Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 24 | Czerwiec 2016

Page 1

WIeLKOPOLSKI KuRIeR WNeT:

ŚLĄSKI KuRIeR WNeT:

KuRIeR WNeT:

czerwcowe transparenty

Krzysztof Tytko

Stajnia Augiasza

Stanisław Nowak zrobił transparenty, które nieśli robotnicy w czerwcu '56. „Żądamy chleba”, czy „Żądamy podwyżki płac” – to jego dzieło.

s.

Proboszcz legnickiej parafii, ks. Andrzej Ziombra: – Nie chcielibyśmy, żeby to się zamieniło w przelotnego newsa. Bo Pan Bóg nie daje znaków, żeby zrobić nam fajerwerkową imprezę, a później – wracajcie do swojego życia i go nie zmieniajcie.

Czyżby nawet sam Prezes PiS nie mógł lub nie chciał wyczyścić tej stajni Augiasza, jaką jest polskie górnictwo?

3

s.

eucharystyczny cud w Legnicy

1

s.

18

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 24 Czerwiec · 2O16

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Zakłócone dusze eurokratów

Krzysztof Skowroński

T

o była bardzo elegancka i dystyngowana starsza pani. Spotkałem ją kilka razy w życiu. Raz dłużej z nią rozmawiałem. Spotkaliśmy się w jej gabinecie Redaktor Naczelnej „Naszej Polski”, siedziała za biurkiem zarzuconym książkami, czasopismami i gazetami. Redakcja jej tygodnika była świadectwem prawdy, że za niezależność płaci się niedostatkiem. Bieda pozbawia podejrzeń, że tworzy się dla korzyści. W biedzie łatwiej odnaleźć własną duszę; niedostatek znoszony z godnością podkreśla siłę tego, co ma się do przekazania. Taka była Redaktor Naczelna „Naszej Polski”. Rozmowa z nią nie była łatwa. Mocno doświadczona przez życie, łamała stereotypy i tworzyła własną perspektywę patrzenia na rzeczy, zjawiska, politykę i ludzi. Ci, którzy w moich oczach i w moim doświadczeniu są bohaterami, z jej perspektywy karłowacieli i stawali się podejrzanymi figurami. Nie wymienię nazwisk, bo się na tym przystanku nie zatrzymałem. Uznałem, że na otwarcie tego rozdziału przyjdzie czas. Ten czas przyszedł, kiedy podczas Jarmarku Wnet rozmawiałem ze spółdzielcą, panem Kazimierzem Czajkowskim, który poprosił mnie i zobowiązał do przeprowadzenia wywiadu z Panią Redaktor. W 23 numerze Kuriera opublikowaliśmy artykuł Jerzego Biernackiego o „Naszej Polsce”. Niestety 1 czerwca, w trakcie swojego wystąpienia w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, Pani Redaktor Maria Jedlińska-Adamus zasłabła i w obecności przyjaciół, współpracowników i zebranych dziennikarzy odeszła z tego świata. Na szczęście swoje doświadczenia zapisała we wspomnieniach. Panie, świeć nad Jej duszą. K Kurier Wnet jest wspierany przez

Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07-9:00 PReNumeRATA ROcZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: t 1 egzemplarz za 70 zł t 2 egzemplarze za 120 zł t 3 egzemplarze za 170 zł

Imię i Nazwisko

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Trump Na wszystkie kłopoty

Jerzy Strzelecki

8

cechował go naturalny arystokratyzm „On musiał podjąć decyzję. Brał na siebie personalnie odpowiedzialność. To słynne porozumienie z 1950 r. W samym episkopacie były różnice. Kardynał Sapieha dyskretnie wyjechał do Watykanu, żeby cień na niego nie padł. A On podpisał. Myślę, że to była heroiczność wiary”. Prymasa Tysiąclecia wspomina jego sekretarz, ks. Stanisław Piasecki. Wywiad Antoniego Opalińskiego.

9

I

Bobby Knight, najwybitniejszy trener koszykówki w historii tego sportu w USA, mentor wielu innych trenerów, trener zespołu zdobywców złotego medalu w koszykówce na olimpiadzie w 1984 roku, zwycięzca ponad 900 meczów z drużynami uniwersyteckimi, w tym z legendarnymi Hoosiers, rekomendując Trumpa na wiecu w Indianapolis przedstawił go jako „człowieka najlepiej w historii przygotowanego do objęcia funkcji prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Wzywając obecnych do głosowania na Trumpa, stwierdził, że staną w ten sposób obok Ojców Założycieli i samego Jerzego Waszyngtona. Nowo wybrany burmistrz Londynu – Sadiq Khan – i odwiedzająca Khana burmistrz Paryża, socjalistka Anne Hidalgo, nazwali z kolei Donalda Trumpa „idiotą”. Newt Gingrich – jeden z czołowych polityków republikańskich lat 1990., były spiker Izby Reprezentantów, autor najambitniejszego po Reaganie projektu politycznego republikanów, zwanego „Umową z Ameryką” (Contract with America), w oparciu o który republikanie po raz pierwszy od 1954 roku zdobyli w 1994 roku większość w izbie niższej Kongresu, zmuszając Billa Clintona do zrównoważenia budżetu – nie ma wątpliwości, że Trump to polityczny geniusz, który z niesłychaną pomysłowością zdobył scenę polityczną Ameryki przy pomocy najbardziej nowoczesnych technik komunikacji i użytkowania mediów społecznościowych. Gingrich od początku kampanii Trumpa, a z całą pewnością od stycznia 2016 roku popiera Trumpa jako „Reagana 2.0” i widzi w nim

największą szansę wygrania przez GOP wyborów prezydenckich. Ale wielu jego kolegów z areny bojów z demokratami, by wymienić tu Mitta Romneya, kandydata GOP na prezydenta w 2012 roku, czy Billa Kristola, weterana amerykańskiego dziennikarstwa, redaktora naczelnego „Weekly Standard”, powiada #Never Trump, a nawet stara się uruchomić kandydaturę niezależną. David Stockman, nazywany czasami numerem 2 rewolucji Reaganowskiej, szef Office of Management and Budget Ronalda Reagana w latach 1980–1985, autor monumentalnej diagnozy bieżącej sytuacji polityczno-ekonomicznej USA „Wielka Deformacja”, nazywa Trumpa „The Great Disruptor” (Wielki Zaburzacz/Wstrząsacz), i choć bynajmniej nie zgadza się z Trumpem we wszystkim, nie ma wątpliwości, że autor hasła „Make America Great Again” jest jedyną nadzieją na amerykański renesans. Demokraci tymczasem bez wahania przypisują Trumpowi rasizm, bigoterię, ksenofobię, a nawet z lubością, jak się wydaje, nazywają go faszystą.

II

Po drugiej stronie politycznej areny toczy się równie niespodziewany jak wzlot Trumpa pojedynek Hillary Clinton z Berniem Sandersem. Nie tak miało to wyglądać. Hillary, czy jak nazywają ją jej przeciwnicy, „Hitlery”, pierwsza dama Ameryki z lat 1992–2000, senator z Nowego Jorku oraz Sekretarz Stanu w administracji Prezydenta Obamy w latach 2008-2012, miała już dawno zdobyć nominację demokratów i w spokoju przygotowywać się do jesiennego pojedynku

z kandydatem republikanów, którego nazwisko, jak jeszcze oczekiwano do niedawna, miała wyłonić dopiero tak zwana contested convention w lipcu w Cleveland. Tymczasem Clinton nadal walczy z Berniem Sandersem, a nad horyzontem jej kampanii wyborczej unoszą się, jak się wydaje, coraz ciemniejsze chmury. Po pierwsze, Sanders, senator ze stanu Vermont, hippiso-socjalisto-komunista, którego jednym z podstawowych haseł politycznych jest wprowadzenie nieodpłatnego wykształcenia na poziomie uniwersyteckim, co czyni go bardzo popularnym wśród generacji tak zwanych millenials, nie tylko się nie poddaje, ale wygrywa kolejne prawybory, a w sondażach doścignął nawet ostatnio Hillary Clinton w Kalifornii, gdzie prawybory tak demokratów, jak republikanów odbędą się 7 czerwca. Chociaż matematyka delegatów na konwencję Partii Demokratycznej jest bezwzględna i nawet ewentualna wygrana Sandersa w Kalifornii, w sytuacji proporcjonalnego przydziału delegatów na konwencję krajową, da Clinton nominację, porażka z Sandersem w Kalifornii byłaby olbrzymim ciosem dla prestiżu i pozycji Clinton. Po drugie, nad ambicjami Clinton związanymi z powrotem do Białego Domu w roli głowy państwa, pierwszej kobiety-prezydenta USA, zaczyna się coraz wyraźniej gromadzić deszczowa chmura skandalu e-mailowego. FBI od dawna prowadzi w tej sprawie śledztwo, a w ostatnich kilku dniach Inspektorat Kontroli Wewnętrznej Departamentu Stanu opublikował raport konstatujący wyraźnie, że Hillary Clinton w roli Sekretarza Stanu

dopuściła się naruszenia co najmniej dwóch wewnętrznych przepisów Departamentu Stanu dotyczących posługiwania się systemami informatycznymi. Każde z tych naruszeń związane jest z zarzutem o narażenie tajemnicy państwowej USA w obszarze polityki zagranicznej. Co gorsza, zeznania Clinton oraz jej współpracowników w tej materii, co zauważyły nawet życzliwe Clinton prasa i telewizja (około 90% dziennikarzy głosuje w USA na Partię Demokratyczną), z całą pewnością mijały się, jak dotąd, z prawdą. Znajdują się więc nawet tacy, którzy sądzą, że Clinton nie zostanie w ogóle nominowana na kandydata demokratów na prezydenta, lecz w ostatniej chwili, po postawieniu jej przez FBI zarzutów o popełnienie przestępstwa, do czego administracja Obamy dopuści, by nie stracić kontroli nad Partią Demokratyczną, zostanie zastąpiona przez Joe Bidena, obecnego wiceprezydenta.

III

To nie walka Clinton z Sandersem ani śledztwo FBI w sprawie przestrzegania przez Clinton reguł związanych z zachowaniem tajemnicy państwowej są jednak najważniejszym wydarzeniem tej kampanii prezydenckiej. Wydarzeniem takim, takim zjawiskiem, takim fenomenem, jak powiada Gingrich, jest bez wątpliwości triumf Donalda Trumpa w prawyborach Partii Republikańskiej. Po prawyborach w Indianie 3 maja, które Trump wysoko wygrał bez udziału Bobby’ego Knighta, Ted Cruz i John Kasich zawiesili swoje Dokończenie na str. 5

Praca najlepszym argumentem rządu „Wybory ubiegłego roku były zdecydowanym sukcesem polskiej młodzieży; okazuje się, że my, ludzie starszego pokolenia, nie dawaliśmy rady i trzeba było poczekać na dopływ świeżej krwi”. Wywiad Aleksandra Wierzejskiego z Krzysztofem Wyszkowskim.

10

To był maj! „Wraz z nastaniem Europy Wiatraka obudowano nowymi zamkniętymi osiedlami, a Uniwersam i jego okolice zostały zrównane z ziemią (…) Kapitalizmowi przeciwstawiły się jedynie rurki z kremem w pasażyku handlowym, serwujące ten przysmak od 1945 roku”. Paweł Rakowski snuje refleksje nad przeszłością i teraźniejszością prawobrzeżnej Warszawy.

12

ind. 298050

Redaktor naczelny

„Trzeba polegać na NATO i korzystać z jego potencjału. Wiadomo, że Rosja jest przeciw, że mruczy groźnie, wiadomo, że Niemcy są przeciw, bo nie chcą, żeby Rosja mruczała groźnie (…) ale co z tego? My mamy swoje cele, które musimy przede wszystkim artykułować”. Ryszard Legutko o Polsce z perspektywy Europy i o Europie z perspektywy polskiej. Rozmawia Krzysztof Skowroński.


kurier WNET

2

T· E · L· E · G · R·A· F TUpłynął rok od wyboru Andrzeja Dudy na prezydenta RP,

w Austrii wygrał wspierany przez chadeków, socjaldemokra-

poprzedników.TPrzeszłość dopadła przyszłego ambasadora

pół roku działalności gabinetu premier Beaty Szydło i kolejny

tów, zielonych i komunistów Alexander van der Bellen, który

Polski w Berlinie – TW Wolfganga.TSąd I instancji orzekł 500

miesiąc forsowania doktryny: „Demokracja to my!” (Stalin 1936,

pokonał Norberta Hofera, zwanego przez agencję PAP populi-

tysięcy odszkodowania od wydawcy tygodnika „Wprost” dla

KOD 2016).TUnikający płacenia alimentów Mateusz Kijowski

stą.TNitro-Chem z Bydgoszczy umocnił się na pozycji lidera

Kamila Durczoka, któremu wkrótce po przeprowadzeniu nie-

(KOD), kłamca lustracyjny Maciej Kozłowski (MSZ) oraz propa-

w produkcji trotylu w Europie.TReserved otworzyła sklep

oczekiwanie dociekliwego wywiadu z premier Kopacz na temat

gator kultury gejowskiej Radomir Szumełda (PO) poinformo-

nr 1000 w Polsce i 1713 na świecie.T Po kilkuletniej przerwie

górniczych protestów niektóre media zarzuciły niemoralne pro-

wali przewodniczącego Donalda Tuska o stanie praworządności

w wielkopolskim Międzychodzie ponownie rozkręciła się pro-

wadzenie się.TPo zakupie w 2010 roku wyposażonych w wideo-

w kraju, który ten opuścił wkrótce po ujawnieniu tzw. taśm praw-

dukcja rodzimego ketchupu i innych wolnych od konserwantów

rejestratory 16 helikopterów za 27 mln złotych sztuka, następ-

dy.TNa wezwanie aspirujących do sprawowania najwyższych

produktów spożywczych.TWzorowana na broni polskiego hu-

nie uziemionych z powodu zbyt wysokich kosztów eksploatacji;

państwowych urzędów liderów opozycji, pod hasłem: „ Jesteśmy

sarza szabla, zachowująca legendarną proporcję pomiędzy dłu-

po nabyciu dwa lata później 380 radarów stacjonarnych za 200

i będziemy w Europie!”, ulicami stolicy Polski przeszły dziesiąt-

gością a grubością ostrza (990:6), w cenie 440 USD za sztukę,

mln złotych – dziś w większości nieczynnych; powołując się na

ki, a według zapewnień niektórych nawet setki tysięcy potom-

stała się przebojem amerykańskiego rynku koneserów sztuki

potrzebę ukrócenia piractwa drogowego policja zapowiedzia-

ków Kopernika.T„Liczy się nie liczba, tylko idea” – wyjaśnił

militarnej.TPo 9 godzinach pierniczenia, w Toruniu przygo-

ła wielomilionowe inwestycje w bezzałogowe samoloty typu

następnie warszawski ratusz powody uporczywego zawyżania

towano największe na świecie serce z pierników.TZwodowano

dron.TSpółka IT.expert, na której byłym kierownictwie ciążą

liczby uczestników protestu.TKomisja Europejska pogroziła

„Harmony of The Seas”, największy pasażerski statek świata,

prokuratorskie zarzuty związane z udziałem w tzw. infoaferze,

rządowi, a rząd Komisji.T„Weszliśmy na

wygrała rozpisany przez MON przetarg na

drogę jurydykacji życia politycznego i osła-

obsługę lipcowego szczytu NATO.TDzię-

Sadiq Khan, praktykujący muzułmanin pakistańskiego pochodzenia, został burmistrzem stolicy Albionu.

prymat działania od sędziów. Demokratycznie wybrane parlamenty nie mogą być przez nich kneblowane. Sądy powinny wrócić do robienia tego, do czego zostały powołane

ki złamaniu obowiązujących procedur bezpieczeństwa i własnoręcznemu wyniesieniu przez kierowcę miejskiego autobusu we Wrocławiu bomby z kierowanego przez siebie pojazdu, wybuch niebezpiecznego

(…) a politycy nie powinni uginać się przed

ładunku zranił tylko jedną osobę.TPrzez

sędziami, tylko odważnie przeprowadzać

kraj przetoczyły się dwie potężne fale fał-

reformy. Sędziowie to trzecia, a nie pierwsza władza. Pierw-

wyposażony w bary obsługiwane przez roboty, kolejkę tyrol-

szywych i niewyjaśnionych alarmów bombowych.T„Kasacja

szą jest naród” – napisał „Frankfurter Allgemeine Zeitung”

ską, boisko do koszykówki, pole golfowe, symulator surfin-

w sprawie Polańskiego to gorzej niż zbrodnia, to błąd. Tym gor-

na temat działalności Trybunału Konstytucyjnego w Karlsru-

gu, teatr na 1400 miejsc oraz ogród z 12 tys. gatunków roślin.

szy, że łatwy do uniknięcia i całkowicie zbędny. Ale widocznie

he.TMinisterstwo finansów RFN zapowiedziało wyasygnowa-

PiS już tak ma, że bez walki na dziesięciu frontach naraz czuje

nie sumy 93,6 mld euro pomocy przybywającym na kontynent

TOdszedł w Panu abp Tadeusz Gocłowski, zwany kapelanem „Solidarności”.T„Pragnę wyrazić szacunek dla wszystkich ko-

muzułmanom.T Komisja Europejska zaproponowała opłatę

biet, które pełnią bardzo ważne role społeczne: matek, babć, ko-

ministra sprawiedliwości w sprawie reżysera, który jako jeden

w wysokości 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego przez kraj

biet pracujących w spółkach, urzędach, szkołach, na uczelniach,

z nielicznych polskich filmowców nie dał się namówić do zaan-

członkowski UE imigranta.TW symbolicznym dniu 13 maja –

w szpitalach, ośrodkach zdrowia, domach pomocy społecznej,

gażowania po stronie opozycji.TW Warszawie ruszyły plano-

35 rocznicy zamachu na św. Jana Pawła II, ruszyła budowa tarczy

organizacjach pozarządowych i dla tych kobiet, które realizują

wane na 3 lata prace nad 3 nowymi stacjami metra, znanego jako

antyrakietowej w Redzikowie.T„Dążenia Paktu Północnoat-

swoje aspiracje życiowe” – napisał prezydent Duda w liście, który

najdłużej budowana sieć kolei podziemnej w historii nowoczes-

lantyckiego, aby zmienić krajobraz polityczny w Europie, na-

został wygwizdany przez uczestniczki Kongresu Kobiet.T27

nej Europy.TMiś Barei skończył 35 lat.TOficjalnie poinfor-

ruszają interesy Rosji i zmuszają ją do stosownej reakcji” – na-

lat po słynnych słowach nie mniej słynnej aktorki, wygłoszo-

mowano, że James Bond nie będzie już więcej Danielem Craigem.

pisało w odpowiedzi na przystąpienie do NATO półmilionowej

nych w TVP na temat końca komunizmu w Polsce, ustawowym

Czarnogóry MSZ Federac­ji Rosyjskiej.TPorucznik Nadia Saw-

zakazem zostało objęte komunistyczne nazewnictwo placów,

czenko szczęśliwie wróciła na Ukrainę.TWybory prezydenckie

ulic i budynków.TRząd przeprowadził werbalny audyt rządów

TW miejscu głównych uroczystości Światowych Dni Młodzieży ruszył z modlitewną posługą Campus Misericordiae.T Maciej Drzazga

T

e wspaniałe, energią prawdziwego obrońcy Rzeczpospolitej tchnące słowa wypowiedział trzy i pół wieku temu ojciec Stanisław Papczyński. Urodzony w roku 1631 jako Jan Papka, syn kowala – Tomasza z Podegrodzia (pod Starym Sączem), doświadczał ze swoją ojczyzną zmiennych, dramatycznych losów tamtego wieku. Z nowicjatu w konwencie jezuickim we Lwowie musiał uchodzić w obawie najazdu kozackiego, w nowicjacie u pijarów w Warszawie (gdzie był drugim w historii tego zakonu Polakiem i gdzie przyjął imię Stanisław) doświadczył dwukrotnej okupacji szwedzkiej. W czasie, kiedy pełnił funkcję rektora domu warszawskiego pijarów, był świadkiem rozdzierającej kraj wojny domowej. Zakończyła ją 13 lipca 1666 r.

i godni wciąż jeszcze byli, wciąż walczyli o wiecznego ducha Rzeczypospolitej. O to walczył także ojciec Papczyński: nie chciał, aby wszystkim w polskiej prowincji pijarów kierowali nadzorcy z habsburskiego Nikolsburga (na Morawach), protestował przeciw nadużyciom władzy swoich przełożonych, a w końcu przeciw rozluźnieniu reguły zakonnej. Zapłacił za to uwięzieniem w roku 1670 – w Prywidzy na Węgrzech, z rozkazu władz pijarskich. Przy pomocy biskupa krakowskiego, Andrzeja Trzebickiego, został uwolniony. Dzięki swym nadzwyczajnym talentom teologa, kaznodziei i spowiednika (służył w tej roli Janowi Sobieskiemu i nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce w latach 1660–1668, Antonio Pignatellemu, późniejszemu papieżowi Innocentemu XII) – mógł ojciec Papczyński uzyskać po wielu trudach

się znudzony” – napisał Łukasz Warzecha na temat wniosku

„Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach”.

W

„Prawdziwa wolność polega na przestrzeganiu praw, i to bardziej praw Boskich niż ludzkich. Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla Ojczyzny.” tragiczna bitwa pod Mątwami, w której wielki obrońca liberum veto – książę Jerzy Lubomirski sromotnie pobił dowodzone przez Jana Sobieskiego wojska króla Jana Kazimierza. Racje były podzielone między wolność (liberum veto) – i majestat (umocnienie państwa). Rzeczpospolita była podzielona jeszcze bardziej. Trzy tysiące żołnierzy królewskich dało pod Mątwami gardła. Wstrząśnięty takim „zwycięstwem” hetman Lubomirski zrezygnował z dalszej walki, król zrezygnował z reform. Źle się działo w Polsce. Ludzi przygotowanych do brania udziału w naradach zastępowali karierowicze. Ludzi odważnych – godnych obywateli, Polaków, zastępowali pachołkowie: najmici – i króla, i magnackich fakcji. Ale ludzie odważni

K

U

G A Z E T A

R

I

skuteczne poparcie dla swej wielkiej idei: powołania nowego zakonu, pierwszego wyrastającego z Polski zgromadzenia męskiego. Po wystąpieniu z zakonu pijarów w roku 1670 stworzył zgromadzenie księży marianów. W 1675 roku – kiedy jako kapelan wojsk Rzeczpospolitej u boku hetmana Jana Sobieskiego służył podczas wojny z Turkami na Ukrainie – otrzymał ojciec Papczyński wizję: zjawiły się przed nim dusze żołnierzy poległych za Polskę, a cierpiących męki czyśćcowe. Prosiły o wstawiennictwo u Boga. Założyciel zakonu marianów nadał swojemu zgromadzeniu to szczególne zadanie: wspieranie modlitwą tych najsłabszych, najbardziej bezbronnych – dusz naszych zmarłych braci i przodków. Widział w tym

E

N I E C O D Z I E N N A

R

Trzeci święty Stanisław – patron pamięci i wolności Andrzej Nowak obowiązek chrześcijański, zgodny z tą piękną dewizą, jaką ukuł mistrz Wincenty Kadłubek przed wiekami: „et dicta est iustita quae maximum prodest ei qui minimum potest” – sprawiedliwość polega na tym, by pomagać najbardziej tym, którzy mogą najmniej. Zmarłym w czyśćcu, zaskoczonym przez śmierć, dzieciom nienarodzonym – właśnie dlatego, że mogą najmniej. Ale ojciec

Papczyński widział też w tym specjalnym powołaniu zakonu obowiązek patriotyczny – nie wolno zapomnieć o bohaterach, służących swoją ofiarą Ojczyźnie. „Najbardziej godną pochwały jest radość wywołana triumfem wybawców ojczyzny, a największym triumfem ten, który wybawców ojczyzny spotyka”. Tak mówił, a wiedział, że triumfem największym, jaki człowieka spotkać może

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

w roku 1699, zmarł dwa lata później. Po uprzednim uznaniu heroiczności jego cnót przez papieża Jana Pawła II, w roku 2007 Benedykt XVI ogłosił go (za pośrednictwem swego delegata na uroczystości w Licheniu) błogosławionym Kościoła katolickiego. W czerwcu tego roku papież Franciszek ogłosi ojca Stanisława Papczyńskiego – świętym.

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

– jest droga otwarta do nieba. Tak jak to pisał przed nim doskonale mu znany mistrz Jan z Czarnolasu (w Pieśni XII z ksiąg wtórych Pieśni): „A jesli komu droga otwarta do nieba, / Tym, co służą ojczyźnie”. Tę drogę starał się otwierać innym. I sobie ją otwarł. Twórca zgromadzenia marianów, którego regułę zatwierdził ostatecznie papież Innocenty XII

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

iele nam ma ten wielki polski święty do powiedzenia. Posłuchajmy tego, dziś tak aktualnego przesłania świadka wielkiej wojny domowej wieku XVII. Posłuchajmy i zastanówmy się sami: „O dusze silne, ludzie żyjący w zgodzie, mający jeden umysł i jedną wolę, czy zdoła wam się ktoś oprzeć? Weźmy dla przykładu największe imperium, ale wewnętrznie rozdarte i skłócone, weźmy najpotężniejszą republikę, ale poróżnioną, weźmy miasto otoczone najgrubszymi murami, ale pełne rozbieżności, weźmy jakąś społeczność ludzką, zacną i świątobliwą, ale spierającą się ciągle, to zobaczymy, że sława świątobliwości traci na blasku wskutek zamieszek, mieszkańcy republiki opadają z sił na skutek podziałów, a wielkość imperium wskutek niezgody zamieszkujących je ludów albo się pomniejszy, albo się osłabi” (Prodromus reginae artium). Posłuchajmy, ale uważnie – i tego zdania: „Prawdziwa wolność polega na przestrzeganiu praw, i to bardziej praw Boskich niż ludzkich. Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla Ojczyzny”. Dalszym ciągiem tych słów jest otwierający to wspomnienie cytat o Polakach, których Ojczyźnie potrzeba, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do brania udziału w naradach. „Tego, abyś i ty był taki – kończy swoją naukę trzeci święty Stanisław w naszej historii (po biskupie-męczenniku i Stanisławie Kostce) – oczekuje i domaga się Ojczyzna”. K

Data wydania

04.06.2016 r.

Nakład globalny

10 140 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 24 czerwiec 2016

ind. 298050

bienia demokracji. Polityka musi odzyskać


kurier WNET

3

W olna · europa

P

olska w dniach 11–13 maja była gościem honorowym Book Fare i Book Expo America. Wiedzieli o tym organizatorzy, niektórzy Polacy i, jak się wydaje, nikt inny. Mimo to do polskich stoisk niektórzy zaglądali. Np. Aborygen z Australii, który usiadł na kanapce obok mnie, otarł pot z czoła i powiedział, patrząc na polskie stoisko – A, Poland, Holocaust! W ubiegłym roku na targach książki w Paryżu nasz kraj także był gościem honorowym. Dowiedziałem się wówczas, wśród średniowiecznych dekoracji polskiego stoiska, że Kraków posiada pewną atrakcyjność, bo leży w okolicach Auschwitz. Powinno mnie to cieszyć, gdyż Żydzi są mi bliscy. Podobnie jak oni pochodzę ze środowiska skazanego na eksterminację. Ich w czasie wojny skazano na zagładę ze względów rasowych, my – również po wojnie – byliśmy zatłukiwani ze względów klasowych i narodowych. Nie czuję jednak wspólnoty z tymi, którzy po zdjęciu mundurów NKWD, w aparacie terroru UB i sądownictwie kierowali eksterminacją. Z tymi, co za nic nie byli skazani, tylko skazywali. Po likwidacji katowni przekwalifikowali się na intelektualistów: Beniamin Goldberg alias Jacek Różański – dyrektor departamentu śledczego MBP, znany z okrucieństwa, został dyrektorem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Izaak Medres alias Wiktor Grosz, płk. NKWD, kierował pionem polityczno-wychowawczym WP; Menasze Grynszpan vel Roman Romkowski, śledczy Witolda Pileckiego – został dyrektorem departamentu prasy i informacji MSZ. Polska opinia publiczna dowiaduje się o nich z książek wydawanych w Polsce. Cudzoziemcy nie mają o niczym pojęcia, gdyż tych książek nie tłumaczy się na obce języki, nie sponsoruje poprzez polski Instytut Książki ani nie wystawia na międzynarodowych targach. Niektórzy z tych zbrodniarzy dostąpili nawet ekranizacji, czyli medialnej kanonizacji, jak Helena Wolińska – Fajga Mindla, sprzedawana światu na ekranie jako godna współczucia ciotka Idy. Zamiast kary – analiza psychologiczna. Mówiłem o tym i będę mówił. W sprawie tak

D

o wyborów parlamentarnych w Niemczech jeszcze szmat czasu (odbędą się najprawdopodobniej jesienią 2017 roku), a tymczasem panuje nerwowość, jakby były tuż za pasem. Dlaczego? Bo na niemiecką scenę polityczną wkroczył nowy aktor. Także Niemiec nie omija rewolucja: pragnienie powrotu do demokracji bezprzymiotnikowej (nie liberalnej czy socjalistycznej, czy jakiejś tam, ale po prostu demokracji) dochodzi coraz bardziej do głosu, zbijając z pantałyku media poprawne polityczne, czyli na służbie „liberalizmu”. A ponieważ pojęcie „liberalizm” straciło dawne pozytywne znaczenie, stając się synonimem nietolerancji genderowskiej, jego nowa definicja jest nieostra i w zasadzie negatywna – „wszystko, co nie my, to nie jest demokracja” albo „wszystko, co nie my, to po prostu faszyzm”. Skołatanemu Niemcowi świat się powoli wysuwa spod nóg. „ Jak to” – pyta – „CDU to już nie prawica”? Nikt nie wymawia pełnej nazwy – „Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna” (z akcentem na „chrześcijańsko”), bo to byłby obciach. Chrześcijaństwo to – w myśli nowej, postępowej religii społecznej – stosy, palenie czarownic i ksenofobiczne wyprawy krzyżowe. CDU to po prostu CDU. I nic poza tym. To dzisiaj partia lewicowa, proimigracyjna, proislamska. Dla realizacji swych celów w zakresie imigracji gotowa jest łamać konstytucję, sprowadzając do absurdu prawo azylowe. A pamiętam jeszcze, jakby to było wczoraj, że kiedy po raz pierwszy w dziejach Republiki Federalnej Niemiec CDU przegrała wybory do Bundestagu z partią SPD (socjaldemokratami) w roku 1969, w rok po lewackiej rewolucji ’68, dla wielu konserwatystów świat się skończył! Enerdowski aparat bezpieczeństwa, czyli niemieckojęzyczne KGB, zainicjował udany marsz lewicy przez instytucje. Także w szeregach CDU zabiegali oni skutecznie o modernizację i pierestrojkę, czego wyrazem było fiasko próby obalenia w 1972 roku rządu Brandta przez tzw. konstruktywne votum nieufności (Stasi, enerdowskiej SB, udało się kupić co najmniej jeden głos z szeregów CDU).

newralgicznej jak Shoahbiznes Polska jest wciąż bezbronna. Dwa dni po targach chicagowskich rabin Zev Friedman zorganizował protest przed polskim konsulatem na Manhattanie. Nastoletnim Żydom wręczył transparenty i kazał wykrzykiwać: „wasz kraj jest przesiąknięty krwią!”. Sam wołał przez megafon, naczytawszy się książek Grossa, że Polacy w czasie II wojny światowej zabili więcej Żydów niż Niemcy. „ Jesteście odpowiedzialni za Holokaust, bo pozwoliliście, by na terenie waszego kraju powstało najwięcej obozów śmierci!” – krzyczał. W rozmowie dziennikarzy nowojorskiego „Nowego Dziennika” z manifestującymi uczniami okazało się, że ci nie wiedzieli, kiedy wybuchła II wojna światowa. Jeden z chłopców powiedział, że „polskie podziemie zabiło więcej Żydów niż Niemców” i że czytał o tym w książce Grossa. Padła także odpowiedź, że II wojna światowa trwała dwa lata. Nikt z pytanych nie słyszał ani o Irenie Sendlerowej, ani o rodzinie Ulmów z Markowej, zamordowanej przez Niemców za pomoc Żydom. O tym Gross nie pisał. Jednak twierdzenie, że od ubiegłorocznych targów paryskich do obecnych amerykańskich nic się nie zmieniło, byłoby pesymistyczne i przede wszystkim nieprawdziwe. W Chicago nie było już zalewu Grossów, Janów Grabowskich ani innych uczonych ich pokroju. Ale nie było też nic, co mogłoby rozjaśnić w głowach żydowskich chłopców z Long Island. A przecież dysponujemy potężnymi świadectwami prawdy. Mam na myśli przede wszystkim pisma Michała Borwicza. Ten polski Żyd i polski patriota, uratowany z obozu śmierci w Janowie, w 1947 roku podał się do dymisji ze stanowiska prezesa Żydowskiej Komisji Historycznej na znak protestu przeciwko fałszowaniu przez tę komisję dokumentów dzieci żydowskich. Wyjechał do Paryża, gdzie wydał szereg doskonale udokumentowanych i uczciwych prac o historii stosunków polsko-żydowskich. Jego pisma mają szczególną wagę jako historyka i naocznego świadka wydarzeń.

W moim przekonaniu ów rok 1972 był początkiem skrętu w lewo partii niegdyś chrześcijańskiego centrum. Tego procesu nie udało się już nigdy powstrzymać, i to mimo upadku NRD (a może nawet jako skutek tego upadku). Dzisiaj największymi aktorami na niemieckiej scenie politycznej są dwie partie lewicowe: niemarksistowska CDU i marksistowska SPD. Aktualnie CDU nie wpadłaby na pomysł, by w kampanii wyborczej zabiegać o głosy sympatyków plakatem przedstawiającym… bolszewika i z hasłem „wszystkie drogi marksizmu prowadzą do Moskwy”. Dziś bez „marksisty” Angela Merkel nie byłaby lokatorem w Urzędzie Kanclerskim. Dla Angeli Merkel (i nie tylko) sojusz lewicowej CDU z równie lewicową SPD jest receptą na sukces. Obie partie niewiele różnią się od siebie, więcej je dziś łączy niż dzieli. Przywodzi to na myśl posoborowy ekumenizm, gdzie katolicy zbliżają się do protestantów bez oczekiwania wzajemności. Lewicowości CDU pilnują media głównego nurtu; miejsce chrześcijańskich zajmują tak zwane „wartości europejskie”, dość płynne i zależne od koniunktury przede wszystkim politycznej. Ich zasadniczym celem jest osłabienie Kościoła katolickiego, co zresztą odpowiada niemieckim purpuratom. Nie bez kozery wybitny niemiecki publicysta, Martin Lohmann, pytał tytułem swej książki „Ile C (chrześcijaństwa) jest w CDU”. Teraz na czasie jest inne pytanie: dlaczego Kościół w Niemczech (i nie tylko) przesuwa się na lewo? Co nim kieruje, że z kilkudziesięcioletnim opóźnieniem podnosi sztandar rewolucji ’68? Kościół w Niemczech niebawem będzie musiał na nie odpowiedzieć, a to za przyczyną AfD. Wraz z narodzinami partii Alternative für Deutschland (Alternatywa dla Niemiec), a także proeuropejskiego (antyislamskiego) ruchu Pegida do łask wróciło już nieco zakurzone pojęcie „cywilizacji zachodniej”. Zresztą ruch Pegida nosi nazwę „Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji zachodniej cywilizacji”. Wprawdzie bez dodatku „chrześcijańskiej”, ale to rozumie się samo przez się, bo żadnej innej zachodniej cywilizacji nie ma. Wątpliwości rozwiewa program AfD: w preambule programu,

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Proza w Chicago i muzyka w Kalamazoo Dlaczego Instytut Kultury Polskiej w Paryżu, zamknięty przez ministra Sikorskiego, do dzisiaj nie został otwarty? Francuzi mogliby tam oglądać polskie filmy dokumentalne i słuchać odczytów przekazujących prawdziwe oblicze historii. Powodzenie murowane. Drugi świadek historii to Marian Apfelbaum – profesor medycyny, ojciec światowego nutrycjonizmu, autor m.in. książki „Dwa sztandary”. Żydzi, wzniecając powstanie w getcie, wywiesili flagi żydowską i polską, stąd tytuł książki. Propaganda komunistyczna utrzymuje, że siłą przywódczą powstania było ugrupowanie komunistyczne związane z Sowietami. Apfelbaum w swej doskonale udokumetowanej pracy wykazuje, że główną siłę stanowiła organizacja prawicowa – Żydowski Związek Wojskowy związany z AK. Książek Borwicza i Apfelbauma nie było w Chicago. Ich braku nie zastąpi sponsorowany przez Instytut Książki Zygmunt Miłoszewski, młody autor powieści kryminalnych, szczególnie

chwalony przez „Le Monde” za pokazywanie katolickich i klerykalnych wymysłów, cytuję, „z których wyrosły pogromy w Polsce, łącznie z ostatnim, dokonanym już po Holokauście”. Dlaczego Instytut Kultury Polskiej w Paryżu, zamknięty przez ministra Sikorskiego, do dzisiaj nie został otwarty? Francuzi mogliby tam oglądać polskie filmy dokumentalne i słuchać odczytów przekazujących prawdziwe oblicze historii. Powodzenie murowane. Za to w paryskiej Biliothèque Polonaise urządzono wieczór pamięci jednego z największych szkodników kultury polskiej. Kazimierz Brandys, autor stalinowskiego podręcznika donosów dla młodzieży – powieści „Obywatele”, doczekał się uhonorowania 100 rocznicy

uchwalonego na niedawnym zjeździe partii, stwierdzono wprost, że „AfD pragnie zachowania na trwałe zachodniej i chrześcijańskiej kultury”. Pojęcie „chrześcijaństwo” w tekście programu występuje wielokrotnie. Warto zacytować istotny fragment: „Alternatywa dla Niemiec opowiada się za niemieckim wzorcem kulturowym, czerpiącym głównie z trzech źródeł: po pierwsze z religijnego przekazu chrześcijaństwa, po drugie z tradycji naukowo-humanistycznej, której antyczne korzenie odnowiono w epoce renesansu i oświecenia, i po trzecie z prawa rzymskiego, na którym zasadza się nasze państwo prawne”. Ale na tym nie koniec: „owe tradycje wspólnie nie tylko stanowią fundament naszego porządku wolnościowo-demokratycznego, ale kształtują codzienne współżycie ludzi między sobą, stosunek płci i postawę rodziców względem własnych dzieci. Ideologia wielokulturowości, która importowane

prądy kulturowe, kierując się historyczną ślepotą, zrównuje z miejscową kulturą i w niebywały sposób dokonuje relatywizacji jej wartości, AfD uważa z poważne zagrożenie pokoju społecznego i egzystencji narodu jako jednostki kulturowej”. Kto się zatem boi AfD? Lewicowi publicyści biją na alarm. „Chrześcijaństwo to przeszłość!”, krzyczy w swym majowym wydaniu coniedzielna młodsza siostra FAZ, „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”. Czy nie jest przecież tak, piszą Eckart Lohse i Markus Wehner, że już tylko co dziesiąty katolik chodzi w niedzielę do kościoła? Czy nie jest przecież tak, że tylko co dziesiąty protestant bierze udział w niedzielnym nabożeństwie? Czy nie jest przecież tak, że na zachodzie Niemiec (Niemcy to nadal podzielony kraj, pod wieloma względami niejednorodny, co wynika też ze świeżej historycznej tradycji wspólnej państwowości, której początek przypada na rok

J

a

n

B

o

g

a t k o

Niemcy bronią cywilizacji chrześcijańskiej Lewicowym publicystom bardzo zależy na dechrystianizacji Niemiec. A tu pech. Niby jest dechrystianizacja, a niewierzący wybierają AfD. A może ci niewierzący nie wierzą w bożka politycznej poprawności?

urodzin. Cudzoziemcy poznają prawdę o Polsce wciąż z filmów Wajdy, zaprogramowanych u zarania władzy komunistycznej przez Jakuba Bermana. Za kilka dni znowu je będą oglądali w Paryżu na festiwalu filmów polskich. Dlaczego? 14 maja w Kalamazoo odbył się finałowy koncert festiwalu pianistycznego Gilmore: Rafała Blechacza i Michela Legranda. Kalamazoo w stanie Michigan to jakby odległe przedmieście Chicago. Cztery godziny hajłejem w porze wolnej od korków. Od 1991 roku co dwa lata odbywają się tam głośne w Ameryce festiwale muzyczne Gilmore. Mimo bliskości obu miast, wieści z Kalamazoo docierają z trudem do stolicy stanu Illinois. Dwutygodniowy festiwal dobiegał końca. To moja żona rozpuściła wśród polonijnych melomanów w Chicago wiadomość o koncercie. Wieczorem 14 maja dwudziestoosobowa polska grupa – m.in. przedstawiciele obydwu towarzystw chopinowskich z Chicago i klasa fortepianu ze szkoły przy orkiestrze symfonicznej im. Paderewskiego – przybyła do miasta o indiańskiej nazwie, aby oklaskiwać swego fenomenalnego rodaka razem z dwoma tysiącami Amerykanów. Nagroda Gilmore przyznawana jest co 4 lata od 1991 roku. Blechacz otrzymał 300 000 dolarów głównej nagrody, kiedy miał 29 lat, jako drugi po Piotrze Anderszewskim (2002) Polak na 7 nagród przyznanych do tej pory. Nagrodę dla młodych poniżej 20 roku życia dostał (2008) inny nasz rodak – Golka z Teksasu, uczeń Jarosława Gołembiowskiego z Chicago Chopin Society. W drugiej części wieczoru słynny Francuz, trzykrotny laureat Oscara, dał prawykonanie swego koncertu fortepianowego napisanego na zamówienie orkiestry Kalamazoo. Rozpoczął Blechacz Drugim koncertem fortepianowym Beethovena z towarzyszeniem Kalamazoo Symphony Orchestra pod batutą Richarda Harveya. Rafał Blechacz bardzo młodo wspiął się na wyżyny pianistyki. Międzynarodowe jury Konkursu Chopinowskiego 2005 przyznało mu złoty

medal i wszystkie z możliwych nagród regulaminowych za wykonanie mazurków, poloneza, koncertu, nie dając nikomu drugiej nagrody, a Zimerman przyznał mu nagrodę za najlepsze wykonanie sonaty. Martha Argerich zachwyciła się nim, słysząc go w radio i nie wiedząc, kto gra; czołowi francuscy krytycy muzyczni w radiu France Musique po przesłuchaniu na ślepo rozmaitych interpretacji Estampes Debussy’ego uznali wykonanie Blechacza za najlepsze. Jako praktykujący katolik Blechacz nie był w Polsce ulubieńcem władzy. Ale doktora filozofii – fenomenologa (obrona tezy w listopadzie) trudno zakwalifikować do moherów. Tolerowano go więc razem z jego międzynarodowymi nagrodami. Wyróżniono nawet mało znaczącymi odznaczeniami. Cóż za marnotrawstwo! Po koncercie w Kalamazoo Blechacz zawiesił występy do czasu obrony doktoratu. – Możecie teraz mówić do mnie: doktorze – powiedział za to Michel Legrand po otrzymaniu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Kalamazoo. O swoim bardzo ciekawym koncercie wyraził się w rozmowie ze mną: – Grałem utwór jakiegoś młodego kompozytora, mało zrozumiały i trochę dla mnie za trudny. Na przyszłość będę musiał zostawić go młodszym. Nad głową autora „Parasolek z Cherbourga” od kilku lat na nowo rozbiła się bania z muzyką. Jego niedawny utwór na fortepian i wiolonczelę wzbudził jednomyślny zachwyt krytyki. – Ostatni Pana koncert jest bardzo amerykański – zauważyłem. – To naturalne – odparł. – Przecież jestem Amerykaninem! Kompozytor nie może wybaczyć Francji, że pozwoliła awangardziście Pierre’owi Boulezowi, który administrował muzyką francuską, zmusić go do emigracji do Hollywoodu na 20 lat. Muzykę Legranda grają wszystkie orkiestry świata, Bouleza – ulubieńca funkcjonariuszy, chyba tylko Maurizio Polini, z przyzwyczajenia (II Sonatę). Oby francuski zły przykład posłużył za przestrogę politykom od kultury w innych krajach. K

1871) ponad 60% chrześcijan rzadko lub wcale nie chodzi do kościoła, na wschodzie aż 80%? Czy nie jest przecież tak, że w ostatnim dwudziestoleciu ewidentnie zmalała liczba ślubów kościelnych? 40% Niemców nie wierzy w Boga; na wschodzie ponad 70%. Ale czy z tego wynika fakt, że AfD właśnie na wschodzie Niemiec osiąga największe sukcesy wyborcze? Ktoś musi zatem z faktów wyciągać błędne wnioski. Ale kto? Lewicowym publicystom bardzo zależy na dechrystianizacji Niemiec. A tu pech. Niby jest dechrystianizacja, a niewierzący wybierają AfD. A może należy inaczej postawić pytanie: a może ci niewierzący nie wierzą w bożka politycznej poprawności? Może chcą rozdziału Kościoła od państwa – i to każdego Kościoła? Może to wizja politycznej poprawności, wzbogacona obrazem wierzących muzułmanów, których niemal stuprocentowa populacja bierze udział w piątkowych modłach, wydaje się im bardziej groźna od defensywnego na co dzień chrześcijaństwa? Kościół też boi się AfD. Czy to był czysty przypadek, że podczas manifestacji Alternatywy dla Niemiec w Erfurcie czy w Kolonii biskupi wyłączyli iluminację katedr? Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, ale Kościoły nie zapomniały AfD krytyki ich stanowiska w kwestii przyjmowania imigrantów. Do pierwszego zgrzytu doszło na linii ewangelicy-AfD. Ci pierwsi zarzucili partii nieczułość na losy człowieka, AfD odpowiedziało podobną monetą: że Kościół ewangelicki jest feministyczno-ekologiczny i „lewicowo-zielony”. Oberwało się też i katolikom: ponieważ niemiecki Kościół katolicki nie zaprosił polityków AfD na Zjazd Katolików do Lipska, powiało chłodem. Szef AfD w Bawarii, Petr Byston, zarzucił Kościołom, że pod przykrywką miłości bliźniego robią miliardowy biznes na migrantach. AfD nie ma dobrej prasy. Bo są antyislamscy. Postępowe media tego nie lubią. Antykatolicyzm to cnota (mniejsza o to, na ile przyjazny sprawie lewicy jest Kościół), antyislamizm to fobia. Jedno należy wspierać, a drugie zdecydowanie tępić. Tym bardziej, że jak podaje Fundacja Bertelsmanna (badania z ubiegłego roku), 90% głęboko wierzących sunnitów

w Niemczech uważa demokrację za dobrą formę rządów. Czy mają na myśli muzułmańską demokrację, tego nie wiem. Badanie to miało na celu wykazanie, że muzułmanie w Niemczech są na przykład bardziej liberalni od współwyznawców w Turcji. I zapewne głęboko wierzący sunnici są bardziej liberalni od głęboko wierzących katolików: 40% z nich uważa, że pary homoseksualne powinny uzyskać prawo do zawierania małżeństw. AfD może niebawem zakłócić wyniki jakże obiecujących na przyszłość badań Fundacji Bertelsmanna. Wyborcy Alternatywy dla Niemiec – to też wynika z badań – obawiają się wzmożenia wpływu islamu w Niemczech na skutek napływu migrantów. Tego zdania jest 90% ankietowanych. Co gorsza dla lewicy – połowa wszystkich wyborców w Niemczech jest tego zdania, i to mimo wysiłków propagandowych lewicowych partii politycznych i mediów. Wobec AfD politycy wszystkich partii stosują ostracyzm; deklaracje w rodzaju: „z nimi nigdy nie pójdziemy na współpracę” są na porządku dziennym. Na razie w żadnym z parlamentów krajowych, w których zasiadają posłowie Alternatywy dla Niemiec, że zawiązano koalicji rządzącej z udziałem tej partii. Można by powiedzieć, że nie było takiej konieczności. Jak dotąd. A jak reaguje polska społeczność w Niemczech na Alternatywę dla Niemiec? Na ogół pozytywnie. Ci z Polaków, którzy mają w Niemczech prawo wyborcze (a jest ich niemało), w większości preferują AfD. Z kilku powodów: po pierwsze, partia ta (tak jak i Pegida) nie ulega antypolskiej fobii. Przeciwnie – imponuje jej odwaga i rzeczowy spokój Polaków w obronie własnych interesów narodowych na forum Unii Europejskiej. W swym programie AfD stwierdza, że „Politykę w Europie cechuje pełzająca likwidacja demokracji, UE stała się konstrukcją niedemokratyczną, o której polityce decydują biurokraci niepoddani demokratycznej kontroli”. I wreszcie: Aby państwa Europy znowu stały się latarnią morską wolności i demokracji na świecie, niezbędna jest zasadnicza reforma UE. W tym celu przede wszystkim należy zwrócić kompetencje państwom narodowym. A tego obawia się nowa elita. K


kurier WNET

4

R

ozkręcają kampanię na rzecz jego odnalezienia i wsparcia. Jego „powrót” do domu ma dać ostateczną wygraną urzędującemu prezydentowi. Nawet nazwisko wybranego żołnierza nie mogło być przypadkowe – miało się kojarzyć ze starym, zapomnianym butem, co odgrywało rolę w kampanijnej narracji. Wokół żołnierza nakręcano społeczne akcje łączące Amerykanów w obliczu narodowej traumy. W całych USA na słupach i drzewach zawieszano stare buty. Fachowcy musieli znaleźć autentyczną postać, która powinna „powrócić” z frontu. Niestety okazało się, że przypadkowo wybrany z kartotek żołnierz to psychopata i maniak seksualny, który ostatecznie zginął podczas próby gwałtu. Spin doktorzy jednak i wtedy nie załamali rąk – ukrywali i naginali niewygodne fakty. Do kraju „powróciło” ciało rzekomego bohatera, co zwieńczyło triumfem kampanię wyborczą. W tej historii sprzed prawie dwudziestu lat niektórzy ukraińscy polittechnolodzy widzą olbrzymie podobieństwo do sprawy Sawczenko. Jej życiorys idealnie pasował do wykreowania jej na bohaterkę narodową; jej imię, oznaczające nadzieję, było wręcz wymarzone do wygłaszania wzruszających przemówień. A pewne niedogodne fakty z życiorysu zawsze można lekko zmienić lub o nich nie wspominać.

U·K·R·A·I·N·A faktom, że jej uwolnienie miało charakter wymiany. Dosyć oczywiste wydaje się, że Putin mógłby liczyć na częściowe zniesienie sankcji przeciwko Rosji. I chociaż oficjalnie Zachód się tego wypiera, to przecież może chodzić o interesy, których gołym okiem nie widać. Może to też dotyczyć potężnego majątku Putina, o którym pewnie zachodni przywódcy wiedzą dużo więcej, niż przedostaje się to do opinii publicznej. Finanse Putina pojawiły się przecież w „Panama Papers”. Może ich ochrona była ważniejsza niż dalsza gra sprawą Sawczenko. Szczególnie że po zapadnięciu wyroku stawała się mniej atrakcyjna do wykorzystywania przez Putina w budowaniu antyukraińskiej narracji. Pokazowy proces, zorganizowany tak jak procesy stalinowskie, ciągłe upokarzanie Sawczenko dobiegło w jakiejś mierze końca. Skazana Sawczenko była już mniej

modelarza, a po skończeniu dziennikarstwa wstąpiła do armii. Początkowo nie chciano jej przyjąć do lotnictwa. Na przełomie 2004 i 2005 r. służyła przez sześć miesięcy w ukraińskim kontyngencie sił pokojowych w Iraku. Po powrocie dobiła się możliwości zostania pilotem szturmowego helikoptera. W maju 2014 r. trafiła na Donbas jako ochotniczka słynnego batalionu Ajdar. Po niecałych dwóch miesiącach walk z prorosyjskimi separatystami i regularnymi wojskami rosyjskimi dostała się do niewoli. Początkowo przetrzymywana przez rebeliantów, została przekazana na teren Rosji. Według rosyjskiego oskarżenia Sawczenko odpowiada za naprowadzanie ognia moździerzowego, w wyniku którego zginęło dwóch rosyjskich dziennikarzy, a na teren Federacji Rosyjskiej dostała się sama, jako uchodźca. Jej obrona, w której główną rolę

się przeciwstawić Putinowi, nawet będąc w paszczy jego systemu. W nagłośnieniu sprawy Sawczenko pomógł niewątpliwie jej mandat deputowanej do Rady Najwyższej i członka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Putin, nie chcąc jej zwolnić, brutalnie deptał kolejne normy międzynarodowe, nie uznając jej immunitetu. Sława Sawczenko wzrastała w miarę uporu Putina i skali represji, którym ją poddawano. Transparent z hasłem, by uwolnić Nadiję, na stałe zawisł w ukraińskiej Radzie Najwyższej. Temat jej uwolnienia pojawiał się nieustannie w rozmowach międzynarodowych na najwyższym szczeblu. W jej sprawie apelował cały świat, łącznie z Barackiem Obamą. W rosyjskich więzieniach znajduje się jeszcze co najmniej dwudziestu Ukraińców, jednak o żadnego z nich świat nie upominał się tak głośno.

fotograficznych. Chciano dowiedzieć się, co Sawczenko naprawdę myśli, wyłapać jakikolwiek szczegół, który pozwoliłby na określenie politycznej przyszłości Nadiji. Usiłowano zrozumieć, czy jej obecność u boku Poroszenki to deklaracja polityczna, czy konieczność wynikająca z sytuacji. Sawczenko podziękowała Poroszence za pomoc w uwolnieniu dopiero dwa dni później, na swojej własnej konferencji prasowej. Przyszła na nią w szpilkach, była zdecydowanie bardziej opanowana, a w ciągu kilkugodzinnego spotkania z dziennikarzami unikała jednoznacznych wypowiedzi. Jej słowa, że jeśli będzie trzeba, zostanie prezydentem, światowe agencje podchwyciły jako polityczną deklarację. Był to jednak tylko brak precyzji w wysławianiu się; pod tym względem Sawczenko bardzo przypomina Wałęsę. Nie da się ukryć, że brakuje jej odpowiedniej wiedzy, wy-

W amerykańskim filmie „Fakty i akty” spin doktorzy, aby podczas kampanii wyborczej ukryć skandal z życia prezydenta, wymyślają konflikt z Albanią (sic!), który w rzeczywistości toczy się tylko w filmowych studiach i w medialnym świecie. Prezydenccy doradcy kreują postać amerykańskiego żołnierza, który pozostał osamotniony poza linią frontu.

Pakt z diabłem

Los samorodnych gwiazd

Fot. Youtube

25 maja 2016 roku o powrocie Nadiji Sawczenko jako pierwsza poinformowała rosyjska agencja Interfaks. Telefony służb prasowych prezydenta Ukrainy milczały. Siostra ukraińskiej pilot, Wira Sawczenko, nie chciała potwierdzić tej informacji. Nadija kilka dni później, już w Kijowie, opowiadała, że przez pięć godzin rosyjscy strażnicy trzymali ją w niepewności. Kazano się jej spakować, ale nie poinformowano, dokąd ma lecieć. Powrót do domu wydawał się najmniej prawdopodobny. Jednak informacja pomału wyciekała na zewnątrz, za rosyjskimi mediami podały ją renomowane agencje zachodnie. W obiegu pojawiła się informacja, jakoby po Sawczenko miał polecieć sam ukraiński prezydent, że na pokładzie samolotu są również rosyjscy żołnierze GRU, którzy mają być wymienieni za Nadiję. W rzeczywistości jednak po Sawczenko udali się współpracownicy Poroszenki: Iryna Heraszczenko i rzecznik prasowy Swiatosław Cegołko. Rosyjscy żołnierze lecieli w tym czasie do Moskwy innym samolotem, należącym do Federacji Rosyjskiej. Tak czy inaczej, dokonywała się faktyczna procedura wymiany, której mechanizm przypominał te z czasów zimnej wojny. Sawczenko nie mogła wsiąść na pokład prezydenckiego samolotu w Rostowie, dopóki w Kijowie na pokład rosyjskiej maszyny nie wsiądą rosyjscy gereusznicy. Prezydenci Ukrainy i Rosji podpisali akty ułaskawienia, co z kolei powodowało, że Sawczenko, ale i Aleksandrowycz i Jerofiejew wracali do swoich ojczyzn jako wolni obywatele, bez konieczności odbywania kary na terenie swoich krajów. Dlaczego Putin zdecydował się na wypuszczenie swojego najbardziej znanego więźnia, do końca nie wiadomo. Kilka dni wcześniej Poroszenko zapowiedział, że do końca maja Sawczenko zostanie zwolniona. W przeddzień tego wydarzenia odbyły się telefoniczne negocjacje w tzw. formacie normandzkim, czyli pomiędzy Angelą Merkel, Françoisem Hollandem, Władimirem Putinem i Petrem Poroszenką. Może to była ta decydująca chwila, a może decyzja zapadła wcześniej. Wiadomo, że za bezpośrednimi negocjacjami dotyczącymi zwolnienia Sawczenko stał również Wiktor Medweczuk – jedna z najbardziej demonicznych postaci ukraińskiej polityki, otwarcie współpracujący z Rosją, współodpowiedzialny za rosyjski kierunek polityki Janukowycza, a prywatnie kum Putina. Człowiek, którego wielu działaczy Rewolucji Godności z chęcią widziałoby w więzieniu, a jednak reprezentujący Ukrainę na rozmowach z prorosyjskimi separatystami i odgrywający znaczącą rolę w nieformalnych kontaktach z Rosją. Sawczenko stwierdziła już w Kijowie, że w sprawie zwolnienia jeńców może rozmawiać nawet z diabłem. Być może taki charakter miały te rozmowy. Sam Putin oświadczył, że ułaskawił ukraińską wojskową na prośbę rodzin rosyjskich dziennikarzy poległych w wyniku ostrzału, który miała rzekomo koordynować Sawczenko. Putin zaprzeczał, wbrew ewidentnym

w otoczeniu swoich zwolenników. Może, mając plany polityczne, chce się odciąć od środowiska, w stosunku do którego – bardzo często bezpodstawnie, lecz skutecznie – formułowano zarzuty o bandytyzm, maruderstwo, porwania, a nawet propagowanie nazizmu. Sawczenko może nie chcieć dać się zawłaszczyć żadnej grupie czy politycznemu szyldowi. Jednak musi występować w barwach Batkiwszczyny, której została deputowaną. Co ciekawe, dziś Batkiwszczyna jest w zdeklarowanej opozycji, a Julia Tymoszenko to najsilniejszy rywal prezydenta Poroszenki. Z Poroszenką Nadija zaledwie w ciągu kilku dni spotkała się kilkakrotnie, a prezydent wypowiada się o niej bardzo życzliwie. Jego słowa, że wraz z Nadiją wraca nadzieja na powrót Donbasu i Krymu, stanowią przecież ważną polityczną deklarację. Co by się stało, gdyby Sawczenko nagle określiła się jako polityk opozycyjny? Zapewne na razie nikt od niej deklaracji nie będzie wymagać, ale z czasem może być to problem, zważywszy, że mandat deputowanego na Ukrainie jest związany z przynależnością partyjną i deputowani właściwie muszą wykonywać wolę własnej partii. Sawczenko otwarcie przyznaje się do nieznajomości kwestii politycznych i prawnych. Jednak jednoznacznie deklaruje zaangażowanie w uwolnienie pozostałych ukraińskich więźniów reżimu Putina. Poroszenko zaproponował jej specjalną misję i objazd światowych liderów. Być może taka rola będzie jej odpowiadać. Co prawda, w dużej mierze wyeliminuje ją to z bieżącej polityki, ale pozostawi w sferze aktywności publicznej, i to związanej z kwestią, której przecież nikt lepiej od niej nie rozumie i którą w dosyć powszechnym mniemaniu ukraińskie władze się nie interesują.

Nadija Sawczenko

Pakt z diabłem? Paweł Bobołowicz ciekawa niż oskarżona, trzymana na sali sądowej w klatce, pod pręgierzem putinowskich prokuratorów i rosyjskich mediów. Być może Ukraina zapłaciła za to cenę na przykład realizacji wyborów na Donbasie, które mogą okazać się polityczną trumną nie tylko dla Poroszenki, ale dla niepodległości Ukrainy, i wbrew powszechnym sądom doprowadzić do jeszcze większego chaosu i otwartej wojny. Pojawia się również opinia, że uwolnienie Sawczenko to w jakieś części zdjęcie problemu z głowy Putina i przeniesienie go na ukraińską scenę polityczną. Co bardziej radykalni widzą w tym skomplikowaną operację rosyjskich służb, które miałyby wykraść Sawczenko i przygotowywać ją do roli lidera na Ukrainie (czego elementem miał być pokazowy proces), a kiedy już to się stanie, Nadija miałaby okazać się w pełni podporządkowana Moskwie. Prawdą jest, że powrót Sawczenko do ojczyzny i jej wejście na scenę polityczną może doprowadzić do wielu zmian. Tylko czy Sawczenko się na to zdecyduje i kim będzie w politycznej grze: kreatorem czy jednym z wielu figurantów? Bo o ile jej życiorys pasuje do bohatera-symbolu patriotyzmu, to jednak nie czyni z niej polityka.

W putinowskiej tiurmie Sawczenko doskonale nadawała się na ikonę oporu wobec Rosji. Prawdziwa Ukrainka i wcale nie z zachodniej, „banderowskiej” Ukrainy. Urodziła się w Kijowie, od zawsze mówiła po ukraińsku i musiała o swój język walczyć w zdominowanej przez rosyjski ukraińskiej stolicy. Według relacji jej bliskich – od dzieciństwa marzyła o lataniu i wojsku. Zdobyła zawód

grał znany rosyjski adwokat Mark Fejgin, od początku dowodziła, że Sawczenko w momencie śmierci rosyjskich dziennikarzy była już w niewoli tzw. separatystów. W Rosji znalazła się zaś w wyniku uprowadzenia – akcji specjalnej separatystów i służb rosyjskich. Fakty te potwierdzają m.in. zapisy z logowania telefonu i zeznania świadków. W czasie całego procesu wielokrotnie naruszano prawa oskarżonej: początkowo nie dopuszczano do niej przedstawicieli ukraińskich służb konsularnych, ograniczano dostęp adwokatów, próbowano narzucić posługiwanie

Powrót boso Pierwsze chwile po powrocie Nadiji do Kijowa mogły jednak rozczarować jej zwolenników. Sawczenko, boso, kręcąc się w tłumie kamer i dziennikarzy, wykrzykiwała wojownicze hasła i deklaracje. Było w tym wiele zbędnych emocji. Przyjaźni jej komentatorzy tłumaczyli, że wykończyły ją dwa lata rosyjskiego więzienia. Sawczenko nie wpadła w ramiona przybyłej na lotnisko Julii Tymoszenko i wszystkich trzymała na dystans, również dosłownie. Jej gesty były chłodne i zdecydowanie męskie, żołnierskie, często silnie przerysowane.

W czasie rozpraw Sawczenko zachowywała się hardo, a jej gesty pogardy wobec rosyjskich sędziów wywoływały euforię w ukraińskim Internecie. Na całym świecie Ukraińcy organizowali dla niej akcje wsparcia. się rosyjskim. Nie mieli do niej dostępu ukraińscy lekarze. Przedłużanie rozpraw i odwlekanie ogłoszenia wyroku było powodem podjęcia przez Sawczenko głodówki w grudniu 2015 r., później przestała również przyjmować płyny. Po wielu apelach zdecydowała się na przerwanie głodówki. Ostatecznie została skazana na 22 lata kolonii karnej. W czasie rozpraw Sawczenko zachowywała się hardo, a jej gesty pogardy wobec rosyjskich sędziów wywoływały euforię w ukraińskim Internecie. Na całym świecie Ukraińcy organizowali dla niej akcje wsparcia. Jej twarda postawa, okrzyki, śpiewy tworzyły mit bohaterki – nieugiętej ukraińskiej wojowniczki, która potrafi

Z lotniska Sawczenko pojechała do Sekretariatu Prezydenta, gdzie po krótkiej rozmowie z Poroszenką znów pojawiła się przed kamerami. W krótkim wystąpieniu nie padły żadne stwierdzenia dotyczące jej planów na przyszłość, a nawet podziękowania dla prezydenta. Ten natomiast dziękował za pomoc w uwolnieniu ukraińskiej wojskowej całemu światu. Górnolotnie stwierdził również, że wraz z Nadiją wraca nadzieja na powrót Donbasu i Krymu. Sawczenko w czasie przemowy prezydenta niespokojnie się kręciła, nie brakowało gestów i min, które może przypadkowo, ale wyrażały zniecierpliwienie i niechęć. Każde jej spojrzenie było podkreślane dźwiękiem setek migawek aparatów

kształcenia i ogłady. Jej wypowiedzi stara się kontrolować siostra Wira, która w ciągu dwóch lat sama przeszła szkołę polityki, walcząc o uwolnienie Nadiji. Na konferencji to ona zareagowała na nieszczęśliwe użycie przez Nadiję terminu hromadiańska vijna („wojna domowa”) w odniesieniu do rosyjskiej agresji na Donbas. Nie da się jednak wykluczyć, że naturalność Sawczenko może zjednywać jej stronników wśród osób, które mają dosyć „ułożonej” polityki i oczekują działań, a nie samych deklaracji. Zwłaszcza w sytuacji coraz większego rozczarowania brakiem zmian w ukraińskiej polityce. Jednak w takiej retoryce Sawczenko będzie miała silnych konkurentów – począwszy od Julii Tymoszenko, lidera partii, z którą jest związana, aż do Oleha Laszki, którego ciężko jest przebić w jego populizmie. Nadija musi się też zmierzyć ze swoją przeszłością. Na konferencji prasowej pytano ją, czy czuje się członkiem batalionu Ajdar. I tu znowu nie było konkretnej odpowiedzi. Sawczenko stwierdziła, że tak samo czuje się członkiem innych batalionów. Ajdarowcy zgotowali jej przyjęcie w Sekretariacie Prezydenta, podarowali flagę. Jednak ci, którzy pamiętają ją z frontu, okazują jej co najmniej chłód. Niektórzy otwarcie oskarżają ją o współodpowiedzialność za nieudane akcje, w których zginęło ponoć kilkunastu żołnierzy. Być może nimb bohaterki będzie narażony na ostre ciosy ukraińskiej polityki. Dzień po powrocie Sawczenko na kijowskim Majdanie odprawiono uroczystości pogrzebowe dwóch ukraińskich członków afgańskiej sotni batalionu Ajdar. Zgromadziło się kilkuset żołnierzy, głównie tych, którzy walczyli na wschodzie od samego początku. Sawczenko się nie pojawiła. Przyszła na kijowski Majdan dopiero po południu,

Wielu nie przestanie jednak podejrzewać, że „sprawa Sawczenko” to wielki polityczny show, wyreżyserowana gra. Ukraińska pilot powróciła na Ukrainę dokładnie w czasie, kiedy podsumowywane są dwa lata prezydentury Poroszenki. Jeszcze do niedawna powszechnie mówiono o słabości tej prezydentury i spadających notowaniach prezydenta. Sprawa Sawczenko wszystkie te problemy przesuwa na dalszy plan. Prezydent, chwaląc przywódców innych państw, którzy pomogli w uwolnieniu ukraińskiej pilot, jednocześnie daje do zrozumienia, że stało się to możliwe dzięki ukraińskiej dyplomacji i oczywiście jemu samemu. Dziś powrót Sawczenko jest jego osobistym sukcesem. Nie da się jednak wykluczyć, że do tego sukcesu może niedługo zechcieć podczepić się niejeden ukraiński polityk. Sawczenko w polityce nie ma zaplecza, a na Ukrainie bez pieniędzy i wsparcia oligarchów ciężko jej będzie prowadzić jakąkolwiek działalność. Niewykluczone jednak, że Sawczenko nie ma żadnych osobistych ambicji, a działalność publiczna szybko ją zmęczy. Wiele takich samorodnych gwiazd ukraińskich przełomów przecież już dawno zgasło. Los Sawczenko przypomina dzieje Tetiany Czornowił, która po kompromitacji z głosowaniem na dwie ręce zniknęła z politycznego firmamentu. Krótko był na nim Mihajło Hawryluk – odważny Kozak z Hruszewskiego, brutalnie pobity przez berkutowców. Jego obecność w Radzie Najwyższej stała się powodem wielu kpin i żartów, a jego niezłomny charakter nie znalazł zastosowania w pracach parlamentarnych. W ukraińskim parlamencie roi się od bohaterów, kombatantów, sotników z barykad Majdanu i żołnierzy z ochotniczych batalionów. Jednak szybciej niż stają się sprawnymi politykami, popadają w zapomnienie i koncentrują się na małych interesach, które mają im ułatwić życie w przyszłości. Nie zawsze związanej z polityką. Czy powrót Sawczenko daje nadzieję na zmianę ukraińskiej polityki? A jeśli tak, to w którą stronę? Ukraińska scena polityczna jest bardzo nieprzewidywalna i tym bardziej trudno używać tu słów: niemożliwe, pewne. Dziś Sawczenko jest nieprzygotowana do polityki, słaba merytorycznie, rozemocjonowana. Z łatwością może swoje bohaterstwo pogrzebać wraz z polityczną karierą. A jeśli przekuje je w oręż, może stać się zarzewiem kolejnego ukraińskiego buntu albo chaosu na politycznej scenie. Może również nie wytrzymać presji salonów i zniknąć z przestrzeni publicznej. Bo niewątpliwie polityczny Kijów jest dla niej mniej znanym frontem niż koszary i okopy. K


KURIER WNeT

5

T WAR ZE·POLIT YKI Dokończenie ze str. 1

Na wszystkie kłopoty –Trump Jerzy Strzelecki

kampanie i Donald Trump znalazł się na prostej drodze do uzyskania ponad 1237 delegatów niezbędnych do zdobycia nominacji partii republikańskiej. W chwili obecnej liczbę tę już przekroczył i posiada 1239 delegatów. A prawybory w Kalifornii nawet się jeszcze nie odbyły. Kiedy 16 czerwca 2015 roku Donald Trump, po majestatycznym zjeździe ruchomymi schodami w głównym hallu Trump Tower w centrum Nowego Jorku, zadeklarował swój udział w wyborach prezydenckich, niewielu brało to poważnie. Tym bardziej, że już na wstępie złożył deklarację, iż na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku wybuduje mur, „The Wall”, rozwiązując tym samym problem nielegalnej emigracji z Meksyku i z Ameryki Południowej. Dodał przy tym, że wielu imigrantów z Meksyku to kryminaliści, gwałciciele i zabójcy. Tak media, jak i wielu republikańskich konkurentów Trumpa stwierdziło, że są to deklaracje skandaliczne, niedopuszczalne i rasistowskie. Hasło budowy „The Wall”, wraz z towarzyszącą mu deklaracją, że to Meksyk zapłaci za budowę muru, bardzo się jednak spodobało i dało Trumpowi pierwszy wielki wzrost poparcia wyborców oraz bezcenny darmowy czas reklamowy w telewizji i w prasie. Co więcej, bardzo szybko się okazało, iż hasło budowy „The Wall” zostało bardzo dobrze przyjęte przez istotną część Latynosów, głównie, rzecz jasna, tych, którzy w USA znaleźli się legalnie, oraz przez część populacji Afroamerykanów, dla których nielegalni imigranci stanowią istotną konkurencję na rynku pracy. Drugą nogą swojej kampanii wyborczej Trump uczynił hasło odzyskania miejsc pracy, czy też „reindustrializacji” Ameryki tracącej jobs na rzecz Chin i Meksyku w wyniku podpisania przez Clintona umowy North American Free Trade Agreement (NAFTA) R E K L A M A

oraz dopuszczenia Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Zdaniem Trumpa u źródeł utraty miejsc pracy w gospodarce amerykańskiej na rzecz Chin i Meksyku stoją te dwie umowy w połączeniu z manipulacją monetarną ze strony Chin. I znowu tak demokraci, jak i republikanie bardzo się oburzyli. Wielu republikanów oświadczyło, że Trump odstąpił od kluczowego elementu republikańskiego dekalogu, to znaczy od zasady wolnego handlu, zdradzając tym samym dziedzictwo Reagana i Busha seniora, za którego prezydentury umowa NAFTA została przygotowana. Znowu jednak baza wyborcza republikanów przyznała Trumpowi rację, widząc w nim coraz wyraźniej jedynego polityka, który walczy o ich interesy. Do tych dwóch podstawowych haseł czy tematów swojej kampanii Trump dodał w grudniu 2015 roku, po zamachu terrorystycznym w San Bernardino, hasło wprowadzenia tymczasowego zakazu imigracji muzułmanów do Stanów Zjednoczonych. Oskarżył przy tym administrację Baracka Obamy o to, że unika zdefiniowania problemu terroryzmu jako problemu „radykalnego islamu” i nie jest w związku z tym w stanie poważnie dyskutować na temat jednego z centralnych zagrożeń dla bezpieczeństwa Ameryki i jej obywateli. Wtedy media głównego nurtu niemal jednomyślnie ogłosiły, że deklaracja ta jest „nieamerykańska” i że Trump właśnie zabił swoje polityczne szanse. Ale słupki popularności znowu pokazały co innego. Te trzy kwestie – nielegalna imigracja, bezrobocie i islamski terroryzm – stanowią podstawowe „trzy nogi”, mówiąc językiem Wałęsy, kampanii wyborczej Trumpa, główne filary jego politycznego sex appeal, który w rosnącym stopniu sprawia, że stratedzy demokratów bardzo wyraźnie coraz gorzej śpią po nocach, gdyż obawiają się,

że znaczna część tak zwanych blue collars, „niebieskich kołnierzyków”, zwanych kiedyś Reagan Democrats, będzie głosować na Trumpa, w szczególności w takich stanach jak Ohio, Pensylwania i Michigan.

IV

Nie są to jednak hasła jedyne. Wśród wielu filarów intelektualnych kampanii prezydenckiej Trumpa warto wspomnieć co najmniej sześć innych. Po pierwsze, Trump zdecydowanie opowiada się za obroną drugiej poprawki do konstytucji, to znaczy prawa do posiadania broni, którą demokraci, a Hillary Clinton w szczególności, zawzięcie atakują. Stanowisko to przyniosło mu niedawno endorsement – poparcie National Riffle Association, czyli Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego Ameryki. W swojej kampanii wyborczej Trump nie przepuszcza żadnej okazji, by przypomnieć słuchaczom, że w czasie zamachu terrorystycznego w Paryżu w klubie Bataclan kilka pistoletów „po dobrej stronie mocy” mogło całkowicie odwrócić sytuację na korzyść zaatakowanych. Podkreśla też, że wszystkie masowe zabójstwa, na przykład w szkołach, są przypadkami stosowania broni na terenie tak zwanych gun free zones (obszarów, gdzie obowiązuje zakaz posiadania broni), co stanowi zaproszenie dla zabójców. W wyniku tej debaty Ameryka już dziś zaczyna wprowadzać zasadę noszenia broni przez strażników szkół, a nawet przez nauczycieli. Po drugie, Trump deklaruje, że natychmiast po objęciu urzędu prezydenta rozpocznie działania zmierzające do likwidacji „Obamacare”, czyli ustawy o ochronie zdrowia wprowadzonej przez administrację Obamy, zastępując ją innym rozwiązaniem, opartym na zasadzie powszechnych kont zdrowotnych, nawiązującym do idei przedstawionych w kampanii wyborczej przez Benjamina Carsona, słynnego neurochirurga z John Hopkins University, który po odpadnięciu z prawyborów poparł kandydaturę Trumpa. Po trzecie, Trump głosi, że jednym z największych zagrożeń dla Ameryki ze strony prezydentury Hillary Clinton lub innych demokratów jest powołanie w najbliższym czasie kandydata na

miejsce zmarłego niedawno sędziego Sądu Najwyższego USA, Antonina Scalii, oraz powołanie w najbliższych latach kilku innych lewicowych sędziów na członków Sądu Najwyższego (sugeruje to wiek obecnych sędziów). Mogłoby to spowodować głębokie zmiany, sięgające samych fundamentów konstytucyjnych USA. Tezę tę podziela ogromna większość liderów Partii Republikańskiej. W ostatnich dniach Trump opublikował w związku z tym listę 11 kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego, z której zobowiązał się czerpać swoje ewentualne nominacje. Lista ta, przygotowana przy udziale Heritage Foundation oraz Federalist Society, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem w kręgach konserwatywnych i znacząco zwiększyła poparcie dla Trumpa ze strony konstytucjonalnego skrzydła Partii Republikańskiej. Po czwarte, Trump bezustannie przypomina na swoich wiecach, że Stany Zjednoczone posiadają gigantyczny dług publiczny w wysokości ponad 19 trylionów dolarów, stanowiący obciążenie dla przyszłych generacji, i że jednym z podstawowych celów jego prezydentury musi być doprowadzenie do zrównoważenia budżetu, czyli do zatrzymania procesu zwiększania długu publicznego. Po piąte, co związane jest i z kwestią długu publicznego, i ze wspomnianą poprzednio kwestią bezrobocia, Trump opiera swą wizję amerykańskiego renesansu – „Make America Great Again” (MAGA) – na fundamentalnym ożywieniu amerykańskiej gospodarki w wyniku reformy systemu podatkowego oraz, co nie mniej ważne, w wyniku reformy systemu regulacyjnego. Najważniejszym przemówieniem Trumpa w tej kwestii było przemówienie wygłoszone 26 maja 2016 roku na Konferencji Naftowej w miejscowości Bismarck w Północnej Dakocie, gdzie Trump został zaproszony przez swojego przyjaciela Harolda Hamma, króla frackingu ropy i gazu łupkowego basenu Bakken, właściciela firmy Continental Resources. W przemówieniu tym Trump stwierdził, że o ile agenda Hillary Clinton, co można jasno wyczytać z jej własnych wystąpień, jest agendą walki z węglem i z paliwami kopalnymi, a więc agendą

niszczenia amerykańskiego przemysłu i amerykańskiego robotnika, jego własna agenda to agenda wyzwolenia amerykańskiego robotnika i amerykańskiej przedsiębiorczości z podatkowych i regulacyjnych kajdan progresywnego państwa. Oświadczył też, że jako prezydent wycofa USA z paryskiego porozumienia klimatycznego i wstrzyma finansowanie przez Stany Zjednoczone wszelkich międzynarodowych przedsięwzięć związanych z wcielaniem w życie polityki walki z antropogenicznym ociepleniem klimatu. W tej prometejskiej wizji tania energia ma doprowadzić do reindustrializacji Ameryki. Po szóste, w przemówieniu na temat polityki zagranicznej wygłoszonym w środę 27 kwietnia 2016 roku w Waszyngtonie Trump sformułował tezę, iż amerykańska polityka zagraniczna musi się rozstać z fałszywą agendą „piosenki globalizmu” i że to „państwo narodowe” (nation state) jest podstawowym wehikułem realizacji interesów społecznych w polityce międzynarodowej. Chociaż niektórzy interpretują to wystąpienie jako powrót wątków izolacjonistycznych w amerykańskiej polityce zagranicznej, można też interpretować je jako krytykę wilsonowskiego mesjanizmu w polityce międzynarodowej, na realizację którego Stany Zjednoczone poniosły gigantyczne koszty imperialnej eskapady prezydenta Busha Juniora na Bliski Wschód. Ta eskapada Bliski Wschód jedynie zdestabilizowała, podcinając równowagę Irak – Iran, kosztowała Stany Zjednoczone około 5 trylionów dolarów i tysiące body bags, i przyczyniła się w efekcie do eksplozji radykalnego terroryzmu islamskiego, którego ukoronowaniem jest ISIS. Polityka zagraniczna administracji Trumpa w tej perspektywie jawi się jako powrót nie do izolacjonizmu, lecz raczej do pragmatyzmu politycznego szkoły Eisenhowera i wezwanie do przyłożenia kryteriów księgowości do „imperialnego over-reach”, zdefiniowanego kiedyś przez Paula Kennedy’ego w jego słynnej pracy „Mocarstwa Świata. Narodziny – Rozkwit – Upadek”. Ameryki, powiada Trump, nie stać na mesjanizm Wilsona i Busha. Mając 19 trylionów długu publicznego, zamiary należy mierzyć podług sił.

