Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 88 | Październik 2021

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 88 Październik · 2O21

9 zł

Radio WNET Białystok 103,9 FM Bydgoszcz 104,4 FM Łódź 106,1 FM Kraków 95,2 FM Szczecin 98,9 FM Warszawa 87,8 FM Wrocław 96,8 FM

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

4 listopada

G G

A A

Z Z

E E

T T

A A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N N

N N

A A

W pierwszej połowie ubiegłego roku dr Arkadiusz Sieroń z Uniwersytetu Wrocławskiego opublikował opracowanie, w którym starał się przewidzieć ekonomiczne skutki właśnie rozpędzającej się pandemii COVID-19. Autor stwierdził, że pandemia wpłynie na gospodarkę w sposób dwojaki. Spadek ludzkiej aktywności spowoduje obniżenie konsumpcji.

E K O N O M I A Gdzie jesteśmy?

Strach chorego i jego najbliższych jest siłą, której się używa do wymuszenia spełnienia postulatów. W protestach służby zdrowia manipuluje się cierpiącym, przerażonym człowiekiem. Marian Smoczkiewicz

2

Jak Pekin skorzystał na lockdownach Łącząc zapobieganie publikacji niewygodnych wyników badań z usuwaniem – w niektórych przypadkach – już opublikowanych, Pekin był w stanie wpłynąć na to, co ludzie postrzegają jako prawdę. Omid Goreishi

4

Dokąd zmierzamy?

Kot i zmysł państwowy

P A N D E M I I

Z

a dobitny przykład mogą posłużyć tu branże: turystyczna, transportowa i rozrywkowa oraz spadek popytu na ropę naftową i jej cen. Ponadto bardzo poważny, jeśli nie poważniejszy skutek pandemii to negatywny szok podażowy. Obniżenie podaży siły roboczej spowoduje spadek produkcji, a pozostają koszty stałe, pensje i długi, pojawiają się kłopoty i ryzyko bank­ructwa wzrasta. W owym okresie Bank Światowy podzielił koszty pandemii na trzy kategorie: ok. 12% całkowitych kosztów miało być rezultatem podwyższonej śmiertelności, 28% – skutkiem dużej absencji pracowniczej, a aż 60% miało wynikać ze zmian behawioralnych, czyli zmiany sposobu życia – tak, by uniknąć infekcji. Czyli przewidywano, że koronawirus nie musi być tak zabójczy jak np. ebola, ale jego skutki będą gospodarczo bardzo kosztowne. Na domiar złego w czasie pandemii wszystkie sektory gospodarki ulegają zakłóceniom, co może powodować niedobory towarów i podwyższenie ich cen.

Islam i chrześcijaństwo w obszarze europejskim. Ekspansja turecka Zwykliśmy osobno traktować Kościół katolicki, jest on jednak jednym z segmentów chrześcijaństwa. W dobie ekumenizmu, ściśle rzecz biorąc od Soboru Watykańskiego II, trydencki absolutny separatyzm, wzbraniający jakichkolwiek kontaktów z wyznaniami akatolickimi, w przypadku protestantyzmu i jego pochodnych uważanych za heretyckie, zastąpiony został pojęciem „bracia odłączeni”, czy po prostu użyciem nazwy denominacji bez cenzurki wyznaniowej. Zupełnie inny charakter miały relacje Kościoła katolickiego z Kościołami wschodnimi, w tym z prawosławiem, gdzie wszakże schizma nie powinna być bynajmniej określeniem pejoratywnym. Po prostu określało ono rozdział Kościołów sakramentalnych, różniących się w sprawie prymatu, przy czym treść dogmatyczna obu Kościołów była z małymi odchyleniami tożsama. Mówiąc dziś o chrześcijaństwie, trzeba sobie uświadomić, że według różnych źródeł, wyznań określających siebie jako chrześcijańskie jest od 30 do nawet 45 tysięcy. Podobnie różnią się, w zależności od źródła,

Adam Gniewecki

Według MFW, w 2019 r., globalna gospodarka wzrosła zaledwie o 2,9% (najwolniejsze tempo od czasów Wielkiego Kryzysu) oraz zaledwie 0,4 punktu procentowego powyżej poziomu uważanego za recesyjny, co oznacza, że świat najprawdopodobniej i tak miał doświadczyć recesji w roku 2020. Ograniczenie działalności gospodarczej podczas pandemii powoduje spadek dochodów podatkowych właśnie wtedy, gdy rząd zwiększa wydatki, co skutkuje większym deficytem fiskalnym i zadłużeniem publicznym. A wiele rządów jeszcze przed wybuchem zarazy było bardzo poważnie zadłużonych. Na przykład Włochy, których dług publiczny wynosił 135% PKB. Ten sam Bank Światowy szacował zmniejszenie z powodu pandemii światowego PKB nawet o 4,8%, gdyby zaraza

przybrała charakter podobny do grypy hiszpanki, oraz 3,1% przy jej umiarkowanym przebiegu, jak grypy z 1958 roku, i 0,7% przy scenariuszu łagodnym, jak grypy w roku 1968. Epidemia z roku 2020 miała zasięg globalny, co musiało negatywnie wpłynąć na gospodarkę całego świata, szczególnie przy wysokim stopniu jej globalizacji, nawet po wygaśnięciu zarazy u jej źródła, czyli w Chinach. W czasie pierwszych kilku miesięcy najwięcej infekcji odnotowano w Chinach, we Włoszech, w Iranie,

Czy chrześcijaństwo jest w kryzysie? Zygmunt Zieliński liczby bezwzględne dotyczące chrześcijaństwa. Według Word Atlas (2001) liczba katolików wynosi 1,285 mld, inne denominacje chrześcijańskie liczą 1,500 mld. W sumie chrześcijan jest ok., 2,6 mld (według innych rachub: 2,18 mld). Ludność kuli ziemskiej w 2020 wynosiła 7,8 mld osób. Wynika z tego, że chrześcijanie wszystkich denominacji stanowią 1/3 całej ludzkości. Katolicy w stosunku do całej ludzkości stanowią ok. 16,5%. Z wyliczeń tych wynika, niezależnie od ich dokładności, raczej w stu procentach nieosiągalnej, że katolicy są dość nieznaczną mniejszością, gdy chodzi o całą populację kuli ziemskiej, a chrześcijanie w sumie również znacznie ustępują reszcie ludzkości, w której islam zajmuje najwyższą pozycję ilościową (1,57 mld). Islam jest obecnie, zresztą zawsze był,

religią ofensywną w sposób odbiegający od zwykłego prozelityzmu. W swej historii, odkąd w VII wieku pojawił się najpierw w północnej Afryce, ogarniając tereny dziś znane jako kraje arabskie, misję swą szerzył mieczem, a ponieważ w sposób bezwzględny egzekwował wierność, wykluczając prozelityzm z zewnątrz, osiągał szybko postępujące sukcesy, także terytorialne. Ten charakter misji mahometańskiej przetrwał do dzisiaj, choć zmieniły się sposoby jego egzekwowania. Po załamaniu się potęgi tureckiej w XVII w. skończyło się parcie zbrojne islamu do serca Europy. Natomiast trwa nieprzerwanie ekspansja w Azji, Afryce i w różnych częściach świata, co dla misji chrześcijańskiej różnych denominacji stanowi poważny problem. Od przełomu XX i XXI w. mamy także ekspansję przy pomocy terroru,

Korei Południowej, Francji, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych, czyli, wyłączając Iran, w największych gospodarkach świata. Kraje te to razem 45,5% światowej gospodarki według PKB – zgodnie z parytetem siły nabywczej i 54,5% według nominalnego PKB. Poza tym w czwartym kwartale 2019 r. Włochy i Japonia znalazły się na skraju recesji. U progu katastrofy epidemiologicznej gospodarka USA Stanów Zjednoczonych wyglądała lepiej, ale nawet dla niej nie spodziewano się szczególnej odporności na koronawirusa. Przy już odwróconej krzywej dochodowości (krótkoterminowe obligacje są niżej oprocentowane od długoterminowych, co może świadczyć o wielkiej niepewności inwestorów co do najbliższej przyszłości i wiąże się z wyprzedażą papierów wartościowych) oraz reakcji społeczeństw i władz na pandemię, analitycy coraz częściej dyskutowali nie o tym, czy recesja nastąpi, ale o tym, jak będzie głęboka. Dokończenie na str. 10-11

z wyraźnym zamysłem nie tylko prozelityzmu islamskiego, ale panowania w sensie narzucania kultury, w islamie będącej jednym z ważnych czynników jego tożsamości. Tak więc Europa znowu staje się dla ruchu islamskiego ziemią obiecaną, zaludnianą przez mahometan powoli, w miarę możliwości pokojowo, jak długo islamska ludność napływowa jest mniejszością. W miarę wzrostu jej liczby o prawa dla niej upomni się już jej zbrojne ramię, które w Europie stworzy jeśli nie od razu kalifat, to w każdym razie narzuci posłuch dla szariatu będącego prawem normującym życie mahometan zarówno w dziedzinie religijnej, jak świeckiej. Zatem państwo, które zezwoli na wprowadzenie szariatu dla społeczności islamskiej w swych granicach, nie uniknie wpływu tegoż prawa także na swoich obywateli. Islam, od średniowiecza prąc na zachód, po upadku Bizancjum ze zdwojoną siłą islamizował i turczył narody bałkańskie, nad którymi panował. Stąd papieże od XV wieku nie tylko organizowali opór przeciw ekspansji Turków, ale wspomagali go na drodze dyplomatycznej, a często także finansowo. Wiktoria wiedeńska położyła kres ekspansji zbrojnej Turcji na zachód, a w XIX w. Turcja straciła nawet dużą część swoich posiadłości bałkańskich. Dokończenie na str. 9

Kot i jego właścicielka stali się narzędziem walki o Europę Środkową – o to, czy będzie ona rozerwana przez dwa bloki polityczne, pożarta przez jeden z nich, czy też pozostanie w miarę suwerenna. Piotr Sutowicz

5

Co banki robią dla naszego dobra? Jeśli wskutek przymusu szczepionkowego ludzie przestali być dysponentami własnego ciała, to dlaczego mieliby zachować nieograniczone prawo dysponowania swoimi pieniędzmi na kontach bankowych? Andrzej Świdlicki

7

Czwarta władza czy narzędzie? Ten „amerykański kapitał” w TVN to w istocie… kapitał rosyjski. W czerwcu 2016 r. rosyjski Kommersant poinformował, że Ivan Rodionov i Igor Pozhitkov nabyli 80% akcji SNI – właściciela TVN… Jan Martini

8

„Wstyd mi za Wawel”. Serio? Największe złote posągi czy pałace stoją w skrajnie rozwarstwionych Indiach, a największe budowle to piramidy faraonów. W Polsce średniowiecznej w każdej parafii istniała szkoła. Marcin Niewalda

12

Działanie przedsiębiorcze a twórczość Człowiek jest powołany do pracy, ale w perspektywie teologicznej, tzn. kontynuacji boskiego dzieła stworzenia; a więc do pracy wolnej, twórczej, przyczyniającej się do tworzenia dobra. Teresa Grabińska

14

ind. 298050

Następny numer „Kuriera WNET”

O strajku służby zdrowia

FOT. NATIONAL CANCER INSTITUTE ON UNSPLASH

ewien grzybiarz, wchodząc do lasu, zobaczył muchomora. I tak się przestraszył, że może się pomylić i przynieść do domu trujący grzyb, że zrezygnował z grzybobrania. Po powrocie żona zdumiała się na widok pustego koszyka, ale gdy usłyszała wyjaśnienie, ze zrozumieniem pokiwała głową. Zadzwonił telefon. To była koleżanka, której opowiedziała historię męża. Koleżanka przy kawie powtórzyła historię męża koleżanki koledze, a kolega przyjaźnił się z dziennikarzem-korespondentem zagranicznych mediów. Rozmawiali w języku obcym i korespondent zrozumiał, że opisywany fakt dotyczy wszystkich polskich lasów i masowych zatruć. A ponieważ nie miał lepszego tematu, postanowił opisać sprawę. Oczywiście dotarł do źródeł i zapytał pewnego leśnika, czy w lasach są muchomory. Rozmawiał też z lekarzem, który potwierdził, że zatrucie muchomorem może być śmiertelne. Znalazł również rodzinę, która straciła bliskich na skutek zatrucia grzybami. I tak powstał artykuł o zmorze, która męczy Polskę, o koszmarze inwazji muchomorów, śmiertelnych zatruć, o niebezpieczeństwie czyhającym na Polki i Polaków na 33% powierzchni kraju. I oczywiście o tym, że rząd Polski nic z tym problemem nie robi. Przeczytali to inni dziennikarze. I rozdzwoniły się telefony w kieszeniach marynarek polityków. Polityk partii rządzącej potwierdził oczywiście jednemu z dziennikarzy, że zjedzenie muchomora jest niebezpieczne dla zdrowia i może zakończyć się śmiercią. A dopytywany przyznał, że politycy nic z tym faktem nie robią. Że to śmiertelne niebezpieczeństwo nie jest priorytetem w postępowaniu rządu. Powstały artykuły o bierności władzy narażającej na śmiertelne niebezpieczeństwo swoich obywateli. Opowieść o zdehumanizowanej, a więc potencjalnie morderczej władzy, a to już nie przelewki. Gdzieś z opowieści wyparował muchomor, bo kto by się przejmował grzybem, kiedy chodzi o życie i zdrowie, i o bierność rządzących. Zaalarmowani zostali politycy we wszystkich krajach. Dziennikarze wypytywali, czy polityk, który nie dba o życie obywateli i który przez bierność naraża ich na śmiertelne niebezpieczeństwo, może pozostać u władzy. Usłyszeli odpowiedź: nie i nie, i nie. I rozlały się rezolucje, napomnienia, groźby, rozkazy. To nie skutkowało. Nałożono sankcje. I nic, i nic, i nic. Nie było wyboru. Potrzebna była zbrojna interwencja. Wjechały czołgi, leciały drony. W końcu się udało. Rząd został obalony. Powołano specjalny międzynarodowy trybunał ds. zbadania zbrodni zaniechania. Dziennikarz odkrywca został obsypany nagrodami. Na szczęście to tylko zły sen. Dziennikarze są rycerzami prawdy, obnażającymi niegodne postawy rządzących. Przecież to fantastyczne, że czeski dziennikarz odkrył w Polsce regiony, w których nie wpuszcza się homoseksualistów do restauracji. Przecież to cudowne i ozdrowieńcze, że niemieccy dziennikarze opisują rządy bezprawia, a nawet dyktaturę w Polsce. Cieszmy się bezkompromisowością brytyjskich kolegów, którzy stworzyli dla BBC reportaż o złych polskich żołnierzach! Czy nie sprawia nam wielkiej satysfakcji, że zagraniczna opinia publiczna myśli, że jesteśmy muchomorem przeszkadzającym w szczęśliwym grzybobraniu? Ale kto mówi o zbieraniu grzybów, przecież za chwilę być może wejdzie europejski zakaz wchodzenia do lasu. I dobrze, przynajmniej nikt się nie zatruje! Niech żyje i rządzi jak najdłużej Frank Timmermans, obrońca naszego zdrowia, i pani Jourova niech się w zdrowiu chowa, broniąc naszej wolności aż do nieskończoności. K

RYS. VECTORSTOCK.COM

P

Redaktor naczelny


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

2

AKTUALNOŚCI

Jako lekarz przepracowałem ponad 50 lat w zawodzie. Głownie w szpitalach, na różnych stanowiskach – od lekarza specjalisty po funkcję kierownika kliniki. Nie jest mi też obca praca w przychodniach. Obecnie jestem na emeryturze, ale znam środowisko lekarskie i jego specyfikę bardzo dobrze.

Refleksje na temat strajku pracowników służby zdrowia Marian Smoczkiewicz proponowanych zmian itp. Należy też mieć na uwadze, że postulaty strajkujących mogą być nierealne, a ich wprowadzenie mogłoby np. doprowadzić do zapaści państwa. Wśród licznych grup zawodowych funkcjonujących w państwie są takie,

słuszna myśl o zastępowaniu, w praktyce nie zdała egzaminu. Za dużo tam się krzyżowało interesów. Protesty i strajki zawsze powodują zamieszanie, dezorganizację, utrudnienia w życiu, a przede wszystkim straty materialne dla podmiotu, przeciw któremu akcja jest prowadzona. Jeśli jednak ludziom dzieje się krzywda, to warto ponieść pewne koszty, aby poprawić sytuację i sprawiedliwiej podzielić wytworzone dobra. Jednak w przypadku strajku pracowników medycznych straty materialne są stosunkowo niewielkie, traci przede wszystkim pacjent. I tu jako lekarz chirurg chciałbym przypomnieć organizatorom protestów, że są odpowiedzialni za: obniżenie poziomu opieki lub zupełny jej brak, zmniejszenie ilości zabiegów lub ich zawieszenie. To z kolei sprawia brak poczucia bezpieczeństwa u chorych, zamknięcie części przychodni, oddziałów szpitalnych z braku personelu itp. Opowiadanie przez przedstawicieli komitetu strajkowego, że interesy pacjentów są zabezpieczone, dalekie jest od rzeczywistości i jest nieprawdą. Bo to właśnie strach chorego i jego najbliższych ma być tą największą siłą, której się używa do wymuszenia spełnienia postulatów. To jest najtragiczniejsze w protestach służby zdrowia, że się manipuluje bezbronnym, cierpiącym, przerażonym człowiekiem w celu załatwienia swoich spraw. Żądania często są słuszne, ale czy w obecnej sytuacji kraju, kiedy pieniądze na lecznictwo systematycznie rosną, trzeba wychodzić z postulatami nie do spełnienia i używać do tego chorych? Nie potrafię się pogodzić z tak widzianym „interesem” pacjenta. Jest to zaprzeczenie wizji dobra człowieka chorego, którego mnie uczono i ja usiłowałem przekazać studentom. Motorem akcji protestacyjnej, w mojej ocenie, jest nienawiść do Prawa

Strach chorego i jego najbliższych ma być tą największą siłą, której się używa do wymuszenia spełnienia postulatów. To jest najtragiczniejsze w protestach służby zdrowia, że się manipuluje bezbronnym, cierpiącym, przerażonym człowiekiem. które nie powinny strajkować (wojsko, policja, pracownicy wodociągów itp.). Do tej grupy na pierwszym miejscu na pewno należy służba zdrowia. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy uchwalono w Polsce prawo do strajków, powstała idea, aby tzw. wrażliwe grupy zawodowe, od których zależy prawidłowe funkcjonowanie państwa, nigdy nie strajkowały, a o ich słuszne postulaty walczyły inne zakłady pracy. To znaczy, do strajku w imieniu np. pielęgniarek miał przystępować inny zakład pracy, który generowałby straty materialne, ale dzięki temu chorzy przez ten czas nie byliby pozbawieni fachowej opieki. Ta w teorii

Niewykorzystany ekspert

było wygenerowanie „dysydentów walczących z komuną”, których uwiarygodnienie (m.in. przez represje) trwało lata. Później tworzono „aktywność obywatelską”, poczynając od ruchów ekologicznych – początki aktywności „zielonych” powstały z inspiracji komunistycznych służb. Ostatnim etapem było tworzenie partii politycznych. Tę część działalności dobrze ilustruje cytat z gen Kiszczaka: „SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji, na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki” (1990). Konkluzje Targalskiego w pełni potwierdziły wcześniejsze ustalenia angielskiego sowietologa Christopfera Story’ego, publikującego wyniki swych badań na łamach pisma „The Soviet Analyst” w latach dziewięćdziesiątych. Także prace tego sowietologa nie przebiły się do powszechnej świadomości i pozostają znane jedynie ekspertom.

Jan Martini

T

rudno się oprzeć wrażeniu, że ogromna wiedza zmarłego 19 września dr. Jerzego Targalskiego nie była w pełni wykorzystywana. Wynikało to być może z wyrazistości i radykalnych poglądów Targalskiego, a takie cechy nie znajdują uznania wśród decydentów politycznych wyżej ceniących elastyczność i sztukę osiągania kompromisów. Niektórzy zarzucali mu też uprzedzenia antyrosyjskie graniczące z rusofobią, bo Targalski wiele zjawisk tłumaczył knowaniem sowieckich/rosyjskich służb. Ale taka postawa naukowca wynikała z jego dogłębnej wiedzy i znawstwa mechanizmów funkcjonowania władzy w Rosji. Choć Targalski jako autor jest najbardziej znany z cyklu Resortowe dzieci napisanego wraz z Dorotą Kanią i Maciejem Maroszem, to prawdziwym jego „opus magnum” jest przemilczane 3-tomowe dzieło pt. Służby specjalne i pierestrojka z podtytułem Rola służb specjalnych i ich agentur w pierestrojce i demontażu komunizmu w Europie sowieckiej. Nie jest to lektura do czytania w pociągu. Autor zebrał ogromną ilość faktów z archiwalnej kwerendy we wszystkich krajach byłego bloku sowieckiego.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Targalski jako poliglota był w stanie tego dokonać, bo czytał archiwa w 10 językach. Jego zdaniem przygotowania do „transformacji ustrojowej” zaczęły się już w czasie, gdy na czele KGB stanął Jurij Andropow. Tak więc początek pierestrojki to nie „głasnost” Gorbaczowa z 1985 roku, tylko koniec lat sześćdziesiątych. Przygotowania do zainstalowania „demokracji” rozpoczęły się od

Targalski pisze, jak w poszczególnych krajach wyglądało tworzenie przez lokalne służby „społeczeństwa obywatelskiego”. Najbardziej czasochłonnym procesem było wygenerowanie „dysydentów walczących z komuną”

PS Z tekstu Surmacza dowiedziałem się, że Targalski już na łożu śmierci troszczył się o to, czy prezydent podpisze „lex TVN”… Osobiście uważam, że ustawę niestety zawetuje. Andrzej Duda jest za młody na polityczną emeryturę i będzie się starał o jakąś prestiżową, międzynarodową posadę, a do takiej niezbędna jest akceptacja środowiska Discovery i Davida Zaslava... K

masowych zmian kadrowych w KGB. Zmieniono sposób pracy służb, przestawiając główny cel ze szpiclowania (kontroli populacji) na agenturę wpływu, czyli użyteczniejsze w „demokracji” oddziaływanie na społeczeństwo. Targalski pisze, jak w poszczególnych krajach wyglądało tworzenie przez lokalne służby „społeczeństwa obywatelskiego”. Najbardziej czasochłonnym procesem

BLOG KULINARNY MOHERA

O parzeniu herbaty Henryk Krzyżanowski W roku 1946 George Orwell napisał krótki esej o parzeniu herbaty, w którym instruował rodaków, jak zaparzyć dobrą herbatę w warunkach powojennych niedoborów i przydziałów kartkowych wtedy obowiązujących. Moja rymowanka także ma cel dydaktyczny, choć na szczęście nie żyjemy dziś w gospodarce deficytu – wręcz przeciwnie.

Do herbaciarzy dołącz grona – bo czaj kultury to korona. Lecz nim do klubu cię zaliczę, czajnik mieć musisz i czajniczek. Czajnik z ruchomą rączką, powiem, na nim czajniczek stawiasz bowiem. Na wstępie w sklepie grosz niemarny płać za herbatę, którąś z czarnych. Próbując kilka, wnet wyczujesz, jaka najbardziej ci pasuje. Z regału bierzesz oczywiście taką, co fusy ma vel liście. Pamiętaj – biednyś czy bogaty, Smycz jest dla psa, NIE DLA HERBATY. Świeżą wlej wodę na początek, a gdy w czajniku hula wrzątek, przepłucz czajniczek nim bez strachu, by obcych pozbyć się zapachów. Już wyparzony. Sypiesz liście, sypać nie musisz zamaszyście; starczy na kubek po łyżeczce, plus dla czajniczka jedna jeszcze. Pięć minut niech naciąga napar, do siedmiu, jakby się kto naparł. Lecz herbacianej grunt to scjencji, nie zagotować by esencji!!! Bo to odbiera jej aromat; nie czaj naciąga już, lecz słoma. Możesz pić z mlekiem, możesz samą… Niesłodką z mlekiem piję rano, a po obiedzie z cukru wdziękiem, barwy koniaku, w szklance cienkiej. Z mlekiem lub w szklance – tym sposobem Albion perfidny łączę z Wschodem. Tu się nie liczy ideolo, lecz moc herbaty oraz kolor. Tak parzył czaj, kto chce, niech wierzy, młot na komucha, Orwell Jerzy.

P

roszę zwrócić uwagę, że dobre prognozy gospodarcze dla Polski nagle natrafiają na niespodziewane trudności, które mogą całkowicie zahamować nasz rozwój na długie lata. Wraz z powrotem do polskiej polityki Donalda Tuska dziwnym trafem wstrzymuje nam się europejskie fundusze na odbudowę, podając pozatraktatowe uzasadnienie tej opieszałości. Wzrósł nacisk organów Unii na organizację sądownictwa w Polsce, jednoosobową decyzją sędzi TSUE zlecono natychmiastowe zamknięcie kopalni odkrywkowej Turów. Wszystkie te decyzje wychodzące z Unii Europejskiej nie mają oparcia w traktatach, są wysoce szkodliwe dla Polski i mają na celu destabilizację kraju, osłabienie gospodarki i może zmianę rządu na bardziej służalczy wobec mocnych tego świata. Do tego należy dodać sytuację na granicy z Białorusią. Jest wiele innych poważnych problemów, a na to nakłada się strajk pracowników służby zdrowia. Głównym celem tego strajku, wszystko na to wskazuje, jest wywołanie chaosu i niepokoju. Jakkolwiek ten strajk się zakończy, na pewno są już gotowe następne grupy zawodowe, które przystąpią do prezentacji swoich postulatów i w ten sposób będzie podtrzymywany stan napięcia. Ma to spowodować, zgodnie z oczekiwaniami europejskich graczy, że część wyborców dla świętego spokoju zagłosuje za obaleniem konserwatywnego rządu i zgodzi się na Polskę słabą, uległą wobec silnych, biedną. Gra idzie o wielką stawkę. Nie możemy się wewnętrznie osłabiać np. strajkami. Niestety jest wielu agentów

wpływu i tak zwanych pożytecznych idiotów, którzy za „paciorki” oddadzą kraj we władanie światłych Europejczyków. Nie dajmy się zwieść gładkim, a nieszczerym słowom. Teraz jest czas

Widziane z Kanady: Białe miasteczko Jan Kokot

W

idziane z Kanady, albo raczej widziane z Alberty. Kanada jest federacją 10 prowincji i 3 terytoriów, wysoce zdecentralizowanych, stąd widziane z Alberty jest bardziej adekwatne, przy ocenie i liczbach, porównywania płac w służbie zdrowia, pielęgniarek w Polsce i w Albercie. Zaraz na wstępie pragnę Czytelników poinformować, że wbrew temu, co piszą dziennikarze, politycy totalnej opozycji, a nawet – o zgrozo! – politycy partii rządzącej, zarobków w dolarach kanadyjskich (CAD) nie należy przeliczać na złotówki; chyba że po drodze do kantoru wymiany walut. Prosty lud też lubi się ekscytować przeliczaniem zarobków w UE, w tej bogatej części oczywiście, a już nie porównuje cen artykułów i kosztów utrzymania. Tylko turyści mają z tego korzyści. Artykuły pierwszej potrzeby, odzież, budowlane itp. zwykle są w stosunku 1 PLN do 1 CAD, a nawet są tańsze w Polsce. Jedynie samochody są tańsze, no i benzyna, ale Kanada jest bogata w ropę. Domy, najem mieszkań to koszt często znacznie wyższy, a już horrendalnie wysoki w takich prowincjach jak Brytyjska Kolumbia (BC) i Ontario. W lipcu tego roku, ponieważ umowa zbiorowa pielęgniarek, personelu technicznego, personelu obsługi pacjenta, salowych itd., a należących do

30-tysięcznego związku zawodowego UNA dobiegała końca, minister finansów Alberty oświadczył, że zarobki pielęgniarek, które są najwyższe w Kanadzie (nawet o jakieś 5%), muszą być zmniejszone o co najmniej 3%. Odbyło się trochę protestów członków związku – w czasie wolnym od pracy. Żadne białe miasteczko nie powstało, nikt nikomu nie oferował 70 CAD za udział w proteście, protestujący nie żądali rozmów z premierem Alberty. Miesiąc później AHS, czyli takie tutejsze ministerstwo zdrowia, zaproponowało nowy układ zbiorowy na 5 lat, w tym przez pierwsze 3 lata zamrożenie płac, a 1% wzrost płac w czwartym i piątym roku. Związek wstępnie zaaprobował te warunki i przedstawiciele stron przystąpili do negocjacji. Podaję przykłady stawek dziennych, dodatków za pracę nocną i za tytuły naukowe: pielęgniarka – 27,68 CAD za godzinę pracy; certyfikowana pielęgniarka – 42,01 CAD; rejestrowana pielęgniarka – 49,38 CAD; przełożone i instruktorki – 55,19 CAD (mają uprawnienia do badania pacjenta i wypisywania recept). Dodatek za pracę nocną: 5 CAD za godzinę dla wszystkich kategorii pielęgniarek. Dodatek za magisterium – 1,50 CAD; dodatek za doktorat – 1,75 CAD do każdej godziny pracy. Dodatków za pracę z pacjentami z COVID-19 nie

· Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński · Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska · Libero i wydawca Lech R. Rustecki · Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski, Andrzej Świdlicki · Projekt i skład Wojciech Sobolewski · Reklama reklama@radiownet.pl · Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl · Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

ma, nie ma też żadnych premii czy też 13. pensji. Płaca minimalna w Albercie to 15 CAD za godzinę, niezmienna od 2018 r., a i tak jest najwyższa w Kanadzie, poza BC; tam wynosi 15,20 CAD. W Kanadzie, jeśli się mówi o zarobku, to brutto w wymiarze rocznym, tak jak już powyżej. Nie ma premii, nie ma 13. pensji, czy też kart górnika, hutnika, etc. W Polsce płaca minimalna to 18,30 PLN, a od nowego roku będzie 19,70; kwota wolna od podatku wyniesie 30 tys. PLN. W Kanadzie kwota wolna od podatku to 13808 CAD. Nie będę dokonywał porównania płac polskich i albertańskich pielęgniarek, bo polskie dane, podejrzewam, są nierzetelne i średnia płaca pewnie nie pokazuje wszystkich dodatków, 13. pensji etc. Z tego, co wiem, to dodatek za pracę nocną pielęgniarek to 65% do godziny pracy, a za pracę z pacjentami z COVID-19 dodatek wynosi 100%. Tak jak w 2007 r. „białe miasteczko” ponoć przyczyniło się znacznie do przegranych wyborów PiS-u, tak też kolejne protesty, strajki, walnie popierane przez totalną koalicję i wiodący kraj UE, dążą do obalenia rządów Zjednoczonej Prawicy. Kiedy byli u władzy, to nie bolało ich, że ludzie pracowali za 5 złotych za godzinę. Jeśli wrócą do władzy, to jeśli nie cofną większości zdobyczy społeczeństwa, swoją nieudolnością doprowadzą Polskę do ruiny i wasalstwa. Emigracja do Kanady była atrakcyjna za PRL, a potem za Balcerowiczów, Lewandowskich, Tusków. Dzisiaj praca na czarno, mieszkanie u rodziny z wyżywieniem może jeszcze być korzystne po wymianie dolarów na złotówki po powrocie do Polski. K

Nr 88 · PAŹDZIERNIK 2O21 ISSN 2300-6641 · Data i miejsce wydania Warszawa 2.10.2021 r. · Nakład globalny 10 000 egz. · Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

na sprawdzenie naszej obywatelskiej postawy i opowiedzenie się za Ojczyzną. Polskim lekarzom nie dzieje się krzywda, ale krzywda może stać się chorym. K

I

E

N

N

A

· Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl · Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

W

mojej ocenie większość pracowników resortu zdrowia wydaje się wręcz zaszczepiona nienawiścią do Prawa i Sprawiedliwości, a także do idei „dobrej zmiany”. Podobnie zresztą jak w innych grupach tak zwanej inteligencji. Mam tu na myśli prawników, nauczycieli oraz środowisko pracowników wyższych uczelni, które też jest mi bardzo bliskie, bo przez lata sam je tworzyłem. Nie wiem, skąd się bierze ta niechęć, zacietrzewienie i kompletne zamknięcie się na jakąkolwiek dyskusję o lepszych czy gorszych efektach zmiany rządów w 2015 roku. W każdym razie ryzykowne jest chwalenie „dobrej zmiany” w tym środowisku, bo łatwo dostać przydomek oszołoma. Oczywiście wśród nas są ludzie myślący, którzy nie poddają się lewackiej poprawności politycznej i umieją bez nieuzasadnionej nienawiści ocenić i docenić działania rządzących. Obecnie trwający strajk pracowników zdrowia wpisuje się w pewien schemat walki z rządem i ma wzmocnić emocje i podziały w społeczeństwie. Strajki i masowe protesty są ostateczną bronią grupy ludzi, którym dzieje się krzywda, niesprawiedliwość, wyzysk dokonywane przez pracodawcę (państwo, korporacje handlowe, przemysłowe, rolne itp.). Strajk czy protest jest zawsze dolegliwy dla pewnej społeczności czy państwa i generuje straty. Im większe zamieszanie i trudności wywołane strajkiem, tym bardziej staje się on skuteczny i szybciej może osiągnąć założone cele. W dobrze zorganizowanym społeczeństwie i pomyślnie funkcjonującej gospodarce strajki należą do rzadkości, a powstałe konflikty rozwiązuje nie na drodze negocjacji, uwzględniając interes protestującej grupy, ale i poczucie sprawiedliwości społecznej, sytuację innych grup zawodowych, koszty

i Sprawiedliwości. To ona każe organizatorom akcji wywołać strajk i postawić postulaty niemożliwe do spełnienia. Jest to jeden z elementów destabilizacji kraju. Jestem gorącym zwolennikiem godziwych wynagrodzeń dla wszystkich pracowników służby zdrowia. Wynagrodzenia te muszą jednak pozostawać w proporcji do możliwości gospodarczych kraju. Niskie płace w sektorze opieki zdrowotnej prowadzą do licznych niekorzystnych zjawisk, jak opieka na niskim poziomie, skłonność do pobierania nienależnych korzyści, utrudniony dostęp do świadczeń itp. Rozwiązanie tych problemów wcale nie jest proste i wymaga przeorganizowania całego systemu opieki zdrowotnej. W obecnej sytuacji gospodarczej kraju wychodzącego z problemów spowodowanych pandemią strajk jest obliczony na wywołanie sytuacji kryzysowej.


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

J

edno było pewne od samego początku – kolejnym kanclerzem Niemiec nie będzie już Angela Merkel. Ale nie dlatego, że przegra(ła) wybory. Ona wybrała sama. Niebawem posprząta biurko w Urzędzie Kanclerskim w Berlinie, schowa do pudełka prezent od Władimira Putina – portrecik carycy Katarzyny II – i uda się na Capri. Kto zajmie po niej fotel kanclerza, Czytelnik „Kuriera” już wie. Ja mogę tylko dać się ponieść politycznej fantazji. Trafić w dziesiątkę lub spudłować. Pamiętam krótką epokę Martina Schulza. To taki raczej zapomniany dziś polityk SPD. Chciał być za wszelką cenę kanclerzem. Zapłacił za swe marzenia cenę najwyższą dla polityka – mianowicie śmiesznością. Media wystawiły jego partii, dla której poparcie spadało na łeb, na szyję, polityczny nekrolog. Jak zwykle – chciałoby się powiedzieć – myliły się. Martin Schulz przepadł, SPD jednak nie. W walce przeciwko CDU/CSU użył argumentu – absolutnie trafionego – „po co wybierać falsyfikat, skoro jest oryginał”. Falsyfikatem, nie tylko w oczach Schulza, była niegdyś chrześcijańsko-demokratyczna partia CDU/CSU, a właściwie melanż dwu partii. Otóż zwłaszcza CDU zjechała ostro na lewo, co u wielu jej wyborców i sympatyków wywołało niesmak. Dla towarzysza Martina Schulza (do dzisiaj członkowie SPD zwracają się do siebie „towarzyszu”, dokładnie tak samo, jak w enerdowskiej SED) był to bój ostatni. Dla SPD natomiast, jak się okazało, ten bój miał się dopiero zacząć. Właśnie do SPD pasuje jak ulał niemieckie powiedzenie „totgesagte leben länger”, co znaczy tyle, co: przedwczesny nekrolog wróży długie życie. A jakże! CDU/CSU po klęsce popularności swej konkurentki w krótkiej przecież epoce Schulza uznała widać, że jest nie do pokonania i skazana na trzymanie steru transatlantyku (krążownika?) Deutschland. Ich wiara w siebie była tak głęboka, że obie siostry, czyli CDU i CSU, zaczęły spierać się o to, której z obu partii należy się fotel kanclerza i czy przypadkiem nie pora, by przypadł on w schedzie po Merkel kandydatowi z Bawarii. Pytanie wówczas brzmiało: Armin Laschet czy Markus Söder?

Po wtóre: Zemmour nie jest sam. Stacja telewizyjna CNEWS należy do miliardera Vincenta Bollore’ego. Dzieło Zemmoura jest rozprowadzane przez dystrybutora, który także należy do Vincenta Bollore’ego. Autor wydał książkę na własny rachunek, ale wynegocjował z dystrybutorem honorarium w wysokości 45% od sprzedanego egzemplarza. Zemmour jest czytany, Zem­ mour jest słuchany i oglądany, media wydzierają go sobie. Jego obecność dopomaga sprzedaży. W ubiegły piątek wieczorem jego dwugodzinną debatę z Jacques’em-Louisem Melanchonem, politykiem skrajnie lewicowym, oglądało 4 mln telewidzów – rekord od czasu wyborów 2017 roku. Nazajutrz rano, w sobotę, wywiad godzinny z Zemmourem w radiu Europe I, które notabene także należy do Vincenta Bollore’ego… W swojej książce Francuskie samobójstwo, wielkim bestsellerze siedem lat temu, Zemmour diagnozował nieuchronną śmierć Francji, która zniknie niebawem przez zastąpienie populacji rodzimej ludnością innego narodu, innej rasy, innej religii. Ale na urząd prezydencki nie idzie się w kostiumie grabarza. Więc obecna jego książka nosi optymistyczny tytuł Francja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Jako rozwiązanie problemu mahometan we Francji Zemmour proponuje frankizować cudzoziemców i chrystianizować ich. Że to jest możliwe, żywy dowód stanowi on sam. Urodzony w rodzinie Żydów algierskich, stał się gorącym francuskim patriotą i zbliżył się do chrześcijaństwa. Wiąże się z tym szereg warunków. Przede wszystkim należy skończyć z obyczajem bicia się w piersi za niepopełnione zbrodnie. Praktyka powszechna, zwłaszcza od czasu słynnego przemówienia Chiraca, w którym b. prezydent powiedział o Francji, że „musi odpokutować za zbrodnie kolonializmu”. Mania samobójcza jest tak silna, że ostatnio mer socjalistyczny Rouen postanowił zastąpić pomnik Napoleona, zdobiący od stu pięćdziesięciu lat plac w tym dużym mieście, przez statuę bojowniczki przeciwko uciskowi kolonialnemu.

Mniej więcej od sporu obu politycznych sióstr SPD zaczęła poważnie odbijać się od dna; zresztą inna partia niemieckiej lewicy, Zieloni, także zaczęła zyskiwać na popularności. Spór w rodzinie wywołał niekorzystne reperkusje dla Unii, jak zwie się w Niemczech partie CDU/CSU. Konflikt w czołówce Unii rozpoczął się w kwietniu tego roku. Zdania były podzielone. W porównaniu z Laschetem Söder sprawia(ł) wrażenie bardziej energicznego, świeższego, nowocześniejszego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ale CDU to nie CSU i to ta partia rozdaje karty. Niestety ze szkodą dla siebie. Uczestnicy reprezentatywnej ankiety, przeprowadzanej przez portal t-online od 12 kwietnia tego roku, zdecydowanie odmawiają palmy pierwszeństwa kandydatowi CDU, Arminowi Laschetowi. I tak na pytanie, kogo powinna popierać CDU, respondenci stwierdzili: „zdecydowanie Armin Laschet” – 12,4%. „Zdecydowanie Markus Söder” – 46,2%. Na łamach tego samego portalu padło sakramentalne pytanie: „Na kogo głosowaliby Państwo, gdyby w niedzielę (tę najbliższą) miałyby się odbyć wybory do Bundestagu? A oto odpowiedzi reprezentatywnej grupy ankietowanych: CDU/CSU – 22,5 %, SPD – 25,4%, ZIELONI – 16,8%, FDP (klasyczni liberałowie) – 10,8%, Linke (komuniści) – 5,8%, AFD (konserwatyści) 11,2%. Na inne partie głosowałoby w sumie 7,5% potencjalnych wyborców. Inne ankiety, zwłaszcza tak zwany barometr polityczny, przeprowadzane co tydzień, mają podobną wymowę, niewiele różniąc się od siebie wynikami. Wszystkie one wskazują na straty CDU/CSU oraz na zyski SPD względnie Zielonych. Dlaczego SPD wychodzi na prowadzenie? Czy jest to wynikiem działań kandydata socjaldemokratów na kanclerza, Olafa Scholza? Z pewnością ma lepszego doradcę ds. wizerunku od swego konkurenta, Armina Lascheta. Zachowuje powagę, gdzie trzeba – na przykład nie śmiał się, wizytując tereny potopu nad Arą. Jest wszędzie tam, gdzie być musi. Unika miejsc, w których nie powinien się pokazywać. Media (a te są w Niemczech lewackie) pokazują Scholza należycie i bez złośliwości, jako ciężko pracującego polityka, niemal zawsze z komórką przy uchu,

P

i

o

t

r

W

i

t

t

ZEMMOUR 30 września 2021, czwartek. W perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich w polityce francuskiej coś nagle się zmieniło. Do niedawna, informując się o sytuacji w mediach rządowych, można było odnieść wrażenie, że na scenie politycznej Francji liczy się tylko dwoje poważnych kandydatów: Emmanuel Macron i Marina Le Pen. On, zatroskany o los narodu i państwa, i ona – demagog; on – patriota i ona – nacjonalistka; on umiarkowany w sądach i ona – skrajna reakcja, którą on połknie w decydującej rozgrywce, gdyż Francuzi nie lubią skrajności. Nikogo innego. Jeżeli pragnie się zrobić z młodych mahometan dobrych Francuzów, dumnych, że nimi są, to nie można w szkole kłaść im do głowy, że Francja przez wieki była imperium zła, nie można ich uczyć nienawiści do kraju, w którym żyją. Należy uchylić ustawy zabraniające uczonym prowadzenia badań historii najnowszej, np. spraw żydowskich. To są ustawy zabijające myśl i swobodę naukową. Ucząc młodych ludzi historii Francji, trzeba im pokazać, z czego mają być dumni. Z satysfakcją dowiedziałem się, że

mistrzem historii Zemmoura jest Jacques Bainville. Mówiłem wielokrotnie na antenie Radia Wnet o tym historyku, który przepowiedział wybuch II wojny światowej z dwudziestoletnim wyprzedzeniem i wskazał dokładnie, jaki będzie jej pretekst. Poświeciłem Jacques’owi Bainville’owi rozdział w mojej książce Komu Polska przeszkadza. Zanim jeszcze oficjalnie zadeklarował swą kandydaturę, Zemmour miał poparcie 11% wyborców, więcej niż zawodowi politycy walczący o miejsce od

który w każdej sprawie ma wyborcy wiele do powiedzenia. Ciekawostka – z badań opinii publicznej wynika, że Olaf Scholz jako człowiek jest bardziej lubiany od SPD jako partii. Początkowo nie był popularny, znajdował się w ogonie niemieckich polityków. Ale ruszył do przodu niczym lokomotywa z wiersza Tuwima. I dziś jest obecny w świadomości Niemców. I druga

ciekawa rzecz: w przeciwieństwie do programu wyborczego socjaldemokratów nie jest znów tak bardzo na lewo. I trzecia: wyjście na prowadzenie SPD zawdzięcza Scholzowi, a nie odwrotnie. W ankietach kandydat SPD prowadzi przed konkurentami, wyraźnie wyprzedzając Armina Lascheta z CDU/ CSU i Annalenę Baerbock z Zielonych. A Zieloni zatem? Był moment, że

J

a

n

B

o

g

a t k o

Po potopie trzęsienie ziemi Pisać o wyniku wyborów tuż przed samymi wyborami to sprawa ryzykowna. Tym bardziej, że Czytelnik weźmie „Kurier” do rąk tuż po samych wyborach w Niemczech!

