgasło. Z pewnością nie ostudził nastrojów wyrok trybunału luksemburskiego wydany w głośnej aferze Luxleaks. 29 czerwca Antoine Deltour i Raphael Holt zostali skazani za ujawnienie poufnych układów między spółkami międzynarodowymi i luksemburskim urzędem podatkowym w celu „optymalizacji podatkowej”, inaczej oszukiwania skarbu państwa. Transakcje miały miejsce w czasach, gdy Jean-Claude Juncker, obecny szef Unii Europejskiej, był premierem Luksemburga. Symboliczny charakter skazania – kary w zawieszeniu i nikłe grzywny – nie zmieniają faktu: denuncjacja wielkich machlojek finansowych prowadzonych przez osoby wpływowe jest i będzie karana – dał do zrozumienia trybunał. Dopóki trwają rozgrywki piłkarskie, obywatele nie mają głowy, żeby myśleć o przyszłości państwa i własnej. Cała moc idzie w piłkę. Zmieniono trasy komunikacji miejskiej. Pod wieżą Eiffla wisi olbrzymia kula o średnicy kilku pięter; konny pomnik marszałka Focha przed École Militaire ledwo widać spoza kolosalnych urządzeń ryczących i oślepiających meczami. Śmietniki w tej FanZone – strefie kibiców – pomalowane są w piłkę nożną. Euro śmieszy, tumani, przestrasza. Komentatorzy spekulują, czy golizm uratuje socjalizm (od gola, nie od de Gaulle’a), nawet jeżeli w przeddzień Czternastego Lipca rząd wycofa projekt. Z artykułu wstępnego „Gazety Polskiej Codziennie” dowiedziałem się, dlaczego Narodowemu Instytutowi Książki zabrakło nikłych funduszów na promowanie mojej książki na Book Fair w Chicago. Chodzi o pokazanie w połowie maja na Międzynarodowych Targach mojej książki o Chopinie, chwalonej przecież i cytowanej w publikacjach wielu znanych historyków i krytyków, a nawet okradanej z pomysłów, co jest wyrazem

najwyższego uznania: poza Polską jedynymi znanymi twórcami i wyroczniami w polskich sprawach są autorzy związani ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” informuje Adrian Stankowski w artykule „Fabryka autorytetów”, opierając się na wynikach audytu, który podaje, iż luminarze polskiej literatury otrzymali m.in. na przekłady zagraniczne: Olga Tokarczuk 159 818 zł, Joanna Bator 77 219, Anna Bikont 95 694; nawet multimilioner Adam Michnik nie pogardził 60 485 zł. Resztę z 90 milionów rocznej dotacji wydano na inne cele. Mojej książce zabrakło, zdaniem komisji kwalifikacyjnej, kilku punktów. To dlatego w sprawozdaniach Narodowego Instytutu Książki nie zostałem wspomniany (Nieraz brakowało mi punktów za pochodzenie). Brakiem nie przejęli się dwaj wydawcy amerykańscy, z którymi właśnie omawiam warunki kontraktu. Nie zdołał ich zrazić nawet zakaz Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, który formalnie zabronił sprzedaży mojej książki w podległej sobie księgarni. Może celem pozbycia się konkurencji bezpośredniej. NIFC wydał bowiem wielkim nakładem kosztów wspaniały album, sugerujący patronat Rotszyldów nad początkami Chopina w Paryżu, po sfinansowaniu kilku innych książek z tymi samymi rewelacjami. Fałszu tej legendy dowiodłem właśnie w moim „Przedpieklu sławy”, opierając się na odkrytych dokumentach. Można przypuścić, iż Rotszyldowie, którzy zakupili 4000 egzemplarzy katalogu wystawy im poświęconej w Bibliothèque Nationale w Paryżu, nie będą się targowali o cenę luksusowego albumu. 100, a nawet 50 euro przy czterech tysiącach nakładu robi porządną sumkę. Niezależnie od tego, czy pan Gauden (Instytut Książki) i pan Szklener (NIFC) wciągnęli finansowanie przekładu na trzy języki w koszty jednego, czy drugiego instytutu, chodzi z pewnością o finansowanie narodowe, choć polska chorągiewka przyczepiona do albumu jest biało-czarna. Maleńka i dyskretna, prawie niezauważalna, nie nasunie nabywcom niestosownych skojarzeń z flagą biało-czerwoną. K

Berlin), o „Europie dwu prędkości”. Straszakiem podziału Unii Europejskiej na „Unię A” i „Unię B” (a faktycznie podział taki przecież istnieje) euronacjonaliści przywoływali krnąbrnych do porządku. Ulubiony ich argument brzmiał „jeżeli nie, to…” i wielu obserwatorów unijnej sceny politycznej wyraża przekonanie, że Bruksela (oraz Berlin i Paryż) z jej, cieszącym się opinią niezbyt pracowitego, prezesem Rady Europejskiej, Donaldem Tuskiem, nie zabiegała tak na serio o to, by Londyn pozostał w rodzinnej Europie. To zaniechanie nie było – uważają krytycy – wyrazem indolencji lidera dwusezonowej partii politycznej w Polsce – lecz planowym działaniem kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, w porozumieniu z borykającym się z licznymi problemami wewnętrznymi prezydentem Francji, François Hollandem. Opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię przyniosłoby, ich zdaniem, szansę na budowę w Europie tego, czego większość jej mieszkańców panicznie się boi: europejskiego superpaństwa. Szok po Brexit sparaliżowałby ewentualne protesty przeciwko reanimacji Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego w nowym, franko-niemieckim kształcie. Czy jednak taka perspektywa (zakładając jej realność) nie byłaby krótkowzroczna? Czy nie mieliby racji ci, którzy bez przerwy twierdzili (wbrew protestom i zarzekaniom się niemieckich mediów), że Unia Europejska to obecnie już tylko projekt niemiecki, bez prawa głosu (poza Francją) ze strony państw członkowskich? Najpierw, co nie jest w zwyczaju, jako że kwestie Unii Europejskiej leżą w kompetencji kanclerz, a nie szefa dyplomacji, głos zabrał Frank-Walter Steinmeier, wzywając do krótkiej rozprawy z Wielką Brytanią wedle niemieckiego porzekadła „nie choczesz, nie nada”. W sobotę (25.06) Steinmeier, po spotkaniu w Berlinie z szóstką (znamienne) szefów dyplomacji państw Unii, stwierdził, że „proces ten (rozwodowy) powinien rozpocząć się tak szybko, jak tylko możliwe, tak, by uniemożliwić grę na zwłokę“. Kanclerz Angela Merkel stwierdziła z kolei na obradach CDU/ CSU w Poczdamie, że nie chce poganiać Brytyjczyków, ale proces wyjścia „nie może trwać wiecznie”. Die Welt dopatruje się w tym dysonansu między kanclerz a szefem dyplomacji na rok przed wyborami. Naprawdę?

Kiedy piszę te słowa, w Berlinie Angela Merkel spotyka się z prezesem Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem, premierem Włoch Matteo Renzim i prezydentem Francji François Hollandem. „Potrzebna im strategia Brexit, lecz wspólnego stanowiska brak” – utrzymuje „Der Spiegel”. Na dzień przed szczytem Rady Europejskiej pojawiają się dwa pytania: czy powinno się rządowi Wielkiej Brytanii dać jasno do zrozumienia, by w miarę szybko ogłosił zapowiedź opuszczenia Unii Europejskiej i zainicjował rozmowy z UE? Oraz – a to ważniejsze – Quo vadis, Unio? Gazeta przypomina, że to Donald Tusk musi zorganizować proces Brexit. I stara się, jak wynika z tekstów zaproszeń. We wtorek nastąpi spotkanie w gronie 28 (z Davidem Cameronem na kolacji, lecz w środę już bez niego). Na pewno tematem debaty będzie pytanie, czy dojdzie do reform, czy zgoła podpisania nowej umowy, czego domagają się niektórzy deputowani do Parlamentu Europejskiego. Ale zarówno rząd Niemiec, jak i Komisja UE nie jest skłonna do większej przebudowy z obawy… przed wynikiem ewentualnych referendów w państwach członkowskich. Dlatego Angela Merkel uważa, że pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł (inaczej niż jej ultralewacki kolega z Włoch, Matteo Renzi). Towarzysze Renzi i Hollande mają u siebie kłopotów co niemiara, kryzys goni kryzys, stąd nacisk na tempo. Poza tym Brexit (teoretycznie) wzmacnia ich pozycję w porozwodowej Europie. Merkel natomiast odziedziczyła po swoim mistrzu, Helmucie Kohlu, sztukę prowadzenia polityki spokojnej ręki. Proces wychodzenia z Unii „nie powinien trwać długo, ale nie będę się kurczowo trzymać czasu”. Z Urzędu Kanclerskiego słychać inne tony: Peter Altmaier, szef Urzędu Kanclerskiego, zabierający głos wówczas, kiedy Merkel mówić nie wypada (albo by umożliwić zdementowanie wypowiedzi), stwierdził wprost, że „trzeba polityce w Londynie zostawić możliwość zastanowienia sią nad następstwami wystąpienia”. A tak między nami: o tym, czy Wielka Brytania wystąpi z Unii, czy nie, zadecyduje nie Berlin, nie Paryż, lecz Londyn: zgodnie z artykułem 50 Traktatów Unii Europejskiej. Czyżby Much ado about nothing? K


KURIER WNeT

4

WOLNA ·A MERYK ANK A

clintonowie Fragmenty książki Hillary i Bill Clintonowie

H

illary i Bill Clinton to najsłynniejsze małżeństwo polityczne świata. On był prezydentem USA, ona chce być – i może będzie. Mainstreamowe media kreują ich wizerunek jako ludzi serdecznych, pełnych troski o dobro innych, wspierających słabych i wykluczonych. Jedynym rysem na tym obrazie były romanse Clintona, które szybko udało się zbagatelizować. Prawda jednak okazuje się zupełnie inna: romanse Billa są rzeczywiście bagatelą w porównaniu z innymi dokonaniami prezydenckiej pary. Gwałty, prostytutki, biseksualizm, narkotyki, morderstwa na zlecenie, korupcja i nepotyzm – oto codzienne życie Clintonów, które w pracy Victora Thorna jest po raz pierwszy przedstawione w tak bezkompromisowy sposób. Ta książka opowiada jednak nie tylko o Clintonach. To, co robią Hillary i Bill, ich oszustwa, zdrady, malwersacje, ukryte interesy i kłamstwa są ilustracją tego, w jaki sposób degeneruje się system demokratyczny. Możliwość zajrzenia za zasłonę władzy pozwala czytelnikowi zrozumieć, że tak zwani reprezentanci ludu faktycznie reprezentują tylko siebie i swoje, czasem brudne i ciemne, interesy. W swojej książce dziennikarz śledczy Victor Thorn demaskuje propagandowe kłamstwa rozsiewane przez otoczenie Clintonów, ujawniając bez żadnych osłonek szokujące fakty dotyczące najpotężniejszej kobiety Ameryki. Thorn, zręcznie oddzielając prawdę od fikcji, odsłania odrażające, prawdziwe oblicze przyszłej prezydent USA, a czyni to, opierając się na potężnej liczbie źródeł, a także własnych wyczerpujących i wnikliwych dociekaniach, badaniach i analizach. Odnotowujemy ukazanie się tej niezwykłej książki, którą koniecznie trzeba przeczytać, a kiedy już to zrobicie, czujcie się ostrzeżeni! Frank Whalen, „Frank Speaking Radio”

Victor Thorn, amerykański pisarz, publicysta i wydawca. Napisał m.in The New World Order Exposed oraz 9–11 on Trial. Prowadzi popularny program radiowy The Victor Thorn Show, emitowany przez Reality Radio Network, a także programy telewizyjne. Roger Stone, autor książki Clintons War on Women, wymienił Victora Thorna w gronie tych autorów, którzy w największym stopniu przyczynili się do demaskowania i ujawniania nadużyć oraz przestępstw Clintonów.

I

II

7 czerwca 2016 Donald J. Trump, wygrywając prawybory republikańskie w Kalifornii i w New Jersey, praktycznie już bez opozycji, choć jego nazwisko nie było jedynym na karcie do głosowania, przekroczył próg 1237 delegatów niezbędny do zwycięstwa w prawyborach i do uzyskania nominacji prezydenckiej The Great Old Party (GOP), otrzymując 1542 głosy delegatów na konwencję partyjną w Cleveland. Trzeba do tego dodać, że Trump zdobył w tych prawyborach około 13,5 miliona głosów – więcej niż Romney w 2012 roku, więcej niż McCain w 2008 roku, więcej niż Bush Junior, więcej niż ktokolwiek z poprzednich kandydatów Partii Republikańskiej, wliczając w to „wielkich”, jak Eisenhower, Nixon czy Ronald Reagan. Nieżyczliwi, czyli prasa i media tak zwanego głównego nurtu, a więc tuby amerykańskiego progresywizmu z „Washington Post”, „New York Times” czy CNN oraz MNBC na czele, mimo tego sukcesu, a może właśnie z jego powodu – gdyż sprawił, że Trump stał się realnym zagrożeniem dla Hillary Clinton – bezustannie przypisują mu cały wachlarz najgorszych cech z leksykonu politycznej poprawności. Zgodnie z tymi etykietami Trump to rasista, seksista i mizoginista, człowiek niewielkiego i płytkiego wykształcenia, pajac, człowiek brutalny i szorstki – po prostu, Szanowni Państwo, cham. To od strony obyczajowej. Od strony politycznej podstawowe metafory, jakimi

Etykiety te trudno przyjmować poważnie. Trudno je uznać za coś więcej niż tradycyjne inwektywy amerykańskiej lewicy, takie jak nazywanie Busha Juniora Hitlerem, Ronalda Reagana „aktorem” (czyli pajacem), a konserwatywnego czarnego kandydata na sędziego Sądu Najwyższego, Thomasa, „Wujem

Trump wzywa do uregulowania imigracji, czego symbolem jest jego najpopularniejsze hasło polityczne „zbudowania muru”, ale dotyczy to nielegalnej imigracji, nie imigracji w ogóle, ani tym bardziej żadnej rasy. polityczni analitycy obozu „postępu” określają czy też stygmatyzują Trumpa, to miana Mussoliniego, faszysty, Hitlera, nazisty, a w najbardziej dyplomatycznej wersji – bliżej nieokreślonego „autorytarnego” przywódcy. Dodajmy, autorytarnego przywódcy walczącej o przetrwanie „Ameryki Białych”. Zdarzają się nawet tacy, choć rzadko, którzy oskarżają Trumpa o zamiar wysłania wszystkich Murzynów z powrotem do Afryki.

TOM I: SeKS

J

effrey Toobin w swojej książce zatytułowanej A Vast Conspiracy przytacza słowa dziennikarza Michaela Isikoffa: „Clinton był o wiele bardziej zaburzony psychicznie, niż można by się było spodziewać”. „Clinton był seksoholikiem i dosłownie wszystkie niepowodzenia i wpadki z czasów jego prezydentury – od afery Whitewater przez sprawę Pauli Jones po fiasko reformy ubezpieczeń zdrowotnych – można postrzegać jako następstwa jego obsesji na punkcie seksu”. Wszyscy widzieliśmy go w telewizji upadłego, upokorzonego, ściganego przez dwa własne demony – Paulę Jones i Monicę Lewinsky. „Lawirował, kłamał, oblizywał wargi, wiercił się i ogólnie sprawiał żałosne wrażenie człowieka przyłapanego in flagranti. *** Mimo że Hillary starała się strzec tajemnicy własnej orientacji seksualnej, o ujawnienie jej zadbało samo środowisko gejowskie. „Wiosną 1993 roku podczas wielkiego marszu działaczy gejowskich na Waszyngton liderka ruchu lesbijek stanęła na głównej trybunie, zwróciła się do niezliczonych tysięcy homoseksualistów oraz cór Safony i radośnie przekazała im tę oto wulgarnie sformułowaną informację: «Wyjawię wam sekret. Hillary Clinton ma romans z lesbijką. Nareszcie mamy w Białym Domu pierwszą damę, którą możemy zerżnąć»”. *** Z chwilą, kiedy ktoś zorientował się, że kamera Johnsona rzeczywiście zarejestrowała wielokrotne wizyty Billa Clintona w mieszkaniu Flowers, wysłano bandziorów, którzy mieli «zminimalizować straty»: dwóch mężczyzn weszło do mieszkania Gary’ego i zażądało wydania taśm wideo, a on pospiesznie to zrobił. Potem go brutalnie pobili i zostawili, żeby umarł. Mimo to nikt z prasy nie podjął dziennikarskiego śledztwa w sprawie tej napaści

Trudno też przyjąć etykiety przyklejane Trumpowi za choćby minimalnie sensowne logicznie. Żadna, najbardziej nawet drobiazgowa analiza dotychczasowych wystąpień politycznych Trumpa – czy jego spotkań z wyborcami, tzw. rallyes, czy przemówień czytanych z telepromptera, poczynając od przemówienia na kongresie American Israel Political Action Committee (AIPAC) poprzez

ani nie zainteresował się, dlaczego w ogóle do niej doszło. TOM II: NARKOTyKI

P

od koniec lat osiemdziesiątych federalni i stanowi stróże prawa nabrali podejrzeń w stosunku do małego i pozornie nic nieznaczącego banku w głuchych ostępach Arkansas. Ta instytucja finansowa, chociaż była niczym w porównaniu ze światową siecią Citicorp, stanowiła

maszynkę do robienia pieniędzy dla całego stanowego imperium finansowego, nakręcając mu dochody. Chodzi o imperium należące do wpływowych i potężnych przyjaciół Billa i Hillary Clintonów. Nielegalna działalność owego banku wyszła na jaw, gdy śledczy zaczęli grzebać w sprawie prania pochodzących z handlu narkotykami sum wahających się od trzech do sześciu miliardów dolarów – operacji przeprowadzanej przez nieżyjącego już w tym czasie Barry’ego Seala. *** Dlaczego Bill i Hillary uniewinnili człowieka, który sprzedał narkotyki

„zbudowania muru” („Build the Wall”), ale dotyczy to nielegalnej imigracji, nie imigracji w ogóle, ani tym bardziej żadnej rasy, co doskonale rozumieją liczne grupy „Latinos for Trump”. Czy w ogóle można sensownie polemizować ze stwierdzeniem: „Jeżeli nie będziemy mieli granicy, nie będziemy też mieli państwa?”. Równie absurdalne jest także oskarżanie Trumpa o podobieństwa czy też

Trudno nie uznać, i to uznać za oczywiste, że z punktu widzenia obserwatora polskiego najlepszą metaforą porządkującą zjawisko Trump 2016 jest tylko i wyłącznie jedna: Trump to amerykańska Solidarność. Tomem”. Chcąc zrozumieć współczesną Amerykę, nie wolno zapominać, że od czasu rebelii studenckiej końca lat 60. Stany Zjednoczone jako kraj i jako cywilizacja nie cieszą się w Partii Demokratycznej ery post-McGovern najlepszą prasą. I jest coraz gorzej – jeśli w języku radykałów SDS (Students for Democratic Society) policjanci to świnie, co dzisiaj jest obowiązującą formułą językową murzyńskich dzielnic nędzy i lewicowych murzyńskich radykałów, jak Black Lives Matter, „świnią”, i to na skalę kosmiczną, a w każdym razie globalną, jest w języku dzisiejszych radykałów, i to od dłuższego czasu, sama Ameryka, Stany Zjednoczone jako takie. USA to w tej wizji świata centralny punkt osi zła, osi, która czyni ten kraj, postrzegany w perspektywie marksistowskich czy najrozmaitszych neomarksistowskich ujęć, centrum światowego kapitalizmu, a więc centrum wyzysku, głównym punktem oparcia wszelkich innych opresji gnębiących świat, poczynając od patriarchatu jako struktury „opresji kobiety”, po dominację białych – whitey – nad wszelkimi innymi grupami etnicznymi. Trudno jednocześnie się nimi nie przejmować, gdyż właśnie w takich kategoriach wypowiadają się o Ameryce sam Prezydent i sama Pierwsza Dama – on, na przykład, gdy z nieukrywaną pogardą mówił w kampanii wyborczej 2008, że Biali z Pensylwanii „rozpaczliwie trzymają się swoich strzelb i swojej religii’, ona, gdy oświadczyła, już po wybraniu męża na Prezydenta USA, że jest z tej okazji dumna z Ameryki po raz pierwszy.

warte miliony dolarów, przeprowadził wielką operację prania brudnych pieniędzy i oszukał uczciwych obywateli na ich inwestycjach? Zrobili tak dlatego, że „Lasater brał udział w finansowaniu politycznych kampanii Billa Clintona. Pozwalał mu ponadto korzystać ze swego prywatnego samolotu i gościł w różnych miejscach, choćby takich jak Angel Fire, ośrodek wypoczynkowy w Nowym Meksyku (będący równocześnie meliną handlarzy narkotyków).

gdy miał kłopoty. Zwrócił się do swojego czyściciela. „Jedyną osobą, której mógł o tym powiedzieć, była jego żona. On i Hillary nie mogli przeoczyć faktu, że gdyby Brown poinformował opinię publiczną o Chinach, Clinton przegrałby nie tylko wybory, ale prawdopodobnie nawet nominację, a bardzo możliwe, że i wolność. Ryzyko katastrofy było rzeczywiste i nieuchronnie się zbliżało. ***

TOM III: mORDeRSTWA

W maju 1999 roku Paula Jones ostrzegała: „Osób mających jakąś styczność z Clintonami, które zmarły lub zaginęły, jest po prostu za dużo. Śmierć spotkała wielu ludzi w Arkansas. Jeśli ja umrę w dziwny sposób, pamiętajcie, że nie zabiłam się sama!”. Szczęśliwie dla siebie samej Jones stała się tak znana, że Clintonowie nie byli w stanie jej zlikwidować. Inni nie mieli jednak tyle szczęścia. We wrześniu 1999 roku także Gennifer Flowers powiedziała w wywiadzie udzielonym Chrisowi Matthewsowi z CNBS, że „istnieje lista śmierci Clintonów”. K

N

iedługo potem Parks „wymamrotał złowieszczo, że ludzie Billa Clintona «robią porządki» i że on jest następny na liście”. Próbując się chronić, „brał ze sobą pistolet, nawet gdy wychodził sprawdzić zawartość skrzynki pocztowej. W drodze do swojego biura w American Contract Services w Little Rock zawracał albo jechał bocznymi drogami, by pozbyć się samochodów, które wydawały się go śledzić”. *** Co zrobił prezydent Clinton? Rzecz jasna to samo, co robił za każdym razem,

przez kampanię Trumpa w porozumieniu z Federalist Society oraz z Heritage Foundation, czołowym konserwatywnym think-tankiem Waszyngtonu, kiedyś intensywnie zasilającym w idee administrację Reagana, jak i przemówienie o energii wygłoszone przez Trumpa w Bismarck, wydają się raczej ukazywać nowojorskiego miliardera jako drugie wcielenie Reagana, który widzi renesans Ameryki w zrzuceniu z pleców przedsiębiorczości i pracy garbu regulacji produkowanych przez Waszyngton D.C., przez rząd, który „oszalał” – „The government run amok”. Jedynym obozem politycznym Ameryki mającym wyraźne związki ideologiczne z włoskim faszyzmem jest obóz Obamy i Clinton – a więc ten właśnie, który Trumpa oskarża o faszyzm.

III

TRumP 2O16 – czyli amerykańska Solidarność Jerzy Strzelecki przemówienie na temat polityki zagranicznej, przemówienie na temat energii, przemówienie na temat zamachu terrorystycznego w Orlando do przemówienia na temat Hillary Clinton – nie prowadzi do znalezienia w nich żadnych wątków rasistowskich, z tej prostej przyczyny, że wątków takich tam nie ma. Owszem, Trump wzywa do uregulowania imigracji, czego symbolem jest jego najpopularniejsze hasło polityczne

paralele z Mussolinim czy Hitlerem. Określenia faszyzmu zawarte w przemówieniach Mussoliniego definiują faszyzm jako porządek polityczny, gdzie społeczeństwo organizowane jest przez państwo, co nie powinno budzić czyjegokolwiek zdziwienia, gdyż Mussolini, zanim stał się Il Duce, jako redaktor naczelny „Avanti” był wschodzącą nadzieją europejskiego ruchu socjalistycznego. Zarówno lista kandydatów na członków Sądu Najwyższego, przygotowana

Do jakich metafor porządkujących, do jakich snopów światła historycznych porównań możemy się odwołać, jeśli odrzucimy „metafory”, którymi „uporządkować” chce fenomen zwycięstwa Trumpa ruch jego wrogów z Partii Demokratycznej, ruch amerykańskich bolszewików? Możliwości jest sporo. Idąc śladami Newta Gingricha, historyka z zawodu, motoru tak zwanego „Kontraktu z Ameryką” – dokumentu, w oparciu o który GOP zdobyła w 1994 roku kontrolę nad Izbą Reprezentantów, można tu sformułować dwa porównania: pierwsze z nich, ulubione porównanie Gingricha, głosi, że rewolucja Trumpowska to powtórka z rewolucji Andrew Jacksona z lat dwudziestych

Jedynym obozem politycznym Ameryki mającym wyraźne związki ideologiczne z włoskim faszyzmem jest obóz Obamy i clinton – a więc ten właśnie, który Trumpa oskarża o faszyzm. XIX wieku – buntu Midwestu przeciw elitom Wschodniego Wybrzeża, w której przedmiotem sporu była między innymi kwestia istnienia Banku Centralnego. Przyjęcie za własną drugiej z analogii Gingricha jest o wiele prostsze i nie wymaga poważniejszej znajomości historii: Trump to „drugie przyjście” Reagana. W tej perspektywie Reagan jawi się jako powrót Ameryki do „zdrowych zmysłów” po okresie 4 lat malaise Cartera, związanej tak ze

„stagflacją” w gospodarce, jak i z pesymistyczną wizją miejsca Ameryki w świecie, Trump zaś to owoc 8 lat malaise administracji Obamy, kiedy Ameryka, chcąc zmyć z siebie moralną plamę niewolnictwa, wybrała z radością i nadzieją pierwszego Murzyna na prezydenta USA, po to tylko, by szybko i z rosnącym przerażeniem zorientować się, że umieściła w Białym Domu człowieka, którego wizja zmiany – by

Oglądając w Internecie transmisje ze spotkań Trumpa z wyborcami w trakcie prawyborów, patrząc na ich entuzjazm – trudno nie uznać, że najlepszą metaforą porządkującą zjawisko Trump 2016 jest tylko i wyłącznie jedna: Trump to amerykańska Solidarność. wymienić tu tylko Obamacare, otwarte granice/imigrację, zakaz „dyskryminacji” osób „transgender” w ubikacjach – pochodzi prosto z najbardziej radykalnych podręczników neo-marksizmu czy też „marksizmu kulturowego”. Bobby Knight, legendarny trener koszykówki, zaprasza z kolei do spojrzenia na Trumpa w kategoriach Drugiej Rewolucji Amerykańskiej. Przyczyną rewolty nie jest już przy tym tyrania brytyjskiego króla, lecz establishmentu Waszyngton D.C. – Unipartii, jak określa to Ralph Nader, niegdyś lider ruchu konsumenckiego, człowiek lewicy, widzący w miliarderach takich jak Trump jedyną siłę mogącą wstrząsnąć zeskorupiałym systemem politycznym na tyle, by dało się go zreformować. W tej szkole metafor Polacy zajmują miejsce uprzywilejowane. Oglądając w Internecie transmisje ze spotkań Trumpa z wyborcami w trakcie prawyborów, patrząc na ich entuzjazm, na panujący wśród nich nastrój święta, na gotowość do czekania na przybycie kandydata przez wiele godzin nawet na największym mrozie, na kolejki przed miejscami spotkań, czytając wreszcie w Internecie komentarze dotyczące wyborów, ich stawki, tego, o co w nich chodzi – trudno nie uznać, i to uznać za oczywiste, że z punktu widzenia obserwatora polskiego najlepszą metaforą porządkującą zjawisko Trump 2016 jest tylko i wyłącznie jedna: Trump to amerykańska Solidarność. Tym, którzy mi nie wierzą, polecam obejrzenie w Internecie filmiku z zebrania założycielskiego Women for Trump. K


kurier WNET

5

T WAR ZE·POLIT YKI

Reakcje unijnych przywódców zaskoczonych wynikiem referendum wskazywały, że – mimo sondaży – mało kto myślał na poważnie, że Wielka Brytania faktycznie może znaleźć się poza Unią Europejską. To zaskoczenie rychło tuszowano zapewnieniami, że efektu domina nie będzie. W debacie przeważają jednak głosy obciążające Brukselę odpowiedzialnością za to, co się stało.

T

akże wśród tych, którzy namawiali Brytyjczyków do pozostania we Wspólnocie. Ich ton jest jeden: model integracji, dominujący od ćwierćwiecza, jest fałszywy. Unia nie odpowiada na ważne problemy, jak bezrobocie młodych czy niekontrolowane ruchy migracyjne, a wiele z nich wręcz generuje. Chcemy państwa z powrotem – powiedzieli Brytyjczycy; to samo mówi niemal połowa Francuzów i Włochów. Na naszych oczach rozpoczyna się odwrót od mentalności integracyjnej, której wyrazem stała się recepta: na problemy – więcej Europy. Wyjście Wielkiej Brytanii to pierwszy poważny krok wstecz na drodze zapoczątkowanej przez, notabene brytyjskiego, premiera Winstona Churchilla, który w 1946 roku, podczas słynnego przemówienia w Zurichu wezwał do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy. Zarazem to punkt, w którym trzeba zadać sobie pytanie, co w zamian? I tak jak po II wojnie światowej mało kto wyobrażał sobie powrót do czasów sprzed jej wybuchu, tak dziś niewielu chyba myśli, że upragnioną przez miliony Europejczyków suwerenność zagwarantują szlabany graniczne. To czas, by przypomnieć, a może odzyskać koncepcję zjednoczonej Europy Roberta Schumana.

Europa wspólnotą narodów Robert Schuman był realistą. Jako świadek upadku idei Ligii Narodów, a zarazem powstawania konkurencyjnych potęg USA i ZSRS, wiedział, że odbudowa Starego Kontynentu musi odbywać się na nowym gruncie. Droga do jedności rozumianej jako wspólnota narodów wiedzie przez umiłowanie własnej ojczyzny, a to zakłada szacunek dla innych z pełnym poszanowaniem ich odrębności: „Nasze państwa europejskie są rzeczywistością historyczną; byłoby psychologicznie niemożliwe spowodować ich zniknięcie. Istniejące między nimi różnice są zresztą czymś cennym i nie chcemy ich ani znieść, ani wyrównać… Polityka europejska, w naszym rozumieniu, absolutnie nie jest sprzeczna z ideałem patriotycznym każdego z nas… To, co narodowe, rozkwita w tym, co ponadnarodowe. Polityka europejska ma na celu zbudowanie dla wolnych narodów Europy struktury organicznej zdolnej położyć kres anarchii, w której się szamoczą...” Schuman odrzucał nośne po wojnie hasła rządu światowego: „Istnienie takiej wspólnoty jest raczej symboliczne niż realne. Więzy, które łączą różne kraje, są często fikcyjne, a rozbieżności uderzające”. Także pojęcie Stanów Zjednoczonych Europy w analogii do USA było mu obce: „Sytuacja nie była taka sama i ten precedens nie jest przekonujący. Ameryka była krajem nowym, który nadał sobie instytucje z własnego wyboru, bez potrzeby zastąpienia instytucji

Na czym polega aktualność myśli Schumana? Ten francuski mąż stanu był przekonany, że bez zwrotu do Boga Objawionego nie da się zbudować ludzkiej polityki. Schuman sięga po katolicką naukę o Bogu, by zbudować adekwatną myśl o człowieku jako istocie społecznej, o relacjach międzynarodowych, o nauce, o całym ludzkim działaniu. Zwrot ku Bogu Objawionemu jako podstawie polityki oznacza najpierw właściwe rozumienie człowieka, a potem odpowiednie ustawienie hierarchii wartości polityki. Jak miała być ta polityka? Schuman upominał się o prawo Boga do Europy i o prawdziwego ducha Europy. Do istoty tego ducha należy zasada pojednanie zamiast zemsty, przy czym pojednanie zawsze oznacza miłość do prawdy. Nie oznacza bynajmniej zapomnienia krzywd. Na ile ta postawa wynikała z kręgu kulturowego, w jakim żył Schuman? Podstawowy jest stosunek, jaki miał do swego miejsca pochodzenia; sam się określał mianem człowieka pogranicza; całe życie poszukiwał konkretnych rozstrzygnięć dla miejsca, w którym się znalazł – pogranicza Francji, Niemiec i Luksemburga. Będąc powiązany

Po Brexicie

Powrót do Europy Schumana Krzysztof Nowina-Konopka już istniejących i bez potrzeby poszukiwania więzów z innymi krajami”. Ta potrzeba przybiera u Schumana postać wykraczającą poza rachuby polityczne: „Europejczyk, który myśli, nie może już z makiaweliczną satysfakcją cieszyć się z niepowodzenia swego sąsiada; wspólne przeznaczenie jednoczy wszystkich na dobre i złe”. To mówił człowiek, który za okupacji niemieckiej był uwięziony, a potem musiał się ukrywać przed gestapo, które wyznaczyło za jego schwytanie 100 tysięcy marek. To mówił zarazem człowiek pogranicza; urodzony w Wielkim Księstwie Luksemburga z matki Luksemburki i ojca obywatela Rzeszy, który sam czuł się Francuzem.

Pojednanie francusko-niemieckie W działalności Roberta Schumana odbija się echem tradycja, w jakiej wzrastał – ziemi lotaryńskiej, wciąż noszącej w swej kulturze i zabytkach pamięć Świętego Cesarstwa Rzymskiego Karola Wielkiego. Pojednanie między narodami francuskim i niemieckim miało być początkiem naprawiania ogromu zniszczenia i demoralizacji, jaki na kontynencie pozostawiła wojna. Schuman – człowiek pragmatyczny – postawił na integrację gospodarczą. W koncepcji Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali chodziło o wciągnięcie Niemiec do współpracy tak, by nie pozostawały one w izolacji, co – jak uważał – zawsze było niebezpieczne. 9 maja 1950 roku plan okrzyknięty nazwiskiem Schumana został uroczyście podpisany. „Europa nie powstanie od razu ani jako konstrukcja całości: będzie budowana drogą realizacji konkretnych celów, tworząc przede wszystkim rzeczywistą solidarność. Zespolenie narodów europejskich wymaga, aby odwieczne przeciwieństwo między Francją i Niemcami zostało wyeliminowane: podjęta akcja winna przede wszystkim odnosić się do Francji i Niemiec”. Powstająca Europejska Wspólnota Węgla i Stali miała obejmować całość produkcji tych surowców i zapewnić, że „jakakolwiek wojna między Francją i Niemcami stanie się zarówno nie do pomyślenia, jak materialnie niemożliwa”. Do tworzącej się Wspólnoty natychmiast przyłączyły się Włochy, Belgia, Holandia i Luksemburg. Dwa lata później Plan Schumana stał się rzeczywistością. To była pierwsza,

więzami krwi i pochodzenia, wykształcenia i kultury z tymi narodami, Schuman zdawał sobie sprawę, że tylko na Bogu Objawionym można zbudować prawdziwą współpracę między tymi narodami i godne relacje, że można wreszcie zapobiec wojnom między Francją a Niemcami. Widzimy, jak to jest aktualne. Możemy i dziś uniknąć wielu konfliktów, jeśli będziemy bazować na Bogu Objawionym, konsekwentnie i praktycznie stosując naukę społeczną Kościoła.

dobrowolnie przyjęta platforma współpracy europejskiej. Co ważne, Schuman wyraźnie określił jej perspektywy: „Integracja ekonomiczna, którą realizujemy, jest nie do pomyślenia na dłuższą metę bez pewnego minimum integracji politycznej. Ta ostatnia jest jej uzupełnieniem logicznym i niezbędnym. Trzeba, aby nowa Europa miała podstawę demokratyczną: aby rady, komitety oraz inne organy były postawione pod kontrolę opinii publicznej”. Europa jako rzeczywista solidarność narodów, minimum integracji politycznej i demokratyczna kontrola władz wspólnoty – to polityczna perspektywa integracji Roberta Schumana.

„Wierzę w chrześcijańskie podwaliny Europy” Te słowa, które wypowiedział Schuman wieczorem 9 maja 1950 roku w rozmowie z jednym z uczestników uroczystości podpisania deklaracji, streszczają jego wizję integracji europejskiej. Wierzył, że chrześcijaństwo jest tą rzeczywistością wspólną dla krajów europejskich, która może przełamać wszelkie podziały. „Taki chrześcijański duch jest potrzebny, co oznacza, że musimy być świadomi naszego wspólnego, specjalnego, europejskiego dziedzictwa i musimy mieć wolę jego zabezpieczenia i rozwijania”. Tu ujawniła

się nie tylko jego osobista religijność wyniesiona z domu i zakorzeniona w tradycji narodu, ale także przekonanie o aktualności misji chrześcijaństwa. W 1950 roku mówił: „Demokracja zrodziła się i rozwinęła z chrześcijaństwa. Narodziła się wtedy, kiedy w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi człowiek został wezwany do tego, aby docenić godność osoby, wolność jednostki, poszanowanie cudzych praw oraz miłość bliźniego. Przed pojawieniem się orędzia chrześcijańskiego nigdy takich zasad nie sformułowano i nie uczyniono z nich duchowej podstawy żadnego systemu władzy. To chrześcijaństwo pierwsze uwydatniło równość wszystkich ludzi bez względu na ich przynależność klasową, rasową oraz upowszechniło, według reguły św. Benedykta – Ora et labora – moralność pracy zakładającą, że obowiązek wykonywania tejże staje się służbą na rzecz Bożego stworzenia. Gorzkie doświadczenie brutalnej nacjonalistycznej władzy Hitlera i Stalina musi nas skłaniać do gruntownej refleksji nad chrześcijańskimi podstawami Europy tak, byśmy mogli zbudować demokratyczny model władzy, głęboko osadzony w tych wartościach. Tylko z pojednania wyłoni się wspólnota ludów solidarności, wolności, sprawiedliwości i pokoju. Wyciągnijmy rękę do naszych wczorajszych wrogów, nie tylko by się z nimi pojednać, ale także po to, by wspólnie budować Europę jutra”.

Odzyskać Schumana

Europa Schumana, bazująca na chrześcijaństwie, z natury swojej różni się od tego, co dziś widzimy. UE odrzuciła ideały chrześcijańskie w wymiarze politycznym, społecznym, ideowym, naukowym i praktycznym; dlatego nie ma porównania między tymi integracjami.

strategię ewangelizacji, to Niemcy nie będą stanowiły zagrożenia dla Europy. To nie był idealizm? To był pewnego rodzaju heroizm, ale nie idealizm. Schuman karmił swe myślenie m.in. realistyczną myślą św. Tomasza z Akwinu, ale także całym nauczaniem Kościoła; takie zasady jak zasada osoby, dobra wspólnego, pomocniczości, solidarności – to wszystko zostało wypracowane przez

wniosku, że najprościej wyeliminować to źródło konfliktów przez współpracę. Zainspirować ludzi, by razem pracowali. Był przekonany, że przez współpracę można pokonać wiele problemów. Czy zauważał inne źródło konfliktów, jakim był stosunek Niemiec do narodów na wschodzie, w szczególności Polaków? Tak, o tym mówił już w czasie okupacji, że po pojednaniu francusko-niemie-

Czy znamy takiego Roberta Schumana? Czy raczej postać, którą na sztandary wciągnęła obecna elita kreująca własny projekt integracji europejskiej? – Autorytet Schumana jest nadal tak silny, że autorzy obecnej integracji boją się usunąć go na margines, całkowicie manipulują jednak jego dokonaniami – mówi dr hab. Zdzisław Krysiak z SGH, prezes Instytutu Myśli Schumana. To instytucja powołana w 130 rocznicę urodzin tego francuskiego męża stanu, premiera i jednego z inicjatorów integracji europejskiej. Właśnie rozpoczyna działalność: – Przy Instytucie powstaną grupy eksperckie; będziemy edukować i prowadzić dyskusje o ideach Schumana i sposobach ich wdrażania w takich dziedzinach, jak funkcjonowanie rynków finansowych, by służyły przedsiębiorstwom i gospodarstwom domowym. Zajmiemy się też problemami służby zdrowia czy ochrony

chrześcijańskie w wymiarze politycznym, społecznym, ideowym, naukowym i praktycznym. I to doprowadziło do obecnego kryzysu wszystkich struktur europejskich, bo Europa odeszła od swoich najżywotniejszych źródeł. Czy ta Unia nadaje się jeszcze do chrystianizacji? Nie da się schrystianizować czegoś, co z gruntu jest wrogie chrześcijaństwu. Nie da się schrystianizować negacji

Europa odeszła od swoich źródeł Z ks. prof. Tadeuszem Guzem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego rozmawia Krzysztof Nowina Konopka Jaki był jego stosunek do Niemiec, zwłaszcza po II wojnie światowej? Robert Schuman z racji wyznawanej wiary miał zasadniczo pozytywny stosunek do Niemców jako narodu. U podstaw swojej relacji stawiał doktrynę katolicką. Ta, jak wiadomo, bywała w przeszłości odrzucana przez część Niemców i to powodowało wszystkie nieszczęścia z ich udziałem. Dlatego Robert Schuman był świadom, że jeżeli się Niemców zainspiruje Ewangelią Jezusa, jeżeli się „włączy” ich w tę

realistyczną naukę społeczną Kościoła. O takim człowieku nie można powiedzieć, że jest idealistą. Ale czy zawarcie wspólnoty właśnie z Niemcami nie było zbyt dużym kredytem zaufania wobec tego kraju i narodu? Pięć lat po strasznej wojnie! Nie sądzę. Robert Schuman dostrzegł, że jednym ze źródeł konfliktów w Europie jest nieprzyjaźń między Niemcami a Francją. Jako realista doszedł do

ckim musi przyjść pora na pojednanie Niemiec z Europą Środkową. Jak ma się koncepcja integracji Schumana do tego, co jest dziś realizowane w UE? Obecnie „twarzą” Unii jest właśnie Schuman. To są dwa różne światy. Robert Schuman upominał się o prawdziwego chrześcijańskiego ducha kontynentu. Europa Schumana, bazująca na chrześcijaństwie, z natury swojej różni się od tego, co dziś widzimy. UE odrzuciła ideały

prawdy; dopiero zerwanie z tym pozwala stworzyć wspólnotę. Taką, do jakiej dążył Robert Schuman, by Europa była wspólnotą narodów. Wspólnoty nie da się zbudować na żadnej ideologii. Chrześcijańską naukę o Bogu i człowieku, o narodach i wspólnotach, jak małżeństwo, rodzina, wspólnoty międzynarodowe – możemy zbudować tylko na gruncie nauki Kościoła. Wydaje mi się, że ten problem powinien nas wzywać, by zmobilizować się do większej aktywności. Nie można tylko

środowiska – chodzi o zmianę praktyki całego życia publicznego przez „filtr” nauki Schumana – dodaje dr Krysiak. – Schumana można wziąć albo w całości, albo w ogóle. Ci, którzy próbują go wziąć we fragmentach, używając tylko jego nazwiska, ponoszą właśnie klęskę – stwierdza prezes Instytutu. – Schuman rzeczywisty i ten obnoszony w paradach, to są dwa różne światy – mówi ks. prof. Tadeusz Guz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Europa Schumana, bazująca na chrześcijaństwie, z natury swojej różni się od tego, co dziś widzimy. UE odrzuciła ideały chrześcijańskie w wymiarze politycznym, społecznym, ideowym, naukowym i praktycznym; dlatego nie ma porównania między tymi integracjami. I to doprowadziło do obecnego kryzysu wszystkich struktur europejskich, bo Europa odeszła od swoich najżywotniejszych źródeł – dodaje. Ks. Guz podkreśla, że Robert Schuman był gorliwym i wiernym katolikiem: – On zdawał sobie sprawę, że tylko na Bogu Objawionym można zbudować między narodami prawdziwą współpracę i godne relacje.

„ Jesteśmy narzędziami Opatrzności” Głęboka religijność Roberta Schumana miała swe źródło nie tylko w domu rodzinnym; miał bliskie relacje z zakonem benedyktynów, a podczas niemieckiej okupacji studiował prace św. Jana od Krzyża. Ukrywając się w La Salette w 1943 roku, dogłębnie poznał Summę Teologiczną św. Tomasza z Akwinu. Obecnie w Watykanie toczy się proces beatyfikacyjny Sługi Bożego Roberta Schumana. W 2006 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zatwierdziła dekret o ważności etapu diecezjalnego, prowadzonego w Metz. Zebrano w jego toku ponad 750 dokumentów i przesłuchano ponad 200 świadków. – Sprawę pokoju i współpracy między społeczeństwami i narodami Europy Schuman nosił całe życie – mówi ks. dr Kazimierz Kurek SDB. – Źródłem jego siły był codzienny udział we Mszy św.; swoją wiarą krzepił współtowarzyszy niedoli podczas ukrywania się – dodaje. Przez tych, z którymi pracował, Robert Schuman był wspominany jako wzór pokory, prawości, sprawiedliwości, legendarnej wręcz skromności. Pisał tak: „Wszyscy jesteśmy – z naszymi niedoskonałościami – narzędziami Opatrzności, która posługuje się nami, by dokonać wielkich rzeczy, dla których nasze własne siły są niewystarczające. Świadomość tego zobowiązuje nas do wielkiej skromności, lecz z drugiej strony ofiarowuje nam ona spokój wewnętrzny, który nie byłby usprawiedliwiony, gdybyśmy postrzegali nasze osobiste doświadczenia jedynie z czysto ziemskiego punktu widzenia”. Takich liderów i takiej zmiany perspektywy potrzebuje dziś Europa. K Tłumaczenie fragmentów Pour l’Europe R. Schumana za: J. Łukaszewski, Cel: Europa, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2002

narzekać na kryzys Europy, nie wkładając swojego zaangażowania i pracy, swojego poświęcenia. Ten stan kryzysu wskazuje, że wielu chrześcijan powinno uderzyć się w piersi i wyznać grzech zaniedbania, że porzuciliśmy dziedzictwo Schumana, De Gasperiego, że nie współtworzymy wspólnej, chrześcijańskiej Europy. Te ideologie wrogie chrześcijaństwu są wyjątkowo agresywne… Tak, ale ważniejszy problem jest gdzie indziej; jest on w ospałości chrześcijan, w braku zaangażowania, poświęcenia i oddania na rzecz Europy, na rzecz naszych narodów. Ten byt, jakim jest Unia Europejska, jest jeszcze do uratowania czy musi upaść? To zależy od nas. Jeżeli oddamy nieprzyjaciołom Boga takie piękne dzieło, jakim jest Europa, to wtedy będzie ona staczać się w przepaść wszelkich kryzysów. Ale jeśli katolicy staną w szeregu, to Europa będzie trwała, będzie wielbić Boga i pomnażać dobro naszych narodów. To wyjątkowy kontynent; tu w swym Kościele przyszedł Chrystus i tu narodziła się nauka – te dwa wydarzenia są decydujące dla całego świata. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

6

O·p·i·n·i·e rolników. Trybunał Konstytucyjny w tej sprawie milczy. Mechanizm tej quasi-kolonialnej ekspansji obcego kapitału jest następujący: Pod koniec XX w. na terenie Polski nastąpiła ekspansja amerykanskiego koncernu Smithfields Foods, która rozpoczęła się od wykupu po radykalnie zaniżonej cenie świeżo zmodernizowanych zakładów mięsnych Animex. Następnym etapem była budowa na terenach popegeerowskich olbrzymich ferm tuczu przemysłowego, w zasadzie

W

lutym tego roku rozmawiałem z Panem Premierem w klubie Hybrydy podczas wieczoru zorganizowanego przez „Gazetę Polską”, poświęconego prezentacji długoletniego planu rozwoju gospodarczego dla Polski (plan Morawieckiego). Z powodu długiej kolejki oczekujących na rozmowę zdążyłem tylko zaanonsować temat skrajnej patologii w polskim rolnictwie i stwierdzić, że funkcjonowanie dużego fragmentu polskiej gospodarki, jaką jest hodowla, opiera się na s y s t e m o w y m oszustwie, na systemowym łamaniu przepisów podatkowych za przyzwoleniem polskiego aparatu państwowego, a nawet części najwyższych władz. I że utrzymywanie tego stanu rzeczy całkowicie koliduje z realizacją planu zrównoważonego rozwoju Polski przewidzianego w tzw. planie Morawieckiego. Już nie mówiąc o olbrzymich stratach budżetu i deprawacji społeczeństwa oraz polityków. Kontynuując ten temat, w skrócie można powiedzieć, że to systemowe łamanie przepisów podatkowych jest częścią quasi-kolonialnej ekspansji wielkiego zagranicznego kapitału w sektorze hodowli trzody chlewnej (a także bydła i drobiu) oraz tworzy kolonialną gospodarczą strukturę utrzymywaną przy pomocy polskiego państwa, z towarzyszącym temu procesowi ciężkim naruszaniem polskich przepisów podatkowych, łącznie z fałszowaniem dokumentów finansowych. Ekspansja ta, mająca na celu wyeliminowanie polskiej hodowli, a także marginalizację polskiej gospodarki rodzinnej i polskiej wsi, była/ jest wspierana również poprzez naginanie polskiego prawodawstwa do życzeń obcych wielkich kapitalistów. Umówiłem się z Panem Premierem, że opracowanie na ten temat dostarczę redakcji TV Republika oraz równolegle do Pana Premiera droga e-mailową.

do Ministerstwa Finansów – bezskutecznie. System tuczu nakładczego, będący podstawą systemu integracji pionowej (od własnej hodowli przez własne zakłady mięsne po własną dystrybucję), umożliwia obcemu kapitałowi dyktat cenowy i zmowę cenową (drastyczne zaniżanie cen) w punktach skupu, skutecznie eliminującą polską (rozproszoną) konkurencję. System tuczu nakładczego jest prowadzony przez potężną grupę Animex

Neokolonializm w polskim rolnictwie Eugeniusz Temkin eksterytorialnych i często nawet nie rejestrowanych przez administrację wojewódzką (co zresztą wykazała kontrola NIK z 2006 r.). Towarzyszyły temu duże konflikty z powodu zatruwania okolicznych mieszkańców wynikającego z nieliczenia się koncernu z przepisami ochrony środowiska. Głównym narzędziem ekspansji obcego kapitału w obszarze hodowli i eliminacji przez niego polskiej rodzimej gospodarki hodowlanej nie są jednak gigantyczne fermy tuczu przemysłowego, lecz wprowadzony około r. 2004 system tuczu nakładczego (kontraktowego). Polega on na tym, że do zbankrutowanego polskiego rolnika-hodowcy zgłasza się zagraniczna firma, oferując kredyt na rozbudowę chlewni, po czym podpisywana

Eugeniusz Temkin

Szanowny Panie Premierze!

rolnicze na terenie państwa polskiego, osobne premie preferujące wielkie gospodarstwa, premie eksportowe… i jeszcze nienależny zwrot VAT, i prawdopodobnie zwolnienie z podatku dochodowego. Straty dla budżetu państwa z tytułu nienależnego zwrotu VAT w tuczu nakładczym trudno oszacować. Muszą być jednak olbrzymie. W tej sytuacji polska hodowla nie ma żadnych szans konkurować z quasi-kolonialnym systemem, stworzonym przy współudziale polskie-

Podstawowa dziedzina polskiej gospodarki rolnej, tj. hodowla trzody chlewnej i bydła, od około 20 lat podlega ekspansji kapitału zagranicznego o charakterze kolonialnym.

List do premiera Warszawa, 13.04.2016

jest umowa przewidująca dostarczanie do owej chlewni zakupionych za granicą (najczęściej w Danii) warchlaków. Zadaniem polskiego hodowcy jest tucz warchlaków paszą dostarczoną przez zagraniczną firmę. Warchlaki i pasza są własnością tej firmy. Mimo iż pasza jest dostarczana przez zagraniczną firmę i jest jej własnością, co zreszta precyzuje umowa, hodowca dokonuje fikcyjnego zakupu na podstawie fałszywej faktury wystawionej przez tę firmę. Faktura jest podstawą do ubiegania się o nienależny

rys. wojciech siwik

D

o tej pory publicznie nie padło jeszcze tak radykalne określenie, tym niemniej poszczególne elementy tego zjawiska są coraz częściej ujawniane i poddawane krytyce, np. podczas obrad Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, czy też w artykułach w specjalistycznej prasie. Ekspansja ta odpowiada podręcznikowej definicji i jest bliska klasycznym wzorcom rozmaitych wersj gospodarki kolonialnej. W przypadku polskiego sektora hodowli występują dwa podstawowe elementy konieczne do zaistnienia gospodarki typu kolonialnego: wielki obcy kapitał i polityka państwa rządzonego przez koalicję PO-PSL, nastawiona na promocję tegoż kapitału, na uzyskanie przez niego monopolistycznej pozycji na rynku kosztem rodzimych producentów oraz na maksymalną redukcję rodzimej hodowli, a także degradację środowiska społecznego, tj. zniszczenie rodzimej gospodarki wiejskiej. Oryginalnym rysem polskiego modelu gospodarki kolonialnej w dziedzinie hodowli jest jego połowiczność i niekonsekwencja. Polski ustawodawca nie zdobył się tu na całkowite podporządkowanie ustawodawstwa podatkowego interesom wielkiego zagranicznego kapitału. Obie strony poprzestały na stosowaniu oszukańczej praktyki (fałszywe faktury), a więc na łamaniu przepisów podatkowych, bądź co bądź formalnie obowiązujących. Można powiedzieć, że funkcjonowanie wielkiego sektora polskiej gospodarki, tj. hodowli, jest oparte na systemowym łamaniu polskiego prawa podatkowego. W 2004 r., tuż przed wstąpieniem Polski do UE, przyjęto w pośpiechu ustawę o podatku VAT, w której dla potrzeb zagranicznych firm usługi rolnicze, w tym tucz hodowlany, zakwalifikowano jako działalność rolniczą, wbrew postanowieniom istniejącej już ustawy o PIT. Ustawa o PIT zwolnienie rolników z podatku dochodowego ogranicza do działania wyłącznie na własny użytek. Tak więc od 2004 r. w interesie kapitału zagranicznego mamy potworka prawnego – współistnienie dwóch sprzecznych ze sobą ustaw, a nawet sprzecznych wykładni prawnych dotyczących zasad opodatkowania

Niestety do tej pory nie udało mi się nawiązać kontaktu z TV Republika, a konkretnie z red. Antonim Trzmielem, i to jest jeden z powodów mojego niepokoju. Zasygnalizowana przeze mnie sytuacja w polskim rolnictwie, trudna do rozwiązania ze względu na nieuniknione koszty społeczne i polityczne, wymaga rzeczywistych i konkretnych kroków naprawczych, których pierwszym punktem byłaby dogłębna diagnoza sytuacji. Tymczasem działania obecnej ekipy Ministerstwa Rolnictwa wydają się być nieadekwatne do skali problemu. Nie dość,

Zwracam uwagę, że KOD przyłączył się do manifestacji w sprawie obrotu ziemią, a więc szuka on dla siebie tematów do odpowiedniego zagospodarowania. Na wsi miałby duże pole do popisu. Sytuacja dla PiS nie jest tu bezpieczna. że nie ma walki z kryminalnymi aspektami ekspansji zagranicznego kapitału, to jeszcze deklaracje wiceministra Jacka Boguckiego świadczą wręcz o utrwalaniu dotychczasowej sytuacji w sektorze hodowli. Gromkie hasło odbudowy stanu pogłowia trzody chlewnej sprzed 10 lat oraz osiągnięcie samowystarczalności żywnościowej są w gruncie rzeczy powielaniem identycznych deklaracji poprzedniej ekipy.

D

ziwnie brzmią dotychczasowe zapewnienia, że sposobem na odbudowę pogłowia ma być między innymi integracja pionowa w hodowli w połączeniu z kontraktacją, a więc metody i mechanizmy, przy pomocy których wielki kapitał zagraniczny dokonywał swojej quasi-kolonialnej ekspansji w Polsce. Za parę miesięcy odpowiedzialności za patologiczny stan rzeczy w polskim

zwrot VAT. Tak więc polskie państwo w dużym stopniu finansuje wielkiemu obcemu kapitałowi koszty osobowe hodowli w formie dodatkowego dochodu dla najętego polskiego hodowcy.

U

czestnicy obrad Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi w grudniu 2015 roku zgłosili, że utuczone świnie, mimo iż są własnością zagranicznej firmy, w ubojniach są odnotowywane jako własność polskiego hodowcy. Ta operacja, wykorzystująca przepis zwalniający polskich rolników z PIT, służy omijaniu płatności podatku dochodowego przez obcy kapitał. Tak więc, oprócz dopłat do produkcji na terenie własnego państwa, obcy kapitał otrzymuje unijne dopłaty

rolnictwie nie będzie już można zrzucić na karb poprzedniej ekipy, lecz będzie on skutkiem rządów PiS. Nie wiadomo, jak w najbliższym czasie zachowają się, co prawda nieliczni, ale aktywni i dysponujący autorytetem posłowie Platformy, jak np. Zbigniew Ajchler, bardzo krytyczny wobec patologicznego zjawiska tuczu nakładczego, powstałego i rozwiniętego co prawda za rządów PO-PSL, ale tolerowanego przez obecne, PiS-owskie władze. Chciałbym też ostrzec, że narastające od kilku lat niezadowolenie z powodu nagminnych zaniechań służb ochrony środowiska, tolerujących drastyczne i ciągłe zatrucia środowiska przyrodniczego (powietrza i wody) w sąsiedztwie powstających jak przysłowiowe grzyby po deszczu ferm hodowlanych, skutkujące gwałtownym pogorszeniem warunków życia na wsi, może być wykorzystane przez opozycję, zwłaszcza przez nieponoszący odpowiedzialności za skutki poprzednich rządów KOD. Zwracam uwagę, że KOD przyłączył się do manifestacji w sprawie obrotu ziemią, a więc szuka on dla siebie tematów do odpowiedniego zagospodarowania. Na wsi miałby duże pole do popisu. Sytuacja dla PiS nie jest tu bezpieczna. Nastroje w niektórych wsiach na tym tle są wręcz wybuchowe i łatwe do wykorzystania przez przeciwników oraz skanalizowania w niedobrym dla PiS kierunku. Załączam skrót opracowania. Jeśli wzbudzi on zainteresowanie Pana Premiera, jestem gotów dostarczyć pełen tekst. Z wyrazami szacunku – Eugeniusz Temkin PS Podjęcie przez Ministerstwo Rolnictwa i przez prawicowe media tematyki skrajnej patologii w polskim rolnictwie, a zwłaszcza tematyki quasi-kolonialnej gospodarki, umożliwi odzyskanie dynamiki polityczno-medialnej przez PiS, silnie osłabionej z powodu działań KOD, pozyska opinię publiczną dla planów i haseł przebudowy państwa, poza tym postawi pod znakiem zapytania uczciwość intencji opozycji, szermującej w sposób demagogiczny hasłami państwa prawa. Jest to niesłychanie ważne w kontekście konfliktu o Trybunał Konstytucyjny. K

go państwa. Zwłaszcza, że dochodzą informacje o nękaniu i prześladowaniu skrajnie rygorystycznymi i zarazem absurdalnymi kontrolami (ok. 70 w ciągu roku!) wspólnotowych inicjatyw gospodarczych p o l s k i c h rolników, zrzeszających się w grupach producenckich, którzy pobrali kredyty z UE. W tej sytuacji wielu z tych rolników rezygnuje. Trzeba dodać, że nad całością przepływu stada i nad losem każdej pojedynczej sztuki kontrolę sprawuje Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Informacje o patologiach i przestępstwach podatkowych były za rządów Platformy dostarczane przez niektórych rolników miejscowym izbom skarbowym, a nawet

W

moim przekonaniu wynik głosowania Brytyjczyków nie jest porażką Wielkiej Brytanii ani nawet premiera Camerona. Nie jest też porażką Europy, której ogromnie ważną częścią pozostanie ojczyzna Szekspira. Jest natomiast kolejną, dramatyczną, sromotną klęską skorumpowanej i aroganckiej biurokracji brukselskiej. Oczywiście dla prawdziwych Europejczyków, wiernych wielkiej idei Europy wartości Adenauera, Schumana, De Gasperi’ego, Monneta czy de Gaulle’a, to jest gorzki moment. Wszyscy w Europie autentycznej, w Europie ojczyzn, okrutnie potrzebujemy brytyjskich wartości. To prawda, że niekiedy postawy Anglików mogą nas (a może szczególnie Francuza) nieco drażnić. Ale kto może

(Animex, Morliny, Krakus, Yano i in.), przejętą w 2014 od Amerykanów przez Chińczyków. Grupa Sokołów to kapitał duński i fiński. Firma Poldanor to kapitał duński.

I

nnym czynnikiem uderzającym wyjątkowo boleśnie w polską wieś, nie tylko w polską produkcję hodowlaną, lecz w ogół jej mieszkańców, jest zaprzestanie przez poprzednią władzę starań o sfinalizowanie prac nad ustawą normującą trujące wyziewy (tzw. ustawa odorowa) spowodowane różnego rodzaju hodowlami (trzoda chlewna, hodowla drobiu, zwierząt futerkowych). Szczególnie dotkliwa i szkodliwa dla jakości życia na wsi jest przede wszystkim hodowla trzody chlewnej.

Ten lud szczęśliwy, sam w sobie świat mały, Ten klejnot w srebrne oprawiony morze, Które mu stoi za sypane wały I za przekopy obronnego zamku, Przeciw zazdrości mniej szczęśliwych krain; Błogosławione królestwo, ta Anglia, Ta mamka, łono to w mocarzy płodne, Wielkich potęgą, swoim rodem słynnych Przez swą rycerskość w służbie chrześcijaństwa, Przez czyny swoje tak znanych daleko, Jak grób odległy Zbawiciela świata, Błogosławionej Maryi Panny Syna; Dusz ziemia drogich, droga, droga ziemia, Droga dla chwały po świecie rozsianej… W rzeczy samej, jeśli mamy w sercu taką wizję Anglii, to jak ją dopasować do tego, co się dzieje w Brukseli? Szlachetna Wielka Brytania, zagubiona w miazmatach neoliberalnego estab-

Czas na

EUxit? Bernard Margueritte

zaprzeczyć, że w Europie potrzebujemy jak wody angielskiej godności, szlacheckości, poszanowania tysiącletnich wartości, umiejętności patrzenia wysoko i daleko, czy wielu innych zalet? I właśnie Brytyjczycy przede wszystkim nie głosowali dla obrony korzyści materialnych czy przeciwko tsunami imigracji lub na złość rządowi. Ich główną motywacją była chęć obrony godności i tożsamości Wielkiej Brytanii! Jeden z moich znajomych napisał mi, że istotnie, jeśli szanujemy obraz Królestwa, jaki do dziś czerpiemy z Szekspira, to staje się jasne, że ten obraz nijak nie da się pogodzić z bylejakością miernoty brukselskiej! Wróciłem więc do tekstu pierwszej sceny drugiego aktu Ryszarda II. Co tu czytamy? Ten drugi Eden, ta raju połowa, Twierdza natury postawiona ręką Przeciw napaściom, przeciw dłoniom wojny;

lishmentu, w aroganckim przywództwie przypadkowych postaci typu Juncker, Schulz czy Tusk? W lansowaniu koncepcji rozwoju materialistycznego, pogańskiego i hedonistycznego dla wybranej elity? W zwalczaniu godnych tradycji chrześcijańskich i duchowych Europy? W budowaniu, z daleka od obywateli, twierdzy, gdzie niepodzielnie panuje „układ”? Pamiętam bardzo ciekawą rozmowę, którą miałem kilka ładnych lat temu z jednym z najlepszych dziennikarzy angielskich, Grahamem Turnerem. Próbował dyskutować ze mną, podkreślając, że „moja” kontynentalna Europa go nie obchodzi. Twierdził z wielką powagą, że pragnie poświęcić resztę swojego życia, walcząc z UE dla obrony „tego, co jeszcze zostało z angielskich wartości”. Był nieco zaskoczony, kiedy mu powiedziałem, że rozumiem i szanuję to pragnienie, ale

Z powodu braku rygorów określających i normujących jakość powietrza na wsi Polska północna, a także częściowo środkowa, staje się ściekiem hodowlanym dla hodowli duńskiej, masowo przenoszonej na teren Polski. Jest to kolejna forma ogromnego wspierania zagranicznych firm, ponieważ zwalnia uczestników tuczu nakładczego z wydatków na ochronę środowiska, z kłopotliwych działań o charakterze organizacyjnym i usuwa barierę dla dalszej ekspansji. Trzeba dodać, że umowa na prowadzenie tuczu nakładczego zawarta między zagraniczną firmą a polskim hodowcą obowiązkiem utylizacji ogromnych mas gnojowicy i obowiązkiem ochrony środowiska obciąża wyłącznie polskiego hodowcę, który nie ma możliwości ani chęci sprostania im. Natomiast służby ochrony środowiska, niewyposażone przez ustawodawcę (celowo?) w skuteczne narzędzia prawne, nawet w ograniczonym

Za kilka miesięcy za patologię i przestępczość podatkową w polskim rolnictwie będzie odpowiedzialna nie poprzednia władza, lecz obecna. zakresie nie starają się dyscyplinować hodowców prowadzących tucz nakładczy i nie angażują się w ochronę środowiska. System tuczu nakładczego może być też ogromnym zagrożeniem dla polskiej własności ziemi, z powodu uzależnienia od zaciągniętych od zagranicznych firm mięsno-hodowlanych kredytów na budowę chlewni. Zaniedbując rozliczenie i zdemaskowanie działań władz PO-PSL, w dążeniu do skolonizowania polskiej wsi przy udziale i pomocy obcego kapitału łamiących na olbrzymią skalę przepisy finansowe w interesie obcego kapitału (i swoim własnym), PiS rezygnuje ze swojego podstawowego atutu propagandowego. Za kilka miesięcy za patologię i przestępczość podatkową w polskim rolnictwie będzie odpowiedzialna nie poprzednia władza, lecz obecna! K

że obrona wartości angielskich nie tylko nie musi się kłócić z wizją europejską, ale że powinna być częścią integralną budowy prawdziwej Europy. Mówiłem mu, że Europa potrzebuje wartości angielskich tak samo jak polskich, francuskich, czy nawet bretońskich, alzackich lub innych. Prawdziwa Europa nie może być melting pot bez wyrazu, tradycji czy godności, to nie może być twór materialistyczny i pogański.

A

le gdzie jest ta prawdziwa Europa? Na pewno nie w Brukseli! Jak więc wyjść z obecnego impasu? Są dwie możliwości: uciekać do przodu, przyspieszając wyścig ku przepaści, albo skasować całą UE, tak jak ona dziś funkcjonuje, i budować od podstaw nową Europę, która będzie wierna ideałom Ojców Europy i będzie szanowała godność narodów. Pierwsze reakcje Brukseli są niepokojące i nie można niestety się temu dziwić. Odzywają się głosy o powrocie do Unii sześciu państw, ale już kompletnie zintegrowanej, pozwalającej jedynie innym państwom europejskim dołączyć się doraźnie do tego czy innego aspektu polityki takiej Unii, zredukowanej do śmiesznego dziś jądra. Ale jest przecież inne rozwiązanie: UE ogłosi upadłość i narody Europy – wszystkie razem, również z Anglią – rozpoczną na nowo budowę prawdziwej Unii, szanując ojczyny i regiony, oferując światu nowy humanizm, wierny korzeniom chrześcijańskim naszego kontynentu. Jaka porywająca wizja! Św. Jan Paweł II alarmował już w 2005 r. , że kraje Europy Zachodniej (w odróżnieniu od narodów Europy Środkowo-Wschodniej, a szczególnie Polski) zatraciły już swoją tożsamość. Brytyjczycy pokazali, że z tej tożsamości sporo jeszcze zostało. W rzeczy samej, nie tylko poszanowanie tożsamości angielskiej, francuskiej, polskiej itp. nie kłóci się z budową Europy, lecz odwrotnie: Europa nie może być Europą, jeśli Anglia nie jest Anglią, jeśli Francja nie jest Francją, a Polska nie jest Polską. Europa jest bogata swoją różnorodnością, wartościami wszystkich swoich narodów. God save the Queen! And God save Europe! K


kurier WNET

H istoria · gospodarki Zacznijmy od Pana, Panie Profesorze. Dlaczego zainteresował się Pan ekonomią i historią? Słuchałem przed chwilą „Pierwszej Brygady”. Zawsze w naszym domu słuchaliśmy jej na stojąco. To była pieśń Taty, który był w Polskiej Organizacji Wojskowej, w 1. Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego, zdobywał Wilno dla Marszałka, pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych i był ochotnikiem w III powstaniu śląskim. Ta tradycja zobowiązywała. Przygotowując pracę magisterską na temat „Kolejowa obsługa Portu Szczecińskiego”, byłem uczniem współpracowników wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego, prof. Babińskiego, prof. Koselnika, prof. Sokołowskiego. Opiekunem mojej pracy był prof. Bolesław Kaczmarkiewicz. Praca nad rozprawą doktorską na temat polityki gospodarczej wicepremiera Kwiatkowskiego w latach 1935–1939 skierowała moją uwagę na budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego. Pamiętam, jak odwiedzając wicepremiera Kwiatkowskiego w Krakowie przy ul. Słowackiego 8 m. 8, otrzymywałem jego broszury, przemówienia, roczniki statystyczne. Premier mówił, że przed wojną istniała odseparowana murem celnym, zaniedbana Polska B województw centralnych i wschodnich. Tę pozbawioną przemysłu, pracy Polskę trzeba było zdobyć przez wytwórczość przemysłową, upowszechnić wytwory Polski Zachodniej w Polsce Centralnej i Wschodniej. Jedyną drogą był dynamiczny rozwój przemysłu. A w sytuacji, kiedy szybko rozwijała się militaryzacja Niemiec hitlerowskich i Związku Sowieckiego, częścią tego uprzemysłowienia miała być budowa COP-u. Pamiętano o odseparowaniu zakładów od granicy wschodniej i zachodniej. Zakładano, że możemy stracić Górny Śląsk i będziemy musieli wykorzystać źródła energii w postaci ropy i gazu z Zagłębia Drohobyckiego. Chciano rozładować olbrzymie bezrobocie, szczególnie wśród chłopów galicyjskich, a także nawiązać do wielkiej tradycji Zagłębia Staropolskiego w województwie kieleckim. To zadecydowało o lokalizacji nowych zakładów przemysłowych. 5 lutego 1937 r. na posiedzeniu komisji budżetowej Sejmu IV kadencji wicepremier do spraw gospodarczych i minister skarbu Eugeniusz Kwiatkowski przedstawił pierwsze założenia budowy COP-u. COP to było w części województwo lwowskie. COP obejmował trzy rejony: staropolski A, czyli woj. kieleckie – z ośrodkami w Radomiu, Kielcach, Ostrowcu Świętokrzyskim, Starachowicach, Skarżysku-Kamiennej i Pionkach; rejon B – południową część woj. lubelskiego (Biała Podlaska, Lublin, Kraśnik); i rejon C, najważniejszy, w rozwidleniu Wisły i Sanu – wschodnią część województwa krakowskiego i zachodnią woj. lwowskiego, czyli Tarnów, Mościce, Stalową Wolę, Tarnobrzeg, Sędziszów Małopolski, Dębicę, Rzeszów, Przemyśl, Sanok, Krosno, Jasło. Obawiano się, że wschodnie powiaty woj. lwowskiego mogą być narażone na radykalny nacjonalizm ukraiński. Był to teren biedy. Przede wszystkim ogromnego przeludnienia, radykalizmu chłopskiego, strajków chłopskich. Już w trakcie budowy COP wybuchł olbrzymi strajk sierpniowy 1937 r. Chłopi domagali się – i słusznie – powrotu Witosa i więźniów brzeskich do kraju. Domagał się tego też Eugeniusz Kwiatkowski. Był to teren olbrzymich zaniedbań cywilizacyjnych. Na pograniczu zaboru rosyjskiego i austriackiego nie inwestowano. Austriacy koncentrowali inwestycje w Czechach i na Morawach bardziej niż w Polsce. Stąd chęć rozładowania napięć społecznych, które tam istniały. Chodziło też o szybką modernizację naszej armii. Wielkie centra europejskie produkujące najlepszą nowoczesną broń odmawiały nam jej sprzedaży. Dystans był olbrzymi w dziedzinie broni pancernej, lotnictwa, środków komunikacyjnych, a przede wszystkim motoryzacji. Nie można więc negować kluczowej roli środowisk wojskowych w realizacji planu budowy COP-u. Głównym patronem inwestycji wojskowych był marszałek Edward Śmigły-Rydz, który starał się zdobyć środki finansowe na realizację tzw. 6-letniego planu modernizacji armii lat 1936–1941. Wyjechał we wrześniu 1936 r. do Francji i tam załatwił pożyczkę zbrojeniową na 2,5 mld fr. Starał się także o kredyty angielskie. Szef Sztabu Głównego, gen. Wacław Stachiewicz, a przede wszystkim sekretarz Komitetu Obrony Państwa, gen. Tadeusz Malinowski, pomagali mu

skutecznie. Wcześniej idee modernizacji armii przedstawił gen. Kazimierz Sosnkowski, przewodniczący Komitetu do Spraw Sprzętu i Uzbrojenia, oraz jeden z najwybitniejszych generałów II Rzeczpospolitej – generał Tadeusz Kutrzeba. Rydz-Śmigły patrzył realistycznie i bez emocji na nasze zaniedbania w dziedzinie uzbrojenia. Dywizji pancernych nie mieliśmy, nie było nas na nie stać. Mieliśmy natomiast brygady kawalerii. Marszałek wiedział, że będzie nam bardzo trudno przez dwa tygodnie wstrzymywać ataki niemieckie, jak przewidywał to sojusz z Francją i Wielką Brytanią. Utrzymaliśmy się znacznie dłużej, mimo agresji Armii Czerwonej. Francja i Wielka Brytania już 10 września zerwały zobowiązania sojusznicze wobec Polski – rozpoczęcia ofensywy w drugim tygodniu wojny. Wróćmy do budowy. Jej rozpoczęcie to 1937 r., a myślenie o niej – 1935. To dość późno. Było późno, bo tzw. 6-letni plan rozbudowy sił zbrojnych przewidywał pełne uruchomienie zakładów COP-u w 1941 roku. Nie wiedzieliśmy, że dojdzie do sojuszu niemiecko-sowieckiego, że Hitler tak szybko opanuje Nadrenię, a później Sudety i włączy do swego potencjału potężny przemysł Czechosłowacji. Gdy opanował rejon Kłajpedy, wystra-

rozbudowie Gdyni – portu i miasta. Zagrażała ona – według Niemców – interesom Gdańska. Ale dynamiczny rozwój Polski powodował, że rosły obroty obu portów. Doświadczenia Gdyni miały miejsce w latach 1926–30, gdy Kwiatkowski był tylko ministrem przemysłu i handlu w kolejnych gabinetach premiera Kazimierza Bartla. Przyszedł kryzys, ale nie zahamował rozwoju Gdyni. Budowa COP-u zmniejszyła środki finansowe na inwestycje w Gdyni, ale one trwały. W 1937 r. opracowano ambitny plan rozbudowy portu i miasta, akceptowany przez prezydenta Mościckiego i wicepremiera Kwiatkowskiego.

złamane, fachowo opracowane graficznie. Zawiera kilkaset zdjęć czarno-białych i kolorowych. Jego wydanie poprzedziły Pańskie 3 tomy źródeł: Archiwum Polityczne Eugeniusza Kwiatkowskiego (Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2002), Archiwum Morskie Eugeniusza Kwiatkowskiego (Wydawnictwo Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu, Gdynia 2009), Polityka inwestycyjna i budowa COP-u Eugeniusza Kwiatkowskiego. Dokumenty, wspomnienia, szkice (Wydawnictwo Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, Stalowa Wola 2012).