V

Czy człowieka głoszącego takie hasła w walce o stanowisko prezydenta USA można uważać za nieodpowiedzialnego, za faszystę, rasistę i zagrożenie dla świata, jak sformułował to „The Economist”, czołowe pismo światowego establishmentu polityki klimatycznej i otwartych granic? Nie sądzę. Czy człowieka popieranego przez takie postacie amerykańskiej polityki, jak Newt Gingrich, Jeff Sessions, Ben Carson czy Rudy Guliani, można uważać za faszystę, za autorytarne zagrożenie dla Ameryki i świata? Jeśli za Mussolinim określić faszyzm jako system organizacji ładu politycznego oparty na zasadzie, iż wspólnota społeczno-polityczna organizowana jest przez państwo i nic nie dzieje się poza państwem, widać jasno, że to obóz progresywny, obóz Clinton, Sandersa i Obamy wprowadza agendę o wiele bliższą faszyzmowi. Trump to próba powrotu do Ojców Założycieli, tradycji Federalist Papers i Madisona, tradycji konstytucji USA. Reagan 2.0. Od dziś do 8 listopada 2016 roku wiele może się wydarzyć. Trump raz już został niedoceniony – przez 16 konkurentów w republikańskich prawyborach. Dziś, chociaż kilka miesięcy temu przegrywał z Clinton w sondażach o ponad 10%, idzie z nią „łeb w łeb”, a są i takie sondaże, w których nieznacznie wygrywa. Czy można narzekać na brutalną czasem taktykę jego kampanii? Można, ale warto zauważyć, że walka z demokratami według zasad markiza Queensberry nigdy jeszcze nie wyszła republikanom na dobre. Demokraci, jak to ujął sam Barack Obama, do stołu, przy którym republikanie siedzą z kijami do baseballu, przynoszą, jak zaleca im Saul Alinsky, kałasznikowy. Trump nosi ze sobą bazookę. I za to też wyborcy go cenią. Kończąc predykcją, zauważyć można, że w politycznej historii USA bardzo rzadko się zdarzało, by partia sprawująca władzę w Białym Domu przez dwie kadencje – 8 lat – wygrywała kolejne wybory. Ostatnim prezydentem, który to osiągnął, był Bush Senior. Ale gospodarka, którą odziedziczył po Reaganie, nie była gospodarką 20% bezrobocia, jak to jest dzisiaj. Po malaise okresu Cartera, która zrodziła Reagana, USA żyją dziś w okresie malaise Obamy. Wypada sądzić, że i dziś skończy się podobnie. Trump 2016. K


KURIER WNeT

6

W

ręku trzymał butelkę coli, a z szyi zwisały mu bezprzewodowe słuchawki. Te słuchawki i butelka coli towarzyszyły mu niemal zawsze podczas naszych spotkań. (…) Pamiętam, że jego twarz wyrażała smutek, a oczy, czy ja wiem? Może tęsknotę, może, mimo wieku, ciekawość życia? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że człowiek, na którego patrzyłem, to emerytowany pułkownik Agencji Wywiadu, że ma na swoim koncie wiele znaczących sukcesów wywiadowczych, że ten mężczyzna podczas pracy nieraz ryzykował życie. Nie wiedziałem także, że wiele lat wcześniej dał się zaprząc do pracy dla zbrodniczego systemu, którego żelaznym strażnikiem była Służba Bezpieczeństwa, w której on, Wroński, odgrywał znaczącą rolę jako członek elitarnego wydziału XI Departamentu I PRL-owskiego MSW. (…) Piotr Wroński stał się chyba jedynym oficerem dawnych służb, który w ostatnich latach powiedział tak dużo o swojej pracy. Nie prezentował się przy tym jako polski James Bond, myślę, że nie o to mu chodziło. (…) Czy Wroński mówi prawdę? Czy mówi o wszystkim? Czy nie umniejsza swojej roli? Tego nie wiem i być może nigdy się nie dowiem. Dlaczego więc oddawać mu łamy gazet, poświęcać stronice książek i zapraszać do programów telewizyjnych? Ponieważ Piotr Wroński mimo wszystko mówi o rzeczach istotnych, których nie można pomijać milczeniem. Mówiąc o sobie, mówi o prawdzie tamtych czasów. Opisując siebie zanurzonego w mętnej rzeczywistości, opisuje także innych, także tych, którzy dziś zapierają się siebie. Wroński rzuca światło tam, gdzie wciąż chowają się upiory, otwiera drzwi, o których istnieniu wielu chciałoby zapomnieć, przypomina fakty, które nie pasują do oficjalnych biografii. Właśnie dla tego zdecydowaliśmy się na „Spowiedź”. Zdecydowaliśmy się, bo mamy przeświadczenie, że na końcu zawsze chodzi o prawdę, a tej trzeba pomóc. I jakie to były kontakty? Cała góra KOR, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, ale także i Mieczysław Rakowski. Nie pamiętam już, bo tylko spisywałem rozmówców i oddawałem szefostwu. Trwało to dość krótko i było tylko kilka taśm. Pamiętam również, że często rozmawiał z bratem w Paryżu o przyjeździe do Polski Gomułki, tego od MFW. Gomułka też był w „martwych okładkach”, ale nie prowadziłem tej

K· O · N ·T· R· O ·W· E · R·S · J · E sprawy, chociaż przez chwilę miałem ją na stanie. W sumie te sprawy nie miały związku z tym, czym zaczęła głównie zajmować się „Jedenastka”. Czyli kanały? Tak. Kanały. To stało się najważniejszą sprawą. Kontrolowanie i monitorowanie opozycji było o wiele skuteczniejsze poprzez kanały łączności. Moim zadaniem było tworzenie kanałów przerzutowych. Jeździłem do różnych lu-

Ja czytałem i inni też. Dyrekcja także brała egzemplarze dla siebie. I już wiem, o co chcesz spytać. Czy nie wzbudzały w nas wątpliwości? Mogę mówić za siebie. Jeśli nawet tak, to co z tego miało wyniknąć? Rewolucja? (…) My byliśmy od kontrolowania i od monitorowania, a nie do zamykania. To była tylko ta różnica. Pocztę oddawaliśmy „uczciwie”. Całą. Dzięki kanałom wpadaliśmy na coraz więcej adresów. Również i Zachód zauważył, że po-

A źródła? Jakie miałeś źródła? I tu jest problem, nad którym nawet nie będę się zastanawiał. Dla ludzi z prawicy szczególnie ujawnienie źródeł ma być dowodem na wiarygodność. Tymczasem nikt nie zakłada, że musi to być proces państwowy, oparty na prawie i dokumentach. Inaczej będziemy mieli nadal to samo, co dzisiaj: festiwal

Fragmenty nowej książki wydawnictwa Editions Spotkania dzi, rozwożąc materiały, które przyszły z Zachodu, które albo sami przerzuciliśmy, korzystając z naszych źródeł, albo przejęliśmy na granicy. Kto cię wprowadzał w środowisko opozycji? Różne źródła. W wywiadzie nie wie się wszystkiego. Ktoś tam tworzył jakiś kanał i źródła, a my wiedzieliśmy po prostu, że przyjedzie kurier. Opisywali mnie, a ja byłem wiarygodny, nie przypominałem Bonda! (…) Jaką miałeś legendę? Jesteś nauczycielem, sympatyzującym z opozycją? Każdy miał jakaś legendę, występowałem pod wieloma nazwiskami. Kiedy przyjeżdżałem w podane miejsce, musiałem podać hasło. Znałem je i wchodziłem. Co robiliście z resztą przejętych materiałów? Przeglądaliśmy, kopiowaliśmy i dostarczaliśmy do adresatów zgodnie z życzeniami nadawców. Nic nie zostawało zmienione albo wyjęte. No, może pojedyncze egzemplarze książek. Czytaliście te książki?

czta dochodzi, więc słał coraz więcej. „Channel”, dostosowany jedynie do niewielkich przesyłek, przestał wystarczać. (…) W zespole Waldka O. i przy sprawie „Channel” byłem niecały rok, bo przeniesiono mnie wyżej, tzn. na drugie piętro, zresztą było już widać zmiany, które kiedyś nazwałem „efektem księdza Popiełuszki”, do zespołu kanałów. To też taka robocza i moja nazwa, bo byli tam ludzie z różnych terenów, a wszystko toczyło się wokół jednej sprawy. Jakiej? Zaraz do tego dojdziemy. Mniej więcej w połowie 1985 roku Bosak zaczął się szykować do wyjazdu. Jego następcą został Aleksander Makowski. Nastąpiło gwałtowne „odmłodzenie” kadr. Zastępcą Makowskiego został później Wiesiek Bednarz. Nagle staliśmy się wydziałem z najmłodszymi naczelnikami i dość młodą wiekowo kadrą. Zastępcą dyrektora, później dyrektorem został Henryk Jasik. Też uważany za młodsze pokolenie. Jaki był Aleksander Makowski? Umówmy się. Nie oceniam poglądów, charakteru ani innych spraw. Nie

Adam Maksymowicz

Najważniejszy okazał się dzień patronalny św. Wojciecha, 23 kwietnia. Tego dnia po stronie czeskiej miały miejsce dwa wydarzenia. Pierwsze z nich to pielgrzymka do Libic nad Cidlinou, miejsca urodzenia św. Wojciecha, leżącego około 100 km od Kudowy Zdroju w kierunku Pragi czeskiej. Tu, oprócz uroczystej Mszy świętej, odbyła się procesja kilkuset wiernych do miejsca urodzenia

Świętego, które leży około 1 km poza miejscowością. Stoi tam pomnik św. Wojciecha i jego brata Gaudentego. Kulminacyjnym punktem czeskich uroczystości 1050-lecia chrztu Polski była odprawiona tego dnia wieczorna Msza św. w praskiej katedrze na Hradczanach, sprawowana w intencji obu narodów. Koncelebrze przewodniczył Prymas Czech – kardynał Dominik Duka.

tywy wielu lat i doświadczeń, wydaje mi się, że trochę mnie cenił, ale tylko jako potrzebny przedmiot. (…) Dla mnie był dobrym szefem. Nie naprzykrzał się i kierował ludźmi umiejętnie, rozumiejąc, że w tej pracy różne dziwne zachowania są normalne. Potrafił też być bezwzględny, gdy ktoś podpadł albo już nie był potrzebny. Na pewno był dobrze przygotowanym do tej pracy oficerem. (…) Pamiętam, że gdy dowiedziałem się, iż mieszka nad albo pod mieszkaniem Adama Michnika, powiedziałem coś o możliwościach wywiadowczych. Trochę z przekąsem. Wtedy też zacząłem się zastanawiać nad sensem tej roboty i gdzie jest prawdziwe podziemie. (…) „Na mieście”, tak mówiliśmy o świecie zewnętrznym, również zaczęło się zmieniać. Widać to było po roszadach w KC i władzach. Jaruzelski wyeliminował cały, tzw. „beton”, do którego zaliczył nie tylko zwolenników twardego kursu wobec podziemia i Solidarności, ale i swoich przeciwników. Generalnie zostali wyeliminowani wszyscy ci, którzy byli zaangażowani w czystki w roku 1968. Zaczęło się już mówić o Gorbaczowie, zmianie kursu wobec Zachodu. (…) To „partyjne odmładzanie” było podobne do tego,

oskarżeń i zaprzeczeń, zależnych od dobrej woli lub rzeczywistych intencji jakiegoś esbeka albo układu, który go wykorzystuje. Dam ci przykład: sprawa premiera Buzka i Jana Andrzeja Górnego. Tak, ja miałem tę teczkę, zabrałem to, co mi dali w Katowicach, a Górny był jedyną osobą, którą zatrzymałem w toku całej swojej pracy. I przed, i po 1989 roku. Dlaczego i po co? To właśnie jest dotąd tajne. Jeszcze w roku 2009 po raz kolejny zeznawałem na ten temat przed prokuratorem IPN. W kancelarii tajnej, bo sprawa jest tajna, podpisałem odpowiednie dokumenty, które dał mi prokurator, dotyczące zachowania tajemnicy i konsekwencji jej ujawnienia. Nie ciesz się. Nie miałem i nie mam statusu podejrzanego, tylko świadka. W roku 1998 zostałem przepytany na ten temat w dość dziwnej rozmowie przez zastępcę szefa UOP, płk. Szwedowskiego. Na polecenie generała Nowaka, który również zna treść moich „zeznań”, bo Szwedowski nagrywał „w sposób tajny”. Przy tej rozmowie był również ówczesny szef Kontrwywiadu UOP, późniejszy generał Maciej Hunia. Za każdym razem, w formie prawniczych

Do praskiej katedry przybyła ambasador RP w Pradze – pani Grażyna Bernatowicz, pan Igor Wójcik – pełnomocnik Marszałka Województwa Dolnośląskiego ds. kontaktów z Republiką Czeską, a także senator RP, pan Wiesław Kilian. Katedrę wypełnili licznie przybyli wierni oraz pielgrzymi ze Stowarzyszenia Civitas Christiana. Podczas końcowego błogosławieństwa kardynał powiedział „Boże, błogosław Polskę”! Potem w nawie bocznej ołtarza głównego odsłonił i poświęcił przywieziony z Kudowy Zdroju obraz

społeczny i organizator Polsko-Czeskich Dni Kultury Chrześcijańskiej, Jan Golak, zaproponował, by dzieło zaprezentować po raz pierwszy na uroczystościach w Pradze.

„Chrzest Polski”. Obraz ten został wówczas po raz pierwszy przedstawiony publicznie. Najpierw poświęcony w Pradze czeskiej, stamtąd powrócił do kraju. Ten fakt ma znaczenie symboliczne, ale nie został przez nikogo wyreżyserowany. Stało się tak, gdyż wystawieniem obrazu w kraju po prostu nikt nie był zainteresowany. Dopiero działacz

formuł albo w formie lekko zawoalowanych gróźb-poleceń uprzedzano mnie o konsekwencjach ujawnienia tych informacji. I to właśnie jest nasza polska paranoja. (…) Niestety, to państwo doprowadziło do tego, że stek bzdur i legend staje się prawdą, w czym mają główny udział moi byli koledzy, a jeśli ktoś chce mówić szczerze i uczciwie, jak to było, natychmiast obie strony – i ta prawa, i ta lewa – nazywają go prowokatorem. No dobrze. Ale miałeś jakieś źródła? (…) Tak naprawdę nie musiałem werbować, a nawet byłoby to szkodliwe dla działań, jakie prowadziłem. Udawałem kuriera podziemia, stykałem się z ludźmi, którzy byli figurantami spraw operacyjnych prowadzonych przez innych oficerów, robiłem wywiady, ustalenia bez legitymacji, więc werbunki mogłyby mnie zdekonspirować. (…) Musisz też wiedzieć, że jeśli ktoś ci mówi, że miał trzydzieści źródeł jednocześnie na kontakcie, to kłamie. Z tych trzydziestu większość to były martwe sprawy. Każde źródło trzeba obsłużyć, a to wymaga czasu. (…)

Wyznania b. oficera służb specjalnych

monumentalny projekt malarski na 1050 rocznicę chrztu Polski

T

co działo się w MSW. Rodzice musieli odejść, a ich miejsca zajęły dzieci. (…)

Spowiedź życia

Do uczczenia 1050 rocznicy chrztu Polski przygotowywano się w Kudowie od wielu lat. Jedno z najpiękniejszych uzdrowisk Kotliny Kłodzkiej słynie z licznych inicjatyw kulturalnych.

uż obok, w Czermnej, kończy się polski fragment szlaku św. Wojciecha i rozpoczyna się jego czeska część, która prowadzi do Pragi. Uzdrowisko bierze aktywny udział w dorocznych imprezach Polsko-Czeskich Dni Kultury Chrześcijańskiej. Tym razem postanowiono połączyć wiele inicjatyw i zaprezentować je po stronie czeskiej.

znałem Makowskiego prywatnie. Był to dla mnie zawsze wyłącznie naczelnik. Wiedziałem, ze jego ojciec był kimś, ważną figurą w wywiadzie, a sam Makowski wychował się na placówkach. (…) Był dobrym oficerem, potrafił być bezwzględny, ale budził respekt. Jako szef dbał o ludzi i o wydział. Wiadomo było, że zawsze będzie bronił oficera, o ile ten oficer coś do wydziału wnosi swoją pracą. W stosunku do mnie zawsze był fair, chociaż teraz, z perspek-

Obraz Ten monumentalny projekt powstał w Kudowie Zdroju. Jego twórcą jest Ivan Maliński, który wraz ze swoją córką Iriną postanowił historyczne wydarzenie chrztu Polski upamiętnić w postaci obrazu olejnego o wielowymiarowej wymowie. Od chwili przybycia do Kudowy pracowali nad realizacją swojego pomysłu. Dziesiątki, a może setki szkiców poprzedziły to malarskie dzieło. Artyści zbierali materiały, czytali historyczne opracowania i odbyli liczne konsultacje u znanych profesorów historii. We wrześniu minionego roku przystąpili do prac finałowych. Dzieło zostało zaprojektowane jako tryptyk. Przez jesień i zimę była malowana jego główna część. Zakończenie nastąpiło wiosną 2016 roku. Obraz o wymiarach 1,45 x 3,45 m wywołuje wrażenie swoim rozmachem. Podczas jego wnoszenia do praskiej katedry był wielokrotnie zatrzymywany przez czeskich widzów dla zrobienia sesji zdjęciowych i filmowych. Część eksponowana i poświęcona w katedrze praskiej jest pierwszą ze wspomnianego tryptyku. Kolejne dwa elementy malarskiego projektu są realizowane w rodzinnej pracowni malarskiej. Wszystkie części mają w zamyśle autorów stanowić całość w kształcie krzyża o wysokości 6 m. Dzieło nie mogłoby powstać, gdyby nie sponsorzy i mecenasi, którzy w ten sposób pragnęli uczestniczyć w uświetnieniu wielkiej, historycznej rocznicy. Byli nimi: pan Andrzej Makarewicz z Łomży i pani Grażyna Szpila z Kudowy Zdroju.

Chyba jednak… Miałem. (…) „chodziłem” raczej po cudzych źródłach, chociaż miałem jednego prawdziwego agenta, ale o tym nie powiem ani słowa poza jednym stwierdzeniem: ta sprawa nie dotyczyła ani Polski bezpośrednio, ani podziemia, ani Solidarności. Raczej globalnych zapasów dwóch mocarstw atomowych. Podejrzewam, a właściwie od pewnego czasu wiem, że to była gra ze strony Amerykanów i Rosjan, a ja byłem jedynie kimś w rodzaju listonosza. Tak jak mój agent. To ciekawe. Kto to był? Hahaha. Nigdy. Wystarczy, że powiem, iż była to osoba związana z jedną z najlepszych służb specjalnych na świecie, mających duży wpływ na działanie ówczesnych naszych przeciwników. Starczy. (…) Nie mówimy już na ten temat. Czasem niewielkie historyjki są ciekawsze. Na przykład? Oprócz zespołów tematycznych, każdy z nas miał jakąś rezydenturę. Pisało się im zadania z naszego pionu, rozliczało oraz oceniało to, co przychodziło w poczcie. Ja miałem Londyn. Kiedyś, gdzieś w roku 1987 chyba, przyszła stamtąd informacja o Polaku, Radosławie Sikorskim… K Wywiad przeprowadził Przemysław Wojciechowski, dziennikarz śledczy, laureat nagród Grand Press, Watergate oraz wielu innych.

Sztuka nie zna granic? Artyści malarze Ivan Maliński i jego córka Irina przybyli do Kudowy z dalekiej Ukrainy. Jako Polacy pragnęli uświetnić swoimi dziełami wspaniałą, ich zdaniem, historię rodzinnego kraju. Tematem tym są zafascynowani. Nad swoim tryptykiem pracują bez wytchnienia. Czynią to nie dla pieniędzy. Ich dzieła są przeznaczone dla Polski i Polaków, aby przypominały historię państwa polskiego. Tworzone przez artystów kolejne części projektu mają utrwalać w pamięci rodaków wydarzenia, dzięki którym istnieje Polska, polska kultura, sztuka malarska i patriotyczna tradycja. Autorzy „Chrztu Polski”, zanim został on wystawiony w Pradze, zwracali się do wielu instytucji kulturalnych państwowych i kościelnych. Żadna z nich nie była zainteresowana publiczną ekspozycją dzieła. Dopiero pan Julian Golak wpisał jego wystawienie do programu: Czesko-Polski Rok Kulturalny – 2016 „Bądźmy Rodziną”. Być może w okazywaniu przez polskie instytucje rezerwy wobec obrazu i jego autorów pewne znaczenie ma ukończenie przez panią Irinę Akademii Sztuk Pięknych w Moskwie. Z tego powodu odmówiono jej przyjęcia do Związku Polskich Artystów Plastyków. Pan Ivan Maliński wyraził się o tym z goryczą: „Czasem czuję, że nie jesteśmy już potrzebni swojej Ojczyźnie”. Może Wrocław jako Europejska Stolica Kultury na rok 2016 mógłby pochwalić się malarskim dziełem „Chrzest Polski”? Swoją treścią i formą nawiązuje ono do obrazów najsłynniejszych polskich artystów, takich jak Jan Matejko czy Wojciech i Juliusz Kossakowie. Wystawione w kraju, na pewno stałoby się obiektem szerokiego zainteresowania i mogłoby uświetnić obchody historycznej rocznicy chrztu Mieszka I oraz powstania państwa polskiego. K


KURIER WNeT

7

I · N ·T· E · R·W· E · N · C · J ·A minister mariusz Błaszczak emanuje delikatnością. ciekawe, jak sobie poradzi w najtrudniejszym z resortów, gdzie go posłano?

to Prokuratura i Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej. Ale nie wiadomo, czy stamtąd w ogóle ktoś się pofatyguje na Wawer. Moi rozmówcy czekają.

dy Mazowiecki redaktora Kozłowskiego z „Tygodnika Powszechnego” zrobił głównym szeryfem kraju, mądrzy ludzie pukali się w czoło, a wierchuszka policji i złodzieje cieszyli się. W Dzienniku Telewizyjnym błysnęła buzia wystraszonego redaktorka siedzącego za biurkiem w głębi ciemnego gabinetu. Potem zaczęła się lawina gwałtów, zawłaszczania i nieprawości. Szczytem było zabójstwo generała policji i potem bajdurzenia ówczesnego premiera o honorze. Wreszcie bezkarność mafii i bezczelność gangsterów – tych w brudnych, jak i białych kołnierzykach.

Pijane szczeniaki rozbijają się nad ranem, bo nikt ich nie zatrzymuje, gdy wychodzą zalani z knajp. Złodziej samochodowy rozjeżdża zatrzymującego go policjanta, a ten boi się bandytę zastrzelić. To wszystko nie są dziennikarskie rojenia. Do redakcji przyszli po pomoc policjanci wykonujący najtrudniejszą i najbardziej niebezpieczną pracę – tę na ulicach miasta. Zwykli funkcjonariusze prewencji. Nie z zabitej dechami prowincji ani z fikcyjnego planu filmowego. Z centrum kraju, a dokładniej z Pragi, z Wawra.

LISTA ucHYBIeŃ

Nieudolność czy zbrodnia

W czasach studenckich za pyskowanie zrobiono mi egzamin komisyjny na wojskowym studium. Padłbym ze znajomości (a właściwie nieznajomości) regulaminów i politycznego. Ale na moje szczęście egzaminator zerknął na wyniki mojego strzelania. A było tam gęsto wokół dziesiątek. I nie zmarnowałem roku. Żołnierz powinien dobrze strzelać. Policjant też. Mówią mi dziś policjanci, że ich strzeleckie ćwiczenie to lipa. Robi się na tym oszczędności. Przyjeżdżają wprawdzie na strzelnicę, ale tylko po to, by

Oto lista uchybień komisariatu policji z warszawskiego Wawra, którą otrzymałem – podobnie jak adwokat policjantów i prokurator rejonowy: • nakłanianie, by zatrzymać kogoś za korupcję, bo brakuje zatrzymanych w tej kategorii; • w związku z brakiem zatrzymanych za włamania osadzenie w areszcie bezdomnych koczujących w pustostanie; • zwalnianie ludzi, by zatrudnić znajomych; • nakłanianie do legitymowanie kogokolwiek, by poprawić statystykę; • forsowanie zasady – nie pouczać, a wystawiać mandaty; • wszczęcie policjantowi przebywającemu na zwolnieniu lekarskim postepowania za „brzydki charakter pisma”; • brak możliwości odbierania nadgodzin i zaległych urlopów; wiele osób ma około 300 nadgodzin i zaległe za kilka lat urlopy; • brak zgody na uzyskanie obligatoryjnie przysługującego dnia wolnego na opiekę nad dzieckiem; • nakazywanie dostarczenia grafiku

podpisać listę obecności. Naboi nawet nie oglądają. Za to ich dowódcy premię – owszem – dostają. Właśnie za obniżenie kosztów komisariatu. Oszczędza się więc na papierze, pisakach, na środkach czystości – praktycznie na wszystkim, co powinni dostać szeregowi. Regulaminowo strzelanie powinno odbywać się dwukrotnie w ciągu roku. Gdy pytam, po ile dostają wówczas naboi – dowiaduję się, że jeśli w ogóle dochodzi do strzeleckich ćwiczeń, dostają zaledwie po kilka. – Kiedy pan ostatnio ćwiczył strzelanie? – pytam funkcjonariusza z komisariatu na Wawrze. – W 2012 roku – pada odpowiedź. – Potem mówiono mi, żebym sam sobie kupił naboje na strzelnicę. Rozmawiam z policjantami o kilkuletnim stażu pracy. To ciągle jeszcze młodzi ludzie. Wysocy, widać, że silni. Codziennie przemierzają tereny Południowej Pragi. Z przestępcami dają sobie radę. Bo to prawdziwi policjanci, którzy rzeczywiście chcą zwalczać złodziejstwo i bandytyzm. Nie mogą sobie jednak poradzić z uzyskaniem tego, co im się należy. Najpierw zwrócili się do komórki kontrolującej komisariat wawerski. Przysłano jednak kontrolę, która słuchała tylko miejscowego kierownictwa. Utrzymana wiec została wersja tych, na których złożono skargi. Szala goryczy się przelała – mówią. Ostatnia nadzieja

pracy żony z jej miejsca zatrudnienia; • wszczynanie postępowań za niestawienie się do pracy mimo uprzedniej zgody na dzień wolny; • nieuwzględnianie podwyżek uposażenia adekwatnie do długości stażu pracy (są policjanci z dziesięcioletnim stażem na drugiej grupie uposażenia, co jest niezgodne z przepisami); • uniemożliwianie przeniesień do innych komórek; • zmuszanie do przychodzenia na służbę bez odpoczynku pomiędzy służbami; • zatajanie pism z podziękowaniami za pomoc i wzorowo przeprowadzone interwencje, za zatrzymanie sprawców poważnych przestępstw; • zmuszanie policjantów do pobierania niesprawnych radiowozów; • miała miejsce sytuacja, gdy dyrektor sportowych basenów na tym terenie – u którego była interwencja – powoływał się na znajomości z komendantem, którego obdarował karnetami dla rodziny; • informowanie o zmianach w grafiku za pomocą esemesów; • brak wody w czasie upałów dla policjantów niższego szczebla, przeterminowane dostawy; • przeprowadzanie przez przełożonych rozmów z funkcjonariuszami w obecności osób trzecich; • zastraszanie i ośmieszanie funkcjonariuszy na odprawach;

Androny plótł Kalisz, marszczył groźnie czoło Miller, wreszcie rozśmieszała Piotrowska. A z drugiej strony przerażająca tragedia rodziny Olewników, którym nikt nie pomógł, a niektórzy nawet zrozpaczonych ludzi straszyli. Ciągle czekamy na wyjaśnienie śmierci naszego młodego kolegi Jarosława Ziętary. Dziennikarz „Wyborczej” walczył z komendantem policji. Tematem oskarżenia była łapówka-lodówka.

Stefan Truszczyński

W końcu policjant z ciężkimi pagonami na ramionach zatrzymał chłodziarkę, ale stanowisko mu jednak zabrali. W telewizji ładnie uśmiechają się rzecznicy. W filmach Pasikowskiego i Vegi wygląda to inaczej. Prawdziwiej. Pieskie życie „psów” opisuje emerytowany nadkomisarz Loranty. To wszystko rodzi w społeczeństwie uczucia mieszane – czasem złość, a czasem współczucie. Na szczęście nie jest już tak źle, jak jeszcze niedawno było. Powsadzano największych bandytów, rozbito gangi. Policja zyskała w oczach obywateli. Ale to przede wszystkim zasługa tych szaraczków, narażających się w pracy na co dzień. Im wyższe szarże, tym jest gorzej. Nowo mianowany szef policji nie poukładał jeszcze papierków w biurku, a już go zwolnili. Dochodzenie trwa. Warszawa od miesięcy czeka na granatowego dowódcę. W rejonowych komendach policji przetasowania. A wyniki kiepskawe. Odzysk skradzionych samochodów mierzony jest w promilach. Łupem najczęściej padają japońskie, bo drogie są części tych marek. Toyotki kradzione są i rżnięte. Jak to się dzieje, że nie można dotrzeć do paserów? Trwa radarowa dyskusja, kto ma na tym ustrojstwie zarabiać. Byłoby to komiczne, ale to tragifarsa. Słabo radzący sobie za kółkiem naród uważa, że musi pędzić po szosach jak szalony. Samochody coraz szybsze, a więc hulaj dusza!

T

ytuł jest zapewne zbyt szokujący, za co z góry przepraszam. Aliści wszyscy pamiętamy niesławnej pamięci „doktryny Breżniewa” o tak zwanej ograniczonej suwerenności krajów należących do ówczesnego Paktu Warszawskiego. Wiemy, jak to się skończyło: zbrojna interwencja na Węgrzech w 1956 i w Czechosłowacji w 1968 roku. Polska jednak znajdowała się

„Sam kup se kulę”

Nam strzelać nie kazano FOT. WWW.TARCZESTRZELECKIE.COM

G

• próby nakładania na policjantów obowiązków do nich nie należących; • nieprzestrzeganie przez kierownictwo kontrolowania wyznaczonych rejonów; pozostawianie rejonów „odkrytych” wskutek przesiadywania w budynku komisariatu faworyzowanych funkcjonariuszy; • karanie przed zakończeniem postępowania; • brak wielu podstawowych środków niezbędnych do pracy.

I ojciec mateusz nie pomoże Film o sandomierskim ojcu Mateuszu fajnie się ogląda. Może nawet taki komisariat gdzieś tam w Polsce jest. Ale to raczej bujda na resorach. Imaginacja scenarzysty ku pokrzepieniu serc. Wiemy, że to lipa, ale oglądamy serial radośnie. Szare życie i kolorowy ekran. Chodzi na małym ekranie w czwartki. Ale codzienne życie nawet w Sandomierzu wygląda inaczej. Dobrze, że taki lukrowany filmik o policji jest tylko jeden. Na ogół kryminały są mroczne. A rzeczywistość komisariatowa zupełnie inna. Policjanci z Wawra, z prewencji, buntują się, zaangażowali zawodowego pełnomocnika prawnego. Powiadomiono organy ścigania. Oczekuje się sprawiedliwego sędziego. Gdzieś tam pośrodku jest jeszcze dziennikarz.

Przyjście do gazety to naprawdę gest rozpaczy – ostatnia nadzieja na załatwienie spraw. Nie wiadomo jednak, czy władza nie wybierze drogi negacji zarzutów i zemsty. W Polsce jest około stu tysięcy policjantów, podobnie jak wojska, strażaków i pielęgniarek. Tyle samo jest też mniej więcej hodowców gołębi i myśliwych. Dziennikarzy jest dużo mniej. W dodatku część z nich to propagandziści albo po prostu ludzie dyspozycyjni. Kształcenie odbywa się na wydziałach dziennikarskich wyższych uczelni, gdzie są również prowadzone zajęcia dla PR-owców. Niektórym niestety mylą się te zawody. Jednak władze uczelni nie odczuwają zażenowania. Kierunki PR dają zarobić na studentach. W pełnym brzmieniu nazywa się to Public Relations. A ponieważ takie będą narody (pracownicy!), jakie młodzieży chowanie – kryptoreklama kwitnie. O tempora, o mores! W przedszkolu, do którego na kinderbal zaprosiły mnie moje wnuczki, pani zapytała małego chłopczyka: – A ty, synku, kim chciałbyś zostać, gdy będziesz duży? – Policjantem! – padła zdecydowana odpowiedź. Dobrze, bo to napawa nadzieją. Może jednak wtedy, za kilka lat, będzie w policji NORMALNIE! K

FOT. WIKIPEDIA / DAVID HUME KENNEDY

w szczególnej sytuacji: Kościół był potężny, własność prywatna jeszcze istniała, zwłaszcza na wsi, kultura była w miarę otwarta na świat, prasa na tyle dobra, że zakazana w Związku Radzieckim (nawet partyjna). Poza tym Sowieci znali Polaków i ich męstwo, udokumentowane raz jeszcze podczas Powstania Warszawskiego, i nie odważyli się na zbrojne wkroczenie nad Wisłę. Skądinąd żaden z partyjnych przywódców Polski po Październiku nie chciał dopuścić do interwencji „Wielkiego Brata”, nawet jeśli wielu „twardogłowych” w KC nie kryło, że marzyli o takim rozwiązaniu. Od 1989 Polska jest na szczęście wolna. Ale czy suwerenna? 80% banków i mediów należy do kapitału zagranicznego, 2/3 przemysłu krajowego zostało wyprzedane. Co gorsza, neoliberalna biurokracja brukselska pod kontrolą wielkich korporacji dyktuje państwom Unii, między innymi Polsce, i politykę, i orientację gospodarczą. Ryzykuję twierdzenie, że RWPG – aczkolwiek tak niekorzystna dla Polski – nie ingerowała w sprawy wewnętrzne w sposób tak bezczelny i drobiazgowy. Tupet, z którym taki Timmermans czy Juncker mieszają się w sprawy Polski, pokazuje, że oni przestali nawet widzieć, jak taka postawa jest skandaliczna. Idąc tym tropem, wielkie państwa Europy Zachodniej, jak Niemcy czy Francja, nie omieszkają

mieszać się w to, co się dzieje nad Wisłą. Nawet czasem w sprawy drobne. Przykładem było ostatnio tragikomiczne wręczenie francuskiej Legii Honorowej Frasyniukowi – zasłużonemu dla KOD – nawet jeśli to jest tylko wynik osobistych koligacji pewnego wysokiego urzędnika dyplomatycznego z Czerską… Taka polityka unijna spotyka się z coraz bardziej zdecydowanym sprzeciwem wielu obywateli UE. Przy czym nastąpiła ważna zmiana jakościowa – te-

ale musi wpłacić 40 miliardów do kas unijnych. Obsługa dotacji jest również ogromnie kosztowna, jak i obligatoryjny udział własny w finansowaniu inwestycji unijnych. Na domiar złego wymiana handlowa Polski z krajami Europy Zachodniej jest katastrofalnie deficytowa, co powoduje, iż de facto Polska subwencjonuje te państwa! Co więcej, od 1989 roku Polska jest dla firm zachodnich krajów Unii prawdziwym Eldorado: nie tylko wykorzystują słabo płatnych pracowników polskich i korzystają często z ulg po-

Breżniew, wróć! Bernard Margueritte raz najwięksi przeciwnicy tej, konkretnie funkcjonującej Unii, to dziś nie eurosceptycy, lecz akurat zwolennicy prawdziwej, demokratycznej, chrześcijańskiej Europy, o której marzyli ojcowie Unii: Adenauer, Schuman czy De Gasperi. Skądinąd potęga biurokracji brukselskiej jest bardzo iluzoryczna. Ona teraz ostrzega Polskę, że jeśli się nie podporządkuje, to będą sankcje, nawet finansowe. Jest tak zamknięta w swojej butnej arogancji, że nie widzi, że Polska również mogłaby łatwo zastosować bolesne sankcje finansowe. W obecnym okresie planu (2013– 1020) Polska dostaje 106 miliardów euro,

datkowych, ale wyprowadzają nieuczciwie sporą część swoich zysków w Polsce do krajów macierzystych. Funkcjonuje pełną parą słynna maszynka do wyprowadzania pieniędzy, znana w swoim czasie pod uroczą nazwą „Balcerka”. W ubiegłym roku Dev Kar i Joseph Spanjers z międzynarodowej organizacji Global Financial Integrity opublikowali raport ukazujący ogrom tej procedury. Szacuje się, że co rok Polska traci tym sposobem około 100 miliardów złotych! Władze warszawskie miałyby więc wszelkie powody, aby ogłosić na przykład, że w razie kar unijnych rząd ustanowi w stosunku

do firm zachodnich odpowiedni podatek wyrównawczy. Można sądzić, że już sama myśl o takiej ewentualności spowodowałaby interwencję tych firm w Brukseli, aby nie za bardzo prowokowała władze polskie… W każdym razie jest kompletnie fałszywe sądzić, że Polska jest tu bezradnym chłopcem do bicia!

KOD hańby Polacy byli znani w historii z przywiązania do wartości kodu honoru. Niestety teraz mamy KOD hańby. W rzeczy samej, jeśli Bruksela nie zachowuje się lepiej niż Kreml swoim czasie, to niektórzy dzisiejsi politycy polscy zachowują się o wiele gorzej od swoich poprzedników z Komitetu Centralnego PZPR! Wśród tych ostatnich nawet ci, którzy marzyli o interwencji radzieckiej, nie odważyli się mówić o tym głośno i publicznie. Nasi zakodowani wrogowie polskości nie mają takich wahań. Idą po świecie, trąbiąc w sposób absurdalny o tragedii we własnym kraju (skandaliczne oskarżenia o rzekomy faszyzm) i prosząc o pomoc i interwencję przeciwko władzom własnej ojczyzny! Gdyby Bruksela miała swoje wojska, już by prosili, aby „uporządkowały” sytuację nad Wisłą! Hańba! Czy to nie nosi wszelkich znamion zdrady stanu? Nie po raz pierwszy skądinąd, skoro premier Tusk wolał swego czasu, przed

dramatem smoleńskim, porozumieć się z Putinem niż z prezydentem własnego państwa! Odnowa jest nad Wisłą jak najbardziej potrzebna. Będzie zapewne bardzo trudna do przeprowadzenia, tym bardziej, że – jak widzimy – musi być najpierw odnową moralną i etyczną. Kluczową sprawą byłoby nauczyć niektórych szacunku dla polskości. Czy to jeszcze możliwe? K


KURIER WNeT

8

Minął rok od dnia, w którym Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie. Jak Pan ocenia ten czas? To jest prezydentura inna niż pozostałe. Prezydent Duda się wyróżnia pod kilkoma bardzo ważnymi względami. Pierwsze, z czym się bardzo kojarzy, to jest sprawa bezpieczeństwa, NATO, jego zaangażowanie w szczyt natowski. Drugi jest aspekt, powiedziałbym, ludzki – jest uśmiechnięty, miły, ma uroczą

P U N K T·W I D Z E N I A który skrytykował to, co się dzieje w Polsce, i porównał do Rosji Putina. I nagle te siły NATO w Polsce okażą się zupełnie inaczej zdefiniowane, niż nam się wydawało. Clinton jest niemądry, nigdy mądry nie był, o Polsce wie chyba tylko tyle, że jest, więc ja bym nie przesadzał. Zobaczymy, jak się zachowa Polonia – czy ukarze Clintona, nie głosując na jego małżonkę. Jeżeli to się uda, to kolej-

potencjał militarny. Stąd i ta większa obecność NATO. Czy bez NATO lepiej? Nie lepiej.

więcej. Jest przecież grupa robocza poświęcona TTIP. To nie jest jakaś wiedza tajemna, o której się nie rozmawia.

A czy nie jest tak, że za bazy zapłacimy w Polsce deklaracją poparcia dla układu TTIP, który jest negocjowany między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi? Robiliśmy analizy tego układu z punktu widzenia polskich interesów. Nie wy-

Ale na przykład Meksykanie podpisali układ o handlu ze Stanami Zjednoczonymi i na tym stracili. Być może, ale ja nie wiem, dlaczego stracili, więc nie będę się wypowiadał w tej sprawie. Mówię tylko tyle, co wiemy. Nie jestem jakimś szalonym

te wszystkie harce Komisji Europejskiej czy parlamentu stają się nieskuteczne. Czy politycy lewicowi mają świadomość kryzysu i ślepego zaułka, w jakim Europa się znajduje? Ja mam kontakt z dość szczególną grupą, czyli z politykami unijnymi. Od początku odnoszę wrażenie, że oni troszkę są „odklejeni” od rzeczywistości. W parlamencie europejskim przecież kontaktujemy

Z profesorem Ryszardem Legutką, filozofem, politykiem, publicystą, europosłem, rozmawia Krzysztof Skowroński.

Zakłócone dusze

eurokratów Plakat konferencji „Wolność mediów – kto kontroluje czwartą władzę?”, którą 25 maja 2016 r. zorganizowano w Parlamencie Europejskim

żonę, spotyka się z ludźmi, z różnymi środowiskami – to dotyczy odbudowy wspólnoty. On chce uczestniczyć w budowaniu szerszego środowiska, niepartyjnego. To jest bardzo trudne i jest oczywiście przedmiotem przemysłu nienawiści, ale ich działania są mało skuteczne, bo tak naprawdę nie ma się do czego za bardzo przyczepić. Spadają na niego inwektywy, a to że młody, a to że ma kłopoty rodzinne, a to że coś tam jeszcze. Ale to wszystko się od niego odbija. Myślę, że Andrzej Duda się dopiero rozpędza, ale widać już wyraźnie, że to jest prezydent dobry, lubiany, dobrze się prezentuje za granicą – wszystko jak trzeba. Efektywność pracy prezydenta będzie można ocenić po szczycie NATO w Warszawie. Jak Pan myśli, czy szczyt NATO przyniesie efekt, do którego dąży i prezydent, i rząd pani Beaty Szydło? Prezydenta bardzo trudno jest ocenić, bo on nie ma takiej oczywistej funkcji, z której można go rozliczać, jak ministrowie czy premier. W konstytucji polskiej funkcja prezydenta jest dość niejasna – z jednej strony symboliczna, trochę dekoracyjna, reprezentacyjna, z drugiej jednak ma on działać, inspirować. Finalna odpowiedzialność zawsze spada na rząd, ale jeśli szczyt się uda... Istniały pewne próby jego storpedowania. Fakt, że do niego dojdzie, już jest ważny, a jeżeli tam padną ważne słowa, ważne deklaracje, obietnice, terminy, to oczywiście duża część tego splendoru spadnie na prezydenta. To jest w tej chwili najbardziej namacalne, konkretne z tego, co robi, i w to wszedł zaraz na początku. Czy widzi Pan jakieś wady tego, że polska dyplomacja, rząd, prezydent Andrzej Duda tak dążą do tego, by bazy NATO były w Polsce? Czy to nie jest wyjście naprzeciw przyszłości, która jest niepewna? Oczywiście, że jest niepewna. Tylko że zawsze jest pytanie, jak wysoko licytować. I zawsze to musi być troszkę powyżej tego, co jest w sposób oczywisty realne, a jednocześnie nie być kompletnie nierealne – i nie jest kompletnie nierealne. Widać już, gdzie są opory, przeszkody, ale trzeba tę sprawę stawiać i stawiać, i stawiać – musi być jak mantra powtarzana nie tylko przez prezydenta, ale właśnie przez rząd, przez polską dyplomację. Ale można sobie wyobrazić, że w wyborach prezydenckich zwycięży Hillary Clinton, a światopogląd Hillary Clinton wyraził jej mąż Bill,

ny polityk amerykański aspirujący do ważnych funkcji będzie się dziesięć razy namyślał, zanim takie głupstwa opowie, więc to jakoś później, paradoksalnie, może przynieść nam korzyść. Problem jest taki, że tej klasycznej, amerykańskiej, atlantyckiej strategii polityczno-

Unia Europejska mówi o stworzeniu jakiegoś systemu obronnego, ale Unia Europejska nie jest w stanie stworzyć w ogóle żadnej trwałej struktury, więc trzeba polegać na NATO i korzystać z jego potencjału. -obronnej nie reprezentuje ani Hillary Clinton, ani Donald Trump. Właśnie – my chcemy bazy amerykańskiej, a prezydentem zostanie albo Hillary Clinton, albo Donald Trump. Co wtedy? Dłużej klasztora niż przeora, prawda? Zresztą nie wiadomo, jak prezydent będzie się zachowywał, kiedy zostanie prezydentem. Dla nas to jest ważne. Unia Europejska mówi o stworzeniu jakiegoś systemu obronnego, ale Unia Europejska nie jest w stanie stworzyć w ogóle żadnej trwałej struktury, więc trzeba polegać na NATO i korzystać z jego potencjału. Wiadomo, że Rosja jest przeciw, że mruczy groźnie, wiadomo, że Niemcy są przeciw, bo nie chcą, żeby Rosja mruczała groźnie; Francuzi są generalnie przeciw, bo są prorosyjscy, Włosi są prorosyjscy, prezydent Stanów Zjednoczonych, który kończy urząd, się zresetował, co też dla nas nie było dobre. Jego następcy wyglądają dość marnie no, ale co z tego? My mamy swoje cele, które musimy dobitnie artykułować. Ilekroć zapraszaliśmy z jakiegokolwiek powodu jakiekolwiek obce wojska, źle się to kończyło. Czy to nie lekcja, która płynie z historii – że nie powinniśmy się tego domagać? Z historii wynika również to, że jak byliśmy bezbronni, to maszerowali w te i we w te przez nasze terytoria… Na szczęście siła NATO jest również siłą tego, czym my dysponujemy. Widać w tym wyraźny wysiłek rządu, żeby odbudować polską armię i polski

chodziło nam, że to jest dla nas bardzo niebezpieczne, a nawet w niektórych przypadkach wydaje się korzystne. Co do przemysłu chemicznego sprawą wątpliwą są arbitraże… To jest także siła rolnictwa amerykańskiego, przemysłowego, gdzie cena jedzenia jest dużo niższa niż europejskiego… Tak, ale mamy standardy żywnościowe znacznie wyższe niż amerykańskie. Właśnie TTIP może znieść te standardy. Raczej nie zniesie, bo to by uderzyło w europejskie rolnictwo. W naszym klubie Prawa i Sprawiedliwości w parlamencie robiliśmy takie analizy. Specjalnie kontrowersyjne to dla nas nie jest. Jak można robić analizy na podstawie traktatu, który jest dopiero negocjowany, i to w sposób tajny? On już taki tajny jednak nie jest, całkiem sporo opublikował „Spiegel” czy „Stern”. Dużo już o tym wiemy, coraz R E K L A M A

TTIP-owcem. Będziemy raczej ostrożni. Ale z tych analiz wynikało na razie, że to nie jest dla nas coś szczególnie niebezpiecznego. Negocjujemy TTIP, bazy NATO i inne rzeczy na poziomie międzynarodowym z politykami, którzy przeważnie z powodów ideologicznych wypowiadają się krytycznie na temat rządu polskiego. W jaki sposób możemy się z nimi dogadać i czy możemy im zaufać? Najbardziej krzyczą, że tak powiem – pyskują politycy europejscy, czyli unijni. Natomiast przedstawiciele rządów są znacznie bardziej umiarkowani właśnie z tego powodu, że się rozmawia, ma się wspólne interesy. Oczywiście ci niektórzy politycy unijni działają trochę w zastępstwie tych polityków… Hollande miał też nieprzyjemną wypowiedź, z tego wszystkiego zdaję sobie sprawę. Ale po prostu robi się interesy i ten czynnik ideologiczny można trochę zmniejszyć. Nawiązywanie stosunków bilateralnych z różnymi państwami jest bardzo dobre, ponieważ

się też z ludźmi z Komisji, z Rady; życie polityczne i język są niesłychanie zrytualizowane i za tym idzie to odklejenie się od rzeczywistości. Dogmat, który tu obowiązuje, to jest „więcej Europy, więcej federalizmu, więcej centralizmu”. Jakikolwiek problem – rozwiązanie jest jedno. Jakiekolwiek pytanie – odpowiedź jest jedna. I to sprawia, że oni wydają się nie rozumieć powagi sytuacji. Jak się dzieje źle, to ich rozwiązanie i ich sugestie są dokładnie takie same, jakby było dobrze. Ale mają przecież odpowiedzi: wybory w Austrii, poparcie dla partii prawicowych we Francji, nie wiemy, jak się skończy referendum w Wielkiej Brytanii. To nie są odpowiedzi? Czy Pan rozmawiał kiedyś tak sobie, w barze, z komisarzem europejskim i zapytał go: „Co Pan o tym tak naprawdę sądzi?” Pan mnie pyta o dusze tych eurokratów. Myślę, że te dusze mają oni trochę, mimo wszystko, zakłócone… To jest absolutnie kluczowe dla dzisiejszej polityki w Europie, że ta polityka jest

zdemoralizowana. Tu rządzi główny nurt. Jeśli ktoś jest poza głównym nurtem, właściwie nie istnieje, można go obrazić, można go obśmiać. Tak naprawdę uważa się, że taki ktoś nie ma prawa bytu i że prędzej czy później zniknie. I tak jak za komuny byli rewizjoniści, z którymi się walczyło, tutaj są populiści: w Austrii znowu ci populiści, to straszne, że są populiści, musimy zewrzeć szeregi i bardziej tam zachwalać

Polityka w Europie jest zdemoralizowana. Tu rządzi główny nurt. Jeśli ktoś jest poza głównym nurtem, właściwie nie istnieje, można go obrazić, można go obśmiać. Unię. To myślenie głównonurtowe i cały system tego głównego nurtu sprawia, że nie ma żadnej możliwości autokorekty i dlatego to jest takie demoralizujące. Jest parlament, w którym właściwie nie ma opozycji. Więc te wszystkie świadectwa rzeczywistości, które są oczywiste dla każdego wrażliwego na bodźce zewnętrzne człowieka, wobec nich mają ograniczoną moc sprawczą – oni są zamknięci, są zdogmatyzowani. Choć z drugiej strony – choć na to, co mówię, nie mam żadnych dowodów – nie dałbym głowy, że na przykład gołębie zachowanie wczoraj w Warszawie Timmermansa, który przecież uchodzi za jastrzębia unijnego, nie miało związku z tym, co się dzieje w Austrii. Jaki, zdaniem Pana kolegów konserwatystów brytyjskich, będzie wynik referendum? To zależy, z kim się rozmawia, bo każda ze stron ma własne sondaże. Właściwie wszystko bardzo wyraźnie wskazuje na tendencje nam sprzyjające. Wśród konserwatystów w parlamencie europejskim są zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, i ci, którzy chcą, żeby została. Tak, jest chyba sześciu czy siedmiu Brexitowców. Reszta jest za zostaniem – część, powiedziałbym, wbrew sobie, ale część zdecydowanie. A jakiego zdania jest Pan Profesor? Z polskiego punktu widzenia jest oczywiście lepiej, żeby Wielka Brytania została. Dlaczego? Dlatego, że jest to kraj, który chce tę Unię jakoś zmienić. Więc jeśli my też chcemy Unię zmienić, ograniczyć centralizację – więcej władzy dla rządów narodowych, większy zakres suwerenności – to jednak musimy mieć sojuszników. Anglia jest ważnym


kurier WNET

9

KSIĄŻĘ·KOŚCIOŁA sojusznikiem, bo to jest duży kraj. Mamy niby sojuszników w naszej części Europy, ale to nie są duże kraje. Anglia jest potężnym państwem, bardzo silnym gospodarczo. I tradycyjnie jednak dość izolacjonistycznym. Skoro Anglicy, mimo że jest ten pociąg, ten tunel, nadal jeżdżą do Europy, to nie jest tak źle. Tunel tego nie zmienił. To jest pewien znak rozsądku. I trzeba budować zawsze jakieś koalicje – Anglia jest ważnym koalicjantem. Zgubiłem się, jeśli chodzi o kwestię imigrantów: jaka jest ostateczna wersja rozwiązania tego problemu? Co zostało podpisane i co jest realizowane? Są różne deklaracje i różne pomysły. Jutro będziemy głosować w sprawie, czy Szwecja może się wstrzymać przez rok od przyjmowania imigrantów. Szwecja była za przymusową relokacją, ale nagle stwierdziła, że już tego za dużo, więc proszą o rok przerwy. I teraz mamy problem. Odbyła się długa dyskusja, jak my mamy głosować – czy powiedzieć „dobrze, zróbcie sobie rok przerwy”, czy się wstrzymać albo głosować przeciw, bo uważamy, że cały system jest do bani. Szwecja się nas nie pytała, jak przyjmowała system przymusowej relokacji. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Więc ostatnie ruchy z tymi wielkimi pieniędzmi za każdego nieprzyjętego imigranta są dość histeryczne. A nikt nie zaproponował, żeby za każdego przyjętego imigranta rodzina dostawała 250 tys. euro? Pięć lat musi mieszkać, trzeba mu dawać jeść, nauczyć go polskiego, szwedzkiego, niemieckiego. Znaleźliby się jacyś chętni. Może tak, może istotnie by się znaleźli. Ale mówiąc poważnie, problem jest nierozwiązany i nie będzie rozwiązany. Unia Europejska jest do tego niezdolna. Nie ma żadnych narzędzi. Grecja sobie nie da rady, Grecji zawsze trzeba jakoś pomagać. Nawet Niemcy sobie nie dają rady – najbogatszy, najsprawniejszy kraj w Europie, wydaje się, że wszystko potrafią, ale tutaj też sobie nie radzą… Teraz pytanie na temat Ukrainy: jak Pan odebrał fakt powołania

profesora Balcerowicza na doradcę rządu na Ukrainie? Niech jedzie, zobaczymy, co tam zdziała. Ale jak to wygląda z punktu widzenia dyplomacji? Profesor Balcerowicz jest dogmatycznym krytykiem rządu Prawa i Sprawiedliwości, a rząd Ukrainy, który chce mieć dobre stosunki z Polską, powołuje go na doradcę, mimo że rząd Polski dlatego został rządem Polski, że w gruncie rzeczy krytykował te 25 lat, u podstaw których legł program Balcerowicza. To decyzja rządu ukraińskiego. Jeżeli uważają, że rzeczywiście to jest cudotwórca… Ja tego nie traktuję w kategoriach despektu, niezręczności dyplomatycznej czy afrontu, bo może oni nawet nie są świadomi tego, co on wygadywał. On całe życie wygadywał okropne rzeczy o rządzie polskim. Pierwszą ofiarą wojny, nawet takiej zimnej wojny domowej, jest język. Język został kompletnie zniszczony i ludzie gadają, też różne profesory wykształcone, gadają niesłychane rzeczy, jakby język stracił znaczenie: Hitler, Stalin, totalitaryzm, Auschwitz, stan wojenny. Więc dobrze, że kolejny facet, który nie panuje nad językiem, sobie poszedł. Myślę jednak, że Ukraińcy nie bardzo wiedzą, co on wygadywał. Być może uważają, że on opanował inflację, a jakie były koszty społeczne – tego nie wiedzą. Ja sam się spotykam z tym, teraz już mniej, że do niedawna na Zachodzie Balcerowicz był to ktoś znany – jako właśnie taki cudotwórca. A że jest druga strona tego, że są różne konsekwencje, być może niewarte tego… to ich już nie interesuje. Media, prasa, ogólnie ludzie lubią takie optymistyczne historie – kraj jest w ruinie, przychodzi facet, i proszę – cud gospodarczy. À propos cudów, jaką bajkę Pan najbardziej lubi? Bajkę… Lubię bajkę o brzydkim kaczątku. Ja myślę, że Polska to jest takie kaczątko. Jeszcze za naszego życia, za Pana na pewno, zobaczy Pan pięknego łabędzia. Dziękuję za rozmowę.

K

Cechował go naturalny arystokratyzm Z księdzem prałatem Bronisławem Piaseckim, kapelanem i sekretarzem Prymasa Stefana Wyszyńskiego w latach 1974-1981, proboszczem parafii Najświętszego Zbawiciela w Warszawie w latach 1983-2010 rozmawia Antoni Opaliński. Ksiądz Prałat pełnił funkcję kapelana Prymasa Wyszyńskiego od roku 1974. W jaki sposób Ksiądz poznał Księdza Prymasa? Pierwszy raz widziałem Prymasa jeszcze w seminarium. Prymas nie miał zwyczaju, żeby wpadać do seminarium i rozmawiać z klerykami, natomiast regularnie przychodził na sesje seminaryjne. Potem spotkaliśmy się w Laskach, gdzie była moja pierwsza placówka. Prymas przyjeżdżał do Lasek, bo był związany z tym miejscem przez księdza Korniłowicza, z którym współpracował w Lublinie jako młody, studiujący ksiądz. Ksiądz Korniłowicz był opiekunem konwiktu, w którym mieszkali księża studenci. W Laskach raz i drugi spotkaliśmy się w lesie na ścieżce. Przechodząc z Lasek do Podkowy Leśnej, wiedziałem, że mam się szykować na studia zagraniczne. To miał być Instytut Katolicki w Paryżu, ale ostatecznie pojechałem do Rzymu. Mieliśmy niedobre doświadczenia z księżmi warszawskimi w Paryżu. W Rzymie mieszkałem w domu, w którym zatrzymywał się Prymas. Jak był w Rzymie, wtedy szczegółowo rozmawiał ze swoimi księżmi, tymi z Gniezna i z Warszawy. To zresztą były trudne czasy po Soborze, panowała pewna destabilizacja. Pamiętam, że przez pięć lat chodziłem na wykłady w skórzanej kurtce albo marynarce. Potem to byłoby niemożliwe, wszyscy musieli być w koloratkach. Jak wyglądał dzień pracy u księdza Prymasa w Warszawie? Taki zwykły dzień, bez wielkich wydarzeń? Do mnie należało przyjmowanie w imieniu Prymasa wchodzących do

R e k l a m a

domu. Musiałem rozdzielać gości, ustalać terminy spotkań z Prymasem. Oczywiście wstępnie, bo ostatecznie decydował Prymas. On mówił: każdy, kto wchodzi do tego domu, ma być uszanowany i wysłuchany. Nie wszystko da się załatwić, ale uszanować trzeba każdego. Z drugiej strony – kiedyś prosiłem księdza Prymasa o dekret nominacyjny, bo zwykle ksiądz, jak idzie na placówkę, czy to do Kuklówki, czy do Grodziska, to dostaje dekret. Więc jako kapelan Prymasa też chciałem dostać. A Prymas tak spojrzał na mnie i powiedział: w tym domu pracuje się z zaproszenia, a nie z dekretu. To jakoś pokazuje, jaki On miał stosunek do współpracowników. Oczywiście speszyłem się i już więcej nie prosiłem. Ta współpraca to nie było osiem godzin dziennie. Byliśmy razem przy stole, razem w kaplicy. Czy Prymas więcej czasu spędzał w Warszawie, w Gnieźnie, czy też w drodze? Zasada była taka: ponieważ diecezja warszawska była liczebnie co do wiernych trzy razy większa niż Gniezno, więc Prymas, chcąc być sprawiedliwy, trzy tygodnie spędzał w Warszawie, a jeden w Gnieźnie. Sprawami sekretariatu od Gniezna zajmował się inny pracownik, ksiądz Józef Glemp, ksiądz gnieźnieński. I on zawsze jeździł na północ. A na południe kraju ja jeździłem. Potem, kiedy ksiądz Glemp został ordynariuszem na Warmii, Prymas już nie chciał nowego księdza, poprosił kapitułę gnieźnieńską, żeby zatwierdzili mnie jako kapelana również dla Gniezna. Oczywiście wyrazili zgodę, głosowania nie było... Prymasa chętnie zapraszano. W niektóre rejony, zwłaszcza zachodnie, jeździł, żeby się pokazać, żeby ludzie go widzieli. Chodziło o integralność społeczeństwa i terytorium. Na wschodzie kraju, do Białegostoku czy na północ do Olsztyna też jeździł, żeby pokazać, że jesteśmy razem. Z punktu widzenia kogoś, kto był obecny przy Prymasie cały dzień – jak wyglądała religijność kardynała Wyszyńskiego, czy wyróżniała się czymś na tle innych biskupów, innych księży? Myślę, że nie tyle religijność, co duchowość. Był to człowiek głębokiej refleksji. Cechował go pewien arystokratyzm, staranność w mówieniu, w gestach, postawie, stylu. Wobec człowieka – uwaga, patrzył, nie mówił przez ramię. Modlitwa to nie było tylko mówienie pacierza, tylko refleksja, namysł w sprawie. Ktoś mnie pytał, czego się nauczyłem od Prymasa? Odprawiać mszę świętą, On nie czytał tekstu mszału, on tym tekstem mówił do Ojca w niebie. Czuło się, że wie do kogo mówi. I oczywiście staranność w liturgii.

SPONSORING PIERWSZEGO FILMU O ŻOŁNIERZACH WYKLĘTYCH „HISTORIA ROJA”

UROCZYSTA INAUGURACJA PROGRAMU W MUZEUM GAZOWNICTWA

— WYSWIETLANY W KINACH

— Z UDZIAŁEM WICEPREMIERA

W CAŁEJ POLSCE

KONCERT W TVP 1 „NIEZŁOMNYM - HONOR” — Z UDZIAŁEM PREZYDENTA RP ANDRZEJA DUDY I PREMIER BEATY SZYDŁO

PROF. PIOTRA GLIŃSKIEGO

SPOT TELEWIZYJNY „ROZGRZEWAMY POLSKIE SERCA” — Z UDZIAŁEM ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH I REPREZENTANTÓW POLSKI W PIŁCE RĘCZNEJ

EMISJA FILMU „WARSZAWA 1935 WOLA” — W TVP 1

MECENAT NAD WYDANIEM PŁYTY „W WIERSZU I BOJU. 1914-1949” ZESPOŁU CONTRA MUNDUM

Dołącz do nas:

PARTNER BIEGU „TROPEM WILCZYM” — 180 MIAST W POLSCE I ZA GRANICĄ

W TYM NOWY JORK, LONDYN, PARYŻ

„4000 HISTORII” – PRENUMERATA MIESIĘCZNIKA HISTORYCZNEGO WSIECI HISTORII I HISTORIA DO RZECZY DLA CZTERECH TYSIĘCY SZKÓŁ

facebook.com/RozgrzewamyPolskieSerca

www.RozgrzewamyPolskieSerca.pl

A ten arystokratyzm skąd się wziął? Bo u kardynała Sapiehy, o którym opowiadała mi babcia, był czymś naturalnym, a skąd u syna organisty z Zuzeli? Po pierwsze z domu. Matka i ojciec, mimo że nie byli wysokiej kondycji społecznej, bardzo starannie wychowywali dzieci. No i inteligencja, zdolność do obserwacji zachowań innych. Na przykład taka sytuacja z Watykanu, po śmierci Pawła VI. Zawsze po śmierci papieża kardynałowie zjeżdżają się przez kilka dni i każdego dnia obradują w jednej z sal od godziny 11. Tych kardynałów z każdym dniem jest więcej, a winda jest jedna. No więc wychodzą z tej sali i biegną do windy, stadem. On nigdy nie biegł, podchodził do okna i czekał, aż tamci zjadą. Albo wychodzą z sali konferencyjnej, a tu jeden biskup podciąga portki – to było nie do pomyślenia, żeby on miał takie gesty albo siedział w sposób niedbały. I to nie było wyuczone, on był w tym prawdziwy, nigdzie się tego nie nauczył. W ten sposób wyrażał siebie. Podobnie w słowach – mówił wolno, ale starannie, bez jakiś przydechów czy wstawek. Mówimy o czasach komunistycznych. Jak realność komunizmu

zaznaczała się w codziennym życiu głowy Kościoła w Polsce? I czy bardziej widział komunizm, czy po prostu dominację Moskwy? On miał świadomość imperium. A imperium czy carskie, czy bolszewickie rządzi się tymi samymi prawami. I dla niego to byli Moskale. Natomiast ci tutaj, warszawscy wykonawcy, to... chociaż też starał się z nimi rozmawiać. Ze wszystkimi sekretarzami i z premierami. Pilnował tego. Ministrowie czy administracja miasta to była już sprawa biskupa Dąbrowskiego. Mówił: jeżeli nie będę pilnował, że rozmawiam tylko z tymi dwiema najwyższymi instancjami, to odeślą mnie do dzielnicowego, a tam już nic nie załatwię – bo taka była struktura władzy. Był jeden sekretarz i on decydował. Jeżeli o budowie kościoła decydowało Biuro Polityczne... Oczywiście byliśmy świadomi, że cały dom jest naszpikowany, że w ścianach są instalacje. A naprzeciw Domu Prymasowskiego dwa mieszkania były zajęte przez służby, które miały nasłuch, fotografowali, filmowali wszystko, co się dało. Ale Prymas był w tym wolny. Mówił: mamy tak żyć, żebyśmy nie mieli nic do ukrycia, więc to nie ciążyło. Przyszedł raz jeden ksiądz do Prymasa na rozmowę i napisał na kartce: będę pisał na kartce, bo w tym domu są podsłuchy. Prymas wziął tę kartkę i przeczytał na głos: ksiądz Sztacheta napisał mi tu, że w domu są podsłuchy i będzie pisał na kartce. Myśmy podejrzewali, że są, a teraz już wiemy na pewno. Tamten zzieleniał: co oni mi teraz zrobią? A Prymas na to: no co ci zrobią, najwyżej ci łeb utną, no wielka strata. Więc ten ksiądz się odblokował i zaczął się śmiać. W naszych czasach dużo się pisze o problemie lustracji w Kościele, o tajnych współpracownikach. Czy była świadomość obecności Judaszy? Oczywiście. Chociażby całe Caritas księży. Ale miał do tego pewien dystans. Jeżeli uczciwie pracował na swoim stanowisku, nie rozrabiał, to go nie ruszał. Jak jechał na wizytację, to tylko ci z Caritasu mieli prawo powiesić flagę papieską, innym nie pozwalano. Więc jak jechał na wizytację i jeszcze z okien samochodu widział flagę papieską, już wiedział, u kogo jest. Brali pieniądze, donosili. To był problem. Jeśli chodzi o tamte czasy: jest pewna psychologia odpowiedzialności. Zjechali się biskupi, podyskutowali, pogadali... A On musiał podjąć decyzję. Musiał podpisać. Brał na siebie personalnie odpowiedzialność. To słynne porozumienie z 1950 roku. W samym episkopacie były różnice. Kardynał Sapieha dyskretnie wyjechał do Watykanu, żeby cień na niego nie padł. A On podpisał. Myślę, że to była heroiczność wiary, On naprawdę zaufał Bogu i to było widać, że On z Bogiem jest têteà-tête, to nie było zaliczanie praktyk, jak u wielu. Lata 70. to również czas recepcji Soboru. Na temat stosunku Prymasa do Soboru powstało wiele mitów… Myślę, że ten sam mechanizm powtórzył się teraz. Chcieli urządzić Kościół po swojemu. Nie chciałbym używać nazwisk, ale środowisko „Znaku” czy „Tygodnika Powszechnego” – oni zawsze najlepiej wiedzieli, jak to powinno być w Polsce. Jednemu z nich nie dali paszportu, więc Prymas przez biskupa Dąbrowskiego wstawiał się za nim, żeby dostał paszport. Jechał z Prymasem tym samym wagonem, a potem rozkładał w auli ulotki przeciw Prymasowi... Chodziło o to, taka była cecha Prymasa, żeby nie było pośpiechu. Że my zrobimy to w Polsce, tylko w naszych warunkach potrzeba więcej czasu. Jak w Paryżu odprawiałem mszę świętą, to w zakrystii brałem cztery książki pod pachę i szedłem do ołtarza, bo w każdej było co innego. A u nas z jedną książką był problem, przecież mszału nie można było wydrukować, bo nie było papieru. Więc papier biskupi sprowadzali z Finlandii. Ale nie było też maszyn drukarskich, ostatecznie wydrukowali Pallotyni w Paryżu. A ci chcieli, żeby wszystko było od

razu. Poza tym nie można mentalności człowieka zmieniać w ciągu tygodnia czy roku. Przyzwyczajenia, głębsze motywacje, przeżycia duchowe – to są bardzo delikatne sprawy. Wielka przegrana Soboru to jest odcięcie się od dwóch tysięcy lat tradycji Kościoła. Przecież całą liturgię zlikwidowali i zaczęli po swojemu. I potem, jak w Paryżu z jednym jezuitą odprawiałem, to się nie dało, bo on po prostu improwizował. A ja tylko amen mówiłem. Teraz niektórzy księża też improwizują. No tak, ksiądz Fedorowicz, mój mistrz, mówił: za każdym razem chcę odprawić trochę inaczej, żeby to nie była tylko replika. A to nie jest replika, to jest zawsze nowe zdarzenie. Ale nie może być improwizacji. A jak wyglądały kontakty Prymasa z kardynałem Wojtyłą? To byli ludzie o różnych charakterach. Oczywiście była różnica pokoleń, dwadzieścia lat. Poza tym różnica w formacji, w wychowaniu duchowym. Prymas został wychowany na Tomaszu z Akwinu. Przecież na I Soborze Watykańskim była intronizacja nie Biblii, tylko Summy św. Tomasza. Natomiast kardynał Wojtyła to personalista. Ale jeden i drugi pytali o człowieka. Prymas, który czytał „Politykę” i „Argumenty” – żartobliwie mówił: tu najwięcej jest o Kościele – przyniósł kiedyś jeden numer do stołu i mówi, że coś drgnęło w systemie. Bo na pierwszej stronie dużą czcionką napisano słowo „człowiek”. A przecież nie używało się słowa człowiek. Był obywatel, towarzysz, klasa robotnicza, masy pracujące miast i wsi. Człowieka nie było... Prymas z kardynałem Wojtyłą dogadywali się bardzo dobrze, obaj mieli ogromne bogactwo wewnętrzne. A poza tym Prymas szykował następcę. Poza konferencjami sam byłem świadkiem, jak wielokrotnie rozmawiali, np. chodząc po ogrodzie. Prymas uważał, że nasze sprawy załatwiamy w kraju, dlatego niewiele jeździł. Miał jechać do Stanów, ale zorientował się, że będzie musiał wypowiedzieć swoje stanowisko wobec władzy i nie pojechał. Wojtyła był dużo bardziej radykalny, mówił: niech się rozliczą przed narodem z tego, co zrobili. A Prymas chciał traktować to jako pewien wallenrodyzm, że oni nie identyfikują się z systemem, ale nie mają innego wyjścia, muszą go popierać. Zresztą były tego dowody: te chrzty, śluby po nocach. W następnych latach Ksiądz przez ponad ćwierć wieku był proboszczem u Najświętszego Zbawiciela w Warszawie. To cała epoka – od PRL do III RP, od pierwszej Solidarności do katastrofy smoleńskiej. Jak przez ten czas zmieniła się Polska i Warszawa? Przede wszystkim zmieniła się parafia. Destrukcja więzi społecznych, ta atomizacja, która była przez komunistów robiona świadomie, żeby zdezintegrować społeczeństwo – teraz dezintegruje konkurencja. Ale mamy w naszym kościele co roku inaugurację roku na Politechnice Warszawskiej. Było sześciu rektorów naszej – tak zawsze mówimy – uczelni, a proboszcz u Zbawiciela tylko jeden; nawet senat uczelni mnie odznaczył. To jest element stabilizujący, jakiś etos, którego nam zabrakło. W tej chwili nie ma etosu, jest interes. I każdy ma swoją prawdę. Dlatego to jest teraz takie trudne społeczeństwo, widzimy tego przejawy na ulicy. Ale jest jakaś nadzieja? Zawsze. To tak jak z tą rozmową Wyszyńskiego z Gomułką. Spotykali się kilka razy. Kiedyś Gomułka mówi – jeszcze dwadzieścia lat i problem Kościoła przestanie istnieć. A Prymas na to – Panie Sekretarzu, Kościół jest na tych ziemiach i pośród tych ludzi tysiąc lat, a wy dopiero dwadzieścia. Bardzo dziękuję Księdzu Prałatowi za rozmowę. K


kurier WNET

10

Z·PODRÓŻY Radio WNET rozpoczęło letnią podróż po Polsce i Europie już w maju. Podczas pierwszych pięciu Poranków byliśmy w Gdyni, Stanisławowie, Toruniu i na Śląsku – w Świętochłowicach i Ornontowicach.

Często można Pana spotkać w stolicy. Pociągi jeżdżą krócej. Kiedyś jeździłem sześć godzin, nie byłem w stanie tego przetrzymać. Urzędnicy PKP tłumaczyli wtedy, że za godzinę siedzenia w pociągu płaci się teraz taniej, niż kiedy jeździł 3 godziny. Teraz pociągi podrożały. Zgoda. Co wsiadam, to mnie szlag trafia, bo pendolino jedzie tyle samo co ekspres, a kosztuje prawie dwa razy drożej... Mogło być szybciej i taniej, a jest szybciej i drożej. No, ale szybciej. I to jest jakaś metafora reform 25-lecia. Kupiliśmy z Włoch coś, co moglibyśmy zrobić sami i co jeździ tak samo jak pociąg produkcji polskiej. Dokładnie tak. Najważniejsze rzeczy w Polsce. Audyt Panem wstrząsnął? Nie, ja byłem nastawiony może nawet na gorsze rzeczy, więc spodziewałem się poważniejszych jeszcze zarzutów, takich fundamentalnych, które by prowadziły czy powinny zaprowadzić ekipę Platformy-PSL bezpośrednio na ławę oskarżonych. Mam wrażenie, że członkowie rządu referowali sytuację w swoich ministerstwach z punktu widzenia ochrony polskich interesów wobec zagranicy. Audyt był prezentowany w przeddzień tego ratingu Moody’s. Minister obrony narodowej powiedział bardzo wyraźnie, że przestawia elementy krytyczne, ale ze względu na rację stanu nie może ujawnić pełnej prawdy o zaniechaniach czy w ogóle o przestępstwach, można powiedzieć zbrodniczych działaniach antypaństwowych poprzedniej ekipy. Więc jestem zadowolony, że ten audyt został przedstawiony, ale rozumiem, że inne, poważniejsze rzeczy zostały jeszcze ukryte.

Czy to była dobra decyzja, żeby ten audyt przedstawić w ciągu jednego dnia sejmowego, czy raczej powinno być codziennie, co dwa dni jedno ministerstwo albo dwa? Od niedawna pracuję jako doradca wojewody pomorskiego i widzę, co się dzieje w urzędach. Mam troszeczkę kontaktu, czasami wyrywkowego, ale jednak, z administracją centralną. To jest szaleństwo, ci ludzie pracują jak w ukropie. Osobiście spotkałem się z Prokuratorem Krajowym, żeby przedstawić pewną problematykę przestępczą, jeżeli chodzi o poprzednie władze. Prokurator Krajowy oczywiście

Praca najlepszym argumentem rządu Z Krzysztofem Wyszkowskim o szansie na zmiany w Polsce rozmawia Aleksander Wierzejski. przyjął te informacje, ale z góry zastrzegł się: „jesteśmy zawaleni lawiną problemów, to są gigantyczne sprawy”. Tu już nie cytuję Prokuratora Krajowego, ale jednego z kompetentnych ludzi, którzy mówią, że codziennie wpływają informacje o jakichś niesłychanych nadużyciach, milionowych, miliardowych, więc zajmowanie się przeszłością w sensie oceny sprawowanej przez Platformę władzy jest z tego punktu widzenia problemem drugorzędnym, bo ci ludzie są zawaleni robotą bieżącą i planowaniem przyszłości. Pytałem o to, bo pan wicepremier Morawiecki powiedział, że on wiedział, że

Co się teraz dzieje w polskich kopalniach? Nie dzieje się najlepiej. W naszej ocenie właściciel, czy tak jak w przypadku jastrzębskiej spółki większościowy udziałowiec, Skarb Państwa, zamiast obniżyć niektóre składniki cenotwórcze typu VAT, który mamy największy w Europie, wyprzedaje część majątku spółki, zwłaszcza te aktywa, które przynoszą dochody. Robi to, żeby na bieżąco coś załatać, a my to przejemy i znowu nie będzie środków. Brakuje rozwiązania długofalowego (mówię o składnikach podatkowych, których jest ponad 30), tylko krótkoterminowe działania, żeby na daną chwilę były środki na wynagrodzenia.

Każdy pracuje, żeby zarobić: pracownik, spółka i właściciel. Jeżeli w którymś z tych trzech segmentów coś nie funkcjonuje, to interes przestaje być dobry. Jak jest dobrze, wszyscy korzystają, a jak jest źle, wszyscy powinni coś oddać. Załodze zabrano wszystko, co można było zabrać. Spółka oddaje, co może, ale jest jeszcze trzeci udziałowiec – właściciel. Załoga oddała około 30% swoich uposażeń, spółka wyprzedaje aktywa, obniża koszty inwestycji, w tej chwili spadły o prawie 40%, a właściciel – trzeci element, czyli Skarb Państwa – co robi? Nic.

Mówi Pan o Jastrzębskiej Spółce Węglowej czy o wszystkich? Jastrzębską znam najlepiej, ale w podobnych sytuacjach są pozostałe. Tam Skarb Państwa jest w 100% właścicielem, u nas w części – pięćdziesiąt parę procent. Ale sytuacja powinna ulec zmianie w całym górnictwie, kompleksowo przedstawiliśmy to na spotkaniu z ministrami Tchórzewskim i Tobiszowskim. Niestety jest opór, bo w budżecie potrzebują środków na 500+, na inne programy i dlatego postanowiono, żeby spółki radziły sobie same. Załoga oddała wszystko, co mogła, jeżeli chodzi o wynagrodzenia, a pozostałe elementy niestety są nieruszane. Choćby najwyższy w Europie VAT. Wystarczyłoby na 2–3 lata zwolnić spółki górnicze z takich obciążeń lub je zmniejszyć, żebyśmy złapali oddech i wtedy każdy by sobie poradził.

To jest ta dobra zmiana, czy nie ma? Jest dobra zmiana, ale my chcielibyśmy troszeczkę więcej, żeby dobra zmiana była dla wszystkich. Na razie ta dobra zmiana to jest 500+. To w sposób oczywisty pomoże wielu rodzinom, bo jest to zastrzyk gotówki, który przecież wróci na rynek, tych pieniędzy

Jakie podatki płacą kopalnie? To jest ponad 30 różnego rodzaju opłat. W tym jest ZUS, podatek dochodowy czy VAT. W sumie ponad 30 składników, to można sprawdzić. Ja nie mówię o obniżeniu publiczno-prawnych danin, tylko o obniżeniu tych opłat, które nie mają skutku społecznego. Choćby taki VAT, gdyby go zmniejszyć o połowę albo w części zawiesić, albo dopasować do średniego VAT-u w Unii Europejskiej… A my mamy najwyższy VAT na węgiel w Europie. Więc jaki ma być tego skutek? Jeżeli nie podejmie się działań, które w dłuższej perspektywie obniżą koszty, to trzeba czekać albo na powstanie Aborygenów w Australii, albo na jakiś kataklizm, że potoną statki i cena frachtu wzrośnie, albo że się Chiny nagle przebudzą – ale to jest czekanie na coś, co może nigdy nie nastąpić, a my jesteśmy tu i teraz. Powinniśmy sobie pomóc w warunkach Polski.

ministerstwa to są takie silosy, w których siedzą poszczególni ministrowie, ale nie wiedział, że to są silosy atomowe, czyli nie mają kontaktu między sobą. Czy Pana zdaniem potrzebna jest reforma administracji, która sprawi, że urzędy będą między sobą lepiej się komunikować i wykonywać wspólnie zadania? Zdecydowanie, to jest ogólna bolączka biurokracji, ale ta biurokracja platformerska, polegająca na administrowaniu, a nie zarządzaniu Polską, na braku dynamiki kierowania państwem dla pożytku społecznego spowodowa-

ła, że to są oddzielne księstwa, w których się eksploatowało czy wykorzystywało państwo polskie dla własnych interesów. Zmiany są konieczne, ale z moich kontaktów, z mojego oglądu administracji państwowej wynika jeszcze pilniejsze zadanie, a mianowicie zmiana personalna. Po ’89 roku administracja państwowa nie została fundamentalnie przekonstruowana, robiono poprawki, następowała jakaś wewnętrzna ewolucja, ale ostatnie 8 lat władzy Platformy i PSL spowodowało zupełną destrukcję merytoryczną, kompetencyjną tej administracji. To są tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi, którzy – przepraszam, nie chcę się wulgarnie wyrażać, ale – w stołek idzie ten

koszty wydobycia. Te koszty są wysokie i będą jeszcze wyższe, bo schodzimy coraz głębiej, więc choćby efektywny czas pracy na przodku czy na ścianie się skraca. To są jak gdyby wewnętrzne zależności, ale są i zewnętrzne, czyli jeżeli spadła cena węgla, można by to zrekompensować większą sprzedażą i wydobywać więcej, ale większe wydobycie technicznie nie jest możliwe. W mojej ocenie to, co w tej chwili porobiły spółki, a zwłaszcza jastrzębska, ograniczając szereg kosztów, jest dobre, ale za tym muszą pójść dalsze działania. To, że sprzedamy np. jakąś elektrociepłownię, która przynosi zysk, dostaniemy 100 czy 200 milionów i wydamy na wypłaty, to nie jest rozwiązanie na przyszłość. Bo tego zysku w kolejnych latach nie będzie. Czy z tych obecnych działań wyłania się jakiś system bezpieczeństwa energetycznego Polski na najbliższe 20 lat?

