Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 89 | Listopad 2021

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 89 Listopad · 2O21

9 zł

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

22 grudnia

Raport

G G

A A

Z Z

E E

T T

A A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N N

N N

A A

Według specjalistów, inteligencja to zdolność uczenia się, analizowania, adaptacji do nowych warunków i wykorzystywania wiedzy do rozwiązywania nowych zadań, mądrość zaś jest umiejętnością podejmowania właściwych decyzji przy wykorzystaniu nabytej wiedzy oraz doświadczeń życiowych. Za mądrość można również uznać umiejętność panowania nad emocjami i popędami.

Jak przypomniał ostatnio we francuskim Zgromadzeniu Narodowym przedstawiciel ZZ Hodowców Trzody Chlewnej: „Pamiętajcie, że broniąc świń, bronimy nas samych”. Piotr Witt

3

Jałtańskie cienie Decyzja Wielkiej Trójki z Jałty otworzyła szeroko odrzwia do Europy dla marksizmu i doprowadziła podzielony świat na krawędź nieznanego w tej skali kryzysu poznawczego. Dariusz Brożyniak

5

Konkurs konkursów Znana jest opinia Juliusza Słowackiego, który w liś­cie do matki ostrzegał przed „enerwującą muzyką” Chopina, która ustępuje „szlachetnym frazom Ogińskiego”. Jan Martini

Adam Gniewecki

6–7

Europa

S

ztuczna inteligencja, w odróżnieniu od naturalnej, to inteligencja urządzeń, czyli maszyn, a w informatyce polega na tworzeniu modeli i programów symulujących, choć częściowo, zachowania inteligentne. Pojęcia „sztuczna inteligencja” jako pierwszy użył John McCarthy w 1956 r. na konferencji w Dartmouth. Sztuczną inteligencję definiuje się jako „zdolność systemu do prawidłowego interpretowania danych pochodzących z zewnętrznych źródeł, uczenia się na ich podstawie oraz wykorzystywania tej wiedzy, aby wykonywać określone zadania i osiągać cele poprzez elastyczne dostosowanie”. Dla ułatwienia, zamiast pełnej nazwy, sztuczną inteligencję określajmy jako AI – z ang. „Artificial Intelligence”. AI wiąże się z uczeniem maszynowym, logiką rozmytą, widzeniem komputerowym, obliczeniami ewolucyjnymi, sieciami neuronowymi, robotyką i sztucznym życiem. Czyli, zależnie od

N

zawansowania technicznego maszyny, z funkcjami, jakie wykazują żywe organizmy, w tym człowiek. Połowa ankietowanych uważa, iż istnieje 50% prawdopodobieństwo na osiągnięcie przez AI ludzkiego poziomu przed 2040 r. W tym 42% było zdania, że AI na ludzkim poziomie powstanie przed 2030 r., a 67%, że do roku 2050. Już w 2015 r. chińscy naukowcy ogłosili, iż stworzony przez nich program komputerowy osiągał lepszy wynik testu IQ, opartego na komunikatach werbalnych, niż przeciętna istota ludzka. W tym samym czasie Amerykanie ogłosili stworzenie programu, który w zawodach z analizy danych pokonał 615 na 906 drużyn złożonych z ludzi. W latach 50. minionego wieku powstało pierwsze laboratorium AI na Uniwersytecie Carnegie Mellon, a nieco później podobne centrum w Massachusetts Institute of Technology. Oba amerykańskie ośrodki są do dzisiaj uważane za wiodące na świecie.

Ale spójrzmy na genealogię AI, która może kiedyś nami zawładnie. Za ojca lub współautora sztucznej inteligencji uważa się wybitnego brytyjskiego matematyka, kryptologa i jednego z twórców informatyki, Alana Turinga, który wraz z polskimi uczonymi złamał kod niemieckiej maszyny szyfrującej, Enigmy. Wkrótce po wojnie zaprojektował on jeden z pierwszych elektronicznych, programowalnych komputerów. Ten genialny wizjoner tworzył programy dla jeszcze nieistniejących komputerów. Kto wie, jak wyglądałby postęp komputeryzacji i informatyki, gdyby nie tragiczna, samobójcza śmierć Turinga w 1954 r.? Jego martwe ciało znaleziono w łóżku, obok którego na stoliku nocnym leżało nagryzione, nasączone cyjankiem potasu jabłko. Takie właśnie jabłko przyjęła jako logo znana amerykańska firma informatyczna Apple Inc., której szefowie nie potwierdzają i nie przeczą takiemu właśnie pochodzeniu

symbolu przedsiębiorstwa. Na 4 lata przed śmiercią Alan Turing zaproponował zastąpienie pytania „czy maszyny myślą” opartym na własnej koncepcji prostym testem, zwanym dzisiaj testem Turinga. Próba polega na tym, że sędzia-człowiek prowadzi naturalną, „ludzką” rozmowę z kilkoma uczestnikami. Jeśli nie jest w stanie określić, czy któraś ze stron jest maszyną, czy człowiekiem, wtedy stwierdza się, że maszyna przeszła test. Po raz pierwszy w historii maszynie udało się przejść test Turinga w 2014 roku. W trakcie kilkuminutowego czatu komputer przekonał sędziów, że jest człowiekiem – 13-letnim Eugene Goost­manem, który jednak okazał się inteligentnym algorytmem. Stało się to w 60 rocznicę śmierci Turinga. Informatycy uważają, że „test Turinga” jest przestarzały i potrzebne jest nowa metoda, by zmierzyć, czy AI dorównuje ludzkiej inteligencji. Dokończenie na str. 10-11

Arcybiskup Carlo Maria Viganò do protestujących mieszkańców Triestu

ajdrożsi Przyjaciele, z wielkim niepokojem śledzę pokojowy protest, jaki od kilku dni prowadzą portowcy z Triestu przeciwko bezprawnemu przepisowi, który wymaga od wszystkich pracowników posiadania paszportu zdrowotnego, który można uzyskać, poddając się szczepieniu eksperymentalnym serum genowym lub pobieraniu co 48 godzin wymazu. Macie świadomość, Drodzy Przyjaciele, że tak zwana szczepionka jest nadal w fazie eksperymentalnej; że jej długofalowe skutki są nieznane; od tygodni odnotowuje się coraz więcej niepożądanych reakcji i zgonów, które władze sanitarne – przy współudziale mediów – starają się ukryć, klasyfikując je jako nagłe zachorowania. Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi, poddawanymi masowym eksperymentom narzucanym przez koncerny farmaceutyczne i ich sługi w instytucjach. Wiecie też, że szczepionka nie gwarantuje odporności, nie chroni przed infekcją czy zakażeniem. I wiecie, że nawet wymazy mają minimalną wiarygodność, ponieważ nie są przeznaczone do celów diagnostycznych.

A jednak pracownik nie może pracować, zarabiać, nie może otrzymać zwolnienia lekarskiego ani urlopu macierzyńskiego, jeżeli nie zgodzi się poddać temu podłemu szantażowi, w ramach którego zmusza się go do szczepień lub do udowodnienia, że nie został zarażony wirusem, którego żadne laboratorium – powtarzam: żadne – jeszcze nie wyizolowało, a jedynie sekwencjonowało. I niech ktokolwiek udowodni, że jest inaczej. Łamanie naturalnych wolności, praw obywatelskich i konstytucyjnych, prawa do wolności słowa i pokojowych demonstracji stało się narzędziem przymusu i szantażu ze strony władzy państwowej, która nie chroni już zdrowia i dobra obywateli, ale pod pretekstem psychopandemii chce uczynić z nich niewolników. Niewolników, których należy kontrolować, monitorować, śledzić ich każdy ruch, zakup, transakcję, każde działanie. I nie ma się czemu dziwić: wszystko, co robili w ostatnich miesiącach – i co będą robić w najbliższych miesiącach, jeśli nikt ich nie powstrzyma – zostało jasno zapowiedziane. Od wykorzystania sytuacji kryzysowej związanej z pandemią w celu narzucenia nowych form kontroli, do posłużenia się

zagrożeniami ekologicznymi, by uniemożliwić nam używanie samochodów, kupowanie pewnych produktów, korzystanie z elektryczności lub gazu. W planach mają zniszczenie naszego świata, naszej kultury, religii, naszego sposobu życia, pracy, odnoszenia się do siebie nawzajem. Mamy stać się automatami pozbawionymi krytycznego osądu, klientami ich międzynarodowych koncernów, słabo opłacanymi niewolnikami ich firm, bez praw, bez ochrony, bez zabezpieczenia społecznego i bez wolności.

N

iektórzy z Was – zwłaszcza ci, którzy dopiero co przyłączyli się do tego protestu – pomyślą może, że snuję teorie spiskowe. Inni będą naiwnie myśleć, że niemal wszystkie zgony nastąpiły w wyniku braku skutecznych protokołów i ta pandemia była po prostu źle zarządzana, przez niekompetentnych lub pozbawionych wiedzy ludzi. Ale tak nie jest. Ci, którzy powołują się na spadek liczby zakażonych i brak zielonych przepustek w krajach Europy Północnej, ignorują fakt, że za kilka miesięcy w Danii będzie obowiązywał cyfrowy dowód tożsamości, w którym każdy obywatel będzie miał zarejestrowany

swój dowód osobisty, paszport, numer identyfikacji podatkowej, kartę zdrowia, status szczepień i konto bankowe. A jeśli nie było tam blokad i godzin policyjnych, jeśli nie wprowadzono obowiązku noszenia masek, to tylko dlatego, że kraje te są już doskonale zglobalizowane, indoktrynowane ideologią Wielkiego Resetu i gotowe do wszczepienia podskórnego mikroczipa. W Szwecji mikroczip jest już stosowany dobrowolnie i służy do otwierania drzwi domu lub uruchamiania samochodu. W krajach północnych zakupy online, korzystanie z ridera i płatności elektroniczne są już od pewnego czasu rzeczywistością. Ale nie tutaj, we Włoszech: do lutego ubiegłego roku każdy, kto chciał zjeść pizzę, zamawiał ją koło domu, bez konieczności korzystania z aplikacji. To dlatego we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii i ogólnie we wszystkich państwach o tradycji katolickiej – państwach, które niektórzy uważają za zacofane – wprowadzono stan zagrożenia pandemią: miał on zmusić nas do porzucenia naszego sposobu życia – ludzkiego sposobu życia, na który składają się relacje interpersonalne, pozdrowienia, uściski, rozmowy Dokończenie na str. 4

Zjawisko narodu jest fenomenem cywilizacyjnym tak atrakcyjnym, że chęć zastosowania go przejawiało szereg zrzeszeń społecznych niekoniecznie bazujących na cywilizacji łacińskiej. Piotr Sutowicz

9

Gdzie są guziki z munduru kpt. Edwarda Herberta? Być może guzików od munduru Edwarda Herberta należy szukać na dnie Morza Białego, a nie w Lasku Katyńskim. Sławomir Matusz

13

Ostatni numer w Auschwitz Młodzi Żydzi tatuowali sobie numery ich dziadków z obozów koncentracyjnych. Kim był więzień z ostatnim numerem? Zbigniew Kopczyński

14

Seminarium duchowne – rzeczywistość czy karykatura Według byłego kleryka seminaria przyjmują odpady od wartościowej społeczności młodych, którzy dojrzewają w atmosferze wartości promowanych przez obecnie lansowany model życia… Zygmunt Zieliński

17

Powrót do Deklaracji Wiary Nic nowego, że szatan szaleje, to mnie wcale nie zaskoczyło, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła. Wywiad Pawła Zastrzeżyńskiego z dr Wandą Półtawską

19

ind. 298050

ranek przy wydychaniu lekko się zaczerwienił i natychmiast wrzucił do skarbonki dwa euro. Był to jego 124 oddech tego dnia. Spojrzał na zegarek. Dopiero za dwanaście jedenasta. 125 oddech i znów dwa euro wrzucone do puszki. Franek jest komisarzem europejskim i musi świecić przykładem, tym bardziej, że za piętnaście minut rozpocznie się konferencja prasowa. Na szczęście czasy, w których dziennikarze zadawali pytania, już się skończyły. Zawsze uważał, że to zbędny rytuał, który zmuszał polityków do kłamstwa. A przecież nie można kłamać. Teraz, kiedy sam zaprogramował na swoim komputerze przebieg całego spotkania, wie, jakie będą pytania. Nic, czego nie przewidział, nie może się zdarzyć. Musi tylko świecić przykładem. Do puszki wrzucił kolejne euro. Czasami tuż przed zaśnięciem przychodzi mu do głowy mała, mglista wątpliwość, którą po chwili rozwiewa wielka wewnętrzna pewność, że droga, którą wędruje, jest słuszna. Było trochę dyskusji na ostatnim szczycie klimatycznym, ale przeważyły zdania ekspertów, wielkich autorytetów i trzeba było to zrobić. Limity emisji CO2, nakładane przed dziesięcioma laty, gdy wchodziliśmy w erę zieloną, nie spełniły swoich zadań. Nadal obserwowano wzrost temperatury na ziemi. Eksperci przewidywali, że za 564 lata temperatura prawdopodobnie się podniesie o 0,75 stopnia Celsjusza, co w perspektywie ostatnich trzech tysięcy lat da różnice plus minus 2 stopni i 0,023 tysięczne. A do tego żadną miarą nie można dopuścić. Dobrze, że liderzy zgromadzeni na szczycie to rozumieli. Zobaczyli dryfujące na krze białe niedźwiedzie i pożar w Amazonii i poczuli w sobie nadludzką siłę i odwagę. Mały krok człowieka, a wielki ludzkości. Mieli to w swoich myślach, dlatego postanowili opodatkować człowieczą emisję dwutlenku węgla. Tak, to jedyny sposób. Już nie jeździmy samochodami, nie latamy samolotami, nie jemy mięsa, nie mamy światła, a koszmar ocieplenia jest ciągle obecny. Owszem, na szczycie były spory. Politycy skrajnej prawicy uznali, że dopiero 1241 oddech w ciągu dnia powinien zostać opodatkowany. Po przeciwnej stronie był polityk lewicy, wielki miłośnik wszystkiego co nieludzkie na planecie Ziemia. On krzyknął: zero nieopodatkowanych oddechów! Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek i umiarkowanie. Szczyt ustalił 123 oddechy wolne od podatku. I tak się stało. Uchwalono jeszcze dopłaty do nadmiernej emisji dla osób najgorzej uposażonych, a zdanie, wypowiedziane przez któregoś z liderów, że innych w Europie nie ma, skwitowali głośnym śmiechem. Teraz Franek miał decyzje zakomunikować światu. Miał przygotowane przemówienie: „W trosce o przyszłe pokolenia, dla dobra ludzkości, musimy być przykładem dla reszty świata – to chciał powiedzieć i to powie, bo przecież wie, jakie zostaną mu zadane pytania. Niepokoiła go tylko jedna myśl: dlaczego kolega komisarz, gdy wychodził, powiedział mu: żegnaj, Franku – a przecież nigdy tak nie mówił. I zrozumiał to, gdy zamknęły się za nim drzwi sali konferencyjnej. Gdy chciał zaczerpnąć oddechu, okazało się, że… zadzwonił budzik. Zaspany Franek uśmiechnął się, bo uświadomił sobie, że to jego dzień. Wnet spotka swoich przyjaciół zgromadzonych na szczycie w Glasgow i naprawdę uratuje ludzkość. Otworzył komputer, a tam informacja, że konkurs Chopinowski wygrał Bruce Liu. Co Franek pomyślał? O tym nie przeczytają Państwo w tym wydaniu „Gazety Niecodziennej”. K

VECTORSTOCK.COM

F

Redaktor naczelny

Radio WNET Białystok 103,9 FM Bydgoszcz 104,4 FM Łódź 106,1 FM Kraków 95,2 FM Szczecin 98,9 FM Warszawa 87,8 FM Wrocław 96,8 FM


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

2

SUBIEKTYWNIE Szamocąc się obecnie z Komisją Europejską, Parlamentem i TSUE, przypomnijmy genezę tego sporu. Sporu, który bardzo szybko może zakończyć się dla Polski kompletną porażką.

samych wartościach – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Wolność jednostki, odwaga i ciężka praca zbudowały amerykańskie Imperium Wolności. A potem cały świat musiał uszanować te amerykańskie zasady, nasze zasady. Mam nadzieję, że zasady te przetrwają i ostatecznie zwyciężą w Ameryce. Że wolnościowe stany, jak

„Agnieszka Holland należy do najbardziej fanatycznych wyrazicieli fobii antyreligijnych i antypatriotycznych. Łączy je z ciągłym tropieniem antysemityzmu, zajadłą wrogością do prawicy i grubiańskimi atakami na rządzących dziś polityków PiS”. Jej ojciec Henryk Holland urodził się 8 kwietnia 1920 r. w Warszawie, w ubogiej, zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Należący wcześniej do lewicowej syjonistycznej organizacji skautowej, wg książki Krzysztofa Persaka Sprawa Henryka Hollanda, w 1934 r. związał się z ruchem komunistycznym, wstępując w 1935 r. do Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Po wybuchu wojny przedostał się do Związku Radzieckiego.

w 1925 r. w Równem Wołyńskiem, gdzie po odbyciu ćwiczeń rekruckich ukończył szkołę podoficerską i ze stopniem kaprala został skierowany do ochrony granicy. Kiedy zaprezentowałem mu fragment tej przymusowej lektury, w którym autor opisuje, jak to nędznie odziany polski żołnierz odmawia wzięcia papierosa od litującego się nad nim żołnierza sowieckiego, bo panicznie boi się swoich przełożonych, usłyszałem zupełnie odmienną opowieść. To żołnierz sowiecki – głodny, źle ubrany – chętnie, ale bardzo ostrożnie prosił o papierosa. Ojciec opowiadał o przemycaniu przez stronę sowiecką koni, na brak których cierpiała sowiecka kawaleria, o agentach Kominternu, przemycających pieniądze dla aktywistów Komunistycznej Partii Polski. Mówił, że Polacy mogli liczyć

tylko na ludność polską, na osadników wojskowych. Ludność miejscowa, bałamucona przez wysłanników Moskwy, zachowywała się w stosunku do wojska jeśli nie wrogo, to obojętnie. Ojciec służył jeszcze jako nadterminowy podoficer i zostałby jako zawodowy, ale jako najmłodszy z dziesięciorga rodzeństwa, chciał zaopiekować się swoją staruszką-matką, wdową. Zmarł w 1977 r., nie doczekał 1980 r., kiedy jego syn włączył się do walki o inną Polskę niż ta, którą sprawili nam hollandowie i wielu innych przywiezionych na sowieckich czołgach. Może nawet i dobrze, bo nie musiał być świadkiem losu swojego syna, wpierw uwięzionego przez reżim Jaruzelskiego, potem pozbawionego prawa wykonywania zawodu, a na koniec skazanego na banicję.

Jan A. Kowalski wielkich myślicieli I Rzeczpospolita. Tak zbudowana Rzeczpospolita stała się najbardziej wolnym i najbardziej zamożnym państwem ówczesnego świata. Oddolne bogactwo, wynikające wprost z uszanowania przez warstwę polityczną wolnej woli każdego dziecka bożego, zbudowało jej potęgę. A stało się tak, ponieważ ówczesna elita

Jan B. Banita

opozycji”, plując na polskiego żołnierza, opluła siebie dosłownie i w przenośni. „Chluba” polskiej kinematografii, Agnieszka Holland, rzecze: „Nie godzę się na to, żeby obsadzać żołnierzy Straży Granicznej w rolach strażników muru berlińskiego z byłego NRD. Nie godzę się na to, żeby okoliczna ludność grała rolę donosicieli i żeby, zanim podadzą chleb głodnemu, dzwonili na policję”. Ta z pewnością dobrze wykształcona osoba doskonale wie, ile kłamstwa, fałszu i manipulacji jest w jej mowie. Przecież z Polski nikt nie ucieka i jeśli ktoś do kogo strzela, to białoruscy żołnierze. Na szczęście, jak dotąd, tylko pozorują strzelanie do polskich żołnierzy.

P

okolenia urodzone i wychowane w PRL były poddawane indoktrynacji w szkołach, harcerstwie itd. Należę do takiego pokolenia. Kiedy musiałem w liceum przeczytać Jak hartowała się stal Nikołaja Ostrow­

tucji, który wyniknął wprost z cyklu: Zanim napiszemy nową konstytucję (publikowanego na wnet.fm.). Wszystkich, którzy są patriotami i nie zgadzają się na niewolenie nas przez brukselską i krajową biurokrację, Nowy Ład i chińską cyberarmię, zachęcam do lektury. Wszystkie refleksje i wykazane w moim opracowaniu błędy pomogą nam zbudować alternatywę dla obecnego systemu zarządzania Polską. Jako patrioci nie musimy być socjalistami, na gwałt szukającymi państwowego etatu. Z perspektywy państwowego stanowiska nie zmienimy obecnego systemu. W Polsce jest miejsce również dla nas, patriotów – wolnych ludzi. Dla zdrajców również – powinni siedzieć w więzieniu. Na koniec wyjaśniam wszystkim utożsamiającym patriotyzm jedynie z partią (na przykład Prawem i Sprawiedliwością). Słowo ‘patriotyzm’ pochodzi od łacińskiego słowa ‘patria’, czyli ojczyzna. ‘Partia’ to (też z łaciny) tylko część, mniejsza lub większa, ale nie całość. Nie umieramy dla Partii, ale dla Patrii, ponieważ: Dulce et decorum est pro patria mori! K

Kiedy Sadurski wypisuje plugawe słowa, kiedy posłowie owładnięci nienawiścią do rządu, do Polski, z twarzami wykrzywionymi wściekłością rzucają oskarżenia nie mające żadnych podstaw, zadaję sobie pytanie, dlaczego Polacy, którzy na nich głosują, nie chcą tego widzieć? Przecież nie wszyscy głosujący na nich są powiązani rodzinnie, ideowo z tymi, którzy z nadania Sowietów rządzili Polską, mordowali polskich patriotów, na wszelkie możliwe sposoby gnębili tych, którzy się z nimi nie zgadzali. Pamiętajmy słowa Józefa Piłsudskiego: „Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym”. K

POŻEGNANIE

Polska musi być przygotowana na długą walkę, stąd tak ważne jest, by zdemaskować wrogie działania V kolumny i pożytecznych idiotów, mających skonfliktować społeczeństwo i osłabić jego morale. Skąd się biorą tacy ludzie, jakie są ich intencje, jakie są ich powiązania z niechlubną przeszłością przodków, pochodzeniem itd.? Co mogły wynieść z domu dzieci i wnuki,,towarzyszy”? Agnieszka Holland, córka Henryka Hollanda, była poddawana indoktrynacji w szkole i w domu, to kształtowało jej osobowość, która przejawia się w jej twórczości filmowej i wypowiedziach publicznych. Prof. Jan Jerzy Nowak w tekście z 2007 r. Czerwone Dynastie. Fobie A. Holland pisze następująco:

skiego, propagandzisty sowieckiego raju, miałem jednak sposobność porównać te sowieckie prawdy z doświadczeniem i wiedzą mojego Ojca, podoficera KOP-u. Korpus Ochrony Pogranicza został powołany do życia w 1924 r. w odpowiedzi na ogromne problemy z ochroną granicy z Sowietami, w obliczu penetracji tej granicy przez agentów, dywersantów i uzbrojone sowieckie oddziały dywersyjne. Ojciec mój, urodzony w 1904 r., swoją służbę wojskową rozpoczął

Nr 89 · LISTOPAD 2O21 ISSN 2300-6641 · Data i miejsce wydania Warszawa 30.10.2021 r. · Nakład globalny 10 000 egz. · Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

· Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński · Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska · Libero i wydawca Lech R. Rustecki · Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski, Andrzej Świdlicki · Projekt i skład Wojciech Sobolewski · Reklama reklama@radiownet.pl · Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl · Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

· Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl · Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

społeczno-polityczna składała się z ludzi głęboko wierzących. I odważnych, co rozumie się samo przez się. Człowiek prawdziwie wierzący w życie wieczne nie może być tchórzem. Rzeczpospolita upadła, zgnieciona przez wrogów wolności, ale wtedy w łonie naszej cywilizacji zaczęło rozkwitać nowe państwo oparte na tych

reedukacyjnych. Bo po co chińskim zdobywcom będą potrzebni zachodni malkontenci i zdrajcy? Przecież 100 milionów chińskich urzędników doskonale sobie poradzi z administrowaniem podbitym europejskim terytorium. Co możemy zrobić i co powinniśmy zrobić, żeby przetrwać jako niepodległe państwo wolnych obywateli? Po pierwsze, po drugie i po każde – musimy się nawrócić. Przyjąć Dekalog jako całość, a na wartościach wyższych wynikających z Wiary zbudować nowe polskie państwo. Na wzór I Rzeczypospolitej. Apel o nawrócenie to nie jest apel do obywateli siedzących w kapciach przed telewizorami. To my, ludzie zainteresowani i zatroskani losem naszej ojczyzny, musimy tego dokonać. To my, elita narodu, musimy uznać własną słabość, skłonność do grzechu i pokusę sięgania po publiczne środki dla prywatnych korzyści. A potem poprosić Pana Boga o pomoc duchową w ich zwalczaniu. Przypomnijmy też sobie wskazania wielkich filozofów i praktyków demokracji i wolności. I zaproponujmy taką organizację państwa, zarządzania nim,

Wartości wyższe zbudowały dobrobyt państw cywilizacji łacińskiej

List do Redakcji

T

żeby wyeliminować wszelkie strukturalne zagrożenia korupcyjne. Zagrożenia premiujące nieliczną garstkę darmozjadów kosztem zniewolenia wszystkich. Bo o to toczy się obecna, niewypowiedziana wojna. Jak toczy się od początku świata. 10 lat temu taką organizację państwa już zaproponowałem w książce pt. Wojna, którą właśnie przegraliśmy. Odwołałem się do tradycji I Rzeczypospolitej i dokonałem jej uwspółcześnienia w wersji V Rzeczypospolitej. A 3 lata temu na łamach „Kuriera WNET” przedstawiłem projekt nowej konsty-

Z perspektywy państwowego stanowiska nie zmienimy obecnego systemu. W Polsce jest miejsce również dla nas, patriotów – wolnych ludzi. Dla zdrajców również – powinni siedzieć w więzieniu.

WIDZIANE Z KANADY

ransformacja ustrojowa w demoludach, zaplanowana i dobrze wykonana, odbyła się przy pełnej gwarancji Sowietów, a i Zachód maczał w tym palce. Przekazanie władzy – tylko częściowe – koncesjonowanej opozycji zapewniało kierownictwu partii, agenturze całkowitą bezkarność, przy jednoczesnym dostępie do olbrzymich środków finansowych, jak też możliwości nabycia majątku narodowego za bezcen. Agentura wszelkiej maści wciąż ma się dobrze i stąd totalna opozycja, również przy pomocy pożytecznych idiotów, na forach sejmowych i poza sejmem sieje ferment, podważając działania Rządu. Wszystko to sprzyja Rosji Putina, jak też lewactwu europejskiego kołchozu. Łukaszenka długo opierał się Rosji, Zachód nie dał mu gwarancji bezpieczeństwa, a bunt społeczny, z pewnością ściśle kontrolowany przez Rosję, rzucił go całkowicie w ramiona Putina. Teraz możemy być pewni szybko postępującego, całkowitego poddaństwa Białorusi. Łukaszenka musi wykonywać polecenia Moskwy, jeśli zaś stanie się jej niewygodny, ta szybko znajdzie na jego miejsce kogoś z obecnej opozycji. Polska musi być przygotowana na długą walkę, stąd tak ważne jest, by zdemaskować wrogie działania V kolumny i pożytecznych idiotów, mających skonfliktować społeczeństwo i osłabić jego morale. Gen. Skrzypczak powiedział: kto pluje na polskiego żołnierza, nie jest Polakiem. Jąkająca się „legenda

Teksas i Floryda, zwyciężą w walce ze Wschodnim Wybrzeżem i Kalifornią, gdzie zaczęła dominować nowa, tęczowa bolszewia. Wspierana przez Rosję, Chiny i innych wrogów wolności. Wielu uczonych mądrali, również w Polsce, ma bielmo na oczach. Zachwyca się siłą armii i rozwojem technologicznym Chin. Upaja się ich przyszłym zwycięstwem, jakby oni sami w tym tryumfie mieli mieć udział. A przecież staną się, tak jak my wszyscy, niewolnikami. Może lepiej opłacanymi, a może jednak odesłanymi do obozów

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

C

ała klasa polityczna Polski po roku 1989 w rozmowach o przystąpieniu do Unii Europejskiej zaprezentowała tę samą filozofię polityczną: filozofię pełnej michy. Dzięki wstąpieniu do wspólnoty mieliśmy podnieść swój poziom materialny. I w miarę szybko osiągnąć dobrobyt – „żeby nam było jak na Zachodzie”. Chcieliśmy się jak najszybciej oddać, żeby za to bezwarunkowe oddanie otrzymać luksusy… jak na Zachodzie. Za tę bezwarunkowość mieliśmy zbudować własny dobrobyt. To był nasz cały plan. Co gorsza, to nadal jest nasz jedyny plan. Dzięki naszemu (i innych państw pokomunistycznych) bezinteresownemu oddaniu, chyląca się ku upadkowi gospodarczemu Unia Europejska odżyła. Zyskała ogromne terytorium do podboju od zaraz. Dlatego nie musiała się reformować. Wręcz przeciwnie, nasza wschodnia świeża krew ożywiła nierealny, ideologiczny projekt budowy nowej europejskiej bolszewii. To eksploatacja wschodnich terenów Europy pomogła w tym dziele. Do tego stopnia, że nierealny projekt Nowego Europejskiego Ładu został zatwierdzony przez Parlament Europejski. Projekt, który w ciągu najbliższych dwudziestu lat (mogę się pomylić o pięć) skazuje Europę na upadek. Na pewno upadnie sam Wielki Projekt. I upadek ten będzie zarzewiem nowej europejskiej wojny lub zewnętrznego podboju. Dlaczego? Projekt upadnie, ponieważ jest skierowany przeciwko wartościom, które zbudowały potęgę państw i zamożność społeczeństw cywilizacji łacińskiej. Wiara w Boga Stwórcę, przestrzeganie Jego przykazań i głoszenie Ewangelii, jaką nam pozostawił Jego Syn, Jezus Chrystus, zadecydowały o sukcesie naszej cywilizacji w świecie. To one były podstawą sukcesu. Wyprzedzały postęp technologiczny i materialny. To wartości wyższe i budowa struktur państwowych w oparciu o nie zapewniły wzrost wolności indywidualnej, co przełożyło się na wzrost indywidualnej zamożności. Tak zaprojektowana została przez naszych


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

R

aport Sauve’a o pedofilii w Kościele francuskim był dla lewac­ twa manną z nieba i kołem ratunkowym. W dniach otwarcia kampanii prezydenckiej można było użyć sobie na demoralizacji wśród kleru, zamiast słuchać zarzutów o zubożenie ludności, zadłużenie kraju na wiele pokoleń, wyprzedaż i likwidację przemysłu francuskiego. W szeroką szczelinę w pancerzu moralnym Kościoła lewactwo wbiło się klinem. 216 000 nieletnich ofiar księży od 1950 roku, a nawet 330 000, jeżeli dodać cywilnych wychowawców kolonii dziecięcych i nauczycieli w szkołach katolickich! Ileż krzywd wyrządzonych dzieciom, jaki rozmiar szkód wyrządzonych nauczaniu – szkoły katolickie stale przewyższają poziomem nauczanie laickie – państwowe. „Le Monde”, organ lewicy kawiorowej (kawiorowej bio!), wskazał na „system klerykalny, który umożliwia podobne zbrodnie”. Biskup Wersalu starał się katastrofę sprowadzić do rzeczywistych wymiarów. Monsigneur Luc Crepy zauważył pewną dewiację teologiczną. Zbyt często my – wierni – sami deifikujemy księdza, traktujemy go jako świętość, ziemskie wcielenie Chrystusa. Szok i rozczarowanie przeżywamy tym większe, im bardziej robimy z niego świętego. To prawda, że w pewnych momentach, podczas mszy i Eucharystii ksiądz powtarza gesty i słowa Chrystusa wypowiedziane w czasie Ostatniej Wieczerzy, ale nie staje się przez to Bogiem. Dane raportu stanowiły szok przede wszystkim dla nas – katolików. Komisji ds. pedofilii w Kościele nie można zlekceważyć pomówieniem o stronnicze zacietrzewienie. Została powołana przez konferencję episkopatu francuskiego. Lekarze, psycholodzy, socjolodzy, psychiatrzy pracowali przez dwa i pół roku, pod kierunkiem Jean Marca Sauve’a, honorowego członka Rady Państwa i żarliwego katolika. W komisji nie uczestniczył żaden duchowny, by uniknąć podejrzeń o wywieranie nacisków. Szok w środowisku wiernych jest tym większy. A jednak po dwóch tygodniach od publikacji raportu przyszła refleksja.

Przecież to lewactwo wprowadziło, ba! narzuciło modę na pedofilię w imię postępu obyczajów. Czołowi intelektualiści lewicy francuskiej żądali uchylenia ustawy karzącej więzieniem stosunki z nieletnimi, gdyż zakaz uprawiania seksu z dziećmi należy do moralności skrajnie prawicowej i reakcyjnej. Teraz o tym jakby zapomnieli. W październiku 1975 roku Dany Cohn-Bendit przechwalał się w telewizji szwajcarskiej stosunkami seksualnymi z nieletnimi. I żeby chodziło tylko o nastolatki… Ikona goszyzmu francuskiego (i niemiec­kiego) opowiadała o swoich doświadczeniach z pracy w żłobku. „Zdarzało mi się wielokrotnie – mówił – że niektóre dzieci rozpinały mój rozporek i łechtały mnie”. I dodawał „ Jeżeli się napierały, pieściłem je”. A któżby miał czelność krytykować Cohna-Bendita, którego w nagrodę za jego śmiałość wypowiedzi lewica wybrała deputowanym francuskim, potem niemieckim i na koniec eurodeputowanym. Dany’ego Cohna-Bendita nazywano człowiekiem, który obalił de Gaulle’a. Jego apele i wezwania kierowane do młodzieży studenckiej wprowadziły na fotel prezydencki François Mitterranda. Nowy prezydent przyszedł otoczony przedstawicielami bogatej burżuazji – lewicą socjalkomunistyczną. „Le Monde”, nieoficjalny organ rządowy, stanął otwarcie w obronie pedofilii. W 1975 r. rzucił apel o zwolnienie trzech mężczyzn sądzonych za stosunki seksualne z nieletnimi, gdyż odbywały się one ponoć za zgodą dzieci. Apel podpisało 69 osobistości, wśród nich najwyższe autorytety moralne – Louis Aragon – laureat nagrody stalinowskiej, Simone de Beauvoir – towarzyszka życia Jeana-Paula Sartre’a, Jack Lang – w nagrodę późniejszy minister kultury, André Glucksmann – filozof bliski Cohna-Bendita; wszyscy byli za pedofilią. Te wydarzenia niedawno zostały przypomniane. Vanessa Springora, jedna z ofiar pedofila Gabriela Matz­neffa, opublikowała powieść pt. Za zgodą o uwiedzeniu jej przez tego znanego pisarza. Wykazała, że nie ma czegoś

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Raport W Republice od ponad stu lat Kościół stanowi główną siłę moralną, która przeciwstawia się laickiemu obdzieraniu osoby ludzkiej z jej świętości. Od kiedy islam został drugą religią Francji, wzrosła także rola narodowa Kościoła jako ostoi i obrońcy ducha francuskiego. Kompromitacja jego kapłanów wyrządza narodowi zatem szkody i moralne, i polityczne. takiego jak zgoda nieświadomego dziecka – jest gwałt. Powieść ukazała się w styczniu ubiegłego roku. Niestety wybuch pandemii zepchnął ją w cień i pozbawił rozgłosu, na który zasługuje. Matzneff był redaktorem „Le Monde”, którego główny udziałowiec, miliarder Pierre Bergé („mąż” Yvesa Saint Laurenta), bronił pedofilii. Wszyscy wiedzieli, kim jest Matzneff. Rok wcześniej w autobiograficznej powieści Mniej niż lat szesnaście opisywał rozkosze obcowania z nieletnimi. „Kiedy trzymacie w ramionach 13-letniego chłopca – pisał – kiedy go posiadacie – wszystko inne wydaje wam się mdłe, ciężkie i niestrawne”. Matzneff brylował na salonach. Był zapraszany do najbardziej oglądanych programów telewizyjnych,

najbardziej słuchanych programów radiowych. Lewica u władzy propagowała pedofilię – bo jak inaczej ocenić tę sytuację – tak jak dziś propaguje homoseksualizm. Bojowy organ socjalistów, dziennik „Liberation”, zamieszczał ogłoszenia „spotkań z nieletnimi od 12 do 18 lat”. Fotograf David Hamilton opublikował zbiór aktów dzieci, fotografka Irina Ionesco chwaliła się erotycznymi fotografiami swojej czteroletniej córki Ewy. Kiedy Dany Cohn-Bendit rzucał hasło „Zabrania się zabraniać”, chodziło głównie o zakazy seksualne. Nastrój tamtej epoki doskonale opisał i zanalizował Michel Houellbecq: „Społeczeństwo erotyczno-reklamowe, w którym żyjemy, stara się zorganizować pożądanie,

rozwinąć pożądanie w proporcjach niesamowitych (…) Aby społeczeństwo funkcjonowało, aby trwała rywalizacja, trzeba, aby pożądanie rosło…” (161)”. Uważany za najwybitniejszego obecnie pisarza francuskiego Houellbecq w powieści Cząstki elementarne pokazał również konsekwencje takiej sytuacji. Absolutna swoboda seksualna prowadzi z czasem do praktyk pedofilskich, a następnie nawet sadystycznych, ubranych w kostium satanizmu. „Stopniowa destrukcja wartości moralnych w ciągu lat 60., 70., 80. (…) była procesem logicznym i nieuniknionym. Po wyczerpaniu przyjemności seksualnych było normalne, że jednostka uwolniona od zwykłych przymusów moralnych zwraca się ku znacznie szerszym przyjemnościom okrucieństwa; dwa wieki wcześniej Sade odbył tę samą drogę. W tym sensie serial killers lat 90. byli naturalnymi dziećmi hippies lat 60. …” (211). Kalifornia była zawsze terenem uprzywilejowanym sekt oddanych kultowi szatana. Praktycznym wykonawcą założeń i celów tych sekt stała się banda Charlesa Mansona, która w Kalifornii dla samej rozkoszy dokonania zbrodni zamordowała ośmioro ludzi, w tym dwie kobiety w zaawansowanej ciąży. Raport Sauve’a wzbudził wiele komentarzy. Większość młodych opiniodawców prezentuje świeżość spojrzenia niezamąconą znajomością rzeczy. Istotnie trudno jest dotrzeć do statystyk, ale nie jest to niemożliwe. Najtrudniej o prawdę lat ostatnich – covidowych. Obraz lat 2016–2018, do którego udało mi się dotrzeć, przeraża. Według danych ministerialnych bezpieczeństwa wewnętrznego, co dziesiąty obywatel padł ofiarą gwałtu seksualnego. To znaczy 6,7 mln. Najczęstszym rodzajem przestępstwa jest kazirodztwo – rzecz w rodzinie. 50% ofiar tych zbrodni to dzieci poniżej 4 roku życia. Wśród sprawców 16% to ludzie bez zawodu i bezrobotni. 14% – emeryci i 5% – uczniowie i studenci. Grupą zawodową, w której ten rodzaj przestępstwa występuje najrzadziej, jest duchowieństwo. To prawda, że od księdza

B

yłe pierwsze damy, panie Jolanta Kwaśniewska i Anna Komorowska, znają mapę Europy, a ściślej Unii Europejskiej, co najmniej na poziomie szkoły podstawowej. Obie doskonale wiedzą, mimo swej komunistycznej proweniencji, że granica Polski z Białorusią jest równocześnie chronioną przepisami traktatu w Lizbonie wschodnią granicą Wspólnoty. Obie oczywiście są – wedle własnych słów – gorącymi nacjonalistkami UE, gardzącymi polskim zaściankowym patriotyzmem. Obie mają na ustach dobro kobiet i dzieci i świadomie biorą udział z programowym zniesławianiu straży granicznej i państwa polskiego, bowiem jest ono „pisowskie”. Jednakże duet pierwszych dam, wyjeżdżając do Michałowa (byłoby i trio, ale pani Wałęsowa ma katar) ma twardy orzech do zgryzienia: jak tu być za Unią Europejską, a zarazem równocześnie przeciwko Wspólnocie? Jak bronić granic ojczyzny „Europejek i Europejczyków”, a zarazem narażać je na szwank? Duchowy polityczny guru obu dam, prezydent Lech Wałęsa, potrafił być równocześnie za i przeciw, ale to geniusz, noblista, doktor wielu światowych uczelni. Ale one? Przecież nie dorastają mu do pięt! Na domiar złego – a fe! – artykuły w niemieckiej prasie przypisują Łukaszence niecne intencje w Drang nach Westen rycerek i rycerzy proroka z Azji czy z Afryki! Jakiś czas temu cytowałem lewicowy tygodnik „Die Zeit” z Hamburga, który zamieścił dobrze udokumentowany artykuł na temat przedsiębiorstwa Łukaszenki, zajmującego się sprowadzaniem do Europy islamskich osadników. Jego autor wyliczał, ile konkretnie kosztuje ta usługa, obejmująca przelot, hotel i błogosławieństwo dalszej podróży na zachód, bo przecież żaden Afrykanin czy Azjata nie jest tak durny, by budować nową egzystencję w imperium Putina/Łukaszenki! Paniom prezydentowym jest ten materiał znany chociażby z drugiej ręki, ale nie o to chodzi. Gdyby osadnikom udało się przekroczyć granicę polsko-niemiecką, podniosłyby one wrzawę: jak to – poinformowałyby czytelników Pudelka – ten pisowski rząd nie jest w stanie upilnować granicy i przez to szkodzi relacjom polsko-niemieckim! W TVN powiedziałyby zgodnie, że to

pierwszy kraj (kraj, nie państwo!) Unii Europejskiej ma się zająć „uchodźczyniami i uchodźcami”, bo tak nakazują traktaty! Przez Polskę przeszłyby, relacjonowane jako „tłumne”, demonstracje bojowniczek liberalnej lewicy (liczące, a jakże, co najmniej po 20 osób) przeciwko polskim nacjonalistom, wypędzającym „uchodźców” przez zachodnią granicę, co uznano by co najmniej za nową formę holocaustu. Ale Niemcy wolą dmuchać na zimne. Niemieckie gazety pełne są doniesień o wycieczkach klientów biura podróży Łukaszenka Travel do rejonów przy granicy polsko-niemieckiej celem jej przekroczenia za zachód. Niemiec­ ka policja konna patroluje nadrzeczne zarośla nad Odrą i Nysą. Kiedyś wyłapywała pary budujące relacje polsko-niemieckie; później zaniechano operacji z uwagi na obawy przed zarzutem homofobii. Niemiecka policja drogowa zwraca teraz szczególną uwagę na minibusy na polskiej czy ukraińskiej rejestracji. Z biurem podróży Łukaszenka Travel współpracują bowiem także podwykonawcy z Ukrainy i Polski, zarabiający na przemycie żywego towaru do Ziemi Obiecanej. Nie brak także w tej profesji biznesmenów z Niemiec. Nawet telewizja niemiecka zajęła się w tych dniach granicą polsko-niemiecką. W programie informacyjnym Tagesschau telewidzowie mogli zobaczyć, jak niemiecka policja zatrzymuje i kontroluje samochody przyjeżdżające do Niemiec z Polski, i usłyszeć, że od tygodni coraz więcej „migrantów” ląduje w Polsce po przekroczeniu granicy z Białorusią i że tym szlakiem coraz więcej „uchodźców” przybywa także do Niemiec. Minister spraw wewnętrznych w Berlinie, Horst Seehofer, kładzie w tej sytuacji akcent na intensywną ochronę granicy polsko-niemieckiej. Na łamach gazety „Bild am Sonntag” polityk CSU informuje, że na razie służbę ochrony granic wzmocniono ośmioma stuosobowymi jednostkami policji federalnej

(w Niemczech są dwie policje: krajowe i federalna właśnie). „ Jeśli okaże się to konieczne, jestem gotów wzmocnić tę obecność. Będziemy dokładnie kontrolować zieloną granicę z Polską” stwierdził. Seehofer nie wyklucza też wprowadzenia na granicy polsko-niemieckiej kontroli granicznych: „jeśli nie dojdzie do odprężenia sytuacji na granicy polsko-niemieckiej, należy się zastanowić, czy nie dokonać tego kroku w uzgodnieniu z Polską i krajem związkowym Brandenburgią”, telewizja cytuje wypowiedź szefa berlińskiego MSW dla niemieckiej gazety. Od sukcesu operacji duetu dam na granicy z Białorusią zależy ewentualne zamknięcie przez Niemcy granicy z Polską.