FOT. WIKIPEDIA

N

ie było we Francji zwłaszcza Zemmoura, chociaż ten dziennikarz, czytany i słuchany od lat trzydziestu, wyraża stale te same poglądy na temat socjalizmu i jego kontynuatorów. Media służą nie tylko do narzucania pewnych opinii, ale i do przemilczania innych. Zemmoura nie było podobnie, jak nie ma we Francji obozów bezdomnych, jak nie ma prostytucji, biedy, kolosalnego zadłużenia… Prawicowy publicysta dołączył do zjawisk, które, jak mówi poeta, „choć są, lecz ich nie ma”. Jest za to przerażająca pandemia, która zbiera dziesiątki ofiar. Drżyj, narodzie, ze strachu! W londyńskim metrze w ubiegłym miesiącu z powodu covidu 35 osób zginęło lub zostało ciężko rannych. Wszyscy to pasażerowie, którzy ze strachu przed zarażeniem nie dotykali poręczy. Zarząd under­groundu starannie przebadał niebezpieczne miejsca – nie znalazł śladu koronawirusa. W ognisku zarazy – w Pirenejach Wschodnich, z których właśnie powróciliśmy, od lipca również nie zanotowano ani jednego nowego zarażenia. Tymczasem francuski premier i prezydent nadal sieją strach, nadmuchują balon covidu ze wszystkich sił. Pragną nim zalecieć wysoko i daleko. Jestem pytany o Zemmoura przez słuchaczy na tym początku kampanii prezydenckiej w jednym z dwu filarów Unii Europejskiej, więc odpowiadam: – Nie, Eric Zemmour nie został wyrzucony ze stacji telewizyjnej CNEWS, jak o tym informowały media pokrewne rządowi. W porozumieniu z dyrekcją zawiesił działalność publicystyczną na antenie stacji na czas kampanii promocyjnej swojej nowej książki, podobnie jak zawiesił publicystykę na łamach wielkiego dziennika krajowego „Le Figaro”. Kampania promocyjna jego książki rozpoczęła się ogromnym sukcesem. Pierwszego dnia sprzedano 200 000 egzemplarzy, w dniach następnych dodruk 100 000. Z każdym dniem ilość sprzedanych książek rośnie, a przecież to dopiero początek kampanii. Idzie na pół miliona i na więcej.

lat. Wczoraj podano, że zdobył dodatkowe 2 punkty i dogania Marinę. On – 13%, ona po ostatnio poniesionych stratach – 16%. Jeżeli Zemmour w wyborach zdobędzie co najmniej 5% głosów, to zgodnie z ordynacją wyborczą państwo zwróci mu wszelkie wydatki poniesione na kampanię. Nie zadeklarowany, ale przygotowany. Jego sztab wyborczy już został ukonstytuowany z Sarą Knafo na czele, młodziutką i bardzo ładną sędzią Trybunału Rozrachunkowego. Od dzisiaj on i jego sztab mają także obszerną siedzibę. Niedaleko Pałacu Elizejskiego! Jak daleko zajdzie? Nie jesteśmy wystarczająco poinformowani, by móc formułować przepowiednie. Nie znamy wszystkich jego zwolenników w Zgromadzeniu Narodowym i w Senacie. A zresztą sytuacja ewoluuje i będzie się zmieniać stale w ciągu najbliższych miesięcy. Reakcje narodu są dzisiaj trudniejsze do przewidzenia niż kiedykolwiek. Po zaaplikowanej Francuzom przez rząd półtorarocznej lekcji strachu, która się nie zakończyła, morale narodu upadło tak nisko, jak jeszcze nigdy. Francuzi przed wystąpieniem pandemii bili światowe rekordy spożycia środków nasennych i leków antydepresyjnych. Obecnie ilość ciężkich depresji wzrosła dwukrotnie. Dotk­nięte są zwłaszcza niektóre grupy zawodowe. Nie tylko służba zdrowia, ale także, na przykład, policja. W każdym razie rozmiary napaści na Zemmoura, gwałtowność krytyk formułowanych pod jego adresem przez polityków lewicowych, a ostatnio również przez prawicę, wskazują, że sami zainteresowani traktują jego kandydaturę bardzo poważnie. Sprzedaż jego książki poprzedziły surowe krytyki. Zarzucano autorowi złą francuszczyznę. Ktoś odkrył, że w jednym z pierwszych zdań książki akcent nad słowem został błędnie użyty. Zamiast accent circonflex – accent aigu. W programie telewizyjnym „checking fact” (że niby prawda prawdziwa) dziennikarka oskarżyła go, że rozdął aferę oszustw na pomoc socjalną do 50 miliardów euro, podczas gdy w rzeczywistości wynosi ona 1 miliard. Ale publicysta

zna swoje rzemiosło. Odesłał polemistkę do literatury przedmiotu, a także do lektury dokumentów oficjalnych. Ostrożny raport Senatu ocenia wysokość oszustw na 45 miliardów. Zanim się jeszcze zadeklarował, jego akcja już przynosi rezultaty. Przed dwoma dniami Macron zapowiedział zmniejszenie ilości wiz wydawanych Algierczykom i Marokańczykom o 50%, Tunezyjczykom o 30%. To represja za odmowę tych krajów przyjmowania z powrotem ich obywateli nielegalnie przebywających we Francji. Plan ogłoszony przedwczoraj miał być opracowany w sekrecie już przed miesiącem. Nie wiadomo dlaczego rząd trzymał w tajemnicy decyzję tak wyczekiwaną przez naród. Trzeba było dopiero wystąpienia Zemmourra i jego nagłej popularności, by rząd zdradził swoje zamiary. Wczoraj odezwała się również Marina LP. Wezwała Francuzów, by nie słuchali fałszywych proroków. Nie tylko rząd w tajemnicy przed miesiącem opracował plan zmniejszenia imigracji z Afryki Północnej, ona także. I to nie jest jakaś amatorska robota, lecz plan wypracowany przez komitet złożony z prefektów policji, socjologów, psychologów i specjalistów. Kłopot w tym, że naród stracił zaufanie do planów naukowych i gotów jest słuchać raczej niezależnego publicysty niż prefekta policji i uczonych na pensji rządowej. Zemmour nie jest amatorem. Zna temat. Podana przez niego liczba miliona Afrykańczyków wjeżdżających do Francji każdego roku niewiele odbiega od danych MSZ. W roku 2019 – przedcovidowym – wydano ok. 250 000 wiz Algierczykom, 150 000 Marokańczykom i tyleż Tunezyjczykom, nie licząc innych krajów i nielegałów. Deportacja nielegałów do krajów urodzenia nie powodzi się. Ojczyzny nie chcą ich przyjmować. Na 8000 Algierczyków skazanych przez sądy na wydalenie w 2020 roku, udało się odesłać 22. Przedwczoraj Macron dostałby jajkiem w głowę. Na spotkaniu z restauratorami w Lyonie. Zwierzchnik sił zbrojnych uchylił się zręcznie i jajkiem trafiony został kto inny. Ujętego zamachowca osadzono w areszcie. K

wyprzedzali nawet w przedwyborczych ankietach CDU/CSU! Ale potem karta się odwróciła. Czyżby Niemcy wystraszyli się własnej odwagi? Program Zielonych jest bardzo na rękę liberalnej lewicy. W nim wszystko, co raduje lewicę: wzrost zaangażowania w ochronę klimatu, rychła rezygnacja z węgla, więcej inwestycji – wszystko jednak na kredyt. Zatem wzrost zadłużenia. Może w opinii przeciętnego Niemca koszty jego realizacji byłyby za wysokie? Tam, gdzie chodzi o pieniądze, wyborca trzyma w Niemczech rękę na pulsie. Na pewno nie zaszkodziła Zielonym opinia partii propedofilskiej z lat 80. XX wieku, bo to dla młodzieży, która w większości popiera Zielonych, całkowita prehistoria, a przez rewolucjonistów ’68 też dawno zapomniana. Reklama, jaką media robią kandydatce Zielonych, Annalenie Baerbock, nie tylko FDP uważa za przesadę. Ale czyje media, tego i kandydaci. FDP (ta partia zmartwychwstała po poniesionych porażkach, a uchodziła latami za polityczny języczek u wagi, biorąc udział w konstrukcji rządów) nie kryje oburzenia. Nikt jej nie zaprasza do mediów tak często jak Zielonych. Ale teoretycznie FDP ma szanse na współrządzenie w określonej konstelacji. Wiceszef FDP, Wolfgang Kubicki (tutaj wymawia się jego nazwisko „Kubiki”, w przeciwieństwie do Lafontaine’a, który jest dumny z francuskiego pochodzenia), poirytowany mówi: „Dlaczego Baerbock bierze udział w spotkaniach kandydatów na kanclerza, całkiem nie pojmuję. Tego nie da się teraz uzasadnić znaczeniem Zielonych”. Zdaniem Kubickiego (pardon, Kubika?) zapraszanie Baerbock, i to po raz trzeci, to nieuczciwa konkurencja. Walka o fotel kanclerza to w aktualnej sytuacji pojedynek dwóch, a nie trojga kandydatów, uważa Kubicki, i ma pewnie rację. A AfD i Linke? Konserwatywna i uniosceptyczna AfD pozostaje nadal partią protestu na szczeblu Republiki Federalnej. Wszystkie pozostałe partie, reprezentowane w Bundestagu, odmawiają zdolności koalicyjnej AfD. Inaczej już wygląda koalicja z komunistami (Linke). Tylko Armin Laschet wypowiedział się przeciwko koalicji z partią, której ideowa matka – SED – odpowiada za strzelanie do ludzi na granicy niemiecko-niemieckiej. Jeszcze nie tak dawno

także i socjaldemokraci nie zostawiali suchej nitki na komunistach, ale czasy się, widać, zmieniły i komuniści wrócili do łask SPD. Tym niemniej wydaje mi się mało prawdopodobne, by akurat Olaf Scholz w przypadku zwycięstwa wyborczego w dniu 26 września 2021 wyciągnął dłoń do komunistów, ale w polityce, jak wiemy, nie ma chwytów niedozwolonych. Jakie koalicje rządzące są teoretycznie możliwe w Niemczech od poniedziałku 27 września 2021 roku? Obserwatorzy niemieckiej sceny politycznej wyobrażają sobie w wypadku zwycięstwa SPD dwie koalicje, opatrzone kryptonimami: „Sygnalizacja świetlna” – SPD, Zieloni, FDP – oraz R2G („dwa razy czerwone, raz zielone”). Uważam, że teoretycznie możliwa jest koalicja SPD – Unia /CDU/CSU, może z udziałem FDP. Jeśli jednak wbrew oczekiwaniu znawców sceny politycznej CDU/CSU udałoby się na ostatnim wirażu przed metą pokonać SPD i kanclerz nazywałby się Armin Laschet, to mogłaby nadejść ponowna era wielkiej koalicji (Unia/SPD) względnie koalicja jamajkańska: czarno-zielono-żółta, czyli Unia, Zieloni, FDP; kenijska: Unia-SPD-Zieloni lub też niemiecka: Unia, SPD, FDP. Oczywiście o koalicji nie przesądza arytmetyka, mimo że jest ważna, ale treści, jakie miałaby ona wyborcom do zaoferowania. Aktualnie wszystko wskazuje na to, że nie będzie możliwa koalicja dwu partii; nie starczy na to poparcia. Zatem odpada „wielka koalicja” (CDU/CSU-SPD), jak i CDU/CSU-FDP, SPD-Zieloni czy CDU/CSU-Zieloni. Z danych „Barometru Politycznego” stacji TV ZDF z końca sierpnia wynika, że najpopularniejszymi koalicjami byłyby SPD/Zieloni/FDP (sygnalizacja świetlna) lub organy lewicy – SPD/ Zieloni/Die Linke. O jej powstaniu zadecydować może jedynie wolta Olafa Scholza, który na komunistów patrzy, jak dotąd, niechętnym okiem. Obie te koalicje w Berlinie (a zwłaszcza ta druga) nie wróżyłyby nic dobrego dla relacji z Polską. To znaczy wróżyłyby ich wyraźne pogorszenie. Ale może zdarzy się cud. Na pytanie, czy Laschet zostanie nowym kanclerzem, Söder odpowiedział „tak”, nie kryjąc ironii. Czy 26 września 2021 będzie mógł powiedzieć: a nie mówiłem? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

4

PANDEM IA

Upolitycznienie nauki przez chiński reżim i wywieranie przez niego wpływu na społeczność naukową było tematem powracającym podczas całej pandemii. Od początku epidemii reakcja Światowej Organizacji Zdrowia na rozprzestrzenianie się wirusa i uległość WHO wobec Pekinu były kontrolowane. Ta agenda ONZ, której zadaniem jest ochrona zdrowia publicznego na świecie, została skrytykowana za opieszałość w ogłaszaniu pandemii, jak również za aktywne odradzanie nałożenia restrykcji na podróżnych z Chin. Szefowa kanadyjskiego urzędu zdrowia publicznego, dr Theresa Tam, doradczyni WHO, poparła te zalecenia, których orędownikiem była Komunistyczna Partia Chin. Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus, który ma silne powiązania z Pekinem, regularnie chwalił sposób, w jaki Chiny poradziły sobie z epidemią wirusa. Organizacja ta również szybko nadała chorobie wywoływanej przez wirusa nazwę COVID-19, aby zapobiec nadaniu jej nazwy nawiązującej do miejsca pochodzenia, która weszłaby do powszechnego użycia, jak to często ma miejsce, np. „wirus z Wuhan” lub „chińska choroba” – szczególnie, że KPCh bardzo chciała wyciszyć wszelkie powiązania wirusa z Chinami. Jeśli chodzi o dyskusje na temat pochodzenia epidemii, to dwa listy otwarte, opublikowane we wpływowych czasopismach naukowych „The Lancet” i „Nature”, odegrały kluczową rolę w ugruntowaniu teorii o naturalnym pochodzeniu wirusa jako jedynej realnej możliwości, oraz w zdementowaniu wszelkich sugestii dotyczących wydostania się wirusa z laboratorium jako „teorii spiskowych”. Dopiero niedawno ta ostatnia teoria została zdestygmatyzowana po wypowiedziach niektórych przedstawicieli środowiska naukowego, a prezydent USA Joe Biden powiedział, że nie można wykluczyć żadnej z tych możliwości. Później wyszło na jaw, że Peter Daszak, inicjator listu opublikowanego w „The Lancet”, ma powiązania z Instytutem Wirusologii w Wuhan, gdzie prowadzone są badania nad koronawirusami. Jak już wcześniej informowało „The Epoch Times”, zarówno list z „The Lancet”, jak i ten opublikowany w „Nature” wydają się częścią skoordynowanych wysiłków, których źródłem była telekonferencja z lutego 2020 roku zorganizowana przez dra Anthony’ego Fauciego, dyrektora amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych,

KPCh wykonała fantastyczną robotę, wykorzystując dane, internet i globalizację do realizacji własnych interesów.

Jak Pekin skorzystał na lockdownach Omid Ghoreishi

organizacji, która finansowała badania nad koronawirusami w laboratorium w Wuhan. Jednak nie chodziło tylko o to, że czasopisma te opublikowały listy, w których twierdzono, że wirus ma pochodzenie naturalne – odrzucały również opracowania, które sugerowały alternatywne teorie. Tak było w przypadku grupy naukowców znanych jako Grupa Paryska, którzy opublikowali listy otwarte, twierdząc, że naturalne pochodzenie wirusa nie zostało udowodnione, i wezwali WHO do przeprowadzenia niezależnego, wolnego od wpływu Chin śledztwa w sprawie pochodzenia wirusa. Jednak, według UnHerd, „The Lancet” odmówił opublikowania listu, który owi naukowcy złożyli do czasopisma na początku stycznia 2020 roku.

Korzyści biznesowe Niektórzy zwracają uwagę, że przyczyną takich odmów mogą być powiązania biznesowe z Chinami. „Te czasopisma mają znaczące i rozwijające się interesy gospodarcze w Chinach, a zatem najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest to, że nie chcą denerwować KPCh, by nie zagrozić swoim tamtejszym interesom” – powiedział w wywiadzie dla „The Epoch Times” Nikolai Petrovsky, profesor medycyny na australijskim Flinders University. Petrovsky był jednym z pierwszych naukowców wskazujących na niespójności w twierdzeniach o naturalnym pochodzeniu tego wirusa, ale miał problemy z publikacją swoich prac. „Ryzyko odwetu ze strony KPCh jest bardzo realne, czego doświadczyła Australia, gdy w ubiegłym roku jej [premier] wezwał do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie pochodzenia COVID-19, a Chiny niemal natychmiast uderzyły w Australię szeregiem sankcji gospodarczych” – powiedział Petrovsky. Rzecznik prasowy „Nature” odpowiedział w e-mailu, że implikacje biznesowe nie są czynnikiem wpływającym na decyzje redakcyjne czasopisma, wskazując na słowa redaktor naczelnej, dr Magdaleny Skipper: „W przypadku zgłoszeń związanych z COVID-19, podobnie jak w przypadku wszystkich innych zgłoszeń, nasi redaktorzy podejmują decyzje wyłącznie na podstawie tego, czy badania spełniają nasze kryteria publikacji – solidne, oryginalne badania naukowe, o wybitnym znaczeniu naukowym, które prowadzą do interesujących dla multidyscyplinarnej publiczności wniosków”. W 2017 roku w raporcie „The Financial Times” wykazano, że Springer Nature, firma z siedzibą w Niemczech, która jest właścicielem „Nature” i innych wiodących czasopism naukowych, w tym

„Scientific American”, blokowała dostęp do co najmniej 1000 czasopism akademickich w Chinach, które poruszają tematy uważane przez Pekin za drażliwe, takie jak Tajwan i Tybet. „The Lancet” nie odpowiedział na prośby o komentarz. W przeszłości wydawnictwo twierdziło, że jako kryteria publikacji bierze pod uwagę tylko zasługi naukowe, a nie politykę. Elsevier, firma macierzysta „The Lancet”, jest własnością RELX Group i również prowadzi poważne działania w Chinach, m.in. współpracuje z chińskim gigantem mediów społecznościowych Tencentem. Redaktor naczelny brytyjskiego „Lancetu”, Richard Horton, wielokrotnie chwalił sposób, w jaki Chiny radzą sobie z pandemią, jednocześnie krytykując Wielką Brytanię za to, że

skrytykował Wielką Brytanię za to, że nie wprowadziła wcześniej ścisłych lock­downów. McKitrick, wskazując na niedawne badanie opublikowane przez amerykańskie Narodowe Biuro Badań Ekonomicznych na temat wpływu lockdownów na śmiertelność, stwierdził, że surowe środki restrykcyjne miały odwrotny od zamierzonego wpływ na zdrowie. W tym badaniu sprawdzono korelacje między polityką „schronienia w miejscu” a wskaźnikami zgonów w 43 krajach oraz wszystkich stanach USA i stwierdzono, że taka strategia nie zmniejszyła śmiertelności, a przeciwnie, w niektórych obszarach odnotowano większą liczbę zgonów. Wyniki badania sugerują, że prawdopodobnie taka strategia zwiększyła liczbę „śmierci z rozpaczy” na skutek izolacji eko-

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Kontrolowanie społeczności naukowej

FOT. MARIYA / PIXABAY

O

d wczesnych, przyjaznych Chinom komunikatów Światowej Organizacji Zdrowia na temat wybuchu epidemii wirusa po opiniotwórcze publikacje odrzucające teorię, jakoby wirus pochodził z laboratorium, wpływ Pekinu na dyskusje naukowe w czasie pandemii poddawany jest coraz większej kontroli. Wielu obserwatorów wskazuje również na ślady komunistycznego reżimu w popieraniu jednej ze stron debaty dotyczącej nauki i strategii lockdownów, co miało znaczące konsekwencje ekonomiczne na Zachodzie. „Po pierwsze, [lockdowny na Zachodzie] wzmocniły kontrolę [Pekinu] nad globalnym łańcuchem dostaw. Po drugie, [lockdowny] oznaczają, że gospodarka Pekinu rośnie, podczas gdy inne gospodarki na całym świecie – w większości wolnych społeczeństw, choć nie tylko – kurczą się” – powiedział w wywiadzie Robert Spalding, amerykański generał brygady w stanie spoczynku. Spalding jest ekspertem w Hudson Institute i autorem książki Niewidzialna wojna: Jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód (ang. Stealth War: How China Took Over While America’s Elite Slept). Ross McKitrick, profesor ekonomii na Uniwersytecie w Guelph twierdzi, że polityka lockdownów i inne surowe ograniczenia miały szkodliwy wpływ nie tylko na gospodarkę na Zachodzie, lecz także na ogólną kondycję zdrowotną ze względu na odroczone procedury medyczne i problemy ze zdrowiem psychicznym. „Chiny na tym skorzystały. W wyniku lockdownów u nas miały u siebie boom gospodarczy” – powiedział w rozmowie z „The Epoch Times” McKitrick, który podziela poglądy Spaldinga. Dodał, że prawdopodobieństwo, by Pekin wywierał wpływ na dyskusje na temat polityki lockdownów w krajach zachodnich, jest kwestią, którą należy zbadać.

W wolnych krajach pojawiają się te same rodzaje cenzury i mechanizmów wpływu, jakie były wykorzystywane w reżimach totalitarnych. „Tu chodzi o określenie, kto ma prawo ustalać, jaka jest prawda, a nie o fakty”. nie wprowadziła surowszych lockdownów. W wywiadzie dla chińskiej państwowej telewizji China Central Television w maju ubiegłego roku Horton powiedział, że posunięcie polegające na zamknięciu Wuhan „było nie tylko słuszne, lecz także pokazało innym krajom, jak powinny reagować w obliczu tak poważnego zagrożenia”. Dodał, że „najbardziej niefortunne” było to, że niektórzy ludzie obwiniali Chiny za spowodowanie pandemii. Z kolei w wywiadzie dla magazynu „New Scientist” z czerwca tego samego roku Horton powiedział, że kraje takie jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Brazylia zachowały się „przerażająco” w obliczu pandemii. A w wywiadzie dla Al Jazeery w styczniu br.

nomicznej i społecznej, w tym bezrobocia, zwiększonego nadużywania środków uzależniających, zmniejszonej aktywności fizycznej i odroczonych procedur medycznych. „Jestem pewien, że [Horton] nie jest tego świadomy, niemniej zajmując stanowisko, że rządy powinny być krytykowane za to, iż nie są bardziej rygorystyczne w swoich lockdownach, postępuje wbrew dowodom naukowym” – powiedział McKitrick. Horton nie odpowiedział na prośbę o komentarz.

Kształtowanie narracji Spalding twierdzi, że celem KPCh jest kontrolowanie narracji tak, aby odpowiadała interesom partii. W świecie

nauki obejmuje to również, poza finansowaniem projektów i partnerstwami biznesowymi, umieszczanie w czasopismach naukowych licznych artykułów z fałszywymi danymi, które zaciemniają obraz i utrudniają prowadzenie dyskusji opartych na faktach. Raport World Education Services wykazał, że w latach 2012-2016 Chiny znacznie prześcignęły inne kraje w liczbie wycofanych artykułów, które miały sfałszowane recenzje – odrzucono 276 artykułów. Zdaniem Spaldinga, łącząc zapobieganie publikacji niewygodnych wyników badań z usuwaniem – w niektórych przypadkach – już opublikowanych, KPCh była w stanie wpłynąć na to, co ludzie postrzegają jako prawdę. Dodał, że sytuację pogarsza wpływ partii i jej kontrola nad światem cyfrowym. „Chodzi o kontrolowanie narracji, ponieważ jeśli kontrolujesz to, co ludzie mówią o różnych rzeczach, kontrolujesz ich sposób myślenia” – powiedział. Jeśli chodzi o działania polityczne i poparcie środowisk naukowych dla lockdownu, to – zdaniem Spaldinga – KPCh ma wiele sposobów na wzmocnienie tych postaw. Systematyczne wykorzystywanie przez reżim mediów społecznościowych i stosowanie taktyk wywierania wpływu dla uzyskania korzystnych relacji w mediach jest dobrze udokumentowane w różnych badaniach. „Gdy pandemia zaczęła się rozprzestrzeniać, Pekin wykorzystał swoją infrastrukturę medialną na całym świecie, aby wszędzie w mediach krajowych wywołać pozytywne komentarze o Chinach, a także wprowadzić bardziej nowatorskie taktyki, takie jak dezinformacja” – stwierdziła Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy w raporcie opublikowanym w maju br. „Chiny wychodzą z pandemii COVID-19 z bardziej pozytywnymi globalnymi relacjami na temat swoich działań i polityki niż przed pandemią”. Spalding twierdzi, że Pekin wykorzystał te strategie do promowania ścisłych lockdownów w innych krajach. Taktyka ta obejmuje systematyczne wykorzystywanie mediów społecznościowych do chwalenia radykalnych środków zwalczania pandemii przez Chiny oraz do podbijania postów na temat badań wspartych budzącym wątpliwości modelowaniem, które przewiduje duże ilości zgonów w przypadku braku lockdownów. „Te posty były retweetowane i repostowane przez Armię 50 Centów i innych influencerów spoza Chin, a następnie zostały podchwycone przez tradycyjne media, które nadały temu jeszcze większy rozgłos, ponieważ jest to element ich modelu biznesowego” – stwierdził Spalding. Określenie „Armia 50 Centów” odnosi się do

komentatorów internetowych zatrudnionych przez KPCh do manipulowania opinią publiczną na jej korzyść. Za każdy post otrzymują rzekomo wynagrodzenie odpowiadające 50 centom. „Obecny sposób odbierania przez nasze społeczeństwo wiadomości w cyklu 24/7 i łatwość, z jaką platformy mediów społecznościowych z Doliny Krzemowej dają się manipulować przez propagandę, są przez nich wykorzystywane do wytwarzania szumu” – dodał Spalding. Badacz i prawnik z Atlanty Michael P. Senger twierdzi, że Pekin fałszywie przedstawił swoją reakcję na pandemię, znacznie zaniżając liczbę przypadków zachorowań i zgonów, jednak czołowe organizacje informacyjne na Zachodzie wychwalały model reżimu. „KPCh, domagając się od elitarnych wydawnictw powtarzania orwellowskiego kłamstwa, że »Chiny kontrolują wirusa«, ugruntowała to kłamstwo, aby zachodnie elity powielały je, prezentując Chiny jako skrupulatnego zarządcę, wykorzystując fakt, że większość ludzi na Zachodzie nie ma jeszcze pojęcia, iż jest to niegodne zaufania państwo totalitarne” – napisał Senger w „Tablet”. „[Chiński przywódca] Xi Jinping często podkreślał konieczność globalnej współpracy w celu zwalczenia COVID-19. Jednocześnie świat zaczął się upodabniać do Chin. Pewne miejscowości wprowadziły linie alarmowe do zgłaszania naruszeń lockdownu, a niektóre kraje wypuściły nowe floty dronów obserwacyjnych”. Senger zwrócił uwagę na wypowiedź dyrektora FBI Christophera Wraya, który powiedział w zeszłym roku, że amerykańscy urzędnicy z władz federalnych, stanowych i miejskich ujawnili, iż chińscy dyplomaci „agresywnie nalegają na wsparcie” chińskiej reakcji na pandemię, w jednym przypadku nawet poprosili senatora stanowego o wniesienie rezolucji pochwalnej dla chińskiego sposobu radzenia sobie z kryzysem.

Właściwe warunki Generał Spalding zauważa, że warunki spowodowane „postmodernizmem stosowanym” i „neomarksistowskim aktywizmem” na Zachodzie, w połączeniu ze sposobem działania gigantów technologicznych z Doliny Krzemowej, tworzą KPCh bardzo korzystne środowisko do kontrolowania narracji i realizowania jej interesów. „Komunistyczna Partia Chin niekoniecznie musi to wszystko robić. Może wykorzystać te rzeczy” – powiedział. Zdaniem Spaldinga, w ramach tych nowoczesnych trendów w wolnych krajach pojawiają się te same rodzaje cenzury i mechanizmów wpływu, jakie były wykorzystywane do kształtowania myśli ludzi w reżimach totalitarnych, takich jak KPCh. „Chodzi o cenzurę. Tu chodzi o określenie, kto ma prawo ustalać, jaka jest prawda, a nie o fakty. Nie chodzi o metodę naukową. Chodzi o to, kim jesteś, jakiej jesteś rasy – to jest postmodernizm stosowany” – powiedział. „A do tego dochodzi fakt, że Dolina Krzemowa zbudowała niesamowitą maszynę do wpływania na postrzeganie i wykorzystywanie tych platform – nie tylko mediów społecznościowych, lecz także platform konsumenckich – do wpływania na sposób myślenia ludzi”. Jak twierdzi Spalding, te warunki działają dokładnie według modelu „nieograniczonych działań wojennych” Pekinu i może to pozwolić reżimowi na zdobycie wpływów i kontroli na Zachodzie. Ten rodzaj strategii wojennej, nakreślony przez dwóch pułkowników chińskiego wojska w latach 90., wzywa do stosowania niekonwencjonalnych taktyk, aby osiągnąć cel wojny. Zgodnie z tą strategią, wojna nie ogranicza się tylko do użycia wojska na polu bitwy, ale do wykorzystania wszystkich dostępnych dróg, w tym strumieni finansowych, wojny cyfrowej oraz tajnych zagranicznych kampanii wpływu i szpiegostwa. „KPCh wykonała fantastyczną robotę, wykorzystując dane, internet i globalizację do realizacji własnych interesów” – powiedział Spalding. „Kiedy wzrost postmodernizmu stosowanego na Zachodzie, w zachodnim środowisku naukowym, połączymy ze wzrostem i potęgą technologiczną firm z Doliny Krzemowej, a następnie przeniesiemy to na bardzo polityczny sposób prowadzenia wojny przez Komunistyczną Partię Chin, otrzymamy doskonałe narzędzie do stworzenia globalnego totalitaryzmu bez konieczności fizycznej okupacji terytorium, z czym borykał się Związek Radziecki”. K Omid Ghoreishi jest dziennikarzem z Toronto. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 5.08 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

5

R Z E C Z P O S P O L I TA

W

łasne państwo jako dobro wspólne suwerennego narodu przestało być rzeczą pierwszorzędną, ba!, w ogóle przestało być przedmiotem zainteresowania części z nas, chciałbym napisać – Polaków, ale skoro stawiam tezę o takim oto oderwaniu, to użycie słowa ‘Polak’ może być kłopotliwe. Trudno mi powiedzieć, czy ludzie ci chcą się za Polaków uważać i tym mianem być określani. O takich wyparciach się polskości słychać tu i ówdzie, choć z ust celebrytów pada najczęściej stwierdzenie mniej radykalne, coś w rodzaju: „wstydzę się, że jestem Polakiem”. Taka wypowiedź świadczy jednak o tym, że dana osoba jakoś do wspólnoty narodowej się odnosi. Być może wynika to z prostego faktu, że żadna inna jej nie chce, a mimo wszystko w świecie jakoś się ludzi przypisuje narodowościowo. Na pewno mamy kryzys tożsamości idący po linii media–obywatel; obok niego zaś bardzo widoczny zanik zmysłu państwowego.

Płot na granicy Po co jest państwo? Wydaje się, że dla zabezpieczenia dobra wspólnego narodu. A jeśli jest wielonarodowe? Najprościej powiedzieć, że państwo musi troszczyć się o wszystkie swoje społeczne elementy składowe. Na organizm państwowy mogą składać się różne grupy etniczne, czy nawet narody, a wtedy całą tę konstrukcję, można by nazwać za Adamem Doboszyńskim Wielkim Narodem. Idąc dalej: troską państwa, którego suwerenem jest naród czy Wielki Naród, może być również los sąsiadów, pomoc w realizacji ich interesów, jeżeli nie są w sprzeczności z naszym interesem, ba!, państwa takie mogą tworzyć wspólnotę interesów dla realizacji większych zadań. Mogą też służyć całej ludzkości. To są oczywistości wynikające zarówno ze zdrowego rozsądku, jak i zasad np. katolickiej nauki społecznej. Życie niesie niekiedy jednak wyz­ wania inne. Kraje stoją wobec siebie w opozycji, z różnych powodów walczą ze sobą na wielu polach. Może to wynikać z geopolityki, może być pochodną różnic cywilizacyjnych, o to mniejsza. Trzeba wówczas po prostu przystąpić do twardej obrony, bez względu na estetykę. Tak się dzieje dziś na wschodniej granicy Polski. Tą sytuacją nie wolno grać – tak powinien podpowiadać nam wszystkim właśnie instynkt państwowy.

klęskę polityki. Jak na ten głos reaguje część elit? Ano na kilka sposobów: już to biegając z reklamówkami zapełnionymi konserwami z wieprzowiną – w sam raz dla muzułmanów, już to krzycząc o tym, że imigrantami na granicy trzeba się koniecznie zaopiekować, przyjąć pod swój dach w imię ni to konwencji międzynarodowych, ni to humanitaryzmu, czymkolwiek byłby ten ostatni w ustach lewicowych polityków.

Kot Pewnym symbolem kryzysu stał się kot, o którym rozpisywała się większość mediów. Miał ów kot przyjść z Afganistanu do Polski na piechotę i też chcieć azylu, na co niektórzy co sprytniejsi i bardziej dowcipni komentatorzy odpowiadali, że kot może zostać, a reszta… nie. Rzeczone zwierzę jest dobrym przykładem na to, z jaką manipulacją medialną mamy do czynienia. Identyczny niemal motyw dziewczyny z kotem został użyty w filmie Barry’ego Lewinsona Fakty i akty z 1997 roku, ze świetną skądinąd muzyką Marka Knopflera i wyrazistą grą aktorską Dustina Hoffmana i Roberta De Niro. Dla przypomnienia Czytelnikom, w największym skrócie: w filmie chodziło o stworzenie fałszywej sytuacji międzynarodowej, skutkującej wojną w Albanii, tylko po to, by przysłonić wewnętrzną aferę, nazwijmy to, obyczajową. Efekt wywołany przez kampanię medialną wydawał się na pierwszy rzut oka niemożliwy w świecie realnym do uzyskania i można by przyjąć, że film przedstawia rzeczywistość w wyjątkowo krzywym zwierciadle. A jednak w Polsce rzeczywistość spokojnie dogoniła absurdalną fikcję. Kalka z tego smutno-prześmiewczego filmu była tu tak wyraźna, że moje zdziwienie faktem, że ktoś rzeczonego kota potraktował poważnie, było naprawdę wielkie. Mało tego, wyobrażam sobie, jak zostałby zakrzyczany ktoś, kto przypomniałby ten motyw w debacie publicznej. Kot „uchodźca” odgrywał przez jakiś czas w systemie medialnym konkretną rolę, tę samą, niestety, co ludzie. Tak, dla działaczy antypaństwowych kot i człowiek są warci tyle samo, są narzędziem walki politycznej, budowania emocji, opartej choćby na zaprezentowanej, bardzo łatwej do zdemaskowania strukturze. Środowiskom, które występują w imieniu kota i uchodźców, tak naprawdę nie chodzi ani o niego, ani o nich, choć może część osób próbujących sforsować granicę Polski

Od dawna widać, że z naszym i chyba nie tylko naszym państwem jest coś nie tak, że spór polityczny dawno wyszedł ze swoich ram, przybierając postać wojny plemion. Dużo już o tym napisano. Wydaje się, że część społeczeństwa, z elitami państwa na czele, oderwała się mentalnie od tego, co możemy nazwać dobrem wspólnym albo, mocniej, interesem narodowym.

Kot i zmysł

państwowy Piotr Sutowicz

Kot i jego przybrana lub realna właścicielka stali się narzędziem walki o Europę Środkową – o to, czy będzie ona rozerwana przez dwa bloki polityczne, pożarta przez jeden z nich, czy też pozostanie w miarę suwerenna. Tymczasem brakuje go – nie wiem, czy po wszystkich stronach politycznego sporu jednakowo, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że wszyscy nie stanęli na wysokości zadania. Nasze władze państwowe chyba od dawna wiedziały, że uchodźcy mogą być przedmiotem gry politycznej czy, mówiąc wprost, siłą użytą w wojnie hybrydowej toczonej z nami przez… no właśnie, przez kogo? W mediach najczęściej obwinia się o to prezydenta Łukaszenkę. Oczywiście, biorąc pod uwagę problemy międzynarodowe i wewnętrzne Białorusi, jest to zarzut częściowo słuszny. Białoruski prezydent jest w trudnej sytuacji. W ubiegłym roku o mało co jego władza nie została obalona przez dość mocną falę protestów wspieraną, co oczywiste, z zachodu. O swe kłopoty obwinia on Polskę, a cierpi na tym polska mniejszość na Białorusi. To smutne, że tak niewiele zrobiono w Warszawie dla tej stosunkowo licznej grupy ludzi przyznających się do naszej kultury i narodu, preferując niekiedy dialog z białoruskimi kręgami narodowymi niechętnymi naszym rodakom. Nasz instynkt podpowiadał co innego. Z drugiej strony, trzeba zadać pytanie, czy dialog z Łukaszenką dotyczący polskiej mniejszości na Białorusi zakończyłby się pozytywnie – biorąc pod uwagę fakt, że inni suwereni grają tu wyjątkowo mocno. Sprawa jest trudna. Polska stała się państwem frontowym Zachodu z kilku stron, także i ze wschodu. Płot stawiany na granicy jest sygnałem rozpaczliwym, pokazującym

z Białorusią (oczywiście od naszej strony), autentycznie pragnie dobra trzydziestoosobowej grupy uchodźców czy przybyszów, którzy znajdują się w pasie przygranicznym. Wzruszenie niektórych z nich może być szczere, ale z tego nic nie wynika. Odnoszę wrażenie, że są tam ludzie bardzo silnie „nakręceni” na walkę z państwem i jego elementami, takimi choćby, jak granice czy społeczeństwo. Wyraźnie widoczny jest brak poczucia więzi z tymi czynnikami w owych aktywistach i kształtowanej przez nich części opinii publicznej. Nie wykluczam tu istnienia emocji, i to silnej. Coraz większe kręgi postaci kultury, polityków i wszelkiej maści wspomnianych aktywistów nienawidzą szczerze cywilizacji, w której dojrzewali ich przodkowie, która zbudowała społeczeństwa i państwa Europy, nienawidzą też państw, które mogą być tejże cywilizacji symbolami. Środowiska te nie tolerują Kościoła, który przypomina o prawidłach moralnych. Dążą do zniszczenia tego wszystkiego w imię nowego porządku, którego sedno coraz trudniej mi uchwycić, ale chyba mogę zaryzykować twierdzenie, że ma on być przeciwieństwem tego, który istnieje dziś. Skoro dzisiejszy porządek to np. sprawne państwo – według tych kręgów, instynkty państwowe trzeba wyrwać ze społeczeństwa jak chwasty. Do tego nadaje się zarówno ów albański, o przepraszam!, afgański kot, jak i polityka Łukaszenki czy Putina. W końcu darowanym sojusznikom nie patrzy się w zęby.

sześćdziesiątych słabo realizują swoje narodowe interesy, o ile da się je w ogóle wytyczyć w organizmie politycznym, którego granice powstały od linijki, dzieląc na kilka części społeczności, które żyły wspólnie od setek, a może tysięcy lat. Małpowanie ustrojów zachodniej Europy nie uczyniło z tamtych państw kopii tych zachodnioeuropejskich, żadne wartości jakoś nie zostały, poza nielicznymi wyjątkami, trwale w nie wszczepione. Polska jest przedmiotem gry interesów i, patrząc z punktu widzenia wielkich graczy, lepiej żeby swoich nie miała. Bywa traktowana przez wiele ośrodków tak jak kraje Trzeciego Świata. Oczywiście nie należy odnosić się wrogo do każdego, kto chce robić u nas i z nami interesy; ta skrajność jest niedopuszczalna, ale wszystko, co się dzieje w ekonomii, powinno odbywać się na zasadach gospodarza. O tym trzeba pamiętać, prowadząc politykę, która choćby częściowo ma być uważana za suwerenną. Do tego niezbędny jest zmysł państwowy, który nie bierze się znikąd, jest on wyrazem woli w miarę dojrzałego społeczeństwa, realizowanej przez jego polityczną emanację, która winna odpowiedzialnie kierować się owym zmysłem. Często jednak mamy do czynienia z brakiem dobrej woli takich graczy. Ignorowanie istnienia państwa jest tu na porządku dziennym. W tym miejscu pozwolę sobie na wtręt osobisty – dla lepszej, acz oczywistej ilustracji tego faktu. Postaram się jednocześnie wypowiadać dość abstrakcyjnie. Otóż kiedyś z grupą znajomych przebywałem w jednych z krajów bałtyckich w hotelu umiejscowionym w bardzo zabytkowym budynku. Dowiedzieliśmy się, że obiekt ten należy do ukraińskiego magnata finansowego. Jeden z kolegów zapytał ni to mnie, ni to siebie: „Ciekawe, jakie tu są przepisy dotyczące wnikania obcego kapitału?”, na co padła odpowiedź innego z obecnych: „Miliarder ma inne rzeczy do roboty niż zastanawianie się, jakie w tym kraju są przepisy”. Na pewno jest to klucz do tego, jak niektórzy chcieliby widzieć państwa narodowe. Niestety w pewnych wypadkach to chciejstwo bywa rzeczywistością. Czy Polska od wschodu graniczy z takimi graczami? Zawsze są jakieś różnice, ale co do istoty – tak. Dla caratu ziemie polskie były najdalszym przyczółkiem wychylonym ku zachodowi, dla Związku Radzieckiego – obszarem eksploatacji siły żywej na wypadek wojny oraz terenem, skąd ewentualnie mogłaby ruszyć ofensy-

kiedyś tego pożałowali? Były takie momenty w historii, nie będę o nich teraz pisał. Niemniej te przykrości zniknęły, a interesy pozostały. Narzędzia ideologiczne do prowadzenia wojny udowodniły swoją skuteczność ponad 100 lat temu, mogą więc zadziałać i dziś. Co prawda społeczeństwo niemieckie zostało w znacznej mierze spacyfikowane przez ideologię lewicową, wspartą inwazją uchodźców z krajów islamu, ale jako kompleks przemysłowo-kapitałowy mają się dobrze. Wielcy regulatorzy opinii publicznej i edukacji mają chyba nadzieję na to, że także z tych nowych ludzi uda się utworzyć armię wiernych poddanych systemu. Może ona nawet być lepsza niż dotychczasowy materiał etniczny, bo nie poczuwając się do dziedzictwa dziejowego Niemiec, nie będzie kręciła nosem na różne rzeczy, które rodowitym Niemcom nie przypadają do gustu. Proces wcielania tych ludzi do realizacji zadań gospodarki niemieckiej jest trudny, różnice kulturowe znaczne, ale instynkt państwowy elit realnie sprawujących rządy nad pieniądzem – też niczego sobie. Te elity widzą, iż na razie napięcia wywołane przez lewicowy radykalizm i islamskich mieszkańców kraju są znaczne i pewne działania trzeba spowolnić. Polska jednak, jako teren mało jeszcze zinfiltrowany, może być destabilizowana choćby za pomocą prowokacji. Jeżeli przeciwko lepszym czy gorszym działaniom rządu, mającym na celu uszczelnianie granicy, protestuje ta część sceny politycznej, która deklaruje swą przyjaźń dla Niemiec, to teza ta trzyma się kupy. Tak oto kot i jego przybrana lub realna właścicielka stali się narzędziem walki o Europę Środkową – o to, czy będzie ona rozerwana przez dwa bloki polityczne, pożarta przez jeden z nich, czy też pozostanie w miarę suwerenna. Już wspomniałem powyżej: nie wiem, czy obecna władza zrobiła odpowiednio dużo, by zabezpieczyć naszą granicę, zanim rzecz wybuchła medialnie. Nie jestem nawet pewien, czy akcja medialna nie była inspirowana przez ośrodki rządowe. W końcu kompromitacja opozycji w tej kwestii, przekładająca się na słupki sondażowe, pozwala mi taką myśl w sobie wzbudzić. Niemniej w sytuacji, jaka zaistniała, atakowanie władzy zarówno na forum wewnętrznym, jak i na zewnątrz nie przyszłoby mi przez myśl. Uczestnictwo w działaniach obcego państwa skierowanych przeciwko Polsce jest aktem bezgranicznej głupoty albo zdrady, nic tu nie zmieni głęboko pseudohumanitarny ton wypowiedzi polityków i działaczy rzucających gromy na

Kot „uchodźca” odgrywał przez jakiś czas w systemie medialnym konkretną rolę, tę samą, niestety, co ludzie. Tak, dla działaczy antypaństwowych kot i człowiek są warci tyle samo, są narzędziem walki politycznej, budowania emocji.