Gdynia „wybuchła”. Była jedna uliczka, a nagle powstało miasto, właściwie z morza. Przytoczę opinię Eugeniusza Kwiatkowskiego o wpływie Gdyni na budowę COP-u: „Po stuleciu niewiary we własne siły odzyskaliśmy bezcenny skarb, świadomość, że nie tylko możemy bić wroga na polu bitwy lepiej, skuteczniej niż niejeden stary naród w Europie, ale również rozwiązywać pomyślnie wielkie zadania gospodarcze i kulturalne. Toteż jestem najgłębiej przekonany, że bez Gdyni nie skonkretyzowałaby się w Polsce potem idea COP”. Architektem tej wielkiej koncepcji ponad podziałami politycznymi był Eugeniusz Kwiatkowski.

Wróćmy teraz do aspektów międzynarodowych. Polacy byli przyciśnięci obawą agresji wielkich sąsiadów. Jak udało im się dostać z zagranicy pieniądze? Pomoc międzynarodowa była skromna. Francuzi, którzy przyznali nam pożyczkę 2 i pół mld franków, zrealizowali tylko jej część finansową. Dostawy czołgów, uzbrojenia – nie zostały zrealizowane. Pożyczka negocjowana z Wielka Brytanią nie doszła do skutku. W polityce zagranicznej popełniliśmy dwa istotne błędy. Zamiast szukać porozumienia z Czechosłowacją, której potencjał przemysłowy był w wielu dziedzinach większy od naszego, uczy-

dominowało przekonanie Marszałka Józefa Piłsudskiego, że Czechosłowacja jest państwem sezonowym. Niemcy rozbili ją, narzucili protektorat. Powstało satelickie państwo słowackie, a na jego granicach stanęły dywizje niemieckie. Gdy dyskutowano problem ultimatum wobec Czechosłowacji na tzw. naradzie zamkowej, jedyny, który powiedział, że trzeba z Czechami szukać porozumienia – to był wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Drugi, wcześniejszy błąd, to był dyktat i ultimatum w sprawie nawiązania stosunków dyplomatycznych wobec rządu litewskiego, tak samo zagrożonego, a może jeszcze mocniej, ze strony Związku Sowieckiego i Rzeszy, jak my. Te błędy starali się naprawić w czasie wojny gen. Sikorski i gen. Sosnkowski. Kiedy będziemy próbowali kontynuować wielkie dzieło niedokończonego COP-u, powinniśmy umieć zaangażować do współpracy naszych sąsiadów, którzy respektują nasze granice i nasze racje w Unii Europejskiej. Chodzi tu przede wszystkim o Czechosłowację, Ukrainę i Niemcy. Jakie wielkie idee inwestycyjne Eugeniusza Kwiatkowskiego nie zostały zrealizowane? Rozszerzenie COP-u na całe województwo lwowskie. Z centrum we Lwowie,

Powstała bardzo aktualna książka, którą powinien przeczytać każdy, komu drogi jest rozwój Polski. Dotyczy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Łatwo się domyślić, że jej aktualność wiąże się z wielką nadzieją na reindustrializację kraju.

Centralny Okręg Przemysłowy –

– to brzmi dumnie! Z prof. dr. hab. Marianem Markiem Drozdowskim rozmawia Stefan Truszczyński. szyło to mocarstwa zachodnie, które nie były przygotowane na taki rozwój wydarzeń. Za wszelką cenę chciały zyskać na czasie. To było główną przyczyną podpisania haniebnego układu monachijskiego i haniebnego zachowania wobec Polski we wrześniu 1939 roku. Chciano ugłaskać Hitlera. Taka polityka to przyzwolenie. Przypomina to dzisiejszy stosunek do Rosji Putina niektórych polityków zachodnich. Dlatego olbrzymi wysiłek, jakim była budowa COP-u, budowa 55 nowoczesnych fabryk, stworzenie 110 tys. nowych miejsc pracy, zasługuje na największy szacunek. I to wszystko w dwa lata? Powiedzmy w trzy, bo niektóre inwestycje rozpoczęto w 1936 r. To był wysiłek znacznie bardziej dynamiczny niż budowa Gdyni. Ale patriotyzm, jedność narodowa wokół budowy Gdyni, magistrali węglowej Śląsk – Gdynia, budowy początków polskiej floty handlowej i wojennej nie powinny być zapomniane. Wielkie było też zaangażowanie młodzieży w 4 tys. kół szkolnych Ligi Morskiej i Rzecznej, późniejszej Ligi Morskiej i Kolonialnej. Wybitni pisarze – Wańkowicz, Pruszyński, Sieroszewski, Dąbrowska – pracowali nad tym. Angażowali się w upowszechnianie obywatelskiego etosu. Nieraz mieli krytyczny stosunek do polityki rządowej. Ale rozumieli, że nurt ekonomiczno-inwestycyjny musi łączyć wszystkie propaństwowe orientacje. Gdynia to była pierwsza wielka akcja obywatelska. Wolne Miasto Gdańsk, zdominowane przez mniejszość niemiecką, a później przez partię hitlerowską, rozpoczęło międzynarodową akcję przeciwko

W tym momencie pozwolę sobie wtrącić, bo warto. Mam w ręku publikację Wydawnictwa Naukowego Instytutu Technologii i Eksploatacji Państwowego Instytutu Badawczego w Radomiu pod dyrekcją prof. dr. hab. Adama Mazurkiewicza. Jest to wspaniale wydane Pańskie dzieło Historia budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego, świetnie

niliśmy z Zaolzia czynnik konfliktogenny. Współpracowaliśmy z mniejszością niemiecką i węgierską. Postawiliśmy Czechosłowacji ultimatum. Korpus generała Władysława Bortnowskiego wkroczył do Czechosłowacji, mimo że prezydent Czechosłowacji Benesz zaproponował pokojowe rokowania i rozwiązanie problemu. W naszej polityce zagranicznej po maju 1926 r.

Fragmenty projektu uchwały Sejmu RP na 80-rocznicę rozpoczęcia budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego, przygotowanej przez ucznia i biografa Eugeniusza Kwiatkowskiego, prof. dr. hab. Mariana Marka Drozdowskiego z Instytutu Historii PAN, przewodniczącego Komisji Biografistyki ZG PTH.

W

80. rocznicę rozpoczęcia budowy COP-u Sejm RP przekazuje serdeczne podziękowania i pozdrowienia dla seniorów i członków ich rodzin jego budowniczych, a współczesnych jego mieszkańców zachęca do kontynuowania dzieła Ojców przez wzbogacenie profilu rozpoczętych w 1937 r. inwestycji, zgodnie z współczesnymi potrzebami bezpieczeństwa narodowego i gospodarki narodowej, do pełniejszego udziału w rozbudowie terenów COP-u kapitałów prywatnych i zagranicznych oraz samorządu terytorialnego i gospodarczego. Rocznica budowy COP-u winna inspirować uczelnie i instytuty naukowe pracujące na jego terytorium, a także organy samorządu terytorialnego i gospodarczego, do kooperacyjnej współpracy zmierzającej do racjonalnego wykorzystywania lokalnych źródeł surowcowych i potencjału przemysłowego i usługowego, a także lokalnego rolnictwa, warzywnictwa, ogrodnictwa i bazy turystycznej. Sukces idei budowy COP-u był związany m.in. z zaangażowaniem wybitnych pisarzy i publicystów w jej realizację, wśród nich Melchiora Wańkowicza i Ksawerego Pruszyńskiego, oraz ówczesnych mediów prasowych i filmowych. Warto o tej tradycji pamiętać przy realizacji współczesnych zadań społeczno-gospodarczych. Doświadczenia zdobyte przy budowie Gdyni i COP-u, a także 15-letni plan gospodarczy wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego powinniśmy wykorzystać w realizacji Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego.

który był przecież trzecim miastem Rzeczpospolitej. Perłą! To była stolica kultury w okresie autonomii galicyjskiej, czyli od 1867 do 1918 roku. Lwów dał nam elity. Stamtąd wywodził się prezydent Mościcki, wicepremier Kwiatkowski, premier Bartel i znaczna część pisarzy. Ze Lwowem jest związanych wiele polskich szkół naukowych, towarzystw i organizacji: Polskie Towarzystwo Historyczne, Polskie Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza, szkoła Eugeniusza Romera, Ossolineum, Państwowe Wydawnictwo Szkolne. Lwów był wielkim centrum polskiej nauki i kultury. Rozwinięcie COP-u na całe województwo lwowskie i przejście na Wołyń – rejon niezwykle trudny ze względu na niski odsetek ludności polskiej (16%) – i dalej na Wileńszczyznę – objęcie ideą COP-u całej granicy wschodniej – to była strategia Kwiatkowskiego. Druga sprawa, którą ujął w tak zwanym piętnastoletnim planie rozbudowy gospodarczej, w pięciu cyklach trzyletnich – to modernizacja infrastruktury wsi, pozbawionej nowoczesnych dróg, komunikacji kolejowej i autobusowej, elektryczności, gazu, nowoczesnych szkół. Kwiatkowski był twórcą polskiej polityki wodnej i morskiej, czyli rozbudowy portów, floty i dróg wodnych, budowy nowych kanałów, wielkiej idei połączenia kanałem Wisły z Dunajem, a po wojnie Odry z Dunajem. Rozszerzenie transportu śródlądowego to była też wielka sprawa. Jego ideą była oszczędność wody, użeglowienie Odry i Wisły, otwarcie Warmii i Mazur na Bałtyk przez przekopanie Mierzei Wiślanej. Odebranie Rosjanom dyktatu.

7

Ten dyktat zniszczył nam port w Elblągu i małe porty Zalewu Wiślanego. Chciałbym zapytać Pana o inne partie, o partię chłopską, o Wincentego Witosa. Bardzo duże wpływy wśród inteligencji miało Stronnictwo Narodowe, podzielone na dwie tendencje: liberalną – respektującą zasady demokracji zachodnioeuropejskiej (Stanisław i Władysław Grabscy, Roman Rybarski, Witold Staniszkis – prorektor i dziekan SGGW, prof. Stanisław Stroński) – i nurt „rewolucji narodowej” Obozu Narodowo-Radykalnego – sekcji młodych SN, który pod wpływem europejskich ruchów faszystowskich chciał unarodowić gospodarkę i kulturę polską. Miał on skrajnie antysemicki i antyniemiecki charakter. Olbrzymi wpływ na życie w dużych miastach robotniczych miała Polska Partia Socjalistyczna, wyrosła z tradycji towarzysza Wiktora – sekretarza Centralnego Komitetu Robotniczego PPS, czyli Józefa Piłsudskiego. Zapisała piękną kartę udziału w Polskiej Organizacji Wojskowej w Legionach, w ochotniczych pułkach 1920 r., w czasie agresji sowieckiej na etniczne ziemie polskie i w tworzeniu nowoczesnego ustawodawstwa społecznego i edukacyjnego II RP. Pod parasolem tej tradycji działał w latach 1945–1948 Eugeniusz Kwiatkowski jako Delegat Rządu ds. Gospodarki Morskiej. PPS ze swoją koncepcją państwa demokratycznego odcięła się od idei dyktatury proletariatu, walczyła z demagogią komunistyczną. Mimo popełnionych błędów wniosła wiele do polskiej kultury politycznej, dzięki takim ludziom jak Bolesław Limanowski, Ignacy Daszyński, Feliks Perl, Kazimierz Pużak, Mieczysław Niedziałkowski, Tomasz Arciszewski, Adam Ciołkosz, Zygmunt Zaremba. Piękną proniepodległościową kartę ma polski ruch ludowy reprezentowany m.in. przez Wincentego Witosa i Macieja Rataja. …Pierwszy handlowy statek, który po wojnie uruchomiła Polska, to był właśnie „Maciej Rataj”. Ten nurt reprezentował wybitny profesor Uniwersytetu Lwowskiego Franciszek Bujak, twórca historii gospodarczej, redaktor naczelny znakomitego pisma „Wieś i Państwo”. Chciał on połączyć ruch ludowy z działalnością inwestycyjną Eugeniusza Kwiatkowskiego i ówczesnego ministra rolnictwa i reform rolnych, Juliusza Poniatowskiego, byłego kuratora Liceum Krzemienieckiego. Istotną rolę w naszej kulturze politycznej spełniał też ruch chrześcijańsko-demokratyczny, który zjednoczył się 1937 r. w Stronnictwo Pracy, czyli połączenie Związku Hallerczyków, Narodowej Partii Robotniczej oraz Chrześcijańskiej Demokracji. Jego mózgiem był Wojciech Korfanty. Z ideami tego ruchu związani byli Ignacy Jan Paderewski i gen. Władysław Sikorski. Z tym wiąże się jeden z największych dramatów Polski. Kiedy Korfanty wrócił z emigracji czeskiej w 1939 r. i wzywał Ślązaków do walki przeciwko hitleryzmowi, do wypełnienia obowiązków wobec państwa polskiego – przedstawiciele MSW aresztowali go. Umarł w Warszawie w lecznicy przy ul. Hożej. W kościele Św. Zbawiciela umieszczono tablicę ku jego czci. Jakżeż ślepa, antypaństwowa była nienawiść partyjna w 1939 r., która nie rozumiała, że w interesie państwa jest integracja Ślązaków z Polską! Tym bardziej, że na Śląsku bardzo silne wpływy miały organizacje hitlerowskie wykorzystujące bezrobocie. Warunkiem zdobycia pracy było przystąpienie do hitlerowskich związków zawodowych, a młodzieży do Hitlerjugend. Hitlerowcy mieli olbrzymie możliwości walki z polonizacją Górnego Śląska dzięki swemu potencjałowi gospodarczemu. Eugeniusz Kwiatkowski był w trudnej sytuacji, bo w elicie rządowej istniał nurt marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, który stworzył Obóz Zjednoczenia Narodowego i miał ambicje, wzorem Piłsudskiego, kierować całością życia politycznego, i nurt bardziej liberalny, reprezentowany przez gen. Sosnkowskiego i Grupę Zamkową. Kwiatkowski chciał przekształcić system Rydza-Śmigłego w demokratyczny, ponadpartyjny Obywatelski Komitet Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej z udziałem opozycji i Regionalnych Rad Gospodarczych. Każdy ma prawo do swoich poglądów, ale dla uzbrojenia gospodarczego Polski powinna panować jedność. To, co służy interesom gospodarczym, jest ważniejsze od naszych różnic. I to się Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu w zasadzie udało osiągnąć. K


kurier WNET

8

D·e·m·o·g·r·a·f·i·a

Zjawiska demograficzne są ważne nie tylko dla państwa. To, co się dzieje w demografii, jest po prostu niezwykle ciekawe. Problem polega tylko na tym, by z milionów danych szczegółowych wydobyć najważniejsze trendy i tak je przedstawić i zinterpretować, by z tego coś wynikało na przyszłość, by na tej podstawie można było podejmować decyzje dotyczące całej wspólnoty.

Starzejemy się! Andrzej Jarczewski

Dopiero skonstruowanie histogramu „koedukacyjnego” (koniecznie z liczbami!) pozwoliło nawet laikom dostrzec powagę i nieuchronność zmian, do których musimy się już przygotowywać. Najważniejsze bowiem problemy społeczne dotyczą dziś służby zdrowia, szkolnictwa i rynku pracy, a w tych dziedzinach podział na płeć jest już anachroniczny i nierelewantny, co znaczy (ważne!), że z takiego podziału nie wynika nic, co by wspierało jakiekolwiek decyzje w polityce lokalnej czy państwowej.

Portret bezzębnego starca Spójrzmy na nasz wykres z nieco większej odległości: z metra, z dwóch, z dziesięciu metrów. Czyż nie widzimy teraz portretu bezzębnego starca? Oczodoły wybite przez II wojnę światową, powojenny wyżowy nos, niżej: echo wojny, czyli bezzębna szczęka, i wybujały w stanie wojennym (1983) podbródek. A u dołu wyraźna grdyka na coraz cieńszej szyi, plus u góry zanikająca antenka na bereciku stulatków. Kto z uwagą spojrzy na ten portret – bez trudu dostrzeże, co nas czeka przez całe następne pokolenie. Tak, już dzisiaj, a raczej już dwadzieścia lat temu wiedzieliśmy, co na pewno będzie się działo przez następnych lat trzydzieści. Patrzmy więc: między najgłębszym wojennym ubytkiem z roku 1942 a końcem niżu w roku 1967 upłynęło 25 lat. Podobnie między najliczniejszym dziś rocznikiem 1983 a poprzednim wyżem z roku 1957 upłynęło 26 lat, czyli praktycznie tyle samo. Można by więc oczekiwać, że kolejny niż osiągnie swoje ekstremum mniej więcej około roku 1993, czyli 26 lat po poprzednim niżu z roku 1967 i 10 lat po wyżu z roku 1983, tak jak i ów niż z roku 1967 pojawił się 10 lat po wyżu z roku 1957. W latach dziewięćdziesiątych coś się jednak dramatycznie zmieniło. W roku 1994 – zamiast spodziewanego wzrostu liczby urodzeń – nastąpił dalszy spadek, który pogłębiał się aż do roku 2003. A to oznacza, że trend spadkowy trwał już nie 10, ale 20 lat! Po nim nastąpił króciutki i słabiutki 6-letni wyżyk, rysujący lokalne ekstremum w roku 2009, po którym obserwujemy kolejne echo strat wojennych, dziesięcioletniego niżu z lat sześćdziesiątych i dwudziestoletniego

M

inione ćwierćwiecze upłynęło nad Wisłą pod znakiem debat i działań politycznych i gospodarczych. Towarzyszyły temu delikatne przestrogi demografów, że Polska się starzeje i wyludnia, ale politycy nie wierzyli w żadne prognozy, bo ich nie rozumieli. Niektórym wydawało się, że nawet lepiej, jak teraz będzie mniej dzieci, bo i mniej gąb do wyżywienia, i mniejszy nacisk na płace, i mniej w przyszłości bezrobotnych. Ten styl myślenia znamy z czasów tow. Gomułki, który sprzeciwiał się budowie fabryki samochodów, dlatego że... „mamy za mało stacji benzynowych”.

Broń demograficzna działa! Warto tu przypomnieć, że liczba Polaków od powstania styczniowego do odzyskania niepodległości, mimo katorgi i emigracji, wzrosła dwukrotnie. Przy całym szacunku dla Józefa Piłsudskiego, radiowywiadu i tysięcy bohaterów – wojnę z bolszewikiem wygrała Matka Polka. To Ona wystawiła ponadmilionową armię. To Ona wychowała dzielnych patriotów. I Ona zapewniła przetrwanie narodu również w II wojnie światowej. Walczyła bronią zawsze zwycięską. Bronią demograficzną! A politycy III RP lekceważyli – zdawałoby się oczywisty – fakt, że nie jesteśmy samotną wyspą demograficzną, że wokół Polski coś się dzieje, że imperia upadają nie tylko z powodów militarnych czy gospodarczych, ale głównie demograficznych, i tam, gdzie ludzi ubywa – zawsze pojawiają przybysze z krajów przeludnionych, regulujących swoje demograficzne problemy poprzez wojny, rzezie i wędrówki ludów. Na przykład do niedawna Niemcom wydawało się, że Syria jest bardzo daleko, a tymczasem okazuje się, że blisko jest nie tylko Afganistan, ale również Rwanda. I cała Afryka! I cała Azja! Osmotyczne wyrównywanie poziomów demograficznych obserwujemy nawet na Syberii, gdzie z dnia na dzień ubywa Rosjan, a przybywa Chińczyków. Zresztą na przykładzie tych dwóch narodów najlepiej zrozumieć potęgę demografii. Rosja ma mniej więcej tyle samo obywateli, co przed rewolucją, a Chińczyków jest trzy, cztery razy więcej niż przed stu laty

niżu w następnym pokoleniu (z nieistotnym zakłóceniem w roku 2014; podobne zdarzyły się m.in. w roku 1955 i 1981). Ale zostawmy liczby i spójrzmy na nasz portret. Bo ten portret sam mówi! W latach dziewięćdziesiątych państwo polskie, zamiast prowadzić politykę antycykliczną – różnymi posunięciami, a raczej zaniechaniami w polityce społecznej i poprzez szerzenie propagandy „róbta, co chceta, byle nie dzieci” – pogłębiało depopulację, przerzucając koszty wyjścia z demograficznego kryzysu na przyszłe pokolenia lub – w co nie chcę wierzyć – bezwolnie akceptując nieuchronny zanik obecności polskiego narodu na ziemiach polskich.

500+ przełamie trendy? Prognozy oparte na założeniu, że państwo nie będzie interweniować, są znane: spadek liczby urodzeń przez kolejne dwadzieścia, trzydzieści lat i gwałtowne starzenie się ludności, bo przecież te poprzednie wyże tak szybko nie wymrą. Po prostu na portrecie zgrzybiałego starca przesuną się ku górze na długiej, chudziutkiej szyi. Będzie więc dużo ludzi starych i niemobilnych, polska młodzież znajdzie sobie miejsce pracy i płacenia podatków niekoniecznie w Polsce, a tu przyjadą imigranci, by pracować na nasze emerytury. Takie chore pomysły naprawdę lęgły się w głowach i słowach koncepcyjnie bezzębnych polityków i publicystów. Tymczasem jednak przytrafiła się nam istotna zmiana polityki demograficznej. Na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć rezultatów programu 500+, ale już samo ustabilizowanie liczby urodzeń na obecnym poziomie byłoby sukcesem. Czy tak będzie? Moim zdaniem przez dwa, trzy lata możemy obserwować zmiany bardzo pozytywne, ale nakładają się na to trendy cywilizacyjne, które trzeba zdiagnozować i poważnie przepracować. Startujemy z dramatycznie niskiej bazy, więc krótkotrwały przyrost liczby urodzeń jest możliwy. To może być nawet mała eksplozja „prokreacji odłożonej” (jak po wojnie). Ale 500+ na długo nie wystarczy. Teraz konieczne jest opracowanie całej strategii świadomościowej, wręcz przestawienie kultury popularnej na promocję dzietności i wcześniejszego zamążpójścia.

Matka Polka i Ojciec Polak Nakazem chwili jest m.in. przełamanie monopolu ogłupiających niemieckich kolorówek dla kobiet, bo te pisma i telewizje śniadaniowe wyrządziły polskiej demografii największe szkody. Powinien powstać poważny miesięcznik poradnikowy „Matka Polka”, który mógłby być symbolem i organem nowej polityki demograficznej, cieszącym się odpowiednim wsparciem ze strony różnych mediów państwowych i prywatnych. Kolejny element – to budowanie szacunku dla nowego wizerunku Matki Polki w kraju i za granicą. I pamiętajmy o pełnym tekście czwartego przykazania: zacznijmy w końcu szanować Ojca Polaka, bo ojciec wielodzietnej rodziny jest prawie zawsze bardziej pracowity, odpowiedzialny i pożyteczny dla kraju niż singiel bez zobowiązań (ta teza wymaga jeszcze poważnej naukowej weryfikacji, bo łatwo znaleźć indywidualne, wygodne do nagłośnienia przykłady przeciwne). Konieczne będą też następne programy, podejmujące różne stare i nowe problemy cząstkowe, np. wychowanie, wsparcie młodych rodziców, adopcja, opieka żłobkowa, korekta różnic między regionami i środowiskami... ale to już wykracza poza ramy niniejszego artykułu. Podkreślam tylko wagę dalszej wielokierunkowej pracy nad poprawą demograficznego stanu Polski i ilustruję to wykresem, który samym swoim kształtem niesie ogrom informacji przydatnych w kreowaniu polityki państwowej, w codziennych decyzjach samorządowych i nawet osobistych. A już zbiór podobnych wykresów z różnych lat stanowi istną kopalnię wiedzy o państwie i mieście. Twórzmy takie zbiory! PS. Gdyby ktoś w innych redakcjach lub w samorządach był zainteresowany zbudowaniem podobnego wykresu dla swojego miasta czy regionu – proszę o kontakt (jarczewski@gmail.com). Wyś­lę gotowca, wymagającego tylko wpisania danych, dostępnych w każdym urzędzie gminnym, a wykres w Excelu narysuje się sam. Dziś bowiem trzeba tak mówić o demografii i tak to ilustrować, by zrozumieli nas nie tylko demografowie, ale i dentyści, inżynierowie, kierowcy, przedsiębiorcy i różne inne osoby, wyniesione przez demokrację na stanowiska decyzyjne. K

R e k l a m a

(podobnie jak w USA). Nic niewarta za czasów Mao gospodarka chińska jest już osiem razy większa od rosyjskiej, a znaczenie Rosji zależy dziś nawet nie od gazu i ropy, lecz od posiadania arsenału jądrowego i stale spada. Z kolei od dalszego rozwoju Chin coraz bardziej zależy gospodarka całego świata. Polska na początku tego roku liczyła 38 437 239 obywateli. W kontekście tej liczby warto odnotować, że samych tylko Chińczyków płci męskiej jest więcej niż Chinek o co najmniej 40 milionów, a ta męska nadwyżka kumuluje się w młodszym pokoleniu, które zaznało „dobrodziejstwa” ultrasonografii selekcyjnej, wspomagającej masową aborcję dziewczynek. Podobne zjawiska obserwujemy m.in. w Indiach, a liczba młodych mężczyzn, dla których tylko w tych dwóch krajach zabraknie kobiet, jest większa niż liczba wszystkich mężczyzn w Rosji! Trzeba będzie jeszcze kilkanaście lat pożyć, by zobaczyć rezultat tego zjawiska, ale prognozować można już dziś. Co więcej: tej katastrofy już nie da się powstrzymać!

Polski „Titanic” Procesy demograficzne – z punktu widzenia zwykłego obserwatora – zachodzą powoli. A już polityk, którego działalność jest służbą zwycięstwu (własnemu) w kolejnych wyborach i którego horyzont czasowy nie przekracza czterech lat – otóż taki polityk w ogóle nie dostrzega zjawisk wolnozmiennych. Tymczasem wystarczy spojrzeć na zamieszczony niżej wykres, by zrozumieć nieuchronność również naszej katastrofy. Titanic płynie, orkiestra gra, obserwator na bocianim gnieździe już wie, że góry lodowej statek nie ominie, ale nic na to nie może poradzić. To nie jest kajak, tu nie da się kursu zmienić natychmiast. Takie są właśnie procesy demograficzne: wolnozmienne i nieuchronne. Jeżeli w Polsce zabraknie Polaków – przyjadą tu Niemcy, wypychani z własnego kraju przez muzułmanów, i Ukraińcy, na których skrupi się gniew Rosji, bezsilnej względem Chin. Ale odłóżmy te zagraniczne domniemania i skupmy się na sprawach polskich. Wykres jest „demograficzną fotografią” populacji Polaków z 1 stycznia 2016 r. wg danych opublikowanych w połowie roku przez GUS. Pokazuje,

ilu w Polsce mieszka obywateli płci obojga, urodzonych w kolejnych stu latach. Na tym histogramie widać jak na dłoni nie tylko tragiczne skutki II wojny światowej, ale i rezultaty braku polityki demograficznej już w epoce gomułkowskiej. Zwróćmy uwagę: powojenny wyż skończył się w roku 1957 wraz z początkiem epoki, nazwanej przez Tadeusza Różewicza „naszą małą stabilizacją”. Rzecz jasna – zaczynającemu się wtedy niżowi demograficznemu nie były winne ówczesne władze, ale Niemcy i Rosjanie, którzy mordowali Polaków w latach wojny. Dwadzieścia lat później było po prostu za mało rodziców. Ale widząc spadek urodzin, państwo powinno „stanąć na głowie” i zrobić wszystko dla stabilizacji liczby urodzeń. Zauważmy, że powojenny wyż demograficzny zakończył się o kilka lat za wcześnie. Już 18 lat po wybuchu wojny.

Polityka antycykliczna jest ważniejsza od pronatalistycznej Piszę to z punktu widzenia samorządowca, wiceprezydenta Gliwic w latach 1994-2002, który musiał zamykać pustoszejące przedszkola, a następnie również szkoły różnych typów, w tym „tysiąclatki” budowane dla pierwszego powojennego wyżu. Zauważyłem wtedy, że naprzemienne występowanie wyżów i niżów demograficznych jest dla państwa niezwykle kosztowne, bo najpierw trzeba na gwałt budować masę szkół, ale też sklepów, boisk i innych obiektów, a następnie je zamykać, przebranżawiać lub utrzymywać pustostany w nadziei, że może kiedyś w okolicy pojawią się jakieś dzieci. Najpierw musimy masowo i byle jak kształcić nauczycieli, a później masowo zwalniać ich z pracy. To nas naprawdę strasznie dużo kosztuje. Od dwudziestu lat publikuję w prasie lokalnej (podobne do zamieszczonego obok) wykresy, ilustrujące najważniejsze problemy demograficzne miasta i regionu. Zrezygnowałem natomiast z „dwupłciowych” piramid, rysowanych przez GUS, dlatego że ani radni, ani członkowie zarządu miasta nie umieli ich interpretować. U nas nie występuje azjatycki problem nadmiaru chłopców. Jest z grubsza pół na pół. W starszym wieku przeważają kobiety, ale to już nie ma demograficznego znaczenia. 0_PGE_160628_reklama_Zarnowiec167.5x250.indd 1

28.06.2016 12:11


kurier WNET

Zmieńmy siebie, a zmienimy Polskę

9

w·i·a·r·a

pomocowych, w Tanzanii i w Ghanie. Było też dużo wyjazdów związanych z pracą dziennikarską. Realizacja filmów dokumentalnych, reportaże z misji. Doświadczył tam Ksiądz biedy… Nie mogę powiedzieć, żebym głodował. Może nieraz było bardzo skromnie, ale ja biedę po prostu obserwowałem. Do tej biedy w jakiś sposób staraliśmy się wychodzić jako salezjanie. Prowadzimy szkoły, domy dla dzieci ulicy. To są krople w morzu potrzeb? Tak. Ale z drugiej strony… Jeżeli pomogę temu jednemu człowiekowi… …to pomogę całemu światu. Myślę, że najważniejsze, że my wychodzimy tam jako Kościół katolicki.

Z księdzem Romanem Sikoniem, salezjaninem, filmowcem, dziennikarzem i misjonarzem rozmawia Krzysztof Skowroński.

Światowe Dni Młodzieży już niedługo. Jak idą przygotowania? Przede wszystkim widzę wielki entuzjazm młodzieży z całego świata. Ten entuzjazm nas unosi. Myślę, że to będą najwspanialsze Światowe Dni Młodzieży, jakie się odbyły do tej pory. Dlaczego Ksiądz uważa, że te Dni będą najwspanialsze? Bo nie będzie korków, nie zabraknie wody? Myślę, że proza życia na pewno w jakiś sposób da się nam we znaki. Rozmawiam z młodzieżą, która była w Madrycie, gdzie spadła wielka ulewa; w Rio de Janeiro z ustalonego wcześniej miejsca trzeba było przenieść całe spotkanie na plażę, na Copacabanę – ale dla młodzieży to nie jest żadne utrudnienie, to dodatkowa przygoda. Najważniejsze jest spotkanie z Jezusem Chrystusem, z Jezusem Miłosiernym. To wielka łaska, że w naszej ojczyźnie powstał kult Miłosierdzia Bożego. Tutaj mieszkała siostra Faustyna i stąd wyszła iskra miłosierdzia Bożego na cały świat. Siostra Faustyna powiedziała: „wyjdzie iskra”, a Ksiądz mówi: „wyszła”. Już wyszła, bo miałem okazję jako dziennikarz, wcześniej jako wolontariusz misyjny, świecki, zanim wstąpiłem do Zgromadzenia Salezjańskiego – odwiedzać różne kraje w Afryce, w Ameryce i w Azji. Wszędzie spotykałem obraz Miłosierdzia Bożego i koronkę do Miłosierdzia Bożego. A młodzież, która tutaj przyjedzie, to będzie jeszcze taki dopalacz tej iskry miłosierdzia Bożego, która z dodatkową siłą pobiegnie w cały świat. Wezmą do plecaków Miłosierdzie Boże i pojadą do siebie, żeby się nim dzielić? To jest najważniejsza intencja, dla której pracujemy – żeby spotkali Miłosiernego Chrystusa. W naszych czasach, kiedy jest tyle nienawiści, tyle niepokoju, szczególnie potrzebne jest miłosierdzie Boże. Jeden z bohaterów naszych filmów, pochodzący z Krakowa Bawer, bardzo pięknie wyjaśnił, czym jest miłosierdzie: to jest przebaczyć coś, czego z ludzkiego punktu widzenia przebaczyć nie można, ale mocą Chrystusa, w imię Jezusa Chrystusa mówię „przebaczam”, naśladuję Jego. Chociaż nadal cierpię, bo ktoś wyrządził mi krzywdę, mimo wszystko, naśladując Jezusa Chrystusa, przebaczam. Nie zmieniam swoich emocji, bo one ode mnie nie zależą, ale moja wola i mój rozum podejmują tę decyzję za Chrystusem. Emocje męczonego i krzyżowanego Chrystusa też były ludzkie. Ale kiedy wbijali gwoździe w ręce naszego Pana, krzyżowali Go, On mówił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. To jest chrześcijańskie przebaczenie i Jego naśladujmy. Patrząc na świat współczesny – chyba kierunek jest inny, ważniejsze jest nie przebaczenie, tylko rozliczenie. Można odnieść takie wrażenie i na pewno nie jest przypadkiem, że papież Franciszek dał nam teraz Rok Miłosierdzia, Światowe Dni Młodzieży pod

hasłem „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Nie ma przypadku, my nie jesteśmy ludźmi przypadku ani nie żyjemy w czasach przypadkowych. A jakie to są czasy? Jak je można zdefiniować? To są czasy, w których doznajemy różnych niepokojów, lęków, cierpienia, tak jak to było we wszystkich innych czasach. Ale nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego pojawiło się właśnie teraz, kiedy dociera do nas więcej niż kiedykolwiek informacji o złych rzeczach, kiedy złość czy nienawiść może rodzić się, nie daj Boże, także w naszych sercach. I mówimy sobie: „miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. Leciałem z Nepalu, z Katmandu, gdzie realizowałem reportaż o naszej salezjańskiej akcji pomocowej po trzęsieniu ziemi. Zobaczyłem młodego mężczyznę, który spacerował po samolocie z niemowlakiem. No, myślę sobie, ładna scena. Potem zobaczyłem obok niego drugiego młodego mężczyznę. Potem zobaczyłem trzeciego młodego mężczyznę z drugim niemowlakiem. Myślę sobie: jak to jest możliwe, że młodzi mężczyźni wyjeżdżają z niemowlakami z Katmandu po trzęsieniu ziemi? Przypomniałem sobie wtedy gdzieś przeczytany artykuł, że tam młodzi mężczyźni – powiedzmy to tak – zamawiają sobie dzieci. Ale w moim sercu nie narodziła się wtedy złość czy nienawiść z powodu tego procederu kupowania dzieci w biednym kraju,

Chcielibyśmy mieć na wszystko receptę. Musimy się pogodzić z tym, że jesteśmy biedaczkami i nie wiemy. Ale jeżeli będę wierzył jako kapłan, Pan będzie wierzył jako mój brat, rodak, dziennikarz, to już Kościół ma się lepiej. tylko przypomniałem sobie koronkę do Miłosierdzia Bożego: „miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. Bo było mi przykro, czułem ból – to dziecko może nigdy nie pozna swojej matki; ale niech w naszych sercach nie powstaje osąd, tylko ta modlitwa: „miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. I tak też niech będzie z innymi rzeczami, które nas gorszą czy bolą. Niech naszą odpowiedzią będzie właśnie ta modlitwa. Dzisiaj na nowo odkrywa się rzeczy, które wydawały się dawno zamknięte. Na przykład parlament niemiecki określił rzeź Ormian przez Turków jako ludobójstwo. 100 lat upłynęło i po tych

Wydaje się, że nasz Kościół katolicki zajmuje coraz mniej miejsca na ziemi. Czy to jest prawdziwy obraz sytuacji? Myślę, że nie. Zajmuje coraz więcej miejsca, tylko że tracimy je w Europie. Nasze Zgromadzenie Salezjańskie wzrasta na przykład w Azji.

100 latach ktoś się odezwał i powiedział, że to było ludobójstwo, mimo że nie miał w tym żadnego interesu. Czy teraz jest moment w historii świata, w którym następuje jakieś podsumowanie? Tak. Realizują się słowa Ewangelii: nic nie pozostanie w ukryciu. Będzie głoszone na dachach, wszyscy się o tym dowiedzą. Podobno Adolf Hitler powiedział, że nikt nie pamięta o Ormianach – i dlatego Niemcy dokonali ludobójstwa na narodzie żydowskim. I właśnie w tym kraju teraz, po 100 latach przyjęto rezolucję, że na narodzie ormiańskim dokonano ludobójstwa. Takich ludobójstw, które są nieujawnione, oczywiście jest więcej. Może najbardziej nieznanym jest ludobójstwo katolików w Wandei we Francji w czasie rewolucji francuskiej, kiedy tamtejsza ludność nie chciała podporządkować się rewolucji i porzucić swojej wiary. Robespierre osobiście podpisał rozkaz: „Mordujcie kobiety, dzieci, wszystkich”. Te rzeczy będą wychodzić na jaw.

sercu nie będzie nienawiści, nie będzie frustracji, jeżeli będę człowiekiem honorowym, szlachetnym – już trochę Polska się zmieni. Popatrzcie na Prymasa Tysiąclecia. Co powiedział, kiedy go zapytano: „Czy wrogiem Księdza Kardynała są komuniści?” Odpowiedział: „Nie, moim wrogiem nie są komuniści. Wróg jest zawsze ten sam – szatan”. W jego sercu nie było nienawiści, mimo że komuniści go prześladowali, nawet więzili. On patrzył na życie i na to, co się dzieje w Polsce, oczami ducha. Przecież komunisty czy człowieka takiej czy innej orientacji seksualnej, czy człowieka w jakiejkolwiek innej sytuacji, z którą my jako chrześcijanie się nie zgadzamy – my nie potępiamy. My możemy potępiać grzech. A człowiek jest tak samo dzieckiem Bożym jak ja. Ja również jestem grzesznikiem.

I wychodzimy zawsze z miłością. Możemy się nie zgadzać z podejściem politycznym czy moralnym, ale wszyscy potrzebujemy miłosierdzia Bożego. W jakich krajach, w jakich środowiskach Ksiądz przebywał? Na razie jestem misjonarzem-amatorem, bo jeszcze nie udało mi się na misje wyjechać na stałe, ale takie jest moje pragnienie. Największe moje doświadczenie do tej pory to Afryka, gdzie trafiłem jako uczestnik Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Tam poznałem salezjanów, tam zaczęło rodzić się moje powołanie salezjańskie. Pracowałem w Kenii, w domu dla dzieci ulicy. Potem w Kakumie, w obozie dla uchodźców, na północy Kenii. Jeszcze później brałem udział w masie różnych projektów

Czy tracimy, bo ktoś walczy z Kościołem? Czy Kościół nie ma siły, księża nie mają wiary, nie potrafią nieść Ewangelii? Dlaczego tak się dzieje już od dwustu lat? Na pewno przyczyn jest wiele. Ale z królestwem Bożym jest, jak mówi nasz Pan, tak jak z zakwaszonym ciastem. Obserwujemy teraz wielki kryzys w Europie, ale i tutaj z jakiegoś jednego ziarenka Kościół może znowu eksplodować wiarą i miłością. Słyszałem, że choćby we Francji, o której mówiliśmy, rozwijają się zgromadzenia zakonne o najbardziej radykalnej regule, nie mają problemu z powołaniami. We Francji powstają też nowe wspólnoty katolickie. Nie jestem pesymistą, nie sądzę, że Polska – jak wielu mówi – idzie tą samą złą drogą, co Europa. My mamy zupełnie inną historię, inne przeżycia, inne doświadczenia jako Polacy. Tak że zobaczymy, co się będzie działo – to jest w rękach Boga. Chcielibyśmy mieć na wszystko receptę. Musimy się pogodzić z tym, że jesteśmy biedaczkami i nie wiemy. Ale jeżeli ja będę wierzył jako kapłan, Pan będzie wierzył jako mój brat, rodak, Polak, dziennikarz, to już Kościół ma się lepiej. Dziękuję za rozmowę

R e k l a m a

Na początku września byłem w kościele w Paryżu. Bardzo mnie zdziwiło, kiedy usłyszałem modlitwę w intencji księży pomordowanych w czasie rewolucji francuskiej. Myślałem, że Francuzi w ogóle nie pamiętają o tym – a pamiętają. Patrzymy na Francję czy inne kraje europejskie przez pryzmat informacji, jakie do nas docierają z głównych mediów. Poznałem tutaj młodego wolontariusza z Francji, Iga, który ma za sobą doświadczenie pracy w Parlamencie Europejskim. On mocno trwa przy wierze. To jest inne oblicze Francji, którego nie znamy, bo nikt nam go nie pokazuje. To nie jest główny obraz Francji, ten wierzący wolontariusz, który pracuje w czasie Światowych Dni Młodzieży. Francja jest zupełnie inna. Można odnieść wrażenie, że Europa ulega destrukcji. Co Ksiądz myśli, kiedy Ksiądz patrzy na Europę i porównuje ją z Polską? Myślę, że (tutaj pokuszę się o teorię spiskową) po prostu nam nie wszystko pokazują. Ktoś zadecydował, że tej strony medalu nie będzie się pokazywać. A przecież żaden kraj nie jest jednolity. Nie jest tak, że w tym kraju panuje tylko lewicowe, „postępowe” myślenie, a w innym tylko konserwatywne. Oczywiście media mainstreamowe bardzo często odmawiają głosu tej stronie, nazwijmy ją: naszej – nie ma co ukrywać. Ale to również teraz, dzięki Internetowi, będzie głoszone na dachach. Jaką broń ma w swoim arsenale zło? Co jest jego najgroźniejszą bronią? Na pewno nienawiść. Jeżeli w moim sercu powstaje nienawiść, to zło już zwycięża. Kiedyś miałem spotkanie z Młodzieżą Wszechpolską. Zaproszono mnie, żebym opowiedział im o projekcie filmu o kardynale Stefanie Wyszyńskim. To była grupa chłopaków, którzy bardzo by chcieli Polskę zmienić. Powiedziałem im: Musicie zmienić siebie, wtedy zmieni się już trochę Polskę. Jeżeli w moim

Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.

www.cedrob.com.pl

K


KURIER WNeT

10

Ś W I ATO W E · D N I · M ŁO D Z I E Ż Y

Nie wyglądasz na młodzież... Faktycznie – na Światowych Dniach Młodzieży widać głównie młodych z całego świata. Ale zanim tam dotrą – muszą pielgrzymować. Więc potrzebują transportu, muszą też gdzieś spać i coś jeść. A przede wszystkim mieć po drodze czas na spotkanie z Chrystusem – przez lekturę Słowa Bożego, medytację, mszę świętą, spowiedź czy wspólne odmawianie brewiarza. Ktoś musi to wszystko zorganizować i tą posługą na Drodze Neokatechumenalnej zajmują się katechiści. I nie muszą być młodzi. Byłeś już kiedyś na ŚDM? Parę razy: Częstochowa... Loreto... Rzym... Kolonia... Madryt... Sydney. I ostatnio, trzy lata temu – Rio, gdzie dodatkowo pół roku przed ŚDM przygotowywałem młodym z Drogi Neokatechumenalnej „lądowanie na Copacabanie”. To pewnie masz wiele wspomnień. Jakie doświadczenie szczególnie zapamiętałeś? Jedno z mocniejszych miało miejsce w Brazylii w 2013 r., w czasie ŚDM w Rio. Trzy polskie autokary zapuściły się daleko na zachód kraju, tam, gdzie panuje prawdziwe ubóstwo. Wtedy, w lipcu, akurat była tam zima, kilka stopni powyżej zera, deszcz, a nawet śnieg. W momencie, gdy dotarliśmy – spóźnieni kilkanaście godzin – na spotkanie z nami wyległo dosłownie całe miasto. W niebo wystartowały race, petardy, fajerwerki... Na parkingu witał nas wielki transparent, pewnie przetłumaczony (prawie bezbłędnie) z pomocą Internetu: „NASZ DOM – WASZE DOM!”.

byłem w Brazylii pół roku przed ŚDM. Wszędzie, w całym kraju – naprawdę nie bardzo katolickim – widać było banery, plakaty, ludzie na ulicach chodzili w koszulkach ŚDM, wszyscy tym żyli. W Polsce to spotkanie jest gdzieś w tle, nie widać tradycyjnej polskiej gościnności. Wielu ma postawę widza stojącego z boku: po co mi to zamieszanie, wyjadę na ten czas z domu, wezmę urlop. Parafie często nie są przygotowane na to, co wydarzy się wkrótce. Jak idą przygotowania Drogi Neokatechumenalnej do ŚDM? ŚDM w Rio odbyły się w lipcu 2013, a już we wrześniu zaczęliśmy pracować. W tej chwili mamy podniesione ciśnienie, bo wiele rzeczy – tradycyjnie, po polsku – domykamy w ostatniej chwili, ale gdybyśmy wtedy nie wzięli się do pracy – teraz byłoby krucho... Trzy lata przygotowań to dużo... Czym zaskoczycie pielgrzymów? Po pierwsze: aplikacja mobilna na smartfony. Młodzi, którzy przyjadą na ŚDM, nie czytają ulotek, folderów, bo to jest makulatura, którą zaraz wyrzucą do kosza. Wolą mieć wszystko w swoim smartfonie. Stworzyliśmy aplikację (także do pobrania na komórki) Wademekum Pielgrzyma. Na ŚDM zawsze tego brakowało. Tam będzie miał wszystkie aktualne informacje. Ale nie tylko bieżące: także bazę zabytków wartych odwiedzenia, bazę polskich świętych, bazę noclegów, miejsc, gdzie się niedrogo posili. Pielgrzym dowie się jak się poruszać, jakie są taksówki, autobusy.

nie było szybkiej informacji. Ale teraz będzie. Mamy sygnały, że nasz serwis zdał egzamin, korzystają z niego nie tylko pielgrzymi z Drogi Neokatechumenalnej, ale – wszyscy. Co jeszcze dostanie pielgrzym? Jesteśmy świadomi tego, że dla wielu pielgrzymów ŚDM pozostaną jedynym w życiu bezpośrednim kontaktem z Polską. Zawsze będą widzieli nasz kraj z perspektywy tych dwóch tygodni. Z myślą o tym w naszej aplikacji prezentujemy historię Polski w pigułce, ale nie tak, jak to robiono dotychczas. Z Wademekum młodzi ludzie z całego świata dowiedzą się, dlaczego tak ważny jest dla Polaków 1 sierpnia, co wynika z faktu, że leżymy między Rosją a Niemcami, jakie znaczenie miał chrzest Mieszka. Pokazujemy polską historię z perspektywy wiary, podkreślamy obecność w niej i znaczenie polskich świętych (a tego w zwykłej „historii Polski dla turysty” nie znajdziemy).

z Filipin, nie teleportują się z placu w Brzegach (miejsca mszy św. z Franciszkiem) w ciągu sekundy, by wrócić do domu, z którego podróżowali do Polski dwie doby. A samolot z Europy dociera tam np. raz w tygodniu. Poza tym, jeśli ktoś wyrusza w taką pielgrzymkę do Europy z Indii, Kolumbii czy Meksyku – to nie tylko na drogę krzyżową, nocne czuwanie i mszę św. z papieżem. Chcieliby jeszcze pojechać do Wadowic, Oświęcimia, Wieliczki, Warszawy, Gdańska czy Wrocławia (który jest akurat stolicą kulturalną Europy). Ta absurdalna decyzja polskich urzędników zamyka też pielgrzymom drogę do odwiedzenia innych krajów strefy Schengen. Na szczęście zmieniła się władza, klimat jest inny i inne nastawienie polskich placówek: dzwonią do nas z całego świata i wspólnie szukamy rozwiązania. No i jest kard. Nycz, który staje w obronie pielgrzymów, interweniuje. I robi to skutecznie.

na kryzys ich rząd obłożył wszystkie zagraniczne przelewy ogromnym, 30% podatkiem. Jeśli Brazylijczycy zrobią przelew na kwotę 100 000 $, aby opłacić pakiety pielgrzyma, które otrzymają w Polsce – to z tych pieniędzy dotrze do nas tylko 70 000 $. Ile by nie wpłacili – zawsze będzie tego mniej, niż potrzeba; dokładnie tak, jak z tym zającem, który nie może dogonić ślimaka. Wielu widzi w pielgrzymach tylko kasę do wyciągnięcia. Takie myślenie: lepiej kupić coś do domu (parafii), niż wydać, zainwestować w pielgrzymów. Ale jeśli damy tym młodym możliwość wyjechania/przyjechania, zbierzemy dużo większy plon niż z rzeczy kupionych do domu czy parafii. Jeśli taki człowiek na ŚDM odnajdzie swoje powołanie – do małżeństwa, kapłaństwa, zakonu – to jest bezcenne. Sam czas pielgrzymowania to szansa na zarzucenie kotwicy w Kościele, na złapanie głębokiej relacji z Chrystusem, która potem wyda owoc. Bo przecież ci ludzie przybywają ze swoimi problemami: z narkotykami, pornografią. Nie są lepsi ani gorsi od swoich rówieśników. Wiemy to dobrze, bo jako katechiści jeździmy na ŚDM i poznajemy ich prawdziwe życie, często zniszczone.

d ó z r p a N – Po polsku i po angielsku? I w sześciu innych językach. Wrócę do świętych: oni sami upominają się, żeby docenić ich wkład. Dam taki przykład: nazajutrz po spotkaniu z Ojcem Świętym odbędzie się spotkanie powołaniowe Drogi Neokatechumenalnej (na które zapraszamy wszystkich chętnych). Tak dzieje się od wielu lat. Tym razem miejscem spotkania, które nastąpi 1 sierpnia, będzie podkrakowskie lotnisko Pobiednik. Zostało wybrane

Czym konkretnie zajmuje się teraz wasze biuro? Mamy dział logistyki, wyszukujący np. autokary dla pielgrzymów, którzy tu przylecą. Oczywiście „Polak potrafi” i wykorzystuje koniunkturę: ceny na wszystko, co dotyczy pielgrzymów, rosną 4-, 5-krotnie. Śmiało można powiedzieć, że jest to efektem pewnej zmowy – tych,

re dynato r o o k , l akiem o r a K em

i Z M ark

No, wtedy to prawie wszyscy w naszym autokarze – chłopcy, dziewczyny – poryczeli się. Z parkingu ludzie zabierali nas do siebie na nocleg, a nazajutrz rano wszyscy opowiadali, jakiej doznali gościnności: dwie dziewczyny spędziły noc w przyczepie campingowej. Ta przyczepa służyła za mieszkanie ubogiego małżeństwa z małym dzieckiem. Tę noc małżonkowie ze swoim maleństwem spędzili... pod przyczepą. Żeby godnie przyjąć pielgrzymów z dalekiego kraju. A Ty? Jak spałeś? Ja też miałem ciekawie. Razem z żoną trafiliśmy do kobiety, która miała kilkoro dzieci, ale każde z innym mężczyzną. W końcu życie tej kobiety się wyprostowało, spotkała Chrystusa – i przyjęła Go do swojego życia. A nas pod swój dach. Spaliśmy z żoną w normalnym, dużym łóżku, które zajmowało większą część małego pokoju. Nazajutrz ktoś wyjaśnił, że to podwójne, małżeńskie łoże nasza gospodyni zdobyła specjalnie dla nas – na tę jedną noc – bo wiedziała, że ma gościć małżeństwo... Tego się nie zapomina. Widzieliśmy też wielu innych biedaków, którzy przyjmują nas niczym Jezusa Chrystusa, dzieląc się wszystkim, co mają. A nawet tym, czego nie mają. Z drugiej strony – my widzieliśmy w nich Chrystusa, który oddaje dla nas życie. Przygotowując trasy i noclegi dla polskich pielgrzymów,

A nawet, jakie jest napięcie w gniazdku, bo to, co dla nas oczywiste – dla przybysza z Kostaryki takie nie jest. Z aplikacji będzie można też wysłać komunikat z prośbą o pomoc: „złamałem nogę”, „zepsuł się autokar”, „okradli mnie”. W trakcie ŚDM będzie pracował sztab ludzi, dzięki którym pielgrzymi dostaną aktualne informacje. Jeśli zdarzy się wypadek między Warszawą a Radomiem i utworzy się korek długości 50 km, pielgrzymi natychmiast dostaną informację: „Nie jedźcie tamtędy”. Wiele zawdzięczamy pomocy dużych firm: operator Plusa podarował nam dużą ilość kart do telefonu z dostępem do szybkiego internetu (LTE), BP zaoferowała sieć darmowych „hotspotów” i niedrogie pakiety z posiłkami dla pielgrzymów, NASK udostępnił łącza. Chcemy, żeby młody człowiek był obsłużony jak najgodniej. Czy ta „opieka internetowa” jest aż tak potrzebna? Wcześniej na ŚDM tego nie było... I było np. tak, jak w Brazylii: gdy organizatorzy w ostatniej chwili zmienili miejsce spotkania z Franciszkiem – z Guaratiba (40 km od Rio) na Copacabanę, dowiedzieliśmy się o tym od Brazylijczyków, którzy akurat znaleźli się obok. Ilu było takich, którzy na to centralne spotkanie ŚDM pojechali z Rio do Guaratiby, po to, żeby za chwilę wracać? A wszystko dlatego, że

17 czerwca. Akurat tego dnia Kościół czci św. Alberta Chmielowskiego, który urodził się w Igołomi, tuż obok Pobiednika. Mamy więc wspaniałego patrona i gospodarza spotkania, który zaprasza nas do dzielenia się z ubogimi – z pielgrzymami, upomina się o nich. Mamy miejsce spotkania, aplikację... To już wszystko pięknie przygotowane? Dla mnie osobiście doświadczeniem tego, że ŚDM opierają się na Bogu, a nie na nas, są te momenty, kiedy nic nie działa, wszystko się wali, a potem osiągamy cel. Boga widzę też w ludziach, np. w moich pracownikach (firmy informatycznej), którzy często są poza Kościołem – zwykle z powodu swojej trudnej historii. Ale angażują się w pracę dla pielgrzymów, jest ona dla nich ważna – nie jako produkt; chcą pomóc ludziom, których przecież nawet nie znają. I to jest piękne. Oczywiście angażują się nie tylko firmy, jest przede wszystkim nasze neokatechumenalne biuro, które pracuje już trzy lata: akurat teraz jeden z problemów zafundowali nam urzędnicy pozbawieni wyobraźni: z MSZ do polskich placówek poszła wytyczna, żeby udzielać wiz ściśle na czas trwania ŚDM (25-31 sierpnia). To jest bez sensu, bo ci młodzi, którzy przybywają np. z Kazachstanu albo

którzy chcą nie tylko na pielgrzymach zarobić, ale ich zwyczajnie złupić. Dam przykład: nie wynajmiesz w Krakowie hotelu na trzy dni. Chcesz spać w naszym hotelu? Musisz zapłacić za tydzień. Chcesz u nas zjeść? Musisz wykupić pięć posiłków. Za byle jaki hotel zapłacisz 200 € za dobę. Oczywiście te krakowskie hotele w większości należą do zagranicznych sieci, więc nie pojedziemy do Paryża czy Reykjaviku, żeby nakrzyczeć na prezesa. Ale taka sytuacja była do przewidzenia; można było już trzy lata temu wprowadzić pewne regulacje, które tę grandę ograniczą. Żeby być sprawiedliwym: ta zmowa cenowa nie dotyczy tylko hoteli; wynajęcie przenośnej toalety na jeden dzień kosztuje... 500 zł. A namioty, hale noclegowe? Chcesz odwiedzić Wieliczkę? Teraz zapłacisz więcej niż przed ŚDM. I pielgrzymi, zwłaszcza obcokrajowcy, to wszystko doskonale widzą, bo porównują ceny w Internecie: wczoraj bilet kosztował tyle, dzisiaj – tyle plus tyle. Czy tylko „Polak potrafi”? Nie. W Brazylii – pół roku przed ŚDM – podawano nam ceny w brazylijskich realach (ok. 1,50 zł), potem, bliżej ŚDM – już w dolarach, a na końcu w euro. Kwoty były te same, tylko waluta inna. Ale za atrakcję porównywalną z naszą Wieliczką – wjazd na wzgórze Corcovado (na którym stoi słynna figura Chrystusa) – pielgrzymi płacili połowę ceny. Z kolei teraz młodzi z Brazylii przyjeżdżają do nas z gotówką; z uwagi

ganizac r O m u r m Cent

Chcą o tym mówić? Tak, ale to nie jest łatwe. Nie powiedzą o tym kolegom w szkole ani tym bardziej rodzicom, ale jeśli zostaną dotknięci przez żywe Słowo – Jezusa Chrystusa – powiedzą na pielgrzymce swoim katechistom czy spowiednikowi. Jeśli ktoś otworzy się przed młodymi – a Droga Neokatechumenalna sprzyja temu, bo wszystko dzieje się w małych wspólnotach – oni również się otwierają. Bo albo przyznajesz się do swojego grzechu, wyrzekasz się go i Bóg zaczyna działać – albo mówisz: mnie to nie dotyczy, to nie jest mój problem. ŚDM to jest czas, kiedy ci młodzi zostają posoleni, żeby doświadczyli, że życie może mieć smak. Dla wielu – znamy takie historie – pielgrzymka na ŚDM była prawdziwym punktem przełomu w ich życiu: ktoś jedzie potem na drugi koniec świata, żeby pojednać się ze swoim ojcem, może przebaczyć mu to, że zostawił jego samego i mamę z trojgiem rodzeństwa i próbował sobie ułożyć życie od nowa. Bóg może uleczyć tę ich trudną relację. Ktoś inny dostaje dar, by wybaczyć alkoholizm swojej matce, bo wreszcie widzi, że nie jest lepszy od niej i – kiedy nie trzyma się Chrystusa – wchodzi w ten sam grzech. To są prawdziwe i konkretne historie, owoce pielgrzymek młodych na ŚDM. W 2005 r. jechaliśmy z młodymi na ŚDM w Kolonii. Po spotkaniu z Ojcem Świętym media niemieckie nie mogły wyjść ze zdumienia. Także służby porządkowe i policja, które znają życie i takie masowe imprezy traktują „na

yjn


KURIER WNeT

Ś W I ATO W E · D N I · M ŁO D Z I E Ż Y

chłodno” – tym razem były w szoku: Jak to możliwe? Gdzie są kosze pełne strzykawek i prezerwatyw, gdzie kontenery puszek? Bo na Marienfeld – w miejscu, gdzie przez całą dobę przebywało 1,5 mln ludzi, służby porządkowe nie znalazły ani jednej puszki po piwie, ani jednej prezerwatywy, ani jednej strzykawki po narkotykach. Można sobie sprawdzić: oficjalny dokument na ten temat spoczywa w aktach niemieckiej policji. To właśnie pokazuje, czym jest spotkanie z Bogiem: On ci wystarczy. Dostajesz darmową miłość, ciepło; te wszystkie rzeczy, w których szukałeś szczęścia – nie są ci potrzebne. Oczywiście młodzi mają dalej swoje walki i problemy, zmagają się z pokusami, ale w momencie, kiedy przechodzi Jezus Chrystus, nie potrzebują niczego więcej. I często wtedy, gdy oddają mu na serio swoje życie – znajdują przyszłego męża, żonę albo pewność powołania do zakonu czy kapłaństwa. Albo do bycia celibatariuszem i ofiarowania swojego życie dla ewangelizacji, czasem na drugim końcu świata.

Kościół w Polsce jest na to wydarzenie przygotowany? Dzięki Bogu jest na pewno dobrze zorganizowany i w diecezjach są komórki do pomocy i obsługi pielgrzymów. Współpraca idzie dobrze. W miejscach szczególnie oblężonych – Oświęcim, Wadowice, Wieliczka – działają oddzielne agendy do obsługi ŚDM. My też – jak możemy – doradzamy: „zostańcie chwilę dłużej tam, gdzie będziecie, bo akurat odbędzie się msza z kardynałem albo z biskupem”. Albo: „z miejsca, gdzie nocujecie, lepiej pojechać na Majdanek niż do KL Auschwitz”. Bo Oświęcim będzie oblężony, pielgrzymi będą tam przyjmowani „aby szybciej”: 1400 osób na godzinę; część ekspozycji w ogóle będzie niedostępna z obawy przed zniszczeniem. Oświęcim pracuje 10-11 godzin na dobę; w Wieliczce jest lepiej, przyjmuje pielgrzymów non-stop; pod ziemią jest wszystko jedno, czy to dzień, czy noc. Słońce tam nie świeci.

z wojewodą będą mogli podliczyć ŚDM od strony finansowej i powiedzieć: zarobiliśmy tyle i tyle. Bo – jak mówił burmistrz Rio de Janeiro – ani olimpiada, ani mundial nie przyniosły miastu tyle pieniędzy, ile dały Światowe Dni Młodzieży. On chętnie robiłby taką imprezę u siebie co roku. ŚDM jest aż tak wielkim przedsięwzięciem? Zobaczmy na prostym przykładzie: jeśli zapakujemy te 1,5 miliona pielgrzymów w 50-osobowe autokary (każdy długości 12 metrów) i ustawimy na naszej południowej autostradzie jeden za drugim, to powstanie ciąg... 30 000 autokarów – od granicy niemieckiej do Tarnowa. To jest gigantyczne przedsięwzięcie – i ogromne wyzwanie: Kraków liczy od 800 tys. do 1 mln mieszkańców. Jak ma udźwignąć drugie tyle, nawet jeśli pół

młodym, którzy przyjadą tu z końca świata – jakieś wartości dodane? Jak zostaną przyjęci? Jaką dostaną od nas katechezę? Wrócę do pamiętnej pielgrzymki do Rio: spotykaliśmy w tamtych ludziach Jezusa Chrystusa. Czy teraz spotkamy Go w tych, którzy wkrótce przybędą? Bo my nie robimy im łaski – to raczej dla nas jest przywilej. Jak w Ewangelii o Zacheuszu: Jezus, przechodząc przez miasto, staje pod sykomorą i woła: – Zacheuszu! Złaź prędko, bo dzisiaj chcę z tobą zjeść kolację! Teraz będzie dokładnie tak samo: Chrystus będzie przechodził przez nasze miasto i zatrzyma się, mówiąc: – Ja dzisiaj z tymi Polakami chcę zjeść kolację. I zaprasza nas, abyśmy byli hojni i otwarci dla tego kolorowego tłumu, który poza wszystkim jest – biedny! Z Wenezueli, w której właściwie

chrześcijanie z różnych biednych stron świata – i zostali w Kanadzie. Do nas, do Polski, przybędą duże grupy chrześcijan z Iraku, Syrii, Egiptu, Sudanu. Nie znamy ich języków... Ale nasza postawa, to jak ich przyjmiemy – będzie dla nich najważniejszą katechezą. Tu nie trzeba słów. Albo zobaczą twoje serce na wyciągniętej dłoni, albo zaciśniętą pięść. Zobaczą Kościół żywy, zmartwychwstały, zadowolony, hojny – taki który ich przytula, albo wrócą rozgoryczeni, bo ważniejsze były dla nas pieniądze, wakacje, dywan czy ogródek. I nie chcemy, żeby nam ktoś ten ogródek podeptał. Czy dostrzeżemy w tych ubogich Chrystusa, któremu obmyjemy nogi?

! i g a w d O ! d zmawia o r j e n umenal

ki bolews o S h c e Wojci

h eokatec N i g o r 016 D

ków 2 a r K M nego ŚD

Czy wystarczy tylko ta jedna chwila? Tak jak jedna chwila zmartwychwstania Chrystusa: była tylko raz, ale zmienia wszystko. On przyjdzie na koniec. A teraz daje nam Eucharystię, sakramenty, Kościół. I oczywiście zaprasza nas na pielgrzymkę do Krakowa.

Jak wygląda praca waszego biura? Idzie pełną parą: dziewczyny przepychają dzień i noc grupy – w prawo, w lewo, od zachodniej granicy Polski do wschodniej. A liczba grup do obsługi pewnie przekroczy tysiąc. Sama sekcja językowa liczy kilkadziesiąt osób. Dostajesz informację: jesteśmy z Nowej Gwinei, chcemy w czwartek rano jechać do Gdańska i po drodze zwiedzić Malbork. A przy okazji: co możecie nam polecić do obejrzenia w Gdańsku? My na bieżąco próbujemy to ogarnąć. Dlaczego taki rozrzut? Naszą misją jest nowa ewangelizacja; w tygodniu poprzedzającym spotkanie z papieżem Franciszkiem autokary z pielgrzymami z Drogi Neokatechumenalnej pojadą w całą Polskę: do Rajgrodu, Piły, Ełku, Darłówka – żeby zanieść Dobrą Nowinę. Ci wszyscy skośnoocy, czarni, biedni pielgrzymi przyniosą swoje świadectwo o Chrystusie. Młodzi, dynamiczni, może czasem zbyt hałaśliwi, ale żywi: będą głośno śpiewali i tańczyli na ulicach naszych miast i miasteczek. Pamiętajmy: oni nie są ani lepsi, ani gorsi od nas. Ale mają mocne doświadczenie spotkania z Chrystusem – doświadczyli interwencji Boga w konkretnych faktach, wydarzeniach w swoim życiu. I to właśnie nam przynoszą, tym będą się dzielić. Po to też przybywają, czasem z drugiego końca świata.

Spotkanie z Ojcem Świętym nie dla wszystkich jest ważne? Papież Franciszek bardzo nie lubi takiego stawiania sprawy. To jest spotkanie młodych z całego świata, a nie spotkanie z papieżem. On, Franciszek, przyjeżdża jako gość, jako uczestnik. Tym, co deprecjonuje spotkanie – jest ten medialny przekaz: będzie was mało... mało... mało... Ludzie wtedy myślą, że w takim razie w ogóle nie warto jechać.

Jest też taki przekaz: „ludzi przyjedzie mało, a my wszyscy za to zapłacimy – i to dużo”... To jest całkiem fałszywy przekaz. Nie chcę podawać danych z sufitu, ale policzmy: każdy pielgrzym zostawia dziennie co najmniej 10 $ – na hotel, autokar czy obiad w restauracji. A tych uczestników będzie – na przykład – 1,5 miliona. Od tej ogromnej sumy do budżetu wpłynie konkretna kwota w formie podatku – dochodowego lub VAT. Budżet wyłożył na ŚDM kwotę 180 mln złotych... Ale są to pieniądze na infrastrukturę, np. poprawę dróg – tych pieniędzy pielgrzymi nie wywiozą, one zostaną w kraju. Zarobią: restauratorzy, firmy cateringowe, autokarowe, PKP, LOT, banki... I w rezultacie zarobi budżet. Tu ciekawostka: kurs dolara i euro na dwa miesiące przed ŚDM szybuje wysoko w górę, a potem nagle spada dzień-dwa po zakończeniu spotkania – tak się dzieje przy każdych Dniach Młodzieży. Poza tym Kościół sprzedaje pielgrzymom pakiety (najdroższy kosztuje 800 zł) zapewniające całotygodniowe wyżywienie i nocleg. Te pieniądze też zostaną w kraju: w części pójdą na remont tych wszystkich salek i szkół, w których przyjmie się pielgrzymów. Na końcu burmistrz Krakowa razem

Krakowa wyjedzie i zostawi puste mieszkania? Można nasycić transport miejski, dając 200 tramwajów, 400 autobusów – ale nie ma miejsca, by ten ruch odbywał się w sposób bezkolizyjny. W zwykły dzień o 9.00 rano najlepiej iść przez Kraków na piechotę. Co będzie, jak zjawi się tych parę tysięcy autokarów? Miasto jest zatkane, miejsc na ich zaparkowanie zwyczajnie brak.