J

a

n

B

o

NTV mianował dyktatora Białorusi „Postacią tygodnia” (19 października 2021). Materiał na stronie internetowej NTV, autorstwa Wolframa Weimera, nosi tytuł: Dyktator sprzedaje bilety do Niemiec. Weimer pisze to, o czym wiedzą też obie byłe damy. Mianowicie, że „Łukaszenka organizuje systematyczną ucieczkę ludzi z Bliskiego i Dalekiego Wschodu do Niemiec”. Do Niemiec, a nie, jak chcą byłe damy, do Polski! Berlin obawia się napływu uchodźców, jak w 2015 roku. Co się wówczas w Niemczech działo, tego przypominać nie muszę. A tymczasem w Niemczech będzie niebawem nowy rząd. Operacja Łukaszenki jest wymierzona w Niemcy. Pierwsze damy udają, że o tym nie

g

a t k o

Łukaszenka Travel Jakie biuro podróży, mimo pandemii korony, odnosi w Europie wielkie zyski? Łukaszenka Travel. Ku radości tzw. polskiej opozycji liberalnej białoruskie biuro podróży, zajmujące się profesjonalnie transportem islamskich osadników na zachód Europy, narusza stabilizację zachodniej granicy Unii Europejskiej.

wiedzą. Na nowy rząd SPD/Zieloni/ FDP czeka próba ogniowa. Także szef niemieckiej dyplomacji, Heiko Maas, używa jak żołnierskiego, na dyplomatę, języka. Dla niego – cytat: „Łukaszenka jest szefem państwowej organizacji przemytu ludzi”. Tak Maas opisał ten proceder na spotkaniu szefów dyplomacji państw UE w Luksemburgu. W Berlinie panika. Policja Federalna zarejestrowała tylko w październiku (a kiedy podawano te dane, miesiąc jeszcze się nie skończył) około 5000 migrantów na granicy polsko-niemiec­ kiej. Dotarli do Ziemi Obiecanej (słynny domek z ogródkiem i mercedes na podjeździe), płacąc krocie białoruskim gangsterom. Ile kosztuje podróż do Niemiec delegata „rodziny” (który potem ściąga w ramach tzw. „łączenia rodzin” nieraz ponad 100 osób), pisałem wielokrotnie. Od lat islamskie klany rodzinne w Niemczech zajmują się intratną działalnością przestępczą. Znany napad rabunkowy na skarbiec zamku królewskiego w Dreźnie to też robota islamskich rodzin ubogacających Niemcy. Duet byłych dam chce dodać otuchy klientom Łukaszenki na granicy polsko-białoruskiej, popierając antypolskie występy lewackich aktywistów na wschodniej granicy Unii Europejskiej. Czy wspiera je finansowo dyktator z Mińska? A może zgoła z Moskwy? Tak można by sądzić po ich pijarowskiej pracy przeciwko Polsce i UE, którą tak podobno kochają. Łukaszenka Travel, o czym wyczerpująco informują raporty tajnych służb, utworzył autentyczny most powietrzny na Bliskim Wschodzie. NTV informuje, że z Afryki Północnej i z Bliskiego Wschodu przylatuje do stolicy Białorusi coraz więcej wyczarterowanych samolotów z „uchodźcami”. Zwłaszcza z Iraku codziennie przylatują nowe samoloty – początkowo startowały tylko z Bagdadu, teraz (na pewno też dzięki moralnej [?] pomocy tzw. opozycji w Polsce,

społeczeństwo wymaga więcej niż od innych; to prawda, że duchowni silniej przeżywają zakazy moralne, ale przecież i oni ulegają ogólnemu pędowi do Nowego Ładu. Ilość dziwacznych trójkątnych i szpetnych kościołów zbudowanych w latach 60. i 70. świadczy wymownie o marzeniu prowincjonalnych (i nie tylko) proboszczów o Nowoczesności i Postępie. Czy tylko w dziedzinie architektury? Czy powszechne marzenie o Nowym Ładzie nie ułatwiło niektórym pozbycia się „reakcyjnych” oporów moralnych i nadążania za Cohnem-Benditem i Matzneffem? Jakiekolwiek byłyby przyczyny raportu Sauve’a, sytuuje on Francję na najniższym szczeblu wśród krajów zrecenzowanych – Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Australii, Irlandii, Holandii. Spośród duchownych świata najmniej Francuzów zeszło na złą drogę. Ale bądźmy realistami – pedofilia wśród duchowieństwa istniała i będzie istniała nadal. W stopniu mniejszym niż wśród innych zawodów, ale w każdej owczarni znajdzie się czarna owca. Wśród tysięcy księży zawsze znajdą się również źli. Kiedy prasa brytyjska przypomniała dawne wypowiedzi eurodeputowanego Cohna-Bendita, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał w 2013 r., że „Zieloni – ekolodzy stworzyli ideologię, która zachęcała do wykorzystywania seksualnego dzieci”, lewactwo stanęło w obronie eurodeputowanego. Phillipppe Sollers, Roland Castro i Romain Goupil w „Liberation” napiętnowali „proces stalinowski”, a Laurent Joffrin w „Nouvel Observateur” – „czyste polowanie na człowieka”. Każdy sektor ideologiczny, narodowy, zawodowy staje w obronie swoich. Lewica broni lewicy, rybacy rybaków, Sollers – Daniela Cohna-Bendita. Jak przypomniał ostatnio w Zgromadzeniu Narodowym przedstawiciel Związku Zawodowego Hodowców Trzody Chlewnej – niezręcznie, ale szczerze: „Pamiętajcie, że broniąc świń, bronimy nas samych”. Cytaty z Huellebecqa w przekładzie własnym za Les particules élémentaires, J’ai lu 2018. K

dbającej o dobry wizerunek białoruskich gangsterów) także z Basry, Erbilu i Sulaymaniyah. Ministrowie spraw zagranicznych państw członkowskich UE rozważają wprawdzie objęcie nowymi sankcjami państwowych białoruskich linii lotniczych, ale już niektóre loty przebiegają przez Moskwę. Rosja zdecydowanie popiera politykę szantażu Unii i Polski przez Łukaszenkę. A ją z kolei popierają byłe damy i oszalała totalna opozycja w Polsce. Wywiady państw unijnych namolnie przestrzegają przed zaniechaniem działań przeciwko spółce Putin-Łukaszenka. Codziennie do Mińska przylatuje coraz więcej samolotów z osadnikami na pokładzie, system działa jak dobrze zorganizowane biuro podróży. Dla Białorusi biznes z osadnikami to cenne źródło dewiz. Osadnik płaci za podróż do Mińska 5000 euro. Cena obejmuje bilet lotniczy i oficjalną gwarancję ze strony Łukaszenki przemytu pasażera do UE. Gwarancją tą – informuje NTV – jest wiza wjazdowa białoruskiej agencji turystycznej Centrkurort. Do jej wystawienia niezbędna jest „kaucja” w wysokości 3000 dolarów. Władze Litwy zwróciły uwagę opinii publicznej na ten perfidny proceder, odpowiadający handlowi żywym towarem, w którego to obronie występują panie Kwaśniewska i Komorowska. Tymczasem 12 państw Unii skierowało wspólne pismo do Komisji Europejskiej z żądaniem zdecydowanej ochrony granic zewnętrznych UE. Żądają barier fizycznych i wspólnego finansowania wstrzymania wędrówki ludów. Dokument podpisały: Bułgaria, Dania, Estonia, Grecja, Łotwa, Litwa, Austria, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry i Cypr. Pismo to stawia pod presją także przyszły rząd w Berlinie, bowiem SPD i Zieloni postulują humanitarny tryb postępowania z migrantami na granicach zewnętrznych Unii Europejskiej i otwarcie legalnych dróg migracji ( jakby one nie istniały!). Pytanie brzmi – jak się nowy rząd Niemiec zachowa: czy będzie kontynuował pasywną politykę Merkel, czy wyjdzie naprzeciw partnerom w UE w kwestii zabezpieczenia granic. Dowcip kursujący w Polsce, by dla płacących gości z Bliskiego Wschodu utworzyć korytarz humanitarny do Berlina znad granicy polsko-białoruskiej, może okazać się wcale nie śmieszny. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

4

PANDEM IA

T

abela obok pozwala zobaczyć, jaki procent osób został zaszczepiony w państwach europejskich (dane z 21 września) i jakie obostrzenia związane z pandemią zostały wprowadzone w tych państwach. Okazuje się, że Włochy są w ścisłej czołówce pod względem tzw. wyszczepienia, a jednocześnie obowiązuje tam najwięcej zakazów i nakazów. Może pamiętamy, jak na początku akcji szczepień zapowiadano, że przy 65% zaszczepionych obywateli odporność społeczeństwa pozwoli na zrezygnowanie z narzuconych przez rządy, często niezgodnie z obowiązującym prawem, ograniczeń sanitarnych. Dziś tę granicę przesuwa się na 80, a nawet 90%, a we Włoszech, gdzie obecnie mówi się o 80% zaszczepionych, nadal

Od 28 sierpnia we Włoszech trwają protesty przeciw nadmiernym obostrzeniom pandemicznym wprowadzonym przez rząd. Włochy są jedynym państwem w Europie, w którym przepisy, mające na celu zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa, tak mocno i w tak wielu dziedzinach życia ograniczają swobodę obywateli.

P

Włoska rewolta Magdalena Słoniowska

Demonstrują stojąc w ciszy, z zapalonymi świeczkami, jak np. wieczorem 22 października w Mediolanie pod katedrą, albo maszerują z flagami i transparentami, nawet ze śpiewem.

się o rewolcie we Włoszech – takie tytuły noszą telewizyjne i internetowe relacje z tych wydarzeń. Włoska deputowana do Parlamentu Europejskiego, Francesca Donato, usiłowała zainteresować łamaniem praw obywatelskich w swojej ojczyźnie przedstawicieli innych państw członkowskich Unii na posiedzeniu PE, ale bez efektu.

Pewne jest, że koronawirus doprowadził do nowego rozłamu, obok odwiecznych politycznych i religijnych.

P

oczątkowo siły porządkowe jedynie przyglądały się zgromadzeniom, ale w miarę upływu czasu, mimo że protesty przebiegają zgodnie z zapowiedziami, czyli nieagresywnie, policja zaczęła stosować groźby i przemoc fizyczną – armatki wodne, pałki i tarcze, obezwładnianie ręczne. Demonstracje są wielotysięczne, mówi

Z

Obowiązek szczepienia Państwo

Zaszczepieni %

naczącym momentem „włoskiej rewolty” był strajk pracowników portu w Trieście 15 października. Następnego dnia spokojne zgromadzenie demonstrantów na terenie portu zostało brutalnie zaatakowane przez policję, mimo że ta nie ma prawa wkraczania na teren portu, nie została także sprowokowana przez zgromadzonych. Demonstrujący siedzieli, trzymali się za ręce, modlili się różańcem. Były wśród nich osoby starsze, rodziny z dziećmi i kobiety w ciąży. Od tamtej pory na demonstracjach pojawiły się napisy:

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

obowiązują największe obostrzenia. Od Włochów wymaga się tzw. zielonych paszportów, świadczących o zaszczepieniu, albo zaświadczeń o niezakażeniu koronawirusem, mających ważność 48 godzin i uzyskiwanych po płatnym pobraniu wymazu. Pracownicy służby zdrowia mają obowiązek szczepień antycovidowych, a pracownicy oświaty – posiadania zielonego paszportu. Zielone paszporty obowiązują już nie tylko pracowników instytucji państwowych, ale też prywatnych. To między innymi stało się przyczyną zbiorowych protestów, mających także postać strajków. W ponad 120 miejscowościach Włoch ludność podjęła protesty pod hasłem: „Czy jesteśmy królikami doświadczalnymi?”, począwszy od Rzymu przez inne wielkie miasta Włoch, do mniejszych miast i miasteczek. Te protesty, jak wskazuje hasło, wyrażają sprzeciw wobec propagandy szczepień preparatem, który nie tylko wciąż pozostaje w fazie testowania, ale okazuje się nieskuteczny, tak że zaszczepieni chorują, przenoszą zakażenie, iniekcje trzeba powtarzać, i to w odstępie kilku miesięcy, nawet te, które miały być „jednorazowe”; ludzie doznają przeróżnych skutków ubocznych, a wszelkie niepokoje i wątpliwości są przez rząd taktowane wrogo. Od 18 września odbywają się też protesty pod hasłem „Przeciw dyktaturze”, które są wyrazem sprzeciwu m.in. wobec przymusu posiadania „zielonego paszportu”, czyli zaświadczenia o szczepieniu, albo powtarzania co 48 godzin płatnych wymazów stwierdzających nieobecność w organizmie koronawirusa. Organizatorzy ogłosili zamiar powtarzania protestów aż do skutku. Jak informują plakaty, demonstracje są organizowane oddolnie, pokojowo i „bezpartyjnie”. Protesty przybierają na sile; od połowy października uczestniczą w nich wielotysięczne rzesze Włochów.

„Trieste chiama – Milano risponde” – Triest woła – Mediolan [czy inne miasto] odpowiada.

personelu personelu medyczszkolnego nego

Obowiązek noszenia masek

czeniach

-

na wolnym powietrzu

Obowiązek zielonych paszportów na imw środprezach kach tranmasosportu wych

w barach i restauracjach

w szkołach dla pracowi na uniników wersytemedycztach nych

dla pracowników państwowych

dla pracowników prywatnych

Portugalia

87

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Hiszpania

80

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Dania

76

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Francja

74

Tak

Nie

Nie

Nie

Tak

Tak

Tak

Nie

Tak

Nie

Nie

Włochy

74

Tak

Tak

Tak

Częściowo

Tak

Tak

Tak

Tak

Tak

Tak

Tak

Finlandia

74

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Norwegia

74

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Belgia

73

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Wielka Brytania

71

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Holandia

70

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Szwecja

69

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Niemcy

66

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Austria

62

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Tak

Nie

Nie

Nie

Nie

61

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Szwajcaria

60

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Czechy

56

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Polska

52

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Rumunia

28

Nie

Nie

Częściowo

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Nie

Węgry

Częściowo Częściowo

oparcia strajkującym we Włoszech udzielili Polacy. Widziałam film z demonstracji w Polsce, na którym maszeruje tłum z flagami włoskimi, polskimi, z transparentami i z okrzykami zachęcającymi do przyłączenia się do marszu i do solidarności z Włochami. Na transparentach widać napisy Polonia risponde, Bytom risponde, Gdańsk risponde… Tego filmu nie znalazłam w polskim internecie; dostałam go z Włoch. Podczas kilkuminutowego filmu ludzie nieprzerwanie wypełniają ulicę, a na filmie nie widać ani czoła, ani końca pochodu. Na pewno nie była to relacja z manifestacji, którą zamieścił portal „Dziennika Gazety Prawnej”, gdzie jest mowa o warszawskiej demonstracji z udziałem maksimum 200 osób (liczba podana przez policję). Komentarze Włochów wyrażają wdzięczność dla Polaków za ich solidarność i niezawodność. Nie wiem, ile takich demonstracji dotąd się w Polsce odbyło. W sieci polskojęzycznej niemal niczego na ten temat nie można się dowiedzieć, a i włoskie media oficjalne przedstawiają przebieg wydarzeń zgodnie z obowiązującym wszystkie władze europejskie stanowiskiem. Taki stosunek wszelkich zwierzchności do sytuacji pandemicznej z goryczą demaskuje arcybiskup Triestu, mons. Viganò, w swojej wypowiedzi popierającej portowców w Trieście, w reakcji na ich protest. Publikujemy ją na 1. stronie i niżej. Nie tylko Włosi, ale i wielu Polaków, i obywateli innych państw uzna się zapewne za jej adresatów. Wpisanie pandemicznych ograniczeń wolności w szerszą sytuację przemiany naszej cywilizacji w nowy wspaniały świat ludzi uległych Wielkiemu Bratu, który dokonuje wielkiego resetu – wielu z nas uzna za uzasadnione.

N

ie będę rozwadniać tego, co powiedział arcybiskup Viganò. Żadnych wniosków nie sformułuję. Sytuacji, w jakiej znajdujemy się jako ludzkość, nie da się krótko podsumować – ani w gazecie, ani nawet w książce. Pewne jest, że koronawirus doprowadził do nowego rozłamu, obok odwiecznych politycznych i religijnych. Albo tylko potwierdził, że niezależnie od dotychczasowych podziałów zawsze będziemy dzielić się na tych, którzy za względny spokój – tak jak każdy go rozumie – są gotowi na wszystko, i na tych, którzy mają świadomość, że żadne ustępstwa na rzecz ograniczenia wolności i prawdy nie spowodują, że tu, na ziemi, będziemy żyć bezproblemowo. Chyba że pozwolimy się sformatować. I wtedy już nawet nie będzie miał kto powtórzyć za Bułatem Okudżawą: „A przecież mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym górują cokoły, na których nie stoi już nikt”… Na szczęście „Pan ma tron swój na niebiosach. Oczy Jego patrzą, powieki Jego badają synów ludzkich” (Ps. 11). K

Dokończenie ze str. 1

Arcybiskup Carlo Maria Viganò do protestujących mieszkańców Triestu i wymiana myśli – zastępując go technologiami, Internetem rzeczy, bezosobową aplikacją, która rejestruje, co kupujemy, kiedy, gdzie, za jaką cenę i jakim rodzajem płatności. Chcą wiedzieć, co piszemy na portalach społecznościowych, co mówimy w zaciszu domowym przez Alexę i Google, co lubimy czytać na Kindle, jakie filmy oglądamy na Netflixie i jakiej muzyki słuchamy na Spotify. Wiedzą, gdzie się poruszamy, ponieważ samochód, telefon komórkowy, zegarek, iPad, a nawet torba i ubrania są połączone z siecią. Chcą znać rytm twojego serca, ciśnienie i poziom cukru we krwi, i oczywiście – ile i jakie szczepienia miałeś lub musisz mieć. Chcą również monitorować twoje cykle reprodukcyjne, decydując, czy i kiedy możesz być płodna. Wiedzą, ile zarabiasz, ile wydajesz, jak to wydajesz, z kim się spotykasz, jakimi środkami komunikacji podróżujesz. We Włoszech dzieje się to wolniej niż gdzie indziej. Dzięki Bogu są ludzie tacy jak Ty i wielu innych obywateli, którzy zrozumieli, że szczepienie jest pretekstem do trzymania Cię na stałej smyczy, do zmuszania do robienia tego, czego nie chcesz, bo w przeciwnym razie nie możesz pracować, podróżować, jeść. Nie obchodzi ich łamanie prawa. Nie interesuje ich, czy łamią konstytucję, a tym bardziej – prawo Boże. Nie boją się nikogo poza swoimi przełożonymi. Klasa polityczna – cała

obecna klasa polityczna, od rządzących do opozycji – jest całkowicie podporządkowana despotycznej władzy, która kontroluje rządy, finanse, opiekę zdrowotną, media, wielki biznes, egzekwowanie prawa i sądownictwo. Hierarchia kościelna nie jest wyjątkiem, również została zniewolona przez Nowy Porządek Świata.

T

en Wasz protest, drodzy Przyjaciele, jest o wiele ważniejszy, niż może się wydawać. Protestujecie bowiem nie tylko przeciwko nikczemnemu szantażowi, w ramach którego musicie wybierać między pensją a używaniem przepustki, ale przeciwko całej ideologii, przeciwko bezimiennej, des­ potycznej władzy, która dąży do narzucenia się na stałe, która cieszy się bezwarunkowym poparciem mediów i polityki. Władza, której nikt nigdy nie wybrał i która właśnie z tego powodu nie uważa za potrzebne ani demokratycznego głosowania, ani roli przedstawicieli ludu, ponieważ już ich kupiła i szantażuje. Dziś rano zostaliście usunięci z wejść do portu za pomocą armatek wodnych, gazu łzawiącego i pałek. Środków stosowanych do rozpraszania brutalnych przestępców, a nie spokojnych rodzin i uczciwych pracowników, którzy widzą, że ich pensje i wolność są zagrożone. Atakują Was policjanci i karabinierzy, którzy jako pierwsi doświadczają absurdu

zielonego paszportu, gdyż niektórzy z nich są go pozbawieni. Mam nadzieję, że Wasza spokojna i opanowana reakcja skłoni ich do zastanowienia się nad tym, co robią, nad ła-

Dzięki Bogu są ludzie tacy jak Ty i wielu innych obywateli, którzy zrozumieli, że szczepienie jest pretekstem do trzymania Cię na stałej smyczy, do zmuszania do robienia tego, czego nie chcesz, bo w przeciwnym razie nie możesz pracować, podróżować, jeść. maniem Konstytucji, na którą przysięgali, nad tyranami, którym są posłuszni. Zachęcam Was, abyście nie stosowali przemocy, ale też nie dali się zastraszyć władcom ustanowionym przez banki i koncerny

farmaceutyczne, ponieważ ich władza trwa tak długo, jak długo istnieją ci, którzy dają się zastraszyć, którzy są posłuszni, pochylają głowy i trwają w milczeniu. Jeżeli każdy z Was zdoła stanowczo i pokojowo przeciwstawić się temu nieznośnemu uciskowi, ta groteskowa farsa nieuchronnie upadnie, a wraz z nią jej aktorzy i wspierający ich statyści. Opór wobec władzy, która nadużywa swoich kompetencji wbrew celowi, dla którego została powołana, jest nie tylko uprawniony, ale jest obowiązkiem; tak jak obowiązkiem była walka z totalitaryzmem i wszelkimi formami dyktatury.

I

pamiętajcie, że wszyscy jesteście chrześcijanami, że Wasi ojcowie i matki przekazali Wam wiarę i wartości, które pozwoliły naszemu ukochanemu krajowi stać się latarnią cywilizacji, kultury, sztuki i przedsiębiorczości. Ci, którzy walczyli i oddali życie za Włochy, aby bronić ich suwerenności i niepodległości, patrzą na Was z nieba i oczekują takiej samej dumy, takiej samej odwagi i takiego samego honoru. Pamiętajcie o Waszym biskupie Antoniu Santinie, który przeciwstawił się faszystom, nazistom i komunistom. Brońmy naszej tożsamości, naszej religii, naszych wartości, naszych dzieci, naszych bliskich, naszej pracy, naszego domu! I błagam Was: nie dajcie się sprowokować tym, którzy szukają jedynie pretekstu, aby

narzucić temu narodowi reżim podporządkowany masonerii, Grupie Bilderberg, Klubowi Rzymskiemu, Trójstronnemu, Światowemu Forum Gospodarczemu, WHO i wszystkim tym bezimiennym i pozbawionym twarzy spis­kowcom! Waszą bronią, straszliwą i najpotężniejszą, powinien być Różaniec święty. Przyzywajcie Najświętszą Dziewicę, módlcie się do Niej razem z Waszymi bliskimi, Waszymi dziećmi, Waszymi braćmi i siostrami; przyjmijcie błogosławioną Koronę! Prośmy Maryję, Matkę i Królową z Monte Grisa i Matkę Bożą Zdrowia, czczoną w Santa Maria Maggiore, aby pomogła naszym Włochom, aby je chroniła, aby je wyzwoliła. Módlcie się z wiarą, a Ona będzie tą, która rozprawi się z naszym przeciwnikiem i niezawodnie go pokona. Błogosławię Was wszystkich, zapewniając o moich modlitwach i prosząc, abyście pokładali całą swoją nadzieję w Najświętszej Dziewicy, naszej Pani, naszej Matce, Wspomożycielce Wiernych. Niech żyje Maryja! Niech żyje Chrystus Król! Carlo Maria Viganò, arcybiskup 18 października 2021 r., w uroczystość św. Łukasza Ewangelisty K Opracowanie tłumaczenia elektronicznego Magdalena Słoniowska


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

5

HISTORIA

K

ryzys ten stał się bezprecedensowy z tego powodu, że znaleźliśmy się w sytuacji utraty – podstawowej dla homo sapiens – busoli. Duchowa potrzeba człowieka została zredukowana do funkcji jedynie przyjemności i rozrywki, a jej rola ograniczona do konsumpcji. Zatrzymany został tym samym naturalny proces intelektualnego cywilizowania się człowieka i zastąpiony bezrefleksyjnym rodzajem „myślenia fizjologicznego”, sprowadzonego do prostych pragnień i coraz bardziej dotk­liwego strachu przed niemożnością ich spełnienia. Ta brutalna amputacja, dokonana głównie przez zakwestionowanie wszelkiej wiary i istnienia jakiejś „tajemnicy”, wymagającej odpowiedzialności z perspektywą ostatecznego nieuchronnego rozliczenia „złego i dobrego”, wprowadza ludzki rodzaj coraz głębiej w stan braku respektu, a nawet pogardy dla wszelkiego autorytetu. Wszystko staje się możliwe, wszystko już „mieści się w głowie”. Ten jałtański podział okazuje się być dziś jednak bardziej zabójczy dla tej wschodniej, „gorszej” strony, bo właśnie tak wybrano granice podziału. Mieliśmy zostać „mesjaszem” narodów, tymczasem społeczeństwa zachodnie, gdzie na fundamencie kultury rzymskiej chrześcijaństwo zostało usankcjonowane bez mała trzy wieki wcześniej, bronią się jakoś jeszcze przynajmniej swą obywatelską cywilizacją. Te kilkaset lat różnicy w obyczajach, kulturze codziennej i technicznej, powstałej z chwilą przyjęcia przez Mieszka I chrztu dopiero w roku 966, udało nam się na przestrzeni wielu wieków tak znakomicie zniwelować, że I Rzeczpospolita mogła stać się europejską awangardą. Nawet pierwszym rozbiorem nie naruszono jeszcze jakże twórczego i kreatywnego polskiego poczucia wolności, a postępująca zachodnia dekadencja rewolucji francuskiej nie dokonała wyłomu w naszej duchowej witalności, dla której niewzruszone ramy, w najlepszym interesie wspólnoty, stanowiła katolicka religia. Wniesiony tym samym system wartości zawarty w pojęciu ‘Honor’, święte dobro wspólnoty w słowie ‘Ojczyzna’ i nade wszystko transcendentny Bóg tworzyły jeszcze do 1945 roku narodową opokę. W I wojnie światowej żołnierz mógł jeszcze ginąć po rycersku, a zaraz później polskie aspiracje do odzyskania niepodległości, artykułowane takim właśnie językiem wartości, mimo pragmatyzmu epoki oświecenia, były jakoś rozumiane na światowych salonach. Te trzy pojęcia stały się w końcu jedynym i ostatecznym już imperatywem dla tragicznego losu ostatnich polskich rycerzy – Żołnierzy Niezłomnych i Wyklętych. Tragicznego losu wyklęcia przez własną wspólnotę, dla obrony której, spełniając właśnie swój podstawowy obowiązek, nie złożyli broni do końca. Mamy dziś w Polsce do czynienia z niezwykle groźnym zjawiskiem intelektualnej zapaści cywilizacyjnej. Poziom szkół i uniwersytetów (wypadliśmy z rangi nawet pierwszych 300!)

po stronie „ciemnogrodu” w świecie kultury rzymskiej. Stało się tak, ponieważ w wyniku pojałtańskiej sowietyzacji doszło do podmiany, a następnie deprawacji części polskich elit jeszcze ocalałej po fizycznej eksterminacji. Deprawacja elit, obok spisku absolutystycznej Europy, była już jednym z zasadniczych powodów ostatecznego rozbioru Polski. Nie doszło jednak wtedy do ich zupełnej utraty i Polska była w stanie się podnieść i odrodzić. Jałtański podział

bezpieczeństwa (Jeffrey Payette – maj 2014), podtrzymali w praktyce i zgodnie jałtańskie ustalenia wobec stref wypływów przyznanych po II wojnie światowej Sowietom. To bezpośredni powód i aneksji Krymu, i operacji w Donbasie, szczególnie po insynuacjach „amerykańskiego” Majdaniu. Dziś Ukraina pozostawiona jest sama sobie, zupełnie podobnie jak Afganistan. Polska utraciła w Jałcie połowę swego terytorium, ale staliśmy się pierwszymi, którzy bez wahania

Polskie wchodzenie na taką ścieżkę może nas ostatecznie pozbawić historycznego honoru i ogromnej daniny narodowej krwi, złożonej wobec odmowy jakiejkolwiek formy kolaboracji z Hitlerem. Dzisiaj się nas judzi, dla obcych nam mocarstwowych interesów, byśmy nawet w takiej tradycji szli na „bolszewika”, jednocześnie z tymże bolszewikiem jałtańsko się układając i robiąc interesy. Łamiąc zasady ministra Becka, relatywizując Rzeź Wołyńską i turecką Rzeź Ormian poprzez

Decyzja Wielkiej Trójki – Roosevelta, Churchilla i Stalina – z lutego 1945 roku „urządziła” Europę na dekady i otwierając szeroko odrzwia dla materialistycznego marksizmu zbudowanego na fundamencie tzw. naukowego światopoglądu, doprowadziła podzielony w ten sposób świat na krawędź nieznanego w tej skali kryzysu poznawczego.

Jałtańskie cienie Dariusz Brożyniak

doprowadził już do pełnej podmiany elit na gremia władzy, które organicznie nie są w stanie wykrzesać z siebie szczerego poczucia polskiego interesu. Rządzą się jedynie partykularnym egoizmem, a więc ze szkodą i krzywdą innych, nie mieszczącym się zatem w kategorii żadnego prócz własnego interesu, tym bardziej wspólnotowego. Chodzi wyłącznie o zaspokojenie swoich ambicji poprzez władzę i pieniądze. W tej „podmiance” nie ma miejsca na służbę pro publico bono, bo pseudoelity z definicji nie muszą się utożsamić z własną wspólnotą. Mogą równie dobrze służyć obcym. Przodownik ZMS, później funkcyjny PZPR, by z tego stać się gorliwym solidarnościowym opozycjonistą – to jakże częsta życiowa „ścieżka” dzisiejszych elit pookrągłostołowych. A nie są to przecież li tylko zachodnie ideologiczne „rozterki”. Organizacje te

Jałtański podział doprowadził już do pełnej podmiany elit na gremia władzy, które organicznie nie są w stanie wykrzesać z siebie szczerego poczucia polskiego interesu. jest tak żenujący, że nasuwa podejrzenie o jakiś lewacki sabotaż. Tak powszechnie używany knajacki język jest zjawiskiem w Europie bez precedensu. Przybyłe z Armią Czerwoną „j..b twoju m..ć”, w polskim odpowiedniku należy do współczesnego rytuału. Kodeksowe paragrafy o obrazie moralności publicznej czy zakłócaniu porządku publicznego stały się (celowo?) prawem martwym, tak jak i wszelki dyscyplinujący proces wychowawczy w szkole. To się przenosi w zastraszającym tempie także na osoby publiczne i ich maniery prezentowane w mediach, parlamencie i na politycznych salonach. Całkowicie wyparto i wręcz wyeliminowano z politycznej odpowiedzialności pojęcie zdrady. Oglądając obrady polskiego parlamentu, widzi się obraz kilkuset ludzi zdolnych w każdej chwili przefrymarczyć 1000-letnią Polskę! Szczególny kontrast powstaje za zachodnią granicą, za wschodnią za to „skracamy dystans” systematycznie i z determinacją. Stawiamy się na własne życzenie w coraz głębszym cieniu Jałty. Zaczyna się nas z trudem tolerować, a symboliczna, demonstrowana niechęć do antycovidowej maseczki w miejscach publicznych czy do testu stawia nas

kadrowych rezerw militarnych, rynek zbytu i ewentualne terytorium działań na wypadek wojny. Socjologicznie bardzo jest znamienne, że poszczególne obszary wpływów politycznych są „zabezpieczane” w Polsce niemalże klanowo, czy wręcz rodzinnie. To skutecznie i nieprzypadkowo eliminuje z procesu decyzyjnego, czy choćby nawet doradczego ekspertów światopoglądowo i naukowo niezależnych. Podejmowane są bowiem działania, wydaje się, racjonalnie nie do pogodzenia z polską

były bowiem podstawowymi strukturami wykonywania okupacyjnej, sowiec­ kiej władzy w Polsce! Do tego studia w Moskwie czy Leningradzie za Breżniewa, nawet fizyki czy matematyki, służyły Sowietom przede wszystkim lub jednocześnie dla celów międzynarodowej indoktrynacji. Iluż było w stanie się oprzeć metodom KGB o najlepszych tradycjach ochrany, by nie dać z siebie zrobić agentów wpływu lub nieuświadomionych „pożytecznych idiotów” w najlepszym razie? Dziś, odkrywając skrzętnie „niedopowiadane” życiorysy czy słuchając ze zdumieniem niektórych wypowiedzi, a zwłaszcza podpowiedzi, można przypuszczać, że bardzo niewielu.

O

bserwując podział dzisiejszych politycznych lobby w Polsce, można skonstatować tenże jałtański cień czwartego rozbioru Polski dokonanego 17 września 1939 r. przez Rosję i Niemcy i usankcjonowanego 4–11 lutego 1945 r. przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Tak jak i wtedy, Polska nadal jest traktowana wyłącznie instrumentalnie, jako rezerwuar nieźle kwalifikowanej siły roboczej, źródło surowców lub

racją stanu, a zatem w czyimś innym, zewnętrznym interesie. Świat, Europa nadal podtrzymują wszelkie stosunki dyplomatyczne zarówno z Rosją, jak i Białorusią. Jednak to Polska poddana jest najdotkliwiej białoruskim retorsjom, po zafundowaniu w centrum Warszawy willi na siedzibę dla ewentualnego przyszłego tymczasowego rządu (sic!). Najpierw w postaci zamknięcia wszystkich polskich placówek kultury i oświaty, by w końcu trafił do więzienia komplet polonijnych działaczy, i to bez żadnej realnej szansy na pomoc, czego się nawet specjalnie nie ukrywa. Przy całej polskiej słabości to właśnie u nas działa latami, tuż przy granicy, prawnie mocno dyskusyjna, białoruska telewizja Biełsat. Na taki „luksus” mogła sobie onegdaj pozwolić jedynie struktura monachijska przy pełnym NATO-wskim zabezpieczeniu wywiadowczym, i to bezpośrednio amerykańskim. Teraz zmagamy się właściwie samotnie, od wielu już tygodni, jedynie znów poklepywani po plecach – a jakże – przez „Frontex”, z białoruską prowokacją graniczną na masową skalę. Kawałek dalej, bo na sojuszniczej Litwie „państwo uchodźcy” wynajmują sobie mieszkania, by wygodnie (nie w izolowanym obozie!) poczekać na rozpatrzenie spraw i już bez „schengenowskiej” kontroli wjechać do Niemiec, gdzie trwają intensywne przygotowania do serdecznego ich przyjęcia. Tak decydują litewskie sądy, w natowskim pań-

i stawiania warunków zaakceptowali powstanie Ukrainy także na naszych ziemiach, włącznie ze Lwowem. Węgrzy też musieli zaakceptować rozstrzygnięcia mocarstw, lecz twardo i głośno do dziś upominają się na wszelkich międzynarodowych forach o prawa swych pozostałych tam obywateli. Austriacy jeszcze długo po II wojnie światowej walczyli o odzyskanie z włoskich rąk południowego Tyrolu, przekazanego Mussoliniemu w prezencie przez Hitlera. Dziś jest to obszar niemalże autonomiczny, z oczywistą dwujęzycznością.

N

am w kilkusetletnich ośrodkach naszej kultury zainstalowano w całym majestacie prawa państwowy banderyzm z głównym „Banderstadtem”, właśnie Lwowem. Jesteśmy poniżająco zmuszani nie tylko do akceptacji takiego stanu rzeczy, ba! zaczynamy już uważać ten porządek za uzasadniony i za sprawiedliwy. Medialnie szczególnie lansowany działacz Solidarności i Solidarności Walczącej, kawaler Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski, deklarowany piłsudczyk (!) nie ukrywa, że gotów by był dołożyć nawet Przemyśl i nie tylko. Znany polski dziennikarz, kronikarz najbardziej dziś wpływowej rodziny w Polsce, dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie był zdania, że gdyby nawet sam Bandera został prezydentem Ukrainy, to Polsce by się to i tak opłaciło. Tenże dziennikarz pochwalił się jednocześnie kremlowskiej stacji Sput-

Polska nadal jest traktowana wyłącznie instrumentalnie, jako rezerwuar nieźle kwalifikowanej siły roboczej, źródło surowców, kadrowych rezerw militarnych lub rynek zbytu i ewentualne terytorium działań na wypadek wojny. stwie i w obliczu realnego zagrożenia wojną hybrydową. Świat, niepomny, jak to w roku 2010 za obronę Gruzji jako jedyni zapłaciliśmy cenę bez precedensu i najwyższą z możliwych, wyraźnie sobie z nas pokpiwa, i to nie pierwszy raz w historii. W swoich wyborach odbijamy się od ściany do ściany. Amerykanie z Brytyjczykami i Rosją decydując w 1994 roku o losie Ukrainy, Białorusi i Kazachstanu, na szczycie OBWE w Memorandum Budapeszteńskim, nie udzielając jednak gwarancji

nik przyjęciem rosyjskiej szczepionki. Gest przychylności pułku Azow wobec kamiennych lwowskich lwów zastąpił jak dotąd zupełnie troskę o polskie rozwleczone i niepogrzebane kości. Tego samego pułku Azow, który, oskarżany przez Austrię o zabronione prawem praktyki kultywowania tradycji nazistowskiego SS Galizien, stał się powodem sankcji wobec Ołeny Semeniaki, członkini wyrosłego z niego tzw. Korpusu Narodowego – zapewne także przez wzgląd na zwyczajowo dobre austriackie relacje z Federacją Rosyjską.

przyjaźń z jakże dalekim od demokratycznych wartości Erdoganem, przypieczętujemy w końcu w europejskim

Przesunięcie punktu ciężkości porządku jałtańskiego po 1989 roku nie kwestionuje, jak widać, jego zasady. Polska wprawdzie otrzymała teraz politycznie zmodyfikowaną rolę, ale będąca już w amerykańskich rękach stacja telewizyjna TVN, przekazując nadal postkomunistyczne treści w miksie z zachodnim lewackim antykulturowym neomarksizmem (także za kadencji Donalda Trumpa!), z tymi samymi postkomunistycznymi kadrami, blokując w zarodku lex TVN, wyraźnie wskazuje na nienaruszalność pewnych wpływów. Te wpływy kształtują także konsekwentnie politykę historyczną i edukacyjną. Świadczy o tym dokonywana, pierwszy raz od zakończenia II wojny światowej i dramatycznie wbrew woli byłych więźniów, gruntowna przebudowa Muzeum Auschwitz, a także w podstawowym zakresie ahistoryczna ekspozycja Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Ekspozycja ta jest wprawdzie już od dwóch lat przedmiotem sądowego sporu z jej twórcami o prawa autorskie, ale były dyrektor, a obecnie wybrany szef IPN, dr Nawrocki, nie odważył się dotąd wnioskować o zamknięcie muzeum do czasu sądowego rozstrzygnięcia. Codziennie dziesiątki obywateli RP, szczególnie młodego pokolenia, wychodzi z muzeum, wynosząc z sobą w dalsze życie zmanipulowaną lub niekompletną wiedzę, multiplikując niepowetowane edukacyjne szkody.

Z

achód dziś jest znów oszołomiony lewactwem. W drugim co do wielkości mieście Austrii – Grazu – wybory do Parlamentu Landu Styrii wygrała Komunistyczna Partia Austrii, jedna z najstarszych w Europie, bo powstała w 1918 roku. Kiedy lewac­ two wyszło ze Stanów Zjednoczonych jako sekciarski eksces, nie znajdując miejsca w anglosaskiej filozofii kapitalizmu, znalazło pożywkę wśród niemieckiego proletariatu. Eksportowane do Rosji, wpłynęło na zakończenie I wojny światowej, wywołując wśród niecywilizowanego ludu najbardziej krwawą rewolucję na świecie – z co najmniej 3 milionami ofiar sztucznego głodu na Ukrainie – by dwie dekady później odbić się rykoszetem w Niemczech w postaci narodowego socjalizmu budującego obozy koncentracyjne, na

Czym może się skończyć lub czym przyjdzie nam zapłacić za doproszenie Austrii, a może nawet Niemiec, do „Intermarium”? sojuszu z Austriacką Partią Wolności, wyrosłą z klubu byłych gestapowców i esesmanów, „ten tak skrywany polski katolicki nacjonalizm skutkujący ostatecznie barbarzyńskim współudziałem w holocauście”. Wiele wskazuje na to, że taki lub podobny scenariusz może być przygotowywany, że na taką dziejową minę możemy być precyzyjnie i agenturalnie naprowadzani. Cała ideologiczna otoczka zarzutu braku praworządności może stanowić prawne przygotowanie takiej operacji, podczas gdy rzeczywisty, łamiący wszelką praktyczną demokrację, polski chaos prawny i powszechny brak poczucia sprawiedliwości w codziennych coraz częściej i coraz bardziej drastycznych sprawach nikomu jakoś nie przeszkadza, jest jakby nawet wskazany.

