Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 21 | Marzec 2016

Page 1

K

nr 21

U

R

G A Z E T A

I

E

R

w tym 8% VAT

5 zł

N I E C O D Z I E N N A

10

11

Redaktor naczelny

Kurier Wnet jest wspierany przez

Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07 - 9:00 W prenumeracie krajowej – 2x więcej Kuriera – 44 strony! Zamów: www.kurierwnet.pl U

G A Z E T A

R

I

E

R

t

‒a

b ‒ a

‒ r ‒ a ‒ r ‒ a b ‒

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

RP

w rozsypce

Wykluczyć lichwę i docenić pracę

Andrzej Gwiazda, jeden z ojców przewrotu wolnościowego 1980 roku, rozmawia z Łukaszem Jankowskim o rewelacjach archiwum pani Kiszczakowej, znaczeniu tej wiedzy oraz konsekwencjach jej ujawnienia dla mitu założycielskiego III RP

Autor syntezy Jałowy pieniądz. Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą, prof. Eugene Michael Jones, dzieli się swymi przemyśleniami z czytelnikami „Kuriera Wnet” w rozmowie z Antonim Opalińskim

Walka nigdy się nie skończyła Z Henrykiem Atemborskim, ps. Pancerny, żołnierzem Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych rozmawia Antoni Opaliński Spotykamy się w drodze na otwarcie wystawy poświęconej Żołnierzom Wyklętym w Muzeum Wojska Polskiego. W jakiej formacji Pan walczył? Byłem żołnierzem Brygady Świętokrzyskiej, Kompanii Szkolnej kapitana „Kazimierza”, a zarazem kompanii ochrony dowództwa sztabu. Zanim wstąpiłem do Brygady, służyłem w oddziale kapitana „Żbika”. Walczyłem pod jego dowództwem przez półtora miesiąca, a potem wstąpiłem do Brygady. Mówi Pan o walce z bronią w ręku? Czy miałem broń? Do dzisiaj się walczy, walka się nie skończyła. Walczę cały czas, tylko nie z bronią w ręku, a w głowie. Spotykam się z masą ludzi, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Walka trwa nadal, o Polskę, jaką sobie wyśniliśmy, a jaką dotąd nie była. Dopiero dzisiaj powstała możliwość utworzenia takiej Polski, jakiej pragniemy. Mamy nadzieję – my, żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych, że taką Polskę uzyskamy. Widzimy, że to się dzieje. Przede wszystkim liczymy na młodych ludzi, którym otworzyły się oczy, zrozumieli, że do tej pory był nie ten kierunek. Dopiero teraz stworzymy prawdziwą demokrację dla wszystkich.

GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

G A Z E T A

G A Z E T A

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

N I E C O D Z I E N N A

Ł ‒‒ Ó ‒‒ D ‒‒ Z ‒‒ K ‒‒ I

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

N I E C O D Z I E N N A

Wydawcą Kuriera Wnet są Spółdzielcze Media Wnet Zostań właścicielem mediów prawdziwie publicznych. Każdy udziałowiec ma jeden głos, niezależnie od liczby zakupionych udziałów, a cena jednego udziału wynosi 10 zł.

www.mediawnet.coop

Czy przeszedł Pan cały szlak bojowy z Brygadą? Całego szlaku nie przeszedłem, bo byłem ranny, więc dowództwo skierowało mnie na placówkę w kraju. Zostałem odkomenderowany do spraw wywiadowczych. Na czym polegały te sprawy wywiadowcze? Można już o tym mówić po tylu latach? Można. Rozpoznanie Sowietów, którzy nadciągali. Niestety, placówka została zdekonspirowana, a ja, bojąc się, że też zostanę zdekonspirowany, od razu za frontem ruszyłem do Nieszawy, gdzie mieszkałem przed wojną. W roku 1947 zostałem aresztowany, koniecznie mi chcieli udowodnić, że byłem w załodze tej zdekonspirowanej placówki. Tłumaczyłem, że mieszkałem w Warszawie, bo tutaj przebywała moja matka, a dziadek miał dom. Mój dziadek był pułkownikiem, zmarł na Pawiaku. Wtedy mama musiała zostać z babcią, a my pojechaliśmy do Nieszawy. W grudniu 1939 roku Niemcy wyrzucili nas z Nieszawy do Wodzisławia. Tam skończyłem trzy klasy gimnazjum w tajnym nauczaniu, następnie wstąpiłem do oddziału kapitana „Żbika”, a potem do Brygady Świętokrzyskiej.

Więc opowiadałem im, że nie byłem żołnierzem Brygady, tylko że broniłem Warszawy. I opowiadałem to, co przeżyły moja mama i siostra, bo to one były w Powstaniu. Ja zresztą pierwsze strzały oddałem w Warszawie, ale w 1939 roku, na rogatkach wolskich. Niespełna 12 lat wtedy miałem… Potem długo nic, aż normalnie wstąpiłem w 1944 roku, jako 16-letni chłopak, do NSZ. Czy NSZ czymś się wyróżniały spośród innych formacji? Tak. Wyróżnialiśmy się tym, że była ostra walka także z komuną. Z bandytami również, ale z nimi walczyła też AK. Nie podjęliśmy akcji „Burza”, bo uważaliśmy, że jeden okupant odchodzi, a drugi nadchodzi. Chodziło nam o to, żeby jak najwięcej młodych ludzi uchronić przed wymordowaniem przez Sowietów. Co Pan robił po wojnie? Przede wszystkim musiałem skończyć naukę, bo miałem ukończone trzy klasy gimnazjum. W Nieszawie dokończyłem gimnazjum, a następnie wstąpiłem do liceum w Toruniu. W klasie maturalnej zostałem aresztowany i przeszedłem bardzo ciężkie śledztwo. Pięć miesięcy

śledztwa, a potem z gruźlicą, plującego krwią wypuścili mnie w przeświadczeniu, że jestem powstańcem warszawskim, a nie żołnierzem NSZ. Myśleli – i tak zdechnie. Dziesięć lat walczyłem z gruźlicą. Na studiach byłem we Wrocławiu, studiowałem fizykę. Ale musiałem stamtąd uciekać, bo mnie nachodzili i grozili: „Widzisz tę rzekę? Tam już niejeden stoi na baczność w cementowych butach”. Wiedziałem, że mogą to zrobić, bo nie takie rzeczy robili, więc uciekłem, najpierw do Rzeszowa, potem zacząłem się błąkać po Polsce. Cały czas w walce, ale w innej walce. Teraz mieszkam w Nowej Sarzynie, w województwie podkarpackim, pięćdziesiąt kilometrów od Rzeszowa. Niedaleko jest Leżajsk, jednym znany bardziej z bazyliki, innym – z piwa. Ciągle jest Pan aktywny. Piątego maja byłem zaproszony do Pilzna, bo tam co roku odbywa się spotkanie wojsk amerykańskich z naszymi, z Brygadą Świętokrzyską, która zdobyła obóz koncentracyjny w Holiszowie. Zostałem z rekomendacji wnuczki generała Pattona odznaczony medalem pamiątkowym „The Liberation of Europe”. Mogę Panu jeszcze zrobić zdjęcie? Może nie na tle tego ruskiego samolotu, tylko czołgu? Tak, czołg jest amerykański, więc może być. Bardzo dziękuję Panu za rozmowę.

14

Owce i wilki

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

Historia pewnej upadłości

Mit założycielski

N I E C O D Z I E N N A

w ‒ i ‒ ę ś ‒

K

Wyrok na historię

4

fot. Jerzy Dąbrowski / ONS

K

n u m e r z e

Wydawnictwo „Arcana” zostało ukarane sądownie, bo nie uwzględniło w swej publikacji wyroku Sądu Lustracyjnego, uwalniającego Lecha Wałęsę z zarzutu współpracy z SB. Sześć lat po wyroku prof. Andrzej Nowak znów zabiera głos w tej sprawie.

Krzysztof Skowroński iedy Wałęsa był jeszcze Wałęsą, jechałem pociągiem z Frankfurtu n. Menem do Warszawy. Gdy do wagonu weszli celnicy, z sąsiedniego przedziału usłyszałem krzyk i płacz. To Cyganka, wzywając wszystkie znane sobie świętości, dowodziła celnikom, że tylko przez niewiedzę i nieumiejętność czytania i pisania nie wpisała do deklaracji celnej przewożonego magnetofonu. Celnicy nie dali się przebłagać i musiała zapłacić cło. Gdy pociąg oddalił się od granicy, Cyganka z dumą pokazała mi 500 kaset wideo, które przemyciła. Ta historia przypomniała mi się, gdy próbowałem zrozumieć motywację pani Kiszczakowej i dociec, dlaczego autentyczne donosy „Bolka” były wymieszane z materiałami dużo mniejszej wagi. Jak „Bolek” mógł trafić do jednego pudła z informacjami na temat blokady rolniczej w Mławie? Uważam, że „Bolek” stał się ofiarą reklamowych zabiegów. W świat poszła informacja o chęci sprzedania dokumentów. Wdowa, jak moja znajoma Cyganka, pokazała tylko jeden „gorący” autentyk, dając znak zainteresowanym, że archiwum męża może być o wiele ciekawsze. Inne materiały w innym miejscu być może zmieniły właściciela. Albo też ja, stawiając taką tezę, daję się ponieść fantazji. Szef służb specjalnych PRL miał tylko jedną teczkę, którą z sentymentu przechowywał w sekretarzyku, a biedna wdowa w dobrej wierze zaniosła ją do IPN-u, symbolicznie kończąc czas III RP. Mimo wszystko twierdzę, że wizyta starszej pani to nie koniec, a początek. Prawdziwe archiwa zmieniły właściciela, a ich posiadacz jest teraz generałem. K

W

18

O sytuacji politycznej, intronizacji Chrystusa Króla, Krucjacie Różańcowej za Ojczyznę i swoich nadziejach na wyjaśnienie morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki mówi ks. Stanisław Małkowski w rozmowie z Jolantą Hajdasz

25 lutego br. zapadła decyzja syndyka w sprawie głośnej upadłości Kasy SKOK Wołomin. Marcin Karliński przypomina dzieje tej upadłości, która dotyczy miliardowych kwot może mieć bezpośredni związek z interesem służb...

6

Świętokradztwo Czy pożar kościoła św. Mikołaja w Kaliszu w 1973 roku był przypadkiem, czy kamuflażem dla kradzieży oryginalnego obrazu Rubensa przez służby specjalne? Stefan Truszczyński proponuje powrót do poszukiwania prawdy w tej sprawie.

7

Kurdowie przelewają krew za cały świat W Kurdystanie irackim nie było konfliktów religijnych. Dziś wszyscy Kurdowie walczą z państwem islamskim. Magdalena Uchaniuk rozmawia z Ziyadem Raoofem, pełnomocnikiem Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce.

9

Nas się boją Problem napływu uchodźców muzułmańskich z perspektywy polskiego przygranicznego miasteczka na Ziemiach Zachodnich. Paweł Rakowski odwiedza Słubice, rozmawia z ich mieszkańcami i przygląda się pierwszym przybyszom z Bliskiego Wschodu.

13

Kulisy tajnej władzy Fascynująca opowieść o decydujących dla przebiegu I i II wojny światowej operacjach militarnych i finansowych potentatów globalizmu. II część cyklu Alfreda Znamierowskiego o konsekwentnym tworzeniu „rządu nad światem”.

15

Zapomniany bohater Adam Michał Rysiewicz ps. „Teodor”

ind. 298050

Marzec · 2O16


kurier WNET

2

o·p·i·n·i·e

Wyklęci, niezłomni

Polityczny zakaz pracy

Niepokorni i niecierpliwi

Jolanta Hajdasz

Jadwiga Chmielowska

Hubert Bekrycht

red. naczelny Wielkopolskiego Kuriera Wnet

red. naczelny Śląskiego Kuriera Wnet

red. naczelny Łódzkiego Kuriera Wnet

W

C

yklęci, Niezłomni – tak nazywamy członków antykomunistycznego, niepodległościowego ruchu partyzanckiego walczącego z sowietyzacją Polski i ruchu oporu wobec służb bezpieczeństwa PRL. Liczbę Wyklętych szacuje się nawet na 180 tysięcy. Po latach walki z okupantami podczas II wojny światowej, zamiast honorów i zaszczytów czekało ich z reguły ubeckie śledztwo, więzienie, tortury, sfingowane procesy i często wyrok śmierci. I jeszcze coś – zapomnienie. I brak możliwości rzetelnego przedstawienia swoich racji. Niemożność opowiedzenia historii swojej i zamordowanych przyjaciół. Od 2011 roku 1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Wraca pamięć o niezłomności i bohaterstwie żołnierzy skazanych najpierw na nierówną walkę

z okupantami, a potem na represje ze strony państwa, za które oddawali życie i zdrowie. W Poznaniu w obchody tego święta angażuje się wiele osób, ale jedno nazwisko znają chyba wszyscy – doktora Dariusza Kucharskiego, bez którego zdolności organizacyjnych i ogromnego zaangażowania uroczystości z pewnością nie miałyby odpowiedniego rozmachu. Wielkopolska i Poznań nie są białą plamą na mapie podziemia antykomunistycznego, ale w lokalnej świadomości to ciągle mało znany temat. Dlatego od początku istnienia Wielkopolskiego „Kuriera Wnet” piszemy o poznańskich Wyklętych. Godzi się, aby nazwiska takich Poznaniaków, jak Podhorski, Tuszewski, Wechmann, Bystrzycki czy Misiak, znali nie tylko historycy z IPN-u. K

zy w całej Polsce, czy tylko na Śląsku obowiązuje Berufsverbot? Czy to, że bez względu na stopień naukowy, zawód, osoby aktywne nie mogą znaleźć pracy – jakiejkolwiek pracy, jest przypadkowe? Kłopoty mają występujący przeciwko RAŚ. Teraz doszły walki frakcyjne w partiach politycznych o wpływy i stanowiska. To nieprawda, że patriotyczna, niepodległościowa prawica nie posiada wykształconych i sprawnych kadr. Są, ale nikomu niepotrzebne. Emigruje za chlebem znający 4 języki ekonomista po studiach w Polsce i Holandii, Maciej Odorkiewicz. Jego dziad był przed wojną kierownikiem w Polskim Radiu Katowice, ojciec walczył w Szarych Szeregach, a dla wnuka nie znalazło się miejsce w III RP, bo jest patriotą.

Bez pracy jest ekonomista Arkadiusz Siński. Jego winą był pomysł nazwania głównego ronda w Rudzie Śląskiej imieniem Lecha i Marii Kaczyńskich. Podpadł posłowi, obecnie ministrowi, który pozwał go do sądu. Proces w dwóch instancjach Siński wygrał, ale nikt nie odważy się go zatrudnić, bo rzeczony poseł, jak twierdzi, ma pełnomocnictwa „rozjechać na Śląsku każdego”. Pracy nie mają też członkowie Ruchu Polski Śląsk. Byłemu wicewojewodzie Piotrowi Spyrze nie pomogło członkostwo w PO, bo właśnie wygrała frakcja pro-RAŚ. Dr Andrzej Krzystyniak, historyk, pełnomocnik marszałka woj. śląskiego ds. kombatantów, też stracił pracę. Ślązak, z Harvardu, wykłada nadal w USA. Czeka na lepsze czasy, kiedy będzie Polsce potrzebny. K

M

inęło 35 lat od rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Strajki na uczelniach rozpoczęły się w Łodzi. Fala protestów rozlała się na cały kraj. Młodzież akademicka okazała się wtedy równie skuteczna, jak ich koleżanki i koledzy z „Solidarności”. Wtedy wróg był jeden – komunistyczny reżim Jaruzelskiego. Studenci, podpisując porozumienie z władzami PRL, nie zrezygnowali z radykalnych żądań, chociaż nie wszystkie zrealizowano. Dzisiaj młodzi ludzie też stają się radykalni. Wielu z nich głosowało na prawicę, poparło ideę dobrych zmian. Ale młodzi, jak to młodzi. I w 1981 roku, i teraz nie chcą długo czekać na spełnienie obietnic. 35 lat temu studenci mieli poparcie „Solidarności”, dziś wielu młodych liczy

na obecne władze. Na szczęście teraz studenci nie muszą uczyć się rosyjskiego. Mogą wyjeżdżać za granicę, obowiązkowe jest tylko wychowanie fizyczne, a nie zajęcia w studium wojskowym czy nauka marksizmu. Problem w tym, że dla wielu studentów wśród zdobyczy wywalczonych po łódzkich strajkach kluczowa pozostaje tylko swoboda podróżowania. Bo o dobrą pracę po studiach w Polsce wciąż nie jest łatwo. Rządząca od niedawna prawica musi pamiętać, że pomimo ogromnych zmian cywilizacyjnych młodzi są nadal niecierpliwi. I guzik ich obchodzi, że złe warunki startu dla nich to wina poprzednich władz PO-PSL. Jeśli obecny rząd tego nie zmieni, nie będą strajkować, zrobią coś znacznie gorszego – po prostu wyjadą. K

Od momentu przejęcia władzy przez PiS górnictwo, pomimo ostatnio odtrąbionych sukcesów restrukturyzacyjnych (m.in. przez zarząd KW), wygenerowało kolejne setki milionów strat, które są finansowane przez kapitały sprytnych wierzycieli. Do maja 2016 r., czyli szóstej już rocznicy utworzenia Polskiej Grupy Górniczej (NKW), zostaną wygenerowane następne setki milionów strat, co wzmocni tylko pozycję negocjacyjną wierzycieli.

Sukcesy czy porażki górnictwa? 120 dni po przejęciu władzy przez PIS Krzysztof Tytko

Dla podkreślenia rzekomego patriotyzmu decydentów, Polska Grupa Górnicza jako nowa nazwa KW będzie polska, a przyszła własność – już obca (prawdopodobnie niemiecka). Wzrost wydajności np. w KW w przeliczeniu na 1 zatrudnionego z 627 ton/os./rok w 2014 r. do 718 ton/os./rok w 2015 r. i obniżenie jednostkowych kosztów wydobycia z 283 zł/t w 2014 r. do 259 zł/t w 2015 r. są głównie efektem przekazania chwilowo nierentownych kopalń i tysięcy pracowników do SRK

U

G A Z E T A

R

dolarów, bowiem ziemia i ukryte w jej wnętrzu zasoby są wartością bezcenną i nieodnawialną. Oby najgorszy interes w historii Rosji nie został powielony przez rząd Prawa i Sprawiedliwości i Zjednoczonej Prawicy. Apelujemy o to z najwyższą troską. W imieniu Komitetu Obywatelskiego Obrony Polskich Zasobów Naturalnych – Krzysztof Tytko, Marek Adamczyk

I

K

na koszt podatnika. To, a tym bardziej sprzedaż 6 mln ton zwałów po dumpingowych cenach celem poprawy płynności KW, nie może w żaden sposób być uznane jako sukces zarządu. Po 120 dniach od przejęcia władzy przez PiS Ministerstwo Energii nie przedstawiło jeszcze nawet zrębów swojego Programu Naprawczego, a jedynymi działaniami, powielającymi zresztą postępowanie poprzedniej ekipy, są próby dalszego skłócania zarządów ze związkami zawodowymi i zmiany nazw spółek i ich siedzib, czego efektem może być zagubienie kluczowej dokumentacji podczas kolejnej przeprowadzki do nowego miejsca zarządzania oraz inicjatywy dotyczące konieczności „szukania” inwestorów, którzy prawdopodobnie przechylą szalę kontroli nad spółkami górniczymi na rzecz kapitałów obcych. Dla podkreślenia rzekomego patriotyzmu decydentów „Polska Grupa Górnicza” jako nowa nazwa KW będzie polska, a przyszła własność – już obca (prawdopodobnie niemiecka). Podobnie Katowicki Holding Węglowy ma być przekształcony w Polski Holding Górniczy, co wraz z Polskim Koksem z JSW SA ma sprawić na naiwnych wrażenie, że polska własność tych najważniejszych polskich podmiotów gospodarczych została zachowana. Nakazem chwili, zamiast kontynuacji, jest konstruktywna destrukcja (zburzenie obecnego status quo), czyli konieczność przeprowadzenia niezależnego audytu aktualnego stanu polskiego

E

N I E C O D Z I E N N A

R

górnictwa, który był deklarowany w kampanii wyborczej przez obecnie rządzącą opcję polityczną, podjęcie natychmiastowej walki z eliminacją rozplenionej patologii, właściwe dokapitalizowanie i „odchudzenie” górnictwa, a także poprawa efektywności głównych i wspierających procesów produkcyjnych i dokształcenie kadry w zakresie nowoczesnych technik optymalnego zarządzania publicznym majątkiem oraz pilne wdrażanie czystych technologii węglowych w postaci budowy pilotażowych instalacji. to faktycznie będzie większościowym właścicielem bardzo rentownego górnictwa, zostanie ujawnione dopiero po pewnym czasie od momentu rejestracji w Krajowym Rejestrze Sądowym tzw. nowych „polskich spółek górniczych”, ze względu na wyrafinowane, pełzające instrumenty inżynierii finansowej, zastosowane w tej subtelnej grze dotyczącej przejęć (ale o tym już w następnym artykule). W związku z powyższym Komitet Obywatelski Obrony Polskich Zasobów Naturalnych apeluje o publiczną, po-

Sprzedanej ponad 100 lat temu Alaski rząd Rosji nie odkupiłby dzisiaj nawet za setki bilionów dolarów, bowiem ziemia i ukryte w jej wnętrzu zasoby są wartością bezcenną i nieodnawialną. ważną i szeroką debatę (póki jeszcze nie jest za późno i jeszcze istnieje szansa na utrzymanie kontroli nad polskimi zasobami węgla) z udziałem Ministerstwa Energetyki, parlamentarzystów, Ministerstwa Ochrony Środowiska, wybitnych profesorów ds. górnictwa z Narodowej Rady Rozwoju z Kancelarii Prezydenta RP, liderów związków zawodowych, kluczowych mediów i Komitetu Obywatelskiego Obrony Polskich Zasobów Naturalnych – w celu wypracowania alternatywnego wobec Ministerstwa Energii (PO-PSL) programu ratowania górnictwa. Byłoby to zgodne z wolą zachowania naszej suwerenności gospodarczej i koniecznością współuczestniczenia środowisk obywatelskich w rozstrzyganiu

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Data wydania

27.02.2016 r.

Nakład globalny

11 630 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 21 marzec 2016

ind. 298050

fot. Przemasban, Wikipedia (CC BY-SA 3.0)

A

najtęższymi patriotycznymi umysłami nie przywróci polskiej gospodarce utraconych korzyści. Uważamy, że ze względu na wagę zagadnienia z najwyższą przezornością należy rozważyć składaną przez nas ofertę współpracy. Sprzedanej za parę mln dolarów ponad 100 lat temu przez cara Aleksandra II Alaski rząd Rosji nie odkupiłby dzisiaj nawet za setki bilionów

R e k l a m a

wansowanie Wojciecha Kowalczyka, pełnomocnika rządu PO-PSL ds. restrukturyzacji górnictwa, na Sekretarza Stanu w obecnym Ministerstwie Energii, pomimo totalnego fiaska jego półtorarocznej działalności, oraz pozostawienie Krzysztofa Sędzikowskiego na stanowisku Prezesa KW, mimo że dwukrotnie składał rezygnację, powinno budzić poważne obawy, gdyż sprzeczny z polską racją stanu kurs „naprawy”, polegający na wrogiej prywatyzacji górnictwa, a przyjęty przez poprzednie rozdanie PO-PSL, jest bez żadnej korekty kontynuowany przez PiS, z dodatkową, szkodliwą próbą wyprzedaży kluczowych spółek z grupy kapitałowej JSW.

K

najważniejszych spraw, co deklarowali w kampanii wyborczej Pan Prezes PiS, Pani Premier oraz Pan Prezydent. Jeśli debata się nie odbędzie – najbliższa przyszłość pokaże, czy rację miało Ministerstwo Energii, czy my, ale wówczas może być za późno na naprawę, bo procesy te są nieodwracalne. Wówczas zorganizowanie nawet stu publicznych debat i powołanie stu Narodowych Rad Rozwoju wspartych


kurier WNET

3

K· O · M · E · N ·T·A· R·Z· E

m „Wybierz więc Polakom pod hasłe Kwasa, wyna jąc przyszłość”. Głosu opowiada że ć, nie borca miał zapom j tur y figie dru Do . się za starą PZPR wideno e em gan gurant wszedł ze slo lska”. Po lna spó „W tnym podtekście: orod i ś i iek zp be , Bojownicy PZPR zali sta zo ej rcz bo wisko Gazety Wy ia, bez tego, proszeni do współrządzen brodniczą o z ił ko aby ich ktoś niepo ą. Ideologia przeszłość komunistyczn ski zwyciękre j be Mazowieckiej gru e, kupy nikt wi no pa żyła. Kupą, mości nie ruszy! mnieć, Warto w tym miejscu przypo m kolaboraże nie wszędzie i nie wszystki sucho. Po na ła usz u od cja z wrogiem nar strzelano roz i ncj Fra ostatniej wojnie we b. osó y ięc tys za kolaborację 97 komW drugiej turze wyborów już ści sno cze wo no a binezon inżynier c wię ł wa ako op a uel nie wystarczał. Seg yoś, nie prz kandydata w kontusz jakieg mentalisty da fun ca, mierzając, Kmici owej. i patrioty Polski mocarstw iego prelsk po ek un Lepiąc wizer ejski spezydenta, największy europ politycznego cjalista od marketingu oru materiaop – ił jednego nie docen y kontusz Pewnego dnia papierow łu. wy że at, jom ypadł z niego Seguela przyjmuje za aks Kmicica przedarł się i w oczł na z lec tię, z pijaborca nie głosuje na par wnik pijany Kwaśniewski a trzeba więc na tra dat dy kan ść bo Sła . ka. wie Michnikiem , wadę jako nym że Poprzedstawić jako jego siłę tatnie wybory dowodzą, Os po zki łus pie Po ści narodem zaletę. Zabójcy księdza lacy są jednak w większo h ruc to ość arn opski rozum wiedzieli sobie: Solid sceptycznym. Zdrowy, chł mu ś kto ej dzi pokazywaspontaniczny, tym bar zwyciężył. Nie pomogło y. dn go ary wi ś telewizji 180 si tym pokierować, kto nie Komorowskiego w ie lap w k ska ow egrał, bo to Matka Boska Częstoch razy dłużej niż Dudy. Prz go i je lka Bo ika Katalończyk Tajnego Współpracown był towar zepsuty. Nawet tzys ajc w n y był ie nauczyć go długopis z papieżem Seguela nie byłby w stan ob wy e Ni i. uel ć wypowieszym stylu Jacquesa Seg polskiej ortografii i oduczy za po ce, ols w P ś wę państwa. rażam sobie, żeby kto dzi kompromitujących gło ył ob zd m, ne ba może redaktorem Ur Do tego doszły afery. . izm a Porte cyn y bn do po na się Po wypadkach w Bastii i n uSeg ł ści pu wy czać na plakaKwaśniewskiego Maillot powinno się umiesz niu wa ako op m ie: REKLAela na rynek w piękny tach reklamowych ostrzeżen papierosów. z frędzelkami. MA ZABIJA. Jak na paczce daw ały tow mi odzi szybciej, Kandydata kompro Śmierć od reklamy przych e. zn tyc nis mu K ko zg. niejsze powiązania gdyż najpierw atakuje mó go ał zed spr tów Wytwórca prezyden

twórca Przed Kwaśniewskim wy ny, pradzo ier stw prezydentów, fakt jest zam, szc ypu Prz i. cował dla Solidarnośc ry któ a, mk ere Gi że trafił tam przez żu, ary w P go dłu ł uprzednio przebywa bezpieki na desygnowany przez organa utu Poltyt Ins a stanowisko dyrektor iwego aśc wł Do . skiego przy Sorbonie człogo we ści wła ł celu Gieremek wybra za ów zyk ńc sko wieka. Kto uważa Ga ten ie, iec św na ów największych kłamc ał z Katalońwidać nigdy nie rozmawi ne skarby żad za k czykami. Katalończy wie, nie nie ś go nie przyzna się, że cze fi. Jan tra po nie ś go rozumie albo że cze elieAm ra me na Brzękowski wspomi dzesie po c ają ier -les-Bains, który, otw m” oru „qu t ias zam nie rady miejskiej, . um ari akw stale używał słowa

ego naAleksandra Kwaśniewski ie hobn do Po w. dó wo rz. po eka ch apt i ny ncusk z podob Ga- rzucił Polakom fra ury smego lutego o godzinie ekt hit arc t ias órcą tw zam wy – n any - tel Crillo Jacques Seguela, zw 14.30 dwoje ludzi wycho I, zegarek XV ika dw ońLu tal Ka ów ia zas zen z c briela jest z urod miarów. prezydentów, dzących ze stacji metra roz ch lny ny rua zin nst mo rod ki m ars szwajc am jego do przy Porte Maillot zostazostw rug- czykiem. Zn str mi , lny em cja lat ofi tr my me dzi no w Pirenejach, dokąd jeź Nie będę wy- „Chro a. lało uderzonych reklamą. rek lam la rek kró si ek gło o markach by” – i znam jego grób. Przod mieniał marki. Mówić źle otoczeni ze wszystkich my teś Jes uela, cukiernik, odniósł ia zen od doch mucha my Marius Seg jak ryż Pa ez jest zakazane pod karą prz y iem Idz ach Napoleona, piekąc kadobrze o tej stron. lakatu na sukces w czas z p y, iow sądowego i grzywny. A zen łos og p słu steczka. Rousquilles poda, uderzenie przez lu miast talońskie cia wie od eż eci reklamie mówić nie możn prz oć Ch . w, którym smak anyżku a wyszedł plakat ch stolicę biły Anglikó cki aty azj i było śmiertelne. Mężczyzn ich ńsk ka słońcem Prowansji. gólnymi ura- amery ganckiej kojarzy się ze ele k zię wd z pękniętą miednicą i o nia dacznie róż od ji Stary dom Seguelów, cu arzyszki wy- Franc ska wykań ery am zami ciała, dla jego tow ka -Bains iel les W i. lieecj me , stoi w A znie – zmarła dyskr dwie ścia- udekorowany jęła na wy rem padek skończył się tragic a me ow nu d film po ia twórn Thermes Concorde przy rue des tra me cji ękw szpitalu. Miała 24 lata. sta jwi ej na ższ do y dłu zinny należ – przy- ny naj . Zamiast 12; grób rod mu oje Wiatr przewrócił na nich sw po . je yku ała arz ow ent pet cm w – ciężki bil- i wyta – szych na tutejszym padkowych przechodnió ych kafelków paryskich aln ziców studiował gin rod ory oli z w es w. qu aró Jac mi roz kowana dru wy cja ita bord reklamowy dużych im ska kań ontpellier z myślą o zoKorsyce amery panii re- farmację w M kam Następnego dnia w Bastii na iem atk od z d ze, ier em dyrektorem rodzinych okolicz- na pap y biegają staniu z czas kat pla izji zginął od reklamy w podobn ew tel W j. we mczasem uzdrowiskiem pracy wracał klamo reklamy nej Amelie. Ty ch, rta na na nościach kolejarz, kiedy po ą żdż i je u isk h media in- po bo do domu. O obu wypadkac technicznych. formowały w terminach siła wiatru. Wiek ofiar, czas i miejsce, iedziły kaIstotnie, Francję w lutym naw ość huradk taklizmy: nad oceanem prę dz., przy /go ganów przekraczała 150 km Piotr Witt . ach ulewnie padających deszcz , zalaGaronna wystąpiła z brzegów i jeszcze przez kilka lat BreW e. ski na mo- kierował wciąż dżą jeż l, da ła osiedla i winnice bordo i w ż wy wy Jan Brzęwz domowych skaczą Polak, poeta awangardo tanii 30 000 gospodarstw w paryskim h. ia lac zan , mający powią ktryczności. tocyk larskich ścigają kowski żeg zostało pozbawionych ele ch ata ńskiej aryreg alo kat W i wśród y przyiowych świecie sztuki zen iec Nasi przodkowie kataklizm ezp ub firm es zajął się y qu lam Jac y erpliw st boży i prze- się rek w kom- stokracji. Nieci nim Za . ków rody traktowali jako dopu ban mi nia ą. sze reklam przeczuciem z ogło e infor- prowizorycznie strogę: „Z niewymownym ze znajdziemy potrzebn ter ał Francuzom Mitpu zed spr cy no on dej To każ ać kupow on rop zap cały lud litewski poglądał m na żą zdą , ówną wadą kandydata do złą wróżbę macje Reklama terranda. Gł w. kó gar oi ze na ten cud niebieski, biorąc tów bu k, rte no ku jwyższej była jego nerw znaków”. uniemożli- władzy na ę, ow zm go z niego tudzież z innych dy i ro a film ent wa zyd ery pre ydat na Maillot prz dy, kiedy wość. Kand bie ł Pó Sens wydarzeń na Porte od śli. nie my ral nie lite pie ny sku ąsa , wstrz ewne zrozu- wia ego użyt- tał na trybunie i na Korsyce w lot by zap tyczy artykułów codzienn do narzucił go pod hasłem a uel Seg . ów pialny, kie- tik ncy pry wysię mieli: reklama zabija. je sta m ble Pro a siła”. Sloganu nie musiał na. Roz- ku. w państwem. „Spokojn dó W Paryżu jest wszechobec orzą Le do ji się akc ze red ier w zab odgrzebał go kszych od dy ramy produkt myślać; bie u wy rosła się do rozmiarów wię zm że , jali się soc w nam e jcó daj , jednego z o przyjeżdża Wy ą naszymi za- na Bluma ruj kie kamienic. Turysta, który co ci, ale , szy lep poznania za- naj gu francuskiego. do stolicy Francji celem z amery­ i – specjaliści od marketin kam ian chc u ach gm Drugie hasło skopiował go ede wszystprz y ram bytków, zamiast ogromne bie oli”. Slowy a-c że , coc dzą „Pokolenia ów Ludwika wie widzieliśmy kańskiego iej ęśc jcz barokowej Mennicy z czas na miał na ry a” któ nd , rra ten jeszcze więk- kim gan „Pokolenie Mitte . izji ew XIV (w remoncie) ujrzy dydata tel i w kan h dy cac wa j uli celu pokrycie drugie arków szwaj- na szą od niej reklamę zeg go. nek hotelu – wieku emerytalne carskich. Barokowy budy o ięt łon zas e Ritza przy placu Vendom

Ó

a m a l k e r a c ą j Uderza

oać na plakatach reklam Powinno się umieszcz na KLAMA ZABIJA. Jak wych ostrzeżenie: RE zy pr ierć od reklamy paczce papierosów. Śm g. najpierw atakuje móz chodzi szybciej, gdyż

Polska ostatnią szansą Europy W

ybór prezydenta Dudy i PiS-u graniczy z cudem czy z działaniem Opatrzności. Jak skorumpowany układ łączący świat polityki, biznesu i mediów, układ quasi-mafijny, wsparty na zagranicznych firmach, które wykupiły za półdarmo polski przemysł i były w stanie odprowadzać potężne zyski do swoich krajów, układ wasalny na usługach korporacji międzynarodowych i maszynerii brukselskiej, układ z potężną klientelą biurokracji, kilkakrotnie rozbudowanej za rządów PO – jak taki, wydawałoby się potężny układ mógł runąć jak domek z kart? Istotnie, upadek systemu PO jest tak samo „cudowny” jak – swego czasu – upadek systemu komunistycznego. Oczywiście to nie koniec walki i, jak widzimy, postPO-wski system broni się wściekle. Niektórzy się dziwią, że robi to w sposób często ordynarny, nawet błagając bez godności i patriotyzmu o pomoc zewnętrzną. Nie należy zapominać, że prawie zawsze istniała w Polsce potężna piąta kolumna. Wasalne poddanie się ludzi, którzy się wstydzą polskości i uważają, że wszędzie lepiej niż w Polsce, ma starą tradycję. Oczywiście paktowanie przed dramatem smoleńskim premiera Tuska z Putinem przeciwko prezydentowi własnego kraju wygląda jeszcze bardziej obrzydliwie – i mniej romantycznie – niż umizgi Króla Stanisława do Katarzyny. Targowiczanie wśród nas zawsze byli. Często są to dziś ludzie wciąż

Bernard Margueritte tego samego pokroju. Członkowie ich rodzin byli przedwczoraj na usługach stalinowskich okupantów i wczoraj błagali o „bratnią pomoc” wielkiego brata. Dziś obrońcy układu agitują w Brukseli i gdyby mogli – i gdyby istniały – prosiliby o interwencję dywizje zaprzyjaźnionej armii europejskiej dla uratowania w Polsce „jedynie słusznej prawdy”. To skądinąd całkiem „normalne”, że jest wielu takich, którzy w Berlinie i Brukseli słuchają z radością tego błagania i byliby skłonni „pomóc”. Nie można entuzjastycznie przyjąć utraty wasala politycznego i gospodarczego. Przecież było tak znakomicie z Polską poddaną, skolonizowaną przez korporacje i finansjerę zachodnią, daleką od niewygodnych ideałów Sierpnia i od nauki św. Jana Pawła II! I tu dochodzimy do sedna sprawy. Jakie są dziś największe zagrożenia dla Europy, Europy humanizmu i wartości? Można je dzielić na zewnętrzne i wewnętrzne. Zewnętrzne to przede wszystkim niebezpieczeństwa wojującego islamizmu dżihadystów i niekontrolowanej imigracji, które są groźne dla chrześcijańskiej tożsamości europejskiej. We Francji na przykład, gdzie spora część imigrantów jest bardzo dobrze zasymilowana, istnieją dzielnice czy wręcz miasta, które przestały na dobra sprawę być „francuskie” i żyją wyłącznie według reguł i zwyczajów islamskich. Dlatego kiedy Polska, kraj z tysiącletnią tradycją otwarcia dla ludzi

z zewnątrz, twierdzi, że – przy całym szacunku dla „innych” – woli przyjąć Polaków, związanych z chrześcijaństwem, których rodziny zostały przez burzliwe losy historii rozrzucone po świecie, to Europa pani Merkel, bezmyślnie gotowa przyjąć miliony islamistów, czuje się nieswojo. Ale jeszcze większe zagrożenie dla Europy wartości ma charakter wewnętrzny. Mamy do czynienia z pogwałceniem autentycznego humanizmu

W

rzeczy samej, nie możemy się dziwić, iż potentaci tej pseudo-Europy i ich piąta kolumna nad Wisłą zwalczają odrodzoną Polskę, patriotyczną i chrześcijańską. To naturalne. Ale to nie powód, aby ta prawdziwa Polska zaczęła się wstydzić i wahać. Przeciwnie, to ostatni moment, aby Polska wróciła do siebie. Nie ma po co patrzeć na Zachód, na tę skorumpowaną Europę, która zagubiła się i zatraciła swoją tożsamość.

Jan Paweł II w 1991 roku ostrzegał: „Polacy mogą albo wejść po prostu do społeczeństwa konsumpcyjnego, zajmując w nim – jeśli się im powiedzie – ostatnie miejsce […], albo też przyczynić się do ponownego odkrycia wielkiej, głębokiej, autentycznej tradycji Europy, proponując jej jednocześnie przymierze: wolnego rynku i solidarności”. europejskiego. Dzisiejsza Unia jest, niestety, zaprzeczeniem najlepszych tradycji Europy. Być Europejczykiem oznacza dziś być przeciwnikiem tej Unii, zbiurokratyzowanej i totalnie niedemokratycznej. Jak można być Europejczykiem, a zarazem zwolennikiem Unii lobbystów i mafii, Unii biznesu, a nie serca, Unii liberalizmu i laicyzacji, tak absurdalnej, że stała się wojującą nową religią! Jak być Europejczykiem i sprzyjać Unii, dla której szczyt nowoczesności i modernizmu to akceptacja ślubów homoseksualistów i zabijanie życia poczętego?

Zresztą św. Jan Paweł II nas ostrzegał. Już w 1991 roku powiedział na Zamku Królewskim w Warszawie, że Polska stoi przed historycznym wyborem: „Polacy mogą albo wejść po prostu do społeczeństwa konsumpcyjnego, zajmując w nim – jeśli się im powiedzie – ostatnie miejsce […], albo też przyczynić się do ponownego odkrycia wielkiej, głębokiej, autentycznej tradycji Europy, proponując jej jednocześnie przymierze: wolnego rynku i solidarności”. Niestety, jak wiemy, Polska PO-wska

wybrała najgorszą drogę, materialistyczną drogę obecnej Unii. To tym bardziej niezrozumiałe, że powinniśmy pamiętać i te słowa naszego papieża (Pamięć i tożsamość, 2005), że Europa dziś to „permisywizm moralny, rozwody, wolna miłość, przerywanie ciąży, antykoncepcja, walka z życiem na etapie poczęcia, a także manipulacje życiem na schyłku. Program ten jest wspierany olbrzymimi środkami finansowymi, nie tylko w skali poszczególnych społeczeństw, ale także w skali światowej. Wobec tego wszystkiego słusznie można się pytać, czy nie jest to również inna postać totalitaryzmu, ukryta pod pozorami demokracji”. I św. Jan Paweł II dodał, iż to kraje Europy Środkowej – a przede wszystkim Polska – które zachowały swoją tożsamość, powinny być inspiracją i przykładem dla krajów Europy Zachodniej, które tę tożsamość utraciły: „Kraje Europy Zachodniej są dzisiaj na etapie, który można by określić jako «posttożsamościowy» […] Niestety, Europę na przełomie tysiącleci można by określić jako kontynent spustoszeń. Programy polityczne nastawione przede wszystkim na rozwój ekonomiczny same nie uzdrowią tych ran. Mogą je nawet jeszcze pogłębić [...] Narody Europy Środkowo-Wschodniej, pomimo wszystkich przeobrażeń narzuconych przez dyktaturę komunistyczną, zachowały swoją tożsamość,

a poniekąd nawet ją umocniły [...] Pewne istotne dla życia ludzkiego wartości mniej się tam zdewaluowały niż na Zachodzie. Tam żywe jest na przykład przekonanie, iż to Bóg jest najwyższym gwarantem godności człowieka i jego praw [....] Podstawowym zagrożeniem dla Europy Wschodniej jest jakieś przyćmienie własnej tożsamości [....] Polega ono na bezkrytycznym uleganiu wpływom negatywnych wzorców kulturowych rozpowszechnionych na Zachodzie”.

W

niosek jest więc ogromnie ważny: walka, która się toczy teraz nad Wisłą, jak i pomiędzy nowymi władzami warszawskimi a biurokracją brukselską, jest walką o tożsamość Europy i o jej wizerunek. Albo Europa będzie bezduszna, skomercjalizowana, zlaicyzowana, albo odzyska swój humanizm chrześcijański, swoje wartości i ideały solidarności. Jesteśmy na ostatnim skrzyżowaniu dróg. Polska jest bardziej niż kiedykolwiek przedmurzem chrześcijaństwa. Polska – i tylko Polska patriotyczna i chrześcijańska – może dać Europie nową wizję i nowego ducha. W rzeczy samej, Polska jest ostatnią nadzieją Europy! Przeciwnicy to zrozumieli. My musimy też to zrozumieć! Europa na nowo musi być Europą! Ale najpierw, jeśli chcemy osiągnąć ten zaszczytny cel, Polska musi być Polską! Innej drogi nie ma. K


kurier WNET

4

B·O·L·E·K

Dziś, kiedy z willi generała Kiszczaka wyszła na jaw porcja oryginalnych dokumentów dotyczących TW „Bolka”, wierni, zdeklarowani obrońcy tego ostatniego mówią: nic się nie stało. Przecież to wszystko „w zasadzie” było wiadome. Pozwolę sobie w związku z tym przypomnieć prawdziwą sytuację sprzed sześciu lat: wyrok sądowy na Wydawnictwo «Arcana» za publikację monografii Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie.

Wyrok na historię – po 6 latach Andrzej Nowak

T

ej monografii, za której napisanie na moim seminarium magisterskim pani Kudrycka, dziś europoseł PO, postanowiła skierować „komisję metodologiczną” na Uniwersytet Jagielloński, jak w latach stalinowskich. O tym, co wtedy mówili panowie Celiński, Niesiołowski (wówczas wicemarszałek Senatu), premier Tusk, pan Wojciech Mazowiecki i inne tuzy dziennikarstwa III RP – nie będę przypominał, ani też o tym, jak haniebnie zachowały się niektóre tuzy historiografii tegoż dworu. Przypomnę tylko znacznie bardziej istotny fakt. Ten, który jest dzisiaj tak zakłamywany. O TW „Bolku” w III RP nie wolno było pisać prawdy. Troszczyli się o to najbardziej wpływowi politycy, dziennikarze i troszczyły się, co najważniejsze, sądy. Przytoczę w związku z tym tekst, jaki napisałem i opublikowałem 6 lat temu, w marcu 2010 roku, po zapadnięciu wyroku sądowego. Oto ten tekst: „Wydawnictwo «Arcana» wydało dotychczas, w ciągu szesnastu lat swej działalności, nieco ponad 250 książek. Wśród nich, od 1999 roku, serię «Arcana historii». Seria ta, w której publikowali m.in. tacy badacze, jak Richard Pipes (Harvard University), Piotr Wandycz (Yale), Roman Szporluk (Harvard), a także wielu wybitnych historyków krajowych, zawiera głównie niskonakładowe monografie naukowe. […] Na początku 2009 roku w tej serii wydana została (po trzech recenzjach) książka Pawła Zyzaka «Lech Wałęsa: idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy Solidarności do 1988 roku» – 624 strony, ok. 1900 przypisów. Przeciw książce podniosła się burza.

Wydawnictwo stało się natychmiast obiektem medialno-politycznej nagonki. Nie mnie oceniać tutaj – czy słusznej. Na pewno dotkliwej. Zdarza się. Sytuacja zmieniła się, gdy do akcji przeciw książce został wciągnięty wymiar sprawiedliwości. Zapadł właśnie wyrok sądu pierwszej instancji. Sąd krakowski orzekł, że autor książki nie uwzględnił w swojej pracy wyroku Sądu Lustracyjnego z 2000 roku, uwalniającego Lecha Wałęsę z zarzutu współpracy z SB. Wydawnictwo nie dopilnowało, by autor wprowadził ten wyrok do swej monografii – zatem musi teraz ponieść odpowiedzialność: przeprosić stronę pozywającą (córkę Lecha Wałęsy) całostronicowym ogłoszeniem płatnym w «Gazecie Wyborczej», a także dopilnować usunięcia z książki (w następnych wydaniach) wzmianki z zamieszczonego w niej kalendarium, w której podane są daty rejestracji przez SB (29 XII 1970) oraz wyrejestrowania (19 VI 1976) Lecha Wałęsy jako tajnego współpracownika. Tylko tyle – i aż tyle. Dla małego wydawnictwa bezprecedensowa kara całostronicowego ogłoszenia w najdroższym dzienniku (czy ktoś widział kiedyś takie całostronicowe przeprosiny w jakiejkolwiek sprawie?) może być finansowo całkowicie niszcząca. Może też o to właśnie chodzi. W istocie jednak wyrok ten nie dotyczy tylko jednej książki i jednego wydawnictwa. Sąd zakwestionował prawo do kontynuowania badań konkretnego wycinka historycznej rzeczywistości po wydaniu prawomocnego orzeczenia, stwierdzającego – autorytetem Sądu Lustracyjnego w tym wypadku – że ów wycinek ma na zawsze pozostać

interpretowany tak, a nie inaczej. W książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka «SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii» z 2008 roku została zebrana bardzo obszerna dokumentacja obalająca argumentację historyczną orzeczenia Sądu Lustracyjnego z 2000 roku. Nikt z historyków nie podważył z kolei argumentów przytoczonych w tej konkretnej

że będą mogli przecież dalej wyjaśniać ją historycy. Wyrok z 19 marca 2010 roku przekreśla stanowczo tę możliwość. Kiedy wysłuchałem tego wyroku, przyszedł mi zaraz na myśl przerabiany właśnie ze studentami w ramach wykładów z historii myśli politycznej dialog Platona i postawione w nim, fundamentalnie

Sąd krakowski orzekł, że autor książki nie uwzględnił w swojej pracy wyroku Sądu Lustracyjnego z 2000 roku, uwalniającego Lecha Wałęsę z zarzutu współpracy z SB. Wydawnictwo musi przeprosić stronę pozywającą (córkę Lecha Wałęsy) całostronicowym ogłoszeniem płatnym w „Gazecie Wyborczej”. kwestii przez Cenckiewicza i Gontarczyka. Paweł Zyzak w swojej pracy oparł się na tych argumentach, uzupełniając je w tejże sprawie nowymi, pozyskanymi przez siebie świadectwami. Sędzia Krzysztof Kauba, występujący z Urzędu Rzecznika Interesu Publicznego w 2000 roku w Sądzie Lustracyjnym w sprawie Lecha Wałęsy, po odrzuceniu przez Sąd przedstawionego przezeń materiału dowodowego stwierdził, iż nie widzi w tej sytuacji szans wznowienia postępowania w tej kwestii. Dodał jednak,

ważne pytanie. Otóż w dialogu «Polityk» Platon rozważa następujące zagadnienie: czy zawsze, w każdej dziedzinie należy uznać najwyższy autorytet prawa? Co będzie, jeśli jakiś wyrok zabroni zdobywać nową wiedzę w dziedzinie medycyny czy nawigacji, a ktoś dojdzie do nowych ustaleń w tych dziedzinach? Jeden z protagonistów dialogu, Przybysz z Elei, stwierdza, że w takim wypadku, kiedy poszerzający wiedzę wykroczy przeciw wyrokowi prawa, powinien być bezwzględnie ukarany: «Bo nic nie powinno być mądrzejsze od

prawa». Co będzie jednak, jeśli ta zasada zostanie rozciągnięta na wszystkie obszary ludzkiej aktywności poznawczej? Drugi z protagonistów, Sokrates Młodszy, stwierdza wtedy z nutą melancholii: «Przepadłyby nam wszystkie umiejętności i już by się nawet nigdy odrodzić nie mogły, bo to prawo zabraniałoby badań. Życie już i teraz ciężkie, zrobiłoby się w ogóle nie do wytrzymania» (Polityk, 299e). Oczywiście Sokrates Młodszy przesadza. Są ludzie, którym żyłoby się lepiej, wygodniej z takim wyrokiem. Ci na przykład, którzy wzywają do mielenia lub palenia książek. Albo ci, którzy chętnie by się schowali za zasłoną z dymu palonych kartek. Czy książka może aż tak uwierać, aż tak przeszkadzać? Dlaczego? Znów – zamiast odpowiedzi – przyszło do mnie skojarzenie literackie. Przypomniał mi się wiersz Aleksandra Wata «Z notatnika oborskiego»: […] Zapytano raz Igreka: czy wierzy w obiektywne istnienie Parzoty? – Wierzyć w obiektywne istnienie Parzoty – to zalatuje mistyką, a ja, stary, wicie, zakamieniały jestem racjonalista – odrzekł Igrek. Ciekawszy był ciąg dalszy. Igrek uparł się nie wierzyć w obiektywne istnienie Parzoty. Który to Parzota wtrącił go do lochu, poddał torturom. Przecie wszystko byłoby w zupełnym porządku, gdyby nie jedna smutna okoliczność: głupi racjonalista zawziął się. Umarł w lochu. Biedny Parzota! Już nigdy się nie dowie, skazany na wątpienie wiekuiste, czy istniał obiektywnie? Tak, to chyba właśnie ten egzystencjalny problem despoty jest tutaj stawką. Despotą może być jeden człowiek,

może zbiorową tyranię sprawować grupa («trzymająca władzę» – np. w mediach). Pojawia się wtedy pokusa, by zapanować nie tylko nad teraźniejszością, ale także nad przeszłością, a nawet nad przyszłością. Nad swoim obrazem – w przeszłości i na przyszłość. «Parzota» chciałby uwierzyć, że jest obiektywnie bez skazy. I zawsze był – i będzie. Chciałby nakazać tę wiarę wszystkim jego władzy poddanym. Dziś nie grożą, oczywiście, tortury ani śmierć w lochu. Ale można zagrozić prawomocnym wyrokiem, który zakaże dalszych badań, zakaże wątpliwości. Jeśli się uda – «Parzota» może w końcu uwierzy naprawdę, że jest bez skazy. Dopóki zakaz nie jest skuteczny, «Parzotę» męczą czasem te wątpliwości. Nie ma tej ostatecznej pewności, jaką jego «racji» może dać tylko skwapliwe jej uznanie przez wszystkich. [Podkreślę dziś jeszcze raz: owym «Parzotą» nie jest Lech Wałęsa, ale to twór zbiorowy, to «elity III RP», które za Wałęsą chciały się schować i użyły tego biednego człowieka jak manekina.] Być może Wydawnictwo «Arcana» zostanie zmuszone przez prawo do ogłoszenia, że «Parzota» obiektywnie istnieje. Mam jednak nadzieję, że nie przestraszy to «upartych racjonalistów», którzy uznają możliwość dochodzenia w badaniu historycznym do prawdy o przeszłości. Dochodzenia, które kieruje się innymi regułami aniżeli dochodzenie sądowe. Dlatego także mam nadzieję, że historycy zdecydują się w tym krytycznym momencie zabrać głos: głos w obronie zagrożonej wolności badań. Jeśli argumentacja zebrana w książkach Cenckiewicza i Gontarczyka oraz Zyzaka w kwestii, w której wydał wyrok sąd krakowski 19 marca 2010 roku, ich nie przekonuje – zawsze mogą napisać swoje, lepsze, podważające ją prace. Żaden jednak badacz przeszłości nie powinien przejść obojętnie wobec wyzwania, jakie rzuca – nie tylko chyba naszej profesji – wyrok z 19 marca”. K

Lutowe spotkanie Narodowej Rady Rozwoju z udziałem Prezydenta RP było poświęcone polityce historycznej. W trakcie spotkania pewien polski pisarz historyczny z Anglii mówił o konieczności pragmatyzmu w prezentacji dziejów. Ów pragmatyzm, jego zdaniem, nieobecny w polskim opowiadaniu dziejów, jest błędnie zastępowany przez uprawianie historii w powiązaniu z wartościami. To zdanie mocno mnie zastanowiło, a nawet oburzyło. W tym samym dniu po powrocie do domu dowiedziałem się o przejęciu przez IPN teczek pochodzących ze zbiorów gen. Czesława Kiszczaka, a dotyczących między innymi Lecha „Bolka” Wałęsy.

Z

daniem historyków, stanowią one niezbity dowód jego współpracy ze służbami bezpieczeństwa. Dyskusja w trakcie posiedzenia plenarnego Narodowej Rady Rozwoju, w której uczestniczyłem, była wielowątkowa, mówiono o sposobach narracji historycznej, o uprawianiu historii bez patosu i z patosem, o popularyzacji naszych dziejów na Wschodzie i na Zachodzie, o roli rodziny i instytucji państwowych. Dla mnie jednak odpowiedź na pytanie „pragmatyzm czy wartości?” była najistotniejszym elementem naszej dyskusji.

Pragmatyzm czy wartości Przeglądam monumentalną rozprawę Jarosława Czubatego Zasada „dwóch sumień”. Normy postępowania i granice kompromisu politycznego Polaków w sytuacjach wyboru (1795-1815), Warszawa 2005. Wyznaczone ramy czasowe to okres od III rozbioru Polski do rozwiązania kadłubowego tworu, namiastki państwa, jaką było Księstwo Warszawskie. Księstwo – państwo o mocno ograniczonej suwerenności. Autor prezentuje postawy Polaków tej epoki. Przywołuje przy tym, jako kluczową w jego opinii – recenzję tych postaw autorstwa księcia Poniatowskiego, wodza naczelnego wojsk Księstwa Warszawskiego, którą ten przedstawił dla Louisa Pierre'a Édouarda, barona Bignon: Książę wyjaśnił mi, że od dawna „każdy Polak ma poniekąd dwa sumienia; że, przede wszystkim, Polak chce być Polakiem i jeśli nie może tego osiągnąć jedną drogą, to szuka innej”. Wódz naczelny, starając się przybliżyć francuskiemu rezydentowi specyfikę działania norm postępowania Polaków w życiu publicznym pierwszych lat porozbiorowych, opisał w ten sposób istotną cechę ich mentalności politycznej. Było nią współistnienie dwóch lojalności, z których każda posiadała własne reguły

postępowania. Pierwszą i podstawową stanowiła wierność Polaka wobec narodowej wspólnoty i przywiązanie do idei odbudowy własnego państwa („Polak chce być Polakiem”). Drugą – lojalność Polaka wobec obcego władcy, którego jest poddanym, lub protektora, z którym wiąże nadzieje na odzyskanie niepodległości. Mogła ona zostać odrzucona, gdy stawała w sprzeczności z pierwszą lub gdy malały nadzieje na korzyści wnikające z niej dla sprawy polskiej i zaistniała konieczność „szukania innej drogi”. Z zasady „dwóch sumień” wynikało podporządkowanie postępowania w życiu publicznym podstawowemu celowi, jakim było odzyskanie własnego państwa. W czasach Księstwa Warszawskiego cel ów został, moim zdaniem, doprecyzowany – stało się nim państwo, w którym ustrój i prawa obywateli miały być gwarantowane przez konstytucję (J. Czubaty, Zasada „dwóch sumień”, s. 665-666). Autor wyjaśnia dalej, że jego zdaniem ten pragmatyczny wybór, którego wyrazem była adaptacja do skomplikowanych warunków, nie oznaczał całkowitej rezygnacji z narodowych, patriotycznych ambicji, sentymentów. Pośród tego rozdarcia sumienia można było wszak zauważyć nadrzędność pierwszej zasady moralnej („przede wszystkim Polak chce być Polakiem”), która powodowała, iż większość dawnych obywateli Rzeczypospolitej, współpracując z władzami zaborczymi, nie wyrzekała się polskości i w miarę ograniczonych możliwości angażowała się w inicjatywy zmierzające do odbudowy własnego państwa. Jak ocenić taki kompromis od strony etycznej? Zdaniem Jarosława Czubatego Zgodnie z zasadą dwóch sumień, podstawowe kryterium oceny postaw pozostawało wprawdzie takie samo, zmieniało się jednak jego zastosowanie. Sens takich pojęć, jak zdrada czy wierność, mógł ulegać zmianie w zależności od okoliczności. Odwołania do wymogów żołnierskiego honoru lub obowiązku wierności władcy i sojusznikowi

mogły być argumentami wpływającymi na podejmowane decyzje, nie wydaje się jednak, by odgrywały decydującą rolę. Co więcej, istniały również możliwości mniej lub bardziej przekonującego usprawiedliwienia sprzecznych z nimi działań, choćby poprzez odwoływanie się do poczucia odpowiedzialności za losy kraju i rodaków, czy stwierdzenie, że Polacy spłacili już swój dług wobec Napoleona (tamże, s. 672-673).

sejmowych, by tam kierować się sumieniem drugim, liberalnym, pojmowanym jako konsensus polityczny. Być może za pomocą zasady dwóch sumień należałoby rozgrzeszyć raz na zawsze esesmanów, którzy swoje zbrodnie popełniali z całą sumiennością i wiernością sumieniu, choć w innej przestrzeni, nie zawodowej, a prywatnej, kierowali się zupełnie innymi normami wrażliwości, serdeczności, lojalności wobec dobra – najwidoczniej podawanymi przez to

wyposażenia ducha ludzkiego. Poczucie winy, które burzy fałszywy spokój sumienia, egzystencję zadowoloną z samej siebie, jest człowiekowi tak samo nieodzowne, jak fizyczny ból, będący sygnałem zakłóceń normalnego funkcjonowania organizmu.

Wyznanie winy W książce Sławomira Cenckiewicza „Sprawa Lecha Wałęsy” (Zysk i S-ka,

Sumienie z teczek Paweł Bortkiewicz TChr

Dwa sumienia czy sumienie błędne Koncepcja zasady dwóch sumień może stosunkowo łatwo usprawiedliwiać złożone czyny – można wręcz powiedzieć, że naczelną normą tej zasady mogłaby być powszechnie znana – „jestem za, a nawet przeciw”. Pytanie jednak brzmi, czy jest to zasada realna? Czy takie sformułowanie zasady jest adekwatne do opisu człowieka? Oczywiście, jest to zasada kusząca. Posiadanie dwóch sumień, dwóch ośrodków decyzyjnych mogłoby interpretować wiele trudnych sytuacji. O takich dwóch sumieniach mówiono zupełnie niedawno, jeszcze kilka miesięcy temu, gdy politycy rządzącej opcji, nominalnie przynależni do wspólnoty katolickiej, zostawiali jedno ze swoich sumień (to „katolickie”) w przedpokojach gabinetów prezydenckich, ministerialnych,

drugie sumienie. Przykład esesmanów jest dobry, gdyż jednak demaskuje zasadę dwóch sumień. Powszechnie ich postawa jest interpretowana jako efekt nie dwóch sumień, niezależnie od siebie działających, ale jako efekt sumienia błędnego. To pozwala niektórym tłumaczyć, że w takiej perspektywie funkcjonariusze III Rzeszy, najgłębiej przekonani o słuszności swej sprawy, nie mogli byli postąpić inaczej. Stąd, przy całej obiektywnej potworności ich zbrodni, postępowali subiektywnie dobrze. Będąc posłuszni głosowi sumienia – nawet jeśli było błędne – działali moralnie poprawnie. Jednak samo subiektywne przekonanie o słuszności postępowania oraz płynący z niego brak wątpliwości i skrupułów nie usprawiedliwiają jeszcze człowieka. Psychologia mocno akcentuje fakt poczucia winy oraz to, że zdolność jej rozpoznania stanowi istotny składnik

2008) przeczytałem słowa byłego prezydenta ujawniające ogromny dramat: Bo jeśli były propozycje […] ale to dużymi tysiącami pieniążków, bo takie duże. Nie za szpiclostwo, bo każdy widział, że mnie nie można kupić, ale tylko za to, że masz, masz dzieci, masz żonę fajną to też. To masz willę, to masz to, nie rób tego, pod wiatę chadzasz […]. Ten moment, wtedy się zreflektowałem [w kościele], że pamiętaj, człowieku, ale ty tam pójdziesz i ty wreszcie powiesz, żeś ty wymanewrował, że ludzie do ciebie mieli zaufanie, a tyś zrobił świństwo i dlatego też właśnie te momenty mnie sprowadzały, te momenty, bo tak po prostu widzę […] (IPN Gd 003/166, t. 4. Stenogram ze spotkania l. Wałęsy z działaczami KZ NSZZ „Solidarność” we Włocławku w dniu l XI 1980 r., k. 66). Rozczytanie nawet najbardziej wyważonych słów Wałęsy wymaga niemałej ekwilibrystyki. Te

słowa nie są wyważone, tak samo jak słowa pisane przez niego teraz na jego blogach i profilach społecznościowych. Jego słowa są krzykiem, są szamotaniną. Są obijaniem się o ścianę. Miotaniem. Ale nie są wyznaniem winy, takim, które byłoby powrotem do wnętrza własnego sumienia. Sumienie bowiem, jak mówi stara, dobra tradycja scholastyczna, ma dwie warstwy, które były określane terminami „synderesis” i „conscientia”. Zwłaszcza pierwszy termin, przejęty ze stoickiej nauki o kosmosie, nie jest jasny. Kardynał Ratzinger zaproponował kiedyś, by zastąpić go platońskim terminem „anamnesis”. Jest to pewna zdolność przypomnienia, która sprawia, że człowiek, zagadnięty o swój początek, widzi to, do czego zmierza jego istota, widzi najgłębszą prawdę o samym sobie. Tragedią ludzką jest to, gdy owo anamnesis – przypomnienie – zostaje zastąpione amnezją – całkowitą utratą pamięci o elementarnym pojęciu dobra i zła. W miejsce takiej pamięci zostaje wdrukowany fałsz – na przykład fałsz przywódcy, bohatera, ojca narodu. A jak pisał przed laty jeden z głównych kreatorów polskiego życia politycznego: „Ojciec – jak wiadomo – może się upić i zbić żonę, ale dzieciom na ojca nie wolno podnieść ani głosu, ani ręki” (A. Michnik). Czy zatem ma sens podnoszenie ręki lub choćby głosu na ojca? Wydaje się, że odpowiedzią na to pytania jest kwestia wyboru – czy chcemy żyć w domu, w którym tak naprawdę nie wiemy, kim kto jest, kto jest ojcem, a kto rozpanoszonym obcym. To także kwestia uszanowania pamięci tych, którzy w tamtej epoce mieli jedną zasadę wierności prawemu sumieniu. I byli mu wierni faktycznie nawet za cenę życia – społecznego, zawodowego, a także tego fizycznego. Nie da się historii odczytywać ani o niej opowiadać bez czynnika wartości. K


kurier WNET

5

T· E · L· E · G · R·A· F TPierwszego dnia po pierwszych stu dniach od pogrzebu Cze-

Unii w Rosji Vygaudas Ušackas poinformował, że nic nie jest

Rady Ministrów, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

sława Kiszczaka – pseudonim nieznany – oficera prowadzącego

jeszcze przesądzone, włącznie z budową gazociągu South Stre-

prof. dr. hab. Piotra Glińskiego, który zwrócił uwagę, że dzieła

m.in. Wojciecha „Wolski” Jaruzelskiego, prokurator IPN oraz

am.TPolska i Rosja przejściowo porozumiały się co do ruchu

te świadczą o estetyce, wyczuciu proporcji i multikulturowości,

policja wkroczyli do mieszkania wdowy, rekwirując ok. 50 ki-

TIR-ów przez graniczne przejścia. TUjawniono, że w wyniku

która już wtedy istniała.TTworzony we współpracy z koncer-

logramów dokumentów, a dzień później do domku letnisko-

antysemickich ataków, za które w 95% odpowiedzialne są oso-

nem Agora SA serwis informacyjny MSN pozostał w zestawie pa-

wego małżeństwa (0 kg). TNiedoszły fizyk, doktor socjologii

by arabskiego pochodzenia, z Francji do Izraela wyemigrowało

kietu startowego każdego sprzedawanego w Polsce komputera

Jan Gross, w Polsce znany jako historyk i profesor, zaczął mieć

w ubiegłym roku 8 tysięcy Żydów, a drugie tyle do USA. TNie

z programem Microsoft. TPrzy okazji rozpatrywania lawinowo

problemy ze statusem kawalera Krzyża Zasługi III RP. TWęgry

kocham Brukseli – stwierdził premier Cameron po tym, jak Wiel-

rosnących skarg osób cierpiących na alergię na tzw. cząsteczki

pogroziły Komisji Europejskiej użyciem weta w sprawie Polski.

ka Brytania otrzymała kolejny pakiet gwarancji specjalnego

stałe w powietrzu okazało się, że głównym sprawcą nieszczęś-

T„Służąca promocji zrozumienia i współpracy między naro-

statusu w Unii Europejskiej. TEksperci zawodowo zajmujący

cia są klocki hamulcowe oraz opony samochodów pokonujących

dami Europy” francusko-nie-

masowo budowane w miastach

miecka telewizja ARTE zawiesi-

w ostatnich latach – zwłaszcza

ła współpracę z TVP. TZwana

w okolicach szkół i przedszkoli –

z niejasnych powodów Komisją

progi, potocznie zwane leżącymi

Wenecką Europejska Komisja

policjantami TCiężko znokauto-

na rzecz Demokracji przez Prawo

wany w styczniu Artur Szpilka za

(tak w oryginale), w imieniu 60

radą lekarza zaczął odwiedzać ty-

zrzeszonych w niej państw świata

grysy w łódzkim ZOO. TW Cen-

Bolek okazał się Bolkiem.

skontrolowała stan praworządności w Polsce.

TKraje Grupy

trum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu przysięgę złożyło 179

Wyszehradzkiej zadeklarowały

żołnierzy i 64 żołnierek. TLil-

pomoc w strzeżeniu granic Buł-

ly podwiązaliśmy do kilku gąbek

garii i Macedonii; Merkel w imie-

nader pokaźnych rozmiarów. Na-

niu UE zaoferowała Turcji 3 mld

stępnie przesuwałem nią po pod-

euro; ubiegłoroczny zysk netto

łodze tam i z powrotem. Zamiast

firm zajmujących się przemytem

mopa. Małą i niedożywioną Mali-

osób do Europy oszacowano na

nę wysłaliśmy do komina. Niech

15 mld euro. TCyryl udał się na Kubę do papieża Franciszka.

się zjawiskiem globalnego ocieplenia przyznali, że woda z top-

go oczyści z sadzy. Po paru godzinach powróciła. W ręku miała

TMateusz Morawiecki ogłosił Plan. TProgram 500+ stał się faktem. TFabryka Autosan (1832) dostała szansę przetrwania nad Wisłą. TKonie arabskie zaczęły tracić gospodarzy. TDo

niejących lodowców nie tylko spływa do oceanów, ale jest też

parę srebrnych monet pięciomarkowych oraz oryginalne plany

w wielkiej ilości absorbowana przez lądy. TZmarł zafascyno-

Operacji Barbarossa – napisał red. Burca na temat Ślązaczek

wany w młodości muzyką Chopina oraz sienkiewiczowskim Quo

i Śląska w katowickim wydaniu Gazety Wyborczej, podającej

dymisji podał się nowo powołany komendant krajowy policji

vadis Umberto Eco. TNa ekrany kin w całej Polsce trafiły: Dead-

się za obrońcę honoru mieszkańców tej ziemi przed Jarosła-

Maj. TMON powołał Komisję Smoleńską. TMSZ zapowie-

pool, Kung Fu Panda 3, Jak to robią single, Zoolander, Zjawa, Ave

wem Kaczyńskim. TPolskiesklepy.pl trafiły do Radia Wnet.

dział wycofanie się z blokowania budowy Via Carpatia – połą-

Cezar, Grzech wojny, The Choice, Ride Achoy i The Boy. TMKiDN

czenia drogowego Skandynawii z mniej rozwiniętymi gospodar-

poinformowało, że dwa XVIII-wieczne meble, utracone podczas

TMinęło pierwszych sto dni rządów Prawa i Sprawiedliwości. TWedług portalu Politico, premier Szydło stała się jed-

czo terytoriami wschodniej Polski, Słowacji, Węgier, Rumunii

II wojny światowej, wróciły do zbiorów w Wilanowie. Zabytki

nym z trzech najbardziej wpływowych polityków Unii Euro-

i Chorwacji.TPo proteście przywódców państw wyszehradz-

te przekazał Przewodniczący Bundesratu w Niemczech, Premier

pejskiej. TTrybunał Konstytucyjny kontynuował ferie. T

kich, bałtyckich i Ukrainy przeciw Nord Stream II, ambasador

Wolnego Kraju Saksonii Stanislaw Tillich na ręce Wiceprezesa

Maciej Drzazga

R e k l a m a

STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH

Lech Jęczmyk proponuje

N

Dobra Zmiana

iewątpliwie znaleźliśmy się jako Polska w strefie wielkich przemian, nasza łódź pokonuje wodospad i niektórzy pasażerowie (bo nie członkowie załogi) krzyczą ze strachu. „Nie chcemy zmian, chcemy, żeby było tak jak przedtem”. Za późno – może nie do końca wiemy, jak będzie, ale wiemy, że na pewno będzie inaczej. Rząd wie na ten temat zapewne więcej, ale my nie wiemy, jaki Polska ma stopień swobody, po przekroczenia jakiej linii może nastąpić gwałtowna reakcja. Jaka? Poprzedni Sejm, wybrany przecież w mniej więcej uczciwych wyborach, zgodził się na interwencję obcych wojsk. Ale na Węgry Niemcy i Francja nie napadły. Może więc to jest ta granica, do której można dojść, choćby wśród wrogich pokrzykiwań. Tymczasem zostały opracowane nowe metody rozbijania państw, bez czołgów i samolotów, prawie wyłącznie za pomocą worków pieniędzy (nierzadko fałszywych). Nazwijmy je tureckim słowem „majdan”, czyli plac, pamiętając, ze ukraiński Majdan nie był pierwszy. Wynalazcą i entuzjastycznym realizatorem tych „placowych” rewolucji jest Bernard-Henri Lévy, francuski filozof żydowskiego pochodzenia, urodzony w Algierii. Zaczął chyba w roku 1971, kiedy odłączał Bangladesz od Pakistanu. Szalał podczas wojny domowej w Jugosławii, wspierając secesję bośniackich muzułmanów. Działał w Libii (2011) i Syrii, w Gruzji, gdzie zachęcał Saakaszwilego do ataku na Osetię, nawet w sercu Afryki w Burundi (przeszło milion zabitych). Do „majdanu” w Polsce wezwał Petru, ale chyba wyskoczył przed

szereg. Dopóki nie pojawi się w Polsce Bernard-Henri Lévy, możemy się tej opcji nie obawiać i jechać z reformami. Ale ostrożnie. Polska pod rządami Mazowieckich, Buzków i Tusków straciła ćwierć wieku i nie jest żadną awangardą. Pod pewnym względem to nawet lepiej, bo nie musimy torować drogi, możemy wybierać z gotowych rozwiązań. Mniejsze od nas kraje – Węgry, Islandia, Ekwador – uwolniły się z pęt Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Mamy precedensy. Ekwador powołał się sprytnie na Stany Zjednoczone, które odmówiły spłaty długów Iraku (okupant przejmie zobowiązania kraju okupowanego) pod

Polska pod rządami Mazowieckich, Buzków i Tusków straciła ćwierć wieku i nie jest żadną awangardą. Pod pewnym względem to nawet lepiej, bo nie musimy torować drogi, możemy wybierać z gotowych rozwiązań. pretekstem, że Irak został zadłużony nieuczciwie. W Korei Południowej, żeby nie zadłużać się w nieskończoność, ludzie złożyli się i oddali swoje złoto. Jeden z najpiękniejszych aktów w historii. A my musimy się uczyć od tych, którzy już coś zrobili. Od Niemców możemy zapożyczyć Berufsverbot, przymusowe zwolnienie i zakaz zatrudnienia na określonych stanowiskach urzędników

DOM PRACY TWÓRCZEJ

Położony na Górze Małachowskiego, w sąsiedztwie domu Marii i Jerzego Kuncewiczów, otoczony 3,5 ha parkiem, stanowiącym część Kazimierskiego Parku Krajobrazowego.

skompromitowanych działaniem na szkodę państwa lub skrajną nieudolnością. Niemcy robili to dwukrotnie, po drugiej wojnie światowej i po połknięciu NRD; Norwegia raz, po wojnie.

Oferujemy: • 130 miejsc noclegowych w pokojach 2- i 3-osobowych z łazienkami oraz w apartamentach 2-pokojowych • Sale konferencyjne dla 300 osób z nowoczesnym sprzętem audiowizualnym (sala duża z klimatyzacją) • Restauracja • Kawiarnia • Grill • Parking

T

adeusz Mazowiecki, pierwszy premier postkomunistyczny, zaczął urzędowanie od likwidacji kary śmierci (jedynej, która wyklucza recydywę i nie prowadzi do tłoku w więzieniach) i kary konfiskaty mienia, bijącej złodziei tam, gdzie ich najbardziej boli. Było to jawne zaproszenie do kradzieży. Kara śmierci jest teraz niemodna, ale konfiskatę należałoby przywrócić. Szkoły! Ile tu można zrobić! Przywrócić dwustopniowość i szkoły średnie, oczywiście, powinny być rozdzielnopłciowe – w tym wieku chłopcy i dziewczęta to zupełnie różne stworzenia. Odbudować szkolnictwo zawodowe i wprowadzić jak największą różnorodność – prywatne, zakonne, ekskluzywne – z podwyższonym poziomem. A zakaz zatrudnienia powinien objąć wszystkie poprzednie ministerki. Ogromne pole do działania to współpraca z rodakami za granicą. Należałoby pomyśleć o światowej nagrodzie dla najwybitniejszego polskiego uczonego. Państwo prezydentostwo mogliby do pałacu zapraszać przedstawicieli naszych mniejszości: Cyganów, Wietnamczyków, Chińczyków różnej maści, bo oni bardzo się między sobą różnią. A wszystko winno być robione pod kątem zwiększenia dzietności. Na razie jesteśmy jednym z najszybciej wymierających narodów. Jeżeli tego nie zmienimy, to wszystko na nic. K

Zapraszamy: uczestników kongresów, szkoleń, konferencji i gości indywidualnych.