Wspólny skarb na pokolenia Z Wiesławem Wójtowiczem, przewodniczącym Federacji Związków Zawodowych Jedność Pracowników JSW, rozmawia Krzysztof Skowroński. nikt nie zakopie, tylko je wyda na różnego rodzaju artykuły. I to jest dobra zmiana. W różnych wystąpieniach pokazuje się nieprawidłowości, jakie miały miejsce. To prawda, my sami jako członkowie rady nadzorczej widzimy, jaka jest sytuacja. 28 osób zostało oskarżonych po naszych kontrolach. Wiele spraw jest teraz prostowanych, nowi rządzący pokazują patologie i robią, co mogą. Jednak w skali mikro, nie całego kraju, tylko naszej, oczekiwalibyśmy ruchu, o którym mówię – nieściągania części składników podatkowych po to, żebyśmy złapali oddech, bo innej możliwości już nie ma, już nikt nic więcej nie odda, bo ludzie są pod ścianą. Co jest źródłem tego złego stanu rzeczy? Podstawą wszystkiego oczywiście były bardzo niskie ceny węgla i stosunkowo wysokie

Ta trudna sytuacja powoduje, że odstępujemy od pokładów węgla, w które jeszcze nie weszliśmy. W tej chwili jest wygaszana kopalnia Jas-Mos, gdzie są takie pokłady. Likwidujemy tam przyszłe stanowiska pracy. Zagwarantowaliśmy jej pracownikom, że przejdą na inne kopalnie, ok, ale co z ich dziećmi i wnukami? Nie będą mieli już tu pracy. Pan mówi o kopalniach, a ja o systemie energetycznym, o bezpieczeństwie energetycznym. Ja mówię o tym samym. Jeżeli wygasimy część kopalń, to skąd mamy wziąć węgiel? Możemy brać od Ruskich, ale oni rzucą nam takie ceny, że będziemy na kolanach. A swojego nie mamy. Więc czasem warto dopłacić do czegoś, żeby się zabezpieczyć. Tak samo jak rodzina i dzieci – inwestujemy w dzieci i nie

wysiłek, a nie ku pożytkowi publicznemu. Więc wymiana kadr to zupełnie podstawowa historia, przy czym oczywiście trzeba mieć te nowe kadry. Skąd je wziąć? Wybory ubiegłego roku były zdecydowanym sukcesem polskiej młodzieży; okazuje się, że my, ludzie starszego pokolenia, nie dawaliśmy rady i trzeba było poczekać na dopływ świeżej krwi. Szczęśliwie się złożyło, że młodzi Polacy są ludźmi rozsądnymi, jasno widzącymi sytuację, i oni wygrali te wybory dla Polski. Myślę więc, że trzeba szukać wśród młodych ludzi. Niekoniecznie nawet już absolutnie dojrzałych do tych nowych funkcji, ale właśnie patriotyzm, dobra wola, uczciwość musi w końcu zdominować cały aparat biurokratyczny, bo to, co współcześnie się dzieje… Wszyscy znają sytuację w sądownictwie, nieprawdopodobna jest skala korupcji w gospodarce, ale też taka ogólna niemoc, lenistwo – wszystkie negatywne cechy obecnej administracji wytwarzają atmosferę biernego oporu przeciwko nowej władzy. Ja pamiętam to z 1992 roku, kiedy administracja państwowa stosowała bojkot rządu. Byłem świadkiem, jak premier Olszewski telefonował do wiceministra prywatyzacji, skądinąd mojego znajomego, wydając mu jakieś polecenia, a ten powiedział, że nie ma czasu na rozmowę z panem premierem, ponieważ jest zajęty. To był bezczelny, jawny bojkot, odmowa współdziałania z kierownictwem państwa, z rządem. To się nie może powtórzyć. Profesor Andrzej Nowak powiedział, że mniej więcej 30% Polaków głosowało na Prawo i Sprawiedliwość i to w naszej matematyce wyborczej dało większość, ale trzeba na tę stronę konserwatywną,

mamy korzyści z tej inwestycji, to jest inwestycja w przyszłość, teraz są same wydatki. Dziecko jest pewnego rodzaju kosztem, ale ono potem pracuje. Albo nas będzie utrzymywało, albo nas będzie wspierało. To się przenosi na zakłady pracy. Mamy ciężko, więc wygaszamy kopalnie, nie przyjmujemy ludzi, likwidujemy część stanowisk pracy – pomożemy sobie na rok, dwa. Przetrwamy. Ale ten węgiel, który jest na dole, nie jest moją własnością, jest własnością pokoleń i trzeba prowadzić racjonalną gospodarkę. Taką, żeby przez lata, przez pokolenia można było z tego skarbu czerpać. A jak to się dzieje, że niektóre kopalnie są wygaszane, a potem zaczynają działać jako kopalnie prywatne i wtedy stają się opłacalne? Nie do końca tak jest. W większości wypadków prywatny właściciel patrzy przede wszystkim na zysk, więc wybiera to, co jest dla niego tanie. Nie rusza tego, co jest głębiej i dalej, bo to jest za drogie. I gdy wybierze to tanie, likwiduje działalność, bo tamto mu się nie opłaca, a nasze przyszłe pokolenia nie będą już potem miały gdzie pracować. To jest błędny sposób myślenia, że prywatny jest lepszy. Jest lepszy do czasu, gdy wybierze to, co tańsze. Ale węgiel nie jest własnością prywatną, tylko jest własnością Skarbu Państwa, nas wszystkich. Gospodarka ma być tak prowadzona, nawet jak nie jest do końca opłacalna, żeby energetycznie zabezpieczała nasz kraj i dawała pracę pokoleniom. Czy taka hipoteza, że ktoś z zewnątrz chce przejąć całe polskie górnictwo, jest prawdopodobna? Ktoś zarzucił sieć na polskie kopalnie i czeka, kiedy ta ryba do niej wpadnie. Taka hipoteza może istnieje, ale jeśli chodzi o katowicki holding węglowy, jest mało prawdopodobna, bo do tego jest potrzebna zgoda właściciela, a właścicielem jest Skarb Państwa. Swego czasu była propozycja wyprzedaży części majątku spółek energetycznych różnego rodzaju; za poprzednich rządów było niebezpieczeństwo, że przejmą je Rosjanie czy Gazprom. W tej chwili nie ma już zgody na wyprzedaże, obecni rządzący oświadczyli, że absolutnie nie będzie już możliwości żeby Lotos czy Orlen, czy ktokolwiek sprzedał choćby część udziałów. Już widzimy, jaka jest reakcja np. Łukoilu, który się wycofuje z polskiego rynku, bo wie, że

patriotyczną przeciągać nowych. Czym ich zachęcić w sytuacji, gdy ciągle trwa ostrzał ze strony mediów opozycyjnych? Po prostu nie wolno dopuścić do dalszego ostrzału, do dalszego odpychania. Jeżeli obywateli trzeba by przyciągać do myślenia państwowego, to to już by była ciężka choroba. Może w pewnym stopniu ta choroba w Polsce jest, obejmuje bardzo wielu ludzi, ale myślę, że wystarczy, żeby rząd działał przy otwartej kurtynie. Jeżeli rząd nie da podstawy do ataków dla strony wrogiej, to rozsądni ludzie sami będą się przyłączać. Nie trzeba ich przyciągać, ale przedstawić im własną pracę, i to jest najlepszy argument. Krzysztof Wyszkowski wierzy w rozsądek ludzi? Bardzo ryzykowna wiara. Ludzie są rozsądni. Ja wierzyłem w rozsądek nawet w okresie komunizmu. Ze wzruszeniem patrzę na tę marinę (rozmowa toczy się w studiu przy marinie w Gdyni – przyp. red.) – przecież ten basen jachtowy jest przedwojenny. Okazuje się, że mogliśmy go zrobić przed wojną, kiedy państwo było ubogie. Dzisiaj ma zupełnie inną postać, bardzo nowoczesną, ale Polacy się nadają do nowoczesności. Polacy są kompetentni, pełni dynamiki, różnorodnych zdolności, i zwyczajnie nie trzeba temu przeszkadzać. Myślę, że nowa władza musi się zdobyć na to, żeby szeroko otworzyć drzwi posad przed młodymi Polakami – właśnie również w administracji – a wszystko będzie dobrze. Krzysztof Wyszkowski namawia do otwierania drzwi przed nowymi Polakami, przed nowymi ludźmi, którzy będą chcieli pracować dla państwa. To jest postulat bardzo zacny i powinien zostać jak najszybciej wprowadzony w życie. K

Lotosu nie kupi, więc szuka może możliwości w innych krajach. A przejęcie za długi? Przecież kopalnie są zadłużone. Są zadłużone, ale kto ma je przejąć? Weźmy Jastrzębską Spółkę Węglową. Straszono, że jeżeli nie będzie porozumienia z bankami, nastąpi upadłość i banki ją przejmą. Tylko że w prawie upadłościowym są pewne zasady. Wartość długu nie może być wyższa od wartości bilansowej całej spółki. W tej chwili są chyba robione odpisy i wartość kopalń jest zmniejszana, ale to są odpisy papierowe, a wartość bilansowa to nie jest tylko to, co na górze, ale też wszystko to, co na dole. W mojej ocenie to straszenie sprzedażą ma wpłynąć na załogę: jeżeli was postraszymy, że ktoś nas zlicytuje, sprzeda, to wy zmniejszycie swoje roszczenia i płace muszą spaść. Tak się nie rozmawia. Ale jeżeli w jastrzębskiej spółce wydano tak duże środki, nie własne, tylko z kredytów, to znaczy, że ktoś z rządzących wydał polecenie tym, co zawiadywali spółką, że taki kredyt mają wziąć, kupić np. głowicę, żeby dokapitalizować kompanię węglową i żeby były środki na wypłaty. I teraz są tego skutki. Więc trzeba rozliczyć tych, co to zrobili. W spółkach są prowadzone audyty, ich wyniki, przypuszczam, będą publikowane, ale po to, żeby odstraszyć następców, żeby takich rzeczy nie robili. Jak Pan odebrał przedstawione w Sejmie audyty? Dobre wrażenie zrobiło na mnie jedynie wystąpienie premiera Morawieckiego, który stwierdził, że w ostatnim półroczu działalności poprzedni rząd miał jednak jakiś pozytywny zamiar, przynajmniej w stosunku do spółek górniczych, a 7 i pół roku podsumował negatywnie. W mojej ocenie nie wszystko było celowo robione źle. Powinno się choćby w części przedstawić, jeśli były przypadki, że coś próbowano zrobić dobrze. Nie wierzę, że wszyscy złośliwie działali na szkodę państwa. Tam też są ludzie; działali może częściowo nieumyślnie, częściowo umyślnie. Przedstawiono same negatywy. To rzeczywiście zdumiewające, w jakiej skali to się odbywało, choćby jeśli chodzi o sprzedaż Ciechu. Ale myślę, że były jakieś pozytywne działania i coś z tego należało przedstawić, żeby ten audyt był po prostu w pełni wiarygodny. Wszystkie plusy, wszystkie minusy, nie tylko minusy. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

11

Z·PODRÓŻY

Efektem naszej podróży są m.in. cztery poniższe wywiady. Trasa Radia WNET będzie trwać do końca sierpnia. Twórzmy razem wyjazdowe Poranki! Więcej informacji na naszej stronie – www.radiownet.pl. Od którego roku Stanisławów już nie nosi swojej historycznej nazwy? Od 1963 roku. Historycznie było to trzecie co do ważności miasto w Galicji Wschodniej, drugie po Lwowie. Jakie mamy tutaj najważniejsze, najciekawsze ślady polskie? Co się ciekawego wydarzyło? Jacy ludzie tutaj mieszkali? Śladów jest dużo. Stanisławów to miasto hetmańskie, założone przez hetmana Wielkiego Koronnego Potockiego. Został założony jako twierdza, zamiast Halicza, który nie za bardzo się nadawał do budowy nowoczesnej, bastionowej twierdzy. Wybrano miejsce równinne, błotnistą równinę w międzyrzeczu Bystrzyc, i właśnie tam powstał Stanisławów. Był miastem-słońcem, według typowego projektu na ten czas – plac rynkowy, ulice rozchodzące się promieniście od placu rynkowego, wszystko otoczono rowem i z pustym miejscem wokół. Twierdza została zniszczona przez Austrię w 1809 roku. Po 1809 roku zaczęto ją niszczyć, ponieważ zawadzała w budowie nowoczesnego miasta. Polskie miejsca, polska historia. Gdzie, chodząc po mieście, odnajdujemy te ślady? Wszędzie. Ponieważ wszystko, co tu jest stare, to albo polskie, albo, później, austriackie, tak że trzeba się tylko wpatrywać w te ślady. Jan III Sobieski i Marysieńka mieszkali w Stanisławowie. Ten dom, oznaczony tablicą memorialną, stał do wojny. I domu teraz nie ma, i tablicy memorialnej, jednak pamięć została. U nas mieszkał jakiś czas Wincenty Pol, ojciec krajoznawstwa polskiego, i opisał ładnie, można przeczytać to i zachwycić się, że my tu żyjemy. W paru słowach on charakteryzował, tak że od razu wszystko jasne się staje. Dalej – Gęsiorski, krajoznawca wielki, uczył się w Stanisławowie. W Stanisławowie

Rozmawiamy 18 maja – w dniu urodzin świętego Jana Pawła II i konsekracji tej oto świątyni. Pan uczestniczył w jej kształtowaniu. Śledzę od jakiegoś czasu, jak ta świątynia wypełnia się historią, co mnie bardzo cieszy. I świątynia, i otoczenie. To miejsce będzie pełnić, już pełni kilka funkcji. Jedną z nich będzie funkcja kustosza pamięci historycznej. Tym, którzy stoją za ideą tego miejsca, chodzi też o pewne wychowanie, które ma w sobie wyraźny element historyczny. Co w tej świątyni najwyraźniej niesie przesłanie historii naszego kraju i narodu? Na dziedzińcu przed świątynią, niedaleko miejsca, gdzie stoimy, spotykamy Mieszka I i Dąbrówkę. Bardzo podoba mi się ciekawy gest, który przekazał artysta – Dąbrówka ujmuje rękę Mieszka, który trzyma krzyż. To ma znaczenie symboliczne, ale też historyczne, bo rzeczywiście najstarsze źródła, czyli Gall Anonim, kronikarz niemiecki Thietmar mówią o ogromnej roli Dąbrówki w przyjęciu chrześcijaństwa.

rys. Wojciech Sobolewski

Jaki Dąbrówka miała na to wpływ? To jest bardzo ciekawe, proszę zwrócić uwagę, że najstarsze źródła historyczne, kronikarskie, duchowni w średniowieczu podkreślają rolę kobiety w przekonywaniu, nakłanianiu, jej obecność na drodze do przyjęcia wiary. Z zachowania Mieszka po przyjęciu chrztu wynika wyraźnie, że to była jego przemyślana decyzja, nie tylko kalkulacja polityczna. Oczywiście niemożliwe jest to dokładnie określić, ale mamy prawo przypuszczać, że rola Dobrawy była ważna. O tym się nie mówi, bo dziś patrzymy na Mieszka z takiej perspektywy, że on musiał, przekalkulował, rzucił kości; dobrze – przyjmujemy chrzest. Więc rozpoczynamy naszą wędrówkę historyczną od spotkania z tymi dwiema osobami. Cały ten obiekt będzie miał – bo ta wizja nie jest jeszcze skończona – wiele odniesień do historii. Odniesienia do historii są bardzo widoczne w panteonie – może raczej pochodzie – zasłużonych Polaków, którzy znaleźli się w świątyni. Tak, to jest kilkadziesiąt postaci od drugiej połowy X do XX wieku, bo ten pochód zamyka błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko. I co jest dla mnie bardzo ciekawe w tym przesłaniu, to właśnie dynamika pochodu. Użyła pani słowa „pochód” i to jakoś oddaje

też konfederaci barscy liczyli się po swoich różnych stratach i walkach. Stanisławów to jeszcze miasto powstańców, ponieważ rząd austriacki zezwolił na ich osiedlenie się tutaj. Najpierw Czortków był, a potem Stanisławów. W Stanisławowie pogrzebano 83 czy 84 powstańców, i to wysokiej dość rangi. Najwyższej rangi Polak, pochowany w Stanisławowie, to Agaton Giller, z tej przyczyny, że tu mieszkała jego siostra rodzona. Jego prowadzono do Irkucka, to tysiące kilometrów, wtedy jeszcze magistrala transsybirska nie była zbudowana, aż po powstaniu styczniowym. I on pieszo doszedł, i to jeszcze w okowach, do Irkucka, z Włodzimierza czy Moskwy, gdzie był początek jego podróży. On zmarł u nas, miał grób swój z pomnikiem takim doskonałym, z epitafium: „Żebyś ty, przechodniu, tak wierzył w Polskę, jak ten zmarły”. On przeniesiony szczęśliwie, kosztem polonijczyka, na Powązki, i stoi teraz mniej więcej w takim samym stanie, wygląd zewnętrzny taki sam, bez korekcji, jak był w Stanisławowie. Często, mówiąc o znanych, ważnych Polakach z Kresów, wymienia się tych, którzy pochodzili z Wilna, ze Lwowa. Ze Stanisławowa pochodził np. Zbigniew Cybulski. Kogo jeszcze warto wymienić z tych, którzy stąd pochodzą? Dąbrowskich, Dąbrowskiego ojca i Dąbrowskiego syna – wojna się zaczęła od niego. Najpierw Niemcy strzelali na Westerplatte, to był pierwszy strzał drugiej wojny światowej. Czyli stanisławowianie byli już przy pierwszych strzałach drugiej wojny światowej? Drugiej wojny światowej, właśnie. Ten pierwszy strzał, to może czasem przypadkowy. Tak jak na przykład pierwszy zabity wojny polsko-ukraińskiej 1918 roku. Pierwszy zabity był Bataglija.

rzeczywistość, o której mówimy, mianowicie, że obecność chrześcijaństwa w historii Polski jest bardzo konkretna i bardzo dynamiczna. Czy Pan miał wpływ na wybór tych postaci, które się tam znajdują? To za dużo powiedziane. Cieszę się, że tutaj jest wiele postaci, które przywołują pewne konkretne wydarzenia – nie tylko świętych; takich, które mocno wpisały się w historię Polski, a jednocześnie w historię Kościoła, bo dla nich to była jedna rzeczywistość, oni nie dzielili życia na święte i nieświęte. To niewątpliwie czyni to przedstawienie bardzo treściwym, bo przywołuje konkretne osoby, czyli konkretne życie, a w nim wydarzenia, do których możemy się odwołać, także pokazując wartość i wkład chrześcijaństwa w całe dzieje Polski. Wiemy, że wydarzenie z 966 roku to był właśnie chrzest Mieszka i jego najbliższego otoczenia. To jest fakt historyczny i próbujmy go interpretować, oczywiście w kontekście epoki. Każdą z historii osób tam przedstawionych, od Mieszka po księdza Jerzego, po księdza kardynała Wyszyńskiego... Tadeusza Kościuszkę. Oczywiście. Poprzez postaci świętej królowej Jadwigi, Władysława Jagiełły. Danuta Siedzikówna -Inka też się tam znalazła. Tak. Rotmistrz Pilecki. I Cyprian Kamil Norwid. To jest paleta wielkich postaci, które nie wszystkie są wyniesione na ołtarze, ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, że widzimy wątek religijny jako coś naturalnego w historii Polski, właśnie w kluczu osób. Czasami wydaje się trudne przedstawić historię Polski, w której wiara jest elementem immanentnym, a nie dodanym, sztucznym. I widzimy go w historii konkretnych ludzi. Odniesienia do historii nie kończą się oczywiście na tym pochodzie wielkich Polaków. Jakie jeszcze jej elementy znajdziemy w świątyni? Stoimy przed kaplicą pamięci, to jest piękne miejsce. Przed nami ściana z tysiącami nazwisk. To jest pomnik polskich męczenników II wojny światowej. To osoby, które w czasie wojny narażały swoje życie, aby chronić życie innych, a dokładnie Żydów, którzy byli wówczas prześladowani sposób szczególny.

Bataglija był wnukiem starosty z niedalekiego Obertyna. Jego dziadek napisał bardzo ciekawy artykuł, jeden z pierwszych, o Szewczence, i opublikował w Austro-Węgrzech, w obcym kraju. On poszedł kontrolować koszary w nocy pierwszego listopada 1918 roku we Lwowie, z dobrymi zamiarami. I to był pierwszy Polak, który zginął w wojnie polsko-ukraińskiej. Pierwszy Ukrainiec, który zginął, jest nieznany. On pilnował dzisiejszego uniwersytetu, tam są boczne wejścia i stał na warcie – żołnierz ukraiński, jeszcze wtedy austriacki, z armii austriackiej. Chcieli odebrać broń od

wzoru z 1880 roku. Czterdziestu czterech ich oddało życie tu, w Stanisławowie. Ale Mościcki Bolesław, pułkownik carski, nie ma stosunku żadnego do prezydenta Ignacego Mościckiego. Kończy się pierwsza wojna światowa, kończy się polsko-ukraińska wojna o Galicję Wschodnią. Rozpoczyna się tutaj Polska. Jak wtedy było? Trwoga była. Czemu trwoga była? No, terroryzm był. Najpierw powstanie państwa, zniszczenia, ogromne zniszczenia po wojnie.

Śladów jest dużo Z Leonem Orłem z Ukraińskiego Związku Krajoznawców, przewodnikiem specjalizującym się w tematach polskich w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankiwsku), rozmawia Wojciech Jankowski. niego, on nie oddał i został zabity. Ale przeszliśmy do pierwszej wojny światowej i początku wojny polsko-ukraińskiej. Wróćmy jeszcze do Stanisławowa. O Ułanach Krechowieckich będziemy mówić, pułk numer jeden Ułanów Krechowieckich. Tym bardziej, że będziemy obchodzić uroczystości, w lipcu 2017 roku sto lat będzie. Ważność tego jest z tego, że pułkownik Mościcki i jego kozacy, amurscy kozacy, z pochodzenia Polacy, dzieci zesłańców, wnukowie zesłańców, zaczęli walczyć z Rosjanami, znaczy z piechurami rosyjskimi, którzy rabowali polski lud w Stanisławowie. I oni zabili ich dość dużo swoimi draguńskimi szablami według

Ich historia z II wojny światowej jest nam znana, a czego nie znamy? Nie znamy tych tysięcy – bo się okazuje, że tysiące osób pomagały przetrwać konkretnym osobom. Około trzech lat temu podjęto myśl, aby upamiętnić Polaków, którzy pomagali Żydom w czasie II wojny światowej. A pomoc Żydom w czasie II wojny światowej oznaczała narażenie się na śmierć, na obóz, na zagładę. Mamy w Polsce Żydowski Instytut Historyczny, jest trochę instytucji na świecie upamiętniających osoby, które pomagały Żydom w czasie II wojny światowej. I co się okazuje? Okazuje się, że apel, który wyszedł ze środowiska Radia Maryja, Telewizji Trwam, Fundacji Veritas ujawnił ogromne zapotrzebowanie, dał upust potrzebie przywołania pamięci. Jaka to będzie rzesza, trudno powiedzieć. Ile osób odpowiedziało na apel? Dzisiaj mamy już przeszło 40 tysięcy świadectw osób, które pomagały Żydom. Oczywiście te relacje wymagają weryfikacji, pozytyw-

Ale jakoś Polska dała sobie radę z tym. Po wprowadzeniu reformy Grabskiego, wprowadzeniu złotego itd., miasto nasze stało się od razu miastem wojewódzkim. Od pierwszego stycznia 1921 roku już był urząd wojewódzki, to podniosło rangę miasta dość wysoko, bo wcześniej Stanisławów był tylko centrum okręgu. Wtedy w Galicji był przemysł naftowy i Stanisławów był bliski temu przemysłowi ropy naftowej. Dwie rafinerie nafty już były. Kolej była dawno. Nasza kolej bardzo stara, z 1866 roku. Na Ukrainie dzisiejszej najstarsza. Oprócz Petersburga, do Carskiego Sioła, to na cały teren Związku Radzieckiego. I do Stanisławowa dołączono wsie pobliskie, bo Stanisławów był miastem, a taka reguła

błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Pojawiły się nadzieje, że ten proces ruszy od nowa, że będzie mógł się nim zająć prokurator Witkowski. Kilka kilometrów od miejsca, w którym stoimy, nastąpiło porwanie. Kościół stoi przy drodze z Bydgoszczy do Torunia i niedaleko stąd jest Przysiek, potem Górski – miejscowości wpisane w ostatnie godziny życia księdza Jerzego Popiełuszki. Cieszę się bardzo, że jest możliwość i, wydaje się, wola polityczna, żeby powrócić do tej sprawy na nowo. Znamy troszkę dorobek pana prokuratora i wiemy, chociażby dzięki publikacjom Wojciecha Sumlińskiego, jak wiele nowych rzeczy zostało odkrytych. Wspomniała Pani o procesie. O ostatnich godzinach życia księdza Jerzego wiemy właściwie tylko to, co nam zechcieli powiedzieć oprawcy. Już sam ten fakt skłania nas do tego, byśmy byli bardzo krytyczni. I okazuje się, że minęło przeszło 30 lat, a my właściwie nie jesteśmy w stanie wyjść poza ich schemat myślenia.

Historia z kluczem O przesłaniu zawartym w nowej świątyni NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji w Toruniu, o polskiej historii odległej i najnowszej z dyrektorem Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Toruńskiego, profesorem Waldemarem Rozynkowskim, rozmawia Magdalena Uchaniuk. nego, krytycznego, historycznego spojrzenia. Ale za tymi liczbami stoją źródła. Osoby, które odpowiadają na ten apel, przysyłają swoje wspomnienia, dzielą się swoimi pamiątkami rodzinnymi i okazuje się, że takich źródeł, jakie są tutaj gromadzone, w wielu miejscach, chociażby w Żydowskim Instytucie Historycznym, nie ma albo nie wiedziano w ogóle o ich istnieniu. Tutaj powstaje archiwum, nowe pole badań dla historyków. Jesteśmy w trakcie upamiętniania, to jeszcze nie wszystko, a już stoimy przed tą niezwykłą ścianą. Myślę, że ona stanie się przedmiotem wielu refleksji osób, które będą tędy przechodzić. Dzisiaj przewinie się tutaj tysiące osób i wydarzenie spotkania z tym miejscem będzie dla nich nadzwyczaj wymowne. Toruń to miasto, które kojarzy się także z procesem toruńskim, z zabójstwem

Jak Pan ocenia proces toruński? Nie trzeba być odkrywczym, żeby wiedzieć, że to była jedna wielka farsa, uknuty, wyreżyserowany spektakl. Dzisiaj wiemy, że uczestnicy procesu byli elementami układanki, która niewątpliwie nie dotyczyła tylko ich samych i nie kończyła się na nich. Rola pana Chrostowskiego, kierowcy księdza Jerzego, też jest zagadkowa. Jakieś dwa kilometry stąd wydarzyła się ta historia z ucieczką z samochodu. Pan prokurator Witkowski dotarł m.in. do marynarki kierowcy księdza, która służyła jako dowód w procesie, potem znalazła się w archiwum sądu toruńskiego. Kiedy poddano ją szczegółowym badaniom, okazało się, że ponad wszelką wątpliwość jej rozdarcie nie było siłowe, tylko ktoś ją przeciął. Czyli wersja, którą przedstawił pan Chrostowski, jest dzisiaj,

wtedy była, że miasto było za murami, a wioski, ogródki dookoła – już nie. Trzeba było to dołączyć administracyjnie, ponieważ trzeba było założyć kanalizację, oczyszczalnię ścieków i jeszcze pobranie wody itd., itd. Potem założono prąd. Do 1927 roku już zbudowano centralną elektrownię, centralny wodociąg, był progres. Plan generalny miasta w 1927 roku był doskonały. Teraz Stanisławów jest za bardzo zabudowany, my budujemy miasto z XVII czy jeszcze wcześniejszego wieku. Jaka była sytuacja mieszkańców Stanisławowa w późniejszych latach dwudziestolecia międzywojennego? Sytuacja się poprawiła. Wcześniej ludzie robili swoje płótno z konopi. Lata 30. to były lata ubierania się już w spodnie fabrycznej roboty, ludzie pozdejmowali kożuchy. I ludność polska, i ukraińska. I jeszcze o latach dwudziestych – Stanisławów jest miejscem współpracy Piłsudskiego z Petlurą. Sztab Petlury był na dworcu w Stanisławowie, a Piłsudski spotykał się z nim parę razy w kasynie miejskim, na ulicy Sapieżyńskiej, teraz Niepodległości. To było w sierpniu 20. roku. Było bardzo gorąco, wszystko wisiało na włosku, istnienie państw. I to właśnie działo się w Stanisławowie. Słabo to upamiętniono. Petlura ma tylko ulicę, bez tablicy pamiątkowej na dworcu. Tylko w Hotelu Dniestr można znaleźć króciutką informację o pobycie Petlury. W Hotelu Dniestr, tak. Przedtem nazywał się Warszawa. To był dom biskupstwa grekokatolickiego i tam właśnie to wszystko się odbywało. Został udostępniony dla wojska. Wiele tematów zostało jeszcze do omówienia. Dziękuję za rozmowę. K

w świetle obiektywnych badań, trudna do przyjęcia. Jak naprawdę było? Mam nadzieję, że zdecydowanie więcej dowiemy się już w najbliższym czasie. Zmieniając na koniec temat: jest Pan historykiem, wykładowcą akademickim. Jak z Pana perspektywy wyglądają zachodzące zmiany? Widać pewne ożywienie. To są czasami bardzo proste gesty i postawy, chociażby tegoroczny Dzień Żołnierzy Wyklętych – widać nową jakość. Kolejna rzecz to dążenie, żeby zwiększyć liczbę godzin historii na poziomie różnych etapów kształcenia. Nie jestem w to bezpośrednio zaangażowany, chociaż szkoła nie jest mi obca, ale to są naczynia połączone, bo jeżeli nie będzie więcej historii na poziomie szkoły podstawowej, gimnazjum czy liceum, to nie mamy co liczyć, że np. na poziomie uniwersyteckim nastąpi wykwit studentów, osób zainteresowanych historią. Ale jeśli mogę coś dodać na koniec, to niewątpliwie czekamy na jakieś zdecydowane ruchy ze strony pana ministra Gowina. Na czym miałyby one polegać? Najważniejsze wydaje mi się to, żeby pan minister inaczej spojrzał na humanistykę i żeby za tym poszły decyzje. Bo humanistyka to nie jest nauka techniczna i nie powinna być w taki sposób traktowana. My dzisiaj jesteśmy oceniani – moje artykuły są oceniane w skali punktowej – co jest dla mnie i mojego środowiska rzeczywistością naprawdę trudną do przyjęcia. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiem, że pan minister spotyka się ze środowiskiem historyków i mam nadzieję, że to przyniesie w najbliższych miesiącach jakieś konkretne propozycje, wypracowane nie tylko w gabinecie pana ministra, ale w kontakcie ze środowiskiem historyków. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNeT

12

D

ojechałem do Ronda Wiatraczna, na które Warszawiacy mówią po prostu Wiatrak. W okolicy pobliskiego osiedla Olszynka Grochowska powstańcy listopadowi powstrzymali sołdatów Iwana Dybicza nacierających na Warszawę, aby zakończyć zbędną rewolucyjną awanturę. Grochów został wcielony do stolicy w 1916 roku, w trakcie okupacji niemieckiej. Jak podawał wielki historyk Wacław Sobieski, wielkorządca Warszawy Beseler knuł, żeby z Królestwa Kongresowego wykroić dla Rzeszy ziemie aż do Wisły i być może poszerzenie administracyjne stolicy Polski było kolejnym sprytnym fortelem. Niemcy powrócili na Grochów w roku 1939, uprzednio bezskutecznie szturmując za pomocą kawalerii. Dzielnica wytrzymała okupację i wyzwolenie, aż w końcu władza ludowa wybudowała szklany i ekskluzywny jak na swoje czasy Uniwersam z szeregiem sklepów i zakładów gastronomiczno-usługowych wokół. Uniwersam robił wrażenie nawet na towarzyszach z innych demoludów, a być może nawet z samego Związku Radzieckiego, którzy zaczęli licznie zjeżdżać na po-

ROWEREM·PRZEZ·CZASOPRZESTRZEŃ Skonfundowany dojeżdżam na plac Szembeka, który przeszedł lifting estetyczny w iście europejskim stylu – zamiast taniej i funkcjonalnej prostoty jakieś wygibasy, których miejscowy element i tak nie doceni, albowiem bacznie monitorujące kamery nie dopuszczą, aby ta przestrzeń została zaabsorbowana dla sąsiedzkiej biesiady. Praga pamięta poprzednie rządy ministra Ziobry i skuteczność służb mundurowych w haltowaniu rowerzystów i uczciwych ludzi pod chmurką. W majowym słońcu pędzę po trakcie, który nie dorobił się jeszcze ścieżki rowerowej, aż zajeżdżam na Witolin. Na tyłach kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Ostrobramskiej jest pętla autobusowa otoczona nowymi i jeszcze nowszymi budynkami mieszkalnymi. W tamtych stronach powstały w międzywojniu pierwsze eksperymentalne kibuce przygotowawcze dla żydowskiego świeckiego mieszczaństwa. Żydów w Polsce było za dużo, a dobrowolna emigracja elementu wywrotowego rozładowywała napięcia i tworzyła korzystne dla Polski kontakty handlowe. Ponoć w II RP mieliśmy bardzo przystępne ceny palestyńskich cytrusów i owoców z żydowskich kibuców. Była naprawdę

Ponad milion Rusinów w większości uczciwie i w znoju pracuje za marne grosze wobec fiaska naddnieprzańskiego projektu politycznego. Jak to zrozumieć? Jest praca, czy jej nie ma? Skoro jedni wyjechali, a drudzy przyjechali, to znaczy, że ci, co wyjechali, wcale nie musieli tego robić? bliski Jarmark Europa w dobie jelcynowskiej smuty. Na Wiatraku, w dobie szczęśliwości Balcerowicza, eksplodował bazarek z dobrem wszelakim, który serwował rarytasy dla wygłodniałego po komunie Polaka. Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy, i wraz z nastaniem „Europy” Wiatraka obudowano nowymi zamkniętymi osiedlami, a Uniwersam i jego okolice zostały zrównane z ziemią i bez entuzjazmu czeka się na nowe centrum handlowe czy biurowiec lub apartamentowiec. Kapitalizmowi przeciwstawiły się jedynie rurki z kremem w pasażyku handlowym, serwujące ten przysmak od 1945 roku. Kolejnym takim trwałym elementem „wschodniej ściany” Wiatraka są dwa „chińczyki”, które od prawie 20 lat serwują te same i takie same potrawy, w wielu kształtując fałszywy smak azjatyckiej kuchni. Geniusz tkwi w cenie i w prostocie, a w tych lokalach gastronomicznych można zjeść ponad setkę różnych wietnamsko-chińsko-tajskich dań opartych na ryżu, warzywach z mrożonki i mięsie w sosie lub smażonym w głębokim tłuszczu, sponiewierane to wszystko na woku i serwowane z nieśmiertelną kapustą kiszoną. O kunszcie kulinarnym zaświadcza długa kolejka miejscowych stojąca po wołowinę w 48 smakach czy kurczaka „koko”, którego porcje energicznie wcinają mundurowi z policji czy staży miejskiej, rozglądając się przy tym czujnie po niewielkim lokalu. Jadę Grochowską na południe i wjeżdżam z ciekawości pod Urząd Pracy, zwany powszechnie Pośredniakiem. Stoi tabun ludzi, w większości mężczyźni, niektórzy z menelską aparycją, inni o robotniczym rodowodzie, a jeszcze inni z nudów stukający w iphony. Pośród ofert pracy ekstremalne wymagania – znajomość języków wietnamskiego, tureckiego czy bengalskiego. Miliony na emigracji za chlebem i „pośredniaki” pełne zarejestrowanych bezrobotnych, a ponad milion Rusinów w większości uczciwie i w znoju pracuje za marne grosze wobec fiaska naddnieprzańskiego projektu politycznego. Jak to zrozumieć? Jest praca, czy jej nie ma? Skoro jedni wyjechali, a drudzy przyjechali, to znaczy, że ci, co wyjechali, wcale nie musieli tego robić? R E K L A M A

duża szansa, aby Żydzi zasymilowani w kulturze polskiej stworzyli dla nas pewnego rodzaju półkolonię na Bliskim Wschodzie. Niestety nie udało się i role się odwróciły. Żydzi, widząc fiasko projektu pt. Izrael, realizują plan B, do którego Polska idealnie się nadaje, m.in. dlatego, że tutaj im się kłaniają, wielbią i ochoczo zezwalają na geszefty. Co ciekawe, w Warszawie hebrajski można usłyszeć częściej niż w północnym Izraelu (całkowicie zdominowanym przez Arabów) czy południowym Tel Awiwie zamieszkiwanym przez Azjatów i Murzynów. W sumie Polska to wspaniały kraj, tylko dlaczego nie dla Polaków?

Z

Witolina wjeżdżam na Ostrobramską, która, co prawda, prowadzi bardziej na Lublin i Lwów, ale i tak trzeba docenić, że w czasach Edwarda Gierka nazwano tak trasę prowadzącą od Wisły na wschód. Z Ostrobramskiej zjeżdżam w Kinową i śmigam pomiędzy ogródkami mężnie obronionymi przez hardych działkowców z „resortowej” Międzynarodowej a osiedlem wybudowanym w dobie Gierka, którego wspomina prezes miejscowej spółdzielni mieszkaniowej, zawsze podkreślając, że „wtedy się budowało”. Zaiste wiele jest w tym prawdy, a już od II RP stałą odpowiedzią władz na tragiczną sytuację mieszkaniową w Polsce było zmuszanie ludzi do emigracji. Za wolnej Polski nieboszczki wyjechało ponad 1 mln ludzi. Emigranci zakładali później robotnicze baraki o nazwach np. Łódź, Lublin, Wilno, Drohobycz – przypominające na obczyźnie upragnioną Niepodległą, jednak bez szklanych domów. Władza komunistyczna też wypychała jak najwięcej ludzkiego elementu, uznając jednych za wrogów ludu, innych za syjonistów, a jeszcze innych za niezdatnych do życia w socjalizmie, aż w końcu nastąpił największy exodus znad Wisły, zaczęty w 1989 roku, doprowadzając nasz kraj do stanu bezludnej pustyni. Ile milionów ludzi stąd wyjechało i musi tułać się po prymitywnych i obcych krajach? Co gorsza, wciąż panuje durne przekonanie, że tam, z wiatrem zachodnim, jest lepszy i normalniejszy świat, do którego zaścianek nadwiślański powinien doszlusować czym

Jest maj, a więc europejskim zwyczajem wsiadam na rower, zwany w carskim zaborze wiełosipiedem, i niczym Tatarzyn w stepie czy ułan dzierżący lancę do boju, przemierzam swojskie okolice, albowiem jak przysłowie prawi – cudze chwalicie, swego nie znacie.

To był maj! Paweł Rakowski prędzej. Na szczęście imigranci z domu islamu demonstrują, że takie myślenie jest idiotyzmem, i pokazują, jak traktować zachodnie pogaństwo. A dzięki ich wybuchowej aktywności otumanieni Lechici czym prędzej powrócą do swoich domów i po rozum do głowy. Szybkim ukosem śmigam przez podwórka, na których dywagują nad sensem istnienia niekiedy wytatuowani, a zawsze opaleni miejscowi „królowie życia”, którym władza za podwyższanie narodowych statystyk wypłaciła po 500 zł. I bardzo dobrze, jak nie można jakością, to trzeba ilością służyć Rzeczpospolitej! Następnie wpadam na Grochowską i ścigam się z tramwajem, lecz na wysokości gruzińskiej kawiarenki skręcam w Kickiego i wypatruję tabunu Cyganów, którzy być może relokowali się gdzieś indziej. Pod akademikiem panuje zgiełk. Wejścia do Domu Chłopa i Robotnika obstawione młodzieżą, która naiwnie sądzi, że świat czeka na nią, byle tylko miała jakiś papierek. Rozweselone okrągłe twarzyczki półtorametrowych ptysiów wskazują jednoznacznie, że w ich mniemaniu studia to czysty nihilizm. I być może mają rację, albowiem horror polskiego rynku pracy raczej przyniesie im krew, pot, łzy oraz wielkie rozczarowanie. Nagle rozlega się tubalny skowyt „Juwe, juwe, juwenalia, kto nie pije, ten kanalia!” i maszerują młodzi ludzie w kierunku kampusu UW na coroczny majowy rytuał studenckiej Warszawy – koncert zespołu KULT. Staram się wymijać rozmaite zaaferowane sobą trzódki, słysząc tu i ówdzie coraz więcej rosyjskiej mowy. Próbowałem oszacować, jaki procent z ponad milionowej rzeszy Ukraińców w Polsce zobaczy film „Wołyń” Smarzowskiego. Wtedy już skończą się wymówki, że oni nie wiedzieli, nie słyszeli, że potrzebują jakiś bohaterów i że to nie jest czas na takie tematy. Wystarczy zerknąć na te kilka scen, przy których byłem w trakcie kręcenia, aby banderowska zaraza nie miała tu czego szukać.

T

ak rozmyślając, wjechałem na Kamionek, ongiś robotniczą enklawę, na której w II RP nawet automobile montowali. Dzisiaj postindustrialne przestrzenie, wykorzystywane symbolicznie, straszą swoją wielkością i rozległością. Wydają się być całkowicie niepotrzebne, przecież zgodnie z planem realizowanym od 1989 roku Polska powinna być jedynie zapleczem surowców rolnych, taniej siły roboczej i montażownią tego, czego nie opłaca się ewakuować do Azji. Przejeżdżam pośród galimatiasu architektonicznego. Raz jest to domek czy

mały bloczek, innym razem kamienica, czy może jakiś nowo wybudowany klocek. Niekiedy wjeżdżam na bruk zalany asfaltem. Błąkam się po Kamionku i szukam domu rodzinnego warszawskich kamieniarzy i kolejarzy, z którego wyszedł jeden z największych umysłów – Roman Dmowski. Zaglądam do jego ostatnio wznowionej biografii autorstwa Krzysztofa Kawalca po jakąś wskazówkę, ale nie znajduję. Dmowski nigdy nie ukrywał swojego pochodzenia, przeciwnie, na salonach zawsze podkreślał, że jest synem kamieniarza z Kamionka. Roman Dmowski był wielkim myślicielem, autorem prac absolutnie kluczowych dla rozumienia pozycji Polski w świecie. Pan Roman, jak mówili do niego najbliżsi współpracownicy, wywalczył nam w Wersalu Pomorze i otworzył kwestię Śląska i Mazur, a więc ziem, które do przedrozbiorowej Polski nie należały. Był to niewątpliwy sukces, tym bardziej że Dmowski musiał toczyć zażarte, lecz zwycięskie boje z Anglikami i środowiskami żydowskimi, które były jawnie nastawione antypolsko. To właśnie geniusz Dmowskiego wbił w głowy możnym ówczesnego świata, że Polska od morza do gór musi na stałe istnieć dla dobra Europy. Przejeżdżam ulicą Berka Joselewicza i mijam fabrykę Wedla, dzisiaj oczywiście nie w polskich rękach. Następnie zjeżdżam do parku Skaryszewskiego, w którym jest i popiersie Paderewskiego, i pomnik dziękczynny dla Armii Czerwonej, który naiwne małolaty od czasu do czasu uświnią farbą. Nie rozumiem takiego postępowania. Na Andersa nie było szans, alianci oddali nas Stalinowi, a każda soldateska demonstruje swoją siłę wobec ludności cywilnej. Inaczej Niemcy by nas w większości wymordowali, a ostałe kilka milionów zamienili w pastuchów. W głębi i w zakamarkach tego rozległego parku grochowska brać kibicowska szykuje się do celebracji mistrza Polski Legii Warszawa. – Nie było kolejki cudów – stwierdza jakiś doświadczony stażem kibic, chociaż młodsi sympatycy nie znają dawnych, niekiedy całkowicie bezczelnych i odrealnionych wyników ostatniej kolejki ligowej, która niekiedy zupełnie przemeblowywała pierwszoligową tabelę. Siadam na ławce i przysłuchuje się komentarzom, które coraz bardziej wychodzą z kręgu sportowego. – Łupaszka to był zakapior, walił w Ruskich – objaśnia jakiś na oko trzydziestokilkulatek kilku młodziakom. – Ruscy bali się go i Żydzi z UB go zamordowali – kontynuuje opowieść,

niejako precyzując, o którym Łupaszce mówi, albowiem pochowany w maju Łupaszka – Zygmunt Szendzielarz – obywatel ziemi lwowskiej, a bohater Wileńszczyzny, bił się nie tylko z „Ruskimi”, ale przede wszystkim Niemcami i Litwinami.

P

odjeżdżam na „pola elekcyjne” przy Kinowej i na ławce przeglądam esej Karola Zbyszewskiego o Stanisławie Leszczyńskim. Zbyszewski w wolnej Polsce napisał doktorat, który Uniwersytet w Wilnie mu odrzucił, a praca, znana pod tytułem „Niemcewicz od przodu i tyłu”, stała się filarem dla badaczy epoki rozbiorowej i tropicieli masonerii. Natomiast w tomiku „Wczoraj na wyrywki” przedstawił, jak to Moskale na grochowskich polach elekcyjnych (dziś część Parku Skaryszewskiego) obierali Sasów na królów. Jak to możliwe, że ledwie Sobieski zamknął oczy, triumf pod Wiedniem jeszcze nie ostygł, a Rzeczpospolita bez wystrzału straciła suwerenność? Wot technika, jak to mawiają na Wschodzie. Po chwilowym odpoczynku wjeżdżam na burżuazyjną Saską Kępę i przy styku z Francuską zauważam innych ludzi – uśmiechniętych, błyszczących pewną światłością, odzianych pretensjonalnie, lecz zamożniej. Niektórzy machają niebieskimi z gwiazdkami chorągiewkami i zastanawiam się, co ta za cuda i dziwy, gdzie to taki radosny festyn się odbył? Podjeżdżam do dwudziestokilkulatka z dużą polską flagą i zapytuję się, czemu on to trzyma. Młodzieniec zerka na mnie i na znaczek przypięty do klapy. – Tego panu w Radiu WNET nie powiedzą. – Była demonstracja Komitetu Obrony Demokracji, nie słyszał pan o tym? – zagaduje mnie czterdziestoparoletnia kobieta. – Trzeba reagować na to, co się dzieje, inaczej obudzimy się na Białorusi – przestrzega. – Akurat Białoruś nie jest taka zła, nie muszą przyjeżdżać i harować tutaj za psie pieniądze, jak niby proeuropejscy Ukraińcy, których jawnie oszukano z Majdanem. Tak samo – ile milionów Polaków musi tyrać, kiedy wystarczy przyjechać do Niemiec via Damaszek i mieć wszystko za frajer? – odpowiadam miłym nieznajomym, którzy momentalnie przestali być mili i tacy inteligenccy. Najgorsze jest to, że oni nawet Pana Boga na swoje podobieństwo urabiają, stwierdziłem, gdy wjeżdżając pod Stadion Narodowy, dostrzegłem księdza katolickiego gromko rechoczącego z grupą sympatyków alimenciarza unikającego mediów nieprzesyłających wcześniej tematów rozmowy.

W

okolicy nie ma żadnej sensownej gastronomii, więc wszedłem do jednej z tysiąca pizzerii warszawskich. Nim zajrzałem do menu, z polskojęzycznego serwisu dezinformacyjnego popłynął radosny news – zatrzymano moskiewskiego szpiona. Podekscytowany wypatruję, kto jest tym złapanym nieszczęśnikiem – były premier, minister czy jakiś prominentny biznesmen lub celebryta. Niestety tym nieudacznikiem okazał się jakiś nieznany mi człowiek, a przeglądając kartę placków zastanawiałem się, kiedy ogłoszą schwytanie agenta niemieckiego, amerykańskiego czy, istny cymes – izraelskiego. Jeszcze agentura ukraińska wydaje się smakowita, przypominam sobie, patrząc na plakietkę z imieniem Olena kelnerki, która zapisuje zamówienie. Przecież nie można bezkarnie rąbać, riezać, mordować nas i naszą przeszłość w południowych województwach bez omotania warszawskich decydentów, którzy od traktatu ryskiego mają tylko jedną politykę wschodnią, polegającą na permanentnym cofaniu się. No cóż, skomlenie o bazy amerykańskie wykazuje, że jednak jest to błędna koncepcja. Wracam nad Wisłę i zatrzymuję się na Poniatoszczaku. Pytanie, czy w tym samym miejscu, gdzie w maju 1926 zbuntowany Piłsudski rozmawiał z prezydentem Wojciechowskim o przekazaniu władzy? Pod mostem, jak i na całym praskim brzegu Wisły, odbywają się światowe dni (raczej wieczory) młodzieży. Młodość, krew nie woda, gitarowe zagrywki, środowisko international, a to wszystko pośród ognisk i rozżarzonych grillów. Znacznie ciekawsza impreza niż ta, która szykuje się w Krakowie, na którą zjedzie kilkaset tysięcy wysuszonej geriatrii (oczywiście jako młodzież). Następnie jakiś komentator, tak jak to było z pokoleniem JP 2 (ktoś to pamięta w ogóle?), ogłosi wielki sukces, zapewne nie wiedząc, że co roku na hajj do Mekki zjeżdża 2–3 mln ludzi, a nad Ganges to i ze 20. Stoję na moście na istnej granicy światów. Po jednej stronie moja Azja, po drugiej ich Europa. Zerkam na radośnie maszerujących kodowców i od czasu do czasu na jakąś naburmuszoną minę, a więc zapewne z obozu rządzącego. Co rusz słychać wołanie o mityczną zgodę narodową, którą Zbyszewski wyśmiewa. W 1918 roku nie było zgody narodowej – chcieli iść z kajzerem (Studnicki), z Wiedniem (Piłsudski), z Ententą (Dmowski). Wtedy Polska postawiła na różne warianty gry geopolitycznej i dlatego wygrała – przypomina Zbyszewski. Zupełną katastrofą było, pisze autor „Niemcewicza”, kiedy cały naród zintegrował się wokół Sikorskiego, a wszelką krytykę poczynań emigracji uważano za zdradę stanu. Wtedy przez tę „zgodę narodową” Polska przegrała, gdyż nie było naszych pionków w Moskwie czy Berlinie i byliśmy zdani na łaskę naszych odwiecznych skrytych nieprzyjaciół. Jednak wiele majowych strumyków w Wiśle upłynie, nim naród zrozumie, że dobry pianista to taki, który na wielu klawiszach przygrywa. Czy jest ciekawsza rzeka niż Wisła, która autentycznie dzieli świat na Europę i Azję? Tylko gdzie ta Europa, która oficjalnie zaczyna się na Jabal al-Tariq (prawidłowa nazwa Gibraltaru) i kończy ponoć na Uralu? Wisła jest sprawiedliwsza. To dotąd chciał mieć swoje carstwo Iwan Groźny i to tutaj zatrzymywały się prądy technologiczne w starożytności. Wsiadam na wiełosipied i kieruję się tradycyjnie na wschód. I tak przeminął dla wielu najwspanialszy miesiąc na ziemiach polskich, kiedy jest i zielono, i kolorowo, ciepło, lecz nie za gorąco. Było trochę polityki, sportowych emocji, historii i, zapewne, wiele zabawy. To był maj na Grochowie Anno Domini 2016 i miejmy nadzieję, że za rok będzie taki sam lub lepszy! K


KURIER WNeT

13

Ś W I ATO W E · D N I · M ŁO D Z I E Ż Y

H

istoria i teraźniejszość Kościoła maronickiego łamie nasze błędne stereotypy o Bliskim Wschodzie i jego mieszkańcach. Uświadamia nam, że Bliski Wschód to nie tylko muzułmanie, że był on i jest ojczyzną chrześcijan, którzy przeżywali swój złoty wiek kilka ładnych stuleci przed zaistnieniem islamu. To również namacalny dowód możliwości współistnienia różnych kultur i religii. „Wspólne życie – głosi Synod Kościoła Maronitów – wykracza poza zwykłe współistnienie […]; to styl życia, który zapewnia każdemu okazję do wzajemnego porozumienia i współdziałania tak, aby wzajemnie ubogacać naszą osobowość, nieustannie dając i przyjmując, nie zapominając o różnicach mogących stać się źródłem wspólnego bogactwa dla nas wszystkich. Jest to styl życia oparty na szacunku do inności i wyjątkowości bliźniego, który nie eliminuje i nie skazuje na wygnanie, który nie narzuca połączenia się poprzez umniejszanie wartości i zepchnięcie na dalszy plan. Jest to również styl oparty na szacunku do życia w całej jego różnorodności i bogactwie, bez hierarchizacji kulturowej, społecznej. […]. To styl życia, który nie powoduje wewnątrz człowieka rozdźwięku pomiędzy rozlicznymi przynależnościami formującymi tożsamość, nie umniejszając tym samym spójności i integralności osobowości człowieka”. Wśród olbrzymiej rzeszy młodzieży z Libanu na uwagę zasługuje grupa około 100 osób. Są to dwa różne chóry połączone w jedną całość z okazji tegorocznych Światowych Dni Młodzieży. Pierwszy z nich, o nazwie Chór świętej Rafqui, reprezentuje tradycyjny liturgiczny repertuar, uwydatniając antiocheńskie korzenie Kościoła maronickiego i jego dwutysięczną historię. Drugi, inspirujący się duchowością świętej Tereski, kipi nowoczesnością i entuzjazmem płynącym z poczucia jedności z całym Kościołem katolickim. Obydwa cieszą się opinią profesjonalności na wysokim poziomie. Ich wystąpienia są przewidziane w wielu momentach spotkań z Ojcem Świętym w Krakowie. Mieszkańcy Siedlec i okolicznych miejscowości będą mieli okazję podziwiać ich śpiew już 24 lipca.

Korzenie Kościoła maronickiego Kościół maronicki zawdzięcza swoją nazwę i pochodzenie ważnemu klasztorowi pod wezwaniem św. Marona. Święty Maron był znanym na przełomie IV i V wieku anachoretą. Jednak wspomina o nim jedynie zmarły w 458 roku biskup Cyru Teodoret w swoim dziele z 440 roku pt. „Historia Kościoła”. Nie podaje on ani daty jego urodzin, ani śmierci, jednak to dzięki niemu wiemy, że św. Maron urodził się w IV wieku. Na początku V wieku mnichów można było podzielić na dwa rodzaje: cenobitów żyjących we wspólnotach

i eremitów żyjących w pojedynkę. Te dwa sposoby życia, choć wydają się tak różne, nawzajem się uzupełniały, ponieważ posiadały wspólną regułę: Pismo Święte i Tradycję pierwszych Ojców Kościoła. Eremici syryjscy byli prawdziwymi misjonarzami: „Jeżeli kochasz Boga, powiedział jeden z mnichów do drugiego, postaraj się, aby inni kochali Go razem z tobą”. Święty Maron zmarł na początku V wieku, najprawdopodobniej w 410 roku. W roku 452 cesarz Marcjan rozkazał wybudować dla uczniów świętego Marona olbrzymi klasztor pod jego wezwaniem w okolicach starożytnego miasta Apamea. Klasztor ten jest kolebką Kościoła maronickiego. Pewne jest, że święty Maron nigdy nie myślał

z Tell-Mahre, pochodzące z IX wieku: „Maronici pozostali takimi, jakimi są dzisiaj: wyświęcają patriarchę i biskupów pochodzących z ich klasztorów”.

antiocheńskiego, do którego już od IV wieku należała Fenicja, Syria i Palestyna. Kościół antiocheński posiadał własną liturgię syro-antiocheńską, wy-

Liczne prześladowania ze strony Konstantynopola, muzułmanów i Turków nie zdołały pozbawić Kościoła maronickiego autonomii ani zniszczyć jego tożsamości, ponieważ był on jednocześnie narodem. Wydaje się, że wszyscy zaakceptowali ten stan rzeczy, uznając powstanie nowego Kościoła, który istnieje po dziś dzień. Stojący na jego czele biskup, nieprzerwanie od samego początku używa jako swego tytułu „Patriarcha Antiocheński”.

odrębnioną z powodu języka, którego w niej używano, a był nim aramejski. Tym językiem mówił sam Jezus Chrystus. Słowa konsekracji podczas liturgii eucharystycznej w Kościele maronickim są identyczne, albo prawie, z tymi, które wypowiedział Jezus podczas

Stolicy Apostolskiej, dogłębną formację adeptów życia zakonnego i kapłańskiego, przygotowując nowe kadry dla Kościoła maronickiego. Był to okres drukowania i wydawania ksiąg liturgicznych, a zwłaszcza tej, która może nas najbardziej interesować – mszału wydanego w 1594 roku, „Missale Chaldaicum juxta Ecclesiae Nationis Maronitarum”. Ciekawostką jest to, że po łacinie rok jego wydania został zapisany jako 1594, natomiast po syriacku – 1592. Mszał ten był prawie w całości wydany w języku syriackim, z małymi wyjątkami, gdzie obok tekstu syriackiego umieszczono tłumaczenie arabskie. W dodatku przytoczono kilka tekstów ceremonii wziętych z liturgii rzymskiej, choćby takich jak poświę-

Kim są tysiące młodych chrześcijan z Libanu przybywające na Światowe Dni młodzieży do Krakowa? Są chrześcijanami Kościoła maronickiego. maronici to skarb Kościoła katolickiego i całego świata, to specyficzny znak na nasze czasy.

maronici – skarb Bliskiego Wschodu Kazimierz Jan Gajowy

o założeniu jakiegokolwiek Kościoła czy wspólnoty wyznaniowej. Nie ma jednak wątpliwości, że jego życie i nauka, jaką wpoił swoim uczniom, były fundamentem, na którym wyrósł Kościół maronicki. Trzeba zauważyć, że każdy przełożony klasztoru pod wezwaniem Świętego Marona w bardzo krótkim czasie stawał się szefem życia zarówno duchowego, jak i świeckiego wszystkich mieszkańców okolicznych wiosek i miast. Klasztor miał tak wielki wpływ na okoliczną ludność, że wszyscy chrześcijanie starali się naśladować życie mnichów nie tylko w modlitwie, ale również w pracy, w sposobie odżywiania, w postach i odpoczynku. W VII wieku rozpoczęła się inwazja muzułmanów. Kościół antiocheński został na długi czas pozbawiony patriarchy. Pomimo wysiłków Konstantynopola, który próbował mianować patriarchę Kościoła antiocheńskiego, jego tron pozostał pusty w latach 702–724. Właśnie w tych latach, pełnych prześladowań i niepokojów, klasztor pod wezwaniem Świętego Marona, mając pełną jurysdykcję nad ludnością zamieszkującą jego okolice, ogłosił swoją niezależność i założył Kościół, na czele którego już na początku VIII wieku stanął jako patriarcha święty Jan Maron. Kościół maronicki czuł się jednocześnie autonomiczny i złączony z innymi Kościołami apostolskimi. Interesujące jest świadectwo Dionizego

Wszystko wskazuje na to, że mimo swojej autonomii Kościół maronicki pozostał zawsze w jedności z Kościołem rzymskim, co było przyczyną jego wielkich prześladowań tak ze strony heretyków (monofizytów), jak i muzułmanów. Prześladowania te były powodem emigracji praktycznie całego Kościoła w stronę Libanu, wzdłuż rzeki Orontes. Już od V wieku istniała wspólnota chrześcijan fenickich, między innymi dzięki misji wielu maronitów, takich jak Mnich Ibrahim (z powodu którego znane z mitologii źródło i wąwóz Adonisa od tej pory przybierają jego imię), czy Szymon, który nawrócił okolice dzisiejszego Batrunu. Kościół maronicki po przybyciu do Libanu złączył się z ludnością tubylczą w taki sposób, że w krótkim czasie być Libańczykiem albo maronitą znaczyło praktycznie to samo. Liczne prześladowania ze strony Konstantynopola, muzułmanów i Turków nie zdołały pozbawić Kościoła maronickiego autonomii ani zniszczyć jego tożsamości, ponieważ był on jednocześnie narodem, a nie tylko wspólnotą religijną. Pozostałe Kościoły wschodnie, będąc jedynie wspólnotami chrześcijańskimi, straciły w znacznym stopniu swą tożsamość. Jedynie Kościół maronicki był uznawany za naród. Na przykład święty Ludwik wziął pod opiekę „naród maronicki (la nation)”. Kościół maronicki, jak zostało powiedziane, powstał w łonie Kościoła

Ostatniej Wieczerzy. Nie ma wątpliwości co do tego, że jedną z najbardziej charakterystycznych cech maronickiej liturgii eucharystycznej był i pozostaje język aramejski w swoim dialekcie syriackim. Maronici jeszcze pod koniec XIX wieku dość powszechnie używali języka aramejskiego. Dzisiaj szczątkowo posługują się nim mieszkańcy dwóch wiosek leżących nieopodal Damaszku: Maalula i Sydnaya.

cenie wody i pokropienie wiernych. Był to czas dość intensywnych wpływów łacińskich na pobożność ludową, a wpływy te jeszcze bardziej wzrosły wraz z pojawieniem się misjonarzy łacińskich – karmelitów, jezuitów czy franciszkanów. Nowością tego okresu było wprowadzenie do praktyk pobożności ludowej nabożeństw nieznanych w liturgii maronickiej, takich jak droga krzyżowa, różaniec czy adoracja Najświętszego Sakramentu.

czas weryfikacji dogmatycznej i liturgicznej

czasy nowożytne

Szczególnym okresem, który miał bardzo duży wpływ nie tylko na liturgię maronicką, był etap, który zapoczątkowało założenie Kolegium Maronickiego w Rzymie. Był to jeden z rezultatów wizytacji dokonanej w 1587 roku z ramienia Stolicy Apostolskiej w Kościele maronickim przez Ojca Eliana. Rzym od czasów wypraw krzyżowych starał się kontrolować Kościół maronicki pod względem poprawności dogmatycznej i liturgicznej, respektując prawie zawsze jego wschodni i antiocheński charakter, a nawet zalecając w niektórych przypadkach jego zachowanie i kultywowanie. Ojciec Eliano w swoim raporcie zachęcał do większej staranności w kształceniu dogmatycznym i liturgicznym młodych Libańczyków. Kolegium miało zapewnić, pod okiem

Przełomowym momentem dla Kościoła maronickiego w naszych czasach był Sobór Watykański II, w którym czynnie uczestniczyli maroniccy hierarchowie i teolodzy. Po soborze reformy liturgiczne nabrały tempa. Została utworzona Komisja Patriarchalna, która respektując normy ogólne Kościoła katolickiego i dokumenty Soboru Watykańskiego II, przywraca i wprowadza w życie antiocheński

tel. +48 694 747 986, email: gajowy@fenicja.org; www.fenicja.org

Ks. Adam Parszywka, salezjanin z Komitetu Organizacyjnego ŚDM Kraków 2016, opowiada o stanie zaawansowania przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. uważam, że najbardziej pewnym i, powiedziałbym, trwałym środkiem komunikacji są jednak media tradycyjne. Bo obawiamy się, że przy tak mocnym zagęszczeniu nadajników sieć może nie wytrzymać… Z tego właśnie powodu aplikacja ma również charakter offline. Jak ją ktoś sobie ściągnie i raz zaktualizuje, będzie mógł się tym narzędziem posługiwać. Osobiście jestem zdania, że jednym z najbardziej trwałych i pewnych komunikatorów będzie radio. Dlatego też mamy przydział dziesięciu zakresów radiowych zarówno w Krakowie, jak i w Wieliczce, na tych

samych częstotliwościach tu i tu. Już tradycyjnie zapowiadamy, żeby pielgrzymi przywieźli ze sobą radia. Będą nadawane audycje w dziesięciu językach, tzw. prewydarzenia na trzy godziny przed wydarzeniami centralnymi, a potem tłumaczenia dla wszystkich pielgrzymów, aby mogli we własnym języku odbierać to, co będzie się działo w trakcie wydarzeń centralnych. Jeśli chodzi o dojazd – Kraków jest miastem pięknym, ale bardzo małym. Są wyznaczone strefy dojazdu, a w nich parkingi. Najistotniejsze jest chyba to, żeby bardzo pilnie śledzić, gdzie i kiedy

Tysiące młodych z Libanu pragnie uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Skłania ich do tego przede wszystkim wielka miłość do św. Jana Pawła II i wielkie nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego. Koszty związane z przyjazdem i uczestnictwem przewyższają często ich skromne możliwości. Fundacja Fenicja im. św. Charbela stara się im pomóc. Nie wszyscy jesteśmy w stanie przyjąć młodzież we własnych domach, ale wszyscy możemy przyjąć kogoś w sposób wirtualny, wpłacając choć minimalną sumę na ten cel na konto fundacji Fenicja. Obecność młodych maronitów z Libanu na Światowych Dniach Młodzieży jest nam i im potrzebna. K

Numer konta: 62 1020 1156 0000 7402 0134 0702

Jak się przygotujemy – tak przeżyjemy platform. Wiemy, że dzisiaj to jest dla młodych podstawowe narzędzie. Z jednej strony chodzi o to, co my im dostarczamy – myślę tutaj przede wszystkim o młodzieży spoza Polski, ze świata. Z drugiej strony oni nam przysyłają, choćby nawet dzisiaj – dostaliśmy kronikę z Ziemi Świętej, mamy kronikę z Sydney – jak młodzież się przygotowuje na całym świecie. Ja to nazywam „komunikatorami” i chcemy je w pełni eksploatować, wszystkie, jakimi posługuje się młodzież i które są dzisiaj dostępne. Niemniej jednak, jeśli chodzi o same wydarzenia Światowych Dni Młodzieży, czyli o wydarzenia centralne,

W oczekiwaniu

FUNDACJA „FENICJA” IM. ŚW. CHARBELA Fundacja „Fenicja” im. św. Charbela, dzięki dogłębnej znajomości aktualnej sytuacji w regionie i szerokim kontaktom tak z instytucjami świeckimi, jak i kościelnymi, dysponująca lokalnym wolontariatem, może koordynować polską pomoc uchodźcom w na terenie całego Libanu.

D

wa miesiące przed Światowymi Dniami Młodzieży to jest już czas weryfikacji, dopinania. No i troszeczkę wkradają się nerwy. Jestem przekonany, że ze wszystkim zdążymy, dlatego że wykonaliśmy naprawdę bardzo dobrą pracę, jeśli chodzi o sprawy logistyczne. Odbyliśmy też chyba tysiące spotkań, rozmów i dzisiaj tylko brakuje sfinalizowania tego, co jest już mocno zaawansowane w pracach. No i w sekcji komunikacji staraliśmy się stworzyć materiały, aby mogli je pobierać dziennikarze na całym świecie. Między innymi naszym produktem audiowizualnym jest kronika ŚDM – „Minuta z ŚDM”, która jest nagrywana w dziewięciu językach, czy też M2016. Przebudowujemy naszą stronę internetową pod krótkie newsy. Ilość informacji zaczyna nam się spiętrzać, im bliżej wydarzeń centralnych. Mamy gotową aplikację na wszystkie systemy smartfonów. Odpalimy ją prawdopodobnie w przeciągu tygodnia, najwyżej dwóch. Ma być podstawowym narzędziem dla przybywających do nas pielgrzymów – zarówno online, jak i offline. To będą przede wszystkim mapy, pomoc w poruszaniu się, ale i wszelkie inne materiały, a więc materiały liturgiczne, śpiewniki, a także podstawowe narzędzia, jeśli chodzi o porozumiewanie się z bliskimi, możliwość szybkiego przesyłania wiadomości. Przy okazji korzystania z tego narzędzia młodzi będą mieć okazję być trochę korespondentami. Ogromną wagę przykładamy do social mediów. Działamy na 28 rodzajach

charakter liturgii eucharystycznej. Jest to najbardziej widoczne w tym, co zostało w sposób szczególny zlatynizowane – w szatach, naczyniach liturgicznych, języku, śpiewach, architekturze i wystroju świątyń. Każda diecezja ma odpowiednią komisję od tych spraw. Wielką rolę odgrywa w tym dziele Instytut Liturgiczny na Uniwersytecie Świętego Ducha w Kaslik. Prowadzi on prace naukowe na temat liturgii wschodnich, zajmuje się też formacją liturgiczną duchownych i świeckich. Słowa konsekracji przetłumaczone na język polski brzmią następująco: W dniu poprzedzającym swoją Pasję dającą życie, wziął chleb w swoje święte dłonie, pobłogosławił go, uświęcił i połamał, i dał swoim uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie wszyscy; to jest moje Ciało, połamane i ofiarowane dla was i dla wielu, dla odpuszczenia grzechów i dla życia wiecznego”. W ten sam sposób pobłogosławił kielich, pomieszany z winem i wodą, uświęcił go, podał swoim uczniom, mówiąc: „Bierzcie i pijcie wszyscy, to jest moja Krew, Krew Nowego Przymierza, wylana za was i za wielu dla odpuszczenia grzechów i dla życia wiecznego. Za każdym razem, kiedy będziecie spożywać ten Chleb i pić ten Kielich, czyńcie to na moją pamiątkę, aż do mojego przyjścia”. Niewątpliwie oczyszczona z naleciałości liturgia eucharystyczna Kościoła maronickiego przybliża nas do korzeni chrześcijańskich. Przecież to tam, skąd się ona wywodzi, w Antiochii, po raz pierwszy nazwano uczniów Chrystusa chrześcijanami. Czyż może być coś piękniejszego, jak słuchanie słów konsekracji chleba i wina w brzmieniu prawie że identycznym z tym, w jakim usłyszeli je Apostołowie z ust Chrystusa?

ten ruch będzie wyłączony dla autokarów, samochodów; w strefie najbliższej Błoni i oczywiście przejazdu Ojca Świętego, a więc również w okolicach rynku. Po tym obszarze trzeba się będzie poruszać pieszo. Jeśli ktoś był choć raz na Światowych Dniach Młodzieży, to doskonale wie, że młodzież na miejscu spotkania nocuje. Tam odbywa się czuwanie, potem młodzież tam również śpi i czeka na poranną mszę, mszę zakończenia i rozesłania. Dlatego to ostatnie wydarzenie trzeba było przenieść z Błoni na miejsce poza Krakowem. Campus Misericordiae ma 197 ha. Ma to

również wielkie znaczenie logistyczne, bo ruch będzie się odbywał już poza obrębem Krakowa. To jest około dziesięciu kilometrów do przejścia, stosunkowo niedużo. Pamiętam, że na Tor Vergata w 2000 roku szliśmy przeszło osiemnaście kilometrów. Ale to właśnie jest przyjemność pielgrzymowania, niezapomniana chwila, kiedy młodzież idzie, rozmawia, śpiewa. To należy do harmonogramu, że już od soboty rano młodzież pielgrzymuje, aby na wieczór dotrzeć do sektorów. Intensywne przygotowania trwają już na całym świecie. Z naszej strony najbardziej sztandarowym wśród przygotowań są rekolekcje dla nas i całego świata. Są co miesiąc transmitowane na cały świat, ostatnio w czterech językach. Prowadził je José Prado Flores. Natomiast codziennie są adoracje. U Świętego Wojciecha każdego dnia jest adoracja w intencji Światowych Dni Młodzieży, zaproszeni są krakowianie i nie tylko. Nabożeństwa, przygotowania trwają przede wszystkim w parafiach, we wspólnotach i to jest rzeczywiście najważniejsze. Jak dobrze się przygotujemy, tak dobrze to przeżyjemy. Przestrzegałbym przed zamykaniem serc i wygodnictwem. Ludzie często mówią „Nie, nie, to będzie zbyt duży tłum. Ja się tego boję”. Dlatego chcę zapewnić, że to będzie niezapomniane wydarzenie – na pewno największe w ostatnich dziesięcioleciach wydarzenie w historii Krakowa, a myślę, że i Polski. K


KURIER WNeT

· WNNE ET T I A· W AAK KAADDE EMMI A

14

N

ormy stanowi się ad hoc, instrumentalnie, wedle doraźnych potrzeb tych, którzy aktualnie sprawują władzę i są w stanie je narzucić – nie tylko perswazją, lecz i opresją – nade wszystko dla własnych korzyści. W efekcie wszyscy wzajemnie wiszą sobie u gardeł, dominuje zaborczość, chytrość, uznaje się nadrzędność zasady głoszącej, iż w samorealizacji egoizmu jednostkowego lub grupowego „cel (nade wszystko własny) uświęca środki (właściwie każde)”. Stąd w życiu społecznym i w historii naszych czasów trwa nieustanna, brutalna walka pomiędzy gangami, zorganizowanymi w zawodowe partie polityczne i ich satelickie organizacje, a także w najrozmaitsze grupy interesów i wpływów (realnych, a nie widowiskowo pozornych lub samozwańczo urojonych) – czyli zwykłe mafie o strukturze hierarchicznej. W szerszym wymiarze ten radosny proceder uprawiają całe państwa, a prym wiodą te prawdziwie silne i podmiotowe, które dobierają sobie podwykonawców dla swej zbójeckiej, często wojennej ekspansji. Liczą się nie ofiary, lecz zyski, wymierne korzyści, osiągane dzięki zniewalaniu innych, okradaniu ich i zamienianiu w robocze bydło. Gdy więc dokoła trwa nieustanne wzajemne zagryzanie się wszystkich, rodzi się w człowieku potrzeba, wręcz przemożne pragnienie odnajdowania – choćby dla własnego bezpieczeństwa – jakiejkolwiek przewidywalności życia i działania, jakichś niechby i brutalnych, ale oczywistych reguł przyczynowości w otoczeniu. Utrzymujący się stan ciągłej niepewności i poczucia zagrożenia to nieustanna frustracja, rozmaite lęki oraz świadome lub nieświadome poszukiwanie czegokolwiek, co pozwoliłoby jakoś się odnajdować w zawirowaniach otaczającego świata. Zmęczeni stanem ciągłej niepewności, ludzie sformatowani przez tresurę edukacyjną i ogłupieni przez medialne młotkowanie umysłów gotowi są „kupować” najrozmaitsze, nawet absurdalne pomysły, które – w ich mniemaniu – wprowadzą jakiś ład w myślenie i w rozumienie tego, co się wokół nich dzieje. Dzięki temu nieco się uspokajają i nabierają przekonania, że są w stanie ogarniać to, co im się przytrafia. Rzecz w tym, że sami o tym nie wiedząc, zazwyczaj robią to zgodnie

Anomia to stan powszechnego załamania lub negowania wartości wyższych oraz odrzucenie normatywności etycznej z niej wynikającej, co w przełożeniu na praktykę codzienności oznacza, że nie ma żadnych stałych reguł współżycia jednostek i współistnienia zbiorowości.

Anomia i jej kapłani – czyli dlaczego mają nas za idiotów? Roman Zawadzki świadomością kosztów własnych decyzji, co groziłoby aktami nieodpowiedzialnego samostanowienia jednostki w imię jakichś własnych racji. Taka anarchia to rzecz zaiste fatalna, więc należy jej przeciwdziałać wszelkimi możliwymi sposobami. Dwa z nich to: podtrzymywanie stałego poczucia zagrożenia oraz mnożenie owych instrukcji obsługi świata i życia, przykrawanych tak, by w istocie wprowadzać w nie chaos treściowy i znaczeniowy, np. poprzez fałszywą semantykę. Innymi słowy, tak należy manipulować owymi „wyjaśnieniami”, by przy pozornej ich różnorodności wszystkie na swój sposób tłumaczyły konieczność pogodzenia się z niemożnością zmiany stanu rzeczy. Mówiąc przykładowo – nieważne, kto i na kogo zostanie wybrany w tzw. demokratycznych wyborach – ważne, by sprawy toczyły się w planowanym kierunku. Sztuczka polega tu na tym, że pod pojęciem demokracji ukrywa się oszukańczą metodę zdobywania władzy w imię narzuconego wzniosłego mitu. Przykład austriacki wykazał po raz kolejny, że zasada „demokracji raz zdobytej nie oddamy za żadną cenę” działa jak należy. Przy dzisiejszej technologii fałszowania, czego tylko się chce i korumpowania, kogo trzeba, „wydrukowanie” jakiegokolwiek wyniku w czymkolwiek to rzecz zgoła banalna. Przypisanie do wyniku stosownej etykiety politycznej czy ideologicznej to tylko kwestia makijażu. Kto chce wierzyć, że jest inaczej – jego sprawa. Ciekawe, kto wygra najbliższe Euro 2016? Drugi z tych czynników to zespół działań ogłupiających i manipulacyj-

Akademicy za odpowiednie apanaże udowodnią uczenie ocieplenie lub oziębienie nie tylko Ziemi, ale i całej Drogi mlecznej. Gdy trzeba, uzasadnią idee humanitarnego zabijania albo produkowania ludzi z plastiku. z suflowanymi im wyjaśnieniami związków przyczynowych w zalewających ich potokach zdarzeń. Wierzą w ich oczywistość tym chętniej, im bardziej tkwią w gnuśności umysłowej, uniemożliwiającej podejmowanie trudu samodzielności myślenia o otaczającej ich rzeczywistości i dociekania wiedzy o tym, co ją warunkuje. Innymi słowy, w swym lenistwie ochoczo sięgają po rozmaite „gotowce” – instrukcje obsługi rzeczywistości – traktując je jak zbiory praw objawionych w randze dogmatów. Najlepiej, gdy są one proste, jasno wyłożone, wręcz hasłowe i zbudowane na nośnych emocjonalnie stereotypach. Dotyczy to wszystkiego – od mody na kapelusze do wielkiej polityki i mechaniki historii, nawet metafizyki w rodzaju Kościoła Rycerzy Jedi. Na to, by cała ta maszyneria zarządzania światem mogła działać zgodnie z zamysłami jej dysponentów, konieczna jest odpowiednia inżynieria społeczna oraz jej projektanci i nadzorcy. Jej podstawą musi być właśnie kontrolowana anomia – tworzenie zdarzeń i sytuacji (w mikro- i makroskali), których dominantą jest niepewność egzystencji przy braku jednoznaczności życiowych reguł gry. Te bowiem mogłyby dać asumpt do dokonywania wolnych wyborów z pełną R E K L A M A

nych, zwanych propagandą, z wykorzystaniem potwornej siły rażenia mediów wszelkiego rodzaju – włącznie z tymi, którym przydano legendę niezależności. Powiedzmy sobie szczerze: niezależne media to fikcja i mit. W tej machinie nie ma zresztą miejsca na jakąkolwiek prawdziwą niezależność o większym zakresie oddziaływania niż własne cztery ściany (pokoju albo celi). A w propagandzie główne role odgrywają krążące nad masami jej odbiorców stada wszelkiej maści hochsztaplerów, ideologów, cwaniaków, kapłanów fałszywych bożków i naukowych pseudoreligii, handlarzy tandetą umysłową i artystycznym kiczem. Lokajskie i sprzedajne duszyczki i rozumki stają w ordynku do służby przy ogłupianiu ludzkich mas, licząc przy tym na sute wynagrodzenia. Nie działają jak wolni strzelcy na jakimś mitycznym „wolnym rynku” czy „powszechnym targowisku próżności”. Odpowiednio selekcjonowani, ostrożnie obrabiani, są przemyślnie zagospodarowywani – koniecznie z podziałem na różne „opcje” – przez Superlewiatana zwanego niekiedy Systemem. Wprzęgani do służby zarządzania ludzkimi gromadami, znakomicie przy tym opłacani, doskonalą i wdrażają coraz to bardziej wyrafinowane technologie

uprzedmiotowiania ludzi, także w skali globalnej. Są kreatorami i treserami człowieka formatowanego – od stadium dziecięctwa poprzez młodość, aż po dorosłość. Są też programistami wielkich oszustw pod rozmaitymi szyldami i nazwami – jako że cały ten sztafaż na pokaz musi być, rzecz jasna, pluralistyczny. Niczym w komedii dell’arte, rozpisane są wzorce postaci, a teksty konkretnych spektakli dopracowuje się na bieżąco, wedle potrzeby i „mądrości etapu” oraz danego „targetu”. I tu sprzęgają się dwa wątki inżynierii społecznej – albowiem owi specjaliści od propagandy czyli sterowanego deformowania umysłów i dusz mogą skutecznie działać jedynie przy braku oporu materii, jaką poddawać mają obróbce. Zapewnić im to może znikanie z obiegu społecznego i kulturowego jakichkolwiek punktów zakotwiczenia podmiotowości jednostki i jej samostanowienia. Niech się motłoch emocjonuje i denerwuje, niech wciąż się czegoś boi, ale już mądrzejsi i bardziej wtajemniczeni podpowiedzą mu to i owo, czyli co warto i należy robić, żeby strachy choć trochę ustąpiły. W sumie zadaniem owych macherów od tresury, dojenia, manipulacji i duraczenia maluczkich jest podtrzymywanie stanu anomii sterowanej (kontrolowanej, dawkowanej), wzmacnianie jej, a także czynienie znośną; wreszcie wyjaśnianie, iż jest stanem zasadnym, a w perspektywie ideału – pożądanym. Wręcz fascynujący przy tym jest bełkot, jaki generują te gromady „objaśniaczy rzeczywistości” i speców od układania instrukcji jej obsługi – od utytułowanych durniów do wynajmowanych klaunów. Akademicy za odpowiednie apanaże udowodnią uczenie ocieplenie lub oziębienie nie tylko Ziemi, ale i całej Drogi Mlecznej. Gdy trzeba, uzasadnią idee humanitarnego zabijania albo produkowania ludzi z plastiku. Mądrale od pseudonauk bezkarnie uprawiają swoje prorocze szalbierstwa, niekiedy wręcz szalenie groźne dla człowieka. Z kolei tabuny publicystów, krytyków, dziennikarzy, komediantów, szansonistów, wypomadowanych celebrytów – wszystko płci obojga albo zgoła bez płci – gotowe są mówić indywidualnie i stadnie, co jest „niezbędne” „słuszne” „dobre” „uczciwe” „konieczne”, „piękne” „postępowe”, a co najważniejsze – „prawdziwe”. Ich zadaniem jest także – a może przede wszystkim – celowe przemilczanie lub przeinaczanie tego, co niewygodne, lub co w jakikolwiek sposób mogłoby odczarować działanie sławetnych lemowskich maskonów. Do mącenia ludziom w głowach zatrudnia się nawet jasnowidzów, wróżki, fachowców od wiedzy tajemnej lub spiskowo skrywanej; szkoda, że wyginęły elfy. Pod szyldem sztuki kryją się barbarzyńcy i geszefciarze, epatujący pozorami głębi o cechach zwykłej, propagandowej chałtury. Nawet kabaretowych trefnisiów wzięto na niezgorzej wyceniane „umowy o dzieła”. Wyliczać można by długo – wszak to cały wielki przemysł Ministerstwa Prawdy, tyle że w mocno dziś zreformowanej i udoskonalonej postaci. Cały ten chłam zalewa nas przez okrągłą dobę, bez chwili przerwy sączą się kłamstwa, konstruowane na zasadzie „dla każdego coś według jego oczekiwań, wyobrażeń i potrzeb”. Służą

przekonywaniu nas – każdego z osobna i w grupach – że ten „świat podstawiony” jest prawdziwy, a nie na niby. Nieustannie trwa duraczenie ludzkich mas, przy czym chytrość polega tu na tym, iż oferuje im się wielką różnorodność owej jarmarcznej tandety. Ma to tworzyć złudne wrażenie bogactwa oferty na „rynku idei, treści i wartości”, ale

„król jest nagi”, albo nie mają środków do rozpowszechnienia swych obaw i wątpliwości. Wielu łapie się na plewy, gdyż dobrze imitują prawdziwe ziarna i zaspokajają ich konsumpcyjne gusty w zakresie „prawdy o życiu”. Zresztą wypracowano już bardziej wyrafinowane niż niegdyś „technologie strachu i wykluczania”, np. w formie

W tym ponurym domu wariatów każdy może zawisnąć na jakimś haku z odpowiednią tabliczką na piersiach – jako czyjś agent, faszysta, ciemnogród, szkodnik, homofob, antysemita, krwiożerczy szowinista, zwykły głupiec, nawet psychiczny dewiant. w istocie jest sumą sztuczek, prokurowanych przez kuglarzy od robienia ludziom wody z mózgu. Ludzie instynktownie czują, że robi się z nich durniów, że gra im się na instynktach i emocjach, że lecz albo brak im odwagi, by zawołać, że

zwalczania „mowy nienawiści”, niepoprawności politycznej itp., itd. Trudno się temu przeciwstawiać, gdyż zaraza objęła również edukację, prawodawstwo i sądy. Na każdego znajdzie się jakiś straszak formalny – a jak nie taki, to rozpowszechniany deprecjonujący

epitet, plotka, pomówienie o niecność wyższego rzędu i złą wolę. Ad personam – do wyboru, do koloru. W tym ponurym domu wariatów każdy może zawisnąć na jakimś haku z odpowiednią tabliczką na piersiach – jako czyjś agent, faszysta, ciemnogród, szkodnik, homofob, antysemita, krwiożerczy szowinista, zwykły głupiec, nawet psychiczny dewiant. Specjalistów od sporządzania tych etykietek – nawet bez cienia zasadności – nie brakuje. Dzisiaj podmiotowość wymaga wielkiej odporności na stres i zmałpienie, także rozwagi, wiedzy, a nade wszystko odwagi. Lecz cóż, sformatowane osobniki trudno posądzać o skłonności do heroizmu, nawet do pójścia pod prąd obiegowych opinii. Na dodatek zniknie chyba już niedługo dotychczasowa wolność w sieci, dająca niepokornym szansę na samodzielne poszukiwania informacji i na „propagację normalności”. Są już fachowcy od instalowania stosownych filtrów, programy „śledzące” oraz stosowne ustawy dla administratorów „wirtualu”. Nie przypadkiem pojawiło się już podziemie internetowe. Jak „w realu” odczarować „nierzeczywistą rzeczywistość”? Kto nie lubi, gdy mają go za bezwolnego kretyna i kandydata na niewolnika, ten prędzej czy później ocknie się z zaczadzenia idiotyzmem. Powinien jednak uważać, by nie przytrafiło mu się to, iż z jednej bajki wpadnie w drugą – z jednej (znów lemowskiej) „szafy śniącej” wpadnie do drugiej, potem do kolejnej, aż w końcu zagubi się w pułapce przemyślnego Chytriana. Czym ona była? Cóż, warto czasami czytać mądrych fantastów. Nie tylko lepiej niekiedy „czytają świat”, ale i obmyślają wiele ciekawych, acz niekiedy zgoła szalonych pomysłów na jego poprawę… K

Stara chińska mądrość (wydobyta przez niezastąpionego Krzysztofa Masłonia) mówi: „Doskonały lekarz zapobiega chorobie, zwyczajny potrafi chorobę wyleczyć, ten zaś, który tylko chorobę leczy, to żaden lekarz”. A jak zakwalifikować lekarzy, którzy zamiast leczyć szkodzą? – pyta Masłoń.