Sojusze W polityce często niestety sięga się po narzędzia niegodziwe czy niemoralne. Nie tylko prawda, ale i etyka są w dzisiejszym świecie ofiarami gry interesów. Z tym, niestety, trzeba się pogodzić, nie w sensie akceptacji, ale uznania, że z faktami się nie dyskutuje. Obecny świat bardzo daleko odbiegł od pierwotnych definicji polityki, wymienionych na wstępie. Wszystko tu zostało zastąpione przez „racje klanów”, za którymi stoją siły inne niż państwo. Gra gigantów toczy się na innych polach. Skoro państwo i tak ma być anihilowane, dbałość o nie nie ma znaczenia, a tym samym nie warto podsycać instynktu państwowego. Obserwacja państw współczesnych dostarcza

ciekawego materiału do dyskusji. Często przeradzają się one w konglomeraty militarne i kapitałowo-przemysłowe. Proces ten zachodził od dawna; wydaje się, że już w czasach wielkiej kolonizacji i tworzenia się imperiów globalnych. Rzeczywistość ta była jednak umiejętnie maskowana hasłami narodowymi. Obywatele wielkich kolonialnych imperiów lubili myśleć, że stoją po właściwej stronie, że siła polityczna ich państwa jest wynikiem realizacji interesów narodowych. Podobnie było z późniejszą dekolonizacją, która dokonywała się w dużej mierze dlatego, że tak było korzystniej dla tych, którzy w koloniach mieli swoje interesy, a państwa nie odgrywały tu żadnej roli albo były tych sił narzędziami. Państwa powstałe w Afryce w latach

wa na zachód. W obu wypadkach nasza ojczyzna była dla władzy w Moskwie kwestią niejako wewnętrzną, z opinią Warszawy liczono się o tyle, o ile było to niezbędne w realizacji tych założeń. Z drugiej strony zawsze w Warszawie byli ludzie, którzy w tak niesprzyjających warunkach chcieli postępować zgodnie z interesem Polaków i nieraz im się to udawało. Poza tym siła społeczna, jaka tu się wytwarzała, nie pozwalała na rządy całkowicie totalitarne; z czasem zresztą Sowiety zdały sobie sprawę, że ścisła kontrola nad Polską nie jest możliwa i kraj zyskiwał na autonomii. Niemniej są na wschodzie siły, które chcą wrócić do czasów, w których Polska była przedmiotem polityki wewnętrznej Rosji. Są i w Niemczech politycy, którym marzy się podporządkowanie Polski. Czy te oba ośrodki się ze sobą dogadują, jest pytaniem nieco tylko otwartym, bowiem wiele znaków na ziemi wskazuje na to, że tak. Sojusze obu tych ośrodków bywały zawiązywane grubo przed wiekiem osiemnastym i trwają do tej pory. Ba!, byłoby dziwne, gdyby takie tendencje nie istniały. Ich praktycznym celem jest ostateczne unicestwienie polskiego ośrodka siły, a wszystko inne jest tylko narzędziem do tego celu. Uchodźcy też.

Nie pierwsza rewolucja Kto wywołał rewolucję październikową? Dziś już nie jest tajemnicą, że były to – cesarskie jeszcze – Niemcy. One zorganizowały pucz i usadowiły w Rosji siłę, która najpierw zniszczyła ten kraj, a potem podpaliła świat. Czy Niemcy

władzę, która nie chce pomóc biednej grupie uchodźców. Ich też mi szkoda. Myślę, że większość ludzi przerzucanych przez Polską granicę nie rozumie, co się dzieje, mają obiecaną pomoc w znalezieniu się najprawdopodobniej w Niemczech, gdzie czeka na nich dobrobyt, wynikający z samego faktu dotarcia tam. Ci ludzie nic nie wiedzą o naszych czy rosyjskich interesach, tak jak opisywany kotek, który zainteresowany jest tym, by dostać coś do jedzenia; szariat czy liberalna demokracja są sprawami kompletnie wtórnymi. Tyle tylko, że my nie jesteśmy ani kotem, ani uchodźcami z Afganistanu, Iraku czy Pakistanu, lecz obywatelami Polski, za którą każdy z nas jest współodpowiedzialny zarówno przed sąsiadami, jak i pokoleniami następującymi po nas. Na koniec jeszcze jedna uwaga: wielu pobratymców owych ludzi znajdujących się na granicy już w Polsce przebywa. Nie wszystkim się ta obecność podoba. Na pewno trzeba się im przyglądać baczniej niż tym, którzy są potomkami wielu pokoleń ludzi tu urodzonych, ale oni pracują i zarabiają na swoje utrzymanie. Może przy odpowiedniej polityce asymilacyjnej dzieci i wnuki niektórych z nich staną się Polakami. Na wszystkich szczeblach władzy trzeba obmyślić działania do tego celu zmierzające; z pewnością przyda się tu zmysł państwowy. Na nic się tu nie przyda bieganie po lesie z reklamówką z konserwami. Polski nie wolno kompromitować. Trzeba ją codziennie budować i tego bym oczekiwał od naszych polityków bez względu na to, czy są u władzy, czy w opozycji. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

6

R E K L A M A

BŁO G OSŁ AW I O N Y

Wnet w Libanie – dorobek kulturalny Polaków za granicą

W październiku na antenie libańskiego radia i telewizji Voice Of Charity, które swym zasięgiem obejmują także Jordanię, Syrię i Palestynę, rusza wspólny projekt Fundacji Fenicja i Radia Wnet. W ramach projektu ,,Wnet w Libanie – dorobek kulturalny Polaków za granicą” zostanie wyemitowany cykl pięciu programów radiowo-telewizyjnych. Ich celem jest promocja kultury polskiej na obszarze bliskowschodnim.

sztuce i życiu społecznym Libanu. Postaci pięciu niezwykłych Polaków: malarza Bolesława Baakego, naukowca prof. Stanisława Kościałkowskiego, aktorki i piosenkarki Hanki Ordonówny, architekta Karola Schayera oraz dyplomaty Zygmunta Zawadowskiego zostaną przedstawione w cyklu arabskojęzycznych audycji. Programy w tłumaczeniu na język polski będą dostępne na kanałach YouTube Fundacji Fenicja i Radia Wnet.

Polacy wiele zawdzięczają Libanowi, który dał im schronienie w czasie II wojny światowej, ale i Liban zaciągnął u nas swoisty dług wdzięczności. Wraz z Armią Andersa do Kraju Cedrów trafiły wybitne osobistości, które odcisnęły niezatarty ślad w kulturze,

Programy powstają w ramach projektu „Promocja kultury polskiej za granicą” i są dofinansowane ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

7

RELACJE

A

ngielski bank zablokował mój przelew na sumę odpowiadającą średniej miesięcznej płacy w Polsce. Jeszcze tego samego dnia zatelefonowała do mnie sztuczna inteligencja, uprzedzając o tym zamiarze SMS-em. Chciała potwierdzenia, czy byłem sprawcą niedoszłego przelewu. Po serii pytań, na które odpowiadałem przyciskiem klawisza, dostałem do wyboru trzy daty urodzenia. Zawahałem się, bo alternatywy sporo mnie odmładzały, ale podałem właściwą. Nazajutrz w skrzynce mailowej znalazłem wiadomość od banku, stwierdzającą, że osoby w mojej grupie wiekowej są w większości lekkomyślne, ponieważ nie wyobrażają sobie, że jakiś wyłudzacz mógłby je chytrze podejść. Po tym oskarżeniu o niedostatek wyobraźni zostałem dodatkowo ostrzeżony, że „zjawisko [wyłudzania pieniędzy przez ludzi podających się za kogoś innego] nasila się i nigdy nie było lepszego momentu, by mieć się na baczności”. Dowiedziałem się też, że Anglicy są zbyt uprzejmi, by finansowych oszustów obcesowo spławić i są jak Czerwony Kapturek w drodze do babci. Na szczęście są jeszcze w bankach prawdziwi myśliwi umiejący obchodzić się z wilkami. Przelew przeszedł następnego dnia, ale zacząłem zastanawiać się, czy bankowi bardziej zależało na bezpieczeństwie transakcji, czy na kontroli nade mną? Bank zna mój adres pocztowy, numer telefonu komórkowego, adres mailowy, dane osobowe. Kiedyś z jakiegoś powodu musiałem się wylegitymować, więc ma skan paszportu. Nie zdziwiłbym się, gdyby pracował w nim zabiegany urzędnik w zarękawkach nieustannie łamiący sobie głowę, jak dla mojego dobra zgromadzić kolejną porcję danych, których najchętniej bym mu nie dawał. A może nie jest to urzędnik w zarękawkach, to byłoby jeszcze pół biedy, ale sztuczna inteligencja, która z banków zrobiła punkty krótkiej rozmowy z nieomylną maszyną. W porównaniu z żywym pracownikiem maszyna ma tę zaletę, że nie choruje, zepsutą wymienia się na taką samą, a zamiast podwyżki dostaje aktualizację. Jeszcze w latach 80. w niektórych bankach witano klientów z nazwiska; teraz idzie się tam jak do samoobsługowego McDonalda, gdzie zamówienie na frytki składa się naciskaniem na obrazek, bez potrzeby rozmowy z kimkolwiek. Bank, który nie chce, bym stał się „ofiarą”, podąża z duchem czasu. Obrona rzeczywistych i potencjalnych ofiar przed wykorzystaniem psychicznym i fizycznym, różnymi typami molestowania oraz mową nienawiści stała się nowym, obiecującym przemysłem. Tak jak każdy przemysł, wymaga inwestycji

J

Pod pretekstem zwalczania oszustów i naciągaczy wyłudzających pieniądze od naiwnych i łatwowiernych, banki wścibsko inwigilują klientów, wzmacniając nadzór nad rutynowymi transakcjami. Właściciele prywatnych kont mają nad nimi mniejszą kontrolę.

Co banki robią dla naszego dobra? Andrzej Świdlicki

i innowacji, jeśli chce się uchronić przed stagnacją i utratą konkurencyjności. Przed losem „ofiary” chroni mnie też komunikat wyświetlający się na ekranie bankomatu na ścianie Barclays Banku po włożeniu karty: „Jeśli boisz się swego partnera, to jest to przemoc…” i dalej jest instrukcja, komu o tym donieść. Już nie rzeczywista przemoc, ale lęk przed takową, obojętnie – uzasadniony czy urojony – wystarcza, by z kogoś zrobić ofiarę wymagającą ingerencji w jego życie osobiste. W rozmemłanym, hipochondrycznym społeczeństwie obrazkowym bycie ofiarą kogoś lub czegoś stało się modne. Kiedyś Anglicy mówili pull yourself together – weź się w garść. Teraz przedszkolaki, gdy zawala im się wieża z dwóch klocków, mówią: I need help – trzeba mi pomóc.

A

ntyprzemocowego komunikatu trudno nie widzieć, bo wisi na ekranie bankomatu do czasu wstukania PIN-u, wsączając się do głowy jako sugestia podprogowa. Słowa ‘victim’ (ofiara) i ‘abuse’ (nadużycie, przemoc, obelga) rozpleniły się w angielskim, zatomizowanym społeczeństwie, które z przeżywania samego siebie uczyniło treść życia duchowego. Zarząd nad bankami przejęli psychoterapeuci, którzy w oparciu o wyłapywanie subiektywnych, podświadomych lęków, chcą zdiagnozować ludzi jako ofiary czegoś realnego lub urojonego, najlepiej przemocy, by się nami zaopiekować i niańczyć, odbierając samodzielność decydowania o sobie. Mimo powszechnego nadużywania słowa ‘abuse’, nie zauważyłem, by w publicznym dyskursie używano go w stosunku do dzieci zmuszanych do przyjmowania eksperymentalnej szczepionki bardziej dla nich szkodliwej niż choroba, której ma zapobiegać. Banki dawno skończyły z rutynową działalnością przechowywania pieniędzy klientów, dostają je tanio od

asne, rządzący też nie są aniołkami i mają wiele za uszami. Gdy jednak uczciwie zbilansujemy wszystkie za i przeciw, zobaczymy, że to właśnie opozycja, nazywająca się totalną, wrzuca więcej węgla do pieca politycznej nienawiści. Bo też nie znam drugiego kraju, w którym opozycja samą siebie nazwałaby totalną, czyli taką, której jedynym celem jest powrót do władzy, bez względu na metody oraz interes kraju jak i – w perspektywie – swój własny. Swój własny, bo jeśli w końcu przejmie władzę po znacznym osłabieniu państwa, do czego jej działanie prowadzi, lub wręcz utracie jego suwerenności, to będzie rządzić tym słabym i uzależnionym od obcych kraikiem. A przecież lepiej być prezydentem czy premierem nawet małego, lecz suwerennego państwa niż gubernatorem choćby i dużej, bogatej prowincji podległej innej centrali. To jednak mało istotne dla tych, którzy ubóstwo programowe pokrywają agresją, nie bacząc na konsekwencje rozpalania emocji. Mieliśmy już polityczne zabójstwo dokonane przez człowieka, który zbytnio wziął sobie do serca treści głoszone w kampanii nienawiści. Czy naprawdę chcemy powtórki? My pewnie nie, lecz są tacy, którzy do tego dążą. I o to im chodzi, byśmy znienawidzili siebie do końca. Byśmy, spalając się w bezproduktywnej nienawiści, z ulga przyjęli kogoś, kto zrobi z tym porządek. Porządek z rządzącymi, a przy okazji z Polską. Już kiedyś to przerabialiśmy. Już kiedyś walce zwaśnionych stronnictw położyli kres sąsiedzi. Oczywiście nie z powodu chęci do zagarnięcia polskich ziem. Skądże znowu! Przychylili się jedynie do prośby ówczesnej opozycji, dla której obca interwencja była lepszą opcją niż znoszenie u władzy swoich przeciwników. Czy naprawdę chcemy powtórki? A na razie trwa akcja odczłowieczania rządzących. PiS to zło – tak stwierdził długo oczekiwany zbawca Platformy, obecnie pełniący

rządów, spekulują w globalnym kasynie, a jak można wnioskować z bankomatowego komunikatu Barclays Banku, zajmują się diagnozowaniem podświadomych lęków swoich klientów. Innym nowym i obiecującym polem ich działalności stała się przemiana obyczajowości we współczesnym, postępowych duchu. Bank Lloyds, który całe lata reklamował się wizerunkiem nobliwego czarnego konia i nadal ma go na szyldzie, wypuścił reklamę przedstawiającą parę radosnych homoseksualistów z napisem He said yes, co w domyśle oznacza przyjęcie propozycji wspólnego stadła. Logicznym następnym krokiem jest wspólne zaciągnięcie pożyczki na lokum, a gdzieżby indziej, jeśli nie w tak przyjaznym Lloyds Banku. Jeszcze nie tak dawno banki reklamowały uśmiechnięte rodziny z dwojgiem dzieci, psem na ukwieconej łące i samochodem w tle. W innej reklamie tego samego banku można zobaczyć parę w średnim wieku siedzącą naprzeciw siebie w rozmowie, która się nie klei. Kobieta z dydaktyczną miną tłumaczy mężczyźnie jak nauczycielka niezbyt rozgarniętemu uczniowi, że go nie kocha. W prawym dolnym rogu napis For your next step, co sugeruje, że następnym krokiem jest uregulowanie spraw finansowych, w banku Lloyds ma się rozumieć. Skądinąd logiczne, ale czy bank jedynie odnotowuje społeczne zjawisko nietrwałości związków męsko-damskich, czy też pośrednio tę nietrwałość normalizuje, a przez to banalizuje? Obowiązującą sztampą w Anglii stała się reklama z udziałem ludzi wymieszanych rasowo, ale w tym konkretnym przypadku para jest biała. Gdyby była biało-czarna, komuś mogłoby nasunąć się skojarzenie, że bank nie wierzy w przyszłość partnerskich związków ludzi różnych ras, a to byłoby sprzeczne z politycznie poprawnym

obowiązki przewodniczącego. Ze złem się nie dyskutuje, zło się tępi. A gdy tępimy zło, każda metoda jest dobra. Sytuacja zaczyna przypominać Niemcy sprzed osiemdziesięciu kilku lat. Porządny człowiek, czyli zwolennik Platformy, nie może utrzymywać kontaktów z reprezen-

dogmatem inkluzywności w różnorodności. Podobny zarzut można by postawić reklamie, na której zamiast pary męsko-damskiej występowałaby para jednopłciowców.

I

nkluzywność promowana przez banki póki co obejmuje klientów niezaszczepionych preparatem przeciw „politycznie wyrobionemu morderczemu koronawirusowi”, ale niekoniecznie rozciąga się na niezaszczepionych pracowników banku. Bank inwestycyjny Morgan Stanley już w lipcu zakazał im wstępu do biur w Nowym Jorku. Wymóg obejmuje także klientów i dostawców. Inny bank, Goldman Sachs, zażądał od pracowników zadeklarowania, czy się zaszczepili, co jest ingerencją pracodawcy w prywatną sferę życia pracownika sprzeczną z art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Banki w USA na ogół zatrudniają więcej niż stu pracowników, zatem podlegają tzw. szczepionkowemu mandatowi nakazanemu przez prezydenta Bidena. Banki stały się upolitycznione. Zawsze miały szerokie możliwości blokowania lub zamykania kont, jeśli klient zalegał z płatnościami lub gdy ruchy na koncie były nietypowe. Jednak w ostatnich latach częściej i z większym zapałem z nich korzystają, nie tylko w celu zapobieżenia praniu pieniędzy, ale po to, by dać wyraz politycznym preferencjom. W 2016 r. bank NatWest zamknął konto nadawcy Russia Today podcinającemu BBC. Pod pretekstem wątpliwości, kto jest prawowitym prezydentem Wenezueli: Maduro czy Guaido, Bank Anglii zamroził 14 ton wenezuelskiego złota wartości ok. 1,8 mld $. Praktyka używania bankowości jako politycznej broni finansowego rażenia nie ogranicza się do Wlk. Brytanii. Amerykański regulator tamtejszego finansowego rynku nałożył kolosalne grzywny na zagraniczne banki łamiące amerykańskie

tłumaczącego się jak sztubak przyłapany na paleniu w ubikacji. Nie pił, a jeśli już, to niechętnie. A w ogóle nie wiedział, kto tam będzie, bo gdyby wiedział, to w życiu! Starszym taka samokrytyka kojarzy się dosyć jednoznacznie.

To chyba ostatni moment, by zawrócić. A może jest już za późno? Ostatni moment na otrzeźwienie, wyjście z amoku obłędnej nienawiści. Nienawiści podkręcanej przez polityków i media, szczególnie te opozycyjne. Bo też opozycja bardziej pracuje nad podgrzewaniem i tak gorącej politycznej atmosfery.

Eskalacja nienawiści Zbigniew Kopczyński

tantami zła, czyli pisowcami. Tak jak porządny Niemiec nie mógł utrzymywać kontaktów z Żydami, czyli podludźmi. To, co wydarzyło się później, było już tylko prostą konsekwencją. Jakby na przekór tej tendencji, redaktor Mazurek zaprosił na swoje okrągłe urodziny polityków różnych opcji. Media szybko obiegły zdjęcia wspólnie świętujących reprezentantów zarówno rządzących, jak i opozycji, a nawet – o zgrozo! – picia tam alkoholu. Ciekawsze i charakterystyczne było to, co wydarzyło się potem. Nie słyszałem, by ktoś z pisowskich gości Roberta Mazurka miał nieprzyjemności z tego powodu. Natomiast w Platformie poleciały głowy. To znaczy, poleciałyby, gdyby nie interwencja teściowej p.o. przewodniczącego – jak się okazało, głównej kadrowej Platformy. Żałosny był widok Tomasza Siemoniaka, człowieka mającego już swoje lata,

Tym, których zaskoczyła tak ostra reakcja Donalda Tuska na to, z kim spotykają się prywatnie politycy Platformy, z wyjaśnieniem pospieszył niezawodny Marcin Kierwiński. To jest wojna – ogłosił. A na wojnie nie dyskutuje się z wrogiem. Z wrogiem się walczy i nie ma możliwości jakichkolwiek kontaktów. I tu poseł Kierwiński się myli. Nawet w czasie wojen zawierane są rozejmy, organizowane wymiany jeńców, a to wymaga uprzednich rozmów. Poza tym każda wojna kiedyś się kończy, a to wymaga wcześniejszego ustalenia warunków pokoju. Chyba, że nie bierzemy jeńców i wyrzynamy wrogów do nogi; i do takiej wojny najpewniej nawołuje sekretarz generalny Platformy. Dla posła Kierwińskiego i jemu podobnych przeciwnik polityczny nie jest tym, z którym się dyskutuje i spiera, by dojść do lepszego urządzenia Polski. Nie, jest wrogiem śmiertelnym,

sankcje wobec Iranu. Chińskie, państwowe koncerny wpisały na czarną listę nominalnie brytyjski HSBC obecny na chińskim rynku od 150 lat. Praktyki niektórych banków upodabniają je do YouTube’a, FB, Twittera, Google’a i PayPala, cenzurujących użytkowników, których poglądów lub publicznej działalności nie aprobują. W czerwcu br. Wells Fargo bez uprzedzenia wyzerował konto Lauren Witzke – współpracowniczki kanału TruNews promującego wartości chrześcijańskie. Witzke kandydowała do Kongresu, popierała Donalda Trumpa i wzięła udział w marszu na Capitol 6 stycznia. Powiedziano jej, że była to „decyzja biznesowa” i bank miał takie prawo. Po zajściach 6 stycznia, za które Demokraci obciążyli ustępującego prezydenta Trumpa, Banks United na Florydzie zamroziły mu dwa konta. Kilka innych banków USA zapowiedziało, że z Trumpem ani jego firmami nie będzie prowadzić żadnych transakcji. Banki nie mają obowiązku zakładania i prowadzenia kont każdemu, kto zechce, ale w tym przypadku powodem były obawy, że będący przy głosie przeciwnicy Trumpa uznają je za niewystarczająco uświadomione politycznie. Możliwość blokowania i zamykania kont często bywa motywowana zapobieganiem praniu pieniędzy, ale regulacje są skomplikowane, a ocena

Obrona rzeczywistych i potencjalnych ofiar przed wykorzystaniem psychicznym i fizycznym, różnymi typami molestowania oraz mową nienawiści stała się nowym, obiecującym przemysłem. konkretnego przypadku subiektywna. Z danych brytyjskiego ombudsmana (FOS) rozpatrującego skargi klientów, którym banki ograniczyły dostęp do kont lub go ich pozbawiły, wynika, że co tydzień do jego urzędu wpływa ok. 50 skarg na takie praktyki. Może się wydawać, że to niedużo, ale do ombudsmana trafiają tylko skargi po wyczerpaniu wewnątrzbankowej procedury rozstrzygania sporów. Większą skłonność do zamykania kont wykazują banki dostępne przez aplikację na smartfonie niż tradycyjne. Podobno mają lepsze algorytmy wyłapywania potencjalnych nieprawidłowości.

z którym można i należy tylko bezpardonowo walczyć. Wieloletnia już intensywna kampania wrogości i nienawiści zeszła z poziomu parlamentarnego i dokonała bolesnych podziałów wśród Polaków, dzieląc nawet bliskich sobie ludzi. Mocno odczułem to, będąc zamieszany w organizację spóźnionych o rok obchodów czterdziestej rocznicy powstania Niezależnego Zrzeszenia Studentów na Górnym Śląsku. Przed jubileuszowym spotkaniem organizatorzy, w tym i ja, otrzymali kilka wiadomości od naszych koleżanek i kolegów, zapowiadających swą nieobecność z powodu niechęci do spotykania się ze zwolennikami PiS-u lub obaw, że ich obecność może być niecnie wykorzystana przez przybyłych prominentnych polityków, oczywiście pisowskich. Bardzo nas to zabolało, bo mówili to ludzie, z którymi ciągle utrzymujemy kontakty, których lubimy i z którymi – mogę to napisać – przyjaźnimy się, z którymi przyjaźnie przetrwały naprawdę ciężkie czasy, którym ufaliśmy i którzy nas

K

oronawirusowe kwarantanny uaktywniły różnej maści naciągaczy. Towarzystwo ubezpieczeniowe Canada Life ocenia, że 5 mln Brytyjczyków zostało w tym okresie poszkodowanych lub zna kogoś, kto dał się nabrać, z czego 60% oszustw dotyczyło bankowości. Przebierańcy podszywają się nawet pod inspektorów urzędu podatkowego. Łączne straty na tzw. scamie to 450 mln funtów, ale mogą być wyższe, bo nie wszyscy chcą przyznawać się do łatwowierności. Nie ma powodu, by wątpić w aktywność scamersów w czasie mniemanej pandemii, tym bardziej, że dostęp do bankowości był utrudniony. Czy jednak ściślejsze kontrole banków nad transakcjami wprowadzone za parawanem pandemii zostaną odwołane, gdy/ jeśli wirus się wypali? Mało to prawdopodobne. Jeśli bowiem wskutek bezpośredniego i pośredniego przymusu szczepionkowego ludzie przestali być dysponentami własnego ciała, to dlaczego mieliby zachować nieograniczone prawo dysponowania swoimi pieniędzmi na kontach bankowych? Czy nie jest najwyższy czas, by zdrowie i pieniądze zaczęły chadzać w jednym zaprzęgu? Skoro upaństwowiono ludzkie zdrowie, to można także upaństwowić banki. Już teraz dostają do wykonania zadania niektórych instancji rządowych. Ustawa konserwatywnego rządu Theresy May nałożyła na banki obowiązek zamykania kont osobom, którym wiza wygasła, zagrożonych deportacją lub niedoszłym azylantom. Czyni to z nich wydłużone ramię ministerstwa spraw wewnętrznych. Nie znalazłem danych o tym, jak wymóg jest stosowany, ale rachuby, że ukróci on nielegalną imigrację, można włożyć między bajki. Powszechnie wiadomo, że europejskie banki, łącznie ze szwajcarskimi, są odgałęzieniem nie tylko krajowych urzędów podatkowych, ale także amerykańskiego IRS. A może dlatego bank zacieśnił kontrolę nad obrotem, że nie chce konkurencji w jawnym rozboju? Sam przecież łupi klientów na zerowych stopach procentowych i inflacji, zubożając ludzi oszczędnych i zapobiegliwych. Może walka ze scamem jest tylko propagandowym szyldem przygotowującym grunt pod wyeliminowanie gotówki z obiegu, bo jej brak to najpewniejszy sposób na oszustów chcących ją odsysać. Aby całkiem ich zniechęcić, przydatny może okazać się chip z wprogramowanymi, unikalnymi danymi genetycznymi posiadacza. Wtedy wyłącznym monopolistą na odsysanie będzie rząd wyposażony w nieomylną wiedzę, kto, gdzie, kiedy, na co i ile wydał elektronicznych impulsów udających walutę? K

umowy. Po prostu przybyło blisko dwieście osób z różnych stron kraju i zagranicy, wielu spotkało się pierwszy raz od czterdziestu lat. Było wiele ciekawych tematów do rozmów. I tylko żal, że zabrakło tych, którzy ulegli politycznej obsesji, wrogości do innych opcji politycznych. A przecież o to nam wtedy chodziło, czterdzieści lat temu: o to, by każdy mógł mieć swoje poglądy i swobodnie je głosić. Pamiętam ogólnopolskie obchody trzydziestolecia w Krakowie, jedenaście lat temu, w piątym roku wojny polsko-polskiej, kilka miesięcy po Smoleńsku. Mimo tego mogliśmy razem obchodzić rocznicę. My, ludzie różnych opcji politycznych, w tym prominentni politycy obu zwaśnionych partii. Rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, również o polityce, pijąc piwo do rana. Ważniejsze od bieżących podziałów było to, co nas łączyło, nasza przeszłość. I nikt tego nie bojkotował. Kilka miesięcy wcześniej, podczas pogrzebu śp. Janusza Kurtyki, w wypełnionym głównie zwolennikami PiS-u kościele minister

Nie znam drugiego kraju, w którym opozycja samą siebie nazwałaby totalną, czyli taką, której jedynym celem jest powrót do władzy, bez względu na metody oraz interes kraju jak i – w perspektywie – swój własny. nie zawiedli. Tak było przez czterdzieści lat, a teraz... Dodać muszę, że nie było ani jednego pytania od sympatyka PiS-u, czy będą tam ludzie z Platformy, bo on nie ma przyjemności. W końcu spotykaliśmy się z okazji wydarzeń sprzed czterdziestu lat. Impreza przebiegła naprawdę fantastycznie. Z polityków nie zjawił się nikt, jedynie premier i marszałek województwa przysłali listy. O polityce nie mówiono ani w części oficjalnej, ani później. Nie z powodu zakazu czy

Zdrojewski mógł powiedzieć o tworzeniu fałszywego obrazu Zmarłego i potrafił głośno i wyraźnie powiedzieć „przepraszam”. Ale do tego trzeba było mieć klasę Bogdana Zdrojewskiego, obecnie zupełnie zmarginalizowanego w Platformie. Dziś twarzami Platformy Obywatelskiej są właśnie Kierwiński, Nitras, Joński, Szczerba i oczywiście Donald Tusk. To tylko twarze, a kto jest mózgiem całej tej operacji podziału Polaków na wrogie plemiona? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

8

J

ózef Stalin twierdził, że „najsilniejszym wojskiem komunizmu są dziennikarze”. Ich rola w ustroju demokratycznym niepomiernie wzrosła, bo wpływ mediów na decyzje wyborcze elektoratu jest oczywisty. Nie ulega wątpliwości, że „na odcinku” medialnym potężne siły działają przeciw obecnemu rządowi, a przy okazji przeciw Polsce. Wielki wzrost gospodarczy, faktyczna likwidacja ubóstwa, znaczne polepszenie warunków życia – te oczywiste sukcesy rządu nie przekładają się na wzrost poparcia ugrupowania rządzącego, a jest to spowodowane bardzo skutecznym działaniem dominujących „niezależnych” mediów, całkowicie oddanych zwalczaniu obecnej władzy. Trudno w to uwierzyć, ale tacy dziennikarze jak Jacek Żakowski, Cezary Michalski, Tomasz Wołek, Wojciech Czuchnowski, Andrzej Stankiewicz czy Eliza Michalik zaczynali swoją karierę dziennikarską jako patriotyczni, prawicowo-konserwatywni antykomuniści. Teraz się już nie zorientujemy, czy ich zdumiewająca metamorfoza wynikła z oportunizmu, czy była fragmentem gry operacyjnej wymagającej kamuflażu na etapie uwiarygodniania. Należy jednak ze zrozumieniem podchodzić do ekwilibrystyki ideowej dziennikarzy w kraju o tak skomplikowanej historii, jak Polska. Nie każdy ma możliwość zmiany zawodu i szukania uczciwej pracy, a każdy ma wydatki, kredyty itp. W ten sposób rynek wymusza giętkość kręgosłupów wśród dziennikarzy, bo wbrew powszechnej opinii, dziennikarstwo wcale nie jest „wolnym zawodem”. Wraz z likwidacją cenzury i komunistycznego monopolu na informację wiele niezależnych pism próbowało znaleźć swą szansę na rynku. Ale szybko się okazało, że nie można się utrzymać bez reklam, te zaś są dystrybuowane za pomocą tzw. domów mediowych, kontrolowanych przez ludzi systemu. Za pomocą takiego prostego mechanizmu względny pluralizm medialny wczesnych lat 90. stopniowo przemienił się w monolit medialny, częściowo przełamany dopiero po 2015 r. Niejeden z dziennikarzy doszedł do wniosku, że przyszłość należy do marksistów i nie chcąc wymrzeć jak dinozaury, przeszedł na stronę, która wydaje się zwyciężająca. Można obserwować proces tego przechodzenia w stadium siedzenia okrakiem na barykadzie w wykonaniu tzw. symetrystów, którzy podejmują działania asekurujące na wypadek krachu „państwa PiS”. Bo los dziennikarzy obecnie „pisowskich” może być straszny w wypadku zwycięstwa opozycji.

Ciągłość idei i tradycje rodzinne W innej sytuacji są dziennikarze rodzinnie i środowiskowo związani z komunizmem, którzy działania na szkodę ludzi, wśród których przyszło im żyć, wyssali niejako z mlekiem matki. Dla nich wpisanie się w wojnę informacyjną przeciw polskim współobywatelom jest naturalne. Ci bardzo sprawni pracownicy frontu propagandowego, znakomicie wykształceni, po licznych stypendiach i stażach międzynarodowych, znacznie przewyższają skutecznością propagandystów PRL-u ze stajni Urbana. Właśnie te kadry, a nie imponujące gmachy z betonu i szkła, są najcenniejszym zasobem sił wrogich polskiej podmiotowości. Skuteczność ich pracy przynosi dewastujące efekty – w pierwszych wolnych wyborach w 1993 r. na postkomunistów głosowało ok. 20% elektoratu; dziś zaś już około połowa ludności nie uważa suwerenności za istotną wartość. Jeszcze w 2008 r. 71% ludzi deklarowało gotowość do oddania życia za Ojczyznę, w 2014 już tylko 19%… Są to cenne dane dla analityków wojskowych państw trzecich. Pewne życiorysy niejako wymuszają rodzaj pracy – ze względu na swój życiorys red. Bartosz Węglarczyk, musiał zostać redaktorem naczelnym jakiegoś postępowego medium. Jako redaktor naczelny Onetu pierwszy publicznie wezwał do zapłacenia roszczeń żydowskich. Węglarczyk zaprzecza, jakoby dostawał polecenia od zagranicznych przełożonych; on po prostu wyczuwa oczekiwania wydawcy. Z kolei dziennikarze wyczuwają oczekiwania redaktora naczelnego i w ten sposób media kształtują świadomość Polaków tak, jak chce ten, co „płaci i wymaga”. Stwierdzenie, że takie czołowe media „demokratycznej opozycji”, nieprzejednanie wrogie wobec obecnie rządzących, jak „Polityka”, „Gazeta Wyborcza”, czy TVN są „postkomunistyczne”,

MEDIA wywołałoby oburzenie. Jednak trudno zaprzeczyć personalnej, rodzinnej, ideowej czy materialnej łączności ludzi „trzymających” te media z wpływowymi postaciami czy strukturami władzy poprzedniego systemu. „Polityka” przeszła „suchą stopą” zawirowania polskiej pierestrojki, co potwierdził jej red. naczelny Jerzy Baczyński, pisząc, że od chwili powstania w 1957 r. pismo „nigdy nie zmieniło swej linii programowej”. Sztandarowy tygodnik

„Negatywne treści na temat red. Michnika i wydawnictwa Agory są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego” – tak napisała, uzasadniając wyrok wydany „w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej”, sędzia Agnieszka Matlak. Dopiero niedawno nastąpił historyczny moment i Adam Michnik przegrał pierwszy proces. Dziś „Gazeta Wyborcza” „jest prześladowana” i przeżywa okres niemal katakumbowy, bo „państwo PiS”, niszcząc „wolną prasę”,

zaprzyjaźnionym kupcom, nie ma szansy na zmianę linii programowej stacji. Telewizja TVN już 3 razy zmieniała właścicieli, nie zmieniając ani o milimetr swoich preferencji politycznych. Ustawa stała się jednak pretekstem do ataków na nasz kraj pod hasłem obrony wolności mediów. W wiadomościach TVN były pokazywane plansze z artykułami na temat „zagrożonej wolności słowa” z wielu najważniejszych gazet świata, łącznie ze szczególnie przywią-

Dzięki niestrudzonym, 30-letnim wysiłkom środowiska braci Kaczyńskich uzyskaliśmy pewien stopień niezależności energetycznej, natomiast jeśli idzie o suwerenność medialną, pozostajemy ciągle w stadium głębokiego postkolonializmu. Co gorsza, wielka część społeczeństwa wcale nie uważa, że media zagranicznych dysponentów przeznaczone dla Polaków mogą być zagrożeniem dla naszej podmiotowości (zresztą dla wielu z nich podmiotowość Polski w ogóle nie jest istotna).

Czwarta władza czy narzędzie? Jan Martini

partii komunistycznej w PRL stał się głównym tygodnikiem opinii w III RP, co najlepiej świadczy o ciągłości ideowo-personalnej świata mediów, mimo przemian ustrojowych. W artykule na łamach pisma można przeczytać, że „POLITYKA wyszła z Marca, zachowując twarz”. Rzeczywiście w 1968 r. nie było w niej tekstów o wydźwięku antysemickim, a redaktorzy pochodzenia semickiego nie stracili pracy. W 1990 r. decyzją komisji likwidacyjnej RSW Prasa Książka Ruch (jej członkiem był młody, lecz „perspektywiczny” D. Tusk) pismo zostało przekazane w ręce załogi i stało się spółdzielnią. Obecny szef pisma, red. Baczyński (notowany w IPN jako kontakt operacyjny „Bogusław”), w 1981 r. uzyskał stypendium do Francji i jak wynika z raportu ppłk. St. Grudnia, już tam dostał propozycję pracy w „Polityce”. W raportach SB można znaleźć też informację na temat zmiany nazwiska na bardziej reprezentacyjne dla redaktora. Red. Baczyński ujawnił, jaka jest rola „Polityki” dziś – „łączy pewną opcję polityczną w odruchu protestu przeciwko polityce obecnego rządu. Mamy wrażenie, że »Polityka« także jest dziś sztandarem pewnego obozu – nazywanego antypisem”. Jak widać, „Polityka” rości sobie pretensje bycia wiodącym medium „antypisu”. Do tej roli aspirują jednak też „Gazeta Wyborcza” i TVN. „Gazeta Wyborcza” to owoc okrągłego stołu i zawartego tam historycznego pojednania zwaśnionych frakcji partii komunistycznej – „natolińczyków” i „puławian”. Podczas rozmów porozumieli się „jak Polak z Polakiem” Michnik z Kwaśniewskim i Urban z Geremkiem, a do „negocjacji” zaproszono też 5 przedstawicieli Solidarności, których starannie dobrał gen. Kiszczak spośród swoich ulubionych związkowców (m.in. L. Wałęsa, Wł. Frasyniuk, Zb. Bujak). Rdzeń „Gazety” stanowiły „stalinięta” – grupa dość jednolita pod względem światopoglądowo-towarzysko-etnicznym. Te dzieci funkcjonariuszy komunistycznego aparatu władzy, brylując na Zachodzie, postrzegane były jako „demokratyczna opozycja”, a często także jako ofiary polskiego antysemityzmu. „Gazeta Wyborcza” – tzw. „pierwsza niekomunistyczna gazeta od Łaby do Władywostoku” – odniosła gigantyczny sukces rynkowy i natychmiast przystąpiła do ocieplania wizerunku komunistów. Wówczas nie wiedzieliśmy, że powstała z błogosławieństwem ludzi „starego układu”, którzy właśnie „oddali władzę”, ale przezornie zapewnili gazecie lokal, przydział papieru, telefony itp. Dzięki takiej symbiozie GW zawładnęła duszami Polaków na 30 lat. Do dziś zresztą mózgi wielu rodaków pozostają w jej medialnym matriksie. W zamian za opiekę ze strony kolegów gen. Kiszczaka i życzliwość zaprzyjaźnionych sądów, redaktor Michnik zapewniał medialny parasol nad komunistami.

ograniczyło prenumeraty w ministerstwach i instytucjach państwowych. Straty z tego tytułu natychmiast pokrył zaprzyjaźniony z „Gazetą” filantrop Soros. Równocześnie wzrastające koszty obsługi toczących się 55 procesów sądowych zostały wyrównane przez „stypendium” („grant”) od Media Freedom Rapid Response – organizacji „szybkiego reagowania”, która monitoruje „zagrożenia dla wolności mediów” w krajach Unii Europejskiej. Jak widać, „Gazeta Wyborcza” ma licznych przyjaciół, a także wielu krewnych i znajomych. Dzięki temu stała się właściwie jedynym źródłem wiedzy o Polsce dla polityków i światowych kręgów opiniotwórczych. Czytelnicy wiodących światowych gazet nie zdają sobie sprawy, że negatywne treści o państwie polskim zawsze pochodzą z jednego źródła – od dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Renomowany amerykański think tank „Freedom House wymienia Polskę jako państwo, w którym demokracja jest poważnie zagrożona i które „znajduje się na kursie autorytarnym”. Amerykanie, sami nie badają sytuacji w odległym kraju, zwracają się do ludzi najlepiej poinformowanych, czyli do dziennikarzy związanych z „Gazetą Wyborczą”. Ci zaś wystawili Polsce taką laurkę: „W Polsce rządząca partia PiS prowadzi wojnę przeciwko sądownictwu, próbując przekształcić je w elastyczne narzędzie polityczne. Po poświęceniu pierwszych lat urzędowania na nielegalne przejęcie krajowego Trybunału Konstytucyjnego i KRS odpowiedzialnej za mianowanie sędziów, rząd PiS zaczął prześladować poszczególnych sędziów”. Ani słowa o próbach dekomunizacji tego filaru komunistycznego aparatu represji, którym było sądownictwo! Jeśli więc czytamy, że „w rankingu wolności prasy Polska spadła z miejsca 16 na 86”, to możemy być pewni, że w roli międzynarodowych ekspertów układających takie rankingi wystąpili ludzie „Gazety Wyborczej”.