To transport. A jedzenie? Punkty wydawania pakietów pielgrzyma? Z tym na ŚDM-ach jest zawsze największy problem. Prowadziłem wielokrotnie grupy: w Kolonii, Rio, Madrycie. W Brazylii były dwa (!) takie punkty – jeden w centrum Rio, drugi w Santa Cruz, 60 km od Rio. Żeby odebrać nasze pakiety, staliśmy całymi autokarami – w pełnym słońcu – 16 godzin. Nie lepiej było w Madrycie. Akurat w tej sprawie Kraków poradził sobie doskonale. Pakiety będą dowożone do miejsc zakwaterowania pielgrzymów: do parafii albo pod dowolny adres. Sprawdziłem: ten system działa! Pamiętajmy, że wyzwania, jakie stoją przed nami, to nie tylko transport i jedzenie; to także ogromna infrastruktura, której zwyczajnie nie widać. ŚDM kojarzy się głównie z Ojcem Świętym, który przyjedzie na krótko spotkać się z młodzieżą. Ale to przecież trwające cały tydzień wydarzenie o charakterze festiwalu. Przyjeżdża wielu muzyków, twórców, poza tym przybędzie wielu duchownych i świeckich, aby dawać katechezy w różnych punktach miasta. Każdy z nich oprócz sceny potrzebuje nagłośnienia, oświetlenia; to są kilometry kabli, światłowodów. A jeszcze wcześniej jest tydzień w diecezjach... ...W który powinien zaangażować się Kościół lokalny. Czy zaoferuje coś tym

toczy się wojna domowa, przylatuje zaledwie parę osób. Z Mozambiku przylatuje dwóch pielgrzymów, dzięki temu, że udało nam się znaleźć dla nich pieniądze na przelot do Polski. Podobnie jest z pielgrzymami z Kolumbii, Zambii, Zimbabwe, Filipin... Cały świat nas prosi. W tym wszystkim pomaga nam papież Franciszek: żeby zobaczyć w biednym Chrystusa, podzielić się tym, co mamy, oddać mu łóżko, albo choćby tylko podłogę w naszym mieszkaniu, poświęcić mu nasz czas, nasze pieniądze – choćby w jedzeniu, którym go nakarmimy. Żeby stracić pół dnia i pokazać mu nasze miasto. Słowem: okazać mu miłosierdzie. Bo przecież obchodzimy właśnie Rok miłosierdzia a dostąpią go... miłosierni. To słowo z Ewangelii św. Mateusza towarzyszy ŚDM w Krakowie... I ten przekaz jest ważny, bo w naszym spotkaniu nie chodzi wcale, aby młodzi się nakręcili na rynku w Krakowie przy fajnej muzyce. Oni szukają poważnie, szukają swojego powołania, pewnego światła, rady na ich życie. I trzeba im w tym pomóc. Owszem, Polska zobaczy tysiące ludzi tańczących i rozśpiewanych (bo to jest też forma nowej ewangelizacji), ale śpiewających na chwałę Boga – jak Dawid, który szedł przed Arką Przymierza i ze szczęścia robił z siebie pajaca. Tak objawiał swoją miłość do Boga, nie wstydził się tego. Z jednej strony przyjadą do nas młodzi z Zachodu, często zupełnie zagubieni w zatrutej wodzie „nowoczesnego” świata. Z drugiej strony przyjadą młodzi z Iraku, Pakistanu, Indii, Sudanu – z miejsc, gdzie prześladuje się chrześcijan. Czy potraktujemy ich jak braci – czy też raczej będziemy przede wszystkim widzieć w nich Arabów? Może będą to ludzie, którym muzułmanie przed miesiącem wymordowali całą rodzinę, a oni przybyli tutaj, bo na ŚDM szukają spotkania z Jezusem Chrystusem, szukają swojej życiowej drogi? I stoją przed prawdziwym dylematem: zostać w Europie, czy wracać? Tak np. było w Toronto: przyjechali młodzi

Jak Maria Magdalena – łzami obmyła, włosami wytarła, olejkiem namaściła. A z boku siedzi faryzeusz i mówi: – Gdyby On wiedział, co to za jedna i kim ona jest... Może się zdarzyć, że pielgrzymi, których przyjmiemy, przyjadą brudni, (bo akurat przez tydzień nie mieli się jak umyć), nie będą mieli ładnych koszulek z modnych sklepów... Ale oni przynoszą ze sobą Jezusa Chrystusa, który ukrywa się w tych biednych ludziach, w tym, co jest kruche, nieudane. Tylko czy my umiemy Go w tym wszystkim rozpoznać?

23 czerwca w Warszawie kard. Nycz odprawi dla pielgrzymów mszę... To też czas próby: czy potrafimy „stracić” dwie godziny naszego życia, czy raczej wybierzemy święty spokój, koszenie trawnika, działkę albo telewizję? Bo „ja” mam prawo do odpoczynku, „ja” mam swój wolny czas. Jesteśmy jak koszyk pełen jaj: ciągle tylko „ja”, „ja”, „ja” i „ja”. A tu zjawia się pielgrzym, który te „jaja” rozbija. A w tym czasie na pierwszym miejscu powinien być pielgrzym, którego przyjmujemy do domu: ubogi, pokaleczony, pokrzywiony przez życie. Takie sytuacje mnisi wschodni nazywali czasem „kairos” (gr. καιρός): Chrystus przechodzi obok tylko krótką chwilę i tylko wtedy możemy Go złapać. Co na koniec? Nie bójcie się! Przyjeżdżajcie wszyscy! Jest wojna, siedzisz w swoim okopie, ale jesteś w armii Boga. A walka toczy się o życie wieczne! Już zaraz padnie komenda: – Naprzód! Nie myśl o tym, czy dostaniesz kulkę w łeb, czy pod nogami wybuchnie ci granat. Wyskakuj, ruszaj za Chrystusem, który woła: – Za Mną! – i wyskakuje jako pierwszy. Teraz ty wyskocz z okopu i pobiegnij za nim! Do ataku? Do ataku! Do zobaczenia wkrótce! Widzimy się w Krakowie! K

11


kurier WNET

12

K amer ą · P R Z E Z · C Z A S O P R Z E S T R Z E Ń

Chłodny poranek w podskierniewickim mias­teczku – Bolimowie. Przy rynku stoi kościółek, który swym wdziękiem przypomina świątynie na wschodnich rubieżach. Pośród tłumu przeciskam się do środka. Następuje odliczanie z megafonu, szybkie stuknięcie klapsa i rozlega się przeraźliwy krzyk: – Bandery! Tumult, morze krwi i zbrodni. Tak Wojciech Smarzows­ki przedstawił w swoim najnowszym filmie tragiczny 11 lipca 1943 na Wołyniu.

W

majowo-czerwcowe upalne dni Wojciech Smarzowski kończył w okolicach Skierniewic swój najnowszy film pod wciąż roboczym tytułem „Wołyń”. Zostałem zaproszony na dokręcanie kilku brakujących scen. Produkcja, nim trafiła do kin, wykazała absurd naszych czasów. Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej ukraińscy nacjonaliści wymordowali (najczęściej w straszliwy sposób) kilkaset tysięcy Polaków. Okazuje się, że dla niektórych lepiej, żeby taki film nigdy nie powstał. Dlaczego? Nie wiadomo. Są różne domysły, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, czy oponenci prawdy o zbrodniczej działalności OUN-UPA są tylko niedouczeni, czy to świadomi szkodnicy i zdrajcy. Słyszy się, że to nie jest dobry czas albo, o zgrozo!, że to pogorszy relacje z naddnieprzańskim projektem politycznym lub że prawda o UPA działa na korzyść Moskwy. I najczęściej głoszą to ludzie, którzy w publicznym dyskursie wyznają, że jedynie prawda wyzwala i tworzy solidne oraz trwale fundamenty na przyszłość. Podekscytowany tym, że w końcu prawda trafi do masowego odbiorcy, wyczekiwałem filmowej przygody. Przed 6 rano znalazłem się w Bolimowie – sennym miasteczku, które doświadczyło gigantycznego ataku gazowego w trakcie walk niemiecko-rosyjskich w czasie Wielkiej Wojny. Pomimo wczesnej pory rynek i okolice barokowego kościoła były wypełnione ludźmi – jedni w strojach współczesnych, drudzy w historycznych – chłopskich długich sukienkach, chustach na głowach, a także wiejskiej ruskiej czerni – wełnianych czapach i kamizelkach. Obserwuję statystów, którzy prawdopodobnie nie spali w nocy, albowiem charakteryzacja i kostiumy to kilka godzin żmudnej pracy. Porażające jest to, że tak właśnie ludzie wtedy wyglądali i że czuję pewnego rodzaju przeniesienie wizualne do tamtej straszliwej epo-

UPA z iście wojskową logiką oszacowała, iż jej walka z nadciągającymi Sowietami nie może odbywać się z polską ludnością na tyłach. A do mordowania Polaków nie trzeba było zbytnio nikogo zachęcać w okupacyjnych warunkach. ki. Pośród statystów przeważali starcy, kobiety i dzieci. Kobiety ubrane tak, jak Pismo nakazuje; widać, jaką długą drogę donikąd odbyliśmy, skoro z Arabii musi nadejść napomnienie. Kręciłem się wokół, aż spotkałem producenta filmu Andrzeja Połcia. Czyli są ludzie wcześniej wstający niż radiowcy! Witam się z producentem, który od razu fachowo instruuje mnie, gdzie mogę stać, aby nie wpaść w kadr w trakcie pracy filmowców. – Będziemy kręcić atak banderowców na kościół 11 lipca 1943 roku. Oczywiście w filmie nie mówimy, że chodzi o Kisielin, ale całą dokumentację historyczną do tej sceny oparliśmy właśnie na wydarzeniach w tej miejscowości – objaśnia Połeć. Słuchając go, obserwowałem cały kolektyw potężnej ekipy, pracujący systematycznie niczym maszyna, w której każdy trybik jest należycie dopasowany. Kiedy potrzeba światła lub dymu albo charakteryzacja szwankuje, momentalnie pojawia się odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Pośród tłumu wykonującego różne czynności wypatrywałem twórcy projektu, Wojciecha Smarzowskiego, który nie tylko reżyseruje film, ale jest też jego scenarzystą. Miejsce, w którym twórca „Drogówki” i operator oglądają sceny na ekranie, nazywa się w języku filmowców mordor. W kościele ów mordor został ulokowany w bocznej kaplicy, ale raz na jakiś czas Smarzowski wychodził z niego i rozglądał się po kościele. Nic nie mówił, tylko patrzył. Od ustawiania statystów i organizacji kadru był drugi reżyser, który po którejś z prób ujęcia przypomniał dzieciom o zachowaniu powagi, ponieważ mają być przerażone, a nie roześmiane, kiedy Ukraińcy z widłami i siekierami wpadają, by je zabijać.

Parominutowa scena kręcona przez kilka godzin była przejmująca – w trakcie kazania ksiądz (w tej roli Ireneusz Czop) nawoływał Polaków do tworzenia samoobrony: – To jest nasza, polska ziemia; wymordują was! – grzmiał z ambony. Nim skończył, rozległ się krzyk – Bandery!, czyli że banderowcy tu są, i wybuchł granat, rozrywając ludzi w tylnych rzędach i demolując kościół. Po kilkunastu próbach i kilku ujęciach nastała przerwa obiadowa. Statyści otrzymali zupę regeneracyjną z wkładką. Zostałem zaproszony do kuchni polowej ekipy filmowej, przy której już stali sprytni statyści w odzieniu banderowców. Wywołało to u mnie naturalny niepokój – nie tylko o to, czy przez tych cwaniaków starczy kotletów, ale banderowcy to wróg śmiertelny (obok brunatnych, czerwonych i szaulisów), a ich imiona powinny być

i książeczki do nabożeństwa. Plecami do nich stoi Adrian Zaremba. Kilka prób i akcja – banderowcy ponownie wpadają do kościoła i rąbią nożami, widłami i toporami całkowicie bezradnych i bez walki poddających się śmierci starców

się 4–5 milionów Ukraińców, w większości świadomych narodowo i zdecydowanie wrogich Polsce i polskości. Tym samym nie może dziwić ich szeroko zakrojony opór, tradycyjne knowania z Berlinem lub Moskwą oraz terror

Gdzieś tam rozmowa zeszła na politykę, chociaż ukraińskiego to ja generalnie nie rozumiem. Chciałem ich spytać o film, co oni o tym myślą i czują. Jeden z nich się odważył: – Eto była wajna, a siejczas na Ukrainie toże wajna. Głębia wypowiedzi uświadomiła mi, że nie ma po co gadać. i dzieci. Jedyny, który się broni, to Zaremba. Scena była powtarzana kilkakrotnie i za każdym razem mroziła krew w żyłach. Jeśli takie wrażenie robiła na mnie, obserwatorze planu filmowego, to widza w kinie wgniecie w fotel. Ale

ukraińskich nacjonalistów wymierzony w polskie porządki, jak i pacyfikacje odwetowe prowadzone przez wojsko i policję. Pytaniem podstawowym jest, czy organa bezpieczeństwa II RP zdawały sobie sprawę, że w razie upadku

pojawił się w polskich duszach strach. Dzikość oprawców doskonale obrazuje scena triumfalnego przewożenia porąbanych Polaków na furmance przez sotnię UPA, radującą się ze swojego męstwa i wiwatującą pośród strzałów (amunicji nie marnowali na Polaków) i okrzyków: „slava Ukrainie, gierojom slava!”. Tak, Ukraino, patrz na dzieło twoich gierojów; może to pozwoli obalić twojego krwawego cielca – myślę sobie, oglądając zrekonstruowaną rzeźnię. Ale nie można mieć pretensji do wilka o jego naturę, lecz domagać się odpowiedzi, dlaczego 11 lipca 1943 rzekomo najlepsza konspiracja okupowanej Europy nie tylko nie wiedziała nic o ukraińskich planach na Wołyniu, ale też była całkowicie niezdolna do obrony mordowanej przez okupantów ludności polskiej? – Gdzie wy byliście, jak nas rąbali? – pyta oficera AK głów-

Patrz, Ukraino, na dzieło twoich gierojów! Paweł Rakowski zapomniane na wieczność. Tymczasem teraz wypada mi jeść kapuśniak ramię w ramię z sotnią UPA. Wyglądają tak, jak sobie ich wyobrażałem, tyle tylko, że tutaj są poprzebierani chłopaki z Łódzkiego, a wyglądają jak z Małopolski Wschodniej. Widać – jedna krew i jeden naród, czy to się komuś podoba, czy nie. Jednak z drugim daniem wędruję już do „cywilów”. Po posiłku udałem się przed kościół, pod którym zgromadzili się mieszkańcy Bolimowa. Emerytki gromko oceniały swoje sąsiadki i przyjaciółki statystujące w filmie. Szybko zaczęły jednak wymieniać się spostrzeżeniami, w których serialach widziały kręcących się aktorów – Ireneusza Czopa i Adriana Zarembę, grającego Antka Wilka, podoficera AK, postać nad wyraz tragiczną, albowiem wszystko, co robił ten bohater, było napiętnowane niepowodzeniem – asystowanie delegatowi Rządu Londyńskiego, którego Ukraińcy rozerwali końmi, wysadzanie niemieckich pociągów, z czego korzyść mieli tylko Sowieci, i ukrywanie się nie tylko przed Niemcami, ale przede wszystkim przed banderowcami. Postać grana przez Zarembę obrazuje dramat polskiego podziemia, które na ziemiach południowo-wschodnich miało trzech głównych wrogów i było niezdolne do obrony ludności polskiej. Dla wielu polskich środowisk narracja zbrodni na Wschodzie rozpoczyna się z chwilą wybuchu wojny, marginalizują przy tym nastroje Ukraińców, którym nie w smak było żyć w Polsce, tym bardziej, że policyjny knut znacznie częściej spadał na ich karki niż polskie. Film „Wołyń” zaczyna się wiosną 1939 roku, podczas wesela polsko-ukraińskiego, i zarysowuje obraz napięć społecznych istniejących w Wolnej i Niepodległej. Następnie śledzimy losy topniejącego grona bohaterów od kampanii wrześniowej (i pierwszych mordów dokonywanych przez Ukraińców) przez okupację sowiecką (wywózki na Sybir), okupację niemiecką, zbrodnie i próby odwetu, aż do ponownego wejścia Sowietów i wysiedlenia tych nielicznych pozostałych za Bug. Oczywiście w filmie będziemy mieli też i wielką miłość. W ogóle twórcy filmu twierdzą, że Wołyń jest filmem o miłości. Następnego dnia z dworca w Skierniewicach odbiera mnie samochód filmowy i ponownie jadę do Bolimowa. W trakcie krótkiej drogi szofer opowiada szereg anegdot z barwnego życia filmowego. Znalazłem się znowu pod kościołem bolimowskim. Wnętrze świątyni przedstawiało obraz jak po wybuchu granatu. Dym, kurz, skrawki ludzkich wnętrzności, ciecz imitująca krew niczym w najlepszym horrorze, z tą różnicą, że odtwarzano rzeczywiste zdarzenia. Przy wejściu leżą laleczki w kawałkach, między które wkomponowano postaci małych dziewczynek z kończynami ucharakteryzowanymi na porozrywane. Po jednej stronie na ławkach siedzą żywi, ale mocno pokiereszowani starsi ludzie, ściskający w rękach różańce

wiadomo, takie są filmy Smarzowskiego – pełne realizmu i naturalizmu. Pytanie tylko, czy miejscowy proboszcz nie będzie się awanturował, jeśli ekipa nie wysprząta należycie kościoła. – O to nie trzeba się martwić, proboszcz własnego kościoła nie pozna, tak go wypucujemy – zapewnili filmowcy i słowa dotrzymali. Patrząc na tę rzeź, zastanawiałem się czy ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej musiało się wydarzyć? Jeśli odczytuje się historię relacji polsko-ukraińskich taką, jaką ona była, a nie jak naiwne środowiska sobie ją wyobrażały, to widać że zbrodnie ukraińskie w latach 1939–48 (do Akcji Wisła) stanowiły element stałego procesu wyniszczania polskości, uważanej za głównego wroga. Tak było za Chmielnickiego, hajdamaków, rewolucji na Prawobrzeżu w latach 1917–20, wojny o Lwów w 1918–19 i tak samo było w trakcie ostatniego światowego konfliktu. Po wojnie z Sowietami i ustaleniu granic wschodnich, wewnątrz odrodzonego państwa polskiego znalazło

państwa Ukraińcy będą dokonywać czystek etnicznych? Banderowcy wykazali się przy tym o wiele większą dojrzałością polityczną niż nasi decydenci, którym udała się jedynie rejterada z kraju we Wrześniu. Ukraińcy wiedzieli, że nie może powtórzyć się sytuacja z lat 1918–19, kiedy to pomieszanie etniczne krainy uniemożliwiało jakąkolwiek separację. Tym samym Bandera, Melnyk i inni zbrodniarze uruchomili proces ludobójstwa Polaków na ich – ich zdaniem – Ukrainie, która, w przeciwieństwie do założeń hajdamaków, nie miała zaczynać się na Słuczy, lecz wpychała się aż za San do Gorlic i za Bug do Białej Podlaskiej. UPA z iście wojskową logiką oszacowała, iż jej walka z nadciągającymi Sowietami nie może odbywać się z polską ludnością na tyłach. A do mordowania Polaków nie trzeba było zbytnio nikogo zachęcać w okupacyjnych warunkach. Bestialskie metody skutecznie paraliżowały i w miejsce dawnej pogardy wobec żywiołu ukraińskiego

na bohaterka filmu, Zosia Głowacka, grana przez debiutującą na wielkim ekranie Michalinę Łabacz. Niewątpliwą stratą dla filmu jest to, że z braku środków finansowych nie został w nim uwzględniony wątek Przebraża – polskiej miejscowości, która miesiącami skutecznie odpierała wściekłe ataki Ukraińców. A może dlatego, że bystrzejszy widz doszedłby do wniosków, do których od 1989 roku nie powinno się nad Wisłą dochodzić? Następne sceny były kręcone w Puszczy Bolimowskiej. Miałem stawić się na Dworcu Zachodnim na samochód filmowy. Czekaliśmy na dwóch ukraińskich aktorów, a niestety autobus ze Lwowa przyjechał spóźniony. – Kiedyś pociągi ze Lwowa do stolicy jeździły 3 godziny. Komu to przeszkadzało? – mówię do Adriana Zaremby, z którym czekaliśmy na spóźnialskich. Krótka rozmowa z aktorem uświadomiła mi, że artyści to inny gatunek ludzki – tubalny głos i wyrazista mimika.– Ten film był bardzo czasochłonny – zdjęcia trwały prawie 2 lata. Niewątpliwie „Wołyń” jest bardzo potrzebny. Opowiada o czasach ekstremalnych, w których ciężko doszukać się jakiegoś człowieczeństwa, ale ono w filmie się pojawia. Dużo w nim emocji, wyzwanie warsztatowe oraz, myślę, ważny etap w mojej karierze – mówił w busiku Zaremba. Wreszcie pojawili się Ukraińcy (w tym główny bohater ukraiński, Wasyl Wasilik grający Petra – miłość Zosi) i w wesołych nastrojach udaliśmy się na niewesołe zdjęcia – rozstrzeliwanie Żydów przez policję ukraińską po zajęciu Wołynia przez Niemców latem 1941 roku. Po drodze aktorzy wymieniali się spostrzeżeniami dotyczącymi życia w ich branży. – Czy ona jest taka sama w życiu, czy tylko gra taką postać? – pytał Wasilik Zaremby o koleżankę z planu jakiegoś serialu. – Teraz zrobią mi włosy na blond i znowu moja żona będzie mówić, że spaceruje po Lwowie z koleżanką – żartował filmowy Petro. No tak, we Lwowie sznyt wymagany był zawsze i wszędzie, i dobrze, że ten trend dalej się utrzymuje, myślę sobie i pocieszam się, że nie wszystko stracone! Po godzinie dojechaliśmy na plan, tym razem umieszczony pośrodku lasu obok solidnych rowów. Jest więcej mundurowych, a nie widać czerni, chociaż z reguły to ci sami statyści – i słusznie, płynność kadrowa pomiędzy rezunami i formacjami ukraińskimi na niemieckim żołdzie była olbrzymia. Słońce dotkliwie piecze, więc zwracam się do rekwizytorni o jakąś czapkę. Do wyboru mam wiejską babską chustę lub hełm Wermachtu. Obwiązuję czaszkę chustą i idę na miejsce akcji. Schemat jest prosty. Podjeżdżają niemieckie ciężarówki znanej do dziś, świetnie zarabiającej marki, policjanci wyganiają z nich Żydów, ofiary muszą się rozebrać i są pędzone nad rowy, a seria z automatu przenosi ich do Jahwe. Przypatrują się temu rubaszni i zadowoleni Niemcy pilnujący kuferka z kosztownościami, chłodząc się

piwem i napojami Baczewskiego. „Mordor” kryje się wśród drzew, a statyści w mundurach i stroju Adama posłusznie wykonują niekończące się duble. Przyglądam się statystom w brudnych chałatach. Pośród ekipy powstało zamieszanie – ci Żydzi nie mają pejsów! Co robić? Wariantów jest kilka. Może zostaną dodane komputerowo, stwierdza ktoś humorystycznie. Dowodzi to perfekcji – wszystko musi się zgadzać z realiami epoki. Mnie najbardziej szokowały włosy błyszczące od łoju, który miał imitować wielotygodniowy brud. Po kilku godzinach blade ciała statystów różnej płci i wieku zrobiły się czerwonawe od słońca, a ja leniwie przykucnąłem pośród ukraińskich policjantów. Zapytałem jednego z nich, czy mógłbym nagrać jego krótką wypowiedź. Stanowczo odmówił. – Moja żona jest żurnalistką i ja wiem, co może być z tego – zaśmiał się. Niezmiernie uradowała mnie świadomość, że w dzisiejszym świecie informacja jest tylko pochodną dezinformacji. Gdzieś tam rozmowa zeszła na politykę, chociaż ukraińskiego to ja generalnie nie rozumiem. Chciałem ich spytać o film, co oni o tym myślą i czują. Jeden z nich się odważył: – eto była wajna, a siejczas na Ukrainie toże wajna. Głębia wypowiedzi uświadomiła mi, że nie ma po co gadać. To jest sztuka i ona rządzi się swoimi prawami – zero emocji i politykowania, tylko sekwencja do odegrania, bez osobistych refleksji. I być może tak powinno być, albowiem produkty tworzone na zamówienie i realizowane przez ideologów to z reguły gnioty niewarte czasu i pieniędzy widza. Od czasu do czasu rozmowy przerywała seria z karabinu maszynowego, po której goli statyści żwawym wygibasem lądowali na materacach w rowach. Z powrotem do Warszawy zabrałem się z izraelskim aktorem, który miał w filmie wygłosić kilka zdań w jidysz. Szofer dociskał gaz, albowiem aktor spieszył się na samolot do Tel-Awiwu, chociaż przed Warszawą ujawnił swój cel handlowy – musi kupić polską wieprzową kiełbasę,

Scena była powtarzana kilkakrotnie i za każdym razem mroziła krew w żyłach. Jeśli takie wrażenie robiła na mnie, obserwatorze planu filmowego, to widza w kinie wgniecie w fotel. Ale wiadomo, takie są filmy Smarzowskiego – pełne realizmu i naturalizmu. bez której nie ma po co pokazywać się w domu. – Panie, jest niedziela wieczorem, a żeby dobrą kiełbasę kupić, trzeba się nachodzić! – i sprawdzam na wszelki wypadek, czy mam telefony do naszych jarmarkowych kiełbasiarzy. – Najgorsza polska kiełbasa jest najlepsza na Bliskim Wschodzie – talmudycznie stwierdza gość z Lewantu i zatrzymujemy się pod słynną siecią handlową, po czym aktor radośnie częstuje nas kabanosami nie najwyższego sortu. Po kilkudniowej przerwie następuje upragniona ostatnia scena, która stanowi zakończenie filmu. Po bocznicy kolejowej pod Skierniewicami pędzi lokomotywa z niedobitkami, którzy jak ostatni nędzarze jadą za Bug. Znowu te włosy i spojrzenia bez życia statystów i aktorów. – Istna zgroza z tą charakteryzacją – kręciłem nosem, na co jedna z pań od razu zauważyła – Pan to chyba niewiele miał wspólnego z wizją. Niech pan sobie wyobrazi, że przygotowując się do tego filmu, cała charakteryzacja musiała przestudiować kilkaset sposób wymyślnych tortur, którymi banderowcy mordowali ludzi – objaśniała. Chwilę przed ostatnim klapsem udało mi się porozmawiać minutę ze Smarzowskim, który odżegnał się od wypowiedzi, tłumacząc się brakiem dystansu do projektu. – Porozmawiamy w październiku – obiecał. Ostatni klaps i pewien etap pracy został zakończony. – Następnie montaż, dystrybucja, promocja – i film trafia do widza – wyliczał Andrzej Połeć. – A widz zostanie wgnieciony w fotel i nie będzie mógł nic powiedzieć do końca dnia – żartuję, chociaż to raczej prognoza. Bo tak było i o tym należy mówić! K


KURIER WNeT

13

E·K·O·L·O·G·I·A

czy leśnicy powinni wykonywać swoje zadania na terenie Puszczy Białowieskiej zgodnie z ustawą? A może jednak cała Puszcza powinna stać się Parkiem Narodowym? Te dwa skrajnie różne poglądy ścierają się od wielu lat. Teraz spór o sposób ochrony Puszczy nabrał rozpędu. Do gry wkroczyła Komisja europejska i przedstawiciele uNeScO. Białowieża stałą się eksponowanym miejscem walki politycznej.

Puszcza Białowieska usycha, ekolodzy mają się dobrze Magdalena Uchaniuk, Łukasz Jankowski

16

czerwca, po wizycie w Puszczy Białowieskiej swoich przedstawicieli, Komisja Europejska rozpoczęła postępowanie przeciwko Polsce. Powód? Podpisanie przez ministra środowiska, prof. Jana Szyszkę, aneksu zwiększającego wycinkę drzew w nadleśnictwie Białowieża z 60 tys. do 188 tys. na okres 10 lat. Rozpoczęcie postępowania zapowiedział rzecznik Komisji Enrico Brivio, podkreślając, że planowane przez ministra Jana Szyszkę i popierane przez leśników zwiększenie etatu wycinki drzew w jednym z trzech nadleśnictw na terenie Puszczy może być złamaniem dwóch dyrektyw unijnych – ptasiej i siedliskowej. Te dwie dyrektywy stanowią podstawę wyznaczania obszarów chronionych w ramach programu Natura 2000. Puszcza Białowieska od wielu lat jest uznawana za taki obszar. Co warte jest podkreślenia, cięcia sanitarne czy ochronne w ramach Natury 2000 są dopuszczalne. Chodzi więc teraz o liczbę wyciętych drzew i wpływ wycinki na bioróżnorodność puszczy… Spór o to, jak ochraniać Puszczę Białowieską, bynajmniej nie rozpoczął się w momencie objęcia teki ministra przez prof. Jana Szyszkę czy zapowiedzi planowanych cięć sanitarnych związanych z gradacją kornika drukarza. Jest on wynikiem zderzenia dwóch filozofii ochrony przyrody: czynnej, gdzie człowiek wpływa na utrzymywanie różnorodności ekosystemowej, i biernej, w założeniach której wszystkie procesy należy pozostawić naturze i najlepiej całą Puszczę wyłączyć z gospodarki leśnej. Po jednej stronie stoją leśnicy, zarówno praktycy pracujących w Lasach Państwowych, jak i naukowcy, m.in. z Rady Naukowej Leśnictwa, oraz lokalni mieszkańcy. Po drugiej – organizacje ekologiczne z Greenpeace’em na czele, a od 16 czerwca również Bruksela. Zgodnie z hasłem, że o Puszczy Białowieskiej należy rozmawiać tylko na jej terenie, Radio Wnet i „Kurier Wnet” postanowiły przyjrzeć się sprawie na miejscu, szukając odpowiedzi, która ze stron sporu ma rację. Już sam przyjazd do Białowieży nie należał do rzeczy łatwych. Kilkakrotnie musieliśmy przekładać termin audycji, ponieważ w nadleśnictwach oraz w Białowieskim Parku Narodowym nieprzerwanie trwały prace nad inwentaryzacją zasobów leśnych oraz przygotowywaniem dokumentacji o zasięgu żerowania kornika drukarza, pustoszącego całe połacie świerkowego drzewostanu Puszczy. Ciągłe konsultacje z Ministerstwem Środowiska w Warszawie i praca badawcza na miejscu miały na celu przygotowanie przez leśników i stronę rządową argumentacji dla przedstawicieli UNESCO i Komisji Europejskiej na rzecz zwiększenia wymiaru wycinki w Puszczy. Przez kilka tygodni nikt z pracowników nie miał nawet kilku godzin na spotkanie się z mediami. Konflikt wokół Puszczy Białowieskiej narastał od kilkunastu lat. Przedstawiciele środowisk skupionych wokół tzw. ekologów zwiększali skalę ochrony biernej na ternie Puszczy Białowieskiej, nieustannie ograniczając możliwości prowadzenia prac leśnych. W konsekwencji z gospodarki leśnej wyłączano kolejne środowiska. Najpierw udało się wyłączyć tereny lasów podmokłych, następnie starodrzewy, które przekroczyły wiek 100 lat. Do wyłączonych obszarów dodano wszystkie rezerwaty ochrony ścisłej znajdujące się na terenie puszczańskich nadleśnictw. Szczególnie kontrowersyjna była zasada wyznaczania starodrzewów, sformułowana przez profesora Tomasza Wesołowskiego, z wykształcenia ornitologa. I tutaj uwaga. Według tej zasady każdy drzewostan, w którym drzewa stuletnie stanowią ponad

10%, zostaje wyłączony z prac leśnych. Pozostałych 90% nawet kilkuletnich drzew nie można poddać żadnym działaniom. Nawet ochronnym. Ten przepis zgodnie krytykują wszyscy leśnicy. Uważają, że to właśnie z tych „stuletnich” drzewostanów kornik drukarz najbardziej atakował zdrowe połacie puszczy. W konsekwencji tych ograniczeń w jednym tylko nadleśnictwie Białowieża z 20 tysięcy hektarów lasu jedynie około 700 jest dostępnych do prac leśnych. Działania ekologów nie tylko wiążą ręce leśnikom i sprawiają, że wszystkie trzy puszczańskie nadleśnictwa są niedochodowe i żeby prowadzić działalność muszą być dotowane przez Fundusz Leśny, ale doprowadziły również do upadku przemysłu drzewnego w okolicy. W ostatnich latach z istniejących

Brak działań leśników, powiązany z suszą osłabiającą świerkowe drzewostany, doprowadził do wymierania całych połaci lasu. Dzisiaj, kiedy wjeżdża się do puszczy, nietrudno napotkać hektary obumarłych borów świerkowych, z których owady zasiedlają kolejne drzewa. ok 500 tartaków i przedsiębiorstw drzewnych przetrwało tylko kilkadziesiąt, a i te muszą pracować na surowcu importowanym zza wschodniej granicy. Podstawowym argumentem wysuwanym przez zwolenników całkowitego zakazu wycinki w Puszczy Białowieskiej – pamiętajmy, że ekolodzy wysuwają postulat uznania całego obszaru puszczy za Park Narodowy i objęcia ochroną ścisłą – jest przeświadczenie o pierwotnym charakterze białowieskich lasów, nietkniętych ręką ludzką. Przeświadczenie, że mamy do czynienia z unikalnym obszarem naturalnym, który cudem przetrwał do naszych czasów jako jedyna pozostałość prastarych nizinnych lasów europejskich. Dlatego najlepszą formą ochrony jest pozostawienie puszczy w spokoju, tak aby mogła się kształtować w sposób niezakłócony przez człowieka. Jest to jednak przeświadczenie mylne. Bo już od setek lat sadzono i wycinano w puszczy drzewa, zajmowano się chorym drzewostanem, a także pomagano niektórym gatunkom zwierząt na osiedlenie się czy przetrwanie w puszczy. Przez ostatnie lata wykładnie ekologów spod znaku Greenpeace’u, Pracowni na rzecz

Wszystkich Istot, WWF oraz kilku mniejszych grup były promowane przez władze centralne z Ministrem Ochrony Środowiska. Najbardziej jaskrawym przykładem działania nad wyraz proekologicznego był rok 2012. To właśnie wtedy, mimo wcześniejszych uzgodnień z samorządami i leśnikami, podjęto decyzję w ramach planu urządzania lasu, że nadleśnictwo Białowieża przez 10 lat będzie mogło wyciąć jedynie 60 tys. m3 drzewa. Wcześniejsze ustalenia mówiły o ok 150 tys. Co się stało, że zmieniono wcześniejsze plany? Na pewno wiemy, że z tej decyzji najbardziej cieszyły się środowiska proekologiczne. Uciechę przyniósł im także rok 2014. To wtedy cała Puszcza Białowieska została wpisana do światowego dziedzictwa UNESCO jako obiekt przyrodniczy. I w ramach tego systemu działania ochronne zostały znacząco ograniczone. Decyzja poprzedniego ministra ochrony środowiska budzi duże wątpliwości leśników oraz obecnego kierownictwa ministerstwa. Wskazują oni, że Puszcza Białowieska jest wytworem wielowiekowej pracy leśników, a ludzie gospodarowali na jej terenie od setek lat. Swoje stanowisko popierają nie tylko dokumentacją historyczną, mówiącą o działalności smolarzy czy bartników, ale również obecnym stanem puszczy, gdzie z wyłączeniem parku narodowego i części rezerwatów, funkcjonuje podział lasów podlegających trzem puszczańskim nadleśnictwom, istnieją drogi leśne służące do prowadzenia prac. Ciągłe ograniczania możliwości działań leśników zbiegły się z jedną z największych gradacji słynnego kornika drukarza, owada z rodziny chrząszczowatych, który żeruje i rozmnaża się na świerkach. Obecna gradacja jest wynikiem zaniechań leśników, spowodowanych ograniczeniami przyjętymi przez ministerstwo pod dyktando ekologów. W 2012 roku przez Puszczę Białowieską przeszła wichura, która zdewastowała całe połacie lasów, głównie świerkowych. Mówi się, że właśnie od tego zaczęła się obecna gradacja kornika, a leśnicy nie mogli działać i wywieźć chorego drzewa z lasu. Aktualne przepisy uniemożliwiają leśnikom usuwanie drzew trocinkowych, czyli tych, na których już żeruje kornik drukarz. Tymczasem przy wylęgu owady z jednego drzewa są w stanie zaatakować aż 30 kolejnych! Brak działań leśników, powiązany z suszą osłabiającą świerkowe drzewostany, doprowadził do wymierania całych połaci lasu. Dzisiaj, kiedy wjeżdża się do puszczy, nietrudno napotkać hektary obumarłych borów świerkowych, z których owady zasiedlają kolejne drzewa. Straty w drzewostanie sięgają milionów złotych. Te chore hektary drzew, mimo że już obumarłych, nie mogą być usuwane i wykorzystywane w przemyśle albo jako surowiec energetyczny. A stanowią zagrożenie dla reszty zdrowych drzew iglastych.

N

ajgorzej sytuacja wygląda jednak w nadleśnictwie Białowieża. To właśnie w nim znajduje się najwięcej obszarów chronionych, a etat na wycinkę drzew wyznaczony na 10 lat został wyczerpany już po dwóch latach, w 2014 roku, w wyniku cięć sanitarnych wymuszonych ogromnym rozwojem kornika drukarza. Chodząc po Puszczy, można zaobserwować całe kwartały obumarłych drzewostanów świerkowych zabitych przez tego pasożyta. Widok jest tragiczny. Suche, piękne niegdyś drzewa, a wokół nich długo, długo nie widać zieleni. Dla laika jest to widok niecodzienny i wstrząsający. A co muszą myśleć leśnicy, którzy nie mogą ocalić kolejnych drzew przed śmiercią? Gradacja się nie zatrzyma. Kornik drukarz najmocniej zaatakował drzewostan

w nadleśnictwie Białowieża, ale już zaczynają się kłopoty w pozostałych nadleśnictwach. W Hajnówce w tym roku leśnicy zarejestrowali ponad 10 tysięcy drzew zaatakowanych przez tego szkodnika, ale z powodu uwarunkowań prawnych mogli przeprowadzić cięcia sanitarne tylko w ograniczonym zakresie. Usunięto zaledwie około 800 drzew. A plaga dotyka coraz młodsze drzewostany, bo już 40- czy 30-letnie, więc puszcza będzie tracić całe pokolenia drzew świerkowych. Jak podkreślił prof. Janusz Sowa, przewodniczący Rady Naukowej Leśnictwa, szczyt gradacji kornika drukarza jest jeszcze przed nami. Jednak obecna plaga zagraża nie tylko świerkom, ale również innym drzewom iglastym, ponieważ po zniknięciu drzewostanów

oskarżenia, że wycinają puszczę, chcąc przekształcić pierwotny las w „przedsiębiorstwo leśne”. W mediach padały oskarżenia, że pod piły idą bezcenne drzewostany. W rzeczywistości żadnych cięć sanitarnych nie rozpoczęto, a przeprowadzono tylko te związane z bezpieczeństwem, wycinając część uschniętych drzew, które groziły zawaleniem na szlaki turystyczne lub drogi. Najlepiej można to zaobserwować, jadąc drogą z Hajnówki do Białowieży, gdzie ścięte pnie uschłych świerków leżą wzdłuż szosy, a prawo nie zezwala nawet na ich wywóz z puszczy. Członkowie organizacji ekologicznych, odnosząc się do problemu związanego z gradacją kornika drukarza podkreślają, że to naturalny proces, który należy pozostawić swojemu biegowi. Remedium na wszelkie argumenty naukowców i leśników jest teza, że puszcza sama sobie poradzi, że naturalnym procesom nie należy przeszkadzać...

T Działania ekologów nie tylko wiążą ręce leśnikom i sprawiają, że wszystkie trzy puszczańskie nadleśnictwa są niedochodowe i żeby prowadzić działalność muszą być dotowane przez Fundusz Leśny, ale doprowadziły również do upadku przemysłu drzewnego w okolicy. bazowych kornik drukarz zaczyna atakować inne gatunki. Na terenie puszczy odnotowano nierzadkie przypadki obumierania sosen w wyniku zasiedlenia przez kornika. Zdaniem prof. Jacka Hilszczańskiego z zakładu Ochrony Lasu Instytutu Badawczego Leśnictwa, tak duża gradacja może w przyszłości zagrozić licznym gatunkom owadów towarzyszącym kornikowi, które np. wykorzystują siedliska wytworzone przez kornika drukarza. Możliwość zasiedlenia chwilowo wzrośnie, ale po kilku latach dużych martwych drzew zabraknie. Jeżeli nie dojdzie ograniczenia gradacji, powstanie zagrożenie zniknięcia z puszczy tych gatunków, często rzadkich i chronionych – ostrzega profesor Hilszczański. Tylko szybka ingerencja leśników powstrzyma gradację kornika drukarza. Pierwsze ruchy już zostały poczynione. Po pierwsze nadleśnictwa przeprowadziły całościową inwentaryzację posiadanych zasobów oraz opisały skalę wymierania świerków. Następnie minister Szyszko podpisał aneks do planu urządzenia lasu dla Nadleśnictwa Białowieża, zwiększając górny pułap pozyskania drzewa, co spotkało się z huraganowym atakiem środowisk ekologów. Pod adresem leśników padają

ymczasem, jak podkreślają leśnicy, żeby udało się powstrzymać degradację puszczy, niezbędne są również prace na obszarach objętych ochroną, a do tego potrzebna jest nie tylko zmiana krajowych przepisów, ale również międzynarodowych, związanych ze światowym dziedzictwem UNESCO. Na początku czerwca do puszczy przyjechali zarówno przedstawiciele UNESCO, jak i Komisji Europejskiej, którzy na zaproszenie ministra mieli zapoznać się z sytuacją. W Białowieży zorganizowano konferencję naukową, gdzie leśnicy, naukowcy, przedstawiciele mieszkańców oraz organizacje ekologiczne razem z przedstawicielami UNESCO dyskutowali o stanie puszczy i możliwościach ratowania zagrożonych drzewostanów. Zdaniem ministerstwa i leśników, dla ratowania Puszczy Białowieskiej potrzebna jest zmiana jej kwalifikacji w dziedzictwie UNESCO z przyrodniczej na kulturowo-przyrodniczą, co umożliwiłoby prowadzenie prac leśnych na terenach objętych dziedzictwem. Decyzja delegatów UNESCO w tym zakresie ma być ogłoszona w raporcie, który ma powstać do końca czerwca. Objęcie znacznych obszarów Puszczy Białowieskiej – w znacznej części lasu utworzonego rękami leśników – ścisłą ochroną przyrodniczą może doprowadzić nie tylko do wymarcia całych połaci świerka, ale trwale obniżyć bioróżnorodność puszczy. Już obecnie można zaobserwować zanikanie niektórych gatunków, wymagających bardziej urozmaiconych drzewostanów. Aby ratować puszczę, zdaniem leśników trzeba jak najszybciej rozpocząć cięcia sanitarne na znacznych obszarach lasu. Czy uda się wytłumaczyć KE, że aneks musi być zrealizowany, a leśnicy muszą wykonywać swoją pracę, by ocalić puszczę? Czy też będzie tak, jak z TK i procedurą ochrony praworządności? Komisja Europejska bardzo lubi przyglądać się wewnętrznym regulacjom prawa polskiego. Brytyjczycy mieli tego dość... Czy Polacy będą mieć wystarczająco dużo cierpliwości? To się wkrótce okaże. K

MATERIAŁ POWSTAŁ PRZY WSPóŁPRACY Z MINISTERSTWEM ŚRODOWISKA


KURIER WNeT

· WNNE ET T I A· W AAK KAADDE EMMI A

14

W

irują, zmieniaj barwę, cieszą oko – jak to na potańcówce. Z głośników biją decybele w mocnych rytmach, aż huczy powietrze i trzęsie się podłoga. Całości dopełniają opary rozmaitych zapachów, mieszających się z naturalnymi aromatami, rozsiewanymi przez rozgrzane ciała, palone skręty i rozbryzgujące się trunki. W sumie – jest cudownie, światowo i szalenie ekspresyjnie, a publika popada w nastrój ludycznego rozradowania, także rui i porubstwa. Są rozmaite odmiany tych zabaw, stosownie do wieku, kieszeni, temperamentu, nawet dostojeństwa gości. Wszędzie jednak błyskają podobne światełka, gra muzyka – zawsze dobierana do gustów klienteli – sala tańczy; jest wesoło i spontanicznie. Nawet jeśli ktoś komuś da w pysk, to nie ma nieszczęścia – rozgorączkowanych wojowników zaraz się mityguje, niekiedy dochodzi wręcz do pojednania zwaśnionych stron przy pomocy perswazji otoczenia i kilku dobrych napitków. Takie sytuacje wręcz wliczone są w koszty rozrywkowych rytuałów i z czasem obrastają rozmaitymi legendami. Ów folklor ma swoje warianty środowiskowe, miejskie, wiejskie subkulturowe, lokalnie towarzyskie, patriotyczne i wakacyjne, nawet – mówiąc po marksistowsku – klasowe. Mało kto zastanawia się jednak, czy aby to wszystko jest rzeczywiście tak naturalne i spontaniczne, na jakie wygląda czy za jakie je wszyscy uważają. Bo oto, gdy sięgnąć do wiedzy o ludzkich zachowaniach, rzecz jawi się zgoła inaczej – zwłaszcza w kwestii owych światełek, dźwięków i drgań. Albowiem za mnogością rozmaitych bodźców kryje się wiele ciekawych tajemnic, nieznanych szerszej publiczności, natomiast doskonale znanych tym, którzy takie ludyczne figle organizują. Ich istota kryje się w sile i rodzaju wpływu, jaki tak różnorodna stymulacja ma na ludzkie emocje, wolę i stany świadomości. I tu zaczyna z lekka powiewać grozą. Wiadomo bowiem, że istnieją tzw. fale mózgowe, czyli rytmy bioelektrycznej aktywności mózgu. Wyróżnia się ich kilka rodzajów w zależności od ich częstotliwości, a każdemu R E K L A M A

z nich towarzyszy określona kategoria zachowań, motywacji i stanów psychicznych. Twarda nauka już dawno rozpracowała mechanizmy tzw. potencjałów wywołanych, czyli rytmów mózgu, indukowanych przy pomocy uporczywie powtarzanych bodźców

rodzaje silnie oddziałują na naszą fizjologię, nawet na pracę serca. Pośrednio wzbudzają również dalece nieobojętne dla organizmu drgania podłoża, rodzące również objawy niepokoju czy wzmożonego pobudzenia. Nawiasem mówiąc, etolodzy zaobserwowali, że

ma zielonego pojęcia o tych trikach i jakże często jest przekonany, że to, co właśnie przeżywa, co aktualnie sądzi, co wybiera – to jego własna, świadoma decyzja. Zgromadzona dotąd wiedza o psychofizycznej mechanice zachowań wy-

Zabawy ludowe z muzyką, przytupami, tęgą popijawą i wzajemnym wabieniem się osobników płci obojga mają swoją niepowtarzalną atmosferę i dobrze znaną wszystkim oprawę rytualno-scenograficzną. Jednym z elementów tej ostatniej są migające światełka, przydające całości waloru ozdobnego i nastrojowego.

Dyskoteka w remizie Roman Zawadzki

wzrokowych, słuchowych czy czuciowych. Dzięki odpowiednio dobranym parametrom tych bodźców można dość szybko i skutecznie wprowadzać człowieka w zaprogramowane a specyficzne stany psychiczne – nawet bez jego wiedzy. Są to stany głównie emocjonalne, ale także i parahipnotyczna bezwolność czy zgoła trans. Innymi słowy, możliwe jest swoiste zarządzanie tymi stanami przy pomocy odpowiednio dobranej i sytuacyjnie modyfikowanej stymulacji z zewnątrz. Owe wspaniałe światełka dyskotekowe to nic innego jak natarczywe rozbłyski stroboskopowe określonej częstotliwości, dobranej tak, by dopasowywała się do tych fal mózgowych, jakich wywoływanie jest w danej chwili korzystne dla „rozkręcania” i napędzania „dobrej zabawy”; uczone szczegóły możemy tu sobie darować. Lecz na tym nie koniec. Zabawowe pląsy wzmacniane są przez bodźce dźwiękowe – także w odpowiednio dobranych, mocno akcentowanych rytmach, przed którymi nie sposób uciec. Tu wchodzimy w zakres niższych częstotliwości, aż do poziomu tzw. infradźwięków. Niektóre ich

u niektórych zwierząt (np. sympatycznych hipopotamów) infradźwięki, generowane radosnym tupaniem, przenoszą sygnalizację wabienia w czasie rui. Czy odnosi się to jakoś do ludzkich zachowań? – nie wiadomo, lecz wiadomo na pewno, że uaktywniają osobliwe emocje niespecyficzne (zwane afektami rozmytymi), niekiedy nawet lękowe. Na koniec wreszcie mamy bodźce zapachowe, o których oddziaływaniu doskonale wiedzą magicy od neuroreklamy – dzięki swym magicznym sztuczkom potrafią mamić klientów w wielkich marketach, prowadząc ich kombinacjami zapachów jak po sznurku wzdłuż określonych „tras zakupowych”. Kłania się Lem – i jego maskony. Pisać o tym można by bardzo wiele, lecz nie ma co wdawać się w rozwlekłe opisy tych zjawisk. Jest ogromna literatura im poświęcona, do której każdy może sięgnąć, jeśli go to zainteresuje. Lecz jest też równie ogromna wiedza nigdzie nieujawniana, i można tylko wiele domniemywać o jej skali oraz zakresach stosowania do robienia z ludzi bezwolnych zombies – za ich własnym przyzwoleniem. Prosty szaraczek nie

korzystywana jest nie tylko w dyskotekach, lecz w makroskali inżynierii psychospołecznej, przy użyciu stosownej aparatury technicznej i propagandowej. Tyle że majstrują przy niej już nie właściciele przemysłu rozrywkowego,

lecz spece od większych machinacji. To już nie siedzenie na zapleczu i regulowanie gałkami i suwakami prostych nadajników i wzmacniaczy sygnałów na mniejszej lub większej sali zabaw z bufetem – to zarządzanie wielkimi zestawami sterowników od masowych „stroboskopów” – czymkolwiek miałyby być – i manipulowanie ludźmi na niewyobrażalną wręcz skalę. Warto też zdawać sobie sprawę, że owe techniki i technologie są wciąż doskonalone – ku pożytkowi zarządców i karbowych, ale i ku głupawej satysfakcji uczestników coraz to owych rodzajów zabaw. Ostatnio zafundowano nam ogólnoeuropejski ubaw – taką wielką dyskotekę polityczną – z ogromną ilością najrozmaitszych „stymulantów”, które w zaprogramowany sposób rozkręcają zabawę w wielką politykę i historię. Widać błyski i rozbłyski, czuć drgania, z milionów głośników płynie rzeka ryczących dźwięków – a ludziom wydaje się, że te figle są prawdziwe, a nie na niby. Warto jednak zastanowić się, kto i gdzie siedzi przy aparaturze sterującej tak urządzaną nam rozrywką. Bo że jest to wielka mistyfikacja – nie ma najmniejszej wątpliwości. Z jednego prostego powodu. Unia Europejska nie jest całym Systemem, lecz tylko jego częścią. Zapewne zachowanie sterowności – a może nawet wprowadzanie nowych planów

dla tej całości – wymagało podjęcia pewnych zabiegów korekcyjnych w zakresie znalezienia nowego, tym razem „globalistycznego” optimum homeostatycznej równowagi w skali o wiele większej niż Europa. A że zabiegi te wydają się niektórym nieco konwulsyjne – to tylko świadczy o ich głupocie i nieznajomości realiów tego świata. Uruchomiono więc programowanie lęków, obaw, całą gamę emocji, reaktywnych spekulacji, sięgnięto do symboli i archetypów. Na te „stroboskopowe” plewy dają się nabierać i ci, którym w ich nadętej pysze wydaje się, że są wielkimi demiurgami. A już szczególnie żałośni są tacy, którzy tkwią w przekonaniu, że ich remiza na skraju wsi ma jakiś znaczący wpływ na życie całej okolicy. Śmieszą również liczni potakiewicze, rezonerzy czy klakierzy, którzy okupują w tej remizie poszczególne towarzyskie stoliki – także i ci, którzy pełnią przy nich role lokalnych watażków i atamanów. Dyskoteka się bawi, światełka migoczą i – jak pisał wieszcz – „gra muzyka, gra muzyka…” Kto nie wyrwie się z zaczarowanego kręgu wymuszanych na nim chocholich podrygów, kto nie wyjdzie z arlekinowego korowodu oczadziałych tancerzy, kto nie ucieknie na świeże powietrze, żeby otrzeźwieć – tego ten absurd wessie i zniszczy z kretesem. K

„I cóż jest prawda?”, pytał Piłat. Chrystus nie miał wątpliwości, co to jest prawda, Piłat zaś nie miał komunikacji z Bogiem, a jako człowiek na wysokim urzędzie był otoczony samymi kłamcami i, nawet jeżeli docierała do niego prawda, to jak miał ją odróżnić od stosów kłamstw?

I kto tu kłamie? Lech Jęczmyk

O

d czasów Piłata kłamstwo przestało być sumą kłamstw indywidualnych i stało się dziełem ogromnych, fachowo kierowanych machin: telewizji, radia, coraz słabszej, ale wciąż opiniotwórczej prasy. Pojawiła się też nowa kategoria tzw. dziennikarzy śledczych, którzy są tubami różnych policji, rzekomo pozwalających sobie wykraść spreparowane materiały. Niektórzy z nich pewnie czują, że łykają legendę, ale wygodniej jest udawać głupiego. A oto kilka pierwszych z brzegu przykładów. W różnych krajach tzw. demokracji ludowych różnie przebiegało uwalnianie się spod sowieckiej kurateli. W Rumunii polegało ono na rozstrzelaniu na ulicy komunistycznego dyktatora i jego żony. W Norymberdze nie wieszano żon hitlerowskich dostojników, a ich mężowie stanęli przed międzynarodowym trybunałem. Ciekawe, że jako obywatele niemieccy nie odpowiadali za naruszenie prawa niemieckiego, nie mogli też odpowiadać za naruszenie prawa międzynarodowego, bo takie nie istniało. Oto jedyny raz w historii pewnych ludzi powieszono i skazano na długoletnie więzienie na podstawie niepisanego prawa naturalnego, czyli boskiego, któremu (słusznie zresztą) przyznano pierwszeństwo przed prawem stanowionym. Czy ktoś kiedyś powołał się na precedens Norymbergi? Ceaușescu i jego żona zostali zamordowani najprawdopodobniej po to, żeby im zamknąć usta. Tak jak w 1945 roku zamordowano Mussoliniego i jego przyjaciółkę Clarę Petacci, która z polityką nie miała nic wspólnego. Powieszono ją pod mostem za nogi, bo może wiedziała, czyim agentem jest Mussolini. I to samo dotyczyło Ceaușescu, ponieważ Rumunia miała bardzo szorstką przyjaźń ze Związkiem Sowieckim i budowała podziemne składy broni, najwidoczniej na wypadek inwazji sowieckiej. Nie byłoby dziwne, gdyby miała jakieś kontakty z NATO. Egzekucję małżeństwa Ceaușescu pokazano w telewizji, a wyraz ich twarzy na sekundę przed śmiercią wyrażał bezprzykładne zdziwienie. Nie strach albo nienawiść, ale właśnie zdziwienie. Ich miny zdawały się mówić: „panowie, nie tak się umawialiśmy”. Telewizja pokazywała też rzekomą rewolucję, czyli ulice zasłane trupami. Na filmie nigdy nie wiadomo, czy cztery metry kwadratowe stanowią

fragment większej całości, czy to jest wszystko. Natomiast jedno nie ulegało wątpliwości: oglądałem te wiadomości w towarzystwie wybitnego lekarza i biochemika, mających doświadczenie pracy z nieboszczykami, i obaj zakrzyknęli jednym głosem: „trupy wyciągnięte z prosektorium”. Właściwie nie był to reportaż na żywo, ale film fabularny. Technika kłamstwa robi postępy i napaść na dom w Pakistanie, w którym rzekomo miał przebywać Bin Laden, telewizja amerykańska pokazała na filmie animowanym. Samego zabijania Bin Ladena nie pokazano, co byłoby trudne, bo gość od dwóch lat nie żył. Załoga helikoptera, który dokonywał ataku, zginęła po kilku dniach w katastrofie innego helikoptera. W domu znajdowała się córka Bin Ladena, która zginęła później w katastrofie, jadąc do sądu jako świadek. Ciało Bin Ladena, wielkiego wroga Ameryki, spalono, a prochy wrzucono do oceanu. Podobno. „Końce w wodę”, jak mówią Rosjanie. A udany zamach na nieboszczyka dodał splendoru prezydentowi przed wyborami na drugą kadencję. Trochę szkoda żołnierzy, którzy nie wiedzieli, za co giną, i córki szejka. Bez sądu zginął też rzekomy serbski zbrodniarz Milošević, którego Unia Europejska trzymała w więzieniu bez lekarstw, aż padł. Europejska prokuratorka chyba przez dwa lata nie potrafiła przedstawić mu zarzutów.

W

dzienniku telewizyjnym mignęło zdjęcie Arafata wiezionego na wózku – tyle, co przez szerokość chodnika – z karetki do szpitala. Dwaj moi znajomi, niezależnie od siebie, nazwali środek, którym go otruto. Dziwne rzeczy dzieją się nadal. Samolot Malezyjskich Linii Lotniczych został zestrzelony nad polem bitwy na Ukrainie Wschodniej. Prasa polskojęzyczna jednogłośnie stwierdziła, że to Putin wychylił się z okna i strzelił. Holandia, z terytorium której samolot wystartował z jej obywatelami na pokładzie, przeprowadziła własne śledztwo. Jego wyniki oficjalnie zostały utajnione, ale w ogólnonarodowym referendum w sprawie przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej obywatele Holandii wypowiedzieli się przeciw. Nieoficjalnie rozeszły się słuchy, że strzelał prezydent Poroszenko. W każdym razie ktoś, kto miał prawo i okazję, żeby

zmienić kurs samolotu, posyłając go tam, gdzie się strzela. Coś jest z tymi malezyjskimi samolotami, bo inny rozpłynął się w powietrzu nad oceanem. Podobno na pokładzie było dwadzieścia ton złota. W Internecie ktoś twierdzi, że widział pilota „znikniętego” samolotu na Tajwanie. Czy można mu wierzyć? A komu można? Całkiem niedawno zniknął helikopter z czterystoma kilogramami złota. Wyznawcy teorii spiskowej przypominają, że są urządzenia elektroniczne wyłączające pilota samolotu i przejmujące sterowanie (na wypadek opanowania samolotu przez terrorystów). Inni mówią, że szykuje się światowa rewolucja finansowa i wirtualne pieniądze (tak zwany pieniądz dłużny albo fiat money) znikną, a złoto, choć cięższe od wody, prędzej czy później wypłynie. Syn Davida Rotszylda (to podobno piąty ze słynnej oksfordzkiej piątki sowieckich szpiegów – nigdy nie aresztowany) miał stanąć przed sądem, ale zginął w wypadku. Podobno widziano go w Argentynie. Podobno, podobno. Banki zbyt duże, żeby upaść, przestępcy zbyt ważni, żeby ich wsadzić do więzienia. Jeżeli pozwolimy osaczyć się kłamstwem, płynącym zresztą z różnych stron, wpadniemy niechybnie w anomię, rezygnację z prób porządkowania świata. Pojedyncze głosy prawdy, występujące przeciwko świetnie zorganizowanej nawale kłamstwa, będzie łatwo zakwalifikować jako objawy choroby umysłowej. O tym jest dziewiętnastowieczny dramat rosyjski Gribojedowa „Mądremu biada”; potem, już w Sowietach, stworzono dla takich wywołujących zamieszanie obywateli specjalne więzienia, tzw. „psychuszki”. Wzorowy obywatel Imperium Romanum albo współczesnego globalistycznego świata to ktoś, kto jak Piłat przestał wierzyć w istnienie prawdy. Do tego nas wszystko zachęca. Chyba że uwierzymy zmaltretowanemu Chrystusowi. Ale tę drogę wybiera zawsze mniejszość. P.S. Nieprzypadkowo nie wspominam o polskich generałach i innych wojskowych, świadkach koronnych wykazujących skłonności samobójcze, o większych i pomniejszych politykach, bo są na ten temat książki. Myślę, że w ciągu ostatnich dwudziestu siedmiu lat tych egzekucji z wolnej stopy uzbierało się więcej niż za rządów Gomułki, Gierka, a może i Jaruzelskiego. K


KURIER WNeT

15

W·Ł·A·D·Z·A

P

ierwszą wspólnotą europejską była utworzona w 1951 r. Europejska Wspólnota Węgla i Stali (EWWiS), w skład której weszły: Belgia, Holandia, Luksemburg, RFN, Francja i Włochy. Wówczas w Europie Zachodniej w górnictwie pracowało niemal milion osób. EWWiS została rozwiązana 23 lipca 2002 r., kiedy to górnictwo zatrudniało niespełna 80 tysięcy pracowników. Te same państwa podpisały 25 marca 1957 traktaty rzymskie, na mocy których powstały EWG i Euratom. Organy wykonawcze EWG, Euratomu i EWWiS scalono w 1967 r., tworząc Wspólnoty Europejskie. Rok później ujednolicono system celny. W 1973 do EWG przystąpiły Dania, Irlandia i Wielka Brytania, w 1979 r. Grecja, w 1986 Hiszpania i Portugalia. Na początku 1987 r. wszedł w życie Jednolity Akt Europejski, przewidujący utworzenie jednolitego rynku, centralizację procesów decyzyjnych i zacieśnienie współpracy prawnej i politycznej. W 1990 r. zniesiono formalności celne na granicach wewnętrznych. Podstawy dla utworzenia Unii Europejskiej stworzył zawarty 2 lutego 1992 r. traktat z Maastricht. Na jego mocy rok później zlikwidowano wszelkie ograniczenia w wymianie towarowej między sygnatariuszami traktatu. W 1995 r. do Unii przystąpiły trzy nowe państwa – Austria, Finlandia i Szwecja. Kolejnym krokiem był negocjowany od marca 1996 r. i zawarty w 1999 r. traktat amsterdamski. Praktycznie jest on modyfikacją wszystkich poprzednich traktatów. Spośród niewielu nowych postanowień warto zwrócić uwagę na stwierdzenie, że Unia będzie zapobiegać rasizmowi i ksenofobii. Otworzyło to możliwość zwalczania wszelkich przejawów przywiązania do tożsamości i tradycji narodowej. Inną niebezpieczna nowością było wprowadzenie możliwości stosowania sankcji karnych wobec państw członkowskich, jeśli Komisja Europejska uzna, że naruszają one unijne reguły. Pod koniec grudnia 2000 r. podpisano traktat z Nicei, który utorował drogę do przyjęcia nowych państw. Ustalono, jaką liczbą głosów będą dysponować poszczególne państwa w Radzie Unii oraz postanowiono, że aby decyzja weszła w życie, musi mieć poparcie państw reprezentujących w sumie większość głosów i co najmniej 62% ludności Unii. Ogłoszono, że dla nowych członków drzwi do Unii zostaną otwarte 1 stycznia 2003 roku. Dziesięć nowych państw (Cypr, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Malta, Polska, Słowacja, Słowenia, Węgry) przyjęto do Unii w maju 2004 roku. Ten skrót historii jednoczenia Europy z łatwością znajdziemy w encyklopediach i innych publikacjach. Natomiast o wiele mniej znane są kulisy działań, jakie podejmowali unijni decydenci w czasie ostatnich dwudziestu lat. W połowie lat 80. XX wieku zarówno socjaliści, jak i sowieccy komuniści zaczęli myśleć o sposobach utrzymania i ekspansji socjalizmu. Dwa lata po tym, jak niepowodzeniem skończyły się próby prezydenta Françoisa Mitteranda przeprowadzenia socjalistycznych reform we Francji, przywódca komunistów włoskich Alessandro Natta sformułował w rozmowie z Gorbaczowem w lutym 1986 r. w Moskwie tezę, że każda radykalna reforma w jednym kraju powinna być wsparta przez siły postępowe w całej Europie. Postępowe rozwiązania w sferze socjalnej muszą wpasowywać się w ramy europejskie. Gorbaczow przyznał, że trzeba szukać punktów wspólnych i nie należy się bać sojuszów w ramach procesów integracyjnych. W 1987 r. na posiedzeniu politbiura KPZR Gorbaczow oświadczył, że nie można podejmować żadnych decyzji, nie biorąc pod uwagę Europy, która jest potrzebna pierestrojce. W szczególności chodziło mu o możliwość korzystania z potencjału naukowego i technologicznego EWG. W moskiewskich kręgach władzy nową inicjatywę Gorbaczowa określono mianem budowy wspólnego europejskiego domu. Idea ta przewijała się w czasie późniejszych rozmów Gorbaczowa z przywódcami europejskimi. W listopadzie 1988 r. prezydent Francji Mitterand powiedział Gorbaczowowi: Stworzenie „wspólnego europejskiego domu” to świetny pomysł. Wyraził przekonanie, że EWG to pierwszy krok, lecz prawdziwym celem jest zjednoczenie całej Europy. W styczniu 1989 r. z wizytą do Moskwy przybyło całe kierownictwo Komisji Trójstronnej – Rockefeller, Kissinger, Nakasone i Giscard d’Estaing. Ten ostatni wyraźnie zaprosił Związek Sowiecki, by włączył się w budowę

wspólnej Europy: Europa Zachodnia doświadcza obecnie pierestrojki, zmienia swe struktury. Trudno powiedzieć dokładnie, kiedy to się zakończy – za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat. Jednak w wyniku tego procesu wyłoni się nowe współczesne państwo federalne. W tym kierunku zmierzamy, a Związek Sowiecki powinien być przygotowany, by móc porozumieć się z tym państwem. To przyszłe państwo będzie otwarte, gotowe na wszelkie formy współpracy. Kissinger dodał: Moi koledzy z Komisji Trójstronnej, i ja także, chcemy mieć konstruktywny udział w budowaniu takiej Europy, w której zarówno ZSRR, jak i USA odgrywałyby podobną rolę. W kwietniu 1990 r. doszło w Moskwie do spotkania wiceprzewodniczącego Komisji Trójstronnej Georges’a Berthoine’a z doradcą Gorbaczowa do spraw europejskich, Wadi-

go do współpracy w celu oparcia przyszłej jednolitej struktury europejskiej na dwóch filarach – Francji i ZSRR. Ale Związek Sowiecki się zawalił. Unia nie marzy już o połączeniu z Rosją, ale w dalszym ciągu pragnie z nią mieć jak najlepsze stosunki, częstokroć kosztem interesów części państw członkowskich.

N

ie jest żadną tajemnicą, że niemal o wszystkim decydują w Unii dwa państwa – Niemcy i Francja. Każde z nich chciałoby odgrywać rolę przywódczą, lecz wie, że samo nie jest w stanie. Jedyną podstawą ich sojuszu jest pragmatyzm. I w każdej chwili sojusz ten może się rozpaść, jeśli tylko jedno z tych państw znajdzie potężniejszego partnera. Stąd ich umizgi do Rosji, których jesteśmy świadkami od co najmniej dwudziestu lat.

dla biednych. Przecież te dobra, kapitał i usługi (głównie bankowość i ubezpieczenia) płyną tylko w jedną stronę – z krajów bogatych do biedniejszych. Świadcząc u nas usługi, firmy z Zachodu płacą od nich VAT nie w Polsce, lecz w swoich krajach, a więc wzbogacają państwa już bogate. Natomiast siła robocza (ludzie) płynie w kierunku przeciwnym, a zyski z jej pracy również wzbogacają bogatych. To nie Polacy będą kupować nieruchomości na Zachodzie, lecz głównie Niemcy i Holendrzy w Polsce. Otwarcie na spekulację finansową nie będzie służyć biedniejszym Polakom, tylko bogatszym kapitalistom zachodnim. Swego czasu przed budową Stanów Zjednoczonych Europy ostrzegano na podstawie doświadczeń historycznych, a w naszych czasach ostrzeżenia oparto na doświadczeniach ze Związkiem

wiele narodów, zubożył miliony ludzi i stłamsił kilka pokoleń, ale który – jak nam się zdawało – został pogrzebany raz na zawsze. Niewątpliwie musieli zdawać sobie z tego sprawę również decydenci, którzy z zapałem godnym lepszej sprawy chcieli za wszelką cenę wprowadzić Polskę do Unii. Rozdmuchiwaną w mediach przynętą dla społeczeństwa miały być unijne dopłaty. Żeby pozyskać w referendum głosy ludności wiejskiej, nęcono głównie dopłatami do rolnictwa. Dostaliśmy jednak tylko niewielką część tego, co rolnicy na Zachodzie. I może się tak zdarzyć, że więcej już nie dostaniemy, bo dopłaty w całej Unii będą musiały być w najbliższych latach zmniejszone. Natomiast z dopłat pozarolniczych w praktyce nie korzystamy, gdyż brak odpowiednich procedur i wyszkolo-

Najbardziej wymiernym sukcesem globalistycznej oligarchii jest przekształcenie wspólnoty ekonomicznej, jaką była europejska Wspólnota Gospodarcza (eWG), w unię europejską, która jest organizmem politycznym wyraźnie ewoluującym w kierunku superpaństwa.

Kulisy tajnej władzy część VI

Alfred Znamierowski

mem Zagładinem. Rozmowy miały na celu przygotowanie wizyty przewodniczącego Komisji Europejskiej Jacquesa Delorsa. Berthoin szczerze przedstawił poglądy Komisji Trójstronnej, czołowych polityków europejskich i Delorsa na kwestie integracyjne, czyli budowę „nowego świata”. Mówiąc o Komisji Trójstronnej i G7 podkreślił, że nie są one rezultatem subiektywnych kalkulacji politycznych USA lub innych państw, lecz obiektywnym wyrazem procesów integracyjnych na poziomie makro. Przypomnijmy, że G7 to ugrupowanie siedmiu najbardziej rozwiniętych gospodarczo demokratycznych państw świata (USA, Kanada, Japonia, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy), których przywódcy spotykali się od 1975 r. raz w roku dla omówienia kluczowych kwestii gospodarczych i politycznych. Od 1994 r. w spotkaniach uczestniczył również prezydent Rosji, a w 2002 r., po przyjęciu Rosji, grupę przemianowano na G8.

W

rozmowach, jakie z Gorbaczowem i Zagładinem prowadzili w 1990 r. premier Francji Michel Rocard i ambasador tego kraju w Moskwie, Henri Froment-Meurice, wyszło na jaw, że Unia Europejska zamierza osłabić amerykańską dominację w Europie. Chodziło o stworzenie realnej przeciwwagi dla amerykańskiego dolara, rozluźnienie więzi z NATO i prowadzenie własnej polityki w dziedzinie obrony. Zarówno oni, jak i inni francuscy rozmówcy zapewniali Gorbaczowa, że będą te kwestie z nim konsultować i zachęcali

W świetle przytoczonych wypowiedzi przywódców Unii warto zwrócić uwagę na to, że decyzję o wspólnej walucie już zrealizowano, a wspólne państwo jest na końcowym etapie budowy. Tak więc urzeczywistnia się cele, jakie decydentom w Unii stawia Komisja Trójstronna. A jak wygląda realizacja unijnych celów stworzenia lepszych warunków życia społeczeństwom? Unia Europejska nie rozwiązała żadnego problemu, w obliczu którego stoją jej państwa członkowskie. Nie zwiększyła wolności rynku, przeciwnie – ogranicza wolny rynek poprzez wprowadzanie koncesji, kwot i limitów na produkcję i zbyt. Nie stworzyła lepszych warunków dla rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw, przeciwnie – utrudnia ich rozwój poprzez preferowanie wielkich koncernów. Nie zmniejszyła bezrobocia, przeciwnie – w Niemczech i niektórych innych państwach bezrobocie znacznie wzrosło. Nie zwalczyła korupcji, przeciwnie – korupcja pojawiła się już na najwyższych szczeblach unijnej władzy, czyli w Komisji Europejskiej. Nie poprawiła warunków dla rozwoju przedsiębiorczości, przeciwnie – systematycznie je pogarsza poprzez tysiące regulacji tworzonych przez gigantycznie rozbudowaną biurokrację. To, co przedstawia się jako korzyści z członkostwa w Unii, jest w istocie korzystne tylko dla przedsiębiorców z państw najbogatszych, a nie dla społeczeństw państw członkowskich. Weźmy kilka przykładów. Wolny przepływ osób, dóbr, usług i kapitału służy głównie bogatym, a może być zabójczy

Sowieckim. W artykule redakcyjnym „Przewodnika Katolickiego”, zastanawiając się w 1929 r., jakie będą te Stany Europy, napisano: O ugodzie mówi się aż do znudzenia w Lidze Narodów. Briand w mglistych słowach przedstawił pomysł „Stanów Zjednoczonych Europy”. Niemiec Streseman i Anglik Henderson w zasadzie zgodzili się na te Stany, które mają zaprowadzić (kiedyś! kiedyś!) wspólne pieniądze, pocztę, znieść granice celne, paszporty, słowem zrobić z Europy jakby macierz, karmiącą równo i sprawiedliwie dziatki swe – narody. Na tych Stanach najlepiej wyszłyby Niemcy, jako zarządzające w środku Europy i najsilniejsze przemysłowo. Zresztą przez utworzenie Stanów Niemcy zbliżyłyby chwytliwe dłonie po kraje sąsiedzkie. Naprzódby je zniewoliły gospodarczo, a potem ujarzmiły politycznie. Parę lat temu Władimir Bukowski i Paweł Stroiłow w swej książce „Unia Sowiecka czy Związek Europejski” porównywali założenia Unii Europejskiej i ZSRR, ostrzegając, że każda utopia kończy się jakąś formą Gułagu. Pozostaje zobaczyć, jaki rodzaj Gułagu zafunduje nam Unia Europejska. W przedmowie do tej książki pisali: Nawet ci, którzy słabo znają system sowiecki, powinni zauważyć jego podobieństwo do rozwijających się na naszych oczach struktur Unii Europejskiej, z całą jej filozofią rządzenia, z „deficytem demokracji”, z korupcją oraz biurokratyczną niezdarnością. Każdego, kto żył pod rządami sowieckiej dyktatury, musi to podobieństwo niepokoić. Raz jeszcze obserwujemy wyłanianie się biblijnego Lewiatana, który zniszczył

nych urzędników powoduje, że jesteśmy w stanie wykorzystać tylko 2–20% przyznawanych nam pieniędzy. Tak więc korzyści z członkostwa są znikome, a ponoszone przez nas koszty i obowiązki bardzo duże. Przyjęcie norm europejskich przynajmniej teoretycznie stworzyło większe możliwości sprzedawania polskich towarów na Zachodzie, lecz znacznie podwyższyło koszty wytwarzania tych towarów.

