Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 84 | Czerwiec 2021

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Kupuję u Obajtka

Międzymorze, Trójmorze, inwestycje i rola Funduszu Trójmorza

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 84 Czerwiec · 2O21

9 zł

w tym 8% VAT

VECTORSTOCK.COM

Trzymam kciuki za obecny rząd, mam spore zaufanie do Kaczyńskiego, wierzę w skuteczność szczepionek i konieczność przystąpienia do Funduszu Odbudowy, sądzę, że na sytuację w kraju wpływają wywiady państw wrogich i zaprzyjaźnionych, oglądam TVP Info, ukradkiem podczytuję „Gazetę Polską” i jestem notorycznym heteroseksualistą. Jan Martini

Zwiastunem szerszej koncepcji współpracy Polski z krajami regionu była umowa o współpracy gospodarczej między rządami URL a RP. Niemal w przeddzień Bitwy Warszawskiej, 6 VIII 1920 r. – w Bulduri pod Rygą zebrali się przedstawiciele Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii, Polski i Ukrainy petlurowskiej. 31 VIII 1920 r. podpisano układ. Mariusz Patey

Radio WNET Białystok 103,9 FM Wrocław 96,8 FM Kraków 95,2 FM Warszawa 87,8 FM

Krzysztof Skowroński

Następny numer „Kuriera WNET”

Redaktor naczelny

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

1 lipca

Nowy Polski Ład

Media regionalne w potocznym rozumieniu to środki masowego komunikowania ukazujące się lokalnie, „w regionach”, czyli poza centralnym ośrodkiem danego kraju, najczęściej jego stolicą. W Polsce zwyczajowo nazywamy tak wszystkie media wydawane poza Warszawą, których zasięg odbioru jest mniejszy niż ogólnopolski. „Media regionalne” to nie to samo, co „media lokalne”. Lokalne to te o najmniejszym zasięgu i co za tym idzie, najmniejszej sile oddziaływania, np. gaze­ ty czy portale gminne, powiatowe czy osiedlowe.

Bilans zamknięcia Polska Press w ocenach jej dziennikarzy

M

y mówimy tu o mediach regionalnych, czyli takich, dla których obszarem działania jest region, w naszym przypadku – najczęściej po prostu województwo. Jeszcze nie kraj, ale już nie jedno miasto czy jedna ulica. Regiony są różne, mają swoją specyfikę, tradycję, kulturę, inną sytuację gospodarczą i mimo bycia częścią tego samego kraju, różnią się poziomem rozwoju, a co za tym idzie, także życia swoich mieszkańców. Potrzebują więc odmiennych treści w informacjach i komentarzach, bo inne będą oczekiwania ich odbiorców. Wystarczy sobie uświadomić różnice między Warszawą a resztą kraju, między Śląskiem a Wielkopolską, Pomorzem czy Podkarpaciem. Funkcjonujące w nich media regionalne powinny być też różnorodne, a więc przede wszystkim powinny mieć różnych właścicieli, by faktycznie mogły prezentować różne poglądy. Do roku 2020, czyli przez ponad 30 lat po podpisaniu porozumienia Okrągłego Stołu, po okresie dynamicznego ilościowego rozwoju w latach 90., postępowała systematyczna degradacja znaczenia i jakości mediów regionalnych w polskim systemie prasowym. Świadczy o tym systematycznie

Jaki monopol? Polska Press Grupa powstała w marcu 2015 r. po fuzji koncernu Polskapresse i Mediów Regionalnych. Zmiana ta zakończyła etap konsolidacji obu wydawnictw, będący efektem zakupu Mediów Regionalnych przez Polskapresse. Skandalicznego zakupu, powiedzmy

to wprost, bo oddawał ostatnie gazety regionalne w ręce niemieckiego potentata. Polska Press Grupa jest częścią Verlags­gruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej przez wiele lat tylko w Niemczech i Polsce. Od niedawna wydawca ma swoje spółki-córki także w Czechach. Wspomniana wyżej fuzja była tylko formalnością; ta zasadnicza, która ostatecznie przesądziła o monopolizacji rynku prasy regionalnej, miała miejsce w listopadzie 2013 roku. To wówczas Grupa Polskapresse sfinalizowała zakup Mediów Regionalnych od brytyjskiego funduszu Mecom. Stało się to możliwe dzięki trudnej do zrozumienia i akceptacji zgodzie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. O transakcji poinformowano w lapidarnym komunikacie przesłanym do pracowników spółki. „Zakup Mediów Regionalnych jest dla Polskapresse najważniejszym wydarzeniem w historii firmy. Jesteśmy dumni, że będziemy mogli razem pracować i wspólnie tworzyć przyszłość jednej z największych grup medialnych w Polsce” – można było w nim przeczytać. W wyniku transakcji powstała grupa medialna wydająca wówczas 20 dzienników regionalnych, liczne

Polityka Polski. Konieczność zdecydowania i konsekwencji Z posłem Januszem Kowalskim, byłym sekretarzem stanu w Min. Aktywów Państwowych, przewodniczącym Parlamentarnego Zespołu ds. Suwerenności Energetycznej, rozmawiają Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey Panie Ministrze, w latach 2006– 2008 pracował Pan w Departamencie Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii w Ministerstwie Gospodarki, gdzie współpracował Pan z wiceministrem gospodarki dr. Piotrem Naimskim. Był Pan także członkiem prezydenckiego zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego w latach 2009–2010. W 2007 r. pełniłem funkcję członka

rady nadzorczej spółki Investgas SA z grupy kapitałowej PGNiG SA, odpowiedzialnej za budowę gazociągu Baltic Pipe. Projekt ten został niestety wstrzymany na początku 2008 r. przez Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Później, od lutego 2008 r., pracowałem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego u śp. Władysława Stasiaka, a potem, na jego zaproszenie, także w Kancelarii Prezydenta RP w Zespole

ds. Bezpieczeństwa Energetycznego, u prof. Andrzeja Zybertowicza. Dzisiejsza polityka zmierzająca ku dywersyfikacji dostaw nośników energii skupiła się na gazie. Mamy w tym pewne sukcesy – gazoport działa, proces realizacji Baltic Pipe trwa. Jednak w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego powstała koncepcja spółki Sarmatia,

2

Odrzucony demiurg Poprzez radykalną publicystykę antylustracyjną odwrócił od swojej wcześniejszej postawy… Można mieć do niego żal, ale nie należy wywodzić, że Adam Michnik jest demonem. Łukasz Jankowski, Roman Graczyk

5

Przywilej czy należność?

Jolanta Hajdasz malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz ich coraz bardziej marginalne znaczenie w publicznym życiu polskich regionów czy województw. Najbardziej bulwersującą cechą rynku mediów regionalnych jest monopolizacja prasy. Jest to zjawisko szczególnie groźne z punktu widzenia zasad państwa demokratycznego i wolności słowa, opisywane jako naganne we wszystkich podręcznikach i ekonomii, i teorii komunikowania masowego. U nas, w Polsce, stało się groźne podwójnie, ponieważ tym regionalnym monopolistą stał się koncern będący własnością innego państwa. Prawie wszystkie największe regionalne dzienniki do 1 marca 2021 r., czyli do momentu ich zakupu przez PKN Orlen, były własnością niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau o nazwie Polska Press Grupa.

Moja minimalna emerytura przedsiębiorcy nie zostanie ponownie opodatkowana. Z wdzięczności aż się popłakałem. Nieopodatkowane po raz drugi 2000 złotych. Nowy Polski Ładzie, dziękuję! Jan A. Kowalski

tygodniki płatne i bezpłatne oraz bezpłatny dziennik „Nasze Miasto”. Posiadała ponad 60 serwisów internetowych oraz kontrolowała 11 drukarni. Kuriozalnie brzmiała przy tym informacja, że „zgodnie z decyzją UOKiK, Polskapresse finalnie ma kontrolować tylko 19 dzienników regionalnych, bo musi w ciągu roku sprzedać ukazujący się w województwie lubelskim „Dziennik Wschodni”. Wynikało to z faktu, że spółka w tym regionie wydaje też konkurencyjną gazetę… „Polska Kurier Lubelski”. Komunikat był taki, jakby faktycznie UOKiK swoją decyzją przeciwdziałał monopolizacji rynku, przynajmniej w województwie lubelskim. UOKiK zaczął postępowanie sprawdzające, czy Polska Press Grupa wykonała nałożony przez urząd warunek przejęcia jesienią 2013 roku Mediów Regionalnych, czyli czy rzeczywiście odsprzedała innemu podmiotowi „Dziennik Wschodni”, co było warunkiem zgody na tę transakcję, ale i tak nie zmienia to faktu, iż w Polsce doszło do sytuacji niespotykanej w żadnym kraju europejskim. Praktycznie cała prasa regionalna znalazła się w rękach jednego, zagranicznego koncernu. Cały artykuł można przeczytać na s. 4–7 „Wielkopolskiego Kuriera WNET”

której udziałowcami zostali narodowi operatorzy ropociągów z Polski, Litwy, Ukrainy, a także azerski koncern wydobywczy SOCAR. W przypadku powodzenia tego projektu wytworzyłby się ekosystem biznesowy m.in. na Ukrainie czy w Gruzji, związany z rynkiem Polski, a nie z Federacją Rosyjską. Część środków, które teraz płacimy za transport ropy, nie trafiałaby na Białoruś czy do międzynarodowych przewoźników, ale do krajów, w których mamy także interesy polityczne. Czas rządów PO to zamrożenie tego projektu. Czy widzi Pan szanse, by zrealizować go w obecnych warunkach? Co musiałoby się stać, by ropa popłynęła do polskich i czeskich rafinerii tym szlakiem? Dokończenie na str. 4

Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki. Zygmunt Zieliński

6

Świat według Schwaba „Homo schwabus to nowy człowiek, którym mamy stać się, aby ponadnarodowe korporacje mogły zwiększać swoje zyski i władzę”. Tym razem w 75 lat się nie wywiniemy. Nie dajmy się więc oszwabić! Adam Gniewecki

10–11

Pechowi likwidatorzy Putina Dziennikarze śledczy obnażyli intelektualny niedostatek GRU – służby, która dysponuje truciznami, ale nie potrafi odnaleźć się w świecie swobodnej wymiany informacji. Rafał Brzeski

12–13

Komu wierzyć? Przez 100 dni prześledziłem 9102 wpisy poważnych NOP, w tym 78 zgonów. Opis objawów może być różny od faktycznych. Oficjalnie w Polsce nie było zgonu po podaniu szczepionki. Paweł Zastrzeżyński

14

ind. 298050

W

łaśnie słucham w Radiu Wnet konferencji prasowej rodziców Romana Protasiewicza, którzy dramatycznie apelują do świata o pomoc w uwolnieniu porwanego przez reżim Łu­ kaszenki syna. Nie tracą nadziei, że wolny świat ma klucze do więzień Łukaszenki. Niestety ich wiara na razie jest płonna. Wprawdzie państwa demokratyczne wprowadzają rozmaite sankcje, ale jeśli nie mają odwagi uznać prostego faktu, że politykę Łukaszenki kreuje mieszka­ niec Kremla, ich wysiłki dyplomatyczne na pewno nie będą skuteczne. Rosja prowadzi wojnę hybrydową w wielu obszarach świata. W ostatnich miesiącach prezydent Putin pokazu­ je swoją siłę i udowadnia bezkarność, śmiejąc się w nos prezydentowi Bideno­ wi. Podczas gdy na Białorusi setki ludzi siedzą w aresztach i koloniach karnych, główny lokator Białego Domu ogłasza koniec sankcji dla budowniczych Nord­ stream2, dając do zrozumienia, że część świata, w którym przyszło nam żyć, ma w głębokim poważaniu. Dla prezydenta Stanów Zjednoczonych liczą się stosun­ ki z Moskwą i Berlinem i wydaje się, że poza strategią zamykania oczu nie ma innego pomysłu na pokazanie znaczącej w świecie roli Ameryki. Czas „pax ame­ ricana” odchodzi do przeszłości. Cały wysiłek Donalda Trumpa odbudowania dominującej pozycji USA został straco­ ny. Bombowce rosyjskie latają nad Mo­ rzem Śródziemnym, łodzie podwodne pływają u wybrzeży Wielkiej Brytanii, wojska rosyjskie wciąż stoją na granicy z Ukrainą, a protegowany prezydenta Putina z Mińska porywa samoloty. Tym­ czasem Biden prasuje koszule, szykując się do szczytu i rozmów na temat świata z kimś, kogo jeszcze kilka miesięcy temu nazwał mordercą. Komentując te zdarze­ nia, Jacek Saryusz-Wolski stwierdził, że na spotkanie z przywódcą Rosji prezydent Biden jedzie bez żadnych kart w ręku. Z kolei politycy UE wprowadzają sankcje przeciwko Białorusi, udając, że to jest spór z jej dyktatorem. A najsilniej­ sze państwo Unii liczy potencjalne zyski ze współpracy z Rosją. W tym kontekście (interesów niemieckich) warto zauważyć wypowiedzi wpływowej eurodeputowa­ nej Róży Thun, domagającej się sankcji dla Polski. Nie jest ona niestety jedynym polskim politykiem pragnącym za po­ mocą europejskich pieniędzy (a właś­ ciwie ich braku) zdestabilizować sytua­ cję polityczną nad Wisłą, w kraju, który z perspektywy rodziców Romana Prota­ siewicza jest źródłem nadziei i miejscem, w którym mogą we względnym poczuciu bezpieczeństwa oddychać wolnością. Białoruś, Ukraina, bezpieczeństwo krajów bałtyckich to jak najbardziej na­ sza sprawa. Dlatego Media Wnet anga­ żują się w nią, a Radio Wnet udostępnia antenę na audycje w języku białoru­ skim. Chcemy, żeby rodzice Romana bezpiecznie spotkali się z synem we własnym domu, bo wiemy, że to ozna­ czałoby i nasze bezpieczeństwo. Ale droga do tego daleka. Tym bardziej, że do tej klasycznej geopolitycznej układanki trzeba dodać koncepcję, o której w kolejnych wydaniach „Ku­ riera WNET” pisze Adam Gniewecki. Zaczął od Black Rock, funduszu dyspo­ nującego bilionami dolarów, przez opis działań Billa Gatesa, a w tym numerze zajął się szefem Forum Ekonomicznego w Davos, Klausem Schwabem. Co się z tego wszystkiego wykluje, nie wiemy. A ja przypominam Państwu, że trwa nieoficjalna konsultacja na temat formatu naszej gazety. Głosy oczywi­ ście są podzielone, ale rysuje się pew­ na przewaga zwolenników zmiany. Nie podejmiemy pochopnej decyzji, ale z uwagą wczytujemy się w argumenty. Życzę Państwu miłej lektury. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

2

AKTUALNOŚCI Trochę czasu minęło od kolejnej rocznicy tragedii smoleńskiej, ucich­ ła medialna wrzawa wywołana filmami Ewy Stankiewicz-Jørgensen i podkomisji kierowanej przez Antoniego Macierewicza. Można więc spojrzeć na to z pewnym dystansem.

dzisiaj metodami cyfrowymi, stosując zaawansowane programy, co pokazały zresztą oba filmy i czego jakoś nie wyśmiano. Modele uproszczone służą raczej do zaprezentowania pewnych zjawisk i ich skutków laikom, i taki był cel tych ekspertów. Zarówno parówka, jak i puszka są bryłami o kształcie zbliżonym do kadłuba samolotu i jak on pokrytymi relatywnie mocnymi powłokami. Gotowanie parówki powoduje wzrost temperatury i ciśnienia w jej wnętrzu. To ciśnienie rozrywa skórkę parówki tak jak wybuch wewnątrz samolotu rozrywa jego powłokę. Z kolei uderzenie młotkiem w puszkę odkształca ją tak, jak odkształca się kadłub wskutek kolizji z obiektem zewnętrznym, np. powierzchnią. No, ale parówki i samolot to temat dla kabaretu. Gdyby niedouczeni prześmiew-

filmach nie ma zarzutów dotyczących składu Państwowej Komisji. Krytykowany jest jedynie sposób jej pracy, przede wszystkim brak wykonania podstawowych badań wraku i ciał ofiar oraz symulacji i eksperymentów. A bez tego nawet najlepsi fachowcy nie stworzą rzetelnego raportu.

Smoleńska mgła

J

Zbigniew Kopczyński

Po co wdawać się w niepewną merytoryczną dyskusję, zwłaszcza gdy argumentów mało, skoro można zhejtować i ośmieszyć, korzystając z rezonatorów zaprzyjaźnionych mediów? cy uważali w szkole na lekcjach fizyki, wiedzieliby, że niejaki Izaak Newton odkrył rządzące wszechświatem prawo grawitacji, obserwując spadające jabłka. A przecież opisywanie ruchów odległych galaktyk dzięki obserwacji jabłka to większa beka niż smoleńska parówka. Czyż nie?

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

To, jak będzie wyglądała krytyka raportu, pokazała reakcja na wspomniane filmy. Główne opozycyjne media zapełniły się komentarzami określającymi je jako skandaliczne i kłamliwe. Nie mogłem się tylko ani dopatrzeć, ani dosłuchać, ani doczytać, na czym polega ich skandaliczność i jakie zawarte są w nich kłamstwa. Ale to klasyka. Tak było od samego początku. Ci, którzy podważali wersję oficjalną, byli atakowani – a były to ataki personalne, a nie merytoryczne – i ośmieszani. Przypomnę głośne wyśmiewanie się z przedstawionych przez członków Podkomisji porównań do parówki i puszki po piwie. Wyśmiewanie wynikające w najlepszym razie z zupełnego braku pojęcia o naukach ścisłych i technice. Trudno rozbijać ileś razy tupolewa, by sprawdzić, jak zachowa się w różnych sytuacjach. Stąd stosuje się modelowanie. Precyzyjne wyniki uzyskuje się

U

proszczone modele stosuje się często do wyjaśniania zjawisk wykorzystywanych w bardziej skomplikowanych systemach. Ot, taki balonik – zwykły, odpustowy, radość dla dzieci. Gdy go nadmuchamy i puścimy bez zakręcenia końcówki, zacznie latać jak szalony, aż ujdzie z niego nadmuchane powietrze. W ten sposób możemy pokazać dziecku, czym jest III zasada dynamiki – tegoż Newtona właśnie – i jak działa silnik odrzutowy. Dzięki zrozumieniu tego, co dzieje się z odpustowym balonikiem, możemy budować samoloty, jak ten rozbity w Smoleńsku,

jak i wysyłać sondy poza Układ Słoneczny. Tylko czy są to w stanie zrozumieć absolwenci gender studies? Jedynym w miarę konkretnym, acz pozornie, głosem krytycznym wobec Podkomisji, jest krążące po sieci zestawienie kompetencji członków komisji M. Laska i A. Macierewicza. Wynika z niego olbrzymia przewaga merytoryczna komisji Laska. Zestawienie dobrane dość wybiórczo, więc nie ma sensu wymienianie współpracujących z Antonim Macierewiczem ludzi

Redystrybucja zamiast powrotu do źródeł naszej wielkości

Nowy Polski Ład Jan A. Kowalski

N

ajpierw, korzystając z oficjalnej strony Prawa i Sprawiedliwości, wymienię „filary Nowego Ładu”. • Plan na zdrowie. • Uczciwa praca – godna płaca. • Rodzina i dom w centrum życia. • Polska – nasza ziemia. • Dobry klimat dla firm. • Złota jesień życia. Cztery pozostałe, zapewniające Polaków, jak dobrze się nam będzie żyło, pozwalając rządzić Prawu i Sprawiedliwości jeszcze przez co najmniej dwie kadencje, zostawmy propagandystom. Na początek podzielę się smutną dla mnie informacją. Stała czytelniczka naszej największej w Polsce gazety miesięcznej oświadczyła, że rezygnuje definitywnie z jej kupowania. Przeze mnie, bo nie chwalę rządów Prawa i Sprawiedliwości, a co gorsza, pozwalam sobie na krytykę Partii i rządu. Do Szanownej Czytelniczki apeluję: proszę czytać innych autorów, którzy w całej rozciągłości popierają linię Partii i rządu. Przez jednego niedowarzonego autora nie może Pani rezygnować z lektury tak zacnego pisma. To może wytłumaczę też pozostałym czytelnikom, co uważam za swoją misję zawodową. Po pierwsze, nie kłamać. Po drugie, nie kłamać. Po trzecie, pisać prawdę. Także prawdę

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

niewygodną dla rządzących naszą piękną ojczyzną. W interesie obywateli i dla opamiętania się rządzących. Nic więcej mną nie kierowało, nie kieruje i kierować nie będzie. Amen. Zatem zaczynam!

to z pewnością Unię Europejską, wyznawców Gai i Billa Gatesa.

2. Uczciwa praca – godna płaca Brawo! Najmniej zarabiający Polacy nigdy nie powinni płacić podatków. Zwiększenie ulgi podatkowej z 8 000 do 30 000 złotych to gwarantuje. Cieszy także podniesienie 1. progu podatkowego z 85 000 do 120 000 złotych. Czy to jednak jest wielki sukces? Nie zapłacą podatku najmniej zarabiający. Zatem dokonuje się akt sprawiedliwości społecznej. Jednak podniesienie progu podatkowego już tak wielkim sukcesem nie jest. Gdy był ustanawiany na poziomie 85 000 w roku 2009, najniższe zarobki wynosiły 1300 zł brutto. Ponieważ obecnie wynoszą 2600 zł brutto, to wypadałoby go chyba podnieść przynajmniej do wysokości 190 000 zł dochodu. Natomiast mowa o dorównaniu do poziomu Francji czy Niemiec jest jednak nadużyciem intelektualnym. Porównajmy obciążenia podatkowe dla rodziny z dwójką dzieci w Polsce i we Francji. Kwota wolna od podatku w wysokości 30 000 złotych w Polsce i 48 000 (10 640 euro) jeszcze nie wyjaśnia problemu. Ważniejszy jest sposób opodatkowania rodziny. Opodatkujmy zatem klasę średnią, czyli zarabiającą w Polsce 90 000 złotych rocznie. Mąż zarabia tyle i jego żona również. Razem 180 000 zł rocznie. Małżonkowie mają dwójkę dzieci.

1. Plan na zdrowie Szlachetny to plan, który zakłada zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 7% PKB. Zwiększenie wydatków jest konieczne. Jednak covid-19 w ciągu jednego roku obnażył brutalną prawdę. To, że polskie lecznictwo jest chore i ledwo zipie. I to, że bardziej interesuje się leczeniem niż zdrowiem Polaków. Leczenie na covid-19 było najbardziej opłacalnym rodzajem leczenia. W dwójnasób wynagradzanym przez zwierzchności światowe i krajowe. Opłacalność covid-19 do tego stopnia zablokowała diagnozowanie innych przypadłości, że w kraju nie wystąpiła nawet drobna fala corocznej grypy. Zarządzona przez władze koncentracja szpitalnych pułków na jednoimiennym covidzie spowodowała drastyczny wzrost śmiertelności w schorzeniach pozbawionych priorytetu i lekarzy. Do tego stopnia, że zmarło nas więcej o 84 000. Dlatego, chociaż cieszy zwiększenie nakładów na lecznictwo, to martwi sposób zarządzania leczeniem Polaków. Jeżeli w dalszym ciągu rząd będzie decydował, kogo lekarze powinni leczyć, to wymrzemy wkrótce do poziomu 25 milionów. Ucieszy

o niekwestionowanym dorobku w różnych dziedzinach, bo analiza katastrofy lotniczej wymaga badań w bardzo szerokim zakresie. Autorzy zestawienia zapomnieli o komisji generał Antoniny. A tam dopiero byli fachowcy. Tak dobrzy, że specjalistom od Laska zostało jedynie przepisać rosyjski raport, co skrzętnie uczynili. Ale to nic. Prawdziwym mistrzem jest autor sms-a rozsyłanego wkrótce po upadku tupolewa, w którym bezbłędnie wskazał przyczynę tragedii.

Gdy weźmiemy pod uwagę czas wysłania tej ekspertyzy, widzimy, że dłużej trwało wpisywanie wiadomości w smartfonie niż rozszyfrowanie przyczyny katastrofy. Geniusz, po prostu geniusz! Jego diagnoza była tak trafna, że komisji rosyjskiej, a za nią polskiej, pozostało już tylko napisać uzasadnienie. Omawiane zestawienie tylko pozornie jest konkretnym głosem w dyskusji. W rzeczywistości sprowadza ją na manowce. Otóż w obu prezentowanych

W Polsce na dwójkę dzieci dostaną ulgę w wysokości 1100 złotych rocznie. Zatem 180 000 – 60 000 bez podatku = 120 000 złotych x 17%(podatku) = 20 400 zł – 2200 = 18 200 podatku do US. (Liczę trochę teoretycznie, ponieważ obecny dochód małżonków pozwalający na ulgę wynosi maksymalnie 112 000). We Francji podatek rodzinny płaci się według schematu 1+1+0,5+0,5. Zakłada się, że na utrzymanie dziecka potrzeba przynajmniej połowy kosztów dorosłego. O tym, że trzecie dziecko liczone jest jako +1, już nawet nie wspomnę. Po co denerwować rodziny wielodzietne. Zatem dochód 180 000 złotych: 3 (1+1+0,5+0,5) = 60 000. 60 000 – 48 000 (nieopodatkowane) = 12 000. I taki dochód podlega podatkowi w wysokości 11%, czyli wynosi 1 320 zł (293 euro dla 1e =

zagrożenie dla kredytobiorców, banków i finansów państwa. Jedyne, co powinno zapewnić państwo polskie i jest to w jego mocy, to przygotowanie atrakcyjnych terenów uzbrojonych w centrach i na obrzeżach dużych miast. Jest tej, najczęściej już uzbrojonej ziemi mnóstwo. Terenów kolejowych, wojskowych i innych. Tanie budownictwo spółdzielcze, grupujące młodych ludzi chcących uczestniczyć w budowie własnego mieszkania (tak za komuny powstały całe osiedla), mogłoby rozwiązać cały polski głód mieszkaniowy. We wszystkich spółkach zarządzających tymi terenami zasiadają członkowie i rodziny obozu rządowego. I doprawdy nie rozumiem ostatniego wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla Interii, w którym daje do zrozumienia, że spółki te nie są mu podległe. I nie

Jeżeli w dalszym ciągu rząd będzie decydował, kogo lekarze powinni leczyć, to wymrzemy wkrótce do poziomu 25 milionów. Ucieszy to z pewnością Unię Europejską, wyznawców Gai i Billa Gatesa. 4,50 zł). Oczywiście rodzina francuska nie zapłaci ani grosza podatku, bo może skorzystać z wielu ulg nie przysługujących rodzinie polskiej. Miejmy zatem jasność co do naszej rodzinnej pozycji w Europie.

są podległe władzom Prawa i Sprawiedliwości. Komu zatem podlegają? Mafii deweloperskiej, która jakoś nie ma problemu z pozyskiwaniem tych terenów?

4. Polska – nasza ziemia

3. Rodzina i dom w centrum życia

Chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Powinny zostać zniesione wszelkie durne ograniczenia dla rolników chcących sprzedawać swoje produkty miastowym. Przede wszystkim powinny zostać natychmiast zlikwidowane nigdzie na świecie nie stosowane wymogi sanitarne dla drobnej produkcji

Ten punkt programu opisałem na wnet.fm w felietonie 70m2+. Zniesienie bariery biurokratycznej dla małych domów należy docenić i pochwalić. Jednak punkt o zakupie mieszkań bez wkładu własnego niesie duże

.

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

rolnej. Przy produkcji dżemu lub serów. Ale powinny też zostać uruchomione lub odzyskane zakłady przetwórstwa rolnego. Zostały sprzedane w ręce niemieckie i ukraińskie i teraz dyktują ceny skupu wykańczające producentów rolnych.

5. Dobry klimat dla firm – to mnie cieszy Będąc drobnym przedsiębiorcą, od wielu lat oczekuję dobrego klimatu Tylko czy składka zdrowotna w wysokości 9% od uzyskanego dochodu zapewni mojej firmie dobry klimat? Zamiast 19% podatku liniowego wprowadzonego w 2004 roku przez SLD-owski rząd Leszka Millera – przypominam PiS-owcom – zapłacę teraz 27% podatku! Duszno mi, przepraszam. Nowy Polski Ładzie – apeluję do Ciebie – nie zarzynaj złotej kury polskiej gospodarki! Nie psuj klimatu, jeżeli nie możesz go poprawić.

6. Złota jesień życia Jeszcze parę lat i zasiądę w kapciach przed telewizorem, oglądając disco polo Jacka Kurskiego i Wiadomości informujące o kolejnych sukcesach rządu Prawa i Sprawiedliwości. I kłamstwach Platformy Obywatelskiej sprzed 24 lat (to dranie!). I to chyba jest najbardziej pozytywny punkt Nowego Polskiego Ładu. Moja minimalna emerytura przedsiębiorcy, wpłacającego 1500 złotych miesięcznie do ZUS i płacącego rocznie po kilkadziesiąt tysięcy podatku dochodowego, i generującego podatek VAT dla skarbu państwa powyżej 100 000 zł rocznie, nie zostanie ponownie opodatkowana. 2000 złotych wykorzystam na tańce, hulanki i swawolę. Wreszcie będę miał na to czas. Z wdzięczności aż się popłakałem. Nieopodatkowane po raz drugi 2000 złotych. Nowy Polski Ładzie, dziękuję . K

Nr 84 · CZERWIEC 2O21  ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 29.05.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

ednak gwoli sprawiedliwości należy zauważyć, że – paradoksalnie – to film Podkomisji Macierewicza pokazuje eksperyment przeprowadzony właśnie przez komisję Laska, choć sama Państwowa Komisja specjalnie się nim nie chwali. A to z tego powodu, że wykazał on jak najbardziej prawidłowe działania polskich pilotów, co zaprzecza głównej tezie oficjalnego raportu. Oba filmy pokazały natomiast ogrom pracy ekspertów związanych z komisją Macierewicza. Mrówcze skanowanie każdego elementu bliźniaczego tupolewa, tworzenie modeli cyfrowych, komputerowe symulacje itp. Ci, którzy oglądali Konferencje Smoleńskie, wiedzą, że zaprezentowano jedynie część wielodyscyplinarnych badań. Badań, których autorzy przedstawiali nie tylko wyniki, ale też założenia, z których wyszli, i metody, jakimi doszli do prezentowanych wniosków, tak by można było je zweryfikować. Swego czasu profesor Binienda zachęcał polskich naukowców do sprawdzenia przeprowadzonych przez niego symulacji, oferując chętnym używane narzędzie – unikalny program komputerowy. Odpowiedziało mu echo. Po co wdawać się w niepewną merytoryczną dyskusję, zwłaszcza gdy argumentów mało, skoro można zhejtować i ośmieszyć, korzystając z rezonatorów zaprzyjaźnionych mediów? Żmudnych, naukowych analiz nikt nie będzie czytać, a mem z Macierewiczem i parówką obejrzą miliony. To, co mogliśmy obserwować po emisjach przywołanych filmów, to tylko przedsmak tego, co czeka nas po opublikowaniu raportu końcowego. Pytanie tylko, czy i kiedy raport ten będzie opublikowany? A bez tego mgła, zasłaniająca smoleńską tragedię, nie opadnie. K

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

W

brew licznym zapo­ wiedziom, nie otrzymaliśmy oczekiwanego raportu Podkomisji. Co więcej, w łonie tejże Podkomisji doszło do poważnych konfliktów, skutkujących odejściem kilku jej członków. Z wypowiedzi obu stron można wysnuć wniosek, że Antoni Macierewicz, którego zasługi na tym polu są nie do podważenia, nie radził sobie z koordynacją badań naukowych. Konflikt ten poważnie utrudnia publikację raportu, a przede wszystkim daje amunicję krytykom, podważającym jego rzetelność. Tak będzie z pewnością atakowany, choć z wypowiedzi byłych już członków Podkomisji wynika, że chodziło im o sposób kierowania Podkomisją, a nie o główne wnioski wynikające z przeprowadzonych badań i analiz.


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

W

e czwartek 6 maja informowałem słu­ chaczy Radia Wnet o apelu wojskowych francuskich. Armia, zwana Wielką Niemową, przemówiła. Wezwała władze do ratowania Francji zagrożonej upadkiem. Tak zwany Apel Generałów podpisało dwudziestu eme­ rytowanych generałów, 100 wyższych oficerów i tysiąc innych żołnierzy. Opub­ likował go wielkonakładowy tygodnik „Valeurs Actuelles”. Odezwała się trzecia siła. Macron pragnął tylko dwóch. Podejmując starą taktykę Mitterranda, starał się demo­ nizować Marinę Le Pen, aby stworzyć wrażenie, że na francuskiej scenie poli­ tycznej liczy się tylko ich dwoje: Marina Le Pen i on. Marina, którą w ostatecznej rozgrywce łatwo przecież pożre. Już te­ raz zaczął się jej dobierać do skóry. Sta­ re metody okazały się skuteczne, po co więc szukać nowych? W poprzednich wyborach, w 2017 roku, były premier François Fillon został utrącony oskarże­ niem o chowanie publicznych dotacji do własnej kieszeni, ponieważ zatrud­ niał żonę – Penelopę – na etacie kon­ sultantki. Ostatecznie robił to, co mniej więcej wszyscy francuscy parlamenta­ rzyści. No tak, ale tamci nie kandydo­ wali do najwyższego urzędu i nie byli najgroźniejszym przeciwnikiem obec­ nego prezydenta. Ostatnio pojawiają się uparte, po­ dobne oskarżenia pod adresem Mariny Le Pen. Przewodnicząca RN (Rassem­ blement National, Zjednoczenia Na­ rodowego) miała zatrudniać personel partyjny z dotacji Unii Europejskiej przeznaczonych na inne cele. W tej coraz bardziej napiętej sytu­ acji odezwał się niespodziewanie trzeci partner, armia, która nie poprzestała na poprzednim apelu. W poniedziałek 10 maja tygodnik „Valeurs Actuelles” opub­ likował następny apel, anonimowy tym razem, gdyż chodzi o kadrę czynną. Ty­ siące żołnierzy i oficerów armii czynnej, którym za złożenie podpisu grożą naj­ bardziej surowe sankcje, poparło swo­ ich starszych towarzyszy broni. Zamiast komentarza przekazuję Państwu tę odezwę, którą postarałem

P

atrzę z mostu na Nysie (Łuży­ ckiej) na lustro wody. Poziom jak zwykle. Jadę na zgorzele­ cką Riwierę, do Berzdorf, nad jezioro o tej samej nazwie. Jest wietrzny dzień. Fale jak na morzu. Wody jak lodu. No to gdzie tej wody brakuje? Jakoś nie widzę ubytku. Ale może się nie znam na wodzie. Tej wody zresztą jeszcze nie tak dawno temu nie było. Była za to dziura w ziemi. Drążono ją od 1835 roku, kiedy tutaj, na łużyckiej ziemi, odkryto węgiel brunatny. Z cza­ sem koparki i spychacze usunęły wieś Berzdorf, założoną najprawdopodob­ niej w XI lub XII wieku przez niemieckich kolonistów na ziemi Łużyczan. Była to jedna z nielicznych w tym regionie miejscowości o czysto nie­ mieckiej nazwie. Potem zlikwidowano inne wsie, już o swojsko brzmiących nazwach. A kiedy wydobycie węgla przestało się opłacać, wstrzymano je. I zaczęto realizację wielkiego projek­ tu o nazwie Region Rekreacji – Jezio­ ro Berz­dorfer See. W 2004 roku gi­ gantyczną rurą zaczęto odprowadzać wodę w Nysy do pokopalnianej dziury. Miała na 5 na 2 kilometry, w najgłęb­ szym miejscu zaś 72 metry. Dzisiaj, po latach nawadniania, jezioro zawiera 330 milionów metrów sześciennych wody, zajmując powierzchnię 960 hektarów. Zanim wybuchła wielka afera wo­ kół kopalni Turów (aczkolwiek już się na nią zanosiło), niemieckie organiza­ cje podające się za proekologiczne wystosowały list otwarty do premiera Saksonii, Michaela Kretschmera. Pre­ mier Saksonii jest wielkim zwolenni­ kiem przyjaźni saksońsko-rosyjskiej, a dobrosąsiedzkim projektem, jaki leży mu najbardziej na sercu, jest pro­ ekologiczna rura Nordstream 2. Pewnie i to zadecydowało o wyborze adre­ sata. W liście z marca 2021 roku or­ ganizacje z Niemiec domagały się od szefa rządu krajowego z ramienia CDU (dawniej: chrześcijańscy demokraci) podjęcia wspólnej reakcji wymierzo­ nej w kopalnię węgla brunatnego po polskiej stronie trójkąta granicznego. I tak Bund für Umwelt und Naturschutz Deutschland (BUND) Saksonia, Green­ peace Niemcy, Client Earth i GRÜNE LIGA żądają wsparcia dla skargi Czech przeciwko przedłużeniu licencji dla ko­ palni odkrywkowej Turów. Sygnatariu­ sze listu do Kretschmera postulują, by

się przełożyć na polski, aby sami Pań­ stwo mogli wyrobić sobie na nią po­ gląd. Oto ona.

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Monsieur le President, Mesdames et Messieurs Ministrowie, Deputowani, Wysocy Funkcjonariusze wedle Waszego stopnia i urzędu! „Nie śpiewa się już siódmej zwrotki Marsylianki, zwanej Marsylianką dzieci. A przecież dostarcza ona bogatych nauk. Pozwólcie ją nam przypomnieć: Żołnierskie wybierzemy losy, Gdy nasi starsi padną już, To my ich odnajdziemy prochy, To tam znajdziemy ślad ich cnót! To tam znajdziemy ślad ich cnót! Ich przeżyć nie jesteśmy radzi, Wolimy z nimi dzielić grób. Nam dany będzie zaszczyt ów Ich pomścić albo pójść w ich ślady. (przeł. Edward Porębowicz) Nasi »starsi« to kombatanci, którzy za­ służyli na to, aby ich szanowano. To są na przykład ci starzy żołnierze, których godność podeptaliście w ubiegłych ty­ godniach, sygnatariusze apelu o zwy­ kły zdrowy rozsadek, żołnierze, którzy oddali najpiękniejsze lata swego życia, aby bronić wolności, słuchając Waszych rozkazów, aby prowadzić wojny albo wprowadzać w życie Wasze ograni­ czenia budżetowe, które zaszargali­ ście, podczas gdy lud francuski w do­ brej wierze je zaakceptował. Ci ludzie, którzy walczyli prze­ ciwko wszelkim wrogom Francji, zo­ stali przez Was potraktowani jak wy­ wrotowcy, podczas gdy ich jedynym błędem jest miłość do własnego kraju i płacz nad jego upadkiem. Jesteśmy tymi, których gazety nazwały »pokoleniem spod ognia«. Mężczyźni i kobiety, żołnierze służby czynnej wszystkich dywizji i wszystkich rang, wszystkich orientacji politycznych – kochamy nasz kraj. To nasz jedyny tytuł do sławy. Nie możemy, zgodnie z regulaminem, wypowiadać się z od­ krytym obliczem, ale również nie mo­ żemy milczeć. W Afganistanie, w Mali, w Afryce Centralnej albo jeszcze gdzie indziej

„Wolne Państwo Saksońskie” zobowią­ zało się wobec rządu Niemiec na rzecz współudziału w procesie przed Euro­ pejskim Trybunałem Sprawiedliwości. List, stanowiący majstersztyk obłudy i wyrachowania, rzekomo broni także i Polaków przed negatywnymi skutkami kopalni odkrywkowej węgla brunatne­ go dla zdrowia i warunków egzysten­ cji w trójkącie granicznym. Wzywa do kontroli i ograniczenia tychże skutków i dotrzymania europejskich dyrektyw w zakresie środowiska, co leży – czytam w liście otwartym – także i w interesie Wolnego Państwa Saksońskiego. Felix Ekardt, przewodniczący BUND Saksonia, roztkliwia się: „z naszymi sąsia­ dami Polską i Czechami dzielimy jako transgraniczny region górniczy wspól­ ny problem: niedostatek wody i zanie­ czyszczenie wód w wyniku górnictwa. Władze polskie przedłużyły licencję kopalni odkrywkowej Turów w postę­ powaniu na łeb, na szyję, bez należyte­ go uwzględnienia zastrzeżeń ze strony Czech i Niemiec. Dlatego też Niemcy wspólnie z Czechami powinny poszu­ kiwać wyjaśnienia przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Gdyby na serio potraktować Porozumienie Pary­ skie (Porozumienie Paryskie w sprawie klimatu przyjęto podczas konferencji klimatycznej w Paryżu (COP21) w grud­ niu 2015 r.), nie pozostawia ono miej­ sca dla rozszerzania górnictwa odkryw­ kowego”. A zatem „niedostatek wody i zanieczyszczenie wód”. Patrząc na taflę jeziora bezrzdorfskiego, dumę regionu, i na kąpieliska u jego brzegów, wypeł­ nione w sezonie tłumem plażowiczów, nasuwa mi się brzydkie podejrzenie, że ktoś chce tutaj kogoś bardzo nieładnie wykiwać, aczkolwiek jeszcze nie wiemy w tym miejscu, dlaczego. Karsten Smid, ekspert energetycz­ ny Greenpeace, przekonuje: „wydoby­ wanie węgla zagraża zdrowiu mieszkań­ ców w Polsce, Czechach i Niemczech. Odkrywka Turów zabiera wodę w ca­ łym regionie. Także i dotknięci tym mieszkańcy wschodniej Saksonii mają prawo do zdrowego środowiska. Dla­ tego premier Kretschmer musi opo­ wiedzieć się za transgranicznym roz­ wiązaniem”. Liderzy organizacji znanych ze spektakularnych akcji (ekoantifa, jak nazywają ich krytycy) zareagowa­ li swym listem na fakt złożenia przez Czechy z końcem lutego skargi do

Co ma do powiedzenia armia Wojna domowa tli się we Francji – napisali francuscy wojskowi. W wyborczej kampanii prezydenckiej pojawiła się trzecia siła. Mówiąc precyzyjnie – odezwała się.

wielu z nas poznało ogień wroga. Nie­ którzy zostawili tam towarzyszy bro­ ni. Oddali oni życie, aby zniszczyć is­ lamizm, na rzecz którego bezustannie

czynicie ustępstwa na naszej ziemi. Prawie wszyscy uczestniczyliśmy w operacji Sentinelle (strażnik). Wi­ dzieliśmy na własne oczy opuszczone

Europejskiego Trybunału Sprawiedli­ wości na przedłużenie licencji wydo­ bywczej dla polskiej kopalni odkryw­ kowej węgla brunatnego Turów. Skarga zarzuca władzom polskim naruszenie prawa Unii Europejskiej w zakresie

transgranicznej kontroli środowiskowej oraz dostępu do informacji dotyczą­ cych środowiska w procesie wydawa­ nia zezwolenia dla kopalni. Uprzed­ nio – wskazują niemieckie organizacje ekologiczne – Czechy miały złożyć do

J

a

n

B

o

g

a t k o

Wojna czesko-polska Tym razem nie chodzi o Zaolzie. Chodzi o wodę. Podobno polska odkrywka wypija ją na pograniczu. A przecież wystarczyłoby, gdyby Polska kupowała węgiel w Czechach czy w Niemczech, i problemu by nie było.

przedmieścia i kompromisy z prze­ stępczością. Obserwujemy uleganie pokusom licznych ustępstw wobec wspólnot religijnych, dla których Fran­ cja nie znaczy nic – nic, prócz przed­ miotu sarkazmu, pogardy albo niena­ wiści. Braliśmy udział w defiladzie 14 lip­ ca. Zetknęliśmy się z tłumem życzliwym i różnorodnym, który nas oklaskiwał, ponieważ jesteśmy jego emanacją. Przez długie miesiące kazano nam się go obawiać, nie wychodzić w mundu­ rach, wmawiając w nas, że jesteśmy ofia­ rami na tej ziemi, której przecież jeste­ śmy gotowi bronić. Tak, w istocie nasi »starsi« mieli ra­ cję w swoim tekście, w całym tekście. Widzimy gwałty w naszych miastach i w naszych wsiach. Widzimy nacjo­ nalizm plemienny narastający w prze­ strzeni publicznej, w debacie publicz­ nej. Widzimy, jak nienawiść do Francji i do jej historii stają się normą. Być może to nie do nas – wojsko­ wych – należy mówienie tego – zauwa­ życie. Ależ przeciwnie: właśnie dlatego, że nasza ocena sytuacji jest apolityczna, jesteśmy w stanie przedstawić rzeczo­ wy opis stanu faktycznego. Taki sam upadek widzieliśmy w wielu krajach dotkniętych kryzysem. Poprzedza on załamanie. Zapowiada chaos i gwałt. I w przeciwieństwie do tego, co mówi­ cie tu i ówdzie, ten chaos i ten gwałt nie wezmą się z »wojskowej deklaracji«, lecz z powstania cywilnego. Aby wydziwiać nad formą apelu naszych starszych towarzyszy, zamiast uznać oczywistość ich stwierdzeń – trzeba naprawdę być tchórzem. Aby powoływać się na obowiązek zacho­ wania rezerwy – źle interpretowany – w celu zamknięcia ust obywatelom francuskim, trzeba naprawdę być ło­ trem. Aby wściekle karać kierownictwo armii, jak tylko napiszą coś innego niż sprawozdanie z bitwy, trzeba być isto­ ta zboczoną. Tchórzostwo, łotrostwo, perwer­ sja: nie, nie taka jest nasza wizja hie­ rarchii. Armia, przeciwnie, jest doskona­ łym miejscem do mówienia prawdy, ponieważ tutaj płaci się za nią własnym

życiem. To właśnie do zaufania do in­ stytucji wojskowych apelują nasze ode­ zwy. Tak, jeżeli wojna domowa wybuch­ nie, armia utrzyma porządek na naszej ziemi, ponieważ tego się od niej zażąda. Tak brzmi nawet definicja wojny do­ mowej. Nikt nie może pragnąć równie straszliwej sytuacji, starsi nie bardziej niż my, niemniej jednak zarzewie wojny domowej tli się we Francji, Wy wiecie o tym doskonale. Wołanie na alarm naszych po­ przedników budzi odległe echa. Nasi starsi to bojownicy roku 1940, ludzie, których traktujecie jak rebeliantów, a którzy nie przestawali walczyć, mimo że legaliści, przeniknięci obawą, posta­ wili już na kompromis ze złem, by ogra­ niczyć szkody: to żołnierze 1914 roku, którzy umierali za kilka prętów ziemi, podczas gdy Wy oddajecie całe kwar­ tały naszego kraju prawu silniejszego; to wszyscy ci zmarli – sławni i anoni­ mowi – którzy zginęli na froncie lub zmarli po życiu wypełnionym służbą. Wszyscy nasi poprzednicy, ci, którzy uczynili nasz kraj tym, czym jest, którzy zakreślili jego terytorium, bronili jego kultury, dawali lub otrzymywali rozkazy w swoim języku. Czyżby walczyli, aby­ ście Wy pozwolili uczynić z Francji kraj zbankrutowany, który zastępuje swo­ ją suwerenną bezsiłę, w sposób coraz bardziej oczywisty, brutalną tyranią wobec tych z jej sług, którzy pragną ją jeszcze ostrzec? Działajcie, Mesdames et Messieurs. Tym razem nie chodzi o emocje na ko­ mendę, o formuły z góry ustalone ani o mediatyzację. Chodzi o przetrwanie naszego kraju, Waszego kraju”. Apel został podpisany przez dwa tysiące wojskowych armii czynnej. Re­ dakcja tygodnika „Valeurs Actuelles” nie ujawniła ich nazwisk ze względu na sankcje karne grożące sygnata­ riuszom, zapowiedziane przez szefa sztabu armii, generała Lecointre. Po opublikowaniu apelu na platformie informatycznej „Valeurs Actuelles”, złożyło pod nim podpisy – pełnym imieniem i nazwiskiem – ponad pół miliona obywateli. K