Z chińskich mądrości Z

auważmy, że istnieje sprzeczność interesów: pacjent nie chce chorować, podczas gdy lekarz żyje z leczenia i gdyby wszyscy byli zdrowi, musiałby zmienić zawód. Chińczycy znaleźli na to sposób – lekarz księcia dostawał pensję tylko kiedy książę był zdrowy, na czas choroby księcia pensję mu zawieszano. Wtedy, we własnym interesie, starał się księcia jak najprędzej postawić na nogi. A teraz przeczytajmy jeszcze raz aforyzm o lekarzu i podstawmy w miejsce słowa „lekarz” słowo „polityk”. Ciekawe, prawda?

Skromny geniusz Kto był najważniejszym człowiekiem drugiej połowy XX wieku? Z wyłączeniem świętych, bo to inna kategoria wagowa. Pozwolę sobie (na próbę) zaproponować Michała Kałasznikowa. Urodzony w roku 1919 na Syberii, był jednym z osiemnaściorga dzieci, z których szóstka przeżyła. W tamtych czasach aborcja nie była w modzie, za to działał dobór naturalny. Kałasznikow, w czasie drugiej wojny światowej dowodzący czołgiem, słyszał skargi sowieckich żołnierzy, że Niemcy mają karabiny automatyczne, a oni mają jeden karabin na dwóch albo i trzech (broni było mało, a „ludiej mnogo”.) Po wojnie Kałasznikow skonstruował słynny AK-47, automat Kałasznikowa, który wszedł do produkcji w roku 1947 i stał się najsłynniejszym karabinem w historii. „Widziałem tę broń w Libanie, Palestynie, Syrii, Iraku, Egipcie, Libii, Algierii Armenii,

Lech Jęczmyk

Ak-47 stał się światowym symbolem rewolucji – w Palestynie, Angoli, Wietnamie, Algierii, Afganistanie. Karabin Kałasznikowa zdobi herb i flagę mozambiku, na fladze Hezbollahu słowo Allah pisane jest przez dwa kałasze, a w mozambiku i Angoli „Kałach” stało się popularnym męskim imieniem. Azerbejdżanie, w Bośni i Serbii” pisze Robert Fisk, prawdziwy dziennikarz śledczy, który był wszędzie, gdzie strzelano do ludzi. Na jednym z targów broni oficer armii saudyjskiej namawiał Kałasznikowa, żeby przeszedł na islam. „Zgodnie z zasadami chrześcijaństwa jesteś wielkim grzesznikiem”, mówił. „ Jesteś współodpowiedzialny za setki tysięcy śmierci na świecie i masz od dawna przygotowane miejsce w piekle. A ty w istocie jesteś muzułmaninem i kiedy twoje życie na ziemi dobiegnie końca, Allah witałby cię jak bohatera. Miłosierdzie Allaha nie zna granic”. Kałasznikow nie skorzystał z zaproszenia i zadowolił sie tytułem Bohatera Związku Sowieckiego. Ak-47 stał się światowym symbolem rewolucji – w Palestynie, Angoli,

Wietnamie, Algierii, Afganistanie. Karabin Kałasznikowa zdobi herb i flagę Mozambiku, na fladze Hezbollahu słowo Allah pisane jest przez dwa kałasze, a w Mozambiku i Angoli „Kałach” stało się popularnym męskim imieniem. Wprawdzie słowo „Karabin” też jest nazwiskiem francuskiego konstruktora, ale to kałach jest najsłynniejszą bronią w długiej historii zabijania, a jego twórca stał się, pozwolę sobie sądzić, najbardziej znanym człowiekiem XX wieku. I choć sam Putin telefonował do niego z życzeniami urodzinowymi, mistrz nie został bogaczem. Dopiero pod koniec życia sypnęło mu trochę grosza, kiedy brytyjska fabryka wypuściła na rynek wódkę „Kałasznikow”, a wódka, w odróżnieniu do AK47, zabija powoli (No i dobrze, nam się nie śpieszy, mówią użytkownicy tego szlachetnego trunku).

Nasz mędrzec Władze polskie nie ograniczają się do wysyłania na Ukrainę pieniędzy, których mamy za dużo, ale wysyłamy też pomoc w postaci Balcerowicza – a może dzięki swojej światowej sławie został przez Ukraińców zaproszony. Poprzednio nasz mędrzec ustawiał gospodarkę Gruzji, ale Gruzini się na nim nie poznali i go wypędzili. Wypędzili też swojego prezydenta Saakaszwilego, który jest teraz Ukraińcem i który zaprotestował przeciwko najazdowi Balcerowicza, przypominając jego gruzińskie osiągnięcia. Inaczej niż prosty ukraiński lud, który mówi: „Wracają polskie pany”. K


KURIER WNeT

15

W·Ł·A·D·Z·A

T

ak jasne postawienie sprawy przez jednego z głównych rozgrywających na arenie światowej było możliwe tylko w gronie ludzi zaufanych. Lecz – jak się okazuje – nie wszyscy obecni byli na tyle lojalni, by jego słów nie przekazać osobom trzecim. David Rockefeller pochodzi z rodziny, która stała się symbolem kapitalizmu już na przełomie XIX i XX wieku, a w XX w. była jedną z najbogatszych na świecie. Założyciel imperium, John Davison Rockefeller (1839–1937), pionier przemysłu naftowego w USA, stał się pierwszym w świecie miliarderem. Sporą część swoich pieniędzy przeznaczył na rozwój edukacji. M.in. sfinansował utworzenie University of Chicago, założył dzisiejszy Rockefeller University i Rockefeller Foundation. John Davison junior (1874–1960) kontynuował działalność ojca. W latach 1929–1940 sfinansował budowę Rockefeller Center – kompleksu 14 gmachów w samym sercu Manhattanu. Po II wojnie światowej podarował parcelę o powierzchni 9 hektarów pod siedzibę ONZ i nieco mniejszą pod Lincoln Center. Urodzony w 1915 r. David Rockefeller, syn Johna Davisona juniora, jest od młodości związany z Chase National Bank – aktualnie J.P. Morgan Chase & Co. W latach 1969–1981 był jego prezesem i dyrektorem wykonawczym. Obecnie jest członkiem jego Międzynarodowego Komitetu Doradczego. Poza nim w Komitecie są Henry Kissinger, George P. Schultz, Bill Bradley i Rahmi Koc. Majątek Davida Rockefellera ocenia się na dwa i pół miliarda dolarów, co plasuje go dopiero na 215 miejscu listy najbogatszych ludzi świata. Ale gdyby sporządzono listę najbardziej wpływowych polityków na świecie, to ze względu na swą działalność w ciągu ostatniego półwiecza zająłby na niej pierwsze miejsce. W latach 1949–1985 był dyrektorem CFR i do dnia dzisiejszego ma tytuł honorowego prezesa tego klubu, od 1954 r. bierze udział w naradach Grupy Bilderberg, a w 1973 r. założył Komisję Trójstronną, której członkowie kontrolują ponad 60% światowego bogactwa. Pomysłodawcą utworzenia tego ugrupowania Zbigniew Brzeziński. W 1970 r. zamieścił on w „Foreign Affairs” artykuł, w którym proponował utworzenie rady z udziałem wpływowych osobistości z USA, Europy Zachodniej i Japonii, która poprzez spotkania z szefami państw mogłaby skutecznie rozwiązywać poważniejsze problemy, przed którymi stoi ludzkość. Podstawy ideologiczne Komisji Brzeziński przedstawił w opublikowanej rok wcześniej książce „Between Two Ages”, gdzie odrzucił wszelkie religie i stwierdził, że dla człowieka o motywacji duchowej sumienie może być lepszym mistrzem niż autorytet Kościoła. Podkreślił, że na drodze do wyzwolenia człowieka punktem przełomowym było postawienie go na równi z Bogiem. Jednocześnie wychwalał marksizm, uznał Stany Zjednoczone za przeżytek i opowiedział się za tworzeniem szerszej wspólnoty międzynarodowej dzięki różnorodnym więzom pośrednim i w oparciu o globalny system podatkowy. Równocześnie przyznał, że chociaż cel zbudowania takiej wspólnoty jest mniej ambitny niż projekt powołania rządu światowego, ale za to łatwiejszy do urzeczywistnienia. Stwierdził, że do realizacji głównego celu – dominacji nad światem, – trzeba połączyć siły Ameryki Północnej, Europy Zachodniej i Japonii. Należałoby początkowo jedynie utworzyć na wysokim szczeblu radę konsultatywną do spraw współpracy globalnej, regularnie angażującą szefów rządów rozwiniętego świata w dyskusji na temat ich wspólnych problemów politycznych i bezpieczeństwa, edukacyjnych i naukowych oraz ekonomicznych i technologicznych. Chodziło więc o powołanie instytucji podobnej do Grupy Bilderberg, lecz rozszerzonej o przedstawicieli Japonii i bardziej zinstytucjonalizowanej. Wtedy do dzieła przystąpił David Rockefeller. Pierwszej opinii zasięgnął u Henry’ego Kissingera, który w 1973 r. był sekretarzem stanu w rządzie prezydenta Nixona. Sądzę, że trzeba ci trochę pomóc – powiedział, gdy pewnego dnia zjawił się w jego biurze, po czym przedstawił mu założenia. Kissinger ucieszył się, że kierownictwo nad działalnością nowego gremium obejmie Brzeziński, bo – jak przyznał później publicznie – we wszystkim się ze sobą zgadzali. David Rockefeller, Zbigniew Brzeziński i Henry Kissinger działają w Komisji od początku jej istnienia.

Jej członkami byli też Jimmy Carter, George Herbert Walker Bush (senior) i William Jefferson Clinton, zanim objęli najwyższe stanowiska w państwie. W latach 90. XX w. Komisji Trójstronnej zasiadali między innymi: urzędujący wówczas sekretarz generalny NATO Manfred Wörner, przewodniczący Komisji EWG Jacques Delors, były sekretarz obrony USA i prezes Banku Światowego, Robert McNamara, były minister gospodarki RFN Otto Lambsdorff i znany nam już z Grupy Bilderberg Otto Wolff von Amerongen. Obecnie w skład Komisji Trójstronnej wchodzi 110 osób z Ameryki Północnej (w tym 85 Amerykanów,

Członkami Komisji są lub były takie osobistości ze świata polityki, jak wiceprezydent USA Richard B. Cheney, sekretarz stanu Colin L. Powell i szefowie resortów: obrony Donald H. Rumsfeld, transportu William T. Coleman junior oraz zdrowia i służb społecznych Donna Shalala, byli prezydenci USA George Herbert Walker Bush i William Jefferson Clinton, byli sekretarze stanu USA – Madelaine K. Albright, Harold Brown, Henry Kissinger, George P. Schulz i Cyrus R. Vance, byli ministrowie obrony: USA – William Perry, Wielkiej Brytanii – Lord Gilbert i Holandii – Joris Voorhoeve, były prezydent Meksyku

Polska) i „Die Zeit” (Niemcy) oraz telewizję i radio – CNN i NBC/RCA (USA), Radio KUKU (Japonia). Wanda Rapaczyńska ma również silny związek z mediami jako współwłaścicielka i prezes zarządu koncernu medialnego Agora. Należy w tym miejscy podkreślić, że członków Komisji nie delegują poszczególne państwa, lecz są oni dobierani przez władze Komisji. I nie jest chyba kwestią przypadku, że większość jej członków z państw byłego bloku sowieckiego albo działała w partiach komunistycznych, albo współpracowała z komunistycznymi służbami.

Harold Brown (sekretarz obrony), Michael Blumenthal (sekretarz skarbu), Paul Volcker (Prezes Federal Reserve Board), Robert Bowie (szef CIA), Paul Warnke (dyrektor Agencji Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia) i Andrew Young (ambasador USA przy ONZ). Również Bill Clinton był mało komu znanym gubernatorem stanu Arkansas do czasu, kiedy został w 1991 r. zaproszony na spotkanie Grupy Bilderberg w Baden-Baden. Dla swych mocodawców był kandydatem idealnym. Miał silny pociąg do narkotyków i pozamałżeńskich stosunków seksualnych. Uchylając się od służby wojskowej, wyjechał do Londynu, gdzie brał czynny

W czerwcu 1991 roku David Rockefeller powiedział na spotkaniu Klubu Bilderberg w Baden-Baden, że ponadpaństwowe zwierzchnictwo elity intelektualnej i światowych bankierów jest niewątpliwie bardziej pożądane niż samookreślenie państw praktykowane w minionych stuleciach.

Kulisy tajnej władzy część V

Alfred Znamierowski

z których wszyscy są od wielu lat członkami CFR), 150 z 21 państw Europy i 117 z Azji i Pacyfiku (w tym 75 osób z Japonii i 11 z Korei Południowej). Komisja jest zorganizowana w trzech grupach – Północnoamerykańskiej z sekretariatem w Waszyngtonie, Europejskiej z sekretariatem w Paryżu oraz Azji i Pacyfiku z sekretariatem w Tokio. Każda grupa ma przewodniczącego i dwóch wiceprzewodniczących. Przewodniczącym Grupy Północnoamerykańskiej jest Thomas S. Foley – partner Akin Gump Strauss Hauer & Field, były przewodniczący Izby Reprezentantów w Kongresie USA i ambasador w Japonii. Grupą Europejską kieruje Peter Sutherland – prezes koncernu BP, prezes Goldman Sachs International, były dyrektor GATT/WTO, były członek Komisji Europejskiej, były prokurator generalny Irlandii. Grupie Azji i Pacyfiku przewodniczy Yotaro Kobayashi, prezes zarządu Fuji Xerox Co. Jednym z dwóch wiceprzewodniczących Grupy Europejskiej jest Andrzej Olechowski. Komitet Wykonawczy Komisji Trójstronnej ma nieco ponad czterdziestu członków. Są wśród nich między innymi: Zbigniew Brzeziński, Otto Graf Lambsdorff (m.in. honorowy przewodniczący FDP, były prezes międzynarodówki liberalnej), Thorvald Stoltenberg (m.in. Prezes Norweskiego Czerwonego Krzyża, były Wysoki Komisarz ONZ ds.Uchodźców), byli prezydenci Bułgarii (Petar Stojanow) i Cypru (George Vasiliou), byli premierzy Japonii (Kiichi Miyazawa), Korei Południowej (Lee-Hong-Koo) i Rumunii (Mugur Isărescu).

– Ernesto Zedillo, byli ministrowie spraw zagranicznych: Korei Południowej – Han Sung-Joo i Polski – Andrzej Olechowski, byli gubernatorzy stanów: Virginia – Charles S. Robb i West Virginia – John D. Rockefeller IV; obecny burmistrz Baltimore Kurt L. Schmoke, była burmistrz San Francisco Jessica P. Einhorn, były burmistrz Amsterdamu Schelto Patijn, no i oczywiście prezes CFR, Leslie H. Gelb. Ponad 30 osób reprezentuje najważniejsze banki, w tym Federal Reserve Board, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Chase Manhattan Bank, J.P. Morgan Chase, Citigroup, Europejski Bank Centralny i wielkie banki z kilku państw Europy, z Japonii i Brazylii. Aż 8 osób reprezentuje banki inwestycyjne Goldman, Sachs & Co., Goldman Sachs i Goldman Sachs International. Najliczniejszą grupę członków Komisji stanowią przedstawiciele wielkich korporacji, w tym Alcoa Aluminum Ltd., Coca-Cola, Conroy Diamonds & Gold, Eastman Kodak, Exxon, Fuji Xerox Co., Ltd., Heineken, IBM, Johnson & Johnson, Levi Strauss & Co., Mitsui Chemicals, Mobil Corporation, Omnitel, PepsiCo, Phillips Petroleum Co., RJR Nabisco, Sara Lee Corporation, Xerox Corporation. Właściciele lub redaktorzy naczelni reprezentują czołowe dzienniki i periodyki – „Corriere della Sera” (Włochy), „The Economist” (W. Brytania), „New York Times” i „U.S. News and World Report” (USA), „Nihon Keizai Shimbun” (Japonia), „Le Point” (Francja), „Politykę” (Jerzy Baczyński,

Pierwszym widocznym przejawem ogromnej siły politycznej Komisji Trójstronnej był wybór Jimmy’ego Cartera na prezydenta USA. Carter, bogaty plantator orzeszków ziemnych, rozpoczął karierę polityczną w latach 60. ubiegłego stulecia, a w 1970 r. został gubernatorem stanu Georgia. Wtedy zainteresował się nim Brzeziński. Kiedy w 1973 r. utworzono Komisję Trójstronną, Carter został jej aktywnym członkiem. Kierownictwo Komisji uznało, że jest pojętnym uczniem, którego się da odpowiednio uformować i sprawić, by został kolejnym prezydentem USA. Na arenie amerykańskiej Carter był wtedy zupełnie nieznany. Siedem miesięcy przed prawyborami popierało go zaledwie 4% wyborców, lecz związane z CFR i Komisją Trójstronną media potrafiły go tak przedstawiać, że większość wyborców oddała na niego w 1976 r. głosy w wyborach prezydenckich. Przez cały czas najbliższym jego współpracownikiem politycznym był Brzeziński. W czasie kampanii wyborczej pisał jego główne przemówienia, a po wyborze kierował – jako doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa państwa – polityką zagraniczną USA. I choć sekretarzem stanu został jego kolega z CFR i Komisji Trójstronnej, Cyrus Vance, Carter z reguły pytał: czy widział to Brzeziński? lub zlecał: załatwcie to z Brzezińskim. W administracji Cartera znalazło zatrudnienie również ponad stu innych członków CFR i Komisji Trójstronnej, z których obok Brzezińskiego i Vance’a najważniejsze stanowiska zajęli Walter Mondale (wiceprezydent),

udział w demonstracjach antyamerykańskich; w Pradze przebywał na zaproszenie kontrolowanego przez Kreml Międzynarodowego Związku Studentów oraz był podejrzany o udział w aferach korupcyjnych. Dzięki staraniom Komisji Trójstronnej w krótkim czasie Clinton stał się czołowym kandydatem Partii Demokratycznej i w 1992 r. wygrał wybory prezydenckie. Jak widzimy, Komisja co najmniej dwukrotnie miała decydujący wpływ na wybór prezydenta USA. Możemy więc podejrzewać, że podobne sukcesy odniosła w innych krajach, w tym w Polsce, gdzie od kilkunastu lat wszystkie rządy zabezpieczają interesy banków i korporacji międzynarodowych zamiast interesów własnych obywateli. Próbą generalną było wysunięcie kandydatury Donalda Tuska w wyborach prezydenckich 2005 roku i potężna kampania medialna, która miała zapewnić Platformie Obywatelskiej kierowniczą rolę w Sejmie. Na czele Rady Programowej tej partii stanął Olechowski, który już wcześniej otwarcie twierdził, że globalizacja jest nieuchronna, rolnictwo musi zaniknąć, a państwo powinno tylko udawać, że jest suwerenne: udajemy, że jest ono suwerenne, i powierzamy mu zadania oraz stosowne uprawnienia. Państwo wchodzi w porozumienie z innymi państwami, tworzy z nimi stosowną instytucję ponadpaństwową i przekazuje jej zadanie oraz związane z nim uprawnienia. W konsekwencji w tej sprawie państwo przechodzi na pozycję władzy lokalnej, która działa w ramach wytycznych instancji wyższego szczebla, a obywatel – na pozycję członka

lokalnej wspólnoty (cyt. z jego książki „Wygrać przyszłość”). Zagraniczni poplecznicy PO i Tuska przegrali. Ani silne poparcie mediów, ani manipulacje wynikami sondaży opinii publicznej nie pomogły liberałom wygrać wyborów. Wybory do sejmu wygrał PiS, a prezydentem – sporą przewagą głosów – został Lech Kaczyński. Było to jednocześnie pierwsze wielkie zwycięstwo polityczne Rodziny Radia Maryja, która poparła PiS i Kaczyńskiego, oraz pierwsze zwycięstwo opcji polskiej nad opcją „europejską”, czyli globalistyczną. Wracając do Komisji Trójstronnej: z przyczyn tylko sobie znanych wysyła ona czasem sprzeczne sygnały. Jej czołowi decydenci raz mówią otwarcie o dążeniu do ustanowienia rządu światowego, innym zaś razem publicznie uspokajają, że ich spotkania mają na celu jedynie wymianę zdań. Jednak tylko bardzo naiwni są w stanie uwierzyć, że czołowi przedstawiciele światowej finansjery, wielkich korporacji i polityki rzucają na parę dni wszystkie sprawy bieżące, żeby raz w roku lub częściej spotykać się tylko po to, by sobie pogadać. W rzeczywistości na dorocznych spotkaniach plenarnych omawiane są zawsze najważniejsze sprawy światowe. Wnioski z dyskusji są formułowane przez sekretariat i wprowadzane w życie dzięki rozległym wpływom członków Komisji. Wpływy te są systematycznie rozszerzane, czego zapowiedzią było przemówienie, jakie w 1998 r. z okazji 25-lecia Komisji wygłosił jej były dyrektor europejski, Georges Berthoin: Teraz mamy pewność, że w przyszłości będzie więcej niż trzy kąty naszego trójkąta. Postęp techniczny usunął czas i przestrzeń jako tradycyjną bazę rządzenia. Musi pojawić się nowa forma i z większą liczbą aktorów. Tę zapowiedź potwierdził niedawno Zbigniew Brzeziński, przedstawiając publicznie koncepcję stworzenia Światowego Szczytu Bezpieczeństwa. Do organizacji tej, nazywanej też G-14, miałyby należeć główne państwa Zachodu, a więc USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja i Japonia, a także Rosja i najludniejsze państwa Azji – Chiny, Indie, Pakistan, Indonezja; Afryki – Nigeria, RPA; Ameryki Południowej – Brazylia i Ameryki Środkowej – Meksyk. Państwa te miałyby w swych regionach działać na rzecz utrzymania porządku i bezpieczeństwa oraz ustanawiania nowego ładu światowego. I kolejny cytat z przemówienia Berthoina: Nadchodzi chwila, w której stanie się jasne dla wszystkich, szczególnie dla nas, przyjaciół i członków Komisji Trójstronnej, że najlepszym, a być może jedynym sposobem obrony naszych interesów, tradycji i marzeń będzie zdecydowane umieszczenie ich w kontekście, jaki oferuje dyscyplina i możliwości autentycznego porządku światowego, autentycznego, bo stworzonego i uznanego przez wszystkich jako uczciwy i prawowity. Nadchodzi początek pierwszej globalnej historii ludzkości. Otwiera się nowe okno. Na razie możemy tylko spekulować, co ma być otwarciem tego nowego okna, tą nową „Lusitanią” lub „Pearl Harbour”, czyli gigantyczną prowokacją, po której ludzkość zgodziłaby się na ten „nowy porządek światowy”. Czy było nią zburzenie 11 września 2001 r. obu wież World Trade Center, czy będzie to jakiś przyszły, sztucznie wywołany kataklizm, który jeszcze bardziej wstrząśnie opinią publiczną? Tego na razie nie wiemy, ale możemy mieć pewność, że opisane wyżej ugrupowania są częściami składowymi dobrze już ukształtowanego ośrodka władzy, którego celem jest stworzenie rządu światowego. Ośrodek ten – nazwijmy go roboczo Globalistyczną Oligarchią – w praktyce już rządzi gospodarką i polityką głównych państw Zachodu i wielu innych. Wynajmuje naukowców i polityków oraz dysponuje najważniejszymi mediami, dzięki czemu może tworzyć i obalać rządy oraz decydować o wojnie i pokoju. Tak więc, jeśli nie powstrzyma się rozszerzania tej władzy, będą nam grozić rządy najpotężniejszej w historii ludzkości oligarchii, rządy będące zaprzeczeniem demokracji i porządku naturalnego, gdyż nie pochodzą ani z nadania boskiego, ani ludzkiego. Rządy anonimowe i totalitarne, nie podlegające żadnej demokratycznej weryfikacji. Grozi nam wszechwładza ludzi, którzy w celu złupienia całego świata będą tworzyć tak zwane otwarte społeczeństwo, które w imię zasad: „róbta co chceta”, kochajcie się inaczej, hulajcie, ile i jak chcecie – będzie w stanie całkowicie wyrzec się dziedzictwa wiary, kultury, tradycji i obyczajów. K


kurier WNET

16

Bezpieczeństwo narodowe jako jedno z najważniejszych zadań państwa O wojnach i konfliktach zbrojnych słyszymy codziennie. Ich liczba w ostatnich latach spadła, trwają jednak z większym czy mniejszym nasileniem na terytoriach wewnętrznych państw lub w ich strefach zewnętrznych. Mają różne przyczyny i charakter. Najczęściej jednak są precyzyjnie prowadzone w celu realizacji zamierzonego celu. Wiedza ta nie jest powszechna w społeczeństwach, zwłaszcza tych, które albo żyją w dobrobycie, albo o wojnach wiedzą jedynie z książek czy filmów. Powinna jednak być podstawowa dla polityków. Muszą oni z pełną świadomością podejmować decyzje, nawet nie zawsze bezpośrednio dotyczące obronności, ale choćby sfer gospodarczych, społecznych czy edukacji, które na bezpieczeństwo państwa i narodu mają wpływ nie mniejszy niż obronność. Jak pisał w przedmowie do książki „Bezpieczeństwo Narodowe Polski w XXI wieku” śp. Prezydent Lech Kaczyński, kształtowanie polityki w zakresie bezpieczeństwa narodowego jest jednym z najważniejszych zadań współczesnego państwa (…) [N]a demokratycznie wybranym parlamencie, na rządzie i prezydencie spoczywa wielka odpowiedzialność za zapewnienie przyszłym pokoleniom warunków do spokojnej i bezpiecznej egzystencji. Na pierwszych stronach podstawowych podręczników dla studentów kierunku Bezpieczeństwo Narodowe możemy przeczytać, że niski poziom świadomości zagrożeń oraz konieczności przygotowania obronnego czy ochronnego społeczeństwa sam w sobie stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju – bądź prowokując nieprzyjaciół, bądź skazując na reaktywne działania (post factum) czy wręcz improwizowanie działań w sytuacji fizycznego zaistnienia zagrożeń. Tymczasem z przerażeniem można było obserwować reakcje wielu prominentnych osób w Polsce na zaistnienie tzw. kryzysu migracyjnego. Pomijając ich brak zrozumienia tego, co się działo, w karuzeli pomyłek słyszeliśmy o imigrantach mylonych z nielegalnymi emigrantami, o uchodźcach i uchodźcach ekonomicznych (pojęcie w prawie międzynarodowym nieznane). Jednym słowem – obnażenie niekompetencji i infantylizm. Jedynym pozytywem jest to, że zobaczyliśmy ową niekompetencję, a zdarzenia na arenie międzynarodowej, wraz ze szczęśliwą zmianą rządu, przyczyniły się do budowy planu, jak temu zaradzić. Fundamentem tego planu musi być silna i sprawna armia.

Co się stało? Rok 1989 przyniósł nam upragnioną wolność. W tym czasie polska armia liczyła blisko 400 tys. żołnierzy w 15 dywizjach. Stawiało to nasze siły zbrojne w czołówce Europy. Później zarówno uwarunkowania ekonomiczne i, co nie było bez znaczenia, pewna niechęć do wojska postrzeganego jako zbrojne ramię władz komunistycznych, doprowadziły do zmniejszenia jego liczebności. W pierwszych kilku latach dyskusja na temat „jakie powinny być siły zbrojne” dotyczyła głównie aspektów międzynarodowych: wycofania się z Układu Warszawskiego, budowy bezpieczeństwa zbiorowego Polski w oparciu o Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie i Pakt Północnoatlantycki. Na samym końcu znalazł się wątek przebudowania doktryny obronnej Polski. Stale i systematycznie, niejako w tle tej wielkiej polityki i budowy nowej strategii, dokonywało się redukowanie liczebności armii, a w ślad za tym – infrastruktury wojskowej. Kolejnym kluczowym wydarzeniem tamtych lat było przejęcie cywilnej kontroli nad armią, co nastąpiło w 1991 roku. Ten fakt, istotny z punktu widzenia kierowania obronnością, w naszym wydaniu szybko przerodził się w czas „asymilacji” z cywilną strukturą kierowniczą i pozyskiwanie nowych stref wpływów poprzez ówczesne wyższe struktury wojskowe, począwszy od centralnych (sztaby), aż do lokalnych na poziomie związków taktycznych, poszczególnych garnizonów czy wręcz jednostek. Ten stan, z większym czy mniejszym nasileniem, trwa do dzisiaj. Nadbudowa urzędnicza w wojsku wydaje się być już bytem samodzielnym, któremu do istnienia wojsko wcale nie jest potrzebne... Stworzono niemal korporację zawodową w zielonych mundurach, kosztem utraty etosu, bez którego wojsko nie istnieje. Przez ostatnie 26 lat majstrowano przy armii dużo. Proponowano nowe rozwiązania. Zmieniano struktury dowodzenia i podległości. Wymyślano

S P O Ł E C Z E Ń S T W O · O BY WAT E L S K I E nowe programy szkoleniowe. Wielu wojskowych uzyskało nawet wysokie stopnie naukowe na bazie tworzonych prac i koncepcji. Likwidowano strzelnice, bo po co wojsku strzelnica? Zamiast służb wartowniczych jednostek, w nowej koncepcji armii mamy prywatne firmy ochroniarskie… I co? Nadal to, co mamy, jest niepełne, niewłaściwe, doraźne, a co gorsza – nieprzystające do współczesnych zagrożeń. Jednym słowem, trzeba zacząć prawie od nowa. A co ważniejsze – z głową.

Armia zawodowa czy poborowa? Było to dla mnie zawsze pytanie typu: co jest lepiej – jeść czy pić? Faktyczną jego praprzyczyną była decyzja o likwidacji zasadniczej służby wojskowej i zastąpienia jej czymś, co nazwano armią zawodową. Pytanie, czy aby profesjonalną, bo jednak należy odróżnić te dwa przymiotniki. Oczywiście w służbie poborowej było wiele patologii i nieprawidłowości, wiele „kolesiostwa w odroczkach”, w załatwianiu lepszych garnizonów, przyznawaniu urlopów itp. Nierzadko absolwenci uczelni, przyszli oficerowie rezerwy, zamiast się szkolić w trudnej sztuce zdobywania miast nieprzyjacielskich, spędzali czas na douczaniu dzieci swoich dowódców, przygotowując je do startu na wyższe uczelnie. Efekt jest taki, że dziś przeciętny mężczyzna po czterdziestce radzi sobie z obsługą komputera i odgrażaniem się na Facebooku, a nie potrafi załadować czy odbezpieczyć podstawowego narzędzia, jakim w polskiej armii pozostaje karabinek AKM (nie wspominając o strzelaniu do celu). Nie to jednak było najgorsze. Polakom zakomunikowano: „Idziemy w profesjonalizm, już nie musicie iść do tego okropnego wojska”. Spowodowano ich całkowitą reorientację wobec podstawowego obowiązku, jakim jest obrona własnego kraju, miasta, domu czy rodziny. Wzbudzono w głowach Polaków myśl, że nie są za nic odpowiedzialni, wystarczy płacić podatki i wymagać… Oponentom zamknięto usta czymś, co nazwano Narodowe Siły Rezerwowe, które czołganiem przez pełzanie dochodzą po latach do magicznej liczby 10 tysięcy żołnierzy. Oczywiście profesjonalizm zawodowych żołnierzy jest nieodłącznym elementem współczesnych armii. Od tego nie uciekniemy. Ale ma to być tylko jeden z członów Sił Zbrojnych. Zbudowanie jednak modelu powszechnego i cyklicznego uczestnictwa społeczeństwa w obronności jest zadaniem równie ważnym, jak pilnym. Mało tego, chyba od dawna nie było tak powszechnej zgody społecznej na dokonanie takiej zmiany.

Wilki, osy jeże W tak wyrazisty i prosty sposób model sił zbrojnych przedstawił kiedyś podczas wykładu w Akademii Obrony Narodowej profesor Zbigniew Brzeziński. Była to trafna synteza, a co ważniejsze – łatwa do zapamiętania i zrozumienia. Zapewne większość specjalistów od obronności się zgodzi, że najbardziej prawdopodobnym zagrożeniem dla Polski jest konflikt ze wschodnim sąsiadem. Biorąc nadto pod uwagę jego przewagę militarną i determinację w działaniu, przy obecnym zaniku świadomości zagrożeń zarówno u naszych elit, jak i społeczeństwa, nie można wykluczyć nawet akcji o charakterze dywersyjnym, począwszy od miękkich

własny system szkolenia, walki, a których bezpośrednią kontynuacją jest kilka oddziałów specjalnych, istniejących w różnych strukturach wojskowych. Termin „Jeże” oznacza struktury defensywne zbudowane na bazie jednostek Gwardii Narodowej. Składają się one z przeszkolonych oficerów i żołnierzy rezerwy, doskonale znających teren działania – ulice, domy przejścia, najbliższych sąsiadów (co niemal w 100% zabezpiecza przed działaniami dywersyjnymi przeciwnika); trenujących i ćwiczących razem, mających szybki dostęp nie tylko do magazynów z uzbrojeniem, ale i do rejonów swych działań. To te jednostki, jak pokazuje historia, uzyskują najlepsze parametry mobilizacyjne. Przygotowane są do

Powszechnym, przyjętym kryterium bezpieczeństwa jest własny potencjał obronny połączony z układami sojuszniczymi, zapewniającymi skuteczne odstraszanie potencjalnego napastnika. Jan Nowak-Jeziorański

Si vis pacem – para bellum

Jaki model sił zbrojnych budować? Dyskusja na ten temat toczy się od lat. Paradoksem jest, że dla wielu odpowiedź na to pytanie wydaje się dość oczywista. To jak z przysłowiową instrukcją do pralki: jeśli nie wiesz, jak uruchomić urządzenie, weź instrukcję i przeczytaj. Podobnie jest z większością rzeczy. Mało jest państw, które – jak Rzeczpospolita – przez setki lat musiały sobie radzić z problemem obronności na podobną skalę. Po pierwsze, jako kraj bogaty Polska stanowiła zawsze łakomy kąsek dla sąsiadów. Po drugie, jej rozległość geograficzna stawiała kolejne, niemałe wyzwania, dziś można by je nazwać „logistyczne”. Potrafiliśmy jednak utrzymać armię na odpowiednim poziomie zarówno liczebnym, jak i organizacyjnym, a w wielu wypadkach stworzyć wręcz unikatowe rozwiązania. Dość przytoczyć przykład lisowczyków czy husarii, która ze względu na oryginalne uzbrojenie i taktykę była zaliczana do najskuteczniejszych formacji wojskowych w dziejach kawalerii. Do legendy przeszło, że obce wojska zaciężne w swych kontraktach miały wyłączony obowiązek walki właśnie z naszą husarią, z uwagi na brak szans w takim starciu. Wystarczy spojrzeć na struktury organizacyjne, których dopracowano się podczas powstania styczniowego czy podczas okupacji niemieckiej, budując światowy unikat w postaci Armii Krajowej – największej militarnej struktury podziemnej w ówczesnej Europie. We wszystkich okresach w naszej historii można doszukać się trzech zasadniczych członów funkcjonowania armii. Mówiąc językiem współczesnym: silnych jednostek operujących, małych pododdziałów (czy wręcz grup dywersyjnych) i licznych, doskonale wkomponowanych w lokalne struktury oddziałów terytorialnych.

można zakładać, że mimo zasadniczej wiarygodności sojuszników ich reakcja będzie automatyczna i natychmiastowa. Polski model sił zbrojnych musi wszystkie te możliwości przewidywać i zapewnić skuteczność interwencji we wcześniej określonych kierunkach, z zapewnieniem ich efektywności w zaplanowanym czasie. Mówimy zatem o trzech podstawowych filarach takiego systemu. „Wilki” muszą stanowić zawodowe, o dużej mobilności jednostki na szczeblu brygad, dobrze wyposażone, o dużej sile ognia, mogące pełnić zarówno funkcje defensywną, jak i ofensywną, wiązać przeciwnika w walce, blokować cele strony przeciwnej, ale

Piotr Teodor Grzybowski

działań na infrastrukturze krytycznej, co przy obecnym rozluźnieniu świadomości zagrożeń wśród elit, ale i całego społeczeństwa, jest niespecjalnie trudne do realizacji. Skończywszy na typowych działaniach ofensywnych przez jednostki desantowe, zorientowane na wytypowane wcześniej cele. Oczywiście nie możemy lekceważyć potencjalnych zagrożeń z innych kierunków ani zagrożeń wewnętrznych. Przykładem może być konflikt ukraiński, który nie wydaje się, aby był spontaniczną interwencją, bez wcześniejszego rozlokowania sił i środków po stronie przeciwnej. Ten rodzaj konfliktu zyskał nową nazwę – wojny hybrydowej. Kolejnym nowym wyzwaniem jest możliwość, że agresor będzie starał się ukryć swoje rzeczywiste zaangażowanie, głównie z uwagi na uniknięcie reakcji państw sojuszniczych. Zatem jakakolwiek akcja zaczepna skierowana przeciwko Polsce byłaby prawdopodobnie podjęta w taki sposób, że nie będzie od razu jasne, kto jest ofiarą agresji, a kto agresorem. Dlatego nie

i móc realizować cele własne. Do takiego sformowania jednostek, mimo wielu zastrzeżeń, udało się nam z naszą armią zbliżyć. Trzeba je oczywiście rozwijać, zarówno w istniejących już strukturach, jak i w nowych garnizonach, optymalizując w ten sposób możliwość i czas ich użycia. Drugim, szalenie istotnym komponentem sił zbrojnych, powinny być „Osy” – małe pododdziały dywersyjne na szczeblu kompanii, w pełni niezależne także od własnych związków taktycznych, działające wg kryteriów dalekiego rozpoznania, doskonale wyszkolone i wyposażone, i – co najważniejsze – składające się z żołnierzy, dla których Polska jest najważniejszą wartością, dla której zrobią wszystko. Słowem – z żołnierzy bezgranicznie oddanych. I w tym wypadku wydaje się, że mamy lekcję już odrobioną; dość przywołać kultowe w historii naszej armii 56. i 62. Kompanie Specjalne, utworzone pod koniec lat 60. na bazie 1. Batalionu Szturmowego z Dziwnowa. Kompanie, które wypracowały

działania nie tylko w czasie konfliktów zbrojnych, agresji, ale także podczas innych zagrożeń bezpieczeństwa czy klęsk żywiołowych. Nadto fenomenem takiej struktury jest chyba najskuteczniejszy efekt odstraszenia. Państwo-agresor, chcąc prowadzić działania ofensywne przeciwko dobrze wyszkolonej i przygotowanej strukturze Gwardii Narodowej, musi angażować kilkunastokrotnie większe niż zwykle siły i środki, na co w większości wypadków po prostu nikogo nie stać. Kolejnym fenomenem jest fakt, iż takie struktury zaczęły powstawać spontanicznie, budowane przez ludzi, którzy bez rozkazu doszli do wniosku, że do obrony Ojczyzny muszą się sposobić. Nie wolno zmarnować tego potencjału.

Koncepcja trójczłonowego systemu wydaje się najlepszym, najskuteczniejszym i optymalnym finansowo modelem armii. Obecnie krwawy konflikt w Europie, nawet z początku oceniany jako politycznie niejasny, nie byłby tolerowany dłużej niż przez kilka tygodni, do czego nasz system obronny, utworzony według przedstawionej koncepcji, będzie dobrze przygotowany.

O Gwardii Narodowej słów kilka Gwardia Narodowa powstała na kontynencie amerykańskim w XVIII wieku, a jej współczesna historia ma początek przed I wojną światową. Mało tego, działa skutecznie w wielu krajach na świecie, a jej wzorem dla wielu jest właśnie model amerykański. W licznych konfliktach zbrojnych – od I wojny światowej do konfliktu irackiego – jednostki gwardii stanowiły od 40 do ponad 50% użytych sił zbrojnych. Służba w Gwardii Narodowej USA jest uznawana za powód do chluby. Dotychczas aż dwudziestu prezydentów Stanów Zjednoczonych było oficerami Gwardii Narodowej, od George’a Washingtona do George’a W. Busha. Nie trzeba już chyba nikogo przekonywać, że jest to efektywny, sprawdzony komponent sił zbrojnych każdego państwa. Budowa takiej struktury także w Polsce będzie kluczowym wyzwaniem dla nowych władz MON. Ogłoszono już powstanie biura do organizowania tej formacji pod nazwą Obrony Terytorialnej (OT). Znamy wstępne założenia i nazwiska osób mających budować jej koncepcję. Zakłada ona utworzenie w ciągu roku trzech brygad OT, zlokalizowanych na wschodzie kraju. W czasie pokoju armia ma utrzymywać korpus Obrony Terytorialnej składający się z kilkunastu tysięcy żołnierzy zawodowych. W skład tych jednostek wejdą rezerwiści, wzywani na krótkie ćwiczenia. W czasie wojny jednostki OT mają liczyć 46 tys. osób. Ich żołnierze mają się zajmować głównie ochroną infrastruktury krytycznej, a także organizowaniem przepraw. Taki charakter nowej struktury jest logiczny, ale oddala się nieco od społecznego zaangażowania obywateli w budowę i uczestnictwo w tej formacji. Mam jednak nadzieję, że jest to jedynie początek drogi i nie zabraknie odwagi do modyfikacji tych struktur, aby znowu czegoś po drodze nie zgubić. To, na co warto zwrócić uwagę, to konieczność formalnego zagwarantowania niezmienności, a nawet więcej – istnienia tej formacji. Stosowny zapis w konstytucji wydaje się być najlepszym rozwiązaniem. Wpisanie tam Obrony Terytorialnej jako trwałego ogniwa naszych sił zbrojnych jest niezbędne. Przed nowym rządem stoi zatem niełatwe wyzwanie. Ale wszelkie narzędzia do dokonania zmian już są. Chęci też. Poparcie społeczne jak nigdy wcześniej. Sytuacja międzynarodowa sprzyja. Więc – „Panowie, do dzieła!” Pamiętajmy o tym. Armii ani potęgi państwa nigdzie nie kupimy. Nikt nam ich nie da i nikt nam w ich budowaniu nie pomoże. Musimy postarać się o nie sami. Musimy zadbać już o najmłodszych, którym miłość do ojczyzny i chęć służenia jej trzeba wpajać od najwcześniejszych lat. Uczestniczyć z nimi w różnych wydarzeniach i uroczystościach narodowych. Bo patriotyzm rodzi się już w przedszkolu. Musimy zastanowić się nad odtworzeniem Klubów Rezerwistów, które tak dobrze wypełniły swoje cele w II RP. I wreszcie nad zasadą, zgodnie z którą urzędnicy państwowi od pewnego szczebla muszą znać wojsko nie tylko z sobotnio-niedzielnych kursów, ale z własnej, okupionej trudem, poligonowej praktyki. Marzą mi się czasy, kiedy jednym z warunków startu na wysokie funkcje państwowe czy samorządowe będzie stopień oficera rezerwy. To zagwarantuje społeczeństwu, że będzie rządzone, a jak przyjdzie taka potrzeba – dowodzone przez ludzi mądrych, znających wojskowe rzemiosło. Na to nasz wielki naród zasługuje. I pamiętajmy: Si vis pacem, para bellum – chcesz pokoju, szykuj się do wojny! K

Piotr Teodor Grzybowski – absolwent Politechniki Warszawskiej, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Akademii Obrony Narodowej; niezależny ekspert i analityk szczególnie z dziedziny bezpieczeństwa narodowego; działacz społeczny i publicysta, kawaler papieskiego Złotego Krzyża Pro Ecclesia et Pontifice.


kurier WNET

17

DOBR A·ZMIANA? „Realna krzywda konkretnych obywateli... krzywda obywateli, za którymi Państwo nie stanęło... ale my tej sprawy tak nie zostawimy, ponieważ PiS zawsze będzie stało po stronie Polaków” – te mocne, pełne troski słowa usłyszeliśmy niedawno z ust Pani Premier w związku z rozliczeniem 8 lat rządów PO-PSL.

Upadłość SKOK Wołomin Czy państwo nadal działa tylko teoretycznie? Marcin Karliński

N

ie dotyczyły one, niestety, również afery SKOK Wołomin, a właśnie ta afera, a ściślej, reakcja państwa na patologie w postępowaniu upadłościowym wołomińskiej Kasy dziejące się tu i teraz, stanie się prawdziwym probierzem stosunku obecnej władzy do zwykłych obywateli. Na razie państwo nie zdaje egzaminu. Postępowanie upadłościowe SKOK Wołomin jest obecnie w kluczowej fazie. Dochodziło w nim i wciąż dochodzi do rażących nieprawidłowości ze strony syndyka i nowego, drugiego z kolei sędziego-komisarza, powołanego w grudniu 2015 r. Nie potrzeba publicznych pieniędzy, by pomóc poszkodowanym deponentom-członkom SKOK Wołomin. Majątek upadłego SKOK Wołomin, co więcej, sama gotówka tam zgromadzona przez ostatni rok ze spłat kredytów, wystarczy z dużą nadwyżką na pokrycie wierzytelności. Są realne możliwości prawne, w przeciwieństwie do sprawy Amber Gold, na której wyłącznie skupiła się Pani Premier. Wystarczy zapewnić warunki do efektywnej, rynkowej próby sprzedaży SKOK w całości. W przypadku SKOK Wołomin, aby taka sprzedaż była działaniem realnym, a nie pozorowaną manipulacją, konieczny jest tzw. audyt śledczy portfela kredytowego. Cytując, o ironio, samą Komisję Nadzoru Finansowego, która syndykowi i sędziemu zaleciła przeprowadzenie takiego audytu już w lutym 2015 r., w upadłej kasie doszło do „wyłudzeń kredytów na skalę dotychczas niespotykaną w systemie finansowym”. Do dziś nie wiadomo bowiem, jaka część portfela kredytowego kasy o wartości 2,8 mld zł padła ofiarą wyłudzeń w wyniku działań zorganizowanej grupy przestępczej powiązanej z WSI. Były prezes kasy Mariusz G. wpłacił 1 mln zł kaucji i od kilku miesięcy cieszy się wolnością. Audytu śledczego po dziś dzień nie przeprowadzono. Syndyk i sędzia nie wyrazili aktywnej woli współpracy z KNF. Rozmywając odpowiedzialność, przy pomocy fasadowej, 3-osobowej rady wierzycieli o składzie zaprzeczającym kluczowej zasadzie prawa upadłościowego, próbują jak najszybciej wybrać firmę-biegłego do wykonania wyceny przedsiębiorstwa kasy, abstrahując od oczywistego faktu, że bez audytu śledczego nie ma podstaw do żadnej realnej wyceny, bo skala przestępstwa, do jakiego doszło w SKOK, nawet nie została oszacowana. Do przetargu na tak wycenione przedsiębiorstwo, upadłe według kuriozalnej uchwały fasadowej rady z 01.03.2016 r., miałoby dojść tylko raz – wbrew wszelkiej praktyce prawnej. Żaden rozsądnie działający bank-nabywca do tak ustawionego przetargu nawet się nie zgłosi. I wydaje się, że o to właśnie chodzi. By jak najszybciej przystąpić do podziału portfela kredytowego i jego sprzedaży z wolnej ręki. Nie dziwi poszkodowanych fakt, że jako biegły-rzeczoznawca brana jest pod uwagę jedna tylko firma audytorska, firma z tzw. „wielkiej czwórki”, której ofertę ujawnił nagle syndyk podczas ostaniego posiedzenia fasadowej rady. Ofertę z nadzwyczaj konkurencyjną ceną. Pozostałe firmy „wielkiej czwórki” z nieznanych powodów nie złożyły ofert, zaś w aktach sprawy leży od wielu miesięcy cały szereg ofert innych biegłych rzeczoznawców. Warto w tym miejscu zacytować wiadomość z ubiegłego tygodnia: „Prokuratura Okręgowa w Warszawie na podstawie materiałów przekazanych prokuraturze w kwietniu przez lubelską delegaturę Centralnego Biura Antykorupcyjnego wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez urzędników Komisji Nadzoru Finansowego przez niewłaściwy nadzór nad działalnością SK Banku i przyczynienie się powołanego przez KNF zarządu komisarycznego SK Bank do utraty płynności finansowej i upadłości banku”. Z informacji samej KNF i Ministerstwa Finansów wynika, że to właśnie firma „wielkiej czwórki”, która złożyła ofertę syndykowi SKOK

Wołomin, dziwnym trafem jako jedyna z „wielkiej czwórki” dokonywała na zlecenie zarządu komisarycznego SK Bank kontrowersyjnej oceny portfela kredytowego SK Banku. Według informacji byłego prezesa SK Banku to właśnie ta sztuczna wycena była bezpośrednią przyczyną zawieszenia SK Banku. Stowarzyszenie poszkodowanych przez SKOK Wołomin poddaje akta sprawy analizie prawnej na bieżąco. Poddało analizie jedyne przeszłe postępowanie, które można w znacznym stopniu porównać do sprawy upadłości SKOK Wołomin – postępowanie upadłościowe Banku Staropolskiego. Analizuje sposób procedowania syndyka prowadzącego od niedawna postępowanie upadłościowe SK Banku. Wnioski są jednoznaczne. Syndyk SKOK Wołomin wraz z obecnym sędzią-komisarzem działa na szkodę poszkodowanych deponentów.

W

edług listy wierzytelności, która z ogromnym opóźnieniem została wreszcie w kwietniu br. złożona przez syndyka, poszkodowani deponenci stanowią ponad 90% wszystkich wierzycieli. Duża ich grupa posiada wierzytelności znacznie większe od roszczeń firm, które wykonywały usługi na rzecz Kasy, i roszczeń instytucji budżetowych. Członkowie SKOK zostali bezprawnie odsunięci od wpływu na tok postępowania poprzez ustalenie składu 3-osobowej rady wierzycieli wbrew zasadzie jej działania w interesie ogółu wierzycieli, a nie wierzyciela większościowego, którym jest z oczywistych względów Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). Do rady został powołany Narodowy Bank Polski posiadający nieproporcjonalnie małą wierzytelność, tylko po to, by zapewnić BFG w radzie większość głosów. Pomimo zmiany na stanowisku prezesa BFG, zastąpienia byłego doradcy prezydenta Komorowskiego J. Pruskiego przez Z. Sokala, zarząd BFG, którego wiceprezesi bynajmniej się nie zmienili, trzyma twardo linię byłego prezesa Pruskiego. Prezes BFG nie widzi problemu w powoływaniu biegłego przed dokonaniem audytu śledczego, popiera też „jedynie słuszną” kandydaturę firmy-biegłego. Co więcej, BFG pod nowym kierownictwem znalazł nowy pseudoargument na niekorzyść poszkodowanych członkow SKOK. Wysunął niemieszczącą się w granicach prawa i sprzeczną z logiką tezę, że środki pieniężne, które na bieżąco wpływają do Kasy ze spłat najwyraźniej niewyłudzonej części kredytów, nie wchodzą w skład majątku przedsiębiorstwa upadłej Kasy i nie powinny podlegać wydaniu potencjalnemu bankowi-nabywcy. Przypomnijmy, że SKOK Wołomin dysponuje obecnie prawie 140 mln zł środków pieniężnych, gdyż część kredytów jest po prostu na bieżąco spłacana. Gdyby przyjąć tezę BFG, okazuje się, że majątek przedsiębiorstwa z dnia na dzień maleje, a o tym, czy przedsiębiorstwo może zostać sprzedane jako całość, decyduje relacja tempa spłat kredytów do czasu doprowadzenia do przetargu. Trzeba zaznaczyć, że bank-nabywca musi przejąć wierzytelności deponentów na kwotę ok. 110 mln zł. A przecież nikt nie kupi nawet za złotówkę przedsiębiorstwa o wartości ujemnej. Twórca prawa upadłościowego, prof. Zedler, po zapoznaniu się z taką tezą zapewne złapałby się za głowę. Dyrektor gabinetu ministra Ziobry odsyła pisma poszkodowanych „do właściwych departamentów”, a tam już urzędnicy poprzedniej ekipy „odpowiednio” się nimi zajmują, zazwyczaj wyrażając opinię, że nie widzą podstaw do działania. Pan minister Zbigniew Ziobro niedawno awansował prokuratora K. Masłę, który w Prokuraturze Okręgowej Warszawa-Praga prowadził śledztwo w sprawie nieprawidłowości postępowania upadłościowego SKOK. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Na pytania poszkodowanych SKOK Wołomin o powołanie dedykowanego zespołu prokuratorskiego, pan minister zasłania się brakami kadrowymi. Prokuratura po przeszło rocznych staraniach

stowarzyszenia poszkodowanych przystąpiła wreszcie jako strona do postępowania upadłościowego. Jednak jest to tylko formalność, za którą nie idą żadne aktywne działania. Rozmowy poszkodowanych z niektórymi prokuratorami przypominają sceny z filmów rodem z PRL. Prokuratorzy sami nie są pewni, jakie uprawnienia ma prokurator w postępowaniu upadłościowym. Można by mnożyć przykłady z kontaktów poszkodowanych z innymi ministerstwami i organami państwa. Jeżeli Pani Premier na podstawie audytu w ministerstwach mówi o poszkodowanych w aferach finansowych za rządów PO-PSL, to w pierwszej kolejności powiniem powstać międzyresortowy zespół wsparcia poszkodowanych deponentów-członków SKOK, a następnie sejmowa komisja śledcza ds. nieprawidłowości postępowania upadłościowego SKOK Wołomin. Komisja ta powinna przesłuchać syndyka Lechosława Kochańskiego, poddać analizie kluczowy w sprawie wniosek R e k l a m a

syndyka z 22.04.2015 r. o zezwolenie na odstąpienie od sprzedaży SKOK Wołomin w całości i de facto sprzedaż części portfela kredytowego SKOK z wolnej ręki. Wniosek realnie nie posiada uzasadnienia, jest sprzeczny z przepisami szczegółowymi prawa upadłościowego dotyczącymi banków i SKOK, syndyk wprowadza w nim obce polskiemu prawu pojęcie „zorganizowanego przedsiębiorstwa”. Cała jego argumentacja mieści się w jednym zdaniu. Większość lakonicznego wywodu jest albo nielogiczna, albo sprzeczna ze stanem faktycznym. Jeżeli syndyk nie potrafi uzasadnić wniosku z 22 kwietnia 2015 r. z powodu nieznajomości prawa, to nie powinien w tym postępowaniu być syndykiem. Jeżeli nie nieznajomość prawa jest powodem działań syndyka, to komisja powinna zbadać, czy nie zachodzi ingerencja osób trzecich w jego postępowanie, w tym osób powiązanych ze zorganizowaną grupą przestępczą, która dokonała ogromnych wyłudzeń kredytów i w której interesie mogłaby teraz leżeć

legalizacja wyłudzonych sum poprzez nieprawomocny przebieg postępowania upadłościowego.

T

rzeba zapytać syndyka, dlaczego prowadzi faktycznie przedsiębiorstwo SKOK Wołomin w zakresie obsługi kredytów bez wymaganego prawem zezwolenia sędziego. Jeżeli syndyk twierdzi, że przedsiębiorstwo nie istnieje, nie jest to zgodne ze stanem faktycznym. Jeżeli syndyk nie wie, że prowadzi przedsiębiorstwo upadłe, to nie powinien być syndykiem w tym postępowaniu. Lista zagadnień jest dłuższa. W zeszłym roku syndyk nie stawił się nawet na komisję śledczą posła Święcickiego ds. realizacji ustawy o SKOK w Sejmie poprzedniej kadencji. Należy zapytać byłą panią sędzię-komisarz Małgorzatę Brzozowską, czy w trakcie postępowania były na nią wywierane naciski przez osoby trzecie. Jaki był powód tego, że zwróciła się do KNF 11 czerwca 2015 r. o wyrażenie opinii w kwestii dopuszczalności zbycia SKOK Wołomin w całości. Było to sprzeczne z prawem upadłościowym, co potwierdza odpowiedź samej KNF. Wreszcie trzeba przesłuchać młodego sędziego-komisarza Arkadiusza Zagrobelnego. Zapytać, dlaczego powołał radę wierzycieli nie zapewniającą reprezentacji interesów ogółu wierzycieli, przez co złamał kardynalną zasadę prowadzenia postępowania upadłościowego. Jakie uzasadnienie ma powołanie do rady wierzycieli NBP o wierzytelności wielokrotnie mniejszej niż dziesiątek deponentów? Bo nie jest nim fakt, że NBP ma rzekomo wierzytelność o charakterze publicznoprawnym. Dlaczego sędzia-komisarz zaakceptował wniosek syndyka

o cofnięcie zezwolenia na prowadzenie przedsiębiorstwa SKOK Wołomin, wydany przez panią sędzię-komisarz Brzozowską, który to wniosek posiadał jedną frazę „uzasadnienia”, mówiącą o „zmianie uwarunkowań postępowania upadłościowego”, a jedyną faktyczną zmianą była zmiana osoby sędziego-komisarza? Trzeba też przesłuchać byłego prezesa BFG Jerzego Pruskiego i wieceprezesów w kwestii wniosków BFG składanych od maja 2015, popierających wnioski syndyka. I wreszcie przesłuchać obecnego prezesa BFG, Z.Sokala. To afera dużego kalibru. Bez wątpienia występują w niej osoby mocno umocowane politycznie. Potrzebna jest wola polityczna, by w tej sprawie nie doszło do nieodwracalnej „realnej krzywdy konkretnych obywateli”. Duża część poszkodowanych to osoby prowadzące małe firmy, które lokowały w kasie środki obrotowe. Działalność tych firm stoi teraz pod wielkim znakiem zapytania. Sejmowa komisja śledcza jest na pewno najwłaściwszym organem do zbadania wątków afery, zwłaszcza watku sprawy upadłosciowej. Ta sprawa powinna być szeroko nagłośniona. Warto wiedzieć, że w toku postępowania upadłościowego na kluczowe postanowienia nie przysługuje poszkodowanym nawet zażalenie. Ważne, nieodwracalne decyzje leżą w ręku syndyka, BFG i NBP, stanowiących większość w radzie wierzycieli powołanej ze złamaniem reguł postępowania upadłościowego przez sędziego-komisarza. Oczywiście decyzje te pozostają też w gestii samego młodego sędziego-komisarza. Dlatego w tak grubej aferze najwyższe organy państwowe powinny wszystkim tym osobom patrzeć na ręce. K


KURIER WNeT

18

Opowiedzmy od początku, po kolei. Jest 25 grudnia 2013 roku. Co się dzieje? To się wydarzyło podczas pierwszej mszy świętej. Ksiądz udzielający komunii nie zauważył z powodu pewnej dolegliwości, że hostia konsekrowana nie spoczywa jeszcze na języku osoby przystępującej do komunii, i hostię upuścił. Zaraz, oczywiście, podniósł ją z ziemi. Jest zwyczaj, że takie komunikanty wkłada się do wody. Mieliśmy stary, nieużywany kielich. Wlaliśmy do niego wodę, włożyliśmy do niej komunikant i schowaliśmy do tabernakulum, bo przecież to jest Ciało Pańskie. I czekaliśmy, aż się zupełnie rozpuści. Ale ten komunikant się nie rozpuścił. Czwartego stycznia jeden z księży zauważył przebarwienie. Jak się nazywa ten ksiądz? On chciałby zachować anonimowość i trzeba to uszanować. Po prostu zauważył przebarwienie i powiadomił o tym mnie jako proboszcza. Poszliśmy tam razem i wiadomo – nasze zmysły doznały szoku.

W·I·A·R·A chcesz powiedzieć i dla kogo chcesz ten znak dać? A później ksiądz biskup powołał komisję, która miała całe to wydarzenie obserwować. W jej skład weszła pani doktor Barbara Engel, oficjał sądu, prawnik – ksiądz doktor Tadeusz Dąbski, kanclerz kurii ksiądz doktor Józef Lisowski i ksiądz profesor Stanisław Raszczuk, liturgista. Do kogo komisja się zwróciła? Ta czteroosobowa komisja podjęła decyzję, że zaproszą specjalistów z zakładu medycyny sądowej, żeby pobrali próbki i stwierdzili, co to jest. Chcieliśmy odkryć, jaka jest prawda, jak mamy ten znak rozumieć. Bo jeżeli jest to sprawa naturalna, to temat zamykamy. Nasze zmysły zostały dokarmione, i koniec. Przyjechali przedstawiciele Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, pobrali próbki w sposób profesjonalny, właściwy kryminologom, i nastąpiły pierwsze badania, które wykluczyły bakteryjne czy grzybicze pochodzenie ludzkie, które często zarzuca się

potwierdziły wyniki. Takie były po prostu wnioski końcowe Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie. My te wszystkie dokumenty zebraliśmy, pojechaliśmy w międzyczasie do Lanciano, bo nie chcieliśmy wyważać otwartych drzwi i szukaliśmy w takich miejscach, gdzie już były prowadzone badania, weryfikacje. W Lanciano przekonaliśmy się, już wewnętrznie, że można tak jeździć po całym świecie, a przecież i Szczecin, i Wrocław to są poważne, renomowane zakłady medycyny sądowej. Zresztą zakład medycyny sądowej w Szczecinie identyfikuje pomordowanych na „Łączce” na Powązkach, ma już doświadczenie z materiałami mocno zniszczonymi. Stwierdziliśmy, że na tym etapie trzeba poprzestać i wszystkie dokumenty zanieść księdzu biskupowi, który nabrał pewności moralnej, że można sprawę upublicznić. Rozumiem, że w Lanciano miała miejsce taka sama sytuacja? W Lanciano to się wydarzyło w VIII w. Tam wino przemieniło się w krew, nato-

jestem braminem w hinduizmie, gdzie kasta kapłanów jest na poziomie bogów. Oczywiście upraszczam. Ja przed Panem Bogiem stanę jako ksiądz i Pan Bóg mnie zapyta: jakim byłeś księdzem? Wcale się nie czuję wyróżniony, ale zobowiązany, to osobiście mnie dotknęło. Ja sobie zadałem wiele pytań. Jakim jestem księdzem, czy dobrze służę Panu Bogu? Czy dobrze służę ludowi Bożemu? Któryś z dziennikarzy stwierdził, że każdy by chciał mieć w swoim kościele taki cud. Ja nie wiem, czy każdy by chciał mieć w swoim kościele taki cud, bo tutaj zderzasz się z rzeczywistością, która odbiera ci możliwość wątpliwości. Ja tak to rozumiem, że to rzeczywiście znak Pana Boga do mnie kierowany, żebym był w swoim kapłaństwie bardziej jednoznaczny. Teraz panuje tzw. płynna nowoczesność, każdy mierzy świat swoją miarą, każdy ma swoją prawdę. A tu zderzamy się z rzeczywistością, która nam to wszystko obiektywizuje. Że jest prawda ponad mną. A moim celem jest

Znam też człowieka, który się autentycznie nawrócił po tym wydarzeniu. Przyszedł do kościoła i łaska Boża nim wstrząsnęła. On teraz codziennie płacze i mówi: „proszę księdza, żyłem, no żyłem, jak żyłem”. Czyli wierni reagują? To intymne zderzenie z sacrum możemy łatwo medialnie spłycić. Że oto, proszę bardzo, zaraz będziemy mieli hurtownię cudów. Taka jest mentalność dziennikarza – rano jest konferencja prasowa, po południu leci się do sklepu z dewocjonaliami, czy wzrosła sprzedaż. Pamiętajmy, że wiara to intymne spotkanie z Bogiem i z niego wyrastają owoce, które przekładają się na życie codzienne, czyli mój stosunek do innych. Ale warstwa fundamentalna to jest moje intymne spotkanie z Bogiem. I człowiek płacze, i teraz jego jedynym pragnieniem jest nie zgrzeszyć, i chce zrobić wszystko, żeby jego środowisko, które oddaliło się od Pana Boga, przyjęło Bożą miłość. Czy nie można

ci męczennicy będą nas sądzili. Nas, którzy żyjemy w spokojnych czasach, którzy mamy wszystko, mamy zapewnione warunki, żeby się normalnie rozwijać. Przecież nikt nas nie krzyżuje za to, że szanujemy innych ludzi, że czytamy Pismo Święte, że chodzimy do kościoła. Mamy wszystkie warunki, żeby być świadkami Chrystusa. Dlaczego nie jesteśmy? Dlaczego wciąż układamy wszystko po swojemu, według naszych planów? Panie Boże, tylko się, broń Boże, nie wtrącaj w moje życie! To, co Ksiądz mówi, jest bardzo ważne, ale przecież ci chrześcijanie na Bliskim Wschodzie muszą uciekać z tamtych terenów. Dlaczego papież Franciszek nigdy tam nie pojechał? Takich sygnałów brak właśnie z tej spokojnej Europy dla tego niebezpiecznego terenu, gdzie chrześcijanie giną. Problemy chrześcijan na Bliskim Wschodzie wynikają z tego – uproszczę – że my, chrześcijanie europejscy, jesteśmy słabi w naszej wierze. Życie

Z księdzem Andrzejem Ziombrą, proboszczem parafii pw. św. Jacka w Legnicy, gdzie 25 grudnia 2013 r. wydarzył się cud eucharystyczny, rozmawiają Magdalena Uchaniuk i Łukasz Jankowski

Jaka była pierwsza myśl Księdza? Nie pamiętam. To było dawno. Ukląkłem i zacząłem się modlić. Ale akurat to, że komunikant się przebarwił nie na fioletowo, nie na różowo, nie na niebiesko... Ale na czerwony kolor krwi? Tak, to widać na zdjęciach. Osoby, które wierzą, wiedzą. Dla nas skojarzenie jest jednoznaczne: Ciało Pańskie. Nasze zmysły zostały tą barwą dokarmione, to było jakby potwierdzenie. Nie było wątpliwości, że to bakterie czy coś innego? Od razu Ksiądz wiedział? To byłby absurd, gdyby nie było wątpliwości. Pan Bóg się posługuje różnymi znakami. Dzieciom na przykład śnią się aniołowie. Czy aniołowie mają skrzydła? Nie, nie mają. Są duchami. Ale Pan Bóg posługuje się naszymi wyobrażeniami, rozumem, skojarzeniami, żeby nam przekazać jakąś prawdę. Ja myślę, że Pan Bóg się na górze śmieje z tych naszych ludzkich procedur. My musimy dotknąć, zważyć, zmierzyć. Z naszych planów też się śmieje. Znaczy, w cudzysłowie śmieje się, prawda? Ale wiadomo, trochę jesteśmy groteskowi w tym wszystkim. My wszystko chcemy po swojemu, a Pan Bóg ma swoje plany. Proszę zwrócić uwagę na stygmaty. Stygmatycy mają ślady na dłoniach, a naukowcy mówią, że Chrystus musiał mieć przebite nadgarstki – ale Pan Bóg posługuje się naszymi skojarzeniami. Wracamy do 4 stycznia. Księżą się modlą i co dalej? Modlimy się, idziemy do domu i czekamy na dalszy bieg wypadków, bo nie wiemy, dla kogo jest ten znak. Może tylko dla nas? A może rzeczywiście to wszystko jest naturalnie wytłumaczalne – jakiś grzyb, pleśń? Ale 5. stwierdziliśmy, że jednak ta plama została, więc pojechaliśmy do naszego księdza biskupa. Ksiądz biskup, bardzo rozważny, wtenczas był nim Stefan Cichy, powiedział, żeby jeszcze poczekać dwa tygodnie, że jeśli to jest sprawa naturalna, to się samo zakończy. Po dwóch tygodniach ta część nieprzebarwiona, biała, zupełnie się rozpuściła, osiadła na dnie. Natomiast ta przebarwiona pływała na powierzchni. No i wtedy biskup powołał komisję. Jaką to ma wielkość i jaki kształt? Mniej więcej półtora centymetra na siedem milimetrów. Takie półokrągłe. Co Ksiądz czuł, kiedy ksiądz biskup Cichy powiedział „czekajcie”? Miałem pytania typowo religijne, związane z Bogiem, z wiarą, z moim kapłaństwem. No i to: Panie Jezu, co nam

Sokółce – że jest jakaś tam pałeczka, która zabarwia na czerwono. To zostało wykluczone. I został wskazany nam taki ślad, że mimo że to jest materiał silnie zneutralizowany, zniszczony – że jednak są fragmenty podobne do tkanki mięśniowej, ludzkiej – serca. DNA nie znaleziono i w związku z tym w konkluzji stwierdzono, że nie można potwierdzić w 100%, że jest to pochodzenia ludzkiego, natomiast zauważono tam fragmenty tkanki mięśnia sercowego. Wrocław nie zamknął nam drogi, nie powiedział, że wszystko można naturalnie wyjaśnić. Był ten szlak histopatologiczny. Szukaliśmy dalej, znaczy, komisja szukała, bo ja w tej sprawie jestem stroną – ja to zgłosiłem i popro-

To intymne zderzenie z sacrum możemy łatwo medialnie spłycić. Że oto zaraz będziemy hurtownia cudów. Taka jest mentalność dziennikarza – rano konferencja prasowa, po południu leci się do sklepu z dewocjonaliami, czy wzrosła sprzedaż. siłem księdza biskupa, żeby coś z tym wydarzeniem zrobić. Kolejnym ośrodkiem był Zakład Medycyny Sądowej w Szczecinie. Czyli kolejne potwierdzenie? Już niezależnie od Wrocławia. Zakład Medycyny Sądowej w Szczecinie wziął te próbki, preparaty, które przygotował Wrocław, i użył innej metody badania. W Szczecinie pan profesor zlecił badania, a ci, którzy je robili, nie wiedzieli, skąd materiał pochodzi. Tylko profesor wiedział. Dali mu wynik, który dla niego samego okazał się szokujący, bo tam jeszcze użyto specjalnego filtra UV, który wskazał, że to, co było przez Wrocław uznane za obumarłą grzybnię, jest de facto tkanką ludzką, kolagenową. Ja się na tym nie znam, trzeba tam sprawdzić, jak to się fachowo nazywa. Stwierdzili też, że to jest coś podobnego do mięśnia sercowego, i jeszcze do tego w stanie agonii. Znaleziono jakieś ślady DNA, użyto dwóch metod i te dwie metody

miast tutaj chleb konsekrowany w ciało, w tkankę ludzką, tak że tam była sprawa o wiele poważniejsza. W latach 80. komisja międzynarodowa badała próbki i doszli do rewelacyjnych wyników, ale właściwie też nie byli w stanie wyjaśnić pochodzenia... Odpowiadali na jedno pytanie, a pojawiało się pięć następnych. To nas upewniło, że to jest takie neverending story. Czy Księdzu te badania były potrzebne? Czy Ksiądz czekał, żeby dowiedzieć się prawdy, czy po prostu wiedział? Wiadomo, powodowało pewien niepokój pytanie: Panie Boże, komu dedykujesz to wydarzenie? Wyniki badań mnie upewniły, że chyba jednak Bóg chce, żeby się o tym dowiedziało szersze grono ludzi. Bo raz, że zobaczyliśmy hostię przebarwioną, co już nam, mnie osobiście wystarczyło, żebym się spionizował jako ksiądz i pobożnie odprawiał mszę świętą, a jeszcze poznałem wyniki badań, które wskazują, że są tam fragmenty, które mówią. Mówią to, co mówią. Dla mnie to zupełny szok i też bardzo się cieszę, ale z drugiej strony... Tu się posłużę tym, co powiedział ksiądz Krzysztof Wiśniewski na konferencji prasowej: że być może mamy to rozumieć w kategoriach Bożego upomnienia dla nas, opamiętania. Jak Ksiądz rozumie to teologicznie? To jest dosłowny, dany Księdzu do ręki znak, który trzeba przełożyć także na teologię. Nie, to trzeba przełożyć na życie. Człowiek wierzący idzie do kościoła na mszę świętą i ten znak jest potwierdzeniem, że przyjmujesz ciało Chrystusa, który wciąż za ciebie kona, bo ciebie kocha. Przyjmujesz konającego Chrystusa, który na każdej mszy świętej daje ci siebie jako pokarm, żebyś miał siły do pięknego życia, żebyś miał siły być chrześcijaninem, żebyś był prawdziwym uczniem Chrystusa. Nie tym, który pamięta o Nim, kiedy dzieje się coś złego, ale żeby rzeczywiście naprawdę za Nim kroczyć. Ksiądz powiedział, że to jest upomnienie i że Księdza to spionizowało. Nieraz spotyka się przykłady czy opowieści, że księża odprawiają msze w sposób nie do końca godny, że wiara w rzeczywiste Przemienienie nie jest powszechna. Proszę Pana, to, że jestem księdzem, wcale nie gwarantuje mi nieba. Pan Bóg mnie powołał jako księdza, odpowiedziałem na to wezwanie, ale cały czas się muszę mobilizować, żeby dążyć do świętości poprzez moje kapłaństwo i żeby tą świętością dzielić się z innymi. Taka jest moja wizja. Ja nie

ją odkrywać i żyć nią. Nie tą prawdą, którą sobie sam stworzyłem, bo to jest świat fałszywy. A jak zareagowali wierni? Nie mam zielonego pojęcia, na razie właściwie trzy czwarte życia poświęcam na modlitwę i rozmowy z mediami. Jeszcze z wiernymi nie rozmawiałem. Nie przychodzili do zakrystii? Nie cieszyli się, nie mieli uwag? Jeszcze nie miałem możliwości... To jest jednak wciąż świeże, ale na pewno to przeżyli i przeżywają. Państwo tego nie przeżywają? To jest logiczne. Przecież trudno jest obok tej rzeczywistości przejść obojętnie. Pan Jezus wywrócił życie Księdza do góry nogami, a życie parafii? Nie wywrócił mojego życia do góry nogami. Spionizował, zmobilizował. Natomiast cóż, to naturalne, że ludzi pcha też ciekawość: a co tam się wydarzyło? Obserwujemy, że już jest więcej ludzi na mszy świętej, więcej się spowiada, więcej adoruje Najświętszy Sakrament. Czyli pierwsze skutki widać. Ale wczoraj Ksiądz powiedział, że się trochę obawia takiego jarmarcznego wydźwięku całej sytuacji. Tak. Żeby nie traktować tego jedynie jako sensacji, bo... to jest jednak sensacja, bez dwóch zdań. Choćby ten huragan mediów, który się przewalił przez parafię, jest dowodem ogromnego zainteresowania. Ale nie chcielibyśmy, żeby to się zamieniło tylko w przelotnego newsa. Bo Pan Bóg nie daje znaków, żeby zrobić nam fajerwerkową imprezę, a później wracajcie do swojego życia i go nie zmieniajcie. Myślę, że to jest taki znak, że nawet jeżeli ja muszę całe swoje życie przemeblować, to jest znak temu służący. I skonfrontować siebie z tym, co głosi Jezus Chrystus i jego Kościół. Tak to należy rozumieć. To jest pewnie proces wieloletni. Jeśli ktoś uważa się za osobę wierzącą i np. żyje w konkubinacie, i się z tym znakiem zderzył, to podejrzewam, że będzie musiał też jasno określić, „czego ty, człowieku, chcesz w życiu, przecież jesteś chrześcijaninem”. Mam nawet przykład z parafii, że były takie związki, gdzie podjęto decyzje szalenie radykalne. Dlaczego? Bo ci ludzie, po prostu, chcieli przyjmować to, co Pan Jezus ma do zaoferowania, między innymi sakramenty święte, przyjmować komunię świętą. Oczywiście to było związane z ogromnymi kosztami w ich życiu, ale kiedy z nimi rozmawiam, oni mówią: „proszę księdza, to była dobra decyzja, mimo że strasznie bolesna”. Operacja nie boli? Ale ostatecznie później idzie ku zdrowiu, nie? W tych kategoriach trzeba patrzeć.

tego traktować w kategoriach pięknego cudu, o który chodzi Panu Jezusowi? Od tego człowieka teraz wszyscy się odwrócili, bo uznali go za szaleńca. Ale nie odwrócili się od apostołów, od świętych, czyli nie uważali ich za szaleńców. Tak to działa. Mamy ekspansję islamu, ekspansję nihilizmu, relatywizmu – może ta cała sytuacja dla nas, katolików, jest znakiem, żebyśmy byli naprawdę świadkami Ewangelii. Nie tylko osobami, które korzystają z usług religijnych. Albo przychodzą do kościoła, żeby coś uzyskać – poczucie ukojenia, spokój. Wchodzimy do krainy łagodności, a później musimy być drapieżnikami w świecie biznesu. Te kategorie myślenia trzeba kompletnie zresetować. Ten znak wskazuje

Teraz panuje tzw. płynna nowoczesność, każdy mierzy świat swoją miarą, każdy ma swoją prawdę. A tu zderzamy się z rzeczywistością, która nam to wszystko obiektywizuje. Że jest prawda ponad mną. A moim celem jest ją odkrywać i żyć nią. nam, że po prostu musimy zmienić mentalność. Szczególnie katolicy muszą zmienić. Każdy robi to, co chce, ale jeżeli jestem chrześcijaninem, jeżeli uważam się za katolika, to Pan Jezus prosi mnie poprzez ten znak, żebym był nim naprawdę. Wywołał Ksiądz bardzo ważny temat. Świadczenie o Ewangelii tam, gdzie jest islam, państwo islamskie, jest bardzo ciężkie. Łatwo o nim mówić tutaj, z perspektywy Polski, a dużo ciężej jest świadczyć tam. I na tym polega nasz problem, że my jako katolicy myślimy, że wyślemy SMS „pomoc dla Syrii” i już spełniliśmy swój obowiązek. Właśnie nasi bracia w Syrii uświadamiają nam, że wiara w Chrystusa winna mnie coś kosztować. Kosztować pewne konkretne decyzje. Kto to jest męczennik? Martyr to jest po prostu świadek. I jeżeli wchodzimy w jakieś gry społeczne, np. w kościele jestem pobożny, a w pracy ukrywam swoje chrześcijaństwo... właśnie

wystawia rachunek naszych zaniedbań, naszego stylu życia. Może nawet z powodu kultury, która wyrosła wskutek zaniedbań nas, chrześcijan, teraz ci biedacy tam, w Syrii, cierpią. Z całą mocą będę wracał do naszych postaw. Nie do pytania, co robi Franciszek, ale co ja robię, jakim ja jestem katolikiem. To jest punkt wyjścia. Wygodnie jest osądzać kogoś. Wygodnie jest pytać, czy ktoś coś zaniedbał albo nie. Sam sobie muszę zrobić rachunek sumienia. Jest takie stare powiedzenie – chcąc zmienić świat, zmień siebie. To, że wytykam czyjeś zaniedbania, jest próbą usprawiedliwienia swoich postaw, swoich zaniedbań. Ja bym poszedł w tym kierunku. Ja dlatego mówię o papieżu Franciszku, bo mnie zabrakło takiego stwierdzenia w spotkaniu na Lesbos. To było bardzo spektakularne, bo papież pojechał do uchodźców, ale zabrakło właśnie takiego przyczynowo-skutkowego myślenia i apelu po prostu o pokój, o mądrość. Czy Pani czytała wszystko, co Franciszek powiedział na temat Syrii? Na pewno nie. Problem polega właśnie na tym, że my mówimy już mediami. Proszę państwa, jest „L’Osservatore Romano”. Proszę bardzo, wielokrotnie się na ten temat wypowiada. On to jasno wyartykułował. Gdyby papież miał tam mówić to wszystko, to by tam dwa dni siedział, cały czas mówił. Trzeba po prostu patrzeć na wszystkie jego wypowiedzi i na tej podstawie diagnozować. Właśnie – naszym problemem jest to, że mówimy poglądami mediów, my mówimy czyimiś komentarzami. My sami komentujemy rzeczywistość, więc staramy się myśleć samodzielnie. Żeby samodzielnie myśleć, trzeba mieć wiedzę. A jeżeli ta wiedza jest niepełna, to jakie sieję spustoszenie jako ten, który dzierży mikrofon w ręku? Ja wiem, jest ramówka, trzeba coś tam 12 godzin mówić. Ale na was też spoczywa ogromna odpowiedzialność, tak samo jak na księdzu. Czy Pani sobie wyobrażała, ja tu jestem księdzem, a później ubieram się w lateks i idę sobie tańczyć na stołach, bo już jestem po mszy świętej? Księdzem jest się 24 godziny na dobę, bo to jest misja, to jest powołanie. I tak samo jest ogromnie ważne być dziennikarzem. Nie oszukujmy się, kiedyś mówiono, że media to jest czwarta władza. Ja twierdzę, że teraz media zostały zepchnięte na boczny tor, teraz jest piąta władza – forsa. Kto ma forsę, ten ma media. Kto ma media, ma władzę. I tak to mniej więcej wygląda. K


kurier WNET

19

jarmark · wnet Producenci i dystrybutorzy żywności na całym świecie podlegają ścisłym rygorom i restrykcjom proekologicznym. Ponadto chyba nie jest w ich interesie ani w ich intencjach, by nas permanentnie podtruwać. A jednak to robią?!