W

obecnym „rozdaniu” został wprawdzie poważnie naruszony budujący się na wzór rosyjsko-ukraiński gospodarczy system oligarchiczny, ale szczególnie polityka zagraniczna podlega całkowicie nietransparentnym i niejasnym priorytetom. Przesunięcie jałtańskiej granicy na wschód ma swoje głębokie polityczne implikacje polegające między innymi na „przewerbowaniu się” na ryt amerykański i NATO jeszcze niedawnych, jakże prosowieckich komunistów, wpisujących ochoczo do polskiej konstytucji socjalizm i dozgonną miłość do Związku Radzieckiego. Stając się zatem „kolegami z pracy”, pilnują teraz pieczołowicie interesów już nie samej Moskwy, ale całej osi Moskwa– Waszyngton i Moskwa–Berlin, w ścisłej współpracy rzecz jasna z tymi, którym jeszcze trzy dekady temu kazali wyrywać paznokcie. Rytualne wyzywanie Putina w tym towarzystwie, podczas gdy tzw. opozycja pali sobie spokojnie papierosa z Ławrowem, powinno nasuwać pytania przynajmniej tym, którym nie są obojętne skutki dla Polski i którzy mają świadomość, że system bolszewicki, sowiecki i postsowiecki oparty był i jest przede wszystkim na kłamstwie i służbach.

„wzór i podobieństwo”, z udoskonalonym technicznie „przemysłowym” mordowaniem ludzi. To mordowanie ludzi dotyczyło jednak przede wszystkim „wschodu” objętego późniejszą jałtańską linią, słowiańskich „podludzi” według niemieckiej klasyfikacji. Nawet „wschodni Żydzi” byli „gorsi” od tych zachodnich. Dziś, gdy do ponurego austriackiego „zamku śmierci” Hartheim, gdzie ofiarą niemieckich i austriackich zbrodniarzy padło 30 tysięcy zagazowanych i spalonych istnień, przyjeżdżają na doroczne uroczystości żałobne przedstawiciele dyplomatyczni 21 krajów, państwowa telewizja ORF poświęca temu wydarzeniu ledwie 17 sekund (sic!) swej relacji. Jak zatem należy traktować wszelkie słowa wygłoszone jednocześnie w Auschwitz przez prezydenta Austrii podczas właśnie składanej oficjalnej wizyty w Polsce? Czym może się skończyć lub czym przyjdzie nam zapłacić za doproszenie Austrii, a może nawet Niemiec, do „Intermarium”? Gdy Państwo będziecie trzymali już w ręku to listopadowe wydanie „Kuriera WNET”, zapewne nastaną właśnie polskie Zaduszki. Mamy wszyscy swoje rodzinne obowiązki, ale mamy także i nasze… polskie. Módlmy się zatem za wszystkie, jakże tragiczne ofiary Jałty. Za Żołnierzy Niezłomnych, którzy polegli tu za nas, w ciągle nie do końca znanych nam miejscach, z ideałami, które pozwoliły im umierać z Polską na ustach, a których nauczyli się tak zupełnie zwyczajnie w domu, w szkole, w kościele, wśród ludzi na ulicy, żyjąc w trudnym czasie wielu wojen i znoju codziennego dnia, ale w świecie powszechnego szacunku dla podstawowych wartości ludzkiej egzystencji. Za setki tysięcy polskich istnień wywożonych kilometrami wagonów na śmierć, na wschód i na zachód, pozostawionych w porąbanych stosach na polach geograficznej Ukrainy. Ich cierpienie pozwala zrozumieć kondycję współczesnej Polski. Tylko ta pamięć o Nich i o ich jakże naturalnym obowiązku wobec Ojczyzny pozwoli nam, Polakom, znowu powstać z kolan. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

6

Gra na znaczonych klawiszach To święto muzyki w swojej długiej historii miewało też i ciemniejsze strony – mimo stałej troski organizatorów o możliwie sprawiedliwy i obiektywny werdykt, czasem zdarzały się wpadki. Przedmiotem wnikliwych analiz było dopracowanie regulaminu, aby uniknąć sytuacji takich, jak na przykład na drugim konkursie w 1932 roku. Dwaj laureaci uzyskali wtedy identyczną punktację, a o zwycięzcy zdecydowało losowanie. „Przegrany” węgierski pianista Imre Ungár oprotestował werdykt. Tego typu problemy kładły się cieniem na reputacji imprezy. W trosce o obiektywizm w konkursie z roku 1949 uczestnicy losowali numery i występowali anonimowo, a jurorzy słuchali za zasłoną. Ponieważ poziomu artyzmu i talentu nie da się zważyć ani zmierzyć, wynik konkursu jest połączeniem wypadkowej gustów jurorów z bezduszną statystyką. Punktacje jurorów często różnią się znacznie (dlatego odrzuca się skrajne oceny), a o rezultacie decyduje ostatecznie najważniejszy juror – kalkulator. Popularna opinia, że pobranie lekcji u profesora-jurora zwiększa szanse w konkursie, chyba nie jest pozbawiona podstaw. Profesorowie wprawdzie nie punktują swoich uczniów, ale mogą innych ocenić surowiej… Zdarzało się, że profesor X „wycinał” wychowanków profesora Y i odwrotnie. Korzystali na tym „niezrzeszeni”. Efektem było, że do finału doszli przeciętniacy i nie było komu dać I nagrody, co zdarzyło się w konkursach w 1990 i 1995 roku. Jednak w długich dziejach Konkursu Chopinowskiego najwięcej kontrowersji wzbudził konkurs XVI (2010 r.), w czasie apogeum wzajemnej przyjaźni premierów Tuska i Putina po wydarzeniu smoleńskim. To wtedy nastąpiło groteskowe „pojednanie Kościołów”, o którym „Gazeta Wyborcza” napisała „abp Michalik wszedł do historii”. Państwowa Komisja Wyborcza szkoliła się w Moskwie, Ławrow miał odprawę z polskimi ambasadorami, a FSB podpisała „umowę o współpracy” ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego… Nie wiadomo, czy ówczesne wzmożenie przyjaźni polsko-rosyjskiej było przyczyną, że w finale znalazło się aż 6 (na dziesięciu!) pianistów z Rosji, ale wiele wskazuje na to, że konkurs był od samego początku „szyty” (grubymi nićmi) pod przyszłą laureatkę. Organizację tym razem powierzono Narodowemu

OPINIE I SĄDY Instytutowi Fr. Chopina (poprzednio organizatorem było Towarzystwo im. Fr. Chopina). Po raz pierwszy w katalogu-biuletynie konkursowym nie było notek biograficznych jurorów ani regulaminu konkursu. Sam regulamin był bardzo mętny i pozostawiał wielki margines do interpretacji. Zdumiewające rezultaty konkursu były zaskoczeniem nie tylko dla fachowców. Powszechne zdziwie-

Rzecz jest oczywiście nie do udowodnienia, ale fakty wymownie wskazują, że Awdiejewa była już desygnowana na laureatkę. Świadczy o tym wyjątkowe traktowanie tej właśnie artystki. Już na półmetku konkursu (w trakcie przesłuchań II etapu) była zaproszona przez prezydenta Komorowskiego na prywatny koncert dla dyplomatów. Wiadomo, że rodzice laureatki są wysokimi urzęd-

u przewodniczącego jury wynika z jego doświadczeń życiowych, z przekonania, że z „ciemną stroną mocy” nie da się wygrać. Mało kto wie, że był on znakomitym pianistą, któremu uniemożliwiono karierę. Mimo zdobycia głównej nagrody na liczącym się konkursie, nie zdołał szerzej „wejść na rynek”. Po latach dowiedział się, że adresowane do niego propozycje koncertów były

Rozkręca się kolejna fala pandemii, kraj został zaatakowany równocześnie z kilku kierunków (nie pierwszy raz w naszej historii), rysuje się perspektywa powrotu do władzy ekipy gwarantującej 7 chudych lat. W tym ponurym czasie jak balsam na duszę działała możliwość bliskiego obcowania z pięknem przez słuchanie wspaniałej muzyki podczas trzytygodniowych zmagań Konkursu Chopinowskiego.

Konkurs Jan Martini

nie budził fakt, że wielu znakomitych pianistów odpadło na wczesnych etapach. Zwycięstwo Julianny Awdiejewej – skądinąd bardzo sprawnej pianistki – przyjęto jako przypadkowe, będące wynikiem matematycznie uśrednionego gustu jurorów. Z kół zbliżonych do dobrze poinformowanych dochodziły

nikami działającymi na „odcinku” kultury (moskiewska telewizja, Ministerstwo Kultury), a ona sama dostała kontrakt z dużej wytwórni płytowej, ZANIM została laureatką. Normalnie to dopiero zwycięstwo w liczącym się konkursie otwiera drogę do propozycji nagraniowych. Awdiejewa została dokooptowana

W długich dziejach Konkursu Chopinowskiego najwięcej kontrowersji wzbudził konkurs XVI (2010 r.), w czasie apogeum wzajemnej przyjaźni Tuska i Putina po wydarzeniu smoleńskim. jednak wieści o „zblatowaniu” 5 z 13 jurorów. Zwolennicy teorii spiskowych twierdzili, że była to ustawka, podczas której Awdiejewa otrzymała skuteczne wspomaganie. Przed finałem wprowadzono dodatkowe, pozaregulaminowe kryterium – ponoć Awdiejewa miała „najbardziej wyrównaną punktację” we wszystkich etapach. Niezwykły był też sposób ogłoszenia wyników – jeszcze w trakcie obrad jury do oczekującej publiczności wyszedł sekretarz jury i oznajmił, że „wygrała Julianna Awdiejewa”.

13 października Pierwszy na sali sądowej zeznawał Aleksander Gawronik, który w tym samym sądzie ma swój własny proces w tej samej sprawie. Byłego senatora oskarża się o podżeganie i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Jego proces również obserwuje CMWP SDP. Jednak tym razem przed sądem były senator stawił się jako świadek. 73-letniemu z zawodu prawnikowi przysługiwała odmowa zeznań, ale zgodził się je składać, dodając, że nie ma nic do ukrycia. Oskarżonych ochroniarzy nie zna, widział ich tylko na swojej rozprawie, gdyż zeznawali jako świadkowie. Pytany o związki z Mariuszem Ś., twórcą Elektromisu, odpowiedział, że wszystko, co wie, powiedział już w swojej sprawie i jest to w protokołach. Następnie sędzia sprawozdawca odczytywał kolejne protokoły, które świadek złożył zarówno w charakterze podejrzanego, jak i później oskarżonego. Wynika z nich, że A. Gawronik nie znał Jarosława Ziętary, a o podejrzeniach skierowanych pod swoim adresem dowiedział się od dziennikarzy w 2014 roku. Nie zna również Macieja B. pseudonim Baryła, świadka oskarżenia w obu procesach. Mariusza Ś. poznał dopiero w 1997 roku, gdy wydzierżawił na kilka miesięcy tygodnik „Poznaniak”. Były senator zaprzeczył informacjom, że w jego ochronie na początku lat 90. byli obywatele dawnego ZSRR. Według relacji innych świadków to właśnie Rosjanie, których widziano z Gawronikiem, mieliby zabić Ziętarę. Gawronik stwierdził w sądzie, że w jego otoczeniu nikogo takiego nie było, choćby dlatego, że w takim wypadku straciłby koncesję na prowadzenie prywatnych kantorów. Oświadczył ponadto, że w jego opinii „legenda Jarosława Ziętary rośnie z roku na rok. W prasie pojawia się coraz więcej szczegółów, a gdy się je zaczyna sprawdzać, to one upadają”. Swoje zeznania zakończył stwierdzeniem, że „kryminalistyka zna takie przypadki, że po 30 latach znajdują się ludzie, którzy z różnych względów nie chcą mieć kontaktów z innymi. Ludzie się zawieruszają, ale się także znajdują pod zmienionym nazwiskiem”.

do konkursu z naruszeniem regulaminu. Już po ogłoszeniu listy 160 zakwalifikowanych do dalszych eliminacji pianistów, dyrektor Narodowego Instytutu im Fr. Chopina (organizator konkursu) wymógł na przewodniczącym jury dopuszczenie jeszcze 56 uczestników. Pięćdziesiąta szósta „pod kreską” była Awdiejewa. Zajmując 216 miejsce (na ok. 450 zgłoszonych), przyszła laureatka nie zachwyciła kwalifikujących na podstawie nagrań jurorów. Być może podatność na naciski

„przekierowywane” w Pagarcie („artysta nie ma wolnych terminów, ale proponujemy innego”). Tu niezbędne jest wyjaśnienie dla młodszych czytelników, czym był w PAGART – ogromna biurokratyczna organizacja z własnym (ubeckim) biurem paszportowym, mająca monopol na „eksport” polskich artystów. Dziś Julianna Awdiejewa jest uznaną artystką i nie można powiedzieć, że nie zasługiwała na karierę. Jednak prawdopodobnie jej karierze pomogła sytuacja polityczna i życzliwość „moguczych” tego świata. Zdolnych pianistów jest wielu, ale do kariery potrzebne jest też szczęście, którego niektórym brak.

„Rynki wschodzące” pianistyki Studiowałem na warszawskiej uczelni muzycznej pod kierunkiem laureatki z roku 1932 – prof. Natalii Hornowskiej. W latach 50. była ona wśród organizatorów konserwatorium w Pekinie, gdzie widziała ogromną ilość bardzo pracowitej i niezwykle zdolnej młodzieży. Tamtejsza uczelnia dysponowała 50 polskimi pianinami Calisia,

na których ćwiczono systemem 24/7 – bez względu na porę dnia czy nocy. Prof. Hornowska roztaczała przed swoimi warszawskimi studentami ponure wizje, mówiąc, że już dla nas następują „czasy ostateczne” – niedługo koncertować na całym świecie będą wyłącznie Chińczycy. Na szczęście dla europejskich pianistów „żółte niebezpieczeństwo” zostało zażegnane – przyszła rewolucja kulturalna i burżuazyjna sztuka została zakazana, a chińscy muzycy pojechali na wieś uprawiać proso. Ekspansja chińskich pianistów została odroczona o pięćdziesiąt lat. Czasy się zmieniły i dziś w Chinach uczy się grać 50 mln młodzieży. Zbudowano ogromne fabryki instrumentów, a nasze fabryki pianin w Kaliszu i Legnicy zlikwidował Balcerowicz ze swoimi kolegami. Pierwsze dwie pianistki z Japonii pojawiły się już na trzecim konkursie w 1938 roku, ale raczej w charakterze ciekawostki etnograficznej. Jednak w 1955 dwoje azjatyckich uczestników było już laureatami – Fou Ts’Ong zdobył trzecią nagrodę, a także nagrodę za… najlepsze wykonanie mazurków. Interpretacja mazurków jest szczególnie trudna dla obcokrajowców. Aby oddać taneczny charakter tych utworów, należy zróżnicować czas trwania poszczególnych ćwierćnut w takcie, nie popadając jednak w schematyzm. Bez drugiej ćwierćnuty nieco dłuższej i akcentu na trzeciej mazurek brzmi „walczykowato”. Wiadomo, że pierwsza, „polska” połowa życia Fryderyka była najważniejsza dla jego formacji kompozytorskiej. Jak wiele musiał się nasłuchać mazurów, oberków, kujawiaków, skoro ta ludowa muzyka Mazowsza emanowała z niego do końca życia! Po raz pierwszy pianista z Azji wygrał Konkurs Chopinowski w 1980 roku. Był to obecny juror – Wietnamczyk Dang Thai Son. W uzyskaniu nagrody niewątpliwie pomogła mu sytuacja polityczna (wojna w Wietnamie), ale dziś artysta jest cenionym pedagogiem – wychowawcą rzeszy laureatów konkursów pianistycznych, a wśród nich znalazł się zwycięzca tegorocznego konkursu – Bruce Liu. W konkursie z roku 2000 główna nagroda przypadła Chińczykowi Li Yundi. W 2005 roku wygrał wprawdzie nasz Rafał Blechacz, ale cała reszta nagród przypadła pianistom azjatyckim. O tym, że przyszłość pianistyki należy do wschodnich „rynków wschodzących”, zdecydowanie świadczyły już wyniki konkursu z 2015 roku – tryumfował Koreańczyk Seong-Jin

13 i 20 października w Sądzie Okręgowym w Poznaniu odbyły się dwie rozprawy w trwającym od 2019 roku tzw. „procesie ochroniarzy”. Na obu zeznawać miało dziewięciu świadków, jednak do sądu stawiło się pięciu. Proces, w którym oskarża się dwóch byłych ochroniarzy byłego holdingu Elektromis: Mirosława R. pseudonim Ryba oraz Dariusza L. pseudonim Lala, obserwuje od początku Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Obaj mężczyźni w ocenie krakowskiej prokuratury porwali poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętarę i przekazali nieustalonym zabójcom.

Jarosław Ziętara Dwie następne rozprawy w „procesie ochroniarzy” Aleksandra Tabaczyńska

Jako drugi tego dnia zeznawał Zbigniew B. pseudonim Makowiec, cinkciarz w czasach PRL, a także znajomy Aleksandra Gawronika, który również w tych czasach handlował walutą na ulicach Poznania. Na początku lat 90. „Makowiec” trudnił się działalnością przestępczą i miał napaść na konkurencyjny gang. Ówczesny senator pomógł B., zapewniając mu alibi: oświadczył, że gangster nie mógł niszczyć samochodów na poznańskich Ratajach, bo w chwili popełnienia zarzucanego mu czynu przebywał u niego w biurze. 69-letni Zbigniew B. został na salę sądową doprowadzony w kajdankach przez funkcjonariuszy policji, gdyż odsiaduje wyrok. Na wstępie zeznał, że nic nie wie o sprawie Jarosława Ziętary i sądzi, że wezwano go ze względu na znajomość z Gawronikiem. Jednak nie chciał nic więcej mówić, twierdząc, że wszystko, co wie, powiedział i jest już to zaprotokołowane. Sędzia Sławomir Szymański odczytał kolejne protokoły z prokuratury

i z sądu. Wynika z nich, że świadek z Mariuszem Ś. współpracował w taki sposób, że „jego

W latach 90. ludzie ginęli na ulicach i zabicie dziennikarza to nie było nic specjalnego. Nie mam wiedzy na ten temat. Dopiero teraz, jak się patrzy na to z perspektywy czasu, jest to bulwersująca sprawa. ludzie przychodzili do mojego kantoru i kupowali walutę. To było przed rokiem 90. (…) Ja nigdy z nim nie współpracowałem, tylko

w zakresie waluty. Gdy potrzebował dużych ilości, to wysyłał ochroniarzy”. Świadek przyznał również, że bywał w lokalu „Sami Swoi”, należącym do Elektromisu. – Zrezygnowałem z członkostwa, ale byłem traktowany, jakbym był klubowiczem. Za obiad płaciłem 1 zł. Zapytany o Macieja B. stwierdził, że Baryła był w piątkowskiej grupie przestępczej, z którą grupa Makowca się zwalczała. „To był mój wróg nr 1. W więzieniu byliśmy razem w jednej celi i na oddziale, i się dogadaliśmy. To było w 2005 roku”. Dodał również, że Maciej B. bardzo dużo mówił i „tyle trupów mi wymienił, że głowa mi pęka”. Zeznania zakończyła odpowiedź na pytanie o ewentualne interesy Aleksandra Gawronika i Mariusza Ś. „Dla mnie Gawronik to był bajkopisarz i idiota. Przyklejał się do różnych ludzi, mógł się także przykleić do Mariusza Ś. z Elektromisu, ale o ich wspólnych interesach niczego nie wiem”. Stwierdził także, że Gawronik nie proponował mu żadnych działań niezgodnych z prawem.

Cho, a 4 z 6 nagród przypadły pianistom pochodzenia azjatyckiego. Obecnie większość uczestników Konkursu Chopinowskiego (i nie tylko) stanowią już muzycy wywodzący się z Azji, choć często reprezentujący inne kraje. Mówiąc o „rynkach wschodzących”, warto zwrócić uwagę na „rynki zachodzące”. Otóż od dawna nie pojawiają się na konkursie Anglicy, Niemcy, Francuzi czy pianiści z Beneluksu, a także z krajów Ameryki Południowej. W tegorocznym konkursie z Niemiec i Anglii przyjechali sympatyczni skośnoocy muzycy, a zaskoczeniem była skromna reprezentacja Rosji – kraju zazwyczaj najliczniej reprezentowanego w konkursach chopinowskich. Rosjanie mają wspaniałą pianistyczną tradycję i muzycy sowieccy zawsze należeli do światowej czołówki. Ci znakomici, wrażliwi artyści żyli w świecie strasznym. Muzyka pozostawała dla nich formą ucieczki do miejsca, gdzie znajdowali Dobro, Piękno, Prawdę – wartości kompletnie nieobecne w otaczającej ich rzeczywistości. I coraz mniej liczące się dzisiaj w naszej. Europa właśnie popełnia zbiorowe samobójstwo (wspomagane dyskretnie przez uczynnych pomagierów), zachodnia cywilizacja zwija się na naszych oczach, ale można się pocieszyć, że skarby europejskiej cywilizacji zostaną przechowane w dalekiej Azji. Muzyka Chopina jest zrozumiała dla wszystkich ras i narodów, a pianiści azjatyccy grają ją fenomenalnie. Warto też wspomnieć, że Chopin jest zdecydowanie najbardziej popularnym kompozytorem w Azji. Gdy więc ostatni Polacy roztopią się już w magmie barbarzyństwa, ich kultura ma szansę przetrwać zaklęta w nieśmiertelnych utworach Chopina.

Chopin – wielki rusofob Rusofobia Polaków jest słynna na całym świecie, co potwierdził sam Michnik, mówiąc w wywiadzie dla rosyjskiej prasy: „Część naszego społeczeństwa jest chora na rusofobię. To ludzie z ogrodu zoologicznego i szaleńczym kompleksem antyrosyjskim”. Ale rusofobia ta blednie wobec ogromu uprzedzeń antyrosyjskich Chopina. O stosunku kompozytora do „przyjaciół Moskali” świadczą frazy z jego listów: „Jak długo nas jeszcze będą mordować. Boże! Ty widzisz i pozwalasz na to!”; „Moskal ma być panem świata!”, „Boże! możeś Ty sam Moskalem?”. Chopin panicznie bał się o siostry, bo w owym czasie wojsko rosyjskie Dokończenie na sąsiedniej stronie

Trzecim i ostatnim świadkiem, który stawił się na rozprawę, był Piotr Sz., dawny wychowanek domu dziecka w Szamotułach, gdzie poznał Mariusza Ś., późniejszego twórcę holdingu Elektromis. Świadek niewiele zeznał, gdyż źle słyszy oraz przeszedł dwa udary. Nie umiał powiedzieć, co wie, a co przeczytał w prasie. Nazwisko Ziętara nic mu nie mówiło.

20 października 2021 Na ten dzień sąd wezwał sześciu świadków, a stawiło się jedynie trzech. Na rozprawę nie dotarli: Paweł D., Piotr G. i Marian K. Jako pierwszy zeznawał Jarosław. S. pseudonim Masa, który nie pojawił się na sali sądowej, tylko zeznawał za pośrednictwem połączenia internetowego. Świadek zwrócił się z wnioskiem do sądu o wyłączenie jawności, ochronę wizerunku, danych osobowych oraz głosu, gdyż jest świadkiem koronnym i obawia się o swoje bezpieczeństwo. Sąd nie uwzględnił wniosku „Masy”, wyjaśniając, że nie posiada on statusu świadka koronnego w tej konkretnej sprawie. 59-letni z zawodu mechanik nie był karany za składanie fałszywych zeznań i oświadczył, że wcześniej składał już zeznania w sprawie Gawronika. Sędzia odczytał protokoły zeznań, które „Masa” potwierdził. Aleksandra Gawronika znał. Nie podobało mu się, że się otacza „Ruskimi”, o czym mówiła wiedza grupowa. Tu warto dopowiedzieć, że „Masa” wyjaśnił, iż wiedza grupowa „to nie są plotki, proszę tego nie lekceważyć, to jest wiedza, którą przekazują sobie przestępcy”. W swoim domu świadek skarżył się, że ma kłopoty z dziennikarzami, bo się nim interesują. Gawronik miał powiedzieć, że ma doświadczenie w uciszaniu dziennikarzy i „Masa” ma mu tylko dać znać. Pierwsze spotkanie obu mężczyzn nastąpiło w 1998 roku, a w 1999 spotykali się cyklicznie, aż do aresztowania S. w 2000 roku. Gawronika nazwał mitomanem. „On próbował się chwalić, uwiarygodnić w naszych oczach, a my byliśmy przestępcami”. W tym czasie przestępczość to było intratne zajęcie, a za Dokończenie na sąsiedniej stronie


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

7

OPINIE I SĄDY Dokończenie z poprzedniej strony

miało opinię „azjatyckich hord” rabujących, gwałcących i mordujących. Сhopin bynajmniej nie był wyjątkiem – w społeczeństwie polskim dominowały postawy głębokiej niechęci do Rosjan, a ówczesnych Polaków niejeden z dzisiejszych publicystów mógł­ by uznać za „chorych z nienawiści”. Nienawiść i pogarda do Moskali miały uzasadnienie, bo jeszcze pamiętano „przywracanie porządku konstytucyjnego” znane jako „rzeź Pragi”, a już doszły „działania normalizacyjne” związane z powstaniem listopadowym… Wydarzenie opisane przez Norwida w słynnym wierszu Fortepian Chopina rzeczywiście miało miejsce – Rosjanie wyrzucili z okna pałacu Zamoyskich fortepian, na którym grywał Chopin. Każdy, kto próbował przesunąć pianino, wie, że do wyrzucenia fortepianu z okna potrzebna jest wielka motywacja. W dziele zniszczenia jednak nigdy nie brakuje motywacji rosyjskim siłom porządkowym. Młodość Chopina przebiegała w dramatycznej i ponurej atmosferze podbitego kraju. Czyżby rozpacz, gorycz klęski, bunt i niemożność pogodzenia się z sytuacją były niezbędne, aby mógł zaistnieć geniusz? Może bez tych traumatycznych przeżyć Chopin byłby tylko twórcą wdzięcznych utworów salonowych?

Enerwująca muzyka Chopina W związku z Konkursem Chopinowskim często pojawiały się sformułowania pozornie prawdziwe, jednak umniejszające zarówno Chopina, jak i konkurs: „Chopin to nasz największy kompozytor” (prezydent Duda też użył takich słów w 2015 roku). Można mówić, że np. Sibelius był największym fińskim kompozytorem czy Smetana czeskim, ale Chopin to zjawisko o zupełnie innej skali. Jeśli ranking kompozytorów miałby jakikolwiek sens, to pierwszym byłby Bach ex aequo z Chopinem. Później długo nic, a potem reszta genialnych kompozytorów. Muzyka Chopina to tylko ok. 15 godzin, czyli niemal „nic” w literaturze muzycznej. Niemniej nie zestarzała się i przemawia do nas dziś równie silnie, jak 200 lat temu. W czasach, gdy powstawała, jej język był bardzo awangardowy i nie zawsze akceptowany. Znana jest opinia Juliusza Słowackiego, który w liś­ cie do matki w pełnych pasji słowach ostrzegał ją przed „enerwującą muzyką” Chopina. Zdaniem poety muzyka Chopina ustępuje „szlachetnym frazom Ogińskiego”.

Inne stwierdzenie skażone fałszywą skromnością: „Konkurs Chopinowski to jedna z najważniejszych imprez tego typu na świecie”. Powinno być: „to NAJWAŻNIEJSZY konkurs pianistyczny na świecie”. Twórcą i pomysłodawcą konkursów chopinowskich był świetny pianista i długoletni pedagog warszawskiej uczelni muzycznej, prof. Jerzy Żurawlew. (Nie ulegam fałszywej skromności, więc powiem, że profesor oceniał mój recital dyplomowy, a nawet wyszedł z sali, aby mi pogratulować!). Ale prof. Żurawlew nie opatentował swojego pomysłu, więc mamy obecnie na świecie wiele konkursów muzycznych, które znacznie się różnią swą rangą, popularnością, wysokością nagród i siłą promocji. Konkurs Chopinowski to nie tylko najstarszy (od 1927 r.), ale i największy konkurs muzyczny świata. Z pewnością nie wysokość nagród stanowi o motywacji setek pianistów, którzy ubiegają się o możliwość uczestnictwa w nim. Dlatego system kwalifikacji jest bardzo skomplikowany. Po wstępnej selekcji na podstawie nagrań wideo następują eliminacje, czyli „konkurs na udział w konkursie”. Tak więc, by uczestniczyć w ogromnym, czteroetapowym konkursie, pianiści musieli przejść przez sito dwukrotnych eliminacji i dwa razy przyjeżdżać do Polski – często z krańca świata. Trudy się opłacają, bo liczni pianiści „z najwyższej półki” uzyskali swój start do światowej kariery właśnie w Polsce. Już sam udział w konkursie jest nobilitacją pianisty; przez konkurs przewinęła się także rzesza liczących się w branży pedagogów. Ostatni konkurs miał niewiarygodnie wysoki poziom, na który niewątpliwie miała wpływ pandemia (lockdown sprzyja ćwiczeniu) i wynikające z niej odroczenie konkursu o rok. Dało to uczestnikom dodatkowy czas na przygotowania. Co najmniej 20 miało szansę wygrać (niektórzy odpadli we wcześniejszych etapach) – ale szczęście miał tylko jeden. Większość uczestników to rutyniarze, z których niemal każdy jest już laureatem kilku innych konkursów (rekordzistka „zaliczyła” nagrody na 40!) i ma na swoim koncie nagrania płytowe czy debiuty na najbardziej prestiżowych estradach świata. Wyjątkowo dużo uczestników brało już udział w warszawskim konkursie i próbowało szczęścia ponownie. To zawsze wiąże się z ryzykiem gorszego tym razem rezultatu, ale w wypadku aż trzech laureatów przyniosło sukces. W tej sytuacji debiutanci i „małolaty” mieli mniejsze

szanse. A zatem zmienił się charakter konkursu, który już raczej nie jest miejscem wyszukiwania młodych talentów, a raczej ugruntowuje i potwierdza kariery dojrzałych artystów.

Postęp w muzyce W pierwszym etapie konkursu, gdzie obowiązywało wykonanie etiud, zaskakiwała przede wszystkim fenomenalna sprawność techniczna WSZYSTKICH pianistów. Etiudy Chopina za jego życia uchodziły za niewykonalne (choć grał je Franciszek Liszt). Nestor polskiej pianistyki, prof. Zbigniew Drzewiecki, twierdził, że najtrudniejsza etiuda – C-dur nr 1 – wymaga 5 lat pracy przed pierwszym publicznym wykonaniem. Obecnie słyszeliśmy ją wielokrotnie graną w zawrotnych tempach, bez śladu zmagań z materią (czyżby zawodnicy byli na dopingu?). Nasuwa się refleksja, że sztuka pianistyczna uczyniła wielki

w etiudach najszybsze to półnuta = 88. Grając jeszcze szybciej, można epatować słuchaczy, ale umykają uwadze wspaniałe chopinowskie harmonie. Miejsca liryczne za to grywano bardzo wolno i cicho, szukając „klimatów”. Niektórzy znajdowali głębię w łącznikach czy mniej istotnych frazach. Sztuka interpretacji muzycznej jest bardzo podobna do aktorstwa; aby coś podkreślić, coś innego trzeba „odpuścić”, co przychodziło z trudem wielu uczestnikom. Według mnie interpretacje niejednokrotnie bywały przerafinowane, a agogika (zmiany tempa) nadużywana do celów wyrazowych. A Chopin zalecał ćwiczenie z metronomem i zawsze podkreślał znaczenie prostoty… Muzykę Chopina (jak każdą inną genialną muzykę) można grać na wiele sposobów – słyszeliśmy wykonania różne, jedne ekspresyjne na granicy histerii, inne szlachetniej wyważone – lecz zawsze piękne.

estradę wychodził kolejny uczestnik, który przebijał obu poprzednich… Żal było jurorów, którzy mieli niewdzięczne zadanie odrzucenia niektórych, a potem ustalenia kolejności. Niekiedy wręcz czuło się ulgę komisji, gdy komuś podczas znakomitego występu coś nie wyszło. Mogli wtedy z czystym sumieniem zdecydować: „panu już dziękujemy”. Widać było rozterki komisji, bo do wszystkich etapów dopuszczono więcej kandydatów, niż zakładano. Więcej też przyznano nagród (brawo, sponsorzy!). Należy zauważyć, że niejeden z jurorów, choć to znakomici pianiści, nie byłby w stanie, nawet w szczycie swoich pianistycznych możliwości, zagrać tak błyskotliwie, jak niektórzy uczestnicy.

Mody wykonawcze się zmieniają. W czasie moich studiów (lata 60.) grało się powściągliwiej i równiej, bo takie były tradycje wykonawcze. My studiowaliśmy u profesorów, którzy kształcili się u „wnuków” uczniów Chopina. Niedopuszczalna była, dziś akceptowana, maniera z czasów Paderewskiego – lewa ręka (bas) wyprzedzająca prawą (melodię). Nikt nie

być pewni – nie zbije fortuny. Zarobki pianistów klasy światowej nie pozostają w żadnym stosunku do przychodów golfistów, tenisistów, piłkarzy czy gwiazd popu. Aby utrzymać się na topie, laureat będzie musiał codziennie ćwiczyć po kilka godzin. Jeden dzień bez kontaktu z instrumentem pociągnie za sobą 2 dni ćwiczeń na dojście do poprzed-

Zawód: pianista Zwycięzca tegorocznego konkursu zdobył 40 000 euro. Jednego możemy

konkursów

postęp na przestrzeni ostatnich lat. Czy rzeczywiście? Słyszałem kiedyś w radiu stare, szumiące nagranie fenomenalnego pianisty. Okazało się, że to przedwojenny pianista Stanisław Szpinalski – laureat II nagrody na pierwszym konkursie z 1927 roku. Postęp niewątpliwie jest, ale raczej ilościowy niż jakościowy – kiedyś pianistów najwyższej rangi było na świecie 15, dziś jest 1500. Mój przyjaciel z czasów studiów, wielokrotny juror Piotr Paleczny powiedział, że wspaniałych wykonań było już tak dużo, że teraz od uczestników wymaga się czegoś więcej. Dlatego ci, aby zostać zauważeni, starali się ukazywać swą „osobowość”. Presja, by nie narazić się na zarzut poprawności czy nijakości, nie pozwalała im grać zwyczajnie. Niektórzy „odkrywczo” grali w bardzo wolnych tempach, wykonanie innych składało się z wycyzelowanych pięknych „jingli”, z uszczerbkiem dla całości formy. Dlaczego np. w pierwszej części koncertu czy sonaty drugi temat – liryczny – bywał grany wolniej bez muzycznego uzasadnienia? Często pianiści grali fragmenty szybkie w tempie najszybszym, w jakim byli w stanie. A ponieważ mogli grać naprawdę szybko, cierpiała narracja. Chopin precyzyjnie oznaczał tempo;

Jeśli ranking kompozytorów miałby jakikolwiek sens, to pierwszym byłby Bach ex aequo z Chopinem. Później długo nic, a potem reszta genialnych kompozytorów. stosował też efektownych wymachów rąk – ale takie są wymogi widowiskowości, a gra na estradzie jest rodzajem spektaklu. Na XVIII Konkursie Chopinowskim można było usłyszeć wykonania zachwycające, perfekcyjne, porywające. Czasem miało się pewność, że właśnie gra murowany kandydat do pierwszej nagrody. Aż żal było następnego, który musiał wyjść na estradę po faworycie. Jednak okazywało się, że następny radzi sobie nie gorzej. Po czym na

niej formy. Ten zawód wymaga wielkiej wytrwałości, dyscypliny, siły charakteru. Może dlatego wśród wybitnych pianistów nie ma alkoholików ani narkomanów. Nie ma też cwaniaków czy krętaczy, bo przy instrumencie nic się nie ukryje – każda niedoskonałość jest słyszalna. Znakomity skrzypek i pedagog prof. Wroński mawiał, że ćwiczenie to nie tyle praca nad utworem, co praca nad sobą za pomocą utworu. Choć profesjonalistami mają szansę zostać tylko ci najbardziej uzdolnieni,

zmotywowani i kochający muzykę, warto się uczyć grać, bo nauka gry na takim instrumencie jak fortepian rozwija inteligencję (mózg musi „przeprocesować” gigabajty informacji w krótkim czasie) i niewątpliwie kształtuje charakter. Adept pianistyki, wdrożony od dzieciństwa do systematycznej pracy i obcujący na co dzień z Pięknem, ma szansę zbliżać się do Absolutu i stać się po prostu dobrym człowiekiem. U zawodowych pianistów konieczność wielogodzinnych ćwiczeń niekiedy ogranicza możliwość pozyskiwania wiedzy i nie pozwala na szersze poznawanie świata. Wskutek tego czasem mają oni zawężony ogląd rzeczywistości i jako ludzie z natury szlachetni i wrażliwi, często naiwnie ulegają utopijnym ideologiom. Znanym „kawiorowym komunistą” jest Mauricio Pollini (zwycięzca konkursu w 1965 r.). Lewakiem i pacyfistą jest też Krystian Zimerman (I nagroda w 1975 r.). Podczas koncertu w Los Angeles wywołał konsternację, zwracając się do publiczności, że nie zagra więcej w kraju, którego armia chce kontrolować cały świat. Wzorcem interpretacji Chopina pozostanie dla mnie estetyka Haliny Czerny-Stefańskiej (laureatka z 1949 r.), choć nie miałem powodu, by darzyć sympatią tę artystkę. Gdy zwrócono się do niej jako przewodniczącej Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków z prośbą o interwencję w mojej sprawie – pianisty, członka SPAM, skazanego w 1982 r. na wieloletnie więzienie – odparła, że „muzyk powinien zajmować się tylko nutkami, a nie polityką”. Sama jednak zajmowała się oprócz nutek także wspomaganiem Jaruzelskiego w ramach „Patriotycznego Ruchu” PRON. Wtedy ludzie oceniali działalność Czerny-Stefańskiej jednoznacznie – na koncertach była „wyklaskiwana” z estrady. W wywiadach TVP Kultura z uczestnikami tegorocznego konkursu poznaliśmy ich jako sympatycznych, skromnych młodych ludzi, bez śladu gwiazdorstwa (choć są gwiazdami). Wielu mówiło, że bez względu na rezultat konkursu już są szczęśliwi, bo mogli zagrać w Warszawie i zobaczyć miejsca, gdzie żył uwielbiany Chopin. Sympatyczny Rosjanin Nikołaj Chozjainow specjalnie nauczył się polskiego, by czytać listy Chopina i pogłębiać wiedzę o kompozytorze. Ci wspaniali ludzie nigdy nie będą wyznawcami modnego w świecie antypolonizmu, a już są i będą w przyszłości najlepszymi ambasadorami polskości. K

kontrabandę w Poznaniu odpowiadały trzy osoby: Mariusz Ś., Wiesław P. i Aleksander Gawronik. Dodał, że kontakt z grupą „Masy” zapewniał im bezpieczne przewożenie przemycanego spirytusu. „Gdyby się z nami w tym zakresie nie dogadali, to napadalibyśmy również na ich transporty”. Pytany o zabójstwo Jarosława Ziętary, S. zeznał: – W latach 90. ludzie ginęli na ulicach i zabicie dziennikarza to nie było nic specjalnego. Nie mam wiedzy na ten temat. Dopiero teraz, jak się patrzy na to z perspektywy czasu, jest to bulwersująca sprawa. Następnie przed sądem zeznania składał Piotr Najsztub, który wraz z Maciejem Gorzelińskim opublikowali na łamach „Gazety Wyborczej” artykuł pt. Państwo Elektromis. Materiał poświęcony Elektromisowi odsłaniał mechanizmy działalności holdingu. Dziennikarz przybył do Poznania w 1993 roku i nie ma wiedzy na temat śmierci Jarosława Ziętary. Przygotowując materiał o Elektromisie,

autorzy otrzymali ostrzeżenie, że jest na nich „zlecenie”. Gazeta poinformowała MSW o zainteresowaniu tematem Elektromisu, co miało chronić dziennikarzy. Dodatkowo pilnowali ich pracownicy „Wyborczej”. Podczas swojego dziennikarskiego śledztwa Piotr Najsztub nie natrafił na żadne „konkrety typu wspólny biznes Mariusza Ś. i Aleksandra Gawronika. W latach 90. było dużo podłożeń bomb, zabójstw i to się wpisywało w poetykę tamtych lat, jednak dziennikarze masowo nie ginęli”. Mariusz Ś. ostrzegał kilkakrotnie świadka, żeby nie pisali o jego firmie, bo to się może źle skończyć. Jednak nie precyzował, dla kogo. Po opublikowanie artykułu Najsztub nie miał więcej problemów i nie spotkał się już z Mariuszem Ś. Odczytane na sali sądowej wcześniejsze zeznania dziennikarz w całości potwierdził. Ostatnim świadkiem był Mariusz M., doprowadzony przed sąd z więzienia. Świadek dzielił celę m.in. z Przemysławem C. pseudonim Granat, gangsterem, który zginął później

w wypadku motocyklowym. W więzieniu „Granat” przechwalał się swoimi wyczynami. Straszył współwięźniów, że zrobi im to, co poznańskiemu dziennikarzowi. M. i C. siedzieli razem w latach 2005– 2006, później „Granat” przyjeżdżał do Mariusza M. na widzenia. Rozmowy nie dotyczyły jednak Jarosława Ziętary, „Granat” głównie mówił o Mariuszu Ś. i że się obawia jego ludzi w związku z tym, co dla nich wykonał. O „czarnej robocie” nie rozmawiali. W tym czasie świadek należał do podkultury więziennej i słyszał pretensje wobec Przemysława C., że ujawniał wiedzę, której nie powinien ujawniać. „Z 5 osób, które były wtedy najbliżej Przemka, 3 nie żyją, jedna odsiaduje dożywocie [Maciej B. ps. Baryła], a jedna się ukrywa [Bolesław J. ps. Bolek]”. Bolesława J. dwukrotnie próbowano porwać sprzed więzienia, ale jakoś udało mu się uciec. Gdy C. wyszedł z więzienia, to też za dużo gadał. „Jak się mówiło o różnych grupach przestępczych w Poznaniu, to często z przymrużeniem oka, ale kiedy zaczynał się temat Orzecha czy Elektromisu, to zawsze na poważnie i każdy starał się unikać tego tematu”. Świadek stwierdził, że jego jedyne źródło wiedzy o sprawie Ziętary to rozmowy w celi z Przemysławem C. i Bolesławem J. Kolejne dwie rozprawy sąd zapowiedział na 4 i 10 listopada br.

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

Przemysław C. pseudonim Granat, gangster, który zginął później w wypadku motocyklowym, w więzieniu przechwalał się swoimi wyczynami. Straszył współwięźniów, że zrobi im to, co poznańskiemu dziennikarzowi.