TVN – od sprzedaży kaset do koncernu medialnego Jeszcze niedawno ambasador Izraela pani Azari bez skrępowania wysuwała żądania pod adresem rządu RP, mówiąc: „polski rząd powinien naprzód konsultować projekty ustaw ze mną”, a rząd Niemiec swoim przedsiębiorcom pozwalał odpisywać od podatków sumy przeznaczone na korumpowanie polskich urzędników. Dziś Polska próbuje wyrwać się z upokarzającego statusu postkolonialnego i dlatego procedowana jest ustawa nazwana przez opozycję „lex TVN”. Jednym z jej skutków może być konieczność dopasowania statusu TVN do obowiązującego w Polsce prawa, gdyż obecnie stacja funkcjonuje w oparciu o kruczek prawny zazwyczaj stosowany przez aferzystów gospodarczych – jest zarejestrowana „na terenie UE” na fikcyjną firmę – „słupa”. Nawet gdyby obecni właściciele zostali zmuszeni do odsprzedania części udziałów

zanym do wolności słowa rosyjskim Kommersantem. Ale szczytem bezczelnej manipulacji była wiadomość „na pasku” w BBC, gdzie napisano, że polska ustawa jest wymierzona w „OSTATNIĄ dużą stację telewizyjną, która CZĘSTO jest krytyczna wobec rządu”. Sugerowano, że inne stacje krytyczne już zostały zlik­ widowane. Początków TVN można dopatrywać się w propozycji, jaką złożył gen. Kiszczakowi naczelny propagandysta komunistów, długoletni redaktor POLITYKI – Jerzy Urban: „Proponuję utworzenie w MSW oddzielnego pionu (służby) propagandowej (…) Niezbędny jest poważny, instytucjonalny instrument umożliwiający bezpośred-

Szczytem bezczelnej manipulacji była wiadomość „na pasku” w BBC, gdzie napisano, że polska ustawa jest wymierzona w „OSTATNIĄ dużą stację telewizyjną, która CZĘSTO jest krytyczna wobec rządu”. Sugerowano, że inne stacje krytyczne już zostały zlikwidowane. nie oddziaływanie na społeczeństwo w pożądanym kierunku. (…) Służba propagandowa MSW powinna mieć możliwość dawania do TV, radia i prasy gotowych programów do druku albo też dostarczania TV, radiu i prasie półproduktów, którym ostateczny kształt nadadzą redakcje. (…) Trudno jednak znaleźć dobrych dziennikarzy, którzy zdecydują się przejść do MSW”. Na szefa proponowanej służby Urban wskazał towarzysza Mariusza Waltera, który „wykazuje obfitość pomysłów programowych i zmysł organizacyjny”. Zdolny dziennikarz był gen. Kiszczakowi znany z racji współpracy z resortem jako TW „Mewa”. Bynajmniej nie był to autorski pomysł Urbana – bezpośrednie powiązanie mediów z tajnymi służbami funkcjonowało już w ZSRR, gdzie istniało jedyne na świecie „ministerstwo dezinformacji” – dział „D” KGB z szefem w randze ministra. Jemu podlegała agencja „Nowosti”, a pośrednio wszyscy dziennikarze. Propozycja musiała wydawać się kusząca, bo Kiszczak zwołał naradę swych najlepszych generałów, ale ci odrzucili ofertę. Może doszli do wniosku, że nie warto odbudowywać frakcji „puławian” pokonanej

w 1968 r.? Jednak nawet połączone siły generałów nie były w stanie zapobiec odtworzeniu wpływów tej frakcji partii komunistycznej, która swą siłę czerpała z kontaktów międzynarodowych. Po transformacji ustrojowej 1989 r. spadkobiercy „puławian”, już w kostiumach opozycji demokratycznej walczącej z komuną, dzięki wsparciu wpływowych kół zagranicznych stali się dominującą siłą polityczną kraju. Nie da się mówić o genezie TVN, nie wspominając o aferze Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, która była niejako aferą założycielską III RP i początkiem ogromnego rabunku Polaków podczas tzw. transformacji ustrojowej. W założeniu FOZZ miał w sposób tajny skupywać na rynku wtórnym zadłużenie PRL, ale długów skupiono tylko za 69 mln $, mimo wydania 1,7 miliarda dolarów… Różnica gdzieś się zawieruszyła, a przy okazji ujawniło się wiele talentów biznesowych wśród ludzi związanych z komunistycznymi służbami. Smykałkę do interesów niewątpliwie mieli: protegowany Urbana Mariusz Walter i nie mniej zdolny polonijny biznesmen Jan Wejchert (TW „Konarski”), od lat współpracujący z wywiadem wojskowym. Założyli oni w 1984 r. spółkę ITI Corporation, która zajmowała się m. in. handlem kasetami wideo i sprzedażą czipsów. Fachowcy twierdzą, że była to firma przykrywkowa – „krzak”, która pozwalała wytworzyć legendę o zdolnych przedsiębiorcach, twórcach najpotężniejszego w Polsce koncernu medialnego. Raczej nieprzypadkowo rok wcześniej (1983) powstała w Panamie firma o podobnej nazwie – ITI Panama, którą prowadził szczycący się dobrymi kontaktami z rządem Izraela Hermann Tauber – polski Żyd żonaty z byłą tłumaczką ministra spraw zagranicznych ZSRR Andrieja Gromyki. Równie ustosunkowani byli nasi biznesmeni – znane jest zdjęcie pana Wejcherta z młodym Władimirem Putinem. Może dlatego, że późniejszy główny oskarżony w procesie FOZZ – Grzegorz Żemek urzędował w Luksemburgu, właśnie tam, a nie w Szwajcarii pewna szwajcarska sekretarka założyła w 1988 r. spółkę ITI Holdings SA, która natychmiast odniosła ogromny sukces rynkowy. Założona 5 lat wcześniej w Panamie firma stała się… filią tej młodszej z Luksemburga. W latach 1989–1992 z filii do centrali wpłynęły ogromne sumy pieniędzy. Przypadkowo zbiegło to się z czasem rozkwitu działalności FOZZ. Dopiero po wstępnym przepraniu pieniędzy z Panamy pojawiły się we władzach spółki nazwiska Waltera i Wejcherta. Grupa ITI poczuła się głęboko dotknięta „pomówieniami” Antoniego Macierewicza na temat udziału komunistycznych służb w tworzeniu TVN i pochodzenia jej kapitału założycielskiego, i skierowała sprawę do sądu. Macierewicz jako szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego dysponował jednak dobrą dokumentacją i proces wygrał. Po wstępnej akumulacji kapitału spółka Waltera i Wejcherta o nazwie ITI Corporation przystąpiła do tworzenia stacji telewizyjnej. Dzięki poparciu życzliwych ludzi, w 1997 r. rozpoczęła nadawanie ogólnopolska telewizja TVN. Mariusz Walter wspominał: „Gdyby nie pan Ronald Lauder i jego determinacja, mam poważne wątpliwości, czy TVN zaistniałaby tak szybko i silnie”. Obecny szef Światowego Kongresu Żydów Lauder stał się właścicielem 33% udziałów spółki TVN. Fundacja Ronalda Laudera wspiera odrodzenia życia żydowskiego w naszej części Europy, stąd jego inwestycje w media krajów postkomunistycznych. Choć afera FOZZ została wykryta w 1990 r., śledztwo trwało aż 10 lat, a ITI Panama taktownie zniknęła z rejestru spółek na krótko przed początkiem procesu FOZZ w Polsce. Strony wyraźnie grały na przedawnienie. Zarówno prokurator, jak i obrońcy żądali ciągle nowych dowodów, ekspertyz, świadkowie nie zgłaszali się na przesłuchania, a w kluczowym momencie sędzia Piwnik została powołana przez premiera Millera (SLD) na ministra sprawiedliwości, przez co trzeba było przeprowadzić wszystkie procedury na nowo. Ponieważ większość zarzutów się przedawniła, zdołano skazać tylko 3 osoby z kierownictwa funduszu. Gwiazda TVN Justyna Pochanke mówiła, że w FOZZ pracowały też uczciwe osoby, mając pewnie na myśli swoją matkę – bliską współpracownicę skazanej Janiny Chim. Nerwowe czasy nastały w TVN wraz ze zdobyciem władzy przez PiS w 2005 r. – jednego dnia zrezygnowali

z kierowniczych stanowisk w TVN Wejchert i Walter, gdyż nazajutrz miała zacząć obowiązywać ustawa lustracyjna… W 2006 r. po kontroli ABW na Wiertniczej rozpoczęto śledztwo, ale w 2007 r. nastąpiła zmiana polityczna i władzę objęła koalicja PO/PSL. Śledztwo umorzono dokładnie w dniu rozpoczęcia pracy nowego ministra sprawiedliwości – Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Nic dziwnego, że powrót do władzy postkomunistycznych liberałów wywołał w TVN entuzjazm. Gdy w 2015 r. groźba ponownego objęcia rządów przez PiS stała się realna, nauczeni doświadczeniem kłopotów „za pierwszego PiS-u” ludzie sterujący stacją TVN postanowili stać się firmą „amerykańską”. Operacja przebiegała w dwóch etapach. Gdy zbliżały się wybory prezydenckie, w których mógł wygrać Andrzej Duda, sprzedano większościowy pakiet akcji, a już 3 dni po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych amerykańska firma Scripps Networks Interactive skupiła wszystkie pozostałe akcje, zostając tym samym właścicielem 100 procent akcji TVN. Stało się to z jaskrawym naruszeniem obowiązującego w Polsce prawa, które nie pozwala na pełne przejęcie żadnej telewizji czy radia przez podmiot spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Jednak nielegalna transakcja została zaakceptowana zarówno przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, jak i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Przewodniczący KRRiT Jan Dworak, który dzielnie opierał się przez 2 lata przed udzieleniem koncesji Telewizji Trwam, tym razem dał się szybko przekonać. Ponieważ pecunia non olet, amerykańskim nabywcom nie przeszkadzało wątpliwe pochodzenia kapitału spółki ITI. W 2018 r. firmę Scripps Networks Interactive przejęła firma Discovery. Zgodę na transakcję wydał amerykański Departament Stanu. Transakcję „przyklepała” też Komisja Europejska, jednak wykluczono z procesu decyzyjnego polski UOKiK. Teraz ludzie TVN mają pewność, że do biur nie wtargnie już ABW, gdyż właścicielem stacji stał się David Zaslav – szef Fundacji Pamięci o Shoah, członek Światowego Kongresu Żydów i człowiek niezmiernie wpływowy. Może to on sprawił, że ambasadorem USA w Polsce stała się jego znajoma, pani Mosbacher, której jednym z zadań było pilnowanie, by stacji TVN nie stała się krzywda ze strony „nacjonalistów i populistów z PiS”. W grudniu 2016 r. podczas próby puczu stacja TVN otwarcie wspierała puczystów i nadawała kłamliwe informacje. Rada Etyki Mediów ukarała stację karą 1,6 mln zł. Kara została uchylona wskutek interwencji ambasady USA, broniącej „niezależności mediów”. Pamiętamy także organizowane przez dziennikarzy TVN „urodziny Hitlera”. Prowokacja była szyta tak grubymi nićmi, że ze względu na poziom absurdu, w Polsce nie mogła funkcjonować propagandowo. Ale wiadomość o wydarzeniu obiegła cały świat jako ilustracja tezy, że pod rządami PiS w Polsce rodzi się faszyzm. Wielu ludzi w Polsce zadawało sobie pytanie, dlaczego amerykańska firma tak bardzo stara się o usunięcie demokratycznie wybranego, najbardziej proamerykańskiego rządu? Ameryka ma wiele twarzy, a jedna z nich – bezwzględnie wroga Polsce – traktuje nasz kraj jak swoje „tereny łowieckie”. TVN jest potrzebna tym środowiskom jako narzędzie do wpływania na świadomość Polaków. W tle jest oczywiście te 300 mld $, które ich zdaniem Polacy powinni zapłacić Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. W opinii opozycji, obecnie procedowana ustawa medialna to nie tylko zamach na wolność słowa, ale także uderzenie w amerykańską firmę, a „Amerykanie swej własności bronią zbrojnie”. Na szczęście ze względu na płycizny w Cieśninach Duńskich nie istnieje obawa wprowadzenia lotniskowca na Bałtyk, a ten „amerykański kapitał” w TVN to w istocie… kapitał rosyjski. W czerwcu 2016 r. rosyjski Kommersant poinformował, że Ivan Rodionov i Igor Pozhitkov nabyli 80% akcji SNI – właściciela TVN… Prawne uregulowania porządkujące sytuację w mediach są konieczne, gdyż ich obecny sposób funkcjonowania zagraża naszej suwerenności. Trudno określić media zagranicznych właścicieli nieprzejednanie wrogie obecnemu rządowi jako opozycyjne – są to raczej ośrodki dywersji ideologicznej, gdyż uderzają nie tyle w swoich przeciwników politycznych, co godzą wręcz w naszą państwowość. K


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

9

WIARA Inwazja na przełomie XX i XXI wieku Turcja od Atatürka nie jest już przyczółkiem misji islamskiej. Dzisiaj właściwie trudno jednoznacznie miejsce takie oznaczyć. Są to kraje arabskie, Bliski Wschód, słowem: punkty wyjścia do ataku na Europę. Cele tej inwazji są złożone, nie bez znaczenia jest zakosztowanie europejskiego dobrobytu, żeby nie powiedzieć luksusu. Nie ulega wątpliwości jednak, że ludność usiłująca wedrzeć się do Europy widzi w niej miejsce swego osiedlenia. To jest powtórka wędrówek ludów. Wtedy także przybysze zakotwiczyli się na gruzach walącego się Rzymu i potrafili skutecznie po nim posprzątać. Jeszcze jedna okoliczność odgrywa rolę w obecnym naporze tzw. uchodźców. Wiedzą oni, że trafiają w próżnię, jeśli jeszcze nie całkowitą, to niechybnie bliską. Europa i Europejczycy tracą swą tożsamość i mimo przewagi cywilizacyjnej nad przybyszami, nie są w stanie przeciwstawić się ich witalności. Widać to w uwiądzie rodziny w Europie i wielopokoleniowej rodzinie większości przybyszów. Nadto są to przeważnie ludzie młodzi, których rozród w krótkim czasie okaże się eksplozją demograficzną. Czyli w wielu miejscach staną się większością. Ta większość – w przeciwieństwie do zgnuśniałych i bezideowych Europejczyków – stworzy swój porządek. Sięgnijmy do historii. W 751 r. Pepin Krótki uzyskał zgodę papieża Zachariasza na objęcie tronu frankońskiego, co oznaczało detronizację ostatniego Merowinga, Childeryka III. Pepin po prostu zapytał papieża: kto ma sprawować władzę: czy ten, kto ją posiada, a nie sprawuje, czy też ten, kto ją sprawuje, a jej nie posiada? To jest scenariusz, w którym obecnie jedynie zabraknie papieża. Być może część polityków zachodnich już zaczyna rozumieć, co w skutkach oznacza ów samobójczy entuzjazm dla tzw. uchodźców przed kilku czy kilkunastu laty. Nawet dla ludzi porażonych ślepotą w postrzeganiu świata staje się jasne, że Europa – odarta ze swej tradycji, historii, ateistyczna, nawet wroga wobec każdego przejawu chrześcijaństwa, religii w ogóle, patronująca niszczeniu świątyń katolickich, promująca nieład moralny, ingerująca w naturę człowieczeństwa – jest podobna do drzewa o przegniłym korzeniu. Chodzi tylko o to, kto i kiedy zada ostateczny cios, kto to drzewo powali? Na miejsce obecnych włodarzy Europy, zaczynających na gruzach chrześcijańskiego porządku wszystko od nowa, a nie mających żadnych wartości transcendentnych, przyjdą ludzie budujący swój porządek na wierze. Jakakolwiek by ona była. Być może w islamie więcej obrzędowa niż kształtująca wnętrze ludzkie. Trudno osądzić. Ale wiara jest niezbędna. Po prostu dlatego, że bez niej umyka człowiekowi to, co dlań najważniejsze – sam sens jego życia. Z niego wypływa motywacja ludzkiego działania. Ludzie z ISIS, nawet jeśli to organizacja zbrodnicza, tę motywację mają. A to, że jest ona osadzona w wartościach, które dla nas mogą być antywartościami, nie ma znaczenia. Wiara prowadzi do absolutnego dobra, podobnie jak jej brak w kierunku wręcz przeciwnym. Człowiek bez wiary żyć nie może, problem tylko, w co wierzy. Np. w führera III Rzeszy, w postęp bez granic… Od wiary mogłaby człowieka uwolnić absolutna wiedza ogarniająca wszechświat. Rzecz nierealna. Bez wiary działamy po omacku. I tu właśnie mamy przedsmak przegranej w walce z wierzącym terrorystą, z talibem, z dżihadystą. Nie ma ludzi niewierzących. Albo w istnienie Boga wierzą, albo nie wierzą. Z wiedzą nie ma to nic wspólnego.

Gdzie tkwi źródło kryzysu i komu on grozi? Źródło kryzysu, i to wcale nie w pierwszym rzędzie chrześcijaństwa czy Kościoła, ale współczesnego nam świata, tkwi – ograniczając się do zasadniczych czynników – w dwóch zjawiskach. Jedno to postępująca degeneracja dużej części rodzaju ludzkiego. Polega ona na zaprzeczeniu obiektywnym wartościom, streszczającym się w dwóch „przykazaniach” adresowanych do każdego człowieka, nie tylko do wierzącego w Boga i spełniającego wymogi z tym związane. Jest to „przykazanie”: bonum faciendum, malum vitandum – czynić dobro, unikać zła. Nawet odrzucając Dekalog, choć zawiera on wskazania oczywiste dla każdego, człowiek nie dochodzi jeszcze do ściany, ale kiedy

Czy chrześcijaństwo jest w kryzysie?

Stwórcy, sami siebie uczynili bogami. To jest ich kryzys, którego skutków nie są w stanie przewidzieć. Chrześcijanom pozostała modlitwa i nadzieja. Dwie rzeczy, których zabrakło tamtym. Im należy się empatia.

Konkluzja

Zygmunt Zieliński

Ludność usiłująca wedrzeć się do Europy widzi w niej miejsce swego osiedlenia. To jest powtórka wędrówek ludów. Wtedy także przybysze zakotwiczyli się na gruzach walącego się Rzymu i potrafili skutecznie po nim posprzątać. zakwestionuje naturę, zatem coś, co istnieje bez jego udziału, a odnosi się do każdej istoty żyjącej na ziemi, wchodzimy na grząski grunt względności. Wszystko jest względne, wszystko zależy od ludzkiego stanowienia, nic nie jest prawdą absolutną, zatem prawdy w istocie nie ma, bo jest ich ilość nieskończona – quot capita tot sensus – ile głów, tyle pomysłów. To stare powiedzenie nie zawiera treści pozytywnej, wręcz przeciwnie, mówi o braku ładu właśnie w dziedzinie prawdy. Ani człowiek jako osoba, ani społeczność, w której żyje, nie może istnieć bez idei stanowiącej jakiś constans – coś trwałego, zobowiązującego. Europa od chwili swego powstania cementowana była chrześcijaństwem. To chrześcijaństwo inspirowało społeczności europejskie, ale bywały też chwile trudne, kiedy ono samo ulegało rozprzężeniu i kiedy władcy chrześcijańscy, nie porzucając swej proweniencji, poszli inną drogą aniżeli Kościół, do czasu jeszcze będący na Zachodzie monolitem skupionym wokół papieża. Nigdy jednak – mowa tu także o reformacji – nie odrzucono Krzyża jako symbolu tożsamości europejskiej, a zarazem chrześcijańskiej. Z zewnątrz jedyną groźbą w tym czasie był islam. Nawet najbardziej antypapiescy władcy nie uczynili nic, co by Mahometowi utorowało drogę do serca Europy. Do najnowszych czasów próżno było w Europie szukać minaretów. Zdawano sobie sprawę z tego, że tam, gdzie zabłyśnie półksiężyc zgaśnie światło Krzyża. Tak było nawet w najtrudniejszych dla chrześcijaństwa chwilach, nawet wtedy, kiedy rewolucyjna Francja oznajmiła jego likwidację. Deizm zastąpił w Oświeceniu Opatrzność Bożą, zdawało się, że chrześcijaństwo, wiara w jedynego i prawdziwego Boga przypominała wtedy uschnięte drzewo, a jednak korzeń tego drzewa był zdrowy i zazieleniło się ono od nowa. Dziś korzeń Europy chrześcijańskiej usycha, co sprawia, że i liście na drzewie żywota więdną. Zatem to kryzys europejskiej tożsamości, apostazja już nie od takiego czy innego wyznania, ale od Boga Stwórcy kładzie się cieniem na chrześcijaństwie. Wielu, nawet pasterzom, odbiera odwagę. Sprawia, że niektórzy kapłani, w których wyschło źródło wiary, mizdrzą się przed pustym, choć krzykliwym zwiastunem śmierci Boga, zapominając, że Chrystus wyraźnie powiedział, iż On zwyciężył świat. Gdy mowa o kryzysie chrześcijaństwa, mamy na myśli w pierwszym rzędzie apostazję świata do niedawna uznającego swą tożsamość chrześcijańską. Dopiero potem idzie ten pochód ludzi małej lub żadnej wiary, którzy zwątpili, czy idąc nadal za Chrystusem, nie przegapią tego, czym wabi ich nowe pogaństwo. Chrześcijaństwo – przede wszystkim chodzi o Kościół katolicki – może kuleje? Choć czy bardziej niż w swej historii? – Ale poraniony Kościół, może najbardziej przez swoje owieczki, idzie wszakże drogą wytyczoną przez Chrystusa. Sporo owieczek ustaje w drodze, to prawda; czy pozostaną maruderami, czy nadążą za innymi? Chrystus przyzywa także takich. Pozostaje zatem pytanie: dla kogo kryzys, dziś tak ostry, jest zagrożeniem śmiertelnym? Oczywiste jest, że dla

VECTORSTOCK.COM

Dokończenie ze str. 1

tego, kto sam zdecydował się na kapitulację. Świat chrześcijański, Europa w pierwszym rzędzie, gdyż choruje najbardziej, wyrzekł się swej tożsamości. Czyli faktycznie czeka na zwycięzców. Może niecały. Jest jeszcze kilka bastionów, atakowanych bez pardonu. Dopóki nie zwabi ich kompromis, mogą się ostać.

Polska w oku cyklonu Bez wątpienia jednym z tych bastionów jest obecna Polska. Uderzenia, jakie odbiera z zewnątrz i od wewnątrz świadczą o tym, że jest kłopotliwym progiem broniącym się przed inwazją – chwilowo nie islamu – bo w porę założyła mu szlaban, ale właśnie owej neopogańskiej rzekomo wyzwolonej – pytanie tylko z czego – rzekomo miłującej wolność i tolerancję napompowaną frazesami o ludzkości i o nie nazwanych wartościach, nowej a zarazem zestarzałej Europy. Polska jako jeden, o ile nie jedyny z krajów europejskich, mimo ponad stuletniej niewoli w czasie rozbiorów, trudnej odbudowy po 1918 r., a zwłaszcza po tak niszczycielskim czasie, jakim były okupacje niemiecka i sowiecka, ostała się jako kraj może nie katolicki, gdyż przymiotnik taki stawia wymogi trudne do pełnego urzeczywistnienia, ale z pewnością pielęgnujący nie tylko tradycję katolicką jako dziedzictwo historyczne, lecz jako wartość kształtującą polską codzienność. Wytyka się Polakom ich wady, zapewne nie większe niż mają inne narody, ale bardziej widoczne jest to, co widnieje na świeczniku, a katolickość Polski kłuła w oczy nie tylko świat różnowierczy, ale przede wszystkim środowiska liberalne, lewicowe. Ich wspólnym mianownikiem była niechęć, często nawet nienawiść do religii, a w szczególności do katolicyzmu, któremu zarzucano fundamentalizm. Jest to zarzut pozbawiony sensu, gdyż każda idea musi sięgać do swych fundamentów, być im wierna, o ile w ogóle chce być ideą, a nie pustą atrapą. Fundamentalizm oznacza niezgodę na kompromis w kwestiach zasadniczych, czego domagali się i domagają ci, którzy chcieli zmarginalizować katolicyzm. Oskarżano go o obskurantyzm i naruszanie wolności człowieka. Pod takimi hasłami uderzał w Kościół komunizm, dążąc do jego wyeliminowania z życia publicznego. Gomułka w swych tyradach wygłaszanych pod adresem prymasa Wyszyńskiego takie właśnie stawiał mu zarzuty. Nie było tam rzeczowego ataku na religię jako taką, ale na jej oddziaływanie społeczne. Z kolei prymas, nie odrzucający całkowicie reform podejmowanych przez komunistów, nie ustępował ani na krok, gdy w grę wchodziły zasady wiary i ich wpływ nie tylko na wiernych, ale na każdego Polaka, gdyż był przekonany, że dobro publiczne i jednostek nie może się dokonać wbrew zasadom ewangelicznym. Katolicyzm polski – nazywany słusznie, choć z pejoratywnym wydźwiękiem, ludowym, bazującym na uczuciu – trafiał po prostu do człowieka jako sprawdzona recepta na życie. Nie w pełni i zawsze ją wykorzystano, bo trafiała do człowieka ułomnego. Ważne jednak, że człowiek ten zdawał sobie z tego sprawę. Takie postawy

zanikały tam, gdzie religijność spłycono kompromisami, osłabiając jej oddziaływanie na życie. Albo po prostu sprowadzano ją do mało zrozumiałej obrzędowości. Tak padło prawosławie pod ciosami ateistycznego komunizmu. Kościół, można powiedzieć, przeżywa permanentny kryzys od początku swego istnienia, a nawet jeszcze przed Zesłaniem Ducha Świętego. Taki kryzys miał Piotr w chwili gdy zaparł się Jezusa, Judasz zwabiony srebrnikami, niektórzy papieże, którym pomyliła się władza świecka z ich powołaniem, taki kryzys miał arcybiskup Paryża Gobel, kiedy przed Konwentem złożył swój biskupi urząd, ale nie był apostatą, jakim go okrzyknięto, a pod gilotyną wyznał wiarę w Boga i wierność Chrystusowi. Apostatą okrzyknęli go ci, którzy chcieli, by nim był i usprawiedliwił ich apostazję. Kryzysy przeżywa, jak świat światem, każdy człowiek. Jeden go kryje w swym wnętrzu, inny wynosi na zewnątrz i nerwowo szuka sprawiedliwości, której się sprzeniewierzył. W świecie i u nas codziennie tracą życie dzieci zabijane „domowym sposobem”, po prostu spożytą pigułką, i potem, jak nieświeży pokarm, spłukiwane są w muszli klozetowej. To jest kryzys, ale nie chrześcijaństwa. W nim trwa modlitwa czyniąca zadość za tę wołającą o pomstę do nieba zbrodnię. Pomyślmy, ilu ją popełnia? Ten, kto ten pokarm śmierci produkuje, ten, kto sprzedaje, ten, kto spożywa. Ci ludzie, jeśli byli w Kościele, są już poza nim. To ich kryzys, nie kryzys Kościoła. Czy o kryzysie Kościoła mają świadczyć wypowiedzi niejakiego Nitrasa, jak np. ostatnio, kiedy poseł PO marzy o tym, by Kościół katolicki w Polsce, będący większością, stał się mniejszością; kiedy na Campusie w Olsztynie (gościnnie na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, o czym warto pamiętać) powiedział: „Musimy was opiłować z pewnych przywilejów, bo jeżeli nie, to znowu podniesiecie głowę”. Campus zorganizowany przez jednego z liderów krucjaty ateistycznej w Polsce, pana Trzaskowskiego, pod hasłem: „Kościół jest zakładnikiem PiS-u”, zgromadził całą plejadę osobistości znanych przeważnie z jawnie artykułowanej nienawiści do religii i Kościoła katolickiego, ale nie tylko, bo byli tam nawet ludzie mający papieskie odznaczenia, nie mówiąc o takich jak ks. Sowa, kapelan TVN i Wyborczej, o ile oczywiście te instytucje mają na takowego zapotrzebowanie; a może pęta on się tam, zagubiwszy swoje miejsce? Był też zwierzchnik polskich luteranów. W przeciwieństwie do obecności ks. Sowy, obecność tego duchownego musi dziwić. Wiadomo, że jego Kościół ceni sobie pamięć biskupa Burschego, a ten, jestem przekonany, nigdy by się nie poniżył do udziału w takim konwentyklu. Szacunek budzi odmowa udziału przez pana Hołownię. Z pewnością tkwi w nim jeszcze pamięć o jego dokonaniach w Kościele; szkoda, że zabrakło jej ks. Sowie. Ale o kryzysie w Kościele to bynajmniej nie świadczy. To, co dzisiaj w Polsce dzieje się poza Kościołem, a z nienawiści do religii, przeciwko niemu, świadczy o kryzysie nie Kościoła, ale środowiska, które

nie od dziś chce katolicyzm wymazać z oblicza Polski. Nitras chce opiłowywać Kościół z przywilejów, z dóbr. Nie wiem, gdzie pobierał nauki, ale nawet historycy niechętni Kościołowi przyznają, że tak, jak od końca XVIII w. „opiłowywano” Kościół, powiem dosadniej: okradziono, w czym zgodni byli zaborcy, a później polscy komuniści, nie została okradziona żadna warstwa społeczna ani instytucja. To, co oddano po 1989 r., jest kroplą w morzu. To, co wypisuje ktoś na osławionym portalu Onetu o uposażeniu księży obecnie i o ich emeryturach, jest bajką, bo rzeczywistość ma się zgoła inaczej i ci bajkopisarze dobrze o tym wiedzą. Jest to taka prawda, jak ta zawarta w filmie Smarzowskiego Kler, jak w książce Mariusza Sepioły Klerycy, zaanonsowanej w tymże Onecie słowami: Alkohol, seks, nieustanna kontrola i pełne posłuszeństwo. Jak żyją klerycy w polskich seminariach?. To może być seminarium widziane oczyma kleryka, który dostał consilium abeundi – radę odejścia – albo który prawem kaduka się tam znalazł i boi się wystąpić, bo co powiedzą „pobożne niewiasty”? A co do bogactwa księży, może Onet skorzystał z bliskich mu źródeł niemieckich? Ale i to nie świadczy o kryzysie Kościoła, co najwyżej jego zagubionych owieczek. Ani nagłaśnianie metodą pars pro toto, czyli wrednego i ogłupiającego uogólniania, prawdziwych i rzekomych deliktów duchownych. Zawsze się zdarzały, choć w miarę możliwości były likwidowane. Bo w Kościele są ludzie, w tym także w stanie duchownym, a ludzie są ułomni. Moraliści motywowani wrogością do religii będą walczyć o tolerancję dla każdego z wyjątkiem duchownego. To prawda, że tolerancja dla występku uderza w porządek boży. Ale im nie chodzi o zwalczanie zła, tylko religii. Kościół od chwili swego pojawienia się musiał się sam oczyszczać i robi to raz lepiej, raz gorzej, ale dzięki temu ogromna większość (ponad 90%) jego sług, także lepiej lub gorzej, ale szczerze, służy Bogu, Ewangelii i ludziom. I dlatego propaganda ateistyczna zawsze jest taka sama, czy to w wykonaniu Hitlera, czy Stalina, czy współczesnego nam apostoła lipnej wolności i lipnych praw człowieka, lipnej tolerancji i rzeczywistego rozpasania, herezji, seksu, perwersji wszelkiego gatunku, ogłupiającej antropologii (gender) i niszczącej wszelki ład moralny i społeczny ideologii LGBT, niosącej ze sobą zapaść rodziny (partnerstwo), niebezpieczeństwo – w najbliższej przyszłości – kazirodztwa (kto się doliczy ojca, matki w wolnej miłości?). Kryzys tkwi w tym wszystkim, w indoktrynacji mającej jeden program: nihilizm. To jest kryzys nie chrześcijaństwa, ale ludzkości. Chrześcijaństwo nie zawsze sobie z tym radzi, ale to wszystko. I za to płacimy apostazjami i wolniejszym miejscem w ławach kościelnych. Ale odchodzą ci, którzy nigdy w pełni nie byli obecni. Może gdzieś w kruchcie, za filarem lub pod płotem cmentarnym. Niekiedy przychodzą, bo „co powiedzą, jeśli nie pójdę?”. Ci ludzie zawsze jedną nogą byli poza Kościołem. I wreszcie poszli. Swoich win jesteśmy świadomi, ale nie są świadomi swoich win ci, którzy miast religii, chrześcijaństwa, Boga

Walka z religią ma swoją historię. Na przestrzeni dziejów ludzkości przybierała ona różną postać. Dotąd nikt jej nie wygrał. Człowiek po prostu jest istotą zbyt ograniczoną, by mógł stawić czoło Stwórcy. Ale wielu nie chce przyjąć tego do wiadomości, więc walka trwa nieprzerwanie. Jeśli sięgamy do pamięci najstarszego pokolenia, do którego piszący te słowa należy, to znajdujemy dwa systemy, oba już przez historię podsumowane: bolszewizm i hitleryzm. Pomijając mniejsze kampanie antyreligijne, prześladowania w Meksyku w latach 20., wojnę domową w Hiszpanii – można podsumować, że mimo gigantycznych środków zainwestowanych w walkę z Bogiem, spektakularnych sukcesów nie osiągnięto. Natomiast „osiągnięciem” było cierpienie wielu ludzi, gdyż w imię rzekomego dobra ludzkości systemy te wprowadzały krwawy terror i przemoc przechodzącą wszelkie wyobrażenie. Ideologia komunistyczna, a raczej jej organy wykonawcze, przekonały się wszakże, iż ta metoda walki z Bogiem zawiodła. Spadkobiercami obu wymienionych totalitaryzmów są: liberalizm przekształcony w libertynizm, szermujący hasłem wolności bez odpowiedzialności, oraz lewica, która pozbyła się swego sztandarowego hasła – walki o dobro ludu, a zachowała tradycyjną nienawiść do Boga i religii. Problem, z jakim zderzyły się te dwa kierunki, to sposób prowadzenia walki. Totalitaryzm spełnia tu tylko rolę pomocniczą, tzn. tam, gdzie lewacki libertynizm dochodzi od władzy, stosuje się terror, przymus i zniewolenie. Przykład to Kanada i Francja, gdzie człowiek wierzący nie ma prawa wiary manifestować. Jednak pozostaje problem spreparowania społeczeństwa, by poszło za hasłami eliminującymi religię z życia prywatnego i publicznego. Do realizacji programu walki z religią przyjęto hasło pozornie nie budzące zastrzeżeń: wolność i prawa człowieka. Jest ono całkowicie wypłukane z treści, a przyjęte na kształt dogmatu, służy właśnie do niewolenia człowieka i zmuszenia go do poddania się wszystkiemu, co tym sposobem się mu narzuca. By osiągnąć cel, sięgnięto po stary sposób obezwładnienia człowieka poprzez jego deprawację, od przedszkola do domu starców. Narzędziem jest seks uwolniony z wszelkich zahamowań. Jedyne wskazania to eliminowanie fizycznych następstw wolnej miłości. Psychicznych i moralnych nie tylko się nie eliminuje, ale one właśnie mają ogłupić człowieka i wpoić mu przekonanie, że wszystko mu wolno. Oczywiście z wyjątkiem tego, co mogłoby go doprowadzić do wyzwolenia od dążenia do zguby. W pierwszym rzędzie idzie uderzenie w rodzinę. Seriale pokazują, jak można się bez niej obyć, żyjąc w tzw. związku, będąc „partnerami”, decydując się ewentualnie na jedno dziecko, bo ważniejszy jest rozwój partnerów, przy czym milczy się o tym, na czym on ma polegać. Na drugim miejscu stawia się propagowanie homoseksualizmu i różnego rodzaju skrzywień seksualnych, wmawiając ludziom, że jest to rzecz normalna, dlatego można takim parom powierzyć wychowanie dzieci, a raczej eksperymentowanie na nich. Ponieważ coś takiego jak sumienie nie wchodzi w rachubę, nie istnieje też pojęcie krzywdy nie do naprawienia, wyrządzonej człowiekowi, który jeszcze nie potrafi decydować o swoim losie. Wierzchołkiem tej deprawacji jest aborcja, czyli sankcjonowane morderstwo, któremu stara się nadać jak najdoskonalszą formę techniczną, żeby tę praktykę udostępnić każdemu domowym sposobem. Można zapytać, gdzie tu jest jeszcze ten poraniony człowiek? Każdy, kto sobie takie pytanie stawia, musi postawić także następne: gdzie jest Bóg? Wracamy więc do punktu, z którego wychodzą świętujący śmierć Boga. Człowiek oszukany w tak perfidny sposób musi sobie to pytanie zadać, gdyż wielu, nawet gubiąc wiarę, nie potrafi się wyzbyć nadziei, że poza ofertą absolutnego zła jest jednak coś, z czym można i dla czego warto żyć. Cieniem na chrześcijaństwie kładzie się kryzys ludzkości. Tylko kto ma odwagę otwarcie to wyznać? K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

10

W

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

Dokończenie ze str. 1

edług Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w 2019 r. globalna gospodarka wzrosła zaledwie o 2,9% (najwolniejsze tempo od czasów Wielkiego Kryzysu) oraz zaledwie 0,4 punktu procentowego powyżej poziomu uważanego za recesyjny, co oznacza, że świat najprawdopodobniej i tak miał doświadczyć recesji w roku 2020. Na początku roku 2020, podczas nieplanowanego posiedzenia Fed obniżył stopę funduszy o 50 punktów bazowych, zamiast, jak zwykle, o ćwierć punktu procentowego, a ta nagła decyzja nie tylko nie zatrzymała spadków cen akcji, ale wręcz zwiększyła niepewność na rynkach. Amerykański bank centralny ponownie obniżył stopy procentowe 15 marca, tym razem aż o cały punkt procentowy – do 0–0,25%. Ekonomiści zadawali pytanie, czy paniczna polityka pieniężna naprawi zerwane globalne łańcuchy dostaw i wznowi zawieszoną działalność produkcyjną oraz zdecydowanie odradzali kontynuację decentralizacji produkcji skutkującej tak długimi i wrażliwymi na zakłócenia łańcuchami dostaw. Wreszcie dochodzili do wniosku, że polityka pieniężna jest bezsilna wobec szoków podażowych. Jeśli producent nie może uzyskać niezbędnych półproduktów np. z Azji albo gdy pracownicy nie pojawiają się w pracy, to poziom stóp procentowych nie ma znaczenia. Jeśli radykalna obniżka stóp procentowych nie ożywiła anemicznego wzrostu gospodarczego po wielkiej recesji, kiedy koronawirus jeszcze nie zalągł się nawet w głowach tzw. specjalistów, to tym bardziej nie mogła pomóc obecnie. Pandemia wpływa na gospodarkę głównie przez zmianę zachowań ludzi, a tych działania banków centralnych nie zmienią. Powszechne obniżki stóp procentowych (także przez NBP) były niepotrzebne i pandemicznej gospodarce nie pomogły. Za to przyczyniły się do nasilenia negatywnych skutków niekonwencjonalnej polityki pieniężnej, jak nadmierne zadłużenie albo rozmnażające się „firmy zombie”, czyli takie, które zbankrutowałyby bez pomocy państwa. Eurostat podaje, że w ubiegłym roku zadłużenie krajów UE, liczone łącznie z wszystkimi funduszami celowymi, wzrosło o 19,2%, do 293 mld euro, czyli 1,34 biliona złotych. To dziewiąty największy procentowo wzrost w Unii, a szósty wartościowo (o 290 mld zł). O skali obaw i czarnowidztwa w świecie gospodarki i finansów niech świadczy fakt, że już w kwietniu 2020 r. dyrektor wykonawcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Kristalina Georgiewa, oceniła, że kryzys wywołany rozprzestrzenianiem się nowego koronawirusa jest „gorszy od Wielkiego Kryzysu z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku”, a konsekwencje pandemii COVID-19 spowodują, że 170 krajów będzie miało w roku 2020 ujemny wzrost gospodarczy. Dodała, że globalny wzrost gospodarczy w 2020 r. będzie „silnie negatywny” oraz że mamy też do czynienia z „niespotykaną niepewnością dotyczącą skali i okresu trwania tego kryzysu”. Oświadczyła, że w najlepszym przypadku MFW oczekuje „częściowego ożywienia” gospodarczego w 2021 roku, jednak pod warunkiem, że pandemia zacznie się wycofywać w III kwartale roku 2020. Zastrzegła się jednak, że jeśli potrwa ona do końca 2020 r., to rok 2021 „będzie jeszcze gorszy” pod względem gospodarczym. Oto przy okazji studiowania przewidywań gospodarczych skutków rozpędzającej się pandemii dowiedzieliśmy się, że tuż przed jej wybuchem świat obsuwał się w nieuniknioną recesję gospodarczą. Pandemia, przypadkiem czy celowo, stała się dla wielu państw i ponadnarodowych korporacji ratunkiem i usprawiedliwieniem zaniechań, nadużyć i skandalicznych błędów. Zaraza nie uratowała sytuacji globalnej gospodarki, ale dostarczyła usprawiedliwienia i zasłony dymnej wielu rządom i zarządom. Jednocześnie, uderzając w gospodarkę globalną, pandemia – wymarzona przez partyzantów WIELKIEGO RESETU, takich jak między wieloma innymi, Bill Gates i Klaus Schwab – musiała osłabić i osłabiła znacznie gospodarkę świata, co według Schwaba stanowi warunek przekonania ludzkości o konieczności zburzenia dotychczasowego porządku i rozpoczęcia wszystkiego od nowa pod kierunkiem rządu ogólnoświatowego. Na wypadek, gdyby obecna pandemia nie uderzyła dostatecznie mocno i przekonywająco w ekonomię świata, Gates przepowiedział kilka jeszcze silniejszych w ciągu najbliższej dekady. Już w fazie początków zarazy zauważono słabość gospodarki opartej za zbyt długich łańcuchach dostaw i postanowiono je radykalnie skrócić, przenieść produkcję z np. Dalekiego Wschodu na „własne podwórka”. I co? Nic się nie zmieniło i nie zmienia. Nadal panuje „święta naiwność” i przekonanie o możliwości utrzymania, choćby jeszcze trochę, idiotyzmu w postaci transportowania milionów czy miliardów ton półproduktów i całości wyrobów na dystanse dziesiątków tysięcy kilometrów oraz powierzanie podwykonawstwa krajowi totalnie kontrolującemu swoich obywateli, łamiącemu ich podstawowe prawa i utrzymującemu obozy pracy oraz planującemu gospodarczy podbój świata. Biznesy narodowe i prywatne to krótkowidze, którzy nie chcą okularów. Teraz proszę usiąść

i zapiąć pasy. Chiny lokują produkcję w Etiopii, gdzie koszty pracy są 10-krotnie niższe niż w Kraju Środka. Przechodząc od przewidywań do znanych dzisiaj skutków pandemii, widzimy, że niektóre kraje wykorzystały spowodowane „koronakryzysem” zakłócenia handlu międzynarodowego. Chiny umocniły pozycję lidera w światowym eksporcie. Udział Państwa Środka w tej dziedzinie zwiększył się w roku 2020 o 1,6 pkt. proc. a jego udział w rynku światowym osiągnął prawie 15%. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) było to możliwe m.in. dzięki szybkiemu dostosowaniu produkcji do rosnącego światowego popytu na niektóre wyroby. Przede wszystkim te związane ze zwalczaniem pandemii oraz urządzenia elektroniczne i elektryczne. Największym wygranym w zakresie handlu towarowego jest Państwo Środka. Środka

Pandemia, przypadkiem czy celowo, stała się dla wielu państw i ponadnarodowych korporacji ratunkiem i usprawiedliwieniem zaniechań, nadużyć i skandalicznych błędów. Zaraza nie uratowała sytuacji globalnej gospodarki, ale dostarczyła usprawiedliwienia i zasłony dymnej wielu rządom i zarządom.

dochód na mieszkańca w krajach wschodzących i rozwijających się, z wyłączeniem Chin, w latach 2020–2022 będzie o 22% niższy niż byłby bez pandemii. Ogólna perspektywa pozostaje wyjątkowo niepewna – powiedział Okamoto, dodając, że nie jest jasne, jak długo potrwa pandemia, a dostęp do szczepionek pozostaje bardzo nierówny, zarówno w gospodarkach rozwiniętych, jak i wschodzących. Okamoto przytoczył dane, z których wynika, że od początku pandemii około 90 mln ludzi znalazło się poniżej progu skrajnego ubóstwa. Równocześnie o ok. 130 mln osób zwiększyła się liczba żyjących w ubóstwie, czyli za mniej niż 2 USD dziennie. Tak więc do pośrednich efektów epidemii Sars-CoV-2 można zaliczyć globalny wzrost liczby osób żyjących w ubóstwie i pierwsze od 30 lat skurczenie się klasy średniej. W skali świata spadek dochodów z powodu COVID-19 odczuli zarówno najlepiej zarabiający, jak i członkowie klasy średniej, której globalny spadek ilościowy wystąpił po raz pierwszy od 30 lat. Z szacunków amerykańskiego Pew Research Center, opartych na wstępnych danych Banku Światowego, wynika, że niemal dwie trzecie gospodarstw domowych w państwach rozwijających się odczuło spadek dochodów. To samo źródło podało, że w minionym roku zmalała także liczba osób o wysokich dochodach. W grupie lepiej sytuowanych konsekwencje COVID-19 odczuło przynajmniej 150 mln osób. Jeśli przytoczone oceny są poprawne, to w skali świata COVID-19 zakończył 30-letni ciągły rozwój klasy średniej. Według Banku Światowego na skutek pandemii w roku 2020 globalna gospodarka skurczyła się o 4,3%, co jest relatywnie dobrym wskaźnikiem wobec wcześniejszych prognoz mówiących o recesji na poziomie 5,2%. Mimo

Postawiono nas wobec alternatywy: należne pieniądze albo zachowanie kawałka suwerenności. Świetna okazja do „przyduszenia” skandalicznie szybko rozwijającej się polskiej gospodarki, która z pandemią radzi sobie oburzająco dobrze.

roku o 117 tys., z czego o 82 tys. w sektorze przedsiębiorstw, który doznał największych blokad epidemicznych. Bez inwestycji nie ma trwałego wzrostu gospodarczego i dlatego należy je uważnie obserwować. W czwartym kwartale roku 2020 nakłady na środki trwałe, czyli inwestycje, były niższe o 14,4% rok do roku. Dopiero w pierwszym kwartale 2021 nastąpiło lekkie drgnięcie w górę. Inwestycje wzrosły realnie (z uwzględnieniem inflacji) o 1,3%. Według Federacji Przedsiębiorców Polskich (FPP), w 2020 r. polska gospodarka straciła ponad 185 mld zł. Taką liczbę wskazał „licznik strat” spowodowanych przez COVID-19, prowadzony przez FPP. Kwota ta odpowiada szacunkowej wartości

do roku i była najwyższa od 20 lat. Hurtowe ceny prądu tylko w czerwcu wzrosły o 15%, odbijając się na cenach towarów, a wzrost cen ropy wywołał podrożenie paliw – czyli „wszystkiego”. Swoje zrobił także dodruk

GDZIE JESTEŚMY?