Komisji UE zażalenie w tej sprawie. Komisja UE potwierdziła wprawdzie w grudniu 2020 roku, że przedłuże­ nie o 6 lat licencji górniczej odkryw­ ki narusza unijne dyrektywy. Wkrótce potem pojawiła się informacja, że ko­ palnia Turów złożyła wniosek o dal­ sze przedłużenie licencji górniczej, do 2044 roku. Bund informuje na swej stro­ nie, że o tym kroku nie poinformowano ani rządu w Czechach, ani też w Niem­ czech. Ale tutaj argumentów o zatruciu środowiska się nie przywołuje. O braku wody czy zanieczyszczeniu wód rów­ nież. Sezon letni 2021 nad Jeziorem Berzdorfskim, największym akwenie regionu, wydaje się być uratowany. Gdyby nie chłodna wiosna i pande­ mia COVID-19, już teraz trudno było­ by, zwłaszcza w weekend, znaleźć wolne miejsce na jednej z plaż nad Südsee (mo­ rzem południowym, jak w Zgorzelcu (niem.) nazywa się jezioro), o parkingach nie wspominając, czy miejsca na tarasie kawiarni hotelu Insel der Sinne (wyspa zmysłów), gdzie przy koktajlu publicz­ ność może podziwiać zachody słońca; trudno byłoby o stolik w romantycznej restauracji Gut am See, gdzie w większo­ ści polska obsługa dogadza nadgranicz­ nej publiczności. Nikt nie odczuwa tu raczej braku wody w jeziorze, nikt też nie narzeka na jej czystość. W tym miejscu wypadałoby wresz­ cie postawić pytania: ki diabeł? O co w tym wszystkim chodzi? Niemieckie media, czyli lewicowe (innych tu pra­ wie nie ma, a te, które są, rzadko by­ wają czytane), atakując polski projekt energetyczny, mają, jak się wydaje, na uwadze zapewnić Niemcom sprzedaż Polsce rosyjskiego gazu dla produkcji energii elektrycznej, zwłaszcza w obli­ czu zwiększania jego podaży dzięki nie­ miecko-rosyjskiemu projektowi Nordst­ ream 2. W Niemczech też wydobywa się węgiel brunatny w systemie odkrywek, a metody eksploatacji złóż są niezwy­ kle rabunkowe i brutalne (mieszkałem w okolicy Zülpich, rzymskiego Tolbiacum, w Nadrenii, gdzie swego czasu odkryw­ ka podchodziła pod samo miasteczko). Według niemieckich gazet Polska łamie klimatyczne przykazania, wymyślone przez lewicowe lobby. W przeciwień­ stwie do Niemiec. W 2038 roku Niem­ cy mają wprawdzie zrezygnować z węgla, ale w roku 2020 w tutejszych kopalniach odkrywkowych wydobyto 107 milionów

ton węgla brunatnego w czterech lan­ dach: Nadrenii Północnej-Westfalii – to na zachodzie Republiki – oraz na wscho­ dzie – w Brandenburgii, Saksonii-Anhalt i właśnie w Saksonii. Niemieckie media nie poświęcają im większej uwagi. I to tłumaczy zapewne fakt, że pre­ mier Saksonii, Michael Kretschmer, nie odpowiedział zadawalająco na list ot­ warty niemieckich organizacji ekolo­ gicznych i nie przystąpił do procesu przeciwko Polsce przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Postawa Niemiec musiała nieźle rozczarować opozycję w Polsce. Ostro krytykuje ona fakt, że rząd w Warszawie lekceważy orzeczenie TSUE, nakazujące natychmiastowe wstrzymanie eksploata­ cji w turowskiej odkrywce. Tymczasem takie durne orzeczenie (wstrzymanie eksploatacji, a nie np. przedłużenia li­ cencji górniczej, choć to też bez sensu) ośmiesza tylko Trybunał, nie cierpiący zresztą na nadmiar powagi, przyśpiesza­ jąc nieuchronny uwiąd pożytecznego w założeniu projektu Unia Europejska. W Polsce z kolei, jak czytam w interne­ cie, zarzuca się premierowi Morawiec­ kiemu, że jest kłamcą, bo powiedział, że premier Babisz skargę do TSUE po roz­ mowie z nim wycofał, a to nieprawda, bo nie wycofał. To świadczy wyłącznie (źle) o niechlujstwie dzisiejszych dzien­ nikarzy. A także – u niektórych – o złej woli. W nocy z poniedziałku na wtorek, w Brukseli – cytuję portal Bankier.pl – „Republika Czeska zgodziła się wycofać wniosek skierowany do TSUE w sprawie kopalni Turów. Porozumienie zakłada wieloletnie projekty współfinansowane przez stronę polską; elektrownia i ko­ palnia Turów będą pracowały” – poin­ formował premier Mateusz Morawiecki po rozmowach z premierem Czech. We wtorek o 10:00 premier Czech Andrej Babisz powiedział: „Cieszę się, że wresz­ cie rozmawiamy z polską stroną. Niczego polskiemu premierowi nie obiecałem. Nie ma jeszcze porozumienia, nie wy­ cofamy pozwu”. Że Czechy „zgodziły się wycofać wniosek” nie znaczy, że go wycofały. „Nie ma jeszcze porozumienia, nie wy­ cofamy pozwu” oznacza z kolei tyle, co: będzie porozumienie, to i pozew wy­ cofamy. Jak mawiają, „polska języka to trudna języka”. Sezon nad Berzdorfer See rozpo­ cznie się niebawem. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

4

Strategia dywersyfikacji dostaw węglowodorów do Polski, a więc gazu ziemnego i ropy naftowej, przygotowana na przełomie 2006 i 2007 roku przez rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego pod patronatem i z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, opierała się na trzech projektach. Bezpośrednim powodem przygotowania dwóch pierwszych projektów, które dotyczyły dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, był szantaż gazowy, którego dopuścił się na przełomie lat 2005/2006 wobec Polski rosyjski Gazprom. Chodzi o słynną wyszantażowaną przez Kreml zmianę warunków cenowych kontraktu jamalskiego oraz wprowadzenie jako dostawcy gazu dla Polski do 2010 r. podstawionej spółki RosUkrEnergo, w której Gazprom miał 50% udziałów. Pierwszym projektem było zainicjowanie w 2006 r. budowy terminalu LNG na polskim Wybrzeżu. W 2007 r. wybrano Świnoujście jako lokalizację pierwszego w basenie Morza Bałtyc­ kiego gazoportu. Drugim projektem była budowa gazociągu Baltic Pipe. W 2007 r. weszliśmy w fazę projektową; zabrakło roku, półtora, żeby wejść w fazę realizacyjną. Niestety projekt został zatrzymany przez premiera Tuska na początku rządów PO-PSL. Trzeci projekt, Odessa–Brody– Płock–Gdańsk, jest mi najbliższy. Uczestniczyłem w nim jako pracownik Ministerstwa Gospodarki, przygotowując dwa szczyty energetyczne: w maju 2007 r. w Krakowie i w październiku w 2007 r. w Wilnie. Przywódcy Gruzji, Ukrainy, Azerbejdżanu i Litwy, przy udziale specjalnego przedstawiciela Kazachstanu, wzięli udział w szczycie w Krakowie. Prezydent Alijew zadeklarował tam wówczas 10 mln ton ropy naftowej, jako że żaden taki projekt nie może ruszyć bez kontraktu na surowiec. Projekt umożliwiałby przesył ropy z Morza Kaspijskiego w naszą część Europy, bez pośrednictwa Rosji. W Wilnie spędziłem ponad tydzień, pracując przy strategicznej umowie realizacji projektu Odessa–Brody–Płock– Gdańsk, której istotą była budowa 100km odcinka łączącego ukraińskie Brody z polskim punktem ropociągu Przyjaźń – Adamowem. Szczyt wileński w zasadzie potwierdził zasady realizacji projektu oraz model funkcjonowania spółki Sarmatia, która miała przede wszystkim zbudować brakujący odcinek. W latach rządów PO-PSL ukraińskie i białoruskie rafinerie odbierały już nawet ropę naftową za pomocą części tej infrastruktury, tj. przez Gruzję, następnie tankowcami przez Morze Czarne do Odessy i ropociągiem do Brodów czy do białoruskich rafinerii. Nam brakowało jedynie tego krótkiego odcinka, by przesyłać 10–20 mln ton ropy naftowej via Gdańsk do innych zainteresowanych kontrahentów oraz oczywiście do polskich rafinerii w Gdańsku i Płocku. Warto tutaj wspomnieć, że sprzedaż ropy naftowej jest najbardziej dochodowym źródłem gospodarki Federacji Rosyjskiej. Nasze wyliczenia dotyczące roku 2013, kiedy to Rosjanie przygotowywali się już zapewne do swoich działań na Ukrainie, wskazały, że polski sektor naftowy – rafinerie polskie oraz rafinerie należące do Orlenu w Czechach i na Litwie – przekazały 25 mld USD. 10 mld z tej sumy trafiło bezpośrednio do budżetu FR. W tym czasie Polska zaimportowała z Rosji gaz za mniej niż 2 miliardy dolarów. Dlatego ten projekt, o którym w różnych konfiguracjach mówi się od trzech dekad, uderzał w samo jądro systemu importu ropy naftowej do polskich i niemieckich rafinerii. Możemy się uniezależnić od dostaw rosyjskiej ropy naftowej, wykorzystując nawet część istniejącej infrastruktury magistrali Przyjaźń. W sposób naturalny skorzystalibyśmy także na geograficznym położeniu Polski. Dlaczego projekt Odessa–Brody–Płock–Gdańsk nie jest zrealizowany? To jest bardzo ważne pytanie, bo temat jest absolutnie strategiczny, zwłaszcza po agresji rosyjskiej. Warto wzmocnić pozycję Polski i Ukrainy jako państw, przez które na rynki europejskie dociera kaspijska ropa naftowa. Budowa niezależnego od Federacji Rosyjskiej korytarza do transportu kaspijskiego ropy leży w interesie wszystkich państw regionu. Rząd Łukaszenki aresztuje polskich działaczy społeczno-kulturalnych. Polska rok do roku płaci olbrzymią dywidendę bezpośrednio do budżetu białoruskiego, właśnie z tytułu przesyłu ropy i gazu. We wspomnianym już 2013 r. przekazała pośrednio stronie białoruskiej 650 mln USD. Czy ropociąg dałby

POLSKA ENERGETYKA nam narzędzie wpływu również na politykę białoruską? Osobiście przyznaję rację najlepszemu w mojej ocenie polskiemu geopolitykowi, prof. Przemysławowi Żurawskiemu vel Grajewskiemu, który w swojej znakomitej książce pt. Polska polityka wschodnia 1989–2015, podsumowującej 25 lat polityki Polski względem państw byłego Związku Sowieckiego, stawia smutną, choć prawdziwą tezę:

Puentując: dobrze mieć marchewkę, ale i biczyk na władze w Mińsku? Lepiej uzależnić relacje od inwestycji i budować je w oparciu o twarde interesy, a nie emocje. Jest w tym coś niezwykłego. Polskie podejście do Białorusi jest zupełnie pozbawione realizmu. Polskie firmy powinny być obecne na Białorusi. Jest ona naszym najbliższym sąsiadem, dlaczego zatem mieliby tam zarabiać Francuzi, Niemcy, czy przede

polska gospodarka, przygnieciona rosnącymi cenami uprawnień do emisji CO2. Ideologiczna dekarbonizacja na żądanie UE prowadzi do faktycznej rezygnacji z suwerenności energetycznej Rzeczypospolitej Polskiej w ciągu 5–10 lat. Przegraliśmy, kiedy w 2019 roku Polska wyraziła zgodę na Zielony Ład, bez jakichkolwiek gwarancji realizacji polskiej ścieżki transformacji energe-

Od lewej: Janusz Kowalski, Jadwiga Chmielowska, Mariusz Patey FOT. BIURO POSELSKIE JANUSZA KOWALSKIEGO.

Dokończenie ze str. 1

Polityka Polski

Konieczność zdecydowania i konsekwencji Polska przez ćwierć wieku nie prowadziła realnie żadnej polityki względem Białorusi. Są tutaj bowiem dwa wektory: interesy Polaków mieszkających na Białorusi, które wymagają, aby Polska zrobiła wszystko, by o swoich rodaków dbać; z drugiej strony, mając świadomość, że na terenie Białorusi interesy mają również inne państwa UE, przede wszystkim Niemcy, musimy mieć narzędzia wzmacniania polskiej obecności gospodarczej u wschodniego sąsiada, by Białoruś nie pogłębiała współpracy z Kremlem. Realna polityka polega na tym, że jeśli jest możliwość, należy z niej bezwzględnie korzystać. Polska teoretycznie może użyć własnej infrastruktury gazowej i paliwowej do dostarczania ropy i gazu ziemnego na Białoruś poza Federacją Rosyjską; takie symulacje były robione za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego. Błędem jest rezygnacja z myślenia, że możemy wzmocnić suwerenność Białorusi, której niepodległość leży w żywotnym interesie Polski, ponadto poprawiać sytuację Polaków na Białorusi i wreszcie – zarabiać na tym. Należy wziąć pod uwagę wszystkie te czynniki. Białoruś jest rok w rok szantażowana w obszarze dostaw węglowodorów przez Władimira Putina. W dobrym scenariuszu w tej dekadzie mogliśmy wykorzystywać gazociąg jamalski, przy pełnej konsekwencji i determinacji polskiego państwa, do przesyłu gazu ziemnego na Białoruś. Z kolei infrastrukturę projektu Odessa–Brody–Płock–Gdańsk należałoby wpisać w scenariusz uniezależnienia Białorusi od dostaw rosyjskiej ropy naftowej. Jego realizacja na pewno uzyskałaby poparcie dużej części państw UE, rozumiejących, jak ważne jest stworzenie dla Białorusi infrastrukturalnej alternatywy. Ale niestety sami będziemy potrzebować gazu ziemnego. Polska bowiem ponownie weszła na szybką ścieżkę uzależnienia się od surowca z Federacji Rosyjskiej. Decyzja likwidacji polskiej suwerenności energetycznej opartej na zasobach krajowego węgla brunatnego i kamiennego, i przestawiania polskiej gospodarki na gaz ziemny, którego w Polsce po prostu nie ma, jest arcyniebezpieczna. Wszystkie prognozy wskazują, że za 15 lat będziemy potrzebowali 35–40 mld m3 gazu, co spowoduje drastyczne uzależnienie się od dostaw z Rosji.

wszystkim Chińczycy? Z drugiej strony za wzór stawiamy często znacznie groźniejszy komunistyczny reżim ChRL, który technologicznie chce opanować wolny świat. Realną polityką jest uznanie, że interesy Polaków na Białorusi wymagają również oferty geopolitycznej i gospodarczej. Polskie firmy, zdobywając miejsca firm rosyjskich, będą uderzały gospodarczo w reżim Putina. Ropociągi i gazociągi to najlepsza metoda odsunięcia Białorusi od Rosji. Musimy zatem odpowiedzieć na pytanie: czy w polskim interesie jest wzmacnianie niezależności politycznej i gospodarczej od Kremla wszystkich naszych wschodnich sąsiadów? Jestem tu zwolennikiem koncepcji Piłsudskiego. W obecnych realiach współpracujmy z Ukrainą, z Rumunią, która jest bardzo ważna i której jestem wielkim przyjacielem, z państwami bałtyckimi. Budujmy sojusze geopolityczne w UE w oparciu o twarde interesy. Zastanówmy się, co możemy zrobić od strony politycznej, żeby projekt Odessa–Brody– Płock–Gdańsk wszedł w końcu w fazę realizacji. Jedna z dwóch czeskich rafinerii kontrolowanych przez Orlen już pracuje na azerskiej ropie, która obecnie jest transportowana z terminali położonych nad Adriatykiem. Czy inne polskie rafinerie mogłyby przerabiać ropę z Azerbejdżanu? To jest wyłącznie kwestia przystosowania części instalacji rafineryjnych do uzyskiwanych z przerobu ropy produktów oraz logistyki magazynowej. Pamiętajmy jednak, że infrastrukturalnie budowa odcinka Odessa–Brody– Płock–Gdańsk daje możliwości eksportowe, nawet gdyby polskie rafinerie nie chciały być odbiorcami tego surowca. Dywersyfikacja musi wiązać się z rozbudową zróżnicowanego rynku dostawców energii. Swoje miejsce powinny mieć tu OZE, ale ze względu na ich niestabilność, musimy stawiać również na bardziej przewidywalne, np. atom. Czy w tym miksie będzie miejsce na węgiel i czy jest pomysł na skuteczny opór przed bardzo ofensywną polityką klimatyczną UE? W tej kwestii przegraliśmy i nie wytrzymaliśmy presji UE, za co słono płaci

tycznej. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, które posiada zasoby węgla kamiennego i brunatnego umożliwiające produkcję energii cieplnej i elektrycznej w ponad 70% właśnie z tego surowca. Przegraliśmy także w sytuacji, w której zgodziliśmy się na zaostrzenie celów klimatycznych UE z 40 do 55% w grudniu 2020 r.

zalesienie. Gdyby UE wyliczała emisję netto CO2, prawdopodobnie ten bilans nie byłby dla Polski aż tak zły, nawet w porównaniu z takimi krajami jak Belgia czy Holandia. Jak już mówiłem – brakuje nam po prostu narodowej strategii energetycznej i twardej konsekwencji w jej realizacji. Każda strategia dotycząca bezpieczeństwa energetycznego jest obliczana na 20–30 lat. Nie można planować budowy elektrowni węglowej, jeśli chwilę później z powodów ideologicznych plan zostaje zawieszony, jak w przypadku elektrowni w Ostrołęce, która w mojej ocenie powinna powstać jako elektrownia węglowa, a nie zasilana potencjalnie rosyjskim gazem. Jestem zwolennikiem patrzenia na ten temat w sposób zimny, bardzo spokojny i konsekwentny. I budować wokół realizacji strategicznych interesów Polski szeroki konsensus polityczny. O budowie elektrowni atomowych mówiło się w Polsce w latach 70. XX w., już w XI wieku, mówiło się w 2015 roku. Dalej stoimy w miejscu. Zgoda na likwidację polskiego górnictwa, czyli walka z surowcem, jest fundamentalnym błędem. Na całym świecie zwiększa się wydobycie i zużycie węgla. Transformacja energetyczna to proces inwestycji w nowoczesne technologie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by polski węgiel ustawić w centrum polskiej transformacji energetycznej i w niego inwestować. Są dwa modele transformacji: norweski i niemiecki. Norwegowie, rozumiejąc gospodarkę niskoemisyjną, od kilku lat inwestują w wytwarzanie wodoru z gazu ziemnego. Potrafią wykorzystać „błękitne paliwo” w projektach „zielonych”. Niemiecka ścieżka polskiej transformacji energetycznej to faktyczne uzależnienie się od importu niemiec­ kich technologii OZE i rosyjskiego surowca z Nord Stream. Jest to najdroższy z możliwych modeli – tracimy suwerenność energetyczną i przepłacamy za to setki miliardów złotych, wzmacniając niemiecką gospodarkę. A ideologia zderza się z rzeczywistością w taki sposób, że Niemcy likwidują atom, likwidują węgiel i za chwilę nie będą mieli z czego produkować energii elektrycznej. My idziemy w dokładnie tym samym kierunku – nie mamy atomu, a już eliminujemy węgiel, nie mając nic w zamian. Za kilka dosłownie lat będziemy skazani na import energii elektrycznej. Jedyne, co zostanie, to gaz ziemny, a to są ogromne koszty. Będziemy musieli kupować go z Rosji, nie ma bowiem innej możliwości, by polską gospodarkę zaopatrzyć w taką ilość gazu ziemnego, której z uwagi na

Infrastrukturalnie budowa odcinka Odessa–Brody–Płock–Gdańsk daje możliwości eksportowe, nawet gdyby polskie rafinerie nie chciały być odbiorcami tego surowca. Przegraliśmy, gdy zgodziliśmy się na zupełnie absurdalny pomysł kompletnie nielogicznych celów przejściowych na lata 2030–2040, zamiast skupić się na realizacji celu strategicznego, jakim jest dążenie do budowy gospodarki niskoemisyjnej w perspektywie roku 2050. To tak, jakbyśmy chcieli kupić za milion złotych samochód elektryczny za 10 lat, ale za 5 lat kupilibyśmy samochód hybrydowy za 400 000 zł. W konsekwencji nasz docelowy plan, czyli zakup samochodu elektrycznego, będzie aż o 400 000 zł droższy. Odchodzenie od węgla i uzależnienie się na 20–30 lat od rosyjskiego gazu – od którego i tak będziemy musieli zgodnie z unijną polityką odejść – zamiast pieniądze te przeznaczać chociażby na budowę elektrowni atomowych, to pomysł kompletnie absurdalny pod względem ekonomicznym i społecznym. Budowanie przejściowej gazowej alternatywy dla węgla to prezent dla Moskwy i Berlina. Ponadto, skoro zgadzamy się na cel kierunkowy, jakim jest budowa gospodarki niskoemisyjnej, dlaczego mamy być karani unijnym systemem handlu emisjami, którego spekulacyjna formuła przekracza wszelkie granice racjonalności? Uprawnienia, które w 2018 r. kosztowały 5–8 €, dzisiaj kosztują ponad 45 €. Powoduje to miliardowe obciążenia dla polskich firm sektora energetyczno-ciepłowniczego i branż energochłonnych, co z kolei odbije się na wzroście ubóstwa energetycznego dużej części polskiego społeczeństwa. Polska jest również dużym absorbentem CO2 ze względu na

realizowaną ideologiczną dekarbonizację będziemy jeszcze w tej dekadzie potrzebować. Wydobywamy 4 mld m3, a nasze zużycie chcemy ustawić na poziomie 40 mld m3. W tym sensie Polska robi wielki prezent Władimirowi Putinowi. Z kolei skuteczność OZE pokazały w tym roku problemy energetyczne Szwecji czy Teksasu. Błędem jest przeciwstawianie fotowoltaiki węglowi czy innym źródłom stałym. Źródła stałe można zastąpić jedynie innymi stabilnymi źródłami wytwarzania energii elektrycznej. Węgiel można zastąpić wyłącznie gazem ziemnym lub atomem. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek przejdziemy na energię atomową. Największym problemem jest tutaj, mówiąc wprost, słabość polskich polityków. Kilka lat temu mówili o węglu jako o polskim dobrze narodowym, dzisiaj z powodu nacisków z Berlina zmienili retorykę. Nie bronią węgla, zatem dlaczego mieliby w przyszłości bronić atomu? Ja jestem zdecydowanym zwolennikiem programu atomowego, ale widząc słabość polskiej klasy politycznej, uważam, że istnieje niebezpieczeństwo, że Niemcy zgodnie ze swoim strategicznym planem skutecznie zablokują w Polsce budowę elektrowni atomowej. I to szybciej niż myślimy, skoro Zieloni mogą mieć swojego kanclerza jeszcze w tym roku. Został popełniony gigantyczny błąd, nie podjęto powiem żadnej próby renegocjacji unijnego systemu handlu emisjami, który powoduje, że cena

energii elektrycznej w Polsce jest jedną z najwyższych w Europie, mimo iż koszty jej wytwarzania należą do najniższych w UE. W efekcie zgoda na zaostrzenie celów klimatycznych, wyrażona w grudniu 2020 r., spowodowała w ciągu 3 miesięcy wzrost kosztów emisji, co zresztą uderzy najbardziej w elektorat PiS – ludzi mieszkających na wsiach, w małych miasteczkach, mniej zamożnych. Polacy będą płacić 30 do 100% więcej za energię i ciepło w ciągu najbliższej dekady. Naszym największym wrogiem są dzisiaj kolejne regulacje unijne. Tak jak UE uderzyła w polski sektor transportowy, tak uderza w całą polską energetykę i przemysł energochłonny. Ten unijny system gniecie polską gospodarkę i doprowadzi do likwidacji tysięcy miejsc pracy w przemyśle. Już teraz polski sektor ciepłowniczy stoi na krawędzi bankructwa, bo większość polskich ciepłowni nie potrafi pokryć kosztów zakupu uprawnień do emisji CO2, co jest zresztą kosztem pozbawionym realiów gospodarczych. UE zaproponowała tzw. fundusz odbudowy. Był Pan przeciwny angażowaniu się Polski w ten projekt na warunkach, które zostały nam zaprezentowane. Dlaczego? Czy mamy alternatywę? W czasach pandemii trzeba zrobić wszystko, by koszty dla polskiej gospodarki były jak najniższe. Mechanizm Next Generation EU powstał wyłącznie po to, by państwa najbardziej zadłużone mogły dostać kroplówkę pieniędzy. Grecja, Hiszpania, Włochy czy Portugalia nie mogłyby same zaciągać kredytów, zatem zaciąga je Komisja Europejska i przekaże pieniądze najbardziej zadłużonym państwom. Cały projekt funduszu odbudowy jest w istocie drugim dotacyjnym budżetem unijnym, czyli powiększamy władztwo Brukseli, która dzięki tym funduszom może realizować cele godzące w interesy energetyczne Polski – 37% tych pieniędzy ma być przeznaczone na transformację energetyczną, 20% na transformację cyfrową. Mówiąc wprost: ogrom tych pieniędzy wróci z Polski do niemieckich, duńskich czy francuskich firm. Najgroźniejsze jest jednak to, że bez zmiany traktatu zmieniamy koncepcję funkcjonowania UE. Unia Europejska zaczyna stawać się superpaństwem z własnymi podatkami. Otrzymane pieniądze muszą być oczywiście w całości przez Polskę spłacone, co do jednego euro. Dzisiaj zgoda na tzw. nowe zasoby własne, które mają być zasobami pod spłatę funduszu, to zgoda na ogromną ilość podatków unijnych, których nie znamy ani wielkości, ani wysokości, ani charakteru, a które mają być ustalane przez Komisję Europejską poza władztwem polskiego państwa. To jest gigantyczne niebezpieczeństwo. Zgoda na zasoby własne jest zgodą na pozbawienie się suwerenności w zakresie polityki fiskalnej i utratą kontroli nad dużą częścią polityki gospodarczej. Dzisiaj słyszymy, że KE chce zlikwidować system darmowych uprawnień do emisji CO2, co oznacza, że Polska ma się zgodzić na Next Generation EU, a więc delegować na KE możliwość zmiany unijnego systemu handlu emisjami i dzień po tej zgodzie Polsce może zostać odebrane 150 mln ton bezpłatnych uprawnień, i będziemy tracić kolejne kilkanaście miliardów złotych rocznie. Naiwność w tej kwestii może nas doprowadzić do prawdziwej katastrofy. Czy w UE widzi Pan jakichś ewentualnych sojuszników? Jeżeli naprawdę chcemy pożyczyć pieniądze na rynkach finansowych, możemy to zrobić bez pośrednictwa Komisji Europejskiej. Polska jest państwem stosunkowo mało zadłużonym, możemy zatem stworzyć własny fundusz dedykowany dla polskiego biznesu. Nie ma żadnego uzasadnienia, dlaczego do pożyczenia 103 mld z potrzebna nam jest Unia Europejska, której przekazaliśmy dużą część polskiej suwerenności. Zresztą koszty zasobów własnych będziemy musieli ponosić nawet wtedy, kiedy z powodów ideologicznych KE wstrzyma wypłaty funduszy dla Polski. To tak jakbyśmy wzięli kredyt na zakup mieszkania z nieznanym oprocentowaniem i tego kredytu nie mogli wykorzystać tak, jak sami byśmy chcieli. O tym, czy możemy zbudować drugi garaż, balkon czy pomalować łazienkę, decydować będziemy nie my, ale rozliczający nas z każdej złotówki pracownicy banku, w tym wypadku eurokraci z Brukseli. Dziękujemy za rozmowę.

K


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

BIOGRAFIA POLITYCZNA Pana najnowsza książka, biografia Adama Michnika pod tytułem Demiurg, to opowieść niejednoznaczna. Każdy człowiek jest złożony. Nawet wielcy święci mieli nieproste życiorysy, więc tym bardziej mój bohater. Ale jest to życiorys w jakiś sposób wybitny. Są jednak życiorysy mniej i bardziej złożone. Biografia Tadeusza Mazowieckiego wydawała mi się historią prostszą, bardziej jednoliniową, a biografia Adama Michnika, redaktora naczelnego i twórcy „Gazety Wyborczej”, jednego z istotniejszych opozycjonistów lewej strony opozycji demokratycznej, już tak prosta nie jest. Zacznijmy od tytułu. Demiurg kontrastuje ze zdaniem, które Pan napisał na przedostatniej, 656 stronie swojej książki: „Adam Michnik doznaje dziś w Polsce pewnej formy odrzucenia”. Demiurg – odrzucony. Demiurg dlatego, że Adam Michnik miał ogromny wpływ na tworzenie sytuacji politycznej, kulturowej, duchowej, intelektualnej, moralnego napięcia wśród Polaków, a na pewno wśród ich elit przez długie dziesiątki lat i prawdopodobnie jest jednym z najbardziej twórczych pod tym względem ludzi. Jego wpływ da się porównać do wpływu Jana Pawła II – to jest ta półka. Więc myślę, że tytuł jest uprawniony. Jednak ten demiurg, który stworzył świat polskiej polityki, został przez ten świat odrzucony, a przynajmniej przez jego większą część. Recepcja Adama Michnika jest sinusolidalna, wzrastała do roku 1989, czyli przez jakieś dwadzieścia lat. Jego autorytet rósł, stawał się coraz bardziej niepodważalny, wręcz niedyskutowalny. W latach 80. Adam Michnik stał się takim świeckim świętym. A potem jego pozycja uległa podważeniu. Najpierw w prostym wymiarze, jak wszystko, co w demokracji jest dyskutowalne. To spotykało wszystkich, bo skończyła się jedność dawnego obozu opozycyjnego. Rozpoczęły się normalne dyskusje, swary, jak to zwykle jest, a w przypadku Adama Michnika doszedł element przekonania, że on zawiódł. Niektórzy nawet powiedzą: zdradził, i w tym sensie jego recepcja po ’89 roku w wielu dawniej opozycyjnych kręgach jest niekiedy skrajnie negatywna. O ile o Mazowiec­ kim możemy powiedzieć, upraszczając, że zbliżając się ku starości, zyskiwał jakąś formę akceptacji, pogodzenia się z rodakami, o tyle w przypadku Adama Michnika tak się nie da powiedzieć. Ma oczywiście jakieś wierne grono zwolenników, którzy pójdą za nim w ogień, ale to grono, kiedyś przeogromne, w tej chwili jest niewielkie. Jan Piekło, były polski ambasador na Ukrainie, członek dawnej studenckiej opozycji demokratycznej w Krakowie, powiedział: kiedyś dałbym się za Adama Michnika pokroić, a teraz nie dałbym za niego złamanego grosza. Ale do tego jeszcze przejdziemy. To jest pierwsza krytyczna biografia Adama Michnika. Jak się ją pisało? Czy trudno było dotrzeć do świadectw, dokumentów? Nie znalazłem w niej cytatów z Pana rozmów z Adamem Michnikiem… Pisało się trudno, dlatego że zarówno Adam Michnik, jak i dosyć szerokie grono jego bliskich znajomych, przeważnie bardzo mu do dzisiaj życzliwych, odmówiło mi współpracy. To jest sytuacja dosyć nietypowa, ale też znamienna dla zrozumienia tej postaci i jej miejsca w Polsce dzisiaj. Bo bardzo wiele środowisk teraz Michnika odrzuca, nieraz gwałtownie, krytykuje – nieraz niesprawiedliwie, wręcz napada. Ale też jest wokół niego pewna otulina ludzi, którzy wytwarzają strefę milczenia. Pewnie z poczucia potrzeby przyjścia mu na pomoc. Dla wzmocnienia jego bezpieczeństwa – tak to chyba rozumieją. Jest to sytuacja dziwaczna i niezdrowa. Z tego punktu widzenia ta praca nie była łatwa. Jak zareagowało środowisko przyjaciół Adama Michnika, kiedy Pan postanowił napisać jego biografię? Co odpowiadali na prośby o wypowiedzi, opinie, własne historie, aby ta biografia była jak najpełniejsza? Wśród osób, które mi odmówiły – a to jest duża grupa około trzydziestu ludzi – byli nieliczni, którzy dzisiaj nieprzychylnie patrzą na Adama Michnika. Oni mówili: nie warto, nie chce mi się, to sporo czasu; ale w ogromnej większości to były odpowiedzi typu: czy Adam o tym wie, co on o tym sądzi, czy się zgadza, muszę zapytać; niech pan sprawdzi, czy Adam byłby przychylny,

Odrzucony demiurg Łukasz Jankowski rozmawia z Romanem Graczykiem o jednej z najciekawszych postaci ostatnich blisko 60 lat historii Polski, Adamie Michniku. Roman Graczyk jest dziennikarzem, publicystą, pisarzem, autorem biografii politycznych i książek z zakresu służb specjalnych byłej PRL. Rozmowy można wysłuchać na wnet.fm. a ja się zgodzę lub nie. Nigdy na nich nie naciskałem. Ale wydaje mi się to znamienne dla stosunków, jakie Adam Michnik wytwarza w swoim bliskim otoczeniu. Jego przyjaciele są jakby jego ochroniarzami. To też jest element procesu budowy postaci głównej.

Czy podczas pisania jego biografii musiał Pan przebijać się przez masę nieprawdziwych informacji, żeby przedstawić realnego człowieka? Nie, raczej przez masę interpretacji, często z przypisywaniem Adamowi Michnikowi jakichś diabolicznych

w swojej książce. Myślę, że rodzice Adama Michnika w latach 50., 60. byli przykładem komunistów, którzy już się do końca nie identyfikowali z ustrojem, który wcześniej współtworzyli. Więc z jednej strony jest ten podręcznik autorstwa Heleny Michnik, praca Ozjasza

O których fragmentach życiorysu, publicznej i politycznej działalności Adama Michnika szczególnie brakowało Panu wiedzy albo dokumentów? Chciałbym pogadać z kimś, kto wie coś na temat podróży moskiewskiej Adama Michnika w 1989 roku, chętnie bym dowiedział się czegoś więcej na temat podróży paryskich w 1964 i w 1976 roku. Jakąś wiedzę mam, ale z dokumentów, z opisów, ze wspomnień, a nie od ludzi, którzy brali w tym udział, towarzyszyli mu. Porozmawiałbym też z osobami, które były związane z Adamem Michnikiem w gazecie i mogłyby coś więcej powiedzieć np. o atmosferze wokół afery Rywina. Sporo znalazłoby się takich momentów, gdzie godziłoby się uzupełnić moją narrację o nowe źródła. Te źródła i ta wiedza gdzieś są, ale nie mam do nich dostępu, czego oczywiście żałuję. Fragmenty, czasami całe podrozdziały Pana książki opierają się prawie wyłącznie na dossier esbeckim Adama Michnika. Są to w zasadzie relacje oficerów służby bezpieczeństwa z działań, spotkań, rozmów Adama Michnika. Na ile te dokumenty były istotne i wiarygodne? Źródła bezpieczniackie mają tę zaletę, że jeśli SB prowadziła inwigilację, szczególnie tych ważnych postaci, to w sposób bardzo systematyczny. A on był bardzo, bardzo inwigilowany, i to przy użyciu przeróżnych środków i technik operacyjnych: podglądów, podsłuchów, obserwacji zewnętrznej, agentury itd. Dlatego mamy dużo tych informacji. Dzięki temu można wiedzieć, co robił dzień po dniu, niemal godzina po godzinie. Z tego punktu widzenia te materiały są bardzo przydatne i nie do zastąpienia, bo to jest jakby kalendarium, którego nikt zwykle nie prowadzi, a policja polityczna w państwie totalitarnym to robiła. Natomiast znacznie mniejszy pożytek jest z materiałów analitycznych SB, bo one, jak często wykazuję w tej książce, są po prostu słabe. Nieraz mogłem skonfrontować to, co oni piszą, z innymi źródłami czy z potoczną wiedzą, czy choćby ze zwykłą logiką, żeby wykazać, że analitycy byli na słabym poziomie i słabo zorientowani w niuansach życia towarzysko-środowiskowego Adama Michnika. Nie rozumieli pewnych kodów językowych, jakimi się on i jego przyjaciele czy znajomi posługiwali, wyciągali pochopne wnioski i popełniali bardzo poważne błędy, i to właściwie do końca. Na przykład w 1988 i 1989 roku wnioski, jakie wyciągała SB z jego działań, były kompletnie chybione. W 1988 r. stwierdzili, że on jest ekstremistą antykomunistycznym; to się nijak miało do jego rzeczywistej postawy politycznej, bo on wtedy uważał, że trzeba próbować znaleźć wyjście z klinczu politycznego, czyli próbować dogadywać się z komunistami. Na pewno nie był radykałem, a SB uważała go za radykała. Kulą w płot. Nawet jeśli ktoś bardzo niechętny Adamowi Michnikowi nie może zaprzeczyć, że jest to znacząca, wręcz wielka postać, która miała ogromny wpływ na rzeczywistość. Narosło wokół niego wiele mitów. Niektóre są związane z jego etnicznym i ideowym pochodzeniem. Słyszałem o tajnych spotkaniach, gdzie przedstawiano go jako złote dziec­ ko, które uratuje pewną formację ideową od utonięcia i wpadnięcia w niebyt. Czy dużo takich mitów Pan poznał? Adam Michnik sam przyznaje, że co do jego pochodzenia rodzinnego etnicznego i ideowego, to jest prawda – rodzice z KPP i tak dalej. Ale z tego tak naprawdę niewiele wynika. Ukształtował się jako dziecko w tym takim środowisku, ale to nie zdeterminowało jego dalszego postępowania, wręcz przeciwnie. On przekroczył te potencjalne determinanty, zbuntował się…

dziwny komunista, którego komuniści wsadzają za kratki na bodajże dwa i pół roku więzienia. Wychodzi z tego więzienia i już o sobie nie mówi, że jest komunistą. Potem ma jakieś sympatie do tego ustroju, ale coraz bardziej śladowe… Myślę, że w roku ’80 już ten ślad wynosił zero. A czy można o nim powiedzieć, czy on sam powiedziałby, że jest polskim patriotą, że jest częścią Polski nie PRL-owskiej, tylko tej od chrztu Mieszka aż do czasów Solidarności i dostrzega, że system PRL-owski to jakiś chwilowy stan, nieprzystający do istoty państwa polskiego? Jest jego KOR-owski tekst o II RP na 60 rocznicę niepodległości. W tym tekście bardzo wyraźnie pisze o II RP jako autentycznym, prawdziwym państwie polskim – z niemałymi wadami, bo z tym się każdy zgodzi, kto serio traktuje polską historię – ale autentycznie polskim państwie, zakorzenionym w tysiącletniej wcześniejszej historii. I to jest wyraz jego utożsamienia się z polskością tak rozumianą.

Jest wokół niego pewna otulina ludzi, którzy wytwarzają strefę milczenia. Pewnie z poczucia potrzeby przyjścia mu na pomoc. Dla wzmocnienia jego bezpieczeństwa – tak to chyba rozumieją. Jest to sytuacja dziwaczna i niezdrowa. zamysłów… Na przykład, kiedy on mówi w wywiadzie, że ma szacunek dla chrześcijaństwa, chrześcijaństwo jest podstawą naszej cywilizacji i tak dalej, zaraz się pojawiają interpretacje w rodzaju, że jemu nie chodzi o obronę chrześcijaństwa, tylko o coś zupełnie innego. On ma dziś problem z mitem człowieka o gruntownie złych, antypolskich i antychrześcijańskich intencjach. Cokolwiek zrobi, będzie się musiał z tego tłumaczyć. Jednak co do faktów, nie spotkałem się, żeby w potocznym odbiorze były głęboko skłamane. Michnik pochodzi z rodziny komunistów przedwojennych, KPP-owskich, a potem tę komunę zwalczał. Jak ewoluował stosunek Adama Michnika do PRL-u i do komunizmu, do marksizmu jako ideologii? To była ogromna ewolucja, bo jak już wspomniałem, jego rodzice przed wojną byli zaangażowanymi komunistami typu KPP-owskiego właśnie, czyli internacjonalistycznego do bólu… On był bardzo bystry, ciekawy świata i traktując ten świat, który zastał, jako coś naturalnego i swojego, równocześnie zaczął bardzo szybko dostrzegać w nim pewne rysy. Myślę, że on w okolicach 14, 15 roku życia już bardzo dobrze widział, że coś się nie zgadza. Między tym opisem, który dostawał oficjalnie – ze szkoły, z radia, telewizji i może trochę z domu, a tym, co wyczytał w książkach. Zresztą w domu ocena rzeczywistości PRL-owskiej nie musiała być do końca aprobatywna. Najważniejsze, że ten dysonans poznawczy się pojawił. Może rodzice mieli dystans do rzeczywistości PRL-u, ale matka Adama Michnika napisała podręcznik historii dla liceów, który ja pamiętam jeszcze z domu. Ten podręcznik był u mnie i pewnie w innych domach przykładem tego, jak można zakłamywać historię… Tak, o tym podręczniku wspominam

Szechtera w PRL-owskich organach prasowych, a z drugiej strony, przypuszczam, były jakieś rozmowy domowe, już nie tak bardzo prawomyślne. I dorasta się wtedy w hipokryzji. Jak miliony ludzi w tym kraju. Nie miliony ludzi mieszkały w Alei Przyjaciół, w specyficznej części Warszawy. Nie miliony cieszyły się stumetrowym mieszkaniem, nie miliony były częścią ówczesnego aparatu władzy. Tak, ale że Polacy żyli w jakimś rodzaju dwójmyślenia. Nawet ci, którzy byli głęboko przeciwni ustrojowi komunistycznemu. Wszystkie środowiska, nazwijmy je poakowskimi, środowiska patriotyczne przez dziesięciolecia popadały w jakąś schizofrenię i uczyły swoje dzieci tej schizofrenii, kiedy na przykład ludzie, starając się o posady czy zdając na studia, ukrywali, kim byli sami, czy kim byli rodzice, że byli w AK, w łagrze itd… A kiedy Michnik, który przechodzi przez drużyny walterowskie, jest kształcony jak wszystkie dzieci czy większość dzieci elity PZPR-owskiej, komunistycznej, przestaje o sobie mówić „komunista”? Bo czytając Pana książkę i z innych źródeł wiemy, że przez długi czas dojrzałego, świadomego myślenia Michnik identyfikował się z komunizmem. On się długo uważał za komunistę, myślę, że dłużej, niż nim był w rzeczywistości. Sam siebie nazywał komunistą jeszcze w czasie swojego procesu pomarcowego. Tak mówił o sobie w sądzie i tak pisał w liście do rodziców, ale przecież już od kilku lat aktywnie występował przeciwko tej władzy. Jest w tym coś dziwacznego i niespójnego. Trudno powiedzieć, czy on był, czy nie był komunistą i jak długo nim był. W każdym razie to

Ważny wątek, bez którego nie da się zrozumieć Adama Michnika ani jego środowiska, to pochodzenie z narodu żydowskiego. Na ile kształtowało ono odrębną świadomość? Ten temat pojawia się w pierwszych rozdziałach Pana książki i potem, kiedy opisuje Pan już „Gazetę Wyborczą”. Znaczna część dziennikarzy „Gazety Wyborczej” posyłała dzieci do żydowskiego przedszkola. Sam Adam Michnik – jak pisze Pan w swojej książce – uważa, że nie można rozpatrywać kwestii antysemityzmu bez analizowania działań i grzechów ludności żydowskiej w Polsce. Jeden z poetów powiedział, że Polska to kraj antysemitów i filosemitów, a Pan napisał, że z tego podziału Adam Michnik w latach PRL-u chciał się wyrwać. Jaki jest stosunek Adama Michnika do kwestii żydowskiej? Mnie się wydaje, że Adam Michnik jako dziecko w ogóle nie miał świadomości swojego żydowskiego pochodzenia, bo trzeba pamiętać, że formacja KPP-owska to byli Żydzi z pochodzenia, ale nie Żydzi z przekonania. Jako internacjonaliści oni już nie byli Żydami. Nie byli też Polakami, rzecz jasna. Nie byli też Rosjanami, chociaż się utożsamiali ze Związkiem Sowieckim, gdzie Rosjanie nadawali ton. Internacjonaliści budowali nowy, wspaniały świat, nowy ład bez dawnych demonów, a te demony były definiowane między innymi przez świadomość narodową. I to była pozycja Ozjasza Szechtera i Heleny Michnik. Adam jako dziecko odziedziczył raczej to niż żydostwo. Myślę, że żydostwo w ogóle go wtedy nie definiowało, tak jak wielu osób z tego środowiska, urodzonych w pierwszych latach po wojnie. Tych, którzy w ’68 byli studentami i dostali pałką po głowie – i gorzej, powiedziano im: „wy jesteście Żydzi i wasze miejsce jest poza Polską”. I wtedy wiele z tych osób dopiero zaczęło odgrzebywać swoje korzenie rodzinne, i okazało się, że w sensie etnicznym są one żydowskie. To był moment, kiedy część tych ludzi, np. Konstanty Gebert, powiedziało sobie: musimy potraktować nasze żydowskie pochodzenie serio, w sensie: zbliżyć się do żydowskości. I jedni bardziej, drudzy mniej się do tej żydowskości zbliżyli. Inni powiedzieli sobie, tak jak Adam Michnik: „Muszę mieć szacunek dla moich przodków, którzy zginęli w Zagładzie, i nie mogę się wypierać tego pochodzenia, ale z tego nic więcej nie wynika”. Mam wrażenie, że takie jest stanowisko Adama Michnika od momentu brutalnego uświadomienia mu pochodzenia żydowskiego do tej pory. Mam na myśli to, że on w różnych niekończących się sporach polsko-żydowskich, przez te wszystkie lata – i wtedy, i później – zajmował stanowisko wyważone, które powiada: owszem, jedni mają na sumieniu i drudzy też mają na sumieniu. Nie możemy tego zagłaskać, nie możemy chować pod dywan, ale żyjemy razem, tworzymy wspólną Polskę. To jest najważniejsze.

5

Czy w poglądzie na świat Adama Michnika pochodzenie wpływało na jego stosunek do państwa polskiego, do polskości, do polskiego narodu? Moim zdaniem w ogóle nie miało wpływu. To, co go we wczesnej młodości kształtowało, to był komunizm jego rodziców i rewizjonizm jego i jego pokolenia. Mam na myśli to, że i starzy komuniści KPP-owscy, i w innym już trochę sensie, ale rewizjoniści – np. Kołakowski i paczka – mieli specyficzny stosunek do polskości. Ci pierwsi w ogóle wypierali polskość, a ci drudzy powiadali: polskość to jest potencjalne zagrożenie, więc trzeba ją wziąć w nawias… Ale żeby Adam Michnik kiedykolwiek mówił, czy nawet myślał o sobie, że nie jest Polakiem – to nie! W tym sensie jego korzenie w ogóle na niego nie oddziaływały. Michnik miał chwile niesłychanej wielkości. Na przykład w osiemdziesiątym czwartym roku, kiedy odmówił wyjścia z więzienia przy Rakowieckiej. A potem – III Rzeczpospolita i nagle się okazuje, że czasami trudno jest zachować tę chwałę, którą się wyniosło z PRL-u… Tu jest pewien problem dla wielu dawniejszych admiratorów Adama Michnika i trochę też dla mnie. Ja zauważam jako fakt obiektywny to, że recepcja Adama Michnika się bardzo zmieniła, tego nie możemy kwestionować. Dające się obronić twarde jądro tej zmiany dotyczy tego, co można zarzucić Adamowi Michnikowi – utrzymywanie ciągłości między PRL-em a III RP. To jest jego wielki błąd i to go obciąża. Natomiast moja krytyka nie idzie tak daleko jak krytyka radykalnych dziś przeciwników Adama Michnika. Uważam na przykład, że „Gazeta Wyborcza” obroniła się i broni do dzisiaj w wielu punktach. Czy Adam Michnik ma janusowe oblicze? W swojej publicystyce zawsze był bardzo manichejski, czarno-biały. Bronisław Wild­stein chyba w jednym z kilku swoich alfabetów umieścił dwóch Michników, Adasia i Adama – jeden czarny, drugi biały. Czy Pan opisałby go podobnie, czy to za daleko idące uproszczenie? Janusowe oblicze polega na tym, że równocześnie mówimy przeciwne rzeczy. Mój obraz Adama Michnika jest taki, że w pewnym momencie on zaprzeczył swojej postawie sprzeciwu wobec komunizmu nie tylko jako ustroju i systemu politycznego, ale jako wielkiej formacji intelektualno-duchowej. Wielkiej w sensie takim, jak nazizm był wielki, bo nadzwyczaj istotny w pewnym momencie historii europejskiej. Otóż Adam Michnik uważał, że komunizm jest głęboko nieludzki. Tak trzeba to powiedzieć. Głęboko nieludzki, bo do głębi niszczy duchowo człowieka. I z tego poglądu jakby się wycofał. Może inaczej: nigdy nie zaprzeczył wprost swoim dawniejszym analizom. Jednak powiedział nie tylko: „uznajemy prawo byłych komunistów do udziału w życiu politycznym III RP”, co byłoby do przyjęcia, ale też: „nie rozliczamy generałów za to, co zrobili”. I tak zaprzeczył swojemu dawniejszemu nastawieniu. Tak samo rodzajem nieciągłości u Adama Michnika jest to, że bardzo pryncypialnie, gwałtownie i bez jakiegokolwiek niuansowania sprzeciwiał się rozliczaniu agentury. A przecież pamiętamy, że bardzo często przywoływał słynną frazę Herberta: „I niech nie opuszcza cię twoja siostra pogarda dla szpiców”. W 80. latach przestrzegał działaczy Solidarności: „Nie możecie iść na jakiekolwiek rozmowy, chyba że będą to rozmowy w trybie przesłuchania i do protokołu. Tylko tyle wolno, bo reszta jest niebezpieczna, może się źle skończyć”. A więc rozumiał, że agentura to nie jest rzecz błaha, tylko fundamentalna zdrada. Oczywiście jest tysiąc postaci agentury, to inna rzecz, ale jako taka agentura jest zdradą. I potem, poprzez swoją radykalną publicystykę antylustracyjną, niezmienną od 1992 roku do końca, odwrócił od swojej wcześniejszej postawy… W tym sensie ja uważam, że można mieć do niego żal, ale z tego żalu nie należy wywodzić, że Adam Michnik jest demonem i mówić, że „Gazeta Wyborcza” od początku do końca – do kosza, że to jest antypolskie, wrogie i przeciwne demokracji polskiej. Tak nie jest na pewno. Książka Demiurg. Biografia Adama Michnika jest dostępna w księgarniach. Zachęcam z czystym sumieniem do jej lektury. Dziękuję bardzo za rozmowę. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

6

Od rewolucji francuskiej 1789 r. problem religii w strukturach społecznych, rozumia­ nych zwłaszcza jako państwo, zasady jego funkcjonowania, jego stosunek do obywa­ teli i ich z kolei wpływ na sprawowanie władzy, zajmuje nie tylko umysły teoretyków tych dziedzin, ale także zwykłego zjadacza chleba. Inna rzecz, że ten ostatni, którego problem sumienia dotyczy bezpośrednio, w tych sprawach nie ma nic do powiedzenia albo niewiele.