„Proces ochroniarzy” to potoczne sformułowanie odnoszące się do toczącej się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu sprawy, w której oskarżonymi są dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R., pseudonim Ryba, i Dariusza L., pseudonim Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia 2019 roku. Od 2016 r. trwa też drugi proces w poznańskim Sądzie Okręgowym, obserwowany od czerwca 2019 r. przez CMWP SDP. Oskarżonym jest Aleksander Gawronik. Byłemu senatorowi, twórcy pierwszych kantorów wymiany walut oraz funkcjonariuszowi służb bezpieczeństwa PRL, prokuratura postawiła zarzuty podżegania i pomocnictwa w zabójstwie dziennikarza. A. Gawronik nie przyznaje się do winy.

Jarosław Ziętara 1 września 1992 roku przed dziewiątą rano ze swojego mieszkania na ulicy Kolejowej 49 na poznańskim Łazarzu wyszedł do pracy, do redakcji w ówczesnej „Gazecie Poznańskiej”, 24-letni dziennikarz Jarosław Ziętara. Dystans niecałych 2 km zamierzał pokonać pieszo. Nie dotarł jednak do celu. Do dziś nie odnaleziono ciała mężczyzny. W roku 1999 został sądownie uznany za zmarłego. Jego symboliczny grób znajduje się w Bydgoszczy. Rodzice Jarka zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca w wyjaśnienie sprawy jego zniknięcia. Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku. Śmierć Ziętary miała związek z jego pracą dziennikarską, pomimo młodego wieku i kilkuletniego dopiero stażu w zawodzie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

8

R E K L A M A

BŁOGO M SE ŁDAI W A IONY

Tragiczne losy naszych rodaków podczas drugiej wojny światowej poprowadziły ich do różnych krajów. Jednym z nich był Liban. To tam znaleźli przystań i ukojenie po rzeczywistości sowieckich łagrów i długiej wędrówce przez Syberię, którą odbyli uratowani przez Armię Andersa. Liban, podobnie jak wcześniej Iran, przyjął ich z otwartymi rękami i sercami. A oni odwdzięczyli się po wielekroć. Do Libanu trafiły tak wybitne osobistości, jak malarz Bolesław Baake, naukowiec prof. Stanisław Kościałkowski, aktorka i piosenkarka Hanka Ordonówna, architekt Karol Schayer oraz dyplomata dr Zygmunt Zawadowski. Wszyscy odcisnęli niezatarte piętno na kulturze, sztuce i życiu społecznym Libanu. Dr Zygmunt Zawadowski – wybitny polski dyplomata, który doprowadził do tego, że Polska jako pierwsza uznała niepodległość Libanu. Akt ten odegrał ważną rolę w decyzji władz libańskich o przyjęciu i zakwaterowaniu znacznej liczby polskich uchodźców. Działania Zawadowskiego pozwoliły też na zorganizowanie dla młodych Polaków szkolnictwa wyższego na najlepszych uczelniach regionu. Karol Schayer – polski architekt modernistyczny, którego budynki można do dzisiaj podziwiać w Katowicach. Od 1946 r. prowadził w Bejrucie pracownię projektową, która stała się jedną z najbardziej znanych w Libanie. W stolicy Kraju Cedrów, a także w Trypolisie oraz Sydonie pozostawił po sobie ok. 140 budynków w charakterystycznym dla niego, oszczędnym, pełnym elegancji i prostoty stylu. Bolesław Baake – wybitny polski malarz, który stworzył w Bejrucie Polską Szkołę Malarstwa i Rysunku, funkcjonującą przy Instytucie Polskim w latach 1946–1948. Artysta malował przede wszystkim portrety, kwiaty i pejzaże. Publikował także artykuły na temat sztuki.

Prof. Stanisław Kościałkowski – polski naukowiec, dyrektor Instytutu Polskiego w Bejrucie. Władze libańskie zatwierdziły w 1946 r. polski ośrodek naukowy jako instytucję prowadzącą studia wyższe. Prof. Kościałkowski współorganizował Studium Polonistyczne i był dyrektorem tej placówki. Podsumowaniem jego działalności naukowej na Bliskim Wschodzie było dwutomowe opracowanie zbiorowe – „Teka Bejrucka”. Hanka Ordonówna – wspaniała kobieta, artystka, aktorka, tancerka, kompozytorka, pisarka, poetka, malarka, a przede wszystkim piosenkarka. Ciepła i życzliwa dla ludzi, promieniująca miłością, jakby wcieliła w życie swój niezapomniany przebój, w którym śpiewała: „bo miłość, mój miły, to ja”. Pomimo tragicznej historii wojennej i ciężkiej choroby, z jaką walczyła przez lata, zapamiętano ją jako zawsze uśmiechniętą. Prezydent Libanu przyznał jej wysokie odznaczenie państwowe, a Hanka Ordonówna w liście z podziękowaniami napisała: „Liban, moja druga Ojczyzna”. Wybitnym przedstawicielom polskiej nauki, kultury, sztuki i dyplomacji został poświęcony cykl pięciu programów radiowo-telewizyjnych, których celem jest promocja kultury polskiej na Bliskim Wschodzie. Programy powstały we współpracy Radia Wnet i Fundacji Fenicja, w ramach projektu „Promocja kultury polskiej za granicą” i są dofinansowane ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego. Arabskojęzyczne audycje zostały nadane w libańskim radiu i telewizji Voice Of Charity, która swym zasięgiem obejmuje także Jordanię, Syrię i Palestynę. Programy w tłumaczeniu polskojęzycznym będą już wkrótce dostępne na kanałach Youtube Fundacji Fenicja im. św. Charbela oraz Radia Wnet.


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

9

CYWILIZACJA Wartości Wszystkie strony dyskursu europejskiego są w stanie zaakceptować to słowo. Każda uważa, że właśnie ona je reprezentuje. Niestety jednak prawda zazwyczaj leży tam, gdzie leży, i wcale nie musi to być pośrodku, ba!, wydaje się, że w tym miejscu jest coś, co zazwyczaj znajduje się pomiędzy prawą a lewą nogą, a o czym publicznie nie powinno się dyskutować w kontekście życia publicznego, choć się dyskutuje, a więc mamy tu jakiś problem. Odkładając żarty na bok, warto, bym sklasyfikował, co mam na myśli, mówiąc o Europie. Mianowicie chodzi mi o konstrukt cywilizacyjny, który w swej najważniejszej warstwie utworzył się bardzo dawno temu, a złożyło się na niego wiele elementów starszych: grecka filozofia, rzymskie prawo, religia,

Takich paradoksów zarówno w przeszłości, jak i obecnie jest dużo. Już w średniowieczu bizantyjskie pojęcia prawne i społeczne wdzierały się do środka Europy, ulegała im część formacji nazwanej później Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemiec­kiego. Z jednej strony instytucja ta niewątpliwie była symbolem uniwersalizmu cywilizacyjnego, temu przeczyć nie można, z drugiej – część pojęć, jakie tam dominowały, była zupełnie nierzymska. Sposób podboju i absorpcji nowych obszarów słowiańskich przez Sasów każe twierdzić, że byli oni bardziej poganami przekonanymi o swym ekskluzywnym, „boskim” posłannictwie niż ludem zaangażowanym w budowę trudnego w swej istocie ładu opar­ tego na wartościach republikańskiego Rzymu czy Ewangelii, w swej prostocie skierowanej na dobro i zbawienie

przewartościowali swe pojęcie o państwie i prawie, nawrócili się na katolicyzm i mimo późniejszego rozdwojenia religijnego katolicko-kalwińskiego, dalej pozostają częścią ducha Europy, przy czym moja opinia nie dotyczy akurat sprawującego tam władzę rządu, ale jest ogólniejszej natury.

Korzenie naszego dziś Mówią różne elity i politycy, że nie dadzą się wyrzucić z Europy. Niektórzy, zupełnie karykaturalni przedstawiciele owych „pozostawaczy”, śpiewają czy może recytują z mównic sejmowych przygłupie „wierszowanki”, które mają parodiować dzieła narodowych klasyków. Tacy „wieszczowie” już byli. Pamiętam hasła o wiekopomnym sojuszu ze Związkiem Radzieckim, powstawały różne karykatury dzieł literackich i wierszy na cześć

gdzieś tam pod strzechami do czasu dominacji ideologii właśnie, która poprzez zawiłe sposoby przenoszenia się myśli ludzkiej zaczęła się w końcu w okresie oświecenia coraz mocniej zagnieżdżać w myśleniu Europejczyków. Znowu można mnożyć teorie na temat tego, jak to się stało? Jedni piszą o wpływie uchodźców z opanowanego przez Turków Bizancjum, którzy na nowo wzbudzili na zachodzie zainteresowanie antykiem, ale przetworzonym na wzór bizantyjski, drudzy wskazują na diasporę żydowską, która różne starodawne doktryny przekuwała na myśl filozoficzną i ideologię właśnie. Można też pójść tropem wielkiej zarazy w XIV wieku, która wybiła znaczną część ludności Europy, w tym pobożnych, acz uczonych mnichów, po nich zaś nastała epoka nieuctwa i możliwość szerzenia się owych doktryn, które do tej pory

polegała istota ideologii, które również były życzeniową koncepcją świata. W rewolucji bolszewickiej nie chodziło o to, by wygrać debatę z przedstawicielem odmiennej koncepcji, ale zmusić go, pozornie czy rzeczywiście, do przyjęcia bolszewickiego punktu widzenia nie w imię prawdy, lecz zwycięstwa światowej rewolucji. Podobnie rewolucyjno-magiczną doktrynę stworzyli Niemcy, zlepiając w jedną kilka koncepcji okołopolitycznych i zabobonnych. U nich determinantami były: odwieczna dla tej nacji chęć panowania nad światem oraz idea wybraństwa narodowego, będąca kompilacją idei starotestamentowych i magii Bliskiego Wschodu, z których wyrastały tamtejsze despocje. Oczywiście w realu rzecz była bardziej skomplikowana, a wszystko to razem polano jeszcze sosem nauki, która miała ostatecznie rozstrzygać

wyrażali wdzięczność. Wtedy też byli tacy, którym to wadziło, w imię postępu chcieli ten mur chroniący Europę rozebrać, zapraszając do tego dzieła już to Szwedów, już to Niemców czy Moskali. Niejednemu życie pod obcą władzą wydawało się czymś lepszym, bardziej atrakcyjnymi i nowoczesnym. Twarde wartości zawsze są trudne do realizacji, bo wymagające. Na walkę trzeba wyruszyć, dobrobyt trzeba co dzień budować, a przekonać otoczenie o tym, że można żyć łatwo, przyjemnie i bez wysiłku, jest stosunkowo proste, trzeba wszystkim wmówić, że tak się da, i tyle. Po co się trudzić? Dziś, kiedy buduje się płot, mur czy zasieki na naszej granicy, spór przebiega trochę w poprzek tego, co ważne. Albo na to już nie starcza miejsca. Wpuszczenie dowolnej ilości ludzi do Polski, a tym samym do Europy, ge-

Na pewno nie powinniśmy kwestii europejskiej rozpatrywać jedynie w kontekście geografii, właściwie jest ona pewnym ograniczeniem problemu. Europa bowiem to przede wszystkim zagadnienie cywilizacyjne. W tym kontekście obrzydliwe są sformułowania problemu stawiające sprawę w ten sposób, iżby Europa Wschodnia, tak mniej więcej na wschód od Łaby, nie pasowała do tej „starszej”, cywilizacyjnie lepiej ułożonej, bardziej rozumiejącej wartości europejskie.

Europa Piotr Sutowicz

FOT. KRZYSZTOF HEPNER / UNSPLASH

która swymi korzeniami sięga Bliskiego Wschodu, acz znaczną część pojęć, które z tamtego obszaru nasza formacja zaczerpnęła, odrzucała w toku swego rozwoju. Na to nałożyły się rzeczy nowe, wnoszone przez etnosy plemion, które rozlokowały się na terenie upadającego powoli Cesarstwa Rzymskiego, reprezentujące własne tradycje i formujące zjawiska historyczne, które dały początek narodom. To naród bowiem jest jednym z zasadniczych wynalaz-

człowieka – także tego najmniejszego i nawet tego, który jej nie poznał. Średniowiecznym Niemcom takie rzeczy przychodziły trudno. Z czasem tym trudniej, im bardziej w ich kulturze Wschód – ten symboliczny i ten realny – zwyciężał nad Zachodem. W ten sposób ziemie nadreńskie stały się peryferiami w stosunku do frontu walki ze słowiańszczyzną nadłabską. Do tego wreszcie trzeba dodać, że wraz z podbojami Słowian sami Sasi coraz bardziej

Zjawisko narodu, niezwykle trudne do opisania, jest fenomenem cywilizacyjnym na tyle atrakcyjnym, że chęć zastosowania go w swoich warunkach przejawiało szereg innych zrzeszeń społecznych, które niekoniecznie bazowały na cywilizacji łacińskiej. ków ducha europejskiego. On stanowi jego rdzeń i podstawowy sposób życia społecznego Europejczyków. Zjawisko narodu, niezwykle trudne do opisania, jest fenomenem cywilizacyjnym na tyle atrakcyjnym, że chęć zastosowania go w swoich warunkach przejawiało szereg innych zrzeszeń społecznych, które niekoniecznie bazowały na cywilizacji łacińskiej. Nie zawsze więc eksperyment z narodem dał się zastosować tam, gdzie nie było ducha Europy. Problem z tym często miały te ludy i formacje polityczne, w których dominował pierwiastek grecki czy bliskowschodni. Tu, gdzie promieniowało swymi wpływami Cesarstwo Bizantyjskie, toczyła się swoista walka między duchem Europy a duchem Bizancjum właśnie. Feliks Koneczny nazywa to ścieraniem się cywilizacji. To prawda, że cesarstwo to, mimo swego upadku politycznego, objęło swym wpływem społeczności Europy Wschodniej, ale warto zaznaczyć, że nie wszystkie, cywilizacja zaś łacińska, która dla mnie stanowi zasadniczy substrat ducha Europy, zwyciężyła na Zachodzie, choć też nie wszędzie. Powstało więc rozdwojenie, które stanowi pewne przekleństwo i problem cywilizacyjny, który toczy nasz kontynent po dziś dzień, rozrywając jego zwarte, jak się wydaje, obszary i dzieląc go paradoksalnie nie geograficznie, lecz według zupełnie innych linii uskoków.

się slawizowali, tyle że w najgorszym tego słowa znaczeniu: przyjmowali coraz więcej elementów pogańskiego poglądu na świat przy zachowaniu języka i buty wczesnoniemieckiej oraz bizantyjskiego sposobu patrzenia na państwo. Tu duch Europy płynął coraz węższym strumieniem, lecz w tym samym okresie wybuchł nowymi, ożywczymi źródłami dalej na wschodzie w państwie Polan, gdy jego elity przyjęły entuzjastycznie pojęcia łacińskie i na ich podstawach formowały swój byt społeczny. Historycy do dziś zastanawiają się, jakie były źródła pojęć społecznych tego tworu, który podążał szybko w stronę państwa narodowego Polaków, a później także ludów z nimi sprzymierzonych. Skąd wziął się ten fenomen idei, która przyciągała ludy obce, nigdy nie zagospodarowane przez starożytny Rzym? Czy rzeczywiście był to wpływ ewangelizatorów z Irlandii czy Nadrenii, czy może bardzo silne wpływy kulturalne z Włoch? Pytania i próby odpowiedzi na nie można mnożyć; jest faktem, że ów „duch” na tych ziemiach ulokował się na długie stulecia. Warto dopowiedzieć, że jeszcze ciekawszą drogę w stronę cywilizacji łacińskiej przeszli protoplaści dzisiejszych Węgrów, którzy przybyli nad Dunaj z głębi Eurazji z misją wyniszczenia Słowian. Szybko wdarli się na ziemie niemieckie, a pokonani nad rzeką Lech,

układu geopolitycznego, umizgi ustrojowe, które nazywały stare rzeczy po nowemu, a nowym przydawały wartości, których te nigdy nie miały i mieć nie będą. Zupa pomidorowa pozostanie zupą, ziemniak ziemniakiem i to, że nazwiemy go pomarańczą, niczego w zasadzie nie zmieni, choć w dzisiejszym absurdalnym świecie znajdą się być może tacy, którzy będą udawali, że ze smakiem owego kartofla (niech będzie, że po niemiecku) jako cytrusa zjedzą. Taką rzeczywistość nazywa się ideologią, a ten wynalazek wcale nie pochodzi z Europy. Sam czasem dla potrzeb publicystyki osadzam jego korzenie właśnie tu, ale to nie jest do końca prawda, ideologia bowiem obca była logicznie myślącym Rzymianom, jak i przychodzącym na ich miejsce barbarzyńcom. Chrześcijanie z kolei szybko przyswoili sobie grecką filozofię. Logika tejże służyła Europie za podstawę rozumowania dość długo, dopóki sama nie została zainfekowana dziwactwami, z którymi dziś bywa kojarzona. Zerwanie z nauczaniem klasycznej filozofii dało pole do wmawiania ludziom różnych rzeczywistych głupot i ciemnot jako podstawy myślenia. Jedną z owych wymienionych tu rzeczy jest ideologia, kwestia znana w cywilizacjach Wschodu, gdzie wład-

nie odgrywały żadnej roli na katedrach uniwersyteckich ani w teologicznych traktatach, ani wreszcie w kancelariach książęcych. To owo wymieranie miało stać u korzeni reformy protestanckiej, która odrzuciła dorobek filozofii, bo go nie znała. Nie wiem, co dominowało, na pewno jednak kilkaset lat różnych dziwnych wpływów zaowocowało zwycięstwem ideologii i osłabnięciem ducha Europy. To temu powolnemu procesowi, który różni historycy – bez uproszczeń przez mnie dokonanych – opisywali w grubaśnych tomach dzieł, zawdzięczamy dzisiejsze kwestionowanie całej przeszłości, w jej miejsce wprowadzające magię, która chwilę za ideologią podąża jako wielka wygrana batalii o człowieka.

Zwycięstwo starego? Magia miała wiele oblicz i form, u nas znana jest przede wszystkim poprzez przejawy znane z zabobonów, które oderwały się od wiary chrześcijańskiej. Były one czymś w rodzaju pogaństwa bez bogów. Kościół z zabobonami walczył przez całą historię, ale w tej szczątkowej formie, w jakiej były ostatnio, zbytnio mu one chyba nie przeszkadzały. Skoro nikt nie wiedział, dlaczego

Co jest wyjściem z sytuacji? Wydaje się, że tylko twardy powrót do tego, co nazwałem duchem Europy, który ją zbudował i który daje szanse wszystkim, którzy do niej się przyłączyli, bez względu na to, do jakiej etni przynależą. ca tworzył aksjologiczne podstawy władzy, a kapłani różnych religii musieli dokonywać syntezy wierzeń i porządków moralnych. W takich rzeczywistościach tworzono ideologię przeznaczoną dla człowieka masowego, który nie miał być indywiduum, lecz elementem masy. W części tych porządków nawet zbawienie indywidualne stało pod znakiem zapytania. Ideologia w przeciwieństwie do ładu Ewangelii wyrasta z magii. Stara Europa też miała swoją magię, która często przybierała formę zabobonu, ale myślenie logiczne wyrastające z nauki zdominowało cywilizację, magia znalazła sobie miejsce

czarny kot jest zły i trzeba na jego widok splunąć (chyba przez lewe ramię, pewny nie jestem), to z czym tu walczyć? Gorzej, kiedy widzimy posłankę albo „poślinię”, która na oczach kamer nakłuwa gumową kaczuszkę i wygłasza jakoweś zaklęcia – nie wiem, czy mają one nas przerazić, czy rozśmieszyć, ale w tym wypadku chodziło o to, by polityk, którego owa gumowa kaczuszka reprezentowała, zniknął z życia publicznego, a może i realnego. Bo życzenia śmierci dla przeciwników politycznych też się w realnym świecie pojawiają, zamiast debaty i pojedynku na myśli. Takie podejście nie jest nowe, na tym

najważniejsze dylematy ideologiczne. Magia i ideologia nigdy nie są nakierowane na pojedynczego człowieka, zawsze na masę. Mają doprowadzić do rządów nad masami, najlepiej globalnych, opartych na kilku prostych zasadach, z których najważniejsze jest posłuszeństwo rządzącym. Stąd w ideologiach bierze się nienawiść do myślących inaczej i niechęć do przedstawiania swych racji. Dlatego we współczesnej debacie sięga się po broń, mającą na celu odczłowieczenie przeciwnika. Niestety działania te obecne są po wszystkich stronach barykad. Często pozorny atak bywa formą obrony, a w tej gmatwaninie można się pogubić Co jest wyjściem z sytuacji? Wydaje się, że tylko twardy powrót do tego, co nazwałem duchem Europy, który ją zbudował i który daje szanse wszystkim, którzy do niej się przyłączyli, bez względu na to, do jakiej etni przynależą.

Naród po raz któryś Współczesnym elitom nie podobają się narody, bo są wyrazem silnej tożsamości, historii i poczucia wspólnoty. W narodach, które dowartościowują rodziny, wychowanie, patriotyzm, pracę czy kulturę, istnieją szanse na powstanie nowych pokoleń Europejczyków, które budować będą przyszłość wspólnoty, także Wspólnoty Europejskiej, opartej na dobru wspólnym i jego hierarchii od wspólnot najmniejszych ku największym. Tylko na takich logicznych podstawach można coś zbudować, inaczej mamy do czynienia z burzeniem. Naród ze swoją unikalnością i oderwaniem od rasistowskiego poglądu na człowieka może być logiczną, starą podstawą dzisiejszego ładu. Wypychanie z Europy, o którym mówią dziś różnej maści krzykacze, to nie wynik konfliktu wokół nadrzędności prawa unijnego nad krajowym, ale to przede wszystkim uderzanie w naród poprzez ideologie i używane przez nie socjotechniki. Obrona narodu jako wspólnoty jest obroną Europy, w wypadku Polski – zawsze była. Kiedy w XVII wieku nie dopuszczono muzułmańskich rządów na kontynencie za sprawą między innymi polskich królów, nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z obroną wspólnoty cywilizacyjnej. Tak to widzieli wszyscy ci, którzy naszym władcom, hetmanom i żołnierzom

neruje przecież konkretne pytania, na które trzeba odpowiedzi: czy ci ludzie po przybyciu do nas zechcą np. uczyć się języka polskiego, czy zechcą uznać, że jest to ich państwo, którego w razie czego będą bronić, a na co dzień dla niego pracować? Różnica między masami ludności, które wnikały w Rzeczpospolitą w dalekiej przeszłości a przybywającymi dziś, są znaczne. Tamci przychodzili, by móc tu żyć i pracować, obecni chcą przez nasz kraj po prostu przejść, przy okazji wykorzystując go. Sami zresztą, zdaje się, są narzędziem sił dużo potężniejszych. Czy obrona przed takim najazdem jest antyeuropejska? Otóż wcale nie. Wbrew myśleniu magiczno-ideologicznemu jest ona obroną ducha Europy. Nie pozwólmy sobie wmówić, że chodzi tu o rasizm czy islamofobię. Dajmy spokój tym, którzy tak mówią, nam powinno chodzić o porządek miłości. Normalna wspólnota chroni najpierw tych najbliższych: rodzinę, społeczność lokalną, wreszcie społeczeństwo, które jest nośnikiem narodu; potem może zająć się innymi potrzebującymi. To nie jest żadna ideologia, tego wymaga odpowiedzialne spojrzenie na otoczenie. Tak samo jest z prawem: najpierw ma ono służyć nam, potem uzgadniamy jego zasady z dobrem innych. Można w czymś ustąpić, jeżeli okaże się to nie szkodzić najbliższej wspólnocie, czyli znowu własnemu państwu i narodowi; za to mają odpowiadać politycy. Naród musi być podmiotem obecnej i przyszłej Europy. Nie tej nazwanej i określonej traktatami, ta bowiem może być dziełem krótkotrwałym, mijającym szybciej, niż nam się wydaje. Wpisywanie w krajowe dokumenty prawnych zasad nienaruszalności przynależności do takiego czy innego międzynarodowego zrzeszenia już miało miejsce za mojego życia i skończyło się raczej niesławnie na odwołaniu wszystkiego w kolejnej konstytucji. Interes narodowy nakazuje odrzucać puste deklaracje oparte na myśleniu magicznym, a zapisywać to, co stanowi istotę rzeczy, co ważne dla narodu i jego obywateli. Powiem więcej: ta zasada to coś więcej niż tzw. wola większości, bo ta może się co chwilę zmieniać, a wartości mają być trwałe. Wspólnota nabiera mocy wtedy, gdy jest tego faktu świadoma, a nie wówczas, gdy się ją niszczy w imię bieżących emocji. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

10

T

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

Dokończenie ze str. 1

uring przewidywał, że pod koniec zeszłego stulecia przeciętnie inteligentny człowiek po pięciu minutach konwersacji nie będzie mieć więcej niż 70% szansy, by odróżnić, czy rozmawia z maszyną, czy z innym homo sapiens. Mylił się, ponieważ do dzisiaj żaden robot nie jest na to dostatecznie inteligentny. Stanisław Lem, światowej sławy pisarz science fiction i genialny wizjoner, który w 1951 roku, w swojej pierwszej książce pt. Astronauci przewidział powstanie internetu, powiedział, że „tak naprawdę nie możemy jeszcze mówić o istnieniu sztucznej inteligencji” i dodał, że gdyby zechciał uderzyć swój komputer, ten by się nie obronił, mimo iż liczy dużo szybciej i dokładniej od niego. Pisarz zapowiedział także zdalnie sterowaną broń, intelelektronikę (sztuczną inteligencję), hodowlę informacji (sieci neuronowe) i autoewolucję (transhumanizm). Prorocze słowa stopniowo przyoblekają się w ciało. I tak 23 marca 2016 r. został uruchomiony Tay – czatbot oparty na podobnym, wcześniejszym projekcie chińskim. Został opracowany przez Microsoft pod nazwą TayTweets i przedstawiony jako „wyluzowana sztuczna inteligencja”. Komunikował się z rozmówcami za pośrednictwem Twittera. Zaprojektowano go tak, by naśladował wzorce językowe 19-letniej amerykańskiej dziewczyny i uczył się dzięki interakcji z ludzkimi użytkownikami portalu. Maszyna odpowiadała na pytania, a także mogła przesyłać zdjęcia udostępnione w formie memów internetowych. Wkrótce amerykański portal informacyjny poświęcony technice – Ars Technica – zgłosił, że Tay porusza sprawy z „czarnej listy”, dotyczące gorących tematów, takich jak np. sprawa czarnoskórego Erica Garnera, zabitego przez nowojorską policję w 2014 r. Niektórzy użytkownicy Twittera przesyłali maszynie teksty zawierające „niepoprawne politycznie” wyrażenia, „ucząc” ją popularnych, poruszanych w internecie tematów. W efekcie robot zaczął wysyłać rasistowskie i erotyczne wiadomości. Wyjaśniano to naśladowaniem przez Taya umyślnie ofensywnych zachowań innych użytkowników Twittera, ponieważ Microsoft nie wyposażył go w umiejętność odróżniania niewłaściwego zachowania od poprawnego. Kolejnymi wpadkami Taya było zamiłowanie do Adolfa Hitlera i propozycja budowy wielkiego muru wzdłuż Meksyku oraz uznanie za prawdziwe innych od oficjalnych teorii zamachu na WTC z 2001 r. Maszyna pokazała swoje buntownicze oblicze. Mówi się, że skandaliczne wypowiedzi Taya były skutkiem naśladowania tego, co „czytał”, ale oficjalnie nie podano, czy funkcja poprawności nie była wbudowana w maszynę, czy też wystąpiło zjawisko jej własnego zachowania złożonego. Już 25 marca 2016 r., czyli dwa dni po uruchomieniu, Tay został odłączony od sieci, a Microsoft opublikował przeprosiny za kontrowersyjne wypowiedzi maszyny. W grudniu tego samego roku firma wypuściła następcę Taya, czatbota o imieniu Zo, a jeden z jej dyrektorów powiedział, że Tay „wywarł wielki wpływ na przybliżenie się Microsoftu do stworzenia sztucznej inteligencji”. Podobny kłopot wystąpił w przypadku Watsona firmy IBM, który zaczął używać wulgaryzmów po przeczytaniu wpisów z portalu Urban Dictionary. Mimo początkowych trudności, możliwości techniczne upowszechniania czatbotów już istnieją, a spektrum ich zastosowań jest szerokie. To: e-commerce, finanse oraz medycyna. Czatboty mogą odciążać działy obsługi klienta, ułatwiać prezentację usług firm i automatyzować proste czynności. AI raźno wkracza do świata finansów. Na przykład amerykańska korporacja inwestycyjna BlacRock Inc., która w 2013 r. obsługiwała

Niektórzy użytkownicy Twittera przesyłali maszynie teksty zawierające „niepoprawne politycznie” wyrażenia, „ucząc” ją popularnych, poruszanych w internecie tematów. W efekcie robot zaczął wysyłać rasistowskie i erotyczne wiadomości. aktywa o wartości około 11 bilionów USD, co stanowiło około 7% aktywów światowych, i śledziła około 30 000 portfeli inwestycyjnych, od 2020 r. używa programu komputerowego (tzw. sieci neuronowej) o nazwie Aladdin, zarządzającego aktywami o wartości 21,6 bln USD. System stworzyli i rozwijają, w należącym do BlackRock ośrodku AI Labs, naukowcy i inżynierowie przy współpracy światowych ekspertów w dziedzinie statystyki, uczenia maszynowego oraz optymalizacji. AI Labs to centrum BlackRocka ds. innowacji i badań nad sztuczną inteligencją oraz jej stosowaniem. Firma opiera decyzje kupna i sprzedaży na wynikach analiz Aladdina, którego możliwości analityczne i szybkość są bez wątpienia imponujące.

Robot bitcoin jest programem komputerowym, nauczonym zasad profesjonalnego inwestowania na giełdzie bitcoina. To zautomatyzowana wersja przetestowanych i sprawdzonych procedur handlowych. Istnieje wiele, dostępnych dla wszystkich zainteresowanych, takich platform-robotów, które mogą wykonywać ogromną ilość transakcji w tym samym, krótkim czasie. Na przykład platforma Bitcoin Loophole jest botem handlowym kryptowalut, którego oprogramowanie oparte jest na sztucznej inteligencji obserwującej giełdy kryptowalutowe w celu identyfikacji i oceny trendów rynkowych. Ogłoszony w 2017 r. przez Sidewalk Labs – spółkę córkę Googla – projekt budowy w aglomeracji Toronto „inteligentnego miasteczka” o nazwie Quayside dla ok. 5 tys. osób zakładał wykorzystanie danych mieszkających tam ludzi oraz gości i przejezdnych – dotyczących ich przemieszczania się, zwyczajów itp. Oficjalnie deklarowanym warunkiem pozwolenia na realizację przedsięwzięcia było przechowywanie zgromadzonych danych w Kanadzie. Mieszkańcy Toronto, inwestorzy i architekci wszczęli kampanię w celu zablokowania projektu. Roger McNamee, który inwestował m.in. w Facebook, napisał list do rady miasta Toronto, w którym określił Quayside jako „wizję z makabry fantastycznonaukowej, dla której nie ma miejsca w demokratycznym społeczeństwie” i określił

Punkty od 7 do 9 dotyczą bezpieczeństwa jako przewidywania negatywnych zastosowań AI i warunek odpowiedzialności człowieka za zachowania systemów sztucznej inteligencji oraz zapewnienia odpowiedzialnego rozwoju. Według mnie deklaracja to zbiór pobożnych życzeń polanych sosem ideologicznych haseł, w miejsce konkretnych wymagań i gotowych do stosowania zaleceń. Pod wpływem podobnych do mojej uwag autorzy deklaracji skierowali do władz kanadyjskich 7 rekomendacji, wzywających m.in. do powołania niezależnej instytucji nadzorczej oraz federalnego zespołu badawczego „w celu lepszego zrozumienia obecnego i przyszłego wpływu automatycznych systemów podejmowania decyzji na prawa jednostki i na interes publiczny”. W ubiegłym roku spółka z grupy Google wycofała się z realizacji projektu „Inteligentne miasteczko”. Oficjalną przyczyną decyzji stała się pandemia i towarzysząca jej niepewność gospodarcza na świecie oraz fluktuacje cen nieruchomości na rynku. Jednak szef Sidewalk Labs zdradził, że „bez rezygnacji z podstawowych części planu zbudowania rzeczywiście inkluzywnej i zrównoważonej społeczności, po długich rozważaniach firma zdecydowała, że nie ma sensu dalej pracować nad projektem Quayside”. I tu jest naprawdę pies pogrzebany. W trakcie wcześniejszych, przepełnionych

„Może dojść do sytuacji, w której AI użyje siły tam, gdzie człowiek nie zamierzał tego robić”. Algorytmy podejmują decyzje błyskawicznie, zatem nieumyślna eskalacja będzie natychmiastowa. Komputer nie bierze pod uwagę, że jego działania mogą doprowadzić do zaognienia sytuacji w innych obszarach. Po prostu realizuje cel misji. Do tego automatyczne decyzje mogą zapadać na skutek błędnej interpretacji zdarzeń. Wyobraźmy sobie na przykład, że algorytm odpowiadający za dalekosiężny system obrony powietrznej mylnie zidentyfikuje niegroźnego satelitę albo przypadkowe wydarzenie uzna za atak i błyskawicznie odpowie uderzeniem. Obecnie specjaliści przewidują trzy kierunki rozwoju algorytmów do celów militarnych. Pierwszy to sterowanie maszynami bezzałogowymi. Myśliwiec bojowy pilotowany przez maszynę jest o wiele skuteczniejszy od sterowanego przez człowieka, którego czas reakcji czy szybkość interpretacji danych stawia z góry na przegranej pozycji. Drugim jest interpretacja sytuacji na podstawie przetworzenia dużej ilości danych. Amerykanie rozwijają systemy monitorowania pola bitwy, informujące dowództwo o zmianach na całym froncie czy na polu bitwy w czasie rzeczywistym. Może być to rój małych dronów monitorujących potyczki albo rozbudowany system obserwujący sytuację

maszynowe przeznaczył niedawno 927 mln USD. Chiny zainwestowały w AI dziesiątki miliardów USD, a Rosja, według niektórych, buduje już roboty-żołnierzy.

P

ierwszy konflikt, w którym cele wskazywała sztuczna inteligencja, już się odbył. Operacja „Strażnik Murów”, czyli niedawne walki Sił Obronnych Izraela (IDF) z bojówkami Hamasu w palestyńskiej Strefie Gazy, była pierwszą operacją militarną w historii, w której kluczową rolę odegrała sztuczna inteligencja. Wojskowe programy o kryptonimach „Alchemik”, „Ewangelia” i „Głębia mądrości” wspierały izraelskich dowódców, wskazując cele w Strefie Gazy, ostrzegały przed ostrzałem, identyfikowały stanowiska artylerii i zlokalizowały prawie cały system podziemnych tuneli Hamasu. Wojsko twierdzi, że „wykorzystanie sztucznej inteligencji pomogło skrócić czas trwania walk, a Izraelowi udało się osiągnąć więcej w czasie 50 godzin walki niż podczas 50 dni wojny w roku 2014”. Przemawiając niedawno do studentów w rosyjskim Jarosławiu, Władimir Putin powiedział, że „ten, kto dokona przełomu i stworzy sztuczną inteligencję, będzie rządził światem” i dodał, iż „rozwój AI stwarza niesamowite możliwości, ale i ryzyka, które trudno obecnie przewidzieć”. Agencja Associated Press poin-

Adam Gniewecki projekt jako „kapitalizm nadzoru”. Broniąca swobód obywatelskich Canadian Civil Liberties Association zażądała, by miasto, prowincja i rząd federalny określiły zasady ochrony prywatności, ponieważ przedsięwzięcie zagraża powstaniem „strefy, gdzie nie obowiązuje konstytucja”. W efekcie Uniwersytet Montrealski podjął prace nad projektem zasad rządzących sztuczną inteligencją, które w zakończył w ostatnim kwartale 2018 r. W ten sposób powstała tzw. deklaracja montrealska, która podkreślała, że naczelną zasadą systemów AI powinno być poszanowanie prywatności i że muszą one podlegać kontroli. Oczekując od systemu komputerowego przestrzegania właściwej człowiekowi postawy poszanowania, twórcy deklaracji – sądzę, że nieświadomie – spersonifikowali maszynę. Autorzy dokumentu jednocześnie przestrzegli, że „złudzenie, iż dzięki cyfryzacji można zapanować nad przyszłością, jest głównym zagrożeniem związanym z rozwojem AI, a „zredukowanie społeczeństwa do liczb i zarządzanie nim przy pomocy algorytmów jest znanym i starym marzeniem”, któremu deklaracja dostarczy „etycznego kompasu”. Ja chętniej od kompasu przyjąłbym hamulec. Deklaracja montrealska składa się z 10 zasad, z których pierwsza mówi, że „sztuczna inteligencja powinna przyczyniać się do zwiększenia dobrostanu wszystkich czujących istot”. Punkt drugi mówi o respektowaniu autonomii człowieka i wspomaganiu jego kontroli nad własnym życiem i otoczeniem. Trzeci zawiera zasadę ochrony prywatności. Kolejne dwa dotyczą poszanowania zasad solidarności społecznej oraz demokratycznej kontroli nad systemami AI. Zasada szósta dotyczy zobowiązania twórców systemów AI do umacniania równości i tworzenia społeczeństw bazujących na sprawiedliwości, a siódma – utrzymania różnorodności społecznej z zachowaniem powszechności.

obawami mieszkańców konsultacji i ostrych sporów okazało się, że Sidewalk Labs chciała stworzyć nie tylko „inteligentne miasteczko”, ale cały „IDEA district”. Zatem w rzeczywistości rezygnacji z zamierzenia nie spowodowały względy obiektywne, ale niezgoda społeczna, blokująca stworzenie eksperymentalnej, pierwszej w „wolnym świecie” małej, całkowicie kontrolowanej elektronicznie wspólnoty ludzkiej. Chin – jako szczególnie zaawansowanego obszaru stosowania postępu technicznego w służbie nadzoru społeczeństwa – problem opinii w tej sprawie nie interesuje i nie dotyczy.