N

ajwiększym zagrożeniem dla Polski jest obecnie perspektywa likwidacji waluty narodowej i przyjęcie euro, czego coraz bardziej niecierpliwie domagają się od nas władze w Brukseli. Polscy negocjatorzy zupełnie zaniedbali tę sprawę i nie zastrzegli takiej samej klauzuli, jaką zapewniły sobie Wielka Brytania, Dania i Szwecja, by zachować własną walutę. W takiej sytuacji konieczne są renegocjacje układu akcesyjnego, na które musiałyby się jednak zgodzić wszystkie pozostałe kraje członkowskie. Przyjmując euro, państwo pozbawia się jednego z najważniejszych atrybutów suwerenności i głównego narzędzia, pozwalającego na kształtowanie gospodarki zgodnie z interesem narodowym. Wejście do strefy euro odbiłoby się też negatywnie na życiu wszystkich obywateli, w postaci znaczącego wzrostu kosztów utrzymania. Naszą jedyną nadzieją w tej dziedzinie jest perspektywa załamania się eksperymentu ze wspólną walutą, gdyż już teraz niektóre państwa, w tym Niemcy i Włochy, rozważają możliwość powrotu do waluty narodowej.

Zmniejszenie bezrobocia, jakie miało nastąpić po przystąpieniu do Unii, okazało się fikcją. W statystykach bezrobocie jest mniejsze, ale głównie dlatego, że wielu bezrobotnych już się nie rejestruje i albo znalazło zatrudnienie w szarej strefie, albo szuka pracy za granicą. Pracownicy z Polski mieli uzyskać prawo pracy w krajach Unii, lecz większość państw członkowskich ma to umożliwić dopiero za kilka lat. Natomiast te kraje, które się na to zgodziły, przyjmują głównie ludzi, których potrzebujemy najbardziej w Polsce – lekarzy, dentystów, pielęgniarki i informatyków.

N

a zakończenie należy jeszcze powiedzieć parę słów o ewolucji ideologicznej, jaka nastąpiła w czasie 50 lat jednoczenia Europy. W czasie, kiedy czołowymi ideologami i przywódcami jednoczącego się Zachodu byli Adenauer, Schumann i De Gasperi, uważano, że podtrzymanie tożsamości chrześcijańskiej może ochronić Europę przed nawrotem do ideologii totalitarnych. Później, wraz z władzą socjalistów i socjaldemokratów w państwach EWG, nadeszły czasy promocji odchodzenia od wiary i pojawiły się tendencje do centralizacji władzy, etatyzacji i coraz dalszego odchodzenia od demokracji w działalności ośrodków decyzyjnych. Nie pochodzącej z wyborów Komisji Europejskiej przyznano większe uprawnienia legislacyjne niż Parlamentowi Europejskiemu. I wreszcie w opracowanym pod kierunkiem Giscarda d’Estaing projekcie konstytucji ten niedobór demokracji utrwalono, stwarzając podstawy państwa o charakterze totalitarnym. U podstaw ideowych konstytucji europejskiej położono zasady libertyńskie i liberalne, czyli takie, które zamiast być spoiwem i kośćcem moralnym społeczeństw, są raczej źródłem rozpadu tkanki społecznej. Konstytucja definitywnie zerwała z całą moralną i etyczną tradycją chrześcijańską, która stanowiła podstawę porządku społecznego przez dwa tysiące lat. Pominięto w niej między innymi wartość i rolę małżeństwa i narodu, a także wartość demokracji i kontroli społecznej nad rządzącymi. Na szczęście konstytucję odrzucili w referendum Francuzi, choć nie ze względu na jej wady, lecz w obawie przed „polskim hydraulikiem”, który mógłby wyprzeć Francuzów z rynku pracy w ich własnym kraju. Prawdopodobnie konstytucję odrzucono by już wcześniej, gdyby w innych państwach przeprowadzono referenda, a nie pozostawiono decyzji parlamentom. Wszak poparcie społeczne dla członkostwa w Unii w żadnym państwie członkowskim na Zachodzie nie przekracza 45%. Potwierdzeniem tego było odrzucenie konstytucji również przez Holendrów. To, że fundamentem ideowym Unii Europejskiej stały się laickie hasła epoki oświecenia, a nie cywilizacja łacińska ze swym chrześcijańskim humanizmem, a także ułatwienia dla przedsiębiorców zamiast solidarności społecznej, jest główną przyczyną jej moralnego i politycznego rozkładu. Jest również źródłem pogłębiającej się niechęci Polaków wobec Unii i Zachodu. Polska pozostaje bastionem tradycyjnego porządku społecznego, w którym zasadniczą rolę odgrywa rodzina, sąsiedztwo, parafia i poczucie tożsamości narodowej. Mamy też większe niż inni doświadczenie w walce o suwerenność i niepodległość, które są dla nas warunkiem bytu narodowego. Zaznaliśmy totalizmu komunistycznego i jesteśmy w stanie dostrzec, że decydenci unijni budują już zręby nowego totalizmu, który również dąży do zniewolenia człowieka i narodów, tym razem nie siłą, lecz narzędziami gospodarczymi. I tak samo jak ten poprzedni, nowy totalizm walczy z religią, rodziną i tradycją, co ma doprowadzić do ubezwłasnowolnienia człowieka, społeczności i narodu. Coraz lepiej zdajemy sobie z tego sprawę i dlatego właśnie w Polsce i państwach ościennych najrychlej może dojść do tego, że ludzie aktywnie zaczną bronić swej tożsamości religijnej i narodowej oraz upomną się o zapewnienie sobie miejsc pracy, o lepsze warunki dla rozwoju własnej drobnej i średniej przedsiębiorczości i o zbyt własnych produktów w kraju i za granicą. Miejmy nadzieję, że Polacy, doświadczeni w walce z innym totalizmem, przyczynią się również do postawienia tamy obcym wpływom, obcym towarom i obcemu kapitałowi, zmniejszając w ten sposób inne, jeszcze poważniejsze zagrożenia, w obliczu których stanęliśmy. K


KURIER WNeT

16

Obecnie dużo mówi się o ziemi. Pan jest zwolennikiem obszarnictwa. Dlaczego? Szukamy jakiejś formacji ideowej, która by nam pozwoliła funkcjonować uczciwie wobec świata i wobec siebie; szukamy kogoś, z kim moglibyśmy się utożsamić, i to autentycznie, a nie fałszywie, głupio. To są ważne wybory. Dużo myślę o polityce, jak wszyscy. Zastanawiając się, co takiego odróżnia Polskę od innych krajów, doszedłem do wniosku, że jedyną sensowną formacją polityczną, która jednak została całkowicie zapomniana, wręcz pogrzebana, było ziemiaństwo polskie, uformowane pod zaborami w XIX wieku. Próby reaktywowania dzisiaj tego ziemiaństwa są troszeczkę komiczne. Miałem do czynienia z członkami Stowarzyszenia Ziemian, czy jak to się tam nazywa. Oni podchodzili z głębokim niezrozumieniem do tego, czym była ta warstwa. Być może po prostu są to ludzie wychowani albo w Anglii, albo w Polsce za komuny. Jeśli ktoś mówi „ziemiaństwo”, to z miejsca szykuje się na niego taką pułapkę, żeby opowiadał o białych dworkach i tym podobne historie. Ewentualnie urządził przedstawienie z życia we dworze. To są wszystko komedie, którymi się dzisiaj mami ludzi. Nie o to chodzi. Ziemiaństwo polskie w XIX wieku było jedyną nowoczesną, silną i zorganizowaną dobrze grupą, organizacją na terenie zaborów. To byli ludzie, którzy potrafili założyć bank, towarzystwo rolnicze, obronić się przed prowokacją, obronić się przed polityką zaborcy. Robili to do spółki z Kościołem katolickim, bo też i wszyscy byli za katolików uważani, nawet jak byli protestantami. Polak-katolik, tak? Nawet jak byli protestantami, to ich car obkładał kontrybucją jako katolików. Mnie interesuje ziemiaństwo, ponieważ ci ludzie mieli do czynienia z konkretem i konkretu pilnowali. Oni się nie dali ogłupić socjalizmowi, dlatego że dysponowali ziemią i majątkiem. I to niemałą ziemią. Niemałą ziemią, niemałym majątkiem. Natomiast tak się składa, że wskutek jakichś diabelskich zawirowań polska niepodległość wyrosła z pnia, który był temu ziemiaństwu strukturalnie i instytucjonalnie wrogi. Wyrosła z socjalizmu i my dzisiaj nie wiemy, co o tych obszarnikach myśleć, dobrze, czy źle. Więc myślmy, że była to jedyna nowoczesna i skuteczna organizacja gospodarcza i polityczna istniejąca na terenie zaborów. To jest jedyny sens. Wszelkie inne sensy to jest dekoracja. Można się z tym utożsamiać, bawić się tym, można też tego nienawidzić, jak to deklaruje minister Jurgiel, potomek włościan, że się tak oględnie wyrażę. Ale nie można tego lekceważyć. Z czego wynikała ta siła i nowoczesność? Ziemianie działali w ramach cesarstwa rosyjskiego, które nie było monolitem. Żaden z elementów struktury hierarchicznej cesarstwa nie był w stanie doprowadzić tego organizmu do pełnego sukcesu gospodarczego czy jakiegoś innego. I nagle okazywało się, że jeżeli grupka ludzi wyodrębnionych z tej rosyjskiej magmy – językowo, religijnie czy finansowo – zaczyna coś robić, to musi być skuteczne. I tak zawsze było. A nowoczesność? Ziemianie potrafili jednego dnia wpaść na pomysł, żeby założyć bank, a drugiego dnia ten bank już istniał, towarzystwo kredytowe, które finansowało nie tylko ich przedsięwzięcia gospodarcze, ale też przedsięwzięcia gospodarcze mieszczan, włościan, wszystkich, którzy się zgłosili. To jest nowoczesność. Jeśli ktoś radzi sobie gospodarczo na rynku, to jest nowoczesność. Ja to tak rozumiem. Jeżeli ktoś sobie nie radzi, bierze dotacje, żebrze albo chodzi i płacze, bo R E K L A M A

P U N K T·W I D Z E N I A nie umie sprzedać, to nie jest nowoczesność. To jest patologia. To jest coś, co zmierza w kierunku przestępczości, być może zorganizowanej. Skoro państwo polskie czerpie swoje siły żywotne z tego rodzaju półprzestępczych struktur i każe nam się jeszcze cieszyć z tego powodu, to ja bym chciał się z tego wypisać. Nie wiem, czy mi się uda, bo są tylko organizacje i wszyscy, chcąc nie chcąc, należymy do organizacji, choćby takiej jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Nie możemy z niej wystąpić, niestety, ale to się skończy marnie. Powiedział Pan o banku. Mnie z bankiem i instytucją kredytową kojarzy się coś, co chce mi zabrać pieniądze. Niby mi je daje, ale potem dwa razy więcej odbierze. Jak to wtedy wyglądało?

nie chcemy dostrzec. Być może chcemy, ale ponoć nie ma innego wyjścia. Wracając do ziemi. Na tych ziemiach obszarniczych z reguły żyli też chłopi. I najczęściej słyszymy, że pan wykorzystywał chłopa jak niewolnika. To są takie komunistyczne brednie. Ta osławiona pańszczyzna była mierzona od chaty, czyli od rodziny. Jej wymiar nie był aż tak wielki, jak to się mogło wydawać. Jedna osoba z rodziny musiała pójść popracować parę dni u pana, żeby załatwić to wszystko, co jest do załatwienia na polu. Cała reszta rodziny mogła leżeć albo siedzieć, albo pracować u siebie, mogli się zmieniać. Do tego chłop musiał dołożyć sprzężaj, czyli konia, wóz, bronę, pług, jeżeli tego nie było we dworze. W początkowym okresie tzw. feudalizmu tego tam rze-

która przyjeżdża z zagranicy. Jeżeli gospodarstwa są duże, żywność jest tania. Tutaj dochodzimy do prawdy o gospodarstwach kościelnych. Jeżeli mamy gospodarstwo rolne kościelne, prowadzone przez braci zakonnych, którzy mają do tego odpowiednich ludzi – braci konwersów albo najemników, którzy świadczą tę pracę tanio, to żywność też jest tania. I to też komuś przeszkadzało. Więc rewolucja zaczęła swój zwycięski marsz od tego, że zlikwidowano gospodarczą strukturę Kościoła, a potem trzeba było zlikwidować tę drugą strukturę, czyli tych nieszczęsnych obszarników. A wtedy to już hulaj dusza! Zostały masy chłopskie, bo ta reforma rolna, tylekroć zachwalana, nie przyniosła dobrobytu, tylko katastrofę. Szlachta średnia i mała pobankrutowała i musiała się przenieść do miast w charakterze

to widzimy, w kogo jest wymierzona rewolucja. I różne postaci: upadli synowie ziemian, którzy przeszli na stronę rewolucji, urzędnicy carscy, których wielu było piewcami rewolucji – to są siły, które usiłowały zmiażdżyć jedyną nowoczesną organizację, jaka istniała w czasach przed pierwszą wojną światową, przed rewolucja bolszewicką. Jedyną nowoczesną organizację, jaka istniała na terenach Europy Wschodniej i Środkowej, czyli ziemiaństwo polskie. Wszystkie inne były organizacjami typu bandyckiego. Ewentualnie jakimiś etatystycznymi korporacjami, gdzie rządziła tajemnicza siła, nierozpoznana, bo przychodziły skądś instrukcje, ale nikt nie wiedział skąd. Przywozili je jacyś emisariusze, którym się po prostu wierzyło. Tak to działało.

Ziemiaństwo polskie w XIX wieku było jedyną nowoczesną, silną i zorganizowaną grupą, organizacją na terenie zaborów. To byli ludzie, którzy potrafili założyć bank, towarzystwo rolnicze, obronić się przed prowokacją.

Bierzmy przykład z ziemiaństwa Ten olbrzymi organizm polityczny, jakim było cesarstwo rosyjskie, rozwijał się do wewnątrz. Ekspansywność Rosjan zatrzymała się w momencie, kiedy Polska została podzielona, i nigdy poza ten moment nie wyszła. No, jeszcze próbowali rozebrać Turcję. Następnie ten impet wyhamował. To było państwo, które mogło się restrukturyzować. Problem polegał na tym, żeby ono się restrukturyzowało w sposób dynamiczny, ale przewidywalny, i to gwarantowali ziemianie polscy, którzy zakładali rozmaite towarzystwa kredytowe. Rosjanom jakoś to się nigdy nie udawało. Działo się tak głównie dlatego, że rosyjska struktura urzędnicza była przeżarta przez tzw. nihilistów, czyli rewolucjonistów, którym się marzyła zmiana stosunków w całym kraju. Natomiast ziemianom polskim się to udawało i w tych trudnych warunkach, ale w porównaniu z naszymi dzisiejszymi w miarę korzystnych, pieniądz krążył i funkcja towarzystw kredytowych i banków była jak z marzeń. Jako dzieci wiedzieliśmy, że jak się złoży pieniądze w banku, to będzie procent i potem będzie tych pieniędzy więcej. Dzisiaj jest dokładnie odwrotnie. Pieniądz jest kredytem. Do końca nie rozumiem, co to znaczy w praktyce, bo ja się trzymam z daleka od kredytów. To jest jedna z moich zasad. Ale chodzi o to, żebyśmy wszystko załatwiali przez bank, czyli żeby nasze życie było uzależnione od banku. Nie tylko inwestycje związane z posagiem córki czy dokupywaniem ziemi. Żeby nie było transakcji gotówkowych. To się zakończy niewolnictwem, niestety, czego my

czywiście nie było, bo olbrzymia ilość ziemi gwarantowała, że gospodarstwo nie zbankrutuje, więc nie było potrzeby modernizowania go. Jeżeli sobie opiszemy całą tę rewolucję i przekształcenia własnościowe na wsi XIX i XX wieku językiem dzisiejszym, to łatwo dojdziemy do wniosku, że ta tzw. modernizacja gospodarstw prowadziła do tego, żeby tych wszystkich ludzi zadłużyć, żeby pan musiał zaciągnąć kredyt na maszyny, bo już nie było taniej pracy chłopa. Ten chłop przychodził pracować na dniówkę, tę dniówkę przepijał, następnie gdzieś tam brał kredyt. Za czasów feudalnych, czyli przed reformą włościańską, nikt nie słyszał, żeby chłop brał kredyt. Kredyt brał dziedzic, jak był bardzo lekkomyślny – najczęściej u jakiegoś żydowskiego kupca czy bankiera. Natomiast po reformie włościańskiej, kiedy zintensyfikowano gospodarstwo i ono się unowocześniło, co nam się cały czas chwali, trzeba było się ratować kredytem. Oczywiście nie jestem za tym, żebyśmy wrócili do stosunków feudalnych, ale był moment, kiedy się trzeba było zatrzymać. Tzw. postępowcy, rewolucjoniści – jak ich zwał – socjaliści, reformatorzy społeczni nie dostrzegli tego momentu. Im się wydawało, że jak się podzieli ziemię wielkich właścicieli i rozda ją chłopom, wtedy każdy będzie szczęśliwy. Nieprawda. Bo ziemia to nie jest zabawka, którą się rozdaje komuś po to, żeby na niej leżał czy też udawał jakąś produkcję, tylko to jest środek do produkcji żywności. Jeżeli gospodarstwa są małe, zadłużone, to żywność jest droga i niekonkurencyjna dla tej,

tak zwanej inteligencji. I nie ma co tego zwalać na powstanie styczniowe – to jest wina reformy agrarnej. A chłopi zaludnili fabryki. Wtedy można było bez przeszkód budować socjalizm. To znaczy – tak się wydawało, ale okazało się, że jednak przeszkody są, bo biedni chłopi, którzy przyszli do miast, żeby pracować w fabrykach, tak łatwo od Kościoła oderwać się nie dali, no i też nie mieli zamiaru rzucać bomb na urzędników carskich. Ciekawą rzecz przeczytałem w biografii Ludwika Waryńskiego. Te wszystkie książki socjalistyczne są pisane z takim bardzo dziwnym zakłamaniem. Opowiada nam Andrzej Notkowski, autor tej biografii, o tym nieszczęściu, o tej doli robotniczej ciężkiej, jak to ci kapitaliści wyzyskiwali tych robotników, że oni dożywali w najlepszym wypadku 50 lat, a potem umierali, bo ich życie było ciężkie. Ale nie podaje nam biograf Ludwika Waryńskiego, ile żył przemysłowiec łódzki czy warszawski, ile żył Lilpop czy Grynszpan. Tego nie wiemy. On przeciwstawia pięćdziesięcioletniemu życiu robociarza długość życia właściciela ziemskiego. Ale właściciel majątku ziemskiego nie gnębił robotników. To kapitaliści gnębili, ale my się od autora biografii Ludwika Waryńskiego dowiadujemy, że robotnik żył średnio 50 lat, a właściciel ziemski – 73. Więc jeżeli ta opozycja robotnik – kapitalista to jest tylko figura retoryczna, służąca mąceniu w głowach i mydleniu oczu, a przeciwstawia mu się właściciela ziemskiego,

reformie rolnej. Nie będzie mógł, bo Kościół nie ma za co tej ziemi kupować i nie ma jej kim obrabiać, więc to jest w ogóle absurd. Ta ziemia będzie sprzedawana związkom wyznaniowym, ale innym niż Kościół, musimy sobie zdać z tego sprawę. Nie Kościołowi. Więc o czym tu gadać? Kościół, żeby powrócić na niwę gospodarczą, z której został wypchnięty przez rewolucję i przez tzw. reformatorów, musiałby wykonać gigantyczny wysiłek. A póki co, nie widać woli tego wysiłku. I to by było okupione krwią. Jeżeli ktoś próbuje złamać monopol jakiegoś producenta albo dystrybutora, ginie. Nie ma co do tego dwóch zdań, nie łudźmy się. To wymaga odwagi, poświęcenia i mocy. Kiedy próbuję sobie to wyobrazić, myślę, że potrzebne są ze dwa nowe, misyjne zgromadzenia, które by się tą sprawą zajęły, jak w średniowieczu: w jednym właściwie czasie powołano do życia Cystersów, Norbertanów i Augustianów, którzy przejęli poważne sektory gospodarki. Oprócz tego, że mieli misję zbawczą, jeszcze zajmowali się gospodarką. Wyrzucenie Kościoła z tej sfery to jest wielka tragedia i jeżeli jakiś zwolennik tego rodzaju histerii łudził się, że jak się Kościołowi odbierze, to on dostanie, to chyba zwariował. Nie po to się odbiera Kościołowi, żeby komuś rozdać, tylko żeby schować. Tak samo jak ze złotem. Jak się wyniesie złoto z kościołów, to ono zostanie przeznaczone na wojnę albo oddane w depozyt. Gdzie? Nie wiadomo. Czy chłop poza pańszczyzną musiał płacić jakiś podatek swojemu panu? Nie.

Z Gabrielem Maciejewskim, pisarzem, publicystą, blogerem i wydawcą rozmawia Włodzimierz Brewczyński. Ziemiaństwo było bardzo często połączone z Kościołem. Kościół, czy to w spadku, czy w jakichś innych okolicznościach, dostawał ziemię. Uzyskane z tego pieniądze były często przeznaczane na schroniska czy szpitale, bo kiedyś nie było służby publicznej. To wszystko zostało zagrabione nieuczciwym prawem przez komunistów. Stąd mieliśmy komisję majątkową i Fundusz Kościelny. Czy dzisiaj jest możliwe, aby Kościół miał swoje przedsiębiorstwa, swoje firmy? Bardzo bym chciał, ponieważ obecność Kościoła w życiu gospodarczym gwarantowała to, o czym wszyscy piewcy liberalizmu mówią i czym nas mamią, czyli wolną konkurencję. Bez obecności Kościoła w gospodarce nie ma mowy o żadnej wolnej konkurencji. Od razu przechodzimy do tego, co komuniści w swoich książkach nazywają monopolistyczną fazą kapitalizmu. Bo jeżeli nie ma żadnego poza świeckim konkurenta na rynku, to te wszystkie małe, biedne żuczki, które usiłują konkurować z gangami i korporacjami, natychmiast przegrywają i stają się niewolnikami. I my to mamy dzisiaj. Niestety, Kościół jest w takiej sytuacji, że nie wiem, co by się musiało stać, żeby powrócił chociażby do częściowej obecności na rynku. Mamy oczywiście różne takie śmieszne firemki, wydawnictwa prowadzone przez zakony itd., ale to się nie liczy. Najbardziej podłą ostatnimi czasy formułą, która płynie z tamtej strony, jest to, że Kościół będzie mógł kupować w Polsce ziemię po

Czyli jedynie pańszczyzna, którą odrabiał jednak raczej w czasie żniw, co mu utrudniało pracę na własnym polu. Tutaj powstaje kwestia, jak bardzo. Różnie to wyglądało w zależności od pana. Różni byli panowie, wcale nie twierdzę, że to była sielanka. Ludzie są generalnie dość brutalni i mają do siebie różne pretensje, ale powołam się na Hipolita Korwin-Milewskiego, który opisuje przedpowstaniowe relacje pałacu ze wsią – bo Hipolit Milewski to człowiek z pałacu, a nie ze dworu. Tak więc on pisze, że te relacje były wręcz poufałe ze strony wsi. Po reformie agrarnej wieś stała się wobec pałacu jawnie wroga. Ta wcześniejsza symbioza oczywiście nie była sielanką, ale życie w PGR-ach też nie było sielanką, życie w korporacjach też nie jest sielanką. Ktoś powie: „nikt nikogo nie bije batem”. Tak, ale może go wyrzucić z pracy, kiedy tamten ma dwa kredyty, i zostawić go z niczym. Natomiast pan nie mógł wyrzucić chłopa z chaty. Bo własność była święta. Święta. Więc nie ma w ogóle o czym gadać. Chłop miał miejsce do życia. Oczywiście, nie mógł się przenosić, a dzisiaj można się przenosić. Można przenieść się do Tunezji, na wakacje, jak ktoś sobie weźmie kredyt. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że pojawi się mnóstwo głosów przeciwko takiemu stawianiu sprawy – bo nowoczesność, bo coś tam. Chciałem tylko przypomnieć, że ludzie bynajmniej nie majętni, bynajmniej nie swobodni, którzy żyli w XIX i XX wieku pod tymi strasznymi zaborami, poruszali się bez przeszkód po całej Europie i zawsze mieli skądś gotówkę. Natomiast dzisiaj średniozamożny pracownik korporacji bez kredytu takiej sztuki, żeby się gdziekolwiek ruszyć, nie dokona. No, ale wiemy wszyscy, że każdy, kto zarabia mniej niż 6 tysięcy, jest albo kretynem, albo złodziejem. Dziękuję bardzo za rozmowę. K


kurier WNET

17

sp ó łdzielcze · media · wnet S p ó łdzielcze M edia W N E T

M

edia prawdziwie publiczne to media spółdzielcze, których właścicielami są ich twórcy i odbiorcy, a każdy z nich ma jeden głos, bez względu na liczbę posiadanych udziałów. Misją Spółdzielczych Mediów WNET jest tworzenie i wspieranie niezależnych mediów, w oparciu o idee wolności i odpowiedzialności zakorzenione w republikańskich i chrześcijańskich tradycjach Rzeczypospolitej oraz w tradycjach ruchu społecznego skupionego w latach 80. XX w. wokół „Solidarności”. Spółdzielcze Media WNET uzupełniają i kontynuują działania podjęte w tym zakresie przez Radio WNET. Media WNET są wspólnotą ludzi wolnych i odpowiedzialnych, tworzącą media prawdziwie publiczne, których właścicielami są twórcy i odbiorcy mediów uznający

potrzebę rozwoju polskich wolnych i niezależnych środków społecznego przekazu oraz zdeterminowani do współdziałania w realizacji tego zadania. Spółdzielcze Media WNET mają już blisko 600 właścicieli, a każdy z nich ma jeden głos, bez względu na liczbę posiadanych udziałów. Spółdzielcze Media WNET opierają swoją działalność na zaufaniu. Zaufanie, a nie informacje, jest rzadkim bogactwem dzisiejszego świata. Zaufanie jest czymś, na co ciężko zasłużyć i łatwo je można stracić. Jest jądrem dziennikarstwa, niewiele innych zawodów jest tak zależnych od zaufania. Spółdzielcą można zostać, wypełniając prostą deklarację członkowską, dostępną pod adresem www. mediawnet.pl, i wpłacając 90 zł wpisowego plus dowolną liczbę udziałów, z których każdy wynosi 10 zł.

Spółdzielczość zakłada dowartościowanie roli każdego z członków wspólnoty, chroniąc w ten sposób słuszne interesy osoby ludzkiej. św. Jan Paweł II, Watykan 1998

Nie mogę udawać, chodzi o zbawienie

Wnet pielgrzymuje na Jasną Górę

No to... w drogę! WRACAMY DO ŹRÓDEŁ – takie jest motto pieszej pielgrzymki Wnet na Jasną Górę. Krzysztof Skowroński ma zamiar pokonać widoczną na mapce trasę, podążając śladami Kaszubskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę, która dotrze do Częstochowy 21 lipca. Ze względu na nieplanowane wydarzenia szczegóły trasy mogą ulec zmianie, dlatego zachęcamy do słuchania Poranków WNET (7:07 – 9:00) pod adresem www. radiownet.pl oraz na falach Radia Warszawa (106,2 FM) i Radia Nadzieja (Łomża – 103,6 FM, Ostrołęka – 93,9 FM, Grajewo – 93,8 FM). Podczas audycji będziemy informować, gdzie jesteśmy, jeżeli ktoś chciałby do nas dołączyć – na chwilę lub na dłużej – i wspólnie pielgrzymować. ZAPRASZAMY!

Homilia ks. Adama Jabłońskiego z mszy św. w dniu Zjazdu Spółdzielców Wnet, 18.06.2016 r.

planowany dzień wyjścia: Swarzewo e Wejherowo e

Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. (Łk 9,18-24)

D

am przykład moich rodziców. Często na kazaniach mówię, jak moi rodzice rozmawiają. Ponieważ mój tata długie lata pił alkohol ( już 20 lat nie pije), spowodowało to, że na jedno pytanie zasadnicze nie umie nigdy odpowiedzieć. Nieraz słyszę, jak moja mama mówi „tatuś, Janek, czy ty mnie kochasz?”. A mój tata: „yhy”. „Ale powiedz, czy mnie kochasz?”. „No, kocham”. Ktoś by powiedział „wypowiedział wszystko”. Kochani, czymś innym jest powiedzieć komuś: „Nooo, kocham cię”, a czym innym powiedzieć: „kocham cię”. Bo żeby powiedzieć komuś w oczy „kocham cię”, to trzeba jakby całą swoją osobowość, że tak powiem, postawić. Całą swoją osobowość wyłożyć na tacę, bo nie jest łatwo powiedzieć „kocham cię”; dlatego mój tata nie umie tego powiedzieć, tylko „nooo, tak, no, kocham”; „ale powiedz mi”: „No, tak”. Chociaż kocha mamę, ale nie umie tego powiedzieć. I tak jest z tym pytaniem apostołów, do apostołów. Wielu ludzi, idąc drogą wiary, chodząc do kościoła, ba!, w moim wypadku, nawet zostając księżmi, nie umie postawić sobie pytania o to, czy ja umiem powiedzieć „ Jezu, kocham Cię”. Bo to jest pytanie, które angażuje naszą całą osobowość. Kiedyś w jednej grupie modliłem się z ludźmi świeckimi i widziałem, jak wypowiadali swoje prośby. Każdy miał jakąś prośbę. I było wiele osób, ale żadna z nich nie powiedziała, „proszę Cię, Jezu”, tylko większość mówiła zdania typu: o łaskę zdrowia, prosimy Cię, Panie, o błogosławieństwo. Jedna osoba tylko, jedna pani powiedziała: „Jezu, proszę cię o miłość między mną a moim mężem”. Dlaczego to takie ważne, kochani? Dlatego to jest takie ważne, że jeśli nie powiem sam z siebie, nie umiem powiedzieć „kocham Cię, Jezu”, to ta miłość moja do Niego jest jak miłość wielu małżeństw. Oni są ze sobą, ale tak jakby obok siebie żyli. Oni są ze sobą, ale nie ma tej tajemnej nici, która ich łączy. I chociaż mogą być bardzo dobrym małżeństwem, to nie ma tego, co jest tą siłą – miłości. Ktoś by powiedział „no jak to? Są dobrzy dla siebie, wspierają się”. Nie jest tak. Jeśliby wystarczyło tylko wspierać się, to, słuchajcie, można zawsze kogoś wynająć. Będzie przy nas chodził, załatwiał wszelkie nasze potrzeby, będzie nam czytał książki, razem z nami film oglądał, na spacer z nami pójdzie. Pewien mój znajomy stał się bogatym człowiekiem i jego matka, mówiła mu, że on nie dba o nią i o jej leczenie,

o lekarzy. Więc on zatrudnił pracownika, dał mu samochód i tenże pracownik woził jego mamę do laryngologa, onkologa, nie wiem... ginekologa, ale mama była dalej niezadowolona. I cały czas mu tam dochrzaniała, cały czas pretensje. I on mówi: „o co tej mojej matce chodzi?”. Ponieważ ich znam, a jako ksiądz może jestem w stanie zauważyć też inne rzeczy, powiedziałem mu: „Słuchaj, twojej mamie nie chodziło o to, żebyś jej wynajął szofera i samochód, jej chodziło o to, żebyś to ty ją zawiózł do lekarza. A jak ty będziesz, to może i lekarz wcale nie będzie potrzebny, bo ty jesteś synem. Syn ją wiezie. To ona już ozdrowieje”. Kochani, kiedy myślałem nad tym dzisiejszym słowem, to takie proste przykłady chciałem wam powiedzieć, przekazać, żeby zobrazować wagę tego Jezusowego zapytania. To było pytanie do facetów. Powiedzcie wy, za kogo

„perfumeria”, i tak samo z każdą sprawą w naszym życiu – trzeba cały czas pytać: „nie to, co ja chcę, ale to, co Jezus chce”. To nie jest, słuchajcie, jakiś bajer, to nie jest jakieś opowiadanie kaznodziejskie. No, tak powinno być. To przecież idzie, słuchajcie, o zbawienie. To nie idzie o nic innego, to idzie o zbawienie. Mojego jedynego życia i każdego z was. To nie jest drobiazg. To nie jest kwestia: będzie tak czy inaczej, ale jakoś będzie. Nie, to chodzi o zbawienie. Co więcej – tu nie chodzi tylko o moje zbawienie, ale o zbawienie tych, którzy są przy mnie, bo jeśli ja będę ich gorszył moim życiem, to oni tak samo tą drogą pójdą. W waszym wypadku wasze dzieci, wnuki. W moim wypadku ci, którzy mi są powierzeni. Dlatego trzeba wziąć swój krzyż, jaki jest, i być wpatrzonym w Jezusa. Święty Paweł mówi „w Tego, który nam w wierze przewodzi”. Amen. Wstańmy teraz, zaniesiemy do Boga nasze modlitwy. Na początku za naszą ojczyznę. K

Hel

Szymbark e Stare Polaszki e Lubichowo e Lipinki e Świecie e

Toruń e Zakrzewo e Morzyczyn e licheń e Koło e Dobra k. Turku e Sieradz e Rychłocice e

Hel – 4 lipca, poniedziałek (Poranek) Swarzewo – 5 lipca, wtorek (Poranek) Wejherowo – 6 lipca, środa (Poranek) Sianowo – 7 lipca, czwartek (Poranek) Szymbark – 8 lipca, piątek (Poranek) Stare Poleszki – 9 lipca, sobota Lubichowo – 10 lipca, niedziela Lipinki – 11 lipca, poniedziałek (Poranek) Świecie – 12 lipca, wtorek (Poranek) Nawra – 13 lipca, środa (Poranek) Toruń – 14 lipca, czwartek (Poranek) Sędzin – 15 lipca, piątek (Poranek) Morzyczyn – 16 lipca, sobota Licheń – 17 lipca, niedziela Licheń – 18 lipca, poniedziałek (Poranek) Koło – 19 lipca, wtorek (Poranek) Dobra – 20 lipca, środa (Poranek) Sieradz – 21 lipca, czwartek (Poranek) Rychłocice – 22 lipca, piątek (Poranek) Ożegów – 23 lipca, sobota Miedźno – 24 lipca, niedziela Jasna Góra – 25 lipca, poniedziałek (Poranek)

Ożegów e Miedźno e

e

jasna góra

J

Prędzej czy później pojawi się żal, że to nie jest tak, jak się myślało. A jak już się zestarzejemy, to już w ogóle może przyjść żal taki, że nie jesteśmy kochani, nikogo nie obchodzimy. Dlatego to stwierdzenie Jezusa: „ Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie”. Mnie uważacie? Kim Ja jestem dla was? To jest pytanie. Jeśli ktoś patrzy w oczy, to tak trudno skłamać. I dlatego, kochani, nieraz próbuję niektórym osobom mówić „musisz się jakoś zastanowić, skoro chodzisz do kościoła, modlisz się, spowiadasz. Musisz sobie zadać to pytanie – kim jest Jezus dla ciebie? Jezus, osoba. Jak człowiek tego sobie nie zada, to będzie myślał, że to jakiś Bóg, który gdzieś tam mieszka, jak w dzieciństwie, pamiętacie. Jest Bóg, tam wysoko. Gagarin mówił, że latał tam i tam Go nie było. Ale my tak myślimy. Jest wysoko pewnie jakiś Bóg, który tam gdzieś jest, jak tatuś w Ameryce. Jest, kocha, listy pisze, ale kto to jest ten tata, to nie wiadomo. Kochani, i druga część dzisiejszej Ewangelii. „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie. Niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Słuchajcie, jeśli człowiek, ja, Adam Jabłoński, nie powiem Jezusowi „Jezu, Ty jesteś dla mnie wszystkim”, to słuchajcie, po jakimś czasie będę chciał,

Sianowo e

żeby coś z tego życia dla mnie zostało. Prędzej czy później odezwie się we mnie pytanie „Co ja z tego mam?” To Judasz szedł za Jezusem, ale patrzył, że to się jakoś finansowo nie zamyka, nie jest lepiej, chociaż ze skarbonki podkradał, ale to nie to, na co liczył. I podobnie może być z każdym z nas. Prędzej czy później, słuchajcie, odezwie się w nas: „co ja z tego mam?”. Prędzej czy później pojawi się żal, że to nie jest tak, jak się myślało. A jak już się zestarzejemy, to już w ogóle może przyjść żal taki, że nie jesteśmy kochani, nikogo nie obchodzimy. Dlatego to stwierdzenie Jezusa: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie”. To znaczy – kochani, trzeba sobie powiedzieć w pewnym momencie: „Jezu, nie to, co ja chcę, ale to, co Ty chcesz”. Czyli każdy z was, jak tu jesteście, czy ja, ja muszę na swoje życie odpowiedzieć: „Jezu, nie to, co ja chcę, ale co Ty chcesz”. edna moja krewna bez ślubu żyje z facetem, więc ja nie mogę powiedzieć jej: „wszystko jest super, ważne, żebyś przyjeżdżała, kochamy cię”. Ja muszę powiedzieć: „ty żyjesz w grzechu”. No, muszę tak powiedzieć, co mam zrobić? Sprzedać Jezusa i powiedzieć: „a, to moja krewna, nieważne, machnę ręką, po co psuć relacje i wigilijny stół, mogą być gniewy jakieś. No, nie mogę inaczej”. Dlaczego? Ja bym wolał, żeby było dobrze i pewnie bym nie chciał kłótni, ale ja muszę zaprzeć się też samego siebie, powiedzieć „Boże, przecież to Ty jesteś ważniejszy, nie mogę udawać”. Jak to zawsze powtarzam za ojcem Rydzykiem, o naszej ambonie nie można mówić

e

Prezydium Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów Prezydium Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów 00-901 Warszawa, pl. Defilad 1 (PKiN)

Warszawa, 21 września 2015 r.

N

iżej podpisani naukowcy, czując się zobowiązani przez Kodeks Etyki Pracownika Naukowego (Warszawa 2012, oparty na The European Code of Conduct for Research Integrity, ogłoszonym w 2010 roku wspólnie przez European Science Foundation – ESF – i All European Academies – ALLEA), zwracają się niniejszym na podstawie Art.29.3. Ustawy o stopniach naukowych do Prezydium Centralnej Komisji jako organu nadzorującego z wnioskiem o wznowienie postępowania w celu pozbawienia pana Macieja Laska stopnia naukowego doktora, przyznanego mu w 2002 r. przez Wojskową Akademię Techniczną im. Jarosława Dąbrowskiego, Wydział Uzbrojenia i Lotnictwa. Pan Maciej Lasek dopuścił się bowiem poważnych naruszeń zasad etyki naukowej, a § 4.3 Kodeksu stwierdza, że „niewłaściwe procedowanie w przypadkach ujawnienia nierzetelności, takie jak: niezgłoszenie zaobserwowanego faktu przewinienia (…) może zostać również sklasyfikowane jako rażące naruszenie podstawowych zasad etyki w badaniach naukowych”. W uzasadnieniu wniosku pragniemy odwołać się także do treści przysięgi doktorskiej, gdzie zawarte jest przyrzeczenie o poszukiwaniu prawdy i niesprzeniewierzaniu się zasadom etyki naukowej. Pan Maciej Lasek, który podaje się za „specjalistę od badania wypadków lotniczych”, chociaż taka specjalizacja naukowa lub techniczna nie istnieje, kłamie publicznie, podając jako fakty informacje o przyczynach Katastrofy Smoleńskiej, które są sprzeczne z podstawowymi prawami fizyki. Kłamstwami tymi wprowadza w błąd opinię publiczną. Jak stwierdzone jest w § 2.1. Kodeksu, uniwersalną zasadą numer 1 etyki naukowej jest sumienność, a „w kontaktach z ogółem społeczeństwa oraz mediami obowiązują te same standardy uczciwości i precyzji, co przy publikowaniu wyników prac” (§ 3.3), zaś popełnienie rażących przewinień „musi bezwzględnie prowadzić do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego” (§ 4.1).

P

odstawowe prawa fizyki i znane przebiegi podobnych katastrof lotniczych pozwalają stwierdzić, że gdyby samolot TU 154A z Panem Prezydentem Lechem Kaczyńskim i 95 osobami towarzyszącymi uderzył był w brzozę, to by ją przeciął, nie doznając przy tym większego uszczerbku; nawet gdyby końcówka skrzydła została odcięta, to siły aerodynamiczne nie mogły na krótkim odcinku między brzozą a miejscem upadku spowodować odwrócenia lecącego samolotu kołami do góry; nawet gdyby samolot uderzył w grunt, to konstrukcja nie mogłaby ulec tak znacznej destrukcji i defragmentacji, a w miejscu uderzenia samolotu o ziemię musiałby powstać krater, a takowego na wrakowisku nie ma. Głoszenie oczywistej dla naukowców nieprawdy, której niespecjaliści nie są w stanie wychwycić, stanowi poważne naruszenie zasad etyki naukowej. Dlatego niżej podpisani wnioskują jak we wstępie. prof. Włodzimierz Klonowski, prof. Eugeniusz Danicki, prof. Jerzy Głuch, prof. Andrzej M. Oleś, prof. Józef Pacholczyk, prof. Janusz Turowski, prof. Kazimierz A. Zakrzewski


kurier WNET

18

z · podr ó ży

W archiwum Zbigniewa Herberta w Bibliotece Narodowej, wśród setek notatek, rysunków i wierszy znajdują się szkice powstałe podczas wizyty poety w rodzinnym domu Goethego we Frankfurcie. Na marginesie jednego z rysunków Herbert zapisał: „ta solidność musi w konsekwencji prowadzić do okrucieństwa”.

foto: Sławomir Ozdyk (5)

Berlin czwarta rano Antoni Opaliński

C

zy rzeczywiście w mieszczańskim dostatku miejsca narodzin autora Fausta jest coś, co może nasuwać tak ponurą diagnozę niemieckiego charakteru? A może Herbert, ten najbardziej śródziemnomorski z polskich poetów, okazał się w tym wypadku dzieckiem XX wieku i podświadomie szukał w niemieckiej przeszłości korzeni hitlerowskiej fabryki zbrodni? Myślę o tym, spacerując nocą po Berlinie. Zmienił się, nie można zaprzeczyć. Pamiętam schizofreniczną atmosferę Berlina Zachodniego. Chyba żadne miejsce na świecie nie oddawało wyraźniej absurdów podzielonego świata niż ten kawałek Zachodu na rubieżach Wschodu. Kreuzberg, dziś mimo pozorów buntu coraz bardziej snobistyczny, był wtedy pełen hipisów, awangardy, artystów i przemytników. Miasto żyło trochę w transie, jak w piosence Kultu o domu podzielonym. Kiedy się trafi w takie miejsce w wieku kilkunastu lat, łatwo się zgubić... Po zjednoczeniu Niemiec wcale nie było oczywiste, że Berlin stanie

się znów stolicą. Niemcy, jak mało kto czuli na polityczne znaczenie symboli, wiedzieli, że przeniesienie administracyjnego centrum kraju z nadreńskiego Bonn do wilhelmińskiego Berlina będzie prawdziwym końcem starej republiki federalnej i początkiem czegoś innego, nowego... a może raczej powrotem do starych, pruskich wzorów. Zapadłbym się na dłużej w tym mieście-molochu, trochę złowrogim, ale jednak fascynującym. Chciałbym przejść największymi ulicami i zajrzeć do najmniejszych zaułków, pogadać z Turkami i z podstarzałymi hipisami. Bez przewodnika, za to z upartą chęcią odkrycia zasad tworzących porządek metropolii. Bo przecież jakieś zasady muszą być – w końcu to Niemcy. Jak to było? „Zanurzał się w pozorny chaos rzeczy i wypadków i na jego dnie znajdował porządek i prawo”. To Prus w Lalce o zwiedzaniu innej stolicy świata, Paryża... Niestety nie mam czasu. Radiowe podróże są krótkie. Przyjazd–przygotowanie–krótka noc–audycja–wyjazd. Maksymalna koncentracja, by w ciągu 113 minut opowiedzieć o ludziach i miejscach. Fakty, fakty, fakty über alles. Ale to za parę godzin. Na razie kończy się noc nad Berlinem, a ja idę w kierunku reprezentacyjnej alei Unter den Linden i pozwalam sobie na rozpustę bezcelowego myślenia o wszystkim. Wchodzę na leżącą w centrum Berlina (a gdzie tu centrum? Ten olbrzym ma ich kilka) Wyspę Muzeów, mijam ewangelicką katedrę. Wielka, ciemna

bryła. Zbudowana na przełomie XIX i XX wieku, w stylu neorenesansowym, podobno miała być protestancką odpowiedzią na Bazylikę św. Piotra w Rzymie... cóż, nie bardzo to wyszło. Projektantem był pochodzący z Pszczyny Juliusz Raschdorf, ale do budowy miał się wtrącać sam Wilhelm II. To ten niemądry cesarz, który nie chciał słuchać Bismarcka i – na nasze szczęście – przyspieszył upadek monarchii Hohenzollernów. Dalej rozciąga się, w tym momencie uśpiony, raj historyka sztuki. Wyspa Muzeów, muzealny kompleks z bezcennymi zbiorami, zwłaszcza sztuki starożytnej i malarstwa dawnych mistrzów. Ołtarz pergamoński, babilońska brama

Isztar, no i przede wszystkim piękny wizerunek egipskiej królowej Nefertiti. Być w Berlinie i nie zobaczyć tej Pani? Jest coś dwuznacznego w wielkich europejskich muzeach. Z jednej strony bogactwo i imponujący rozmach, a z drugiej świadectwo wielkiego kolonialnego złodziejstwa. Mimo wszystko ci europejscy zdobywcy z XIX wieku byli lepsi od Amerykanów, którzy po obaleniu rządów Hussaina w Iraku po prostu dopuścili do rozgrabienia zbiorów sztuki w Bagdadzie. Ciekawe, w jakich muzeach odnajdą się za sto lat. Przechodzę kolejnym mostem i idę po Unter den Linden – Pod Lipami. Reprezentacyjny bulwar stolicy Prus stracił nieco na znaczeniu w czasach, gdy miasto żyło „murem podzielone”. Mijam Uniwersytet Humboldtów. Za dnia przed bramą stoiska bukinistów. Berlin to miasto idealne do studiowania – uczelnie, biblioteki, muzea. No i – cokolwiek złego by powiedzieć o Niemcach – nasi zachodni sąsiedzi zachowali zagubioną u nas kulturę akademicką. Ktoś zajmujący się nauką nie uchodzi za darmozjada dziwaka, a kolejni ministrowie „rzuceni” w wyniku partyjnych rozgrywek na „odcinek” szkolnictwa wyższego nie opowiadają bzdur, że najważniejszy jest związek nauki z „byznesem”. Czy w przedwojennej Polsce ktoś pytał lwowskich matematyków o ich przydatność ekonomiczną? Mimo że dochodzi godzina czwarta, a bulwar raczej pusty, spotykam wracających z imprez młodych ludzi. To jak się żyje w Berlinie? Super, cool, po prostu świetnie. Nie boicie się imigrantów? Skąd, przecież trzeba pomagać, śmieje się brodaty hipster. Nie gadaj, wtrąca dziewczyna o hiszpańskim typie urody, przecież są dzielnice, do których boimy się wchodzić. Mówisz, jakbyś była z Pegidy, odpowiada chłopak. Głupi jesteś Klaus, ich jest za dużo. Ich?

Z chęcią porozmawiałbym (najchętniej bez Klausa) z tą dziewczyną o tym, kim są ci „oni” i dlaczego jest ich za dużo, ale trzeba iść. Jeszcze mówię, że jestem z Polski. Polska, super, mamy wielu znajomych z Polski. Ciekawe, czy słyszeli, że u nas kryzys demokracji i dyktatura za progiem? Polaków zresztą też za chwilę spotykam, pod Bramą Brandenburską. Oczywiście robią sobie zdjęcia. Dwie dziewczyny i chłopak. Jedna z dziewczyn studiuje, para przyjechała z Łodzi. Ci przynajmniej bez zbędnej poprawności mówią, jak jest. Berlin to świetne miasto, imprezy, kawiarnie i rowerowy styl życia. Tylko coraz bardziej niebezpiecznie. Imigranci czują się bezkarni, R e k l a m a

zwłaszcza młodzi mężczyźni. Kompletnie nie boją się policji. No i trzeba uważać na zamieszki. Jak się trafi na starcie radykalnej lewicy z radykalną prawicą, można oberwać nożem. Czy to już republika weimarska? O walkach między lewicą a prawicą, a także o problemach z uchodźcami najwięcej wiem od Sławka Ozdyka, który kolejny raz jest jednym z naszych przewodników po Niemczech. Mimo że zamknięcie szlaku bałkańskiego na granicy macedońskiej nieco powstrzymało napływ kolejnych fal uchodźców, jednak nie rozwiązuje to problemów z tymi, którzy już w Niemczech są. Co chwila pojawiają się nowe kłopoty. Jeden z ostatnich – to przenoszenie się radykałów i kandydatów na terrorystów na niemiecką prowincję. Świadczy o tym np. niedawne aresztowanie koło polskiej granicy w Kostrzynie nad Odrą, gdzie zatrzymano człowieka z ISIS, „odpoczywającego” przed akcją. Inne wyzwanie – ukrywanie tożsamości, jak para podająca się za przybyszów z syryjskiego Aleppo, która okazała się terrorystami z Algierii. Poważny problem to oczekiwania imigrantów, podobno są przekonani, że otrzymają natychmiast dobrze płatną

pracę, dom i samochód. Takie historie są im opowiadane w miejscach, z których przybywają. Potem lądują w obozie („w heimie”), gdzie mieszka dwa tysiące ludzi, w jednej hali mężczyźni i kobiety z dziećmi. To prowadzi do konfliktów, podobne jak to, że pod tym jednym dachem mieszkają ludzie różnych narodowości. Najwięcej konfliktów, z użyciem m.in. desek i noży, ma miejsce pomiędzy Pakistańczykami i Afgańczykami. Niemiecka policja twierdzi, że najwięcej przestępstw dokonują nie Syryjczycy, lecz przybysze z krajów Maghrebu. Oddzielny problem to małżeństwa dorosłych mężczyzn z dziećmi, np. z dziesięcioletnimi dziewczynkami. No i lewica ma problem: zakazać, czy może pochylić się z tolerancją nad inną kulturą i jej obyczajami. Tyle o dylematach epoki nowej wędrówki ludów. Wstaje dzień, a ja mijam pomniki (Stary Fryc zerka ponuro) i budynki, historyczne i całkiem nowoczesne. Postmodernistyczny eklektyzm pozwala na uzupełnianie XIX-wiecznych marmurów szkłem i lekkim metalem. Widać w tym ideowy zamysł. Po zjednoczeniu Berlin stał się gigantycznym placem budowy i przebudowy. Najwięksi

inwestorzy i najbardziej znani architekci przyszli, by z podzielonego miasta uczynić stolicę nowych Niemiec, przyjaznych, tolerancyjnych i proekologicznych. Architektura też miała być lekka, przyjazna, kosmopolityczna. I chociaż trudno nie podziwiać architektonicznego rozmachu (kiedy ktoś zacznie z planem budować nową Warszawę?), to jednocześnie widać, że coś poszło inaczej. Bo zamiast lekkości i finezji wyszedł, opakowany w nowoczesne technologie, stary, niemiecki patos, oczywiście bardzo liberalny. Na miarę liberalnej euromonarchii Frau Merkel. Jak to napisał Herbert w swoich notatkach z Niemiec? „Za dużo energii włożonej w pozę”. K


KURIER WNeT

19

JAR M ARK·WNET Non stop konsumujemy różnorakie tłuszcze w rozmaitej postaci i nie wnikamy, czym różnią się one między sobą, nie nabijamy sobie głowy problemem, jaki jest ich wpływ na nasze zdrowie. Owszem, był czas, nie tak znów odległy, gdy każdy tłuszcz uważano za niepożądany. Dziś nadano właściwą rangę tej kwestii, dzieląc tłuszcze na niezdrowe (odzwierzęce) i zdrowe (roślinne i rybie).

Alternatywą jest zdrowie część II rozprawy o kwasach tłuszczowych ALA i LA Aleksander Bobrownicki

G

eneralnie wszystkie tłuszcze są mieszaniną kwasów tłuszczowych. Kwasy te dzielimy na 3 podstawowe grupy: 1. Kwasy NASYCONE – znajdujące się głównie w tłuszczach zwierzęcych (masło, smalec, wędliny). Ich nadmiar podnosi poziom cholesterolu we krwi i wywołuje miażdżycę żył i tętnic; 2. Kwasy JEDNONIENASYCONE – to w większości kwasy grupy omega 9. Występują głównie w oleju z oliwek, rzepaku, awokado i olejach rybich (np. tran). Omega 9 działa przeciwmiażdżycowo, o ile oleje z oliwek czy olej z rzepaku były tłoczone na zimno (extra virgin). 3. Kwasy WIELONIENASYCONE – NIEZBĘDNE NIENASYCONE KWASY TŁUSZCZOWE (w skrócie NNKT). „Niezbędne” – ponieważ nasz organizm sam nie jest ich w stanie wytworzyć. NNKT są budulcem do tworzenia błon biologicznych każdej komórki naszego ciała (posiadamy ich kilka trylionów). Do grupy NNKT zaliczamy omega 3 i omega 6. Bardzo istotna jest właściwa proporcja między nimi. Najlepsza to 1:1, maksimum 1:5. Taka proporcja daje pełną wydolność organizmu i dotlenienie komórek, a więc eliminuje w 100% zapadalność na raka. Natomiast wszelkie inne konfiguracje to półśrodki ewidentnie podnoszące stopień ryzyka, czego niestety doświadczamy na co dzień! Skazano nas bez sądu, do tego zaocznie. Stąd głosy przestrogi, takie jak ten. Na ironię zakrawa fakt, że

„w odruchu serca” złą żywność bez ALA i LA, naszpikowaną tłuszczami TRANS i chemią wysyłamy w miejsca plag i katastrof (Afryka, Nepal, Karaiby itp.), częstokroć tam, gdzie przed tą akcją pomocy dieta była prawidłowa, wręcz bogata (np. w Nepalu czy Bangladeszu). Usprawiedliwieniem dla organizacji humanitarnych jest fakt, że wobec wyboru: dawać żywność niezbyt zdrową czy nie dawać nic – odpowiedź sama się narzuca. Ponadto naszą świadomość determi-

nie mniej ważne funkcje w naszym organizmie, a mianowicie: 1. Regulują liczne procesy fizjologiczne, 2. Regulują transport i metabolizm innych tłuszczy, 3. Także poziom cholesterolu; 4. Stymulują właściwą krzepliwość krwi, 5. Obniżają poziom trójglicerydów we krwi, 6. Zmniejszają arytmię serca (o ile występuje).

Na twierdzenie, że i tak na coś trzeba umrzeć – odpowiem: ok, ale czy warto się tak spieszyć? Jeśli mimo rozlicznych przeciwieństw losu mamy szansę „jeszcze się trochę pomęczyć”, to liczy się jakość naszego życia. nuje przekonanie, że tak być musi. NIE MA WYBORU! Determinują też koszty: musi być tanio! I tu jest pies pogrzebany. JESTEŚ TYM, CO JESZ – mawiają dietetycy. Tyle tylko, że zarówno w USA, jak i w większości krajów europejskich (z wyjątkiem krajów strefy śródziemnomorskiej) występuje absolutna przewaga kwasów tłuszczowych omega 6 (LA) nad omega 3 (ALA) – 1:15, a nawet 1:20. Ta dysproporcja jest zabójcza dla zdrowia. Stanowi bezpośrednią i najczęstszą przyczynę stanów zapalnych, alergii, zachwiania równowagi immunologicznej oraz raka. Bo NNKT ALA (kwasy tłuszczowe omega 3) należą do związków przeciwzapalnych i hamujących podziały komórek nowotworowych. ALA pełnią też inne,

Kwas linolowy (omega 6) i alfa-linolowy (omega 3) współzawodniczą o te same enzymy, toteż zachwianie proporcji i nierównowaga między nimi sprzyja chorobom, w tym nowotworom, wylewom i zawałom. Nadmierna koncentracja kwasów pochodnych omega 6 (LA) nie tylko zakłóca, ale wręcz uniemożliwia syntezę pochodnych kwasów omega 3. Zagraża to naszemu zdrowiu w skali tak ogromnej, że każe bić na alarm i szukać drogi wyjścia. Tu warto sobie przypomnieć, gdzie występują owe NNKT. Kwasy omega 3 występują głównie w oleju lnianym wysokolinolowym, oleju z lnianki, z dzikiej róży i w oleju konopnym. Niedobór omega 3 sprzyja wielu chorobom, w tym nowotworom, atopiom, alergiom,

Lewy czerwcowy po 24 latach – nowa książka editions Spotkania

Recydywa?

Ze wstępu Piotra Semki: Wszyscy moi rozmówcy wskazują na uderzające podobieństwo ataków na gabinet Jana Olszewskiego z 1992 roku i na rząd Beaty Szydło. I wszelkie towarzyszące mu akcje: przemysł pogardy, oskarżenia o „dzielenie Polaków”, zarzuty kreowania logiki destabilizacji i wreszcie, mniejszy lub większy, nacisk z zagranicy. Nie ustają wysiłki, aby rząd Szydło wysadzić z siodła i przeforsować przedterminowe wybory. Stąd pomysł na tytuł „Recydywa?”. Bohaterowie tej książki to polityczni długodystansowcy. Mają za sobą liczne kryzysy i niepowodzenia, ale potrafili się z nich otrząsnąć i pracować dalej. Zapraszam do lektury starych i nowych rozmów. Wierzę, że zauważą Państwo, jak wiele łączy to, co działo się wtedy, z grą, która toczy się teraz. PRAWICA NAUCZYŁA SIĘ JEDNOŚCI Fragment rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem Prawa i Sprawiedliwości

Jaka jest Pana osobista diagnoza drogi politycznej Donalda Tuska? Był on uczestnikiem nocnej zmowy, zmierzającej do obalenia rządu Olszewskiego, stąd słynne: „policzmy głosy” – wypowiedź, która stała się symbolem jego specyficznego pragmatyzmu. Czy droga, którą obrał, jest skuteczna? Nie lubię kategorii skuteczności, bo ona odnosi się do czegoś, co jest bardzo powierzchowne. Można powiedzieć, że jeśli ktoś był sześć lat premierem w Polsce, co przed nim nikomu się nie udało,

to w jakimś sensie był skuteczny. Jeżeli jeszcze później dostał w UE eksponowane stanowisko, to możemy mówić o skuteczności – tyle że tej indywidualnej. Tusk nie był natomiast skuteczny, jeśli chodzi o pozytywne działanie dla dobra kraju. Nikt nie rozwalił Polski tak jak on, wychodzi to w nowych odsłonach i będzie ich jeszcze wiele. Ostatnio mamy nową – chodzi o media. Chodzi o rozmowę Pawła Grasia z Janem Kulczykiem w sprawie zmiany na stanowisku redaktora naczelnego „Faktu”. Tak, tam padają oświadczenia typu „wszystko już kontrolujemy”, itp. Stopień demoralizacji państwa jest po prostu potworny i za to odpowiada Tusk. Nie zrobił nic dobrego dla kraju. Pieniądze ze środków europejskich zostały w dużej mierze zmarnowane – można było za nie zrobić dużo więcej, w szybszym tempie. Pozycja Polski została całkowicie zdegradowana, wbrew opowieściom o jej rzekomym znaczeniu, a po drodze był jeszcze Smoleńsk, za który Tusk w sensie moralnym odpowiada w stu procentach. Dlaczego? W takim, że nie byłoby Smoleńska, gdyby nie rozdzielono wizyt. Wojna z prezydentem pokazywała, że nikt go nie będzie chronić. Jaka przyszłość czeka D. Tuska? Mam nadzieję, że poniesie odpowiedzialność za to, co zrobił. To kontynuacja Pana tezy, że Polacy źle wychodzili na zbyt szybkim zapominaniu i zbyt łatwym wybaczaniu? Istotnie. W polskiej historii zbyt łatwo wybaczano, zapominano i nie przynosiło to nam dobrych efektów. Tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich 8 lat,

nie można zapomnieć. Mówię zarówno o wielu przestępstwach o charakterze gospodarczym, jak i niespodziewanej śmierci różnych ludzi, które to tajemnicze wypadki nigdy nie zostały wyjaśnione. Kogo ma Pan na myśli? Choćby Andrzeja Leppera, ale też wielu ludzi związanych ze Smoleńskiem. ZNOWU W GRZE Fragment rozmowy z Antonim Macierewiczem, ministrem obrony narodowej RP

Pytaliśmy wtedy, czy w chwili największego napięcia w dniu teczek Wałęsa, dzwoniąc do Pana, powiedział tylko „bądź dla mnie miły” i odłożył słuchawkę? Pan odpowiedział: „No nie, pada jeszcze kilka propozycji”. „ Jakich propozycji?” – zapytaliśmy. „Kiedyś Panom opowiem” – usłyszeliśmy od Pana. Dziś pytam już w pojedynkę – co to były za propozycje? „No przecież możesz być wicepremierem albo nawet premierem” – tak to brzmiało. Lech Wałęsa dzwonił do mnie wielokrotnie w tej sprawie, telefony powtarzały się do końca lat 90. Czy Pan go wtedy zahipnotyzował? Nie potrafię tego wyjaśnić… (śmiech). Czyli dla Wałęsy był Pan groźnym czynnikiem, który trzeba zneutralizować, przekupić – nawet po obaleniu rządu Olszewskiego? Pan mnie pyta o intencje, kalkulacje Wałęsy – ja ich nie znam. Wałęsa powtarzał kilkakrotnie tamtą ofertę: dogadajmy się, spróbujmy się porozumieć, z Olszewskim nie da się nic zrobić, ale z tobą może tak… O co szło w tych umizgach? O nawiązanie kontaktu, uzyskanie mojej aprobaty, słownej zgody,

ADHD (nadpobudliwość u dzieci.) Niedobór omega 3 uwidaczniają zmiany w organizmie, np.: łuszczenie się skóry, niska odporność na infekcje, wzmożone pragnienie, niedobór płytek krwi, nadciśnienie tętnicze, bezpłodność i zahamowanie wzrostu u dzieci. Omega 3 występuje w roślinach i w rybach. Kwasy omega 6 (LA) głównie występują w roślinach. Są obecne w oleju z wiesiołka, oleju z ogórecznika, słonecznikowym, winogronowym. Obniżając poziom „złego cholesterolu” we krwi, chronią serce. Omega 6 arachidonowy (AA) występuje w rybach. Kwasy tłuszczowe roślinne są bardziej uniwersalne niż rybie. Służą jako budulec błon komórkowych, a także do syntezy innych kwasów z rodziny omega 3 i omega 6. Nienasycone kwasy tłuszczowe występują w dwóch konfiguracjach geometrycznych zwanych izomerami. Izomer CIS powoduje, że zbudowane z niego błony komórkowe funkcjonują prawidłowo. Natomiast oleje tłuszczowe TRANS z reguły są szkodliwe. Działają agresywniej niż kwasy tłuszczowe nasycone. Podwyższają stężenie „złego cholesterolu” we krwi. Szybciej niż kwasy nasycone wywołują miażdżycę i zakłócają funkcje rozrodcze organizmu. Izomery TRANS powstają z izomerów CIS pod wpływem temperatury, czynników fizycznych i chemicznych. Dzieje się tak w procesie przemysłowego uwodorniania (utwardzania) tłuszczów w produkcji cukierniczej, frytur i margaryn. Dlatego powinniśmy unikać produktów typu pączki, torty chipsy itp.

m

am świadomość, że wyjaśnianie tych zawiłości może się wydać nudne. Jednak tylko zrozumienie istoty opisanych tu zagrożeń być może skłoni kogoś do refleksji i zadania sobie pytań: 1/ czy w stopniu zadowalającym dbam o własne zdrowie? 2/ Czy warto zmienić moje dotychczasowe nawyki żywieniowe, bowiem ewidentnie zagrażają one mojemu zdrowiu? 3/Czy zdaję sobie sprawę, że to ostatni dzwonek, żeby „coś z tym wszystkim zrobić”? Twierdząca odpowiedź na dwa ostatnie pytania wymaga nie tylko zmiany nastawienia, lecz również zmiany podstawowej diety i nawyków

a w ostateczności o podzielenie nas, skłócenie. To znana metoda wyjęta z arsenału bezpieki. Chciałem porozmawiać o sprawie Wiesława Chrzanowskiego – czy Pan uważa, że gdyby powstała Komisja Strzembosza, to kwestie lustracyjne zostałyby rozstrzygnięte na korzyść Chrzanowskiego? Są dwie opinie – jedna, która mówi o jakiejś świadomości udzielania informacji, choć określenie „konfident” bardzo zabolało środowisko przyjaciół Chrzanowskiego, oraz druga, która mówi, że Komisja Strzembosza oczyściłaby Chrzanowskiego z podobnych zarzutów. Jaka jest Pana diagnoza? Nie mam wątpliwości, że bezstronny organ musiałby uznać zasadność umieszczenia prof. Wiesława Chrzanowskiego na liście osób, które zgodziły się na współpracę z SB. W sposób bezsporny świadczy o tym cała dokumentacja, jaką dysponowałem w 1992 roku, a potwierdzają materiały, do których dotarł w ostatnich latach prof. Sławomir Cenckiewicz. Materiały te zostały opublikowane i skomentowane w książce „Konfidenci” wydanej w 2015 roku oraz ostatnio na łamach dodatku „Historia Do Rzeczy”. MUSZĄ WYTRWAĆ, ROK, PÓŁTORA Fragment rozmowy z Janem Olszewskim byłym premierem rządu RP, Kawalerem Orderu Orła Białego

Panie Premierze, kiedy patrzy Pan na sytuację obecnego rządu i naciski, jakim on podlega – widzi Pan analogie do sytuacji sprzed 25 lat? Metody prasowe, propagandowe są takie same. Ten rząd, w przeciwieństwie do tego z 1991 roku, ma zdecydowaną większość w sejmie. Ma też przyjaznego prezydenta. To niezwykle ważne. Jak długo, Pana zdaniem, utrzyma się obecny rząd, jak długo wytrzyma tę presję? Ma większość, dlatego powinien się długo utrzymać. To jest trzecia próba, druga była w latach 2005–2007 i przypominała moją sprzed 25 lat tym, że rząd nie miał większości. Rozmawiałem wtedy

R E K L A M A

PA R T N e R e m J A R m A R K u W N e T J e S T

żywieniowych – a w konsekwencji samozaparcia, skrupulatności i licznych wyrzeczeń. Pytanie: czy stać mnie na bierność w tej sprawie? – z pewnością jest retoryczne, a gra jest warta świeczki. Trzeba tylko podjąć postanowienie w imię zdrowego rozsądku i dla własnego dobra! Na twierdzenie, że i tak na coś trzeba umrzeć – odpowiem: ok, ale czy warto się tak spieszyć? Jeśli mimo rozlicznych przeciwieństw losu mamy szansę „jeszcze się trochę pomęczyć”, to, ma się rozumieć, liczy się jakość naszego życia. „Gdy nie masz siły, i świat niemiły” – przestrzegał Jan z Czarnolasu. Zatem chyba warto wiedzieć, jak ustrzec się przed chorobą, dłużej nie hołdować złym nawykom i nie degradować własnego organizmu wskutek zaniechania. Daj szansę własnemu zdrowiu – sądzisz, że wiecznie będzie czekać? Cykl comiesięcznych artykułów w „Kurierze Wnet” stawia sobie za cel pobudzenie wyobraźni, wskazanie dróg i możliwości działania. A zatem: z Bogiem! i UDAĆ SIĘ MUSI! Kilka lat po II wojnie światowej rząd Niemiec zlecił Johannie Budwig (1909–2003) badania nad wpływem na życie człowieka farmaceutyków i żywności przetworzonej. Wynikiem tych badań było opracowanie diety nazwanej dziś nazwiskiem dr Budwig. Ta wybitna uczona (biochemik, farmaceuta, fizyk, botanik, dr. medycyny)

tak mówiła o zalecanym przez siebie sposobie odżywiania: „To nie ma nic wspólnego z przestrzeganiem jakiejś surowej diety. To tylko kwestia rozstrzygnięcia, jakie pożywienie ma dla naszego zdrowia największą wartość, a jakie nie daje nic lub wręcz szkodzi. Przywrócenie podstawowego pożywienia: olejów, białek, warzyw i owoców jest niezmiernie ważne. Kiedy środki chemiczne, metody konserwowania, antybiotyki (chów zwierząt) i procesy oczyszczania zamieniają nasze pożywienie w źródło zagrożenia, powinniśmy się ich troskliwie wystrzegać”. K

z Jarosławem Kaczyńskim i powiedziałem mu, że jeśli nie można powołać rządu większościowego, trzeba pójść na powtórne wybory. Nie było sensu wchodzić w koalicję z Lepperem i Giertychem.

Ile wytrzyma rząd? Muszą mieć przynajmniej rok, półtora na realizację najważniejszych założeń programu. Jeśli tyle przetrwają, mają szansę. Potem nastąpi stabilizacja. K

Ciąg dalszy za miesiąc

Podstawowe zasady diety dr Budwig 1. Olej lniany (extra virgin) powinien być wprowadzony do diety zamiast wszystkich innych tłuszczów, dlatego też jogurt i twarożek dodany do oleju powinny być odtłuszczone. 2. W pierwszym etapie jej stosowania (od kilku tygodni do kilku miesięcy) zalecanym źródłem tłuszczu oprócz oleju lnianego mogą być ryby i olej kokosowy. Wszystkie inne tłuszcze są niewskazane lub wręcz zabronione. Chodzi o wysycenie tkanek naszego organizmu kwasem omega 3.