24-120 Kazimierz Dolny ul. Małachowskiego 17 recepcja: tel. 81 881 01 62 fax 81 881 01 65 www.domdziennikarza.com info@domdziennikarza.com

Ceny usług do negocjacji. Stali Klienci otrzymują rabaty.


kurier WNET

6

P

rokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wyłudzeń kredytów w SKOK Wołomin w maju 2013 r. Dopiero w kwietniu 2014 aresztowano byłego oficera WSI i członka Rady Nadzorczej Piotra P. oraz wiceprezes SKOK Joannę P. Zatrzymanym postawiono zarzuty uczestnictwa w procederze wyłudzania kredytów wysokokwotowych za pośrednictwem podstawionych „słupów”. Tymczasem SKOK Wołomin spokojnie prowadził wielką kampanię reklamową, ściągając z rynku depozyty. Dopiero 29 października 2014 r. aresztowano jego prezesa Mariusza G. 5 listopada 2014 r. Komisja Nadzoru Finansowego wprowadziła do Kasy zarządcę komisarycznego. Z jego oficjalnych komunikatów wynikało, że SKOK dział normalnie i w Kasie powstanie program naprawczy. Przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak 20 listopada 2014 r. w publicznej wypowiedzi w Senacie RP wspomniał o działaniach grupy przestępczej w kontekście SKOK Wołomin. Jego bezprecedensowa wypowiedź nie doczekała się interwencji prokuratora. Po wystąpieniu Jakubiaka ze SKOK masowo wycofywano depozyty, zarządca komisaryczny nie miał szans na wprowadzenie jakiegokolwiek programu naprawczego, na fatalny skutek zaś nie trzeba było czekać. 11 grudnia 2014 r. KNF zawiesiła Kasę i wystąpiła do sądu o ogłoszenie upadłości. Formalną przyczyną miała być utrata płynności przez Kasę. Po zawieszeniu Kasy BFG wypłacił deponentom w ramach kwot gwarantowanych 2,2 mld zł, stając się automatycznie z urzędu największym wierzycielem upadłego SKOK. Dopiero w tym momencie wyszła na jaw prawdziwa skala przestępstwa wyłudzeń wielomilionowych kredytów, w który to proceder byli zaangażowani funkcjonariusze WSI. Jeszcze kwartał wcześniej SKOK Wołomin opublikował swoje oficjalne, rewelacyjne wyniki finansowe. W chwili zawieszenia Kasy zarządca komisaryczny podał szokującą wiadomość, że kredyty przeterminowane stanowią ponad 80% portfela kredytowego SKOK. Jaka część z tego to kredyty faktycznie wyłudzone w wyniku działań przestępczych? Okazuje się, że do chwili obecnej ta kluczowa informacja nie jest znana. Z sumy 2,8 mld zł wszystkich kredytów udzielonych przez SKOK prokuratura była w stanie postawić zarzuty na kwotę ok. 800 mln zł. 5 lutego 2015 r. sąd ogłosił upadłość SKOK Wołomin, a syndyk z rekomendacji KNF, Lechosław Kochański, ocenił, że formalnie przeterminowane może być nawet 90% portfela kredytowego, którego wartość wycenił wstępnie na ok. 200 mln zł. Gdzie się zatem podziała niebagatelna kwota 1,8 mld zł? Czy to też wszystko kredyty wyłudzone? Jeżeli tak, to dlaczego prokuratura jest w stanie doliczyć się tylko ok. 800 mln zł wyłudzeń? KNF w lutym 2015 r. skierowała do syndyka zalecenie dokonania audytu śledczego portfela kredytowego SKOK Wołomin, jako że w SKOK doszło do „działań przestępczych na skalę dotychczas niespotykaną w systemie finansowym” i bez dokonania audytu niemożliwe jest ustalenie rzeczywistej wartości majątku wchodzącego w skład masy upadłościowej. Do chwili obecnej zalecany przez KNF audyt śledczy nie został dokonany! Syndyk zaś podjął działania sprzeczne z prawem dotyczącym upadłości banków i Kas. Obowiązujące prawo wymaga dokonania wyceny całego majątku SKOK przez biegłego rzeczoznawcę, przygotowania przetargu oraz sprzedania SKOK Wołomin w całości innemu bankowi lub Kasie, z przejęciem przez bank lub Kasę-nabywcę depozytów nie pokrytych przez BFG, o czym stanowi kluczowy, wynikający z konstytucyjnego prawa do własności art. 438 prawa upadłościowego. Próba sprzedaży w drodze przetargu przedsiębiorstwa bankowego lub Kasy w całości jest krokiem obligatoryjnym. Tym różni się upadłość banku lub Kasy od upadłości np. zwykłej spółki z o.o. Jeżeli do pierwszego przetargu nie zgłosiłby się nabywca lub złożona oferta nie byłaby zgodna z jego warunkami, można ogłaszać przetargi kolejne. Warto tu przypomnieć dawną już upadłość Banku Staropolskiego, która była prowadzona przez poznańskiego syndyka Jana Kaneckiego. W jej wyniku deponenci zostali poszkodowani na sumę 120 mln zł, bowiem część depozytów przekraczała ówczesne gwarancje BFG. Wszyscy odzyskali większą część depozytów dzięki skutecznemu i zgodnemu z prawem prowadzeniu postępowania upadłościowego przez syndyka. W latach 2001–2008 zostało ogłoszonych

E·K·O·N·O·M·I·A pięć przetargów, zakończonych ostatecznie sprzedażą Banku Staropolskiego w całości innemu bankowi. Trwało to długo, gdyż majątek Banku Staropolskiego był wart mniej niż 120 mln, czyli niż suma depozytów, które nabywca musiał wypłacić deponentom. Syndyk Kanecki wykonał ogromną pracę, polegającą na zawieraniu z częścią deponentów indywidualnych umów, w których zrzekali się części depozytów, aby mogło dojść do sprzedaży upadłego banku w całości. Od tamtego czasu prawo nie uległo zmianie. Przepisy dotyczące upadłości banków przeniesiono jedynie do nowej ustawy z 2003 r. prawo upadłościowe i naprawcze, tworząc dział przepisów szczegółowych dotyczących prowadzenia upadłości banków. Wkrótce objęto nimi również Kasy SKOK.

prezydenta Komorowskiego, popierając wniosek syndyka, powołał się na akty prawne UE nie dotyczące Kas SKOK. Z bezprawności działań prezesa Pruskiego zdawała sobie najwyraźniej sprawę nawet sama KNF, gdyż odmówiła sądowi wypowiedzenia się na temat wniosku Pruskiego. Sędzia Brzozowska wniosek prezesa Pruskiego w lipcu 2015 r. oddaliła, a syndyka zobowiązała do prowadzenia przedsiębiorstwa SKOK do czasu jego wyceny przez biegłego i zorganizowania przetargu. Nie uwzględniła też powołania tzw. rady wierzycieli, jako że w istniejącej sytuacji jeden z wierzycieli, BFG, posiadając aż 95% wierzytelności – byłby uprzywilejowany. Przepisy o radzie wierzycieli stanowią bowiem, że wierzyciel posiadający 2/3 całości wierzytelności

całości majątku Kasy, a syndyk formalnie zapowiedział dwa przetargi na sprzedaż SKOK Wołomin w całości. Biegli uznali, że na miarodajną wycenę wszystkich kredytów potrzeba co najmniej roku.

W

Prokuraturze Okręgowej Warszawa Praga toczyło się tymczasem śledztwo dotyczące wyłudzeń kredytów w SKOK Wołomin. Z dokumentacji, jaką dysponował prokurator Robert Kiełek, wyłoniła się pajęczyna branych na „słupy” kredytów, rozrastająca się z miesiąca na miesiąc. Wcześniejsze kredyty były spłacane z nowszych. Nie sposób nie zauważyć zmiany wskaźników przeterminowania w raportach, które każdy SKOK ma obowiązek co miesiąc składać do KNF. Nie

W szumie medialnym wytworzonym poprzez podrzucenie przez służby nowych dokumentów z teczki TW „Bolka” zapewne niewielu zwróciło uwagę na decyzję, która zapadła 25 lutego br. w siedzibie syndyka SKOK Wołomin. I niewielu jest świadomych, że może mieć ona związek z bezpośrednim interesem służb i miliardowymi kwotami...

Historia pewnej upadłości Marcin Karliński

Sytuacja finansowa SKOK Wołomin jest znacznie lepsza niż w przypadku Banku Staropolskiego. Ze sprawozdań finansowych syndyka Kochańskiego wynika, że co miesiąc spływają spłaty kredytów członkowskich znacznie przewyższające bieżące koszty postępowania upadłościowego. Część kredytów jest zatem na bieżąco spłacana, a suma gotówki z tego tytułu przekracza już 130 mln zł. W skład majątku wchodzą również nieruchomości i jednostki funduszu inwestycyjnego. Wartość majątku SKOK według ostatnich ocen syndyka to ok. 290 mln zł. Bank lub Kasa nabywca musiałby przejąć wypłaty depozytów na sumę ok. 110 mln zł. Oznacza to, że sprzedaż SKOK w całości jest jak najbardziej ekonomicznie wykonalna. Nie ma ani prawnych, ani finansowych powodów, by działania syndyka SKOK Wołomin różniły się istotnie od skutecznych działań syndyka Banku Staropolskiego. Tymczasem jest zupełnie inaczej... W postępowaniu upadłościowym SKOK Wołomin niebywałe jest to, że syndyk Kochański od samego początku próbuje złamać prawo i pominąć sprzedaż przedsiębiorstwa Kasy jako całości. Odpowiedni wniosek Kochański złożył już w końcu kwietnia 2015 r. Pojawiła się w nim kuriozalna teza, jakoby upadłe przedsiębiorstwo przestało istnieć! Jej absurdalność oprotestowali deponenci-członkowie SKOK. Sędzia-komisarz Małgorzata Brzozowska wniosek syndyka oddaliła. Syndyka natychmiast wspomógł nie byle kto. Prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego Jerzy Pruski, ówczesny doradca ekonomiczny

może dowolnie wpływać na skład rady i w konsekwencji na jej uchwały. Zgodnie z procedurą od sierpnia 2015 r. wysyłano zawiadomienia do biegłych rzeczoznawców celem wyceny

sposób ustalić pierwotnego źródła w tej pajęczynie powiązań, gdyż dokumentacja kredytowa Kasy starsza niż 5 lat i dotycząca kredytów spłaconych uległa przemiałowi. Pozostałą część dokumentacji

sprawy „niezależna prokuratura” przeniosła do Gorzowa Wlkp. Tam toczyła się sprawa karna w stosunku do byłego prezesa Mariusza G. i byłego oficera WSI Piotra P. o wyłudzenia kredytów na sumę ok. 800 mln zł. W końcu listopada 2015 r. Mariusz G. za kaucją 1mln zł wyszedł z aresztu, a obrońcy Piotra P. w chwili pisania tego tekstu negocjowali z sądem kaucję. Prokurator Kiełek pozostał z pajęczyną cierpiących na amnezję „słupów” ze środowisk alkoholowych, a dostępne akta uniemożliwiają postęp śledztwa. Wyłudzono ogromne sumy, sprawcy pozostają nieznani, nie ma dowodów, podejrzani nie przyznają się do winy i zwalniani są za kaucją. Przestępstwo byłoby doskonałe, gdyby dało się nie tylko bezkarnie ukraść, ale też tymi ogromnymi sumami obrócić i wprowadzić je jako legalne do obrotu gospodarczego... Jak głosi mafijne przysłowie: nie sztuka ukraść, sztuka zalegalizować... Po przypadkowym przesłuchaniu poszkodowanego członka SKOK prokurator Kiełek postanowił przyjrzeć się niejasnościom w postępowaniu upadłościowym SKOK toczącym się w X Wydziale Gospodarczym Sądu Rejonowego w Warszawie. Wątpliwości wzbudziły wnioski syndyka z kwietnia 2015 r. i najnowszy zwrot w przebiegu postępowania upadłościowego… W grudniu 2015 r. bowiem sędzia-komisarz Małgorzata Brzozowska została odwołana. Zastąpił ją młody sędzia Arkadiusz Zagrobelny, znany z prowadzenia wraz z syndykiem Lechosławem Kochańskim upadłości spółki z grupy Amber Gold, OLT-Express Poland. Nie powołano biegłego rzeczoznawcy. W styczniu błyskawicznie zatwierdzono sprzeczny ze stanem faktycznym wniosek syndyka o anulowanie postanowienia poprzedniej sędzi-komisarz, zobowiązujący syndyka do prowadzenia przedsiębiorstwa SKOK co najmniej do czasu jego wyceny przez biegłego rzeczoznawcę i określenia zgodnie z art. 437 warunków przetargu na sprzedaż SKOK w całości innemu bankowi lub Kasie. SKOK obsługuje wciąż ponad 25000 umów kredytów i pożyczek. Część kredytów spłacana jest na bieżąco. SKOK wciąż jest winny swoim członkom deponentom ok. 110 mln zł. To z ich pieniędzy udzielano kredytów, których spłaty spływają do SKOK i będą spływać jeszcze przez co najmniej ok. 10 lat. Tymczasem syndyk po raz kolejny stwierdza, że przedsiębiorstwo SKOK przestało istnieć. Powołuje się na „zmianę uwarunkowań”, nie podając, co to za zmiana. A jest nią… zmiana osoby sędziego-komisarza. 14 stycznia sędzia-komisarz rozpoczyna cyrk z „radą wierzycieli”. Wtóruje mu syndyk, załączając kuriozalną informację o mailu z pogróżkami w stosunku do swojej osoby i zgłoszeniu sprawy groźby do prokuratury. Nowy sędzia-komisarz Zagrobelny w ekspresowym tempie zwraca się do syndyka o przedstawienie listy kilkunastu największych wierzycieli. W połowie stycznia powołuje fasadową radę wierzycieli złożoną z BFG, NBP i jednego deponenta-członka SKOK. Wybór członków nie ma związku z wysokością wierzytelności, wierzytelność NBP jest bowiem nieproporcjonalnie mała. Rada w takim składzie nie reprezentuje interesów wierzycieli, których większość to ok.

Górnictwo grzęźnie w bagnie patologii Jadwiga Chmielowska

G

órnicy głosowali na PiS. Wszyscy oczekiwali, że nowa władza rozpocznie naprawę gospodarki od niezależnego audytu w kopalniach i spółkach. Tymczasem pieniądze dalej wyciekają szerokim strumieniem. Oczekiwanych zmian personalnych nie widać. Prywatyzacja majątku kopalń przez podstawione słupy trwa od lat 90., a po roku 2001 nabrała przyspieszonego tempa. Sprzedawano nie tylko tereny, ale i zakłady przynoszące zysk z wydobytego węgla. Np. w KWK „Budryk” poszła pod młotek elektrociepłownia. Choć do prokuratury trafiały kolejne sprawy, śledztwo trwało latami, a karuzela stanowisk trwała w najlepsze. Kopalnie płaciły często faktury – za niewykonane remonty, za jakoby nowe urządzenia, które faktycznie były jedynie regenerowane. Najciekawszy jest przykład kolejki Scharff, kilka lat wcześniej zezłomowanej. Za poprzednich rządów PiS minister Tchórzewski zlecił na „Budryku” audyt, a jego następca Poncyliusz odchudził kadrę kierowniczą – 5-osobowy zarząd i 8 pełnomocników. Była szansa na naprawę szkód wyrządzonych w górnictwie przez poprzednie rządy,

a zwłaszcza Buzka. Niestety, po przyspieszonych wyborach gospodarką zajmował się wicepremier Pawlak. Zarząd KWK „Budryk” sprowokował strajk, który trwał 46 dni i kosztował kopalnię 89 mln strat. Trudno powiedzieć, czy było to działanie zamierzone, czy brak kompetencji. W tym czasie zysk kopalni wynosił 45 mln, a na spełnienie żądań górników potrzeba jedynie 8 mln. Pracownicy po wejściu kopalni w skład Jastrzębskiej Spółki Węglowej chcieli wyrównania zarobków w całej spółce. Władze JSW zamiast rokowań postanowiły doprowadzić do jak największych strat. Moje podejrzenie opieram na tym, że ostatni wielki strajk, z postulatem „Zagórowski musi odejść”, był na rękę jedynie tym, którzy zamierzają przejąć udziały JSW z rąk Skarbu Państwa. Zagórowski powinien być odwołany jeszcze w czasie gotowości strajkowej, a do spółki skierowani niezależni kontrolerzy. Minister Tchórzewski powinien zlecić jak najszybciej przeprowadzenie audytu we wszystkich spółkach i kopalniach. Trafił do moich rąk niekompletny dokument, z którego wynika, jakoby

800 deponentów-członków SKOK. Rada podejmuje uchwały większością głosów, a ponieważ interesy NBP i BFG są zbieżne, faktycznie rada reprezentuje wyłącznie interes BFG. Nietrudno się domyślić, że powołanie rady to tylko wybieg, by okrężną drogą podjąć decyzję o odstąpieniu od sprzedaży SKOK w całości. Prezes BFG, podobnie jak syndyk, zabiegał o to, wbrew prawu, od początku postępowania. Uchwała rady o odstąpieniu od sprzedaży SKOK w całości byłaby sprzeczna z prawem i z przepisami szczegółowymi o upadłości banków i Kas. Uchwały rady sprzeczne z prawem z mocy prawa uchyla sędzia-komisarz. W przeciwnym wypadku to jego działanie będzie sprzeczne z prawem. Kasa Krajowa SKOK oraz deponenci-członkowie SKOK złożyli protest przeciwko działaniom sędziego i syndyka. Formalnych możliwości złożenia zażalenia jednak nie mają. Jeżeli zostanie zatwierdzona sprzedaż SKOK w częściach, bez przeprowadzenia przynajmniej jednego przetargu na sprzedaż przedsiębiorstwa w całości, dojdzie do złamania prawa. Konsekwencją będą uzasadnione roszczenia deponentów-członków SKOK do Skarbu Państwa na sumę nawet 110 mln zł. Czy Minister Skarbu Państwa będzie skłonny przyjrzeć się upadłości SKOK Wołomin? Te pieniądze, a nawet większe, znajdują się obecnie na rachunku upadłego SKOK i co miesiąc ich przybywa. Syndyk zapowiedział już głosowanie nad odstąpieniem od sprzedaży SKOK w całości.

W

przypadku sprzedaży majątku upadłego banku lub Kasy w częściach, co bez podjęcia przynajmniej próby przetargu na sprzedaż w całości zawsze będzie sprzeczne z prawem, nie ma wymogu, aby nabywcą np. części portfela kredytowego był bank. Może nim być dowolna firma windykacyjna. Co więcej, syndyk może uzyskać zgodę sędziego na sprzedaż części portfela z wolnej ręki uznaniowo wybranej firmie. Czy nie tutaj leży klucz do łatwej legalizacji ogromnych sum wyłudzonych w postaci wielomilionowych kredytów? Wystarczy, że część portfela kredytowego stanie się własnością określonego windykatora, by pieniądze w cudowny sposób się odnalazły, kredyt został spłacony, a wyłudzona suma zalegalizowana w obrocie gospodarczym. Przedstawiony scenariusz wcale nie musi być tylko teoretyczny. Gdyby nabywcą całości kredytów SKOK stał się jeden, dostatecznie duży bank, przeprowadzenie takiej operacji już nie byłoby takie łatwe. W przypadku sprzedaży majątku SKOK w częściach w pierwszej kolejności zaspokajane są roszczenia BFG. Ze względu na ogromną sumę roszczeń BFG w stosunku do majątku upadłego, żaden deponent ani inny wierzyciel nie otrzymałby praktycznie ani grosza. W historii upadłości banków i Kas nie było jeszcze takiej sytuacji. Najbardziej bezpiecznym rozwiązaniem byłoby nabycie SKOK w całości przez bank państwowy i zachowanie całkowitej kontroli przez Państwo nad podejrzanym portfelem kredytowym. K

w 2014 r. na kontrakty menadżerskie w trybie postępowania: „Umowa wirtualna – zakupy bezumowne” JSW wydała 7 748 000 zł. Z jednym tylko panem Krzysztofem S. – prezesem innej spółki górniczej zawierano co roku umowy i od kwietnia 2011 r. do marca 2015 zarobił on za świadczenie usług doradztwa biznesowego 1 043 955,8 zł. Najlepszy był dla niego okres od 14.03.13 do 30.04.14; jego konto wzbogaciło się o prawie 434 tys. zł. Autentyczność dokumentu może potwierdzić jedynie nadzór właścicielski, ale mam prawo sądzić, że jest to wierzchołek góry lodowej. Związki zawodowe na kopalniach, niestety, są w układzie z pracodawcami. Większość z nich jest skorumpowana, gdyż posiada spółki żerujące na kopalniach. Te nieliczne, autentyczne, które nie prowadzą działalności gospodarczej, są zastraszane i mobbingowane. Górnicy sami wpłacają składki na konto, rezygnując z potrąceń z listy płac, aby pracodawca nie znał członków niepokornego związku zawodowego. Układ węglowy to sieć powiązań biznesowych i politycznych, która uniemożliwia każde niezależne działanie i niszczy odważnych ludzi. Musi nastąpić radykalna wymiana kadr. Jest wiele kompetentnych osób, specjalistów, którzy nie chcą nawet stanowisk, pragną jedynie, by ich wysłuchano. Tylko uczciwa kadra, myśląca patriotycznie i zdrowo konkurująca, jest w stanie wyprowadzić z zapaści polską gospodarkę. K


kurier WNET

7

Z·KRA JU

„Sztandar Młodych” był moją szkołą reporterki. Uważam, że była to dobra redakcja, z wieloma ciekawymi ludźmi. I wtedy, i teraz uważam, że ten zespół trzymał twarz. No, może z małymi wyjątkami. Obyczaje były jednak inne. Po planowaniu numeru pojawiała się często butelka i po prostu się piło. Razem z kierownictwem, z tą częścią, która miała najwięcej do gadania. Tacy jak ja biegali po wódkę. Oczywiście i tym razem miałem ze sobą piersiówkę. Pomocnik kościelnego dał się namówić. Po jednym, po drugim. Potem już nie było problemów. Moja lampa błyskowa była słabiutka. Facet przytargał kable, oświetliliśmy zupełnie nieźle ołtarz. Trzymał mi lampy, a ja robiłem zdjęcia jak oszalały. Oczywiście wtedy nie można było sprawdzić w aparacie na miejscu, jaki był wynik działania. Film był polski, z fotonu, ale czuły. Żeby zdążyć na „Panoramę” o 21., trzeba było wracać. Miałem Fiata 125, takiego jeszcze na włoskich częściach. Dałem solidnie w rurę. Pod Warszawą zatrzymała mnie drogówka. – Panie, chce się pan zabić? Mówię, że wiozę zdjęcia z pożaru do telewizji. Wtedy słowo telewizja miało moc: – Jedź pan! Zaprzyjaźniona kobitka w telewizyjnej pracowni foto na Woronicza szybko wywołała negatyw i zrobiła wielkie odbitki. Napisałem tekst i pobiegłem do redakcji „Panoramy”. Był to telewizyjny tygodniowy przegląd wydarzeń w kraju. Niedawno po tym programie miała miejsce draka, o której było dość głośno. Mianowicie dwaj Jackowie – Maziarski i Snopkiewicz – robili sobie na antenie jaja, mówiąc o sprawach gospodarczych kraju, przebrani w końskie maski. „Panorama” była dość popularna. Redaktor programu wziął moje zdjęcia przedstawiające spalony ołtarz i krótki tekst informacyjny dla lektora. Popatrzył na mnie z uznaniem. – Bardzo dobrze, synu – powiedział. Na tym moja rola się zakończyła. Pojechałem dumny i zadowolony do domu. – Żono – mówię. – Siadaj i patrz. Czołówka. Prowadzący. Polityczne ple, ple – I sekretarz to, premier tamto. Czekam w napięciu, a tu guzik. Słyszę:

FOt. Z archiwum stefana truszczyńskiego

J

estem już żonaty i mamy z Ewą dwie córki. Żyję ostro i pracuję non stop. Mam kilka propozycji pracy – w „Expressie Wieczor     nym” i „Sportowcu”. Jednak telewizja jest najbardziej kusząca, więc się cieszę. Robotę dostałem. O godzinie 12 owego dnia dostaję cynk ze straży pożarnej, że w nocy był pożar w kościele św. Mikołaja, w Kaliszu przy ulicy Kanonicznej. To najstarszy parafialny kościół w mieście. Słynny z tego, że w ołtarzu znajduje się drogocenny i jedyny w Polsce obraz Rubensa – „Zdjęcie z krzyża”. Kamery filmowej nie mam, jedynie aparat fotograficzny pentacon. Dość dobry jak na tamte czasy. Mam też samochód. Jadę. Na miejscu jestem po dwóch godzinach. Legitymacja prasowa pomaga, pierwszy policjant z kordonu odgradzającego kościół od gromadzących się coraz liczniej kaliszan przepuszcza. Zatrzymują mnie dopiero pod drzwiami kościoła. – Czekajcie. Milicjant wraca z cywilem, który niewyraźnie się przedstawia i wyraźnie dodaje – prokurator. – Nie wejdziecie do środka. W nocy był pożar. Spłonął cały ołtarz. I to wszystko. Do widzenia. Cholera! Jeszcze zobaczymy. Przypomina mi się akcja, którą przeprowadziłem niedawno w Pruszkowie. Szukałem tam złodziei w zakładach nowoczesnych obrabiarek sterowanych numerycznie – „1 Maja”. Kradziono tam części i całe podzespoły. Reportaż wówczas zrobiłem. Poznajdywałem kable i silniki u okolicznych chłopów, „Sztandar” to wszystko wydrukował, trochę mnie ciągano, ale w końcu dostałem nawet nagrodę. Łażę po mieście. Gdy się ściemniło, jestem znowu pod kościołem. Wszystko pozamykane. Ale gliniarze odjechali. Na zapleczu plebanii kręci się jakiś człowiek. Papieroska? Ogólna gadka-szmatka. To pomocnik kościelnego. Okazuje się, że czyta „Sztandar Młodych”. Od słowa do słowa dowiaduję się sporo. Ogień wybuchł w nocy. Mój rozmówca pobiegł po proboszcza, ale go nie zastał. Zbudził wikarego. Dzwonili na milicję i do straży. Potem podbiegł pod drzwi, ale gdy je otworzył, „buchnęła taka gorąc, że musiałem drzwi zatrzasnąć z powrotem”. Za chwilę były już strażackie wozy.

Jest 13 grudnia 1973 roku. Niedawno dostałem pracę w telewizji. Zaprotegował mnie Edward Mikołajczyk, który kompletował „nowych” w redakcji publicystyki Jerzego Ambroziewicza. Po zwolnieniu ludzi Sokorskiego szukano „bojowych” reporterów. A ja, pracując wtedy już 8 lat w „Sztandarze Młodych”, wykonałem kilka śledczych reportaży.

Świętokradztwo Stefan Truszczyński

– Załoga fabryki kuchenek we Wronkach wykonała wspaniałe zobowiązanie, dodatkowo wyprodukowała 400 sztuk kuchenek. Krew mnie zalała i już nie słyszałem, co w telewizji spiker czytał. Żona się śmieje. Klepie mnie czule po ciemieniu. – Nie denerwuj się, Funiek. Skoro świt pognałem pod gabinet szefa. Stoję, czekam. Jestem naładowany. Idzie. Wielki, łysy facet w rozchełstanym białym kożuchu. Kupowało się wtedy takie od ruskich oficerów z Rembertowa. Odwarknął „dzień dobry” i wszedł do gabinetu. Czekam dalej. – Proszę. Ambroziewicz jest wyraź-

Jeśli obraz został fachowo zdjęty, wywieziony, sprzedany – to za ile i komu? To nie było włamanie byle jakie, do banku lub jubilera. Zginął skarb – Rubens. nie poirytowany. Taka sytuacja zawsze działa na mnie jak płachta na byka. Pomyślałem, że to koniec mojej krótkiej telewizyjnej kariery. Trudno. Widzę jednak, że naczelny, choć wyraźnie zły, jest jednak zmieszany. Widać, że chyba się trochę wstydzi. – No, musiałem pański materiał wymienić. Przyszło to zobowiązanie z Wronek. Nawet nie patrzę na niego. Żal mi dziada. Potem gada jeszcze jakieś

komunały, no i jeszcze pochwałę dla mnie. Ale… niestety trzeba było tak zrobić, jak zrobił. Dowiedziałem się później, że przyjechał do telewizji i w ostatniej chwili zdjął materiał. O redaktorze Jerzym Ambroziewiczu wiedziałem co nieco: że jako chłopak był listonoszem w czasie Powstania Warszawskiego, że był w redakcji „Po prostu”, że zamknął się we Wrocławiu za kordonem sanitarnym i napisał potem świetną reportażową książkę o dżumie czy innej cholerze. Wiadomo też było, że postawił na niego Maciej Szczepański (Potem, znacznie później, Ambroziewicz bronił Gierka do ostatka i oczywiście oberwał od Jaruzelskiego). Słuchałem tego wszystkiego raz blady, a raz czerwony na twarzy. W końcu była to jednak lekcja pokory. A złość musiałem schować do kieszeni. Szumiała mi już w głowie telewizja. Aż do 13 grudnia 1981 roku. Wtedy sam z rozmysłem trzasnąłem drzwiami, mając w dorobku kilkadziesiąt filmów dokumentalnych i wiele dużych programów. Nie żałuję i żadnego się nie wstydzę. Po roku od pożaru zwołano konferencję prasową i oświadczono dziennikarzom, że śledztwo zostało zakończone. W uzasadnieniu o umorzeniu postępowania napisano: „W świetle zebranego materiału dowodowego stwierdzić należy, iż brak jest podstaw do twierdzenia, aby pożar powstał w wyniku działania przestępczego”. Zacytowałem dosłownie. I to było wszystko. Ktoś mi doradził: „nie podskakuj, młody, dopiero u nas zaczynasz”. Mogłem sobie w domu oglądać powiększone do dużego formatu fotogramy. Przez całe lata ogień w kościele św. Mikołaja w Kaliszu nie daje mi spokoju. Pamiętam co do słowa wypowiedzi każdej osoby, z którą rozmawiałem. Pamiętam wielkie, kilkunastometrowej długości piszczałki, które leżały na posadzce nawy. Powypadały, choć organy znajdowały się w tym wielkim kościele kilkadziesiąt metrów od ołtarza. Pytałem różnych pożarników. Mówili, że we wnętrzu musiała być bardzo wysoka temperatura. Taką wytwarza napalm.

Pytania bez odpowiedzi dotyczyły również samego ołtarza. Wysoki na kilkanaście metrów, pozostał z nienaruszonymi kolumnami bocznymi. Tylko wszystko między tymi słupami zostało doszczętnie spalone lub usunięte. A więc od dołu – od mensy – ani śladu po ramach i ich zawartości. A był to najwspanialszy i najdroższy wtedy w Polsce oryginalny Rubens. Pochodzący ze szkoły malarza, kupiony przez polskiego możnowładcę i podarowany kościołowi. Wszyscy o tym wiedzieli. Niestety również złodzieje. Czarna dziura, patrząc do góry, przedstawiała kompletnie wypalone wnętrze. Nie było również wyżej drugiego obrazu, ze św. Mikołajem, a także okrągłego malowidła pokrytego ornamentami, które zwieńczało ołtarz. Tak jakby ktoś dokładnie zaplanował, jak ma płonąć ogień. Pod kontrolą. Fachowo. Jeśli ktoś wtedy temu wszystkiemu się dziwił – to po cichu. Przez lata wokół pożaru była cisza. Cenzuralny zapis. Mimo to kilka razy próbowałem wrócić do tematu. Już w latach osiemdziesiątych, w okresie Solidarności i potem, pod koniec lat dziewięćdziesiątych, pytałem w artykułach, dlaczego nikt nie wraca do zaniedbanego śledztwa. Pisano wtedy dużo o aferach bandyckich, złodziejskich napadach. O tym, że – dla zdobycia środków – podejrzewane są tajemnicze służby. Wszystko się jednak kończyło na niczym. Były tylko domysły, oskarżenia i koniec. Umierają kolejno świadkowie tamtych dni. Kiedyś popularny był taki kawał: co wyróżnia ulicę Rakowiecką w Warszawie? Otóż zaczyna się ona „Moskwą” (to było kino), potem jest MSW (następca UB), potem więzienie, trochę niepodległości (chodzi o aleję) i wreszcie pętla (tramwajowa, bo była tam takowa).

nie było, ci najważniejsi, bo wyrobnicy ładujący na co dzień do propagandowego pieca. Wielu z nich zawodowo było bardzo dobrych – Błachowicz, Smolińska, Grabowska, Słoniewicz, Bekajło, Grelowski, Przysiecki, Auguścik, Jurga, Szotkowski, Mokrosińska, Wieczorek, Duraj, Łucja Klimas. Po drugiej stronie – lewej – szefował Janusz Rolicki. Tak, ten sam, co jeszcze w różnych telewizjach krytycznie gada. Robi teraz za lewicowo-centrowego nestora. Krok po kroku wybijała się tam wtedy na niepodległość (oczywiście ograniczoną) Nina Teren-

Pokoje redakcji publicystyki w latach siedemdziesiątych były na Woronicza w czteropiętrowym, długim budynku na prawo od wyburzonego niedawno wieżowca z gabinetami prezesów. Na parterze w tym długim budynku po prawej stronie siedzieli ludzie Ambroziewicza – Pach, Tepli, Walter, i rzut drugi – Mikołajczyk, Snopkiewicz. Pokoiki zajmowali – jednak, jakby

tiew. Ale o tym może innym razem. Pamiętam, że co jakiś czas pojawiała się na tym korytarzu grupa dziwnych facetów. Mroczni, raczej mało eleganccy, pięćdziesięcio–sześćdziesięciolatkowie. Stali chwilę pod drzwiami gabinetu Ambroziewicza i ćmili śmierdziele typu „Sport” i „Wczasowe”. Nasz szef nie palił i w jego gabinecie to było niedozwolone. Potem niektórych z tych typów

Ani śladu po ramach i ich zawartości. A był to najwspanialszy i najdroższy wtedy w Polsce oryginalny Rubens. Pochodzący ze szkoły malarza, kupiony przez polskiego możnowładcę i podarowany kościołowi.

widywałem na ekranach w relacjach z konferencji MSW i innych ważnych obrad. Wtedy nikt z nas – maluczkich – nawet nie pytał, kto to. Przyjeżdżali, oglądali sobie niektóre programy. Normalka. Nie wiem, czy moje drobne dziełko o pożarze w Kaliszu obejrzeli również. Ale wiedziano, że coś takiego ma być wyemitowane, i to wystarczyło, by nakazać szefowi, aby w trybie pilnym usunął informację. I tak się stało tuż przed emisją „Panoramy”. Jestem już dość stary, ale gdyby szefowie IPN-u dali mi pogrzebać w materiałach Kiszczakowych, tak obecnie nagłaśnianych – szarpnąłbym się jeszcze raz. Oczywiście nie mam wątpliwości, że wtedy w Kaliszu nie był to żaden przypadkowy pożar. Niby od źle izolowanych kabelków elektrycznych za ołtarzem. Wtedy, w 1973 roku, działałem trochę wspólnie z kolegą reporterem z „Expressu Wieczornego”. Szybko dogadaliśmy się i wymienialiśmy informacje. Jeśli jeszcze żyje, spróbuję go odszukać. Tak samo jak księdza proboszcza, który w tragicznym dniu nagle jakoś dziwnie wyjechał na noc z Kalisza. Był to człowiek około pięćdziesięcioletni, dlatego teraz, być może, odszukanie nie będzie już możliwe. Ale chyba żyje jeszcze wikary. Pamiętam tego młodego księdza. Usiłowałem go również pytać, ale on tylko nerwowo poprawiał jakiś bambetle w pokoju. Zapamiętałem adapterek marki „Bambino” postawiony na podłodze koło mizernej kozetki. Jeśli obraz został fachowo zdjęty, wywieziony, sprzedany – to za ile i komu? To nie było włamanie byle jakie, do banku lub jubilera. Zginął skarb – Rubens. To się wtedy najwyraźniej nie liczyło, a teraz powinno. Miejmy nadzieję, że gdzieś, u kogoś obraz się znajduje. Może w notatkach rodzimego generalissmusa bezpieki jest jakiś ślad: data 13 grudnia 1973 roku, słowo Kalisz, a może nazwiska wykonawców akcji albo choć inicjały. Ktoś to musiał zrobić i szefostwo na pewno o tym wiedziało. Czy zacznie się w końcu kiedyś śledztwo w tej sprawie? Kto wywiózł obraz, kto go kupił? Myślę, że prokurator, który mnie wyrzucił z kościoła, jeszcze żyje. Był wysoki i dość gruby, ale jeszcze niestary. Może dręczy go sumienie. Teraz, gdy strachy już nie na lachy. Może. Gdy patrzę na delikatne buzie szefów IPN, mam mieszane uczucia. Czy ci chłopięco wyglądający prezesi i dyrektorzy znajdą w sobie dość odwagi, by sprostać zadaniom, które stoją przed nimi? Niespodziewanie Pani Babcia Kiszczakowa przyniosła im do rączek to, czego nie mogli lub nie chcieli znaleźć. Nazwisko Kamiński teraz często się pojawia. Na szczęście jeden z nich to prawdziwy mężczyzna. Każdy wie który. A inni? No, zobaczymy. Kiedyś na lotnisku, przed wylotem do Gdańska – dopuszczony do pewnej komitywy z Czesławem Miłoszem (dzięki mojej przyjaźni z jego bratem Andrzejem) – wyrecytowałem wierszyk przypisywany przez żartownisiów Nobliście: „zajrzeli do kufrów, zajrzeli do waliz; do dupy nie zaglądali, a miałem w niej – socjalizm”. Powiem prawdę: mistrz żachnął się, wcale mu się to nie podobało. Zrobiło mi się głupio, a nawet gorzej – popełniłem błąd. Myślę sobie jednak z nadzieją, że może teraz ktoś zajrzy do kufrów i schowków, że ktoś solidnie poszuka w „drogocennych” pudłach z papierami. Ale trzeba umieć to wszystko czytać. Szukałbym daty 13 grudnia sprzed 42 lat. Może jest tam słowo Kalisz. Hasła FOZZ, AFERA „ZŁOTO”, inne – wywołują nadal emocje i lawinę artykułów. Warto zainteresować się również Rubensem z Kalisza. Na pewno stajnie Augiasza u różnych ważniaków, którzy gromadzili specyficznie pojęte zabezpieczenia, nie są jeszcze wyczyszczone. Niektórzy z nich robią wrażenie skruszonych. Niech otworzą szafy. Jaruzelski wiedział, ale nie powiedział. Kiszczak posłużył się kobietą. Żyje przecież jeszcze kilku „wybitnych ludzi honoru”. Na co czekają? Resortowe dzieci cierpią dziś za winy ojców i dziadów. Fakt, że przedtem korzystali z przywilejów i używali sobie. Potem, gdy tatuś, mamusia kończyli kiepskawo, sprzedawali, co się dało, i fru! gdzie pieprz rośnie. Może by jednak oddać te podgniłe papierki – np. Cezaremu Gmyzowi albo i mnie? K Reprodukcja Rubensa i zdjęcie kościoła w Kaliszu: z archiwum S. Truszczyńskiego


kurier WNET

8

C·Y·W·I·L·I·Z·A· C·J·A

Miasto odbite z rąk terrorystów Abdo el Haddad, Syryjczyk, chrześcijanin, mieszkaniec i obrońca Maalouli, w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim opowiada o sytuacji chrześcijan w Syrii na przykładzie rodzinnego miasta. Jak mógłby Pan pokrótce opisać swoje miasto? Maaloula uchodzi za szóste spośród najpiękniejszych miejsc świata. Jest najstarszym chrześcijańskim miastem w Syrii, a jej mieszkańcy przyjęli chrześcijaństwo jako jedni z pierwszych na świecie. Znajdują się tam dwa najstarsze na świecie klasztory. W Maalouli ludzie nadal mówią po staroaramejsku – językiem Chrystusa i Apostołów. Maaloula jest miastem samowystarczalnym, znanym z żyzności swoich ziem. Jej mieszkańcy zajmują się rękodziełem, wypiekaniem chleba. Jako pierwsi zaczęli piec chleb, który potem był określany jako chleb arabski. Jeszcze niedawno Maaloulę zamieszkiwało na stałe 10 tysięcy ludzi. Ostatnio liczba mieszkańców zmniejszyła się do 3,5 tysiąca. Niestety, w 2013 roku miasto zaatakowali terroryści powiązani z Al Kaidą. Dziś, po ataku, mieszka tam 1200 osób, które żyją w niezwykle trudnych warunkach. Czy można powiedzieć, że Pana rodzina mieszka w Maalouli od 2 tysięcy lat? Większość rodzin w Maalouli pochodzi z jednej grupy etnicznej i mieszka w tym mieście od wielu wieków. Ze względu na izolację geograficzną ludzie pobierali się pomiędzy miejscowymi rodzinami. Dlatego środowisko Maalouli jest uznawane za wyjątkowo jednolitą populację w Syrii. Jak powstawała zabudowa mieszkalna w Maalouli? W pierwszych wiekach mieszkańcy Maalouli mieszkali w grotach, potem zaczęto stawiać domy w ścisłej zabudowie, aby mieć możliwość obrony przed ewentualnym atakiem. Większość domów właśnie ze względu na potrzeby obronne ma grube mury, niewielkie okna, a jednocześnie, dzięki pomysłowości ówczesnych budowniczych, jest nasłoneczniona przez ogromną większość dnia. Tak że domy w Maalouli są ciepłe w zimie i bardzo zimne w lecie. Powiedział Pan o starych klasztorach w Maalouli. Co to za klasztory? Najstarszym klasztorem, świętym budynkiem w Maalouli jest Święty Sergiusz i Bachus. Został zbudowany na ruinach świątyni pogańskiej, mieści się tam najstarszy ołtarz świata, który wcześniej używany był w kulcie pogańskim. Ten ołtarz został zniszczony przez terrorystów podczas ataków. W kaplicy klasztoru znajdowała się jedna z najcenniejszych, najstarszych ikon na świecie. Dwie inne zostały podarowane przez polskiego generała, Andersa, w czasie II wojny światowej. Niestety te ikony zostały skradzione przez napastników. Pod klasztorem ciągną się korytarze, piwnice, które łączą poszczególne góry w Maalouli. Żyli tam pierwsi chrześcijanie. Biblioteka tego klasztoru zawierała dzieła stworzone w I i II wieku; niestety, one także zostały zniszczone podczas ataku terrorystycznego. Drugim najstarszym budynkiem mojego miasta jest klasztor Świętej Tekli, pierwszej kobiety-apostoła. Ciało św. Tekli znajduje się w klasztorze. I jej miejsce pochówku, wraz ze szczątkami Świętej, zostało zdewastowane przez terrorystów. Miasto przetrwało ponad dwa tysiące lat. Powiedzmy teraz, co takiego stało się tam w 2013 roku? W 2013 roku, między innymi z powodu zdrady muzułmańskich mieszkańców Maalouli, wahabitów i salafitów, nastąpił atak, który spowodował ogromne straty w ludziach i zniszczenia. W czasie trzydniowego oblężenia poległo wielu męczenników. Trzech z nich zostało postawionych przed wyborem, czy wyrzekną się wiary i Chrystusa, by zachować życie, ale odpowiedzieli, że żyją dla Chrystusa i dla Niego umrą. Zostali zamordowani i są teraz uznawani za trzech świętych z Maalouli.

Sześciu mieszkańców Maalouli porwali terroryści. Ludzie ci do dziś nie wrócili ani nie udało się ustalić miejsca ich pobytu. Oglądaliśmy zdjęcia Maalouli, pokazujące całkowicie zniszczone miasto. Terroryści wraz ze zdrajcami, muzułmańskim mieszkańcami Maalouli, okupowali miasto przez ponad trzy miesiące. Podczas tej okupacji zniszczyli, zdewastowali każdy dom, pisali na ścianach po arabsku: zabijemy was, Maaloula przestanie istnieć. Na murach świętych budynków pozostawili napisy: śmierć wyznawcom krzyża, podetniemy wam wszystkim gardła! Włamywali się do kościołów, do świętych budynków, zbezcześcili cmentarze. Maaloula została odbita z rąk terrorystów. Teraz jej mieszkańcy – w liczbie 1200 osób – wrócili do domów. Tak, dzięki bohaterstwu młodych mieszkańców Maalouli, a także dzięki armii syryjskiej, Maaloulę udało się odzyskać. Ja przed atakiem mieszkałem i pracowałem w Libanie i w Dubaju, ale po ataku wróciłem do Maalouli, nocuję tam przynajmniej dwa razy w tygodniu. Czy walczył Pan przeciwko terrorystom? Wszyscy mieszkańcy Maalouli z nimi walczyli. W każdy możliwy sposób. Maaloula powstawała przez dwa tysiące lat, a może nawet więcej. Została kompletnie zburzona. Czy wierzy Pan, że miasto może zostać odbudowane, że skarby Maalouli mogą do niej wrócić? Myślę, że największym skarbem Maalouli są mieszkańcy, ludzie, którzy do dziś strzegą znajomości języka Chrystusa. Jesteśmy całkowicie świadomi katastrofy, która została sprowadzona na nasze miasto, i odpowiedzialności, która na nas teraz spoczywa. Jak nasi przodkowie zostawili nam dziedzictwo, z którego jesteśmy dumni, tak i my zostawimy je naszym dzieciom. Odbudujemy zarówno budynki, jak i duszę Maalouli. Nie możecie czuć się jeszcze bezpieczni, bo państwo islamskie jest kilkadziesiąt kilometrów od Maalouli. To jest nasz świadomy wybór i świadomie podejmujemy ryzyko. Pozostanie w Maalouli jest naszą wspólną decyzją, także dzieci. Mieszkańcy Maalouli nie chcą być uchodźcami, nie chcą uciekać z własnego domu, pozostaną w Maalouli i będą ją odbudowywać. A co Pan sądzi o migrantach, którzy przyjeżdżają do Europy? Jak politycy europejscy powinni się wobec nich zachować? Większość uchodźców, którzy przyjeżdżają do Europy, to nie są Syryjczycy. Oni pochodzą z obozów dla uchodźców na terenie Turcji. Wobec tego musimy zadać sobie pytanie, co takiego dzieje się, co się wydarzyło w Turcji, co sprawiło, że uchodźcy z jej terytorium uciekają do Europy? Z jakiego powodu w obozach na terenie Libanu i Turcji zdecydowana większość to kobiety i dzieci? Dlaczego, nawet przyjmując oficjalne rachunki Unii Europejskiej, 60-70% uchodźców to mężczyźni? Nie umiem udzielić na to bezpośredniej odpowiedzi. Kto jest odpowiedzialny za to wszystko, co dzieje się w Syrii? Mogę tylko powiedzieć, że w Syrii mamy funkcjonujący rząd i działające instytucje, które są wybrane demokratycznie i w których pokładamy nadzieję. Syria jest elementem geopolitycznej wojny. Kto w tym sporze, Pana zdaniem, jest tym „złym”, a kto „dobrym”? Z własnego doświadczenia i z tego, co widziałem, co działo się w Maalouli, wiem tylko, że zostaliśmy zaatakowani przez grupę o nazwie Front al-Nusra i przez jej popleczników, a syryjska

narodowa armia nas broniła. Al-Nusra okupowała Maaloulę, zdewastowała ją, zniszczyła budynki, ukradła wszystko, co można było ukraść, łącznie z infrastrukturą. Rząd syryjski zaś pomógł nam odebrać Maaloulę i udziela pomocy w takim zakresie, w jakim może. Dzięki temu infrastruktura powoli wraca na swoje miejsca i do pewnego stopnia możemy czuć się bezpiecznie, mniej czy bardziej, ale lepsze to niż nic.

czy Arabia Saudyjska udzielają wsparcia terrorystom, zresztą wcale się z tym nie kryją. Jest w to zaangażowana ideologia wahabicka i oni tego nie kwestionują. A Stany Zjednoczone i NATO? Nie mam wiedzy na ten temat, ale wiem i widziałem, że terroryści mogą swobodnie przekraczać granicę Turcji, która przecież jest w NATO. Jak Pana zdaniem można by rozwiązać ten problem i zakończyć wojnę domową w Syrii? Możliwość zakończenia wojny leży po stronie tych dwóch walczących stron, a nie po stronie narzędzi, czyli terrorystów.

Dlaczego w Syrii rozpoczęła się tak krwawa wojna domowa? Jestem przekonany, że jest jakiś powód, jakaś siła sprawcza tej wojny, zdecydowanie mądrzejsza, inteligentniejsza i bardziej przebiegła niż terroryści, którzy nas zaatakowali. Oni byli tylko narzędziem, bardzo skutecznym, do zniszczenia Syrii i ograbienia jej.

A gdyby to sprecyzować? Jeśli spojrzeć na obecną sytuację w Syrii, można powiedzieć, że jedyną siłą, która ma w państwie jakąkolwiek moc sprawczą, jest obecny rząd syryjski. Tylko on może zawrzeć umowę czy sojusz, który będzie zrealizowany, honorowany. Są ludzie grający rolę umiarkowanej opozycji, ale tak naprawdę nic takiego nie istnieje i nie mają oni ani poparcia w narodzie, ani sił. Oni są tylko wybrani i finansowani przez takie kraje, jak Katar i Arabia Saudyjska, aby grać rolę umiarkowanej opozycji... Według mnie powinno się dotrzeć do tych, którzy finansują tę niby-opozycję i z nimi pertraktować w sprawie zakończenia wojny.

Kto jest stronami tej wojny? Moim zdaniem w tej wojnie uczestniczą dwie strony. Z jednej jest NATO ze Stanami Zjednoczonymi, Turcją i Arabią Saudyjską, a z drugiej – po prostu Syria. W dodatku takie kraje, jak Katar, Kuwejt

Czy ktoś podejmuje takie próby? Nie jestem pewien, ale znam ludzi należących do tej opozycji, którzy są uczciwi i rozmowa z nimi byłaby możliwa. I być może z nimi udałoby się wypracować jakieś rozwiązanie.

R e k l a m a

Do Europy przybywają miliony imigrantów z obozów w Turcji. Wśród nich są Syryjczycy i przedstawiciele innych narodowości. Jak Pan myśli, czy jest szansa na ich asymilację w Europie, na budowanie „multikulti” i pokojowego współistnienia? To nie chodzi o moją opinię, chodzi o konkretne doświadczenia. Europa musi się uczyć, wyciągać wnioski z doświadczeń Bliskiego Wschodu. Czy w ciągu ostatniego tysiąca lat udało się Europejczykom i Arabom koegzystować na Bliskim Wschodzie? Odpowiedź brzmi: „nie”. Jeżeli weźmiemy pod uwagę obszar Europy, odpowiedź nadal brzmi „nie”. Uchodźcy nie są złymi ludźmi, na

To jest nasz świadomy wybór i świadomie podejmujemy ryzyko. Pozostanie w Maalouli jest naszą wspólną decyzją, także dzieci. Mieszkańcy Maalouli nie chcą być uchodźcami. pewno potrzebują pomocy. Ale czy ta pomoc rzeczywiście ma polegać na tym, że zabieramy ich z ojczyzny i umieszczamy w miejscu dla nich obcym? Jeżeli chcemy pomóc zakończyć problem, należy pomagać w miejscu, gdzie ten problem powstał, a nie przenosić go do Europy i dopiero tutaj próbować go rozwiązać.

Jakiej pomocy mogliby udzielić Maalouli Polacy? W tej chwili w Maalouli domy są zniszczone, a przecież jedynym, najważniejszym dobrem Maalouli są ludzie. Więc tutaj, w Europie, w Polsce, mamy dwie misje. Pierwsza z nich to jest opowiadanie, dzielenie się prawdą na temat wydarzeń. A drugą misją jest prośba: jeśli Państwo czujecie taką potrzebę serca – potrzebna nam pomoc w odbudowie Maalouli. Społeczność Maalouli zdecydowała, że pozostanie u siebie niezależnie od tego, co się wydarzy. Jedyne, czego pragniemy, to stawiać czoła złu z godnością, żyć godnie. Jak to się stało, że w Maalouli przetrwał język staroaramejski? Ze względu na położenie między trzema górami Maaloula pozostawała niejako w izolacji. Jej mieszkańcy po dziś dzień kultywują język Chrystusa i Apostołów ze względu na swoją głęboką wiarę. Czy staroaramejski jest językiem codziennym mieszkańców Maalouli? Tak, wszyscy w Maalouli na co dzień rozmawiają po staroaramejsku w swoich domach. Historia staroaramejskiego potrwa następne dwa tysiące lat, o ile przetrwamy. Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. Ja również bardzo dziękuję za możliwość opowiedzenia o moim mieście i o jego mieszkańcach. Będziemy w Maalouli modlić się za Polaków, aby byli bezpieczni i szczęśliwi. Powstanie fundacja na rzecz pomocy mieszkańcom Maalouli. Będziemy o tym informować słuchaczy poranków Wnet i czytelników „Kuriera Wnet”. K


kurier WNET

9

BLISKI·WSCHÓD Jak wygląda rozmieszczenie narodu kurdyjskiego na Bliskim Wschodzie? My mówimy, że Kurdystan został podzielony między cztery państwa – Turcję, Iran, Irak i Syrię. We wszystkich tych krajach Kurdów jest ponad 40 milionów, przy czym nie ma precyzyjnych danych, ponieważ te kraje starały się pokazać, że Kurdów jest mniej. W Turcji i Syrii jeszcze parę lat temu nie uznawano istnienia narodu kurdyjskiego i słowa „Kurdystan” czy „Kurd” były zakazane. W Syrii Kurdowie w ogóle nie mieli dowodów tożsamości. To jak funkcjonowali? W małych miasteczkach chodzili do szkół. Później, jak trzeba było pójść na uniwersytet, to już mieli ogromne problemy. Tak że problem narodu kurdyjskiego jest poważny. Bez jego rozwiązania na pewno nie będzie stabilizacji na Bliskim Wschodzie. Ale w końcu się udało. W Iraku Kurdowie mają swój rząd. Tak, w Iraku się częściowo udało. Od kilkunastu lat funkcjonujemy jako część federacji irackiej i Kurdystan iracki ma własnego prezydenta, rząd i parlament, ale ogólna sytuacja w Iraku, relacja z irackim rządem centralnym jest trudna. Dlatego Kurdowie w Iraku postanowili przeprowadzić referendum niepodległościowe. Jeszcze nie ma konkretnej daty, ale według publikowanych informacji powinno się odbyć przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, czyli wiosną, latem tego roku. Zmieńmy temat i porozmawiajmy o Turcji. Na świecie panuje opinia, że Turcja wykorzystuje konflikt z państwem islamskim do tego, by pozbyć się ze swojego terytorium Kurdów. Kilkudziesięcioletnia wojna między Kurdami i rządem tureckim nie przyniosła żadnego efektu, bo nie można wymordować całego narodu. Szacuje się, że w Turcji żyje ponad 20 milionów Kurdów. Tak że – powtarzam – naszym zdaniem rozwiązanie tego problemu jest możliwe jedynie drogą negocjacji.

Ta wojna była bardzo krwawa i wszyscy o tym wiemy, ale w sprawach kurdyjskich Saddam spotykał się z władzami szacha i uzgadniali wspólną strategię. Syria i Turcja też uzgadniały między sobą politykę wobec Kurdów. W każdej części mamy taką sytuację. Mówi Pan, że Kurdowie byli często wykorzystywani do gier politycznych. Chciałabym w związku z tym zapytać o bolesną kartę w historii Kurdów – o ludobójstwo na Asyryjczykach, Ormianach, Grekach. Czy nastąpiły oficjalne przeprosiny za te wydarzenia? Przede wszystkim musimy pamiętać o tym, że Kurdowie wtedy nie działali jako Kurdowie, w ramach struktur jakiegoś kurdyjskiego państwa. Oni byli po prostu w armii tureckiej, czyli otomańskiej, i nie mieli dużego wpływu na to, co się działo. Niezależnie od tego bijemy się w piersi i niejeden raz przepraszaliśmy i wyraziliśmy naszą skruchę. Na szczęście nasi bracia Ormianie do tej pory mieszkają w Kurdystanie, uważają się za obywateli Kurdystanu. Mamy wspaniałe relacje z Ormianami w innych krajach i te bolesne strony naszej historii nie mają wpływu na to, co jest dzisiaj.

100 lat temu, może być tematem dla podobnych instytucji jak IPN. Kim dla Pana jako Kurda jest Saddam Husajn, człowiek, który rządził przez wiele lat w Iraku? Był dyktatorem w najgorszym wydaniu, który doprowadził do kilku wojen w regionie. Przykładowo do wojny iracko-irańskiej, która trwała osiem lat i zginęło w niej ponad milion ludzi, nie mówiąc o tym, jak okrutnie rozprawiał się z Kurdami. 182 tysiące Kurdów w ciągu roku straciło życie w operacji Al-Anfal – zostali żywcem pogrzebani w masowych grobach. To był rok 1988. Z kolei w Halabdży byli bombardowani chemią. Wtedy w ciągu pięciu minut ponad 5 tysięcy dzieci, kobiet i cywilów zginęło od gazu. Tak że o Saddamie Husajnie w żaden sposób nie można powiedzieć nic dobrego. To był człowiek, który doprowadził do tego, że od początku jego rządów, czyli od końca lat 70., w tym regionie ciągle trwają wojny i nieszczęścia. Jednak chrześcijanie mówią, że pod rządami Saddama Husajna nie byli prześladowani, że była wolność religijna. To prawda? Można to tak interpretować. Jednak tak naprawdę, jeżeli chrześcijanin byłby

Kurdowie oraz szyici na południu powstali, ale później Stany Zjednoczone uznały, że lepiej zostawić słabego Saddama niż doprowadzić do utworzenia państwa Kurdystanu na północy Iraku, a na południu państwa szyickiego, proirańskiego. Dlatego Saddamowi pozwolono, żeby się rozprawił z powstańcami. Wtedy 2 miliony Kurdów uciekło w góry i tysiące ich zginęło od głodu i chłodu. Potem, pod naciskiem opinii publicznej, powstała strefa bezpieczeństwa dla Kurdów na północy Iraku, w części Kurdystanu irackiego. Czyj to był nacisk? Organizacji Narodów Zjednoczonych. To było w 1991 roku, wtedy już pod ochroną ONZ. W 1992 roku Kurdowie już przeprowadzili wybory parlamentarne i powstał rząd. Saddam nie wtrącał się do tego? Saddam nie mógł się wtrącać, bo była wyznaczona strefa między dwiema granicami. Miał tam zakaz lotów i dlatego nie mógł targnąć się na Kurdystan. Nie próbował atakować? Nie, ale nałożył na Kurdystan embargo. Doprowadził do tego, że sytuacja w Kurdystanie irackim była bardzo trudna. Wielu ludzi głodowało, wielu

wyposażonych w świetny sprzęt amerykański? Przede wszystkim w armii było mnóstwo martwych dusz, z tych 40 tysięcy połowa pobierała wynagrodzenie, a tak naprawdę nie było ich w wojsku. Po drugie, była tam ogromna korupcja. Po trzecie, działania Malikiego doprowadziły do tego, że szyici i sunnici stali się dla siebie nawzajem wrogami w społeczeństwie i w wojsku też. Ogromna była także niekompetencja dowódców. Przypomnijmy, że ci wojskowi kupowali sobie stopnie generalskie i wyższe. To wszystko doprowadziło do tego, że ta armia była kompletnie nieskuteczna. Co ważne, jeszcze pół roku wcześniej, zanim ISIS wszedł do Mosulu, prezydent Barzani (prezydent Kurdystanu irackiego – red.) uprzedził premiera Malikiego, że nasz wywiad donosi o przygotowaniach ISIS do zajęcia Mosulu i sytuacja jest bardzo poważna. Ten arogancko odpowiedział: pilnujcie swojego regionu, my panujemy nad sytuacją i nic nam nie grozi. Prezydent Barzani zawiadomił też Stany Zjednoczone i prezydenta Francji o tym, że istnieje poważne zagrożenie wejścia ISIS do Iraku. I jaka była reakcja z ich strony? Nie było żadnej. Reakcja nastąpiła dopiero kilka dni po zajęciu Mosulu, ze

Kurdowie przelewają krew za cały świat Z Ziyadem Raoofem, pełnomocnikiem Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce, rozmawia Magdalena Uchaniuk

Peszmergowie chcą walczyć, ale mówią, że nie mają broni. Nie tylko chcą, walczą. Pomagają im Niemcy, Wielka Brytania, Finlandia, Chorwacja, Słowacja, Francja, Włochy, Kanada. Każdy na swój sposób. Jedni szkolą, inni dostarczają broń. Austria, która nie może według prawa austriackiego udzielać pomocy militarnej, pomaga w sprawach leczenia rannych peszmergów. Jednak z całą pewnością ta pomoc jest niewystarczająca. Do tej pory zginęło ponad 1300 żołnierzy kurdyjskich, ponad 6 tysięcy zostało rannych. Kurdowie przelewają krew, i to nie tylko za Kurdystan, ale za cały świat. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pomoc międzynarodowa jest tak znikoma? Istnieje nieuzasadnione przywiązanie do integralności Iraku. Panuje przekonanie, że jeżeli pomoże się Kurdom i Kurdowie będą silni, Irak może się rozpaść, a to mogłoby być niektórym nie na rękę. Kto jest największym zagrożeniem dla Kurdów w tamtym regionie? Sytuacja w każdej części Kurdystanu jest inna. Niestety w ciągu całej historii Kurdów te kraje, między które jest podzielony Kurdystan, wykorzystywały Kurdów w swoich grach politycznych. Kurdowie z Kurdystanu irańskiego dostawali wsparcie od Iraku, tureccy od Syrii itd., po to, żeby doprowadzić do osłabienia Kurdów i osłabienia sąsiada, który prowadził z nimi interesy. Podam taki przykład: przez osiem lat między Irakiem a Iranem trwała wojna.

Ale nie zablokowali? Kurdystan sprzedaje ropę? Tak, sprzedaje, ale ponieważ cena ropy bardzo spadła, to spowodowało kolejny problem gospodarczy w Kurdystanie. Następny problem pojawił się w związku w wydatkami na utrzymanie uchodźców. Milion osiemset tysięcy uchodźców na pięć i pół miliona mieszkańców Kurdystanu to jest 26% populacji. Kolejny problem – wojna z ISIS, która też jest kosztowna, jak każda wojna… Jaka to była kwota, te 17% z budżetu centralnego? Około 15 miliardów dolarów. Na razie nie dostajemy ani grosza. Irak stosuje teraz także mnóstwo innych utrudnień. Mieliśmy dostać 17% należności w lekarstwach i te 17% od kilku lat też do nas nie trafia w całości. Dociera mniej niż 50%, a przecież lekarstwa są potrzebne w szpitalach. Mamy więc duże zapotrzebowanie na leki. Referendum ma doprowadzić do uniezależnienia się Kurdów od centrali w Bagdadzie? Tak. Już dwa lata nasi chłopi wysyłają zboże do Iraku, a Irak nie płaci. Ale Maliki, który utrudniał stosunki z Kurdystanem, już nie rządzi. Po dwóch kadencjach, po ośmiu latach przestać rządzić. Reprezentował szyicką partię prawa. Na jego miejsce przyszedł jego kolega z partii, Hajdar al-Abadii. Podobno chciał przeprowadzić jakieś reformy, ale niestety mu się nie udało.

Ale przez ostatnie wiele lat konflikt tylko się nasila, pokoju nie ma. Jest jednak światełko w tunelu. Jedna z kurdyjskich partii HDP obecnie uzyskała 11% w tureckim parlamencie. Czyli można jednak działać w pokojowy sposób i pewnie potrzeba będzie również wielu międzynarodowych mediatorów, by doprowadzić do porozumienia. To przede wszystkim Kurdowie walczą z państwem islamskim? Tak. Kurdowie, niezależnie od tego, w jakiej części Kurdystanu mieszkają i do jakiej partii należą, walczą z państwem islamskim. W samym Kurdystanie irackim jest ponad tysiąc, a dokładnie tysiąc pięćdziesiąt kilometrów frontu z państwem islamskim.

Nadal nie dozbraja peszmergów? Nadal. Chociaż według konstytucji to jest jego obowiązkiem. I jeszcze powstał konflikt o ropę. Według konstytucji nowe pola naftowe, które zostały odkryte po 2003 roku, pozostają w dyspozycji rządu regionalnego Kurdystanu i Kurdystan może je eksploatować. Irak jednak zaczął to Kurdom utrudniać, chociaż według ekspertyz, nawet międzynarodowych, neutralnych, Kurdystan w pełni miał do nich prawo. I żeby wywrzeć nacisk na Kurdystan, żeby Kurdystan nie ciągnął korzyści z ropy, odcięli nam cały budżet, czyli te 17%. Nie mogli pozbawić nas złóż naftowych, więc próbowali blokować możliwość sprzedaży ropy.

Bojownik Kurdyjski walczacy z ISIS.

Ale Kurdowie mogli przecież odmówić wykonania rozkazów. Teraz, po stu latach, ciężko jest ocenić, czy mogli odmówić, czy nie mogli. Przecież chodziło o czystkę religijną. Mówimy o czystce religijnej, nie etnicznej. Muzułmanie zabijali chrześcijan i to często dzieje się nadal. Nieprawda. Jeżeli się dzieje, to odwrotnie. Kurdowie przyjmują chrześcijan, Kurdowie zapewniają chrześcijanom ochronę, i nie tylko chrześcijanom. Przelewają swoją krew, żeby zapewnić bezpieczeństwo chrześcijanom. Dlatego rozdmuchiwanie dzisiaj takich tematów to jest tylko propaganda, która ma przekonać, że islam nie może współistnieć z chrześcijaństwem. Mamy przykład z I wojny światowej, że ciężko było z tym współistnieniem. Nie, ja jestem innego zdania. Jednak tam zamordowano prawie dwa miliony ludzi. Oczywiście i bardzo przeżywamy ten fakt, że tyle ludzi zginęło, ale ja bym absolutnie nie powiedział, że to jest jednoznaczne z tym, że muzułmanie chcieli wymordować chrześcijan. W tym samym czasie w innych częściach Bliskiego Wschodu muzułmanie żyli z chrześcijanami i dzielili się z nimi chlebem, i nie było takiej sytuacji. Ja wychowałem się w Kurdystanie irackim. Kiedy mieszkałem i uczyłem się w Kurdystanie, połowa moich nauczycieli w szkole podstawowej, w gimnazjum i w liceum to byli chrześcijanie. Na każde święta bywaliśmy u nich w domu i w święta muzułmańskie oni przychodzili do nas. Nikt nie patrzył na to, czy jesteś muzułmaninem, czy chrześcijaninem. Tego tematu tak naprawdę nie było. To, co zdarzyło się

Fot. Witold Gadowski

w opozycji albo okazałby się nielojalny w stosunku do Saddama, straciłby głowę. W partyzantce kurdyjskiej było mnóstwo chrześcijan, którzy walczyli i ginęli. Czyli jeśli nie było się w opozycji politycznej do reżimu, żyło się spokojnie bez względu na wyznanie? Tak, i należało nie tylko nie być w opozycji, ale jeszcze być lojalnym i należeć do partii Baas. Tak naprawdę oni doprowadzili kraj do tego, że każdy albo musiał być członkiem Baas, albo był wrogiem i kończył w więzieniu, czyli na szubienicy. Czy to prawda, że to byli członkowie partii Baas, byli żołnierze Saddama Husajna pomagają tworzyć państwo islamskie? To jest absolutna prawda. Twórcy państwa islamskiego i w ogóle ci, którzy grają w nim główną rolę, są Irakijczykami, byłymi oficerami armii irackiej. Dwóch, trzech z nich na pewno było, jeszcze za czasów obecności Amerykanów w Iraku, przez 2–3 lata, w więzieniach, później zostali wypuszczeni. Pojechali do Syrii, do Turcji i zaczęli organizować właśnie tę strukturę, zaczęli się mścić za obalenie Saddama. Czyli Kurdowie za rządów Saddama Husajna nie mieli łatwo? Nie. To był najgorszy okres w historii Kurdów w Iraku. Tylu ofiar w ludziach, i to głównie cywilach, jak przez trzy dekady rządów Saddama, nie było w całej historii Kurdystanu. Kiedy Kurdowie w Iraku zaczęli prowadzić działania niepodległościowe? Chyba właśnie w okresie, kiedy u władzy był Husajn... Za Saddama w ’90 roku wybuchło powstanie w Kurdystanie. Bush-ojciec osobiście wzywał naród iracki do walki.

było w bardzo ciężkiej sytuacji; nie było żywności, lekarstw itd. Jednak od tego czasu Kurdystan iracki funkcjonował jako osobna administracja i dlatego między innymi, jak obalono Saddama Husajna w 2003 roku, struktura państwowa w Kurdystanie irackim zachowała się i Kurdystan nie był w takiej rozsypce jak cały Irak. Dlatego szybko zaczęliśmy się zbierać, rozwijać. Jak teraz wygląda sytuacja gospodarcza w irackim Kurdystanie? Sytuacja gospodarcza jeszcze dwa lata temu, rok temu była o wiele, wiele lepsza niż teraz. Według konstytucji Iraku należy nam się 17% budżetu państwa i te pieniądze mieliśmy. Jednak od dwóch lat rząd Iraku przestał nam je wypłacać. Dlaczego? Dlatego że w Bagdadzie zaczął rządzić premier Nuri al-Maliki, który prowadził bardzo opresyjną politykę. Skupił w swoich rękach najważniejsze urzędy w państwie i zaczął zachowywać się tak jak Saddam. Został nie tylko premierem, ale też ministrem spraw wewnętrznych, ministrem obrony... W jednej osobie? Tak, w jednej osobie. Był także szefem służb bezpieczeństwa i podporządkował sobie bank centralny. To się nie spodobało władzom Kurdystanu irackiego, protestowaliśmy na wszystkie sposoby. Al Maliki doprowadził do rozłamu w społeczeństwie irackim, co było również powodem tego, że ISIS mógł tak łatwo, w ciągu jednej nocy w paręset osób zająć drugie największe miasto w Iraku. Mówi Pan o ataku państwa islamskiego na Mosul, gdzie tysiąc bojowników wypędziło z miasta ponad 40 tysięcy żołnierzy irackich

strony prezydenta Francji, że rzeczywiście pan prezydent Barzani miał rację. W czym Pan upatruje powodów ucieczki żołnierzy irackich z Mosulu? To jest przedmiotem bardzo poważnych śledztw, które cały czas są blokowane w parlamencie irackim. Na pewno za tym stoją siły irackie, a także zewnętrzne. Ale dopóki nie będzie wyników badań komisji, które tym się zajmują, nie chciałbym się wypowiadać. Wróćmy do sytuacji gospodarczej. Kurdowie dostawali 17% z centralnego budżetu i dwa lata temu to zatrzymano. Jakie były powody takiej decyzji? Było wiele nieporozumień między rządem Iraku i naszym rządem. Na przykład mieliśmy zapisane w konstytucji, że sytuacja na terenach kurdyjskich i poza obszarem administracji kurdyjskiej będzie normalizowana. W części Kurdystanu irackiego powstała strefa bezpieczeństwa, a okolica poza tą strefą, Kirkuk, okolice Mosulu i tak dalej, pozostały poza administracją Kurdystanu. Te obszary były wcześniej poddane arabizacji. Za Saddama Husajna mieszkańcy regionów kurdyjskich byli przesiedlani na południe Iraku albo do innych części Kurdystanu i sprowadzono tam Arabów. Zostało uzgodnione i zapisane, że te tereny doprowadzi się do stanu pierwotnego, a później odbędzie się tam referendum, czy tamtejsza ludność chce dołączyć się do Kurdystanu, czy być częścią Iraku. To nie zostało zrobione. Kurdowie zostali w Iraku i gdyby ten Irak był spokojny, bezpieczny, bez wybuchów, to jeszcze pół biedy, ale cały Irak z dnia na dzień zmienia się na gorsze. Dlatego powstał konflikt również z rządem. A poza tym przez te wszystkie lata rząd centralny Iraku nie wyposażał peszmergów, sił wewnętrznych Kurdystanu w broń.

Dlaczego? Dlatego, że wewnątrz jego partii jest konflikt, i na zewnątrz też. Jak chciał coś zrobić, to mu grożono palcem, że tego nie wolno ruszać. Sytuacja w całym Iraku jest bardzo trudna, ponieważ te kilkanaście lat od śmierci Husajna to było kilkanaście lat korupcji. Mówi się, że wyprowadzono z Iraku ponad 500 miliardów dolarów. Czyli sytuacja w Iraku raczej się nie zmieni w najbliższym czasie? Chcielibyśmy, żeby się zmieniła, ale na pewno to nie jest proste. Musiałaby powstać koalicja między wszystkimi siłami, a to jest niemożliwe. Mało co pozwala mieć nadzieję, żeby się miało poprawić. Jedynym wyjściem dla Kurdów w Iraku jest teraz referendum i uznanie ich niepodległości na arenie międzynarodowej. A jak Polska może pomóc Kurdom? Polska na pewno może na różne sposoby pomóc militarnie. Jest 7 krajów, które szkolą peszmergów kurdyjskich. Polska do tej pory pomagała humanitarnie, było kilka transportów zorganizowanych przez organizacje pozarządowe, a rząd polski udostępniał samoloty herkulesy, które dostarczały za każdym razem osiem ton produktów. Była też pomoc od samorządów, np. Małopolska przyznała chyba 200 tysięcy złotych. Z jakim apelem zwróciłby się Pan do nowego rządu, do nowego ministra obrony i pani premier? Zwróciłbym się z prośbą o pomoc militarną dla peszmergów, którzy walczą z ISIS, a walczą przecież za wszystkich. Jednak jeszcze nie spotkałem się z przedstawicielami nowego rządu. Odbyłem spotkania z politykami polskimi, z europolitykami, europarlamentarzystami, z panem Czarneckim. Mówiliśmy o pomocy militarnej, ale jest również potrzebna pomoc rannym peszmergom, którzy wymagają operacji za granicą albo rehabilitacji itd. Zawsze też będziemy wdzięczni za pomoc humanitarną, która pomaga powstrzymać fale uchodźców. Dziękuję bardzo za rozmowę.


kurier WNET

10

W·Y·W·I·A·D

Czy zdziwiło Pana, że w domu Czesława Kiszczaka były przechowywane dokumenty i że one w ogóle istnieją? To, że dokumenty były przechowywane – ktoś powiedział: „archiwa nie płoną” – było w zasadzie oczywiste... Ale dobrze, że się zachowały oryginały, prawda? To wybija zęby tym wszystkim, którzy twierdzili, że „kwity” zostały sfałszowane.

służbom specjalnym zbędni, a nawet szkodliwi. Im potrzebni byli agenci antykomuniści, bo ci dopiero mogli infiltrować te środowiska, na których zaczęło bezpiece zależeć. A problem polegał na tym, kto będzie beneficjentem procesu odrzucenia komunizmu? Czy skorzystają na tym uciemiężone i wyzyskiwane narody? Czy też ci, którzy te narody wyzyskiwali? I tutaj potrzebny był Wałęsa, potrzebna była opozycja. Taka opozycja, której można przekazać władzę, bo żeby upadek komunizmu był wiarygodny dla społeczeństwa, musiała się zmienić władza. I musiała to być taka władza, która zniszczy stary system, ale ludziom starego systemu, tym, którzy ten system tworzyli i nim kierowali, nie zaszkodzi, a wręcz umożliwi przejęcie, niesłychane wzbogacenie się na majątku narodowym.

Sama wiedza w nich zawarta nie jest dla Pana zaskoczeniem? Poniekąd tak, bo każdy fakt, nawet oczekiwany, jest pewnym zaskoczeniem. Ale Wałęsa już od dawna był zbyt ważną figurą, żeby takie oryginały nie miały ważnej roli do odegrania. Należało się więc spodziewać, że cały ten zgiełk wokół niszczenia dokumentów był zasłoną dymną dla ich „prywatyzacji”. Być może one wszystkie leżą gdzieś po piwnicach czy w skrytkach.

Ale takie postawienie sprawy wskazywałoby na to, że Solidarność w zasadzie cały czas była kontro-

Już w latach 80. dowiedział się Pan, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Kiedy to nastąpiło? Nie tyle dowiedziałem się, co stwierdziłem, czy stwierdziliśmy, że Wałęsa jest agentem Służby Bezpieczeństwa. Już od trzeciego dnia strajku nasze wątpliwości równały się zeru. Od trzeciego dnia strajku w 1980 roku.

Skoro tych rzeczy można było się dowiedzieć już na początku strajku, w roku 80., to jak to się stało, że przez 36 lat zaprzeczano faktom i twardo broniono mitu o Lechu Wałęsie? Ci, którzy bronili, może nie w większości, ale mieli w tym konkretny interes, polecenie służbowe lub też przewidywany interes osobisty. To jest oczywiste. Tutaj podstawową bajeczką, i to niesłychanie prymitywną, było, że Wałęsa obalił komunizm. Wyjaśnienia tego, że ludzie w to uwierzyli, trzeba by szukać u specjalistów w nieistniejącej chyba dyscyplinie, czyli psychiatrii politycznej. I na to odpowiedzi nie mam. Te wystąpienia Wałęsy, te zachowania Wałęsy, które myśmy interpretowali jako kolejne dowody jego współpracy i działania na rzecz przeciwnika, ludzie przyjmowali z zachwytem. Byłem bezradny wobec tego i byłem bezradny, wiedząc, że ludzie gotowi są życie oddać za agenta bezpieki. A byli. Byli naprawdę gotowi pójść w ogień za Wałęsą. I chyba w tym się kryje tajemnica niesłychanej fachowości speców od psychologii społecznej. Można powiedzieć, że najtrudniejszy czas to był okres Solidarności. Sprawa od strony historycznej wydaje się być jasna nie od dziś, a już na pewno nie od momentu publikacji książki profesora Cenckiewicza i doktora Gontarczyka. Jeżeli chodzi o Wałęsę, sytuacja jest jasna od 1992 roku, kiedy minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, realizując uchwałę parlamentu, ogłosił agenturalność Wałęsy. Ale wtedy chyba połowa Polaków mu nie uwierzyła. Natomiast jeśli ta informacja pochodzi od ministra spraw wewnętrznych rządu komunistycznego, to okazuje się wiarygodna. I w tym widzę polski problem – że wielu z nas wciąż bardziej wierzy prominentom komunistycznym niż władzom niepodległej Polski. Jak w takim razie tę niepodległość traktować? To, można powiedzieć, jest podstawowy problem. Mam wrażenie, że fakt ujawnienia tych dokumentów można porównać z artykułem „Przychodzi Rywin do Michnika”. Czy to wywoła podobny wstrząs i podobnie obnaży mechanizmy III Rzeczypospolitej? Myślę, że podobieństwo jest bardzo duże. Natomiast jeszcze nie wiemy, co jest w tych dokumentach poza tymi dwiema teczkami, o których była mowa. A można się spodziewać, jeżeli IPN to wszystko ujawni, że być może nie

Czy te materiały, oryginalne teczki z odręcznymi donosami, podpisami – pozwolą wreszcie obalić mit Wałęsy? Bo widzimy, że się tworzy bardzo silny, a przynajmniej na razie prężny ruch obrony Wałęsy. Czekanie na wyciąganie wniosków z pieczątek i papierków z pieczątkami jest oczywistym błędem. Wszystko to mamy na tacy, widzimy. Tylko nie chcemy w to uwierzyć, bronimy się przed przyjęciem tego do wiadomości. Oczywistych faktów, oczywistych procesów. I na tym polega problem. Jeżeli te dokumenty, na nowo ujawnione, potrafią to zmienić, to będzie rzecz bardzo ważna dla Polski. Wrócę do tego, że część, niewielkie grono w latach jeszcze 80. i 70. wiedziało, że cały kurs idzie na odrzuce-

Ludzie, którzy wtedy przystępowali do opozycji, bo wiedzieli, że jest ona tworzona przez system komunistyczny, teraz będą się usilnie bronić, bo jak kiedyś powiedziałem – wszyscy walczyliśmy za miliony, a niektórzy, okazało się, walczyli za miliony dolarów. lowana przez władze i że była ruchem generalnie sterowanym. Proszę Pana, to również było widoczne. W ’82 roku dla mnie to było widoczne. Niestety, pamiętam, że kiedy na Białołęce pod celą powiedziałem, że naszym zadaniem, jedynym zadaniem w tej chwili, jest uniemożliwić komunie wykorzystanie zrywu Solidarności na swoją korzyść, koledzy o mało mnie nie pobili i nie chcieli przez trzy dni ze mną gadać. Tak reagowało społeczeństwo i dzięki tym reakcjom, między innymi, zapatrzenie w mit Wałęsy nie pozwoliło większości dostrzec sterowania Solidarnością.