RYS. VECTORSTOCK.COM

R

ewolucja francuska stanowi granicę oddzielającą społeczeństwo średniowieczne od – nazwijmy to mniej ściśle, ale umownie – nowoczesnego. Władza z Bożej łaski ustępuje władzy z woli ludu. W obu przypadkach mamy do czynienia z mistyfikacją. Monarcha nie mógł sobie rościć pretensji do posiadania swej władzy z woli Stwórcy. Nadużywając jej, co w monarchiach absolutnych było wręcz regułą, i powołując się na mandat boski, podkopywał nie tylko swój autorytet, ale także powagę Boga i dyktowanych przez religię zasad życia. Mistyfikacją było również twierdzenie, że źródłem władzy jest lud. Jedno się jako skutek rewolucji zgadzało. Tam, gdzie ona się umocniła, a także gdzie zasady rewolucyjne, przerobione przez Napoleona, zostały narzucone państwom i ludom, jednostka mogła nazwać siebie obywatelem. Na ile wolnym i uwłaszczonym, to inna sprawa. A jeszcze inna, na ile głos jego liczył się na forum politycznym. W dziedzinie ideologicznej obserwujemy rozerwanie więzi tronu z ołtarzem. Tu także decydował pragmatyzm i oportunizm. Jeśli, nie licząc krótkiego czasu Restauracji, władca – Napoleon w pierwszym rzędzie – czynił w stosunku do religii gesty pojednawcze, to zawsze dawał do zrozumienia, iż to, co daje, jest przywilejem. W miarę jak idee rewolucyjne stawały się uciążliwym dziedzictwem dla wybijającej się na widownię życia publicznego burżuazji, pojawiał się trend wprowadzania demokracji jako czynnika regulującego porządek w państwie i stwarzającej bardziej wiarygodny gest w kierunku tzw. stanu trzeciego. W istocie demokracja była zasłoną dla władzy sprawowanej przez rozmaite korporacje i grupy interesów. Kościół, który, mając ustrój monarchiczny, z natury rzeczy w monarchiach – nawet tych szafujących cezaropapizmem, jak np. monarchia habsburska, zwłaszcza w dobie józefińskiej – czuł się dobrze, a w dodatku korzystał z ważnych przywilejów w wielu państwach protestanckich, utrzymujących dłużej niż państwa katolickie charakter wyznaniowy, do czasu napotykał na wrogość jedynie ze strony demokratów. Wyjątek stanowiła Ameryka Północna, gdzie pod względem wyznaniowym panował parytet. Zdecydowany zwrot na niekorzyść religii w systemie państwowym dokonał się wskutek rewolucji w Rosji po I wojnie światowej. Tutaj zjawił się ateizm wojujący, a rozdział państwa od Kościoła polegał na pełnej ingerencji państwa w sprawy kościelne przy całkowitym obezwładnieniu Kościoła i postępującej eksterminacji duchowieństwa, ewentualnie wprzęganiu jednostek w system państwa ateistycznego. W wielu państwach oddzielonych od Sowietów tzw. kordonem sanitarnym społeczeństwa w swej masie były katolickie, nawet we Francji, gdzie w 1905 r. liberalna burżuazja doprowadziła do pełnej laicyzacji państwa i poddała Kościół niszczącej go materialnie kurateli rządu, w dodatku totalnie go wywłaszczając. W społecznościach większości państw religia cieszyła się swobodą wypracowaną przez liczne wówczas konkordaty. Jednak religijność często była sformalizowana. Zwłaszcza tzw. sfera akademicka – pojęcie dość szeroko rozumiane – i partie socjaldemokratyczne były albo Kościołowi wrogie, albo religijnie totalnie indyferentne. To była spuścizna Oświecenia, a jeszcze bardziej pozytywizmu. Walnie przyczyniała się do tego sformalizowana indoktrynacja kościelna. Oznaki pewnej poprawy w tym względzie dały o sobie znać po I wojnie światowej, podobnie zresztą jak po II wojnie światowej religijność, a konkretnie praktyki religijne, doznały znacznego ożywienia. Zupełnie specyficzna sytuacja w dziedzinie religijności nastała w bloku sowieckim po II wojnie światowej. Większość państw tegoż bloku poszła śladem ZSRR w kierunku państwa ateistycznego, przy czym ateizm, względnie poniechanie praktyk religijnych, były wymogiem warunkującym karierę życiową obywateli. Można więc mówić o odejściu od Kościoła w wyniku stawianego przez państwo wymogu. Jednak na dłuższą metę religijność indywidualna zamierała lub pozostawała w głęboko ukrywanej prywatności. Ten proces utrwalał się i po upadku państw komunistycznych obojętność religijna nabrała tu i ówdzie cech stałości. Polska była jedynym krajem, gdzie reżim nie zdołał narzucić ateizacji masowej, natomiast spowodował, że duża cześć społeczeństwa prowadziła albo podwójne

T R O N I O ŁTA R Z

Przywilej czy należność? Zygmunt Zieliński życie, gdy chodzi o praktyki religijne, albo rezygnowała z nich w ogóle, nie zdradzając jednak wrogości wobec religii i Kościoła. Jedynie aktyw partyjny, ten z wyższej półki, był w stosunku do Kościoła, a jeszcze bardziej ludzi Kościoła, autentycznie wrogi. Tutaj chodziło o to, jak głęboko sięgała ateizacja i o kojarzenie Kościoła – często nie bez racji – z rządem dusz, w pojęciu tych środowisk należnym wyłącznie warstwie rządzącej.

W

komunizmie panowała jednak swoista pruderia. Znamy to z filmów sowieckich, gdzie pocałunek to już była prawie rozpusta. W życiu było tam wręcz odwrotnie. Używano sobie, tyle że bez szumu. Kościół zwalczano, przeciwstawiając mu tzw. światopogląd naukowy. Słabo to szło, bo często prelegenci nie bardzo wiedzieli, na czym on polega. Jednak, co trzeba przyznać, nie dopuszczano do profanacji, a jeśli chodzi o uczucia religijne – dość skrupulatnie dbano, by ich manifestacyjnie nie obrażać. Wszystko to nie z powodu szacunku dla religii, ale na potwierdzenie praworządności socjalistycznej. Ta wrażliwość wobec kultu i Kościoła nie sprawdzała się w ZSRR, gdzie dechrystianizacja miała także swą postać fizycznej anihilacji, a wiarę porzucano niejako z nakazu władzy. Po roku 1989 w tej materii zmieniło się wiele i nadal się zmienia, W pewnych kołach wyczuwa się chęć powrotu do praktyki komunistów wobec Kościoła. Tym razem atak idzie szerokim frontem, zwracając się także przeciw państwu sprzeciwiającemu się próbom anarchizacji polityki podejmowanym przez grupy lewacko-libertyńskie. Obecnie mamy zatem nowe pola walki: LGBT, strajk kobiet, różnego rodzaju ekscesy, charakteryzujące się wprost niewyobrażalnym rozpasaniem przy takim środku napędowym jak narkotyki, alkohol i porno wszelkiej maści. W sumie nazywa

się to wolnością, wyzwoleniem, odwrotem od średniowiecza, ciemnogrodu. Perwersje wiodące człowieka do zatracenia siebie samego są dziś tak przerażające, że wyznanie jednego z ocalonych musiano w internecie obwarować napisem: „tylko dla dorosłych”. Opowiadał o orgiach zwanych chemsex. Czym jest? Cytuję: Chemsex (lub PNP od „party-and-play”, czyli w wolnym tłumaczeniu „imprezuj i baw się dobrze”), to

z wrodzonych mu skłonności do zachowania własnej godności, tęsknoty za życiem rodzinnym, za miłością, która z nadużyciami seksualnymi nie tylko nie ma nic wspólnego, ale ginie w konsekwencji takich praktyk. Żeby osiągnąć „doskonałość” w pokonywaniu swego człowieczeństwa, trzeba jednak wykarczować wrodzoną człowiekowi skłonność do dobra. Zasada obowiązująca ponad wierzeniami i nawet kulturami: bonum faciendum, ma-

Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym. termin, który oznacza uprawianie seksu najczęściej (choć nie zawsze) z co najmniej dwiema osobami – tym praktykom zawsze towarzyszy zażywanie narkotyków bądź picie alkoholu. Bardziej precyzyjna definicja chemsexu mówi o trzech konkretnych rodzajach narkotyków zażywanych przez osoby go uprawiające – te substancje to: GHB/GBL (nazywana potocznie pigułką gwałtu), mefedron i metaamfetamina. Chemsex przez jedną grupę ludzi jest też praktykowany szczególnie często – chodzi o homoseksualnych mężczyzn (MSM – mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami).

W

relacji „ocalonego” opis jest bardziej drastyczny, bo relacjonuje orgię wieloosobową i praktyki, dla których najbogatszej wyobraźni byłoby za mało. Tak więc środkiem radykalnym i skutecznym, mającym na celu laicyzację państwa i wykorzenienie wiary w Boga z ludzi, zwłaszcza młodych, okazało się „wyzwolenie” człowieka

lum vitandum – należy czynić dobrze, a unikać złego – to przecież w porządku ludzkiego bytowania najważniejsze przykazanie. Uznając jego wartość, potrafimy się porozumieć jako ludzie ponad wszelkimi podziałami. To ono, nawet nie Bóg, wywołuje wściekłość u wszystkich, którzy nie potrafią nawet dla siebie zdefiniować dobra i zła. Jest w nich tylko negacja. Posłużę się wpisem na internecie, gdyż nie chcę, by mnie posądzono o fabrykowanie czegokolwiek: Adam »Nergal« Darski, znany bardziej z kontrowersyjnego podejścia do kwestii wiary i Kościoła Katolickiego, niż z muzyki, protestuje przeciwko karaniu za obrazę uczuć religijnych. Właśnie oplakatował Warszawę w ramach zorganizowanej akcji, domagając się zmian w prawie. Darski od lat znany jest z balansowania na krawędzi łamania zapisów artykułu 196 kk, nic więc dziwnego, że tak zależy mu na jego usunięciu. Profanował już wizerunki świętych chrześcijańskich, znak krzyża, darł i palił Biblię podczas koncertów.

Na jego profilu na Instagramie pojawiła się fotorelacja z wymyślonej przez niego akcji »Ordo Blasfemia« [»Porządek Bluźnierczy«, prawdopodobnie nazwa na wzór instytutu »Ordo Iuris« – przyp. red.]. Billboardy zawisły nieopodal hotelu Mariott i przynajmniej w trzech innych miejscach. Oprócz hasła »Wolna sztuka w świeckim państwie« znajduje się na nich kontur Polski z napisem »NIE« stylizowanym na krzyż w literze »I« oraz zapis paragrafu 196, w którym dwie ostatnie cyfry spięte są w kajdanki. W potocznym rozumieniu nazywa się to opętaniem. Ale jest tu także pewna niekonsekwencja, bo co to znaczy „świeckie państwo”? To jest slogan bez pokrycia. Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym. Państwo więc musi czuwać nad tym, by Nergala za jego występy nie zlinczowano, jak i nad tym, by on z kolei nie stwarzał powodów, by tak się stało. By to pojąć, nie potrzeba żadnych studiów, wystarczy zdrowy rozsądek i pozbycie się nienawiści jako motywu swego działania i myślenia. Bez niej i bez wolności, jaką proponuje Nergal, nie można jednak zniszczyć chrześcijaństwa. Nergal chce, by mu w tym sekundowało państwo „świeckie”; oczywiście dla niego, a nie dla wszystkich. To jest obłęd. Każda akcja wywołuje reakcję. Reakcja ze strony katolików jest dla świeckich „apostołów” wolności nie do przyjęcia: Oto przykład – przyznam – niecodziennej inicjatywy: Z punktu widzenia idei reewangelizacji Europy emigracja Polaków na masową skalę może być źródłem nadziei. (...) W związku z tym chciałbym przygotować podjęcie prac nad przygotowaniem swego rodzaju paszportu katolickiego”. Tyle na ten temat prof. Krzysztof Szczerski. Niemniej ważny jest komentarz do tego:

„Katolicki paszport?” Olgierd Łukaszewicz komentuje pomysł ministra. Cytując kolejne fragmenty książki, Olgierd Łukaszewicz przyznał, że smuci go zapominanie przez część polityków, iż Konstytucja Polski w preambule dopuszcza „inne źródła dla wywiedzenia wartości, celu itd.”, a nie tylko wiarę chrześcijańską. „Dla mnie to już naprawdę śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie” – zauważył Olgierd Łukaszewicz. Aktor zasmucił się też obecną sytuacją polityczną w Polsce. Stwierdził: „Jestem zrozpaczony tym, że najwyżsi nasi dostojnicy po prostu posługują się fake newsami, bezczelną nieprawdą, lekceważąc wszelkie dane. To my obserwujemy i żeśmy się w pewnym stopniu wyeksploatowali w tym sprzeciwie”. Olgierd Łukaszewicz podkreślił, że dla niego wstąpienie Polski do Unii Europejskiej ma taką samą wagę, co chrzest Polski. W dalszej części rozmowy dodał, że także wewnątrz polskiego Kościoła pojawia się coraz więcej sporów, a głos chrześcijaństwa w Polsce nie jest już jednolity. „Przekonaliśmy się, że Kościół nie jest monolitem, że są wspaniali księża, rozumiejący człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało. (...) Oczywiście ta większość jest bliższa Torunia, księdza Rydzyka. (...) Ciemnota kleru, o której kiedyś uczyłem się w socjalistycznej szkole, kiedy wydawało mi się, że to tylko szyderstwo, zaczęła pokazywać się w naszej epoce” – wyznał. Ciekawe, o których tak skorumpowanych najwyższych dostojnikach państwa aktor mówi? Z pewnością nie o tych, którzy z Tuskiem na czele wprowadzili państwo w sytuację nieledwie kolonii ich europejskich sponsorów. Może po prostu razi go obecna prosperity Polski, jak wielu patriotów sui generis. Trudno oceniać ewentualną skuteczność takiego paszportu katolickiego, bo trzeba by jeszcze umieć się nim posługiwać, ale nie to jest ważne. Tutaj uderza ciekawa proweniencja wypowiedzi aktora. Aż dusi zapach PRL-u i jeszcze bardziej jego epigonów, których na szkodę Polski przytuliła ekipa dziedziców tamtej Polski sowieckiej w 1989 roku. Każdy, kto chce Polski wolnej od ciemnoty tamtych „elit”, które jak Burboni niczego się nie nauczyły i niczego nie zapomniały, musi pilnie im patrzeć na ręce i śledzić, co mówią. Szkoda, że tak wielu ludzi, którzy mienią się reprezentantami kultury, tęskni za kosmopolityzmem, rabunkiem mienia społecznego i oświeconą siermiężnością, jakie nawiedziły III RP. Dla Łukaszewicza jest to „śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie”. Tylko zapomniał dodać, z jakiej perspektywy on to obserwuje. Może z perspektywy owych wspaniałych księży „rozumiejących człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało”. Ale szydło z worka wychodzi dopiero, kiedy wjechał na Toruń i ks. Rydzyka, łopatologicznie skojarzonych z ciemnotą kleru.

O

czywiście nie negujemy, że Kościół przeżywa jeden z trudniejszych okresów w nowożytności. Nie negujemy, że przyczyniają się do tego także duchowni, ale nie ci w rodzaju o. Rydzyka, lecz wręcz przeciwnie – ci, których tak wysławia Łukaszewicz. Jego pochwała jest najgorszą cenzurką, jaką można dziś księdzu wystawić. Jesteśmy też świadomi, że dziś koncertuje chór, jak zawsze różnymi śpiewający głosami, ale w jednej zgodnej harmonii wrogiej chrześcijaństwu. Powinniśmy sobie jednak zdać sprawę z tego, że nie jest to niczym nowym i że ten chór nie tylko bluźniercze wyśpiewuje pieśni, ale głosi też chwałę tych, którzy nasz kraj oddali w niewolę, a targowicką zdradą obłowili się dobrze z rąk zaborcy. Podobnych karmili później ludzie Stalina; dziś karmią ci, którzy nie mogą patrzeć na Polskę odzyskującą swą tożsamość. Dobro kraju zawsze denerwowało tych, którym psuło ich szemrane interesy. Kto był ciemniakiem, a kto patriotą? W wodzie mąconej przez te lumpenelity (Pawełczyńska) trudno było i jest odróżnić rybę od szczura. Wiadomo jedno: kto komuś imputuje ciemnotę, musiał sam poznać dobrze jej barwę. Jedno jest pewne – chrześcijaństwo w granicach między Odrą i Bugiem to nie przywilej dla nikogo, ale niekwestionowana należność – ugruntowana wiekami i okupiona krwią. Zatem porównanie Chrztu Polski ze wstąpieniem do Unii Europejskiej – to też bluźnierstwo. Tym razem – panie Łukaszewicz – na szczęście laickie. K


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

7

ZAMĘT Samorząd Wrocławia, czyli Prezydent i Rada Miasta, wspólnie zdecydowali, że w roku bieżącym Nagrodę Wrocławia otrzyma między innymi Strajk Kobiet. Czytelnik mógłby pomyśleć, że to jakiś żart. Pragnę zapewnić, zgodnie z moją najlepszą wiedzą, że tak nie jest. Oczywiście mogłoby się wydarzyć i tak, że jakiś dowcipniś w kwietniu puścił takiego fake newsa, którego inni polityczni dowcipnisie nie zdementowali i w stosownym momencie wszyscy zakrzykną: „ale was nabraliśmy!”. Jeżeliby tak było, to ja kapituluję i chowam głowę w piasek.

Kwestia smaku a rewolucja Piotr Sutowicz

J

ednak stanowczo trzeba żarty odsunąć na bok. Obok kilkorga innych laureatów również i ta instytucja otrzymała tę szacowną nagrodę, wręczaną rokrocznie w uroczystość Świętego Jana Chrzciciela, która przypada 24 czerwca. Zazwyczaj, w każdym razie do niedawna, jednym z elementów obchodów tego święta patronalnego miasta była msza święta w katedrze wrocławskiej z udziałem radnych i władz miasta. Kilkakrotnie sam w takich mszach brałem udział i zastanawiam się, jak by to było, gdyby wspomnianą nagrodę wręczyć w katerze po mszy właśnie. Czytelnik pomyśli, że znowu kpię i rzeczywiście tak jest. Istnieje stare polskie przysłowie: „Diabeł się w ornat ubrał i na mszę dzwoni”. Z powodu tejże nagrody, a właściwie jej tegorocznej edycji, chyba trzeba by je trochę zmodyfikować, albowiem diabeł ów wcale nie musi się w ornat rzeczony przebierać, może na ową mszę dzwonić w swej zwyczajnej postaci, taki to żart czasu – tym razem nie mój.

Kwestia smaku Nie chodzi mi wcale o to, że otrzymała nagrodę instytucja lewicowa, chociaż oczywiście i to ma znaczenie. Elementem gorszącym jest to, że mamy do czynienia z szyldem służącym różnym skrajnym grupom społecznym, czy też może politycznym, do robienia w Polsce rewolucji – tej lewicowej, ale i, co też jest ważne, estetycznej. Dziś, kiedy od masowych wydarzeń z jesieni i nieco mniejszych z zimy ubiegłego i bieżącego roku upłynęło nieco czasu, możemy na nie spojrzeć chłodno i zastanowić się, co Polsce zafundowały liderki Strajku Kobiet. Otóż oprócz haseł mieliśmy do czynienia z jakościową zmianą sposobu ich prezentowania, z rzeczywistym pójściem zarówno werbalnym, jak i realnym w stronę rewolucji obyczajowo-cywilizacyjnej, a mówiąc wprost – w barbaryzację życia publicznego. To dzięki działalności „Strajku” w sferze publicznej przynajmniej na jakiś czas zostało zaakceptowane stosowanie wulgaryzmów. Podobnie było

R

osemary Gibson, starszy doradca w think tanku The Hastings Cen­ ter, 31 lipca 2019 r. podczas prze­ słuchania przed Komisją ds. Oceny Sy­ tuacji Gospodarczej i Bezpieczeństwa w Relacjach USA–Chiny powiedziała: „ Jeśli Chiny zamknęłyby drzwi przed eksportem leków oraz ich kluczowych składników i surowców, amerykańskie szpitale oraz szpitale i kliniki wojsko­ we przestałyby funkcjonować w ciągu miesięcy, jeśli nie dni”. Przywództwo komunistyczne z pewnością zdaje sobie sprawę z wła­ dzy, jaką posiada. W komentarzu nale­ żącej do reżimu agencji informacyjnej Xinhua News z 4 marca 2020 r. czyta­ my: „ Jeśli Chiny w związku z zakazem podróżowania do Stanów Zjednoczo­ nych podejmą teraz działania odwe­ towe, to strategiczna kontrola produk­ tów medycznych i zakaz ich eksportu wpędzą Stany Zjednoczone w pułap­ kę rozległego oceanu COVID-19”.

Globalne uzależnienie od Chin Zgodnie z przesłuchaniem z 2019 roku w sprawie roli Chin w global­ nym zdrowiu oraz obaw związanych z bezpieczeństwem narodowym, gospodarką i zdrowiem publicznym, wynikających z uzależnienia Ameryki od chińskich produktów zdrowotnych, 80% substancji czynnych (ang. acti­ ve pharmaceutical ingredients, API) używanych przez źródła komercyjne do wytwarzania gotowych produktów pochodzi z Chin i Indii. Jednak prze­ słuchanie ujawniło również, że jeśli chodzi o substancje czynne, to Indie

z akceptacją przemocy dla niszczenia zabytków sztuki sakralnej, które dla katolików były obiektami kultu, a część tych działań na pewno lokowała się również na granicy bluźnierstwa. Zresztą ze strony niektórych z tych środowisk płynęły zupełnie jawne bluźnierstwa, które nie spotykały się z „banem” ze strony administratorów sieci społecznościowych. Wreszcie, płynęły stamtąd głosy nienawiści do całej klasy politycznej, nawet do tych jej przedstawicieli, którzy próbowali się do strajku łasić. O tym, że w październiku mieliśmy do czynienia ze swoistą rewolucją, a przynajmniej próbą jej dokonania, pisałem już w „Kurierze WNET” i w kwestii mojej oceny tego zjawiska nic się nie zmieniło. Oczywiście rewolucji nie dokonano, ale kolejne szczerby w mentalności oraz przechył dyskursu w stronę czegoś, co można by nazwać tworzeniem nowej estetyki, na pewno nastąpił. Muszę też, niestety, przyznać, że jednym z głównych ośrodków kierowniczych ruchu był rzeczywiście Wrocław i w tym kontekście, jeśli chodzi o nagradzanie postępów rewolucji, na pewno władze tego miasta mają powód do zadowolenia z działalności pani Marty Lempart i jej koleżanek. Skądinąd przypadek ten może być kolejnym elementem obserwacji, że rewolucja społeczna i antynarodowa idzie do Polski po pierwsze – przez duże miasta, po drugie – z zachodu. Rzeczona nagroda wpisuje się w schemat odgórnie zaplanowanej i realizowanej rewolucji.

Kwestia polityki Zasadniczym tematem mojego tekstu jest sprzężenie Strajku Kobiet i rewolucji. Przyznanie nagrody Strajkowi jest czynnością oficjalną. O ile w trakcie trwania wydarzeń październikowych dużo mówiono o tym, że masowe protesty mają charakter spontaniczny i są wyrazem walki o zagrożone prawa obywatelskie kobiet, szybko mogliśmy się przekonać, że nie chodzi ani o jedno, ani o drugie. Maszerującym tłumom towarzyszyły hasła wszelakiego rodzaju, byle destrukcyjne. Rychło zresztą

wielu rzekomych liderów protestu pokłóciło się między sobą o to, czym ów ruch ma być i do czego zdąża. Feministki chciały prawa do aborcji, ale działaczki i działacze LGBTQ dążyli realizacji swoich postulatów, a ponieważ pierwsze z wymienionych opowiadają się za mocną tożsamością płciową, a ci drudzy za jej rozmyciem, nieporozumienia okazały się nieprzezwyciężalne i skończyło się, jak zwykle w sporach sekciarskich lewicy. Tłumy młodzieży, które raźno ruszyły za liderkami, bo im się wydawało, że celem aktywności ma być obalanie PiS-u, szybko zorientowały się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, a i same liderki z jednej i drugiej strony wybudowanych przez siebie barykad przekonały się, że nie mają wpływu na wydarzenia, zostały wyniesione na powierzchnię procesów społecznych

i bierni, nie chcą postępowych idei, a właściwie to niewiele ich one obchodzą. Postępowej Europie trzeba jednak koniecznie coś pokazać. Pojawiają się wprawdzie różne gesty: w Parlamencie Europejskim odzywają się głosy intelektualistów, a jak ich braknie, to ujawnia się „wielu” internautów, którzy chcą postępu. Ale w masie swojej Polacy nie prowadzą walki rewolucyjnej, wydarzenia jesienne, owszem, pokazały coś ciekawego z tego punktu widzenia, ale ich nagły uwiąd i fakt, że znienawidzona rzekomo przez wszystkich partia rządząca cieszy się wysokim poparciem społecznym – czy to dobrze, czy źle, to inna sprawa – udowodniły, że na razie rewolucji nie ma. Trzeba więc rewolucję podgrzać, trupa ożywić, a może, kto wie – ożyje naprawdę. Specjaliści od socjotechniki na pewno głowią się nad tym, co w rze-

Zarówno świat zachodni, jak i nasz pokazują, że nie ma tak skrajnego zwolennika przewrotu rewolucyjnego, którego nie można by wsadzić w ławy parlamentarne. przez pewną falę i szybko utonęły. Zginęły od własnej i cudzej broni. Do dziś zjawisko Strajku powoli zanikało i obecne było w rzeczywiście lewackich niszach, czekając na powtórkę rewolucji, którą ktoś będzie chciał robić i wyciągnie rzeczoną instytucję z lodówki. Trwałoby to długo, gdyby właśnie nie fakt, że władze Miasta Wrocławia postanowiły przypomnieć o Strajku, pokazując opinii publicznej i jakimś swoim mocodawcom, że stoją w forpoczcie postępu w Polsce, a może i w Europie.

Kompleks Nagroda Miasta Wrocławia stała się kolejnym przykładem kompleksów polskiej polityki. Wielu jej liderom wydaje się, że Polska jest zaściankiem, miejscem dusznym, w którym nie ma miejsca na wielką wizję przebudowy mentalności w duchu roku 1968. Polacy są, według części elit, nieruchawi

czonej kwestii można by zrobić, ale bez pieniędzy się nie da, a więc trzeba je skądś wziąć. Pewnie dotacje rządowe dla organizacji społecznych w tym przypadku nie wchodzą w grę, można więc wspomóc marniejące grupy oporu przeciw PiS-owskiemu zaściankowi pieniędzmi samorządowymi. To nawet wygląda dość demokratycznie, zarówno przed zachodnią opinią publiczną, jak i instytucjami unijnymi, a może i światowymi, poza tym wprowadza przedstawicieli i przedstawicielki – a właściwie, skoro instytucja ma kobiety w nazwie, to raczej chodzi o tę „drugą płeć” – na swoiste salony polityki. Czy Marta L. jest w stanie się w niej odnaleźć, tego nie wiem, chociaż zarówno świat zachodni, jak i nasz pokazują, że nie ma tak skrajnego zwolennika przewrotu rewolucyjnego, którego nie można by wsadzić w ławy parlamentarne czy jakieś inne polityczne fora, gdzie mógłby

robić rewolucję w bardziej społecznie akceptowalny sposób niż wcześniej. Wprowadzenie Strajku do establishmentu oznaczałoby, że rewolucja się „instytucjonalizuje”, co nie znaczy, że traci impet. Jej przedstawiciele zawsze będą mogli uwiarygodnić „postępy postępu” w Polsce i pokazać, że aż tak konserwatywna ta rzeczywistość nie jest. Z drugiej strony cały czas będą się dokonywały zmiany już to w prawie, już to w mentalności kolejnych pokoleń – to chyba jest najgorsze.

Czego chcą elity polityczne? To pytanie jest chyba kluczowe. To, że Prezydent Wrocławia postanowił nagrodzić Strajk, oznacza tyle, że ma taką wolę; na pewno wynika ona z tego wszystkiego, o czym wspomniałem powyżej. Skutkiem tej decyzji jest też wzmocnienie podziałów społecznych. Nagrodzona instytucja budzi daleko idące zniesmaczenie jednej i entuzjazm jakiejś innej grupy. Większość nie bę-

w kwestii polityki bieżącej dokonał ruchu sprzyjającego chaosowi. Może być i tak, że tenże Prezydent postanowił odciąć się od tej części elektoratu, która związana jest z Kościołem i na potrzeby wewnątrzmiejskie ulokować się na lewej, a nawet bardzo lewej części sceny politycznej. Jeśli tak, okaże się to stosunkowo szybko i być może ujawni realne preferencje mieszkańców miasta, które nie jest szczególnie prawicowe. Politycy często nie myślą dalekosiężnie, często ktoś myśli za nich, a oni bywają tylko wykonawcami owych czyichś poleceń. Pytanie zadane powyżej, dotyczące tego, czego politycy chcą, można postawić inaczej: kto nami rządzi? Odpowiedź brzmi: ktokolwiek by to był, niestety wie, czego chce.

Media Nie wiem, jakim echem medialnym odbije się uroczystość wręczenia nagród. Przekonam się o tym po wydrukowaniu niniejszego tekstu. Trochę mi szkoda pozostałych nagrodzonych. Nie chcę

Rewolucji nie dokonano, ale kolejne szczerby w mentalności oraz przechył dyskursu w stronę czegoś, co można by nazwać tworzeniem nowej estetyki, na pewno nastąpił. dzie i tak mieć w tej kwestii zdania i na potrzeby chwili przyjmie punkt widzenia jednego z wielkich ośrodków medialnych, którego wpływom ulega. Czy władze miasta, czyniąc taki gest zdawały sobie sprawę z tego, że dzielą społeczeństwo? Myślę, że jeśli nie oni, to ich mocodawcy – tak, chyba że decyzja była jedynie wynikiem głupoty i chęci bycia fajnym. W tej drugiej sytuacji owym chcącym nie udało się – „fajnymi” bowiem nie zostali. Możliwe też, że władza postanowiła się zabawić i zmienić kierunek debaty publicznej. Jako wrocławianin widzę, że część mieszkańców mojego miasta narzeka a to na tramwaje, a to na szkoły, a to na instytucje kultury i inne sprawy, które ich zdaniem wynikają ze złego zarządzania miastem. Być może ktoś pomyślał, że ci niezadowoleni będą teraz mówić o czymś innym, jeżeli tak, to założenie takie jest błędne – decyzja o przyznaniu Strajkowi Kobiet nagrody skieruje jedynie przeciwko Strajkowi tę część opinii publicznej, która może i krzywo patrzyła na wrocławski regime, ale z życzliwością na działania Marty L., która oto znajdzie się w tym samym obozie politycznym. Czy pociągnie za sobą jakiś elektorat? Na razie go nie widać, ale co przyniesie przyszłość, to się zobaczy. W każdym razie stawiam tezę, że Prezydent Miasta

wnikać w to, czy sprzyjają Strajkowi, czy nie, ale pozostaną w cieniu pani Marty. Jak ona sama się zachowa, też na razie też nie wiem. Jest to osoba, że się wyrażę, żywiołowa na tyle, że może zrobić wiele ciekawych medialnie rzeczy, by rewolucyjnie podgrzać atmosferę. Może też nie zrobić nic „ciekawego” – zachowa się po prostu dyplomatycznie. Dla mnie będzie też interesujące, jak zareagują wszystkie te, nieco pokłócone, okołostrajkowe środowiska; czy wydarzenie to będzie dla nich sygnałem do konsolidacji, czy wręcz przeciwnie. W tym drugim wypadku Prezydent Sutryk mógłby się okazać prawdziwym Konradem Wallenrodem, który ostatecznie pogrzebałby szansę na stworzenie zwartego bloku rewolucyjnego pracującego na obszarze polskiej polityki. Pewnie jednak nic takiego się nie stanie – będziemy mieli do czynienia ze zwykłą falą zachwytów oficjalnych mediów lewicowych, oburzeniem zwolenników klasycznej estetyki i wartości etycznych, i tyle. Prawdopodobnie rewolucja uczyni jednak mały krok do przodu, a komentarze Zachodu, o ile w ogóle nastąpią, okażą się jednym wielkim festiwalem zachwytów i Prezydent Miasta Wrocławia na chwilę rzeczywiście będzie mógł wyzbyć się kompleksu zaścianka. Szkoda, że to leczenie odbędzie się kosztem społeczeństwa. K

22 kwietnia senatorowie Elizabeth Warren, Tina Smith i Marco Rubio przedstawili dwa akty prawne, które mają na celu zmniejszenie zależności [Stanów Zjednoczonych] od obcych krajów, zwłaszcza Chin, w zakresie dostarczania składników potrzebnych do produkcji różnych leków. Wzrastająca kontrola komunistycznego reżimu nad zasobami farmaceutycznymi w łańcuchu produkcyjnym stwarza zagrożenie dla wolnego świata. Stało się to po tym, jak reżim manipulował pandemią, aby wpasować ją do swoich politycznych celów.

Składniki leków – strategiczna broń komunistycznego reżimu w Chinach William Fang w ok. 80 proc. polegają na Chinach. Yanzhong Huang, ekspert ds. zdrowia na świecie w Council on Foreign Re­ lations, napisał kiedyś: „API i półpro­ dukty chemiczne z Chin są od 35 do 40% tańsze niż indyjskie”. Ujawniono również, że chiński przemysł leków generycznych kwitnie, ponieważ ich eksport do USA gwał­ townie rośnie. Przykłady leków gene­ rycznych produkowanych w Chinach przez krajowe firmy i sprzedawanych do Stanów Zjednoczonych obejmują: antybiotyki, leki przeciwdepresyjne, pigułki antykoncepcyjne, chemiote­ rapię w leczeniu raka u dzieci i doro­ słych, leki na alzheimera, HIV/AIDS, cukrzycę, padaczkę – żeby wymienić tylko kilka. Przykładowo Stany Zjednoczone nie są już w stanie produkować an­ tybiotyków generycznych, a ich czo­ łowym producentem są teraz Chiny.

Pod względem przychodów Chiny stały się drugim, za Stanami Zjednoczonymi, rynkiem farmaceutycznym na świecie FOT. STEVE BUISSINNE, PIXABAY

Kwestie jakości Li Daokui, ekonomista z Uniwersyte­ tu Tsinghua w Pekinie, w marcu 2019 roku podczas Ludowej Politycznej Kon­ ferencji Konsultatywnej w Pekinie za­ chwalał: „Mimo że sankcja nałożona na chipy rzeczywiście Chiny ograniczyła, to systemy medyczne niektórych roz­ winiętych krajów ucierpią z powodu zmniejszonego eksportu z Chin, naj­ większego na świecie eksportera skład­ ników witamin i antybiotyków”. Przesłuchanie z 2019 roku ujaw­ niło również, że w chińskim sektorze farmaceutycznym zarejestrowanych jest od 5000 do 7000 firm. Chiny są największym światowym źródłem le­ ków generycznych, komponentów far­ maceutycznych i innych produktów zdrowotnych, w tym suplementów diety, biofarmaceutyków i akcesoriów medycznych.

W swoim zeznaniu Gibson pod­ kreśliła, że za 5 do 10 lat dla leków ge­ nerycznych, które stanowią 90% ame­ rykańskich leków, Stany Zjednoczone praktycznie nie będą miały żadnych zdolności produkcyjnych. „Tracimy kontrolę nad dostawami naszych le­ ków, a kiedy tracimy kontrolę nad do­ stawami, tracimy kontrolę nad jakoś­ cią”. Szokująca uwaga, którą poczyniła Gibson, brzmiała: „Dlatego mamy leki na ciśnienie krwi zawierające substan­ cje rakotwórcze”. Fakty te mają wydźwięk ostrze­ gawczy. Podczas przesłuchania Gibson powiedziała: „W 2018 roku ponad 31 000 czynnych żołnierzy, wetera­ nów i członków ich rodzin zostało powiadomionych, że mogli otrzymy­ wać leki na ciśnienie krwi zawierające składnik rakotwórczy”. Również fakt, że Departament Obrony pozyskuje leki w oparciu o cenę, a nie o jakość,

naraża Amerykanów na ryzyko na szczeblu krajowym. „Ponad 10 proc. testowanych leków generycznych nie spełnia standardów jakości” – powie­ działa Rosemary Gibson.

Rynek zbyt duży, aby go zignorować Z drugiej strony Yanzhong Huang wyjaśnił, że w ramach bezwzględnej procedury przetargowej polegającej na tym, że zwycięzca bierze wszystko, międzynarodowe koncerny farmaceu­ tyczne tracą swój udział w rynku w Chi­ nach, nawet przy zapewnieniu wysokiej jakości swoich produktów. W rzeczywi­ stości, jak stwierdził Huang, ponieważ „żaden z chińskich skandali szczepion­ kowych nie dotyczył zagranicznych producentów”, chińscy konsumenci preferują importowane produkty far­ maceutyczne z najwyższej półki.

Chiny stały się, zaraz za Stanami Zjednoczonymi, drugim co do wiel­ kości pod względem przychodów rynkiem farmaceutycznym na świe­ cie. Jednakże amerykańskie firmy zaj­ mujące się zdrowiem i biotechnologią nadal napotykają bariery regulacyjne i inne bariery rynkowe, które ograni­ czają ich zdolność sprzedaży w Chi­ nach i konkurowania z chińskimi firma­ mi – stwierdził współprzewodniczący przesłuchania Michael Wessel. W zaleceniach programowych Huang wskazał: „Powinniśmy prze­ kazać stronie chińskiej wyraźny ko­ munikat, że w wojnie handlowej pomiędzy USA a Chinami produk­ ty zdrowotne nie powinny być uży­ wane jako broń”. K Oryginalna, angielska wersja tekstu zosta­ ła opublikowana w „The Epoch Times” 4.05 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

8

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

P

rzed rozpoczęciem dorocznego Fo­ rum Ekonomicznego w Davos w roku 2020 szwajcarska policja poinformo­ wała o zdemaskowaniu dwóch szpie­ gów, z których jeden był przebrany za hydraulika, obaj zaś legitymowali się ro­ syjskimi paszportami dyplomatycznymi. Fakt, że ambasada rosyjska w Bernie zaprzeczyła prowadzeniu „prac przygotowawczych” do szpiegowania na Światowym Forum Ekono­ micznym, potwierdza prawdziwość informacji. Poza tym kontrola hydrauliczna przed nieprzewidzianą, nawet wirtualną wizytą ro­ syjskiego przywódcy to tradycja i zrozumiała konieczność. I oto w roku 2020 w Davos nie­ spodziewanie i wirtualnie, ale jednak, pojawił się Władimir Putin, który ostrzegł, że pan­ demia koronawirusa zaostrzyła wcześniejszy brak równowagi i napięcie na świecie do tego stopnia, że może rozpocząć się walka „wszyst­ kich przeciwko wszystkim”. Rosyjski prezydent powiedział, że „pandemia stała się głównym wyzwaniem dla ludzkości i przyspieszyła zmia­ ny strukturalne, których warunki wstępne już istniały” i dodał, że kryzys zwiększył rozwar­ stwienie społeczne, populizm, radykalizm prawicowy i lewicowy, a wewnętrzne proce­ sy polityczne stały się bardziej gwałtowne. Pojawienie się rosyjskiego przywódcy wzbu­

finansowych, biznesowych, a gdyby takową zdobyć, byłaby bardzo długa i rozgałęziona. Od 1979 r. publikuje coroczny, opracowa­ ny przez sztab ekonomistów raport globalnej konkurencyjności, oceniający potencjał wzro­ stu gospodarczego i produktywności krajów na całym świecie. Raport opiera się na opra­ cowanej przez Schwaba metodzie mierzenia konkurencyjności nie tylko produktywnością, ale także pod kątem zrównoważonego roz­ woju, czyli takiego, który zaspokaja potrzeby obecne, nie zagrażając możliwościom zaspo­ kojenia potrzeb przyszłych pokoleń. Rozwoju opierającego się na pojęciu „potrzeb” (szcze­ gólnie podstawowych) najbiedniejszych na świecie, którym należy nadać najwyższy prio­ rytet oraz „ograniczeń” – narzuconych zdol­ ności środowiska do zaspokojenia potrzeb obecnych i przyszłych przy pomocy techniki i organizacji społecznej. Tej definicji nie można zarzucić braku humanitaryzmu i troski o przy­ szłość planety oraz następnych pokoleń jej mieszkańców. Z drugiej strony wiadomo, ile wątpliwych moralnie, etycznie i merytorycz­ nie pokrętnych działań, choćby dotyczących rolnictwa czy zdrowia i liczebności populacji naszej planety, pod pozorem zrównoważo­ nego rozwoju już zrealizowano oraz planuje się przeprowadzić.

Wiadomo, ile wątpliwych moralnie, etycznie i merytorycznie pokrętnych działań, choćby dotyczących rolnictwa czy zdrowia i liczebności populacji naszej planety, pod pozorem zrównoważonego rozwoju już zrealizowano oraz planuje się przeprowadzić. dziło zrozumiałe kontrowersje, choć Klaus Schwab, założyciel i Dyrektor Wykonawczy WEF, przedstawiając Putina powiedział, że Rosja jest wieloletnim uczestnikiem Forum i że „w czasach sporów i różnic ważna jest konty­ nuacja dialogu”. Kto zna sylwetkę pana Klausa Schwaba, zrozumie, że podkreślające ogólne zagrożenie, niepewność i nieuchronność zmian struktural­ nych, słowa Putina były muzyką dla jego uszu i miodem na serce. Tym, którzy go nie znają, jego fascynującą osobowość, zapatrywania, plany i działania postaram się przybliżyć. Klaus Martin Schwab urodził się 30 marca 1938 r. w Ravensburgu w Niemczech, gdzie w Humanistisches Gymnasium zdał maturę. W 1961 r. ukończył jako inżynier mechanik i doktor nauk technicznych ETH Zürich (Szwaj­ carski Federalny Instytut Technologii), następ­ nie na Uniwersytecie we Fryburgu uzyskał doktorat z ekonomii, a tytuł magistra admi­ nistracji publicznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda. W latach 1972–2003 Schwab wykładał poli­ tykę biznesową na Uniwersytecie Genewskim, którego profesorem honorowym pozostaje do dzisiaj. Jest także profesorem honorowym Uniwersytetu Ben Guriona w Izraelu oraz Uni­ wersytetu Spraw Zagranicznych Chin. Cieszy się siedemnastoma doktoratami honorowymi, w tym: London School of Economics, Naro­ dowego Uniwersytetu w Singapurze, Kore­ ańskiego Instytutu Nauki i Zaawansowanych Technologii, uniwersytetów w Hajfie i Bangko­ ku. W październiku 2017 r. został Doktorem Honorowym Politechniki w Kownie za „szerze­ nie wiedzy o gospodarce i innowacyjnych po­ mysłach, wspieranie przedsiębiorczości spo­ łecznej i wspieranie młodych przedsiębiorstw oraz wkład w opracowanie koncepcji czwartej rewolucji przemysłowej. W latach 2001–2018: otrzymał nagrodę Candlelight Award z rąk ówczesnego Sekre­ tarza Generalnego ONZ Kofi Annana, został pasowany przez królową Elżbietę na rycerza – Komandora Kawalera Orderu św. Michała i św. Jerzego, został udekorowany japońskim Orderem Wschodzącego Słońca na Wielkiej Wstędze i dostał Medal Przyjaźni Reformy Chin za „promowanie międzynarodowej wy­ miany gospodarczej i współpracy z Chinami”. Fakt, że od prezydenta Bronisława Ko­ morowskiego w 2012 r. otrzymał Order Za­ sługi Rzeczypospolitej Polskiej, mocno mnie i zapewne czytelników zaskakuje. Czym prof. Schwab zasłużył się naszemu krajowi? Zupeł­ nie nie wiem. Jedyne wytłumaczenie widzę w magicznym wpływie odznaczonego na wielkich tego świata. W latach 1993–1995 był członkiem Rady Doradczej Wysokiego Szczebla ONZ ds. Zrównoważonego Rozwoju, zaś okresie 1996–1998 wiceprzewodniczącym Komitetu ONZ ds. Planowania Rozwoju. Za­ siadał w zarządach firm, takich jak The Swatch Group, The Daily Mail Group i Vontobel Hol­ ding. Jest członkiem honorowym FC Bayern Monachium. Gdyby nawet zupełnie hipotetycznie nie należeć do wielbicieli Klausa Schwaba, nie można się nie zgodzić, że jest szeroko i głęboko wykształcony, a jego wiedzę po­ twierdziły i uhonorowały liczne instytucje naukowe oraz międzynarodowe i rządy na całym świecie. Trudno o listę zaprzyjaźnio­ nych z nim osobistości z najwyższych świa­ towych szczebli decyzyjnych, politycznych,

Ulubiony przez Klausa Schwaba, zrówno­ ważony rozwój jest odmieniany przez wszyst­ kie przypadki w ONZ i stał się motywem prze­ wodnim jej Agendy 2030, a w ramach Dekady Działania na rzecz osiągnięcia celów zrówno­ ważonego rozwoju do 2030 r., we wrześniu lub październiku 2021 r. ONZ zwoła, już z góry kontestowany przez organizacje rolników, a nawet ekologów, szczyt Food Systems Sum­ mit. Zrównoważony rozwój wpisano w Art. 5 naszej aktualnej konstytucji: „Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszal­ ności swojego terytorium, zapewnia wolności i prawa człowieka i obywatela oraz bezpie­ czeństwo obywateli, strzeże dziedzictwa na­ rodowego oraz zapewnia ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju”. Skoro mowa o Klausie Schwabie jako doktorze ekonomii i jej wykładowcy, corocz­ nie publikującym raport o potencjale wzro­ stu gospodarczego i produktywności krajów świata oraz orędowniku zrównoważonego rozwoju, przyjrzyjmy się sprawom bliżej i me­ rytorycznie.

