Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 87 | Wrzesień 2021

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 87 Wrzesień · 2O21

9 zł

Radio WNET Białystok 103,9 FM Wrocław 96,8 FM Kraków 95,2 FM Warszawa 87,8 FM Szczecin 98,9 FM

w tym 8% VAT

Wczorajszy człowiek na nowe czasy

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

7 października

A A

Z Z

E E

T T

A A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N N

N N

A A

40 rocznica przywrócenia krzyża na mogiły żołnierzy Westerplatte Czesław Nowak

2

Handlarze niewolników Operacja służb białoruskich, mająca na celu destabilizację UE eksportem tzw. uchodźców, wskazała na agentury, ukrywające się np. w Polsce jako „fundacje” czy „opozycyjni działacze praw człowieka. Jan Bogatko

3 30 sierpnia minęła 40 rocznica ważnego wydarzenia na Wybrzeżu, kiedy to Solidarność Portu Gdańskiego we współpracy z żyjącymi Westerplatczykami, wspierana przez Solidarność Gdańskiego Oddziału NBP, przywróciła krzyż na mogiły żołnierzy Westerplatte.

O

d złożenia wniosku do Wojewody Gdańskiego minęło 9 miesięcy peł­ nych zmagań z komuni­ stycznym oporem i biurokracją. 11 lis­ topada 1980 r. delegacja Solidarności Portu Gdańskiego w składzie: Zygmunt Sikorski, Jan Hałas i Czesław Nowak oraz Westerplatczycy: Wiktor Cieresz­ ko i Julian Dworakowski spotkali się z Wicewojewodą Koenigiem i przed­ stawili mu swoje stanowiska. Oto stanowisko Portowej Solidar­ ności: „Na terenie Portu Gdańskiego znajdują się groby Westerplatczyków. Ich waleczność i heroizm sławią pisarze i poeci, czci ich naród i czcić będą przy­ szłe pokolenia Polaków. Jesteśmy dumni, że ich prochy tu spoczywają, przypo­ minając o naszym obowiązku wobec Ojczyzny. Jesteśmy zdania, że należy uszanować symbol krzyża nad mogiłami Westerplatczyków, bo oni w imię krzyża walczyli i ginęli. Element krzyża nie jest uwzględniony w głównym pomniku. Uznajemy także symbol czołgu, na któ­ rym walczyli polscy żołnierze Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, ale nie powinien on stać bezpośrednio nad mogiłami Westerplatczyków; mógł­ by on stać obok mogił lub przy wjeździe na Westerplatte”. Były żołnierz Westerplatte Wiktor Ciereszko powiedział: „Mnie, proste­ mu żołnierzowi, w imieniu wszystkich żyjących Wes­terplatczyków przypadł zaszczyt upomnieć się o to, co na nas, żyjących, ciąży jako obowiązek wobec naszego dowódcy, mjr. Sucharskiego, i kolegów poległych w obronie Ojczyzny. Upominam się o chrześcijański sym­ bol na ich mogile. Każdy z poległych był katolikiem. Był nim również major Henryk Sucharski. Obecnie nadszedł

D

o zjawisk antropogenicznych, czyli spowodowanych działalnością człowieka, zalicza się głównie: spalanie paliw kopalnych, produkcję cementu i innych substancji z węglanów, użytkowanie lądu, szczególnie „wylesianie” lub wysuszanie mokradeł. Tak zwane gazy cieplarniane, czyli powodujące globalne ocieplenie, to: dwutlenek węgla, metan, ozon i podtlenek azotu (gaz rozweselający). Na początku obecnego wieku popularyzacja wyników badań mogących wskazywać na stopniowy wzrost średniej temperatury na Ziemi stała się przyczyną lub została użyta do rozpętania politycznej, ekonomicznej, a nawet ideologicznej dyskusji na temat przyczyn i ewentualnych skutków zjawiska. Część polityków i naukowców kwestionuje istnienie globalnego ocieplenia, znaczenie wpływu człowieka na klimat bądź realność zagrożenia wskutek zmian klimatu oraz ustalenia dotyczące zmian klimatu. Do

czas, aby krzyż powrócił na ich mogi­ ły. Krzyże wieńczą groby polskich żoł­ nierzy na wszystkich cmentarzach II wojny światowej, tylko nie na Wester­ platte. Od kilku lat oprowadzam wy­ cieczki po Westerplatte i nieraz przykro mi było patrzeć i słuchać, kiedy uczest­ nicy wycieczek składali kwiaty i modlili się przy grobach, na których nie było krzyża. Wśród ruin Westerplatte błą­ kają się jeszcze nasze żołnierskie Kiedy ranne wstają zorze i niedokończone szeptem modlitwy w najtrudniejszych momentach walki. W 1992 r. nasz rodak

Co dalej z Ukrainą?

Westerplatte, 29 sierpnia 1981 r.

byłaby obrazą dla poległych. My, Wes­ terplatczycy, czekamy na tę decyzję, któ­ ra zadowoli nas, żyjących, i przywróci poległym krzyż na ich mogiłach”. Po tym spotkaniu w u Wojewody zapadła cisza. Władze przypuszczały, że sprawa ucichnie. Nie ucichła. W grudniu 1980 r. poinformowa­ no nas, że sprawa została przekazana Prezydentowi Miasta. Prezydent Je­ rzy Młynarczyk zwołał naradę w tej sprawie w marcu 1981 r. W tej sytuacji Portowa Solidarność postanowiła za­ wiadomić o stanie realizacji naszego

„Każdy z poległych był katolikiem, również major Henryk Sucharski. Obecnie nadszedł czas, aby krzyż powrócił na ich mogiły. Krzyże wieńczą groby polskich żołnierzy na wszystkich cmentarzach II wojny światowej, tylko nie na Westerplatte". – Papież Jan Paweł II – przybędzie do Polski. Zapewne będzie chciał odwie­ dzić stary Gdańsk. My, Westerplatczy­ cy, chcielibyśmy Go zaprosić, aby przy grobach wspólnie z nami pomodlił się za wszystkich polskich żołnierzy pole­ głych w II wojnie światowej, za wszyst­ kich ludzi, którzy zginęli w II wojnie światowej i jednocześnie, aby modlił się z nami o pokój dla Polski i świata, o pojednanie między narodami”. Wiktor Ciereszko podziękował por­ towcom za wystąpienie do Wojewody o przywrócenie krzyża na mogiły Wes­ terplatczyków: „Sądzę, że po dzisiejszym spotkaniu może zapaść tylko jedna de­ cyzja, tj. przywrócenie krzyża. Jakakol­ wiek inna decyzja lub jej odwlekanie

postulatu Gdańską Kurię, Komisję Kra­ jową Solidarności i prasę Wybrzeża. Po­ mógł nam w tym Romuald Bukowski, redagujący w „Dzienniku Bałtyckim” wkładkę „Samorządność”, gdzie opub­ likowano nasz postulat. Ks. Bp. Lecha Kaczmarka powiadomiliśmy 26 maja 1981 r. Poprosił, abyśmy go informo­ wali na bieżąco w sprawie krzyża na Westerplatte. 6 sierpnia 1981 r. odbyło się spot­ kanie z przedstawicielami Solidarno­ ści Portu, Westerplatczykami i prof. Adamem Hauptem, który wskazał miejsce, gdzie należy przenieść czołg. Czołg znad grobów miano przenieść na trawnik około 40 m w kierunku Zatoki. Prezydent uzależnił zgodę na

Globalne ocieplenie to wzrost średniej temperatury powierzchni Ziemi. W języku potocznym termin ten odnosi się też do innych skutków globalnej zmiany klimatu spowodowanych antropogeniczną emisją gazów cieplarnianych od początku epoki przemysłowej. Tyle encyklopedyczna definicja.

Chłodne spojrzenie na globalne ocieplenie Adam Gniewecki naukowców-sceptyków globalnego ocieplenia należą np.: Fred Singer – amerykański fizyk i profesor nauk o środowisku w University of Virginia oraz specjalista w dziedzinie fizyki atmosfery; Richard Lindzen – fizyk atmosfery, profesor meteorologii w Massachusetts Institute of Technology, znany z prac

o dynamice atmosfery i falach atmosferycznych, członek National Academy of Sciences, który pracował także na Harvardzie i na Uniwersytecie Chicago; Zbigniew Jaworowski – były przewodniczący Rady Naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie i były przewodniczącym Komitetu Naukowego

przeniesienie czołgu od zgody Wydzia­ łu ds. Wyznań Urzędu Wojewódzkiego na postawienie krzyża na mogile. Pre­ zydent wyraził zgodę na uroczystości w dniu 30 sierpnia 1981 r. Natomiast Wydział ds. Wyznań wydał pozwolenie na postawienie krzyża ma mogile już 17 sierpnia 1981 r. W dniu następnym pojechałem do Prezydenta z pismem o wydanie zgo­ dy na przesunięcie czołgu. „W sekre­ tariacie sekretarka zapytała mnie, czy ja też w sprawie Westerplatte, na co odpowiedziałem, że tak. Powiedziała, że nie ma dla mnie zgody na usunię­ cie czołgu. W sali zobaczyłem około 20 osób, w tym połowa to wysokiej rangi oficerowie Marynarki Wojennej. Szyb­ ko zorientowałem się, kim byli zebrani. Wiceprezydent Dąbrowski przedstawił mnie jako przedstawiciela Solidarności z Portu. Wśród zebranych byli komba­ tanci Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, którzy nie znając sprawy, mieli nas zaatakować za próbę zdjęcia czołgu z mogił Westerplatte. Po kilku inwektywach oficerów Marynarki Wo­ jennej w naszą stronę, powiedziałem, że jestem już 43-letnim człowiekiem, przepracowałem w Porcie 22 lata i znam historię usunięcia krzyża. Powiedziałem, że wspólnie z żołnierzami z Westerplat­ te chcemy, aby krzyż powrócił na swo­ je miejsce, a czołg chcemy przestawić w godne miejsce. Wszystko, co robimy, uzgadniamy z odpowiednimi władzami. Postanowiono ogłosić przerwę. Ja już zbierałem się do wyjścia. W tym mo­ mencie podeszło do mnie 3 mężczyzn w cywilu i powiedzieli, że ich ściągnię­ to z Bydgoszczy i oni nie wiedzieli, do jakich celów ich wezwano. Powiedzieli, że nas przepraszają, to my mamy rację”. Dokończenie na str. 4

ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego, główny uczestnik trzech projektów badawczych Agencji Ochrony Środowiska USA i czterech projektów badawczych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, który zajmował stanowiska w Centre d’Etude Nucleaires pod Paryżem, Grupie Biofizycznej Instytutu Fizyki Uniwersytetu w Oslo, Norweskiego Instytutu Badań Polarnych i Narodowego Instytutu Badań Polarnych w Tokio; czy William Gray – profesor fizyki atmosfery na Uniwersytecie Stanowym Kolorado, który zajmował się powstawaniem, rozwojem i sezonalną prognozą cyklonów tropikalnych, był promotorem ponad 70 prac doktorskich i magisterskich oraz nauczycielem wielu wybitnych naukowców z tej dziedziny. Stosunkowo szeroko przedstawiłem kariery i stanowiska naukowe wymienionych panów, by pokazać, że oni „nie grali w kości” (A. Einstein), oni naprawdę, w przeciwieństwie do domorosłych ekologów, wiedzieli, co, dlaczego i na jakich podstawach kontestują. Dokończenie na str. 8-9

Może przyjdzie nam zmie­rzyć się z czymś – dziś, wydawałoby się, niemożliwym – kolejnym zwycięstwem sił prorosyjskich i realizacją w Kijowie scenariusza znanego z Białorusi. Mariusz Patey

5

W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia Miał wizję miejsca Polski w Europie – geograficzną i kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę. Piotr Sutowicz

7

Zawiedziony. Jacek Cieślicki, wolny związkowiec Jego przywódca Lech okazał się agentem, dogadywano się z komunistami. – Czy wiesz, że zamierzam napisać książkę? – zapytał. – Wiesz, jaki będzie miała tytuł? „ Jak wypier… mnie Bolek”. Jacek Zommer

12

Kiedy siejesz piasek, nie wyrośnie zboże To, co dziś usiłuje zrobić prof. Czarnek, należało podjąć przed wielu laty. Nie można zrezygnować z walki o zdrową szkołę, jeśli owoc jej ma być trwałym budulcem narodu (nie dajmy sobie wmówić nacjonalizmu). Zygmunt Zieliński

15

Olimpijskie igraszki Komedię z socjalistycznym amatorstwem wspominać będziemy jako twarde stąpanie po ziemi, albowiem MKOl zafundował nam kosmiczny odlot w postaci dopuszczenia do zawodów transpłciowców. Zbigniew Kopczyński

16

ind. 298050

Następny numer „Kuriera WNET”

G G

FOT. WOJCIECH MILEWSKI

W

akacje skończyły się tak nagle, jak obecność państw zachodnich w Afganistanie. Przyszedł zimny front, nadciągnęły ciemne chmury i lunął deszcz. Słońce, na którego skwarne promienie wielu tak chętnie narzekało, skryło się za gęstą zawiesiną, tworzącą nastrój melancholii i pesymizmu. A wielu powodów do ponurych myśli dostarczają zdarzenia mijających tygodni. Chciałem napisać, że tych powodów jest tak dużo, jak mrówek na tarasie Makazi Gardens – gościnnego domu Kazimierza Gajowego (Studio Bejrut) w Libanie – ale te powody przypominają raczej słonie. Największy jest oczywiście słoń afgański, który trąbą talibów (czyli uczniów) wskazał kierunek rozwoju globalnej cywilizacji. Przez lata ci, którzy nie interesowali się sytuacją Afganistanu, mieli przeświadczenie, że wojska NATO pokonały talibów, ale jest odwrotnie, o czym wszyscy wiemy. Za to nie wszyscy wiedzą, że 5 września zaczyna się Wielka Wyprawa Radia Wnet. Odwiedzimy wszystkie miasta, w których możemy lub będziemy nadawać nasz program: Białystok, Lublin (będziemy!), Kraków, Wrocław, Szczecin, Bydgoszcz, Łódź. Koniec wyprawy to koncert w warszawskim Teatrze Palladium, przygotowany przez Milo Kurtisa i Marcina Pospieszalskiego. W każdym mieście spędzimy dwa dni, a właściwie spędzą je z nami nasi słuchacze. Bo wszystkie programy będziemy prowadzić z odwiedzanych miast, a na koniec dnia w każdym z nich udało się zorganizować koncert. Przygotowanie wyprawy to miesiąc intensywnej pracy, w czasie którego talibowie zdobyli Kabul, a na polskiej granicy Łukaszenka przygotował Polsce prowokację „migracyjną”, będącą wstępem do wciągania Polski w coraz gorętszy konflikt. Planując trasę Wielkiej Wyprawy, nie mogliśmy przewidzieć, że będziemy przejeżdżać przez dwa województwa objęte stanem wyjątkowym. Tak jak nie mogliśmy wiedzieć, że w ramach manew­ rów wojskowych żołnierze rosyjscy będą stacjonować w Grodnie. Zresztą słuchając z rosnącym zdziwieniem wiadomości z Afganistanu, po raz pierwszy miałem silne poczucie, że ta wojna dociera bezpośrednio do nas. Wprawdzie na polskiej granicy nie gromadzą się Afgańczycy, lecz samolotnicy, którzy za tysiące dolarów przylecieli z Iraku, ale to tylko awangarda armii, która może się na naszej granicy pojawić. Nie wiemy, czy w kierunku Europy ruszy stu, czy milion mieszkańców Afganistanu, ale możemy założyć, że tej wędrówki ludów nie da się powstrzymać i wiemy, że za tą żywą tarczą, która może ruszyć ku Europie, skryte są dwie armie, w tym największa – chińska. Wprawdzie wygląda na to, że komisarze europejscy zorientowali się, że są sprawy poważniejsze niż ideologia gender, ale jeszcze nie na tyle, by zejść z drogi, która oczyści Europę nie tylko z węglowego śladu, ale i z demokracji i dobrobytu. Ale dosyć tych jesiennych myśli. Przed nami jeszcze miesiąc lata, a w nim Wielka Wyprawa Radia Wnet ku światłu i słońcu – jak mawia Tomasz Wybranowski – bo życie jest piękne! W naszą podróż weźmiemy ze sobą to wydanie „Kuriera WNET”. Jeśli odnajdą nas Państwo na naszej drodze, chętnie się nim podzielimy i posłuchamy, jakiej gazety Państwo oczekują. W tym i przyszłym miesiącu niestety nie będzie „Kuriera Śląskiego” i „Kuriera Wielkopolskiego”. Czy to jest początek zmian, czy też wrócimy do poprzedniej formuły, czas i rozmowy z Czytelnikami pokażą. Życzę Państwu miłej lektury, przyjemności ze słuchania radia Wnet i pięknej wrześniowo-letniej pogody. K

Czym wytłumaczyć to, że jesienią 1985 r. brytyjski dyplomata trafnie rozpoznał, że czas wielkiego elektryka minął, a Polacy, by się o tym przekonać, musieli go wybrać prezydentem? Andrzej Świdlicki


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

2

AKTUALNOŚCI

B

„Czuł się niewygodnie, odpowiadając na szczegółowe pytania w sprawach gospodarczych, i faktycznie był dość naiwny” – podsumował Lecha Wałęsę brytyjski ambasador w Warszawie John Morgan w sprawozdaniu dla Foreign Office z datą 24 października 1985 r.

W październiku 1985 r. w Gdań­ sku szczegóły „dogaworu” Rockefel­ lera z Jaruzelskim nie były znane, ale Tadeusz Mazowiecki wraz z Bronisła­ wem Geremkiem byli już po słowie z generałami Jaruzelskim i Kiszcza­ kiem. W reakcji na aresztowanie trzech funkcjonariuszy SB podejrzanych o za­ bójstwo ks. Jerzego Popiełuszki dorad­ cy Solidarności uznali, że zachowanie władz po zabójstwie popularnego ka­ pelana uwiarygodniła je i mogą być partnerem w dialogu (tamże, s. 33–34). Mazowiecki i Geremek zapropono­ wali generałom segregację opozycji na konstruktywną, która w zamian za dopuszczenie do rozmów gotowa była uznać mandat komunistów do rządze­ nia, i destruktywną (antykomunistycz­ ną, niepodległościową), którą należało represjonować i marginalizować. Pol­ ska była w tym czasie krajem więźniów politycznych, stosunki władz z Kościo­ łem utknęły w martwym punkcie z po­ wodu blokowania Fundacji Rolniczej Epis­kopatu Polski, nadal obowiązywa­ ły sankcje rządu USA, a oba kraje nie miały reprezentacji na szczeblu am­ basadorów. Kilka miesięcy wcześniej władze PRL wydaliły z kraju trzech amerykańskich dyplomatów. Tyle dla naświetlenia kontekstu sytuacyjnego spotkania.

yło to pierwsze spotkanie Wałęsy z ambasadorem kra­ ju EWG po zwolnieniu go z internowania z końcem 1982 r. Odbyło się w zakrystii bazy­ liki św. Brygidy w Gdańsku 16 paź­ dziernika, tuż po wyborach do Sej­ mu, a jego gospodarzem był ks. prałat Henryk Jankowski. Oficjalnie ambasador wraz z sek­ retarzem ambasady w towarzystwie żon wybrali się do Gdańska na otwarcie honorowego konsulatu, a do św. Bry­ gidy zawitali przejazdem w drodze powrotnej. Oprócz Lecha Wałęsy ich rozmówcą był Tadeusz Mazowiecki. Postanowiono zachować dyskrecję – nie nagłaśniać spotkania, ale też mu nie zaprzeczać, gdyby władze PRL okaza­ ły się dociekliwe, choć bez ujawniania treści rozmów. Konspiracja okazała się niepotrzebna, władze PRL nie zareago­ wały. Być może nie wiedziały, a może przyjęły do wiadomości nową brytyj­ ską politykę otwarcia na Wschód po wyborze Michaiła Gorbaczowa na se­ kretarza generalnego KPZR. Było to spotkanie z gatunku waż­ nych dlatego, że się odbyło, a nie z racji wyników, jakie przyniosło. Wpisuje się w ówczesną politykę dwutorowości Londynu wobec władz PRL – utrzymy­ wania oficjalnych stosunków z komu­ nistami i podtrzymywania nieformal­ nych kontaktów z opozycją. Wcześniej, w kwietniu 1985 r., jej wyrazem było przyjęcie doradców Solidarności przez ministra spraw zagranicznych Geo­ ffreya Howe’a w ambasadzie brytyjskiej w Warszawie. Jesienią 1985 r. na rozmowy ko­ munistów z przedstawicielami zde­ legalizowanego związku nie zanosiło się, w gospodarce panował marazm, a w społeczeństwie apatia. Stopa in­ flacji przekroczyła 15%. Spadek PKB zwiększył obciążenie obsługi długu zagranicznego. Rząd nie dotrzymał swoich zobowiązań wynikających z przedpłat samochodowych, był zmu­ szony rewaloryzować oszczędności na książeczkach mieszkaniowych, a na rynku wystąpiły niedobory. We wrześniu 1985 r. Wojciech Ja­ ruzelski wprosił się do Nowego Jor­ ku na spotkanie ze znanym finansistą i globalistą Davidem Rockefellerem. Generał „przyjechał (…) wynegocjo­ wać godziwe warunki kapitulacji na swoim »odcinku frontu«” (L. Szy­ mowski, Operacja „Okrągły Stół”, Capital, Warszawa 2021, s. 48–50). Przymierzając się teoretycznie do transformacji, scedował opracowa­ nie jej założeń na międzynarodowy kapitał, który po 1989 r. przejął polską gospodarkę na swoich warunkach.

Wczorajszy człowiek na nowe czasy Andrzej Świdlicki

W

ałęsa wydał się amba­ sadorowi brytyjskiemu człowiekiem skromnym i niepozornym, ale posiadającym na­ turalny autorytet wyraziciela aspiracji i wiary ludzi pracy. Elektryk reperu­ jący wózki akumulatorowe, bez for­ malnego wykształcenia, który stał się jedną z czołowych postaci XX wieku, zrobił na nim wrażenie, ale wyczuł wokół niego aurę patosu. Stwierdził, że pod wieloma względami Wałęsa nie nadążał za wydarzeniami i sam przyznał, że młodzi ludzie widzieli w nim starego mięczaka. Dyplomata, który ze spotkania napisał telegram, list i sprawozdanie, zaznaczył, że Wałęsa „sprawiał wraże­ nie dobrze przygotowanego do dialo­ gu z władzami” i że „wykluczenie go byłoby tragedią dla Polski”. Z drugiej jednak strony konstatował, że nie był przygotowany do rozmów o gospodar­ ce, a „jego pomysły były niedowarzone i naiwne”: „Przez trzy godziny mówił szybkim żargonem, prawdopodobnie wyuczonym w okresie Solidarności, często się powtarzając i stale wracając do kilku głównych wątków: potrzeby pluralizmu, znaczenia reformy gospo­ darczej, potrzeby współpracy z Zacho­ dem, zaprzeczania, że Solidarność po­ pełniła błędy, determinacji”.

W

W

ałęsa, aczkolwiek wy­ lewny w słowach, „był mocniejszy w retoryce niż w treści” – napisał w konkluzji swego raportu Morgan: „Kilkakrot­ nie akcentował, że nie jest ekspertem [od gospodarki], ale wyraził nadzieję, że ambasador omówi sprawy gospo­ darki z jego doradcami, które gotów był zaaranżować samemu, będąc przy tym do dyspozycji, gdyby była taka potrzeba”. Odesłał rozmówcę do przy­ gotowywanej drugiej części opracowa­ nego przez Geremka, Mazowieckiego i Wielowieyskiego raportu Polska w 5 lat po sierpniu, która miała zawierać radykalne postulaty gospodarcze. Dziś wiadomo, że zapowiedziana druga część raportu nigdy nie powstała.

ałęsa kilkakrotnie dawał wyraz nadziei na gospo­ darczą współpracę z Za­ chodem. Sugerował, że Wielka Brytania może zaspokoić polskie zapotrzebowa­ nie na samochody silnikowe, z korzyścią dla brytyjskiego problemu bezrobocia. Ambasador odpowiedział, że nie wyglą­ da mu to na owocną dziedzinę współ­ pracy. Wałęsa ponownie zaznaczył, że nie jest ekspertem od gospodarki”. Morgan stwierdził z żalem, że rozmowa z liderem rozwiązanego związku umocniła go w pierwszym wrażeniu, iż miał do czynienia z kimś, kogo czas minął (yesterday’s man). Wyraził zarazem nadzieję, że wra­ żenie to okaże się błędne, bo Polska należy do grupy państw najbardziej

nieprzewidywalnych. Zastrzegł zara­ zem, iż wątpi, by tak się stało. O gospodarzu spotkania, ks. Jan­ kowskim, ambasador napisał, że „stroi się jak średniowieczny kardynał w ciężki, haftowany złotem mucet, prowadzi wy­ stawne gospodarstwo, żyje wśród monu­ mentalnych, rzeźbionych mebli [gdań­ skich kredensów]”. I dalej: „Na naszym stole jadalnym stała wielkich rozmia­ rów srebrna kościelna misa, jedna z naj­ większych, jakie widziałem, o średnicy 122 centymetrów. Wypełniały ją różne mięsne delikatesy, jak też winogrona – rzadki w Polsce przysmak. Wiele kartek na żywność, a także transakcji z czar­ nego rynku złożyło się na nasz posiłek. Jankowski obiecał, że następnym razem bardziej się postara (…) Do stołu poda­ wali młodzi ludzie, których wziąłem za ochroniarzy Wałęsy”. Były wprawdzie mocne trunki, ale popijano rozcieńczony owocowy koncentrat o smaku czarnej porzecz­ ki, który ambasadorowi skojarzył się z angielską Ribeną. Wałęsa w kra­ ciastej koszuli z wpiętą emaliowaną broszką jasnogórskiej Madonny pa­ lił jednego papierosa za drugim. Pies wielkości owczarka szetlandzkiego regularnie obchodził stół, liżąc po rękach sekretarza ambasady. Na pa­ miątkę spotkania sfotografowano się na tle obrazu MB Częstochowskiej. Raport ambasadora Morgana do­ wodzi, że Wałęsa myślał hasłowo i slo­ ganowo, parł do rozmów z władzami, nie będąc do nich przygotowany. Miał słabe rozeznanie w gospodarce i mgli­ ste wyobrażenie o roli Zachodu w jej przebudowie. Atmosferę spotkania oddałby Fe­ derico Fellini lub Jacek Kaczmarski, ale – jak mawiał płk Zbigniew Miko­ łajewski, zastępca naczelnika wydziału VIII Dep. I MSW – „sprawa jest nie do śmiechu”.

W

ałęsa był na fasadzie wal­ ki o pluralizm związko­ wy i polityczny, ale nie on sterował procesem dochodzenia do rozmów z komunistami, lecz je­ go doradcy. Mazowiecki, Geremek, Wielowieyski i Kuroń stawiali na tzw. reformatorów drugiej strony i dobrze się z nimi rozumieli, choćby z racji pokrewieństwa biografii. Wałęsa był użyteczny, bo jak Atlas kulę ziem­ ską podtrzymywał legendę sierpnia 1980 r., by wydawała się tym, czym nie była, i mówił językiem ludzi pra­ cy, którego nie znali skupieni wokół niego intelektualiści. Był do przyjęcia dla władz PRL, z którymi przed sierp­ niem współpracował jako TW „Bo­ lek”. Nie orientował się w sprawach

gospodarczych, więc do zagraniczne­ go kapitału miał taki sam stosunek jak Konrad Mazowiecki do zaproszenia Krzyżaków.

W

ostatecznym rozrachun­ ku procesem transforma­ cji nie kierował Wałęsa, jego doradcy, laicka lewica, katolicki laikat ani nawet profesorstwo na usłu­ gach komunistów, lecz służby specjal­ ne gen. Kiszczaka i Wall Street. Strona społeczna czy solidarnoś­ ciowo-opozycyjna, jak ją nazywano, przystąpiła do rozmów okrągłego sto­ łu nie uzależniając swego udziału od uprzedniego zalegalizowania NSZZ Solidarność. Zrobiła to pod presją pła­ cowych strajków z maja 1988 r., któ­ re wykazały, że inicjatywę polityczną przejmowali młodzi działacze robot­ niczy, dla których Solidarność nie była już punktem odniesienia. Okrągły stół był także przypomnieniem Wałęsy i skupionej wokół niego frakcji Soli­ darności – że istnieli i byli do wzięcia. Komuniści przystali na dialog, bo po­

Czym wytłumaczyć to, że jesienią 1985 r. brytyjski dyplomata trafnie rozpoznał, że czas wielkiego elektryka minął, a Polacy, by się o tym przekonać, musieli go wybrać prezydentem? trzebowali pochłaniacza żywiołowego społecznego protestu, który mógł ich zdmuchnąć. Po okrągłym stole Wałęsa wciąż udowadniał sobie i innym, że jego czas się nie skończył. Wprowadził do Sej­ mu swoją „drużynę”, wzniecił wojnę na górze, nie godząc się na zmargina­ lizowanie przez rząd Tadeusza Ma­ zowieckiego, został pierwszym wy­ branym w powszechnych wyborach niekomunistycznym prezydentem RP. Ale jego legenda przywódcy strajku z sierpnia 1980 r. i lidera 10-miliono­ wego związku wypaliła się, a pomysły w rodzaju stu milionów dla każdego były desperacką próbą utrzymania się na powierzchni wydarzeń. Z czasem wyszła na jaw współpraca z tajnymi służbami i nie mógł dłużej udawać, że był odpowiedni na nowe czasy. Czym wytłumaczyć to, że jesie­ nią 1985 r. brytyjski dyplomata trafnie rozpoznał, że czas wielkiego elektryka minął, a Polacy, by się o tym przekonać, musieli go wybrać prezydentem? K

Redakcja WNET rusza w trasę!

Spotkajmy się!

Spotkajmy się! 5 września nasza redakcja rozpoczyna niepowtarzalną podróż, czyli Wielką Wyprawę Radia WNET. Przez dwa i pół tygodnia wraz z mobilnymi studiami będziemy wędrować po Polsce. Wyruszymy z Warszawy, by odwiedzić pozostałe 7 miast, z których nadaje Radio WNET. Zagłębimy się również w przestrzeń mniejszych miejscowości, z dala od wielkich aglomeracji.

Z każdego z odwiedzonych przez nas miast nadamy całodzienną audycję zakończoną „Dobrym Wieczorem”, czyli koncertem radiowym połączonym ze spotkaniem z naszymi przyjaciółmi i słuchaczami.

Spotkajmy się!

WIELKA WYPRAWA

22 września, w pierwszy dzień jesieni, wyprawa zakończy swój bieg, docierając do Warszawy, gdzie o godz. 19:00 w Teatrze Palladium odbędzie się finałowy koncert. Podsumujemy w ten sposób osiemnaście dni naszej podróży. W koncercie, który poprowadzą Milo Kurtis oraz Marcin i Lidia Pospieszalscy, wezmą udział nasi słuchacze oraz zaproszeni goście. Wystąpią w nim również goście specjalni. Wydarzenie będzie transmitowane w telewizji oraz na kanałach społecznościowych WNET. Już teraz zapraszamy Państwa do towarzyszenia nam w naszej drodze. Spotkajmy się i poznajmy!

Spotkajmy się! Przybliżymy słuchaczom różne odcienie polskiej kultury, sylwetki wyjątkowych osób ze świata polityki, nauki, przedsiębiorczości, religii i sztuki, a nade wszystko historię odwiedzanych przez nas miejscowości i regionów. Celem naszej wyprawy jest poznanie. Będziemy badać i prezentować na antenie zwyczaje mieszkańców, czyli naszych słuchaczy. Chcemy jednocześnie, aby nasi odbiorcy poznali się nawzajem.

Spotkajmy się!

BIAŁYSTOK 5 - 7 IX | LUBLIN 7 - 9 IX | KRAKÓW 9 - 11 IX | WROCŁAW 12 - 14 IX SZCZECIN 14 - 16 IX | BYDGOSZCZ 16 - 18 IX | ŁÓDŹ 20 - 21 IX WARSZAWA 21- 22 IX | FINAŁ: KONCERT 22 IX WARSZAWA

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

.

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

Nr 87 · WRZESIEŃ 2O21 ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 4.09.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

25

lipca, kiedy byliśmy jeszcze w Paryżu, Krajowa Dyrekcja Zdrowia poinformowała o tutejszym szczycie covida – wariantu Delta: 637 zachorowań na 100 000 mieszkańców. Mimo wszystko ulegliśmy pokusie i jak co roku pojechaliśmy na kurację wodoleczniczą do Amelie-les-Bains. Niebezpieczeństwo tym większe, że przez zakład termalny w zwykłym roku przewija się dziennie dwa do czterech tysięcy pacjentów ze wszystkich stron kraju. Do renomowanych wód przyjeżdżają nawet Hiszpanie zza granicy odległej o 30 kilometrów. W termach obowiązują maski, choć wielu uczonych twierdzi, że ten środek nie całkiem chroni przed wirusem. Lecz jak zrezygnować z kąpieli w wodach Amelie, słynnych w Europie od dwóch tysięcy lat? Żołnierze rzymskich legionów Cezara leczyli w jej źródłach rany zadane im przez Arminiusa w Lesie Teutoburskim, tak jak spahisi i grenadierzy marszałka de Castellane leczyli swoje po podboju Algieru w 1830 roku. Wstąpiliśmy w ich ślady, aby kurować nasze obrażenia, mniej widoczne, lecz równie niebezpieczne, zadane w wielkim mieście przez wiek, zanieczyszczenie powietrza, chemiczne dodatki spożywcze... Od lat opowiadam o Francji z punktu widzenia Paryża. Dziś zmiana perspektywy. Odległe od stolicy o ponad 1000 kilometrów miasteczko w Pirenejach Wschodnich nad granicą hiszpańską – 3500 mieszkańców. W sezonie uzdrowisko powiększa się o dodatkowych 5000 kuracjuszy. Mieszkają w wynajętych mieszkaniach i na campingu. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, Amelie liczyła dziesięć albo jedenaście hoteli. Zostały dwa, przyszłość trzeciego jest niepewna – może będzie jeszcze kiedyś otwarty na nowo. Duża, stara kawiarnia na głównej ulicy – Grand Cafe de Paris, nazywa się jak słynny lokal w Monte Carlo, druga – Select, jak brasseria paryska na bulwarze Montparnasse, uczęszczana przez artystów école de Paris w latach 1930. Prócz nazwy nie mają z tamtymi

D

ie Zeit” to wpływowy tygod­ nik niemieckiej kawiorowej lewicy. Ostatnio magazyn zajął się losem uchodźców ( jak powszechnie nazywa się islamskich osadników w Europie) przybywających do Republiki Litewskiej. „Tysiące uchodźców przez granicę UE przybyły z Białorusi na Litwę. Teraz utknęli w miejscu – stając się zakładnikami w konflikcie, z którym nie mają nic wspólnego”. Czytelnik niemieckiego tygodnika nieco się dziwi. Zwłaszcza ten, który wie, że Białoruś nie graniczy ani z Irakiem, ani z Syrią, ani też z Afganistanem. I że Republika Białoruska to nie jakaś tam dekadencka demokracja, lecz zamordystyczne, postsowieckie państwo, z pomnikami Lenina na co główniejszych placach, świetnie zorganizowaną bezpieką i siatką agentów nie tylko we własnym kraju. Innymi słowy, do tejże Republiki Białoruskiej, jak nazywają się dzisiaj dawne Kresy umarłej przed laty Wspólnoty (tylko Anglicy trafnie tłumaczą termin ‘Rzeczpospolita’ na ‘Commonwealth’), tak zwany uchodźca może się dostać tylko z paszportem zaopatrzonym w wizę carstwa Łukaszenki i niezbędnymi w nim pieczątkami. Bez wizy kraj ten odwiedzać mogą w zasadzie tylko ptaki i o tym wie chyba każdy umiejący czytać i pisać, nawet lewicowiec. Hamburski tygodnik, swego czasu ojczyzna lewicowej dziennikarki Marion hrabianki von Dönhoff (sama chciała doktoryzować się z Karola Mark­sa, a jej bracia wybrali z kolei równie lewicową NSDAP), przełknął jakoś tę Litwę, bo przecież pisać w tym kontekście o Polsce w końcu nie wypada, bo przecież Kaczyński itd. Może to nawet i lepiej, początek o aferze Łukaszenki, rzucającego desant na Unię Europejską z zemsty za sankcje, utrudniające jemu i najbliższym zakupy w Berlinie i w Paryżu, musiał mieć rozwinięcie, a w nim musiała paść także, aczkolwiek niechętnie i nie bez politycznych obiekcji, nazwa naszego państwa (a może już tylko kraju?). Zdjęcie, ilustrujące artykuł w „Die Zeit”, pokazuje dwóch młodych, wysportowanych chłopaków o ciemnej karnacji, o niezbyt arabskim wyglądzie, o afgańskim nie wspominając. Ale o to przecież nie chodzi! Artykuł zaczyna się ckliwie. Pierwszym bohaterem jest

nic wspólnego. Jest także kilka mniejszych. Dwie restauracje na placu Republiki, kilka garkuchni. Amelie liczy trzykrotnie mniej stałych mieszkańców niż Ciechocinek i Krynica. Komunikację publiczną ze stolicą zapewnia lotnisko w Perpignan i dworzec kolejowy, uważany przez Salvadora Dalego za centrum wszechświata. Na losy miasteczka w dwudziestym wieku wpłynęły trzy wydarzenia. W październiku 1940 roku straszliwy kataklizm zmienił życie doliny. Nie licząc trzęsienia ziemi 1887 roku na Lazurowym Wybrzeżu, katastrofa naturalna w dolinie Vallespire była bodaj największą we Francji czasów najnowszych. W ciągu dwudziestu czterech godzin spadło 84 cm wody na metr kwadratowy terenu – rekord Europy nigdy nie pobity. Trzeba przemnożyć prawie metr sześcienny płynu przez tysiące hektarów terenu, a to jeszcze przez 10 000 – powierzchnię hektara, aby zdać sobie sprawę z rozmiarów kataklizmu. Nad wsią, w górnym biegu rzeczki Tech, skutkiem potopowych deszczów stok góry obsunął się i stoczył w koryto w miejscu zwanym Avellanosa. Tech toczy swoje wody miejscami w wąskim kanionie, pośród brzegów wysokich na dwadzieścia pięter. Góra zatarasowała bieg wody. Kiedy po wielu godzinach napór wód zebranych w kanionie przerwał naturalną tamę, żywioł runął w dół, demolując po drodze napotkane przeszkody wzdłuż całej długiej doliny. Fala powodziowa dokonała zniszczeń nawet odległym o pięćdziesiąt kilometrów w Perpignan. Drugi cios spotkał miasteczko w 1996 roku. Od stu pięćdziesięciu lat, w oparciu o źródła lecznicze działał tutaj szpital wojskowy, założony przez marszałka de Castellane i znacznie rozbudowany pod koniec XIX wieku. Rekonwalescenci przeprowadzili w otaczających górach drogi, zasadzili aleje platanów, dzisiaj najwyższych drzew w okolicy, zagospodarowali ścieżki spacerowe, wytyczyli szlaki. Żołnierze i ich rodziny stanowili ostoję miejscowych kupców i rzemieślników, klientelę hoteli. Po likwidacji