Mit założycielski

RP

W takim wypadku rzeczywiście te teczki to jest uderzenie w trzpień

w rozsypce

Andrzej Gwiazda, jeden z ojców przewrotu wolnościowego 1980 r., rozmawia z Łukaszem Jankowskim o rewelacjach archiwum pani Kiszczakowej, znaczeniu tej wiedzy oraz konsekwencjach jej ujawnienia dla mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej

Należało się więc spodziewać, że cały ten zgiełk wokół niszczenia dokumentów był zasłoną dymną dla ich „prywatyzacji”. Być może one wszystkie leżą gdzieś po piwnicach czy w skrytkach. tylko korona Wałęsy spadnie w błoto, ale wiele, wiele innych koron; wiele autorytetów zostanie zdemaskowanych. Ten fakt budzi wiele domysłów. Zacznę od najprostszego pytania, które wszystkim nam się narzuca – dlaczego pani Maria Kiszczak to zrobiła? Jaka jest Pana teoria? Najprostsze wytłumaczenie: pani Kiszczakowa zachowała się po prostu rozsądnie. Posiadanie takiego archiwum było dla niej osobiście śmiertelnym zagrożeniem. Przypomnijmy sobie premiera z lat 80., Jaroszewicza. Jaroszewicz był na tyle nieostrożny – nie ubliżając nieboszczykowi – żeby przyznać publicznie, że ma archiwum, ale że zostanie ono opublikowane dopiero po jego śmierci. Niedługo żył z tą informacją, prawda? Pani Kiszczakowej też to groziło.

Ale możemy też jej postępek traktować pozytywnie. Ruszyło ją sumienie, że ma dokumenty, które powinna oddać IPN, więc oddała. Zachowała się zgodnie z obywatelskim obowiązkiem, choć z pewnym opóźnieniem. Póki nie mamy żadnych innych przesłanek, wydaje mi się, że trzeba przyjąć taką opinię – zachowała się zgodnie z obywatelskim obowiązkiem. Mogła sobie nie zdawać sprawy, że opóźnienie w ujawnieniu tego archiwum może stać w sprzeczności z prawem. I wreszcie możemy potraktować upublicznienie tych akt jako pewien przełom, jako poszerzenie naszego sposobu widzenia naszej najnowszej historii. Do tego kluczowe jest uświadomienie sobie, kiedy zaczęły się przygotowania do pierestrojki, czyli do odrzucenia systemu komunistycznego. Pierwsze znane dokumenty, które by wskazywały na zastanawianie się ówczesnych władz nad sposobem odrzucenia systemu komunistycznego, wyjścia z niego, sięgają ’68 roku. Mam konkretnie na myśli korespondencję między eurokomunistami a Moskwą. W związku z tym rozpoczęcia przygotowań do odrzucenia marksizmu, czyli wyjścia z systemu komunistycznego, należałoby szukać gdzieś od roku ’68. Gdybyśmy przyjęli tę wcześniejszą datę, to okazuje się, że wszystkie działania i opozycji, i systemu komunistycznego, i służb specjalnych nabierają zwyczajnej logiki, jest to ciąg przygotowań do tego procesu. I teraz, jeżeli rozpatrujemy zachowania poszczególnych

Jaroszewicz był na tyle nieostrożny – nie ubliżając nieboszczykowi – żeby przyznać publicznie, że ma archiwum, ale że zostanie ono opublikowane dopiero po jego śmierci. Niedługo żył z tą informacją, prawda? ważnych osób, to powstaje pytanie, kto z nich wiedział, że system komunistyczny zostanie w najbliższych latach lub dziesięcioleciach odrzucony? Wtedy ich postępowanie staje się logiczne. Logiczne stają się również działania służb specjalnych, kiedy już zapadła gdzieś w gabinetach, w tajnych gabinetach tajnych służb Moskwy i krajów satelickich decyzja, że odrzucamy komunizm, wychodzimy z komunizmu. Wielu ludzi doznawało szoku. Jak to, to on był agentem? On przecież taki antykomunista! Ano właśnie, od momentu, kiedy zostało postanowione odrzucenie komunizmu, agenci, którzy szczerze wierzyli w komunizm, stali się

nie komunizmu i pierestrojkę, a z łaciny – transformację. Więc szereg ludzi się w ten proces zaangażowało i trzeba komunistom pod tym względem oddać sprawiedliwość. A ludzie, którzy wtedy przystępowali do opozycji, bo wiedzieli, że jest ona tworzona przez system komunistyczny, teraz będą się usilnie bronić, bo jak kiedyś powiedziałem – wszyscy walczyliśmy za miliony, a niektórzy, okazało się, walczyli za miliony dolarów. I teraz ci, którzy walczyli za miliony dolarów i złotych, będą zażarcie bronić tego całego procesu i wszystkiemu zaprzeczać. Podobno Aleksander Hall ostatnio wystąpił z wielkim tłumaczeniem i obroną Wałęsy. A jeżeli chodzi o obronę Wałęsy, to wszelkie tłumaczenia, że był młody...

Nie było gorszego piętna. Mógł być tolerowany złodziej, mógł być tolerowany zbój, chuligan – nawet ceniony; ale kapuś to była kategoria wykluczająca całkowicie, to było odczłowieczenie.

fot. Jerzy Dąbrowski / ONS

Czyli na samym początku. Sekwencja jego wystąpień i przemówień nie dała się inaczej wytłumaczyć. Nie mieliśmy żadnego innego źródła, tylko to, co mówił Wałęsa, jak zachowywał się publicznie. Jak występował, jakie stanowiska zajmował publicznie, i to po prostu wskazywało jednoznacznie, że działa w interesie bezpieki. A jeżeli układało się to w spójną całość, to znaczyło, że nie są to przypadkowe wypowiedzi, tylko że linia jest zdeterminowana, czyli wyznaczona. A wyznaczyć ją mogła tylko bezpieka – taka była to linia jego działania. Przez cały czas Solidarności poczynania Wałęsy zmierzały do osłabienia Związku.

I nic z tym nie zrobiliśmy. Tylko że i dziennikarze, i autorytety odmawiali skorzystania z tych informacji i cały czas budowali fałszywy mit. No, teraz, chwała Bogu...

i fundament III Rzeczypospolitej, bo na Wałęsie i jego fałszywym symbolu opiera się cała mitologia obecnej Polski. Mitologia III RP była budowana na micie Wałęsy. A ten mit był tak intensywnie rozpowszechniany za pomocą plotek, że jeszcze 5 lat temu uczestnicy jednego ze spotkań – czyli społeczeństwo – byli przekonani, że dzieci Wałęsy to są adoptowane dzieci poległych stoczniowców. Tak trwałe były to mity. Natomiast jeżeli chodzi o Wałęsę, o jego rolę: gdy w ’88 roku Rakowski, który był wtedy premierem, zdecydował o likwidacji Stoczni Gdańskiej, Stocznia Remontowa zastrajkowała. Byłem na tym strajku. Stocznia Remontowa strajkowała w obronie Stoczni Gdańskiej, a Stocznia Gdańska do strajku nie przystąpiła, bo Wałęsa im obiecał, że jeśli nie będą strajkowali, on sprawę załatwi swoim sposobem. No i teraz możemy się przejechać tramwajem nr 10 i zobaczyć, jaki efekt dał ten sposób Wałęsy. I tak było z całym przemysłem i z całą Polską. Był po prostu łamistrajkiem. W końcu, w 1988 roku, ambasada PRL w Moskwie przysyłała do Warszawy informację, że strona radziecka uważa, że system represyjny już wyczerpał swoje możliwości i należy przystąpić do rozwiązań politycznych. Drugą informacją, poleceniem było, że strona radziecka jest zdania, że powinniśmy niezwłocznie przystąpić do rozmów z Wałęsą. Wiedzieli, z kim będą rozmawiać. I wtedy zrobiono Okrągły Stół, na polecenie czy przyzwolenie Moskwy. Ja znam to w tej formie, chociaż to jest nieoficjalne – że generał KGB Kriuczkow przyjechał do Warszawy i oświadczył, że Kreml nie ma nic przeciwko temu, żeby premierem został Mazowiecki. No więc został. Mieliśmy te wszystkie informacje na tacy.

Bo i taka argumentacja się pojawia: „był młody, nie szkodził, był zastraszony, wszyscy podpisywali”. Jestem od Wałęsy starszy o zaledwie 10 lat, czyli ówczesne środowiska młodych znam doskonale. Wówczas wśród młodych, a szczególnie młodych robotników, nie było gorszego piętna niż kapuś. Kapusiowi się nie podawało ręki, z kapusiem się nie piło wódki. Nie było gorszego piętna. Mógł być tolerowany złodziej, mógł być tolerowany zbój, chuligan – nawet ceniony; ale kapuś to była kategoria wykluczająca całkowicie, to było odczłowieczenie. Więc tłumaczenie w wykonaniu naszych humanistów, że taki młody, więc sobie dorabiał donosami, w odniesieniu do środowiska robotniczego jest nieprawdziwe. Być może w środowisku studentów humanistyki było to tolerowane, ale nie w środowisku robotniczym, na pewno. Z tym środowiskiem żyłem od lat na stopie koleżeńskiej. Czyli musiała to być współpraca świadoma? Była to współpraca świadoma. Zresztą trudno mówić o nieświadomej współpracy, jeśli ktoś leci na bezpiekę i donosi, co który kolega mówił, prawda? To jest oczywiste. Gdyby siąść i wytężyć wyobraźnię, to nie można sobie wyobrazić bardziej parszywej mentalności. I teraz ostatnie i najbardziej ryzykowne pytanie – gdyby Pan był w tej chwili na miejscu Wałęsy, co by Pan zrobił? Nie mogę sobie tego wyobrazić, dlatego że propozycje współpracy z bezpieką miałem od 10 klasy, z gwarancjami bezpieczeństwa, łącznie z możliwością nieliczenia się z prawem itd. Z tych wszystkich rozmów notowałem tylko, kto mi to proponował, bo wiedziałem, kto jest donosicielem. Więc nie mogę sobie tego wyobrazić. Mentalność donosiciela jest mi całkowicie obca, nie umiem się postawić w jego sytuacji. K


kurier WNET

11

W·Y·W·I·A·D Zaczynał Pan od pisania o filozofii, sztuce i religii. W ostatnich latach wydał Pan krytyczną historię kapitalizmu. Skąd ta ewolucja w stronę dziejów gospodarczych? Bezpośrednim powodem było załamanie w 2008 roku. Na początku książki chciałem powiedzieć, że ekonomia jest częścią filozofii moralnej. Tak było jeszcze kiedy Adam Smith Pisał Bogactwo narodów. Ale potem ekonomia starała się podobna do fizyki. To nie mogło się udać. Ekonomia nie może być fizyką. Fundamentem ekonomii jest spotka-

A człowiek jest ważny ze względu na Zbawienie i Wcielenie Chrystusa. Dlatego pojawili się benedyktyni ze swoim hasłem ora et labora. Po raz pierwszy w historii praca została postawiona na równi z modlitwą. To był początek kultury europejskiej i początek alternatywnej ekonomii. Zawsze też pojawiała się pokusa, aby pójść w innym kierunku. Tej pokusie ulegali wówczas przede wszystkim Żydzi. Kościół zawsze mówił, że lichwa jest złem, ale było wielu wysoko postawionych ludzi Kościoła, którzy uprawiali

W Polsce dużą popularność zdobyły pisma amerykańskich pisarzy katolickich, takich jak Michael Novak czy George Weigel, którzy starali się łączyć teologię katolicką z „duchem kapitalizmu”. Pan jest bardzo krytyczny wobec tych myślicieli. Książka Michaela Novaka Duch demokratycznego kapitalizmu wywarła duży wpływ w Polsce w epoce Solidarności, kiedy Jan Paweł II sprzymierzył się z Ronaldem Reaganem w ostatnim stadium antykomunistycznej krucjaty. Ta książka powstała, gdy jej autor był pracownikiem American Enterprise Institute. Postaram się być jak najbardziej dyplomatyczny: Michael Novak to podwójny agent. Uważa się za katolika, ale pracuje dla bogatych Żydów, którzy kierują American Enterprise Institute. On akceptuje wszystkie złe strony

ekonomią lichwy. Paul Volcker podniósł stopy procentowe do lichwiarskiego poziomu – 20%. Żaden biznes na tym świecie nie może przynieść takiego zysku! Tanie kredyty oferowane przez Wall Street, przez takich ludzi, jak John Bond, pozwalały na kupowanie przedsiębiorstw, wyciąganie z nich ogromnych zysków i szybką ucieczkę. Nikt nie widział tego problemu! Dopiero z czasem pojawiła się reakcja, a teraz musimy zaczynać od nowa. Reagan, Volcker i pośrednio Thatcher mieli katastrofalny wpływ na amerykańską gospodarkę. Potem, w latach 90., ta polityka była kontynuowana przez takich ludzi jak Clinton, za którego kadencji w 1999 r. uchylono tzw. Glass-Steagal Act, co już bezpośrednio prowadziło do załamania. Czyli od trzydziestu lat mamy na czele państwa ludzi promujących hazard i lichwę oraz okradających pracowników z efektów ich pracy.

promował emancypację Żydów w całej Europie. Uważał, że to jest sposób na nieporozumienia między Żydami a innymi narodami. Spodziewał się, że kiedy Żydzi otrzymają równe prawa, będą lojalnymi obywatelami. To okazało się fikcją. Żydzi nie zachowywali się jak inni obywatele, nie odczuwali lojalności wobec kraju, a jedynie wobec własnej grupy. Tak się przyzwyczaili do bycia kredytodawcami, że jak tylko uzyskali równe prawa, wyciągnęli z tego maksymalne korzyści. To nie jest moje zdanie, to Heinrich Graetz, ojciec żydowskiej historiografii pisze, jak bardzo skorumpowani byli polscy Żydzi. Korzystając z emancypacji, Żydzi osiągnęli tak dużą siłę ekonomiczną, że we wszystkich krajach słychać było skargi.

że np. Saudowie posiadają 7 trylionów dolarów! Utrzymują to w tajemnicy. Kiedy usiłujesz śledzić takie fortuny, zawsze trafiasz na Tarnhelm. Trochę Pan ubiegł moje następne pytanie: kto kontroluje największe korporacje? Czyli: kto jest właścicielem tego świata? Już mówiłem. Kredytodawcy. Ale skrywa ich magiczny hełm. Inny przykład: niedawno w Kalifornii spotkało się pięćdziesiąt osób wpłacających największe sumy na fundusz Partii Republikańskiej. Znamy niektórych z tych ludzi – Sheldon Adelson jest jednym z największych jawnych donatorów. Wydał 100 milionów dolarów, kupując polityków. Znamy niektóre rodziny, np. Rockefellerów, których fortuna stała się wręcz przykładowa. Ale tak naprawdę nie wiemy, kim są kredytodawcy.

Pana opinie na temat ekonomicznej roli Żydów spotkały się z zarzutem antysemityzmu.

Trwa kampania przed wyborami prezydenta USA. Co może Pan powiedzieć o najważniejszych kandydatach? Czy którykolwiek z nich jest niezależny od wielkiego biznesu? Tak, jedynym kandydatem niezależnym jest Donald Trump. Spotkał się z żydowskim komitetem Partii Republikańskiej i powiedział: nie chcę waszych pieniędzy. Byli przerażeni, bo wiedzą, że jeżeli dasz komuś pieniądze, możesz go kontrolować. Słyszał Pan o Sheldon Adelson Primary? Najważniejsi kandydaci jadą do Las Vegas i zabiegają o żydowskie pieniądze. Partia Republikańska jest całkowicie kontrolowana przez tę za-

Fot. Andrzej Niedźwiecki

Każda kultura musi dokonać wyboru, co będzie stanowić podstawę ekonomii. Świat starożytny gardził pracą, nawet najwięksi myśliciele, jak Arystoteles...

jest równie zła, jeśli nie gorsza od komunizmu.

Wykluczyć lichwę i docenić pracę

Autor syntezy Jałowy pieniądz. Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą, prof. Eugene Michael Jones, dzieli się swymi przemyśleniami z czytelnikami „Kuriera Wnet” w rozmowie z Antonim Opalińskim nie dwóch ludzi, którzy umawiają się w sprawie ceny – ci dwaj ludzie starają się osiągnąć coś dobrego. Zawsze kiedy ludzie próbują zrobić coś dobrego, mamy do czynienia z filozofią moralną. Odważyłem się napisać historię gospodarczą, bo uznałem, że mam coś do przekazania o filozofii moralnej. W relacji między dwiema osobami zawsze pojawia się pokusa, aby silniejszy wykorzystał swoją przewagę nad słabszym.

lichwę. Rodzina Medyceuszów dorobiła się majątku, pożyczając na lichwiarski procent, rodzina Fuggerów zastąpiła ich w roli bankierów Papiestwa. Dorobili się, pożyczając pieniądze kardynałom albo trzymając ich pieniądze. Zatem, jeżeli mówi się o reformie ekonomii, trzeba dostrzegać te dwie opcje. Odpowiedź jest prosta: wyeliminować lichwę i docenić pracę; to jest sposób na sprawiedliwą gospodarkę.

Czy widzi Pan jakąś alternatywę dla tego modelu kapitalizmu, który Pan opisuje? Alternatywa jest bardzo prosta, jeżeli podejdzie się do tematu w kategoriach moralnych. Filozoficzne podstawy przedstawił jezuita, ojciec Heinrich Pesch, w Lehrbuch der Nationalekonomie z 1925 roku. Kiedy wyjaśni się podstawowe pojęcia, rozwiązanie wydaje się bardzo proste. Dwa fundamentalne zagadnienia w ekonomii, co starałem się przedstawić, zaczynając od Florencji w XV wieku aż po dzisiejsze czasy – to lichwa i praca. Każda kultura musi dokonać wyboru, co będzie stanowić podstawę jej ekonomii. Świat starożytny gardził pracą, nawet najwięksi myśliciele, jak Arystoteles... Rezultatem było Imperium Rzymskie, oparte na lichwie i niewolnictwie. To naturalny związek. Lichwa prowadzi do niewolnictwa, a dalej do upadku. W okresie upadku, w Wiekach Ciemnych, Kościół katolicki przejął kontrolę nad kulturą. Kościół nie mógł zaakceptować lichwy. Jest pierwszą instytucją w historii, która zrehabilitowała ludzką pracę. To jest część Wcielenia. Chrześcijanie rozumieli, ze praca jest źródłem wartości, że jest istotna, ponieważ stanowi funkcję aktywności człowieka.

Bardzo często odwołuje się Pan do nauczania poprzednich papieży. Jaka jest Pana opinia na temat pontyfikatu papieża Franciszka? To pierwszy od lat papież, który powiedział coś o lichwie, kiedy przemawiał w ONZ. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Poprzednio mówił o tym jeszcze Leon XIII. Jaki jest obecny stan Kościoła katolickiego w USA? Kościół katolicki w USA musi się wreszcie obudzić. Jego podstawowym problemem jest „amerykanizm”, uleganie dominującym w kraju siłom i kompromis w sprawach wiary. To nie jest nic nowego, papież Leon XIII potępiał te tendencje już pod koniec XIX wieku. W czasach po II wojnie światowej Kościół bał się komunizmu. Przez to był zbyt blisko władzy. Nikt nie uważał, że komunizm to dobry pomysł. Ale nie możemy uznać, że kapitalizm jest dobry tylko dlatego, że komunizm jest zły. Myślę, że zarówno w Polsce, jak i w USA znajdą się katolicy, którzy wybudzą Kościół ze stanu antykomunistycznej krucjaty, jaki pozostał po zimnej wojnie. I którzy zrozumieją, że obecna polityka Stanów Zjednoczonych

współczesnego anglosaskiego kapitalizmu. Twierdzi, że katolicy muszą się do niego przystosować, aby być „efektywni” w dzisiejszym świecie. Takie myślenie miało katastrofalny wpływ na katolicką naukę społeczną. George Weigel – zwłaszcza przez zniekształcenia, które znalazły się w jego biografii Jana Pawła II, też jest bardzo szkodliwy, podobnie jak inni neokonserwatywni katolicy. Jest jeszcze ojciec Robert Sirico z Instytutu Actona. To są wszystko podwójni agenci, oni nie pracują dla Kościoła katolickiego. Biorą pieniądze od żydowskich kapitalistów za podważanie katolickiej nauki. Ronald Reagan, o którym Pan wspomniał, to w naszej części Europy jeden z najpopularniejszych amerykańskich prezydentów, człowiek, który przyczynił się do obalenia komunizmu. Pan negatywnie ocenia jego dorobek. W Stanach Zjednoczonych doszło do poważnej zmiany tuż przed prezydenturą Reagana. Paul Volcker został szefem Rezerwy Federalnej (FED). W tym samym czasie Margaret Thatcher została premierem Wielkiej Brytanii, Ronald Reagan prezydentem USA, a Paul Volcker szefem FED. Mieliśmy do czynienia z odrzuceniem wszystkich uprawnień, które pracownicy uzyskali po II wojnie światowej, kiedy to szefem Rezerwy Federalnej był Marriner Eccles. Był to człowiek, który szanował pracowników i rozumiał, że nie może być zdrowej gospodarki bez godziwych wynagrodzeń. To zostało wywrócone do góry nogami przez zwolenników Miltona Friedmana i Szkoły Chicagowskiej, kiedy doszli do władzy. Oni zrujnowali ekonomię, zastąpili ekonomię pracy

W okresie upadku, w Wiekach Ciemnych, Kościół katolicki przejął kontrolę nad kulturą. Kościół nie mógł zaakceptować lichwy. Jest pierwszą instytucją w historii, która zrehabilitowała ludzką pracę. W swoich książkach dużo Pan pisze o Żydach. Jaka była ich rola w opisywanych przez Pana procesach? Żydzi od dawna zajmowali się lichwą. Polacy mają z tym własne doświadczenia. Żydzi zwykle współpracowali z książętami, co prowadziło do naruszeń sprawiedliwości. Książęta pozwalali Żydom na osiedlanie się na ich ziemiach, ci bowiem pożyczali władcy pieniądze na niewielki procent. Żeby mieć na to środki, od zwykłych ludzi brali procent bardzo wysoki. Przykładem jest Kosma Medyceusz. Jak tylko zdobył władzę we Florencji, zaprosił Żydów, którzy odbierali zwykłym ludziom nadwyżki z ich pracy, a władcy dawali iluzję, że ma do dyspozycji nieograniczone środki. Podobny proces widzieliśmy w USA: płace przestały rosnąć, za to rozpoczęła się nieograniczona dystrybucja kart kredytowych. Przełom w europejskiej historii nastąpił za czasów Napoleona, który

Antysemityzm to biologiczny determinizm, pogląd, że Żydzi muszą zachowywać się w określony sposób ze względu na pochodzenie. Całkowicie odrzucam każdą formę biologicznego determinizmu. Uważam natomiast, że Żydzi powinni podlegać normalnej krytyce. Żyjemy w świecie, gdzie nikt nie może krytykować Żydów. To jest sytuacja nie do pogodzenia z chrześcijańską wolnością i z wolnością słowa, w duchu której zostałem wychowany jako Amerykanin. Nie można akceptować stanu podwójnych standardów, kiedy Żyd może coś powiedzieć, a ktoś inny za te same słowa zostaje antysemitą. Dam Panu przykład: wiceprezydent Joe Biden powiedział, że Żydzi stoją za promowaniem małżeństw homoseksualistów. On ich za to chwalił i to było w porządku. Kiedy ja mówię to samo, zostaję antysemitą. Według dzisiejszej definicji antysemitą zostaje każdy, kto krytykuje Żydów. Dużo Pan pisze w swojej książce o roli Rothschildów. Mam pytanie historyczne: co się stało z fortuną Rothschildów, gdzie są teraz te pieniądze? To bardzo dobre pytanie, ale nie mam na nie odpowiedzi. Moje badania koncentrują się na XIX i XX wieku. Z pewnością nadal są bogaci. Najlepszym symbolem niech będzie opera Wagnera Złoto Renu i występujący w niej Tarn­ helm – hełm, który czyni niewidzialnym. Wagner był geniuszem, który doskonale zrozumiał naturę kapitalizmu, jego niewidzialną naturę. Czy ktokolwiek wie, kto jest właścicielem pieniędzy zainwestowanych w FED? Kim są kredytodawcy? Ostatnio spekuluje się,

Krytykowano Polskę za „sprzeciw wobec wolnorynkowych reform i wolności obywatelskiej”. Co to naprawdę oznacza? Reformy wolnorynkowe to po prostu lichwa, wolności obywatelskie to sodomia. mkniętą grupę, której znaczny procent stanowią bogaci Żydzi. Koncentracja bogactwa zgromadzonego dzięki lichwie likwiduje podstawy procesu demokratycznego. Zatem tych pięćdziesięciu czołowych donatorów spotkało się w Kalifornii i postanowiło: musimy powstrzymać Donalda Trumpa, bo on ma własne pieniądze i nie zależy od żadnego z nas. Tak właśnie się dzieje, kiedy lichwa opanuje gospodarkę. Lichwiarze gromadzą tyle pieniędzy, że mogą kupić politykę, wprowadzić ukrytą dyktaturę i pozostawić iluzję, że demokracja ma jeszcze jakikolwiek wpływ. Czy w Partii Demokratycznej jest lepiej? Tak samo. Haim Saban to człowiek, który stoi za Hillary Clinton. Podobnie jak George Soros. Dlatego takie prawybory, jak w New Hampshire, kiedy wyborcy głosują na Donalda Trumpa czy Bernie Sandersa, to protest przeciw polityce sterowanej zza kulis. W Polsce nowy rząd wprowadza podatek bankowy. Ten sam rząd spotyka się z potężną międzynarodową krytyką. Podobnie było na Węgrzech. Czy możliwe jest jeszcze prowadzenie niezależnej polityki przez poszczególne kraje? To się okaże. Nie możecie ulegać lichwiarskiej ekonomii, bo to was zniszczy. Wiem, co się dzieje, czytałem komentarze w „New York Times”, który jest głosem propagandy tej ukrytej finansowej władzy. Krytykowano Polskę za „sprzeciw wobec wolnorynkowych reform i wolności obywatelskiej”. Co to naprawdę oznacza? Reformy wolnorynkowe to po prostu lichwa, wolności obywatelskie to sodomia. To w skrócie istota Amerykańskiego Imperium: musicie popierać lichwę i sodomię, inaczej będziemy was osłabiać, a jak będziecie nadal niedobrzy, to spróbujemy zmienić władzę. To są ich nienegocjowalne żądania. Czy Michael Novak i George Weigel mówili wam o tym? Przed wami walka i właśnie do niej dorastacie. Tyle mogę powiedzieć. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

12

głos · cz y t e lnika

List do redakcji

Profesor kontra profesorkowie czy profesorek kontra profesorowie? Chris J. Cieszewski

O

statnia rzecz, na jaką bym się mógł skusić, to dyskusja z gadułą, który mi próbuje ubliżać. Zupełnie inaczej to wygląda, gdy ktoś taki w mojej obecności obraża lub próbuje krzywdzić kogoś, kto na to nie zasługuje, i na dodatek ten napastnik jest szanowaną przez wielu osobą. Czymś takim było niedawne starcie profesora Wolniewicza z redaktor Stankiewicz i następująca po nim reakcja sieci. W Internecie ruszyły do ataku „trolle” szkalujące red. Stankiewicz i oskarżające ją o rzekome wrzaski i brak profesjonalizmu. Najgorsze jest to, że na stronach niektórych szanowanych przeze mnie osób również pojawiły się niegodne paszkwile. Nie wiem, czy takie mam szczęście, czy taka jest chora polska rzeczywistość, ale do tej pory natknąłem się na dosłownie jedną przyzwoitą wypowiedź na ten temat. Większość to nagonka, jak swego czasu na prof. Rońdę – pomieszanie z poplątaniem i hipokryzja. W dzisiejszej Polsce, gdy ktoś próbuje walczyć o prawdę i zaczyna się w tym wybijać, niszczą go jak mogą, bo zagraża postkomunizmowi i korupcji. W pewnym sensie wszyscy przyzwoici ludzie mogą zazdrościć red. Stankiewicz docenienia przez wroga i niejako wyniesienia jej do poziomu „arystokracji moralnej” w obecnej polskiej rzeczywistości. Jednak to smutne, że w społeczeństwie polskim jest tylu sprzedawczyków i pożytecznych idiotów, którzy

„nie widzą lasu spoza drzew” i mimo uczciwych intencji i patriotycznych przekonań uczestniczą w zwalczaniu innych patriotów.

Rzekome „wrzaski” i kultura rozmowy Wysłuchałem tej rozmowy więcej niż raz i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że wszystkie paszkwile pod adresem red. Stankiewicz są nieuzasadnione, a prawda jest dokładnie odwrotna. Profesor Wolniewicz nie tylko zachował się jak warchoł, niekulturalnie i wręcz po chamsku osiągając w tej rozmowie rekordy nieopanowanego podnoszenia głosu ( jeśli ktoś chce szukać „wrzasków”). Wygłaszał również nonsensy, które powinny oburzać każdego inteligentnego człowieka, nie wspominając już o naukowcach, podczas gdy red. Stankiewicz wykazała dużą dozę profesjonalizmu dziennikarskiego w obliczu braku porozumienia i niekulturalnych prowokacji ze strony jej rozmówcy.

Wyzwiska i ubliżanie W swoich atakach prof. Wolniewicz pozywał i obrażał imiennie prof. Nowaczyka i prof. Biniendę, zarzucając im fałszerstwa i manipulacje, i podważał ich pozycję naukową, za co mogliby go podać do sądu. Obrażał wszystkich innych profesorów badających różne aspekty Katastrofy Smoleńskiej w ramach prac Zespołu Parlamentarnego i Konferencji Smoleńskiej. W szczególności

obrażał wszystkich naukowców amerykańskich, mówiąc z pogardą o podejrzanych profesorkach sprowadzonych z Ameryki – tak jak się mówi na przykład o tandecie sprowadzonej z Chin. Takiego poziomu prymitywizmu i ignorancji nie było nawet w reżimowych mediach za czasów PO. To narracja typowo pezetpeerowska, z okresu stalinizmu. Brakowało w niej jedynie zarzutu szpiegostwa wrogów ludu na rzecz imperialistycznych mocarstw.

Jak jest dużo dowodów, to nie ma żadnego... Jednym z najbardziej nielogicznych twierdzeń, jakie wygłosił prof. Wolniewicz, było: jak jest dużo dowodów, to nie ma żadnego. Jak można wypowiedzieć z przekonaniem taki nonsens, jest dla mnie tajemnicą. Oczywiste implikacje tego stwierdzenia prowadzą do absurdu – prawa fizyki nie istnieją, bo przecież jest na nie dużo dowodów, przyciąganie ziemskie nie istnieje, a znakomita większość twierdzeń w matematyce jest nieprawdziwa. Gdy zastanawiałem się nad tym, jak może ktoś rzekomo inteligentny pleść takie głupstwa, czy też im wtórować, dotarło do mnie, że jest to może jedna z podstaw marksistowskiej logiki, zgodnie z którą wiele świadectw czyjejś niewinności jest potwierdzeniem winy, a jedno przywidzenie esbeckiego czy pezetpeerowskiego funkcjonariusza to dowód wystarczający, aby wysłać kogoś na tortury albo chociaż wyrzucić z pracy.

R e k l a m a

TROSZCZYMY SIĘ O PRAWDĘ *** PRZYWRACAMY PAMIĘĆ O BOHATERACH

Projekcja filmu Stella w reżyserii Macieja Pawlickiego w Parlamencie Europejskim

Pouczanie fizyki? Gdy red. Stankiewicz mówiła, że oficjalne wersje wyjaśnień tego, co się stało w Smoleńsku, zaprzeczają prawom fizyki, nie oznacza to, że ona te prawa wymyśliła albo że chce uczyć tych praw swojego rozmówcę. Przywołała po prostu stwierdzenia niezależnych naukowców, inżynierów i fizyków, którzy ustalili fakty i podali je do publicznej wiadomości. Oznacza to, że szanuje ona tych naukowców i polega na ich wiedzy. W ten sposób oddaje hołd ich autoryteto-

To smutne, że w społeczeństwie polskim jest tylu sprzedawczyków i poSystem profesorski w USA żytecznych idiotów, którzy „nie widzą lasu Jeśli prof. Wolniewicz podniósł problem poziomu tytułu profesora w USA, spoza drzew” i mimo to trzeba wyjaśnić parę faktów, żeby zrozumieć istotę różnic w systemach uczciwych intencji naukowych naszych krajów. Ameryka i patriotycznych prze- ma trzy podstawowe poziomy profesury: „Assistant Professor”, „Associate konań uczestniczą Professor” i „Full Professor”, zwany na „Professor”. Do tego dochodzą w zwalczaniu innych ogół inne gradacje, takie jak „Graduate Professor”, czy też np. „Adjunct Profespatriotów. wi, jak również poddaje ich opinie pod rozwagę rozmówcy. W tym przypadku rozmówca przytoczone racje odrzucił z krzykiem i wycieczką do egzaminu z fizyki. Ubliżył tym nie tylko redaktor Stankiewicz, ale wszystkim naukowcom, którzy prowadzili badania i upubliczniali ich wyniki – profesorom z Ameryki, jak również profesorom z Polski. Co więcej, nie tylko tym, którzy sympatyzują z pracami Zespołu Parlamentarnego, ale również tym, którzy na przykład sympatyzują z tzw. teorią maskirowki, włączając prof. Dakowskiego, który na YouTube mówi, że jest wbrew prawom fizyki, aby samolot mógł się rozbić na brzozie. Wszystkim im prof. Wolniewicz pluje w twarz, twierdząc, że Tragedia Smoleńska przebiegła dokładnie tak, jak jest opisana w raporcie MAK.

Czy Rosja zawiniła w stosunku do Polski w sprawie Tragedii Smoleńskiej? Niezależnie od tego, czy się wierzy w maskirowkę, w MAK, w ZP czy w duchy, nawet najbardziej ograniczony obserwator musi widzieć, że Rosja usiłowała wiele razy fałszować relacje związane z Katastrofą Smoleńską, uniemożliwiła Polsce dostęp do dowodów i prowadzenie niezależnego śledztwa. Sedno rzeczonej rozmowy było takie, że red. Stankiewicz kwestionowała to, że można mieć dobre stosunki z Rosją jako krajem, który źle Polskę traktuje. Chodzi o prostą konsekwencję tego, że jeśli Rosja traktuje Polskę jak pozbawionego kręgosłupa „cwela”, to nie może być mowy o żadnych dobrych stosunkach. Profesor Wolniewicz nie pojmował tej konsekwencji, być może dlatego, że jako członek PZPR lubił to, że PZPR traktowała niepartyjnych Polaków jak niewolników i nie przeszkadzało mu to że Polska była ruskim „cwelem”. Ale co mają w głowach ci, którzy nie są „MAK-owcami”, a pomimo to mu przyklaskują?

Dobrze, że przynajmniej pies z kulawą nogą... Wystawa Auschwitz – między niebem i piekłem w Parlamencie Europejskim

jest dociekanie prawdy i badanie faktów, a więc postanowiłem sprawdzić, ilu poważnych naukowców na świecie słyszało o tych amerykańskich profesorkach, a ilu o prof. Wolniewiczu. Najbardziej znanym źródłem takich dociekań jest ISI Web of Science, czy też ISI Knowledge Base, znana w Polsce jako Lista Filadelfijska. Prof. Wolniewicz ma na tej liście dokładnie dwie publikacje i dwie publikacyjki, z których jedna to jeden akapit wymądrzania się na temat rzekomego złego tłumaczenia jednego słowa w publikacji kogoś innego. Zresztą ta publikacyjka zawiera żenujące błędy. Dorobek prof. Wolniewicza na ww. liście to 1/10 dorobku prof. Nowaczyka i ok. 1/27 dorobku prof. Biniendy. Liczba cytatów tego „zawrotnego” dorobku prof. Wolniewicza wynosi 0 dla publikacyjek, 1 dla jednej publikacji i 4 dla drugiej.

Profesor Wolniewicz wydawał się bardzo dumny z tego, że „pies z kulawą nogą o nim słyszał”, a o tych amerykańskich profesorkach nie. No cóż, są różne zboczenia i nie do mnie należy sądzenie, które są lepsze, a które gorsze. Moim „zboczeniem”

sor”, plus tzw. „Tenure”, czyli pewnego rodzaju „niezwalnialność” (nie można takiego profesora łatwo zwolnić). Wbrew temu, co się w Polsce propaguje, tytuł profesora w USA jest po części i zawodowy, i naukowy. Oznacza to, że nie traci on tytułu po przejściu na emeryturę i do końca życia nazywa się „Professor Emeritus”. Jeśli jednak straci pracę lub ją rzuci, wówczas traci również tytuł, ponieważ jako profesor się nie sprawdził. Jeśli profesor w USA przyjmuje dodatkową pracę w innej jednostce, automatycznie przenosi tam swój tytuł z macierzystej jednostki. Ja na przykład jestem „Professor” (Full) z „Tenure” na Wydziale Leśnym, z tytułem „Graduate Professor”, a równocześnie „Professor” w Institute of Artificial Intelligence, Department of Computing Science i „Adjunct Professor” na Wydziale Inżynierii Rolnej, gdzie moje tytuły się zmieniały automatycznie na te same, jakie osiągałem na Wydziale Leśnym.

Wymagania wobec profesury w USA Aby awansować z „Assistant Professor” na Wydziale Leśnym University of Georgia (UGA), musiałem rocznie publikować minimum 4 artykuły, wygłaszać 8 odczytów konferencyjnych i otrzymywać różne granty i kontrakty. Nie wszystkie moje artykuły musiały się załapać na „Web of Science”, ale gdybym nie miał ich tam średnio kilka na rok, to bym wyleciał na bruk. Wymogi wobec mojej osoby są tak wysokie, bo jako jedyny jestem zatrudniony jako profesor w stu procentach badawczy. Większość profesorów ma etaty 50/50, co oznacza 50% zatrudnienia przy badaniach i około 50% przy dydaktyce; stawiane im wymagania co do osiągnięć naukowych są więc o połowę mniejsze. Gdy UGA zatrudnia „Assistant Professor”, daje mu 3 lata na wykazanie się. Jeśli po tym czasie nie ma on ok. sześciu artykułów (dwa rocznie) opublikowanych (a przynajmniej zgłoszonych do recenzji), dziekan nawet nie daje mu dokończyć pięciolatki, która jest limitem zatrudnienia dla „Assistant Professor”. Po pięciu latach każdy „Assistant Professor”, który nie awansuje na „Associate Professor”, jest wyrzucany na bruk i wtedy profesorem już nie jest. A więc prof. Wolniewicz ze swoim zawrotnym dorobkiem, o którym tak głośno wśród psów z kulawymi nogami, mógłby być na UGA co najwyżej jakimś pomagierem, ewentualnie adiunktem („Research Scientist”),

lecz już nie „Assistant Professor”. Trzeba też wiedzieć, że „Assistant Professor” jest stopniem dużo wyższym od polskiego adiunkta, bo ma samodzielną katedrę i całkowitą autonomię z własnym programem i budżetem, a podlega tylko dziekanowi, któremu raz do roku składa sprawozdanie z postępów w realizacji swojego programu.

Zakończenie Reasumując powyższe, muszę z przykrością stwierdzić, że sytuacja burdy, którą prof. Wolniewicz wywołał podczas swojej rozmowy z red. Stankiewicz, jest bardzo przykra na wielu poziomach – jego zachowania, ataków w sieci i przykrości sprawionej red. Stankiewicz, ale przede wszystkim dezorientowania polskich obywateli pod względem tego, co jest ważne i dobre dla Polski, a co jest nieważne lub złe. Mam następujące zarzuty w stosunku do prof. Wolniewicza: Po pierwsze, nie tylko wykazał się zachowaniem niegodnym profesora, skompromitował siebie i innych polskich profesorów, ale do tego, w swojej niewiarygodnej arogancji i ignorancji, ubliżał wszystkim dookoła, od red. Stankiewicz poczynając poprzez amerykańskich profesorów do polskich profesorów i naukowców – każdemu, kto jest związany z jakimkolwiek niezależnym dochodzeniem w sprawie Katastrofy Smoleńskiej, od ZP i Konferencji Smoleńskich do maskirowki – wszystkim poza MAK i jego „repliką”. Po drugie, prof. Wolniewicz zachowywał się niekulturalnie i niemerytorycznie, szafując kolokwializmami i erystycznymi chwytami w postaci „nie ma Pani zielonego pojęcia” czy „mogę Pani zrobić egzamin”, pokrzykiwał i gestykulował zawadiacko, co również nie przystoi człowiekowi jego pozycji. Po trzecie, prof. Wolniewicz wygadywał bzdury, które się nie nadają do powtórzenia i nie wytrzymują prostego rozumowania, a którymi motywował szkalowanie ludzi, którzy cieszą się na arenie międzynarodowej o wiele większym od niego autorytetem. W przeciwieństwie do niego redaktor Stankiewicz zachowywała się bardzo profesjonalnie i przyzwoicie. Jej głos, aczkolwiek modulowany emocjami, był zrównoważony i nie miał żadnych znamion „wrzasków”, a jej fizyczna postawa była godna, bez jarmarcznej gestykulacji i miotania się. Nie używała ani demagogii, ani argumentów ideologicznych, nie ubliżała nikomu, nie groziła swojemu rozmówcy ani nie starała się go ośmieszyć. Nie robiła odniesień do parapsychologii, nie wygłaszała głupawych aforyzmów ani żadnych wypowiedzi pogardliwych w stosunku do kogokolwiek. Na odwrót, pokazała klasę i zachowała równowagę w połączeniu ze szlachetnością i szczerym oddaniem sprawie polskiej. Zaprezentowała się jako dziennikarka, której zależy na dotarciu do prawdy i wyników niezależnych badań i która potrafi i ma odwagę odróżnić fakty od obowiązującej „jedynie słusznej linii”. Gdyby wszyscy dziennikarze reprezentowali taką postawę, świat byłby lepszym miejscem do życia, a Polska w szczególności. Następnym problemem jest manipulacja medialna. Reakcja w sieci jest typowa dla antypolskich sił, które się prześcigają w fałszowaniu rzeczywistości. Ma ona wszelkie znamiona koordynowanej akcji trollów, z podobną agendą, jak było w przypadku nagonki na prof. Rońdę. Sporadyczne ataki na portalach dokonywane przez tych, którzy nie są systemowymi marionetkami, są ewidentnie wynikiem krótkowzroczności i uwiedzenia powierzchowną atrakcyjnością. Niestety, niektórzy zwolennicy maskirowki cieszą się ze wszystkiego, co może zaszkodzić np. min. Macierewiczowi – nawet jak będzie to sam Lucyfer podpalający Polskę. K


kurier WNET

13

R· E · P · O · R·T·A·Ż zielony skwerek otoczony był zakładami usługowymi (fryzjerami, złotnikami itd.), knajpami i sklepami. Po szybkim odświeżeniu się udałem się na granicę, zgodnie ze wskazówkami recepcjonistki. Trzyminutowy spacerek przez estetycznie odremontowany deptak, zagospodarowany na przemian zakładami fryzjerskimi i sklepami z papierosami, doprowadził mnie do skromnego ronda z biblioteką, uczelnią i mostem granicznym. Naprawdę Europa, myślę sobie. W sumie z tej integracji skorzystaliśmy tyle, że estetyka naszych miejscowości ciut uległa poprawie, a publiczne wychodki już nie doprowadzają do omdleń. Przy wejściu na most stoją dwie panie w mundurach Straży Granicznej. Wydają się być bardziej zainteresowane własną konwersacją niż przeglądaniem pieszych – ale może jest to metoda lub wiedzą, kogo wypatrywać. Maszeruję mostem do Niemca. Po tamtej stronie

Kontynentu – około dwudziestu chłopa, młodych i zdolnych do prawidłowego gardłowania litery „h” w jej semickich wariantach. Nigdy nie bałem się Arabów, bo wiem, że zawsze więcej gadają niż robią. Poza tym z niejednego pieca placki pita jadłem i skromne doświadczenie Lewantu nauczyło mnie, że w kulturze arabskiej mężczyzna jest panem ulicy i tak się zachowuje. To całkowicie zmienia się w domu, jednak w przestrzeni publicznej mężczyźni pozują na twardzieli i dominują w jej zagospodarowaniu. Wyciszonym i utemperowanym Europejczykom takie zachowanie może wydawać się agresywne, zwłaszcza że Semici funkcjonują w kolektywie, albowiem jednostka jest zawsze częścią jakiejś zbiorowości, nigdy podmiotem indywidualnym. Przy stoisku z wurstem usiadłem i przyglądałem się tej zbiorowości, o której tyle się w mediach mówi – jedni żądają przyjmowania ich do

hotelowym obejrzałem lokalny serwis informacyjny, w którym relacjonowano niedzielną bójkę na słubickim bazarze. Prezenter telewizyjny, jakby ze strachem, powiedział „Niemiec pochodzenia arabskiego” o zatrzymanym przez naszą policję awanturniku. Rankiem udałem się na bazar. Recepcjonistka poinformowała mnie, że w Słubicach są dwa – duży i mały. Wpierw poszedłem na mały rynek obok dworca autobusowego. Przy wejściu ulokował się potężny niemiecki dyskont – morderca polskiego handlu, a sam rynek jest dostosowany do portfela enerdowskiego emeryta. Zagaduję handlarza o sytuację na bazarze. – Jesteśmy tutaj nastawieni na Niemców. Przyjeżdżają do nas głównie starzy ludzie. Może przyzwyczaili się, wie pan, to już tyle lat. A co do imigrantów, to czasami przychodzą ciemnoskórzy, ale nie wiem, czy to oni. Na moście stoi policja i pilnuje, żeby nikt bez papierów

czy cenzura w sieci nie ma też podłoża politycznego, bo permanentna inwigilacja niby-zwalczająca piractwo eliminuje też treści politycznie niepoprawne, tak jak to miało miejsce z kilkudniową ciszą wobec wydarzeń sylwestrowych w Niemczech. Jedna z bocznych alejek ryneczku zdominowana jest przez zakłady fryzjerskie, obok znajduje się pasaż gastronomiczny, w którym Hans może zjeść sznycel, kiedy fryzjerki czeszą jego żonę. Przy jednym z wejść dostrzegam pistolety gazowe, wiatrówki, spraye pieprzowe, kabury itd. Podchodzę do sprzedawcy, pytam, czy ten towar przygotował na zbliżające się ciężkie czasy. – Niemcy to kupują, nasi jeszcze nie. Chociaż słyszał pan, co tu w niedzielę się stało? Podskoczył taki jeden do bułgarskiego sprzedawcy i mu bekhendem z kastetem w twarz przymierzył. Bułgarzy, ale i nasze chłopaki, chcieli go dorwać, to się schronił na stacji ben-

Imigranci przechodzą do Polski! Zaniepokojony tym, że do „starej nowa wojna nam dochodzi”, usadowiłem się pociągu relacji Warszawa–Rzepin. Miejscem docelowym wyprawy miały być Słubice – ongiś przedmieście Frankfurtu nad Odrą, wolą Stalina podarowane polskojęzycznym towarzyszom.

Na Niemców polują, a nas się boją Paweł Rakowski

fot. Paweł Rakowski

N

im pociąg wyjechał z dawnych carskich włości, mój współpasażer rozpoczął konwersację. – W boczkach u Niemca robię. Raz na jakiś czas muszę zjeżdżać do kraju, bo u Niemca regulamin to podstawa, i szlus. Wie pan, to mi się u nich podoba, że pracujesz po 8 godzin i fajrant. W Polsce tak nie ma. No i pieniądze inne. – A widział pan tych imigrantów, którzy zalali Niemcy ostatnio? – Oj, panie, przywieźli nam na zakład trzydziestu takich. Dali ich do wołowiny, bo wieprza oni nie mogą dotykać. I wie pan co? Po dwóch dniach zwiali, jeszcze niektórym chłopakom komórki pokradli, a mercedesa prezesa gwoździem potraktowali. Panie, co to za dzicz! Wchodzi taka wataha do sklepu, zabierają wszystko z półek i wychodzą, śmiejąc się, że Merkel zapłaci. Kiedyś z chłopakami z zakładu poszliśmy do kierowniczki, żeby nam euro na rękę podwyżkę dała. Kierowniczka Polka, tam wżeniona, odpowiedziała tak: wiecie, że pracujecie za 9 euro na godzinę, a robotnicy z Rumunii przyjadą pracować za 5,5 euro? Widzi pan, oni posprowadzali tych emigrantów dlatego, żeby ktoś pracował za jeszcze mniej. Ale trafili na sprytniejszych – ci imigranci w ogóle nie chcą pracować, nie po to tutaj przyjechali. I Niemiec ma problem – stwierdził przed kęsem domowej kanapki z wkładką mięsną. Mężczyzna opowiadał swoje dzieje – typowe dla wielu pięćdziesięciokilkulatków, którzy w 1989 roku wzięli swój los w swoje ręce. Szereg handelków, jakiś skromny przemycik, później sklep w małym miasteczku, ale jak zaczęły pojawiać się dyskonty i supermarkety, należało porzucić ambicje kapitalistyczne na rzecz solidnego, niemieckiego etatu w charakterze parobka. W Rzepinie przyjezdnych wita stacyjka kolejowa, z której należy przespacerować na pobliski przystanek, aby złapać autobus do Słubic. Krótki rzut oka na Rzepin – rozgardiasz zarówno architektoniczny, jak i estetyczny. Efektu nie poprawia deszczowa pogoda oraz świadomość fatalnych szlaków komunikacyjnych pomiędzy stolicą a ziemiami wyzyskanymi. Miasteczko leży na tej niby bogatszej flance, ale tego zupełnie nie widać. Być może obowiązuje jakaś niepisana reguła naszej rzeczywistości, żeby nie kłuć w oczy zachodnich sąsiadów polskim sukcesem gospodarczym. Na przystanku poznaję dwóch Ukraińców, którzy zmierzają do Słubic w celach zarobkowych. W pewnym momencie zaniepokoiła mnie myśl, że wiedziałbym, jak wrócić do domu z Zaporoża – szlak już dawno opisał Sienkiewicz, a zupełnie nie wiem, gdzie się obecnie znajduję. Nasze Ziemie Zachodnie wciąż czekają na semiotyczne i wyobrażeniowe spojenie z resztą kraju, na Mickiewicza tych krain, tak żeby nasze słupy graniczne na Odrze i Nysie stały na wieki wieków. A więc na to zamienili nasze Krużewniki – parafrazując klasykę kinematografii, oglądam w trakcie jazdy ziemię, która ponoć miała być bogatsza i zasobniejsza niż nasze Kresy. Radiowy serwis informacyjny komercyjnej rozgłośni przerywa moją kontemplację szeregiem zacnych newsów m.in. o tym, kto zagra nowego agenta 007. Przyjeżdżam tutaj, żeby zetknąć się z toporem wiszącym nad naszymi głowami, a oni udają, że istotnym info są dylematy producentów Bonda. – Widziała pani jakichś imigrantów w Słubicach? – zagaduję kobietę na sąsiednim siedzeniu. – W Rzepinie nie widziałam. W Słubicach czasami widać na bazarze ludzi, którzy nie pochodzą z Europy. – Awanturują się? – dopytuję się. – Nie widziałam. Ale tutaj, na granicy, jesteśmy zaniepokojeni tym, co się w Niemczech dzieje. Nie chcemy tego u nas. Mówi się, że w Kostrzyniu mają dla uchodźców zagospodarować jakieś baraki rosyjskie. Tak samo po niemieckiej stronie będą ich lokować w dawnych garnizonach radzieckich, wzdłuż naszej granicy. Wie pan, jakie zasiłki oni dostają? Tutaj ludzie, chociaż ciężko pracują, nigdy takich pieniędzy nie widzieli. To bardzo niesprawiedliwe. I naprawdę boimy się, że za jakiś czas będą tutaj przychodzić i rozrabiać – powiedziała zbulwersowana mieszkanka przygranicznej miejscowości. Jadąc słubicką alejką, dostrzegam wyremontowane stare, poniemieckie budowle i bloki postawione przez rządy chłopów i robotników. Konstrukcje wybudowane po 1989 roku to w większości dyskonty i stacje benzynowe. Krótka ścieżka z dworca do hotelu ukazała mi miasto ludzi młodych i niezmanierowanych „wielkim światem”. Hotel zarezerwowałem w centrum miasta – na placu Wolności. Zadbany

rzeki widać ciąg socjalistycznych bloków, wystaje wieża gotyckiego kościoła, a brzeg Odry (w przeciwieństwie do naszej strony) jest solidnie uregulowany. Po stronie Frankfurtu przy zejściu z mostu nie ma ścieżki, a więc trzeba przejść przez zabłocony trawnik. Kto by pomyślał, że tak sobie buty u Niemca uświnię, kręcę głową z niedowierzaniem nad potęgą germańskiego mitu solidności i porządku. Po chwili doszedłem do skrzyżowania drogi na Słubice i alei Karola Marksa. Nie wypierają się tego, że bolszewizm jest tworem niemieckim (a więc jak najbardziej europejskim), a jedynie został wszczepiony konającej Rosji. Dokąd iść? zastanawiam się. Może spytać kogoś? Ale nikogo nie widzę! Monumentalna arteria, budowana na tysiąclecia, świeci pustkami. Skręcam w lewo, wiedziony drogowskazem do informacji turystycznej, i oglądam świat, który wujek Helmut szczodrze zafundował poczdamskim przegranym. W pasażu prowadzącym do historycznego ratusza, centrum handlowego i dworca widać sklepy i ziewające z nudów ekspedientki. Od czasu do czasu mijam jakąś burgerownię, w której na kilka pustych stolików przypadają dwa siwe czerepy. Przechodzę obok ratusza obudowanego nowoczesnym centrum handlowym, i wchodzę do galerii. W uliczce widzę napis „Hassel”, co od razu kojarzy mi się z wiedeńskim feneomenologiem Edmundem Husserlem, którego teksty czytałem na studiach i z których nic nie zrozumiałem. Jak to jest, że obrońcy tzw. cywilizacji europejskiej każą bronić czegoś, co jest nieprzystępne i niezrozumiałe dla średniego umysłu? Odkąd pamiętam, trwa gęganie nad kryzysem kultury, filozofii i wszelkich dziedzin, które marksistowsko można określić jako „nadbudówka”. Świat zachodni pozostaje bezkonkurencyjny w aspekcie technologii, innowacji, medycyny, inżynierii, ale tapla się w kryzysie myśli humanistycznej. I na razie nie słychać konstruktywnych propozycji, jak z tego kryzysu wyjść. Przeciwnie, brać akademicka całkiem nieźle z niego żyje, niekiedy świadomie spychając przestrzeń myśli w niebyt. Rozmyślając pomiędzy sklepami, doszedłem do pasażu gastronomicznego, przy którym stała odpowiedz na wszystkie filozoficzne zamęty Starego

Posprowadzali tych emigrantów dlatego, żeby ktoś pracował za jeszcze mniej. Ale trafili na sprytniejszych – ci imigranci w ogóle nie chcą pracować, nie po to tutaj przyjechali. domów, inni straszą apokalipsą. Niektórzy strojem przypominali polskich Romów z lat dziewięćdziesiątych, inni mieli ciuchy rodem z RFN. Większość z nich bawiła się smartfonami. Nie widziałem by ktoś trzymał tespih – muzułmański różaniec, a przecież mają być gorliwymi islamistami. Raczej ich uwagę przykuwały Niemki. Przysiadłem się bliżej, żeby słyszeć jakieś słowa. Znam te 15–20 słów po arabsku, w większości przekleństw i modlitw, więc może wyłapię, czy oni są bardziej sacrum, czy profanum. Jednak na upatrzone przeze mnie miejsce wturlały się cztery otyłe Czeczenki, na które przyjezdne shebab nie zerkało – chyba wiedzieli, że z Czeczenami nie ma żartów. Przez alejkę, w której stała wataha, żaden miejscowy nie przeszedł. Zorientowałem się, że strategicznie ulokowała się na drodze prowadzącej do toalet. Zdziwiło mnie, że fizjologia nie wezwała żadnego Niemca, dopiero później dowiedziałem się, że były już tam pobicia, kradzieże, a nawet gwałty. Zbliżał się wieczór, więc wolałem wrócić do Polski, i znowu maszerowałem pustawą aleją Karola Marksa, nieźle oświetloną w przeciwieństwie do bocznych uliczek. Przeszedłem obok kebaba wcześniej ziewającego Turka; teraz pod jego kramikiem kłębił się kolejny tabun 20–30 mężczyzn, a gastronom mocno ściskał nóż i bez entuzjazmu skrajał mięso. Przyspieszyłem kroku, albowiem poczułem się mocno niepewnie, tym bardziej, że odkąd znalazłem się w Reichu, nie widziałem żadnego policjanta. Być może jest to nasza środkowoeuropejska przypadłość, że mundurowi są stałym elementem pejzażu. Tutaj, jak wiadomo, wyższa kultura – otwarte granice i szczelnie zamknięte domy i serca. Dotuptałem do wejścia na most i ujrzałem obraz brudu i chaosu. Strach po ciemku przechodzić, tym bardziej, że tym razem stała tam grupka niemieckich meneli wypijających duszkiem nasze piwa. Dobrze, że jestem w Polsce, stwierdziłem, gdy dostrzegłem funkcjonariuszki Straży Granicznej rozbawione pogawędkami z policjantami. W pokoju

do Polski nie wszedł. Ale zdarza się, że przychodzą i domagają się zniżek. Bo u nich pod koniec dnia na bazarach wyprzedają towar. A u nas nie. Tak samo z cenami. U nas są stałe, a u nich umowne. Szef mi powiedział, żebym się z nimi nie targował i po prostu nie sprzedawał. Ale tutaj, na małym bazarze, to rzadkość, niech pan jedzie na duży – zachęcał kupiec. Biorę taksówkę, żeby dostać się na duży bazar, położony przy naturalnie żyjącej Odrze. Pytam taksówkarza, czy ma kursy do Frankfurtu i czy wiózł imigrantów. – Jeżdżę do Frankfurtu. Panie, co tam się dzieje! We Frankfurcie i okolicach jest około 4000 tych uchodźców. Dali im jeden hotel, nazwali go Ramadan i już jest cały zrujnowany. Tak samo dostali kilka wieżowców w centrum Frankfurtu, i nędza. Chodzą po okolicznych osiedlach, kradną, słyszałem, że do mieszkań się wpychają. Na klatkach schodowych już gwałcą. Niemcy, sterroryzowani, w domach siedzą. Nie zostawiają swoich mieszkań pustych, bo się boją – relacjonował taryfiarz. Zadaszone pasaże handlowe osłaniają handlarzy i towar przed mżawką. Wśród asortymentu dominują papierosy, mięso, nabiał, odzież i …płyty CD i DVD. Z niedowierzaniem podchodzę do sprzedawcy płyt, albowiem tego w centrum kraju nie widziałem z dziesięć lat. Odkąd Internet trafił pod strzechy, już nie wydaje się pieniędzy na muzykę czy film. Wszystko jest online i dostępne, legalnie bądź nie. – Wie pan, że w Niemczech Internet mają całkowicie ocenzurowany? – informuje mnie sprzedawca. – Tam nie ma nic dostępnego na youtubie ani takich portali, jak u nas, że możesz obejrzeć film w sieci. Mój znajomy, jak raz obszedł ich zabezpieczenia, dostał rachunek na 1800 euro. Niemiec grzecznie maszeruje do sklepu lub przyjeżdża do nas. A my mamy same nowości – objaśniał. I na co te wszystkie echelony, inwigilacje i etaty w specsłużbach, jak byle kto może wedrzeć się do kraju i bezkarnie terroryzować okolicę? Spacerując po bazarze, zastanawiałem się,

zynowej i policja musiała go w kordonie stamtąd wyciągać. U nas jeszcze jest spokój, ale co się u Niemców dzieje! Merkelowa oszalała! Wie pan, jak teraz nazywają Berlin i te wszystkie miejsca, gdzie ona umieściła Arabów? Sralnie! Wchodzą tacy do sklepu czy do marketu, wynoszą towar i jeszcze srają, gdzie popadnie! Widzę po ludziach na bazarze, że mniej ich przychodzi, bo pilnują swoich domów. A Niemcy to zupełnie nieporadni życiowo, jak jest zmiana czasu, przychodzą do mnie, żebym im zegarki przestawiał. Zupełne galarety. Tutaj na bazarze jakiś czas temu dwóch Arabów podeszło do Niemców, jak jedli w barze. Jeden wsadził Niemce palec do zupy, a drugi rozpinał sobie rozporek. Właściciel tego baru z chłopakami od razu ich wyj…ł z bazaru. – Polaków nie zaczepiają? – pytam. – Jak się tylko pojawili, od razu Straż Graniczną na moście postawili i ich wyłapuje. Ale niektórzy już mają pobyt i policja nic nie może zrobić. Na razie nie przychodzą licznie, bo dostali prosty komunikat od naszych chłopaków, żeby tu się nie pojawiali. Oni się nas boją. Tak samo jak Ukraińców, gdy coś tam któryś próbował, to od razu reakcja. Nie tak jak u Niemców. Oni zupełnie nie wiedzą, co trzeba robić w takiej sytuacji. Dlatego oni na Niemców polują. Dopytuję się, o jakich „naszych chłopaków” chodzi. – No, z klubów sportowych, kibice, narodowcy i inni,

którzy zadeklarowali chęć pomocy. Sam, chociaż jestem po pięćdziesiątce, też bym poszedł. – Czyli to prawda, co się słyszy, że wzdłuż granicy po jednej stronie będą imigranci, a po drugiej komitety samoobrony? – Merkelowa chce zasiedlić nimi całe NRD, bo tam jest pusto. Nie ma ludzi, bo wyjechali, a my ich tutaj nie chcemy. Panie, to jest dzicz, mówią, że uchodźcy, a tak naprawdę nie wiadomo, a widać, jak się zachowują. I ja widzę to po Niemcach. Są przerażeni. U siebie tego mówić nie mogą, a u nas się rozklejają i żalą się na przykład fryzjerkom. Ale póki co, władza jest skuteczna. Chociaż głosowałem na Komorowskiego i na PO, to widzę, że po wyborach policja i Straż Graniczna naprawdę działa. No i wstyd mi, że te ku…y donoszą teraz na Polskę, i to do kogo, do Niemiec! A tam nie ma żadnej wolności słowa, jest terror poprawności politycznej. Mówią, że u nich normalność, ale ja żyłem w PRL i wiem, że to nie jest normalne, kiedy co innego ludzie mówią na ulicy, a co innego piszą w gazetach, a tam tak jest. Oni tutaj wiosną będą przyłazić i u nas będą ludzie, którzy będą ich pilnować – emocjonował się mężczyzna. W trakcie naszej dziesięciominutowej rozmowy, przerywanej uiszczaniem opłat i pytaniem po niemiecku o ceny gazu pieprzowego, pistoletów na gumowe kulki, paralizatorów, naliczyłem około dwunastu klientów. Po obejściu sławetnego bazaru skierowałem się do Frankfurtu i jego muzeum historii miasta, żeby zobaczyć, co pokażą, a o czym zapomną powiedzieć. Jak się domyślałem, zapomnieli wspomnieć o słowiańskim charakterze tych ziem, który ostał się do XIX wieku. Wizyta w muzeum wzbudziła moje podejrzenie, że pod przykrywką antyimigranckiej retoryki w kolejnym punkcie może znaleźć się nacht Breslau i Danzig. Tym bardziej, że ekspozycja w Kościele Mariackim, poświęcona zjawisku uchodźców, wspominała zarówno o wysiedleńcach niemieckich z ziem polskich i o Kresowiakach, ale jakoś zapomniała wspomnieć o wyrzucaniu ludności polskiej z Ziem Wcielonych do Rzeszy czy o Zamojszczyźnie. Tematem głównym wystawy byli imigranci z Bliskiego Wschodu, na których spoglądał ocalały fresk Antychrysta. Krążyłem po pustych placach, alejach, ulicach, po których od czasu do czasu przejeżdżał pusty tramwaj lub autobus. Tu i ówdzie widać było blisko-Andrzej Gwiazda wschodnie kohorty, które najlepiej sięzdjęcie: fot. Teresa Brykcz zdjęcie na str. 13 czują w zamkniętych przestrzeniach. Z dworca przeszedłem do centrum handlowego. Wataha ponownie usadowiła się na linii wurst–toalety. Trochę szkoda zrobiło mi się miejscowych, że tak ukochany wurst i wieprzowy sznycel musi ustąpić innej wielkiej niemieckiej miłości – różnokolorowemu socjalizmowi. Ale do kartofla nikt przez długi czas nie będzie miał zastrzeżeń. Wróciłem do normalności – czyli do Polski. W której pełno jest wózków z bobasami, a twarze, pomimo umęczenia dniem codziennym, mają ludzki wyraz i świadczą, że jeszcze Polska nie zginęła. Po tamtej stronie Odry widać jedynie zaprogramowanych systemowo humanoidów, natomiast nowi przybysze, z żądzą i dzikością w oczach, obserwują z pogardą świat, do którego Allah ich skierował, chociaż ich wiara w Allaha jest raczej wątpliwa. Po ciężkim dniu z zainteresowaniem przeglądałem w hotelu niemieckie kanały telewizyjne, w których wiecznie debatowali o czymś jacyś starcy. Do snu utulił mnie film o niemieckich neonazistach, którzy po konfrontacji się z piękną, czarnoskórą sąsiadką wykorzystują swoją wiedzę bojową dla ochrony innych „postępowych” przed byłymi kolegami. Propaganda, z której Goebbels cieszy się zza grobu. K

Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem.

Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie na wieki.

J 11, 25

Pawłowi wyrazy głębokiego współczucia i żalu z powodu śmierci

Taty składają Koleżanki i Koledzy z Radia WNET


kurier WNET

14

U

roczysta ceremonia przekazania na ręce rodziny „Teodora” medalu i dyplomu honorowego odbędzie się w na przełomie marca i kwietnia 2016 roku w Ambasadzie Izraela w Warszawie. Adam Michał Maciej Rysiewicz urodził się 24 lutego 1918 roku w Wilczyskach w powiecie grybowskim. Do szkoły powszechnej uczęszczał w Bobowej. W 1936 roku ukończył II liceum im. Bolesława Chrobrego w Nowym Sączu. W zbiorach rodzinnych pozostało kilka zdjęć z okresu dziecięcego Adama z rodzicami i z rodzeństwem (Kazimierzem i Jadwigą), a także wiele dokumentów, świadectwa szkolne, dowód osobisty, paszport, legitymacja studencka. Studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego Adam Rysiewicz rozpoczął w 1937 roku. Zapisał się od razu do akademickiego Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej i równolegle rozpoczął działalność w okręgowym wydziale młodzieży PPS. Krótką reminiscencję o nim zamieścił w 20. rocznicę jego tragicznej śmierci w Ryczowie na łamach emigracyjnej prasy londyńskiej jeden ze słynnych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej, Adam Ciołkosz: Rodzinę Rysiewiczów poznałem lat temu 36 (tzn. w 1928 r.). Jako poseł na sejm z okręgu, w którego skład wchodził również powiat grybowski, bywałem często w Bobowej, Stróżach, Grybowie i wsiach okolicznych, gdzie pełno było tartaków i robotników tartacznych. Jedną z takich wsi były Wilczyska, pomiędzy Bobową a Stróżami. Tam właśnie w r. 1918 urodził się Adam Rysiewicz. Ojciec jego był sekretarzem rady powiatowej w Grybowie i sympatyzował ze Stronnictwem Katolicko-Ludowym. Ale młody Adam był czerwony. Socjalizmu uczył się od kolejarzy w Stróżach i od robotników tartacznych w Białej, Krużlowej, Florynce, Ptaszkowej i Kamionce, a przede wszystkim z wydarzeń okresu, w którym nad światem ciążył straszliwy kryzys gospodarczy i nie mniej straszliwy pochód „żelaznej stopy” faszyzmu. (Adam Ciołkosz, Zgon Teodora, Wiadomości, Na Antenie, Londyn 2 VIII 1964) Czytelnikom chciałbym tylko zwrócić uwagę, że socjalizm, o którym pisał Adam Ciołkosz, nie miał nic wspólnego z jego totalitarną hybrydą przyniesioną Polsce na sowieckich bagnetach.

Ojciec Mikołaj Rysiewicz Ojciec Adama, Mikołaj, urodził się 2 grudnia 1885 r. w Ptaszkowej. Był absolwentem Studium Administracji Komunalnej przy Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie. Do odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku służył w stopniu oficera w Armii Monarchii Austro-Węgierskiej w pułku arcyksięcia Ferdynanda Habsburga, następcy tronu, na którego zamach w Sarajewie w 1914 roku stał się pretekstem do rozpoczęcia I wojny światowej. W wolnej Polsce Mikołaj Rysiewicz naturalną koleją rzeczy trafił do odbudowującego się Wojska Polskiego II Rzeczpospolitej i, niejako z marszu, wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920 roku. Służył w 13 pułku artylerii przeciwlotniczej w stopniu kapitana. Z przekonania piłsudczyk, po przeniesieniu do rezerwy i awansowany do stopnia majora (1 sierpnia 1923 roku), był sekretarzem Rady Powiatowej w Grybowie. Działał w Bezpartyjnym Bloku Współpracy z Rządem, z list którego bezskutecznie próbował zdobyć mandat posła do Sejmu RP w 1928 roku. Ojciec Adama, Kazimierza i Jadwigi. Zmarł w Wilczyskach-Jeżowie 8 stycznia 1942 roku.

Matka Genowefa Karolina Rysiewicz z d. Krzysztoń Matka Adama, Genowefa Karolina z domu Krzysztoń, urodziła się 26 grudnia 1894 roku w Wilczyskach. Zdobyła średnie wykształcenie ekonomiczne. W 1914 roku w kościele pw. św. Stanisława w rodzinnej wiosce wstąpiła w związek małżeński z Mikołajem Rysiewiczem. W 1926 roku zawarła z właścicielem dóbr ziemskich Jeżowa Kazimierzem Baldwinem Ramultem na kontrakt kupna dwóch parceli w Wilczyskach-Jeżowie i w 1927 roku rodzina Rysiewiczów przeprowadziła się z Grybowa do wybudowanego tam domu. Małżonkowie prowadzili w Jeżowie gospodarstwo rolne. W czasie II wojny światowej Genowefa udzielała wsparcia krakowskiej PPS-Wolność, Równość, Niepodległość. Dom rodzinny Rysiewiczów był kryjówką dla prześladowanych przez gestapo lub próbujących wydostać

H · I ·S ·T· O · R· I ·A się przez zieloną granicę na Węgry i do Rumunii. Matka „Teodora” zmarła 19 listopada 1979 roku.

1 września 1939 r. Co dalej… W chwili wybuchu II wojny światowej Adam Rysiewicz był studentem II roku Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. 1 września zastał go w domu rodzinnym. Z relacji matki, napisanej w latach 60. XX w. wynika, że młody student prawa bardzo szybko zdecydował się przyłączyć do tysięcy uchodźców uciekających przed armią niemiecką i ruszył na wschód. Miał nadzieję dotrzeć do Lwowa. Ojciec kategorycznie odradzał synowi tę „wyprawę”. Przekonywał, że widział już niejedną wojnę, że trzeba zostać w Jeżowie i czekać na rozwój wydarzeń. Tego dnia nikt nie wiedział jeszcze, że 17 września 1939 roku sowieci wkroczą na wschodnie tereny Rzeczpospolitej i faktycznie dokonany zostanie IV rozbiór Polski. Adam nie posłuchał ojca. Matka przygotowała mu podróżny prowiant, pieniądze, a ojciec przed wyjściem wręczył zegarek jako zabezpieczenie na czarną godzinę. O pobycie Adama we Lwowie na przełomie 1939 i 1940 roku niewiele wiadomo. Na pewno został przyjęty na Uniwersytet Jana Kazimierza. Wiemy także, że na początku 1940 roku nagle pojawił się, wycieńczony i obdarty, w Jeżowie. Okazało się, że zadenuncjowany (wieść rodzinna głosi, że przez Wandę Wasilewską) w NKWD, musiał salwować się ucieczką ze Lwowa przed sowieckimi oprawcami. Właśnie wtedy, od marca 1940 roku, zaczęła się kariera konspiracyjna młodego Adama. Po powrocie ze Lwowa nie zagrzał długo miejsca w rodzinnych pieleszach. Bardzo szybko nawiązał kontakt ze swoimi przyjaciółmi z PPS-WRN – Adamem Ciołkoszem i Józefem Cyrankiewiczem. Okręgowy Komitet Robotniczy (OKR PPS) skierował Adama już w marcu 1940 roku do pracy konspiracyjnej na tereny powiatów dawnego województwa krakowskiego: Szczakowa, Jaworzno, Trzebinia, Chrzanów, Oświęcim, Biała, Żywiec. Bazą organizacyjną była dla młodych wuerenowców miejscowość Brzeszcze. Były to już tereny włączone do Rzeszy. I pamiętajmy, że właśnie w tym regionie „po podpisaniu umowy przez Wehrmacht i SS (…) w dniach 18–19 kwietnia 1940 do Oświęcimia przybyła specjalna komisja pod przewodnictwem SS-Hauptsturmführera Rudolfa Hößa. Na podstawie złożonego raportu Heinrich Himmler wydał 27 kwietnia 1940 rozkaz założenia obozu. Dwa dni później inspektor obozów koncentracyjnych SS-Oberführer Glücks powierzył Rudolfowi Hößowi obowiązki komendanta przyszłego obozu.

Gdyby „Teodor” przeżył wojnę i dostał za każdego uratowanego Żyda prawo zasadzenia drzewka – Aleja Sprawiedliwych i Las Pamięci w Yad Vashem musiałyby się powiększyć o… kilometr. Krakowscy przywódcy PPS-WRN rzucili młodego Adama na naprawdę głęboką wodę. Masowa eksterminacja Żydów, Polaków i obywateli innych nacji stała się brzemieniem trudnym do udźwignięcia, a świat nic o tym nie wiedział. Wiedzieli o tym chłopaki z Brzeszcz, z Oświęcimia, z Chrzanowa…, wiedział o tym Adam Rysiewicz. Siatka konspiracyjna zbudowana przez Adama wokół Oświęcimia przetrwała do końca wojny i uratowała wiele istnień ludzkich.

Józef Cyrankiewicz Przywódcą PPS-WRN w Krakowie był Józef Cyrankiewicz. Dla młodego Adama starszy o kilka lat „Józek” był najwyższym autorytetem, a daninę życia, którą „Teodor” złożył na ołtarzu Niepodległej Rzeczpospolitej, ofiarował „Józkowi”, bo przecież to właśnie Józefa Cyrankiewicza Adam Rysiewicz pojechał wyprowadzić z Auschwitz i poległ na maleńkiej stacji kolejowej w podoświęcimskim Ryczowie. Józef Cyrankiewicz został aresztowany w Krakowie 19 kwietnia 1941 roku przy ulicy Sławkowskiej w lokalu

Związku Walki Zbrojnej i trafił do więzienia na Montelupich. Do KL Auschwitz został przyjęty jako więzień nr 62 933. W 1941 roku Adam Rysiewicz ps. Teodor został, aż do śmierci 24 czerwca 1944 roku, następcą Józefa Cyrankiewicza na stanowisku sekretarza OKR PPS-WRN w Krakowie.

Oswobodzenie Jana Karskiego w Nowym Sączu Ze wspomnień Józefa Cyrankiewicza z 1983 roku: O różnego typu działaniach, także w szerszym kontekście polityki międzynarodowej, świadczy sprawa Karskiego, „kuriera” wysłanego z kraju do Londynu z materiałami zebranymi w Warszawie i Krakowie. Jest ona tak interesująca, że warto jej poświęcić więcej miejsca. Otóż dostaliśmy w Krakowie wiadomość z Nowego Sącza od Adama Rysiewicza i naszej organizacji bojowej, że Karski został złapany na Słowacji i przewieziony do gestapo w Nowym Sączu. Wtedy wydałem polecenie, żeby Karskiego za wszelką cenę wydobyć stamtąd, nawet za cenę bojowej akcji.

tych było bardzo wiele. Do Auschwitz dostarczano leki, ubrania, literaturę, a także listy. Dokumentowano ludobójstwo w KL Auschwsitz – i przekazywano dowody do Londynu. Wspierano także tworzenie więźniarskich podziemnych struktur organizacyjnych.