Jerzy Biernacki

Z Kretowiska lepiej widać...

dzisiejszą Polskę. Muszę wyznać, że nie słuchałem uważnie, gdy w Porankach Wnet Wojciech Piotr Kwiatek czytał kolejne odcinki „powieści radiowej” Kretowisko. I na podstawie głębszej niewiedzy sądziłem, że to taka zręczna ramotka na użytek i na uciechę ludzi związanych z rozgłośnią Krzysztofa Skowrońskiego. Autor książkę wydał i tu – wow! Co za niespodzianka! Mamy oto jajcarską powieść, prawdziwą political fiction, z elementami sensacji i kryminału, wcale nie szeleszczącą papierem, lecz na poziomie Obywatela tegoż autora (kto nie czytał, niech żałuje!). Jak powinno być w dobrym kryminale, są krew, pot i łzy, a trup ściele się gęsto. Na szczęście nie dotyka to grupy radiowców prowadzących śledztwo na własną rękę, spośród których tylko pojedynczy bohaterowie doznają szwanku, lecz bez skutku śmiertelnego. Sympatyczna to grupa, nawiasem mówiąc, naszych dobrych znajomych

(wielu bez trudu można rozszyfrować), ludzi inteligentnych i zmyślnych, jednoznacznych pod względem moralnym, a zarazem nie pozbawionych poczucia humoru, autokrytycyzmu, błyskotliwości i mówiących własnym językiem, nazwijmy go „inteligencką grypserą”, którą w pół słowa każdy natychmiast kuma, a która jednocześnie zapewnia klimat rozrywkowo-kabaretowy, co uprzyjemnia lekturę i czyni książkę, jak to się mówi, jeszcze bardziej lekkostrawną. Ale decydujący jest suspense, napięcie, które w miarę lektury narasta, odkrywając przed naszymi oczami obrazy jak z reportażu o III RP, o jej gorszej i najgorszej stronie, gdzie łatwo dostrzec

Spoza wydarzeń wyłania się morda gangstera, ubranego w garnitur od Armaniego lub w mundur oficera WP czy Policji. zaleganie pokładów „prlowskich” (Herbert), grę jakichś grup interesów, w której życie człowieka w ogóle się nie liczy, spoza wydarzeń zaś wyłania się morda gangstera, ubranego w elegancki garnitur od Armaniego lub w mundur oficera WP czy Policji. Pojawia się też postać ministra Andrzeja Pacierzewicza („Antoni! Antoni”), z pamiętnych Akrobatów i kuglarzy tegoż Wojciecha Piotra Kwiatka (wciąż w sprzedaży na Jarmarku Wnet), dzięki której ostatecznie dochodzi do rozwiązania zagadki, a raczej splotu zagadek. No i puenta jest tak zaskakująca, że ...klękajcie narody. Wojtku, chapeaux bas! K


KURIER WNeT

20

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego trzech zdjęć... zdjęcia...

TXT młodociany czytelnik "Kuriera Wnet" nad polskim morzem. W czasie letniego wypoczynku nie zapominajmy o bezpieczeństwie! I o dobrej wakacyjnej lekturze! Fot.: R. mróz

W

ędrowaliśmy z przyjacielem przez jedno z tych porośniętych sosnowym lasem pustkowi, które tworzą wewnętrzne morza samotności we wszystkich częściach Zachodniej Europy; są one równie przerażające jak pustynie, ponieważ są monotonne i łatwo w nich zgubić drogę. Otaczały nas sztywne, proste i podobne do siebie pnie sosen, niczym włócznie milczących buntowników. Jest wiele prawdy tym, co się mówi o różnorodności przyrody; moim zdaniem jednak przyroda często okazuje się niezwykła właśnie przez swoją jednorodność. Już w samej powtarzalności jest jakiś niesamowity rytm; jakby ziemia była zdecydowana powtarzać jeden kształt tak długo, aż stanie się on przerażający. Próbowaliście kiedyś eksperymentu polegającego na powtarzaniu jakiegoś zwykłego słowa – takiego jak „pies” – trzydzieści razy pod rząd? Za trzydziestym razem staje się ono tak dziwne jak „żmirłacz” albo „dżabbersmok”. Powtarzanie nie oswaja go, ale czyni bardziej nieokiełznanym. Koniec końców pies przechadza się po świecie równie zaskakujący i niezrozumiały jak Lewiatan albo Bazyliszek. Być może to właśnie wyjaśnia zagadkę powtarzalności w przyrodzie; może właśnie z tego powodu istnieje tak wiele milionów liści i kamieni. Być może wcale nie są one powtarzane po to, by stały się znajome. Może są powtarzane w nadziei, że wreszcie przestaną wyglądać znajomo. Może człowiek nie wzdryga się na widok pierwszego kota, ale na widok siedemdziesiątego dziewiątego podskakuje jak oparzony. Może musi przejść między tysiącami sosen, zanim znajdzie jedną, która naprawdę jest sosną. W każdym razie jest coś wyjątkowo fascynującego, a nawet natarczywego i nietolerancyjnego w niekończących się leśnych powtórzeniach; w melodyjnej monotonii sosen kryje się cień jakiegoś szaleństwa. Powiedziałem coś w tym rodzaju mojemu przyjacielowi, a on odparł z sarkastyczną prawdomównością: – Poczekaj tylko, aż trafimy na słup telegraficzny. Przyjaciel miał rację, jak to się czasem zdarza w naszych dyskusjach, zwłaszcza gdy chodzi o fakty. Przecięliśmy sosnowy las jedną z dróg, która przypadkiem biegła śladem miejscowej linii telegraficznej; a chociaż słupy rozstawione były w dużych odległościach, pojawienie się kolejnego zawsze robiło wrażenie. Gdy tylko dochodziliśmy do prostego słupa,

widzieliśmy, że sosny nie są tak naprawdę proste. Było to tak, jakby setki prostych linii narysowanych uczniowskimi ołówkami nagle porównano z jedną, narysowaną przy linijce. Wszystkie amatorskie linie krzywiły się na pra-

Słupy

coraz ciemniejsza, szczególnie na krawędziach wzgórz i czubkach drzew. Ten fakt jeszcze bardziej podkreślił sowią tajemniczość sosnowego lasu, i mój przyjaciel obejrzał się z żalem, wychodząc pod otwarte niebo. Potem spoj-

(a przyznaję, że jest), to nie z powodu doktryny, ale raczej z powodu ekonomicznej anarchii. Gdyby ktoś stworzył doktrynę dotyczącą słupów telegraficznych, być może byłyby one rzeźbione w kości słoniowej i zdobione

telegraficzne

G.K. Chesterton

wo i lewo. Chwilę wcześniej mógłbym przysiąc, że drzewa stały prosto jak lance; teraz dostrzegałem wszędzie, że krzywią się i wyginają jak bułaty i jatagany. W porównaniu z telegraficznymi słupami sosny były koślawe – i żywe. Samotny, pionowy drąg równocześnie deformował las i obdarzał go wolnością. Sprawiał, że las stawał się splątany, ale swobodny, jak zarośla z młodych dębów albo ostrokrzewów w poszyciu. – Tak – odezwał się mój ponury przyjaciel, odpowiadając na moje myśli – jeśli uważasz wszystkie te drzewa za proste, nie zdajesz sobie sprawy, jak wredną i haniebną rzeczą jest prostota. Nigdy się o tym nie przekonasz, dopóki twoja kochana, rozumna cywilizacja nie zbuduje czterdziestomilowego lasu słupów telegraficznych. Z naszej tymczasowej siedziby wyszliśmy później, niż zamierzaliśmy; długie popołudnie przechodziło już z wolna w złoty zmierzch, kiedy wychynęliśmy z lasu na wzgórza nad obcym miasteczkiem czy też wsią, której światła zaczynały już pobłyskiwać w ciemniejącej dolinie. Zaszła już zmiana, stanowiąca wzorzec i kwintesencję wieczoru – słońce nadal świeciło, ale na jego tle ziemia stawała się

rzał na widok, który miał przed sobą; przypadkiem tuż przed nim, w ostatnich promieniach słońca, stał jeden ze słupów telegraficznych. Nie przecinały go już i nie łagodziły subtelniejsze zarysy sosnowego lasu; stał brzydki, przypadkowy i kanciasty, jak każda ordynarna geometryczna bryła. Przyjaciel stanął, wycelował w niego swój kij, a z ust wyrwał mu się kompletny wykład jego anarchicznej filozofii. – Demonie – powiedział do mnie krótko – patrz na swe dzieło. Ten obszar dumnych drzew za nami jest tym, czym był świat, zanim wy, cywilizowani ludzie, chrześcijanie, demokraci i wszyscy inni, przyszliście, żeby go stłamsić swoimi wstrętnymi przepisami o moralności i równości. W milczącej walce tego lasu drzewo walczy niemo z innym drzewem, gałąź z gałęzią. A wynikiem tego bezgłośnego zmagania są nierówność i piękno. A teraz podnieś swoje oczy i popatrz na równość i brzydotę. Popatrz, jak regularnie te białe bezpieczniki ułożone są na czarnych słupach i broń swoich dogmatów, jeśli się ośmielisz. – Czy ten słup telegraficzny jest aż takim symbolem demokracji? – spytałem. – Wydaje mi się, że kiedy trzech ludzi ustawiło słup telegraficzny dla zysku, około tysiąca ludzi zachowało las dla pozyskiwania drewna. Ale jeśli słup telegraficzny jest odpychający

złotem. Współczesne rzeczy są brzydkie, bo współcześni ludzie są niedbali, a nie dlatego, że dbają o szczegóły. – Nie – odparł przyjaciel ze wzrokiem utkwionym w przepyszny, rozległy zachód słońca – samo pojęcie doktryny jest ze swej istoty czymś zabójczym. Prosta linia zawsze jest brzydka. Piękno jest zawsze skrzywione. Te proste słupy ustawione w równych odstępach są brzydkie, bo niosą w świat prawdziwe orędzie demokracji. – W tej chwili – odparłem – zapewne niosą w świat orędzie „Kupować bułgarskie koleje”. Prawdopodobnie służą one komunikacji między dwoma najbogatszymi i najnikczemniejszymi dziećmi, jakie Bóg kiedykolwiek znosił z cierpliwością. Nie. Te słupy telegraficzne są co prawda brzydkie i odpychające, nieludzkie i nieprzyzwoite, ale ich nikczemność wynika z tajemniczości, a nie z publicznego rozgłosu. Czarny słup z białymi bezpiecznikami nie jest wytworem duszy rzesz ludzkich. Jest szalonym tworem dusz dwóch milionerów. – W każdym razie musisz mi wyjaśnić – zauważył mój przyjaciel z powagą – jak to się stało, że twarda doktryna demokracji i twardy zarys sieci telegraficznej pojawiły się równocześnie, musisz… Ale, mój Boże, musimy wracać. Nie miałem pojęcia, że jest już tak późno.

Zaraz, zaraz, chyba przyszliśmy tędy. Chodź, przeklinajmy obaj słup telegraficzny z zupełnie różnych powodów, ale wróćmy do domu przed zmrokiem. Nie wróciliśmy do domu przed zmrokiem. Z tego czy innego powodu nie przewidzieliśmy, że zmierzch zapada tak szybko i że tak nagle robi się noc, zwłaszcza gdy wędruje się przez gęsty las. Kiedy mój przyjaciel po pięciu minutach marszu przewrócił się o kłodę, a potem, po kolejnych dziesięciu minutach wpadł po kolana w bagno, zaczęliśmy mieć pewne wątpliwości co do obranego kierunku. Wreszcie przyjaciel odezwał się cichym, zachrypniętym głosem: – Zdaje się, że wybraliśmy złą drogę. Ciemno tu, choć oko wykol. – Wydawało mi się, że idziemy dobrą drogą – powiedziałem ostrożnie. – Hm – mruknął, a potem dodał po dłuższej przerwie – nie widzę słupów telegraficznych; szukałem ich. – Ja też – powiedziałem. – Są takie proste. Brnęliśmy na oślep chyba ze dwie godziny w ciemnościach, w gęstwinie drzew, które zdawały się tańczyć wokół nas szyderczy taniec. Tu i ówdzie udawało nam się jednak wypatrzeć zarys czegoś zbyt pionowego i sztywnego jak na sosnę. Dzięki temu po omacku znaleźliśmy drogę do domu i dotarliśmy tam w zimnym, zielonym świetle przedświtu. 1910 (?) tłum. Magda Sobolewska Opowiadanie ukaże się w lipcu 2016 r. w zbiorze „Drzewa pychy i inne opowiadania”, nakładem wydawnictwa Fronda.


8


8


Nr 25

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

lipiec · 2o16 W

n u m e r z e

jak mieszkali górnicy na Śląsku za Niemców?

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

E

lity politykierskie europy dostały zimny prysznic. Głupota, mrzonki panowania nad światem prowadzą do wojny. Polityki poprawności eurosojuza narody mają już dość. Tak jak w imperium sowieckim, wbija nam się do głów, jak ma myśleć „światły” obywatel. coraz więcej ludzi ma dość biurokratów, chcą realizować własne narodowe interesy, a w sferze obyczajowej powrócić do normalności. Poparcie dla partii eurosceptycznych rośnie w błyskawicznym tempie. Niemcy realizują politykę „Deutschland, Deutschland über alles. Über alles in der Welt”. Kto nie godzi się na wcielanie w życie pomysłów Hitlera, np. eugeniki i eutanazji oraz dzielenia ludów na gorsze i lepsze, ten nazista i zacofaniec. Do polityki niemieckiej panowania nad światem dołączył niebezpieczny gracz – Putin. czyżby powtarzał się rok 1939? Kto kogo przechytrzy? Niemcy są w tych zawodach bez szans. Pycha zaślepiła Berlin i Paryż, grają kartami moskali. Bredzenie o konieczności stworzenia jednego państwa nie zintegruje europy, ale rozwali. Tylko ukraińcy marzą o ue ze strachu przed Rosją. Wolą „pana” z Brukseli niż z moskwy. Dyktat Berlina, rzesze imigrantów, ciągłe zamachy i retoryka Kremla, jakoby bronił chrześcijaństwa i moralności, to zagrania czysto PR-owskie. Putin marzy, aby zmęczone narody całej europy witały go z kwiatami. Wielka Brytania może podzielić się na państewka. osłabienie londynu jest w interesie zarówno Berlina, jak i moskwy, gdyż wtedy zmaleją wpływy uSa na naszym kontynencie. Separatyzm to rosyjski model dezintegracji. organizacje schlesierskie na Śląsku dostają wsparcie zza obu granic. autonomiści kandydowali do parlamentu z list mniejszości niemieckiej i wysłali wiernopoddańczy list do Putina. Są wśród nich aktywiści po studiach jeszcze w Rosji Sowieckiej. Partie polityczne – wszystkie – są przeżarte zwolennikami RaŚ. Schlesierzy wpływają na instytucje kultury i edukacji. zarząd województwa, a nie wojewoda dysponuje środkami finansowymi dla regionu. media lokalne w całej Polsce, a także wiele tytułów centralnych jest w rękach niemieckich. Wojna informacyjna i dezinformacyjna ma swoje narzędzia. W zamyśle agresora jest jak największa dezintegracja narodu, który zamierza podbić. z uprawianą w mediach propagandą wstydu mamy do czynienia od zarania iii RP. u ofiary należy zabić wolę obrony. agentura wpływu pracuje nad dezintegracją. Siecią intryg skłóca osoby aktywne. Nikt niczego nie sprawdza, nie weryfikuje informacji. odznaczane medalami różnej maści są osoby niegodne, by ułatwić podmianę elit. Dla wielu przyjęcie odznaczeń w gronie różnych indywiduów jest kompromitujące. Niestety przy czynnym udziale polskich polityków przez ostatnie 27 lat został zniszczony polski przemysł i zdolności obronne państwa. miliony młodych, wykształconych Polaków zostało zmuszonych do emigracji. Sytuacja po Brexicie nie jest całkowicie beznadziejna. ue ma być płaszczyzną współdziałania niezależnych państw. Budowa Stanów zjednoczonych europy to niebezpieczna mrzonka. zacieśnienie współpracy z państwami międzymorza stworzy w ue przeciwwagę dla Berlina. Trzeba wspierać ukrainę, aby nie została pożarta przez Rosję. Konieczne jest wzmocnienie siły NaTo i współpracy państw ue z uSa. Nieodzowne są stałe bazy na terenach państw graniczących z Rosją. Popieranie polityki Berlina jest równoznaczne ze wzmacnianiem Rosji i ograniczaniem amerykańskich wpływów. ufam, że wybrany w tym roku nowy prezydent uSa nie pozwoli odebrać ameryce statusu najsilniejszego mocarstwa demokratycznego. Tylko w tym przypadku unikniemy fatalnego scenariusza. mam nadzieję, że po Brexicie politykierów zastąpią wreszcie politycy i zaczną rozumnie działać dla dobra narodów. Jest szansa na uratowanie świata przed wojną. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

piszę to tuż po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum. Nie wiem, jak to wszystko się skończy, bo nie jestem prorokiem. oczywiście życzę Brytyjczykom, by ostatecznie zostali, a junckerom, schulzom i Timmermansom – by w niesławie odeszli. Tymczasem jednak pojawił się szokujący dokument, na mocy którego Unia europejska miałaby być przekształcona w superpaństwo!

podziemne rzeki narodowe andrzej Jarczewski

k

oncepcja superpaństwa zakłada dostęp Niemiec do broni atomowej. Na razie tylko francuskiej, ale przecież to będzie ewoluować! Zresztą cała sprawa ma tylko charakter formalny, bo pod względem naukowym i przemysłowym Niemcy od dawna zdolne są produkować najbardziej zaawanso-

jest tak przesiąknięta ideą zjednoczenia, że kilka dni po Brexicie, zachwalając pogłębienie integracji europejskiej, utożsamiła wręcz zjednoczenie z wolnością. Zapomnijmy o nazwie partii, której przewodzi Angela Merkel; nie warto też wypominać jej komunistycznej młodości. Te partyjne przynależności mają charakter wyłącznie powierzchowny.

W głębi duszy – jak wszyscy niemieccy patrioci – Angela Merkel niesie w sobie ideologię czysto niemiecką z priorytetem zjednoczenia w roli myśli głównej. waną broń na świecie. Rzecz jasna nie po to, by tę broń – jak inni – magazynować, ale... by jej użyć! Przynajmniej jako straszaka.

W głębi duszy – jak wszyscy niemieccy patrioci – Angela Merkel niesie w sobie ideologię czysto niemiecką z priorytetem zjednoczenia w roli myśli głównej.

Źródła superpaństwa

polskie marzenia

Wizja Europy jako superpaństwa wytrysła z głębokich pokładów ideologii niemieckiej, francuskiej i włoskiej, natomiast jest całkowicie sprzeczna z ideą główną polską, węgierską, bułgarską, rumuńską, czeską, słowacką, irlandzką, fińską, estońską, łotewską i litewską. Przypomnijmy, że cała kultura włoska i niemiecka już od czasów Odrodzenia przesiąknięta jest ideą zjednoczenia, by przypomnieć choćby Niccolò Machiavellego i jego Księcia, z którego do popularnego obiegu przeszła sentencja „cel uświęca środki”. Nie potępiam tu Machiavellego, lecz wskazuję na okoliczności: północna Italia była podzielona na kilkanaście państewek, które toczyły między sobą absurdalne wojny. Działo się straszne zło i Machiavelli próbował jakoś temu zaradzić, a jego myśl ożywiała kulturę włoską aż do wieku XIX, kiedy dołączyły do niej nurty narodowowyzwoleńcze (przeciw Austrii), co doprowadziło w końcu do zjednoczenia kraju.

A my, Polacy, jaką mieliśmy ideę naczelną w czasach, gdy tworzyli najwięksi geniusze naszej kultury? Akurat przypadło to na czasy rozbiorowe. Wtedy – podobnie jak w czasie wojny i w PRL – śpiewaliśmy: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”. Ale czyż wtedy utożsamialiśmy wolność ze zjednoczeniem? Przecież nie. Naczelną ideą polską przez niemal 200 lat było pragnienie niepodległości! To niepodległość nazywaliśmy wolnością. Czasem dlatego, że utożsamialiśmy te dwie różne wartości, czasem tylko ze względów stylistycznych, a czasem z powodów cenzuralnych. W Polsce – powtórzmy – wolność znaczy niepodległość. Każda pieśń, każda modlitwa, wiersz, powieść, mazurek, każdy żart

idea niemiecka Podobna idea przyświecała największym twórcom niemieckim, którzy boleli nad polityczną słabością potężnego narodu, podzielonego już nie na kilkanaście, ale na ponad 200 księstewek, królestewek i innych małych tworów. Pragnienie zjednoczenia przez wieki budowało mitologię i ideologię niemiecką. W końcu Niemcy się zjednoczyły mniej więcej w tym samym czasie, co Włochy (II poł. XIX w.). I choć nie było to pełne zjednoczenie – państwo niemieckie stało się potęgą, a kto posiada moc, szybko znajdzie powód, by jej użyć, co Niemcom trafiało się kilka razy. Odnotujmy jeszcze, że dokonany po II wojnie światowej podział Niemiec był nie do przyjęcia dla narodu niemieckiego, który w pierwszej kolejności – zwłaszcza w NRD – pragnął tylko zjednoczenia. Nie dziwmy się więc, że wychowana w NRD Angela Merkel

a krótkie okresy utraty niepodległości kultura francuska raczej ze wstydem wyparła z własnej mentalności. Odnotujmy jednak, że Francuzi – w rozpatrywanej teraz przestrzeni – też mają swoją idée fixe: absolutyzm oświecony. To jest mocno obecne w świadomości Francuzów, tak jak idea przetrwania u Czechów czy idea suwerenności wśród różnojęzycznych Szwajcarów.

Unia absolutna Nie dziwmy się więc, że prezydent Francji też zmierza do proklamowania superpaństwa europejskiego, choć czyni to z innych pobudek niż Niemcy i częściowo Włosi. Francuzi są bowiem wewnętrznie gotowi (mówimy o zinternalizowanych stereotypach, a nie o postawach konkretnych osób) do zaakceptowania absolutyzmu, bo to w historii dawało im czołowe miejsce w świecie. Odnotujmy przy okazji, że te wszystkie idee główne różnych narodów wchodziły we wzajemne konflikty i sojusze. Na przykład za czasów Ludwika XIV Francja przeznaczała w niektórych latach aż jedną trzecią rozporządzalnych środków na korumpowanie książąt niemieckich po to tylko, by ci w zarodku gasili wszelkie próby zjednoczenia Niemiec. W końcu jednak Niemcy okazali się prężniejsi demograficznie i mimo przegranych wojen dominują nad Francją, która pierwsza wpadła na pomysł podniesienia swej demograficznej pozycji poprzez imigrację frankofonów z Afryki, na co znów Niemcy znaleźli odpowiedź w postaci willkommenspolitik dla całego islamu. I tak to się będzie spokojnie toczyć aż do kolejnej... katastrofy? Bo powierzchniowe zjednoczenie państw jest możliwe. Ale niemożliwe jest zjednoczenie podskórnych mitolo-

Śpiewaliśmy: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”. Ale czyż wtedy utożsamialiśmy wolność ze zjednoczeniem? Przecież nie. Naczelną ideą polską przez niemal 200 lat było pragnienie niepodległości! i każda praca – przez 200 lat wszystko w Polsce znaczyło: niepodległość! A zjednoczenie Polski? Jakie ma dla nas ideowe znaczenie? Otóż drugorzędne. Rozbicie dzielnicowe trafiło się nam w średniowieczu, gdy jeszcze nie pisaliśmy po polsku. A później? Byliśmy wszak podzieleni między zaborców. Czy nikt nie myślał wtedy o zjednoczeniu? Otóż nie. Nikt o tym nic godnego uwagi nie napisał. Owszem, ziemie zabrane scalimy. Ale najpierw: „szablą odbierzemy!”. Tak więc w Polsce idea zjednoczenia nie płynie w głębokich pokładach narodowej kultury. A znów dla Niemców czy Francuzów dość abstrakcyjnie brzmi idea niepodległości. U nich nie powstawały wielkie dzieła na ten temat,

gii, podziemnych rzek różnych kultur narodowych.

co by tu se zjednoczyć? Niemcy potrzebują mieć coś do jednoczenia. Skoro już nie mogą jednoczyć siebie – muszą na gwałt jednoczyć innych. Tę potrzebę niesie niewidzialny nurt, przenikający całą niemiecką kulturę. Jak w Polsce wszystko zmierzało ku niepodległości, tak w Niemczech i we Włoszech – ku zjednoczeniu, ku woli mocy, ku użyciu mocy. Pamiętamy ten „język Ezopowy”, który służył Polakom do omijania cenzury. Nikt nie wiedział, o co chodzi w danym słowie czy geście (Kozakiewicz),

tylko Polacy. Członkowie Unii nie za bardzo rozumieją, co kryje się za pewnymi słowami i gestami polityków niemieckich. Tylko Niemcy to wiedzą, a reszta się dowie... za późno?

Hymn prawdę powie Czytajmy pierwsze słowa hymnów narodowych. Państwo niemieckie wprawdzie skasowało (przejściowo?) pierwszą zwrotkę swojego hymnu, ale przecież wszyscy Niemcy zawsze śpiewają w duchu „Deutschland, Deutschland über alles”. Niektórzy nawet śpiewają to głośno, co być może usłyszymy na Mistrzostwach Europy. Polacy od dwóch wieków śpiewają „Jeszcze Polska nie zginęła”. Czy można to pogodzić z „über alles in der Welt”? Czesi śpiewają „Gdzie jest mój dom”, co jednoznacznie sytuuje czeską ideę narodową; Rosjanie zaczynają od proklamacji mocarstwa; Francuzi chcą iść naprzód, bo nadszedł chwały dzień; Brytyjczycy chronią królową, a znów Włosi deklarują, że są braćmi itd. Hymn to nie jest ładna piosenka. To jest przesłanie, powtarzane tysiące razy i uznane w danym narodzie za odpowiadające charakterowi tego narodu. Niemcy próbowali jakoś obejść nadużywane przez hitlerowców „Deutschland über alles”, więc zaraz po wojnie przymierzali się do „Ody do radości”. Ta pieśń jest faktycznie wielkim arcydziełem, ale nie wyraża idei niemieckiej, więc się w Niemczech nie przyjęła. Ciekaw jestem jej dalszych losów w organizacji, która nadmiaru radości nie zapowiada.

kwadratura Unii Wysocy dygnitarze unijni nienawidzą nacjonalizmów. Jedni zapewne szczerze boją się powtórki niemieckiego nazizmu, inni po prostu wiedzą, że im mniej w Unii praw narodów, tym większa ich władza. Tylko że likwidacji narodów nie da się dziś dokonać przez działania siłowe. Dobry przykład daje Polska, gdzie przez 25 lat dominowała kultura poniżania polskich wartości narodowych, pedagogika wstydu, promocja wartości sprzecznych z polską kulturą i zamilczanie twórczości patriotycznej. Ta polityka została w całości odrzucona. Podobnie: nie da się odrzucić kultury niemieckiej w Niemczech. Wielkie dzieła powstają z ducha narodu, by później przez wieki tego ducha kształtować i podtrzymywać. Kwadratura koła, jaką próbują wykonać geometrzy z Brukseli, polega na tym, że rezygnacja z nacjonalizmów musiałaby zacząć się od tego nacjonalizmu, który w historii Europy przyniósł najwięcej nieszczęść. A odrzucając nacjonalizm niemiecki, trzeba by zrezygnować z niemieckiej ideologii, budującej ten nacjonalizm. Innymi słowy – by ustrzec się przed nowym nazizmem – Unia Europejska musi zrezygnować z ideologii jednoczenia na siłę. I koniec pieśni. Schluss! K

2

o zarządzaniu zasobami ludzkimi „Kiedy po raz pierwszy usłyszałem nazwę kierunku studiów: Zarządzanie zasobami ludzkimi, pomyślałem, że to nie przejdzie, że współczesne lewackie siły postępu przesadziły i niechcący nadepnęły na grabie, słowem – będą musiały się z tej nazwy wycofać”. Herbert Kopiec o propagandowych skutkach programowego odhumanizowania relacji międzyludzkich i zaniku ducha.

3

ak na opolszczyźnie (ii) „myśliwcowi udało się pozyskać sporą liczbę miejscowych działaczy. Przede wszystkim sięgnął do środowisk polskich robotników przymusowych, zatrudnionych w zakładach przemysłowych i gospodarstwach rolnych, stanowiących wielotysięczną rzeszę w większości młodych ludzi”. Kolejna bogato udokumentowana opowieść Wojciecha Kempy o działalności armii Krajowej na opolszczyźnie.

4

wstydliwe pomniki W marcu 1864 roku ogłoszono ukazy carskie o uwłaszczeniu włościan, co dobiło upadające powstanie styczniowe. chłopi, inspirowani przez naczelników wojennych, wysyłali do Petersburga wiernopoddańcze listy i zaczęli stawiać carowi aleksandrowi ii pomniki wdzięczności. Tadeusz Loster przypomina historię spotykanych na terenie dawnego Królestwa Polskiego, a nieznanych pomników.

5

dylematy wokół maciejowic „Kto się boi maciejowic, ten nie ma Racławic” przypomina słowa Józefa Piłsudskiego Zdzisław Janeczek, relacjonując przebieg przegranej przez Tadeusza Kościuszkę bitwy pod maciejowicami, a także przyczyny i skutki klęski. Wyjaśnia również genezę stworzonej przez Prusaków fałszywej legendy „finis Poloniae”, którymi to słowami miał Kościuszko podsumować przegraną.

6-7

ind. 298050

Jadwiga chmielowska

„W 1853 r. hrabia Henckel von Donnersmarck w hucie cynku Gabor w lipinach urządził 40 »mieszkań« dla robotników pod piecami w kanałach przesyconych trującymi gazami”. Stanisław Florian polemizuje z poglądami przedstawicieli RaŚ o wspaniałych warunkach mieszkaniowych stworzonym górnikom i innym robotnikom dzięki panowaniu niemieckiemu na Śląsku.


KuRieR wNeT

2

KuRieR·Śl ĄSKi Jednak, jak pisał landrat bytomski Hugo Solger w wydanym w 1860 r. we Wrocławiu opisie powiatu bytomskiego „Der Kreis Beuthen in Oberschlesien”, w tym okresie regułą było, że robotników sezonowych „znajdowano często stłoczonych z żonami i dziećmi w niskich, podobnych do jaskiń ziemiankach. Przy dżdżystej pogodzie tonęli w mokrej mazi, przy suchej – dusili się w zatęchłym powietrzu. Nierzadko następstwem takich stosunków był szkorbut i różne zakaźne choroby. Pracodawcy, niestety, mało troszczyli się o pomieszczenia dla tych ludzi, których siły wyzyskiwali… Była to jak gdyby próbka europejskiego niewolnictwa…” Wielu robotników, którym nie uda-

ubraniach hutniczych na podłodze, na skrzyni lub też sienniku ze słomy, a nawet w łożu małżeńskim. Należało to widzieć własnymi oczami, aby się przekonać, że życie obyczajowe w takich warunkach musiało być narażone na największe niebezpieczeństwa, pomijając niewygody rodziny i brak odpowiedniego odpoczynku po ciężkiej pracy”. Od roku 1879 w Niemczech zaczęto publikować coroczne sprawozdania inspekcji fabrycznej, czyli Jahres-Berichte der Fabriken-Inspektoren. Stały się one źródłem informacji do dyskusji, w wyniku których szereg nieprawidłowości w przedsiębiorstwach usunięto, zwłaszcza że inspektorzy

W sprawozdaniu inspektora fabrycznego, dr. F.A. Bernoulli’ego, z 1881 r. znalazły się m.in. informacje na temat złego stanu domów na Górnym Śląsku. Sprawozdanie powstało w wyniku szczegółowych regulacji urzędowych w sprawie utrzymania tworzonych dla nich zarządów, z 16 lutego 1880 r. Otóż większość owych zarządów nie posiadała odpowiednich mieszkań, dlatego też podejmowały one najszybszą jak to było możliwe budowę azylów nocnych dla pojedynczych robotników i przekazywały je do zamieszkania. Zgodnie z zapisami regulaminu mieszkaniowego dla domów wybudowanych przez spółkę Spadkobierców Gischego – „najemnik

mieszkającemu w pańskich domach nie wolno pary z ust puścić, musi tak tańczyć, jak mu panowie zagrają, w przeciwnym razie wyrzuca się go na bruk. Nie wolno mu się skarżyć, iż za mało zarabia, nie wolno mu czytać polskich gazet, nie wolno mu należeć do związku zawodowego, nie wolno mu w czasie wyborów oddać głosu według swego przekonania, lecz pędzą go jak bydło do urny wyborczej. Takie to są te »pańskie łaski« niemieckie”. Jeszcze ostrzejsza w tonie jest relacja „Gazety Robotniczej” z 9 lipca 1912 r.: „właściwym celem tych pańskich domów jest, jak to teraz w całej pełni się okazuje, pozbawienie robotnika ostatniej resztki wolności obywatelskiej oraz zrobie-

do Knurowa, przechodzi przez jego ręce… Widzimy więc, że oprócz szykan i niebezpieczeństwa, jakie czeka robotników mieszkających w domach pańskich w czasie walki zarobkowej, strajku – bo wtedy bezmiłosiernie kapitaliści wyrzucają całe rodziny na bruk, jeżeli ojcowie ich odważą się zażądać więcej zarobku i ludzkich praw – jeszcze i w czasie spokojnym bywają w podły sposób szpiegowani i pozbawiani wszelkich praw osobistych i obywatelskich. A więc domy pańskie stały się opoką, najpewniejszym środkiem kapitalistycznym do wychowywania i utrzymywania nowomodnych niewolników i podtrzymywania swej brutalnej siły wyzysku…”

WWW.faBRYKaPR.com

Stare familoki w Gliwicach

Osiedle Huldschinsky'ego WWW.PaNoRamio.com/PHoTo/62679374

w

trakcie dyskusji członkowie RAŚ, polemizując z opisami nieludzkich warunków mieszkaniowych, w jakich żyli górnośląscy robotnicy w wyniku kolonialnej eksploatacji Śląska przez Prusy, opowiadali o wspaniałych osiedlach patronackich, jakie powstały dzięki niemieckiemu panowaniu na naszej ziemi. W związku z tym mitem warto przypomnieć, że sztandarowe osiedle patronackie dzisiejszych Katowic, Giszowiec, powstało w latach 1907–1910, Nikiszowiec – w latach 1908–1915, a nowoczesne osiedle dla robotników huty cynku Silesia i kopalni Mathilde w świętochłowickich dziś Lipinach – również na początku XX w. (ratusz wybudowano w 1907 r.). Najstarsza kolonia 16 domków robotniczych Ficinus w należącym obecnie do Rudy Śląskiej Wirku została wybudowana w 1867 r. przez Donnersmarcków. Po stu – stu pięćdziesięciu latach kolonialnego wyzysku, politycznego ucisku i polityki wynaradawiania Górnoślązaków mówiących – nawet według ówczesnych statystyk niemieckich – po polsku były to rzeczywiście „wielkie” osiągnięcia „cywilizacyjnej misji” niemieckich magnatów węgla i stali na Śląsku. Warto zauważyć, że działo się tak m.in. pod presją rozwijającego się w Niemczech ruchu robotniczego oraz tak niepokojącego wydarzenia u wschodnich granic Prus i kajzerowskiej Rzeszy, jakim była rewolucja na ziemiach polskich pod zaborem Rosji w latach 1905–1907. Do jakiego zdziczenia dochodziło w przemyśle śląskim, gdy niemieccy właściciele nie czuli tej presji oraz nie stosowali się do żadnych przepisów czy państwowego nadzoru warunków pracy, świadczy fakt, że w 1853 r. hrabia Henckel von Donnersmarck w niedawno wybudowanej hucie cynku Gabor w Lipinach urządził 40 „mieszkań” dla robotników pod piecami, w kanałach przesyconych trującymi gazami... W sprawozdaniu lekarza powiatowego z tego roku można przeczytać, że pomieszczenia te często zalewała woda, od żaru bijącego ze stojących nad nimi pieców temperatura dochodziła w nich do 37ºC. Obok zsypywano popiół z pie-

Trwa prezentacja filmowej gawędy o walkach społecznych na Śląsku, czyli filmu dokumentalnego „Zbuntowany Śląsk”, w kolejnych znaczących miejscach spotkań kulturalnych województwa. Na zaproszenie miejskiego centrum kultury im. Henryka Bisty w Rudzie Śląskiej i tamtejszego koła RaŚ 20 marca odbyła się projekcja filmu, zakończona dyskusją z dariuszem Zalegą, głównym scenarzystą.

nie z niego niewolnika w całym tego słowa znaczeniu. Domy pańskie stały się wprost najgorszą plagą dla stanu robotniczego. Na dowód przytaczamy kilka faktów: Na domach pańskich »echtkatolickiej« (…) spółki hrabiego Schaffgotscha poprzybijano już od dłuższego czasu tablice z napisem, że bez pozwolenia władzy zarządzającej domami nie wolno tam nikomu z gazetami ani z książkami wchodzić. Rozumie się, że kolporterzy gazet socjalistycznych ani narodowych nigdy pozwolenia nie dostaną, bo li tylko na to, ażeby im uniemożliwić wstęp, tablice te powieszono. Na Giszowcu, w domenie Uthemanna, tablic na domach wprawdzie nie ma, lecz policja i różni doglądacze postarają się już w całej pełni o to, ażeby mieszkający tam robotnicy prasy socjalistycznej lub jakiej

Tak więc mit osiedli patronackich, którym szermują RAŚ-owi ideolodzy od polityki historycznej, warto sprawdzić także z odmiennej, narodowej i społecznej strony, strony „pańskich domów”. Dla zainteresowanych tematyką, oprócz sprawozdań pruskich inspektorów fabrycznych, a później przemysłowych – polecam informacje na temat warunków mieszkaniowych robotników na Górnym Śląsku m.in. w opracowaniu Emila Caspariego Przemysł górniczy na Górnym Śląsku w okresie ostatnich dziesięciu lat (1897–1906), Warszawa [b.w.] 1908. Warto też sięgnąć po opracowanie Stanisława Michalkiewicza Przemysł i robotnicy na Śląsku (do 1914 roku), Katowice, Wydawnictwo „Śląsk” 1984 oraz po Karola Joncy Położenie robotników w przemyśle górniczo-hutniczym na

jak mieszkali górnicy na Śląsku za Niemców?

ców, co wzbijało w powietrze tumany szkodliwego dla zdrowia kurzu i wyziewów cynkowych. Z 1857 r. pochodzi relacja niemieckiej gazety, w której można przeczytać, że w jednej z „oddalonych hut cynkowych, do których nie dotarła jeszcze kultura, (...) całe rodziny robotnicze żyją stłoczone w ciemnych komorach, (...) nagie dzieci tarzają się w kurzu i brudzie, a chorzy, pozbawieni pomocy lekarskiej, całymi dniami przebywają w kanałach” (za J. Piernikarczyk, Historia górnictwa i hutnictwa na Górnym Śląsku, t. II, Warszawa 1933, s. 67). Z tego roku pochodzą jednak pierwsze informacje o budowie patronackich domów dla robotników: na podstawie zapisów testamentu Karola Goduli niedaleko Huty Godula wybudowano cztery pierwsze domy mieszkalne dla jej robotników, które dały początek osadzie Godula. W latach 1858–1861 zbudowano dalsze 21 domów. W ten sposób – adoptowana przez Godulę i wychowana na sprowadzanych przez niego polskich książkach – Joanna Schafgotsch (von Schomberg Godula z domu Grzysik) kontynuowała rozpoczęte przez niego około 1830 r. pionierskie działania na rzecz poprawy sytuacji domowej pracujących dla niego robotników.

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

ło się znaleźć dachu nad głową, spało w miejscach pracy: na podłodze, wśród śmieci, odpadów produkcyjnych, w kurzu i zaduchu. Według sprawozdania górnośląskiej Spółki Brackiej, obejmującego lata 1872-1881, mieszkania robotnicze „zazwyczaj nie są podsklepione [bez sufitu], często bez podłóg, bez wystarczającej pojemności powietrza i wentylacji”. Domy dla robotników najczęściej były kryte słomą, panował w nich ciągły zaduch i półmrok, a wysokość miniaturowych izb zaledwie przekraczała wzrost przeciętnego dorosłego człowieka. Opolski radca medyczny w sprawozdaniu o sytuacji mieszkaniowej

WiKiPeDia

L. Heupel-Siegen, Po pracy

Familoki w Rudzie Śląskiej

w tej rejencji za lata 1876–1881 pisał tak: „Jedna rodzina z 4-6 dziećmi, która miała tylko jedną izbę, niekiedy tylko z komorą, brała jeszcze na kwaterę 1-6 osób, przeważnie mężczyzn od 16-40 lat, którzy sypiali w swych brudnych

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

Mieszkania robotnicze, ok. 1900 r.

Strona tytułowa pierwszego opublikowanego Jahres-Berichte... oraz początek pierwszego opublikowanego sprawozdania inspektora fabrycznego rejencji opolskiej, dra Friedricha Adolfa Bernoulli’ego

fabryczni i okręgowi urzędnicy górniczy, jako najbardziej kompetentni, konsultowali projekty ustaw o bezpieczeństwie pracy oraz o zatrudnianiu kobiet i pracowników młodocianych. Publikacja sprawozdań ujawniła szerokim kręgom informacje o stosunkach wyzysku, jakie panowały w kopalniach i hutach na Górnym Śląsku. Jeszcze w 1879 r. inspekcja ujawniła w jednej z hut cynku pomieszczenia mieszkalne dla robotników w kanałach pod piecami hutniczymi.

Redaktor naczelny kuriera wnet

Krzysztof Skowroński

ŚlĄski kURieR wNeT Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

WiKiPeDia

Stanisław florian

Jadwiga chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

[najemca – S.F.] sobie musi dać spodobać [musi się z tym pogodzić], kiedy urzędnik dozorczy lub przełożeństwo hut itp. w którymkolwiek celu i w jakikolwiek bądź czas zechce zrewidować jego mieszkanie”. Tak wyglądała praktyka dnia codziennego we wspaniałych osiedlach patronackich… Jednak najostrzejsze opisy patronackich warunków mieszkaniowych można było znaleźć w ówczesnej prasie. „Górnoślązak” z 18 czerwca 1902 r. zamieścił taki ich opis: „Robotnikowi

stali współpracownicy

dr Bożena cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr mirosława Błaszczak-Wacławik, andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Paweł zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz loster, Barbara czernecka, Stanisław orzeł, Wojciech Kempa, Stefania mąsiorska, Ryszard Surmacz korekta magdalena Słoniowska projekt i skład Wojciech Sobolewski

pouczającej do rąk nie dostali. Najbrutalniej bodaj pod tym względem postępuje fiskus pruski [skarb państwa pruskiego, które na Śląsku było właścicielem kilku przedsiębiorstw – S.F]. Na przykład w Knurowie znajduje się nieomal cała wieś w posiadłości fiskusa, a pan v. Nelsen odgrywa tam rolę wszechwładnego cara… Robotnicy (…) muszą się wszelkich praw obywatelskich zrzeknąć, przede wszystkim muszą tak słuchać i śpiewać, jak im p. v. Nelsen rozkaże. To jest do „Kriegvereinu” [związku wojackiego] należeć, a do „Gesanvereinu” [niemieckiego towarzystwa śpiewaczego] uczęszczać pilnie, i to z rodzinami. A biada temu, kto by się sprzeciwił lub inaczej myślał… Obdarzą go przede wszystkim taką pracą, że na „geltak” [dzień wypłaty] idzie do domu bez zarobku i w ten prosty sposób pozbywają się nieposłusznych, bo robotnik taki czym prędzej opuszcza „gościnne” progi pruskiego fiskusa. Oprócz całej chmary różnych szpiclów ustanowiony jest jeszcze osobny nadzorca, który ma bardzo baczne oko nad nowomodnymi niewolnikami i każdą drobnostkę donosi władzy. Poczta znajduje się również w domach fiskalnych, a pan v. Nelsen jest też zarazem i amtowym [naczelnikiem poczt]. Więc wszystko, co przychodzi

Reklama Wiktoria Skotnicka, reklama@ radiownet.pl wydawca Spółdzielcze media Wnet/Wnet Sp. z o.o. dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Śląsku w latach 1889–1914, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1960 i tegoż: Z problemów stosowania ustawodawstwa socjalnego w śląskim hutnictwie cynku przed I wojną światową, w:„Studia Śląskie”, seria nowa, t. 7. Katowice 1963. Pewne dane można znaleźć w „niesłusznych” opracowaniach z czasów PRL, np.: Kazimierza Popiołka Z niedoli i walk śląskiego proletariatu, Warszawa 1955, czy w opracowaniu zbiorowym Dzieje ruchu robotniczego na Górnym Śląsku pod red. Ryszarda Dermina i Franciszka Hawranka (Instytut Śląski w Opolu, 1982). Z nowszych opracowań dane dotyczące niektórych obszarów Górnego Śląska można znaleźć przykładowo u Shinsuke Hosody w pracy Położenie socjalne robotników w górnictwie węglowym w dobrach książąt pszczyńskich na Górnym Śląsku 1847–1870, Uniwersytet Wrocławski 1997. Trudno jednak wskazać – przeciw upartej propagandzie i masowo uprawianej polityce historycznej RAŚ oraz środowisk mniejszości niemieckiej na Śląsku – zwartą pozycję dotyczącą naukowych badań nad warunkami mieszkaniowymi klasy robotniczej na Górnym Śląsku w dobie kolonialnej industrializacji pod panowaniem pruskim. Ta luka wymaga profesjonalnego uzupełnienia. K

adres redakcji

ul. zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl data wydania 02.07.2016 r. Nakład globalny 11 520 egz. NUmeR 25 lipiec 2016

(Śląski Kurier Wnet nr 20)

ind. 298050

KuNSTmuSeum-HamBuRG.De

warunki mieszkaniowe w dobie kolonialnej industrializacji Śląska pod panowaniem prus


kurier WNET

3

K U R I E R · ś l ą s ki

N

aiwnie łudziłem się, że taka nazwa, mająca przecież w sobie sporo pogardy dla człowieka jako osoby ludzkiej, wywoła niesmak, a może nawet oburzenie i trzeba będzie z niej zrezygnować. No cóż – dziś już wiem, że byłem naiwnym pięknoduchem. Prowokacja skończyła się pełnym sukcesem humanistów-postępaków. Od lat nie ma prawie w Polsce uczelni, która by nie zajmowała się produkcją fachowców od zarządzania zasobami ludzkimi. Psa z kulawą nogą to nie drażni. Prawie nikogo nie razi, że człowiek pojmowany jest tu nie jako osoba, lecz jako jakiś zasób ludzki. My, Ślązacy, dobrze pamiętamy, że za czasów towarzysza Edwarda Gierka (był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, a potem awansował na I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR i przeniósł się do Warszawy) mówiło się, że Śląsk to ziemia węgla i stali oraz aparatu partyjnego. Takie określenie Śląska nie było przypadkowe: pokazywało mocne atuty/bogactwo Śląska, które jako region wnosi on do Polski, i wskazywało, że oprócz naturalnego zasobu „węgla i stali”, tak przecież potrzebnego Polsce, ziemia śląska dysponuje jeszcze innym, równie cennym zasobem w postaci licznego aparatu partyjnego właśnie. W uszczypliwym powiedzonku była nadto zawarta wymówka/pretensja skierowana do Ślązaków przez partyjną warszawkę, gdyż tow. Edward Gierek przeniósł się do stolicy nie tylko z małżonką, ale wraz z owymi wiernymi mu ludzkimi zasobami partyjnymi.

Zarządzanie zasobami partyjnymi/ludzkimi Znamienne jest to sformułowanie o zarządzaniu zasobami. Pobrzmiewa – zauważmy – bardzo komunistycznie, ale zarazem kapitalistycznie. Nie może być inaczej, wszak komunistyczny totalitaryzm i liberalny kapitalizm (liczy się forsa!) mają tylko pozornie bardzo odmienne cele ostateczne. W istocie ich ukryty światopoglądowy fundament jest ten sam: pozbawić człowieka przyrodzonej godności, uprzedmiotowić, zniewolić, zastraszyć, unicestwić jako osobę! Czymże bowiem były łagry, jak nie zarządzaniem zasobami ludzkimi? A co się robi, gdy chce się zmiażdżyć, upokorzyć człowieka? Ano odbiera mu się godność! Jak to wygląda w praktyce tu i teraz? Nie w łagrze, lecz na współczesnym polskim uniwersytecie? I to w rzekomo wolnej od 27 lat Polsce? Podać przykłady? Proszę bardzo: oto pracodawca, rektor uczelni (jakoś tak się złożyło, że były tajny współpracownik służby bezpieczeństwa, sądownie uznany za kłamcę lustracyjnego) postanawia pozbyć się z uczelni dr. Stanisława M. Powód: fanatyk religijny, oszołom jakiś, a nie wykładowca, bez przerwy na zajęciach z pedagogiki powołuje się na encykliki Jana Pawła II. Przecież dla studentów ateistów i mniejszości seksualnych itp. to jest nie do wytrzymania, nieprawdaż? Jak go tu (najlepiej po cichu) wyrzucić? A od czego mamy demokrację, której – notabene – raz zdobytej nie oddamy nigdy? Demokracja na niby – bo innej wciąż jeszcze nie ma – jest świetnym, skutecznym narzędziem zarządzania – tym razem – strachem. Przed czym? Ano zwykłym ludzkim strachem przed utratą pracy! Strach wpisuje się bowiem w odwieczną relację społeczną, wiążącą silniejszego ze słabszym. Stąd trudno się dziwić, że klientelizm (warto i trzeba się łasić!) w społeczności uczonych – opisany w trzech ostatnich felietonach – obecny w relacjach typu patron – klient, wciąż ma się dobrze. Patron-rektor powołuje uczelnianą komisję dyscyplinarną ds. nauczycieli akademickich, składającą się z klientów Jego Magnificencji, i ona już wie, co z obwinionym delikwentem zrobić, aby się to chlebodawcy-rektorowi spodobało. Gdyby ktoś z jej członków się postawił, to od nowego roku nie będzie już dla niego pracy. A tu przydałby się lepszy samochód i raty trzeba spłacać… Czy więc warto się rektorowi/ patronowi/pracodawcy narażać? Z prostej (łotrowskiej) kalkulacji wynika, że nie. Bardziej opłaca się ześwinić, zachowując dzięki temu etat, zwłaszcza że popsute relacje w pracy rzekomo można odbudować bądź nawiązać nowe. Różnej maści chałturnicy, specjalizujący się w psychologicznej szarlatanerii, nadymani przez swoich kolegów do roli wyrafinowanych badaczy wiedzy nieomal tajemnej, zapewniają, że jest to możliwe. Gdy myślę o tym kulturowym zobojętnieniu na głupotę, to z rozrzewnieniem wspominam „List otwarty w obronie rozumu” z 2009 r.,

podpisany przez prawie pięć tysięcy osób, który był protestem (zapewne tych, którzy nie pogodzili się z funkcjonowaniem w roli zasobu ludzkiego) przeciwko umieszczeniu na urzędowej liście zawodów uprawianych w Polsce takich pozycji, jak wróżbita i astrolog. Ale powiedzmy wprost, że znajdujemy się tu w kręgu mentalności, która każe – przykładowo – wykonywać badania na temat: jak zdobywać przyjaciół i wpływać na ludzi. Tymczasem dla człowieka wychowanego w społeczeństwie duchowo zjednoczonym, które można nazwać wspólnotą metafizyczną, idea kampanii zdobywania przyjaciół jest nie do przyjęcia. Przyjaciół przyciąga się poprzez osobowość, jeśli jest ona dobrego gatunku, zaś wszelkie świadome i zaplanowane usiłowania w tym celu zawsze noszą znamiona manipulacji i podstę-

katolickiej) „jest łatwa do usunięcia, jeśli postrzegać zaczniemy przedmiot »religia« (szczęśliwie nazwany „religia”, a nie np. »religia katolicka«) jako okazję do kształtowania wiedzy o religiach świata i o naszej w wśród nich religii i wyznaniu, jako szansę na budowanie

rolę w kształtowaniu krytycznej postawy uczniów wobec społecznej rzeczywistości odgrywa kwestionowanie oczywistości zastanego świata. W tego rodzaju pracy – dowodzi prof. Szkudlarek – stawianie pytań, które prowokują do dostrzegania problemów tam,

Refleksje niewyemancypowanego pedagoga

Herbert Kopiec

jakieś (?) kłopoty z duszą, wynikające z konfrontacji różnych obyczajów w rodzaju, że dniem świętym może być sobota, a Boże Narodzenie może być w styczniu, i gdy dowiaduje się od „innych, z boku, patrzących innymi oczami, że Polacy brali udział w zagładzie Żydów” – to mam jednak poczucie pewnej bezradności w zrozumieniu: o co profesorowi Szkudlarkowi chodzi? Przecież z tego, co napisał, wynika, iż antycypuje, że dla polskiego ucznia, dzięki edukacji międzykulturowej (m.in. nabyciu świadomości istniejących różnic kulturowych, obyczajowych) może być na równi kłopotliwa, co zawstydzająca (nieznana mu dotąd) przykra wiedza o antysemityzmie Polaków. Hola! Hola! Co ma piernik do wiatraka? Mamy tu przecież do czynie-

Pamiętam jako człowiek starej daty, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem nazwę nowego na uczelniach kierunku studiów: „Zarządzanie zasobami ludzkimi”, pomyślałem, że tym razem nasi humaniści z bolszewicko-postmo­der­nistycznego zaprzęgu poszli absolutnie na całość, że to nie przejdzie, że w tym przypadku współczesne lewackie/antykatolickie siły postępu przesadziły i niechcący nadepnęły na grabie, słowem – będą musiały się z tej nazwy wycofać.

O zarządzaniu zasobami ludzkimi

pu, zakładających zwykle pogardę dla człowieka. Podobne oszustwo możliwe jest tylko w społeczeństwie, w którym duch zanika. ((R.M. Weaver, Idee mają konsekwencje,1997)

Zarządzanie pedagogiką wstydu Sporo obserwacji wskazuje, że problem zanikania (naturalnego przecież) pierwiastka duchowego i refleksyjnej mądrości w kontaktach międzyludzkich nie jest i nigdy nie był sprawą błahą. Nabrał znaczenia i aktualności w związku z wprowadzeniem religii jako przedmiotu do szkół podstawowych i średnich. Czy jednak dobrze wróży polskiej edukacji, gdy czołowi polscy pedagodzy z nutką zatroskania zadają pytania typu: „Czy edukacja religijna może być ważnym i aktywnym uczestnikiem (…) wychowania do refleksyjnej mądrości?” Wątpliwości i niepokój budzi w nich fakt, że przedmiot „religia” jest prowadzony jako katechetyczne ugruntowywanie podstaw wiary i pogłębianie duchowego wymiaru jednego wyznania, zatem jej nauczanie w szkole ma funkcje konfesyjne. Brakuje im modnej ekumenicznej perspektywy nauczania religii. Jakoż sytuacja – zauważają – nie jest beznadziejna. Gdyż owa (szkodliwa dla kształtowania zdolności do całościowego rozumienia współczesnego świata) koncentracja na jednym wyznaniu (czyli religii

refleksyjności młodzieży o kryteriach dobra i zła, kształtowania dialogu międzykulturowego i otwartości ekumenicznej” – co z optymizmem i satysfakcją odnotowuje ważny sufler postępu zmierzającego do zmarginalizowania Kościoła katolickiego w Polsce, Z. Kwieciński (Z. Kwieciński, Cztery i pół, Wrocław 2011, s. 417–418). Zarysowany niepokój i wątpliwości, zwieńczone ostatecznie optymistyczną nadzieją, że zmierzamy we właściwym kierunku (wszak religia katolicka nie jest w stanie zniszczyć refleksyjnej mądrości naszej młodzieży – sic!), dobrze w gruncie rzeczy wpisują się w inną modną, współczesną tendencję, określaną jako pedagogika wstydu. Od jakiegoś czasu w ramach rozmiękczania poczucia tożsamości Polacy co rusz słyszą, że powinni się wstydzić za swoją historię, przywiązanie do tradycji i religii katolickiej, i wreszcie za wyssany z mlekiem matki antysemityzm. Nie mogło więc zabraknąć wątków antypolskiej pedagogiki wstydu także w podręczniku pedagogiki akademickiej. Jeśli wykluczyć nieporozumienie w odczytaniu tego, co tu napisano, to trzeba przyznać, iż nie lada pomysłowością w zakresie metodologii zohydzania Polaków wykazał się tu gdański pedagog, prof. Tomasz Szkudlarek. W podręczniku akademickim Pedagogika, T. 1, Warszawa 2003 (s. 371–372) wyjaśnia, na czym polegają walory krytycznie zorientowanej edukacji. Przypomina, że decydującą

gdzie dominowała oczywistość – jest punktem wyjściowym edukacyjnych wysiłków na gruncie zachodniej tzw. pedagogiki krytycznej. Motywowany troską (a jakżeby inaczej!) o kształtowanie umiejętności dialogu, będącego warunkiem społecznego porozumienia, przywołał tezę, w myśl której – cytuję: „Polacy brali udział w zagładzie Żydów”. Słowem, cytowany zwolennik edukacyjnych prowokacji osadził prezentowaną strategię zarządzania wstydem młodych Polaków w ramach modnej tzw. edukacji międzykulturowej, na gruncie której szkoła jest postrzegana jako miejsce spotkania różnych kultur. Polscy uczniowie – dowodzi prof. Szkudlarek – stykając się z innością, mają okazję „spojrzenia na własną kulturę innymi oczami, ujrzenia siebie niejako z boku, z perspektywy innego człowieka”. Trzeba przyznać, że trafnie i słusznie (choć nie we wszystkich przywołanych przykładach) przewidział, iż może to „prowadzić do trudnych i czasem bolesnych konfrontacji”. Wszak, jak przenikliwie zauważył: „To, co było dotąd proste i oczywiste (np. do kościoła chodzi się w niedzielę, Boże Narodzenie jest w grudniu, Polacy zawsze byli szlachetni), zostaje skonfrontowane z innymi obyczajami i wizjami świata (dniem świętym może być sobota, Boże Narodzenie jest w styczniu, Polacy brali udział w zagładzie Żydów)”. Ale gdy czytam, że – wedle prof. Szkudlarka – polski uczeń może mieć

nia z oczywistym nieporozumieniem – wszak są to problemy nieporównywalne i tylko skrajni liberałowie, wybitni edukatorzy i religioznawcy postępowi, czciciele mętu i zamętu mogą je bezsensownie łączyć w jedno. Czy słyszał ktoś o rozterkach młodego Polaka wynikających z chodzenia do kościoła w niedzielę zamiast w sobotę? Natomiast mordowanie Żydów, antysemityzm Polaków – to już przecież całkiem inna (wagą, charakterem) sprawa! Przykładowo – morderstwo Żydów w Kielcach, dokonane 4 lipca 1946 r., funkcjonuje ciągle jako modelowy, podręcznikowy wręcz przykład polskiego antysemityzmu, tym bardziej odrażającego, że zbrodni dokonano na Żydach, którzy ocaleli z Zagłady. Propaganda sowiecka, co wynika z badań, zagospodarowała pogrom po swojemu. Władze komunistyczne w swojej obronie obarczyły natychmiast odpowiedzialnością za pogrom antykomunistyczne podziemie i w świat poszła informacja, że na zlecenie rządu londyńskiego mordu dokonali polscy faszyści z AK i NSZ przy współudziale miejscowego motłochu. Ale w tajemnicy przed władzą ludową powstał raport biskupa Kaczmarka, a wreszcie też zbrodnią kielecką zajęło się wielu badaczy i w ostatnich latach ukazało się obszerne opracowanie, z którego wynika, że była to celowa, zaplanowana prowokacja, użyteczna w planach Sowietów, mająca na celu zdyskredytowanie

Polaków na arenie międzynarodowej. Mordu na Żydach i dwóch Polakach dokonali funkcjonariusze milicji i wojska przy udziale mieszkańców Kielc. Masakra trwała od godz. 10 rano do godzin popołudniowych. Stacjonujące w Kielcach wojsko polskie i sowieckie nie zareagowało, chociaż mogło przybyć na miejsce pogromu i w ciągu kilkunastu minut zaprowadzić porządek („Gazeta Polska” 2016). Wczytując się w strategię prof. Szkudlarka, pozwalającą skutecznie zawstydzać młodych Polaków (podobnie jak robi to Gross i wielu intelektualistów perwersyjnie przepraszających w imieniu zbrodniczych Polaków), przekonujemy się, że nie trapią go wątpliwości co do istnienia polskiego antysemityzmu. Wątpliwości nie pasują przecież do prowokacyjnej koncepcji zarządzania pedagogiką wstydu, która ma odbierać Polakom siłę i poczucie narodowej godności. Odnośnie do pogromu kieleckiego narzuca się pytanie: co musi się stać (także na salonach polskiej akademickiej pedagogiki) i ile czasu upłynąć, aby prawda o tej zbrodni dotarła pod przysłowiowe strzechy, a tym samym zarządzanie pedagogiką wstydu stało się trudniejsze, a może wreszcie niemożliwe? I już na sam koniec niech mi wolno będzie podzielić się spostrzeżeniami, odnoszącymi się do nadziei na lepszy, sensowniejszy świat, która związana jest z dialogiem i ekumeniczną otwartością. Koncentrując się na grzechach głównych w zarysowanym obszarze i nie ryzykując popełnienia błędu, stwierdzić można, że: 1. Trudno odnieść się z respektem, szacunkiem i nadzieją do dialogu, w którym fundamentalnym założeniem jest przemilczenie. Oto bywa, że główni uczestnicy dyskursu nie podejmują dialogu z argumentami Kościoła katolickiego. Nie artykułując ich istnienia, z góry przekreślają i niweczą szanse na autentyczny dyskurs. Przypomina to trochę dialog z islamem: „Dialog z islamem – zauważa Alain Besancon – to żarty, bo islam nie interesuje się chrześcijaństwem (…) [więc są to tylko] zestawione monologi, w których muzułmanie robią swoją robotę, broniąc islamu, a chrześcijanie nie robią swojej, proponując w zamian katolicyzujące wersje Koranu, przyznając Mahometowi status nieomal proroczy (…) Otóż dialog od czasów Platona to wspólne poszukiwanie prawdy przy założeniu, że nasz przeciwnik też może mieć rację” (A. Besancon, Fronda, 2006). 2. Nadto: dialog ma też swoją cenę, bo warunkiem jego podjęcia jest uznanie punktu widzenia przeciwnika za równoprawny. Tak oto okazuje się, że prawda jest relatywna i ma charakter historyczny. Nie jest też pewna i niewzruszona, zatem należy ją ustalać w dialogu pomiędzy różnymi orientacjami. Nie ma więc i herezji, a co najwyżej odmienny pogląd, którego się nie zwalcza i nie neguje, ale podtrzymuje się z nim dialog. W praktyce kościelnej prowadzić to musiało do zmiany pojęcia ekumenizmu, rozumianego teraz jako poszukiwanie kompromisowych tłumaczeń Biblii, katechizmów i Credo (Opcja na prawo, 2008). I w tym miejscu należy odnotować istnienie nieprzezwyciężalnej sprzeczności. Wszak to nie kto inny, a Kościół katolicki właśnie – zgodnie ze swoją misją – przypomina światu, katolickim politykom, edukatorom i ustawodawcom obowiązek troski o oparte na naturze ludzkiej wartości fundamentalne, niepodlegające negocjacjom/dialogowi. Wszak – jak podkreślał Benedykt XVI – dziedzictwo wartości, jakimi dysponuje Kościół katolicki, nie należy do przeszłości, lecz stanowi żywą i aktualną rzeczywistość. Problem w tym, że moderniści –naprawiacze Kościoła postrzegają go jako twór czysto ludzki, podlegający dowolnym zmianom, instytucję społeczną i charytatywną, demokratyczne zgromadzenie, a nie Mistyczne Ciało Chrystusa. Dlatego też – ich zdaniem – Kościół katolicki musi dostosować się do oczekiwań świata i uklęknąć przed człowiekiem (Problemy II Soboru Watykańskiego, 2008). Godzi się więc przypomnieć, że Pan Jezus, rozsyłając apostołów, wcale nie sugerował im wdawania się w dialog, tylko nakazywał nauczać wszystkie narody, przypominając: Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie. Nie powinienem może już nic dodawać ani podkreślać, ale ze względu na rangę sprawy zrobię to: Drogi Czytelniku „Kuriera Wnet”, zechciej zauważyć, że nietolerancyjnymi i antydemokratycznymi apostołami zarządzał Jezus Chrystus – fundamentalista! Ale się porobiło... Amen. K


kurier WNET

4

W

pracy „Z dziejów AK na Śląsku” Juliusz Niekrasz napisał: Organizatorem konspiracji na Ziemi Raciborskiej jeszcze za czasów komendanta Korola był aplikant adwokacki, ppor. rez. Franciszek Żymełka („Sęp”, „Orlik”, „Rębacz”), który położył tutaj szczególnie duże zasługi. Był to jeden z najczynniejszych i najbardziej bojowych oficerów tego inspektoratu. Żymełka, syn Konstantego i Elżbiety, pochodził z Bierułtowów w powiecie rybnickim. W 1939 r. ukończył wydział prawa Uniwersytetu Poznańskiego i rozpoczął pracę w kancelarii adwokackiej w Chorzowie, walczył w kampanii wrześniowej w 75. pp, został ranny i wzięty do niewoli pod Tarnawatką koło Tomaszowa Lubelskiego, zbiegł ze szpitala w Zamościu i powrócił na Śląsk. Cały rok 1940 ofiarnie pracował w Inspektoracie Rybnickim. Aresztowany podczas „masówki” z 18/19 grudnia 1940 r., osadzony w obozie oświęcimskim, odzyskał wolność 18 lutego 1942 r. i z jeszcze większą energią, jako „nielegalny”, poświęcił się działalności konspiracyjnej. Szef katowickiego gestapo, Rudolf Mildner, w sprawozdaniu z dnia 22 sierpnia 1943 r. przesłanym do Berlina nazywa go „organizatorem Polskich Sił Zbrojnych w powiatach raciborskim i kozielskim”. Żymełka przeszkolił wojskowo Jana Margicioka i Leopolda Hałaczka (twórców siatki „Augusta”), on wiosną 1940 r. wprowadził do konspiracji ppor. rez. Serafina Myśliwca i odebrał od niego przysięgę. Myśliwiec („Krwawnik”, „Adam Rajski”), inspirowany i kierowany przez Żymełkę, zorganizował drużynę, a później pluton partyzancki na Opolszczyźnie. Myśliwiec, urodzony 29 września 1915 r., syn Franciszka i Magdaleny, pochodził z Brzezia, był podporucznikiem 20 pp, brał udział w kampanii wrześniowej, wzięty do niewoli i wywieziony do Rzeszy (Neubrandenburg), zwolniony został jako Ślązak, podjął pracę w betoniarni w Raciborzu w charakterze robotnika, a od kwietnia 1940 r. rozpoczął działalność konspiracyjną w ZWZ. Stanisław Drozdowski i Zdzisław Rusinek w artykule „Z dziejów ruchu oporu na Opolszczyźnie”, zamieszczonym w numerze piątym miesięcznika „Życie i Myśl” z roku 1970, piszą: Por. ZWZ Serafin Myśliwiec, ps. Adam Rajski, otrzymał z Inspektoratu „Żyrafa” rozkaz zorganizowania na terenie powiatu raciborskiego obwodu Związku Walki Zbrojnej. Najpierw miał się skontaktować z żoną Arki Bożka w Marklowicach, pow. Racibórz, co zrobił na początku maja 1940 roku. Żona Arki Bożka, nie umiejąc wskazać odpowiedniego kontaktu na terenie powiatu raciborskiego, skierowała go do Franciszka Bortla z Miejsca Odrzańskiego, pow. Koźle, zaręczając, że trafi tam do wielkiego Polaka. Była to wskazówka, która w przyszłości zaważyła poważnie na dalszym rozwoju konspiracji. U Franciszka Bortla w Miejscu Odrzańskim komendant Obwodu Racibórz złapał pierwszy kontakt, skąd zaczęło się rozrastać polskie podziemie. Wybitne usługi oddał przy tym sam Franciszek Bortel, górnik, stary powstaniec i ofiarny działacz spod znaku Rodła, który wprowadził por. „Rajskiego”, a potem innych członków sztabu obwodu Racibórz w ocalałe środowiska aktywnych Polaków z kręgu Rodła, oddając dla pracy organizacyjnej wszystkie swoje siły. […] Bortel wspólnie z komendantem obwodu rozpoczęli organizowanie zadań najpierw w lepiej znanym Bortlowi powiecie kozielskim, gdzie „Rajski” trafił najpierw, a potem w powiecie raciborskim, gdzie właściwie miał działać. Jak już wspomniałem, praca konspiracyjna przeniosła się na teren Zaodrza. Komendant Obwodu AK Myśliwiec Serafin niedługo służył w hitlerowskim Wehrmachcie, bo już niespełna po trzech miesiącach, w dniu 13 czerwca 1942 roku, po otrzymaniu trzydniowego urlopu zdezerterował i znalazł się na kwaterze późniejszego sztabu AK w Miejscu Odrzańskim, u znanego działacza Związku Polaków w Niemczech, obyw. Bortla Franciszka. Przy jego pomocy zapoznał się z Polakami będącymi na przymusowych robotach w Kędzierzynie, a nieco później z pracownikami fabryki benzyny syntetycznej w Blachowni Śląskiej, a nawet w fabryce obuwia w Otmęcie. W każdej prawie wsi ziemi raciborskiej i kozielskiej pracują ludzie spod znaku Rodła w konspiracji. Sztab AK mieści się w dwóch wioskach: w Miejscu Odrzańskim pow. Koźle i w Grzegorzowicach powiat Racibórz, w domu Józefa Wyciska, przedostatniego wójta polskiego tej wsi, zamordowanego w 1940 roku w Buchenwaldzie. Adam Rajski (pseudonim S. Myśliwca) powierza młodemu naówczas, również dezerterowi armii hitlerowskiej, prowadzenie całych agend sztabu. Był to Józef Gawliczek z Brzezia, syn peowiaka

K U R I E R · ś l ą s ki i powstańca. I tu zorganizowano schroniska dla dezerterów z armii hitlerowskiej i zbiegłych z niewoli jeńców wojennych. Do przymusowych obozów pracy za pośrednictwem Bortla wysyła się karty żywnościowe, pieniądze i karty odzieżowe. Tych rzeczy posiadaliśmy pod dostatkiem. Trzeba pamiętać, że wielu polskich działaczy z niemieckiej części Śląska jeszcze przed wojną, a także w pierwszym okresie wojny aresztowano i wysłano do obozów koncentracyjnych. Młodzi ludzie w większości zostali wcieleni do Wehrmachtu. Dotarcie do tych, których ominęły represje, nie było sprawą

przez strażników. Mimo to udało mi się skompletować odpowiednie narzędzia, a następnie, korzystając z pomocy kilku zaufanych kolegów, przerzucić je na drugą stronę odgradzającej teren robót drucianej siatki. Wieczorem, udając się na przepustkę, dostarczyłem klucze do mieszkania Jacków w Dziergowicach. Jaka była z nich korzyść, przypomnę tylko sparaliżowanie na przeciąg sześciu godzin ruchu pociągów na trasie Racibórz–Kędzierzyn oraz wykolejenie w późniejszym już czasie pociągu z transportem broni. Tymczasem ukształtował się Sztab Obwodu, w którym znaleźli się: Serafin

propagandowej, kolportażu gazetek i podtrzymywaniu na duchu ludzi było to największe osiągnięcie naszej grupki. Wspomniany Władysław Wiechuła został w roku 1943 aresztowany, po czym poniósł męczeńską śmierć w lochach gestapo w Raciborzu. Tymczasem została przeprowadzona reorganizacja Obwodu, w wyniku której podzielono go na rejony. Rejonem pierwszym, obejmującym powiat kozielski oraz prawobrzeżne wioski powiatu raciborskiego, dowodził Franciszek Bortel, drugim (lewobrzeżna część powiatu raciborskiego) – Alojzy Świerczek ps.

wioskach powiatu był ostatecznie przygotowany plan objęcia władzy, wszystkie wioski miały polskich sołtysów, pamiętam, że rżnięto nawet pieczęcie z Białym Orłem. Wanda Ślęczek z Polskiej Cerekwi dodaje: Opowiadał mnie ojciec, że on, mój brat i inni wspólnie z Bortlem przez długie wieczory siedzieli nad planem opanowania władzy w naszej wsi. Mówił ojciec o tym, że ustalono plan wyparcia Niemców z Polskiej Cerekwi, opanowania ważniejszych punktów, np. cukrowni, poczty, obsadzenia placówki Polakami, zabezpieczenia normalnego funkcjonowania gospodarki, przygotowano sposoby zorganizowania

W poprzedniej części omówiłem funkcjonowanie struktur Armii Krajowej w północnej i centralnej części Opolszczyzny. Obecnie przeniesiemy się do południowej jej części, gdzie funkcjonował Obwód Raciborsko-Kozielski, wyłączony latem 1940 roku z Inspektoratu Opolskiego i włączony do Inspektoratu Rybnickiego AK.