16-letni Aman Mehari. Autorka opowiada: „lubi grać w koszykówkę, najchętniej pije mleko wprost z kartonika, a – jak nikt akurat nie patrzy – ćmi przed drzwiami papierosa”. Jego największe marzenie? – „Zamieszkać w Monachium (…) ale Monachium jest daleko. Aman Mehari mieszka na razie we wsi Widzieniańce (dziś Vydeniai)”. To między Ejszyszkami a Oranami, niedaleko dzisiejszej granicy z Polską. Od początku lipca w pustej szkole przebywa 146 osób, które piechotą przeszły granicę białorusko-litewską. Wioska liczy 413 mieszkańców. Litwa ostatnimi laty nie trafiała do statystyk migracji w Europie. Rocznie przybywało tu kilkudziesięciu migrantów. W tym roku – do końca lipca – jest ich już 4100. Głównie z Iraku. Dlaczego właśnie Litwa, której tak naprawdę nie zna żaden prawdziwy Arab, stała się nową ziemią obiecaną dla tysięcy islamskich osadników? Z artykułu w lewicowej „Die Zeit”, nie zaś z prawicowego, niszowego portalu, dowiadujemy się wstrząsającej prawdy. Otóż ludzie ci przybyli z Białorusi na Litwę (i chcą także do Polski) na zaproszenie dyktatora Łukaszenki, oczywiście nie za darmo. Nowa fala migrantów, uderzająca w Litwę i w Polskę, to zemsta Aleksandra Łukaszenki na Europie za sankcje gospodarcze wobec Białorusi! Łukaszenka oświadczył, że granice do Unii Europejskiej stoją dla przybyszy otworem! Tak właśnie ruszył do Europy Aman Mehari. Nie, nie jest on z Iraku, lecz z Erytrei, pisze „Die Zeit”. Opowiada dziennikarce ckliwą story. Uciekł z domu, żył na ulicy, aż poznał „pewnego człowieka”. Jak mówi, przyjaciela. Lecz szczegóły pomija, pisze reporterka. Człowiek ten załatwił mu jedzenie i ubranie i znalazł agencję, oferującą tanie wizy. I kupił mu bilet na najtańszą trasę, do tego najłatwiejszą do osiągnięcia: Mińsk via Stambuł. Są jeszcze prawdziwi samarytanie na świecie. O nic nie pytają, nakarmią cię, odzieją i kupią bilet lotniczy z Erytrei na koniec świata. Wszystko za darmo! To pewnie bajki, jakie opowiadają w dalekich krajach: cała wioska składa się na bilet dla kandydata na emigranta, który obiecuje, że z bogatych, dalekich stron pomagać będzie inwestorom. To bujda! Są samarytanie i agencje. One załatwią wizę i bilet lotniczy tani jak barszcz. Mają też nazwę – nasz bohater

P

i

o

t

r

W

i

t

t

W ognisku zarazy Znaleźliśmy się tutaj z własnej i nieprzymuszonej woli. Wszechstronnie poinformowani o grożących niebezpieczeństwach, podjęliśmy ryzyko podróży do francuskiego ogniska pandemii, czyli departamentu Wschodnich Pirenejów. armii z poboru przez prezydenta Chiraca życie zamarło. Dziś, kiedy w dzienniku pirenejskim „l’Indépendant” czytamy codziennie alarmujące wiadomości o braku łóżek w miejscowych szpitalach przepełnionych przez covid, trzypiętrowe budynki koszar i term wojskowych powoli popadają w ruinę, przejezdni włóczędzy rozpalają czasem ognisko z wyrwanych drzwi w którymś gabinecie zabiegowym, w opustoszałej kaplicy wojskowej zabłąkany muzyk daje niekiedy koncert, którego nikt nie słucha, i malarz urządza wystawę, której nikt nie ogląda. Nadmiar chorych transportuje się do szpitali w sąsiednich departamentach. Przy okazji nowych

z Widzienianiec literuje: A-z-a-t. Agencja Azat. I proszę – rzeczywiście jest taka firma z oddziałem w Stambule. I jak na międzynarodową agencję

J

a

n

B

o

wyborów samorządowych kandydaci roztaczają przed wyborcami wizję naprawy i rekonstrukcji. Po ćwierćwieczu od zamknięcia szpitala te obietnice coraz mniej znajdują posłuchu. Trzeci cios był najłatwiejszy do uniknięcia. Największą atrakcję spacerową miejscowości stanowi dolina strumienia Mondony. W latach 1920. dyrekcja uzdrowiska z udziałem garnizonu szpitalnego zagospodarowała kilkukilometrową promenadę prowadzącą nad termami w głąb doliny, aż do dużego basenu retencyjnego. Zasypano rozpadliny na drodze, zbudowano mostki, założono żelazne bariery w miejscach niebezpiecznych, gdzie

przystało, ma ona stronę internetową. Reporterka hamburskiego tygodnika telefonicznie zapytała agencję, czy załatwia ona wizy do Białorusi. Padła

g

a t k o

Handlarze niewolników Operacja służb Republiki Białoruskiej, mająca na celu destabilizację Unii Europejskiej eksportem tzw. uchodźców, wskazała na agentury, ukrywające się np. w Polsce jako „fundacje” czy „opozycyjni działacze praw człowieka”. Ich reprezentanci, wspierani dotąd przez bogaty „Proletariat całego świata, łączcie się”, pokazali, kim są w istocie: po prostu handlarzami żywym towarem.

indziej betonowe dachy do ochrony przed spadającymi kamieniami. Kilkanaście lat temu widzieliśmy przytwierdzoną do drzewa wskazówkę „Piscine juive” – Basen żydowski (?). Od czasu zniknięcia garnizonu ścieżka prowadząca lesistym brzegiem kanionu ulegała stałej degradacji. Przeciwległy brzeg doliny stanowi naga skała, wznosząca się na ponad dwieście metrów ponad strumieniem. Przed kilku laty nowo obrany mer postanowił wykorzystać pionową ścianę do wyposażenia uzdrowiska w atrakcję mrożącą krew w żyłach. Zaprojektował nową ścieżkę spacerową – pomosty zawieszone na stalowych linach na wysokości ponad stu metrów. Na próżno miejscowi miłośnicy natury: pan Crozat – aptekarz, pan Err – piekarz, pan Martelo – przedsiębiorca budowlany przekonywali o niedorzeczności projektu. – Skała jest krucha, żadna instalacja nie utrzyma się na niej. Zamiast inwestować miliony w niebezpieczną mrzonkę, należy zająć się remontem dawnej promenady. Wysokie koszty miały być pokryte z europejskiego funduszu pomocy regionom południowym. Nie wiadomo dobrze, dlaczego, ale doświadczenie mówi, że merowie lubią inwestycje kosztowne – im drożej, tym lepiej – gardzą zaś drobnymi wydatkami. Zresztą komisja ekspertów powołana przez mera wydała opinię pozytywną. Komisja jest wynalazkiem pożytecznym. Za jej decyzje nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Przez dwa sezony widzieliśmy i słyszeli ciężkie helikoptery budowlane zwożące materiał na wysoką skałę, oglądaliśmy małą kolejkę linową, która je przewoziła, widzieliśmy robotników zawieszonych na linach mocujących w skale stalowe urządzenia. W lipcu 2019 roku doszło do tragedii. Spadające kamienie zabiły robotników – dwóch młodych alpinistów zawieszonych na linach. Roboty przerwano, a raczej zakończono na zawsze, a prokuratura wszczęła energiczne śledztwo, które toczy się nadal. Przy okazji zamknięto dostęp do nowych instalacji, zamknięto starą ścieżkę,

zamknięto dolinę, zamknięto wszystko z wyjątkiem mera. Absurdalne płotki i trapy lśnią nadal przy skale jak nowe. Kosztownej stali specjalnej nie chwyta żadna rdza. Nowe wybory samorządowe wygrała kontrkandydatka dawnego mera, który w nagrodę został wiceprzewodniczącym departamentu. O żadnym funduszu europejskim dla miasteczka nie ma już mowy. Na tym historia mogłaby się zakończyć. Na szczęście jest i ciąg dalszy. Przeciwnicy absurdalnego projektu, wymienieni powyżej z nazwiska, cieszyli się w Amelie-les-Bains dużym autorytetem. Podczas gdy mer zajmował się swoją skałą i funduszami europejskimi, oni podnieśli z ruin romańską kaplicę mogącą pomieścić kilkadziesiąt osób. W trudno dostępne miejsce, na wysokość prawie kilometra wnieśli na własnych plecach kamienie budowlane, dachówkę i zaprawę, zrekonstruowali drzwi i małą dzwonnicę, zagospodarowali otoczenie i dostęp do kaplicy, postawili ławki. Pracowali na ochotnika, lecz pod okiem konserwatora zabytków. Wznieśli również na nowo drewniany krzyż kilkumetrowej wysokości na szczycie góry, obalony rok wcześniej i strącony w przepaść przez jakiegoś fanatyka laicyzmu. Obecnie wspinaczka do kaplicy Sancta Maria Engracia (Matki Bożej Łaskawej) stanowi największą atrakcję uzdrowiska. Ich przykład podziałał. Od ubiegłego roku, ignorując policyjny zakaz wstępu do doliny Mondony, następcy konserwatorów kaplicy wzorowo odrestaurowali i nawet przedłużyli część dawnej promenady, otworzyli parkany, wyrzucili na śmietnik tablice z tekstem zakazów. Nikt im jeszcze z tego powodu nie wytoczył procesu. Tak wygląda sytuacja w miasteczku w Pirenejach. Francja składa się z tysięcy małych miasteczek. Czy działania ochotników nie wzięły się z ducha żółtych kamizelek? Najbliższy czas odpowie na to pytanie. Jak twierdzą niektórzy, jeżeli we Francji coś jeszcze działa normalnie, to tylko dzięki wolontariuszom. Do tej pory w termach Amelie nie odnotowano przypadku covidu. K

negatywna odpowiedź. Ale nie brak innych oferentów wiz, jak np. „Belarus Admission Center”. Ci z kolei proponują wizy studenckie, zwłaszcza dla klientów z państw afrykańskich. Kompletna usługa obejmuje przelot, transfer i lokum w Mińsku. Ten model biznesu – przekonuje „Die Zeit” – wspiera reżim Łukaszenki, zakładając, że przybysze nie za długo zabawią na Białorusi, udając się w dalszą drogę do Unii Europejskiej. Podobnie odbywają się wycieczki z Iraku, skąd także i rodziny z dziećmi via Białoruś udają się na Litwę, lecz w tym przypadku dla odmiany z wizą turystyczną w paszporcie. I tak Aman Mehari poleciał do Mińska, odebrano go z lotniska, nawet zaczął chodzić do szkoły, zamieszkał w hostelu, a wszystko to, jak opowiada, zorganizowała agencja. Bał się jednak, że kiedyś mogą go odesłać do Erytrei, jak jego koleżankę-wagarowiczkę. „Pewnego dnia – opowiada – zobaczyłem w telewizji Łukaszenkę, który powiedział, że nie będzie zatrzymywał nikogo, kto chce do Europy”. Więc nasz bohater rusza do Grodna, gdzie spotyka jemu podobnych, którzy też chcą „do Europy”. I teraz liczy czas między posiłkami, w tej Europie. A do Monachium daleko. A wokół policja, narzeka. Po pewnym czasie niemiecka telewizja ZDF (2 program) zauważyła z kolei „napięcia wzdłuż polskiej granicy”. Nie, nie z Niemcami, lecz z Białorusią. Brak tutaj informacji o spektakularnych biurach podróży, za to wiele o surowości polskiej straży granicznej: „setki żołnierzy i dziesiątki migrantów: to sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Problem migracji (ZDF nie pisze nagle o »uchodźcach«!) nie istnieje tylko na Litwie”. Język oficjalnych (publicznych) mediów w Niemczech zmienia się po zmianie kursu rządu w Berlinie w kwestii migrantów. Chwilę tę przegapiła tzw. opozycja w Polsce, gubiąc się bez reszty. Tutejsze media unikają kolportowania wiadomości o politykach partii opozycyjnej, zamierzających przekroczyć granicę „z pomocą dla uchodźców”, nie chcąc ich kompromitować bez reszty jako współpracowników Łukaszenki. ZDF podaje, że na granicy koczuje około 50 osób, chyba na ziemi „niczyjej”, skoro czytam, że Polska nie chce ich przyjąć, a Białoruś nie życzy sobie ich powrotu. Stacja cytuje wypowiedź wiceministra

SW, Macieja Wąsika „dla prywatnej stacji TV TVN24”: „To są przede wszystkim młodzi, silni mężczyźni”. ZDF podaje, że są tam także kobiety i dzieci, ogrzewający się przy ogniskach, „politycy opozycji” zaś usiłowali dostarczyć jedzenie tym ludziom, „ale polska straż graniczna ich powstrzymała”. Co gorsza, litewski szef dyplomacji, Landsbergis, domaga się ostrzejszego stanowiska ze strony UE. „Należy rozbić przemytniczą siatkę Łukaszenki”. ZDF z niechęcią przyznaje, że polska straż graniczna dość dobrze radzi sobie z uszczelnianiem granicy. Ale pojawiają się informacje o Irakijczykach, zatrzymywanych w Niemczech na granicy z Polską. Stacja telewizyjna podkreśla, że „narodowo-konserwatywny rząd PiS” podtrzymuje kurs realizowany od roku 2015 (kiedy to w Kolonii doszło do masowych gwałtów ze strony migrantów w noc sylwestrową). Oczywiście niemieccy lewicowi dziennikarze (innych w publicznej telewizji nie ma) najchętniej spełniliby życzenia Łukaszenki. ZDF oczywiście podaje, że nie każdemu w Polsce podoba się ta linia, a sytuacja na granicy z Białorusią jest złożona. Z jednej strony chodzi o ludzi, ale z drugiej – o polityczną taktykę Łukaszenki – przyznaje. Już w maju zapowiedział on, w odpowiedzi na sankcje ze strony Unii Europejskiej, że nie będzie utrudniał migrantom dalszej podróży do UE. Temat trudnych relacji z Białorusią był przedmiotem telekonferencji ministrów spraw wewnętrznych UE, wskazuje ZDF. Unia Europejska zarzuca Łukaszence, że rozmyślnie sprowadza migrantów bezpośrednimi połączeniami lotniczymi do Białorusi, by wysyłać ich w dalszą podróż do UE. Na domiar złego białoruska straż graniczna miała zmuszać migrantów do przekroczenia granicy litewskiej, ze swej strony naruszając terytorium Litwy. Trudno sobie wyobrazić, by o tym nie wiedzieli politycy tak zwanej opozycji w Polsce czy przedstawiciele rzekomych „organizacji charytatywnych”, jak choćby „Otwarty Dialog” chronionego przez posłów PO Bartosza Kramka. Na łamach popierającej de facto reżim w Mińsku „Gazety Wyborczej” Kramek nawołuje: „Obalmy zasieki na granicy. Zaprotestujmy w duchu obywatelskiego nieposłuszeństwa!“. Ale wojny domowej nie będzie. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

4

TRADYCJA

Cmentarz w Żytomierzu został (po dwóch latach przerwy) ponownie objęty akcją społeczną pod hasłem „Ocal mogiłę pradziada od zapomnienia”, która odbywa się pod patronatem Telewizji Polonia. Inicjatorką owej akcji jest pani Grażyna Orłowska, dziennikarka, która duszą i sercem związana jest z Ukrainą. Ja pojechałam tam jako wolontariuszka Fundacji „Dla Dziedzictwa”.

Ocal mogiłę pradziada od zapomnienia Cmentarz w Żytomierzu

Tekst i zdjęcia Magdalena Przysiężna-Pizarska

W

ieczorem i w następ­ nych dniach w tele­ wizji, prasie, radiu szedł atak na porto­ wą Solidarność. Oto fragment artyku­ łu kmdr. por. Franciszka Czerskiego z Marynarki Wojennej w „Żołnierzu Wolności” z dnia 27 sierpnia: „Pragnąc utrzymać stan stałego napięcia w kra­ ju, ekstremalne grupy Solidarności sieją nowe zarzewia niepokoju. Tym razem członkowie Solidarności gdań­ skiego Oddz. NBP przy współudziale Solidarności Portu Gdańskiego za­ żądali usunięcia [pominięto: z mo­ gił żołnierzy; C.N.] z Westerplatte czołgu-pomnika, który przebył cały szlak bojowy Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, ustawione­ go przed kilkunastoma laty na We­ sterplatte [pominięto: w miejsce usu­ niętego krzyża 1962 r.; C.N.]. W tej chwili – zdaniem ekstremalnych grup Solidarności – nie pasuje on do tego skrawka ziemi, o którą walczył żoł­ nierz polski. To przecież nikt inny, jak właśnie polscy pancerniacy przelewali krew, wyzwalając polskie Wybrzeże. Teraz usiłuje się o tym zapomnieć, ponieważ nie pasuje do jakiejś tam koncepcji”. Po tym ataku ks. abp Lech Kacz­ marek poprosił nas i Prezydenta Mły­ narczyka do siebie i oświadczył: „»Pa­ nie Prezydencie, Pan wie, że Portowa Solidarność nie naruszyła prawa« i po­ prosił, aby Prezydent zabrał głos w tele­ wizji i radiu i wyjaśnił sprawę”. Prezy­ dent siedział zażenowany całą sytuacją. Powiedział, że będzie usiłował sprosto­ wać zarzuty dotyczące Solidarności. Na zakończenie spotkania wprost zapyta­ łem ks. abp. Lecha Kaczmarka, czy sta­ wiamy krzyż przed czołgiem, bowiem na to mamy zgodę. Ks. abp Kaczmarek odpowiedział proroczo: „Oni teraz prę­ dzej usuną czołg niż krzyż”. 26 sierpnia 1981 r., po ataku na So­ lidarność, 13 byłych Westerplatczyków napisało list do Jerzego Kołodziejskie­ go. Oto jego treść: „My, niżej podpisani żołnierze We­ sterplatte, zwracamy się do Pana Wo­ jewody z prośbą o wydanie zgody na usunięcie czołgu z grobów naszych po­ ległych Kolegów i przywrócenie nad ich mogiłami krzyża usuniętego w 1962 r. Krzyż ten – jak również cmentarz – ufundowało po wojnie społeczeństwo,

Nie pragnął złota i nie szukał chwały, Lecz droższą od nich zostawił spuściznę, Bo swego ducha szczytne ideały. I pracy brzemię doniósł aż do końca, Swą młodą pieśnią wzniesion nad otchłanie, Wśród Czarnej nocy czekał wschodu słońca, …patrząc wierzył…” Niestety pozostałe słowa zniknęły pod ziemią. Pozostawiliśmy tę tablicę, ale tylko na chwilę, aby dotrzeć do gro­ bu rodziny Kraszewskich. Po doczysz­ czeniu ukazały się słowa: „I na grób patrząc, wierzył w zmart­ wychwstanie”. Umieszczone zostały

W sercu cmentarza stała kaplica, znisz­ czona podczas bombardowania w cza­ sie II wojny światowej, odnowiona w ubiegłych latach staraniami polskich stowarzyszeń. Środek cmentarza wy­ glądał zgoła inaczej. Trawa, chaszcze i samosiejki zakrywały nawet najwyż­ sze nagrobki. Poprzewracane tablice, porozbijane pomniki, ślady postrza­ łów na fotografiach i wizerunkach po­ staci z przełomu XVIII i XIX wieku. Wiele mogił pozbawiono nagrobków, nie wiadomo, kto w nich spoczywa. Umieszczone na zboczu katakumby nosiły ślady rozbić i grabieży – powy­ ciągane kości, kawałki trumien, stro­ ju grobowego straszyły w czeluściach krypt. Do pracy nad oczyszczeniem zo­ stała skierowana, oprócz nas, również grupa Ukraińców, którzy pomagają

a wykonanie nadzorował kpt. Franci­ szek Dąbrowski. Z całym szacunkiem czcimy wraz ze społeczeństwem symbole odrodze­ nia Polski i symbole wojska niosącego wyzwolenie naszej Ojczyźnie. Przecież rokrocznie z bracią kombatancką we wszystkich uroczystościach na Wester­ platte uczestniczymy. Mimo wszystko, usytuowanie czoł­ gu bezpośrednio nad mogiłą poległych, naszym zdaniem jest niewłaściwe, bo­ wiem czołgi w czasie walk o Trójmia­ sto bezpośrednio na Westerplatte nie wkroczyły. Na Westerplatte w czasie naszej służby była kaplica, w której odprawia­ no nabożeństwa, a w naszych koszarach był umieszczony krzyż znajdujący się dziś w kościele w Gdańsku-Chełmie. Symbol krzyża usunięto z terenu We­ sterplatte, co jest sprzeczne z naszą żoł­ nierską tradycją, której nie uszanowa­ no. Wielu zwiedzających teren walk pyta nas o to, jak to się stało, że z Mo­ giły Westerplatczyków usunięto krzyż, a postawiono czołg. Nad każdą mogiłą w Polsce i na świecie pochylamy się w skupieniu, natomiast na Westerplatte ustawiono nad mogiłą czołg, który jest częstym obiektem zabaw zwiedzającej młodzieży. Przy każdorazowym zago­ spodarowaniu Wes­terplatte upominali­ śmy się o powrót krzyża. Przykro nam było w 1962 r., kiedy po zapadnięciu jednostronnej decyzji władz dokona­ no usunięcia krzyża – symbolu naszej wiary. Dzięki między innymi naszej pomocy krzyż ten został ocalony przez ustawienie go na cmentarzu w Nowym Porcie. Zwracając się w powyższej sprawie do Pana Wojewody, mamy niezłomną wiarę, że choć późno, lecz nasz głos, Westerplatczyków, w tej sprawie, jako zgodny z prawdą historyczną, będzie uszanowany. Składając swoje podpisy jesteśmy wyrazicielami woli całej ży­ jącej załogi Westerplatte, gdyż co ro­ ku w czasie spotkań koleżeńskich o tej sprawie dyskutujemy”. Pod listem podpisało się 13 Wes­ terplatczyków: Franciszek Bartoszak, Bernard Rygielski, Wiktor Ciereszko, Józef Wojniusz, Stanisław Zdanuczyk, Julian Dworakowski, Stanisław Skwira, Józef Malak, Władysław Deik, Stani­ sław Zwierzchowski, Czesław Filipkow­ ski, Jan Naskręt, Leonard Piotrowski.

Dokończenie ze str. 1

40 rocznica przywrócenia krzyża na mogiły żołnierzy Westerplatte Czesław Nowak

FOT. WOJCIECH MILEWSKI

H

istoria cmentarza w Żyto­ mierzu jest zwierciadłem Historii Polski, nie tylko, jak się okazało, minionej, ale jak najbardziej współczesnej. Pierw­ sze spotkanie po przyjeździe do Ży­ tomierza odbyło się w siedzibie Żyto­ mierskiego Obwodowego Towarzystwa Polaków na Ukrainie. Pani Wiktoria Laskowska-Szczur, Prezes Stowarzysze­ nia, opowiedziała historię cmentarza i zdradziła kilka tajemnic związanych z jego wcześniejszymi losami. Na teren nekropolii wjechaliśmy, przekraczając dużą bramę, którą ozda­ biały piękne żelazne wrota. Znajdo­ wała się na nich data: 1762 r. Zaraz przy wejściu powitały nas polskie na­ zwiska na nagrobkach, dalej pojawiały się już nazwiska ukraińskie i rosyjskie.

Polakom przy wykaszaniu traw, usu­ waniu samosiejek. Cmentarz w Żytomierzu to ogrom­ na nekropolia, ma ponad 20 ha i ponad 2500 nagrobków Polaków. Wśród nich – rodziny Józefa Ignacego Kraszewskie­ go. Aby do nich dotrzeć, musieliśmy prosić o wycięcie drogi przez zarośla tak ogromne, że w oddali widać było tylko zwieńczenie pomnika. Po drodze pojawiały się i inne niespodzianki. Pod zwałami ściętej roślinności pokazują się krzyże, tablice nagrobne – poprzewra­ cane i potłuczone, a wśród nich jedna, która nosiła na sobie inskrypcję: „Miłował Boga, ludzkość i Ojczyznę,

Westerplatte, 29 sierpnia 1981 r.

Komuniści w walce o krzyż na mogiłach żołnierzy ponieśli klęskę. Nie udało się im wykorzystać Westerplatczyków do swoich celów, to jest do wyrzeczenia się krzyża i w imię przyjaźni ze Związkiem Radzieckim zastąpienia go czołgiem.

27

sierpnia 1981 r. w Komisji Zakładowej mieliśmy usta­ lić porządek uroczystości i przydzielenie poszczególnym ludziom utrzymywania porządku na terenie, gdzie odbywały się uroczystości, jak również na przystaniach, gdzie cumo­ wały motorówki przewożące ludzi na drugi brzeg kanału. W czasie spotka­ nia zadzwonił do mnie prezydent Je­ rzy Młynarczyk, który prosił, abyśmy zrezygnowali z wkopania krzyża przed czołgiem. Powiedziałem, że ja takiej de­ cyzji podjąć nie mogę. Obraduje właś­ nie Komisja Zakładowa, która może ta­ ką decyzję rozważyć. Proszę przyjechać do portu i ją przedstawić. Powiedziałem zebranym o rozmowie z prezydentem,

który niebawem przyjechał. Usiadł za stołem, pochylił się i obejmując dłoń­ mi głowę, powiedział: „Ja was bardzo proszę, postawcie krzyż gdziekolwiek indziej na Westerplatte, ale nie przed czołgiem. Ostrzegłem was, moje dzieci kitu z okien jeść nie będą”. Komisja odrzuciła jednogłośnie propozycję. Po spotkaniu z prezyden­ tem Komisja Zakładowa pojechała pilnować prac nad umiejscowieniem i osadzeniem krzyża na Westerplat­ te. W pobliżu mogiły stała grupa żoł­ nierzy z dowódcą garnizonu. Przyje­ chał także na Westerplatte prezydent Młynarczyk, Kiedy wpuszczono krzyż w miejsce przed czołgiem wypełnione betonem, uznaliśmy, że uroczystości

przy nagrobku doktora Władysława Kunickiego. Mijaliśmy wiele pomników noszą­ cych ślady sprzątania sprzed dwóch lat. Nie da się ukryć, że część z nich była ponownie zniszczona, mimo umiesz­ czonej na płycie biało-czerwonej wstąż­ ki, pozostawionej jako symbol grobu pod opieką akcji „Ocal mogiłę…”. Odwiedzali nas Polacy, których ro­ dziny mieszkały w Żytomierzu od daw­ na. Państwo Ludwik i Irena Strojwą­ sowie (p. Irena z domu Duszyńska) podzielili się z nami historią swojego życia, a żegnając się z nami, prosili, aby­ śmy przeczytali im fragment polskie­ go tekstu, bo zapragnęli usłyszeć „pol­ ską mowę”. Odwiedzała nas młodzież, pomagała szorować zabrudzone płyty. Odtwarzaliśmy nieczytelne inskrypcje, zachwycając się pięknymi słowami po­ żegnań. Wśród mogił spotkaliśmy gro­ by: Juliusza Zarębskiego – polskiego kompozytora związanego z Żytomie­ rzem, Jana Miaskowskiego – polskiego ziemianina i powstańca styczniowego, Karola Niedziałkowskiego (1844–1911) – polskiego pisarza, biskupa łucko-żyto­ mierskiego, Apolinarego Wnukowskiego – polskiego duchownego katolickiego, arcybiskupa, profesora, a następnie rek­ tora seminarium w Żytomierzu; rodzi­ ców Ignacego Jana Paderewskiego; grób symboliczny jego siostry; grób Bronisła­ wa i Stanisława Matyjewicz-Maciejewi­ czów – polskich lotników (Bronisław to pierwszy z pilotów polskich, którzy

już nie da się odwołać. Sam prezydent dwa miesiące później został odwołany.

28

sierpnia Zygmunt Sikorski wysłał telegram do Waty­ kanu z informacją do Ojca św., że 30 sierpnia odbędzie się msza przy grobach żołnierzy na Westerplat­ te, podczas której zostanie poświęcony przywrócony krzyż na ich mogiłach. W dniu 6 września Ojciec św. Jan Pa­ weł II podczas spotkania z Polakami w Castel Gandolfo powiedział: „Ze wzruszeniem dowiedziałem się, że na Westerplatte przywrócono krzyż, któ­ ry tam stał”. Jan Paweł II wiedział, co działo się w Gdańsku. Na bieżąco in­ formowali go przedstawiciele gdańskiej diecezji. Kiedy wybierał się do Polski z drugą pielgrzymką w czerwcu 1987 r., nie mógł nie odwiedzić Gdańska, nie spotkać się z Solidarnością na Zaspie i z Westerplatczykami i młodzieżą na Westerplatte. Pamiętamy te historycz­ ne spotkania. Msza św. 30 sierpnia 1981 r. na Westerplatte zgromadziła dziesiątki tysięcy ludzi z Wybrzeża i całej Pol­ ski. Przybyło koło 30 żyjących We­ sterplatczyków, a wraz z nimi siostra mjr. Sucharskiego – Anna Bugajska. Był także prezydent Jerzy Młynarczyk. Byli hutnicy Solidarności z Warszawy z ks. Jerzym Popiełuszko, liczni kapła­ ni. Na początku mszy zabrał głos We­ sterplatczyk Wiktor Ciereszko, który powiedział: „W imieniu towarzyszy broni tych, którzy polegli przed 42 laty, bohatersko broniąc ojczyzny, zwracam się z proś­ bą o dopełnienie tego, na co wtedy nie starczyło już czasu – o poświęcenie krzyża, znaczącego zgodnie z huma­ nitarną tradycją katolicką mogiłę czło­ wieka. Dziś na swe miejsce powrócił, bo taka jest wola społeczeństwa gdań­ skiego, taka jest historyczna prawda. Niech się dopełni po latach chrześci­ jańska ceremonia, należna spoczywa­ jąca w tym miejscu kolegom. Proszę księdza biskupa o poświęcenie krzyża”. Portowa Solidarność poprosiła ks. biskupa także o poświęcenie swoje­ go sztandaru. Było to największe w hi­ storii zgromadzenie społeczeństwa na Westerplatte od zakończenia II wojny światowej. Komuniści w walce o krzyż na mogiłach żołnierzy ponieśli klę­ skę. Nie udało się im wykorzystać

zginęli w 1911 roku w Sewastopolu), rodziny Stanisława Moniuszki, hrabiego Tyszkiewicza, rodziny Strzemboszów i wiele, wiele innych. A oto kolejne inskrypcje z oczysz­ czonych przez nas nagrobków: „O wierny uczniu Mistrza Boskiego I Głosicielu świętej Nauki Jego Młody lewito Nowego Przymierza Tyś wiernie naśladował Boskiego Pas­terza Ty byłeś za życia czystości Aniołem Cierpiałeś walczyłeś z pogodnem czołem I w Bogu zasnąłeś ze Łzą szczęśliwą w oku… Niech Bóg dobry Umieści Ciebie Przy swoim Boku!!!” „Zawsze pogodna, spokojna i cicha Piłaś z poddaniem z cierpień kielicha I cichaś zeszła Ze świata tego Tuląc do serca krzyż Oblubieńca Twojego Któremuś poświęciła swe krótkie życie Niech on cię za to nagrodzi sowicie!” Udało się odświeżyć ponad 60 na­ grobków, płyt i mogił przy współpracy młodzieży polskiej i firmy komunalnej z Urzędu Miasta w Żytomierzu, która systematycznie wycinała nam drogę przez roślinność i wywoziła wszystkie śmieci. Ze sobą zabrałam wspomnie­ nia życzliwości, pomocy i ogromnego wsparcia zarówno ze strony polskiej (Żytomierski Obwodowy Związek Polaków na Ukrainie), jak i ze strony ukraińskiej (Urząd Miasta w Żytomie­ rzu), a także smaku potraw ukraińskich, którymi raczył nas Ośrodek Caritasu w Żytomierzu. Wrócimy jeszcze do Żytomierza, bo chcemy pokazać, że pamiętamy… Polacy potrzebują pomocy i wspar­ cia przy porządkowaniu mogił ludzi, którzy niegdyś tworzyli naszą historię; przy zbieraniu funduszy na remont, od­ nowienie, konserwację grobów, a cza­ sem na postawienie nowego pomnika. Od lat proszą o dofinansowanie po­ stawienia pomnika w miejscu mogi­ ły 33 żołnierzy poległych w I wojnie światowej… Bez skutku. K Dr Magdalena Przysiężna-Pizarska jest członkiem Fundacji „Dla Dziedzictwa”

Westerplatczyków do swoich celów, to jest do wyrzeczenia się krzyża i w imię przyjaźni ze Związkiem Radzieckim zastąpienia go czołgiem. Patriotyzm socjalistyczny praktykowany na mo­ giłach żołnierzy Westerplatte, który przez ponad 40 lat wtłaczano Polakom, upadł 30 sierpnia 1981 r. W sierpniu 1989 r. po zwycięskich wyborach So­ lidarności komuniści szybko usunęli czołg. Komandor Czerski już nie pi­ sał, że zrobiła to ekstremalna grupa Solidarności.

K

iedy w marcu 1982 r. byłem sądzony przez Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni za organiza­ cję strajku w porcie po wprowadzeniu stanu wojennego, prok. Andrzej Ring zapytał mnie, jaki był mój udział w pró­ bie demontażu pomnika na Wester­ platte. Odpowiedziałem, że artykuł, z którego jestem sądzony, nie obejmuje czynów sprzed 13 grudnia. Prokurator żądał dla mnie 4 lat, a otrzymałem… 4,5 roku. Adwokat, który mnie bronił, oświadczył: „Oni o panu wszystko wiedzą”. Dlatego nie przyjęto mnie do pracy w porcie po wyjściu z więzienia. Nastąpiło to pod dyktando SB. Ten stan trwał aż do 22.04.1989 r., i to pomimo trzykrotnych petycji o przyjęcie mnie do pracy, pisanych przez pracowników w latach 1983–89. Takich jak ja było w porcie trzynastu. W pierwszym wystąpieniu w Sej­ mie we wrześniu 1989 r. upomniałem się o odznaczanie Westerplatczyków krzyżami Virtuti Militari. W paździer­ niku 1989 r. otrzymali krzyże wszyscy, których dotąd nie odznaczono, a było ich więcej niż odznaczonych. Wester­ platczycy po otrzymaniu odznaczeń podziękowali za moje wystąpienie w Sejmie i za przywrócenie krzyża. Z ostatnim żyjącym Westerplatczy­ kiem, Ignacem Skowronem z woj. świę­ tokrzyskiego, spotkałem się 31 sierpnia 2009 r. na Westerplatte. Dotąd utrzymu­ ję kontakty ze Stowarzyszeniem Żołnie­ rzy i Sympatyków 4 Pułku w Kielcach, skąd w marcu 1939 r. przybyło na Wes­ terplatte 67 szeregowców i 2 podofice­ rów z porucznikiem Leonem Pająkiem na czele. Delegacja Stowarzyszenia bie­ rze corocznie udział w uroczystościach w rocznicę wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. K


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

5

UKRAINA Wstęp. Krótka historia współczesnej Ukrainy Wzrost świadomości narodowej wśród inteligencji ukraińskiej skutkował w okresie wojny domowej w Rosji pró­ bą (co prawda nieudaną) utworzenia własnego państwa. Niemożność utrzy­ mania kontroli władz bolszewickich nad ukraińskim ożywieniem narodo­ wym sprowokowała fizyczne niszcze­ nie elit ukraińskich w latach 30. XX w. Wielki Głód uderzył w jądro ukraiń­ skiej kultury kultywowanej w wiejskich wspólnotach. Potem doszło do krwa­ wego przyłączenia do Ukrainy jej czę­ ści zachodniej, dokonanego w latach 1939–1941 i po 1944 r. Nie obyło się bez czystek etnicznych, przesiedleń i maso­ wych zsyłek do łagrów, które trwały do drugiej polowy lat 50. XX w. Lata 60. i 70. dawały oddech i stabilizację eko­ nomiczną, jednak przemyślany proces rusyfikacji, powiązanej z możliwością uzyskania wyższego statusu społecz­ nego w ZSRR, nie ustawał. Wydawało się zatem, że odrodzenie narodowe, zapoczątkowane po I wojnie światowej, nie będzie już możliwe. Język rosyjski, rosyjska kultura zepchnęły – zdawałoby się, ostatecznie – etnos ukraiński na za­ chodnie obrzeża USSR. I rzeczywiście wydarzenia roku 1991 i niepodległość niejako zaskoczyły dużą część ukraiń­ skiego społeczeństwa. Kryzys gospodarczy w ZSRR końca lat 80. dopomógł zdeterminowanym, ale niezbyt licznym zwolennikom nie­ podległości. Społeczeństwo, zmęczo­ ne niedogodnościami życia i padającą radziecką gospodarką, opowiedziało się w referendum za niepodległością Ukrainy. Nawet zrusyfikowany Krym zagłosował za odłączeniem się USSR od ZSRR. Kolejne lata niepodległego bytu nie przyniosły jednak znaczącej poprawy poziomu życia, a zaczął wracać senty­ ment do czasów ZSRR. Przeprowadzo­ ne w 1997 r. badania opinii publicznej wskazywały na utrzymywanie się stereo­ typów budowanych latami przez pro­ pagandę radziecką, takich jak niechęć do NATO, powszechnie postrzeganego jako „agresywny blok nuklearny”, czy bliskość z „bratnią” Rosją. Wielu respon­ dentów widziało przyszłość Ukrainy w jakimś związku z Rosją. Tylko połowa uznawała wartość systemu demokra­ tycznego. Odcięcie Ukrainy od rynków światowych i uzależnienie od rynku ro­ syjskiego (wynikające oczywiście z uwa­ runkowań historycznych) sprawiało, iż elity władzy młodego państwa nie wy­ obrażały sobie funkcjonowania Ukrai­ ny wbrew Rosji. Politycy rosyjscy, choć zaakceptowali rozpad ZSRR, to już w la­ tach 90. nie traktowali Ukrainy jako trwałego podmiotu, ale tymczasowy byt bez historii i narodu, siłą oderwany od Rosji przez imperialistycznych wrogów „kolektywnego Zachodu”. Przejęcie władzy politycznej i gos­ podarczej przez wąskie grupy byłych aparatczyków USSR, blisko współpra­ cujących z Kremlem, wywoływało fru­ strację społeczeństwa na tle nierównego podziału dochodów i niskiego pozio­ mu życia, a także braku u rządzących wizji dającej nadzieję na lepszą przy­ szłość. Przykład dawnych krajów obo­ zu wschodniego, takich jak Polska, Ru­

Polska i Ukraina razem mogą kontrolować handel lądowy między wschodem a zachodem i stanowić ważny korytarz transportowy między południem a północą. munia, a także dawnych republik ZSRR (Litwy, Łotwy i Estonii), które podję­ ły trud integracji ze światem Zacho­ du w ramach NATO i UE, dawał coraz szerszym grupom ukraińskiego spo­ łeczeństwa inspirację i motywację do zmiany dotychczasowego paradygmatu ukraińskiej polityki. Integracja z Zacho­ dem zdawała się realną perspektywą dla Rosji, tym bardziej, że wypowiedzi polityków państw zachodnich sprawiały wrażenie, że Zachód czeka na Ukraiń­ ców i wystarczy zreformować państwo, by zostać przyjętym do UE i NATO. Pomarańczowa Rewolucja 2004 r. była nie tylko reakcją na manipulacje wyborcze obozu związanego z Leo­ nidem Kuczmą, ale pierwszym zwia­ stunem tworzenia się zorganizowanej proeuropejskiej i proatlantyckiej siły

Tworzenie się nowoczesnego narodu ukraińskiego nie było łatwym procesem. Gros terytorium współczesnej Ukrainy należało do Imperium Rosyjskiego. Całe terytorium do ZSRR. Państwo carów kwestionowało istnienie samodzielnego narodu ukraińskiego. Teza taka uzasadniała politykę rusyfikacji.

Co dalej z Ukrainą? UE i NATO, „Intermarium” czy może znowu Rosja? Mariusz Patey

sojuszników. Do społeczeństwa ukra­ ińskiego zakrada się apatia i brak wiary w lepsze jutro. Po drastycznym spadku popu­ larności Rosji i osobiście prezydenta Władimira Putina w 2014 r. ostatnie badania opinii publicznej wskazują na zahamowanie spadku poziomu sym­ patii do FR. W dalszym ciągu istnieje grupa obywateli, którym bliska jest na­ wet idea integracji z FR, jeśli miałoby to prowadzić do pokoju i wzrostu sto­ py życiowej. Czy rosyjskie elity polityczne rze­ czywiście mogą liczyć w najbliższej przyszłości na odbudowę swoich wpły­ wów w społeczeństwie ukraińskim, jest osobną kwestią. Trzeba też zaznaczyć, iż duża część społeczeństwa, zwłaszcza ludzie, którzy stracili bliskich wskutek działań wojennych, stali się na trwałe

Sytuacja na Ukrainie jest cały czas dynamiczna. Jedno jest pewne: nasza pasywność nie jest cnotą i może nas w przyszłości drogo kosztować. politycznej na Ukrainie. Próba odwró­ cenia prozachodniego trendu podczas prezydentury Janukowycza zakończyła się kompromitacją obozu prorosyjskie­ go. Gigantyczna korupcja, niszczenie i tak słabych struktur państwa dopro­ wadziły do gwałtownych i masowych protestów. Rewolucja Godności 2014 r. odsunęła prezydenta Janukowycza od władzy i pokierowała ukraińską poli­ tykę na zachód. Nerwowa reakcja Kremla, ode­ rwanie Krymu i próba oddzielenia od Ukrainy wschodniej i południowej jej części, zakończona walkami i tysiącami ofiar, gwałtownie zmniejszyła sympatię do Rosji i Rosjan. Jednak w dalszym ciągu Moskwa może liczyć na całkiem duże poparcie. Poparcie to, co ciekawe, przebiega w poprzek podziałów języ­ kowych i etnicznych. Po stronie Ukra­ iny walczyło wielu rosyjskojęzycznych Ukraińców, a także etnicznych Rosjan, obywateli Ukrainy; a zdarzają się ukra­ ińskojęzyczni zwolennicy kapitulacji.