środków produkcji, których relatywnie umiar­ kowane dochody są wrażliwe na koronawirusy i uzależnione od ciągłości dostaw z drugiego końca świata. Teraz to obracająca kapitałem finansjera notuje rekordowe zyski. Na przy­ kład majątek Georga Sorosa, jednego z braci w wierze Klausa Schwaba, pochodzi ze spe­ kulacji finansowych. Soros skupował akcje tzw. śmieciowych przedsiębiorstw, czyli spółek sto­ jących u progu bankructwa. Wychodził z za­ łożenia, że jeśli firmy przetrwały najgorsze, to w przyszłości kurs ich wzrośnie, i trafiał. Ten sam Soros w 1992 r. uznał, że funt szterling jest przewartościowany i dokonał spekulacji prze­ ciw tej walucie, inwestując 10 mld USD i gra­ jąc na spadek kursu. W rezultacie Bank Anglii musiał wycofać swój pieniądz z mechanizmu kursów walutowych. Soros zarobił około mi­ liarda USD i został nazwany „człowiekiem, któ­ ry złamał Bank Anglii”. Inny, wyznający GREAT RESET i nowy początek świata multimiliarder, Bill Gates, od 2006 r. stopniowo wycofywał się z pełnionej w Microsofcie funkcji, by zająć się zarabianiem na obracaniu kapitałem. Na przy­ kład w ten sposób w 2020 r., mimo pandemii, zwiększył swoje aktywa o 2 mld USD. Spekula­ cje finansowe przynoszą największe zyski, ale nie pomnażają dóbr. Nie produkują niczego prócz nowego pieniądza, a ten wkrótce nie będzie miał pokrycia w niczym, nawet w sa­ mym sobie i dlatego będzie musiał zniknąć. Twierdzi się, że czas pracy uległ skróce­ niu. Owszem, w porównaniu z tym sprzed kilkudziesięciu lat. Obecnie opóźnia się wiek emerytalny, a wielu bez szemrania pracuje o wiele dłużej niż to przewiduje umowa. Czy stopa życiowa obywateli świata wzro­ sła, choćby w grubym przybliżeniu, adekwat­ nie do przedstawionego powyżej przyrostu wydajności pracy? Tych, którzy powiedzą „tak”, zapytam: po co w takim razie walka o za­ spokojenie podstawowych ludzkich potrzeb i skąd zmagania z coraz powszechniejszym ubóstwem głodem i chorobami? Gdzie po­ dziewają się nadwyżki pochodzące z galo­ pująco rosnącej wydajności pracy? Ich lwią część zgarnia 1% populacji! Według Oxfam (międzynarodowa organizacja humanitarna, zajmującą się walką z głodem na świecie i po­ mocą w krajach rozwijających się) 1% najbo­ gatszych ludzi świata „zgarnia” ponad 80% wypracowanych zysków i posiada dwukrotnie większy majątek niż wszyscy pozostali razem wzięci. Według danych podanych niedawno dysproporcja ta jeszcze bardziej się pogłębi­ ła w czasie „kryzysu covidowego”, przy jed­ noczesnym, wykładniczym wręcz wzroście zadłużenia państw. Masa pieniędzy i pocho­ dzącej z nich władzy rośnie i pomnaża mega, a nawet gigadobrobyt, który już właścicielom nie wystarcza. Trzeba czegoś mocniejszego. Władza to narkotyk, a absolutna, boska wła­ dza to supernarkotyk. Trzeba utrzymać prze­ wagę oraz tak zmienić świat i ludzi, żeby nigdy jej nie utracić. Żyć w zaprojektowanym przez

Spekulacje finansowe przynoszą największe zyski, ale nie pomnażają dóbr. Nie produkują niczego prócz nowego pieniądza, a ten wkrótce nie będzie miał pokrycia w niczym, nawet w samym sobie i dlatego bę­dzie musiał zniknąć. W pojęciu produktywności mieszczą się i znacząco o niej decydują czynniki związane z procesem produkcyjnym, jak: postęp tech­ niczny oraz organizacja, a także metody i tech­ niki pracy. Te ostatnie mają na celu zwiększenie produktywności pracy poprzez usprawnianie samego jej procesu. Potężnie wspierający wy­ dajność postęp techniczny wzrasta lawinowo. Jest jak kula śniegowa. Czym go więcej, tym go szybciej przybywa. Z kolei miarą efektywności pracy jest wielkość produkcji przypadająca na jednego zatrudnionego. Czyli, jakby rzeczy nie obracać, produktywność zależy od wy­ dajności pracy. Ponadto obie na przestrzeni dziejów wzrastają. W okresie 100 lat wieku XX wydajność wzrosła 13,6 razy [„Le Mon­ de Diplomatique”, edycja polska, nr 11 (105), 2014]. Wydajność pracy z końca zeszłego wie­ ku należałoby pomnożyć jeszcze przez kilka, by dowiedzieć się, ile razy w ciągu ostatnich 120 lat w sumie wzrosła. Gdy Karol Marks pisał Manifest komunistyczny, w systemie kapitali­ stycznym udział pracowników w wytworzo­ nej przez nich wartości wynosił kilkanaście procent. Reszta przypadała tzw. właścicielom środków produkcji. W zachodnim kapitalizmie udział pracowników w podziale wartości do­ danej urósł od owych kilkunastu procent w końcu XIX w. do 60% w latach 50.–70. ubie­ głego stulecia, które nazwano złotą erą kapita­ lizmu. Potem trend zaczął się odwracać, choć – przynajmniej dotychczas – proporcje z cza­ sów Marksa nie wróciły. Globalizacja przynio­ sła przeniesienie dużej części produkcji do krajów rozwijających się, zwykle „mało de­ mokratycznych” gdzie większość albo całość wartości dodanej bierze władza. Jednocześnie w krajach rozwiniętych płace klasy średniej przestały rosnąć, a nawet spadły. Kto więc dzisiaj zarabia najwięcej? Nie, nie właściciele

nas – stwórców – nowym świecie. Czystym, ekologicznym, zaopatrzonym w konieczną liczbę podporządkowanych wykonawców. Nie dajmy się nabrać na ideę zrównowa­ żonego rozwoju. To nic genialnego. Wszak każdy normalny człowiek kocha dzieci i wnuki oraz chce zostawić im świat w jak najlepszym stanie. Mamy to w genach i we krwi. Tacy jak pan Klaus Schwab są potrzebni, by wpędzać nas w permanentne zbiorowe poczucie winy i konieczności jej odkupienia – według ich recepty. Klaus Schwab kręci się od dawna wokół i pośród najmożniejszych. Sprzedaje, wpaja, konsekwentnie szerzy swoje idee i pomysły oraz znajduje aliantów. Wykłada, występuje i publikuje wiele oraz pisze książki: w 1971 r. – Moderne Unternehmensführung im Maschinenbau (Nowoczesne zarządzanie przedsię­ biorstwem w inżynierii mechanicznej) z Hei­ nem Kroosem; w 2016 r. – The Fourth Industrial Revolution (Czwarta Rewolucja Przemysło­ wa); w 2018 r. – Shaping the Fourth Industrial Revolution (Kształtowanie przyszłości czwar­ tej rewolucji przemysłowej) – z Nicholasem Davisem; w 2020 r. – Covid-19: The Great Reset (z Thierrym Malleretem), oraz w styczniu 2021 r., kontynuującą idee zawarte we wcześ­ niejszych publikacjach – Stakeholder Capitalism (Kapitalizm interesariuszy) – z Peterem Vanhamem. Klaus Schwab jest tak dynamiczny, twór­ czy i ruchliwy, że trudno nadążyć za jego ini­ cjatywami i dokonaniami, np. w dziedzinie fundacji. W 1998 r. założył wraz z żoną Hil­ de Foundation for Social Entrepreneurship, wspierającą innowacje społeczne na całym świecie; w 2004 r. Forum Młodych Liderów Globalnych, a następnie w 2011 – społeczność Global Shapers. Był też aktywistą i członkiem

komitetu sterującego skupiającej wpływowych plutokratów Grupy Bilderberg. Ale cofnijmy się do roku 1971, do czasu, gdy Klaus Schwab założył Europejskie Forum Zarządzania, którego członkowie spotykali się w szwajcarskim Davos, radząc, jak kontynuo­ wać przedwojenną myśl wykorzystania pań­ stwa do ochrony i wspierania interesów za­ możnej elity, a Schwab promował ideologię „kapitalizmu interesariuszy”, w którym przed­ siębiorstwa ściśle współpracują z rządami. Ma­ gazyn „Forbes” uznał kapitalizm interesariuszy za „efekciarską pustą etykietę” i pozorowanie „koncentracji firmy na zaspokajaniu potrzeb swoich interesariuszy, czyli klientów, pracowni­ ków, partnerów, społeczności i społeczeństwa jako całości. „Forbes” zauważył, że w ten spo­ sób „firmy mogą nadal prywatnie przekazywać pieniądze swoim akcjonariuszom i kadrze za­ rządzającej, zachowując jednocześnie publicz­ ny obraz wrażliwości społecznej i altruizmu”.

dostęp do nich. Skoki postępu technicznego, jak sztuczna inteligencja (AI), internet rzeczy (IoT), robotyka, pojazdy autonomiczne, druk 3D, nanotechnologia, biotechnologia, materia­ łoznawstwo, magazynowanie energii, oblicze­ nia kwantowe itd. oraz ich naturalną synergię przedstawia jako momenty przełomowe w hi­ storii ludzkości. I tu nas zadziwia naiwnością, ale nie zaskakuje nowiną, bo już na początku tego tekstu sami odkryliśmy, że postęp tech­ niczny wzrasta lawinowo i czym go więcej, tym szybciej go przybywa. Poza tym może być na­ rzędziem przełomu na dobre albo złe. Nie pozwólmy się mamić, postęp tech­ niczny niekoniecznie jest przełomem dobrego postępu. Klaus Schwab chce, żeby „wszyst­ ko było inteligentne i połączone z interne­ tem”. Nawet, przepraszam, bydło, bo „czuj­ niki podłączone do niego bezprzewodowo będą mogły komunikować się ze sobą za pośred­nictwem sieci telefonii komórkowej”.

ŚWIAT WEDŁU

Adam Gn Społeczeństwo jest tu postrzegane jako bi­ znes, którego jedynym celem jest rentowność. Taki program Schwab po raz pierwszy przed­ stawił w 1971 r. w książce Moderne Unternehmensführung im Maschinenbau (Nowoczesne zarządzanie przedsiębiorstwem w inżynierii mechanicznej), w której przy pomocy okre­ ślenia ‘interesariusze’ przemianował nas, czyli istoty ludzkie, na podrzędnych uczestników globalnego przedsięwzięcia komercyjnego, których celem życia ma być „osiągnięcie dłu­ gotrwałego wzrostu i dobrobytu”, czyli ochro­ na i powiększanie bogactwa elit. Pojęcie ‘czwartej rewolucji przemysłowej’ – 4IR (ang. 4 Industrial Revolution) – logicznie wypływa z historii rozwoju ludzkości i tech­ niki. Klaus Schwab kolejno wymienia: rewo­ lucję agrarną, rewolucję przemysłową, czyli zastąpienie siły mięśni siłą maszyn od XVIII wieku: pierwszą rewolucję przemysłową zwią­ zaną z wynalezieniem maszyny parowej, dru­ gą rewolucję przemysłową – epokę masowej produkcji dzięki wykorzystaniu energii elek­ trycznej, trzecią rewolucję przemysłową – erę komputerów i internetu oraz opiewaną przez siebie i właśnie rozpoczętą – czwartą rewo­ lucję przemysłową, integrującą byt fizyczny, biologiczny i cyfrowy oraz dającą początek globalnemu społeczeństwu nowych, zachi­ powanych „ludzi 4IR” o różnych typach, mo­ delach i numerach seryjnych. W swojej Czwartej rewolucji przemysłowej Schwab przedstawia wspaniałości No­ wego Wspaniałego Świata, poprzedzonego przez WIELKI RESET. Obniżą się koszty, a zyski wzrosną. Praca zostanie częściowo lub całko­ wicie zautomatyzowana. Za kilka lat prawie wszystkie serwisy informacyjne będą genero­

Z zachwytem opisuje „inteligentne fabryki ko­ mórek”, które „przyspieszyłyby wytwarzanie szczepionek” i technikę Blockchain, czyli roz­ proszone przechowywanie informacji, gwaran­ tujące ich niezmienność, będące podstawową architekturą kryptowalut i zdecentralizowaną bazą danych o transakcjach, ich rejestrem albo zapisem zdarzeń. Podczas lektury Czwartej rewolucji przemysłowej trudno nie zauważyć, że w istocie opowieść służy gloryfikacji, zdaniem autora, „wartości”, a bystrego czytelnika – po prostu zysku. Beneficjentami 4IR będą elity poli­ tyczne, biznesowe i intelektualne, ponieważ „stworzy ona całkowicie nowe źródła war­ tości” i „zapoczątkuje ekosystemy tworzenia wartości, których nie można sobie wyobrazić w warunkach rewolucji trzeciej. Jak przyznaje sam prof. Schwab, technicz­ ne narzędzia czwartej rewolucji przemysło­ wej, przy wykorzystaniu sieci 5G, umożliwiając nowe formy nadzoru i kontroli, są bezprece­ densowym zagrożeniem dla wolności. Określanie kosmicznej turystyki i chmur dronów nad głowami mianem czwartej rewo­ lucji przemysłowej może wywołać uśmiech. Ale ten znika, gdy w następnej książce K. Schwaba – Kształtowanie przyszłości czwartej rewolucji przemysłowej czytamy, że „tech­ nologie 4IR nie będą już częścią otaczającego nas fizycznego świata, a staną się częścią nas”, „aktywne wszczepiane mikroczipy przełamią barierę naszych ciał”, technika zaś pozwoli „wtargnąć do przestrzeni naszych umysłów, odczytywać myśli i wpływać na nasze zacho­ wanie”. Część książki omawia „zmianę człowie­ ka”, gdzie prof. Schwab wskazuje na „zdolność nowej techniki do stania się częścią nas” – jak

Normalny człowiek kocha dzieci i wnuki oraz chce zostawić im świat w jak najlepszym stanie. Mamy to w genach i we krwi. Tacy jak pan Klaus Schwab są potrzebni, by wpędzać nas w permanentne zbiorowe poczucie winy i konieczności jej odkupienia – według ich recepty. wane przez maszyny. Rozmarza się o „rewo­ lucji”, która ma zmienić sposób i zasady życia oraz widzi ją jako „niepodobną do wszystkie­ go, czego ludzkość doświadczyła wcześniej”. Odlatuje wyobraźnią do nie tak, jego zdaniem, dalekiej chwili sprzężenia, za pośrednictwem urządzeń mobilnych, miliardów ludzi, co ma dać nieosiągalną obecnie moc obliczeniową, możliwości przechowywania informacji i łatwy

w cyborgu – „kombinacji życia cyfrowego i analogowego, co zredefiniuje naszą naturę”. Autor żegluje po wodach biotechnologii, bio­ logii syntetycznej, „pisania” DNA, neurotech­ nologii, sztucznej inteligencji, „inteligentnych tatuaży”, „komputerów biologicznych”, „orga­ nizmów zaprojektowanych na zamówienie” i nurkuje coraz odważniej w głębiny, nomen omen, utopii. Rodzą się uzasadnione pytania


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

9

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA o granicę między człowiekiem i maszyną oraz co teraz ma oznaczać bycie człowiekiem. Jeśli wspomnieć program eugeniczny Niemiec hit­ lerowskich, w których prof. Schwab urodził się i spędził pierwsze 6 lat życia, a obecnie głosi „urbi et orbi” odrodzenie eugeniki, czas wy­ ciągać wnioski. W książce o 4IR prof. Schwab porusza i próbuje wzruszyć z posad właściwie wszyst­ kie aspekty dzisiejszego – powoli i naturalnie ewoluującego – świata. Przy okazji narzeka na biurokrację spowalniającą wdrażanie żyw­ ności zmodyfikowanej genetycznie, której stosowanie zdecydowanie popiera. „Global­ ne bezpieczeństwo żywnościowe zostanie osiągnięte tylko wtedy, gdy przepisy doty­ czące żywności modyfikowanej genetycznie zostaną dostosowane tak, aby odzwiercied­ lały prawdę, że edycja genów stanowi pre­ cyzyjną, wydajną i bezpieczną metodę ulep­ szania upraw”.

poszerzono o sprawy dotyczące konfliktów międzynarodowych. Siedziba WEF znajduje się w położonym pod Genewą szwajcarskim miasteczku Cologny. Forum ma również biura w Nowym Jorku, Pekinie i Tokio, w październi­ ku 2016 r. zaś WEF ogłosiło otwarcie nowego Centrum Czwartej Rewolucji Przemysłowej w San Francisco. WEF to poważna i bardzo wpływowa organizacja, co uznały władze Szwajcarii, przyznając Forum w 2015 r. rangę organizacji pozarządowej o statusie „innego organu międzynarodowego”. A to już, zgod­ nie ze szwajcarskim prawem o państwie przyj­ mującym, ranga dyplomatyczna na poziomie ONZ-owskim. Oprócz dorocznej konferencji w Davos i publikacji raportów, Światowe Forum Eko­ nomiczne organizuje spotkania regionalne. Specjalne Doroczne Spotkanie 2021 w Singa­ purze, wcześniej zapowiedziane na maj, a na­ stępnie przełożone na 17–20 sierpnia, osta­

UG SCHWABA

Za pośrednictwem Voice for the Planet Schwab lansuje globalny Nowy Ład dla Natu­ ry, zainaugurowany w 2019 r. na WEF w Davos przez Global Shapers – organizację utworzo­ ną przez Schwaba w 2011 r. – „zajmującą się” młodzieżą. Global Shapers została określona przez Cory’ego Morningstara, dziennikarza śledczego, jako „groteskowy pokaz korpora­ cyjnych nadużyć podających się za DOBRO”. W Czwartej rewolucji przemysłowej Schwab szczerze i otwarcie przedstawia sposób wy­ korzystywania fałszywego „aktywizmu mło­ dzieżowego” i młodej naiwności do realiza­ cji kapitalistycznych celów. Pisze: „Aktywizm młodzieżowy rośnie na całym świecie, rewo­ lucjonizowany przez media społecznościowe, które zwiększają mobilizację w stopniu, który wcześniej byłby niemożliwy. Przyjmuje wiele różnych form, od niezinstytucjonalizowanego udziału politycznego po demonstracje i pro­ testy oraz dotyczy tak różnych zagadnień, jak zmiana klimatu, reformy gospodarcze, rów­ ność płci i prawa osób LGBTQ. Młode poko­ lenie zdecydowanie stoi na czele zmian spo­ łecznych. Nie ma wątpliwości, że będzie on katalizatorem zmian i źródłem krytycznego impulsu dla WIELKIEGO RESETU”. W 1971 r. Klaus Schwab założył Europej­ skie Forum Zarządzania i prawie natychmiast potem zorganizował w Centrum Kongreso­ wym w szwajcarskim kurorcie Davos pierwsze Europejskie Sympozjum Zarządzania. Wyda­ rzenie, w którym uczestniczyło 450 dyrekto­ rów firm zachodnioeuropejskich, objęła patro­ natem Komisja Europejska i kilka europejskich stowarzyszeń przemysłowych. Rok później na Forum Zarządzania pojawił się był szef rządu Luksemburga, Pierre Werner, a w następnych

VECTORSTOCK.COM

niewecki tecznie ma się odbyć w pierwszej połowie 2022 r. Miejsce i data mają zostać określone latem br. na podstawie oceny sytuacji. Kilka dni temu, w specjalnym oświadczeniu WEF zakomunikowało: „Z przykrością stwierdza­ my, że tragiczne okoliczności na całym świe­ cie, niepewne perspektywy podróży, różne tempo wprowadzania szczepień i niepew­ ność co do nowych wariantów (koronawirusa) uniemożliwiają zorganizowanie globalnego spotkania z przywódcami politycznymi, bi­ znesu i społeczeństwa obywatelskiego z ca­ łego świata na taką skalę, jak planowano”. W ten sposób koronawirus zniweczył plany związane z pierwszym globalnym szczytem przywódców, który miał zająć się wyzwania­ mi związanymi z odbudową świata po jego inwazji, czyli pandemii Covid-19 i stworze­ niem podstaw dla bardziej integracyjnego i zrównoważonego świata, jak zapowiadało WEF. Kto pod kim dołki… Dlaczego? Proszę czytać dalej – o trzech krokach do osiągnięcia WIELKIEGO RESETU. Prof. Klaus Schwab jest zagorzałym zwo­ lennikiem całkowitego WIELKIEGO RESETU obecnego porządku, koniecznego do stwo­ rzenia od zera Nowego Wspaniałego Świata. WIELKI RESET to w istocie plan całkowitego globalnego „wyzerowania” systemu finanso­ wego, gospodarczego, politycznego, eko­ logicznego i technicznego, w celu dalszego transferu bogactw z rąk 99% populacji w ręce 1% tworzących oligarchiczną władzę, która za jakiś czas stanie się oficjalnie rządem świa­ towym. To nie teoria spiskowa, to konkretny plan, o którym mówi się głośno na Forum. To jest ogólnoświatowa akcja mająca doprowa­ dzić do upadku obecnego systemu finansowe­

„Homo schwabus to nowy człowiek, którym mamy stać się w niedalekiej przyszłości, aby ponadnarodowe korporacje mogły zwiększać swoje zyski i władzę”. Ja dodam: jeżeli pozwolimy, żeby to się udało, to tym razem w 75 lat się nie wywiniemy. Nie dajmy się więc oszwabić! corocznych mitingach uczestniczyło coraz wię­ cej coraz większego kalibru polityków, roztrzą­ sane zagadnienia zaś nie dotyczyły jedynie zarządzania i gospodarki. W roku 1986 Schwab przekształcił Euro­ pejskie Forum Zarządzania w Światowe Forum Ekonomiczne (ang. World Economic Forum – WEF), którego pozostaje Prezesem Wykonaw­ czym. Kompetencje zgromadzenia oficjalnie

go i przekształcenie go w opartą na technice dyktaturę – globalny technoimperializm. Na swojej stronie internetowej WEF przedsta­ wia się jako „globalna platforma współpracy publiczno-prywatnej”, a pożyteczni „zwolenni­ cy” świadczą, jak buduje „partnerstwo między biznesmenami, politykami, intelektualistami i innymi przywódcami społecznymi w celu de­ finiowania, omawiania i rozwijania kluczowych

kwestii globalnego programu. „Partnerstwa”, które tworzy WEF, mają na celu zastąpienie przywództwa demokratycznie wybranych rządami wybrańców. W swojej The Fourth Industrial Revolution Profesor przyznaje: „Krót­ ko mówiąc, globalne zarządzanie znajduje się w centrum wszystkich innych kwestii”. Dodaj­ my, że zarządzać będzie nomenklatura, włas­ ność zostanie zlikwidowana, a jej los podzielą pieniądze. W 2016 roku WEF opublikowało wideoklip, w którym przedstawia 8 przepo­ wiedni Klausa Schwaba na rok 2030: 1. „Nic nie będziesz mieć” – i „będziesz z tego powodu szczęśliwy”. 2. „Stany Zjednoczone nie będą wiodą­ cym supermocarstwem na świecie”. 3. „Nie umrzesz, czekając na dawcę narzą­ dów” – zostaną wykonane na drukarkach 3D. 4. „Zjesz znacznie mniej mięsa” – mięso będzie „okazjonalnym przysmakiem, a nie podstawowym produktem, dla dobra śro­ dowiska i naszego zdrowia”. 5. „Miliard ludzi zostanie przesiedlonych z powodu zmian klimatycznych” – Otwarte Granice Sorosa. 6. „Zadymiacze atmosfery będą musieli zapłacić za emisję dwutlenku węgla” – „będzie globalna cena węgla, co pomoże w odesłaniu paliw kopalnych do historii”. 7. „Mógłbyś przygotowywać się do lotu na Marsa” – naukowcy „wymyślili, jak zachować zdrowie w kosmosie”. 8. „Zachodnie wartości zostaną przetesto­ wane do granic wytrzymałości” – „nie można zapomnieć o kontroli i równowadze, które sta­ nowią podstawę naszych demokracji”. Klaus Schwab pozostaje w zażyłych sto­ sunkach ze zdumiewającą liczbą najmożniej­ szych tego świata, których z zadziwiającą ła­ twością przekonuje do swoich wizji. Wśród nich jest popierający ideę WIELKIEGO RESE­ TU Joe Biden, którego pierwszą decyzją jako prezydenta USA był powrót Stanów Zjedno­ czonych do paryskiego porozumienia klima­ tycznego, czyli odwrócenie decyzji Donalda Trumpa z 2017 r. Sprawy klimatyczne to jeden z filarów ideologii zrównoważonego rozwo­ ju i Agendy 2030 ONZ. Jeden ze straszaków, które mają nas przekonać o konieczności prze­ budowania dotychczasowego, prowadzącego do totalnej klęski, porządku świata. Drogę do osiągnięcia RESETU Schwab wi­ dzi w trzech następujących krokach: 1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspek­ tów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj. 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą, dlaczego świat potrzebuje WIELKIEGO RESETU. 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj, na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii COVID-19 Prezes Wykonawczy Forum zauważył, że „pandemia

się od ponad 250 lat. Zamiana nazwy PRZE­ ŁOM na nową i nośną – RESET oraz giganto­ mańska chęć pokierowania losami świata nie zmienią wyznaczonego przez naturę biegu rzeczy. Mogą go najwyżej na chwilę zakłócić. Poza tym WIELKI RESET to kolejna odsłona permanentnej ewolucji i kolejnych rewolucji. To nie nowość, to KONTYNUACJA. Profe­ sorze Schwab, „konia kują, a Pan nogę pod­ stawia”! Nieładnie przypisywać sobie tytuł proroka przyjścia nieuniknionego! WIELKI RESET to koncepcja, która po­ wstała w wyniku kryzysu finansowego w 2008 r., opisana w roku 2010 w książce The Great Reset: How New Ways of Living and Working Drive Post-Crash Prosperity, w której Ri­ chard Florida przedstawił krach gospodarczy nie jako kryzys, ale okazję do „zresetowania”, pokazując jak będzie wyglądać gospodarka i społeczeństwo, życie i praca w przyszłości. Wydany w 2016 r. Wielki reset walki ze złotem i koniec systemu finansowego Willema Middel­ koopa przedstawia „zresetowanie” systemu jako nieuchronne i przewiduje konieczność znalezienia do 2020 r. „nowej kotwicy” świa­ towego systemu finansowego, koniecznej dla utrzymania wiodącej roli USA, jednocześnie rezerwując znaczące pozycje dla waluty eu­ ropejskiej i chińskiej. Przewiduje ponowne

Autorzy twierdzą, że zjawiska klimatyczne oraz obecna, a może i przyszłe pandemie „mają charakter globalny i dlatego można im skutecznie zaradzić tylko w sposób skoordynowany na całym świecie”. Tak WEF et consortes przekonują do globalnego zarządzania. użycie złota jako jednego z filarów kolejnej fazy globalnego systemu finansowego oraz przeszacowanie jego ceny, która może osiąg­ nąć poziom 7 tys. USD za uncję. Thierry Malleret, który napisał wraz z prof. Klausem Schwabem książkę Covid-19: The Great Reset, to pokrewna Profesorowi du­ sza, współzałożyciel i główny autor „Monthly Barometer”, analitycznego biuletynu prognoz makroekonomicznych dla decydentów wyso­ kiego szczebla, współwłaściciel genewskiej firmy doradztwa inwestycyjnego dla osób o „bardzo wysokich dochodach” i właściciel podobnego przedsiębiorstwa o nazwie Rain­ bow Insight. Na Światowym Forum Ekonomicz­ nym w Davos Malleret przez wiele lat z rzędu tworzył i wdrażał program oraz kierował za­ łożoną przez siebie Globalną Siecią Ryzyka. Wybuch pandemii COVID-19 zapewne nie zdziwił Schwaba ani Mallereta, gdyż WEF był współgospodarzem ćwiczenia „Event 201”, które odbyło się w Nowym Jorku nieco ponad dwa miesiące przed jej początkiem i polegało na symulacji epidemii wywołanej przez nowe­

WIELKI RESET to w istocie plan całkowitego globalnego „wyzerowania” systemu finansowego, gospodarczego, politycznego, ekologicznego i technicznego, w celu dalszego transferu bogactw z rąk 99% populacji w ręce 1% tworzących oligarchiczną władzę, która za jakiś czas stanie się oficjalnie rządem światowym. stanowi rzadkie, ale wąskie okno okazji do re­ fleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania na­ szego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”. 3 czerwca ubiegłego roku, podczas Światowego Forum Ekonomicznego, Klaus Schwab i brytyjski książę Karol uroczyście zapowiedzieli rozpoczęcie WIELKIEGO RE­ SETU. Obok spadkobiercy brytyjskiego tro­ nu i Prezesa Wykonawczego WEF, w Davos gościli wówczas: Antonio Guterres – obecny sekretarz ONZ, były przewodniczący Mię­ dzynarodówki Socjalistycznej i były Wyso­ ki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – oraz Kristalina Georgievna – dyrektor zarządzająca MFW, a także wie­ lu bardzo ważnych polityków i światowych osobistości oraz przedstawicieli finansjery z najwyższej półki, jak Gatesów czy Rockefel­ lerów. Nie zabrakło Grety Thunberg, której Schwab jest wielbicielem. Nieco już „prze­ rośnięta” nastolatka przemówiła w Davos natychmiast po zakończeniu swego jedno­ osobowego chodnikowego protestu sztok­ holmskiego. Czy idea „WIELKIEGO RESETU według Klausa Shwaba” to nowość czy kontynuacja? Wszak już w XVIII w. Oświecenie pchnęło na­ ukę i technikę ku pierwszej fazie wielkiej re­ wolucji przemysłowej i przemian społecznych oraz ich kontynuacji, drogą kolejnych etapów rozwoju myśli społecznej, nauki i techniki oraz rewolucji doprowadzając cywilizację zachod­ nią do ustroju nazwanego demokracją libe­ ralną – opartą na wolności jednostki, równo­ ści i prawach naturalnych oraz wolnym rynku, swobodach obywatelskich, własności prywat­ nej i równości wobec prawa. Na drodze ko­ lejnych WIELKICH PRZEŁOMÓW znajdujemy

z nas zastanawia się, kiedy sytuacja wróci do normy. Krótka odpowiedź brzmi: nigdy”. I da­ lej jadą „bez trzymanki”, proponując podział historii na „erę przedpandemiczną” i „świat po pandemii”. W sprawie „resetu środowiskowego” Schwab i jego prawa ręka zauważają: „Na pierwszy rzut oka pandemia i środowisko mogą wydawać się tylko odległymi krewnymi, ale są znacznie bliżej i bardziej ze sobą powią­ zane, niż się nam wydaje”. Autorzy twierdzą, że zjawiska klimatyczne oraz obecna, a może i przyszłe pandemie „mają charakter globalny i dlatego można im skutecznie zaradzić tylko w sposób skoordynowany na całym świecie”. Tak WEF et consortes przekonują do global­ nego zarządzania. Zielona i postpandemiczna gospodarka przynoszą zyski często tym samym grupom interesu, a według Schwaba i Mallereta „an­ kiety i raporty potwierdzają opinie, że stra­ tegie ESG (ESG – czynniki, w oparciu o które tworzone są ratingi i oceny pozafinansowe przedsiębiorstw, państw i innych organizacji. Składają się one z 3 elementów: E – Środo­ wisko, S – Społeczna odpowiedzialność i G – Ład korporacyjny) skorzystały na pandemii i powinny przynieść dalsze korzyści. Dane wskazują, że w pierwszym kwartale 2020 r.

go koronawirusa. Pokaz zakończono w chwili, gdy na całym świecie umarło 65 mln osób. Jak mówią autorzy, książka Covid-19: The Great Reset ma na celu prezentację „przy­ puszczeń i pomysłów co do obrazu świata po pandemii”. Schwab i Malleret przyznają, że Covid-19 to „jedna z najmniej śmiertel­ nych pandemii w ciągu ostatnich 2000 lat” oraz że „jej konsekwencje pod względem uszczerbków na zdrowiu i śmiertelności będą stosunkowo łagodne”. W książce Covid-19… tę „niegroźną” chorobę autorzy przedsta­ wiają jako pretekst do bezprecedensowej i totalnej przemiany pod nazwą „WIELKI RE­ SET”. Schwab i Malleret umieszczają Covid-19 w ciągu wydarzeń, które umożliwiły radykal­ ne zmiany w społeczeństwach. Za przykład podają II wojnę światową, która w ich mnie­ maniu miała porównywalną skalę mocy trans­ formacyjnej z obecną pandemią, a potencjał obu jest wystarczający do powstania kryzysu transformacyjnego na niewyobrażalną wcześ­ niej skalę. Przyszłych panów „pocovidowe­ go”, „zresetowanego” świata książka nazywa „oświeconym przywództwem”. Autorzy za­ chęcają i z góry chwalą: „Niektórzy liderzy i decydenci, którzy już stali na czele walki ze zmianami klimatycznymi, mogą chcieć wyko­ rzystać szok wywołany pandemią do wpro­ wadzenia długotrwałych i szerszych zmian środowiskowych. W efekcie dobrze wyko­ rzystają pandemię, nie pozwalając, by kryzys poszedł na marne. „To nasz decydujący mo­ ment” – ekstatycznie deklarują, dorzucając olśniewające wizje: „wiele rzeczy zmieni się na zawsze”… „pojawi się nowy świat”… „prze­ wrót społeczny wywołany przez COVID-19 będzie trwał latami, a być może pokoleniami”. Stawiają problem i sami go rozwiązują: „Wielu

sektor zrównoważonego rozwoju osiągnął lepsze wyniki niż fundusze konwencjonal­ ne”. Potentaci „sektora zrównoważonego roz­ woju” radują się na myśl o fortunach, które mogą zbić na WIELKIM RESECIE zainicjowa­ nym przez covid, gdy państwa będą służyć finansowaniu hipokryzji ubranej w ideową poprawność. U.S. Business Roundtable (nieoficjalna rada biznesu USA) w 2019 r. przedstawiła stanowisko właścicieli i zarządców 200 firm amerykańskich, którzy zapowiedzieli ewolu­ cję „kapitalizmu właścicieli” – shareholders capitalism – w kierunku „kapitalizmu inte­ resariuszy” – stakeholders capitalism, gdzie przymioty i doświadczenie pracowników, klientów, dostawców i otoczenia społeczne­ go firm staną się równie ważne jak te inwe­ storów i zarządców. Niespełna rok później, w maju 2020 r., prof. Bill George z Harvardu, obserwując przewartościowania liderów firm adaptujących się do „covidowego” kryzysu, opublikował artykuł, który odbił się szero­ kim echem: Stakeholders capitalism is here to stay (Kapitalizm interesariuszy zostaje na do­ bre). W styczniu 2021 r. Klaus Schwab wraz z Peterem Vanhamem wydali książkę Stakeholder Capitalism, która stanowi kontynua­ cję idei dotychczas prezentowanych przez prezesa WEF, bo już w 1971 r. K. Schwab zastanawiał się, jak kontynuować przedwo­ jenną myśl wykorzystania państwa w intere­ sach elity i promował ideologię „kapitalizmu interesariuszy”, która zdaniem „Forbesa” jest pozorowaniem „koncentracji firmy na zaspo­ kajaniu potrzeb swoich interesariuszy, czyli klientów, pracowników, partnerów, społecz­ ności i społeczeństwa jako całości”, by pod tym szyldem „nadal prywatnie przekazywać pieniądze swoim akcjonariuszom i kadrze za­ rządzającej, zachowując jednocześnie pub­ liczny obraz wrażliwości społecznej i altrui­ zmu”. Kapitalizm interesariuszy przekonuje, że gospodarka globalna działa na rzecz postę­ pu, ludzi i planety i że jeśli nie zaczniemy od rozpoznania prawdziwego kształtu proble­ mów, nasz obecny system nadal będzie nas zawodził. Opisując obecną sytuację, Kapitalizm interesariuszy wskazuje sposoby za­ radzenia problemom. Rozdział po rozdziale prof. Schwab pokazuje, że każdy i na każdym z poziomów społecznych może przyczynić się do przekształcenia „zepsutych” elementów globalnej gospodarki oraz – kraj po kraju, firma po firmie i obywatel po obywatelu – skleić je z powrotem w sposób, który przy­ niesie korzyści wszystkim. Zgodnie z hasłem Ministerstwa Prawdy: „By żyło się lepiej, by żyło się lepiej wszystkim”. W artykule Nadchodzi homo schwabus, prof. Adam Wielomski napisał: „Homo schwa­ bus to nowy człowiek, którym mamy stać się w niedalekiej przyszłości, aby ponadnarodo­ we korporacje mogły zwiększać swoje zyski i władzę”. Ja dodam: jeżeli pozwolimy, żeby to się udało, to tym razem w 75 lat się nie wywi­ niemy. Nie dajmy się więc oszwabić! Niektórzy zastanawiają się, czy prof. Klaus Schwab jest prorokiem, czy szarlatanem. Ja są­ dzę, że tym drugim, ale nie jestem całkiem pewien, czy jest ręką czy narzędziem. A jeżeli on jest narzędziem, to kto jest ręką? Dziękuję Panu Stanisławowi Kubielasowi – profesorowi Wydziału Nauk Ekonomicznych UW za konsultacje dotyczące niektórych zagadnień ekonomicznych. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

10

BIZNES HISTORYCZNY

R E K L A M A

TOMA

SZ

W YB R

S OW AN KI

POZNAJ BENEFICJENTÓW TARCZY FINANSOWEJ PFR 2.0, www.wnet.fm

Warszawa 87,8 | Kraków 95,2 | Wrocław 96,8 | Białystok 103,9

DOWIEDZ SIĘ JAKĄ POMOC OTRZYMALI Dyrektor Muzyczny Radia Wnet

RZY GŁUSZ JE Y

Muzyczne Studio 37 | Wtorek 13:10; Środa, Czwartek 19:00 Cienie w Jaskini | Piątek 21:00 | Muzyczna Polska Tygodniówka | Sobota 13:00

K

ÓB

LEWSKA

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, kto odpowiada za wszystkie świetne i rzadko spotykane w innych stacjach radiowych utwory na playliście Radia Wnet, to musicie wiedzieć, że maczał w tym palce Tomasz Wybranowski. Nasz Dyrektor Muzyczny na pierwszym miejscu stawia jakość i promocję dobrej, polskiej muzyki. Umie znaleźć czas antenowy i zachować równowagę zarówno w prezentowaniu nowych, młodych artystów, jak i kultowych brzmień w wykonaniu znanych muzyków. Stara się, aby radiowa playlista była różnorodna, ciekawa i niepowtarzalna. Od lat z powodzeniem prowadzi kilka autorskich audycji poświęconych muzyce.

LI PAU NA W R

Solidarnościowa Akcja Radiowa VI EDYCJACzas nieVItylkoEDYCJA na country | Poniedziałek 18:10

Radio Wnet kontynuuje swoją inicjatywę w postaci już szóstej edycji PAWEŁ S Solidarnościowej Akcji Radiowej. Z CZ

KI

EK RUCIŃS D RA

Podróż po świecie muzyki country i stylów pokrewnych. Posłuchać tu można bluegrassu, western swingu, subtelnych ballad, nashvillskiego soundu, a także teksaskich mocnych brzmień. Są tu amerykańscy i polscy wykonawcy, tradycja i nowoczesność, najlepsza muzyka i teksty piosenek o życiu. To także ciekawe spotkania oraz wywiady z artystami.

AN I K EP

OR CH

Zasady akcji są niezmienne i nadal są kierowane do wszystkich przedsiębiorców GIERD ZBY L prowadzących swoje działalności. O S KI

Od początku akcji celem jest wspomaganie polskich przedsiębiorców poprzez bezAudycja, której formuła oparta jest na zasadach popularnych gier płatne udostępnienie czasu reklamowego na antenie. W ramach szóstej edycji akcji, towarzyskich. Na początku była to zabawa w rytm gry Państwa-Miasta, zwanej inaczej InteligencjąRadio (stąd IQ), Wnet a obecnie po prowadzący program raz kolejny udostępnia czas reklamowy polskim przedsiębiorcom układają swoiste domino, gdzie wybory muzyczne jednego korelują z muzyką drugiego, tworzącojedną, spójną historię opatrzoną wyjątkową wartości ponad 250 tys. złotych. Sofa Surfing | Czwartek 20:00 ścieżką dźwiękową. Muzyczne IQ | Czwartek 18:10

Godzinna audycja muzyczna prezentująca przedpremiery, premiery i nowości głównie szeroko rozumianej elektroniki, jazzu, nu-jazzu, muzyki świata oraz wielu innych gatunków. Audcyja koncentruje się na prezentacji muzyki mniej znanej lub raczej – mało komercyjnej. Misją przyświecającą od pierwszej zrealizowanej godziny jest wybicie słuchaczy z kolein eteru znanych, lekkich hitów oraz forma godzinnej muzykoterapii.

ANNADarmowa FR A

W

LE

reklama radiowa może dotrzeć do ponad 100.000 słuchaczy w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu oraz w Białymstoku.

Y

czekamy na zgłoszenia!

PIOTR IW I

Beatelmania | Piątek 18:10

CK I

Audycja poświęcona Beatlesom, ich muzyce z okresu beatlemanii oraz późniejszej aktywności solowej członków brytyjskiej megagrupy. Anna Frawley prowadzi audycję w języku Beatlesów i dzięki temu mamy w niej wywiady archiwalne z członkami zespołu, a także własne wywiady Radia Wnet z osobami współpracującymi z nimi. Beatlemanii słuchają wielbiciele grupy na niemal każdym kontynencie naszego globu już od dziewięciu lat.

szczegóły na www.wnet.fm/solidarni

FRANEK

ŻY

Cały ten jazz | Piątek 19:00

PARTNER SOLIDARNOŚCIOWEJ AKCJI RADIOWEJ

ŁA

Dzikie plaże | Sobota 16:00 Przy muzyce rozmowy o muzyce z ludźmi tworzącymi przedstawianą w audycji muzykę. Zero polityki, dużo muzyki.

Jazz we wszystkich kolorach tęczy ze znakiem jakości Radia Wnet. W domu autora audycji jazz zawsze był obecny, zarówno jako dominująca muzyka, jak i ta, która stanowiła odskocznię od poważnej. Piotr Iwicki jeszcze na studiach rozpoczął publikowanie recenzji; przez prawie 3 lata był szefem programowym Jazz Radia. W swojej audycji prezentuje jazz bez sztywnego trzymania się głównego nurtu. Nowości płytowe, rejestracje koncertowe, znakomici goście; audycje pełe są anegdot i ciekawostek z życia gigantów jazzu. Ale zawsze najważniejsza jest muzyka.


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

11

POLSKA SŁUŻBA GEOLOGICZNA

N

ikt na świecie nie kwestionuje faktu, że merytoryczne, naukowe służby geologiczne są jedną z podstaw funkcjonowania nowoczesnego państwa. W dyskusjach polemicznych związanych z zamiarem powołania PAG, prowadzonych w latach 2018–019 na łamach „Kuriera WNET” i „Przeglądu Geologicznego”, pomijano naj­ istotniejsze cechy państwowych służb geologicznych, zapewne tylko częściowo z braku wiedzy. Obecna sytuacja w Państwowym Instytucie Geologicznym (skąd wywodziła się pokaźna część prasowych dyskutantów), uwidacznia, że niektórzy z dyskutantów, rzekomo powodowani troską o dobro wspólne, krytykując ustawę o PAG, mogli to robić w złej wierze, myśląc wyłącznie o zabezpieczeniu swoich wąskich interesów – co w wielu przypadkach niestety się udało. Minęły już dwa lata od stulecia Państwowego Instytutu Geologicznego – rocznicy okrojonej niestety do jedynie słusznego w tamtym czasie kształtu. Przy tej okazji decydenci, informując o jej przebiegu, w licznych wydawnictwach usiłowali sformatować naszą świadomość o jubilacie w sposób wybiórczy, a niekiedy wręcz przekazując nieprawdziwe informacje. Skutkowało to na przykład wydaniem księgi jubileuszowej, w której historia PIG-PIB kończy się w 2000 roku, a uwieczniona licznymi zdjęciami załoga Instytutu nie ma nazwisk i imion! Oczywiście redakcja tego wydawnictwa oraz ówczesna dyrekcja anonimowi nie są. Piszę o tym, gdyż jeden z redaktorów tamtego wydawnictwa dzisiaj odgrywa kluczową rolę w polskiej geologii (o czym niżej), a pominięcie ostatnich dwudziestu lat wydaje się o tyle nieprzypadkowe, że jest to kluczowy okres procesu formowania polskiej służby geologicznej. Nie opadł przecież jeszcze dobrze kurz związany z legislacyjną i medialną bitwą o Polską Agencję Geologiczną (PAG), która na szczęście zakończyła się wycofaniem niesławnego projektu ustawy z procesu legislacyjnego, a znowu okazuje się, że w polskiej geologii nie dzieje się najlepiej. Nie można się dziwić sromotnej porażce PAG, gdyż projektodawca przedstawił ustawę daleką od rozwiązań przyjętych w cywilizowanym świecie, proponując nam agencję bez merytorycznego nadzoru i odpowiedzialności. Jednocześnie próbował wkomponować tam prywatę – sławny artykuł umożliwiający jednoczesne piastowanie funkcji (prezesa, posła i pracownika akademickiego), o czym pisano w tamtym czasie również na łamach „Kuriera WNET”. Niestety geolodzy nie doczekali się niczego w zamian, może poza pospiesznym powrotem do zamierzchłych czasów w wymiarze jeszcze bardziej partykularnym, pozostawiającym na boku interesy Polski, ignorującym konieczność posiadania przez Polskę merytorycznej, obiektywnej służby geologicznej. Obecnie brak nadzoru państwa skutkuje tym, że w osłabione nieudaną reformą struktury z łat­ wością wchodzą rozwiązania i działania o charakterze patologicznym. W imię interesów wąskiej grupy osób przywrócono rozwiązania z późnego PRL-u, które nie istnieją już w żadnym państwie europejskim szczycącym się posiadaniem służby geologicznej. Ma to na celu bezterminowe zapewnienie korzystania z pieniędzy podatników wykładanych na zadania służby jako dóbr istotnych w generowaniu swoich aktywów w świecie akademickim. Przy tej okazji należy przypomnieć, że we wszystkich krajach byłej sowieckiej strefy wpływów powstały narodowe służby geologiczne. Prawie wszystkie z nich w formacie agencji rządowych wyłączonych z formalnej struktury nauki, nawet jeśli zachowały w swej nazwie słowo instytut. W starej formie pozostał jedynie Rumuński Instytut Geologiczny, z którego jednak wyprowadzono do agencji rządowej (NAMR) kluczową informację geologiczną, w tym bilansowanie zasobów surowców mineralnych. Utworzony jeszcze w XIX wieku Węgierski Instytut Geologiczny połączono z częścią tamtejszej akademii nauk, tworząc narodową służbę geologiczną, oczywiście w kształcie merytorycznej agencji rządowej o szerokich uprawnieniach. Należy postawić jakże proste i nasuwające się po latach obserwacji tego co dzieje się w polskiej geologii pytanie. Gdzie tkwi błąd? Po pierwsze, brak jest mechanizmów wykonawczych i nadzorczych chroniących przed lobbingiem przemysłowym i innym, przez co rząd może otrzymywać informację

Narodowe służby geologiczne powstawały już w XIX wieku, aby dostarczać rządzącym i obywatelom obiektywnej wiedzy o surowcach mineralnych wolnej od jakiegokolwiek lobbin­ gu. W późniejszym czasie podejmowały też inne, istotne dla funkcjonowania państwa zadania. Dlaczego po 30 latach od transformacji ustrojowej dzisiejszy Państwowy Instytut Geo­ logiczny, posiadając liczną (ok. 930 osób) i dobrze przygoto­ waną kadrę, nie spełnia standardów właściwych obecnie już nie tylko zachodnim służbom geologicznym? Czy aby na pew­ no mamy w Polsce to, czego oczekują od służby geologicznej rząd i społeczeństwo?

Prywata górą

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

nad interesem skarbu państwa

Jeszcze raz o nieistniejącej polskiej służbie geologicznej Danuta Franczak zmanipulowaną przez ten lobbing. Wprawdzie pracownicy PIG-PIB podpisują oświadczenie, jak w każdym innym zakładzie pracy, że nie będą prowadzić bez zgody dyrektora innej działalności zarobkowej, ani też pracy konkurencyjnej w stosunku do PIG-PIB, ale o konkurencyjności względem interesu skarbu państwa nie ma już mowy. Co więcej, część zadań państwowej służby geologicznej jest podzlecana na zewnątrz do ośrodków, które na co dzień wykonują opracowania dla podmiotów prywatnych, często również ubiegających się o koncesje poszukiwawcze lub wydobywcze, które z ich punktu widzenia powinny być jak najtańsze. Ale przecież nie dla skarbu państwa! I tu pojawia się sprzeczność interesów. Nadzór głównego geologa, szeroko zaangażowanego w inne zadania rządu i nie będącego, poza dyrekcją, przełożonym pracowników PIG-PIB, to za mało. Obszar ekspertyzy geologicznej jest znacznie większy niż kompetencje któregokolwiek, nawet najbardziej wszechstronnego głównego geologa kraju.

P

o drugie, PIG-PIB funkcjonuje w formalnej strukturze nauki i wymuszonej oceny parametrycznej według reguł obowiązujących w świecie akademickim. W jego obrębie pracownicy PIG-PIB awansują naukowo, a osoby kluczowe dla jego funkcjonowania ubiegają się o prestiż i pozycję w tym środowisku. Powstaje patologia i próba przekierowania aktywów związanych z wykonywaniem przez PIG-PIB zadań państwowej służby geologicznej na zadania teoretyczne charakterystyczne dla uniwersytetów i ośrodków badawczych. W imię chyba tylko interesów pojedynczych osób o wysokim statusie naukowym, które nie znalazły kiedyś miejsca w instytucjach akademickich, PIG-PIB zawrócił w ubiegłym roku już w pełni na drogę akademicką. Pracownikom znowu na pierwszy plan postawiono obowiązki formalne związane właśnie z funkcjonowaniem w świecie akademickim, od czego wcześniej już zaczęto odchodzić. Dziś złe praktyki wracają ze szkodą dla interesu państwa, który powinien być zabezpieczony działalnością służby geologicznej, a znajduje się w obszarze interesów grupowych środowisk współzawodniczących o stanowiska i honory świata akademickiego. PIG-PIB pełniący funkcję państwowej służby geologicznej musi się z tym światem układać, co jest precedensem w skali świata. Po trzecie, PIG-PIB nie ma rady o charakterze decyzyjno-nadzorczym, charakterystycznej dla narodowych służb geologicznych. Rady, której trzon

tworzą interesariusze rządowi (zazwyczaj przedstawiciele kilku ministerstw i spółek skarbu państwa). Działająca przy PIG-PIB Rada Naukowa służy głównie do prowadzenia polityki naukowej i opiniowania funkcji kierowniczych, w tym w komórkach, które wykonują wyłącznie zadania państwowej służby geologicznej, finansowanej przez NFOŚiGW. Dominują w niej funkcyjni przedstawiciele świata akademickiego (dziekani, dyrektorzy i kierownicy komórek z instytutów PAN) oraz kilka osób wybranych spośród pracowników naukowych PIG-PIB. Chyba niejako w rewanżu osoby istotne z PIG-PIB zapraszane są do rad naukowych i komitetów instytucji akademickich, w tym również do kierowania nimi. I koło się zamyka. W świecie narodowych służb geologicznych jest to niedopuszczalne. Po czwarte, normą w narodowych służbach geologicznych jest ograniczenie wiekowe związane z pełnieniem funkcji kierowniczych (np. w Niemczech i Danii jest to 65 lat) oraz za-

więcej, w grupie mianowanych profesorów, przekraczających ustawowe 70 lat, są równi i równiejsi. Ci niepokorni nie mogą zachować stanowiska profesora po wygaśnięciu mianowania. Nie można mieć wątpliwości, że poza Polską żadna tego typu instytucja nie pełni i nie będzie pełnić funkcji narodowej służby geologicznej.