Rada Pomocy Żydom „Żegota” Mało kto o tym mówił i pisał. Ale to „Teodor” – Adam Rysiewicz – był duchem sprawczym Rady Pomocy Żydom „Żegota” w Krakowie. Jak podaje Edward Hałoń w swojej książce „W cieniu Auschwitz”, Adam Rysiewicz, wspólnie z sekretarzem Rady, Władysławem Wójcikiem „Żegocińskim” i Franciszkiem Krzyżakiem „Karolem” zorganizowali w Nowym Sączu już w 1940 roku przerzut na Węgry przez Słowację około 50 osób – 6 grup uciekinierów żydowskich z Krakowa. Tych, którzy pamiętają dokonania Adama Rysiewicza dla RPŻ „Żegota” w Krakowie, jest więcej. Wspominając krakowską „Żegotę”, jeden z jej członków, Stanisław W. Dobrowolski, przedstawia następujące świadectwo: …mieliśmy świetnych towarzyszy z PPS w Krakowie, Wieliczce i Nowym

wzbudziły jeszcze podejrzeń. Bojowcy wysiedli na stacji w Ryczowie i przez zieloną granicę udali się do Spytkowic, już na terenie Rzeszy, gdzie miał czekać uciekinier z obozu Józef Cyrankiewicz. Niestety po raz kolejny „Józek” przesłał zza drutów gryps, że w obozie zaszły komplikacje i ucieczka musi być odłożona. „Teodor” postanowił przenocować w Spytkowicach i zaraz z rana 24 czerwca wraz z towarzyszami wrócił na stację w Ryczowie. Za szybko, jak twierdzili potem jego współpracownicy z krakowskiej konspiracji. Na stacji nadal pełnił służbę banszuc, który dzień wcześniej legitymował „Teodora” w pociągu. Tym razem powziął poważniejsze podejrzenia i wezwał „Teodora” i „Ryśka” do budynku zawiadowcy stacji. Obaj bojowcy byli oczywiście uzbrojeni. Jak wyglądały ich ostatnie chwile, relacje pozostają sprzeczne. Wiadomo, że doszło do wymiany ognia. Adam Rysiewicz i Ryszard Krogulski zginęli na miejscu. Natomiast Józefa Kornasia, który próbował ukryć się w przystacyjnych krzakach, dosięgły niemieckie granaty. Z matni w Ryczowie uratował się tylko Władysław Denikiewicz „Romek”. Jak krakowska WRN zareagowała na śmierć dowódcy, niech

grupy szturmowe przemianowano na Oddziały Wojskowe Pogotowia Powstańczego Socjalistów (OWPPS). Bez najmniejszych wątpliwości z historycznego punktu widzenia Adamowi Rysiewiczowi należy się miejsce w szeregu najwybitniejszych działaczy lewicy niepodległościowej zrzeszonej w Polskiej Partii Socjalistycznej: Kazimierzem Pużakiem, Józefem Cyrankiewiczem, Zygmuntem Zarembą, Zygmuntem Żuławskim, Adamem Ciołkoszem, Marianem Bombą. Adam Rysiewicz był „czerwony”, ale ideowa czerwień nigdy nie przesłoniła mu celu najważniejszego, jakim była niepodległość Rzeczpospolitej. W słowach „wolność, równość, niepodległość”, które stanowiły drugi człon nazwy konspiracyjnej PPS, wybrzmiewa polityczny i ideowy wyróżnik działań wielkiego odłamu patriotycznej polskiej lewicy. Pamięć o Adamie Rysiewiczu w środowisku emigracji londyńskiej trwała długie lata. W PRL środowisko PPS-WRN zostało objęte brutalnymi represjami. Kazimierz Rysiewicz, młodszy brat Adama, został skazany na 6 lat więzienia w 1947 roku w procesie członków WRN Tadeusza Szturm de Sztre-

W październiku 2015 r. Specjalna Komisja Yad Vashem w uznaniu zasług w dziele ratowania życia osób pochodzenia żydowskiego w okresie Holokaustu nadała Adamowi Rysiewiczowi, wybitnemu działaczowi PPS-Wolność, Równość, Niepodległość, honorowy tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Poniższy artykuł stanowi przyczynek do biografii Adama Rysiewicza, jednego z najwybitniejszych przywódców Polskiego Państwa Podziemnego z czasów II wojny światowej.

Zapomniany bohater

Adam Michał Rysiewicz ps. Teodor (1918–1944) Maciej Rysiewicz

Spróbujmy sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Adam Rysiewicz nie poinformował swojej organizacji, że Jan Karski został pojmany przez gestapo w Nowym Sączu. Jak potoczyłoby się koło historii? Jan Karski został ostatecznie odbity ze szpitala w Nowym Sączu. A potem, za poręczeniem generała Sikorskiego, spotkał się z prezydentem Stanów Zjednoczonych Rooseveltem i przekazał mu wszelkie informacje na temat m.in. KL Auschwitz, które inwentaryzowała także siatka konspiracyjna dowodzona przez „Teodora” w Brzeszczach, a potem w Krakowie.

Komitet Pomocy Więźniom Obozów Koncentracyjnych (KPWOK) Dzisiaj nie wiadomo, kto w Krakowie rzucił hasło powołania KPWOK. Wiadomo natomiast, że na pierwsze spotkanie, które odbyło się w 1943 roku w mieszkaniu Teresy Lasockiej ps. Tell przy ulicy Jagiellońskiej 11, stawił się Adam Rysiewicz. „Teodor” był jednym z organizatorów Komitetu, którego celem było utrzymanie łączności z obozem Auschwitz oraz sieci ucieczkowej PPS więźniów z obozu Auschwitz-Birkenau. Osobiście uczestniczył w organizacji wielu ucieczek. Edward Hałoń, przyjaciel i podwładny „Teodora” z PPS-WRN, w swojej książce pt „W cieniu Auschwitz” z 2003 roku tak napisał: Idea powołania Komitetu PWOK, w którym Teresa Lasocka reprezentowała Delegaturę (Rządu na Kraj – przyp. M.R.), Adam Rysiewicz kierownictwo krakowskiej PPS, a ja terenową, przyobozową (tzn. oświęcimską – przyp. M.R.) organizację, z którymi ściśle i skutecznie współpracowała „Ciotka”, dr Helena Szlapak, wynikła z życiowej konieczności… Czym zajmował się Komitet PWOK? Nie tylko ucieczkami, choć

Sączu, oddających nieocenione usługi naszej akcji. (…) przede wszystkim, drugi po inicjatorze Rady Pomocy Żydom (…) Józefie Cyrankiewiczu – założyciel Żegoty w Krakowie, sekretarz OKR, wyśmienity konspirator i organizator podziemia Adam Rysiewicz – „Teodor”. „Teodor”, mimo rozlicznych obowiązków, zjawiał się zawsze (…) w biurze przy ulicy Jagiellońskiej i wydawał krótkie, trafne polecenia albo rozstrzygał wątpliwe sprawy (…). Maria Hochberg-Mariańska, reprezentująca stronę żydowską w krakowskiej Żegocie, a po wojnie mieszkająca w Tel Awiwie, tak podsumowała konspiracyjne dokonania Adama Rysiewicza: Gdyby „Teodor” przeżył wojnę i dostał za każdego uratowanego Żyda prawo zasadzenia drzewka – Aleja Sprawiedliwych i Las Pamięci w Yad Vashem musiałyby się powiększyć o… kilometr.

Ryczów – stacja śmierci – 24 czerwca 1944 roku Od 19 kwietnia 1941, tj. od chwili aresztowania Józefa Cyrankiewicza, Adam Rysiewicz nie zaprzestał snucia planów uwolnienia przyjaciela. Siatka konspiratorów na ziemi oświęcimskiej była dość dobrze zorganizowana od początku 1940 roku, więc wyprowadzenie Cyrankiewicza z obozu nie wydawało się szczególnie trudną operacją. W 1943 roku krakowska PPS podjęła dwie takie próby, niestety nieskuteczne. Trzecia została zaplanowana na koniec czerwca 1944 roku. Z Podgórza do Ryczowa (ostatniej stacji przed granicą z Rzeszą) wyruszyli 23 czerwca 1944 roku Adam Rysiewicz „Teodor”, Józef Kornaś „Korn”, Ryszard Krogulskim „Rysiek” i Władysław Denikiewicz „Romek”. Już w pociągu „Teodorem” zainteresował się pełniący tego dnia służbę banszuc. Według relacji świadków, wylegitymował „Teodora”, ale jego dobrze podrobione dokumenty nie

zaświadczą słowa jednego z najbliższych przyjaciół i współpracowników „Teodora”, Edwarda Hałonia: Krakowska organizacja PPS przyjęła śmierć Adama Rysiewicza początkowo z niedowierzaniem, potem z przerażeniem. Ludzie płakali, na czas jakiś potracili wprost głowy. Był to autentyczny wstrząs. Zginął ten, który był mózgiem, motorem i duszą naszej konspiracji, pełen inicjatywy, żywy, ruchliwy, niestrudzony organizator. Ciała Rysiewicza, Kornasia i Krogulskiego Niemcy pochowali niedaleko stacji w Ryczowie. Po wojnie, ale dopiero 16 maja 1958 roku, dokonano ekshumacji zwłok i ciała bojowców przewieziono w ich rodzinne strony. Adam Rysiewicz spoczął na cmentarzu w swojej rodzinnej wiosce w Wilczyskach. 31 października 1964 roku odsłonięto i poświęcono tablicę na obelisku nieopodal ryczowskiej stacji, a na tablicy widnieje napis: W dniu 24 czerwca 1944 roku zginęli w walce z okupantem, niosąc pomoc więźniom obozu hitlerowskiego w Oświęcimiu, bojowcy PPS – Adam Rysiewicz, Józef Kornaś, Ryszard Krogulski.

Epilog Nie sposób w tak krótkim artykule przedstawić wszystkich zasług Adama Rysiewicza w walce konspiracyjnej przeciwko okupantowi w czasach II wojny światowej. A przecież tworzył i nadzorował pepeesowską prasę podziemną „Naprzód” i „Wolność”, a także Krakowską Agencję Radiową (KAR). Był współtwórcą i komendantem partyzanckich oddziałów zwanych Socjalistycznymi Batalionami Śmierci (SBS), a potem Socjalistycznymi Oddziałami Bojowymi (SOB), działających w wojskowych strukturach PPS zwanych Gwardią Ludową PPS. W maju 1944 roku, na mocy umowy z Komendą Główną AK, te

ma, Józefa Dzięgielewskiego, Ludwika Cohna, Wiktora Krawczyka, Feliksa Misiorowskiego, a Jadwiga Rysiewicz, siostra Adama, zmuszona była uciekać z Polski i swoich dni dożyła w 1966 roku w Monachium, jako pracownik Radia Wolna Europa. Znany jest los Kazimierza Pużaka czy Antoniego Pajdaka, skazanych w tzw. procesie szesnastu w Moskwie. Józef Cyrankiewicz zdradził i, jak wiemy, przez długie lata pełnił funkcję premiera w komunistycznym rządzie. Od czasu do czasu starał się jednak pomagać towarzyszom z WRN. Ta część życiorysu Józefa Cyrankiewicza czeka na swojego biografa. Próżno szukać w szkolnych podręcznikach nazwiska Adama Rysiewicza. Szkoły nie noszą Jego imienia, władze nie obchodzą kolejnych rocznic Jego tragicznej śmierci. Ze smutkiem wypada powiedzieć, że Ojczyzna nie zadbała o swojego syna. Media wyniosły natomiast do rangi bohaterów m.in. Oskara Schindlera i Wilma Hosenfelda, Niemców, a potem bohaterów filmów Stevena Spielberga („Lista Schindlera”) i Romana Polańskiego („Pianista”). Nie wnikając w szczegóły tych życiorysów, wypada tylko stwierdzić, że Schindler i Hosenfeld wykazali się daleko mniejszym bohaterstwem i determinacją niż Adam Rysiewicz. Dla milionów Europejczyków, Amerykanów i Polaków bojownikami o wolność z niemieckim okupantem stali się bohaterowie filmów Spielberga i Polańskiego, będący jednak równocześnie trybikami w niemieckiej machinie zagłady. Śmierć Adama Rysiewicza na stacji w Ryczowie pod Oświęcimiem została uznana za fakt niewarty zauważenia… Tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, przyznany dopiero 72 lata po śmierci, przywraca w jakimś stopniu właściwą rangę życiorysowi Adama Rysiewicza. K


kurier WNET

15

w·ł·a·d·z·a

T

rzeba było sprowokować Niemcy do zadania ciosu Ameryce. Za najwygodniejsze uznano zaatakowanie statku pasażerskiego z Amerykanami na pokładzie przez niemieckie u-booty (okręty podwodne), których zadaniem było uniemożliwienie dostaw dla Wielkiej Brytanii. Jednym z największych transatlantyków była wtedy „Lusitania”, regularnie przewożąca pasażerów między Nowym Jorkiem a Liverpoolem. Niemcy wiedzieli, że statek ten był w 1913 r. przystosowany do celów wojskowych i od czasu wybuchu wojny przewoził do Anglii amunicję. Był więc potencjalnym celem u-bootów. Dlatego ambasada niemiecka dała 22 kwietnia 1915 r. do prasy amerykańskiej płatne ogłoszenie, w którym ostrzegano Amerykanów przed podróżowaniem do Anglii. Wszystkie gazety, poza jedną, odmówiły publikacji tego ostrzeżenia. Już samo to świadczy o zmowie wydawców, powiązanych z wielkim kapitałem, którzy widocznie wiedzieli, co się może wydarzyć, i nie chcieli temu zapobiec. Od marca 1915 r. olbrzymią część rynku reklam prasowych kontrolowały firmy należące do najpotężniejszego bankiera, J.P. Morgana. Do Morgana należał również międzynarodowy trust żeglugowy, w skład którego wchodziły dwie największe linie niemieckie i jedna z dwóch brytyjskich. Głównym konkurentem trustu była brytyjska linia Cunard Co., z dwoma flagowymi

Greyem a wysłannikiem prezydenta USA Edwardem Mandellem House’em. Grey spytał: Co zrobi Ameryka, jeśli Niemcy zatopią transatlantyk z amerykańskimi pasażerami na pokładzie? House odpowiedział: Uważam, że płomień oburzenia ogarnie Stany Zjednoczone i samo to wystarczy, by ponieść nas na wojnę. House grubo się pomylił. Żeby ponieść Amerykanów na wojnę, trzeba było jeszcze niemal dwóch lat propagandy patriotycznej w mediach i olbrzymiej produkcji materiałów wojennych. Ale bez poświęcenia „Lusitanii” pracy tej nie można było rozpocząć. W dniu 16 kwietnia 1917 r. Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę państwom centralnym. Osiem dni później Kongres uchwalił War Loan Act, na mocy którego przyznano aliantom kredyty w wysokości miliarda dolarów. Nadeszła chwila, na którą czekał Morgan. Kredyty, których udzieli, gwarantowane przez amerykański system rezerwy federalnej, zaczną przynosić wielkie zyski. W ciągu dwóch dni wy-

przystąpienia do wojny. Telegramy te odcyfrował pracownik działu szyfrów ambasady USA w Londynie Tyler Kent i chciał je ujawnić amerykańskiej opinii publicznej. Został jednak schwytany i do końca wojny przesiedział w angielskim więzieniu. W styczniu 1941 r. na rozmowy z Churchillem przybył do Londynu Harry Hopkins, najbliższy współpracownik Roosevelta. W swych wspomnieniach Churchill podaje, co usłyszał od Hopkinsa: Prezydent jest zdecydowany, że wygramy tę wojnę razem. Nie miej co do tego żadnych wątpliwości. Wysłał mnie tutaj, żebym powiedział, że za wszelką cenę przeprowadzi Cię przez to, i nie ma znaczenia, co stanie się z nim. Roosevelt słowa dotrzymywał. Wbrew stanowisku Kongresu USA, mimo pozornego zachowywania neutralności, wysłał Wielkiej Brytanii olbrzymie ilości amunicji i pięćdziesiąt niszczycieli. Wojska USA zajęły Islandię i operujące stamtąd okręty zrzucały bomby głębinowe na niemieckie

marynarki wojennej w Pearl Harbour na Hawajach. O grożącym ataku dobrze wiedzieli prezydent Roosevelt i szef sztabu armii USA, generał George Marshall. Otrzymywali oni wszystkie odcyfrowane japońskie depesze dyplomatyczne, doniesienia z ambasady USA w Japonii, meldunki szefa FBI Edgara Hoovera i informacje z wielu innych źródeł. Wiedzieli między innymi, że szpiedzy japońscy na Hawajach przekazali do Tokio dokładne pozycje okrętów wojennych w Pearl Harbour. Wiedzieli też, że 6 grudnia flota japońska była w odległości 400 mil od Honolulu. Jednakże do ostatniej chwili nie zaalarmowali dowódców na Hawajach, by uruchomili lotnictwo i wyprowadzili okręty z portu. Wyraźnie chodziło o to, że im większe będą straty amerykańskie, tym większym oburzeniem zareaguje społeczeństwo i tym większego udzieli poparcia przystąpieniu USA do wojny. Dla Roosevelta istotnym elementem w tej okrutnej grze było propagandowe wykorzystanie faktu, że morderczy atak Japończycy przypuścili

Island u wybrzeży Georgii. Uczestnicy narad reprezentowali właścicieli firm, do których należała jedna czwarta bogactwa całego świata – europejskich Rothschildów, Williama Rockefellera i Jackoba Schiffa (Kuhn, Loeb & Company), J.P. Morgana (J.P. Morgan Company i First National Bank of New York) oraz Maxa Warburga (M.W. Warburg Company). W zespole tym jedynym politykiem nie powiązanym z bankowością był Nelson W. Aldrich – odpowiedzialny za dyscyplinę partyjną republikanów w Senacie USA i przewodniczący powołanej w 1908 r. Krajowej Komisji Walutowej. Celem trwających tydzień narad było dokonanie takiej reformy bankowości, która zapewniłaby stabilizację rynków finansowych. Ustalono, że nie należy tworzyć jednego banku centralnego, lecz system kilku banków o nazwie sugerującej, że jest to instytucja rządowa. Jednocześnie uzgodniono, że należy stworzyć system podatkowy, dzięki któremu odpowiedzialność finansową za straty banków poniosą podatnicy.

Większość transakcji finansowych nie ma już nic wspólnego z płatnościami za kupione towary, lecz służy czystej spekulacji rynkowej. Odpowiednie posunięcia spekulacyjne mogą mieć wpływ na stabilizację lub destabilizację rządów.

Rozwój wojny nie był pomyślny dla aliantów i ich obligacje traciły na wartości. Jedynym sposobem odwrócenia tego trendu było włączenie się USA do wojny, dzięki czemu zostałyby uruchomione fundusze amerykańskie. transatlantykami –„Lusitanią” i „Mauretanią”. Morgan był człowiekiem, któremu najbardziej w USA musiało zależeć na tym, by Ameryka przystąpiła do wojny. Już na początku wojny rządy Wielkiej Brytanii i Francji powierzyły mu sprzedaż swych obligacji w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie Morgan z ich ramienia dokonywał w USA zakupów materiałów wojennych. Bogacił się więc na prowizjach od sprzedaży i od zakupów. Ale rozwój wojny nie był pomyślny dla aliantów i ich obligacje traciły na wartości. Jedynym sposobem odwrócenia tego trendu było włączenie się USA do wojny, dzięki czemu zostałyby uruchomione fundusze amerykańskie. Kiedy „Lusitania” wypłynęła 1 maja 1915 r. w rejs do Anglii, w jej ładowniach i na dolnych pokładach znajdował się towar zakazany – 6 000 000 sztuk amunicji, bawełna strzelnicza, szrapnele i inny sprzęt wojskowy. Statek został trafiony jedną niemiecka torpedą i osiemnaście minut później zatonął. Zginęło 1195 osób, w tym 195 Amerykanów. Komandor Joseph Kenworthy z wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej zeznał potem, że statek płynął ze zmniejszona szybkością w rejon, gdzie dzień wcześniej u-boot storpedował dwa frachtowce. Ponadto w ostatniej chwili admiralicja brytyjska odwołała niszczyciel, który miał eskortować „Lusitanię”. Szefem tej admiralicji był wówczas Winston Churchill (późniejszy premier Wielkiej Brytanii). Dalszy promień światła na tę sprawę rzuca wymiana zdań, do jakiej niewiele godzin przed zatopieniem „Lusitanii” doszło w Londynie między brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Edwardem R e k l a m a

Reprezentantów. Prezydent USA William Howard Taft zapowiedział jednak weto wobec każdej ustawy o banku centralnym. W takiej sytuacji bankierzy z jednej strony publicznie bardzo ostro krytykowali projekt Glassa (chociaż był niemal identyczny z propozycją Aldricha), żeby nadać mu pozory projektu wrogiego, z drugiej postanowili wypromować Wilsona na prezydenta USA. To im się powiodło dzięki zaangażowaniu Edwarda Mandella House’a, blisko związanego z Morganem i Warburgiem. 13 grudnia 1913 r. nowy prezydent podpisał ustawę, na mocy której został utworzony System Rezerwy Federalnej, skrótowo nazywany FED. W systemie tym działa 12 Rejonowych Banków Rezerwy Federalnej, którymi zarządza siedmioosobowa Rada Gubernatorów mianowanych przez prezydenta USA i zatwierdzanych przez Senat. FED ma olbrzymią władzę – formułuje i prowadzi politykę monetarną, określa stopy procentowe, reguluje zasób pieniędzy, wpływa na kurs waluty, prowadzi rozliczenia międzynarodowe, nadzoruje i kontroluje działalność wszystkich banków komercyjnych. Kluczową rolę odgrywa

W poprzednim numerze „Kuriera Wnet” rozpoczęliśmy cykl artykułów, w którym mamy nadzieję przybliżyć naszym Czytelnikom działania architektów i promotorów globalizmu. W pierwszym odcinku doprowadziliśmy opowieść do momentu, kiedy to spadkobiercy Cecila Rhodesa, który testamentem ustanowił tajne stowarzyszenie dążące do dominacji nad światem, postanowili zmusić Amerykanów do przystąpienia do I wojny światowej.

Kulisy tajnej władzy Część II

Alfred Znamierowski płacił pierwsze transze – 200 milionów Wielkiej Brytanii i 100 milionów Francji. Drugim obok Morgana człowiekiem, który w czasie I wojny światowej dorobił się olbrzymich pieniędzy i uzyskał silną pozycję polityczną, był Bernard Baruch. Podobnie jak w 1916 r. Wilson, również Franklin Delano Roosevelt zaklinał się, że Amerykanie nie wezmą udziału w II wojnie światowej. Przemawiając w dniu 30 października 1940 r., oświadczył: Powiedziałem to już wcześniej, lecz powiem to jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz: wasi chłopcy nie będą wysłani na żadną z zagranicznych wojen. Jednakże już wtedy w tajnych telegramach do Churchilla pisał o zamiarze

u-booty. Niemcy nie dały się jednak sprowokować. Wiedziały, że przystąpienie USA do wojny może zadecydować o ich klęsce. Prowokowano też Japonię. Zakazano handlu z Japonią, zamrożono jej aktywa w bankach amerykańskich, zamknięto Kanał Panamski dla jej statków i jej konsulaty w USA. Pod koniec listopada 1941 r. zaproponowano wznowienie handlu pod warunkiem wycofania wojsk japońskich z Chin i Indochin, zdając sobie świetnie sprawę z tego, że takiego warunku Japonia nie przyjmie. W istocie tak się stało i w odwecie za amerykańskie restrykcje Japonia wysłała potężną flotę, której celem było zniszczenie bazy amerykańskiej

znienacka, bez wypowiedzenia wojny. Wróćmy jednak do czasów sprzed I wojny światowej, bowiem to wtedy doszło do wydarzeń, które stanowiły przełom w dążeniach do podporządkowania sobie polityki przez koła finansowe. Prowadzone od końca XVIII w. próby utworzenia w Stanach Zjednoczonych banku centralnego były torpedowane przez parlament i rząd, gdyż nie było to zgodne z konstytucją Uważano też, że taki bank zagrażałby wolności kraju. Jednakże dzięki niezwykle sprytnemu planowi kolejna próba zakończyła się powodzeniem. Zaczęło się od rozpoczętego 22 listopada 1910 r., utrzymywanego w ścisłej tajemnicy spotkania siedmiu osób w posiadłości J.P. Morgana na Jekyll

Spotkanie na Jekyll Island było całkowicie po myśli Woodrowa Wilsona, rektora Uniwersytetu w Princeton, który wcześniej, w związku z paniką na rynkach finansowych, oświadczył: Wszystkie kłopoty mogłyby zostać zażegnane, gdyby został powołany komitet sześciu czy siedmiu wyczulonych na sprawy publiczne ludzi, jak J.P. Morgan, którzy byliby zdolni opanować sytuację w naszym kraju. Koncepcja opracowana na Jekyll Island i przedstawiona przez Aldricha była ostro krytykowana jako służąca bankierom. Z konkurencyjnym projektem, przewidującym utworzenie Systemu Rezerwy Federalnej, wystąpił Carter Glass, przewodniczący Komisji Bankowej i Walutowej Izby

przewodniczący Rady Gubernatorów, gdyż to on podejmuje najbardziej strategiczne decyzje. Dwaj uczestnicy narad na Jekyll Island zajęli w FED wysokie stanowiska. Gubernatorem New York Federal Reserve Bank został Benjamin Strong, bankier Morgana, a czołową rolę w Radzie Gubernatorów odgrywał Paul Moritz Warburg. Utworzenie FED i wprowadzenie w USA podatków było epokowym zwycięstwem Rothschildów i innych bankierów z Wall Street, które stanowiło pierwszy krok do uzależnienia świata od machinacji finansowych. FED stał się siłą globalną, gdyż jego decyzja o najdrobniejszej zmianie stóp procentowych może mieć wpływ na rynki walutowe całego świata i na tworzenie lub likwidację setek tysięcy miejsc pracy. Drugim krokiem było zniesienie w latach 70. XX w. wymienialności amerykańskiego dolara na złoto, a trzecim wprowadzenie pod koniec XX w. pieniądza wirtualnego, którego coraz większe ilości krążą w globalnej sieci komputerowej i nie mają już pokrycia w pieniądzu rzeczywistym. Panami sytuacji stali się wielcy bankierzy, których instrukcje spełniają rzesze pracowników firm finansowych i biur maklerskich, obracających gigantycznymi kapitałami. Większość transakcji finansowych nie ma już nic wspólnego z płatnościami za kupione towary, lecz służy czystej spekulacji rynkowej. Służy też celom politycznym, bo odpowiednie posunięcia spekulacyjne mogą mieć wpływ nie tylko na kierunek rozwoju koncernów, ale także na stabilizację lub destabilizację rządów. Po tym wszystkim, co tu zostało powiedziane, już nas nie zdziwi notatka dla politbiura sowieckiego z dnia 18 września 1990 r., że niejaki Leopold Rothschild z Wielkiej Brytanii Potwierdza zainteresowanie Wielkiej Brytanii utworzeniem syndykatu bankowego udzielającego kredytów pod zastaw lokat złota. K


kurier WNET

16

P R AW DA· O... „ Jeżeli poza krajem żyje ponad 20 mln Polaków, to przecież dzięki temu, że wiele krajów świata zdecydowało się ich przyjąć i w związku z tym nadszedł czas rewanżu” ( J.C. Juncker). W odpowiedzi na stwierdzenie obecnego Przewodniczącego Komisji Europejskiej Władysław Grodecki przypomina, czym na przestrzeni wieków była dla Polaków emigracja i jak wyglądało to przyjmowanie naszych rodaków przez kraje, do których rzucił ich los. W lutowym numerze „Kuriera Wnet” czytaliśmy o zwykle niedobrowolnej emigracji do Rosji carskiej i bolszewickiej.

Emigracja, uchodźstwo, zesłania Część II

Władysław Grodecki

fot. Teresa Brykczyńska / ONS

Na tułaczym szlaku

Krzyż

J

a, mieszkaniec Pragi, Mieczysław Chomka, który przeżyłem II wojnę światową, jestem zbulwersowany napisem, jaki widnieje na metalowym krzyżu znajdującym się na Pradze przy cerkwi na ul. Jagiellońskiej w Warszawie. Napis ten upamiętnia rzeź mieszkańców Pragi. Możemy przeczytać: Zginęli, bo byli Polakami – Mieszkańcom Pragi pomordowanym przez wojska Suworowa 4 listopada 1794 r. Rodacy. Z napisu nie wynika, jakiej narodowości były wojska rzeczonego Suworowa. Konieczne jest więc jednoznaczne stwierdzenie, że były to wojska rosyjskie pod dowództwem wodza naczelnego Rosji, Aleksandra Suworowa. Dlatego zwracam się z apelem do władz miasta Warszawy bądź gminy Praga Północ o uzupełnienie napisu na tablicy i upamiętnienie prawdy historycznej dla potomnych i ogółu społeczeństwa!

Cała prawda o celibacie czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o księżach Magda Sobolewska

K

ażdy uczestniczył kiedyś w rozmowie krewnych lub znajomych, w której prędzej czy później pojawiał się jeden z najbardziej dziś kontrowersyjnych tematów: księża. Przez jednych przedstawiani jako wynaturzone potwory w ludzkiej skórze, przez innych bezkrytycznie ozdabiani aureolą świętości. Temat ten, nie tylko w prywatnych rozmowach, ale i w szacownych publikacjach, dyskusjach, mediach roi się od stereotypów, uogólnień, karkołomnych hipotez i… emocji. Prawda studzi emocje i wyzwala, także ze stereotypów. Opublikowana niedawno przez Wydawnictwo „Bernardinum” książka ks. Rossettiego „Dlaczego księża są szczęśliwi?” stanowi potężny ładunek prawdy o tym coKs. Stephen J. Rossetti, Dlaczego księża raz mniej popularnym zawodzie. są szczęśliwi? Raport o psychicznym i duJest to często prawda zaskakująca: chowym zdrowiu księży, tłum. Magda Soksięża są wśród Amerykanów naj- bolewska, Wydawnictwo „Bernardinum”, bardziej zadowoloną grupą zawo- biblioteka PASTORES, Pelplin 2015. dową; są tym szczęśliwsi, im bardziej identyfikują się z bezżennym stylem życia; mają przeważnie dobre relacje ze swoimi biskupami, a także z innymi księżmi i świeckimi. Gdyby nie to, że wnioski te wyciągnięte zostały na podstawie kwestionariuszy, na które odpowiedziała reprezentatywna próba samych duchownych, niektórym trudno byłoby w takie stwierdzenie uwierzyć. Warto przeczytać tę książkę – ciekawą i dla socjologów, i dla księży, i dla przeciętnych zjadaczy chleba – żeby następnym razem, kiedy rozmowa zejdzie na księży, zamiast podpierać się stereotypami, móc przytoczyć kilka faktów. Bo fakty pokazują, że księża są przede wszystkim zwykłymi ludźmi – podatnymi na stres, zranienia, wypalenie, potrzebującymi ludzkiego wsparcia i zrozumienia – a mimo to (a może właśnie dlatego) świadkami czegoś, co ich przerasta, co daje im napęd do działania i szczęście nawet wśród prześladowań: miłości Ojca. K Książkę można zamówić na stronie www.bernardinum.com.pl albo mailowo: zakupy@bernardinum.com.pl.

W czasie „wieczystej przyjaźni” mię-

dzy Rosją a Niemcami (1939–1941) wywieziono w głąb Rosji około 1,7 mln Polaków. Z tego ok. 400 tys. stanowiły dzieci. „Amnestia” dla tych „wolnych przesiedleńców”, ogłoszona po agresji niemieckiej w czerwcu 1941 r., umożliwiła opuszczenie „nieludzkiej ziemi” około 37 tys. matek i dzieci, którym udało się wraz z armią Andersa wy-

z Europy. Najchętniej przyjmowano ludzi młodych i wykształconych. Pierwsze większe grupy Polaków na Zachodzie Europy pojawiły się po upadku powstania listopadowego. Byli to żołnierze, artyści, pisarze, intelektualiści i politycy. Po kapitulacji Warszawy w październiku 1831 r. ok. 50 tys. powstańców opuściło Polskę. 30 tys. znalazło się na terytorium Prus, pozostali w Austrii. Dla rządów tych krajów był to bardzo uciążliwy element. Żołnie-

Gdy Francja i inne kraje europejskie odmówiły udzielenia azylu polskim wygnańcom, na ich przyjęcie wyraziły zgodę Stany Zjednoczone. Mieli do wyboru albo powrót do Rosji i Syberię, albo wyprawę do USA. jechać do Iranu. Skromnym wyrazem pamięci i wdzięczności za to, co ten kraj uczynił dla Polaków w czasie ostatniej wojny, jest „Tablica Wdzięczności Narodowi Irańskiemu za pomoc uchodźcom armii gen. Andersa”, ufundowana przez uratowanych z sowieckiego piekła i ich potomków. W czasie odsłonięcia tablicy Władysław Czapski powiedział: „Ten naród z polskim narodem ma setki lat stosunków dyplomatycznych. Nigdy względem siebie te państwa nie podnosiły broni. Zawsze liczyli na współdziałanie!” Jednak niepewna przyszłość Iranu stała się przyczyną starań rządu polskiego o przyjęcie polskich uchodźców w innych krajach. Gdy rządy USA i Wlk. Brytanii odmówiły, pomocną dłoń jako pierwsze podały Iran i Indie. Ich śladem podążyły władze państw Afryki Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii, a z krajów europejskich – Portugalia rządzona przez A. Salazara, która przyjęła oficjalnie 13 tys. Polaków. W Lizbonie funkcjonowało polskie poselstwo, delegatura resortu pracy i opieki społecznej, a także Komitet Pomocy Uchodźcom Polskim. Z Portugalii słano do Polski pomoc – paczki żywnościowe. Do grona największych przyjaciół Polski na przestrzeni dziejów bez wątpienia trzeba również zaliczyć zawsze przyjazną Lechistanowi Turcję.

Polacy na Zachodzie W średniowieczu wyjazdy na Zachód Europy były rzadkie. Polska Jagiellonów była zamożnym krajem o ziemiańskiej tradycji. W odróżnieniu od Włoch czy Francji, miasta były małe i biedne. Większość populacji stanowili „przywiązani do ziemi” chłopi pańszczyźniani. Dopiero w XIX w zaczęły kształtować się nacjonalizmy narodowe – niemiecki, francuski, turecki, żydowski, włoski, polski itd. W tym czasie Polski nie było na mapie świata, a powstania, kasata majątków szlacheckich i zsyłki na Sybir przyczyniły się do zubożenie społeczeństwa nad Wisłą. Zniesienie pańszczyzny we wszystkich zaborach umożliwiło chłopom swobodne przemieszczanie się, a więc i emigrację. W tym czasie na Zachodzie miała miejsce „rewolucja przemysłowa” i podboje kolonialne, które przyczyniły się do niesłychanego bogacenia się Anglii, Francji, Niemiec i innych państw europejskich. Za Atlantykiem pod koniec XVIII w. pojawiły się Stany Zjednoczone, a w latach trzydziestych XIX w. inne państwa uzyskały niepodległość. Potrzeba było tysięcy rąk do pracy, zwłaszcza po zniesieniu niewolnictwa. Stąd otwarcie na emigrantów

rzy rozbrajano, oddzielano od oficerów i umieszczano w różnych twierdzach. Zwykli żołnierze często byli szykanowani i cierpieli głód. Zdarzały się przypadki, że zmuszano ich do powrotu do Rosji. Niektórzy trafili na Sybir. Józef Bem pragnął przerzucić około 10 tys. powstańców do Francji jako przyszłe kadry wojskowe. Maszerujący kilkutysięczny tłum był początkowo witany z sympatią. Czasem przyjmowano ich z honorami w domach i w najlepszych hotelach. Ale już w 1832 r. Drezno, a później Bawaria i inne regiony zamknęły swoje granice. Od tej pory w całej Europie zaczęły się problemy Polaków z osiedleniem i znalezieniem środków do życia. Niewielkim grupom powstańców udało się pozostać w Belgii, Skandynawii, Wlk. Brytanii i w Niemczech. Nieco większa grupa znalazła się w USA. Jak dramatyczne były losy powstańców listopadowych za oceanem, dowiedziałem się na Pikniku Śląskim w lecie 1993 r. w Chicago od Jurka Kusińskiego. Dwaj jego przodkowie byli powstańcami i przybyli do USA w 1834 r. Gdy Francja i inne kraje europejskie odmówiły udzielenia azylu polskim wygnańcom, na ich przyjęcie wyraziły zgodę Stany Zjednoczone. Mieli więc do wyboru albo powrót do Rosji i Syberię, albo wyprawę do USA. Dla młodych, zdolnych, ambitnych patriotów obie możliwości były trudne do przyjęcia, ale zdecydowali się na emigrację do Ameryki. Niemal równocześnie z Gdańska i Triestu odpłynęło w sumie 929 osób. Dramatyczna sytuacja na statku, burza, brak żywności i choroby sprawiły, że nie wszyscy dotarli do USA. Po 70 dniach, 16 grudnia 1834 r. znaleźli się w Gibraltarze. Dwaj młodzi powstańcy, korzystając z nieuwagi załogi, zbiegli na ląd, ale ich ujęto. Po czterech tygodniach dopłynęli do Nowego Jorku. Gdy Polacy przybyli za ocean, władze przyznały im po 80 akrów ziemi, ale należało ją wykupić. Niestety, młodzi, przeważnie ziemianie, nie mieli na to pieniędzy. Sytuację pogarszała nieznajomość języka angielskiego i to, że Polacy w większości nie znali się na rzemiośle i handlu. Przez krótki czas w Stanach Zjednoczonych trwało zafascynowanie Polską. Idee, które reprezentowali powstańcy, były bliskie mieszkańcom tego młodego jeszcze państwa. Powstawały polsko-amerykańskie komitety, które miały na celu zbieranie pieniędzy na pomoc powstańcom (jeden Amerykanin – Paul Fitzsimons Eve – brał nawet udział w powstaniu). Jednak nawet po wykupieniu ziemi zdarzały się przypadki, że po przybyciu na miejsce ziemia była już zajęta… W tej sytuacji Polacy

zajęli się tym, na czym znali się najlepiej – brali udział w wojnach i rewolucjach w Europie i za oceanem. Gdy niejaki Mojżesz Austin kupił prawo do osadnictwa na terenie Teksasu, zamieszkałego przez ok. 30 tys. Indian i tyleż samo Meksykanów, tysiące obywateli ze wschodnich stanów skorzystało z tego. Wzmożone osadnictwo przybyszów z USA sprawiło, że wkrótce było ich więcej niż autochtonów i zaczęli upominać się o swe prawa. Stało się to przyczyną „wojny o Teksas”. Tym, którzy zaciągnęli się do wojska, obiecywano „tyle ziemi, ile zechcą”. Wśród nich nie brakowało Polaków, a niektórzy wykazali się niezwykłymi kwalifikacjami, talentem i odwagą. Do nich należeli przodkowie Jurka, Adolf i Franciszek Pietrusiewiczowie. Przybyli do Teksasu z odległej Polski w nadziei na spokojne i lepsze życie. Niestety, w Niedzielę Palmową 27 marca 1836 r., wraz z ok. 450 osobami zostali rozstrzelani w Goliad, a ich krew wsiąkła w gorący piasek Teksasu. Rząd niepodległego Teksasu, a później USA, przyznał ich potomkom ogromny areał ziemi. Dziś, choć dokument nie stracił swej ważności, odzyskanie tej fortuny nie jest łatwe. W czasie swych wędrówek po USA dużo czasu poświęciłem na szukanie polskich śladów. W Teksasie jest ich szczególnie dużo. To ziemia, na której pojawili się pierwsi na ziemi amerykańskiej osadnicy polityczni (powstańcy listopadowi) i ekonomiczni. Jednym z pierwszych był ks. Leopold Moczygęba ze wsi Wielka Dłużnica k. Toszka – franciszkanin konwentualny. Wiedzę zdobywał w Gliwicach i Italii. Pracując jako kapłan na terenie Bawarii, został zaproszony do Teksasu przez tamtejszego biskupa, Odina. Stamtąd po pewnym czasie wysłał list do swojej rodziny w Polsce. Potraktowano go jako zaproszenie do przyjazdu. Około 100 rodzin sprzedało swe majątki i ruszyło statkiem przez ocean. Po 9 tygodniach na morzu dopłynęli do Galveston. Później trzy tygodnie szli pieszo i w dniu 24 grudnia 1854 r. zatrzymali się na niewysokim wzgórzu. Pod młodym dębem ksiądz odprawił pasterkę i postanowił: „dalej już nie będziemy szli, tu się zatrzymamy!” W pobliżu dębu, który rośnie do dziś, wy-

otrzymało zgody na osiedlenie, a blisko 3 tys. umarło na wyspie. W 1990 r. utworzono tu Muzeum Imigranta. Warto wspomnieć, że w 1899 r. Polacy stanowili czwartą pod względem liczebności grupę imigrantów, a w 1900 roku nawet trzecią. Do I wojny światowej z ziem polskich wyemigrowało ponad 2 mln. obywateli. Niemal zawsze bramy tego kraju, ojczyzny Indian, były trudne do sforsowania dla Polaków. Nawet dziś jako jeden z nielicznych narodów europejskich Polacy muszą starać się o wizy do USA, a proces wizowy jest dość skomplikowany i kosztowny. Jak Ellis Island w USA, tak Pier 21 w Halifaxie stanowił bramę do Kanady. Dwukrotnie odwiedziłem ten piękny, bogaty i ogromny kraj. Z literatury, mediów i opowiadań miałem dość rozległą wiedzę o Kanadzie. Kilka lat temu mój bardzo daleki kuzyn ze strony mamy, Kordian z Wielkopolski, odkrył, że przed I wojną światową i w okresie międzywojennym z okolic Tarnowa, Dębicy i Ropczyc niemal z każdej rodziny ktoś wyemigrował do Kanady lub Argentyny. Moi kuzyni mieszkający w Ontario opowiadali mi, jak tu, podobnie jak w brazylijskiej Paranie, imigranci otrzymywali działki po ok. 40 ha lasu. Trzeba było go wykarczować. W ciągu roku można było wyciąć do dwóch hektarów. Pnie wyciągano z ziemi za pomocą wołów i umieszczano je na granicy działek. Mój wuj, pracujący wówczas w oczyszczalni ścieków w Hamilton, w 1929 r., w okresie wielkiego kryzysu światowego kupił farmę za 500 dolarów! To był fantastyczny interes, bo tuż po wybuchu II wojny światowej gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na żywność, a więc i cena ziemi. Więcej niż w Ontario emigrantów z Polski znalazło się w Manitobie. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w Winnipeg, w samym sercu kraju Klonowego Liścia, spotykałem osoby, które dobrze znały z dzieciństwa moją mamę, zmarłą 60 lat temu! Ich wspomnień słuchałem jak opowieści kryminalnej. W swych rodzinnych stronach sprzedawali cały majątek, by opłacić przejazd, najczęściej w jedną stronę. Zabierali bilet i walizkę, w której było trochę jedzenia, buty, kilka koszul, spodnie, koc, kilka zdjęć najbliższych osób, różaniec, święty obrazek… Nie

Gdy w 1897 r. piętnaście polskich rodzin znalazło się w środku Kanady, nie było dróg, kolei, kanałów. Dokuczał brak żywności, ubioru, komary, niedźwiedzie i straszliwa samotność. budowano kościół i domy osadników. Taki był początek pierwszej polskiej parafii w USA – Panny Marii. Wkrótce powstały kolejne. W późniejszym okresie przybyło do USA wielu imigrantów znad Wisły. W latach 1892–1924 na Ellis Island w pobliżu Manhattanu znajdowało się główne centrum przyjmowania przybyszów z Europy. Tu byli badani przez lekarzy i przesłuchiwani przez urzędników. Choć przeważnie już po kilku godzinach mogli udać się na stały ląd, część z nich pozostawała tu kilka lub kilkanaście tygodni na leczeniu. Miejsce zyskało sobie niezbyt dobrą sławę. Osoby poddane procedurze przesłuchania wspominają je jako „czyściec” przed wejściem do raju. Czy dla wszystkich Stany Zjednoczone stały się rajem? W całej historii istnienia centrum, czyli do 1952 r., przewinęło się przez nie ok. 12 mln. imigrantów. Około 2% nie

mieli pieniędzy, nie znali języka angielskiego, miejscowych obyczajów i kultury. Gdy w 1897 r. piętnaście polskich rodzin znalazło się w środku Kanady, nie było dróg, kolei, kanałów. Dokuczał brak żywności, ubioru, komary, niedźwiedzie i straszliwa samotność. By przetrwać, łączyli się z osadnikami o podobnej kulturze i religii (Ukraińcami, Czechami, Niemcami), razem budowali kościoły i tworzyli wspólnoty parafialne. Ich głównym zajęciem było karczowanie lasów i osuszanie terenu. O ich dokonaniach, o ich tytanicznym wysiłku przy zamienianiu tej bezludnej, jałowej krainy w jeden z największych spichlerzy świata Czech, ks. Piotr Miczko, powiedział: „Jeśli przypadkiem nie jesteście lepsi od innych, to gorsi żadną miarą nie jesteście i za takich uchodzić nie możecie”. K Za miesiąc – o losach Polaków w Ameryce Południowej i Afryce.


kurier WNET

17

L· I ·T· E · R·A·T· U · R·A

N

ie szedł nią wprawdzie, ale przeczytawszy jej opis w przewodniku tatrzańskim uznaje, że będzie w sam raz: z Hali Gąsienicowej przez Dolinę Pańszczycy na przełęcz Krzyżne (Orla Perć) i dalej do Doliny Pięciu Stawów. Dotarłszy na Halę Gąsienicową, cieszą się pięknymi widokami i wspaniałą pogodą. Wreszcie ruszają… Wyruszyli o wiele za późno. Zbliżało się południe, Paweł zapomniał zupełnie, że czeka ich szmat drogi. Zresztą nie ma co panikować – myślał stawiając długie, pewne kroki na kamiennym chodniku wijącym się wśród gęstej kosówki. Cztery i pół godziny drogi, teraz jest dwunasta… Spokojnie… Obawy powróciły, gdy wyszedłszy z Lasu Gąsienicowego zaczęli podchodzić na ramię Żółtej Turni. Nie było stromo, ale mozolnie i Paweł zauważył, że Nina traci oddech, że ma na twarzy coraz więcej zmęczenia, a tempo marszu jest wolne. Niby z opiekuńczości wziął ją za rękę i trochę pomagał, a tak naprawdę lekko „podciągał”. Raz czy drugi spojrzał ukradkiem na zegarek. Nie było dobrze. Początek października, dzień już nie taki długi. Na szczęście pogoda była bajkowa, a i widoki pozwalały skoncentrować się na rzeczach przyjemniejszych. Gdy zaś znów zaczęli schodzić w dół, w Pańszczycę, tempo marszu wzrosło, a Ninka, zamiast ciężko oddychać, znów zaczęła się uśmiechać, Paweł odzyskał spokój. Nad Czerwony Stawek Pańszczycki dotarli po ponad półtorej godziny. Paweł sprawdził w przewodniku, że stracili na tym odcinku z górą pół godziny, ale nie powiedział o tym Ninie. Znów zarządził krótki odpoczynek, chciał, by dziewczyna oswoiła się z widokiem ścian Orlej Perci, które prezentowały się mimo słonecznej pogody groźnie. Dalej znów było ciężko, żmudnie. Krajobraz dziczał z każdą minutą, znów podchodzili dość ostro pod grzbiet Koszystej, a gdy znaleźli się w górnej Pańszczycy, Buczynowe Turnie i Granaty dawały się niemal dotknąć. Zrobiło się chłodno i wyraźnie ciemniej. Paweł patrzył na zegarek coraz częściej, wyprawa przestała mu się podobać. Odzywali się do siebie rzadko, Nina wspinała się powoli, z wielką, o wiele za dużą na zwykłą wycieczkę determinacją. Czasem, gdy Paweł spojrzał w jej oczy, widział w nich prośbę o przebaczenie. W pewnej chwili zobaczył Krzyżne. Było bardzo wysoko. – Tam idziemy – wskazał Ninie niewielką szczerbę hen, pod niebiosami, i starał się uśmiechnąć. – Dobrze, panie redaktorze – powiedziała i ruszyła powoli pod górę. Ale nim znaleźli się „tam”, pobłądzili ostro. Paweł w panice szukał znaków, wchodzili to jedną drogą, to drugą, schodzili w dół, tracili siły. Wreszcie, przypadkiem dosłownie, natrafili na właściwe skalne żeberko i rozpoczęli najbardziej mozolne z podejść na całej drodze. To już było – jak Paweł to nazywał – „tupanie”, a nie wchodzenie. Zdawało się, że drogi nie ubywa. Za to zmęczenie Niny zdawało się osiągać krańcowe stadium. W końcu jednak weszli. Świat „rozsłonił się”. Paweł widział w twarzy Niny tyle szczęścia, że przeszło mu wszystko: złość na siebie, że się guzdrali w „Murowańcu”, na nią, że jest taka słaba, znów na siebie, że wybrał nieznaną sobie drogę, że błądził jak ostatni palant, narażając oboje na niepotrzebną stratę sił. Teraz chwilę odpoczną, a przed nimi – wyłącznie droga w dół. Żeby zaś było jeszcze piękniej – schronisko na Pięciu Stawach widzieli jak na dłoni. – Oto, pani Nino, nasz cel, najwyżej położone schronisko w polskich Tatrach, a prawdę mówiąc, jedyne prawdziwe schronisko, reszta to bary dla ceprów… Usiedli na skalnym odłamie, Nina zapaliła papierosa i wtuliła się w Pawła. – Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś – powiedziała. Paweł sięgał do plecaka po przewodnik, by opisać jej pyszniącą się przed nimi panoramę, gdy skonstatował dwie rzeczy: że się bardzo szybko zmierzcha i że właśnie zaczął padać śnieg. – Schodzimy, Ninka, i to szybko – podniósł się i zaczął dopinać paski plecaka. – Musimy zejść jak najniżej, nim się zupełnie ściemni. Latarkę wzięłaś? A Nina po krótkiej chwili milczenia powiedziała tylko „o, cholera”… Rozpoczęli szybki marsz w dół. Obniżali się w dobrym tempie, tu już nie było problemów z brakiem oddechu, a do tego lekki strach dodawał sił. Droga była wytyczona klarownie,

nie było gdzie skręcać. Paweł wypatrywał znaków na skałach, ale przy coraz większych ciemnościach stało się to po jakimś czasie bez sensu – musieliby mieć reflektor. Tymczasem ich jedyna latarka służyła Ninie do oświetlania drogi. Paweł szedł za nią i starał się nie stawiać stóp zbyt mocno na wypadek, gdyby stąpnął źle. Po kwadransie szli w zupełnych ciemnościach i znacznie wolniej. Tylko schronisko, wciąż odległe, wciąż bardzo w dole, mamiło oświetlonymi oknami. W pewnym momencie Nina powiedziała: – Nie wiem, jak dalej iść. – Prosto, tu nie ma żadnych skrętów ani bocznych ścieżek – powiedział spokojnie Paweł. Ale Nina nie ruszała się z miejsca. – Prosto też nie można. Wyprzedził ją, wziął z jej ręki latarkę i ruszył powoli do przodu. Ale droga

na Pawłowej pelerynie, zobaczyli, że są niemal dokładnie vis à vis schroniska. – No proszę – próbował żartować Paweł. Nie napotkał żadnej reakcji. Poczuł się osamotniony. – Ktoś może będzie tędy przechodzić, nie jest tak późno, te góry są dziś pełne ludzi. – Może tak… Ale wokół panowała cisza, zakłócana tylko szumem spadającego potoku. Paweł poczuł, że chce mu się pić. To, co mieli ze sobą, dawno wypili. Wstał, zbliżył się do krawędzi potoku. Żeby zaczerpnąć wody, trzeba było zejść „na cztery” i mocno schylić głowę w dół. Zrobił to. Wyglądało to tak, jakby chciał nad tym potokiem poćwiczyć pompki. Łapczywie chłeptał lodowatą, czystą wodę. Czuł, jak ścina mu rozpalone gardło. Angina murowana – pomyślał przelotnie, ale pił dalej. Bo już od dłuższego czasu bał się

Perci – po lewej tylko luft… I to jaki… A jeżeli nie? A jeżeli to właśnie tamtędy poprowadzono ich drogę? – Muszę coś sprawdzić. Wstał, poświecił przed siebie, podszedł do krawędzi czegoś, o czym nie wiedział, czy było, czy nie. – Potrzymaj – podał Ninie latarkę. Położył się na brzuchu nogami w stronę tego czegoś i powoli zaczął zsuwać się w dół. Nogi nie natrafiały na nic. Osunął się jeszcze trochę, kilka centymetrów. – Wracaj – powiedziała drżącym głosem Nina – tam nic nie ma. Natychmiast wracaj. – Gdzieś ta droga musi być – powiedział Paweł, ale posłusznie wrócił. Cały dygotał ze strachu. Ledwo mógł podnieść się na nogi. Poczuł, że znów chce mu się pić. Znów niemal położył się w potoku… – Świećmy jeszcze – powiedziała

Grześ… Justyna, która mu wybaczyła to, co kiedyś już raz… Przecież właściwie dawno ich skreślił, zostawił dla tej uroczej, pachnącej dobrymi perfumami istoty, która teraz obok trzęsie się ze strachu, niemal śmierdzi strachem… Poczuł pragnienie. Znów poszedł do potoku, znów widział przerażenie w oczach obserwującej go Niny. – Papierosa? – zapytała łagodnie. Skinął głową, wydłubał z paczki pachnącą miętą białą rureczkę. Ona chce, żebym coś powiedział, żebym coś w ogóle mówił, chce wiedzieć, czy już zwariowałem, czy jeszcze nie. – Mamy zapas? – wskazał na żarzącego się w ciemności papierosa. – Powinno wystarczyć. Jak to dziwnie brzmi, pomyślał. W tym może być wiara, że z tego wyjdziemy, ale może być świadomość, że nie wyjdziemy. I w jednym, i w drugim

e n ż y Krz (Fragment)

Paweł, 40-letni redaktor w wydawnictwie, na co dzień mąż Justyny i ojciec 5-letniego Grzesia, zabiera w Tatry fascynującą go od pierwszego spotkania koleżankę z firmy, Ninę. Pozując na tatrzańskiego wygę, wybiera drogę pozornie nietrudną, za to bardzo efektowną. Wojciech Piotr Kwiatek rzeczywiście najwyraźniej skończyła się. Smuga żółtawego światła wydobywała z ciemności niewielki skrawek skalnej ściany bez żadnych możliwości pójścia do przodu. – Ta ścieżka musi gdzieś wyżej ostro skręcać – Paweł zrobił jeszcze ze dwa kroki. Ale omiatana światłem skała nie dawała żadnych odpowiedzi. – Przysiądź gdzieś na chwilę, pójdę poszukać następnego znaku – powiedział i mimo całej beznadziejności sytuacji spróbował ruszyć w dół. Przed nim zrobiło się jakoś wąsko, ciasno… Niemożliwe, by ten ceperski szlak poprowadzili przez takie tereny… Zawrócił i po kilkudziesięciu metrach znów był przy Ninie, która siedziała na głazie, paląc papierosa. Zapalił i on. – Musieliśmy minąć jakieś odejście – powiedział. – Proponuję wrócić i sprawdzić. Trzeba też znaleźć ostatni znak na skale. Bez przekonania ruszyli w górę. Paweł popatrywał w prawo, gdzie daleko w dole mrugało światło schroniska. Ale, mimo że wspięli się spory kawałek, nie napotkali żadnego odejścia. Znaleźli za to poprzedni znak na skale. – No, czyli to jest ta droga, a skoro tak, to tam, gdzie byliśmy, musi być jakieś przejście. – Nie ma – powiedziała jakoś dziwnie Nina. – Pobłądziliśmy. – Tu nie można pobłądzić, to droga dla dzieci, prosta jak drut. Nie odezwała się. Paliła znów papierosa. – Idziemy dalej w dół – Paweł wziął od niej latarkę. – Daj rękę. I nie martw się. Zaczęli schodzić. Ale w tym samym co poprzednio miejscu – stanęli. Rozglądali się bezradnie w zupełnej ciemności. Smuga światła ukazywała tylko gęsto padające niewielkie płatki śniegu. Tam, gdzie było widać skały, były one już pokryte cienką warstwą puchu. – Trzeba się zastanowić, co robić, siadamy. Znaleźli wygodne, jak na zamówienie, osłonięte kosówką głazy. Tworzyły skalną ławę. Tuż obok z łoskotem spływał w dół jakiś potok. Gdy rozsiedli się

panicznie. Wewnętrznie dygotał po prostu ze strachu. I myślał tylko o tym, żeby Nina tego po nim nie poznała; obawiał się, że wtedy zwariują oboje. – Dobra, nie ma co, trzeba wezwać pomoc – powiedział stanowczo i spokojnie. – Jak to zrobisz? – Jest taki taternicki znak, odpowiednik SOS – Paweł sięgał po latarkę. – Świeci się sześć impulsów na minutę, potem przerwa i znów sześć… I tak do skutku. Na pewno nas zobaczą – skierował latarkę w stronę schroniska i błysnął dość szybko sześć razy. Zgasił światło i zaczęli czekać. Ale odpowiedzi nie było. Paweł ponowił świetlne wołanie trzy razy. Znów czekali. Bez skutku. Tylko w sekundowych rozbłyskach światła widać było gęsty, zasypujący wszystko powoli śnieg. Znów poczuł pragnienie. Czuł się, jakby nie pił ze trzy dni. Znów „pompki” nad potokiem, znów kłująca w gardło lodowata woda. Gdy wstawał, pochwycił spojrzenie Niny. Było w nim przerażenie. Palili oboje niemal bez przerwy, prawie nie rozmawiali. Paweł spojrzał na zegarek. Wpół do siódmej. Jedenaście godzin do świtu. To już październik. Nie wytrzymają. Zasypie ich tu, zamarzną… Postanowili ubrać się cieplej. Potem Paweł znów rozpoczął świetlne wołanie o pomoc. Było tak cicho, że słyszeli opadanie na skały płatków śniegu. Ale w pewnej chwili Paweł usłyszał coś jeszcze: usłyszał głosy, głosy wielu ludzi. Dochodziły z dołu, z lewej strony. – Słyszysz? Nina natężyła słuch, ale po chwili zwiotczała. – Co? – Głosy. Tam ktoś jest. Zaczęli oboje nasłuchiwać. Paweł słyszał coraz wyraźniej, Nina nie słyszała nic. Po chwili on dostrzegł nawet coś jak błysk światła. Skierował tam latarkę i wysłał kilkakrotnie swoje SOS. Ale odzewu nie było. Co tam może być? – zastanawiał się. Nie znał tego terenu, ale wydawało się, że tam może być tylko przepaść. Ich szlak trawersował ścianami Orlej

Nina. Wziął od niej latarkę i wysyłał przez kilka minut sześciobłyskowy sygnał, już niemal nie robiąc przerw. Ale widział tylko gęstniejące coraz bardziej płatki śniegu. Wszędzie wokół było niemal biało. – Jest jeszcze jedno wyjście – powiedział. – Wracać do „Murowańca”. Lepsze to, niż dać się tu zasypać na amen… – W tej ciemności? Przez tę upiorną Pańszczycę? Nigdy. Nie ruszę się stąd. Niech mnie zasypie… Ma rację – myślał. I tak nie znaleźliby drogi. Po widoku ledwo trafili… Na myśl o znalezieniu się znów na Krzyżnem, o schodzeniu w zupełnej czerni w rozległą, bezkierunkową misę Pańszczycy poczuł, jak strach niemal go dławi. Dygotał tak, że bał się, że Nina to zobaczy albo usłyszy. Wtedy po raz pierwszy pomyślał o śmierci. Tu, w górach. Pomyślał, że oto znalazł się w sytuacji, z której może nie wyjść. A zaraz potem pomyślał o Justynie i Grzesiu. Wtedy gdzieś głęboko w sobie usłyszał ten psalm ze ślubnej liturgii: Takie błogosławieństwo dla męża, który boi się Pana… Właśnie… Takie błogosławieństwo… Jak to będzie? Za kilka, może kilkanaście dni dotrze do nich wiadomość, że zamarzł w górach; że znaleziono go w towarzystwie kobiety; że najwyraźniej szli razem. To jeszcze nic. Zdarza się spotkać kogoś na szlaku i iść z nim, choć się go nie zna. Ale gdy ci, co ich znajdą, zajrzą w dowody osobiste… To samo miejsce pracy… Wystarczy. Banał: facet zerwał się żonie, z panienką z tej samej firmy pojechał w Tatry i tam został z nią na zawsze. To będzie początek długiego ciągu pytań. Od kiedy się spotykali? Jak daleko to zaszło? Już tę Justynę sprzedał za tę Ninę, czy dopiero miał zamiar to zrobić? Grześ usłyszy pewnie, że tata „wyjechał daleko”, ale kiedyś w końcu dowie się. Nie tylko on, dowiedzą się jego koledzy, jakaś jego dziewczyna, czy może już narzeczona… I jego syn będzie odtąd żył z etykietką, o jego synu będą mówić „to ten, którego «stary» zamarzł w górach z panienką…” Takie błogosławieństwo dla męża…

wypadku papierosów wystarczy. – Dobra, świecimy dalej. – A baterii wystarczy? – spytała. – Wystarczy. Paweł wyrzucił niedopałek i posłał pierwszych sześć sygnałów w kierunku coraz słabiej widocznego w wirującym śniegu schroniska. Nic. Następna szóstka. Nic. Boże, powiedział w myślach, wyprowadź mnie stąd, przecież nic się nie stało, tylko z nią przyjechałem, nie pocałowałem jej nawet. Sześć błysków. Nic. Sześć. Nic. Takie błogosławieństwo… – Oni tego mogą w ogóle nie zauważyć, u nich jest widno, ktoś musiałby wyjść, a kto wyjdzie w taką pogodę – Nina mówiła z jakimś opanowaniem w głosie, rozsądnie. Spojrzał na zegarek. Więc siedzą tu już ponad dwie godziny. Ile jeszcze posiedzą, nim zrobi im się wszystko jedno, co oznacza początek końca? Boże, nie chcę, przecież wiesz, że nie chcę, za wcześnie… Wszystko można odrobić, naprawić, jeżeli dasz szansę, jeżeli mnie stąd wyprowadzisz. Przecież nic między nami nie było, nawet jej nie pocałowałem… Zdrada to coś więcej, tu tylko fascynacja, to nie musi nic znaczyć… Boże, naprawdę nie chcę, by o Grzesiu mówili „syn dziwkarza”, „jego ojciec zamarzł z kochanką w górach”, nie chcę, żeby skakał im wszystkim do oczu, by tego ojca bronić. Ale gdzieś głęboko poczuł chłód. Kłamał. Oszukuje swego Boga nawet teraz. Nie „nawet”, szczególnie teraz, bo się boi. A Bóg to wie, dlatego go tu właśnie zostawi. Bo Bóg nie lubi, kiedy się Go oszukuje, są takie gry, które Go – Wszechmocnego – brzydzą. I to jest właśnie taka gra. Bo co stałoby się, gdyby bezpiecznie wylądowali na Pięciu Stawach… On byłby bohaterem, Najlepszym Przewodnikiem i Partnerem. Za jakiś czas, gdzieś w Warszawie czy hoteliku podobnym do tego, gdzie kiedyś zawiózł Ewę, zawiózłby Ninę, piliby wino, całowali się do upadłego, do obrzęku warg, a potem on by ją śmiało, choć delikatnie rozebrał, już by się nie trząsł jak sztubak, miałby jej piersi, długo wodziłby ustami po jej gładkich zapewne udach… A potem wszedłby na znaną już drogę kłamstwa, Justyna

przestałaby się liczyć, nieważny byłby Grześ… Więc nie kłam, nie kłam w tej sytuacji, jeżeli chcesz stąd wyjść, powiedz Bogu prawdę o sobie… Szóstka. Nic. Szóstka. Nic. Szóstka. Nic. – Latarka chyba słabiej świeci – usłyszał niespokojny głos Niny. Przyjrzał się wiązce światła. Była bardziej żółta. Jasne, nic wiecznego. – Może świeć rzadziej… –...zwłaszcza że to i tak nic nie da – dokończył myśl, której ona, był tego pewien, dokończyć nie chciała. Nie wierzyła mu. Była w strachu, ale zadziwiająco opanowana. Wtedy dotarło do niego, że dotąd nie pomyślał o tym, o czym myślał dużo wcześniej: o rodzicach Niny. Bez niej ci ludzie… Pani Sława i pan Janusz – przypomniał sobie. Pani Sława, pan Janusz… Nina ma jeszcze dwoje rodzeństwa, to rodzeństwo ma dzieci. Wszyscy oni do końca świata nienawidzić będą każdego o nim wspomnienia. Starzy ludzie, samotni… Przekleństwo – tylko na to zasłużył. Szóstka. Nic. Szóstka. Nic. – Za często pan świeci, panie redaktorze – usłyszał dobrze znany ton głosu. – Tych baterii naprawdę nie starczy. Mamy zapas? – Nie mamy, pani Nino. Nie sądziłem, że na jesienną dwudniówkę będzie potrzebny. – Widzi pan, a papierosów wystarczy! Kokietuje… W takiej sytuacji… Diabelstwo, nic, tylko diabelstwo. – Bo pani dużo pali, więc bierze większy zapas… – A pan dużo chodzi po górach, więc… Naprawdę na nią wrzasnął? – Słuchaj, nerwy mi trochę puszczają, muszę coś wymyślić, muszę nas stąd wydostać… Nie możemy tak siedzieć, robi się strasznie zimno, latarka za godzinę czy dwie się skończy, wtedy jesteśmy bez szans… Przepraszam, nie powinienem… Urwał, bo zobaczył, jak Nina wstaje, podchodzi doń, wspina się na palce… Po chwili poczuł na ustach dotyk jej lepkich, wilgotnych warg. To trwało kilka sekund. Potem wróciła na swoje miejsce i sięgnęła po kolejnego papierosa. Szóstka. Nic. Szóstka. Nic. Szóstka. Nic. Przypomniał sobie, że mają ze sobą butelkę dżinu. Krew ruszyła mu szybciej. Powinni napić się choćby po trochu, rozgrzać się. Ale gdy już miał sięgać do plecaka, nagle przestraszył się własnego pomysłu. Musi być trzeźwy, sprawny i trzeźwy jak nigdy w życiu. Więc zamiast tego znów zaczął myśleć, co jeszcze można w ich sytuacji zrobić. Krzyczeć? Nikt nie usłyszy… Więc co? Czekać? Po prostu czekać? Na błogi spokój, jaki ponoć towarzyszy zamarzającym? Wtedy zobaczył, że przyszli doń wszyscy: Justyna, Grześ, pani Sława, pan Janusz… Ewa… Ona też… A na końcu przyszedł Bóg. Paweł chciał zaśpiewać psalm, ale nie mógł. Bóg usiadł obok i też patrzył na oświetlone okna schroniska daleko w dole. Miał zniszczone wibramy, jakąś powycieraną puchówkę… Nie chcę kłamać, powiedział doń Paweł, nie wiem w ogóle, co Ci mam powiedzieć, Ty wiesz lepiej. Czy możesz nas stąd wyprowadzić? Albo sprawić, by ktoś z tego schroniska wyszedł choćby na chwilę, gdy będę wysyłał kolejną szóstkę? Bóg patrzył wciąż w jeden punkt, w okna schroniska. Nagle wstał i ruszył ścieżką w dół, tam, gdzie oni iść też chcieli, ale nie mieli jak. Paweł także wstał. – Wiedziałem, że mnie nie zostawisz. Nawet jej nie pocałowałem… Bóg zatrzymał się i obejrzał. Chwilę patrzył mu w oczy. – Wierzę w Ciebie, wiedziałem, że mnie tu nie zostawisz, że za wcześnie… Bóg znowu ruszył w dół. Paweł odwrócił się do Niny. – Chodźmy, Ninka, wyjdziemy stąd. Już wiem, jak. – Co ty mówisz? – Cicho, daj rękę… Bóg szedł wciąż powoli kilkanaście kroków przed nimi. Już był niemal dokładnie w miejscu, gdzie dla nich droga się kończyła, skąd zawrócili. Szedł dalej. Lekko skręcił w lewo – i zniknął. – Szybciej – Paweł pociągnął Ninę i przepełniony radością szedł szybko, dygocąc wewnętrznie z szalonej radości. – Nie możemy Go zgubić. – Kogo? – Cicho, chodź. Ale po kilku krokach okazało się, że dalej iść nie można. Tak samo jak za pierwszym i za drugim razem. K


kurier WNET

18

Pierwszy raz spotkaliśmy się wiosną 2014 roku, wtedy zgodził się Ksiądz na wywiad dla „Przewodnika Katolickiego”, w którym wówczas pracowałam, ale Ksiądz mi powiedział, że i tak wie, iż nasz wywiad się nie ukaże. Ja się na to oburzyłam, ponieważ rozmawiałam z Księdzem za wiedzą i zgodą swojego przełożonego, ale to Ksiądz miał rację. Najpierw publikację wywiadu przesunięto „na jesień”, a potem … ...Potem Pani została zwolniona z pracy. Tak. Ale przepraszam za tamtą sytuację. A jak Ksiądz patrzy na to, co teraz dzieje się w Polsce? To jest wynik pewnych zwycięstw zeszłorocznych, 24 maja, 6 sierpnia, 25 października… Same daty tych zwycięstw wskazują na to, iż sam Pan Bóg z ta nową władzą wiąże, że tak powiem, pewne nadzieje. A może Ksiądz to wyjaśnić? 24 maja to przecież święto Zesłania Ducha Świętego i wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, 6 sierpnia to wiadomo, Przemienienie Pańskie, i 25 października, ostatnia niedziela przed uroczystością Wszystkich Świętych, to Święto Chrystusa Króla ustanowione przez Piusa XI z myślą o poddaniu się władzy Chrystusa Króla w wymiarze doczesnym, społecznym i państwowym dla ocalenia ludzi, narodów, państw. Czyli idea ta, wyłożona w encyklice Quas Primas z 11 grudnia 1925 r., związanej z ustanowieniem tego święta, jest drogą do właściwego rozumienia intronizacji Jezusa Chrystusa jako króla Polski czy innych narodów, które tego zechcą, dla ich ocalenia. Dla naszego ocalenia. I akt taki ma się dokonać w tym roku w Łagiewnikach. Liczę na intronizację, która ma się w Polsce dokonać, ale jeszcze nie wiadomo, jak formuła, rota tej intronizacji ma się odnosić się do przesłania Sługi Bożej Rozalii Celakówny i nauki społecznej Kościoła zawartej w encyklikach Piusa XI i Piusa XII oraz Leona XIII. Trwa próba opracowania formuły intronizacji i rozumienia samej intronizacji, bo to słowo jest wieloznaczne, ale to już pewne, bo decyzję podjęła Konferencja Episkopatu Polski. Przewiduje się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia 19 listopada 2016 roku, w przededniu uroczystości Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, jakiś akt intronizacji. Przy współudziale władz państwowych, chociaż nie bardzo jeszcze wiadomo, na jakiej zasadzie. Czy zaproszenia, czyli będą jakby gośćmi, czy też współudziału w samym akcie intronizacji. A to jest jakaś różnica? Tak, ma to znaczenie. Pan Jezus chce, żeby władza państwowa wraz z władzą kościelną poddały, podkreślam – nie oddały, tylko poddały władzy Jezusa Chrystusa Króla – państwo i naród. Przy tym trzeba uwolnić się od pewnych błędów. Są różne idee intronizacji i komitety intronizacyjne, jest taki pomysł, który bardzo popierał np. śp. o. Jan Mikrut wraz z osobami współpracującymi z nim, pomysł, żeby intronizować Serce Boże. To jest kult Serca Bożego przyjęty zgodnie z przesłaniem, które przyjęła św. Małgorzata Maria Alacoque i też nie od razu, stopniowo, najpierw w Polsce, a później za sprawą biskupów polskich przyjęto go w Kościele powszechnym i wyrażono w tych formach, które znamy – pierwsze piątki miesiąca, nabożeństwo czerwcowe, litania do Serca Bożego, czy oddanie się Najświętszemu Bożemu Sercu, kult figur i obrazów Serca Bożego. Słowo intronizacja było pod koniec XIX i na początku XX-go wieku odnoszone do kultu Serca Bożego i do wywyższenia figur lub obrazów Najświętszego Serca Pana Jezusa w godnym miejscu, a nawet w domu rodzinnym. Ta obecność znaku miłości Najświętszego Serca Jezusowego była zarazem wezwaniem do intronizacji, czyli oddania się i modlitw zgodnie z tym, do czego wezwał Pan Jezus, gdy objawił się św. Małgorzacie Marii Alacoque pod koniec XVII wieku. Co więcej, w tym przesłaniu zawarte było wówczas wezwanie do króla Francji Ludwika XIV, aby siebie, dwór, wojsko, wszystkie stany, Francję ofiarował Najświętszemu Sercu Bożemu, czego Ludwik XIV nie uczynił, zaniedbał to. Być może dlatego, że chociaż katolik, to jednak przejęty swoim znaczeniem, czego wyrazem jest choćby jego mówienie o sobie „Król-Słońce”, „państwo to ja”, które świadczą o pewnej pysze tego człowieka i pewnej duchowej pustce. Być może ze względu na te cechy króla ten akt się nie dokonał. Dopiero ten akt spełnił Ludwik XVI, ale już w więzieniu i krótko przed zgilotynowaniem

W·Y·W·I·A·D w czasie rewolucji francuskiej, i akt ten nie miał już takiego znaczenia i takiej mocy, jaką mógłby mieć, gdyby od razu zrobił to Ludwik XIV. A co to ma wspólnego z naszą współczesnością? Podobnie jest teraz. Jeżeli intronizacja się dokona, ale nie w pełni w zgodzie z przesłaniem, jakie przyjęła Rozalia Celakówna, i później niż mogłoby się i powinno to dokonać, to wtedy nie będzie ono miało takiej mocy, jaką może mieć ku ocaleniu Polski i innych państw i narodów. Pan Jezus wyraźnie powiedział: narody, które nie poddadzą się mojemu królewskiemu panowaniu, zginą. I podkreślam – chodzi o życie doczesne, a nie o wieczność, do której przecież można dążyć różnymi drogami. Istnienie narodów i państw nie jest przecież warunkiem koniecznym do życia wiecznego. Natomiast jeżeli Pan Jezus zwraca się do Polski i oczekuje od nas tego aktu i co więcej, mówi, jak ten akt ma przebiegać, jakie wręcz słowa ma zawierać, no to wypada się tego trzymać. Kiedy będzie znana treść roty, która zostanie wygłoszona w Łagiewnikach przez polski Episkopat?

autentyczny. Podobnie inni, znani i nieznani. I ten akt się przyjął, można powiedzieć, bo Matka Boża potraktowała go poważnie. Chociaż są pewne znaki, że Ona też pragnie, by jej Syn był Królem Polski, skoro Ona ma tytuł Królowej Polski. A oczekiwania i zdanie Matki i Syna są w doskonały wręcz sposób zgodne, tu nie ma żadnych wątpliwości, żadnego rozdźwięku, żadnego – tak, ale nie…, nie, ale tak… Tu jest tylko – tak, tak, nie, nie. Do niedawna wielu biskupów było zwolennikami intronizacji Serca Bożego i już przyznali, że to był teologiczny błąd. Ale to, co wydarzy się w listopadzie w Łagiewnikach, to krok we właściwym kierunku. A czym jest Krucjata Różańcowa, do włączenia się w którą tak Ksiądz zachęca? Krucjata to po prostu codzienna modlitwa, co najmniej jedną dziesiątką różańca, z intencją: „Z Maryją, Królową Polski módlmy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu”. Deklarację takiej modlitwy przysłało nam już 122 281 osób. W mojej ocenie ta inicjatywa rozwija się powoli. Ideałem by było, gdyby dziesiąta część katoli-

Wyznawcy islamu stali się narzędziem niszczenia chrześcijaństwa i przy okazji niszczenia tożsamości narodowej, niszczenia państw. Jest to spełnienie zasady masońskiej „najpierw zniszcz, a potem buduj na nowo”. Ale buduj inaczej, tak jak my chcemy, a nie tak, jak chcesz ty. No i mamy wielu fałszywych proroków, którzy głoszą, że ludzi na świecie jest za dużo i jak się wzajemnie powybijają, to łatwiej będzie nimi rządzić, a te pseudoelity opanują sytuację. Ale Polska może teraz potrafi się już przed tym zagrożeniem obronić? W Polsce niestety ujawniają się siły, które chcą Polskę zabić, ujawnia się apatia ludzi, którzy jakby byli gotowi na zbiorowe samobójstwo Polski i ujawniają się ośrodki, które chcą Polskę ratować. Ale wiadomo, sposoby ratowania są różne, a tu chodzi o to, żeby one ze sobą współdziałały. W kontekście tego, co się dzieje na świecie i na wschodzie, i na zachodzie, i w kontekście tej inwazji od południa wydaje się, że działania zdrajców, którzy za odpowiednie wynagrodzenie gotowi są dokończyć dzieła niszczenia Polski, które skutecznie prowadzili przez szereg lat funkcjonowania po-

Co ma składać się na to wyjaśnienie tego tzw. mordu założycielskiego III RP? Wyjaśnienie motywu, sposobów przeprowadzenia i celów oraz modyfikacji tych celów, bo są poszlaki, które wskazują, iż pierwszym celem tych, którzy zamordowali księdza Jerzego, było sprowokowanie pewnych rozruchów społecznych, po to, by wprowadzić stan wojenny na nowo. I wziąć Polaków w karby dyktatury wojskowej, tak jak to było w czasie stanu wojennego. Natomiast modyfikacja nastąpiła, gdy przedstawiciele tzw. opozycji demokratycznej zgłosili się do przedstawicieli władz z ofertą współpracy. To nazywa się obrazowo sojuszem różowych z czerwonymi. I wtedy władze zrezygnowały z ostrych represji wobec społeczeństwa, choć i tak cały czas dawały sygnały, że to oni są zwycięzcami w tej grze, w postaci morderstw dokonywanych wówczas przez tzw. nieznanych sprawców. Dawały one ludziom do zrozumienia, że skoro mogliśmy ich zabić, to możemy jeszcze więcej zabić i żadna odpowiedzialność nas za to nie spotka, bo prokuratura i sądy są po naszej stronie. Ten sojusz okazał się bardzo skuteczny, ci sami ludzie się tylko przefarbowali, zmienili potem

– Był taki rysunek satyryczny – przerażone wilki uciekają wozem przed stadem rozwścieczonych owiec i zastanawiają się „którego z nas rzucić im na pożarcie”? – I teraz jest podobna sytuacja, tak? – Tak, tylko teraz te wilki nie są tak bardzo przerażone, jak te na obrazku.