USA, Niemcy, Rosja Chiny a sprawa ukraińska Zwycięstwo w wyborach prezydenc­ kich Joe’ego Bidena zrodziło duże nadzieje wśród propaństwowych elit ukraińskich. Po rzekomo prorosyj­ skim Trumpie miał przyjść do władzy doświadczony polityk, znający dobrze problematykę Europy Wschodniej, o dużej wrażliwości na prawa człowieka i krzywdę ludzką. Niektórzy ukraińscy politycy aktywnie motywowali diasporę ukraińską w Ameryce do głosowania na Demokratów. Pierwszy rok prezydentury Joe’ego Bidena przyniósł jednak rozczarowanie. Inicjatywa spotkania z Władimirem Pu­ tinem, cofnięcie nałożonych przez admi­ nistrację Trumpa dotkliwych sankcji na NS2 wywołały konsternację w Kijowie. Nie chodzi tylko o utratę 2 mld dolarów rocznie tytułem opłat za tranzyt gazu, ale o pozbawienie Ukrainy narzędzia nacisku na Rosję w przypadku eskalacji działań zbrojnych z jej strony. Rosja po ukończeniu projektu budowy NS2 bę­ dzie mogła bez większych kosztów za­ atakować militarnie Ukrainę, kontynuu­ jąc jednocześnie w sposób niezakłócony dostawy gazu do Europy, utrzymując tym samym strumienie dewiz płynące do budżetu FR, ważne dla stabilności społecznej. Dalsze wypadki potoczy­ ły się szybko. Spotkanie Biden-Merkel wyjaśniło cele polityki amerykańskiej w Europie. Ekipa Bidena postanowiła ocieplić stosunki z największym i naj­ silniejszym państwem UE – Niemcami, by przejęły więcej odpowiedzialności za bezpieczeństwo w Europie. Stało się to niestety kosztem Europy Wschodniej. Wyjaśnienia tej polityki admini­ stracji prezydenta USA należy szu­ kać w zmieniającym się układzie sił globalnych. Głównym zagrożeniem dla USA staje się wzrost potęgi Chin i utrzymujące się wysokie i chronicz­ ne deficyty w handlu z tym krajem, wywołane – zdaniem Amerykanów – głównie asertywną, chroniącą swój ry­ nek polityką władz w Pekinie. Potężne nadwyżki uzyskiwane w handlu z pań­ stwami Zachodu Pekin wykorzystuje

m.in. do rozbudowy zdolności działań ofensywnych swojej armii i zwiększania nacisku na małe i średnie państwa Azji Południowo-Wschodniej, w większości będące w sojuszach obronnych z USA. To one są postrzegane przez Pekin jako konkurencja na rynkach światowych dla Chin borykających się z problemem rosnących cen. Prezydent Ameryki wierzy, iż kosz­ tem ustępstw wobec Niemiec, a tak­ że pośrednio Rosji, odciągnie Europę od zacieśniania relacji gospodarczych z ChRL. Niemcy i Francja bowiem, w przeciwieństwie do administracji amerykańskiej, postanowiły metodą perswazji i perspektywą rozszerzonej współpracy skłonić ChRL do więk­ szego otwarcia dla produktów pocho­ dzących z Europy. W Berlinie i Paryżu wierzy się, iż na konflikcie USA-ChRL można coś ugrać – na przykład lepsze traktowanie europejskich inwestorów. W związku z tym nie wiadomo, czy Wa­ szyngtonowi uda się w pełni wciągnąć Berlin i KE do gry przeciwko Chinom. Ukraina dla administracji Bidena stanowiła moralną przeszkodę w reali­ zowaniu polityki zbliżenia do Niemiec i FR, jak się okazało – łatwą do ominię­ cia. Nowa administracja amerykańska osłabiła także nacisk na europejskich sojuszników na rzecz przyjęcia Gruzji, Mołdawii i Ukrainy do NATO. Niemcy mają do Ukrainy stosunek ambiwalentny. Z jednej strony wspierają prodemokratyczne zmiany w tym kraju, ale tak, by nie psuć sobie relacji z Rosją, z którą wiążą nadzieje na współpracę gospodarczą. Prezydent Żeleński pró­ buje rozpaczliwie przekonać Berlin do sprawy ukraińskiej. To, co uzyskał, to mgliste obietnice bezpieczeństwa ener­ getycznego, zakupów rosyjskiego gazu również z przesyłu biegnącego przez Ukrainę i jakieś wsparcie finansowe. Należy zauważyć, iż oczekiwania Niemiec wobec Moskwy nie przekła­ dają się na obroty wzajemne. Wymia­ na handlowa Niemiec z FR jest niższa niż z Polską. Wśród wielu niemieckich polityków (można tę uwagę traktować rozszerzająco na państwa zachodniej Europy, z wyjątkiem Wlk. Brytanii i kra­ jów skandynawskich) panuje opinia, iż nawet kiedy Ukraina była częścią ZSRR, Niemcy potrafiły prowadzić ożywioną i korzystną dla siebie wymianę handlo­ wą z Moskwą. Jakość życia Niemców zza Łaby na podziale Europy nie ucierpiała. Złudzenia Berlina co do możliwości pro­ wadzenia intensywnych kontaktów han­ dlowych z FR, z zachowaniem status quo wobec Europy Wschodniej, wstrzymują decyzje polityczne w sprawie członko­ stwa Ukrainy w NATO i UE. Taka po­ stawa nie powstrzymuje Moskwy od wywierania wielowymiarowej presji na kraje Europy Wschodniej; wręcz ją do tego ośmiela. Przemożna chęć Berlina zwięk­ szenia eksportu na rynek chiński mo­ że pokrzyżować plany Waszyngtonu wciągnięcia Berlina do gry przeciwko Pekinowi. Racjonalny skądinąd po­ gląd, iż Zachód, by wygrać rywalizację z autorytarnymi państwami, tzn. z FR i ChRL, musi działać razem i w sposób skoordynowany, bo inaczej będzie roz­ grywany i poniesie tego określone kosz­ ty w bliskiej przyszłości, jakoś trudno

się przebija do świadomości europej­ skich decydentów. Postawa Niemiec, de facto blokująca europejskie i atlanty­ ckie aspiracje Ukrainy, rodzi w Kijowie zniecierpliwienie i brak wiary w dobre intencje Berlina. Polityka Chin wobec Europy jest jasna. Europejski rynek na zastąpić kurczące się możliwości eksportu do USA. Utrzymanie niepodległej Ukra­ iny jest w interesie Chin. Chiny, budu­ jąc system korytarzy transportowych do Europy, nie chcą się uzależniać od Moskwy. Mają jednak ograniczone na­ rzędzia wsparcia. Nie chcą sobie także psuć relacji ze strategicznym partne­ rem, jakim jest FR. Znaczącym faktem są odnotowywane przez Ukrainę od paru lat nadwyżki eksportu nad im­ portem w handlu z ChRL.

Polska-Ukraina – wspólna sprawa? Choć wydawałoby się, że te dwa pań­ stwa łączy wiele wspólnych interesów gospodarczych i politycznych, to wciąż nie wykorzystuje się synergii współpra­ cy w wielu ważnych obszarach. Polsko­ -ukraińska wymiana handlowa rośnie rok do roku (głównie dzięki aktywności MŚP), ale nie osiągnęła szczytu swoich możliwości. Państwa nie wykorzystu­ ją swojego położenia geograficznego, nie łącząc swojej infrastruktury trans­ portowej. Na swój czas czeka projekt EAKTR (przesył ropy), infrastruktura magazy­ nowania gazu, połączenia elektroener­ getyczne i teleinformatyczne… Polska i Ukraina razem mogą kontrolować

Może przyjdzie nam zmierzyć się z czymś – dziś, wydawałoby się, niemożliwym – kolejnym zwycięstwem sił prorosyjskich i realizacją w Kijowie scenariusza znanego z Białorusi. handel lądowy między wschodem a zachodem i stanowić ważny kory­ tarz transportowy między południem a północą. Zbudowanie połączeń infra­ strukturalnych pozwoli na uruchomie­ nie ekosystemu biznesu powiązanego z rynkiem polskim. Będzie to miało także odzwierciedlenie w ściślejszej współpracy politycznej. Polskie przedsiębiorstwa z udzia­ łem skarbu państwa zachowują się pa­ sywnie i wolą ograniczać swoją aktyw­ ność do sprawdzonych od lat partnerów biznesowych, w przypadku sektora ra­ fineryjnego w dużej części nadal ro­ syjskich. Projekty dywersyfikacji do­ staw ropy nie uwzględniają potencjału współpracy z Gruzją i Ukrainą. Z szer­ szej perspektywy interesów kraju i re­ gionu – szkoda. Ta pasywność dużego polskiego biznesu sprawia, że politycy ukraińscy

nie postrzegają Polski jako kraju zna­ czącego dla gospodarki Ukrainy. Prze­ kłada się to także na brak wizji głębszej współpracy polsko-ukraińskiej. Przy tym nie można powiedzieć, aby sto­ sunki dwustronne były złe. Poza histo­ rycznym, nierozwiązywalnym na razie konfliktem pamięci, współpraca poli­ tyczna przebiega poprawnie. Powsta­ ło nawet koło członków Wierchownej Rady na bazie Intermarium, mające na celu intensyfikację współpracy regio­ nalnej, w tym z Polską. Polska, o dwa razy większej gospo­ darce niż Ukraina, mogłaby dzięki ak­ tywności ekonomicznej wzmocnić nie tylko swoją pozycję, ale i środowiska ukraińskie z proeuropejską wizją kraju. Wiele działań da się realizować bez za­ angażowania naszych partnerów z UE i NATO. Odciążenie ich na wschodzie byłoby nawet powitane z ulgą. Polscy decydenci są przekonani o potrzebie aktywnej polityki wobec krajów Europy Wschodniej, niestety nie mają dosta­ tecznej świadomości, że klucz do sukce­ su tkwi w ekonomii, a nie wykonywaniu gestów. Sytuacja na Ukrainie jest cały czas dynamiczna. Jedno jest pewne: na­ sza pasywność nie jest cnotą i może nas w przyszłości drogo kosztować.

negatywnie nastawieni do rządu rosyj­ skiego i jego polityki wobec Ukrainy. I tu żadna, najbardziej nawet wyrafi­ nowana propaganda nie pomoże. I do tej grupy respondentów zakrada się jednak pesymizm. Na Ukrainie mimo wszystko do­ konują się zmiany. Znany i wpływowy oligarcha działający na rynku paliw znalazł się w końcu w areszcie domo­ wym, a kontrolowane przez niego akty­ wa spółek zostały zabezpieczone przez sąd. Osłabli też inni oligarchowie, prze­ de wszystkim ze względu na kryzys. Niestety w powstającą wolną przestrzeń nie wchodzą oczekiwani inwestorzy z Europy Zachodniej i USA. Być może przyjdzie nam zmierzyć się z czymś – dziś, wydawałoby się, nie­ możliwym – kolejnym zwycięstwem sił prorosyjskich i realizacją w Kijo­ wie scenariusza znanego z Białorusi. Aktywa ukraińskie zaczęłyby praco­ wać dla Kremla. W takim przypadku i my, i Ukraińcy na długie lata stracimy ogromną szansę rozwojową i nadzieję na podmiotowość w polityce. Oby taka perspektywa nie stała się rzeczywistością. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Opcja turecka w ukraińskiej polityce Historia stosunków kozacko-tureckich była burzliwa. Kozacy skutecznie atako­ wali posiadłości tureckie w XVI–XVII w. Wojska tureckie i tatarskie często pusto­ szyły ziemie dzisiejszej Ukrainy. Jednak po śmierci Bohdana Chmielnickiego je­ go syn, rozumiejąc zagrożenie ze strony Moskwy, a nie chcąc się podporządko­ wać Rzeczypospolitej, zwrócił się o pro­ tektorat do sułtana. Dziś, wobec pasywnej postawy państw europejskich w stosunku do oczekiwań Ukrainy, obserwujemy pró­ bę nawiązania ściślejszych kontrataków Kijowa z Ankarą. Poza werbalnym po­ parciem dla integralności granic Ukrai­ ny Turcja zdecydowała się na współpra­ cę swojego przemysłu zbrojeniowego z ukraińskimi partnerami. Turcja jest też potencjalnie gwarantem bezpiecz­ nych dostaw ropy, a może i gazu na Ukrainę przez tzw. południowy ko­ rytarz transportowy. Problem w tym, iż Turcja współpracuje także z Rosją w obszarze dostaw sprzętu wojskowego. Okresy napięć związanych z rozliczny­ mi interesami w pewnych obszarach przeplatają się z czasem współpracy. Turcja jako członek NATO byłaby cie­ kawym partnerem dla Ukrainy, nie wia­ domo jednak, na ile stabilnym. Obecnie doszło do eskalacji konfliktów Turcji z FR na tle sytuacji w Libii, Azerbejdża­ nie i Syrii. Jest to korzystne dla Ukrainy.

Co dalej z Ukrainą? Zastój na drodze Ukrainy do UE i NATO, brak map drogowych dla kra­ jów Europy Wschodniej z prozachod­ nimi aspiracjami – są wykorzystywane przez obecną na Ukrainie i świetnie sprofilowaną propagandę rosyjską. Od­ powiedź ukraińskich mediów jest cha­ otyczna i niespójna. I trudno się dzi­ wić wobec niezdecydowanej postawy

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

6

BŁO G OSŁ AW I O N Y

15 sierpnia – uroczystość Wniebowzięcia Maryi i 101 rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami – świętowałam w Zuzeli. Jest to miejscowość na pograniczu Mazowsza i Podlasia, w której, jak zapewne wszystkim wiadomo, urodził się w 1901 roku Sługa Boży, a od 12 września 2021 roku – Błogosławiony Kościoła katolickiego, Prymas Tysiąclecia, Stefan kardynał Wyszyński.

W rodzinnej parafii Prymasa Tysiąclecia Tekst i zdjęcia: Magdalena Słoniowska

O

krainie, z której pochodził, napiszę tylko, że w pogodny letni dzień wygląda jak część raju. Jak okiem sięgnąć – nieskończoność lasów, pól, łąk, domy ukryte w zieleni, bociany, Bug z jego starorzeczami i niczym nieprzesłonięty przestwór błękitnego nieba. Piękno tych okolic natychmiast skojarzyło mi się z największymi dziełami naszej literatury narodowej, której opisy – choć nielubiane przez wielu – wiernie oddają rzeczywistość. Przypomnę, że Stefan Wyszyński urodził się 3 sierpnia nad ranem i tego samego dnia został ochrzczony w kościele pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Zuzeli. W tymże kościele jego ojciec pracował jako organista, a rodzina Wyszyńskich przez dziesięć lat mieszkała po drugiej stronie drogi, przy której stoi kościół, dzieląc niewielki domek z wikarym tejże parafii. Bliżej drogi stała szkoła, która w połowie składała się z klasy, a w połowie z mieszkania nauczyciela. Do tej szkoły zaczął uczęszczać Stefan Wyszyński i uczył się w niej aż do roku 1910, kiedy to Wyszyńscy przeprowadzili się do niedalekiego Andrzejewa, gdzie ojciec, Stanisław, otrzymał kolejną posadę, a rodzina – wówczas spodziewająca się szóstego dziecka – cały dom tylko dla siebie.

Dziś w budynku dawnej szkoły odrestaurowano klasę szkolną z czasów carskich, gdzie rozpoczął naukę przyszły prymas Polski. Stoją w niej drewniane ławki, globus, wisi portret cara, mapa Rosji i znajdują się inne elementy wystroju ówczesnej wiejskiej szkoły powszechnej. W dwuizbowej drugiej połowie domu, dawnym mieszkaniu nauczyciela, z pietyzmem odtworzono mieszkanie rodziny Wyszyńskich, łącznie z zawartością rodzinnej biblioteki z dziełami klasyków literatury polskiej, wielotomowymi dziejami powszechnymi i Pismem świętym, wszelkimi meblami, pościelą, wyposażeniem kuchni, a także obrazami Ostrobramskiej i Częstochowskiej Matki Boskiej, która towarzyszyła przyszłemu Błogosławionemu od pierwszych chwil życia.

P

arafia jest – zapewne już od ponad roku – przygotowana na uroczystości beatyfikacyjne. Budynek kościoła pw. Przemienienia Pańskiego jest odnowiony, choć, jak wynika ze słów proboszcza, ks. Jerzego Krysztopy, remont nie został jeszcze zakończony. Na placu przed budynkiem, obok pięknej dzwonnicy z trzema imponującymi dzwonami, stoi posąg kardynała Stefana Wyszyńskiego. Sprzed świątyni roztacza się rozległy, wspaniały widok na nadbużańskie łąki i lasy.

W środku, na każdym z filarów, których dwa rzędy rozdzielają wnętrze kościoła na trzy nawy, znajdują się tablice z czarno-białymi zdjęciami upamiętniającymi ważne wydarzenia z życia ks. kardynała, polskiego narodu i Kościoła. Na wielu z nich ks. Prymasowi towarzyszy jego sekretarz, dziś także Sługa Boży i kandydat na ołtarze, ks. bp Antoni Baraniak. Pod zdjęciami umieszczono cytaty z przemówień i homilii Prymasa. Przytoczę jeden, choć każdy zasługuje na zachowanie w pamięci: „Kościół, stawiając nam przed oczyma i zawieszając na naszych piersiach krzyż, nauczył nas ducha ofiary i przezwyciężania siebie. (…) Wszyscy wiecie, że bez zwyciężenia siebie jako najważniejszego, choć trudnego zwycięstwa, nie ma w ogóle zwycięstw. A jeżeli kto chce mieć ducha ofiary i wyrzeczenia się siebie dla Ojczyzny, Narodu, Państwa, a nade wszystko dla Boga, musi się tego nauczyć na kolanach, w najwspanialszej szkole społecznego wychowania, jaką jest rodzina katolicka”. Całe wnętrze świątyni przesycone jest barwnym, ciepłym światłem dzięki wielkim witrażom, które przedstawiają sceny z życia kardynała Wyszyńskiego, począwszy od portretu całej rodziny Wyszyńskich, kończąc na wspólnych wizerunkach Prymasa Tysiąclecia

i św. Jana Pawła II w przełomowych momentach ich posługi kapłańskiej i duszpasterskiej. Okazało się, że kościół w Zuzeli i Muzeum Lat Dziecięcych Prymasa są licznie odwiedzane. Po sumie duża liczba osób przewinęła się przez budynek dawnej szkoły, a po południu, kiedy chciałam zrobić zdjęcia wnętrza kościoła poza godzinami nabożeństw, ławki były zajęte przez grupę pielgrzymów. Za przewodniczki służą przybyszom, na prośbę proboszcza, ks. Jerzego Krysztopy, dwie wolontariuszki z miejscowej parafii: panie Alina Góral i Elż­bieta Wysocka. Opowiadają o pierwszych latach życia Sługi Bożego, o kościele parafialnym, a także zachęcają do wpisania się do wielkiej księgi pamiątkowej wyłożonej w izbie obrazującej pokój rodziny Wyszyńskich. 15 sierpnia br. ks. Florian Cieniuch, misjonarz, który – jak sam powiedział w homilii podczas sumy – przyjechał do Zuzeli z wdzięczności dla ks. Prymasa, zapisał w tej księdze: „ Jestem tutaj, aby podziękować Słudze Bożemu ks. kard. Stefanowi za przekazanie mi łaski sakramentu kapłaństwa 6.06.1976 r. w katedrze gnieźnieńskiej. Dziękuję Bogu za łaski wyproszone u Boga przez wstawiennictwo »mojego biskupa« na pracy misyjnej w Wenezueli i teraz na Kubie”.

W

ielu z nas pamięta tego prawdziwego Księcia Kościoła polskiego. Za jego życia słuchaliśmy go z szacunkiem, wdzięcznością, podtrzymywał nas swoim słowem i postawą w trudnych czasach komuny. Ale mnie, która w chwili jego śmierci miałam dwadzieścia parę lat, wydawał się daleki i niedostępny jako człowiek: prawdziwy książę. Pobyt w Zuzeli, nawet tak krótki, przybliżył mi jego postać. Pomógł zobaczyć w nim chłopczyka, który urodził się tak słaby, że został ochrzczony kilka godzin po przyjściu na świat, potem, jako kilkulatek, był niesforny i zadziorny, a w szkole nie lubił matematyki… To wszystko i inne szczegóły z życia tego wielkiego kapłana, narodowego autorytetu, dziś Błogosławionego, można usłyszeć od pań przewodniczek, a jednocześnie widzieć miejsca, w których żył, obrazy, na które patrzył podczas modlitwy różańcowej, od której bolały go kolana, ale posłusznie klęczał co wieczór z całą rodziną. Miejscowość jest niepozorna, muzeum i kościół – skromne, ale pozwalają odczuć, że w każdym miejscu na ziemi rodzą się święci, a świętość nie jest daleka i niedostępna; można jej pragnąć, do niej dążyć i ją osiągnąć, bo Bóg, jak powiedział św. Piotr, nie ma względu na osoby, ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie. K


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

7

KOŚCIÓŁ „...żadnego programu nie zostawiam” Za inspirację do niniejszej refleksji posłuży mi tekst wypowiedzi kard. Wyszyńskiego skiero­ wanej do Rady Głównej Episkopatu w dniu 22 V 1981 roku. W zbiorze dokumentów spo­ łecznych wydanym przez ODISS w roku 1990 jest on chronologicznie ostatni. Twórcy tej antologii dalej umieścili jeszcze testament Prymasa, ale w zgodzie z rzeczywistością za­ znaczyli, że pochodzi on z roku 1969; potem już Prymas go nie aktualizował. Majowy tekst nosi tytuł W Polsce rządzi Bóg, nie człowiek, co jest konstatacją ważną dla jego treści. Ksiądz Stefan Wyszyński zawsze stał na stanowisku podmiotowości narodu, w którym działają ludzie – im bardziej święci, tym lepiej. Naród bowiem jest dziełem Boga. Podobną wizję w tym względzie przejawiał również Karol Wojtyła, zresztą obaj pozo­ stawali w swym historiozoficznym dorobku konsekwentnymi dziedzicami polskiej myśli społecznej i w nią się wpasowywali. To, że wypowiadali się tak mocno i, że się tak wy­ rażę, „w porę i nie w porę”, spowodowało, że świadomość taka dotarła do szerokich mas i trzeba było wielu pokoleń „laicyzatorów”, by zaczęła się zacierać. Zwracając się do swych współpracowni­ ków, Prymas stwierdził, że nie chce zostawiać programu dla swoich następców. Widać tu skromność człowieka, który wszakże zna swą wartość. „Program” w takiej sytuacji rzeczy­ wiście jest czymś małym, skromnym, wręcz technicznym. Program się opracowuje, a po­ tem wdraża. Prymas wiedział, że zarówno epi­ skopatowi, jak i narodowi potrzeba nie pro­ gramu, a wizji – tę więc zostawił. Pisząc o niej, mam na myśli cały dorobek duszpasterski oraz myśl społeczną, tę z czasów przedwojennych, okupacyjnych i późniejszą, dostosowaną do czasów i okoliczności. Prymas umiał pokazy­ wać, że czasy się zmieniają i różnych wymagają odpowiedzi, jednak rdzeń myśli pozostaje stały i polega na prymacie osoby nad materią; to jest znany motyw. Po drugie, ze wspomniane­ go powyżej myślenia historiozoficznego wy­ prowadzić trzeba jeszcze jeden ważny wątek – prymat wspólnoty nad indywidualizmem. Zagrożenie tym drugim narastało w czasach Prymasa, ale dziś nabrało cech wszechogar­ niającej filozofii, zabijającej jakąkolwiek myśl o wspólnocie, w tym narodowej. Jest we wspomnianym dokumencie kil­ ka rzeczy, które warto wydobyć i dziś, skoro autor uznał za stosowne pozostawić go jako swą ostatnią pisemną wypowiedź.

Prymas geopolitykiem? Istnieje pewne ryzyko używania słowa ‘geopo­ lityka’ w odniesieniu do dorobku nieżyjącego już człowieka, któremu było ono mało znane, chociaż myślał jego kategoriami. Często, kie­ dy Prymas mówił o polskiej historii, dorobku kulturowym ludzi żyjących na jakimś obszarze polskiej ziemi, lubił wtrącać myśl, która mieści się w ramach koncepcji geopolitycznych. Jeżeli geopolitykę postrzegać będziemy bardzo wą­ sko, według XIX-wiecznych intuicji twórców tej doktryny, i patrzeć jedynie na powiązania geografii i polityki, to znajdziemy się w pew­ nym kłopocie. Z myśli Prymasa zostanie nam jakiś szczątek, ot, parę kurtuazyjnych dopowie­ dzeń stosownych do okoliczności. Jeżeli jednak na geopolitykę spojrzymy szerzej, zakładając – chyba słusznie – że jest w niej sporo wielo­ znaczności i miejsca na interpretację, to jego wizja historii, myśl cywilizacyjna, postrzeganie dorobku kulturowego tworzą spójną całość odnoszącą się do Polski i polskości i jawią się jako nowa przestrzeń dla odczytywania jego dorobku, którą z powodzeniem można okre­ ślić jako koncepcję geopolityczną. W rzeczonej wypowiedzi do Rady Głów­ nej padły np. następujące słowa: „Kościół musi zostać tutaj, gdzie jest, bo bez jakiejś emfazy jest przedmurzem chrześcijaństwa. Kościół stąd pójdzie na wschód”. Pierwsze zdanie za­ kłada, że przeprowadzone przez Prymasa akcje duszpasterskie, które związały naród z Koś­ ciołem i wiarą, przyniosły efekt trwały, że wystarczy dopilnować tego dorobku i rzeczy potoczą się ku dobremu. Przyjmując, że Koś­ ciół w Polsce dokona akcji ewangelizacyjnej na Wschodzie, widział Prymas nową postać Europy: cywilizacja łacińska przesunęłaby się o kilkaset, jeśli nie ponad tysiąc kilometrów na wschód, społeczności pozyskane dla Koś­ cioła stanowiłyby zaś olbrzymie zaplecze dla przyszłego kontynentalnego ładu, nie mówiąc o tym, że miejsce i rola Polski w takim porząd­ ku byłaby niepomierna. Była to więc wizja o wielkiej dalekosiężności. Jak w trakcie życia chciał Prymas zacząć budować w ojczyźnie porządek społeczny na najbliższe tysiąclecie, tak u schyłku tego życia widać jasno, że jego zamierzeniem jako twórcy owego systemu nie było chowanie światła pod korcem, lecz użycie go do dalszych działań. W swej wypowiedzi Prymas nawiązywał do łączności w tej kwestii z posługą Jana Pawła II, mówił o „dziwnej synchronizacji naszego życia, zwłaszcza w ostatnich latach, aż do tego momentu”. Można oczywiście przyjąć, że ten zwrot miał znaczenie wyłącznie kurtuazyjne,

O nauczaniu i posłudze Prymasa Wyszyńskiego napisano chyba prawie wszystko. Przy okazji niniejszego tekstu pragnę zaznaczyć, iż określenia i „prawie”, i „wszystko” zawierają w sobie olbrzymie pole dla inspiracji i analiz. Do tego jeszcze trzeba dodać ciągle niedokończoną pracę historyków, którzy, co warto podkreślić, zrobili w badaniach dotyczących Prymasa bardzo wiele, ale też nie wszystko.

W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia Piotr Sutowicz

czy może nawet życzeniowe. Tyle, że z dzia­ łań Jana Pawła II względem wschodniej Eu­ ropy widać jasno – nie wnikając w to, kto jest twórcą koncepcji zdobycia tej części Europy dla Kościoła i roli w tym procesie naszej oj­ czyzny – że w trakcie jego pontyfikatu zamysł ten był realizowany przy pełnym wsparciu za­ równo biskupów, księży, jak i świeckich wier­ nych z Polski. Nasz Kościół może się poszczycić doświadczeniami z czasów posługi Prymasa, który w trudnych warunkach reżimu komuni­ stycznego w Rosji starał się utrzymywać kontakt z resztkami Kościoła w Związku Radzieckim, a szczególnie z najżywotniejszą jego częścią, która działała w niemal całkowitym podzie­ miu. Nieco dowiemy się o tym, czytając jego zapiski, trochę więcej z dokumentów i relacji, które tu i ówdzie wychodzą na światło dzienne. W tych przedsięwzięciach brał udział biskup, a potem kardynał Wojtyła, który nie zmienił kursu po swym wyborze na Stolicę Piotrową. O polityce papieskiej względem Związ­ ku Radzieckiego pisze się coraz więcej, przy czym akcent wśród historyków i publicystów opisujących tę aktywność w głównej mierze spoczywa na sprawach globalnych. Wiele mó­ wi się o polityce Jana Pawła II prowadzonej we współpracy z prezydentem Stanów Zjed­ noczonych, ale komentatorzy nieco gubią cel zasadniczy Papieża, jakim było, oprócz obalenia komunizmu i zmiany układu geopolitycznego,

W jego wizji przyszłości Kościół ma iść na wschód, a wraz z nim ma kroczyć polskość. Czy jest to nacjonalizm, czy bardzo konsekwentna historiozoficzna funkcja narodu polskiego, widziana oczami tego męża stanu? odwojowanie wschodniej Europy dla Kościoła. Warto spojrzeć na zagadnienie z perspektywy funkcjonariuszy aparatu represji w Związku Radzieckim, którzy doskonale zdawali sobie sprawę intencji papieża. Ciekawej lektury w tym względzie dostarcza nam np. niedawna publi­ kacja IPN pt. Pontyfikat wielu zagrożeń, opra­ cowana przez Irenę Mikłaszewicz i Andrzeja Grajewskiego, w której politykę wschodnią Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych pokazano

przez pryzmat dokumentów operacyjnych li­ tewskiego KGB, pozostającego w pełni na usłu­ gach swej moskiewskiej centrali. Wartość me­ rytoryczna niektórych meldunków może dziś budzić uśmiech politowania, ale pamiętajmy, że należy je czytać, mając na uwadze odbiorcę, dla jakiego były przeznaczone, oraz cel, które­ mu miały służyć. Rozpoczynająca się wówczas penetracja terenów Związku Radzieckiego była faktem, a koniec lat osiemdziesiątych przyniósł jej wymierne owoce. Czy długotrwałe? To pyta­ nie trzeba chyba odłożyć na potem, pamiętając też, że w samym Kościele powszechnym kon­ sekwentna realizacja tej linii nie miała samych tylko sojuszników.

Kultura łacińska i narodowa Mówiąc o przyszłościowej roli Kościoła pol­ skiego na Wschodzie, Prymas wypowiadał się w bardzo szerokim, uniwersalistycznym kontekście. Instynktownie dostrzegamy w nim sprawę polską, ale w ramach dużego projektu. W słowie zadedykowanym biskupowi prze­ myskiemu mamy już konkretnie do czynienia z polską kwestią na Wschodzie. Adresatem wypowiedzi był słynny ze swych antykomuni­ stycznych i patriotycznych przekonań biskup, a kilka lat później arcybiskup przemyski, Ig­ nacy Tokarczuk. Prymas skierował do nie­ go następujące słowa: „Tobie, drogi biskupie przemyski, i nie tylko przemyski, ale całej tej wspaniałej ziemi otwartej na południe i na wschód Polski, przypadnie pewno duża od­ powiedzialność za rozwój Kościoła w tamte strony. Ale jednocześnie i świadomość ko­ nieczności postępu kultury łacińskiej i naro­ dowej w tamte strony”. Z kontekstu wypowiedzi widzimy, że nie chodzi tu Prymasowi o troskę jedynie o diece­ zję w jej ówczesnym kształcie terytorialnym. Można oczywiście założyć również, że Prymas pamiętał o tym, że jedna trzecia ówczesnej diecezji przemyskiej znajdowała się na tere­ nie Związku Radzieckiego i mógł oczekiwać od biskupa, by ta jej część, która pozostaje w Polsce, była ośrodkiem integrującym ca­ łość. Jednak konstrukcja wypowiedzi świad­ czy o znacznie szerszym wejrzeniu Prymasa. Przypisuje tej strukturze pewną funkcję cywi­ lizacyjną i narodową na Wschodzie. W tym miejscu jawi się on nam jako patriota, który sprawy narodu i cywilizacji zespala w jedno. Nie jest to mesjanizm, który można by nie­ chcący Prymasowi przykleić, lecz przekonanie, że Polska ma poprzez swą kulturę promować łacińską cywilizację. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całe nauczenie Kardynała Prymasa,

a szczególnie pochylimy się nad tym z czasów milenijnych, to widzimy, że kierując polecenie do biskupa Tokarczuka, jest w tym względzie konsekwentny. W jego wizji przyszłości Kościół ma iść na wschód, a wraz z nim ma kroczyć pols­ kość. Czy jest to nacjonalizm, czy bardzo kon­ sekwentna historiozoficzna funkcja narodu polskiego, widziana oczami tego męża stanu? Myślę, że nie o pojęcia tu idzie, a o coś znacznie większego. Prymas nigdy nie ukrywał, że chce Polski wielkiej, ale ta wielkość umiejscowiona jest w pewnym kontekście i tu jawi się on w ca­ łej okazałości. Należy zauważyć, że nie ma tu pewnego zapalnego punktu charakterystycz­ nego dla regionu, o którym mowa, zarówno w wąskiej, jak i szerszej pers­pektywie: Pry­ mas nie wspomina o Kościele unickim, czyli ukraińskim. Pewnie, że mamy do czynienia z wypowiedzią krótką, w której siłą rzeczy nie ma miejsca na wszystko, z drugiej jednak strony uważne prześledzenie jego zapisków i wrażeń wskazuje na to, że – najogólniej mó­ wiąc – unitów nie darzył dużą sympatią, choć potrafił wznosić się ponad swe przekonania. Najpewniej jednak chciał Prymas latynizacji Kościoła i konsekwentnie trwał na tym stano­ wisku. W innym miejscu wyraził jakby całość swego programu duszpasterskiego polskiego Kościoła: „Wschód jest otwarty dla Kościoła w Polsce, do zdobycia cały”. Wizja to imponu­ jąca, program wykraczający poza jedno poko­ lenie i zadanie, o którym można powiedzieć, że jest misją dziejową, jeśli podejść do niego z powagą, na jaką zasługuje.

Zachód Sporo w swym ostatnim wystąpieniu mówi Prymas o ziemiach zachodnich. Są to sprawy ważne i zajmujące, a przy tym umieszczone w ciekawej koncepcji kościelnej. Przede wszyst­ kim swą refleksję o funkcjonowaniu Kościoła na ziemiach zachodnich Prymas rozpoczyna od roli prymasowskiej stolicy. Stawia sprawę jasno: „Tradycją polskości jest powiązanie prymatu­ ry z Gnieznem, wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom”. I zaraz dodaje: „Polska stała silna tym, gdy ziemie nadbałtyckie i diecezje nadbałtyckie miały świadomość bliskości pry­ matury z tymi diecezjami”. Na pewno słowa te wynikają z osobistych doświadczeń mówiące­ go, w końcu to on przez wiele lat swego pry­ masostwa zarządzał diecezjami na ziemiach zachodnich i północnych, to jemu przyszło budować tu Kościół, ale i coś więcej – budo­ wać polską wspólnotę narodową na ziemiach dopiero co odzyskanych, w trudnych warun­ kach systemu totalitarnego. Narzędziem był tu

ogromny autorytet, jakim cieszył się Prymas wśród katolików w Polsce, a nie należy zapo­ minać, że sam go wypracował. Z pewnością chciał, by tego rodzaju model był powielony w przyszłości. Niestety kolejne lata przyniosły reformy ustrojowe Kościoła i – pomijając inne okoliczności – tytuł Prymasa stawał się coraz bardziej symboliczny. Kolegialność decyzji, w której niektórzy pokładali duże nadzieje, zdaje się, nie spełniła oczekiwań, a nie wyłonił się na razie autorytet zdolny zaprezentowany tu model kontynuować. Sprawy poszły w inną stronę, ale idea pozostała – chodzi o pokaza­ nie związków pomiędzy ziemiami zachodni­ mi a resztą kraju, dla których centrum ma być stolica prymasowska w Gnieźnie. Dalsza część wypowiedzi Prymasa doty­ czącej ziem zachodnich jest poniekąd zwykłą konstatacją, ale można też odczytać ją jako przestrogę w kontekście przyszłości oraz pod­ sumowanie wcześniejszych uwag: „Polska na południu będzie zawsze mocna, niezachwiana, Polska na północy i zachodzie wymaga cią­ głego podtrzymywania na duchu tych, którzy w dziejach najwięcej ucierpieli przez najazdy szwedzkie, krzyżackie i germańskie”. Prymas bał się o ziemie zachodnie. Nie był to wynik bra­ ku wiary w siły żywotne narodu; to po prostu konstatacja wypływająca z doświadczenia histo­ rycznego. Po wojnie Prymas bardzo obawiał się powrotu niemieckiej ekspansji kulturowej. Dla­ tego w ramach swej działalności duszpasterskiej prowadził działalność, którą możemy nazwać propolską polityką historyczną. W swych wy­ stąpieniach niejednokrotnie tłumaczył tłumom wiernych, że są duchowymi dziedzicami poko­ leń przedstawicieli kultury polskiej, żyjących i pracujących na tych ziemiach przed wieloma wiekami. Niekiedy jego słowa brzmiały na tyle mocno, że oburzały Niemców; był jednocześnie zdolny do wyciągnięcia przepraszającej ręki, ale to też im się niekoniecznie podobało. Prymas wierzył, że polska kultura, by iść na wschód, musiała mieć oparcie ludnościo­ we i terytorialne, być silna na zachodzie. Nie mogło tu być słabych punktów. Wydaje się, że tak właśnie należy to rozumieć: związanie ziem zachodnich z resztą narodu ma je wzmocnić i spowodować, że staną się redutą nie do zdo­ bycia. Ta troska i obawa po latach okazały się uzasadniane – to od zachodu wkraczają do Polski nowe zagrożenia narodowe i ideowe, tu najszybciej postępuje sekularyzacja, kultura narodowa słabnie, zadania wyznaczone następ­ com przez Prymasa niemal w godzinie śmierci na tym obszarze wydają się być największe, a do zrobienia jest więcej niż wówczas. Nie wiemy, co przyniesie dalsza historia, ale w tej kwestii dużo zależeć będzie od tego, co zrobi się dziś.

Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę. Nowa Europa? Prymas nie był zaściankowy, swą misję ro­ zumiał bardzo szeroko. Był patriotą i kochał naród, z którego się wywodził, odczuwał du­ mę z jego historii i chciał dla niego jak najle­ piej. Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Eu­ ropy w oparciu o polską myśl i kulturę. Był miłośnikiem katolickiej nauki społecznej, do końca w jej sprawach starał się być na bieżąco, reinterpretował dokumenty Kościoła. Warto przypomnieć choćby pochodzące z lat sie­ demdziesiątych słynne Kazania świętokrzyskie, w których twórczo i aktualnie wskazywał na podstawowe postulaty budowania ładu spo­ łecznego. Był w tym wielki. Oczywiście wyniesienie Kardynała na ołta­ rze co innego niż propagowanie wizji – świętym się jest dzięki świętemu życiu, które ma stanowić wzór dla potomnych. Kościół wyraził też myśl, że Ksiądz Kardynał oręduje za nami w niebie. Ale Prymas zostawił nam wciąż żywe idee. Do­ kument, który omawiam, był dla niego ważny. Po nim niczego już nie napisał i nie powiedział. Odczytanie tej jego wypowiedzi w kontekście dzisiejszych czasów wydaje się więc rzeczą jak najbardziej pożądaną. Stefan Kardynał Wy­ szyński został nazwany Prymasem Tysiąclecia także dlatego, że skonstruował program na ty­ siąclecie do przodu i wierzył w to, że Bóg, który „w Polsce rządzi”, pomoże ten program zreali­ zować. Ale ludzie mają być Jego narzędziami, nie mogą pozostać bierni. Stefan Wyszyński był takim narzędziem. Jego beatyfikacja stanowi potwierdzenie tego ze strony Kościoła; a co my z tym zrobimy – to jest pytanie. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

8

Nie będzie łatwo… Przekazanie współczesnej młodzieży szkolnej prawdy o tym, co się w Pol­ sce stało w ramach tzw. transformacji ustrojowej, nie będzie łatwe głównie dlatego, że społeczeństwo polskie (a jest to tendencja światowa) zostało pod­ dane kontroli i manipulacji poprzez utrzymanie go w niezdyscyplinowa­ niu i niewiedzy co do podstawowych systemów wartości, z jednoczesnym utrzymywaniem dezorientacji, dez­ organizacji i skupienia uwagi wokół spraw, które nie mają żadnego znacze­ nia, a odwracaniem jej od spraw zasad­ niczych. Okazuje się, że cel ten można najłatwiej osiągnąć poprzez sztuczne wytwarzanie problemów i zamętu (wywołanie tzw. rewolucji seksualnej, lansowanie ideologii gender, fałszywie pojętej wolności i tolerancji spod zna­ ku „róbta co chceta” itp.), aby potem – wystroiwszy się w szaty szlachetnych bojowników o wolność i tolerancję – oferować pomoc. I tu wkraczamy w obszar spraw i rozstrzygnięć fundamentalnych. Bo­ wiem wedle „sił postępu” jedynym roz­ wiązaniem przywracającym ład spo­ łeczny w świecie jest przeprowadzenie tzw. zmiany społecznej, która polega na pogardzie dla wysokich wartości du­ chowych i postawieniu tradycyjnego świata na głowie. Wymaga to tworze­ nia innej niż chrześcijańska kultury.

„Przeciwników nazywajcie faszystami lub antysemitami. Trzeba tylko wystarczająco często powtarzać te epitety”. (Stalin) Inaczej mówiąc, niezbędna jest kultura zwalczająca Boga, naród, tradycyjną moralność i normalność, a także pa­ triotyzm. W mediach należy trwale odwracać uwagę dorosłego społeczeń­ stwa od prawdziwych problemów spo­ łecznych. I to się już w zasadzie stało. Ale z jakiego powodu i że nie jest to przypadkowe – tego już ani w szkole, ani na uniwersytecie ofiara/obiekt owej manipulacji/ogłupiania się nie dowie. Do głowy jej nie przyjdzie podejrzenie, że edukacja, jak to zgrabnie nazwał wy­ bitny intelektualista Noam Chomsky, „jest systemem narzuconej ignorancji”. W przemianach polskiej kultury kluczową rolę odgrywa telewizja, która zmieniła wielu Polakom świat, zwalnia­ jąc ich z samodzielnego myślenia. To przez media myśl wielu rodaków sta­ ła się nieodporna na sposób przekazu (forma decyduje o wnioskach, które mają wyciągnąć i np. Rafał Trzaskow­ ski jest przystojny, a więc nadaje się na prezydenta!). Bywa, że to za przyczyną mediów ludzie nie wiedzą, co jest waż­ ne, a co błahe. To znaczy wiedzą do­ piero wtedy, kiedy ich liberalne media poinstruują. Dla scharakteryzowania skrajnego liberała posłużmy się wy­ powiedzią liberalnego dziennikarza „Gazety Wyborczej”: „Tak, jestem li­ berałem, bo głęboko wierzę w to, że wolność człowieka to również, jeśli nie przede wszystkim, wolność do robie­ nia głupstw i ćwiczenia idiotyzmów” (GW, 1 lipca 2003). A szef „Gazety Wyborczej” Adam Michnik zapewniał w płatnych reklamach, że „nam nie jest wszystko jedno”. Istotnie, „Wyborcza” – przewodnik intelektualny i świato­ poglądowy po zaplątanych ścieżkach życia politycznego w Polsce – zazwy­ czaj wzdryga się na niektóre słowa,

jak choćby: lustracja, dekomunizacja, krzyż, Kościół katolicki, patriotyzm.

Z patriotyzmem na bakier... Ludzie nader często bezrefleksyjnie godzą się na to, aby prawda uginała się pod brzemieniem fałszywie poję­ tej wolności i tolerancji oraz działań sił próbujących osłabić polski patrio­ tyzm, zniechęcić do solidarności. Nie­ stety dziś opłaca się ta sama postawa, co w PRL, czyli „z władzą przeciw społe­ czeństwu”, ale tym razem pod hasłem: precz z faszyzmem! Bo skoro faszyści odwoływali się do narodu, należy uznać naród za niebezpieczną faszyzoidalną kategorię. Skoro faszyści (Hitler) wy­ chwalali odwagę, to podejrzane stają się wszelkie heroiczne cnoty; itd. Analizę zastąpiła technika równi pochyłej: jeśli

następuje zerwanie z tradycją, z prze­ szłością, nie ma już ciągłości narodu. Powstaje niejako nowy naród. I „jeste­ śmy w domu”, bo przecież o to właśnie chodzi: o zerwanie naszych więzów z minionymi pokoleniami, aby ufor­ mować nas w nową jakość i związać innymi więzami.

u części lewoskrętnych oponentów? Można mieć pewność, że będą z tym problemy choćby z przyczyn sygnali­ zowanego wyżej osobliwego sabotażu umysłowego, któremu skutecznie pod­ dano „lud pracujący miast i wsi” w ra­ mach transformacji ustrojowej 1989 roku. Dziś już da się powiedzieć, że

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

dotarła wreszcie do najbardziej zna­ nych dysydentów, a potem uczestników przemian ustrojowych – twórców III RP, w tym „Gazety Wyborczej”? Rewo­ lucjo ducha, przyjdź! – takim tytułem (po 18 latach transformacji, „normali­ zacji” ustrojowej w Polsce) „Wyborcza” opatrzyła obszerny wywiad z Vacla­ vem Havlem, ostatnim prezydentem Czechosłowacji (1989–92) i pierwszym prezydentem Czech (1993–2003). Zna­ mienne, że znany dysydent i człowiek odpowiedzialny w Czechach za „nor­ malizację” wyraził następujące przeko­ nanie: „Kiedy dorosną nowe pokolenia, nieskażone komunizmem i »normali­ zacją«, wypchną cyników z życia pub­ licznego”. Jeffrey Richard Nyquist zaś (w latach 1988–1992 specjalista-sowie­ tolog amerykańskiej Agencji Wywiadu Wojskowego) tak pisał o europejskich przemianach ustrojowych: „Ci sami

Nie powiedzą o tym w szkole ani na uniwersytecie… (II)

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

N

ic dodać, nic ująć. Argumen­ ty? Proszę bardzo: maturzy­ ści z 2009 roku podczas eg­ zaminu pisemnego z wiedzy o społeczeństwie gremialnie polegli na pytaniu, kto był laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, przewodniczącym So­ lidarności i prezydentem Polski w la­ tach 1990–1995. Zaskakująco wielu napisało, że chodzi nie o Lecha Wa­ łęsę, a o Aleksandra Kwaśniewskiego! Wymieniano również Wojciecha Jaru­ zelskiego, Leszka Balcerowicza i Jaro­ sława(!) Geremka. Uczniowie sądzą, że świetnie sobie poradzą na teście, bo… oglądają telewizję („Dziennik”, 2009 r.). Miałem studenta, który z wiel­ ką pewnością siebie zapewniał mnie, że się znakomicie orientuje, co się dzieje w Polsce i na świecie, ponieważ regular­ nie czyta tygodnik „NIE” Jerzego Urba­ na. Na moje pytanie, czy wie, kim był/ jest Jerzy Urban, odpowiedział: „Tak, wiem, to chyba ładowany gość; gazeta przecież dobrze się sprzedaje”.

( A N T Y ) PAT R I OT Y Z M

ktoś mówi o potrzebie państwa naro­ dowego, to musi skończyć jako nazista, jeśli uważa, że bez męskich cnót kul­ tura obumiera, otwiera drogę dla hit­ leryzmu… Oskarżanie przeciwników o faszyzm stało się normą u rzeczników „polskiego postępu” w transformacji ustrojowej po instytucjonalnym upad­ ku komunizmu. Cała ta operacja nar­ racyjna ma swoją kolebkę w dyrekty­ wie Stalina: „Przeciwników nazywajcie faszystami lub antysemitami. Trzeba tylko wystarczająco często powtarzać te epitety”. Ale rzucanie ich bez jakichkol­ wiek uzasadnień to dowód niszczenia demokracji, debaty i języka. Wygląda na to, że w Polsce ma stać się to, co w USA i w większości krajów Europy Zachodniej. Stopień zniszcze­ nia tradycji w kulturze amerykańskiej i na amerykańskich uniwersytetach jest wysoki do tego stopnia, że osoby uznające istnienie transcendentnej czy uniwersalnej prawdy są uznawane za ekstremistów. Chrześcijańska spuścizna znajduje się pod stałym atakiem. Na jego czele stoją w mediach, w polityce, na uniwersytetach, w sztuce i rozrywce tzw. elity kulturalne Ameryki. Rezulta­ tem jest głęboki podział Amerykanów. W gruncie rzeczy zgadza się to ze słowami francuskiego postmodernisty Jacques’a Derridy: „Europa ma otwo­ rzyć się na to, co nie jest, nigdy nie było i nigdy nie będzie Europą”. W eseju na­ pisanym wspólnie z niemieckim filo­ zofem Jurgenem Habermasem Derrida sprzeciwia się politycznej roli religii: „Trudno sobie wyobrazić, aby w naszej szerokości geograficznej funkcjonował prezydent, który łączy skutki swych działań z boską misją”. Tymczasem usu­ nięcie religii z życia publicznego byłoby odcięciem naszych korzeni. Tam, gdzie

Nielubiany przez lewicowe „siły postępu” minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zapowiedział ostatnio zmiany w naszym systemie edukacji. „W podstawach programowych – zauważył – zbyt wiele czasu poświęca się epokom takim jak starożytność, a brakuje czasu na to, by w sposób bardzo umiejętny przekazać prawdę uczniom o historii najnowszej. Tej historii po II wojnie światowej, historii Żołnierzy Wyklętych, historii walki o niepodległość naszej ojczyzny w dobie PRL, 1989 roku, Solidarności, ale później tej postkomuny, pozytywnych i negatywnych przejawów Okrągłego Stołu. Wydaje się, że na to nadal jest za mało czasu”. Zarysowana sytuacja państwa i społeczeństwa polskiego zmusza do stawiania politycznie niepoprawnych pytań i zachęca do refleksji nad przy­ czynami lichej kondycji duchowej Polaków. Nie da się bowiem oddzielić funkcjonowania państwa od tego, co dzieje się z jego obywatelami. Trzy­ dzieści lat po formalnym upadku ko­ munizmu znów można obserwować społeczną apatię i poczucie poniże­ nia. Kiedy wiele tendencji i wydarzeń w życiu publicznym zatrważa, to trzeba mieć świadomość, że wciąż mamy do

„Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu”. (D. Tusk) czynienia z cynicznym dziedzictwem PRL-u; wszak nie wychodzi się suchym z rzeki. Jeśli stwierdzamy, że państwo jest chore, to znaczy, że na państwie odbijają się schorzenia jego obywateli. Co się stało? Myślę (podobnie jak minister edukacji), że sensowna odpo­ wiedź na to pytanie należy się naszej młodzieży i powinna stanowić m.in. treść podręczników do historii najnow­ szej. Ciekawe tylko, kto je napisze i czy uda się to zrobić w sposób budzący jeśli nie aprobatę, to choćby respekt

siły nieubłaganego lewackiego postępu mają na swoim koncie sporo sukcesów mierzonych m.in. oswajaniem z zacho­ waniami patologicznymi.

Ściąga W większości krajów szkolne ściąganie nie jest przestępstwem. Wzmiankuję o tym, ponieważ postanowiłem spo­ rządzić coś w rodzaju ściągawki dla potencjalnych redaktorów podręcz­ ników do najnowszej historii Polski. Pomieszczone w ściągawce sugestie nie pretendują do nadania określonej za­ wartości merytorycznej przedsięwzię­ ciu. Koncentrują się raczej na sformu­ łowaniu paru intuicji i ogólnych uwag, które mogłyby sprzyjać stworzeniu od­ powiedniego klimatu intelektualnego i emocjonalnego, podnoszącego wia­ rygodność podręcznika. Myślę, że można by uratować nie­ jedną duszę młodego Polaka, gdyby mu dać szansę na lepsze rozeznanie w życiu jego przodków w okresie PRL-u i trans­ formacji ustrojowej. Gdyby wiedział, że w 1989 roku jego przodek zazwyczaj był mocno zmęczonym obywatelem „in sta­ tu nascendi”, miał poranioną psychikę, ale był gotów do normalności. To praw­ da, że niejeden oczekiwał takich cudów, że elity choćby docenią, że tak długo przechowywał tę swoją polskość z jej małymi świętościami i wiarę w deptaną przez komunę miłość bliźniego – syno­ nim solidarności; w tak fundamentalne wartości jak prawda, dobro i piękno, i te pomniejsze, codzienne: uczciwość, skromność, dobry smak, a po półwieczu rządów ciemniaków – bezcenne, choć zwykłe kulturalne maniery... I co się stało? Czy świadomość po­ trzeby odrodzenia tej sfery (duchowej!)

starzy komuniści zachowali kontro­ lę nad surowcami, bronią i rządami w Europie Wschodniej i byłym Związ­ ku Sowieckim. W krajach takich jak Polska i Czechy do władzy doszli fał­ szywi opozycjoniści (...), których taj­ ne policyjne teczki nigdy nie zostały ujawnione. W ten sposób zaufaniem obdarzono zjawisko, które nigdy na to nie zasługiwało. Słowem, wygląda na to, że formalny upadek komunizmu na przełomie lat 80. 90. nie zlikwido­ wał struktur państwa komunistycznego (państwa policyjnego), ale je zmienił i częściowo »sprywatyzował«” („Głos”, 13–20.05.2006). Władzę w Polsce po 1989 roku (z przerwami) przechwycili ludzie, u których polskość wywołuje odruch buntu. Przypomnijmy wypowiedź Do­ nalda Tuska z 1987 roku: „Co pozo­ stanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasad­ nionych urojeń? Polskość to nienor­ malność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tema­ tu. Polskość wywołuje u mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dzie­ jowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać”. Myślę, że za tego rodzaju przejaw niechęci wobec ojczyzny żaden polityk świata nie móg­ łby w swoim kraju sięgnąć po wysoki państwowy urząd. Co się stało, że było/ jest(?) to możliwe w Polsce? W naszym znów odzyskanym pań­ stwie od początku promowano te si­ ły społeczne, które z wielką energią zabrały się do przekonywania „mas ludowych”, że nie ma nic gorszego niż polskość. Bo na salonach Europy to jest

źle widziane – twierdził literat Andrzej Szczypiorski (agent SB). Polskość to nie jest przecież jakieś tragiczne fatum, jak chcą niektórzy. Dlaczego więc narzuca się nam wzorce oraz kody kulturowe obce ludziom rozumnym, wychowa­ nym w kręgu cywilizacji zachodniej? Dlaczego próbuje się zredukować prze­ ciętnego Polaka do roli klienta, a pol­ skość do kulturowego zaścianka? Kto to robi i z jakimi intencjami? „Patriotyzm to bardzo brzydkie słowo, zakłada nienawiść do innych narodów” – moralizowała lewoskrętna prof. Maria Szyszkowska. „Zaimpono­ wali mi Czesi: jak oni rzadko mówią o ojczyźnie i honorze…” – rozmarzył się aktor Jan Nowicki (TVN24, 22 VI 2012). „Kiedy mówimy, że literatura ma pobudzać patriotyzm, to jesteśmy blisko koncepcji Goebbelsa, to znaczy traktowania literatury jako narzędzia, które ma ludzi wpychać w to, czego władza by sobie życzyła” – powiedział reżyser teatralny Krystian Lupa (GW, 4 VI 2007). Kto dziś pisze i mówi o polskości? Pamiętam, że w latach stanu wojen­ nego z inicjatywy środowisk nieza­ leżnych przeprowadzono wśród ar­ tystów ankietę, w której o poczucie „polskości” pytano. Kto dziś zadaje to pytanie? Polskość zdaje się być skom­ promitowana przez populistyczne ha­ sła i lepperowski krawat, wyświech­ tana jak flagi wywieszone z racji byle płacowego protestu, publicystyczne zużyta, zawstydzona wypominanymi grzechami. A przecież pytanie o pol­ skość trzeba stawiać, szczególnie teraz, gdy członkostwo w Unii Europejskiej wymusza marginalizację czy wręcz rezygnację z tożsamości. Liczni w na­ szych elitach osobiści wrogowie Pana Boga utożsamiają polskość (i słusznie) z katolicyzmem, tradycją i te postawy z równą energią zwalczają. Polskość kojarzy im się wyłącznie z nacjonali­ zmem i ksenofobią. Dlaczego Polaków odstręcza się od tradycji? Zauważmy, że w czasach instytucjonalnego komunizmu byli­ śmy w dużo lepszej sytuacji, ponieważ dla każdego uczciwego człowieka było jasne, że przyszło nam żyć w obcym, narzuconym siłą systemie. Dziś wielu wydaje się, że żyje w wolnym i suwe­ rennym kraju. Sporo obserwacji do­ wodzi, że są to tylko pozory. Skąd to przeświadczenie, że mamy wolność? Ano krok po kroku edukuje się masy tak, aby zrozumiały i – co najważniejsze – zaakceptowały nowe, liberalne idee odnoszące się do wolności. A te nowe idee wolności, tolerancji, antypoloni­ zmu są zawsze antyreligijne i agresyw­ nie antyklerykalne. Kończąc zauważmy, że człowiek nieokrzesany, bez właściwości, żyjący poza prawdą, może ukształtować się jedynie na gruncie świadomości obo­ jętnej na wysokie wartości duchowe. Tylko taką świadomość można łatwo przepoić wybraną ideą, która w każ­ dej chwili daje się zastąpić następną.

Człowiek nieokrzesany, bez właściwości, żyjący poza prawdą, może ukształtować się jedynie na gruncie świadomości obojętnej na wysokie wartości duchowe. Właściciel „lumpenumysłu”, oddalony od prawdy i obojętny na wysokie war­ tości duchowe, jest gotów ślepo temu ulec. I to się właśnie dzieje! Wszystko to dehumanizuje; sprowadza ludzi do roli przedmiotów. Zrozumienie, współ­ czucie czy opieka nie wchodzą w grę. Póki co z sympatią odnieśmy się do inicjatywy ministra Czarnka. Młodzi Polacy muszą więcej wiedzieć o swo­ jej Ojczyźnie, zwłaszcza o jej historii najnowszej. Panie Ministrze, środo­ wisko konserwatywnych pedagogów (zapewniam Pana, że takie istnieje, choć jest rozproszone i wciąż raczej bezobjawowe) życzy Panu powodze­ nia w urzeczywistnieniu wartościowe­ go pomysłu walki z antypolonizmem. Ojczyzna i współcześni młodzi Polacy tego Panu nie zapomną. A co z wrogami? Cyniczni obrońcy fałszywie pojętej wolności i tolerancji – jak to się mówi – nie wiedzą, co czynią. Wielu z nich ma nikczemną przeszłość i przypomina grzechotnika, który po utracie zębów twierdzi, że zawsze był jaroszem. K


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

9

R E K L A M A

RUSZAMY W PODRÓŻ PO POLSCE! W ciągu 18 dni odwiedzimy 7 miast, w których nadaje Radio Wnet i poprowadzimy stamtąd całodzienne lokalne audycje. Będą to: BIAŁYSTOK 5 - 7 IX | LUBLIN 7 - 9 X | KRAKÓW 9 - 11 IX WROCŁAW 12 - 14 IX | SZCZECIN 14 - 16 IX | BYDGOSZ 16 - 18 IX ŁÓDŹ 20 - 21 IX | WARSZAWA 21- 22 IX Finałem naszej trasy będzie koncert Wnet, który odbędzie się 22 września w teatrze Palladium w Warszawie. Zapraszamy do śledzenia trasy Wielkiej Wyprawy Radia Wnet na antenie oraz w mediach społecznościowych!

Warszawa 87.8 | Wrocław 96.8 | Białystok 103.9 | Lublin 101.1 | Kraków 95.2 | Szczecin 98.9 | Bydgoszcz 104.4 | Łódź 106.1 www.went.fm

SPONSORZY

PARTNER MEDIALNY


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

10

D

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

Dokończenie ze str. 1

olewając oliwy do ognia, „Wall Street Journal” w 2012 r. opublikował list podpisany przez 16 naukowców, którzy także zaprezentowali stanowisko sceptyczne. Politycznie poprawne i ekologiczne media twierdzą, iż „mimo że niektórzy naukowcy wyrazili sprzeciw wobec pewnych ustaleń IPCC – powołanego przez ONZ Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (ang. Intergovernmental Panel on Climate Change), większość uczonych badających zmiany klimatyczne zgadza się z podstawowymi wnioskami Zespołu”. Jeśli mamy do czynienia z zespołem powołanym przez ONZ oraz niejasnym zagadnieniem mającym duży wpływ na globalną politykę i gos­podarkę, a jednocześnie używa się wyrażenia „większość uczonych” (kto ich policzył co do ilości i wagi oraz ilu doktorów waży jeden profesor?), należy przyjrzeć się sprawie bliżej, szczególnie, że zasadza się głównie na dwutlenku węgla, niewidocznym i niewyczuwalnym, a tak ważnym dla przyszłości świata. Dr hab. nauk fizycznych Krzysztof Markowicz z Zakładu Fizyki Atmosfery Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” z imponującą pewnością siebie twierdzi: „klimat jest z pewnością bardzo złożony i nie wiemy wszystkiego o jego funkcjonowaniu, ale są pewne rzeczy, co do których nie mamy dzisiaj wątpliwości”. Następnie zaś sam sobie zaprzecza mówiąc, że najlepiej byłoby mieć dwie Ziemie. Na jednej byłaby nasza cywilizacja, a na drugiej by jej nie było i moglibyśmy pokazać: „tutaj, gdzie ludzie spalają paliwa kopalne, jest cieplej. A i tak znalazłyby się osoby podważające wyniki takich badań.” Czyli nie wszyscy nie mamy wątpliwości – i to jest motor rozwoju naukowego. Następnie dr Markowicz słusznie zauważa, iż „większość osób przyznaje, że klimat się ociepla, bo z tym nie da się już dyskutować, skoro niemal z roku na rok mamy wyższą średnią temperaturę na Ziemi” i dodaje, że „pojawiły się kolejne argumenty typu – być może jednak to nie człowiek jest winny”. Zdaniem doktora, „wynika to chyba z niezrozumienia, jak działają gazy cieplarniane w atmosferze, a drugą

że klimat powoli się ociepla. Problem nie polega na „czy”, ale na „dlaczego”. Właściwie chodzi o to, czy przyczyna globalnego ocieplenia jest naturalna, czy też jest to zjawisko antropogeniczne, czyli spowodowane działalnością człowieka. W swoich trwających 4,5 miliarda lat dziejach ziemia przechodziła przez okresy cieplejsze i chłodniejsze, a według licznych specjalistów, proces ten powodowały zmiany jej orbity wokół Słońca, czyli zmiany odległości od „grzejnika”. Ciekawe, skąd bierze się pewność co do przyczyn zdarzeń sprzed miliardów lat? W 1998 r. uczeni z Uniwersytetów w Massachusetts i w Arizonie opublikowali wyniki badań przedstawiające hipotetyczną średnioroczną globalną temperaturę w ciągu ostatniego tysiąca lat. Wyniki uzyskano dzięki analizie tzw. paleowskaźników i zapisów naturalnych, czyli analiz np. rdzeni lodowych, słojów drzew i koralowców. Wyniki prac wskazały na niewielkie wahania na przestrzeni setek lat, aż do gwałtownego wzrostu temperatury w XX w. Z kolei, czasopismo „Science” przedstawiło badanie z 2013 r., sięgające 11 tys. lat wstecz i wniosek był analogiczny – w ostatnim stuleciu Ziemia ociepliła się szybciej niż kiedykolwiek od końca ostatniej epoki lodowcowej, a w ciągu ostatnich 2 tys. lat „znajdowała się w naturalnej fazie schładzania związanej z jej pozycją względem słońca, ale ochładzanie jest niezauważalne z powodu ocieplenia spowodowanego przez człowieka produkującego gazy cieplarniane”. Śmiałe konkluzje, oparte na niepewnych przesłankach, ale na solidnym poparciu wielu potężnych i wpływowych kręgów popytu na jednoznaczne i zdecydowane rozstrzygnięcia o nieustającej winie gatunku ludzkiego. W czerwcu br. PAP podała, że badania niedawnej niemiec­

przyczyną jest to, że niektórzy powątpiewają, że rosnąca koncentracja gazów cieplarnianych to jest efekt działalności człowieka”. Ci wysuwają teorię, że „to wulkany czy oceany emitują do atmosfery więcej dwutlenku węgla i dlatego jego poziom się podnosi, a fakty są zupełnie inne, bo wpływ wulkanów w ostatnich dekadach na globalny poziom CO2 jest niewielki, natomiast oceany nie emitują, a pochłaniają coraz więcej CO2 z atmosfery, a widzimy to po tym, jak woda staje się coraz bardziej zakwaszona”. Doktor dodaje, że „jest też inny aspekt oddziaływania człowieka na klimat, związany z emisjami cząstek – aerozoli. Ich obecność w atmosferze prowadzi do ochładzania klimatu, bo cząstki te blokują w pewnym stopniu promieniowanie słoneczne docierające do powierzchni Ziemi. Największe emisje tego typu cząstek obserwowane były po II wojnie światowej, gdy świat odradzał się po wieloletnich zniszczeniach. W tamtym okresie ogrzewanie klimatu spowolniło się głównie z tego powodu. W późniejszych latach zdaliśmy sobie sprawę, że aerozole niszczą lasy (kwaśne deszcze), ale również negatywnie oddziałują na zdrowie ludzi. W związku z tym w latach 70. i 80. zaczęto redukować emisje cząstek, co powodowało zwiększenie promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi i w konsekwencji przyspieszyło ogrzewanie planety. Nasze badania pokazują, że efekt ten jest szczególnie silnie widoczny w Polsce, gdzie poziom zanieczyszczenia powietrza aerozolem znacząco zmniejszył się w stosunku do lat 70. i 80. XX w., a temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć w ostatnich dwóch, trzech dekadach”. Czyżby pan doktor uważał, że zjawisko wpływu aerozoli na temperatury posługuje się mapą z zaznaczonymi dokładnie granicami państw, a wiatry przestały wiać? W rozmowie pada też rozbrajająco prosta w stosunku do złożoności zjawisk natury konstatacja, że „po prostu można precyzyjnie policzyć, że wprowadzając pewne czynniki do atmosfery, zmieniamy bilans energii: im więcej jest gazów cieplarnianych, tym więcej energii pozostaje i na Ziemi jest cieplej. Nie dlatego, że Słońce emituje więcej czy mniej energii, tylko dlatego, że gazy cieplarniane redukują – jak mówimy – wypromieniowanie energii w zakresie dalekiej podczerwieni w przestrzeń kosmiczną”. Ponadto w cytowanej rozmowie dr Markowicz podaje, że „wyniki pomiarów świadczą o globalnym wzroście temperatury o ponad 1°C w stosunku do okresu przedindustrialnego, a rok 2020 okazał się o 1,2°C cieplejszy od okresu 1850–1900, tempo ogrzewania klimatu w ostatnich latach wynosi zaś ok. 0,2°C na dekadę”. To zgadza się obserwacjami nas wszystkich. Wszyscy widzimy,

kiej misji na biegun północny, w której wzięło udział 300 naukowców z 20 krajów, wykazały, że lód arktyczny cofa się szybciej niż kiedykolwiek, co może oznaczać, że „globalne ocieplenie przekroczyło nieodwracalny punkt krytyczny”. Wyniki studiów zaprezentowano w Berlinie, gdzie szef misji Markus Rex oznajmił, że „znikanie letniego lodu w Arktyce jest jedną z pierwszych min na polu, które sami stworzyliśmy, popychając globalne ocieplenie zbyt daleko”. Podczas konferencji prasowej „ujawniono”, że od lat 90. XIX w. pokrywa lodowa Arktyki stała się o połowę cieńsza, a średnia temperatura wzrosła o 10°C. Dziwi pewność co do nieodwracalności procesu, o którym mowa, oraz twierdzenie co do sprawstwa człowieka, jakby to było oczywiste. Warto zwrócić uwagę, iż misję i wymienioną konferencję zorganizowały Niemcy – ideologiczny lider powstrzymania globalnego ocieplenia. Z całym szacunkiem dla naszych zachodnich sąsiadów – „lider ideologiczny”, deklaratywny, i unijny nadzorca, bo sam w praktyce nieco w tej dziedzinie kuleje.

Jeśli mamy do czynienia z zespołem powołanym przez ONZ oraz niejasnym zagadnieniem mającym duży wpływ na globalną politykę i gospodarkę, a jednocześnie używa się wyrażenia „większość uczonych” (kto ich policzył co do ilości i wagi oraz ilu doktorów waży jeden profesor?), należy przyjrzeć się sprawie bliżej. że rosnące globalne temperatury są zjawiskiem naturalnym i nie zostały wywołane przez czynnik ludzki. Dodał również, że oceany nie podnoszą się w tak szybkim tempie, jak zostało to stwierdzone przez uczonych, a pokrywa lodowa na biegunach wciąż rośnie. Coleman większość swojej wiedzy czerpie z odkryć dokonywanych przez agencję NIPCC, czyli po-

o prowadzenie polityki klimatycznej w oparciu o realistyczną naukę, ekonomię i prawdziwą troskę o tych, którzy zostali poszkodowani przez kosztowne i niepotrzebne próby łagodzenia zmian klimatu” – napisało 500 naukowców. List apeluje także o przywrócenie wolności prowadzenia badań na temat klimatu i swobody wypowiedzi naukowców na ten temat, a nie tylko w duchu zgodnym z ideologią klimatyczną. Tym samym potwierdzono istnienie ostracyzmu naukowego wobec tych, którzy ośmielają się twierdzić co innego niż nauka zgodna z oczekiwaniami ONZ-owskiego IPCC. Eksperci zwrócili również uwagę, że Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) przewidywał w swoich publikacjach czterokrotnie wyższy wzrost średniej temperatury niż ten, który został w rzeczywistości zaobserwowany, i stwierdzili, że ze względu na bardzo dużą ilość zmiennych i ogólną chaotyczność systemu nie jest możliwe precyzyjne przewidywanie zmian klimatu. Ostrzegli ONZ, że aktualna polityka prowadzi do podkopania obecnego systemu ekonomicznego i naraża ludzi w wielu krajach na brak dostępu do elektryczności z pewnych i tanich źródeł. Podpisani pod listem wyrazili nadzieję na debatę w spra-

rok, a mitręga biurokratyczna zapewne jeszcze dłużej. Pakiet zmian legislacyjnych ma zawierać system handlu emisjami (EU ETS), który obejmie uprawnieniami do ich generowania nowe sektory gospodarki – transport morski i lądowy oraz budownictwo. Plan „Fit for 55” zakłada spadek emisyjności nowych aut. Liczba darmowych uprawnień ma kurczyć się szybciej niż teraz, więc będzie powodować szybki wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Cło węglowe na granicy UE ma wzmocnić konkurencyjność unijnej gospodarki względem państw bez polityki klimatycznej. Wzrosną wymagania co do udziału OZE w produkcji energii. Ta rewolucja energetyczna może prowadzić do przenoszenia produkcji za granicę i wznowić stosowanie, słusznie czy nie, ale minionego protekcjonizmu w postaci cła węglowego. Ponadto analizy wykazały, że aby mieć wpływ na wolumen gazów cieplarnianych wytwarzanych przez sektor transportu, ceny pozwoleń na ich emisję musiałyby być bardzo wysokie. Cały system wzbudza kontrowersje, ponieważ przewiduje się, że może nierównomiernie obciążyć portfele obywateli UE. Oczywiście ze stratą dla tych biedniejszych.

Chłodne s na globalne

Adam Gn

N

a początku bieżącego roku Business Insider podał, że „w 2021 r. zawartość CO2 w atmosferze będzie rekordowa, a to sprawi, że będzie on należał do najcieplejszych lat w historii”, dodając, iż „w sondażu IBRIS sprzed kilku miesięcy 80% Polaków zgadzało się z twierdzeniem, że globalne ocieplenie to fakt naukowy”. Pozwolę sobie zauważyć, że każdy widzi sam, iż z roku na rok jest cieplej i nie potrzeba profesorów do stwierdzenia tej oczywistości. „Fakty naukowe” potwierdzają naukowcy, a nie plebiscyty, 80% Polaków zaś nie jest uczonymi. Cytując agencję prasową Bloomberg, ta sama gazeta zauważa, że „wraz z kolejnymi badaniami naukowcy są coraz bardziej przekonani są o tym, że wzrost temperatur ponosi główną winę za wiele z anomalii pogodowych. Mowa między innymi o falach upałów, pożarach, bardziej intensywnych burzach oraz zmianach w schematach opadów deszczu i śniegu”. I znowu przekonuje się przekonanych. Po co dyskutować o „oczywistej oczywistości”? Mimo zalewu twierdzeń, że to emitujący do atmosfery gazy cieplarniane człowiek jest sprawcą globalnego ocieplenia, wielu, proszę sobie wyobrazić, także poważnych naukowców winę człowieka podaje w wątpliwość. Na przykład znany amerykański meteorolog John Coleman otwarcie głosi, iż globalne ocieplenie nie zostało potwierdzone naukowo i że mamy do czynienia z oszustwem, w którym biorą udział zarówno naukowcy, jak i politycy. W otwartym liście do Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) meteorolog napisał,

zarządowego, międzynarodowego panelu naukowców, którzy na własną rękę badają dowody analizowane przez IPCC w celu opracowania niezależnej opinii. Naukowiec posuwa się do twierdzenia, że nie było, nie ma i nie grozi nam żadne globalne ocieplenie. W przeszłości John Coleman wielokrotnie określał omawiane zjawisko jako „największy przekręt w historii, w który uwikłani zostali naukowcy i politycy”. Oskarżył także NASA o celowe manipulowanie danymi dotyczącymi temperatur na świecie. Nawiedzony, ktoś powie. No to mamy takich więcej, bo jak podała brytyjska gazeta „The Telegraph”, znani naukowcy zaczęli uznawać, że przewidywania dotyczące globalnego ocieplenia były błędne, a od 1951 r. wzrost temperatury na świecie postępuje w tempie 0,12°C na dekadę. Długoterminowe pomiary potwierdziły, że od 1997 r. globalna temperatura nie uległa istotnym trwałym zmianom. Ponadto analiza temperatury powierzchni Ziemi w przeszłości wykazała, że temperatura podczas średniowiecznej anomalii klimatycznej w latach 950–1250 były niemal identyczne z tymi, jakie zmierzyliśmy do końca XX w. Na przykład w 2013 r. zarówno Antarktyda, jak i Arktyka miały grubszą pokrywę lodową. Rok wcześniej na biegunie północnym lodu było rekordowo mało, ale w tym samym czasie na Antarktydzie pojawiło się go więcej. Uczeni nie ukrywają, że nie potrafią tego wyjaśnić. Zarzuca się modelom komputerowym, że w prognozach nie biorą pod uwagę naturalnej zmienności klimatu, a nauce – skupianie się na przesadzonych i uznanych za pewne twierdzeniach dotyczących wpływu emisji przemysłowych na temperaturę na Ziemi. Portal ZMIANY na ZIEMI.pl, opublikował informację, że w końcu 2019 r. grupa 500 naukowców napisała list otwarty do ONZ, oświadczając, że kryzys klimatyczny nie istnieje i konieczna jest otwarta dyskusja na ten temat, a nie ideologizowanie i wykorzystywanie takich teorii politycznie. List zawiera 6 następujących tez: 1. ocieplenie klimatu wywołują czynniki naturalne oraz antropogeniczne; 2. zaobserwowano, że postępuje ono znacznie wolniej niż przewidywano; 3. polityka klimatyczna opiera się na niewłaściwych modelach naukowych; 4. chorobliwa węglofobia, objawiająca się zwłaszcza nawoływaniem do zmniejszenia emisji CO2, jest błędem; 5. dwutlenek węgla stanowi pożywienie dla roślin i jest podstawą życia na Ziemi; 6. to nie globalne ocieplenie spowodowało ostatnie naturalne katastrofy, polityka łagodzenia skutków zmian klimatu zaś musi uwzględniać naukowe i ekonomiczne realia i nie może być prowadzona za wszelką cenę. „Apelujemy

wie klimatycznego „alarmizmu”, którego symbolem stała się Greta Thunberg, ponieważ promowanie takich działań prowadzi do „krzywdzenia ludzi na poziomie emocjonalnym i ekonomicznym”. Szefowie państw i politycy dokładają wysiłków, by zmniejszyć, a najlepiej wyeliminować emisję antropogenicznych gazów cieplarnianych. Do jej redukcji zobowiązali się, sygnując w 2016 r. tzw. porozumienie paryskie. W Paryżu przyjęto ogólnoświatowy plan działań, mających nas uchronić zmianą klimatu dzięki ograniczeniu globalnego ocieplenia do wartości poniżej 2°C, jako cel wyznaczając utrzymanie go na poziomie 1,5°C. Dokument podpisało blisko 190 krajów, w tym państwa członkowskie Unii Europejskiej oraz najwięksi emitenci CO2, czyli Rosja, Chiny i USA. Za czasów prezydentury Donalda Trumpa Stany Zjednoczone wystąpiły z porozumienia paryskiego, powrót do niego był zaś jedną z pierwszych decyzji prezydenta Bidena.