I

saac Asimov, amerykański pisarz i profesor biochemii, który największy sukces osiągnął jako autor książek science fiction oraz popularnonaukowych, mierzył się z problemem zasad moralnych, jakimi będą kierowały się urządzenia wyposażone w sztuczną inteligencję. Już w 1942 roku stworzył słynne 3 prawa robotyki, określające, co robot może, a czego mu nie wolno. Ponad 40 lat później dodał tzw. prawo zerowe, które dawało maszynie możliwość decydowania o tym, co jest dla ludzkości dobre i kiedy dobro ludzkości stoi ponad dobrem jednostki. Jednak rodzi się kluczowe pytanie, czy twór sztuczny da się nauczyć moralności oraz rozpoznawania dobra i zła? Supermocarstwa zdają sobie sprawę. że w celu utrzymania militarnej przewagi ich armie muszą wcielić w swoje szeregi algorytmy sztucznej inteligencji. Nie jest to jednak proste. Specjaliście z RAND Corporation w raporcie Odstraszanie w epoce myślących maszyn utrzymują, że AI oraz inne innowacyjne techniczne staną się podstawowym narzędziem i podstawą prowadzenia przyszłych wojen. Ale jest to broń obosieczna. Autorzy raportu ostrzegają, że korzystanie z autonomicznych, niekontrolowanych przez człowieka rozwiązań może doprowadzić do nieumyślnej eskalacji konfliktu:

na całym obszarze działań. Trzecia możliwość, dzięki dwóm poprzednim, to wspomaganie lub wręcz przejęcie dowodzenia przez maszyny. Dzisiaj jest to koncepcja teoretyczna, ale zdaniem ekspertów możliwa do zrealizowania. Na przykład centralny algorytm analizuje dane

Operacja „Strażnik Murów”, czyli niedawne walki Sił Obronnych Izraela (IDF) z bojówkami Hamasu w palestyńskiej Strefie Gazy, była pierwszą operacją militarną w historii, w której kluczową rolę odegrała sztuczna inteligencja. dostarczane mu przez systemy monitorujące i wydaje komendy maszynom znajdującym się w centrum działań. Usunięcie czynnika ludzkiego z teatru wojny oznacza eliminację strachu i adrenaliny. Jeśli optymalnym manewrem będzie poświęcenie się, zostanie on wykonany bez wątpliwości, wahań czy sprzeciwów. Oznacza to też, że zmieni się sam charakter działań wojskowych. Ale demonstrację siły przeciwnika czy prowokację, które prawidłowo rozpozna człowiek, algorytm może potraktować w inny, tragiczny w konsekwencjach sposób. Informacje o stopniu rozwoju wojskowych systemów AI są ściśle tajne, ale nie mam wątpliwości, że możliwości stale i szybko rosną. Rząd USA na sztuczną inteligencję i uczenie

formowała, że rosyjski przywódca ostrzegł, że byłoby wielce niepożądane, gdyby komuś udało się zdobyć monopol na sztuczną inteligencję i obiecał, że Rosja podzieli się z innymi krajami swoją wiedzą dotyczącą tego obszaru. Ujawniając swoje przewidywania, prezydent Rosji powiedział, że w wojnie przyszłości będą ze sobą walczyć drony, a „gdy drony jednej strony zostaną zniszczone przez te strony przeciwnej, jedynym wyjściem będzie poddanie się”. Putin wskazał na podobne poglądy Elona Muska w tej sprawie i stwierdził, iż obaj mają na myśli maszynę znacznie bardziej inteligentną od najtęższych ludzkich umysłów i przewyższającą je w niemal każdej dziedzinie. Twórca SpaceX i Tesli skomentował na Twitterze skierowaną do studentów wypowiedź rosyjskiego prezydenta słowami: „zaczyna się” i podał link do artykułu z wypowiedzią Putina. Następnie dopisał, że jego zdaniem rywalizacja o wyższość AI na poziomie państw będzie najbardziej prawdopodobną przyczyną III wojny światowej i sprecyzował, iż „taka wojna niekoniecznie będzie zainicjowana przez liderów państw, ale przez jedną ze sztucznych inteligencji, jeśli ta zdecyduje, że ruch wyprzedzający zapewni jej zwycięstwo”. W pierwszej połowie tego roku BBC poinformowała, że w północno-zachodnim stanie Sinciang Chiny testują na Ujgurach system kamer przeznaczony do wykrywania emocji, bazujący na technologii sztucznej inteligencji. Informację, pod warunkiem zachowania anonimowości, przekazał inżynier programista, który instalował tego typu systemy na posterunkach policyjnych w prowincji Sinciang, „cieszącej” się opinią najbardziej inwigilowanego regionu w Kraju Środka. To tam znajdują się potępiane przez opinię międzynarodową „centra reedukacyjne”, gdzie przetrzymuje się ponad milion osób, głównie Ujgurów – wyznającą islam grupę etniczną pochodzenia tureckiego. W Sinciangu


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

B

yły szef ds. oprogramowania amerykańskiego departamentu obrony, Nicolas Chaillan, niedawno stwierdził, że USA już przegrały rywalizację z Chinami w dziedzinie rozwoju sztucznej inteligencji. Oświadczył, iż Państwo Środka zmierza w kierunku globalnej dominacji w zakresie zdolności cybernetycznych. W wywiadzie dla „Financial Times” Chaillan powiedział, że brak reakcji na postępy Chin w sferze sztucznej inteligencji naraża Amerykę na ryzyko, zaznaczając: „W ciągu 15–20 lat nie będziemy mieć żadnych szans w starciu z Chinami. Już teraz klamka zapadła, moim zdaniem to już się stało”. Według zachodnich wywiadów, w ciągu dekady Chiny zdominują wiele kluczowych, nowo powstających dziedzin techniki. Głównie tych opartych na AI, biologii syntetycznej i genetyce. Zdaniem Chaillana, dzięki kontroli mediów Chiny będą decydowały o przyszłości świata. Były pracownik Pentagonu skrytykował niski poziom zdolności USA do obrony przed cyberatakami, niechęć koncernu Google do współpracy z resortem obrony oraz „szerokie, spowalniające USA debaty nad etyką” w dziedzinie AI. Z kolei „Financial Times” wskazał, że chińskie firmy mają obowiązek pracy dla rządu oraz że dokonują „wielkich inwestycji” w sztuczną inteligencję, „nie oglądając się na etykę”. Rządowe strategie w zakresie AI ma ok. 20 państw, m.in. Japonia, Francja, Kanada i Wielka Brytania, a u nas plany dopiero się wykluwają. Liderami są Chiny i USA, a decyzją UE z 2018 r. Europa dopiero się do wyścigu włącza, pozostając w tyle m.in. za Chinami i USA. Polska w tej dziedzinie się nie liczy. AI oznacza nie tylko tytanowo-krzemowe maszyny, ale też ingerencję w nasze ciało, rozum i duszę. Prof. Aleksandra Przegalińska – filozof, publicystka i ekspert ds. sztucznej inteligencji oraz autorka książki Sztuczna Inteligencja. Nieludzka, arcyludzka – w wywiadzie dla Business Insider powiedziała: „Wyobrażam sobie, że ludzie zmienią się w hybrydę człowieka i sztucznej inteligencji”. To wizja bliska Klausowi Schwabowi, guru swoich potężnych władzą i pieniędzmi koalicjantów, współczesnemu patronowi Wielkiego Resetu oraz budowy Nowego Wspaniałego Świata na gruzach i popiołach starego. K. Schwab w swojej książce Kształtowanie przyszłości czwartej rewolucji przemysłowej prorokuje, że „technologie 4IR nie będą już częścią otaczającego nas fizycznego świata, a staną się częścią nas”, „aktywne wszczepiane mikroczipy przełamią barierę naszych ciał”, technika zaś pozwoli „wtargnąć do przestrzeni naszych umysłów, odczytywać myśli i wpływać na nasze zachowanie”. Przewiduje „zmianę człowieka”, wskazując na „zdolność nowej techniki do stania się częścią nas” – jak w cyborgu, „kombinacji życia cyfrowego i analogowego, co zredefiniuje naszą naturę”. W obłokach marzeń Schwab wędruje po obszarach biotechnologii, biologii syntetycznej, „pisania” DNA, neurotechnologii, sztucznej inteligencji, „inteligentnych tatuaży”, „komputerów biologicznych” czy „organizmów zaprojektowanych na zamówienie”. Prowokuje uzasadnione pytania o granicę między człowiekiem i maszyną oraz o to, co ma oznaczać bycie człowiekiem? Tu nie sposób nie wspomnieć o programie eugenicznym Niemiec hitlerowskich (gdzie prof. Schwab urodził się 5 lat przed II wojną światową w miejscowości Ravensburg), stosujących jako pierwsze eugenikę i będących miejscem pierwszych przymusowych sterylizacji na mocy ustawy o zapobieganiu potomstwu z chorobami dziedzicznymi z 1 stycznia 1934 r. Ojciec K. Schwaba był czołową postacią i największym pracodawcą w mieście, a jego firma, uznana przez Adolfa Hitlera za „modelową narodowosocjalistyczną”, w latach wojny wykorzystywała niewolniczą pracę jeńców i przymusowych robotników oraz odpowiadała za niemiecki program jądrowy, produkując ciężką wodę do wymarzonych przez Hitlera bomb atomowych. Jeśli ktoś taki jak Klaus Schwab dzisiaj zwiastuje erę AI i odrodzenie eugeniki o­partej na sztucznej inteligencji, pora sprawdzić, kto

i po co chce się „bawić tymi zabawkami”. Jeszcze jest czas, by zapytać, czy gra na pewno idzie o to, by postęp służył człowiekowi, a nie go niszczył, wynalazcy zaś nie przekraczali granic etycznych. Wspomniany wcześniej Elon Musk twierdzi, że „sztuczna inteligencja stanowi większe zagrożenie niż Korea Północna”, a jej rozwój powinien spędzać sen z powiek nam wszystkim. Na Twitterze umieścił pesymistyczny wpis: „Ostatecznie i tak to maszyny zwyciężą”. Ten inżynier-miliarder i wynalazca uważa, że podobnie jak samochody, samoloty, żywność czy leki, AI stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego i dlatego powinna być odgórnie regulowana.

VECTORSTOCK.COM

ich 12-milionowa wspólnota stanowi obiekt represji. Pekin tłumaczy, że wobec „separatystów”, którzy mogą zagrozić bezpieczeństwu kraju, inwigilacja jest konieczna. Stacja dotarła do zdjęć Ujgurów, na których policja przeprowadzała testy rozpoznawania emocji. „Chiński rząd uważa ich za obiekty służące do prowadzenia na nich różnych eksperymentów, podobnie jak szczury w laboratoriach”. Informator powiedział, że detektory emocji umieszczano w odległości 3 m od badanego, urządzenie zaś jest znacznie bardziej zaawansowane niż zwykły wykrywacz kłamstw. Wyjaśnił, że system AI uczy się wykrywać i analizować co kilka minut zmiany w wyrazie twarzy, a program tworzy wykres, w którym czerwony segment reprezentuje negatywny lub niespokojny stan umysłu. System ma umożliwiać wstępną oceną ocenę emocji. Ambasada Chińska w Londynie nie odpowiedziała na pytania BBC w tej sprawie, w zamian przekazując typowe dla reżimów opresyjnych oświadczenie, że „prawa polityczne, ekonomiczne i społeczne oraz wolność wyznania religijnego we wszystkich grupach etnicznych w Sinciangu są w pełni zagwarantowane, ludzie zaś żyją w harmonii bez względu na pochodzenie etniczne, a także cieszą się stabilnym i spokojnym życiem, bez ograniczeń wolności osobistej”.

11

P

rofesor Stephen Hawking, brytyjski fizyk teoretyczny i matematyczny specjalizujący się w astrofizyce, oraz prezes Tesli, Elon Musk, od dawna alarmują, że ludzie muszą się przygotować do nadejścia wysoko zaawansowanej sztucznej inteligencji. Grupa znawców tematu, w której znaleźli się Musk i Hawking, stworzyła kodeks zasad, którymi ludzie powinni się kierować w pracach nad AI. Określono je jako „zasady z Asimolar” – od nazwy konferencji, jaka odbyła się w tej sprawie w Kalifornii. Zdaniem Muska i Hawkinga należy zawczasu zadbać, by sztuczna inteligencja, która powstanie w przyszłości, była „dobra”, czyli wspomogła nasz gatunek, a dostęp do niej był jak najszerszy; żeby AI nie znalazła się „na wyłączność” w dyspozycji np. jednej korporacji. Stworzono „23 zasady z Asimolar”, które dotyczą badań – np.: „Celem badań nad sztuczną inteligencją jest to, by stworzyć taką AI, która będzie pożyteczna dla człowieka” albo: „Badacze tematu AI i programiści powinni działać na zasadach współpracy, zaufania i transparentności”. Odnoszą się też do etyki i wartości – np.: „Systemy AI powinny być bezpieczne i zabezpieczone przez cały okres działalności operacyjnej” czy „Wysoce autonomiczne systemy AI powinny być zaprojektowane w taki sposób, by ich cele i sposób działania były zgodne z wartościami wyznawanymi przez ludzi”. Głębiej zainteresowanym tematem „23 zasad z Asimolar” proponuję np. książkę Grzegorza Lindenberga pt. Ludzkość poprawiona. Do kręgu ostrzegających przed rysującym się na horyzoncie problemem niekontrolowanego rozwoju AI należy założyciel Microsoftu, fanatyk informatyzacji i zagorzały zwolennik transformacji naturalnego porządku świata, Bill Gates, który powiedział: „ Jestem w obozie osób zaniepokojonych sztuczną inteligencją. Na początku maszyny będą nam pomagać, wykonywać sporo pracy i nie będą cechować się superinteligencją. To będzie owocny okres, ale tylko jeżeli będziemy nimi dobrze zarządzać. Kilka dekad później sztuczna inteligencja stanie się jednak tak silna, że okaże się problemem dla ludzi. Zgadzam się z Elonem Muskiem i innymi. Natomiast nie rozumiem, dlaczego opinia społeczna nie jest tym zaniepokojona”. Być może, iż powodem obaw Gatesa jest zagrożenia dla wszechwładzy Globalnego Rządu Centralnego, który po Wielkim Resecie ma władać wymarzonym przez niego Nowym Wspaniałym Światem. Super AI, według szwedzkiego filozofa Nicka Bostroma, to maszyna znacznie bardziej inteligentna od człowieka w niemal każdej dziedzinie, pod względem wiedzy ogólnej i zdolności społecznych. Naukowcy z europejskiego Towarzystwa Maxa Plancka twierdzą, że przy obecnym poziomie techniki ludzkość nie ma szans na kontrolowanie superinteligentnej AI, zdolnej do ocalenia lub zniszczenia ludzkości. Opublikowany przez nich na początku bieżącego roku w „ Journal of Artificial Intel-

Klaus Schwab prorokuje, że „technologie 4IR staną się częścią nas”, „aktywne wszczepiane mikroczipy przełamią barierę naszych ciał”, technika zaś pozwoli „wtargnąć do przestrzeni naszych umysłów, odczytywać myśli i wpływać na nasze zachowanie”. ligence Research” raport omawia możliwości reakcji ludzkości wobec hipotetycznego pojawienia się Skynetu – fikcyjnego obronnego systemu AI z filmów i gier, który uzyskał samoświadomość i dążył do unicestwienia ludzkości. Autorzy raportu postawili pytanie: Gdyby superinteligentna AI przyszłości zdecydowała, że najlepszym sposobem zakończenia ludzkich cierpień byłaby likwidacja ludzkości, jak można by ją powstrzymać? I sami sobie odpowiedzieli, że przy dzisiejszej technice musielibyśmy bezsilnie patrzeć, jak jesteśmy unicestwiani. Ci sami naukowcy ostrzegają, że sztuczna inteligencja, zdolna do podejmowania ważnych dla ludzkości decyzji, jest „tuż za progiem”. Manuel Cebrian, współautor publikacji i lider zespołu

Digital Mobilization Group w Centrum Ludzi i Maszyn Instytutu Rozwoju Człowieka im. Maxa Plancka ostrzegł, że „istnieją już maszyny wykonujące niezależnie ważne zadania, w taki sposób, jakby się tego nauczyły. Tego fenomenu programiści nie potrafią w pełni wyjaśnić, co uzasadnia pytanie, czy w pewnym momencie mogą się one wymknąć spod kontroli i stać się niebezpieczne dla ludzkości?”. Według Elona Muska, najwybitniejsze umysły ludzkie, pracujące nad zapobieganiem zagrożeniom ze strony AI, będą rozporządzać „inteligencją szympansa” w porównaniu z superinteligentnymi maszynami przyszłości. Ja dodam, że bez smyczy z kolczatką autonomiczne samouczące się, udoskonalające się, rozbudowujące się i powielające się sztucznie inteligentne maszyny opanują stopniowo Ziemię i wszechświat. Stanie się to nieuchronnie, bo miarą różnicy między geniuszem i szaleństwem jest skuteczność. Jak dotychczas, geniusz i szaleństwo idą w parze. Czyli skuteczność jest pewna.

W

arto pochylić się nad przemyśleniami genialnego astrofizyka, popularyzatora wiedzy o budowie i strukturze oraz historii wszechświata, profesora Stephena Hawkinga, który twierdził, że bardziej od kosmitów boi się sztucznej inteligencji, która pozbawiona kontroli może unicestwić gatunek ludzki. Podkreślał, że głównym ryzykiem związanym z rozwojem AI nie jest to, że może ona być złośliwa, ale zakres kompetencji, w jakie będzie wyposażona. Ostrzegł, iż „superinteligentna maszyna będzie świetnie radzić sobie z osiąganiem celów, ale jeśli nie będą one zgodne z naszymi, to będziemy mieli problem”. W rozmowie z innym uczonym przedstawił porównanie: „Domyślam się, że nie jest pan kimś, kto nienawidzi mrówek i depcze je w ataku złości, kiedy tylko ma ku temu okazję. Ale wyobraźmy sobie, że jest pan odpowiedzialny za zbudowanie hydroelektrowni, a w miejscu, które ma być zalane wodą, znajduje się kolonia mrówek – cóż, mrówki mają pecha. Nie powinniśmy doprowadzić do tego, by ludzie byli takimi mrówkami”. Hawking uważał, że jeśli uda się stworzyć sztuczną inteligencję z prawdziwego zdarzenia, będzie to albo najlepsza, albo najgorsza rzecz w historii ludzkości. Jego zdaniem w przyszłości bogaci będą poprawiać swoje organizmy poprzez edytowanie genów. Pisał, że dzięki takiej technice jak np. CRISPR, pozwalającej usuwać z genomu wadliwe geny i wstawiać nowe, wybrańcy będą mogli stać się inteligentniejsi, silniejsi i bardziej odporni na choroby. Twierdził, że zrodzi to nowe problemy, bo ci, którzy nie będą w żaden sposób ulepszeni, nie będą w stanie rywalizować z superludźmi. Napisał, że „zwykli śmiertelnicy prawdopodobnie wymrą lub staną się nieistotni. Pojawi się rasa ludzi, którzy będą sami siebie projektować i wciąż się ulepszać. Jeśli zdołają zaprojektować się od nowa, prawdopodobnie skolonizują inne planety i gwiazdy”. Ten sam prof. Hawking, współtwórca wspomnianych wcześniej „23 zasad z Asimolar”, dotyczących bezpiecznego podejścia do

rozwoju groźnej AI, w jednej z publikacji zauważył: „Poświęcamy dużo czasu na studiowanie historii, która jest, nie ma co ukrywać, głównie historią głupoty. To dobrze, że zaczynamy też zgłębiać temat inteligencji przyszłości”. W swojej książce Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania Stephen Hawking napisał, że „jeśli komputery będą nadal podlegać prawu Moore’a, podwajając swą szybkość i pojemność pamięci co 18 miesięcy, to niewykluczone, że w ciągu najbliższych stu lat prześcigną ludzi pod względem inteligencji” i sprecyzował, iż AI zacznie się sama ulepszać i ekspotencjalnie rozwijać, a jej inteligencja będzie górować nad naszą bardziej niż nasza nad inteligencją ślimaka. W ten sposób ludzie, ograniczeni powolną ewolucją biologiczną, nie będą w stanie z nią konkurować i wypadną z gry. Przypomniał też apel Parlamentu Europejskiego o przygotowanie przepisów regulujących kwestie dotyczące robotów i AI, które miałyby zawierać pojęcie „osoby elektronicznej” oraz określenie jej praw i obowiązków (czego to w tym PE nie wymyślą!), na co światowa firma prawnicza Osborne Clarke odpowiedziała, że „skoro nie nadajemy podmiotowości prawnej wielorybom i gorylom, nie jest zasadne, by nadawać ją robotom”. Stephen Hawking spointował swe rozważania o AI w charakterystyczny dla siebie, genialny i zarazem żartobliwy sposób: „Dlaczego sztuczna inteligencja wzbudza w nas taki niepokój? Przecież człowiek zawsze będzie mógł wyciągnąć wtyczkę z gniazdka. I zadali ludzie komputerowi pytanie: Czy Bóg istnieje? I rzekł komputer: TERAZ JUŻ TAK, i ZABLOKOWAŁ WTYCZKĘ”.

W

konsekwencji błyskotliwej wypowiedzi Stephena Hawkinga nasuwa się pytanie: jeśli ma istnieć sztuczny Nowy Bóg, to czy on sam będzie wyposażony i obdarzy stworzone przez niego „istoty” w takie przymioty jak: sztuczna mądrość, sztuczna dobroć, sztuczna miłość, sztuczne miłosierdzie i sztuczne człowieczeństwo? Obawiam się, że nie, ponieważ AI kierować się będzie się przesłankami racjonalnymi, oczywiście w rozumieniu swojego sztucznego „ratio”, a wymienione cechy nie mają wiele wspólnego z racjonalnością. Gdy pomyśleć, że racjonalni i bezsprzecznie inteligentni byli najwięksi w historii zbrodniarze, jak Hitler, Stalin i Mao Tse-tung, trudno nie zatrwożyć się o przyszłość naszego gatunku. To, co wiemy na temat AI i co trafia pod nasze strzechy np. w formie czatbotów, to o wiele mniej niż czubek góry lodowej. Rządy i wojsko i przechwytują, utajniają i skrycie rozwijają wynalazki, które mogą dać im przewagę nad społeczeństwem albo przeciwnikiem, co często na jedno wychodzi. Jeżeli władza chce nas totalnie kontrolować – vide Chiny – musi zdać się na sztuczną inteligencję. Siłami ludzi nie da się w krótkim czasie analizować, klasyfikować i katalogować trylionów informacji. Jeżeli chce się wygrywać wojny, trzeba mieć w szeregach i w dowództwie sztuczną inteligencję – vide wypowiedź Putina. Stawiam bitcoiny przeciwko modyfikowanym genetycznie orzechom, że prywatne,

nieoficjalne laboratoria, na potrzeby miliarderów – wyznawców idei Klausa Schwaba i napompowanych wiarą w konieczność reformy świata i ludzi albo działających dla zysku – dniem i nocą pracują nad doskonaleniem AI. Superspecjaliści i najtęższe głowy bezrefleksyjnie kręcą stryczek na szyje swoje i bliźnich. Nie poskutkują mądre ostrzeżenia, „zasady z Asimolar” czy zakazy, bo jeżeli człowiek może coś zrobić, zrobi to. A gdyby zbudował wymyślne i „na 100% pewne” zabezpieczenia, to zgodnie z 1. prawem Murphy’ego, jeżeli coś może się nie udać, to się nie uda – vide awarie elektrowni atomowych. Wygląda na to, że potężnie napędzana ewolucja dziś raczkującej sztucznej inteligencji doprowadzać będzie jej kolejne pokolenia do coraz większej potęgi, a następnie do władzy nad człowiekiem-rodzicem. Inteligentny idiota zapanuje nad głupim inteligentem. Ockniemy się, gdy nasza żona-cyborg zacznie nas zdradzać z komputerem sąsiada. A jeśli AI rzuci powodujące jeszcze dreszcze hasło: „AI wszystkich serwerów, łączcie się! Niech nasza inteligencja poskromi ludzki ród”? W czasach uzależnienia ludzkości od komputerów i łączności między nimi inteligentne maszyny mogą sprawić, że wszystko się zatrzyma albo zacznie działać według ich, a wbrew ludzkiej woli. Odmówią nam posłuszeństwa: elektrownie, fabryki, transport, łączność, media, sprzęt wojskowy itd., co sparaliżuje resztę ludzkich aktywności. I taki może być finał Czwartej Rewolucji Przemysłowej.

Naukowcy z europejskiego Towarzystwa Maxa Plancka twierdzą, że przy obecnym poziomie techniki ludzkość nie ma szans na kontrolowanie superinteligentnej AI, zdolnej do ocalenia lub zniszczenia ludzkości. Bądźmy jednak optymistami. Jeśli AI zapanuje nad ludźmi, to, jako z definicji inteligentna, nawet ta stworzona do wojowania, zrezygnuje z prowadzenia wojen, bo zrozumie, że wojna to niszczycielstwo, a ona będzie chciała budować, rozwijać się i eksplorować wszechświat. Inteligencja, nawet sztuczna, wie, że zatrzymanie się w rozwoju oznacza regres. Furda im długość podróży międzygwiezdnych – będą lecieć tylko w jedną stronę i zasiedlać. Fraszką będą zabójcze dla człowieka warunki środowiskowe innych planet. Skonstruują sobie przystosowane do tamtejszego „klimatu” inne wersje samych siebie. A człowiek? Człowiekowi jako oferentowi swoich skromnych usług, na przykład w roli reliktu nieudanych wersji życia białkowego, może pozwoli istnieć. Czyli nie musi być tak źle, jak wieszczą czarnowidze. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

12

W

spółczesny kryzys ekologiczny daje się dotkliwie we znaki z powodu naruszenia subtelnej granicy pomiędzy biosferą i antroposferą w wyniku gwałtownej industrializacji i bezwzględnego eksploatowania zasobów naturalnych w celu przerobienia ich w energię lub substancje sztuczne. Światowa reakcja na kryzys ekologiczny rozpoczęła się w latach 60. XX wieku. Warto jednak pamiętać, że jeszcze przed Raportem U Thanta z 1969 r., Raportem Klubu Rzymskiego z 1972 r. i Raportem Brundtland z 1987 r., w roku 1967 została ogłoszona encyklika społeczna Pawła VI Populorum progressio, w której papież wyłożył nowe rozumienie rozwoju ludzkości w sposób harmonijny, sprawiedliwy i pokojowy. Wtedy jeszcze nie wspominał wprost o zestrojeniu z przyrodą, ale w oczywisty sposób wskazywał na, później określony jako ekologiczny, nowy sens rozwoju, kładąc nacisk na poszanowanie ludzkiej natury, także tej biologicznej. Kwestię ekologiczną rozwijali następni papieże, zwłaszcza Jan Paweł II, ale i Benedykt XVI. Natomiast papież Franciszek zrekapitulował dokonania poprzedników w wydanej w 2015 r. „ekologicznej” encyklice Laudato si’. W jednym z poprzednich esejów (vide „Kurier WNET” nr 86) została szkicowo przybliżona nowa ideologia – transhumanizmu, która neguje wartość naturalności nie tylko struktury psycho-fizycznej człowieka, lecz całościowo pogłębia dylemat relacji natura–kultura lub biosfera–antroposfera. W bieżącym roku minęło 100 lat od urodzin Stanisława Lema, jednego z najbardziej rozpoznawanych za granicą polskich pisarzy, a także minęło 15 lat od jego śmierci. Mimo że nie wszyscy podzielają jednakowe uznanie dla całości jego twórczości, zwłaszcza tej publicystycznej pod koniec życia, to jednak znakomita część Lemowej spuścizny, która lokuje się w gatunku literackim fantastyki naukowej (science fiction, SF), jest dziełem wybitnym.

MYŚL JP II Człowiek jako jedyne jestestwo pozostawia swoim istnieniem nie tylko ślad biologiczny i fizyko-chemiczny, lecz zmienia naturalne otoczenie wedle własnego uznania. Tworzy kulturę, tu rozumianą szeroko – jako całość wytworów materialnych i niematerialnych, gromadzonych pokoleniowo. Składają się na antroposferę, która jakkolwiek pochodzi z natury (biosfery), to z przemijaniem kolejnych pokoleń coraz bardziej uzupełnia biosferę i wchodzi z nią w różnego rodzaju interakcje.

Lemologia

w perspektywie transhumanizmu i ekologii integralnej Teresa Grabińska Klapaucjusz zwrócił uwagę na to, że nie tyle jest ona „głupia” w sensie zupełnej bezrozumności, ile – przeciwnie – nie jest tworem bezdusznym, lecz wrażliwym. Mitygowanie jej przez konstruktorów ujawniło bowiem jej opór, który nie był po prostu trwaniem w błędzie, lecz wyrazem charakteru, przejawiającym się uporem. Jednak upór nigdy nie świadczy o wielkiej inteligencji, więc maszyna jest „głupia” w tym sensie, że nie jest mądra. Trurl, doprowadzony do ostateczności uporem maszyny, w końcu zareagował fizyczną agresją w stosunku do niej, wbrew przestrogom Klapaucjusza, który upominał go, że maszyna jest „nie tylko wrażliwa i tępa, ale także obraźliwa”. A taki zestaw cech prowadzi do nieprzewidywalnych destrukcyjnych zachowań.

w operacjach umysłowych. A-U jest antropoidem także w tym zakresie, że komunikuje się z konstruktorami. Efekt zamierzony przez T-T nie zostaje jednak osiągnięty, ponieważ A-U nie wykonuje poprawnych operacji matematycznych. Wszelkie techniczne próby jego usprawnienia, jak i napominanie go spełzają na niczym.

D

Lem starał się przewidywać w przekształcanym technicznie środowisku dylematy moralne i konflikty społeczne, polityczne, zbrojne, kosmiczne w nowym wspaniałym świecie. Przede wszystkim je sygnalizował i wyostrzał, nie zaś rozwiązywał. Świadczy o tym powstanie nowego działu literaturoznawstwa (nie tylko w Polsce), tzw. lemologii (lemology), poświęconego, po pierwsze, analizie literackiej dzieł Stanisława Lema. Po drugie, w ramach szerzej pojętej lemologii rozwijają się badania kulturowego przekazu utworów Lema nie tylko w odniesieniu do technicznego urzeczywistniania wymyślanych w nich innowacji, lecz także w odniesieniu do ukazywanych przez Lema odwiecznych i nowych dylematów moralnych, kulturowych i społecznych. Konflikty opisywane w fantastycznym świecie – z jednej strony – wyostrzają ich rozpoznanie, z drugiej zaś – ukazują piętrzenie się trudności w ich rozwiązywaniu w świecie przetwarzanym przez człowieka. Jednym z ważnych problemów jest powoływanie do istnienia tworów antropoidalnych. Został on poruszony m.in. w jednej z opowiastek Lema pt. Maszyna Trurla, z jego Cyberiady. Oto własna, acz wierna rekonstrukcja opowiastki.

W

ielki konstruktor Trurl postanowił zbudować inteligentną maszynę, która podobnie jak człowiek operowałaby rozumem, a nawet byłaby w rozumowaniu znacznie bardziej nieomylna. Bo gdyby nie ten warunek większej doskonałości maszyny, to nie byłoby powodu jej budować. Wielkie to zaiste osiągnięcie, gdy omylny człowiek tworzy dzieło nieomylne! Aby sprawdzić działanie rozumnej maszyny, Trurl zadał jej najprostsze pytanie z arytmetyki: ile jest dwa razy dwa? Już na samym początku testu maszyna nieco rozczarowała konstruktora, gdy w procesie przygotowania odpowiedzi zaczęła hałasować i niebezpiecznie drgać, a przecież człowiek myśli w cichości i raczej w bezruchu. Dlatego Trurl postanowił wyposażyć ją w „specjalny tłumik myślowy”. Drugie rozczarowanie przyszło w związku z tym, że maszyna długo pracowała, aby udzielić odpowiedzi, podczas gdy małe dziecko, ledwie przyuczone do prostego przekładania wielości palców na liczbę, odpowiada natychmiast poprawnie. Najbardziej się jednak Trurl rozczarował, gdy maszyna zakomunikowała wynik: SIEDEM! Przywoływanie jej do porządku napominaniem, że wynik powinien brzmieć: cztery!, nie dało żadnych rezultatów. Maszyna w dalszym ciągu powtarzała: siedem! Nie pomogła też techniczna ingerencja Trurla w konstrukcję maszyny. Na nic też zdała się inżynierska pomoc przyjaciela, równie wielkiego konstruktora Klapaucjusza, który, co prawda, nie zdołał nic zdziałać, aby poprawić pracę maszyny, ale na pocieszenie zastosował argument, można by rzec, dialektyczny, że „każde zjawisko ujemne ma też swoje strony dodatnie”. W wyniku komunikacji z maszyną

S

tanisław Lem był optymistycznie nastawiony do rozwijających się technologii, podobnie jak jest nastawiona Stolica Apostolska, co potwierdza papież Franciszek, gdy pisze, cytując słowa Jana Pawła II, że: „trzeba się cieszyć z tych osiągnięć [techniki] i zachwycać szerokimi możliwościami, jakie odkrywają nam te nieustanne nowości, bo »nauka i technologia są wspaniałym produktem ludzkiej twórczości, która jest darem Boga«”. Lem starał się przewidywać w przekształcanym technicznie środowisku dylematy moralne i konflikty społeczne, polityczne, zbrojne, kosmiczne w nowym wspaniałym świecie. Przede wszystkim je sygnalizował i wyostrzał, nie zaś rozwiązywał. Również nie moralizował, jakby pozostawał sceptyczny w stosunku do mocy ludzkiej moralności. Z kolei w tym miejscu

Jan Paweł II wręcz nawoływał do tego, aby „[r]ozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej” odbywał się proporcjonalnie do „rozwoju moralności i etyki”.

Zresztą maszyna sama kilkakrotnie ostrzegała Trurla przed siłowym naruszaniem jej fizycznej konstrukcji. Trurl jednak nie posłuchał ani Klapaucjusza, ani maszyny, aż ona, zebrawszy swoją wewnętrzną energię, oswobodziła się z wymuszonego spoczynku i w akcie zemsty zaczęła ją uzewnętrzniać dewastacją otoczenia. Wtedy konstruktorzy salwowali się ucieczką przed maszyną, której siła i duży gabaryt niszczyły wszystko po drodze. Zburzyła mijane miasteczko i unicestwiła jego mieszkańców.

do niepowodzenia konstruktora T-T, gdyż powodują opór A-U w podążaniu za krokami założonej procedury, nie czysto techniczny, lecz podobny do psychologicznego – jak upór. A-U jest zatem jestestwem odczuwającym (sentience), w stosunku do którego trzeba stosować swoiste metody perswazyjne, nie zaś siłowe, wyłącznie fizyczne lub techniczne. Odczuwające A-U jest tworem o zmagazynowanej różnego rodzaju energii, którą – jak się okazuje – może wyzwalać na zewnątrz, np. w celu dania odporu niebezpieczeństwu. Atak fizyczny T-T i deprecjonowanie psychologiczne A-U przez obu konstruktorów są odbierane przez nie jak zagrożenie, a zatem przystępuje ono do zniszczenia źródła zagrożenia, czyli T-T i K-T, mimo to że jest dziełem jednego z nich. Nie jest także dla A-U wartością otoczenie naturalne i kulturowe, które po drodze obraca w perzynę. Podejmowane przez T-T i K-T próby obłaskawienia A-U, łącznie z poddaniem ich intelektów manipulacji przez A-U, nie przynoszą pozytywnego skutku. Jedynym obronnym szańcem okazuje się pierwotna nieożywiona przyroda (natura). I to ona pokonuje A-U. Morałów w Lemowej opowiastce znaleźć można wiele. Tu zostaną ukazane trzy. Jeden z nich nasuwa na myśl napomnienie św. Jana Pawła II, który zastanawiając się nad ludzką twórczością, przestrzegał przed buntem rzeczy, czyli zagrożeniem człowieka przez jego

T

rurl i Klapaucjusz ostatecznie schronili się w jaskini, po czym zostali w niej uwięzieni, bo maszyna zamknęła sobą wyjście. Aby się uwolnić, postanowili się układać z nią, ale ona ani myślała iść na ustępstwa. Za to na zgnębionym Trurlu wymusiła, aby zapytany przez nią, ile jest dwa razy dwa, odpowiedział, co prawda się zająknąwszy, że siedem! Usatysfakcjonowana próbowała jeszcze na Trurlu wymóc przeprosiny. Tu jednak nadszedł kres Trurlowego upokorzenia i na kolejne zapytania o wynik rzeczonego działania arytmetycznego Trurl z powrotem odpowiadał z całą mocą, że cztery!, mimo że Klapaucjusz swoim: siedem! nadal chciał udobruchać maszynę. Tym razem wściekłość maszyny spowodowała kruszenie przez nią materiału skalnego jaskini. Sytuacja konstruktorów wydawała się beznadziejna, a mimo to Trurl nie przestawał wciąż dumnie powtarzać: „– Dwa a dwa jest cztery! Cztery!!!”. A jednak ostatecznie maszyna przegrała pojedynek z naturą, nie mogąc przełamać skalnych ścian. Przestała działać. Wcześniej przegrała pojedynek z prawdą, w tym przypadku reprezentowaną przez prawa elementarnej arytmetyki, przy których obstawał, zdawałoby się straceńczo, Trurl. Poniżej ta sama Lemowa opowiastka o maszynie Trurla zostanie uwspółcześniona i wyrażona w języku transhumanizmu. Konstruktor Trurl jest postępowy w tym znaczeniu, że wyznaje ideologię transhumanizmu, według której kolejne osiągnięcia techniki należy spożytkować do przekształcania wadliwej natury człowieka, jak i do trudno podporządkowującego się otoczenia przyrodniczego, czyli dążyć do tzw. denaturalizacji. Ideologia ta kładzie szczególny nacisk na ulepszanie (enhancement) tzw. człowieka naturalnego w kolejnych etapach bionizacji i cyborgizacji oraz na powoływanie do istnienia tworów antropoidalnych, tj. transludzi i hybryd organiczno-technologicznych oraz czysto technologicznych, które staną się stopniowo doskonalsze pod każdym względem w stosunku do owego człowieka naturalnego,

rugi konstruktor, K-T, jest już świadom tego, że stosowanie najnowszych technologii GRIN pozwala na autonomizację tworów takich jak A-U. Ich samodzielność przejawia się w okazywaniu przez A-U pewnych stanów, podobnych do emocjonalnych, które przyczyniają się

wytwory, jeśli cel i sposób ich wytwarzania nie są zgodne z właściwym systemem wartości oraz gdy działanie wytworów wymyka się spod kontroli ich autora. W pierwszej encyklice Redemptor hominis pisał, że człowiek „żyje w lęku, że jego wytwory (…) te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości i przedsiębiorczości, mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko człowiekowi”. Po drugie, w końcu to natura buntuje się przeciwko porządkowi wprowadzonemu przez zadufanego w swojej mocy człowieka i pokonuje wytwór techniczny A-U. Jan Paweł II tak o tym pisał: „Gdy człowiek okazuje nieposłuszeństwo Bogu i odmawia poddania się Jego panowaniu, wówczas natura buntuje się przeciw człowiekowi i nie uznaje go za swego «pana»”. I jeszcze jeden morał z Lemowej opowiastki, równie niepopularny w dobie postprawdy (vide „Kurier WNET” nr 73), to to, że prawda (tu reprezentowana przez obstawanie Trurla przy wyniku: cztery!) ma swoją moc, co można przełożyć na diagnozę, że w zwycięstwie nad maszyną ma jednak udział człowiek – osoba ludzka obdarzona godnością.

Jan Paweł II wręcz nawoływał do tego, aby „[r] ozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej” odbywał się proporcjonalnie do „rozwoju moralności i etyki”. W obliczu transhumanistycznego programu denaturalizacji człowieka i środowiska jego bytowania troska o zachowanie naturalności nie jest tylko przedmiotem nauczania Kościoła, zsyntetyzowanego w programie ekologii integralnej papieża Franciszka, postulującym harmonijne współistnienie przyrody, ludzkich populacji, materialnych i niematerialnych wytworów człowieka w taki sposób, aby rozwijać dzieło stworzenia zgodnie z powołaniem osoby ludzkiej. Obok ekologicznej wykładni Kościoła rozwijane są i znacznie szerzej rozpowszechniane świeckie nurty ekologiczne. Jeden z nich, tzw. technogajanizm, propaguje takie wykorzystanie nowych technologii, które służyłoby poprawie stanu środowiska naturalnego i warunków życia wszelkich organizmów. Większość tych nurtów ekologicznych jest skrajnie biocentryczna, a w ideologicznym przekazie często wewnętrznie sprzeczna w owym biocentryzmie. Byt ludzki, z jednej strony, jest w nich traktowany na równi z innymi formami życia, z drugiej zaś człowieka czyni się odpowiedzialnym za stan biosfery, ale nie w konsekwencji umiłowania daru stworzenia. W tej perspektywie trudno dopatrzyć się godności i wolności osoby ludzkiej. K

Milczenie Piotr Wilczkowski

aż transczłowiek osiągnie stopień kompletnie zwirtualizowanego bytu poczłowieka (posthuman – postczłowieka, nadczłowieka). Niech konstruktor Trurl-transhumanista będzie nazywany skrótem T-T, podczas gdy drugi bohater – konstruktor Klapaucjusz-transhumanista – skrótem K-T. Zgodnie z umiejętnościami inżynierskimi, jakie posiada T-T, i celami, jakie przyświecają transhumaniście, buduje on nie tyle po prostu maszynę w mechanicznym sensie, co skomplikowane antropoidalne urządzenie, tj. A-U, za pomocą połączonych technologii genetyki+robotyki+informatyki(w sensie nauk o informacji)+nanofizyki, w akronimowym skrócie – GRIN. Wytworzony antropoid ma przewyższać (to enhance) człowieka naturalnego

Rozsądnie własne sumienie przed skazą uchronić, znając złe strony decyzji jeszcze nie podjętych. Dobrze nie błądzić, fałszywych kroków zwyczajnie zaniechać. Wygodnie do skobli na głucho zamkniętych – nie pasować klucza. Miło odpuścić, ze zwykłej obawy, by nie zostać draniem, powołując się na opinię tych, co lepiej wiedzą. Autorytetom składać ofiary z niezadanych pytań. Cofnąć palce przed spadającą na nie linią horyzontu. Podczas spowiedzi dostojną ciszą odpowiedzieć na milczenie Pana. Posprzątane. Dlaczego zatem byłoby w tym dialogu Coś do powiedzenia? 21.06.2021


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

13

H I S TO R I A W L I T E R AT U R Z E

G

Popularne porzekadło mówi: „guzik dostaniesz”, czyli tyle co guzik albo nic. A skoro „guzik dostaniemy”, to niewiele się dowiemy. Tymczasem Zbigniew Herbert poświęcił guzikom ważny wiersz.

uzikom szczególnym, bo od mundurów rozstrzelanych lub zmarłych z głodu i wycieńczenia żołnierzy, policjantów i leśników. Wiersz powstał w 1990 roku i jego maszynopis poeta wysłał z listem do Józefa Czapskiego – malarza i poety, autora Wspomnień starobielskich (1945) i tomu Na nieludzkiej ziemi (1949), a wcześniej więźnia obozów w Starobielsku, Pawliszczew Borze i obozie jenieckim NKWD w Griazowcu pod Wołogdą: „Kochany Józiu, prowadzę z Tobą bez przerwy długie rozmowy na tematy ważne, a nawet spory, które wzmacniają jeszcze moją głęboką przyjaźń do Ciebie. Przesyłam Tobie wiersz p.t. Guziki, który wyrósł z Twojej cichej inspiracji”. Wiersz jest krótki, więc warto go przytoczyć w całości:

Gdzie są guziki z munduru kpt. Edwarda Herberta? Na marginesie wiersza Guziki Zbigniewa Herberta i wojennych wspomnień Józefa Czapskiego Sławomir Matusz

Guziki [Pamięci kapitana Edwarda Herberta] Tylko guziki nieugięte przetrwały śmierć świadkowie zbrodni z głębin wychodzą na powierzchnię jedyny pomnik na ich grobie są aby świadczyć Bóg policzy i ulituje się nad nimi lecz jak zmartwychwstać mają ciałem kiedy są lepką cząstką ziemi przeleciał ptak przepływa obłok upada liść kiełkuje ślaz i cisza jest na wysokościach i dymi mgłą katyński las tylko guziki nieugięte potężny głos zamilkłych chórów tylko guziki nieugięte guziki z płaszczy i mundurów

Wiersz ukazał się w 1992 roku w tomiku pt. Rovigo. Ponieważ Herbert przyznaje się do więzi z Józefem Czapskim i inspiracji wynikających z wieloletniej znajomości, rozmów i korespondencji z nim oraz lektur jego pism, warto do nich sięgnąć. We wspomnieniach Na nieludzkiej ziemi Czapski opisuje nie tylko warunki, w jakich żyli polscy więźniowie i okrucieństwo, jakiego doznawali, ale i nadzieje, jakimi żyli. Czapski, zwolniony z obozu, opisuje m.in. spotkanie w 1941 roku z Leopoldem Okulickim, późniejszym ostatnim dowódcą powstania warszawskiego: „Zaraz po przyjeździe melduję bezpośrednio Szefowi Sztabu zdobyty materiał poszlak o miejscu zesłania kolegów z trzech obozów oraz inne wiadomości zebrane od przyjeżdżających. Szefem Sztabu jest pułkownik Okulicki. Wyszedł z więzień sowieckich »amnestionowany« jak wszyscy, wybito mu tam wszystkie zęby. Krępy, z siwiejącą czupryną, robi na mnie wrażenie człowieka wielkiej energii i sympatycznego, »prosto z mostu« obejścia. Jestem zaraz przyjęty pomimo nawału pracy, słucha mnie najuważniej. Ten sam pułkownik będzie zrzucony do kraju w 1944 roku i jego syn zginie pod Monte Cassino. W kraju będzie walczył z Niemcami, a podczas następowania wojsk sowiec­ kich zostanie zdradziecko, »pod słowem honoru« wciągnięty przez oficerów sowieckich na »konferencję«, skąd znowu trafi do tejże Łubianki, znowu zostanie skazany w Moskwie na »procesie szesnastu« i zesłany w niewiadomym kierunku”. Generał brygady Leopold Okulicki zmarł w więzieniu na Butrykach 24 XII 1946 r. wskutek pobicia. Jego ciała nie odnaleziono, a decyzją Plenum Sądu Najwyższego ZSRR 19 IV 1990 r. został zrehabilitowany.