Zbawienne oleje Aleksander Bobrownicki Równia pochyła Współczesny amerykański badacz i publicysta Brian Peskin przypomina, że jeszcze na początku XX wieku rak, wylewy i zawały nie były znane nie tylko wśród Eskimosów czy Indian z dorzecza Amazonki. Do 1920 roku nie występowały one także w USA i w Polsce. Nie było również supermarketów, nie fałszowano masła, nie pasteryzowano mleka. Nie stosowano konserwantów ani produktów z przedłużanym chemicznie terminem przydatności. Mówi się o degradacji środowiska, dziurze ozonowej, kwaśnych deszczach, zatrutym jedzeniu i wodzie, ale w świetle badań ustalono, że te czynniki, choć szkodliwe dla zdrowia, nie są przyczyną raka. Nie mają też wpływu na zmiany w naczyniach, „zatykanie światła żył” – a więc na plagę wylewów i zawałów. Gdzie zatem jest przyczyna? Co niszczy nasze zdrowie? Brian Peskin w swojej książce „Ukrywana historia raka” twierdzi, że przyczyna powstawania raka jest dobrze znana – tyle, że od lat skutecznie skrywana. Powołuje się na odkrycie prof. Ottona Warburga (laureata Nagrody Nobla), który w 1920 roku dowiódł, że komórki rakowacieją z powodu niedotlenienia. Ponieważ nie umiano wyjaśnić, dlaczego komórkom tlenu brakuje, o odkryciu zapomniano i zajęto się innymi metodami leczenia nowotworów. Peskin przywołuje casus dr Budwig i jej dietę opartą na oleju z grupy omega 3, która daje 90% skuteczności w leczeniu raka. Dlaczego media o tym nie krzyczą? Podobne oleje zmniejszają ryzyko zachorowalności na raka piersi aż o 60% – podaje „European Journal of Cancer”! Czy ktoś z Państwa o tym słyszał? I dlaczego doktor Budwig, mimo sześciokrotnej nominacji do Nobla, nagrody nie dostała? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze.

Głos ma nauka Każda komórka ludzkiego ciała okryta jest podwójną błoną tłuszczową niczym owoc skórką. Przez tę błonę wnikają do wnętrza komórki pożywienie, tlen i woda. W drugą stronę muszą się wydostawać „odpady”. Błona komórkowa w połowie składa się z białka, a w połowie ze specyficznych kwasów tłuszczowych ALA (alfalanolinowy kwas omega 3) i LA – (lanolinowy kwas omega 6). ALA i LA są podstawą zdrowia, działają bowiem jak miniaturowe magnesy – przyciągają do wnętrza komórki tlen. Te tłuszcze niestety zużywają się i cyklicznie muszą być wymieniane na nowe. Gdy w diecie mamy stały niedobór tych kwasów, zaczynają się kłopoty z dotlenianiem komórki. Ponieważ nasz organizm sam ich nie wytwarza, musi je zatem otrzymywać z zewnątrz! Żadne substytuty nie wchodzą w rachubę. Natura żąda od nas autentyku, a przekaz jest jednoznaczny: tylko ALA i LA są niezbędnymi dla naszego zdrowia kwasami tłuszczowymi!

Problemy z krążeniem Naukowcy badający problemy niewydolności krążenia pochylili się nad owym „czymś”, co zatyka nasze arterie. Odkryli, że nie są to żadne „złogi cholesterolu” spowodowane jedzeniem smalcu, masła czy jajek, czym straszono nas przez lata. Powód jest zawsze ten sam: uszkodzony lub nieobecny w ustroju kwas tłuszczowy ALA (omega 3) i LA (omega 6). Spożywanie „uszkodzonych” (zmodyfikowanych) tłuszczów w miejsce dobrych to jedyna przyczyna tych dolegliwości. Jak można uszkadzać tłuszcze? Skoro macierzyste ALA i LA tak łatwo przyciągają tlen do naszych komórek – wyjaśnia Peskin – to równie łatwo utleniają się poza komórkami. Masło przechowujemy w lodówce, bo inaczej szybko się utleni, czyli zjełczeje. Z tego samego powodu psują się ryby i praktycznie wszystkie wiktuały. Problem polega na tym, że to, co jest najlepsze

dla naszych komórek, stanowi barierę nie do sforsowania dla przemysłu przetwórczego i handlu. Tłusty towar ma szczególnie krótki okres przydatności do spożycia. Wobec czego „zaistniała konieczność” znalezienia sposobów na „przedłużanie” terminu przydatności. „Pomajstrowano” przy olejach roślinnych i przerobiono je na margarynę i inne quasi-tłuszcze, produkty, których kot, szczur ani inne stworzenie nie ruszy. Stosuje się coraz więcej sztuczek, aby opóźnić utlenianie tłuszczów. Ale syntetyczne antyutleniacze unicestwiają bezcenne ALA i LA oraz inne naturalne związki zawarte w olejach. Przykładem tego jest pasteryzacja mleka. Wystarczy nawet kilka sekund podniesionej temperatury, by ALA i LA wyeliminować. Jeszcze nigdy w dziejach świata gatunek ludzki nie był tak skutecznie okradany z tego, co dla jego egzystencji najważniejsze. Gdyby czyjaś prababcia ożyła i znalazła się w supermarkecie, zapewne doznałaby szoku, widząc około 200 gatunków tłuszczów i ani jednego z tych, których kiedyś używała. Nie uwierzyłaby, że to, co nazywamy masłem (ba nawet „masełkiem”), jest mieszaniną masła i oleju. Bo olej jest 10 razy tańszy niż masło!!! Fałszowanie masła stało się normą i mimo licznych nacisków lobby producentów nie ma zamiaru nic w tej praktyce zmieniać. Zmieniają tylko nazwy – na bardziej swojskie, nawet pieszczotliwe. Multimiliarderzy z karteli producentów i sprzedawców żywności od stu lat przekonują nas, że dla ich produktów nie ma alternatywy. To niezawodnie oni nie dopuścili, by dr Budwig otrzymała Nagrodę Nobla, choć sześciokrotnie była do niej nominowana.

nie odpowiada prawdzie i chcąc ratować zdrowie, należy sięgnąć po nieuszkodzone LA i suplementować dietę w proporcji najlepiej 1x1, maksimum 2,5 LA na 1 porcję ALA. Na stronie www.brianpeskin.com umieszczono dokładne naukowe wyliczenie wyżej podanej korelacji kwasów ALA i LA. Wyliczenie uwzględnia wszystkie organy ludzkiego organizmu, ich masę i optymalną dla prawidłowego funkcjonowania wszystkich narządów zawartość ALA i LA. Suplementacja wymaga bowiem obu kwasów, uzupełniają się one wzajemnie. Zatem, stosując się do rad dra Peskina, olej lniany – bogaty w ALA – należy stosować łącznie z takim, który zawiera proporcjonalnie dużo LA, a więc z olejem słonecznikowym, makowym czy olejem z wiesiołka. Rzecz w tym, że oleje muszą pochodzić od

sprawdzonego producenta, zachowującego właściwy reżim technologiczny. W żadnym momencie dystrybucji olej nie stoi poza lodówką, ponieważ na żadnym etapie jego temperatura nie może przekroczyć 10 st. Celsjusza. Jedna porcja oleju lnianego zmieszana z dwiema porcjami oleju makowego dziennie nie może przekraczać 1 do półtora łyżeczki od herbaty. Po miesiącu robimy przerwę trzymiesięczną, gdyż nie pijemy ALA i LA non stop. Wybór maku nie jest przypadkowy, gdyż uprawę maku trudno jest „unowocześnić.” Maku nie pryska się pestycydami, bo przestaje rosnąć. W przerwie trzymiesięcznej, gdy zaprzestajemy pić „mieszankę” ALA i LA, warto urozmaicać naszą dietę zmielonymi nasionami maku i lnu.

Niech żyją ALA i LA! Wymieńmy tylko w skrócie najważniejsze korzyści dla naszego zdrowia, płynące z suplementacji wspomnianych kwasów: 1. Ochrona antyrakowa (komórki odzyskują zdolność wchłaniania tlenu). 2. Wzrost energii (wewnątrz komórek znajdują się mitochondria, jakby urządzenie do produkcji energii. Ich działanie odczuwamy już po 20 minutach od spożycia ALA i LA). 3. Wzmocnienie matrycy kości, zbudowanej na bazie kolagenu (pochodna krzemu organicznego). A więc to nie brak wapnia, a uszkodzenie

matrycy kości wywołuje osteoporozę. Zatem właściwy poziom kwasów ALA i LA zabezpiecza nas przed nią. 4. Apetyt. Wraca naturalne poczucie smaku. Zmniejsza się apetyt na „słodkie”. Dłużej utrzymuje się uczucie sytości. 5. „Rzadsza krew”. Jeśli lekarz ci powie, że „masz zbyt gęstą krew”, to jest to skrót myślowy. Czerwone płytki krwi mają kształt miniaturowego talerza. Te „talerze”, układając się jeden nad drugim, często sklejają się. Pod mikroskopem taki stos posklejanych talerzy przypomina dżdżownicę. Wtedy lekarze przepisują codzienną porcję pochodnych aspiryny (na przykład Acard), która nienaturalnie (chemicznie) rozcina tę „dżdżownicę” na mniejsze kawałki. Długotrwałe stosowanie aspiryny nie pozostaje bez wpływu na organizm, choć w początkowej fazie terapii nie jest to oczywiste. Tymczasem, absorbując LA, zabezpieczamy krew najprościej, jak tylko można. W naturalny sposób wpływamy na błonę krwinek, aby się nie sklejały. A skoro krwinki są „nieposklejane”, łatwiej wnikają do naczyń włosowatych. Organizm nie musi wytwarzać wysokiego ciśnienia. No i jak w każdej terapii naturalnej – nie ma też żadnych skutków ubocznych. Są za to same pozytywy. 6. Cholesterol. Wyobraźmy sobie, że chcemy wybudować dom. Na placu budowy powinny pojawić się cegły. A tu masz… Zamiast cegieł ciężarówki

dowiozły gruz! Ale my nie reklamujemy ładunku. Natomiast bierzemy ciężki młot i rozbijamy te ciężarówki. Zapewne państwo już się domyślili, że ciężarówki obrazują cholesterol, a gruz to uszkodzone ALA i LA. Gdy zatem zauważamy, że nasza budowa szwankuje, to nie atakujemy lekami obniżającymi „niewinny” cholesterol (statyny), tylko starajmy się dostarczyć organizmowi dobre cegły ALA i LA. W latach 50. ubiegłego stulecia na zlecenie Kongresu USA prowadzono badania nad cholesterolem. Uzyskane wyniki analizował później prof. Immich, który wykazał, że stężenie cholesterolu we krwi osób zdrowych oraz chorych na miażdżycę tętnic wieńcowych jest identyczne. Inny naukowiec, prof. Newman z USA (specjalizujący się w analizie programów przeciwcholesterolowych), stwierdził: W grupie pacjentów leczonych preparatem obniżającym cholesterol odnotowano trzykrotny wzrost liczby zgonów na zawał w porównaniu z grupą kontrolną. Zainteresowanych odsyłam do książki współczesnego niemieckiego profesora Waltera Hartenbacha (jest już polskie wydanie) pod tytułem „Mity o cholesterolu”. Według niego obniżanie poziomu cholesterolu jest szkodliwe, może nawet skrócić życie. Profesor Walter Hartenbach, podobnie jak nasz prof. Zbigniew Religa, to chirurg-kardiolog z wieloletnim stażem. Cdn.

R e k l a m a

Nowotwór – ponure żniwo Jednak mimo licznych szykan jej pasta, oparta na oleju lnianym tłoczonym na zimno, zmieszanym z chudym twarożkiem, zapewniająca 90% skuteczności w leczeniu raka, zaistniała na trwałe i jest stosowana na całym świecie. Dr Budwig, biochemik i mikrobiolog, na podstawie wieloletnich badań ustaliła, że ten naturalny kompozyt daje naszemu organizmowi lepszą przyswajalność i zapobiega potencjalnym kłopotom, jakich możemy się nabawić, pijąc sam olej lniany. Szkoda, że większość lekarzy przejawia sceptycyzm i niechęć wobec tych „wynalazków”, mimo iż według danych Polskiej Unii Onkologicznej każdego dnia 300 osób w Polsce dowiaduje się, że ma raka. W roku 2010 naszym kraju na nowotwory złośliwe zapadły 140 564 osoby. W tym samym czasie odnotowano 92 611 zgonów. Kobiety zapadają najczęściej na raka piersi (22,4% zachorowań), mężczyźni na raka płuc (21,1% zachorowań).

Kto ma w głowie olej… W skali świata 40 milionów ludzi zmaga się z chorobą nowotworową i liczba ta rośnie. Plaga zawałów i wylewów jest już na tyle masowa, że przyjmujemy to niemal jako rzecz normalną. Rzecz w tym, że wcale tak być nie musi. Wystarczy zerknąć do Internetu, by się dowiedzieć, co może zdziałać dobra dieta. Olej lniany spożywamy w niewielkich tylko ilościach i bezwzględnie na surowo. Smażony – to trucizna!!! Powtórzymy: smażone na oleju lnianym frytki czy placki ziemniaczane to trucizna. Arkadiusz Woźniak w swojej rozprawie „Oleje kluczem do zdrowia” zwraca uwagę na pewne nieporozumienie. Otóż znacząca część dietetyków twierdzi, że zachodnia dieta (chodzi o Zachodnią Europę, Kanadę, USA i Australię) wielokrotnie przedawkowuje LA (omega 6), wobec czego wybiórczo eliminują z niej produkty, w których tenże lanolinowy kwas tłuszczowy występuje (np. orzechy laskowe). Nie są świadomi, że kiedy jemy posiłki oparte na przemysłowej produkcji, większość tego LA jest uszkadzana na etapie przetwórstwa. Zatem owo „przesycenie”

G R A J O E KS TR A PU N K T Y I WA LC Z O Z W YC I ĘS T WO W N O W E J W E R S J I A P L I K A C J I V I TAY I N A V I TAY. P L

Oferta dla Zarejestrowanych Uczestników Programu VITAY posiadających konto na vitay.pl. Promocja trwa w okresie 01.04-30.06.2016 r. Szczegóły w Regulaminie Promocji „Punktonauci: Rywalizacja” w aplikacji VITAY lub na vitay.pl.�

915741_VITAY_Punktonauci_prasa Kurier 225x339.indd 1

5/31/16 15:59


kurier WNET

20

ostatnia · strona

Historia jednego zdjęcia...

TXT

W tym roku 14 czerwca mija 80 lat od śmierci G.K. Chestertona. Czasy się zmieniają, zmieniają się politycy i konflikty światowe, nikt już nie pamięta o wojnach burskich, a Europa żyje perspektywą Brexitu. A jednak myśl wielkiego Anglika, wciąż aktualną, można zadedykować i dziś – szczególnie naszej obecnej, totalnej opozycji.

Ujemne strony posiadania dwóch głów G.K. Chesterton Dla Beryl Blanche Delaforce od G.K. Chestertona z nadzieją, że jeśli kiedykolwiek będzie czuła pokusę, by przyjąć propozycję oferowanych jej dwóch głów, ta krótka opowiastka wystarczy, aby odwieść ją od tak błędnej decyzji.

P

ewnego razu mały chłopiec wyglądający przez płot ogrodu zobaczył przejeżdżających obok czterech rycerzy z wielkimi pióropuszami na hełmach. Jako że ożenił się on potem z księżniczką i obraca się raczej w dobrym towarzystwie, prosił mnie, żebym nie wymieniał jego imienia; nazwijmy go zatem Czerwononogim. Ponieważ tego rodzaju rzeczy bardzo go interesowały, przelazł przez płot i pobiegł za rycerzami, żeby przekonać się, dokąd zmierzają. Przybyli do bardzo sędziwego staruszka, który siedział, balansując na szczycie ostrej skały. Rycerze, wnosząc z jego spiczastej czapki i siwej brody, że mają do czynienia z Czarodziejem, spytali go, gdzie mają szukać Księżniczki Japoniki (tak bowiem księżniczka, która jest moją kuzynką, pragnie być nazywana).

– Księżniczka Japonika – odparł Czarodziej – mieszka w Zamku za Ostatnim Lasem Świata, w miejscu, gdzie zawsze jest zachód słońca. Nie może wybrać się do nikogo z wizytą i nikt nie może jej odwiedzić, bo do zamku prowadzą tylko dwie drogi: drogi po prawej strzeże Olbrzym o Jednej Głowie, a drogi po lewej strzeże Olbrzym o Dwóch Głowach. Wtedy pierwszy rycerz odezwał się z wielkim animuszem (ze strony matki pochodził z rodziny Bromley Smunk, a wiecie, jacy oni są): – Szybko usunę olbrzyma z drogi. Ale wydaje mi się, że ograniczę się do Jednogłowego Olbrzyma. Jestem bowiem ludzkim człowiekiem i chciałbym ściąć tak niewiele głów, jak to tylko możliwe.

Pierwszy rycerz wyruszył zatem drogą do Jednogłowego Olbrzyma. Jakąś chwilę potem wyruszył drugi rycerz, a potem trzeci, a potem czwarty – wszyscy tą samą drogą. Mały chłopczyk został na miejscu i rozmawiał z Czarodziejem o kwestii podatkowej. Zaledwie rozprawili się z tym krótkim tematem, zobaczyli ludzi wlokących się smutnym rzędem od strony Jednogłowego Olbrzyma. Byli to czterej rycerze i muszę z żalem wyznać, że byli porządnie rozbici. Wtedy Czerwononogi odezwał się niespodziewanie: – Bardzo chciałbym zobaczyć Dwugłowego Olbrzyma. Pożyczcie mi miecz. Wtedy wszyscy ryknęli śmiechem i powiedzieli mu, jak głupio robi, myśląc, że potrafi zabić Dwugłowego Olbrzyma, kiedy oni nie mogli

zabić nawet Jednogłowego. On jednak wyruszył i tak, z wysoko podniesioną głową, i znalazł Dwugłowego Olbrzyma na wielkich wzgórzach, gdzie zawsze zachodzi słońce. A wtedy odkrył ciekawą rzecz. Dwugłowy Olbrzym wcale nie rzucił się na niego i nie rozerwał go na kawałki, jak można się było spodziewać. Faktycznie, olbrzym wrzeszczał i krzyczał, ryczał i darł się, i to obiema głowami naraz. Ale, prawdę mówiąc, dwie głowy wrzeszczały i krzyczały, ryczały i darły się w dość osobliwy sposób. Otóż wrzeszczały i krzyczały, ryczały i darły się na siebie nawzajem. Jedna głowa wołała: – Jesteś zwolennikiem Burów! Druga odpowiadała z gorzkim poczuciem humoru: – A ty większym! W rzeczywistości kłótnia ta mogłaby trwać w nieskończoność, stając się coraz dziksza i błyskotliwsza z każdą chwilą, ale została przerwana przez Czerwononogiego, który wyciągnął wielki miecz pożyczony od jednego z rycerzy i wbił go niespodziewanie w olbrzyma, i zabił go. Wielki stwór padł jak długi i przez chwilę wstrząsały nim śmiertelne drgawki. Powiedział: – Nie uważam cię za godnego uwagi. A potem pogodnie wyzionął ducha. Czerwononogi ruszył dalej drogą, której strzegł Dwugłowy Olbrzym, aż dotarł do

ZOSTAŃ FUNDATOREM RADIA WNET

www.wspieram.to/przekaz PODARUJ NAM MIESIĄC LETNICH AUDYCJI!

Akc ja trwa do 27 czerwca !

ILUSTRACJA: G.K. Chesterton

Kaliningrad, sklep z pamiątkami na lotnisku. W Rosji można kupić: dywan z Putinem, kubek, koszulę, a nawet popiersie Dzierżynskiego i Stalina – zamiast statuetek Lenina, Breżniewa, Jelcyna i cara Piotra, które były modne w latach 90. Fotografia: Aleksiej Witwicki

Zam­ku Księżniczki. Nie muszę chyba dodawać, że po kilku słowach wyjaśnienia wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwe. Czarodziej, który prowadził pannę młodą do ołtarza, powiedział po zakończeniu ceremonii następujące kabalistyczne i całkowicie niezrozumiałe słowa: – Mój synu, Olbrzym z jedną głową był silniejszy od Olbrzyma, który miał dwie. Kiedy dorośniesz, przyjdą do ciebie inni czarodzieje, którzy powiedzą: „Zbadaj swoją duszę, biedny dzieciaku. Kultywuj wyczucie różnic możliwych w obrębie jednej psychiki. Wyznawaj dziewiętnaście religii odpowiadających różnym nastrojom”. Mój synu, to będą źli czarodzieje; będą cię chcieli zmienić w dwugłowego olbrzyma. Czerwononogi nie wiedział, co to ma znaczyć, i ja także nie wiem. tłum. Magda Sobolewska Opowiadanie ukaże się w lipcu 2016 r. w zbiorze „Drzewa pychy i inne opowiadania”, nakładem wydawnictwa Fronda.


8


8


nr 24

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Czerwiec · 2O16 W

n u m e r z e

Węzeł gordyjski wciąż pancerny Jadwiga Chmielowska

W

czapce Waffen SS i Mauserem w ręku stanął Gorzelik przed Urzędem Wojewódzkim w Katowicach. drwi z państwa polskiego. Może i dobrej zmiany w Polsce chce kilku polityków, ale nie mają ich z kim dokonać. Lokalni kacykowie nie tylko promują nieudaczników, ale wręcz sieją destrukcję i kompromitują rząd. Stanowiska obejmują hochsztaplerzy, złodzieje albo po prostu zdrajcy. Wszyscy niby to wiedzą, ale każdy z polityków jak mantrę powtarza: „a cóż ja mogę?”. Pozostaje więc publicznie zadać dwa pytania: Kto personalnie podejmuje decyzje? dlaczego ci, którzy nic nie mogą, po prostu nie odejdą ze swych stanowisk? nie jest możliwa odbudowa państwa przez kanalie. na Śląsku to najlepiej widać! nic nas, Polaków, historia nie nauczyła? Piłsudski, zapytany o program partii, odpowiedział – „bić kurwy i złodziei!”. niestety, od 27 lat RP gnije. Jakoś w polityce nikt tych „kurew i złodziei” nie bije, a mnożą się jak króliki. im większy dureń, cwaniak i łachmyta, tym dalej zajdzie. niepokorni, odważni, zdolni i mądrzy są niewygodni, więc najczęściej wegetują lub już ich w kraju nie ma... agentura rosyjska hula bez przeszkód po Polsce i europie. europa zdestabilizowana. Lewactwo sparaliżowało francję. nasza cywilizacja tonie, a orkiestra, jak na Titanicu, gra… dobra wiadomość – Śląski Kurier WneT ma już dwa lata! Prezentem urodzinowym jest jego dostępność w całej Polsce. nasi czytelnicy od czerwca będą otrzymywali nie tylko pełną wersję ogólnopolską, ale i Kurier Wielkopolski. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

O

D

Z

I

E

N

N

A

Stajnia Augiasza

2

nie będąc specjalistą (iii)

Krzysztof Tytko Polska Grupa Górnicza to kolejny bubel ekonomiczny Mimo że rząd PiS i ministerstwo energii od co najmniej 150 dni przed powołaniem PGG kontrolowały radę nadzorczą i zarząd KW, dotychczas:

• Nie wprowadziły najkorzystniejszego rozwiązania, jakim jest konsolidacja pionowa spółek energetycznych i spółek węglowych, celem określenia mixu energetycznego kraju, opracowania planu marketingowego dla spółek górniczych, zapewnienia stabilności dostaw i bezpieczeństwa energetyczne-

tej stajni Augiasza nikt nie chce wyczyścić, bo zostało starannie zaplanowane, że ma ona upaść, mimo że liczy co najmniej 38 milionów koni najczystszej krwi arabskiej. tylu jest polskich obywateli. • Nie zrobiły nic, aby zablokować dumpingowy import węgla z Rosji, powodujący wzrost bezrobocia w kraju członkowskim UE, co jest sprzeczne z przedakcesyjnymi zapisami traktatu z Maastricht i istotnie ogranicza możliwość produkcji węgla po koszcie poniżej parytetu importowego;

Powstańcy w grobach się przewracają Wojciech Kempa

P

C

czyżby nawet sam Pan Prezes PiS, pomimo wielokrotnych interwencji, nie mógł lub nie chciał wyczyścić tej stajni Augiasza, jaką jest polskie górnictwo?

go kraju, czyli nie powołały Koncernu Energetycznego jako własności SP na podobieństwo np. NBP, skupiającego docelowo w jednym organizmie gospodarczym całe górnictwo węgla kamiennego i brunatnego oraz całą opartą na nim energetykę, ciepłownictwo i masowe przetwórstwo węgla na paliwa

trzecie Powstanie Śląskie było wydarzeniem pod wieloma względami niezwykłym. Pokazało ono Polsce i światu, że chociaż drogi Polski i Śląska rozeszły się już w XiV w., polskość przetrwała na śląskiej ziemi.

rzetrwała w sercach Ślązaków, którzy nie poddali się germanizacji, a następnie w drodze walki zbrojnej doprowadzili do przywrócenia Śląska Macierzy. iii Powstanie Śląskie, zwłaszcza na tle innych zrywów powstańczych, wyróżniało się także swoją masowością, znakomitą organizacją, perfekcyjnym planem i konsekwentną jego realizacją. Wszystkie te czynniki w połączeniu z ofiarnością, poświęceniem i ogromnym patriotyzmem powstańców złożyły się na sukces iii Powstania Śląskiego, co zwłaszcza nas, Ślązaków, winno napawać dumą. Powstańcom śląskim należy się od nas więc szczególny podziw i uznanie. Winni oni stanowić dla nas wzór i przedmiot wielkiej dumy. Przy każdej też okazji oddawajmy im hołd, szczycąc się, że to nasi przodkowie dokonali rzeczy tak wielkiej. niestety, 95 rocznica wybuchu iii Powstania Śląskiego minęła w naszym regionie w zasadzie bez echa. Owszem, tu i ówdzie organizowano takie czy inne uroczystości, ale trudno było dostrzec w tym jakikolwiek rozmach. Większość mieszkańców nawet ich nie zauważyła. Gdy się widzi, jak warszawiacy potrafią pielęgnować pamięć o powstańcach warszawskich i zestawi to z tym, co wyczyniają władze samorządowe naszego województwa, smutek i żal człowieka ogarnia... Jedyną imprezą zorganizowaną z większym rozmachem, a związaną z obchodami 95 rocznicy wybuchu iii Powstania Śląskiego, był koncert, w którym wystąpiły takie gwiazdy jak dżem, Piotr Kupicha, Miuosh, Maciej Lipina, Kasia Grzesiek czy Soul Hunters Gospel Choir. Koncert odbył się jednak nie na Górnym Śląsku, ale w Sosnowcu, co Jerzy Gorzelik, lider Ruchu autonomii Śląska, a więc

E

ugrupowania, które w koalicji z PO współrządzi naszym województwem, pozwolił sobie skwitować następująco: Idealny wybór miejsca. Sosnowiec stanowił zaplecze dla polskiej strony górnośląskiej wojny domowej. Tam ulokowano magazyny broni, stamtąd przez granicę przechodziły „zielone ludziki”. Wreszcie to Polska skorzystała na powstaniach i podziale obszaru plebiscytowego. Nie dziwi zatem, że w polskim mieście przy dawnej granicy celebrować będą pamięć o zdobyciu kolonii. sumie taka reakcja nie zaskakuje. nas, Ślązaków, których przodkowie walczyli o złączenie śląskiej ziemi z Polską, powstania śląskie napawają ogromną dumą. Bynajmniej nie dziwimy się, że w tych, którzy reprezentują opcję niemiecką, wywołują one wściekłość. To w końcu był nasz triumf, a ich klęska. nie byłoby więc sensu przejmować się tego rodzaju reakcjami, gdyby nie to, że z takimi ludźmi politycy Platformy Obywatelskiej zdecydowali się współrządzić naszym województwem, powierzając im sprawy związane z kulturą. dopełnieniem czary goryczy była uchwała podjęta przez Sejmik Województwa Śląskiego. Radni najwyraźniej nie zdają się odczuwać dumy z dokonań i poświęcenia powstańców śląskich. a jeśli jest inaczej, to z jakichś powodów tego nie chcą bądź boją się okazać. W przyjętej z okazji 95-lecia wybuchu iii Powstania Śląskiego uchwale Sejmiku Województwa Śląskiego próżno bowiem byłoby szukać podziwu i uznania dla powstańców śląskich. Bynajmniej nie są oni stawiani za wzór do naśladowania, nie złożono im też w tejże uchwale hołdu. Wręcz przeciwnie... Zamiast tego znalazły się tam bełkotliwe frazesy o potrzebie

W

upamiętnienia burzliwego okresu walk o przynależność państwową Górnego Śląska i ich uczestników. W uchwale czytamy też, że starły się [wtedy] różne wizje przyszłości regionu i że radni czują się w obowiązku przypomnieć wydarzenia sprzed dziewięćdziesięciu pięciu lat i ich uczestników w duchu szacunku, refleksji i pojednania. Tak więc miast dumy, z uchwały bije zażenowanie, że doszło do tego rodzaju zdarzenia, jak iii Powstanie Śląskie. ie wiem, czym kierowali się radni, przyjmując uchwałę w takim właśnie kształcie, ale jedno jest pewne – w ten sposób podeptali pamięć o ludziach, którzy byli solą tej ziemi i którym winni są głęboki szacunek. Tak naprawdę dopuścili się zdeprecjonowania ich czynu, zrównując ich z tymi, którzy walczyli po drugiej stronie. W tym kontekście jako przejaw wyjątkowej hipokryzji uznać należy żale związanych z Platformą Obywatelską górnośląskich samorządowców, że marszałek Kuchciński nie zgodził się, by w budynku Sejmu RP upamiętnić rocznicę wybuchu iii Powstania Śląskiego okolicznościową wystawą. a dlaczego właściwie się nie na to nie zgodził? Podobno dlatego, że dokładnie ta sama wystawa w tym samym budynku, tyle że w części należącej do Senatu, była eksponowana przed rokiem, a nie ma w zwyczaju, by tę samą ekspozycję prezentować rok po roku. Ponadto ponoć nie powalała ona swą formą na kolana. Ostatecznie marszałek Kuchciński zmienił zdanie i wystawa w Sejmie stanęła. do jej wartości odnieść się nie mogę, jako że jej nie widziałem. W sumie gdyby nie koncert w Sosnowcu i ów zgrzyt związany z wystawą w Sejmie, zapewne nikt albo prawie nikt by nie zauważył, że jakiekolwiek obchody 95 rocznicy wybuchu iii Powstania Śląskiego się odbyły. faktem jest, że władze samorządowe naszego województwa nie podeszły do tej ważnej dla nas rocznicy tak, jakbyśmy mogli sobie tego życzyć... K

N

płynne i gazowe. Koncern ten powinien konkurować z rynkiem europejskim i światowym, a w skali kraju być producentem węglowym, zapewniającym stabilność dostaw dla naszej energetyki zawodowej, konkurencyjnych wobec innych rodzajów energii – głównie energii atomowej i „zielonej”, tzw. OZE. Polska nie powinna na wewnętrznym rynku utrzymywać konkurujących ze sobą jednostek gospodarczych, tj. węglowego górnictwa i węglowej energetyki! Unię Europejską trzeba bezwzględnie przekonać, że mamy prawo właśnie tak zagospodarowywać swoje złoża. Natomiast krajowych wyznawców „gospodarki neoliberalnej” (L. Balcerowicz), polegającej na rzekomej konieczności „rozbijania monopoli” i zastępowania zintegrowanego zarządzania wzajemną konkurencją powstałych w ten sposób jednostek, trzeba zwyczajnie ignorować, co sugeruje i zaleca prof. dr hab. inż. Andrzej Lisowski – były pracownik naukowy GIG. Tak pionowo zintegrowane są wszystkie wiądące koncerny na świecie. • Nie zdefiniowały do dnia dzisiejszego optymalnej wielkości kapitału zakładowego PGG w stosunku do sumy aktywów nowo powołanej spółki, co pozwoliłoby na osiągnięcie równowagi pomiędzy ryzykiem związanym z potencjalnym przejęciem przez wierzycieli a korzystnym kosztem pozyskania kapitału oraz maksymalizowaniem wartości spółki poprzez optymalizowanie zwrotu z zainwestowanych kapitałów (ROE); • Nie dokonały wyceny zasobów węgla i nie dokapitalizowały nimi aktywów PGG, by zbudować silny podmiot gospodarczy ze zdecydowaną

• Nie uzgodniły warunków tworzenia funduszu socjalnego, który powinien być wypłacany tylko z zysków; • Nie opracowały i nie wdrożyły nowego systemu motywacyjnego celem zaktywizowania kreatywnych i przedsiębiorczych pracowników spółki. • Nie uwłaszczyły pracowników Polskiej Grupy Górniczej, korzystając z ustawy o komercjalizacji przedsiębiorstw. Tej stajni Augiasza nikt nie chce wyczyścić, bo zostało starannie zaplanowane przez wszystkie kolejne rządy przez 26 lat polskiej transformacji, że ma ona upaść, mimo że liczy co najmniej 38 milionów koni najczystszej krwi arabskiej. Tylu jest polskich obywateli, a każdy z nich w przyszłości (czyli od momentu przekazania kontroli nad polskimi zasobami węgla kapitałom obcym do czasu całkowitego wyczerpania złoża) może stracić równowartość jednego umownego konia, która w świetle możliwości zastosowania czystych technologii węglowych wynosi kilkaset tysięcy złotych. Ten fakt jest wynikiem kilkunastu celowo spreparowanych przyczyn, których nikt nie chce ujawnić, wyeliminować, by następnie podjąć zdyscyplinowane działania na rzecz akumulacji nie niemieckiego, a polskiego kapitału. Wyczyścić tę stajnię można w ciągu przysłowiowego jednego dnia, tak jak zrobił to mitologiczny Herakles. Wystarczy tylko dobra wola właściciela, której jednoznacznie brak! A przecież mamy obowiązek zrobić wszystko, by nie stracić bezcennych kopalń, które posiadają olbrzymie zasoby wysokiej jakości węgla,

zmiany organizacyjne (łączenie, dzielenie), których było wiele w górnictwie, zawsze były najlepszym sposobem na zatarcie śladów po malwersacjach w podmiotach przed restrukturyzacją. większością kapitału skarbu państwa w ogólnej sumie bilansowej nowo powołanej spółki; • Nie zdefiniowały rentownych projektów inwestycyjnych dla poszczególnych kopalń, by wpisać je w założenia zaproponowanego wyżej planu marketingowego; • Z majątku 11 kopalń, 4 zakładów oraz centrali zarządu nie wydzieliły ostatecznie majątku niechcianego, celem natychmiastowego przekazania go do Spółki Restrukturyzacji Kopalń; • Nie wyselekcjonowały zbędnych pracowników KW, którzy nie tworzą wartości dodanej i dawno powinni zostać przekazani do SRK; • Nie przeszkoliły kluczowej kadry w zakresie wiedzy i technik, które budują wartość firmy; • Nie wprowadziły rozrachunku wewnętrznego na poziomie kluczowych procesów produkcyjnych (eksploatacji węgla, drążenia chodników, zbrojenia i likwidacji ścian); • Nie powołały do życia Centrum Innowacji, by rozpocząć wdrażanie przełomowych czystych technologii węglowych; • Nie uzgodniły ostatecznego kształtu Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy; • Nie stworzyły warunków do finansowania organizacji ZZ tylko ze składek związkowych i przeniesienia ich siedzib poza zakłady pracy;

tak jak to się stało w przypadku KWK „Silesia” (kontrolowana przez EPH), KWK „Brzeszcze” (kontrolowana już przez kapitały obce w spółce Tauron), KWK „Dębieńsko” (kontrolowana przez NWR), i czujnie zapobiegać, by nie doszło do ogłoszenia niewypłacalności wszystkich kopalń należących do PGG, PHW i JSW i do przejęcia przez obcych wierzycieli kontroli nad nimi. Przy obecnym koszcie obsługi ponad ośmiomiliardowego zadłużenia PGG i ponad siedmiomiliardowego zadłużenia JSW i KHW, przy pilnej konieczności odtworzenia zużytego frontu eksploatacyjnego, potrzebie zmodernizowania i odnowienia parku maszynowego (co wykazał audyt) oraz nadal niskich cenach węgla, czyli wobec braku możliwości generowania satysfakcjonujących zysków – niemożliwa jest już terminowa spłata zaciągniętego długu. Oznacza to, że Ministerstwo Energii powołało do życia podmiot gospodarczy, który nie ma żadnych szans na terminową spłatę zadłużenia, skazując go od samego początku na wrogie przejęcie. To samo będzie dotyczyć Polskiego Holdingu Węglowego, który zostanie wkrótce powołany, jak również Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Skalę bezwładności i bezczynności za rządów PO-PSL i w obecnym Ministerstwie Energii obrazuje fakt, że Nowa Kompania Węglowa dokończenie na str. 5

Kolejna odsłona walki niepokornej i niezłomnej habilitantki Joanny G. o sprawiedliwość i prawidłowe relacje w środowisku naukowym. „Gdyby ktoś był ciekaw mojej reakcji, mógłbym ją zawrzeć w następującej konstatacji: Śpieszmy się cenić autorytety – wszak tak szybko odchodzą od tego, co kiedyś głosiły” – komentuje stan środowiska utytułowanych/utytłanych pedagogów Herbert Kopiec.

3

Śląska polityka muzyczna „Wiceprezydentem Gliwic od spraw kultury jest jakiś wieśniak z Opolszczyzny, szczelnie impregnowany na potrzeby kulturalne miasta, nowym dyrektorem Teatru Muzycznego został wędrowny kuglarz z Zagłębia, a jego zastępcą – łowca scenicznych zleceń z Krakowa”. Andrzej Jarczewski o nieprawidłowym systemie finansowania kultury na przykładzie Gliwickiego Teatru Muzycznego.

4

Pracownicy porzuceni przez pracodawcę Załoga Walcowni Blach Grubych Batory w Chorzowie od stycznia nie dostaje wypłat. Zakład jest w stanie upadłości, jego majątku pilnują ochotniczo pracownicy, którzy z nadzieją oczekują na przejęcie przedsiębiorstwa przez Skarb Państwa. Sytuację walcowni, jej załogi oraz załamanie na dobrze dotychczas funkcjonującym rynku blach grubych omawia Stanisław Orzeł.

5

3 maja po śląsku W czasie zaborów zrodziła się na Śląsku powszechna tradycja obchodów rocznicy ustanowienia Konstytucji 3 maja. Była kultywowana w ii Rzeczpospolitej, podczas ii wojny światowej i w pierwszych latach władzy narzuconej przez Sowietów. Tępili ją zaborcy, okupanci i władze komunistyczne, próbowały zawłaszczyć skłócone ugrupowania polityczne. zdzisław Janeczek o przywiązaniu Ślązaków do idei Konstytucji 3 maja.

6-7

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

„Sztywno rozumiane dziedzictwo w okresie piastowskim zamykałoby nas wyłącznie w obszarze piastowskim lub później w jagiellońskim. natomiast z dziedzictwem okresu zaborów, które trzeba zmienić, borykamy się do dziś – czasami zupełnie bezmyślnie”. Ryszard Surmacz po raz kolejny zabiera głos w polemice na temat stosunku Polaków do ziem utraconych na Wschodzie i odzyskanych na Zachodzie.


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ą s ki

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

w IPN-ie. W swojej rodzinie, mniej więcej po połowie, miałem piłsudczyków i narodowców. Ich szczegółowych dyskusji nie rozumiałem. Ich ówczesna wzajemna opozycja przypominała obecną rywalizację PiS-u z PO. Ale gdy mieli jakiś problem zewnętrzny, to potrafili sprawnie działać razem, bo łączył ich cel wyższy – ojczyzna. Jestem więc chyba jedynym w Polsce facetem, który przebył taką drogę. Piszę to nie po to, aby się pochwalić, lecz dlatego, że mam coś do powiedzenia. Geopolityka to taka dziedzina, która pozwala odczytać rzeczywiste uwarunkowania, zanim poniesie się klęskę. Dziś np. mówi, że plany, jakie snuje Skalski, są zupełnie nierealne, wbrew interesowi państwa i polskiemu narodowi. Natomiast dziedzictwo to zbiór, zwykle narodowych doświadczeń, które kształcą i wychowują; to biblioteka, która pełni rolę pomocniczą w formowaniu

dziedzictwa, będą też nimi pokolenia, które przyjdą po nas. Wilno, Lwów, Kamieniec Podolski już zawsze będą nasze. Robienie mi zarzutu z publikowania w „giedroyciowskiej «Kulturze»” przypomina pretensje do niemego, że zaczął mówić. Chwalimy Kazimierza Wielkiego za kodyfikację prawa, dlaczego nie mamy chwalić Giedroycia za „kodyfikację” polskiej ówczesnej kultury? Ba, ganimy Giedroycia za to, że myśli, a nie tych, którzy tę myśl wykorzystali w zupełnie innym okresie. Przecież to nonsens. Druga RP stworzyła wielu ludzi wielkiego formatu. Zapytajmy więc, na czym ta wielkość polega? Najkrócej – na szerokim spektrum oglądu i dobrej woli działania. Ja, jako nieco starszy, miałem jeszcze możliwość tę wielkość zauważyć. Giedroyć, Pawełczyńska, Jerzy Podbielski z Zielonej Góry, Jerzy Bobiński z Kędzierzyna Koźla; miałem też kilka takich, zupełnie nieznanych, osób w rodzinie. Natomiast Jana Pawła

Musimy stwarzać fakty dokonane. Przekazanie zabytków niczego nam nie odbiera, lecz łagodzi tradycyjne antagonizmy, którymi grają silniejsi, i ustala standard w stosunkach międzynarodowych. To w pewnym sensie przejęcie inicjatywy. Oczywiście Skalski ma rację, że Niemcy czegoś takiego zaakceptować nie mogą, ale właśnie na tym polega polityka. W taki sposób na wschodzie zyskujemy spokój, a na zachodzie wzmacniamy władanie na ziemiach odzyskanych. Bo właśnie tam zadecydują się losy przyszłej Polski (pisałem o tym wielokrotnie). Nie wiadomo, jak potoczą się przyszłe nasze losy. Z historii natomiast wiemy, że nasza część Europy jest przedmiotem bardzo sprawnej manipulacji strony rosyjskiej i niemieckiej. Chyba lepiej przeciwstawić swoją myśl twórczą, niż przyjąć obcą – destrukcyjną. To też kwestia wyobraźni! Niech się nikomu

najpierw je odnaleźć na ziemiach zachodnich i północnych, a potem podłączyć pod kroplówkę, aby mogły w ogóle przetrwać. Dziedzictwo zamiera na byłych kresach w sposób naturalny i umiera na ziemiach odzyskanych w sposób proletariacki, żeby nie powiedzieć bolszewicki. Nie jesteśmy państwem bogatym, stąd moje prowokujące pytanie: mamy inwestować w śmierć czy w życie? Roli zabytków nie sposób przecenić, ale twórczymi nośnikami kultury są ludzie i to oni powinni decydować o kierunku własnego rozwoju. Rzecz w tym, że kresowe zabytki nie muszą ginąć, a my swoim gapiostwem na zachodzie i północy Polski nie musimy dożynać całej kultury kresowej, która należy do tej wyższej. Taka postawa zwolennika personalizmu nie powinna dziwić. … Dzisiaj to Polska jest Zachodem, z kolei Zachód istnieje już tylko jako po-

Szóstego marca na portalu wPolityce.pl ukazał się mój artykuł noszący tytuł „ Jak mądrze pokierować historią (kresy i ziemie zachodnie)” [pisownia Autora – przyp. red.]. Chciałem w nim zwrócić uwagę na niebezpieczne przesuwanie się punktu ciężkości polskiej świadomości narodowej w kierunku wschodnim. Pisałem o tym już wielokrotnie wcześniej, ale zawsze bez echa i zainteresowania. A proces, mimo że wciąż się pogłębia, nadal jest niezauważony.

Węzeł gordyjski wciąż pancerny Kresy i ziemie zachodnie Ryszard Surmacz

Sztywno rozumiane dziedzictwo w okresie piastowskim zamykałoby nas wyłącznie w obszarze piastowskim lub później w jagiellońskim. Natomiast z dziedzictwem okresu zaborów, które trzeba zmienić, borykamy się do dziś – czasami zupełnie bezmyślnie. przyszłej plastycznej materii. Dziedzictwo, owszem, jest zbiorem określonych nienaruszalnych wartości, ale ci, którzy z niego korzystają, muszą mieć świadomość, że jest ono twórcze, a nie zabetonowane, i nie jest celem samym w sobie. Sztywno rozumiane dziedzictwo w okresie piastowskim zamykałoby nas wyłącznie w obszarze piastowskim lub później w jagiellońskim. Natomiast z dziedzictwem okresu zaborów, które trzeba zmienić, borykamy się do dziś – czasami zupełnie bezmyślnie. Marcin Skalski pisze: Surmacz, historyk publikujący w giedroyciowskiej „Kulturze”, postuluje narodową abdykację z Kresów Wschodnich i pielęgnowania ich materialnego dziedzictwa. Nasze dziedzictwo, owoc twórczej pracy wielu pokoleń Polaków, należy scedować na Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, aby nie konfliktować się ze wspomnianymi narodami powstałymi na gruzach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, dać przykład Niemcom dybiącym potencjalnie na Ziemie Zachodnie i powrócić do dziedzictwa piastowskiego. I dalej: Istota problemu leży w niezrozumieniu kilku faktów – między innymi tego, że Polska piastowska i Polska jagiellońska wcale się nie wykluczają. […] To właśnie dzięki temu dziedzictwu udało się Cywilizacji Polskiej, lokalnej formie Cywilizacji Łacińskiej, powołać w jego ukształtowanej potem formie fenomen, z którego do dziś możemy być dumni. […] Dziś jego spadkobiercami są m.in. Polacy na Wileńszczyźnie i na Białorusi […]. Dlatego też właśnie Wilno uważamy za miasto polskie. I dlatego też, dopóki określamy się mianem Polaków, będziemy już na zawsze depozytariuszami tego

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

II znamy wszyscy – jego wielkość uznał cały świat! Ale być może trzeba zobaczyć więcej takich osób, by obraz tej wielkości utrwalić? Największym problemem młodych ludzi jest to, że takich wzorców nie mieli. Ubolewam, ale to dramat. I teraz najważniejsze słowa – przyczyna obu polemik: by Polacy dla swojego dobra wyzbyli się kresów. Tak został mój artykuł zrozumiany. Nic takiego nie napisałem, ale trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości, że my tych kresów już nie mamy i mieć nigdy nie będziemy! Domaganie się w jakiejkolwiek formie powrotu na kresy budzi nie tylko kresowe diabły, ale również wstrząsa dawnymi sojuszami. W razie zagrożenia Litwini i Ukraińcy natychmiast poproszą o pomoc Niemców, a ci wykorzystają nadarzającą się okazję i najpierw zrobią z nas globalnych durniów, a potem na swój sposób rozliczą z ziem odzyskanych. Taka zmiana na mapie automatycznie unieważnia układ poczdamski, a także traktat graniczny polsko-niemiecki, i pozostawia Polskę bez uregulowań prawno-międzynarodowych. Co się wówczas może stać z Polakami mieszkającymi na kresach, lepiej nie mówić głośno. Gdyby jednak stało się inaczej i Polska wróciła na swoje kresy, to prędzej czy później czeka ją nieuchronnie kolejna rzeź... No trochę wyobraźni! Dlaczego mamy uroczyście przekazać kresowe dobra kulturalne? Z dwóch powodów: • są naszym wspólnym dziedzictwem i jeżeli nie możemy my z nich korzystać, niech korzystają oni, • przekazanie nie jest zrzeczeniem się, lecz fizycznym uratowaniem tego dziedzictwa i kontynuacją jednej idei, rozdzielonej na kilka części.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

nie zdaje, że na ziemiach, na których od stu lat króluje bolszewizm, a od Katarzyny II z przerwami istnieje nakaz rugowania wszystkiego, co polskie – polskie się uratuje. Zniwelowanie niepotrzebnych napięć w naszej strefie pozwoli uniknąć zbędnych konfliktów, a nawet, w razie ich wystąpienia, ograniczyć ilość ofiar. Ktoś, kto z taką gorliwością odwołuje się do katolickich wartości, nie może odrzucić takich działań. I teraz najważniejszy powód przekazania dóbr kultury. Dziś po raz trzeci (po XV i XX w.) stajemy w obliczu naszego być albo nie być. W XV w. był Grunwald i unia polsko-litewska, w XX rozpad Rosji pozwolił odbić II RP. Dziś stoimy przed rozpadem Unii Europejskiej, więc musi pojawić się w Europie nowy układ polityczny, a to oznacza dla nas alternatywę: sukces albo kolejna zupełna klęska. Rosja i Niemcy teren pomiędzy sobą uważają za jednolity kulturowo i tak go traktują. W tym celu wykorzystują dawne nasze niesnaski i wrogości, ale z punktu wodzenia Polski, Litwy i Ukrainy ten obszar jednolity kulturowo nie jest. I na tym polega różnica pomiędzy wzajemnymi relacjami a traktowaniem nas z zewnątrz. Jeżeli różnic wewnętrznych nie ograniczymy, wszyscy wrócimy tam, skąd przyszliśmy. I na tym w zasadzie powinienem zakończyć. Nie mogę tego jednak zrobić, ponieważ temat jest niezwykle ważny i wciąż niedostrzegany. Marcin Skalski i jemu podobni zatrzymali się w historycznym czasie i nie zauważyli, że kresy przeniosły się na ziemie odzyskane. Tam są i od 70 lat dogorywają. Nie dostrzegli, że chcąc zachować kresowe dziedzictwo, trzeba

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, dr Michał Soska, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski

jęcie geograficzne. Cóż bowiem zostało z Cywilizacji Łacińskiej w Niemczech czy Francji? Oczywiście, trudno się tu z Autorem polemiki nie zgodzić. Dalsza degrengolada cywilizacji zachodniej (bo już nie łacińskiej), mówiąc obrazowo, zachęca muzułmanów do marszu na Europę. Owszem, cywilizacja łacińska jest testamentem polski piastowskiej i jagiellońskiej, ale dziś kim Pan chce bronić – już nie tyle cywilizacji, co samej Polski: KOD-em, PO czy PiS-em, o którym Pan tak źle pisze? Ilu żołnierzy ma Pańska Polska? Jakie poparcie? O Litwinach i Ukraińcach pisze Pan: z oczywistych względów nie mieli powodów, by jednoczyć się z Polakami, i przeciwstawia im Pan polski nacjonalizm jako grę według reguł, które wówczas obowiązywały wszystkich. No niby tak, ale warto zauważyć, że my przegraliśmy wszystko. I tu kłania się geopolityka, która wskazuje, że na tym polu nie mieliśmy i nie mamy żadnych szans. Upieranie się nie jest niczym innym, jak zwykłą głupotą. Ponadto proces, który włączyli Rosjanie w XIX w. jeszcze na Ziemiach Zabranych, zwłaszcza po uwłaszczeniu chłopów, doprowadził do zmiany parametrów kulturowych u współczesnych Ukraińców i Litwinów. Tam Polska nie ma czego szukać, tak samo jak Niemcy na ziemiach odzyskanych. Ukraińcy i Litwini już o tym już wiedzą, a niektórzy Polacy jeszcze nie. Przekładając to na język polityki, tłumaczy to się tak: Litwini i Ukraińcy swoich ziem nie stracą, ale Polacy przez własną ślepotę mogą. Akt dobrej woli, który zaproponowałem w „Jak mądrze pokierować historią”, umożliwia nam zniwelowanie

Reklama Wiktoria Skotnicka, reklama@ radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

wzajemnych napięć do maksimum i podjęcie współpracy na bazie własnych niepodległości. Pozwala nam też nacjonalizmy zamienić w patriotyzm. To oczywiście nie wyklucza potrzeby uznania zbrodni wołyńskich jako ludobójstwa lub jakiejś innej formy dyplomatycznego zadośćuczynienia. Surmacz musi ordynarnie fałszować rzeczywistość i mijać się z prawdą – to w kontekście propozycji powrotu Polaków do Polski. Dla [Surmacza – R.S] nie istnieją wielotysięczne społeczności polskie na Litwie czy Białorusi, mieszkające tam od wieków. Wyizolowanie do realnej Polski, realnie istniejących Polaków można tylko wyjaśnić zaczadzeniem kawiarnianymi oparami giedroycizmu. Skalski w mojej propozycji widzi zdradę narodową i zdradę wobec własnych rodaków. Moja rodzina pochodzi z kresów i nikt z nich nie chciał tam wracać. Ale skoro Skalski z taką łatwością dostrzega jakieś „opary zdrady”, to może sam przeniesie się na Ukrainę i zasili tych, którzy mieliby walczyć o powrót kresów do Polski. Miałby wówczas okazję stworzyć własny wzór patriotyzmu. I chyba nawet nie podejrzewa, że sam z siebie robi tzw. pożytecznego idiotę? Cała Europa dryfuje w kierunku państw narodowych. Potomkowie wywiezionych na nieludzką ziemię Polaków mają takie samo prawo mieszkać w Polsce, jak ja sam i Skalski. A powoływanie się na słowa Jana Pawła II, który mówił o wspólnych brzemionach, które mamy wzajemnie nosić, to już jest pomieszanie pojęć. Myślenie o kresach, których nie mamy, a zapominanie o ziemiach zachodnich, po których chodzimy od 70 lat, jest kolejnym absurdem. Tym bardziej, że największe zasługi w ich odzyskaniu miała właśnie Narodowa Demokracja. Zastanawia też siła determinacji, z jaką Skalski chce budować Wielką Polskę Katolicką. Nie musimy się bać tego terminu, ale Polskę możemy zbudować tylko taką, na jaką pozwolą nam warunki i okoliczności, oczywiście przy zachowaniu modelu kulturowego. W tym kontekście pojawił się też wątek Piłsudski–Dmowski. I kolejny raz trzeba przypominać, że z dzisiejszego punktu widzenia powielanie tego przedwojennego sporu nie ma najmniejszego sensu. Piłsudski i Dmowski w kontekście niepodległości są jedną, niepodzielną całością i należy dążyć do napisania syntezy ich walki. Bardzo pomocne są tu prace Mariana Piłki. Polemikę podjąłem nie z potrzeby dyskutowania, lecz dla wykazania anachroniczności i szkodliwości tego typu myślenia. Napięcie patriotyczne, jakie wyczuwa się u Marcina Skalskiego, jest godne szacunku, ale upieranie się przy XIX-wiecznym nacjonalizmie, który negatywnie zweryfikowała II wojna, jest anachronizmem. Do dziś nie mogę pozbyć się wrażenia absurdu, w jaki dwa lata temu dałem się wpędzić poprzez dyskusję z sympatycznym człowiekiem, który twierdził, że „hajlowanie” nie jest niczym nagannym. Ten młody człowiek nie mógł zrozumieć, że to dawne pozdrowienie rzymskie dziś ma faszystowską konotację. Dla niego ważniejszy był argument, że na pogrzebie Dmowskiego w taki sposób oddawano mu hołd. Odnosiłem wrażenie, że dla niego bycie narodowcem było ważniejsze od bycia Polakiem. W całym tekście polemicznym Marcina Skalskiego nie odnalazłem dwóch podstawowych rzeczy: istnienia myśli zachodniej, w której ND położyła największe zasługi, oraz jasnego wyartykułowania państwowości. I jeżeli miałbym szukać jakiejkolwiek zdrady, to właśnie tu, bo skoro tak bardzo chce się być narodowcem, swojego dorobku nie wolno traktować wybiórczo. Dziś na Ukrainie toczy się dyskusja o ukraińską tożsamość. Dla Polaków I RP była Polską, dla Ukraińców – Rzeczpospolitą, bo Polacy mieszkali głównie w Koronie. A więc tworzy się jakaś płaszczyzna dla akceptacji z obu stron. Tak więc nadchodzi też czas, który pozwoli uratować życie kresowym zabytkom i na tej podstawie stworzyć jakąś stałą wartość w Europie Środkowo-Wschodniej, a w dalszej kolejności zablokować odwieczne knowania rosyjsko-niemieckie. K

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 04.06.2016 r. Nakład globalny 10 140 egz. Numer 24 czerwiec 2016

(Śląski Kurier Wnet nr 19)

ind. 298050

M

niej więcej od początku tzw. III RP w polską świadomość wciskane jest takie oto przekonanie: my, Niemcy, mamy takie samo prawo do swoich ziem wschodnich (naszych odzyskanych), jak wy, Polacy, do kresów. Nikt oczywiście tej tezy otwarcie nie postawił, ale realizowana jest ona na dwa sposoby poprzez: •powolne świadome polityczne i gospodarcze odrywanie ziem zachodnich od pozostałej części Polski, •konflikt na Ukrainie i mimowolne podsycanie starych polskich resentymentów. Konsekwencje takiej niefrasobliwości dla Polski mogą być fatalne! Ale skoro Chiny poprosiły Japonię, swojego niedawnego wroga, o zinterpretowanie państwa chińskiego, to dlaczego my, Polacy, nie możemy załagodzić kulturowego konfliktu z Ukrainą i Litwą i oficjalnie przekazać im naszych zabytków, które są na ich terytorium? Muzeum Kresów w Lublinie te zabytki zinwentaryzuje i upamiętni. Czy to tak trudne do zrozumienia? W tej sprawie doczekałem się dwóch tekstów polemicznych. W obu przypadkach moja intencja została źle zinterpretowana. Pierwszy tekst ukazał się w „Śląskim Kurierze Wnet” (nr 22/16) i tu zostałem osadzony w alternatywie: agent albo patologia. Nieco zaskoczony, w tej samej konwencji odpowiedziałem w kolejnym numerze gazety (ŚKW nr 23/16). Ze względu na poziom, wykluczający jakąkolwiek dyskusję, spuśćmy na tę polemikę zasłonę. Drugi głos polemiczny odezwał się na portalu „Kresy” z 20.03.2016 i nosił tytuł: „Polska to Bóg, Honor i Kresy Wschodnie”. Ale z nim, mimo betonowej postawy mojego dyskutanta i kilku jego niefortunnych epitetów, chciałbym podjąć dialog, ponieważ swoją żarliwością, szczerością, ale też pewną naiwnością wręcz mnie ujął. Obydwa głosy wskazują wyraźnie, że część Polaków ma problem ze świadomością kulturową. Poszło oczywiście o moją propozycję: „Uroczystym gestem, zapisanym najlepszymi zgłoskami, całe materialne dziedzictwo, z wyjątkiem cmentarzy, powinniśmy przekazać trzem uznanym przez nas niepodległym państwom na dawnych kresach wschodnich: Litwie, Białorusi i Ukrainie” – nawołuje na łamach wPolityce.pl Ryszard Surmacz. Z tezami jego środowiska na naszym portalu rozprawia się Marcin Skalski. Już na samym początku Marcin Skalski tę propozycję wiąże z sugestią Palikota, że Polacy dla swojego dobra powinni zrzec się polskości. W kolejnym akapicie walkę Żołnierzy Wyklętych ogranicza głównie do NSZ i podkreśla, że toczyli ją oni nie o Polskę „demokratyczną”, nie o Polskę z marzeń prezesa PiS, nie o odtworzenie Polski sanacyjnej marszałka Piłsudskiego, ale o Polskę jako państwo katolickie, narodowe i rozległe terytorialnie – z zachowanymi Kresami Wschodnimi i z przyrostem terytorialnym na zachodzie kosztem pobitych Niemiec. Nie była to żadna fanaberia, choć geopolityka brutalnie pokrzyżowała te plany. Walka „Wyklętych” i ich cele to logiczna konsekwencja wierności polskiemu dziedzictwu takiemu, jakim ono jest i jakie spłodziły pokolenia Polaków od roku 966. Otóż zostawmy Palikota poza jakimkolwiek zasięgiem, bo on ani mi brat, ani swat, ani nawet kukuryku. Do Żołnierzy Wyklętych (osobiście wolę „Niezłomnych”) nie należą wyłącznie członkowie NSZ, ale również AK, WiN i wiele innych ugrupowań Polski niepodległościowej. Żołnierze Wyklęci ograniczają się do II wojny i PRL; „Niezłomni” obejmują także okres zaborów, a nawet I RP (Zawisza Czarny i wielu innych). Co do dzisiejszych zagrożeń idei, dla której walczyli „Wyklęci”, mam bardzo podobne zdanie. Nie najważniejsze są tu bowiem honory czy sposób pochówku, lecz wiedza na temat, kim byli, dlaczego oddawali życie za ojczyznę i jakimi kierowali się wartościami. Ale gdyby Skalski przeczytał moje wcześniejsze teksty, znalazłby w nich wiele z tego, co sam tu napisał. Polska nie jest ani narodowa, ani piłsudczykowska, ani ludowa, ani śląska (Korfantego). A co do mojej osoby – pisałem w „Kulturze”, w „Naszym Dzienniku” i przez 15 lat pracowałem


KURieR Wnet

3

KURieR·ŚL ąSKi

W

ygląda na to, że choć upłynęło sporo lat, oni wciąż są pośród nas, a paru z nich solidarnie osaczyło naszą Habilitantkę (zob. habilitacja.eu) w imię tego samego (oczywiście nieco zmutowanego) humanizmu. Kontynuując opowieść o tym, co może się zdarzyć w społeczności zawodowych, flagowych, nadętych humanistów, dopowiemy dziś to i owo bardziej szczegółowo, przyglądając się ich humanistycznym łapom. O rety! – zapewne zawoła współczesny bolszewicki humanista, gdy usłyszy, że padną konkrety, szczegóły i nazwiska. Dlaczego? Bo tylko tego się jeszcze boi. W tym miejscu pragnę zwrócić uwagę, że uchwycony fakt, iż bolszewicki humanista jednak się w życiu czegoś boi, daje nadzieję na przełom. Idźmy więc tym tropem. Uwyraźniajmy na konkretnych przykładach, kogo te bolszewickie łapy prześladują, a kogo szanują i dopieszczają, wreszcie kto powinien poczuć się szczęściarzem, jeśli go nie dopadną. Dopiero wówczas łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego Habilitantka dr Joanna G. (głównie w ramach tzw. oczyszczania stada z parszywych owiec) musiała polec. Będzie też parę domysłów skreślonych na kanwie nowego wpisu Habilitantki. Informuje ona w nim, że po raz kolejny legła w gruzach jej wiara w to, że są jeszcze ludzie walczący o uczciwość i rzetelność w nauce. I rzeczywiście trudno się dziwić, skoro rozczarował, zawiódł i doprowadził ją na manowce nadziei i wiary sam dr hab. Marek Wroński – przesławny łowca plagiatów i autorytet w tropieniu nierzetelności naukowych. Oto zamiast oczekiwanej pomocy otrzymała radę: Powinna Pani przyjąć ten werdykt. W jaki stan ducha ów e-mail Habilitantkę wprowadził – to już wiemy. Gdyby ktoś był ciekaw mojej reakcji, mógłbym ją zawrzeć w następującej konstatacji: Śpieszmy się cenić autorytety – wszak tak szybko odchodzą od tego, co kiedyś głosiły. Ale po kolei. Na początek rzućmy okiem na humanistów. Przypomnienie typowych dyspozycji osobowych ludzi tej formacji nikomu nie zaszkodzi, a może ułatwić zrozumienie fenomenu skutecznego oswajania kłamstwa, będącego groźną plagą społeczną.

radzącego sobie w życiu. Jest jednak problem z oceną prof. Suchodolskiego – otóż nie wszyscy podzielają ten zachwyt. Na zewnątrz (zwłaszcza w kręgach pozaakademickich) „genialny humanista” prof. Suchodolski został zapamiętany jako usłużny wobec komunistycznej polityki do tego stopnia, iż Stefan Kisielewski (1911–1991) określał go mianem starego wazeliniarza sanacji, a teraz komuny, który za sanacji był senatorem, po drodze endekiem, potem chciał być katolikiem [...] bo do „Znaku” raz napisał. Jak go zaatakowali, to on przeprosił, że nie wiedział, co to jest za pismo. Napisał list do „Trybuny Ludu” czy do czegoś takiego. No i właściwie jedzie na mówieniu o niczym. Bo te jego wszystkie książki, to… Natomiast ja miałem z nim śmieszne spotkanie w roku 1957 nad morzem. On był redaktorem

odbijała rzeczywistość – to należałoby czym prędzej wszystkich recenzentów naszej Habilitantki serdecznie przeprosić… Nic się wszak złego nie stało. Zanim to ewentualnie zrobimy, spróbujmy może w konwencji postmodernistycznej zrozumieć prof. Ra-

laureata nagrody indywidualnej Rektora UŚ za działalność naukową i autora rozchwytywanej książki. Znaleźli się tacy, którzy go bronili, wnioskując o zatrudnienie na czas nieokreślony (co zdarza się w takich środowiskach raczej rzadko) i podkreślając, że jego

ReFleKSJe nieWyemAncyPOWAneGO PeDAGOGA

Herbert Kopiec

Wprawdzie to, co powiedział, nijak miało się do faktów, do oficjalnych recenzji, ale... przecież nie musi. Biorąc w obronę dorobek naukowy „wielu humanistów”, „osobistości ze świata nauki”, dał znak polskim humanistom, że śląska pedagogika/humanistyka ma się dobrze i czas najwyższy wyposażyć ją w prawa habilitacyjne. Niestrudzony i zwycięski bojownik o te prawa zrobił jeszcze jeden krok. W protokole Rady Instytutu Pedagogiki odnotowano: Prof. A. Radziewicz-Winnicki (o skrypcie i jego Autorze – przypomnienie moje) ma całkowicie odrębne zdanie, którego nie chciał wypowiadać. Pozostawiając ową niechęć do „wypowiadania się” bez komentarza, da się wszelako powiedzieć, iż wedle przywołanych przez Radziewicza-Winnickiego argumentów na-

Wielki poeta rosyjski Osip mandelsztam, uciekając przed bolszewikami, powiedział zdanie, które warto powtarzać: Jesteśmy w łapach humanistów.

nie będąc specjalistą... część iii

Profesor Bogdan Suchodolski jako „genialny humanista” Wiedzą o tym polscy studenci pedagogiki, ponieważ nie ma podręcznika, w którym by nie odnotowano, że był Suchodolski czołową postacią propagującą tzw. humanizm socjalistyczny. Był też żarliwym orędownikiem humanizacji świata. Poświęcono mu w 110 rocznicę Jego urodzin specjalną konferencję. Humanista, prof. Radziewicz-Winnicki – ważny grabarz dorobku Habilitantki – prezentując na otwartym (wyjazdowym) posiedzeniu Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN (w Wyższej Szkole Humanitas w Sosnowcu, 12 maja 2014) sylwetkę „genialnego humanisty”, nie pokazał wszystkich cnót i osobowych dyspozycji Bogdana Suchodolskiego (1903–1992), zwłaszcza tych – jak można przypuszczać – szczególnie bliskich i wzorotwórczych dla humanistycznych serc jego czcicieli, a równocześnie tak bardzo kontrastujących z sylwetką osobową Habilitantki. Chodzi oczywiście o Jej niebezpieczną dla humanistycznej profesury niechęć do wazeliniarstwa i skundlenia. „Intelektualista transformatywny” prof. A. Radziewicz-Winnicki (obecny już w poprzednich felietonach) o tym, że prof. Suchodolski miał pod tym względem spore „osiągnięcia”, podczas konferencji w Sosnowcu nie mówił, może dlatego, iż – póki co – nie jesteśmy jeszcze w pełni na tym etapie postępowych przemian, aby się oficjalnie przechwalać. Przemilczał też ( tak jak wszyscy na tej konferencji) „naukowy dramat”, jaki się przytrafił prof. Suchodolskiemu, polegający na tym, że pomylił on naukę z doktryną. Na tej pomyłce ufundował swoistą koncepcję kierowania własnym życiem, odnosząc sukcesy dzięki temu, że szedł na kompromisy i uzyskiwał to, do czego zmierzał. Był – jak mówią elegancko humaniści – „dwoisty”. Poparł stan wojenny i będąc w latach 1985–1989 posłem, stał się człowiekiem potępianej przez większość narodu polityki – fakt ten nie pomniejszył jednak uznania innych humanistów dla niego jako stratega. Mało, podkreślali, iż Suchodolski zachował się i w tej kwestii, jak przystało na rasowego, wielkiego humanistę, pedagoga-wychowawcę. Niby jest świetnie. Mamy wybitnego pedagoga – humanistę, doskonale

encyklopedii. I w tej encyklopedii było napisane: „Ponomarienko, sekretarz PZPR”– zamiast KPZR. A pod hasłem „Katyń” było napisane „Zbrodnia niemiecka…” i tak dalej. Spotkałem Suchodolskiego i on mówi: „Wie Pan, ten błąd z tym Ponomarienką ludzie mi wypominają… no tak, przykrość, rzeczywiście…”. Ja mówię: „Panie profesorze, to jest kara za Katyń”. Jego karierę uwieńczyło – pisze Kisielewski – powołanie w 1982 r. na stanowisko przewodniczącego Narodowej Rady Kultury, utworzonej przez premiera PRL, tow. W. Jaruzelskiego”. (S. Kisielewski, Abecadło Kisiela, 1990). Ostatnio przypomniał „genialnego humanistę” inny literat, pisząc, że prof. Suchodolski przez dziesięciolecia stanowił nieuniknioną dekorację stołu prezydialnego wszelkich możliwych narad i konferencji. Zawsze gotów wygłosić w okrągłych zdaniach zagajenie bądź podsumowanie lub jedno i drugie na każdy możliwy temat (…). Zwykł był wspominać o społeczeństwie, uspołecznieniu, kulturze. Był arcymistrzem frazesu i banału na skalę nie tylko europejską, lecz światową. (A. Dobosz, 2014). No cóż, nie jest łatwo dorównać „genialnemu humaniście”, co nie oznacza, że jego współcześni kontynuatorzy (co prawda już nie aż tak tędzy) wywiesili białą flagę. Co to, to nie! A zresztą zobaczmy, jak im idzie.

Dwoistość humanisty prof. Andrzeja Radziewicza-Winnickiego Przewodniczący Komisji Habilitacyjnej prof. Radziewicz-Winnicki napisał w swojej książce, że spójność nauki według postmodernistów nie jest wymagana. Postmodernizm nie wymaga, aby nauka była odbiciem rzeczywistości. Wystarczy samo przebywanie naukowców ze sobą i rozmawianie (Warszawa 2008). Jeśli więc przyjąć, że sporządzenie recenzji dorobku naukowego należy do nauki, a nie jest wymagane, aby nauka

dziewicza-Winnickiego, wszelako nie zaglądając mu ani do duszy, ani do sumienia, gdyż są to – jak wiadomo na gruncie postmodernizmu – byty fikcyjne. Gdyby się to zrozumienie choć trochę powiodło, można by powiedzieć, że został postawiony milowy krok na drodze poznania starej wprawdzie jak świat, ale modnej od jakiegoś czasu tzw. dwoistości (przed przełomem postmodernistycznym nazywano to hipokryzją) wielu współczesnych prominentnych profesorów humanistów. Zresztą przypadłość ta dopadła także inne kategorie współczesnych społeczności, zwanych niekiedy lumpenelitami. Wybór prof. Radziewicza-Winnickiego jako obiektu analizy fenomenu dwoistości nie jest przypadkowy. Zachowały się różne dokumenty (protokoły, opinie i konkretne wypowiedzi profesora), co dla tak zwanej (ewentualnej) ostrożności procesowej nie jest przecież bez znaczenia. Z tych dokumentów wynika, że profesorowi Radziewiczowi-Winnickiemu sprawy habilitacji zawsze leżały głęboko na sercu (czy to jako dyrektorowi Instytutu Pedagogiki, czy profesorowi/recenzentowi), nie mówiąc już o zainteresowaniu humanizmem socjalistycznym w cywilizacji socjalistycznej. Kiedy swego czasu – już po upadku socjalizmu – jeden z podwładnych profesora opublikował podręcznik teorii wychowania, srodze się tym swojemu przełożonemu naraził. To prawda – książka była politycznie niepoprawna, ale przecież miała znanych w Polsce recenzentów i zawiera treści, których nie sposób podważyć. Nic to. Prof. Radziewicz-Winnicki w ramach tzw. rotacji adiunktów wszczął procedurę pozbycia się z pracy wykładowcy – cytuję: jedynego specjalisty z zakresu teorii wychowania w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego (przytaczam za: Opinia dotycząca przebiegu pracy naukowo-dydaktycznej, wystawiona w dniu 12 marca 1998 r. przez bezpośrednią przełożoną owego pechowca),

dorobek przewyższa osiągnięcia pozostałych osób (…) i jest imponujący oraz że ów doktor jest wybitnym pedagogiem. Ba, dwoje profesorów „belwederskich” napisało nawet specjalny list do Rektora UŚ, prof. Tadeusza Sławka, z prośbą o pozytywną decyzję w sprawie zatrudnienia na czas nieokreślony dobrze im znanego – jak napisali – autora cenionych publikacji, specjalisty z zakresu teorii wychowania, oddanego pracownika Wydziału itp. Wszystko to jednak zdało się psu na budę. Choć na pierwszy rzut oka wyrzucenie z pracy kogoś z taką rekomendacją wydaje się absurdalne, okazało się stosunkowo łatwe do przeprowadzenia dzięki umiejętności tworzenia tzw. rzeczywistości podstawionej. Istotnym jej elementem są skundleni pracownicy naukowi. Zawsze wykonają zlecone im zadanie. Są nieocenieni w roli maszynki do głosowania. Przeznaczony do odstrzału specjalista (podobnie jak nasza Habilitantka) musiał więc na mur-beton polec. Na mocy głosowania właśnie. Zaś w protokole odnotowano, iż nie ma zgody na obrażanie humanistów. Na posiedzeniu Rady Instytutu Pedagogiki UŚ w dniu 17 marca 1998 r. prof. Radziewicz-Winnicki stwierdził, iż książka zawiera liczne komentarze natury politycznej (często odnoszące się do wielu osobistości ze świata nauki), w których Autor formułuje uproszczone i często wyimaginowane oceny całokształtu dorobku wielu humanistów. Prof. A. Radziewicz-Winnicki stwierdza, iż pomija fakt, że obrażono (…) wielu pracowników naszego wydziału, ale także wybitnych profesorów reprezentujących współczesną pedagogikę i psychologię w Polsce, członków KBN, CK, Komitetu Nauk Pedagogicznych itp. W opinii Dyrektora Instytutu, w sytuacji ubiegania się przez nasz wydział o nabycie praw habilitacyjnych, rekomendowanie skryptu, który w żadnym przypadku nie jest pomocą dydaktyczną dla studentów, wydać się może głęboko niestosowne. Koniec i kropka.

leżało się tej prawdziwej wydziałowej zakały i parszywej owcy czym prędzej pozbyć. Oczywiście w trosce o rozwój uniwersyteckiej humanistyki, gdyż gotów nam (tj. porządnemu Wydziałowi Pedagogiki i Psychologii UŚ) zniweczyć żmudne starania o nabycie praw habilitacyjnych. Zarysowane powody haniebnego zachowania człowieka, który był formalnie członkiem tej naukowej/ humanistycznej wspólnoty (za przeproszeniem) jako żywo przypominają w jakiejś mierze szczere oburzenie szefa KGB w latach 1961–1967, Władimira Siemiczastnego (1890–1960), bolszewickiego humanisty, na pisarza rosyjskiego Borysa Pasternaka, laureata nagrody Nobla z 1958 r. (której nie przyjął pod naciskiem władz sowieckich): I w porządnym stadzie znajdzie się parszywa owca (...). Jeśli porównać Pasternaka do świni, to świnia nie zrobi tego, co on zrobił. (oklaski) A Pasternak – ten człowiek zalicza siebie do najlepszych przedstawicieli społeczeństwa – on to zrobił. Napaskudził tam, gdzie jadł, napaskudził tym, z których pracy żyje i oddycha (oklaski) (K. Mętrak, Dziennik, 2004). No cóż, nie ma litości dla wrogów humanizmu, dla tych – to oczywiste – co napaskudzili. Ale czyżby (niejako prewencyjnie) byli na celowniku neobolszewickich humanistów także ci, którzy zostali uznani za tych, których byłoby na to stać? A więc nawet potencjalni paskudnicy? Przecież tak naprawdę Habilitantka niebezpiecznie „napaskudziła” dopiero, gdy zdyskwalifikowano jej dorobek. Gdy zaczęła się bronić medialnie, odważnie nagłaśniając istnienie „naukowego piekła”. Wówczas wszyscy humaniści zdali sobie w pełni sprawę, że udało jej się znaleźć odpowiedni młot i uderzyć w najczulsze miejsce, że tylko w ten sposób da się może przybliżyć czas, w którym można będzie przegonić i pozbyć się niektórych sztucznie wykreowanych na naukowych „mistrzów” salonowej/ mainstreamowej pedagogiki. Bo jak

inaczej wyjaśnić niespodziewane zachowanie uczonego dziennikarza Marka Wrońskiego, który jakby doszlusował (?) do humanistycznej brudnej wspólnoty/ towarzystwa wzajemnej adoracji?

niespodziewana wolta łowcy plagiatów Czyżby także on w ten sposób dał znak, że w życiu kieruje się zasadą, w myśl której zawsze będzie po stronie zwycięskich regimentów? Incydent jest wyjątkowy i niepokojący, gdy się przyjrzeć dość pokrętnym wyjaśnieniom przesławnego, pionierskiego w Polsce tropiciela nieuczciwości w nauce, zwłaszcza gdy widzimy Marka Wrońskiego nagle mrugającego bojaźliwymi oczkami do upokorzonej łajdackim traktowaniem, żeby zechciała go zrozumieć. Bo on już taki jest. Stara się nie zabierać głosu (nie będąc specjalistą!!!) w sprawach, na których się nie zna. Jest przecież lekarzem – wiedzy pedagogicznej nie ma. Gdyby to była habilitacja z medycyny – zapewnia – to co innego. Pogubił się nasz zuch tropiciel. Zapomniał, że (jeśli wierzyć temu, co sam o sobie mówił) dopadł już niejednego uczonego niegodziwca, niezależnie z jakiej był dyscypliny. Pomińmy podjętą próbę wyręczenia nierzetelnych recenzentów usprawiedliwiającą nutką wziętą z klucza: każdemu z nas trudno jest przyjąć krytykę. Powiedzmy wprost: doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego Marek Wroński wykonał tak niespodziewaną woltę, polegającą na zdystansowaniu się od sprawy – jak napisał – ewentualnych naruszeń praw autorskich Jej męża. Co się takiego stało, że nagle postanowił umyć ręce, odciąć się od właściwego sobie ujawniania wszelkiej nierzetelności w nauce? Co nim powodowało, iż wbrew dotychczasowemu własnemu wizerunkowi bliżej mu – jak to starałem się uwyraźniać w poprzednich felietonach – raczej do skudlonych/nierzetelnych, acz decyzyjnych „humanistycznych” prześladowców Habilitantki, aniżeli do własnych (?) wartości, na których ufundował sobie stałą rubrykę w poczytnym „Forum Akademickim”? Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie, trzeba było szczęśliwego zbiegu okoliczności. Miło mi poinformować, iż poza wszelką wątpliwością Habilitantka tego fartu doświadczyła. Mogła upublicznić (i oczywiście zrobiła to!) e-mail, jaki otrzymała od swojej czytelniczki, która korespondowała z Wrońskim. Można się z niego dowiedzieć, jakie są rzeczywiste powody, dla których dr hab. M. Wroński – naczelny tropiciel nierzetelności w nauce III RP – stracił motywację i serce do objęcia swoją słuszną pasją demaskatorską także małżeństwa Joanny i Piotra Grubów. Wygląda na to, że wykluczył ich spod swojej opieki (sugerując, że sami mają się upominać o sprawiedliwość) ze względu na fakt, iż pani dr Gruba jest bardzo wokalna i wyrazista z upublicznieniem swoich problemów habilitacyjnych (…). Otóż to… Gdyby nie to upublicznianie! Oj, oj, niedobre, bo skuteczne. Groźne. Jakby był zazdrosny, że Habilitantka – bez niego, sama, poza jego plecami, posługując się tym samym niebezpiecznym narzędziem (medialne nagłaśnianie poczynań humanistycznych hucpiarzy) nieźle sobie radzi, nadto pozbawiając go monopolu w tej konkurencji. Ale jest jeszcze coś, co mocno podważa wiarygodność doktora Wrońskiego i odbiera mu niezbędną powagę: nie tylko z minuty na minutę (dwa przesłane jeden po drugim e-maile) zmienił zdanie, ale podjął się tego, do czego nie ma kompetencji – zdecydował się ocenić jedenastoletni dorobek (nie będąc specjalistą!!!) Habilitantki i uporał się z tym wszystkim w kwadrans! To dzięki takim wyczynom urzeczywistnia się porywająca niejednego ignoranta teza postmodernizmu, w ramach której rzeczy niemożliwe stają się możliwe. Czy naszej Habilitantce uda się tę humanistyczną głupotę choćby ośmieszyć? I na koniec. Oczywiście nie wynika to z żadnych twardych przesłanek i dowodów, ale narzuca się pytanie: na ile Marek Wroński jest w swych (z założenia) pożytecznych wysiłkach suwerenny? I czy funkcjonuje w przestrzeni w miarę niedostępnej dla łap humanistów z bolszewicko-postmodernistycznego zaprzęgu? Święta Księga Przypowieści podaje takie przysłowie: Pewna kobieta zjadła, obtarła swe usta i rzekła: „Nie jadłam” (Prz 30, 20). Coś takiego od lat obserwuję w zachowaniach wielu salonowych pedagogicznych humanistów. Jeśli mówią/piszą prawdę, to zazwyczaj jedynie w sprawach całkowicie drugorzędnych. Są w tym prawdziwymi specjalistami. K


kurier WNET

4

P

rotesty muzyków, tracących pracę w GTM, zostaną oczywiście przez prezydenta miasta zlekceważone z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że prezydent buduje sobie Halę Frankiewicza i będzie to nas kosztować 350 000 000 zł! Ta współczesna piramida Cheopsa tak obciąża budżet miasta, że brakuje pieniędzy na wszystko, więc w każdej przegródce budżetowej, w tym w dziale „Kultura”, robi się cięcia. Ale drugi powód jest ważniejszy. Otóż prezydent nie szczędził i długie lata nie kontrolował wydatków na GTM, bo główna sala Operetki przez dobre dwa dziesięciolecia świetnie służyła najważniejszemu celowi, jaki prezydent stawia wszystkim instytucjom i przedsiębiorstwom, którymi włada. Ten priorytet – to zapewnienie prezydentowi Frankiewiczowi dożywotnich rządów w Gliwicach, czyli twardej bazy, po opanowaniu której można myśleć o różnych funkcjach na Śląsku, w Związku Miast Polskich, a nawet w senacie, gdyby udało się przepchać ustawę o kumulacji funkcji prezydenta miasta i senatora. Każdego roku organizowano więc w GTM parę imprez specjalnych, w trakcie których prezydent rozdawał publicznie swoje łaski tym, których lubił, po czym następował jakiś występ artystyczny, żeby publika była zadowolona. I tylko po to utrzymywano Teatr, który mógł w wolnych chwilach robić inne rzeczy, w tym nawet prawdziwą sztukę, co jednak nic nie znaczyło dla prezydenta, który zaledwie odróżnia: grają, czy nie grają. I tak to działa już szóstą kadencję najdłużej w Polsce prezydującego kacyka. Niestety, perspektywy GTM są marne. Za jakiś rok gliwicka piramida Cheopsa będzie gotowa, a tam występki prezydenta oglądać będzie już nie pół tysiąca notabli, jak w Teatrze Muzycznym, ale co najmniej... 15 000! To nie pomyłka. W Gliwicach naprawdę budowane jest monstrum z widownią na ponad 15 tysięcy miejsc! Po co więc utrzymywać jakiś przestarzały teatrzyk, skoro z nowego podium można będzie zadziwić cały świat?