O

prócz porozumienia paryskiego ekologiczną politykę Unii do niedawna wyznaczał jeszcze tylko jeden dokument – przyjęty w grudniu 2019 r. Europejski Zielony Ład, według którego państwa członkowskie powinny osiągnąć neutralność klimatyczną, rozumianą jako zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych netto do 2050 r. To znaczy, że będą emitować tyle gazów cieplarnianych, ile ich pochłoną. Polska jako jedyna oficjalnie tego celu nie poparła. Utworzono tzw. Fundusz Sprawiedliwej Transformacji o budżecie 17,5 mld euro. Jako konsekwencję Europejskiego Zielonego Ładu oraz podwyższenia redukcji emisji do 55% (poprzednio 40%) do 2030 r., 15 lipca tego roku Komisja Europejska przedstawiła projekt nowego pakietu klimatycznego „Fit for 55”. Jest to obejmujący 4 tys. stron zestaw aktów prawnych pod wspólnym szyldem „Gotowi na 55”. Liczba 55 odnosi się do 55% jako nowego celu przejściowego redukcji emisji w Unii Europejskiej na 2030 r. Parlament Europejski, na szczęście bez powodzenia, próbował przeforsować na 2030 r. cel 60%. Te wyśrubowane i – zobaczymy dalej, czy uzasadnione naukowo, logicznie, merytorycznie i środowiskowo, czy też innymi względami – ciągle rosnące wymagania stały się elementem europejskiego porządku prawnego. Teraz nastąpi faza dostosowywania do niego innych przepisów. We wszystkich sektorach, w których emituje się CO2, potrzebne będzie nowe prawo. Zmiany muszą zaakceptować wszystkie państwa UE oraz Parlament Europejski i zaczną obowiązywać najwcześniej w 2024 r., gdyż negocjacje potrwają minimum

Według analiz, po zmianach cel dla Polski może zwiększyć się z obecnych 7% redukcji do 16 lub nawet ponad 30%, w zależności od zastosowanej metody określania celów redukcyjnych dla poszczególnych krajów. Nowe sektory objęte uprawnieniami do emisji też mogą być dla Polski wyzwaniem. Opiniując założenia planu, Forum Energii zauważyło, iż „zakłada się, że w unijnym portfelu producentów samochodów osobowych emisja powinna spaść o 37,5% do 2030 roku w porównaniu do 2021 r., natomiast wśród vanów o 31%”. W odniesieniu do Polski, stwierdziło, że „dla kraju, w którym co trzeci samochód ma powyżej 20 lat, zaś znaczna większość domów jest nieefektywna energetycznie, uwzględnienie kosztów emisji z transportu i budynków będzie dużym wyzwaniem”. Do tego „duże ograniczenia obejmą wykorzystanie biomasy (szczególnie leśnej), z którą Polska wiązała nadzieje”. Ostatnio w rozmowie z PR24 Cezary Kazimierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców powiedział, iż jego organizacja wystosowała memorandum protestacyjne wskazujące na niekonsekwencje i sprzeczności w projekcie pakietu klimatycznego „Fit for 55”, jednocześnie określając go jako szaleństwo i obłęd. Nic dodać, nic ująć. Adieu, europejskie marzenie o najwyższej na świecie konkurencyjności gospodarki, bonjour, masowe zubożenie unijnego społeczeństwa. Prezes ZPP wskazał, że ewentualnie zyskać mogą kraje najbardziej rozwinięte, np. Niemcy i Dania. Chwalebny cel, ambitne założenia. Ocalić Ziemię i kwitnące na niej życie. Ale zawsze jest jakieś „ale”: nie wiadomo – o czym jeszcze powiemy dalej – czy to działalność człowieka tak nam glob grzeje. Poza tym szacuje się, że Unia Europejska emituje do atmosfery netto ok. 6,4% światowej produkcji gazów cieplarnianych. Na 1. miejscu znajdują się Chiny, emitujące 27%, a na 2. plasują się USA z wynikiem 11%, za nimi zaś mniejsi szkodnicy. Udział Starego Kontynentu w grze jest tak mały, że gdyby nawet przestał wydzielać cokolwiek, klimat tego nie zauważy. Poza tym 95% efektu cieplarnianego zawdzięczamy parze wodnej. To po co ta cała unijna heca? Po co rujnować gospodarkę UE? Żeby dać dobry przykład? A może żeby przy pomocy grania na CO2 poddusić, podgłodzić i uzależnić słabsze, rozwijające się kraje europejskie – potencjalnych konkurentów – od mocnych gospodarek innych państw unijnych? Poza tym, według Global Energy Monitor, w 2035 r. w samych Chinach produkcja energii z węgla będzie trzy razy wyższa niż globalny limit wyznaczony przez IPCC, by utrzymać ocieplenie klimatu wyraźnie poniżej 2°C. I najlepsze: w celu


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA rozwoju produkcji elementów paneli fotowoltaicznych dla Europy, Chiny budują elektrownie węglowe. I smieszno, i straszno! Nawet wojujący na wielką skalę ekolog i budowniczy Nowego Wspaniałego Świata, Bill Gates, uważa szybką rezygnację z węgla za błąd. Z tym, jako niewierzący w bajki o człowieku jako autorze zmian klimatycznych, muszę się zgodzić. W swojej najnowszej książce Gates twierdzi, że transformacja przemysłu energetycznego w dekadę to bajka. Radzi skupić się na szukaniu bezemisyjnych źródeł energii. Krytykuje amerykański tzw. Zielony Ład, lansowany m.in. przez Alexandrę Ocasio-Cortez, demokratkę z Izby Reprezentantów, która wzywa rząd USA do takiej mobilizacji, że już za 10 lat radykalnie zredukuje się emisję CO2, a całą energię pozyskiwać się będzie ze źródeł odnawialnych i bezemisyjnych. Jednocześnie na swoim blogu ostrzega przed globalną katastrofą klimatyczną, której „nie da się już uniknąć”. Twierdzi, że jej skutki można tylko zredukować i radzi Bidenowi, jak to zrobić, chwaląc aktualnego prezydenta USA za powrót do porozumienia paryskiego. Gates uważa, że nie wszystko jest jeszcze stracone,

ludzkość: CO2 = P x S x E x C, gdzie: CO2 to ilość dwutlenku węgla wytwarzanego wskutek ludzkiej działalności, P – populacja świata, S – usługi i towary potrzebne do zaspokojenia potrzeb populacji, E – energia zużyta na do wytworzenia usług i towarów, C – ilość CO2 na jednostkę wytworzonej energii. Idealnym wynikiem tego iloczynu byłoby „0”, a to wymaga „wyzerowania” przynajmniej jednego ze składników równania. Którego? „P”? Ten, składnik, wg. naszego wybawcy, należy przynajmniej znacznie zmniejszyć, czyli pozbawić nas szczęścia i radości z posiadania dzieci – tylu, ile chcemy. Można zmniejszyć składnik „S” – przez obniżenie poziomu i jakości życia, a także „E” – dzięki innowacjom zawdzięczanym postępowi technicznemu i radykalnej zmianie diety. Tak więc, by chociaż zminimalizować wynik „równania Gatesa”, czyli ocalić świat i siebie, mamy: zrezygnować ze szczęścia jakie dają dzieci, żywić się szkodliwym byle czym oraz ograniczyć konsumpcję towarów i usług. Bydło hodowlane oraz produkowany przez nie i rozlewany na polach obornik wydzielają gazy cieplarniane. W ten sposób krowa – producentka mleka, mięsa i skór może podstępnie spowodować koniec świata, a przynajmniej pozbawić bieguny czap lodowych. Człowiek – konsument krów i ich produktów nakręca

W końcu 2019 r. grupa 500 naukowców napisała list otwarty do ONZ, oświadczając, że kryzys klimatyczny nie istnieje i konieczna jest otwarta dyskusja na ten temat, a nie ideologizowanie i wykorzystywanie takich teorii politycznie. profesorem nauk o otoczeniu w University of Virginia; Nigelem Carderem, byłym edytorem czasopisma „New Scientist”; Johnem Christym, profesorem i dyrektorem Earth System Science Center na Uniwersytecie w Alabamie; Paulem Reiterem z Instytutu Pasteura oraz Carlem Wunschem, profesorem oceanografii w Massachusetts Institute of Technology. Martin Durkin, reżyser i scenarzysta filmu, oraz współautorzy oparli się na oczywistym stwierdzeniu, że obecna wiedza na temat zmian klimatu jest jeszcze zbyt uboga, a liczni naukowcy oraz media mają zbyt wiele do stracenia, aby uczciwie rzecz badać i o niej dyskutować. (Nawet prognozy pogody na przyszłość dalszą

spojrzenie e ocieplenie

w swych przekonaniach i czynach bohaterowie filmu uważają, że zmiany wprowadzane w przemyśle to za mało i sami, przynajmniej do momentu wprowadzenia „radykalnych realnych i odczuwalnych zmian”, rezygnują, w imię idei ochrony klimatu, z posiadania potomstwa. Prócz westchnienia, jako komentarz przychodzą mi namyśl słowa niemieckiego pisarza Alexandra Ottona Webera: „O Panie, jak wielki jest Twój ogród zoologiczny!”. Na tym samym festiwalu można było obejrzeć demaskujący poczynania „pseudoekspertów lansujących klimatyczne kłamstwo, szerzące się głownie w środowiskach konserwatywnych”, duński film w reżyserii Madsa Ellesøe, zatytułowany Kłamcy klimatyczni. Z kolei ta pozycja festiwalowa ujawnia poczynania wielkich koncernów zajmujących się wydobyciem paliw kopalnych, a jednocześnie wydających grube miliony na „badania”, które mają udowodnić, że zmiany klimatyczne to jedynie lewacka fanaberia. Twórcy ujawniają nieoczywiste, bo sekretne powiązania naftowych gigantów i ich wysiłki w celu ukrycia swojej roli w klimatycznym kryzysie, jednocześnie pokazując dramatyczne pogarszanie się sytuacji oraz odpowiedzialnych za „klimatyczną wojnę na wyniszczenie prowadzoną przez światową gospodarkę”. Ekolodzy klimatyczni personifikują już klimat i gospodarkę, a nawet kręcą filmy o wojnie między nimi. Czy na sali (filmowej) był lekarz? Dla przywrócenia równowagi nadmienię, choć grozi to dolaniem oliwy do wojennego ognia, że według badacza paleoklimatu, Michaela Sandstroma z Columbia University w Nowym Jorku, wielkie epoki lodowcowe stanowią około 25% z 4,5 miliarda lat istnienia Ziemi, czyli przeplatały się z okresami podwyższonej temperatury. Zatem Ziemia przechodziła przez

Meksyku. „Obawy związane z ociepleniem są największym skandalem w historii… kiedy ludzie dowiedzą się, jaka jest prawda, poczują się oszukani przez naukę i naukowców” – dr chemii Kiminori Itoh, badacz japoński, członek Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu ONZ. „Ile jeszcze lat Ziemia musi się oziębiać, zanim zrozumiemy, że planeta się nie ogrzewa? Ile lat to oziębianie musi jeszcze potrwać?” – geolog, dr David Gee, przewodniczący komisji nauki w czasie Międzynarodowego Kongresu Geologicznego w 2008 r. To przykłady opinii kilku z wielu uczonych kontestujących obowiązujące teorie związane z globalnym ociepleniem. Nieobiektywne raporty tworzone przez IPCC oraz przejawy nadużywania nauki i jej upolitycznienie, mogące przynieść nieobliczalne zagrożenia ekonomiczne, stały się impulsem do utworzenia NIPCC (Pozarządowego Międzynarodowego Zespołu ds. Zmian Klimatu). Kilkudziesięciu samorzutnie zorganizowanych uczonych przedstawiło własny raport, całkowicie odmienny niż IPCC. W skład NIPCC wchodzą światowej sławy naukowcy. Wśród nich jest między innymi profesor Frederick Seitz – emerytowany rektor Uniwersytetu Rockefellera i były prezes Amerykańskiej Akademii Nauk, S. Fred Singer – założyciel NIPCC, prezydent Science and Environmental Policy Project, Patrick J. Michaels – profesor nauk o środowisku Uniwersytetu Stanu Wirginia, klimatolog dr. Ray W. Spencer, były ekspert w Centrum Lotów Kosmicznych NASA, odpowiedzialny za satelitarne pomiary temperatury globu. Polskę reprezentował wymieniony wcześniej, zmarły przed dziesięcioma laty profesor Zbigniew Jaworowski, który powiedział: „Grożące ekonomiczną, socjalną i polityczną katastrofą ograniczanie emisji dwutlenku węgla (w imię nieudowodnionej hipotezy) jest brutalnym uderzeniem w podstawowe źródła energii, serce współczesnej cywilizacji, które nie ma żadnych szans wpływania na klimat. Mamy cywilizację – ten najwyższy wykwit miliardów lat ewolucji, oraz dobrobyt własny i przyszłych pokoleń, poświęcić na ołtarzu ekoreligii?” Pozwól, Szanowny Czytelniku, że piszący te słowa przedstawi własną te-

okresy globalnych ochłodzeń i ociepleń bez dorzucania do kotłów w elektrowniach ani obostrzeń w zakresie emisji CO2. W końcu kwietnia 2021 r. czasopismo naukowe „Science Advances” opublikowało wiadomość, że kanadyjscy klimatolodzy odkryli, iż około 400 tys. lat temu, czyli w czasie jednej z epok lodowcowych, obszar wiecznej zmarz­ liny na terytorium współczesnej Kanady i na północy Stanów Zjednoczonych gwałtownie się zmniejszył. Naukowcy przypisują to szybkiemu ociepleniu Arktyki w wyniku globalnych zmian klimatycznych.

orię. Otóż mniemam, iż takie procesy jak akcja zwalczania – wątpliwego istnienia i pochodzenia – globalnego ocieplenia czy „ekologia polityczna” albo trwająca właśnie pandemia lub tolerancja dla wszystkiego, wywierające niszczycielski wpływ na większość społeczeństw kręgu kultury chrześcijańskiej, to spójny pakiet działań służących stworzeniu warunków do przeprowadzenia WIELKIEGO RESETU, którego rozpoczęcie uroczyście zapowiedzieli 3 czerwca ubiegłego roku Klaus Schwab i brytyjski książę Karol podczas Światowego Forum Ekonomicznego. WIELKI RESET ma być poprzedzony zniszczeniem zasad kulturowych i obyczajowych oraz reguł gospodarczych obecnego świata i doprowadzeniem go do ruiny, by na jego gruzach zbudować świat NOWY i WSPANIAŁY. Schwab ujawnił, że drogę do RESETU widzi w trzech następujących krokach: „1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj; 2. jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą dlaczego świat potrzebuje WIELKIEGO RESETU; 3. jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Jeśli spojrzeć na obecne plagi, w tym nasze tytułowe „globalne ocieplenie”, widać, że to zadziwiająco pasuje do scenariusza Klausa Schwaba. Czy można usprawiedliwić „lekkomyślnością” działania Komisji Europejskiej prowadzące do zrujnowania krajów członkowskich Unii? Sprowokowany problem uchodźców, dławiąca gospodarki słabszych ekonomicznie krajów polityka ekologiczna i mające powstrzymać ich rozwój plany związane ze zwalczaniem globalnego ocieplenia? Po zwycięstwie wyborczym Joe’ego Bidena USA wyraźnie dołączają do „klubu samobójców z premedytacją”. A co z Chinami, Rosją i Światem Islamu? Czy komuś się podoba, czy nie, poważna część społeczeństw w epidemii Covid-19 i akcji szczepień wietrzy premedytację i podstęp. Czy, biorąc pod uwagę tło, na jakim pojawiła się pandemia, oraz poważne wątpliwości licznych naukowców i polityków co do pochodzenia wirusa i działania szczepionek, oczekiwanie zaufania do władz i autorytetów medycznych to nie przesada? Miejmy nadzieję, że – w ramach odmienianej przez wszystkie przypadki i stawianej na piedestałach wzorca sprawiedliwego rządzenia demokracji – przebudzeni właściciele i gospodarze Ziemi odrzucą fałszywych, płatnych proroków. A jeśli ich przesłanie jednak jest prawdą, zbiorowa mądrość ją przyjmie i stopniowo wprowadzi odpowiednie, wyważone środki zaradcze. K

niewecki a dzięki Ameryce i jej presji na inne kraje świat może stać się zeroemisyjny już do 2050 roku. Wizjoner słusznie postrzega nadzieję ratunku w wynalazkach i innowacyjności w dziedzinie ogrzewania i chłodzenia, produkcji żywności, wytwarzania czystej energii oraz transportu i przemysłu. Odkrywa, że emisje na jednym kontynencie wpływają na klimat drugiego i vice versa. Doradza rygorystyczne standardy dotyczące m.in. ekologicznej produkcji elektryczności i paliwa oraz podatek węglowy. Zadziwia analogia wizji i projektów Gatesa z praktyką i planami UE w celu ratowania naszej planety i jej mieszkańców, podczas gdy reszta świata na pytanie „to be or not to be” nie zwraca uwagi albo je, o zgrozo, wręcz lekceważy. Miliarder ma już sposób zaradzenia szkodom czynionym przez nieświadomych i nieposłusznych. To projekt, który ma na celu zmianę ziemskiego klimatu za pomocą rozpylania w atmosferze, za pomocą tysięcy samolotów, milionów ton specjalnych aerozoli. Rozproszone w atmosferze substancje mają blokować część promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi. Osłabienie naturalnego ogrzewania planety ma powstrzymać postęp globalnego ocieplenia. Co by się stało, gdy po globalnej realizacji tego idiotycznego pomysłu przyszłoby naturalne ochłodzenie klimatu? Mielibyśmy nową epokę lodowcową! Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda zaproponowali wieloletni eksperyment geoinżynieryjny. W ramach projektu Stratospheric Controlled Perturbation Experiment (SCoPEx), planuje się rozpylenie 2 kg dwutlenku siarki, tlenku glinu lub węglanu wapnia na wysokości ok. 10 kilometrów nad Nowym Meksykiem. Pył ma się rozprzestrzenić się na niewielkim obszarze. Projekt jest przyczyną ostrych kontrowersji, i nie dziwota, bo jego konsekwencje są praktycznie nieprzewidywalne. Może doprowadzić do pogłębienia zmian klimatycznych, wzrostu liczby gwałtownych zjawisk i rozregulować klimat planety. Erupcje wulkanów El Chichón w 1982 r. i Pinatubo w 1991 r. spowodowały zmniejszenie plonów ryżu, soi, pszenicy i kukurydzy. Realizacja projektu oznaczałaby możliwość tragicznych m.in. dla rolnictwa skutków i światowej klęski głodu. Eksperyment ma się odbyć w ramach projektu Solar Geoengineering Research Program, będzie finansowany przez Uniwersytet Harvarda i zasilony 7 mln USD m.in. przez Gatesa, Alfred P. Sloan Foundation i Hewlett Foundation. W ostatniej swej książce Gates zawarł radosne przesłanie, iż „jesteśmy w stanie uniknąć katastrofy”. Dodałbym, że za cenę innej, jeszcze większej. W lutym 2010 r. Bill Gates przedstawił wzór na ilość dwutlenku węgla generowanego przez

na nie popyt, więc zwiększa ich pogłowie, pomagając w przyspieszaniu końca świata. Krowom mówimy NIE! Dlatego Bill Gates, Jeff Bezos oraz były wiceprezydent USA Al Gore zainwestowali prawie 160 mln USD w amerykański startup Nature’s Fynd, zajmujący się produkcją sztucznego ekologicznego mięsa i serów na bazie mikroba-grzyba o nazwie Fusarium strain flavolapis, żyjącego w okolicach gorących źródeł Parku Narodowego Yellowstone. W rezultacie fermentacji mikroba otrzymuje się Fy – zasobną w białko podstawę wszystkich produktów firmy. Substancję, która ma zawierać o połowę więcej protein niż tofu i zaledwie 10% tłuszczu w porównaniu do wołowiny. Nature’s Fynd planuje dostarczać ją jeszcze w 2021 r. do sklepów i restauracji w postaci m.in. bezmięsnych hamburgerów, nuggetsów jak z kurczaka, jogurtów czy serków śmietankowych. W takim razie składnik „P” wyzeruje się sam i po kłopocie.

W

ielu specjalistów twierdzi, że zmiany klimatu mają charakter naturalny i cykliczny, choć nie rytmiczny. Na przykład, w XII w. w Toruniu i jego okolicach było tak ciepło, że zakony, biskupi, a później Krzyżacy uprawiali winną latorośl. Bez wina nie wyobrażano sobie wówczas życia. W klimatologii funkcjonuje pojęcie tzw. małej epoki lodowcowej, której szczyt miał miejsce w XVI w. W 1658 r. król szwedzki Karol X z całą armią, końmi, taborami i parkiem artyleryjskim przekroczył po lodzie Wielki i Mały Bełt. Z tego okresu zachowały się kroniki o targach odbywających się na środku Morza Bałtyckiego, dokąd zjeżdżali saniami kupcy z różnych krajów. Węgla i ogólnie paliw powinniśmy używać dopóty, dopóki nie znajdziemy innych bezpiecznych, ekonomicznych i sensownych sposobów produkcji energii, traktując z dystansem opowieści o klęsce ocieplenia globalnego jako rezultatu naszych działań. Globalne ocieplenie – wielkie oszustwo to tytuł brytyjskiego filmu w reżyserii Martina Durkina, przedstawiającego argumenty przeciwko pozorom powszechnej zgody naukowców na temat wpływu ludzkiej aktywności na klimat Ziemi, a zwłaszcza na wzrost stężenia CO2 w atmosferze. Premiera miała miejsce 8 marca 2007 r. w brytyjskiej stacji telewizyjnej Channel4, a film spotkał się z krytyką wielu organizacji naukowych i indywidualnych znawców tematu, w tym dwóch uczonych wypowiadających się przed kamerą. Film przedstawia rozmowy z niepokornymi ekspertami: Patrickiem Moore’em, założycielem ruchu Greenpeace; Richardem Lindzenem, profesorem meteorologii w Massachusetts Institute of Technology; Patrickiem Michaelsem,

niż 8 godzin sprawdzają się rzadko, nie mówiąc o sezonowych). Film neguje twierdzenia, że zmiany klimatu są natury antropogenicznej i oskarża naukowców o fałsz, związany z finansowaniem badań uznawanych za bardzo ważne. Zachodnim ruchom ekologicznym, propagującym energię słoneczną i wiatrową zamiast paliw kopalnych, zarzuca utrudnianie, np. Afryce, wydostania się ze stanu zacofania przemysłowego. Autorzy filmu przedstawili argumenty zaprzeczające oficjalnie obowiązującym i politycznie poprawnym twierdzeniom w sprawie globalnego ocieplenia. Oto, w uproszczeniu, niektóre z nich: 1. dane dotyczące CO2 od 1940 r. wskazują na wzrost jego ilości w atmosferze, a w tym czasie średnia temperatura Ziemi obniżała się do roku 1975 i zaczęła wzrastać dopiero od 1975 r.; 2. aktywność Słońca jest obecnie wysoka i jest najbardziej prawdopodobnym mechanizmem zmian klimatycznych; 3. hipoteza, że dwutlenek węgla jest gazem ciep­larnianym, przewiduje, że temperatura troposfery powinna rosnąć najszybciej, ale pomiary satelitarne i z balonów meteorologicznych nie pokazują takiej zależności; 4. para wodna stanowi około 95% wszystkich gazów cieplarnianych i jest najważniejszym składnikiem kontrolującym temperaturę na Ziemi, tworząc chmury odbijające promieniowanie cieplne (czyli wpływ pozostałych 5% i śladowy udział człowieka w tworzeniu tej niewielkiej części gazów cieplarnianych można uznać za pomijalny); 5. obecne ocieplenie nie jest niczym szczególnym, a w okresie średniowiecznego optimum klimatycznego temperatury były wyższe niż obecnie i była to zmiana na lepsze. Film wywołał reakcje świata nauki i mediów. Od odrzucenia jego przesłania en bloc przez zgodę lub niezgodę na poszczególne twierdzenia po… milczenie. Czyżby milczenie tych, o których autorzy mówią jako o „mających zbyt wiele do stracenia” oznaczało, że „zgodzić się nie można, a wprost nie zgodzić – merytorycznie trudno”. Za to niemiecko-brytyjski film dokumentalny w reżyserii Eleny Horn Birthstrike. Nie mieć dzieci, by ratować planetę?, który został pokazany podczas festiwalu BNP Paribas Green Film Festival w Krakowie (15–22 sierpnia 2021 r.), prezentujący losy ludzi zaangażowanych w walkę ze zmianami klimatu, wywołał łzy wzruszenia mas i pochylenie mądrych, świadomych zagrożenia głów. Zaprezentowane w filmie pary postanowiły nie mieć dzieci albo mieć ich mało, żeby „chronić ziemię przed zmianami klimatycznymi”. Działające na Zachodzie środowiska ekologiczne przekonują – jak widać, nie bezskutecznie – że każde dziecko jest przyczyną wzrostu emisji CO2. Radykalni

11

W

edług niektórych szacunków, do końca XXI w. może zniknąć około jednej trzeciej wiecznej zmarzliny na południowej Syberii i na Alasce. W rezultacie do atmosfery mogą dostać się ogromne ilości metanu i dwutlenku węgla. Na podstawie analiz stalaktytów, stalagmitów i innych złóż kalcytu sprzed 1,5 mln lat na ścianach kilku jaskiń w północnych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie klimatolodzy pod kierunkiem profesora Jeremy’ego Shakuna z Boston College zbadali skutki takiego masowego topnienia wiecznej zmarzliny. Skład chemiczny i izotopowy przebadanych próbek może wskazywać, w jakich warunkach pogodowych i temperaturze powstały. Uczeni stwierdzili, że około 400 tys. lat temu na prawie całym terytorium dzisiejszej Kanady i na Alasce, z wyjątkiem obszarów za kołem podbiegunowym, nie było wiecznej zmarzliny. Mniej więcej w tym samym czasie i w podobny sposób zmieniał się klimat Syberii. Oznacza to, że wieczna zmarzlina była niestabilna przez większość plejstocenu. Jednak jej topnienie, z wciąż nieznanych przyczyn, w żaden sposób nie wpłynęło na klimat Ziemi i stężenie gazów cieplarnianych w jej atmosferze. Eksperci mają nadzieję, że dalsze badania nad klimatem epoki lodowcowej pomogą wyjaśnić, dlaczego 400 tysięcy lat temu klimat Arktyki ustabilizował się tak szybko. Badania przeszłych zjawisk mogą mieć kluczowe znaczenie dla oszacowania wpływu topnienia wiecznej zmarzliny na klimat planety w obecnym stuleciu i w kolejnych okresach historycznych. „ Jestem sceptykiem… globalne ocieplenie stało się nową religią” – zdobywca Nagrody Nobla z dziedziny fizyki, Ivar Giaever. „Modele i prognozy IPCC są niepoprawne, ponieważ opierają się jedynie na modelach matematycznych i prezentują rezultaty i scenariusze, które nie uwzględniają na przykład aktywności Słońca” – Victor Manuel Velasco Herrera, badacz z Instytutu Geofizyki na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

12

„Nie ma człowieka, nie ma społeczeń­ stwa bez poczucia godności, bez sza­ cunku do siebie. Są dni zwyczajne, kie­ dy na pozór nic się nie dzieje, gdyż życie toczy się zwyczajnym rytmem pracy, posiłków, odpoczynków, świętowania; rytmem produkcji, nauki kultury. Ale są chwile – tak w życiu człowieka, jak narodu – kiedy zostaje on postawio­ ny pod ścianę i wtedy albo wyzna, co stanowi dla niego wartość najwyższą, zaprotestuje zgodnie ze swoim su­ mieniem przeciwko złu, upomni się o swoje najważniejsze prawa, będzie walczył o sprawy najświętsze – albo schyli głowę, rzuci się na kolana i po­ prosi o życie”. Fenomen Jacka polegał na tym, że używał prostych słów, które robotnicy wreszcie rozumieli. Potrafił być kry­ tyczny i często zachęcał, aby nie wyty­ kać tylko innym ich wad, ale popatrzeć też w lustro. Jacek był bardzo pracowity i odważny. Serwisy informacyjne po­ wstawały w dzień i w nocy, a on, przy­ gotowany na wszystko, zawsze miał ze sobą szczoteczkę i pastę do zębów, wi­ taminę C i zaszyte w nogawkach spodni pilniki i piłki do przecinania krat. Mó­ wił – nigdy nic nie wiadomo. Choć był w samym centrum tamtej polityki, nie dał się wciągnąć w dość powszechne wtedy wiecowanie. Ciężko pracował i nie zmarnował ani jednego dnia. „Wolny Związkowiec” stopniowo stawał się jednym z ważniejszych źró­ deł niezależnej informacji w regionie. Był uznawany za jedno z najlepszych w bloku wschodnim niecenzurowa­ nych czasopism. O zaangażowaniu

Zawiedziony

Jacek Cieślicki, wolny związkowiec Jacek Zommer

redakcji pisma w tworzenie wolnej prasy świadczył chociażby fakt zaini­ cjowania i zorganizowania w styczniu 1981 r. w Hucie Katowice w Dąbrowie Górniczej I Ogólnopolskiej Konferencji Pism Regionalnych NSZZ Solidarność. Wzięli w niej udział przedstawiciele 24 redakcji, którzy powołali do życia ogólnopolską Agencję Prasową Solidar­ ności AS. Wieści o rosnącej popularno­ ści kontrowersyjnego dla władz pisma szybko przedostały się na Kreml. Stało się to za sprawą pracujących w Hucie Katowice od początku jej budowy „spe­ cjalistów” z ZSRR. Kiedy na początku sierpnia 1981 r. Jacek Cieślicki zdecydował się na prze­ druk w „Wolnym Związkowcu” mate­ riałów z rysunkiem niedźwiedzia przy­ pominającego ówczesnego I sekretarza KC PZPR, Leonida Breżniewa, trzyma­ jącego w łapach wycieńczonego czło­ wieka – symbol Polski, nikt w redakcji nie przewidywał, że informacja ta po­ stawi na nogi zarówno aparat partyjny w Moskwie, jak i w Warszawie. Pomysłodawcą rysunku był Irene­ usz Ostrokólski, redaktor naczelny biu­ letynu „Solidarność Ziemi Puławskiej”, a jego autorem Krzysztof Małagocki, były redaktor „Dziennika Wschodnie­ go”. Ostrokólski zaproponował Małagoc­ kiemu narysowanie dwóch rysunków „starego niedźwiedzia” z fizjonomią tow. Leonida B. otoczonego tańczącymi lu­ dzikami. Rysunki miały być opatrzo­ ne komentarzami w postaci słów pio­ senki: „Stary niedźwiedź mocno śpi...” w dwóch wersjach: klasycznej („jak się zbudzi to nas zje”) i zmodyfikowanej w duchu listu KPZR („jak się zbudzi, to nam... pomoże”). Rysunki zamieś­ cił „Informator Zarządu Regionu” oraz „Biuletyn NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych” w Lublinie. Sprawą szybko zainteresował się tamtejszy pro­ kurator. Redakcja lubelska zwróciła się do zaprzyjaźnionego „Wolnego Związ­ kowca”, biuletynu NSZZ Solidarność Huty Katowice, z propozycją przedru­ kowania tych rysunków, aby poinfor­ mować jak najszerszą opinię publiczną o groteskowym aspekcie całej sprawy. – Była to spora awantura – mówi Zbigniew Kupisiewicz. Jacek otrzymał z Puław list, a w nim kilka ostatnich wydań biuletynu „Solidarności Puław­ skiej”. Koledzy z Puław opisali szczegó­ łowo akcję, jaką przeciwko pismu pro­ wadziła puławska milicja i prokuratura.

Podobne informacje dotarły już do nas z innych rejonów kraju. Cała sprawa robiła wrażenie odgórnie nakręconej akcji, której efektem miało być rozpra­ wienie się z prasą związkową. W tym czasie mieliśmy problem z zamknięciem przygotowywanego nr. 30 „Wolnego Związkowca”. W trakcie druku okazało się, że pojawiła się wolna strona. Jacek postanowił wstawić tam rysunki. Przygotowane mieliśmy dwa: robotnika z krzyżem i wydrukowaną wcześniej w „Solidarności Ziemi Pu­ ławskiej” karykaturę z niedźwiedziami. Fakt ten władze wykorzystały ja­ ko pretekst do rozpętania histerycznej kampanii propagandowej przeciw So­ lidarności w Hucie Katowice, a Cieślic­ kiemu – redaktorowi naczelnemu – do wcześniejszego zarzutu dodano jeszcze artykuł 283 par. 3 kk (obraza I sekre­ tarza KC ZSRR Leonida Breżniewa). Sprawa szkalowania przywódcy ZSRR bardzo rozsierdziła ówczesnego premiera Mieczysława Rakowskiego. Na jednym z posiedzeń w Komitecie Centralnym z furią wymachiwał biu­ letynem i krzyczał, że dostał to z amba­ sady radzieckiej. Rysunki z niedźwie­ dziami były jak policzek wymierzony przez Solidarność „wielkiemu bratu”.

Z materiałów operacyjnych SB 5 sierpnia 1981 r. do działu poligrafii (HK) przyszedł Jacek Cieślicki, przy­ nosząc kilka rysunków wraz z tekstem przeznaczonym do zamieszczenie na stronie czwartej nr. 30. „Wolnego Związ­ kowca”. 6 sierpnia dyrektor Naczelny Huty Katowice powiadomił Prokuraturę Wojewódzką w Katowicach, iż w dru­ kowanym właśnie kolejnym wydaniu „Wolnego Związkowca” mają się ukazać rysunki i artykuł „niosące cechy satyry politycznej skierowanej przeciwko jed­ ności sojuszniczej z państwem sprzy­ mierzonym”. 7 sierpnia wszyscy pra­ cownicy poligrafii zostali wezwani na zebranie delegatów wydziałów NSZZ S. Jacek Cieślicki powiadomił ich, że dział poligrafii odmówił wydrukowania materiałów przeznaczonych na czwartą stronę WZ. Ktoś z obecnych zapytał, czy pracownicy podjęliby się drukowania pisma, gdyby w dziale poligrafii ogło­ szono strajk. Po naradzie pracownicy drukarni zaakceptowali taką możliwość. 10 sierpnia 1981 r. Prokurator Rejonowy

w Dąbrowie Górniczej doręczył redakcji „Wolnego Związkowca” pismo informu­ jące, że zamierzony druk kwestionowa­ nych rysunków i tekstu i ich kolportaż stanowią przestępstwo. Interwencję w tej sprawie podjął nawet ówczesny minister ds. związków zawodowych Stanisław Ciosek. Kiedy i te naciski nie odniosły skutku, w Komendzie Woje­ wódzkiej zapadła decyzja o przystąpie­ niu do rozwiązań siłowych. Podczas kwerendy w IPN-ie do­ tarłem do teczki „Sprawa Obiektowa krypt. SYNDYKAT”, a w niej planu operacyjnego zajęcia redakcji Wolnego Związkowca oraz budynku hutniczej poligrafii. Efektem tych działań mia­ ło być przechwycenie całego nakładu 30. numeru WZ. Przewidziano wpro­ wadzenie do akcji oddziałów ZOMO oraz 20-osobowej grupy komandosów. 10 sierpnia Jacek Cieślicki oświad­ czył prokuratorowi doręczającemu wspomniane pismo, że cały dotych­ czasowy nakład numeru 30. WZ został już rozprowadzony. Druk szedł w naj­ lepsze w warunkach strajku wydziału drukarzy. Po rozkolportowaniu 30 tys. egzemplarzy gazety strajk na wydziale poligrafii huty zakończono. Sprawę nagłośniły radio i telewizja. 12 sierpnia „Solidarność Ziemi Puław­ skiej” i „Wolny Związkowiec” znalazły się w centrum zainteresowania głów­ nych wydań Dziennika Telewizyjnego.

Z monografii „Biuletyn Informacyjny »Solidarność Ziemi Puławskiej«” 13 sierpnia doręczono Komisji Zakła­ dowej S w hucie kolejne pismo pro­ kuratury wzywające do zaniechania drukowania i kolportowania WZ oraz wydanie wydrukowanych egzemplarzy prokuraturze. Mobilizację sił wymie­ rzonych w redakcje biuletynów wstrzy­ mano, bo sytuacja w kraju stawała się napięta. W obronie wolnej prasy kolej­ ne regiony ogłaszały pogotowia straj­ kowe. Sprawę postanowiono więc za­ łatwić inaczej. W nocy z 14 na 15 sierpnia gru­ pa „nieznanych sprawców” zniszczyła większość urządzeń działu poligrafii Huty Katowice. Dział poligrafii został zamknięty. Jednak druk przejęła poli­ grafia górniczej Solidarności z siedzibą przy ul. Szafranka w Katowicach.

Sprawa represji wolnej prasy związkowej w Polsce odbiła się sze­ rokim echem daleko poza granicami kraju. Rozgłos nadały jej radiostacje Wolnej Europy, Głosu Ameryki, BBC i France Internationale. Pismo zyskało na popularności, a „Wolny Związko­ wiec” z podobizną „misia” jeszcze dłu­ go ukazywał się powielany przez wiele struktur związkowych w całym kraju. W archiwum katowickiego IPN znajduje się 5 teczek ze sprawami spo­ rządzonymi przez SB przeciwko Jacko­ wi. Wśród nich m.in. akta: – dotyczące śledztwa w sprawie znieważenia PZPR, naczelnych orga­ nów władzy wykonawczej, sekretarza generalnego KPZR i przewodniczą­ cego Rady Najwyższej ZSRR Leonida Breżniewa. – w sprawie artykułów publikowa­ nych przez Jacka Cieślickiego w latach 1980–1981 oraz teczka o kryptonimie „Skunks” dot. kontroli operacyjnej po­ dejrzanego o wykorzystywanie związku zawodowego do prowadzenia wywro­ towej działalności politycznej. W tygodniach poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego przed sądem w Lublinie rozpoczęto proces przeciwko redakcji „Biuletynu Solidar­ ności Ziemi Puławskiej”. Obserwująca rozprawę puławska pisarka, Krystyna Gądor, skomentowała ją następująco: „Dzięki profesjonalizmowi, mądrości, a przede wszystkim odporności na na­ ciski prowadzącego obydwie rozprawy puławskiego sędziego A. Mogielnickie­ go, a także dzięki brawurowemu wystą­ pieniu powołanego przez sąd biegłego, Szymona Kobylińskiego, który w błys­ kotliwym wywodzie rozbił w pył akt oskarżenia, wykazując, że inkrymino­ wane rysunki całkowicie mieszczą się w granicach dopuszczalnej satyry, a po­ wołany przez prokuraturę w charakte­ rze biegłego cenzor jest ignorantem; na koniec dzięki zaangażowaniu i profe­ sjonalizmowi obrońców, zarówno tych wyznaczonych przez Biuro Interwencji NSZZ Solidarność Regionu Mazowsze, mec. S. Szczuki i mec A. Grabińskie­ go, jak i adwokata puławskiego mec. Z. Łuszczewskiego, proces, ku wielkie­ mu zaskoczeniu prokuratora, zakoń­ czył się wyrokiem uniewinniającym I. Ostrokólskiego z uzasadnieniem, że

został internowany wraz z najgroźniej­ szymi dla władzy działaczami opozy­ cji niepodległościowej. Najpierw był internowany w Strzelcach Opolskich, następnie w Zabrzu-Zaborzu, Nowym Łupkowie, Uhercach, Załężu k. Rzeszo­ wa i ponownie w Nowym Łupkowie. – Jacek Cieślicki był znany w Re­ gionie jako redaktor naczelny „Wolnego Związkowca”, a także autor satyrycz­ nych tekstów – mówi jego przyjaciel Krzysztof Gosiewski. Poznałem go podczas internowania w Zabrzu-Zabo­ rzu, gdzie przebywaliśmy w tym samym pawilonie. Tam Jacek zasłynął wśród internowanych tym, że opracował tech­ nologię produkcji owocowego wina z marmolady, którą dość często da­ wano nam na kolację. Słowem: „niezły jajcarz”. Jako człowiek z otwartą głową, w dodatku specjalista od chemicznych technologii i inżynierii, zaczął intere­ sować się niebudzącymi dotychczas szczególnej uwagi blokami marmo­ lady, które w godzinach wieczornych klawisze wykładali na stojący w ko­ rytarzu stolik. Dość szybko załatwił dostawę drożdży winnych, które, o ile wiem, w małej paczuszce dostarczo­ no mu podczas widzenia. Technologia Cieślickiego była stosunkowo prosta. Jacek zebrał starannie wyliczoną ilość słojów, w których troskliwe rodziny dostarczały na widzeniach jakieś do­ mowe delicje. Słoiki wypełniał mie­ szaniną marmolady z wodą, oczywiście z odpowiednim dodatkiem drożdży. Słoik zakręcał przykrywką. (…) Usta­ lono konieczne dyżury, by co kilka go­ dzin – nawet w nocy – odkręcać na moment pokrywkę słoików. W smut­ nym pawilonie wieczorami zrobiło się wesoło, a przynoszone przez klawiszy bloki dość marnej marmolady znikały natychmiast, przekazywane do alkoho­ lowej produkcji. Tekst opublikowany przez „Dzien­ nik Zachodni” w związku ze śmiercią Jacka, przedstawiał go jako odludka. Trudno mi się zgodzić z taką oceną, bo znałem go jako bardzo fajnego, może trochę złośliwego, ale świetnego kom­ pana o dużym poczuciu humoru. Tak będę go zawsze wspominał. – Z Jackiem byłem w celi od Łup­ kowa – mówi mieszkający w Kanadzie od 1983 r. Roman Walczak, przywódca od 1980 r. Solidarności Podbeskidzkiej.