O obecnej sytuacji politycznej, intronizacji Chrystusa Króla, Krucjacie Różańcowej za Ojczyznę i swoich nadziejach na wyjaśnienie morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki mówi ks. Stanisław Małkowski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

W 2013 roku biskupi powołali do istnienia Zespół ds. Ruchów Intronizacyjnych, do którego oddelegowali aż 7 biskupów (dzisiaj jest ich już 10), do dialogu i prac z przedstawicielami ruchów intronizacyjnych gotowych do współpracy. Odbywają się ich regularne spotkania, np. ostatnie miało miejsce na Jasnej Górze 10 października 2015 r. W czasie tych spotkań próbuje się opracować rotę aktu intronizacyjnego do odczytania w ten wyznaczony już dzień – sobotę przez uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata. Z informacji od osób współpracujących z tą komisją wiem, iż jeszcze ta formuła roty nie jest gotowa, a podobno ci, którzy nadają kierunek tym pracom, stanowczo unikają sformułowania Jezus Chrystus Król Polski. Tymczasem o to właśnie chodzi. Pytanie jest otwarte, w jakiej mierze ta formuła byłaby w ogóle do zaakceptowania i czy byłaby zgodna z przesłaniem, które przyjęła Rozalia Celakówna. Ale przecież Polska nie jest monarchią, więc może to jest przyczyna braku tych konkretnych słów? A może chodzi o nasze zlaicyzowane społeczeństwo, dla którego brzmienie tych słów byłoby tak bardzo niedzisiejsze, że aż niezrozumiałe? Jeżeli ateiści mają poczucie prawa naturalnego, to mogą traktować osobę Jezusa Chrystusa jako symbol. Tu nie jest konieczne nawrócenie wszystkich. Chodzi o to, żeby osoby znaczące w państwie i w Kościele, w Ojczyźnie, zechciały się wspólnie przygotować, może odbyć nawet rekolekcje, by pokazać ludziom, jakie to ma znaczenie, a kto będzie chciał, to to przyjmie, a kto nie, to nie przyjmie. Jest tu pewna analogia do intronizacji Matki Bożej na Królową Polski. Czy ci, którzy dokonali intronizacji Matki Najświętszej w 1656 roku, to byli sami święci? Nie. Jan Kazimierz nie był człowiekiem świętym, ale zrobił to w akcie wiary, czyli w sposób szczery,

ków w Polsce do tego należała. Różnica między krucjatami polskimi a innymi jest taka, że nasza krucjata jest oddolna, a wcześniejsze były inicjatywami odgórnymi i są, bo nadal krucjata węgierska trwa. Jeżeli biskupi zgodnie deklarują osobisty udział w krucjacie różańcowej, wzywają do krucjaty różańcowej, to jej skutek może być znacznie lepszy niż jeśli zachęcają do tego tylko takie postacie marginesowe i kontrowersyjne, jak się dzisiaj mówi, jak ja. W krucjacie bierze udział około 1/10 naszych biskupów. Nieliczni propagują ją w swoich diecezjach i nie ma jeszcze wezwania do tej modlitwy w skali kraju. Jest tylko decyzja o podporządkowaniu Krucjaty Jasnogórskiej Rodzinie Różańcowej. I bardzo się z tego cieszymy. Dzięki temu mamy oparcie na Jasnej Górze, a nasze czuwania krucjatowe odbywają się co miesiąc właśnie tam. Warto pamiętać, jak wielkie było znaczenie krucjaty różańcowej przed i w czasie wojny polsko -bolszewickiej, Cud nad Wisłą jest także efektem tego modlitewnego szturmu, tego współdziałania Nieba i Ziemi. Ani przed wybuchem II wojny światowej, ani przez wybuchem Powstania Warszawskiego i potem, w 1945 roku, nie było wezwania do Krucjaty Różańcowej i w mojej opinii jest to ciężki grzech zaniedbania ówczesnych władz, i kościelnych, i państwowych. A dzisiaj w czym Ksiądz widzi największe zagrożenia dla Polski? Nie wiem, co jest największym zagrożeniem, ale wygląda na to, że różni światowi globaliści, w tym masoneria i inne utajnione ośrodki, chcą rozpętać III wojnę światową, a narzędziem do tej wojny mają być wyznawcy islamu. I te rzesze młodych mężczyzn w wieku poborowym, samo powstanie państwa islamskiego, stanowią zagrożenie, które może prędko doprowadzić do wojny w Europie, i to na terenie krajów europejskich. Nasza cywilizacja zawsze przed tą inwazją islamu się broniła, a teraz nie mamy szańców i nie ma woli obrony.

Owce i wilki przedniej władzy, ten obóz zdrajców jest dosyć silny w połączeniu z siłami zagranicznymi, które mogą tutaj rozgrywać swoje interesy. Polska niezależna, wolna, niepodległa nie leży w interesie Niemiec. Tak samo polityka izraelska czy Żydów amerykańskich nie jest nakierowana na dobro Polski. Teraz sprawa się odwróciła, bo upadły w tamtym regionie świata dyktatury, które były skierowane przeciwko Izraelowi, nie przeciwko chrześcijaństwu. A teraz islamiści są przeciwnikami chrześcijan aż po pamiątki i zabytki, nawet te starożytne, które się niszczy, a chrześcijan się morduje w okrutny sposób. Ale to jest sprawa przemyślana, finansowana i konsekwentnie realizowana przez światowych ideologów. Niestety, ta forma agresji może się okazać skuteczna. A jak na tym tle ocenia Ksiądz działania obecnych polskich władz? Pytanie, czyjej polityce i w jakiej mierze te władze obecne są podporządkowane, czy chcą zrewidować ten akt transformacji, który przekształcił PRL w PRLbis, zwany III RP. Jednym z sygnałów, bardzo istotnym, woli uwolnienia Polski z tych zasad III RP, jest wyjaśnienie do końca kłamstwa zawartego podczas obrad tzw. Okrągłego Stołu, potem tej tzw. grubej kreski, okoliczności rujnowania polskiej gospodarki czy ograniczania polskiej wolności. I bardzo ważne jest wyjaśnienie mordu założycielskiego III RP, bo tak się określa zamęczenie i śmierć księdza Jerzego Popiełuszki, i przywrócenie śledztwa tym, którzy są gotowi je prowadzić. Obecna prokuratura, łącznie z jej władzami, nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tej sprawy, ukazania prawdy o transformacji i pociągnięcia do odpowiedzialności winnych, nawet jeżeli oni nie żyją. I tak trzeba choć w sposób symboliczny dojść do prawdy. Oni bardzo szkodzili Polsce, ale przecież mieli swoich uczniów. I ci uczniowie są wśród nas.

swoje stanowiska i okazali się silniejsi niż sama komuna. Ale wtedy widzieliśmy jeszcze ten podział na zasadzie: my i oni, a teraz już nie wiadomo, gdzie my, gdzie oni, takie mamy pomieszanie dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. Dezorientacja i chaos. Nadal zabiega Ksiądz o przywrócenie do prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Jerzego prokuratora Andrzeja Witkowskiego, odsuwanego od tego śledztwa już dwukrotnie, w 1991 roku przez Wiesława Chrzanowskiego i w 2002 r. przez Witolda Kuleszę. Pod petycją do władz w tej sprawie podpisało się już w Internecie ponad 20 tysięcy osób. Dlaczego to jest takie ważne? Oby tak się stało i oby jak najprędzej. Sprawa wyjaśniania śmierci ks. Jerzego niby jest wyjaśniana, ale nadal to jest taka udawana forma, realnie nic się nie robi, by tę sprawę doprowadzić do końca i wyjaśnić – kto, dlaczego i po co księdza Jerzego zamordował. Nawet jest blok informacyjny, gdy chodzi o wykazanie, że mord dokonał się nie w nocy z 19 na 20 października, czy według oficjalnych wersji do północy, a to przecież absurd. W ciągu tylko dwóch godzin oprawcy księdza zamęczyli, przywiązali mu worek kamieni do nóg i utopili z Zalewie Wiślanym? A przecież utopienie było parokrotne, wydobywano ciało, topiono, a ostatecznie utopiono tego dnia, kiedy ogłoszono, że odnaleziono ciało księdza Jerzego. Wszelkie poszlaki wskazują na przedstawicieli najwyższych władz PRL zdecydowanych na współpracę z Rosjanami, aby księdza Jerzego zamordować. W okrutny sposób, przez kilkudniowe męczenie go. Ci, którzy sprawą się interesują i sprawę badają, wiedzą,

że został zamęczony 25 października, że proces toruński był cyrkiem na pokaz dla ludzi, a jego ustalenia są kłamstwem i że odpowiedzialni za zamordowanie księdza Jerzego, jeżeli chodzi o górę władzy, to Kiszczak i Jaruzelski. Ale obaj już nie żyją. Oni uniknęli ludzkiej odpowiedzialności, ale nie uniknęli Bożego Sądu. Teraz może rzuca się ludziom na pożarcie takiego skompromitowanego już wcześniej człowieka o nazwisku Lech Wałęsa, by znowu odwrócić naszą uwagę. Był taki rysunek satyryczny – przerażone wilki uciekają wozem przed stadem rozwścieczonych owiec i zastanawiają się „którego z nas rzucić im na pożarcie”? I teraz jest podobna sytuacja, tak? Tak, tylko te wilki nie są tak bardzo przerażone, jak te na obrazku. A co Ksiądz powie o aktach „Bolka” ujawnionych przez panią Kiszczakową? Pytanie, czy ona to biedna wdowa, czy naprawdę zrobiła to dla korzyści finansowych, czy zrobiła to w zmowie ze swoim mężem, kiedy jeszcze żył, czy raczej na polecenie jakichś służb specjalnych, które właśnie owieczkom chcą rzucić na pożarcie osobę Lecha Wałęsy, po to, żeby upozorować zmianę kursu i dać ludziom pewną satysfakcję. Komuniści są zaprawieni w takich aktach pozorowanych. Na tym polegała destalinizacja, z której, owszem, były pewne korzyści, z łagrów uwolniono rzesze więźniów, zaniechano pewnej formy represji, ale system trwał. Podobnie Październik ’56 w Polsce. Podobnie transformacja 1989 roku. Ktoś na tym skorzystał, wydawało się nawet, że Polska odżyje, ale prędko się okazało, że wcale nie, że rządzą ci sami. Czy wyjaśnianie prawdy wokół zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki może opóźnić jego proces kanonizacyjny? To nie ma żadnego związku, nawet jeżeli w toku procesu kanonizacyjnego nie uda się wyjaśnić sprawy morderstwa ks. Jerzego, to przecież prędzej czy później ta prawda wyjdzie na jaw i wtedy nawet mogłaby rzucić cień na wartość kanonizacji. Dochodzenie do tej prawdy nie zahamowało procesu beatyfikacyjnego. Były fakty i wypowiedzi wystarczająco wskazujące na motywy jednej i drugiej strony. Motyw wiary i ofiarności do końca u księdza Jerzego, bo to było męczeństwo, śmierć za wiarę, i z drugiej strony motyw nienawiści w stosunku do Kościoła, prawdy i wiary ze strony sprawców, obojętnie, czy mamy na myśli tzw. pierwszą czy drugą ekipę zabójców. W opinii wielu już osób mordowała nie pierwsza ekipa, którą znamy, oni to byli tylko porywacze, którzy wykonali swe zlecenia. Oni byli nawet zaskoczeni tym, że mimo wszystko trafili do więzienia. Dwukrotnie zresztą karę im łagodzono. Potem dostali jakieś ogromne odszkodowanie finansowe, byli zatrudniani, a z pomocą dawnych kolegów czy przełożonych dobrze sobie żyją. W ostatnich latach też nam mówiono: nie dociekajcie prawdy, bo to utrudni proces beatyfikacyjny księdza Jerzego. Teraz też mogą pojawić się naciski, nawet ze strony ludzi Kościoła, i ważne jest, na ile obecne władze, prezydent Andrzej Duda czy minister Ziobro, są skłonni takim naciskom się oprzeć. Tego nie wiem. Być może już jest sojusz z tą częścią Kościoła, która wyznaje religię tzw. świętego spokoju i stałej zgody, na sojusz z władzami bez względu na to, jakie one są i nie bacząc na to, co tamci wyprawiają, konsekwentnie niszcząc Polskę, co mogliśmy obserwować w czasie choćby rządów PO-PSL. To mogła być jakaś kawa, jakaś miła rozmowa i pewne korzyści, np. granty czyli dofinansowanie różnych kościelnych przedsięwzięć, to byłaby taka nagroda za poparcie. Demokracja ma takie prawa, teraz rządzą ci, a rządzili tamci, a my musimy się tylko do tego dostosować. Bo taka jest wola… No właśnie, czyja wola? Ludu? No, ale co to jest taki lud? To niby ta większość w demokracji? Tymczasem taki wybór to jeszcze nie jest oddanie całej władzy, bo władzę zawsze trzeba pojmować jako władzę Boga i przyjmować, że człowiek na tym polu ma ograniczone kompetencje. Pamiętajmy, poszukiwanie prawdy nigdy nie zaszkodzi. K

Ks. Stanisław Małkowski – polski duchowny pracujący na stale w Archidiecezji Warszawskiej, w czasie stanu wojennego kapelan podziemnej „Solidarności”, przyjaciel ks. Jerzego Popiełuszki, od 1982 r. odprawiał z nim Msze św. za Ojczyznę. 3 sierpnia 2010 r. poświęcił tzw. Krzyż Smoleński, który harcerze postawili na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.


kurier WNET

19

w·i·a·r·a

Już po raz 15 największe widowisko pasyjne w Europie – „Misterium Męki Pańskiej” – zostanie wystawione w poznańskiej Cytadeli. 19 marca 2016 r. o godz. 19.00, w sobotę przed Niedzielą Palmową plac pod Dzwonem Pokoju zamieni się w biblijną Jerozolimę. Tradycyjnie wydarzenie poprzedzi Msza św. w kościele Salezjanów na Winogradach o godz. 17.00, skąd wraz z aktorami wszyscy wierni udadzą się na „Misterium”. Do tej pory obejrzało je w sumie blisko milion osób z Polski i ze świata. Przedstawienie trwa 80 minut, jest bezpłatne i dostępne dla wszystkich. Przyjdźcie na nie koniecznie, trzeba je zobaczyć!

Pasja w Cytadeli Artur Piotrowski, pomysłodawca, producent i reżyser „Misterium” dla Wielkopolskiego Kuriera Wnet – o swojej pasji i kulisach tworzenia tego największego widowiska pasyjnego w Europie

D

laczego przygotowuję „Misterium”? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, sam dokładnie nie wiem, kiedy i jak stało się ono nieodłącznym elementem mojego życia. Ale jest nim już od 1998 roku.

Początki Jeśli ktoś mnie dziś pyta, jak „Misterium” wpłynęło na moje życie zawodowe czy osobiste, to nawet nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. To chyba temat na inną rozmowę, ale wiem jedno – jestem człowiekiem bardzo szczęśliwym. Zaczęło się podczas śpiewania utworów pasyjnych w Poznańskim Chórze „Polihymnia” w latach 1994-1997, takie natchnienia, szczególnie podczas „Wierzę” Józefa Świdra (ten utwór jest emitowany podczas sceny Zmartwychwstania) oraz „Crucifixus” A. Lottiego (on jest emitowany na ukrzyżowanie), to są utwory a cappella, w wykonaniu tego chóru, z moim głosem, niezmiennie od początku istnienia „Misterium” i żaden inny utwór tego nie odda. Potem poznałem odpowiednich ludzi w moim wieku, podobnych poglądów i chętnych do współpracy, którzy stali się moimi przyjaciółmi, i tak się zaczęło i wspólnie działamy. Dołączają nowi. Jest kilka osób, których, można powiedzieć, przyjaźnie zostały wypróbowane i bez nich także nie wyobrażam sobie „Misterium”. To jest też wspaniale spędzony wspólnie czas, przygoda, kiedy można także ofiarować coś ważnego bliźniemu. Jako dzieciak marzyłem, że jeśli coś wspólnie robić, to żeby to było z pożytkiem dla innych. „Misterium” jest spełnieniem tych marzeń w sensie realizacji najważniejszych treści na żywo dla ludzi w ciekawy sposób.

Natchnienie Jeśli ktoś chce, może się zapisać cały czas i występować w Tłumie. To jest niesamowite doświadczenie. Można poczytać o tym na stronie „Misterium”. Prób zbyt wiele nie ma, a przeżycia bezcenne. Nie ma się co zastanawiać, tylko się zapisać i wystąpić w tym wyjątkowym roku. O wszystkich aspektach, połączonych chórach poznańskich, rozmachu, nagłośnieniu i świetle można poczytać na stronie: www.misterium.eu. Dlaczego przygotowuję? Mam wewnętrzne natchnienie, którego nie

potrafię wytłumaczyć i ono towarzyszy mi od początku do dziś. Kiedy przygotowuję „Misterium”, odczuwam głęboką radość i pokój. Kiedy są trudności, a są czasem bardzo duże, zależy od roku, mam wewnętrzne światło, żeby się nie poddawać, ale wszystkie decyzje konsultuję z zaufanymi osobami, które podobnie patrzą na życie i wiem, że można im zaufać, także konsultuję z osobami duchownymi. Za wszystkie decyzje jednak osobiście biorę odpowiedzialność i ponoszę konsekwencje w zależności od czynu. Ludzie różni mi mówią, że to jest moja misja. Może tak jest? Wrażliwy na mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa byłem zawsze od dziecka i tę wrażliwość wciąż pielęgnuję, bo to jest sens życia.

Wzruszenie Kilkanaście lat temu zrozumiałem, w jakich czasach żyjemy, że Miłosierdzie Boże pełni w nich kluczową rolę i ten Rok Nadzwyczajny Miłosierdzia jest bardzo ważny i tak jak po świętach Zmartwychwstania Pańskiego następuje Niedziela Miłosierdzia Bożego, tak w „Misterium” zmartwychwstanie Jezusa łączy się z miłosierdziem poprzez obraz Jezusa Miłosiernego i wychodzące z niego promienie padające na ludzi. Łączy się to także z Janem Pawłem II, Papieżem Miłosierdzia, i jego słowami słyszanymi w tle o Miłosierdziu. Jeśli ktoś mnie dziś pyta, jak „Misterium” wpłynęło na moje życie zawodowe czy osobiste, to nawet nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. To chyba temat na inną rozmowę, ale wiem jedno – jestem człowiekiem bardzo szczęśliwym. I zawsze się cieszę, kiedy podczas „Misterium” ludzie się wzruszają. Wtedy zawsze sobie myślę, że warto było i myślę, że dla takich przeżyć realizuję to „Misterium” i od wielu lat pewnie dlatego pracuje ze mną w większości ten sam zespół osób przygotowujących.

Radość Cieszę się, że „Misterium Męki Pańskiej” jest już stałym elementem u nas, w Poznaniu, wpisującym się w tradycję Wielkiego Postu poprzedzającego święta Wielkiej Nocy. Poznaniacy i Wielkopolanie pokochali „Misterium”. Stało się ważną częścią życia duchowego i artystycznego, tradycją, dzięki której wchodzą w atmosferę Wielkiego Tygodnia i przygotowują się do świąt Wielkiej Nocy. Dzięki „Misterium” przenoszą się w czasy Jezusa Chrystusa i uczestniczą w Ostatniej Wieczerzy, wspólnie przeżywają wydarzenia w Ogrodzie Oliwnym, obrady Sanhedrynu, decyzję Poncjusza Piłata. Wraz z Jezusem uczestniczą Drodze Krzyżowej oraz momencie ukrzyżowania i śmierci Zbawiciela, a na koniec doznają mocnych wzruszeń

w akcie Zmartwychwstania oraz pojawieniu się obrazu Jezusa Miłosiernego, który wprowadza w scenę finałową poświęconą Miłosierdziu i Janowi Pawłowi II. Ważnym elementem jest wniesienie Ewangeliarza przez wspaniałych tancerzy Polskiego Teatru Tańca, który jest „klamrą” dotyczącą życia Jana Pawła II i nawiązuje do symbolicznego znaku z pogrzebu Papieża, a także pokazuje, na jakim fundamencie oparte jest „Misterium”. Całemu widowisku towarzyszy niesamowita gra światła i dźwięku wraz z połączeniem muzyki pasyjnej wykonanej przez Poznański Chór „Polihymnia” oraz połączonych chórów poznańskich i orkiestry symfonicznej. Używane są gigantyczne reflektory lotnicze, wytwarzające światło, jakiego nie da się uzyskać z żadnych innych źródeł. To wszystko trzeba zobaczyć i przeżyć osobiście. „Misterium” na Cytadeli nie zastąpi żadne nagranie wideo, transmisja w TV czy radio. Dosłownie - ziemia drży podczas „Misterium”.

Przedsięwzięcie „Misterium Męki Pańskiej” na Poznańskiej Cytadeli to ogromne przedsięwzięcie. Co roku tworzy je zespół ok. 1000 osób. Pośród 200 aktorów większość to amatorzy, którzy na co dzień pracują jako informatycy, bankowcy czy nauczyciele akademiccy, handlowcy i urzędnicy. Uczestniczą także Harcerze Związku Harcerstwa Polskiego oraz Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Budowa scenografii złożonej z Pałacu Piłata, Świątyni Jerozolimskiej oraz Bramy Jerozolimy oraz podestu pod Drogę Krzyżową i Golgotę, składającej się z kilku ton rusztowań, zajmuje tydzień, a realizatorzy dźwięku i światła, aby spotęgować nastój powagi i skupienia, precyzyjnie ustawiają reflektory oraz urządzenia akustyczne przez kilka dni. Efektem jest doskonale stworzone widowisko, które porusza serca zarówno osób głęboko wierzących, jak i tych, którzy oglądają spektakl dla doznań artystycznych. Podczas sceny Ostatniej Wieczerzy widzowie zostają obdarowani chlebem przez Apostołów. Apostołowie przekazują go harcerzom, którzy podają chleb zebranym widzom. Co roku jest 1000 sztuk bochenków pszennego chleba, specjalnie na tę okazję pieczonego przez poznańską piekarnię Fortuna, która wypieka te chleby od pierwszego „Misterium”. Uczestnicy odrywają po kawałku i przekazują bochenek ludziom stojącym obok. Jest to symbol konieczności dzielenia się dobrami, zarówno w wymiarze doczesnym ,jak i wiecznym. Tegoroczne „Misterium Męki Pańskiej” będzie w jednej ze scen nawiązywało do tematu i symboliki Chrztu z okazji 1050-lecia Chrztu Polski.

Zaproszenie W finale „Misterium Męki Pańskiej” zza Golgoty wyłania się ogromny obraz Jezusa Miłosiernego. To największa na świecie kopia portretu z Łagiewnik, o rozmiarach 12 x 20 m, namalowana w 2003 r. na płótnie drelichowym przez dziesięciu ówczesnych studentów Akademii Sztuk R e k l a m a

Pięknych w Poznaniu. Do jej wykonania zużyli oni blisko dwieście litrów farby akrylowej. Obraz w tym roku będzie miał specjalną wymowę z racji Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia przypadającego w tym roku. Zapraszamy z całego serca. Dla nas, twórców, to wielki zaszczyt, że możemy tworzyć to „Misterium” i przybliżać Wam, drodzy i kochani, ostatnie

chwile z życia Jezusa Chrystusa na Cytadeli, naszej poznańskiej Golgocie. Plac pod Dzwonem Pokoju jakby został do tego zaprojektowany albo „Misterium” doskonale się wpisuje w to miejsce. Piękne i ciche oraz skłaniające do refleksji. Powtórzę raz jeszcze – zapraszamy z całego serca! K Więcej szczegółów na: www.misterium.eu


kurier WNET

20

ostatnia · strona

Historia jednego zdjęcia...

TXT Zdjęcie wykonane 22 lutego przed siedzibą Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie zaraz po udostępnieniu akt TW "Bolek".

Fot. Jerzy Dąbrowski/ONS

Urlop zaplanowałem na koniec września lub początek października 1980 roku. Paszport już odebrałem, wystawszy, a raczej wysiedziawszy kilka godzin przed pokojem, gdzie je wydawano. Miałem z Warszawy odlecieć następnego dnia rano. Tymczasem w przeddzień o godz. 7 rano zadzwonił telefon, usłyszałem, że jestem dziś w związku z jutrzejszym wyjazdem proszony po południu do Pałacu Mostowskich (siedziba Stołecznej Komendy MO) na rozmowę, przepustka będzie już wypisana z podaniem numeru pokoju. Nie!

N

ie przyjdę – właśnie dlatego, że jutro wyjeżdżam i mam dużo spraw do załatwienia. Jeśli konwersacja jest konieczna, to zapraszam do mnie, przy kawie czy herbacie pogawędka będzie miła. To w takim razie – usłyszałem, spotkamy się na lotnisku, a samolot nie będzie czekać. Szantaż poskutkował. Esbek przedstawił się: Kieler. Do czasu udostępnienia teczek z dokumentami esbeckimi myślałem, że to fikcyjne nazwisko. (…) Ów towarzysz Kieler trzymał na biurku przed sobą opasłą teczkę tekturową. I zaczął, że mam kontakty z ludźmi, którzy szkodzą Polsce ludowej i jej sojusznikom. Pokazał mi zdjęcie Mariana Gołębiewskiego i zapytał, czy go znam. Nie zraził się moim aroganckim oświadczeniem, że nie będę na takie pytanie odpowiadać i że chcę stąd wyjść, bo muszę jeszcze wiele spraw załatwić. Wyjął z teczki kartkę maszynopisu. Poznałem – pisałem ją przed ponad rokiem we Wrocławiu. Zdziwiłem się, że SB wyciąga tę sprawę dopiero teraz. No tak, wykorzystywał sposobność, że znów miałem paszport, wizę francuską i wyjeżdżałem. Esbek skonstatował, że broniłem szpiega. Roześmiałem się niespodziewanie dla samego siebie, choć powinienem się oburzyć. (…) Otóż w czerwcu 1979 r. pilotowałem starszych Francuzów, którzy podczas wojny byli w niemieckich obozach pracy lub jenieckich, znajdujących się współcześnie na naszych Ziemiach Zachodnich. We Wrocławiu po obiedzie turyści mieli czas wolny. Rano zaś o godz. 10 rozpoczynało się zwiedzanie miasta z przewodnikiem władającym francuskim. Lubiłem takie chwile, bo mogłem zostać kilka godzin sam ze sobą. Kto przebywa przez całe doby z grupą ludzi, zrozumie, że znalezienie odrobiny samotności jest istną rozkoszą. Kiedy wszyscy Francuzi byli już w autobusie, podszedł do przewodniczki i do mnie starszy Francuz o imieniu Pierre, a nazwisku zaczynającym od

przyimka „de” i litery F, czyli arystokratycznego pochodzenia (nb. miał żonę Litwinkę), i oznajmił przygnębiony, że nie może zwiedzać, choć bardzo by chciał. Pokazał skrawek papieru z wypisanym adresem komisariatu Mili-

zaraz się domyślił, że chodzi o „Deltę”. Przywiódł tam Francuza, który rozpoznał bramę i rozentuzjazmowany zaczął robić zdjęcia, nie bacząc, że obok na murze był znak zakazujący fotografowania. W Polsce ludowej przed fabry-

wroga. Przyszedł jakiś milicjant w cywilu. Poprosił do pokoju, zaczął uspokajać i tłumaczyć, że „Delta” to „obiekt wojskowy”, że Francuz powinien wiedzieć, iż nie wolno go fotografować i że on, funkcjonariusz w cywilu, czyli esbek,

Wspomnienia figuranta

Wyjął z teczki kartkę maszynopisu. Poznałem – pisałem ją przed ponad rokiem we Wrocławiu. Zdziwiłem się, że SB wyciąga tę sprawę dopiero teraz. No tak, wykorzystywał sposobność, że znów miałem paszport, wizę francuską i wyjeżdżałem. Esbek skonstatował, że broniłem szpiega. Roześmiałem się niespodziewanie dla samego siebie.

Kryptonim „Reporter” Fragment rozdziału „Boje paszportowe” Jacek Wegner cji Obywatelskiej i godziną jedenastą, o której ma się zgłosić po odbiór zatrzymanych paszportu i aparatu fotograficznego. Włos na głowie mi się zjeżył. Ochłonąwszy, powiedziałem, że nie – on tam nie pójdzie, będzie zwiedzać Wrocław, natomiast ja zgłoszę się do komisariatu. Zdążyłem jeszcze zapytać, co zaszło. Otóż w owym przewidzianym programem czasie wolnym Pierre de F. szukał w kioskach błony filmowej do swego aparatu; miał jakiś stary, więc nie mógł od razu kupić właściwego filmu. Przy którymś kiosku, gdzie próbował porozumieć się ze sprzedawczynią, pomógł mu przechodzień w jego wieku, znał niemiecki, w którym mój turysta też mógł się porozumieć. Szybko się do siebie zbliżyli, gdyż mieli podobne doświadczenia. Polak był więźniem w niemieckim obozie pracy niewolniczej gdzieś w Saksonii, a Francuz w fabryce wrocławskiej, która produkowała części do samolotów. Polak

kami, kopalniami, hutami, dworcami kolejowymi, bankami i innymi instytucjami o znaczeniu „strategicznym” były zawieszone znaki zakazujące robienia zdjęć; wyglądały jak drogowy znak zakazu ruchu, lecz po przekątnej miał czerwoną linię, która przebiegała przez czarny rysunek aparatu fotograficznego. Francuz nigdy nigdzie nie widział takiego zakazu, toteż go albo nie zrozumiał, albo nie zauważył, przekroczył nawet łańcuch wiszący między dwoma niskimi, wypukłymi kamieniami przed główną bramą „Delty”. Strażnik oczywiście zdzwonił na milicję. Milicjanci zabrali turyście paszport i aparat. Polaka wsadzili do samochodu i odjechali. W komisariacie zacząłem świadomie od głośno wyrażanego protestu, że milicja oprymuje turystów francuskich i to na dodatek tych, którzy przyjeżdżają do Polski jak na pielgrzymkę, żeby odwiedzać miejsca, gdzie w czasie okupacji niemieckiej cierpieli od wspólnego

W Poznaniu milicja powiadomiła mnie telefonicznie, że film nie zostanie zwrócony, ponieważ „ma charakter szpiegowski”. Turysta był rozczarowany i oświadczył, że więcej do Polski nie przyjedzie. I teraz esbek, ów Kieler,

musi spisać protokół. Zadawał pytania o biurze turystyki, grupie francuskiej i z wolna gryzmolił odpowiedzi. Udałem wielkie zniecierpliwienie – moje miejsce jest przy turystach. Nie mam czasu. Proszę o maszynę do pisania, to szybko opiszę, co się stało. Esbek wyszedł i po chwili przyniósł maszynę z olbrzymim wałkiem. Siedział naprzeciw, kiedy pisałem, po czym przekazał mi za pokwitowaniem paszport i aparat turysty, ale zatrzymał film do… ekspertyzy. Wiedział już, że jutro rano jedziemy do Poznania i który hotel mamy zamówiony. Toteż poinformował, że w Poznaniu przed obiadem dowiem się, co z filmem. Uszczęśliwiony dałem Francuzowi paszport i aparat. Lecz on wcale się nie ucieszył, gdyż, jak powiedział, duplikat paszportu dostałby w konsulacie, aparat zaś jest stary, nic niewart. Jemu zależało wyłącznie na filmie, na którym utrwalił bramę fabryki, gdzie cierpiał podczas wojny.

twierdził, że Francuz był szpiegiem. Długo czekałem na poznanie raportu Kielera, aż do powstania IPN. Jego „notatka służbowa, tajna spec. znaczenia” ma prawie trzy strony maszynopisu bez interlinii. Zaczyna się: „W dniu 29.09.1979 r. drogą telefoniczną poprosiłem [posługując się szantażem, jak wyżej – J.W.] figuranta sprawy operacyjnego rozpoznania krypt. Reporter nr 14253 – Jacka Wegnera, by przybył do tut. Komendy MO (…) Celem wezwania Wegnera J. do tut. Komendy było: – przeprowadzenie rozmowy operacyjno-ostrzegawczej dającej efekt neutralizujący działalność antypaństwową figuranta, – w miarę sprzyjających okoliczności ujawnionych w toku rozmowy – pozyskania figuranta do współpracy. (…) Pretekstem rozmowy był fakt ujawnienia w dniu 22 czerwca 1979 roku

dokonania fotografii zakładów specjalnego znaczenia na terenie Wrocławia przez uczestnika wycieczki pilotowanej przez figuranta. Uczestnikiem tym był obywatel francuski. (…) Wegner „chciałby wiedzieć, jaki charakter ma dzisiejsze spotkanie, gdyż on nie widzi potrzeby rozmawiania luźno na tematy związane z osobami, z którymi utrzymuje kontakty będące jego osobistą sprawą. (…) Przytoczyłem mu kilka faktów, m.in. że w miesiącu marcu 1979 r. w Wiedniu jego nazwisko zostało wpisane na listę członków Amnesti [sic!] International, że utrzymuje kontakty z Libańczykiem Nicolas Nems [Nemhr – J.W.], Jacgline Bridier [Jacqueline – J.W.] zam. w Paryżu. Ponadto dodałem, kontakty utrzymywane w kraju z ludźmi, którzy w przeszłości karani byli za działalność antypaństwową (…). Toteż Wegner jako osoba mająca i mieniąca się za bardzo inteligentną powinna wyciągnąć podobne wnioski które mu przedstawiono [jak wyżej, nie przedstawiono żadnych – J.W.]. Wegner stwierdził wówczas, że nieźle czytam jego listy i całą korespondencję, a nawet ma w domu jeden z listów noszący ślady jego otwierania (…). Na zakończenie rozmowy Wegner zapytał mnie, czego się po tej rozmowie spodziewałem? Odpowiedziałem, że po nim niczego gdyż przedstawia sobą osobę tchórzliwą. Por. A. Kieler” (t. 2, s. 116–118). Wyprowadził mnie przed Pałac Mostowskich, gdzie opodal zostawiłem samochód. Zrazu nie mogłem go dostrzec wśród innych, więc esbek pokazał miejsce i uprzejmie powiadomił: – Tam pan posiada auto. Po chwili dodał: – Panie Wegner, jest pan kontrowersyjną postacią, ale tchórzem. Odpowiedziałem, że w takim razie jadę kształtować charakter. I z takim esbeckim „błogosławieństwem” szczęśliwie doleciałem do Paryża, gdzie zostałem do maja 1981 roku. K Spotkanie z Jackiem Wegnerem odbędzie się 10 marca 2016 (czwartek) o godz. 18.00 w SDP na Foksal 3/5 w Warszawie



W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

Marzec · 2o16

nr 21

G A Z E T A

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

w tym 8% VaT

5 zł

N I E C O D Z I E N N A W

n u m e r z e

Chrzest966

Jolanta Hajdasz redaktor naczelny Wielkopolskiego kuriera Wnet

po 30 latach wracam do pozna­ nia, wracam do roli Chrystu­ sa mówi Marek Piekarczyk w rozmowie z Przemysławem Terleckim. Wokalista zespo­ łu Tsa będzie odtwórcą ro­ li Jezusa w musicalu Jesus Christ superstar podczas jednej z im­ prez upamiętniających 1050 lecie Chrztu polski.

Kłamał i brał pieniądze

W

2

Wyklęci w Poznaniu W latach 1945­1956 w Wielko­ polsce działało aż 60 oddzia­ łów partyzanckich oraz ponad 100 organizacji antykomuni­ stycznych. Największa z nich li­ czyła aż 6 tys. żołnierzy. Ma­ ło kto zna dzieje ich walk i ich powojenne losy – pisze Rafał Sierchuła.

Czuję się oszukany przez Lecha Wałęsę. Przede wszystkim dlatego, że przez cały okres III Rzeczpospolitej konsekwentnie kłamał i zaprzeczał swojej współpracy z SB, a osoby, które mówiły prawdę na jego temat, poniżał i marginalizował – mówi Andrzej Radke, poznański opozycjonista, który w połowie lat 80-tych 3 siedział 9 miesięcy w więzieniu za drukowanie nielegalnych czasopism i ulotek, współorganizator i uczestnik strajków na UAM i głodówek w 1988 roku. Owce i wilki

W

sTaNisŁaW koWalCZUk /easT NeWs

yklęci, Niezłomni – tak nazy­ wamy członków antykomuni­ stycznego, niepodległościo­ wego ruchu partyzanckiego walczącego z sowietyzacją polski i ruchu oporu wobec służb bezpieczeństwa pRl. liczbę Wy­ klętych szacuje się nawet na 180 tysięcy. po latach walki z okupantami podczas ii wojny światowej, zamiast honorów i zaszczytów czekało ich z reguły ubeckie śledztwo, więzienie, tortury, sfingowane procesy i często wyrok śmierci. i jeszcze coś – zapomnienie. i brak możliwości rzetelnego przedstawienia swoich racji. Niemożność opowiedzenia historii swojej i zamordowanych przyjaciół. od 2011 roku 1 marca obchodzi­ my Narodowy Dzień pamięci Żołnie­ rzy Wyklętych. Wraca pamięć o nie­ złomności i bohaterstwie żołnierzy skazanych najpierw na nierówną wal­ kę z okupantami, a potem na represje ze strony państwa, za które oddawali życie i zdrowie. W poznaniu w obchody tego święta angażuje się wiele osób, ale jedno nazwi­ sko znają chyba wszyscy – doktora Dariu­ sza kucharskiego, bez którego zdolności organizacyjnych i ogromnego zaangażo­ wania uroczystości z pewnością nie mia­ łyby odpowiedniego rozmachu. Wielkopolska i poznań nie są białą plamą na mapie podziemia antykomu­ nistycznego, ale w lokalnej świadomości to ciągle mało znany temat. Dlatego od początku istnienia Wielkopolskiego „ku­ riera Wnet” piszemy o poznańskich Wy­ klętych. Godzi się, aby nazwiska takich poznaniaków, jak podhorski, Tuszewski, Wechmann, Bystrzycki czy Misiak znali nie tylko historycy z ipN­u. K

andrzej Radke

Polsce mamy rewolucję. Właśnie runął pierwszy pomnik – Lecha Wałęsy. Nie żal mi upadłego mitu ani straconych złudzeń z czasów młodości. Czekam na ujawnienie zbioru zastrzeżonego IPN, wierząc, że prawda nas wyzwoli. Nadszedł czas, by dokończyć to, co rozpoczęło się w Siepniu’80. Wiadomość o ujawnieniu teczki Lecha Wałęsy nie była dla mnie zaskoczeniem. Informacje na temat agenturalnej przeszłości (lub agenturalnego epizodu Lecha Wałęsy) krążyły już od 1992 roku czyli od ujawnienia listy Macierewicza. Pamiętam dobrze obalenie rządu Jana

Olszewskiego. Publikacja Cenckiewicza i Gontarczyka nie pozostawiła miejsca na wątpliwości. Myślę, że wiele osób, które w przeszłości współpracowały z SB nakręca teraz histerię w obronie „dobrego imienia Wałęsy”. Ta histeria, która pierwszy raz dała o sobie znać przed kilku laty po opublikowaniu książki „Lech Wałęsa a SB” właśnie powraca. Zwolennicy Wałęsy, broniąc tego, co jest nie do obrony, mieszają zaklęcia z inwektywami, by zaprzeczyć rzeczywistości. Tłumaczeń i wyjaśnień samego Wałęsy nie da się słuchać i nie sposób ich zrozumieć. Wcześniej... Jako młody chłopak w 1982 roku nosiłem w klapie znaczek z podobizną Wałęsy, aby solidaryzować

się z nim w czasie jego internowania. Wiem, co to znaczy być przesłuchiwanym, zatrzymywanym, siedzieć w więzieniu. Znam historie osób, które sypały ze strachu czy pod wpływem szantażu. To jednak zupełnie odmienne sytuacje niż sprzedawanie kolegów za pieniądze pokwitowane SB-kowi. Dla takiego zachowania nie znajduję żadnego usprawiedliwienia. Osoby, z którymi rozmawiam na ten temat również mają Wałęsie za złe to, że brał pieniądze. I to, że kłamał. Dzisiaj ma miejsce w Polsce dziwne zjawisko. Obrońcami Wałęsy stali się jego przeciwnicy w wyborach prezydenckich w 1990 roku, środowisko byłej Unii Demokratycznej. W ogóle

odnoszę wrażenie, że obecny podział na broniących i krytykujących Wałęsę pokrywa się z podziałem na zwolenników i przeciwników Prawa i Sprawiedliwości. Czuję się oszukany przez Lecha Wałęsę. Przede wszystkim dlatego, że przez cały okres III Rzeczpospolitej konsekwentnie kłamał i zaprzeczał swojej współpracy z SB, a osoby, które mówiły prawdę na jego temat, poniżał i marginalizował. Dotyczy to przede wszystkim legendarnych działaczy opozycji ze Stoczni Gdańskiej – Andrzeja Gwiazdy i śp. Anny Walentynowicz. Od Lecha Wałęsy oczekuję już tylko jednego, skoro nie potrafi się wytłumaczyć lub pokajać, to niech zamilknie! K

Czterdziestu Wyklętych

o obecnej sytuacji politycz­ nej, intronizacji Chrystusa kró­ la, krucjacie Różańcowej za ojczyznę i swoich nadziejach na wyjaśnienie morderstwa ks. Jerzego popiełuszki mó­ wi ks. Stanisław Małkowski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

4

Mit założycielski III RP w rozsypce

Andrzej Gwiazda, jeden z oj­ ców przewrotu wolnościowego 1980 roku, rozmawia z Łukaszem Jankowskim o rewela­ cjach archiwum pani kiszczako­ wej, znaczeniu tej wiedzy oraz konsekwencjach jej ujawnienia dla mitu założycielskiego iii Rp

10

Wykluczyć lichwę i docenić pracę

40 Żołnierzy Wyklętych. po wojnie nigdy wcześniej nie spot­ kali się oni w tak licznym gronie w jednym miejscu. sporą część uczestników stanowili młodzi członkowie wojskowych grup rekonstrukcyjnych, skandowali oni spontanicznie po wystąpieniach kombatantow „cześć i chwała bohaterom”. Głównym organizatorem konferencji był ogólnopolski spo­ łeczny komitet Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych. K Więcej o Żołnierzach Wyklętych w poznaniu i Wielkopolsce na str. 3

Źródło: www.encyklopediasolidarności.pl

11

Sumienie z teczek Rozczytanie nawet najbardziej wyważonych słów Wałęsy wy­ maga niemałej ekwilibrystyki, ale jego słowa nie są wyważo­ ne. są raczej krzykiem, obija­ niem się o ścianę. ale nie są wyznaniem winy, takim, które byłoby powrotem do wnętrza własnego sumienia – pisze ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, TChr.

19

ind. 298050

„przemawiam w imieniu tych 80 tysięcy żołnierzy, którzy zginęli niepotrzebnie” – powiedział generał Jan podhorski, Żołnierz Wyklęty z poznania, 25. lutego w sejmie podczas konferencji „Żołnierze Wyklęci. Droga Wolnych polaków”. W tym roku odbyła sie ona po raz trzeci, ale po raz pierw­ szy miała tak uroczysty charakter, a zainteresowanie nią prze­ szło najśmielsze oczekiwania organizatorów. W konferencji wzięło udział ponad 800 osób z całej polski, w tym było

Andrzej Radke, ur. 1963 w poznaniu. absolwent Uniwersytetu im. ada­ ma Mickiewicza, kierunek socjologia (1990).1982­1989 działacz podziem­ nego ruchu wydawniczego, redaktor, grafik, drukarz, kolporter, 1982­1983 członek komitetu oporu społecznego lech, współzałożyciel podziem­ nego pisma młodzieżowego „lech”. od 1984 drukarz pisma HCp „Hipo­ lit”. 30 iX 1985 aresztowany, osadzony w aŚ w poznaniu, skazany wyro­ kiem sądu Rejonowego w poznaniu na 2 lata więzienia, osadzony w aŚ w poznaniu, zwolniony 18 Vi 1986. 1986­1988 kilkakrotnie zatrzymywany na 48 godz. 1986­1989 redaktor i drukarz podziemnego pisma studen­ ckiego „podaj Dalej”, iV 1987 – 1989 współzałożyciel poznańskiej Rady NZs, drukarz, kolporter, organizator niezależnych manifestacji, happenin­ gów i koncertów. 9 V 1988 współorganizator strajku na UaM, dwukrot­ nie zawieszony w prawach studenta, następnie uczestnik głodówki na pl. Mickiewicza w poznaniu. V 1988 – ii 1989 członek komitetu Rejestracyj­ nego NZs UaM; od 16 ii 1989 członek komisji Uczelnianej NZs UaM; od 22 ii 1989 członek prezydium kU NZs UaM. iii 1989 – Vi 1990 czło­ nek ko w poznaniu. 1990­2003 dyr. wydawnictwa reklamowego Baza, od 2003 prezes firmy Baza­Druk. Wyróżniony odznaką Zasłużony Dzia­ łacz kultury (2000), odznaczony krzyżem oficerskim orderu odrodze­ nia polski (2010).18 iii 1985 – 21 V 1986 rozpracowywany przez s. Vii Wydz. V WUsW w poznaniu w ramach soR krypt. Związek; 22 V 1986 – 1 ii 1987 przez s. iii Wydz. V WUsW w poznaniu w ramach soR krypt. Świadek; 20 i 1988 – 9 i 1990 przez s. iii Wydz. iii­1 WUsW w poznaniu w ramach sos krypt. przegrani.

autor syntezy Jałowy pieniądz. Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą, prof. Eugene Michael Jones, dzieli się swymi przemyśle­ niami w rozmowie z Antonim Opalińskim.


kURieR WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a – po 30 latach wracam do poznania, wracam do roli Chrystusa – mówi przemysławowi Terleckiemu Marek Piekarczyk, wokalista zespołu Tsa, który będzie odtwórcą roli Jezusa w musicalu Jesus Chrsit Superstar podczas jednej z imprez upamiętniających 1050­lecie Chrztu polski. Główne uroczystości rocznicowe odbędą się w połowie kwietnia w Gnieźnie i w poznaniu. Historia zatoczyła koło.

Chrzest Wraca Pan do rodzinnego miasta, jak sam Pan twierdzi – wraca z rolą swojego życia. I to z jakiej okazji. Jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski! Panom Webberowi i Rice’owi, kiedy tworzyli swoją rockoperę nawet nie śniło się, że zrobią taki prezent jakiemuś Markowi Piekarczykowi, że zagram tytułową rolę Jezusa Chrystusa w rocznicę początków państwa polskiego, z okazji jubileuszu chrztu naszej ojczyzny. Oni zrobili to dla biznesu. A życie napisało inny scenariusz. W Poznaniu jestem prawie u siebie, bo tutaj się urodziłem, tu są korzenie moje i mojej rodziny. Wchodząc do Radia Merkury, prawą stroną, można zobaczyć na ścianie portret mojego kochanego dziadka, Kazimierza Piekarczyka, współzałożyciela w 1927 roku Radyja Poznańskiego, dziś Radio Merkury. W Pana historii jest wiele elementów symbolicznych. Choćby ta rola Jezusa…. I to że jestem z Poznania, to że potem mieszkałem w Gnieźnie przy ulicy Sobieskiego, teraz ten Jubileusz wydarzeń, które miały początek właśnie tu, w Wielkopolsce. Były przełomowe dla

naszego państwa, dla Kościoła, naszej cywilizacji. To jest wspaniałe, cieszę się, że właśnie mnie to spotyka.

ćwiczenia aktorskie. Zrobiłem też kilka ważnych zmian w pierwotnym tekście libretta przetłumaczonego przez Wojciecha Młynarskiego, za co mi potem podziękował. Nie wdając się w szczegóły, przywróciłem w paru miejscach temu tekstowi bardziej pierwotne, biblijne znaczenie. Przybliżyłem tym samym, teatralną postać Chrystusa do Prawdy. Proszę nie zapominać, że musical Superstar stworzyli wspólnie Żyd i Baptysta, więc było tam wiele pułapek...

Rola Jezusa w popularnej w latach 70. rockoperze była wymodlona? To za dużo powiedziane. Marzyłem o niej, dojrzewałem przez co najmniej 13 lat. Gdzieś w głębi duszy, jako hippis, utożsamiałem się z Tą postacią przez długie lata. W 1986, zaproszenie mnie przez Jerzego Gruzę do spektaklu, powierzenie mi głównej roli, to było rzeczywiście coś niezwykłego, nierzeczywistego, spełnienie moich marzeń, ukoronowanie całej drogi jaką szedłem przez 36 lat. Kiedyś obiecałem mojej mamie, że zobaczy swojego syna na Brodway’u. I stało się tak, kiedy w 1987 roku zagrałem tam przed nią i polonijną publicznością właśnie Chrystusa.

Zrozumiał Pan wtedy dramat Boga-Człowieka? Siedzi to we mnie do dzisiaj. To moje największe odkrycie, bardzo osobiste doświadczenie Boga. Dotarło do mnie, że Boga-Człowieka dopadł nie dający się przewidzieć lęk przed śmiercią. To doświadczenie, to jest coś, co różni nas, ludzi w oczach Boga, od innych cywilizacji, jeśli istnieją gdzieś w Kosmosie. Bóg – Człowiek, który przez sekundę zwątpił w samego siebie...

Czytał Pan wtedy Pismo Święte? Wszedłem w tę rolę całym sobą! Czytałem Biblię, apokryfy, studiowałem ikonografię i próbowałem wyobrazić sobie, co czuł w ostatnich dniach swojego ziemskiego życia Jezus. Czasem nie mogłem przez to jeść i spać. Potem doszły

Obejrzałem w internecie jedną z piękniejszych i bardziej przejmujących scen w tym musicalu, pieśń Jezusa w Getsemani, tuż przed

966 pojmaniem. Zaśpiewał Pan ją nie kryjąc wzruszenia w ubiegłym roku na Rynku w Krakowie. Tyle lat minęło, a tu kolejne olśnienie, strzał z Nieba. Śpiewałem to mając w tle portret Papieża Jana Pawła II, na którym widniał Jego cytat: „Nie lękajcie się!” ( Tak brzmiały pierwsze słowa przesłania, jakie 16 października 1978 roku skierował do świata nowo wybrany Papież – „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”, mówił nowy Papież, wskazując na osobę Jezusa, jako Tego, który może pomóc przezwyciężyć strach – przyp. PT). Znów ten lęk, strach. To mógł zrozumieć tylko święty, wielki człowiek. Taki był Papież – Polak. Najmądrzejszy z wszystkich ziemskich posłańców. Cała publiczność zamarła na chwilę, może zrozumieli to właśnie wtedy.

że ta rola odmieniła moje życie. Tysiąc lat temu zdarzyło się to, że miejsce, w którym przyszedłem na świat, a potem Gniezno, gdzie spędziłem kolejne lata, dało początek całej naszej wspaniałej historii, naszej Ojczyzny, Narodu. Robiłem w życiu różne rzeczy, dobre i złe. Grałem, śpiewałem, lepiłem garnki, pracowałem na roli, studiowałem filozofię, przemierzyłem całą Polskę w różnych czasach i na wszystkie sposoby. Aż w końcu

Gruza dostrzegł we mnie Jezusa- aktora, stałem się wtedy spełnionym artysta, gwiazdą. Czy po zagraniu Jezusa można jeszcze zagrać kogoś „lepszego”? Cała ta ponadtysiącletnia wędrówka naszego narodu i moja własna, zamyka się symbolicznie w tej roli, w musicalu Jesus Christ Superstar, roli która pozwala mi wrócić do korzeni, wspólnie z innymi radować się i świętować rocznicę chrztu Polski. K więcej na www.chrzest966.pl

spektakl Jesus Chrsit Superstar wystawiony zostanie przez Teatr Muzyczny w poznaniu w dniu 16 kwietnia 2016 roku na iNea stadion w poznaniu. Bę­ dzie to finał trzydniowych, Centralnych Uroczystości 1050. Rocznicy Chrztu polski. Wejściówki na Jubileuszowe Świętowanie, a także na musical Jesus Chr­ sit superstar, dostępne wyłącznie poprzez stronę stadion.216.pl Marek Józef Piekarczyk – urodzony w poznaniu polski wokalista, kom­ pozytor i autor tekstów, aktor, osobowość telewizyjna, jeden z jurorów po­ pularnego programu muzycznego emitowanego na antenie TVp 2 – The Voice of poland. Marek piekarczyk śpiewa od końca lat. 60., znany przede wszystkim jako wokalista istniejącego od 1981. roku zespołu heavy meta­ lowego – Tsa. W 1986 roku w spektaklu wyreżyserowanym przez Jerzego Gruzę w Teatrze Muzycznym w Gdyni, zagrał główną rolę Jezusa, w rocko­ perze Jesus Christ superstar. W tej roli wystąpił na największych scenach polski, a także w Teatrach litwy, Rosji, Białorusi, Usa, kanady i Finlandii.

To, że rozmawiamy dziś o Pana roli Jezusa, że nadchodzi czas przygotowania się do niej ponownie, to historia na zupełnie inną opowieść. Jakieś niezwykłe działanie Opatrzności. Przez lata byłem zaszufladkowany jako rockendrolowiec, hippis. Nie ukrywam,

Krucjata Różańcowa w Poznaniu

17 stycznia w Ruchocicach miało miejsce spotkanie członków i sympatyków Prawa i Sprawiedliwości z Grodziska Wlkp. i okolicznych powiatów. W sumie było około 70 osób ( jak w piosence „Mało nas do pieczenia chleba”).

uż od października 2012 roku, zawsze w trzecią niedzielę miesiąca odbywają się w Poznaniu Pokutne Marsze Różańcowe. Organizują je Rita i Włodzimierz Wilowscy, którzy prowadzą księgarnię im. Jana Pawła II „Sursum Corda” przy Rynku Łazarskim 1 w Poznaniu. Aby stawić czoła współczesnym problemom potrzebna jest przede wszystkim odbudowa fundamentu wiary, moralności i modlitwy – mówi pani Rita. Dla niej wybór modlitwy różańcowej jako narzędzia duchowej walki o odrodzenie moralne Polski jest odpowiedzią na nauczanie Wielkich Prymasów Polski: Sługi Bożego kardynała Augusta Hlonda oraz Sługi Bożego kardynała Stefana Wyszyńskiego. Kard. August Hlond mówił : Polska nie zwycięży bronią, ale modlitwą, pokutą, wielką miłością bliźniego i Różańcem. Myśl tę kontynuował kard. Stefan Wyszyński mówiąc : zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie zwycięstwem błogosławionej Maryi Dziewicy, Pani Jasnogórskiej danej jako pomoc ku obronie Narodu Polskiego, ku obronie Kościoła Świętego w Polsce, ku obronie duszy Narodu i jego chrześcijańskiej kultury. Uczestnicy Marszu spotykają się na Mszy św. o godz.12.30 w Sanktuarium Bożego Ciała w Poznaniu, a po Mszy św. idą ulicami miasta modląc się wspólnie na różańcu. Na Marsz przychodzi zawsze ok.100 osób. Państwo Wilowscy dla swych działań związanych z Krucjatą Różańcową za Ojczyznę w 2012 r.

Głos z Nowego Tomyśla

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

antoni Ścieszka

S

potkanie zorganizował i prowadził Marcin Stróżyński, którego zaproszenie przyjąłem jako sympatyk Prawicy RP działający z ramienia Ruchu Kontroli Wyborów i Klubu Gazety Polskiej. Posłowie PiS mieli okazję podziękować za wybór, więc troje ich ( Trzej Królowie) zapowiedziało swoje przybycie. Niestety, poseł Kraczkowski (najrzadziej u nas widziany), w ostatniej chwili powiadomił, że nie przybędzie. Poseł Porzucek „porzucił” nas zaraz po wstępnym przemówieniu. Wytrwał jedynie nowo wybrany Krzysztof Łapiński biorąc na siebie cały ciężar pytań, zastrzeżeń i wniosków ze strony uczestników. W dyskusji przeważała sprawa ordynacji wyborczej i kontaktów z wyborcami, jakże mizernych w porównaniu z np. Jakubem Rutnickim (PO) i Stanisławem Kalembą (PSL). Okręgi wyborcze powinny być mniejsze, takie jak nasz – najwyżej trzy powiaty razem: nowotomyski, grodziski i wolsztyński, a nie jak dotąd – sztuczny twór ciągnący się od Złotowa na północy (skąd bliżej do morza), aż do nas na południu tego okręgu. Z tego powodu nie jesteśmy zintegrowani ani geograficznie, ani gospodarczo, ani komunikacyjnie.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

krzysztof skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

sławomir kmiecik przemysław Terlecki ks. paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek kowalski Henryk krzyżanowski Dariusz kucharski

I jak tu zgodnie wybierać najlepszego reprezentanta? W tej sytuacji decydują duże ośrodki: Piła, Poznań i „góra”, zatwierdzająca, a praktycznie wysuwająca kandydatury. Nowy Tomyśl jest w szczególnie chwiejnym położeniu, bo raz jesteśmy w okręgu pilskim (wybory parlamentarne terytorialnie różne dla posłów i senatorów), raz w poznańskim (wybory samorządowe), a w wyborach prezydenckich organizacyjnie podlegamy pod Leszno. Druga ważna sprawa to biura poselskie. W Polsce jest 314 powiatów i 63 miasta na prawach powiatu. Jeśliby każdy poseł lub ci, którym nie przydzielono stanowisk w rządzie (jak naszym posłom) utworzyli choć jedno biuro poselskie na dwa lub trzy powiaty, to byłoby zaplecze partyjne, no i posłowie mieliby stałe umocowanie w terenie. A tak w powiecie nowotomyskim na 72 tysiące mieszkańców, zaledwie pięcioro jest członkami PiS. Na czele tej piątki stoi emerytowany nauczyciel Marek Goździewicz ze Zbąszynia, który zgodził się przed rokiem na pełnienie tej funkcji, ponieważ nikt inny nie chciał. Uczciwie zastrzegł jednak, że pełni ją tymczasowo. No i jakże można od niego wymagać aktywności? Nawet

Projekt i skład

Wojciech sobolewski Dział reklamy

nie przybył na to spotkanie, a do akcji wyborczej nie przyłożył się gorliwie. W powiecie wolsztyńskim jest trzech członków PiS zwerbowanych przez młodego i energicznego przewodniczącego. W Grodzisku Wlkp. Marcin Stróżyński, dzięki temu, że przez cztery lata prowa-

W powiecie nowotomyskim na 72 tys. mieszkańców, zaledwie 5 osób jest członkami PiS. Na ich czele stoi emerytowany nauczyciel ze Zbąszynia, który zgodził się przed rokiem na pełnienie tej funkcji, ponieważ nikt inny nie chciał. dził biuro poselskie (obecnie ministra finansów Szałamachy), pochwalić się może „aż” 30-osobową załogą członków PiS. Teraz to biuro jest w likwidacji. I co dalej? W odpowiedzi na ten problem poseł Łapiński tłumaczył, że są trudności finansowe. Jeśli tak jest, to przecież może złożyć się kilku posłów, aby utrzymać choć jedno biuro na nasze powiaty, choć

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00­108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Wiktoria skotnicka reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

spółdzielcze Media Wnet / Wnet sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

z jednym asystentem, który w każdym powiecie byłby obecny choć raz w tygodniu. Każdy poseł ma na ten cel około 11 tysięcy zł. Nie trzeba więc szukać ani prosić o darmowy lokal i darmowego asystenta. Poseł może przyjeżdżać choćby tylko raz w miesiącu, ale niech to będzie termin pewny i uzgodniony w klubach poselskich tak, żeby nie kolidował z pracami Sejmu. Spotkanie zakończono w poczuciu niedosytu dyskusyjnego i braku konkretnych wniosków. Poseł Łapiński spieszył się do Poznania. Nie starczyło czasu nawet na zgłoszoną prośbę o 15 minut po ogólnym spotkaniu dla spraw Nowego Tomyśla. Miałem jednak odczucie, że czasu nie zmarnowałem, bo poznałem matkę-patriotkę z synem maturzystą wychowanym w tym duchu. Kojarzy mi się to z sytuacją pod Pomnikiem Zwycięstwa w Nowym Tomyślu w dniu Święta Narodowego. Kwiaty i wieńce składały różne oficjalne delegacje. Na końcu prowadzący zapowiedział, że teraz mogą podchodzić mieszkańcy indywidualnie. Z kwiatkiem podszedł jeden chłopczyk z mamusią. I to, w mym odczuciu, było najważniejsze wydarzenie dające nadzieję, że jednak „damy radę!”. K

Data wydania 27.02.2016 r. Nakład globalny 11 630 egz. NUMER 21 MARZEC 2016

(Wielkopolski kurier Wnet nr 13)

ind. 298050

J

uzyskali błogosławieństwo arcybiskupa Stanisława Gądeckiego i dlatego co miesiąc zwracają się z prośbą do Kurii o przekazanie informacji o kolejnych Marszach do poznańskich parafii. Od początku modli się z nimi siostra Elżbietanka. W Poznańskich Marszach uczestniczyli m.in. powszechnie znany i szanowany ojciec Zachariasz Jabłoński, paulin z Jasnej Góry, a od kilku miesięcy na Marsze Różańcowe przybywa z Warszawy ks. misjonarz Jerzy Garda. Dwa razy uczestnikiem był ks. Stanisław Małkowski, który z tej okazji w kilku poznańskich kościołach wygłosił kazania na temat historii Krucjat Różańcowych. Z okazji jednego z Marszy homilię wygłosił również ks. prof. Tadeusz Guz wyrażając swe poparcie dla tej modlitewnej inicjatywy. Każdy Marsz kończy się w Sanktuarium Matki Bożej w Cudy Wielmożnej Pani Poznania, gdzie Ojciec gwardian Manswet Gwardyn odnawia Śluby Jasnogórskie i zawierza całą grupę Niepokalanemu Sercu Maryi. To bardzo ważne, zwłaszcza w przededniu rocznicy Chrztu Polski. – powtarza pani Rita. Marzeniem Wilowskich, jak i innych członków Krucjaty Różańcowej, jest, by podobnie jak na Węgrzech, zjednoczyła ona społeczeństwo we wspólnej modlitwie do której przystąpi również duchowieństwo, by razem pod jednym sztandarem wstawiać się u samej Maryi Królowej Polski błagając o zachowanie naszych chrześcijańskich korzeni. K


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Dlaczego popieram 500 plus? Henryk Krzyżanowski

W

miłych mi kręgach wolnoś­ ciowców w dobrym tonie jest krytykować program 500+. Krytyka wolnościowa jest racjo­ nalna i antyetatystyczna i oczywiście nie ma nic wspólnego z rytualnym ujadaniem sejmowej opozycji. Wol­ nościowcy mówią: zdejmijcie ludziom podatkowy wór z pleców i przestańcie zadłużać kolejne generacje, a dzieci znów się pojawią. Hmm, może tak, mo­ że nie... A o programie 500+ mówią, że jest to przekupywanie podatników ich własnymi pieniędzmi. Co jednak nie jest całkiem ścisłe – na wypłaty zrzu­ cają się przecież WSZYSCY podatni­ cy. Ci, którzy dzieci nie mają, również. Mówi się także, że niska dzietność to przede wszystkim zjawisko kulturo­ we, któremu nie zaradzi rozdawanie pieniędzy (niewielkich). To prawda – jednak niecała.

Dostrzegam to na facebook’u, któ­ ry jest całkiem dobrym narzędziem ob­ serwacji teraźniejszości. Młodzi znajomi na fejsie dzielą się na dwie mniej wię­ cej kategorie, dwie odmienne kultury. Do pierwszej, którą nazwałbym kulturą familijności, należą ci, którzy założyli rodziny zaraz po studiach albo jeszcze w trakcie. Teraz ich profile poświęco­ ne są w dużej części życiu rodzinnemu. W relacjach, fotkach czy żartobliwych memach dzieciom przypada miejsce dość poczesne. Konkurencyjną (kontr)kulturę, sza­ lenie popularną na fejsie, tworzą ci, któ­ rych życie określiłbym jako pracuj-aby­ -zarobić-na-weekend. Należący do tej grupy dzielą się opisami podróży, fotkami z egzotycznych miejsc, czasem relacjami z koncertów czy imprez w pubach. Ich ulubione memy opisują horror ponie­ działku i radość piątku. Są wyluzowani

i ciekawi świata. Nie są ani głupsi ani mą­ drzejsi od tych pierwszych. Jeśli będą zawierać małżeństwa, to raczej po trzy­ dziestce. W obu grupach mam sympa­ tycznych znajomych, ale nie muszę pisać, która z nich jest mi duchowo bliższa, ani też, która oddala nas od demograficz­ nej zapaści. Dobrze, ktoś zapyta, ale co ma do tego program 500 plus? Myślę, że spo­ ro – choć dodatkowe pieniądze, które budżet zacznie wręczać rodzinom trady­ cyjnym, nie dokonają jakiejś zasadniczej zmiany w sytuacji większości z nich. Poza tą, że nieco uprzyjemnią im życie, ich pro­ file na fejsie zyskają na barwach, będzie im łatwiej pokazać, że wychowywanie dzieci jest opcją wymagającą kreatyw­ ności. A wtedy proporcje między obu grupami zaczną, być może, zmieniać się na korzyść tych, co wybrali familijność. Będzie to dobra zmiana kulturowa. K

D

ziękujemy! – tym słowem kibice Lecha (Poznań) odpowiedzieli w internecie na akcję „Solidar­ ni z Lechem” (Wałęsą). Świetny żart, dawno się tak nie uśmiałem. Kibicom Kolejorza gratuluję jednak nie tylko poczucia humoru, lecz także wyczu­ cia i wyrobienia politycznego, które umożliwia im odróżnianie realnego sporu na fakty i argumenty od manipu­ lacyjnej żonglerki emocjami i mitami, powagi od groteski, a ideowości i de­ terminacji od nienawiści i zaślepienia. Akcja „Solidarni z Lechem” (Wałęsą) od początku nie miała w sobie ani krztyny wiarygodności. Ba, trąciła na kilometr fałszem. Kto bowiem ją uruchomił? Ci sami ludzie, którzy na początku lat 90. – pałając świętym oburzeniem – nazywali Lecha Wałęsę „przyśpieszaczem z siekierą”. A było to określenie najłagodniejsze z po­ wtarzanych w artykułach wstępnych, debatach i na przedwyborczych wie­ cach, gdyż ówczesny przewodniczący „Solidarności” (i zarazem kandydat na prezydenta RP, rywal Tadeusza Mazowieckiego) był nazywany przez nich również prymitywem, nieokrze­ sańcem, głupolem, antysemitą i za­ grożeniem dla polskiej demokracji.

Upadek na dno i jeszcze niżej Sławomir Kmiecik Inwektywy te „elektryk z Gdańska” zbierał wówczas jednak nie za to ja­ kim jest człowiekiem i politykiem ( je­ go dzisiejsi obrońcy zawsze bowiem w duchu nim pogardzali jako niewy­ kształconym robolem z poczuciem megalomanii – i tak już im pozostało), ale za to, że na krótko sprzymierzył się politycznie z Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi. To była zbrodnia niewybaczal­ na, za którą dzisiejszy „Lech-bohater” był karany także tym, że publikowano z nim wywiady bez poprawek i wy­ gładzania, przekazując dokładnie to, co powiedział dziennikarzom, przez co – delikatnie mówiąc – nie wycho­ dził na zbyt rozsądnego. Wszystkie te zagrywki i kubły pomyj wylewane na Lecha Wałęsę przez ówczesnych (czyli także dzisiejszych) „obrońców demokracji” w istocie kierowane były

W latach 1945-1956 w Wielkopolsce działało aż 60 oddziałów partyzanckich oraz ponad 100 organizacji antykomunistycznych. Największa z nich, Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta” liczyła aż 6 tys. żołnierzy. Mało kto zna dzieje ich walk i ich powojenne losy.

Wyklęci w Poznaniu dr Rafał Sierchuła, IPN o/Poznań

P

od koniec 1944 r., w związku ze zmianami polityczno- wojskowymi na ziemiach polskich, Komenda Główna Armii Krajowej podjęła działania mające na celu nawiązanie kontaktu ze strukturami Okręgu Poznańskiego AK. W ostatnich dwóch latach okupacji niemieckiej sytuacja poznańskiej konspiracji AK stała się dramatyczna. W kwietniu 1943 r., w wyniku aresztowań przeprowadzonych przez gestapo, ujawnieni zostali szefowie podstawowych pionów organizacyjnych. Miesiąc później aresztowany został szef Wydziału II mjr Jerzy Kurpisz(„Nyś”), a wraz z nim prze jęto dokumenty związane z planem operacyjnym nr 154 (dotyczącym powstania), schematy organizacyjne i wiele dokumentów sztabowych. Sytuacja była bardzo trudna.

W czasie okupacji Zwierzchnik Okręgu Poznańskiego AK komendant Obszaru Zachód płk. Stanisław Grodzki („Sadowski”) potraktował to jako alarm. Uznano wówczas, że cały sztab Okręgu jest zagrożony, do działań osłonowych włączono Oddział II KG AK. Sytuacja ta zbiegła się z aresztowaniem w Warszawie Floriana Marciniaka i gen. Stefana Roweckiego, co, według opinii oficerów KG AK (gen. Stanisława Tatara i płk. Antoniego Sanojcy), doprowadziło sztab KG AK do psychozy zdrady. 7 sierpnia 1943 r. na podstawie ustaleń Oddziału II KG AK dokonano bez uzgodnień z komendantem Okręgu Poznań jego reorganizacji. Niestety, wszelkie działania były już spóźnione wobec rozbijania kolejnych struktur konspiracyjnych przez gestapo. W tym samym czasie w Poznaniu komendant Okręgu płk Henryk Kowalówka („Dziedzic”) i szef Wydziału I Organizacyjnego kpt. Jan Kamiński („Franek”) rozpoczęli wdrażanie zadań przygotowawczych do powstania zbrojnego. Uregulowano struktury Kierownictwa Dywersji (Kedywu), Wojskowej Służby Ochrony Powstania (WSOP), rozpoczęto szkolenie plutonów przygotowywanych do walki. We wrześniu 1943 r., w wyniku akcji gestapo, aresztowanych zostaje 20 oficerów NOW i AK, finalizujących akcję scaleniową tych organizacji. 15 października 1943 r. zostaje aresztowany mjr Kamiński, pięć dni później – płk Kowalówka otrzymuje rozkaz ograniczający rozbudowę struktur przez zaprzysięganie nowych żołnierzy AK. W styczniu 1944 r. KG AK rozpoczęła przygotowania do organizacji odpraw komendantów Obszarów i Okręgów AK. Dla Obszaru Zachód były one podstawowe, w związku

z prezentacją Planu Operacyjnego „Burza” i zadań przeznaczonych dla tego Obszaru. Do odprawy jednak nie doszło wobec kolejnych aresztowań. 22 stycznia 1944 r. aresztowano komendanta Okręgu, w dwa dni później kwatermistrza Okręgu wraz z kurierami Wydziału Kurierskiego Okręgu. Jeden z nie aresztowanych kurierów Kazimierz Urbaniak („Krok”) poinformował o zaistniałej sprawie kontrwywiad Obszaru Zachód. Wobec „Kroka” Oddział II KG AK wszczął grę operacyjną, gdyż założono hipotezę zdrady. Wysłano go do Ostrowa, by tam wytypował oficera, który odbuduje sztab Okręgu. Zarówno Komenda Obszaru Zachód, jak i Oddział II KG AK uznały wszelkie kontakty Urbaniaka za spalone i infiltrowane przez gestapo.

Konflikt „Krok”, działając w dobrej wierze, upoważnił w imieniu Komendy Obszaru Zachód do pełnienia funkcji komendanta Okręgu Poznańskiego por. Jana Kołodzieja („Drwala”). W 1944 r. łączności z „Drwalem” Komanda Obszaru nie nawiązały. Kolejne działania związane z odbudową łączności i struktur z AK w Wielkopolsce podjęto w ostatnich miesiącach 1944 r. Działania te przebiegały dwutorowo i niezależnie od siebie. Z jednej strony KG AK (gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”) powierzyła odbudowę struktur Obszaru Zachód AK płk. J. Szczurkowi -Cergowskiemu, z drugiej, niejako równolegle, gen. Emil Fieldorf („Nil”) rozpoczął organizację Obszaru Zachód „Nie”. Obie grupy przybyły na teren Wielkopolski w lutym 1944 r. Grupą „Nie” kierował ppk. Cichociemny jak Kamieński „Cozaś, a wspierali jego działalność oficerowie NSZ pod dowództwem ppłk. Stanisława Kasznicy. Dualizm organizacyjny, funkcjonowanie dwóch grup poakowskich doprowadził rychło do konfliktu personalnego i spowodował odwołanie Kamieńskiego z terenu Wielkopolski i wyłączenia ze struktur tworzącego się podziemia poakowskiego w Wielkopolsce żołnierzy NSZ, którzy w zaistniałej sytuacji utworzyli własną organizacją pod nazwą „Armia Polska”.

Działania Wg dotychczasowych ustaleń historyków w latach 1945-1956 w Wielkopolsce działało 60 oddziałów partyzanckich oraz 109 organizacji antykomunistycznych. Największa organizacją antykomunistyczną była Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta”, powołana do 10 maja 1945 r. Objęła

Gen. Jan Podhorski, ps. „Zygzak”, członek Narodowych Sił Zbrojnych; udziela informacji historykowi Krzysztofowi Żabierskiemu, doktorantowi UKW w Bydgoszczy

sowim zasięgiem cała Wielkopolskę, w jej strukturach walczyła 6 tys. Żołnierzy, pod dowództwem ppłk Andrzeja Rzewuskiego „Hańczy”. Na terenach wielkopolski wschodniej działała poakowska organizacja o nazwie Konspiracyjne Wojsko Polskie dowodzona przez ppor. rez. Feliksa Gruberskiego ps. „Artur”. Od lutego 1945 r. na terenie Poznania zaczęto organizować struktury Narodowych Sił Zbrojnych, dowodzone przez ppłk Stanisława Kasznicę. Podziemie antykomunistyczne w Wielkopolsce, podobnie jak w innych terenach Polski prowadziło przede wszystkim działania wywiadowcze, propagandowe i zbrojne. Do najważniejszych akcji podziemia antykomunistycznego w naszym województwie należy zaliczyć: rozbicie siedziby PUBP w Kępnie z 22/23 IX 1945 i uwolnienie więźniów, zajecie Gminnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Koźminie 1 IX 1945 r. i zdobycie więzienia w Szamotułach 7/8 czerwca 1945 r. Skala represji wobec podziemia i ludności je wspierającej była jednak ogromna. W wyniku działań operacyjnych, obław, działalności konfidentów, współpracy polskiej bezpieki z oddziałami NKWD, opór zbrojny był stopniowo likwidowany. Jeden z ostatnich oddziałów partyzanckich został zniszczony w okresie 20-22 stycznia 1948 r. w okolicach Kotwasc-Popówka-Józefina (lasy gołuchowskie). Obława 10 pułku KBW, UB i MO (około 100 ludzi) rozbiła i zastrzeliła 8 osobową grupę por. Kazimierza Skalskiego „Zapory”. 22 V 1953 r. w miejscowości Czachulec, pow. Turek, zginął otoczony przez grupę operacyjną UB i MO w swojej kryjówce ostatni żołnierz wyklęty z Wielkopolski sierż. Stanisław Przybylak „Marianna”.