AK na Opolszczyźnie Część II

Wojciech Kempa prostą. Mimo to udało się Myśliwcowi pozyskać sporą liczbę miejscowych działaczy. W efekcie, jak napisał w cytowanej uprzednio relacji, w każdej prawie wsi ziemi raciborskiej i kozielskiej pracują ludzie spod znaku Rodła w konspiracji. Luiza Greguła (z domu Jacek), pochodząca z Dziergowic, w taki oto sposób wspomina swoją działalność w szeregach Armii Krajowej: O nawiązanie kontaktu z naszym Ruchem Oporu było w Dziergowicach stosunkowo trudno. W końcu jednak doszło do tego – właśnie bowiem w Miejscu Odrzańskim był taki ośrodek polskości, ale tajemny. Tam była jakaś tajna radiostacja i tam ukrywali się dwaj synowie Bortla, którzy zdezerterowali z wojska. Przy nich to był niejaki, pseudonim miał „Peter”, i on był właśnie tym całym komendantem w organizacji podziemnej, Jednego razu przyszedł do naszego domu, żeby jakoś i nas do tej roboty zorganizować… Naturalnie my się zapisali i my wiedzieli tylko o jednej trójce, a już o drugiej, o trzeciej nic nam nie było wiadomo. Wiedziałam, że w organizacji jestem ja, jeden gość, co tu pracował w IG Farben, i jako trzecia – Aniela Pazurek. „Peter” – ten nasz dowódca często do nas przychodził i dawał nam wskazówki, co mamy robić. Co spisywać, jakie ważniejsze obiekty wojskowe i prywatne, albo też kazał nam kreślić takie plany… Później kazał mi się wystarać o jakieś klucze, aby rozmontować szyny kolejowe. Z czasem dom Jacków w Dziergowicach stał się jednym z ważniejszych punktów kontaktowych. Ów „Peter” to nie kto inny, jak Serafin Myśliwiec. Przede wszystkim sięgnął on do środowisk polskich robotników przymusowych, zatrudnionych w zakładach przemysłowych i gospodarstwach rolnych, stanowiących wielotysięczną rzeszę w większości młodych ludzi. Trzeba bowiem wiedzieć, że na interesującym nas obszarze znalazły się ich dziesiątki tysięcy, przede wszystkim w obozach pracy zlokalizowanych w okolicach Bierawy, Sławięcic i Blachowni Śląskiej. W samej tylko Blachowni Śląskiej, w tamtejszych zakładach Oberschlesische Hydrierwerke AG Blechhammer, w połowie roku 1944 zatrudnionych było 17 773 robotników przymusowych, w tym 9 872 Polaków, a w Kędzierzynie (IG Farbenidustrie AG Werk Heydebreck) – 9 963 robotników przymusowych, w tym 5 027 Polaków. Polscy robotnicy przymusowi zatrudnieni byli też w mniejszych zakładach, a także w gospodarstwach rolnych (u bauerów). Franciszek Maślona przebywał wówczas w obozie pracy w Blachowni Śląskiej. Tam poznał rodzinę Jacków z Dziergowic. To on właśnie dostarczył Luizie Gregule owe klucze do „rozmontowania szyn kolejowych”. W swojej relacji tak o tym opowiadał: W czasie okupacji znalazłem się na robotach i tu poznałem Lusię i jej młodszą siostrę Pelcię. Mówiliśmy oczywiście po polsku i tak doszło do tego, że zacząłem odwiedzać rodzinę Jacków. Pewnego razu Lusia zaproponowała mi dostarczenie kluczy dla rozkręcenia torów kolejowych. Oczywiście nie było to takie proste. W czasie pracy pilnowali nas dozorcy, a przy wyjściu poza teren obozu byliśmy starannie kontrolowani

Myśliwiec (komendant), Józef Gawliczek ps. Ryś (adiutant, a następnie zastępca komendanta), Alojzy Świerczek ps. Kuklik, Franciszek Bortel, Franciszek Konieczny, Maksymilian Jędrzejczyk ps. Stach i Gustaw Kobiela ps. Zabrzeski. W roku 1943 do sztabu dokooptowany został kuzyn „Kuklika” – Alojzy Świerczek ps. Kartuzek, Rozchodnik. Łączność z komendą Inspektoratu utrzymywali: Maksymilian Jędrzejczyk ps. Stach z Brzezia, Gerard Jędrzejczyk oraz kurierka Antonina Konieczna. Stanisław Drozdowski i Zdzisław Rusinek piszą: Komendant poruszał się po całym obszarze; jego adiutant i zastępca duże zasługi położył w organizowaniu lewobrzeżnej Raciborszczyzny, głównie terenów północnych, zwłaszcza przed przyjściem „Rozchodnika”; Franciszek Bortel z niezwykłym poświęceniem montował sieć przeważnie w powiecie kozielskim i na styku Kozielskiego z Raciborskiem; Franciszek Konieczny miał specjalne zadanie organizowania przymusowych robotników w Kędzierzynie w IG Farbenindustrie, gdzie z polecenia organizacji pracował; Alojzy Świerczek ps. Kuklik początkowo montował sieć w fabryce obuwia „Ota” w Otmęcie (1941–1943), a następnie w Zdzieszowicach (1943–1944), gdzie był zatrudniony jako robotnik, potem zaś w powiecie Strzelce Opolskie wśród przymusowych robotników rozsianych po zakładach pracy i bardzo licznych komandach rolnych w wioskach; Gustaw Kobiela ps. Zabrzeski pracował w Kędzierzynie jako przymusowy robotnik oznaczony literą „P”, organizował ludzi ze swego kręgu w Kędzierzynie i Starym Koźlu. W połowie roku 1943 miała miejsce wsypa w Inspektoracie Opolskim AK krypt. Skorpion, przy czym szczególne straty poniósł Obwód Opole, obejmujący rolnicze powiaty Opolszczyzny (Opole, Strzelce Opolskie, Dobrodzień, Olesno, Kluczbork i Prudnik). Aresztowania objęły kilkadziesiąt osób. Między innymi 19 maja 1943 roku został aresztowany komendant Obwodu, Leon Powolny ps. Dobrzyński, działacz Związku Polaków w Niemczech, były dyrektor Banku Ludowego w Opolu, który został skazany na karę śmierci i zgilotynowany w więzieniu w Brandenburgu w dniu 30 października 1943 roku. W następstwie tychże aresztowań, a także w związku z przejęciem przez gestapo sporej ilości dokumentów oraz szyfrów, Inspektorat Skorpion został rozwiązany. Obwód Raciborsko-Kozielski przejął wówczas szereg istniejących placówek na terenie powiatów opolskiego, strzeleckiego i prudnickiego, a nadto utworzył wiele nowych na tymże terenie. Prawdopodobnie wtedy to przejęto komórkę w Białej Prudnickiej. Waleria Nabzdykowa z Prudnika w swojej relacji stwierdza: Do 1943 r. rozkazy do Białej Prudnickiej, gdzie było w AK kilka osób, przywoził Władysław Wiechuła z Katowic. Stamtąd otrzymywaliśmy zlecenia, co mamy robić. Wiechuła dostarczał nam formalne kwestionariusze z odpowiednimi rubrykami do wypełnienia i według tych wskazówek pracowaliśmy. […] Wypełnione kwestionariusze albo odbierał osobiście sam Wiechuła, albo przekazywaliśmy je przez łącznika na punkt kontaktowy. Sama przewoziłam takie pakiety wiadomości. Uważam, że oprócz działalności

Rozchodnik, a trzecim (powiaty strzelecki, krapkowicki, prudnicki i opolski) – Alojzy Świerczek ps. Kuklik. Serafin Myśliwiec w swej relacji stwierdza, że rejon pierwszy był w stanie wystawić do walki sześć kompanii w rejonie Bierawy, gdzie istniał szereg obozów pracy przymusowej, nadto trzy kompanie w Blachowni Śląskiej, jedną kompanię w rejonie Kędzierzyna i Koźla, a także trzy kompanie z gospodarstw rolnych. Alojzy Świerczek ps. Kuklik powiedział, że jego rejon mógł wystawić pięć kompanii i podobną siłę przedstawiać sobą miał rejon „Rozchodnika”. Według Serafina Myśliwca cały obwód liczył około 2,5 tysiąca zaprzysiężonych żołnierzy. W ramach przygotowań do podjęcia akcji powstańczej sporo uwagi poświęcano kwestiom administracyjnym, związanym z zarządzaniem opanowanego terenu. Tadeusz Surmik z Bukowej stwierdza w swej relacji: We wszystkich R e k l a m a

władzy administracyjnej przez wójta. Był nim mój ojciec. Te plany były gotowe. Alojzy Świerczek – „Rozchodnik” z kolei tak o tym mówił: Tajną administrację na ziemi obwodu Racibórz zorganizowaliśmy sami, przynajmniej na moim terenie. Potwierdzają to w swoich relacjach osoby wytypowane na przyszłych wójtów: Franciszek Żemełka z Pawłowa i Franciszek Marcinek z Żerdzin. Szczególną rolę przywiązywano do pracy wywiadowczej. W cytowanej już relacji dla Rozgłośni Polskiego Radia w Opolu Serafin Myśliwiec stwierdził, iż „bezcennym skarbem” były dla niego niemieckie mapy sztabowe, przy pomocy których można było opracować szczegółowy plan rozmieszczenia na terenie Śląska Opolskiego ważniejszych obiektów i umocnień wojskowych, fabryk itp. Mapy owe dostarczał mu Adolf Wawrzok. Sam Wawrzok w swojej relacji

powiedział, iż dostarczył kilkanaście map sztabowych. Przedmiot zainteresowania wywiadu AK stanowiły przede wszystkim zakłady pracy, których produkcja była nastawiona na potrzeby wojska. Obserwacji poddano zwłaszcza zakłady Schaffgotsch Benzin Werke GmbH Odertal (Zdzieszowice), Oberschlesische Hydrierwerke AG Blechhammer (Blachownia Śląska) oraz IG Farbenidustrie AG Werk Heydebreck (Kędzierzyn), w których produkowano benzynę syntetyczną. Wywiad AK przedstawiał szczegółowe raporty dotyczące zarówno wielkości produkcji, jak i organizacji wymienionych zakładów. Poczynając od 7 lipca 1944 roku, wymienione zakłady stały się celem zmasowanych nalotów lotnictwa alianckiego. Wynikało stąd ogromne zapotrzebowanie na informacje dotyczące systemów obrony przeciwlotniczej, w tym zapory balonowej oraz rozmieszczenia stanowisk artylerii przeciwlotniczej. Warto podkreślić, że Józef Gawliczek – „Ryś” osobiście dokonał ich rozpoznania, przeliczył balony, zlustrował stanowiska artylerii przeciwlotniczej, po czym wykonał szkic, na który ponanosił uzyskane dane, co następnie znalazło się w raporcie przesłanym do Komendy Inspektoratu, a stamtąd dalej. Alojzy Świerczek – „Rozchodnik” stwierdza w swej relacji: Po każdym bombardowaniu chodziliśmy na miejsce, aby stwierdzić rozmiary wyrządzonych szkód w zakładach i zdawaliśmy z tego dokładne relacje. Kilka razy sam wędrowałem do Kędzierzyna, aby przekonać się, ile zniszczeń wyrządziły bombowce. Chodzili również inni, również pod pozostałe zakłady, tak że sztab po każdym bombardowaniu miał dobry obraz ogólnych szkód. Mieczysław Brzost zauważa nadto: Sztab obwodu raciborsko-kozielskiego mógł pracować stosunkowo bezpiecznie do 1943 r. na terenie Opolszczyzny dzięki posiadaniu wtyczek. Taką wtyczką w SA był Karol Duda, szewc z Raciborza, który do SA wstąpił na polecenie organizacji. Wtyczką była też sekretarka-maszynistka w powiatowym gestapo w Raciborzu. Nic dziwnego, że por. Serafin Myśliwiec i ppor. Józef Gawliczek prowadzili swą konspiracyjną działalność na Opolszczyźnie przez cały okres okupacji, choć nie bez trudności. Trzeba podkreślić, że Obwód Raciborsko-Kozielski szczególne osiągnięcia miał właśnie na polu wywiadu i kontrwywiadu. Ale nie tylko... Tym jednak zajmiemy się w kolejnej części. K


kurier WNET

5

K U R I E R · ś l ą s ki

F

akt pożądania ziemi przez chłopów polskich zmusił poniekąd rząd Rosji do przeprowadzenia reformy, czyniąc z niej zarazem akt polityczny przeciwko powstaniu. Wraz z ukazami namiestnik Kongresówki hrabia Berg ogłosił odezwę, którą odczytywano z wielką pompą po rosyjsku i po polsku na placach Warszawy oraz w każdej gminie na prowincji, a zaczynała się słowami: Włościanie Królestwa Polskiego! Zwiastuję wam radosną i wielką łaskę Monarszą! (...) Najjaśniejszy cesarz nasz i król Aleksander II podpisał ukazy o uwłaszczeniu bytu waszego (...). Odezwa mówiła, że powstanie styczniowe wybuchło tylko w tym celu, aby przeszkodzić carowi w obdarowaniu ziemią włościan polskich. Akcentowała też, że właściciele ziemscy, którzy sprzeciwiali się reformie, wywołali powstanie przeciwko wiernym swojemu monarsze. 25 marca 1864 roku ukazała się natomiast odezwa powstańczego Rządu Narodowego, która przypominała, że władza narodowa z dniem wybuchu powstania dnia 22 stycznia 1863 roku obdarowała chłopów ziemią: To, co głoszą wam, że car darował grunta włościanom polskim, wielce i wielorako kłamliwa rzecz jest. Jakoż bowiem darować może ten, który tu nic swego nie ma, a wszystko zdradą i przemocą przeciwko Bogu i sumieniu zagarnął. Jakoż

wszystkich sprawach cywilnych i wojennych. Wraz z reformą rozpoczęła się w kraju prowadzona przez tychże naczelników wojennych i policję agitacja carsko-chłopomańska przeciw szlachcie. Spory i procesy wybuchające pomiędzy właścicielami ziemskimi a chłopami odwróciły uwagę od dogorywającego powstania. W niektórych gminach pod naciskiem naczelników wojennych i komisarzy włościańskich chłopi występowali z podaniami o szkoły, gdzie by uczono języka rosyjskiego, oraz o drukowanie polskich książek alfabetem rosyjskim. Z całego kraju nadchodziły prośby o ustanowienie uroczystego święta w rocznicę uwłaszczenia. Chłopi, inspirowani przez naczelników wojennych, wysyłali do Petersburga wiernopoddańcze listy i zaczęli stawiać carowi Aleksandrowi II pomniki wdzięczności za uwłaszczenie włościan. Takich pomników na terenie dawnej Kongresówki było sporo. Wiadomo, że fabryka w Białogonie pod Kielcami

Pomnik wdzięczności w Chlinie

Rzeczpospolite Polskie – kara nadal obowiązuje i Żarnowiec wciąż jest wsią. Turyście zwiedzającemu Żarnowiec i jego okolice można polecić obejrzenie kościołów Narodzenia NMP i św. Jakuba Starszego z XIV wieku,

Wykuty z kamienia wapiennego, z uwagi na identyczną wielkość i kształt musiał być wykonany w tym samym warsztacie kamieniarskim, jak inne podobne mu pomniki. Na jego szczycie został osadzony krzyż o charakterystycznym kształcie. Krzyże te były wykonywane w fabryce w Białogonie pod Kielcami. Pomnik w Łanach Wielkich charakteryzuje wykuty w kamieniu oryginalny napis o treści: „Błogosław, Boże, Najjaśniejszemu Aleksandrowi II, Cesarzowi Wszech Rossyi, Królowi Polskiemu, za nadanie nam prawa w dniu 19 lutego/2 marca 1864 r. Wdzięczni włościanie”. Pomnik należy do zabytków zadbanych, bo postawiony na skraju drogi jest widoczny, nie zakrzewiony, a napis jest oczyszczony i czytelny (fot. 1). Chlina to wieś leżąca w gminie Żarnowiec w powiecie zawierciańskim, osiem kilometrów od Wolbromia i cztery kilometry od Żarnowca. Z uwagi na długość zabudowy i lokalizację dzieli się na Górną i Dolną.

Podpisane 2 marca 1864 roku przez cara Rosji Aleksandra II ukazy o uwłaszczeniu włościan były przysłowiowym gwoździem do trumny dla upadającego powstania styczniowego.

Wstydliwe pomniki Pamiątki carskiej reformy z 1866 r.

fot. z archiwum autora (5)

Tadeusz Loster

Pomnik wdzięczności w Łanach

można dawać cudzą rzecz, jakoż można dawać komu to, co jest jego własne? Wreszcie słychanaż to rzecz, żeby kto za darowane płacił? A to każą wam za te darowane grunta płacić. I komuż płacić macie? Otóż temu samemu Moskalowi... Rząd Narodowy ostrzegał i zakazywał obierania wójtów i sołtysów w gminach i gromadach, zaś „łotrów”, którzy by się podjęli tych funkcji, obiecał srogo karać. Carska reforma rolna odniosła jednak efekt polityczny, bo chłopi opuszczali oddziały powstańcze i wracali do domów, a „w lesie” pozostawali tylko ci, dla których nie było powrotu. Od kwietnia we wsiach zaczęły się wybory sołtysów, a od maja komisje włościańskie objeżdżały Królestwo, objaśniając chłopom znaczenie ukazu. Komisje te, ku oburzeniu szlacheckich dworów, zajęły się również uwłaszczeniem parobków i komorników oraz przywróceniem serwitutów. Rząd carski we wszystkich powiatach powołał naczelników wojennych, którzy mieli rozstrzygać wszelkie sprawy sporne. Tym sposobem naczelnicy (przeróżnego rodzaju oficerowie) stali się wyroczniami i sędziami we

Z

abrze to miasto pomników i symboli na stałe wrytych w ludzką pamięć i w ściany budynków. W jednej z kamienic przy ulicy Wolności pod numerem 279 znalazł schronienie pułkownik Łukasz Ciepliński na krótko przed aresztowaniem i męczeńską śmiercią. Na ścianie budynku widnieje poświęcona mu tablica. 1 marca zebrała się tu grupa ludzi, którzy złożyli wiązanki kwiatów, zapalili znicze. Były przemówienia i wspomnienie historii życia jednego z Wyklętych, którego los sprowadził do Zabrza. Historia życia pułkownika Cieplińskiego pozwala bezsprzecznie na dołączenie go do grona najwybitniejszych postaci polskiego podziemia antykomunistycznego, zaraz obok płk. Witolda Pileckiego, Danuty Siedzikówny „Inki”, mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” czy gen. Augusta Fieldorfa „Nila”. Urodził się 26 listopada 1913 r. w Kwilczu. Został wychowany w rodzinie o głębokich tradycjach patriotycznych. W 1929 r. wstąpił do Korpusu Kadetów. Po maturze kontynuował naukę

kolumnach, o treści: „Alexandrowi IIu, cesarzowi Wszech Rossyi, Królowi Polskiemu, wdzięczni włościanie. Pamiątka oswobodzenia naszego. D. 19 lutego/2 marca 1864 r. Za bytności naczelnika wojennego uczastka (okręgu – przyp. autora) pilickiego, porucznika A. Kmit, 1866 r.” Na szczycie pomnika widoczny jest monogram cara Aleksandra II – stylizowana litera „A”, zwieńczona koroną wpisaną w okrąg ułożony z liści laurowych, otoczony napisem: „Pod twojem berłem szczęście Polski”. Czytając napis umieszczony na pomniku, można domniemywać dużej aktywności naczelnika wojennego okręgu pilickiego, porucznika Kmita, który

w tym okresie dostała zamówienie na wykonanie około 2000 sztuk stalowych krzyży, zwieńczających wstydliwe pomniki. Z uwagi na identyczny kształt pomniki w dawnym okręgu pileckim były zamawiane w dużych zakładach kamieniarskich. Żarnowiec to dawne miasto królewskie, a obecnie wieś w pobliżu rzeki Pilicy i leży w północno-wschodniej części województwa śląskiego w powiecie zawierciańskim. Wzmiankę o jego istnieniu spotkać można już w kronikach Galla Anonima. Wieś Łany Wielkie to dawny Żarnowiec, który król Kazimierz Wielki przeniósł o parę kilometrów w dół Pilicy. W XIV wieku odbywały się tu jarmarki oraz działała komora celna. W 1396 roku król Władysław Jagiełło odnowił dawne przywileje Żarnowca i potwierdził jego prawa miejskie. Do czasu potopu szwedzkiego miasto przeżywało swój najlepszy okres. W 1697 roku wielki pożar zniszczył to, co jeszcze pozostało po najeździe szwedzkim. Po 1815 roku Żarnowiec znalazł się w granicach Królestwa Polskiego. Przebudowa w 1836 roku drogi pocztowej z Warszawy do Krakowa, omijająca Żarnowiec, przekreśliła szanse na rozwój miasteczka; zlikwidowano nawet pocztę. Usytuowanie miasta z dala od głównych traktów spowodowało, że podczas powstania styczniowego działały tutaj trzy agendy władz obwodowych Rządu Narodowego, a w pobliskich lasach żarnowieckich w początkach powstania formowały się oddziały powstańcze. Za sprzyjanie powstaniu 1 czerwca 1869 roku ukazem carskim Żarnowiec utracił prawa miejskie i choć nastały II i III

słabo widocznych murów zamku, średniowiecznego układu urbanistycznego (XIV w.) miasta, kopca Kościuszki z 1818 roku z popiersiem Naczelnika i obelisku poświęconego Joelowi Barlowowi, a w pobliskich Łanach Wielkich – kościoła pod wezwaniem św. Wojciecha. W tychże Łanach jest jeszcze jeden ciekawy zabytek, którego opisu turysta nie znajdzie w żadnym przewodniku – pomnik wzniesiony przez tutejszych chłopów carowi Rosji w podzięce za uwłaszczenie włościan w 1864 roku. Stoi on przy końcu wsi, po lewej stronie drogi w kierunku Dąbrownicyna, a po-

W Chlinie Dolnej ma źródło rzeczka (bez nazwy), która jest prawym dopływem Pilicy. Wzdłuż rzeczki biegnie asfaltowa droga w stronę wsi Udórz, oddalonej od Chliny o trzy kilometry. Po północnej stronie drogi prowadzącej z Żarnowca przez Chlinę, na wzniesieniu, znajduje się murowany kościółek z 1830 roku pod wezwaniem św. Bartłomieja, a po przeciwnej stronie, przysłonięty kilkumetrową skarpą szosy, stoi kamienny pomnik zwieńczony żelaznym krzyżem. Kiedyś ten pomnik, przypominający cmentarny nagrobek, stał bezpośrednio przy drodze łączącej Żarnowiec, Chlinę, Łob-

Pomnik wdzięczności w Skarżycach

Pomnik w Skarżycach zamurowany

stawiono go prawdopodobnie w 1866 roku. Inspiratorem jego wystawienia mógł być rosyjski gen. mjr Bazyli Feichter, który właśnie w 1866 roku otrzymał w darze od rządu carskiego „Majorat Żarnowiecki”.

zów i Wolbrom (fot. 2). Przez wiele lat napisy na pomniku w Chlinie Dolnej były pokryte różowo-szarym tynkiem. W ostatnich latach tynk zaczął odpadać, odsłaniając dość dobrze czytelny napis wykuty w kamieniu w trzech

„Staję przed zarzutem zdrady narodu polskiego, a przecież już w młodości życie moje Polsce ofiarowałem i dla niej chciałem pracować. Dla mnie sprawa polska była największą świętością” (płk. Ciepliński przed Sądem Rejonowym w Warszawie, październik 1950).

Wyklęty – płk Ciepliński Tadeusz Puchałka

w Szkole Podchorążych Piechoty. Wyróżnił się już podczas bitwy nad Bzurą w 1939 r. Następnie walczył w obronie Warszawy, później wsławił się w bitwie pod Witkowicami. Za swą waleczną postawę i zniszczenie sześciu niemieckich czołgów i dwóch wozów dowódczych został odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy. Generał Kutrzeba, który dekorował bohatera, odpiął order ze swego munduru i przypiął do jego piersi. Podpułkownik Łukasz Ciepliński od 1940 r. związany był z konspiracją na terenie Rzeszowszczyzny, gdzie

Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą, jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość.

m.in. przeprowadził nieudaną akcję odbicia 400 żołnierzy AK, więzionych przez NKWD. Od 1944 r. współpracował z organizacją „Wolność i Niezawisłość”. Niespełna trzy lata później objął stanowisko prezesa IV Zarządu Głównego WiN.

Z

ostał aresztowany 28 listopada 1947 r. w Zabrzu przez funkcjonariuszy UB. Sąd kontrolowany przez NKWD skazał go na absurdalną, pięciokrotną karę śmierci oraz 30 lat więzienia. Prezydent Bierut decyzją

Pomnik niepodległości w Pilicy

musiał być inicjatorem wystawienia tego pomnika w 1866 roku. Obecnie pomnik został odremontowany, a jego zadbany wygląd przyciąga przejeżdżających drogą turystów. Skarżyce, obecnie dzielnica Zawiercia, to dawna wieś leżąca na Szlaku Orlich Gniazd, znana z sanktuarium Matki Bożej Skarżyckiej oraz z jednej z najciekawszych skał Jury Krakowsko-Częstochowskiej – Okiennika Dużego, oddalonego od wsi o kilometr. Siedemnastowieczny obraz Matki Bożej Skarżyckiej znajduje się w wybudowanym z jurajskiego kamienia kościółku pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej. W XIII wieku w obecnej wieży kościelnej mieścił się sąd dominikalny, gdzie „skarżono i pytano podejrzanych”, i stąd wzięła się nazwa miejscowości. W połowie XVI wieku właściciel Giebła koło Skarżyc wybudował w Skarżycach jednonawowy kościół, wykorzystując istniejącą już wieżę. W 1610 roku dobudowano do kościoła trzy okrągłe kaplice (apsydy). Skarżyce posiadały jeszcze jeden zabytek, który ma też swoją ciekawą historię, choć nie tak bogatą jak opisywany kościół. Przed ogrodzeniem placu kościelnego po lewej stronie bramy wejściowej stał kamienny pomnik, wyglądem przypominający nagrobek cmentarny, zwieńczony wysokim, żelaznym krzyżem (fot. 3), całymi latami bielony, aż do połowy sierpnia 2002 roku, kiedy to parafianie obmurowali go kamieniem wapiennym. Trudno powiedzieć, co było przyczyną obmurowania i zniszczenie zabytku: czy „upiększenie” i upodobnienie go wyglądem do otaczającego krajobrazu, czy też ukrycie prawie półtorawiekowego „wstydu” (fot.4). Przed zasłonięciem pomnika wnikliwy obserwator mógł zwrócić uwagę, że był na nim wykuty dość obszerny tekst, ułożony w trzech poziomych kolumnach. Napis ten został skuty. Mimo stałego „szpachlowania” białą farbą,

z 20 II 1951 r. nie skorzystał z prawa łaski i wyrok śmierci został wykonany 1 marca 1951 r. Ciepliński został zamordowany strzałem w tył głowy. Warto przytoczyć fragmenty listów Łukasza Cieplińskiego pisane do żony i syna już zza krat: Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze. Cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą, jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę dziś bardziej niż kiedykolwiek, że idea Chrystusowa zwycięży, a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona. Gdybyś odnalazł moją mogiłę, to na niej możesz te słowa napisać. Żegnaj, mój kochany. Całuję i do serca tulę. Błogosławię i Królowej Polski oddaję. Ojciec... Radny Zabrza, Bogusław Znyk, podczas spotkania 1 marca w swojej wypowiedzi przypomniał o obowiązku, jaki spoczywa na nas, by pamiętać i przekazywać historie życia naszych bohaterów młodemu pokoleniu. K

została czytelna data „1866 r.” Według przekazu nieżyjącego już proboszcza, kanonika Henryka Wysockiego, napis ten został skuty w 1919 roku. Pomnik był bliźniaczo podobny do tego ze wsi Chlina Dolna. Jest bardzo prawdopodobne, że posiadał nawet napis identycznej treści. Po 1918 roku pomniki „wdzięczności” były masowo niszczone. Niektóre z nich (o ironio!) zostały przerobione na upamiętniające odzyskanie niepodległości Polski. W Pilicy przy ulicy Mickiewicza, która daje początek szosie biegnącej z rynku do Klucz, na małym skwerku, osłonięty żelaznym płotkiem, stoi kamienny pomnik zwany pomnikiem niepodległości. Przyglądając się jego formie, można dostrzec, że był to pomnik „wdzięczności” identyczny jak w Skarżycach czy Chlinie Dolnej (fot.5). W miejscu, gdzie znajdował się kiedyś dziękczynny napis, przyczepiono stylizowanego orzełka oraz wykuto nowy napis o treści: „Na pamiątkę odzyskania niepodległości XI 1918 11/XI 1927 r. Obecnie trudno się dowiedzieć, czy był to pomnik przerobiony i przywieziony do Pilicy z którejś pobliskiej wsi, czy został wzniesiony w Pilicy w 1866 r. i przekuty w 1927 r. na pomnik niepodległości. Podobny charakter zyskał pomnik „wdzięczności” w niedalekich Iwanowicach, jednak ten został przerobiony dopiero z okazji XX rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Blisko Olkusza we wsi Sułoszowa w 1906 roku miejscowy społecznik Stanisław Litewka zwalił wstydliwy pomnik postawiony w centrum wsi na Stopowej Górze. Pomiędzy 1907 a 1914 rokiem został on odbudowany przez władze carskie. W okresie międzywojennym na jego postumencie został ustawiony pomnik ku czci sułoszowian-legionistów poległych w latach 1914–1920. Wkraczające 5 września 1939 roku do Sułoszowej wojska niemieckie zniszczyły pomnik legionistów. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. zachowane fragmenty pomnika zostały przeniesione w pobliże kościoła i wkopane w skarpę za nowo zbudowanym pomnikiem, który przypomina tamten zniszczony. Na nowym pomniku umieszczono tablicę z napisem: „Poległym za wolność Polski mieszkańcy gminy Sułoszowa”. Na pewno każdy z zachowanych pomników, jak i tych, które przestały istnieć, ma swoją ciekawą historię. Czy chłopi ochoczo zgadzali się na fundowanie takich wstydliwych pamiątek? Piszącemu wiadomo jest, że we wsi Tarnawa w pobliżu Olkusza ludność zbojkotowała pieniężną zbiórkę na budowę pomnika. Czy więc wszystkie wykonane pomniki zostały opłacone przez uwłaszczonych chłopów? Wróćmy jeszcze do Żarnowca, gdzie w „centrum miasta” stoi identyczny jak te wstydliwe pamiątki pomnik, na którym wykuty jest napis: „Jezef i Marianna małżonkowie Budziosz wystawili tę pamiątkę w roku 1866 na cześć Boga”. Wygląda na to, że władzom carskim nie udało się sprzedać chłopom polskim pomnika, więc znaleźli bogatego prywatnego nabywcę. Dzisiaj pomniki „wdzięczności” są rzadkością i pomimo ich niechlubnego charakteru powinny być otoczone opieką i wpisane w rejestr zabytków jako dokumenty tamtych czasów. K


kurier WNET

6

K U R I E R · ś l ą s ki Tadeusz Kościuszko (1746-1817)

Główni aktorzy dramatu Poniński służył w 1. Małopolskiej Brygadzie Kawalerii Narodowej i w randze rotmistrza uczestniczył w wojnie polsko-rosyjskiej 1792 roku, podczas której został odznaczony Orderem Virtuti Militari, a następnie awansowany na majora. Po przystąpieniu króla do Targowicy podał się do dymisji i konspirował w porozumieniu z patriotami. W 1794 roku zgłosił akces do insurekcji. Pod Racławicami wyróżnił się męstwem i został ranny. Awansował na generała majora z nominacją na dowódcę 7. Dywizji i odznaczył się pod Szczekocinami, a także w obronie Warszawy. Za utarczkę z Austriakami pod Józefowem otrzymał od Kościuszki złotą obrączkę. Trzecim bohaterem dramatu był gen. Iwan Jewstafiewicz Fersen, który wywodził się z inflanckiej rodziny szlacheckiej. W latach 1769–1774 walczył w wojnie rosyjsko-tureckiej. W 1784 roku został awansowany do stopnia generała. W 1790 roku wziął udział w kampanii finlandzkiej przeciw wojskom króla Gustawa III. W dniu zawarcia pokoju ze Szwecją otrzymał od Katarzyny II szpadę z diamentami i nagrodę w wysokości 5 tys. rubli. Podczas wojny o Konstytucję 3 maja w 1792 roku dowodził korpusem rosyjskim uderzającym na Litwę. W przeciwieństwie do gen. Aleksandra Suworowa, karierę wojskową zawdzięczał głównie pochodzeniu i koneksjom. Pod Maciejowicami współdziałali z nim (z nadania Stanisława Augusta od 1793 r. Kawalerowie Orderu Orła Białego) generałowie Fiodor Piotrowicz Denisow i Aleksander Piotrowicz Tormasow, który dowodził lewym skrzydłem. Do chwili, kiedy wyroki opatrzności zetknęły go z Tadeuszem Kościuszką, niczym specjalnym się na polach bitew nie wyróżnił. Historia i talenty wojskowe przemawiały więc za zwycięzcą spod Dubienki, opromienionym chwałą amerykańskiego bohatera, który ufortyfikował Filadelfię, przyczynił się do zwycięstwa pod Saratogą i wzniósł West Point, twierdzę nad rzeką Hudson.

Przed bitwą Polacy mimo przewagi wroga byli dobrej myśli. Tadeusz Kościuszko, podobnie jak pod Saratogą, wybrał dogodną pozycję i miał plan, który mógł zapewnić polskim żołnierzom zwycięstwo. Jego wybory, dokonane w ostatnich dniach i godzinach przed bitwą, miały zadecydować o losach powstania i całego kraju. W tej sytuacji należy przyznać rację Molierowi, który głosił: „Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za to, co robimy, ale także za to, czego nie robimy”. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak dalekosiężne potrafią być skutki naszych czynów i zaniedbań – te bliższe zdają się być do pewnego stopnia przewidywalne, natomiast im następstwa stają się dalsze, tym trudniej je przewidzieć. Tak było z niedokładnymi, źle wyskalowanymi mapami, którymi Kościuszko posługiwał się w kampanii maciejowickiej.

W wieczór poprzedzający batalię oficerowie nie wykluczali, iż Rosjanie nie odważą się atakować i podejmą

widząc niebezpieczeństwo połączenia się dwóch silnych korpusów rosyjskich: zgrupowania gen. Suworowa zdążającego znad Bugu i formacji gen. Fersena, operującego na lewym brzegu Wisły, postanowił każde z tych ugrupowań rozbić oddzielnie. 4 X 1794 r. korpus gen. Fersena przeprawił się przez Wisłę. Kościuszko postanowił przyjąć bitwę przy ponad dwukrotnej przewadze wroga, w oparciu o rzekę Okrzejkę i wzgórze zamku Andrzeja Zamoyskiego pod Maciejowicami. Ustawił działa naprzeciw grobli biegnącej przez trzęsawiska, a dwóm batalionom Działyńczyków kazał sypać wały ziemne. Przy zamku stanęła piechota i kosynierzy pod dowództwem płk. Jana Krzyckiego i gen. Karola Kniaziewicza, a wzdłuż rzeki rozlokowała się jazda. Wódz polski planował bitwę defensywną w oparciu o bagna i zamek do chwili nadejścia liczącej 4 tys. ludzi dywizji gen. Ponińskiego, która miała uderzyć na tyły wroga zaabsorbowanego atakowaniem pozycji Kościuszki i dobić go. Uciekający w stronę Wisły Rosjanie nie mieliby już najmniejszych szans. Plan ten i wybór miejsca bitwy wysoko oceniał najwybitniejszy znawca tematyki kościuszkowskiej, historyk wojskowości, śp. prof. Jan Lubicz-Pachoński. Dwunastotysięczny korpus gen. Fersena, dyslokowany pomiędzy Maciejowicami i Kawęczynem, miał odciętą drogę odwrotu. Na tyłach, w odległości kilku kilometrów, płynęła Wisła. Ażeby zaś połączyć się z gen. Suworowem, gen. Fersen musiał pokonać Polaków. W pewnym sensie znalazł

Korpus gen. Denisowa zagroził obejściem lewego skrzydła od strony wsi Oronne. Na prawym skrzydle od strony wsi Krępa znalazła się rosyjska brygada gen. Tormasowa, a od strony Wisły nadciągnęły brygady: gen. Chruszczowa i gen. Rachmanowa. Plan Kościuszki uległ daleko idącym komplikacjom nie tylko z powodu przedwczesnego rosyjskiego natarcia. Wróg przedarł się niespodziewanie także przez bagna. Legenda maciejowicka mówi o zdradzie miejscowego chłopa, który za obiecaną beczkę złota wskazał przejścia przez bagna. Jego chytrość została ukarana przez Rosjan, którzy za przysługę odwdzięczyli mu się beczką soli. Nie ulega jednak wątpliwości, iż sforsowanie bagien dodatkowo zmniejszyło szansę strony polskiej na sukces. Gen. Iwan Jewstafiewicz Fersen (1739-1800)

Około południa nadszedł kulminacyjny moment bitwy. Broniący się na wzgórzu Polacy byli prawie całkowicie

obrońców dobijano już o zmroku. Jeńców nie brano. Dywizja gen. Adama Ponińskiego po forsownym 40-kilometrowym marszu nadciągnęła około 15.00, lecz w pośpiechu wycofała się, gdy dowódca uznał, iż bitwa została przegrana. Do niewoli dostał się nie tylko Kościuszko, ale także generałowie i oficerowie, a także adiutant Tadeusza Kościuszki – Julian Ursyn Niemcewicz. W wierszu Smutki tak ów poeta i przyjaciel Naczelnika opisał obraz klęski: Gdy mnie wiodą przez pola, zasłane już trupem, Gdy chciwy nieprzyjaciel, dzielący się łupem Wesela i zwycięstwa okrzyki już szerzył, Co za okropny odgłos w uszy me uderzył: „Kościuszko już nie żyje, Kościuszko pojmany!” Zdrętwiałem, a niepomny na własne me rany, Los wodza, przyjaciela rzewnie opłakuję. Aleć poczet żołnierzy z wolna postępuje, Na łożu z dzid i liścia polnego usłanym, Kurzawą i czarną krwią zewsząd oblanym. Mężu dzielny! Na połyś zdrętwiały spoczywał, Ostatek szat rozdartych rany twe okrywał. Blady, słabyś wydawał jęki i tchnienie, Śmierć zdała się nad tobą rozciągać swe cienie.

Śląska legenda bitwy

Podczas gdy Tadeusz Kościuszko nic nie wiedział o poczynaniach pruskich i w ślad za ustępującym Denisowem rozpoczął 19 maja marsz na zachód w kierunku Szczekocin, czytelnik na Śląsku już 31 maja 1794 roku mógł się dowiedzieć, że awangarda generała Franza Andreasa Favrata, dowodzona przez generała Eugeniusza Wirtemberskiego, rozbiła niewielki posterunek polski we wsi Wielmoża i zaatakowała oddział pułkownika Franciszka Bukowskiego pod Skałą, liczący według pruskich danych od 4 do 5 tysięcy ludzi. Pisano, że w czasie ataku polski obóz stanął w płomieniach, a powstańcy uciekli, zostawiając piki, kosy i magazyny. Wspomniano wyróżnionego przez króla żołnierza pruskiego, który eskortował ujętego majora Marcina Wierzbowskiego i odmówił przyjęcia nagrody za uwolnienie polskiego dowódcy. Wprawdzie relacje te wydają się zbyt optymistyczne i przesadzone (posterunek w Wielmoży dysponował zaledwie jedną armatą), niemniej opierały się na konkretnych wydarzeniach. Następne doniesienia „Schlesische Privilegirte Zeitung” dotyczyły przebiegu bitwy pod Szczekocinami, stoczonej 5 czerwca 1794 roku z udziałem wojsk króla pruskiego. Na pobojowisku zostało 1544 zabitych i rannych Polaków oraz 8 polskich dział. Według danych, jakie zamieściła ta gazeta, poległo około 2 tysiące żołnierzy, a 3 tysiące chłopów zdezerterowało po bitwie. W dalszym ciągu prasa pruska usprawiedliwiała interwencję koniecznością obrony swoich granic i narodu polskiego przed dyktatorską przemocą Kościuszki. Zdaniem Zygmunta Waltera-Jankego Kościuszko aż do bitwy szczekocińskiej

Tadeusz Kościuszko był postacią pierwszoplanową, która skupiła wokół siebie grono aktywnych osób, oddanych idei odzyskania niepodległości i jedności ziem Rzeczypospolitej na drodze walki zbrojnej. Jego plan bitwy maciejowickiej przewidywał ważną rolę dla formacji dowodzonej przez gen. Adama Ponińskiego, syna skorumpowanego marszałka sejmu rozbiorowego. Młody Poniński pragnął zmyć piętno hańby, jakim naznaczył nazwisko ojciec. Dyslokacja wojsk podczas bitwy maciejowickiej

odwrót. Adiutant Naczelnika, Julian Ursyn Niemcewicz, pisał: „Pałac murowany, do któregośmy się schronili, był zrabowany i zniszczony, jak wszystkie te, przez które przechodzili Moskale […] Sala górna ozdobiona była portretami Prymasów, Kanclerzów, Hetmanów, Biskupów, wszystkim tym wizerunkom Moskale powykłuwali oczy dzidami, szablami, porąbali twarze. Takie było wojsko sławnej Katarzyny II, protektorki nauk i sztuk pięknych […] gazety zawalały kaplicy posadzkę. Między innymi natrafiłem na gazety donoszące o śmierci Augusta II i dziennik Sejmu Konwokacyjnego. Nadęty styl, pełne makaronizmów periody, pobudzały mnie do śmiechu […] przy wieczerzy czytałem Kościuszce”. Nie zamartwiając się dniem jutrzejszym, spędzono czas na swobodnych i miłych rozmowach. Tymczasem okazało się, iż choć pierwszy rozkaz do gen. Adama Ponińskiego został wysłany tuż po przyjeździe Kościuszki pod Maciejowice, to nic o nim nie wiedział adresat. O godzinie 1:00 gen. Poniński nadesłał raport, z którego wynikało, że nie otrzymał żadnych wytycznych co do ruchów swojej dywizji. Okazało się, iż kurier został przechwycony przez Rosjan. W ten sposób gen. Iwan Jewstafiewicz Fersen dowiedział się o planach Kościuszki. Postanowił więc rozbić wojska zgrupowane w okolicach Maciejowic przed przybyciem formacji gen. Ponińskiego. Kościuszko, odebrawszy złe wiadomości, natychmiast nakazał Niemcewiczowi zredagowanie nowego rozkazu. Był pewien, że drugi kurier miał wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć w porę do gen. Adama Ponińskiego. Niestety, mimo iż został on wysłany z listem o godzinie 1:30, na miejsce przybył dopiero po godzinie 7:00, a więc o wiele za późno.

Miejsce bitwy Klęski poniesione na froncie rosyjskim przez gen. Józefa Zajączka pod Chełmem i Gołkowem, a później przez gen. Karola Sierakowskiego pod Krupczycami i Terespolem, oznaczały pogorszenie sytuacji militarnej. Tadeusz Kościuszko,

pod Maciejowicami

Gen. Aleksandr Piotrowicz Tormasow (1752-1819)

się w pułapce bez wyjścia. Kościuszko obrał dogodną pozycję na wzgórzu Podzamcza. Rosjanie musieli atakować pod górę. Z kolei prawe polskie skrzydło było trudne do obejścia ze względu na bagnistą dolinę rzeczki Okrzejki. „Dodatkowo na przedpolu znajdował się tam folwark, który Kościuszko kazał obsadzić silną załogą. Łatwiejszy dostęp do polskich pozycji był od strony lewego skrzydła, tam jednak polski wódz rozmieścił swoje najbardziej wartościowe oddziały, w tym doborowy 10 Regiment Pieszy Szefostwa Działyńskich”.

Bitwa Zdesperowany gen. Iwan Fersen, poznawszy plan Kościuszki, pod osłoną nocy nakazał rozebrać przeprawę na Wiśle, aby odciąć ewentualną drogę odwrotu swoich wojsk, przegrupował siły i dużo wcześniej, zanim wzeszło słońce, uderzył na polskie pozycje.

okrążeni. Rosjanie podjęli decydujące natarcie na polskie pozycje i przełamali linię obrony. Pomimo zaciętego oporu, Polacy stracili prawe skrzydło. Na lewym skrzydle, wobec wyczerpania się amunicji, zamilkła polska artyleria. O 13.00 nastąpiło kontrnatarcie kosynierów pod dowództwem Krzyckiego, ale załamało się ono w ogniu kartaczy artylerii Chruszczowa, a sam Krzycki zginął. Uciekająca polska jazda została rozbita przez kozaków, a Kościuszko, próbujący ją powstrzymać, ranny dostał się do niewoli. Pozostawiona bez dowodzenia piechota biła się dzielnie jeszcze przez dwie godziny, ofiarnie ścieląc ziemię gęstym trupem. Kładli się pokotem, szereg za szeregiem, podkomendni gen. Ignacego Działyńskiego, po upadku insurekcji zesłanego na Sybir. Żołnierze walczyli do końca w piwnicach i na strychu maciejowickiego zamku. Rosjanie musieli zdobywać piętro po piętrze. Ostatnich

Tematyka stosunków polsko-rosyjskich w okresie powstania 1794 roku, a w szczególności przebieg bitwy pod Maciejowicami, budziły zrozumiałe zainteresowanie strony pruskiej. Na Śląsk informacje o wydarzeniach na obszarze Rzeczypospolitej docierały regularnie za pośrednictwem prasy, która była ważnym elementem ówczesnego życia politycznego i kulturalnego. W omawianym okresie właśnie gazety były często jedynym źródłem informacji o polskich wypadkach. Stosowane przez prasę metody i środki perswazji, nader często propagandowy styl i mocne epitety nie sprzyjały budowaniu obiektywnego wizerunku insurekcji. Swobodę wypowiedzi ograniczała pruska cenzura. W maju 1794 roku w „Schlesische Privilegirte Zeitung” pojawiła się m.in. notatka o powstaniu w Wilnie i egzekucji hetmana Szymona Kossakowskiego. Zgodnie z doniesieniami Ludwiga Buchholtza „Schlesi­ sche Privilegirte Zeitung” pisała, iż Stanisław August, podobnie jak Ludwik XVI, był więźniem buntowników. Inny artykuł zamieszczony w tej gazecie informował, że Kościuszko odmówił królowi udziału we władzy. Zamieszczane w kolejnych numerach publikacje wyrażały dezaprobatę śląskich wydawców pisma wobec metod stosowanych przez powstańców w zwalczaniu stronników Rosji. Podkreślano, że gdy w Warszawie wieszano cztery osoby powszechnie znane ze swych prorosyjskich sympatii, radość ludu w czasie egzekucji była ogromna. Pochodną takiego sposobu przedstawiania problematyki insurekcyjnej było kształtowanie się w prasie obrazu Polaka jako skłonnego do buntu, anarchii i krwawej rebelii, ze szczególną nienawiścią odnoszącego się do Rosji i wszelkiego porządku i ładu. Wizerunek ten niejednokrotnie wpisywał się w stereotyp francuskiego radykała i terrorysty doby rewolucji – sankiuloty. Obawy przed niekorzystnym dla generała Fiodora Pietrowicza Denisowa rozstrzygnięciem losów kampanii wywoływały w śląskiej prasie wyraźne zaniepokojenie, a wyrażały je doniesienia o ruchach wojsk polskich i rosyjskich.

nie wiedział, co się działo w obozie pruskim, ani kto dowodził, ani o obecności Fryderyka Wilhelma II. Tymczasem o wtargnięciu wojsk pruskich na terytorium Rzeczypospolitej informowała jeszcze przed batalią szczekocińską m.in. „Schlesische Privilegirte Zeitung”. Prusy wyrządziły powstaniu wielką szkodę, ratując przed klęską oddziały generała Fiodora Pietrowicza Denisowa. Od tej chwili nasiliło się współdziałanie wojsk pruskich i rosyjskich aż do oblężenia Warszawy. Z kolei dyplomata Ludwig Buchholtz i prasa wrocławska zyskali nowe źródło informacji, a byli nim kurierzy przysyłani bezpośrednio z obozu rosyjskiego. Dlatego we Wrocławiu 6 dni po klęsce dokładnie

Kawaleria Narodowa 1794 r.

znano przebieg bitwy maciejowickiej. Oficjalny artykuł opisujący to wydarzenie ukazał się w 123 numerze „Schlesische Privilegirte Zeitung”. Gazeta informowała: „Razem z kurierem, który bezpośrednio przybył z korpusu rosyjskiego generała Fersena, dotarła wiadomość, że generał ów po szczęśliwym przekroczeniu Wisły niedaleko Kozienic uprzedził insurgentów, którzy pod dowództwem ich naczelnika Kościuszki mieli go zaatakować 11-tego [października – Z.J.], jeszcze przed połączeniem się z generałem Suworowem. Generał ten uprzedził insurgentów i doszczętnie zniszczył [ich – Z.J.] 10-tego miesiąca przy zamku miasteczka Maciejowice po drugiej stronie Wisły, po trzykrotnym ataku, przy czym insurgenci równocześnie zostali zaatakowani i z tyłu. Ostatni z tych ataków przeprowadzony był przez Rosjan w największym porządku i z wściekłością: dokonali


kurier WNET

7

K U R I E R · ś l ą s ki oni rzezi powszechnej przy okrzyku: „To za Warszawę!”. Sam Kościuszko jest ciężko ranny i gdy padł pod nim koń, ze słowami Finis Poloniae! został wzięty do niewoli, potem jednak z powodu upływu krwi na pikach zaniesioy został do rosyjskiego obozu. Oprócz niego dostali się do niewoli: generał Sierakowski, Kamiński, Zienkowicz,

historycznemu odrębną pracę. Jego zdaniem „historycy polscy, którzy pisali o Kościuszce, niewiele mieli kłopotu z wykazaniem niedorzeczności tej legendy. Bo jeżeli przyjmiemy wersję »Gazety Południowopruskiej« [numer z 24 października 1794 roku – Z.J.], że Kościuszko wypowiedział słowa: Finis Poloniae!, kiedy go kozacy rannego, na

Polska znikła z rzędu państw niezależnych [...]”. Opinię Tadeusza Korzona i Józefa Tretiaka w sprawie pruskiej mistyfikacji podzielają również współcześni historycy Jan Lubicz-Pachoński i Bartłomiej Szyndler. Ten ostatni podważył jednak autentyczność listu, który jakoby Kościuszko miał wysłać do francu-

Plan bitwy według J. Husarzewskiego

Ludwig Buchholtz – ale drobna szlachta, a także różnego rodzaju kombinatorzy oraz wielka zrujnowana arystokracja odrzucają tę myśl i obawiają się jej bardzo”. Przypuszczać należy, że opisywane „okropności” były ostrzeżeniem dla wszystkich stanów nie tylko w Polsce, ale i na Śląsku, przed konsekwencja-

„Kto się boi Maciejowic, ten nie ma Racławic” Oceniając sztukę wojenną Tadeusza Kościuszki, trzeba dostrzec jej elementy nowatorskie. Korzystał on z doświadczeń amerykańskich i osiągnięć wojskowych republikańskiej Francji. Zastosowany pod Maciejowicami trudny

Kościuszko pod Maciejowicami. Z prawej: „Kościuszkowiec”, dr M.L. Krześniak

mi nierozważnych czynów. Po akcesie Wielkopolski do powstania we Wrocławiu obawiano się ataku oddziałów powstańczych. Problem oddziaływania insurekcji kościuszkowskiej na Śląsku nie znalazł w tutejszej prasie pełniejszego odzwierciedlenia. Za to „Schlesische Privilegirte Zeitung” skrzętnie odnotowywała takie fakty, jak: perlustrację korespondencji, wprowadzenie obowiązkowego udziału w budowie umocnień, wezwanie pod broń mężczyzn w wieku od 15 do 50 lat, wprowadzenie niedzielnych ćwiczeń z bronią, uzbrojenie chłopów w piki i kosy oraz

manewr „po liniach wewnętrznych” właściwy był taktyce czasów napoleońskich i pozwalał słabszemu pobić silniejszego przeciwnika. Gen. Napoleon Bonaparte przeprowadził go w 1800 r. z powodzeniem pod Marengo, a także kilkanaście lat później, jednak z odmiennym skutkiem, w bitwie pod Waterloo, gdzie rolę gen. Adama Ponińskiego odegrał marszałek Emmanuel de Grouchy. Taktyczny sukces w tego rodzaju bitwie zależny był od wielu czynników, jednak kluczową rolę odgrywała dobra łączność i znajomość teatru

twierdząc, iż „tylko szlachetne czyny są trwałe”. Dlatego w prawie każdym polskim mieście można znaleźć ulicę i szkołę imienia Tadeusza Kościuszki. Między innymi w ZSP w Garwolinie odbywają się Międzynarodowe Sympozja Kościuszkowskie i organizowane są Młodzieżowe Rajdy Kościuszkowskie, których punktem docelowym wyznaczono Maciejowice, gdzie po uroczystej Mszy św. impreza kończy się uroczystym apelem pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki. Dr nauk medycznych Leszek Marek Krześniak jest jednym z głównych animatorów kultu Naczelnika w Maciejowicach i poza tą miejscowością. W periodyku „Medycyna i Pasja” można przeczytać, iż jest on „kościuszkowcem pełną parą”. L.M. Krześniak na hasło „Kościuszko” odpowiada: „Od razu chwytam wiatr w żagle. I płynę, płynę, płynę”.Własnym sumptem wydał książ-

Dylematy wokół

Maciejowic Zdzisław Janeczek

120 oficerów i 2000 żołnierzy”. W dziejach kościuszkowskiej legendy informacja o okolicznościach wzięcia Naczelnika do niewoli, podana przez „Schlesische Privilegirte Zeitung”, zasługuje na szczególną uwagę, gdyż jest to prawdopodobnie najwcześniejsza wzmianka na ten temat. Wrocławską wersję, jakoby Kościuszko po klęsce maciejowickiej miał zawołać: Finis Poloniae!, wkrótce powtórzyły inne pruskie gazety, a Joseph Hübner napisał broszurę pod hasłem „Finis Poloniae!” – na zawsze, opublikowaną w 1797 roku pt. Polens Ende, historisch, statistisch und geographisch beschreiben. Nieprzypadkowo też w XIX wieku Prusacy organizowali obchody rocznic kolejnych rozbiorów Polski. Setną rocznicę upadku konfederacji barskiej i pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej zjednoczone przez Prusy Niemcy uczciły w 1872 roku festynami i zabawami, a cesarz Wilhelm I przybył do Malborka, gdzie położył kamień węgielny pod pomnik Fryderyka Wielkiego, głównego inicjatora rozbiorów. W 1898 roku na łamach prasy pruskiej na Śląsku w setną rocznicę śmierci króla Stanisława Augusta Poniatowskiego ukazały się artykuły na temat upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, poniżające naród polski. Zdaniem Tadeusza Korzona, dzięki pruskiej propagandzie legenda Finis Poloniae! już w 1797 roku znana była także w Szwecji. Autor Życiorysu z dokumentów wysnutego wyraził przekonanie, że Kościuszko został pojmany przez „kilku ludzi niewykształconych”. Według raportu Iwana Jefstafiewicza Fersena byli to między innymi dwaj kozacy: Fiodor Topilin i Mikołaj Łosiew, którzy nie rozumieli ani nie potrafili powtórzyć łacińskiego okrzyku przypisywanego Naczelnikowi przez „Schlesische Privilegirte Zeitung”. Legendarnemu przebiegowi wydarzeń zresztą zaprzeczył Kościuszko w liście z 31 grudnia 1803 roku, adresowanym do historyka Ludwika Filipa de Ségura, autora Decade historique. Równie krytycznie do legendy bitwy maciejowickiej, upowszechnianej głównie przez publicystów pruskich, ustosunkował się Józef Tretiak, który poświęcił temu epizodowi

noszach z pik zrobionych, do naczelnego wodza rosyjskiego Fersena [przynieśli – Z.J.] i gdy on temu ostatniemu swój pałasz wręczał, to niedorzeczność tej wersji staje się widoczną wobec stwierdzonego zgodnie przez wielu najpoważniejszych naocznych świadków faktu, że przyniesiony przez kozaków do Fersena Kościuszko z rozciętą czaszką był nieprzytomny i bezmowny aż dopiero nazajutrz po nieszczęsnej bitwie, tj. 11 października [...]”. Według Tretiaka okoliczności wzięcia Kościuszki do niewoli zostały w całości zmyślone

skiego poety i historyka Ludwika Filipa de Ségura. Zdaniem Szyndlera fałszerstwa dopuścił się Leonard Chodźko. Bronił on w ten sposób honoru wodza Polaków i walczył ze zmyśloną relacją, zamieszczoną na łamach „Schlesische Privilegirte Zeitung”. Sukcesy powstańców i trwanie polskiej rewolucji zmusiły wydawców „Schlesische Privilegirte Zeitung” do zamieszczania coraz obszerniejszych relacji. Chętnie jednak pisali o braku entuzjazmu dla powstania wśród bogatszego mieszczaństwa, chwiejności

Grupa rekonstrukcyjna na polu bitewnym Maciejowic

przez Prusaków, którzy chcieli „wpoić w Polaków przekonanie, że po upadku wodza, w którym pokładali największą nadzieję, nie mogą już roić nigdy o niepodległości; chciano przygotować niejako naród polski i świat cały do tego, co już było ukartowane; do ostatecznego rozbioru Polski, który się już dokonał w roku następnym. Legenda miała być uświęceniem tego faktu, że

charakteru Polaków i siłach wrogich Kościuszce. Podkreślali, że mieszczanie „cierpieli” z powodu nałożonych podatków. Zdaniem wydawców pragnęli oni powrotu dawnego „ładu i spokoju”. Jedynie elementy „niepewne” miały się odznaczać radykalizmem i zdecydowanie parły do walki. „Warstwy posiadające pragną tego, byleby tylko zapewnić sobie spokój i bezpieczeństwo – pisał

zwracała uwagę na panującą powszechnie drożyznę. Według danych zamieszczonych w „Schlesische Privilegirte Zeitung” Stanisław August ogłosił 2 kwietnia obszerną proklamację, w której potępił powstanie, wskazując ku przestrodze przykład zrujnowanej Francji. Kościuszkę natomiast oceniano często jako despotę, który siłą narzucił swą wolę narodowi polskiemu. Przykłady oddania sprawie narodowej i naczelnikowi zbywano określeniem: „Naród czołga się u stóp despoty”. Podobne zarzuty były oczywiście niesłuszne, niesprawiedliwe i obraźliwe, ale obszerne serwisy informacyjne o sytuacji w Rzeczypospolitej świadczyły wymownie o polskich potrzebach czytelniczych na Śląsku. Lukę tę wypełniła w następnych latach produkcja wydawnicza wrocławskiej oficyny Kornów, o wiele rzetelniej traktująca problematykę insurekcji i opisująca jej głównego bohatera w pełni chwały, na jaką zasłużył. Jednak w 1794 roku prasie śląskiej cenzurowanej przez Berlin kreowanie negatywnego obrazu powstania i legendy Finis Poloniae! służyło do realizacji dwóch celów: osłabiania polskiej narodowej solidarności i idei niepodległościowej i dyskredytowania politycznych przeciwników wewnątrz społeczeństwa polskiego, którzy nie aprobowali targowickiej ugody. Budowanie niechęci, a nawet nienawiści do żywiołów „rewolucyjnych” – a za takie uznano sympatyków Kościuszki – na arenie międzynarodowej służyło integracji zwolenników kolejnego rozbioru Polski. Zrodzona po bitwie maciejowickiej legenda Finis Poloniae! sprzyjała rozpowszechnianiu narodowych uprzedzeń i kształtowała negatywny stereotyp Polaka, przedstawiciela nacji nie zasługującej na własny byt państwowy. Na zakończenie warto nadmienić, iż odmienną politykę informacyjną prowadził rząd rosyjski. Z lektury „Sankt-Petersburskich Wiedomosti”, obejmującej cały rocznik 1794, czytelnik nie dowie się niczego, co dotyczyłoby powstania kościuszkowskiego. Problem ten był skrzętnie pomijany i przemilczany.

Upadek Kościuszki. Mal. J.B. Plersch

wojny, a więc m.in. wiedza, czy rozkaz dotrze w odpowiednim czasie do dowódcy drugiego korpusu lub dywizji. W przeciwieństwie do Maciejowic, gdzie spóźnił się gen. Adam Poniński, pod Marengo gen. Louis Charles Antoine Desaix przybył na czas i „następną bitwę” tego samego dnia wygrał gen. Bonaparte. Fortel z dochodzącym w trakcie bitwy odwodem należał do ulubionych manewrów „boga wojny”. Naczelnik Państwa w 1920 r. Józef Piłsudski był admiratorem zarówno talentu wodzowskiego Napoleona, jak i Kościuszki. Potwierdza to jego stwierdzenie: „Wojna to sztuka. Sztuka tworzy dzieła. A dziełem sztuki jest zwycięstwo”. Decyzję swojego „idola” rozgrzeszał słowami: „Kto się boi Maciejowic, ten nie ma Racławic”. Za przykład manewru zaczepnego stawiał kampanię 1796 r. oraz 1815 r., natomiast za wzór obronno-zaczepnego – całą błyskotliwą kampanię francuską oraz kampanię niemiecką 1809 r. i kampanię jesienną 1813 r.

kę Damy serca Tadeusza Kościuszki, w której chciał pokazać, zwłaszcza młodym, że taki bohater narodowy miał też swoje tajemnice. Doktor Krześniak świetnie czuje się w roli nie tylko kronikarza czy bibliotekarza, lecz także organizatora konkursów (np. na najpiękniejszy strój z epoki), festynów, jarmarków, oczywiście związanych tematycznie z osobą Kościuszki. Ściąga na nie zespoły z całego świata. Najmniej wdzięcznym zadaniem w tym wszystkim jest żebranie o fundusze. Często na ten chlubny cel wykłada własne pie-

Zakończenie Reasumując, Tadeusz Kościuszko w 1794 r. wykazał się większą odwagą i determinacją aniżeli wodzowie powstania listopadowego, może z wyjątkiem gen. Ignacego Prądzyńskiego. Ocenił to naród, fundując swojemu przywódcy niezwykły pomnik jako wyraz wdzięczności i pamięci. Zachował się przekaz, jakoby dyktator Józef Chłopicki u schyłku swego życia, będąc na łaskawym chlebie u Potockich w Krakowie, mawiał, patrząc na kopiec Naczelnika: „I ja mogłem mieć taki pomnik”. Rację więc miał Sofokles,

Pomnik upamiętniający bitwę

niądze. Ponadto jest autorem utworu literackiego pt. Dokąd tak śpieszysz, panie generale. Poemat o bitwie maciejowickiej. Został on wykorzystany w słuchowisku radiowym Maciejowice 1794. Rekonstrukcja poetów. Także w pracach historyków, m.in. Wacława Tokarza i Jana Lubicz-Pachońskiego, wyczytamy cześć głęboką dla Naczelnika w sukmanie, natomiast dla gen. Józefa Chłopickiego „mało wyrozumienia”. Fundamentem wielkości Tadeusza Kościuszki była jego zdolność do budzenia w Polakach wiary w siebie, a także poczucia jedności i solidarności w obliczu zagrożeń, jakie stwarzali sąsiedzi Rzeczypospolitej. K Obok: msza św. w maciejowickim kościele z udziałem rekonstruktorów


KuRieR wNeT

8

KuRieR·Śl ĄSKi

Święta anna samotrzecia Barbara maria czernecka

k

iedyś owo wzniesienie stanowiło naturalny punkt orientacyjny. Geograficznie położone jest pomiędzy Gliwicami a Opolem. W czasach średniowiecznych istniał tam kościółek pod wezwaniem św. Jerzego. Około XV w. w okolicy zaczął szerzyć się kult Babci Pana Jezusa i Matki Najświętszej Maryi Panny. Największym skarbem miejscowego sanktuarium jest bowiem gotycka figurka, skrywająca w sobie relikwie Świętej Anny. Przydomek „Samotrzecia” oznacza „jedna z trojga” – bo Święta Anna przedstawiona jest jako trzecia obok swojej Najświętszej Córki i Boskiego Wnuka. Ubrana jest w zieloną suknię i czerwony płaszcz. Na lewej ręce trzyma dziewczęcą Maryję, która podaje Synowi złote jabłko na znak przekazywania życia; na prawej dźwiga nagiego Jezuska. Brak odzienia symbolizuje niewinność Dzieciątka. Figurka ma około 66 cm wysokości. Jej wykonanie datuje się na połowę XV wieku, należy więc do najstarszych drewnianych rzeźb na Śląsku. Wiadomo, że była kilkakrotnie odnawiana, czego dowodzą pozostałości po trzech warstwach różnych farb. Stare dokumenty świadczą o przechowywaniu drobinki kości w jej górnej części, co potwierdza niewielki otwór zalakowany pieczęcią Prowincji Najświętszej Maryi Anielskiej w Małopolsce. Cudowna figurka Świętej Anny Samotrzeciej znajduje się nad tabernakulum w głównym ołtarzu bazyliki górnośląskiego sanktuarium. Pochodzi z klasztoru Ville, znajdującego się koło Lyonu we Francji. Znajdujące się w jej główce relikwie Świętej Anny zostały przywiezione z Ziemi Świętej przez Krzyżowców. W marcu 1504 roku została podarowana przez księcia saksońskiego Jerzego dworzaninowi Zygmuntowi von Maltitz. Wraz z przedstawicielką tego rodu Anną Marianną, zaślubioną Mikołajowi Kochcickiemu, trafiła do Ujazdu Śląskiego około roku 1609. Zgodnie z testamentalną wolą swojej gorliwej czcicielki, ozdobiona drogocenną sukienką, została przeniesiona w uroczystej procesji na Górę Chełmską, która od tego czasu jest nazywana Górą Świętej Anny. Wydarzyło się to między rokiem 1628 a 1630. Niedługo potem ten teren nabył hrabia Melchior Gaszyna. W 1656 roku, podczas najazdu Szwedów na Polskę, sprowadził z Krakowa 30 ojców z Zakonu Braci Mniejszych pod przewodnictwem o. Franciszka Rychłowskiego. Zbudowali oni tutaj drewniany klasztor ku czci Świętej Anny. Miejsce zaczęło słynąć łaskami. Udokumentowane są zwłaszcza liczne uzdrowienia. Już w 1682 roku w oktawie uroczystości ku czci św. Anny odzyskała wzrok Katarzyna Gorelowa z Niezdrowic. W roku 1753 panna Antonina Wojska, zaręczona z Henrykiem Sponarem z Bzinicy, wymodliła uleczenie z dokuczliwych wrzodów i w dowód wdzięczności tu zawarła sakrament małżeństwa. W 1888 roku całkowicie niema Hildegarda z Cwitawy na Morawie odzyskała mowę. Sława cudów przyciągała rzesze pielgrzymów. Kolejny właściciel Góry Świętej Anny, hrabia Jerzy Adam Gaszyna, bratanek pierwszego fundatora klasztoru, wypełniając jego największe pragnienie, w 1709 roku wybudował Nową Jerozolimę, której pierwowzorem była Kalwaria Zebrzydowska. Dzięki temu na Górze Świętej Anny powstały 33 kaplice upamiętniające najważniejsze tajemnice bolesnej męki Jezusa i ziemskiego życia Maryi. Popularności sanktuarium przysporzyła także wielka historia. Po 1742 roku, kiedy Prusy zajęły Śląsk, król Fryderyk II Hohenzollern zakazał pielgrzymowania poza granice jego królestwa. Jednak poddani mu pobożni katolicy właśnie Górę Świętej Anny masowo obierali za główny cel swoich pąci. Przybył tutaj w 1789 roku także protestancki król Prus, Fryderyk Wilhelm II. Ruch pielgrzymkowy został brutalnie zakłócony w 1810 roku, kiedy kolejny

król z tej dynastii, Fryderyk Wilhelm III, zmuszony do płacenia kontrybucji cesarzowi Napoleonowi I Bonapartemu, wydał dekret kasujący wszystkie zakony w swoim państwie. Na Górę Świętej Anny, pomimo iż franciszkanie zostali stąd wypędzeni, a w ich miejsce pojawili się księża „rządowi”, nadal przybywali wierni, prowadzeni przez świeckich „śpiewoków”. To właśnie wtedy zaczęła się znacząca rola tychże w przewodzeniu pielgrzymkom, która, przekazywana z pokolenia na pokolenie, utrzymała się do czasów nam współczesnych. Aby dobra klasztorne na Górze Świętej Anny nie uległy całkowitej ruinie, kilkadziesiąt lat później od państwa pruskiego wykupił je z własnych funduszy biskup wrocławski, Henryk Förster. Do posługi wiernym wyznaczył diecezjalnych kapłanów podległych proboszczowi z Leśnicy. W 1861 roku ponownie osadził tutaj oo. franciszkanów. Wtedy to zaczęła się tradycja odprawiania osobnych uroczystości dla pielgrzymów pochodzenia polskiego i niemieckiego. Pielgrzymi masowo przybywali także z Galicji, Moraw i ziem dawnego Królestwa Polskiego. W 1875 roku na mocy pruskich praw tzw. majowych ojcowie franciszkanie ponownie musieli opuścić Górę Świętej Anny. Wkrótce jednak następny biskup wrocławski, Robert Herzog, na mocy dekretu ministerialnego z dnia 6 VIII 1887 roku oddał sanktuarium na Górze Świętej Anny pod opiekę Braci Mniejszych. Cudowna figurka Świętej Anny Samotrzeciej została uroczyście ukoronowana 13 września 1910 roku przez sufragana wrocławskiego, biskupa Augustyna Karla. W wydarzeniu uczestniczyło około 120 000 wiernych. W procesji niosącej korony na jedwabnych poduszkach kroczyło aż 1400 dziewcząt ubranych na biało. Koronacja została uświetniona nie tylko brzmieniem dzwonów, ale także wystrzałem z moździerzy. W latach 1912–1014 w miejscu dawnego kamieniołomu blisko klasztoru została wybudowana tzw. grota lurdzka.

21

czerwca 1920 roku przed cudowną figurką modlił się nuncjusz apostolski w Polsce, arcybiskup Achille Ratti, późniejszy Papież Pius XI. Rok później, w dniach 21–26 maja 1921 roku, odbyła się w tym rejonie największa bitwa III powstania śląskiego, pomiędzy polskimi powstańcami a niemieckim Freikorpsem. To zaś upamiętnia tutejsze muzeum oraz Pomnik Czynu Powstańczego wzniesiony nad kamieniołomem, który obecnie służy jako amfiteatr. Niedaleko tego miejsca podczas II wojny światowej istniał żydowski obóz pracy. Wtedy też ojcowie franciszkanie ponownie zostali stąd wypędzeni – przez hitlerowców. W nocy z 19 na 20 czerwca 1941 roku zakonnicy skrycie zabrali ze sobą cudowną figurkę Świętej Anny, zamieniając w ołtarzu oryginał na kopię. Powrócili tutaj krótko po przejściu frontu w 1945 roku. Najważniejszym wydarzeniem w dziejach Sanktuarium na Górze Świętej Anny okazały się sławne nieszpory z udziałem Świętego Jana Pawła II 21 czerwca 1983 roku. Legendarne stało się „sto lat” zaśpiewane ukochanemu papieżowi przez zgromadzone tłumy wiernych. Do dnia dzisiejszego w tym samym miejscu stoi papieski ołtarz. Pięć dni później, przewodnicząc pielgrzymce mężczyzn i młodzieńców, przybył tam kardynał Joseph Ratzinger. Od 14 kwietnia 2004 roku, zgodnie z zarządzeniem Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Góra Świętej Anny to jeden z najważniejszych pomników historii naszego kraju. Na mocy dekretu Kongregacji do spraw duchowieństwa, wydanego w Watykanie w dniu 15 sierpnia 2015 roku, sanktuarium na Górze Świętej Anny w diecezji opolskiej nadano tytuł Międzynarodowego Sanktuarium Świętej Anny, Matki Najświętszej Maryi Panny. Rocznie przybywa tutaj około 300 000 pielgrzymów

z Europy, Ameryki, Afryki i Azji, najliczniej zaś – Polacy, Niemcy i Romowie. Jest więc to śląskie sanktuarium wręcz symboliczne w propagowaniu pojednania międzynarodowego. Od wieków podczas nawiedzania Góry Świętej Anny pątnicy nabywali dla siebie pamiątki, ale także owoce. Kiedyś popularne tutaj były śliwki. Do dzisiaj wzdłuż pielgrzymich szlaków rosną stare drzewa czereśniowe. Miały one dawać cień w sezonie letniego odpustu i zapewniać soczystą przekąskę strudzonym wędrowcom. Dla upamiętnienia pąci zabierano stąd nawet kwiaty, którymi były przystrojone święte figury podczas nabożeństw. Przydatne przez cały liturgiczny rok okazywały się zakupione „kalwaryjki” z modlitwami i tekstami pobożnych pieśni. Szczególnym uznaniem cieszyły się wizerunki, obrazki i posążki z przedstawieniem patronki miejsca, a także postacie Jezusa i Maryi. Nabywano tutaj również krzyżyki, medaliki i różańce. Wdzięczne były zwłaszcza gipsowe bądź ceramiczne aniołki, zdobiące potem domowe ołtarzyki. Jedną z takich pamiątek jest wiekowy obrazek cudownej figury Świętej Anny Samotrzeciej w stylu barwnego dagerotypu, zabezpieczony szklaną płytką. Na odwrocie widnieje modlitwa do Świętej Anny w języku niemieckim.