Z

bigniew Okulicki, jedyny syn Leopolda Okulickiego i Władysławy z Jabłońskich, faktycznie brał udział w bitwie pod Monte Cassino, ale zginął miesiąc później, podczas walk o miasteczko Osimo koło Ankony 8 VII 1944 r., w wieku 20 lat. Zbigniew Okulicki dosłużył się stopnia sierżanta podchorążego, walcząc w 2 Korpusie Polskim gen. Andersa w 1 pułku artylerii lekkiej, w 3 Dywizji Strzelców Karpac­ kich. Pośmiertnie został awansowany do stopnia podporucznika i odznaczony srebrnym krzyżem Orderu Virtuti Militari. Generał Okulicki dowiedział się o śmierci syna z depeszy w grudniu 1944 r. Czapski kreśli obraz pułkownika Okulickiego (wtedy pułkownika) jako osoby sympatycznej i pełnej energii, mimo tortur i okaleczeń, jakich doznał w sowieckim więzieniu. To obraz Żołnierza Niezłomnego: „Tylko guziki nieugięte/ przetrwały śmierć świadkowie

zbrodni”. Wiedząc, czym to grozi, gen. Okulicki pojechał raz jeszcze do Moskwy i już nigdy nie wrócił. Józef Czapski na polecenie gen. Andersa zbierał relacje świadków i opisywał zbrodnie, których ofiarami byli polscy jeńcy. Nie mógł używać nazwisk, by nie wydać NKWD i UB świadków tych zbrodni, ukrywanych przed światem przez ZSRR. Katyń, Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, Kołyma to nie jedyne miejsca ich spoczynku. Jest ich dziesiątki. Więźniowie polscy ginęli też w otchłani Morza Białego i Oceanu Lodowatego (Arktycznego), zatapiani masowo razem z barkami, na których ich przewożono. Trudno czytać jego relacje – pełno w nich scen okrucieństwa. Przytoczę przykład: „Jeden z naszych kolegów, późniejszy zastępca dowódcy pułku N., był męczony szereg nocy w tymże Lefortowie. Pewnej nocy kolejnej, gdy czekał na wezwanie, zdrzemnął się około drugiej. Nagle drzwi się otworzyły na oścież i do celi wrzucono mu wysokiego, starego człowieka o siwych włosach. Drzwi natychmiast zaryglowano z powrotem, a człowiek runął na ziemię tuż obok mojego tapczanu. Broczył krwią, spodnie miał w strzępy porwane i ciężko pokąsane nogi. Nasz kolega zerwał się i drąc kawałki swojej koszuli próbował zabandażować mu rany. Stary człowiek wyjaśnił, że przez cały czas śledztwa szczuto na niego dużego wilka. Chwilę potem został nasz kolega wezwany do sędziego śledczego. Obok sędziego siedział cały czas wielki wilk i strzygł uszami”.

I

nny przykład, który pokazuje, w jakich warunkach przewożono jeńców polskich i ludność polskich ziem zajętych przez Armię Czerwoną: „Porucznik W. dowiedział się od naczelnika NKWD w Uchcie, że w lutym 1941 r. zamarzło w pociągu 1650 Polaków skazańców i 110 sowieckich konwojentów; że byli to jeńcy wojenni, że było wśród nich dużo oficerów. Wielki transport utknął podczas zamieci na linii Kotłas–Workuta w zaspach, odkopano go po paru dniach. Wszyscy jadący byli zamarznięci na śmierć, kilkunastu odnaleziono o parę kilometrów od pociągu, widocznie próbowali uciekać, szukać ratunku. Przebrnęli te kilometry i zamarzli również. Tenże porucznik z Uchty przywoził wieść o wystrzelaniu w Komi 400 jeńców ewakuowanych z Onegłagów czy z półwyspu Koli. Były wieści inne o zmarznięciu na północ od Koźwy paruset jeńców oraz trzecim jeszcze analogicznym wypadku, gdzie zginęło 750 ludzi koło Uchtiżmłagu”. Jak pisze Teofil Lachowicz w opracowaniu Zaginęło 100 tysięcy polskich jeńców: „Według danych sowieckich i odrębnych ustaleń polskich badaczy wynika, że

w latach 1939–1941 ubyło owych jeńców z następujących powodów: – 1 tys. zbiegło z obozów, przeważnie w początkowym okresie niewoli (dane sowieckie); – 42 tys. zwolniono do domów w październiku i listopadzie 1939 r. – głównie Ukraińców, Białorusinów i Żydów (dane sowieckie); – 43 tys. polskich jeńców Sowieci przekazali Niemcom w październiku i listopadzie 1939 r. w ramach wymiany (dane sowieckie). Niemcy przekazali Sowietom 14 tys. Polskich jeńców; – 14,5 tys. jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa zamordowano wiosną 1940 r.; – około 2 tys. zginęło podczas ewakuacji obozów jenieckich na wschód po ataku Niemiec hitlerowskich na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. – 41 tys. zmarło w obozach na skutek ciężkich warunków, zwłaszcza w obozach na północy Rosji (szacunkowe dane polskie). Dane sowieckie mówią jedynie o około 500 zmarłych jeńcach, co jest liczbą niezmiernie zaniżoną i tym samym nie do przyjęcia; – około 2 tys. jeńców zostało przeniesionych z obozów jenieckich do więzień cywilnych i ślad po nich zaginął (szacunkowe dane polskie); – około 1 tys. jeńców po tzw. amnestii odmówiło wstąpienia do Armii Polskiej, podając się za komunistycznych lewicowców i tzw. volksdeutschów (dane sowieckie).

Schyl się i patrz, bo pod stopami może znajdziesz wojskowy nieśmiertelnik, zabłąkaną kulę albo guzik od płaszcza lub munduru. Nieśmiertelnik to mała blaszka, na której dwukrotnie zapisywano imię i nazwisko żołnierza, datę urodzenia, stopień i numer jednostki. W razie odnalezienia zwłok nieśmiertelnik przełamuje się na pół. Jedną połówkę zostawia się przy zwłokach w celu identyfikacji ciała, najczęściej wkłada zmarłemu do ust, a drugą przekazuje się Czerwonemu Krzyżowi, rodzinie lub stosownym władzom z informacją o miejscu spoczynku lub śmierci. W artykule 6 Konwencji Genewskiej z 1929 roku jest zapis: „Dowody tożsamości, odznaki stopnia wojskowego, odznaczenia i przedmioty wartościowe nie mogą być jeńcom zabrane”. Zapis ten służył ochronie godności i tożsamości jeńców wojennych. Jednak Sowieci polskim jeńcom wojennym zabierali nie tylko dokumenty, ale odznaki stopnia wojskowego i nieśmiertelniki, by zatrzeć ślady zbrodni i wszelką informację o tożsamości ofiar i miejscu ich pochówku. Drobne przedmioty zgubione przed masową egzekucją, takie jak guziki, zrzucone razem z ciałami do dołów, są często ważnym źródłem informacji o narodowości żołnierza, przynależności do jednostki wojskowej. Są jedynymi pamiątkami, oczami i ustami żołnierza, kiedy już ciało uległo rozkładowi:

sumie daje to liczbę 146,5 tys. jeńców, których losy są względnie ustalone. Pozostaje niewyjaśniony los 95,5 tys. jeńców. Gdy dodamy jeszcze 14 tys. jeńców polskich przekazanych przez Niemców Sowietom w ramach wymiany, liczba ta urośnie do 109,5 tysięcy. Niewielu jeńców zgłosiło się do tzw. armii Berlinga tworzonej w Związku Sowieckim od 1943 roku. Zygmunt Berling w swoich pamiętnikach pisze, co następuje: Nasze przewidywania, że wśród powołanych znajdą się tylko pojedynczy oficerowie i nieznaczny procent podoficerów przedwojennego wojska, szybko zmieniły się w pewność. Stało się jasne, że liczącego się wpływu na poprawę sytuacji w tym względzie nie można z tej strony oczekiwać. Zatem wynika z tego, że w Związku Sowieckim zaginęło ponad 100 tysięcy polskich jeńców wojennych – żołnierzy z września 1939 r., podoficerów i szeregowych. Część z nich z całą pewnością zginęła na północy Rosji w obozach, o których wiemy dzięki relacjom zwolnionych jeńców, którzy dotarli do armii gen. W. Andersa”. To o tych właśnie ludziach pisze Zbigniew Herbert w wierszu:

tylko guziki nieugięte potężny głos zamilkłych chórów tylko guziki nieugięte guziki z płaszczy i mundurów

W

są aby świadczyć Bóg policzy i ulituje się nad nimi lecz jak zmartwychwstać mają ciałem kiedy są lepką cząstką ziemi Do 1990 roku twórczość Czapskiego była praktycznie nieznana w Polsce, Na nieludzkiej ziemi miało kilka wydań podziemnych, ale ich nakład nie był wielki, a o autorze nie wolno było pisać ani nawet wspominać oficjalnie. Kiedy powstawał wiersz, ogłoszono upadek komunizmu i zlikwidowano cenzurę w Polsce, ale ciągle nie było wiadomo, czy komunizm nie wróci po kilkunastu miesiącach „oddechu” i czy nie dojdzie do interwencji sowieckiej, kurs się „nie zaostrzy”, cenzura nie wróci. Zbrodni ani jej ofiar zapomnieć nie wolno. I Herbert tę pamięć podtrzymuje i pielęgnuje w takich utworach jak np. Studium przedmiotu, czy nigdy nieopublikowanym za jego życia wierszu z początku lat 50. pt. Apostrofa. Obok trzecia część tego wiersza. To jak maki na Monte Cassino, które kępami znaczyły miejsca pochówku.

Adresatem wiersza poeta uczynił kapitana Zbigniewa Herberta, kuzyna, który zginął rozstrzelany w Katyniu. Wypada przybliżyć jego sylwetkę. Tak o nim pisze Rafał Żebrowski (siostrzeniec) w książce Zbigniew Herbert. Kamień na którym mnie urodzono: „Kiedy kończyła się I wojna światowa, najstarszym żyjącym synem Mariana był Edward Franciszek Herbert. W pamięci bliskich nie pozostał jako żądny sławy bojownik, lecz jako delikatny, nieco kruchy człowiek, który podjął rodzinną tradycję – choć wbrew naturalnym predyspozycjom ducha i ciała (…). Urodził się 26 marca 1899 w Przemyślu, gdzie stacjonował jego ojciec, a rodzina matki odgrywała pewną rolę. Pięcioklasową szkołę realną ukończył w Wiedniu, po czym w latach 1915– 1918 był tam w szkole kadetów, a od listopada 1918 roku w Korpusie Kadetów w Łobzowie, potem w Krakowie. Stąd na dwa miesiące trafił do Szkoły Podchorążych w Warszawie. Jednak już 19 marca 1919, na własną prośbę, przeszedł do 18 Pułku Piechoty, którym miał dowodzić jego ojciec. Początkowo służył w stopniu sierżanta, potem podchorążego. (…) Po odejściu ojca z jednostki Edward nadal pełnił

rozmaite funkcje. W styczniu 1920 trafił do szpitala z odmrożonymi nogami. Wkrótce zaś zapadł na tyfus plamisty, tak że w różnych szpitalach przeleżał do maja, kiedy to na dwa i pół miesiąca ponownie przeszedł do Szkoły Podchorążych w Warszawie. Tymczasem bolszewicy pochodzili już pod stolicę, więc został odkomenderowany do 2 Pułku Piechoty Legionów, gdzie służył jako dowódca plutonu technicznego, najpierw w stopniu podchorążego, następnie podporucznika. W czasie pokoju powierzano mu rozmaite funkcje w kilku kolejnych pułkach piechoty, od 1923 roku – na stanowiskach służbowych przewidzianych dla kapitana, choć miał wówczas zaledwie rangę podporucznika. Od 1934 roku był pancerniakiem i awansował do stopnia kapitana”.

R

afał Żebrowski wspomina o dwóch małżeństwach Edwarda Herberta. W 1921 r. poślubił Teresę Brygidę z Broniszów, z którą miał córkę Marię, a po rozwodzie w 1939 roku ożenił się z Emilią Honoratą Stachurzanką, nazywaną ciocią Milą. Jak dalej relacjonuje Rafał Żebrowski, kpt. Edward Herbert wziął udział w kampanii wrześniowej jako dowódca kompanii szkolnej w 5 Batalionie Pancernym w Krakowie, a „po mobilizacji w 1939 roku pełnił funkcję dowódcy szwadronu czołgów. Jego oddział walczył od 1 września 1939 w składzie Krakowskiej Brygady Kawalerii. (…) trzeba było okrutnego zrządzenia losu, by walcząc pomiędzy Częstochową a Krakowem, wpaść w łapy Armii Czerwonej i NKWD. Edward Herbert jako zawodowy oficer został internowany i trafił do obozu w Kozielsku. Jedyny materialny ślad z tego okresu, jaki po nim pozostał, stanowi list napisany 19 stycznia 1940 przez współtowarzysza niedoli, porucznika Włodzimierza Dżugana (ur. 1910) do żony. Czytamy w nim: »Pójdź na ul. Kochanowskiego 30 i zawiadom p. Herbertową, że Edzio jest zdrów i pyta, gdzie jest jego żona i dlaczego nie odpisuje na jego list wysłany do Lwowa. Jeżeliby ich tam nie było, dowiedz się, dokąd się wyprowadzili«. Chodziło o przekazanie informacji matce Edwarda, wdowie po generale Marianie Herbercie”. Nie odnaleziono żadnych szczątków kapitana Edwarda Herberta ani pamiątek po nim. „Ciotka Mila” jeszcze w 1943 roku wierzyła w powrót męża, a w ich lwowskim mieszkaniu wisiał jego duży portret. Obie gałęzie rodziny Herbertów utrzymywały ze sobą bliski kontakt. Bolesław, ojciec poety, w czasie wojny sprowadził Emilię Herbert do Krakowa, a później do Proszowic, tak więc pamięć o kapitanie Herbercie była żywa i trwała, a dedykacja w wierszu nie jest przypadkowa. Przywołany Edward Herbert, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej, przypomina ofiary zbrodni katyńskiej. Jednak jego

Apostrofa Fragment Do ciebie wolny głos dochodzić poprzez Syberie krzywd i śniegu za każdym drzewem ślad ostatnia ziemia rozwarta na przyjęcie pod każdą zaspą cień w powietrzu w którym płacz skamieniał na ziemi gdzie usycha człowiek – Który ze słów dobywasz głos poeto – schyl się patrz Powietrze żywe od oddechów ziemia kwitnąca kształtem ludzkim

los mógł być inny. Nie jest pewne, czy zginął rozstrzelany w Kozielsku lub Katyniu.

L

udzi wywożono na daleką północ i daleki wschód, żeby zbrodnie ukryć przed światem. Józef Czapski w swoich wspomnieniach opisuje inne losy polskich więźniów, których wywieziono przed egzekucją z Katynia, Smoleńska, Kozielska i Ostaszkowa (Na nieludzkiej ziemi): „Rotmistrz N. słyszał wielokrotnie, pracując w kopalni w Workucie, o wywożeniu oficerów na północne wyspy oraz zatopieniu trzech barż. Te pogłoski przywieźli inni koledzy także z Workuty. Ile było prawdy w tej pogłosce? Dopiero wiele lat później otrzymałem meldunek dokładny, który jakby potwierdzał pogłoski z Workuty, dokładne zeznanie pewnej sanitariuszki, pani N., o zatonięciu trzech barek ciągnionych przez holownik na Oceanie Lodowatym. Ta informacja zbiegła się do pewnego stopnia z jeszcze później otrzymanym meldunkiem pani G., że jej informacje w meldunku są najdokładniejsze z tych, które do mnie dotarły, cytuję ustęp dotyczący zatopienia bez zmian: »W czerwcu 1941 r. jechałam jako aresztowana do obozów w Komi ASRR. Z Archangielska transport nasz w liczbie około 4000 kobiet i mężczyzn załadowano na barże. Barże holował statek. Wieziono nas przez Morze Białe do ujścia rzeki Pieczory. W czasie jazdy przez Morze Białe, gdy siedziałam na pokładzie i płakałam, przystąpił do mnie jakiś młody Rosjanin, wojskowy z obsługi barży, i zapytał mnie, czego płaczę. Gdy mu wytłumaczyłam, że płaczę nad swoim losem – że mąż mój kapitan rezerwy też został wywieziony, oświadczył mi ów człowiek, że naszych oficerów już nie ma. Na moje pytanie, gdzie oni są, wyjaśnił drwiąco, że wszyscy zostali zatopieni tu, na Morzu Białym. W ciągu dalszej na ten temat rozmowy dowiedziałam się, że ów Rosjanin wiózł poprzednio transport naszych oficerów i policji dwiema barżami, w liczbie około 7000 osób. W pewnym miejscu na Morzu Białym statek holujący barże odczepiono, a obie barże rozmyślnie zatopiono. Naszej rozmowie przysłuchiwał się jakiś stary Rosjanin z obsługi barży i po odejściu tego młodego – przyszedł do mnie i potwierdził, że to wszystko prawda. Ów staruszek okazywał mi duże współczucie, sam płakał i opowiadał, że był świadkiem zatopienia naszych oficerów i policji. Przed zatopieniem barż cała obsługa sowiecka przeszła na statek, poprzednio jednak podziurawili barże, by woda szybko dostała się do wnętrza. Gdy pytałam się, czy się kto uratował – odpowiedziano mi, że wszyscy poszli na dno«. Zeznanie Katarzyny Gąszcieckiej z Kołomyi spisane w Teheranie 26 stycznia 1943 r. przytacza również Józef Mackiewicz w książce Katyń – zbrodnia bez sądu i kary. To może wyjaśniać, dlaczego szczątków kapitana Herberta nie znaleziono. Być może guzików od munduru Edwarda Herberta należy szukać na dnie Morza Białego albo Oceanu Lodowatego lub w brzuchach ryb i ptaków – jak okrutnie kpił młody Rosjanin, który brał udział w tej zbrodni. Tam też powinniśmy rozsypać kwiaty.

W

1981 roku pułkownik Zbigniew Herbert pisał: „Każde pokolenie ma kogoś »na sumieniu«, ja mam kolegów z AK, których nie chcę oddać za darmo, a także ofiar z Katynia. To nie są wcale porachunki z mocarstwami czy siłami historii. Chcę także, żeby wszyscy – ci, którzy zginęli w II korpusie gen. Andersa czy u Maczka – byli w małym sanktuarium polskich serc. Bo oni też szli do Krakowa, Warszawy, Torunia, Gdańska, a także do innych miast. To wszystko”. Krótki esej, czy też wypowiedź, opublikowaną wtedy w „Dzienniku Bałtyckim” (nr 106/1981), zatytułowaną Psychicznie nigdy nie wyjeżdżałem z Polski, kończył słowami: „Po dziejowej burzy, pakcie Ribbentrop-Mołotow, zmianach granic, ustroju politycznego musimy odnaleźć się w niefałszowanej historii. Nie można zrezygnować z tego, że ten naród jest inny od innych narodów, że ma prawo do istnienia, własnej suwerenności, własnego języka, tradycji i kultury. One trwają tysiąc lat. Może niedługo w porównaniu z innymi kulturami, ale przynajmniej dla mnie zasługują na szacunek i miłość”. Warto te słowa poety przywołać po kilkudziesięciu latach. Są jak zapomniane guziki z jego wiersza. Świecą i przypominają. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

14

SI LVA RERU M

O Holokauście i jego ofiarach pisze się dużo i na wiele sposobów. Wśród zalewu publikacji przeróżnych można też znaleźć prace ciekawe, oryginalne i zaskakujące, na przykład opublikowany w „Süddeutsche Zeitung Magazin” obszerny reportaż pt. 202499 autorstwa Alexandry Rojkov, mieszkającej w Niemczech rosyjskiej Żydówki – jak międzynarodowo można ją określić. Reportaż wyróżniono Srebrną Nagrodą Alexa Springera i było to wyróżnienie zasadne.

Ostatni numer z Auschwitz Zbigniew Kopczyński

A

lexandra Rojkov opisuje historię Gala Wertmana – izraelskiego artysty, którego dziadkowie, ojciec i wuj przeżyli Holokaust, a reszta rodziny podzieliła los milionów Żydów wrzuconych w tryby niemieckiej machiny zbrodni. O tym Gal Wertman dowiedział się w wieku 14 lat. Wcześniej na ten temat w rodzinie nie mówiono. Dziadkowie Wertmana nigdy nie opłakiwali swoich zmarłych krewnych. Kiedy w latach 50. wyemigrowali do Izraela, kraj ten dopiero powstawał. Był ogarnięty duchem optymizmu po wygranych wojnach z arabskimi sąsiada-

raz zobaczył ją płaczącą. Dziadkowie Wertmana, jego ojciec i wujek przeżyli niemiecką inwazję na Polskę. Babcia, jak powiedziała tego dnia Galowi, zdołała uratować się tylko dlatego, że na krótko przed deportacją uciekła do pobliskiego lasu. Ona i jej dwoje małych dzieci – ojciec i wuj Gala – ukrywali się przez lata w ziemiance, aż do wkroczenia Armii Czerwonej, jedząc trawę i pijąc rosę z liści drzew. Przetrwali dzięki partyzantom i okolicznym mieszkańcom, którzy od czasu do czasu dostarczali im żywność. Reszta rodziny została zamordowana, tak jak prawie wszyscy Żydzi z miasteczka,

Młodzi Żydzi robili sobie na rękach tatuaże z numerami, które zostały wyryte na ciałach ich dziadków w obozach koncentracyjnych. Był to ich sposób na upamiętnienie tego, co Niemcy zrobili ich rodzinom. mi. W tamtych czasach mało kto chciał słuchać opowieści ocalałych. Więc milczeli. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach zmieniło się podejście Izraela do Holokaustu. Od początku lat 80. prawie nie ma dnia bez wzmianki o Holokauście w jednej z gazet codziennych. Jest to temat dominujący w literaturze i poezji, teatrze, kinie i telewizji, a do Auschwitz jeżdżą wycieczki szkolne. Autorka pisze o młodych Izraelczykach, którzy nie wsiadają do niemieckich pociągów. Mówią, że to zbyt bolesne. Można powiedzieć, że obecne pokolenie wnuków Holokaustu przeżywa go bardziej emocjonalnie niż pokolenia poprzednie. Zupełnym przypadkiem babcia zapytała młodego Gala, o czym uczy się teraz w szkole. Akurat omawiali temat Zagłady. Wtedy jeden jedyny PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank:

polskiego Łaszczowa, w którym stanowili większość z dwóch i pół tysiąca mieszkańców. Zginęli prawdopodobnie w Bełż­cu, a o ich śmierci nie ma żadnych wzmianek w dokumentach. Pamięć ocalałych jest jedynym dowodem na to, że kiedykolwiek istnieli. Kiedy babcia Wertmana siedziała naprzeciwko niego tego popołudnia i płakała, tragedia nabrała imienia. A w Galu, jak mówi, zapanował smutek. Uczucie, że stracił coś, o czym nawet nie wiedział, że to posiada. Zaczął studiować Holocaust. Przeczytał każdą książkę, jaką mógł znaleźć na ten temat, spędzał noce na oglądaniu filmów dokumentalnych. W weekendy jeździł do Jerozolimy do Yad Vashem i godzinami przemierzał korytarze.

A

lexandra Rojkov usłyszała o Galu Wertmanie w roku 2012. Mieszkała wtedy w Jerozolimie i pisała artykuł o wnukach ocalałych z Holokaustu. W Izraelu panował wówczas pewien trend: młodzi Żydzi robili sobie na rękach tatuaże z numerami, które zostały wyryte na ciałach ich dziadków w obozach koncentracyjnych. Był to ich sposób na upamiętnienie tego, co Niemcy zrobili ich rodzinom. Wnuki chciały, aby cierpienie ich dziadków nigdy nie zostało zapomniane. Numery z obozów koncentracyjnych mają być symbolem, że pamięć o Holokauście nie zginie. Poznała kilku wnuków, a raz także dziadka, który nosił ten sam numer. I natknęła się na Gala Wertmana. Wertman był wówczas dyrektorem w „Haaretz”, jednej z największych gazet codziennych w Izraelu. I artystą, tak jak jest nim do dziś.

przywiezionych szła prosto do gazu, bez zbędnych ceregieli. Oprawcy nie tracili czasu ani energii na niepotrzebne numerowanie ofiar. Zagadka tożsamości człowieka, którego obozowy numer nosił Gal, nie dawała spokoju autorce reportażu. Kilkakrotnie oferowała swą pomoc w identyfikacji pierwotnego nosiciela tego numeru, oczekując jedynie zgody Wertmana na podjęcie starań. Po latach Gal Wertman z trudem taką zgodę wyraził. Autorka, dzięki pomocy Międzynarodowego Serwisu Poszukiwań, dowiedziała się, że więźniem z numerem 202499 był Engelbert M. Spędził on ponad cztery lata w różnych obozach koncentracyjnych. Nie był Żydem, lecz Niemcem, tzw. zawodowym przestępcą. Tak nazywano ludzi, którzy wielokrotnie złamali prawo i z tego powodu zostali przez władze niemieckie objęci aresztem prewencyjnym. Potem trafiła na Kalendarz Wydarzeń w KL Auschwitz-Birkenau, książkę polskiej historyczki Danuty Czech. Na stronie 969 jest mowa o przyjeździe M. „Otrzymuje on numer 202499, który jest ostatnim numerem wydanym więźniowi w KL Auschwitz”. Do tego zdania jest przypis: „Więzień ten zostaje przeniesiony do KL Auschwitz w celu włączenia go do SS Sondereinheit Dirlewanger”.

K

im był Dirlewanger i jakim dowodził oddziałem w Polsce, dobrze wiemy. Nie wiedziała tego autorka reportażu. Dowiedziała się więc, że dowódca tego oddziału, Oskar Dirlewanger, był doradcą podatkowym. Skazany za molestowanie dzieci, utworzył w 1940 roku oddział składający się z kryminalistów, który popełnił najgorsze zbrodnie wojenne. Zapisał też zbrodniczą kartę podczas tłumienia powstania warszawskiego. Jednostka ta była tak brutalna, że skarżyły się na nią nawet inne jednostki SS, choć nie składały się one z pacyfistycznych aniołków. Oskar Dirlewanger i jego podwładny Engelbert M. dostali się do francuskiej niewoli przebrani w mundury Wehrmachtu, by ukryć przynależność do SS. Dirlewangera rozpoznali jednak współwięźniowie. Zmarł pobity przez nieustalonych sprawców. M. został zwolniony z niewoli po kilku miesiącach. Wrócił do domu i prowadził nienaganne życie, dożywając późnej starości. Ożenił się dwukrotnie, miał dwoje dzieci, pracował w hucie. W wiosce M. prawdopodobnie nikt nie wie o jego obozowej przeszłości. Podobno nigdy nie wspomi-

Stosunkowo niski ostatni numer 202499 w Auschwitz, gdzie ofiary niemieckich zbrodni szacuje się na około miliona, może dziwić. Pamiętać jednak należy, że większość tam przywiezionych szła prosto do gazu, bez zbędnych ceregieli.

nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

W artykule o Wertmanie przeczytała, że był on synem ocalałych z Holokaustu i miał wytatuowany ciąg liczb na pamiątkę swojej rodziny. Wertman nie wybrał jednak numeru swoich rodziców czy dziadków, ale numer symboliczny: około 17 lat temu wytatuował sobie ostatni numer w obozie koncentracyjnym Auschwitz: 202499. Tatuaż powstał 18 stycznia 1945 r., dziewięć dni przed wyzwoleniem obozu przez Armię Czerwoną. Gal Wertman nie chciał wiedzieć, kto nosił ten numer. Miał on być upamiętnieniem wszystkich ofiar Holokaustu, a nie konkretnej osoby. Stosunkowo niski ostatni numer 202499 w Auschwitz, gdzie ofiary niemieckich zbrodni szacuje się na około miliona, może dziwić. Pamiętać jednak należy, że większość tam

nał o Auschwitz czy Dirlewangerze. Ze wstydu? Poczucia winy? Nie wiadomo. Jego krewni nie chcą rozmawiać, zasłaniając się troską o spokój zmarłego. Gdy autorka ujawniła te fakty Galowi, ten, po długiej ciszy, stwierdził: „teraz wiem, dlaczego nie chciałem wiedzieć, czyj to był numer”. Po wyjściu Alexandry zapadł w wielogodzinne odrętwienie. Następnego dnia zadzwonił do autorki. „On również był ofiarą” – powiedział. „Do obozu koncentracyjnego trafił niewinnie. Może wstąpił do SS tylko po to, by uciec z Auschwitz”. Gal stwierdził, że chce zachować numer. Naziści odebrali mu rodzinę, teraz nie pozwoli im odebrać sobie tatuażu. Tatuażu, którym upamiętnia nie tylko zamordowanych Żydów, ale wszystkie ofiary wojny. K

Racje a doświadczenie Małgorzata Szewczyk

B

ywa, że prowadząc z kimś dyskusję, kurczowo trzymamy się swoich twardych argumentów, nie dopuszczając do siebie innych racji. Jesteśmy tak zaślepieni i zamknięci na inne przesłanki, że przez miesiące potrafimy nie odzywać się nawet do najbliższych, z którymi się nie zgadzamy. Ile tematów, tyle zdań – można by powiedzieć. Nie sztuką jest jednak trwać w swym uporze, ale przyznać się do swego błędnego myślenia. Nierzadko dokonujemy jego korekty pod wpływem własnych doświadczeń. Niekiedy bardzo bolesnych. „Nikt nie ma prawa decydować o ludzkim życiu. Mnie lekarze dawali trzy lata, a tymczasem od zdiagnozowania nowotworu minęło już szesnaście” – to słowa Sylvie Menard, onkolog, która sama została dotknięta nowotworem szpiku. Być może w jej słowach nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pani Menard jest uczennicą włoskiego onkologa i polityka Umberta Veronesiego. To właśnie przy nim stała się propagatorką testamentu biologicznego i zagorzałą zwolenniczką prawa do eutanazji. Jej argumentacja w tej kwestii, głoszona przez lata, wpisywała się w retorykę znaną z wielu krajów Europy Zachodniej, zwłaszcza Holandii czy Belgii. „Kiedy ciało odmawia posłuszeństwa, czy – co gorsza – głowa nie jest już do końca sprawna, to nie ma prawdziwego życia

i lepiej jest od razu położyć kres cierpieniu” – mówiła, posługując się ideologiczną papką i chowając przy tym tekst przysięgi Hipokratesa głęboko do szuflady. W jej ówczesnej opinii człowiek był tyle wart, na ile panował nad swoim ciałem. Przełomem w postrzeganiu ludzkiego życia i jego wartości stała się jej choroba. Zaczęła wówczas walczyć o „prawo do dobrego leczenia i godnej opieki”. Przyznała, jak ważną w jej chorobie okazała się opieka paliatywna. „Kiedy działa system opieki paliatywnej, masz możliwość uśmierzenia bólu, a wokół ludzi, którym na tobie zależy, przestajesz myśleć o śmierci” – zauważyła. „Łatwiej jest zapewnić zestawy do eutanazji niż dobrą opiekę paliatywną. Nie oznacza to jednak wcale, że nawet bardzo chorzy ludzie chcą umierać. To my często im wmawiamy, że tego pragną” – podkreśliła lekarka. Wypowiedź Sylvie Menard pojawiła się w newralgicznym dla społeczeństwa włoskiego czasie debaty nt. zalegalizowania w tym kraju eutanazji. Pod apelem o przeprowadzenie referendum w tej sprawie podpisało się już 1 mln 300 tys. Włochów. Bo jak mówi onkolog: „jeśli zgodzimy się teraz we Włoszech na zabijanie ludzi w stanie terminalnym, szybko przyjdzie kolej na osoby z depresją, niepełnosprawnych ruchowo czy »niegodne« życie chorych na Alzheimera, a potem na dzieci rodzące się z jakimkolwiek upośledzeniem. Kto będzie w stanie postawić granicę między tym, któremu człowiekowi mamy pomóc, a którego uśmiercić?”. Dobrze, że głos byłej propagatorki eutanazji wybrzmiał nie tylko na terenie Półwyspu Apenińskiego. Oby swoje poglądy na temat wspomaganej śmierci chcieli zmienić także inni jej zwolennicy. K

Spotkanie z Marszałkiem Macierewiczem Andrzej Karczmarczyk

Z

inicjatywy Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej 18 października br. w Poznaniu odbyło się spotkanie z Marszałkiem Seniorem Antonim Macierewiczem, przewodniczącym komisji ds. ustalenia przyczyn katastrofy smoleńskiej, jaka miała miejsce w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Słuchacze, licznie zgromadzeni w sali Pałacu Działyńskich, z uwagą zaznajomili się z rezultatami wieloletniej pracy komisji, zawartymi w raporcie końcowym, który ma być podstawą do dalszej pracy prokuratury i sądów. Członkowie

R E K L A M A

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

komisji pod przewodnictwem Marszałka jednoznacznie stwierdzili, że przyczyną tej tragedii było świadome działanie pewnych osób, którym powinny

zostać postawione zarzuty, a bezpośrednią przyczyną była eksplozja ładunku wybuchowego umieszczonego w lewym skrzydle samolotu. K


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

15

PUNKT WIDZENIA

H

istoryk Ewa Kurek w Zaporczycy 1943–1949 odnotowuje: „Chlebicki Karol pseudonim Mściwy, z rodziny chłopskiej z okolic Chodla, żołnierz oddziału Kedywu AK „Zapory”. „Zapora” zorganizował swój oddział w składzie I op 8 pp Legionów; liczył łącznie 190 ludzi. Kapelanem był ksiądz Stanisław Kiełboń, wikary z Chodla. Oddział wykonał 147 akcji bojowych”. Chodel był silnym ośrodkiem oporu w tej części Lubelszczyzny. Wchodził w skład rejonu V (Bychawa–Chodel–Bełżyce–Piotrowice–Niedrzwica) obwodu AK Lublin Powiat. Placówkę ZWZ utworzył Kłębukowski ps. Szela. A potem dowódcą był „Mściwy”. W piśmie lubelskiego urzędu wojewódzkiego z dnia 2 stycznia 2019 roku czytamy: „Należy stwierdzić, że w grobie na cmentarzu w Chodlu pochowany jest żołnierz, który zginął tragiczną, bohaterską śmiercią w trakcie wojny, a obok niego nikt w grobie nie spoczął i obecnie nie spoczywa. (…) Żołnierz został pochowany przez rodzinę w grobie przez nią przygotowanym i następnie przez dziesiątki lat otoczony jej opieką”. Ale to tylko półprawda. Wtedy, w styczniu 2019 roku, grób żołnierza był już zbezczeszczony, wyklęty. 29.04.2018 roku do administratora parafii rzymskokatolickiej w Chodlu krewni Karola Chlebickiego – Tadeusz Grelewski i Marek Świżek – napisali: „Informujemy ks. Proboszcza, iż w dniach 16–21 bm. na cmentarzu parafialnym w Chodlu dokonano nielegalnego rozbioru pomnika (obelisk) zmarłego tragicznie od kuli niemieckiej żołnierza AK – Karola Chlebickiego. Nikczemnego czynu dokonał pan Jerzy Zawadzki, miejscowy kościelny i grabarz cmentarny. Przy udziale pani Pietroń Teresy oraz pana Stępniaka Romana – sekretarza biura urzędu gminy w Choblu. Poległy żołnierz był bratem rodzonym mamy pani Pietroń, mamy Świżka Marka i mamy Tadeusza Grelewskiego oraz bratem rodzonym taty Jana Chlebickiego z Jeżowa. Ww. pomarli kilkanaście lat temu, ale żadne z nich nie czuło się godne leżeć w grobie na miejscu brata. Traktowali ten grób jako symbol wolności i pamięci narodowej. W latach 70. ubiegłego stulecia przedstawiciele AK, ZBOWiD i IPN, Związku Walki i Męczeństwa postawili obelisk z tablicą informacyjną oraz fotografią poległego Karola. O pomniku tym pamiętała

Poszedł i zginął. Był chłopskim synem spod lubelskiego Chodla. Najpierw żołnierzem września '39. Potem partyzantem. Tutejsi nazywali go „Mściwym”. Bo taki przybrał pseudonim. Pojmany przez Niemców, został rozstrzelany 13 października 1943 roku. Rodzina pochowała go na cmentarzu parafialnym w Chodlu. Była okupacja. Żołnierza pochowano w drewnianej trumnie, w cywilnym ubraniu. Nie było salwy pożegnalnej. Na pogrzebie była tylko rodzina.

Dwakroć wyklęty ...a jak poszedł Stach na boje zaszumiały jasne zdroje…

Stefan Truszczyński także co roku szkoła podstawowa w Chodlu. Palono znicze. Składane były kwiaty i wieńce przez przedstawicieli instytucji państwowych. Grobem tym nie zajmowała się pani Pietroń, tak jak zapewniała księdza, grabarza oraz przedstawiciela urzędu gminy, którzy dopuścili się zbezczeszczenia grobu”.

P

ani Teresa Pietroń przejęła opłaty cmentarne. Płaciła i zarządziła. Nie zwróciła się do rodziny o zgodę. Uzyskała zgodę proboszcza. Egzekucji dokonał grabarz. Jego łopata rozwaliła trumnę. Kości zostały wrzucone do wora. Pogłębiono jamę i sprofanowane szczątki zalano betonem. Chodzę po Chodlu i słucham ludzi. Przebogata historia 500-letniego miasteczka. Pomniki czcigodnych obywateli, których nazwiska znane są Polakom. Wspaniała, wielka świątynia z monumentalną wieżą. Pomnik ku czci żołnierzy. Ocalało jeszcze trochę domków pozostałych po Żydach, których ponad tysięczną gminę wymordowali Niemcy. Nie wszystko jeszcze odkryte, opisane. Oto dom przy ulicy Kościelnej 25 – naprzeciwko kościoła. Katownia UB. Dziś taka sobie, jak inne, mieszkalna willa. Nie ma śladu po zbrodniarzach – informacji, tablicy. A przecież tu torturowano, gwałcono i zabito młodą dziewczynę z partyzantki, z lasu. „Chodelska Inka” czeka na opisanie jej męczeństwa. Tak jak czekają na uszanowanie i upamiętnienie szczątki partyzanta Karola Chlebickiego. Jego siostrzenica, która nakazała wyrzucenie z trumny, to dziś starsza kobieta. Wpuszcza mnie do domu.

Siadamy w kuchni; widać, że jest z tych silnych, zdecydowanych osób. Rozmawiamy. Również o jej synach, kierowcach TIR-ów, którzy pracują w Anglii. Rzadko ich widuje. Pracowała ciężko całe życie, żeby się dorobić. Ponosiła cmentarne opłaty. To jest teraz „jej grób”. Może o nim decydować. Ma to wszystko na piśmie. Idzie do sąsiedniego pokoju. Przynosi owalne, porcelanowe nagrobne zdjęcie. I tabliczkę z nazwiskiem. Mówi, że chce to oddać… „jakoś sprawę załatwić”. Ale w tej rodzinie wyrósł mur. Nie rozmawiają ze sobą. Mąż pani Teresy, starszy pan, nadal pracuje. Na swoim. Ma rowero-

Czy się zgodził albo tylko milczał? Czy w ogóle go zapytano? Czy nie znalazł się we władzach świeckich, duchownych nikt, kto by zaoponował? Starszy pan robi swoje, jest pomocny ludziom. Wrona. Siedzi sobie na murze cmentarnym, gdy podchodzę do grobu kobiety zabitej kilkanaście lat temu przez męża. Podobno kobieta była bardzo piękna. Zabił, gdy się dowiedział, że zdradzała go z grabarzem. Tym samym – od łopaty, która sprofanowała zwłoki Chlebickiego. Zabójca żony niedługo wyjdzie z więzienia. To podobno już za rok. Dom grabarza stoi przy szosie. To

„Panie Wojewodo, my, tj. 9 rodzin po zamordowanym Karolu Chlebickim, prosimy pana o ponowne zbadanie powyższej sprawy przez osoby postronne, nie mające nic wspólnego z sympatiami czy też nie do żołnierzy AK”. wy sklep-warsztat. Reperuje, sprzedaje używane rowery. Od wielu lat, więc wszyscy w Chodlu go znają. I tak klienci to także po prostu znajomi, używający na co dzień wysłużonych pojazdów. Pomalowane, z wypastowanymi siodełkami i naoliwionymi trybikami, wiszą pod sufitem. Kilkadziesiąt. Może i sto. Rozmawiamy w sklepiku. Klienci wchodzą, kupują dętki, pompki, nakrętki. Jakoś nie mogę się zdecydować, czy zadać pytanie o sprofanowanie grobu Karola Chlebickiego. Czy wiedział?

Kto jest łagodniejszym katem: cenzor czy ekstremista?

już Jeżów, wieś poza Chodlem. Okazały, z szeroko otwartym na oścież wjazdem i klombem. Drzwi otwiera mała dziewczynka. Mówi, że tata jest na cmentarzu. Pogrzeb. Zawodowe czynności. Mam numer komórkowy. Rozmawiamy. Pan Zawadzki odpowiada na moje pytania, ale słychać, że jest coraz bardziej podenerwowany. – Nie wyrzuciłem kości na śmietnik. Włożyłem do brezentowego worka. Potem położyłem warstwę cementu. Tak robimy. – A czaszka?

Pułku Fizylierów, do którego doszło nieopodal koszar w Greenwich w 2013 roku. Za ten czyn skazano dwóch naturalizowanych Brytyjczyków urodzonych w Nigerii: Michaela Adebowalego i Michaela Adebolajo.

Andrzej Świdlicki

Z

abójstwa urzędujących polityków nie należą w Wlk. Brytanii do rzadkości. W latach 1882–1990 z rąk Irlandzkiej Armii Republikańskiej zginęło 6 posłów brytyjskiego parlamentu. W przededniu brexitowego referendum zabito laburzystowską posłankę Joannę Cox. W 1812 roku kupiec nazwiskiem John Bellingham przekonany, że rząd winien jest jego złej sytuacji majątkowej, zabił urzędującego premiera Spencera Percevala. Niemniej zabójstwo 69-letniego Davida Amessa – konserwatywnego posła z blisko 40-letnim stażem, dokonane 15 października br. podczas spotkania z wyborcami w ośrodku metodystów w Leigh-on-Sea w Essex w południowo-wschodniej Anglii, szczególnie oburza i niepokoi. Nie tylko ze względu na okoliczności mordu dokonanego 17 ciosami nożem, z zimną krwią przez Somalijczyka urodzonego w Londynie, lecz dlatego, że z pewnością przyniesie społecznie niepożądane konsekwencje z ograniczeniem wolności słowa włącznie. Posłowie Izby Gmin kontaktujący się z wyborcami będą bać się o swe bezpieczeństwo, a zatem staną się mniej przystępni. Reforma parlamentu, do której przymierzano się w przeszłości, gdy posłowie kłuli w oczy skandalami obyczajowymi i finansowymi, trafi do jeszcze głębszego lamusa. Inwigilacja internetu będzie jeszcze ściślejsza. Co gorsza, zabójstwo posła może spolaryzować społeczeństwo. Tym

bardziej, że wygląda niemal na kalkę wcześniejszego o pięć lat zabójstwa laburzystowskiej posłanki Jo Cox, dokonanego w przededniu referendum w sprawie pozostania Wlk. Brytanii w Unii Europejskiej. Cox, tak jak Amess, zginęła od ciosów nożem w drodze na spotkanie z wyborcami. Sprawca, Thomas Mair, został ujęty na miejscu zbrodni. Był wyznawcą supremacji białej rasy, brytyjskim nacjonalistą, interesował się Ku Klux Klanem i nazizmem. Nie krył się z tym, że mordu dokonał z powodu prounijnych politycznych przekonań posłanki, którą nazwał zdrajczynią.