E P W końcu sierpnia br. GUS podał, że według wstępnych szacunków nasz PKB wzrósł w drugim kwartale o 11,1% rok do roku. W skali dwóch lat polska gospodarka już nie spada, ale rośnie o 1,9%. Tak jakbyśmy straty spowodowane pandemią nadrobili z naddatkiem. i jednocześnie centrum wybuchu pandemii. Logika w tym jest, ale sprawiedliwości dopatrzeć się trudno. Eksperci PIE stwierdzają, że dotychczas koronawirus nie zmienił tak radykalnie jak przewidywano światowego ładu ekonomicznego, w swoim raporcie zaś zwracają uwagę na to, że „globalne łańcuchy dostaw zostały zakłócone, ale nie trwale zerwane”. Według Geoffreya Okamoto, pierwszego zastępcy dyrektora zarządzającego MFW, od wiosny 2021 r. widać coraz silniejsze oznaki ożywienia gospodarczego w skali globalnej, ale jednocześnie ostrzegł on, że „nadal istnieje znaczące ryzyko, m.in. pojawienia się kolejnych wariantów koronawirusa”. Podczas przemówienia na Chińskim Forum Rozwoju Okamoto przyznał, że Chiny już wróciły do poziomu wzrostu sprzed pandemii i poinformował, że na świecie pojawiają się oznaki rosnącej przepaści między gospodarkami rozwiniętymi i rynkami wschodzącymi. Według prognoz MFW, skumulowany

K A to eksperci przyrównują obecną sytuację do tej, która miała miejsce w trakcie Wielkiego Kryzysu i po obu wojnach światowych. Poza spowolnieniem wzrostu gospodarczego wyzwaniem na kolejną dekadę jest rekordowe zadłużenie odstraszające inwestorów. Ujemny wskaźnik wzrostu gospodarczego zanotowały Stany Zjednoczone (-3,6%), natomiast nasz kraj dobrze wypada pod tym względem na tle strefy euro, która w 2020 roku straciła 7,4% PKB. Obronną ręką z kryzysu wyszły Chiny, które utrzymały dodatni wskaźnik wzrostu gospodarczego (2%). Bank Światowy prognozował początek wychodzenia z kryzysu spowodowanego pandemią już w roku 2021. Wstępne prognozy zakładają globalny wzrost gospodarczy na poziomie 4%. W ubiegłym roku Polska gospodarka skurczyła się o 3,4%. Nasz kraj zdobył brązowy medal w konkurencji gospodarczej odporności na koronawirusa wśród krajów UE. Ostatnio MFW podwyższył prognozę wzrostu PKB Polski w 2021 r. z 2,7% do 3,5%, a na 2022 r. obniżył do 4,5% z 5,1%. Wstępne prognozy Banku Światowego dla Polski i strefy euro na rok 2021 r. zakładają wzrost gospodarczy na poziomie 3,5%. W końcu sierpnia br. GUS podał, że według wstępnych szacunków nasz PKB wzrósł w drugim kwartale o 11,1% rok do roku. W skali dwóch lat polska gospodarka już nie spada, ale rośnie o 1,9%. Tak jakbyśmy straty spowodowane pandemią nadrobili z naddatkiem. Na 28 badanych przez Eurostat państw, licząc stosunek wzrostu zadłużenia do PKB, zajmujemy 15 miejsce w UE. Dług naszego państwa w stosunku do PKB urósł o 11,9 pkt. proc. – do 57,6% PKB. W Niemczech o 10,1 pkt. proc. PKB, a w Czechach – 7,8 pkt. proc. W pierwszym kwartale bieżącego roku dług Skarbu Państwa zwiększył się o 34 mld zł i nadal rośnie. Według Eurostatu, mamy najwyższą inflację w UE. W kwietniu 2021 r. wyniosła ona 5,1% rok

O N pieniądza i rekordowo niskie stopy procentowe oraz regulacje, jak np. wprowadzone przez gminy irracjonalne koszty usuwania śmieci. Spadek bezrobocia nie wynika z przyrostu liczby miejsc pracy, a raczej zwiększenia liczby przejść na emeryturę w roku 2020. Według GUS, liczba zatrudnionych w gospodarce narodowej spadła między pierwszym kwartałem 2020 a pierwszym kwartałem 2021

Z krajów europejskich tempem wzrostu pochwalić się mogą Litwa i Łotwa, dla których na lata 2020–2022 MFW zapowiedział odpowiednio 5,6 i 5,3% wzrostu. Najmocniej kryzys ma uderzyć w gospodarkę Białorusi, choć ta nie wprowadziła lockdownu.

N D

Adam Gn PKB, który nie został wytworzony na skutek szerzenia się koronawirusa. W obecnych warunkach straty polskiej gospodarki można szacować na 450 mln zł dziennie. Jak wygląda polska gospodarka i jej perspektywy, zakładając wygasanie pandemii i ominięcie nas przez „czwartą falę”? Plusy to: niskie, a nawet najniższe w Unii bezrobocie, szybki wzrost PKB i bardzo dobre prognozy w tym zakresie do roku 2022, dające nam drugie po Irlandii miejsce w UE. Do minusów należy zaliczyć: potężny wzrost zadłużenia państwa i wysoką inflację. W uznaniu świetnych wyników odbudowującej się polskiej gospodarki biurokraci UE znacząco zwlekają z rozpatrzeniem naszego wniosku o wypłatę pierwszej raty „funduszu odbudowy” w wysokości 13% całości. Chodzi o 57 mld euro, na co składają się: 23 mld


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

w formie grantów i 34 mld preferencyjnych pożyczek. Warunkiem odmrożenia naszych pieniędzy jest uznanie przez Polskę wyższości prawa unijnego nad krajowym. Przy okazji urzędnicy UE złamali własne, czyli unijne prawo, stanowiące, że wniosek Polski powinien był być rozpatrzony do końca sierpnia 2021 r. Postawiono nas wobec alternatywy: należne pieniądze albo zachowanie kawałka suwerenności. Świetna okazja do „przyduszenia” skandalicznie szybko rozwijającej się polskiej gospodarki, która z pandemią radzi sobie oburzająco dobrze. Właśnie podano, że w 2021 r. dochód naszego kraju wyniesie 480 mld zł zamiast spodziewanych 400.

Majątki 650 miliarderów od 18 marca do 24 listopada 2020 r. wzrosły łącznie o bilion USD i są warte 4 biliony USD. W tym przedziale czasu 29 miliarderów podwoiło swój stan posiadania, a do klubu dołączyło 36 nowych. w kolejności wynieść: Niger – 22%, Etiopia i Wietnam po 17,5%, a Bangladesz 17,2%. Daleko im jednak do połudnowoamerykańskiej Gujany – 144,5%. Dla przypomnienia, gospodarka Polska w tym samym okresie ma urosnąć o 4,5% (przy spadku o 2,7% w 2020 r.), a światowa – o 7,1%. Pod względem oczekiwan eg o wzrost u

O E

niewecki Pande­ mia zmieniła i być może jeszcze zmieni tradycyjną kolejność w światowym peletonie gospodarczym. Na obecnym etapie najszybszy wzrost osiąga Gujana, granicząca z tonącą w biedzie i recesji Wenezuelą. Prognozowano, że w roku 2020 gospodarka Gujany urośnie o 85% rok do roku, ale koronawirus te przewidywania skorygował do 43,4% dynamiki PKB. Źródło sukcesu leży w gujańskiej morskiej strefie ekonomicznej, gdzie znaleziono ropę naftową. Teraz biedny i zacofany kraj awansuje na południowoamerykańskiego tygrysa. W Europie w czasach pandemii największe zyski odnotuje Irlandia. Ulokowane tam największe amerykańskie koncerny na rozwijaniu rynku online korzystają najbardziej. Afryka i Azja okazują się „pandemicznymi liderami”. Prognozowane wzrosty PKB krajów tych kontynentów na lata 2020–2022 mają

M M

Warto zauważyć, że w pierwszej szóstce krajów o najwyższej przewidywanej dynamice wzrostu są aż 3 kraje azjatyckie: Chiny, Wietnam i Bangladesz. Licząc nominalnie na osobę, trzeci na świecie wzrost ma osiągnąć Tajwan. Azjatyckie „tygrysy” umiały skorzystać z sytuacji. Jedenaście państw afrykańskich, pięć azjatyckich i jedno południowoamerykańskie ma rosnąć szybciej od przodującej w Europie Irlandii, która jest na 18 miejscu na świecie. MFW zapowiada kłopoty dla krajów – producentów ropy naftowej, takich arabskich potęg jak Kuwejt i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Straty PKB na mieszkańca w okresie 2020–2022 dla ZEA mają sięgnąć 5,6 tys. USD, a dla Kuwejtu 5,3 tys. USD. Spaść mają też dochody Arabii Saudyjskiej, ale trzykrotnie wolniej. Poza tym ciężkie czasy nadeszły dla małych gospodarek, opartych na turystyce, jak: Aruba, Bahamy oraz karaibska republika Saint Kitts i Nevis. Licząc w procentach, największą stratę ponieść ma wspominana już Wenezuela. Z krajów europejskich tempem wzrostu pochwalić się mogą Litwa i Łotwa, dla których na lata 2020–2022 MFW zapowiedział odpowiednio 5,6 i 5,3% wzrostu. Najmocniej kryzys ma uderzyć w gospodarkę Białorusi, choć ta nie wprowadziła lockdownu. Jak widać, to nie wystarczyło. Lockdownu nie zastosowała także Szwecja, a jednak jej wzrost ma wynieść 3,1%. Wśród krajów europejskich w latach 2020–2022 gospodarka Niemiec ma urosnąć o 1,9%, Francji o 1,2%, a Czech o 2,7%, zaś skurczyć się: Wielkiej Brytanii o 0,3%, Włoch o 1,7% oraz Hiszpanii o 0,8%. Niemcy i Czesi zawdzięczają stosunkowo skromne przewidywania problemom branży motoryzacyjnej w czasie pandemii. W lipcu 2021 r. amerykańskie ministerstwo handlu podało, że licząc w skali całego roku, PKB USA wzrósł o 6,5%. Oznacza to, że amerykańska gospo-

I I

nieznaną niemiecką firmą biotechnologiczną, która otrzymała dotacje od rządu swojego kraju na opracowanie szczepionki opartej na technologii finansowanej przez amerykańskich podatników, a następnie dostała państwowe gwarancje zakupu specyfiku na miliardy dolarów. Pfizerowi udało się sprywatyzować wszystkie zyski, uspołeczniając całe ryzyko. W 2021 r. amerykański koncern zamierza dostarczyć w sumie 1,6 mld dawek. Jednocześnie już toczy rozmowy z zainteresowanymi państwami na temat dystrybucji szczepionek w 2022 roku. Eksperci przewidują, że w kolejnych latach producenci szczepionek przeciw COVID-19 mogą spodziewać się niemałych zysków. Zapotrzebowanie ma być tak duże, jak w przypadku szczepionek na grypę. Pfizer rozpoczął testy leku na COVID-19. Prezes Pfizera, Mikael Dolsten, powiedział, że doustny specyfik o symbolu PF-07321332 można będzie stosować przy pierwszych oznakach infekcji, bez konieczności hospitalizacji lub in-

Kwestią zasadniczą jest stale, kto i w jakim celu stworzył tego demona i czy został on uwolniony specjalnie, czy też wymknął się przypadkowo. Bez jasnej odpowiedzi na to pytanie paniczne miotanie się w celu zduszenia zarazy nie ma sensu.

A I

DOKĄD ZMIERZAMY?

procentowego gospodarki podczas 3 lat zarazy nasz kraj zajmuje 58 miejsce wśród 196 państw badanych przez MFW. Koronawirus wyszedł z Chin i akurat ten kraj za sprawą pandemii znacząco zmniejsza dystans do krajów rozwiniętych. W ubiegłym roku wzrost PKB Państwa Środka wyniósł 2,3%, a według MFW, w latach 2020–2022 wyniesie 17,1%. To szósta dynamika na świecie.

Za pieniądze świeżo upieczonych krezusów można by zaszczepić wszystkich obywateli krajów o niskich dochodach i jeszcze 25% dawek zostałoby dla innych. Kraje te, zamieszkane przez 10% światowej populacji, otrzymały 0,2% dostępnych światu szczepionek.

darka odrobiła opóźnienie spowodowane pandemią. Na rok bieżący specjaliści prognozują ponad 6% wzrostu, co byłoby najlepszym wynikiem od prawie 40 lat. Optymistyczne przewidywania może przekreślić szybko pogarszająca się sytuacja epidemiczna związana z szerzeniem się wariantu delta koronawirusa oraz wysoka i wciąż rosnąca inflacja. Australia i Brazylia także już odrobiły pandemiczne straty. W I kwartale 2021 r. wysokości PKB obu krajów wróciły na poziomy z końcówki 2019 r. Ogólnie, według kalkulacji Deloitte, gospodarki krajów zamożnych są obecnie średnio o ok. 2,7 proc. mniejsze niż przed pandemią. Świat choruje i gospodarczo traci, ale są tacy, którym atak koronawirusa przyniósł, przynosi i zapewne jeszcze przyniesie potężne zyski. Opłacalność koronaszczepionek poszybowała w górę, kiedy Joe Biden powiedział, że popiera tymczasowe zniesienie patentów, by ich produkcja była bardziej opłacalna dla krajów biedniejszych. Szefowie UE nie są w tej sprawie zgodni. Raporty finansowe producentów szczepionek przeciw COVID-19, takich jak Pfizer, Johnson&Johnson, AstraZeneca i Moderna, odnotowali znaczny wzrost zysków od czasu wprowadzenia swoich preparatów na rynek. Na przykład Pfizer na sprzedaży swojej szczepionki zarabia gigantyczne pieniądze. BBC podało, że dzięki temu do końca br. Koncern ten ma zarobić 26 mld USD. Tymi pieniędzmi podzieli się z partnerem z Niemiec, czyli BioNTech-em – niemiecką firmą, która w praktyce opracowała szczepionkę, na co otrzymała dotację w wysokości 455 mln USD od rządu niemieckiego i około 6 miliardów USD jako gwarancję zakupu specyfiku przez USA i UE. Na tak powstałą szczepionkę Pfizer nalepił swoją etykietę. Ponadto szczepionka marki Pfizer jest oparta na technologii mRNA opatentowanej przez amerykański National Institutes of Health i sfinansowanej przez władze USA. Krótko mówiąc, Pfizer wykorzystał partnerstwo z jeszcze

O ironio, obywatele i firmy krajów odpowiedzialnych za współdziałanie co najmniej przy badaniach nad SARS-CoV-2 zarobili na wybuchu zarazy najwięcej. Na przypadkowe lub intencjonalne wywleczenie wirusa z chińskiego laboratorium dowodów jeszcze nie ma, ale dochodzenia trwają. tensywnej opieki medycznej. Zgodnie z planem lekarstwo może trafić do sprzedaży pod koniec 2021 r. W pierwszej kolejności ma znaleźć się na rynku amerykańskim i ewentualnie brytyjskim. Ranking w kolejności wysokości zysków firm farmaceutycznych wytwarzających szczepionki na COVID-19, liczony jako stosunek przychodów netto I kw. 2020 do I kw. 2021, wygląda tak: Pfizer +45% (1,5 mld USD), AstraZeneca +167% (1 mld USD) i Johnson&Johnson +6,9% (0,4 mld USD). Koncernowi Moderna miniony rok przyniósł zamianę straty 0,2 mld USD w I kw. 2020 na zysk w wys. 1,2 mld USD w I kw. 2021. Niemiecka firma państwowa BioNTech, która współpracowała z Pfizerem przy szczepionce, nie opublikowała danych za I kw. 2021, ale wiadomo, że od momentu powstania, czyli od 13 lat, notowała deficyt, zaś w IV kw. 2020 r. po raz pierwszy wykazała zysk. Warto zauważyć, że jednocześnie cena akcji Moderny wzrosła od lutego 2020 r. o ponad 700%, a BioNTech’u o ok.

600%. W tym samym okresie akcje chińskiego producenta szczepionki przeciw COVID-19, CanSino Biologics, wzrosły o ok. 440%. Jak wynika z analizy opracowanej przez think tank Institute for Policy Studies, majątki 650 miliarderów od 18 marca do 24 listopada 2020 r. wzrosły łącznie o bilion USD i są warte 4 biliony USD. W tym przedziale czasu 29 miliarderów podwoiło swój stan posiadania, a do klubu dołączyło 36 nowych. Głównym źródłem pomnażania majątków podczas zarazy jest posiadanie udziałów w firmach z branży technologicznej i e-commerce. Jednym z najszybciej bogacących się jest Jeff Bezos – szef Amazona, który korzysta na ogromnym wzroście handlu przez internet. O 47,8 mld USD wzbogacił się także założyciel Facebooka Mark Zuckerberg, bowiem media społecznościowe w czasie pandemii ogromnie zyskały na znaczeniu. Eric Yuan, szef Zoom, który w 2019 r. nie był miliarderem, został nim roku 2020 i to od razu z imponującym wynikiem 17 mld USD. Główny udziałowiec należącej do Microsoftu aplikacji Teams wzbogacił się o 21 mld dolarów. Pokaźny wzrost odnotował także Elon Musk – właściciel Tesli, SpaceX, The Boring Company i Neuralink, który dogonił Billa Gatesa. Obaj panowie obecnie remisują w konkursie na najbogatszego człowieka świata. Bloomberg, który od lat tworzy listę 500 najbogatszych ludzi świata twierdzi, że majątek Elona Muska wzrósł w dziewięć miesięcy do 127,9 mld USD. Według organizacji społecznej The People’s Vaccine Alliance, dzięki rosnącym wartościom firm biotechnologicznych opracowujących i produkujących szczepionki przeciw COVID-19, od początku pandemii co najmniej 9 osób zostało miliarderami o łącznym majątku netto w wysokości 19,3 mld USD. Ośmiu „starych” miliarderów, mających pokaźne portfele w odpowiednich korporacjach farmaceutycznych, wzbogaciło się w sumie o 32,2 mld USD. Ta sama organizacja obliczyła, że za pieniądze świeżo upieczonych krezusów można by zaszczepić wszystkich obywateli krajów o niskich dochodach i jeszcze 25% dawek zostałoby dla innych. Kraje te, zamieszkane przez 10% światowej populacji, otrzymały 0,2% dostępnych światu szczepionek. Na szczycie listy 9 nowych miliarderów znajdują się dyrektor generalny Moderny Stéphane Bancel (4,3 mld USD) i Ugur Sahin, dyrektor generalny BioNTech (4 mld USD) oraz m.in. założyciele i dyrektorzy wyższego szczebla chińskiego CanSino Biologics – Zhu Tao (1,3 mld USD), Qiu Dongxu (1,2 mld USD) i Mao Huihua (1 mld USD). O ironio, obywatele i firmy krajów odpowiedzialnych za współdziałanie co najmniej przy badaniach nad SARS-CoV-2 zarobili na wybuchu zarazy najwięcej. Na przypadkowe lub intencjonalne wywleczenie wirusa z chińskiego laboratorium dowodów jeszcze nie ma, ale dochodzenia trwają. Co dalej? Czy szczepienia zakończą pandemię? Obawiam się, że nie tędy droga. Może należy opracować lekarstwo albo dopuścić remedium już istniejące i zbudować zaufanie co do jego skuteczności oraz nieszkodliwości. Wirus mutuje, a w większości dość dobrze wyszczepionych krajów Europy czwarta fala COVID-19 szaleje z pełną siłą. Potężne zagrożenie nadciąga do Polski ze wschodu i zachodu. Silne uderzenie zarazy może zniweczyć skutki dotychczasowych starań świata o utrzymanie sytuacji gospodarczej w jakim takim stanie, zburzyć plany kontynuacji rozwoju i ośmieszyć snucie planów odnowy i tworzenie funduszów odbudowy, gdy gmach gospodarczy będzie walił się nadal. Ale to tylko przewidywania, a te, na szczęście, rzadko się sprawdzają. Bez odpowiedzi pozostają pytania o genezę pandemii i podstawy twierdzenia Billa Gatesa, że w ciągu najbliższych 10 lat świat doświadczy jej jeszcze kilka razy. Kwestią zasadniczą jest stale, kto i w jakim celu stworzył tego demona i czy został on uwolniony specjalnie, czy też wymknął się przypadkowo. Bez jasnej odpowiedzi na to pytanie paniczne miotanie się w celu zduszenia zarazy nie ma sensu i przypomina walkę z objawami, a nie z przyczynami choroby. Pandemia znacznie osłabiła gospodarkę światową, która, nie wyciągając wniosków co do niebezpieczeństw niesionych przez globalizację i rozproszenie produkcji na obszar całego świata, powraca na stare tory. I jeszcze jedno. Czy COVID-19 zwalczać tylko w niewielkiej skali, czy też tępić wszystkimi siłami i w którym z tych przypadków pandemia przyniesie większe szkody społeczne i gospodarcze? Lekarstwa na COVID-19, przynajmniej oficjalnie, jeszcze nie ma. Nieznane są możliwości mutacyjne wirusa, długofalowe skutki choroby ani długoterminowe skutki szczepionek. Nie wiemy, ile może być jeszcze nawrotów zarazy. Aktualne podsumowanie gospodarczych skutków pandemii może dotyczyć tylko jej pierwszego etapu i chwilowego przygaśnięcia. Dalsze wybuchy COVID-19 albo nowe pandemie na pewno spowodują zapaść światowej gospodarki, a wraz z nią potężne ruchy społeczne, biedę, może wojny albo… wyśniony przez Klausa Schwaba „et consortes” GREAT RESET i wreszcie poczatek budowy tak przez ludzkość wyczekiwanego, zbawczego Nowego Wspaniałego Świata (patrz „Kurier WNET” nr 84 z czerwca 2021 – „Świat według Schwaba”). K

FOT. NATIONAL CANCER INSTITUTE ON UNSPLASH

11

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

12

DZIEDZICTWO NARODOWE W porównaniu z Wersalem czy Windsorem komnaty wawelskie czy warszawskie wypadają – co tu kryć – skromnie. A jednak trzeba powiedzieć wyraźnie: nie tylko nie mamy się czego wstydzić, ale są powody, dla których możemy być dumni z tego stanu rzeczy: nikogo bowiem nie zniewalaliśmy.

„Wstyd mi za Wawel!” Serio?

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Marcin Niewalda

FOT. WIKIPEDIA

a raczej tego, co z niego zostawili, odchodząc w grudniu 1944 roku”. Nie można nie zgodzić się z tymi stwierdzeniami. Mało który kraj ucierpiał tyle, co Polska. Tatarzy – łupiący regularnie średnio co 6 lat wschodnie połacie kraju. Mongołowie, którzy wyludnili pół Polski; Szwedzi, których statki tonęły pod ciężarem nagromadzonych łupów, złota, ksiąg, kandelabrów, a nawet kolumn i posadzek. Wysysanie podatków i pracy przez zaborców, zsyłki, emigracja, doprowadzenie do szalonej biedy, dwie potężne wojny, hekatomba rzezi i palenia dworów, komunizm. A jednak po każdej tragedii potrafiliśmy odbudować wspaniały kraj. Dr Monika Bogdanowska – Małopolski Wojewódzki Konserwator Zabytków – mówi: „We mnie nasza sztuka, historia i tradycja zawsze wywołują poczucie dumy. Spójrzmy na Podhorce, Łazienki, Arkadię, Wilanów, Krasiczyn – nie w wielkości (w metrach kwadratowych) jest miara. Miejsca te oddziaływały na otoczenie – prestiż władzy i możliwości inspirował i budził wyobraźnię”.

odbierana z takim niesmakiem, że imię bohaterki weszło do porzekadła oznaczającego tyle, co „pleść głupoty”, a jednak romans ten stał się pierwowzorem najbardziej znanych i lubianych bajek, wielokrotnie powielanych i ekranizowanych na świecie – włącznie z historią Śnieżki – a także praźródłem literatury fantasy. Przykładów rodzimych twórców tej klasy, jak wymienieni wyżej, jest znacznie więcej. Na wspomnienie o ludziach, którzy się wstydzą polskiej kultury, Urszula Gierasymiuk – naczelnik IPN w Białymstoku – wzrusza ramionami i odpowiada: „Cóż, są też tacy którzy nie widzą potrzeby odnawiania i pielęgnowania pomników naszej kultury. Nie martwi mnie to, że nie mamy Windsoru. Mamy bowiem wiele innych zamków czy pałaców, którymi możemy się pochwalić. Jak chociażby pałac w Wilanowie, w Kozłówce czy nawet Branickich w Białymstoku. Mamy monumentalne zamki i drobne dwory szlacheckie – czego tu się wstydzić?”. A pisarka Joanna Sykat

tylko fakt, że zostały ograbione, rozgrabione i zbagatelizowane”. Dodaje jednak: „U nas było inne zapotrzebowanie. My mieliśmy Wawel, do tego system zamków, Orle Gniazda, rezydencje i pałace, ale małe, często obronne – inne warunki”.

Trudno nam, nie znającym realiów dawnego życia, pojąć w pełni wartość takich wyliczeń. Ale musimy zdać sobie sprawę, że taka sytuacja generowała olbrzymie skutki społeczne, szereg zjawisk, tak pozytywnych w Polsce, jak i negatywnych na Zachodzie czy w Rosji. Mniejsze różnice to łatwiej osiągalne wejście do stanu szlacheckiego – co w wielu innych krajach było praktycznie niemożliwe. Znana jest anegdotka, gdy pewien biedak, drepcząc poboczem drogi pod Paryżem, zapytał przejeżdżającego panicza, czy daleko ma jeszcze do Wersalu. Ów odparł, patrząc na niego pogardliwie: „Jakieś 200 lat”. Tymczasem rodów szlacheckich w Rzeczypospolitej wciąż przybywało – a to za zasługi wojenne, a to za odpowiedzialne pełnienie urzędu, a to za poratowanie kołaczem głodnego króla podczas polowania, czy choćby za dobry żart powiedziany w porę. Z drugiej jednak strony łatwo było stracić majątek, a nawet tytuł. Mało kto poważał się na złe traktowanie innych, podczas gdy w Europie uchodziło to zazwyczaj na sucho. W Polsce w czasie zaborów wielu było takich, którzy z pustą pochwą od szabli przy boku musieli sami orać swoje niewielkie poletko. I przeciwnie, przed zaborami bywali i tacy słudzy dworscy, którzy otrzymywali pod koniec życia ziemię i jako właściciele, ale bez herbu, mogli stawać na sejmikach.

I

tak jest rzeczywiście: warunki wymuszały często skromność założeń, ale należy przypomnieć o czymś, czego nie kojarzymy z dziełami kultury – z podziałem społecznym. Rzeczpospolita różniła się od reszty Europy. W krajach takich jak Francja czy Anglia grupa arystokracji stanowiła około 1% społeczeństwa, podczas gdy u nas szlachty i bogatych mieszczan było 10, a może nawet i 15%. Niosło to bardzo ważkie skutki. Chwila matematyki: Załóżmy, że każdym kraju żyje 100 osób i że arystokracja trzyma połowę zasobów wynoszącą 100 milionów dukatów. We Francji czy Anglii bogacz miałby 50 milionów, a każdy z chłopów 100 razy mniej. W Polsce szlachcic miałby tylko

Z

apatrzeni jesteśmy w Europę, która odkrywała i zniewalała całe kontynenty. Tam, wśród szezlongów i damskich koafiur przechadzali się znudzeni malarze. Kapryśne towarzystwo radowało się z coraz to nowych operetek i symfonii, podsyłając sobie rzewne lub sprośne wiersze bardów ozdobionych królewskimi wawrzynami. Cenimy niewątpliwe wspaniałe dzieła Petrarki, Mozarta, Michała Anioła. Doceniamy je jednak tak bardzo, że często nie wiemy o istnieniu rodzimych artystów – żyjących w skromniejszych ścianach, lecz mających równie płomienne serca. Maciej Sarbiewski – wybitny poeta i twórca teorii poetyki, ceniony tak bardzo, że otrzymał laur papieski, porównywany dzisiaj z literacką nagrodą Nobla – leży na Powązkach… pod ścieżką. Grzegorz Gerwazy Gorczycki – wielki muzyk baroku, stawiany na równi z Georgem Friedrichem Händlem – ma jedynie małe epitafium w Krakowie przy małej uliczce Felicjanek (naprzeciwko miejsca, gdzie dziadek Jana Pawła II miał wytwórnię powozów). Teodora Talowskiego – architekta rozpoznawanego po niezwykłym, eklektycznym stylu – znają jedynie nieliczni mieszkańcy Krakowa czy Lwowa. Świetnym przykładem niefortunnego podejścia do naszej rodzimej kultury jest Hieronim Morsztyn. Był prekursorem wielu nurtów w poezji światowej. Wśród wielu przeróżnych dzieł stworzył pisaną 13-zgłoskowcem opowieść o księżniczce Banialuce. Rzewna ta historia była przez wielu

I FOT. WIKIPEDIA

S

iedzieliśmy z synem po wyjściu z Wawelu w barze mlecznym przy pysznych pierogach z jagodami i przeżywaliśmy to – opowiada Teresa (artystka), kończąc wycieczkę po Krakowie – on widział naocznie tę różnicę, będąc wcześniej w Schönbrunnie, ja tylko jedną połowę (bo nigdy w Wiedniu nie byłam), ale opisywał mi to niezwykle obrazowo. Już wchodząc w bramę, człowiek czuje się niczym proch na końcu długiej promenady prowadzącej do pałacu. Nawet dziś my, przyzwyczajeni do gigantycznych stadionów i drapaczy chmur, jesteśmy przytłoczeni tą potężną bryłą. Na historii sztuki mówili nam, że to był okres, gdy władza i arystokracja była bardzo daleko od ludu, kiedy architektura podkreślała tę przepaść między warstwami społeczeństwa. Droga, kapiący od przepychu pałac, park potężny niczym puszcza jeszcze bardziej podkreślały to wrażenie. Na szczęście nie poprzestaliśmy na tym wrażeniu, rozumiemy bowiem coś głębszego”... Na potrzeby niniejszego artykułu postanowiłem zrobić ankietę, zadając przechodniom i znajomym pytanie: „Czy porównanie polskich pałaców królewskich do pałaców europejskich nie wywołuje w Tobie poczucia wstydu?”. Odpowiedzi można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należały takie, które podkreślały, że ów brak przepychu wskazuje, że jesteśmy i byliśmy marginalnym, biednym krajem o przerośniętym mniemaniu o sobie. Nie tylko powinniśmy się wstydzić, ale wręcz przyjąć kulturę tych państw, które potrafiły zyskać bogactwo i dobrobyt. Znacznie częściej jednak padały słowa cieplejsze. Piękna złotowłosa dziewczyna, patrząc mi groźnie w oczy, powiedziała: „Nie, nie mam poczucia wstydu, bo niby dlaczego? Mieliśmy wiele świetnych budowli. Te, co przetrwały, są wspaniałe. Jedne skromne, inne bogate, ale nie bez piękna. Wiele straciliśmy, ale dokumenty czy nawet ruiny świadczą o ich ówczesnej świetności. Wersale czy Windsory są w państwach, które nie ucierpiały w wojnach tak jak my. Oni ocalili swoje pałace, które po wojnie znalazły się po tamtej stronie kurtyny. Nikt nie robił w nich stajni, PGR-ów. Gdyby nie zabory, wojny itd., wszystko inaczej mogło się potoczyć. Tymczasem Polska została obrabowana”. Dr Łukasz Lubicz Łapiński, historyk i genealog, prezes oddziału Związku Szlachty Polskiej, na tak zadane pytanie odparł: „Wygląd polskich pałaców królewskich najbardziej powinien wywoływać poczucie wstydu u Niemców. Szczególnie takie wrażenia powinien budzić w nich obecny widok królewskiego Pałacu Saskiego w Warszawie,

Największe złote posągi czy pałace stoją przecież w skrajnie rozwarstwionych Indiach, a największe budowle to piramidy faraonów. W Polsce średniowiecznej w każdej parafii istniała szkoła, a pod strzechą często używano egzotycznych przypraw. dodaje: „Nie widzę powodu, by nasze rodzime dzieła sztuki z europejskimi porównywać. A już w kategorii wstydu to nie działa absolutnie. Nie tylko mamy wspaniałe pałace, ale w kontraście np. do domów wiktoriańskich mamy nasze dwory i dworki, rozsiane po całej Rzeczypospolitej”. Anna Słota – artysta, grafik mówi zdecydowanie: „Nie, to nie nasze dzieła są powodem do wstydu,

3 miliony, a chłop 5,7 razy mniej. Suma należna włościaninowi byłaby tylko nieco większa w Polsce, ale różnica majątkowa między stanami w Polsce byłaby 17 razy mniejsza niż w Europie. Dystans między chłopem a panem w Polsce był 17 razy mniejszy niż między niewolnym rolnikiem we Francji a jego odzianym w rajtuzy i upudrowanym „właścicielem”. Mówiąc obrazowo, droga od bramy do pałacu w Polsce była 17 razy krótsza niż Schonbrunnie.

stniejące różnice między stanami pogłębiały się z czasem. W Europie chłopi stawali się praktycznie niewolnikami, a miasta zapełniały tysiące umierających z głodu biedaków. Trzeba też do nich zaliczyć niewolniczo pracujących ludzi w koloniach. Za to bogacze mogli dzięki ich pracy stawiać gigantyczne pałace. To samo zjawisko widzimy zresztą w innych kulturach – gdzie utrzymujący się dramatyczny podział społeczny generował olbrzymie bogactwa nielicznych. Do dzisiaj największe złote posągi czy pałace stoją przecież w skrajnie rozwarstwionych Indiach, a największe budowle to piramidy faraonów. W Polsce średniowiecznej w każdej parafii istniała szkoła, a pod strzechą często używano nawet egzotycznych przypraw. Oczywiście w Polsce również wielu było takich, którym marzyło się bogactwo. Radziwiłłowie zachłystywali się koneksjami z rodzinami królewskimi Europy, popisując się butą tak wielką, że zdarzało im się przyjechać do Warszawy karetą zaprzężoną w… niedźwiedzie. Feliks Potocki w pałacu w Krystynopolu, mniejszej wersji Schönbrunnu, domagał się, aby od bramy każdy, nawet król, szedł pieszo do jego pałacu. Uczynił nawet na swym zamku marszałkiem księcia Włodzimierza Czetwertyńskiego, tylko dlatego, żeby móc przy wszystkich powiedzieć:

„Zawołajcie mi księcia marszałka!”. Było też sporo zepsucia. Na przykład w zafascynowanej przepychem Warszawie w czasach saskich działało kilkadziesiąt domów publicznych. A jednak w olbrzymiej części drobniejszej własności szlachta żyła z ludem dość blisko i rozumiała go. Wielu z izby kmiecej zostawało duchownymi, artystami, a potem dowódcami, inżynierami. Królowie, książęta nieraz bawili się nawet na weselach swoich poddanych, a do legendy przeszło, jak Jan III Sobieski tańcował z żoną kowala w Jaworowie. Za takim traktowaniem poddanych szedł też odpowiedni chrześcijański stosunek do każdego człowieka. Podatki płacone w robociźnie (czyli tzw. pańszczyzna) były nawet 4 razy niższe niż współczesne obciążenie podatkowe i różniły się zasadniczo od bycia praktycznie własnością arystokracji europejskiej. Dlatego w Polsce mogły powstawać nie tylko dzieła porównywalne z europejskimi, ale panowały prawa i zasady życia społecznego znacznie wyższe niż te obowiązujące na arystokratycznych dworach krajów szczycących się zamorskimi podbojami. Stąd też ruchy ludowe czy socjalistyczne Polsce rozumiane były raczej jako troska o biedniejszych niż jako amok ścinania głów burżujom (wykoślawione tak dopiero po II wojnie światowej). I dlatego też w Polsce mamy tylu świętych, tylu wybitnych dowódców, tylu niezwykłych inżynierów na emigracji, którzy stworzyli podwaliny gospodarki wielu krajów – np. Ernest Malinowski – twórca niezwykłej kolei andyjskiej – czy Erazm Jerzmanowski – człowiek, który „oświetlił Amerykę”. Pamiętajmy więc o tym, odwiedzając komnaty wawelskie, łańcuckie, kazamaty Krzyżtoporu czy korytarze Pszczyny, że ta pewna skromność nie tylko nie jest powodem do wstydu, ale powodem do prawdziwej dumy z polskiej tożsamości, czasem o niebo lepszej niż postawy obywateli wielu miast uznawanych za stolice kultury. Teresa artystka swoje opowiadanie o krakowskim zamku zakończyła słowami: „Kiedy na Wawelu przewodniczka zaprowadziła nas do sali barokowej króla, który praktycznie w jednym pokoju miał biurko, kaplicę, salę tronową i parę innych funkcji (…) jak w jednym biurze (…) ekonomicznie (…) bez potrzeby budowy na to całego skrzydła (…) poczułam, że władca Polski zdecydowanie różnił się od reszty władców świata i zrozumiałam też bardziej różnicę szlachty polskiej od tej zachodniej. Zrozumiałam i poczułam wartość naszej tożsamości”. K Opracowanie jest współfinansowane przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, ze środków Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

13

DEMOKRACJA

N

ie jest tajemnicą, że sprawowanie władzy i jej utrzymanie w Polsce kłóci się z zasadami etycznymi, ponieważ politycy określają poniekąd sami własne normy i wymogi etyczne oraz własny kodeks postępowania. Dlaczego tak robią? Ponieważ mają monopol władzy. Czy jednak krętactwo, matactwa finansowe, nagminnie występujące kłamstwo i korupcję możemy określać mianem etyki albo moralności?

Konstelacje politycznoekonomiczne Konstelacje w polityce i ekonomii generowały zawsze w historii nowatorskie koncepcje w stosunkach między społeczeństwem, państwem i gospodarką – oczywiście nie były one za każdym razem udane i optymalne, a już na pewno nie zawsze miały wiele wspólnego z etyką, czyli ogólnie przyjętymi normami postępowania. Wymienić wystarczy chociażby idee państwa socjalnego pod koniec XIX wieku, projekt socjalnej gospodarki rynkowej tuż po II wojnie światowej lub rewolucje systemowe w Polsce i w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej w ostatniej dekadzie XX wieku. W wypadku tych nowych koncepcji wspólnego funkcjonowania społeczeństwa, państwa i gospodarki na centralnym miejscu pojawiał się problem zdefiniowania nowej relacji między instytucjami państwowymi, rynkiem i obywatelami oraz rola etyki w tych relacjach. Już nawet pionier gospodarki rynkowej, Adam Smith, widział optymalny rozwój procesu ekonomicznego w skoordynowanej relacji dwóch metafizycznych zasad, mianowicie „ręki widzialnej” (rynek) i „ręki niewidzialnej” (sprawiedliwość i sumienie). Koncepcja państwa socjalnego, która rozwinęła się pod koniec XIX wieku, po raz pierwszy wzięła pod uwagę wartości etyczne, posiłkując się ideałami Kościołów. Niemałą rolę odegrała wówczas również papieska encyklika Rerum novarum z 1891 roku. Państwo socjalne rozumiane było jako pewnego rodzaju etyczna korekta rynku. Podobnie było w wypadku powstania socjalnej gospodarki rynkowej po II wojnie światowej, kiedy próbowano zdefiniować społeczno-etyczne ramy dla gospodarki rynkowej i jej regulacji przez instytucje państwowe. Proces rozwoju demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej w Polsce w ostatnich 30 latach pokazał, iż aspekty etyczne należałoby brać konsekwentnie pod uwagę. Trójkąt społeczeństwo-państwo-gospodarka nie jest w stanie funkcjonować sprawnie, jeśli nie zostanie zagwarantowana równowaga społeczno-ekonomiczna wspierana przez politykę. Etyka ma tu odgrywać kluczową rolę jako punkt odniesienia dla sprawiedliwych działań na rzecz społeczeństwa. Ostrzegawczych sygnałów, takich jak dominacja partii rządzącej, naruszenie praworządności, pogoń za pieniądzem, indywidualizacja społeczeństwa, niszczenie środowiska naturalnego, manipulacja społeczeństwem czy niewykorzystywanie zasobów własnych itp. nie brakuje i nie można ich lekceważyć. Zarówno

Często zadajemy sobie pytanie, czy istnieje coś takiego jak etyka w polityce? Ktoś powie, że w polityce etyka nie istnieje. To nieprawda, etyka w społeczeństwie jest zawsze i wszędzie obecna, inaczej nie potrafilibyśmy na przykład określić, jakie działania są w danym obszarze życia nieetyczne.

Etyka w polskiej polityce i ekonomii Mirosław Matyja

rynek, jak i społeczeństwo zawsze reagują na te zjawiska, które wynikają głównie z ślepego dążenia jednostek do maksymalizacji zysku (wymiernego i niewymiernego), co grozi bezpośrednio rozproszeniem wartości etycznych. I to się stało w Polsce.

Etyka i odpowiedzialność Trywialnie mówiąc, polityka i etyka są wzajemnie sprzeczne. Politycy postępują albo udają, że postępują racjonalnie, ale działają przede wszystkim partyjnie, natomiast moraliści stawiają na pierwszym miejscu wrodzone człowiekowi zasady etyczne. Postępowanie partyjne polityków definiowane jest jako subiektywny wybór najlepszej spośród możliwych opcji, ale takiej, która odpowiada interesom ich partii, a nie społeczeństwu jako całości. Politycy koncentrują się przy tym na wyborcy, a nie na obywatelu, a to jest subtelna różnica. Etyka natomiast to postępowanie moralne oparte na własnych, indywidualnie określonych, wyniesionych z domu lub ogólnie przyjętych preferencjach. W konsekwencji politycy kierujący się partyjnym interesem, są ograniczeni (przez ich wodza partyjnego) w swojej subiektywnej wolności optymalnego dla nich wyboru. Kierują się tzw. interesem partyjnym i maksymalizacja różnie pojmowanego przez nich zysku (dążenie do zdobycia władzy albo utrzymania się przy władzy). Ludzie, również politycy, zawsze działają dla jakiegoś zysku, nie tylko na rynku; nawet jeśli zysk jest niewymierny i nieprzeliczalny na pieniądze. Etyka odgrywa przy tym ogromną rolę, wskazuje nam bowiem obiektywną drogę działania, dzięki czemu unikamy działań niemoralnych i nieuczciwych. Naturalnie hierarchie wartości ludzi są różne i zysk dla jednych zyskiem są np. dobra materialne, a dla innych władza, dominacja. Etyka występuje jednak w każdym z tych przypadków, niezależnie od motywów działania. Ważne jest, aby ogólnie przyjęte aspekty moralno-etyczne były respektowane przez działające podmioty, które dążą do osiągnięcia zysku. Jeśli zasady te nie są respektowane, dochodzi do naruszenia równowagi w relacji społeczeństwo-państwo-ekonomia, co w konsekwencji wcześniej czy później prowadzi do kryzysu ekonomicznego, społecznego i moralnego. W Polsce obecnie mamy do czynienia z polityczno-społeczno-moralnym kryzysem i wszyscy o tym wiemy.