1 marca w Pałacu Prezydenckim w War­ szawie Jan Podhorski otrzyma awans generalski. Wniosek w tej sprawie pod­ pisał minister Antoni Macierewicz 30 grudnia 2015 r. Jan Podhorski miesz­ ka w Poznaniu, w tym roku skończy 95

lat, ale często można go spotkać na uroczystościach patriotycznych w na­ szym mieście. Jan Podhorski urodził się w Budzyniu w powiecie chodzie­ skim, w Wolsztynie ukończył szkołę podstawową i gimnazjum. W kwietniu

Mjr Włodzimierz Bystrzycki, „Dzielny” , członek AK i oddziałów por. Józefa Kurasia ps. Ogień na zdjęciu z Tomaszem Kasprzakiem, nauczycielem historii i młodzieżą z Zespołu Szkół we Wronczynie koło Pobiedzisk

Mjr Włodzimierz Bystrzycki, „Dzielny”, członek AK i oddziałów por. Józefa Kurasia ps. Ogień na zdjęciu z Tomaszem Kasprzakiem, nauczycie­ lem historii w Zespole Szkół we Wron­ czynie koło Pobiedzisk. „Ogień” działał od 12 kwietnia 1945 r. do stycznia 1947 r. niezależnie na Podhalu. Przez cała swą działalność

nie podporządkował się ani komen­ dom WiN, ani innym organizacjom konspiracyjnym. Po ucieczce z Powiato­ wego Urzędu Bezpieczeństwa Publicz­ nego, którego był szefem, zorganizo­ wał wraz z 17 podkomendnymi oddział partyzancki „Błyskawica”. W okresie szczytowym liczebność jego oddziału wynosiła około 500 osób. 18 sierpnia

1942 roku przyłączył się do organi­ zacji wojskowej obozu narodowego „Związek Jaszczurczy”, który wszedł w skład Narodowych Sił Zbrojnych. Część NSZ w 1944 roku została scalona z AK. W jej szeregach brał udział w po­ wstaniu warszawskim. Po zakończeniu powstania więziony był przez Niem­ ców w Stalagu IV B w Muehlbergu nad Łabą, który został przejęty przez sowietów 23 kwietnia 1945 roku. Po przyjeździe do Poznania początkowo rozpoczął studia medyczne, ale szybko przeniósł się na leśnictwo. Współorga­ nizował też działalność konspiracyjną Młodzieży Wszechpolskiej, w której zajmował się sprawami wojskowymi. Po rozbiciu grupy przez Urząd Bezpie­ czeństwa i po 6 miesięcznym pobycie w areszcie, został skazany na 7 lat po­ zbawienia wolności, a po uwzględnie­ niu amnestii ostatecznie spędził w wię­ zieniu we Wronkach 3 lata. jh 1946 r. jeden z pododdziałów wykonał akcję bojową w Krakowie. Z więzienia św. Michała uwolnił 63 osoby zatrzy­ mane przez aparat bezpieczeństwa. 21 lutego 1947 r. w Ostrowsku koło Nowego Targu „Ogień” wpadł w za­ sadzkę. Kiedy zobaczył, że jego dalsza potyczka z przeważającymi siłami KBW nie ma sensu, popełnił samobójstwo. Jego zwłoki oddane zostały do krakow­ skiej Kliniki Medycznej, jako nieziden­ tyfikowane. Jednym z jego podwładnych (w latach 1945-47) był właśnie Wło­ dzimierz Bystrzycki. W latach 1943-45 „Dzielny” był w I Pułku Strzelców Pod­ halańskich, w latach 1945-47 był do­ wódcą Kompanii w oddziale „Ognia” i m.in. brał udział w akcji w więzieniu św. Michała. „Dzielny” mieszka samotnie pod Poznaniem, od 2 miesięcy opiekują się nim uczniowie Zespołu Szkół z Wron­ czyna w pobliżu jego miejscowości, od­ wiedzają go dzięki inicjatywie i deter­ minacji nauczyciela historii ze swojego gimnazjum. jh Obok: Zbigniew Tuszewski z Narodowych Sił Zbrojnych. Poniżej: na spotkaniu z młodzieżą z Korporacji studenckiej Hermesia

Ofiary Do dziś trudno ustalić dokładną liczbę zabitych żołnierzy podziemia antykomunistycznego. W walkach poległo ponad 130, straconych z wyroku sądów komunistycznych w Wielkopolsce w latach 1945-1954 zostało kolejnych 140, straconych Wielkopolan poza Wielkopolską jest ponad 50. Są to dane jedynie szacunkowe. Osoby związane z działalnością zbrojną objęte były inwigilacją ze strony aparatu bezpieczeństwa PRL często do lat 80-tych XX w., były szykanowane, utrudniono im i ich rodzinom podjęcie pracy, czy zdobycie wykształcenia. Żołnierze Wyklęci ulegli zbrojnie nowemu okupantowi, ale odnieśli moralne zwycięstwo. Zwyciężyła wolność, przywiązanie do patriotycznych wartości, gotowość dla ponoszenia ofiar dla niepodległej Ojczyzny. K

w stronę „Kaczorów”, którzy mieli czel­ ność sprzeciwić się monopolowi władzy szykowanemu przez „ludzi rozumnych”. Dziś mamy do czynienia z tym samym wychlustywaniem plwociny, jadu i żół­ ci – tyle, że Lech Wałęsa nie jest już pośrednim celem, lecz tarczą. On sam jest już dostatecznie skompromitowany, ale za nim chowają się ci, którzy oba­ wiają się podobnej kompromitacji. Ich intelektualno-moralne wygibasy oraz powtarzające się ataki furii to już ro­ dzaj amoku, kompletnego zamknięcia się nie tylko na fakty, ale na zdrowy roz­ sądek. I dlatego dobrowolnie i świado­ mie kwalifikują się do grupy Polaków „gorszego sortu”, usprawiedliwiają li­ dera KOD za niepłacenie alimentów na dzieci, a w atakach na polskie władze posiłkują się opiniami syna niemieckie­ go, nazistowskiego oprawcy Hansa Fran­ ka. Można upaść niżej? K

Zbigniew Tuszewski ur. w 1920 r. to przedwojenny działacz harcers­ ki, członek grup szkolnych ONR

w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w czasie okupacji w Ar­ mii Krajowej w Warszawie, od lutego

1945 r. w Poznaniu, w kwietniu 1945 r. nawiązał z nim kontakt Leszek Prorok i włączył go do Armii Polskiej. Został w niej szefem aprowizacji, a prowa­ dzony przez niego sklep był skrzynką kontaktową Obszaru Zachód AP. Był ostatnim łącznikiem Stanisława Kasznicy, współpracował także z Edwardem Kem­ nitzem. Aresztowany 30. lipca 1945 r., skazany przez WSR w Poznaniu na 6 lat więzienia, karę zmniejszono mu na mocy amnestii w więzieniu m.in. we Wronkach odsiedział 12 miesięcy. jh


kURieR WNET

4

Pierwszy raz spotkaliśmy się wiosną 2014 roku, wtedy zgodził się Ksiądz na wywiad dla „Przewodnika Katolickiego”, w którym wówczas pracowałam, ale Ksiądz mi powiedział, że i tak wie, iż nasz wywiad się nie ukaże. Ja się na to oburzyłam, ponieważ rozmawiałam z Księdzem za wiedzą i zgodą swojego przełożonego, ale to Ksiądz miał rację. Najpierw publikację wywiadu przesunięto „na jesień”, a potem … ...Potem Pani została zwolniona z pracy. Tak. Ale przepraszam za tamtą sytuację. A jak Ksiądz patrzy na to, co teraz dzieje się w Polsce? To jest wynik pewnych zwycięstw zeszłorocznych, 24 maja, 6 sierpnia, 25 października… Same daty tych zwycięstw wskazują na to, iż sam Pan Bóg z ta nową władzą wiąże, że tak powiem, pewne nadzieje. A może Ksiądz to wyjaśnić? 24 maja to przecież święto Zesłania Ducha Świętego i wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, 6 sierpnia to wiadomo, Przemienienie Pańskie, i 25 października, ostatnia niedziela przed uroczystością Wszystkich Świętych, to Święto Chrystusa Króla ustanowione przez Piusa XI z myślą o poddaniu się władzy Chrystusa Króla w wymiarze doczesnym, społecznym i państwowym dla ocalenia ludzi, narodów, państw. Czyli idea ta, wyłożona w encyklice Quas Primas z 11 grudnia 1925 r., związanej z ustanowieniem tego święta, jest drogą do właściwego rozumienia intronizacji Jezusa Chrystusa jako króla Polski czy innych narodów, które tego zechcą, dla ich ocalenia. Dla naszego ocalenia. I akt taki ma się dokonać w tym roku w Łagiewnikach. Liczę na intronizację, która ma się w Polsce dokonać, ale jeszcze nie wiadomo, jak formuła, rota tej intronizacji ma się odnosić się do przesłania Sługi Bożej Rozalii Celakówny i nauki społecznej Kościoła zawartej w encyklikach Piusa XI i Piusa XII oraz Leona XIII. Trwa próba opracowania formuły intronizacji i rozumienia samej intronizacji, bo to słowo jest wieloznaczne, ale to już pewne, bo decyzję podjęła Konferencja Episkopatu Polski. Przewiduje się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia 19 listopada 2016 roku, w przededniu uroczystości Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, jakiś akt intronizacji. Przy współudziale władz państwowych, chociaż nie bardzo jeszcze wiadomo, na jakiej zasadzie. Czy zaproszenia, czyli będą jakby gośćmi, czy też współudziału w samym akcie intronizacji. A to jest jakaś różnica? Tak, ma to znaczenie. Pan Jezus chce, żeby władza państwowa wraz z władzą kościelną poddały, podkreślam – nie oddały, tylko poddały władzy Jezusa Chrystusa Króla – państwo i naród. Przy tym trzeba uwolnić się od pewnych błędów. Są różne idee intronizacji i komitety intronizacyjne, jest taki pomysł, który bardzo popierał np. śp. o. Jan Mikrut wraz z osobami współpracującymi z nim, pomysł, żeby intronizować Serce Boże. To jest kult Serca Bożego przyjęty zgodnie z przesłaniem, które przyjęła św. Małgorzata Maria Alacoque i też nie od razu, stopniowo, najpierw w Polsce, a później za sprawą biskupów polskich przyjęto go w Kościele powszechnym i wyrażono w tych formach, które znamy – pierwsze piątki miesiąca, nabożeństwo czerwcowe, litania do Serca Bożego, czy oddanie się Najświętszemu Bożemu Sercu, kult figur i obrazów Serca Bożego. Słowo intronizacja było pod koniec XIX i na początku XX-go wieku odnoszone do kultu Serca Bożego i do wywyższenia figur lub obrazów Najświętszego Serca Pana Jezusa w godnym miejscu, a nawet w domu rodzinnym. Ta obecność znaku miłości Najświętszego Serca Jezusowego była zarazem wezwaniem do intronizacji, czyli oddania się i modlitw zgodnie z tym, do czego wezwał Pan Jezus, gdy objawił się św. Małgorzacie Marii Alacoque pod koniec XVII wieku. Co więcej, w tym przesłaniu zawarte było wówczas wezwanie do króla Francji Ludwika XIV, aby siebie, dwór, wojsko, wszystkie stany, Francję ofiarował Najświętszemu Sercu Bożemu, czego Ludwik XIV nie uczynił, zaniedbał to. Być może dlatego, że chociaż katolik, to jednak przejęty swoim znaczeniem, czego wyrazem jest choćby jego mówienie o sobie „Król-Słońce”, „państwo to ja”, które świadczą o pewnej pysze tego człowieka i pewnej duchowej pustce. Być może ze względu na te cechy króla ten akt się nie dokonał. Dopiero ten akt spełnił Ludwik XVI, ale już w więzieniu i krótko przed zgilotynowaniem

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a w czasie rewolucji francuskiej, i akt ten nie miał już takiego znaczenia i takiej mocy, jaką mógłby mieć, gdyby od razu zrobił to Ludwik XIV. A co to ma wspólnego z naszą współczesnością? Podobnie jest teraz. Jeżeli intronizacja się dokona, ale nie w pełni w zgodzie z przesłaniem, jakie przyjęła Rozalia Celakówna, i później niż mogłoby się i powinno to dokonać, to wtedy nie będzie ono miało takiej mocy, jaką może mieć ku ocaleniu Polski i innych państw i narodów. Pan Jezus wyraźnie powiedział: narody, które nie poddadzą się mojemu królewskiemu panowaniu, zginą. I podkreślam – chodzi o życie doczesne, a nie o wieczność, do której przecież można dążyć różnymi drogami. Istnienie narodów i państw nie jest przecież warunkiem koniecznym do życia wiecznego. Natomiast jeżeli Pan Jezus zwraca się do Polski i oczekuje od nas tego aktu i co więcej, mówi, jak ten akt ma przebiegać, jakie wręcz słowa ma zawierać, no to wypada się tego trzymać. Kiedy będzie znana treść roty, która zostanie wygłoszona w Łagiewnikach przez polski Episkopat?

autentyczny. Podobnie inni, znani i nieznani. I ten akt się przyjął, można powiedzieć, bo Matka Boża potraktowała go poważnie. Chociaż są pewne znaki, że Ona też pragnie, by jej Syn był Królem Polski, skoro Ona ma tytuł Królowej Polski. A oczekiwania i zdanie Matki i Syna są w doskonały wręcz sposób zgodne, tu nie ma żadnych wątpliwości, żadnego rozdźwięku, żadnego – tak, ale nie…, nie, ale tak… Tu jest tylko – tak, tak, nie, nie. Do niedawna wielu biskupów było zwolennikami intronizacji Serca Bożego i już przyznali, że to był teologiczny błąd. Ale to, co wydarzy się w listopadzie w Łagiewnikach, to krok we właściwym kierunku. A czym jest Krucjata Różańcowa, do włączenia się w którą tak Ksiądz zachęca? Krucjata to po prostu codzienna modlitwa, co najmniej jedną dziesiątką różańca, z intencją: „Z Maryją, Królową Polski módlmy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu”. Deklarację takiej modlitwy przysłało nam już 122 281 osób. W mojej ocenie ta inicjatywa rozwija się powoli. Ideałem by było, gdyby dziesiąta część katoli-

Wyznawcy islamu stali się narzędziem niszczenia chrześcijaństwa i przy okazji niszczenia tożsamości narodowej, niszczenia państw. Jest to spełnienie zasady masońskiej „najpierw zniszcz, a potem buduj na nowo”. Ale buduj inaczej, tak jak my chcemy, a nie tak, jak chcesz ty. No i mamy wielu fałszywych proroków, którzy głoszą, że ludzi na świecie jest za dużo i jak się wzajemnie powybijają, to łatwiej będzie nimi rządzić, a te pseudoelity opanują sytuację. Ale Polska może teraz potrafi się już przed tym zagrożeniem obronić? W Polsce niestety ujawniają się siły, które chcą Polskę zabić, ujawnia się apatia ludzi, którzy jakby byli gotowi na zbiorowe samobójstwo Polski i ujawniają się ośrodki, które chcą Polskę ratować. Ale wiadomo, sposoby ratowania są różne, a tu chodzi o to, żeby one ze sobą współdziałały. W kontekście tego, co się dzieje na świecie i na wschodzie, i na zachodzie, i w kontekście tej inwazji od południa wydaje się, że działania zdrajców, którzy za odpowiednie wynagrodzenie gotowi są dokończyć dzieła niszczenia Polski, które skutecznie prowadzili przez szereg lat funkcjonowania po-

Co ma składać się na to wyjaśnienie tego tzw. mordu założycielskiego III RP? Wyjaśnienie motywu, sposobów przeprowadzenia i celów oraz modyfikacji tych celów, bo są poszlaki, które wskazują, iż pierwszym celem tych, którzy zamordowali księdza Jerzego, było sprowokowanie pewnych rozruchów społecznych, po to, by wprowadzić stan wojenny na nowo. I wziąć Polaków w karby dyktatury wojskowej, tak jak to było w czasie stanu wojennego. Natomiast modyfikacja nastąpiła, gdy przedstawiciele tzw. opozycji demokratycznej zgłosili się do przedstawicieli władz z ofertą współpracy. To nazywa się obrazowo sojuszem różowych z czerwonymi. I wtedy władze zrezygnowały z ostrych represji wobec społeczeństwa, choć i tak cały czas dawały sygnały, że to oni są zwycięzcami w tej grze, w postaci morderstw dokonywanych wówczas przez tzw. nieznanych sprawców. Dawały one ludziom do zrozumienia, że skoro mogliśmy ich zabić, to możemy jeszcze więcej zabić i żadna odpowiedzialność nas za to nie spotka, bo prokuratura i sądy są po naszej stronie. Ten sojusz okazał się bardzo skuteczny, ci sami ludzie się tylko przefarbowali, zmienili potem

– Był taki rysunek satyryczny – przerażone wilki uciekają wozem przed stadem rozwścieczonych owiec i zastanawiają się „którego wilka rzucić im na pożarcie”? – I teraz jest podobna sytuacja, tak? – Tak, tylko teraz te wilki nie są tak bardzo przerażone, jak te na obrazku.

o obecnej sytuacji politycznej, intronizacji Chrystusa króla, krucjacie Różańcowej za ojczyznę i swoich nadziejach na wyjaśnienie morderstwa ks. Jerzego popiełuszki mówi ks. Stanisław Małkowski w rozmowie z Jolantą Hajdasz

W 2013 roku biskupi powołali do istnienia Zespół ds. Ruchów Intronizacyjnych, do którego oddelegowali aż 7 biskupów (dzisiaj jest ich już 10), do dialogu i prac z przedstawicielami ruchów intronizacyjnych gotowych do współpracy. Odbywają się ich regularne spotkania, np. ostatnie miało miejsce na Jasnej Górze 10 października 2015 r. W czasie tych spotkań próbuje się opracować rotę aktu intronizacyjnego do odczytania w ten wyznaczony już dzień – sobotę przed uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata. Z informacji od osób współpracujących z tą komisją wiem, iż jeszcze ta formuła roty nie jest gotowa, a podobno ci, którzy nadają kierunek tym pracom, stanowczo unikają sformułowania Jezus Chrystus Król Polski. Tymczasem o to właśnie chodzi. Pytanie jest otwarte, w jakiej mierze ta formuła byłaby w ogóle do zaakceptowania i czy byłaby zgodna z przesłaniem, które przyjęła Rozalia Celakówna. Ale przecież Polska nie jest monarchią, więc może to jest przyczyna braku tych konkretnych słów? A może chodzi o nasze zlaicyzowane społeczeństwo, dla którego brzmienie tych słów byłoby tak bardzo niedzisiejsze, że aż niezrozumiałe? Jeżeli ateiści mają poczucie prawa naturalnego, to mogą traktować osobę Jezusa Chrystusa jako symbol. Tu nie jest konieczne nawrócenie wszystkich. Chodzi o to, żeby osoby znaczące w państwie i w Kościele, w Ojczyźnie, zechciały się wspólnie przygotować, może odbyć nawet rekolekcje, by pokazać ludziom, jakie to ma znaczenie, a kto będzie chciał, to to przyjmie, a kto nie, to nie przyjmie. Jest tu pewna analogia do intronizacji Matki Bożej na Królową Polski. Czy ci, którzy dokonali intronizacji Matki Najświętszej w 1656 roku, to byli sami święci? Nie. Jan Kazimierz nie był człowiekiem świętym, ale zrobił to w akcie wiary, czyli w sposób szczery,

ków w Polsce do tego należała. Różnica między krucjatami polskimi a innymi jest taka, że nasza krucjata jest oddolna, a wcześniejsze były inicjatywami odgórnymi i są, bo nadal krucjata węgierska trwa. Jeżeli biskupi zgodnie deklarują osobisty udział w krucjacie różańcowej, wzywają do krucjaty różańcowej, to jej skutek może być znacznie lepszy niż jeśli zachęcają do tego tylko takie postacie marginesowe i kontrowersyjne, jak się dzisiaj mówi, jak ja. W krucjacie bierze udział około 1/10 naszych biskupów. Nieliczni propagują ją w swoich diecezjach i nie ma jeszcze wezwania do tej modlitwy w skali kraju. Jest tylko decyzja o podporządkowaniu Krucjaty Jasnogórskiej Rodzinie Różańcowej. I bardzo się z tego cieszymy. Dzięki temu mamy oparcie na Jasnej Górze, a nasze czuwania krucjatowe odbywają się co miesiąc właśnie tam. Warto pamiętać, jak wielkie było znaczenie krucjaty różańcowej przed i w czasie wojny polsko -bolszewickiej, Cud nad Wisłą jest także efektem tego modlitewnego szturmu, tego współdziałania Nieba i Ziemi. Ani przed wybuchem II wojny światowej, ani przez wybuchem Powstania Warszawskiego i potem, w 1945 roku, nie było wezwania do Krucjaty Różańcowej i w mojej opinii jest to ciężki grzech zaniedbania ówczesnych władz, i kościelnych, i państwowych. A dzisiaj w czym Ksiądz widzi największe zagrożenia dla Polski? Nie wiem, co jest największym zagrożeniem, ale wygląda na to, że różni światowi globaliści, w tym masoneria i inne utajnione ośrodki, chcą rozpętać III wojnę światową, a narzędziem do tej wojny mają być wyznawcy islamu. I te rzesze młodych mężczyzn w wieku poborowym, samo powstanie państwa islamskiego, stanowią zagrożenie, które może prędko doprowadzić do wojny w Europie, i to na terenie krajów europejskich. Nasza cywilizacja zawsze przed tą inwazją islamu się broniła, a teraz nie mamy szańców i nie ma woli obrony.

Owce i wilki przedniej władzy, ten obóz zdrajców jest dosyć silny w połączeniu z siłami zagranicznymi, które mogą tutaj rozgrywać swoje interesy. Polska niezależna, wolna, niepodległa nie leży w interesie Niemiec. Tak samo polityka izraelska czy Żydów amerykańskich nie jest nakierowana na dobro Polski. Teraz sprawa się odwróciła, bo upadły w tamtym regionie świata dyktatury, które były skierowane przeciwko Izraelowi, nie przeciwko chrześcijaństwu. A teraz islamiści są przeciwnikami chrześcijan aż po pamiątki i zabytki, nawet te starożytne, które się niszczy, a chrześcijan się morduje w okrutny sposób. Ale to jest sprawa przemyślana, finansowana i konsekwentnie realizowana przez światowych ideologów. Niestety, ta forma agresji może się okazać skuteczna. A jak na tym tle ocenia Ksiądz działania obecnych polskich władz? Pytanie, czyjej polityce i w jakiej mierze te władze obecne są podporządkowane, czy chcą zrewidować ten akt transformacji, który przekształcił PRL w PRLbis, zwany III RP. Jednym z sygnałów, bardzo istotnym, woli uwolnienia Polski z tych zasad III RP, jest wyjaśnienie do końca kłamstwa zawartego podczas obrad tzw. Okrągłego Stołu, potem tej tzw. grubej kreski, okoliczności rujnowania polskiej gospodarki czy ograniczania polskiej wolności. I bardzo ważne jest wyjaśnienie mordu założycielskiego III RP, bo tak się określa zamęczenie i śmierć księdza Jerzego Popiełuszki, i przywrócenie śledztwa tym, którzy są gotowi je prowadzić. Obecna prokuratura, łącznie z jej władzami, nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tej sprawy, ukazania prawdy o transformacji i pociągnięcia do odpowiedzialności winnych, nawet jeżeli oni nie żyją. I tak trzeba choć w sposób symboliczny dojść do prawdy. Oni bardzo szkodzili Polsce, ale przecież mieli swoich uczniów. I ci uczniowie są wśród nas.

swoje stanowiska i okazali się silniejsi niż sama komuna. Ale wtedy widzieliśmy jeszcze ten podział na zasadzie: my i oni, a teraz już nie wiadomo, gdzie my, gdzie oni, takie mamy pomieszanie dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. Dezorientacja i chaos. Nadal zabiega Ksiądz o przywrócenie do prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Jerzego prokuratora Andrzeja Witkowskiego, odsuwanego od tego śledztwa już dwukrotnie, w 1991 roku przez Wiesława Chrzanowskiego i w 2002 r. przez Witolda Kuleszę. Pod petycją do władz w tej sprawie podpisało się już w Internecie ponad 20 tysięcy osób. Dlaczego to jest takie ważne? Oby tak się stało i oby jak najprędzej. Sprawa wyjaśniania śmierci ks. Jerzego niby jest wyjaśniana, ale nadal to jest taka udawana forma, realnie nic się nie robi, by tę sprawę doprowadzić do końca i wyjaśnić – kto, dlaczego i po co księdza Jerzego zamordował. Nawet jest blok informacyjny, gdy chodzi o wykazanie, że mord dokonał się nie w nocy z 19 na 20 października, czy według oficjalnych wersji do północy, a to przecież absurd. W ciągu tylko dwóch godzin oprawcy księdza zamęczyli, przywiązali mu worek kamieni do nóg i utopili z Zalewie Wiślanym? A przecież utopienie było parokrotne, wydobywano ciało, topiono, a ostatecznie utopiono tego dnia, kiedy ogłoszono, że odnaleziono ciało księdza Jerzego. Wszelkie poszlaki wskazują na przedstawicieli najwyższych władz PRL zdecydowanych na współpracę z Rosjanami, aby księdza Jerzego zamordować. W okrutny sposób, przez kilkudniowe męczenie go. Ci, którzy sprawą się interesują i sprawę badają, wiedzą,

że został zamęczony 25 października, że proces toruński był cyrkiem na pokaz dla ludzi, a jego ustalenia są kłamstwem i że odpowiedzialni za zamordowanie księdza Jerzego, jeżeli chodzi o górę władzy, to Kiszczak i Jaruzelski. Ale obaj już nie żyją. Oni uniknęli ludzkiej odpowiedzialności, ale nie uniknęli Bożego Sądu. Teraz może rzuca się ludziom na pożarcie takiego skompromitowanego już wcześniej człowieka o nazwisku Lech Wałęsa, by znowu odwrócić naszą uwagę. Był taki rysunek satyryczny – przerażone wilki uciekają wozem przed stadem rozwścieczonych owiec i zastanawiają się „którego wilka rzucić im na pożarcie”? I teraz jest podobna sytuacja, tak? Tak, tylko te wilki nie są tak bardzo przerażone, jak te na obrazku. A co Ksiądz powie o aktach „Bolka” ujawnionych przez panią Kiszczakową? Pytanie, czy ona to biedna wdowa, czy naprawdę zrobiła to dla korzyści finansowych, czy zrobiła to w zmowie ze swoim mężem, kiedy jeszcze żył, czy raczej na polecenie jakichś służb specjalnych, które właśnie owieczkom chcą rzucić na pożarcie osobę Lecha Wałęsy, po to, żeby upozorować zmianę kursu i dać ludziom pewną satysfakcję. Komuniści są zaprawieni w takich aktach pozorowanych. Na tym polegała destalinizacja, z której, owszem, były pewne korzyści, z łagrów uwolniono rzesze więźniów, zaniechano pewnej formy represji, ale system trwał. Podobnie Październik ’56 w Polsce. Podobnie transformacja 1989 roku. Ktoś na tym skorzystał, wydawało się nawet, że Polska odżyje, ale prędko się okazało, że wcale nie, że rządzą ci sami. Czy wyjaśnianie prawdy wokół zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki może opóźnić jego proces kanonizacyjny? To nie ma żadnego związku, nawet jeżeli w toku procesu kanonizacyjnego nie uda się wyjaśnić sprawy morderstwa ks. Jerzego, to przecież prędzej czy później ta prawda wyjdzie na jaw i wtedy nawet mogłaby rzucić cień na wartość kanonizacji. Dochodzenie do tej prawdy nie zahamowało procesu beatyfikacyjnego. Były fakty i wypowiedzi wystarczająco wskazujące na motywy jednej i drugiej strony. Motyw wiary i ofiarności do końca u księdza Jerzego, bo to było męczeństwo, śmierć za wiarę, i z drugiej strony motyw nienawiści w stosunku do Kościoła, prawdy i wiary ze strony sprawców, obojętnie, czy mamy na myśli tzw. pierwszą czy drugą ekipę zabójców. W opinii wielu już osób mordowała nie pierwsza ekipa, którą znamy, oni to byli tylko porywacze, którzy wykonali swe zlecenia. Oni byli nawet zaskoczeni tym, że mimo wszystko trafili do więzienia. Dwukrotnie zresztą karę im łagodzono. Potem dostali jakieś ogromne odszkodowanie finansowe, byli zatrudniani, a z pomocą dawnych kolegów czy przełożonych dobrze sobie żyją. W ostatnich latach też nam mówiono: nie dociekajcie prawdy, bo to utrudni proces beatyfikacyjny księdza Jerzego. Teraz też mogą pojawić się naciski, nawet ze strony ludzi Kościoła, i ważne jest, na ile obecne władze, prezydent Andrzej Duda czy minister Ziobro, są skłonni takim naciskom się oprzeć. Tego nie wiem. Być może już jest sojusz z tą częścią Kościoła, która wyznaje religię tzw. świętego spokoju i stałej zgody, na sojusz z władzami bez względu na to, jakie one są i nie bacząc na to, co tamci wyprawiają, konsekwentnie niszcząc Polskę, co mogliśmy obserwować w czasie choćby rządów PO-PSL. To mogła być jakaś kawa, jakaś miła rozmowa i pewne korzyści, np. granty czyli dofinansowanie różnych kościelnych przedsięwzięć, to byłaby taka nagroda za poparcie. Demokracja ma takie prawa, teraz rządzą ci, a rządzili tamci, a my musimy się tylko do tego dostosować. Bo taka jest wola… No właśnie, czyja wola? Ludu? No, ale co to jest taki lud? To niby ta większość w demokracji? Tymczasem taki wybór to jeszcze nie jest oddanie całej władzy, bo władzę zawsze trzeba pojmować jako władzę Boga i przyjmować, że człowiek na tym polu ma ograniczone kompetencje. Pamiętajmy, poszukiwanie prawdy nigdy nie zaszkodzi. K

Ks. Stanisław Małkowski – polski duchowny pracujący na stale w ar­ chidiecezji Warszawskiej, w czasie stanu wojennego kapelan podziemnej „solidarności”, przyjaciel ks. Jerzego popiełuszki, od 1982 r. odprawiał z nim Msze św. za ojczyznę. 3 sierpnia 2010 r. poświęcił tzw. krzyż smo­ leński, który harcerze postawili na krakowskim przedmieściu w Warszawie.


kURieR WNET

17

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Już po raz 15. największe widowisko pasyjne w Europie – Misterium Męki Pańskiej – zostanie wystawione na poznańskiej Cytadeli. 19 marca 2016 r. o godz. 19.00, w sobotę przed Niedzielą Palmową, plac pod Dzwonem Pokoju zamieni się w biblijną Jerozolimę. Tradycyjnie wydarzenie poprzedzi Msza św. w kościele Salezjanów na Winogradach o godz. 17.00, skąd wraz z aktorami wszyscy wierni udadzą się na Misterium. Do tej pory obejrzało je w sumie blisko milion osób z Polski i ze świata. Przedstawienie trwa 80 minut, jest bezpłatne i dostępne dla wszystkich. Przyjdźcie na nie koniecznie, trzeba je koniecznie zobaczyć.

Pasja na Cytadeli Artur Piotrowski, pomysłodawca, producent i reżyser Misterium dla Wielkopolskiego kuriera Wnet – o swojej pasji i kulisach tworzenia tego największego widowiska pasyjnego w europie

D

laczego przygotowuję Misterium? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, sam dokładnie nie wiem, kiedy i jak stało się ono nieodłącznym elementem mojego życia. Ale już nim jest od 1998 roku.

Początki Zaczęło się podczas śpiewania utworów pasyjnych w Poznańskim Chórze „Polihymnia” w latach 1994-1997, takie natchnienia, szczególnie podczas „Wierzę” Józefa Świdra (ten utwór jest emitowany podczas sceny Zmartwychwstania) oraz „Crucifixus” A.Lottiego (on jest emitowany na ukrzyżowanie), to są utwory a’capella w wykonaniu tego

Jeśli ktoś mnie dziś pyta, jak Misterium wpłynęło na moje życie zawodowe, czy osobiste to nawet nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. To chyba temat na inną rozmowę, ale wiem jedno – jestem człowiekiem bardzo szczęśliwym. chóru z moim głosem niezmiennie od początku istnienia Misterium i żaden inny utwór tego nie odda. Potem poznałem odpowiednich ludzi w moim wieku, podobnych poglądów i chętnych do współpracy, którzy stali się moimi

przyjaciółmi i tak się zaczęło i wspólnie działamy. Dołączają nowi. Jest kilka osób, których, można powiedzieć, przyjaźnie zostały wypróbowane i bez nich także nie wyobrażam sobie Misterium. To jest też wspaniale spędzony wspólnie czas, przygoda, kiedy można także ofiarować coś ważnego bliźniemu. Jako dzieciak marzyłem, że jeśli coś wspólnie robić, to żeby to było z pożytkiem dla innych. Misterium jest spełnieniem tych marzeń w sensie realizacji najważniejszych treści na żywo dla ludzi w ciekawy sposób.

Natchnienie Jeśli ktoś chce, może się zapisać cały czas i występować w Tłumie. To jest niesamowite doświadczenie. Można poczytać o tym na stronie Misterium. Prób zbyt wiele nie ma, a przeżycia bezcenne. Nie ma się co zastanawiać, tylko się zapisać i wystąpić w tym wyjątkowym roku. O wszystkich aspektach, połączonych chórach poznańskich, rozmachu, nagłośnieniu i świetle można poczytać na stronie: www.misterium.eu. Dlaczego przygotowuję? Mam wewnętrzne natchnienie, którego nie potrafię wytłumaczyć i ono towarzyszy mi od początku do dziś. Kiedy przygotowuję Misterium, odczuwam głęboką radość i Pokój. Kiedy są trudności, a są czasem bardzo duże, zależy od roku, mam wewnętrzne światło, żeby się nie poddawać, ale wszystkie decyzje konsultuję z zaufanymi osobami, które podobnie patrzą na życie i wiem, że można im zaufać, także konsultuję z osobami

duchownymi. Za wszystkie decyzje jednak osobiście biorę odpowiedzialność i ponoszę konsekwencje w zależności od czynu (tutaj wyrzuciłem). Ludzie różni mi mówią, że to jest moja misja. Może tak jest? Wrażliwy na mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa byłem zawsze od dziecka i tę wrażliwość wciąż pielęgnuję, bo to jest sens życia.

Wzruszenie Kilkanaście lat temu zrozumiałem, w jakich czasach żyjemy, że Miłosierdzie Boże pełni w nich kluczową rolę i ten rok Nadzwyczajny Miłosierdzia jest bardzo ważny i tak jak po świętach Zmartwychwstania Pańskiego następuje Niedziela Miłosierdzia Bożego, tak w Misterium zmartwychwstanie Jezusa łączy się z miłosierdziem poprzez obraz Jezusa Miłosiernego i wychodzące z niego promienie padające na ludzi. Łączy się to także z Janem Pawłem II, Papieżem Miłosierdzia i jego słowami słyszanymi w tle o Miłosierdziu. Jeśli ktoś mnie dziś pyta, jak Misterium wpłynęło na moje życie zawodowe, czy osobiste to nawet nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. To chyba temat na inną rozmowę, ale wiem jedno – jestem człowiekiem bardzo szczęśliwym. I zawsze się cieszę, kiedy podczas Misterium ludzie się wzruszają. Wtedy zawsze sobie myślę, że warto było i myślę, że dla takich przeżyć realizuję to Misterium i od wielu lat pewnie dlatego pracuje ze mną w większości ten sam zespół osób przygotowujących.

Internat w Jaworzu Jan Martini Przygotowywanie fałszywej opozycji, która będzie wykorzystana dla działań z socjaldemokratami, wolnymi związkami zawodowymi i katolikami podczas wprowadzania kontrolowanej demokratyzacji.

W

śród świadomych obywateli dosyć powszechnie akceptowany jest pogląd, że w ciągu długich lat osiemdziesiątych służby specjalne PRL dokonały wyboru i obróbki grupy opozycjonistów, z którymi następnie zawarto „historyczny kompromis” i którym „przekazano władzę”. Wiele wskazuje jednak, że ekipę kierowniczą III RP przygotowano już wcześniej i była ona praktycznie „gotowa” jeszcze przed 13 grudnia 1981r. Natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego podjęto akcje „Jodła”, Klon”, ”Renesans”, w ramach których przeprowadzono setki rozmów „profilaktyczno-ostrzegawczych”, „sondażowo-rozpoznaniowych”, z aktywistami zdelegalizowanej Solidarności. Nie chodziło tylko o pozyskanie tajnych współpracowników do bieżącej inwigilacji. Szukano ludzi nadających się do „recyklingu” – użytecznych, mogących przydać się w przyszłych planach komunistów. Późniejsza akcja „Parawan”,

a. Golicyn o planach „transformacji ustrojowej” w polsce. pisane w 1984 roku!

przeprowadzona przed „reaktywacją” Solidarności, miała już bardziej polityczne cele. Chodziło o dobór kadr do organów przedstawicielskich, struktur regionalnych i samorządowych. Wybrańcami niekoniecznie musieli być ludzie pozostający „na kontakcie” z „organem założycielskim” – typowano osoby odpowiadające pewnemu profilowi (np. umiarkowany działacz katolicki cieszący się zaufaniem załogi). Rekrutująca się spośród działaczy Solidarności rzesza internowanych przetrzymywana była w ok. 50 miejscach na terenie Polski. Były to przeważnie wydzielone oddziały w zakładach karnych, a osadzonych obowiązywał złagodzony regulamin więzienny. Z internowanymi prowadzone były regularne rozmowy, dokonywano pozyskań do współpracy i typowano ludzi nadających się do „konstruktywnej opozycji”. Istniał jednak jeden „internat” zupełnie inny od wszystkich pozostałych. Tutaj internowani – zamiast tłuc się wiele godzin w więziennych budach „lodówkach”

– zostali dowiezieni helikopterami. Funkcjonariusze SB nie nękali ich rozmowami, a warunki bytowe mieli bez porównania lepsze niż inni (wygodniej miał tylko Najznakomitszy Internowany, który cierpiał za Ojczyznę polując z Kiszczakiem w Arłamowie). Mowa tu o miejscu internowania w wojskowym ośrodku wypoczynkowym w Jaworzu na terenie poligonu drawskiego, nad jeziorem Trzebuń.

I

stnieje mało znana książka „Solidarność w Województwie Koszalińskim 1980-1989” napisana przez A. Frydrysiaka. Autor zna wiele szczegółów, bo był szefem archiwum Komendy Wojewódzkiej MO w Koszalinie. Można by powiedzieć, że esbecy piszą nam historię zgodnie z zasadą „historię piszą zwycięzcy”, ale gdyby nie pan Frydrysiak nie można byłoby przytoczyć poniższych cytatów: „ (…) w autobusie przywieziono 106 paczek. Było w nich pełne wyposażenie, a więc: ubrania, kosmetyki, żywność, książki i notatki.

Radość Cieszę się, że Misterium Męki Pańskiej jest już stałym elementem u nas, w Poznaniu, wpisującym się w tradycję Wielkiego Postu, poprzedzającego święta Wielkiej Nocy. Poznaniacy i Wielkopolanie pokochali Misterium. Stało się ważną częścią życia duchowego i artystycznego, tradycją, dzięki której wchodzą w atmosferę Wielkiego Tygodnia i przygotowują się do świąt Wielkiej Nocy. Dzięki Misterium przenoszą się w czasy Jezusa Chrystusa i uczestniczą w Ostatniej Wieczerzy, wspólnie przeżywają wydarzenia w Ogrodzie Oliwnym, obrady Sanhedrynu, decyzję Poncjusza Piłata. Wraz z Jezusem uczestniczą drodze krzyżowej oraz momencie ukrzyżowania i śmierci Zbawiciela, a na koniec doznają mocnych wzruszeń w akcie Zmartwychwstania oraz pojawieniu się obrazu Jezusa Miłosiernego, który wprowadza w scenę finałową poświęconą Miłosierdziu i Janowi Pawłowi II. Ważnym elementem jest wniesienie Ewangeliarza przez wspaniałych tancerzy Polskiego Teatru Tańca, który jest „klamrą” dotyczącą życia Jana Pawła II i nawiązuje do symbolicznego znaku z pogrzebu Papieża, a także pokazuje, na jakim fundamencie oparte jest Misterium. Całemu widowisku towarzyszy niesamowita gra światła i dźwięku wraz z połączeniem muzyki pasyjnej wykonanej przez Poznański Chór Polihymnia oraz połączonych chórów poznańskich i orkiestry symfonicznej. Używane są gigantyczne reflektory

Przywieziono również owoce południowe: pomarańcze, banany, cytryny, ananasy.(...) W chwili przyjazdu do Jaworza nie było wytycznych dotyczących postępowania z internowanymi, zastosowano zatem regulamin ośrodka obowiązujący wczasowiczów podczas turnusu wypoczynkowego. „W czasie wolnym internowani prowadzili wykłady(...) Słuchaczami wykładów byli internowani oraz żołnierze i milicjanci będący po służbie.” To chyba jedyny wypadek w historii, żeby tolerowano tępienie aparatu represji dopuszczając potencjalną indoktrynacje. Widocznie wykłady naszych intelektualistów nie wyrządzały większych szkód w postawach ideowych milicjantów. Co niedzielę była Msza św. odprawiana przez biskupa przyjeżdżającego specjalnie z Koszalina. Uczestnictwo we Mszy nie było obowiązkowe – osoby nie będące katolikami (a było ich trochę) miały wolne. Dalej autor pisze: „Głównym powodem przyjazdów ks. biskupa była troska o zdrowie internowanych, a także warunki, w jakich przebywali. Dary przywoził również sekretarz episkopatu ks. biskup B.Dąbrowski, z którym znani opozycjoniści byli na ty. W paczkach od osób prywatnych i różnych instytucji przesyłano: warzywa, salami, odzież oraz kosmetyki dla kobiet czy tytoń holenderski do fajki dla Bronisława Geremka”. Frydrysiak przytacza też fragment wspomnień pisarza A. Szczypiorskiego: „ Przyszedł czas refleksji, skończyła się

lotnicze, wytwarzające światło, jakiego nie da się uzyskać z żadnych innych źródeł. To wszystko trzeba zobaczyć i przeżyć osobiście. Misterium na cytadeli nie zastąpi żadne nagranie wideo, transmisja w TV czy radio. Dosłownie - ziemia drży podczas Misterium.

Przedsięwzięcie Misterium Męki Pańskiej na Poznańskiej Cytadeli to ogromne przedsięwzięcie. Co roku tworzy je zespół ok. 1000 osób. Pośród 200 aktorów większość to amatorzy, którzy na co dzień pracują jako informatycy, bankowcy czy nauczyciele akademiccy, handlowcy i urzędnicy. Uczestniczą także Harcerze Związku Harcerstwa Polskiego oraz Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Budowa scenografii złożonej z Pałacu Piłata, Świątyni Jerozolimskiej oraz Bramy Jerozolimy oraz podestu pod drogę krzyżową i golgotę, składającej się z kilku ton rusztowań zajmuje tydzień, a realizatorzy dźwięku i światła, aby spotęgować nastój powagi i skupienia precyzyjnie ustawiają reflektory oraz urządzenia akustyczne przez kilka dni. Efektem jest doskonale stworzone widowisko, które porusza serca zarówno osób głęboko wierzących, jak i tych, którzy oglądają spektakl dla doznań artystycznych. Podczas sceny Ostatniej Wieczerzy widzowie obdarowani zostają chlebem przez Apostołów, a oni dalej przekazują Harcerzom, którzy podają chleb zebranym widzom. Co roku jest 1000 sztuk bochenków specjalnie na tę okazję pieczonego pszennego chleba

zadyszka ustawicznego biegu wydeptaną ścieżką, śladami tysięcy innych. Każdy z nas jest tutaj sam, wbrew pozorom i wbrew zapewnieniom, że nigdy dotychczas nie byliśmy tak bardzo razem. Chwała Bogu, że możemy egzystować w tym ciepełku iluzji, ale niekiedy chwyta mnie za gardło naprawdę zimna ręka prawdy. Przyszedł czas, żeby każdy był trochę oddzielnie, sam na sam ze swoją prawdą. Dopiero teraz dojrzewamy. Dopiero teraz coś wielkiego może z tego wyniknąć. Dopiero teraz przyszła godzina wyboru, przełomu, wielkich, olśniewających odkryć samego siebie. To pewne, że wolałbym inny rodzaj próby. Ale i ta próba, gorzka, bolesna, straszna – winna być przyjęta z wdzięcznością. Nie dlatego, że znów los nas doświadcza, ale z tej prostej przyczyny, że dzięki temu doświadczeniu będziemy bliżej prawdy, a zatem bliżej nas samych.”

J

ak widać nie istnieje granica grafomanii, powyżej której michnikowszczyzna nie byłaby w stanie wylansować „pisarza”. Tylko przedwczesna śmierć uchroniła tego pismaka przed nagrodą Nobla. Ten „autorytet moralny” był lansowany jako „sumienie narodu” i „następca Żeromskiego”. Dziś wiemy, że pochodzący z mniejszości Szczypiorski (TW „Mirek”) całe życie współpracował z UB i SB (podobnie jak większość jego rodziny). W Jaworzu zdobywali status pokrzywdzonego

przez poznańską piekarnię Fortuna, która wypieka te chleby od pierwszego Misterium. Uczestnicy odrywają po kawałku i przekazują bochenek ludziom stojącym obok. Jest to symbol konieczności dzielenia się dobrami, zarówno w wymiarze doczesnym jak i wiecznym. Tegoroczne Misterium Męki Pański dedykowane będzie w jednej ze scena nawiązywało do tematu i symboliki Chrztu z okazji 1050-lecia Chrztu Polski.

Zaproszenie W finale Misterium Męki Pańskiej zza Golgoty wyłania się ogromny obraz Jezusa Miłosiernego. To największa na świecie kopia portretu z Łagiewnik, o rozmiarach 12 x 20 m, namalowana w 2003 r. na płótnie drelichowym przez dziesięciu ówczesnych studentów Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Do jej wykonania zużyli oni blisko dwieście litrów farby akrylowej. Obraz w tym roku będzie miał specjalną wymowę z racji Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia przypadającego w tym roku. Zapraszamy z całego serca. Dla nas twórców to wielki zaszczyt, że możemy tworzyć to Misterium i przybliżać Wam drodzy i kochani ostatnie chwile z życia Jezusa Chrystusa na Cytadeli, naszej poznańskiej golgocie. Plac pod Dzwonem Pokoju jakby został zaprojektowany, albo Misterium doskonale się wpisuje w to miejsce. Piękne i ciche oraz skłaniające do refleksji. Powtórzę raz jeszcze – zapraszamy z całego serca! K Więcej szczegółów na: www.misterium.eu

m.in.: Wł. Bartoszewski, A. Małachowski, T. Mazowiecki, B. Geremek, St. Niesiołowski, B. Komorowski, A. Celiński, A. Drawicz, R. Bugaj, A. Szczypiorski, A. Czuma, J.Jedlicki, J. Holzer, St. Amsterdamski, J. Kusnierek, M. Rayzacher, R. Zimand. L. Maleszka, H. Karkosza. Wielu z nich ma tzw. piękną przeszłość opozycyjną, byli więc groźniejszymi wrogami reżimu. Dlaczego trzymano ich w lepszych warunkach? Grupę 73 internowanych stanowili zarówno szeregowi związkowcy, jak i „elity perspektywiczne III RP”, a wśród nich konfidenci „z górnej półki”, którym wykuwano w obozie internowania posągowe życiorysy. W oddalonym o 5 km hotelu dla kadry wojskowej w Głebokiem był jeszcze jeden ośrodek internowania. Przetrzymywano tam inną elitę - najwyższych aparatczyków partyjno-rządowych PRL z E. Gierkiem, P. Jaroszewiczem na czele.Ciekawostką może być informacja, że pani Gierkowa przylatując z Warszawy helikopterem w odwiedziny, „podwoziła” przy okazji panią Szczypiorską - żonę „opozycjonisty”(zapowiedź okrągłego stołu?). Tak więc decyzją odległego o tysiące kilometrów centrum, po sąsiedzku spotkały się dwie elity – odchodząca i ta, która miała być dopiero powołana. Skład osobowy internowanych w Jaworzu dowodzi, że ekipy kierownicze III RP były dobierane znacznie wcześniej i potwierdza opinię Anatolija Golicyna o wieloletnich przygotowaniach do „pierestrojki”. K


kURieR WNET

18

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Jesteście wykonawcami znanej w całym kraju przejmującej pieśni „Prezydent idzie na Wawel”. Dźwięczy requiem pod dzwonu kloszem? Salonowcy – skończcie tę wrzawę? O czas smutnej zadumy proszę? gdy Prezydent idzie na Wawel./Kogo wiedzie w żałobnej gali /Jakieś cienie, mundury krwawe/ ci w Katyniu z dołów powstali/z Prezydentem idą na Wawel... Słowa te towarzyszyły niejednej miesięcznicy smoleńskiej, niejednej uroczystości upamiętniającej poległych 10 kwietnia 2010 r. Jak powstał ten utwór? Było to bardzo spontaniczne. Dwa dni po tragedii smoleńskiej Henryk Krzyżanowski opublikował w prasie wiersz pt. ”Prezydent idzie na Wawel”. Na to czołowi podżegacze z „Gazety Wyborczej” rozpętali dziką wojnę. I cała Polska, której udało się scalić cały naród w żałobie, po trzech dniach raptem rozsypała się. Wtedy zadzwoniła do mnie Maria Gabler z propozycją napisania muzyki do tekstu Henryka, zrealizowania nagrania, w którym ona to zaśpiewa i umieszczenia utworu na Youtube. Następnego dnia usiadłem, napisałem muzykę i wieczorem ze łzami w oczach nagraliśmy to w studio. Tekst Henryka nakreślił charakter muzyki, a interpretacja Marii dokończyła dzieła. Przez wiele dni „Prezydent idzie na Wawel” był w czołówce oglądalności Youtube. I ta pieśń rozpoczynała wtedy wszystkie uroczystości PiS-u w całej Polsce. Tak, to prawda. Poszczególne oddziały zwracały się do nas o zgodę na publiczne odtwarzanie. Oczywiście wyraziliśmy zgodę na wykonania tego utworu bez obciążeń tantiemami autorskimi.

Od 2013 r. w sympatycznej kawiarni PoemaCafe na Wildzie w Poznaniu działa „Cabaret BB”. Powstał on z inicjatywy Marii Gabler i Bohdana Błażewicza. Kabaret ten, znany niewielkiej grupie osób, nawiązuje do tradycji „Kabaretu Dudek” w Warszawie, a także „Kabaretu Starszych Panów” Przybory i Wasowskiego.

Skąd w takim razie pomysł na kabaret? Pracując nad poważnym repertuarem przez ostatnie 20 lat zatęskniłem do moich starych dobrych czasów, kiedy do naszego interkabaretu – Salonu Urszuli Lorenz przy Ślusarskiej 16 w Poznaniu bilety były rezerwowane rok wcześniej. Graliśmy tam przez 5 lat, w kilku językach, w zależności od potrzeb publiczności, nawet z fragmentami po japońsku. Był to, na owe czasy, jedyny w Polsce kabaret zrozumiały dla obcojęzycznych gości, ale nie jedyny wtedy kabaret literacki. Pomysł reaktywowania takiego literackiego i autorskiego kabaretu poparty został również potrzebą chwili. Dzisiejsza rzeczywistość, z napięciami i olbrzymim podziałem społeczeństwa, staje się bardzo podobna do tej sprzed dwudziestu paru lat, z końca komuny. Trudno tego, co się dzieje nie komentować językiem

Życie przynosi mnóstwo tematów, ale większość kabaretów zajmuje się ciągle tymi samymi …. Wasze przedstawienia są nieporównywalnie bardziej oryginalne. Zostałem wychowany na mitach greckich i literaturze romantycznej. Mój ojciec recytował z pamięci Pana Tadeusza oraz uczył mnie łaciny, francuskiego, gry na skrzypcach i fortepianie. I właśnie wychowanie w tym duchu i znajomość literatury stała się inspiracją do tworzenia przedstawień .

No, właśnie. Pozwolę sobie tu zacytować wpis jednego z widzów na państwa stronie kabaretu: „Kabaret musi – a może tylko powinien – nawiązywać do współczesnych absurdów świata polityki i gospodarki. Cabaret BB – robi to delikatnie – bez napastliwości i chamstwa (brawo!). Bez względu na orientację polityczną każdy może się uśmiechnąć przy żartach z naszego

Ale dlaczego akurat wybrał pan „Romeo i Julię”, „Dziady” czy „Hamleta” do swojego repertuaru? W przepięknej formie i fantastycznym języku zawarte są aktualne wciąż treści, jak miłość, zdrada, moralność, honor

FoT. WikipeDia

Zsyłka na Sybir przedstawiona na obrazie Pożegnanie Europy Aleksandra Sochaczewskiego

Gdy w styczniu 1863 roku Polacy rzucili się do nierównej walki z carskim zaborcą, wiele tysięcy młodych patriotów poniosło śmierć na powstańczych polach bitew i w lochach carskich więzień. Tym którzy przeżyli zaborca przygotował piekielną drogę do największego więzienia świata – Syberii. krzysztof Żabierek Rosyjskie traktowało ten rodzaj kary jako akt łaski wobec skazańca, przy jednoczesnym wykorzystaniu kary jako elementu służby.

Bez nadziei na poprawę Podążający na zesłanie skazańcy narażeni byli na wiele nieprzyjemności i problemów, co miało na celu ostateczne złamanie w nich buntu i nadziei na zmianę swojego losu. We wspomnieniach jednego z uczestników późniejszego zrywu nad Bajkałem możemy przeczytać o rosnącej drożyźnie na wszystkie produkty spożywcze, powodującej, że w irkuckiej guberni sprzedawał każdy, co mógł, ażeby miał za co chleb kupić i z głodu nie giną. Dodatkowo biorąc pod uwagę złe warunku

sanitarne, wrogie nastawienie strażników, wydawać by się mogło, że Styczniowi żołnierze ulegną pesymistycznemu nastrojowi zdając się na niełaski losu. Tak jednak się nie stało, a wśród powstańców pragnienie wolności było żywe całą drogę na Syberię, doprowadzając do licznych spisków, mających przywrócić wolność.

Kto był pierwszy? Obecnie bardzo trudno ustalić, gdzie i kto stał za pierwszą propozycją zbiorowej ucieczki. Jedna z hipotez sugeruje łączyć ją z członkiem Centralnego Komitetu Narodowego - Jarosławem Dąbrowskim. Zasugerować miał on wybuch ogólno zesłańczego zrywu, gdy cały szlak od Warszawy po Ural

Cabaret BB sprawia wrażenie bardzo zgranej drużyny. Jakie są wasze początki? Prawie dziesięć lat z Marią Gabler piszemy razem piosenki, wydajemy płyty, dajemy recitale. Przed trzydziestoma laty przy ul. Ślusarskiej 16 w Poznaniu prowadziłem kabaret literacki Salon Urszuli Lorenz. Były to przedstawienia wielojęzyczne i cieszyły się dużym powodzeniem. Słysząc o tym Maria, która jest anglistką zapytała mnie czy nie chciałbym podzielić się tamtym doświadczeniem i może założyć taki kabaret. Szukając miejsca trafiliśmy z recitalem do PoemaCafe. Prowadząca kawiarnię Agata Wawrzyniak zaproponowała współpracę, a że sama kiedyś chciała zdawać do Szkoły Teatralnej podjęła temat bardzo ochoczo. Czwartym aktorem stał się uzdolniony aktorsko i znający perfekt język niemiecki Aleksander Korczak. Wszyscy mamy jeden cel : pracować na zespołowy

czy patriotyzm. Te wszystkie wartości w obecnej rzeczywistości coraz mniej znaczą. a bez nich życie staje się nijakie. Doszło do tego, że moje „Dziady” przez bardzo nielicznych i mniej oczytanych okrzyknięto prawicowym kabaretem. Oryginalny tekst dramatu wywołał takie reakcje. Dobrze, że Mickiewicz już dawno nie żyje, bo pewnie i on naraziłby się na krytykę salonów i Gazety Wyborczej.

kabaretu, ale również nie łagodzić tych napięć.

Gloria Victis

I

Skąd nazwa kabaretu: Cabaret BB? Nazwa wzięła się z naszych głównych założeń dotyczących formy, stylu i internacjonalnego charakteru przedstawień. Bowiem gramy w kilku językach, np. „Romeo i Julię” zagraliśmy nie tylko po polsku ale również po angielsku, francusku, niemiecku, czesku i rosyjsku., a „Hamleta” nie tylko po angielsku jak w oryginale ale również po duńsku. Nie tylko lubimy zaskakiwać, ale staramy się także przenosić widza w inne światy, ze zmianą języka zmienia się też interpretacja tekstów zarówno mówionych jak i śpiewanych.

Poznański Dudek

150 rocznica Powstania Zabajkalskiego

choć wydawać by się mogło, że styczniowi powstańcy zostali pokonani i srodze ukarani, w sercach Polaków wciąż żyła myśl walki z nienawidzonym wrogiem, doprowadzając do ostatniego epizodu Powstania Styczniowego- Insurekcji Zabajkalskiej w 1866 roku. W tym roku w czerwcu minie okrągła, bo 150 rocznica tamtej nierównej walki. Powstanie Styczniowe było tragedią dla narodu Polskiego pod względem skali represji, jakie spadły na jego uczestników. W wyniku działalności rosyjskiego aparatu władzy zostało zesłanych na Syberię blisko 40 tysięcy Polaków. Wśród zesłańców polskich, w latach 60-tych XIX wieku, blisko 89% nie przekroczyła 30 roku życia. Decydując się na zsyłkę Cesarstwo

rządu i współpracy z UE…”. Wynika z tego, że każdy widz bawi się doskonale. Tak. Wynika to z wielu opinii naszych widzów. Jest to niezwykle trudne nie przekroczyć tej granicy smaku i wyważonego żartu. Chcę unikać obrażania ludzi, dlatego szkieletem całego scenariusza są dramaty i te ich fragmenty, które obnażają naszą szaloną współczesność. A skomentowanie ich satyryczną piosenką napisaną w tej samej stylistyce sprawia, że łatwiej wchodzą w świadomość widza.

będzie zajęty przez Polaków. Wówczas wszystkie partie miałyby rozbroić swoje konwoje. Pomysł ten został odrzucony z powodów olbrzymich odległości działania jak również nastawienia chłopstwa, mieszkającego po granice gór Ural, poza nimi podniesienie buntu równało się z niemożliwością powrotu do kraju. Wszystkie te czynniki, doprowadziły do podjęcia decyzji o kontynuowaniu dalszej walki na Syberii w celu odzyskania wolności i ucieczce w stronę chińskiej granicy. Najbardziej znaną organizacją spiskową, mającą na celu prowadzenie dalszej walki z carskim zaborcą, był spisek Krasnojarsko-Kański. Był on sprzysiężeniem łączącym polskich zesłańców i rosyjskich rewolucjonistów, stawiających sobie za cel wywołanie powstania na Syberii. Spiskowcy zaplanowali swoje wystąpienie na 1 marca 1866 roku. Powstanie miało rozpocząć się w Troickiej Warzelni Soli w okręgu kańskim. Niestety, w wyniku działalności carskich służb, udało się wykryć sprzysiężenie, a jej głównych przywódców rozesłać do dalszych części Syberii. Choć działalność spisku krasnojarsko-kańskiego trwała bardzo krótko, podłożyło podwaliny pod wybuch spisku za Bajkałem. Jednocześnie przyczyniła się do błędnych założeń, m.in. dotyczących stosunku mieszkańców Syberii do planowanego powstania.

wykorzystać okazję i podjąć próbę wydostania się z rosyjskiej niewoli. Więźniowie zostali rozlokowani wokół Bajkału z podziałem na uprzywilejowanych (szlachta) i nieuprzywilejowanych. Doprowadzić to miało do braku zaangażowania dla podjętego planu, ze strony uprzywilejowanej części zesłańców. W nocy z 24 na 25 czerwca rozpoczął się ostatni epizod Powstania Styczniowego. Doszło do wystąpienia polskich zesłańców w osadzie Kułtuk, którzy po rozbrojeniu Rosjan skierowali się na północ w celu wyzwalania kolejnych stacji, w których przebywali zesłańcy. Podjęcie decyzji o wybuchu zrywu na stacji zlokalizowanej najbliżej chińskiej granicy, aby wyzwalając kolejne odsuwać się od upragnionej drogi do wolności, ukazuje, że powstańcami kierowała myśl rozciągnięcia walki na całą Syberię, przy aktywnym udziale lokalnej społeczności, zgodnie z planem jaki przyświecał członkom spisku Krasnojarsko-Kańskiego. Krzyż upamiętniający bitwę Powstania Zabajkalskiego na brzegu Bajkału

Powstanie Na przełomie 1865 i 1866 roku, władze administracyjne w Irkucku borykały się z problemem przepełnionych więzień. Odbiegające od norm sanitarnych warunki w jakich przyszło żyć zesłańcom doprowadziły do wybuchu tyfusu, dziesiątkującego Polaków. Dodatkowym problemem był nieurodzaj, jaki spotkał Syberię Wschodnią, w wyniku czego doszło do drastycznych podwyżek cen, stawiających wielu zesłańców przed widmem głodu. Celem rozładowania napięcia panującego w więzieniach służyć miała idea budowy drogi nad brzegiem Bajkału. Doprowadzeni do ostateczności skazańcy postanowili

efekt przenoszenia widzów w świat pozytywnych emocji. To jeszcze jedna recenzja widza „Spektakl Cabaretu BB to było dla mnie spotkanie z kulturą, mądrością i ciepłem. Melancholia, marzenia, pogodzenie się z życiem takim jakie jest, śmiech i żart z dużą wrażliwością i sympatią dla ludzkich słabości. Żart polityczny na poziomie dawno już przeze mnie nie widzianym. Cudowne głosy kobiece, szarmanccy panowie i klimatyczne miejsce. Świat na chwilę stał się taki jaki zawsze powinien być.” Dziękuję. Miło się to słyszy, takie opinie to paliwo dla naszych działań. Do tej pory były przedstawienia „Romeo i Julia”, „Dziady”, „Hamlet”, a także „Benefis Marii Gabler”, waszej wspaniałej aktorki. Jakie dalsze plany?

Obecnie wystawiamy przedstawienie „Wielkie Dramaty”, którego premiera miała miejsce 31 grudnia. Najbliższe przedstawienia przewidujemy 5 marca oraz 2 i 23 kwietnia 2016 o godz. 20.00. Bilety można rezerwować pocztą elektroniczną cabaretbb@gmail.com. Zapraszamy serdecznie! Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Cabaret BB · poemaCafe: poznań, ul. langiewicza 2 · tel 61 853 05 76 kawiarnia@poemacafe.pl · www.cabaretbb.art.pl ·facebook.com/Cabaret­BB

FoT. WikipeDia

BB

wyróżnia się pod każdym względem: dowcipnym tekstem, dającym wiele do myślenia i wspaniałą, niepowtarzalną oprawą muzyczną. Gwiazdami Cabaretu BB są Maria Gabler i Bohdan Błażewicz, a także Agata Wawrzyniak oraz Aleksander Korczak. Dotychczas odbyły się trzy premiery: ”Romeo i Julia”, „Dziady” i „Hamlet” oraz ostatnio „Benefis Marii Gabler z Cabaretem BB”. O powstaniu kabaretu, jego działalności i planach mówi Bohdan Błażewicz w rozmowie z Wojciechem Bogajewskim.

Szczęście jednak odwróciło się od powstańców po dotarciu do kolejnej stacji, gdzie znajdował się jeden z jej przywódców Gustaw Szaramowicz. Okazało się bowiem, że większość przebywających tam powstańców nie ma zamiaru dołączyć do walk. Podobna sytuacja spotkała powstańców w Murymie. Po drobnych starciach z Rosjanami, zdając sobie sprawę ze swojego tragicznego położenia, nieliczny oddział powstańczy postanowił przystąpić do ostatecznej walki z nadciągającym z Irkucka regularnym oddziałem wojska carskiego. Według relacji świadków walka nie trwała długo, a rozbity oddział powstańczy rozpoczął morderczą próbę dotarcia do granicy chińskiej, mającej przynieść wolność. Trudna droga ku granicy chińskiej osłabiła rozdzielonych na kilka mniejszych grup Polaków, ostatecznie przy współpracy z miejscową ludnością wojskom rosyjskim udało się wyłapać zbiegów.

Bilans walk na Syberii Ogólny bilans tego zrywu wyniósł 38 powstańców zabitych w walkach, 12 zginęło w tajdze od chorób i z głodu, 2 zaginęło bez wieści. Według rosyjskich raportów ofiar śmiertelnych po stronie rosyjskiej miało być 6 osób. Zwycięzcy nie mieli zamiaru honorować postawy Polaków , którzy nie włączyli się do walki. Wobec wszystkich zatrzymanych wytyczono procesy sądowe, które w czterech przypadkach orzekły wyrok śmierci ( Szaramowicz, Celiński, Rejner, Kotkowski), w pozostałych zwiększając wymiar kar odbywanych na zesłaniu. W tym roku mija 150 rocznica walk polskich zesłańców za Bajkałem. Choć z militarnego punktu widzenia działania były bardzo znikome, dla nas Polaków przykład tych dzielnych rodaków, dla których lepsza była kula w walce niż życie w poniżeniu, stanowi najlepszy przykład patriotyzmu i chęci walki dla Polski, mimo wielkiej ilości cierpienia i krzywd, jakie dotknęły Powstańców od zaborcy rosyjskiego. K


kURieR WNET

19

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Rzeczywistość sejmowa kontra rzeczywistość medialna

Macierewicz wysyła górę do Mahometa

szymon szynkowski vel sęk

Michał Bąkowski

poseł prawa i sprawiedliwości

P

ierwsze tygodnie obecności w sej­ mie niosą – poza bardzo wieloma nowymi obowiązkami – szereg inte­ resujących obserwacji. Jedną z nich jest fakt zupełnie niebywałego rozdźwięku między realną sejmową rzeczywistoś­ cią a jej twórczą kreacją prezentowa­ ną przez szereg mediów. spędzając w gmachu na Wiejskiej kilkanaście go­ dzin, a następnie włączając telewizję po powrocie z obrad, nieustannie do­ znaję szoku poznawczego, związanego z tym co widziałem „na żywo”, z tym co widzę na szklanym ekranie. Nieco lepiej jest w internecie, choć i tutaj nie brak arbitralnych, wybiórczych relacji i irytujących uproszczeń „pod tezę”. Często sprawa zajmuje raptem go­ dzinę, a z trwających kilkanaście godzin obrad jest przedstawiana jako jedyne, warte uwagi wydarzenie dnia sejmowe­ go. Czasem wręcz zdarza się, że dana sprawa na sali sejmowej nie była dys­ kutowana wcale, a na czołówki mediów trafia za sprawą licznie organizowanych przez posłów opozycji konferencji pra­ sowych. obrady plenarne toczą się swo­ im rytmem a głos w ich trakcie – często merytoryczny i wart uwagi ­ zabiera

szereg posłów pis, których nie zobaczy­ cie państwo zwykle w gorących „newso­ wych” relacjach ani w programach pub­ licystycznych. osobne życie toczy się na tzw. balkoniku medialnym, którego stałymi „mieszkańcami” zdają się Ryszard petru, kamila Gasiuk ­ pihowicz, sławo­ mir Neumann i inne medialne twarze opozycji. Dyżurują tam zabierając głos niemal w każdej sprawie, niezależnie od tego, czy mieli o niej coś do powiedze­ nia podczas obrad plenarnych. Nie ba­ czą przesadnie, czy w tym samym cza­ sie nie trwają ważne debaty na forach sejmowych komisji, w których posłowie pracują nad ustawami. Niestety ta tak­ tyka bywa skuteczna – dobrze było to widać po sondażowych sukcesach No­ woczesnej, która od wyborów zyskała sporo punktów sondażowych, właśnie za sprawą podobnego stylu działania. przez pierwsze dwa miesiące posło­ wie i posłanki tej formacji wręcz „zalali” sejm mieszanką konferencji prasowych i chwytliwych medialnie bon­motów wygłaszanych na sali plenarnej, nie po­ trafiąc jednocześnie złożyć ani jednego projektu ustawy, a nawet –jak w przy­ padku posłów Nowoczesnej z poznania – otworzyć lokalnego biura poselskiego

dla wyborców. Już dziś widać jednak, że taktyka medialnego „sprintu” przynosi efekty jedynie w krótkiej perspektywie ­ kolejna dwudziesta konferencja o koń­ cu demokracji, nie robi już na wybor­ cach większego wrażenia, za to uwiąd twórczy „nowoczesnego” ugrupowa­ nia już tak. Dobrym podsumowaniem porównania aktywności posłów partii rządzącej i opozycji jest relacja jednej z gazet sprzed kilkunastu dni, w której dziennikarze podając się za wyborców odwiedzili poznańskie biura poselskie w zwyczajowy, dyżurny poniedziałek. W biurze pis panował tłok, a licznych oczekujących przyjmował komplet (trój­ ka) poznańskich posłów pis. W biurze po, wyborców przyjmował jedynie osa­ motniony Waldy Dzikowski zaś w biurze Nowoczesnej posłanka Joanna schmidt minęła interesanta w drzwiach informu­ jąc o możliwości umówienia się na spot­ kanie. posłów pis bardziej niż medialne fajerwerki ­ choć znaczenia przekazu medialnego oczywiście nie lekcewa­ żymy – interesuje rzetelne wykony­ wanie zobowiązań wobec wyborców oraz realna praca na rzecz naprawy naszego kraju. K

O

statnie wystąpienia i decyzje ministra obrony narodowej an­ toniego Macierewicza wskazują na wybudzanie polskiej armii z głębo­ kiego snu. W polsce jednak nie wszyst­ kim ta sytuacja odpowiada. Nazwisko szefa MoN budzi w pol­ sce wiele emocji. pod adresem posła pis­u można znaleźć wiele niepochleb­ nych wypowiedzi w przestrzeni wirtu­ alnej. ostatnio hejterskie ataki doty­ czyły oczywiście deklaracji złożonej przez szefa MoN podczas spotkania ministrów obrony NaTo w Brukseli. pan Macierewicz zapewnił swoich roz­ mówców, że polska aktywnie włączy się w działania militarne przeciw tzw. państwu islamskiemu. przypominam, że dotychczas nasza pomoc ogranicza­ ła się do działań stricte politycznych. „po co tam ich wysyłać?”, „To nie nasza wojna.”­ to tylko niektóre wypowie­ dzi internautów w komentarzach pod artykułami relacjonujących spotkanie w Brukseli. Także w środowisku znajo­ mych mi osób pojawiły się głosy kry­ tyczne wobec deklaracji szefa MoN. Te same osoby równocześnie były bar­ dzo poruszone ostatnio opublikowa­ nym filmem przez terrorystów z tzw.

państwa islamskiego. Była to scena z egzekucji, dokonanej przez małego chłopca. Niektórzy moi znajomi oraz pewna część polskiego społeczeń­ stwa nie zdaje sobie sprawy, że jeśli nie chcemy aktów terroru tutaj w eu­ ropie, w polsce, musimy działać pre­ wencyjnie i włączyć się w walkę tam gdzie bandytów się szkoli i indoktry­ nuje. Dzięki naszemu zaangażowaniu wypełnimy także nasze zobowiązania sojusznicze wobec NaTo, natomiast nasza misja będzie głównie polegała na szkoleniu lokalnych sił zbrojnych i działaniach rozpoznawczych. Za­ grożenie będzie więc zdecydowanie mniejsze niż w przypadku naszych innych misji np. w afganistanie. Waż­ ną korzyścią, którą zdobędą podczas uczestnictwa w walce z isis nasi żoł­ nierze, szczególnie oddziały specjalne, będzie poznanie technik działania ter­ rorystów. Jest to bardzo istotne wobec przygotowań zmierzających do zapew­ nienia bezpieczeństwa podczas dwóch ważnych wydarzeń, które odbędą się w tym roku w polsce. Mowa oczywiście o szczycie NaTo oraz ŚDM. Deklara­ cja wygłoszona przez pana Macierewi­ cza o przystąpieniu do militarnej walki

z isis nie jest tylko wypełnieniem na­ szych zobowiązań wobec NaTo. To przede wszystkim odważna decyzja, którą podjął człowiek reprezentują­ cy kraj, który niedawno wrócił na na­ leżne miejsce lidera europy Środko­ wowschodniej. Ta decyzja wpłynie na zwiększenie ochrony europejczyków na własnym kontynencie. lepiej wal­ czyć na terenie wroga niż wpuszczać go w swoje granice. i jeszcze jeden wą­ tek, który ostatnio zaprząta mi często głowę. Wielu z nas imigrantów kojarzy obecnie z awanturnikami, którzy są od­ powiedzialni za wydarzenia z kolonii, szwecji, Francji itd. Jednak wśród nich są osoby spokojne, które przedostaną się do krajów europejskich i będą się asymilować. awanturnicy sami podają się na tacy dla służb mundurowych. Ja zwróciłbym szczególną uwagę na tych spokojnych, którzy mogą uśpić naszą czujność. Na pewno niektórzy z nich staną się szpiegami, będą wspierać ter­ rorystów, tworzyć im warunki do dzia­ łania w europie, może niejeden z tych spokojnych imigrantów sam weźmie udział w jakimś zamachu? Takich lu­ dzi trzeba będzie prześwietlić, bacznie obserwować. K

Lutowe spotkanie Narodowej Rady Rozwoju z udziałem Prezydenta RP było poświęcone polityce historycznej. W trakcie spotkania pewien polski pisarz historyczny z Anglii mówił o konieczności pragmatyzmu w prezentacji dziejów. Ów pragmatyzm, jego zdaniem, nieobecny w polskim opowiadaniu dziejów, jest błędnie zastępowany przez uprawianie historii w powiązaniu z wartościami. To zdanie mocno mnie zastanowiło, a nawet oburzyło. W tym samym dniu, po powrocie do domu dowiedziałem się o przejęciu przez IPN teczek pochodzących ze zbiorów gen. Czesława Kiszczaka, a dotyczących między innymi Lecha „Bolka” Wałęsy. Zdaniem historyków stanowią one niezbity dowód jego współpracy ze służbami bezpieczeństwa.

D

yskusja w trakcie posiedzenia plenarnego Narodowej Rady Rozwoju, w której uczestniczyłem, była wielowątkowa, mówiono o sposobach narracji historycznej, o uprawianiu historii bez patosu i z patosem, o popularyzacji naszych dziejów na Wschodzie i na Zachodzie, o roli rodziny i instytucji państwowych. Dla mnie jednak odpowiedź na pytanie „pragmatyzm czy wartości?” była najistotniejszym elementem naszej dyskusji.

Pragmatyzm czy wartości Przeglądam monumentalną rozprawę Jarosława Czubatego „Zasada ‘dwóch sumień’. Normy postępowania i granice kompromisu politycznego Polaków w sytuacjach wyboru (1795-1815), Warszawa 2005. Wyznaczone ramy czasowe to okres od III rozbioru Polski do rozwiązania kadłubowego tworu, namiastki państwa jaką było Księstwo Warszawskie. Księstwo – państwo mocno ograniczonej suwerenności. Autor prezentuje postawy Polaków tej epoki. Przywołuje przy tym, jako kluczową w jego opinii – recenzję tych postaw autorstwa księcia Poniatowskiego, wodza naczelnego wojsk Księstwa Warszawskiego, którą ten przedstawił dla Louis Pierre Édouard, barona Bignon: Książę wyjaśnił mi, że od dawna każdy Polak ma poniekąd dwa sumienia; że, przede wszystkim, Polak chce być Polakiem i jeśli nie może tego osiągnąć jedną drogą, to szuka innej. Wódz naczelny, starając się przybliżyć francuskiemu rezydentowi specyfikę działania norm postępowania Polaków w życiu publicznym pierwszych lat porozbiorowych, opisał w ten sposób istotną cechę ich mentalności politycznej. Było nią współistnienie dwóch lojalności, z których każda posiadała własne reguły postępowania. Pierwszą i podstawową stanowiła wierność Polaka wobec narodowej wspólnoty i przywiązanie do idei odbudowy własnego państwa („Polak chce być Polakiem”). Drugą – lojalność Polaka wobec obcego władcy, którego jest poddanym, lub protektora, z którym wiąże nadzieje na odzyskanie niepodległości. Mogła ona zostać odrzucona, gdy stawała w sprzeczności z pierwszą lub gdy malały nadzieje na korzyści wnikające z niej dla sprawy polskiej i zaistniała konieczność „szukania innej drogi”. Z zasady „dwóch sumień” wynikało podporządkowanie postępowania w życiu publicznym podstawowemu

Sumienie z teczek paweł Bortkiewicz TChr

celowi, jakim było odzyskanie własnego państwa. W czasach Księstwa Warszawskiego cel ów został, moim zdaniem, doprecyzowany – stało się nim państwo, w którym ustrój i prawa obywateli miały być gwarantowane przez konstytucję” (J. Czubaty, Zasada „dwóch sumień”, s. 665666). Autor wyjaśnia dalej, że jego zdaniem ten pragmatyczny wybór, którego wyrazem była adaptacja do skomplikowanych warunków nie oznaczał całkowitej rezygnacji z narodowych, patriotycznych ambicji, sentymentów. Pośród tego rozdarcia sumienia można było wszak zauważyć nadrzędność pierwszej zasady moralnej („przede wszystkim Polak chce być Polakiem”), która powodowała, iż większość dawnych obywateli Rzeczypospolitej, współpracując z władzami zaborczymi, nie wyrzekała się polskości i w miarę ograniczonych możliwości angażowała się w inicjatywy zmierzające do odbudowy własnego państwa. Jak ocenić taki kompromis od strony etycznej? Zdaniem Jarosława Czubatego „Zgodnie z zasadą dwóch sumień, podstawowe kryterium oceny postaw pozostawało wprawdzie takie samo, zmieniało się jednak jego zastosowanie. Sens takich pojęć jak zdrada czy wierność mógł ulegać zmianie w zależności od okoliczności. Odwołania do wymogów żołnierskiego honoru lub obowiązku wierności władcy i sojusznikowi mogły być argumentami wpływającymi na podejmowane decyzje, nie wydaje się jednak, by odgrywały decydującą rolę. Co więcej, istniały również możliwości mniej lub bardziej przekonującego usprawiedliwienia sprzecznych z nimi działań, choćby poprzez odwoływanie się do poczucia odpowiedzialności za losy kraju i rodaków, czy stwierdzenie, że Polacy spłacili już swój dług wobec Napoleona” (tamże, s. 672-673).

Rozczytanie nawet najbardziej wyważonych słów Wałęsy wymaga niemałej ekwilibrystyki, ale jego słowa nie są wyważone. Są raczej krzykiem, są szamotaniną. Są obijaniem się o ścianę. Miotaniem. Ale nie są wyznaniem winy, takim, które byłoby powrotem do wnętrza własnego sumienia. Dwa sumienia czy sumienie błędne Koncepcja zasady dwóch sumień może stosunkowo łatwo usprawiedliwiać złożone czyny – można wręcz powiedzieć, że naczelną normą tej zasady mogłaby być powszechnie znana – „jestem za, a nawet przeciw”. Pytanie jednak brzmi, czy jest to zasada realna? Czy takie sformułowanie zasady jest adekwatne do opisu człowieka? Oczywiście, jest to zasada kusząca. Posiadanie dwóch sumień, dwóch ośrodków decyzyjnych mogłoby interpretować wiele trudnych sytuacji. O takich dwóch sumieniach mówiono zupełnie niedawno, jeszcze

kilka miesięcy temu, gdy politycy rządzącej opcji, nominalnie przynależni do wspólnoty katolickiej, zostawiali jedno ze swoich sumień (to „katolickie”) w przedpokojach gabinetów prezydenckich, ministerialnych, sejmowych, by tam kierować się sumieniem drugim, liberalnym, pojmowanym jako konsensus polityczny. Być może za pomocą zasady dwóch sumień należałoby rozgrzeszyć raz na zawsze esesmanów, którzy swoje zbrodnie popełniali z całą sumiennością i wiernością sumieniu, choć w innej przestrzeni, nie zawodowej, a prywatnej kierowali się zupełnie innymi normami wrażliwości, serdeczności, lojalności wobec dobra

– najwidoczniej podawanymi przez to drugie sumienie. Przykład esesmanów jest dobry, gdyż jednak demaskuje zasadę dwóch sumień. Powszechnie ich postawa jest interpretowana jako efekt nie dwóch sumień, niezależnie od siebie działających, ale jako efekt sumienia błędnego. To pozwala niektórym tłumaczyć, że w takiej perspektywie funkcjonariusze III Rzeszy, najgłębiej przekonani o słuszności swej sprawy, nie mogli byli postąpić inaczej. Stąd, przy całej obiektywnej potworności ich zbrodni, postępowali subiektywnie dobrze. Będąc posłusznymi głosowi sumienia – nawet jeśli było błędne – działali moralnie poprawnie. Jednak samo subiektywne przekonanie o słuszności postępowania oraz płynący z niego brak wątpliwości i skrupułów nie usprawiedliwiają jeszcze człowieka. Psychologia mocno akcentuje fakt poczucia winy oraz to, że zdolność jej rozpoznania stanowi istotny składnik wyposażenia ducha ludzkiego. Poczucie winy, które burzy fałszywy spokój sumienia, egzystencję zadowoloną z samej siebie jest człowiekowi tak samo nieodzowne, jak fizyczny ból, będący sygnałem zakłóceń normalnego funkcjonowania organizmu.