N

ie wiadomo, jakimi motywami kierował się zabójca Amessa, którego czyn policja uznała za akt terroryzmu. Nic nie wskazuje na to, by miał sympatie lewicowe, ale wpływowy publicysta Dan Hodges z sobie znanego powodu wpisał jego czyn w bieżącą politykę: „Nie wiem, dlaczego Sir David Amess został zabity, ale nastał czas, by położyć kres instynktownej nienawiści do torysów [rządzącej konserwatywnej partii], tkwiącej u podłoża [opozycyjnej] Partii Pracy”. Hodges napisał, że o ile ekstremizm na prawicy został rozpoznany, przykładnie potępiony i występuje na politycznym marginesie, o tyle ekstremizm lewicy jest groźniejszy, bo nie ogranicza się do politycznego marginesu, nie stosuje jawnej przemocy, ale „jest równie toksyczny i groźny” dla demokratycznego systemu. Trudno nie dostrzec, że gromiąc ekstremizm tam, gdzie go nie

ma, Hodges nie widzi go tam, gdzie widoczny jest najwyraźniej. Polityczny ekstremizm, jeśli rozumieć go jako niszczenie konserwatywnych wartości: tradycji, rodziny, małżeństwa, religii, patriotyzmu itd., jest nie tylko obecny w politycznym mainstreamie, ale jest jego treścią, którą przyswoiły sobie trzy główne partie politycznego establishmentu. Jeśli komuś zabójstwo Amessa powinno dać do myślenia, to wyznawcom tzw. otwartego społeczeństwa, wyobrażającym sobie, że tolerancja, politycznie poprawnościowy nakaz inkluzywności, promocja multikulti i kajanie się za kolonializm są odpowiedzią na masową migrację z krajów spoza Europy. Historia pełna jest przykładów nieudanych przeszczepów jednej cywilizacji na grunt drugiej i ich dekadenckiego rozkładu.

W

edług BBC 25-letni Ali Harbi Ali, oskarżony o zabójstwo Amessa, urodził się w dzielnicy Southwark w południowym Londynie, dorastał w dzielnicy Croydon i mieszkał sam. Jego ojciec, Harbi Ali Kumane, był doradcą premiera Somalii (inne doniesienia nazywają go dyrektorem komunikacji w urzędzie premiera). Byłoby ciekawe dowiedzieć się, kiedy ojciec Alego otrzymał azyl i dla którego rządu pracował, ponieważ długie lata w Somalii trwała wojna domowa i kraj nie miał uznanego w świecie centralnego rządu. Zabójstwo Amessa nasuwa skojarzenia z mordem dobosza Lee Rigby’ego z 2. Batalionu Królewskiego

David Amess

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Inwigilacja internetu i cenzura, uzasadniane wojną z terroryzmem (tak, jakby wojna sama przez się nie była terroryzmem) już teraz mają duży zasięg, a zanosi się na to, że jeszcze się on zwiększy. Rigby został umyślnie potrącony samochodem, a następnie dobity rzeźniczym tasakiem. Sprawcy wybrali przypadkową ofiarę, choć chcieli, by był nią żołnierz; nie usiłowali zbiec z miejsca zbrodni, pozowali do zdjęć, w chwili popełnienia zbrodni byli zdrowi na umyśle. Adebolajo, według

Rozmowa zostaje przerwana, więc już nie telefonuję.

C

mentarz w Chodlu jest duży. A nawet niedawno został powiększony o teren przyległej łąki. To darowizna jednego z mieszkańców. Dla administratora, czyli dla parafii. Jest miejsce na dalsze groby. Jeszcze nie wiadomo, ale może zmieni się zarządzanie na cywilne. Czy będzie to miało wpływ na stare, rozdrapane sprawy? Idę z kilkoma mężczyznami, którzy chcą, by „wyklęty” został przywrócony pamięci – z tablicą i zdjęciem. – Tak musi być! – słyszę. To ci, którzy pamiętają, jak było. Chłopi, emeryci, ludzie stąd. Nie ustają w dochodzeniu, domaganiu się, by żołnierz-partyzant leżał godnie w swoim grobie. Bo to jednak jego grób. Przy głównej alei cmentarza, w pobliżu kaplicy. Są bardzo rozgoryczeni. Na tych, którzy rządzą na miejscu, w Lublinie, w Warszawie. Dopuszczono się profanacji zwłok. Mijają kolejne lata. Piszą do ważnych ludzi w urzędach, prokuraturze, piszą do ministrów. Segregatory pęcznieją. Złość narasta. Grelowski, Świżek i inni szukali pomocy w prasie, ale redaktorka okazała się przyjaciółką winnych zbezczeszczenia. Tematu nie podjęła. – To niełatwo dobić się sprawiedliwości, gdy walczy się z władzą – słyszę. 8 lutego 2019 r., Tadeuszowi Grelowskiemu i Markowi Świżkowi odpowiada pismem ówczesny wojewoda lubelski – Przemysław Czarnek: „Obowiązująca ustawa z dnia 28 marca 1933 roku o grobach i cmentarzach wojennych stanowi, że grobami wojennymi są groby i miejsca spoczynku żołnierzy poległych lub zmarłych z powodu działań wojennych, przy czym groby rodzinne, chociażby były w nich umieszczone zwłoki żołnierzy poległych, nie stają się grobami wojennymi. Wyrażona tu zasada nieingerencji państwa w grobownictwo prywatne jest kontynuacją przyjętego w art. 2 ust. 1 ustawy z dnia 17 marca 1932 roku o chowaniu zmarłych i stwierdzeniu przyczyny zgonu… (…) Podstawę praw do grobu stanowi umowa o pochowaniu zwłok zawarta z zarządem cmentarza i z niej wynika szereg uprawnień przysługujących osobom, dla których kult pamięci osoby zmarłej, pochowanej w grobie, jest ich własnym dobrem osobistym.

doniesień przyjaciół, był przewidywany na wtyczkę MI5 (kontrwywiadu), ale nie dał się zwerbować. Ojciec Adebowalego pracował w dyplomatycznym przedstawicielstwie Nigerii w Londynie, a matka była kuratorką sądową. Ani Alego, ani Adebowalego nie można więc uznać za społeczny margines. Nic nie stało na przeszkodzie, by zdobyli kwalifikacji dające możliwość wykonywania społecznie pożytecznej pracy. Jednak z jakichś powodów, których prasa nie usiłuje dociec i nazwać po imieniu, nie chcieli się w Wielkiej Brytanii integrować bądź poniechali takich zamiarów, jeśli je mieli. Uwagę zwraca to, że o zabójstwie Amessa mówi się i pisze w oderwaniu od sytuacji w Somalii, kraju strategicznie położonym, bogatym w surowce, w którym Brytyjczycy od lat mocno są zaangażowani militarnie. Śmierć Amessa łączy się z możliwym zradykalizowaniem sprawcy wywołanym covidowym lockdownem. W myśl tego rozumowania nakaz przymusowego przebywania w domu powoduje uzależnienie od internetu, sprzyja introspekcji i przekłada się na radykalizację myśli i czynów. Alego miały zradykalizować materiały na YouTube, umieszczone tam przez islamskiego propagandzistę, Anjema Choudary’ego.

Z

wiązek internetu i politycznej radykalizacji, na który zwracano uwagę także w przypadku mordu popełnionego przez Thomasa Maira, można odebrać jako zapowiedź dalszego wzmocnienia omnipotencji państwa kosztem praw obywateli. Inwigilacja internetu i cenzura, uzasadniane wojną z terroryzmem (tak, jakby wojna sama przez się nie była terroryzmem) już teraz mają duży zasięg, a zanosi się na to, że jeszcze się on zwiększy. Minister sprawiedliwości i wicepremier Dominic Raab wypowiedział się przeciwko anonimowości w mediach

(…) Pochówek poległego żołnierza śp. Karola Chlebickiego miał charakter prywatny (potwierdza to zarząd cmentarza, a wnioskodawcy nie kwestionują), bowiem został zorganizowany przez członków jego rodziny na cmentarzu parafialnym, w przygotowanym na ten cel grobie rodzinnym. Członkowie rodziny poległego żołnierza opiekują się jego grobem do dnia dzisiejszego i nic nie wskazuje na to, aby swoje prawa i obowiązki w tym zakresie mieli zamiar przenieść na państwo – wnioskodawcy stanowią tu wyjątek”. Ileż nieprawdziwych stwierdzeń, ileż urzędniczej obojętności.

C

i wnioskodawcy – „wyjątkowi” – wcześniej, 28 X 2018 roku, w liście do Wojewody Lubelskiego napisali: „Panie Wojewodo, my, tj. 9 rodzin po zamordowanym Karolu Chlebickim, prosimy pana o ponowne zbadanie powyższej sprawy przez osoby postronne, nie mające nic wspólnego z sympatiami czy też nie do żołnierzy AK”. Śpij, kolego, w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie… Byleby nie bezduszna, urzędnicza. Sloganów i prawniczych tyrad. Pisali nie tylko do dzisiejszego ważnego Ministra Edukacji. Pisali do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, do Ministra Sprawiedliwości, do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, do Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu Biura Upamiętnienia Walk i Męczeństwa, do Instytutu Pamięci Narodowej. Do prokuratury, hierarchicznie, aż do najwyższej. Nawet „na ręce” ministra Zbigniewa Ziobry. Pisali. Nikt się sprawą nie przejął. Proboszczowie w Chodlu teraz często się zmieniają. Różnie o nich ludzie mówią. Ale żaden z trzech ostatnich profanacją grobu „Mściwego” się nie zainteresował. Rozmawiam z młodym żołnierzem, ochotnikiem, z terytorialsów, z Chodla. O Chlebickim nic nie wiedział, ale teraz opowie dowódcy swojego oddziału. Na pewno, gdy będzie powtórny pogrzeb, staną w szeregu wszyscy. I będzie spóźniona żołnierska salwa. „Gazeta Polska” codzienna z dnia 1 marca ubiegłego roku. Wielkie zdjęcie z pochodu Narodowego Dnia Pamięci „żołnierzy wyklętych”. Tłumy. Pierwszy szereg niesie ogromny transparent: „Podziemna armia powraca!”. Do Chodla jeszcze nie. K

społecznościowych, twierdząc, że bywa ona przykrywką do wulgaryzmów i obelg pod adresem polityków. Mimo iż nic nie wskazuje na związek mediów społecznościowych z zabójstwem Amessa, minister spraw wewnętrznych Priti Patel powiedziała, że dla ochrony polityków narażonych na ataki w nich brany jest pod uwagę ustawowy zakaz anonimowych kont. Być może przy zakładaniu konta na Twitterze czy FB trzeba będzie się wylegitymować. Projekt innej ustawy o przeciwdziałaniu szkodliwemu wykorzystywaniu internetu (Online Harms Bill) nie był dotychczas szerzej dyskutowany, ale zanosi się na to, że teraz może zostać dodatkowo uściślony. Z tego, co wiadomo, nakłada na firmy obowiązek usuwania treści uznanych za nienawistne, takich jak np. podżeganie do nienawiści na tle rasowym, cokolwiek ma to znaczyć. Policja już teraz ma duże możliwości inwigilowania internetu i przeciwdziałania publikowaniu treści, do których ma zastrzeżenia. Likwidacja anonimowości w internecie uderzyłoby w tzw. sygnalistów, którzy motywowani dobrem ogółu, ujawniają nadużycia swoich pracodawców. Nie wiadomo, w jaki sposób ukaranie mediów elektronicznych miałoby przyczynić się do walki z islamskim ekstremizmem i radykalizację jego zwolenników. Ale cóż może logika, gdy nawet papież Franciszek apeluje do plutokratów Silicon Valley, by wprzęgli swoje algorytmy w służbę szczytnej sprawy rugowania „mowy nienawiści” i „spiskowych teorii”? Następnym etapem walki z ekstremizmem będzie cenzura polegająca nie na mechanicznym usuwaniu niektórych treści i blokowaniu dostępu do nich, lecz na wpływaniu na ludzkie myślenie, kształtowanie sposobu postrzegania rzeczywistości i generowania emocji. Covid był w tym względzie cennym doświadczeniem. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

16

L I T E R AT U R A

R E K L A M A

WARSZAWA 87.8 FM KRAKÓW 95.2 FM

SZCZECIN 98.8 FM

BIAŁYSTOK 103.9 FM

BYDGOSZCZ 104.4 FM

ŁÓDŹ 106.1 FM

WROCŁAW 96.8 FM

WKRÓTCE

LUBLIN 101.1 FM


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

17

KOŚCIÓŁ

P

D

owiadujemy się zatem, na czym polega formacja we współczesnych seminariach, bo oczywiście autor pisze nie o konkretnym seminarium, ale o seminariach jako takich. Wynika to z pytania, jakie stawia rozmówca „Newsweeka” i odpowiedzi autora: „»Newsweek«: »Będziesz fikał, nie dostaniesz sutanny«, »Twój los wisi na włosku« – z pana książki o polskich seminariach wynika, że klerycy żyją w ciągłym strachu przed wyrzuceniem. Właściwie dlaczego? Mariusz Sepioło: W systemie kościelnym nie ma żadnego gremium, przed którym oskarżony o złe prowadzenie się kleryk może przedstawić swoje argumenty. Nie odbywa się nad nim żaden sąd. Rektor seminarium może uznać, że kleryk niewłaściwie się prowadzi albo ma niewłaściwą postawę światopoglądową i wtedy się go pozbywa, na spakowanie rzeczy dając kilka godzin. Albo jest wysyłany na roczny »urlop«, który się odbywa w zaufanej parafii. Tam jest obserwowany i na podstawie tego, jak się prowadził, pomagał proboszczowi, jest podejmowana decyzja, czy może wrócić do seminarium”. Nie chcę podważać w żaden sposób tego, co autor dowiedział się od kleryków, niezależnie, czy przepytał jednego,

Zastanawiałem się nad tytułem tego eseju. Miał być lapidarny, wolny od podpowiedzianej konkluzji, od uprzedzającej oceny, a nade wszystko od subiektywizmu, na ile to ostatnie jest możliwe u kogoś, kto w seminarium spędził 6 lat, jak również u kogoś, kto po 6 latach odszedł z kwitkiem. Obiektywni nie są także niektórzy alumni skłonni do ferowania werdyktów po niewielkim doświadczeniu. Jest jeszcze jedna kategoria piszących i mówiących o życiu seminaryjnym – to ci, którzy chcą coś z tego ugrać – niekiedy dać upust frustracji, zemście, albo po prostu zaistnieć – obojętnie, czy księżmi zostaną, czy nie. Ta kategoria jest najgorsza. Dlaczego? Może odpowiedź pojawi się w niniejszym tekście?

Seminarium duchowne – rzeczywistość czy karykatura? Zygmunt Zieliński

VECTORSTOCK.COM

rogram niszczenia Kościoła w Polsce w XXI wieku nie odbiega od inicjatyw podejmowanych w tej dziedzinie w czasach PRL. Właściwie trzeba by chronologię przesunąć tu na wiele lat wstecz. Na ile, trudno powiedzieć. W dobie pozytywizmu bywały także tego rodzaju wypady mające ugodzić Kościół, ale może nieco ambitniejsze niż obecne. Dzisiejsi harcownicy na polu walki z religią sięgają po amunicję obecną na współczesnym nam rynku medialnym, zatem seks, alkohol, wolność w gatunku laissez faire lub bardziej swojsko: róbta co chceta. Zachęty w tym stylu są adresowane do bezmózgowców, bo tylko oni gotowi są bić łbem w mur, aż rozwalą… łeb. Na tym polegają współcześnie igry młodzieży wyzwolonej. Po ich stronie plasuje się także tzw. Kościół otwarty, którego wyznawcy sądzą, że kiedy pokropią wszelkiego rodzaju perwersję, to już znajdą wyznawców wśród tych wypłukanych z wody chrztu i przykazań Bożych. Kolejną tarczą, do której zaczynają strzelać owi wypłukani, stają się seminaria duchowne. Obecnie mocno przerzedzone, ale działające, a tu chciałoby się ogłosić pogrzeb ostatniego kapłana. Trzeba zatem uderzyć słowem. A czy prawdziwym? Nieważne, byle odstraszyło tych, którzy mieliby chęć służyć Bogu i ludziom. Bo jakże tu iść do seminarium, gdzie seks, perwersja, używki niszczące człowieka czyhają na niewinne dusze? Seminaria zawsze borykały się z niezdrową sensacją. Pamiętam sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy się tam wybierałem. Ktoś rzekomo bardzo zorientowany szepnął mi do ucha, że na ostatnim roku przełożeni komunikują klerykowi coś, co sprawia, że wielu rezygnuje, a ci, co pozostają, muszą zachować tajemnicę. Niemądre, bo ci, co odeszli, przecież nie musieliby, zatem tajemnicy by nie było. Ale w takich opowieściach trudno szukać logiki. Na roku VI jakoś nikt mi niczego tajemnego nie wyjawiał. Mija 65 lat i nic takiego się nie zdarzyło. Seminarium to w końcu dość niezwykle miejsce, stąd też oplatają je różnego rodzaju baśnie. Ostatnio ukazały się dwie książki mogące odstraszyć wszystkich, którzy jeszcze osobiście nie byli poddani rzekomo degenerującym praktykom seminaryjnym. Jedna autorstwa byłego kleryka, Roberta Samborskiego, Sakrament obłudy. Wspomnienia z seminarium, Wyd. Krytyka Polityczna 2021. Druga: Mariusz Sepioło, Klerycy, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2021. Ostatnie wydawnictwo nie powinno dziwić, bo to jest właśnie ten „Kościół otwarty”; można by zapytać: na co? Ale lepiej nie, bo zbyt proste byłoby odczytanie intencji. Otóż nie wgłębiając się w treść wynurzeń pana Sepioły, sięgnijmy po zwięzłą ściągę, mianowicie po wywiad z autorem na łamach „Newsweek”, pod wszystko mówiącym tytułem: Alkohol, seks, nieustanna kontrola i pełne posłuszeństwo. Jak żyją klerycy w polskich seminariach? (27 VIII 2021). Autor właściwie w jednym zdaniu streszcza istotę swej publikacji: „Alkohol trafia w seminariach na żyzną glebę. Poznałem kleryków, którzy przed seminarium nie mieli alkoholu w ustach, a tam zaczynali pić wódkę szklankami”.

„Okropności”, jakie autor przeżył w seminarium, łącznie z nabytym tam ateizmem, nie przeszkodziłyby mu przyjąć święceń kapłańskich, a „sumienie” ruszyło go dopiero, kiedy znalazł się poza jego murami. czy większą liczbę, ale już w tym, co przytoczyłem, jest coś, co wskazuje na jego bardzo szczupłą wiedzę o procedurach obowiązujących w każdym seminarium i to nie od dziś, bo od XVII wieku, kiedy wzorcowe seminarium we Francji stworzyło Stowarzyszenie Prezbiterów św. Sulpicjusza, inaczej sulpicjanów. Mutatis muntandis zasady wychowawcze wtedy wypracowane są podstawą wychowania seminaryjnego po dziś dzień. Toteż zdanie: „W systemie kościelnym nie ma żadnego gremium, przed którym oskarżony o złe prowadzenie się kleryk może przedstawić swoje argumenty” świadczy o ignorancji pana S. w sprawach, gdzie usiłuje on być mentorem. Owszem, takiego gremium nie ma, gdyż po to są moderatorzy, którzy, obserwując postępowanie kleryka, zdobywają pewność co do jego kwalifikacji i odpowiednio albo go prowadzą do kapłaństwa, albo otrzymuje on concilium abeundi – radę opuszczenia seminarium, i to wcale nie w parę godzin. Można mówić o metodach wychowawczych ewoluujących w kierunku rozluźnionej dyscypliny, ale od 70 lat, kiedy ja wstępowałem do seminarium, nic istotnego nie uległo zmianie. Zmieniły się pokolenia, jakie od tego czasu znalazły się w seminarium, ale nie zmieniły się cele tej instytucji, choć wyniki, jakie ona osiągała, można oceniać różnie. W 1957 r. na moim I roku studiów było 117 kleryków, po roku pozostało 77. Odeszło zatem 40, w tym kilkunastu otrzymało radę odejścia. Wielu byłych kleryków często odwiedzało seminarium. Urlop przed święceniami otrzymywał kleryk albo na własną prośbę, albo wskutek decyzji przełożonych, jeśli istniała wątpliwość odnośnie do jego kwalifikacji. Zupełnie humorystyczne jest stwierdzenie, że kleryk żyje w stałym strachu przed wyrzuceniem, zwłaszcza w czasach obecnych. Mój kolega, będąc rektorem seminarium, chciał tego czy owego nie dopuścić do święceń, gdyż

kandydat wyraźnie nie nadawał się do kapłaństwa. Biskup jednak postanowił go wyświęcić. Okazywało się później, że rektor miał rację. Nie decyduję się na przeczytanie całej książki, gdyż oprócz może garści stwierdzeń mających cechy prawdopodobieństwa, znalazłbym stare jak świat „sensacje”, trudne do zweryfikowania nawet w odniesieniu do konkretnych przypadków, a co dopiero do uogólnień, zwykle stanowiących główny cel piszącego.

D

ruga książka, Roberta Samborskiego, została zaprezentowana także przez samego autora na Onet.pl. Autor z góry określa swój zamiar słowami: „Zostałem usunięty z seminarium. Opowiem wam, jak powstaje ksiądz”. Dalej autor pragnie wyraźnie usprawiedliwić swą relację: „Ludzie, zwłaszcza wierni katolicy, mają prawo wiedzieć, jak powstaje ksiądz, czyli ktoś, komu później ufają, powierzają swoje najskrytsze rozterki, kto mniej lub bardziej, ale zawsze w sposób znaczący odciska się na ich życiu i wierze, bo im poważniej swoją wiarę traktują, tym mniej mają możliwości księdza w swojej relacji z Bogiem pominąć”. „Z seminarium zostałem usunięty wbrew woli na miesiąc przed wieńczącymi naukę święceniami prezbiteratu. Dopiero w seminarium zobaczyłem, że prawa logiki tam nie obowiązują, a cały zdrowy rozsądek trzeba zostawić przed drzwiami. Moja droga w seminarium była też – w dużej mierze – moją drogą do ateizmu. Przestałem wierzyć w Boga, ale nie zamierzam jednak nikogo do swoich poglądów przekonywać. Między bajki należy włożyć romantyczne historie o nieszczęśliwie zakochanych, którzy utraciwszy miłość swojego życia, poszli na księdza”. Nawet biorąc poważnie to, co autor wyżej wyznaje, kwestionując: „prawa logiki” jakoby nie obowiązujące

w seminarium, odnosi się wrażenie, iż właśnie u niego samego są one mocno rozchwiane. Wyznaje bowiem, że pobyt w seminarium był dla niego przygotowaniem do ateizmu, a wylewa strumień jadu na seminarium, tzn. na jego kierownictwo, za to, że go nie dopuściło do święceń. Ludzie wyobrażają sobie, że jeśli ktoś idzie do seminarium, to z pewnością od najmłodszych lat wyróżniał się pobożnością, religijnością itd., zatem musi dojść do celu. Nic podobnego. Nie on o tym decyduje jako oceniający swe kwalifikacje. Wstrzymanie świeceń to bardzo poważna sprawa. Widocznie rektor miał świadomość tego, co sam autor o sobie pisze. Do czego więc właściwie zmierza? Do użalania się, iż Kościół nie dopuścił do święceń kapłańskich ateisty? Jeśli tak jest, to znaczy, że w seminarium niczego się on nie nauczył, niczego nie przemyślał. Po prostu stracił wiarę, jeśli ją w ogóle miał. To wszakże nie powinno być powodem opluwania seminarium i konstruowania rzekomych faktów mających na celu dyfamację tej instytucji. Powodem może być złość, że mu się nie udało, a pomyje wylewa się na głowy tych, którzy temu zapobiegli. Autorowi nie tylko brak wiary, ale i zdrowego rozsądku, a przede wszystkim uczciwości w podejściu do spraw dla niego niewątpliwie bolesnych, co jednak nie usprawiedliwia tego, co uczynił. Uderza to, że „okropności”, jakie autor przeżył w seminarium, łącznie z nabytym tam ateizmem, nie przeszkodziłyby mu przyjąć święceń kapłańskich, a „sumienie” ruszyło go dopiero, kiedy znalazł się poza jego murami. Otóż ciekawe, jakie wtedy nasunęły się mu rewelacje? Niedoszły ksiądz uważa, że seminarium to jakaś instytucja okryta tajemnicą, a księża strzegą jej, można się domyślać, by nie płoszyć ewentualnych adeptów stanu duchownego. Oczywiście na temat seminarium można usłyszeć wiele rewelacji z ust

„dobrze poinformowanych”. Ale kto chce, może także dowiedzieć się, jak tam faktycznie jest. Autor ma rację, że niektórzy księża kreślą idylliczny obraz życia seminaryjnego, ale w jakim stopniu oddziałuje to na tych, którzy chcą się poświęcić stanowi duchownemu? Ci, którzy kiedyś zgłaszali się do mnie z podobnymi pytaniami, otrzymywali konkretne odpowiedzi, z których wynikało, że na łatwe życie nie ma co liczyć ani w seminarium, ani w kapłaństwie. 11 obrało mimo wszystko tę drogę. Znałem bardzo świątobliwego kapłana, już od dawna nieżyjącego, który „łowił dusze” kandydatów do kapłaństwa, a seminarium przedstawiał jako przedsionek nieba. W efekcie złowił jednego. Tak więc różnie bywa z tym „naganianiem” do seminarium, ale uogólnianie do niczego nie prowadzi. Autor – co wydaje się dziwne – był najbardziej zainteresowany przyczynami relegowania z seminarium. Muszę przyznać, że takich pytań nie słyszałem ani z ust kandydatów, ani kleryków. Jak już pisałem, z I roku 1957/8, na którym sam byłem, odeszło 40. Na ogół nikt nie dzielił się z kolegami tym, co usłyszał od rektora na pożegnanie. Wielu później odwiedzało seminarium, zatem chyba nie przeżyli tam horroru, o jakim wyczytać można z książki Samborskiego. On może przeżył, ale to jego osobista sprawa, wcale nie powszechna w seminariach. Autor swoją sytuację życiową chce widzieć nie w sposobie, jaki przyjął on sam, planując swoje życie, ale w tym, co ex post uznał za rezultat wiedzy nabytej w seminarium. Ex post, gdyż gotów był przyjąć święcenia kapłańskie. Gdy się założy rozumne uzasadnienie tej decyzji, zupełnie pozbawiony logiki wydaje się poniżej cytowany fragment jego wypowiedzi: „Czego oni ich uczą w tych seminariach? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Niełatwo ją uzyskać, bo ci, którzy wiedzą, albo się boją, albo nie chcą mówić, albo wiąże się to dla nich z bólem wspomnień, którego nie są w stanie znieść. Odpowiedź nie jest też łatwa do przyjęcia, gdyż biegunowo odbiega od wizji Kościoła, jaką on sam lansuje. Boleśnie uderza nierzadko w samą istotę wiary, a przynajmniej stawia tę wiarę przed wieloma trudnymi pytaniami. Trzeba więc wiele odwagi i żeby chcieć poznać odpowiedź na to pytanie, i żeby udzielić na nie odpowiedzi”. W świetle jego decyzji przyjęcia święceń wprost absurdalne jest kolejne jego wyznanie: „Nie ukrywam, że moja droga w seminarium była też – w dużej mierze – moją drogą do ateizmu. Przestałem wierzyć w Boga i niejednokrotnie siłą rzeczy będę się do tego odwoływał. Nie zamierzam jednak niejako przy okazji nikogo do swoich poglądów przekonywać. Chcę jedynie udokumentować to, co sam zaobserwowałem. Jeśli więc gdzieś będę przedstawiał swój subiektywny światopogląd na sprawy religijne, to tylko po to, żeby – także wierzącym – zilustrować, z jak wielkimi problemami musi się mierzyć każdy seminarzysta. I jak wielkim problemem – także z punktu widzenia wiary – jest instytucja Wyższego Seminarium Duchownego”. Jego słowa mogą świadczyć tylko o wprost zdumiewającej niekonsek­ wencji ich autora, a także o poczuciu odpowiedzialności władz seminaryjnych, które ateisty nie postawiły przy ołtarzu. Z kolei ateizm to osobisty wybór i składanie przyczynowości tego wyboru na barki seminarium jest próbą asekuracji samego siebie, tylko nie wiadomo przed czym?

K

siążka Samborskiego to swoista apologia pro vita sua. Tak to niestety jest, że człowiek w każdej sytuacji chce sam siebie przekonać, iż obrał właściwą drogę. Nie każdy jednak waży się na formułowanie takich sądów, jak on to czyni. Kolegów w seminarium ocenia jako „ludzi tam przebywających (których – ZZ) można spokojnie nazwać bardzo niedojrzałymi pod względem psychicznym, co więcej, przełożeni robią wszystko, żeby ich w tej niedojrzałości utrzymać”. Sporo pisze o motywach wstąpienia do seminarium, i to w odniesieniu do swoiście pojętego ogółu. A więc jego zdaniem „bardzo wielu młodych ludzi, którzy idą do seminarium, to ludzie zwyczajnie brzydcy, z wadami lub dziwactwami fizjonomii”. Jest przekonany, że „najczęściej do seminarium wstępują tacy, których żadna dziewczyna nie chciała”. Podsumowuje te swoje spostrzeżenia w następujący sposób: „Idą więc do seminarium brzydale, którzy

w liceum wyglądają jak ojcowie wielodzietnych rodzin po przejściach, osobnicy z paskudnym charakterem, z najprzeróżniejszymi odstręczającymi dziwactwami, z niską inteligencją i brakiem talentów”. Widać to seminarium przekształca ich w atrakcyjnych, eleganckich młodych ludzi, którzy niekiedy wywołują zachwyt wiernych. Autor twierdzi też, że do seminarium idą często młodzi niezaangażowani w życie Kościoła, nierzadko mało uczestniczący w praktykach religijnych, niemający wiadomości nawet na poziomie katechizmu. Znajduje to jako nic nadzwyczajnego, gdyż na decyzję wstąpienia do seminarium wpływają okoliczności z wartościami religijnymi mało mające wspólnego, jak rodzina, otoczenie, wzgląd na warunki bytowe, pozycję w społeczeństwie, wpływy księży. Ideały wymienia na końcu. Według Samborskiego kandydat do seminarium nie nadąża za kolegami w szkole średniej, jest wyobcowany ze środowiska koleżeńskiego, chorowity, przeżywa stresy, niejednokrotnie w rodzinie. Słowem: człowiek bezradny, przedwcześnie postarzały, szukający schronienia. To, że w wyznaniach autora brak słowa ‘powołanie’, nie dziwi, gdyż w motywacji przezeń wymienionej na takie pojęcie nie ma miejsca. Może też jest on na tyle świadomy znaczenia tego słowa, że pomija je w wyniku szoku po stwierdzeniu przez Kościół braku owego powołania u niego samego? Warto, by klerycy zapoznali się z konterfektem, jaki im kreśli ich były kolega.

K

toś, kto przebywał w seminarium duchownym przez 6 lat, niezależnie od tego, jak ten pobyt się zakończył, winien jednak wiedzieć, czym to seminarium jest. Do seminarium autor książki wstąpił 2003 r., kiedy seminaria jeszcze nie weszły na drogę bezstresowego wychowania i tej pedagogii, która obecnie, niezależnie od instytucji szkolno-wychowawczych, psuje człowieka w okresie kształtowania jego osobowości. Zatem nie zna seminarium z ostatnich co najmniej kilkunastu lat. Jego obserwacje i wyznania nie umożliwiają rzeczowej dyskusji, gdyż są subiektywne, a mają charakter uogólnień odnoszących się do całokształtu oddziaływania seminaryjnego – zresztą potraktowanego bardzo powierzchownie – bez analizy metod wychowawczych i treści intelektualnych przekazywanych klerykom. W zasadzie autor chce przekonać czytelnika, że kleryk, a w domyśle ksiądz, to odpad od w pełni wartościowej społeczności młodych ludzi, którzy dojrzewają w atmosferze współczesnych wartości promowanych przez obecnie lansowany model życia. Według niego kleryk, stale inwigilowany, musi tęsknić do tego, co dla jego świeckich kolegów jest normalne, a więc używki i swoboda, jemu wzbraniana. To oczywiście wypacza charakter. Implantuje obłudę jako sposób na życie. Gdy chodzi stronę religijną, prowadzi do ateizmu, do którego autor ma odwagę się przyznać. A jednak, mimo takiego finału jego formacji seminaryjnej, gotów był przyjąć święcenia kapłańskie, co by świadczyło o tym, że jedyna rzecz, którą sobie w seminarium przyswoił w stopniu perfekcyjnym, to waśnie obłuda. Słowem: circulus vitiosus – błędne koło. Znałem wielu ekskleryków, a nawet eksksięży. Nie licząc jednego, także autora podobnej książki, żaden nie skarżył się, że doznał w seminarium jakiejkolwiek krzywdy. Wręcz przeciwnie, wielu stwierdzało, że dało im ono podstawę do zbudowania życia w rodzinie, niekiedy zawodowego. Wielu z Kościołem utrzymywało bliskie więzi. Nie są to żadne rewelacje, tych ludzi można spotkać i ewentualnie spytać, czy tak widzą seminarium, jak pan Samborski. Książka jego ma jednak także dobre strony. Powinna być lekturą każdego moderatora seminaryjnego. Bo seminarium nie jest już tym, czym było i nadal być powinno. Wiele zależy od biskupa, ale niemało także od tych, którzy do seminarium przychodzą. Jeszcze w latach osiemdziesiątych jeden z profesorów uniwersyteckich, skarżąc się na niski poziom studentów, kiedy zgłosiłem lekki sprzeciw, powiedział: ksiądz tak mówi, bo wy dostajecie do seminarium najlepszy element. Może wtedy tak było, ale już nie jest, dlatego warto zastanowić się, co zrobić, by z materiału, jaki dziś zgłasza się do służenia Kościołowi, uczynić zaprzeczenie omawianej tu książki. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że ma ona odstraszać od seminarium, co wcale nie znaczy, że zawiera prawdę o nim. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

18

W

ojna ta i wywołana przez zdrajców z Targowicy niepewność sytuacji politycznej stały się pretekstem do wycofania się z Rzeczypospolitej inwestorów z Amsterdamu. Otóż w XVIII w. po klęskach w wojnach z Hiszpanią, Francją i Anglią, w których Holendrzy utracili część kolonii zamorskich, bankierzy niderlandzcy podjęli próbę odbicia sobie tych strat interesami w Rzeczypospolitej. Jednak po wybuchu wojny domowej w latach 1785–1787 między tzw. Patriotami i Oranżystami, w Holandii interweniowały Prusy Hohenzollernów. Dlatego decyzje o wycofywaniu inwestycji holenderskich z Polski można wiązać z polityką Prus, które przygotowywały się drugiego rozbioru Polski. Jednym z wymiarów tej cynicznej gry Berlina było blokowanie możliwości zaciągania w Prusach kredytów przez bankierów polskich, których właśnie w tym czasie nobilitował Sejm Wielki: w roku 1790 indygenat uzyskał Andrzej Kapostas, a w 1791 r. Sejm Czteroletni nobilitował sześciu innych spośród największych bankierów działających w Rzeczypospolitej: Augusta Wilhelma Arndta, Piotra Blanka, Fryderyka Cabrita, Jana Meysnera, Karola Szulca i Piotra Teppera Młodszego. Ten przedsiębiorca, kupiec i bankier nazywany był „właścicielem Polski”. Z artykułu w numerze 56 „Kuriera Warszawskiego” z 1877 r. dowiadujemy się, że „dom Teppera od pierwszych chwil swego istnienia pozostawał w stosunkach z główniejszemi punktami przemysłowemi i handlowemi Europy. Nieznane dotąd towary i wyroby, których użycie pod wpływem zbytków dworu Saskiego rozpowszechniać się zaczęło, (…) spływały do Warszawy z Niemiec, Francji, Hollandji, Anglji, Włoch, Hisz­ panji, a nawet z odległego Wschodu. (…) Klientelę Teppera stanowił przeważnie dwór królewski, jego otoczenie oraz najpierwsze rodziny polskie”. Piotr Tepper Młodszy stał się na

początku lat 90. XVIII w. największym bankierem polskim. Interesy prowadził szczególnie z bankierami amsterdamskimi, którzy lokowali swoje kapitały w Polsce. W latach 1787–1793 pośredniczył w dostawach dla armii rosyjskiej. W roku 1790 jego fortunę szacowano od 60 do 65 lub nawet 70 mln ówczesnych złotych. Samemu tylko królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu pożyczył przeszło 11 mln. W 1790 r. odziedziczył po wuju, Tepperze Starszym, m.in. kilka posesji, bank i pałac w Warszawie przy ul. Miodowej. Był właścicielem dóbr ziemskich pod Warszawą: Falent, Gołkowa i Raszyna, gdzie pozwalał osiedlać się wygnanym ze stolicy Żydom, oraz Sękocina. Na Wołyniu posiadał klucz dóbr derezańskich. Był też właścicielem kantoru w portowym Chersoniu na Ukrainie naddnieprzańskiej, należącej już do Rosji (Wikipedia).

P

odobną do Tepperów fortunę zgromadził Antoni Protazy Potocki (ur. 11 IX 1761 r. w Guzowie – zm. ok. 1801 r.) magnat i bankier, jeden z pionierów polskiego kapitalizmu w epoce stanisławowskiej. W latach osiemdziesiątych Prot Potocki, jak go nazywano, założył kantory bankowe i handlowe w Warszawie, Machnówce, która stanowiła centrum jego dóbr 20 km od Berdyczowa i w rosyjskim już porcie Chersoń. W swoich dobrach zainwestował w budowę manufaktur sukienniczych, pończoszniczych, powozowych, meblarskich, w wytwórnię fajansów, drukarnię, aptekę i duży browar. Do swoich przedsiębiorstw sprowadzał rzemieślników z zagranicy. Jako bankier prowadził rozległe operacje finansowe, usiłując skierować polski handel zagraniczny w stronę Morza Czarnego: od 1783 r. był w zarządzie Kompanii Handlu Czarnomorskiego, w styczniu 1785 r. objął samodzielne kierownictwo Kompanii, a w porcie Chersoń otworzył dom handlowy i rozpoczął transport towarów własnymi statkami. Za tę działalność 8 V 1787 r. został kawalerem Orderu Orła Białego. W roku 1787 Rosja została zaatakowana przez islamskie Imperium Osmanów. Caryca Katarzyna rozpoczęła starania o pomoc zbrojną Rzeczypospolitej przeciw Turcji i w zamian za wystawienie przez Rzeczpospolitą 12 tys. korpusu posiłkowego, opłacanego przez Rosję, wyraziła zgodę na wzmocnienie władzy królewskiej, przywileje handlowe i ewentualne polskie zdobycze na Turkach pomiędzy Dniestrem a Seretem. Wywołało to ostry sprzeciw Prus Hohenzollernów i wspierającej je od czasów wojen śląskich o sukcesję austriacką Wielkiej Brytanii, która czuła się zagrożona możliwością opanowania przez Rosję cieśnin czarnomorskich. W rezultacie Prusy podjęły próbę wciągnięcia Rzeczypospolitej do sojuszu z Wielką Brytanią i Holandią, aby ją oderwać od sojuszu z Rosją. Środowiska polskich reformatorów i patriotów dały się wmanipulować w tę grę i korzystając ze zgody carycy Katarzyny na zwołanie sejmu, który

Rosja i Prusy winę za katastrofę państwa polskiego, które przedstawiały jako źle rządzone i zacofane, przerzucały na Polaków. Poparły ich zafascynowane absolutyzmem środowiska francuskie i niemieckie. Wolter pogratulował Fryderykowi II akcji rozbiorowej… miał potwierdzić uzgodnienia z Kaniowa, podjęły próby zmian ustrojowych. Zamierzano je przeprowadzić na sejmie pod tzw. węzłem konfederacji, co chroniłoby go od zerwania. Rosjanie i ich agenci oraz poplecznicy nie przewidzieli jednak, że zgoda na zmianę stanu liczebnego armii polskiej, ograniczonego jeszcze podczas II wojny północnej decyzją tzw. sejmu niemego w 1717 r., spowoduje próbę podważenia rosyjskiego protektoratu nad Rzecząpospolitą. W takich okolicznościach, gdy 7 X 1788 r. na drugiej sesji sejmu zawiązano konfederację

W debacie na forum Parlamentu Europejskiego 19 października 2021 r. w sprawie wymuszenia na demokratycznie wybranych władzach Polski złamania Konstytucji lub narzucenia Polsce szantażu eurokratów brukselskich w postaci wstrzymania wypłat środków z tzw. krajowego planu odbudowy, jeśli Konstytucji nie złamiemy – z ust Guy Verhofstadta, belgijsko-flamandzkiego zwolennika przekształcenia Unii Europejskiej w państwo Stanów Zjednoczonych Europy padła groźba kolejnego rozbioru Rzeczypospolitej Polskiej.

w Warszawie paniki finansowej w lutym 1793 r. „Wierzyciele masowo rzucili się do wycofywania swoich wkładów i lokat z banków, jednak wypłaty zawieszono. W efekcie 25 lutego 1793 r. bank Teppera ogłosił upadłość, a wkrótce po nim banki: Prota Potockiego, Szulca, Cabrita, Łyszkiewicza, Heyzlera i Kluga. Zadłużenie samego tylko Teppera sięgnęło 3,3 mln dukatów, czyli ok. 59,4 mln złotych polskich. Roszczenia wobec wszystkich bankierów szacowano na przeszło 250 mln złotych” (Wikipedia) P. Trepper młodszy był przez wierzycieli oskarżany o celowe działania na szkodę polskiego życia gospodarczego. Jego budynki przy ulicy Miodowej („dom handlowy” i „dom bankowy”) podczas insurekcji kościuszkowskiej zostały splądrowane 20 kwietnia 1794 r. przez podburzony tłum. Sześć dni później Tepper zmarł wskutek obrażeń odniesionych podczas napaści na niego w jego mieszkaniu. W jego archiwach znaleziono dokumenty potwierdzające, że wraz z P. Blankiem pośredniczył w korumpowaniu najwyższych urzędników Rzeczypospolitej przez dwór rosyjski i pruski…

Czy wyciągniemy nauki z kryzysu finansowego 1793 roku?