S

prowadzenie krytyki wyrażanej przez przeciwników ustawy o PAG głównie do poziomu obrony naukowego charakteru służby geologicznej, a z drugiej strony niezrozumienie przez twórców tej ustawy potrzeby zachowania wsparcia nauki dla narodowej służby geologicznej, przysłoniło inne reguły, zasadnicze dla jej normalnego funkcjonowania. Służby geologiczne z natury mają charakter merytorycznych, naukowych agencji rządowych. Jeden przykład takiej agencji można znaleźć i w Polsce. Polska Agencja Kosmiczna ma typową strukturę i funkcjonalność meryto-

Z interesem państwa polskiego wygrała prywata i być może interesy części środowiska akademic­ kiego, do którego od lat bezzasadnie trafiała część środków związanych z finansowaniem zadań państwowej służby geologicznej. trudnienie w służbie na normalnych warunkach. W PIG-PIB taka norma nie istnieje. Co do wygaszania zatrudnienia, można znaleźć usprawiedliwienie związane z zapisami Kodeksu Pracy, jednak nie w przypadku pracowników naukowych zatrudnionych na zasadzie mianowania. Niestety w dzisiejszym PIG-PIB normą zaczyna być dalsze zatrudnianie mianowanych pracowników już po 70 roku życia, czyli po wygaśnięciu tego mianowania, co było zjawiskiem bardzo rzadkim nawet w PRL, w którym tylko Lenin był wiecznie młody. Jest to równoznaczne z fundowaniem młodszej kadrze nadzorców i „ojców chrzestnych” (Rada Naukowa, stopnie i tytuły naukowe) w postaci nobliwych akademików (znanych z dominującej pozycji tylko w sowieckim systemie nauki). Ich silna pozycja w Radzie Naukowej i środowisku akademickim pozwala w istotny sposób manipulować procesem przyznawania doktoratów i habilitacji wystraszonej młodszej kadrze, promując przy tym głównie osoby im wygodne. Nie ma drugiej takiej służby geologicznej na świecie, z takimi uwarunkowaniami awansu swoich pracowników. Co

rycznej, naukowej agencji państwowej z nadzorem rządowych interesariuszy i z ciałem dbającym o poziom naukowy. Szczytowymi przykładami naukowych agencji rządowych są amerykańska służba geologiczna USGS i amerykańska agencja kosmiczna NASA. Jak widać, łatwo o dobre praktyki nie tylko ze świata, ale można czerpać wzorce też z naszego podwórka. Nie trudno się domyślić, dlaczego nie wybrano jednak tej drogi ani w projekcie ustawy o PAG, ani po jego odrzuceniu. Z interesem państwa polskiego wygrała prywata i być może interesy części środowiska akademickiego, do którego od lat bezzasadnie trafiała część środków związanych z finansowaniem zadań państwowej służby geologicznej. Jak już wspomniano, często ci sami akademicy, pracujący równocześnie dla biznesu, byli także podwykonawcami zadań państwowej służby geologicznej. Aż dziwne, że nikt z decydentów nie widzi tutaj sprzeczności interesów. Oczywiście skutkiem tego procederu jest między innymi zdziwienie i zakłopotanie rządzących, że na przykład koncesje znalazły się nie w tych rękach, w których by je oni widzieli,

a także to, że zamiast 18 ton wydobyto 18 kg bursztynu przy przekopie Mierzei Wiślanej. A wcześniej, zamiast zaufać raportowi PIG-PIB o zasobach gazu łupkowego, nasyłano nań urzędników Najwyższej Izby Kontroli. Dlaczego jako jedyne państwo w Europie nie możemy obecnie wyjść z tego zaklętego kręgu? Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż o dzisiejszym obliczu PIG-PIB w dużej mierze zadecydował profesor, który, nawiasem mówiąc, był także zaciekłym krytykiem ustawy o PAG. Główny twórca tej ustawy kiedyś powołał go na funkcję dyrektora PIG-PIB, nawet pomimo wyraźnie przegranego przezeń konkursu. Co więcej, profesor pod koniec 2015 roku, po zmianie na stanowisku Głównego Geologa Kraju, ponownie wykazywał przed tymże GGK (późniejszym niesławnym ojcem ustawy o PAG) chęć kierowania PIG-PIB, co spotkało się jednak z odmową. Nie dziwi więc późniejsza systematyczna krytyka PAG, podyktowana de facto zamknięciem drzwi do dalszej kariery sędziwego profesora, gdyby ustawa zaczęła obowiązywać. Sytuacja diametralnie zmieniła się, gdy nadzór nad PIG-PIB przejął obecny Główny Geolog Kraju w Ministerstwie Klimatu i Środowiska – przypadkowo tylko były doktorant profesora. Niestety jego promotor nie mógł już zostać dyrektorem PIG-PIB, gdyż jest członkiem Rady Doskonałości Naukowej. Należy pamiętać, że nie wolno łączyć tych ról. Tym bardziej, że stanowisko dyrektora na pstrym koniu jeździ, bo jak pamiętamy, w ostatnich 6 latach przez PIG-PIB przewinęło się aż 6 kierujących tą instytucją.

T

ak więc nasz bohater został tym, kim mógł – sekretarzem naukowym PIG-PIB. Aby jednak kierowanie z tylnego siedzenia było niezagrożone, należało wybrać na dyrektora osobę w pełni sterowalną, z problemami lub bez doświadczenia i dorobku. W pierwszym rzucie wybrano więc Panią hydrogeolog, której mąż został skazany za szpiegostwo na rzecz naszego potężnego wschodniego sąsiada (o czym pisałam w „Kurierze WNET”). Raban medialny obudził jednak czujność decydentów i Pani hydrogeolog zakończyła swoją jednodniową karierę dyrektorską. Kolejnym dyrektorem został i jest nim do dziś trzydziestokilkuletni geolog bez zauważalnego dorobku i doświadczenia w kierowaniu strukturami polskiej geologii, nawet najniższego rzędu. Jakby tego było mało, to zastępca dyrektora PIG-PIB ds. nauki jest oskarżony o naruszenie zasad rzetelności i uczciwości w nauce, co stwierdziła Komisja ds. etyki w nauce. W efekcie zmian, już na starcie nowy sekretarz naukowy PIG-PIB przejmuje także władzę nad dwoma najważniejszymi czasopismami. Zostaje redaktorem naczelnym zarówno „Geological Quarterly”, jak i „Przeglądu Geologicznego”. Tę drugą funkcję jednak wkrótce musi oddać. Po kilku miesiącach pobytu we władzach PIG-PIB dobiega końca mianowanie naszego bohatera (ukończone 70 lat), co nie przeszkadza dalej piastować stanowiska profesora. Należy tutaj nadmienić, że do dzisiaj szereg osób zdjętych ze stanowisk naukowych, w tym również profesorskich w latach 2017–2018, między innymi pod hasłem, że w PAG nie będzie takich stanowisk, nie doczekało się do dzisiaj powrotu na nie. Bo po co odtwarzać sobie konkurencję na stare lata. Można przecież dostać jeszcze dużo pieniędzy na zadania państwowej służby geologicznej, zarządzać nimi i zlecać na zewnątrz, nadal umacniając swoją pozycję. Powszechnie wiadomo, że obecny sekretarz naukowy PIG-PIB był i jest gorącym zwolennikiem niespotykanego na świecie akademickiego modelu służby geologicznej, czyli modelu w pełni zależnego od tego środowiska, a nie rządu finansującego zadania służby. Nie dziwi więc fakt, że wdzięczni akademicy już wcześniej zafundowali mu inną posadę – przewodniczącego rady naukowej Instytutu Nauk Geologicznych PAN. Biorąc pod uwagę powyższe, widać, że postrzeganie interesu skarbu państwa i przejrzystości funkcjonowania państwowej służby geologicznej u dzisiejszego sekretarza naukowego PIG-PIB jest dość pokrętne, co najlepiej obnaża pismo skierowane dn. 11 kwietnia 2016 r. na ręce śp. Ministra Jana Szyszki. Jednym z kilku sygnatariuszy jest właśnie profesor, a innym dzisiejszy dziekan jednego z Wydziałów AGH i jednocześnie członek dzisiejszej Rady Naukowej PIG-PIB. Możemy tam przeczytać między innymi: „Niestety w wystąpieniach publicznych Głównego Geologa Kraju

przedmiotem uporczywych ataków stał się – z oczywistą szkodą dla PIG-PIB – obecny przewodniczący Rady Naukowej, który jest byłym wieloletnim dyrektorem i byłym wiceprzewodniczącym Rady Naukowej Instytutu”. Obrona ta dotyczy prof. Speczika, który pełniąc funkcję szefa Rady Naukowej PIG-PIB, był wówczas równocześnie prezesem spółek kanadyjskich, które pozyskały koncesje miedziowe konkurując z KGHM, a potem weszły w spór prawny z rządem RP. Wskazywana w piśmie obronnym strata dla PIG-PIB nie może być z pewnością rozumiana jako szkoda na rzecz służby geologicznej, ulokowanej w PIG-PIB, czy też na rzecz skarbu państwa. To właśnie typowa szkoda na rzecz konkretnej koterii, działającej w swoim interesie. Postawa dzisiejszego sekretarza naukowego PIG-PIB nie zaskakuje osób znających prawdziwą, a nie wybiórczą historię PIG-PIB, opisaną we wspomnianej na wstępie księdze jubileuszowej, może również dlatego, że w końcówce ubiegłego wieku profesor był zastępcą dyrektora PIG, prof. Speczika. W konkluzji nasuwa się ważne pytanie: czy wobec wielkich wyzwań surowcowych, a także znaczenia dla gospodarki dziedziny mającej kluczowy wpływ na stojące obecnie przed Polską zadania (elektromobilność, energetyka jądrowa, zmiany klimatu), państwo polskie może pozwolić sobie na utrzymywanie instytucji, która za grubo ponad 100 mln zł rocznie nie spełnia najważniejszych standardów merytorycznych funkcjonowania służb państwowych? Instytucji, w której struktura i reguły postępowania określane są przez osoby kierujące się wąskimi, partykularnymi interesami? Czy nie stać nas na dołączenie do reszty cywilizowanego świata i stworzenie w ramach tych samych środków finansowych i zasobu ludzkiego, z poszanowaniem tradycji i osiągnięć PIG-PIB, rzeczywiście propaństwowej profesjonalnej służby geologicznej? Należy jasno wyartykułować, że obecnie interes wąskiej grupy „ułożonych towarzysko” decydentów jest najważniejszy, co jawnie jest sprzeczne z interesem państwa. Nie można przejść obojętnie wobec tego co dzieje się w geologii, chodzi przecież o interes Polski, jej bezpieczeństwo surowcowe, wiarygodną, obiektywną ekspertyzę geologiczną dla rządu RP. Rynek kopalin to nie zwykła działalność gospodarcza, ale dziedzina mająca olbrzymi wpływ na środowisko naturalne, ludzi, a także gospodarkę kraju. Wystarczy tylko wspomnieć niedawne wydarzenia w kopalni Turów, aby uzmysłowić sobie znaczenie tej dziedziny. Tym bardziej dziwi bezradność decydentów, gdyż wzorców i dobrych praktyk nie brakuje. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich da­ nych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgod­ ny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żą­ daniem usunięcia podanych danych osobo­ wych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Po­ danie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

12

P O L I C J E TA J N E . . .

Rafał Brzeski

Z

Pechowi likwidatorzy Putina

Greckiemu bajkopisarzowi Ezopowi przypisuje się opowieść o myszach, które postanowiły nałożyć kotu obrożę z dzwon­ kiem. Dzwonek miał ostrzegać przed zbliżaniem się myszo­ łapa. Pomysł przyjęto entuzjastycznie, ale nie znalazła się odważna mysz gotowa założyć kotu obrożę. I tak „dzwoniący kot” stał się w antycznej Grecji symbolem rzeczy tak trudnej do wykonania, że aż niemożliwej.

opowieści o dzwoniącym kocie wywodzi się nazwa Bellingcat, nadana międzynarodowej kooperatywie cyberdetektywów zajmujących się wszystkim co tajne: przestępczością kryminalną, konfliktami zbrojnymi, korupcją, operacjami wywiadowczymi, dezinformacją i manipulacją, sekretami ekstremistów, itp. To dziennikarze śledczy Bellingcat na podstawie zdjęć, filmików i wpisów w mediach społecznościowych ukazali, że malezyjski samolot pasażerski lot MH-17 został zniszczony nad wschodnią Ukrainą pociskiem wystrzelonym z rosyjskiej wyrzutni Buk należącej do stacjonującej w Kursku 53 brygady przeciwlotniczej. Odtworzono dokładnie trasę, którą załadowaną wyrzutnię dowieziono na opanowany przez separatystów teren Donbasu, miejsce odpalenia pocisku, trasę ewakuacji wyrzutni z jedną pustą prowadnicą, podano jej numer, zdjęcie, a nawet skład personalny obsługi. Kolejnym testem ich umiejętności była próba otrucia byłego pułkownika GRU Aleksandra Skripala i jego córki Julii 4 marca 2018 r. w brytyjskim mieście Salisbury. Brytyjscy medycy wojskowi z tajnego laboratorium w Porton Down, gdzie od ponad 100 lat prowadzone są badania nad bronią chemiczną, wykryli wówczas, że Skripalowie zostali zatruci mało znanym rosyjskim bojowym środkiem paraliżującym nowiczok. Wiadomość ta zaalarmowała służby wywiadowcze we wszystkich krajach NATO. Rosja użyła broni chemicznej na terytorium jednego z państw Sojuszu, łamiąc obowiązującą od kwietnia 1997 r. Konwencję o zakazie broni chemicznej. Zgodnie z jej postanowieniami Moskwa była zobowiązana nie produkować starych i nie rozwijać nowych środków, a posiadane zapasy protokolarnie zniszczyć. Kreml oczywiście wszystkiemu zaprzeczył i oskarżył Londyn o kolejny paroksyzm rusofobii. Okazało się jednak, że użycie chemicznej broni masowej zagłady na terenie Zjednoczonego Królestwa nie było mądrym pomysłem, zważywszy na olbrzymią liczbę kamer monitoringu zainstalowanych dosłownie na każdym rogu. Policja przeglądnęła uważnie kilka tysięcy godzin nagrań z kamer monitoringu, porównała ze zdjęciami wykonanymi podczas kontroli paszportowej i we wrześniu 2018 r. premier Theresa May poinformowała Izbę Gmin, że za nałożenie trucizny na klamkę drzwi wejściowych do domu Skripala odpowiedzialni są „Aleksander Pietrow” oraz „Rusłan Boszyrow”, przy czym nazwiska są prawdopodobnie fałszywe. Opublikowano również zdjęcia obu mężczyzn pochodzące z paszportów oraz monitoringu ulicznego w Salisbury. W odpowiedzi telewizja RT (dawnej Russia Today) nadała wywiad redaktor naczelnej Margarity Simonian z „Pietrowem” i „Boszyrowem”, którzy zapewniali, że nie są funkcjonariuszami tajnej służby, tylko handlują suplementami diety, a do Salisbury przyjechali obejrzeć słynną, liczącą 123 metry, XIV-wieczną wieżę gotyckiej katedry z nie mniej słynnym zegarem. Łzawy wywiad okazał się kompletną klapą. Narracja o niewinnych „turystach” wywołała złośliwe komentarze mieszkańców miasta, ponieważ dworzec kolejowy w Salisbury ma tylko jedno wyjście, naprzeciw katedry, i wieżę doskonale widać, na zdjęciach z monitoringu zaś dwaj „turyści” dziarsko maszerują w przeciwnym kierunku, który prowadzi do… domu Skripala. Cyberdetektywi spod znaku „dzwoniącego kota” postanowili zidentyfikować dwójkę trucicieli. Za materiał wyjściowy posłużył telewizyjny wywiad, zdjęcia opublikowane przez brytyjską policję oraz fotografie paszportowe. Ekipę Bellingcat wzmocnili współpracownicy z kręgu rosyjskiego portalu śledczego The Insider i zaczęto czesać książki telefoniczne i ogólnie dostępne bazy danych. Początkowo bez wyników. Nie pomogły kupione na czarnym rynku spisy adresowe, bazy danych numerów rejestracyjnych pojazdów, policyjne listy kierowców ukaranych mandatami itp. Postawiono więc roboczą hipotezę, że Skripala zlikwidowała jego rodzima firma, Główny Zarząd Wywiadowczy rosyjskich sił zbrojnych, w imię karania byłych funkcjonariuszy za zdradę. Inny były oficer tej służby, Wiktor Suworow, pisał przecież w swej książce Akwarium, że GRU opuszcza się tylko przez komin. Sądząc z fotografii, „Boszyrow” i „Pietrow” mieli między 35 a 45 lat. Zaczęto sprawdzać archiwalny materiał zdjęciowy dostępny na stronach internetowych rosyjskich akademii

wojskowych. Niebawem okazało się, że hipoteza była trafna. Na zrobionym w Czeczenii zdjęciu grupy absolwentów Akademii Wojskowej Dowództwa Dalekowschodniego w Chabarowsku widniał mężczyzna podobny do „Boszyrowa”. Inne zdjęcie umieszczone na stronach tej uczelni przedstawiało „ścianę pamięci”, a na niej nazwiska absolwentów nagrodzonych tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Pod koniec listy umieszczono nazwiska Bohaterów Federacji Rosyjskiej, w tym dwóch oficerów, przy których zdjęciach widniała lakoniczna adnotacja o nadaniu zaszczytnego tytułu „dekretem prezydenta Rosji”. Jeden z nich, Anatolij Czepiga, pasował do „Boszyrowa”. Po przeszukaniu sieci okazało się, że Czepiga trzykrotnie służył w Czeczenii, ukończył „Konserwatorium”, czyli akademię GRU, tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej zdobył za kampanię na Ukrainie, ale konkretnie za co, nie wiadomo, i często wyjeżdżał do Europy Zachodniej. Zdjęcie z uzyskanej za łapówkę rosyjskiej paszportowej bazy danych potwierdziło, że „Boszyrow” to pułkownik GRU Anatolij Czepiga.

Z

„Pietrowem” było trudniej. Początkowo nic się nie zgadzało, ale w paszportowej bazie danych znaleziono adnotację, że poprzedni paszport wydano w St. Petersburgu. Jednak i tam Aleksander Jewgieniejewicz Pietrow urodzony 13 lipca 1979 r., a takie dane widniały w paszporcie okazanym na brytyjskiej granicy, nie figurował w żadnym dostępnym spisie. Założono więc, że GRU minimalnie zmieniło dane personalne. Założenie było trafne. Niejaki Aleksander Jewgieniejewicz Myszkin mieszkał swego czasu w Petersburgu przy ulicy Akademika Lebiediewa 12 w lokalu nr 30 naprzeciwko budynku Wojskowej Akademii Medycznej. Sprawdzono Myszkina w Moskwie i proszę – jeździ samochodem Volvo XC90, miejsce stałego parkowania i miejsce zamieszkania właściciela Szosa Choroszewska 76B… adres dowództwa GRU. Zbrojni w zdobyte informacje reporterzy portalu The Insider pojechali w teren i ustalili przeszłość Myszkina od dzieciństwa w wiosce Łojga w obwodzie Archangielskim po werbunek młodego lekarza przez GRU. Swoistą kropkę nad „i” postawili sąsiedzi babci Myszkina, którzy opowiedzieli, że pełna dumy lubi pokazywać zdjęcie, jak wnuczek dostaje tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej z rąk samego Władimira Putina. W Salisbury prawdopodobnie zapewniał osłonę medyczną na wypadek przypadkowego zatrucia Czepigi. W prowadzonym równolegle dochodzeniu dziennikarze petersburskiej gazety internetowej Fontanka.ru ustalili, że ekipa trucicieli liczyła co najmniej trzy osoby. Trzecim był 45-letni „Siergiej Fiedotow”. Takie nazwisko widniało na liście pasażerów linii lotniczej Aerofłot. Cyberdetektywi ruszyli sprawdzać „Fiedotowa”, a tymczasem zdemaskowanie „Boszyrowa” i „Pietrowa” uruchomiło lawinę wydaleń rosyjskich dyplomatów. Najpierw Wielka Brytania, a potem ponad innych 20 krajów i w sumie około 150 funkcjonariuszy rosyjskich służb pracujących pod dyplomatycznym przykryciem musiało pośpiesznie spakować walizki. GRU, które w 2016 r. chwalono na Kremlu za skuteczne manipulowanie kampanią przed wyborami prezydenckimi w USA, teraz ganiono za ściągnięcie wywiadowczej katastrofy. W połowie września 2018 r. szef GRU, generał-pułkownik Igor Korobow, został wezwany do Putina. O czym mówiono, nie wiadomo, ale w drodze do domu Korobow zasłabł. Dwa tygodnie później, na początku listopada, Korobow był nieobecny na gali z okazji 100 rocznicy utworzenia Razwiedupra, przekształconego później w GRU. Putin słowem nie wspomniał o nim w swoim przemówieniu, w którym, stojąc pod godłem służby (kwiat goździka z wybuchającym granatem w centrum), chwalił zebranych za „unikalne zdolności w prowadzeniu operacji specjalnych” przeciwko wrogom Rosji. Pod koniec lis­topada ministerstwo obrony zakomunikowało, że generał Korobow zmarł „po długiej i ciężkiej chorobie”. Jego następcą został admirał Igor Olegowicz Kostiukow, który nie udziela wywiadów, nie rozmawia z dziennikarzami i nie komentuje doniesień medialnych. Na początku 2019 r. śledczy Bellincat i The Insider zidentyfikowali Fiedotowa jako generała dywizji GRU Denisa Siergiejewa. Przyleciał do Londynu dwa dni przed zamachem na Skripala i trzydniowy pobyt spędził w hotelu, łącząc się setki razy z internetem. Nie

używał hotelowego WiFi, ale łączył się przez swój telefon komórkowy, wykorzystując aplikacje WhatsApp, Viber i Telegram. Analiza metadanych tego telefonu wykazała, że wyszedł na miasto tylko raz, 3 marca. Przez 40 minut spacerował po centrum Londynu i zapewne wówczas spotkał się z Myszkinem i Czepigą, udzielił im ostatnich instrukcji oraz przekazał buteleczkę z nowiczokiem. Odleciał kilka godzin po udanym pokryciu klamki mgłą nowiczoka z buteleczki imitującej luksusowe perfumy. Według portalu Fontanka.ru, leciał tym samym samolotem co truciciele – rejsem SU 2588 Aerofłotu o 22:30 z Heathrow do Moskwy.

Z

identyfikowanie Siergiejewa pozwoliło ustalić „elitarną jednostkę do tajnych działań za granicą” GRU o numerze 29155, w której służyli zamachowcy. Była to tak zakamuflowana jednostka, że wówczas o jej istnieniu wielu oficerów służby nie miało pojęcia, chociaż istniała od co najmniej 10 lat. Teraz znalazła się w świetle medialnych reflektorów. Jednostka 29155 mieści się w budynku dowództwa 161 ośrodka szkoleniowego spec-znaczenia w Moskwie, a jej zadaniem jest prowadzenie wojny hybrydowej, czyli złożonej z elementów wojny energetycznej: sabotaż, dywersja, pucze, zabójstwa i likwidacje oraz wojny informacyjnej: inspiracja, dezinformacja, prowokacja itp. Zezwoleniem na zabijanie jest podpisane w 2006 r. przez Władimira Putina rozporządzenie regulujące likwidację osób poza granicami Rosji. Personel Jednostki 29155 składa się w dużej mierze z weteranów wojen w Afganistanie i Czeczenii. Wielu posiada wysokie odznaczenia, a kilku tytuły Bohatera Federacji Rosyjskiej. Dowódcą jednostki jest generał dywizji Andriej Awierianow. W 1988 r. ukończył on Akademię Wojskową imienia Lenina w Taszkiencie, zwaną popularnie TWOKU; w styczniu 2015 r. otrzymał tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej. Analiza połączeń z jego telefonu komórkowego ujawniła, że kontaktuje się bezpośrednio z gabinetem szefa GRU oraz zastrzeżonymi numerami na Kremlu, w tym z sekretariatem ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Z pozoru Awierianow nie różni się niczym od zwykłych moskwiczan. Mieszka w bloku o kilka ulic od siedziby GRU i jeździ rozklekotaną ładą. W 2017 r. wydał za mąż córkę, a wesele wyprawiono na daczy niedaleko Centrum Specjalnego Przeznaczenia GRU „Sienież” w Sołniecznogorsku pod Moskwą. Zdjęcia umieszczone później w sieci przez weselników pomogły w identyfikacji podkomendnych Awierianowa. Jednostka 29155 cieszy się specjalnymi względami i przywilejami. Jeszcze w marcu 2012 r. minister obrony Anatolij Sierdiukow podpisał rozporządzenie o zarobkach w służbie wojskowej. Paragraf 4 wymienia żołnierzy służących w Jednostce 29155 jako „uprawnionych do pobierania miesięcznego dodatku specjalnego”. Taki sam przywilej otrzymali żołnierze specjednostek o numerach 26165 i 74455, wyspecjalizowanych w hakerstwie, sabotażu sieciowym i dezinformacji, jednak ci, co w nich służyli, na ogół nie wyjeżdżali z Rosji, w przeciwieństwie do „chłopców” Awierianowa, którzy stale krążyli po Europie. Szczególnie często latali do Genewy, co zainteresowało francuską Dyrekcję Generalną Bezpieczeństwa Wewnętrznego – DGSI. Drobiazgowa analiza list pasażerów linii lotniczych wykazała się, że Górna Sabaudia, francuski region graniczący ze szwajcarską Genewą, to baza tyłowa i logistyczna GRU. W tygodniach poprzedzających atak na Skripala DGSI zaobserwowała co najmniej 15 oficerów GRU w Annemasse, Evian, Chamonix oraz drobniejszych miejscowościach w promieniu godziny jazdy samochodem od Genewy. Przylatywali w ten rejon również pułkownicy Myszkin i Czepiga oraz generał Siergiejew. Praktycznie w Górnej Sabaudii przebywało wówczas stale co najmniej dwóch oficerów GRU. Szczególnie aktywnym partnerem Jednostki 29155 jest Ośrodek Naukowy „Sygnał”, w którym produkowane są potajemnie rafinowane wersje środka bojowego nowiczok w formie wchłanianego przez skórę, bezbarwnego żelu pozbawionego zapachu. Innym istotnym partnerem jest podległy resortowi obrony Państwowy Instytut Eksperymentalnej Medycyny Wojskowej na przedmieściach Petersburga. Czołowi naukowcy instytutu pracują nad działaniem na organizm ludzki organofosfatów, do których należy nowiczok, oraz wykryciem skutecznych Dokończenie na sąsiedniej stronie


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

13

MYŚL JP II

W

nazwie tożsamość kulturowa występuje termin kultura, który w piśmiennictwie naukowym i publicystycznym przyjmuje różne definicje. Ich krytycznej analizy dokonali przed 70 laty Alfred L. Kroeber i Clyde Klokhohn (z pomocą Wayne’a Untereinera) w książce Culture. A Critical Review of Concepts and Definitions. Wyróżnili oni aż 164 pseudodefinicje tego terminu. Dla potrzeb niniejszych rozważań wystarczy przyjąć najogólniejszą definicję kultury, którą także posłużył się Bronisław Malinowski w książce Kultura i jej przemiany, a która opiera się na opozycji między kulturą a naturą. Kultura jest dla niego „integralną całością, na którą składają się narzędzia i dobra konsumpcyjne, konstytucyjne statuty różnorakich społecznych ugrupowań, ludzkie idee i rzemiosła, wierzenia i zwyczaje”. Najogólniejsza definicja kultury opiera się na oczywistym fakcie pozostawiania przez człowieka śladu swojego istnienia (każdego indywidualnego i grupowego) przekraczającego ślad biologiczno-fizyczny, właściwy wszystkim organizmom. To ślad jego twórczości, objawiający się kulturą. W tak szerokim podejściu do rozumienia kultury abstrahuje się od wartościowania ludzkich wytworów (kulturowych). Wartościowaniu temu służy hierarchia dóbr (wartości), także należąca do kultury. I tu już trzeba odnieść się do specyfikacji kultury tworzonej w różnych społecznościach, w różnym czasie i miejscu. Jest ona nadzwyczaj złożona. Można jednak i trzeba wyróżnić podstawowy korpus owych wartości. Jan Paweł II w przemówieniu w UNESCO, w Paryżu w 1980 r. przekonywał do tego, „ażeby w kulturze szukać zawsze całego integralnego człowieka w całej prawdzie jego cielesno-duchowej podmiotowości i ażeby na ten autentycznie ludzki układ, na tę wspaniałą syntezę ducha i materii (ciała), nie nakładać apriorycznych rozróżnień i przeciwstawień”. Wzywał do kontynuacji poszukiwań mających „na celu zachowanie i ugruntowanie tożsamości człowieka: tego człowieka, który zawsze jest obecny we wszystkich poszczególnych formach kultury”. Jako głowa Kościoła katolickiego przypomniał kulturotwórcze przesłanie chrześcijaństwa w Nowym Przymierzu Boga z człowiekiem: to ofiara Chrystusa nadała każdemu człowiekowi godność i podmiotowość, uczyniła go zarówno podmiotem, jak i przedmiotem bezwarunkowej miłości (vide esej w nr. 83 „Kuriera WNET”). To Tajemnica Wcielenia i Odkupienia od dwóch tysiącleci promieniuje nowym humanizmem, którego fundamentem jest Wojtyłowa norma personalistyczna

(vide esej w nr. 76 „Kuriera WNET”), zgodnie z którą należy „człowieka afirmować dla niego samego (…) po prostu miłować dlatego, że jest człowiekiem”. Obok uniwersalnej tożsamości chrześcijańskiej w paryskim przemówieniu, a potem w zbiorze przemyśleń Pamięć i tożsamość (w którym Autor powoływał się na wystąpienie w UNESCO), Jan Paweł II zwrócił uwagę na wychowanie w kulturze moralności, czyli zgodnie z matrycą i hierarchią przyjętych dóbr (wartości), do których powinien człowiek w życiu dążyć. Owo wychowanie zaczyna się w rodzinie, a potem wzbogaca się o doświadczenie w kolejnych wspólnotach. Ojciec Święty „u podstaw kultury i wychowania” umieścił „prawo Narodu”, który istnieje „»z kultur«y i »dla kultury«”.

Ludzkie poczucie bezpieczeństwa jest za­ równo stanem subiektywnym, jak i obiek­ tywnym. Subiektywność owego stanu ma swoje odzwierciedlenie w kondycji psychicz­ nej, natomiast jego obiektywność – w upo­ sażeniu kulturowym jednostki i wyznacza jedną z podstawowych cech stanu wspólno­ ty kulturowej. Określa się ów stan – odpo­ wiednio dla jednostki, jak i wspólnoty – toż­ samością kulturową.

Tożsamość kulturowa a miłość ojczyzny

T

ożsamość kulturowa zorientowana na narodową wspólnotowość jest bardzo silna i pozwala przetrwać w warunkach rozproszenia wspólnoty lub zniewolenia jej obcą kulturą. Równocześnie Jan Paweł II nawoływał w tym miejscu do poszanowania suwerenności każdego narodu, czyli rozumienia prawa Narodu jako podstawy autentycznej więzi między narodami, nie zaś punktu wyjścia do jakiekolwiek dominacji i przymusu, wykluczenia lub wykorzenienia kulturowego. Tadeusz Ślipko w książce 9 dylematów etycznych oto tak to ujął: „patriotyzm zachowuje autentyczny kształt moralny, jeśli miłość względem własnego narodu łączy z należytą postawą względem innych narodów”. Z dotychczasowych rozważań wynika, że – po pierwsze – tożsamość kulturowa ma swoją mocną reprezentację mentalno-duchową i – po drugie – jest pokoleniowych dziedzictwem narodu. Pierwsza cecha, odwołująca się do niematerialnej składowej kultury, była często natchnieniem twórczości poetyckiej, i to niezależnie od kręgu kulturowego. Cyprian Kamil Norwid, mimo głębokiego zaangażowania patriotycznego, w wierszu Moja Ojczyzna ten przekaz kulturowy wyraził jednak w perspektywie uniwersalnej, w nawiązaniu do spuścizny Starego i Nowego Testamentu: „Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył; / Wieczność pamiętam przed wiekiem; / Klucz Dawidowy usta mi otworzył, / Rzym nazwał człekiem”. Prawie wiek później Krzysztof Kamil Baczyński podczas wojennej pożogi, przeczuwając nieodległą śmierć, w swej i innych ofierze młodego życia w Prologu krzepił się duchem już konkretnej Ojczyzny, ale – jak u Norwida – szerzej kulturowo, po chrześcijańsku pojętą ideą człowieczeństwa: „O, dajcie, dajcie ręce, niech w drżeniu poznam sen, / co wzrastał i aniołem pozostał pod powieką. / Ojczyzna moja tam,

Teresa Grabińska tam jest i tak daleka, / jak jest podana dłoń człowieka dla człowieka. // Ojczyzna moja tam, gdzie zboża niosą wiatr / i gdzie zielony krąg zamyka pierścień Tatr, / i gdzie jak posąg złoty morze wygina łuk, i człowiek, gdy z człowieka

graniczące z religijnym podejście do Ojczyzny, jak do wielkiego daru, o którego dobro każdy Polak jest zobowiązany dbać, ale też z którego czerpie moc do działania, zgodnie z którego regułą (miarą) postępuje. Ojczyzna jest na

Siłę normy patriotyzmu zauważył król Anglii Jerzy VI podczas wizytacji w Northolt, gdy, słysząc wiele nie po polsku brzmiących nazwisk polskich lotników, miał powiedzieć, że widocznie polskość to stan ducha. przemawia żywy Bóg”.

Z

a Janem III Sobieskim, na pytanie: „co to jest Ojczyzna?”, podobnie odpowiedział jeszcze raz przywołany Norwid. „Jest to miejsce, w którym najmilej spocząć i umrzeć – kiedy się ma gotowość nieustanną życia i utrudzania się, gdzie w każdym czasie danym najdzielniej o Ludzkość idzie”. Ojciec Józef I.M. Bocheński w książce Patriotyzm. Męstwo. Prawość żołnierska stwierdził, „że przyznanie się do określonej ojczyzny jest przede wszystkim przyznaniem się do pewnej kultury narodowej”. W tradycyjnej polskiej kulturze dominuje etyczne,

kształt dobra daru, jakim są rodzice – ojciec i matka. Jest ukorzenieniem kulturowym i materialnym (jak to biologiczne w przypadku rodzicielstwa). Jest przedmiotem bezinteresownej miłości. Można zatem mówić o patriotyzmie jako o normie moralnej. Gdyby zastosować pojęcie i klasyfikację normy, przytoczone w Dziewięciu wykładach o podstawowych pojęciach filozofii moralnej Jacques’a Maritaina, to patriotyzm byłby normą-pilotem (normą formującą wedle matrycy determinantów ontycznych), nie zaś normą-nakazem ani normą-przymusem. Norma-pilot kieruje bowiem ludzkim czynem wedle miary lub reguły intelektu

(rozumu), „wchodzi w samą konstytucję dobra moralnego i jest czymś, czego natura aktu ludzkiego witalnie potrzebuje”. Ludzki czyn zaś może lub nie ją uwzględnić. Czyny patriotyczne – wedle normy-pilota – są dobre, gdy są zgodne z rozumem. Co zaś jednak z uczuciowym stosunkiem do Ojczyzny, wyrażającym się miłością Ojczyzny? Widać zatem, że patriotyzm jako norma etyczna przekłada się dwojako na cnotę moralną ludzkiego działania. Problem ten zauważył ojciec Bocheński i doszedł do wniosku, że norma patriotyzmu prowadzi do dwóch cnót etycznych. W pierwszym przypadku cnota patriotyzmu przyświeca ludzkiemu działaniu (determinuje akty woli) i wypływa niejako wprost z normy-pilota. Jej przestrzeganie skutkuje czynami prawymi, które spełniają zaszczepione w ludzkiej konstytucji uniwersalne zobowiązanie oddania tego co się należy, na podobieństwo religijności. Byłaby tak rozumiana cnota patriotyzmu „podziałem prawości”, rodzajem sprawiedliwości.

W

drugim przypadku cnota patriotyzmu także wypływałaby z normy-pilota, ale za pośrednictwem normy-nakazu, tj. przełożenia na polecenie, któremu czyniący dobro ma być posłuszny. Takim nakazem jest pierwsze przykazanie Dekalogu, nakazujące „chwalenie Boga” w akcie miłości. Ojciec Bocheński pisał o tym tak: „Otóż znakomitą częścią chwały Bożej, za którą odpowiadamy na ziemi, jest niewątpliwie wszystko co piękne i dobre wokół nas i w nas – a w pierwszym rzędzie kultura ojczysta”. Jej umiłowanie jest cnotą pochodną miłości. Siłę normy patriotyzmu zauważył król Anglii Jerzy VI podczas wizytacji w Northolt, gdy, słysząc wiele nie po polsku brzmiących nazwisk polskich lotników, miał powiedzieć, że widocznie polskość to stan ducha. Postępujące współcześnie procesy globalizacyjne (vide esej w nr. 82 „Kuriera WNET”), wspierane uniformizującą ideologią, oddziałującą medialnie na wszystkich mieszkańców Ziemi, stają się zagrożeniem pluralizmu kultur narodowych. Upowszechniane hasło „małych ojczyzn” odwołuje się do specyficznej lokalnej obyczajowości, która oderwana od uniwersum wartości, stworzy skanseny folkloru, nie zaś środowisko do rozwoju osoby ludzkiej w całej jej żywej różnorodności kulturowej. Dobrze ten przewidywalny stan rzeczy oddaje zwrócenie uwagi na cywilizacje ludowe i cywilizacje narodowe jako na dwa rodzaje grup kulturowych. Według Floriana Znanieckiego, w jego książce Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, cywilizacje ludowe są mniej liczebne niż narodowe,

ale za to dużo bardziej liczne niż narodowe. Ich członkowie mają zbliżony profil genetyczny (biologiczny), trwają niezmiennie w obyczajowości, wierze, poglądach. Są zamknięci na asymilację nowych trendów kulturowych i w zasadzie nie akceptują inności. Cywilizacje narodowe związane są natomiast z określonym terytorium i otwarte na asymilację zarówno nowości kulturowych, jak i poszczególnych jednostek lub grup spoza swojego kręgu. Charakteryzuje je wspólnotowość strukturalno-funkcjonalna na podobieństwo organizmu, dynamika rozwojowa, ale w ciągłości i spójności organistycznej. Cywilizacja narodowa powstaje z ludowej, ale bez konieczności zanikania tej drugiej. Szerszą postacią integracji kulturowej są cywilizacje ponadnarodowe, jak imperia lub wielkie zrzeszenia religijne. Najszerszą zaś byłaby w intencji Znanieckiego cywilizacja – jak ją on nazwał – wszechludzka: humanistyczna (uduchowiona), społecznie harmonijna i płynna (zrównoważona dynamicznie w stałym rozwoju twórczym jednostek i grup). Optymistycznie tę nową, ultrautopijną cywilizację widział jako syntezę najcenniejszych elementów rozmaitych cywilizacji narodowych. W ten sposób miałyby one przetrwać i stać się zaczynem rozwoju wyższej cywilizacji. W innym przypadku, obserwowana już w czasach Znanieckiego erozja cywilizacji narodowych doprowadzi do utraty ważnych osiągnięć kultury w cywilizacjach narodowych, np. w kierunku odrodzenia się synkretycznych cywilizacji ludowych. W książce Pamięć i tożsamość Jan Paweł II zwrócił uwagę na współczesne „posttożsamościowe” tendencje w krajach Europy Zachodniej. Odniósł je do konsekwencji nacjonalistycznej traumy II wojny światowej, w której, w imię wyższości narodowej/rasowej i nienawiści do innych, narody nominalnie chrześcijańskie dopuściły się niespotykanego w historii ludobójstwa na innych narodach. Ten widomy dowód na dechrystianizację i barbaryzację Europy nie powinien jednak w żadnym razie stać się punktem wyjścia do procesów „wynarodowienia” ludów Europy. Byłby to poniekąd ciąg dalszy realizacji celów architektów ostatniej wojny, tym razem realizowanych miękkimi środkami przymusu. Byłby to proces pogłębienia destrukcji kultury chrześcijańskiej, dzięki której w Europie w ciągu dwóch tysiącleci „[s]zerzenie wiary (…) sprzyjało tworzeniu się poszczególnych narodów, zasiewając w nich ziarna kultur o rozmaitych rysach, ale powiązanych wspólnym dziedzictwem wartości zakorzenionych w Ewangelii. W ten sposób rozwijał się pluralizm kultur narodowych”. K

Dokończenie z poprzedniej strony

środków zaradczych w przypadku zatrucia. Szefem instytutu w Petersburgu jest Siergiej Czepur, toksykolog wyjątkowo skory do korzystania z telefonu komórkowego. W trakcie trwającego ponad rok dochodzenia prowadzonego wspólnie przez dziennikarzy z Belling­ cat, The Insider, „Der Spiegel” i Radia Wolna Europa/Radia Swoboda okazało się, że łączył się często z generałem Awierianowem. Wówczas postarano się dyskretnie o kopie bazy połączeń jego operatora i ustalono, że Czepur kontaktował się wielokrotnie ze wszystkimi uczestnikami ataku na Skripala, przy czym najczęściej tuż przed ich podróżą do Salisbury. Metadane jego komórki wskazywały, że przyjechał 27 lutego 2018 r. do dowództwa GRU w Moskwie na odprawę przed rozpoczęciem operacji. Dziennikarze śledczy Bellingcat podejrzewają, że to właśnie wówczas przekazano „grupie uderzeniowej” truciznę, buteleczkę od perfum z przerobionym spryskiwaczem oraz antidotum neutralizujące przypadkowe zatrucie nowiczokiem. Po publikacji jesienią 2020 r. kolejnych raportów dziennikarzy śledczych z rozpracowań zamachu w Salisbury, w dowództwach europejskich służb kontrwywiadowczych odkurzono materiały z niewyjaśnionych spraw minionego dziesięciolecia. Bułgarska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (DANS) wróciła do sprawy handlarza bronią Emiliana Gebrewa, właściciela spółki EMCO. W luksusowej restauracji w Sofii 28 kwietnia 2015 r. Gebrew, jego syn Christo oraz dyrektor do spraw producji EMCO, Walentin Tachczew, nagle dostali torsji. Przewieziono ich do szpitala, gdzie Gebrew senior zaczął majaczyć, a później wpadł w śpiączkę. Wyzdrowiał, podobnie jak pozostała dwójka, i zaczął naciskać, aby

przyspieszyć drepczące w miejscu śledztwo. Po trzech latach bułgarska prokuratura w oparciu o materiały FBI i służb brytyjskich ustaliła, że podobnie jak w przypadku Skripala, był to dokonany przez niezidentyfikowanego mężczyznę zamach z użyciem nowiczoka, którym wysmarowano klamkę samochodu Gebrewa zaparkowanego w podziemnym garażu budynku biurowego EMCO. Ustalono również, że „Siergiej Fiedotow”, czyli generał dywizji GRU Denis Siergiejew, w 2015 r. przebywał w Bułgarii trzykrotnie. Za drugim razem przyleciał do nadmorskiego Burgas 24 kwietnia i odleciał z Sofii 28 kwietnia, w dniu zatrucia Gebrewa i jego restauracyjnych gości. Według zjednoczonych dziennikarzy śledczych z Bellingcat, „Der Spiegel” i The Insider, w ataku na Gebrewa uczestniczyło 8 oficerów Jednostki 29155, którzy przebywali w Bułgarii na przełomie kwietnia i maja 2015 r. Były bułgarski prokurator generalny, Sotir Cacarow potwierdził, że Siergiejew oraz kilku innych obywateli Rosji zatrzymywało się sofijskim hotelu stojącym w sąsiedztwie budynku EMCO, przy czym rezerwowali ściśle określony pokój, z którego widać było wjazd do podziemnego garażu. Czeska służba kontrwywiadu odkurzyła materiały z dochodzenia po tajemniczej eksplozji 16 października 2014 r. w jednym bunkrów magazynu amunicji w małej miejscowości Vrbetice na Morawach. Zginęło wówczas dwóch pracowników magazynu, w promieniu kilku kilometrów wyleciały szyby z okien, a w ziemi powstał potężny krater. Dwa miesiące później wyleciał w powietrze oddalony o kilometr drugi bunkier. Wyników śledztwa nie publikowano, gdyż utknęło w miejscu i dopiero niedawno pismo „Respekt” ujawniło,

że śledczy otrzymali nowe informacje w 2020 r. i rządowa komisja do spraw służb specjalnych omawiała zebrany materiał niedawno, na początku kwietnia. Widocznie dowody były mocne, skoro 17 kwietnia późnym wieczorem, na pospiesznie zwołanej konferencji prasowej premier Republiki Czeskiej Andrej Babis zakomunikował: „mamy niepodważalne dowody udziału oficerów rosyjskiej służby wywiadowczej GRU w eksplozji w magazynie amunicji”. Dodał, że oficerowie ci służyli w Jednostce 29155 i są odpowiedzialni za pierwszą eksplozję, a być może również za drugą. Czeski premier poinformował również o uznaniu za personae non gratae i wydaleniu 18 dyplomatów rosyjskich. W ślad za Pragą poszły inne stolice i ekspulsje posypały się jak grad.

Z

askoczone niespodziewanym komunikatem czeskie media wyszperały, że policja dotarła do mailowej korespondencji niejakiego „Aleksandra Pietrowa” z Anatolijem Czepigą. Bellingham szybko sprostował, że „Pietrow” to Aleksander Myszkin, obaj rozpracowani w śledztwie po zamachu w Salisbury. Jeszcze raz przejrzano materiał zebrany w sprawie Skripala. Okazało się, że co najmniej 6 oficerów Jednostki 29155 przebywało na Morawach, kiedy bunkier z amunicją wyleciał w powietrze. Aleksiej Kapinos i Jewgienij Kalinin pod przykryciem kurierów ministerstwa spraw zagranicznych przylecieli 10 października pod własnymi nazwiskami do Budapesztu, wioząc pocztę dyplomatyczną dla ambasady. Powrót zarezerwowali na 15 października. Podpułkownik Nikołaj Jeżow, posługując się paszportem wystawionym dla „Nikołaja Kononichina”, wykupił bilet lotniczy do Wiednia na 11 października z powrotem zarezerwowanym na

15 października. Myszkin i Czepiga wylecieli tego samego dnia do Pragi. Tak jak w przypadku ataku na Skripala, posługiwali się paszportami wystawionymi dla „Aleksandra Pietrowa” i „Rusłana Boszyrowa”. Daty powrotu nie zarezerwowali. Swoje zdjęcie ze spaceru po ulicach Pragi umieścili w mediach społecznościowych i cztery lata później, po zamachu na Skripala, fotografia posłużyła do ich identyfikacji przez dziennikarzy Bellingcat. Z Pragi „turyści” Myszkin i Czepiga przenieśli się do Ostrawy, o godzinę jazdy samochodem od magazynu amunicji, i zatrzymali się w hotelu Corrado. Swoisty zjazd gwiaździsty całej ekipy odbył się zapewne 14 października w okolicy wioski Vrbetice. Myszkin i Czepiga dojechali z Ostrawy, Aleksiej Kapinos i Jewgienij Kalinin dostarczyli z Budapesztu ładunek wybuchowy przywieziony w poczcie dyplomatycznej. Operację nadzorował na miejscu generał Andriej Awerianow podróżujący jako „Andriej Owerianow”. Dowiózł go z Wiednia samochodem Nikołaj Jeżow. Nie wiadomo dokładnie, jak wniesiono ładunek wybuchowy do magazynu. Czepiga i Myszkin starali się o zezwolenie na wejście między 13 a 16 października, pozując na klientów jednego z operatorów magazynu firmy Imex. Rzecznik Imex potwierdził, że wystąpili o przepustki, ale podobno nie pojawili się. Z drugiej strony, w dniu poprzedzającym pierwszą z dwóch eksplozji właściciel firmy Imex spędził około 40 minut w okolicy hotelu Corrado, gdzie nocowali Czepiga i Myszkin. Służby czeskie ustaliły to na podstawie metadanych jego komórki. Być może pomógł Rosjanom wejść do składu, a być może zostali wpuszczeni jako klienci innego operatora. Niepodważalnym faktem jest, że 16 października o 9:25 w bunkrze nr 16

wyleciało w powietrze 58 ton amunicji. Kilkadziesiąt minut po eksplozji, o 10:05, Czepiga i Myszkin odlecieli samolotem Aerofłotu z Wiednia do Moskwy. „Kurierzy dyplomatyczni” Kapinos i Kalinin odlecieli z Budapesztu, zgodnie z rezerwacją, dobę wcześniej. Kilka godzin po eksplozji Jeżow dowiózł szefa na lotnisko w Wiedniu, gdzie Awerianow o 18:17 kupił nowy bilet na lot Aerofłotu do Moskwy i odleciał o 22:46. Jeżow został w Austrii jeszcze kilka dni. Powrócił do Moskwy dopiero 3 listopada. Czy był w tym czasie w Czechach, nie wiadomo.