Powszechnie wiadomo, że etyki nie można interpretować inaczej, jak tylko w powiązaniu z pojęciem odpowiedzialności. W tradycyjnym rozumieniu etyki każdy ponosi odpowiedzialność za skutki własnego działania. Z prawnego i moralnego punktu widzenia oznacza to konieczność świadomego sterowania własnym postępowaniem i wynagrodzenia poniesionych strat (spowodowanych świadomie lub nieświadomie). I tu mamy problem z politykami, którzy nie chcą, nie potrafią albo nie muszą ponosić odpowiedzialności za popełnione błędy. Dlaczego tak się dzieje? Bowiem posiadają monopol na bezkarne działanie – bez kontroli społeczeństwa.

Jak przezwyciężyć kryzys politycznospołeczno-moralny w Polsce? Nie jest żadną tajemnicą, że w Polsce równowaga w relacjach społeczeństwa, państwa i gospodarki jest co najmniej zachwiana, a polityka – powiedzmy szczerze – była zawsze daleka od respektowania jakichkolwiek wartości etycznych. Długoterminowe uzdrowienie relacji społeczeństwo-państwo-gospodarka wymaga stworzenia nowej politycznej i ekonomicznej koncepcji sprawnego funkcjonowania polityki i gospodarki rynkowej. Koncepcja ta powinna być związana z udziałem społeczeństwa w procesie decyzyjnym państwa polskiego. Wartości etyczne w polityce i gospodarce mają tylko wtedy szanse, gdy te dwa filary są oddolnie kontrolowane przez obywateli, nie zaś przez decydentów subiektywnie interpretujących wartości moralne. Należy powiązać postępujący proces informacyjny i aktualny stan środowiska społecznego z potrzebami dzisiejszego społeczeństwa obywatelskiego. W rezultacie powstaną nowe relacje między ekonomią, społeczeństwem i państwem. A to społeczeństwo wie najlepiej, czego mu potrzeba, i powinno współdecydować i współodpowiadać za podjęte decyzje. Wówczas zostanie zagwarantowany obiektywizm społecznych wartości moralnych. Oczywiście dążeniem do maksymalizacji zysku trudno jest sterować bez ingerencji państwa. Stąd wynika regulacyjna i kontrolna rola państwa i organizacji ogólnonarodowych, ale pod jednym warunkiem – na tyle, na ile to konieczne! A więc mamy tu zasadę subsydiarności.

Rajmund Pollak w swojej książce odkrywa prawdziwe przyczyny sprzedaży przez Rosję Alaski Stanom Zjednoczonym. Czytelnicy poznają dowody bankructwa moskiewskiego cara wkrótce po stłumieniu powstania styczniowego. Wobec pustego skarbca, aby wypłacić żołd rosyjskim wojskom okupującym większą część naszej ojczyzny, władze Kremla były zmuszone sprzedać Alaskę Stanom Zjednoczonym.

POLSKIE KRESY, co nam obca moc wydarła

Z

e strony USA uczestniczył w zakupie polski emigrant, który został potem pierwszym gubernatorem Stanu Alaska, a współcześnie jest w USA bohaterem na równi z Kościuszką i Pułaskim, natomiast zupełnie zapomniano o nim w naszych podręcznikach historii. Przez niemal 150 lat faktyczne powody sprzedaży Alaski Stanom Zjednoczonym były ukrywane przed polską opinią publiczną zarówno przez

okupantów rosyjskich, potem przez komunistów, a po 1989 roku przez elity okrągłego stołu, starające się obrzydzić narodowi polskiemu ideały powstania styczniowego, którego celem było nie tylko oswobodzenie Polski, ale również stworzenie Rzeczpospolitej Trojga Narodów: Polski, Litwy i Rusinów, zamieszkujących wtedy na terenach współczesnej Ukrainy. W dziele pt.: POLSKIE KRESY, co nam obca moc wydarła, znajduje się

też rozdział o powstaniu lwowskim, którego 100. rocznicy z niewiadomych przyczyn nie obchodzono w III RP. Bogato ilustrowana praca przedstawia także zapomniane przez większość „poprawnych politycznie” historyków Polskie Termopile, czyli Zadwórze, gdzie w 1920 roku 318 Lwowskich Orląt powstrzymało atak na Lwów 30-tysięcznej armii konnej Budionnego, zabijając 3 tysiące bolszewików i ciężko raniąc 7 tysięcy

W procesie działalności gospodarczej trzeba usankcjonować wprowadzenie kodeksów etycznych (code of ethics), które odpowiadałyby obiektywnemu pojęciu etyki i nie kreowały, jak na przykład dotychczas instytucje finansowe, własnych subiektywnych systemów wartości moralnych. Kto jest przekonany o tym, iż postępuje etycznie, powinien zadać sobie pytanie, czy sam jest moralnym modelem dla innych. Myślę tu również o politykach polskich… W tym wypadku nie można zdać się na partyjne oceny, gdyż wówczas etyka stanie się pojęciem zupełnie niezdefiniowanym.

ewentualnym wprowadzeniu narzędzi bezpośredniej demokracji. Otóż wskutek zastosowania oddolno-demokratycznych instrumentów dojdzie do oczekiwanego osłabienia wszechmocnego i partyjnie wybieranego Sejmu, który będzie musiał się liczyć z siłą i potencjałem naturalnej opozycji, jaką stanie się społeczeństwo/ elektorat. To właśnie społeczeństwo przejmie po części funkcję decyzyjną, ale wbrew pozorom nie ona jest najważniejsza. Dużo ważniejsza stanie się funkcja kontrolna obywateli, którzy będą wrażliwie reagować na wszelkie posunięcia i decyzje parlamentu. Sejm i Senat nie będą mogły w tych warunkach odgrywać nadal roli „niekoronowanych królów”. Będą miały świadomość tego, że każda uchwalona przez nie ustawa może spotkać się z protestem elektoratu w postaci weta obywatelskiego. Również rząd stanie się ostrożniejszy w swoich posunięciach. Społeczeństwo, które „nie śpi i czuwa”, będzie kontrolować poczynania najwyższych organów państwa. Przeciwnicy demokracji bezpośredniej zarzucają często temu systemowi politycznemu osłabienie roli parlamentu. Paradoksem w polskich uwarunkowaniach politycznych jest to, że właśnie o to chodzi – o osłabienie wszechmocnej roli partyjnego parlamentu. Posłowie i senatorowie byliby

Ludzie, również politycy, zawsze działają dla jakiegoś zysku, nie tylko na rynku; nawet jeśli zysk jest niewymierny i nieprzeliczalny na pieniądze. Dlatego ważny jest głos ogółu, wyrażony na przykład w referendum ogólnonarodowym. Decyzja podjęta w ramach referendum nie może być i nie jest subiektywna. Ma ona charakter ogólnoetyczny i społeczny. Oczywiście to państwo powinno określać i egzekwować reguły harmonizacji życia społeczno-politycznego z ekonomią, co stworzy możliwość znalezienia skutecznych rozwiązań. Ale jakie państwo? Oczywiście bezpośrednio-demokratyczne, kierowane nie odgórnie, lecz oddolnie i subsydiarnie, włączając całe społeczeństwo w procesy decyzyjne. Jakość życia obywateli należy oceniać na podstawie szeroko pojętego społecznego zysku, który byłby opłacalny dla wszystkich uczestniczących podmiotów. Każdy obywatel powinien mieć świadomość współodpowiedzialności za prawidłowe i etyczne funkcjonowanie trójkąta społeczeństwo-państwo-gospodarka.

Jak ja to widzę? Demokracja komplementarna, oparta również na instrumentach bezpośrednio-demokratycznych: referendum, inicjatywy obywatelskiej i weta obywatelskiego, powinna doprowadzić do długo oczekiwanego przez Polaków przesunięcia środka ciężkości w procesie polityczno-decyzyjnym na korzyść obywatela. To właśnie obywatel w ramach tego typu demokracji zaczyna przejmować należną mu w społeczeństwie funkcję suwerena i (współ)decydenta. Przyjrzyjmy się bliżej zmianie układu sił w polskim systemie politycznym po „jeźdźców Apokalipsy” – jak wtedy nazywano konarmię Budionnego. To były Termopile zwycięskie, bo wprawdzie poległo na polu chwały 318 Polaków, jednak Lwów ocalał, a armia Budionnego już nigdy potem nie pokonała Wojska Polskiego. Autor opisał również późniejszą, ostatnią szarżę „jeźdźców Apokalipsy”, czyli największą bitwę kawaleryjską XX wieku pod Komarowem, gdzie 10 tysięcy polskich ułanów pod dowództwem gen. Rómmla starło na miazgę 20 tysięcy kozaków Budionnego! Czytelnicy znajdą również szczegóły bohaterskiej postawy drużynowego Witolda Pileckiego i zuchów ze Stanisławowa, którzy w szeregach armii Żeligowskiego odbili w 1920 roku Wilno z rąk probolszewickich Litwinów. Autor opisał również Akcję „Ostra Brama”, w której 18 tysięcy partyzantów AK odbiło Wilno z rąk hitlerowskich, zanim weszła tam Armia Czerwona. Będzie również mowa o tajnych kompletach z historii, które odbywają się współcześnie m.in. w Bielsku-Białej, w Czechowicach-Dziedzicach czy w Bytomiu.

zmuszeni reprezentować interesy swoich wyborców i konsultować się z nimi – w przeciwnym razie „lud sięgnie po swoją broń”: weto lub inicjatywę. Parlament stałby się, bo musiałby się stać, bardziej obywatelski i demokratyczny. Poza tym niezadowolenie społeczne nie musiałoby się przejawiać w demonstracjach ulicznych, marszach i publicznych protestach. Inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie to najskuteczniejsze metody protestu – usankcjonowanego prawnie, pokojowego i wchodzącego w skład systemu politycznego. Społeczeństwo, świadome posiadania tych instrumentów w swoim ręku, staje się bardziej odpowiedzialne za sprawy państwa i narodu, bardziej obywatelskie.

Osłabienie partii politycznych W demokracji komplementarnej dochodzi również do osłabienia partii politycznych – obywatele nie muszą „stawiać” na którąś z nich (aby się ponownie rozczarować), bo sami współdecydują. Przynależność partyjna przestaje być atrakcyjna, gdyż pojawiają się inne możliwości wpływu na decyzje instytucji państwowych. Dzięki praktyce weta obywatelskiego, inicjatywy obywatelskiej i referendum następuje zdezawuowanie roli wiodących partii masowych typu wodzowskiego. Krótko mówiąc, przywódcze partie tracą monopol pełni władzy, czyli dominacji nad narodem, która de facto przechodzi w ręce społeczeństwa obywatelskiego, a więc rzeczywistego suwerena. Partie W żadnej gazecie ani rządowej, ani opozycyjnej nie znajdą Czytelnicy ukrywanych starannie przed opinią publiczną informacji o całkiem aktualnych prześladowaniach Polaków na Litwie i na Ukrainie. Istnieją dowody na to, że obecny prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski prowadzi politykę zgodną z ideologią UPA, OUN oraz SS Galizien i dąży do przekształcenia Ukrainy w Bandero-Land. Za pieniądze dostarczane przez rządy Polski po 1989 roku na Ukrainę, buduje się tam już niemal w każdym mieście, a nawet na niektórych wsiach pomniki ku czci Stepana Bandery, UPA i OUN, a także ku czci hitlerowca Romana Szuchewycza, który współpracował z przywódcami SS Galizien. Rajmund Pollak przedstawia również aktualne postulaty Tatarów polskich mieszkających na Podlasiu, którzy twierdzą, że Krym nie powinien należeć ani do Rosji, ani do Ukrainy, lecz do Tatarów. Mieszkańcy Podlasia pytali autora książki: „Dlaczego Rząd Polski walczy o Krym dla Ukrainy, a nie domaga się Lwowa i Stanisławowa dla Polski”?! Inną bulwersującą sprawą ujawnioną w książce jest oficjalne

polityczne muszą walczyć o głosy wyborców, proponując im konkretne rozwiązania problemów, a nie „jałmużnę”.

Rola rządu i administracji W demokracji komplementarnej rząd ma taki charakter, jaki powinien mieć, a więc nie tylko władczy, ale przede wszystkim wykonawczy. Do jego zadań należy między innymi sprawne i zgodne z obowiązującym prawem przeprowadzanie referendum i wdrażanie w życie decyzji głosowań ogólnokrajowych (ustaw i zmian Konstytucji). Administracja państwowa traci swoją niekontrolowaną i wszechmocną rolę, której dzisiaj nikt nie jest w stanie zrozumieć. W rękach elektoratu znajduje się instrument (weto obywatelskie), dzięki któremu może (i powinno) dojść do redukcji nadmiernej biurokracji w kraju. Kto (współ)decyduje i płaci podatki, ten wymaga odpowiedniego traktowania go w urzędach.

Pozytywna energia Świadomość współrządzenia wywołuje w społeczeństwie pozytywną energię, a to dzięki poczuciu współodpowiedzialności nie tylko za przyszłe losy kraju, ale także za bieżącą politykę. Zjawisko to sprawia, że dotąd potulna i letargiczna część narodu czuje się doceniana, potrzebna i zainteresowana polityką. Rozwija się społeczeństwo w pełni obywatelskie i uczestniczące. Proces politycznej socjalizacji obywateli przybiera pozytywny kierunek. Debaty przedreferendalne są rzeczowe, a nie ideologiczne. Nie może być inaczej, bowiem obywatele głosują we własnym interesie, znając najlepiej swoje problemy i bolączki, a nie na rzecz partii politycznej. Funkcjonuje to na zasadzie: „ja wiem lepiej, czego potrzebuję”. Proces decyzyjny w demokracji oddolnej/komplementarnej jest nieco dłuższy niż w demokracji parlamentarnej, ale zredukowana zostaje ilość „produkowanych” ustaw. Uchwalone ustawy są filtrowane przez całe społeczeństwo/ elektorat. Poza tym konstytucja odzyskuje swoje wiodące znaczenie jako zbiór zasadniczych praw i obowiązków. Sztuka efektywnego rządzenia polega bowiem na respektowaniu dobrej konstytucji i uchwalaniu rzeczowych i „ludzkich” ustaw, po ich uprzedniej konsultacji ze społeczeństwem. W procesie rządzenia liczy się przecież jakość i efektywność, a nie ilość i pośpiech. Instrumenty demokracji oddolnej uniemożliwiają albo ograniczają korupcję, afery gospodarcze, nieuczciwe bogacenie się polityków, marnotrawstwo i rozkradanie majątku narodowego oraz podział społeczeństwa na „lepszych” i „gorszych”. Czy wprowadzenie instrumentów demokracji bezpośredniej w Polsce to utopia, czy może szansa na lepszą przyszłość dla milionów Polaków? No cóż, przykra prawda jest taka, że do stracenia mamy niewiele, a do zyskania ustrój prawdziwie demokratyczny, z mocnymi akcentami etyczno-społecznymi, w którym obywatel przestaje być pionkiem na szachownicy, na której swój mecz szachowy rozgrywają nieudolni, sfrustrowani i skłóceni gracze. K

stanowisko MSZ RP skierowane do Łukaszenki, w którym czytamy: „Polacy nie chcą ani Nowogródka, ani Nowogródczyzny”! Oświadczenie to wydano w sytuacji, gdy dyktator Łukaszenka kazał uwięzić mieszkających nadal na Nowogródczyźnie Polaków za to, że uczcili pamięć bohaterskich partyzantów AK i NSZ, którzy w ramach Nowogródzkiego Zgrupowania AK uczestniczyli w akcji wyzwolenia Wilna spod okupacji niemieckiej pn. „Ostra Brama”! Książka sięga również do czasów I Rzeczypospolitej i przypomina śluby Króla Jana Kazimierza we Lwowie oraz okres chwalebnych zwycięstw oręża polskiego na Kresach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Autor sporo podróżował jako pracownik biura handlu zagranicznego, a także jako działacz NSZZ Solidarność i wielokrotnie był świadkiem zachowania naszych oficjalnych przedstawicieli na obczyźnie, a w książce bez owijania w bawełnę opisuje zachowanie niektórych dyplomatów i ich ślepotę na współczesne prześladowania Polaków np. na Litwie i Ukrainie! Książka ukaże się w drugiej połowie października 2021 roku. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

14

MYŚL JP II

P

olski termin ‘przedsiębiorczość’ pochodzi od czasowników ‘przedsięwziąć, przedsiębrać’, które źródłowo nie tyle wskazują na jakąś konkretną dziedzinę działania, ile na indywidualne podjęcie się rozłożonej w czasie czynności, ukierunkowanej na nowy pozytywny cel oraz na wykonanie jej według własnego zamysłu, ze świadomością odpowiedzialności za jej wynik. W słownikach i encyklopediach angielskich i amerykańskich przedsiębiorczość (‘enterprise’) jest już wyłącznie wiązana z obrotem kapitału i – z jednej strony – odnosi się do działań biznesowych nacechowanych ryzykiem i nakierowanych na zysk. Z drugiej zaś strony odnosi się do stanu umysłu skłonnego do podejmowania ryzyka obrotem kapitału (ma wymiar psychologiczny). W pierwszym przypadku można rozważać stopień wolności przedsiębiorczości, który w tych źródłach sprowadza się do swobodnego dysponowania prywatnym kapitałem przedsiębiorcy, co ma być zgodne z duchem prawdziwego kapitalizmu (vide np. A Dictionary of Political Thought Rogera Scrutona). W psychologicznym rozumieniu przedsiębiorczości w podobnych źródłach podkreśla się powinowactwo przedsiębiorczości z przedsięwzięciem (venture), wymagającym w pokonywaniu trudności: determinacji, inicjatywy, energii, innowacyj-

Człowiek jest powołany do pracy (ów „laborem exercens”), ale w perspektywie teologicznej, tzn. kontynuacji boskiego dzieła stworzenia; a więc do pracy wolnej, twórczej, przyczyniającej się do tworzenia dobra. ności (vide np. Webster’s Encyclopedic Dictionary). Enterprise to także to, co w języku polskim nazywa się przedsiębiorstwem, czyli jednostka aktywności gospodarczej lub jej organizacji, ale przede wszystkim biznesowej (vide – The New Penguin English Dictionary). Już tylko pobieżna analiza znaczeniowa pojęć ‘przedsiębiorczość’ PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

Przed kontynuacją rozważań o przedsiębiorczości, podjętych w 80 numerze „Kuriera WNET” warto przypomnieć słownikowe znaczenie terminu ‘przedsiębiorczość’ – w jego klasycznym rozumieniu. W słownikach i leksykonach polskich określana jest zwykle jako ludzkie działanie, najczęściej w sferze handlu i przemysłu, odznaczające się inicjatywą, zdecydowaniem, samodzielnością.

Działanie przedsiębiorcze a twórczość Perspektywa ludzkiej podmiotowości i powołania do pracy Teresa Grabińska i ‘enterprise’ wyraźnie wskazuje na szersze znaczenie terminu w języku polskim w stosunku do angielskiego. Przypuszczalnie zaważyła na zwężeniu zakresu pojęciowego tzw. nowa moralność handlowa Adama Smitha i Davida Hume’a, w której zwykła dotychczas angielska ‘krzątanina’, czyli ‘business’ nabrała nowego, szczegółowego znaczenia, tj. zaangażowania się w obrót kapitałem w handlu i przemyśle. Co prawda, w przeciwieństwie do Hume’a, akcentującego użyteczność jako pozytywny cel czynu, A. Smith w Teorii uczuć moralnych (The Theory of Moral Sentiments) uczynił cnotę współodczuwania (sympathy) instancją rozstrzygającą o moralnej kwalifikacji czynu. A. Smith jednak w ten sposób otworzył drzwi do subiektywizacji ocen moralnych, a utylitaryzm je następnie próbował obiektywizować (vide „Kurier WNET” nr 76). A wszystko to wychodziło naprzeciw potrzebie ukierunkowania ludzkiego działania w chaosie wartości czynu chrześcijanina zreformowanego (vide „Kurier WNET” nr 72).

S

mith poddał diagnozie stan człowieka gnuśnego, biernego, bytującego w społeczności zamkniętej na zewnętrzne wyzwania, a następnie „zaordynował” mu „biznesową” terapię: „Być może on również, gdyby był człowiekiem spekulacji [w sensie zastanawiania się nad własnym losem w celu poprawienia go – T.G.], doszedł­ by w rozumowaniu do skutków, jakie ta katastrofa może wywrzeć na handel w Europie oraz w ogóle na handel i interesy (business) świata”. Gdyby zaś udało mu się pokonać psychologiczną prostrację, „będzie rozwijał swoje interesy (business) lub przyjemności, odpoczywał lub bawił się” (tłumaczenie własne). Skoro termin ‘business’ jest źródłowo rozumiany jako krzątanina w interesach, to zjawia się konieczność wzięcia pod uwagę finansowych korzyści przedsiębiorczości biznesowej oraz uwzględnienia w profilu psychologicznym przedsiębiorcy tzw. żyłki do interesów, czyli umiejętności przełożenia wysiłku włożonego w działanie na wymierny zysk, tj. na przyrost kapitału. Czy zatem przedsiębiorca musi się wykazywać sprytem, a przedsiębiorczość to to samo, co zmyślność w pomnażaniu bogactwa, czyli pewien rodzaj twórczości? Na pierwsze pytanie należy z pewnością odpowiedzieć, że tak, chociaż w uczciwym przedsięwzięciu spryt jest zabarwiony czujnością lub nowatorstwem rozwiązań, aby się nie dać oszukać w interesie lub znajdować nowe sposoby zarabiania, nie zaś aktywnością w celu oszukania partnera w interesie. Tak czy inaczej, przedsiębiorca pozostaje pod presją utraty kapitału lub jego części. Drugie pytanie jest związane z pierwszym, bo odpowiedź na nie dopełnia psychologiczny profil przedsiębiorcy, skłania ono jednak do głębszych rozważań natury ogólniejszej. Problem sygnalizowany w tym pytaniu nurtował współczesnych amerykańskich neokonserwatystów (zwanych neokonami), którzy próbowali w (kapitalistycznej) przedsiębiorczości odnaleźć chrześcijański zew pomnażania dobra w świecie

i naśladownictwo boskiej kreatywności. Wspomniany w poprzednim eseju (vide „Kurier WNET” nr 87) zbiór artykułów pt. Etyka kapitalizmu w redakcji Petera L. Bergera, mimo upływu ok. 30 lat od wydania, dalej jest ważnym świadectwem poszukiwania uzgodnienia wartości przyrostu bo­gactwa materialnych i niematerialnych przedmiotów, wytworzonych przez przedsiębiorców z wartością kreatywnej pracy ludzkiej. Dyskusja w Etyce kapitalizmu została podjęta w obliczu opublikowania w latach 80. XX wieku społecznych encyklik Jana Pawła II Laborem exercens (LE) i Sollicitudo rei socialis (SRS) oraz nieco późniejszej Centesimus annus (CA). Pierwsza i trzecia zostały zwyczajowo wydane w kolejną dziesiątą rocznicę (odpowiednio w 1981 r. i 1991 r.) ogłoszenia w 1891 r. przez Leona XIII słynnej encykliki Rerum novarum, w której po raz pierwszy zostało przedstawione papieskie stanowisko wobec wyzysku pracowników najemnych w kapitalistycznym systemie produkcji, odmienne od dominującej ideologii marksistowskiej. W trzech wspomnianych encyklikach Jan Paweł II, gdy pisał o przedsiębiorczości, odnosił ją do „inicjatywy ekonomicznej”, lecz z nią jej nie utożsamiał. W encyklice SRS pisał: „Należy zauważyć, że w dzisiejszym świecie – wśród wielu praw człowieka – ograniczone jest prawo do inicjatywy gospodarczej, które jest ważne nie tylko dla jednostki, ale także dla dobra wspólnego. Doświadczenie wykazuje, że negowanie tego prawa, jego ograniczanie w imię rzekomej »równości« wszystkich w społeczeństwie, faktycznie niweluje i wręcz niszczy przedsiębiorczość, czyli twórczą podmiotowość obywatela”. Przedsiębiorczość więc Jan Paweł II rozumiał jako antropologiczną cechę człowieka. Jest nią „twórcza podmiotowość obywatela”. Pisząca te słowa w innych artykułach dociekała znaczenia tego wyrażenia. Tu trzeba koniecznie wskazać na człowieka-przedsiębiorcę, który jest wolny w twórczym sposobie podejmowania działania mającego znaczenie dla stanu zorganizowanej wspólnoty, której jest członkiem (obywatelem). Jego przedsiębiorcze działanie musi się zatem odbywać w rygorze prawnym owej wspólnoty. Rygor ten jednak nie może – jak w społecznościach niewolniczych lub nadmiernie skolektywizowanych – niszczyć tej pierwszej cechy przedsiębiorczości, tj. wolnej kreatywności.

W

nawiązaniu do przytoczonej definicji przedsiębiorczości Jan Paweł II w kolejnej encyklice, Centesimus annus, powiązał antropologiczną konstytutywność przedsiębiorczości z inicjatywą gospodarczą (także w handlu i przemyśle), wymagającą wspólnego wysiłku i współpracy wielu podmiotów: „Zorganizowanie takiego wysiłku, rozplanowanie go w czasie, zatroszczenie się, by rzeczywiście odpowiadał temu, czemu ma służyć, oraz podjęcie koniecznego ryzyka, jest dziś także źródłem bogactwa społeczeństwa. W ten sposób staje się coraz bardziej oczywista i determinująca rola zdyscyplinowanej

i kreatywnej pracy ludzkiej – jako część istotna tej pracy – rola zdolności do inicjatywy i przedsiębiorczości”. W tej wypowiedzi Jan Paweł II wskazał na ważny niematerialny warunek i jednocześnie przejaw przedsiębiorczości – umiejętność organizacji pracy w taki sposób, aby każdy w nią zaangażowany mógł się w sposób twórczy realizować i aby wspólny wysiłek wpisywał się w urzeczywistnienie założonego dobra. W poprzednim cytacie z encykliki SRS Jan Paweł II wyraził jedną z wielu wątpliwości odnośnie do stanu współczesnego mu kapitalistycznego modelu gospodarowania, która pozostaje szczególnie ważna w przyszłej zglobalizowanej gospodarce, zarządzanej niejako automatycznie, za pomocą symulacji wirtualnej. Wspomniane przez Jana Pawła II hasło „rzekomej »równości«”, mimo że przez niego wiązane zwłaszcza

z formacją marksistowskiego kolektywizmu, staje się coraz bardziej aktualne w procesie unifikacji kulturowej i organizacyjnej w skali globu oraz w towarzyszącym mu przekształcaniu przedsiębiorczości klasycznej w korporacyjną. Każda unifikacja i uniformizacja jest ograniczeniem. W wojsku lub w formacjach paramilitarnych i porządku publicznego ujednolicenie służy skutecznemu grupowemu wykonywaniu zadań wymagających szybkiej reakcji oraz decydujących o ochronie lub obronie jednostek i społeczności. Zawsze unifikacja i uniformizacja są czymś sztucznym w stosunku do wyjątkowości każdej ludzkiej istoty i darowanego jej potencjału człowieczeństwa, lecz tylko czasem konieczne. Człowiek jest powołany do pracy (ów „laborem exercens”), ale w perspektywie teologicznej, tzn. kontynuacji boskiego dzieła stworzenia; a więc do pracy wolnej, twórczej, przyczyniającej się do tworzenia dobra. Czy tworzenie bogactwa to to samo co tworzenie dobra, jak postulują niektórzy amerykańscy neokonserwatyści, to sprawa wymagająca oddzielnej analizy. Tu trzeba tylko zaznaczyć, że pomnażanie dobra wymaga jasnej hierarchii wartości, której podstawy przekraczają cele ciasno pragmatyczne.

W

katolickim piśmiennictwie polskim znajdują się wartościowe pozycje poświęcone teologii pracy, jak np.: bł. X. kardynała Stefana Wyszyńskiego Duch pracy ludzkiej, liczne prace Czesława Strzeszewskiego, w tym jego monografia Praca ludzka. Zagadnienia społeczno-moralne, twórczość X. Józefa Majki w dziedzinie katolickiej nauki społecznej, w tym jego Rozważania o etyce pracy. W nurt teologii pracy wpisała się oczywiście pierwsza encyklika społeczna LE Jana Pawła II. Nawiązywała, choć bez konkretnych odniesień, do masowego sprzeciwu polskich robotników lat 1980/1981. W jej perspektywie ów sprzeciw to przede wszystkim domaganie się upodmiotowienie pracy ludzkiej (vide „Kurier WNET” nr 84). Encyklika LE miała zostać ogłoszona w maju 1981 r., ale zamach na Ojca Świętego 13 maja przesunął na jesień

to wydarzenie, doniosłe także dla walczącej o swe prawa pracowniczej Solidarności. Jan Paweł II w III rozdziale encykliki LE ustosunkował się do konfliktu pracy i kapitału, przy czym zaznaczył, że jego rozpoznanie dotyczy współczesnej mu formy kapitalizmu. Podstawowym wyznacznikiem tego konfliktu jest dominacja właścicieli miejsc pracy nad pracownikami najemnymi. Konflikt ten jednak nie może być rozwiązywany w duchu ideologii marksistowskiej. W nauce społecznej Kościoła obowiązuje zasada pierwszeństwa »pracy« przed

„Przyczyną sprawczą” każdego przedsiębiorczego wysiłku jest powołanie człowieka do pracy, a kapitalistyczne lub inne formy organizacji pracy są jedynie instrumentem, który musi być dostosowywany do konstytucji bytu ludzkiego. »kapitałem«. „Przyczyną sprawczą” każdego przedsiębiorczego wysiłku jest owo powołanie człowieka do pracy, a kapitalistyczne lub inne formy organizacji pracy są jedynie instrumentem, który musi być dostosowywany do konstytucji bytu ludzkiego, nie zaś odwrotnie, tj. wyłącznie do wymogów działania organizacji. Człowiek został przez Stwórcę obdarzony zdolnością do pracy przekształcającej dary naturalne, ale nie w sposób rabunkowy, gdy spełnienie wymogów organizacji pracy nastawionej na stały wzrost gospodarczy prowadzi do katastrofy ekologicznej lub – jak w ideologii transhumanistycznej (vide „Kurier WNET” nr 81 i 86) – ma spowodować unieważnienie wartości wszelkiej naturalności, w tym fenomenu ludzkiej przedsiębiorczości. K

R E K L A M A

KONCERT FINAŁOWY WIELKIEJ WYPRAWY RADIA WNET

22 września odbył się koncert finałowy Wielkiej Wyprawy Radia Wnet. Było nam niezmiernie miło gościć Państwa w teatrze Palladium. Koncert podsumował miesiąc wyjazdowej trasy, podczas której odwiedziliśmy miasta, w których nadaje Radio Wnet. Dziękujemy za zapełnienie całej Sali, wspólne śpiewanie piosenki Robimy Radio autorstwa Ryszarda Makowskiego oraz entuzjastyczne przyjęcie wszystkich wykonawców występujących podczas koncertu. W sposób szczególny dziękujemy Partnerowi wydarzenia, koncert odbył się we współpracy z PKO Bankiem Polskim.

wystąpili: Dariusz „Maleo” Malejonek Marcin i Lidia Pospieszalscy MILO Esemble Belarusian Truestory Joanna Rawik

PARTNER WYDARZENIA


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

15

HISTORIA

M

łody proboszcz okazał się prężnym i utalentowanym administratorem. W pierwszej kolejności zadbał o sprawy gospodarcze. Przeprowadził inwentaryzację majątku i dokonał zmian w jego zarządzaniu, dzięki czemu dochody parafii szybko wzrosły. Pozwoliło to na przeprowadzenie w świątyni szeregu niezbędnych remontów i na poprawę warunków materialnych w należących do parafii instytucjach wychowawczych. Były to 4 typy szkół z prawami państwowymi: siedmioklasowe gimnazjum męskie, gimnazjum żeńskie z 8 klasą pedagogiczną, szkółka elementarna dla ubogich dziewcząt oraz żeńska szkoła zawodowa. Nowy proboszcz zastał w nich szczególnie trudną sytuację. Placówkami zarządzał syndyk, a przełożoną internatu dla dziewcząt była indyferentna religijnie wolnomyślicielka. Ks. Budkiewiczowi ogromnie leżała na sercu sprawa wychowania katolickiego młodego pokolenia, jak również poziom edukacji. Zadbał więc nie

tylko o poprawę sytuacji finansowej tych placówek, ale też nadzorował ich funkcjonowanie. W trosce o poprawę warunków materialnych pracowników szkół zainicjował utworzenie dla nich kasy zapomogowo-pożyczkowej. Liczył na to, że do podniesienia poziomu edukacji przyczyni się młoda kadra nauczycielska, ale szybko się zawiódł. Z tego powodu dwa lata później zaprosił do Petersburga matkę Urszulę Ledóchowską jako utalentowaną nauczycielkę i wychowawczynię. Powierzył jej kierowanie internatem dla dziewcząt i tym razem się nie zawiódł, gdyż m. Urszula dokonała jego reorganizacji i wprowadziła atmosferę sprzyjającą wychowaniu. Tak zaczęła się znajomość i kilkuletnia współpraca Założycielki zgromadzenia szarych urszulanek i ks. proboszcza.

W

tym czasie wielu przedstawicieli inteligencji rosyjskiej było zafascynowanych myślą znakomitego filozofa – Włodzimierza Sołowiowa, który twierdził, że Cerkiew prawosławna gnije, a Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym i żywym Kościołem. Pod wpływem jego poglądów unici powracali do wiary przodków, a prawosławni przechodzili na katolicyzm. Matka Urszula Ledóchowska i ks. Konstanty Budkiewicz z uwagą śledzili ten proces, a wiedząc, że dla Rosjan niemałą przeszkodę stanowił język, postanowili temu zaradzić. W rezultacie, za namową św. Urszuli, ks. proboszcz podjął nowatorską, aczkolwiek ryzykowną inicjatywę wygłaszania kazań dla Rosjan w ich języku. Nie uzgodnił tego jednak ze swym biskupem, Apolinarym Wnukowskim. Wywołało to stanowczy sprzeciw hierarchy, z uwagi na panującą w państwie atmosferę rusyfikacji polskich katolików. W zaistniałej sytuacji Matka Urszula uznała, że rozwiązaniem będzie otwarcie odrębnego przedszkola dla dzieci rosyjskich z kaplicą obok, w której mogłyby się odbywać osobne nabożeństwa dla katolików rosyjskich. Niestety w efekcie konflikt z biskupem zaognił się. Ku zaskoczeniu m. Urszuli ks. Konstanty poparł stanowisko Kurii, która nie wyraziła zgody również i na odrębną kaplicę dla Rosjan. Wybuch I wojny światowej i dalsze wypadki z nią związane sprawiły, że drogi m. Urszuli Ledóchowskiej i ks. Budkiewicza rozeszły się ostatecznie. Siostry urszulanki zawędrowały do Skandynawii, a potem wróciły do niepodległej już Polski, ks. Konstanty Budkiewicz zaś pozostał w Petersburgu. Ten incydent – jak sądzę – wiele mówi zarówno o szerokości horyzontów ks. prałata Budkiewicza, jego odwadze, a nade wszystko – o posłuszeństwie Kościołowi. Inną jego cechą, którą zapamiętali parafianie, była ogromna wrażliwość na potrzeby ludzi biednych. Wspierał działalność instytucji filantropijnych, a jednocześnie mobilizował wiernych Kościoła do samopomocy i zaangażowania dla dobra wspólnoty. Będąc aktywnym członkiem działającego przy parafii Rzymskokatolickiego Towarzystwa Dobroczynności, dawał osobisty przykład parafianom. Prócz tego, w trosce o edukację najbiedniejszych mieszkańców stolicy, zakładał kolejne szkoły elementarne i organizował kółka samokształceniowe pod nazwą ABC, które podporządkował utworzonej w 1907 r., przy swym udziale, organizacji Macierz Szkolna. Prowadził również lekcje religii w sierocińcach na terenie miasta. Zaangażowanie w sprawy biednych nie wyczerpywało jego aktywności. Polem jego działalności było także Towarzystwo Gimnastyczne „Polski Sokół” i wydawanie tygodnika „Czytania Niedzielne” (1916–1918). Pasja społecznikowska ks. prałata Budkiewicza rozszerzała się na cały dekanat, który obejmował gubernię petersburską, pskowską, estońską, nowogrodzką oraz obszar Finlandii, toteż za jego czasów parafia pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej stała się w stolicy Rosji prawdziwym centrum polskości, życia kulturalnego i religijnego. Podczas I wojny światowej ks. Konstanty jako prezes Polskiego Towarzystwa Pomocy Ofiarom Wojny wspierał wysiedlonych na tereny Rosji Polaków. W tym celu została utworzona przy Kurii Archidiecezjalnej Rada Społeczna, którą kierował w latach 1919–1920. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, nie opuścił Rosji, lecz pozostał wraz ze swymi kapłanami i wiernymi Kościoła, dzieląc ich trudny los. Ze względu na nich zdecydował się przyjąć obywatelstwo radzieckie, co w przyszłości stało się pretekstem do oskarżenia go o kontakty i działanie na rzecz obcego państwa (tj. Polski).

W majowym numerze miesięcznika „Wpis” znalazłam artykuł dr Moniki Makowskiej poświęcony Kazimierze Iłłakowiczównie. Zainteresowałam się jego treścią nie tylko ze względu na osobę poetki, ale także na wzmiankę o ks. Konstantym Budkiewiczu. Kazimiera Iłłakowiczówna znała go osobiście. Był zaprzyjaźniony z jej rodziną.

Konstantego wyłania się postać kapłana, który bezgranicznie kochał Kościół i ludzi, którym służył, gotowego oddać życie w obronie wiary katolickiej. A oto jak opisano go w sowieckiej broszurce wydanej w 1923 r. podczas procesu sądowego: „Wśród księży katolickich istnieje specyficzny typ księdza salonowego. Takim jest właśnie Budkiewicz. Różowy i tłusty, ubrany w elegancką sutannę, nosi pince-nez, a jego lśniąca łysina i doskonale wygolone policzki świadczą o całych latach wygodnego życia i dbania o własną osobę” (F. Mc Cullagh, Prześladowanie chrześcijaństwa…, s. 169). Ks. Prałat Budkiewicz zdawał sobie sprawę z zagrożenia ze strony bolszewików. Mimo to, namawiany przez parafian do opuszczenia Piotrogrodu, odmówił, gdyż uznał, że ratując siebie, zaszkodzi innym księżom. W grudniu 1922 r., po zamknięciu kościoła św. Katarzyny, zaczął gromadzić parafian na nabożeństwa w refektarzu i na korytarzach plebanii. 2 marca 1923 r. jego mieszkanie gruntownie przeszukano, a 3 marca otrzymał wezwanie do sądu w Moskwie. Miał stawić się na przesłuchanie przed Najwyższym Trybunałem Rewolucyjnym.

Proboszcz i męczennik Ks. Konstanty Budkiewicz S. Katarzyna Purska USJK

4

W

ybuch rewolucji lutowej, a potem październikowej, nie przeszkodził jego duszpasterskiemu zaangażowaniu. W 1917 r., po abdykacji cara, organizował w swoim mieszkaniu spotkania duchowieństwa. Zainicjował też (w 1918 r.) powstanie Komitetu Obywatelskiego, w skład którego weszło 17 przedstawicieli różnych warstw ludności polskiej w Piotrogrodzie. W latach 1919–1920 była to jedyna, choć nielegalna, społeczna organizacja polska działająca na terenie miasta. Gdy do władzy doszli bolszewicy, został mianowany wikariuszem generalnym

FOT. POLONA.PL

W

roku 1927 poetka zajmowała się tłumaczeniem książki kpt. Francisa Mc Cullagha pt. Prześladowanie chrześcijaństwa przez bolszewizm rosyjski. Dowiedziała się z niej o ostatnich chwilach życia ks. prałata Budkiewicza i poznała okoliczności jego męczeńskiej śmierci. Autor książki był angielskim oficerem i dziennikarzem, który w 1923 r. jako obserwator brał udział w moskiewskim procesie wytoczonym przez władzę bolszewicką 15 księżom katolickim z Rosji, a pośród nich – ks. prałatowi Budkiewiczowi. Swoją relację oparł nie tylko na tym, co sam widział i słyszał, ale także na wspomnieniach innych bezpośrednich świadków. Pod wpływem tej lektury poetka, głęboko nią poruszona, napisała Opowieść o moskiewskim męczeństwie. Udało mi się dotrzeć zarówno do książki Mc Cullagha, jak i do poematu Kazimiery Iłłakowiczówny i muszę przyznać, że oba utwory wywarły i na mnie ogromne wrażenie. Pozwoliły mi poznać sylwetkę kapłana, który odegrał istotną rolę w życiu św. Urszuli Ledóchowskiej oraz w historii sióstr urszulanek Serca Jezusa Konającego – zgromadzenia zakonnego, do którego należę. Ks. Konstanty Budkiewicz urodził się 19 czerwca/1 lipca 1867 r. w majątku Zubry koło Dyneburga. Pochodził z inflanckiego Krasławia. Wychowywał się w rodzinie szlacheckiej, w tradycji katolickiej i patriotycznej. Starannie wykształcony, po ukończeniu gimnazjum w Lublinie, w roku 1886 wstąpił do Seminarium Duchownego w Petersburgu, skąd został skierowany w 1890 r. na dalsze studia do słynnej Rzymskokatolickiej Akademii Duchownej. Ukończył je w 1893 r. ze stopniem kandydata teologii. Po święceniach kapłańskich, które otrzymał 26 września 1893 r., pełnił posługę duszpasterską kolejno w Pskowie, Witebsku i Petersburgu, na terenie archidiecezji mohylewskiej. Pracował jako wikary i prefekt w miejscowych szkołach. W 1903 r., po przeniesieniu do petersburskiej parafii pw. św. Katarzyny, był najpierw wikarym, potem – od stycznia 1904 r. – wiceproboszczem, a od września 1905 r. aż do dnia aresztowania w marcu 1923 r. pełnił funkcję proboszcza. Kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej, konsekrowany w 1783 r., był największą i najstarszą świątynią katolicką w Petersburgu. W jego podziemiach złożono doczesne szczątki króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i przywiezione z Francji ciało króla Stanisława Leszczyńskiego. Do roku 1892, tj. do czasu kasaty zakonów na terenie Rosji, w kościele św. Katarzyny posługiwali ojcowie dominikanie, po czym przeszedł w ręce księży diecezjalnych. Parafia, którą objął ks. Budkiewicz w roku 1905, była niezwykle rozległa. Liczyła ponad 30 tys. wiernych i miała kilka filii. Toteż jej proboszczowie – podobnie jak ks. Konstanty – byli jednocześnie dziekanami. Należeli do niej wierni z 8 grup narodowościowych, a wśród nich, jako najliczniejsi – Polacy (głównie inteligencja polska). Z tych i innych powodów kościół św. Katarzyny był kościołem-matką wszystkich kościołów katolickich na terenie Rosji. W roku objęcia parafii przez ks. Konstantego Budkiewicza jej stan nie był zadowalający. Datki rzucane na tacę nie wystarczały na jej utrzymanie, a tym bardziej – na prowadzone przez nią dzieła. Niewystarczające były również dochody czerpane z nieruchomości, z które były jej własnością. Dlatego zaczęła popadać w stan zadłużenia i zaniedbania.