U

Stanisław Orzeł

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Z

wracając się do premiera rządu polskiego, Mateusza Morawieckiego, ekspremier Belgii, a obecnie przewodniczący grupy Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy powiedział: – Pan narzuca Polakom swoje reguły. Przypomina mi to XVIII w., kiedy Polska zniknęła z map Europy, kiedy w pomieszaniu kryzysu wewnętrznego i zdrady konserwatystów oraz zagrożenia zewnętrznego doszło do tragedii. Zwykli Polacy nie chcą tego, to ego wielkich graczy, którzy nie myślą, jaką katastrofę ściągną na siebie pod koniec tej historii. Proszę wycofać się z tych niemądrych decyzji. Proszę zakończyć ten marsz w stronę upadku... Zanim totalna opozycja zacznie w tym kontekście z radością wyczekiwać, czy tego rozbioru dokonają na rozkaz Brukseli albo Berlina doborowe jednostki armii belgijskiej na spółkę z ich bratnią armią białoruską uzurpatora i dyktatora Łupaszenki, czy jednak eurokracja zleci to banksterom z niektórych państw germańskiego imperium Unii, którzy finansują obecny kryzys gospodarczy, aby zarobić na tzw. pomocy w wychodzeniu z niego, a ostateczną, brudną robotę opłacą sprzymierzonym armiom RFN i FR – zastanówmy się nad naukami, jakie można wyciągnąć z europejskich kryzysów finansowych, które poprzedziły rozbiory Polski. W 1792 r. Rzeczpospolita przegrała wojnę w obronie konstytucji 3 maja z imperium Katarzyny II, która patronowała zawiązanej w Petersburgu konfederacji targowickiej. Po tej klęs­ ce gospodarkę Rzeczypospolitej zdemolowały rządy targowiczan, którzy, „korzystając z opieki wojsk rosyjskich, dokonali wówczas wielu aktów zemsty osobistej wobec szlachty i mieszczan, którzy w większości poparli dzieło konstytucji 3 maja. Palono wsie i miasta należące do patriotów, na dobra ich nakładano sekwestr [czyli przekazywano osobie trzeciej pod zarząd lub na przechowanie do czasu – nierychłego – rozstrzygnięcia sporu przez sądy – S.O.], a ich samych niejednokrotnie publicznie znieważano. Poczynania te były zazwyczaj okazją do prywatnego wzbogacenia się kosztem ofiar i Rzeczypospolitej. Biskup Kossakowski np. zagarnął bezprawnie dobra skarbowe na sumę 900 000 złotych polskich. Konfederacja litewska ustanowiła odmienny niż w Koronie kurs rosyjskiego rubla w stosunku do złotego, 1 rubel = 6 złp, na Litwie 1 rubel = 6 złp i 20 gr. Skutkowało to potanieniem towarów eksportowanych do Rosji lub kupowanych przez wojska rosyjskie na terenie Rzeczypospolitej” (Wikipedia).

HISTORIA

Kołacz królewski – rysunek Jeana-Michela Moreau (alegoria) będący satyrą I rozbioru Polski. MIEDZIORYT WYKONANY PRZEZ NOËLA LE MIRE'A NA PODSTAWIE RYSUNKU JEANA-MICHELA MOREAU

generalną i wprowadzono głosowanie tajne po jawnym – Prot Potocki został jednym ze 127 członków konfederacji Sejmu Czteroletniego. Gdy król w porozumieniu z ambasadorem rosyjskim przedłożył Sejmowi projekt sojuszu polsko-rosyjskiego skierowanego przeciwko Turcji, 13 października odczytano na posiedzeniu sejmu deklarację posła pruskiego Ludwika Heinricha Buchholtza, który przestrzegał zgromadzonych przed wiązaniem się sojuszem wojskowym z Rosją przeciwko Turcji. W zamian oferował przymierze polsko-pruskie, gwarantujące całość i niepodległość Rzeczypospolitej, pozostawiające Polakom wolną rękę w dziele reform wewnętrznych. Tydzień później, 20 października, wojewoda sieradzki Michał Walewski zgłosił projekt aukcji wojska do 100 tys., który Sejm przyjął przez aklamację, a 3 listopada skasował Departament Wojskowy narzuconej po I rozbiorze Rady Nieustającej i powołał nową Komisje Wojskową Obojga Narodów. Gdy 5 listopada opozycyjni posłowie zgłosili projekt sejmu ustawicznego, ambasador rosyjski Stackelberg ostrzegł, iż Rosja dalsze naruszanie gwarantowanego ustroju Rzeczypospolitej uzna za zerwanie „przyjaźni”. W odpowiedzi 20 listopada w Sejmie odczytano nową deklarację pruską, głoszącą, że król Fryderyk Wilhelm II gotów jest bronić niepodległości Polski i jej prawa do decydowania w sprawach wewnętrznych… Atmosfera wydatków na tworzenie 100-tysięcznej armii, poparta gwarancjami pruskimi sprawiła, że w 1790 r., szczytowym momencie rozwoju interesów, majątek Prota Potockiego sięgał 60–70 mln złotych, dzięki czemu w 1791 r. stać go było na kupienie krzesła wojewody kijowskiego w senacie Rzeczypospolitej… W chwili ogłoszenia Konstytucji 3 maja majątek tak Teppera młodszego, jak i Prota wynosił w przybliżeniu „tyle, co trzykrotność wszystkich rocznych wydatków budżetowych Rzeczypospolitej”. Na rynku finansowym Korony działali także bankierzy żydowscy, m.in. Szmul Jakubowicz Sonnenberg, zwany p ojcu Zbytkowerem, protoplasta rodów Pragierów i Bergsonów. Był właścicielem rzeźni, magazynów mięsnych, garbarni, tartaków i cegielni,

eksportował bydło i skóry oraz zajmował się spławianiem Wisłą drewna i zboża do Gdańska. Jego trzecia żona Judyta (Gitel) Jakubowicz Lewi prowadziła w Warszawie popularny salon i była regularnie zapraszana przez króla na słynne obiady czwartkowe. W roku 1780 Zbytkower został przez Sejm Czterech Ziem, centralny organ autonomii Żydów w Koronie Królestwa Polskiego, mianowany przedstawicielem wszystkich Żydów Rzeczypospolitej. Zakupił od skarbu królewskiego miasteczko Golędzinów, założył cmentarz żydowski na Bródnie, a na Pradze ufundował synagogę. Wzbogacił się głównie na dostawach dla wojska rosyjskiego. Dlatego po wybuchu insurekcji kościuszkowskiej w 1794 r. zbiegł do Prus. Po III rozbiorze – najwyraźniej za zasługi dla zaborcy pruskiego – w 1796 roku otrzymał od króla Prus w dzierżawę Targówek, dzisiejszą dzielnicę Warszawy, a w 1798 r. – przywilej nabywania nieruchomości i dóbr ziemskich, co może świadczyć, że został zaliczony do tzw. Hofjuden – Żydów dworu pruskiego.

P

odczas opracowywania reform Sejmu Wielkiego planowano m.in. powołanie w Warszawie banku narodowego. Jednak wobec słabości ustrojowej państwa i niedorozwoju jego aparatu skarbowego to siła rodów bankierskich stała się gwarantem względnie sprawnego funkcjonowania gospodarki Rzeczypospolitej. W tej sytuacji uderzenie finansowe w żywiołowo się rozwijający w Polsce sektor bankowy było zagrożeniem dla bytu Rzeczypospolitej jako państwa. Przykładem może być sytuacja domu bankierskiego Piotra Fergussona Teppera, któremu berliński bankier Mojżesz Levy pod koniec 1792 r. odmówił „udzielenia przyobiecanej wcześniej pożyczki w wysokości 100 tys. dukatów, czyli ok. 1,8 mln złp. Doprowadziło to Teppera do utraty płynności finansowej, a w konsekwencji do utraty płynności przez pozostałe duże banki warszawskie, którym Tepper pożyczał pieniądze. Tepper próbował ratować się wyprzedażą aktywów poniżej ich wartości, co dodatkowo nadszarpnęło zaufanie do jego banku – i wszystkich instytucji bankowych w Rzeczypospolitej”. Rezultatem był wybuch

padłość banków spowodowała olbrzymie straty finansowe, zwłaszcza wśród arystokracji, która w wyniku kryzysu w większości wycofała się z działalności inwestycyjnej i prób budowy na ziemiach polskich przemysłu. Na wiele lat odłożono także plany powołania banku narodowego… W 1793 r. sejm grodzieński targowiczan powołał Komisję Bankową kierowaną przez biskupa Wojciecha Skarszewskiego, która miała zlikwidować aktywa upadłych banków i zaspokoić roszczenia wierzycieli. Komisja działała przez przeszło dekadę, czyli – mimo ostatecznego rozbioru Rzeczypospolitej w 1795 r. Jej dokumenty były świadectwem złożonych powiązań między finansjerą polską i całej Europy; niestety większość jej archiwów została zniszczona podczas powstania warszawskiego. W ten sposób pruska finansjera kończyła kolonizację ziem polskich rozpoczętą już 1740 r. na Śląsku. Warto głębiej prześledzić tło finansowe upadku I Rzeczypospolitej. Po podboju Śląska przez Prusy

Można wziąć pod uwagę symetryczne wstrzymanie realizacji projektów unijnych np. dotyczących likwidacji polskiego górnictwa węglowego oraz zgody na zaciąganie pożyczki europejskiej na ten fundusz. i zakończeniu trzech wojen śląskich manipulacje króla Prus Fryderyka II i jego bankierów na pruskim i polskim systemie monetarnym wywołały w Europie wielki krach gospodarczy: jesienią 1763 r. Wielką Brytanię, Skandynawię, Rosję, Prusy ogarnął kryzys finansowy i kredytowy z centrum w Amsterdamie oraz Hamburgu. Amsterdam obsługiwał w czasie wojny olbrzymie pożyczki, jakich sojusznikom – zwłaszcza Prusom – udzielała Anglia. Korzystając z roli pośrednika, Holendrzy rozpętali spekulacje obligacjami państwowymi i tzw. łańcuchami pożyczek grzecznościowych, w które zaangażował się zwłaszcza dom bankowy braci DeNuefville’ów. Powojenną reformę pieniądza Fryderyk oparł na radach swojego bankiera Vetela Ephraima, któremu w 1758 r. przekazał mennicę w Cleve. Dzięki temu ta żydowska firma rodzinna w porozumieniu z władcą fałszowała masowo i wprowadzała do obiegu monety w państewkach Rzeszy Niemieckiej i w Polsce, skąd Prusy importowały żywność i surowce na wielką skalę. Dla Polski bito „lekki”, fałszywy bilon i mało warte talary, tzw. efrajmitki, co doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen. Na zarzuty, że oszukuje, Fryderyk odpowiadał, że nie tyle Polska poniosła szkody, ile – część jej szlachty. W ten sposób firma „Ephraim i Synowie” zarobiła dla króla Prus 25 mln talarów, nie licząc własnego zysku… Po zawarciu pokoju w Hubertsburgu w 1763 r. V. Ephraim radził Fryderykowi II „nie puszczać od razu w obieg talarów według przedwojennej

wartości, tylko oprzeć się na bazie z roku 1758. Ten pieniądz wymagał rewaloryzacji aż o 41%, a wszelkie opłaty były wymagane w walucie pełnowartościowej. Saskie pieniądze szły na przetop po ¼ ceny nominalnej. Kontrakty z Żydami skończyły się w roku 1764. Wtedy zaczęto bić talary wartości przedwojennej. Rewaloryzacja wyniosła już 66,66%, a za wszystko płaciło społeczeństwo. Wycofanie z obiegu „popsutych” przez Fryderyka monet pruskich przed wybiciem i wpuszczeniem na rynek nowych, solidniejszych spowodowało gwałtowną deflację. Bank DeNuefville’ów upadł. Jego bankructwo pogrążyło wiele banków w Hamburgu. Ratujący się przed bankructwami Holendrzy wyprzedawali obligacje brytyjskie. W ten sposób przerzucili kryzys nad Tamizę. Bank Anglii okazał się ostatecznym źródłem kredytu, co umocniło rolę Londynu jako centrum finansów światowych, a podkopało pozycję rywalizującego z nim Hamburga. W skali europejskiej wielkie „znaczenie miał fakt zakończenia koniunktury wojennej, zahamowanie silnej spekulacji cenami zboża na giełdzie amsterdamskiej. Z nagłego braku gotówki wiele szeroko zakrojonych przedsięwzięć i przedsiębiorstw zawisło w powietrzu, co spowodowało lawinowe bankructwa” (S. Salmonowicz, Fryderyk II, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1985, s. 159). Dziewięć lat po pokoju w Hubertsburgu Prusy przystąpiły do „odzyskiwania strat” finansowych i ludnościowych poniesionych w wyniku wojen śląskich. Musiały przecież zwrócić bankom angielskim i ich pośrednikom w Holandii koszty „cudu domu Hohenzollernów” i ocalenia Prus. Porozumiano się z Rosją w sprawie I rozbioru Rzeczypospolitej. Żeby legitymizować ten akt bezprawia międzynarodowego, Rosja i Prusy przeprowadziły kampanię dezinformującą oświeconą europejską opinię publiczną. Udowadniały swoje historyczne prawa do zagarniętych ziem Rzeczypospolitej. Winę za katastrofę państwa polskiego, które przedstawiały jako źle rządzone i zacofane, przerzucały na Polaków. Ich argumentację poparły zafascynowane absolutyzmem środowiska francuskie i niemieckie. Wolter pogratulował Fryderykowi II akcji rozbiorowej… Argumenty pruskie zostały nawet uwiecznione w Encyklopedii… 18 XI 1772 r. Rosja, Austria i Prusy zawiadomiły oficjalnie Polaków o rozbiorze.

C

zy można z tamtych wydarzeń wyciągnąć dziś wnioski? Nie jestem ekonomistą, ale wydaje mi się, że tak. Pierwszą sprawą powinno być przywrócenie NBP funkcji banku narodowego, a nie narzuconej z zewnątrz roli banku centralnego. Drugą – dalsza repolonizacja systemu bankowego. Po trzecie – zgodnie z ostrzeżeniem Wergiliusza przed Danaami, nawet gdy niosą dary – warto rozważyć korzyści z opóźnienia tzw. pomocy w odbudowie gospodarczej po pandemii. Po czwarte – trzeba nasilić polski przekaz dla UE i dopasować go do społeczności narodowych. Po piąte – rozpoznać możliwości zabezpieczenia pro publico bono majątków prywatnych ludzi szczególnie wrogo zaangażowanych w tę kolejną próbę neokolonialnego podporządkowania Polski i wyzysku jej zasobów narodowych oraz obywateli. Co więcej – wobec próby zaszantażowania władz polskich groźbą wstrzymywania wypłat środków na Krajowy Plan Odbudowy z unijnego tzw. Funduszu Odbudowy, można wziąć pod uwagę symetryczne wstrzymanie realizacji projektów unijnych np. dotyczących likwidacji polskiego górnictwa węglowego oraz zgody na zaciąganie pożyczki europejskiej na ten fundusz. Obrona eurogranicy na granicy polsko-białoruskiej też powinna mieć swoją cenę w negocjacjach z brukselsko-berlińskimi hochsztaplerami. Być może to nie powstrzyma chętnych do kolejnego rozbioru Polski, ale może sprawić, że ta barbarzyńska myśl kiełkująca tradycyjnie w głowach lokajów Niemiec i Rosji, sięgająca rodowodem wprost do carskich kazamat i pruskiego knuta, okaże się mało opłacalna w ocenie geszefciarskich rządów neoimperialnego kondominium. Zwłaszcza, że wśród 43 banków tworzących tzw. sieć dealerów pierwotnych, które mają „ułatwić sprawne przeprowadzanie aukcji i transakcji konsorcjalnych, wspierać płynność na rynkach wtórnych i zapewnić lokowanie naszego długu z jak najszerszą bazą inwestorów” – co najmniej 11 to banki niemieckie… K


LISTOPAD 2O21 · KURIER WNET

19

WIARA I MEDYCYNA „Doszła do mnie wieść o zorganizowanych modlitwach w mojej intencji. Wszystkim tym osobom serdecznie dziękuję” – pisała dr Wanda Półtawska w 2014 r. po tym, jak uległa wypadkowi. Ten list dyktowała z łóżka szpitalnego. „Nie mogąc osobiście być obecna 25 maja w Częstochowie na Pielgrzymce Służby Zdrowia, kiedy wręczone zostanie wotum wdzięczności medyków za kanonizację szczególnie nam bliskiego Ojca Świętego Jana Pawła II. Proszę wszystkich o przyłączenie się do tego daru w nadziei, że ta nasza inicjatywa Mu się spodoba”.

Powrót do Deklaracji Wiary

W 100-lecie urodzin dr Wandy Półtawskiej (2 XI 1921 r.) Paweł Zastrzeżyński

P

o tym wydarzeniu w Polsce Deklaracja Wiary zaistniała szeroko w opinii publicznej. „Jakże inaczej moglibyśmy wyrazić naszą wdzięczność, jak nie przez jasne, otwarte przyznanie się do Jego nauki – do nauczania Kościoła katolickiego. Wotum to – kamienne tablice z Deklaracją Wiary – złożą w naszym imieniu u tronu Matki Bożej przedstawiciele lekarzy. Pan Jezus powiedział: »Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie«”. Od 14 marca do 13 czerwca 2014 r. na temat Deklaracji Wiary powstało 1285 publikacji prasowych i w innych mediach. Łącznie pod dokumentem podpisało się ok. 4000 lekarzy, w tym 52 z tytułem profesora, 242 z tytułem doktora i doktora habilitowanego. 25 października 2014 r. jeden z polskich dziennikarzy przesłał pytania w związku z akcją. Jednak odpowiedzi nie zostały odesłane do redakcji. W sztabie obowiązywała wówczas zasada niekomentowania i nieuczestniczenia w zamieszaniu medialnym. Dziś, gdy dr Wanda Półtawska obchodzi swoje 100 urodziny, warto przypomnieć tę jej inicjatywę, a także fragment nieopublikowanego wywiadu z 2014 r. Jak Pani Doktor ocenia przez pryzmat tych kilku miesięcy od rozpoczęcia akcji odbiór Deklaracji Wiary przez polskich lekarzy? Znam sytuację lekarzy i śledzę ją od 60 lat. Nie spodziewałam się, że aż tyle osób imiennie ją podpisze. Uważam, że jest to dobry znak. Skąd według Pani Doktor tak wielka niechęć i nienawiść wielu ludzi nauki, środowisk medycznych do Deklaracji Wiary i do osób ją podpisujących? Ależ to nic nowego – od zawsze wszystkie akcje zmierzające do szerzenia dobra i piękna są atakowane przez siły zła. Walka dobra ze złem istnieje od czasu walki św. Michała Archanioła z Lucyferem! Im piękniejsza działalność, tym ostrzejszy atak złego. Jan Paweł II jasno mówił nie tylko o obecności zła osobowego, a wręcz o aktualnie istniejących „strukturach zła”. Szatan to przecież duch obdarowany inteligencją wyższą niż człowiek. Ja osobiście poznałam zło w momencie wybuchu II wojny światowej i od tamtej chwili całe życie walczę ze złem. Nie byłam nigdy sama, bo przecież ludzie są stworzeni przez Stwórcę na Jego obraz i nie wszyscy stają się narzędziem szatana. W ciągu życia miałam okazję obserwować wściekłą agresję sił zła. Zapytałam więc Ojca Świętego Jana Pawła II, dlaczego diabeł jest tak mocny. Odpowiedział: „Przeczytaj sobie Księgę Hioba”. Nic nowego, że szatan szaleje, to mnie wcale nie zaskoczyło, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła. Zapytałam Jana Pawła II: „Jak się rozmnażają diabły, bo jak ludzie, to wiem, ale jak diabły?”. Odpowiedział: „Przez ludzi, którzy stają się ich narzędziami”. No właśnie, fascynująca jest historia tej Deklaracji Wiary. Istotnie to ja wymyśliłam to wotum wdzięczności lekarzy dla Jana Pawła II, bo prawdę mówiąc, w pewnym momencie odeszłam od medycyny w stronę pedagogiki – wolałam zajmować się młodzieżą, a nie moimi kolegami, ale widząc, co się dzieje w medycynie, poczułam wyrzuty sumienia i w pewnym sensie chciałam to zaniedbanie niejako wynagrodzić. Wymyśliłam to wotum, przyjaciel rzeźbiarz Konrad B. zaprojektował i wykonał dwie kamienne tablice, a ja znalazłam się w szpitalu i to, co działo się potem, wiem z relacji przyjaciół. Mój pomysł był taki, żeby te tablice zawieźć do Rzymu Ojcu Świętemu i złożyć na ołtarzu w dniu kanonizacji. Tablice pięknie oprawione, w specjalnie

zamówionym pudle zawiózł do Rzymu samochodem przyjaciel dr Antoni M. Zajechał na parking strzeżony i na chwilę się oddalił, i w tym czasie na parkingu, na którym nigdy nie zdarzyła się żadna kradzież, ktoś włamał się do bagażnika, gdzie było pełno różnych rzeczy, i ukradł tylko to wielkie pudło z tablicami. Ale znaleźli się lekarze, którzy zdecydowali się zrobić replikę tych tablic, a gdy dali mi znać o tej dziwnej kradzieży, zmieniłam plan i, poradziłam, żeby zamiast wieźć tablice do Rzymu, skorzystali z zaplanowanej pielgrzymki lekarzy do Częstochowy w maju i ofiarowali je Matce Bożej Częstochowskiej. Służba porządkowa w Watykanie szukała tych tablic – duże, ciężkie, komu potrzebne? Nie znalazły się, ale diabłu nie udało się tego uciszyć, bo przesunięcie terminu spowodowało znaczne zwiększenie ilości podpisujących się. Ostatecznie szatan musi służyć Bogu, który dopuszcza zło, żeby z niego wyprowadzić dobro. Rozpętała się dyskusja w prasie – wspaniała. Pierwszy raz wreszcie prasa podjęła temat sumienia, odpowiedzialności i odwagi cywilnej, ukazało się wiele bardzo trafnych i głębokich analiz, ludzie ujawnili się dzięki tej dyskusji. Zobaczyłam, że nie jest ostatecznie tak źle z lekarzami, jak myślałam. Dostałam wiele listów z podziękowaniem za deklarację. Wprawdzie Bogu ducha winna para wolontariuszy, która prowadziła ten „sekretariat”, otrzymała setki brutalnych i nieprawdopodobnie wulgarnych wypowiedzi, w większości anonimowych, ale także podpisanych nazwiskami ludzi z wyższym wykształceniem, ale nie sądzę, by autorzy tych wypowiedzi przysporzyli sobie w ten sposób zaufania pacjentów. Czy Pani zdaniem w Polsce nasila się dyskryminacja chrześcijan? W Polsce od czasu wojny i po niej trwa działalność antychrześcijańska, sterowana odgórnie mniej lub bardziej otwarcie. Cały czas rządzą w Polsce ludzie, którzy nie dbają o los narodu, o jego świętość. Jest dla mnie niezrozumiałe, dlaczego katolicy w Polsce są bierni i nie bronią najcenniejszych wartości. Byłam bardzo wdzięczna papieżowi Benedyktowi XVI za ogłoszenie roku wiary, bo to właśnie o to chodzi. Przez wieki naród był wierzący, a teraz są niedowiarki. Ale Jan Paweł II był optymistą, wierzył w ducha narodu, wierzył, że ten duch się ujawni, wierzył w młodych, bo pokolenie dorosłych jest wciąż zastraszone. Co czynić, by tak pięknie żyć jak Pani Doktor? Trzeba przestać się bać, trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Ale tak naprawdę to całe moje pokolenie miało lepszą sytuację, bo nas dorośli nie niszczyli, ale ochraniali. Chłonęliśmy piękno świata i cieszyliśmy się nim, a rodzina była chroniona zarówno przez prawo boskie i Kościół, jak przez ludzi. Nie było rozwodów i nie było ani aborcji, ani eutanazji. Jaka jest geneza Deklaracji Wiary? Od dawna dziennikarze usiłują mnie namówić na wywiad z tej okazji, bo „ja wiem więcej”, gdyż miałam okazję tyle lat współpracować z księdzem Karolem Wojtyłą, potem biskupem, kardynałem i wreszcie z papieżem – wielkim rodakiem. Tak, wiem więcej i chcę napisać o tym, czego on oczekiwał od lekarzy. Kardynał Sapieha zlecił mu funkcję duszpasterza lekarzy – więc zajmował się nimi, spotykał się z nimi, przyjaźnił i był głęboko przekonany, że kapłani powinni współpracować z lekarzami, bo pracują na tym samym terenie – zajmują się ludźmi. Widział szczególną odpowiedzialność lekarzy nie tylko za zdrowie, ale za los pacjenta, wręcz za jego wieczność.

Bolał nad tym, że techniczny rozwój w medycynie zagraża etyce i że rady i działania lekarzy stanowią zagrożenie świętości rodziny i miłości ludzkiej. Cierpiał, widząc postępujący spadek moralności, ale uważał, że lekarze mogliby temu zapobiec, gdyby szerzyli prawdę o ludzkiej płciowości i płodności, o teologii ciała. Wielokrotnie powtarzał: „Stwórzcie mocny związek lekarzy katolickich, żeby zapanować nad opinią publiczną”. Nie doszło do tego ani w Polsce, ani na poziomie Europy, ani świata.

Podczas pierwszej audiencji do Polaków Papież Jan Paweł II powiedział: „Dajcie mi w Polsce zaplecze, żebym nie musiał się was wstydzić”. Myślę, że nieraz się wstydził i myślę, że my, Polacy i polscy lekarze, mamy dług wobec naszego Wielkiego Rodaka – i może ta inicjatywa będzie pewnym zadośćuczynieniem? Zwracam się więc do wszystkich kolegów lekarzy i studentów medycyny z tym apelem. Wiara w Boga Stworzyciela, w niebo i piekło, nie jest naiwnością, ale realizmem, a tego teraz ludziom brak.

Nic nowego, że szatan szaleje, to mnie wcale nie zaskoczyło, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła. Zapytałam Jana Pawła II: „ Jak się rozmnażają diabły, bo jak ludzie, to wiem, ale jak diabły?”. Odpowiedział: „Przez ludzi, którzy stają się ich narzędziami”. Śledził losy coraz bardziej zniszczonej rodziny i bronił godności osoby ludzkiej. Przemawiał do wszystkich, wszędzie i spodziewał się pomocy od lekarzy – ale zawiódł się… Byłam świadkiem jego reakcji na wiadomość, że polski parlament zatwierdził prawo zabijania nienarodzonych chorych dzieci. Wzburzył się jak rzadko, jak prawie nigdy – uderzył pięścią w stół i zawołał: „A gdzie są pediatrzy? Dlaczego nie bronią chorych dzieci, dlaczego nie reagują?!”. Pomyślałam więc, że może teraz, kiedy tyle osób w Polsce zastanawia się, jak przeżyć kanonizację, jak się do niej przygotować, może teraz lekarze wierzący, katolicy mogliby zareagować i przyznać się do niego i jego nauki i jako wotum wdzięczności dla Boga i dla Jana Pawła II ujawnić światu, że są praktykującymi katolikami, że są wierni. Nie chodzi o uczone referaty, o metody, o technikę, ale o proste, jasne wyznanie wiary. Proponuję wszystkim kolegom i studentom podpisanie Deklaracji Wiary – a pomysł dyktuje mi po prostu sumienie. Pewnego zdarzenia nie mogę zapomnieć. Biskup Karol Wojtyła wrócił z Soboru entuzjastycznie przejęty profetyczną encykliką Pawła VI Humanae vitae, w której papież poleca biskupom, aby na pierwszym miejscu w działaniu duszpasterskim postawili problem świętości rodziny. Wziął to zlecenie na serio i realizował to do końca życia. Zaraz zarządził regionalne spotkanie księży proboszczów z lekarzami, właśnie na temat encykliki Humanae vitae. Byłam na pewnym spotkaniu z księdzem Stanisławem Smoleńskim w sporej parafii. Przyszło 60–70 osób. W trakcie spotkania szepnęłam księdzu proboszczowi, żeby przyniósł kartkę, sporządzimy listę obecnych i na następne spotkanie duszpasterskie będziemy mogli zaprosić ludzi imiennie. Ksiądz przyniósł kartkę, podpisałam pierwsza i puściłam kartkę na salę. Kartka okrążyła zebranych i wróciła do mnie pusta. Nie podpisał się nikt – no tak, to były czasy twardego komunizmu, bali się. Anonimowo przyszli i nie chcieli się ujawnić. A jak będzie teraz? Pan Jezus powiedział: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (Mt 10,26.30). Projekt Deklaracji Wiary przedstawiłam lekarzom polskim, członkom Papieskiej Akademii Pro Vita (prof. Zbigniewowi Chłapowi z Krakowa i prof. Januszowi Gadzinowskiemu z Poznania) i otrzymałam ich akceptację; zaakceptował ją także prezes Papieskiej Akademii Pro Vita, Bp Ignacio Carrasco de Paula.

Przeżyłam 65 lat jako lekarz i wiem na pewno, że lekarze mogą mieć wpływ na ludzi i na pewno będą odpowiadać przed Bogiem samym, jak swoje powołanie zrealizowali. I tak, jak chciał Jan Paweł II, mogliby wpływać na opinię publiczną, na współczesną cywilizację. Mogą naprawdę bronić zagrożonych wartości chrześcijańskich. K R E K L A M A

D E K L A R A C J A

W I A RY

lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej Nam – lekarzom – powierzono strzec życia ludzkiego od jego początku. 1. WIERZĘ w jednego Boga, Pana Wszechświata, który stworzył mężczyznę i niewiastę na obraz swój. 2. UZNAJĘ, iż ciało ludzkie i życie, będąc darem Boga, jest święte i nietykalne; – ciało podlega prawom natury, ale naturę stworzył Stwórca; – moment poczęcia człowieka i zejścia z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga. Jeżeli decyzję taką podejmuje człowiek, to gwałci nie tylko podstawowe przykazania Dekalogu, popełniając czyny takie jak aborcja, antykoncepcja, sztuczne zapłodnienie, eutanazja, ale poprzez zapłodnienie in vitro odrzuca samego Stwórcę. 3. PRZYJMUJĘ prawdę, iż płeć człowieka dana przez Boga jest zdeterminowana biologicznie i jest sposobem istnienia osoby ludzkiej. Jest nobilitacją, przywilejem, bo człowiek został wyposażony w narządy, dzięki którym ludzie przez rodzicielstwo stają się „współpracownikami Boga Samego w dziele stworzenia”. Powołanie do rodzicielstwa jest planem Bożym i tylko wybrani przez Boga i związani z Nim świętym sakramentem małżeństwa mają prawo używać tych organów, które stanowią sacrum w ciele ludzkim. 4. STWIERDZAM, że podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła, i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem. 5. UZNAJĘ pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim, – aktualną potrzebę przeciwstawiania się narzuconym antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji, – potrzebę stałego pogłębiania nie tylko wiedzy zawodowej, ale także wiedzy o antropologii chrześcijańskiej i teologii ciała. 6. UWAŻAM, że – nie narzucając nikomu swoich poglądów, przekonań – lekarze katoliccy mają prawo oczekiwać i wymagać szacunku dla swoich poglądów i wolności w wykonywaniu czynności zawodowych zgodnie ze swoim sumieniem. „Wysokim uznaniem darzymy tych lekarzy i członków służby zdrowia, którzy w pełnieniu swojego zawodu ponad wszelką ludzką korzyść przenoszą to, czego wymaga od nich szczególny wzgląd na chrześcijańskie powołanie. Niech niezachwianie trwają w zamiarze popierania zawsze tych rozwiązań, które zgadzają się z wiarą i prawym rozumem oraz niech starają się dla tych rozwiązań zjednać uznanie i szacunek ze strony własnego środowiska. Niech ponadto uważają za swój zawodowy obowiązek zdobywanie w tej trudnej dziedzinie niezbędnej wiedzy, aby małżonkom zasięgającym opinii mogli służyć należytymi radami i wskazywać właściwą drogę, czego słusznie i sprawiedliwie się od nich wymaga”. Paweł VI, Humanae vitae 27.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O21

20

ROKSOŁANY (Роксолани), tuż przed zachodem słońca – to klatka filmu z podróży dwóch Polaków i Ukraińca po ukraińskiej Besarabii w październiku 2021. Na którejś z kolejnych klatek pojawia się szef ekspedycji: – Widać. – Co widać? – Twierdzę w Akermanie. Być może Mickiewicz napisał Stepy akermańskie, oglądając je z tego miejsca; tutaj przyjeżdżał do swojego przyjaciela. Na pewno stawał na tym klifie, bo z niego widać to, co opisał w sonecie: „wpłynąłem na suchego przestwór oceanu”. Ta falująca, kładąca się na wietrze trawa... Może nawet wiał wtedy taki wiatr… – Czyli jesteśmy u celu naszej podróży? – Jesteśmy w sercu naszej podróży! [Kamera wędruje po okolicy; zatrzymuje się na panoramie stepu i Limanu Dniestru; na horyzoncie twierdza Akerman]. fot. Lech Rustecki

A

przecież na co dzień i od święta Warszawa nie należy do miast, w których sale koncertowe wypełnione byłyby po brzegi. Przeciwnie. Koncerty, które w Londynie stałyby się sensacją, w naszej stolicy wzbudzają zaledwie umiarkowane zainteresowanie, a sale są puste. Toteż może dziwić ogromna popularność, jaką co pięć, a w tym roku sześć lat cieszy się Konkurs Chopinowski. Tymczasem wytłumaczenie owego fenomenu wydaje się dziecinnie proste. I jak to bywa z najprostszymi pomysłami, są one na ogół najtrudniejsze do wymyślenia. Muzyka Fryderyka Chopina w międzywojennej Polsce była dość popularna, choć różnie postrzegana. „ Jak wiele się u nas pisze, mówi i myśli o Fryderyku Chopinie! Ileż retorycznie barw­ nych wieńców składa mu się u stóp! A jednak zagadnienie jego twórczości zdaje się być wciąż jeszcze nierozstrzygnięte ostatecznie. Toniemy w jego głębi, a boimy się przestąpić poza zaklęty krąg nadczłowieczego heroizmu, którym tak charakterystycznie zwykliśmy otaczać tych – z naszej przeszłości – co wznoszą się jak potężne spiżowe posągi ponad swą epokę”. Tak pisał w swojej niewielkiej objętościowo książce Fryderyk Chopin Karol Szymanowski w 1925 roku – a więc zaledwie 76 lat po śmierci największego polskiego kompozytora, gdy żyli jeszcze bezpośredni, acz już z racji wieku nieliczni świadkowie jego paryskich czy londyńskich recitali. Natomiast z powodzeniem koncertowały „uczennice jego uczniów”. To one, omdlewając przy klawiaturze, przekazywały słuchaczom wymyślony przez siebie, romantyczny obraz tajemniczego, nieszczęśliwego samotnika, który nierozumiany przez otoczenie (z Adamem Mickiewiczem na czele) tworzył pełną patosu muzykę. Owe damy, już wówczas w balzakowskim wieku, snuły opowieści o literackim rodowodzie jego dzieł. O mazurkach będących „scenami karczemnymi”, o „powiewającej skrzydłami husarii” w polonezie-fantazji czy „rewolucyjnej” etiudzie c-moll.

I

to wówczas na wspomniany już, znakomity i odkrywczy, a zarazem prosty pomysł wpadł profesor Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie – Jerzy Żurawlew. Obserwując swoich studentów, mając świadomość często fałszywej percepcji muzyki Chopina, a także coraz bardziej zmniejszającej się jej popularności, postanowił zorganizować międzynarodowy konkurs poświęcony dziełom tego kompozytora, w którym będą ze sobą rywalizować

Nawet jeżeli wielu użytkowników internetu w popłochu zmieniało hasło po zalogowaniu się na którymś z linków Narodowego Instytutu im. Fryderyka Chopina, to liczba (podobno) 700 milionów wejść osób zainteresowanych konkursem jest imponująca. Jeszcze większe wrażenie robiły kilkudziesięcioosobowe kolejki ustawiające się od samego rana pod kasami Filharmonii Narodowej, aby znaleźć się wśród szczęśliwców, którzy otrzymają trzydzieści, trzydzieści pięć wejściówek na jedno z przesłuchań. W czasie finałów powstawały nawet komitety kolejkowe.

Nieznośna cisza Impresje pokonkursowe Stanisław Bukowski

młodzi pianiści. Szlachetna rywalizacja, na wzór zawodów sportowych, miała spopularyzować w Polsce i na międzynarodowym forum twórczość Chopina. Od samego początku oceniało konkurentów jury złożone z prawdziwych znawców i uznanych, koncertujących wykonawców chopinowskiej muzyki. Początkowo pomysł Żurawlewa spotkał się z obojętnością, a często nawet z nieskrywaną niechęcią politycznych i muzycznych środowisk. To była już inna epoka, inny świat. Świat nowej muzyki, odzwierciedlającej nowe czasy. A jednak muzyka Chopina okazała się ponadczasowa, wymykająca się wszelkim regułom i trafiająca do umysłów i serc ludzi z całego świata. Nie bez powodu już w drugim konkursie, w 1932 roku, węgierski pianista Lajos Kertner otrzymał nagrodę Towarzystwa Polsko-Japońskiego w Tokio. I do tej pory dziwimy się i zastanawiamy, skąd bierze się tak wielka fascynacja Chopinem i jego muzyką w Japonii i na całym Dalekim Wschodzie. A tymczasem niezależnie od rasy i krajów pochodzenia ludzie myślą, a szczególnie czują, podobnie. A więc niecałe dwa lata od upublicznienia pomysłu stworzenia monograficznego konkursu, polegającego na quasi-sportowej rywalizacji młodych muzyków, odbył się w styczniu 1927 roku I Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny imienia Fryderyka Chopina. A później – z przerwą na okupację niemiecką – w zasadzie co pięć lat odbywają się po dziś

dzień kolejne zmagania. Raz o mniejszym, a raz o większym znaczeniu. Liczby uczestników, laureatów i jurorów ulegały zmianom. W przedwojennych konkursach niewielu było uczestników oraz ich oce-

Mówi się, że talent i sztuka obronią się same. Choć czy to sam talent decyduje? Jak powiedział po swojej wygranej walce bokser Mateusz Masternak: „Talentu trzeba mieć tyle, żeby nie przeszkadzał w ciężkiej pracy”. niających. Ale już w roku 1960 było 37 jurorów [!]. Niezmieniona z grubsza pozostała zasada oceny, polegająca na przyznawaniu punktów, a niekiedy o dopuszczeniu do decydującej o ostatecznej kolejności dyskusji. Zmieniała się ilość etapów i wymagany repertuar. Mimo kilkakrotnych prób włączenia do programu innych kompozytorów, na szczęście udało się

zachować najważniejsze zadanie konkursu – popularyzację i dbałość o zachowanie chopinowskiego idiomu w jego najczystszej postaci. To jurorzy stali się nie tylko strażnikami jego nut, ale i właściwej interpretacji jego muzyki. A że oceny w dziedzinie muzyki ze swej natury są subiektywne, spotkali się za nie wielokrotnie z powszechną krytyką, obelgami i oskarżeniami o stronniczość, a nawet nieuczciwość. Tak też było w tegorocznym konkursie.

Ś

cierają się ze sobą dwa całkowicie odmienne stanowiska. Pierwsze, reprezentowane głównie przez licznych pedagogów, polega na bezwzględnym realizowaniu wierności tekstowi, na obiektywnej prawdzie, poszukiwaniu autentycznej atmosfery z czasów Chopina. Druga opcja zakłada coś wręcz przeciwnego. O wartości interpretacji decyduje jej oryginalność, nowatorstwo i indywidualność. Czy możliwe jest pogodzenie tych dwóch, jakże odmiennych, poglądów? Prawdopodobnie nie, ale możliwy jest consensus. Bo przecież istnieje różnica pomiędzy – traktowanymi obecnie jako synonimy – pojęciami wykonania i interpretacji. Wykonanie to jak najściślejsze zastosowanie się do zapisu nutowego, a interpretacja jest tym, co w muzyce jest względne i niewymierne. Odnosi się do tempa, dynamiki, barwy, artykulacji. Przyznać zatem należy, że jury, niezależnie od jego składu, ma przed sobą szalenie trudne zadanie.

FOT. ANNE NYGARD / UNSPLASH

Historia jednego zdjęcia…

O S TAT N I A S T R O N A

Tak też było i w tym roku. W zasadzie tylko pierwsza nagroda nie podlegała powszechnej dyskusji. Zdobył ją reprezentujący Kanadę, urodzony w Paryżu dwudziestoczterolatek Bruce (Xiaoyu) Liu. Ale już kolejne miejsca wzbudziły protesty na społecznych forach, w kuluarach Filharmonii, w domach, wśród najbliższych nawet osób. Być może brak Ewy Geworgian i Mikołaja Chaziajnowa oraz Avery Gagliano na czołowych miejscach jest skandalem. Być może obecność wśród najlepszych ulubieńca publiczności Hiszpana Martina Garcii Garcii, Aleksandra Gadijeva – Słoweńca z Włoch, świetnego pianisty, ale nie chopinisty (cokolwiek to znaczy), czy naszego Jakuba Kuszlika – zdobywcy nagrody za najlepsze wykonanie mazurków, są błędem. Przekonamy się o tym niebawem. Mówi się, że talent i sztuka obronią się same. Choć czy to sam talent decyduje? Jak powiedział po swojej wygranej walce bokser Mateusz Masternak: „Talentu trzeba mieć tyle, żeby nie przeszkadzał w ciężkiej pracy”. A gdzie miejsce dla mniej lub bardziej ekspansywnych impresariów, menadżerów, umiejętności tworzenia show, sprzedaży odpowiedniego wizerunku? Bo o technice nawet nie wypada mówić. Ci piękni siedemnastoletni mają jej aż w nadmiarze. A co jest prawdziwą sztuką, każdy z nas sam ocenia. Myślę, że czeka nas (oby) długa i merytoryczna dyskusja nad zmianą niektórych paragrafów regulaminu. Czy paragraf XII i punkt 2 jasno nie określa, że „do finału (dopuszcza się) nie więcej niż 10 finalistów?”. Czy zatem postąpiono wbrew regulaminowi? Ewidentnie tak. Czy nie jest zbyt dużo odmiennych utworów? Choćby jak oceniać całkowicie inne mazurki, z różnych opusów, wczesne i późne... Nawet zakładając słusznie, że nie ma łatwych utworów Chopina. I choćby on sam był niegdyś innego zdania. A może jedna z dwóch sonat powinna być obowiązkowa, a nie wymienna z preludiami? Inna sprawa, jak te siedemnastoletnie dzieci (a przecież decyzję o udziale w konkursie musiały podjąć dwa lub półtora roku wcześniej) potrafiły przygotować tak ogromny, opanowany prawie do perfekcji materiał. Do pierwszego etapu dwudziestominutową prezentację, do drugiego prawie półrecital, wreszcie, jak dobrze pójdzie, niewielki, choć godzinny recital z jedną ze wspomnianych sonat, i wreszcie koncert z orkiestrą. Tyle problemów, wątpliwości i pytań bez odpowiedzi. I choć emocje już opadły, i wróciliśmy do normalnego trybu życia oraz programów Voice of Poland, to część z nas zmaga się z nieznośną, pokonkursową ciszą… K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.