Wyznanie winy W książce Sławomira Cenckiewicza „Sprawa Lecha Wałęsy” (wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2008) przeczytałem słowa byłego prezydenta ujawniające ogromny dramat: „Bo jeśli były propozycje […] ale to dużymi tysiącami pieniążków, bo takie duże. Nie za szpiclostwo, bo każdy widział, że mnie nie można kupić, ale tylko za to, że masz, masz dzieci, masz żonę fajną to też. To masz willę, to masz to, nie rób tego, pod wiatę chadzasz […]. Ten moment,

wtedy się zreflektowałem [w kościele], że pamiętaj, człowieku, ale ty tam pójdziesz i ty wreszcie powiesz, żeś ty wymanewrował, że ludzie do ciebie mieli zaufanie, a tyś zrobił świństwo i dlatego też właśnie te momenty mnie sprowadzały, te momenty, bo tak po prostu widzę […]” (IPN Gd 003/166, t. 4. Stenogram ze spotkania l. Wałęsy z działaczami KZ NSZZ „Solidarność” we Włocławku w dniu l XI 1980 r, k. 66). Rozczytanie nawet najbardziej wyważonych słów Wałęsy wymaga niemałej ekwilibrystyki. Te słowa nie są wyważone, tak samo jak słowa pisane przez niego teraz na swoich blogach i profilach społecznościowych. Jego słowa są krzykiem, są szamotaniną. Są obijaniem się o ścianę. Miotaniem. Ale nie są wyznaniem winy, takim, które byłoby powrotem do wnętrza własnego sumienia. Sumienie bowiem, jak mówi stara, dobra tradycja scholastyczna, ma dwie warstwy, które były określane terminami „synderesis” i „conscientia”. Zwłaszcza pierwszy termin, przejęty ze stoickiej nauki o kosmosie, nie jest jasny. Kard. Ratzinger zaproponował kiedyś, by zastąpić go platońskim terminem „anamnesis”. Jest to pewna zdolność przypomnienia, która sprawia, że człowiek zagadnięty o swój początek widzi to, do czego zmierza jego istota, widzi najgłębszą prawdę o samym sobie. Tragedią ludzką jest to, gdy owo anamnesis – przypomnienie zostaje zastąpione amnezją – całkowitą utratą pamięci o elementarnym pojęciu dobra i zła. W miejsce takiej pamięci zostaje wdrukowany fałsz – na przykład fałsz przywódcy, bohatera, ojca narodu. A jak pisał przed laty jeden z głównych kreatorów polskiego życia politycznego: „Ojciec – jak wiadomo – może się upić i zbić żonę, ale dzieciom na ojca nie wolno podnieść ani głosu, ani ręki” (A. Michnik). Czy zatem ma sens podnoszenie ręki lub choćby głosu na ojca? Wydaje się, że odpowiedzią na to pytania jest kwestia wyboru – czy chcemy żyć w domu, w którym tak naprawdę nie wiemy, kim kto jest, kto jest ojcem, a kto rozpanoszonym obcym. To także kwestia uszanowania pamięci tych, którzy w tamtej epoce mieli jedną zasadę wierności prawemu sumieniu. I byli mu wierni faktycznie nawet za cenę życia – społecznego, zawodowego, a także tego fizycznego. Nie da się historii odczytywać, ani o niej opowiadać bez czynnika wartości. K


kURieR WNET

20

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Na spotkaniu z młodzieżą w naszym nowotomyskim liceum, na pytanie, czy było warto poświęcić swoje życie walce, Andrzej Gwiazda bez wahania odpowiedział – tak! I po chwili dodał: – Jeśli się ma ideały to tylko w młodości. A jeśli się te ideały zdradza, to zawsze już dorosłym życiu.

Walka o młode pokolenie aleksandra Tabaczyńska

K

lub Gazety Polskiej w Nowym Tomyślu działa od maja 2013 roku. Swoją misję zainaugurował wystawą pt. Lech Kaczyński w służbie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. To tego dnia środowisko ludzi o poglądach prawicowych, mieszkających na terenie miasta i okolic mogło się zobaczyć, mogło się policzyć, a także umocnić. Nie jest bowiem łatwe w Polsce powiatowej w Wielkopolsce być zwolennikiem wartości, które reprezentował prezydent Lech Kaczyński. Przemysł pogardy, w bardzo namacalny sposób stale oddziałuje na opinię publiczną i wciąż jest silny. Warto też podkreślić, że w miastach takich jak Nowy Tomyśl nie ma mowy o anonimowości poglądów. Mimo to, ruch społeczny – jakim jest klub Gazety Polskiej – cały czas trwa. Adresatem działalności klubu stała się również nowotomyska młodzież. W Zespole Szkół Ogólnokształcących im. Mikołaja Kopernika, odbyły się już dwa wykłady zaproszonych przez KGP gości oraz pokaz filmu dokumentalnego o abp. Antonim Baraniaku „Zapomniane męczeństwo”. Nowotomyscy licealiści spotkali się z legendarnymi opozycjonistami, Joanną i Andrzejem Gwiazdami w marcu oraz Piotrem Szubarczykiem, historykiem IPN, autorem i publicystą we wrześniu ubiegłego roku, a z dr Jolantą Hajdasz twórcą dokumentu o abp. Antonim Baraniaku w lutym bieżącego roku.

–Nie wiadomo też na ile dziś są jasne ówczesne „klimaty” dla młodzieży. Jednak w pełni wiarygodne, bo usłyszane z ust bojowników. Bojowników o interes narodowy, o suwerenność państwa, o patriotyzm. Na pytanie czy było warto poświęcić swoje życie walce, Andrzej Gwiazda bez wahania potwierdził, a uzasadniając dodał – jeśli się ma ideały to tylko w młodości. A jeśli się te ideały zdradzi, to zawsze dorosłym życiu. „Drugą wojnę światową rozpętali Hitler i Stalin. Ta prawda historyczna była przez lata przed Polakami ukrywana i zakłamywana.” Te słowa z kolei wybrzmiały na wrześniowym spotkaniu z licealistami, a wypowiedział je historyk Piotr Szubarczyk. Rosja, w powszechnej opinii publicznej, nie jest uznawana za agresora

i sprawcę światowej pożogi. Szubarczyk, w swoim wykładzie, ukazał wydarzenia poprzedzające sowiecką agresję oraz jej dramatyczne konsekwencje: współpracę hitlerowców i sowietów przy eksterminacji Polaków, zbrodnie więzienne i marsze śmierci, zagładę polskich oficerów w Katyniu, zbrodnicze deportacje oraz liczne prześladowania wymierzone w Kościół katolicki i polską inteligencję. II wojna światowa rozpoczęła się 23 sierpnia 1939 roku, w chwili podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Niestety współczesny licealista, nadal jeszcze nie znajdzie tej prawdy w swoim podręczniku do historii.

39

lat temu zmarł „zapomniany męczennik” abp Antoni Baraniak. Metropolita poznański, kapłan niezłomny, dla nowotomyskich licealistów był anonimowy aż do 19 lutego i spotkania z dr Jolantą Hajdasz. Spędził on ponad dwa lata w stalinowskim więzieniu, gdzie był torturowany. Jego oprawcy nigdy nie odpowiedzieli za swoje czyny. W 2011 roku postępowanie w sprawie znęcania się umorzono z powodu „braku danych

dostatecznie potwierdzających popełnienie przestępstwa.” To, że funkcjonariusze aparatu terroru lat stalinowskich kłamią, nie dziwi. Szokuje jednak to, że jeszcze w 2011 roku instytucje „wymiaru sprawiedliwości” dały im wiarę. Szkoła zaczyna właśnie rekolekcje wielkopostne. Była okazja, aby wspomnieć bohaterskiego biskupa i modlić się o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Paradoksalnie zarówno Gwiazdowie, Piotr Szubarczyk i Jolanta Hajdasz wciąż walczą. Obecnie o wydobycie z niepamięci bohaterów wojny i okresu komunizmu, a przede wszystkim o prawdę historyczną i właściwe jej udokumentowanie. Misją nowotomyskiego KGP jest umożliwienie młodzieży szkolnej dostępu do wiedzy poza podręcznikowej. Głos prawdy o historii Polski i możliwość wypowiedzenia świadectw rodaków pokrzywdzonych w czasie ostatniej wojny i lat stalinowskich musi dotrzeć do młodzieży. Młody człowiek, maturzysta powinien być świadomy ceny jaką zapłaciło społeczeństwo polskie za walkę narodowowyzwoleńczą prowadzoną do 1989 roku i której skutki odczuwamy do dziś. K

Demokracja czy demografia? Henryk krzyżanowski

S

krót koD wykłada się na wiele sposobów, niektóre mało elegan­ ckie. Bodaj najmniej trafny jest ten oficjalny. Demokracja to wolne wybory, a demonstranci protestują przeciw wy­ nikowi niedawnych wyborów właśnie. Więc czego chcą bronić? Już lepiej by było krzyk obrażonych na Demokra­ cję. a może konfederacja odzyskiwa­ nia Dóbr? Bowiem wyższe stanowisko w biurokracji jest dobrem całkiem wy­ miernym. ale ta nazwa wymaga bez­ błędnej dykcji, na co trudno liczyć. Zatem mamy problem. Myślę, że konstruktywnym wyj­ ściem będzie zmiana nazwy na komi­ tet obrony Demografii. Jak słychać, przywódca ruchu, p. Mateusz kijowski,

Spotkania z młodzieżą Wartość świadectwa ludzi z pierwszej linii frontu jest nie do przecenienia, bo czy młody człowiek ma jeszcze szansę zrozumieć żart z głębokiego PRL-u – Co to jest szynka? Jest to wędlina, którą klasa robotnicza je ustami swoich przedstawicieli. –przypomniany przez Joannę Gwiazdę. Śmieszne? Właściwie nie sposób odpowiedzieć na to pytanie.

mogą skorzystać z płatnych usług pro­ fesjonalnych pełnomocników proce­ sowych. Wszystkie sprawy są rejestro­ wane oraz analizowane pod kątem możliwości udzielenia natychmiastowej

Działają biura w Buku, Luboniu, Swarzędzu, Tarnowie Podgórnym i w Poznaniu

DudaPomoc po Poznańsku Autor

H

asło „Dudapomocy”, a więc po­ mocy prawnej osobom w po­ trzebie, zostało sformułowane w czasie kampanii prezydenckiej przez andrzeja Dudę. spotkało się z gorącym przyjęciem przez polaków, zniechę­ conych, a często wręcz pokrzywdzo­ nych przez źle funkcjonujący wymiar sprawiedliwości. skalę problemu po­ kazuje niedawny sondaż telewizyjny,

z inicjatywy posła Bartłomieja Wrób­ lewskiego, a biura działają w poznaniu i powiecie poznańskim przy jego biurach poselskich. obecnie działa pięć takich punktów, w poznaniu, Buku, luboniu, swarzędzu oraz Tarnowie podgórnym. „Dudapomoc po poznańsku” ma charak­ ter czysto społeczny i nie korzysta ze wsparcia organizacyjnego czy finanso­ wego instytucji państwowych.

pomocy, a następnie w ramach przed­ stawionego problemu, osoba zgłaszają­ ca uzyskuje wskazania, co do możliwo­ ści dalszego postępowania w sprawie. porady udzielane są bezpłatnie. K

Szczegółowe informacje na temat funkcjonowania biur „DudaPomocy po Poznańsku” można znaleźć na stronie posła Bartłomieja Wróblewskiego (www.bartlomiejwroblewski.pl/dudapomoc-po-poznansku/) oraz na profilu na Facebooku (www.fb.com/DudaPomocPoPoznansku). Dane kontaktowe: ul. Św. Marcin 43, 61-806 Poznań (biuro główne), tel. 48 537 536 194, mail: pomocprawna@bartlomiejwroblewski.pl.

ma w tej dziedzinie niezaprzeczalne osiągnięcia. Wtedy każdy koD­owiec mógłby podpisać się pod takim ma­ nifestem: Demografia i PiS to przyczyna, że kraj czeka niechybna ruina. Chce w sypialniach rozpalić rząd żądze: już w budżecie są dla par pieniądze. Lecz to na nic: w Poznaniu czy w Łodzi nie rozmnożą za kasę się młodzi. Zmianę postaw wesprzeć tylko może kulturowo atrakcyjny wzorzec. No i jest! Prospołeczny Mateusz machnął trójkę, (choć płacić to nie już). Widać nie miał, lecz zjawia się w porę z kaczystowskim walczyć dyktatorem. Wybaczamy mu – fajny jest chłop i skaczemy z nim razem – hop! hop! K

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZETY POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika MARZEC 2015

01.03.2016 R. WTOREK Udział w obchodach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Poznaniu. 03.03.2016 R. GODZ.17.30 CZWARTEK Spotkanie z radną miasta Poznania Ewą Jemielity pt. „Co słychać w Radzie Miasta po zmianach” 10.03.2016 R. GODZ.17.00 CZWARTEK 71 miesięcznica Tragedii Smoleńskiej. Msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela, ul. Fredry. Po Mszy św. przemarsz uczestników pod Pomnik Ofiar Katynia i Sybiru, a następnie modlitwa, apel i złożenie kwiatów pod pomnikiem. 14.03 17.03 Wielki Wyjazd na Węgry. Z okazji Święta Niepodległości Węgier grupa klubowiczów wyjeżdża do Węgier, aby zamanifestować poparcie i wspólne działanie z węgierskimi „bratankami” . Zapisy na spotkaniach klubowych lub telefonicznie 663-700-053 17.03.2016 R. GODZ.17.30 CZWARTEK

Celem działalności jest również niesienie pomocy osobom, które z przyczyn ekonomicznych nie mogą skorzystać z płatnych usług profesjonalnych pełnomocników procesowych. w którym 95% uczestników negatyw­ nie oceniło działanie polskich sądów, prokuratury, komorników czyli szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. „Dudapomoc po poznańsku” jest ini­ cjatywą lokalną zainspirowaną hasłem z kampanii prezydenckiej. Działa w po­ znaniu i powiecie poznańskim. oparta jest o zasadę wolontariatu, a więc do­ browolnej i bezpłatnej pracy świad­ czonej bezinteresownie przez radców prawnych, adwokatów oraz doktorów prawa. W naszym regionie powstała

W zasadach organizacyjnych „Du­ dapomocy po poznańsku” czytamy, że jest to dobrowolne zrzeszenie osób, które zadeklarowały współdziałanie w ramach idei interwencyjnej pomo­ cy prawnej. Działalność koncentruje się na interwencji, a w szczególności na udzielaniu wsparcia w sprawach, gdzie widoczna jest krzywda ludzka i niespra­ wiedliwe traktowanie przez orany sto­ sujące prawo. Celem działalności jest również niesienie pomocy osobom, które z przyczyn ekonomicznych nie

Spotkanie Wielkanocne 24.03.2016 R. WIELKI CZWARTEK Przerwa świąteczna. Indywidualny udział w rozpoczynającym się w tym dniu Triduum Paschalnym 31.03.2016 R. GODZ. 17.30 CZWARTEK

Spotkanie z red. Tadeuszem Płużańskim pt. „Witold Pilecki i jego oprawcy”. SPOTKANIA KLUBOWE ODBYWAJĄ SIĘ W SALCE PRZY DOLNYM KOŚCIELE PW. ŚW. WAWRZYŃCA, UL. PRZYBYSZEWSKIEGO 38, W KAŻDY CZWARTEK O GODZ. 17.30. WSZYSTKICH KLUBOWICZÓW I ZAINTERESOWANYCH SERDECZNIE ZAPRASZAMY!



b ‒ a

‒ r a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

‒a

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

t

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

Marzec · 2O16

w tym 8% VAT

nr 21

5 zł

GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A Od momentu przejęcia władzy przez PiS górnictwo, pomimo ostatnio odtrąbionych sukcesów restrukturyzacyjnych (m.in. przez zarząd KW), wygenerowało kolejne setki milionów strat, które są finansowane przez kapitały sprytnych wierzycieli. Do maja 2016 r., czyli szóstej już rocznicy utworzenia Polskiej Grupy Górniczej (nKW), zostaną wygenerowane następne setki milionów strat, co wzmocni tylko pozycję negocjacyjną wierzycieli.

Jak mądrze pokierować historią

Ryszard Surmacz przedstawia propozycję przecięcia węzła gordyjskiego, jakim w świado­ mości wielu Polaków jest wciąż żywy problem utraty Kre­ sów Wschodnich i niepewność trwałości odzyskania Ziem Za­ chodnich.

redaktor naczelny Śląskiego Kuriera Wnet

C

2

Sukcesy czy porażki górnictwa? 120 dni po przejęciu władzy przez PiS Krzysztof Tytko

A

wansowanie Wojciecha Kowalczyka, pełnomocnika rządu PO-PSL ds. restrukturyzacji górnictwa, na Sekretarza Stanu w obecnym Ministerstwie Energii, pomimo totalnego fiaska jego półtorarocznej działalności, oraz pozostawienie Krzysztofa Sędzikowskiego na stanowisku Prezesa KW, mimo że dwukrotnie składał rezygnację, powinno budzić poważne obawy, gdyż sprzeczny z polską racją stanu kurs „naprawy”, polegający na wrogiej prywatyzacji górnictwa, a przyjęty przez poprzednie rozdanie PO-PSL, jest bez żadnej korekty kontynuowany przez

PiS, z dodatkową, szkodliwą próbą wyprzedaży kluczowych spółek z grupy kapitałowej JSW. Wzrost wydajności np. w KW w przeliczeniu na 1 zatrudnionego z 627 ton/os./rok w 2014 r. do 718 ton/os./rok w 2015 r. i obniżenie jednostkowych kosztów wydobycia z 283 zł/t w 2014 r. do 259 zł/t w 2015 r. są głównie efektem przekazania chwilowo nierentownych kopalń i tysięcy pracowników do SRK na koszt podatnika. To, a tym bardziej sprzedaż 6 mln ton zwałów po dumpingowych cenach celem poprawy płynności KW, nie może w żaden sposób być uznane jako sukces zarządu.

Górnictwo grzęźnie w bagnie patologii

G

órnicy głosowali na PiS. Wszyscy oczekiwali, że nowa władza rozpocznie naprawę gospodarki od niezależnego audytu w kopalniach i spółkach. Tymczasem pieniądze dalej wyciekają szerokim stru­ mieniem. Oczekiwanych zmian personalnych nie widać. Prywatyzacja majątku kopalń przez podstawione słupy trwa od lat 90., a po roku 2001 nabrała przyspieszone­ go tempa. Sprzedawano nie tylko tereny, ale i zakłady przynoszące zysk z wydobytego węgla. Np. w KWK „Budryk” poszła pod młotek elektrociepłownia. Choć do prokuratury trafiały kolejne sprawy, śledztwo trwało latami, a karuzela stanowisk trwała w najlepsze. Kopal­ nie płaciły często faktury – za niewykonane remonty, za jakoby nowe urządzenia, które faktycznie były jedynie regenerowane. Najciekawszy jest przykład kolejki Scharff, kilka lat wcześniej zezłomowanej. Za poprzednich rzą­ dów PiS minister Tchórzewski zlecił na „Budryku” audyt, a jego następca Poncyliusz odchudził kadrę kierowni­ czą – (5­osobowy zarząd i 8 pełnomocników). Była szansa na naprawę szkód wyrządzonych w górnictwie przez poprzednie rządy, a zwłaszcza Buzka. Niestety, po przyspieszonych wyborach gospodarką zajmował się wicepremier Pawlak. Zarząd KWK „Budryk” spro­ wokował strajk, który trwał 46 dni i kosztował kopalnię 89 mln strat. Trudno powiedzieć, czy było to działanie zamierzone, czy brak kompetencji. W tym czasie zysk kopalni wynosił 45 mln, a na spełnienie żądań gór­ ników było potrzebne jedynie 8 mln. Pracownicy po wejściu kopalni w skład Jastrzębskiej Spółki Węglowej chcieli wyrównania zarobków w całej spółce. Władze JSW zamiast rokowań postanowiły doprowadzić do jak największych strat. Moje podejrzenie opieram na tym, że ostatni wielki strajk, z postulatem „Zagórowski mu­ si odejść”, był na rękę jedynie tym, którzy zamierzają przejąć udziały JSW z rąk Skarbu Państwa. Zagórowski

powinien być odwołany jeszcze w czasie gotowości strajkowej, a do spółki skierowani niezależni kontrolerzy. Minister Tchórzewski powinien zlecić jak najszyb­ ciej przeprowadzenie audytu we wszystkich spółkach i kopalniach. Trafił do moich rąk niekompletny doku­ ment, z którego wynika, jakoby w 2014 r. na kontrakty menadżerskie w trybie postępowania: „Umowa wirtu­ alna – zakupy bezumowne” JSW wydała 7 748 000 zł. Z jednym tylko panem Krzysztofem S. – prezesem innej spółki górniczej zawierano co rok umowy i od kwietnia 2011 r. do marca 2015 zarobił on za świadczenie usług doradztwa biznesowego 1 043 955,8 zł. Najlepszy był dla niego okres od 14.03.13 do 30.04.14; jego kon­ to wzbogaciło się o prawie 434 tys. zł. Autentyczność dokumentu może potwierdzić jedynie nadzór właści­ cielski, ale mam prawo sądzić, że jest to wierzchołek „góry lodowej”. Związki zawodowe na kopalniach, niestety, są w układzie z pracodawcami. Większość z nich jest sko­ rumpowana, gdyż posiada spółki żerujące na kopal­ niach. Te nieliczne, autentyczne, które nie prowadzą działalności gospodarczej, są zastraszane i mobbingo­ wane. Górnicy sami wpłacają składki na konto, rezyg­ nując z potrąceń z listy płac, aby pracodawca nie znał członków niepokornego związku zawodowego. Układ węglowy to sieć powiązań biznesowych i po­ litycznych, która uniemożliwia każde niezależne działa­ nie i niszczy odważnych ludzi. Musi nastąpić radykalna wymiana kadr. Jest wiele kompetentnych osób, specja­ listów, którzy nie chcą nawet stanowisk, pragną jedynie, by ich wysłuchano. Tylko uczciwa kadra, myśląca patriotycznie i zdro­ wo konkurująca, jest w stanie wyprowadzić z zapaści polską gospodarkę.

J. CH.

Po 120 dniach od przejęcia władzy przez PiS Ministerstwo Energii nie przedstawiło jeszcze nawet zrębów swojego Programu Naprawczego, a jedynymi działaniami, powielającymi zresztą postępowanie poprzedniej ekipy, są próby dalszego skłócania zarządów ze związkami zawodowymi i zmiany nazw spółek i ich siedzib, czego efektem może być zagubienie kluczowej dokumentacji podczas kolejnej przeprowadzki do nowego miejsca zarządzania oraz inicjatywy dotyczące konieczności „szukania” inwestorów, którzy prawdopodobnie przechylą szalę kontroli nad spółkami górniczymi na rzecz kapitałów obcych. Dla podkreślenia rzekomego patriotyzmu decydentów, Polska Grupa Górnicza jako nowa nazwa KW będzie polska, a przyszła własność – już obca (prawdopodobnie niemiecka). Podobnie Katowicki Holding Węglowy ma być przekształcony w Polski Holding Górniczy, co wraz z Polskim Koksem z JSW SA ma sprawić na naiwnych wrażenie, że polska własność tych najważniejszych polskich podmiotów gospodarczych została zachowana. Nakazem chwili, zamiast kontynuacji, jest konstruktywna destrukcja (zburzenie obecnego status quo), czyli

Dla podkreślenia rzekomego patriotyzmu decydentów, Polska Grupa Górnicza jako nowa nazwa KW będzie polska, a przyszła własność – już obca (prawdopodobnie niemiecka) konieczność przeprowadzenia niezależnego audytu aktualnego stanu polskiego górnictwa, który był deklarowany w kampanii wyborczej przez obecnie rządzącą opcję polityczną, podjęcie natychmiastowej walki z eliminacją rozplenionej patologii, właściwe dokapitalizowanie i „odchudzenie” górnictwa, a także poprawa efektywności głównych i wspierających procesów produkcyjnych i dokształcenie kadry w zakresie nowoczesnych technik optymalnego zarządzania publicznym majątkiem oraz pilne wdrażanie czystych technologii węglowych w postaci budowy pilotażowych instalacji. Kto faktycznie będzie większościowym właścicielem bardzo rentownego

górnictwa, zostanie ujawnione dopiero po pewnym czasie od momentu rejestracji w Krajowym Rejestrze Sądowym tzw. nowych „polskich spółek górniczych”, ze względu na wyrafinowane, pełzające instrumenty inżynierii finansowej zastosowane w tej subtelnej grze dotyczącej przejęć (ale o tym już w następnym artykule). W związku z powyższym Komitet Obywatelski Obrony Polskich Zasobów Naturalnych apeluje o publiczną, poważną i szeroką debatę (póki jeszcze nie jest za późno i jeszcze istnieje szansa na utrzymanie kontroli nad polskimi zasobami węgla) z udziałem Ministerstwa Energetyki, parlamentarzystów, Ministerstwa Ochrony Środowiska, wybitnych profesorów ds. górnictwa z Narodowej Rady Rozwoju z Kancelarii Prezydenta RP, liderów związków zawodowych, kluczowych mediów i Komitetu Obywatelskiego Obrony Polskich Zasobów Naturalnych – w celu wypracowania alternatywnego wobec Ministerstwa Energii (PO-PSL) programu ratowania górnictwa. Byłoby to zgodne z wolą zachowania naszej suwerenności gospodarczej i koniecznością współuczestniczenia środowisk obywatelskich w rozstrzyganiu najważniejszych spraw, co deklarowali w kampanii wyborczej Pan Prezes PiS, Pani Premier oraz Pan Prezydent. Jeśli debata się nie odbędzie – najbliższa przyszłość pokaże, czy rację miało Ministerstwo Energii, czy my, ale wówczas może być za późno na naprawę, bo procesy te są nieodwracalne. Wówczas zorganizowanie nawet stu publicznych debat i powołanie stu Narodowych Rad Rozwoju wspartych najtęższymi patriotycznymi umysłami nie przywróci polskiej gospodarce utraconych korzyści. Uważamy, że ze względu na wagę zagadnienia z najwyższą przezornością należy rozważyć składaną przez nas ofertę współpracy. Sprzedanej za parę mln dolarów ponad 100 lat temu przez cara Aleksandra II Alaski rząd Rosji nie odkupiłby dzisiaj nawet za setki bilionów dolarów, bowiem ziemia i ukryte w jej wnętrzu zasoby są wartością bezcenną i nieodnawialną. Oby najgorszy interes w historii Rosji nie został powielony przez rząd Prawa i Sprawiedliwości i Zjednoczonej Prawicy. Apelujemy o to z najwyższą troską. W imieniu Komitetu Obywatelskiego Obrony Polskich Zasobów Naturalnych – Krzysztof Tytko, Marek Adamczyk

Początki wiary Polaków

ZABYTKOWA KOPALNIA WĘGLA KAMIeNNeGO „GUIDO”, FOT. WIKIPeDIA

zy w całej Polsce, czy tylko na Śląsku obowiązuje Berufsverbot? Czy to, że bez względu na sto­ pień naukowy, zawód, osoby aktywne nie mogą znaleźć pracy – jakiejkolwiek pracy, jest przypadkowe? Kłopoty ma­ ją występujący przeciwko RAŚ. Teraz doszły walki frakcyjne w partiach poli­ tycznych o wpływy i stanowiska. To nieprawda, że patriotyczna, niepodległościowa prawica nie posia­ da wykształconych i sprawnych kadr. Są, ale nikomu niepotrzebne. emigru­ je za chlebem znający 4 języki ekono­ mista po studiach w Polsce i Holandii, Maciej Odorkiewicz. Jego dziad był przed wojną kierownikiem w Polskim Radiu Katowice, ojciec walczył w Sza­ rych Szeregach, a dla wnuka nie znala­ zło się miejsce w III RP, bo jest patriotą. Bez pracy jest ekonomista Ar­ kadiusz Siński. Jego winą był pomysł nazwania głównego ronda w Rudzie Śląskiej imieniem Lecha i Marii Kaczyń­ skich. Podpadł posłowi, obecnie mini­ strowi, który pozwał go do sądu. Proces w dwóch instancjach Siński wygrał, ale nikt nie odważy się go zatrudnić, bo rze­ czony poseł, jak twierdzi, ma pełnomoc­ nictwa „rozjechać na Śląsku każdego”. Pracy nie mają też członkowie Ruchu Polski Śląsk. Byłemu wicewoje­ wodzie Piotrowi Spyrze nie pomogło członkostwo w PO, bo właśnie wygrała frakcja pro­RAŚ. Dr Andrzej Krzystyniak, historyk, pełnomocnik marszałka woj. śląskiego ds. kombatantów, też stracił pracę. Ślą­ zak, z Harvardu, wykłada nadal w USA. Czeka na lepsze czasy, kiedy będzie Polsce potrzebny. K

n u m e r z e

W związku z 1050 rocznicą chrztu Polski Czesław Ryszka omawia przyczyny tego wyda­ rzenia oraz jego konsekwencje dla historii państwa polskie­ go i kształtowania świadomości religijnej, państwowej i kultu­ ralnej Polaków.

5

mit założycielski iii RP w rozsypce „Mógł być tolerowany złodziej, mógł być tolerowany zbój, chu­ ligan – nawet ceniony; ale kapuś to była kategoria wykluczająca całkowicie, to było odczłowie­ czenie”. Z Andrzejem Gwiazdą rozmawia Łukasz Jankowski.

10

Wykluczyć lichwę i docenić pracę Każda kultura musi dokonać wyboru, co będzie stanowić podstawę jej ekonomii: lichwa czy praca. Z profesorem E. Michaelem Jonesem, autorem syntezy Jałowy pieniądz. Historia kapitalizmu jako konfliktu między pracą a lichwą rozma­ wia Antoni Opaliński.

11

Kulisy tajnej władzy Fascynująca opowieść o de­ cydujących dla przebiegu I i II wojny światowej operacjach militarnych i finansowych po­ tentatów globalizmu. II część cyklu Alfreda Znamierowskiego o konsekwentnym two­ rzeniu „rządu nad światem”.

15

Jak Ślązacy wielbili Kościuszkę Popularność haseł Insurekcji kościuszkowskiej na Śląsku i jej następstwa w dziejach tego re­ gionu Polski. Pierwsza część opracowania Zdzisława Janeczka o przywiązaniu poko­ leń Ślązaków do Kościuszki.

19

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

W


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ą s ki aby takimi pytaniami nie przygotowuje się nas do członkostwa w UE). Kilka osób wyszło z sali, kilka zostało, ale tylko niewielu zdecydowało się na wypełnienie ankiety, dlatego że pytania były nie z naszego kręgu kulturowego. Wracając do meritum: musimy postawić sobie pytanie o wspólny mianownik obydwu przykładów. W przypadku Kresowian oczywiście mamy na myśli przekaz kodu kulturowego, który jest nośnikiem polskiej wolności. Pomysłodawcom kursowych pytań szło prawdopodobnie o prokreację. W jednym i drugim przypadku, niezależnie od intencji, chodziło o przetrwanie. A jeżeli tak, to musimy odpowiedzieć na pytanie, co ma przetrwać: puste zabytki i pustka wokół Kresowian, czy ta myśl, która wyniosła Polskę na najwyższy europejski poziom cywilizacyjny? Oczywiście wszystko zaczęło się od słowa, ale ojcem i matką tego słowa – jest myśl. Musimy więc zdecydować: chcemy się rozwijać, czy chcemy umierać? Ktoś może zapytać: a kto to są ci

Rzecz obrazoburcza I teraz rzecz z pozoru najbardziej obrazoburcza. W obecnej kondycji finansowej naszego państwa powinniśmy postawić pytanie o to, co jest ważniejsze: zabytki na Kresach Wschodnich, których nigdy nie odzyskamy i które mają się coraz lepiej, czy Kresowianie w Polsce, którzy mają się coraz gorzej? Ważniejsi są martwi czy żywi? Wiem, że na obecnym poziomie świadomości Polaków te pytania są tak samo szokujące jak to, które w 1990 r. usłyszałem na kursie przygotowującym do… sprawnego szukania pracy. Kilkunastu jego uczestnikom postawiono pytanie: kto w pierwszej kolejności musi umrzeć, gdy staniemy w obliczu śmierci głodowej? (Nas wtedy intrygowało, czy

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

Zabytki na Kresach pozostały, ale Kresowianie w swojej głównej masie przenieśli się na Ziemie Odzyskane. To strategiczna informacja. Tam zostali kulturowo zneutralizowani, choćby przez fakt zmiany miejsca zamieszkania, przez odmienność krajobrazu kulturowego, a także wyraźną obojętność lub nawet wrogość władz PRL. Na Ziemiach Zachodnich przez pierwszych około 20 lat nie postawiono ani jednego prywatnego domu. Przyczyny były dwie: całkowita zmiana ustroju i niepewność mieszkańców i władz państwowych co do dalszych losów tych

polskim konglomeratem kulturowym, skupiającym trzy etosy: wielkopolski, śląski i kresowy. Pierwsze pokolenie pamiętało jeszcze dwie diametralnie różne epoki: czasy zaborów i II RP, a znalazło się w trzeciej. Jedni byli w przeszłości kształtowani pod dyktando niemieckiego właściciela lub zaborcy, i ci byli u siebie; inni – z obszaru sowieckiego lub austriackiego, należeli do przyjezdnych. To były różne światy. Ci wychowani przez szkołę pruską cenili bardziej pracę i rzeczy materialne i byli bardziej zachowawczy. Kresowianie zaś, ukształtowani na obszarze, gdzie polska kultura decydowała o rozwoju, ulegli na Ziemiach Odzyskanych podwójnemu osłabieniu – poprzez konieczność szukania nowego miejsca dla siebie i konflikt kulturowy z miejscowymi. Ale najważniejszym elementem destabilizującym była obecność Związku Sowieckiego, jego wojsk i politycznych wpływów. ZSRS był gwarantem granicy na Odrze, a więc automatycznie przynależności tych ziem do Polski.

stała się zastraszająca. Polska prasa na te tematy nie pisała prawie nic, podobnie jak zachodnia teraz o zachowaniach migrantów z Bliskiego Wschodu. Z czasem poczucie zagrożenia przestało istnieć, a granica polska na Odrze stała się przeszkodą dla samych Polaków. W taki sposób nastąpiło wymazanie zdroworozsądkowego poczucia zagrożenia na Ziemiach Zachodnich i bezproblemowe wejście kapitału niemieckiego, w tym medialnego, który ukształtował tamtejszą opinię publiczną. Dziś mieszkańcy Ziem Zachodnich nie spodziewają się napływu Niemców, lecz niemieckich pieniędzy. Niepewnego statusu tych ziem już nie zauważają. Co w tej sprawie zrobi urzędujący w Warszawie rząd? Drugi okres zaczął się wraz z wejściem w dorosłość trzeciego pokolenia urodzonego na Ziemiach Zachodnich, mającego słaby lub żaden kontakt z pierwszym. Bezgranicznie zaakceptowało ono propagandową wizję szczęśliwości, nie zauważając, jakie spustoszenie

Chcę poruszyć sprawę delikatną i niezwykłej wagi, która może nawet zadecydować o przyszłych losach Polski. Problem jest swoistą kwadraturą koła i swoistym węzłem gordyjskim, który może przeciąć tylko piastowski miecz. Tą sprawą są Kresy Wschodnie.

Tak więc trzem wielkim polskim etosom, które mogły wzmocnić zachodnie pogranicze, grozi kompletna rozwałka. Istnieje poważna obawa, że kultura kresowa, która zawiera

Budowanie unii środkowoeuropejskiej z dwóch powodów wymaga współdziałania całkowicie niepodległych wobec siebie państw: ponieważ mieszkające tu narody wcale lub długo tej niepodległości nie miały oraz dla zachowania wzajemnej wiarygodności. w sobie silne nośniki niezależności, zostanie zmarnowana: na wschodzie za pomocą dominacji nowych ideologów, a na zachodzie dzięki zwykłej głupocie i braku umiejętności dalekowzrocznego myślenia. Stalin i Hitler pokładają się w grobie ze śmiechu. Nie można wykluczyć, że upieranie się przy eksporcie polskości w oparciu o zabytki doprowadzi w dzisiejszym, coraz bardziej rozchwianym świecie do kompletnego zniszczenia tychże zabytków i ostatecznej eksterminacji mieszkających tam jeszcze naszych rodaków.

Podsumowanie

Jak mądrze pokierować historią

Kresowianie, ukształtowani na obszarze, gdzie polska kultura decydowała o rozwoju, ulegli na Ziemiach Odzyskanych podwójnemu osłabieniu – poprzez konieczność szukania nowego miejsca dla siebie i konflikt kulturowy z miejscowymi. cesem restaurowania kultury niemieckiej, bez informacji z polskiej strony, że zaledwie metr pod ziemią znajdują się pokłady Polski piastowskiej. Nie istnieje tam polska polityka kulturalno-integracyjna, o gospodarczej trudno nawet wspominać. Wszystko, co się dzieje na Ziemiach Zachodnich, jest podporządkowane interesom Niemiec. Do zauważenia tego zjawiska nie potrzeba szczególnej inteligencji. Lista faktów jest bardzo długa. Nie ma więc co ukrywać, że to samo dzieje się tak na Kresach, jak i na Ziemiach Odzyskanych. Mamy do czynienia z mieszaniną strachu i fobii, a także wskrzeszaniem demonów, które w przeszłości już wystarczająco narozrabiały, aby im przywracać żywot. Zabytki są zabytkami, więc należy się im szacunek i opieka, ale w świecie, w którym dominuje polityka, nie jest normalne, że jedno państwo na terenie drugiego odbudowuje własne dziedzictwo. Z logicznego i pokojowego punktu widzenia nie jest to nikomu potrzebne: ani Niemcom, ani Polakom, ani Ukraińcom, ani Litwinom. To zamach na pokojowe współistnienie.

a Polska zachodnia – nauki ścisłe i kult pracy. Nie wnikając w szczegóły, dopiero połączenie tych wspólnych cech pozwoliłoby wypełnić konieczność wciąż uciekającego scalenia polskiego narodu – w taki chociażby, jaki powstał za Kazimierza Wielkiego i o którym po utracie państwowości mówił Tadeusz Kościuszko.

Kresy i Ziemie Odzyskane Ryszard Surmacz

Ustawa o mniejszościach, którą wrzucono na początek pierwszej kadencji PO, została uchwalona nie dla tych mniejszości narodowych, które są, ale dla tych, które będą. Na terenie byłego NRD już osiedlani są emigranci z Bliskiego Wschodu i Afryki.

Kresowianie i gdzie ich szukać? Oczywiście, nie wszyscy są nośnikami wartości, które zostały tam wytworzone, ale istnieje dziś jeszcze spora grupa spadkobierców tej inteligencji, którą kształciły uniwersytety Stefana Batorego w Wilnie i Jana Kazimierza we Lwowie, a także słynne Liceum Krzemienieckie. Są też spadkobiercy znakomitej przedwojennej polskiej szkoły. Chodzi więc o te stałe wartości, które były potrzebne do kultywowania polskiej odrębności cywilizacyjnej na tamtych terenach. W zakres tych przymiotów wchodziła wyobraźnia humanistyczna, niepodległość myślenia, dalekowzroczność, poczucie państwa, wola zrozumienia drugiego człowieka i odmienności kulturowej. W okresie zaborów te cechy uległy degradacji, ale nie zostały zniszczone. Świadome lub nieświadome ich odrzucenie w obecnej sytuacji kulturowo-geopolitycznej jest kontynuacją eksterminacji polskiej inteligencji z okresu zaborów, II wojny światowej i PRL. Utarło się przekonanie, że Polska wschodnia to nauki humanistyczne,

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

ziem (1/3 terytorium Polski!). Tymczasowość nie buduje niczego prócz nawyków nomadycznych, które są obce naszej kulturze. Zmiana tego nastawienia nastąpiła w grudniu 1970 roku, kiedy Polska podpisała porozumienie graniczne z Niemcami. Uwierzyły wówczas władze i uwierzyli mieszkańcy tych ziem. Polacy zaczęli wreszcie czuć się jak u siebie w domu. Cicha obawa: „A jak nam zabiorą” powoli traciła swoją siłę.

Istota tych ziem Jeżeli chcemy zrozumieć Ziemie Odzyskane, musimy cofnąć się do 1945 r. i czas ich trwania podzielić na dwie części. Pierwsza to okres balansowania między poczuciem niepewności i stabilizacji; obejmuje dwa pierwsze pokolenia. Drugi to życie trzeciego pokolenia, które poczucie niepewności swoich ojców przyjęło do wiadomości i przestało je zauważać. Pierwszy okres zaczął się w 1945 r. i trwał w ciągłym oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Ziemie Odzyskane stały się

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

To wszystko sprawiało, że region Ziem Zachodnich stał się obszarem pogranicza. Ziemie północne, ze względu na większą odległość od Odry, znalazły się pod tym względem na drugim planie. Nietypowość tego pogranicza polegała na tym, że destabilizacja szła z dwóch stron jednocześnie: od wewnątrz, poprzez strukturalną blokadę procesów asymilacyjnych na Ziemiach Odzyskanych, i z zewnątrz, poprzez niemiecką propagandę i brak statutowych uregulowań granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Gdy w 1990 r. podpisano traktat graniczny, nastąpił proces reglamentowanego pojednania polsko-niemieckiego. Po otwarciu granicy z Niemcami ludność Ziem Zachodnich popadła w przerażającą biedę. Polskie zakłady zaczęły padać jeden po drugim. Wielokrotnie jedynym źródłem utrzymania stał się wówczas przemyt różnych towarów do Niemiec i z Niemiec. Na niespotykaną dotąd skalę rozwinęły się usługi seksualne, za którymi szło pijaństwo i rozkład rodzin. Porzucanie dzieci przez matki stało się plagą tamtej części Polski. Liczba „eurosierot”

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, dr Michał Soska, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski

dokonuje się na obszarze kulturowym. Destabilizację trzecie pokolenie uznało za normę i przeszło nad tym do porządku dziennego. Oczywiście pomógł mu w tym rozwój technologii, zwłaszcza Internetu. Starzy nie mają już nic do powiedzenia – przerósł ich czas i powaliła bieda; młodzi, uwolnieni od historii, poczuli się bezgranicznie wolni. Kobiety poprzez mieszane małżeństwa lub ucieczki zamieniły niepewność na stabilizację sankcjonowaną niemieckim prawem (alimenty); mężczyźni zajęli posady robotników, a zdarzało się, że i męskich dziwek. W taki sposób Ziemie Zachodnie coraz bardziej stają się nowoczesnym, a jakże, pograniczem. Ustawa o mniejszościach, którą wrzucono na początek pierwszej kadencji PO, została uchwalona nie dla tych mniejszości narodowych, które istnieją, ale dla tych, które powstaną. Na terenie byłego NRD są już osiedlani emigranci z Bliskiego Wschodu i Afryki. I kto wie, czy to właśnie nie oni będą beneficjentami tej ustawy, a Polacy zostaną zmuszeni do działań w kierunku likwidacji strefy Schengen.

Reklama Wiktoria Skotnicka, reklama@ radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Co możemy zrobić my – Polacy? Możemy stworzyć nowy standard w stosunkach międzynarodowych – i to taki, który swoim poziomem sięgnie najlepszych lat epoki jagiellońskiej. Uroczystym gestem całe materialne dziedzictwo z wyjątkiem cmentarzy powinniśmy przekazać trzem uznanym przez nas niepodległym państwom na dawnych Kresach Wschodnich: Litwie, Białorusi i Ukrainie. Ten gest byłby fundamentem pod budowę nowej Europy Środkowo-Wschodniej, a jednocześnie standardem zobowiązującym Niemców do podobnego gestu w stosunku do polskich Ziem Odzyskanych. Budowanie unii środkowoeuropejskiej z dwóch powodów wymaga współdziałania całkowicie niepodległych wobec siebie państw: ponieważ mieszkające tu narody wcale lub długo tej niepodległości nie miały oraz dla zachowania wzajemnej wiarygodności. Jakie mielibyśmy z tego korzyści? Na polu europejskim: • staniemy się współtwórcami prawa międzynarodowego i rozwoju jego kierunkowych podstaw, • czynnie włączymy się w politykę światową, • przyczynimy się do likwidacji neokolonializmu. Na polu wewnętrznym, Europy Środkowej: 1. podejmiemy trud kształtowania jedności Europy Środkowej (a może i Środkowo-Wschodniej), a gdyby za naszym przykładem poszły pozostałe państwa tego regionu, powstałby czysty obszar do nowego zorganizowania, 2. zniwelujemy bardzo groźne napięcia kulturowo-polityczne na swoim obszarze, 3. stworzymy racjonalne podstawy naszego państwa – prawidłową świadomość obywateli, zdrowe szkolnictwo i właściwy rozwój intelektualny, 4. zaczniemy budować Polskę w oparciu o naturalne – piastowskie – uwarunkowania, takie, w jakich żyjemy od 70 lat. Pozostaje pytanie: co z Polakami mieszkającymi na Wschodzie? W większości są oni potomkami zesłańców. Karano ich za patriotyzm i obronę Polski. Kara ta nie może trwać wiecznie. Sprawiedliwa Polska musi dać im prawo do powrotu, pod jednym wszakże warunkiem: że nie mamy do czynienia z agenturą lub patologią. Za ostatniego Piasta panowie małopolscy podnieśli ideę unii polsko-litewskiej. Dzisiaj osoby najwyżej postawione w państwie również pochodzą z Małopolski. Mogłyby one ten proces cofnąć i polską orientację polityczną postawić na nogach, zgodnie z obecnym, piastowskim duchem czasu. Polska dałaby przykład, w jaki sposób mądrze kierować historią. K

Adres redakcji

Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 27.02.2016 r. Nakład globalny 11 630 egz.

Prenumerata W tytule podać imię, nazwis­ ko, adres i dopisać: „Śląski Kurier Wnet” Konto:16 2490 0005 0000 4510 2687 8174

(Śląski Kurier Wnet nr 16)

Numer 21 marzec 2016

ind. 298050

Z

jednej strony mamy do czynienia z ponad 600-letnią polską obecnością na tamtych ziemiach, a z drugiej z faktem, że na tym samym terytorium istnieją, uznane przez polskie rządy, trzy niepodległe państwa. Z jednej strony mamy tam liczne zabytki (pałace, dwory, kościoły, cmentarze), które trzeba ratować, a z drugiej pustkę i brak odpowiedzi na ważne i dramatyczne pytanie: komu i czemu te zabytki mają służyć? To oczywiście paradoks, bo każdy zabytek jest wspólnym dziedzictwem, a każdy uratowany zabytek – wspólnym kulturowym sukcesem, ale jednocześnie nie możemy zapominać, że ten sukces przypomina, zwłaszcza Litwinom i Ukraińcom, polską obecność, której nie chcą. Nie chcą, jak twierdzą, dlatego, że Polska zabrała im elity, zablokowała rozwój ich rodzimych języków i rodzimych kultur. Pomniki kultury polskiej są stare i „pańskie”, a ich pomniki – nowe i „chłopskie”. Ba, restauracja polskich zabytków i nauka polskiego języka wzbudza strach i niepewność wśród chyba większości nowych ukraińskich czy litewskich elit; podsycane są też ich obawy, że Polacy zechcą tam wrócić... I kolejny paradoks, tym razem dotyczący Ukrainy: zgoda na odbudowę polskich zabytków wiąże się z nadzieją na wejście tego państwa do Unii Europejskiej. Tak czy siak, brnięcie w ten problem jest utrwalaniem „kwadratury koła” i zarzewiem przyszłych konfliktów. Ale gdy tę samą miarę przyłożymy do Ziem Odzyskanych i granicy zachodniej, okazuje się, że problem jest całkiem zrozumiały, ponieważ analogiczne obawy Polacy wyrażają w stosunku do Niemców. Po 1989 r. na całym tym obszarze mamy do czynienia z pro-


KURIeR Wnet

3

KURIeR·ŚL ąSKI

i

stniejące i obowiązujące formy życia społecznego przeżywają się, rodzą się nowe, lepiej odpowiadające zmieniającym się warunkom, potrzebom, oczekiwaniom”. Ponoć autorem przywołanego rozumienia zmiany społecznej (cytat za: B. Kromolicka) jest wieloletni dziekan i dyrektor Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego, prof. A. Radziewicz-Winnicki (w: Społeczeństwo w trakcie zmiany, Gdańsk 2004), czyli ten sam śląski socjolog wychowania, który uczestniczył swego czasu w równie doniosłym projekcie wychowania socjalistycznego. Interesowały go naonczas m.in. doświadczenia enerdowskich socjologów wychowania

współpracy międzyludzkiej, przy stworzeniu sprzyjających rozwiązań, prawidłowo spożytkowany”. Wyszło więc na to (jeśli autorka przywołaną definicję „zmiany społecznej” odczytała właściwie), że ustroje się zmieniają, ale nie zmienia się nasz profesor Radziewicz-Winnicki. Razem z innym prominentnym profesorem pedagogiki (gospodarzem znanego bloga) niestrudzenie objaśniają, na czym polega nieuchronność procesów (w PRL mówiło się po marksistowsku „procesów dziejowych”). W tych postępowych procesach (jakże by inaczej!), prowadzących do upragnionej zmiany społecznej, jest też miejsce na etap kontrolowanego chaosu i zamętu.

zdrowym rozsądkiem bywa banalizowana i nosi miano postępowej ideologii. Przecież redefinicja małżeństwa i rodziny z użyciem hasła walki ze stereotypami jest kpiną ze zdrowego rozsądku. Dzięki lewicowym „edukatorom” mamy się oswoić z tym, że edukatorzy uniwersyteccy pracują nad tym, by „studenci, dziś «religijni bigoci i homofobi», mogli wyrwać się z uścisku ich przerażających, występnych i niebezpiecznych rodziców i opuścili uczelnię, mając poglądy bliższe naszym” („Arcana”, 1-2/2012), czyli, by po ukończeniu studiów (jakże by inaczej) byli bliżsi poglądom lewicowych „edukatorów”, przy czym tę skomplikowaną operację należy rozciągnąć w czasie i przeprowadzać powoli.

Inny ekspert od rynku pracy – Michał Boni – na pytanie dziennikarki „Rzeczpospolitej”: „Co niechlubnie wyróżnia polski rynek pracy na tle innych państw Unii?” – odpowiada: „Najniższy poziom aktywności zawodowej, najwyższe bezrobocie wśród młodych, najniższy w UE wiek wyjścia z rynku pracy – średnio 56 lat. Zbyt niskie i niedopasowane do potrzeb pracodawców kwalifikacje pracowników […]. Pracownicy są mało elastyczni. Boimy się nowych form zatrudnienia, które są już także w nowym polskim kodeksie”. Autorzy raportu o polskim rynku pracy radzą m. in. ułatwić pracownikom podnoszenie kwalifikacji: młodzi Polacy muszą już w szkole uczyć się, jak

Singel osierocony kulturowo O jakim człowieku w następstwie udanej zmiany społecznej marzą edukatorzy? Najogólniej rzecz ujmując, ma to być singel osierocony kulturowo, uciekinier od patologii totalitarnej rodziny, który przestał już być moralnym i intelektualnym dziedzicem dzieł wiecznych, uczniem wysokiej sztuki. Jako osobnik wewnętrznie rozchwiany, wątpiący w siebie, o nietrwałej osobowości, zgadzający się tolerancyjnie na kształtowanie swojego rozmytego „ja” zgodnie z wymogami aktualnego gustu władzy czy kampanii reklamowej, stał się wymiennym trybem cywilizacji. Kto, jaki

– „intelektualiście transformatywnemu”, ukąszonemu ideologią poprawności politycznej, trudno w to uwierzyć… W ten to sposób eksperci realizują dalekosiężne strategiczne cele doprowadzenia do sygnalizowanej zmiany społecznej. Uczeni z lewackiej szkoły frankfurckiej głosili, że „nawet częściowe zachwianie wartości rodziny, autorytetu władzy rodzicielskiej w rodzinie mogłoby przyczynić się do zwiększenia gotowości młodego pokolenia do tego, by zaakceptować społeczne zmiany”.

troszeczkę nadziei Na koniec coś na polepszenie nastroju. Pojawiają się w moich refleksjach „nie-

ReFleKSJe nieWyemAncyPOWAneGO PeDAGOGA

Będę dziś próbował uwyraźnić, że niewinnie brzmiące pojęcie „zmiany społecznej” może w istocie oznaczać groźną, bezkrwawą rewolucję. interesować mnie będą sztuczki manipulacyjne, których celem jest osiągnięcie świadomościowego zamętu i kontrolowanego chaosu w społecznej rzeczywistości. Ów pozbawiony powagi zamęt i chaos jest ceną, ale i drogą wiodącą do przeprowadzenia (rzekomo oczekiwanej przez społeczeństwo po 1989 roku – sic!) tzw. zmiany społecznej, rozumianej – jak pisze Barbara Kromolicka (zob. Pedagog społeczny w meandrach środowiska lokalnego, Szczecin 2008) – jako „zespół nieuchronnych procesów, dzięki którym społeczeństwo przechodzi na kolejny szczebel rozwoju.

„intelektualista transformacyjny” w służbie zmiany społecznej

Herbert Kopiec w zakresie kształtowania i rozwoju socjalistycznych osobowości. Prof. Radziewicz-Winnicki ubolewał w 1989 roku – już po formalnym upadku socjalizmu w Polsce – że „znaną w świecie książkę «Socjologia wychowania» (reprezentanta nauki enerdowskiej, Artura Meiera – Berlin-DDR, 1974) przetłumaczono na język polski dopiero w 1982 roku”. Istotnie, z ośmioletnim opóźnieniem Artur Meier mógł poinformować polskiego czytelnika, że „kształtowanie socjalistycznej osobowości należy do najbardziej skomplikowanych, ale równocześnie najszlachetniejszych społecznych zadań […]. Rozwój i wychowanie socjalistycznych osobowości stanowi dziś proces o wymiarach ogólnospołecznych, który planowo jest kierowany przez klasę robotniczą i jej rewolucyjną partię”. Słowem, prof. Radziewicz-Winnicki był już raz mocno „ukąszony” (w okresie PRL) jedynie słuszną i naukową, totalitarną pedagogiką socjalistyczną, będącą projektem „planowo kierowanym przez klasę robotniczą i jej rewolucyjną partię”. Wygląda na to, że po formalnym upadku tego projektu doznał kolejnego „ukąszenia”. Tym razem postmodernistycznego. W projekcie postmodernistycznie zorientowanego wychowania miejsce klasy robotniczej i jej rewolucyjnej partii zajął „transformacyjny intelektualista”. W demokratycznej, wolnej Polsce (jak pisze B. Kromolicka) profesor Radziewicz-Winnicki twierdzi, że proces zmiany społecznej przyniósł jednostkom nadzieję na lepsze, bardziej satysfakcjonujące życie, utwierdził w przekonaniu, że „niemożliwe staje się możliwe, gdy tylko potencjał tkwiący w człowieku zostanie przez niego samego i we

nowa konieczność dziejowa Analizowanych procesów w krajach postkomunistycznych, w których większość zdeklarowanych ongiś jednoznacznie zawodowych marksistów przekształciła się dość niespodziewanie w postmodernistów-„intelektualistów transformacyjnych”, nie można było uniknąć. Naśladując tzw. zachodni marksizm kulturowy i postmodernizm, zaczęto promować kompletny relatywizm poznawczy i moralny. Ideolodzy postmodernizmu: Derrida, Rorty czy Lyotard na nowo opisali świat, twierdząc mniej więcej, że nic nie da się opisać, skoro tradycja nie ma wartości, wiedza nie ma sensu, a religia jest szkodliwa. Jedyny pewnik to mnogość bodźców, kontekstów, wersji, interpretacji, a wszystkie są równouprawnione. Nazywa się to „światopoglądem ponowoczesnym”, który „obowiązuje” do dziś. Bez większej przenikliwości da się zauważyć, że dzięki takim założeniom i strategii wkroczyliśmy w chaos. I to nie byle jaki. Osiągnęliśmy stan chaosu kontrolowanego! Zawdzięczamy to transformatywnym intelektualistom (edukatorom roku), którzy w realizowanym projekcie robią, co do nich należy – czyli mącą. W przeprowadzeniu sekularyzacyjnego postępu (owej zmiany społecznej), polegającego na niszczeniu tradycyjnego, zakorzenionego w chrześcijaństwie systemu wartości, czyli postawieniu świata na głowie, kluczową rolę mają odgrywać dziś „intelektualiści transformatywni”. Tak oto powstał świat chaosu, mętu i zamętu, relatywizmu i pomieszania znaczeń, świat mody na poniżającą człowieka „płynną nowoczesność”, pojmowaną jako normalność. Na gruncie tak pojętej normalności wiedza sprzeczna ze

Zilustrujmy to paroma przykładami z różnych obszarów społecznej rzeczywistości, rozpoczynając od pokazania „majstrowania” różnej maści uczonych deprawatorów, zaprzęgniętych w to przedsięwzięcie, mające doprowadzić do cywilizacyjnej zmiany. Oto, zdaniem eksperta-„intelektualisty transformatywnego”, prof. dr. hab. Krzysztofa Opolskiego z Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu War-

ideolodzy postmodernizmu: Derrida, Rorty czy lyotard na nowo opisali świat, twierdząc mniej więcej, że nic nie da się opisać, skoro tradycja nie ma wartości, wiedza nie ma sensu, a religia jest szkodliwa. szawskiego, w ramach walki z bezrobociem należy przygotowywać polską młodzież do podjęcia pracy na rynkach zachodnich („Rzeczpospolita” z 13 listopada 2002 r.). Profesor-ekspert doradza, by na polskich uczelniach szkolić „pod względem umiejętności interpersonalnych na pewno do pracy zespołowej, a także różnic kulturowych, np. takich, że w pracy nie okazuje się serdeczności, czy też w ogóle nie można spodziewać się tam jakichś osobistych relacji”. Widać w tym doradztwie znajomość realiów pracy na Zachodzie: uczucia, sentyment nie są tam zaliczane do mocnej strony kondycji człowieka. Urzeczowieniu podlegają nie tylko stosunki ekonomiczne, ale również relacje między ludźmi. Także one nabierają charakteru marketingowego.

szukać zatrudnienia i jak je utrzymać, a dorosłym jest potrzebne tzw. kształcenie ustawiczne. Ani słowa o tym, że brakuje miejsc pracy!!! Osobiście znam bezrobotnego, który w okresie 6 lat ukończył 19 różnego rodzaju kursów zawodowych, a pracy jak nie miał, tak nie ma. Sytuacja ekspertów od pracy przypomina anegdotę, jak to pewne miasto nie przywitało Napoleona uroczystymi salwami armatnimi, a jego mer tłumaczył się: „Istnieje, Cesarzu, aż dwadzieścia powodów tego zaniedbania. Po pierwsze: nie mamy armat, po drugie…” I tu Napoleon mu przerwał: „Wystarczy, proszę dalej nie wyliczać”. Natomiast Michał Boni zapomniał o braku miejsc pracy, a od tego trzeba mu było zacząć i na tym skończyć. Zachodni socjologowie wskazują na bezwzględność i odhumanizowanie nowej ekonomii. Traktowanie „materiału ludzkiego” przypomina czasy dziewiętnastowiecznej rewolucji przemysłowej. Mówi się o „pracownikach jednorazowego użytku”, którzy po ukończeniu czterdziestego roku życia nie mają już szans na atrakcyjniejsze zatrudnienie, i o zniewoleniu pracowników przez szefów, hołdujących natychmiastowemu rezultatowi finansowemu. W Stanach Zjednoczonych określono to sarkastycznie „prawem Tiny”. „Tina” to skrót od zwrotu „There is no alternative” (nie ma innego wyjścia). Prawo Tiny określa totalną dyspozycyjność pracownika wobec doraźnego zapotrzebowania i interesów pracodawcy. Przybiera to często postać skrajnej, wręcz biologicznej zależności. Inny termin – karoshi, oznaczający śmierć z przepracowania, wymyślili Japończycy. Szacuje się, że co roku umiera tam z tego powodu około 30 tysięcy osób.

„edukator”-„intelektualista transformatywny” stoi na straży tego nowoczesnego projektu? Ano, przytoczmy odpowiedź zamieszczoną na łamach najbardziej po 1989 roku w Polsce opiniotwórczej gazety. Na straży tego projektu stoi „Nauczyciel świata”: „Najsłynniejszy żyjący polski socjolog. Wnikliwy filozof. Najlepszy analityk świata ponowoczesnego: świata Internetu, rozpadających się więzi międzyludzkich, niepewności. Świata, w którym «wszystko płynie»” – czytamy we wstępie do jednego z wywiadów z Baumanem w „Gazecie Wyborczej”. Jakoś zapomniano o sprawie podstawowej – że owa sława socjologii, bohater salonów Warszawy, Wrocławia, Poznania sam swoimi publikacjami aktywnie przyczynił się do rozpadu dawnego świata i jego tradycyjnych wartości i więzi. Mamy więc do czynienia z prawidłowością, w myśl której im ktoś więcej gwoździ rozsypał, tym większy wywiesza szyld z napisem: „Łatam opony”.

cel: zniszczyć tradycyjną rodzinę Eksperci od przeprowadzenia zmiany społecznej dobrze wiedzą, że urzeczywistnienie tego projektu wymaga zniszczenia tradycyjnej rodziny. Oto wzorcowy przykład w wydaniu dyżurnego autorytetu z obszaru tej dziedziny życia, profesora Janusza Czapińskiego. Na łamach „Życia Warszawy” (listopad 2003) ten „intelektualista transformatywny” dokonuje, jak zwykle marksistowskiej (materialistycznej), analizy danych o trwałości polskich małżeństw: „Wiele polskich małżeństw nie decyduje się na rozstanie z powodów ekonomicznych. Łatwiej dawać sobie radę we dwoje”. A może jednak się kochają? Psychologowi społecznemu

wyemancypowanego pedagoga” uczeni „grzesznicy”, destabilizujący tradycyjny ład społeczny z różnych obszarów naszego życia (w imię – rzecz jasna – przeprowadzenia zmiany społecznej). Może warto odnotować, że niektórzy z nich przejawiają pewne szczęśliwe oznaki opamiętania, chociaż nie można tego jeszcze nazwać nawróceniem. Te ich zdrowe reakcje przybierają różną postać. Bywa to – przykładowo – przyznanie się do własnej głupoty bez owijania tego faktu w bawełnę. Tak zrobił po wielu latach (ale jednak) prof. Janusz Reykowski (psycholog, działacz polityczny, w latach 1989–1990 członek Biura Politycznego KC PZPR, współautor i uczestnik obrad Okrągłego Stołu): „Kiedy przypominam sobie swój stan umysłu z okresu stalinowskiego, to widzę teraz, że doprowadził mnie do wielu rzeczy głupich i bezsensownych [...]” („Kultura” 1996, nr 3.). Dobre i to. Ale – chciałoby się zapytać Pana Profesora Reykowskiego, zwłaszcza że wciąż jest aktywny – co z późniejszymi eksperckimi wypowiedziami? Oto inny, prominentny profesor pedagogiki na swym blogu (2012 r.) odnotował z nieskrywaną atencją: „Po immatrykulacji studentów i doktorantów w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie wykład inauguracyjny wygłosił wybitny psycholog społeczny – prof. dr hab. Janusz Reykowski z Polskiej Akademii Nauk. Przedmiotem analiz były konflikty w stosunkach międzyludzkich, ich rodzaje, przyczyny i sposoby radzenia sobie z nimi”. Czyżby współczesny „intelektualista transformacyjny” profesor Reykowski, który w świetle samooceny nie zawsze dobrze sobie radzi sam ze sobą, miał zagwarantowany dożywotni patent na naukową wybitność? K


kurier WNET

4

K U R I E R · ś l ą s ki

T

ak więc pierwszym komendantem Inspektoratu Katowice ZWZ był Jan Klauza ps. Saper, a jego zastępcą był Jan Skolik ps. Brzeziński. Brat Jana Klauzy, Bolesław, zeznając w dniu 27 stycznia 1972 roku w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach, powiedział, że Jan Klauza urodził się w roku 1914 w Chorzowie. Już w szkole podstawowej należał do harcerstwa, potem również w Gimnazjum Humanistycznym w Chorzowie przy ul. Powstańców. Po ukończeniu gimnazjum studiował w WSH w Poznaniu, a równocześnie pracował w chorzowskich „Azotach”. W czerwcu 1939 roku został powołany na ćwiczenia wojskowe do Przemyśla. Do wybuchu wojny pozostał już w wojsku. Brał udział w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli, z której uciekł. Po powrocie do Chorzowa podjął pracę w „Azotach”, ale po aresztowaniach w szeregach POP, które miały miejsce w kwietniu 1940 roku, zaczął się ukrywać. Początkowo schronił się u powstańca Michalika w Chorzowie, a następnie u Skolika, który był jego zastępcą i mieszkał w Katowicach. Z kolei Jan Skolik ps. Brzeziński urodził się 16 sierpnia 1913 w Brzezinach Śląskich (dziś jest to dzielnica Piekar Śląskich). Był synem górnika. W 1931 roku wstąpił do ZHP, a po dwóch latach został drużynowym brzezińskiej II Drużyny Harcerskiej im. Jana III Sobieskiego. Równocześnie opiekował się drużyną zuchów. Po ukończeniu kursów i zdaniu egzaminu komisyjnego zdobył instruktorski stopień podharcmistrza. Uczęszczał do Gimnazjum w Szarleju, które ukończył w lipcu 1938 roku. W tym samym roku został członkiem Komendy Chorągwi

W czerwcu 1940 roku komendant Okręgu Śląskiego Związku Walki Zbrojnej, Józef Korol ps. Hajducki, podzielił podległy mu teren na cztery inspektoraty. Na czele Inspektoratu Katowice stanął Jan Klauza ps. Saper. Inspektoratem Rybnik dowodził por. Władysław Kuboszek ps. Rogosz, Inspektoratem Cieszyn – dr Paweł Musioł, a Inspektoratem Opole – kpt. Henryk Hulok ps. Zabrzeski.

Śmierć komendanta Inspektoratu Katowice ZWZ i jego zastępcy Wojciech Kempa

Śląskiej, a także podjął pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach w Wydziale Szkolnictwa. Ożeniwszy się, w kwietniu 1939 roku przeprowadził się do Katowic. Na około tydzień przed wybuchem wojny został powołany do wojska. Po powrocie z wojny zaangażował się w działalność konspiracyjną. Karol Strózik z Piotrowic w swej relacji tak o nim napisał: Z wymienionym i jego żoną Agnieszką współpracowałem od końca września 1939 r. Dostarczałem mu wszelkie wiadomości i szkice o obiektach, które były potrzebne władzom Ruchu Oporu. Wyjeżdżał on często na Śląsk Opolski. Miał przy sobie, względnie w domu, zawsze 2 dowody, prawdziwy i lewy. W zależności gdzie wyjeżdżał, zabierał ze sobą odpowiedni dowód. Współpracował z jednym majorem WP. Formalnie i de facto był bezrobotny. Informacja, iż Skolik często wyjeżdżał na Śląsk Opolski, zdaje się stanowić potwierdzenie, iż w skład Inspektoratu Katowice wchodził w tym

czasie także obwód zewnętrzny – Bytom. Zygmunt Walter-Janke podaje bowiem w swej pracy, że Inspektorat Katowice miał trzy obwody: Katowice, Tarnowskie Góry i Chorzów. Według Pawła Ulczoka Inspektorat Katowice był najsilniejszy w Okręgu Śląskim

1971 roku przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach składała zeznania żona Jana Skolika, Agnieszka. Tak opisała ona aresztowanie męża: Powiedziałam do męża, że przyszło po niego gestapo. Mąż wciągnął na siebie

18 grudnia 1940 roku Niemcy przystąpili do zakrojonej na szeroką skalę i od dawna przygotowywanej operacji aresztowań w szeregach ZWZ na Górnym Śląsku. W ciągu jednego dnia aresztowano 456 osób, a trzy dalsze zostały zastrzelone, podejmując próbę ucieczki. ZWZ i latem 1940 roku miał skupiać około 7 tys. zaprzysiężonych żołnierzy.

18

listopada 1940 roku Inspektorat Katowice otrzymał poważny cios. Tego dnia został aresztowany Jan Skolik. Cudem uniknął aresztowania Jan Klauza, który w tym czasie mieszkał u Skolika. 2 listopada

spodnie i tak wyszedł do kuchni. Gestapowiec zapytał się, czy jest Janem Skolikiem i kazano mu się ubierać. Wówczas ja weszłam do pokoju po marynarkę i płaszcz i widziałam, że Jan Klauza stał w ubraniu za drzwiami i trzymał w rękach dwa pistolety. Powiedziałam do niego „spokojnie” i wyszłam do kuchni. Mąż wówczas powiedział, żeby mu

dać buty. Na to gestapowiec powiedział, że stoją, niech ubiera. Były to buty Jana Klauzy, a nie męża. Mąż jednak ubrał jego buty, aby nie wchodzić do pokoju. Dodaję, że jak gestapo weszło i pytało o męża i ja się udawałam do pokoju, to za mną chciał iść gestapowiec, lecz ja mu powiedziałam, aby zaczekał i faktycznie gestapowiec nie wszedł do pokoju – gdyż domyślam się, co by się stało. Po ubraniu się męża założono mu kajdany na ręce i wyprowadzono na ulicę. Patrząc przez okno, zorientowałam się dopiero, że dom był obstawiony. Nadjechał wezwany przez gestapowca samochód i odjechał do gmachu Gestapo. Klauza ubrał się i po upewnieniu się, że nikogo nie ma, wyprowadziłam go z mieszkania. Następnie Klauza ukrywał się najpierw u Bernaszewskiej przy ul. Stawowej (żony dentysty), a później u Golakowej. Jan Skolik został zgilotynowany w dniu 6 kwietnia 1942 roku. Wróćmy do tego, co zeznała przed OKBZH jego żona, bo oto w dniu 17

grudnia 1940 roku aresztowany został Józef Szmechta, który po śmierci Korola, zastrzelonego przez Niemców dniu 27 sierpnia, został nowym komendantem Okręgu Śląskiego ZWZ. 18 grudnia 1940 roku Niemcy przystąpili do zakrojonej na szeroką skalę i od dawna przygotowywanej operacji aresztowań w szeregach ZWZ na Górnym Śląsku. W ciągu jednego dnia aresztowano 456 osób, a trzy dalsze zostały zastrzelone, podejmując próbę ucieczki. W tej trójce był Jan Klauza. Oddajmy więc w tym miejscu jeszcze raz głos żonie Jana Skolika: W nocy na 19 grudnia 1940 r. przyszło gestapo do Heleny Golakowej (mąż jej był wtedy nieobecny, był w Bielsku) i dobijano się do drzwi. Nim zdołali się ogarnąć, to już wyważono drzwi. Nie wiadomo, po kogo przyszli, bo jak zobaczono Jana Klauzę, to pytano się go, kto on jest. On nie odpowiedział nic. Natomiast Golakowa powiedziała, że to jest jej kochanek, którego poznała na ulicy. Nazwiska jego nie zna. Kiedy gestapo wyszło do bramy z Klauzą, tenże chciał uciekać w kierunku podwórza i został zastrzelony. [...] Golakowa została aresztowana. Do identyfikacji zwłok wezwano Hulokową, gdyż jej męża poszukiwano. Hulokowa, korzystając z takiej dogodnej sytuacji, powiedziała, że to jest jej mąż. W rezultacie Niemcy nie byli świadomi, kogo naprawdę zabili, i przerwali poszukiwania Henryka Huloka, którego nazwisko figurowało w Sonderfahndungsbuch Polen. Korzystnie wpłynęło to na dalsze funkcjonowanie Inspektoratu Opolskiego. Z kolei następcą Jana Klauzy na stanowisku komendanta Inspektoratu Katowice został ppor. Józef Skrzek ps. Gromek z Michałkowic. K

Urodziłem się w kwietniu 1947 roku w Gliwicach – nie18 marca w Katowicach nastąpi niezwykłe wydarzenie. spełna rok po powrocie mojego ojca z Niemiec. Przebywał Z inicjatywy grupy entuzjastów – młodzieży z I Społeczon w niewoli niemieckiej jako żołnierz polski od września nego Liceum Ogólnokształcącego STO przy Pałacu Mło1939 roku do kwietnia 1945 roku. dzieży w Katowicach – zostanie rozegrana gra uliczna pod cielony do Wojska Pol- protezę, która wykonywała wtedy cha- a będąc przy tym sumiennym pracownazwą „Śląskie diamenty”. skiego utworzonego rakterystyczny pisk i stuk. Często z Józ- nikiem, został majstrem. Na początku

„Śląskie diamenty” czyli jak młodzież odkrywa prawdę na temat polskości Śląska

T

o rzecz godna szczególnej uwagi, bo inicjatywa wyszła ze strony uczniów, pragnących, by przekaz o zaniedbanej (a także często zakłamanej) prawdzie z dziejów Górnego Śląska – o jego walce w obronie rodzimej polskości i powrocie w granice Macierzy – przyjął możliwie najatrakcyjniejszą formę, uwolnioną od zmurszałych stereotypów. Autorzy projektu piszą: „Przystępujemy do akcji przypominania katowickich patronów (ulic, placów i skwerów), by pamięć o tym fragmencie przeszłości naszej lokalnej wspólnoty nie była wyłącznie uliczną tablicą bądź nic nieznaczącym frazesem. Już czas, by odnowić pamięć o tych, co Śląsk przywracali Polsce”. Gra uliczna jest przeznaczona dla młodzieży szkolnej, uczniów gimnazjów i liceów Katowic. 18 marca na obszarze Śródmieścia pomiędzy Wieżą Spadochronową a Pomnikiem Powstańców Śląskich zostaną rozlokowane punkty etapowe, nazwane „kopalniami diamentów”. Drużyny reprezentantów poszczególnych szkół będą losować zestawy pytań odnoszących się do postaci lub miejsc powiązanych z najbliższą okolicą, np.: Kim był Karol Miarka (starszy)? Jaką rolę w odrodzeniu polskości na Górnym Śląsku odegrał Józef Lompa? W jaki sposób Andrzej Mielęcki wpisał się w walkę powstańców śląskich o polskość Górnego Śląska? Czym w okresie II Rzeczypospolitej wyróżniał się gmach Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach (a czym tzw. „Drapacz chmur”)? Kogo upamiętnia wielka mogiła na Cmentarzu Panewnickim w Katowicach? Dlaczego pomniki wielkich Polaków – Wojciecha Korfantego i Józefa Piłsudskiego – przed gmachem Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach nie „patrzą” na siebie nawzajem (co dzieliło obie postacie w okresie II Rzeczypospolitej)? „Pragniemy skłonić młodzież Katowic do aktywnego poznawania

Ziemowit Rypiński lokalnej historii, która jest przecież nam najbliższą, a tak dalece zaniedbaną” – mówią twórczynie „Inicjatywy Społecznej Śląskie Diamenty”– Karolina Iskierka, Maria Latacz oraz Maria Pawłowicz, uczennice I SLO STO im. Stanisława Konarskiego w Katowicach, i zachęcają na swoim profilu na Facebooku: „Jeżeli jesteś uczniem katowickiej szkoły ponadgimnazjalnej lub klasy 3 gimnazjum, masz odrobinę chęci i pragniesz odkryć prawdziwe Śląskie Diamenty: ten konkurs jest idealny dla Ciebie!”.

T

o ważne i niezwykle wymowne, że inicjatywa, przesiąknięta prawdziwym patriotyzmem, wychodzi z kręgu młodzieży. Nie od dziś wiadomo, że to grupa wrażliwa na wszelką nieautentyczność i zakłamanie. Nie może więc dziwić, że właśnie z tej strony wychodzi głos, domagający się przywrócenia autentyzmu w przekazie historycznym, w ostatnich latach tak dalece wypaczonym w odniesieniu do dziejów Górnego Śląska. A miarą tego pozostaje m.in. historia tworzenia wystawy w nowym Muzeum Śląskim w Katowicach (pełnej akcentów umniejszających rangę polskości na Górnym Śląsku), a także twarda walka Ruchu Autonomii Śląska o ustanowienie na Uniwersytecie Śląskim kierunku pn. „silesianistyka”. Wiadome jest, że usilna walka o redefinicję pojęcia śląskości – tzn. umniejszenie zawartości elementu polskiego w jej historycznym i kulturowym obrazie – budzi niesmak i zaniepokojenie zdecydowanej większości Ślązaków, a mimo to krzykliwa mniejszość z kręgu środowisk ślązakowskich (tzw. schlesierów) zdołała dotąd znacząco zniekształcić ocenę wielu wydarzeń z dziejów Śląska. Sprawa nie dotyczy wyłącznie osławionych już Powstań Śląskich (ocenianych w tym kręgu jako „polska interwencja” bądź bratobójcza „wojna domowa”). Miarą tej „polityki historycznej” jest stan dzisiejszej wiedzy mieszkańców

regionu o wielkich Górnoślązakach – piewcach polskości, a często ofiarach niemieckich prześladowań i terroru. Z tej perspektywy muszą cieszyć głosy domagające się wielkiej odmiany, szczególnie zaś, gdy są to głosy pochodzące z kręgu młodzieży.