RYS. Z ARCHIWUM AUTORA

Czas próby

W ostatnich dniach sierpnia 2020 roku w Bieszczadach, na szczycie Połoniny Wetlińskiej niedaleko szlaku, pracownicy remontujący tamtejsze schronisko „Chatka Puchatka” znaleźli w lesie ludzkie szczątki, a w ich pobliżu okulary, fragmenty kurtki, but, zegarek i australijskie prawo jazdy na nazwisko Jacka Cieślickiego, byłego opozycjonisty internowanego w stanie wojennym w Bieszczadach. Data na zegarku wskazywała, że zatrzymał się on w listopadzie 2019 roku.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

S

prawę przyczyn śmierci znale­ zionego człowieka prowadziła Prokuratura Rejonowa w Les­ ku. Policjanci badający teren napotkali też pozostałości obozowi­ ska i miejsce po wypalonym ognisku. Ślady i znalezione przedmioty zostały zabezpieczone przez policję. Wyniki badań genetycznych DNA szczątków odnalezionych w lesie zostały przesła­ ne do stolicy Australii Canberry celem ich porównania z DNA zamieszkałego tam syna Jacka Cieślickiego. Po pół roku oczekiwania było już pewne, że ciało odnalezione w Bieszczadach to zwłoki byłego redaktora naczelnego pisma „Wolny Związkowiec”. Jacek Cieślicki urodził się 4 listopa­ da 1941 r. w Krakowie. Był absolwen­ tem Politechniki Śląskiej w Gliwicach, Wydziału Technologii i Inżynierii Che­ micznej. Od 1974 do 1981 roku praco­ wał Hucie „Katowice” znajdującej się na terenie miasta Dąbrowa Górnicza. W sierpniu 1980 r. był kierownikiem – chemikiem w Dziale Ochrony Śro­ dowiska HK. – Na początku września przeby­ wałem w Gdańsku, gdzie dyskutowano o zasadach tworzenia nowych organi­ zacji związkowych w zakładach pra­ cy – wspomina Zbigniew Kupisiewicz, pierwszy naczelny „Wolnego Związkow­ ca”. Nasza obecność była tam przyjmo­ wana owacyjnie, bo już było wiadomo, że Śląsk nie zawiódł, a postawa górników i hutników przyspieszyła podpisanie porozumień gdańskich. Przed stocznią podeszły do nas dwie kobiety i powie­ działy, że w Hucie Katowice pracuje ich brat i syn – Jacek Cieślicki. Dodały, że na nim można polegać i że nigdy nie zawiedzie. Na pożegnanie wręczyły nam kartkę z jego adresem. Po powrocie na­ wiązaliśmy kontakt z Jackiem, a dziś, po latach, mogę potwierdzić, że nigdy nie zawiódł. Wszystkie ważniejsze ośrodki Solidarności w regionie dysponowały własnymi biuletynami, pismami i ulot­ kami. Już w połowie miesiąca w Hucie Katowice ukazał się pierwszy numer „Wolnego Związkowca”, „organu Nie­ zależnych Samorządnych Związków Zawodowych”, następnie zaś „Biuletynu NSZZ Solidarność Huta Katowice”. Ty­ tuł zaproponowany przez Kazimierza Świtonia nawiązywał do założonego przez niego w 1978 r. w Katowicach Komitetu Wolnych Związków Zawo­ dowych, pierwszej w PRL-u niezależ­ nej od władz organizacji pracowniczej. Redaktorem naczelnym pisma został Zbigniew Kupisiewicz, którego w koń­ cu stycznia 1981 r. zastąpił właśnie Ja­ cek Cieślicki. Jacek zadebiutował w 6 numerze „Wolnego Związkowca”, czyli już po dwóch tygodniach od pierwszego wy­ dania. Było jasne, że rodzi się nowa ja­ kość tego biuletynu. W tym numerze przytoczył słowa księdza Mieczysława Malińskiego, które pośrednio wyjaśnia­ ły, co dla Jacka jest ważne i dlaczego to robi. Dla nas, czytelników, brzmiały również jak credo:

LOSY

Fenomen Jacka polegał na tym, że używał prostych słów, które robotnicy wreszcie rozumieli. Potrafił być krytyczny i często zachęcał, aby nie wytykać tylko innym ich wad, ale popatrzeć też w lustro rysunki wskazane przez prokuraturę, mieszczą się w granicach dopuszczalnej satyry politycznej”. – Przygotowując się na najgorsze, na miesiąc przed stanem wojennym powynosiłem publikacje bezdebitowe do znajomych z hotelu robotniczego, którzy nie angażowali się w działal­ ność Solidarności – wspomina Zbi­ gniew Kupisiewicz. – Jacek Cieślicki suszył i zbierał bułki w redakcji (przy­ dały się w grudniu). Roznosiliśmy też po prywatnych mieszkaniach maszyny do pisania, papier, cześć maszyn dru­ karskich i innego sprzętu. Ostatni raz miałem z nim kontakt w 1981 roku. 13 grudnia 1981 r. po wprowadze­ niu stanu wojennego Jacek Cieślicki

– Był to bardzo życzliwy, uśmiechnię­ ty chłopak, nie wchodzący w ukry­ te „zachowawcze” zagrywki, których w więzieniu nie brakowało. W celi był rozmowny, nigdy nie ukrywał swoich poglądów. Jacek wzmacniał nas swoją postawą i wszechstronną wiedzą. Bywa­ ją ludzie mocni i łamiący się w takich przypadkach. Jacek dawał nam iskrę nadziei. To się wyczuwało, nie pchał się do „przodka”, w przeciwieństwie do innych. – Kontaktował się z niewieloma kolegami z „Wolnego Związkowca” – mówi Zbigniew Kupisiewicz. Pierwszy raz do Polski przyjechał pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Spotykał się m.in. z Czesławem Świerczyńskim, z którym robił m.in. gazetę. Gdy rozmawiałem Dokończenie na sąsiedniej stronie


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

13

MYŚL JP II

C

zy posiadanie jest składową istoty człowieczeństwa? Jeśli tak, to w jakim celu i w jakim zakresie? Przyczynia się bo­ wiem raz do uwznioślenia istoty ludz­ kiej, a innym razem do destrukcji czło­ wieczeństwa. A wszystko to zachodzi w tym samym „gatunkowo” ludzkim bycie, a czasem w tym samym kon­ kretnym człowieku. I czy posiadanie jest konieczne do doskonalenia mo­ ralnego człowieka? Dobro jako cel życia moralnego jest tym, do czego w klasycznej filo­ zofii człowiek ma pozytywny stosunek emocjonalny oraz tym, do czego dąży w doskonaleniu się, jak w arystotele­ sowskich dzielnościach etycznych. Do­ bra, w znaczeniu etycznym i ontolo­ gicznym, się nie posiada, lecz dąży się do jego osiągnięcia, a osiąganie dobra idzie w parze z doskonaleniem moral­ nym. To zaś, rozumiane po platońsku, jest swoistym treningiem w rozwijaniu relacji miłości do przedmiotów coraz bardziej wartościowych – od rzeczo­ wych przez intelektualne, następnie duchowe, do idei Dobra (jak w dialo­ gach Lizys i Uczta). W Etyce nikoma­ chejskiej Arystoteles owo doskonale­ nie przeniósł na stopnie udzielania się innym, czyli na międzyludzką relację stopniowalnej przyjaźni: od utylitar­ nej przez hedoniczną do prawdziwej (doskonałej), czyli arystotelesowskiej miłości (vide esej w nr. 82 „Kuriera WNET”). Doskonalenie się moralne w mi­ łości, tj. w dążeniu do dobra moralne­ go (a u Platona i do ontologicznego), zarówno Platon, jak i Arystoteles uza­ leżnili od posiadania czegoś lub kogoś. Co prawda samo posiadanie dóbr do­ czesnych jest amoralne, tzn. jeszcze nie przesądza o ich znaczeniu dla doskona­ lenia się, ale już moralnie ocenne staje się posiadanie ich w postaci bogactwa, czyli przedmiotów materialnych, pie­ niężnych i niematerialnych – w ilo­ ści przekraczającej tzw. stan normal­ ny, umożliwiający godną egzystencję jednostce lub grupie. Bogactwo jako nadmiar dóbr (ilościowo i jakościowo zrelatywizowany do momentu dziejo­ wego i kręgu kulturowego) pełni za­ sadniczo dwie funkcje: polityczną, gdy legitymizuje władzę, i społeczną, gdy usposabia do dzielenia się nim z in­ nymi. Posiadanie zatem bogactwa nie pozostaje w koniecznej relacji do do­ bra transcendentalnego ani do dobra ontologicznego. Nie ma zatem samo z siebie mocy doskonalącej. Trudność etycznej oceny wartości bogactwa w postaci kapitału, współ­ cześnie złożonego z różnych material­ nych, finansowych i niematerialnych zasobów, oddają np. usiłowania ame­ rykańskich konserwatystów (nazywa­ nych neokonami), którzy pod koniec XX w. próbowali uzasadniać sposoby gospodarowania w systemie kapitali­ stycznym na gruncie chrześcijańskich wartości ludzkiego działania. Na ile za­ dawalające wyniki to dało, skoro etykę

Człowiek jest jedynym jestestwem, które w swoim istnieniu pragnie posiadać coś, co ma jego i innych zabezpieczać, co ma pomnażać jego możliwości działania, co pozwala mu wyzwolić wolę twórczości, ale co – w innym porządku – ma mu zapewnić dominację nad innymi ludźmi i swobodną eksploatację zasobów naturalnych, a w granicznym przypadku – unicestwić każdego i wszystko, kto i co stoi na drodze urzeczywistniania kolejnych celów powiększania stanu posiadania bogactwa i władzy.

Być czy mieć? Dylemat autonomii posiadanego i posiadającego Teresa Grabińska

odrywa się od ontologii człowieka (co jest charakterystyczne dla kultury po­ protestanckiej – vide eseje w nr. 72 i 76 „Kuriera WNET”), można się prze­ konać np. na podstawie tekstu książ­ ki Etyka kapitalizmu pod red. Petera L. Bergera. Na pewno nie ulega kwestii, że o ile dotkliwy brak posiadania kapita­ łu przydanego do tzw. kapitału przy­ rodzonego może unicestwić ludzką jednostkę, to w imię dobra transcen­ dentalnego poświęcenie wszelkiego kapitału – z przyrodzonym włącznie, aż do wyzbycia się posiadania włas­ nego istnienia – nie unicestwia osoby ludzkiej w owym akcie ofiary. Reguła franciszkańska opiera się na tej drugiej zasadzie. W jej wersji zatwierdzonej św. Franciszek z Asyżu pisał o tym tak oto: „Bracia niech niczego sobie nie przywłaszczają: ani domu, ani ziemi, ani żadnej rzeczy. I jako pielgrzymi i obcy na tym świecie, służąc Panu w ubóstwie i pokorze, (…) nie powinni wstydzić się tego, bo Pan stał się dla nas ubogim na tym świecie. W tym jest dostojeństwo najwyższego ubóstwa, że ono was, braci moich najmilszych, ustanowiło dziedzi­ cami i królami królestwa niebieskiego, uczyniło ubogimi w rzeczy [doczesnej], a uszlachetniło cnotami”.

ostatecznie uzasadnienie w wierze, ale przecież i w epikureizmie, afirmującym wyłącznie życie doczesne, człowiek po epikurejsku szczęśliwy paradoksalnie ma się wyzbywać potrzeb. ‘Posiadanie’ jest pojęciem rela­ cyjnym w stosunku do pojęć: ‘dobro’ (w rozumieniu nieontologicznym), ‘bogactwo’, ‘kapitał’. Wyraża stosunek podmiotu, tj. posiadającego dobra, bo­ gactwa lub kapitał, do ich indywidu­ alnej przedmiotowej realizacji. Pojęcie posiadania badał personalista francuski Gabriel Marcel w słynnym dwuczęś­ ciowym dziele Być i mieć. Już samo połączenie obu bezokoliczników spój­ nikiem „i” świadczy o ścisłym związku jednego z drugim, charakterystycznym dla człowieka, jak to zostało na po­ czątku niniejszego eseju zaznaczone. Marcel prowadził rozważania pojęcia ‘posiadanie’ w oparciu o jego analizę,

W pierwszym rzędzie jest to „coś w ro­ dzaju z a h a m o w a n e g o dynami­ zmu”, coś, co dopiero aktem podmiotu wywołuje zmianę. Można jednak się zastanawiać nad tym, czy ta właściwość aktywizowania posiadacza przez to, co posiada, i vice versa, nie zawiera w so­ bie elementu bierności, a nawet znie­ wolenia? Jest się bowiem w pewnym stopniu biernym, skoro się uczestniczy w porządku posiadania. Przedmioty autonomiczne (ze względu na ich posiadanie) Marcel zalecał traktować jak przedmioty za­ rządzania (administrowania), jak pew­ ne „złoża do wykorzystania”, źródło pewnego – jak się wyraził – kapitału, „który byłby w nich zdeponowany”. A zatem „idea autonomiczności jest związana z rodzajem ograniczenia czy partykularyzacji podmiotu”. Skupie­ nie się bowiem na konkrecie rzeczy do

W imię dobra transcendentalnego poświęcenie wszelkiego kapitału – z przyrodzonym włącznie, aż do wyzbycia się posiadania własnego istnienia – nie unicestwia osoby ludzkiej w owym akcie ofiary.

ostawa franciszkańska wyrze­ czenia się wszelkiego posiada­ nia nie wyznacza programu dla poszczególnego człowieka zmagającego się z trudami życia, wskazuje jednak każdemu na marność dóbr doczes­ nych w ilości przekraczającej tę, która pozwala na służenie nimi innym. Św. Franciszek pisał, aby bracia zarówno „nie gardzili i nie sądzili ludzi, których widzą ubranych w miękkie szaty”, jak i o tym, że (jak to jest w jednej z redak­ cji reguły niezatwierdzonej) „wszyst­ ko, co ludzie pozostawiają na świecie przeminie, lecz za miłość i jałmużnę otrzymają nagrodę od Pana”. Cyto­ wane słowa Biedaczyny z Asyżu mają

którą nazwał fenomenologiczną, która jednak nie jest zastosowaniem metody filozofowania Edmunda Husserla. Jest podobna, bo określenie fenomenolo­ giczny oznacza u Marcela niepsycholo­ giczny, ale odmienna, bo jej przedmio­ tem jest zawartość pojęcia, „implicite myślowa” – to, co jest „treścią myślową”. Marcel posiadanie analizował na dwóch poziomach: „posiadanie-zawie­ ranie”, czyli badał wszechstronnie rela­ cję między podmiotem a przedmiotem posiadania, i „posiadanie-implikacja”, czyli badał symetryczność konsekwen­ cji posiadania dla podmiotu (wnętrza) i przedmiotu zmieniającego otoczenie. Posiadanie czegoś, zwłaszcza, gdy przekracza zaspakajanie powszednich potrzeb, w sposób konieczny dyna­ mizuje posiadacza, dodaje mu mocy.

wykorzystania (lub zarządzania) jest rezygnacją z pewnej porcji podmio­ towości, autonomii, wolności. To, co zewnętrzne, dodane, będące przedmio­ tem zarządzania angażuje posiadacza ze względu na siebie, a więc go ograni­ cza. W ten sposób autonomia tego, co posiadane, w procesie zarządzania nim niejako używa jego posiadacza. „Osta­ tecznie posiadanie jako takie wydaje się zmierzać do unicestwienia się w rzeczy początkowo posiadanej, pochłaniającej jednak teraz nawet tego, kto poprzed­ nio sądził, że nią rozporządza”. Karol Wojtyła, gdy w dziele Oso­ ba i czyn wykładał własną koncepcję struktury wewnętrznych dynamizmów osoby ludzkiej, także wyróżnił moment posiadania, ale w odniesieniu do on­ tycznego uposażenia wrodzonego – tj.

dobra. Jak miał dobry humor, to mówił, że z kobietami można tylko o miłości. Naraziłby się więc i feministkom. Od autora: Pod koniec lat 90. przez długi czas próbowałem nawiązać kon­ takt z Jackiem w Australii. Kiedy byłem już tuż, tuż, okazywało się, że zmieniał miejsca zamieszkania. Korespondencja miała trochę dziwny przebieg. Jacek za­ życzył sobie, by pisać do niego faksem. Kartkowa rozmowa nie kleiła się – dało się wyczuć zgorzkniałość i rozżalenie po drugiej stronie. W hucie nadal był bohaterem i wielu oczekiwało, że wróci do zakładu. W porozumieniu z władza­ mi Solidarności Huty Katowice zapro­ ponowałem Jackowi powrót na stałe do kraju i pracę w dawnym wydziale ochrony środowiska, ale odmówił. – Czy wiesz, że zamierzam napisać książkę? – zapytał. – Wiesz, jaki będzie miała tytuł? „Jak wypier… mnie Bolek”. Była to ostatnia nasza pisemna rozmowa. Jacek strasznie przeżywał emigra­ cję, nie kontaktował się z uchodźcami po 1981 roku. Miał nielicznych znajo­ mych, ale niezwiązanych z działalnoś­ cią opozycyjną w Polsce. Przerażało go to, czego dowiadywał się o kraju. Jego przywódca Lech okazał się agentem, za­ miast rozliczenia było dogadywanie się z komunistami. Liczył, że radykałowie solidarnościowi doprowadzą do spara­ liżowania rozmów przy okrągłym stole i do zbojkotowania kontraktowych wy­ borów, ale ci, z którymi rozmawiano, a których starannie dobrano, okazali się słabi i ulegli. Jacek uważał, że na­ leży rozliczyć stary system, dawnych

ciemiężycieli narodu i jego funkcjona­ riuszy. Gdy pojawiła się sprawa wyboru gen. Jaruzelskiego na prezydenta PRL oraz objęcia przez Kiszczaka stanowi­ ska premiera, miara się przebrała. Tego Jacek nie mógł pojąć. Podczas pobytów w kraju Jacek zatrzymywał się u chemika z Gliwic, Andrzeja Urgola. Znali się z obozów internowania w Bieszczadach. Jak to chemicy, z przydziałowej marmolady wytwarzali w obozie nalewkę. W koń­ cu lat 90. przy nalewkach zrobionych przez Andrzeja przesiadywali tygo­ dniami, rozgryzali sytuację w kraju. Z czasem Jacek, kiedy poczuł się pew­ niej, zaczął odwiedzać Bieszczady. Żył nimi od kilkudziesięciu lat, powracała tęsknota za takimi, jakie znał z lat 70. – surowymi, dzikimi, zdominowanymi przez przyrodę. Po każdym powrocie odnajdywał starych znajomych i na­ wiązywał nowe przyjaźnie. – Początek lat 70. to był okres nie­ samowity, hipisowsko-punkrockowy – mówi Jadwiga Denisiuk, artystka, malarka ikon z pracowni Veraikon z Cisnej. – Bieszczady dla polskich hi­ pisów były otoczone swoistym nimbem wolności, były czymś na kształt mitycz­ nej Ziemi Obiecanej – kusiły urokiem, tajemniczością oraz możliwością życia trochę po trapersku. Z różnych części Polski na Połoninę Wetlińską zjeżdża­ li się i zaprzyjaźniali bardzo ciekawi i twórczy ludzie. To w tamtym cza­ sie w naszej grupie pojawił się Jacek Cieślicki. Na Połoninie tworzyliśmy taką przedziwną grupę wzajemnej adoracji,

a kontakty i przyjaźnie przetrwały do dzisiaj. To był nasz mały świat, sku­ piający ludzi niezwykłych. W tym ar­ tystycznym towarzystwie pojawił się m.in. Jacek Kleyff, który już wtedy był supergwiazdą, Wojtek Bellon, kabare­ ciarze z Krakowa, ale też naturszczycy z GOPR-u z twórczymi duszami. Schro­ nisko „Chatka Puchatka” było dla nas kulturotwórczym miejscem, w którym noce często upływały na śpiewaniu, rozmowach o sztuce i poezji. Jackowi urodził się syn, a ponieważ był z za­ wodu chemikiem – przyniósł własnej roboty porządny bimber. Był fundato­ rem wielu imprez, człowiekiem bardzo lubianym w naszej grupie. – Ten rejon był jego niespełnionym rajem. Marzył, by tu pozostać na za­ wsze – mówi, przeglądając zdjęcia, jego przyjaciółka z Wetliny, pani Kazimiera Furs. – Zachowałam całą koresponden­ cję z Jackiem od 2000 r. Listy i maile, sporo zdjęć Jacka z Australii oraz tych wspólnych, tu z Polski, z 2001 r. Przez tubylców Jacek był znany ja­ ko „Dziadek Jacek”. Tak podpisywał się w listach i tak kazał sobie mówić. Był jak kot, który chodzi swoimi drogami – mówi Lutek Pińczuk, u którego za­ trzymywał się Jacek. Przesiadywał przy piwie z bywalcami schroniska, ale rano, zanim wszyscy wstali, już był w trasie. – W 2013 r. tradycyjnie z okazji św. Bożego Narodzenia wysłałam Jackowi życzenia – mówi pani Kazimiera Furs, ale list wrócił do mnie 20 stycznia z ad­ notacją, że adres nie istnieje lub adresat nie żyje. Po ostatnim naszym spotka­ niu na Jaworcu (Kalnica) odniosłam

P

samo-posiadanie, które „ujawnia się i zarazem potwierdza w działaniu przez wolę”, czyli w aktywności czynnika de­ cyzyjnego, który nazwał samostanowie­ niem. „Stanowić bowiem można tylko o tym, co się realnie posiada”. Samo­ -posiadanie zaś implikuje w strukturze osoby drugi warunek samostanowienia, czyli samo-panowanie, gdyż „osoba jest z jednej strony tym, kto panuje nad so­ bą samym, z drugiej zaś tym, nad kim ona sama panuje”. Bytowość osoby jest dynamiczna w ciągłym procesie samo­ stanowienia o sobie dlatego, że nie jest ontycznie niezależna.

P

odejścia obu personalistów są w niektórych punktach zbieżne. Rzetelne ukazanie podobieństw i różnic wymagałoby jednak oddziel­ nych szczegółowych analiz. Tu jednak warto zwrócić uwagę na to, że nieza­ leżnie od tego, czy przedmiot panowa­ nia (zarządzania) jest wewnętrzny, czy zewnętrzny, to: 1) (samo)posiadanie jako takie implikuje zawsze (samo)pa­ nowanie; 2) relacja (samo)panowania nad czymś jest w określonym stopniu symetryczna; w koncepcji K. Wojtyły osoba dysponuje samą sobą w wybo­ rze celu i sposobu wykonania czynu; 3) dynamizm tkwiący w posiadaniu przekłada się w antropologii Wojtyły na ujmowanie osoby jako struktury specyficznie dynamicznej – struktury samo-posiadania i samo-panowania. Struktura osobowa K. Wojtyły jest jego oryginalnym cennym osiągnię­ ciem. Pokazuje, jak osoba, siebie samą posiadając, sobie samej panując i o so­ bie samej stanowiąc, jest, z jednej stro­ ny, usprawniona do odpowiedzialnego wykonania czynu (vide eseje w nr. 72 i 73 „Kuriera WNET”) i zmienienia nim rzeczywistości zewnętrznej, z dru­ giej zaś strony, tym samym zmienia czynem siebie – doskonali moralnie i ontycznie (gdy cel jest dobrem) albo degeneruje (gdy cel jest złem). Wracając do rozważań Marcela; uwagę zwraca precyzyjne zróżnicowa­ nie używania czasowników’ mieć’ i ‘po­ siadać’. Mieć jest potocznie wymienne z posiadać, ale nieco różni się znacze­ niem. Oto w posiadaniu występuje owo jakby wzajemne uprzedmiotowienie tego, co posiadane z tym (czym), kto (co) posiada. W czasowniku mieć, któ­ ry nie ma formy imiesłowu przeszłego biernego, zaznacza się prymat tego, co immanentnie dane nad tym, co przy­ dane. „Aby rzeczywiście mieć, trzeba w pewnym stopniu być (…) być bezpo­ średnio dla siebie”. Natomiast w sensie posiadania można „mieć tylko to, co posiada istnienie do pewnego stopnia niezależne”. Dlatego precyzyjną analizę posiadania Marcel odnosił do czasow­ ników mieć – posiadać. Pisał, że mieć „w zasadzie znaczy to: mieć dla siebie, zachować dla siebie, ukrywać”. To co się ma, można odkrywać lub nie. Nato­ miast posiadać odznacza się charakte­ rystyczną cechą „ukazywania”, odkry­ wania na zewnątrz – w odniesieniu „do

kogoś innego jako innego”. A „pytanie, »czym jestem?«, nie ma odpowiednika w płaszczyźnie posiadania”. Karol Wojtyła używał konsekwen­ tnie słowa posiadać i mu pokrewnych. I to zapewne nie z powodu braku moż­ liwości przekształcenia mieć w imie­ słów bierny lub rzeczownik. W książce Osoba i czyn dokonał czegoś bardzo ważnego, a mianowicie nadał posia­ daniu atrybut ontyczny, który w zasa­ dzie pominął Marcel. Wojtyłowa osoba ludzka ma/posiada siebie do dyspozy­ cji, jest „bezpośrednio dla siebie”, za­ znacza swoje istnienie czynem zarówno w swoim otoczeniu, jak i w sobie. W końcowych fragmentach swojej pracy Marcel zrekapitulował przeciw­ stawność autonomii i wolności w roz­ porządzaniu tym, co się posiada. Ża­ den przedmiot posiąść się w całości nie daje, ze względu na autonomiczność istnienia. Natomiast w ludzkim umyśle tworzy się pewien abstrakt przedmiotu pożądania, model przedmiotu do po­ siadania, a więc pewien pozór realnego przedmiotu. I to w istocie ten pozór, model, jest przekształcany w rzeczywi­ stym przedmiocie: „Jest rzeczą oczywi­ stą, że porządek posiadania wiąże się z porządkiem tego, co problemowe – a tym samym z porządkiem, w którym możliwe są różne techniki. (…) U ko­ rzeni posiadania, jak też problemu czy techniki, znajduje się pewna specjali­ zacja czy specyfikacja własnego »ja«. Związana zresztą z częściową alienacją”.

P

ragnienie autonomii w rozporzą­ dzaniu tworzy napięcie między posiadającym a posiadanym – napięcie, „które stanowi rytm świata posiadania”. Dążeniu do autonomii to­ warzyszy partykularyzacja podmiotu i coraz większe zaangażowanie, coraz większe zniewolenie przedmiotem po­ siadania. „[W] tym znaczeniu filozof jest mniej autonomiczny niż uczony, uczony mniej autonomiczny niż technik”. W dynamizmie samo-posiadania i samo-panowania osoby ludzkiej au­ tonomię sprawczości ludzkiego czynu Karol Wojtyła pojmował jako bliską „czystej wolności”, jak w propozycji Immanuela Kanta, „bo tylko w niej może się urzeczywistniać »czysta mo­ ralność«”. Wolność „jawi się jako właś­ ciwość osoby związana z wolą, z kon­ kretnym »ja chcę«, w którym zawiera się (…) przeżycie »mogę – nie muszę«”. I choć we fragmentach tekstu Marcel dotykał owej modalności, to jednak jego twarda, jak wyżej, koncepcja au­ tonomii w relacji podmiot-przedmiot może być postrzegana nawet jako prze­ ciwieństwo autonomii Wojtyłowej. Oto rzeczony Marcelowy filozof ma być naj­ mniej autonomiczny, bo najbardziej skupiony na swych własnych docieka­ niach o prawdzie bytu i poznania, naj­ bardziej tym zniewolony, podczas gdy Wojtyłowy filozof byłby z tych samych względów najbardziej autonomiczny i wolny. Podobnie jak autonomiczny i wolny jest brat franciszkanin. K

Dokończenie z poprzedniej strony

z Cześkiem, mówił, że jak się widział z Jackiem, to miał ostry, ale smutny dowcip. Ale to było kilkanaście lat temu. Przeciwko Jackowi Cieślickiemu nie wszczęto procesu. Postanowiono go zastraszyć i przekonać do wyjazdu, gro­ żąc konsekwencjami w razie powrotu. Z internowania Jacek Cieślicki wyszedł 15 października 1982 roku. Rok później wyjechał do Australii. – Jeżeli chodzi o proces o niedź­ wiedzia, to nigdy nie był w sądzie w tej sprawie – mówi Halina, żona Jac­ka. Sprawa była odwlekana i wisiała nad nim, aż go internowali. Naciskali go w internowaniu. Podczas pobytu w Łupkowie oświadczył, że zdecydował się na wyjazd. (…) Jacek mało mówił nam o wszystkim. Myślę, że skoro wy­ jechał, to uznał, że nie ma innego wyj­ ścia. Bardzo przeżywał wyjazd z kraju. To nie był człowiek, który kiedykolwiek planował emigrację. (…) Jacek zawsze miał jakąś pasję, która pochłaniała go całkowicie. Jego „dziec­ kiem” był „Wolny Związkowiec”. Pamię­ tam, jaki był szczęśliwy po opublikowa­ niu listy katyńskiej. W Katyniu zginął jego wujek. Zapamiętałam, że bardzo był zły po podpisaniu umowy okrą­ głostołowej w Polsce. Myślę, że wiele rzeczy go rozczarowało – w Australii również. On miał zawsze wysokie wy­ magania wobec wszystkich, włączając rodzinę. Stopniowo robił się samotni­ kiem i odizolował się od wielu osób, włączając nas. Mało o tym, co myś­ lał, wiem. Jak twierdził, to dla naszego

wrażenie, że Jacek był bardzo zatro­ skany i samotny. – Moim ostatnim kontaktem z Ja­ ckiem była kartka w formie uroczej widokówki, jakie robił i wysyłał z Au­ stralii do przyjaciół – mówi Jadwiga Denisiuk. Wprost niebywałe, że dotarła do mnie kartka, którą Jacek zaadreso­ wał: „Mrówka gdzieś w Bieszczadach” (tak mnie tu nazywano). Okoliczności śmierci Jacka są bardzo tajemnicze. Dziwne, że nic nie wiemy o tym, u kogo się zatrzymał. Przecież wyszedł z jakiegoś domu. Zwłoki znale­ ziono poza szlakiem turystycznym. No i paszport! Gdzie jest? – mówi przyja­ ciółka Jacka, Teresa Baranowska. – Ja­ cek odwiedzał Lutka Pińczuka na Po­ łoninie Wetlińskiej, gdy ten prowadził jeszcze schronisko. Znali się z Ryśkiem Denisiukiem i jakąś kobietą z Muczne­ go, u której prawdopodobnie był późną jesienią. Od wyjazdu Jacka do Austra­ lii nie miałam z nim żadnego kontak­ tu, a powinien wiedzieć, że mieszkam w Bieszczadach. Dlatego uważam, że jest to dziwna śmierć. Nieopodal miejsca, gdzie go zna­ leziono, jest galeria. Mieszka i pracuje w niej rzeźbiarz Waldek Witkowski. Dlaczego nikt Jacka nie szukał? Może należałoby sprawę przekazać do Ar­ chiwum X? Jedno jest pewne – nikt przez ten długi czas nie zainteresował się jego losem. W grudniu ubiegłego roku spra­ wę dotyczącą przyczyny śmierci Jac­ ka umorzono. Policja i prokuratura

twierdzą, że nie znaleziono śladów świadczących o tym, że ktoś przyczynił się do jego śmierci. Mieszkaniec Wetli­ ny mówi, że miejsce, gdzie go odnale­ ziono, to swoisty bieszczadzki „trójkąt bermudzki”. W 2012 r. w tej samej oko­ licy – 80–100 m od tego miejsca – od­ naleziono Marka Bednarza… również z Huty Katowice, autora książki – Stan oblężenia, o 11-dniowym strajku w hu­ cie w grudniu 1981 r. Czy był to kolej­ ny wypadek? Takich historii w okolicy było więcej – mówią miejscowi. Jak to możliwe, że leżących i rozkładających się ciał, zaledwie 30–100 metrów od powszechnie uczęszczanego szlaku, nikt nie zauważył? Od jak dawna Jacek przebywał przed śmiercią na tym terenie? Dla­ czego o przyjeździe do kraju nie po­ wiadomił przyjaciół, których miał tu przecież wielu? Gdzie zostawił bagaż, z którym przyjechał z Australii? Dla­ czego nikt nie powiadomił policji o jego zaginięciu? Gdzie są jego dokumenty i karty płatnicze? Czy „Dziadek Jacek” zmarł w wy­ niku wypadku lub choroby, czy uznał, że jego życie dobiegło kresu i postano­ wił na zawsze pozostać w Bieszczadach, które pokochał? Po Jacku pozostało niewiele – pra­ wo jazdy, okulary i ręcznie nakręcany zegarek, który w chwili odnalezienia wskazywał listopad 2019 roku. 4 lis­ topada kończył 78 lat. Na 5 stycznia 2020 r. miał wykupiony bilet powrot­ ny do Australii. Czynsz w miejscu jego zamieszkania był przez cały ten czas opłacany. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

14

R E K L A M A

Nowe i zapomniane – na żywo. Debiuty

Sierpień pod znakiem muzycznych debiutów. Za nami druga edycja projektu „Muzyka Wnet. Nowe i zapomniane – na żywo. Debiuty” Przez cały miesiąc słuchacze Radia Wnet i widzowie kanału YouTube naszej rozgłośni mieli możliwość zapoznania się nie tylko z polskimi debiutującymi wykonawcami, ale również z twórczością artystów o wieloletnim dorobku muzycznym, promujących swoje nowe płyty. W ramach projektu odbył się również cykl muzycznych spotkań – trzy niezwykłe koncerty oraz audycje prowadzone przez Jerzego Głuszyka. Od dłuższego czasu wśród polskich mediów mainstreamowych widać tendencję do promocji jedynie najbardziej znanych artystów (tzw. majorsów), od lat silnie ugruntowanych na rynku muzycznym. „Muzyka Wnet” przełamuje ten schemat, a także monotonię, ukazując różnorodność sceny muzycznej poza gatunkowymi podziałami. Daje przestrzeń twórcom do tej pory nieodkrytym. W audycjach, prócz niezależnych twórców i wykonawców, uczestniczyli specjaliści z dziedziny muzyki i rynku muzycznego. Wśród gości Jerzego Głuszyka znaleźli się: Izabela Trojanowska (piosenkarka i aktorka), Marcin Nierubiec (kompozytor) czy Tomasz Dereszyński (krytyk muzyczny). W odróżnieniu od zeszłorocznej edycji projektu, artyści, oprócz swojego autorskiego programu, zaprezentowali podczas koncertów także zapomniane lub mało znane polskie utwory z okresu międzywojennego. W nowej aranżacji usłyszeliśmy m.in. piosenkę Ja wiem, wykonywaną pierwotnie przez Hankę Ordonównę. Koncerty projektu „Muzyka Wnet” odbyły się w przepięknej przestrzeni restauracji „Na Cyplu” przy ul. Zaruskiego 12 w Warszawie. Wśród pierwszych wykonawców znalazły się Siostry Melosik – bliźniaczki Dagmara i Martyna, zdobywczynie Nagrody Publiczności w koncercie „Debiuty” w ramach 55 KFPP w Opolu. Teraz przyszedł czas na ich własną płytę, by w pełni zaprezentowały swój sceniczny potencjał. Kolejnym koncertem, który ubogacił program radiowy, stał się recital Joanny Mioduchowskiej, wokalistki, autorki piosenek – słów i muzyki. Jej utwory znalazły uznanie w kręgach piosenki autorskiej, poezji śpiewanej, muzyki folk i blues. Jednym z jej ostatnich sukcesów jest wyróżnienie w konkursie festiwalu Piknik Country na Piosenkę Drogi, dla piosenki Nieśmiali, śpiewanej w duecie z Krzysztofem Tkaczykiem. Drugą edycję projektu „Muzyka Wnet” zamknął koncert Karoliny Gwóźdź – kolejnej śpiewającej autorki tekstów i melodii, która wraz ze swoim kwintetem prezentuje materiał będący syntezą elementów jazzu akustycznego, folku i ambientu. Podejmuje próbę stworzenia dźwięcznej czasoprzestrzeni, lawirującej między baśnią, snem i rzeczywistością. Wszystkie koncerty i audycje związane z projektem cieszą się dużą popularnością wśród słuchaczy Radia Wnet. Koncertów nadal można posłuchać i obejrzeć je na ogólnodostępnym radiowym kanale YouTube.

SIOSTRY MELOSIK

KAROLINA GWÓŹDŹ Z ZESPOŁEM ZESPOŁEM JOANNA MIODUCHOWSKA

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego”, w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca”.

WARSZAWA 87.8 FM | KRAKÓW 95.2 FM | WROCŁAW 96.8 FM | BIAŁYSTOK 103.9 FM | SZCZECIN 98.9 FM | ŁÓDŹ 106.1 FM WWW.WNET.FM


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

15

SZKOŁA

O

szkołę toczy się walka nie od dziś. Najogólniej rzecz biorąc, jedna strona dąży do edukacji stabilnej, nie idącej za coraz to nowymi ideologiami i ideami, także wychowawczymi. Druga czyni szkołę obszarem wiecznego eksperymentu, pragnącego nadą­ żyć za tym, co nazywamy duchem czasu, a co jest w istocie pogonią za często niesprawdzoną metodą, a także ideologiami wypływającymi z konkretnych światopoglądów czy filozofii. Światopogląd jest sprawą osobistą człowieka, ale jego pochodną jest skala wartości funda­ mentalnych. Europa – tzn. liczące się gremia polityczne – w wielu punktach je zakwestiono­ wała, ale w świadomości społecznej mają one swoje miejsce i wyrazem wielkiej arogancji jest ignorowanie tego faktu. W Polsce w walce o fundamentalne warto­ ści ciosy od ich przeciwników odbiera minister Przemysław Czarnek. Jego powiedzenie: „Nauka jest poszukiwaniem prawdy. Jeśli ktoś hołduje głupocie, naukowcem nie jest”, powinien dziś przyswoić sobie niejeden opuszczający uniwer­ sytet, by nieść kaganek oświaty. A czyż nie tkwi głęboka prawda w podobnej wypowiedzi mini­ stra: „Tylko i wyłącznie staniem przy prawdzie i mówieniem prawdy możemy przeciwstawić się rewolucji, która przetacza się przez Europę”? Klub Obywatelski złożył w sejmie RP wnio­ sek o odwołanie Przemysława Czarnka z funkcji szefa MEiN, którego uważają za „niekompe­ tentnego i aroganckiego”. Cała troska o szkołę opozycji tej maści streszcza się w walce o wpro­ wadzenie do szkół programu zawierającego ele­ menty deformujące charakter i zmysł moralny uczniów. Tymczasem kwestią sumienia osobi­ stego i nadzoru szkolnego jest niedopuszcze­ nie do deprawowania dzieci, przed tym wła­ dza szkolna ma obowiązek je chronić i dlatego minister walczy o zdyscyplinowanie pod tym względem personelu szkolnego. Równolegle do tych zamierzeń musi iść przygotowanie odpowiedniego materiału dydak­ tycznego. Swoistą tragedią dla szkoły był zalew

Niewiele narodów ma takie doświadczenia z edukacją, jak Polska. Wszyscy trzej zaborcy, jedni wcześniej, inni później, używali szkoły jako narzędzia zniewolenia podbitego narodu. Obrona przed nim była poważnym fragmentem walki o niepodległość. Jeszcze gorsze niż wynarodowienie jest deprawowanie młodego pokolenia, gdyż człowiek w młodym wieku wykolejony, rzadko odnajduje właściwą drogę w życiu. Wielu obecnie wyciągających ręce po szkołę to groźniejsi wrogowie Polski niż zaborcy i okupanci.

nie zachowują jej szkoły publiczne, kształcące przeważnie dzieci rodziców mniej zamożnych. U nas udało się dyscyplinę całkowicie wyplenić z klas i dziedzińców szkolnych, z wyjątkiem szkół prywatnych. Idiotyczne zastosowanie tzw. praw człowieka (tzw., bo to też fikcja) do dzie­ ci i młodzieży, nie mających jeszcze zielonego pojęcia, że korzystanie z tych praw nakłada też spore obowiązki i ograniczenia, doprowa­ dziło do zachowania zarówno dzieci, jak wielu rodziców nacechowanego arogancją, roszcze­ niami i zagubieniem jakiekolwiek szacunku dla nauczyciela. Konsekwencje tego stanu wypeł­ niają spory obszar nawet dysputy publicznej. Przywrócenie tradycyjnej dyscypliny w szkole, łącznie z przepisowym ubiorem ucznia, jest conditio sine qua non restytucji szkoły jako pla­ cówki wychowawczej. Wszelkie dyskusje na ten temat są młóceniem słomy. Szkoła – mam tu na myśli podstawową i średnią – musi nadrobić wiele zaległości będą­ cych owocem m.in. złej dydaktyki, ale nie tylko. Wielkich szkód narobiły pewne udogodnienia techniczne, których nie potrafiono odpowied­ nio zagospodarować. Elektronika w pierwszym rzędzie. Przed 70–80 laty materiał pamięciowy stanowił podstawę dla wiedzy rozszerzonej, tzn. takiej, którą w oparciu o posiadaną erudy­ cję można było stosunkowo łatwo uzyskać ze źródeł. Z kolei dla poznania kultury polskiej, rozumianej głównie jako dorobek literacki, na­ leżało znać źródła w oryginale, tzn. przeczytać Pana Tadeusza, a nie powoływać się na film, bryk itd. Z biegiem czasu, gdzieś pod koniec lat 50., zaczęto serwować literaturę w postaci wybranych fragmentów. Później nawet tego było za wiele. Dzisiaj nikogo nie dziwi, że po ogólniaku ludzie nie rozumieją bardziej wy­ magającego tekstu. A ja w 1987 r. dziwiłem się, kiedy w Nowym Jorku właściciel sklepu, stary Izraelita, powiedział mi, że jego młody pomocnik z czytaniem sobie radzi, ale pisanie przychodzi mu z trudem. Spytałem, czy chodził do szkoły. Skończył High School.