Katolickich. W przyszłości te fakty stały się tytułem do postawienia mu kolejnego sądowego zarzutu. W lutym 1922 r. władze bolszewickie wydały dekret o przejęciu przez państwo („wycofaniu”) kosztowności kościelnych z rzekomym przeznaczeniem ich na pomoc dla głodującej ludności. Dekret ten obejmował m.in. konfiskatę naczyń liturgicznych i przedmiotów kultu. Był to kolejny – po zakazie uczenia dzieci religii i cenzurze kazań – akt władzy sowieckiej skierowany przeciwko religii. W grudniu tego roku bolszewicy zamknęli wszystkie kościoły w Piotrogrodzie,

W odpowiedzi na akty barbarzyństwa i przemocy ze strony władzy bolszewickiej zaczął wraz z księżmi przygotowywać linię samoobrony, a wiernych uczył, jak bronić wolności Kościoła i wyznawanej wiary katolickiej. przy abp. mohylewskim, Janie Cieplaku. Wtedy to szczególnie mocno zaangażował się w obronę praw Kościoła. Wśród nich za najważniejsze uznał zapewnienie katolikom dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W tym celu delegował kapłanów poza obręb swojego dekanatu. Prześladowania religijne spowodowały, że wielu księży opuściło Rosję lub zostało uwięzionych. W trosce o kapłanów – ich stan liczebny, potrzeby i formację – od sierpnia 1922 r. zaczął wykładać w podziemnym seminarium duchownym. Prócz tego niósł pomoc uwięzionym księżom. Z powodu represji i prześladowań zmniejszyła się też liczba wiernych, więc ks. Konstanty Budkiewicz na nowo musiał budować życie religijne wspólnot parafialnych. Ponieważ bolszewicy zakazali nauczania religii niepełnoletnich, ksiądz nielegalnie czynił to nadal, w swoim mieszkaniu. Wobec zamknięcia przez władze szkół parafialnych organizował tajne kursy, które prowadzili w mieszkaniach kapłani i nauczyciele oraz nielegalne Stowarzyszenie Rodziców i Wychowawców

profanując je i niszcząc lub zabierając ich wyposażenie. Ks. Budkiewicz wobec i tego trudnego wyzwania wykazał się energią i odwagą. W odpowiedzi na akty barbarzyństwa i przemocy ze strony władzy bolszewickiej zaczął wraz z księżmi przygotowywać linię samoobrony, a wiernych uczył, jak bronić wolności Kościoła i wyznawanej wiary katolickiej.

O

d 21 października 1921 r. przewodniczył Komisji Obrony i Rewindykacji Mienia Kościelnego, stworzonej przy Kurii Arcybiskupiej. Z tytułu pełnionej funkcji wielokrotnie redagował i wysyłał protesty adresowane do IV Wydziału Komisariatu Sprawiedliwości, któremu podlegały sprawy religijnych wspólnot. Nie powstrzymały go ani rewizje, które kilkakrotnie przeprowadzono w jego mieszkaniu, ani też groźba aresztowania. Zagrożony, ukrywał się w mieszkaniach parafian, ale nadal prowadził księgi parafialne, organizował cykle pogawędek religijnych, redagował okólniki do kapłanów i wiernych. Z opisu zdarzeń i dokonań ks.

marca 1923 r. wyruszył wraz z abp. Janem Cieplakiem, egzarchą rosyjsko-katolickim Leonidem Fiodorowem i 12 innymi księżmi do Moskwy. Na placu obok dworca kolejowego żegnały ich tłumy katolików. Ludzie płakali, modlili się, a ks. bp Jan Cieplak ich błogosławił. Wezwani na przesłuchanie księża mieli odpowiadać z wolnej stopy, toteż panowało wśród nich przeświadczenie, że po wyjaśnieniu stawianych im zarzutów powrócą do swoich parafii. Dobrej myśli był także ks. Budkiewicz, ufając, że w najgorszym razie część z nich zostanie wysłana z Kraju Rad. Stało się jednak inaczej. Zostali aresztowani pod absurdalnymi zarzutami zdrady państwa i tworzenia antysowieckiej kontrrewolucyjnej organizacji. Przewieziono ich do więzienia na Butyrykach – najsurowszego w Moskwie. Osadzony w celi ks. Budkiewicz zachował spokój i powagę. Naoczni świadkowie wspominali, że w tej ciężkiej sytuacji nie zapominał o odmawianiu brewiarza. Aresztowanie duchownych zbulwersowało światową opinię publiczną. Protesty wysłali zarówno przedstawiciele Kościołów protestanckich, jak i władz państwowych z Francji, Anglii Hiszpanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych. Roman Knoll – chargé d’affairs poselstwa polskiego w Moskwie – w imieniu rządu RP zaproponował władzom sowieckim wymianę więźniów. Mimo tego 21.03.1923 r., w Wielką Środę, kiedy Kościół wspomina zdradę Judasza, rozpoczął się w Moskwie pokazowy proces 15 księży katolickich. Tak zaczęła się droga ks. Budkiewicza, w której bez trudu można dopatrzyć się analogii do procesu i drogi krzyżowej Chrystusa. W Kościele trwał Wielki Tydzień, kiedy sądzono ks. Konstantego Budkiewicza, a wraz z nim – księży katolickich, Kościół i samego Chrystusa. Rozprawa sądowa odbywała się w Domu Związku Czerwonej Pracy w dawnym klubie szlacheckim, w sali balowej zamienionej na salę sądową. Z parteru dochodziła radosna muzyka i głosy zgromadzonych na koncercie ludzi. Na rozprawę oskarżonych księży przybyła specjalnie dobrana publiczność: głównie komuniści, miejscowa hołota i kryminaliści. Wpuszczano ich do sali za biletami. Dziennikarze mogli uczestniczyć w rozprawie tylko za okazaną akredytacją. Publiczność zgromadzona tłumnie na ulicach i w sali sądowej wyła, tupała i gwizdała, a prokurator Nikołaj Kyrylenko w mowie oskarżycielskiej mówił: „Kościół katolicki zawsze wyzyskiwał klasy pracujące. Cała jezuicka dwulicowość, którą posługiwaliście się w czasie obrony, nie przyda się wam na nic i nie uchroni od wyroku śmierci. Żaden papież z Watykanu nie uratuje was teraz. Pluję na waszą religię, tak samo jak na prawosławną, żydowską, mahometańską i każdą inną. Nie masz prawa nad prawo sowieckie i na zasadzie tego prawa musicie ponieść śmierć” (jw., s. 282–296). Stojąc przed Najwyższym Trybunałem, ks. Konstanty Budkiewicz zachowywał się godnie i ze spokojem odpierał stawiane mu zarzuty. Nie dał się wyprowadzić z równowagi ani sędziemu Gałkinowi, ani też prokuratorowi Kyrylence. Spokojnie też i z wyrozumiałością reagował na wybryki publiczności. Nie przyznawał się do

winy, lecz w swoich ostatnich słowach stwierdził: „Duchowieństwo katolickie nie zna, nie może znać i nosić w sercu nienawiści, ponieważ wychowane jest w duchu chrześcijańskiej miłości bliźniego, choćby ten bliźni był jego wrogiem i prześladowcą” (jw., s. 330–335). W kwestii swojego stosunku do dekretu zawłaszczającego mienie kościelne wyjaśnił sądowi, że dekret o rozdziale Kościoła i państwa domaga się rozstrzygnięcia ze strony arcybiskupa co do jego zgodności z prawem kanonicznym. Dlatego też księża nie mogli spisać z władzami ugody, dopóki ks. abp Cieplak nie podjął oficjalnej decyzji. Przypomniał, że zarówno on sam, jak i wszyscy jego towarzysze na ławie oskarżonych, bronili wyłącznie spraw Kościoła i wiary. Podkreślił również międzynarodowy charakter Kościoła katolickiego, z czego wynika dla katolików całego świata obowiązek uznania władzy i kompetencji głowy tego Kościoła we wszystkich sprawach religijno-kościelnych. 25.03.1923 r. sąd ogłosił wyrok. Ks. Konstanty Budkiewicz i abp Jan Cieplak zostali uznani winnymi kierowania „kontrrewolucyjną organizacją księży” i skazani na rozstrzelanie. Pozostali duchowni otrzymali kary więzienia i łagrów. Ks. Konstanty wyrok śmierci przyjął ze spokojem, choć podpisał podsuniętą mu przez obrońcę prośbę o ułaskawienie. Wyrok zapadł w Niedzielę Palmową Męki Pańskiej. Został przyjęty przez opinię publiczną na całym świecie z najwyższym oburzeniem.

W

całej Polsce w intencji skazanych były odprawiane msze św. i nabożeństwa, a w Warszawie odbyła się wielotysięczna demonstracja przeciw decyzji sowieckiego trybunału. Interweniowała też w tej sprawie Stolica Apostolska. Wysłany z misją do Moskwy przez papieża Piusa XI ks. dr Walsh skierował oficjalny list do Kalinina, który w tym czasie był przewodniczącym Ogólnorosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego FSRR, a więc był formalną głową państwa. Ks. dr Walsh w imieniu papieża zwrócił się z prośbą o wyrażenie zgody na opuszczenie Rosji przez skazańców drogą przez Odessę. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Nie było też odpowiedzi na kolejną prośbę, aby przed egzekucją mógł odwiedzić skazańców. Władze radzieckie nie ugięły się pod presją opinii międzynarodowej. Na skutek interwencji dyplomatycznych ocalono tylko życie ks. arcybiskupa Jana Cieplaka. Wyrok na ks. Budkiewicza został utrzymany. Przed północą 31 marca został on wyprowadzony z celi i rozstrzelany w piwnicy więzienia na Łubiance, dokąd przewieziono go tuż przed egzekucją. Miał wówczas 55 lat. Według relacji świadka, przed zabiciem kazano mu rozebrać się do naga i poprowadzono długim, ciemnym korytarzem. Na końcu tej drogi skierowano w jego twarz ostre światło, po czym padł strzał. Podobno i w tych okolicznościach skazaniec zachował pokój i godność. W ostatniej chwili życia pobłogosławił oprawców i szepcząc słowa modlitwy, odwrócił się do ściany. Adwokat, który był przy księdzu tuż przed egzekucją, zaświadczył, że ks. Budkiewicz najpierw oddał mu list do papieża, który zawczasu napisał, a potem ze spokojem pożegnał się ze współwięźniami w celi. Przed wykonaniem wyroku zwrócił się do obecnego przy rozstrzelaniu agenta: „Proszę przekazać ostatnie moje pozdrowienie ojcu [arcybiskupowi] Cieplakowi i zaświadczyć o tym, że byłem do końca wierny Stolicy Apostolskiej”. Zabito go strzałem w potylicę. Była noc z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania. Od tego czasu minęło 70 lat. Do kościoła św. Katarzyny powrócili dominikanie. W Wielką Sobotę 1992 r. do o. Eugeniusza przybył nieoczekiwanie popularny dziennikarz i deputowany do Dumy – Aleksander Niewzorow i z torby wyjął starą, czerwoną stułę. – To wasza, katolicka… Miałem ją ojcu oddać… no więc oddaję. I poszedł, niczego nie wyjaśniając. O. Eugeniusz przez kilka lat ubierał w tę czerwoną stułę figurę Chrystusa Zmartwychwstałego, aż pewnego razu przyjrzał się jej uważnie i zobaczył na niej wyhaftowany monogram ks. Budkiewicza: XKB… W petersburskim kościele św. Katarzyny ta cudownie ocalała stuła przechowywana jest do dzisiaj. Proces beatyfikacyjny ks. prałata Konstantego Budkiewicza wznowiono w roku 2003. K


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

16

L I T E R AT U R A

N

ie wiadomo dlaczego, rodzina wybrała Lubań jako miejsce osiedlenia. Przyczyną mogła być bliskość granicy z NRD i może zamiar przesiedlenia za Odrę, jaki mógł mieć ojciec poety. Co go od tego pomysłu odwiodło – też nie wiadomo. Być może niechęć do NRD i pragnienie życia za Łabą, co wtedy wydawało się niemożliwe. Oficjalnie obowiązywała inna wersja historii, jaką pisał Janusz Przymanowski w swojej powieści Czterej pancerni i pies (1964). Przyszły poeta, pół Polak, pół Niemiec, po kolejnej ucieczce do Katowic najpierw musiał iść do pracy w kopalni; indoktrynowany w liceum i na studiach, a później w PZPR, potrzebował wielu lat pracy i odwagi, by przepracować zapamiętane zdarzenia, obrazy, relacje i rozmowy. Zaczynając pisać, musiał wybrać język i określić swoją tożsamość narodową, gdyż po tragedii, jaką była wojna, nie można było być jednocześnie Niemcem i Polakiem, okazywać sympatię sprawcom i ofiarom zbrodni. Z Matki Polki, wychowany w polskiej szkole, w debiutanckim tomie Związek zgody (1968) napisze: tam – powiadają – wszelkie zrozumienie gdy już nie ręka a myśl cię zawiedzie przeto poszedłem: z lancą w konfederatce dumny! z erkaemem kazania skargi mając ku przestrodze śpiewałem tylko śpiewy historyczne a jeśli biłem to już w dzwon ze spiżu Jest w tych słowach jasna i czytelna deklaracja – być może okolicznościowa, z okazji jakichś uroczystości. Jest patos – spiż. Ale nie ma oskarżeń, raczej dominuje w tomie zamyślenie i współczucie. Są epifania, elegie, treny, jest canto żałobne. W elegii żalu podmiot zadaje pytania: Więc tak się żegna cudzą twarz? – gałęzią ciszy nachyloną w oczy? Strugą milczenia zamkniętą u warg? Łamliwym słowem, które omija zatokę słuchu? Tyle rzeczy nie wiem – ale wiem rękę twoją zatrzaśniętą na moim sercu – tyle nie wiem – a wiem: ręka twoja coraz lżejsza. Utwór ma charakter liryczny, nie publicystyczny i oskarżycielski. Nie kieruje naszej uwagi na konkretne wydarzenia, postaci i daty. Jest ćwiczeniem własnej wrażliwości, jej sprawdzianem. W tym samym wierszu poeta pisze: Tyle nie wiem a przecież wiem: O d c h o d z e n i e – tyle nam dano. Wokół rosną śniegi. Obce powietrze wypełnia zakole rąk? Głowo moja – dokąd płyniemy? W zaklęcia jakie? W jaki, w jaki czas? Kto sprawia, że deszcz przebija ziemię jak ciężki miecz, że ptak pośrodku nocy krzyczy, że usycha drzewo? Kto mi ciebie przesuwa w taki chłód?

E

dward Zyman w pośmiertnym szkicu, poświęconym sylwetce i poezji Feliksa Netza Skrzypienie osi świata. O poezji Feliksa Netza przytacza fragmenty wiersza Sny polskie, opublikowanego w tomie Z wilczych dołów (1973) – zwrotkę pierwszą i trzecią; cały wiersz ma 4 zwrotki. Do wiersza powrócę, ale trudno uznać komentarz Edwarda Zymana za oddający w pełni prawdę o tym utworze: „Uważny czytelnik tych wersów nie miał wątpliwości, że Netz pisze o tragedii katyńskiej, choć słowo to w początkach lat 70. w tekście poetyckim pojawić się nie mogło; było wymazane ze zbiorowej pamięci, skazane na wieczną – wydawało się wówczas – banicję”. Jest w komentarzu Edwarda Zymana pewne przekłamanie. Być może Feliks Netz pisze o Katyniu. Jednak poeta był wtedy redaktorem katowickiego tygodnika społeczno-politycznego „Perspektywy”, miał legitymację partyjną, a o Katyniu wolno było mówić i pisać, nawet uczono, obwiniając o tę zbrodnię Niemców. Taką wersję wydarzeń upamiętniał nawet pomnik postawiony przez Sowietów. I taka wersja wówczas Feliksa Netza obowiązywała – miał obowiązek tak ją przedstawiać, choć niewątpliwie znał raport Ferdynanda Goetla. W PRL nigdy nie wolno było obwiniać o żadną zbrodnię Związku Radzieckiego. Prawdy można było dowiedzieć się, słuchając Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, jednak w oficjalnej polskiej prasie przedstawiano to jako polityczne kłamstwo. Niemniej jest to piękny, symboliczny wiersz i bardzo prawdziwie mówiący o losie żołnierzy polskich, gdziekolwiek zginęli i z czyjejkolwiek ręki, który warto przytoczyć w całości: o władztwo mundurów parzonych w obłoku naftaliny przelot orłów przez srebrne guziki wiatr w przestrzelonej głowie hula pomiędzy jedną rocznicą a drugą ile to już wdów wyszło za mąż bug z nami chłopcy i wszystkie rzeki czerwone i morza martwe łyse i sowie góry nie ma zbawienia w szałasach płaczu z prześwitem na piorun klęcząc w struchlałą narodową noc sny polskie tym się różnią od snów innych ludów że nie śpi nawet w zabitym umarły drży jak karabin pod czujną stopą zaczajony w ziemi oczekujący na znak już wdowom po nas cudze dzieci mleko wyjadły z piersi które w nas się tulą

z peemka; głodowa racjo stanu z którego jesteś; cokolwiek powiesz – milcz! możesz przyłączyć się do ich grona które zawsze przyjmuje salwą

Poetycka twórczość Feliksa Netza od pierwszych tomików mierzyła się z koszmarem II wojny światowej i jej skutkami. Zapamiętane obrazy z dzieciństwa – z Kretek koło Brodnicy, gdzie wiosną 1945 roku NKWD aresztowało i deportowało do łagrów ponad 700 osób, które podpisały volkslisty lub były do tego zmuszone; z podróży przez pół Polski do Lubania na Dolnym Śląsku na początku 1946 roku, a właściwie ucieczki przed NKWD, gdyż ojciec Feliksa Netza był Niemcem – nie przystawały do tego, czego uczył się potem w liceum i Wyższej Szkole Pedagogicznej w Katowicach i były sprzeczne z tym, co musiał mówić, stając do egzaminów magisterskich na Uniwersytecie Śląskim.

Śniła mi się Polska. Od Katynia do Smoleńska Feliks Netz o postawie wyprostowanej i rzezi słowików nad Wisłą Sławomir Matusz

jak skrzydła salwy ale my spokojni póki w naszych kościach żelazne nerwy Wiersz odwołuje do tradycji, do szacunku dla mundurów żołnierzy polskich, mundurów oficerskich – na co wskazują srebrne guziki – przechowywanych z czcią, chronionych przed molami naftaliną. Na związek wiersza ze zbrodnią w Katyniu wskazuje „przestrzelona głowa”. Poeta odwołuje się do mitu o Antygonie, która szuka ciała brata, by je pochować. Dlatego w wierszu Netza „nie ma zbawienia/ w szałasach płaczu”, bowiem nie było godnego pochówku. „W szałasach płaczu” to tyle, co schronienie w płaczu. Płacz chroni jak płaszcz, jak płaszcz żołnierski. W tym płaczu słychać głosy, wołanie o pomstę do nieba – dlatego w tym płaczu jest „prześwit na piorun”, znak od boga (Zeusa lub Boga chrześcijańskiego). W czasie „struchlałej narodowej nocy” nie śpią nie tylko żałobnicy, ale w zabitych nie śpią nawet umarli, czekający na godny pochówek i pamięć. Zagadką są dwa pierwsze wersy strofy drugiej, a szczególnie słowa „bug z nami chłopcy”. Można zapytać, dlaczego rzeka Bug, a nie inna. Niemen, Słucz, Zbrucz lub Dniestr? Wymienienie którejś z rzek, które utraciliśmy, mogło spowodować interwencję cenzury. Zagadkowe są również dwa pierwsze wiersze strofy ostatniej: „już wdowom po nas cudze dzieci mleko/ wyjadły z piersi które w nas się tulą”. Czy to znaczy, że zmarli akceptują nowe życie i nowe związki wdów, które powychodziły za mąż, czy jest to aluzja do masowych gwałtów żołnierzy Armii Czerwonej? Dzieci zrodzone w następstwie gwałtów nie są winne, podobnie jak zgwałcone kobiety – dlatego można myśleć i napisać z czułością „piersi które w nas się tulą” – które ofiarowane z miłością, ciągle należą się zmarłym żołnierzom. Ponad czterdzieści lat później w wierszu Teatr jak teatr, w ostatnim wydanym za życia tomiku Krzyk sowy (2014) poeta przywoła taki zbiorowy gwałt żołnierzy radzieckich: O ty, suko, pomyślałem o koleżance szkolnej, dziękuj Bogu, że przyszłaś na świat dziesięć lat później, niż moja cioteczna siostra Truda, bo jak ona kilka razy umierałabyś w czasie nie kończącego się gwałtu, a kolejka była długa, a chłopcy z twojego ulubionego pomnika zostawili w niej wszystkie możliwe i niemożliwe choroby weneryczne, a Pan Bóg powiedział jej: żyj i pamiętaj! Warto zauważyć, że w wierszu Sny polskie pojawia się sowa, która w ostatnim tomiku krzyczy w jego tytule. To nie pierwszy wiersz, w którym pojawia się sowa. Ptak towarzyszy poecie od początków jego twórczości. W wierszu Teatr jak teatr warto jeszcze zauważyć koleżankę ze szkolnych lat, której pomnik Żołnierzy Radziec­ kich nie przeszkadza, krzyczy z entuzjazmem „NIECH STOI!”, to ją po latach podmiot wiersza nazywa obraźliwie „suką”. Poeta w ten sposób jednoznacznie odcina się od przeszłości, potępia ją – dawną koleżankę szkolną i przeszłość. Ale pokazuje też, jak odmienni mogą być ludzie mający te same przeżycia pokoleniowe, jak różna może być ich świadomość. I jaką drogę odbył on sam, jak zmieniła się jego świadomość. Ma jednak Zyman też rację. Tomik Z wilczych dołów oddano do składu w listopadzie

1972 r., a druk ukończono w maju 1973. Zatem wiersze Z wilczych dołów powstały przed rokiem 1972. Po grudniu 1970 roku odżyły nadzieje, zluzowano cenzurę i Feliks Netz z tego skorzystał, wydając nowy tomik poezji. Dlatego mógł w wierszu raport z podziemia napisać: przyduszony ciężką tkaniną ziemi: snem który jest moim nieprzekupnym okiem – schodzę w podziemie: zrywam z kłamliwym bractwem dnia; – tylko tam rządzą ścisłe reguły zakonne: leżenie krzyżem sprzyja studiom nad naturą wszechrzeczy – palcami dotykam korzeni wszystkich drzew genealogicznych – w konspiracyjnej czytelni docieram do fachowych źródeł wyschniętych rzek; w jarzeniowym świetle białych kości recytuję wyborną prozę bitew;

M

amy tu odwróconą symbolikę dnia i nocy – dzień i światło dnia nazwane są „kłamliwym bractwem”, to, co jawne, jest fałszywe. To, co skryte w ciemnościach podziemia, jest prawdziwe, zgodne z naturą i regułą zakonną, nosi walory poznania ścisłego. Wiedzę zdobywa się w konspiracji, a jedynie snów nie można przekupić. Podmiot wiersza ma świadomość uczestniczenia (za dnia) w czymś złym, jakimś zakłamaniu, w zbiorowym przekupstwie. W PRL działał koncesjonowane system, w którym dostęp do druków zastrzeżonych, czasopism i książek wydawanych za granicą miały elity partyjne oraz intelektualne współpracujące z władzą. Przed powstaniem drugiego obiegu Zniewolony umysł Czesława Miłosza czy artykuły Ferdynanda Goetla w „Kulturze” paryskiej o zbrodni katyńskiej można było przeczytać, uzyskując specjalną zgodę na to – władz uczelni, Związku Literatów Polskich, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – lub ominąć ten zakaz dzięki znajomym, którzy mieli dostęp do takich zbiorów, na przykład bibliotekarzom. Oficjalnie można było być marksistą, a nocami praktykować leżenie krzyżem. W dalszej części wiersza raport z podziemia czytamy: klęski ze wszystkich pól chwały; – poeci literami z ognia piszą wolny wiersz o sztuce konserwacji ściętych mężów stanu – kobiety pozbawione płci potulnie cerują dziury po trzęsieniu ziemi – do wilczych dołów napłynęły świeże donosy o bezwzględnej rzezi słowików w rejonie wisły! ta wieść którą w zmasakrowanych przyniosły na wpół zwęglone anioły – wyrwała mnie ze snu: ja jeden wiem co oznacza wielogodzinny krwotok etny „Litery z ognia” czynią wiersz wolnym, wolnym od ograniczeń. Dzięki temu można przechować pamięć o „ściętych mężach stanu”. Gilotyna nie była narzędziem komunistów, ale można to odczytać jako aluzję do rewolucji francuskiej, kiedy to gilotyna była powszechnie używana. Jest tu aluzja do terroru rewolucji październikowej, podobnie okrutnej. „Kobiety pozbawione płci” to więźniarki w uniformach. Trzęsienie ziemi może być rewolucją. Wilcze doły to kryjówki partyzanckie, a „rzeź słowików w rejonie wisły!” to czytelna aluzja do Akcji Wisła – likwidacji polskiego podziemia w latach ‘40. Nie przypadkiem poeta

kończy wiersz wykrzyknikiem! Czyżby „rzeź słowików”, była aluzją do osoby kapitana Konrada Strycharczyka ps. Słowik – żołnierza AK, który po wojnie został tenorem, solistą Opery Szczecińskiej? Konrad Strycharczyk to Apollo z wiersza Apollo i Marsjasz, o czym pisałem w eseju Pamięci Żołnierzy Wyklętych. O wierszach Zbigniewa Herberta („Kurier WNET” 81/2021). Czyli Feliks Netz też znał historię kpt. Strycharczyka i tajemnicę wiersza Herberta, czyniąc aluzję do niego dużo wcześniej. „Rzeź słowików w rejonie wisły!” to Akcja Wisła. Zwraca uwagę symbolika zawarta w tym wersie. Słowik jest ptakiem śpiewającym, symbolem anielskości, wolności. Przysłowie mówi: „Słowik w klatce nie zaśpiewa”. A zatem „leśni”, ukrywający się w wilczych dołach, to słowiki, które w niewoli nie przeżyją, a przynajmniej nie będą śpiewały. Ich śpiew jest pieśnią wolności, martwe ciała to „na wpół zwęglone anioły” – razem z „krwawiącą Etną” są przestrogą przed unicestwieniem wartości chrześcijańskich i zagładą kultury śródziemnomorskiej. Etna – groźny wulkan – nie wybucha w wierszu, tylko krwawi. Jest to istotna zmiana symboliki – jakby krwawić zaczęły fundamenty całej naszej kultury. Krwawiąca Etna to rana na ciele całej Europy, aluzja do krwawiącego Chrystusa i świata Herberta.

W

arto zauważyć, że dziesięć lat po raporcie z podziemia przeczytamy Raport z oblężonego miasta. Doszło do przemiany – podziemie wyszło z ukrycia, więc trzeba było oblegać miasto. Czyżby Zbigniew Herbert nawiązywał do wiersza Feliksa Netza? Czy autor wiersza Wilki znał i pamiętał tomik Z wilczych dołów? Czy Feliks Netz to „uciekinier z Utopii”, o którym zapomniał Stanisław Barańczak? W wierszu perswazja czytamy: pojmała cię straż w oczy bijąc reflektorem świtu gdy próbowałeś przekroczyć zieloną granicę snu szedłeś tym polem ufnie jak wrona: zdradziły cię ślady stóp odciśnięte w błotnym pyle księżyca! teraz nic za tobą nie przemawia: przed tobą martwe pola przy tobie straż przyboczna za tobą – twoje wykręcone ręce Wiersz jest opisem ujęcia Żołnierza Wyklętego w czasie akcji o świcie – dlatego słońce jest porównane do świtu. Ujętemu żołnierzowi, z wykręconymi rękami, towarzyszy straż przyboczna, jak Chrystusowi. Przekroczyć zieloną granicę to oznaczało przejść w niedozwolonym miejscu, nielegalnie, uciec za granicę przez las lub góry. W wierszu Netza można uciec tylko za granicę snu, śniąc o wolności, bo inna wolność nie jest możliwa: dajemy ci sen jak butelkę wódki we śnie możesz przekraczać granice wszystkich państw Butelka wódki to aluzja do polityki celowego rozpijania społeczeństwa na przełomie lat 70. i 80. – dzięki czemu społeczeństwo nie buntowało się, „zalewając smutki”. Nie ma innej możliwości ucieczki: za moment zejdziesz w podziemie; o tkliwa konspiracjo zmarłych; cywilne prawo serii

Peemka to pistolet maszynowy, którym rozstrzeliwano skazanych albo i bez wyroków. Salwą witają zmarli bohaterowie. By nie trafić przed pluton egzekucyjny, trzeba było tak mówić, by milczeć – nie powiedzieć nic! Siłę tego napomnienia znowu podkreśla wykrzyknik. Przytoczone przez Zymana inne wiersze Feliksa Netza mówiące o ograniczeniu języka, kratach, w jakich jest on uwięziony, świadczyć mogą o jego pokoleniowych związkach z Nową Falą i rosnącej świadomości konfliktu pomiędzy językiem i rzeczywistością. Zresztą tę świadomość Feliks Netz zawsze miał, pamiętając, jak rodzice musieli uciekać ze wsi Kretki – ojciec Niemiec, ledwo mówiący po polsku, z żoną Polką i z innymi Niemcami i Polakami ściganymi przez NKWD.

J

uż w debiutanckim tomie Związek zgody, w wierszu kończącym samowiedza autor zdradza świadomość fałszu, jaki może zakraść się do poezji, a który zabija w nim poetę: przebity wierszem bo i w nim jest zdrada Może dlatego na kolejny tomik Feliksa Netza trzeba było czekać 12 lat, do wydania w 1985 r. tomu Wir. Następny zbiór ukazał się 14 lat później. Inna sprawa, że Feliks Netz jako poeta był przez większość życia niezauważony lub lekceważony przez krytyków towarzyszących Nowej Fali, z powodów politycznych. Feliks Netz, urodzony w 1939 roku, był tylko 7 miesięcy starszy od Lothara Herbsta – najstarszego z poetów kręgu Nowej Fali, również Niemca z pochodzenia, który wybrał język polski. Gdyby rodzina Netzów pozostała w Lubaniu i Feliks Netz studiowałby we Wrocławiu, a nie w Katowicach, być może dołączyłby do Grupy Literackiej Agora – do Lothara Herbsta i Jana Miodka, złożył w 1968 r. podpis pod manifestem grupy „Wobec innego”, wyrażonym w kilku podpunktach: „a) celem naszym jest kształtowanie marksistowskiego oblicza kultury i literatury. Nie możemy jednak pozwolić na prymitywne demagogiczne ustalenia wypaczające metodę marksistowskiego interpretowania zjawisk. Wychodzimy z założenia, że tylko dialog przeciwstawnych systemów, a więc zachowanie formuły dialektycznego myślenia, pozwoli nam konstruktywnie wywiązać się z nałożonych na siebie zadań. Stąd zapraszamy do współpracy ludzi o innych postawach światopoglądowych, uważając to za nasz obowiązek; b) zaangażowanie po lewej stronie barykady jest dla nas sprawą moralnego nakazu i wyboru w imię przezwyciężenia wyraźnie zarysowującego się ogólnego kryzysu wartości i stanu zagrożenia” (mies. „Agora”, nr 19/68, ZSMP Uniwersytetu Wrocławskiego). Nie piszę tego, by deprecjonować poetę, tylko pokazać klimat tych czasów i drogę, jaką pokonał, jaką musiał pokonać, zanim wydał Krzyk sowy. Poeci Nowej Fali kilka lat później będą tworzyli „drugi obieg” wydawniczy, uwalniając się od cenzury. Feliks Netz jednak nie drukował w drugim obiegu, nie angażował się w działania opozycji demokratycznej ani w dyskusje literac­ kie. Mimo że odszedł z SDP (stowarzyszenia dziennikarzy) i ZLP po wprowadzeniu stanu wojennego, był redaktorem miesięczników „Tak i nie. Śląsk” i „Śląsk”.

C

o ciekawe, o ile czołowi poeci Nowej Fali po 1989 roku poparli kręgi liberalne i lewicowo-liberalne, a „Zeszyty Literackie” przejęła Agora SA – wydawca „Gazety Wyborczej”, to Feliks Netz poszedł „w prawo”, a w 2010 roku przystąpił do Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Było to wynikiem zmiany aksjologicznej, jaka się w nim dokonała, i przyjęcia „postawy wyprostowanej”, którą w pełni pokazał w swojej ostatniej książce Krzyk sowy, najlepszej w jego poetyckim dorobku. Tomik zasadniczo różni się od poprzednich zbiorów wierszy, choć zapowiedzi tych zmian można znaleźć w tomiku Trzy dni nieśmiertelności z 2009 roku. Zmiana poetyki polega na odejściu od symbolicznego przedstawiania na rzecz konkretu i pojawieniu się w utworach rzeczywistych postaci, znanych z imion i nazwisk. Bohaterowie wierszy stają się realni, niemal namacalni i słyszalni. Jest to możliwe dzięki zniesieniu cenzury i opresji państwa totalitarnego, jakim była Polska w czasach PRL. Wiąże się z tym ryzyko wykluczenia przez środowisko, lecz poezja zdaje się czymś na tyle marginalnym wśród licznych zajęć Feliksa Netza, że może sobie na to ryzyko pozwolić. Poeta uczestniczy w życiu miejscowego radia, jest redaktorem miesięcznika „Śląsk”, zajmuje się pracą przekładową. Wśród tylu zajęć poezja staje się formą sztuki, która pozwala wypowiedzieć się własnym głosem, rozliczyć się ze światem, przeszłością i ze sobą. W wierszu Przebudzenie w połowie lat osiemdziesiątych, z tomu Trzy dni nieśmiertelności, którego bohaterem lirycznym jest FN, pisze o „rurze własnego sumienia”, w której FN słyszy m.in. krzyk matki Jana Palacha, a także głosy Akakija Akakijewicza, bohatera noweli Płaszcz Mikołaja Gogola – drobnego urzędnika, zapomnianego po śmierci przez wszystkich, i Franza K., bohatera powieści Kafki oraz widzi Iwana Denisowicza z opowiadania Sołżenicyna. Dokończenie na sąsiedniej stronie


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

17

ŚRODOWISKO NAUKOWE

G

dy drzewo nie rośnie, jak trzeba, dobrze jest poznać jego korzenie, aby podjąć działania na rzecz prawidłowego wzrostu. Inaczej, mimo dbałości o jego koronę, gałęzie – może uschnąć. Poznanie przyczyn nieprawidłowego rozwoju, dolegliwości, to standard, także w leczeniu człowieka, a co dopiero mówić o naprawianiu tak skomplikowanej struktury jaką jest domena akademicka, w dodatku o takiej złożonej i długiej historii.

Pytania były niewygodne/ niepoprawne? Aby skierować uwagę na konkretne zagadnienia, sformułowałem kilka przykładowych tematów badawczych, których realizacja mogłaby przybliżyć nas do poznania genezy obecnych kadr akademickich. Przypomnę je: • Przyczyny i skutki braku odwilży na uczelniach po 1989 r. – porównanie z rokiem 1956. • Geneza luki pokoleniowej na uczelniach w III RP – jej uwarunkowania czystkami akademickimi lat osiemdziesiątych. • Wieloetatowość akademickich beneficjentów systemu wobec bezetatowości wykluczonych w PRL i III RP. • Heroiczny opór środowiska akademickiego przed powrotami akademików ze sfery pozaakademickiej i z zagranicy. • Badania nad systemem reprodukcji kadr akademickich w III RP. • Cenzura prewencyjna i autocenzura w działalności naukowej i edukacyjnej naukowców w PRL i III RP. • Skutki długotrwałej rekrutacji kadr akademickich na drodze fikcyjnych konkursów, ustawianych pod konkretnego kandydata, wybranego wcześniej do wygrania wg kryteriów genetyczno-towarzyskich, a nie merytorycznych. • Badania socjologiczne/psychologiczne nad niechęcią środowiska akademickiego do rezygnacji z nepotyzmu – co wobec kiepskich/głodowych płac zapewne poprawiłoby sytuację rodzin akademickich. Ciekawe, że do tej pory takie tematy nie były w dostatecznym stopniu podejmowane, mimo nadania ogromnej ilości stopni i tytułów naukowych oraz dyplomów ukończenia szkół wyższych. Niestety nadal nic nie wskazuje, aby wzbudziły jakiekolwiek zainteresowanie. Oczywiście mógłbym ich sformułować wiele więcej, ale wobec stosowania subkultury przemilczenia, chyba nie ma nadziei na ich opracowanie. Zapewne takie i podobne pytania uważane są za niepoprawne, niewygodne dla obecnych etatowych kadr akademickich, które zachowują się tak, jakby za nic w świecie nie chciały poznać swoich korzeni. Dlaczego? Czyżby czegoś się wstydziły ze swojej przeszłości? Nawet jeśli tak jest, to trzeba by wstyd jakoś przełamać, aby dać szansę na naprawę systemu, w którym funkcjonują. Inaczej ich potencjał nie zostanie należycie wykorzystany z korzyścią dla nich samych, jak i społeczeństwa. Kto

Niemal 10 lat temu postawiłem w przestrzeni publicznej pytanie: skąd się wzięły obecne kadry akademickie? – umieszczając je w sieci, a także rozsyłając do decydentów i organizacji akademickich. Niestety do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi, nie było żadnej reakcji, mimo że kwestia genezy obecnej kadry formującej nasze elity ma ważne znaczenie dla wszelkich działań prowadzonych na rzecz naprawy naszego niewydolnego systemu akademickiego.

Skąd się wzięły obecne kadry akademickie? Józef Wieczorek jak kto, ale elity kraju winny wiedzieć skąd pochodzą i dokąd zmierzają.

Nie najlepsze kadry PRL Polska domena akademicka poniosła ogromne straty osobowe i materialne podczas II wojny światowej, i to zarówno ze strony okupanta niemieckiego, jak i „wyzwoliciela” sowieckiego. Niestety w zniewolonej PRL tych strat nie zdołała odbudować. Kadry akademickie, które uchroniły się przed zagładą, podlegały procesom „oczyszczającym” od samego początku Polski Ludowej, aby nie wpływały negatywnie na młodzież akademicką, która miała budować nowy, postępowy ustrój. Część kadr przenoszono na wcześniejszą emeryturę, część kierowano do nowo powstałej Polskiej Akademii Nauk, pozbawiając kontaktu z młodzieżą, możliwości wykładania, ale dając możliwość np. tłumaczenia klasyków filozofii, aby nowi, socjalis­ tyczni filozofowie mieli szanse na zapoznanie się z tym, co mieli zwalczać w budowaniu jedynie słusznej filozofii marksistowskiej. Niektórzy akademicy wracali z Zachodu, ale mieli poważne trudności z wykorzystaniem swoich kompetencji intelektualnych, chyba że byli lewicowi i współdziałali w zainstalowaniu nowego systemu. Po 1956 r. nastąpiła wprawdzie „odwilż” i część odsuniętych akademików wracała na uczelnie, ale i tak, aż do końca PRL, kryteria ideologiczne dominowały nad merytorycznymi, i to na każdym szczeblu kariery akademickiej, a nawet już przy wstępowaniu młodych na uczelnie (punkty za pochodzenie!). O rozwoju kariery w zasadniczym stopniu decydowała „przewodnia siła narodu”, co skutkowało selekcją negatywną. Wyłaniano nie najlepsze kadry reprodukujących podobnych sobie, posłusznych, konformistycznych, oportunistycznych. I w tej selekcji chodziło nie tyle o jak najlepszą znajomość idei Marksa czy Lenina, co o akceptowanie wiecznego sojuszu z ZSSR i przewodniej siły narodu, bez czego nie można było zrobić dużej kariery akademickiej. System był mniej lub bardziej zamknięty, szczególnie dla niepartyjnych, co dla nauki jest poważnym ograniczeniem, niemal

zabójczym. Długoterminowe wyjazdy zagraniczne, atrakcyjne stypendia były przede wszystkim dla przewodniej siły narodu i jej przyjaznych – no i jakże licznych w środowisku akademickim – tajnych współpracowników systemu komunistycznego. Wielu akademików, także partyjnych, z wyjazdów zagranicznych nie wracało, zasilając ośrodki zagraniczne. Do dziś w przestrzeni publicznej słychać opinie, i to na najwyższych nawet szczeblach, że to rok 1968 stanowił negatywny przełom w domenie akademickiej, a to ze względu na emigrację naukowców pochodzenia żydowskiego. Ci jednak unikali tym samym rozliczenia ze swoją niechlubną przeszłością z czasów instalacji systemu komunistycznego i zyskiwali szanse na karierę zagraniczną, z czego niektórzy skorzystali. Ich miejsca zajmowali młodsi, sformatowani już w czasach ZMP, którzy obsadzali stanowiska kierownicze, także w nowych instytutach tworzonych na miejsce likwidowanych katedr, co pozwoliło na pozbycie się starszych profesorów, o korzeniach w II RP. Ta strukturalna zmiana jako skutek Marca ’68, o ogromnych konsekwencjach dla dalszych losów domeny akademickiej, jakoś jest na ogół pomijana w przestrzeni publicznej i w pracach historycznych. Podobnie zresztą jak czystki jaruzelskie u schyłku PRL, które doprowadziły do opuszczenia domeny akademickiej przez liczne rzesze aktywnych akademików, nie rokujących nadziei na to, że zaakceptują przewodnią siłę narodu. Ci wyjeżdżali z Polski, o ile mieli taką możliwość lub byli do tego zmuszani, albo przechodzili do sektora pozaakademickiego. Tym samym przerywano ciągłość rozwoju kadr akademickich, niszczono warsztaty pracy, niepokorne centra formowania młodych kadr akademickich. W okresie PRL stworzono (co prawda nie bez oporów) nową kadrę – prawdziwych peerelczyków, którym konformizm i oportunizm dawały szanse na sukces. Natomiast w mitologii akademickiej dominują opinie, że uczelnie były bastionami oporu przed komunizmem. Jeśli kilka procent populacji akademickiej jakiś opór stawiało – to wszystko, i to na ogół głównie poza strukturami akademickimi, bo

te trwały nienaruszone do końca PRL i zasadniczo trwają do dziś.

Kadry III RP – jeszcze gorsze? Transformacja PRL w III RP zachowała ciągłość prawną i personalną w domenie akademickiej. Nie dokonano lustracji ani tym bardziej dekomunizacji, poza swoistą dekomunizacją uczelnianych historii poprzez usuwanie z nich terminów ‘komunizm’ czy ‘PZPR’, a także takich wydarzeń jak stan wojenny. Przeglądając strony internetowe polskich uniwersytetów, które funkcjonowały jeszcze w PRL, tylko na stronie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika znalazłem informację, że było coś takiego jak stan wojenny. Analiz skutków degradacji systemu akademickiego, widocznej także w obrazie dzisiejszych kadr, w przestrzeni publicznej ze świecą szukać. Luka pokoleniowa powstała po czystkach jaruzelskich (wyjazdy, usuwanie niewygodnych) została załatana patologiczną wieloetatowością oraz przyspieszoną produkcją ogromnej ilości stopni i tytułów naukowych i dyplomów, choć bez większego znaczenia merytorycznego. Uczelnia wydająca więcej dyplomów uzyskiwała większe dotacje, a nadawanie coraz większej liczby doktoratów było potrzebne kadrze do uzyskiwania kolejnych stopni

i tytułów naukowych. W tak funkcjonującym systemie staliśmy się liderem europejskim, jeśli chodzi o ilość szkół z nazwy wyższych, potęgą tytularną, ale ciągniemy się w ogonie innowacyjności i na dalekich miejscach, najlepszych nawet polskich uczelni, we wszystkich rankingach światowych. Widocznie innowacyjne wynalazki np. urządzeń do oczyszczania nóg z piasku przy wychodzeniu z plaży (Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców, „Kurier WNET” 63/2019) czy innowacyjne metody wydawania lipnych dyplomów, wprowadzone już w PRL, jakoś nie znajdują uznania wśród oceniających nasze osiągnięcia. Za nic w świecie nie chcemy się rozstać z dotychczasowymi filarami naszego patologicznego, niewydajnego systemu, które stanowią: habilitacja i profesura belwederska, choć wszystko wskazuje, że te filary są wadliwie osadzone. Każda budowla postawiona na bagnie, na osuwisku, narażona jest na zawalenie się. O przetrwaniu każdej posadowionej konstrukcji decydują należyte fundamenty. Malowanie ścian czy zdobienie balkonów nie zabezpieczą konstrukcji przed destrukcją. Niestety u nas zaciemnia się obraz rzeczywistości, wzorując się na potiomkinowskich wsiach, wykorzystywanych także w propagandzie w czasach Gierka. O fundamenty domeny akademickiej się nie dba. Problemów genezy kadr akademickich i poznania przyczyn ich słabości się nie podejmuje. Kadry utracone w wyniku emigracji czy wyrzucone poza ramy domeny akademickiej nadal się w tych ramach nie mieszczą, traktowane jako zagrożenie dla kadr jedynie właściwych, choć niezdolnych do działalności na poziomie czołówki światowej (nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę).