Brak nadzoru się mści Trudna sytuacja GTM nie pojawiła się nagle. Poprzedziły ją całe kadencje braku merytorycznego nadzoru. Cóż bowiem zrobi każdy dyrektor, który dostanie 10 milionów i praktycznie wolną rękę w ich wydawaniu, jeśli nie liczyć drobnych wydatków na obowiązkowe oficjałki? Otóż każdy ambitny dyrektor zechce w swojej instytucji robić po prostu sztukę. Dla niego celem – mówimy o interesach – jest uzyskanie nagród, Złotych Masek, wiwatów na sali, dobrych recenzji, wdzięczności goszczących tu sław itd. Bywają też dyrektorzy, których celem jest tylko dobra pensja i dostęp do artystek, ale o tym teraz nie mówimy. Efekt wieloletniego braku nadzoru jest szokujący. Oto za gliwickie pieniądze zatrudniani są artyści spoza Gliwic, wystawiane są sztuki niegliwickich autorów dla niegliwickiej publiczności! Świetnie działająca promocja GTM zapełnia widownię całymi autobusami, przyjeżdżającymi z dalekich nawet miast, a na scenie widzieliśmy najznakomitszych wykonawców operetkowych i musicalowych. Oczywiście – głównie spoza Gliwic. Był to więc system transferu gliwickich pieniędzy na zabawianie w Gliwicach przyjezdnych gości przez przyjezdnych gości. Tylko – z największym szacunkiem dla wszystkich gości – dlaczego gliwiczanie mają to finansować?

Wypędzić poetów z miasta (Platon) Gliwice od dawna wypędzają swoich twórców. Szczycimy się tym, że Tadeusz Różewicz tu tworzył swoje najważniejsze sztuki. Ale Różewicz nie jest w Gliwicach grany ani znany. Nawet nie ma swojej ulicy! Jest jeszcze kilku innych znakomitych twórców z Gliwic, realizujących swoje dzieła poza Gliwicami, i wielu, wielu dalszych, o których nigdy nie usłyszymy, bo ich talent został zniszczony, zanim zdążył rozkwitnąć. Odnotujmy, że Gliwice mają więcej obywateli niż starożytne Ateny czasów Peryklesa. Nie jesteśmy statystycznie głupsi ani gorsi od Greków. Ale... gdzie jest gliwicki Sofokles, Anaksagoras, Herodot, Sokrates czy Fidiasz? Owszem, Sofoklesa mieliśmy w osobie Tadeusza Różewicza. Ale to dawne dzieje. Prezydent lekceważy lokalnych artystów, ale chętnie się grzeje w blasku odbitym od sławy byłych gliwiczan, którzy zdobyli w świecie pozycję

K U R I E R · ś l ą s ki dopiero po ucieczce z naszego grajdołka. Za to kierowanie instytucjami kultury chętnie powierza przybłędom. Na przykład wiceprezydentem od spraw kultury jest jakiś wieśniak z Opolszczyzny, szczelnie impregnowany na potrzeby kulturalne miasta, nowym dyrektorem Teatru Muzycznego został wędrowny kuglarz z Zagłębia, a jego zastępcą – łowca scenicznych zleceń z Krakowa. Tacy najlepiej służą temu, który płaci, a nie miastu, które widzą przez szybę samochodu w drodze do pracy.

(1945), Operetkę Śląską w Gliwicach (1952), a Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” w Koszęcinie (1953). Podkreślam śląskość w nazwach tych instytucji. To były instytucje nie miejskie, lecz regionalne, a ich finansowanie zależało od centralnego planisty. I na tym z grubsza polegała „śląska polityka muzyczna”, co w owym czasie miało sens. Gdy mowa o kulturze w PRL, zawsze trzeba mieć na uwadze cel główny finansowania różnych jej przejawów. Artyści przecież nie otrzymywali pieniędzy ot tak, na uprawianie sztuki.

Prawdy niepopularne Władze centralne przez całe ćwierćwiecze kombinowały, jak tu przerzucić koszty utrzymania instytucji kultury na samorządy. Kombinowały skutecznie, ale nie zadbały o przyszły kształt kultury narodowej. To pozostawiono samorządom, co po roku 2002 znaczy: wójtom, burmistrzom i prezydentom (niektóre większe instytucje mają finansowanie ponadlokalne). Wyróżniłem rok 2002, bo wtedy weszła w życie ustawa o wyborze pre-

usuwanie ludzi z pracy. Co najmniej pięć procesów w sądzie pracy przegrał, ale nauczył się poprawnego wywalania ludzi i teraz już chyba poradzi sobie z artystami bez kłopotu. Na koniec sprawa najbardziej kontrowersyjna. Otóż Operetka Śląska spadła na Gliwice przypadkowo. To nie jest konsekwencja jakiegoś własnego rozwoju czy ukształtowania się akurat w Gliwicach operetkowych potrzeb społecznych. Tu była dobra – jak na owe czasy – sala, a w województwie mieszkało wielu bezrobotnych muzyków. Ulokowano

Piszę to w dniach protestu artystów Gliwickiego Teatru Muzycznego (GTM), który pada ofiarą oszczędności na kulturze, zarządzonych przez prezydenta miasta, Zygmunta Frankiewicza. Ale problem jest poważniejszy i dotyczy całego województwa śląskiego, a nawet kraju. Ten problem to brak odpowiedzialnego sposobu finansowania kultury. I o tym będzie tu mowa. Sprawdzimy rzeczywiste interesy, a nie czcze deklaracje. Może to być bolesne również dla artystów.

Śląska polityka muzyczna Andrzej Jarczewski

Konflikt interesów To trzeba powiedzieć jasno: interesem dyrektora każdego teatru jest zapełnienie repertuaru słynnymi samograjami, zdobywanie nagród branżowych, sprowadzanie gotowych spektakli ewentualnie wystawianie własnych utworów lub adaptacji, z czego płyną dodatkowe pieniądze. Natomiast interesem miasta jest wszechstronny rozwój młodzieży, kreowanie własnych twórców, promocja własnych artystów na zewnątrz i zapewnienie własnej publiczności przeżyć artystycznych na odpowiednim dla niej poziomie. Rzecz jasna, powinna również kwitnąć wymiana artystyczna z innymi miastami, ale – podkreślam – wymiana, nie import! Powinny być też wystawiane arcydzieła światowe, bo na nich kształci się kultura każdego obywatela, ale główny ciężar finansowania powinien sprzyjać budowaniu własnej kulturowej tożsamości. W tym wypadku – polskiej tożsamości Gliwic – górnośląskiego miasta o bogatej niemieckiej historii przemysłowej i o wciąż niewielkim polskim dorobku kulturalnym. Rozbieżność interesów miasta i dyrektorów jest ogromna. Ktoś powinien to harmonizować, ale tym kimś – w obecnym systemie prawnym – jest tylko prezydent, bo absolutnie nikt inny nie ma dziś nic w tej sprawie do powiedzenia. A jeśli prezydent ma kulturę w nosie? Cóż, tak właśnie jest m.in. w Gliwicach. Gdyby polityka kulturalna na Śląsku miała charakter regionalny, gdyby pieniądze na utrzymanie teatrów muzycznych szły z budżetu województwa – byłoby mądre i celowe tak kształtować sieć instytucji i tak koordynować program artystyczny, by służyło to regionowi. Obecnie jednak Gliwicki Teatr Muzyczny jest finansowany w stu procentach z kasy miejskiej (nie liczymy tu biletów i drobnych grantów), co znaczy, że priorytetem muszą być potrzeby miejskie, a nie regionalne i nie dyrektorskie. Nie mam nic przeciwko wystawianiu byle czego przez byle kogo dla kogokolwiek pod warunkiem, że odbywa się to na koszt widza. Tak jak w kinie czy na koncertach rockowych. Jeżeli jednak społeczeństwo za coś płaci, to i ma prawo stawiać wymagania! Albo będziemy finansować luksusową rozrywkę dla nielicznych, albo zaczniemy w końcu podbudowywać inżynierską monokulturę Gliwic wartościami, które wyrastają z szerokiego udziału w kulturze humanistycznej.

Kultura celowa w PRL Warto tu przypomnieć, że na Śląsku tworzenie instytucji kultury po wojnie było możliwe tylko tam, gdzie zachowały się jakieś duże sale. Pomijam już starania sławnych artystów i całych zespołów, bo przecież nic nie spadło z nieba, a o każdy teatr trzeba się było starać, a nawet walczyć. Efekt taki, że np. Filharmonię Śląską usytuowano w Katowicach (1945), Operę Śląską w Bytomiu

Celem komunistów było najpierw zdobycie władzy, następnie jej utrzymanie, a w końcu zapewnienie sobie rządów dożywotnich. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!” – krzyczał Gomułka, wyprzedzając w tym prezydenta Frankiewicza o całe pokolenie. By to osiągnąć, należało pozyskać najlepszych twórców kultury przedwojennej i wykreować nowych. Nie szczędzono na to środków. Artystom żyło się w PRL naprawdę dobrze na tle ogólnej biedy. Oczywiście tym artystom, którzy władzę popierali, bo przeciwnicy gnili w więzieniach lub w grobach, choć mogli też pracować np. w... kopalni. Poprzednie zdanie nie zmienia jednak ogólnej oceny dorobku kulturalnego PRL. Otóż – a teraz mógłbym przez kilka stron ciągnąć dowód – osiągnięcia kultury PRL w okresie pierwszego ćwierćwiecza (od roku 1945 do 1970), były wybitniejsze niż wszystko to, co wyprodukowała kultura III Rzeczypospolitej w porównywalnym ćwierćwieczu (1990–2015). Piszę o tym ze ściśniętym sercem, bo przecież twórcy dzisiejsi są tak samo utalentowani jak wczorajsi czy starożytni. Tylko system zarządzania kulturą, a zwłaszcza system finansowania, jest gorszy. Za darmo można pisać wiersze i powieści, ale nie można ich za darmo drukować, promować i przekształcać w spektakle czy filmy. A muzyki poważnej i już nawet ludowej w ogóle nie da się uprawiać bez mecenatu publicznego.

Pół reformy czyli cały kłopot Powstanie samorządu terytorialnego w roku 1990 umożliwiło stopniowe przejmowanie instytucji kultury przez władze lokalne. Odbywało się to w dość skomplikowany sposób, ale istota przemian polegała z grubsza na tym, że samorządy zyskiwały pewne dochody, które miały być przeznaczane m.in. na utrzymanie teatrów, muzeów i bibliotek. Szybko jednak doszło do przejęcia przez samorządy pełnej odpowiedzialności za los tych instytucji, co oznaczało dowolność w finansowaniu. Jednym to wyszło na dobre, innym na złe. W Gliwicach było pod tym względem raczej dobrze. Dziś los samorządowych instytucji kultury w pełni zależy od prezydenta miasta, bo dekoracyjną rolę radnych można już całkiem pominąć. Jeżeli prezydent da – teatr ma. A jeśli nie da, to nie ma i nic na to nie poradzisz, protestujący artysto! Tylko muzea znajdują się w lekko uprzywilejowanej sytuacji, bo prezydent nie może im całkowicie wstrzymać finansowania. A teatrowi – może. Każdą osiedlową bibliotekę czy szkołę też może zamknąć. Jeśli coś daje, to naprawdę z łaski, a nie z przymusu. Najchętniej by taki kosztowny teatr sprzedał, co zresztą należy poważnie brać pod uwagę w przypadku GTM, jeżeli przyszły nabywca odpowiednio sobie skalkuluje dalsze losy niezwykle atrakcyjnego terenu i niewiele wartych budynków, które – wzorem wielu innych – aż się proszą w tym miejscu o wyburzenie.

zydenta miasta przez lud, co uczyniło go praktycznie nieusuwalnym; ta sama ustawa daje prezydentom miast – w przeciwieństwie do prezydenta państwa – możliwość sprawowania rządów dożywotnich. Sytuacja prawna pozwala więc prezydentowi na dużą dowolność. Może on na przykład zatrudnić sprawdzonego wykidajłę i rozproszyć zespół artystyczny, po czym zabrać się do zagospodarowania wolnego terenu, pozorując przez pewien czas jakąś stopniowo zamierającą działalność. Tak właśnie odczytuję powierzenie dyrekcji (bez konkursu) niejakiemu Grzegorzowi Krawczykowi, który poprzednio na stanowisku dyrektora muzeum (powierzonym mu również bez konkursu) ćwiczył R e k l a m a

więc Operetkę w Gliwicach. Rozwiązanie jak najbardziej prawidłowe w tym systemie, który obowiązywał w PRL. Warto dodać, że dziś najdonioślejsze głosy poparcia dla utrzymania repertuaru operetkowego w Gliwicach formułowane są daleko poza Gliwicami.

Historia GTM od podszewki Zmiany w Operetce Śląskiej – zaprojektowane już nieco wcześniej przez ówczesnego naczelnika Wydziału Kultury, Lesława Nowarę – zaczęły się w roku 1995. Wtedy wiceprezydentem Gliwic odpowiedzialnym za sprawy społeczne był wyżej podpisany,

a do przeprowadzenia zmian w Operetce Śląskiej szykowała się śp. Ewa Strzelczyk. Odbyłem z nią kilka rozmów, których główny sens był następujący: przekształcamy Operetkę Śląską w Teatr Muzyczny w Gliwicach, za czym idzie stopniowe wygaszanie anachronicznego repertuaru operetkowego i poszukiwanie nowych muzycznych form scenicznych, a także stanowcze otwarcie się na potrzeby miasta, w tym współpraca ze Szkołą Muzyczną i wspieranie Policealnego Studium Wokalno-Baletowego, które, co prawda, było szkołą państwową, ale korzystało z budynku i zaplecza Operetki samorządowej. Starsi artyści mieli przechodzić do różnych zajęć profesorskich, co – z pewnymi oporami – było powoli realizowane. Takie były moje żądania, natomiast Ewa Strzelczyk z zespołem MOK dodawała majowy festiwal teatralny (GST), umiejętność organizowania widowni i dobre kontakty ze światem artystycznym, co gwarantowało wysoki poziom koniecznego impresariatu. W tym też kierunku szły działania, wymagające zarówno stanowczości, jak i dyplomacji, bo ponad czterdzieści lat funkcjonowania Operetki wytworzyło jednak dość liczne grono jej szczerych obrońców. Problemy udawało się jednak rozwiązywać i przekształcenia postępowały we właściwym kierunku, choć – z założenia – powoli. Tragiczna śmierć Ewy Strzelczyk w roku 1998 zamknęła pierwszy rozdział przekształceń Operetki. Kontynuatorem miał być Paweł Gabara, który w swoim programie (byłem przewodniczącym komisji konkursowej) zapewniał o kontynuacji zastanej polityki repertuarowej z preferencją dla musicali. Niestety nowy dyrektor, który przyjechał z zacnego miasta Sosnowca, nie znał potrzeb Gliwic i dryfował w kierunku własnych preferencji, na co już nic nie mogłem poradzić, bo i kadencja mojej odpowiedzialności za sprawy kultury dobiegała końca. W owym czasie nie mieliśmy własnych menedżerów, gotowych kierować tak złożoną instytucją jak Teatr Muzyczny. Dziś pewnie by się znaleźli, ale prezydent sprawę posprzątał Krawczykiem, a ten już parę razy dał głos w prasie. Ogólny tembr jest taki, że artyści nie mają się czego bać. Najgorsze się stało, a teraz będzie tylko lepiej. Dla dyrektora i prezydenta! K


KURieR Wnet

5

KURieR·ŚL ąSKi Syn siedział przy komputerze i „nazywało się”, że zakuwa do matury. nagle zawołał mnie, żebym zobaczył, co jego koleżanka wrzuciła na Facebooka: informację ze strony Fakt.pl: „Pracodawca ogłosił upadłość. Hutnicy z chorzowa czekają na pensje”.

Pracownicy porzuceni przez pracodawcę Rynek blach grubych – utracony?

S

zybko się wyjaśniło, że jej rodzice pracują w chorzowskiej Walcowni Blach Grubych „Batory” i od stycznia nie dostają wypłat. Dziewczyna nie ma nawet kanapek do szkoły, bo rodzinę w tej sytuacji utrzymują z emerytury dziadkowie… Dwa dni później spotkałem się z mamą Oli i z jej kolegą z walcowni. Potwierdzili, że są na utrzymaniu rodzin, pieniądze otrzymują m.in. od teściów. Nie mają już prawie niczego, a trzeba spłacać pożyczki w bankach; tymczasem zalegają ze spłatą rat. Ich znajomi z walcowni dostają zajęcia komornicze, wezwania windykacyjne. Znajoma żony, która również znalazła się w wśród porzuconych przez Pietrzaka walcowników, opowiadała, że ludzie wyprzedają z domów wszystko: sprzęty domowe, meble. Wkrótce zacznie się sprzedawanie mieszkań… Ostatnią wypłatę, za styczeń, otrzymali 3 marca, tzw. postojowe – 1200 zł. Od nowego roku kapitalistyczny właściciel nie opłaca składek ZUS i ubezpieczeń zbiorowych, więc pracownicy i ich rodziny mają problemy, gdy przychodzą do lekarza. Zaległe wypłaty w rodzinach to około 6 tys. zł na osobę. W sumie dla około 300 hutników zaległości płacowe za luty, marzec i kwiecień sięgają około 1 mln 800 tys. zł.

Stanisław Orzeł Skala szkody społecznej wywołanej faktycznym porzuceniem Walcowni Blach „Batory” przez właściciela kapitału oraz bezpardonowe przerzucenie kosztów ponoszonego przezeń ryzyka biznesowego na pracowników jest porażająca. W państwie prawa i sprawiedliwości powinno to zostać jednoznacznie osądzone.

Jak do tego doszło? Moi rozmówcy wspominają, że w 2012 r., gdy Sławomir Pietrzak kupił walcownię od ArcelorMittal za 110 mln zł, zachęcał ludzi, którzy od kilku lat pracowali już w Dąbrowie Górniczej na Mittalu (dawnej Hucie „Katowice”), żeby się przenieśli do Chorzowa, bo tylko oni byli w stanie uruchomić produkcję. Od 2011 roku bowiem walcownia, która wcześniej produkowała blachy dla przemysłu stoczniowego i zbrojeniowego, była zamknięta. Zarobki w ArcelorMittal Poland SA były dobre, a praca stabilna. Jednak sentyment do dawnego zakładu i bliskość pracy od miejsca zamieszkania spowodowały, że wielu wróciło do walcowni. Przez dwa lata, do 2014 r., interes się kręcił: stała produkcja szła na wielką skalę, ludzie dobrze zarabiali.

Grube blachy z Chorzowa kupowały stocznie, Huta Ferrum, a przez 2014 r. – również kontrahent z Niemiec. Planowano zacieśnienie współpracy z Ministerstwem Obrony Narodowej, jednak nie udało się na czas zmodernizować produkcji odpowiednio do wymagań wojska. W latach 2012–2014 funkcję dyrektora Walcowni Blach „Batory” w chorzowskim oddziale HW Pietrzak Holding pełnił Tomasz Langier, który w 2015 r. objął stanowisko dyrektora produkcji Walcowni Bruzdowej „Batory” w Chorzowie. W tamtych latach HW Pietrzak Holding SA Walcownia Blach „Batory” podawała na stronie internetowej, że produkuje blachy grube ze stali niestopowych i stopowych oraz ze stali o specjalnym przeznaczeniu. Czego na stronie internetowej nie podawano, a co było zaskoczeniem nawet dla poprzedniego właściciela walcowni – ArcelorMittal, to fakt, że jej skarbem technologicznym była jedyna w Polsce walcarka Quatro, mająca możliwość automatycznej zmiany przeskoku grubości i szerokości walcowanych blach. Druga, najbliższa w tej części Europy, znajduje się w rosyjskim Magnitogorsku, gdzie w latach 80. i 90. XX w. polskie przedsiębiorstwa wybudowały nowoczesną „Walcownię 2000”.

Jak przypomniał pan Antoni Ziemba z AGH w Krakowie w komentarzu pod artykułem z 15 lutego 2011 r. „Magnitogorsk – poradziecki koszmar” na portalu Wiadomości24.pl – rosyjska „walcownia blach grubych (…) została sprzedana przez Polskę pod presją kryzysu gospodarczego z Huty Katowice, gdzie była zmontowana w 20-30%”. W roku 2014 doszło do zmian w zarządzie należącej w 100% do Skarbu Państwa ARP: ze stanowiska prezesa po sześciu latach odszedł Wojciech Dąbrowski, który po kilku miesiącach łączenia funkcji prezesa ARP z prezesurą tworzonej od 26 listopada 2013 r. Polskiej Grupy Zbrojeniowej SA, w czerwcu 2014 r. zrezygnował z funkcji w ARP i skoncentrował się na działaniu PGZ. Do zawiązanej przez Skarb Państwa PGZ weszły – jak podaje Wikipedia – „m.in. 33 główne państwowe przedsiębiorstwa z branży zbrojeniowej, stoczniowej, offshore, nieruchomości i nowych technologii”. Wśród nich nie ma ani jednego, które by produkowało podstawowy komponent ciężkiego uzbrojenia – blachy grube. Z chwilą przejścia W. Dąbrowskiego do PGZ, prezesem ARP – decyzją Włodzimierza Karpińskiego, ministra Skarbu Państwa w drugim rządzie Donalda Tuska – została Aleksandra Magaczewska, której pierwszym zadaniem była „aktualizacja celów strategicznych spółki na najbliższe lata, ze szczególnym uwzględnieniem obszaru innowacyjności”. Jak podkreślała nowa prezes ARP w rozmowie dla portalu gospodarczego WNP.pl: „istotnym filarem nowej strategii będzie innowacyjność (…). Ze względu na specyficzny charakter i posiadane zasoby, Agencja będzie aktywnie włączać się w obecną politykę Ministerstwa Skarbu Państwa, którego priorytetem jest budowanie wartości i konkurencyjności polskich spółek poprzez innowacje”. Zmiany te od końca 2014 r. znacząco wpłynęły na rynek blach grubych w Polsce. Jak można przeczytać na portalu WNP.pl: „Mając walcownie o zdolnościach przekraczających krajowy popyt, pokrywamy go w mniej niż w 40%. Z czterech polskich walcowni blach grubych jedna nie pracuje od jesieni, druga ma przestarzałe technologie

i zapowiedziano jej zamknięcie, a trzecia miewa kłopoty z wsadem. W sumie walcownie blach grubych w hutach «Częstochowa», «Pokój» i «Stalowa Wola» oraz Walcownia Blach «Batory» mają zdolności produkcyjne na poziomie co najmniej 1,25 mln ton. Tymczasem według danych Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej z 1 miliona ton blach grubych zużytych w Polsce w ubiegłym roku tylko 382 tys. ton pochodziło z polskich hut. Najwięcej blach grubych importowaliśmy ze Wschodu – 180 tys. ton z Ukrainy i 135 tys. ton z Rosji. Po 90 tys. ton przyjechało z Niemiec i Czech”. Walcowni tych ani rząd Tuska, ani Ewy Kopacz nie uwzględnił w potrzebach Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Łatwiej było w ramach offshoringu sprowadzać blachy z zagranicy, a importować do Polski bezrobocie. W przypadku blach sprowadzanych z Rosji – uzależniać się od potencjalnego przeciwnika.

przejęcie KHW (PHW) i JSW, i zadanie zostanie w pełni wykonane. Wtedy niezatapialni liderzy związkowi, którzy przeżyli kilkudziesięciu prezesów, będą mogli po prawie 30 latach „twórczej walki i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku” odejść na zasłużony spokojny odpoczynek z odpowiednią emeryturą i oszczędnościami. W okresie 26 lat społeczny efekt transformacji jest następujący: • Z górnictwa zwolniono już ponad 300 000 pracowników kopalń i około 1 mln pracowników zaplecza górniczego, nie odtwarzając w zamian miejsc pracy w innowacyjnej gospodarce; • Na majątku kopalń krocie zarobiły banki, eksperci, prawnicy, spekulanci, firmy prywatne, ZZ i kapitały obce, a nie prawowici właściciele kopalń i ich zasobów węgla – czyli polskie społeczeństwo, którego nie uwłaszczono na ich prawowitym majątku; • PGG w dłuższej perspektywie dalej będzie zwalniała pracowników kopalń, co wynika z konieczności wdrażania CTW bez względu na fakt, czy w przyszłości rządzić będą polskimi spółkami górniczymi kapitały polskie, czy niemieckie, co wynika z konieczności zastosowania przełomowych technologii. Odtrąbiony sukces, że uratowano 100 000 miejsc pracy, jest czystym kolejnym, wyrachowanym oszustwem, bo miejsca pracy można tylko i wyłącznie ratować poprzez dopracowanie Planu Morawieckiego i przekwalifikowanie górników do nowych, innowacyjnych miejsc pracy w procesie deklarowanej reindustrializacji Polski, której nawet zrębów jeszcze nie widać. Budowa na Dolnym Śląsku fabryki silników Mercedesa, którą tak się chwalą władze PiS i pan wicepremier, to niewątpliwie nowatorskie miejsca pracy, które zapewnią egzystencję kilkuset obywatelom Rzeczpospolitej, ale nie będą odbudowywały polskiego kapitału, co powinno być celem nadrzędnym Planu Morawieckiego. Dalsze zachęcanie rządu do inwestowania kapitału zagranicznego w Polsce, w której ulokowano już za ponad 2 biliony obcych inwestycji, jest wielkim nieporozumieniem i jednoznacznym działaniem na szkodę polskiej racji stanu. Większość świadomych

wyborców PiS chyba nie tak rozumiała reindustrializację kraju głoszoną przez PiS w programie wyborczym. Filarem naszego realnego rozwoju i bogacenia się Polaków może jedynie być odbudowa przemysłu, ale głównie z kapitału polskiego przy wdrożeniu odpowiedniej polityki monetarnej (quantitative easing) nowego prezesa NBP, tak jak czynią to emisyjne banki centralne USA (FED), Unii Europejskiej (ECB), Chin (LBCH) i Japonii (BJ), co pozwoliłoby nam wyrwać się z pułapki średniego wzrostu PKB, pozbawionego dzisiaj rentowności. Wzrost PKB na poziomie 10% r/r w innowacyjnych przedsięwzięciach i kluczowych biznesach (bankowości, energetyce, przemyśle, rolnictwie, budownictwie, handlu i transporcie) powinien być wizją rozwoju naszego kraju do natychmiastowej realizacji, jeśli chcemy dorównać wiodącym krajom UE.

załamanie roku 2015 Na początku 2015 r. niespłacone pożyczki HW Pietrzak Holding zaczęły się odbijać na produkcji blach. Zaległe opłaty dla ArcelorMittal Poland powodowały opóźnienia w wykonaniu zamówień, bo zaczęło brakować wsadu. Pracownicy sami – póki to było możliwe – dogadywali się telefonicznie z dostawcami z AMP, aby utrzymać ciągłość produkcji. Pojawiła się szansa na kontrakt z kontrahentem z USA. W tym celu urządzono nawet pokazówkę produkcji dla dokonujących audytu przedstawicieli kontrahenta: mimo braku wsadu uruchomiono – nie licząc się z wysokimi kosztami takiej operacji – cały cykl produkcyjny i przez dwie godziny walcowano, co się dało: resztki wsadu, odkuwki itp. Zaległości w stosunku do głównego dostawcy – AMP – sięgnęły milionów. W ramach rozliczeń AMP zaczął nieodpłatnie składować materiały na terenie walcowni, ale codziennie je przeliczano, bo istniały podejrzenia, że Holding wykorzystywał wkład i nie płacił za niego. Oprócz AMP pojawili się inni wierzyciele, m.in. z Castoramy, której Holding przestał płacić

za rękawice robocze, cegły czy środki czystości. Ostatnim przebłyskiem nadziei był opublikowany w lutowym magazynie „Forbes” z 2015 r. artykuł o S. Pietrzaku: „Miliony ze stali”, zamieszczony w cyklu „100 najbogatszych Polaków”. Podano w nim, że „w 2012 i 2013 roku przychody HW Pietrzak Holding ze sprzedaży przekroczyły 700 mln złotych. Zysk z działalności operacyjnej wyniósł odpowiednio 31,3 i 34,5 mln zł, a wartość aktywów firmy przekroczyła miliard złotych (w ostatnim dostępnym bilansie, za 2013 rok, nie licząc zobowiązań)”. Sam S. Pietrzak zapowiadał: „Mamy jeszcze niewykorzystany potencjał. Nie wykluczam, że w 2016 roku wprowadzę Holding na warszawską giełdę”. Jednak kiedy przepadł kontrakt na blachy do Eurocoptera Tiger – sytuacja Holdingu, w tym Walcowni Blach Grubych „Batory”, zaczęła się gwałtownie pogarszać. 19 listopada 2015 r. – trzy dni po powołaniu i zaprzysiężeniu rządu Beaty Szydło – Pietrzak Holding złożył wniosek o upadłość z możliwością zawarcia układu. Postępowanie układowe jest jednak komplikowane przez sam Holding, który nie zabezpiecza majątku trwałego. Z walcowni odeszli nieopłacani przez Pietrzaka ochroniarze. Cały majątek został wystawiony na groźbę rabunku.

Pracowniczy dramat i determinacja Robotnicy przychodzą na teren walcowni, nocami stróżują z latarkami, bo odłączono prąd, wodę. Ludzie nie mają możliwości umycia się, skorzystania z toalety. Jeden z pracowników/strażników majątku podczas stróżowania złamał w ciemnościach nogę. Od grudnia ubiegłego roku wiele razy walcownię kontrolował Okręgowy Inspektorat Pracy w Katowicach, który jednak ze względu na siedzibę HW Pietrzak Holding musiał przekazać sprawę Warszawie. 24 lutego 2016 r. nowy dyrektor walcowni Krzysztof Kasprzycki zarejestrował spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością Walcownia Blach Grubych „Batory” z kapitałem zakładowym… dokończenie na str. 8

dokończenie ze str. 1

Stajnia Augiasza Krzysztof Tytko

została zarejestrowana w lutym 2015 r. na podstawie aktu założycielskiego z 16 stycznia 2015 roku, a w tym okresie KW, do czasu zarejestrowania PGG, czyli do 1 maja 2016 roku, wygenerowała kolejne około 2 mld zł strat, by uniemożliwić skuteczne ratowanie spółek. Po przejęciu władzy, zamiast skutecznie restrukturyzować spółki, co gwarantowałoby szybkie dochodzenie PGG oraz KHW i JSW do satysfakcjonującej rentowności: • pozostawiono na stanowisku Wojciecha Kowalczyka – pełnomocnika rządu ds. restrukturyzacji górnictwa, i Krzysztofa Sędzikowskiego – prezesa KW, jako ekspertów od zarządzania, ale de facto autorów generowania potężnych strat i beneficjentów wysokich wynagrodzeń nie tylko za sprawowane funkcje, ale również za dodatkowe bezużyteczne zlecenia doradcze; • nie wymieniono członków RN lub przynajmniej ich przewodniczących; • wybrano ponownie Tomasza Gawlika na prezesa JSW i może wybierze się ponownie Zygmunta Łukaszczyka lub kogoś z jego otoczenia biznesowego na prezesa Polskiego Holdingu Węglowego; • wybrano Tomasza Rogalę na prezesa Polskiej Grupy Górniczej spośród dotychczasowych członków RN KW; • powołano dodatkowo 3 nowych prezesów starej Kompani Węglowej, która będzie generowała duże koszty w długim okresie czasu; • zwlekano z wprowadzeniem wymienionych wyżej logicznych i biznesowych zaleceń, wiedząc, że każdy dzień zwłoki powoduje kilka mln zł strat finansowanych przez wierzycieli, wzmacniając tym samym ich pozycję negocjacyjną w nowo utworzonej PGG, co umożliwia obcym kapitałom łatwiejsze przejęcie kontroli nad spółką; • powiela się „sprawdzone w przeszłości działania” w postaci: a) powołania kolejnego nowego podmiotu – Polskiej Grupy Górniczej,

nie rokującej żadnych szans na wymaganą rentowność, b) postanowienia o utworzeniu od 1 lipca 2016 r. kopalni zespolonych, co jest ewidentnym powrotem do zbankrutowanej idei budowy megakopalni w KHW, tj. Kopalni „Staszic–Murcki– Wesoła–Wieczorek”, czy tworzonych w pośpiechu, a potem zarzucanych koncepcji nieefektywnych Centrów Wydobywczych. Takim samym fiaskiem zakończyła się konsolidacja kopalń „Sośnica–Makoszowy”, która spowodowała 120 mln zł strat. c) ponownego skorzystania z Górniczego Pakietu Socjalnego (urlopy górnicze pracowników dołowych zamiast powierzchniowych). Takie działania, w wykonaniu liderów ZZ i wicepremiera Janusza Steinhoffa w rządzie Jerzego Buzka, w końcu lat 90. ubiegłego stulecia wyrządziły już wystarczająco wiele niepowetowanych, miliardowych szkód; d) zezwolenia w Porozumieniu dotyczącym zgody ZZ na utworzenie PGG na odejście około 3000 pracowników dołowych na urlopy górnicze, co w świetle stwierdzonych w audycie nadużyć związanych z firmami zewnętrznymi i pilną koniecznością odtworzenia frontu eksploatacyjnego – zamiast zysku wygeneruje kolejne około 500 mln strat rocznie. Należy mieć na uwadze, że do kosztów procesu sanacji Polskiej Grupy Górniczej powinny być doliczone koszty obsługi aktywów (kopalń) wniesionych przez KW do Spółki Restrukturyzacji Kopalń i koszty równoległego z PGG funkcjonowania pozbawionej rzekomo produktywnego majątku Kompani Węglowej. Dopiero przyszłe przychody PGG, pomniejszone o wymienione koszty, dałyby rzetelny obraz efektywności zaproponowanej restrukturyzacji, ale nikt nie poda ich do publicznej wiadomości, bo będzie chciał ukryć własne marnotrawstwo. W tej sytuacji całościowe koszty naprawy będą znacznie wyższe,

mimo że rzekomym celem głównym sanacji jest szumnie głoszona teza redukcji kosztów, co w ogólnym rozrachunku z założenia nie będzie nigdy spełnione. O wiele korzystniejszym rozwiązaniem byłoby nietworzenie nowego podmiotu, jakim jest PGG, a wyłącznie pozbycie się przez KW na rzecz SRK nieproduktywnych aktywów materialnych i niematerialnych, co ograniczyłoby ilość spółek zajmujących się restrukturyzacją tylko do dwóch (KW i SRK bez PGG) i wyeliminowałoby dodatkowe koszty bezproduktywnej zmiany oraz możliwość ukrycia nadużyć przy rozbiciu KW na PGG i KW bis! Wielokrotne zmiany organizacyjne (łączenie, dzielenie) w górnictwie zawsze były najlepszym sposobem na zatarcie śladów po malwersacjach w podmiotach przed ich kolejną restrukturyzacją, by po łatwym wzbogaceniu się elit górniczych kosztem podatnika uniknąć odpowiedzialności jeszcze przed przekazaniem najcenniejszych aktywów Polski w ręce kapitału obcego, w nagrodę za lobbowanie i skuteczne umożliwienie tego przekazania.

Polska Grupa Górnicza to kolejny bubel społeczny Dziś liderzy związków zawodowych: „Solidarność”, „Sierpień 80”, „Górnicy w Polsce” i „Kadra” po raz kolejny tryumfują po sukcesach związanych z KWK „Silesia” i KWK „Brzeszcze”, które są już pod kontrolą kapitału obcego w EPH Holding i Tauronie. Bo tak jak wtedy, pod płaszczykiem szczytnych intencji i rzekomego ratowania miejsc pracy, teraz też doprowadzili do celu zasadniczego, jakim jest stworzenie warunków do kolejnego przejęcia przez zagraniczne kapitały kontroli, ale już nie nad pojedynczą kopalnią, lecz nad PGG sp. z o.o., liczącą 11 wyselekcjonowanych kopalń i 4 kluczowe zakłady. Cel dla strony społecznej i rządu: „czym gorzej w górnictwie – tym lepiej dla nas” urzeczywistnia się w końcu na oczekiwaną skalę. Jeszcze tylko

Polska Grupa Górnicza to pierwszy na taką skalę bubel etyczny Prawo i Sprawiedliwość wszem i wobec na swoich sztandarach wyborczych głosiło i głosi nośne hasła odbudowy moralnej polskiego społeczeństwa poprzez walkę z korupcją, niegospodarnością i wszelkimi patologiami. Tymczasem w górnictwie PiS (pomimo tylu sukcesów w reformowaniu państwa) robi dokładnie to, co skompromitowane poprzednie rządy, ale tamte partie nie doszły do władzy w tak cyniczny sposób, bo głosiły głównie hasła liberalnej, globalnej polityki gospodarczej, gdzie kapitał nie ma narodowości. Było to wprawdzie niegodne, ale znacznie uczciwsze od tego, co robi teraz Prawo i Sprawiedliwość.

Polska Grupa Górnicza to bubel polityczny PGG jest bublem politycznym, bo jeśli dojdzie do przejęcia kontroli nad polskimi zasobami węgla i unaoczni się polskiemu społeczeństwu skalę utraconych z tego tytułu korzyści, to PiS nie tylko nie zdobędzie większości konstytucyjnej ani

parlamentarnej w przyszłych wyborach (na co ma ciągle wielką szansę), ale trwale zostanie pozbawione władzy i będzie musiało ze wstydem przejść na wieki do opozycji. Wtedy PiS nigdy też nie będzie już miało prawa szermować publicznie hasłem, że jest partią, która dba o dobro wspólne Polaków, bo nikt w to już nie uwierzy, gdyż bez utraconej najcenniejszej własności, jaką są nasze potężne zasoby węgla, nie będzie już nigdy naszej wolności gospodarczej i możliwości odtworzenia polskiego kapitału. Polska w momencie utraty kontroli nad zasobami węgla straci bezpowrotnie szansę walki o dobro wspólne na możliwą jeszcze dzisiaj do odrobienia skalę, bo odebranie nam prawa do generowania krociowych zysków z zastosowania CTW i możliwości zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego trwale pozbawi naszą gospodarkę konkurencyjności!

zaufanie jest jak zapałka – drugi raz jej nie zapalisz Panie Prezesie Prawa i Sprawiedliwości, ze względu na V kolumnę, która dalej funkcjonuje w Pana Partii i tak skutecznie izoluje Pana od kluczowej wiedzy i informacji – będzie Pan również głównym współwinnym, jeśli dojdzie do przejęcia kontroli nad polskimi zasobami węgla, co prawnie pozbawi Polaków możliwości podniesienia ich standardu życia i uczyni z nas ucywilizowanych, wydajnych niewolników na pokolenia. Takie plany hegemonii nad polską gospodarką w przeszłości już były i się urzeczywistniły w ponad 120-letnim okresie zaborów i podczas trwającej 6 lat II wojnie światowej. Czyżby ta tragiczna w skutkach historia miała wkrótce się powtórzyć w „humanitarnej” formie? Przywództwo i zdobycie zaufania społecznego to najwyższy zaszczyt, który zobowiązuje również do rozliczenia się z obowiązku i odpowiedzialności, niezależnie od tego, jaką politykę kadrową (selekcję negatywną czy pozytywną) prowadzi lider zwycięskiego ugrupowania. K


kurier WNET

6

T

ymczasem A. Świder, na zebraniach TG „Sokół” nauczywszy się z kolegami kochać [Tadeusza – Z.J.] Rejtana, [Tadeusza – Z.J.] Kościuszkę i [księcia Józefa – Z.J.] Poniatowskiego, zapisał się do Towarzystwa Katolickich Robotników po to, by wyrugować nawet pieśni polskie w duchu pruskim, jak: „Żyj nam cesarzu, żyj”. Ukoronowaniem tej działalności były okolicznościowe recytacje wyciągnięte z poznańskiej „Pracy”. W 1898 r. – w setną rocznicę śmierci Stanisława Augusta – na łamach prasy pruskiej ukazały się artykuły na temat upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów, poniżające naród polski. Polemikę podjął „Dziennik Górnośląski” i „Gazeta Opolska”, przypominając czytelnikowi chlubne karty z przeszłości polskiej oświaty, życia umysłowego i politycznego, takie jak dzieło Komisji Edukacji Narodowej i Sejmu Wielkiego oraz Konstytucji 3 maja. Autor artykułu O ostatnim królu polskim argumentował: Polska już 3 maja 1791 r. ogłosiła konstytucję, czyli równouprawnienie dla wszystkich obywateli, które w innych krajach, np. w Prusach, dopiero 50 lat później po krwawej rewolucji zaprowadzono. […] Gdyby Polska do dziś istniała, z pewnością by dziś w niej nie był gorszy porządek aniżeli w Prusach, ani gorsza sprawiedliwość, ani gorsza kultura. Owszem, spodziewać się można, że co do sprawiedliwości byłoby w Polsce więcej, bo należy pamiętać, że Polska nigdy nie wiodła żadnej wojny zaborczej, nigdy

K U R I E R · ś l ą s ki Gliwic, Brzozowic, Orzegowa, Katowic, Załęża, Siemianowic, Dębia, Lipin, Szarleja, Rudy, Brzezinki i Wielkich Hajduk. W polskich pieśniach historycznych, wojskowych lub społecznych na Śląsku także można było odnaleźć reminiscencje trzeciomajowe. Do szerokiego upowszechnienia tego typu pieśni wśród członków „Sokoła” przyczynił się bytomski Najnowszy śpiewnik polski, będący wyborem najulubieńszych pieśni i śpiewów religijnych, narodowych, ludowych, używany w towarzystwach narodowych, opracowany przez Józefa Gallusa, a wydany nakładem „Katolika”. Zawierał on wiele najpopularniejszych utworów powstańczych z lat 1794-1863. Tematycznie z Konstytucją 3 maja była związana pieśń zaczynająca się od słów: W całej Polsce i w Warszawie brzmią radością wszystkie kąty. Szczególną wziętością cieszyła się na Śląsku pieśń pt. Witaj majowa jutrzenko, przypominająca chlubne karty z przeszłości oręża polskiego, nawiązująca do tradycji powstania listopadowego: O zorzo trzeciego Maja, / Pod twojemi promieniami, / przez armaty Mikołaja / Pójdziem w Litwę z bagnetami. / Wrogu precz! Witaj maj. Podczas obchodów Konstytucji 3 maja na Górnym Śląsku w dniach 2 i 3 maja 1920 roku członkowie „Sokoła” przyłączali się do istniejących już komitetów organizacyjnych bądź samodzielnie urządzali je jak najuroczyściej. Karne i zwarte szeregi sokolskie czuwały nad porządkiem podczas olbrzymich pochodów, dając inicjatywę uroczystości i okazując ludowi siłę ciała i ducha sokołów.

Przemawiający Otto Hörsing (1874–1937), niemiecki komisarz rządowy, nazywany na Górnym Śląsku „krwawym katem”

nikomu nic nie zabrała, albowiem w całym rządzie polskim był duch prawdziwie chrześcijański. Niemcy i protestanci mieli się w Polsce zazwyczaj lepiej niż we własnej ojczyźnie, gdyż doznawali zupełnej wolności i swobody. Niesłusznie czyni ten, kto w Polsce widzi wszystko złe, a gdzie indziej wszystko dobre. Z ducha Konstytucji czerpał siły Jan Kupiec, włościanin, poeta z Łąki pod Pszczyną, rozmiłowany w historii Polski XVIII wieku. Zainteresowania literackie łączył ze zbieractwem pieśni, czemu zawdzięczał tytuł „chłopskiego Kolberga”. Zajęcie to zostało przerwane w 1861 roku wraz z powołaniem Kupca do pruskiego wojska. Przez trzy lata służył jako gwardzista w Berlinie. W 1866 roku wziął udział w wojnie prusko-austriackiej, a w latach 1870–1871 – w prusko-francuskiej, z której pozostawił obszerny notatnik. Lektura dzieł księdza Waleriana Kalinki zaważyła na ideowym wyrazie poematu epickiego Jana Kupca, pt. Historia baranów, który powstał w ostatnich latach XIX wieku. W utworze zatytułowanym Sejmik w Jassach potępił on „hersztów targowickich”: […] patriotyzm wasz to brudnota / O czym wy wiecie sami / […] Wy sprawy nieszczęść i klęsk narodu, / Wy, coście przez was zasianą niezgodą / Wytoczyli z niego łez i krwi strugi, / Cofnęli wstecz. / Za czyn tak haniebnie spełniony hydrą, / Niech wam szatany serca z piersi wydrą / A natomiast głownię w piekle zapaloną / Wtłoczą wam w puste piersi, łono / Byście uczuli, jak cierpi morderca Ojczyzny, / który dla niej nie miał serca. Również Juliusz Ligoń w wierszu Tadeusz Kościuszko wspomniał tragedię drugiego rozbioru. Obaj ci twórcy pragnęli, aby ich dorobek literacki, nawiązujący do tradycji Sejmu Wielkiego i Konstytucji 3 maja, stał się aluzją do współczesnych im ruchów politycznych obojętnych na kwestię swobód narodowych. W końcu XIX i na początku XX wieku tradycje obchodów święta 3 Maja rozpowszechniły się wśród młodszego pokolenia Ślązaków dzięki rozwojowi Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Otóż sprawiano niekiedy olbrzymie chorągwie, występowano na uroczystościach [3 Maja – Z.J.] w strojach ćwiczebnych, […] gniazda udawały się ze sztandarami na uroczystości organizowane m.in. przez kółka śpiewackie. W obchodach uczestniczyły grupy sokole z Brzezin,

Wojciech Korfanty, wyróżniający się w Reichstagu oratorską swadą, 23 IV 1913 roku w odpowiedzi na mowę posła Siegfrieda von Kardorffa, zdaniem posła Winklera zohydził […] osobę Fryderyka Wilhelma II. Przemówienie Korfantego – niezwykle sugestywne – było w szczegółach udokumentowanym aktem oskarżenia zdradzieckiej polityki zagranicznej Prus doby Sejmu Wielkiego i obroną Konstytucji 3 maja 1791 roku. Przygotowując się do tego wystąpienia, przyszły dyktator Trzeciego Powstania Śląskiego wykorzystał materiały źródłowe archiwów berlińskich. Powoływał się m.in. na noty Ludwiga Buchholza z 12 października i 19 listopada 1788 roku oraz artykuł 6. traktatu polsko-pruskiego z 29 marca 1790 roku, którego orędownikiem był marszałek litewski Ignacy Potocki, lider Stronnictwa Patriotycznego na Sejmie Wielkim. Korfanty szczegółowej analizie poddał korespondencję Fryderyka Wilhelma II z posłem Girolamo Lucchesinim i zastępującym go Augustem Friedrichem Goltzem, pruskim charge d`daffaires w Warszawie (20 X 1790–5 XII 1791) oraz Stanisławem Augustem Poniatowskim. Surowo ocenił w niej zdradę Berlina wiosną 1792 roku, konkludując: Tak wygląda wierność pruska w czynach Fryderyka Wilhelma II, który z powodu Konstytucji 3 maja nie może dotrzymać zobowiązań traktatu z 1790 roku. Ale za to razem z Rosją dokonał II rozbioru. Protestował Wojciech Korfanty przeciwko pogardliwemu traktowaniu historii narodu podbitego: Mówi się tyle o ówczesnym nieładzie polskim. Ale przypominam, że dnia 3 maja 1791 roku naród polski nadał sobie Konstytucję, która wówczas była wzorem dla Europy i o której wy jeszcze nie marzyliście. Zaprowadzała ona zrównanie stanów i wyznań, oswabadzała chłopów i mieszczan, znosiła liberum veto i zaprowadzała tron dziedziczny. Fryderyk Wilhelm II zlecił swemu posłowi warszawskiemu [Augustowi Friedrichowi – Z.J] Goltzowi, aby powinszował sejmowi i królowi polskiemu tego znakomitego dzieła. Od czasów misji berlińskiej marszałka wielkiego litewskiego Ignacego Potockiego Korfanty jako pierwszy w obronie Konstytucji 3 maja wypowiedział tak gorzkie słowa pod adresem pruskich polityków. Oskarżał ich nie tylko o zdradę, lecz również o społeczne, ekonomiczne, polityczne i kulturalne upośledzenie

Polaków. Piętnował politykę germanizacyjną i udowadniał integralną więź Górnoślązaków z polskim narodem. Pięć lat później – w listopadzie 1918 roku – powstało niepodległe państwo polskie. Nastroje patriotyczne Ślązaków znalazły ujście m.in. w manifestacjach trzeciomajowych, które zostały poprzedzone ogłoszeniem stanu wyjątkowego na całym obszarze działania 117 dywizji. Dowódca niemieckiego 6. Korpusu Armii na wniosek Friedricha Ottona Hörsinga, komisarza rządu pruskiego dla Górnego Śląska, w porozumieniu z Centralną Radą Ludową we Wrocławiu zawiesił na Górnym Śląsku stan wyjątkowy od godziny 6.00 w dniu 1 maja 1919 roku do godziny 6.00 dnia następnego. W związku z tym Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska (POW GŚl.) i Bytomski Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej (NRL) postanowiły w dniu 1 maja obchodzić kolejną rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja. W większości miast zorganizowano uroczyste nabożeństwa, pochody i demonstracje z transparentami, sztandarami, banderiami i licznymi orkiestrami, a służbę porządkową pełnili uzbrojeni w rewolwery członkowie POW GŚl. Manifestacje odbyły się m.in. w Bytomiu (z udziałem 40 tys. osób), Katowicach (60 tys. osób), Rybniku (20 tys. osób), Raciborzu (15 tys. osób) oraz Tarnowskich Górach, Świętochłowicach, Zabrzu, Hajdukach Wielkich, Pszczynie i kilku miejscowościach powiatu pszczyńskiego. Liczbę uczestników polskich manifestacji narodowych w maju ocenia się na 200–250 tysięcy. Jan Wyglenda (ps. Traugutt) wspominał: Konsternacja w obozie niemieckim była wielka tym bardziej, że w powodzi polskich sztandarów, przy dźwiękach pieśni i orkiestr oraz hucznych zabaw, obchody rządzącej niemieckiej partii socjalistycznej właściwie zredukowane zostały do nielicznych grupek. Na Opolszczyźnie urządzono dziesiątki wieców, na których zgodnie z apelem Podkomisariatu NRL uchwalono rezolucję, żądając: Natychmiastowego zniesienia stanu wyjątkowego i wszelkich środków krępujących wolność osobistą, prasy, organizacji i zgromadzeń. Usunięcia Grenz- i Heimatschutzu i zastąpienia ich Strażą Obywatelską. Odłączenie Górnego Śląska od Prus i przyłączenie go do Polski. Po zakończeniu manifestacji trzeciomajowych władze pruskie ponownie zastosowały represje w postaci aresztowań i obostrzenia stanu wyjątkowego. W odpowiedzi na terror niemiecki 25 IV 1920 r. Polski Komisariat Plebiscytowy wezwał lud śląski do protestów

Wraz z upowszechnieniem się w końcu XIX stulecia na Górnym Śląsku legendy trzeciomajowej i tradycji kościuszkowskiej dorastało nowe pokolenie, gotowe bić się o niepodległość Polski. O zachodzących na przełomie wieków zmianach w świadomości Ślązaków Augustyn Świder z goryczą wspominał: Rodzice nasi, zresztą jak na ów czas dobrzy Polacy, wprost zabraniali nam chodzenia na wieczorne ćwiczenia sokole. Czytywali oni Katolika od samego początku jego istnienia, czcili królową Jadwigę i króla Sobieskiego, zwiedzali Kraków, bo „tam dużo kościołów”, lecz zarazem była w nich jakaś tajemnicza miłość do króla pruskiego, bo „on trzymał z papieżem”. woli zjednoczenia się z Macierzą. Dnia 2 maja 1920 roku już wczesnym rankiem zauważyć można było na Górnym Śląsku nastrój świąteczny, wysoce patriotyczny. We wszystkich kościołach odbyły się polskie nabożeństwa, w czasie których księża Polacy wygłaszali patriotyczne kazania. Od godziny 12 ciągnęły z wszelkich wiosek tłumy świątecznie przybranego ludu polskiego w kierunku większych miast. Na czele pochodów jechały „umajone wieńcami” wozy z kobietami i mężczyznami w strojach ludowych, poprzedzane banderiami, niesiono rozwinięte sztandary narodowe. Za barwnymi korowodami podążali piesi. W manifestacjach majowych uczestniczyli m.in. mieszkańcy wsi: Kozłowa Góra, Piekary, Brzozowice i Dąbrówka Wielka. Najliczniejsze pochody przemaszerowały ulicami Katowic (70 tys.), Zabrza (70 tys.), Rybnika (48 tys.), Tarnowskich Gór, Bytomia i Gliwic (po 30 tys.), Pszczyny oraz Raciborza. Demonstranci żądali równouprawnienia języka polskiego z niemieckim i zastąpienia niemieckiej Sicherheitspolitzei przez przewidzianą aneksem do artykułu 88 traktatu wersalskiego parytetyczną polsko-niemiecką policją plebiscytową. Akcja protestacyjna odbyła się za zgodą władz międzysojuszniczych, jednak nie obyło się bez przelewu krwi, gdyż strona niemiecka posłużyła się bojówkami szowinistycznymi: Płatni pałkarze niemieccy bili bezlitośnie każdego, kto im wpadł pod rękę, nie szczędząc przy tym kobiet i dzieci. Jak dzicy darli polskie sztandary i chorągwie. W efekcie w Kluczborku manifestacja z okazji 3 Maja nie odbyła się.

Odezwa wydana z okazji 15 rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego, 1936 r.

już na tydzień przed obchodami Konstytucji 3 maja. Na polecenie Polskiego Komisariatu Plebiscytowego planowane manifestacje zostały przeniesione na niedzielę 2 maja. Według relacji Jana Ludygi-Laskowskiego we wszystkich komórkach organizacyjnych wrzała praca przygotowawcza. Nawet w najmniejszych wioskach kobiety polskie wiły wianki, chłopi polscy czyścili konie, ażeby w szacie najgodniejszej wziąć udział w święcie narodowym. Celem obchodów majowych było zademonstrowanie i wyrażenie ich

W Prudnickiem przeniesiono uroczystości z Głogówka do małej mieściny Strzeleczki, w Oleśnie i Lublińcu bojówkarze niemieccy rozpędzili polskich manifestantów, a w Kozielskiem pochód ruszył z Czyszek przez kilka polskich wsi, omijając miasto powiatowe. W Opolu doszło do zażartych walk ulicznych. Chłopi rozebrali swoje wozy drabiniaste i zagrzewani przez swego proboszcza księdza [Franciszka – Z.J.] Pateroka torowali sobie drogę żbelami, drągami i kłonicami. Było wielu rannych.

Podobnie zaciekłe walki toczyły się w Raciborzu, gdzie piętnastotysięczny tłum zwycięsko wywalczył sobie drogę, idąc przewidzianą trasą, napadany z każdej poprzecznej ulicy, używając do walki lasek, a skoro tych zabrakło, drzewców sztandarowych. Niemcy napadli na Polskie Komisariaty Plebiscytowe, m.in. w Głogówku, Koźlu i Kluczborku. W czasie tych wypadków oddziały włoskie oraz Sipo wykazywały bierność, za to prokurator niemiecki następnego dnia zaaresztował kilkudziesięciu Polaków, z których wielu było rannych. Aby na przyszłość zapobiec podobnym wystąpieniom, Niemcy opracowali nową metodę walki. Z głębi Rzeszy sprowadzono specjalne bojówki, których zadaniem było rozbijanie wszelkich wieców, zebrań i pochodów polskich. Obchody 3 Maja w 1921 roku odbyły się już w zupełnie innej scenerii. 22 kwietnia Naczelny Wódz Powstańców Górnośląskich Maciej Mielżyński (ps. Nowina-Doliwa) podpisał rozkaz operacyjny do walki zbrojnej, ogłoszony w dniu święta narodowego 3 Maja: Powstańcy! Na zdradę ziemi, na dalszą niewolę, na germanizację, na odłączenie od wolnej Polski, na wyrzucanie nas z warsztatów pracy pozwolić nie możemy! [....] W TEJ MYŚLI WALCZYMY I ZWYCIĘSTWO PEWNE!

W

alce zbrojnej towarzyszyła polska akcja propagandowa. W 1921 roku ukazał się specjalny numer „Kalendarza Górnośląskiego” pod redakcją Kacpra Wojnara, drukowany w oficynie Karola Miarki w Mikołowie. Jego okładkę zdobiły podobizny Bartosza Głowackiego, Tadeusza Kościuszki i Jana Kilińskiego. Reprodukowano w nim także portrety Artura Grottgera, Józefa Piłsudskiego, Wojciecha Korfantego, Kazimierza Sosnkowskiego, Wincentego Witosa i księdza Ignacego Skorupki, który zginął 14 VIII 1920 roku od bolszewickiej kuli w czasie udzielania żołnierzowi ostatniego namaszczenia podczas bitwy warszawskiej. Jedna z ilustracji przedstawiała ulicę 3 Maja we Lwowie. Zgodnie z charakterem materiału ilustracyjnego dobrana została treść numeru. Przedrukowana w „Kalendarzu Górnośląskim” mowa Wojciecha Korfantego traktowała o Ustawie Rządowej z dnia 3 maja 1791 roku. Autor artykułu Rzut oka na dzieje Polski Niepodległej pisał m.in. o sławnej Konstytucji 3 maja, mającej na celu szczęście narodu. Wydarzenia związane z III Powstaniem i manifestacjami patriotycznymi upamiętnił medalion, na którego rewersie wybito słowa: „Pamiątka Zwycięstwa o Niepodległość Górnego Śląska 3 Maja 1921”. Na awersie zamieszczono wizerunek orła w koronie na tle kominów fabrycznych z dedykacją: „Powstańcom”. Od 1922 roku 3 Maja nabrał charakteru święta państwowego. Spontaniczne manifestowanie zastąpiono dyrektywami czynników oficjalnych. Symbole narodowe, stanowiące wspólną własność, starano się wykorzystać w walkach partyjnych. Dziesiąta rocznica wybuchu III Powstania Śląskiego dla obozu belwederskiego stała się okazją do ukazania swoich powiązań z tradycjami walk narodowowyzwoleńczych na Śląsku. 2 V 1921 roku zorganizowano uroczyste obchody, w których uczestniczył prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki. Znajdująca się w opozycji śląska chadecja, kierowana przez Wojciecha Korfantego, zareagowała, nawołując do bojkotu imprezy rocznicowej „w wydaniu rządowym”. Jeszcze huczniej obchodzono w Katowicach 15. rocznicę wybuchu III Powstania Śląskiego. Na czele Komitetu Honorowego stanęli dr Michał Grażyński i ksiądz Stanisław Adamski, biskup katowicki. W skład Komitetu weszli

bohaterowie powstań lat 1919–1920– 1921, rdzenni Ślązacy: Karol Grzesik – marszałek Sejmu Śląskiego, i Rudolf Kornke – senator i prezes Związku Powstańców Śląskich. Do prezydium zaproszono: Jana Wyglendę (byłego szefa sztabu Grupy „Północ”), Józefa Witczaka (członka najwyższych władz POW GŚl.) i Adama Kocura (byłego dowódcę grupy taktycznej), prezydenta Katowic. 3 V 1936 roku w gościnę do wojewody Michała Grażyńskiego przybyli m.in. generał Edward Śmigły-Rydz i wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Główne uroczystości odbyły się przed Urzędem

Karykatura Jana Lortza (1888-1942), dowódcy i współorganizatora III Pow­ s­tania Śląskiego

Wojewódzkim, a ulicą Marszałka Józefa Piłsudskiego (obecnie Warszawską) przemaszerowała defilada. Konstytucja nie była w XIX ani w XX stuleciu wyłącznie historyczną pamiątką, dokumentującą „usiłowania i klęski” stronnictwa patriotycznego. Legenda „jutrzenki majowej” w latach niewoli budziła świadomość narodową Gornoślązaków, a później kształtowała ich zmysł państwowy. Wspomnienie Konstytucji 3 maja krzepiło serca Ślązaków wiarą w Polskę. Rocznice wykorzystywano w celu oddania hołdu twórcom reform oraz w celu przypomnienia światu bezmiaru krzywdy wyrządzonej Polsce w momencie jej odrodzenia. Idea Konstytucji 3 maja przetrwała jako symbol realizacji ambicji narodowych. Obchody rocznicowe przyczyniły się do rozpowszechnienia pieśni narodowych na Górnym Śląsku. Przekonanie o znaczeniu uroczystości wyrażało się staraniem o utrwalenie ich przebiegu w literaturze pamiętnikarskiej. Zasięg oddziaływania był różny. Nieraz obchody stawały się ważnymi wypadkami w życiu politycznym, zwłaszcza na Górnym Śląsku w latach 1919–1821. W okresie międzywojennym liderowi chadecji śląskiej Wojciechowi Korfantemu służyły w niektórych okresach jako okazja do krytykowania polityki rządu. „Polska Zachodnia”, pisząc o dziesięcioleciu III Powstania i święcie 3 Maja, donosiła: Odbyło się ono w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego, zapowiedź święta była atakowana systematycznie, z niesłychanym bezwstydem i bezceremonialnością ze strony Korfantowej i Volksbundowej prasy. Prasa polskiej prywaty i warcholstwa i jaczejki proberlińskiej niemal do ostatniej godziny pracowała nad paraliżowaniem uroczystości, chcąc zatruć atmosferę niechęcią i defetyzmem. Rozprysła się ta niegodziwa akcja o mur zdrowego instynktu śląskiego ludu. Zdaniem redakcji Korfanty, powodowany zawiścią i mściwością, dufny w moc destrukcji swej demagogii, godził w święto orężnego czynu powstańczego argumentami zaczerpniętymi ze słownictwa bolszewickiego. Z kolei były dyktator III Powstania – polemizując ze swoimi przeciwnikami politycznymi – opisywał w „Polonii” m.in. obchody 3 Maja w 1920 roku. Należy także zwrócić uwagę nie tylko na treści, ale i formę obchodów 3 Maja. Tradycyjnie istotna była funkcja


3 Maja K U R I E R · ś l ą s ki

po śląsku

fot. Wikimedia Commons

Zdzisław Janeczek

Wojciech Korfanty, litografia Stanisława Lentza

elementów religijnych, takich jak nabożeństwa i patriotyczne kazania księży Górnoślązaków. Należy również podkreślić znaczenie różnych emblematów narodowych, strojów ludowych, a w okresie międzywojennym – mundurów powstańczych i hallerowskich.

D

o połowy XIX wieku obchody rocznicowe na Śląsku były urządzane w wyjątkowych okazjach i miały niewielki zasięg (np. Polonia wrocławska). Jednak dzięki działalności oświatowej towarzystw narodowych, m.in. „Sokoła”, w końcu wieku było to już święto wszystkich Polaków na Śląsku. W okresie II Rzeczypospolitej, gdy Śląsk stal się integralną częścią Polski, 3 Maja z święta narodowego przemieniło się w państwowe. Ten stan rzeczy uległ jednak zmianie wraz z agresją niemiecką na Polskę we wrześniu 1939 roku. Świętowanie w latach 1940–1944 na terenach okupowanych przez III Rzeszę możliwe było tylko w głębokiej konspiracji. Niemcy niszczyli na Śląsku każdy przejaw polskości, a jednym z istotniejszych

z dzielniejszych dowódców (zdobywcy Przystani Kozielskiej) oraz lidera ruchu kombatanckiego skupiającego w swych szeregach weteranów bojów o polski Górny Śląsk, a także uczestnika obrony Lwowa w 1939 roku. Był on m.in. kawalerem Krzyża Virtuti Militari V klasy, którym osobiście odznaczył go na katowickim Rynku w sierpniu 1922 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski. Niestety, zbliżający się koniec II wojny światowej nie oznaczał przywrócenia statusu, jaki miało święto 3 Maja. Zajęcie ziem II Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną niosło nowe cierpienia dla Polaków na Kresach Wschodnich, ziemiach tzw. Kongresówki i Śląsku. Powszechne były od Wilna i Lwowa po Katowice deportacje do ZSRR. Zniewolenie Polski przez komunistów oznaczało nie tylko więzienie, ale i często śmierć, przeznaczoną tym, którzy zasłużyli na tytuł bohaterów. Tak było m.in. w przypadku pułkownika Jana Emila Stanka, w III Powstaniu Śląskim dowódcy I Dywizji pod Górą św. Anny, który chciał ob-

Satyryczne pismo „Kocynder” nr 26 z 1921 r. Na okładce wybitni Ślązacy: Lompa, Miarka, Ligoń, Bończyk i Korfanty

elementów tożsamości narodowej były obchody rocznicowe Konstytucji 3 maja. Powstańcy śląscy 3 Maja mogli świętować tylko na emigracji w Anglii jako żołnierze gen. Władysława Sikorskiego lub w szeregach gen. Władysława Andersa, jeśli po 17 IX 1939 roku trafili do niewoli sowieckiej, tak jak to m.in. było w przypadku Jana Lortza, pseudonim Rosen, działacza narodowego z Rozbarku w powiecie bytomskim, uczestnika powstań i akcji plebiscytowej, jednego

chodzić nadal święto wszystkich Polaków. Był on chlubą nie tylko swej małej Ojczyzny – Śląska. Nieprzypadkowo w lipcu 1922 roku marszałek Józef Piłsudski dekorował go na katowickim Rynku Srebrnym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. Wyróżniono go ponadto krzyżami: Niepodległości, Srebrnym Zasługi, Na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi I Klasy, POW i Legionowym oraz Gwiazdą Śląską i Orłem Śląskim nadanym przez gen.

Stanisława Szeptyckiego w dniu wkroczenia wojsk polskich na Śląsk 22 VI 1922 roku. Były to najważniejsze polskie odznaczenia. W czasie wojny pełnił funkcję komendanta Śląskiego Legionu Armii Krajowej. Aresztowany 31 XII 1943 roku w Krakowie przez Niemców, z wyrokiem śmierci, jako tzw. Polizeiheftling (w każdej chwili do dyspozycji gestapo) został przekazany do obozu koncentracyjnego w Mysłowicach I, a potem kolejno do Gross-Rossen i Oranienburg-Sachsenhausen (nr obozowy 79848), gdzie dokonywano na nim eksperymentów medycznych. Wyzwolony przez aliantów w czasie marszu śmierci, ważył wówczas 34 kg. Zwolniony 6 VII 1945 roku w Lubece, przebywał na leczeniu i wrócił do kraju pierwszym transportem w listopadzie 1945 roku. Zamieszkał z żoną i córką w Katowicach przy ulicy Zamkowej 13, w mieszkaniu, które jego rodzina zajmowała przed wojną. Pułkownik Stanek bardzo szybko włączył się w nurt działalności społeczno-politycznej kraju, angażując się w prace Polskiego Stronnictwa Ludowego i kampanię na rzecz premiera Stanisława Mikołajczyka. 2 V 1946 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, gdy organizował w Katowicach zlot weteranów powstań śląskich, którzy mieli wziąć udział w święcie 3 Maja. Po zwolnieniu z więzienia został wraz z rodziną poddany szykanom, podobnie jak większość działaczy niepodległościowych. Musiał więc ukryć swój awans na pułkownika i zasługi dla ruchu oporu. 12 VII 1947 roku pod jego nieobecność żona z córką zostały usunięte z mieszkania, a ich meble i rzeczy osobiste wstawiono do lochu przy ulicy Zamkowej 10A, w którym mieściły się koszary dla szoferów Armii Czerwonej. Pomieszczenie było zagrzybione, pozbawione ram okiennych, miało zniszczone podłogi, piece, toaletę i łazienkę. Lokal ze względów sanitarnych nie nadawał się do zamieszkania. 28 X 1947 roku urzędnik Józef Stangrecki rozbił zamki i w asyście robotników administracji i straży przemysłowej huty „Bail­don” kazał wyrzucić na ulicę meble i rzeczy, wystawić na dwór także łóżko ciężko chorej Marianny Stankowej. Jan Emil Stanek, zaalarmowany przez córkę Teresę, wstrzymał eksmisję, pokazując pismo pułkownika Jerzego Ziętka. Następnego dnia władze lokalne, nie respektując oświadczenia lekarskiego, decyzji wicewojewody śląskiego i Miejskiej Rady Narodowej w Katowicach, przystąpiły ponownie do eksmisji. W liście protestacyjnym do Urzędu Wojewódzkiego Śląsko-Dąbrowskiego w Katowicach z 9 XII 1947 roku Jan Stanek napisał: Stan zdrowia mojej żony stale się pogarszał. O godzinie 13.00 przybyła na miejsce Milicja Obywatelska i dyrektor huty „Baildon” ob. Ignacy Borejdo, który przyrzekł, że żony nikt nie ruszy, dopóki nie wyzdrowieje. Po odejściu milicji nastąpiła eksmisja. Konającą żonę również wyniesiono. Zmuszony byłem wezwać karetkę pogotowia, by ją odwieźć do Szpitala św. Elżbiety przy ulicy Warszawskiej, gdzie w dniu 10 XI 1947 roku zakończyła swój żywot. Stwierdzam, że powodem śmierci mojej żony była eksmisja. Zapytuję, czy tak należało postąpić z byłym powstańcem i obozowcem, który przez 3 i pół roku przebywał w obozach hitlerowskich, zaś żona z córką w tym okresie poniewieraną była gorzej jak pies, na dodatek co nas spotkało – czy tak zarządzenia władzy mają być przestrzegane i honorowane. Proszę o interwencję i danie mi moralnej i właściwej satysfakcji i ukaranie winnych śmierci mojej żony. Zaznaczam, że do dziś jestem bez mieszkania i zamieszkuję kątem, a meble dalej niszczeją.

P

od rządami komunistów jeszcze tragiczniejsze konsekwencje przyniosły obchody święta 3 Maja zorganizowane w 1946 roku w Wiśle na Podbeskidziu. Ich inicjatorem był Ślązak z Ziemi Cieszyńskiej, kpt. Henryk Antoni Flame pseudonim „Bartek”, pilot 123 Eskadry Myśliwskiej 2 Pułku Lotniczego stacjonującego na lotnisku rakowickim w Krakowie. W wojnie obronnej Polski w 1939 roku jako pilot 123 Eskadry bronił nieba nad Warszawą przed samolotami Luftwaffe. Po 17 września został zestrzelony przez Rosjan w okolicach Stanisławowa. Założył organizację podporządkowaną AK, która zajmowała się wywiadem i sabotażem. Na przełomie 1943/1944 roku, zagrożony dekonspiracją, wraz z podkomendnymi schronił się w górach, gdzie zorganizował samodzielny oddział partyzancki, operujący w podbeskidzkich lasach. W październiku 1944 roku został zaprzysiężony na żołnierza NSZ i wraz ze swoimi ludźmi podporządkował się tej organizacji. 12 II 1945 roku do Czechowic wkroczyła Armia Czerwona. W tej sytuacji kpt. Flame ujawnił się i objął stanowisko komendanta miejscowego komisariatu MO. Ponadto obsadził swoimi podkomendnymi komisariat i podległe mu jednostki. W kwietniu 1945 roku, zagrożony aresztowaniem, kpt. H.A. Flame ponownie wyprowadził swoich ludzi w góry. Wkrótce odtworzył formacje partyzanckie VII Okręgu Śląsko-Cieszyńskiego NSZ, rozpoczynając tym samym „drugą konspirację”. Od maja 1945 do lutego 1947 roku stał na czele największego zgrupowania na Śląsku Cieszyńskim, którego liczebność w szczy-

Kpt. H.A. Flame-„Bartek”, nazywany „Królem Podbeskidzia”

formacje sowieckie i UB. Zadanie okrążenia okupantów powierzył ludziom ppor. Antoniego Bieguna – „Sztubaka”, którzy mieli osłaniać manifestację. Reszta wkroczyła do miasteczka szosą, podzielona na pododdziały, w odstępach trzymetrowych, prowadzonych przez dowódców na koniach: „Andrusa”, Edwarda Kuleszę – „Wilejkę” i Tadeusza Przewoźnika

Defilada NSZ, Wisła, 3 V 1946 r.

– „Kubę”. Na czele jechał konno „Bartek” ze swoim zastępcą Janem Przewoźnikiem – „Rysiem”. Oddział po drodze i w Wiśle był witany entuzjastycznie, zarówno przez mieszkańców, jak i letników. Wznoszono

Defilada w Katowicach 3 V 1936 r. na 15-lecie III Powstania Śląskiego

towym okresie wynosiła około 350 ludzi. Zgrupowanie „Bartka” przeprowadziło łącznie około 340 akcji zbrojnych. Wyjątkowy charakter miała jednak całość zdarzeń, których sprawcą był kpt. H.A Flame w dniu 3 V 1946 roku w uzdrowiskowej miejscowości Wisła. Celem było uczczenie 155 rocznicy ustanowienia Konstytucji 3 maja i publiczne wyrażenie woli służenia Ojczyźnie w Dniu Królowej Polski. Na 2 maja wyznaczył godzinę koncentracji swoich oddziałów na Baraniej Górze. Partyzanci spodziewali się tam okolicznościowej mszy, którą mógł odprawić obecny w oddziale major WP, ksiądz Rudolf Marszałek ps. „Opoka”, były kapelan poznańskiego 58. Pułku Piechoty wchodzącego w skład Armii „Poznań”, uczestnik obrony Warszawy, następnie więzień warszawskiego Pawiaka, więziony później w Wiedniu i prawdopodobnie w obozie koncentracyjnym. Zwolniony, podjął pracę duszpasterską w parafii św. Mikołaja w Bielsku, a następnie rektora w kościele w Dziedzicach, a od 1942 roku w Bystrej. Jednocześnie był on kapelanem oddziałów leśnych AK i NSZ kpt. H.A. Flamego. Tymczasem wbrew ich oczekiwaniom „Bartek” zalecił podkomendnym odświeżenie mundurów „na galowo”, czyszczenie butów i broni, by wyglądali jak regularne wojsko na paradzie. Rankiem 3 maja 1946 roku ruszyli kolumną marszową na Wisłę, w której stacjonowały

okrzyki „niech żyje Polska!” i „precz z komuną!”, pytając, czy to już wybuchło powstanie antykomunistyczne? Dziewczęta rzucały kwiaty i nie szczędziły całusów wiarusom, a starcy czynili znak krzyża, błogosławiąc obrońców wolnej Polski. „Sztubak” w tym czasie odwiedził willę, w której odpoczywała rodzina Aleksandra Zawadzkiego, przewodniczącego Centralnego Biura Komunistów Polskich w ZSRR (1944), zastępcy ds. polityczno-wychowawczych Naczelnego Dowódcy Ludowego Wojska Polskiego (1944–1945) i wojewody śląsko-dąbrowskiego. Korzystając z okazji, zrobił dzieciom komunistycznego dygnitarza pogadankę patriotyczną, zakończoną prośbą, by przekazały ojcu, iż „Bartek” i jego ludzie walczą o wolną Polskę. Tymczasem w centrum Wisły, której częstym gościem był prezydent II RP Ignacy Mościcki, odbywała się defilada, wygłaszano okolicznościowe przemówienia. Żołnierze Niezłomni z rycerskimi ryngrafami manifestowali: oto jesteśmy, nie poddaliśmy się, wierni służymy Bogu i Ojczyźnie. Dopiero po kilku godzinach „Bartek” ze swoimi ludźmi w porządku bojowym wycofał się na Baranią Górę. Odtąd kpt. Flamego nazywano „Królem Podbeskidzia”. Jego wyczyn był jedyną tego typu operacją w całym bloku komunistycznym. Bolesław Bierut, poirytowany kompromitującym system komunistyczny incydentem, polecił zaprowadzić ład i porządek na

kurier WNET

7

Podbeskidziu. W sprawę zaangażowała się także Moskwa. Względem żołnierzy „Bartka” zastosowano najbardziej perfidne, bezwzględne i zbrodnicze metody. We wrześniu 1946 roku, w wyniku największej operacji UB o kryptonimie „Lawina”, co najmniej 167 bezbronnych żołnierzy zgrupowania „Bartka” (uczestników trzeciomajowej parady w Wiśle), upojonych przez agentów katowickiego UB wódką zaprawioną środkiem nasennym, zostało wywiezionych na teren dzisiejszego województwa opolskiego i zamordowanych przez oddanie strzału z broni palnej w potylicę. Z masakry ocalał tylko Andrzej Bujak „Jędrek”, który opowiedział dowódcy o całym zdarzeniu. Według ustaleń prokuratury w ten sposób zgładzono 69 żołnierzy w/w formacji zbrojnej na terenie nieustalonej miejscowości byłego powiatu opolskiego. Ponadto zarzucono funkcjonariuszom UB wysadzenie w powietrze co najmniej 30-40 żołnierzy w zaminowanym drewnianym baraku na terenie poniemieckiego lotniska w Starym Grodkowie i co najmniej kilkudziesięciu żołnierzy w zaminowanej murowanej oborze na terenie miejscowości Barut. Wśród zabitych były także kobiety, m.in. młodziutka łączniczka Anna. Na miejsce zbrodni przybyli sowieckim samolotem: pułkownik Józef Światło, Roman Romkowski, generał brygady bezpieczeństwa publicznego Polski Ludowej i Józef Różański, oficer NKWD i MBP oraz kilku wysokich rangą oficerów rosyjskich. Kulisy operacji na miejscu objaśniał Leon Weintraub, szef UBP w Cieszynie.

Zabójstwo H.A. Flamego w Zabrzegu 1 XII 1947 r.