Kiedy siejesz piasek, nie wyrośnie zboże Zygmunt Zieliński

O VECTORSTOCK.COM

W

yczytałem gdzieś sentencję: „Dobra szkoła nie produkuje geniuszy, tylko zdrowe społe­ czeństwo”. W obszarze pru­ skiej kultury znane było osobom nieco starszym niż ja (89), pamiętającym jeszcze szkołę Rzeszy Hohenzollernów – ja byłem w szkole niemie­ ckiej tylko w czasie okupacji – powiedzenie, że pod Sedanem zwyciężył nauczyciel pruski. Przypomnę, że chodzi o wojnę Prus z Francją 1870–71. Można by z tą tezą dyskutować, bo znaczyłoby to, iż w szkole wykuwał się mili­ taryzm pruski lub nawet niemiecki. Przypo­ mnijmy sobie film Na Zachodzie bez zmian, patriotycznego nauczyciela i losy jego klasy w gimnazjum. Ale jedno jest w tej tezie słuszne. To była szkoła, która wychowywała odpowie­ dzialnych obywateli. Nieźle meblowała umysł, ale o wiele ważniejsza była karność i rzetelność. Jan Amos Komeński stwierdza: „szkoła bez karności jest jak młyn bez wody”. Jeszcze przed siedemdziesięciu laty – zda­ wałem wtedy maturę – maksyma Komeńskiego, widniejąca na ścianach wielu klas szkolnych, była truizmem. Dziś nie wiem, jak by ją zakla­ syfikowali teoretycy edukacji. Prawdopodob­ nie snuliby tyleż zawiłe, co pozbawione sensu dywagacje na temat ‘praw człowieka’ – pojęcia tak zużytego, że jakaś tam władza UE do praw człowieka zaliczyła aborcję. Innymi słowy, pra­ wem człowieka jest zabicie drugiego człowieka. To już nie tylko aberracja moralna, ale wyko­ lejenie rozumu. Skoro zeszliśmy na płaszczyznę nonsensów kształtujących obecne myślenie od przedszko­ la do uniwersytetu, oto co wyczytałem: „Pa­ tryk Jaki powiedział, że istnieją tylko dwie płci/ TiKToK usunął mu film i zablokował konto”. Mała szkoda, bo mógł przecież otrzymać po­ zew do sądu. Szkoła zatem, będąca instrumentem to­ warzyszącym dojrzewaniu człowieka, tonie w powodzi głupoty, na której zbudowany jest cały świat wartości, czy raczej pseudowartości sprowadzonych do sfery seksualnej w wymiarze wszelkich jej zboczeń i odchyleń. Rozumiem, że człowiek osobiście uwikłany w te trudne sprawy, może pro domo sua wyznawać zasady obce ogółowi, ale optując za narzucaniem ich innym, czymże się różni od Hitlera, Stalina, a obecnie Kim Dzong Ila? O ile w kontaktach indywidualnych docho­ dzi do nadużyć – oczywiście w imię wolności człowieka, czym tłumaczyli swe postępowanie wszyscy zamordyści – to w przypadku edukacji, szkoły i w ogóle pedagogii stosowanej, w każdej sytuacji czyn taki ma znamiona przestępstwa naruszenia czyjejś wolności. Szkoła nie jest własnością państwa ani żad­ nej partii, instytucji czy organizacji formalnie zapewniających jej istnienie i działanie. Kiedyś były szkoły TPD czy RTPD (Towarzystwo Przy­ jaciół Dzieci, Robotnicze Towarzystwo Przy­ jaciół Dzieci) i te organizacje nadawały szkole lewicowy charakter. Szkoły katolickie stosują katolickie wychowanie. Ale partie ani Kościoły nie są właścicielami tych szkół, chociaż mają wpływ na ich oblicze. Jeśli ktoś może zgłaszać prawo własności do szkoły, to rodzice, a więc ci, którzy powierzają jej kształtowanie swych dzieci. Trzeba oddzielić stronę egzystencjalną szkoły od roli, jaką spełnia. Tę wyznacza użyt­ kownik, czyli społeczność powierzająca szkole wychowanków.

podręczników. Każdego niemal roku pojawiały się kolejne wersje. Oczywiście decydowały o tym władze oświatowe, a raczej ich światopogląd, to raz, a po wtóre – posiadanie „dojść” do decyden­ tów przez osoby chętne do pisania podręczników, zwłaszcza do historii i języka polskiego, bo głów­ nie tam można było nawtykać lewizny i odpo­ wiednio do standardów europejsko-libertyńskich oskalpować historię Polski. Można było też po­ kazać twórczość kulturalną bliską współczesno­ ści, lansując tych, którzy może kiedyś zabłysną, a może szybciej niż się zdawało powędrują do magazynów bibliotecznych. Mamy nienaruszalny kanon dorobku kul­ tury narodowej. Szkoła winna być jego kusto­ szem. Porzekadło wszakże: „Cudze chwalicie, swego nie znacie” jest dziś bardziej na czasie niż kiedykolwiek. Gaszenie wiedzy o naszym rodzimym dorobku, by wejść na „europejskie” salony – to nie ta droga. A tymczasem często samo tylko wspomnienie o wartościach naro­ dowych wywołuje paroksyzm obaw przed na­ cjonalizmem, bo taką nazwę nosi w tych kołach europejskich patriotyzm. Jest więc sporo do zrobienia, ale nadzieje na powodzenie słabe, gdyż wystarczy kolejne upartyjnienie oświaty i wraca chałtura. Dlatego

Oświatę należy poddać jakiemuś gremium, w którym znajdą się osoby absolutnie bezstronne w ocenie minimum wiedzy, jakiej od ucznia należy wymagać. oświatę należy wyjąć spod wpływu jednej partii, a poddać jakiemuś gremium, w którym znajdą się osoby absolutnie bezstronne w ocenie mini­ mum wiedzy, jakiej od ucznia należy wymagać, a także uznające, że podstawą wychowania są wartości narodowe. Inaczej szkoła z nazwy pol­ ska przygotuje ludzi do wszechstronnej neutral­ ności, zarówno w odniesieniu do dobra kraju, w którym żyją, jak wartości, które winny kształ­ tować do tego kraju przywiązanie. Nie ulega wątpliwości, że opozycja – trudno tu ją zdywersyfikować – dąży do jak najwięk­ szego rozluźnienia zależności oświaty od władz centralnych, ufając, że przez samorządy uda się przeforsować owe „europejskie” wzorce szkolne. Tu chodzi szczególnie o rolę kuratorów. Mini­ ster Czarnek pragnie dać im do ręki narzędzie „potrzebne do tego, żeby kończyć z ideologi­ zowaniem i indoktrynacją dzieci”. Oczywiście z ideologizowaniem w duchu LGBT+ i postaw,

którym wielu nieletnich dało wyraz, biorąc udział w zadymach organizowanych przez tzw. strajk kobiet, kiedy niedorostki wołały o pra­ wo do aborcji.

A

le przysłowiowy pies jest pogrzebany gdzie indziej. Mam na myśli tzw. pa­ kiet wolnościowy, przewidziany w no­ weli do ustawy o szkołach wyższych. Zmiany w ustawie zakładają m.in., że nauczyciel aka­ demicki nie będzie mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności za wyrażanie przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficz­ nych. Jeżeli uczelnia uruchomi takie postę­ powanie, naukowiec będzie mógł poskarżyć się komisji dyscyplinarnej przy ministrze, a ta może je uchylić. Nic tu nowego w stosunku do ustroju uniwersyteckiego, jaki obowiązywał w II Rzeczypospolitej, a który zdemolowała PRL, odbierając uniwersytetom ich autonomię. Rzecz jasna, opozycja nie mogła zgodzić się na takie rozwiązanie, ale podziela to stanowisko Jarosław Gowin, szef Porozumienia. Jednak zważywszy na reformę, jakiej poddał wyższe uczelnie, gdzie rektor jest alfą i omegą, panem władnym wynieść i pogrzebać każdego, nie można było oczekiwać po nim innej postawy. Podobnie jak nie można oczekiwać przywróce­ nia uniwersytetom ich tradycyjnej i historycz­ nie sprawdzonej postaci. Jaka ona była przed reformami zapoczątkowanymi przez Barbarę Kudrycką, a doprowadzonymi do końca przez Jarosława Gowina, trzeba by już uświadamiać najmłodszym pracownikom naukowym, gdyż większość z nich nie ma nawet wyobrażenia, jak wyglądała kiedyś habilitacja. Uczestniczyłem po reformie Kudryckiej w kilku habilitacjach, ale tylko jeden raz udało mi się poznać osobiście habilitanta. O ile reforma Kudryckiej obniżyła niesłychanie powagę całej procedury mającej na celu stwierdzenie czyjejś samodzielności naukowej, o tyle reforma Gowina, ta osławiona Konstytucja dla nauki, którą winno się nazwać requiem dla nauki, zniszczyła struktury uni­ wersytetu, przygotowując najprawdopodobniej wiele uniwersytetów do przekształcenia ich w szkoły niższej rangi. Może Opatrzność Boża naukę od tego ustrzeże, ale czy działa ona w sy­ tuacji, kiedy napotyka na bezgraniczną zarozu­ miałość i niczym nie poparte besserwisserstwo? Wracając do szkół niższego stopnia: stano­ wią one przedłużenie procesu wychowawczego zachodzącego w rodzinie, toteż nie mogą działać wbrew przekonaniom i woli rodziców. Minister Czarnek stwierdza: „To jest prawo naturalne i gwarantowane konstytucyjnie, więc jakiekol­ wiek rozwiązania, które by to prawo podważały, są sprzeczne z konstytucją i muszą być elimi­ nowane. Takim rozwiązaniem jest wpuszcza­ nie do szkół organizacji pozarządowych, które rzeczywiście narzucają pewien światopogląd,

który nijak się ma do podstaw programowych, nijak się ma do wartości cywilizacji łacińskiej czy chrześcijańskiej. Dlatego jeśli rodzice chcą puszczać dzieci na tego rodzaju zajęcia, mogą to robić w różnych domach kultury, gdzie samo­ rządy mogą to organizować, ale nie w szkole”. Oczywiście środowiska lewackie i ateistyczne zaraz podniosą sprawę nauczania religii w szko­

Przywrócenie tradycyjnej dyscypliny w szkole, łącznie z przepisowym ubiorem ucznia, jest conditio sine qua non restytucji szkoły jako placówki wychowawczej. Wszelkie dyskusje na ten temat są młóceniem słomy. le. Minister wyjaśnia to następująco: „Ustawowo jest gwarancja dla nauczania religii w szkołach, ale nie jest ono obowiązkowe. Można zamiast religii wybrać etykę. (...) Poza tym religii i ety­ ki będą uczyć i uczą nauczyciele, a nie przed­ stawiciele jakichś organizacji pozarządowych”. Można więc posłużyć się porzekadłem: wilk syty i owca cała, bowiem w kwestii światopo­ glądu podstawowe opcje są zaspokojone. Na­ tomiast czym innym jest ideologizacja, pojęcie wcale nie tak zrozumiałe, jak się może wyda­ wać. Można pod nie podciągnąć np. trenowanie uczniów w technikach seksualnych. Takiego funkcjonowania szkoły nie można uznać za właściwe, gdyż z całą pewnością nie odpowiada to etyce i dyscyplinie przekazywanej w rodzinie. Poza tym seksualizacja dzieci i młodzieży pro­ wadzi do zboczeń psychicznych utrudniających lub wręcz uniemożliwiającym normalne życie seksualne i rodzinne. Rzecz jasna, zastrzeżenia pewnych kół wzbudzi słowo „normalne”, ale ono nie tylko nikogo nie dyskryminuje, ale wskazuje na to, co natura sama umieściła w człowieku. Dotychczas była mowa o funkcjonowaniu szkoły jako placówki wychowawczej. Odnoto­ wała ona pod tym względem szereg niepowo­ dzeń, których nasilenie obserwuje się, niestety, od początku III Rzeczypospolitej. Ma to związek z zalewem różnego rodzaju „wolności”, jakimi cieszył się Zachód – tak przynajmniej wydawało się nieobliczalnym entuzjastom mylnie sądzą­ cym, że tam „laissez faire”, czyli w zgrzebnej polszczyźnie „róbta co chceta”, jest uznanym sposobem na życie. Było to złudzenie, gdyż na Zachodzie wiele naprawdę dobrych szkół sto­ suje dyscyplinę tradycyjną, często natomiast

dpaść od narodowej kultury to zna­ czy stać się nikim i w tym kierunku idzie nasza edukacja. Nie chodzi tyl­ ko o promowanie nihilizmu moralnego i kul­ turowego, w czym dziś celują przede wszyst­ kim liczne media, upowszechniając tandetny pop, wyrażany w rynsztokowej polszczyźnie i szmirze scenicznej. Nastał pewien automa­ tyzm, chyba też sterowany przez przemysł, po­ legający na skutecznym oduczaniu człowieka samodzielnego myślenia. Jego narzędziem jest dziś nie komputer, ale coś o wiele łatwiejszego w użyciu – smartfon, a w nim cała potrzebna podręcznie wiedza, tak że szare komórki właś­ ciwie są już zbyteczne i u coraz większej liczby użytkowników gwałtownie zamierają. Wpraw­ dzie odzywają się nieśmiałe głosy, żeby uczniom zabronić przychodzenia do szkoły z telefona­ mi, gdzie dezorganizują one nie tylko proces nauczania, ale gaszą kontakty międzyludzkie. Ale, rzecz jasna, silniejsze są głosy obrońców praw człowieka à la Bodnar, bo niby owe prawa uczniowi się odbiera. Tak jest zresztą od dzie­ sięcioleci z każdą próbą przebicia się zdrowego rozsądku do szkoły. Dziś, kiedy słyszy się, że szkole potrzeba nowoczesności, skóra cierpnie. Szkole potrzeba powrotu do wzorców o sprawdzonej skuteczno­ ści. Wiadomo, że krąg wiedzy stale się rozrasta i programy nauczania rudymentarnego należy modyfikować, ale nie znaczy to, by rezygnować z erudycji fundamentalnej na rzecz elektronicz­ nych protez. Bez powrotu do ćwiczenia pamię­ ci, ongiś jednego z głównych zadań nauczania, nie wyjdziemy poza wiedzę testową. Czyli taką, inaczej nazwaną, zgadywankę. Nie wróci też szkoła do zdrowia bez zdro­ wej dyscypliny. Kiedy uczeń nie będzie się czuł pokrzywdzony, jeśli nauczyciel sporo od niego wymaga. Kiedy nie będzie bezmyślnie skarżył się na rzekomo naruszane jego „prawa człowieka”, nie bardzo wiedząc, co ten slogan rzeczywiście oznacza. To, że niektóre nastolatki chodzą na tzw. marsze równości i wołają o aborcję, to nie ich wina, ale tych, którzy część rodzin i szko­ łę ładują do szamba tej cmentarnej ideologii. 10 sierpnia „Newsweek” Lisa wydruko­ wał artykuł niejakiej Renaty Kim. Wikipedia informuje o niej: „polska dziennikarka radio­ wa i prasowa, działaczka na rzecz praw kobiet i mniejszości seksualnych”. To wystarczy, by wiedzieć „z kim jest okoliczność”. Tytuł arty­ kułu: Czarnek i Nowak są dla polskiej edukacji jak egipskie plagi właściwie zwalnia z czytania tekstu. A redakcji tak się spodobał, że powtó­ rzyła go w lidzie: „Minister Czarnek i kurator Nowak są dla polskiej edukacji jak egipskie pla­ gi. Każde ich słowo, każda decyzja jest gorsza od poprzedniej. Niszczą wszystko”. Dodałbym na koniec: to, co dzisiaj usiłuje zrobić prof. Czarnek, należało podjąć przed wielu laty. Nie można mieć złudzeń: zawód nauczy­ ciela nie jest już, jak to było jeszcze stosunko­ wo niedawno, powołaniem zobowiązującym do wpajania młodemu pokoleniu cnót społecznych, obowiązkowości i uczciwości. Wielu pedagogów ulega takim recepturom, jakie podsuwa pani Kim. Nie można zatem zrezygnować z walki o zdrową szkołę, jeśli owoc jej ma być trwałym budulcem narodu (nie dajmy sobie wmówić, że to nacjonalizm), tak jak zdrowie moralne, psychicz­ ne i fizyczne niezbędne jest w każdej rodzinie. A wiadomo: kiedy siejesz piasek, nie wy­ rośnie zboże. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

R E K L A M A

SP O RT Wiele zmieniło się od czasu, gdy 133 lata temu baron Pierre de Coubertain przedstawił swój projekt olimpijski. Mało zostało z pięknych idei bezinteresownej rywalizacji i sportu jako środka do wychowania w duchu pokoju. Cóż, idee w zderzeniu z rzeczywistością ulegają w najlepszym razie stępieniu, a często wypaczeniu.

Olimpijskie igraszki Zbigniew Kopczyński

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

16

C

hoćby kwestia amatorstwa w sporcie. Ta idea była chyba najdłużej podtrzymywana, mi­ mo że od lat była fikcją. Trudno jest logicznie uzasadnić, dlaczego można płacić artyście, na którego występy przy­ chodzi tłum kupujących bilety, a spor­ towcowi, gromadzącemu często więk­ szą widownię, nie. Baron de Coubertain uważał jednak, że celem sportowców jest szlachetna rywalizacja, a nie zarabianie pieniędzy. Sportowiec musi jednak z cze­ goś żyć i tak pojawił się rozdźwięk między ideą a rzeczywistością. Na swój sposób rozwiązały tę spra­ wę kraje przodującego ustroju. Klubom sportowym przydzielono firmy, czyli zakłady pracy, które je finansowały, a za­ wodnicy otrzymali etaty w tych firmach. Oficjalnie byli więc czystymi amatora­ mi: górnikami, hutnikami, kolejarzami czy żołnierzami, którzy po dniu ciężkiej pracy przychodzili w wolnych chwilach potrenować sobie trochę, a na zawody typu mistrzostwa świata czy olimpiady udawali się, wykorzystując swoje urlopy. Międzynarodowy Komitet Olimpij­ ski, jak i większość federacji zrzeszają­ cych krajowe związki różnych dyscyplin sportu, ochoczo wzięli udział w tym fe­ stiwalu hipokryzji. W efekcie nastąpiła kilkudziesięcioletnia dominacja spor­ towców z krajów (nie)realnego socjali­ zmu, szczególnie w takich sportach jak hokej, piłka nożna, boks, kolarstwo. Za­ wodowi sportowcy, reprezentujący kraje o niesłusznych ustrojach, po prostu nie byli dopuszczani do udziału w olimpia­ dach. Z kolei na piłkarskie mistrzostwa świata czy Europy wstęp był wolny i tam olimpijskie medale już tak nie błyszczały, a i w europejskich pucharach drużyny socjalistycznych amatorów nie docho­ dziły zbyt wysoko. Inne rozwiązanie sto­ sowano w boksie czy kolarstwie, organi­ zując osobne mistrzostwa dla amatorów i zawodowców. Jedynie chyba w hokeju długo wykluczano zawodowców z Ka­ nady i USA, co zapewniło dominację hokeistom ojczyzny światowego pro­ letariatu. To jednak przechodzi już do histo­ rii, jako że w krajach miłujących pokój przyjęto zgniłe zasady burżuazyjnego sportu. Socjalistyczne amatorstwo osta­ ło się w Północnej Korei, ale jej akurat w Tokio nie było.

W

ygląda jednak na to, że ko­ medię z socjalistycznym amatorstwem wspominać będziemy jako twarde stąpanie po ziemi, albowiem MKOl zafundował nam kos­ miczny odlot w postaci dopuszczenia do zawodów transpłciowców. Decyzja hi­ storyczna, wręcz epokowa. Nie dlatego, jakoby poważnie traktował bzdety gen­ derystów, że płeć jest jedynie wynikiem uwarunkowań kulturowych, a nie bio­ logicznych, ale dlatego, że oznacza ona faktyczną likwidację kobiecego sportu. W Tokio było słychać o dwóch ta­ kich odmieńcach. Jeden bez powodzenia udawał kobietę, podnosząc ciężary. Spalił jednak wszystkie podejścia i nie zdobył

oczekiwanego medalu. Za to drugi grał z kobietami w piłkę, medal zdobył, i to od razu złoty. To z pewnością jest wy­ starczającą zachętą dla wielu przecięt­ nych zawodników o nieprzeciętnych ambicjach, by tą drogą zapewnić sobie sukcesy sportowe, jako że wynik star­ cia mężczyzny z kobietą na bieżni, ringu czy podeście jest łat­wy do przewidzenia. Żeby być dopuszczonym do startu jako kobieta, nie trzeba sobie niczego ucinać ani przyszywać, żreć kilogramów hormo­ nów ani przebierać się w damskie ciuszki.

Wystarczy odpowiednio wcześnie złożyć oświadczenie, że ja, Jan Nowak, od dnia np. 12 marca jestem kobietą, a po udanych igrzyskach oświadczyć, że ja, Janina Nowak, od dnia 23 września jestem mężczyzną. Wszystko będzie, jak było, a medal wisi na ścianie. Wystarczy odpowiednio wcześnie złożyć oświadczenie, że ja, Jan Nowak, od dnia np. 12 marca jestem kobietą, a po uda­ nych igrzyskach oświadczyć, że ja, Jani­ na Nowak, od dnia 23 września jestem mężczyzną. Wszystko będzie, jak było, a medal wisi na ścianie. Szybciej, niż nam się wydaje, mo­ żemy spodziewać się szerokiego napły­ wu mężczyzn udających kobiety, a ko­ biet będzie coraz mniej, bo która będzie chciała ciężko harować na treningach, jeśli, startując przeciw mężczyznom, będzie na straconej pozycji? Kobiety będą mogły wygrywać chyba tylko w gimnastyce artystycz­ nej, ale i tam nastąpi przypływ męż­ czyzn kierujących się nie tyle nadzieją na sportowe sukcesy, ile wizją wspól­ nych szatni i natrysków z młodymi, atrakcyjnymi współzawodniczkami. Jakiż raj dla erotomanów, ekshibicjo­ nistów, a i pedofilów, biorąc pod uwagę wiek sporej części zawodniczek! Przy okazji: obserwując w sporcie coraz więcej mężczyzn udających kobie­ ty, nie zauważyłem sytuacji przeciwnej. Mnie to akurat nie dziwi. Jest to empi­ ryczne zaprzeczenie genderowych te­ oryjek o tym, że płeć wynika jedynie z uwarunkowań kulturowych, a biolo­ gia, w tym różnice w budowie ciała ko­ biety i mężczyzny, ma z tym związek nie­ wielki, wręcz żaden. Cóż, już od czasów Hegla podważana jest wartość faktów, a doświadczalna weryfikacja teorii to dzisiaj – według postępowców – czysty

faszyzm, mowa nienawiści i – co naj­ gorsze! – niepoprawność polityczna.

S

zlachetną rywalizację, o jakiej marzył baron de Coubertain, zakłóca prawie od zawsze plaga dopingu. MKOl walczy z nim od lat, jak może, ale w Tokio zobaczyliśmy, że i ta walka zmierza w kierunku fikcji. A to za sprawą reprezentacji, której tam nie powinno być, czyli Rosji. Po ujawnieniu zinstytucjonalizo­ wanego systemu oszustw dopingowych w Rosji, MKOl nałożył na nią surowe kary: długie dyskwalifikacje zawodni­ ków i wykluczenie FR z udziału w za­ wodach międzynarodowych, w tym w olimpiadzie w Tokio. Wkrótce oka­ zało się, że z tą surowością kar jest jak z reklamą piwa bezalkoholowego. Mó­ wisz „bezalkoholowe”, mrugasz okiem i pijesz z procentami. Tak i tutaj: mrug, mrug – i rosyjskim sportowcom skró­ cono dyskwalifikacje dokładnie tak, by mogli załapać się do Tokio. Wy­ kluczenie Rosji wprawdzie utrzyma­ no, dopuszczono jednak do udziału reprezentację Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego (ang. ROC), w barwach której wystąpili świeżo oddyskwalifi­ kowani zawodnicy. Naprawdę różnica polegała na tym, że zamiast „Rosja” pisano „ROC”, na maszt wciągano flagę olimpijską, a z głośników, zamiast patosu made in USSR, płynęła znacznie przyjemniejsza dla uszu muzyka Piotra Czajkowskiego. I tyle. A zdobyty medal olimpijski jest dalej medalem olimpijskim. Komunikat jest prosty: możesz szprycować się, ile chcesz, a my uka­ rzemy cię tak, byś przypadkiem tego nie odczuł. Istnienie Agencji Antydo­ pingowej traci sens, a pieniądze na nią wydawane są wyrzucanymi w błoto. Skoro i tak nie ma realnych konsekwen­ cji stosowania dopingu, Agencję należy zlikwidować, a prezes Bańka powinien wrócić do polskiego rządu, bo akurat ministrem był zupełnie przyzwoitym.

N

ie trzeba być znawcą ru­ chu olimpijskiego czy sportu w ogóle, by wiedzieć, że w wy­ padku innego kraju MKOl nie miał­ by litości. Łagodne traktowanie Rosji w sporcie jest odbiciem polityki tzw. zbiorowego Zachodu wobec imperium Włodzimierza Putina. Ileż było oburze­ nia po agresji czy to na Gruzję, czy na Ukrainę, a wcześniej Czeczenię! Były też sankcje – nie za ostre. Takie, by nie zakłóciły owocnej współpracy, szcze­ gólnie przy budowie gazociągu. A pamiętacie Państwo Nawalnego, jego otrucie, a później zatrzymanie? Ileż oburzenia i grożenia palcem, że jakby co, my nie popuścimy. No i było „co”. Nawalny gnije w kolonii karnej, a unijni politycy pilnują, by sankcje nie zakłóciły dokończenia NS2. No bo z czegoś trzeba żyć. Wkrótce świętować będą otwarcie gazociągu i pewnie wypiją szampana z oprawcami Nawalnego. A o nim nikt już nie wspomni. K


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

17

SP R AW I ED LI WOŚĆ

R

oman Jochemczyk był bojow­ nikiem o wolną Polskę, tro­ chę naiwnym, bo młodym, jednak przekonanym, że to, co robi, może Polsce przynieść wol­ ność. Niestety takiej świadomości nie mają prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej – ten z Katowic, Zbigniew Ryszard Woźniak, w 1988 r. upoważ­ niony przez Wydział „C” Wojewódz­ kiego Urzędu Spraw Wewnętrznych (czyli przez ówczesną milicję obejmu­ jącą w swoich strukturach różne for­ macje) w Katowicach do dostępu do wiadomości stanowiących tajemnicę państwową Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (akta MOB – sygn. IPN Ka 045/373) oraz ten z Warszawy, Robert Dariusz Kopydłowski. Ten pierwszy, czyli Zbigniew Woź­ niak, 23 XI 2020 r. umorzył śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej (tu­ taj trzeba w całości ten fragment przy­ toczyć, by przedstawić rzetelnie fakty związane z absurdalnym stanowiskiem tego prokuratora), „stanowiącej także zbrodnię przeciwko ludzkości w posta­ ci bezprawnego pozbawienia wolności na okres powyżej 7 dni popełnionej z przyczyn politycznych przez funk­ cjonariuszy państwa komunistycznego, polegającej na przekroczeniu upraw­ nień przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Katowicach poprzez stosowanie środka zapobie­ gawczego w postaci aresztowania oraz sporządzenia i popierania aktu oskarże­ nia, sędziów Wojskowego Sądu Rejono­ wego w Katowicach poprzez niesłuszne skazanie Romana Jochemczyka na karę śmierci wyrokiem z 22 III 1951 r. (sygn. Akt Sr 135/51”, która potem została zamieniona na karę 15 lat więzienia. Postanowienie prokuratora Woźnia­ ka zostało zaskarżone przez osoby re­ prezentujące interes prawny Romana Jochemczyka, czyli Marię Biesiadecką i Urszulę Przebierałę, i Sąd Rejonowy w Katowicach na rozprawie w lutym tego roku przyznał im rację. Niestety ignorancja prokuratora Woźniaka, a być może jego osobista pycha, bo przecież nie wiedza, sprawiły, że podtrzymał on swoje stanowisko, na które oczywiście osoby reprezentujące interes prawny Romana Jochemczy­ ka złożyły zażalenie do Prokuratury

Tytuł artykułu jest tak sformułowany, by wskazać, że w świetle dostępnych materiałów źródłowych dylemat prokuratorów IPN-u, czy Roman Jochemczyk był ofiarą zbrodni komunistycznej, czy też nie, jest całkowicie bezzasadny.

Roman Jochemczyk

Członek Narodowej Organizacji Bojowej – antykomunistyczny bojownik o wolną Polskę i ofiara zbrodni komunistycznej Józef Brynkus Sądu Wojskowego w Warszawie nie wyczerpywały znamion przestępstwa i nie ma podstaw do tego, by uznać je za zbrodnię sądową. Taka kwalifikacja sprawia, że działalność Romana Jo­ chemczyka i Narodowej Organizacji Bojowej została przez wymienione wy­ żej prokuratury i sądy Polski Ludowej uznana za kryminalną. I niestety pro­ kuratorzy IPN-u tę wykładnię akcep­ tują. To jest hańba dla nich i dla współ­ czesnego państwa polskiego mającego takich strażników prawa i rzetelności historycznej.

P

anom prokuratorom z IPN-u warto również przy­ pomnieć, że przywołane w wy­ rokach Wojskowego Sądu Rejonowe­ go w Katowicach i Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie przepisy sto­ sowane były głównie wobec działaczy podziemia niepodległościowego. Sam fakt, że w sprawie Romana Jochemczy­ ka i innych członków Narodowej Orga­ nizacji Bojowej to one orzekały, a nie sądy powszechne, dowodzi, że trakto­ wano te osoby jako walczące z władzą komunistyczną, a nie działające roz­ bójniczo w celach zwykłej grabieży. Komuniści nie chcieli się przyznać, że ich władza jest nie tylko kontestowana, ale i zwalczana zbrojnie. Na koniec tego wątku wprowa­ dzającego należy również podnieść,

Działalność Romana Jochemczyka i NOB została przez prokuratury i sądy PRL uznana za kryminalną. I niestety prokuratorzy IPN-u tę wykładnię akceptują. Głównej Instytutu Pamięci Narodowej. I tu rzecz kuriozalna: Robert Kopyd­ łowski uznał za właściwe stanowisko prokuratora Woźniaka. Ja uważam, że stało się to na skutek niezapoznania się prokuratora, który w imieniu Proku­ ratury Głównej IPN-u wydał posta­ nowienie, z materiałami źródłowymi, a jedynie oparł się na materiale sprawy o uznanie za zbrodnię komunistyczną postępowań w stosunku do Romana Jochemczyka prokuratury wojskowej i sądów wojskowych z lat 1950/51 i póź­ niejszych. W obu przypadkach jest to o tyle dziwne, że Roman Jochemczyk (ur. 9 VIII 1931 r. w Dziećkowicach, syn Wiktora i Marii) został wpisany przez IPN do Indeksu Represjonowa­ nych w PRL z Powodów Politycznych. Stosowny w tym względzie kwestiona­ riusz wypełnił Tomasz Kurpierz (Kwe­ stionariusz nr Ka / WSR/0226; znak akt: Sr 135/51). Zanim przedstawię fakty odno­ szące się do działalności Romana Jo­ chemczyka jako bojownika o wolną, antykomunistyczną Polskę, wyrażę nadzieję, iż osoby reprezentujące jego interes prawny zaskarżą rzeczoną de­ cyzję do właściwego sądu. I nie chodzi tu tylko o samego Romana Jochem­ czyka, o uznanie, że popełniono na nim zbrodnię komunistyczną, ale też o to, żeby prokuratorzy IPN-u działali w oparciu o fakty i wiedzę, którą mogą nabyć z dokumentów i publikacji także wydawanych przez Instytut Pamięci Narodowej, odnoszących się do dzia­ łalności wojskowych sądów. Chodzi także o prawdę historyczną. W związku z jednolitymi stanowi­ skami obu prokuratorów IPN-u można przyjąć, że obydwaj w podobny spo­ sób oceniają działalność Romana Jo­ chemczyka, jak też organów represji, zwanych przez ówczesną władzę or­ ganami bezpieczeństwa komunistycz­ nego państwa polskiego, czyli Polski Ludowej. Przyjmują niczym nieuza­ sadnioną tezę, że działania prokurato­ rów, sędziów Wojskowego Sądu Rejo­ nowego w Katowicach i Najwyższego

nauki w prywatnym gimnazjum ojców franciszkanów w klasztorze w Nysie. Z przesłuchania przeprowadzonego przez chorążego Kazimierza Foltyniaka 5 XII 1950 r., a więc już po aresztowaniu Jochemczyka, wynika również, że był on także członkiem Związku Młodzie­ ży Polskiej i przykościelnej Sodalicji Mariańskiej. Można się z niego także dowiedzieć, że po akcjach ekspropria­ cyjnych członkowie NOB zostawiali pokwitowania świadczące o tym, że akcje te nie miały charakteru rabun­ kowego, ale polityczny. Świadczyły o kontestacji systemu komunistyczne­ go i niekiedy miały znamiona drwiny; np. po akcji w powiecie wadowickim zostawili kwit z napisem „wykonujemy

że chyba prokurator Robert Kopyd­ łowski na chwilę wyrwał się z tej komu­ szej narracji o Narodowej Organizacji Bojowej oraz Romanie Jochemczyku i w ostatnim akapicie swojego posta­ nowienia, z rozbrajającą jak na niego szczerością napisał, że tak naprawdę nie wiadomo, o co tym paniom: Ma­ rii Biesiadeckiej i Urszuli Przebierale chodzi, przecież już w 1994 r. [moje – zanim powstał IPN, a może właśnie dlatego, że ten IPN jeszcze nie powstał i nie działał tak jak powinien – zgodnie z ideowymi i merytorycznymi wytycz­ nymi jego Prezesa Profesora Janusza Kurtyki] Sąd Wojewódzki w Katowi­ cach zdjął z Romana Jochemczyka odium kryminalisty i uznał, że „jego działalność była inspirowana wyłącz­ nie przeświadczeniem konieczności walki z nowym, sowieckim okupantem o niepodległość Polski” i z orzeczenia tegoż sądu jednoznacznie wynika, że przypisane mu przez prokuraturę i sądy Polski Ludowej czyny „były związane z działalnością na rzecz niepodległe­ go bytu Państwa Polskiego”. Po takiej konkluzji prokuratora IPN-u Roberta Kopydłowskiego wypada zadać pro­ ste pytanie: dlaczego podtrzymał on postanowienie prokuratora Zbignie­ wa Woźniaka z IPN-u w Katowicach? Lepiej było się chyłkiem z niego wyco­ fać. Bo wstyd jego jest przeogromny. Jak można nie uznać za zbrodnię ko­ munistyczną wyroków wobec Romana Jochemczyka i Narodowej Organizacji Bojowej? Kimże oni bowiem byli? Narodowa Organizacja Bojowa była antykomunistyczną organizacją niepodległościową, która podejmowała liczne akcje ekspropriacyjne (rekwizy­ cyjne – mające na celu zdobycie środ­ ków na działalność niepodległościową) na terenie powiatów: wadowickiego, myślenickiego, żywieckiego, pszczyń­ skiego, chrzanowskiego i katowickiego. Po latach w charakterystykach oso­ bowych sporządzanych w celu kon­ troli osób, które w niej się udzielały, pisano, zgodnie z ówczesną nomen­ klaturą, że NOB podejmowała „napady

także do zniszczenia dekoracji na cześć II Światowego Kongresu Obrońców Pokoju, który odbywał się w Warsza­ wie. Dostrzegł wywieszone przy szko­ le w Żarkach czerwone flagi z napisem „Pokój”, wiszące na czerwonym płót­ nie portrety Bolesława Bieruta i Kon­ stantego Rokossowskiego – zerwał je i zniszczył. Przyznał, że nie udało mu się zrobić tego samego z portretem Józefa Cyrankiewicza, gdyż został zauważony. Udało mu się za to zniszczyć czerwone flagi wiszące na szkole w Chełmku. Jo­ chemczyk przyznał, że dewastacji doko­ nał z własnego przekonania, ale też na rozkaz swojego dowódcy z NOB, Józefa Zajdy. Dodał, że czynił to na skutek po­ stanowienia, że będzie niszczył wszelkie ślady komunizmu w Polsce (sygn. akt IPN Ka 03/288/2, k. 69).

B

y dopełnić ideowego rysu oso­ bowości młodego Romana Jochemczyka, wypada przy­ toczyć także niektóre fakty z jego po­ bytu w areszcie. Świadczą one o jego radykalnym antykomunistycznym na­ stawieniu. Z doniesienia informato­ ra służby więziennej o pseudonimie Jaskółka możemy się dowiedzieć, że Jochemczyk bezwzględnie był przeko­ nany o tym, że jego antykomunistycz­ na działalność ma sens, bo niebawem dojdzie do światowej wojny, w której antykomunistyczna Polska otrzyma wsparcie USA i Watykanu oraz wojsk polskich znajdujących się na Zachodzie Europy. Mimo przebywania w areszcie Jochemczyk formułował bardzo nega­ tywny osąd sytuacji w Polsce. Donosi­

Jeśli to nie jest zbrodnią komunistyczną w rozumieniu przepisu przywoływanego przez prokuratora Roberta Kopydłowskiego, to czymże to jest?

rabunkowe na placówki uspołecznione oraz funkcjonariuszy Milicji Obywatel­ skiej i Służby Bezpieczeństwa” (sygn. akt IPN Ka 057/363 k. 3 i następne) i partyjnych aktywistów. To oczywiście dla człowieka mającego małą wiedzę historyczną jest mylące, gdyż literalnie patrząc na komunistyczny przekaz – przypominam, że znacznie późniejszy – niż z okresu walki Narodowej Orga­ nizacji Bojowej – może on faktycznie te czyny uznać za zwykły bandytyzm. Trzeba więc stale przypominać, że taka nomenklatura służyła komunistom do zdeprecjonowania i oskarżania człon­ ków niepodległościowego podziemia. Wskaźnikowe i prawdziwe w oce­ nie działalności takiej organizacji i Ro­ mana Jochemczyka są dokumenty po­

Roman Jochemczyk został schwyta­ ny przez oddział ubeków i milicjan­ tów, którymi dowodził zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Pszczynie, podporucz­ nik Kułak. Miarodajna dla określenia, ja­ ką organizacją była Narodowa Or­ ganizacja Bojowa i jak ją postrzega­ li komuniści, jest wstępna, odręczna charakterystyka NOB i jej członków, dokonana w I połowie lat 70. XX w. przez porucznika SB Jerzego Starościa­ ka. Starościak, świadom tego, że opis działalności NOB musiał być zgod­ ny z oficjalną wykładnią działalności podziemnych antykomunistycznych związków jako pospolitych band, na swoim pierwotnym opisie dokonywał

Kwalifikacja czynów Romana Jochemczyka i innych członków NOB przez ówczesny aparat represji PRL jednoznacznie pokazuje, że oceniano organizację jako polityczną. wstałe w okresie, gdy ta działalność miała miejsce, a w dokumentach we­ wnętrznych pracownicy aparatu re­ presji Polski Ludowej nie musieli kryć się z własną oceną i interpretacją fak­ tów. Stąd NOB opisywali jako grupę terrorystyczno-rabunkową, co ozna­ czało jej zakwalifikowanie do zbroj­ nego antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. Podobnie rów­ nież w Repertorium Referatu Śledcze­ go Powiatowego Urzędu Bezpieczeń­ stwa Publicznego w Pszczynie za lata 1948–1954 sprawa Romana Jochem­ czyka i Narodowej Organizacji Bojo­ wej przedstawiona jest jako działalność nielegalnej organizacji, a nie bandy po­ dejrzewanej o działalność rabunko­ wą (sygn. akt IPN Ka 064/173/2, k. 20 i następne). Na czele Narodowej Organizacji Bojowej – odłamu pszczyńskiego, dzia­ łającej na wymienionych wyżej tere­ nach do grudnia 1950 r., stał Roman Jochemczyk ps. Zbyszek, a jego zastęp­ cą był Augustyn Dolina ps. Leszek. Or­ ganizacja liczyła kilkunastu członków i kilkunastu współpracowników. Była średnio uzbrojona. Jej członkowie – co dla komunistów było szczególną obrazą – wywodzili się ze środowiska chłop­ skiego i robotniczego. 3 XII 1950 r.

poprawek. Przykładowo przed nazwą NOB dopisał ‘banda’, wykreślił ze szki­ cu fragmenty mówiące o tym, że in­ formacje o NOB ubecja pozyskała od tajnych współpracowników i że orga­ nizacja posiadała drukarkę ręczną, na której przygotowywała materiały (IPN Ka 057/69/2) – ostrzeżenia dla akty­ wistów komunistycznych, jak wynika ze źródeł. Szkoda, że takich esbeckich machinacji nie dostrzegli wymienieni tu prokuratorzy z IPN-u.