S

abotaż na Morawach i próbę otrucia Gebrewa łączy sytuacja na Ukrainie. Fakt, że operację w Czechach nadzorował osobiście generał dywizji Andriej Awierianow, dowódca Jednostki 29155, operację w Bułgarii zaś generał dywizji Denis Siergiejew, świadczy o wadze, jaką dowództwo GRU przywiązywało do ich powodzenia. W 2014 r. pod koniec zimy kijowski Majdan zmiótł marionetkę Kremla, prezydenta Wiktora Janukowycza, który zbiegł do Rosji. W ostatnich dniach lutego „zielone ludziki” pojawiły się w Symferopolu i zajęły siedziby parlamentu i rządu krymskiej republiki autonomicznej. Moskwa anektowała Krym. Podobny scenariusz, kolejno: „zielone ludziki”, separatyści, prywatne jednostki najemników, ciężki sprzęt niezidentyfikowanych jednostek rosyjskich powtórzył się w Donbasie. Jesienią 2014 r. na wschodzie Ukrainy toczyły się zażarte walki między wspieranymi przez Moskwę separatystami a armią ukraińską. Kijów pilnie poszukiwał amunicji do postsowieckiego uzbrojenia. Morawy były logistycznie wygodne i wiele wskazuje na to, że w Vrbeticach wyleciał w powietrze transport szykowany dla

Ukrainy. W pierwszych doniesieniach po eksplozji pojawiły się nawet informacje, że w bunkrze zmagazynowane były pociski artyleryjskie zgromadzone przez EMCO. Potwierdził to Wiktor Jahun, były zastępca szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, w wywiadzie dla Radia Wolna Europa/Radia Swoboda, mówiąc: „ten biznesmen, którego truły rosyjskie służby, szukał dla nas amunicji w krajach byłego Układu Warszawskiego, a Czechy były najwygodniejszym miejscem tranzytu”. Anatolij Czepiga i Aleksander Myszkin zostali w 2014 r. uhonorowani przez prezydenta Putina tytułem Bohatera Federacji Rosyjskiej. Zapewne w nagrodę za Vrbetice. Cztery lata później zdjęcia związane z tym tytułem przyczyniły się walnie do ich identyfikacji po podłożeniu trucizny w Salisbury. Dowództwo GRU planowało, że Siergiej i Julia Skripalowie zamilkną na zawsze. Otrzymało od Kremla zgodę na likwidację, jednak zamiast bezkarnej eliminacji zdrajcy, doszło do kompromitacji na światową skalę i usunięcia z rezydentur przeszło setki funkcjonariuszy pracujących pod ochroną immunitetu dyplomatycznego. Podobne wymiatanie powtórzono teraz po zdemaskowaniu udziału GRU w sabotażu na Morawach. Oba przypadki świadczą o bolesnym zderzeniu myślących tradycyjnie generałów z Jednostki 29155 z sieciowym światem totalnej informacji, w którym jest wprawdzie coraz więcej kłamstw, ale równocześnie coraz mniej tajemnic. Dziennikarze śledczy różnych redakcji z różnych krajów, których łączy wola dochodzenia do prawdy, i sieciowa kooperatywa Bellingcat obnażyli ten intelektualny niedostatek GRU – służby, która dysponuje truciznami, ale nie potrafi odnaleźć się w świecie swobodnej wymiany informacji. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

14

N

auczycielka z Gdańska Agata Klimkiewicz podzieliła się swoimi przeżyciami i emocjami, które towarzyszyły jej po otrzymaniu szczepionki. Po kilku dniach na głównej stronie „Faktu” cała Polska mogła przeczytać jej relację. Do tego artykułu z oburzeniem odniósł się Minister Zdrowia, krytykując redaktora naczelnego, że sieje niepokój. Na okładce ukazany jest minister Dworczyk z podpisem „AstraZeneca jest bezpieczna”, a obok zdjęcie Pani Agaty i stwierdzenie „Omal nie umarłam”. Warto przypomnieć, że miało to miejsce, gdy wiele krajów europejskich wstrzymywało szczepienie AstrąZenecą. Po publikacji „Faktu” na profilu społecznościowym gazety nastąpił wysyp komentarzy. Wśród nich był taki: „A mój kolega zaszczepił się i w niedzielę go chowali, dostał zakrzepicy po astro”. Był to komentarz 83-letniej Pani Jadwigi. Skontaktowałem się z nią i zadałem pytanie: – Czy Pani jest pewna, że kolega zmarł po szczepionce? – Ja z nim nie rozmawiałam. Słyszałam, jak mówili tutaj. Ona i on byli zaszczepieni tą Astrą. I ona też ma ten

5 maja 2021 r. Cmentarz komunalny w Limanowej. W kapli­ cy cmentarnej gromadzi się grupa osób. Na twarzach maski. Kaplica na tyle mała, że trzeba stać na zewnątrz. Nagłośnie­ nie na zewnątrz zepsute. Na niebie ciężkie chmury i rzadkie zjawisko, gdy można zobaczyć granicę deszczu. Dach kaplicy spadzisty, jak to w górach. Czerwona dachówka kończy się na wysokości mojego czoła. Zauważam, że pająk przygotowuje pajęczynę na deszcz, po czym chowa się w zakamarku.

używamy do szczepień preparatów: Comirnaty firmy Pfizer i Vaxzevria firmy AstraZeneca. Proszę przyjąć również sprostowanie: zgon nie został odnotowany przez lekarza jako NOP. Lekarz zgłosił objawy, jakie wystąpiły u pacjenta po szczepieniu. Nie miał wtedy pełnej wiedzy, co było ich przyczyną. Na lekarzu ciąży obowiązek prawny zgłoszenia podejrzenia lub wystąpienia NOP w ciągu 24 godzin. Pacjent zmarł po kilku dniach. Zdaniem lekarzy specjalistów w oparciu o wyniki badań zgon pacjenta nie ma związku z podaną szczepionką. Czekamy na wyniki sekcji zwłok”.

Komu wierzyć?

W

Pytania w związku z niepożądanymi odczynami po szczepieniu przeciw COVID-19 Paweł Zastrzeżyński

FOT. DANIEL SCHLUDI / UNSPLASH

T

ak też i my, uczestniczący w mszy pogrzebowej, schylając się, chowamy się pod mały dach. Nic nie słychać z wnętrza kaplicy, tylko nadchodzącą burzę i krople deszczu, które odbijają się od nagrobków. Tuż obok pochowana jest jedna z ofiar limanowskiej katowni UB, trochę dalej mój przyjaciel. Było nas trzech. Ten trzeci dziś był w środku, tuż za trumną swojej mamy. Dzień wcześniej przyleciał ze Stanów, gdzie od wielu lat mieszka i ma amerykańskie obywatelstwo. Tam też jest jego rodzina. To właśnie dzięki niemu od kilku lat mogę prowadzić badania w IPN. To on je finansuje. Gdy go zobaczyłem, zapytałem skąd tu się wziął. – Przecież umarła mi mama! AstraZeneca zadziałała! – odpowiedział. 100 dni temu przesłałem mu projekt filmu dokumentalnego Zgon w imieniu prawa. Powiedział, że mogę zacząć wywiady od niego. Nie ma wątpliwości, co przyczyniło się do śmierci jego mamy. Projekt filmu dokumentalnego zakładał zarejestrowanie relacji wybranych osób, które w wyniku szczepień znalazły się w bazie niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP), oraz członków rodzin, które straciły swoich bliskich w wyniku podania szczepionki przeciw COVID-19. Film miał przybliżyć sylwetki tych ludzi. Numery statystyczne, które byłyby ukazane z pełną tożsamością i godnością człowieka. Chciałem publicznie postawić pytanie o granice eksperymentu medycznego. Dokument chciałem oprzeć na moim scenariuszu filmu fabularnego Wyspa W, który opowiada o obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Jednak na razie skupiłem się na dokumentacji faktów. Zacząłem zadawać pytania. 8 IV 2021 r. Rzecznik Ministra Zdrowia Wojciech Andrusiewicz jednoznacznie stwierdził: „Jako Ministerstwo Zdrowia potwierdzamy: szczepionka AstraZeneca jest szczepionką skuteczną i bezpieczną. My w Polsce nie mamy żadnego potwierdzonego zgonu po szczepieniach szczepionką AstraZeneca. Nie mamy potwierdzonego zgonu związanego bezpośrednio z jakąkolwiek szczepionką!” Udokumentowałem ok. 2000 artykułów w związku z zamieszaniem, które powstało w mediach. Jednak polski rząd niewzruszenie stał na stanowisku, że szczepionka jest bezpieczna. Komu mam wierzyć? Jak podkreśla mój przyjaciel, nie da się udowodnić, że przyczyną zgonu mamy było podanie szczepionki. W oficjalnych papierach widnieje „zatrzymanie akcji serca”. A lekarz, który ją badał, o nic nie pytał, nie dociekał… „Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 14 IV 2021 r. zmarła nagle po podaniu szczepionki w wieku 80 lat nasza kochana mama, babcia, prababcia i siostra”. Taki nagłówek ma klepsydra zmarłej Stanisławy Łuniewskiej, której pogrzeb odbył się 21 kwietnia 2021 r. „Kinga Szczepaniak miała 36 lat. Zmarła w niedzielę 28 II 2021 r. Jak informuje prokurator Przemysław Grześkowiak, wszczęte zostało śledztwo w celu wyjaśnienia przyczyn zgonu. (…) Prowadzone postępowanie ma dać m.in. odpowiedź na pytanie: czy śmierć nauczycielki mogła mieć związek z podaniem jej 22 lutego szczepionki na COVID-19”. To z reportażu opublikowanego przez Telewizję Leszno 3 III 2021 r. Zapytałem prokuraturę o losy śledztwa. Nie dostałem odpowiedzi.

PANDEM IA

Akcja szczepienna jest skuteczna i jest skuteczna w zakresie stosowania AstryZeneki. W Wielkiej Brytanii zostało podanych 10 mln szczepionek AstryZeneki. Liczba zgłoszonych niepożądanych odczynów po niej wyniosła ok. 52 tys. skrzep. Tylko o niej nic nie słychać. Ona jest też ciężko chora. On się zaszczepił i po tym pierwszym szczepieniu mu się niedobrze zrobiło. A przed szczepieniem czuł się dobrze. Tak sąsiedzi mówią. Jak drugi raz się zaszczepił to chyba na drugi dzień zmarł. Przyjechała Pani doktor, ale słyszałam, że do szpitala go nie chcieli wziąć. I zaraz on umarł. Miejscowość mojej rozmówczyni to Rudka-Skroda, która liczy 86 mieszkańców. Pogrzeb wspomnianej osoby odbył się 17 III 2021 r. Ciało złożono w kostnicy w Nowogrodzie. Zadzwoniłem tam, jednak po pierwszym pytaniu natychmiast rozmowa została rozłączona. Szczepienia organizował Ośrodek Zdrowia w Kolnie. 1 IV 2021 r. zadałem pytanie, na które od Dyrekcji Szpitala Ogólnego w Kolnie otrzymałem informację jakby z automatu: „W odpowiedzi na Państwa zapytanie prasowe, Szpital Ogólny w Kolnie zawiadamia, iż informacja o szczepieniu należy do kategorii danych medycznych, których udostępnienia nie można żądać na podstawie ustawy o prawie prasowym”. I tyle. 19 III 2021 r. zadałem pytanie o pacjenta, u którego zgodnie z dokumentacją umieszczoną na stronie rządowej, 20 minut po podaniu szczepionki nastąpiło zatrzymanie krążenia. W odpowiedzi z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego SP ZOZ w Lublinie

od dr n. med. Małgorzaty Piaseckiej otrzymałem odpowiedź: „W naszych punktach szczepień nie odnotowano zatrzymania krążenia u szczepionych pacjentów”. Zacytowałem wpis NOP nr 4981. Wówczas otrzymałem informację: „Po dokonaniu rozpoznania sprawy: w naszej jednostce nie był zgłoszony NOP dotyczący szczepienia ww. pacjentki. Jednostką szczepiącą był zespół wyjazdowy Szpitala Neuropsychiatrycznego. Zdarzenie takie opisane zostało przez jednostkę zewnętrzną jako mające związek przyczynowo-skutkowy w zgłoszeniu NOP nr 4981. Przyczyną nagłego zatrzymania krążenia wg naszej najlepszej wiedzy był wtórny zespół wydłużonego QT przebiegający z bradyarytmią, prawdopodobnie spowodowany przyjmowanym przez chorą lekiem antyarytmicznym. Brak jest związku szczepienia przeciwko SARS-COV2, a szczepieniem opisanym jako NOP 4981. Pacjentka przebywa w naszej jednostce na Oddziale Kardiologii od 5 III 2021”.

W

pis NOP 4981 brzmiał dosłownie: „Zatrzymanie krążenia 20 minut po podaniu 1 dawki; pacjentka od 05 III 2021 r. hospitalizowana w WSS w Lublinie, Aleja Kraśnicka 100 – aktualnie przebywa na Oddziale Kardiologii”. Po około miesiącu zadałem pytanie o stan zdrowia pacjentki. 28 IV 2021 r. od tej samej osoby otrzymałem wiadomość:

„Informuję, że pacjent zmarł, jednak śmierć nie miała związku przyczynowo-skutkowego z podaniem szczepionki”. Zapytałem, czy była przeprowadzona sekcja zwłok? Usłyszałem odpowiedź „iż sekcja zwłok przeprowadzana jest w sytuacji, gdy występują wątpliwości co do przyczyny zgonu i niezbędne jest przeprowadzenie dodatkowych ustaleń. W przedmiotowej sprawie w świetle okoliczności dotyczących stanu zdrowia pacjenta, danych z wywiadu, kontekstu klinicznego, przebiegu hospitalizacji i badań wykonywanych w jej trakcie nie było wątpliwości co do przyczyny zgonu ani nie występowały inne okoliczności wymagające przeprowadzenia sekcji zwłok. Nie występowały również okoliczności (ani prawne, ani faktyczne), które powodowałby konieczność zgłoszenia kwestii zgonu do prokuratury”. Starałem się dowiedzieć, kto dokonał wpisu NOP, z którego wprost wynika, że zatrzymanie krążenia nastąpiło 20 minut po podaniu szczepionki; jednak nie dostałem odpowiedzi. W komunikacji ze szpitalem ws. wpisu NOP 6336 na pytanie o przyczynę zgonu i rodzaj preparatu, jakim został zaszczepiony zmarły pacjent, otrzymałem rozbudowaną odpowiedź: „W związku z obowiązkiem zachowania tajemnicy zawodowej nie możemy podać, jakim produktem leczniczym zaszczepiony został pacjent. Wskazujemy wyłącznie, iż w tut. placówce

korespondencji zwrotnej napisałem: „Oczekuję oficjalnej odpowiedzi, jak interpretują Państwo ten wpis: »Około 10 min po szczepieniu i wyjściu na korytarz osunął się z krzesła na podłogę. Ciśnienie 200/100 mmHg, pacjent wydolny krążeniowo i oddechowo, przytomny, mowa bełkotliwa, opadnięty kącik ust po str. prawej, zasinienie ust. Udar krwotoczny zakończony zgonem pacjenta«. Dlaczego lekarz dokonał błędnego wpisu, niezgodnego ze stanem faktycznym? Dlaczego utajniacie Państwo, jaką szczepionką pacjent został zaczepiony, gdy w przestrzeni medialnej na całym świecie mowa jest o zakrzepicy związanej ze szczepionką AstraZeneca?”. Otrzymałem odpowiedź: „W chwili pisania poprzedniej odpowiedzi nie było wydanego oświadczenia przez szpital, które zwykle ja przygotowuję. Wczoraj zamieściliśmy takie oświadczenie. Wpis, który zamieścił Pan w e-mailu w kolorze czerwonym, jest naszym zdaniem próbą manipulacji. Zawiera dwa zdania wyjęte z kilkustronicowego formularza i z różnych jego części. Być może został w takiej formie zamieszczony gdzieś w internecie przez inną instytucję, a Pan tylko wyciągnął zbyt daleko idące wnioski. Szpital nie będzie komentował i wyjaśniał wpisów w dokumentacji medycznej. Stanowisko szpitala dotyczące zaistniałego zdarzenia umieszczone jest w oświadczeniu: »W związku z nieprawdziwymi informacjami dotyczącymi zgonu pacjenta w kilkanaście minut po podaniu szczepionki przeciw COVID-19 w naszym punkcie szczepień oświadczamy, że sytuacja taka nie miała miejsca. Owszem, pacjent w krótkim czasie po szczepieniu manifestował objawy innej, ciężkiej choroby i został objęty opieką lekarską w Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii, gdzie po kilku dniach zmarł. Zdaniem lekarzy specjalistów choroba nie miała związku z podaną szczepionką. Oczekujemy na wyniki zleconej sekcji zwłok pacjenta«”. – „Próba manipulacji?” – odpowiedziałem. „Rozumiem, że odnosi się Pan do osoby, która dokonywała wpisu w oficjalnym dokumencie rządowym. Pod NOP 6336 odnajdzie Pan dokładny cytat, który ja oznaczyłem jako czerwony. Rozumiem, że Państwo nie śledzicie wpisów NOP?”. Kopię tego listu przekazałem do Rzecznika Ministra Zdrowia. Zastępca dyrektora, z którym prowadziłem korespondencję, odpowiedział: „Przyznaję, nie czytałem tego wpisu. Napisałem wyraźnie, że »być może został w takiej formie zamieszczony gdzieś w internecie«. Cofam więc słowa o manipulacji. Proszę o przysłanie do autoryzacji, zgodnie z prawem prasowym, tej części artykułu, w której będzie Pan cytował moje wypowiedzi”.

I

nteresujący jest tu mechanizm i nieznajomość tego, co znajduje się we wpisach NOP. Tak jakby to była tylko sztuka dla sztuki. Główny specjalista Biura Komunikacji Ministerstwa Zdrowia Jarosław Rybarczyk 30 IV 2021 r. odniósł się do tej sprawy. „W imieniu rzecznika prasowego informuję, że rzetelne informacje zbiorcze nt. niepożądanych odczynów poszczepiennych (NOP) po szczepieniu przeciwko COVID-19 zgłaszane przez lekarzy dostępne są pod linkiem”. Wskazany przez rzecznika odnośnik to dokładnie ten, który poddaję analizie i na podstawie którego zadaję pytania szpitalom. Rzecznik tłumaczył mi, że lekarz zgłasza informację o rozpoznaniu NOP do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej (w ciągu 24 godzin, licząc od podejrzenia lub rozpoznania wystąpienia NOP) – obecnie z poziomu systemu informatycznego gabinet.gov.pl. Obowiązek zgłoszenia NOP w ramach nadzoru nad bezpieczeństwem szczepień wynika z art. 21 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Państwowa Inspekcja Sanitarna gromadzi dane epidemiologiczne o występowaniu niepożądanych

odczynów poszczepiennych na podstawie informacji ze zgłoszeń niepożądanych odczynów poszczepiennych i prowadzonych dochodzeń epidemiologicznych, przekazuje kopie zgłoszenia NOP do URPL i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny (NIZP-PZH), będącego krajową jednostką specjalistyczną w zakresie nadzoru epidemiologicznego. Dane zawarte w zgłoszeniu niepożądanego odczynu poszczepiennego są następnie weryfikowane przez państwowego powiatowego inspektora sanitarnego, w razie potrzeby są uzupełniane, a także sprawdzana jest prawidłowość kwalifikowania rodzaju i stopnia ciężkości niepożądanego odczynu poszczepiennego opisana w zgłoszeniu. Zbiorcze dane posiada Główny Inspektorat Sanitarny. Ministerstwo Zdrowia nie posiada kompetencji do oceny zgłoszenia i nie może potwierdzić, że szczepionka przyczyniła się w danym przypadku do śmierci pacjenta. Po wystąpieniu NOP prowadzone jest dochodzenie przeprowadzane we współpracy przez PSSE, NIZP-PZH, organy inspekcji farmaceutycznej oraz producenta czy wystąpienie NOP pozostawało w związku przyczynowo-skutkowym ze szczepieniem”.

I

tu powstaje pytanie o skuteczność tego procesu. 26 IV br. Zadałem standardowe pytanie o zgon dotyczący ZOZ w Wągrowcu. W odpowiedzi zwrotnej ta sama regułka o przepisach i żadnej odpowiedzi. Czy taki zgon w ogóle miał miejsce? „Niestety informacje o zgonach/narodzinach także są objęte tajemnicą lekarską i prawami pacjenta”. Czy ta sprawa została zgłoszona do prokuratury? „Nie, sprawę prowadzi Państwowa Inspekcja Sanitarna”. 28 IV 2021 r. kieruję pytanie do Państwowej Powiatowej Inspekcji Sanitarnej w Wągrowcu: „Czy prowadzą Państwo postępowanie w sprawie śmierci pacjenta, który przyjął szczepionkę na COVID-19 i zmarł 23 IV 2021 r.?”. „W odpowiedzi na maila uprzejmie informuję, iż Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Wągrowcu nie prowadzi postępowania w sprawie jak w pytaniu”. I tyle. Nie doszukuję się winy, kto, gdzie i jak. Ukazuję tylko, że próby dotarcia do odpowiedzi na zadawane pytania są ucinane albo proceduralnie, albo pytania zacinają się w mechanizmie. Uzyskanie odpowiedzi jest wprost niemożliwe. A na pytania o konkretne zgony zapisane w NOP, Naczelnik ds. Mediów w Ministerstwie Zdrowia, Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska, 16 III 2021 r. w odpowiedzi pisze: „Informujemy, że wpis do NOP to nie jest potwierdzenie zgonu po szczepieniu”. Tego samego dnia Jarosław Rybarczyk odpowiada mi, gdy kolejny raz pytam o NOP-y zakrzepy: „W imieniu rzecznika prasowego informuję, że postępujemy zgodnie z rekomendacjami Europejskiej Agencji Leków. Podawanie szczepionki AstryZeneki przeanalizował Urząd odpowiedzialny za rejestrację produktów leczniczych (URPL), który wydał komunikat niepotwierdzający relacji między podawaniem szczepionki AstryZeneki a niepożądanymi odczynami poszczepiennymi: Na ponad 583 tys. osób zaszczepionych szczepionką od AstraZeneca mamy jedynie 0,36 proc. NOP-ów. Nie mamy żadnego przypadku zgonu. Specjaliści z Głównego Inspektoratu Sanitarnego, Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny oraz Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych na bieżąco analizują sytuację. Według informacji z Europejskiej Agencji Leków w UE na zaszczepionych blisko 5 mln osób szczepionką AstraZeneka odnotowano ok. 30 zdarzeń zakrzepowo-zatorowych. Są one zgłaszane Europejskiej Agencji Leków przez właściwy system i w żadnym z tych przypadków nie została potwierdzona relacja. Przeanalizowane zostały też szczepienia AstrąZenecą w Wielkiej Brytanii, gdzie dzięki masowej akcji szczepień udało się ograniczyć transmisję koronawirusa. Są ewidentne dowody, że akcja szczepienna jest skuteczna i jest skuteczna w zakresie stosowania AstryZeneki. W Wielkiej Brytanii zostało podanych 10 mln szczepionek AstryZeneki. Liczba zgłoszonych niepożądanych odczynów po niej wyniosła ok. 52 tys., co oznacza, że jest to niecałe 5 promili”. Przez 100 dni prześledziłem 9102 wpisy przeróżnych poważnych NOP, w tym 78 zgonów. Jaka jest rzeczywis­ tość, trudno ustalić. Opis objawów może być różny od faktycznych. Oficjalnie w Polsce nie było jeszcze zgonu po podaniu szczepionki. K


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET R E K L A M A

15

T R O N I O ŁTA R Z

POZNAJ BENEFICJENTÓW TARCZY FINANSOWEJ PFR 2.0, DOWIEDZ SIĘ JAKĄ POMOC OTRZYMALI

Solidarnościowa Akcja Radiowa VI EDYCJA VI EDYCJA Radio Wnet kontynuuje swoją inicjatywę w postaci już szóstej edycji Solidarnościowej Akcji Radiowej. Zasady akcji są niezmienne i nadal są kierowane do wszystkich przedsiębiorców prowadzących swoje działalności. Od początku akcji celem jest wspomaganie polskich przedsiębiorców poprzez bezpłatne udostępnienie czasu reklamowego na antenie. W ramach szóstej edycji akcji, Radio Wnet po raz kolejny udostępnia czas reklamowy polskim przedsiębiorcom o wartości ponad 250 tys. złotych. Darmowa reklama radiowa może dotrzeć do ponad 100.000 słuchaczy w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu oraz w Białymstoku.

czekamy na zgłoszenia!

szczegóły na www.wnet.fm/solidarni

PARTNER SOLIDARNOŚCIOWEJ AKCJI RADIOWEJ


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

16

Historia jednego zdjęcia…

O S TAT N I A S T R O N A

25 V 2009 r. o 12:00 rozpoczęło nadawanie Radio Wnet. Całodobowa emisja na UKF ruszyła pod koniec roku 2018. Dzisiaj mamy nadajniki w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Białymstoku. Wnet wystartujemy w Szczecinie, potem w Łodzi, Bydgoszczy i Lublinie. Mamy studia w Bejrucie, Dublinie, Londynie, Wilnie, Kijowie, Lwowie i na Bałkanach; ze Studia Dziki Zachód w USA nadaje Wojciech Cejrowski. Wszystko dzięki pomocy wiernych słuchaczy, którzy mogą swoją rozgłośnię wspierać podczas urodzinowej zbiórki pod adresem zrzutka.pl/radiownet. Na zdjęciu: Krzysztof Skowroński z autorami audycji i słucha­ czami świętuje 12 urodziny w studiu przy Krakowskim Przedmieściu 79 w Warszawie. Zdjęcie: Radio Wnet

Zbigniewa Siemaszkę – emigracyjnego historyka, pisarza i publicystę znałem wiele lat, chodzi­ łem na spotkania z nim i bywałem u niego w domu, ale najbardziej utkwił mi w pamięci jego gest w ambasadzie RP w Londynie podczas imprezy upamiętniającej Polskie Siły Zbrojne.

Zbigniew „nie przyjmuję” Siemaszko

S

ala, z powodu znaków na suficie zwana chińską, była pełna. Jak było w zwyczaju na takich uroczystościach, nie mogło obyć się bez odznaczeń. Lis­tę odznaczonych odczytywano w porządku alfabetycznym; wywołani podchodzili do podium, gdzie mistrz ceremonii w randze wysoko postawionego dyplomaty recytował wyćwiczoną formułkę, odbierali odznaczenie i wracali na miejsce. W miarę upływu czasu oklaski stawały się coraz bardziej zmęczone, ale na sali utrzymywał się radosny gwarek, któremu sprzyjała konieczność przeciskania się między krzesłami, zwłaszcza tymi specjalnie na tę okazję dostawionymi. Utapirowane damy na tę okoliczność nie pożałowały sobie perfum, co powodowało, że oko rozglądające się za źródłem dopływu świeżego powietrza dostrzegało, że wywietrzniki umieszczone nad drzwiami psuły harmonię chińskiego sufitu. Łysiny ich mężów jaśniały dostojeństwem, więc na sali, mimo dnia chylącego się ku zmierzchowi, panowała jasność. Goście zasiadający w pierwszych rzędach niezbyt umiejętnie skrywali poczucie wyższości nad nieszczęśnikami, którzy z braku miejsca podpierali ściany, choć zazdrościli im pierwszeństwa w drodze do baru, gdzie tradycyjnie takie imprezy miały swój finał. Gdy wywołano Zbigniewa Siemaszkę wstał z ostatniego rzędu, poszedł do podium, odwrócił się twarzą do widowni i powiedział „Nie przyjmuję”. Sala zamarła, ale nie na długo, bo mistrz ceremonii, obeznany z niedyplomatycznymi nietaktami, nie dał po sobie niczego poznać i tym samym monotonnym tonem wznowił wyczytywanie nazwisk na popularną w języku polskim literę „s”. Siemaszko, wówczas w zaawansowanym wieku osiemdziesięciu kilku lat, wrócił na miejsce wyniesionym z wojska sprężystym krokiem, odprowadzany zdziwionym

Andrzej Świdlicki

Konferencja redakcyjna w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Przełom lat 60. i 70. Od lewej: Leszek Meyer, Lesław Wierczyński, Ignacy Klibański, Paweł Zaremba, Aleksandra Stypułkowska, Tadeusz Nowakowski © RFE-RL

wzrokiem pań w wieku balzakowskim. Siemaszko pozostał na politycznej emigracji, gdy emigracji już nie było. Uważał, że po 1989 roku w Polsce nie było politycznego przełomu, narodowego ani kulturalnego odrodzenia, ponieważ Polacy uznali PRL za państwo polskie. Nie było to dla niego zaskoczeniem, bo w myśleniu o polityce nie kierował się emocjonalnym chciejstwem. Nie miał złudzeń nie tylko wobec nowej władzy, ale także wobec polskiego społeczeństwa, które uważał za zsowietyzowane. Długo przed okrągłostołowym rokiem 1989 krytykował nostalgiczny ogląd polskiej rzeczywistości przez emigrację. W Londynie zakładano, że system komunistyczny upadnie, ponieważ naród chce niepodległości i odzyska ją dzięki współdziałaniu Zachodu, emigracji i opozycji politycznej w kraju. Życie polityczne w Polsce po wyzwoleniu od komunizmu uformuje się wokół przedwojennych stronnictw: ludowców, narodowców, socjalistów i chadeków, Zachód Polsce pomoże, by wynagrodzić nierówny rachunek za Jałtę, doceniając jej wkład w demontaż systemu; itd.

S

iemaszko, podobnie jak Juliusz Mieroszewski z „Kultury”, sądził, że nowa Polska będzie wynikiem ewolucji PRL-u, a nie powrotem do państwowej tradycji II RP, choćby z tego powodu, że Polacy urodzeni w PRL byli zupełnie inni niż ich ojcowie i dziadowie. Wskazywał, że system komunistyczny przeobraził samo pojęcie polskości, które w czasach jego młodości na Wileńszczyźnie było pojęciem chłonnym i otwartym, alternatywnym wobec rosyjsko-bizantyjskiego pojmowania człowieka jako bytu podporządkowanego państwu, a przez to ciekawym dla innych wyznań i narodowości. Po wojnie Polacy zostali zsowietyzowani w myśl stalinowskiej formuły Polski „narodowej w formie, socjalistycznej w treści”, zamknęli się w sobie i nabrali kompleksów; nie wytworzyli nowej państwotwórczej i kulturalnej elity, zdolnej zająć miejsce tej, którą stracili wskutek wojny, represji i emigracji: „Przez dziesięciolecia komunizmu Polacy utracili szacunek dla samych siebie i dla własnej historii, i wcale go nie odzyskali. Utracili poczucie własnej wartości, dumę narodową, popadli w kompleksy niższości i dlatego tak

naśladują, żeby nie powiedzieć »małpują« wszystko, co napływa z tak zwanego Zachodu. Szczególną rolę w kształtowaniu tego stanu rzeczy nadal odgrywają zmarksizowane wydziały humanistyczne uniwersytetów, które kształcą ludzi ograniczonych, pozbawionych zdolności myślenia przyczynowo-skutkowego, pozbawionych logiki” („Nowy Czas”, XI/XII 2018). W życiu społecznym w Polsce widział fatalne skutki „połączenia galicyjskiej tytułomanii z sowieckimi zwyczajami”. Wyrazem błędnej hierarchii wartości było to, że tytuły naukowe ceniono tam wyżej niż wiedzę wynikającą z doświadczenia, zaś wiedzę, nawet jeśli tylko teoretyczną, ceniono wyżej niż charakter. Porównywał to z praktyką brytyjską, gdzie na czele hierarchii wartości był charakter, nieco niżej umiejętność i wiedza, a dopiero na końcu naukowy tytuł. Możliwego wyjścia upatrywał we wprowadzeniu brytyjskiego systemu głosowania imiennego na poszczególnych kandydatów w wyborach, z których każdy musiał wygrać w swoim okręgu wyborczym, co eliminowało małe partie. Wątpił zarazem, by było to możliwe, gdyż „zbyt wielu czynnikom zależy na tym, żeby był bałagan, co ułatwia traktowanie państwa jako drogi dla własnej kariery i zysków” („Tydzień Polski”, 5 III 2005).

P

od pojęciem elity Siemaszko rozumiał ludzi z charakterem, zdolnych zmotywować innych, aby korzystać z ich wiedzy i umiejętności dla pożytku ogółu. Zastanawiał się, czy trudowi przygotowania elity podoła Episkopat, ale nie widział w nim takiej skłonności. Jakością polskich elit w III RP był rozczarowany podobnie jak Giedroyć, który pod koniec życia, mimo ciągłych zapewnień, że cała nowa władza łącznie z postkomunistami wychowała się na „Kulturze”, mówił, że przeżył własny pogrzeb. Z Giedroyciem

łączy Siemaszkę wieloletnia współpraca, pokrewieństwo myślenia, a także niechęć do orderów i odznaczeń licznie przyznawanych emigrantom politycznym przez nową władzę. Ani jeden, ani drugi nie chciał stwarzać wrażenia, że pozwalając się uhonorować, dawał się nowej władzy „dokooptować”, afirmując kulawą rzeczywistość nieprzystającą do wyobrażeń.

D

o przyszłości Siemaszko nastawiony był pesymistycznie: „Można przypuszczać, że z powodu braku koncepcji innej niż kontynuacja PRL i z powodu braku ludzi, którzy mogliby ją stworzyć i wprowadzić w życie, w najbliższym czasie będzie, niestety, jedynie kontynuacja obecnego stanu” (jw.). Gdy ostatnio odwiedziłem go w zachodnim Londynie, mówił mi: „Wydziały humanistyczne polskich uniwersytetów uczą i każą myśleć o czymś w określony sposób i żaden inny. Ich absolwenci mają ułożone sposoby tłumaczenia zjawisk, nie zastanawiają się nad nimi głębiej, poprzestając na powtarzaniu tego, co ich nauczono. Na to nakładają się różne intelektualne mody: marksizm, liberalizm, feminizm, postmodernizm i inne. Do tego dochodzą względy karierowiczowskie. Młody naukowiec myślący o karierze musi orientować się na establishment, który kształtuje opinię środowiska. Myśleć nie musi”. Potem nieco się skorygował: „To, że nie musi myśleć, nie oznacza, że nie próbuje, ale czy myśli po polsku, jeśli uważa się za Europejczyka, a poglądy ma takie jak zagraniczna fundacja, która ufundowała mu stypendium lub przyznała grant?”. Na wydarzenia historyczne Siemaszko patrzył z daleka i z góry, starając się, by jego ogląd był obiektywny, wolny od emigracyjnego sentymentu. W liście do Aleksandry Rymaszewskiej pisał, że politycy II RP: Mościcki, Rydz-Śmigły i Beck nie mieli zdolności przewidywania i przyjęli błędne założenia. Uważali, że Francja, jak obiecała, ruszy do wojny z Niemcami na wszystkich frontach najpóźniej po upływie 2 tygodni od ich ataku na Polskę. Po drugie nie spodziewali się, że ZSRS wystąpi zbrojnie, mając z Polską pakt o nieagresji. Piłsudski, jego zdaniem, gdyby żył, nie popełniłby takiego

samobójstwa; niewykluczone, że poszedłby na ugodę z Niemcami i dążył do zminimalizowania strat. Nie zmieniłoby to wyniku wojny, o którym przesądził potencjał gospodarczy, finansowy i militarny USA, Polska nie uniknęłaby losu PRL, ale wyszłaby z wojny z mniejszymi stratami. Powstanie warszawskie było dla niego „samobójczym obłędem”, a uroczyste obchody jego 70. rocznicy w 2014 r. nazwał „gloryfikacją samobójstwa”. W innym miejscu stwierdził, że „powstanie złamało psychikę Polaków”. Mówił, że przesuwając powojenne polskie granice na Odrę i Nysę, Stalin niemal dokładnie zrealizował plan rosyjskiego, carskiego Sztabu Generalnego w przededniu I wojny światowej. Jakim człowiekiem był Zbigniew Sebastian Siemaszko? Wiele wyniósł z gimnazjum Ojców Jezuitów w Wilnie, gdzie nauczył się publicznego wypowiadania i wpojono mu poczucie obowiązku. Zdolności nieszablonowego myślenia nabył z wileńskiego „Słowa” Cata-Mackiewicza. Potem ukształtowała go zsyłka do Kazachstanu, armia gen. Andersa, wojenna praca radiotelegrafisty w Batalionie Łączności Sztabu Naczelnego Wodza, emigracja i konieczność urządzenia się w nowym otoczeniu. Będąc z zainteresowań humanistą (mówił o sobie „his­toryk-amator”), skończył studia inżynierskie, bo z matematyką nie miał trudności. Słusznie sądził, że wykształcenie techniczne daje większe możliwości na rynku pracy. Długie lata pracował jako testator w firmie realizującej zamówienia dla ministerstwa obrony. Raz, gdy zwątpił w parametry, które miał testować, powiedziano mu, że nie jest od ich ustalania i o mało nie zwolniono. Potrafił wiele godzin barwnie opowiadać o Andersie, którego biografię doprowadził do 1943 r., przeprowadził z nim jedyny wywiad, jakiego generał komukolwiek udzielił, i do końca życia był pod jego wrażeniem, przez co nie należy rozumieć, że napisał jego hagiografię. Miał wielką wiedzę o zsyłkach Polaków do ZSRS, a jego dorobek liczy kilkanaście tytułów. Pisał niemal do samego końca długiego, spełnionego życia. Większość książek napisał na emeryturze, a w niektórych tematach jego prace były pionierskie. „I co dalej?” pytał w tytule jednej ze swoich książek. K




Nr 84

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Czerwiec · 2O21 Niepodległa Białoruś kluczem do naszego bezpieczeństwa

C

zerwiec, początek lata. Czerwie pszczół przygotowują się do dorosłości. Człowiek, stworzony, by czynić sobie Ziemię poddaną, dokłada wszelkich starań, by dokonać dzieła jej zniszczenia. Rosja i Chiny przez uległość wolnego świata są coraz zuchwalsze. Łukaszenka za zgodą Putina zmusił zagraniczny samolot pasażerski do lądowania na swoim terytorium. Zdziwiony ostrą reakcją UE, tłumaczy, że Polacy i Szwajcarzy poinformowali o bombie na pokładzie. Pobity Roman Protasiewicz przebywa w areszcie KGB i przed kamerą wygłasza wymuszone oświadczenie. Zbrodnią tego młodego dziennikarza jest prowadzenie popularnego i niezależnego portalu internetowego. To kolejny dowód, że informacja jest najgroźniejszą bronią w toczącej się już od 2007 r. wojnie hybrydowej, posługującej się bronią informacyjną, informatyczną, biologiczną, ekonomiczną i konwencjonalną w ograniczonym zakresie. Grozę wojny informatycznej poznali 14 lat temu Estończycy, gdy Rosjanie zablokowali im portale rządowe i banki. Teraz rosyjscy hakerzy zablokował przesył paliwa do kilku stanów. Biden obciążył tym aktem terroryzmu bliżej nieokreślonych rosyjskich przestępców. Niedawno nazwał Putina mordercą; czy nie rozumie, że na czele gangu hakerów też stoi Putin? To jakby współczuł Hitlerowi, że źli esesmani mordują w Auschwitz! Skretynienie polityków nasuwa coraz więcej obaw o przyszłość. Terror klimatyczny. Przecież brak energii elektrycznej spowoduje niewyobrażalny kataklizm. Odczuły to Teksas i Szwecja, choć na szczęście szybko uruchomiono awaryjny przesył. Teraz UE chciała pozbawić Polskę około 7% energii. Przypuszczam, że Niemcy, którzy też mają kopalnie i elektrownie węgla brunatnego, podpuściły Czechów, chcąc skłócić państwa Wyszehradu. Ciekawe, co obiecały Pradze? Do czasu uruchomienia elektrowni atomowej nie możemy zrezygnować z węgla. Największym jednak zagrożeniem jest zamysł wielu rządów wprowadzenia, wzorem Chin, kontroli obywateli. Ludzi zachęca się do szczepień preparatem medycznym, za którego skutki uboczne producenci nie biorą odpowiedzialności. Mają obowiązywać paszporty szczepionkowe. Nie zwiększają one bezpieczeństwa epidemicznego, a pozwalają na tworzenie ogólnoświatowej bazy danych biomedycznych. W USA coraz więcej stanów nie tylko zrezygnowało z lockdownu, ale i z wprowadzania paszportów szczepionkowych. Jednak na całym świecie lekarze chcący dyskutować na temat zwalczania epidemii – w tym stosowania takich leków, jak znana w Polsce amantadyna czy w USA iwermektyna – są szykanowani. YouTube poinformowała o zakazie zbierania informacji pozwalających na rozpoznawanie twarzy bez zgody danej osoby. W Chinach system rozpoznawania twarzy funkcjonuje powszechnie. Pseudogeopolitykom, liczącym na poróżnienie Chin i Rosji, przypominam: Xi Jinping i Władimir Putin byli świadkami ceremonii z okazji realizacji największego projektu współpracy w dziedzinie energetyki jądrowej. Podczas wideokonferencji 19 maja Putin stwierdził, że obecne stosunki chińsko-rosyjskie są najlepsze, a Xi, że oba kraje będą dalej rozwijać relacje. „Wydarzenie to pokazuje, co bardzo martwi Zachód, że Chiny i Rosja mogą zawrzeć sojusz” („The Epoch Times”). Czy teraz epidemie będą celowane zgodnie z genomem populacji? Chiny wygrały przetarg na Projekt Genomiczna Mapa Polski II. W jego ramach ma zostać określony genom referencyjny Polaków. „To może ułatwić lekarzom diagnostykę pacjentów i dobór odpowiedniej i indywidualnej metody terapii. Przez genom referencyjny rozumie się taką sekwencję nukleotydów, którą przyjmujemy za normalną” – napisał Łukasz Maziewski. Nie widać zaniepokojenia tym polskich służb specjalnych, podobnie jak i tym, że firma Deripaski (tego od remontu tupolewa) z Austrii buduje polską ambasadę w Berlinie. Trzeba się modlić o opamiętanie ludzkości. Sami sobie zafundujemy Armagedon. K

G

A

Z

EE

T T

AA

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

I

E

N

N

A

Mieszkańcy różnych kontynentów od najdawniejszych czasów upamiętniali swych przywódców, bohaterów, grzebiąc ich w kurhanach/kopcach/piramidach. Na terenie Polski mamy przykłady tajemniczych megalitycznych kopców, np. na Kujawach, a na Litwie wczesnośredniowieczne (VI–XII) cmentarzyska kurhanów, np. w Nowej Wilejce, badane przez polskich archeologów od początku XX w., a wcześniej przez Adama Platera jeszcze w wieku XIX. Ich wysokość to zaledwie 1–1,6 m, a pewne artefakty tam znalezione można zobaczyć w muzeum archeologicznym w Warszawie. Były też kopce, a raczej pagórki uzmysławiające, że w tym miejscu znajdowało się grodzisko.

Opowieść o polskich kopcach pamięci z historią w tle Bożena Cząstka-Szymon

T

ak jest w Bieruniu, a podobne miejsca można spotkać w innych częściach Śląska i kraju. Te wzniesienia nie będą nas tutaj interesować. Są wreszcie kopce upamiętniające bohaterów-wodzów, władców (Kraka – o wysokości 16 m, Wandy – 14 m) prawdopodobnie były to mogiły władcy Krakowa i jego córki Wandy, a pochodziły z okresu między VIII a X wiekiem). Jest też w Krakuszowcu k. Wieliczki kopiec Krakusa II, zwany też Krakiem, w którym podobno złożono ciało syna Krakusa. Mamy także kopce sypane po zwycięstwach nad najeźdźcami. Należą do nich kopce tatarskie w Przemyślu na Zniesieniu, z pięknym widokiem na całą okolicę (nazwa wzgórza oznaczała zniesienie, czyli zwycięstwo nad Tatarami), w Przeworsku oraz za Sanem w Komarowicach (dziś już na terenie Ukrainy). Jednym z celów artykułu jest upowszechnienie informacji o kopcach pamięci. Jesteśmy winni bohaterom sprzed lat nie tylko pamięć bierną, ale i docieranie do miejsc, gdzie nasi przodkowie walczyli i działali – po to, by zapalić znicze, odmówić modlitwy, zawiązać szarfy na krzyżu. Wszak na tych cmentarzach (w tym kresowych) pochowano najbardziej walecznych Polaków. Inaczej wyglądałaby nasza teraźniejszość, gdyby mogli żyć, pracować dla kraju, wychowywać swoich potomków. To ludzie, dla których moralnym drogowskazem były: Bóg-Honor-Ojczyzna. Gdyby żyli, to oni tworzyliby prawdziwe elity, to oni wyznaczaliby wzorce zachowań, a nie różni „przebierańcy”, nepoci i kunktatorzy. Poruszana tu tematyka rzadko jest obecna w mediach, a warto ją upowszechniać, wiedza o przeszłości Ojczyzny jest bowiem obecnie często

FOT. NAC

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Kostiuchnówka, sypanie kopca Chwały Legionów na Polskiej Górze 1933 r.

przeinaczana, zakłamywana, a nawet obrzydzana i eliminowana. Wokół nas są jednak dowody prawdziwej historii. Należą do nich między innymi pomniki, cmentarze, także kopce. Te pierwsze przywędrowały często za Polakami

XIV wieku budowano Rzeczpospolitą Obojga Narodów, trwa w postaci kopców – Unii Horodelskiej w Horodle nad Bugiem, po obecnie polskiej stronie granicy, oraz kopca Unii Lubelskiej, usypanego z inicjatywy Fran-

Jesteśmy winni bohaterom sprzed lat nie tylko pamięć bierną, ale i docieranie do miejsc, gdzie nasi przodkowie walczyli i działali – po to, by zapalić znicze, odmówić modlitwy, zawiązać szarfy na krzyżu. Wszak na tych cmentarzach (w tym kresowych) pochowano najbardziej walecznych Polaków. Inaczej wyglądałaby nasza teraźniejszość, gdyby mogli żyć, pracować dla kraju, wychowywać swoich potomków. ekspatriowanymi z Kresów na nowe miejsca. I tak ze Lwowa przywieziono nie tylko Panoramę Racławicką oraz część księgozbioru Ossolińskich, ale też pomniki Fredry, Ujejskiego czy Sobieskiego. Cmentarze i kopce zostały. I to my teraz powinniśmy jeździć tam, gdzie jeszcze siedemdziesiąt kilka lat temu żyli rodzice niektórych z nas. Pamięć unii zawieranych kilkakrotnie z Litwą, kiedy od schyłku

ciszka Smolki, człowieka ogromnych zasług, którego życiorys mógłby posłużyć nie tylko jako scenariusz filmu, ale całego serialu. (Po ojcu pochodził ze śląskiej rodziny osiadłej w Nysie, urodzony w Kałuszu, studia prawnicze odbył we Lwowie. Był to działacz narodowościowy, więzień polityczny skazany na śmierć, po amnestii wrócił do adwokatury; poseł na Sejm kilku kadencji, prezydent parlamentu

Austro-Węgier, inicjator i jeden z fundatorów kopca, pracujący w wolnym czasie fizycznie przy jego budowie). Kopiec Unii Lubelskiej we Lwowie – położony na Wysokim Zamku, jednym ze wzgórz otaczających miasto, niedaleko ruin zamkowych – świadczy o patriotyzmie mieszkańców grodu zwanego Semper Fidelis, w którym wybrano podczas najazdu szwedzkiego Matkę Boską na Królową Korony Polskiej. Dodajmy, że tekst ślubów lwowskich w katedrze ułożył św. Andrzej Bobola, patron Polski. Inne kopce, zaświadczające o heroizmie polskich żołnierzy legionistów, są w Karpatach Wschodnich oraz na Wołyniu. Pierwszy, wzniesiony w Gorganach na przełęczy Rogodze Wielkie, zwanej też Pantyrską, zmienił jej nazwę geograficzną... Upamiętnia bowiem fenomenalne działania polskich legionistów jesienią 1914 roku. Fakty są mało znane, choć dobrze opisane i udokumentowane. Chodziło o dokonanie trudnego logistycznie i inżyniersko zadania przeprawienia wojska z jednej strony gór, tj. z zakarpackiej, węgierskiej na drugą – dawną przedrozbiorową polską, a wówczas austriacką, galicyjską i zaskoczenie wroga – armii rosyjskiej, która stacjonowała w pobliżu Stanisławowa. Polacy w ciągu trzech dni wybudowali z bali ociosanych drzew siedmiokilometrową drogę i postawili 28 mostów. Przeszły po nich konie, przejechał sprzęt bojowy, zaopatrzenie niezbędne służbom pomocniczym. Doprowadzili do przeformowania oddziałów, które dotarły do Rafajłowej. Dokonali tego żołnierze II Brygady Legionów, zwanej od tego czasu Karpacką. Akcja ta przyczyniła się w październiku 1914 roku do jednego z większych zwycięstw tego etapu wojny. Legioniści Dokończenie na str. 12

O potrzebie utworzenia związku politycznego – a jednocześnie obronnego sojuszu wojskowego – złożonego z państw graniczących z zachodu z Rosją, tj. Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Ukrainy oraz Rumunii, który miałby charakter antybolszewicki, mówiono już w 1918 r. w kręgach politycznych Polski, głównie tych związanych z osobą Józefa Piłsudskiego.

Międzymorze, Trójmorze, inwestycje i Fundusz Trójmorza Mariusz Patey

Rys historyczny Józef Piłsudski, kierowany nie tylko sentymentem do I Rzeczypospolitej, ale też rozumiejący ograniczenia małych krajów wciśniętych między Niemcy a Rosję, szukał sojuszników wśród powstających na gruzach Imperium Rosyjskiego państw dla skutecznego przeciwdziałania zbrojnej ekspansji Rosji bolszewickiej i imperializmu białych Rosjan. Polska pod wpływem piłsudczyków była gorącym orędownikiem takiego sojuszu. Polskie delegacje brały aktywny udział we wszystkich konferencjach organizowanych w krajach, dla których zagrożeniem była bolszewicka Rosja. Pierwszym zwiastunem szerszej koncepcji współpracy Polski z krajami regionu była podpisana umowa o współpracy gospodarczej między

rządami URL a RP, będąca dopełnieniem umowy o współpracy wojskowej z 16 IV 1920 r. Niemal w przeddzień Bitwy Warszawskiej – bo 6 sierpnia 1920 r. – w Bulduri (Bilderlingshof – dzisiejsza Jurmała) pod Rygą zebrali się przedstawiciele Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii, Polski i Ukrainy petlurowskiej. Rezultatem obrad był podpisany 31 VIII 1920 r. układ polityczny, którego treść warto przytoczyć: Art. 1. Państwa uczestniczące w konferencji deklarują, że są gotowe zaakceptować wzajemne prawo do uznania de iure. Art. 2. Państwa-Strony zobowiązują się regulować za pomocą środków pokojowych spory graniczne i inne kwestie terytorialne, które mogą powstać między nimi. Jeśli rozstrzygnięcia tych sporów nie mogą być osiągnięte w drodze wzajemnych ustępstw między

zainteresowanymi państwami, państwa uczestniczące w konferencji zgadzają się na rozstrzygnięcie sporu przez osobę trzecią (arbitraż Ligi Narodów etc.). Art. 3. Państwa-Strony w żadnym wypadku nie będą dopuszczały na swoich terytoriach jakiejkolwiek działalności, która może być skierowane przeciwko jednemu z Państw-Stron, w szczególności żaden z uczestników może nadać prawa przejścia przez jego terytorium zorganizowanej siły zbrojnej wrogiej w stosunku do innych Państw-Stron. Art. 4. Państwa-Strony uczestniczące w konferencji nie przystąpią do jakiegokolwiek innego porozumienia skierowanego przeciwko państwu reprezentowanemu na konferencji. Art. 5. Państwa uczestniczące postanawiają pilnie opracować obronną konwencję wojskową.