Kasowanie kasy nadzieją na poprawę? Akademicy od lat podnoszą konieczność większych nakładów na naukę przy zachowaniu jednak autonomii, jeśli chodzi o ich wydawanie, choć korelacja między nakładami na naukę i efektami nauki jest słaba. Pojęcie nauki jest zresztą zbyt szerokie i wydatki

np. na ideologię gender też są do tej puli włączane. W PRL wydatki na naukę były wielokrotnie mniejsze, zarabialiśmy jakieś 100 razy mniej niż obecnie (kilkanaście – kilkadziesiąt dolarów miesięcznie), a poziom nauki był podobny, a nawet w wielu dziedzinach lepszy. Zdecydowana poprawa infrastruktury domeny akademickiej, osiągnięta przy dużych nakładach, na wiele się nie zdała, jeśli chodzi o podniesienie poziomu nauki uprawianej w Polsce. Nie ma żadnych przesłanek, by twierdzić, że jak naukowcy dostaną więcej pieniędzy, to noble same przyjdą. A tak sami nieraz argumentują. Co więcej, oburzają się, gdy ktoś porównuje osiągnięcia naukowców polskich i zagranicznych. Światowe rankingi uczelni pokazują jednak, że nasze szkoły wyższe pozostają w tyle nie tylko za amerykańskimi czy angielskimi, ale także za tymi z państw o podobnym do naszego poziomie zamożności, a nawet zdecydowanie biedniejszych. Co ciekawe, polskie uczelnie nie są otwarte na naukowców, którzy przy nikłym finansowaniu budżetowym, a nawet bez finansowania potrafią osiągnąć w nauce więcej niż etatowi pracownicy. Widać na takich im nie zależy, a nawet są traktowani jako personae non gratae, bo podważają opinię, że słabe finansowanie jest główną (jedyną) przyczyną niewydajności etatowej nauki. I ostatnio rektorzy KRASP domagają się zwiększenia uposażeń etatowych akademików, argumentując, że gdy będą oni zarabiać więcej, to i społeczeństwu będzie żyło się lepiej! Rzecz jasna, przy przestrzeganiu autonomii akademickiej, aby nie było kontroli społecznej tego, na co środki podatnika wydadzą. Czy kasowanie kasy przez akademików skasuje przyczyny niewydajności systemu akademickiego i będzie korzystne dla społeczeństwa? Moim zdaniem taki optymizm nie jest uzasadniony. Brak korelacji między nakładami na naukę a wynikami jest nader widoczny. Trzeba wreszcie odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięły obecne kadry akademickie, i skasować liczne patologie, zamiast je finansować. K

R E K L A M A

Zakończyliśmy Wielką Wyprawę Radia Wnet. Dokończenie z poprzedniej strony

T

e trzy postaci symbolizują zniewolenie jednostki przez System. Akakij i Franz czerpią nawet satysfakcję z tego, że są częścią Systemu, są urzędnikami, zanim nie zrozumieją, że płacą za to własną wolnością, nie otrzymując nic w zamian, poza złudzeniem. System jest systemem – bez względu na ideologię i czasy. Wśród tych trzech osób – śmiesznych i tragicznych – pojawia się FN z własną przeszłością, który tak rozmyśla:

FN rozumie pojedyncze słowa, bo mówią po polsku, a on zna ten język, ale gdzie i kiedy go poznał, nie wie; pamięta, że jeszcze późnym wieczorem był w Polsce Ludowej, ale żeby chociaż w tej Polsce, która mu zżera duszę jak strach, lecz on był w Ludowej, a co to takiego, nie pamięta, nie wie; zaskrzypiało w szafie: wrócił wartownik niebezpiecznie podobny do FN, położył na kolanach kałasznikowa, westchnął głęboko, iz z głubiny sibisrskich rud, i jak u Czechowa, wyszeptał: do Moskwy, do Moskwy! Był w tej przepaści,

która otwiera się co rano, a zawsze, jak spadochron zepsuty, za późno, i FN spada klęcząc na brudnej podłodze pod krzyżem ramy okiennej… FN zdaje sobie sprawę, że podobnie jak Akakij, Franz i wartownik z kałasznikowem, był funkcjonariuszem systemu, również jako pisarz i dziennikarz. Dlatego FN: Chowa twarz w dłoniach, bo nie zna lepszej kryjówki. Symboliczny jest tu „krzyż ramy okiennej”, który symbolizuje tutaj religijne przebudzenie. Gest chowania twarzy w dłoniach oznacza zamyślenie, jest gestem pokory. Przebudzenie nastąpiło – można, nawet należy mówić własnym, czystym głosem, nie bać się prawdy, poszukiwać jej, demaskować i nazywać zło. Poeta dostrzega fałsz przemian lat dziewięćdziesiątych, przeprowadzanych pod szczytnymi hasłami, demaskuje i nazywa, opisuje ich barbarzyński charakter w wierszu zatytułowanym Barbarzyńcy: Kiedy już odśpiewają hymn z niespotykaną ilością spółgłosek pójdą do darmowego dziś burdelu u zbiegu alej Kawafisa i Herberta

Nie przypadkiem poeta przywołuje Zbigniewa Herberta – nie tylko jako swojego literackiego patrona. Polska przypomina Feliksowi Netzowi bardziej Utykę z wiersza Herberta Pan Cogito o postawie wyprostowanej niż normalny kraj. Nowa konstytucja, jaką napisali nowi barbarzyńcy, mogłaby być konstytucją Utyki z wiersza. Dlatego tak do niej odniósł się Herbert: „Przedstawiony projekt konstytucji odrzucam w całości. Po pierwsze, ze względów może frywolnych, to jest stylistycznych, ale niestety – taki mam zawód. To elaborat napisany fatalną polszczyzną. A przecież będzie lekturą dzieci i młodzieży. Po wtóre, z punktu widzenia prawnego i merytorycznego jest to wypracowanie wręcz haniebne. Roi się w nim od sformułowań: »niektórych spraw«, »może«, mających zapewne przykryć treść i zapowiedzi zgoła groźne – system o fasadzie kapitalistycznej, którego istotę stanowi gardząca społeczeństwem oligarchia, posiadająca wszystkie kluczowe urzędy i stanowiska finansowo-polityczne”. Niestety, Zbigniew Herbert umiera 28 lipca 1998 roku. Feliks Netz rozumie już doskonale, że postawa wyprostowana pozwala mu widzieć dalej i głębiej, pisać bez lęku, nazywać, a nie ukrywać prawdę w gąszczu metafor. K

We wrześniu odwiedziliśmy Białystok, Lublin, Kraków Wrocław, Szczecin, Bydgoszcz i Łódź. Trasę zwieńczył koncert, który odbył się w warszawskim Teatrze Palladium. Serdecznie dziękujemy wszystkim antenowym gościom, rozmówcom, ekspertom i słuchaczom za uczestnictwo w naszym projekcie. Radio Wnet nieustannie stara się realizować misję radia ulicznego - medium, które jest blisko swoich odbiorców. Szczególne podziękowania kierujemy do naszych Partnerów, którzy towarzyszyli nam podczas trasy Wielkiej Wyprawy Radia Wnet.

PARTNERZY WPRAWY


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

18

T

o naturalne skojarzenie. Z kolei wszystkim bondologom – znawcom przygód agenta Jamesa Bonda – „Widmo” skojarzy się zapewne z tajną organizacją o tej nazwie, z którą zmagał się agent 007, a która raz za razem próbowała przejąć władzę nad światem. Jej szefem był złowrogi Ernst Stavro Blofeld z nieodłącznym śnieżnobiałym perskim kotem. Organizacja „Widmo” dla osiągnięcia swoich celów posługiwała się szantażem, przemocą i wywiadem. Właśnie to bondowskie skojarzenie jest tym razem bliższe prawdy. Rzecz bowiem dzieje się w połowie lat 80. w PRL, a w Rudach pojawili się agenci, tajne hasła, sekretne spotkania i funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa.

HISTORIA Historia, która miała miejsce w Rudach koło Raciborza, powinna dotyczyć właściwie cystersów i ich opactwa. To właśnie im poświęcona jest większość tekstów historycznych, dziennikarskich, i tu prowadzą pierwsze asocjacje, które przywodzą na myśl tę malowniczą miejscowość.

Kryptonim „Widmo” czyli szpiedzy w Rudach

„W” jak „Widmo”? To, co myślą i o czym piszą ludzie w swojej korespondencji, zawsze interesowało władze i pozwalało np. szybciej reagować na nastroje społeczne oraz skuteczniej manipulować nimi za pomocą propagandy. Dlatego listy były poddawane tajnej kontroli. Ciekawsze fragmenty dodatkowo fotografowano, robiono z nich odpisy, kopie, a najbardziej interesujące włączano do teczek prowadzonych przez SB. Liczono, że odbiorca pomyśli, że poczta znowu gdzieś zawieruszyła przesyłkę, a opóźnienie podyktowane jest jej złym funkcjonowaniem. Czasem też przysłowiowy list w ogóle nie docierał do adresata, spóźnienie zaś było nagminną praktyką i do dziś najlepsi historycy i badacze nie rozstrzygnęli, czy było to spowodowane socjalistycznym bałaganem, czy też dodatkowym czasem, który był wymagany na przejrzenie przesyłek? Listy, kartki itp. w momencie, gdy wpadały w ręce pracowników resortu spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka, stawały się dokumentami „W”. Jak „Widmo”? Pod koniec roku 1985 jeden z czytających cudzą korespondencję funkcjonariuszy zwrócił uwagę właśnie na pewien dokument. List tkwił w zwykłej, niczym nie wyróżniającej się kopercie. Jednak jego treść była interesująca. Autor, mieszkający w Niemczech Zachodnich Josef Gwozdz, powiadamiał Annę Janko z Rud koło Raciborza, że ucieczka z PRL przez zieloną granicę się udała, a jej mąż Sylwester Janko znajduje się obecnie w Austrii w obozie dla przesiedleńców. Z kolei jego kolega nie miał tyle szczęścia i został zastrzelony w Czechosłowacji.

Esbeckie dejà vu, czyli błąd Matrixa Informacja ta została przekazana do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Raciborzu. Tam z zaskoczeniem skonstatowano, że podobna historia już raz się wydarzyła. Dziewięć lat wcześniej, w 1976 roku, Tajny Współpracownik SB o pseudonimie Erwin przekazał swojemu oficerowi prowadzącemu, iż w maju 1976 roku do mieszkającej w Nędzy rodziny Elżbiety Gilert przyjechali mieszający w Hanowerze krewni

Beno Benczew

Tylko dla twoich oczu

Widok na dawne opactwo cystersów w Rudach

o nazwisku Firlaj (Fyrlaj?). Przywieźli wówczas ze sobą tajemniczą kopertę zaadresowaną do Zofii Janko na adres w Rudach, ulica Rybnicka. Krewni kopertę mieli otrzymać od Sylwestra Janko, który skądś dowiedział się, że jadą właśnie do PRL i będą blisko Rud. Dodatkowo poprosił ich o ustne przekazanie żonie, że żyje, że wraz z kolegą udało mu się przekroczyć nielegalnie polską granicę, ale jego towarzysz został zastrzelony na terenie Czechosłowacji. Aby spełnić prośbę, Elżbieta Gilert, która otrzymała kopertę, skontaktowała się telefonicznie z pracownicą GS-u o nazwisku Rajter. A ta po sprawdzeniu przekazała jej, że pod tym adresem nikt taki nie mieszka, potwierdziła jednak, że na adres ten przychodzą przesyłki z RFN. W roku 1976 podjęte przez SB działania nie doprowadziły do wyjaśnienia sprawy. Ustalono wtedy, że po roku 1945 osoba o nazwisku Janko nie mieszkała nigdy w Rudach, a przy wskazanej ulicy brak takiego numeru posesji. Próbowano wtedy przyjrzeć się sąsiadom mieszkającym w pobliżu owego rudzkiego adresu, co także nie przyniosło rezultatu. Skojarzono jednak, że trzy siostry, które mieszkały w Rudach, a nazywały się John (nie wiemy skąd ten pomysł przyszedł im do głowy), mogą mieć związek ze sprawą, lecz SB nie udało się tej informacji zweryfikować.

„Szpiedzy tacy jak my” Po dziesięciu latach, w 1986 roku, SB sformułowała dwie hipotezy. W pierwszym założeniu była to po prostu próba nawiązania kontaktu zbiega z rodziną, w drugim – działania kapitalistycznego, wrogiego komunizmowi wywiadu. Informacja w tym wypadku miała być ustalonym hasłem do nawiązania łączności ze szpiegiem lub tajnym hasłem do podjęcia przez niego uzgodnionych wcześniej działań wywiadowczych. Ogromna machina będąca w dyspozycji reżimu PRL została wprawiona w ruch. Raciborska SB założyła Sprawę Operacyjnego Sprawdzenia o kryptonimie „Widmo”, którą prowadził porucznik Antoni Michalski; to on zajmował się nią w 1976 roku. Po nim, we wrześniu 1988 roku, przejął ją porucznik Edward Galiński. Nadzór sprawował szef raciborskiej SB Grzegorz Trojanowski. Nie szczędzono czasu i kosztów, podjęto wiele „czynności służbowych”, angażując zastępy ludzi do wyjaśnienia sprawy „Widmo”. Zaangażowano pocztę, Wydział „W” komendy wojewódzkiej i Biuro „W” MSW w Warszawie, w których zamówiono kontrolę korespondencji krajowej i zagranicznej niemal wszystkich osób pojawiających się w sprawie. Sprawdzano najważniejsze osoby w jawnych i tajnych materiałach, zaktywizowano osobowe źródła informacji (OZI), zlecono ustalenie

24 września br. w radiowym Studiu im. Agnieszki Osieckiej odbył się koncert „ Joanna Rawik – 60 lat na scenie”. Było to niepowtarzalne wydarzenie, jego uczestnicy zgodnie wskazywali na niesamowitą atmosferę, która wytworzyła się tego wieczoru w studiu na Myśliwieckiej.

Joanna Rawik gorąco przyjęta podczas swojego jubileuszu S.T.A.O.

K

autentycznych adresów w RFN i Austrii Sylwestra Janko i Józefa Gwozdza, nawiązano współpracę z odpowiednimi wydziałami na szczeblu wojewódzkim i centralnym, postanowiono szpiegować osoby pojawiające się w sprawie i ich powiązania z krajami zachodnimi, sprawdzić w urzędach, czy nazwisko Janko gdzieś się nie pojawia; sprawdzano przyjazdy i wyjazdy cudzoziemców i ich rodzin. Zwrócono się do Zarządu Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza, czy nie mają informacji o sprawie i czy opisana ucieczka miała w ogóle miejsce. Kontrolowano częstotliwość przyjazdów do kraju osób o nazwisku Firlaj i Gwóźdź. Zainteresowano się listonoszkami z Rud, rozważano werbunek jednej z nich oraz nawiązanie kontaktu z byłym TW „Erwin”, który przebywał już wtedy w RFN, ale często, pewnie w nagrodę za dobrą służbę, mógł przyjeżdżać do kraju bez przeszkód. Dodatkowo polecono sprawdzić go w Departamencie I MSW, czyli w centralnej komórce zajmującej się tylko wywiadem. Na wszelki wypadek także „Erwinowi” i jego zamieszkałemu w Raciborzu bratu założono inwigilację korespondencji.

oncert zaczął się od dwóch standardów, skomponowanych przez Władysława Szpilmana – Nie wierzę piosence i Deszcz, brawurowo wykonanych przez piosenkarkę, z towarzyszeniem zespołu Piotra Matuszczyka (Piotr Matuszczyk – fortepian, Mariusz Mielcarek – saksofon, flet, klarnet, Mirosław Wiśniewski – bas, Damian Niewiński – perkusja). Potem gwiazda zaśpiewała mniej znany utwór Kupcie szczeniaka, autorstwa duetu Lucjan Kaszycki–Tadeusz Śliwiak, w akompaniamencie wyłącznie fortepianu. Dalej był szlagier Portofino, który wywołał entuzjazm na widowni. Po utworze Nie z każdej mąki będzie chleb ( J. Abratowski–J. Zalewski), który sama Rawik przedstawiła jako „hymn piekarzy”, na scenę weszła Lidia Stanisławska, która określiła bohaterkę wieczoru jako osobę obdarzoną wyjątkowo pozytywną energią.

Cohenowski standard Tańczmy, póki trwa ten bal w wykonaniu Stanisławskiej zabrzmiał wyśmienicie. Ciekawym eksperymentem był duet Rawik i Stanisławskiej w piosence Wiem. O ile jednak ta druga śpiewała polski tekst, Jubilatka wtórowała jej słowami francuskiego oryginału. Za chwilę już sama Joanna Rawik poruszała widownię szlagierem Po co nam to było (Abratowski–Zalewski). Gdy wybrzmiał, na scenę weszła Danuta Błażejczyk. Brawurowo zaśpiewała utwór Taki cud i miód, napisany przez Wojciecha Młynarskiego i Włodzimierza Korcza, a w duecie z Rawik standard Kasztany. Po utworze Kiedy iść, to daleko (M. Małecki–A. Jarecki) w wykonaniu samej Rawik na scenę wkroczył trzeci i ostatni gość – Piotr Zubek. Najmłodszy uczestnik koncertu wykonał utwór Mam złe lata i dobre dni,

W kręgu zainteresowania SB znalazły się całe rodziny: np. Jadwiga Kowol; Erwin, Adelajda i Jolanta Nosiadkowie; Hildegarda Janocha; Alojzy, Hildegarda, Marcin Szendzielorzowie; Rudolf, Justyna, Eugeniusz Roterowie; Maksymilian, Krystyna, Kornelia, Stefan Palmerowie; Piotr, Irena, Ewa oraz Marek Bokowie; Zofia, Engelbert i Agata Masorzowie. Porucznik Michalski we wrześniu 1986 r. przyjął hipotezę, iż Sylwester Bok może być osobą podszywającą się pod Sylwestra Janko. Być może doszedł do takiego wniosku na podstawie imienia, które nosili obaj mężczyźni? Jak już wspomniano, SB „zainteresowała” się listonoszkami, które mogły być pomocne w tej sprawie. W styczniu 1986 roku SB przeprowadziła rozmowę z naczelniczką UPT w Rudach Urszulą Paprotny, która poinformowała, że zatrudnia 4 listonoszki. Były to Gertruda Hanusek, Renata Tarezoń, Aniela Grabowiec oraz Kazimiera Żyła. Nie wiemy, jak potoczyły się działania SB wobec pracowników poczty, ponieważ brak jest materiałów na ten temat. Odnaleziono do tej pory jedynie jeden wyciąg z informacji Tajnego Współpracownika „Brzoza”, który opisuje życie prywatne Kazimiery Żyły oraz opinie i sądy o niej i jej mężu, wypowiadane przez mieszkańców Rud i powtórzone przez TW SB.

„Życie na podsłuchu” Działania porucznika Michalskiego były wielokierunkowe. Jednym z nich było bliższe „przyjrzenie się” rodzinie Gilertów. Esbek odwiedził urząd gminy w Nędzy, by ustalić bliższe szczegóły dotyczące małżeństwa Mikołaja i Elżbiety Gilertów, ich córek Sabiny i Koryny oraz zięcia Jana Holony. Funkcjonariusz Antoni Michalski od pracowników Urzędu Gminy w Nędzy dowiedział się, że Gilertowie z córką Sabiną pozostali nielegalnie na terenie RFN pod koniec roku 1985, a ich dom

a następnie w duecie z Joanną Rawik utwór Szeptem ( J. Abratowski–J. Korczakowski). Unisono obojga artystów zabrzmiało wyjątkowo. W drugiej części koncertu gwiazda wykonała słynne szlagiery Edith Piaf Je ne regrette rien, Mon Dieu, Padam, padam, Hymn do miłości, wygłosiła też fragment monodramu Piaf. Koncert zakończyła odśpiewaniem słynnego utworu Romantyczność, w którym do Poloneza As Dur Fryderyka Chopina słowa napisał Wojciech Popkiewicz. Wtedy na scenę weszli wszyscy goście – Stanisławska, Błażejczyk i Zubek – by wspólnie z jubilatką zaśpiewać szlagier Le vie en rose. Potem nastąpiła część oficjalna, w ramach której prowadzący Piotr Jędrzejczak odczytał list Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu Piotra Glińskiego, a swoje życzenia przekazali bohaterce wieczoru: prezes RDC Tadeusz Deszkiewicz, przedstawiciele SAWP Ewa Śnieżanka i Jarosław Kamiński, prezes ZASP Krzysztof Szuster, prezes ZAiKS Janusz Fogler, prezes Radia Wnet Krzysztof Skowroński i szef Agencji STAO Stanisław Wójcik. Po zakończeniu części oficjalnej publiczność nie chciała jednak pozwolić Joannie Rawik na zejście ze sceny. W efekcie gwiazda musiała dwukrotnie bisować. Zaśpiewała Kiedy nie mam na siebie pomysłu i ponownie, już tylko z towarzyszeniem fortepianu, Romantyczność. Koncert był transmitowany na żywo w RDC i Radiu Wnet, a także w serwisie You

otrzyma na własność córka Koryna Holona. Informacja o wybraniu przez tę rodzinę, jak się wówczas mówiło, wolności, skłoniła inspektora Michalskiego do zaplanowania inwigilacji korespondencji rodziny Holonów, a po uzyskaniu adresu w RFN – rodziny Gilertów. Uzyskane dane potwierdził TW „Czesław”, któremu polecono zebranie informacji o Holonie. Odbył on kilka rozmów z sąsiadami i ustalił, m.in. stan jego posiadania i majętność. Od niego samego zaś, zapewne w niepozornej rozmowie wysondował, że nie ma on zamiaru opuszczać granic PRL, a wyjechać mógłby jedynie czasowo. To raczej jego żona była skłonna wyjechać na stałe, ponieważ miała w Niemczech rodziców, a Holona żadnej rodziny na Zachodzie nie miał. TW odnotował również, że 2 tygodnie wcześniej przyjechał do Holonów samochód. Jak relacjonował TW, było to audi – srebrny metalik z zachodnioniemiecką tablicą rejestracyjną z Hanoweru. Przybył nim wysoki blondyn, lat około 30, i wniósł do domu dwie paczki. Jak donosił TW, auto było zaparkowane około dwóch godzin i później już go więcej nie widział. Porucznik Michalski „złożył wizytę” byłej pracownicy GS-u, pani Rajter, z którą w 1976 roku skontaktowała się Elżbieta Gilert, by odszukać Janko. Jakież musiało być jej zdziwienie, gdy funkcjonariusz zapytał ją o rozmowę telefoniczną sprzed 10 lat. Odpowiedziała mu, że nie przypomina sobie takowej i nie zna nikogo o nazwisku Janko. Jednak wrażenie, że SB zna i ma odnotowane rozmowy sprzed 10 lat, musiało być spore. Takie „historie” podtrzymywały mit funkcjonujący w tamtych czasach, że SB wie wszystko i nic się przed nią nie ukryje. W międzyczasie kpt. Grzegorz Trojanowski zwrócił się do Oddziału Śledczego Zarządu Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza w Warszawie, opisując pokrótce sprawę. Żołnierze się jednak nie spieszyli z odpowiedzią. Po 9 miesiącach zniecierpliwiony szef raciborskiego SB ponownie skierował pismo do WOP, prosząc o pilną reakcję; bez skutku. Kolejny monit wysłał w maju 1987 roku, a odpowiedź w końcu nadeszła w drugiej połowie miesiąca. Wcześniej zadzwonił do niego sam szef OŚZZ WOP, pułkownik Stanisław Mroczkowski, i przekazał, że jego służbie nic o tej historii nie wiadomo. Co samo w sobie jest już interesujące.

Wciąż tylko na tropie Nowe elementy układanki do sprawy wniósł dopiero niezastąpiony, były już (czyli wyrejestrowany z ewidencji tajnych współpracowników SB) TW „Erwin”, z którym w 1987 roku rozmawiał Michalski. O dziwo, bardzo dobrze pamiętał wydarzenia z 1976 roku, a na dodatek, jak relacjonował, w późniejszych rozmowach z Gilertem dowiedział się, że tajemnicza koperta adresowana do Zofii Janko została doręczona nieznanej osobie przez dentystę z Rud. Były TW nie znał go jednak, ale scharakteryzował jako starszego mężczyznę, który mieszkał naprzeciwko stacji benzynowej w Rudach i około roku 1980 wyjechał do RFN. „Erwinowi” brakowało

Tube. Został utrwalony w wersji audio i video, jego zapis będzie dostępny w formie płytowej. Joanna Rawik przyjechała do Polski z ojczystej Rumunii jako trzynastolatka. Naukę w Studium Teatralnym Ireny i Tadeusza Byrskich przerwała na drugim roku. Egzamin eksternistyczny Ministerstwa Kultury i Sztuki zdała wiosną 1961 roku. W swojej długiej karierze zdobyła nagrody na kilku festiwalach w Opolu, reprezentowała Polskę trzykrotnie na Międzynarodowych Festiwalach Piosenki w Sopocie. Kilkakrotnie występowała na festiwalach Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, zasiadała tamże w jury. Koncertowała we wszystkich krajach europejskich, a w USA i Australii dla publiczności polonijnej. Kilkakrotnie wystąpiła z recitalami dla Klubu Inteligencji Polskiej w Wiedniu. Reprezentowała Polskę na międzynarodowych koncertach radiowych Musique aux Champs Elysées. W latach 1999–2010 występowała w Teatrze Muzycznym w Poznaniu w autorskiej rewii Kochankowie Paryża. W 2009 r. zaśpiewała partię tytułową Marii de Buenos Aires Astora Piazzoli na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym MALTA w Poznaniu. Jako pisarka debiutowała książką o Edith Piaf, której ostateczną wersją jest Ptak smutnego stulecia (w dodrukach od 2003 roku). Wydała kilkanaście tytułów, ostatni Po co nam to było (Wydawnictwo Studio Emka, 2017 r.). W roku 2009 Joanna Rawik została odznaczona złotym medalem Gloria Artis. Bieżące

najwidoczniej donoszenia, bo jak odnotował por. Michalski w notatce ze spotkania, były TW chętnie rozmawiał także o innych sprawach. Szczególnie o byłych mieszkańcach Rud, świeżo upieczonych obywatelach RFN. Te informacje „Erwina” miały być zrelacjonowane w odrębnej notatce służbowej i podesłane komórce, której mogłyby takie informacje się przydać. SB nie nastręczyło żadnych trudności odgadnięcie, kim był ów dentysta. Już następnego dnia wiedziano, że to Eugeniusz Wyrwoł, który otrzymał zgodę na wyjazd stały z PRL w grudniu 1979 roku.

Gra toczy się do końca W analizie akt SOS „Widmo” porucznik Antoni Michalski streścił w 1987 roku podjęte działania oraz wnioskował o dalsze prowadzenie sprawy. Zwracał uwagę na dużą rozpiętość czasu pomiędzy zarejestrowanymi faktami – sygnałami z RFN. Przychylał się do tezy, że sygnały te mogły być zakodowanym sposobem nawiązywania kontaktów przez zachodnie agencje wywiadowcze i jak pisał: wskazane jest dalsze rozpoznanie tej sytuacji. Porucznik SB sporządził jeszcze aneks do planu przedsięwzięć, w którym na uwagę zasługuje wykorzystanie nowego Tajnego Współpracownika, który miał „dążyć do głębokiego rozpoznania” dentysty podejrzewanego o pośrednictwo w przekazywaniu informacji. Miał się tym zająć TW „Henryk”. Planowano też podtrzymanie kontaktu z TW „Erwinem” oraz przeprowadzanie rozmów przy okazji przyjazdu mieszkających już zagranicą rudzian. Pod koniec roku 1988 przeanalizowano jeszcze akta paszportowe Adelajdy i Jolanty Nosiadek, Hildegardy Janochy oraz Jadwigi Kowol i innych. Niewiele to dało. Zresztą powoli system chylił się ku upadkowi i szukanie amerykańskich czy zachodnioniemieckich szpiegów przestawało mieć sens. Sprawa „Widmo” chyba siłą rozpędu trwała jeszcze w czasie zwycięskich dla drużyny Lecha Wałęsy wyborów z 4 czerwca 1989 roku. Działacze opozycji, nazywani przez komunistyczną propagandę jeszcze nie tak dawno „agentami CIA” i osobami „sterowanymi przez wrogie Polsce ośrodki zachodnie”, niespiesznie przejmowali władzę. Sprawa kryptonim „Widmo” ostatecznie została zakończona 5 września 1989 roku. W czasie, gdy Tadeusz Mazowiecki tworzył swój rząd i na niecały rok przed likwidacją SB. W końcowych fragmentach dokumentacji porucznik Edward Galiński pisał resortowym żargonem: „Odstąpienie od realizacji przedsięwzięć operacyjnych we właściwym czasie i migracja osób, które miały kontakt z tajemniczą przesyłką, aktualnie eliminuje możliwość wyjaśnienia sensu nadejścia do Rud dwukrotnie tego typu przesyłki-korespondencji”. W tym samym dniu zastępca RUSW ds. SB w Raciborzu major Grzegorz Trojanowski wyraził zgodę na zamknięcie sprawy i przekazanie jej na półkę w archiwum SB w Katowicach. W ten właśnie mało spektakularny sposób zakończyły się poszukiwania szpiegów w podraciborskich Rudach. Jakiemuś Bondowi znowu się upiekło… K

informacji o Artystce, planowanej trasie koncertowej i kolejnych wydarzeniach z jej udziałem znajdują się na stronie: www.stao.com.pl/joannarawik. K Projekt dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca.


PAŹDZIERNIK 2O21 · KURIER WNET

19

GOSPODARKA

R E K L A M A

Nowe i zapomniane – na żywo. Debiuty

Za nami druga edycja projektu „Muzyka Wnet. Nowe i zapomniane – na żywo. Debiuty” Słuchacze Radia Wnet i widzowie kanału YouTube naszej rozgłośni mieli możliwość zapoznania się nie tylko z polskimi debiutującymi wykonawcami, ale również z twórczością artystów o wieloletnim dorobku muzycznym, promujących swoje nowe płyty. W ramach projektu odbył się również cykl muzycznych spotkań – trzy niezwykłe koncerty oraz audycje prowadzone przez Jerzego Głuszyka. W audycjach, prócz niezależnych twórców i wykonawców, uczestniczyli specjaliści z dziedziny muzyki i rynku muzycznego. Wśród gości Jerzego Głuszyka znaleźli się: Izabela Trojanowska (piosenkarka i aktorka), Marcin Nierubiec (kompozytor) czy Tomasz Dereszyński (krytyk muzyczny). W odróżnieniu od zeszłorocznej edycji projektu, artyści, oprócz swojego autorskiego programu, zaprezentowali podczas koncertów także zapomniane lub mało znane polskie utwory z okresu międzywojennego. W nowej aranżacji usłyszeliśmy m.in. piosenkę Ja wiem, wykonywaną pierwotnie przez Hankę Ordonównę. Wśród pierwszych wykonawców znalazły się Siostry Melosik – bliźniaczki Dagmara i Martyna, zdobywczynie Nagrody Publiczności w koncercie „Debiuty” w ramach 55 KFPP w Opolu. Teraz przyszedł czas na ich własną płytę, by w pełni zaprezentowały swój sceniczny potencjał. Kolejnym koncertem, który ubogacił program radiowy, stał się recital Joanny Mioduchowskiej, wokalistki, autorki piosenek – słów i muzyki. Jej utwory znalazły uznanie w kręgach piosenki autorskiej, poezji śpiewanej, muzyki folk i blues. Jednym z jej ostatnich sukcesów jest wyróżnienie w konkursie festiwalu Piknik Country na Piosenkę Drogi, dla piosenki Nieśmiali, śpiewanej w duecie z Krzysztofem Tkaczykiem. Drugą edycję projektu „Muzyka Wnet” zamknął koncert Karoliny Gwóźdź – kolejnej śpiewającej autorki tekstów i melodii, która wraz ze swoim kwintetem prezentuje materiał będący syntezą elementów jazzu akustycznego, folku i ambientu. Podejmuje próbę stworzenia dźwięcznej czasoprzestrzeni, lawirującej między baśnią, snem i rzeczywistością. Wszystkie koncerty i audycje związane z projektem cieszą się dużą popularnością wśród słuchaczy Radia Wnet. Koncertów nadal można posłuchać i obejrzeć je na ogólnodostępnym radiowym kanale YouTube. Do nagrań można wrócić w serwisach Mixcloud czy Anchor.

KAROLINA GWÓŹDŹ Z ZESPOŁEM SIOSTRY MELOSIK

JOANNA MIODUCHOWSKA

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego”, w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca”.

WARSZAWA 87.8 FM | KRAKÓW 95.2 FM | WROCŁAW 96.8 FM | BIAŁYSTOK 103.9 FM | SZCZECIN 98.9 FM | ŁÓDŹ 106.1 FM BYDGOSZCZ 104.4 FM | LUBLIN 101.1 FM WWW.WNET.FM


KURIER WNET · PAŹDZIERNIK 2O21

20

Wrześniowa Wielka Wyprawa Radia Wnet obejmowała odwiedziny w siedmiu wielkich miastach Polski, z których nadaje nasze radio, i w Lublinie, skąd nadawanie rozpocznie się wkrótce. Elementem wyprawy był cykl audycji „Ulicami historii”, w ramach którego podczas rozmów z mieszkańcami prezentowaliśmy postaci patronów ulic odwiedzanych miast. Na zdjęciu: pomnik Józefa Kałuży przy ulicy jego imienia i przed stadionem Cracovii, której był legendarnym zawodnikiem, trenerem i działaczem w dwudziestoleciu międzywojennym. fot. Jan brewczyński

Czy znamy patronów ulic naszych miast? Jan Brewczyński również nie bali się ryzykować. „Kiedy przybyli Sowieci i zobaczyli teren wokół kościoła, chcieli tam utworzyć cyrk, a w kościele stajnię. Niewiasty dosłow-

Edyta Stein

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

K

siądz, któremu naziści kazali kopać grób. Żydówka, która przeszła na katolicyzm i została patronką Europy. Woźny, który chcąc ratować ludzi, wyniósł bombę z ratusza. To niektórzy z bohaterów cyklu „Ulicami historii”. W ramach Wielkiej Wyprawy Radia Wnet opowiadaliśmy słuchaczom o niezwykłych ludziach – pojedynczych osobach, a czasami o rodzinach, które zasłużyły na szczególną pamięć potomnych i stały się patronami ulic w miastach, które odwiedziliśmy podczas naszej radiowej podróży. W trasę wyruszyli z nami operatorzy kamer, dzięki którym na kanale YouTube naszego radia można obejrzeć dziesięć audycji, podczas których ujęcia z drona zabierają nas w miejsca zwykle niedostępne. Osoby, którym bliższa jest magia radia, mogą wysłuchać wszystkich dwudziestu audycji na portalu wnet.fm Pierwszym wyzwaniem było wybranie patronów ulic, o których będziemy opowiadać, a następnie znalezienie osób, które zrobią to w sposób ciekawy. Nie potrafię wybrać życiorysu, który byłby dla mnie najważniejszy, choć niejako samoczynnie na pierwsze miejsce wysuwa się ksiądz Adam Abramowicz, budowniczy kościoła pod wezwaniem św. Rocha w Białymstoku, o którym zrobiliśmy aż dwa odcinki audycji „Ulice historii”. Postać to nietuzinkowa, a niekoniecznie znana. Jak opowiadał ks. Tadeusz Żdanuk, obecny proboszcz kościoła św. Rocha – „Niemcy trzykrotnie wozili proboszcza na rozstrzał. Ostatni raz klęczał nad wykopanym grobem w okolicy Choroszczy. Było trzech Niemców na motorze. Co się tam wydarzyło, tylko Pan Bóg wie. Bez słowa odjechali i zostawili go żywego”. Ks. Abramowicz był kapelanem Białostockiego Okręgu Armii Krajowej. Choć jego przedwojenne publikacje są przez niektórych określane jako antysemickie, to nie ulega wątpliwości, że podczas wojny pomagał ratować Żydów. Jego parafianie

nie pokotem położyły się w wejściu – zamurowały swoimi ciałami drzwi. Sowieci nie wprowadzili koni” – relacjonował ks. Żdanuk. Jan Gilas był zwykłym człowiekiem, który wykazał się niezwykłą odwagą. Pracował jako woźny w lubelskim ratuszu. Podczas jednego z pierwszych nalotów we wrześniu 1939 roku bomba przebiła pierwsze i drugie piętro budynku, ale nie wybuchła. Tego dnia w ratuszu przebywało bardzo dużo osób, ponieważ był to dzień wypłaty. Bohaterski woźny, by nie dopuścić do wybuchu, wyniósł kilkudzięsięciokilogramowy ładunek, ale jego serce nie wytrzymało wysiłku i 38-letni bohater umarł. Ulica jego imienia jest prostopadła do jednej z centralnych ulic Lublina – Krakowskiego Przedmieścia. Jedną z ulic we Wrocławiu uhonorowano nazwiskiem świętej Kościoła katolickiego, patronki Europy, Teresy Benedykta od Krzyża, z domu Edyty Stein. Wychowywana przez silną matkę, bez kompleksów podjęła studia. Z powodu przejścia na katolicyzm została uznana przez rodzinę za zmarłą. Wybrała

P

omnik i ulica Józefa Kałuży nie bez przyczyny umiejscowiono przy stadionie Cracovii. Uchodzi za jednego z najlepszych polskich piłkarzy lat dwudziestych XX wieku. Nie wykonując rzutów karnych i wolnych, zdobył 476 bramek, rozgrywając 454 spotkania. Pod jego wodzą polska reprezentacja zajęła czwarte miejsce na igrzyskach olimpijskich w Berlinie, a w 1938 roku po raz pierwszy awansowała na mistrzostwa świata. „Wielka gwiazda okresu przedwojennego i bardzo światły człowiek. Został trenerem, ale też działaczem sportowym. Jako działacz Cracovii rozwijał ten klub. Starał się, żeby Cracovia była klubem europejskim. Gdyby

dziennie. Strażacy używali wówczas syren nie w celu utorowania sobie drogi, tylko jako sygnału, by do nich nie strzelano. 9 maja 1945 roku, podczas fety związanej z zakończeniem II wojny światowej wybuchł jeden z największych pożarów na szczecińskim Krzakowie. W drodze na miejsce wypadku doszło do zderzenia z radzieckim kierowcą. Trzech strażaków zostało rannych, a Teofil Firlik zginął. Jego pogrzeb 11 maja był manifestem polskości, a jego imieniem została nazwana ulica.

W

Bydgoszczy za sprawą Sebastiana Malinowskiego przenieśliśmy się w czasy współczesne. Po zakończeniu studiów historycznych, od 1995 roku uczył w szkole. Historia, szczególnie regionalna, była jego pasją, a próba wymienienia wszystkich miejsc, w których działał, zajęłaby nam wiele miejsca. Powiedzmy tylko, że był autorem artykułów poświęconych dziejom Bydgoszczy, założycielem i kustoszem Muzeum Kanału Bydgoskiego i Muzeum Wolności i Solidarności w Bydgoszczy. W 2006 roku

Jan Gilas, legendarny woźny z ratusza w Lublinie, ma swoją ulicę

nie druga wojna światowa, to kto wie, jakby to wyglądało” – opowiadał nam dziennikarz sportowy Grzegorz Milko. Są profesje, które z założenia mają wpisane ryzyko. Jedną z nich bez wątpienia jest zawód strażaka, choć na przestrzeni stu lat zmienił się diametralnie sposób jego wykonywania. Teofil Firlik przyjechał do Szczecina 4 maja 1945 roku. Już wjeżdżając do miasta zobaczył, że jest spowite jakby mgłą. Nie miał czasu na odpoczynek po podróży. W tym okresie wybuchało 18 pożarów

został wybrany Bydgoszczaninem Roku przez czytelników „Expresu Bydgoskiego”. W marcu 2007 roku Rada Miasta Bydgoszczy odznaczyła go Medalem Kazimierza Wielkiego, a w październiku 2007 za szczególne osiągnięcia w pracy dydaktyczno-wychowawczej otrzymał nagrodę Kujawsko-Pomorskiego Kuratora Oświaty. Zmarł w roku 2008. Grzegorz Palka był pierwszym w III RP wybranym demokratycznie prezydentem Łodzi. Jeszcze za czasów PRL działał w Komitecie Obrony

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Ulicami historii

trudne życie w zakonie karmelitanek bosych w Kolonii. W ślad za nią poszła jej młodsza siostra Rosa. W obawie przed represjami obie siostry, z pochodzenia Żydówki, zostały przeniesione do zakonu w Holandii. Po zajęciu Holandii przez Niemców s. Teresa Benedykta została aresztowana w ramach odwetu za list episkopatu Holandii w obronie Żydów. Zginęła w KL Birkenau.

FOT. LUDWIK HARTWIG/ARCHIWUM PAŃSTWOWE W LUBLINIE

Historia jednego zdjęcia…

O S TAT N I A S T R O N A

Zaułek Hartwigów

Robotników, później w Solidarności, a jego mieszkanie stało się jedną z jej siedzib. Wszedł również w skład prezydium Komisji Krajowej związku. Jako prezydent Łodzi musiał się zmierzyć z kryzysem gospodarczym, a także stworzyć nowy, niekomunistyczny aparat samorządowy. Zginął w wypadku w 1996 roku. Od 1997 roku stowarzyszenie Liga Krajowa przyznaje nagrodę jego imienia za działalność samorządową.

W

Warszawie wraz z prof. Janem Żarynem udaliśmy się na ulicę Stryjeńskich. Aleksander Stryjeński jako powstaniec listopadowy był zmuszony do emigracji. Zamieszkał w Szwajcarii, gdzie zasłynął jako kartograf. Obrysował Szwajcarię z jej niezwykłymi wzniesieniami, Alpami i całą rzeźbą terenu. Tadeusz (syn) i Karol (wnuk) byli architektami.

Pozostawili po sobie wspaniałe drewniane budynki. Ich dzieła można podziwiać również w Krakowie. Wystawa prac Karola i jego żony Zofii w Paryżu w 1925 roku rozsławiła ich oraz Polskę. Władysław Stryjeński, brat Karola, był człowiekiem bardziej statecznym. Został wybitnym lekarzem i twórcą szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie. Wprowadzał nowoczesne metody leczenia. Jako lekarz służył w Legionach Piłsudskiego, również podczas wojny polsko-bolszewickiej. Podróżując „Ulicami historii” opowiedzieliśmy również o Józefie Blicharskim, dr Irenie Białównie, rodzinie Hartwigów, Jerzym Albinie de Tramecourcie, Benedykcie Polaku, Hugonie Steinhausie, Janie z Kolna, Leonie Wyczółkowskim, Włodzimierzu Smolarku, Annie Rynkowskiej i Józefie Niemcewiczu. K

Audycje dofinansowano ze środków Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego w ramach Funduszu Patriotycznego.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.