J

ochemczyk w chwili aresztowania miał zaledwie 19 lat, ale sprecyzo­ wane niepodległościowe poglądy. Edukację szkolną zakończył na X kla­ sie ówczesnego gimnazjum. W trakcie gimnazjalnej nauki przyjaźnił się z póź­ niejszymi towarzyszami walki o wolną Polskę: Józefem Moslerem/Mozlerem i Augustynem Doliną. Jochemczyk ja­ ko gimnazjalista był członkiem powo­ jennego Związku Harcerstwa Polskie­ go Hufiec Dziećkowice i uczestniczył w jego teatralnych przedstawieniach. Z treści przesłuchań innego członka NOB wynika, że harcerstwo nie by­ ło jeszcze wówczas przesiąknięte du­ chem komunizmu. Niewątpliwy też wpływ na rozwój osobowości Jochem­ czyka miał jego wuj ksiądz oraz fakt

plan 6-letni na życzenie Stalina”. W in­ nym zaś napisali: „na rozkaz Batiuchy Spółdzielnie zabierają zuchy”. Jest pewne, że przyznawanie się do takiego charakteru akcji podczas przesłuchania niewątpliwie narażało Jochemczyka na większą karę, niż gdy­ by nie było tego akcentu ideologiczno­ -politycznego. Jednocześnie trzeba za­ uważyć, że szczegółowość pokwitowań – ile towaru i pieniędzy zabrano pod­ miotom uspołecznionym – dowodzi, że akcje te nie były kryminalne. Przecież żaden kryminalista nie pozostawiał ta­ kich dokumentów, a przede wszystkim nie zawracał sobie głowy wyliczeniem tego, co ukradł. Napisanie takiego po­ świadczenia trochę trwało i groziło de­ konspiracją oraz schwytaniem przez organy bezpieczeństwa Polski Ludowej.

P

rzesłuchanie Jochemczyka z 5 XII 1950 r. (głównie w for­ mie pytań i odpowiedzi) jedno­ znacznie dowodzi antypaństwowego (w rozumieniu: antykomunistyczne­ go) i niepodległościowego charakteru działalności organizacji. Jej członkowie opracowali szereg pism o charakterze ostrzeżeń wobec tych, którzy zaanga­ żowali się w utrwalanie komunistycz­ nego systemu, np. nazbyt gorliwych nauczycieli. Pisano w nich, by zanie­ chali „karmienia młodego pokolenia tak szpetnym pokarmem jak nauki Wschodniego Tyrana” (sygn. akt IPN Ka 03/288/2, k. 11 – 51). W sumie nie ma się co dziwić, że Wojskowa Pro­ kuratura Rejonowa w Katowicach zdecydowała się aresztować Romana Jochemczyka pod zarzutem: „w zamia­ rze usunięcia ustanowionych organów władzy zwierzchniej Narodu i zmiany ustroju Państwa Polskiego brał udział w nielegalnej organizacji pod nazwą Narodowa Organizacja Bojowa, w któ­ rej to jako członek utrzymywał kontak­ ty z innymi, brał udział w zebraniach konspiracyjnych i dokonywał napadów rabunkowych na spółdzielnie, uzbrojo­ ny w automat M.P. 40-ci”. Kwalifikacja czynów Romana Jochemczyka i innych członków NOB przez ówczesny aparat represji Polski Ludowej jednoznacznie pokazuje, że oceniano organizację jako polityczną. I oparty na tej kwalifikacji wyrok można śmiało uznać za zbrodnię sądową w rozumieniu przywołanego na początku tego artykułu przepisu. Dzi­ wić się należy, że nie potrafią czy nie chcą tego dostrzec prokuratorzy IPN-u. Podczas kolejnego przesłucha­ nia Roman Jochemczyk przyznał się

ciel pisał, że Jochemczyk krytykuje so­ wiecką symbolikę (czerwone sztandary, gwiazdę, portrety Stalina, Rokossow­ skiego), która pokazuje, że Polska jest zwasalizowana przez Sowietów („jak­ by Polska z daleka albo w głębi Rosji żyła”). Jochemczyk stwierdził również wobec „Jaskółki”, że połowa sowieckich żołnierzy przebywa w więzieniach, bo buntuje się, zorientowawszy się, jaki jest poziom życia na terenach, z których Niemców wypędzali. Informator do­ nosił również, że Jochemczyk skarżył się na złe traktowanie przez funkcjo­ nariuszy UB, którzy wbrew gazetowej propagandzie, iż stosują humanitarne metody przesłuchań, „traktowali go jak bydło, kopali, bili (zrobionymi) z drze­ wek całymi odnóżkami. Medalik Matki Boskiej wrzucili do pieca do popiołu i naśmiewali się z niego czemu [mu] nie pomoże” (IPN Ka 03/288/1 – cały zbiór). Jeśli to nie jest zbrodnią komu­ nistyczną w rozumieniu przepisu przy­ woływanego przez prokuratora Roberta Kopydłowskiego, to czymże to jest? Nic dziwnego więc, że zachowanie prokuratorów IPN-u, ale nie tylko ich, budzi oburzenie. Jestem przekonany, że sprawa Romana Jochemczyka jest na tyle głośna, że dotarła także do innych pracowników IPN-u, w tym historyków zajmujących się podziemiem niepod­ ległościowym i opresyjnym, zbrodni­ czym charakterem wymiaru sądowego Polski Ludowej (w tym przede wszyst­ kim wojskowych sądów – świetne pub­ likacje o charakterze ogólnym na ten temat wydał sam IPN, m. in. autorstwa prof. Filipa Musiała). Dlaczego nie po­ uczyli tychże prokuratorów? Na koniec chciałbym przytoczyć niezwykle trafny fragment artykułu opisującego postępowanie prokurato­ rów IPN-u: „Nikt i nic nie przywróci lat wzgardy, pogardy i hańbiących po­ niżeń kierowanych w latach szkolnych wobec córek R. Jochemczyka, taki był po prostu ówczesny klimat polityczny. Nie było takoż jakiejkolwiek możności, aby głęboka trauma na skutek tortur fizycznych i psychicznych (okresowo wyprowadzanie z celi z zapowiedzią rozstrzelania), jakich R. Jochemczyk doznał zarówno podczas więziennego pobytu, jak i po uwolnieniu, mogła być stosownie zrekompensowana. To dzięki takim bohaterskim po­ stawom, jak m.in. R. Jochemczyka, możliwym się stało, aby Naród nie za­ tracił ducha wolności, czego dał na­ stępcze dowody w latach 1956, 1970 czy 1981”. K

Dr hab. prof. UP Kraków Józef Brynkus jest kierownikiem Katedry Edukacji Historycznej Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Główne obszary jego zainteresowań dotyczą roli jednostki w dziejach, kształtowania tożsamości i świadomości narodowej, historycznej i społecznej Polaków przez edukację, doskonalenia procesu nauczania historii. Jest także badaczem dziejów komunizmu w PRL.


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

18

R E K L A M A

GOSPODARKA 2 lata temu spróbowaliśmy dokonać porównania gospodarki Francji i Niemiec pod względem energetyki. Tym razem zmierzymy Polskę z Australią, choć w nieco innej perspektywie. Obydwa kraje dzieli 14 tysięcy kilometrów i 8 godzin różnicy czasu. Większość danych, na które się powołujemy, pochodzi z OECD – 60 YEARS; 2020 OECD Labour Force Statistics, https:// data.oecd.org/?q= oraz z Wikipedii (maj 2021).

Polska i Australia

Próba porównania gospodarek ze szkolnictwem wyższym i węglem w tle Jacek Musiał Wskaźnik

Polska

Australia

P:A

A:P

Powierzchnia [km ]

312 700

7 687 000

0,04

25

Ludność:

38 265 000

25 767 000

1,49

0,67

PKB całkowity w mld USD

593,2 mld

1380 mld

0,43

2,3

PKB/osobę w US$

15 629

55 707

0,28

3,6

PKB skorygowany (PSN1) USD

33 747

50 334

0,67

1,49

7,6

15,3

0,5

2,0

9 686

20 344

0,48

2,1

Wydatki na studenta publiczne + prywatne jako % PKB2

1,37

2,03

Wydatki publiczne na szkolnictwo wyższe jako % PKB3

1,09

0,78

Wydatki % publiczne/prywatne na szkolnictwo wyższe

80

37

Wydatki publiczne na szkolnictwo poniżej wyższego % PKB5

2,9

3,2

0,91

1,1

– w wieku 55–64 lata

15

35

– w wieku 25–34 lata

43,5

52,5

Ilość studentów 2018/19 [tys.]

1200

1400

Zarobki nauczycieli w szkołach ponadgimnazjalnych ze stażem 15 lat+, USD7

27 879

65 028

Mobilny dostęp szerokopasmowy/100 mieszkańców8

122,4

127,1

Dostęp gospodarstw domowych do internetu

90,4

86,1

Ilość produkowanych śmieci [kg/os]

337

538

– matematyka (również w innych przedmiotach polskie dzieci wyprzedzają australijskie)

6–5

23

Ilość studentów na jednego pracownika uczelni (średnio)11

14

30

Ilość wyższych uczelni w pierwszej setce w Rankingu Szanghajskim (ARWU) 2020

0

13

Najwyższa lokata uczelni w Rankingu Szanghajskim (ARWU) 2020:

(301–400) Uniwersytet Warszawski

36 University of Melbourne

Ilość wyższych uczelni w pierwszej setce w rankingu The Times Higher Education World University Rankings 2020

0

11

Najlepsza lokata (miejsce) uczelni w The Times Higher Education World University Rankings 2020

(601–800) UJ i UW

32 Univ. of Melbourne

Wskaźnik zgłaszanych patentów w głównych światowych biurach patentowych (tzw. patentów triadycznych) 2018 12

95

370

1

5

2

Emisje CO2/osobę [t] Wydatki w US$ na edukację studenta szkół wyższych

2

4

% społeczeństwa z wyższym wykształceniem6

9

Edukacja 15-latków wyniki/miejsce na 41 ocenianych krajów OECD10

2 3 4

(PSN – Parytet Siły Nabywczej = PPP – Purchasing Power Parity). Dla wyjaśnienia. W 30 lat temu wyjazd na kilka lat do Australii wiązał się z przywiezieniem prawdziwego majątku, gdyż w bezpośrednim przeliczeniu walutowym miesiąc pracy w Australii odpowiadał 18 miesiącom pracy w Polsce (zakładając, że nic nie wydaliśmy, tylko oszczędzaliśmy). Od tego czasu wiele w Polsce się zmieniło. PKB w naszych krajach w porównywalny sposób przekłada się na zarobki. Obecnie wyjeżdżając do Australii każdy miesiąc pracy w Australii przynosi dochód 3,6 razy większy niż w Polsce. Ale, gdyby zamieszkać w Australii i wziąć pod uwagę siłę nabywczą naszych walut okazuje się, że obecnie materialny poziom życia w Australii jest tylko 1,5 razy wyższy niż w Polsce. Zatem – to nie jest jakaś przepaść. za rok 2015, OECD (2021), Education spending (indicator). doi: 10.1787/ca274bac-en (Accessed on 19 May 2021) za rok 2015, OECD (2021), Public spending on education (indica­ tor). doi: 10.1787/f99b45d0-en (Accessed on 19 May 2021) za rok 2015, OECD (2021), Spending on tertiary education (indica­ tor). doi: 10.1787/a3523185-en (Accessed on 19 May 2021)

Edukacja Obszerne opracowanie na temat au­ stralijskiego sukcesu edukacyjnego przedstawił Jakub Rok w pracy: Prze­ gląd doświadczeń australijskich uczelni w modernizacji kształcenia i realizacji badań naukowych sprzyjających po­ prawie pozycji tych uczelni w świecie, Centrum Europejskich Studiów Regio­ nalnych i Lokalnych, UW 2011 Liczba studentów krajowych w sto­ sunku do populacji w Polsce i w Au­ stralii jest podobna (w Australii więcej zagranicznych). W oparciu o przedsta­ wione dane można stwierdzić, że Au­ stralia postawiła na skuteczność swojej nauki. Podstawowym pytaniem jest: dlaczego polskie uczelnie są tak daleko w rankingach światowych? Przecież te­ sty 15-latków wypadają zdecydowanie lepiej dla polskich dzieci. Co załamuje dalszą edukację w Polsce? Ktoś by po­ wiedział: pieniądze. Czy na pewno? Polscy nauczyciele niższego szczebla edukacji są gorzej sytuowa­ ni od polskich nauczycieli wyższego szczebla w porównaniu z proporcjami australijskimi (proszę pamiętać, że po­ równanie dotyczy nauczycieli różnych

za rok 2015, OECD (2021), Public spending on education (indica­ tor). doi: 10.1787/f99b45d0-en (Accessed on 19 May 2021) 6 za rok 2029, OECD (2021), Population with tertiary education (in­ dicator). doi: 10.1787/0b8f90e9-en (Accessed on 19 May 2021) 7 za rok 2019 (Uwaga – inne zasady pracy nauczycieli i pensum) OECD (2021), Teachers’ salaries (indicator). doi: 10.1787/f689fb91-en (Ac­ cessed on 19 May 2021) 8 za rok 2020, OECD (2021), Mobile broadband subscriptions (indi­ cator). doi: 10.1787/1277ddc6-en (Accessed on 19 May 2021) 9 OECD (2021), Municipal waste (indicator). doi: 10.1787/89d5679aen (Accessed on 19 May 2021) 10 za rok 2018, OECD (2021), Mathematics performance (PISA) (indi­ cator). doi: 10.1787/04711c74-en (Accessed on 19 May 2021) 11 Na podst. Rankingu 12 The World Bank TCData 360, Triadic Patent Families za OECD (2021), Triadic patent families (indicator). doi: 10.1787/6a8d10f4-en (Accessed on 19 May 2021).

szczebli osobno w Australii, osobno w Polsce, a nie pomiędzy tymi kraja­ mi), a nauczanie do 15 roku życia jest w Polsce efektywniejsze. Dysproporcja w publicznych wy­ datkach na naukę w Polsce i w Austra­ lii (1:2) staje się zdecydowanie mniej rażąca po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej polskiej waluty. Liczba pracowników naukowych wypada korzystniej dla uczelni pol­ skich. W uczelniach wyższych na jed­ nego pracownika przypada mniej stu­ dentów niż w Australii (Polska – 14, Australia – 30), podczas gdy w szkolni­ ctwie podstawowym są to liczby jeszcze porównywalne (Polska – 15, Australia – 15). Sytuacja wydaje się komforto­ wa. Czyż to nie paradoks, że wraz ze zwiększeniem ilości pracowników wyż­ szych uczelni efekt nauczania spada? W Polsce obowiązuje niższe pensum niż w Australii (nie do końca porów­ nywalne), więc wydaje się, że powinni­ śmy mieć lepsze, a nie gorsze rezultaty. Może w Polsce funkcjonuje zbyt skostniały, niereformowalny system? Czy polski system dokonał dogłębnej lu­ stracji wstecznej, wykluczającej plagiaty? Czy dopłaty państwa do zgłoszeń

Rodzice są zadowoleni, że dzieci osiągają dobre wyniki w językach obcych, co w przyszłości ma dać im pewną pracę służebną w zagranicznych korporacjach lub wprost – robotników lub służących na emigracji. patentowych są zachęcające? W Polsce koszty publiczne wyda­ ją się dodatkowo obciążać stypendia. System stypendiów socjalnych nie mo­ bilizuje do nauki. Za mało studentów korzysta z pożyczek studenckich; taki system powinien być zdecydowanie preferowany. Być może najważniejsza mobi­ lizująca różnica pomiędzy polskim


WRZESIEŃ 2O21 · KURIER WNET

19

GOSPODARKA i australijskim systemem: w Australii prawie ⅔ studentów uczy się prywat­ nie, co zdecydowanie zmienia budżet każdej uczelni, a jednocześnie silnie mobilizuje do nauki i szybkiego ukoń­ czenia studiów. Wadą polskich uczelni jest ich rozdrobnienie. W przeszłości, zamiast komasowania – uczelnie polskie były rozdzielane. O ile po latach Akademia Medyczna w Krakowie wróciła pod skrzydła UJ, to Politechnika Krakowska jest wciąż osobną uczelnią od AGH, a kierunki i wydziały w wielu przy­ padkach się pokrywają. Czy nie przydałby się system pre­ miujący nauczycieli szkół niższego szczebla za fakt ukończenia przez ucz­ nia szkoły wyższego stopnia? Wydaje się, że w minionych latach najważniejsze krajowe media nie sta­ rały się propagować wartości edukacji, nauk technicznych. Można powiedzieć, że była to rozrywka przemieszana z re­ klamami, z nikłą wartością dodaną dla edukacji społeczeństwa, a szczególnie młodzieży. Programy typu Galileo, Na­ tional Geographic, Discovery, które rozbudzają i rozwijają zainteresowania naukowe, wnoszą nieoceniony wkład w kształtowanie umysłów przyszłych pokoleń. Mamy w Polsce ogromny własny potencjał dla programów po­ pularnonaukowych, lecz z przykrością trzeba stwierdzić, że zamiast produkcji programów opartych licznych w Polsce czasopismach popularnonaukowych, poczynając od „Młodego Technika” do czasopism redagowanych przez studen­ tów i pracowników naukowych wyż­ szych uczelni, główny przekaz telewizji skupia się na biernej rozrywce. Niepo­ koi też brak zainteresowania rodziców w kształceniu dzieci w przedmiotach ścisłych, co wynika zapewne z niewie­ dzy, że prawdziwymi budowniczymi dobrobytu kraju są inżynierowie i na­ ukowcy w tych dziedzinach. Rodzice są zadowoleni, że dzieci osiągają dobre wyniki w językach obcych, co w przy­ szłości ma dać im pewną pracę służeb­ ną w zagranicznych korporacjach lub wprost – robotników lub służących na emigracji. Oczywiście rankingi mają swoje wady. Niekoniecznie punktacja mu­ si oznaczać umiejętności studentów, o czym świadczą liczne sukcesy absol­ wentów polskich uczelni za granicą.

Gospodarka Nie ma kraju, który nie posiada jakie­ goś bogactwa. Nabywcę znajdzie każdy towar, o ile jest dobrze zareklamowany. Nawet muł z rzeki czy glina mogą się sprzedać jako środek upiększający. Naj­ gorzej sprzedaje się narzekanie – mal­ kontenctwo. Jeśli kraj miał to szczęście, że rozwinął się na pożądanych przez innych bogactwach naturalnych, to jego korzyść. I Polska, i Australia mogą się pochwalić swoim szczęściem. Prawdo­ podobieństwo wystąpienia jakiegoś zło­ ża kopalnego rośnie wraz z powierzch­ nią. A że Australia jest 25 razy większa od Polski przy nieco mniejszej liczbie ludności, ma szczególne szczęście, bo na jednego mieszkańca przypada tam sta­ tystycznie aż 36 razy tyle tych bogactw co w Polsce. Kapitalizm jest jednak pa­ zerny, ale o tym za chwilę. Jak wygląda struktura eksportu Australii i Polski? Na podstawie: Trading Economics 2021, United Nations COMTRADE da­ tabase on international Trade, opartej na: National Statistics (poland/indica­ tors) EUROSTAT oraz National Stati­ stics (australia/indicator) World Bank. W 2019 roku Polska wyeksporto­ wała towarów i usług na łączną kwotę około 200 mld USD, Australia w tym czasie – na kwotę około 250 mld USD. Jakże różna jest struktura tego eksportu! Surowce, produkty niskoprzetworzone, rolni­ cze i leśne stanowiły w polskim eks­ porcie ok. 10%. Wymienione grupy produktów w eksporcie Australii aż 90%. Rudy metali i paliwa mineralne, głównie węgiel, stanowiły ponad 50% australijskiego przychodu z eksportu. Można powiedzieć, że pod tym wzglę­ dem Australia stała się krajem surow­ cowo-rolniczym, bliższym afrykańskim krajom Trzeciego Świata. Czy nie jest dziwne, że kraj, który ma na miejscu wystarczające zasoby węgla i rud metali, zamiast zająć się ich przetwarzaniem u siebie i stać się największym na świecie eksporterem produktów ze stali, miedzi itp., stał się tylko ich eksporterem? Patrząc z ener­ getycznego punktu widzenia, z tych su­ rowców w krajach przeznaczenia, np. w Chinach, z każdej tony surowców, przetransportowanych wiele tysięcy kilometrów, powstanie ostatecznie np.

200 kg stali. Trzeba zdać sobie sprawę, że w rachunku uwzględnia się nie tylko zawartość żelaza w rudzie, ale i węgiel, z którego trzeba było wyprodukować koks oraz topniki. Zatem w przypadku stali, do Azji kilkanaście tysięcy kilo­ metrów transportowana jest ruda że­ laza i węgiel. Z tego część w postaci stali sprowadzana jest na powrót tą sa­ mą drogą do Australii. Przy produkcji stali około 5 mln ton druga taka sama ilość sprowadzana jest głównie z ChRL. Rocznie Australia transportuje około miliard ton samych rud żelaza. W 2020 roku wyeksportowała 358 mln ton wę­ gla (źródło: US Energy Information Ad­ ministration EIA). Czy powinna być z tego dumna? Czy Australia przy swoich zaso­ bach nie powinna być głównym świa­ towym producentem stali i wyrobów stalowych? Dlaczego produkcja stali w Australii, zamiast się rozwinąć, kur­ czyła się? Jeszcze w roku 2002 Australia produkowała 0,8% światowej stali; już w 2014 tylko 0,3%. Wydaje się, że należy sięgnąć do historycznych wydarzeń w tamtych czasach.

Australia ofiarą protokołu z Kioto? 1972 – ukazuje się Raport Klubu Rzym­ skiego Granice wzrostu, który zapo­ wiada rychłe wyczerpanie surowców energetycznych i wzrost ich cen. W 1997 roku w Kioto w Japonii, podkreślam – Japonii – odbywa się kon­ ferencja, która pod pretekstem teorii, że to dwutlenek węgla powoduje globalne ocieplenie, narzuca krajom sygnatariu­ szom ograniczenie emisji CO2 – prak­ tycznie – głównie spalanie węgla. Traktat wchodzi w życie w 2005 roku. 2003 – Rajendra Pachauri, Al Go­ re, Richard Sandor i Maurice Strong zakładają w Chicago firmę spekulacyj­ ną handlu świadectwami emisyjnymi: Climate Exchange PLC. 2005 – przewodniczący ONZ-ow­ skiego zespołu ds. Klimatu, Rajendra Pachauri, zakłada firmę Glori Energy Inc., która pozwala wydatnie inten­ syfikować wydobycie ropy naftowej, do czego potrzebuje ogromnych ilo­ ści CO2, który w związku z traktatem z Kioto staje się produktem darmowym lub nawet z ceną ujemną. 2011 – laburzystowski rząd Julii Gillard wprowadza w Australii „po­ datek węglowy”. 2014 – rząd Tony’ego Abbotta od­ stępuje od systemu drakońskich opłat od praw do emisji CO2. Paradoksalnie: jedyną możliwoś­ cią sfinansowania tworzonego planu pomocowego dla przedsiębiorców i gospodarstw oraz rozdawnictwa na fotowoltaikę, biorąc pod uwagę, że Au­ stralia jest krajem surowcowym, będzie konieczność wyeksportowania jeszcze więcej węgla… który zostanie spalony do CO2 w innych krajach, nie zmniej­ szając, a wręcz powiększając świato­ wy bilans CO2. Przykładem był skutek przeniesienia produkcji stali do Chin. Do CO2, jaki zostałby wyemitowa­ ny w australijskich hutach, gdyby na miejscu rozwinął się przemysł hutni­ czy, trzeba dodać niemałą jego porcję powstającą w procesie transportu rud do odległych krajów i przywozu stam­ tąd gotowych produktów. Czy to nie dziwne, że organiza­ torem konferencji w Kioto została Ja­ ponia, kraj prawie całkowicie uzależ­ niony od importu węgla, gdyż takiego nie posiada? Zgodnie z wieszczeniem raportu Klubu Rzymskiego, ceny energii wciąż wzrastały. Nad wieloma państwami uprzemysłowionymi zawisła groźba głębokiego kryzysu lub nawet upadku, gdyby kraje surowcowe zawarły zmo­ wę cenową i ograniczyły wydobycie. W międzyczasie odkryto nowe złoża surowców energetycznych i opracowa­ no nowe techniki ich wydobycia (np. metoda wykorzystująca... CO2, stoso­ wana przez ówczesnego przewodni­ czącego IPCC przy ONZ, ale wielki biznes był możliwy tylko gdyby CO2 uznano za bezwartościowy produkt). Odkryto nowe zasoby gazu ziemnego, największego konkurenta węgla. Al Gore – dziennikarz, doświad­ czony w dziedzinie propagandy jeszcze z wojny wietnamskiej, prowadzi wiel­ ką kampanię, mającą przekonać spo­ łeczeństwa, że za globalne ocieplenie, które jest faktem, odpowiadać miałby dwutlenek węgla. Jednak w mental­ ności polityków i znacznej części zin­ doktrynowanych społeczeństw węgiel stał się surowcem bezwartościowym. Rządzący państwami, które posiadają to bogactwo, stają wobec wizji, że jeżeli natychmiast nie sprzedadzą swojego

węgla, to nie sprzedadzą go nigdy. Na­ stępuje wyścig wydobycia i… ceny wę­ gla i paliw węglowodorowych, zamiast rosnąć – maleją. Przerażeni i (jak się wydaje – mniej zorientowani) przy­ wódcy starają się za wszelką cenę za­ pewnić zbyt dla własnych surowców energetycznych, podpisują mało ko­ rzystne kontrakty bądź sprzedają prawa do wydobycia własnych surowców ob­ cym inwestorom (w skrajnych przypad­ kach podobno za przysłowiową czapkę gruszek). Bardzo mądrym inwestorom! Jednym z nich jest dobry znajomy Ra­ jendry Pachauriego, również Hindus – Gautam Shantilal Adani. Zaraz, za­ raz, skoro Pachauri, przewodniczący IPCC, był takim przeciwnikiem wę­ gla, to czy nie dziwi, że przyjaźnił się z kimś takim? Zauważmy, że i pan Adani, i fir­ my pochodzące z kraju, który był go­ spodarzem konferencji w Kioto, pro­ wadzą wydobycie także w Australii. Japonia i Indie są największymi obok ChRL importerami węgla z Australii. Czy swoją polityką „ekologiczną” Ra­ jendra Pachauri zapewnił gwałtownie rozwijającym się Indiom tani węgiel na dziesięciolecia? Co się stało zatem, że rząd Austra­ lii w pewnym momencie odstąpił od już wprowadzanego spekulacyjnego systemu handlu emisjami CO2? Przy­ puszczalnie skorzystał z konsultacji z naukowcami z własnych, powtó­ rzę – własnych, australijskich uczelni, które są w pierwszej setce światowego rankingu uniwersytetów: University of Melbourne, University of Queen­ sland, Australian National University, Australian University of New South Wales, University of Sydney, Mona­ sh University, University of Western Australia. Z kolei uczelnią australijską legitymującą obecnie bardzo wojowni­ czego przeciwnika CO2 – Johna Coo­ ka – jest University of South Australia z Center for Climate Change Commu­ nication. Należy zaznaczyć, że John Cook, prowadzący blog Skeptical, nie jest z wykształcenia ani fizykiem, ani chemikiem, ani biologiem, ani mate­ matykiem, ani klimatologiem… lecz specjalistą od psychologicznej propa­ gandy (czyż nie dziwne podobieństwo z Alem Gore’em?). Z przykrością moż­ na zauważyć, że University of South Australia w rankingu wyższych uczelni na świecie The Times Higher Education World University Rankings 2020 zajmu­ je lokatę pomiędzy 251 a 300… i jest to lokata wyższa od najlepszych polskich wyższych uczelni w tej klasyfikacji. Jakie są w związku z powyższym perspektywy dla Australii? Australia ma względnie małą populację wobec posiadanych zasobów surowców na­ turalnych. Jej zasoby płytkie – łatwo i niewielkim kosztem dostępne – mo­ gą przy tym tempie eksploatacji i eks­ portu w ciągu najbliższych kilkunastu lat ulec wyczerpaniu, jednak te głęb­ sze jeszcze na wiele lat wystarczą nie­ wielkiej populacji Australii. Mała dy­ gresja odnośnie do Polski: w czasach komunistycznych Polska była jednym z największych producentów węgla na świecie i jego eksporterów. Wydobycie było akordowe, a w pewnym okresie nawet tzw. rabunkowe. Polski węgiel był eksportowany nawet do Japonii. Szkoda, że te łatwo dostępne pokła­ dy już zostały wyczerpane. Australia nie odejdzie ani od węgla, ani od jego eksportu… bo nie ma na razie innego wyjścia: dzięki wpływom z eksportu surowców względnie dobry poziom życia mieszkańców Australii jeszcze wiele lat może zostać utrzymany. Australia do końca nie marnuje swoich zasobów. Pokaźną część swo­ ich dochodów z eksportu przeznaczyła na szkolnictwo wyższe, na wykształ­ cenie swoich obywateli, co z pewnoś­ cią zaprocentuje w najbliższych latach. Po krótkotrwałej wpadce obroniła się przed zakusami spekulantów świade­ ctwami emisyjnymi i manipulantów cenami surowców energetycznych. Czy o tym zadecydowała wysoka ranga au­ stralijskich uniwersytetów? Czy kraje o niskiej randze swoich uniwersytetów są bezbronne wobec kłamstw?

Uczciwość podatków Już tylko zasygnalizujemy, że spekulacyj­ ny podatek od CO2 jest skrajnie nieuczci­ wy i niszczy polską i unijną gospodarkę. Wkrótce uzasadnimy, dlaczego jedynym uczciwym podatkiem jest podatek od energii. Aby był społecznie akceptowa­ ny, środki z niego powinny być przezna­ czone na szkolnictwo techniczne, gdyż gwarantuje ono rozwój i dobrobyt kraju także w czasach, gdy paliw węglowodo­ rowych i węglowych w Europie zabrak­ nie. Bierzmy przykład z Australii! K

R E K L A M A

*

MARKA GODNA ZAUFANIA PGNiG to jedna z najcenniejszych polskich marek, wysoko oceniana w wielu prestiżowych rankingach. Cieszymy się uznaniem naszych partnerów biznesowych, odbiorców indywidualnych i kontrahentów zagranicznych. Zapewniamy bezpieczeństwo energetyczne Polski poprzez stałe, niezakłócone dostawy gazu ziemnego.

*wg rankingu dziennika Rzeczpospolita


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O21

20

Historia jednego zdjęcia…

O S TAT N I A S T R O N A

Na zdjęciu nie widać kolorów Bejrutu i nie czuć 40°C upału o godz. 16:00. Restauracja, prowadzona przez małżeństwo Polki i Niemca, którzy serwują prawdziwe kiełbasy, ziemniaki i kiszone ogórki, i z ogródka której Krzysztof Skowroński z Kazimierzem Gajowym prowadzili audycję, znajduje się kilkaset metrów od pamiętnej eksplozji w bejruckim porcie przed niespełna rokiem. Już wcześniej Liban był w ogromnym kryzysie gospodarczym, spowodowanym głównie przez wieloletnią korupcję władz. Tuż po rozłożeniu studia okazało się, że akurat w czasie audycji przewidziano wyłączenie prądu, co obecnie w Libanie jest na porządku dziennym. Musieliśmy nadawać z ministudia na baterię. fot. Martin Seifert

Kościół pw. Świętych Piotra i Pawła w Obórkach Usytuowany w centralnej części wsi drewniany kościół wzmiankowany jest w dokumentach w 1335 r., co w zestawieniu z poświadczoną w 1337 r. własnością tej miejscowości umożliwia połączenie fundacji kościoła z miejscowym rodem Panów z Pogorzeli. Pogorzele herbu Grzymała należeli do znanych rodów średniowiecznej Polski i od momentu pojawienia się w XII w. na Śląsku byli jedną z najpotężniejszych rodzin. Przedstawiciele kolejnych pokoleń Panów z Pogorzeli pełnili wysokie godności i aż do XV w. widać ich

czynnikami atmosferycznymi. Analiza prof. Ważnego wykazała, że ściany nawy wzniesiono około 1483 r. Obecna konstrukcja dachu pochodzi z 1506 r. Natomiast z 1618 r. pochodzi zachowana niewielka konstrukcja dzwonna w wieży kościoła. Dzwon wykonano we Wrocławiu w 1849 r., o czym informuje data na płaszczu dzwonu. W 1684 r. wymieniono konstrukcję dachu nawy i belki stropowe. W 1685 r. strop nawy i prezbiterium pokryto polichromią o motywach kasetonów z rozetami oraz wicią roślinną

na najwyższych urzędach (świeckich i kościelnych) lub w roli ważnych doradców książąt z dynastii piastowskiej. Dzięki badaniom dendrochronologicznym wykonanym w 2020 r. przez prof. Tomasza Ważnego wiemy, że najstarszą częścią kościoła są drewniane ściany prezbiterium (południowa i wschodnia), wykonane z drewna jodłowego w 1447 r. Wówczas to właścicielem Obórek i patronem kościoła był Jan z Pogorzeli, występujący w źródłach w latach 1435–1447. Ściany zachowane są na całej wysokości, a od strony zewnętrznej pokryto je warstwami polepy glinianej i wapiennej, wymieszanej z sieczką słomianą w celu ocieplenia i zabezpieczenia drewna przed

wypełniającą pola. Na taką identyfikację pozwala zachowana inskrypcja na polichromii. Fundatorem polichromii był Cara Christoph von Mincowietz u. Schönfeld. W 1755 r. wzniesiono wieżę. Data widnieje na chorągiewce na szczycie hełmu, a także potwierdziły to badania dendrochronologiczne prof. T. Ważnego. Ostatnia ważniejsza przebudowa kościoła miała miejsce w 2 poł. XIX w. Wówczas to do nawy dostawiono, od strony południowej, kruchtę wejściową. Kościół został częściowo pozbawiony zabytkowego wyposażenia – gotycki tryptyk z ok. 1450–1460 r. przeniesiono do Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu. W kościele nadal

FOT. SŁAWOMIR MIELNIK

(†1273). Po Boguszu (†1309–1314) Obórki odziedziczyli jego synowie: Henryk (Heinczke) i Gunter – bracia wpływowego Przecława z Pogorzeli, który w latach 1341–1376 pełnił godność biskupa wrocławskiego. Obórki jako własność Pogorzelów wymieniane są również w dokumencie wystawionym w Brzegu 14 listopada 1385 r., w którym to bracia Zygmunt i Jan z Pogorzeli sprzedali 5 grzywien rocznych odsetek z Pogorzeli i Obórek dla wrocławskich dominikanów. Miejscowość została również wymieniona w 1389 r., kiedy to bracia Zygmunt i Jan z Pogorzeli sprzedali dobra we wsi Obórki (Schonfelt) Janowi Onerowi, mieszczaninowi nyskiemu. W rękach tego wpływowego, zasłużonego dla Polski, Śląska, Kościoła katolickiego i księstwa brzeskiego miejscowego rodu rycerskiego Obórki pozostały co najmniej do 1448 r., kiedy to w źródłach jako właściciele wsi wymienia się braci Zygmunta z Pogorzeli i Jana z Pogorzeli.

FOT. SŁAWOMIR MIELNIK

Mimo ogromnej wartości zabytkowej, historycznej, artystycznej i naukowej, kościół w Obórkach jest obiektem opuszczonym i zaniedbanym, choć pojawia się na folderach promujących region.

FOT. SŁAWOMIR MIELNIK

J

est jednym z najstarszych w Polsce kościołów drewnianych. Ma niezwykły klimat, cenny polichromowany strop patronowy i malowidła ścienne pod tynkiem. Leży na tzw. Szlaku Polichromii Brzeskich i choć dzisiaj jest zamknięty dla zwiedzających, to wkrótce może się to zmienić za sprawą podjęcia współpracy obecnego właściciela z opolskimi społecznikami, w tym z Fundacją „Dla Dziedzictwa” i Fundacją „Opolskie Dziouchy”. Obórki położone są nieopodal Olszanki, przy drodze prowadzącej z Krzyżowic do Przylesia. Już sama przedwojenna nazwa wsi Obórki – Schönfeld – określa genezę i wskazuje na lokację wsi na tzw. prawie niemieckim. Schönfeld – to stara nazwa niemiecka o znaczeniu kulturowym i – jak przekonują językoznawcy – oznacza „piękne, urodzajne pole”. Pierwsze wzmianki na temat miejscowości pochodzą z ok. 1300 r. Wówczas jej właścicielem był Bogusz z Michałowa i Pogorzeli, syn Przecława

FOT. SŁAWOMIR MIELNIK

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

można podziwiać kamienną, renesansową chrzcielnicę z XVI w., ambonę, stalle i ławy z XVII w., czy przepiękne gotyckie okucia drzwi z powtarzającym się motywem rombu i półkola. Wart uwagi jest także dzwon z 1849 r. odlany w ludwisarni Klagemanna we Wrocławiu. Drewniany kościół pw. Świętych Piotra i Pawła w Obórkach pochodzi zatem z XV w., z fundacji katolickiego rodu Panów z Pogorzeli. W latach 1534– 1945 należał do miejscowych ewangelików. Po zakończeniu II wojny światowej był opuszczony, po czym w 1965 r. stał się własnością polsko-katolickiej wspólnoty wyznaniowej. W dniu 29 kwietnia 1963 r. obiekt wpisano do rejestru zabytków województwa opolskiego (nr 679/63). Pierwszy powojenny remont wykonano w latach 1963–1965 (m.in. remont dachu oraz konstrukcji wieży), a kolejny w 1994 r. (m.in. przełożenie gontu, remont poszycia wieży, otynkowanie ścian wewnętrznych). Kościół otacza oszkarpowany gotycki mur wzniesiony z kamieni

polnych. Obok bramy wejściowej rosną stare lipy drobnolistne, które powinny być objęte ochroną w postaci nadania statusu pomników przyrody. Drzewa są siedliskiem dzikich pszczół. Kościół pw. Świętych Piotra i Pawła w Obórkach jest cennym zabytkiem w skali kraju i kandydatem do prestiżowego statusu Pomnika Historii. Mimo ogromnej wartości zabytkowej, historycznej, artystycznej i naukowej, zabytkowy kościół w Obórkach jest obiektem opuszczonym i zaniedbanym, choć pojawia się na folderach promujących region. W wyniku braku zainteresowania ze strony służb konserwatorskich, władz samorządowych i kościelnych oraz właścicieli i mieszkańców średniowieczna świątynia niszczeje. Czy podzieli ona los drewnianych obiektów sakralnych, które strawił pożar? Wtedy wioska o średniowiecznych korzeniach zostanie pozbawiona najcenniejszej budowli i szans na rewitalizację. Będzie wówczas jeszcze jednym miejscem na mapie Polski, o którym będą mówić: „tu był drewniany kościół…”. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.