Art. 6. Państwa uczestniczące w konferencji powinny gwarantować swoim obywatelom stanowiącym mniejszości narodowe pozostałych uczestników wszelkie prawa i wolności oraz zapewniać ochronę i swobodny rozwój ich języków i organizacji krajowych. Art. 7. Przed zawarciem umów handlowych Państwa-Strony uzgodniły, aby nie nakładać ograniczenia lub specjalnego cła na towary, które pochodzą z jednego z tych państw lub do innego państwa dla tranzytu w obrębie wyznaczonego jednego z Umawiających się Państw (z zastrzeżeniami delegatów Polski i Ukrainy). Art. 8. Jeżeli jedno z Państw-Stron postanowi wypowiedzieć niniejszą Umowę, takie wypowiedzenie staje się skuteczne po upływie roku od Dokończenie na str. 4

2

Dykta-tura Ma być po huxleyowsku wyłącznie wygodnie i przyjemnie, z eutanazją ludzi uciążliwych. Rezultatem jest postępujący brak rodziny i trwałych związków, brak dzieci zastępowany wręcz plagą hodowli domowych zwierząt. Dariusz Brożyniak

2

Hipoteza Paryż. Zanieczyszczenie oceanów Oceany są buforem ciepła, który pochłania nadmiar ciepła pochodzący ze źródeł ziemskich i pozaziemskich, a w razie kryzysu jest zdolny dużą ilość ciepła nam oddać. Jacek Musiał, Michał Musiał

3

O legendowaniu karierowiczów na „pedagogów doskonałych” Bywa, że legenduje się cwaniaków, ludzi nienachalnie inteligentnych, o słabych i nieszlachetnych charakterach na różne prestiżowe funkcje. Herbert Kopiec

5 Skutki wojen śląskich

W pierwszej połowie XVIII w. przez Śląsk przetoczyła się wielka fala buntów chłopów przeciw przejęciu Śląska przez Prusy, które zapoczątkowało 180 lat kolonialnej eksploatacji niemieckiej Śląska. Stanisław Orzeł

8

O nienawiści Gierka do Sosnowca i Zagłębia Gierek nie miał sentymentu do rodzinnej ziemi. Wręcz odwrotnie… Zagłębie ma szczęście, że rządził tylko jedną dekadę, bo kamień na kamieniu by tu nie został. Sławomir Matusz

9

Potrzebne jest globalne oburzenie Senat Teksasu uchwalił rezolucję o powstrzymaniu chińskiej grabieży organów: „Wiemy, że to prawda, że jest to złei prowadzi do niszczenia godności każdego człowieka”. Eva Fu

10

Wulkan energii, tytan pracy Franciszka Koraszewska prowadziła walkę o „duszę ludu polskiego” na Górnym Śląsku i w niemieckim Opolu. Urzędnicy pruscy mówili o niej: „ Jest jeszcze gorsza niż jej mąż”. Fundacja Dla Dziedzictwa

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Zanim Łukaszenka został prezydentem, wydawało się, że Białoruś, tak jak Ukraina, będzie się starała odbudować narodową kulturę i tożsamość. Niestety Białoruś straciła ostatnie 25 lat. Jadwiga Chmielowska


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Niepodległa Białoruś kluczem do naszego bezpieczeństwa Jadwiga Chmielowska

T

ak było w Gruzji (Osetia, Abchazja), Mołdawii (Nadniestrze); Azerbejdżanowi i Armenii zafundowano konflikt o Karabach. Na Litwie usiłowano stworzyć polską autonomię w ramach ZSRR. Rosja zawsze ustawia się w roli „mirotworców” i rozjemców. Zawsze dąży do legalizmu. Przeprowadza fałszowane referenda, nierzadko pod bagnetami. Tak się stało ostatnio np. na Krymie. Podobny jak w innych byłych republikach scenariusz Rosja przeprowadziła na Ukrainie. Samozwańcze republiki doniecka i ługańska miały być takim mołdawskim Naddniestrzem. Warto zauważyć sowieckie resentymenty. Flaga Naddniestrza do 2000 roku pozbawiona była symboliki radzieckiej, obecnie jednak używa się flagi z sierpem i młotem, jak za czasów Mołdawskiej SRR. Na Ukrainie Rosji się nie udało. Była pewna, że pójdzie jej tak łatwo jak na Krymie i zagarnie być może i całą Ukrainę. Wszak w retoryce Rosjan Ukraińcy i Rosjanie stanowią jeden naród. Całe szczęście, że Ukraińcy przez ostatnie 30 lat budowali własną tożsamość narodową. Znajomość języka

ukraińskiego stała się powszechna. Teraz jest już jasne, że Ukraińcy powstrzymali ekspansję Putina na Zachód. Ich miłość do niepodległej ojczyzny sprawiła, że Putin, choć cały czas ma apetyt na Ukrainę, powstrzymuje się od otwartej agresji. Ukrainę uratowała podczas rosyjskiej agresji w Donbasie nie regularna armia, a właśnie ochotnicy. Świadomość każdego narodu wartości niepodległości jest podstawą jego istnienia. Litwini setkami tysięcy wyszli na ulice, by otoczyć swój sejm, broniąc go w ten sposób przed rosyjską pacyfikacją.

N

iestety Białoruś straciła ostatnie 25 lat. Do 1994 r., zanim Łukaszenka został prezydentem, wydawało się, że Białoruś, tak jak Ukraina, będzie się starała odbudować narodową kulturę i tożsamość. Podstawą tych działań jest powszechna znajomość języka. Niestety Łukaszence bliżej było do Rosji i utworzył ZBiR (Związek Białorusi i Rosji). Język białoruski znają jedynie patrioci. Przebudzenie narodowe Białorusi rozpoczęło się na Litwie podczas

ponownego, tym razem godnego pochówku Powstańców Styczniowych w Wilnie, w listopadzie 2019 r. Warto przypomnieć, że powstanie na ziemiach litewskich i białoruskich – Wielkiego

To właśnie Polacy, Litwini i Ukraińcy mają duże doświadczenie pracy u podstaw, by osiągnąć cel – żyć w wolnym i niepodległym kraju. Księstwa Litewskiego – trwało o wiele miesięcy dłużej niż w Koronie, czyli na ziemiach rdzennie polskich. Las flag biało-czerwono-białych w Wilnie dał Białorusinom poczucie wspólnoty. Okazało się, że Białorusinów było dużo więcej niż Litwinów i Polaków razem wziętych. Tak więc powstanie sprzed przeszło 150 lat dało swoje owoce. Śmiem twierdzić, że stało się coś podobnego jak po pierwszej wizycie Jana Pawła II w Polsce w 1979 r. Polacy się wówczas policzyli, poczuli wspólnotę i za rok narodziła

Ten tytułowy i gorzki dowcip krążący po Krakowie, w klimacie mrożkowego paradoksu, opisuje dość celnie nie tylko rodzimą atmosferę, lecz staje się z miesiąca na miesiąc uniwersalną konstatacją wobec szczególnie ponurej pandemicznej rzeczywistości współczesnego świata.

DYKTA-tura Dariusz Brożyniak

Z

jednej strony jesteśmy dotk­ nięci czymś, co nas przeraża swymi skutkami bezpośrednimi, szczególnie statystykami śmierci. Chciałoby się wierzyć w wyjątkowo zjadliwą sezonową grypę, która nie „odpuszcza”, lecz nieznana dotąd i wręcz niewyobrażalna zapaść służb zdrowia niweczy takie nadzieje. Znaleźliśmy się w niewątpliwym globalnym kryzysie, na skalę niespotykaną dotąd poza światowymi wojnami. Zgodnie z procedurą postępowania w okolicznościach nadzwyczajnych, zostaliśmy natychmiast poddani bezwzględnej dyktaturze rozporządzeń, dekretów, zakazów, ograniczeń, z godziną policyjną włącznie. Najczęściej jednak pozaprawnie, bez ogłaszania stanu wyjątkowego. Świat przecież pozostał jaki był, nic nie obraca się na naszych oczach w ruinę, jest prąd i woda, pełne sklepy, jeżdżą samochody i publiczna komunikacja. Tylko szkoły i kościoły puste. Te przecież „przygarniały” nawet pod bombami. Przez pięć lat ostatniej wojny młodzież zdawała matury, kończyła studia i to bez żadnej taryfy ulgowej (było nawet ostrzej), by być tym bardziej jak najlepiej przygotowanym do wydźwignięcia się po straconych latach. Zewnętrzny dyktat sięgnął jednak głęboko po nasze dusze, serca i wszelkie uczucia, tak fundamentalnego instynktu, jak i wyższego rzędu przynależnego homo sapiens. Nie wolno było pod żadnym pozorem nawet spojrzeć w umierające oczy najdroższej nam osoby, o serdecznym i wspierającym trzymaniu ukochanej ręki przy przejściu na „drugą stronę” już nie wspominając. Obrazy całkowicie przedmiotowego traktowania istoty ludzkiej, wożenia dziesiątkami kilometrów, niewpuszczania do szpitali, pozostawiania sam na sam ze śmiercią na trotuarach czy w kabinach samochodów pozostaną długo w pamięci, podobnie jak drastyczne

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

zdjęcia dokumentujące skutki rzeczywistości koncentracyjnych obozów. Znacznie gorsza jednak będzie pozostała psychologiczna „blizna”, efekt odczłowieczającego znieczulenia na czyjś dramat i cierpienie, egoistyczna ulga własnego „wywinięcia” się z opresji. W czasie jednoczesnego neomark­ sistowskiego „marszu przez instytucje” wytworzył się niebezpieczny precedens zaskakującej łatwości „wyłączenia” wszystkich demokratycznych, czyli społecznych mechanizmów kontrolnych. Dobrze nie było już długo przed pandemią, lecz teraz pokusa budowy państw z „dykty”, a więc tworzenia wyłącznie fasady i dekoracji, za którą można ukryć wszelkie rzeczywiste procesy, stała się jak nigdy dotąd realna i łatwa. Kruszenie fundamentów ugruntowanej demokracji jest o wiele wolniejsze, trudniejsze i wymaga zdecydowanie więcej nakładów finansowych, środków i w końcu brutalności policji. Społeczeństwom sytym dobrobytem, a więc od dziesięcioleci odwykłym od protestów i buntów, w pierwszym rzędzie zakwestionowano ufundowany na fundamencie religijnym system wartości, pogrążając je w moralnym chaosie relatywizmu i spychając w konsumpcyjny egoizm. Kusząc mirażem łatwości życia za pomocą wyrafinowanych technicznych gadżetów, niszczy się wyjątkowo skutecznie więzi międzyludzkiej solidarności, gotowość do wyrzeczeń czy poświęcenie dla kogoś lub czegoś. Ma być po huxleyowsku wyłącznie wygodnie i przyjemnie, z eutanazją ludzi uciążliwych, a więc starych i chorych, szczególnie na północy, w kulturach celtyckich. Rezultatem jest postępujący brak rodziny i trwałych związków, brak dzieci zastępowany wręcz plagą hodowli domowych zwierząt/ulubieńców czy narastający odsetek dewiacji seksualnych, daleko odbiegający od naturalnego marginesu.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

P

owstaje od dziesięcioleci skrajnie niebezpieczne zjawisko niechęci do fizycznie ciężkiej, wymagającej lub niewdzięcznej pracy. Stały, sprawiający wrażenie celowego proces obniżania poziomu wykształcenia i kwalifikacji klasy średniej czy najniższej prowadzi do wyręczania się możliwie jak najmniej płatną pracą najsłabszych (także prawnie), a więc głównie obcych. Wiedeńscy restauratorzy zagrozili właśnie (po półtorarocznej przerwie!) dalszym zamknięciem lokali, jeśli otrzymają zezwolenie jedynie na ogródki na wolnym powietrzu. Pracy nie będą mieli najwyżej głównie muzułmańscy najemnicy. Właściciele siedzą jeszcze ciągle mocno na swych uciułanych zasobach i już zapowiadają windowanie cen po przywróceniu działalności. To doprowadziło do niespotykanej od wielu stuleci inwazji islamu, niezwykle witalnego swym jeszcze anachronicznym systemem

się Solidarność. Białorusini zbuntowali się, gdy Łukaszenka sfałszował wybory. I to nieważne, czy kontrkandydaci byli też promoskiewscy i być może Putin chciał podmienić Łukaszenkę na kogoś jeszcze bardziej uległego. Ważne jest to, że naród się jednoczy. Teraz, aby pomóc Białorusinom, najważniejsze jest wspieranie nauki języka białoruskiego, historii i kultury. Obrona białoruskich dziennikarzy jest obowiązkiem każdego uczciwego i świadomego człowieka. Misją mediów jest umożliwienie komunikacji obywateli między sobą. Pełnią rolę nie tylko informacyjną, ale i edukacyjną oraz kulturotwórczą. Dziennikarze wolnego świata upominają się o więzionych kolegów na Białorusi. Polskie media TV Bielsat od wielu lat i Radio WNET od roku próbują wspierać naród białoruski, nadając z Białegostoku, Wilna i Kijowa. W internecie program radiowy jest dostępny na całej Białorusi. Jeśli chcemy pomóc Białorusinom, drukujmy książki w języku białoruskim i rozpowszechniajmy je w tym zniewolonym jeszcze kraju. W Polsce właśnie taka praca u podstaw przyniosła efekt. To właśnie Polacy, Litwini i Ukraińcy mają duże doświadczenie pracy u podstaw, by osiągnąć cel – żyć w wolnym i niepodległym kraju. Znamy też sposób rosyjskiego myślenia i metody ich działania. Niepodległa Białoruś jest też nas wszystkich, wolnych ludzi, narodowym interesem. K Powyższy tekst zawiera główne tezy wystąpienia Jadwigi Chmielowskiej pt. „Białoruś – nowy zachodni przyczółek rosyjskiej agresji” na konferencji Międzynarodowy Okrągły Stół, 13 maja 2021 r. w Kijowie.

cywilizacyjne. Jednak – by posłużyć się „atomistycznym” porównaniem – następuje coraz gwałtowniejsze „rozszczepianie” się społeczeństw i może wystąpić w nieodległej przyszłości łańcuchowa reakcja prowadząca do niekontrolowanego wybuchu. Sytuacja pandemii stała się swoistym „sprawdzam” opatrzności. Zasłony opadły, ukazując cały fałsz coraz bardziej fasadowej demokracji, rozmiar zaniedbań i niewiarygodny zasięg niemożności i niekompetencji. Nie pozostawało już nic innego, jak co chwilę przepraszać, co w ustach na ogół zadufanych w sobie polityków nieczęsto się zdarza.

W

państwach z „dykty”, silnych jeszcze głównie wobec słabych, bandyci zastrzelili właśnie, brutalnie i otwarcie, policjantów (w Polsce i Francji); Marsylia od kilku dekad rządzi się, tak jak i coraz więcej dzielnic Paryża, prawem szariatu. Czechy i Polskę zalewa azjatyc­ ka mafia, kontrolując zarówno oficjalny handel, jak i przestępczy półświatek. W Wiedniu, przy cichej przychylności pewnych środowisk miejscowych, dojrzewa koncepcja „odczarowania” i turystycznego skomercjalizowania, właśnie przez Azjatów (którzy opanowali już kilka znanych austriackich centrów turystycznych, jak znajdujące się na liście UNESCO Hallstatt), „altany Hitlera” – balkonu zamkniętego od końca wojny na cztery spusty, z którego to Adolf Hitler ogłosił w 1938 roku Anschluss Austrii. W Niemczech i Austrii narasta ksenofobia i nienawiść do obcych.

Setki godzin propagandowego „młotkowania” nie wykształcą odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego, demoralizowanego na dodatek absurdalnymi decyzjami. wartości i religijnym fundamentaliz­ mem, szczególnie w konfrontacji ze sztucznie „zmodernizowanym” człowiekiem Północy czy Zachodu. Zjawiskiem społecznie za to całkowicie nowym i dotąd nieznanym w Europie jest ekspansja mrówczo pracowitej i cierpliwej „Azji”, co wieszczyło już wiele poprzednich pokoleń, przepowiadając, że „żółta rasa” zaleje świat. W krajach o ugruntowanej demokracji, gdzie w czasach jeszcze „normalnych” powstawały samokontrolujące się nad wyraz efektywnie społeczeństwa obywatelskie, działają jeszcze hamulce

Meksykańska doktorantka uniwersytetu w Linzu została wyrzucona z biura urzędu na korytarz brutalnym „rauss!”, kiedy przysiadła w pokoju urzędnika na krześle przy stoliku, by wypełnić formularz wymagany do przedłużenia zezwolenia na naukowy pobyt. Wyłącznie emocjami rasizmu będą się kierowały wyrostki z marginesu, które, korzystając z pandemicznych regulacji, pozostają już drugi rok szkolny poza wszelkim systemem edukacyjnym. Brak jakichkolwiek kwalifikacji spowoduje ich naturalne wyłączenie z rynku pracy, przy

Niewykorzystane narzędzia ekonomiczne Tezy wystąpienia na konferencji pod hasłem „Międzynarodowy Okrągły Stół”, która odbyła się 13 maja 2021 r. w Kijowie Mariusz Patey

P

rezydent Łukaszenka jest częścią „Ruskiego Miru”. Od początku jego rządów (niezależnie od jego intencji) prowadzona była polityka rusyfikacji i osłabiania społeczeństwa białoruskiego, zmierzająca ku trwałej integracji gospodarki i instytucji państwa białoruskiego z Federacją Rosyjską. Istnieje duże zagrożenie, iż po zakończeniu rządów Łukaszenki dojdzie do próby tzw. pokojowego przejęcia Białorusi w ramach ZBiR czy innej struktury z centrum decyzyjnym na Kremlu. Reżim Łukaszenki zwiększył opresyjność w stosunku do własnych obywateli, nad którymi nie jest w stanie przejąć kontroli, w tym w stosunku do polskich działaczy społeczno-kulturalnych. Polityka Łukaszenki jest nie tylko akceptowana, ale i aktywnie wspierana przez Kreml. Polska w ramach Unii Europejskiej uczestniczy w sankcjach wymierzonych przeciwko Federacji Rosyjskiej i rządowi Białorusi. Nie są to sankcje zbyt uciążliwe. Polska dysponuje narzędziami ekonomicznymi, które mogą bardziej dotkliwie

wygórowanych potrzebach na telefony, używki i męskie atrakcje, najchętniej na egzotycznych wyspach, z partnerkami nastawionymi także wyłącznie konsumpcyjnie (bez mała 400 samolotów wiozło Niemców w wielkanocny weekend, w szczycie III fali pandemii (!), na Teneryfę). Tego rodzaju element w wyniku kryzysu lat 30. zasilił już raz wyborców tegoż Adolfa Hitlera, by w następstwie stać się później siłą główną najbardziej zbrodniczych i zwyrodniałych jednostek SA i SS.

W świecie germańskim grozi to nawrotem zmutowanego narodowego socjalizmu, a na wschodzie – równie totalitarnego komunistycznego nacjonalizmu. W tym wszystkim świat islamu coraz odważniej głosi hasła obowiązku zniszczenia moralnie zgniłego świata niewiernych, a postępujący nieprzer­ wanie instytucjonalny neomarksizm kulturowy (na formularzu wymaganym przy szczepieniu na covid-19 austriac­ kie ministerstwo zdrowia wyszczególniło aż pięć płci!) niemal codziennie dostarcza na to kolejnych argumentów.

P

odczas gdy fasada z „dykty” państw rozwiniętych posadowiona została jednak na solidnym finansowym fundamencie i tradycji nieskażonej dziesięcioleciami, przynajmniej sowieckiego, komunizmu, to polska „dykta-tura” urosła na „kupie kamieni”, że posłużę się terminem ukutym przez „nuworyszy” współczesnych elit. Tenże fakt z chwilą wybuchu pandemii odsłonił całą dramatyczną prawdę z tragicznymi konsekwencjami śmierci blisko stu tysięcy Polaków, i to w większości nie na covid-19. Lejąca się z telewizora propaganda potraktowała rzecz całą jedynie ze statystycznym ubolewaniem, a więc znów po sowiecku. Jednocześnie złodzieje wszelkiej maści (na tzw. Zachodzie zresztą też!) zarobili na covidowych dostawach krocie, robiąc interes życia. Przykro jest patrzeć na te wszystkie szmatki oblekające polskie twarze, gdzie maksymalnym wymogiem jest maseczka chirurgiczna, przez którą wirus przechodzi jak pchła przez metalową siatkę ogrodzeniową. Jedynie VIP-y, i to najwyższego szczebla,

.

Nr 84 · CZERWIEC 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 79 . Data i miejsce wydania Warszawa 29.05.2021 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00‒079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl. Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40‒010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Sławomir Matusz, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

są wyposażani na zagraniczne występy w maski FFP2, od miesięcy obowiązkowe na zachód od Odry. O sieciach punktów (w aptekach, domach kultury i gdzie tylko) szybkich i darmowych testów antygenowych, wykonywanych przez wojsko i sanitarny wolontariat, nie przyśniło się żadnemu polskiemu ministrowi zdrowia, nie zmieściło się w horyzoncie wyobraźni. Za to zmieściło się jak najbardziej utrzymywanie przez półtora roku masek na wolnym powietrzu.

Ma być po huxleyowsku wyłącznie wygodnie i przyjemnie, z eutanazją ludzi uciążliwych, a więc starych i chorych, szczególnie na północy, w kulturach celtyckich.

.

G

uderzyć tak w gospodarkę Białorusi, jak i Rosji. Po dokonaniu pewnych inwestycji istnieje bowiem możliwość częściowego przekierowania przesyłu ropy z kierunku wschodniego w tzw. południowy korytarz. Taka decyzja polityczna zmniejszyłaby zasilenie dewizami budżetów FR i Białorusi o znaczące kwoty. (A musimy wiedzieć, że jeszcze w 2013 r. polski przemysł rafineryjny wraz z zagranicznymi podmiotami zależnymi zaimportował ropy z FR za 25 mld USD, co dało budżetowi FR 10 mld, a Białorusi ok 600 mln dolarów). Na przekierowaniu przepływu ropy zyskałyby Gruzja i Ukraina, borykające się z rosyjską agresją. Polska wstrzymuje się z wykorzystaniem tych narzędzi, bowiem wciąż liczy na opamiętanie i umiar, a nie eskalację napięć ze strony rządów w Moskwie i Mińsku. Niewątpliwie polityka agresji i represji może Rosję i Białoruś kosztować dużo drożej, jeśli pojawi się wola polityczna użycia bardziej zdecydowanych środków ekonomicznych, które istnieją, a nie są użyte. K

Reklama reklama@radiownet.pl. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl . Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA . ISSN 2300‒6641

Setki godzin propagandowego „młotkowania” nie wykształcą odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego, demoralizowanego na dodatek absurdalnymi decyzjami. Wykształcą wyborcę „za pieniądze”, który tłumnie pojedzie na Mazury przy powszechnie zamkniętych toaletach, czy do Zakopanego, aby za wszelką cenę użyć. Tę cenę zapłacili swym życiem najsłabsi, a państwo z „dykty” nie zrobiło nic, by temu zapobiec. Rozrywkowe „podziemie” dyskotek dla setek osób z wejściówką przysyłaną esemesem czy hasłem „strajku przedsiębiorców” etc., jak i turystycznych kwater, jest tajemnicą poliszynela. Wyuzdany, wulgarny i publicznie przestępczy wobec pandemicznych obostrzeń tzw. strajk kobiet, posługujący się co najmniej zastanawiającą symboliką, traktowany jest z dziwną wyrozumiałością, jeśli nie nawet z atencją. Obniżony do granic śmieszności poziom tegorocznej matury, z wyjątkiem opcji zagranicznej (sic!), to nadal pomysł rodzimej „dykta-tury” na Polaka-„białego Murzyna” dla obcych. Nieprzerwany proces wyludniania się Polski jakoś od 30. już lat nie spędza nikomu snu z powiek (podobnie zresztą jak i we wszystkich krajach postkomunistycznych). Ostatnimi, którzy się tego obawiali, byli komuniści, a ostatnim, który wyrzucił z Polski ponad milion młodych, zdolnych ludzi – komunistyczny kacyk Jaruzelski. Najnowszy polityczny sojusz z sowieckimi jeszcze, a na pewno postsowieckimi komunistami, mówi wiele o „patriotycznej” opcji. Walka o Polskę, jak widać, nie zna ceny. Pytanie tylko, o jaką Polskę i dla kogo? K

ind. 298050

Rosja od 2000 r. usiłuje odbudować imperium z czasów Związku Sowiec­ kiego. W wielu byłych republikach już podczas tzw. pierestrojki Gorbaczowa przygotowano zarzewia konfliktów.


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

W

pierwszej części wspomnieliśmy, jaki związek z Paryżem ma zanieczyszczenie oceanów, co zanieczyszcza obecnie oceany, o oceanie jako najważniejszym źródle tlenu dla świata, o zakwaszeniu oceanów, eutrofizacji i nieco o wpływie nawozów sztucznych na zbiorniki wodne. W drugiej części uzupełniliśmy informacje o agrochemikaliach, wspomnieliśmy o procesach gnicia i butwienia martwych organizmów w akwenach, o zmianie temperatury rzek wpływających do mórz i oceanów, spowodowanej zaporami i o wielkiej pacyficznej wyspie śmieci.

Zanieczyszczenie oceanów ropą naftową Kolejnym obok agrochemikaliów i mikroplastiku istotnym zanieczyszczeniem oceanów jest ropa naftowa i jej pochodne. Oficjalnie bezpośrednio z wydobycia do oceanów trafia „tylko” 10 mln ton ropy naftowej rocznie (A. Gierak, Zagrożenia środowiska produktami ropopochodnymi, „Ochrona Środowiska”, 2(27)1995). Niewykluczona jest wielokrotność tej oficjalnej danej. Masa zaś emulsji naftowej w oceanach szacowana jest na 1 mld ton. Biodegradacja ropy naftowej pożera cały tlen rozpuszczony w wodzie o objętości 100 000(!) razy większej, co prowadzi do braku tlenu na znacznym obszarze zanieczyszczonego akwenu. Emulsja pokrywająca powierzchnię zbiornika wodnego utrudnia jego parowanie, a niewykluczone, że wraz z pływającym mikroplastikiem – w jeszcze większym stopniu. Musi to podnosić temperaturę przypowierzchniowej warstwy zbiornika. Jeśli wziąć pod uwagę, że plamy śmieci stanowią 4% powierzchni oceanów, to jeśli jest to powierzchnia z warstewką węglowodorową, skutkiem będzie nie tylko mierzalne podniesienie temperatury, ale również istotne zaburzenie cyklu hydrologicznego. Ale o tym w przyszłości.

Bilans energetyczny biosfery Wprawdzie węglowodan glukoza nie jest jedynym produktem w procesach biosyntezy, jest za to produktem podstawowym, dobrze poznanym i w jakiś sposób reprezentatywnym. Równania uproszczone przemian biochemicznych fotosyntezy glukozy i jej spalania: 1) 6 CO2 + 6 H2O + hV = C6H12O6 + 6O2 + ... ciepło 2) C6H12O6 + 6O2 = 6CO2 + 6 H2O + 684 kcal/mol (ATP + ciepło) Pierwsza reakcja jest reakcją endotermiczną, tzn. z pochłonięciem energii promieniowania słonecznego hV. Skąd po prawej zatem „ciepło”? Otóż synteza glukozy to nie tylko zmiana entalpii. Pomimo, że jest to reakcja katalityczna, tzn. z udziałem katalizatorów biologicznych zwanych enzymami, pewien, choć niższy, próg energii aktywacji wciąż pozostaje, a energia progu już jest tracona na ciepło. Synteza glukozy ma swoją sprawność procesu, która w najlepszym wypadku osiąga 30%. Reszta pochłoniętych kwantów energii promieniowania słonecznego zostaje zamieniona po

Globalne ocieplenie jest faktem. Nie można wykluczyć, że za kilkanaście lat wym­ knie się spod kontroli, stawiając ludzkość przed poważnymi wyzwaniami. Na antropogeniczny, czyli spowodowany przez człowieka wzrost temperatury składa się wiele przyczyn, wśród których, jak wkrótce wykażemy, dwutlenek węgla ma udział marginalny. To kolejne opracowanie ma na celu uzmysłowienie społeczeństwu, jak wielką rolę w globalnym ociepleniu odgrywa zanieczyszczenie oceanów.

Hipoteza „Paryż”

Zanieczyszczenie oceanów ważną przyczyną globalnego ocieplenia? (III) Jacek Musiał, Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Zakłady Chemiczne Nawozów Potasowych i Kopalnia Saliny w Stebniku, 1935 r.

otoczeniu przewyższa ilość energii zamienioną na potencjalną energię chemiczną zawartą w węglowodanie. Druga reakcja – spalania glukozy w warunkach tlenowych – wyzwala ostateczną energię w ilości 684 kcal/ mol i ta energia od razu bądź po szeregu etapów zostanie przekształcona w energię cieplną podczas oddychania komórkowego, które zachodzi i u organizmów cudzożywnych, i u samożywnych. W ten sposób np. u organizmów fotosyntetyzujących – samożywnych – w nocy przeważa oddychanie komórkowe nad syntezą, a znaczna część tlenu oddanego w dzień do oceanu ponownie przechodzi w dwutlenek węgla. Energia chemiczna zostaje wcześniej lub później uwolniona jako ciepło. W szczególnych przypadkach, które stanowią mniej 1% przemian, następuje to po milionach lat. Energia podlegająca przemianom (wzrost entropii) z materiału biologicznego w procesach beztlenowych może mieć produkty pośrednie o entalpii wyższej aniżeli ostateczne produkty tlenowego spalania glukozy, jakimi by były CO2 i H2O. Przykładem może być tu metan i inne węglowodory. Wtedy

W oparciu o równania reakcji, 330e9 ton tlenu odpowiada 1,03e16 moli glukozy (1 mol glukozy: 6 atomów węgla, 6 atomów tlenu O2, 687 kcal/1 mol

oszacowana została na 3,2e21 J w całej biosferze, co jest wynikiem niższym, choć zbieżnym z naszymi oszacowaniami.

energii 0,25 W/m². Jeśli jest to energia 4 razy większa, to strumień ten wyniesie 1 W/m². Może to właśnie zagubiona energia, której naukowcy

Wzrost temperatury oceanów wskutek pochłaniania dwutlenku węgla

Zapewne okupione klęską ekologiczną zatopienie alianckiego tankowca przez Kriegsmarine

Ocean – potężny rezerwuar wody, zajmujący 2/3 powierzchni kuli ziemskiej – jest wspaniałym buforem ciepła, który pochłania nadmiar ciepła pochodzący z najróżniejszych źródeł – ziemskich i pozaziemskich, a w razie kryzysu jest zdolny dużą ilość ciepła nam oddać prostu na ciepło, w tym, w przypadku roślin lądowych, na parowanie wody (ewapotranspiracja). Powyższą sprawność procesu fotosyntezy należy jeszcze odnieść do albedo roślinności lądowej, rzędu 20%, które jest zbliżone do albedo szarej gleby, gliny i betonu, a jedyna różnica jest taka, że z ok. 80% energii słonecznej, które nie zostaje zwrócone drogą odbicia, pewna część zostanie zamieniona na energię chemiczną tworzenia glukozy, reszta jest zamieniana na ciepło, jak w przypadku każdej innej powierzchni. W tym miejscu pewne zastrzeżenie: albedo spektralne okazuje się korzystniejsze dla biosfery niż to dawne – tradycyjne – albedo powierzchniowe. Zatem można powiedzieć, że pierwsza reakcja jest częściowo endotermiczna, a częściowo egzotermiczna, przy czym ilość ciepła oddanego

do przyrody w postaci ciepła dostaje się tylko część energii z 687 kcal/mol =2872 kJ/mol możliwej do uzyskania z glukozy (nieco inne wartości w przypadku spalania białek bądź lipidów, lecz rząd wielkości jest zachowany). Ponieważ współcześnie w atmosferze nie przybywa tlenu, a wręcz przeciwnie, można założyć, że cała zsyntetyzowana glukoza ulega przemianie – spaleniu w różnych procesach, w tym np. butwienia z wydzieleniem CO2. Korzystając z różnych danych, najpierw oszacujemy bilans energetyczny dla biosfery oceanów, potem dodamy biosferę lądów. Biosfera oceanów przerabia od 50 do 80% węgla i w takiej samej proporcji (molowej) jest źródłem tlenu. Dane dotyczące oceanu potrafią się różnić: a) Wg National Geographic: algi dostarczają 330 Gt tlenu rocznie.

Δt=E/cwxm Δt= 2e21 J/ (1,3e21 kg x 4,2 e3 J/ kgxK) = 0,0004K W skali 200 lat (od czasu, gdy zaczęto produkować nawozy sztuczne), dołączyło się zanieczyszczenie powietrza związkami azotu oraz wzrosły: populacja do 7,6 mld ludzi wydalających azot i fosfor oraz przemysłowa hodowla miliarda zwierząt z podobnym wydalaniem. Wzrost składany temperatury oceanów wskutek eutrofizacji, przy założeniu, że spowodowała ona w okresie 200 lat 10-krotny wzrost obrotu biologicznego w oceanach, przy energii pierwotnej oceanów przyjętej w powyższym obliczeniu na niskim poziomie E =2e21J i połowie jako średniej nawożenia w tym okresie czasu, mógł wynieść ok. 0,03°C. Jest to wartość wyliczona dla oceanu jako całości. Rzeczywisty ocean ogrzewa się i cyrkuluje warstwowo (Falkowski Paul, The power of plankton, „Ocean Sciences”, March 2012, Macmillan Publishers Ltd). Skoro warstwa powierzchniowa oceanów skutecznie przechowuje ciepło, oddaje je głębinom w czasie dziesiątków, a może i setek lat, prawdopodobnie można podnieść wyliczoną wartość przynajmniej dwukrotnie, do 0,06°C. Jeśli uwzględni się, że ciepło pochodzące z biosfery może być nawet czterokrotnie wyższe od prostego rozpadu glukozy, to już da wartość 0,24°C. Staraliśmy się nasze oszacowania przyjmować ostrożnie, z niepewnością, która, gdyby przyjąć energię pierwotną oceanu jak w punkcie a): 5e21 J, może nasz wynik zwiększyć w górę nawet 2,5-krotnie, do 0,6°C. Nie wydaje się, aby samo opisane powyżej spotęgowanie procesów biologicznych w oceanach, głównie wskutek agrochemikaliów, mogło odpowiadać za cały wzrost temperatury oceanów o 0,7°C, jaki został zaobserwowany w ciągu 200 lat. Proces wzrostu temperatury oceanów jest z pewnością wieloczynnikowy, podobnie jak wzrost temperatury atmosfery. Nie można się jednak zgodzić z oszukiwaniem społeczeństw przez ludzi interesu (tak, nawet laureaci nagrody Nobla: Al Gore i Rajendra Pachauri też mieli w tym każdy swój partykularny i jeden wspólny interes, co częściowo opisaliśmy już w poprzednich artykułach). Wśród przyczyn globalnego ocieplenia wyeksponowany dwutlenek węgla ma swój udział, tyle że marginalny, wobec wielu innych, poważniejszych czynników, z których kolejny spróbowaliśmy oszacować w tym artykule.

glukozy = 2872 kJ/1 mol glukozy lub 6 moli O2 = 487 kJ/1 mol O2). Ta ilość tlenu odpowiada uwolnieniu ok. 5e21 J Jeśli ilość tlenu produkowana przez ocean jest równa ilości produkowanej przez biosferę lądów (szacunki mówią: oceany produkują od 50 do 80% tlenu, ale zbliżoną ilość niestety konsumują), maksymalnie, razem z lądami, rocznie może być uwalnianych 1e22 J energii. b) Według Ocean Productivity, Oregonstate.edu, biologiczny obrót węgla (w przyrodzie ożywionej) w całości wynosi ponad 100 Gt = 100e9 ton rocznie, z tego w oceanach przynajmniej połowa. 50e9 ton = 5e10 ton = 5e16 g Masa atomowa węgla Mc=12 g/mol 5e19g /12 g/mol = 4,17e15 mola (tyle moli węgla bierze udział w reakcji powstawania i spalania glukozy w oceanach). Ponieważ w glukozie jest 6 atomów węgla, to z każdego mola węgla powstaje 478 kJ. 4,17e15 moli x 478 J/mol = 2e21 J. Drugie tyle (maksymalnie) może powstawać w biosferze lądowej (od 20 do 100%). Maksymalnie łącznie w całej biosferze 4e21 J. c) Według Makarieva, Gorshkov, Bai-Lian, Energy budget of the biosphere, Petersburg, 2008, energia biosfery

d) Według Kożuchowski K., Meteorologia i klimatologia, PWN, 2007, rozdz. 2.3 Obieg węgla w przyrodzie, rocznie w wymianie bierze udział ok. 150 Gt węgla. 150 Gt = 1,5e17g =1,25e16 mola C. Gdyby jedynym produktem była glukoza (uwzględniając inne produkty, różnica nie byłaby szczególnie duża), przy założeniu, że ilość tlenu w atmosferze nie rośnie i cała glukoza podlega wtórnemu rozpadowi z uwolnieniem 2872 kJ/mol glukozy, czyli 479 kJ/1 mol węgla, uwolnieniu ulega 6e21 J ciepła. Ponieważ w biosferze nie obserwuje się ani spadku, ani wzrostu poziomu tlenu, powyższe oszacowania wydają się prawdopodobne. Jeśli synteza glukozy, formalnie endotermiczna, jest de facto egzotermiczna ze sprawnością rzędu 25%, to całkowita energia uwalniana (z syntezy i rozpadu) przez biosferę może być nawet 4 razy większa od tej, jaka jest uwalniana podczas wtórnego rozpadu produkowanej przez biosferę glukozy. Część strat energii powinna była zostać uwzględniona przez IPCC w bilansie energii w wartości albedo roślinności lądowej. Jeśli przemiany biologiczne uwalniają tylko 4e21 J energii rocznie, to w przeliczeniu na powierzchnię kuli ziemskiej 5,1e14 m² daje to strumień

DEUTSCHE MARINE KALENDER, BERLIN, 1942

IPCC na podstawie danych satelitarnych nie potrafią się doliczyć w swoim bilansie? O ile ta energia jest w stanie podnieść temperaturę oceanów? Należy przypuszczać, że w długich okresach czasu istniała względna równowaga pomiędzy energią uwalnianą przez procesy i cykle życiowe fitoplanktonu, drobnoustroje beztlenowe, energią magazynowaną w postaci chemicznej (węgiel, węglowodory), energią elektromagnetyczną słoneczną pochłanianą i tą oddawaną przez oceany (atmosferze i jakąś część w postaci promieniowania podczerwonego IR). Współcześnie, wskutek eutrofizacji antropogennymi zanieczyszczeniami, bilans energii w oceanie, przynajmniej w jego powierzchownej warstwie musiał ulec poważnemu zaburzeniu – zwielokrotnieniu wobec stanu sprzed kilku stuleci. cw H2O=4,2e3 J/kgxK (cw H2O – ciepło właściwe wody) masa oceanu m=1,3e21 kg. Najpierw przyjmiemy jako podstawową niższą wartość energii uwalnianej przy spalaniu glukozy powstałej w procesach fotosyntezy: E =2e21J (E – energia cieplna pochodząca z biosfery oceanicznej) cw= E/mxΔt (Δt – spodziewany wzrost temperatury oceanów)

Rozpuszczanie dwutlenku węgla w wodzie jest procesem egzotermicznym z określoną entalpią rozpuszczania. Pomijamy w tym momencie fakt, że woda oceaniczna już jest roztworem wielu soli. Pomijamy zachowanie CO2 w roztworach wodnych. Przyjmujemy wartość entalpii rozpuszczania CO2 (-)19,4 kJ/mol (dla czystej wody i 15°C). Rocznie w oceanie rozpuszcza się ok. 10 Gt CO2 = 1e16 g CO2, czyli 2,3e14 moli CO2. To uwalnia 4,4e18 J ciepła. To wielkość pomijalna, gdyż jest trzy, a może cztery rzędy mniejsza, aniżeli dostarczają obecnie przemiany biologiczne w zeutrofizowanych oceanach rocznie.

Oceany – bufor ciepła My, mieszkańcy Ziemi, mamy to szczęście, że Ziemia jako planeta znajduje się w strefie życia z ciekłą wodą. Woda na Ziemi ma dużą pojemność cieplną i może podlegać dwóm przemianom fazowym o dużej energii: topnieniu/zamarzaniu i parowaniu/skraplaniu. Dzięki temu ocean – potężny rezerwuar wody, zajmujący 2/3 powierzchni kuli ziemskiej – jest wspaniałym buforem ciepła, który pochłania nadmiar ciepła pochodzący z najróżniejszych źródeł – ziemskich i pozaziemskich, a w razie kryzysu jest zdolny dużą ilość ciepła nam oddać. Dla biosfery ogółem, stanowiącej warstewkę zaledwie dwóch promili promienia kuli ziemskiej, jest też buforem równowagi kwasowo-zasadowej w razie jej naruszania przez człowieka, a przede wszystkim w razie nieprzewidywalnej katastrofy naturalnej. Mechanizmy buforowe mogą dać ludzkości czas na podjęcie działań ratunkowych, o ile będą to działania oparte na obiektywnej nauce, a nie na ideologii komisarzy wspartych „ekspertami”. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

4

zawiadomienia na piśmie wszystkich rządów innych Państw-Uczestników. Art. 9. Umowa ta zostanie przedłożona do ratyfikacji najpóźniej do dnia 15 XII 1920 r. Art. 10. Jeśli 1 XII 1920 r. w jednym z krajów, które uczestniczyły w konferencji, nie zostanie ratyfikowany ten traktat, to traktat wchodzi w życie w stosunku do innych państw uczestników. Jednak kraj, który nie ratyfikował traktatu, będzie mógł dołączyć do niego później, za zgodą innych państw, które podpisały traktat. Tę umowę, stanowiącą zaczyn myślenia o Międzymorzu, podpisali przedstawiciele Litwy, Finlandii, Polski, Estonii, Łotwy i Ukrainy. Państwami członkowskimi porozumienia miały być państwa nadbałtyckie, Czechosłowacja, Polska, Ukraina, Białoruś, Finlandia, Węgry, Rumunia i Jugosławia. Artykuł 7 określał powołanie de facto obszaru wolnego handlu w tej części Europy. Państwa te miały wspierać projekty infrastrukturalne łączące gospodarki krajów regionu. Warto tu zwrócić uwagę na powrót do projektów I Rzeczypospolitej przerwanych rozbiorami i I wojną światową, a mianowicie budowy połączeń komunikacyjnych północ-południe. W ten sposób odżyły koncepcje udrażniania dróg wodnych łączących Bałtyk z Morzem Czarnym (kanał Wisła-Niemen-Prypeć-Dniepr, łączący Polskę Litwę, Białoruś i Ukrainę oraz Wisła-San-Prut-Dniestr z wyjściem na Rumunię). Do tego planowano połączenia kolejowe łączące port w Odessie z Bałtykiem oraz zagłębia Donbasu i Krzywego Rogu z Górnym Śląskiem. Niestety przegrana wyprawa kijowska z 1920 r. i pokój ryski pogrzebały nadzieje na stworzenie pasma niepodległych państw na wschód od Polski między Morzem Czarnym i Bałtykiem.

Ruch prometejski Po dojściu do władzy obozu Józefa Piłsudskiego w 1926 r. odżyły idee zbudowania bloku państw położonych między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Podjęto współpracę z emigracją ukraińską, białoruską, a nawet gruzińską, tatarską, azerską i politykami innych narodów, których tereny znalazły się w ZSRR. Politycy emigracyjni mieli nadzieję na rozpad ZSRR po szwie narodowym. W ramach ruchu prometejskiego prowadzono prace organizacyjne i teoretyczne nad nowym, hipotetycznym porządkiem po rozpadzie ZSRR. Niestety represje stalinowskie niszczyły jakikolwiek ruch narodowościowo-wyzwoleńczy czy dysydencki.

„Kultura” paryska Po II wojnie światowej ciężar przepływów towarów usług i środków finansowych znów przesunął się na oś wschód-zachód. Żelazna kurtyna podzieliła Europę, pozostawiając narody Europy Środkowo-Wschodniej w pozornie beznadziejnej sytuacji. Potężne imperium radzieckie, rozciągające się od Łaby po Władywostok, wydawało się niezwyciężone. Należy tu jednak wspomnieć o ogromie pracy intelektualnej i organizacyjnej dokonanej przez duet polskich myślicieli-wizjonerów Giedroycia i Mieroszewskiego, nakreślającej wizję przyszłej Europy Środkowo-Wschodniej. Program współpracy narodów w imię odzyskania wolności i utworzenia państw dotąd nieistniejących, w granicach wymagających daleko idących kompromisów, miał być podstawą dla przyszłej pokojowej koegzystencji i relacji opartych na przyjaźni i współpracy. Po II wojnie światowej, morzu przelanej krwi, taki program był niemal nie do wyobrażenia. Propaganda komunistyczna słusznie oceniła destrukcyjny dla komunistycznego systemu potencjał Giedroycia i Mieroszewskiego. Działalność „Kultury” paryskiej przeszkadzała w uprawianiu polityki „dziel i rządź”. Stąd grupy tzw. patriotów, inspirowane przez ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara, upowszechniały określenie zwolenników polityki współpracy z narodami Europy Środkowo-Wschodniej mianem w ich mniemaniu ironiczno-negatywnym „giedroyczyzna”.

Upadek imperium radzieckiego Po 1989 r. kolejne rządy polskie usiłowały budować relacje bilateralne z krajami regionu, trzymając się zarysowanej przez Mieroszewskiego i Giedroycia wizji współpracy niezależnych państw. Mimo krytyki pochodzącej głównie, ale

KURIER·ŚL ĄSKI nie tylko ze strony epigonów komunis­ tycznej władzy, przynajmniej w sensie werbalnym ta polityka nie ulegała zmianie przez 30 lat trwania III RP. Niestety zapewnienia o woli współpracy nie przekładały się na konkretne projekty gospodarcze. Działo się tak, ponieważ przepływy finansowe, a także towarów i usług, cały czas odwzorowały zależności ukształtowane w XIX w., w czasach dominacji Berlina, Petersburga (potem Moskwy) i Wiednia, i orientowały się na współpracę z tymi metropoliami. Brak kompleksowej, uzupełniającej się oferty sektora wytwórczego utrudniał rozwój handlu, wciąż opartego na współpracy z dawnymi państwami zaborczymi. Także niedostatek infrastruktury transportowej nie pomagał w zwiększaniu obrotów handlowych. Pierwszą próbą szukania synergii we współpracy regionalnej było powołanie Grupy Wyszehradzkiej w 1991 r. przez Polskę, Węgry i Czechosłowację (od 1993 r. Czechy i Słowację). Z inicjatywy Grupy Wyszehradzkiej powstał Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki, z siedzibą w Bratysławie, utworzony na mocy umowy zawartej 9 VI 2000 r., mający na celu finansowe wspieranie międzynarodowych inicjatyw. Niedostatek środków ograniczał aktywność funduszu do finansowania projektów miękkich w obszarze kultury, nauki, wymiany młodzieży i turystyki. Kolejną inicjatywą był projekt Partnerstwa Wschodniego, skierowany do państw Europy Wschodniej pozostających poza strukturami UE, ale aspirujących do członkostwa w Unii. Programem objęto 6 państw: Azerbejdżan, Armenię, Białoruś, Mołdawię i Ukrainę. Został on zainicjowany działaniami dyplomacji polskiej przy aktywnym wsparciu Szwecji, na szczycie UE w czerwcu 2008 r. Program zainaugurowano oficjalnie w Pradze w 2009 r., podczas prezydencji czeskiej. Tu warto podkreślić pozytywny wpływ ciągłości polityki zagranicznej zmieniających się rządów w Polsce. Unia Europejska przeznaczyła na rozwój projektów w ramach Partnerstwa Wschodniego 1,4 mld euro rocznie. Obecnie kierunki współpracy zostały pogrupowane w obszarach: • program zintegrowanego zarządzania granicami, • wsparcie dla rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw (SME Facility), • regionalne rynki energii, efektywność energetyczna i odnawialne źródła energii, • dywersyfikacja źródeł energii: Południowy Korytarz Energetyczny, • zapobieganie, gotowość w razie wystąpienia i zwalczanie katastrof naturalnych oraz katastrof wywołanych czynnikiem ludzkim, • promocja dobrego zarządzania środowiskowego.