B

yła już mowa o rozdzielaniu świątecznych nabożeństw dla pątników różnych nacji. I tak sierpniową Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny dla Polaków organizowano np. w najbliższą sobotę i niedzielę po tym święcie, a pielgrzymi niemieckojęzyczni przybywali tydzień później. W odwrotnej kolejności obchodzono wspomnienie Podwyższenia Krzyża Świętego: Niemcy w dniach 7 i 8, zaś Polacy 14 i 15 września. Podobnie rozdzielone były mniejsze odpusty, których Polacy obchodzili aż siedem: Wielki Czwartek, Znalezienie Krzyża Świętego (dawniej obchodzone 3 maja), Wniebowstąpienie Pańskie, Uroczystość Trójcy Świętej, Świętych Piotra i Pawła, Matki Bożej Szkaplerznej i świętego Alkantara. Niemcy zaś upodobali sobie drugi dzień Zielonych Świąt. Wielkim odpustem tylko dla Polaków były obchody ku czci Aniołów Stróżów, świętowane pod koniec sierpnia. Najważniejsza dla tego miejsca uroczystość liturgicznego wspomnienia Świętej Anny była wspólna dla obydwu nacji, a sumę odprawiano z dwoma kazaniami: po polsku i niemiecku. Nieszpory tego dnia również były dwujęzyczne. W historii sanktuarium zdarzało się, iż pielgrzymujący tutaj wierni śpiewali po niemiecku pobożne pieśni, w których czcili Maryję Królową Korony Polskiej. Tradycje pielgrzymkowe są kultywowane współcześnie. Na specjalne nabożeństwa, oprócz głównych odpustów i obchodów kalwaryjskich, przybywają różne grupy społeczne: dzieci, młodzież, ministranci, Marianki, mężczyźni i młodzieńcy, przyjaciele misji, osoby konsekrowane, artyści, członkowie chórów kościelnych i orkiestr, sołtysi i radni, górnicy, strażacy, hodowcy koni, drobiu i gołębi, myśliwi, głuchoniemi, niewidomi, chorzy, motocykliści, rowerzyści, róże różańcowe i bractwa. Jest więc to unikatowe miejsce symbolem współistnienia różnych grup etnicznych, pokoleniowych, zawodowych i kulturowych. Wszyscy za obronę wybrali dla siebie Babkę Chrystusa. Góra Świętej Anny jest prawdziwym sercem Górnoślązaków, organem, przez który przepływa krew z żył do tętnic. Tymi naczyniami są różne społeczności, wzajemnie zasilające się tlenem chrześcijańskiej wiary. Przy wszystkich różnicach łączy nas postać czczonej tutaj świętej patronki. Do niej przychodzi się jak do najlepszej „Omy”, przy której każdy czuje się wyjątkowo. Łącząc się w tej przykładnej religijności, wypada nam razem zaśpiewać refren popularnej pieśni: Niech się, co chce, ze mną dzieje, w Tobie, święta Anno, mam nadzieję… K

już po raz 11 w zabytkowych wnętrzach gliwickiej willi caro braliśmy udział w gali, podczas której została uhonorowana „diana” – tym razem 2016.

diana 2016 wielka gala w willi caro Tadeusz Puchałka

j

ak wspominają organizatorzy i panie prowadzące uroczystość, plebiscyt na aktywną kobietę roku, bo tak należy rozumieć tę prestiżową nagrodę, został zorganizowany przez stowarzyszenie Forum Kobiet Ziemi Gliwickiej oraz redakcję „Nowin Gliwickich”. W roku 2006 pierwszą Dianą została prof. Joanna Rzeszowska-Wolny, związana z Centrum Onkologii i Politechniką Śląską. Dzięki plebiscytowi udaje się wypromować kobiety w znaczący sposób kształtujące ważne sfery życia publicznego. W zmaganiach o prestiżową nagrodę i tytuł Diany uczestniczyło dotąd 530 pań, wyróżnionych zostało 100, zaś tytuł Diany otrzymało do tej pory 10 uczestniczek konkursu. W pierwszym etapie kandydatury zgłaszają czytelnicy i czytelniczki „Nowin Gliwickich”, instytucje oraz organizacje pozarządowe. W tym roku o tytuł Diany ubiegały się 33 panie. Finałową dziesiąt-

Przytulisko Pani Ani, inicjatorka wielu działań związanych z godnym traktowaniem zwierząt. • Urszula Kaczmarczyk, współtwórczyni pierwszego terenowego Koła Związku Górnośląskiego w Gierałtowicach, która przez 18 lat pełniła funkcję jego prezesa. Autorka wielu publikacji i książek, których tematem jest historia lokalna, z zawodu historyk, wieloletnia wychowawczyni młodzieży, znawczyni historii Śląska. Szanowana i ceniona za rzetelność, uczciwość, godną postawę. Publikuje między innymi w miesięczniku „Życie Naszego Powiatu”. • Justyna Koch, społeczniczka, współzałożycielka cyklicznej imprezy „Skup kultury”, organizatorka gliwickiego festiwalu podróżniczego, a także cennej akcji charytatywnej „Kobieta kobiecie torebkę”. • Ewa Lutogniewska, społeczniczka, aktywistka miejska działająca na rzecz

kę wybierali przedstawiciele redakcji oraz reprezentantki FKZG. Stanowiły ją w tym roku panie: • Kornelia Cesarz, aktywistka społecznego komitetu „Pokochaj i przygarnij”, zajmującego się pomocą bezdomnym zwierzętom. • Małgorzata Hatalska, współtwórczyni Stowarzyszenia Primo Kobieta, inicjatorka akcji i warsztatów promujących zachowania prozdrowotne, organizatorka dwóch edycji ogólnopolskiego wydarzenia związanego z modą – Fashion-Manii. • Anna Jajus, społeczniczka, twórczyni pierwszego w Gliwicach schroniska dla kotów, znanego wszystkim jako

praw rowerzystów, współzałożycielka i członkini Stowarzyszenia Gliwicka Rada Rowerowa. • Małgorzata Malanowicz, współtwórczyni i wieloletnia prezes stowarzyszenia Gliwickie Metamorfozy, które od ponad dekady ratuje od zapomnienia zabytki i przywraca im świetność. • Beata Sadownik, prezes Szpitala Wielospecjalistycznego w Gliwicach, sprawny menedżer, organizatorka i pomysłodawczyni wielu akcji prozdrowotnych. • Dorota Winiarska, współwłaścicielka gliwickiej kawiarni „Coffeina”, inicjatorka wielu wydarzeń kulturalnych.

foT. TaDeuSz PucHaŁKa

patronuje nam z najwyższego szczytu wyżyny Śląskiej. jest to stary, bo mający 27 milionów lat, wygasły wulkan, zwany dawniej górą chełmską lub górą Świętego jerzego. Zauważono, że kształtem przypomina postać starszej, pochylonej kobiety. Tutaj jest szczególnie czczona matka matki Bożej. górnoślązacy żartują sobie nawet, że pan jezus jest ich rodakiem, bo przecież jego „oma” jest z anabergu. w ogóle w tym regionie od zawsze wielkim szacunkiem otacza się „starzyków”.

obchody 1050 rocznicy chrystianizacji polaków zachęciły nas do poszukiwania pamiątek tego wydarzenia na terenie Śląska. odnaleźliśmy wzmiankę historyczną, geograficznie nam najbliższą, ale znajdującą się na terenie czech, na Śląsku opawskim.

polskie ślady w czechach Barbara maria czernecka

T

o właśnie ze strony południowych sąsiadów zajaśniało nam słońce prawdziwej wiary. Nasza zaś śląska kraina niejako spina kulturowo obydwa narody: czeski i polski. Wiedzieni tym tropem trafiliśmy do Hradec nad Morawici. Jest to miasteczko (po polsku Grodziec), które leży około siedmiu kilometrów na południe od Opawy. Niegdyś ziemie te, zamieszkiwane przez plemię Golężyców, wchodziły w skład Państwa Wielkomorawskiego. Tutaj stał jeden z ich pięciu najważniejszych grodów obronnych. Jednak na przełomie X i XI wieku teren ten należał do dóbr dynastii Piastów. Od 1000 roku do czasu przejęcia okolicy nad rzeką Morawicą przez kurię w Ołomuńcu miasteczko to podlegało nowo utworzonemu biskupstwu we Wrocławiu. Grodziec jest usytuowany w przepięknym krajobrazie na malowniczym wzniesieniu 264 m n.p.m. Obecnie zdobią go dwa zamki otoczone parkiem w stylu angielskim, od zastosowanego budulca nazwane Białym i Czerwonym. Z czasów średniowiecznych pozostały tam już bardzo znikome relikty, jak choćby legenda, że właśnie tutaj w 965 roku doszło do spotkania orszaku czeskiej księżniczki Dobrawy z delegacją jej narzeczonego, księcia Polan Mieszka I. Dalsza trasa ślubnego

Jadwiga Czernecka, Mieszko i Dobrawa

orszaku prawdopodobnie wiodła do Gniezna przez Śląsk. Być może podróżowali przez Racibórz? Zwiedzając Hradec nad Moravici, musieliśmy nabyć jakąś pamiątkę. Uroczymi dróżkami wiodącymi po mostkach nad krętą rzeką trafiliśmy do starego i zadbanego domku z napisem: „Klejnoty”. Cóż bardziej trafnego do kupienia w miasteczku nawiedzanym przez najzacniejszych książąt, aniżeli jakiś wyrób jubilerski? Srebrny krzyżyk okazał się najwłaściwszym

• Magdalena Żmudzińska-Nowak, profesor, wykładowca akademicki, zawodowo związana z Katedrą Historii i Teorii Architektury Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej.

d

ianą roku 2016 została pani Beata Sadownik – za aktywną postawę i skuteczne działania jako menedżer służby zdrowia, a w szczególności za efektywne zarządzanie Szpitalem Wielospecjalistycznym w Gliwicach, który w ostatnich latach stał się nie tylko wiodącym ośrodkiem na Śląsku i w Polsce, ale także ważnym centrum edukacji prozdrowotnej. Członkini Kapituły, wiceprezes Forum Kobiet Miasta Gliwic, pani Danuta Kondraciuk, wręczyła laureatce nagrodę, którą stanowił sznur pereł. Gościem honorowym gali była znana i ceniona działaczka społeczna, regionalistka, znawczyni tradycji i folkloru śląskiego, pani Monika Organiściok, kustosz „Izby łod Starki” w Chudowie, która w niezwykle ciepłych słowach mówiła o idei tego konkursu. Patronat honorowy nad tegorocznym plebiscytem objęła europosłanka Jadwiga Wiśniewska. Uroczystą galę uświetnili przedstawiciele młodego pokolenia artystów operowych śląskich teatrów muzycznych. Mimo młodego wieku mają oni za sobą wiele znaczących koncertów i są ważną wizytówką śląskiej kultury, a także stanowią powód do dumy lokalnej społeczności mieszkańców gminy Gierałtowice. Był to duet tenorów: Kamil Roch Karolczuk (mieszkaniec Gierałtowic) i Marcin Grzesiczek, którzy specjalnie dla Diany 2016 zaśpiewali „O sole mio”, „Brunetki, blondynki” i „Kuplety Barinkaya”, a śpiewakom akompaniował pianista Tomasz Marcol. Niespodzianką było zaproszenie publiczności do wspólnego śpiewu. Na zakończenie Kamil Roch Karolczuk zaprezentował pieśń neapolitańską „Nie zapomnij mnie” oraz „Uśmiechnij się” z repertuaru Jana Kiepury. Szczególne słowa podziękowania należą się partnerom wspierającym uroczystość: firmie Dental Clinic, restauracji „Zeppelin”, kwiaciarni „Róża” i cukierni „Hania”. K

przedmiotem upamiętniającym naszą wycieczkę. Ze sklepiku-pracowni złotniczej można było przez chwilę zerknąć do wnętrza mieszkania właścicieli. Ku naszemu miłemu zdziwieniu dojrzeliśmy na ścianie duży obraz przedstawiający Matkę Boską Częstochowską. Właściciel wyjaśnił, że w jego rodzinie znajduje się on już od około trzystu lat! Nasza polska Madonna jest więc czczona również na Śląsku Opawskim w Czechach! To naprawdę fascynujące. W drodze powrotnej zajechaliśmy do Opawy, miasta zwanego perłą czeskiego Śląska. Zawsze najważniejszymi punktami naszego zwiedzania są kościoły. Tutejszym nader często patronowali nasi wspólni święci: Wojciech i Księżna Jadwiga. Przy Chramie Svatého Ducha nawiązaliśmy rozmowę z miejscowym kupcem, rodowitym Czechem. Wspomniał on o pobożności Polaków i bezbożności młodszego pokolenia jego rodaków. Wyraził też swój niepokój z powodu napływu obcej kultury do Europy w związku z nasilającą się migracją. Opowiadał, że podczas pobytu w Krakowie był w Sukiennicach, kościele pw. Piotra i Pawła oraz na Wawelu. Zaznaczył z pietyzmem, że modlił się przy grobowcu śp. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pamiętał też wielce zasłużonego dla Kościoła katolickiego Sługę Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Wspominał o żywionym przez siebie kulcie bł. Jerzego Popiełuszki. W ogóle o Polakach wyrażał się bardzo życzliwie. Analizując potem te nasze spotkania, doszliśmy do zasadniczego wniosku, że próbując mówić po polsku lub czesku, tylko kaleczyliśmy obydwa języki. Doskonale jednak rozumieliśmy się, posługując się naszą śląską gwarą. Nie potrzebowaliśmy tłumacza. Nawet w mowie tak bardzo wiele nas łączy. K


8


8


W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 25

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

lipiec · 2o16 W

n u m e r z e

Serce pęka

Jolanta Hajdasz

M

iało być godnie i podniośle, wyszło smutno. szczególnie w tym najważniejszym dniu, 28 czerwca, na tym najważniejszym placu, 60. rocznica poznańskiego powstania’56 w naszym mieście okrytym chwałą przez polskiego robotnika, jak mawiał Jan Nowak Jeziorański, chwilami było wręcz żenująco. To powód wstydu dla nas wszystkich, bo przecież stało się to u nas. Te gwizdy, buczenie, okrzyki absolutnie nie ma miejscu. Wbrew temu jednak, co piszą i głoszą niektóre poznańskie media, to nie środowiska prawicowe „zepsuły obchody” . To zwolennicy koD-u byli świetnie zorganizowani, znaleźli się w sektorze – poza vipowskim - położonym najbliżej sceny i jako pierwsi okrzykami i oklaskami rozpoczęli prowokowanie obecnych na placu Mickiewicza, jeszcze zanim rozpoczęły się oficjalne uroczystości. W tym czasie poznaniacy, nazwijmy ich „niezrzeszonymi”, stali stłoczeni za metalowymi siatkami, choć na placu było jeszcze dużo wolnego miejsca. Może zdołaliby uciszyć gwiżdżących, gdyby pozwolono im wejść do środka? Gigantyczna scena zasłaniała pomnik Czerwca’56, a oprawę artystyczną głównej imprezy stanowił występ 12 - osobowego chóru z Węgier, jakby na uroczystościach tej rangi nie mogły wystąpić chłopięce „poznańskie słowiki”, chór dziewczęcy „skowronki”, czy inny z chórów, z których nasze miasto znane jest w całej polsce, a których od dawna nie widać na najważniejszych oficjalnych imprezach. Wszystko to składa się na jakby zaplanowane przez kogoś celowo deprecjonowanie wydarzenia, będącego najważniejszym elementem powojennej historii stolicy Wielkopolski. komuś bardzo zależy, by poznań był pośmiewiskiem i marginesem współczesnej polski. spróbujmy więc przeciwstawić się tej manipulacji. Nie tylko ze względu na naszą przeszłość, ale i przyszłość. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

O

D

Z

I

E

N

N

A

Wiemy dużo o trasach przemarszu strajkujących, znamy godziny przyłączenia się do strajku poszczególnych zakładów pracy. Jednak można odnieść wrażenie, 2 że historycy omijają pewne kwestie. Czyżby ciągle nie było właściwego klimatu politycznego do ich wyjaśnienia? Czy znajdziemy kiedyś odpowiedź na wszyst- Gimnazjum mi nie żal kie pytania o przyczyny, okoliczności i skutki Poznańskiego Powstania 1956? Trudno na wstępie torpedo-

wać te propozycje, tym bardziej że to nie jedyne zmiany w edukacji i że nie zapowiadają się tylko jako „kosmetyczne” – pisze Małgorzata Szewczyk.

3

PO w szpitalu dziecięcym

Białe plamy Poznańskiego Czerwca Jan Martini

O

ficjalnie uznaje się, że bezpośrednią przyczyną eksplozji niezadowolenia społecznego było drastyczne podniesienie norm pracy. Ale jak wytłumaczyć demonstracyjny

marsz z pochodniami studentów Politechniki Wrocławskiej w przeddzień, wieczorem 27 czerwca 1956? Osobiście to widziałem z okien mieszkania na ul. Norwida we Wrocławiu. Przecież studentom nie podwyższono norm!

oświadczenie akademickiego klubu obywatelskiego im. prezydenta lecha kaczyńskiego w poznaniu w sprawie zakłócenia uroczystości 60-lecia poznańskiego Czerwca 1956

poznań, 29 czerwca 2016 roku

W

C

tym roku przypadła 60. rocznica wielkiego wolnościowego zrywu poznańskich robotników, którzy w czasie bardzo represyjnego i opresyjnego okresu stalinowskiej dyktatury w polsce zaprotestowali przeciw nieludzkim warunkom bytowania i pracy, poniżania ludzkiej godności, kłamstwa i fałszu w polskim życiu publicznym i politycznym. Ten bunt robotniczy wymagał wielkiej determinacji i odwagi. Został brutalnie i krwawo stłumiony: zginęło prawie 60 osób, blisko tysiąc zostało rannych, setki zostało skazanych, a prześladowania uczestników trwały do 1989 roku. Dla mieszkańców poznania i Wielkopolski pamięć o tych ofiarach jest trwała i głęboka, a kolejne rocznice są obchodzone z wielką godnością i powagą. Tamten Czerwiec dla nas poznaniaków to wielki powód do dumy i chwały. Dotąd obchody tego dramatycznego powstania zawsze (poza latami osiemdziesiątymi) przebiegały w atmosferze odpowiadającej dramatyzmowi przywoływanych wydarzeń – godnie, spokojnie i refleksyjnie. W tym roku stało się inaczej. prezydent poznania postanowił wykorzystać rocznicowe obchody poznańskiego Czerwca 56 do bieżącej gry politycznej, do promowania koD-u. pod pozorem niezgody na treść apelu pamięci, w którym od października 2015 roku w ramach nowej polityki historycznej zawsze jest przywoływana pamięć o osobach, które zginęły w służbie ojczyzny w smoleńsku – uniemożliwił udział asysty wojskowej podczas głównych uroczystości pod pomnikiem poznańskich krzyży. Dodatkowo wywołując szkodliwe napięcie i podziały w społeczeństwie poznania. Bez uzgodnienia z innymi współorganizatorami uroczystości w ostatniej chwili zaprosił na główne uroczystości byłego prezydenta lecha Wałęsę, organizując przy tej okazji masową akcję protestacyjną tzw. komitetu obrony Demokracji. Ci specjalnie zwołani „demokraci” zakłócali atmosferę uroczystości. Wznoszonymi okrzykami i podnoszonym tumultem próbowali zamienić podniosłą uroczystość dedykowaną odważnym bohaterom sprzed 60 lat w polityczną demonstrację skierowaną przeciwko demokratycznie

wybranym władzom Rzeczypospolitej: prezydentowi i przedstawicielom rządu. Takie zachowanie nie wymagało odwagi – potrzebna była pogarda dla demokratycznego wyboru większości polaków. poraża hipokryzja organizatorów tej akcji – przypomnijmy choćby tylko święte oburzenie dzisiejszych obrońców demokracji przeciwko zakłócaniu jednego z przemówień Władysława Bartoszewskiego po tym, jak prawicową część polaków nazwał bydłem. poznaniacy, którzy przyszli uczcić pamięć swoich bohaterów sprzed 60 lat nie mieli nic wspólnego z tym zwiezionym i zorganizowanym tłumem dzisiejszych „obrońców demokracji”. panie prezydencie, mieszkańcy poznania mogą w części nie podzielać pańskich poglądów, pańskich działań jako prezydenta Rzeczypospolitej – ale darzą pana szacunkiem jako osobę i Głowę państwa polskiego. Rozumiemy, że może czuć się pan rozgoryczony – przyjeżdża pan uczcić poznańskich Bohaterów sprzed 60 lat, a jest pan potraktowany jak intruz. Nie przez poznaniaków. przez ludzi chorych z nienawiści do tego, co od wieków konstytuuje polską tożsamość narodową i polskie umiłowanie wolności, przez ludzi, którzy nie mogą zaakceptować demokratycznej woli narodu i tego, że zostali pozbawieni przywłaszczonych sobie przywilejów władzy. Nie oni zdecydują o obliczu naszej ojczyzny, także poznania i Wielkopolski. ich czas minął. prof. dr hab. stanisław Mikołajczak – przewodniczący Zarządu prof. dr hab. stefan Zawadzki – Wiceprzewodniczący Zarządu i Członkowie: dr Zdzisław Habasiński, dr Tadeusz Zysk, mgr inż. piotr Cieszyński, mgr ewa Ciosek, dr hab. elżbieta Czarniewska, prof. dr hab. Jacek Dabert, prof. dr hab. inż. antoni Florkiewicz, mgr Jan Martini prof. prof. dr hab. Grzegorz Musiał, prof. dr hab. Jan paradysz, prof. dr hab. stanisław paszkowski, prof. dr hab. Wojciech Rypniewski, prof. dr hab. Wojciech Święcicki,, dr hab. Witold Tyborowski, prof. dr hab. inż. Jerzy Weres.

Czy fakt, że na 28 czerwca wyznaczono uroczystą konsekrację poznańskiej katedry odbudowanej po zniszczeniach wojennych, mógł mieć jakiś wpływ na te wydarzenia? W realnym socjalizmie nie było mechanizmu sukcesji władzy – zmiany ekip rządzących odbywały się zawsze w dramatycznych okolicznościach. Wniosek, że te strajki i rozruchy były prowokowane, wydaje się niestety „oczywistą oczywistością”. Grudzień 1970 na Wybrzeżu miał bardzo podobny przebieg. Naprzód drastyczna podwyżka cen żywności, później wiece i „przerwy w pracy”, delegacja załogi na rozmowy z władzami gdzieś

Ja identyfikowałem się z platformą obywatelską, nie ukrywałem i nie ukrywam moich poglądów, a oni potraktowali mnie jak kijem bejsbolowym, bo nie godziłem się na pewne działania. To jest dla mnie olbrzymi cios, bo uświadamia mi, że głoszone przez nich ideały to tylko puste słowa – mówi w wywiadzie dla WkW Jacek Profaska, były dyrektor szpitala Dziecięcego w poznaniu.

4 w UB z 700 do 900 i rozpoczęto „pracę ideowo – wychowawczą” nad społeczeństwem. Niezależnie od propagandy rozbudowano też agenturę. Dzięki temu zapewne późniejsze „polskie miesiące” omijały Poznań, a stan wojenny miał przebieg stosunkowo łagodny. Dlatego dobrze się stało, że w związku z 60 rocznicą Powstania Poznańskiego zawiązał się w Poznaniu Społeczny Komitet Obchodów Czerwca’56 „Wielkopolska Prawica”. Wszystkie 10 organizacji wchodzących w skład komitetu deklarują wolę przyszłej współpracy. Czy obecna, okrągła rocznica będzie zaczynem zmian w Poznaniu?

Rekonstruktorzy z Bukowca Dla nas to nie jest tylko zabawa, oderwanie od szarości codziennego życia. Wierzymy w to co robimy, jesteśmy patriotami. swoją postawą chcemy dać świadectwo wspaniałej historii i postawy żołnierza polskiego – o grupach rekonstrukcyjnych pisze Aleksandra Tabaczyńska.

5

Co czyni Europa?

Stanisława Mikołajczak, ostatnia z żyjących tramwajarek idących na czele pamiętnego pochodu, mimo rany poddana brutalnemu śledztwu, nie została zaproszona na uroczystości, bo „nie należy do żadnej organizacji”. się zawierusza, hasło prowokatorów „idziemy uwolnić naszych kolegów”, wyjście na miasto i zbrojna pacyfikacja. To niemal „stały fragment gry”. Strajk był rzekomo spontaniczny, lecz w takim razie skąd wzięły się wszystkie sztandary i szturmówki rozdawane demonstrantom, kto zorganizował 1000 pochodni na wieczorny marsz we Wrocławiu? Przecież nie dało się ich zakupić przez internet.

N

asza wiedza o wydarzeniach z przed 60 lat jest niepełna i pochodzi głównie z pracy historyka związanego z Ludowym Wojskiem Polskim. Historycy wciąż mają wiele tematów do przebadania. Nie wiemy, co stało się z więźniami przetrzymywanymi w UB podczas oblężenia gmachu i jaki był los żołnierzy, którzy odmówili strzelania lub przyłączyli się do powstańców. Czy szkielety znalezione na poligonie w Biedrusku, to efekt działania sądów polowych? Skutki tamtych wydarzeń jeszcze trwają i widać je w wynikach wyborczych w Poznaniu. To nie przypadek, że u nas taką popularnością cieszy się opcja polityczna, którą można by nazwać „lewicą laicką”. Komuniści wyznawali zasadę dynamicznej alokacji – wysyłano większe „siły i środki” na „zagrożone odcinki”. To dlatego w Krakowie, Częstochowie i Wadowicach do dziś rządzi SLD. Natychmiast po pacyfikacji Poznania zwiększono ilość etatów

G

dy w 1989 roku pewna aktorka ogłosiła, że skończył się komunizm, zbyt szybko jej uwierzyliśmy. Komunizm- to nie tylko policja polityczna i „społeczna własność środków produkcji”, ale systemowa obecność kłamstwa w życiu społecznym. Nie można udawać, choćby po ujawnieniu archiwum Kiszczaka, że nadal „Polacy nic się nie stało”. Dlatego w mojej ocenie poważnym zgrzytem było zaproszenie Lecha Wałęsy na obchody rocznicowe. Podobno program obchodów „konsultowany był ze środowiskiem kombatantów”. Ale na przykład Stanisława Mikołajczak, ostatnia z żyjących tramwajarek idących na czele pamiętnego pochodu, mimo rany poddana brutalnemu śledztwu, nie została zaproszona na uroczystości, bo „nie należy do żadnej organizacji”... Są różni kombatanci – ponad 50 z nich podało w ankiecie, że zostali postrzeleni przez „rebeliantów”. Kombatanci Czerwca 56 mogli się zrzeszać dopiero po 1989 roku. Szybko pojawiły się w środowisku podziały, konflikty i „wrogie przejęcia”, zaczęły powstawać kolejne związki itp. To klasyczne objawy istnienia „ochrony obiektowej”, choć komunistycznych służb już (formalnie) nie ma... Obecnie istnieją 3 związki kombatanckie Czerwca 56, ale liczna grupa prawdziwych uczestników tamtych wydarzeń to ludzie niezrzeszeni. Zróbmy wszystko, by właśnie oni nie byli na zawsze zapomniani. K

W chwili, gdy piszę ten tekst, przeżywamy decyzję podjętą przez Brytyjczyków o spektakularnym opuszczeniu przez nich biurokratycznej struktury pt. unia europejska. Ta decyzja wywołuje wiele komentarzy skupionych wokół pytań o przyszłość. Niemal nie ma natomiast refleksji nad pytaniem „dlaczego” – zauważa Paweł Bortkiewicz TChr.

7

Wydłubywanie perły prawnik z aktówką może ukraść więcej niż stu uzbrojonych bandytów. W poznaniu nie możemy, niestety, doliczyć się wszystkich naszych wielkopolskich pereł. Gdzie jest Wiepofama? Gdzie ZNTk? Gdzie Teletra? a co z Cegielskim? Te pytania dedykuję wszystkim, których oburza niedawne wejście CBa do urzędów marszałkowskich – pisze Henryk Krzyżanowski.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego kuriera Wnet

poznań 1956 był przecież powstaniem, inicjującym odzyskanie przez nasz kraj suwerenności i takiego określenia użył w swoim przemówieniu prezydent andrzej Duda. i takim słowom towarzyszyły gwizdy. serce, nie tylko moje, pęka, naprawdę pęka, od tych niegodziwości – pisze Danuta Moroz-Namysłowska.


kuRieR WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Trzeba bronić i chronić za wszelką cenę godności naszych obywateli, także po to, aby Polacy, Węgrzy, aby nasi obywatele żyli w suwerennym, wolnym, bezpiecznym kraju i żeby mogli żyć godnie, na odpowiednim poziomie także bezpieczeństwa materialnego, zwykłego codziennego bytu swoich rodzin – powiedział prezydent Andrzej Duda podczas uroczystych obchodów 60 rocznicy Czerwca’56 . Prezydent Polski Andrzej Duda i prezydent Węgier János Áder byli gośćmi głównych uroczystości z okazji 60. rocznicy Czerwca, które odbyły się 28 czerwca w Poznaniu przy Pomniku Poznańskiego Czerwca ’56. W uroczystości udział w nich wzięli także wicepremier Piotr Gliński oraz b. prezydent Lech Wałęsa.

Hołd dla tych, którzy chcieli chleba i wolności

J

esteśmy tu, by oddać hołd tym, którzy w 1956 r. domagali się dwóch prostych rzeczy: chleba i wolności, ale tak naprawdę chodziło o godność. (…) To właśnie tu zaczął się pierwszy pod komunistyczną władzą wielki strajk robotników. – Ludzie nie wytrzymali (..) i gwałtownie zareagowali na poniżenie, na odbieranie im godności, na to, że

andrzej Wilowski, krzysztof Wodniczak

W

niedzielę 26 czerwca spotkaliśmy się w W7 na terenie dawnych Zakładów im Hipolita Cegielskiego, dziś będącej własnością MTp. W tej kiedyś tętniącej życiem fabrycznej hali odbył się niezwykły koncert z okazji 60 rocznicy czerwcowej rezurekcji w poznaniu. przesłaniem koncertu był muzyczny hołd bohaterom tamtych wypadków. specjalny program na tę okazję przygotował andrzej Dziubek z formacją De press. Tego niepokornego artysty nie trzeba przedstawiać, choć rzadko gości na antenach radiowych, galach i festiwalach. przypomnimy tylko, że od lat specjalizuje się w gatunku, który nazywamy „patriotycznym rockiem”. W repertuarze ma pieśni legionowe i „Balladę o Janku Wiśniewskim”, którą też przypomniał na koncercie w Ceglarzu. De press zaczęli od dwóch pieśni do słów napisanych jeszcze w więzieniu

w 1956 roku przez uczestnika tamtych wydarzeń, Włodzimierza Marciniaka pt. „Za Wolność” i „Czerwiec 56”.Te teksty, to spontaniczna reakcja na uliczne walki. inny klimat wywołała rockowa ballada do słów kazimiery iłłakowiczówny „Rozstrzelano moje serce w poznaniu”, utwór mocny w wyrazie, ściskający w gardle. „Czarny Czwartek” wiersz Franciszka Fenikowskiego, oprawiony w rockowe akordy zabrzmiał zupełnie inaczej, niż znany z aktorskich recytacji, była jak apel, pieśń buntu. W tekście pieśni „idziemy na uB” Byrski przypomina epizod walki pod siedzibę bezpieki na ulicy kochanowskiego. Największe wrażenie wywołała pieśń porównująca poznański czerwiec z budapesztańskim październikiem. pochód po wolność dwóch narodów. W muzyce Dziubek nawiązał tu do węgierskiego folkloru. o tym, że czego domagali się poznańscy

Serce pęka Danuta Moroz-Namysłowska

P

oznań, 28 czerwca 2016 roku. plac adama Mickiewicza, godz. 20.30. Główne obchody 60-lecia poznańskiego Czerwca. poznańskie krzyże, najważniejszy symbol tamtego powstania zasłania potężna instalacja sceniczna. prawie w ogóle ich nie widać. Zaproszeni Wielkopolanie odgrodzeni metalowymi barierami od strefy Vip, mimo sporej ilości pustego miejsca bliżej sceny i pustych krzeseł nie mogą podejść bliżej. sprofanowany gwizdami Hymn polski. Na rękach tych „lepszych” rękawiczki o narodowych barwach. W rękach tych rzekomo mądrzejszych i bardziej tolerancyjnych, z plakietkami koD przypiętymi do ubrań, czerwone kartki, gwizdki i trąbki. Ci z kartkami i w rękawiczkach, tego dnia i w tym miejscu, przekrzykują przemówienia prezydenta Rzeczypospolitej i wicepremiera, odczytującego list premier

Beaty szydło. Jazgot, hałas. i jeszcze przemówienie byłego prezydenta, „robotnika”, który – jak sam powiedział ze sceny – miał w dniu wydarzeń 13 lat, jak Romek TRZaskoWski... i to był gość „honorowy” gospodarza miasta i „obchodów”. Widać nie wszystkim zapadły w pamięć tragiczne losy najmłodszej ofiary Czerwca, Romka strzałkowskiego… i te medialne starania o niełączenie Czerwca 1956 i smoleńska... Te prowadzone publicznie dyskusje o tym , jak ma wyglądać apel poległych w tym roku w poznaniu, żeby na pewno publicznie, w obecności lokalnych władz nie padły nazwiska ofiar z 10 kwietnia 2010 roku… a jednak prezydent andrzej Duda rozumie jak bardzo Czerwiec poznański 1956 roku, jak Robotnicy tamtego niezłomnego miasta, byli jednością z tragedią katynia i byliby z tragedią

Podeptana pamięć andrzej karczmarczyk

N

ie pomogła państwowa ranga, ani kilkumiesięczne przygotowania. organizatorzy oficjalnych obchodów tegorocznej już 60. rocznicy poznańskiego Czerwca zrobili wszystko, by zamienić ją w manifestację polityczną dyskredytująca oficjalnych przedstawicieli rządu i prezydenta polski. sam sposób przygotowania miejsca głównych uroczystości już świadczył o takim zamiarze! Na placu Mickiewicza wydzielono specjalne sektory dla Vip, które zajęły praktycznie całą jego powierzchnie, a miejsce dla poznaniaków, którzy przyszli oddać hołd uczestnikom powstania Robotniczego zostało im wyznaczone w znacznej odległości od trybuny, usytuowanej zresztą na przesadnie wielkiej scenie, która skutecznie zasłoniła pomnik im dedykowany pamięci Czerwca’56. pierwszy sektor, do którego można było wejść za specjalnymi zaproszeniami był bardzo obszerny, stały

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

na nim luźno ustawione krzesła, które nie były przez nikogo wykorzystane. Za tym sektorem ustawiono drugi, do którego można było wejść po przeprowadzonym sprawdzeniu wykrywaczem elektronicznym przez bramkarzy, którzy praktycznie nie reagowali na jego sygnały, a jedynie można było odnieść wrażenie, że stosowany był jakiś koD. Bramkarze oraz zebrani przy nim uczestnicy reagowali bardzo skutecznie jedynie na osoby z flagą narodową przeganiając je, oraz na osoby w koszulkach klubowych Gazety polskiej. W tym sektorze ustawiono na jego znacznej powierzchni, prawdopodobnie dla lepszego wypełnienia miejsca, toalety, których za sektorem było brak. Zapewne w celu podniesienia rangi uroczystości zaproszono byłego prezydenta lecha Wałęsę, jednocześnie zapominając o żyjącym jeszcze byłym

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

powstańcy, opowiada piosenka „poznańskie Marzenie 56”, do której słowa napisała anna Żochowska. kanon patriotyczny zakończył utwór „poznańskie krzyże”, tym razem w węgierskim tłumaczeniu akoas engelmayeara. Czy stanie się przebojem na Węgrzech, czas pokaże.Wszystko odbyło się w postindustrialnej scenografii. W hali pozostały resztki przemysłowych instalacji i unosił się zapach smarów. Żaden awangardowy artysta instalator nie wymyśliłby lepszej scenografii. To, co przemawiało, to autentyczność i szczerość przekazu. pomysłodawcą tego koncertu był nowy prezes Radia Merkury Filip Rdesiński, który z pomocą radiowych przyjaciół i słuchaczy dokonał rzeczy zdawałoby się niemożliwej. a jednak nie ma rzeczy w nurcie rocka niewykonalnych. koncert na pewno pozostanie w naszej pamięci na długo. K

smoleńska. Rozumie, że patriotyzm jest niepodzielny i dlatego złożył kwiaty także pod pomnikiem ofiar katynia, sybiru i smoleńska. szkoda, że nie pojęła tego wytypowana bohaterka, uczestniczka tamtych „wydarzeń”, czytając z dumą tzw. „cywilny apel”, żeby tylko tamtych nie wymieniać... i szkoda, że „Głos” rzekomo wielkopolski, wydawany przez niemieckiego wydawcę, tak bardzo jednostronnie opisał to „wydarzenie” wątpliwej jakości i uczciwości, za które słono przecież wszyscy zapłaciliśmy. Czy Robotnicy, uczestnicy Czerwca 1956, nie zostali ponownie upokorzeni w 2016 roku? Czy ponownie nie rozstrzelano tu serca poetki, kazimiery iłłakowiczówny? Czy skrzepy tamtej krwi nie zostały wdeptane w bruk raz jeszcze? Dla polaków poznań 1956 był przecież powstaniem, inicjującym odzyskanie przez nasz kraj suwerenności i takiego określenia użył w swoim przemówieniu prezydent andrzej Duda. i takim słowom towarzyszyły gwizdy. serce, nie tylko moje, pęka, naprawdę pęka, od tych niegodziwości. K

prezydencie, aleksandrze kwaśniewskim. Wałęsa podczas swojego wystąpienia wykazał się kompletnym brakiem wiedzy na temat wydarzenia, w którym uczestniczył. obecność lecha Wałęsy przydała się jednak do dyskredytacji uroczystości, a szczególnie obecnego prezydenta polski, którego po oficjalnym powitaniu wybuczono i wygwizdano, a Wałęsę po powitaniu obdarzono oklaskami. Ten spektakl w zamkniętych sektorach wydawał się wyreżyserowany. Reakcja zebranych na uroczystości poza sektorami była odwrotna i tutaj uwidocznił się wyraźnie taki sposób organizacji uroczystości, by podczas transmisji TV widzowie w całej polsce odnieśli wrażenie, gdzie są prawdziwi „Miłośnicy praworządności”, gdyż z racji odległości głos innych nie był słyszalny. Zacietrzewienie sektorowców było tak duże, że nawet zapowiedź, że będzie odśpiewany Hymn polski, ich nie uspokoiła i trzeba było przerwać jego wykonanie zwrócić uwagę krzyczącym. No to doczekaliśmy się w poznaniu 60 rocznicy! K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

krzysztof skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

sławomir kmiecik przemysław Terlecki ks. paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek kowalski Henryk krzyżanowski Dariusz kucharski

Fragmenty przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy

Wielka poznańska lekcja stała się podwaliną pod kolejne protesty, aż po powstanie „Solidarności” i odzyskanie wolności po 1989 r. Polska składa hołd bohaterom powstania z Czerwca 1956 r., bohaterskim poznaniakom, którzy nie bali się kul, nie bali się ponad 300 czołgów i samochodów opancerzonych, nie bali się dział, mimo że w zasadzie nie mieli broni. Składam im głęboki hołd. władza, która mieniła się władzą ludową, spychała ich w biedę, spychała ich w nędzę, okłamywała ich i okradała. I powiedzieli zdecydowanie: nie! (…) Ówczesny premier Józef Cyrankiewicz zgodził się na wojskową pacyfikację Poznania; na to, by funkcjonariusze UB i ówczesne wojsko otworzyły ogień do

zwykłych ludzi. Powstanie upadło, to nie upadli ludzie, a przede wszystkim po raz pierwszy w dziejach komunistycznej Polski nastąpiła niezależna eksplozja ducha (…) Cała Polska była za poznańskimi robotnikami. Wielka poznańska lekcja stała się podwaliną pod kolejne protesty, aż po powstanie „Solidarności” i odzyskanie wolności po 1989 r. Polska składa hołd bohate-

– przyp. red], żyjemy dzisiaj w wolnych krajach, w dumnych krajach. Jesteśmy członkami NATO, jesteśmy członkami Unii Europejskiej, ale obydwaj dobrze wiemy, tak jak i inne narody Europy Środkowo-Wschodniej, które nie miały przez dziesięciolecia wolności, nie miały suwerenności, doskonale wiemy, co ta wolność, suwerenność i niepodległość oznacza. Tych wartości trzeba bronić

rom powstania z Czerwca 1956 r., bohaterskim poznaniakom, którzy nie bali się kul, nie bali się ponad 300 czołgów i samochodów opancerzonych, nie bali się dział, mimo że w zasadzie nie mieli broni. Składam im głęboki hołd, bo obudzili wielkie pragnienie wolności i suwerenności w Polakach, w Polakach i nie tylko. Doskonale wiemy, co oznacza wolność, suwerenność, niepodległość i godność; o to także, żądając chleba i wolności, walczyli bohaterowie Poznańskiego Czerwca 1956 roku. (…) Panie prezydencie [na uroczystości obecny był prezydent Węgier

i chronić za wszelką cenę. I trzeba bronić i chronić za wszelką cenę godności naszych obywateli (...) także po to, aby Polacy, Węgrzy, aby nasi obywatele żyli w suwerennym, wolnym, bezpiecznym kraju i żeby mogli żyć godnie, na odpowiednim poziomie także bezpieczeństwa materialnego, zwykłego codziennego bytu swoich rodzin. To jedno z naszych najważniejszych zadań. O to także, o to, żądając chleba i wolności walczyli bohaterowie Poznańskiego Czerwca 1956 roku. Rzeczypospolita Polska im za to dziękuje, Cześć i Chwała Bohaterom! K

Oby tamten heroizm zmienił nasze wnętrze

S

Fragmenty wystąpienia Jarosława Lange, przewodniczącego NsZZ „solidarność” Regionu Wielkopolska

potykamy się tutaj również po to, a może przede wszystkim po to, by tamte wydarzenia, tamta krew, tamten heroizm zmienił nasze wnętrze. Zmienił nasze serca i nasze umysły. Jest coś szczególnego w tamtym czasie. To ogromne zniewolenie człowieka płynące z tamtego systemu, systemu komunistycznego. Ale jest coś więcej. Przeogromna odwaga i przeogromna dbałość o godność człowieka. I to jest coś, co głęboko powinno zapaść w naszych sercach. I jeszcze jedna rzecz, o której tutaj jeszcze nie mówiliśmy. Bolesna prawda, która głęboko dotyka każdego z nas. Nieopodal tutaj ulica

Dzisiaj mieliśmy okazję być przy bramie Cegielskiego. To szczególne miejsce i niezwykła firma, niezwykły zakład. Zakład, który tak naprawdę już ledwo dyszy i prawie umiera. Bardzo się cieszę, że dzisiaj z tamtego miejsca, pan wicepremier i pan minister skarbu w sposób jednoznaczny obiecał pomoc dla tego zakładu pracy. Bo to nie jest tylko Cegielski- zakład i historia. Tam są ludzie. Kochanowskiego. 60 lat temu tam polała się krew. Tam strzelał Polak do Polaka. Dziesięć lat temu, tutaj na tym placu przemawiał śp. prezydent Lech Kaczyński i mówił wówczas, że to z tego miejsca rozpoczął się marsz ku wolności. My tutaj w Poznaniu, Poznaniacy, Wielkopolanie jesteśmy bardzo dumni z tego, że to nie gdzie indziej, ale tutaj

Projekt i skład

Wojciech sobolewski Dział reklamy

w Poznaniu rozpoczął się ten marsz. Rozpoczął się 60 lat temu. Ale dumni jesteśmy jeszcze z jednej rzeczy. Nie kto inny, to nie elity, ale właśnie robotnicy, najpierw Cegielskiego, a potem innych zakładów pracy, wyszli na ulice, żeby upomnieć się o swoją godność, upomnieć się o wolność. Robotnicy, w tym marszu ku wolności, ten pierwszy krok tutaj został postawiony. A potem były inne miasta i inne daty. Na Pomniku, który został zbudowany i postawiony przez robotników Cegielskiego, widnieją daty 68, 70, 76, i wreszcie 80. Ostatni krok ku wolności. Krok Solidarności. Ale jest jedna prawda, którą bardzo dobrze rozumie Solidarność. Wolność odzyskana w 89 roku niestety nie gwarantuje godności człowieka. O tą godność ciągle trzeba walczyć i ciągle trzeba dbać. I trzeba ciągle o nią zabiegać. Chcę to jeszcze raz wyraźnie powiedzieć. Wolność nie jest gwarantem godności człowieka. Dzisiaj byliśmy jak zwykle, jak co roku oddać cześć bohaterom tamtego Czerwca przy zakładach ZNTK. Do dnia dzisiejszego pracujący tam pracownicy, a tak naprawdę niepracujący, bo firma już nie pracuje, przez wiele, wiele lat nie otrzymywali wynagrodzeń, deptano ich godność, deptano ich podstawowe

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Wiktoria skotnicka reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

spółdzielcze Media Wnet / Wnet sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

prawo do wynagrodzenia za pracę. Również dzisiaj mieliśmy okazję być przy bramie Cegielskiego. To szczególne miejsce i niezwykła firma, niezwykły zakład. Zakład, który tak naprawdę już ledwo dyszy i prawie umiera. Bardzo się cieszę, naprawdę bardzo się cieszę, że dzisiaj z tamtego miejsca, pan wicepremier i pan minister skarbu w sposób jednoznaczny obiecał pomoc dla tego zakładu pracy. Bo to nie jest tylko Cegielski – zakład i historia. Tam są ludzie. Godność jest wpisana w sposób funkcjonowania NSZZ Solidarność. Od pierwszych chwil powstania do dnia dzisiejszego. To jest testament „Solidarności”, który płynie również z tamtego okresu. Z Czerwca 1956 r. To jest zadanie, którego żadna osoba, żadna władza i żadne poglądy nie zmienią. I chodzi tylko o jedno, żebyśmy potrafili tę godność właściwie zagospodarować, a demokrację wypełnić tym, co płynie z rozsądku i mądrości. Chciałbym na koniec w imieniu NSZZ „Solidarność” podziękować obecnym tutaj i nieobecnym kombatantom, uczestnikom Czerwca 56. To dzięki Wam i tym, którzy oddali swoje życie żyjemy dzisiaj w wolnej Polsce. Chwała i Cześć Bohaterom! K

Data wydania 02.07.2016 r. Nakład globalny 11 520 egz. NUMER 25 LIPIEC 2016

(Wielkopolski kurier Wnet nr 17)

ind. 298050

Patriotyczny rock


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a 23 maja rano od pracowników Szpitala Matki i Dziecka w Poznaniu dowiedziałem się, że Zarząd Województwa Wielkopolskiego odwołał dyrektora Jacka Profaskę. Operacja odbyła się sprawnie i już około 11 zjawili się przedstawiciele Departamentu Zdrowia i wręczyli dyrektorowi wypowiedzenie.

Samopostrzał Zbigniew Czerwiński

radny PiS Sejmiku Województwa Wielkopolskiego

C

iekawe były powody odwołania. Jakie? Po pierwsze – bo szpital po 4 miesiącach działania ma stratę. Po drugie, bo dyrektor Profaska nie zachęcał pracowników Szpitala św. Rodziny do powołania spółki pracowniczej, która miałaby uczestniczyć w prywatyzacji szpitala. Po trzecie, bo nie angażował się w budowę nowego szpitala. Gdy usłyszałem te zarzuty, to myślałem, że to żart, ale szybko okazało się, że to prawda. Warto przyjrzeć im się bliżej. Zarzut pierwszy mógł postawić ktoś, kto nie zna całkowicie specyfiki finansów szpitali publicznych, na początku roku prawie wszystkie szpitale wykazują stratę, bo to wynika chociażby z systemu rozliczania z NFZ, tak bywa również w szpitalach, które rok kończą zyskiem. Szpital Matki i Dziecka w Poznaniu kierowany przez dyrektora Profaskę od 25 lat, zazwyczaj kończył rok zyskiem, również tak zakończył się rok 2015.Co jak wiemy nie jest regułą. Zarzut drugi, świadczy o tym, że Zarząd PO-PSL całkowicie lekceważąc Sejmik zmierza do prywatyzacji szpitali. Prawo oczywiście dopuszcza taką możliwość, ale organem, który o tym może zadecydować jest wyłącznie Sejmik Województwa. W Sejmiku na żadnej sesji, ani żadnej Komisji nie było o tym mowy. Gdyby dyrektor Profaska prowadził działania przygotowujące prywatyzację placówki bez wiedzy Sejmiku, byłby to uzasadniony powód, do decyzji o odwołaniu. Leszek Wojtasiak, odpowiedzialny w Zarządzie Województwa za sprawy ochrony zdrowia uznał, że może takie akcje prowadzić bez zgody Sejmiku, a dodatkowo zechciał się swoją aktywnością pochwalić. Zarzut trzeci – brak zaangażowania w budowę szpitala jest nieprawdziwy i absurdalny – Sejmik województwa powołał spółkę Szpitale Wielkopolski w celu realizacji budowy szpitala

dziecięcego w Poznaniu. Dyrektor Profaska i jego pracownicy udzielali pracownikom tej spółki wszelkich potrzebnych informacji będących w posiadaniu szpitala. Kilka lat temu wicemarszałek Wojtasiak próbował przekonać Sejmik do budowy szpitala w tzw. partnerstwie publiczno-prywatnym co by kosztowało podatnika wielkopolskiego według różnych szacunków od 700 milionów do ponad

Małgorzata Szewczyk

N

o powołaniu na stanowisko pełniącego dyrektora Pani Izabeli Grzybowskiej, a wiele wskazuje na to że ta uchwała jest również wydana z naruszeniem prawa, bo według przedstawionej mi interpre-

o powołaniu jest nieważna, to powstaje pytanie czy decyzje podjęte przez osoby nieuprawnione są ważne. W ciągu tego miesiąca osoby te mogły podjąć decyzje skutkujące wydatkowaniem milionów

Zarząd PO-PSL całkowicie lekceważąc Sejmik zmierza do prywatyzacji szpitali w Wielkopolsce. Prawo oczywiście dopuszcza taką możliwość, ale organem, który o tym może zadecydować jest wyłącznie Sejmik Województwa. W Sejmiku na żadnej sesji, ani na żadnej Komisji nie było o tym mowy.

Gimnazjum mi nie żal ie trzeba nikogo przekonywać, że dotychczasowy poziom polskiej edukacji pozostawał wiele do życzenia. Najwięcej, najgłośniej i najczęściej negatywnie mówiło się oczywiście o gimnazjach − środkowym ogniwie w procesie nauczania, wywołującym najgorętsze dyskusje od początku powołania tych placówek oświaty. Podnoszono trudny wiek młodzieży gimnazjalnej, złą podstawę programową, a przede wszystkim jakość i sens odmóżdżających testów wieńczących ten etap edukacji. Na marginesie tylko wspomnę, że pomysł wprowadzenia obowiązkowego pisania testów łączących kilka przedmiotów jednego dnia czy podchodzenia do rozszerzonego testu z języka obcego, którego wynik nie był wiążący dla abiturienta, mógł zrodzić się tylko w najtęższych umysłach ustawodawców. Trzeba mieć nadzieję, że tego typu rozwiązania odejdą do lamusa. Ministerstwo edukacji, po konsultacjach społecznych, ogłosiło właśnie zmiany w systemie szkolnictwa, zapowiadając wprowadzenie ośmioletniej szkoły powszechnej (w tym edukacja wczesnoszkolna w klasach I-IV, a w klasach V-VIII „poziom gimnazjalny”), czteroletniego liceum ogólnokształcącego, pięcioletniego technikum lub dwustopniowej szkoły branżowej (w miejsce dotychczasowej szkoły zawodowej). Ta ostatnia ma zresztą dawać możliwość matury zawodowej oraz ukończenia studiów licencjackich, ma też ściśle współpracować z pracodawcami

obowiązki dyrektora powołał Panią Prezes Spółki Szpitale Wielkopolski, co także jest wątpliwe prawnie. Odwołanie dyrektora rozjuszyło pracowników, którzy licznie stawili się na sesji sejmiku w dniu 30 maja, gdzie na wniosek radnych PiS, poparty przez SLD wprowadzono punkt o sytuacji szpitala w Koninie i Szpitala Matki i Dziecka w Poznaniu. Poruszono wiele wątków i postanowiono sprawę przekazać Komisji Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego Sejmiku Województwa Wielkopolskiego. Komisja zebrała się w trybie nadzwyczajnym 10 czerwca, ale nie mogła podjąć żadnej decyzji bo zabrakło wymaganej liczby radnych. Przewodniczący Klubu PiS Dariusz Szymczak złożył wniosek do protokołu o uchwalenie apelu do Zarządu

i zapotrzebowaniem polskiej gospodarki na fachowców w odpowiednich dziedzinach. Trudno na wstępie torpedować te propozycje, tym bardziej że to nie jedyne zmiany w edukacji i że nie zapowiadają się tylko jako „kosmetyczne”. Przede wszystkim uczeń będzie miał więcej czasu na pogłębienie wiedzy i budowania relacji koleżeńskich, dziś przerywanych nieustannym przechodzeniem z jednej szkoły do następnej. Pojawia się szansa na budowanie szkoły bardziej wymagającej, uczącej patriotyzmu i wartości, a z drugiej strony nowoczesnej i odpowiadającej na współczesne potrzeby rynku pracy. Przywrócenie większej liczby lekcji historii, skorelowanie wiedzy historycznej z programem wiedzy o społeczeństwie i j. polskim, związane z budowaniem patriotycznej tożsamości, przywrócenie rangi fizyki czy biologii, powrót do ogólnokształcącego liceum, obowiązkowy wolontariat to tylko część programu zapowiadanego przez resort edukacji. Jeśli programy nauczania zostaną rzetelnie i z namysłem przygotowane, nauczyciele nie stracą miejsc pracy i będą mogli w racjonalny sposób się rozwijać, a dotychczasowy dorobek obecnych gimnazjów wchłoniętych przez szkoły podstawowe zostanie zachowany, jest duża szansa, że polska szkoła będzie właściwie kształtować polską inteligencję, która nie będzie wstydzić się swojej przeszłości i z odwagą będzie spoglądać w przyszłość. K

900 milionów złotych. Dyrektor Profaska do entuzjastów tego projektu nie należał, a Leszek Wojtasiak takiej niesubordynacji nie zapomina. Zarząd Województwa tak się spieszył, że nie zapytał o opinię w sprawie zwolnienia dyrektora Rady Społecznej Szpitala, co spowodowało, że wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann rozpoczął badanie czy uchwała Zarządu jest zgodna z prawem. W pośpiechu na pełniącą

Województwa o ponowne rozpatrzenie sprawy odwołania dyrektora Profaski. Podczas obrad wysłuchano pracowników, odwołanego dyrektora i reprezentującego Zarząd Leszka Wojtasiaka. Do sprawy wrócono podczas obrad Komisji w dniu 17 czerwca. Sprawę dyskutowano w ostatnim punkcie obrad i gdy ponownie Klub PiS zgłosił wniosek o uchwalenie apelu do Zarządu dwóch radnych koalicji z PO i PSL opuściło salę, odbierając pozostałym możliwość głosowania. Na apele radnych PiS – przewodnicząca Komisji Anna Majda z PSL osobiście sprowadziła na salę radnego z PSL i Komisja miała możliwość zakończenia pracy. W wyniku nieobecności większości radnych PO i PSL – radni PiS uzyskali przewagę i w proporcji 4 do 2 przy wstrzymującym się głosie Przewodniczącej apel został uchwalony. Apel został przyjęty aplauzem kilkunastu pracowników szpitala, którzy zmieścili się wraz z radnymi w niezbyt dużej salce. W dzień św. Jana wojewoda Zbigniew Hoffmann stwierdził nieważność uchwały Zarządu Województwa Wielkopolskiego o dowołania dyrektora Profaski. Co bardzo ważne Pan Wojewoda bada uchwałę Zarządu PO-PSL,

Szpital Matki i Dziecka w Poznaniu kierowany przez Dyrektora Profaskę od 25 lat, zazwyczaj kończył rok zyskiem, również tak zakończył się rok 2015. Co, jak wiem,y nie jest regułą. tacji pełnienie obowiązków dyrektora można zlecić tylko pracownikowi przedsiębiorstwa, a Pani Grzybowska pracuje w szpitalu w Kowanówku i spółce Szpitale Wielkopolski.Jeżeli wojewoda wielkopolski uzna, że uchwała ta wydana została z naruszeniem prawa, to pociągnie to następne uchwały o powołaniu Leszka Sobieskiego na p.o. dyrektora w Koninie i Jacka Łukomskiego na p. o dyrektora w Kowanówku. Jeżeli tak się stanie, to oznacza że Zarząd Województwa zafundował Wielkopolanom nie lada bałagan. Bo jeżeli uchwała

złotych. Rozwikłanie tego węzła, jest w rękach Zarządu Województwa, wojewoda stwierdził nieważność decyzji Zarządu, dając koalicji PO-PSL szansę na rewizję swojego stanowiska i przywrócenie dyrektora do pracy. Alternatywą jest konsekwentne trwanie przy raz podjętej decyzji i eskalowanie konfliktu z pracownikami szpitala. Radni PiS w Sejmiku Województwa włączyli się w tę sprawę w trosce o bezpieczeństwo dzieci w aglomeracji poznańskiej. Szpital, w którym toczy się spór, nie jest najlepszym miejscem do leczenia naszych dzieci. Nie do końca pozostają jasne intencje Zarządu Województwa Wielkopolskiego- dyrektor Profaska, nie pozostawał nigdy w opozycji do rządzącej koalicji PO-PSL,jego sympatie polityczne były na pewno bliższe PO niż PiS, ale może władze województwa mają kolejny projekt prywatyzacyjny w zanadrzu i uznały, że dyrektor szpitala o silnej pozycji, może niezbyt chętnie realizować wszelkie dyrektywy, a to może komuś zawadzać… K

Łatwo jest ponarzekać na konferencjach prasowych na rząd PiS w sprawie braku miejsc dla trzylatków, czy rzekomych zwolnień z pracy nauczycieli, trudniej jest dostosować system oświaty w Poznaniu do potrzeb mieszkańców. Taktyka walki PO z PiS w Poznaniu to odwracanie kota ogonem.

Wszystko przez ten rząd Jan Sulanowski

radny Miasta Poznania, klub PiS

W

ywodzące się z Platformy Obywatelskiej władze Poznania regularnie krytykują rząd i wprowadzoną przez Prawo i Sprawiedliwość reformę dotyczącą sześciolatków, a konkretnie – przywrócenie prawa rodzicom sześciolatków do decydowania o tym, czy posłać dziecko do szkoły, czy też pozostawić je w przedszkolu. Włodarze miasta już kilka razy starali się przedstawić sytuację w oświacie w ciemnych barwach w taki sposób, aby wyglądało na to, że wina za wszelkie w niej kłopoty spoczywa na rządzie PiS.

Brak miejsc w przedszkolach? Na początku tego roku rządzący Poznaniem krytykowali wspomnianą reformę mówiąc, że przez sześciolatki, które zostaną w przedszkolach zabraknie w tych placówkach edukacyjnych miejsc aż dla trzech i pół tysiąca trzylatków. Po zakończeniu rekrutacji do przedszkoli, a więc w kwietniu, okazało się, że już tylko niecały tysiąc zgłoszonych trzylatków nie pójdzie do przedszkola! To o wiele, wiele mniej niż zapowiadano. Ta sytuacja nie wynikała przy

tym z braku miejsc, ale przede wszystkim z terytorialnego niedostosowania do potrzeb sieci przedszkoli – wolne miejsca w nich były, ale rodzice musieliby jeździć z dziećmi na drugi koniec miasta. W nieco mniejszej skali ten sam problem istniał także w latach ubiegłych – przypomnę, że rok wcześniej miejsce w przedszkolach znalazło nie 100%, ale 87% zapisanych trzylatków, a był to rok, w którym wolnych miejsc w przedszkolach powinno być najwięcej, gdyż wtedy zaczynał wchodzić w życie narzucony przez rząd PO-PSL obowiązek posyłania sześciolatków do szkół. Tymczasem w czerwcu część mediów obiegła elektryzująca wiadomość, że w Poznaniu pracę straci aż 500 nauczycieli. Czy na pewno tylu?

Nauczyciele bez pracy? Stan ten ma być spowodowany sytuacją demograficzną oraz pisowską reformą oświaty, o czym władze miasta informowały obszernie krytykując przy tym, ich zdaniem, „nieodpowiedzialną politykę rządu PiS”. Dla przeciętnego Kowalskiego przekaz był następujący – „przez PiS pracę w Poznaniu straci 500 nauczycieli”. W związku z tymi doniesieniami

medialnymi przewodniczący Komisji Oświaty i Wychowania w Radzie Miasta Poznania, Przemysław Alexandrowicz (PiS), poprosił Wydział Oświaty Urzędu Miasta Poznania o przedstawienie szczegółowych danych. I co się okazało? Biorąc pod uwagę wyłącznie te przypadki, które można by wiązać z sześciolatkami, czyli tracących pracę przez rozwiązanie stosunku pracy wynikające z ograniczenia zatrudnienia, wypowiedzeń, nieprzedłużania umów oraz z innych niezależnych od nauczycieli przyczyn, w szkołach podstawowych liczba etatów nauczycielskich zmniejszyła się o 126. Dla porównania, w gimnazjach będzie o 106 etatów mniej, w liceach – 75, a w szkołach zawodowych, zawodowych specjalnych i artystycznych – 103. Zmniejszyła się również liczba etatów w przedszkolach o 43. Zatem już nie 500 nauczycieli „traci pracę przez sześciolatki”, tylko… 126. Różnica ogromna. Należy wziąć również pod uwagę fakt, że liczba 126 etatów w szkołach podstawowych obejmuje nie tylko nauczycieli klas 1-3, ale także klas wyższych, zatem rzeczywista liczba etatów zredukowanych z powodu reformy jest jeszcze mniejsza. Ponadto urzędnicy z Wydziału Oświaty

przyznali, że przedstawione liczby do września okażą się zapewne jeszcze niższe, gdyż, jak co roku, część osób pójdzie na urlopy zdrowotne, a część zmieni miejsce zatrudnienia nie informując o tym wcześniej zwierzchników.

Wyprowadzki Nie słyszałem, aby uwzględniano przy tej okazji jeszcze jeden, naprawdę bardzo istotny czynnik wpływający na zatrudnienie nauczycieli w Poznaniu. Jest nim systematyczne zmniejszanie się liczby mieszkańców naszego miasta spowodowane migracją do ościennych gmin. To w dużej mierze rejonowe placówki oświatowe, szczególnie te w wyludniającym się centrum miasta, mają największe problemy z rekrutacją uczniów, a co za tym idzie brakuje etatów dla nauczycieli. I może władzom Poznania wygodniej jest znaleźć kozła ofiarnego w postaci rzekomo „nieprzemyślanej polityki rządu PiS”, zamiast mówić o skutkach trwającej od wielu lat tendencji wyludniania się naszego miasta. Łatwo jest pokrzyczeć na „kaczystów” na manifestacjach, trudniej jest skutecznie powstrzymać migrację mieszkańców. Nie twierdzę, że ta reforma dotycząca sześciolatków we wszystkich aspektach przebiega bezboleśnie, ale pamiętajmy, że to rząd PiS musiał podjąć działania naprawcze po edukacyjnych eksperymentach wdrażanych przez koalicję PO-PSL. W interesie dzieci i ich rodziców, a co za tym idzie – także nauczycieli. K


kuRieR WNET

4

Panie Dyrektorze, w jakiej sytuacji Pan się dziś znajduje? Od Pańskiego odwołania minął już ponad miesiąc i co dalej? Ciągle walczę, przede wszystkim o swoje dobre imię, ponieważ w tej całej sytuacji mojego odwołania druga strona używała bardzo brzydkich chwytów, były insynuacje o nieprawidłowościach w szpitalu, wręcz o kryminalnym charakterze. Ja się dyskusji na ten temat nie boję, a nawet się cieszę, że sprawa mogłaby trafić do prokuratury, bo jeśli najbardziej oczywistych rzeczy członek zarządu województwa nie rozumie, to niech to prokurator wyjaśni. Jest to dla mnie bardzo trudny moment, bo publicznie bardzo łatwo jest kogoś błotem obrzucić. Ja bronię się używając argumentów racjonalnych i ciągle podkreślają, że wszystko to, co było realizowane przeze mnie w Szpitalu Dziecięcym im. B. Krysiewicza, było robione przeźroczyście, transparentnie. Podkreślają to także wszyscy pracownicy szpitala …

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Ja identyfikowałem się z Platformą Obywatelską, nie ukrywałem i nie ukrywam moich poglądów, a oni potraktowali mnie jak kijem bejsbolowym, bo nie godziłem się na pewne działania. To jest dla mnie olbrzymi cios, bo uświadamia mi, że głoszone przez nich ideały to tylko puste słowa – mówi w rozmowie z Jolantą Hajdasz były dyrektor Szpitala Dziecięcego im. B. Krysiewicza w Poznaniu, Jacek Profaska.

To były tylko

puste słowa

… którzy cały czas protestują przeciwko odwołaniu Pana ze stanowiska dyrektora. Transparenty wiszą na budynku szpitala, była manifestacja przed urzędem marszałkowskim, czy przyjście z plakatami w Pana obronie na sesję sejmiku. To naprawdę niespotykane poparcie. Dla mnie to wzruszające. Jestem wszystkim za to wsparcie bardzo wdzięczny. To efekt 25 lat naszej zgodnej współpracy – dyrekcji i pracowników naszego szpitala. Miałem zasadę – każda rzecz dotycząca szpitala była omawiana z pracownikami, zarówno sprawy finansowe, jak i strategiczne. Dlatego tak trudno jest dziś mówić zarządowi województwa, że dyrektor zawierał umowy pod stołem, skoro, jak się okazuje, wszyscy o nich wiedzieli.

Podobno ukrywał Pan przed nimi najważniejsze informacje dotyczące np. finansów. Ależ nie. Zarząd był o wszystkich naszych działaniach informowany. Na wiele tych działań wyrażał formalnie czyli pisemnie zgodę. W takiej sytuacji mówienie dziś, że czegoś się nie wiedziało jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe.

A Pani dyrektor, która zastąpiła Pana na stanowisku jakoś daje radę. Ona jest również prezesem spółki Szpitale Wielkopolski. Łączy więc funkcje kierownicze w dwóch konkurujących ze sobą palcówkach – publicznej i prywatnej. Pan na taki połączenie się nie zgodził. Dlaczego? Także ze względów moralnych, bo może tu wystąpić kolizja interesów obu tych firm. A poza tym, to naprawdę nie są fikcyjne stanowiska. Jeśli się chce je wykonywać solidnie – to jedna osoba nie jest w stanie ich łączyć.

Tymczasem wojewoda wielkopolski uchylił uchwałę zarządu województwa w tej sprawie, podkreślając, że również nowa Pani dyrektor, która Pana zastąpiła, została powołana niezgodnie z przepisami. Decyzję o odwołaniu mnie podjął wicemarszałek Leszek Wojtasiak. Według znanych mi informacji prawnicy uznali uchwałę zarządu za nieważną, bo przy jej podjęciu zabrakło opinii Rady Społecznej Szpitala. Zgodnie z przepisami p.o. dyrektora można powołać spośród pracowników szpitala, w przeciwnym razie musi być ogłoszony konkurs. A ten warunek również nie został spełniony. Dlatego wojewoda wszczął kolejne postępowanie nadzorcze w sprawie trybu powołania pełniącej obowiązki nowej dyrektor Izabeli Grzybowskiej. Ja skierowałem sprawę do Sądu Pracy.

Dlaczego? Bo, póki co, nie ma szpitala w Poznaniu, który mógłby przejąć dwa i pół tysiąca porodów, jakie odbywają się co roku w Szpitalu św. Rodziny, który jest częścią naszej placówki. Nigdzie nie ma

dyrektora i jego chęci, bo właśnie takie działanie mogłoby być uznane za jego wręcz kryminalną próbę przejęcia szpitala. To sprawa strategiczna województwa i wymaga w mojej ocenie uchwały Sejmiku, czy chociaż jego Komisji Zdrowia. A takiej uchwały nie było, a gdy o nią się upomniałem dostałem decyzję …o zwolnieniu mnie z pracy. I zarzut trzeci – nie włączał się Pan w budowę nowego szpitala dziecięcego. Placówki tak bardzo potrzebnej w Poznaniu i w Wielkopolsce. Ten zarzut jest naprawdę kuriozalny. Placówka, którą kierowałem składa się de facto z trzech szpitali – znanego chyba wszystkim rodzicom w Poznaniu Szpitala Dziecięcego im. B. Krysiewicza, jego oddziału przy ulicy Nowowiejskiego i położniczo-ginekologicznego Szpitala św. Rodziny. W sumie jest to ponad 400 łóżek dla pacjentów. To trudny obiekt do zarządzania. Po to, by robić to uczciwie trzeba się całkowicie angażować. W mojej ocenie nie da się tego pogodzić z kierowaniem równolegle inną instytucją i dlatego odmówiłem, gdy proponowano mi kierowanie tymi dwoma tak różnymi placówkami – publicznym szpitalem i spółką powołaną w celu budowania nowego szpitala. szpitala Próba wmontowania mnie, bym przyjął jeszcze jedno stanowisko była dla mnie nie do przyjęcia.

Wszyscy czyli kto? Rada Społeczna Szpitala i wszyscy pracownicy. Jedyny, do którego ta informacja podobno nie dotarła, to jest zarząd naszego województwa.

Oficjalne powody Pana odwołania brzmią groźnie – to straty finansowe, jakie szpital przyniósł w pierwszym kwartale tego roku, brak zaangażowania się dyrektora w budowę nowego szpitala dziecięcego oraz bardzo wysoki czynsz, jaki szpital płaci prywatnej firmie za wynajem nowej części szpitala Św. Rodziny. Przez ostatnie 15 lat byliśmy wzorowym szpitalem, jeśli chodzi o wynik finansowy. Ten pierwszy kwartał tego roku faktycznie wyszedł inaczej, ale to było do przewidzenia, wzrost kosztów i związana z tym strata finansowa spowodowana jest otwarciem nowego bloku operacyjnego, porodowego i izby przyjęć, a musieliśmy to zrobić, by w ogóle utrzymać funkcje tego szpitala. Takie duże po prostu są normy powierzchni dla tego typu placówek i musieliśmy je wynająć w pobliżu szpitala, bo inaczej trzeba by go było zamknąć. Z ogromną stratą dla Poznanianek.