Osłabione zgrupowanie kpt. H.A. Flamego zaczęło tracić inicjatywę na rzecz komunistów, którzy w licznych obławach dziesiątkowali partyzantów i represjonowali ich rodziny. W obliczu załamania nadziei na wybuch III wojny światowej i zmęczenia ludzi podjął on decyzję o ujawnieniu się. Okazję taką stwarzała ogłoszona 22 II 1947 roku amnestia. „Bartek” „wyszedł” z podziemia w Cieszynie 11 III 1947 roku. Jednak nie darowano mu trzeciomajowej defilady w Wiśle. Dokonano na niego skrytobójczego zamachu 1 XII 1947 roku w Zabrzegu pod Czechowicami. Zamachowcem był miejscowy milicjant Rudolf Dadak, który nigdy nie został osądzony za swój czyn, tak samo jak inspiratorzy operacji „Lawina”, m.in. kpt. Henryk Wendrowski, funkcjonariusz organów bezpieczeństwa i wywiadu PRL (MBP, KdsBP, MSW), ambasador PRL w Kopenhadze 1968–1973. Inni zmarli wcześniej lub wyjechali z kraju. W „Polsce Zbrojnej” tak skomentowano losy „Bartka” i jego żołnierzy: W czerwcu 2010 roku prokurator katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Piotr Nalepa umorzył postępowanie w sprawie „zbrodni zabójstwa około 200 żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych ze zgrupowania «Bartek» z rejonu Podbeskidzia dokonanej jesienią 1946 roku w okolicach Łambinowic [w miejscowości Wierzbie – Z.J.] przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Poszukiwania na Podbeskidziu i Żywiecczyźnie, przeprowadzone przez archeologów z Muzeum Śląskiego w Katowicach i saperów z Gliwic w kilkunastu miejscach, niewiele dały. Wykopano łuski po pociskach do radzieckich pistoletów TT i pepeszy. Do najcenniejszych znalezisk należą fragmenty kości i czaszek oraz sprzączki i inne elementy mundurów brytyjskich typu battledress. Najprawdopodobniej tylko tyle pozostało po zamordowanych partyzantach ze zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych kapitana Henryka Flamego, którzy blisko 67 lat temu prowadzili walkę z reżimem komunistycznym w Polsce. Nie udało się jednak stalinowskim zbrodniarzom zamienić „Bartka” i jego Niezłomnych Żołnierzy w anonimowy proch i bezimienne kości. Na kanwie tej krwawej historii, związanej pośrednio z obchodami rocznicowymi Konstytucji 3 maja, narodziła się legenda Śląskiego Katynia. 28 IX 2013 roku, na tak zwanej Polanie Śmierci w pobliżu miejscowości Barut na Opolszczyźnie, odprawiono w asyście kompanii honorowej WP i karabinowych salw nabożeństwo w intencji tych, co polegli za Ojczyznę i nie mieli nawet symbolicznych grobów. Odtąd podobne uroczystości odbywają się tu co roku. K


kurier WNET

8

K U R IE R · śl ą sk i

Książkę napisał ks. Franciszek Serafin Hattler TJ, a przełożył na język polski ks. Józef Stagraczyński. Pozycja została wydana w 1905 roku nakładem Karola Marki, Mikołów–Warszawa.

Dom Serca Jezusowego –

Czytania nabożne dla wszystkich stanów z 122 illustracjami i ośmiu obrazkami kolorowymi

P

osiada imprimatur z pieczęcią Konsystorza Generalnego Archibiskupstwa Gnieźnieńskiego Dr Dziedzińskiego, Wikariusza Generalnego ds. Duchowych. Jej spis rzeczy zawiera moralne pouczenia dla poszczególnych członków rodziny: mężów, żon, ojców, matek, dzieci, sług, robotników i przedstawia przykłady z życia świętych różnych stanów, popularnych także dzisiaj, ale również już tych zapomnianych, jak: Anzelma, Nikandora, Eleazara, Paskala, Mechtyldy, Gertrudy, Joanny Ortiz czy Maryi Custella. Najistotniejsze są tutaj przekonywania i historie zachęcające do uczczenia Najświętszego Serca Jezusowego oraz bogate treści nabożeństw, a wśród nich różne modlitwy, hymny, nieszpory, litanie, koronki, rozważania, ćwiczenia duchowe, akty i westchnienia. Książka jest w formacie 25/19 cm. Składa się z 472 stron, ubogaconych w wymowne ilustracje, niektóre znane z innych książek katolickich, ale także rzadko już spotykane. Prezentujemy obok taką właśnie jedną, wybraną. Warta jest ona wnikliwszego rozważenia.

Barbara Maria Czernecka O autorze i tłumaczu można doszukać się jedynie znikomych wzmianek. Zebrane z różnych źródeł, dają cząstkowy obraz ich biografii. Dowiedziono tylko, że ks. F.S. Hattler był religijnym pisarzem ludowym i zagorzałym promotorem kultu Serca Jezusowego. Urodził się 11 września 1829 roku w Tyrolskim Anras, a zmarł 13 października 1907 roku w Innsbrucku. Natomiast ks. Stagraczyński urodził się 4 sierpnia 1840 roku. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1863. W swojej posłudze duszpasterskiej pracował jako wychowawca do października 1865 roku w Zakładach ks. Jana Koźmiana w Poznaniu oraz w Zakładzie Pedagogicznym pod dyr. Boheim-Schwarzbacha w Ostrowie koło Wielenia. Od 1866 roku był koncelebransem w parafii pod wezwaniem św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Od 1896 roku rezydował w Kościanach i do 18 stycznia 1899 roku był administratorem w Łeknie, po czym został mianowany proboszczem w Szadłowicach. Zmarł 6 września w 1905 roku w Gnieźnie. Przetłumaczył dzieło ks. F.S. Hattlera „Obraz Matki naszej Maryi: żywot Najświętszej

Według „Średniego Katechismu Deharba” wydał „Nauki katechismowe o prawdach wiary i obyczajów katol. Kościoła” (pisownia oryginalna). Był także autorem wydanych w 1908 roku w Poznaniu „Wyborów kazań niedzielnych i świątecznych” i innych publikacji wyszczególnionych w Bibliografii Estreichera.

P

Bogarodzicy”. Nakładem ks. Bażyńskiego w 1868 roku pojawiła się jego „Nowa kolęda na każdy rok Pański stanowiąca trzecią część dziełka Ojcze Nasz”. Był pomysłodawcą i wydawcą „Biblioteki Kaznodziejskiej” w latach 1872–1894. Nakładem Karola Miarki w 1897 roku ukazało się opracowane przez niego dzieło pt.: „Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich, czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu”.

rezentowana tu pobożna książka, napisana przez niemieckiego autora i przetłumaczona przez polskiego księdza, trafiła pod śląską strzechę. Jej treść wypełnia pewnego rodzaju budulec wartości Słowa Bożego, stanowiący niezniszczalny fundament dla prawdziwie chrześcijańskiego domu. Na tym wznoszą się z nadzieją ku Niebu cegiełki wiary, połączone spoiwem miłości. W tym tkwi tajemnica doznania szczęścia. Odważmy się i my odkryć tego karty, zapisane prostotą uczuć pobożnego serca ludzkiego. Jest godna polecenia jako lektura na dni czerwcowe, w których oddaje się cześć Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Można wtedy uzyskać szczególne łaski. Codzienne odprawianie tychże modlitw zostało opatrzone odpustem siedmioletnim i 280-dniowym oraz zupełnym po spowiedzi i Komunii Świętej, nawiedzeniu kościoła, a także modlitwie w intencji papieża. Jest więc to zamierzone na ludzki pożytek i oby wreszcie spełniło się ostatnie wskazanie tegoż dzieła, które brzmi znamiennie: „Wszystko na większą chwałę Bożą!” K

Śląskich Hut Stali (podobnie jak Polskiej Grupy Górniczej) będzie jednoosobowa spółka Skarbu Państwa. W ten sposób – choć to brzmi paradoksalnie – rząd Prawa i Sprawiedliwości może zrealizować podnoszony m.in. przez niektóre ugrupowania skrajnie lewicowe (np. Alternatywa Socjalistyczna, polska sekcja Komitetu na rzecz Międzynarodówki Robotniczej/ Comittee for a Workers’ International, czyli jedna z tzw. IV Międzynarodówek trockistowskich) postulat, aby „podjąć pilne kroki w kierunku ratowania przemysłu stalowego, nacjonalizując zakłady zagrożone zamknięciem, dokonujące zwolnień grupowych lub niewypłacające pensji załodze. (...) Tylko nacjonalizacja może uratować hutnictwo”. Informacje o możliwości przejęcia walcowni przez Węglokoks spotkały się z powszechnym poparciem załogi: „W końcu mielibyśmy normalnego właściciela, nie prywatnego, tylko z udziałem Skarbu Państwa”. Być może te informacje pobudziły pracowników walcowni do intensywnego oddziaływania na media, które do tego czasu nie interesowały się takim drobiazgiem, jak los 300 pracowników, pozbawionych środków do życia przez oligarchę, jednego z najbogatszych posiadaczy kapitałów w Polsce. Mimo że posłowie ziemi śląskiej

nie zareagowali na ich sytuację – 21 kwietnia pozbawieni zarobków pracownicy zebrali się pod bramą walcowni i doprowadzili do upublicznienia swojej sytuacji przez Radio Katowice, radiową Trójkę, „Fakt” i kilka lokalnych mediów. W rezultacie rozpoczęła się akcja charytatywna samorządu Chorzowa, na którego czele stoi wrażliwy społecznie przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi prezydent z Platformy Obywatelskiej, Andrzej Kotala. Decyzją władz miasta w Miejskim Domu Kultury „Batory” ruszył punkt pomocowy dla hutników. W relacji z jego prac, nadanej przez wiadomości telewizji kablowej TELPOL Info, 4 maja znacząco zabrzmiały słowa Piotra Wolnego, walcownika od 25 lat pracującego w hucie: „Miasto jako takie powinno być jak najmniej zainteresowane. Dlaczego nie ma tu kogoś, kto doprowadził do tej całej sytuacji? W najciemniejszych scenariuszach nie było takiej opcji. Przecież jest zapotrzebowanie na blachy: Polska około 1 mln ton, z czego trzysta parę tysięcy my mamy swoje, a reszta jest z zagranicy. Nie wiem, czy to jest chore, czy to jest normalne”? Pora wsłuchać się w ten głos. Głos robotników, którzy pokazali, że to im najbardziej zależy na przetrwaniu walcowni. K

Dokończenie ze str. 5

Pracownicy porzuceni przez pracodawcę Stanisław Orzeł 5 tys. zł i jako prezes jej zarządu zachęca pracowników, żeby w niej zostali, bo „sytuacja się wkrótce poprawi, a kto wówczas uruchomi produkcję”? Jednak komplikuje się sytuacja prawna w postępowaniu upadłościowym HW Pietrzak Holding, przez co pracownicy nie mogą skorzystać z wypłat Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Socjalnych. Ludzie się zwalniają, wyjeżdżają do Francji. Gdy pytam, jak to możliwe, że nikt wcześniej nie zauważył krytycznej sytuacji – dowiaduję się, że Pietrzak jeszcze w 2012 r. zabronił zakładania związków zawodowych, grożąc, że pozwalnia wszystkich, którzy do nich przystąpią. W Holdingu działa rada pracownicza, ale tylko w oddziałach Holdingu w Boryszewie i w Gostyninie. Gdy załoga podjęła próbę utworzenia własnej – okazało się, że przewodnicząca rady działającej w Boryszewie (gnieździe S. Pietrzaka) prawem kaduka „zrzekła się” należnego załodze funduszu socjalnego na rzecz jakiejś fundacji…

Trochę nadziei, a może złudzeń, obudziła wypowiedź z dnia 24 marca pełnomocnika rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, Grzegorza Tobiszowskiego, że do końca roku powstanie nowy podmiot gospodarczy o roboczej nazwie Śląskie Huty Stali. W jego skład na początek wejdą Huta „Pokój” w Rudzie Śląskiej i Huta „Łabędy” w Gliwicach, a następnie, na podstawie analiz kształtu i potrzeb rynku – Walcownia Blach Grubych „Batory”. Ma zatrudniać ok. 2,5 tys. pracowników. Roczne przychody powinny sięgać ok. 1,5 mld zł. Konsolidacja ma m.in. wzmocnić pozycję polskich producentów wobec zagranicznej, zwłaszcza chińskiej konkurencji i doprowadzić do ograniczenia importu m.in. blach grubych i rur. Ta grupa hutnicza ma dostarczać wyroby głównie dla przemysłu stoczniowego, kolejowego, zbrojeniowego i energetyki. Biorąc pod uwagę, że Huta „Łabędy” należy do katowickiego Węglokoksu SA, który ma również większościowy pakiet akcji Huty „Pokój”, okazuje się, że kluczowym inwestorem

Z inicjatywy Krzysztofa Tytki 21 i 22 maja w Przemyślu odbyła się konferencja pod hasłem „Ratujmy to, co nasze”. Miała ona na celu przedstawienie problemów gospodarczych Śląska, ze szczególnym uwzględnieniem dramatycznej sytuacji polskiego górnictwa.

Ratujmy to, co nasze

W

dyskusji głos zabrał gość honorowy konferencji, profesor Ryszard Kozłowski, który wypowiadał się na temat podziemnego zgazowania węgla. Wiele miejsca poświęcił także pozyskiwaniu czystej energii ze źródeł geotermalnych, wielokrotnie podkreślając wagę tego tematu wobec faktu, że Polska posiada ogromne ilości źródeł tej energii i są pomysły, jak to bogactwo wykorzystać. Prof. Kozłowski ubolewał, że brakuje zainteresowania tymi gotowymi projektami. Dr Piotr Mazurek w wykładzie pt. „Era węgla – perspektywy – syngaz-błękitny węgiel” podkreślił: Ideą moją jest wdrożenie tej technologii w średniej i dużej energetyce. Upieram się przy tym temacie, ponieważ jestem przekonany, co zresztą nauka udowadnia, że jest to proces o wiele tańszy i nie powodujący zanieczyszczeń. Reasumując, przyszłość leży w węglu i jest o co walczyć. Kolejnym tematem konferencji były sprawy związane ze zmianą polityki monetarnej. Odniósł się do nich w obszernym wystąpieniu Józef Kamycki.

Tadeusz Puchałka Dariusz Brzozowiec przedstawił plan wdrożenia pieniądza lokalnego (zielony). Zbigniew Martyniak z Komitetu Obywatelskiego Obrony Polskich Zasobów Naturalnych, posługując się tablicami poglądowymi, w obrazowy sposób przedstawił proces beztlenowej obróbki fizykochemicznej węgla. Chęć pomocy w przezwyciężeniu trudnej sytuacji gospodarczej Śląska wyraziły środowiska patriotyczne. Na ten temat wypowiadał się Jan Sposób, który reprezentował,Konfederację na Rzecz Reform Ustrojowych: Przyjechaliśmy tu po to, aby zorganizować sieć ugrupowań patriotycznych, które wyrażałyby chęć włączenia się w zmiany ustrojowe w Polsce. Mamy opracowanych około 8 obszarów, które wymagają natychmiastowych przemian. Odsyłam zainteresowane strony do miesięcznika Kurier Wnet. Głos w dyskusji zabrała także Marszałek Sejmiku Ziemskiego Prowincjonalnego Ziemi Bielsko-Bialskiej, pani Elżbieta Łochyńska: Przyjechaliśmy tu, aby się łączyć, nie dzielić. Śląsk to jest to, co nam zostało z Polski – lasy,

złoża naturalne, kultura, głębokie wartości chrześcijańskie, i o to trzeba nam walczyć. Prezes Stowarzyszenia Gospodarki Dobra Wspólnego, Sławomir Ostaszewski, w swoim wystąpieniu przedstawił preambułę i cele działania stowarzyszenia, a Roman Klimczyk wyjaśniał, jak należy wykorzystywać nowoczesne technologie w szybkiej komunikacji (Internet). O problemach polskiego prawodawstwa mówił pan Andrzej Tomasz Sobolewski – autor wielu publikacji obnażających słabości polskiego prawa, np. „Jakim państwem jesteś, Polsko”, „Pozwólcie żywym żyć, a zmarłym odpocząć”. Obrady konferencji zakończyli eksperci górnictwa: mgr. inż. Marek Adamczyk oraz gospodarz i organizator spotkania, mgr. inż. Krzysztof Tytko. Po zakończeniu dwudniowej konferencji długo trwały ożywione dyskusje zaproszonych gości. Wśród uczestników panowało pełne zrozumienie dla trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska, więc podkreślano konieczność natychmiastowej reakcji, aby systemy

naprawcze zaczęły działać. Podkreślano też w licznych wypowiedziach, że „Ściana Wschodnia” stoi murem za Śląskiem, rozumie nasze problemy i wyraża chęć natychmiastowej pomocy, wiedząc, że obrona śląskich interesów to tak naprawdę obrona polskiej racji stanu. K Krzysztof Tytko jest absolwentem AGH w Krakowie (projektowanie i budowa kopalń), podyplomowego studium menedżerskiego MBA w warszawskiej SGH, odbył również studia z dziedziny nieruchomości na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od lat pracuje w instytucjach związanych z górnictwem, wydobyciem i wykorzystaniem bogactw naturalnych, od stanowisk najniższych do kierowniczych i menedżerskich. Jego wiedza i wykształcenie pozwoliły mu na opracowanie wielu projektów wyjścia z zapaści wielu zakładów przemysłowych i planów ratowania polskiego górnictwa.

Młodzież 16. Gimnazjum im. Bohaterów Monte Cassino w Zabrzu pamięta o patronach szkoły.

72 rocznica bitwy o Monte Cassino

18

Tadeusz Puchałka

maja to dzień, w którym góry wokół Cassino zapłonęły żywym ogniem. Rozpoczęła się najbardziej zaciekła bitwa II wojny światowej. Warto także przypomnieć słowa wypowiedziane przez Melchiora Wańkowicza, nieoficjalnego korespondenta wojennego rządu londyńskiego, obecnego na polu bitwy: Przed nami słynna 78. Dywizja Irlandzka. Naprzeciwko doborowe jednostki wojsk hitlerowskich. I Dywizja Strzelców Spadochronowych, Pułk Strzelców Tyrolskich, Pułk Strzelców Alpejskich. Z takimi to oddziałami – elitą hitlerowskiej armii – przyszło się zmierzyć polskim żołnierzom. Klasztor, który został zamieniony w twierdzę, próbowano zdobyć wielokrotnie na przestrzeni 4 miesięcy. Niszczone atakami z powietrza i artylerią umocnienia były odbudowywane, a pozycje zabezpieczane. Żołnierzom wojsk sprzymierzonych niezwykle trudno było atakować pozycje niemieckie. Zbocze strome, a żołnierz dźwigał wielokilogramowe oporządzenie, zapasowe magazynki amunicji, sprzęt saperski, często także zwoje kabli służących do montowania polowych linii łączności. Do tego broń, zasobnik z prowiantem… Niemcom zaś, jak wynika ze wspomnień byłych żołnierzy 2. Korpusu, stosunkowo łatwo było ostrzeliwać teren z góry. Pole ostrzału mieli jak na dłoni, żołnierze wojsk sprzymierzonych musieli częstokroć dokonywać karkołomnych wyczynów podczas ataku na pozycje wroga… O wzgórze Monte Cassino walczyły oddziały amerykańskie, angielskie, francuskie, hinduskie i nowozelandzkie, jednak sukces odnieśli dopiero Polacy. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, nie obyło się bez ogromnych strat w ludziach. Pierwszy atak nie powiódł się, dopiero 18 maja kolejny atak i cała ofensywa, opatrzona kryptonimem Honker, odniosła sukces. Czy zdobycie klasztoru przez polskie oddziały należy uważać za zwycięstwo, skoro po wkroczeniu żołnierze zastali opustoszałe ruiny klasztorne? Wiadomo, że na drodze do słynnej „twierdzy” znajdowało się mnóstwo gniazd oporu i każde z nich trzeba było zdobywać w krwawym boju. Była to zaciekła bitwa, okupiona śmiercią wielu polskich żołnierzy. Pokonali wroga, zwyciężyli, a teraz młodzież z dumą wspomina bohaterskich żołnierzy 2. Korpusu gen. Andersa, któremu na początku dano 10 minut na zastanowienie, czy zgodzi się na udział swoich oddziałów w zdobywaniu Monte Cassino, czy też nie. Dowódca bez wahania zdecydował o udziale w tej bitwie i zwyciężył, bo wierzył w swoich ludzi i ich męstwo. Droga do Rzymu została otwarta.

Powtórka z historii w zabrskiej „16” Uroczystości, które odbyły się w zabrskim gimnazjum, miały na celu przypomnienie historii zwycięskiej bitwy, a także uczczenie tych, którzy na zboczu bitewnego wzgórza pozostali na zawsze. „Bądźmy wierni dziedzictwu naszych przodków” – takie oto hasło przyświecało rocznicowym obchodom w Zabrzu w dniu 12 maja. Zgodnie z tradycją uroczystości rozpoczęły się mszą świętą w kościele pod wezwaniem św. Anny. Liturgii przewodniczył w asyście wielu księży proboszcz parafii, ks. prałat Grzegorz Skop. W uroczystym nabożeństwie uczestniczyła kompania reprezentacyjna WP oraz orkiestra wojskowa z Bytomia. Obecne były władze miasta, drużyny harcerskie Hufców Zabrze i Katowice, delegacje organizacji i stowarzyszeń kombatanckich oraz stowarzyszeń, związków i organizacji Kresowian Zabrza i Gliwic. W uroczystościach brała także udział młodzież klas mundurowych Zespołu Szkół Ekonomiczno-Usługowych i Technikum nr 4 (technik ekonomista o profilu policyjnym oraz technik logistyk o profilu wojskowym). Obserwując ich musztrę i dyscyplinę, docenia się świetne wyszkolenie młodzieży. Obecni byli także (jako gospodarze uroczystości) nauczyciele Gimnazjum nr 16 w Zabrzu im. Bohaterów Monte Cassino, a także grono nauczycielskie oraz delegacje młodzieży ze Szkoły nr 32 w Katowicach, która ma tych samych patronów. Przybyły również drużyny harcerskie Hufca ZHP Zabrza i Katowic i poczty sztandarowe wojska, organizacji kresowych, Straży Miejskiej,

Policji Państwowej, szkół oraz Bractwa Kurkowego Grodu Zabrzańskiego. Oprawę uroczystości zapewnili członkowie Grupy Rekonstrukcyjnej „Karpaty” z Mikołowa, Robert Garcarczyk oraz Tomasz Kołtoń. W historycznych mundurach i oporządzeniu paradnym z bronią kroczyli podczas przemarszu, zaś podczas mszy świętej stali przy ołtarzu, jak niegdyś żołnierze 2. Korpusu, którzy nigdy nie zapominali o Bogu w modlitwie i nabożeństwie. Podczas uroczystości w murach szkoły Robert Garcarczyk odczytał wzruszające wspomnienia żołnierza w gwarze śląskiej. Grupa rekonstrukcyjna zajmuje się głównie (jak podkreślają jej członkowie) historią powstania armii generała Andersa, a dokładnie 3. Dywizji Strzelców Karpackich. „Karpaty” posiadają wiele eksponatów, chętnie udostępnianych podczas pokazów i prelekcji, jakie członkowie ekipy sami prowadzą. Robert Garcarczyk zapewniał, że chętnie współpracują ze szkołami, szczególnie dobrze zaś układa się im współpraca z zabrskim Gimnazjum nr 16. Po mszy została sformowana kolumna marszowa, która w asyście orkiestry wojskowej i kompanii reprezentacyjnej WP udała się pod pomnik Bohaterów Monte Cassino. Na miejscu został odczytany apel poległych, a przy dźwiękach hymnu narodowego wciągnięto na maszt flagę narodową, po czym oddano salwę honorową. Pod pomnikiem głos zabrała

dyrektor Gimnazjum nr 16 w Zabrzu, mgr. Janina Grzegrzółka. Mówiła o bohaterskiej drodze polskiego żołnierza na frontach II wojny światowej i o konieczności przypominania młodemu pokoleniu o naszych bohaterach. Wspomniała również, że już niebawem delegacja szkoły po raz kolejny będzie gościć na włoskiej ziemi, by na miejscu pochylić głowy w modlitwie nad mogiłami polskich żołnierzy. II zastępca Prezydenta Miasta Zabrza, pan Jan Pawluch, w swoim wystąpieniu nawiązał do rocznicy zwycięskiej bitwy. Z uznaniem odniósł się też do sposobu, w jaki gimnazjum kultywuje historię i podkreślił konieczność przypominania o chwalebnych dziejach naszej ojczyzny. W dalszej części uroczystości młodzież oraz zaproszeni goście, a także licznie zgromadzeni mieszkańcy miasta udali się na teren szkoły, gdzie na placu apelowym odbył się koncert orkiestry wojskowej. Kolejną częścią programu była akademia, w której brała udział młodzież gimnazjalna. W niezwykle bogatym programie uczniowie pokazali drogę od łagrów po szlak bojowy, kiedy to niedawni sowieccy zesłańcy, już jako żołnierze gen. Andersa, walczyli na wielu frontach o wyzwolenie ojczyzny. Tematem głównym była słynna bitwa o klasztor na wzgórzu 593 – krwawy bój, który okupiony został śmiercią żołnierzy wielu narodowości. W końcu to nasi, polscy żołnierze jako pierwsi zatknęli najpierw proporzec pułkowy, a potem polski sztandar na ruinach klasztoru. Gościem honorowym uroczystości rocznicowych był kapitan Kazimierz Ziajka. Przybył on na uroczystości w towarzystwie wnuka, który w swoim wystąpieniu opowiedział o wojennych losach dziadka, żołnierza 4. Batalionu 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Kpt. Ziajka brał udział w ataku na wzgórze 593 i tam został ranny. Niezwykle ciepło odniósł się w swojej wypowiedzi do działalności szkoły: za każdym razem, kiedy tu jestem, przecież z tej samej okazji, zawsze jest tak samo pięknie i wzruszająco, a jednak nieco inaczej niż poprzednio. Uroczystości w budynku zabrskiego gimnazjum, związane z 72 rocznicą bitwy o Monte Cassino, zostały połączone z koncertem laureatów XI Regionalnego Festiwalu Pieśni Patriotycznej. K


8


8


W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

nr 24

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Czerwiec · 2o16 W

n u m e r z e

Kochamy każde dziecko Jolanta Hajdasz

C

hrystus nielegalny”, „Chrystus jak Drzymała” tymi słowami prasa informuje o przywiezieniu do Poznania wykonanej rok temu Figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności odbudowywanego przez społeczny komitet. Nie było wyjścia. Wykonana i opłacona przez komitet rok temu Figura nie mogła przecież stać w nieskończoność w pracowni artysty z Krakowa, ale widać rok to za krótki czas dla Prezydenta Miasta, by pogodzić się z myślą, że w wolnym kraju ludzie mają prawo do publicznego wyrażania własnych przekonań religijnych i że jego rolą jest im to umożliwić, a nie zablokować. W tym roku Komitet poprosił o coś tak banalnego i oczywistego, jak zgoda na tymczasowe przechowywanie figury Chrystusa na prywatnym terenie przy kościele, ale ku zdumieniu przeciętnych mieszkańców również na to nie uzyskał zgody. Dlatego zamiast na cokole, figura stoi na piasku i ruchomej płycie. Dla 25 tysięcy Poznaniaków, którzy podpisali się pod petycją o konieczności odbudowania Pomnika Wdzięczności w naszym mieście zapewne jest to bardzo przykry widok, ale dzięki temu można uniknąć negatywnych konsekwencji złamania prawa, co groziłoby Komitetowi i parafii, gdyby ośmielili się postawić tę figurę na stojącym obok cokole. Smutne, prawda? Pochodzące z Po obecne władze Poznania nie zauważyły nawet, że swoim działaniem cofnęły nas do czasów obowiązywania prawa pruskiego z okresu zaborów, gdy Polacy na swojej ziemi byli obywateli drugiej kategorii i gdy prawo było narzędziem represji, a nie pomocy w codziennym życiu zwykłego człowieka. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

P

Nie jesteśmy jednak skazani na taką sytuację. Razem możemy to zmienić! W tym celu zarejestrowaliśmy Komitet inicjatywy Ustawodawczej „Stop aborcji”, którego jestem członkiem. Konieczne jest zebranie co najmniej

O

D

Z

I

E

N

N

A

2

non possumus 3 Mija trzeci miesiąc, podczas którego śledzę poranne przeglądy prasy, prezentowane w poznańskim Radiu emaus. Słucham bez żadnego planu, o różnych godzinach, co kilka dni. Zastanawiam się, skąd taki upór i wytrwałość w prezentowaniu lewackiej propagandy w katolickim radiu – pisze Aleksandra Tabaczyńska.

udało się!

2

Figura chrystusa jest już w poznaniu! Figura Chrystusa stanęła na ruchomej płycie zamiast na cokole na terenie parafii p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu.

Wspólnie możemy ocalić życie wielu dzieci!

iszę do Was w szczególnie ważnej sprawie. Stajemy dziś przed nowym wyzwaniem – inicjatywą, która może ocalić życie setek dzieci w Polsce. Z tego względu pragnę bardzo gorąco prosić Was o poświęcenie kilku minut na zapoznanie się z dalszą częścią tego listu, gdzie opisuję to niezwykle istotne wydarzenie. Polskie prawo wciąż pozwala mordować dzieci nienarodzone. Każdy kolejny miesiąc to dziesiątki ofiar. W 2013 r. było ich 751, a ponad 96% dzieci jest mordowanych z powodu samego tylko podejrzenia o chorobę. Niestety w 2014 roku zamordowanych w aborcji dzieci jest znacznie więcej – już prawie 1000. Ponieważ badania prenatalne wykonuje się nawet do 5 miesiąca ciąży, niejednokrotnie dzieci w Polsce są zabijane wówczas, kiedy ważą prawie kilogram. Ruchy ich ciała są wyczuwalne przez matkę, na główce pojawiają się pierwsze włosy, a na paluszkach paznokcie.

C

na ten moment wielu poznaniaków czekało od dawna. I wreszcie się udało! Figura chrystusa z pomnika Wdzięczności została w poniedziałek 30 maja przywieziona do poznania. przywiózł ją jej autor, artysta rzeźbiarz – odlewnik michał Batkiewicz, którego pracownia znajduje się w szczyglicach pod Krakowem.

stop aborcji!

Drodzy Poznaniacy! Drodzy Wielkopolanie!

E

100 tysięcy podpisów w ciągu zaledwie 3 miesięcy, pragniemy jednak, by było ich znacznie więcej – nawet milion! W czasie tej zbiórki podpisów, dzięki prowadzonej kampanii społecznej, wiele osób dowiaduje się, czym jest aborcja i opowiada przeciw temu zbrodniczemu procederowi. liczba aktywnych obrońców życia stale rośnie – mamy wielu przeszkolonych koordynatorów Fundacji Pro – Prawo do Życia i setki zgłoszeń wolontariuszy zainteresowanych zbiórką podpisów. Szczególną nadzieję dla naszego projektu daje także zmiana władzy, która dokonała się w 2015 roku. To jednak wciąż mało! aby zwiększyć siłę oddziaływania pilnie potrzebujemy pomocy ludzi dobrej woli! Zbieranie podpisów jest bardzo proste. Podpisać się może każdy, kto ma prawo do głosowania w wyborach. Zbierać podpisy może każdy. Wiele osób, choć popiera obronę życia, nie podpisuje się – nie wszyscy wiedzą o inicjatywie, nie do każdego zdołamy dotrzeć. Dlatego gdybyście tylko mieli taką możliwość – warto zorganizować zbiórkę w swojej parafii, na spotkaniu rodzinnym. Warto zachęcić znajomych, sąsiadów, wspólnotę, aby włączyli się swoim podpisem lub sami zebrali je w swoim otoczeniu. lekarze zbierają w swoich gabinetach, przedsiębiorcy w miejscach pracy. Każdy podpis jest ważny! Każdy zbliża nas do powstrzymania rzezi niewiniątek i cierpienia nienarodzonych dzieci. Wspomniane 100 tysięcy to niezbędne minimum. im więcej podpisów zbierzemy, tym większą siłę oddziaływania będzie miała nasza akcja. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o zaangażowanie. W każdej formie w jakiej uznacie Państwo za stosowne. Wasza pomoc pozwoli

uratować życie dzieci. Zebrane podpisy wywierają wpływ na opinię publiczną i przyczyniają się do zmian na lepsze! Zachęcam Was do rejestracji: www.stopaborcji.pl/podpisy Zbiórka trwa do 15 czerwca 2016 r. Z tym działaniem nie można zwlekać. Zwolennicy aborcji silnie naciskają na jej legalizację i prowadzą własne kampanie społeczne, próbując manipulować świadomością Polaków. Muszą spotkać się ze zdecydowaną reakcją z naszej strony. Wiemy, że zbiórki podpisów to skuteczne kampanie. aborcjoniści z obawą mówią o naszych inicjatywach: „nawet lewica dostrzega siłę tego wpływu i nie wiemy jak będzie dalej” (Kazimiera Szczuka, wrzesień 2014), „Sama inicjatywa już jest powodem do zaniepokojenia i frustracji.” (Krystyna Kacpura, 19 lutego 2016). Wierzę, że Poznaniakom i wszystkim Wielkopolanom nie jest obojętny los malutkich dzieci, dlatego z góry dziękuję za każdą pomoc i wsparcie. Razem możemy powstrzymać aborcję! Serdecznie Was pozdrawiam! – prof. Bogdan Chazan członek Komitetu inicjatywy Ustawodawczej „Stop aborcji”

Prof. dr hab. Bogdan Chazan – polski lekarz, profesor ginekologii i położnictwa, w czasach PRl dokonywał zabiegów aborcji, później został zadeklarowanym przeciwnikiem ich dokonywania. Jest propagatorem naprotechnologii. W 2014 roku odmówił zabicia chorego dziecka w łonie matki, za co został zwolniony z pracy w Szpitalu św. Rodziny w Warszawie z funkcji dyrektora tej placówki przez prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz (Po). Stanowisko Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia zamieszczamy na str. 2

n

Jolanta Hajdasz

a terenie pracowni Michała Batkiewicza Figura Chrystusa była przechowywana od ubiegłego roku, gdyż na jej posadowienie w Poznaniu nie było zgody władz miasta. Symboliczne powitanie Figury Chrystusa z Pomnika odbyło się na Placu Zbawiciela przy kościele p.w. Świętego Krzyża, wzięły w nim udział tłumy Poznaniaków. Jeszcze nie wierzę, że ją widzę, jeszcze nie wierzę –powtarzał prof. Stanisław Mikołajczak, prezes SKOPW, gdy wioząca rzeźbę ciężarówka wjeżdżała na plac. „Króluj nam Chryste” – zabrzmiało na placu, a ks. Tadeusz Magas, jeden z członków założycieli Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności odmówił z zebranymi m.in. Litanię do Serca Pana Jezusa. Następnie ważący blisko dwie i pół tony posąg, który ma pięć i pół metra wysokości został przewieziony na ulicę Kościelną, na teren parafii p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana. Tu Figura będzie przechowywana do czasu uzyskania od władz miasta pozwolenia na budowę całego Pomnika.

Łatwo nie jest Podobnie jak rok temu, za sprawą Figury Chrystusa ze zburzonego w czasie II wojny światowej i odbudowywanego obecnie Pomnika Wdzięczności Poznań znalazł się na czołówkach gazet i w programach informacyjnych ogólnopolskich stacji telewizyjnych. Przekaz jest prosty, Komitet się upiera, władze miasta mówią nie. Nie dla Figury Chrystusa na Placu Mickiewicza. Nie dla Figury Chrystusa przy ul. Jana Pawła II. Nie dla Chrystusa nawet przy kościele, na terenie parafii. Tego też nie wolno. Ale tym razem Komitet powiedział : Stop! Swoje argumenty przedstawił w specjalnym oświadczeniu, podkreślając iż Komitet „zawsze szanował i szanuje prawo, a w jego ocenie administracja prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka wykorzystuje prawo do blokowania inicjatyw społecznych mieszkańców Poznania”. Dla członków Komitetu przykładami takich działań jest odmowa ustawienia Figury Chrystusa w ubiegłym roku na czas trwania wystawy „Wdzięczni za niepodległość” na pl. Adama Mickiewicza oraz odmowa udzielenia zgody na przejazd Figury Chrystusa ulicami miasta. W bieżącym roku pragnęliśmy postawić Figurę Chrystusa na prywatnym terenie parafii p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ul. Kościelnej

w Poznaniu – czytamy w oświadczeniu. Parafia zgłosiła ten zamiar Prezydentowi Miasta prosząc o tymczasową zgodę na to. Nie otrzymała jej, w zamian za to rozpoczęła się proceduralna obstrukcja, czego przykładem było żądanie przedłożenia w czasie 7 dni nowej, kolejnej uchwały Rady Miasta, co jest żądaniem niewykonalnym w tak krótkim czasie. Jak napisano w uzasadnieniu odmowy, od tej decyzji władz miasta Komitetowi nie przysługuje odwołanie. Wobec piętrzenia administracyjnych trudności przez Urząd Miasta Poznania Komitet postanowił zrezygnować z czasowego ustawienia Figury na gotowym już cokole i zdecydował ustawić ją obok niego, na ruchomej platformie. Jest to rozwiązanie bezpieczne i zgodne z decyzją władz miasta, choć w żaden sposób nie jest właściwym sposobem uszanowania przez nas monumentu, który był dla naszych przodków symbolem ich ofiarnej walki o niepodległość Ojczyzny – podkreślają członkowie Komitetu. Trudno odmówić im racji.

Ze składek mieszkańców Wszystkie prace związane z odbudową Pomnika Wdzięczności finansowane są ze składek społecznych. Odlew Figury Chrystusa kosztował około trzystu tysięcy złotych i jak mówi jej fundator, Andrzej Gabler, emerytowany lekarz z Poznania, jest ona jest darem pokoleń: jego rodziców: ppłk lek. dr Władysława Gablera, powstańca wielkopolskiego, żony Felicji oraz jego samego. Figura Chrystusa była centralnym elementem Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności. Jest ona wierną kopią rzeźby Michała Rożka z przedwojennego, zburzonego w 1939 r. przez Niemców monumentu, który był największym pomnikiem przedwojennego Poznania, a który został zbudowany ze składek mieszkańców miasta jako wotum wdzięczności Wielkopolan na zwycięskie Powstanie Wielkopolskie i odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 r. W 2012 roku Rada Miasta Poznania podjęła uchwałę wyrażającą wolę jego odbudowy, a SKOPW zebrał ponad 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania popierających tę ideę. Niezwykła historia Rodziny Gablerów, fundatorów Figury Chrystusa , szczegółowe kalendarium działalności SKoPW oraz najnowsze dokumenty dotyczące Pomnika z Urzędu Miasta – na str. 4 i 5

czerwcowe transparenty Przed 60 -tą rocznicą Poznańskiego Powstania chciałabym wspomnieć jedną z tych osób, dla których dzień 28 czerwca 1956 r. stał się całkowicie nowym rozdziałem w życiu. Wiem o tym bardzo dobrze, bo to mój tata - Stanisław Nowak. Jeden z tych uczestników Czerwca, który do końca swych dni nie doczekał się uznania. a to on zrobił transparenty, które nieśli robotnicy – pisze Rita Nowak-Wilowska.

3

christianitas, czyli sztuka dialogu Wracam do przemówienia prezydenta andrzeja Dudy na Zgromadzeniu Narodowym w Poznaniu w dniu obchodów 1050 rocznicy Chrztu Polski. Dawno nikt z intelektualistów w naszym kraju nie skatalogował tak wyraźnie elementów naszego polskiego christianitas – zauważa Paweł Bortkiewicz TChr.

7

Wolne niedziele zbieramy podpisy o zrealizowanie tego postulatu od dawna walczy „Solidarność”. Teraz jednak po swojej stronie ma także organizacje pracodawców, społeczne i pozarządowe. Z inicjatywy Sekretariatu Banków, Handlu i Usług NSZZ „Solidarność” powstał komitet obywatelski, który będzie zbierał podpisy pod projektem ustawy ograniczającej handel w niedziele. Także w Poznaniu i w całej Wielkopolsce.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Każdy, kto nie godzi się na zabijanie chorych i bezbronnych dzieci, powinien podpisać się pod apelem całkowitej ochrony życia. Polska Federacja Ruchów obrony Życia zaapelowała do parlamentarzystów o poparcie prawa do życia dla każdego poczętego dziecka - bez względu na stan zdrowia i okoliczności poczęcia mówi Paweł Wosicki, przewodniczący Polskiej Federacji Ruchów obrony Życia, prywatnie mieszkaniec Poznania i ojciec siedmiorga dzieci.


kurier WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Kochamy każde dziecko Polska Federacja Ruchów Obrony Życia zainicjowała akcję zbierania podpisów pod Apelem do Parlamentarzystów o prawo do życia dla każdego dziecka poczętego i ochronę macierzyństwa. Dlaczego? Akcja jest jednym z elementów kampanii społecznej, prowadzonej pod hasłem „Kochamy KAŻDE dziecko”. Celem kampanii jest uświadomienie polskiemu społeczeństwu konieczności prawnej ochrony życia wszystkich poczętych dzieci, także prenatalnie chorych czy też poczętych w wyniku czynu zabronionego. Czy nie jest to dublowanie inicjatywy Fundacji PRO, która zbiera podpisy pod obywatelskim projektem w tej samej sprawie? Projekt obywatelski, oprócz prawnej ochrony wszystkich poczętych dzieci, wprowadza karalność kobiet, dopuszczających się przerwania ciąży. Przypominam, że obecnie obowiązujące ustawodawstwo, uznając kobietę za drugą ofiarę aborcji, wyłącza ją spod sankcji karnej za nielegalne przerwanie ciąży. W myśl obowiązujących przepisów karze do 3 lat więzienia podlega lekarz/

osoba wykonująca aborcję, personel pomocniczy, także osoby skłaniające kobietę do przerwania ciąży.

jasno opowiedział się przeciw wprowadzaniu do polskiego ustawodawstwa karalności kobiet.

W projekcie obywatelskim, zaproponowanym przez Fundację PRO, pod którym obecnie zbierane są podpisy, przewiduje się podwyższenie sankcji karnej do 5 lat pozbawienia wolności i objęcie nią także kobiety dopuszczającej się aborcji z możliwością ewentualnego nadzwyczajnego złagodzenia kary przez sąd. Tak, ale my nie jesteśmy zwolennikami tego rozwiązania. Dlatego Polska Federacja Ruchów Obrony Życia, zrzeszająca 86 ruchów i stowarzyszeń działających na rzecz obrony życia i rodziny, opowiedziała się jednoznacznie za utrzymaniem dotychczasowego ustawowego zapisu wyłączającego kobiety dokonujące aborcji z odpowiedzialności karnej. Stanowisko takie podziela także wielu duszpasterzy, prawników, psychologów i innych autorytetów. Dlatego Polska Federacja Ruchów Obrony Życia nie mogła włączyć się w inicjatywę obywatelską. Jednak kluczowym jest dla stanowisko Episkopatu Polski, który w komunikacie z 16 kwietnia br.

Aby umożliwić poparcie dla idei ochrony życia każdego poczętego dziecka, nie popierając jednocześnie wprowadzenia karalności kobiet, Federacja przygotowała Apel do Parlamentarzystów? Taka jest nasza intencja. Podpisy są zbierane zarówno tradycyjnie, w formie papierowej, jak i elektronicznie, z wykorzystaniem internetu, na stronie www.kochamykazdedziecko.pl Podpisy zbieramy współpracując z organizacjami prorodzinnymi i katolickimi, także z wykorzystaniem mediów. Liczymy też na umożliwienie zbierania podpisów pod Apelem w parafiach, tak aby głos upominający się o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka był mocny i zdecydowany. Podpisy chcemy zbierać do końca sierpnia, następnie przekażemy je Marszałkowi Sejmu RP. Równolegle, przedstawiciele Federacji wraz z ekspertami współpracują z posłami w celu przygotowania stosownych zmian w polskim prawodawstwie. K

Aleksandra Tabaczyńska

M

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

Wyborcza nigdy przejmować się nie musiała, bo skutecznie zasilana finansowo przez kolejne ekipy bezkarnie zakłamywała rzeczywistość oraz historię Polski. Dodam tylko, że od wyborów czerwcowych aż po dziś GW pozwoliła sobie na wiele niegodziwości, jednak na pierwszym miejscu była i trwa nadal ordynarna, bezpardonowa walka z Kościołem. Prezenter Sławek Wierzbicki pracuje w diecezjalnej rozgłośni pod patronatem Metropolity Poznańskiego. Redaktorem naczelnym radia – finansowanego również ze składek wiernych -jest kapłan ks. kan. Maciej

Większość odbiorców dość szybko zorientowała się, że wydawnictwo Michnika z ideami Solidarności zupełnie się rozmija, służy natomiast z ogromnym zacięciem polityce „grubej kreski”. Kubiak. Osobiście również wspierałam te zbiórki. Myślę więc, że nie ma powodu, żebyśmy jako wierni diecezji poznańskiej musieli wysłuchiwać propagandy GW płynnie wplecionej między słowo biskupa, fragmenty Ewangelii, radosną muzykę i inne przekazy dnia. 9 maja, na przykład, usłyszałam radosny głos, tym razem Ani Jasińskiej, która pełna entuzjazmu poinformowała, że w tej chwili ma przed sobą tylko dwie gazety i oczywiście wśród tej pary jest GW. Imponujące spektrum - śmiem twierdzić, że gdyby miała tylko jedną, to też byłaby to GW. Innym razem uradowany głos obwieszcza, że ma w ręku świeżutkie i pachnące poranne wydania gazet i oczywiście tradycyjnie cytowane są te same tytuły z konsekwentnym pominięciem wydawnictw Strefy Wolnego Słowa.

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

C

o sprawia, że redakcja trwa w uporze godnym lepszej sprawy i dalej brnie w intelektualny zamęt. Co temu przyświeca? Może po prostu to sprawa ambicji. Głupio się przyznać, że jako ostatni jeszcze czytamy GW i przegapiliśmy moment kiedy wszyscy się z niej wycofali i jeszcze zbili na tym PR-oski kapitał. Głupio się przyznać, że pracując w katolickiej rozgłośni radiowej latami wspierało się antypolskie i antykościelne media. Do tego trzeba wykonać określoną, ciężką pracę mentalną i przede wszystkim stanąć w prawdzie. Wygląda na to, że redakcja Emaus wpadła w koncepcyjną. a może nawet filozoficzną pułapkę, z której nie potrafi się wydostać. A już na pewno nie umie wydostać się z niej z twarzą. 25 maja Sławek Wierzbicki przeczytał fragmenty z Dziennika Gazety Prawnej pt. „Brukselski blef”, w którym autor dowodzi, że dokumenty Komisji Europejskiej, na podstawie których wobec Polski wszczęta została procedura ochrony państwa prawa, pochodzą z doniesień medialnych. KE nie dysponuje żadnymi dokumentami i analizami. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, o które media chodzi. Jestem pewna, że w redakcji Emaus właśnie Sławek Wierzbicki wie najlepiej, kto rozpisywał się o rzekomym łamaniu demokracji w Polsce, jeździł do Brukseli i donosił. Kto demonstrował i kto teraz w czerwcu będzie świętował? 23 maja ukazał się pewien anons w GW, co prawda wielkości pudełka od zapałek, ale udało mi się dojrzeć. Okazuje się, że KOD zakłada własne media, co jest oczywiście czarną niewdzięcznością w stosunku do Wyborczej, ale jednak. Podejrzewam, że szukają chętnych i myślę, że jest to idealna okazja dla prezentera Sławka Wierzbickiego. Będzie robił to co lubi w odpowiednim towarzystwie, wśród dziennikarzy bez poglądów, takich ludzi do wynajęcia. Przeczytają co im każą, powiedzą co im zlecą, a na potrzeby odbiorcy wytłumaczą, że to zawodowy obiektywizm. Powodzenia! K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

wielkopolski Kurier Wnet Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Geneza „Apelu do parlamentarzystów o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka i ochronę macierzyństwa”

N

owa sytuacja społeczno-polityczna powstała po wyborach prezydenckich i parlamentarnych przeprowadzonych w Polsce w 2015 roku ożywiła nadzieje wielu Polaków na wzmocnienie ochrony życia poczętych dzieci, poprzez objecie prawną ochroną także dzieci prenatalnie chorych i poczętych w wyniku czynu zabronionego. Za taką, pełną ochroną opowiada się większość Polaków. W dwóch ogólnopolskich sondażach przeprowadzonych w latach: 2012 (przez Centrum Myśli Jana Pawła II) i 2013 (przez CBOS) na pytanie „czy opowiadasz się za prawem do życia każdego poczętego dziecka bez wyjątku” – „tak” odpowiedziało odpowiednio 80% i 75% Polaków. Inicjatywę zmiany polskiego prawodawstwa podjęła kilkudziesięcioosobowa grupa liderów różnych organizacji działających na rzecz obrony życia i rodziny, działających w Polsce, która na przełomie roku 2015/16 spotykała się w Warszawie. W celu osiągnięcia zamierzonych celów postanowiono wykorzystać formę obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej. Zgodzono się, że przede wszystkim należy objąć prawną ochroną wszystkie poczęte dzieci, bez wyjątków. Nie budziła też kontrowersji konieczność wprowadzenia do polskiego ustawodawstwa zapisów polepszających ochronę

macierzyństwa, w szczególności otoczenie specjalną troską i ochroną tzw. ciąż specjalnej troski. W środowisku obrońców życia nastąpił jednak zasadniczy podział w związku z propozycją wprowadzenia do znowelizowanej ustawy zapisu o karaniu kobiet dopuszczających się aborcji. Trzeba podkreślić, że obecnie obowiązujące ustawodawstwo, uznając kobietę za drugą ofiarę aborcji, wyłącza ją spod sankcji karnej za nielegalne przerwanie ciąży. W myśl obowiązujących przepisów karze do 3 lat więzienia podlega lekarz/osoba wykonująca aborcje, personel pomocniczy, także osoby skłaniające kobietę do przerwania ciąży. Fundacja „Pro – prawo do życia”, wraz ze środowiskiem związanym z Stow. Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi opowiedziała się zdecydowanie za podwyższeniem sankcji karnej do 5 lat pozbawienia wolności i objęciem nią także kobiet dopuszczających się aborcji (z możliwością ewentualnego nadzwyczajnego złagodzenia kary przez sąd). Stanowisko to poparło też kilka innych środowisk. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia, zrzeszająca 86 ruchów i stowarzyszeń, opowiedziała się zdecydowanie za utrzymaniem dotychczasowego ustawowego zapisu wyłączającego kobiety dokonujące aborcji z odpowiedzialności karnej. Należy podkreślić, że stanowisko Federacji jest w pełni

Działacze PO jak wiemy od czasów słynnej płaczącej posłanki lubią prywatyzować placówki ochrony zdrowia. Zapewne działacze Platformy Obywatelskiej w Sejmiku Województwa nie chcieli być gorsi od swojej koleżanki posłanki, lubiącej wdychać zapach Agenta Tomka.

Non Possumus 3 ija trzeci miesiąc podczas którego śledzę poranne przeglądy prasy, prezentowane w poznańskim Radiu Emaus. Słucham bez żadnego planu, o różnych godzinach, co kilka dni. Zastanawiam się, skąd taki upór i wytrwałość w prezentowaniu lewackiej propagandy w katolickim radiu. Normalnie, człowiek wierzący przyłapany na niegodziwości nie tylko szybko się wycofuje z gałgaństwa, którego się dopuścił, ale jeszcze przeprosi i spróbuje naprawić to, co popsuł. Przeglądy prasy w Emaus są zaprzeczeniem takiej postawy. Gazeta Wyborcza cytowana jest czasem po kilka razy dziennie. Najczęściej przy słuchaniu trafiam na Sławka Wierzbickiego, rzadziej na Anię Jasińską – zdrobniałych form imienia używają sami prowadzący. Prezenterka Ania pozwala sobie czasem ominąć doniesienia Gazety Wyborczej, ale prezenter Sławek już nie. Metodycznie i z dużym zaangażowaniem referuje słuchaczom, ilekroć jest przy mikrofonie, co tam donosi prasa Adama Michnika. I tak 21. maja zręcznie zaprosił wszystkich słuchających na „świętowanie KOD-u”, które odbędzie się w rocznicę kontraktowych wyborów. Przyznaję idealny dzień dla miłośników narracji GW. To właśnie wtedy Adam Michnik dostał drukarnie, budynki, tony papieru, farbę drukarską, najlepsze pióra w Polsce i miliony czytelników co rano kupujących gazetę. Dostał to wszystko o tak: majątek i czytelników. Większość odbiorców dość szybko zorientowała się, że wydawnictwo Michnika z ideami Solidarności zupełnie się rozmija, służy natomiast z ogromnym zacięciem polityce „grubej kreski”. Innymi słowy niechęci wobec historycznych rozliczeń, lustracji i dekomunizacji. Wspiera natomiast akceptację wobec funkcjonowania środowisk postkomunistycznych w polskiej polityce oraz gospodarce. Poziomem czytelnictwa

W związku z licznymi zapytaniami dotyczącymi stosunku Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia do obywatelskiego projektu „Stop aborcji” oraz celów prowadzonej przez Federację Kampanii społecznej „Kochamy KAŻDE dziecko”, poniżej prezentujemy stanowisko Federacji w tej sprawie:

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Przemysław Terlecki ks. Paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek Kowalski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski

O tym jak ogon kręcił psem...

opowieść o prywatyzacji Open SA Zbigniew Czerwiński radny PiS Sejmiku Województwa Wielkopolskiego

W

2012 rozpoczęli więc prace nad komercjalizacją przychodni onkologicznej w Poznaniu przy ulicy Kazimierza Wielkiego – Ośrodka Profilaktyki i Epidemiologii Nowotworów. Pierwszy etap nazywany komercjalizacją zaczął się jesienią roku 2012, w roku 2013 ośrodek został wyposażony w liczącą ćwierć hektara działkę na której się mieści, a następnie decyzją Zarządu Województwa z 16 grudnia 2013 roku został przekształcony w spółkę z o.o. pod nazwą Open sp. z o.o. Komercjalizacja spółki miała jej umożliwić szybki rozwój i sięgnięcie do prywatnego rynku usług medycznych, wyniki spółki za lata 2014 i 2015 nie wskazują, na różnicę w działaniu tej przychodni. W roku 2014 postanowiono przekształcić spółkę z o. o. w spółkę akcyjną i dopuścić sprzedaż akcji w ręce inwestorów prywatnych – zachowując pakiet większościowy akcji. W listopadzie – Open stał się spółką akcyjną. Prace nad prywatyzacją Spółki ruszyły, gdy okazało się, że wybory do Sejmiku cudownie wzmocniły PSL, a koalicja PO-PSL uzyskała stabilną większość. Najprostszym sposobem prywatyzacji byłaby sprzedaż Spółki w ręce prywatnego inwestora. Spółka jest wyceniana, inwestor kupuje jej akcje, wpłaca pieniądze do budżetu województwa i musi tak nią zarządzać, żeby mu się te pieniądze zwróciły. Przyjęto model korzystniejszy dla prywatnego inwestora, zwany „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Tak nazywamy model, w którym inwestorzy przejmują kontrolę nad spółką drogą podwyższenia kapitału. Wpłacamy trochę więcej niż wartość

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

dotychczasowych akcji, i przejmujemy kontrolę nad całością. Prezes spółki dr Dariusz Godlewski zaczął realizować program prywatyzacji, który został zaaprobowany przez Radę Nadzorczą spółki w dniu 5 marca 2015 roku. Pierwszym jego było objęcie pakietu akcji – 1921015 przez założoną przez niego i całkowicie kontrolowaną Społeczną Fundacją Ludzie dla Ludzi, która za aport w postaci zorganizowanej część przedsiębiorstwa (dwóch mammobusów wyposażonych w mammografy) obejmie akcje spółki. Mimo że spółka miała problemy z terminową regulacją płatności, ( 30 lipca 2015 roku Open miał 1121851,22 zobowiązań przeterminowanych) to pierwszy prywatny wspólnik nie wnosił do Spółki gotówki a środki trwałe. Co istotniejsze wartość podana przez biegłego 2320530,51 była wyższa niż wartość księgowa tych mammobusów. Propozycja przyjęcia jako wspólnika Fundacji kontrolowanej przez Prezesa Spółki –została zaaprobowana przez Radę Nadzorczą i Zarząd Województwa Wielkopolskiego rządzonego przez PO i PSL. Przewodniczący Komisji Rodziny, Zdrowia i Polityki Społecznej Krzysztof Ostrowski w dniu 27 kwietnia 2015 roku złożył na sesji Sejmiku zapytanie dotyczące planowanej prywatyzacji Open SA. W odpowiedzi, którą uzyskał w maju 2015 roku uzyskał potwierdzenie, że prywatyzacja jest planowana ale „.Województwo Wielkopolskie zachowa minimum 51 % akcji, będzie mogło zatem realizować wszystkie prawa jakie przysługują większościowemu akcjonariuszowi i wynikają z kodeksu

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

zgodne ze stanowiskiem polskiego Episkopatu, wyrażonym m.in. w Komunikacie z 16 kwietnia br., w którym polscy biskupi wyrazili sprzeciw wobec propozycji wprowadzenia sankcji karnych dla kobiet poddających się aborcji. W tej sytuacji Polska Federacja Ruchów Obrony Życia nie mogła włączyć się w inicjatywę obywatelską zgłoszoną przez Fundację PRO, wprowadzającą karalność kobiet. Równocześnie Federacja zainicjowała kampanię społeczną „Kochamy KAŻDE dziecko”, której ważnym elementem jest akcja zbierania podpisów pod Apelem do polskich parlamentarzystów o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka i ochronę macierzyństwa. Podpisy będą zbierane do końca sierpnia br. i w połowie września przekazane będą Marszałkowi Sejmu RP. Przedstawiciele Federacji wraz z ekspertami współpracują z posłami w celu przygotowania stosownych zmian w polskim prawodawstwie. K dr Paweł Wosicki – prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia dr inż. Antoni Zięba – wiceprezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia Z treścią Apelu można zapoznać się w numerze 2/2016 „Głosu dla Życia”, a także na stronie www.kochamykazdedziecko.pl. Zachęcamy do poparcia Apelu podpisem.

spółek handlowych”. W czerwcu nastąpił pierwszy etap prywatyzacji.

W cieniu wyborów Jesienią rozpoczęła się kampania wyborcza do Sejmu i w jej cieniu postanowiono o emisji Serii C – Spółka borykała się z kłopotami finansowymi, bo żeby przeprowadzić prywatyzację, trzeba sporo zapłacić min: doradcy prywatyzacyjnemu w związku z tym w październiku podniesiono kapitał akcyjny i województwo wielkopolskie dołożyło 1 milion złotych do podmiotu, który miał zostać sprywatyzowany. Fundacja Ludzie dla Ludzi nie dołożyła ani złotówki. Wiadomo – publiczne pieniądze najtańsze. W grudniu przeprowadzono emisje akcji Serii D – w jej wyniku pozyskano jednego dużego inwestora i kilkunastu drobnych a następnie emisje serii E skierowaną do pracowników. W wyniku tych operacji udział województwa w Spółce spadł do 49,18 % – a grupa 5 osób z tego 4 zatrudnione w Spółce uzyskała pakiet akcji pozwalający na zarządzanie operacyjne Spółką. Co jeszcze bardziej interesujące – radni Sejmiku nie zostali poinformowani o tym ,że województwo utraciło większość w spółce. Co ciekawe na przygotowania do prywatyzacji Spółka wydała w ciągu tych lat – 600 tys. złotych co do tej pory zaowocowało pozyskaniem akcjonariuszy niezwiązanych wcześniej z OPEN na kwotę mniejszą niż 4 000 000 złotych. Oznacza to że na pozyskanie jednej złotówki z otwartego rynku OPEN wydał ponad 15 groszy pieniędzy publicznych. Przy obecnych kosztach kredytu dla województwa za te pieniądze moglibyśmy pożyczyć 4 miliony na 6 lat – umożliwiając rozwój publicznej placówki. Sytuacja wydała się , wtedy gdy zarządzający zwrócili się do władz województwa o dotację na zakup dodatkowego wyposażenia do wniesionych przez FUNDACJĘ Mammobusów, wywołało to zaciekawienie radnych opozycji – a w rezultacie ujawnienie tej operacji. Cała operacja będzie przedmiotem kontroli przez Komisję Rewizyjną Sejmiku w czerwcu b.r. – postaramy się dociec czy radni Sejmiku byli świadomie dezinformowani, czy też na zasadzie podziału łupów PO prowadziła swój plan nie informując PSL – licząc na to, że jak się wyda to przy tak kordialnej koalicji zawsze się dogadają… K

Data wydania 04.06.2016 r. Nakład globalny 10 140 egz. Numer 24 czerwiec 2016

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 16)

ind. 298050

Każdy, kto nie godzi się na zabijanie chorych i bezbronnych dzieci, powinien podpisać się pod apelem całkowitej ochrony życia. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia zaapelowała do parlamentarzystów o poparcie prawa do życia dla każdego poczętego dziecka – bez względu na stan zdrowia i okoliczności poczęcia. Chcemy też pełnej opieki, także materialnej, nad matką i rodziną dziecka poczętego – mówi Paweł Wosicki, przewodniczący Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, prywatnie mieszkaniec Poznania i ojciec 7 dzieci.


KURieR Wnet

3

W·i·e·l·K·o·P·o·l·S·K·a

s

tanisław Nowak, mój Tata to artysta plastyk urodzony w 1927 r. w Poznaniu, uzyskał dyplom grafika na krakowskiej ASP. Imponował mi z wielu względów. Był człowiekiem bardzo wrażliwym na krzywdę innych, towarzyski, lubiany, zawsze przyjazny i chętnie służący pomocą. Jednocześnie wyczulony na typy zdradzieckie i fałszywe a zwłaszcza sprzedajne. Wyrósł w patriotycznym domu, gdzie zawsze naczelną wartością były Bóg, Honor i Ojczyzna. Miał czwórkę rodzeństwa, babcia zajmowała się wychowywaniem dzieci a dziadek Józef, pracował jako kolejarz, był Powstańcem Wielkopolskim. Został nie tylko w naszej pamięci, zostawił także swoje wspomnienia spisane w osobistym pamiętniku.

Wolny prywaciarz O sobie pisał tak: „Zaraz po wojnie, w kwietniu 1945 r. rozpocząłem naukę w PWSP w Poznaniu, następnie w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Pracowałem m.in. na wystawie Ziem Odzyskanych we Wrocławiu, przy Ogólnopolskich Wystawach Rolniczych w Częstochowie i Lublinie. W Lublinie na Zamku stawiałem stoiska w jeszcze „ciepłych” celach, z których co dopiero usunięto więzionych tam patriotów polskich z AK. Do ścian przytwierdzone były jeszcze kajdany i łańcuchy. Szczególnie nocami, nad wszystkimi pracami nadzorował osobiście Bierut ze zgrają ubeków. W 1956 r. prowadziłem dekoratornię przy „Reklamodruku” w Poznaniu. Miałem już ukształtowaną własną opinię o stosowanych przez reżym komunistyczny, perfidnych metodach i technikach propagandy, stosującej sterowanie i dyskryminowanie społeczeństwa”. Gdy w 1956 r. przyszłam na świat tata prowadził własną działalność gospodarczą. Pisał o tym czasie: „Przez dziesiątki lat nazywany byłem pogardliwie „prywaciarzem” lub „marginesem społecznym”, byłem jednak szczęśliwym, że mogłem być „wolnym człowiekiem”, że nie musiałem jeść z komunistycznej łapy. Ta namiastka pozornej wolności wymagała wielkiego samozaparcia, wielu wyrzeczeń a niekiedy doznania poniżenia i szykan ze strony reżimowej administracji”. Przy każdej uroczystości rodzinnej tata pocieszał mego dziadka, mówił „Tato, doczekasz jeszcze wolnej Polski”. Gdy wspominam dzieciństwo, pamiętam najbardziej obraz taty, siedzącego i nasłuchującego Radia Wolna Europa. Dzielił się ze mną tym, co usłyszał, opowiadał o wydarzeniach z naszej historii i o tym co aktualnie się działo. Miał wielką orientację w sytuacji politycznej. Zawsze śledził wydarzenia w Polsce oczekując na odzyskanie prawdziwej wolności, czekał na jakiś przełom.

Zrobił transparenty Takim dniem był czwartek 28 czerwca 1956 r. Był to dzień przełomowy dla Polski, pokazał władzom siłę, jaka

tkwi w Narodzie i dał początek kolejnym wydarzeniom lat 1968, 1970, 1976, 1981 i wreszcie roku 1989 – roku pozornej klęski komunizmu. Rok 1956 – była to pierwsza tego rodzaju nielegalna manifestacja w Polsce Ludowej. W spisanych przez tatę wspomnieniach czytam o czynie, z którego był zawsze bardzo dumny i o którym wiele opowiadał: „28 czerwca 1956 r. w Poznaniu to ja wykonałem, w tym historycznym dniu, pierwsze hasła polityczne. Były to jednocześnie pierwsze hasła polityczne jakie kiedykolwiek pojawiły się publicznie na ulicach w państwach o reżimach komunistycznych”. Rano w ten dzień był w swej pra-

wykonać transparenty na zielonym papierze dekoracyjnym tzw. falówce, tekturze falistej karbowanej. Wymiar haseł 150 x 50 i 200 x 50 cm (…) czas naglił (…) treść haseł dyktowało mi serce: „Precz z krwiopijcami”, „Jesteśmy głodni”, „Żądamy chleba”, „Chcemy chleba”, ”Żądamy podwyżki płac obniżki cen”, „Chcemy jeść”, „Precz z komuną ”. Hasła zostały spakowane w rulon o wys. 50 cm i podane robotnikom na placu wtedy zwanym placem Stalina, przy Uniwersytecie, gdzie dochodziła masa napływających ludzi z całego miasta. Pisał: „Była dokładnie godzina 9.00. Z opuszczoną w ręce paczką z hasłami przystanąłem przy wielkiej latar-

Szamarzewskiego skończono w pośpiechu transparenty (…) Kierownik dekoratorni sam wręczył transparenty uczestnikom pochodu (str. 74). W materiałach, które po tacie pozostały są wycinki z prasy z tamtych dni. W Gazecie Poznańskiej z 4 lipca 1956 r. czytamy: „On to (wróg PRL) miał przygotowane od dawna hasła i transparenty, wymierzone przeciwko władzy ludowej (…). J. Barski dziennikarz Głosu Wielkopolskiego w dniu 5 lipca 1956 r. pisał: „Jedno mnie zastanowiło: skąd przed Zamkiem, zaraz na początku znalazły się drukowane plakaty. Przywiezione były. Jeden powiesili na drutach, drugi dzieci niosły…”. Prowadzone śledztwa nie przyniosły szczęśliwie odpowiedzi na pytanie skąd wzięły się transparenty w rękach protestujących robotników. Istniały hipotezy, że wszystkim kierował „zakonspirowany ośrodek kontrrewolucyjny” i że wszystko było dużo wcześniej przygotowane. Na szczęście twórca transparentów pozostał w ukryciu, przez nikogo nie sfotografowany, przez nikogo nie zauważony. Dla mnie miało to wielkie znaczenie, gdyż dzięki temu mogłam poznać i posiadać wspaniałego tatę, który przekazał mi miłość do Ojczyzny i te wartości, które dla Polaka są najważniejsze.

a następnie prawników, broniących oskarżonych robotników o „podżeganie”, „obalanie”, „agitowanie”, naruszanie „leninowskich zasad ustroju” oraz „postępowych wartości socja-

rozpoczęła się tu, w czerwcu 1956 roku w Poznaniu. Pamiętajcie o tym!”. A w odczytanym liście od papieża Benedykta XVI znalazły się m.in. takie słowa: „Przelana na ulicach Poznania

Rita Nowak-Wilowska

cowni na Szamarzewskiego 11. O godzinie 8.00 przystępując do pracy zauważył, że nie ma papierosów. Wyszedł, by je kupić. Na ul. Kraszewskiego zobaczył wielki tłum ludzi idących od ul. Zwierzynieckiej: „Niesamowity był to widok, nie słyszałem żadnych głosów, panowała przerażająca cisza, którą wypełniał tylko rytm uderzanych o uliczny bruk drewniaków. Środkiem, na całą szerokość jezdni, kroczyła czołówka. Robotnicy równego wzrostu, w roboczych kombinezonach, w uniesionej ku górze ręce trzymali suche kromki chleba”. (…) Tłum wyraźnie kierował się do centrum miasta, uświadomiłem sobie że będzie rósł w siłę, że przysłoni czołówkę robotników, że będzie to krocząca masa ludzka, nie wyrażająca wyraźnie zamierzonego celu. (…) Postanowiłem możliwie błyskawicznie wykonać hasła – transparenty i przekazać je w ręce kroczącym robotnikom a tym samym zamanifestować swój osobisty udział w tym proteście. (…) Zdawałem sobie sprawę z desperackiego na owe czasy kroku tych którzy wyszli wtedy na ulicę i z haseł, które miałem za chwilę wykonać”. Tata pobiegł do swej pracowni, uważając by pozostać przez nikogo niezauważonym. Błyskawicznie uszykował potrzebne materiały: „postanowiłem

ni w pobliżu wieży zamkowej, uważnie obserwując ludzi, szukałem szpicli. (…) Centralne miejsce protestu, tramwaje i czołówka protestujących dokładnie stała naprzeciw rozebranego przez hitlerowców pomnika Chrystusa Króla. (…) zgromadzeni na dachach tramwajowych ludzie stwarzali wrażenie, że reprezentują komitety protestujących robotników (…) ruszyłem do przodu, podjąłem decyzję przekazania paczki na tramwaj (…) odruchowo bałem się, stali tam zmieszani z tłumem baczni obserwatorzy z bezpieki (…) uświadomiłem sobie, że mam do wykonania zadanie, które zadecyduje o dalszym przebiegu zdarzeń. (…) Chłopcy! Zawołałem (…) Paczka podawana była z rąk do rąk”. Ludzie zareagowali entuzjastycznie na otrzymane transparenty. Szybko zrobili dziurki i przetykając sznurowadła zamocowywali transparenty na drutach prądowych nad tramwajami. Były teraz widoczne z daleka. Rozradowany tłum poderwał się. Rozległy się pieśni patriotyczne: „Masami ludzkimi zawładnęła niepodzielnie, po raz pierwszy solidarność przeciwko czerwonym ciemiężcom (…) Obok wieży zamkowej powstało zamieszanie, od strony ul. Fredry podjechały samochody z handlowcami z państw zachodnich, uczestnikami MTP. Przystąpili do filmowania

Danuta Moroz-Namysłowska marzenia o normalności. Cóż, kiedy gospodarny Poznań zamiast doceniania, jest karany w centralnych rozdzielnikach... Historycy dziś już zgadzają się ze zdaniem Edmunda Makowskiego, że pracowitość i lojalność Wielkopolan eksploatowano ponad miarę (J. Karwat, 1956. Poznań-Budapeszt, Poznań 2006, s. 15). Mimo wysokiej wydajności pracy, płace w Poznaniu były ok. 100 zł niższe niż w innych miastach. Problemem nie do rozwiązania były braki w zaopatrzeniu, zwane „niedoborami”, z którymi ustawicznie, heroicznie walczono na partyjnych i związkowych naradach. Bez pomiarkowania śrubowano normy, natomiast „przodownikom” ułatwiano ich przekraczanie (niekiedy do 1000%). Rozrastał się system kartkowy, przy ciągle zmniejszanych dostawach. Szerzyły się lęki przed wszystkim – brakami, wymianą pieniędzy, wojną… Aż „Cegielszczacy” powiedzieli „dość”.

Bezbronny pochód 28 czerwca o godzinie 6.30 w propagandowo „przodującym” ZISPO została uruchomiona główna syrena. Robotnicy W-3 i innych wydziałów, gromadząc się przed bramą, uformowali pochód, który wyruszył do centrum miasta, do siedzib władz miejskich i partyjnych. Mimo wiedzy, że rządząca totalitarnie partia, w nazwie robotnicza, ma osłonę potężnego milicyjnego aparatu bezpieczeństwa („oczy i uszy”) oraz jest wspierana przez armię („tarczę i miecz”). Szli bezbronni. Pochód był potężny. W pierwszych szeregach szły robotnice „na kamieniu”, ręcznie szlifujące pudła wagonów – zmęczone, poszarzałe od pyłu, w drewnianych chodakach. Szli spawacze, monterzy, szli też kierownicy, bo społeczność cegielszczaków miała swoją godność, więź i dumę. Do gęstniejącego pochodu

Działał sam W wielu późniejszych opracowaniach można znaleźć mylne informacje, że wydarzenia czerwcowe były wcześniej przygotowane. Tato twierdzi inaczej. „Wykonane przez mnie transparenty sprawiły, że reżim komunistyczny i Urząd Bezpieczeństwa przyznał im znaczenie najważniejsze i zarazem przełomowe w wydarzeniach poznańskich 1956 r. Ponieważ transparenty te wykonałem sam bez świadków, odszukanie mojej osoby sprawiało Urzędowi Bezpieczeństwa trudności nie do przebycia, sukces zdemaskowania mnie był dla nich nieosiągalny”. W 1986 r. nakładem KAW ukazała się książka Jana Ptasińskiego, byłego szefa Urzędu Bezpieczeństwa w Warszawie. Książka „Wydarzenia poznańskie czerwiec 1956” powstała w oparciu o raport sporządzony przez UB w Poznaniu, który osobiście nadzorował Jan Ptasiński. Możemy tu znaleźć informacje potwierdzające powyższe wspomnienia. Czytamy w nich : „Około godziny 8.00 wysłana została na miasto liczna grupa pracowników dla obserwacji wydarzeń, ustalenia prowodyrów zajść, dokonywania zdjęć” (str. 10). „Nie stwierdzono, aby wychodząca na ulice załoga zakładów

dołączali przechodnie, mieszkańcy i pracownicy ZNTK i kolejno niemal wszystkich zakładów miasta… Zatrzymywał się transport miejski. W maszerujących narastało poczucie siły, słuszności sprawy, odwagi, czuli wspierające się ręce, ramiona. Szli młodzi, dzieci, studenci… Choć bezbronni – budzili respekt, a we władzy i partyjnych decydentach strach i… nienawiść. Nieśli hasła: „Chcemy chleba”, „Chcemy Boga”, „Wolność”, „Precz z ruskimi”, „Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ”. Śpiewali Hymn, Rotę, pieśni religijne i patriotyczne. Wiemy, co zdarzyło się tego „czarnego czwartku”. Wiemy, że miasto, które radośnie podnosiło się z kolan, spłynęło krwią robotników, dzieci, studentów i przypadkowych osób. Wiemy, jak pomagali nam bracia Węgrzy i pamiętamy, jak bardzo Polacy wspierali Budapeszt w październiku 1956 roku. Wiemy, że ówczesny premier Józef Cyrankiewicz, pierwszy sekretarz PZPR Ochab oraz sekretarz KC Edward Gierek podjęli decyzję o krwawej pacyfikacji, nazwanej obrazowo „odrąbywaniem podniesionych na władzę rąk”. Rąk, które ją ciężką pracą żywiły i nie szły by zabijać. Szły negocjować godniejszy byt, który kształtowałby ich świadomość życzliwiej do budowanego socjalizmu… Wiemy o rozpaczliwym konflikcie sumienia wojska a nawet milicji, którzy sercem byli z demonstrantami a rozkazem przeciw nim. Wiemy o wspaniałych postawach lekarzy, pielęgniarek

Świadectwo To, co stało się w czerwcu 1956 r. było wielkim zrywem i wielkim świadectwem. Pomimo tego, że życie wróciło w dawne komunistyczne koleiny, uciemiężonym komuną robotnikom tamten Czarny Czwartek przyniósł wielką nadzieję, nowy oddech. Bunt pozostał w ukryciu i drzemał aż do wybuchu w roku 1980 wraz z powstaniem Solidarności. Mój tata dał się nabrać „na Wałęsę”, uwierzył, że wreszcie jest nadzieja na prawdziwą wolność. Zaczął działać. Dla biur Solidarności drukował naszywki z napisem „Solidarność”. Bezinteresownie dostarczał tego wielkie ilości. Angażował się całym sercem we wszystkie możliwe działania by wspierać ten ruch. Od 1990 r był wiceprezesem Związku Powstańców Poznańskiego Czerwca 1956 r. „Niepokonani”. Był redaktorem naczelnym wydawanego cyklicznie biuletynu „Niepokonani 56”. Do dziś mam wiele niedokończonych materiałów do numerów pism, które już nigdy się nie ukazały. Nawiązał kontakty z Węgrami. 21 XII 1990 r. uzyskał pełnomocnictwo do reprezentowania węgiersko-polskiej organizacji skupiającej kombatantów antysowieckich i antybolszewickich walk niepodległościowych lata i jesieni 1956 r w Poznaniu i Budapeszcie. Utrzymywał stały kontakt z przedstawicielami Tajnej Organizacji Wojskowej, która wraz z nadejściem - jak wtedy wierzono - wolnej Polski i rządów Lecha Wałęsy rozwiązała się jako już niepotrzebna. Na spotkania i kolejne obchody Czerwca zapraszał znaną i zasłużoną dla Polski postać Antoniego Hedę „Szarego”, z którym był zaprzyjaźniony. W archiwum taty pozostały listy kierowane do L. Wałęsy, do J. Nowaka Jeziorańskiego. W swoich wspomnieniach tata napisał: W wydarzeniach poznańskich w dniu 28 czerwca 1956 r. w Poznaniu nie brałem udziału z bronią w ręku, nie byłem ranny, nie byłem aresztowany. Nie mam również świadków. Gdyby się wtedy tacy znaleźli – to ja pośród żywych dawno bym nie istniał. Natomiast moimi niemymi świadkami tego historycznego dnia są dziesiątki dokumentalnych fotografii, na których utrwalone zostały przeze mnie wykonane na kartonie falistym hasła – transparenty. Nigdy nie walczył o uznanie swoich zasług, ani też nikt specjalnie nie docenił jego roli w tym dniu. Dziś, gdy przyzwyczailiśmy się do marszy, manifestacji i gdy wszelkie środki wyrazu - nawet skandaliczne i szokujące są dozwolone - mało kto, szczególnie wśród młodego pokolenia Polaków zdaje sobie sprawę z tego, czym wtedy mógł się skończyć taki czyn. Wtedy, w czasach komunizmu, gdy prawie każdy miał za plecami swojego szpicla, a każdy niedozwolony ruch był obserwowany - taki czyn wymagał wielkiej odwagi. Stanisław Nowak, mój tata odszedł do Boga w 1998 r. nie uzyskawszy choćby drobnego słowa uznania, czy odznaczenia. Dziś więc ja chciałabym to zrobić pisząc to wspomnienie o Nim. K

Czerwcowe transparenty

posiew wolności

p

HCP niosła jakieś transparenty. Nie stwierdzono także, aby w czasie pochodu pojawiły się transparenty niesione przez robotników HCP. Pierwsze transparenty pokazują się dopiero wśród tłumów na placu Zamkowym. A podobno wykonane w dekoratorni przy ul. Szamarzewskiego” (str. 36). „Robotnicy z Zakładów Cegielskiego i ZNTK nie wyszli z transparentami i hasłami. Pojawiły się dopiero w czasie zajść’’ (str. 95). Podobną informację znaleźć można również w książce „Poznański Czerwiec 1956” red. Jarosław Maciejewski i Zofia Trojanowicz z 1990 r. (Wyd. Poznańskie). „W dekoratorni przy ul.

przed 60 -tą rocznicą poznańskiego powstania chciałabym wspomnieć jedną z tych osób, dla których dzień 28 czerwca 1956 r. stał się całkowicie nowym rozdziałem w życiu. Wiem o tym bardzo dobrze, bo to mój tata – stanisław nowak. Jeden z tych uczestników czerwca, który do końca swych dni nie doczekał się uznania. A to on zrobił transparenty, które nieśli robotnicy. napisy, które znamy z archiwalnych zdjęć np. „chcemy chleba”, czy „Żądamy podwyżki płac” – to jego dzieło.

Dlaczego poznański czerwiec 1956 jest tak ważny? Dlaczego odwoływanie się do niego jest potrzebne? czy to tylko lokalny patriotyzm, duma z pierwszego w pRl buntu, z okazania poczucia godności? A może to jakiś owocny w konsekwencje, doniosły projekt polityczny?

rzypadająca w tym roku jego 60 rocznica jest niewątpliwie dobrą okazją do głębszych refleksji nad znaczeniem powstania poznańskiego 1956 roku, bo tak należy nazywać przebieg tamtych czerwcowych porywów i rozstrzelań polskich serc w Poznaniu. Poznań w 1956 roku był „urządzony” po sowiecku. Zakłady Hipolita Cegielskiego – to zakłady im. Józefa Stalina (ZISPO) przy ul. Feliksa Dzierżyńskiego. Wierzbięcice – to Gwardii Ludowej, Głogowska – Rokossowskiego, Św. Marcin – Armii Czerwonej, przed Zamkiem – Plac Józefa Stalina… Realizacja planu sześcioletniego 1950-1955 przebiega nie bez problemów, choć prasa codzienna zapowiada ustawiczne sukcesy. Jeśli były jakieś kłopoty to z „wrogami ludu” lub biurokratami. Plan rozpoczęto w czasie stalinowskiego terroru, jednak po śmierci tyrana i potępieniu kultu jednostki ożyły

i fotografowania zgromadzonego tłumu, nad którym wysoko ponad głowami wisiało hasło „Chcemy chleba”. Transparent umieszczony na tle Uniwersytetu to był dokument, nie fotomontaż. Tego samego dnia wieczorem cały świat mógł oglądać w TV protestujących ludzi za szklaną kurtyną”. A o 9.30 pojawili się już fotografowie bezpieki: „zawołałem głośno, odbierać i prześwietlać filmy (…) zaoszczędziło to wielu późniejszych aresztowań. (…) Tymczasem grupy ludzi wyruszyły trzymając w rękach transparenty, w różne kierunki miasta”. Dalej w pamiętniku jest opis kolejnych wydarzeń tego dnia.