P

rawdę tę potwierdza opiekun całości projektu, dr Krzysztof Tracki (prezes Fundacji Patriotycznej Silesia Superior, która przejęła patronat nad akcją): „Celem nas wszystkich winno być odtworzenie sprzyjającego podłoża dla odbudowy polskiej tożsamości historycznej pośród Górnoślązaków. Wychodząc z przekonania, że w ostatnich latach nastąpiło na tym polu wiele zaniedbań (a narracja na temat historii Śląska była i jest często zawłaszczana dla celów wyłącznie politycznych), dostrzegamy potrzebę oddolnej pracy nad odnową wspólnoty regionalnej. Temu właśnie ma służyć inicjatywa «Śląskie diamenty». Zadawnione antagonizmy są, niestety, ciągle obecne, często nawet celowo podsycane, proporcjonalnie do skomplikowanych doświadczeń. Generowaniu lokalnych podziałów sprzyjają próby odmiany pojęcia śląskości także drogą kwestionowania genetycznej polskości regionu. Dostrzegając uprawnione istnienie niepolskich definicji śląskości (niemieckiej, czeskiej bądź też stricte śląskiej), uznajemy jednak tym większą potrzebę ożywienia polskiej tradycji historycznej. Z tej perspektywy gra uliczna jest tylko przyczynkiem w procesie zmian, które powinny zostać wplecione w realizację celów nadrzędnych – w ożywienie i utrwalenie polskiej tożsamości i świadomości historycznej na obszarze Górnego Śląska”. K Zapraszamy do wspierania działalności Fundacji Patriotycznej Silesia Superior Wpłaty prosimy kierować na konto: 05 1240 2959 1111 0010 5508 7684 (Bank Pekao SA II O/Katowice) z dopiskiem: darowizna na cele statutowe

W

po wojnie z jeńców wojennych, przesiedział jeszcze blisko rok w koszarach w Hamburgu i wobec braku nadziei na powrót do Lwowa, gdzie zostało wszystko, co posiadaliśmy, przyjechał do Gliwic na Śląsk. Matka moja z siostrą i babką poprzedziły ojca. W Gliwicach znalazły się już późnym latem 1945 roku. Mieszkaliśmy w oficynie przy ul. Daszyńskiego, blisko stacji benzynowej. Sąsiadami naszymi byli Ślązacy oraz „przybysze ze Wschodu”. Nad nami mieszkali D., mieli czwórkę dzieci. Pan D. nie potrafił zakorzenić się w żadnej z państwowych firm i handlował na targu pszenicą. Obok nas mieszkali M. Mieli trójkę dzieci. Najstarsza, Luśka, urodziła się jeszcze przed wojną we Lwowie. Pan M. był stolarzem, nienawidził Ukraińców, choć matkę miał Ukrainkę. Po pierwszej wojnie światowej Ukraińcy zamordowali mu matkę i ojca. Jako dwuletni chłopczyk był świadkiem tego mordu. Pod nami mieszkała pani O. z mężem i dwójką dorastających dzieci. Pan O. często kłócił się z żoną, nie dawał pieniędzy na utrzymanie domu, co zmuszało panią O. do pracy. Zarabiała z wielkim trudem, piorąc pościel komu się dało. Podczas wojny była w niemieckim wojsku sanitariuszką. Przeżyła oblężenie i zdobycie Berlina, a w 1946 roku powróciła z dziećmi do Gliwic do swojego miejsca urodzenia, aby w 1976 roku z całą rodziną wyjechać na stałe do Niemiec. Oficyna, w której mieszkałem, miała kilka klatek schodowych, w których mieszkali Ślązacy i ci ze Wschodu. Była również jedna rodzina z Warszawy. Wszystkich mieszkańców łączyła jedna rzecz – wiara katolicka i wspólne chodzenie do kościoła. Kamienne podwórko, wybrukowane kocimi łbami, z rzędem komórek, w których lokatorzy trzymali węgiel i nie tylko, wypełnione było dziećmi oraz ich gwarem. Ja kolegowałem się z Józkiem P., który był prawie w moim wieku. Został moim serdecznym kolegą aż do czasów mojego i jego małżeństwa, kiedy to zmieniliśmy miejsca zamieszkania. Józek nie miał ojca; wychowywała go niezamężna matka oraz dziadkowie. Razem z nimi mieszkała ciotka Truda oraz ujek Eryś. Dziadek Józka podczas pierwszej wojny światowej stracił nogę jako żołnierz niemiecki w walkach we Francji. Nosił protezę, ba! miał ich nawet cztery, a żeby zrobić krok, „podrzucał” do przodu

kiem szliśmy za dziadkiem, wykonując podobne ruchy nogą i naśladując dźwięki, które wydawała proteza. Bardzo to wnerwiało dziadka, który przepędzał nas swoją kryką. Dziadek była to postać, która budziła moje duże zainteresowanie. Jego ciało było gęsto pokryte tatuażem, stanowiącym pamiątkę niewoli francuskiej. Mimo posiadania jednej nogi jeździł na rowerze, hodował kanarki oraz robaki, którymi je karmił, słuchał radia polskiego lub niemieckiego, miał kilka starych szabel, karabinek wiatrówkę „Dianę” i dużo niemieckich książek albumowych. Babka Józka P., jak sięgnę pamięciom, zawsze wyglądała tak samo – staro mimo zmieniających się lat. Miała ogródek działkowy, z którego „plonów” utrzymywała rodzinę. Za to

Eryś Tadeusz Loster

w „nagrodę”, kiedy handlowała z wózka kwiatkami i pietruszką, dostawała od „praworządnego” milicjanta mandat. Matka Józka ciężko pracowała przy transporcie cegieł. Mimo to była bardzo pogodną osobą, pięknie gwizdała i śpiewała. Po przyjściu do domu z pracy było ją słychać. Znała, śpiewała i gwizdała wszystkie szlagry. Józek był oczkiem w głowie całej rodziny, kochany przez matkę, dziadków i wujostwo. Oprócz skarbów, które wymieniłem i podziwiałem, w domu Józka był jeszcze stary modlitewnik z XIX wieku, oprawiony w skórę. Grzbiet tego modlitewnika był pomalowany jasnobrązowym lakierem identycznym jak deski podłogi. Babcia Józka – uma tłumaczyła mi, że został tak pomalowany, bo był podkładany pod nogę befeju, aby nie znalazł go pruski żandarm. Cała rodzina P. prawiła po śląsku, znała też język niemiecki. Mimo to wszyscy umieli poprawnie pisać po polsku, choć jako gliwiczanie nie byli objęci edukacją szkoły polskiej. Józek, nie mając ojca, swoje uczucia przelał na wujka Erysia; był on dla niego autorytetem. Eryś był starszy od Józka o około 16 lat. Zaraz po wojnie skończył szkołę zawodową i poszedł do roboty jako tokarz. Wieczorowo ukończył technikum,

lat sześćdziesiątych ożenił się i zamieszkał w Szobiszowicach w domu swojej żony. Eryś, jak cała jego rodzina, miał zdolności muzyczne – śpiewał. W nowym miejscu zaczął śpiewać w kościelnym chórze przy parafii św. Bartłomieja. Jeszcze przed końcem lat sześćdziesiątych złożył wniosek o wyjazd do Niemiec. Wniosek został odrzucony przez „władze”, a Eryś stracił posadę majstra. Jednak nadal składał podania o wyjazd, mimo dalszych represji. Został „wypuszczony” do Niemiec wraz z rodziną na początku lat siedemdziesiątych. Z Erysiem związane było wydarzenie, które miało miejsce jesienią 1946 roku. Matka moja była ze mną w ciąży, kiedy 15 letni Eryś stawał pod naszym oknem, powtarzając dość głośno jedno słowo: „Poloki!, Poloki!, Poloki!…” Rodzice moi starali się nie zwracać na to uwagi. To spowodowało, że rozochocony Eryś rzucił w okno kamieniem, wybijając szybę. Ojciec mój wybiegł z domu, Eryś dostał „szpica” i pobiegł do siebie. Po chwili do drzwi naszych zapukał dziadek Józka z pretensjami do mego ojca, że kopnął jego syna. Stary P. starał się mówić czysto po polsku, na co ojciec mój odpowiedział mu po niemiecku. P. nie skomentował wyjaśnienia ojca, odwrócił się i poszedł do domu. Incydent ten nie wpłynął specjalnie na sąsiedzkie stosunki pomiędzy moją rodziną a rodziną P. Dowiedziałem się o nim od mojej matki dopiero po wyjeździe Erysia do Niemiec. Z Józkiem nie rozmawialiśmy o dalszych losach jego wujka i nic mi nie wiadomo, jak ułożył sobie życie w Niemczech. Lata mijały, w 1979 roku przeprowadziłem się do Szobiszowic, a parafia Erysia stała się moją parafią. W czasie i okresie szczególnym, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1983 roku, poszedłem na południową mszę do mojego parafialnego kościoła św. Bartłomieja. Kościół był wypełniony po brzegi. Zwróciłem uwagę, że ktoś za mną donośnym i ładnym głosem śpiewa kolędy. Głos ten przy słowach „podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą…” górował nad innymi. Mimo zaciekawienia śpiewającym, krępowałem się obrócić. Po mszy przed kościołem czekał na mnie Eryś. Był bardzo wzruszony, złożyliśmy sobie życzenia świąteczne. Pod koniec rozmowy powiedział „Wiesz co, Tadek, przyjechałem specjalnie na Święta z Niemiec, aby śpiewać po polsku kolędy”. K


kurier WNET

17

K U R I E R · ś l ą s ki

P

isząc w największym skrócie: rok 966 jest symbolicznym początkiem dziejów narodu polskiego. Poetycko rzecz ujmując, można to wyrazić słowami: przed 1050 laty niebo otwarło się nad ludem Polan, na lud Polan padł cień krzyża i dosłownie stworzył naród Polaków. Tylko tak można nazwać to, co stało się ze zlepkiem plemion, nazywanych odtąd narodem.

Za kulisami wiekopomnej decyzji Przypomnę, że zanim w kronikach chrześcijańskich pojawiło się imię księcia Polan, Mieszka I, był on poganinem, a jego księstwo najeżdżali zbrojnie pograniczni margrabiowie niemieccy, nawracając mieczem i ogniem czcicieli słowiańskich bogów. Dla jednoczącego się wówczas państwa Polan potężne cesarstwo niemieckie, dążące do opanowania całej Europy, stanowiło ogromne zagrożenie. Dlatego książę Mieszko roztropnie postanowił dobrowolnie uznać zwierzchnictwo cesarza, ograniczające, co prawda, jego suwerenność, ale pozwalające kontynuować proces umacniania jedności plemion Polan. W zamian za to jako lennik zachodniego władcy zobowiązał się wystawiać kilkuset zbrojnych na cesarskie wyprawy oraz wypłacać mu rocznie określoną sumę pieniędzy. Cesarz zaś nie wtrącał się do spraw wewnętrznych kraju Mieszka, nie krępował szczególnie jego polityki zagranicznej, a co najważniejsze, zapewniał ochronę przed przygranicznymi, niemieckimi margrabiami. Niestety Mieszko I, będąc poganinem, nawet jako lennik cesarza nie mógł zawrzeć partnerskiego układu z cesarstwem. Według ówczesnych poglądów plemiona pogańskie nie należały do państwa Bożego na ziemi, lecz do królestwa szatana. Traktowano więc ich władców z pogardą, jako sługi starych bogów i złego ducha. Należało ich zatem nawrócić. A nawracano mieczem i grabieżą. W tej sytuacji przyjęcie chrztu było jedyną szansą na umocnienie się młodego państwa. Książę Mieszko działał jednak roztropnie: nie chcąc poprzez chrzest jeszcze bardziej uzależnić się od Niemców, postanowił nową wiarę przyjąć od słowiańskich Czechów, poprzedzając ten akt w 965 roku układem przyjaźni w postaci małżeństwa z Dąbrówką, córką księcia czeskiego Bolesława Okrutnego. W roku następnym, 966, Mieszko przyjął chrzest. Nie jest pewne, gdzie odbył się chrzest Mieszka, wiadomo jedynie, że uroczystość odbyła się w Wielką Sobotę 14 kwietnia. O tym, jak Mieszko I stał się chrześcijaninem, pierwszy polski kronikarz Gall Anonim pisał: „Mieszko, objąwszy księstwo, zaczął dawać dowody zdolności umysłu i sił cielesnych i coraz częściej napastować ludy (sąsiednie) dookoła. Dotychczas jednak w takich pogrążony był błędach pogaństwa, że wedle swego zwyczaju siedmiu żon zażywał. W końcu zażądał w małżeństwo jednej bardzo dobrej chrześcijanki z Czech, imieniem Dąbrówka. Lecz ona odmówiła poślubienia go, jeśli nie zarzuci owego zdrożnego obyczaju i nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem. Gdy zaś on (na to) przystał, że porzuci ów zwyczaj pogański i przyjmie sakramenta wiary chrześcijańskiej, pani owa przybyła do Polski z wielkim orszakiem (dostojników) świeckich i duchownych, ale nie pierwej podzieliła z nim łoże małżeńskie, aż powoli a pilnie zaznajamiając się z obyczajem chrześcijańskim i prawami kościelnymi, wyrzekł się błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki – Kościoła”. Z zapisu tego wynika jasno, że u podstaw przejścia księcia Mieszka na chrześcijaństwo legły przyczyny nie tylko polityczne. Nie sposób pominąć siły przyciągającej nowej wiary, sakramentów Kościoła, Bożej łaski, a także wpływu samej Dąbrówki na męża. Nieprzychylny Polsce biskup Merseburga, Thietmar (975–1018), wspomina wyraźnie o tym, że „owa wyznawczyni Chrystusa (Dąbrówka), widząc swego małżonka pogrążonego w wielorakich błędach pogaństwa, zastanawiała się usilnie nad tym, w jaki sposób mogłaby go pozyskać dla swojej wiary. Starała się go zjednać na wszelkie sposoby, nie dla zaspokojenia trzech żądz tego zepsutego świata, lecz dla korzyści wynikających z owej chwalebnej i przez wszystkich wiernych pożądanej nagrody w życiu przyszłym [...] Pracowała więc nad nawróceniem swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórca. Jego nieskończona łaska sprawiła, iż

ten, który Go tak srogo prześladował, pokajał się i pozbył, na ustawiczne namowy swej ukochanej małżonki, jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego”. Z obrazowego opisu niemieckiego kronikarza wynika jednoznacznie, że przyjmując chrześcijaństwo, książę osobiście, a potem i cała społeczność Polan, wzbogacili swoje życie o siłę wiary, mogli czerpać obficie z łaski sakramentów, żyć Ewangelią Chrystusa. W kon-

wiemy, że Mieszko posiadał 3 tysiące wojowników, których żywił, uzbrajał i opiekował się ich rodzinami. „Wojsko to jest tak znakomite – pisał Ibrahim – że jeden wojownik wart jest dziesięciu innych”. Drużyna książęca była dobrze uzbrojoną i wyćwiczoną konnicą, jak przystało żołnierzom zawodowym. Tylko dzięki stałemu wojsku, drużynie książęcej, mógł Mieszko prowadzić i liczne podboje, i bronić suwerenności. A trzeba przypomnieć, że państwo Polan obejmowało na początku

napaść na Mieszka, stanął po stronie margrabiego. Chcąc zatrzymać ekspansję Mieszka, zażądał przysłania na swój dwór, jako zakładnika, pierworodnego syna księcia Mieszka I, Bolesława. Na szczęście Otton I w 973 roku zmarł, w Niemczech wybuchła wojna domowa o koronę, a to odsunęło na jakiś czas wybuch wojny polsko-niemieckiej. Jednak na krótko, ponieważ w 979 roku cesarz Otto II podjął wyprawę przeciw Polsce. Mimo przewagi cesarza Mieszko nie dał się pobić, zawarto więc po-

dzielnic. Pierwszorzędną więc sprawą dla Bolesława było zjednoczenie ziem swego ojca. Udało mu się to bardzo szybko, i jak zapisał niemiecki kronikarz: „Uczynił to z lisią chytrością i aby samemu panować, podeptał wszelkie prawo i sprawiedliwość”. Bolesław wypędził z kraju swoją macochę, drugą żonę Mieszka I, Odę, pochodzącą z Niemiec, a także trzech jej synów, swoich przyrodnich braci, władców trzech części polskich ziem. Znaczącym sukcesem politycznym

Od 14 do 16 kwietnia świętujemy 1050 rocznicę Chrztu Polski. Z tej okazji 15 kwietnia w Poznaniu m.in. zbierze się Zgromadzenie Narodowe – odbędą się wspólne obrady Sejmu i Senatu. W specjalnej uchwale Senat RP złożył hołd pierwszemu historycznemu władcy Polski – Mieszkowi I, „którego decyzja o przyjęciu chrztu w obrządku zachodnim w roku 966 miała fundamentalne znaczenie dla dziejów Narodu i Państwa”.

1050-lecie Chrztu Polski

Początki wiary Polaków Czesław Ryszka

sekwencji dwa lata po chrzcie Mieszko założył i uposażył w Poznaniu pierwsze misyjne biskupstwo, podlegające bezpośrednio Rzymowi. Biskupem został Jordan, sprowadzony przez Mieszka do Poznania. Była to niezwykle ważna i dalekowzroczna decyzja, ponieważ tego samego roku utworzono arcybiskupstwo w Magdeburgu, które rościło sobie pretensje do zwierzchnictwa nad ziemiami słowiańskimi leżącymi na wschód od Łaby. Biskup Jordan szczęśliwie odcinał Kościół polski od wpływów niemieckich.

Owoce nie tylko polityczne Co dało przyjęcie chrześcijaństwa w wymiarze politycznym? Przede wszystkim jednoczyło plemiona lechickie w jedno państwo Piastów. Dawne pogańskie bogi uosabiały Polskę plemienną, rozbitą na wiele drobnych księstewek. Nowa religia wnosiła nowy porządek prawny i społeczny, tworzyła z państwa jednolity naród. Książę wspierał się na Kościele i duchowieństwie, i nawzajem duchowieństwo popierało władzę książęcą, wzmacniając w ten sposób trwałość panowania dynastii. Poprzez duchownych, pochodzących początkowo z obcych krajów, Mieszko miał otwarty dostęp do kultury zachodnio-rzymskiej. Polska, korzystając z niej, mogła rozwinąć własną kulturę narodową, utrwalać chrześcijańską tożsamość, umacniać się wewnętrznie i zewnętrznie. Jak wyglądała Polska Mieszka I, Polska pierwszych Piastów? Podstawą była drużyna księcia. Z relacji kupca arabskiego Ibrahima ibn Jakuba

Wielkopolskę, Kujawy i Mazowsze, następnie zostało poszerzone o wybrzeże Bałtyku od ujścia Odry aż po ujście Wisły, Ziemię Lubuską, Śląsk, Ziemię Wiślan z Krakowem, zwaną później Małopolską. Na tak szybki rozwój państwa Piastów nie mogli spokojnie spoglądać pograniczni margrabiowie niemieccy. Stąd, mimo że władca Polski jako przyjaciel cesarza stał się nietykalny dla niemieckich margrabiów, hrabia Wichman, połączywszy siły Redarów i Wolinian, napadł na Mieszka. Z pomocą posiłków czeskich wojska Mieszka pobiły Wichmana i opanowały ujście Odry z Wolinem i Uznamem. Zaniepokojony tą porażką, a tym samym dalszym rozrostem państwa Piastów, margrabia Łużyc Hodon uderzył na polskiego księcia. Do bitwy doszło w dniu św. Jana Chrzciciela 24 czerwca 972 roku pod Cedynią. Niemcy ponieśli druzgocącą klęskę. „Upokorzona pycha teutońska runęła, a wojowniczy mar-

kój. Uznawszy władzę Ottona II, hołdu lennego jednak Mieszko nie złożył. W grudniu 983 roku Otton II zmarł, a tron cesarski objął jego syn, Otton III. Znowu wybuchły w Niemczech kłótnie o władzę. Również zachodnią Słowiańszczyznę ogarnęło powstanie, mające charakter reakcji pogańskiej przeciwko chrześcijaństwu. Dlatego Mieszko I pojednał się z cesarzem, poparł zbrojnie wyprawy cesarskie na Połabian i Łużyczan, w roku 991 zdobywając wraz z cesarzem warowny gród Brennę, na której popiołach Niemcy zbudowali później miasto Brandenburg.

Ojciec Ojczyzny i jego syn Mieszko I zmarł 25 maja 992 roku i został pochowany w katedrze poznańskiej. Był władcą niepospolitym, budowniczym państwa, które trwa od ponad tysiąca lat. Można go nazwać

U podstaw przejścia księcia Mieszka na chrześcijaństwo legły przyczyny nie tylko polityczne. Nie sposób pominąć siły przyciągającej nowej wiary, sakramentów Kościoła, Bożej łaski, a także wpływu samej Dąbrówki na męża. grabia Hodon rzucił się do ucieczki z poszarpanymi sztandarami” – pisał trzydzieści lat później o tych wydarzeniach arcybiskup Bruno z Kwerfurtu, kolejny po św. Wojciechu męczennik początków chrześcijaństwa w Polsce. Klęska Niemców pod Cedynią poruszyła do żywego cesarza Ottona I. Zamiast jednak ukarać Hodona za

ojcem ojczyzny, choć na arenę międzynarodową wprowadził Polskę jego następca, najstarszy syn Bolesław zwany Chrobrym, pierwszy koronowany król państwa polskiego. W chwili śmierci ojca miał 27 lat. Ponieważ Mieszko I rozdzielił państwo pomiędzy swoich czterech synów, kraj Piastów rozpadł się początkowo na kilka

Bolesława była przychylność młodego cesarza Ottona III, któremu książę, wzorem Mieszka I, swego ojca, pomagał w wojnie przeciw Wieletom oraz Słowianom Połabskim. Zawiązała się między nimi przyjaźń, która zaowocowało pamiętnym Zjazdem Gnieźnieńskim w tysięcznym roku. W tych też latach pojawił się w Polsce niepospolity mąż Boży, biskup Pragi Wojciech, który przybywszy pod koniec roku 996 na dwór Bolesława Chrobrego, powędrował na misję do Prus. Z pewnością nawrócenie Prusów rozszerzyłoby panowanie Polski nad Bałtykiem, niestety, biskup Wojciech napotkał na tak wielką wrogość pogan, że 23 kwietnia 997 roku poniósł śmierć z ich rąk. Ciało Świętego Męczennika wykupił na wagę złota Bolesław Chrobry i pochował w Gnieźnie. Dwa lata później biskup Wojciech został wyniesiony na ołtarze. Pośmiertnym zwycięstwem Wojciecha, a zarazem sukcesem politycznym Bolesława Chrobrego było utworzenie przez Stolicę Apostolską w 999 roku u grobu Świętego w Gnieźnie stolicy archidiecezji. Papieska bulla ustanowiła arcybiskupstwo gnieźnieńskie, a także biskupstwa w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Dzięki powstaniu arcybiskupstwa w Gnieźnie Kościół w Polsce stał się podległy bezpośrednio Rzymowi. Wspomniałem, że w marcu 1000 roku cesarz Otto III przybył z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha. Wielki dyplomata, jakim był Bolesław Chrobry, zadziwił cesarski orszak gościnnością i przepychem. W odpowiedzi Otto III okazał mu honory należne udzielnemu władcy. Nałożył mu mianowicie diadem cesarski na głowę

i podarował włócznię św. Maurycego. Niestety, śmierć cesarza w styczniu 1002 roku przecięła współpracę polsko-niemiecką, jedyną tego rodzaju w ciągu 1000-letnich dziejów sąsiadowania obu państw. Następca Ottona III, Henryk II Bawarski, początkowo sprzyjał Bolesławowi, ale podczas zjazdu w Merseburgu przygotował zamach na jego życie. Władca Polski ledwo zdołał się uratować. W odwecie Bolesław spalił wielki gród Strzałę, uprowadzając przy tym do Polski okolicznych mieszkańców. Wykorzystał również wojnę o tron w Czechach i w 1003 roku stał się władcą tego kraju. Zajęcie lenna niemieckiego, jakim były Czechy, było wypowiedzeniem wojny cesarzowi, dlatego w 1004 roku Henryk III ruszył na Pragę, zdobył ją. Bolesław w ostatniej chwili, z narażeniem życia zdążył się wycofać. Dalej wojna potoczyła się o Milsko i Łużyce. Będąc już blisko Poznania, panowie niemieccy, nie mając ochoty do zdobywania najpotężniejszego grodu polskiego, zmusili cesarza do wszczęcia rokowań z Bolesławem. Kronikarz z Kwedlinburga zanotował, że „cesarz, lubo ze smutkiem, przyjąwszy niedobry pokój, z żałosnym powrócił wojskiem, niosąc ze sobą ciała zabitych”. Pokój poznański z 1005 roku nie doprowadził do trwałego pojednania cesarza z księciem Bolesławem Chrobrym. Wkrótce wybuchła kolejna wojna z Niemcami, zakończona jednak korzystnym dla Bolesława pokojem w Merseburgu 24 maja 1013 roku. Po dwóch latach ruszyła nowa niemiecka ofensywa na Polskę. W otwartej bitwie wojska cesarskie poniosły straszną klęskę. Niedobitki ocalałe z pogromu ratowały się ucieczką. Polacy w pościgu za nimi przekroczyli Łabę i oblegli Miśnię. Nie zdobywszy jej, wycofali się do Łużyc. 30 stycznia 1018 roku podpisano układ w Budziszynie. Polska zatrzymywała, bez żadnej zależności lennej, Milsko i Łużyce. Wielka wojna z Niemcami, ciągnąca się z przerwami przez 16 lat, zakończyła się zwycięstwem Bolesława Chrobrego. Teraz polski władca mógł wyprawić się na Ruś, gdzie więziono jego córkę, która wyszła za księcia Świętopełka. 14 sierpnia 1018 roku, pokonawszy wojska Jarosława, wjechał uroczyście do Kijowa przez Złotą Bramę. Według ówczesnego obyczaju, na znak wzięcia miasta uderzył mieczem w kratę bramy. Miecz wyszczerbił się. Ten wyszczerbiony miecz – Szczerbiec – stał się mieczem koronacyjnym królów polskich. Szczytem kariery Bolesława Chrobrego była jego koronacja na króla polskiego. Stało się to po długich staraniach w Rzymie, kiedy nowy papież Jan XIX, nie będąc już pod presją cesarza niemieckiego, wyraził na to zgodę. Koronacja odbyła się w Gnieźnie w 1025 roku. Tylko kilka miesięcy cieszył się Bolesław koroną. Zmarł 17 czerwca 1025 roku. Pochowano go w katedrze poznańskiej obok ojca, którego dzieło tak wspaniale umocnił i rozszerzył. A było ono imponujące. Do Polski należały Morawy, Słowacja, Milsko, Łużyce i Grody Czerwieńskie. Polska była państwem niezależnym od Niemiec. Tak sukcesy wojskowe, jak i własna metropolia w Gnieźnie stworzyły z państwa polskiego mocny kraj chrześcijański. W ramach metropolii gnieźnieńskiej, prócz biskupstw w Krakowie i Wrocławiu, Chrobry założył na Pomorzu biskupstwo w Kołobrzegu. Powstały w tym czasie liczne kościoły i klasztory. O sile chrześcijaństwa świadczył fakt, że Polska pierwszych Piastów nie tylko stała się krajem europejskim, ale równocześnie ośrodkiem misyjnym, z którego wyruszali duchowni, by szerzyć Ewangelię wśród ościennych narodów. Misja św. Wojciecha w Prusach, choć nieszczęśliwa dla samego biskupa Wojciecha, przyniosła Polsce błogosławione owoce. U grobu św. Wojciecha w Gnieźnie powstało arcybiskupstwo, obejmujące całość ziem polskich. Obok św. Wojciecha zasłużył się dziełu chrystianizacji także św. Brunon z Kwerfurtu, Niemiec z pochodzenia, a z ducha wielki przyjaciel Polski i osobiście króla Bolesława Chrobrego. Wyrazem tego są żywoty pierwszych polskich świętych: Wojciecha i Pięciu Braci Męczenników, napisane przez św. Brunona. Nie wahał się on ostro potępić cesarza Henryka II za to, że złączył się z poganami przeciwko krzewicielowi chrześcijaństwa – Polsce. Wysławiał zasługi kościelne Chrobrego, pisząc, że ceni go i kocha więcej niż swoje życie. Brunon poniósł śmierć męczeńską na ziemi Jadźwingów (dzisiejsza Suwalszczyzna) w roku 1009. K


kurier WNET

18

K U R I E R · ś l ą s ki

Coroczny konwentykl światowych oligarchów: prezesów najbogatszych światowych korporacji, przywódców państw oraz wybranych intelektualistów i dziennikarzy w szwajcarskim Davos – w tym roku miał dla spraw polskich specyficzne znaczenie.

T

uż przed Światowym Forum Ekonomicznym fundacja World Economic Forum opublikowała coroczny „The Global Risks Report 2016” (Raport o globalnych zagrożeniach 2016), w którym poza kryzysem imigracyjnym (52% ankietowanych), 740 ekspertów z całego świata wskazało jako największe zagrożenia: kryzys lub upadek państwa (27,9%), konflikt międzynarodowy (26,3%), bezrobocie (26%) i niewydolność aparatu państwowego (25,2%). W ich opiniach przeważa pogląd, że w tym roku spektrum zagrożeń jest najszersze w historii dotychczasowych badań (od 1971 r.). W stosunku do Polski padło zaskakujące ostrzeżenie dla światowego biznesu: 79% ankietowanych uznało, że jesteśmy zagrożeni konfliktem międzynarodowym. Reakcja na ten sygnał była natychmiastowa: osławiona m.in. przegranym procesem w USA agencja ratingowa Standard&Poor’s, na podstawie analizy opracowanej w swoim biurze we Frankfurcie nad Menem, pierwszy raz od 20 lat obniżyła ocenę wiarygodności kredytowej Polski z poziomu A- do BBB+. Ciekawostką może być fakt, że dyrektorem zarządzającym oraz dyrektorem regionalnym zespołu specjalistów S&P na Europę Środkową i Wschodnią (EMEA), ulokowanych w biurach agencji w Londynie, Paryżu oraz Frankfurcie od kwietnia 2015 r. jest… Marcin Petrykowski, absolwent Zarządzania i Handlu Międzynarodowego Akademii Leona Koźmińskiego, później pracownik City Corporate and Investment Banking, od 2007 r. związany z J.P. Morgan Corporate and Investment Bank, gdzie był dyrektorem wykonawczym linii biznesowej Investor Services na Region Europy Środkowej i Wschodniej, Rosję, Kraje WNP i Izrael. W ten sposób Polak na usługach ponadnarodowej korporacji przyłożył rękę do wojny ekonomicznej wypowiedzianej nowemu rządowi Rzeczypospolitej przez ponadnarodową korpokrację.

Sam przebieg szczytu w Davos z udziałem ośmioosobowej delegacji rządu Beaty Szydło (z wicepremierem, ministrem do spraw rozwoju Mateuszem Morawieckim oraz ministrem spraw zagranicznych Witoldem Waszczykowskim na czele) nie doprowadził do spektakularnego przełomu w żadnym z obszarów zagrożeń wskazanych w „Raporcie…”. Natomiast tuż po jego zakończeniu rozpoczęła się ofensywa dyplomatyczna polskiego rządu w Europie: wizyty premier Beaty Szydło w Paryżu, Londynie, Budapeszcie i Berlinie. Jednym z pierwszych efektów tych wizyt była informacja w głównych mediach z początku lutego, że Polska skorzysta z francuskich doświadczeń bu-

Polak na usługach ponadnarodowej korporacji przyłożył rękę do wojny ekonomicznej wypowiedzianej nowemu rządowi Rzeczypospolitej przez ponadnarodową korpokrację. Warto w związku z tym przy­pom­nieć, że negocjowane między UE a USA „Transatlantyckie Partnerstwo…” jest od początku krytykowane w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej „Stop TTIP” m.in. za tajne negocjowanie porozumienia, co

W

tym rurociągiem. Nie pomogło wprowadzenie do rady nadzorczej EuRoPol Gazu p.o. Prezesa PGNiG Piotra Woźniaka, bo szefem pozostał prezes Gazpromu Aleksiej Miler, a decyzje muszą zapadać jednomyślnie. Jednocześnie Gazprom przeforsował budowę Nord­stream 2 po dnie Bałtyku. Porozumienie w tej sprawie podpisały z nim takie zachodnie korporacje, jak E.ON – jedna z największych energetycznych spółek użyteczności publicznej w UE z siedzibą w Düsseldorfie i Shell – koncern brytyjsko-holenderski, który po kryzysie 2007/2008 roku znalazł się w gronie „zbyt wielkich, by upaść” i do 2013 r. w samych tylko Stanach Zjednoczonych wyciągnął z programów federalnych i stanowych ok. 2 mld

Przed i po Davos refleksje o energetyce i geopolityce Stanisław Florian

dowy elektrowni atomowej, a 2 lutego podano do wiadomości, że Polska Grupa Energetyczna EJ1 ograniczyła do dwóch miejscowości: Choczewa albo Żarnowca budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Prawie równocześnie w Sejmie, podczas debaty na temat polityki zagranicznej rządu PiS, szef MSZ powiedział: „W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi nasze partnerstwo w coraz większym stopniu obejmuje wymiar gospodarczy, współpracę energetyczną, a także obiecujący obszar innowacji i rozwoju wysokich technologii. Polsko-amerykańskie relacje gospodarcze są elementem partnerstwa ekonomicznego Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi, które mamy zamiar rozwinąć z korzyścią dla wszystkich stron w ramach Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji (tzw. TTIP)”.

bardzo przypomina sposób, w jaki narzucano niesławne ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) oraz za to, ze tzw. mechanizm arbitrażowy (ISDS lub w zmodyfikowanej wersji ICS) przyzna zbyt duże uprawnienia korporacjom, umożliwiając im wpływanie na proces stanowienia prawa, a także przyczyni się do umocnienia de facto prywatnego systemu sądowego. Z punktu widzenia polskiego Śląska jeszcze większym zagrożeniem może być to, „że w pierwszym okresie po podpisaniu umowy może dojść do utraty od 600 tys. do 1,3 mln miejsc pracy” w skali Unii Europejskiej (za: https://pl.wikipedia.org/ wiki/Transatlantic_Trade_and_Investment_Partnership#Kontrowersje). Czyżby w zamian za zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego Polski

Zabójcza 30-krotność wielu firmach pod koniec roku piony finansowe kierują do osób najlepiej zarabiających, czyli najczęściej do kadry zarządzającej i właścicielskiej, pisma sugerujące złożenie takich mniej więcej oświadczeń: „Na podstawie art. 19 ust. 1 i 6 Ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych proszę o zaprzestanie naliczania (poboru) składki emerytalno-rentowej od mojego wynagrodzenia w związku z przekroczeniem w dniu ..... łącznej kwoty 118 770,00 zł wynagrodzenia będącego podstawą wymiaru składki emerytalno-rentowej. Jednocześnie informuję, że u innego podmiotu (pracodawcy) na dzień ..... osiągnąłem wynagrodzenie będące podstawą wymiaru składki emerytalno-rentowej w wysokości .....”. To właśnie zabija w Polsce system ubezpieczeń emerytalno-rentowych. O czym bowiem świadczą takie oświadczenia? Ni mniej, ni więcej o tym, że na mocy wymienionych ustępów ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych osoby osiągające 30-krotność prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego wynoszącego w 2015 r. 3959 zł – z chwilą osiągnięcia łącznej kwoty wynagrodzenia będącego podstawą wymiaru składki emerytalno-rentowej w wysokości 118 770,00 zł – mają prawo zwrócić się do pracodawcy/pracodawców o zaprzestanie naliczania (poboru) tej składki. Oznacza to, że osoby zarabiające ponad 9897,5 zł miesięcznie (118 770,00 zł w ciągu 12 miesięcy) przed końcem roku kalendarzowego są zwalniane z obowiązku odprowadzania składek emerytalno-rentowych do ZUS. Osoby takie zarabiają ponad 5,66 razy więcej niż wynosi w 2015 r. kwota brutto minimalnego wynagrodzenia za pracę dla pracownika zatrudnionego w pełnym wymiarze czasu pracy, czyli 1750 zł. Wniosek jest prosty:

zdecydowano się poddać państwo pod protektorat ponadnarodowych korporacji amerykańskich? Jeśli tak, to warto przeanalizować, do czego doprowadziła ekspansja BP i Chevronu na Ukrainie w 2013 r. Taktyka z punktu widzenia ponadnarodowych korporacji jest prosta: im bardziej podzielone państwo, im słabsze – tym łatwiej prowadzić w nim niczym nieskrępowane interesy (patrz Libia, Irak). Jest to przedmiotowe traktowanie Polski i jej interesów w wielkiej grze ponadnarodowych korporacji wielkiego kapitału o swobodny dostęp do światowych zasobów energetycznych. Przykładowo: w walce o kontrolę kilku procent dochodów z przesyłu gazu przez Polskę w ostatnich miesią-

Stanisław Orzeł

zarabiający minimalnie (1750 zł), a nawet przeciętnie (3959 zł) – płacą składki emerytalno-rentowe przez 12 miesięcy w roku, a ci, którzy zarabiają powyżej przeciętnej – płacą składki na ZUS tylko przez część roku. Wiadomo, że prezesi spółek giełdowych z tzw. TOP 10 w Polsce zarabiają przykładowo: Cezary Stypułkowski z mBanku SA – 3 mln 659 tys. zł rocznie, czyli średnio 304 tys. 916 zł miesięcznie, Xavier Belison z Grupy Żywiec SA – 3 mln 660 tys., tzn. średnio 305 tys. zł miesięcznie, Mateusz Morawiecki jako prezes BZ WBK SA – 3 mln 854 tys., czyli średnio miesięcznie ponad 321 tys. 166 zł., Jacek Bartkiewicz z BGŻ SA – 3 mln 983 tys. zł, co oznacza ponad 331 tys. 916 zł. średnio na miesiąc, Dominik Libicki z Cyfrowego Polsatu SA – 4 mln 89 tys., tzn. średnio na miesiąc 340 tys. zł 750 zł, Dariusz Orłowski z Wawel SA – 5 mln 126 tys., co daje na miesiąc średnio ponad 427 tys. 166 zł., Maciej Witucki z Orange Polska SA – 5 mln 878 tys. zł, czyli 489 tys. 833 zł. średnio w miesiącu, Markus Tellenbach z TVN SA – 6 mln 365 tys., tzn. średnio ponad 530 tys. 416 zł na miesiąc, Janusz Filipiak z Comarch SA – 8 mln 97 tys. zł, czyli średnio miesięcznie 674 tys. 750 zł, Luigi Lovaglio z Pekao SA – 8 mln 520 tys. zł, co daje 710 tys. zł miesięcznie. Oznacza to, że z definicji prezesi ci nie odprowadzają nawet jednej miesięcznej składki na ubezpieczenie emerytalno-rentowe, bo od razu przekraczają limit 118 770,00 zł. Oczywiście całe tabuny prezesów, wiceprezesów, dyrektorów itp. innych spółek giełdowych zarabiają powyżej 118 tys. 770 zł za miesiąc. Jeszcze inni „ponadprzeciętni” są zwolnieni od płacenia składek na ZUS po dwóch miesiącach, trzech, czterech itd.

W

rezultacie system emerytalno-rentowy jest utrzymywany przez najniżej zarabiającą część pracowników, a przywilej zwalniający

zarabiających powyżej przeciętnej od pełnego płacenia składek przyczynia się do narastania kryzysu ubezpieczeń społecznych i niewydolności finansowej Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Sytuacja taka jest niezgodna z zasadą solidarności, na jakiej jest oparty system ubezpieczeń społecznych, narusza również art. 2. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, zgodnie z którym RP „jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Biorąc pod uwagę zasadę solidarności – obowiązkiem osiągających wyższe od przeciętnych dochody jest odprowadzanie do systemu ubezpieczeń społecznych składek według zasad obowiązujących osoby zarabiające mniej, czyli co najmniej od wszystkich osiąganych dochodów i przez wszystkie miesiące w roku. Owo „co najmniej” – oznacza, że można sobie również wyobrazić sytuację, w której osoby zarabiające np. 10-krotną wartość prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego, czyli 30 959 zł – powinny odprowadzać dodatkowo składkę solidarnościową, czyli od przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia. Niezgodne z konstytucyjną zasadą urzeczywistniania sprawiedliwości społecznej jest obciążanie pełnymi kosztami składek emerytalno-rentowych osób najniżej zarabiających, a zwalnianie z nich – zarabiających powyżej przeciętnej. Tak zdekonstruowany system emerytalno-rentowy nie ma ani uzasadnienia konstytucyjnego, ani w świetle zasad solidarności społecznej. Dlatego obowiązkiem władz ustawodawczych i rządzących w imię prawa i sprawiedliwości jest doprowadzenie do solidarnościowego i sprawiedliwego unormowania sytuacji w systemie ubezpieczeń społecznych, co ponadto poprawi kondycję finansową FUS. K

cach 2015 r. rosyjski koncern Gazprom praktycznie sparaliżował podejmowanie decyzji w spółce EuRoPol Gaz, zarządzającej polską częścią gazociągu i wpływami z opłat za przesyłanie gazu

O polityce energetycznej EU decydują te ponadnarodowe korporacje, które w rzeczywistości realizują rosyjsko-europejską unię energetyczną, zamiast nieudolnie propagowanej przez Przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska, europejskiej unii energetycznej.

R e k l a m a

dolarów, realizując w ten sposób popularną wśród neoliberałów zasadę: „prywatyzuj zyski, upubliczniaj straty”. Inni partnerzy Gazpromu w uzależnianiu UE od dostaw rosyjskiego gazu to: OMV – działająca w 18 krajach na 5 kontynentach austriacka grupa kapitałowa, BASF/Wintershall – zależny od największego na świecie, niemieckiego przedsiębiorstwa chemicznego z siedzibą w Ludwigshafen, największy niemiecki holding produkujący ropę naftową i gaz z siedzibą w Kasel, oraz Energie – największa francuska firma wielonarodowa, zajmująca się m.in. dystrybucją gazu, energii elektrycznej i energii odnawialnej, z siedzibą w La Défence. Nordstream 2 dowodzi, że praktycznie o polityce energetycznej EU decydują te ponadnarodowe korporacje, które w rzeczywistości realizują

rosyjsko-europejską unię energetyczną, zamiast nieudolnie propagowanej przez Przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska, europejskiej unii energetycznej. Firmy te zainwestowały ciężkie miliardy w zapewnienie sobie zysków z dystrybucji rosyjskiego gazu na obszarze UE i nie tylko. Dlatego zrealizowanie przez Polskę własnego wariantu nie tylko suwerenności energetycznej w oparciu o „błękitny węgiel”, ale i eksportu gazu lub energii z niego wytworzonej w ramach europejskiego obszaru gospodarczego oznaczałoby dla tych monopolistów niepowetowane straty. Państwo polskie i polskie społeczeństwo zyskałyby na tym biznesie tysiąclecia, natomiast oligarchowie rosyjscy i unijni korpokraci wtopiliby na wielką skalę. Do tego ponadnarodowe koalicje wielkiego kapitału dopuścić nie mogą. Stąd atak S&P i innych ratingówien na stabilność gospodarczą Polski, stąd kwik odrywanych od koryta beneficjentów neokolonialnego uzależnienia Polski i Polaków spod znaku KOD, stąd targowica donosicieli na Ojczyznę do „niemieckich komisarzy” Unii Europejskiej: Oetingerów-Schulzów-Timmermansów (w skrócie: OST)… Stąd wściekłe ataki na Polskę w mediach i instytucjach unijnych owych rzeczników kierunku wschodniego, czyli wspólnych interesów z Putinem. Dlatego trzeba jasno powiedzieć, że nie przepychanki wokół Trybunału Konstytucyjnego czy tzw. ustawy inwigilacyjnej, ale polityka rządu PiS względem polskiego górnictwa węgla kamiennego i jego innowacyjnej modernizacji połączonej z uruchomieniem energetyki „błękitnego węgla” jest testem wiarygodności tej formacji. Podobnie jak testem jej patriotyzmu jest polityka w obronie polskości Śląska, bo walka o Śląsk jest w tej perspektywie walką o suwerenność nie tylko energetyczną i dostatek następnych pokoleń Polaków. I to na ten cel powinno się znaleźć przynajmniej tyle miliardów, ile pochłoną projekty atomowy i norweski. K


KURIeR Wnet

19

KURIeR·ŚL ąSKI

S

tąd najpierw pojawił się stereotyp Stanisława Augusta – ojca narodu, a później Tadeusza Kościuszki – żołnierza wolności i równości, depozytariusza woli większości narodu, wroga spisku królów, którzy doprowadzili do podziału Rzeczypospolitej. W 1794 r. miało to znaczenie wobec pogorszenia sytuacji ekonomicznej śląskiego chłopstwa. W prowincji tej już wrzało w 1793 r. i dochodziło do licznych strajków i buntów. Na tydzień przed odczytaniem Aktu Powstania Narodu Polskiego na Rynku w Krakowie, w dniu 17 III 1794 r. w Opolu odbyła się egzekucja Marka ze wsi klasztornej Jemielnica. Groził on klasztorowi, że: „Takiej domy im mięty, że aż pójdzie im w pięty”, jeśli chłopi nie otrzymają drzewa opałowego. Oskarżony o podburzanie chłopów Marek został pojmany na polecenie hr. Hoyma przez żołnierzy gen. Hermanna Johanna Ernsta von Mansteina. Prezydent prowincji śląskiej kazał Marka Prawego publicznie sześciokrotnie przepędzić przez „praszczęta”, czyli rózgi. Dla odstraszenia innych wyrok miał być wykonany publicznie w dzień targowy na opolskim Rynku.

o Janie Maju, Fryderyku Klosem czy Janie Bogumile Thielu. Wrocław był miastem, w którym skupiały się nici pruskiego wywiadu. W Warszawie istniała pruska służba wywiadowcza, którą kierował minister Śląska, hrabia Carl Georg Hoym. W okresie insurekcji wykryto i stracono jednego ze szpiegów, wrocławianina Wolfganga Heymana, który od czasu Sejmu Wielkiego pozostawał na usługach Hoyma, ambasady pruskiej, a nawet Osipa Igelströma. Do informatorów hr. Hoyma należał także Ernst Sartorius de Schwarzenfeld, poseł kurlandzki i intendent biura pocztowego w Warszawie. Prusaków niepo-

Prezydent miasta Warszawy i Naczelnik, odpowiadając na pytania króla, starali się go przekonać o możliwości wybuchu powstania w Prusach: „Nie miej to W.K. Mość za bajkę, bo to jest istotna prawda”, zapewniał Kościuszko. Obszerniejszy był wywód Zakrzewskiego: „W bliskości Berlina i w Śląsku prawie nic już nie masz pruskiego wojska, więc rozpostarcie tam naszego wojska jest łatwe, a nieukontentowanie krajowe tamże jest wielkie z różnych przyczyn, a mianowicie z wielkiej drożyzny aktualnej w Berlinie i Wrocławiu”. Jak upragniona była wieść o rozpoczęciu powstania na Śląsku, świadczył

polskie w tym rejonie było niebezpieczniejsze od rewolucji francuskiej. Szczególny wydźwięk propagandowy miało zwycięstwo pod Racławicami, zbrojne wystąpienia ludu w Warszawie i Wilnie, Uniwersał połaniecki oraz wieszanie za zdradę hetmanów, biskupów i marszałków. Znalazło to swoje odbicie w pruskiej prasie na Śląsku, która starała się zniesławić powstanie i jego przywódców. Najchętniej drukowano doniesienia, w których można było przeczytać o wieszaniu za sprzyjanie Rosji. Informowano, iż skazani mieli wisieć do czasu, aż sami odpadną, a ich żonom raz w tygodniu wymierzano 100 rózeg. Pisano o bra-

zniechęcenie pospólstwa do zasad głoszonych przez emisariuszy i sympatyków Kościuszki. W XIX stuleciu legenda kościuszkowska kształtowała się na Śląsku głównie pod wpływem twórczości literackiej. Początkowo docierała na Śląsk częściej niż polska książka niemiecka. Jeszcze za życia Tadeusza Kościuszki pisarz niemiecki J.P. Albrecht, który czuł głęboką nienawiść do Rosji, w swoich ostrych satyrach niejednokrotnie wyrażał się bardzo przychylnie o powstaniu. Przelotnie osobą naczelnika zajęła się Helmina von Chezy. Niemieccy poeci, jak J.G. Herder, J.G. Seume i inni opiewali walkę wyzwoleńczą jako przykład do naśla-

Pogłębiający się u schyłku XViii w. kryzys monarchii pruskiej przyczynił się do kształtowania na Śląsku legendy zrewoltowanego Paryża i wzmagał nastroje przychylne reformom, jakie próbowano przeforsować w Warszawie.

Jak Ślązacy wielbili Kościuszkę

Kornów posiadała na składzie obok map politycznych portrety, m.in. Kościuszki – bohatera insurekcji 1794 r. Pewien oddźwięk w literaturze znalazła śmierć Kościuszki i uroczystości pogrzebowe w Krakowie. W stolicy Dolnego Śląska wydano w języku polskim monografię francuskiego autora Marca Antoine’a Julliena: Rys życia wodza polskiego z portretem Kościuszki i biografią uzupełnioną opisem sprowadzenia jego zwłok na Wawel do Krakowa. Franz von Keller przetłumaczył w 1824 r. poemat Augusta M. de Lagarde’a – uczestnika tych uroczystości – pt. Kościuszko Totenfeier bei dem Gaebern der Koenige zu Krakau. Na uwagę zasługuje fakt, że do 1831 r. dwukrotnie wydano we Wrocławiu w drukarni Wilhelma Bogumiła Korna książkę: Tadeusz Kościuszko, czyli dokładny rys jego życia, której autorem był Karl Falkenstein, sekretarz królewsko-saskiej biblioteki w Dreźnie i członek Szwajcarskiego Towarzystwa Umiejętności. Edycję ozdobiono popiersiem Naczelnika Siły Zbrojnej Narodowej i wzbogacono o wiersze: Franciszka Jakubowskiego Na zgon Kościuszki oraz Hiacynta Przybylskiego Ku czci bohatera.

część i

Zdzisław Janeczek

Tadeusz Kościuszko. Drzeworyt Pawła Stellera zw. „śląskim Dürerem”

Po tym krwawym „przykładzie”, kiedy Marek poddany operacji karnej stanie się „transportfahig” (zdatny do przewiezienia), Hoym zalecał zabrać go do Jemielnicy, po drodze zaś „pokazywać skrwawiony strzęp jego ciała dla rzucenia postrachu”. Na Śląsku obok haseł rewolucji francuskiej coraz popularniejsze stawały się idee Insurekcji kościuszkowskiej, zwłaszcza w powiatach, które sąsiadowały z Polską i utrzymywały z nią żywe stosunki gospodarcze lub kulturalno-religijne. Doskonałe rozeznanie mieli na przykład chłopi znad Małej Panwi i okolic Bytomia, którzy jeździli do Polski po rudę żelaza. Choć Insurekcja kościuszkowska nie objęła Śląska, to jednak w szeregach powstańczych znaleźli się również Ślązacy. Jedni po ogłoszeniu aktu krakowskiego przekradali się przez kordon, inni – już od dłuższego czasu osiadli na polskiej ziemi – przez wdzięczność i przywiązanie porwali za broń przeciw najeźdźcy. Byli i tacy, którzy dezerterowali z pruskiej armii. Dezercja ze śląskich regimentów zmusiła nawet Fryderyka Wilhelma II do ich wymiany na regimenty brandenburskie. Ochotników do powstania werbowano także na terenie Śląska. Na liście zwerbowanych do 1 IV 1794 r. obok mieszkańców Wieliczki i Żywca znaleźli się Ślązacy z dalekiego Reichenbachu (Dzierżoniowa). Podobnie rzecz miała się w Warszawie, gdzie od pierwszych dni po zwycięstwie insurekcji konfraternia kupiecka stolicy przystąpiła do tworzenia z ochotników batalionu municypalnego pułkownika Jana Czyża. Jako jeden z pierwszych do 3. kompanii zgłosił się Ślązak. Na wiadomość o wybuchu powstania do Krakowa podążył gospodarz Brandys z grupą śląskich chłopów, w imieniu których wręczył naczelnikowi Tadeuszowi Kościuszce, jako dar dla skarbca insurekcyjnego, kapelusz pełen talarów. Za jego potomków uchodzili bracia Paweł i Jan Brandysowie, znani z działalności niepodległościowej w okresie plebiscytu i powstań śląskich. Również mieszkaniec Piekar, Maksymilian Jasionowski, autor wierszy o tematyce patriotycznej, podawał się za wnuka żołnierza powstania 1794 r. W bitwie pod Maciejowicami odznaczył się „lekarz cudotwórca” Chaim Dawid Bernard, absolwent wydziału medycznego uniwersytetu wrocławskiego. Duże usługi oddal insurekcji wrocławski bankier Kraker, który udzielał licznych kredytów Hugonowi Kołłątajowi i przechowywał „tajemną” pocztę adresowaną do byłego podkanclerzego. Ślązacy odegrali także pewną rolę we władzach naczelnych powstania. W wielu współczesnych pamiętnikach możemy spotkać wzmianki

Miniatura Brandys i Kościuszko, mal. J. Barnat

Ś „Zbrojni powstańcy chłopscy na Śląsku”, rys. Adolph Menzel

koił wówczas wzrost zainteresowania rozwojem sytuacji na Śląsku ze strony takich polskich polityków, jak Hugo Kołłątaj, Ignacy Potocki i Tadeusz Kościuszko. Ludwig Buchholtz, poseł pruski w Warszawie, wskazywał na rachuby strony polskiej, kalkulującej prawdopodobieństwo wybuchu powstania na Śląsku. Ciekawe szczegóły na ten temat

Karl von Holtei

znajdujemy w jego liście do Fryderyka Wilhelma II z 2 IV 1794 r.: „Należy przewidywać, że większość pułkowników stanie po stronie Kościuszki, który między innymi liczy na rewolucję na Węgrzech i możliwość powstania na Śląsku”. Informacje te zostały przekazane generałowi Schwerinowi, ażeby skłonić go do przyśpieszenia marszu na Kraków. Minister prowincji, hr. Hoym, obawiając się o „spokój”, nakazał jak najbezwzględniej wyłapywać na Śląsku „francuskich i polskich emisariuszy”. Nie należy dziwić się, że w niezmiernie skomplikowanym położeniu, w jakim znalazła się Polska w 1794 r., nadzieje walczących instynktownie zwracały się w stronę Śląska. Rachuby na pomoc Ślązaków znalazły wyraz w rozmowie Kościuszki i Zakrzewskiego ze Stanisławem Augustem.

rozkaz dzienny z 7 IX 1794 r. Zawierał on wiadomość o wybuchu powstania w całej Wielkopolsce, a rzekomo też na Śląsku. Informacja ta była najlepszym lekarstwem na upadek ducha mieszkańców stolicy, do niedawna obleganych przez Prusaków, i powodem ich wielkiej radości.

W

analogiczny sposób do interesującego nas zagadnienia ustosunkowywali się niektórzy „przyjaciele” Ignacego Potockiego. Wielu z nich uważało, „że los Polski w tych czasach zawisł od losu Francji”, a także od rozwoju sytuacji na Śląsku i nastrojów poddanych Fryderyka Wilhelma II. W jednej ze współczesnych broszur politycznych czytamy: „Warszawa od dwóch miesięcy zatrzymuje nieprzyjaciela, który każdy krok swój krwią oblewa i cofa, a oblężeni wysyłają partie w kraj zabrany od niego na rozszerzenie insurekcji, którą świeżo województwa wielkopolskie uczyniły i podobno mają swoje kointelligencje jako pograniczni z mieszkańcami Śląska”. Autor broszury Rewolucja francuska, jej skład, jej moc i jej cel przewidywał, że w miarę dalszego posuwania się armii rewolucyjnej w głąb Niemiec nastąpi wybuch na Śląsku. Plany strony polskiej znalazły swoje odzwierciedlenie w korespondencji dyplomatycznej wybitnego szwedzkiego wojskowego Johanna Christophera Tolla. W nocie, która dotarła do Formsmarku 26 VII 1794 r., szwedzki minister pełnomocny pisał, że Polacy po opanowaniu Wielkopolski, „aby móc utrzymać się tam”, mają nadzieję uwolnić Warszawę i przerzucić walki na Śląsk. „Zapewnia się, że te szczęśliwe okoliczności czynią przypuszczenie o wybuchu insurekcji na Śląsku możliwym”. Z kolei zdaniem dyplomaty austriackiego Philippa Cobenzla powstanie

ku entuzjazmu dla powstania wśród bogatego mieszczaństwa, chwiejności charakteru Polaków i siłach wrogich Tadeuszowi Kościuszce. Władze pruskie na Śląsku lękały się nie tylko siły zbrojnej powstania, ale także idei polskich jakobinów, którzy w drodze ludowego powstania dążyli do złamania przewagi obcych dworów

dowania. Karl von Holtei, pochodzący z Wrocławia, pod wpływem opowiadań kolegów Polaków i notatek w „Breslauer Zeitung” napisał wodewil Der alte Feldherr (Stary wódz). Sztuka, której bohaterem był Kościuszko, została przetłumaczona na języki: angielski, francuski i polski, a grywano ją chętnie, na Śląsku m.in. w Cieplicach, Świdnicy i we Wroc-

lązak Henryk Laube nosił się z myślą napisania tekstu do opery o tematyce kościuszkowskiej. Pierwotnie tekst ten przeznaczył dla Jakuba Meyerbeera. Później podsunął myśl skomponowania opery Richardowi Wagnerowi, a za tło miał służyć żywot Kościuszki, zdaniem Laubego najlepiej uosabiającego polskość. Również piewcy powstania 1830/1831 r., których utwory docierały na Śląsk, reprezentujący w Niemczech polonofilski kierunek twórczości, bardzo często powoływali się na przykład Naczelnika w sukmanie. Jednak najwspanialszym pomnikiem insurekcji okazał się kopiec Kościuszki. Odegrał on pewną rolę w kształtowaniu poczucia przynależności etnicznej Ślązaków. Antoni Kruczkowski zamówił na Śląsku 30-metrowej wysokości maszt jodłowy, który 15 X 1820 r. został sprowadzony do Krakowa. Maszt ten wyznaczał środek koła przy sypaniu i umożliwiał orientację co do wysokości kopca. Nie wiadomo, czy wówczas w sypaniu symbolicznej mogiły prócz Jana Maja i Stanisława

Helmina von Chézy

Kopiec Kościuszki w pszczyńskim parku Bractwa Kurkowego, zburzony przez Niemców w 1870 r.

w Polsce i przeprowadzenia doniosłych reform społecznych. Rząd pruski zdecydowanie wystąpił przeciwko zasadom, które głosił Uniwersał połaniecki. Minister Hoym mógł się obawiać rozprzestrzeniania idei jakobińskich, tym bardziej, że na Śląsk dotarły odezwy powstańcze, wzywające całą ludność mieszkającą po obu stronach Odry do bratania się z powstańcami. W odpowiedzi Prusacy drukowali odezwy dwujęzyczne polsko-niemieckie, których zadaniem było

ławiu, a także w Poznaniu, dopóki cenzor Beurman nie zakazał wystawiania sztuki. Rolę tytułową z zamiłowaniem odgrywał sam Holtei. Inną formą popularyzacji na Śląsku bohatera w chłopskiej sukmanie było rozpowszechnianie jego podobizn. Z fabryki tytoniu w Oławie docierał na Śląsk pruski tytoń w opakowaniu ozdobionym wizerunkiem Tadeusza Kościuszki w otoczeniu kosynierów, i był on szczególnie popularny wśród studentów. Wrocławska firma

Mieroszewskiego, ordynata dóbr mysłowickich, wzięli udział jacyś inni Ślązacy. Zaległość tę nadrobili w następnych dziesięcioleciach. W 1910 r. Paweł Paprotny wraz z kilkoma przyjaciółmi z Gliwic przywiózł tu śląską ziemię. Ofiara ta przypadła na uroczystość obchodów 500-lecia zwycięstwa pod Grunwaldem. Wcześniej ziemię śląską na kopiec Kościuszki złożył Paweł Cienciała, rolnik spod Cieszyna. Nawiązując do tamtej tradycji, w dobie Polski niepodległej Ślązacy wzięli masowy udział w sypaniu kopca Naczelnika Józefa Piłsudskiego. Zresztą sypanie kopców miało także swoją chlubną tradycję na Śląsku. W 1848 r. Józef Ficek, dzierżawca strzelnicy w Pszczynie, usypał w parku strzelnicy Bractwa Kurkowego znacznych rozmiarów kopiec według krakowskiego wzoru, który nazwał imieniem Tadeusza Kościuszki. Niestety, przetrwał on tylko do 1870 r., gdyż w czasach bismarckowskich został zburzony przez Niemców. K


kurier WNET

20

K U R I E R · śl ą ski

Podobnie jak ważne jest utrzymywanie ciała w sprawności fizycznej poprzez uprawianie sportu, higienę i zdrowotne diety, tak odpowiednio należy kształtować w pobożności swoją duszę.

Ćwiczenia duchowe

Opr. Maria Wandzik

Barbara Maria Czernecka

S

ą to różne praktyki religijne inspirowane przez wiarę w Boga i wyrażające ją. Ich celem jest osiągnięcie chrześcijańskiej dojrzałości poprzez dążenie do doskonałości w zjednoczeniu z Bogiem. Dążenie to przejawia się w postaci wypełniania postawionych sobie wysokich wymagań religijno-moralnych. Ćwiczenia duchowe dotyczą nie tylko osób duchownych, ale również świeckich. Pojęcie to z języka greckiego określa się jako ascezę (askein – ćwiczyć), a terminem tym zaczęli posługiwać się już wczesnochrześcijańscy Ojcowie Kościoła: Klemens Aleksandryjski i Orygenes. Chrystus uczył swoich Apostołów modlitwy i dawał im przykład skupienia w odosobnieniu. Oni też, razem z Najświętszą Maryją, po Wniebowstąpieniu przez dziesięć dni oczekiwali w Wieczerniku na modlitwach zesłania Ducha Świętego. Wyznawcy Chrystusa z pierwszych wieków uczyli się skutecznie walczyć ze swoimi grzesznymi skłonnościami poprzez wyrzekanie się dóbr doczesnych, a nawet mężnie oddawali życie w obronie wiary. Przede wszystkim na wzór Chrystusa ćwiczyli się w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie. Wymagania te były oparte głównie na nauce wynikającej z ośmiu błogosławieństw. Surowsze postaci ascezy, oparte na odosobnieniu i licznych postach, praktykowali wczesnochrześcijańscy pustelnicy. Do form ascezy należały też pewne skrajne praktyki, jak np. biczowanie, którego jednak władze kościelne zakazywały. W nieco łagodniejszej formie ascezę stosowano w zakonach. Benedyktyni na przykład umartwiali się poprzez realizowanie dewizy „módl się i pracuj”, franciszkanie zaś swoje ubóstwo traktowali jako radosną służbę Panu Bogu. Potem, w dobie rozkwitu życia klasztornego, dominowały metody modlitewne, realizowane poprzez uczestnictwo w nabożeństwach i korzystanie z sakramentów świętych (zwłaszcza rachunek sumienia, pokuta, posty i pielgrzymki).

Za mistrza ćwiczeń duchowych uważa się św. Ignacego Loyolę., który doskonale rozumiał, że prawdziwy chrześcijanin powinien naśladować Chrystusa i wykorzeniać wszelkie zło w sobie. Swoje rozważania i rozmyślania ujął w dziele godnym polecenia jako wielkopostna lektura, zatytułowanym właśnie „Ćwiczenia duchowe”. Święty Franciszek Salezy w książce „Filotea” zaproponował ludziom świeckim łączenie ascezy z obowiązkami swojego stanu. Papież Pius XI twierdził z kolei, że „pierwszym przedświtem ćwiczeń duchowych” był czterdziestodniowy post Jezusa przed rozpoczęciem publicznej działalności. Dlatego też wszyscy chrześcijanie powinni w ciszy i skupieniu oddawać się podobnym ćwiczeniom.

N

a czym mają polegać owe „treningi”? Przede wszystkim musimy sobie stale przypominać, że człowiek składa się nie tylko z materii, ale i z ducha. Podobnie jak ważne jest utrzymywanie ciała w sprawności fizycznej poprzez uprawianie sportu, higienę i zdrowotne diety, tak odpowiednio należy kształtować w pobożności swoją duszę. Pomocne do tego są właśnie dni skupienia, rekolekcje i misje. Szczególnie w okresie Wielkiego Postu warto i powinno się

Pamięć o Tragedii Górnośląskiej Tadeusz Puchałka „Ślązacy – element obcy narodowo i kulturowo” Skończył się rok 2015, w którym w szczególny sposób wspominaliśmy tragedię mieszkańców Górnego Śląska. Rozpoczęła się ona siedemdziesiąt lat temu, kiedy,,wyzwoleńcza” Armia Czerwona z impetem parła na zachód, a niedługo potem w Polsce narodziła się nowa władza. Mieszkańcy Górnego Śląska, nazywani przez tę władzę elementem wrogim, obcym narodowo i klasowo, byli deportowani na wschód, gdzie, więzieni, pracowali w nieludzkich warunkach. Początkiem piekła dla Polaków (w tym Ślązaków), a także Żydów, Francuzów i osób innych narodowości był podczas wojny obóz koncentracyjny w Auschwitz-Birkenau. Wojna jednak dobiegła końca. Więźniowie-obcokrajowcy, którzy szczęśliwie doczekali wyzwolenia, mogli cieszyć się wolnością. Jednak dla Ślązaków nie był to koniec cierpień, zmienił się tylko język ich prześladowców. Górnoślązacy stali się zdobyczą wojenną Stalina i rozpoczęło się polowanie na ludzi. Stalin, otrzymawszy przyzwolenie mocarstw koalicji antyhitlerowskiej (Jałta, 3–11 lutego 1945) na wykorzystanie ludności III Rzeszy do pracy przymusowej, niezwykle skrupulatnie z niego korzystał. Mieszkańców terenów przygranicznych, takich jak Śląsk, uważał za wrogów, więc rozpoczęła się Tragedia Śląska. Pochłonęła ona ponad 50 tys. internowanych (niektóre źródła podają nawet liczbę 100 tys.), z których tylko nieliczni

dotrwali do szczęśliwego powrotu. KZ Lager Auschwitz-Birkenau zmienił nazwę na Łagier 22 i 78. Utworzono obozy w Świętochłowicach, Zgodzie i Mysłowicach. Stały się one źródłem siły roboczej; deportowano z nich na wschód głównie mężczyzn. Ludność terenu Śląska doznała po wojnie wielu krzywd także ze strony władz PRL, które kontynuowały prześladowania stalinowskie. Dodatkowo dzieciom w szkołach zabroniono mówić gwarą, a tam, gdzie przed wojną przebiegała granica i Śląsk należał do Niemiec, represje były jeszcze bardziej surowe i bezwzględne. Bito i poniżano dzieci w szkołach za brak znajomości języka polskiego. Oto tekst napisany gwarą śląską: Wyrwali Cie chopie łod żony i dzieci, Wyrwali z kościoła, kajś mioł swoje miejsce, Wyrwali ze gruby, kajś z kamratami fedrowoł. Zdowało Ci się, że cołki świat się skońcoł, Zdowało Ci się, że nadzieja umarła. Pon Bog doł ci siła, że ześ to przeczimoł, a po tym w nagroda wzion Cie na gruba do siebie. Nie ma w nim przecież niemczyzny. Za co więc cierpiały dzieci, kobiety, za co ginęli mężczyźni w łagrach Syberii, Kazachstanu, w kopalniach Donbasu i wielu innych miejscach, nazywanych przedsionkami piekieł?... Jeszcze dziś wielokrotnie można spotkać się z opinią, jakoby Ślązak to ktoś, kto tak naprawdę nie wie, kim jest, albo jest Niemcem nie przyznającym się do swej narodowości. Tak dalece kłamstwa komunizmu zostały wryte w świadomość ludzką. Dla stykających

Obchody rocznicy utworzenia Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 r.

„trenować” za pomocą trzech najważniejszych praktyk, którymi od wieków są: jałmużna, post i modlitwa. Z czasów przedwojennych zachowała się niewielka książeczka pt.: „Pamiątka Ćwiczeń Duchowych odbytych przez OO. Franciszkanów na Górze Św. Anny”. Wydał ją po raz czwarty w 1910 roku O. Fabyan z zakonu Św. Franciszka, a zgodę na publikację z numerem G.K. 5005 w dniu 6 września 1909 roku podpisał Georg Kardynał Kopp (książę biskup wrocławski w latach 1887–1914). Pod imprimatur zaznaczono zgodność z prawem, oznaczoną charakterystyczną pieczęcią kustosza Conventu, którym był Brat Chrystianus Kosubek [pisownia oryginalna]. Modlitewnik jest niewielki: 8 na 12,5 cm, w twardej oprawie powlekanej płótnem, o konstrukcji zszywanej, i ma 240 stron. Jego stan jest bardzo dobry, co świadczy o wysokim kunszcie drukarsko-introligatorskim wykonawców. „Spis rzeczy” wyróżnia część pierwszą, która zawiera rozmyślania o zadaniach człowieka na tej ziemi, grzechu śmiertelnym, piekle, śmierci, sądzie, miłosierdziu Boskim, naśladowaniu Chrystusa i niebie. Podano w niej również sposoby przygotowania się do śmierci, reguły życia chrześcijańskiego oraz obowiązki różnych stanów. Część drugą stanowią modlitwy poranne i wieczorne oraz podczas Mszy świętej, nauki o spowiedzi, nabożeństwo Komunii świętej i odpusty. Tutaj zamieszczono też litanie poświęcone czci Najsłodszego Imienia Jezus, Najświętszemu Sercu oraz Matce Bożej. Szczególne miejsce zajmują rozważania Drogi Krzyżowej. Na końcu znajdują się teksty wybranych pieśni i hymnów oraz Psalm 50. Charakterystyczna i bardzo wymowna jest jedyna w tym dziele czarno-biała ilustracja umieszczona przy stronie tytułowej. Przedstawia ona Ukrzyżowanego Chrystusa, a podpisana jest fragmentem biblijnego tekstu, który stanowi najlepsze wskazanie dla godnego przeżycia okresu Wielkiego Postu. Cytat ten brzmi następująco: Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mojego (zob. Łk 23, 46). K

się z takimi postawami Ślązaków stanowi to przedłużenie wcześniejszych prześladowań.

Pamięci ofiar i ich rodzin – W 1991 roku w Knurowie powołano ,,Stowarzyszenie Pamięci Tragedii Górnośląskiej 1945”. Członkami tego stowarzyszenia są osoby deportowane oraz ich rodziny – mówi Bogusław Szyguła. – To bardzo bolesna historia i lepiej by było, gdyby tego rodzaju stowarzyszenia nie musiały powstawać. Podobnie jak nasi bracia Kresowiacy z Małopolski Wschodniej, tak i my mieliśmy dramatyczne chwile w swojej historii. I oni, i my mamy prawo do zachowania w pamięci i sercach bolesnej rany, która nie zagoi się nigdy. W 2015 roku w Radzionkowie powstało Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku. Należy przy tej okazji wspomnieć – kontynuuje pan Bogusław – że prezydenci Bytomia i Świętochłowic pomnikami upamiętnili ofiary tych tragicznych wydarzeń. W wielu miejscowościach na terenie Górnego Śląska można zobaczyć tablice upamiętniające wywózkę Ślązaków w głąb Związku Sowieckiego. Aby utrwalić pamięć o tamtych pełnych cierpienia czasach, wydaliśmy talary śląskie. Te monety mają wartość jedynie historyczną i są hołdem dla tych, którzy zginęli, a także dla tych, którzy wrócili i cierpią, bo przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Na talarach został przedstawiony wagon jako symbol tragedii, jaka spadła na ludność ziemi śląskiej w owym czasie. To w takich właśnie wagonach, zwanych bydlęcymi, wywożono Ślązaków do łagrów i na przymusowe roboty. „Element obcy narodowo i kulturowo” – tak określały Ślązaków władze PRL. My jednak znamy swoją tożsamość, swoje korzenie, kulturę i historię. K

W

budynku dawnego dworca kolejowego w Radzionkowie powstało Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku, upamiętniające wywózki kilkudziesięciu tysięcy osób. Centrum pełni ważną funkcję w obszarze edukacji oraz kultury. Za najważniejszą należy uznać działalność ekspozycyjną, związaną także z pozyskiwaniem, gromadzeniem i przechowywaniem wszelkich materiałów dotyczących tych deportacji. Obchody pierwszej rocznicy utworzenia Centrum zakończyły się w niedzielę 14 lutego. 11 lutego miały miejsce dwa ciekawe wydarzenia: najpierw o godz. 18.00 w ośrodku kultury w Radzionkowie odbył się wernisaż wystawy pt.: „Górnoślązacy w polskiej i niemieckiej reprezentacji narodowej w piłce nożnej – wczoraj i dziś. Sport i polityka na Górnym Śląsku”, przygotowany przez

Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej. Zaraz po wernisażu rozpoczął się Bieg Pamięci Deportowanych (4,5 km), który prowadził ulicami Radzionkowa. Główną ideą biegu było uczczenie pamięci ofiar roku 1945 na Górnym Śląsku. Każdy z uczestników pokonywał dystans

Śląskie tradycje w GOK Gierałtowice Tadeusz Puchałka

N

adeszły w końcu upragnione „zimowe” ferie. Zimowe tylko już, niestety, w kalendarzu, bo za oknem krajobraz raczej nijaki. Można na narty wybrać się nieco dalej na południe, ale nie wszystkich na to stać i nie każdy rodzi się z naturą alpejskiego zjazdowca. Gierałtowicki Gminny Ośrodek Kultury wpadł na pomysł, aby podczas zimowych wakacji wprowadzić do programu warsztaty i spotkania mające na celu przypomnienie młodym mieszkańcom gierałtowickiej gminy o tradycjach ich rodzimego regionu. 16 lutego młodzież pod okiem wychowawców i specjalisty od tradycji, pani etnolog Moniki Ziober, miała okazję do zapoznania się z tradycją wypiekania świątecznych, wielkanocnych ciast. Tym razem królowała słynna śląska

plecionka. Podczas warsztatów młodzi poznali tajniki wyrobu masła, które ubić (udziałać) trzeba było własnymi rękami. Tak więc śląska plecionka została od podstaw wytworzona przez młodzież. Pani Monika podczas zajęć opowiadała uczestnikom o historii wypiekania na Śląsku słynnych kołoczy, bab świątecznych i innych cudów śląskiej kuchni. Na koniec wszyscy z ochotą zasiedli do stołu, by sprawdzić jakość upieczonego przez siebie ciasta. Plecionka (barches) była wspaniała, o wiele smaczniejsza od tej kupowanej w sklepie. Takie spotkania to dobry pomysł na nudę. Dawniej dziewczyna nie mogła wyjść za mąż (niy mogła se wydać), dopóki nie poznała wszystkich tajemnic prowadzenia domu. Złote ręce śląskiej gospodyni były kiedyś bardzo ważne.

Tadeusz Kościuszko – legenda i rzeczywistość Tadeusz Puchałka

D

zięki inicjatywie Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana Oddział w Katowicach oraz Fundacji Patriotycznej Silesia Superior 10 lutego 2016 r. odbyło się spotkanie poświęcone 270 rocznicy urodzin Tadeusza Kościuszki, połączone z odczytami wybitnych naukowców-historyków, znawców Insurekcji kościuszkowskiej i osoby naczelnika powstania z 1794 r. Organizatorami katowickiego spotkania byli: dr Krzysztof Tracki, prezes zarządu Fundacji Patriotycznej Silesia Superior, oraz Maciej Sze­ pietowski, prezes zarządu Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana, moderator spotkania. Profesor zwyczajny dr hab. Henryk Kocój zaprezentował wykład na temat ,,Tadeusz Kościuszko w świetle najnowszych badań”. Profesor Kocój specjalizuje się w badaniu i tłumaczeniu dokumentów źródłowych. Jest między innymi autorem licznych artykułów i trzech książek poświęconych tematyce powstania kościuszkowskiego, opartych na korespondencji dyplomatycznej polityków pruskich i austriackich. Profesor odniósł się między innymi do sposobu przedstawiania osoby Tadeusza Kościuszki w publikacjach prasowych. Z rozżaleniem stwierdził, że w ostatnim czasie ich autorzy starają się podważyć dobre imię tego wielkiego patrioty. W niektórych z tych publikacji twierdzi się niezgodnie z prawdą, jakoby Kościuszko miał być uzależniony od alkoholu. Natomiast prawdą, a zarazem ciekawostką jest to, iż Kościuszko nie był pozbawiony nałogów... Używkami, bez których nie mógł się obejść, były owoce cytrusowe i kawa. Kościuszko to przede wszystkim żołnierz, który utożsamiał się z prostym

ludem, nosił chłopską sukmanę i był zawsze blisko swoich ludzi. Dr hab. Zdzisław Janeczek rozszerzył tematykę spotkania, wygłaszając prelekcję zatytułowaną „Tradycja

w hołdzie dla jednej z deportowanych wtedy osób, o której informacje otrzymał przed startem. Bieg został zorganizowany we współpracy z grupą „Cidry Lotajom”, a zaproszone zostały też: „O co biega w Kaletach”, „Miechowicka grupa biegowa” oraz BTM Runners. K

Dla zainteresowanych – przepis na ,,plecionkę”... K PLECIONKA 6 dkg drożdży ½ l mleka 2 jajka 4 żółtka 15 dkg masła (nejlepi udziałanego w maśniczce) 1 kg mąki (trzeba ogrzać) skórka otarta z cytryny 20 dkg cukru olejek waniliowy Zaczyn (powinien mieć gęstość śmietany): 24 dkg mąki + mleko + odrobina cukru + drożdże Wyrabiać jak klasyczne ciasto droż­ dżowe. Po wyrośnięciu ciasto po­ dzielić na 3 części i uformować wał­ ki. Wałki spłaszczyć, upleść z nich warkocz. Powierzchnię plecionki posmarować białkiem lub lekko osłodzoną wodą. Można posy­ pać posypką albo makiem.

kościuszkowska na górnym Śląsku i jej dziejowe znaczenie”. Doktor Janeczek jest autorem wielu publikacji naukowych. Specjalizuje się w historii XVIII i XIX w. Na spotkaniu pojawiło się wiele znanych osób z kręgów nauki i polityki oraz pasjonatów historii z Pszowa, Knurowa i Gierałtowic. Przy okazji konferencji można było nabyć publikacje książkowe, prasę patriotyczną, a także miesięcznik ,,Śląski Kurier Wnet”. K z teki małgorzaty lazarek


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.