Odmówiłem, gdy proponowano mi kierowanie tymi dwoma tak różnymi placówkami – publicznym szpitalem i spółką powołaną w celu budowania nowego szpitala. szpitala Próba wmontowania mnie, bym przyjął jeszcze jedno stanowisko była dla mnie nie do przyjęcia.

aż tylu wolnych – nazwijmy to – „mocy przerobowych”. Ten szpital jest miastu dzisiaj bardzo, bardzo potrzebny. Ale przecież zarząd województwa chyba zna te liczby i wiedział o waszej inwestycji w remont i wynajem? Oczywiście, że tak. Zarząd akceptował tę decyzję, wyrażał na nią zgodę. W umowie przedwstępnej, którą podpisaliśmy była jedynie mowa o 1300 m2, które musieliśmy wynająć, a potem okazało się, że minimum, które szpitalowi brakuje, by działać zgodnie z przepisami, to 1600 m2. I dlatego w ostatecznej umowie jest o te 300 m2 więcej. To nie był żaden przekręt, co sugeruje zarząd województwa. Drugi zarzut jest jeszcze poważniejszy. Podobno nie włączył się Pan i nie przedstawił koncepcji prywatyzacji Szpitala św. Rodziny. Na te argumenty odpowiedziałem od razu jednoznacznie na piśmie. Sprawa tej wagi, jak przekształcenie placówki publicznej w prywatną, a mówimy o jednym z wiodących szpitali w Wielkopolsce, nie może być widzimisię

W świetle tego co Pan mówi ta decyzja o zwolnieniu Pana z pracy jest zaskakująca i niezrozumiała. Ale jeśli współpracowano z Panem przez 25 lat, to przynajmniej można się było rozstać z Panem w sposób bardziej elegancki. Ja absolutnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Ale fiasko budowy szpitala dziecięcego w Poznaniu powoduje, że Zarząd Województwa szuka gwałtownie tematów zastępczych, czy po prostu tzw. kozła ofiarnego., który mógłby być usprawiedliwieniem tego.

Kiedy członek zarządu Województwa w styczniu b.r. nakazał mi ustnie przygotowanie do prywatyzacji, to zwróciłem uwagę, że nowy rząd wstrzymał ten kierunek poprawiania finansów takich placówek, jak szpitale. Usłyszałem w odpowiedzi, że takimi sprawami nie trzeba się przejmować, tylko je robić. Miałem tę skomplikowaną operację przeprowadzić w dwa miesiące. Trudno traktować takie polecenie poważnie i dlatego poprosiłem o potwierdzenie tego na piśmie w formie uchwały. Zamiast uchwały – otrzymałem zwolnienie z pracy. Wszyscy pewnie pamiętamy, jak kilka tygodni temu członkowie PO krytykowali tryb zwalniania z pracy prezesa stadniny koni w Janowie Podlaskim. To co tam się stało, to był Wersal w porównaniu z tym, jak potraktowali mnie członkowie koalicji PO-PSL w naszym województwie. Dla mnie jest to naprawdę przykre.

Nowy szpital dziecięcy miał powstać w Poznaniu do 2014 r, takie przynajmniej były obietnice koalicji PO-PSL rządzącej naszym województwem już prawie 10 lat. Nie tylko, że nie ma tego szpitala, ale rozpłynęły się także źródła finansowania tej inwestycji. Szpital jest w Poznaniu niezbędny, wie to każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z chorym dzieckiem i poznał warunki, w jakich dziś musimy je leczyć. Tymczasem na tzw. mapie potrzeb budowy nowych szpitali w Polsce nie ma Poznania, a to jest warunkiem starania się o fundusze europejskie, jedyne na dzień dzisiejszy realne źródło finansowania takiej inwestycji. Kuriozalnych pomysłów, z jakimi w ostatnich latach mieliśmy w tej sprawie do czynienia nawet nie ma co omawiać, wspomnę tylko tzw. partnerstwo publiczno – prywatne, którego efektem była forsowana kilka lat temu koncepcja budowy szpitala za astronomiczną kwotę 1 mld 200 milionów zł … W efekcie takich pozornych działań mamy już lipiec 2016 r. i nadal nie ma żadnych konkretów.

Skąd były środki na remont Szpitala św. Rodziny? W naszym szpitalu znaliśmy jego trudną sytuację finansową i dlatego umówiliśmy się z pracownikami, że będziemy wygospodarowywać z własnych przychodów środki na modernizowanie naszego szpitala. Zarząd województwa wiedział o tym. Musieliśmy tak zrobić, bo urząd marszałkowski nie chciał nam dać żadnych pieniędzy na remonty właśnie pod pretekstem budowy nowego szpitala. Remontowaliśmy więc z własnych środków. To się tylko częściowo udało, w dalszym ciągu mamy przecież sale wieloosobowe i nadal nie ma sal dla matek, ale powiększyliśmy izbę przyjęć i znacząco poprawiliśmy warunki funkcjonowania Szpitala św. Rodziny. Może to jest największy problem, bo pokazaliśmy, że można w ciągu 5 lat doprowadzić do realizacji konkretnego planu, a z drugiej strony zarząd województwa mimo posiadania różnych możliwości i upływu lat jest w sprawie budowy szpitala w punkcie wyjścia. Ale za to koalicja PO-PSL zdążyła wybudować w Poznaniu największy i najdroższy urząd marszałkowski. Kosztował około 180 milionów zł, a przypomnę, że wstępny jego projekt to była kwota ok. 90 mln. Tu wzrost kosztów nikomu nie przeszkadzał. Czy teraz uda się uchronić Szpital św. Rodziny przed prywatyzacją? Żyjemy w określonych realiach, także politycznych. I kiedy członek zarządu Województwa w styczniu b.r. nakazał mi ustnie przygotowanie do prywatyzacji, to zwróciłem mu uwagę na to, że przecież ogólnie wiadomo, że nowy rząd wstrzymał ten kierunek poprawiania finansów takich placówek jak szpitale. Usłyszałem w odpowiedzi, że takimi sprawami nie trzeba się przejmować, tylko je robić. Miałem tę skomplikowaną operację przeprowadzić w dwa miesiące. Trudno traktować takie polecenie poważnie i dlatego poprosiłem o potwierdzenie tego na piśmie w formie uchwały. Zamiast uchwały – otrzymałem zwolnienie z pracy. Ale co będzie dalej – nie wiem. We Wrocławiu udało się wybudować taki szpital w oparciu o środki województwa i sensowny kredyt w banku. U nas – nie. Bo wielkopolscy samorządowcy nie szkolili się we Wrocławiu, tylko … w Chile. W tym roku też otrzymałem propozycję wyjazdu na takie szkolenie od wicemarszałka Wojtasiaka. Odmówiłem. To niemoralne i nieuczciwe, szczególnie w sytuacji problemów finansowych w służbie zdrowia. A poza tym czego ja w tym Chile miałbym się nauczyć? Dla mnie ta sprawa jest niezwykle bolesna. Ja byłem idealistą, wydawało mi się, że pewne idee są ponadczasowe i ponad polityczne. Ja identyfikowałem się z Platformą Obywatelską, nie ukrywałem i nie ukrywam moich poglądów, a oni potraktowali mnie jak kijem bejsbolowym, bo nie godziłem się na pewne działania. To jest dla mnie olbrzymi cios, bo uświadamia mi, że głoszone przez nich ideały to tylko puste słowa. Wszyscy pewnie pamiętamy, jak kilka tygodni temu członkowie PO krytykowali tryb zwalniania z pracy prezesa stadniny koni w Janowie Podlaskim. Ja powiem tak – to co tam się stało, to był Wersal w porównaniu z tym, jak potraktowali mnie członkowie koalicji PO-PSL w naszym województwie. Dla mnie jest to naprawdę przykre. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

5

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Po ośmiu latach funkcjonowania Stowarzyszenie „Dzieje” szykuje kolejne, tym razem naprawdę gigantyczne widowisko. Wystąpi w nim kilkuset mieszkańców Murowanej Gośliny i sąsiednich gmin. „Orzeł i Krzyż”, bo taki jest tytuł widowiska, to multimedialna podróż w czasie od czasów pierwszych Piastów po pontyfikat Jana Pawła II. Organizatorzy spodziewają się przyjazdu ponad 20 tysięcy gości, którzy – oprócz udziału w widowisku – odwiedzą także nowopowstały Park Dzieje.

„Orzeł i Krzyż” w Murowanej Goślinie

W

Największe widowisko historyczne w Polsce

idowisko „Orzeł i Krzyż” to największa i najbardziej spektakularna odsłona goślińskich spektakli historycznych. Występują w nim aktorzy-wolontariusze z Murowanej Gośliny i okolicznych gmin. Spotykają się od lutego, aby brać udział w próbach pod okiem reżysera i kompozytora Marcina Matuszewskiego. Co tydzień ćwiczą do scenariusza prof. Jacka Kowalskiego, który, jak mówi sam autor, jest zbiorem fresków ilustrujących ciekawą, choć czasem tragiczną, historię Polski. – Główną rolę w widowisku odegra Stańczyk, legendarny doradca króli, zatroskany losami Polski. To on będzie nam towarzyszył podczas niezwykłej podróży – od czasów założenia państwa polskiego, przez chrzest i nadanie korony Bolesławowi Chrobremu, aż po triumfy husarii i przesłanie Jana Pawła II – mówi Marcin Matuszewski, reżyser widowiska. Oprócz rekordowo dużej obsady – ponad dwustu aktorów – organizatorzy zadbali także o nowoczesną oprawę wydarzenia. Widownię otoczy przestrzenny dźwięk, nie zabraknie efektów pirotechnicznych, wystrzałów, a nawet wodnych hologramów. Całość dopełnią sceny walki oraz pokazu jeździeckich umiejętności bractw rycerskich. Od 30 czerwca do 23 lipca odbędzie się 12 widowisk w podanych niżej terminach. A wszystko to w otoczeniu nowopowstałego Parku Dzieje. Jak on powstał? To nie jest odległa historia. Stowarzyszenie „Dzieje” tworzy grupa pasjonatów historii i swoich

małych ojczyzn z Murowanej Gośliny i okolic, którzy w 2007 roku postanowili współtworzyć wydarzenia w gminie. Pierwszym przedstawienie zorganizowanym przez Stowarzyszenie był spektakl o Św. Jakubie – patronie goślińskiej parafii, wystawione na miejskim rynku. Kolejne widowisko „Dzieje Murowanej

Gośliny” obejrzało już 1 500 widzów, a w związku z dużym zainteresowaniem wystawiono je także rok później wzbogacone jednak o nowe elementy i już biletowane. Coraz większa liczba widzów wymagała znalezienia nowego miejsca na organizację widowisk. Zdecydowano

wystawiać je na 100-hektarowym terenie Starego Probostwa, gdzie po dwuletniej przerwie – w 2013 roku zaprezentowano „Miłość, armaty, konfederaty”, opowiadające o wydarzeniach z okresu konfederacji barskiej na terenie Wielkopolski. Zaangażowanie 120 wolontariuszy, w dwa wieczory doceniło 2 300 widzów. W 2014 roku, w tym samym miejscu zaprezentowano „Śpiących rycerzy królowej Jadwigi ”. Widowisko opowiadało o wydarzeniach i legendach z okolic Murowanej Gośliny i stało się ważnym punktem obchodów 625-lecia miasta. Wystąpiło 200 wolontariuszy, a obejrzało je 5 600 widzów. W 2015 roku spektakl „Husaria pod Gnieznem” obejrzało blisko 7 000 osób. Akcja wydarzeń, które zaprezentowało łącznie ponad 250 osób, toczyła się w okresie Potopu szwedzkiego. W tym roku organizatorzy szacują, że widowisko „Orzeł i Krzyż” obejrzy nawet 20 tysięcy osób. Ale to nie jedyna atrakcja Parku Dzieje. W tym miejscu podczas wakacji na dzieci czekają warsztaty tkackie i garncarskie, nauka malowania na szkle oraz stanowisko archeologiczne, na którym same wykopią swój skarb. Starsi mogą zajrzeć do kuźni, zbudować katapultę czy rzucić dzidą do celu. Jedną z głównych atrakcji Parku będzie staropolska wieczornica, czyli uczta, podczas której goście będą świadkami pokazów, konkursów oraz scenek zaczerpniętych ze średniowiecznych zwyczajów. Park Dzieje otwarty będzie przez całe wakacje. W dni robocze odwiedzać go będzie można od godziny 14:00, a w weekendy od 12:00. K

Tomasz Łęcki

Prezes Stowarzyszenia DZIEJE

Widowisko „Orzeł i Krzyż” i dopiero co otwarty Park DZIEJE, to przedsięwzięcia wyjątkowe w Polsce. Warto z nami być, warto do nas, do Wielkopolski przyjechać, warto spędzić dzień i wieczór w Murowanej Goślinie. Dlaczego? „Orzeł i krzyż” to mądra i piękna opowieść o naszej ponad tysiącletniej historii. Pragniemy przyczyniać się do umacniania naszych korzeni. Opowieść tą prezentują wolontariusze, ale z zastosowaniem najnowocześniejszych technik scenicznych. Naszym przedstawieniem i ofertą Parku DZIEJE chcemy budzić zainteresowanie historią, dumę z bycia Polakiem, ale i budować odpowiedzialność z obecne i przyszłe losy ojczyzny. Jednocześnie budujemy wspólnotę. Dostrzega to każdy kto widział widowisko lub chociaż odwiedził naszą próbę, zobaczył jaka panuje wśród nas atmosfera. Wszyscy odczuwamy radość, od 4-letnich dzieci po seniorów. W dzisiejszym zindywidualizowanym świecie jest to ogromne osiągnięcie. Serdecznie zapraszamy! Gwarantujemy, że nikt nie będzie wracał obojętny. Prof. Jacek Kowalski

Autor scenariusza widowiska „Orzeł i Krzyż”

Mam okazję wspierać śmiałe przedsięwzięcie Goślinian jako autor tekstu scenariuszy tego i poprzednich widowisk. Z zapartym tchem przyglądam się ich powstawaniu i pączkowaniu... We wszystkie weekendy lipca (a począwszy już od ostatniego dnia czerwca) będzie można oglądać w Murowanej Goślinie plenerowe widowisko „Orzeł i Krzyż” poświęcone 1050-letnim dziejom chrześcijańskiej Polski. To niezwyczajny eksperyment, swego rodzaju multimedialny historyczny fresk, w zamierzeniu twórców osnuty na tekstach i obrazach naszej kultury, wspólne dzieło kilkuset wolontariuszy, amatorów i profesjonalistów. Stanowi zresztą zaledwie zwieńczenie pierwszego etapu niezwykłej inicjatywy, którą wymyślił i podjął Tomasz Łęcki, a prowadzi razem z nim zespół fascynatów ze stowarzyszenia „Dzieje”. Inspiracją posłużyła im monumentalna, wandejska inscenizacja historii Francji, podjęta kilkadziesiąt lat temu w Puy du Fou. Dziś ten najsławniejszy w Europie park historyczny odwiedzają prawie dwa miliony widzów rocznie. Może i tak będzie kiedyś w Wielkopolsce? „Orzeł i Krzyż” – Największe widowisko historyczne w Polsce Patronat Honorowy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy Komitet Honorowy: Arcybiskup Wojciech Polak, Metropolita Gnieźnieński, Prymas Polski Arcybiskup Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski prof. dr hab. Piotr Gliński, Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Zbigniew Hoffmann, Wojewoda Wielkopolski Marek Woźniak, Marszałek Województwa Wielkopolskiego

Tomasz Budasz, Prezydent Miasta Gniezna Jan Grabkowski, Starosta Poznański Terminy spektakli : 30 czerwca, 1, 2, 7, 8, 9, 15, 16, 17, 21, 22, 23 lipca 2016 r. Godzina: 22:00 – 23:30 Czas trwania: Ok. 1,5 godziny Aktorzy: 400 wolontariuszy Widzowie: 2 000 widzów każdego wieczoru Bilety na widowisko można kupić online na stronie: www.parkdzieje.pl oraz w poznańskim Centrum Informacji Miejskiej.

Towarzystwo Działań Historycznych im. Feliksa Pięty w barwach 57 pułku piechoty Karola II Króla Rumunii

Rekonstruktorzy z Bukowca Aleksandra Tabaczyńska

C

złowiek XXI wieku wychowany w tzw. kulturze obrazkowej, coraz częściej rozpoznaje rzeczywistość tylko za pośrednictwem obrazów. Dlatego inscenizacje historyczne cieszą się tak ogromną popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży. Dodatkowo są one nośnikami cennych treści. Choćby takich jak ta, że obowiązkiem każdego Polaka jest pamiętanie i przestrzeganie nauk historii oraz codzienna, mrówcza praca, aby interes narodu zawsze był nad osobistym i służył każdemu obywatelowi. W takie myślenie idealnie wpisują się działacze Towarzystwa Działań Historycznych 57 pułku piechoty w Bukowcu koło Nowego Tomyśla. Swoją postawą i podejmowanymi działaniami dają świadectwo, że we współczesnym świecie credo Bóg – Honor – Ojczyzna, które towarzyszyło żołnierzom Powstania Wielkopolskiego, nie jest tylko pustym starym sloganem. Pamięć o cichych bohaterach takich jak patron TDH, powstaniec Feliks Pięta, musi być zawsze żywa i stanowić drogowskaz dla nas wszystkich – opowiada Dariusz Kaczmarek, prezes TDH im. Feliksa Pięty w Bukowcu koło Nowego Tomyśla Każdy z nas miał takie militarno – historyczne ciągotki. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 2006 roku w Cigacicach podczas jednej z inscenizacji, jeszcze jako widzowie. Razem z Pawłem Rzepeckim, Mariuszem Brychem i Dawidem Żygadło tworzyliśmy taką grupkę poszukiwaczy historii. To nam jednak nie wystarczało. Pociąg do rekonstrukcji wydarzeń historycznych narastał. Chcieliśmy współtworzyć widowiska historyczne, a nie tylko je oglądać. Naszą przygodę z rekonstrukcją historyczną rozpoczęliśmy w SGRH 3 Bastion Grolman z Poznania. W styczniu 2007 roku braliśmy udział w naszej pierwszej inscenizacji w Pniewie, w obszarze Międzyrzeckiego Rejonu

Umocnionego. Debiut zaliczyliśmy w mundurach niemieckich. Taki dziwny był początek sekcji polskiej, którą z czasem utworzyliśmy w Grolmanie. Była to tzw. sekcja wrześniowa, czyli odtwarzająca sylwetki żołnierzy z okresu II RP. Na początku mundury trzeba było wypożyczać, ale powoli każdy z nas kompletował swoje umundurowanie i wyposażenie. Nie jest to niestety tanie hobby. Działaliśmy nie tylko na polu rekonstrukcyjnym. Wiosną 2008 roku rozpoczęliśmy prace przy odnowieniu mogiły powstańca Feliksa Pięty, która znajduje się na bukowieckim cmentarzu parafialnym. Mogiła była zarośnięta i wyglądała na zapomnianą. Postanowiliśmy zmienić ten stan rzeczy, nadać mogile charakter bardzie podniosły. Całość utrzymana jest w naszych barwach narodowych, a pośrodku grobu z grysu utworzyliśmy biało czerwoną flagę. Nową płytę nagrobną, ufundował Paweł Wierkiewicz. We wrześniu 2008 roku, proboszcz parafii św. Marcina w Bukowcu ks. kan. Władysław Adamczak odprawił mszę św. w kaplicy na cmentarzu, a następnie odsłonił i poświęcił nową

płytę. Te działania były impulsem do samodzielności. W 2009 pożegnaliśmy się z Grolmanem i założyliśmy Towarzystwo Działań Historycznych, którego patronem obraliśmy właśnie Feliksa Piętę. Grupa liczyła około 20 osób. Pracowaliśmy bardzo intensywnie. Corocznie braliśmy udział w ponad 30 imprezach nie tylko w rekonstrukcjach, ale także uroczystościach patriotycznych i kościelnych, zaciągając wartę honorową przy rozmaitych wydarzeniach rocznicowych, wygłaszaliśmy prelekcje w szkołach itd. W tej dziedzinie nie powinno się działać w próżni. Postanowiliśmy, że będziemy odtwarzać konkretną jednostkę Wojska Polskiego II RP. Wybór 57 Pułku Piechoty Karola II Króla Rumunii nie był przypadkowy. To właśnie żołnierzom tego pułku 10 lipca 1938 roku w Nowym Tomyślu społeczeństwo powiatu przekazało w darze broń i wyposażenie wojskowe. To również żołnierze zwiadu 57 pp pod dowództwem por. Władysława Polaszka w pierwszych dniach września 1939 roku walczyli w przygranicznym Zbąszyniu, Nowy Tomyśl traktując

Łatwo usiąść przed komputerem i spierać się na forach dyskusyjnych. Łatwo spotkać się przy piwie, czy kawie i dyskutować o błędach współczesnych polityków. Trudniej poświęcić swój czas, zaciągnąć wartę honorową w dzień wolny od pracy, czy stać kilka godzin w mundurze na cmentarzu. Ale to robimy, bo wiemy, że warto. jako bazę wypadową. Chcąc rzetelnie przedstawiać wydarzenie historyczne, odtworzyć bitwę lub potyczkę potrzebna jest również druga strona konfliktu. Z tej właśnie potrzeby narodziła się najpierw sekcja niemiecka, a później sekcja LWP. Tak więc w ramach Towarzystwa Działań Historycznych im. Feliksa Pięty działały niezależnie trzy sekcje.

N

iestety, z czasem nasze drogi zaczęły się rozchodzić, trudno znaleźć dla trzech tak odmiennych formacji wspólny mianownik, bo to co nas łączyło – czyli Powstanie Wielkopolskie – okazało się niewystarczające. Rozstaliśmy się i każdy poszedł swoją drogą.14 lutego 2014 roku powołaliśmy do życia nowe stowarzyszenie TDH 57pp, czyli Towarzystwo Działań Historycznych im. Feliksa Pięty w barwach 57 Pułku Piechoty Karola II Króla Rumunii. Data ta nie jest przypadkowa, jest ona mianowicie łącznikiem między naszym patronem Feliksem Piętą, którego pogrzeb odbył się w dniu 14 lutego 1919 roku, a 57 pp, który również corocznie 14 lutego obchodził swoje Święto Pułkowe. Jesteśmy więc grupą typowo polską łączącą elementy związane z Powstaniem Wielkopolskim oraz nawiązującą do chlubnych tradycji Wojska Polskiego II RP. Dla nas to nie jest tylko zabawa, oderwanie od szarości codziennego życia. Wierzymy w to co robimy, jesteśmy patriotami. Swoją postawą chcemy dać świadectwo wspaniałej historii i postawy żołnierza polskiego. W tym co robimy przyświeca nam dewiza Bóg – Honor – Ojczyzna. Dużą wagę przywiązujemy również do swojego wyglądu, munduru i wyposażenia oraz sposobu zachowania, starając się jak najwierniej odtworzyć sylwetkę strzelca 57pp. Składa się na to również musztra oraz szkolenie taktyczne na podstawie przedwojennych regulaminów piechoty. Mundury i wszystko to co robimy utrzymujemy z naszych prywatnych pieniędzy. Z moich doświadczeń wiem, że tam gdzie pojawiają się „inne” pieniądze, to zaczynają się też problemy. Zdarza się, że organizator inscenizacji zwraca nam koszty dojazdu, ale nie jest to regułą. Czasem zastanawiam się, czy gdyby dziś ogłoszono mobilizację, to ktoś poszedłby walczyć za wolność Ojczyzny. Do Powstania Wielkopolskiego wyruszyło z Bukowca – niewielkiej wsi – ponad sto osób, można powiedzieć, że poszli wszyscy zdolni do walki. Boję się, że teraz ciężko byłoby uzbierać taki oddział. Pojawiają się też chwile zwątpienia. Ale to są tylko chwile, które

szybko mijają , gdy widzimy zadowolone twarze ludzi oglądających przygotowane przez nas inscenizacje, gdy słyszymy słowa podziwu i akceptacji dla tego co robimy. Wówczas wiemy, że to wszystko ma sens , że nasze działania mają jakiś głębszy wymiar. Warto też dodać, że pasja rekonstrukcji i odtwórstwa historycznego pochłania bardzo, bardzo dużo czasu i nie byłaby możliwa bez zrozumienia i akceptacji ze strony naszych rodzin . I za to im serdecznie dziękujemy.

C

hcemy przywrócić postać Feliksa Pięty miejscowej świadomości. Był jednym z tysięcy tych, o których milczą podręczniki historii, a którzy walczyli i polegli za wolność Ojczyzny. Feliks Pięta urodził się 6 października 1895 roku w Dąbrowie. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim w I Opalenickiej Kompanii 3 Batalionu Grupy Zachód. Poległ w bitwie pod Łomnicą 9 lutego 1919 roku. Spoczywa na cmentarzu parafialnym w Bukowcu. Staraniem ówczesnego proboszcza ks. Stanisława Maciaszka, z Bukowca wyszedł stu osobowy oddział powstańczy. Jednym z ochotników był właśnie dwudziestoczteroletni Feliks Pięta, który jako jedyny nie powrócił. Oddał życie za wiarę i Ojczyznę. Dzisiaj łatwo usiąść przed komputerem i spierać się na forach dyskusyjnych. Łatwo spotkać się przy piwie czy kawie i dyskutować o błędach współczesnych polityków. Trudno natomiast poświęcić swój czas, zaciągnąć wartę honorową w dzień wolny od pracy, czy wiernie odtwarzać znamienne wydarzenia historyczne. Trudniej stać kilka godzin w mundurach, „walczyć ” na polach bitew powstania czy II wojny światowej. Ale to robimy, bo wiemy, że warto. Najtrudniej przekazać lekcje miłości do Polski młodemu pokoleniu. Dlatego wszyscy widzimy, że takie działania , jak nasze, w Towarzystwie Działań Historycznych 57pp z Bukowca są ważne. Upowszechniają bowiem w świadomości społecznej wspaniałe świadectwa miłości Ojczyzny, bezinteresowności i heroizmu minionych pokoleń. K


kurier WNET

6

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

https://en.w ikipedia.org/wiki/Nuclear_power_plant#/media/File:Kernkraftwerk_Grafenrheinfeld_-_2013.jpg

16 lutego br. przyjęto „Plan na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, zwany planem Morawieckiego, który nie zawiera ani jednego słowa o energetyce jądrowej. Brnięcie w wydatkach bez perspektywy budowy elektrowni jądrowej jest w mojej ocenie najgorszym rozwiązaniem. Dotychczasowe wydatki można szacować już na ponad 2 mld złotych i co istotne, one ciągle rosną. Czy aby na pewno muszą?

NIE dla elektrowni jądrowej Dr inż. Wojciech Bogajewski

R

ząd PiS-u stoi przed koniecznością podjęcia decyzji, co dalej z programem budowy energetyki jądrowej w Polsce. Koalicja PO-PSL zaczęła realizację tego tematu. Spróbujmy więc określić, w jakim miejscu tego programu obecnie się znajdujemy.

Spojrzenie wstecz 25 stycznia 2011 roku rząd na wniosek Donalda Tuska przyjął założenia nowego „Prawa atomowego”, przewidującego uruchomienie pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce w 2020 r. Pierwszy prąd z polskiej elektrowni jądrowej miał popłynąć w 2020 r. Rząd chciał realizować dwie elektrownie atomowe o mocy każda 3200 MWe (energetyce stosowane są oznaczenia odróżniające moc cieplną od mocy elektrycznej: MWt – megawat mocy cieplnej; MWe – megawat mocy elektrycznej –przyp. red.) Łączne koszty inwestycji szacowane były na 12 mld euro. Z kolei 28 stycznia 2014 roku Rada Ministrów przyjęła ”Program polskiej energetyki jądrowej”, który stanowi mapę drogową wdrażania energetyki. Przyjęto, że w roku 2024 moc zainstalowana w elektrowniach atomowych osiągnie 1000 MWe, w 2030 roku 3000 MWe, a do 2035 roku 6000 MWe. Oszacowano, że wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce wyniesie do 2030 roku 36%, a moc zainstalowana w źródłach wytwórczych powinna wzrosnąć o ok. 33%. Stwierdzono, że udział energii elektrycznej wytwarzanej w elektrowniach jądrowych wyniesie ok. 12% w 2030 r., a koszt wytworzenia energii elektrycznej oszacowano na 64,4 euro/MWh w 2025 r. Podjęto działania w celu powołania grupy roboczej w sprawie wspierania koncepcji głębokiego geologicznego składowania odpadów promieniotwórczych dla wypalonego paliwa jądrowego i wysoko aktywnych odpadów promieniotwórczych. W trakcie kampanii wyborczej, 4 października 2015 r, premier Ewa Kopacz jednoznacznie stwierdziła, że w Polsce nie powstanie elektrownia atomowa. Wypowiedź ta nie spowodowała jednak żadnych konsekwencji w postaci uchwały Rady Ministrów

Najdroższa energia Otoczenie światowe wokół budowy i eksploatacji elektrowni jądrowych

Pan Bóg zawsze wybacza, człowiek niekiedy, natura nigdy dynamicznie się zmienia. Co się stało, że już przed awarią w Fukushimie rząd niemiecki podjął decyzję o zakazie budowy i eksploatacji elektrowni atomowych w Niemczech? Dlaczego wicekanclerz Niemiec, minister gospodarki Sigmar Gabriel, na II Polsko – Niemieckim Forum Energetycznym w Berlinie w marcu 2015 roku stwierdził, że „elektrownie jądrowe są, biorąc całościowe koszty inwestycji – najdroższym sposobem wytwarzania energii elektrycznej”. Dlaczego po awarii w elektrowni jądrowej w Fukushimie, premier Japonii Naoto Kan (fizyk), stwierdził: „Żyłem w przeświadczeniu do 11 marca, że japońskie rozwiązania w zakresie technologii jądrowej są na tak wysokim poziomie, że zdarzenie typu Czarnobyl w Japonii nie może się wydarzyć, że nasza technologia jest tak zaawansowana, że zapewnia nam całkowite bezpieczeństwo w tym zakresie. Byłem zatem zwolennikiem wykorzystania energii jądrowej. Po Fukushimie, po tym co się stało, swoje stanowisko zmieniłem o 180 stopni”. A w jakim miejscu jest obecnie Polska energetyka? Moc elektryczna zainstalowana wynosi obecnie ponad 40 tys. MWe. Obecnie w Polsce realizowany jest blok 1075 MWe w Kozienicach, którego koszt wyniesie 6,4 mld zł brutto (przekazanie do eksploatacji przewiduje się w drugiej połowie 2017 roku), a także budowa dwóch bloków po 900 MWe w elektrowni Opole, które będą kosztować 11,6 mld zł brutto (zakończenie inwestycji przewiduje się w pierwszym kwartale 2019 roku) oraz nowy blok węglowy Elektrowni Jaworzno III o mocy 910 MWe, którego oddanie do eksploatacji przewiduje się w II kwartale 2019r (wartość inwestycji 5,4 mld brutto). Zapotrzebowanie na energie elektryczną w UE praktycznie się ustabilizowało. Po okresie wzrostu o 49 TWh co roku w okresie 2000-2007 i spadku o 113 TWh (łącznie) w okresie 2008-2013, przewiduje się trend lekkiego rocznego wzrostu 0,4 proc. do 2020 roku. Zauważa się też dwa przeciwstawne trendy: ograniczanie produkcji podaży energii z tzw. źródeł konwencjonalnych i wzrost produkcji energii z odnawialnych źródeł energii (OZE). Argumentacja specjalistów, że w Polsce, ze względu na rozwój kraju, musi nastąpić wzrost zapotrzebowania

na energię elektryczną nie znajduje uzasadnienia w decyzjach innych państw.

Co w innych krajach 22 lipca 2015 r parlament francuski uchwalił „Ustawę o transformacji energetycznej na rzecz zielonego wzrostu”. Z powodu m.in. problemów z finansowaniem inwestycji jądrowych, długotrwałych procedur inwestycyjnych w tym zakresie, wysokiej przewidywanej cenie energii z nowych elektrowni jądrowych rzędu 110 euro/MWh podjął decyzję o zmniejszeniu udziału produkcji energii ze źródeł jądrowych z 75 do 50 procent do 2025 roku. Wpro-

wszystkich elektrowni np. Niemcy (33 elektrownie atomowe do 2022 roku), Szwajcaria do 2034 roku (obecnie dostarczają 40 proc. energii elektrycznej). W Stanach Zjednoczonych natomiast zamyka się elektrownie jądrowe, mimo dopuszczenia ich do eksploatacji, ze względu na wysoki koszt produkcji energii elektrycznej. Przykładem jest zamknięty reaktor należący do firmy Entergy Vermont Yankee, leżący ok. 80 mil na północ od Bostonu. 43-letni reaktor został wyłączony 17 lat przed planowanym wcześniej terminem. Główna przesłanką budowy elektrowni jądrowej jest ochrona środowiska. Energetyka jądrowa jest technologią bez emisyjną (CO2,SO2, NOx, pyły za-

Powinno się natychmiast zakończyć wszelkie prace nad realizacją elektrowni jądrowych w Polsce, a także opracować w krótkim terminie politykę energetyczną na najbliższe lata. Powinna ona być oparta na wykorzystaniu wyłącznie własnych zasobów energetycznych: węgla kamiennego i brunatnego, paliw gazowych oraz energii odnawialnej. wadzanie nowych energooszczędnych rozwiązań w przemyśle, rozwój nowych technologii i kompleksowe działania na rzecz oszczędności w zużyciu energii elektrycznej w gospodarstwach domowych, zdaniem specjalistów francuskich, spowoduje ograniczenie zużycia energii o 50 procent do 2050 roku. Z danych Komisji Europejskiej wynika, że w 2015 roku zdolność produkcyjna elektrowni atomowych w UE wynosiła 121 gigawatów (GW), a w 2025 ma ona spaść poniżej 100 GW. Utrzymanie poziomu zapotrzebowania UE do 2050 roku jednej trzeciej energii elektrycznej uzyskiwanej z elektrowni jądrowych będzie wymagało nakładów do 439 mld euro. Wiele krajów nie zamierza jednak zastępować zamykanych elektrowni jądrowych nowymi ze względu na brak pokrycia ich finansowania. Przykładem jest Francja, która nie zamierza wydać ponad 53mld euro na odtworzenie swego potencjału mocy elektrowni jądrowych i zamierza ograniczyć ich moc prawie o 2/3 do roku 2050. Inne kraje podejmują decyzję o zamknięciu

wieszone, rtęć). Program Polskiej energetyki jądrowej stwierdza, że ”dysponujemy znanymi metodami postępowania z odpadami oraz, że koszt tego postępowania jest od początku uwzględniany w rachunku ekonomicznym”. Prof. dr Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych stwierdza, że obecnie budowane reaktory III generacji z otwartym cyklem paliwowym wytwarzają odpady promieniotwórcze o czasie zagrożenia dziesiątków tysięcy lat. Nie wiadomo jak autorzy budowy polskiej elektrowni jądrowej oszacowali koszt składowania tych odpadów w czasie tysięcy lat. W Niemczech zawarto kompromis w kwietniu br, że koncerny energetyczne (E.ON, RWE, EnBW i Vattenfall) zapłacą 23 mld euro na fundusz przeznaczony na składowanie radioaktywnych odpadów pochodzących z należących do nich elektrowni atomowych w zamian państwo przejmie odpowiedzialność za odpady. Krytycy porozumienia stwierdzają, że koncerny „wykupiły się” z odpowiedzialności kosztem państwa, a więc podatników.

Argumenty przeciwko Technologię bez emisyjną można także uzyskać, nie niszcząc natury, realizując np. kaskadę dolnej Wisły, czy elektrownie geotermalne. W Europie w różnych stadiach realizacji jest ponad 150 geotermalnych instalacji ciepłowniczych lub kogeneracyjnych, a w Polsce żadna. Ograniczenie emisji gazów i pyłu elektrowni węglowych uzyska się również wymieniając pracujące, przestarzałe jednostki prądotwórcze na nowoczesne jednostki podobne do realizowanych obecnie w Kozienicach czy Opolu. Dyskusyjnym problemem jest zapewnienie paliwa dla elektrowni jądrowych. Polska nie posiada złóż uranu. W związku z powyższym w pewnym zakresie uzależniamy się od państw posiadających złoża uranu lub od państw posiadających broń nuklearną. Oparcie energetyki zawodowej na węglu, podstawowym bogactwie naszego kraju, jest optymalnym rozwiązaniem. Nowym, zaskakującym problemem jest koszt i czas likwidacji elektrowni jądrowych. W Wielkiej Brytanii podjęto pierwszy kompleksowy program likwidacji zamkniętej elektrowni Sellafield. Stwierdzono, że czas likwidacji elektrowni jądrowej będzie wynosił 112 lat, a koszt likwidacji 67,5 mld funtów tj. około 400 mld zł. W Wielkiej Brytanii pracuje 16 reaktorów. Większość może przestać działać około 2023 roku. W Niemczech w 2002 r uchwalono ustawę atomową, w której określono terminy zamknięcia poszczególnych elektrowni jądrowych, a do 2022 roku wszystkie one mają zostać wyłączone. 33 elektrownie jądrowe czekają na zdemontowanie ich i usunięcie skażonego złomu. Koszt operacji szacuje się na około 70 mld euro. W Japonii działało 50 elektrowni jądrowych. 11 marcu 2011 roku przez falę tsunami zniszczona została elektrownia jądrowa Fukushima I. Zużyte paliwo z basenów chłodzących w reaktorach 1, 2 i 3 oraz paliwo ze środka zniszczonych reaktorów planuje się usunąć do 2020 roku. Wygaszanie wszystkich czterech reaktorów może zająć ok. 30-40 lat. Po katastrofie w Fukushimie wyłączono w Japonii wszystkie reaktory energetyczne. Później ponownie uruchomiono tylko dwa z 50, ale później znów wszystkie wyłączono w wyniku wyroku sądowego. W USA obecnie 82 ze 117 elektrowni jądrowych nie ma wystarczających

środków, aby bezpiecznie i zgodnie z przepisami wygasić produkcję oraz zamknąć działalność. Z danych NRC wynika, że są to koszty około 100 mld dolarów. Dane te nie obejmują kosztów usuwania odpadów nuklearnych, więc mogą się okazać jeszcze wyższe. Proces wygaszania elektrowni może więc ciągnąć się przez dziesięciolecia i obciążyć inwestorów, konsumentów i podatników. W ostatnim okresie pojawiło się szereg nowych zdarzeń, które niepokoją społeczności. Niemcy wystąpiły do Belgii o wyłączenie dwóch reaktorów jądrowych: drugiego w Tihange i trzeciego w Doel 3 do czasu wyjaśnienia kwestii dotyczących bezpieczeństwa, gdyż obawia się o stan zbiorników ciśnieniowych reaktorów z powodu pojawienia się na nich rys. Niemcy także wystąpili do Francji o zamknięcie najszybciej jak to możliwe elektrowni jądrowej w Fesenheim przy granicy z Niemcami. Rząd holenderski zamówił 15 mln tabletek, a belgijski 11 mln tabletek z jodyną mających chronić tarczycę mieszkańców mieszkających w pobliżu elektrowni jądrowych w razie skażenia radioaktywnego. W Niemczech także wykryto wirusy komputerowe w elektrowni jądrowej w Gungremmingen, które jak się wydaje nie zagrażają działaniu siłowni. Obecnie na świecie widać wyraźnie odwrót od wykorzystania energii jądrowej do produkcji energii elektrycznej. Wysokie koszty inwestycyjne, wzrost kosztów eksploatacyjnych, jeszcze wyższe koszty likwidacji, konkurencja w postaci odnawialnych źródeł energii i gazu powoduje, że kraje wysoko uprzemysłowione ograniczają, a nawet całkowicie eliminują z pracy elektrownie jądrowe. W związku z powyższym dotychczasowe podejście do budowy elektrowni jądrowej w Polsce powinno ulec zmianie. Powinno się natychmiast zakończyć wszelkie prace nad realizacją elektrowni jądrowych w Polsce, a także opracować w krótkim terminie politykę energetyczną na najbliższe lata. Powinna ona być oparta na wykorzystaniu wyłącznie własnych zasobów energetycznych: węgla kamiennego i brunatnego, paliw gazowych oraz energii odnawialnej. Równocześnie też powinny być podjęte działania, w poszczególnych obszarach życia gospodarczego, zmierzające do ograniczenia zużycia energii elektrycznej. K


kuRieR WNET

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

P

iszę ten artykuł kilka dni po masakrze w orlando. obecnie u nas, w europie rozgrywane są piłkarskie mistrzostwa kontynentu. Na razie w czasie trwania tej imprezy zamordowane zostało „tylko” francuskie małżeństwo. Dwie różne zbrodnie, dokonane tysiące kilometrów od siebie. Co je łączy? osoby które ich dokonały zostały zainspirowane przez tzw. państwo islamskie. To, co się dzieje na wschodzie europy napawa lękiem i zrozumiałym jest, że pakt północnoatlantycki musi podjąć kroki w celu wzmocnienia swojej wschodniej flanki. Jednak tak naprawdę olbrzymia tragedia rozgrywa się na terytoriach kluczowych państw sojuszu. przecież na terenie usa, Niemiec, Francji oraz Wielkiej Brytanii działają już wrogie oddziały, więc faktycznie sojusz został już zaatakowany. Mam na myśli oczywiście sympatyków i żołnierzy tzw. państwa islamskiego. Do europy przedostali się pod płaszczykiem biednych imigrantów, a teraz zamierzają podbić ten teren i zaprowadzić tutaj swoje prawa. To, co się dzieje nie jest dziełem przypadku, mamy do czynienia z przygotowywaniem gruntu pod ekspansję. W europie działają już siatki szpiegowskie, łowcy rekrutów i terroryści. Wszyscy oni zostali zaprzysiężeni isis. Bardzo rozsądnym byłoby więc jak najszybsze utworzenie oddziałów obrony terytorialnej nie tylko na wschodzie, ale także zachodzie i południu naszego kraju. W jaki sposób sojusz może dobrze funkcjonować jeśli niedługo będzie rozsadzany od środka? Wielka Brytania

W

starożytnej Grecji ukształtowały się trzy fundamentalnie ważne dla naszej kultury pojęcia. Pierwszym z nich jest episteme – poznanie naukowe, które ujmowało obserwowaną i doświadczaną rzeczywistość w kategoriach tego, co konieczne. To właśnie owo poznanie bazowało na poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”.

Co czyni Europę? Owo pytanie wskazywało na konieczność racjonalizacji świata i dążenia do celu, racjonalnie rozpoznanego. Dlatego, w owym dążeniu niezbędne było drugie pojęcie arete – sprawność, cnota, która fundowała sposób zadomowienia człowieka, czyli pojęcie ethos. Pojęcia te pokazują od dawna, że „człowiek nie może przecież oprzeć swego życia na czymś nieokreślonym, na niepewności albo na kłamstwie, gdyż takie życie byłoby nieustannie nękane przez lęk i niepokój. Można zatem określić człowieka jako tego, który szuka prawdy. […] Tylko perspektywa uzyskania odpowiedzi może go nakłonić do postawienia pierwszego kroku. Istotnie, tak właśnie dzieje się zazwyczaj w procesie badań naukowych. Jeśli naukowiec kierujący się jakąś intuicją zaczyna szukać logicznego i sprawdzalnego wyjaśnienia określonego zjawiska, od samego początku jest przekonany, że znajdzie odpowiedź; stąd też nie zraża się niepowodzeniami. Nie uważa owej pierwotnej intuicji za bezużyteczną tylko dlatego, że nie osiągnął swojego celu; słusznie uznaje raczej, że nie udało mu się dotąd znaleźć właściwego rozwiązania” – tak pisał św. Jan Paweł II w swojej encyklice „Fides et ratio” Kolejnym pojęciem, które wywodzi się z kręgu kultury helleńskiej, a które ma znaczenie dla tożsamości Europy jest psyche – pojęcie duszy jako centrum naszej egzystencji. Ono wskazywało na konieczność dostrzegania specyfiki człowieka, wyodrębnienia go jako podmiotu pośród przedmiotów. Drugi nurt wartości wywodzi się z kręgu kultury łacińskiej. Rzym dał bowiem Europie wizję cesarstwa rozległego wielokulturowego, opartego na zasadach prawa i sprawiedliwości. W państwie rzymskim despotyczny władca jest już niemożliwy, podobnie jak niemożliwy jest sąd skorupkowy. Niezależnie od rozbieżności między modelem a jego realizacją, ważny jest sam fakt ideału pozostawionego w naszej historii. Wreszcie, tradycja judeochrześcijańska przyniosła Europie szereg nowych wartości. Jedną z nich jest nakaz miłości, także wrogów. Drugą, pojęcie „Boga” jako stwórcy i władcy uniwersum ponad i poza rzeczami – istoty całkowicie transcendentnej, co przełamało zabobon Greków i Rzymian, otwierając drogę technice

Niniejszy artykuł ukaże się kilka dni przed szczytem NaTo w polsce. obawiam się jednak, że podczas tego ważnego spotkania przedstawiciele państw członkowskich zapomną o jednym ważnym fakcie – pewna część europy niedługo może zostać podbita.

Podbita Europa? Michał Bąkowski

jest świetnym przykładem agresywnej polityki muzułmanów. Na Wyspach wiele miejscowości faktycznie jest już zarządzanych przez wspólnoty muzułmańskie. sztandarowy przykład – londyn i jego nowy burmistrz, który po zaprzysiężeniu zaczął przejawiać delikatne odchylenie ku radykalnemu islamowi. Brytyjczycy pozwolili muzułmanom na utworzenie w wielkich miastach własnych gett, gdzie coraz śmielej zaprowadzają swoje panowanie. W całej anglii powstaje coraz więcej meczetów, islamiści mogą bez problemów praktykować swoją religię w miejscach pracy itd. Nie można się więc dziwić woli Brytyjczyków, którzy w referendum opowiedzieli się za wyjściem z unii europejskiej. Nie mam wątpliwości, że ostatnie wydarzenia, związane z isis, zamachami i imigrantami przedzierającymi się przez angielską granicę z europą, przechyliły szalę zwycięstwa na korzyść eurosceptyków.

W całej Anglii powstaje coraz więcej meczetów, a islamiści mogą bez problemów praktykować swoją religię w miejscach pracy. Nie można się więc dziwić woli Brytyjczyków, którzy w referendum opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej.

W chwili, gdy piszę ten tekst, przeżywamy decyzję podjętą przez Brytyjczyków o spektakularnym opuszczeniu przez nich biurokratycznej struktury pt. Unia Europejska. Ta decyzja wywołuje wiele komentarzy skupionych wokół pytań o przyszłość. Niemal nie ma natomiast refleksji nad pytaniem „dlaczego?”. To bardzo charakterystyczne odejście od pytania tworzącego kulturę myślenia Europejczyków – pytania „dlaczego?” w stronę pytania „jak to (teraz) działa?”

Co czyni Europę? Co czyni Europa? paweł Bortkiewicz TChr przekształcającej świat z pomocą badań naukowych. Kolejną wartością jest uniwersalna godność osoby ludzkiej. Wreszcie, istotną zasługą judaizmu i chrześcijaństwa stało się podkreślenie roli teorii w dyskursywnej racjonalizacji świata. Dokładniej mówiąc, jest to taki kierunek myśli, który wzbogaca intuicje helleńskie, które brnęły w odmętach fatum jako ostatecznego wyjaśnienia, a który to kierunek myśli za sprawą chrześcijaństwa zaczął budować wizję świata w oparciu o fundamenty metafizyczne. Nieumiejętność stawiania pytań metafizycznych, bądź przyjmowania odpowiedzi na te pytania odciskała się odtąd znamieniem egzystencjalnym w życiu człowieka.

Co czyni Europa? Fenomenem właściwym Europie, która zgodnie z przekazem starożytnego mitu – została uwiedziona przez bóstwo i jest poszukiwana – jest to, że po prostu szuka. Europa szuka współcześnie odpowiedzi na miarę nowej rzeczywistości na to, co ja określa, co konstytuuje jej tożsamość, wyznacza niezrównaną rolę i odrębność w świecie. I choć nie zawsze czyni to w pełni świadomie – szukając poprzestaje w kręgu tych samych wartości. Dramatem jest to, że owe wartości intepretuje błędnie. Tak więc w zakresie logosu i etosu dokonało się zwątpienie w zdolności poznawcze rozumu. To sprawia w konsekwencji, że nauka musi rozumieć świat jako hapax legomenon, czyli jako jednorazowy proces ewolucyjny. Rozum i poznanie stają się wówczas przypadkowym produktem przystosowania i nie mają nic wspólnego z prawdą. Nietrudno zauważyć, że przy całym zróżnicowaniu prądów współczesnej kultury – wspólnym mianownikiem tych poglądów jest przekonanie, że koniecznym stało

Jestem przekonany, że nie da się zbudować Europy inaczej, niż tylko na fundamencie wartości. Wszystkie inne konstrukcje wydadzą ją, wydadzą nas, na łup barbarii. Może czasem warto wyjść i porzucić dom, aby wrócić i go odnowić?

się odrzucenie prawdy, zwłaszcza w jej transcendentnym wymiarze. Negacja transcendencji prowadzi zaś do „rehabilitacji destrukcji i chaosu”, jak pisał Ch. Taylor. Człowiek jest wówczas w stanie wytwarzać jedynie fragmentaryczny, na pewno nie spójny porządek, pozbawiony jakiegokolwiek uniwersalnego znaczenia. Konsekwencją zwątpienia w zdolności ludzkiego rozumu do rozpoznania prawdy jest niemożność zbudowania racjonalnej etyki. O ile klasyczna etyka arystotelesowska zbudowana była na linii teleologii, o tyle wiele nurtów współczesnej etyki odchodzi od jakiejkolwiek celowości i wiary w możliwość dążenia do sensu i celu. W tej perspektywie, człowiek, co najwyżej przemierza drogę jako turysta zwiedzający zamierzchłe pomniki przeszłości. Jak zauważa Z. Bauman „zapłacił przecież z góry za wolność od moralnych zobowiązań, nabył przed podróżą środki profilaktyczne przeciw wyrzutom sumienia, tak samo jak zaopatrzył się w pigułki zapobiegające morskiej czy powietrznej chorobie”. Zachwianie związku logosu z etosem powoduje reperkusje w zakresie tego, co stanowi nomos – lex. W starożytności twierdzono, iż „rzeczywiste prawo (vera lex) to zatem prawdziwa roztropność (recta ratio) zgodna z naturą i obecna w każdym człowieku, która jest władczym głosem obowiązku i stanowczym ostrzeżeniem przed zbrodnią. (…) Wspomnianego prawa nie godzi się zmienić, zastąpić jego postanowień innymi lub całkiem znieść; senat ani ogół obywateli nie zwolnią nas z jego przestrzegania. Pozbawione sensu byłoby szukanie komentatora lub znawcy, by ustalił odpowiednią wykładnię; w Rzymie i Atenach, teraz i w przyszłości pozostanie bez zmian, wieczne i jedno dla wszystkich niczym bóg, król i pan wszechrzeczy, który to prawo stworzył, obmyślił i zatwierdził. Kto nie przestrzega jego postanowień,

7

Dlaczego posłużyłem się przykładem Wielkiej Brytanii? przecież Francja czy Niemcy mają podobny problem. otóż Wyspy są miejscem, gdzie jest wielkie skupisko polonii, która daje przykład, w jaki sposób należy postępować z panoszącymi się islamistami. podczas kilku miesięcy pobytu w anglii zauważyłem, że muzułmanie czują respekt przed polakami, którzy zdecydowanie reagują na agresywne poczynania wyznawców allacha oraz nie są spolegliwi jak rodowici mieszkańcy Zjednoczonego królestwa. Wielu naszych rodaków wyrosło w silnej identyfikacji z ojczyzną oraz religią katolicką. Tutaj dostrzegam naszą siłę w walce z islamem. Tego brakuje Brytyjczykom, którzy powoli zaczynają rozmieć, że zatracili swoją tożsamość poprzez życie w ateistycznym świecie multi-kulti. Niektórzy ostro rugali ministra Macierewicza za słowa: „Wiara chrześcijańska polskich żołnierzy gwarantem bezpieczeństwa polski”. Ci krytykanci nie rozumieją, że w dzisiejszych czasach przetrwa ten, kto ma silne korzenie. W naszym przypadku racjonalne jest więc odwołanie się do religii chrześcijańskiej, która ukształtowała naszą państwowość i pozwoliła przetrwać, gdy zniknęliśmy z map. inne kraje dysponują nowoczesną bronią, w tym także atomową, jednak to nie uchroniło ich od zamachów i ekspansji islamu, czyli rzeczy które naszej ojczyzny nie dotknęły. Czy ktoś ma więc wątpliwości co do tego, że nasza wiara jest najpotężniejszą bronią? K

samego siebie utraci i odrzuciwszy własne człowieczeństwo będzie przez to cierpiał, choćby uniknął męki uważanej powszechnie za karę”. Trzeba zauważyć, że przedstawione wyżej przez Cycerona rozumienie prawa (naturalnego) jako podstawy prawa stanowionego fundowało kulturę życia politycznego. Współcześnie dominują trendy poddające prawo stanowione pod osąd opinii publicznej. Czyni się to w imię demokracji, ale trzeba zauważyć, że jest to dokładniej ujmując czynienie w imię pewnej koncepcji demokracji, sprowadzonej do techniki głosowania nad wszystkim, a przez to oderwanej od fundamentów prawdy. W zakresie pojęć i wartości wniesionych przez chrześcijaństwo, współcześnie można zaobserwować wielki kryzys. O ile w założeniach judeochrześcijańskich, Bóg Stwórca i Odkupiciel jest Bogiem obecnym wewnątrz historii świata, przy czym w chrześcijaństwie ta obecność zyskuje niezrównany walor poprzez Wcielenie Syna Bożego, o tyle współcześnie – od czasów racjonalizmu oświeceniowego – Bóg jest traktowany jako rzeczywistość pozaświatowa (symbol kultury, zwornik tradycji, itp.). Zresztą nawet i takie odwołanie się do Boga zdaje się dzisiaj niekiedy przeszkadzać współczesnej mentalności. Świadectwem tego stanu rzeczy stały się niektóre sformułowania zawarte Karcie Podstawowych Praw Unii Europejskiej, proklamowanej podczas szczytu Unii w Nicei, dnia 8 grudnia 2000 r. Odrzucenie Boga jako osoby zaangażowanej w dzieje świata, rzutuje na koncepcję osoby ludzkiej, ruguje też w sposób mniej lub bardziej zauważalny wartość miłości i solidarności. Błądzenie w labiryncie poszukiwań nie przekreśla szans Europy. Swoistym drogowskazem na drodze tych poszukiwań są postulaty formułowane przez św. Jana Pawła II, które można sprowadzić do następujących dezyderatów: • antropologia winna być połączona z refleksją nad ludzkim „ja”, • należy pamiętać o centralnej wartości osoby ludzkiej, • być przekonanym o sensie historii, • wyrażać wiarę w rozwój w różnorakich dziedzinach, • wyrażać nadzieję na zbudowanie świata opartego na sprawiedliwości i solidarności, • żyć optymizmem, w którym zło nie stanowi najwyższej instancji, • kierować się realizmem zmierzania do ideałów mimo rozczarowań i niepowodzeń. Nie twierdzę, że Brexit spowodowany jest bólem Brytyjczyków z racji erozji logosu i etosu. Ale jestem przekonany, że nie da się zbudować Europy inaczej, niż tylko na fundamencie wartości. Wszystkie inne konstrukcje wydadzą ją, wydadzą nas na łup barbarii. Może czasem warto wyjść i porzucić dom, aby wrócić i go odnowić? K


kuRieR WNET

8

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Wydłubywanie perły Henryk krzyżanowski

Z

ałożona w 1840 huta pokój w Rudzie Śląskiej to jedna z największych firm kontrolowanych nadal przez skarb państwa. Tak o niej pisze Wikipedia: „W czasie dwudziestolecia międzywojennego huta „pokój” była największą hutą żelaza w polsce. obecnie zajmuje się produkcją i dystrybucją wyrobów stalowych. W styczniu 2009 roku otrzymała tytuł ”perły polskiej Gospodarki”. W maju 2011 prokuratura okręgowa w Gliwicach wystawiła listy gończe m.in. za Borisem B. obywatelem izraela za wyłudzenie akcji przedsiębiorstwa wartych 400 milionów pln. Wyłudzone akcje są [obecnie] własnością spółki cypryjskiej.” Zarówno treść jak i niecodzienny kształt hasła w Wiki, na które natrafiłem przypadkiem, tłumacząc tekst o historii Śląska, zbulwersowały mnie tak bardzo, że przyjrzałem się bliżej dziejom tej niebywałej afery. W największym skrócie zaczęła się ona od sprzedaży w 1999 większości akcji huty młodemu śląskiemu aferzyście, twórcy funduszu Colloseum, skazanemu później na 6 lat więzienia. akcje te przejął potem za mniej niż jeden procent ich wartości inny aferzysta, urodzony

w dawnym ZsRR Boris Bannai, obywatel izraela, ukrywający się obecnie przed interpolem. W 2006 przedsiębiorczy Boris został szefem rady nadzorczej huty. Co prawda w tym czasie interesowała się już nim polska prokuratura, ale bez

polski wniosek o ekstradycję dotarł na miejsce w kilka godzin po zakończeniu posiedzenia sądu. Bannai odzyskał więc swój paszport i zniknął. ostatnią próbą wydłubania śląskiej perły stał się cypryjski pozew o odszkodowanie za blokadę akcji huty, opiewający na… miliard euro. Na szczęście, w 2015, po rocznym postępowaniu sąd arbitrażowy w sztokholmie pozew prawomocnie oddalił. polskie państwo w ostatniej chwili uniknęło więc najgorszego, choć 80 mln wypłacone kombinatorom trudno nazwać szczęśliwym zakończeniem.

Prawnik z aktówką może ukraść więcej niż stu uzbrojonych bandytów. W Poznaniu nie możemy, niestety, doliczyć się wszystkich naszych wielkopolskich pereł. Gdzie jest Wiepofama? Gdzie ZNTK? Gdzie Teletra? A co z Cegielskim? Te pytania dedykuję wszystkim, których oburza niedawne wejście CBA do urzędów marszałkowskich. przeszkód zarządził wypłatę dywidendy akcjonariuszom. Huta była w dobrej kondycji, więc kontrolujące ją spółki zainkasowały, bagatela, 80 mln złotych. Drenaż kapitału firmy zastopowano dopiero w 2011, kiedy sąd zablokował pakiet akcji cypryjskich spółek. Rok później Boris przestał być szefem rady i został zatrzymany przez policję w Namibii. Jednak tylko na chwilę, bowiem z niewyjaśnionych do dziś powodów

Bitwa pod Kłuszynem Ryszard piasek

J

estem autorem reportaży i filmów dokumentalnych, w ostatnim czasie składają się one na cykl, któremu nadałem tytuł „ Na obrzeżach dawnej Rzeczypospolitej”. Najnowszy film poświęcony jest wielkiemu zwycięstwu polskiego oręża – bitwie pod Kłuszynem. Historia Polski do XVIII w. jest historią powstania, rozwoju i upadku wielkiego państwa.W tym czasie Rosja i Prusy zbudowały swą imperialną potęgę i polityczną. Propaganda manipulowała świadomością historyczną do tego stopnia, że poza regionem Europy Środkowej, mało kto wie, że Polska była kiedyś potężnym państwem. Chodziło o odebranie Polakom tożsamości, a więc pozbawienie ich fundamentu, na którym wybudowana jest narodowa wspólnota. Wystarczyło wmówić, że najważniejsze momenty historii narodowej to awanturnictwo lub farsa. W dużej mierze udało się Polaków zarazić poczuciem niższości, niedojrzałości i zaściankowości.

po raz kolejny potwierdziła się słynna maksyma z „ojca Chrzestnego”, że prawnik z aktówką może ukraść więcej niż stu uzbrojonych bandytów. W poznaniu nie możemy, niestety, doliczyć się wszystkich naszych wielkopolskich pereł. Gdzie jest Wiepofama? Gdzie ZNTk? Gdzie Teletra? a co z Cegielskim? Te pytania dedykuję wszystkim, których oburza niedawne wejście CBa do urzędów marszałkowskich. K

Ówczesna propaganda historyczna zaborców jest do dziś żywa i to zarówno w świadomości Europejczyków, a co gorsze – również samych Polaków, czego Kłuszyn jest najlepszym przykładem. Dlatego uważam, że trzeba tę świadomość odbudowywać i przypominać wielkie chwile naszej historii; chwile sławy i chwały oręża polskiego ale także demokracji i swobód, tolerancji i zgodnego współżycia różnych narodów, kultur i religii, z czego przez lata i wieki całe słynęła Rzeczypospolita Wielu Narodów.

K

łuszyn to niewielka miejscowość w połowie drogi między Smoleńskiem, a Moskwą. Na początku XVII w. – dokładnie 4 lipca 1610 roku – rozegrała się tutaj wielka bitwa pomiędzy wojskami rosyjskimi i sojuszniczymi oddziałami najemnymi a wojskami polskimi, którymi dowodził hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski. Miał on do dyspozycji 2500 jazdy, 400 konnych Zaporożców, 200 piechoty i 2 lekkie działa. Po przeciwnej stronie w bitwie udział wzięło ok. 30 tys. Rosjan pod dowództwem Dymitra Szujskiego oraz 5 tys. najemnych wojsk cudzoziemskich pod dowództwem Jacoba de la Gardie i Edwarda Horna. Siły wroga miały więc znaczną przewagę i bitwa wyglądała z góry na przegraną. Tymczasem

Kilka słów o ludobójstwie na Kresach krzysztof Żabierek

II

wojna światowa była tragicznym wydarzeniem dla narodu polskiego, w wyniku którego śmierć ludności polskiej liczona jest w milionach osób. Pamięć o ofiarach zbrodniczych systemów nazistowskich Niemiec i komunistycznego Związku Sowieckiego jest żywa, jednak często zapomina się o obywatelach polskich zamordowanych przez UPA na polskich Kresach Wschodnich. Nacjonaliści ukraińscy planowali przeprowadzić na obszarach Małopolski Wschodniej zorganizowaną akcję, mającą na celu usunięcie z tych terenów zamieszkujących je Polaków. Uważano, że w wypadku międzynarodowych rozmów w sprawie granic, po zakończeniu walk, mogą wystąpić w sprawie terenów, do których OUN-B rościła sobie pretensje, z argumentem występowania na nich jednolitego etnicznie społeczeństwa, którym miało pozostać społeczeństwo ukraińskie. W związku z przyjętym pomysłem, ludność polska musiała zniknąć...

Ludobójstwo na Wołyniu. UPA podjęło zdecydowane działania, mające na celu usunięcie Polaków ze spornych terenów, w czasie okupacji tych ziem przez III Rzeszę. Od 1942 do 1944 roku, ataki nasilone szczególnie latem 1943 roku, przyniosły śmierć około 100 tysiącom Polaków.

Zbrodnicze oddziały UPA, szczególnie w okresie nasilonych zbrodni na cywilną ludność polską ( lipiec 1943), wybierały na dzień swoich akcji niedziele. Wynikało to z faktu gromadzenia się w tym dniu ludności polskiej na Mszy Świętej, co ułatwiało przeprowadzenie masowej zbrodni. 11 lipca 1943 roku, nastąpił skoordynowany atak na dziesiątki polskich wsi. Do dnia dzisiejszego, sposób jakim odbierano życie cywilnej ludności, której w oczach morderców jedyna winą był fakt bycia Polakami, wzbudza przerażenie. Palenie żywcem, przecinanie ludzi na pół piłą do drewna, przebijanie grubym drutem jednego ucha na wylot drugiego ucha to tylko niektóre z metod tortur, jakimi posługiwali się zwyrodnialcy UPA. Warto zwrócić uwagę na fakt, że większość zdolnych do obrony swoich rodzin Polaków walczyła wówczas na frontach drugiej wojny światowej, podczas gdy ich żony, dzieci, rodzice ginęli pod siekierami ukraińskich nacjonalistów.

Zapomniana zbrodnia W wyniku aktów terroru, jakimi posługiwali się zbrodniarze z organizacji UPA, śmierć na terenie Wołynia i Małopolski wschodniej poniosło około 200 tysięcy osób. Liczby w tym przypadku są jednak najmniej istotne ( bardzo trudno ustalić pełną liczbę ofiar, ze

względu na niemożliwość zinwentaryzowania wszystkich zbrodni), gdyż prawdziwym problemem jest to, aby wreszcie otwarcie powiedzieć o zbrodni, dokonanej z pełną premedytacją i graniczącym z obłędem przejawem nienawiści na cywilnej ludności polskiej, zamieszkującej polskie Kresy Wschodnie. Wiele rodzin, uciekając przed ludobójstwem na Wołyniu, znalazło schronienie na terenach, m.in. Wielkopolski. Pozostawiając za sobą tragedię swoich rodzin, majątek wielu pokoleń, przez długie lata w milczeniu przeżywali wspomnienia tych okrutnych dni. Za rządów koalicji PO-PSL uchwalono ustawę, uznającą rzeź wołyńską jako,, czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa’’, aby jak podkreślił ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski,,,nie upokarzać Ukraińców’’. Dziwne tylko, że ministra spraw zagranicznych Polski bardziej interesowała kwestia odczuć Ukraińców niż potomków polskich rodzin z Wołynia. Dziś mimo wszystko wiedza o zbrodni ludobójstwa dokonanej na narodzie polskim w okresie II wojny światowej na terenach Kresów dociera do coraz szerszego kręgu odbiorców. „Jeśli zapomnę o nich – ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”, pisał Adam Mickiewicz w „Dziadach”... W odniesieniu do zbrodni wołyńskiej słowa te brzmią ciągle jak przestroga. K

Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi kiedykolwiek zgodzić się z Marksem, ale do opisu tego, co dzieje się w europie i polsce najlepiej pasują słowa klasyka komunizmu: „Historia lubi się powtarzać – pierwszy raz jako tragedia, drugi – jako farsa”.

P

rzed rokiem 1989 mieliśmy do czynienia z tragedią. Na każdy kryzys społeczny, gospodarczy, czy międzynarodowy władze ZsRR i pRl odpowiadały niezmiennie ideologicznymi zaklęciami: więcej socjalizmu, marksizmu, leninizmu, internacjonalizmu, czyli proponowały jeszcze więcej trucizny na ciężką chorobę, która przez tę zabójczą trutkę została wywołana. Jak się ta „terapia” skończyła – wszyscy wiemy, a bardzo wielu musiało jej niestety doświadczać boleśnie na własnej skórze. Teraz na naszych oczach historia powtarza się jako farsa. po referendalnej decyzji Brytyjczyków o wyjściu z unii europejskiej wśród brukselskich, ale i warszawskich ideologów federalizmu za wszelką cenę rozlegają się nawoływania: więcej integracji, unifikacji, centralizmu, polityki multi-kulti, czyli jeszcze więcej brukselskich zaklęć ideologicznych, które w praktyce sprowadzają się do niemiecko-francuskiej dominacji, a nawet dyktatu, który prowadzi wprost do kryzysu wspólnoty i dezintegracji. Nikt

bitwa pod Kłuszynem jest przykładem wspaniałego zwycięstwa oręża polskiego. Stanisław Żółkiewski rozgromił pięciokrotnie (a wedle niektórych źródeł nawet siedmiokrotnie) silniejsze połączone siły rosyjsko-szwedzkie, po czym ruszył na Moskwę. W 1610 roku cały obszar Wielkiego Księstwa Moskiewskiego był faktycznie przez 2 lata w polskich rękach. Polski Królewicz Władysław IV został koronowany carem i na Dziewiczym Polu pod Moskwą tłumy mieszkańców złożyły przysięgę na wierność Władysławowi. Zaczęto bić nawet monetę z jego podobizną. Polska załoga na Kremlu, była jego gwardią przyboczną. Zmuszona została do opuszczenia Kremla dopiero po 2 latach gdy główną kwestią sporną stała się religia młodego władcy. 29 października 1611 – hetman Żółkiewski w uroczystym orszaku wkroczył ze swoim wojskiem do Warszawy przyprowadzając ze sobą cara Wasyla Szujskiego oraz jego braci – głównodowodzącego wojskiem Dymitra i Iwana. W obecności szlachty i senatu złożyli królowi Zygmuntowi III Wazie hołd i kornie przysięgali wierność. K

Historia jako farsa sławomir kmiecik

z tych „lekarzy” nie widzi jednak – lub raczej nie chce dostrzec – że Brexit jest właśnie reakcją na ostrą chorobę spowodowaną unijnymi patologiami.

Brexit jest reakcją na ostrą chorobę spowodowaną unijnymi patologiami. Co dalej? Trudno być optymistą, obserwując postawy zaślepionych eurokratów o lewackim rodowodzie. Co dalej? Trudno być optymistą, obserwując postawy zaślepionych eurokratów o lewackim rodowodzie. przychodzą mi raczej na myśl pesymistyczne słowa austriackiego myśliciela i pisarza katolickiego, erika von kuehnelt-leddihn, który stwierdził: „Człowiek rzadko wyciąga lekcje z historii, a narody nigdy”. Właśnie przekonujemy się o tym, widząc jak wali się

europejski projekt. To miała być w zamyśle wspólnota wolnych, równych, zgodnie współpracujących państw i narodów, a nie eurokołchoz, w którym silniejsi będą narzucać swoją wolę słabszym i wymyślać wobec nich drakońskie kary, na przykład za nieprzyjmowanie obcych kulturowo imigrantów. umysły zaczadzone utopią tego jednak nie ogarniają. Tak jak pewien „uczony” ze szczecina, który chciał, żeby polscy piłkarze przegrywali na mistrzostwach europy, gdyż ich triumfy „wywołują falę nacjonalizmu”. To właśnie historia powtarzana jako farsa, przejaw szaleństwa lewaków głuchych i ślepych na nastroje i dążenia wolnych europejczyków. oni będą brnąć w paranoję wbrew wszystkim i wszystkiemu. Dobrze ujął to cytowany już erik von kuehnelt-leddihn, który zauważył: „The right is always right, and the left is always wrong”. po polsku brzmi to mniej zgrabnie, ale równie prawdziwie: „prawica jest prawa [ma rację], a lewica jest zła [w błędzie]”. K

Poznań 1956 Danuta Moroz-Namysłowska Na chodnikach i na ulicy skrzepy krwi robotniczej Tłum krzyczy: „mordercy”, „bandyci”! Czy to trzeci świat? Nie, to partia robotnicza buduje socjalizm i broni swoich zdobyczy.... Dużo jest dat na krzyżach na placu Mickiewicza wtedy stalina gdy partia „utrwalała ustrój” i „o pokój walczyła” serce poetki rozstrzelano i metafory i rymy ręce „wrogów ludu” odrąbano ordery rozdano i ogłoszono nowe normy i czyny... lecz posiew wolności wzrastał wstawano z kolan uparcie zatem pochylmy głowy przed tamtym niezłomnym miastem

„BITWA POD KŁUSZYNEM” krótkometrażowy (30 min.) film dokumentalny w cyklu Na obrzeżach dawnej Rzeczypospolitej. scenariusz, reżyseria: Ryszard piasek, poznań, 2016

Z A P R O S Z E N I E Na uroczystą mszę św. w intencji Ofiar zbrodni ludobójstwa na Wołyniu, Lubelszczyźnie i Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczpospolitej, w latach 1939-1947. uroczystość odbędzie się 11 lipca 2016 r. o godz. 17.00 w dolnym kościele pw. św. Jana kantego w poznaniu, w 73 rocznicę „krwawej Niedzieli” na Wołyniu.

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZETY POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika LIPIEC 2016

7. LIPCA 2016 Prapremiera filmu o wielkich bitwach w historii Polski z cyklu: „Na obrzeżach wielkiej Rzeczpospolitej”. Tym razem film poświęcony wielkiemu zwycięstwu pod Kłuszynem pt. „Husaria pod Kłuszynem”. Na spotkaniu gościć będziemy autora filmu P. Ryszarda Piaska. Godz. 17.30 salka przy kościele kks. Pallotynów ul. Przybyszewskiego 38 10. LIPCA 2016 Kolejna miesięcznica Tragedii Smoleńskiej. Godz. 17.00 Msza św. w intencji Ojczyzny i ofiar katastrofy smoleńskiej; Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry. Po Mszy św. spotkanie pod tablicą upamiętniającą ofiary tragedii w Parku Ofiar Sybiru i Katynia przy Al. Niepodległości.

Po modlitwie, złożeniu kwiatów i zapaleniu zniczów odczytany zostanie comiesięczny apel klubów Gazety Polskiej. W lipcu i sierpniu z uwagi na sezon wakacyjno-urlopowy nie będą odbywały się czwartkowe spotkania klubowe. Oczywiście uczestniczymy we wszystkich wydarzeniach państwowych i historycznych. Od obowiązku wobec naszej Ojczyzny nie ma wakacji ani urlopu. O poszczególnych wydarzeniach informować będziemy Klubowiczów poprzez strony internetowe: pkgp oraz facebook: Poznański Klub Gazety Polskiej oraz sms-ami. Życzymy miłego letniego wypoczynku! Nowy sezon spotkań rozpoczniemy w ostatnich dniach sierpnia koncertem pamięci Sierpnia ’80 pt. „ZAPISKI WALKI, ZDRADY I ZWYCIĘSTWA”.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.