Wiemy o wspaniałych postawach lekarzy, pielęgniarek a następnie prawników, broniących oskarżonych robotników o „podżeganie”, „obalanie”, „agitowanie”, naruszanie „leninowskich zasad ustroju” oraz „postępowych wartości socjalistycznych”. listycznych”. „Wypadki” poznańskie, „wydarzenia poznańskie”, „protesty” poznańskie (eufemizmy nazewnicze) przez dziesięciolecia były tabu. Cenzura pilnie strzegła ich nieistnienia.

posiew wolności Dopiero 50. rocznica Poznańskiego Czerwca 1956 była obchodzona niezwykle uroczyście. Wtedy, w 2006 r. polityka historyczna śp. prezydenta profesora Lecha Kaczyńskiego zaowocowała wieloma wydarzeniami naukowymi, artystycznymi oraz publikacjami. A do Poznania wraz z Nim pod Poznańskie Krzyże przybyli: prezydent Czech – Václaw Klaus, prezydent Niemiec Horst Köhler, prezydent Węgier László Sólyom. Obecny był również prezydent RP na uchodźctwie Ryszard Kaczorowski oraz prezydent Słowacji Ivan Gašparowič. Prezydent Lech Kaczyński m.in. powiedział wówczas „Solidarność w jakimś sensie

krew nie poszła na marne. Była posiewem wolności”. A jednak wydaje się, że ciągle nie umiemy ostatecznie i adekwatnie usytuować tamtych wydarzeń , tzn. tamtego powstania w historycznym kontekście. Wydaje się, że najbardziej trafnie ocenił historyczne miejsce Czerwca 1956 r. węgierski historyk Janos Tischler: „Poznańskie powstanie robotnicze w czerwcu 1956 r. było krwawym wyzwaniem rzuconym polskiemu kierownictwu komunistycznemu. Nagromadziło się tak wiele krzywd, że uliczna demonstracja, która początkowo głosiła jedynie hasła socjalne, w ciągu kilku godzin przerodziła się w ogarniające niemal całą ludność miasta powstanie narodowe odrzucające ustrój jako taki”. Zatem zbuntowana Stolica Wielkopolski znalazła swoje zasłużone, godne miejsce w szeregu wolnościowej, zwycięskiej tradycji powstańczej. Czy go należycie doceniamy? Czy szanujemy tamte ideały niezłomnego miasta? K


kurier WNET

4

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Kalendarium

działalności Społecznego Komitetu odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu 2012 – 2016 W 2012 r. w Poznaniu powstał Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności, który za cel postawił sobie odbudowę największego przed II wojną światową monumentu w stolicy Wielkopolski. Pomnik ten został zbudowany ze składek mieszkańców miasta jako wotum wdzięczności Wielkopolan na zwycięskie Powstanie Wielkopolskie i odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 r., a w 1939 r. zburzyli go Niemcy. W 2012 roku Rada Miasta Poznania podjęła uchwałę wyrażającą wolę jego odbudowy, a SKOPW zebrał ponad 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania popierających tę ideę i posadowienie go w nowym miejscu – przy ul. Jana Pawła II wzdłuż brzegu Jeziora Maltańskiego. Figura Chrystusa będąca centralnym elementem Pomnika została odlana w ub. roku w pracowni artysty rzeźbiarza i odlewnika Michała Batkiewicza w Szczyglicach pod Krakowem.

10 listopada 2011 Koncert Niepodległościowy w auli UAM z okazji Święta Niepodległości r. Organizator koncertu prof. Stanisław Mikołajczak informuje o idei odbudowy Pomnika Najświętszego Serca Pana

wolności. Odrodzona Polska skupiła się przy Sercu Jezusa, aby z tego źródła miłości ofiarnej czerpać siłę do budowania przyszłości Ojczyzny na fundamencie Bożej prawdy, w jedności i zgodzie”. (…) Jak zwykle w takim momencie, ludzie małoduszni rozpoczną od rozsiewania

wystaw angażuje się grupa kilkunastu osób z Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności m.in. Barbara Pulik, Maciej Andrzejak, Andrzej Czayka.

zaproszonych do konkursu firm wybrano jednogłośnie Art.-Studio Rzeźba Odlewnictwo Michała Batkiewicza ze Szczyglic pod Krakowem.

20 października 2013

Październik 2014

Papież Franciszek na placu św. Piotra w Rzymie, w czasie modlitwy Anioł Pański poświęcił kamień węgielny pod odbudowę Pomnika Wdzięczności. Władze kościelne potwierdziły to specjalnym dokumentem opatrzonym podpisem mons. Petera B. Wellsa, asesora Sekretariatu Stanu w Watykanie. W nabożeństwie tym uczestniczyło 19 członków Komitetu, a dzień później specjalną Mszę św. w intencji odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu w bazylice przy grobie św. Piotra odprawił kard. Zenon Grocholewski, honorowy obywatel Poznania. Bardzo się cieszę, że taka inicjatywa powstała, bo to świadczy o tym, że Poznaniacy kochają swoje miasto, przecież ten Pomnik był bardzo wielkim symbolem. Jestem przekonany, że musimy wesprzeć tę inicjatywę naszą modlitwą – powiedział kardynał po zakończeniu Mszy św.

W tym miesiącu odbył się pierwszy organizowany przez Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności konkurs dla dzieci i młodzieży pt. „Sacratissimo Cordi Polonia Restituta – Najświętszemu Sercu Polska Odrodzona”. Wzięło w nim udział 427 uczniów z 41 szkół z całej Wielkopolski w czterech grupach wiekowych (szkoła podstawowa – 2 poziomy, gimnazjum i szkoły ponad gimnazjalne). Przewodniczącym jury był prof. dr hab. Uniwersytetu Artystycznego Grzegorz Nowicki. Uroczyste wręczenie nagród odbyło się w czasie koncertu w Auli UAM z okazji Święta Niepodległości.

30 marca 6 kwietnia 2014

Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu przed 100 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości przypadającą w 2018 r. Wypełniająca aulę publiczność przyjmuje tę inicjatywę entuzjastycznie.

wątpliwości z gatunku: czy nie lepiej pobudować przedszkole zamiast pomnika? Tym i podobnym pomysłom w rodzaju „lepiej to niż tamto”, odpowiemy

W poznańskich kościołach Komitet przeprowadził zbiórkę podpisów pod petycją do Prezydenta Miasta w sprawie wyrażenia zgody na lokalizację odbudowywanego pomnika przy ul. Jana Pawła II wzdłuż linii brzegowej Jeziora Maltańskiego. Pierwszy to miejsce

3 lutego 2012 Zebranie założycielskie Stowarzyszenia – Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu. Odbyło się ono w Pałacu Działyńskich. Uczestniczyło w nim ponad 100 osób. Komitet powstał z inicjatywy Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu (AKO), Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” UAM i osób prywatnych. Jego prezesem został prof. Stanisław Mikołajczak, a wiceprezesami Jarosław Lange, przewodniczący Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność i Tadeusz Zysk, przedsiębiorca, właściciel wydawnictwa Zysk i S-ka. Skarbnikiem Komitetu została wybrana Elżbieta Gromadzka, radca prawny, a sekretarzem – Jolanta Jasińska, nauczycielka fizyki i matematyki.

ewangelijnie: „to róbmy i tamtego nie zaniechajmy”.

18 grudnia 2012 Z okazji 80 rocznicy odsłonięcia Pom­ nika Wdzięczności przypadającej 31 października Rada Miejska Poz­ nania przegłosowuje uchwałę o jego

wskazał główny projektant znanego dziś w całej Polsce kompleksu Jeziora Maltańskiego śp. architekt Klemens Mikuła oraz ściśle z nim współpracujący nie tylko przy tym projekcie wieloletni prezes poznańskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich Jerzy Gurawski. – Wybrałem najodpowiedniejszą moim zdaniem i współpracujących ze mną architektów lokalizację na osi kopiec Wolności – katedra – mówił publicznie prof. Klemens Mikuła. Ustawienie trzyłukowego charakterystycznego dla notowania przestrzennego wybitnych wydarzeń historycznych „łuku triumfalnego” w niczym nie zakłóca przyjętych założeń przestrzennych i funkcjonalnych dla obrzeży Malty, a wręcz przeciwnie – wzbogaca go o element wiążący się z historią, kulturą, pamięcią przekazywaną przez pokolenia. Pod petycją podpisało się ponad 25 tysięcy Poznaniaków.

jednocześnie symbolu religijnego i symbolu wielkopolskich starań o odzyskanie niepodległości było głębokim upokorzeniem społeczności Poznania i Wielkopolski i miało odebrać Polakom jakąkolwiek nadzieję na wolność w przyszłości” – to fragment przyjętego przez Radę stanowiska. Formalnie stanowisko Rady nie było wiążące dla Prezydenta Miasta Jacka Jaśkowiaka, który ostatecznie nie udzielił zgody na organizację wystawy „Wdzięczni za niepodległość” na placu

Chrystusa zapowiedziane przez JE abpa Stanisława Gądeckiego i SKOPW uroczyste nabożeństwo ku czci Serca Pana Jezusa odbyło się na Placu Mickiewicza w niedzielę, 31 maja. Uczestniczyły w nim tłumy Poznaniaków, osób świeckich i duchownych. Pusty (tekturowy) cokół w symboliczny sposób podkreślał lekceważący stosunek obecnych władz miasta do idei odbudowy Pomnika i nawet czasowej obecności Figury Chrystusa na Placu Mickiewicza.

Mickiewicza. Głównym powodem był brak zgody miejskiego plastyka, wg którego wystawa z figurą Chrystusa zakłócałaby estetykę Placu.

Przez 12 miesięcy figura była przechowywana na terenie pracowni Michała Batkiewicza pod Krakowem.

15 lutego 2015 Delegacja członków Komitetu zatwierdza gliniany model w skali 1:1 figury Chrystusa Króla z odbudowywanego pomnika wykonany przez Michała Batkiewicza. Jest to wierna kopia figury z przedwojennego monumentu. Razem z przedstawicielami Komitetu jedzie do Szczyglic emerytowany lekarz z Poznania, Andrzej Gabler, który sfinansuje później powstanie odlewu rzeźby Chrystusa z Pomnika autorstwa Marcina Rożka. Dlaczego ten Pomnik jest dla mnie taki ważny? Moi rodzice pobrali się w 1930 r., a moja Mamusia była wielką czcicielką Najświętszego Serca Pana Jezusa. Obraz Chrystusa Króla w koronie był najważniejszym elementem naszego domowego ołtarzyka. Wierzę i wiem, że ten Pan Jezus z Pomnika bronił nas i chronił przed wszystkimi nieszczęściami. Przed wojną, wtedy gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięczności komitet sprzedawał w formie cegiełek malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane w brązie, a moja Mamusia kupiła taką figurkę i ją pieczołowicie przez całą okupację przechowywała. Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy razem do Serca Pana Jezusa, żeby on nas uratował. Tą maleńką figurkę mam do dzisiaj i jest ona moją najważniejszą pamiątką rodzinną. Bardzo chciałbym doczekać powrotu tego Pomnika na ulice Poznania – mówi Andrzej Gabler

5 maja 2015 Dzięki zaangażowaniu radnych z klubu Prawa i Sprawiedliwości oraz poparciu, jakiego im w tej sprawie udzielili radni Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego (związani z byłym prezydentem r. Grobelnym) Rada Miasta Poznania przyjęła stanowisko wzywające prezydenta do wsparcia organizowanej przez Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności wystawy „Wdzięczni za Niepodległość”. Jej centralnym elemen-

17 maja 2015 O Pomniku Wdzięczności w audycji „Rozmowy niedokończone” w Telewizji Trwam i w Radiu Maryja. Tematem audycji był powrót Figury Chrystusa Króla do Poznania. Gośćmi programu byli bp – senior Archidiecezji Poznańskiej Zdzisław Fortuniak, prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący SKOPW, oraz członkowie Zarządu SKOPW – prof. dr hab. Jan Skuratowicz i dr Jolanta Hajdasz.

24 maja 2015 Delegacja członków Komitetu w pracowni Michała Batkiewicza przeprowadza techniczny odbiór odlanej w brązie figury Chrystusa Króla z odbudowywanego pomnika. Figura ma 5,5 m wysokości, waży ponad 2 tony. W czasie wizyty przedstawicieli Komitetu i arcybiskupa Gądeckiego w pracowni, gdzie powstała figura Chrystusa z Pomnika doszło do niecodziennego spotkania.

18 maja 2014 Delegatem abpa Stanisława Gądeckiego w Komitecie został bp senior Archidiecezji Poznańskiej Zdzisław Fortuniak.

26 lutego 2012 I Niedziela Wielkiego Postu. Msza św. w intencji odbudowy pomnika Najświętszego Serca Jezusowego w Poznaniu (Katedra Poznańska ). Homilia abpa Stanisława Gądeckiego, który m.in. mówi, iż : (…) Pamięć o tym monumencie nie zatarła się. Dnia 3 czerwca 1997 roku na jego olbrzymie znaczenie zwrócił uwagę w Poznaniu Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie spotkania z młodzieżą: „Tu, na tym miejscu, na placu Adama Mickiewicza, stał kiedyś pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa – widomy znak zwycięstwa Polaków odniesionego dzięki wierze i nadziei. Pomnik był wzniesiony w 1932 roku ze składek całego społeczeństwa, jako wotum dziękczynne za odzyskanie

odbudowie. Nosi ona numer XLII/662/ VI/2012, czytamy w niej iż „wyraża się zgodę na wzniesienie Pomnika Wdzięczności – Pomnika Najświętszego Serca Jezusowego”, a „wykonanie uchwały powierza się Prezydentowi Miasta Poznania”. Uchwałę podpisał przewodniczący Rady Miasta Grzegorz Ganowicz (PO).

Listopad 2012 Po raz pierwszy stanęła na Placu Adama Mickiewicza wystawa pt. „Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu” opracowana i wykonana przez pracowników Biblioteki UAM pod kierownictwem Andrzeja Jazdona. Stelaże wystawiennicze wraz z betonowymi podstawami udostępnił bezpłatnie Poznański Oddział Instytutu Pamięci Narodowej. W ciągu 3 lat istnienia Komitetu wystawa odwiedzi ponad 60 poznańskich parafii, zwiedzi ją ponad 100 tysięcy osób. W organizację

Pierwsze spotkanie modlitewne w miejscu planowanej nowej lokalizacji Pomnika Wdzięczności przy al. Jana Pawła II. Odbyło się ono pod przewodnictwem abpa Stanisława Gądeckiego. Było ono jednocześnie wotum wdzięczności członków i sympatyków Komitetu za kanonizację Wielkiego Papieża Polaka Jana Pawła II.

25 sierpnia 2014 Otwarcie Konkursu ofert na wykonanie odlewu figury Chrystusa Króla z Pomnika. Wcześniej Decyzją Zarządu SKOPW została powołana Komisja konkursowa w składzie: Stanisław Mikołajczak, Maciej Musiał, Aleksander Motała, Jan Skuratowicz, Tadeusz Kieliszewski, Czesław Makieła, Bogusław Hajdasz, Irena Rosińska-Melnik (rzeźbiarz), Stanisław Mystek (rzeźbiarz) oraz delegat kurii arcybiskupiej – bp Zdzisław Fortuniak. Z pięciu

30 maja 2016 Figura Chrystusa została przywieziona do Poznania przez artystę rzeźbiarza – odlewnika Michała Batkiewicza i żołnierzy Wojska Polskiego. Symboliczne powitanie Figury Chrystusa z Pomnika odbyło się na Placu Zbawiciela przy kościele p.w. Świętego Krzyża. Ks. Tadeusz Magas, jeden z członków założycieli Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności odmówił z zebranymi m.in. Litanię do Serca Pana Jezusa. Następnie ważący blisko dwie i pół tony posąg, który ma pięć i pół metra wysokości został przewieziony na ulicę Kościelną, na teren parafii p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu. W oświadczeniu SKOPW wyjaśniono, że wobec piętrzenia administracyjnych trudności przez Urząd Miasta, czego przykładem było niewykonalne żądanie przedłożenia w czasie 7 dni nowej, kolejnej uchwały Rady Miasta w sprawie Figury Chrystusa, Komitet postanowił zrezygnować z czasowego ustawienia Figury na gotowym już cokole i zdecydował ustawić ją obok niego, na ruchomej platformie. „Jest to rozwiązanie bezpieczne i zgodne z decyzją władz miasta, choć w żaden sposób nie jest właściwym sposobem uszanowania przez nas monumentu, który był dla naszych przodków symbolem ich ofiarnej walki o niepodległość Ojczyzny” – czytamy w oświadczeniu Komitetu.

3 czerwca 2016

tem miała być figura Chrystusa, a miała ona (czasowo) stanąć na swoim historycznym miejscu 31 maja 2015 r. „ Figura jest jednym z najbardziej wymownych symboli odzyskania przez Wielkopolan niepodległości po zwycięskim powstaniu“ – czytamy w uchwale. „Po wejściu niemieckich okupantów do Poznania w 1939 roku i zburzeniu Pomnika Wdzięczności, figura została wywleczona na stalowej linie za ciężarówką na śmietnik miejski i po kilku dniach przetopiona na kule armatnie. To haniebne, poniżające poznaniaków potraktowanie figury Chrystusa

Na zaproszenie profesora Mikołajczaka przyjechali na nie … rodzice Andrzeja Dudy, wtedy jeszcze kandydata na Prezydenta RP, którzy są członkami założonego przez profesora Mikołajczaka AKO w Krakowie. Janina i Jan Dudowie jednoznacznie poparli odbudowę Pomnika.

31 maja 2015 Mimo braku zgody władz Poznania na organizację wystawy „Wdzięczni za niepodległość” i przyjazd do miasta figury

W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański ma dokonać poświęcenia Figury z Pomnika Wdzięczności. W uroczystości zapowiedział swój udział Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej. Będzie ona miała charakter patriotyczno-religijny, dlatego będą w niej uczestniczyli przedstawiciele Wojska Polskiego z udziałem Reprezentacyjnej Orkiestry Sił Powietrznych pod dyr. majora Pawła Joksa. Na terenie parafii p.w. NSPJ i św. Floriana przy ul. Kościelnej 3 w Poznaniu Figura Chrystusa będzie przechowywana do czasu uzyskania od władz miasta pozwolenia na budowę całego Pomnika. K


kurier WNET

5

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Odtworzenie figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności stało się możliwe dzięki społecznej, ofiarnej pracy wielu osób, ale bez finansowego wsparcia setek, a nawet tysięcy mieszkańców Poznania nawet oni niewiele mogliby zrobić. Poznaniacy wspierają odbudowę Pomnika w bardzo konkretny sposób – systematycznymi wpłatami na konto Komitetu. Dzięki temu Komitet reguluje na bieżąco wszystkie swoje zobowiązania. Liczy się każda złotówka i każda, nawet najmniejsza wpłata. Fundatorem odlewu Figury jest jednak jedna rodzina z Poznania – rodzina Gablerów. Warto poznać ich dzieje, bo są kwintesencją losów Poznaniaków w XX wieku.

Darczyńca

razem do Serca Pana Jezusa, żeby on nas uratował – mówi pan Andrzej. Tą maleńką figurkę ma więc do dzisiaj i jest ona dla niego najważniejszą pamiątką rodzinną. Dał ją więc Komitetowi na wzór i teraz ten obecny Komitet Odbudowy Pomnika ma takie same figurki jak tamten Komitet przedwojenny, który Pomnik budował. Otrzymują je wszyscy darczyńcy. Przez ostatni rok Andrzej Gabler jeździł do Krakowa, by

Jolanta Hajdasz

w pracowni Michała Batkiewicza przyglądać się, jak powstaje figura, która tak wiele znaczy w życiu jego rodziny. Teraz będzie bliżej, będzie chodził na ulicę Kościelną. Przed wojną udało się Pomnik wybudować, to nam uda się go odbudować. Gorąco w to wierzę – mówi pan Andrzej Gabler i ociera z oczu łzy. Nie może jeszcze uwierzyć, że ten Chrystus z Pomnika Wdzięczności jest z powrotem w Poznaniu. K

Prezydent Miasta Poznania do SKOPW 13 maja 2016 r. Postanowienie zobowiązujące do uzupełnienia zgłoszenia (…) po przeanalizowaniu zgłoszenia zamiaru budowy tymczasowego obiektu budowlanego w postaci pomnika Chrystusa, nietrwale związanego z gruntem, przewidzianego do realizacji na terenie działki nr 7, arkusz 10, obręb Jeżyce położonej przy ul. Kościelnej 5w Poznaniu, otrzymanego dnia 06.05.2016r. złożonego przez Parafię Rzymskokatolicką pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana ul. Kościelna 3, 60 -536 Poznań nakładam na zgłaszającego obowiązek uzupełnienia głoszenia o: 1.uchwałę Rady Miasta na wzniesienie zgłaszanego pomnika (…) 2.ostateczne pozwolenie Miejskiego Konserwatora Zabytków dla zgłaszanej inwestycji, planowanej do realizacji przy obiektach zabytkowych wpisanych do rejestru zabytków (…) 3.odpowiednie rysunki obrazujące zgłaszaną inwestycję w całości, jej wymiary, dokładną lokalizację (…) 4. określenie rodzaju, zakresu i sposobu wykonania robót budowalnych (…) 5.określenie dokładnego terminu rozpoczęcia realizacji zamierzenia – określając ten termin należy wziąć pod uwagę, że organ może wnieść sprzeciw w sprawie zgłoszenia w terminie30 dni od dnia doręczenia zgłoszenia, przy czym wydanie niniejszego postanowienia przerywa bieg 30- dniowego terminu 6.wyjaśnienie okresu, na jaki zgłaszany pomnik ma zostać ustawiony- maksymalny okres to 120 dni od dnia rozpoczęcia realizacji zamierzenia (…)

J

a, Andrzej Gabler, syn Władysława, ur. 1933 r, jestem emerytowanym lekarzem, spec. laryngologiem i majorem WP, aktywnym instruktorem hm ZHP oraz rodowitym poznańczykiem, którego rodzina mieszka tu od blisko 300 lat! Jako świadek wiary w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego z największą radością mojej duszy i serca, spontanicznie i emocjonalnie solidaryzuję się ze Społecznym Komitetem w restytucji Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu i na ten cel już teraz publicznie deklaruję w darze 100 tysięcy złotych. Pragnę wyrazić słowa czci i uznania poprzednim pokoleniom Polek i Polaków spod zaboru pruskiego, wszystkim znanym i nieznanym działaczom pracy organicznej i powstańcom wielkopolskim1918/19 roku, którzy wywalczyli nam wolność i niepodległość i dzięki temu mogło nastąpić połączenie Wielkopolski i Macierzy. Jestem wdzięczny m.in. mojemu Ojcu, śp. Władysławowi Gablerowi, kapitanowi lekarzowi wojskowemu, uczestnikowi powstania wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i wojny obronnej 1939 r. Oni zawierzyli wszystko Jezusowi Chrystusowi i wyrazili to jako wotum wdzięczności w budowie Pomnika Jego Najświętszego Serca. Pomnika odsłoniętego i poświęconego w 1932 r., a zburzonego przez okupanta niemieckiego zaraz po zajęciu miasta Poznania! Z pewnością mój ojciec, jak i moja Matka, śp. Felicja Gabler, zd. Andrzejewska, gorliwa czcicielka i apostołka Najświętszego Serca Jezusa byli na tej uroczystości i jestem przekonany, że dziś postąpiliby tak samo jak ja deklarując taki dar na restytucję Pomnika Wdzięczności. Oświadczenie tej treści Andrzej Gabler złożył już 30 października 2012 r., czyli dokładnie w 80 rocznicę odsłonięcia Pomnika Wdzięczności. Przyniósł je napisane na maszynie na zwyczajne zebranie zarządu Komitetu i szczerze mówiąc, chyba każdy, kto go wtedy spotkał, zastanawiałby się, czy nie jest to obietnica, której nigdy nie będzie mógł spełnić. Emerytowany laryngolog nie jest i nie wygląda na bogacza, ma przeciętną emeryturę, jeździ używanym samochodem i z pewnością mógłby podreperować swoje zdrowie np. jeżdżąc po ekskluzywnych sanatoriach. Ale on swoje oszczędności wpłacił na Pomnik, bo jak sam mówi, chciał wykonać niepisany testament swoich rodziców – Felicji i Władysława Gablerów, patriotów i gorących czcicieli Serca Pana Jezusa już przed wojną.

Staniesz znów na tym miejscu Rodzice pana Andrzeja pobrali się w 1930 r., a szczególnie jego mama, Felicja Gabler była wielką admiratorką kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa. Należała do Apostolstwa Modlitwy pod Sztandarem Najświętszego Serca Jezusa przy kościele Księży Jezuitów w Poznaniu. W domowym archiwum

Cię najwięcej wielbił i czcił, bo stałeś błogosławiący nas w Pomniku na samym froncie i wjeździe do Poznania. Każdy Polak – katolik nie przechodził obojętnie koło Serca twego i choć Cię teraz rozszarpali, Serce Twe złote nasamprzód zdarli, jestem pewna, że choć Pomnika nie ma w tej chwili, to temu świętemu miejscu każdy Polak, który tam przechodzi, w duchu westchnie do Ciebie i cześć Twemu Najświętszemu

teraz jak przesłanie. Pamięta, że obraz Chrystusa Króla w koronie był najważniejszym elementem ich domowego ołtarzyka i wierzy, że ten Pan Jezus z Pomnika bronił i chronił jego rodzinę przed wszystkimi nieszczęściami. Wtedy w schronie wszyscy mieszkańcy ich domu przy ul. Łąkowej 17 się uratowali. W podziękowaniu za cudowne ocalenie mieszkańcy domu na ścianie korytarza zawiesili już w 1945 r. obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa, a obok niego tabliczkę z podziękowaniem za swoje ocalenie w czasie bombardowania. Wojny nie przeżył tylko jeden z czterech braci Gablerów, Ryszard, który zmarł w 1944 r. na gruźlicę.

Niezwykły dar

Rodzina Gablerów w 1943 r. Andrzej Gabler stoi pierwszy z prawej

Emerytowany laryngolog nie jest i nie wygląda na bogacza, ma przeciętną emeryturę, jeździ używanym samochodem i z pewnością mógłby podreperować swoje zdrowie np. jeżdżąc po ekskluzywnych sanatoriach. Ale on swoje oszczędności wpłacił na Pomnik, bo jak sam mówi, chciał wykonać niepisany testament swoich rodziców – Felicji i Władysława Gablerów, patriotów i gorących czcicieli Serca Pana Jezusa już przed wojną pana Andrzeja zachował się do dziś dyplom, jaki jego mama otrzymała w 1972 r. z okazji jubileuszu 50 lat bycia w tym apostolstwie. Ona też układała specjalne modlitwy do Serca Pana Jezusa, gdy razem z dziećmi i swoimi sąsiadami siedziała w piwnicy zamienionej na schron w czasie walk i nalotów w 1945 r. W jednej z tych modlitw, która zachowała się do dziś, Felicja Gabler mówi o zburzonym przez Niemcy Pomniku Wdzięczności : „ Najświętsze Serce Jezusa uspokój serca nasze bijące ze strachu w tysiącach schronów naszego Poznania! Poznań

Sercu oddaje! Staniesz znów na tym miejscu, ale jeszcze piękniej i potężniej! I już nigdy żadna szatańska ręka Cię nie strzaska”! Te słowa modlitwy Mamy słyszał pan Andrzej w piwnicy zmienionej na schron w 1945 r. Traktuje je

Tak więc gdy pan Andrzej usłyszał o tym, że powstał w Poznaniu komitet odbudowy tego najważniejszego dla jego rodziny Pomnika, to od razu postanowił, że wpłaci swoje oszczędności na zrobienie odlewu tej figury. I w 2015 r. roku w lutym mógł to już zrealizować, bo Komitet postanowił zacząć odbudowę Pomnika właśnie od zrobienia odlewu figury. Ostatecznie okazało się, że figura kosztuje o wiele więcej, więc Andrzej Gabler przeznaczył na nią także spadek po swoich zmarłych braciach. 7 września 2012 r. pan Andrzej przyniósł do Komitetu jeszcze jeden niezwykły dar, przedwojenną miniaturkę figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności. Pamięta bowiem, że przed wojną, wtedy, gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięczności komitet sprzedawał w formie cegiełek właśnie takie malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane w brązie. Pamięta też, że jego mama kupiła taką figurkę i potem przechowywała ją pieczołowicie przez całą okupację. Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy

Wesprzyj odbudowę Pomnika Wdzięczności w Poznaniu wpłatą na konto Komitetu: Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności Stowarzyszenie w Poznaniu, ul. Strzeszyńska 197 · 60-479 Poznań Bank Pocztowy, nr konta 76 1320 1016 2167 0338 2000 0001

7.potwierdzenie kopii dokumentów załączonych do wniosku za zgodność z oryginałem (…) w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszego postanowienia. (…) Na niniejsze postanowienie nie przysługuje stronom zażalenie. Z up. Prezydenta Miasta inż. Mariusz Rajkowski, kier. Oddziału Architektury II

SKOPW do Prezydenta Miasta Poznania 23 maja 2016 r. W nawiązaniu do wezwania zobowiązującego do uzupełnienia zgłoszenia zamiaru tymczasowego umieszczenia figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności na terenie stanowiącym własność Parafii Rzymskokatolickiej pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w Poznaniu niniejszym jako wnioskodawca przedkładam swoje stanowisko w tej mierze. W pierwszej kolejności stwierdzam, że rozpatrując moje/nasze zgłoszenie organ administracyjny opatrznie zrozumiał intencję składającego zgłoszenie. Zamiarem wnioskodawcy jest tymczasowe, na okres 120 dni, licząc od dnia 3 czerwca 2016 r., umieszczenie na terenie stanowiącym własność Parafii pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w Poznaniu wyłącznie figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności. Zgłoszenie to nie dotyczy zamiaru budowy pomnika, lecz tymczasowego posadowienia figury jako obiektu małej architektury, o którym mowa w art. 29 ust. pkt 22 Prawa budowalnego. W związku z powyższym w odniesieniu do tej procedury nie zachodzi konieczność uzupełnienia zgłoszenia o stosowną uchwałę Rady Miasta Poznania. Tym niemniej organowi prowadzącemu sprawę winna być znana z urzędu uchwała nr XLII/662/VI/2012 Rady Miasta Poznania z dnia 18 grudnia 2012 r. w sprawie wyrażenia zgody na wzniesienie Pomnika Wdzięczności – Pomnika Najświętszego Serca Jezusowego, w której Rada Miasta Poznaniu wyraziła zgodę na budowę tego pomnika, powierzając jej wykonanie Prezydentowi Miasta Poznania. W świetle naszej wiedzy uchwała jest nadal wiążąca dla władz naszego Miasta. Z uwagi na fakt, że figura na zostać postawiona tymczasowo, a nadto na innej działce niż działka na, której zlokalizowany jest zabytkowy kościół pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana, nie zachodzi zdaniem zgłaszającego konieczność uzyskania ostatecznego pozwolenia Miejskiego Konserwatora Zabytków na jej umieszczenie. Do zgłoszenia złożono stosowne rysunki i informacje, co w pełni wyczerpuje wymogi wynikające z postanowienia art. 30 ust. 2 Prawa budowlanego („art. 30. 2. w zgłoszeniu należy określić rodzaj, zakres i sposób wykonywania robót budowlanych oraz termin ich rozpoczęcia. Do zgłoszenia należy dołączyć oświadczenie, o którym mowa w art. 32 ust. 4 pkt 2, oraz, w zależności od potrzeb, odpowiednie szkice lub rysunki”). Ustawodawca nie określił szczegółowo pojęcia …„odpowiednie szkice lub rysunki” … tym samym żądanie organu wykracza poza ustawowy zakres jego uprawnień. Kopie złożonych dokumentów zostaną niezwłocznie potwierdzone za zgodność z oryginałami przez naszego pełnomocnika. Mając na względzie powyższe, jestem przekonany, że nie zachodzą żadne okoliczności stanowiące podstawę do wydania decyzji sprzeciwu, o której mowa w art. 30 Prawa budowlanego.


KURieR Wnet

6

W·i·e·l·K·o·P·o·l·S·K·a

W kwietniu 1942 roku Żołnierze Armii Andersa, w czasie marszu z Iranu do palestyny, kupili w miejscowości Hamadan w Iranie od perskiego chłopca małego brunatnego niedźwiadka, którego matka została zamordowana przez myśliwych. młody niedźwiadek ze względu na swój wiek karmiony był przez żołnierzy rozcieńczonym skondensowanym mlekiem w butelce po wódce przy pomocy smoczka zrobionego ze szmat. szybko miś, który otrzymał imię Wojtek stał się maskotką całej Armii Andersa, brał nawet udział w bitwie o monte cassino. W jednostce nadano mu stopień kaprala.

nosił futro zamiast munduru agata i Krzysztof Żabierek

B

itwa pod Monte Cassino należała do jednej z najbardziej krwawych walk, jakie stoczyły oddziały alianckie w walce z hitlerowskim wojskiem. W walkach o masyw Monte Cassino brali udział żołnierze z II Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Andersa. Przeżywszy piekło sowieckiej niewoli, w walkach o Monte Cassino zapisali chwalebną kartę historii polskiego oręża. Wielu z tych żołnierzy za swój heroizm zostało odznaczonych, wielu dokonało nadludzkich czynów odwagi. Lecz tylko podobizna jednego trafiła na odznakę wojskową 22 kompanii Zaopatrzenia Artylerii – była to podobizna kaprala Wojtka- niedźwiedzia brunatnego, dzielącego trudy wojennej tułaczki z polskim żołnierzem.

pobierającym żołd, zasłużonym m.in. pojmaniem Arabskiego szpiega, dla sprawdzającego listę obecności Anglika. Sprawa była jasna: szeregowy Wojtek Miś płynie do Europy. Szeregowy Wojtek wraz ze swoim oddziałem trafił na front włoski, gdzie uczestniczył w walkach o wzgórze Monte Cassino. Widząc trud swoich kolegów dźwigających ciężkie skrzynie z amunicją, jako wzorowy żołnierz, a zarazem niedźwiedź wspierał ich, samemu nosząc na stanowiska pociski. Ten niezwykły wyczyn został utrwalony następnie na

Kapral Wojtek Niedźwiadkiem opiekowano się troskliwie. Jego ulubionymi przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnię w dużej drewnianej skrzyni, nie lubił jednak samotności i często w nocy chodził przytulać się do śpiących w namiocie żołnierzy. Był łagodnym zwierzęciem mającym pełne zaufanie do ludzi. Stwarzało to często zabawne sytuacje z udziałem obcych żołnierzy lub ludności cywilnej. Żołnierze wspominają, że Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami – w szoferce, a czasami na pace, czym wzbudzał sporą sensację na drodze. Lubił też zapasy z żołnierzami, które na ogół kończyły się jego zwycięstwem: pokonany leżał „na łopatkach” a niedźwiedź lizał go po twarzy. „Kapral Wojtek” wraz z żołnierzami przemierzał szlak od Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt, do Europy. W czasie podróży do Europy na statku, którym miała płynąć 22 Kompania Transportowa, a wraz z nią miś Wojtek, obowiązywał zakaz przewozu zwierząt. Zakaz ten jednak udało się w łatwy sposób obejść. Mis Wojtek był regulaminowym żołnierzem

odznakach 22 kompanii zaopatrzenia. Miś Wojtek wraz ze swoimi przyjaciółmi brał udział również w wyzwoleniu Bolonii i Ankony.

Życie w klatce Choć żołnierze marzyli o powrocie do Polski wraz ze swoim futrzanym przyjacielem, po zakończeniu wojny ich marzenie było niemożliwe do spełnienia. Kraj zalany był przez sowiecką armię, a walczący patrioci ginęli w piwnicach UB. Miś Wojtek trafił wraz ze swoim oddziałem do Szkocji. Po demobilizacji jednostki wojskowej, zapadła bardzo smutna decyzja oddania niedźwiedzia do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Dyrektor ZOO zgodził się zaopiekować kapralem Wojtkiem i nie oddać go nikomu bez zgody dowódcy kompanii majora Antoniego Chełkowskiego. 15 listopada 1947 roku

był dniem rozstania z kombatantem niedźwiedziem. Później dawni koledzy z kompanii, już w cywilu wielokrotnie odwiedzali Wojtka i nie bacząc na obawy pracowników ZOO przekraczali często ogrodzenie. Kapral Wojtek w ogrodzie zoologicznym żył od 1947 do 1963, czyli 16 lat, mieszkał w klatce o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Zmarł, gdy miał 22 lata. Informacja o jego śmierci podawana była w brytyjskich rozgłośniach radiowych.

miś Wojtek nie był pierwszy.... W czasach PRL-owskiej propagandy mało ludzi w Polsce słyszało historię o dzielnym niedźwiedziu walczącym wraz z II Korpusem Polskim. Jednak Miś Wojtek nie był pierwszym przedstawicielem swojego gatunku, maszerującym wraz z polskim żołnierzem ku wolnej Polsce. W okresie walk polskich oddziałów Murmańczyków przeciwko bolszewikom w latach 1918-1919 na północy Rosji, w polskim oddziale znalazła się biała niedźwiedzica nazwana Baśka. Niedźwiedzica trafiła wraz ze swoim oddziałem do wolnej Polski. Wzbudziła wielką sensację podczas defilady w 1919 roku, gdy na placu Saskim w odpowiednim momencie zaczęła iść na dwóch łapach salutując Naczelnikowi Państwa Józefowi Piłsudskiemu. Wraz ze swoim oddziałem trafiła do twierdzy Modlin. Niestety, w tym samym roku zginęła, gdy podczas kąpieli w Wiśle zerwała się z łańcucha i przepłynęła na drugą stronę rzeki. Zanim żołnierze zorganizowali łódź i przedostali się na sąsiedni brzeg, Baśka stała się ofiarą miejscowych chłopów, którzy zadźgali ją widłami. Choć od zwycięskiej bitwy pod Monte Cassino mija 72 rocznica dla wielu Polaków los polskich żołnierzy, znienawidzonej i oczernianej przez PRL-owską propagandę Armii Andersa, jest mało znany. Podobna sytuacja ma miejsce z futrzanym kapralem tej armii, który powinien stać się symbolem przyjaźni i braterstwa, będąc rozpoznawalnym Niedźwiadkiem dla każdego polskiego dziecka i dorosłego, z którego możemy być dumni na całym świecie. K

Wystawa „europa w rodzinie. Ziemiaństwo polskie w dwudziestym wieku”, przygotowana przez piony edukacyjne oddziałów Instytutu pamięci narodowej w poznaniu i Warszawie oraz polskie towarzystwo Ziemiańskie opowiada o polskim ziemiaństwie i jego losach w dwudziestym wieku. ekspozycja została zaprezentowana w senacie Rp w maju (11-22.05.), w którym podczas tegorocznej nocy muzeów obejrzało ją około 6 tys. osób.

europa w rodzinie agnieszka Łuczak iPN Poznań

W

ystawa ukazuje nie tylko rodzinne koneksje polskiej arystokracji z rodami europejskimi. Rodzina ziemiańska i majątek ziemski były często miejscem, do którego sprowadzano nowe rozwiązania cywilizacyjne i innowacje techniczne (np. specjalistyczne hodowle i uprawy) z kapitalistycznego Zachodu. Odbywało się to zwykle dzięki studiom młodych ziemian na uczelniach zachodnich, praktykom w majątkach na Zachodzie, kontaktom gospodarczym, podróżom zagranicznym. „Wyższe urodzenie pociąga za sobą przede wszystkim większe obowiązki, a nie tylko przywileje”, pisał w 1939 r. Wincenty Lutosławski. Ziemianie pełnili często rolę lokalnych liderów społecznych, przyczyniając się do rozwoju gospodarczego i kulturalnego swoich regionów.

„Europa w rodzinie” ukazuje także losy wielu ziemian po wybuchu II wojny światowej w 1939 r. W jej wyniku rodziny ziemiańskie zostały rozproszone po całym świecie – wielu z nich przebywa na emigracji do dziś ale to właśnie dzięki silnym więzom rodzinnym utrzymują nieustannie kontakt z krajem, i działają na jego rzecz. Wystawa opowiada o polskim ziemiaństwie poprzez historię wybranych kilkunastu rodzin. Autorzy uznali, że tylko konkretne przykłady i konkretni ludzie uświadomią zwiedzającym, że była to grupa społeczna, której przedstawicieli można nazwać elitą, czyli w dzisiejszym rozumieniu tego słowa – lokalnymi liderami. Działania swoje prowadzili na wielu polach: gospodarczym, politycznym, charytatywnym czy kulturalnym. Niemal w każdej rodzinie

ziemiańskiej można znaleźć postaci zaangażowane w wydarzenia znane z podręczników historii, postaci które współtworzyły dzieje Polski i wpływały na ich bieg. Historia ziemiaństwa została opowiedziana przez rodziny Lanckorońskich, Czapskich, Janta-Połczyńskich, Jackowskich, Lutosławskich, Radziwiłłów, Kleniewskich, Pileckich, Raczyńskich i Fudakowskich. Przypomina wyznawany przez ziemian system wartości, wychowanie, styl życia. Projekt wystawienniczy IPN i PTZ „Europa w rodzinie. Ziemiaństwo polskie w XX wieku” opowiada także o zniszczeniu tej grupy społecznej w latach 1939–1945 przez totalitaryzmy nazistowski i komunistyczny, o jej wywłaszczeniu po 1944 roku, w okresie Polski Ludowej oraz o stratach jakie nastąpiły wraz z likwidacją tej warstwy społecznej. Jedną z plansz poświęcono reformie rolnej z 1944 r. i jej konsekwencjom – konfiskacie majątków oraz zniszczeniu zabytkowych dworów i pałaców w okresie PRL i III RP. Wystawa będzie ukazywana w kolejnych miejscach w kraju i za granicą. K

Homilie głoszone przez kobiety. przyznanie diakonatu. obecność kobiet w procesach decyzyjnych Kościoła – to tylko niektóre postulaty wysunięte przez grupę ponad 800 przełożonych generalnych zakonów żeńskich na majowym spotkaniu z papieżem Franciszkiem.

Pomysły na rolę kobiet w Kościele Małgorzata Szewczyk

przeglądając archiwa rodzinne natrafiłem na wycinki starych lwowskich gazet. Jeden artykuł jest szczególnie interesujący – warty przytoczenia w całości.

Korona wszechstworzenia

p

Jan Martini

ochodzi ze stycznia 1919 roku, świeżo po klęsce Niemiec i jest opatrzony ironicznym tytułem będącym zresztą cytatem z wypowiedzi niemieckiego profesora prawa. Poglądy profesora na temat roli Niemiec i ich stosunku do sąsiadów szokują, ale echa jego przemyśleń wydają się być wiecznie żywe – widać je choćby w słynnym „hołdzie berlińskim” Radosława Sikorskiego. Warto powiedzieć kilka słów o autorze dziennika z wycinkami prasowymi. Inżynier Michał Swoboda (brat mojej babci) to postać nietuzinkowa – twórca polskiego systemu sygnalizacji kolejowych, autor książki „Urządzenia ochronne na stacjach i linjach kolejowych”, wykładowca politechniki lwowskiej, członek zarządu Towarzystwa Politechnicznego we Lwowie, jeden z budowniczych linii kolejowej Lwów – Stojanów – Łuck (projektował synalizacje i bezpieczeństwo ruchu). A oto treśc tego prasowego wycinka z 1919 roku: „Oświadczenie niemieckiego profesora”. Towarzystwo antywojenne „Anti-Ovrlog-Raad” wystosowało do delegatów obydwóch haagskich konferencji pokojowych 3 pytania odnoszące się do usiłowań

pokojowych po wojnie. Odpowiedział na nie delegat Rzeszy Niemieckiej, znany profesor prawa międzynarodowego w Monachium baron von Stengel. Pierwsze pytanie opiewa „czy pożądaną i możliwą jest po wojnie dalsza praca haagskiej konferecji pokojowej?”.

Profesor v. Stengel odpowiedział w ten sposób: 1. Nie. Byłaby ona zresztą zupełnie zbyteczną, bo ostateczne decydujące zwycięstwo przypadnie bez wszelkiego watpienia i musi przypaść nam Niemcom. A wówczas będziemy temsamym w możliwości trzymać wszystkich pokojowi niechętnych w szachu i darzyć nietylko nas samych, ale całą cywilizowaną ludzkość trwałym i jedynie prawdziwym

pokojem, upewnić go i utrzymać. Cały obecny przebieg wojny dowodzi przecież, że z pomiędzy wszystkich narodów nas Niemców wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nietylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Dlatego też naszym stało się udziałem, co dotąd żadnemu nie udało się narodowi, a mianowicie świat cały obdarzyć pokojem. 2. Wynika stąd, że niepotrzebnemi są wszelkie dalsze prace około utrzymania pokoju, bo my Niemcy przejmiemy wówczas razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju. 3. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiły by najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. Dobrodziejswem jest i mądrą przezornością, w tych ciężkich czasach rozdzielania się, przyłączyć się do potężnej głowy. Bo posługiwać się wobec potężnego spadkodawcy to to samo, co posiew rzucać na przyszłość. Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i dlatego pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy. K

C

óż, można by wzruszyć ramionami i rzec: czasy się zmieniają, to i postrzeganie i posługa kobiet w Kościele powinny się zmienić. Takiej opinii na pewno przyklasnęłyby feministki i środowiska sugerujące wprowadzenie zmian w Kościele (których i nad Wisłą nie brakuje). Trudno jednak nie zauważyć, że mentalność tego świata wdziera się również nie tylko do biur parafialnych, ale i za furtę klasztorną. „Myślę, że nadszedł czas, aby (…) przywiązywać należytą wagę do obecności kobiet w Kościele” – oświadczyła matka Carmen Sammut, przewodnicząca Międzynarodowej Unii Przełożonych Generalnych Zakonów Żeńskich w wywiadzie dla włoskiego dziennika „la Repubblica”. Cóż to znaczy „należną wagę”? Chodzi o parytety? Równouprawnienie? a może po prostu o władzę? Nie trzeba daleko szukać, by przekonać się, że Pan Jezus doceniał rolę kobiet, rzucając wyzwanie swoim współczesnym czasom. Bronił je, nauczał, podkreślał, że mają prawo do słuchania słowa, do poszukiwania prawdy. Wybrał właśnie kobiety na pierwszych świadków zmartwychwstania i posłał ich z misją do swoich uczniów, nie oznacza to jednak, że kobiety mają sprawować takie same posługi w Kościele, jak mężczyźni. „Wydaje się nam, że przyznanie nam diakonatu byłby słuszne, ponieważ ludzie w ten właśnie sposób nas postrzegają i wiele z nas jest powołanych do pełnienia posługi, która w rzeczywistości jest diakonatem” – przekonywała w wywiadzie m. Sammut, sugerując nawet, że wizja Jezusa odnośnie do roli kobiet i mężczyzn była inna, „jednak niestety, Kościół rozdzielił mężczyzny i kobiety, i jest to

podział katastrofalny”. Nie wiem, skąd tak radykalne postrzeganie rzeczywistości i napieranie na wprowadzenie zmian, wynikających poniekąd z pokusy, że oto my, zakonnice XXi w. mamy odwagę i prawo do wprowadzania reform i ulepszeń, że to co obowiązywało dotychczas po prostu „się przeżyło”. Myślę, że w całej sprawie zapominamy paradoksalnie o… samym Bogu. Gdyby Chrystus chciał, na pewno zadbałby o to, by kobiety uczestniczyły w ostatniej Wieczerzy, by miały władzę

odpuszczania grzechów i sprawowania Mszy św., pełniłyby posługę diakonów i sprawowały władzę w Kościele. Rola kobiety w Kościele nie wynika z równouprawnienia czy ideologii feminizmu, ale z praw osoby ochrzczonej, posiadającej własne charyzmaty i dary, które otrzymała od Ducha Świętego. Tego samego, który prowadzi Chrystusowy Kościół. Komunikacja z Duchem Świętym chroni przed pokusą wytyczania „ścieżek na skróty”. To warunek życia zgodnego z ewangelią. K


kurier WNET

7

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Dobrze, że już wyjeżdżamy

Czy jesteśmy w przededniu wojny? Michał Bąkowski

Natalia Hajdasz studentka

D

ecyzja o organizacji rozgrywek Euro 2016 we Francji została podjęta w 2010 roku. Od tego czasu kraj stopniowo się przygotowywał do przyjęcia, jak się dzisiaj szacuje, 2.5 miliona kibiców oglądających mecze na stadionie oraz przynajmniej 5 milionów widzów bawiących się w tzw. strefach kibica. Kto z nas nie pamięta euforii roku 2012, kiedy to myśmy byli na miejscu Francuzów. Ostatni rok mocno jednak zmienił postrzeganie Francji w Europie: to już nie ten elegancki, piękny kraj, lecz miejsce niepewne i niebezpieczne. Otrzymał wiele ciosów, z atakami terrorystycznymi w Paryżu z 13 listopada 2015 na czele. Kiedy przyjechałam do Francji w zeszłym roku, ogromny licznik elektroniczny stojący na środku głównego placu w Toulouse wskazywał, że do rozpoczęcia Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, Euro 2016, zostało ponad 300 dni. Gdy wyjeżdżałam, po dziewięciu miesiącach tam spędzonych, liczba ta wynosiła zaledwie 12. Ostatniego dnia nie patrzyłam jednak na niego z frustracją, że wyjeżdżam, a gdybym mogła zostać jeszcze parę tygodni, to miałabym szansę uczestniczyć bezpośrednio w tym tak niezwykłym wydarzeniu. Nie, w tej jednej sprawie wszyscy moi zagraniczni znajomi ze mną się zgadzali: jak to dobrze, że wyjeżdżamy, zanim Euro 2016 we Francji zacznie się na dobre.

P

rezydent mówił m.in.: „Dzisiaj ów cywilizacyjny krąg wyznaczają nie tylko Ateny, Rzym i Jerozolima. Dzięki wysiłkom 30 pokoleń Polaków na mapie Christianitatis przybyły inne ważne ośrodki. To na przykład Gniezno, w którym spoczywają relikwie św. Wojciecha – krzewiącego wiarę nie mieczem, a słowem. […] To Toruń i Frombork – miasta związane z Mikołajem Kopernikiem, kanclerzem kapituły warmińskiej, sprawcą jednego z największych przełomów w dziejach myśli ludzkiej”. Wymienienie przez prezydenta Andrzeja Dudę postaci Mikołaja Kopernika wśród fundamentów christiniatas w dziejach Polski może zdziwić. Przecież postać Kopernika bywała wykorzystywana przez lata do ukazywania absolutnej opozycji nauki i wiary, świata ludzi uczonych do świata ludzi Kościoła. Kopernik jawił się jako jeden z typowych a zarazem znamienitych przedstawicieli odrodzenia, które stanowiło radykalny zwrot w dziejach świata. Był to zwrot polegający na wyjściu z mroków średniowiecza ku oświeceniu inaugurowanemu przez odrodzenia. Czy w takiej perspektywie wydobywanie postaci Kopernika nie jest raczej argumentem na radykalną opozycję Kościoła i nauki?

Dawne stereotypy Trzeba na samym wstępie powiedzieć, że dawne stereotypy myślenia i „naukowości” są równie kłamliwe, co szkodliwe dla naszej współczesnej kultury myślenia. Takim stereotypem jest wciąż podnoszony stereotyp dotyczący „mroków” średniowiecza. Uważne wczytanie się w głosy wielu obserwatorów spoglądających z dystansu na chrześcijaństwo, jak i tych, którzy nie kryli swojej wrogości do chrześcijaństwa może przynieść zaskakujące wnioski. A. N. Whitehead, wybitny filozof i matematyk XX wieku, zdystansowany do wiary uczniów Jezusa, stwierdzał na przykład, że mentalność nowożytna europejska otrzymała od średniowiecznej scholastyki podstawową zaprawę w myśleniu racjonalnym. Wolter, którego nazwisko jest wręcz synonimem oświeceniowej wrogości do Kościoła i religii, stwierdzał o wieku trzynastym (złotym okresie scholastyki), że był to jeden z nielicznych okresów w dziejach świata, które dowodzą wielkości ducha ludzkiego (por. J. Le Goff. Inteligencja w wiekach średnich, Warszawa 1966 s. 124). Scholastyka nauczyła Europę myśleć. Dzięki średniowieczu pojawiły się w języku i dyskursie naukowym takie pojęcia jak: natura, substancja, przyczynowość, realność, finalność,

W kwestii organizacji rozgrywek powodów do niepokoju jest wiele. Jednym z testów nowych systemów bezpieczeństwa miał być finalny mecz pomiędzy Paris Saint Germain a Olympique Marseille, który 21 maja tego roku zapewnił Paryżanom tytuł Mistrza Francji po wygraniu 4:2. Podczas odbywające-

Na stadion udało się przemycić petardy, świece dymne oraz szklane butelki, a przynajmniej w pięciu miejscach na trybunach rozpalono ogień znacznej wielkości. go się w Paryżu meczu zostały przedsięwzięte nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, włącznie z wybudowaniem wielkiego, dwumetrowego metalowego muru otaczającego stadion oraz aż trzykrotną, drobiazgową kontrolą wszystkich widzów. Mimo to określano to wydarzenie jako chaotyczne, a organizację meczu jako fatalną. Na stadion udało się przemycić petardy, świece dymne oraz szklane butelki, a przynajmniej w pięciu

miejscach na trybunach rozpalono ogień znacznej wielkości. System potrójnej kontroli sprawił z kolei, że utworzyły się gigantyczne kolejki widzów poza stadionem. Panika pomiędzy ludźmi była powszechna, oto stali w gigantycznym tłumie, bez możliwości wyjścia i bez żadnej ochrony. Do francuskiego rządu zostały wystosowane specjalne wezwania do zwiększenia środków bezpieczeństwa, czy jednak można będzie wiele ulepszyć w parę tygodni? Poza tym Francja żyje dziś zupełnie innym kryzysem, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Ten obecny został wywołany drastycznymi zmianami w prawie pracy, bo przecież wprowadza się możliwość wydłużenia tygodnia pracy z 35 nawet do 48 godzin! Od miesiąca cały kraj strajkuje nie unikając nawet drastycznych środków. Przykład? Oto pierwszy z brzegu – pod koniec maja strajk ogarnął pięć z ośmiu francuskich rafinerii, które doprowadziły do kłopotów z zaopatrzeniem ponad 40% stacji benzynowych. Kryzys był prawdziwy, a przekonałam się o tym sama, gdy okazało się, że nie ma gdzie zatankować samochodu … bo na wielu stacjach benzynowych nie ma benzyny. Euro 2016 rozpoczyna się 10 czerwca. Pozostaje tylko liczyć, że nie ziści się żaden czarny scenariusz, chociaż trudno zaakceptować to, że oto znowu jako Europa polegamy na nadziei, zamiast realnie zlikwidować potencjalne zagrożenia. K

W

polskich mediach od kilku tygodni coraz częściej pojawia się tematy związane z zbliżającym się Szczytem NATO, budową tarczy antyrakietowej, obecnością armii USA w Polsce oraz ćwiczeniami Anakonda 2016. W efekcie takiego przekazu medialnego zwykły obywatel może odnieść wrażenie, że jesteśmy bezpieczni ponieważ należymy do UE oraz NATO. Warto jednak pamiętać, że nasz kraj w 1939 roku również posiadał porozumienia sojusznicze, a dziś sytuacja na świecie z dnia na dzień coraz bardziej się komplikuje. Skąd może przyjść zagrożenie dla naszego państwa? Oczywiście ze wschodu i zachodu. Od dawna wiadomo, że Polska jest w bardzo niekorzystnym położeniu geopolitycznym, w miejscu stykania się wpływów niemieckich oraz rosyjskich. Jeśli dodamy do tego bogactwo surowców naturalnych jakim dysponuje nasz kraj, wtedy uzyskamy odpowiedź czy warto nas podbić. Należy również dodać, iż np. Niemcy do dziś nie uznają naszej zachodniej granicy. Czy niebezpieczeństwo jest jednak realne? A dlaczego niby nie? Przecież nasi wrogowie - Niemcy, mogą przejąć kontrolę nad naszym terytorium nawet nie brudząc sobie przy tym rąk. Wszystko za sprawą obowiązującej ustawy nr 1066, w myśl której obce państwo może nam

przyjść z „bratnią” pomocą. Od czasów kampanii wyborczej nie słychać nic o próbach jej unieważnienia. Nie od dziś wiadomo, iż w Polsce bardzo mocne wpływy ma niemiecka i rosyjska agentura, która może „pomóc” wywołać stan kryzysowy w polskich miastach, natomiast usłużne media, zwane tylko umownie „polskimi”, pomogą wzniecić ognisko, którego dym uniesie się wysoko i dotrze do wszelkich zakątków Starego Kontynentu oraz USA. I wtedy społeczeństwa europejskie oraz amerykańskie dowiedzą się, że trzeba było interweniować, ponieważ w Polsce się dzieje źle. Czy będzie ciężko znaleźć pretekst do zastosowania tej niekorzystnej dla nas ustawy? Oczywiście, że nie przecież mamy islamistów pukających do naszych drzwi. Problem imigrantów nie jest dziełem przypadku nieprawdaż? Brak opamiętania po zamachach w Paryżu i Brukseli pokazuje, że ktoś mocno pracuje nad wywołaniem kryzysu w Europie. Rosję natomiast bardzo niepokoi wzmocnienie wschodniej flanki NATO w Europie. Putin zapowiada wzmocnienia armii mimo wielkiego kryzysu finansowego jego kraju. W tym celu tnie wydatki na socjal oraz administrację, co rzecz jasna nie wzbudza entuzjazmu wśród jego rodaków. Proszę zauważyć, że rosyjski dyktator zleca produkcję głównie broni ofensywnej bo za

Wracam do przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy na Zgromadzeniu Narodowym w Poznaniu w dniu obchodów 1050 rocznicy Chrztu Polski. Dawno nikt z intelektualistów w naszym kraju nie skatalogował tak wyraźnie elementów naszego polskiego christianitas.

Christianitas czyli sztuka dialogu Paweł Bortkiewicz TChr

uniwersalność, indywidualność, rozum, intelekt, dusza, duch, świat, Bóg, prawo natury, istota państwa itd. Przywołuję zdawkowo te fakty, by wskazać najpierw, że dociekania naukowe Kopernika i jego odkrycia, choć zdecydowanie przełomowe, były możliwe dzięki pewnej kulturze myślenia i racjonalności, które były typowe dla czasów średniowiecza. To ważne, jak sądzę, stwierdzenie. Zwłaszcza dzisiaj, w dobie dominującej kultury postmodernizmu, gdzie liczy się stylistyka narracji o rzeczywistości, a nie kultura myślenia. Jest to ważne w dobie współczesnej, gdy świat nasz przypomina końcowe sceny z „Imienia róży” Umberto Eco – w punkcie wyjścia płonie klasztor i biblioteka (wiara i rozum), a bohaterowie zdarzeń ruszają w nieoznaczoną włóczęgę, która straciła posmak wędrowania czy pielgrzymowania.

Spadkobierca i rewolucjonista Mikołaj Kopernik był z pewnością spadkobiercą owej kultury myślenia propagowanej przez Kościół, kultury wiary w możliwość i sens poszukiwania prawdy, kultury doceniającej rozum. Jak przypomniał Pan Prezydent, Kopernik był kanclerzem kapituły warmińskiej. W świetle współczesnych ustaleń wiadomo, że Kopernik należał do stanu duchownego, miał święcenia niższe, ale nieomal jest pewne, iż nie posiadał święceń wyższych (kapłańskich). To, że nie przyjmował święceń kapłańskich, zdaje się w tej sytuacji świadczyć o jego uczciwości. Bycie kanonikiem oznaczało przede wszystkim w tamtej epoce administrację dóbr kapitulnych, udział w elekcji biskupów oraz w codziennych nabożeństwach. Pomimo że Kopernik nie pozostawił po sobie dzieł teologicznych, w których określiłby swoje stanowisko w dramatycznym sporze luterańsko – katolickim, można powiedzieć z pewnością jedno – pozostał wierny Kościołowi rzymskokatolickiemu.

Złudne jest mniemanie, że wiara może silniej oddziaływać na słaby rozum; przeciwnie, jest wówczas narażona na poważne niebezpieczeństwo, może bowiem zostać sprowadzona do poziomu mitu lub przesądu. Poświadcza to fakt, iż swoje genialne dzieło „O obrotach...” dedykował papieżowi Pawłowi III. Pozostawał jednak zarazem człowiekiem otwartym na bliskie, serdeczne relacje z ludźmi reformacji – przez dwa lata gościł u siebie we Fromborku luteranina, profesora astronomii i matematyki uniwersytetu w Wittenberdze Jerzego Joachima Retyka. Przyjaźnił się z Tiedemannem Giese, którego pisma zdaniem krytyków „nie bardzo mieściły się w ramach nauczania Kościoła i wykazywały duże tendencje ireniczne wobec protestantyzmu”. Decydującym pozostaje jednak fakt owego listu dedykującego najważniejsze dzieło życia papieżowi Pawłowi III. W owym liście – zarazem

przedmowie do dzieła życia pisał tak: „Dostatecznie jasno, Ojcze Święty, zdaję sobie sprawę z tego, że znajdą się ludzie, którzy gdy tylko posłyszą, iż w tych moich księgach o obrotach sfer wszechświata przypisuję jakieś ruchy kuli ziemskiej, zaraz podniosą krzyk, że należy mnie wraz z takim przekonaniem potępić. Nie jestem bowiem do tego stopnia zakochany we własnym dziele, żebym nie zważał na to, co o nim będą sądzić inni. I jakkolwiek wiem, że myśli uczonego są niezależne od sądu ogółu - ponieważ dążeniem uczonego, o ile tylko ludzkiemu rozumowi pozwala na to Bóg, jest szukanie we wszystkim prawdy - mimo to jestem zdania, że poglądów zgoła różnych od uznanej prawości należy

się wystrzegać. Toteż rozmyślając nad tym, jak niedorzecznym opowiadaniem wydałoby się ludziom, gdybym wystąpił z twierdzeniem, że Ziemia się porusza, wręcz przeciwnym ich zapatrywaniu utwierdzonemu wyrokami wielu wieków, że Ziemia jest nieruchoma i leży w środku świata, jako jego punkt centralny - długo się wahałem, czy wydać te księgi, które napisałem dla udowodnienia ruchu Ziemi (…)”. Reakcja Stolicy Apostolskiej była powściągliwa, zapewne dlatego, że Papież zajęty był sporem z protestantami i przygotowaniem Soboru Trydenckiego (1545-1563). Dzieło próbował natomiast potępić dominikanin Bartłomiej Spina z Pizy, cenzor ksiąg na dworze Pawła III, ale przeszkodziła mu w tym choroba, a następnie śmierć. Krytyka ze strony Kościoła katolickiego wyraziła się w tej sytuacji w krytycznej rozprawce autorstwa innego dominikanina, Jan Marii Tolosani z Florencji (1470/1471-1549). Zdecydowane głosy pojawiły się natomiast bardzo szybko z ust przywódców protestantyzmu: Marcina Lutra, Filipa Melanchtona i Jana Kalwina i to w latach poprzedzających druk De revolutionibus... W 1539 r. w Wittenberdze Luter w czasie tzw. rozmów stołowych miał wypowiedzieć swoją opinię o teorii Kopernika: „Wspomniano o nowym astrologu, który chciał dowieść, że Ziemia porusza się i chodzi w koło, a nie firmament albo niebo, Słońce i Księżyc; zupełnie jakby kto siedział na wozie albo na statku ruchomym i myślał, że siedzi nieruchomo i spoczywa, a Ziemia i drzewa idą i poruszają się. Ale tak to teraz uchodzi: kto tam chce być mądry, ten musi coś wymyślić, to musi być najlepsze, co on zrobi! Ten głupiec chce wywrócić całą sztukę astronomii!” Oczywiście, Kościół katolicki, także krytycznie ocenił później dzieło Kopernika, niemniej – od samego początku dał się zauważyć w tym stanowisku pewien umiar i dystans, choć może te słowa z perspektywy dzisiejszej wydają się zbyt optymistyczne.

taką przecież uchodzą czołgi. Odgłosy wielkich ćwiczeń z udziałem jednostek Specnazu na zachodzie imperium oraz dźwięk samolotów rosyjskich naruszających przestrzeń powietrzną innych państw brzmią jak uderzenia w bębny wojenne. Putin ma nóż na gardle, który coraz bliżej skrada się do tętnicy, wskutek przeciągającej się batalii na Ukrainie oraz wzrostu cen w Rosji. Rosyjski przywódca nie może się wycofać, straciłby twarz. Dyktator z dużą armią przyparty do muru to olbrzymie zagrożenie dla pokoju. Dlaczego główne media nie piszą o tym zagrożeniu? Proszę sięgnąć po prasę z sierpnia 1939 roku. Pisano wtedy przede wszystkim o pogodzie, wczasach i dożynkach. W jaki sposób możemy szybko wzmocnić nasz potencjał? Po pierwsze obowiązkowe jest zniesienie ustawy 1066. Należy także zwiększyć dostęp do broni palnej oraz rozszerzyć koncepcję OT o pomysły R. Szeremietiewa. Wojna m.in. w Afganistanie pokazuje, że wielkie armie nie radzą sobie z dobrze wyszkolonymi, świetnie znającymi teren partyzantami. Do II wojny światowej nie byliśmy dobrze przygotowani, teraz rządzący powinni zadbać o nas tak, aby być może udało się uniknąć III jej odsłony lub chociaż należycie otoczyć opieką polski naród na taką ewentualność. K

Dialog w służbie prawdy To jednak, co pokazuje postać Kopernika w jego trudnych relacjach z Kościołem i chrześcijaństwem to – zapewne dwa fakty. Pierwszy to ten, że istnieje możliwość a nawet wręcz konieczność dialogu wiary i nauki, z punktu widzenia katolicyzmu. Jest to dialog trudny, jak przypomniał św. Jan Paweł II w Toruniu, w czasie swojego spotkania z rektorami wyższych polskich uczelni w 1997 r.: „Odkrycie, jakiego dokonał Kopernik, i jego znaczenie w kontekście historii nauki, przypominają nam stale żywy spór, jaki toczy się pomiędzy rozumem i wiarą. Chociaż dla samego Kopernika jego odkrycie stało się źródłem jeszcze większego podziwu dla Stwórcy i potęgi rozumu ludzkiego, to dla wielu było powodem poróżnienia rozumu z wiarą. Jak jest naprawdę? Czy rozum i wiara to dwie rzeczywistości, które wzajemnie muszą się wykluczać? W rozdźwięku pomiędzy rozumem i wiarą wyraża się jeden z wielkich dramatów człowieka. Ma on wiele przyczyn. Zwłaszcza począwszy od doby Oświecenia, przesadny i jednostronny racjonalizm doprowadził do radykalizacji postaw na gruncie nauk przyrodniczych oraz na gruncie filozofii. Powstały w ten sposób rozłam pomiędzy wiarą a rozumem wyrządził niepowetowane szkody nie tylko religii, ale i kulturze. W ogniu ostrych polemik zapominano często, iż „wiara nie lęka się rozumu, ale szuka jego pomocy i pokłada w nim ufność. Jak łaska opiera się na naturze i pozwala jej osiągnąć pełnię, tak wiara opiera się na rozumie i go doskonali” („Fides et ratio”, 43). Wiara i rozum to jakby „dwa skrzydła na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” (tamże, wstęp)”. Sprawa druga to ta, że Kościół, dzięki specyfice swego istnienia, zapewnia niezwykłą możliwość kontynuacji tego dialogu. Czyż bowiem nie jest tak, że Kopernik, który pisał swój list do papieża Pawła III, otrzymał na niego odpowiedź tak naprawdę ze strony Jana Pawła II? Choćby w słowach z encykliki „Fides et ratio”: „Złudne jest mniemanie, że wiara może silniej oddziaływać na słaby rozum; przeciwnie, jest wówczas narażona na poważne niebezpieczeństwo, może bowiem zostać sprowadzona do poziomu mitu lub przesądu. Analogicznie, gdy rozum nie ma do czynienia z dojrzałą wiarą, brakuje mu bodźca, który kazałby skupić uwagę na specyfice i głębi bytu (...) Odpowiedzią na odwagę wiary musi być odwaga rozumu” (n. 48) Tej odwagi wiary i rozumu uczył nas Kopernik. I lekcja ta stałą się dziś niezwykle aktualna. K


KURieR Wnet

8

W·i·e·l·K·o·P·o·l·S·K·a

Obronić Polskę przed obrońcami

Mantylka, czyli o żałosnej metamorfozie elity

Sławomir Kmiecik

Henryk Krzyżanowski

D

o klasyki obrazów polskiej historii XX wieku należą żony enkawudzistów paradujące na jesieni roku 1939 po Wilnie czy lwowie w… nocnych koszulach znalezionych w szafach mieszkań odebranych polskim rodzinom. Te prawdziwe relacje miały swoistą funkcję terapeutyczną – ulegliśmy przemocy, ale to oni są barbarzyńcami. Jeśli nie możemy ich pokonać, przynajmniej pośmiejmy się z nich, jak w powiedzonku „dać małpie zegarek.” ostatnio zdarzyło się coś, co stanowi żałosne odwrócenie tamtego obrazu. Facebook obiegły zdjęcia pani premier w mantylce z koronką, którą zgodnie z dyplomatyczną tradycją założyła na audiencję u Papieża. opatrywane były rechotem internautów „Szydło w mantylce! Ha, ha, ha…” To żałosne odwrócenie tamtej sytuacji – wtedy nasi rodacy śmiali się z barbarzyńców, a dziś inni nasi rodacy

wchodzą ochoczo w rolę barbarzyńców rechoczących z dyplomatycznego obyczaju. Takie czasy? Wśród barbarzyńców ujrzałem ze zdumieniem humanistyczną profesurę,

nie interesuje watykański obyczaj, oni rechoczą po to, by nienawistną sobie osobę pani premier poniżyć. ale czy elicie przystoi uczestnictwo w takim seansie? Przecież udział w nim degraduje

prześmiewców nie interesuje watykański obyczaj, oni rechoczą po to, by nienawistną sobie osobę pani premier poniżyć. Ale czy elicie przystoi uczestnictwo w takim seansie? przecież udział w nim degraduje rechoczącego, a nie jego ofiarę. dziennikarzy, artystów – jak to wytłumaczyć? Możliwe są dwa wyjaśnienia tej smutnej przemiany. albo rechoczący nie wiedzieli, że taki jest zwyczaj – ale w takim razie, co robią na swoich katedrach, kto zatrudnił ich w redakcjach, jaką sztukę tworzą? Drugie wyjaśnienie to interpretacja tego internetowego zdarzenia jako seansu nienawiści. Prześmiewców

rechoczącego, a nie jego ofiarę. Nawet, a może zwłaszcza, jeśli rechocze profesor anglistyki. To można fraszką podsumować: W kulturze wyższej w innym czasie z małpy w kąpieli Fredro śmiał się. Dziś został z tego proch i zgliszcza: Śmieje się małpa z zegarmistrza.

R

aczej nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że Poznań miał nieszczęście być miastem, w którym w maju wystąpiło największe zagęszczenie na kilometr kwadratowy billboardów z wizerunkiem Grzegorza Schetyny i hasłem „Razem obronimy Polskę”. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że te wielkie plakaty czyhają na przechodnia za każdym rogiem. a dlaczego uznałem to za nieszczęście Poznania? Bo nie pamiętam równie nieudanej politycznej akcji mobilizacyjnej, która aż tak dramatycznie rozmijała się ze społecznymi nastrojami oraz tak boleśnie obnażała mielizny przekazu i niemoc „totalnej opozycji”. Przekonywanie przekonanych jest zajęciem jałowym, ale najwidoczniej Po uznała, że powinna nade wszystko utwardzać swój najtwardszy elektorat, zarzucając zwłaszcza stolicę Wielkopolski billboardami. W efekcie Grzegorz Schetyna najobficiej szczerzył rząd swoich śnieżnobiałych zębów do społeczności,

która rok temu w drugiej turze wyborów prezydenckich niemal gremialnie (68,43 procent głosów) poparła przegranego Bronisława Komorowskiego. Cóż, od biedy można przyjąć, że tkwi jakaś logika w założeniu: „mówię do swoich”. ale co z resztą przesłania lidera Po? Rzucając nader poważne hasło „Razem obronimy Polskę” Grzegorz Schetyna sugerował Polakom, że ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, ale jednocześnie śmiał się na zdjęciu od ucha do ucha, więc tym rozbawieniem kompletnie unieważniał powagę swojego wystąpienia. Co gorsza, jego apel odwoływał się do wspólnoty, lecz zapewniając, że Polskę obronimy „razem”, przewodniczący Po widniał na plakacie sam jak palec. To dwa szkolne błędy marketingowe, które jednak i tak są wtóre wobec chybionego głównego przekazu akcji billboardowej. Bo przed czym lub przed kim Grzegorz Schetyna obiecał obronić Polskę?

Czy przed narzuconym napływem do kraju islamskich uchodźców? a może przed aferami, korupcją, inwigilacją, „ośmiorniczkami” na koszt podatnika, skokiem na pieniądze z oFe, wydłużeniem wieku emerytalnego, bezrobociem, zapaścią służby zdrowia, „kamieni kupą” i „państwem teoretycznym”? Nie, przed tymi plagami i zagrożeniami jego ekipa „broniła” Polaków przez osiem lat z wiadomym skutkiem. Teraz ma zamiar „obronić” ludzi przed nową władzą z jej nieodpowiedzialnymi szaleństwami w rodzaju programu 500+. i oczywiście przed niszczeniem demokracji, które objawia się tym, że prześladowana opozycja nie może organizować protestów i marszy i ma bezwzględny zakaz występów w mediach. absurd tej narracji najlepiej uchwycili żartownisie, którzy przerabiali billboardy Po, zmieniając tylko jedną literę. Wyszło hasło: „Razem obrobimy Polskę”. Prawda, że urocze? K

o realizację tego postulatu od dawna walczy „solidarność”. teraz jednak po swojej stronie ma także organizacje pracodawców, społeczne i pozarządowe. Z inicjatywy sekretariatu Banków, Handlu i usług nsZZ „solidarność” powstał komitet obywatelski, który będzie zbierał podpisy pod projektem ustawy ograniczającej handel w niedziele, także w całej Wielkopolsce.

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZETY POLSKIEJ

Wolne niedziele!

Z

im. generała pilota Andrzeja Błasika CZERWIEC 2016

Rusza akcja zbierania podpisów

akaz handlu w niedziele miałby objąć nie tylko 1,5 mln pracowników tej branży, ale także kilkaset tysięcy zleceniodawców. – Pora skończyć z tą nową świecką tradycją, że w niedziele rodziny chodzą do supermarketu – mówi Jarosław Lange, przewodniczący NSZZ „S” Regionu Wielkopolska – Polacy powinni w tym czasie spędzać czas ze swoimi rodzinami, chodzić do teatru czy do kina.– Nasza inicjatywa ma na celu przede wszystkim poprawienie losu polskich pracowników pracujących w handlu – przekonywał Alfred Bujara, przewodniczący Sekretariatu Banków, Handlu i Usług NSZZ „S”.W skład komitetu obywatelskiego weszli przedstawiciele m.in. Związku Rzemiosła Polskiego, Akcji Katolickiej, KZPRSS Społem, Polskiej Izby Handlowej, Federacja ZZ Handlu i Spółdzielczości OPZZ, Lewiatana, Stowarzyszenia Zdrowa Praca, Misji Gabriela, Polskiej Izby Paliw Płynnych, Polskiej Grupy Supermarketów.

Rozsądny kompromis Obywatelski projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele jest sensownym kompromisem mającym na celu poprawę sytuacji pracowników sektora handlu przy zachowaniu jego dochodowości i zdolności do zaspokajania potrzeb ludności.Ustawa określa zasady handlu w niedziele oraz Wigilię Bożego Narodzenia i w Wielką Sobotę. Punktem wyjściowym jest określenie „placówki handlowej”. W świetle ustawy są to wszelkie instytucje i podmioty gospodarcze, których główną działalnością jest działalność handlowa, hurtowa i/lub detaliczna, a które kupują wyroby w celu ich odsprzedaży w sklepach, magazynach, hurtowniach,

składach węgla, składach materiałów budowlanych, domach towarowych, sklepach internetowych itp. Ustawa obejmuje również podmioty świadczące usługi na rzecz handlu: centra logistyczne, centra magazynowe, terminale przeładunkowe, centra dystrybucyjne. Zgodnie z projektem ustawy handel w niedziele jest zakazany. Jednak jest szereg wyłączeń od zakazu. To np. kolejne dwie ostatnie niedziele w roku kalendarzowym przed świętami Bożego Narodzenia, ostatnia niedziela przed Wielkanocą i druga niedziela lipca. Odstępstwo od zakazu dotyczyłoby też stacji benzynowych nieprzekraczających powierzchni

150 m kw., sklepów piekarniczych przy piekarniach, gdzie sprzedaje się wyroby własnej produkcji (w godz. 6-13), a także sklepów, gdzie pracuje wyłącznie przedsiębiorca prowadzący indywidualną działalność gospodarczą. Co więcej, niedzielny handel mógłby również odbywać się w aptekach i punktach aptecznych, w nieprzekraczających 50 m kw. powierzchni użytkowej kioskach, w których sprzedaż gazet, czasopism i biletów stanowi minimum 30% obrotu placówki. Zakaz nie obejmowałby sklepów czy kiosków z pamiątkami, upominkami czy dewocjonaliami pod warunkiem, że sprzedaż tych produktów stanowi minimum 30% miesięcznego obrotu.

Wolno również byłoby handlować w obiektach handlowych zlokalizowanych w hotelach, zakładach opieki zdrowotnej i innych placówkach służby zdrowia przeznaczonych dla osób, których stan zdrowia wymaga całodobowych lub całodziennych świadczeń zdrowotnych, oraz w placówkach kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku. Spod zakazu wyłączone byłyby również placówki handlowe nieprzekraczające 25 m kw. powierzchni użytkowej usytuowane m.in. w portach lotniczych, dworcach autobusowych oraz kolejowych, na promach i w samolotach, w kwiaciarniach nieprzekraczających 50 m kw. powierzchni użytkowej, w których sprzedaż kwiatów stanowi min. 30% miesięcznego obrotu placówki. Dopuszcza się również niedzielny handel w strefach wolnocłowych i podmiotach działających na rzecz handlu, a nieprzekraczających 100 m kw., znajdujących się na terenie gmin, które posiadają status uzdrowiska. Za złamanie ustawy mają grozić sankcje karne. Zostaną one określone przez ministra sprawiedliwości w trybie rozporządzenia, które określi rodzaj i wysokość kary za złamanie zakazu handlu.Bliższe przyjrzenie się ustawie pokazuje, że jej twórcy mają świadomość problemów związanych z całkowitym zakazem niedzielnego handlu. Teraz Komitet Inicjatywy Ustawodawczej Ograniczającej Handel w Niedziele musi zebrać co najmniej 100 tys. podpisów, żeby projekt ustawy mógł zostać przekazany do Sejmu. (mm) K Wypełnione listy poparcia można składać w Dziale Organizacyjnym Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność”, ul. Metalowa 7, 60-118 Poznań. Projekt ustawy i i wzory list do zbierania podpisów są do pobrania na stronie www.wolnaniedziela.pl.

2. CZERWCA Spotkanie z posłem Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK-ów. Temat spotkania „Czy banki mogą upaść?”, Stary Rynek, Pałac Działyńskich, godz. 18.00 3. CZERWCA Uroczystość powitania w Poznaniu figury Chrystusa – centralnej postaci Pomnika Wdzięczności – Pomnika Najświętszego Serca Jezusa. Parafia św. Floriana przy ul. Kościelnej 3. godz. 17.30 9.CZERWCA Sprawozdanie z udziału delegacji naszego Klubu w Ogólnoświatowym Zjeździe Klubów Gazety Polskiej. Spotkanie z red. Witoldem Gadowskim (niepotwierdzone), salka przy dolnym Kościele kks. Pallotynów przy ul. Przybyszewskiego, godz. 17.30 10. CZERWCA kolejna miesięcznica Tragedii Smoleńskiej 17.00 – Msza św. w intencji Ojczyzny i ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry. Po mszy św. Marsz Pamięci i dalszy ciąg uroczystości pod Pomnikiem Ofiar Katynia i Sybiru. (róg ul. Fredry i Al. Niepodległości). 6. CZERWCA Wręczenie nagród laureatom konkursu „Polska moja ojczyzna – okres Jagiellonów”, Gimnazjum

i Liceum przy ul. Głogowskiej (naprzeciw kościoła pw. Matki Boskiej Bolesnej, dawne LO nr VIII). 17.45 – zwiedzanie szkoły, 18.00 – uroczyste wręczenie nagród. 23.CZERWCA Spotkanie klubowe poświęcone 60 rocznicy Powstania Czerwiec 1956. „CZERWIEC 1956 w fotografii i filmie”. Spotkanie prowadzi kol. Jan Martini. Salka przy dolnym kościele kks. Pallotynów, ul. Przybyszewskiego, godz. 17.30 28. CZERWCA Uroczystości poświęcone 60-tej rocznicy Powstania Poznańskiego „ Czerwiec 1956”. 18.00 Uroczysta msza św. w intencji Ofiar Czerwca’56 zamówiona przez Zarząd Regionu Wlkp. NSZZ „Solidarność” oraz Komitet Obchodów Rocznic Powstania Poznańskiego Czerwca’56, kościół oo. Dominikanów, al. Niepodległości. ok. 20.00 – przemarsz w kierunku Pomnika Poznańskiego Czerwca’56, Al. Niepodległości, Pl. A. Mickiewicza. 20.30-21.45 – odśpiewanie hymnu państwowego, wystąpienia przedstawicieli władz i kombatantów, apel pamięci, ceremonia składania kwiatów przed Pomnikiem Poznańskiego Czerwca’56 30. CZERWCA Spotkanie klubowe i prelekcja kol. dr Wojciecha Bogajewskiego nt. „Dlaczego „nie” dla budowy elektrowni atomowych.”, salka w kościele kks. Pallotynów, ul. Przybyszewskiego, godz. 17.30.

Spotkania klubowe odbywają się w każdy czwartek o godz. 17.30 w salce przy kościele kks. Pallotynów, ul. Przybyszewskiego, godz. 17.30. SERDECZNIE ZAPRASZAMY !


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.