Co dalej? Eksperci Instytutu im. Romana Rybarskiego zauważyli, iż tak Fundusz Wyszehradzki, jak i Partnerstwo Wschodnie nie mają efektywnych narzędzi finansowych dla szybkiej integracji gospodarek państw regionu. Ograniczenia w zintensyfikowaniu wymiany handlowej, wydłużaniu łańcuchów wartości w regionie są spowodowane m.in. następującymi czynnikami: • Imitacyjność gospodarki i struktury rynku ukształtowane w ostatniej dekadzie, a ukierunkowane na dostarczanie podzespołów dla zachodnich koncernów. • Preferencje konsumentów zaspokajających swoje aspiracje i snobizm poszukiwaniem znanych marek zachodnich producentów lub tanimi imitacjami z Dalekiego Wschodu. • Słabość i niska konkurencyjność rynku usług logistycznych i przewozowych. • Braki w infrastrukturze transportowej. • Koncentracja producentów produktów końcowych na lokalnych rynkach krajowych bądź na eksporcie na rynek niemiecki. • Nastawienie producentów komponentów na obsługę producentów wyrobów końcowych na rynku głównie niemieckim, konkurując zamiast współpracować. By tę sytuację zmienić, należy uświadomić konsumentów o wysokiej jakości produktów wytwarzanych w państwach Trójmorza, a także zbudować silne marki własne. Na to potrzeba czasu. Państwa Trójmorza powinny zatem inwestować także w narzędzia miękkie. Upowszechnianie wzajemnej wiedzy

o sobie i swoich możliwościach przyspieszy proces odtworzenia pozrywanych jeszcze w XVIII w relacji kulturalnych, gospodarczych, a także ludzkich. Rozwój konkurencyjnego rynku usług logistycznych tak, aby koszty transportu towarów między krajami Trójmorza były porównywalne z kosztami przewozów między poszczególnymi krajami regionu a Niemcami, wymaga dużych nakładów na infrastrukturę

powołał Fundusz Trójmorza zarejestrowany w Luksemburgu, mający na celu inwestycje w projekty komercyjne z możliwie dużym udziałem kapitałów prywatnych. Projekt Trójmorza powinien angażować w sposób transparentny przede wszystkim kapitały państw naszego regionu, a także naszych sojuszników. W związku z tym spółka w Luksemburgu, założona w formule sicav raif,

ani w Luksemburgu. Wydaje się, iż jeśli rząd zauważył jakieś niedoskonałości prawne dla funkcjonowania Funduszu Wyszehradzkiego, powinien inicjatywą legislacyjną poprawić środowisko prawne. Wybrano jednak inne rozwiązanie. Zarząd oddano dwóm zagranicznym firmom. Wśród kadry menedżerskiej można dopatrzyć się związków z Rothschild & Co. Nie byłoby to naganne, gdyż marka Rothschild & Co

Dokończenie ze str. 1

Międzymorze, Trójmorze, inwestycje i Fundusz Trójmorza Mariusz Patey

komunikacyjno-logistyczną. Barierą dla podaży usług logistycznych jest słabość infrastruktury transportowej. Inną słabością jest uzależnienie od źródeł surowców energetycznych ze wschodu. Ze względu na braki w infrastrukturze, nie jest wykorzystywane w sposób optymalny położenie geograficzne. W 2017 r., na zorganizowanej w Warszawie przez SEW UW konferencji przedstawiono koncepcję powołania dodatkowych instrumentów finansowych wypełniających deficyty instytucjonalne i kapitałowe w krajach regionu, zwłaszcza tych, które dopiero aspirują do członkostwa w UE. Specyfiką krajów regionu są częste zmiany na szczytach władzy i brak ciągłości polityk uzależnionych od cyklu wyborczego. Przedstawiono więc następujące propozycje: Powołanie Banku Międzymorza. Bank ten byłby wyspecjalizowany w finansowaniu projektów infrastrukturalnych o czasie realizacji przekraczającym horyzont wyborów i z długim czasem zwrotu. Tu wskazano potrzeby rozbudowy i integracji połączeń kolejowych, drogowych, wodnych, telekomunikacyjnych, linii elektroenergetycznych, przesyłu gazu i ropy. Angażowanie Funduszu Międzymorza w projekty o średnim czasie zwrotu związane z wykorzystaniem infrastruktury finansowanej przez Bank Międzymorza. Tu na przykład można sobie wyobrazić inwestycje w wytwórców energii, dystrybutorów energii, współpracę przemysłów obronnych, operatorów logistycznych i przewoźników, inwestycje w subfundusze wyspecjalizowane w finansowaniu innowacyjnych projektów komercyjnych wybranych branż itp. Przekształcenie istniejącego Funduszu Wyszehradzkiego w Fundusz Solidarności, który finansowałby projekty miękkie w krajach Międzymorza, a także działania charytatywne na rzecz ofiar wojny, pożarów, powodzi i innych zdarzeń losowych. Ta infrastruktura instytucji finansowych opierałaby się na prawie państw członkowskich i miałaby siedziby w krajach członkowskich. Zwiększyłoby to przejrzystość transakcji i zbudowałby kapitał zaufania do krajów regionu.

Marzenia, biznes czy zagrożenie? Rządy PiS po zwycięstwie wyborczym w 2015 r. zmodyfikowały swoją politykę z lat 2005–2008, stawiając przede wszystkim na działania wspierające procesy integracji krajów Europy Środkowo-Wschodniej będących już członkami UE. Tak pojawiła się inicjatywa Trójmorza, skierowana do Polski, Bułgarii, Rumunii, Węgier, Słowenii, Chorwacji, Austrii, Litwy, Łotwy, Estonii Czech i Słowacji. Rząd premiera Mateusza Morawieckiego w 2018 r.

może sprawiać wrażenie, iż Polska tworzy platformę dla właścicieli kapitałów ceniących anonimowość i dyskrecję. Może to także wywoływać uzasadnione obawy, iż pojawi się tam kapitał państwowy z państw mających niekoniecznie dobre intencje. BGK – państwowa Polska instytucja finansowa – transferuje około 500 mln euro do spółki w Luksemburgu, która nie podlega finansowemu nadzorowi ani w Polsce,

jest znana w świecie finansów. Tyle, że zajmują się komercyjnymi instytucjami o krótkim i średnim horyzoncie zwrotu, z których gwarancję dochodów mają zarządzający. Takich kapitałów, a także firm zarządzających, w naszym regionie nie brakuje. Deficyty kapitałów dotyczą finansowania projektów infrastrukturalnych o długim horyzoncie zwrotu. Oprócz 12 krajów członkowskich, które przez kontrolowane przez

Dron a sprawa ukraińska

O współpracy zbrojeniowej turecko-ukraińskiej

K

olejna odsłona konfliktu o Arcach (ormiańska nazwa Górskiego Karabachu) potwierdziła, że na współczesnym polu walki wojska pancerne oraz linie zaopatrzeniowe ponoszą ogromne straty w przypadku panowania w powietrzu przez stronę przeciwną. Także utrzymanie pozycji nawet w dogodnym terenie jest bardzo utrudnione. Azerbejdżan dzięki dronom produkcji izraelskiej, a zwłaszcza tureckiej, a także niemożności zwalczania lub zagłuszania na większą skalę tych środków agresji przez stronę ormiańską, odniósł zwycięstwo, przynajmniej w sferze militarnej. „Gwiazdą” starć w Górskim Karabachu okazał się będący w wyposażeniu Baku w liczbie 36 sztuk tureckiej produkcji dron TB2 Baraktar, którym od 2019 roku dysponują także Ukraińskie Siły Zbrojne. Wprawdzie obecnie na stanie sił lotniczych Kijowa jest tylko 6 sztuk oraz 3 stacje kierowania tymi statkami powietrznymi, jednak w wyniku współpracy i zakupów w najbliższym czasie ich liczba może wzrosnąć o kolejne nawet 48 sztuk, z czego część ma powstać na licencji w Ukrainie i być tańsza nawet o 35% od tych wytwarzanych w Turcji. Produkcją tych rozpoznawczo-uderzeniowych aparatów ma zająć się spółka joint venture Black Sea Shield, której udziałowcami są głównie spółki Baykar Makina, Antonow, Iwczenko-Progress. Wytwarzane na Ukrainie drony TB2 mają stanowić odrębną rodzinę bezzałogowców, rozwijaną w tym kraju. Ukraina będzie je mogła eksportować, z zastrzeżeniem, że nie na te same rynki, na których już obecna jest Turcja. Produkowana wersja ma być wyposażona m.in. w ukraińskie silniki. Możliwe, że otrzymają je także drony produkowane w Turcji, gdyż ta ma problemy z sankcjami nałożonymi na Ankarę przez Kanadę, a dotyczącymi m.in.

silników Rotax. Sprzedaży tychże zabroniono Ankarze już w wyniku sankcji nałożonych za Syrię, jednak obchodzono je za pośrednictwem firmy mającej siedzibę w Austrii. W wyniku kolejnych sankcji, tym razem związanych z walkami o Arcach, i ten kierunek dostaw uległ likwidacji. Ukraińskie Siły Zbrojne planują wykorzystać drony TB2 Baraktar do zabezpieczenia ok 800 km pozostającej pod kontrolą Kijowa linii brzegowej nad Morzami Czarnym i Azowskim. Wzdłuż niej będą się poruszać patrole mające za zadanie śledzenie ruchu morskiego, w tym okrętów wojennych, oraz wykrywanie i identyfikację potencjalnych celów dla pocisków przeciwokrętowych RC-360 MC Neptun. Współpraca Ankary z Kijowem ma także objąć drony Baykar Akinci, które mają zostać wyposażone w ukraińskie silniki Iwczenko-Progress typu AI-450T. Ukraina ma ich dostarczyć 500 sztuk w latach 2021–2030 (możliwe, że zostaną w nie także wyposażone tureckie pociski manewrujące SOM firmy Roketsan). Oprócz nich Ukraina ma wnieść do projektu swoje doświadczenie w technologiach kompozytowych oraz w zakresie dużych konstrukcji lotniczych. Baykar Akinci (w nawiasach podana charakterystyka drona TB2 Baraktar) projektowany jest jako większa konstrukcja niż dron TB2. Ma być ciężkim bezzałogowcem rozpoznawczo-uderzeniowym klasy HALE (średni bezzałogowiec rozpoznawczo-uderzeniowy klasy HALE) o planowanej maksymalnej masie startowej 4,5 t (650 kg), długości 12,3 m (6,5 m), wysokości 4,1 m oraz skrzydłach rozpiętości 20 m (12 m). Silniki AI-450T (Rotax 912) mają mu zapewnić pułap ponad 12 000 m (8500 m), udźwig 1350 kg (150 kg), w tym 900 kg na zewnętrznych podwieszeniach (ponad 75 kg) oraz możliwość operowania w powietrzu przez ponad 24 godziny (maksymalnie 27 godzin).

siebie instytucje finansowe mają przekazać kapitały do funduszu (do tej pory zrobiły to bank Exim z Estonii i polski BGK), mają też pojawić się prywatni inwestorzy. Pytanie – jacy? Nie wiadomo i to może niepokoić. Oby to nie był wehikuł dla przejmowania infrastruktury krajów Trójmorza przez na przykład chiński lub rosyjski kapitał powiązany z tymi państwami. Oprócz ryzyk, jakie taki kapitał niesie w długim horyzoncie dla gospodarek krajów Trójmorza, może to wywołać konsternację u naszych amerykańskich sojuszników i obniżyć poziom zaufania do nas jako kraju sojuszniczego. Polskę reprezentuje w Radzie Nadzorczej Funduszu Trójmorza prezes Daszyńska-Muzyczka z BGK, obdarzona zaufaniem premiera Mateusza Morawieckiego. Co jednak będzie, kiedy dojdzie do zmiany rządów, a polskie instytucje kontroli finansowej nie będą mieć możliwości kontroli prawidłowości funduszu? Z inicjatywy popieranej szeroko przez polskie społeczeństwo z nadzieją na szybszy rozwój krajów Europy Środkowo-Wschodniej, uruchomienie synergii współpracy regionalnej, tworzy się odrębny i pozbawiony przejrzystości projekt. Nie ma racjonalnych powodów, by siedzibą Funduszu Trójmorza był Luksemburg, a nie Warszawa czy Wilno. Ktoś złośliwy mogły skonstatować, że tego typu przedsięwzięcie wspiera głównie osoby zarządzające środkami polskich podatników, aby miały komfort braku nadzoru. Pierwszy zakup funduszu – firma Cargounit, leasingująca lokomotywy, jest mało zrozumiały. Fundusz miał inwestować w infrastrukturę, a nie dostawców usług. Spółka z Wrocławia nie jest żadnym wyjątkowym zakupem strategicznym. Wyprowadzenie 500 mln euro z naszego systemu finansowego może stanowić duże ryzyko dla polskiego podatnika. Polski podatnik może obawiać się, iż management funduszu sprywatyzuje zyski, a znacjonalizuje wpływy. Jeszcze czas na korektę realizacji tego oczekiwanego i ważnego z punku widzenia interesu Polski, a także krajów regionu, projektu. K

Współpraca ukraińsko-turecka obejmuje, oprócz wspomnianej powyżej, także tureckie zautomatyzowane, zgodne ze standardami NATO systemy łączności Aselsan – dla Ukraińskich Sił Zbrojnych – oraz ich fabrykę w Obwodzie Kijowskim; ukraińskie rakietowe pociski kierowane dla wojsk pancernych Konus wraz z systemem kierowania, w natowskim kalibrze 120 mm, oraz transfer technologii na rzecz Turcji. Ankara wyraziła także zainteresowanie doświadczeniem Kijowa w dziedzinie osłon przeciwpancernych i silników rakietowych. W wyniku kooperacji ukraińsko-tureckiej powstał system przeciwpancerny przeznaczony na eksport, wyposażony w zdalnie sterowany moduł uzbrojenia Serdar, dwa przeciwpancerne pociski kierowane Skif (będące także w wyposażeniu armii tureckiej) i dwa karabiny maszynowe. Ukraina sprzedała także Turcji zmodernizowane systemy rakiet ziemia-powietrze w wersji S-125, które jako system postradziecki mogą działać wspólnie z S-400. Współpraca ta, jak widać, jest wieloaspektowa i ma tendencje rosnące, o czym może świadczyć zainteresowanie Ukraińskich Sił Zbrojnych produkowanymi w Turcji fregatami klasy Milgem. To na pewno nie jest ostatnie słowo w kooperacji przemysłów obronnych obu państw czarnomorskich. Wydaje się, że zawirowania związane z offsetem i niewywiązywanie się przez Ankarę w pełni z umowy – czego konsekwencją są straty liczone w milionach hrywien, a dotyczące takich dziedzin, jak drony i systemy łączności – nie zakłócą współpracy, gdyż oba przemysły są sobie nawzajem potrzebne i dają perspektywę na rozwój, a siłom zbrojnym na wzmocnienie, dzięki nowoczesnemu i co najważniejsze – sprawdzonemu bojowo sprzętowi. Potwierdzeniem tych dobrych mimo wszystko relacji jest fakt, że jeszcze w trakcie działań w Górskim Karabachu, w Winnicy na Ukrainie odbyło się spotkanie dowódców sił lotniczych obu państw, na którym poruszano m.in. takie zagadnienia, jak eksploatacja TB2 Baraktar, szkolenie ukraińskich specjalistów w Turcji oraz doświadczenia z walk w Donbasie. JW K


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

C

hcę dziś opowiedzieć o kontrolowanej degrengoladzie tego środowiska, sięgając do konkretnych przykładów. Roi się tu od absurdów i pospolitych głupot, które wcale nie są dziełem przypadku, służą bowiem przeprowadzaniu tzw. zmiany społecznej, której efektem ma być zaprowadzanie raju na ziemi. Kluczową w tym rolę powierzono tzw. intelektualistom transformacyjnym, czyli tytułowym pedagogom doskonałym. Czy jednak ktoś mający na sumieniu plagiat naukowy może się nadal cieszyć opinią wybitnego uczonego/pedagoga doskonałego? Komu dziś potrzebny jest „pedagog doskonały”? Zanosi się na to, że sygnalizowane wyżej dylematy i wątpliwości zostaną rozstrzygnięte nie na gruncie dyskursu pedagogicznego, lecz postępowania sądowego. Stanie się tak za sprawą dobrze znanego także z łamów „Kuriera WNET” prawoskrętnego nonkonformisty akademickiego, dra Józefa Wieczorka. Tenże, zamiast siedzieć cicho (wzorem wszystkich popaprańców, bo tak są z reguły postrzegani przez „pedagogów doskonałych” ci, którzy habilitacji nie zrobili), ma za złe, i słusznie, prof. Bogusławowi Śliwerskiemu, że ten dwukrotnie dopuścił się czynu prawnie zabronionego – splagiatował mianowicie materiał obrazujący zapatrywania Wieczorka na patologie akademickie dotyczące awansów naukowych, a skutkujące mizernym poziomem nauki uprawianej w Polsce, a z kolei śląski filozof edukacji, prof. Adolf E. Szołtysek, odnotował, że w Leksykonie Pedagogika pod red. B. Milerskiego i B. Śliwerskiego (PWN Warszawa 2000) autor hasła „wychowanie” nie podał jego nazwiska jako autora „najnowszych badań nad istotą pojęcia wychowania”. Póki co, upominający się o przyzwoitość Wieczorek nie doczekał się przeprosin ani usunięcia plagiatu z bloga prof. Śliwerskiego. W zarysowanej, dość ponurej perspektywie dzisiejszy felieton jest więc nie pierwszą już przecież moją próbą prześwietlenia niektórych zdumiewających a niepokojących fenomenów ze świata akademickiej pedagogiki, który wywiera wpływ na to, co dzieje z edukacją, wychowaniem i demokracją. Nie mówiąc już o tym, że tworzy osobliwy klimat oswajający ludzi z postmodernistycznymi absurdami w rodzaju: „Cieszmy się z tego, że nic nie wiadomo”. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju uciecha nieuchronnie prowadzić musi do zamulania świadomości, burzy sensowne pojmowanie ładu społecznego i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie, którą przypomnę: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”. A gdzie chce postmoder­nistycznie zorientowana radykalna lewica? Ano przeprowadzić tzw. zmianę społeczną, czyli zmianę w dotychczasowym społecznym systemie wartości, obejmującą również orientacje i preferencje etyczne. Amerykański filozof i pedagog Allan Bloom (1930–1992) słusznie, moim zdaniem, uważa, że patronujący owej zmianie społecznej postmodernizm jest „ostatnim możliwym do przewidzenia etapem w znoszeniu rozumu i zaprzeczaniu możliwości prawdy”. Odrzuca on postmodernistyczny relatywizm, który przyniósł Ameryce „niedbałą moralność i samopobłażanie”. Dla Blooma kryzys edukacji jest równoznaczny z kryzysem demokracji i wynika z faktu, iż amerykańskie uniwersytety zezwoliły na egzystencję postmodernistycznego „ducha naszych

tu tzw. intelektualiści transformatywni (to z tych kręgów wywodzą się tytułowi „pedagodzy doskonali”), których wysiłki skoncentrowane są na przeprowadzaniu zmiany społecznej. To niewinnie brzmiące pojęcie jest próbą postawienia tradycyjnego świata wartości na głowie. Tylko w takiej perspektywie można zrozumieć, dlaczego prof. Bogusław Śliwerski – autor podręczników do pedagogiki, promujących zachodnią/amerykańską pedagogikę w Polsce – nieoczekiwanie stwierdził: „Zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja” (w rozmowie z „Gazetą Prawną”, 4 maja 2013). Edukacja sowiecka i współczesna zachodnia/amerykańska była/jest antykościelna, lewicowa. Równocześnie prof. Śliwerski przyjął nadany mu w parę miesięcy później „Medal za zasługi dla rozwoju peda-

(T. Sowell, Intelektualiści mądrzy i niemądrzy, Warszawa 2010). Co porabiają intelektualiści we współczesnej demokracji liberalnej? Zdaniem prof. Anny Pawełczyńskiej (1922–2014) liberalizm w sposobie działania na  ludzką świadomość stanowi kontynuację totalitaryzmu ko-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

poszukiwania odpowiedzi, dlaczego celem strategicznym tej współczesnej rewolucji kulturowej jest utworzenie społeczeństwa bez tradycyjnej rodziny, bez wiary i bez narodowości. Dobrze, gdyby młodzi ludzie zainteresowali się, dlaczego „intelektualiści transformacyjni” uznali, że tradycja jest już passe, a wszelkie jej wytwory są starociami, największym zaś zagrożeniem dla przyszłości Polski spośród tych staroci jest zorganizowany we własnym państwie naród. Polskiemu patriocie, który nie jest przecież wrogiem Unii Europejskiej, ciśnie się na usta pytanie: dlaczego zamiast państwa-narodu suwerenem politycznym ma być Unia Europejska, potem zapewne rząd światowy? Co wówczas będzie z Polską? Kto będzie pilnował jej suwerenności i racji stanu? (Dlaczego Sarmaci nie słuchają rad Baumana?, „Nowe Państwo”

Fatalna reputacja profesury i środowiska akademickiego już prawie nikogo nie dziwi. Nie wróży to niczego dobrego, gdyż każde społeczeństwo dla swojego normalnego rozwoju potrzebuje autentycznych elit, elity zaś powinny być kształtowane na uniwersytetach, na których przyzwoita profesura/intelektualiści wspólnie ze studentami zajmują się poszukiwaniem prawdy. Przypominam o tych oczywistościach, choć pogłębiony wgląd w przyczyny kryzysowej sytuacji społeczności uczonych wymaga analiz wykraczających poza moralizatorstwo.

O legendowaniu karierowiczów na „pedagogów doskonałych”

gogiki współczesnej”. Poinformował o tym na swoim blogu W świetle przywołanych wzajemnie wykluczających się ocen/samoocen wkładu prof. B. Śliwerskiego w rozwój nauk o wychowaniu narzuca się pytanie: na ile deklarowane, pokorne (sic!) zobowiązanie dalszej pedagogicznej służby dobrze wróży społeczeństwu i sensownie pojętemu wychowaniu? A może jest tylko demonstracją postmodernistycznego barbarzyństwa? Hasłowo ujęty postmodernistyczny rewolucyjny nihilizm edukatora/intelektualisty transformacyjnego apeluje do postępowego człowieka/studenta pedagogiki: siej zamęt i chaos, zamień szkołę w miejsce porad seksualnych, walcz z religią, zmęcz większość, która nic nie rozumie i pragnie spokoju. Postawmy kropkę nad i: powyższe analizy wskazują na znaczący wkład pedagogicznej służby prof. Śliwerskiego w przeprowadzanie zmiany społecznej w Polsce. Problem w tym, że niewielu o tym wie.

Młodzi nie czytają, degradując się intelektualnie Trudno, aby mieli świadomość dokonujących się manipulacji, zwłaszcza że sporo obserwacji wskazuje, iż mamy w ostatnich latach do czynienia z radykalnie postępującą degradacją intelektualną studentów humanistyki. Bywa, że teksty dłuższe niż pięć stronic wywołują już zmęczenie intelektualne („Gazeta Polska”, maj 2021). Zamiast zaniepokojenia takim stanem rzeczy, można

Lewicowa aktywistka błysnęła ostatnio taką oto mądrością: „Snobizm na czytanie książek jest szkodliwy, bo wyklucza tych, którzy nie czytają”. czasów”, który wyraża się poprzez zasadę: „wszystko, co może mieć miejsce, jest uprawomocnione przez fakt, że się zdarza” (Z. Melosik, Pedagogika. Podręcznik akademicki, 2019). Proponuję przeczytać powyższą zasadę, nie szczędząc wysiłku, skupienia i dobrej woli w imię nadziei na jej zrozumienie. Nawiążę do tej brawurowej zasady w podsumowaniu niniejszych dywagacji, nie skrywając ciekawości już teraz, na ile będą one zbieżne z intuicjami moich Czytelników. A jak się te sprawy mają w Polsce? W świecie akademickiej/uniwersyteckiej pedagogiki główną rolę odgrywają

bywa, że uznani profesorowie/intelektualiści, uzdolnieni poeci oraz wpływowi dziennikarze (na użytek niniejszych spostrzeżeń nazywam ich cwaniakami/ karierowiczami o marnych charakterach) wykorzystują swój wysoki status, aby przekonywać ludzi do tego, że współcześni im dyktatorzy/rządzą-

się spotkać z próbą jego usprawiedliwienia. Lewicowa aktywistka błysnęła ostatnio taką oto politycznie poprawną mądrością: „Snobizm na czytanie książek jest szkodliwy, bo wyklucza tych, którzy nie czytają”. Sytuacja jest niekorzystna dla sensownego rozumienia świata. Wynika z niezdolności do dostrzegania łańcuchów przyczynowo-skutkowych. Młody Polak, nie znający najnowszej historii Polski Ludowej (PRL-u) czy meandrów transformacji ustrojowej lat 90. ubiegłego wieku, może mieć kłopoty ze zrozumieniem złożonych uwarunkowań, w następstwie których

11/2012). W zarysowanym kontekście warto się przyjrzeć promowaniu ludzi poprzez tzw. legendowanie. Obserwacje wskazują, że to im „zawdzięczamy” pomyślne przeprowadzanie ZMIANY SPOŁECZNEJ.

Legendowanie jako kłamstwo

cy będący u władzy byli wyzwolicielami, a ich oparte na wyzysku zbrodnie były zacnymi czynami – jeśli tylko spojrzeć na nich z odpowiedniej perspektywy. Dodajmy, że ową perspektywę wyznaczał zazwyczaj stosunek wzmiankowanych intelektualistów do władzy (faszystowskiej, bolszewickiej, lewicowo-liberalnej) i urzeczywistnianych przez tę władzę idei oraz osobistego pojmowania etosu zawodowego uczonego. Niestety dwudziestowieczni intelektualiści popierali idee władzy totalitarnej/autorytarnej, będąc tym samym na bakier z etosem zawodowym uczonego, którego podstawową powinnością jest poszukiwanie prawdy.

Haniebna rola intelektualistów Słusznie zauważył to George Orwell (1903–1950), że „niektóre idee są tak głupie, że może w nie uwierzyć tylko intelektualista”. „Historia dwudziestowiecznych intelektualistów była pod tym względem szczególnie haniebna. Prawie każdy ówczesny dyktator-ludobójca cieszył się poparciem intelektualistów nie tylko we własnym kraju. Lenin, Stalin, Hitler, Mao, Pol Pot mieli swoich miłośników, obrońców i apologetów pośród intelektualistów z zachodnich państw demokratycznych, których nie obchodziło, że ci dyktatorzy mordowali członków własnego narodu na niespotykaną wcześniej skalę”

munistycznego. Stąd zagrożeniem dla kultury europejskiej są różne warianty przekształconego sowieckiego komunizmu. To oczywiście skutki długiego procesu społecznego, krążenia elit i ideologii, przy czym sposób aplikowania tej ideologii jest za każdym razem dostosowywany do potrzeb i  mentalności społeczeństwa, które ma  oszukiwać. Przestrzegała przed tym prof. Pawełczyńska w swoim  ostatnim wywiadzie dla tygodnika „wSieci”. Nie miała złudzeń co do współczesnej sytuacji Polski w Europie. Polska przegrała II wojnę światową, wpadając w ręce komunistów. Po 1989 r. aż do dziś Polakom zagraża nowy rodzaj totalitaryzmu wymierzonego w tradycję oraz rodzinę. Czy należy się dziwić, że kiedy trzeba było wybierać pomiędzy uczciwością (rzetelnością uczonego) a karierą, wielu wybrało karierę? Wybór kariery to opowiedzenie się po stronie materialistycznego marksizmu, który nadal funkcjonuje w mentalności współczesnych, głównie w postaci obietnicy zdobycia mitycznej wolności i rajskiego dobrobytu na ziemi. Mało. Mamy dziś do czynienia z radykalizacją idei wcześniejszych rewolucji (francuskiej, bolszewickiej) w postaci neomaterialistycznej rewolucji kulturowej, neomarksizmu i postmodernizmu na skalę ogólnoświatową. Jak się przed tym nieszczęściem bronić? Myślę, że należy z całą mocą namawiać i zachęcać młodych Polaków do

Legendowanie to określenie, które kryje w sobie zgoła przewrotne znaczenie. Oznacza ni mniej, ni więcej, jak tylko: kłamać. Legendowanie to wymyślanie, tworzenie określonej historii/legendy, którą następnie się uwiarygadnia, dokumentuje, aby przykryć inną rzeczywistość, inną „prawdę”. W taki to niegodziwy sposób – powiedziałby moher – legendowanie skutkuje przybieraniem tożsamości ułatwiających wykonanie zadania. Bywa, że jest oszukańczym promowaniem cwaniaków, ludzi nieprzygotowanych i – nazwijmy to – nienachalnie inteligentnych, ludzi o słabych i niezbyt szlachetnych charakterach na najbardziej prestiżowe funkcje w różnych dziedzinach życia. Obserwacje współczesnego życia

Odnotujmy chociaż dwa przykłady legendowania niemal z wczoraj i oddajmy najpierw głos młodemu asystentowi: „Wszedł prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski. Niestety, nie było już miejsca, bo nawet łóżko zapełniło się ściśle. Dając znak dłonią, by nikt przypadkiem nie fatygował się ustępować mu miejsca, po prostu usiadł na podłodze, wygodnie u stóp prof. zw. dr hab. Marii Dudzikowej. Mistrz wyrosły z Mistrza, który nie zatracił tu niczego ze swej powagi i godności, dając jednocześnie przykład szacunku, sam równocześnie stając się jego godnym (Sprawozdanie z XXIX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów, „Parezja” 1/2016, s. 156–157). W drugim przypadku natomiast Jego Magnificencja Rektor APS, gospodarz spotkania autorskiego z prof. Śliwerskim, zapowiadając i uzasadniając jego niezwykłość, podparł się autorytetem „nauczyciela świata”, prof. Zygmuntem Baumanem: „W czasach, w których teraz żyjemy, pewno cieszyłby się prof. Bauman, że się spełnia jego przepowiednia, że nic nie wiadomo: z dnia na dzień wszystko się zmienia. Ale nie zmieniają się pewne wartości. (...) Ucieleśnieniem owych niezmiennych wartości jest pan prof. Śliwerski, który jest kolejną kadencję (sic!) przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN” (You Tube, 2.12.2016.). No i zrobiło się sympatycznie, a taki klimat jest przecież niezbędny w legendowaniu. Czy wiedząc o tym, godzi się siedzieć cicho? Myślę, że nie, wszak sprawy oświaty i wychowania są zbyt ważne dla Polski i jej przyszłości i nie wolno pozwolić, by dyspozycje osobowe grały tu jakąkolwiek rolę. Nie mogą pełnić wysokich funkcji cwaniacy, ludzie o słabych charakterach, skoncentrowani na robieniu osobistych karier za wszelką cenę, zaangażowani politycznie i ideologicznie lewacy, obiecujący, jak zawsze, zbudowanie raju bez Boga na ziemi. Historyczne doświadczenie wskazuje bowiem, że nie jest możliwe przeprowadzenie prawdziwej reformy jakże przecież lichej kondycji szkolnictwa wyższego i nauki, przy udziale owych destrukcyjnych dla tradycyjnego świata wartości – sił rzekomego postępu. Bez większego ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że w dobrej intencji grillowany tu „pedagog doskonały” nie jest aż tak doskonały jak baron Munchhausen, który wyciągnął siebie samego z bagna za włosy, tym bardziej, że wygląda na to, iż jest mu w tym bagnie znakomicie. Dlaczegóż miałby szukać dla siebie jakiegoś innego miejsca?

Refleksja końcowa Wydaje się, że „pedagog doskonały”, jeśli nie liczyć wariatów, jest bodaj jedynym człowiekiem w Polsce, który nie wykazuje gotowości do poniesienia odpowiedzialności za to, jakim to postmodernistycznym fanaberiom daje się ponosić (w odniesieniu do plagiatu bardziej szczegółowo pisze o tym dr J. Wieczorek). Tymczasem zasada osobistej odpowiedzialności ma wciąż zastosowanie wobec wszystkich innych: inżyniera, który popełni błędy przy obliczeniu konstrukcji budowli, która się potem zawali; chirurgowi

Słusznie zauważył George Orwell, że „niektóre idee są tak głupie, że może w nie uwierzyć tylko intelektualista”. naukowego wskazują, że i tu mamy do czynienia z czymś, co jako żywo przypomina legendowanie. Co się robi, gdy zapadła już decyzja o legendowaniu kogoś na uczonego, zwłaszcza wielkiego, „doskonałego uczonego”? Ano obwiesza się go doktoratami honorowymi. Prof. Zygmunt Bauman (zmarł w 2017 r.) otrzymał tych doktoratów prawie 20, choć miał sporo niegodziwości na swoim sumieniu z powodu swojej komunistycznej przeszłości. Był bowiem współpracownikiem komunistycznego wywiadu o pseudonimie Sejmon. W trakcie jego gościnnych wykładów na polskich uczelniach zdarzały się słuszne przecież z „moherowego” punktu widzenia protesty ludzi domagających się jego rozliczenia z przeszłością i przeprosin za niszczenie podziemia niepodległościowego. Starsi pamiętają, że od honorowych doktoratów nie mógł się swego czasu opędzić były stalinowiec prof. Leszek Kołakowski. Czyli w ramach legendowania stwarzana jest wokół konkretnego człowieka określona historia, która ma uwiarygodnić i przykryć wykonanie zadania.

też nie ujdzie na sucho, gdyby, będąc na bani, pacjentowi wyciął nie to, co trzeba. Dlaczego akurat z naszym „profesorem doskonałym” miałoby być inaczej? Mimo szalejącej dziś dyktatury tolerancji, najwyższy czas coś jednak z tym zrobić. Powstaje bowiem pytanie: czy istnieje jakaś granica niegodnych czynów, wypowiadanych głupot, „bycia za, a nawet przeciw”, po których od ich sprawcy nie powinno się wymagać bycia autorytetem moralnym i intelektualnym? Co Państwo na to? Chyba że przestaniemy używać rozumu, nie narażając go tym samym na uszkodzenie. Zabieg ten uczyni z nas wyznawców przytoczonej wyżej postmodernistycznej zasady: „wszystko, co może mieć miejsce, jest uprawomocnione przez fakt, że się zdarza”. Ostrzeżeni, iż przywołany tu typ bełkotu może spowodować uszkodzenie mózgu, bowiem „rozum nie może go pomyśleć inaczej, jak w stuporze i osłupieniu” (Georgio Agemben), sprawę będziemy mogli prawomocnie skwitować: ot, po prostu: ZDARZYŁO SIĘ I JUŻ. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

6

Zagrożona tożsamość W okresie żałoby narodowej, po 1863 r., upowszechnił się w Siemianowicach symbol tragedii narodu, niewoli i męczeństwa, braterstwa z cierpiącymi za sprawę narodową i jednocześnie niezłomnej wiary w zwycięstwo – Zmartwychwstanie Ojczyzny. Był on wyrazem patriotycznej postawy, gotowości do walki o jej wyzwolenie. Do rangi tego symbolu urósł znak w formie korony cierniowej z krzyżem i kotwicą. Z tego okresu zachował się egzemplarz książki Katolik w modlitwie i śpiewnik, którego zewnętrzną, tłoczoną okładzinę zdobiła korona cierniowa z krzyżem i kotwicą, a wewnętrzną stronę napis: „Franz Pandera przyjął św. sakrament małżeństwa dnia 18 sierpnia w Michałkowicach”. Tego typu druki, znajdujące licznych czytelników, kształtowały postawy i nastroje pokolenia 1863 r. i przygotowywały na Śląsku grunt dla polskiej książki i działa-

KURIER·ŚL ĄSKI Biedermanna, Gehla i Zollnera wielobranżowy Związek Zawodowy Niemieckich Robotników Fabrycznych i Rzemieślników (Gewerkevereine der Deutschen Fabrik und Handarbeiter) skupiał 169 siemianowickich hutników, którzy wkrótce założyli filię związku w Rozdzieniu. Niebawem, w listopadzie 1870 r., powstała w Siemianowicach komórka drugiej organizacji – ogólnoniemieckiego Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Maszynowego i Metalowego (Gewerkevereine der Deutschen Maschinenbau-und Metallarbeiter), zrzeszająca około 30 robotników. Obie organizacje miały ściśle określone cele i zadania.

Tragiczny w naszych dziejach okres zrywów powstańczych i klęsk – powstania kościuszkowskie, listopadowe i styczniowe – okres prześladowań wszelkich przejawów polskości, więzień, zesłań na katorgę (np. losy Józefa Dembińskiego i siemianowickiego czeladnika Emanuela Jasika) – zaznacza się również rozwojem symboliki Polski walczącej.

Siemianowice i siemianowiczanie w powstaniach śląskich

Walka o narodowy charakter ruchu związkowego Tymczasem od samego początku na Górnym Śląsku rozpoczęła się walka o charakter polityczny i narodowy ruchu związkowego. Władze pruskie bardzo szybko zorientowały się, iż ruch „hirsch-dunckerowski” może być tamą dla alternatywnego socjalizmu, a może i nawet polskich aspiracji narodowych. Dały więc ciche przyzwolenie na rozwijanie agitacji i popularyzację tej formy organizacji związkowych. 22 stycznia 1872 r. do Siemianowic przybył na spotkanie z robotnikami dr Maks Hirsch. W oficjalnym wystąpieniu potępił on działalność socjaldemokratów i wezwał robotników do zaniechania strajków na rzecz negocjacji z pracodawcami, głosząc równocześnie hasła solidaryzmu społecznego.

(II)

Zdzisław Janeczek co z kolei dało podstawę do utworzenia Ostmarkenvereinu. Duże zasługi dla rozwoju tych stowarzyszeń położył ich honorowy prezes, generalny dyrektor Zjednoczonych Hut Królewskiej i Laura, tajny radca Ewald Hilger (1859– 1934), który konsekwentnie zmierzał do nadania gminie Huta Laura statusu osady zdominowanej przez żywioł niemiecki. Wspomagali go m.in. dyrektorzy Maks Fitzner i Ernst Gelhorn oraz sekretarz huty Kasch. Dzięki ich wysiłkom siemianowicki Kriegerverien w 1902 r. liczył 615 członków, z których

Godło II Rzeszy – Cesarstwa Niemiec­ kiego

czy społeczno-politycznych w drugiej połowie XIX w. i na początku XX w. Na Górnym Śląsku na problemy narodowościowe i religijne nałożyły się też ostre podziały społeczne. Ich wyrazem w drugiej połowie XIX w. były liczne strajki górników i hutników. Już w 1859 r. doszło do zaburzeń ulicznych w Wełnowcu na tle gwałtownego wzrostu cen. W zajściach uczestniczyli zarówno hutnicy, jak i górnicy okolicznych kopalń. W powiecie bytomskim zakłócony porządek przywrócili wez­

Wersal, sala lustrzana. 18 I 1871 r., pro­ klamowanie Cesarstwa Niemieckiego

wani przez starostę kirasjerzy. Wydarzenia te przyciągały uwagę rodaków z innych dzielnic. Autor Starej baśni interesował się Śląskiem i publikował na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Nieprzypadkowo za szczególnie groźną dla interesów narodowych Polaków uważał Józef Ignacy Kraszewski politykę Niemców, gdyż miała ona charakter systematyczny. Jego zdaniem prześladowania zaborcy pruskiego uderzały we wszystkie dziedziny życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego: „Gdy stosunek z Rosją, z natury obu czynników, jest prowizoryjny i wyczekujący, z Niemcami stanowczo się przedstawia jako walka o życie i śmierć. Tu nie ma i być nie może mowy o żadnym przymierzu – przestrzegał J.I. Kraszewski – […]. Zbrojniej więc tu należy stać, niż gdzie indziej, bo noc i dzień trwa bitwa, a nie ma sfery życia, w którą by się nie przeniosła – w gospodarstwie, handlu, przemyśle, nauce, w szkole, wojować musimy nawet w kościele. Każde ustępstwo tu groźne, bo zostanie natychmiast wyzyskane”. Na Górnym Śląsku szczególnie ważkim czynnikiem, oprócz języka oraz płac i długości dnia pracy, była kwestia związków zawodowych. Jak wiadomo, po zniesieniu 12 czerwca 1869 r. ograniczeń w tworzeniu związków rzemieślniczych i robotniczych, zaczęły najpierw powstawać związki lasslle`owskie, a wkrótce potem także „hirsch-dunckerowskie” (zwane tak od nazwisk Ferdynanda Lassalle`a i Maksa Hirscha oraz Franza Dunckera). Na Górnym Śląsku pierwsze oddziały tego związku powstały m.in. w hucie „Król” w Chorzowie i przy hucie „Laura” w Siemianowicach. Już w sierpniu 1869 r. zorganizowany przez Greinerta,

Bismarck w towarzystwie pokonanego Napoleona III

Hirsch był przekonany o możliwości pogodzenia robotników i właścicieli zakładów. Jako pozytywny przykład współpracy podawał tworzenie konsumów fabrycznych. Przemówieniem tym zjednał sobie przychylność Wilhelma Fitznera, który zaproponował, aby mowę przetłumaczyć na język polski i wydać drukiem w celu popularyzacji idei wśród robotników. Inaczej na całą akcję zapatrywał się Karol Miarka. Już w 1869 r. w piśmie „Katolik” przestrzegał śląskich górników i hutników przed agitacją „hirsch-dunckerowców”. Napisał na ten temat specjalną broszurę pt. Przyjaciel górników, a następnie założył w Królewskiej Hucie Kasyno Katolickie, by skuteczniej oddziaływać na okolicznych robotników. Stanowiło ono konkurencję dla zakładanych przez władze czytelni tzw. Leservereine`ów. Obecność dr. Maksa Hirscha w Katowicach i Siemianowicach „Katolik” skomentował krótko i dosadnie: „Dowiadujemy się, że partia Hirscha-Dunckera w tych dniach wysyła mnóstwo apostołów do Szląska, aby poczciwy lud złapać do swoich sideł. Wara od nas berlińscy kusiciele”. Karol Miarka mógł liczyć na oddźwięk swych apeli wśród tutejszych robotników katolickiego wyznania, z których większość, nieufna wobec przeważnie protestanckich na tym terenie Niemców, nie była podatna na agitację liberalnie nastawionych „hirsch-dunckerowców”. W 1902 r. komórka „hirsch-dunckerowskiego” Niemieckiego Związku Robotników Przemysłu Maszynowego i Metalowego liczyła 90 członków.

Rola niemieckiej elity przemysłowej Napływowy personel inżynieryjno-administracyjny kopalń i hut, jak wszędzie, tak i w Siemianowicach oraz Michałkowicach i Bytkowie był narzędziem polityki germanizacyjnej. Donnersmarckowie, Rheinbabenowie i książęta Hohenlohe za pośrednictwem swych administratorów i dyrektorów starali się wciągnąć miejscową ludność w orbitę wpływów zakładanych w tym celu niemieckich organizacji, nie tylko o charakterze związkowym. Po wojnie francusko-pruskiej 27 lipca 1873 r., z inicjatywy byłego urzędnika hutniczego i oficera Paula, powołano do życia Kriegervereiny (Związki Wojackie),

84 odbywało służbę wojskową. Siemianowicki nadradca (Oberbergrath) E. Hilger był jedną z najważniejszych osobistości w powiecie. Należał do nowej niemieckiej elity przemysłowej i miał bardzo silną pozycję w regionie, m.in. łączyły go więzy z Juliusem Hochgesandem, dyrektorem huty Donnersmarck w Zabrzu. Wspólnie toczyli spór z landratem zabrskim dr. Alfredem Schechem. W 1895 r. gazeta „Ratiborer Anzeiger” opublikowała artykuł, w którym landrat został oskarżony o defraudację publicznych

umeblowane gościnne pokoje z ładną łazienką, na lewo za dużą sienią kuchnia – skąd windą szły potrawy do kredensu i jadalni na piętrze, spiżarnie, pralnia, prasowalnia, wszystko ogromnych rozmiarów. Z hallu wspaniałe schody wiodły do przedpokoju i salonów na piętrze. Na prawo od środkowego, największego, o ładnym zaokrąglonym kształcie salonu szła amfilada komnat wchodzących w boczne skrzydło; na lewo dwa duże pokoje służyły widocznie za sypialnie, bo sąsiadowały z łazienką. Druga amfilada mniejszych pokoi; gabinet i sypialnie, wszystkie z bieżącą zimną i ciepłą wodą – ciągnęła się od strony ogrodu, zaś wszystkie łukowate okna salonów wychodziły na dziedziniec. Za Hilgera, który śladem Donnersmarcków wyprawiał wielkie polowania i bale, z ostatniej komnaty na piętrze wiodły w dół schody do dwóch sal w bocznym skrzydle, balowej i jadalnej, obie o niezwykłych rozmiarach, a zwłaszcza wysokości, bo jak parter i piętro łącznie”. Przed pałac Ewald Hilger zwyczajowo zajeżdżał powozem zaprzężonym w czwórkę koni. Z zamiłowaniem oddawał się pasji łowieckiej i polowaniom na bażanty. Uwielbiał swych gości zwozić i odwozić nadzwyczajnymi pociągami i „królować” na zamku siemianowickim. Założone przez Wojciecha Korfantego pismo „Górnoślązak” tytułuje Ewalda Hilgera „Wszechpotężnym władcą Król.- i Laurahuty” i tak charakteryzuje jego osobowość: „Generalny dyrektor Królewskiej i Laurahuty jest wzorem autokraty, czyli samodzierżcy kapitalistycznego. Chce mieć wolę nieograniczoną, szczególnie co do robotników, których uważa wciąż za »swoich«. Innym osobom nie wolno się

E. Hilgera „okazały się tak wielkimi” – jak informował czytelników „Górnoślązak” – że kilka lat jego rządów starczyło na to, aby zyski Laura- i Królewskiej Huty spadły nieomal do zera. Zestawienie dywidend, wypłacanych przez Laura- i Królewską Hutę od r. 1896/97 najlepiej uwypuklało gospodarkę E. Hilgera. Dywidenda tego przedsiębiorstwa wynosiła: w roku 1896/97 = 10% w roku 1897/98 = 13%% w roku 1898/99 = 15% w roku 1899/1900 = 16%

»królik« na zamku siemianowickim uważa za swoich”. W ramach akcji wynaradawiającej w końcu XIX w. w rejonie siemianowickim z inicjatywy E. Hilgera i jego otoczenia powstało wiele organizacji religijnych, sportowych, spółdzielczych, kulturalno-oświatowych, takich jak: Vaterlandischen Frauenverein (12 stycznia 1886 r.), Israelitischen Jungfrauenverein (2 września 1891 r.), Kaufmannischer Kreisverein Union (1886 r.), Kreditge-

Karykatura pt. Modus vivendi

Bismarck – skuteczny polityk

w roku 1900/01 = 14% w roku 1901/02 = 10% w roku 1902/03 = 11%’ w roku 1903/04 = 11% w roku 1904/05 = 10% w roku 1905/06 = 12% w roku 1906/07 = 12% w roku 1907/08 == 10% w roku 1908/09 = 4% w roku 1909/10 = 4% Hilger, karmiąc swą próżność i ambicje, rezydował w pałacu siemianowickiej linii Donnersmarcków i podawał do publicznej wiadomości różne rozpo-

nossenschaft der Haus- und Grundbesitzer (1 stycznia 1899 r.), Ewangelischer Männer- und Junglisverein (18 stycznia 1891 r.), Pestalozziverein (27 stycznia 1873 r.), Turnverein (1860 r.), St. Vincenz­verein (1890 r.), „Volksverein für das katho­lische Deutsch­land” (13 kwietnia 1902 r.) i Lehrerverein (1870 r.). Organizacje te korzystały z materialnego wsparcia miejscowych fabrykantów i, dysponując znacznymi funduszami, starały się opanować wszelkie dziedziny życia społecznego. Wzrost liczby członków zapewniała także presja ze strony pracodawców, którzy w polityce zatrudnienia popierali przede wszystkim kandydatów mogących wykazać się przynależnością do organizacji niemieckich. Opornych karano grzywnami, więzieniem lub zmuszano do wyjazdu w głąb Rzeszy, gdzie oferowano im dobrze płatną pracę. Polityka ta była uzupełnieniem i kontynuacją kulturkampfu, który wykluczył już język polski ze szkół elementarnych. Jedynie w nauczaniu religii mógł on jeszcze pełnić funkcję pomocniczą. W tej sytuacji część katolickiego duchowieństwa podjęła się szerszej akcji społecznej. Nieprzypadkowo jedną z pierwszych organizacji narodowych na terenie Siemianowic było Katolickie Towarzystwo Czeladników, zrzeszające od listopada 1866 r. polskich robotników i rzemieślników, oraz inspirowane przez Karola Miarkę Kasyno Katolickie.

Otto Bismarck gra w szachy z Piusem IX. Współczesna karykatura niemiecka z podpisem: „Szach pod adresem papieża zagraża przyszłości Kościoła Katolickiego w Cesarstwie Niemieckim”

pieniędzy, które wydał na budowę mieszkania dla siebie. W zatarg personalny został wciągnięty prezydent Rejencji Opolskiej Max von Pohl i jego następca Ernst Holtz. E. Hilger, wykorzystując kłopoty adwersarza, wyzwał landrata na pojedynek. Sprawą zainteresował się nawet świerklaniecki książę Guido Henckel von Donnersmarck. Ostatecznym rozwiązaniem konfliktu było przeniesienie A. Schechego do Rejencji Poczdamskiej. Ewald Hilger żył i mieszkał jak udzielny władca. Rezydował w dawnej siedzibie katolickiej linii hrabiów Henckel von Donnersmarcków. Jego „apartament w głównym skrzydle był książęcy: wielki hall na dole z bardzo pięknym kominkiem, obok szatnia dla setek gości chyba, na prawo dobrze

u niego w stosunki robotnicze mieszać, bo wystarczy, że on rozkazuje, a wszyscy muszą go słuchać. Hołdując takim zasadom i poglądom przedpotopowym na stosunki społeczne, szczególnie robotnicze, p. Hilger nienawidzi przede wszystkim organizacje robotnicze, w pierwszym rzędzie ich przywódców i sekretarzy”. Redakcja „Górnoślązaka” podawała do powszechnej wiadomości, ironizując, ukazy „cara laurahuckicgo, miłościwie panującego dziesiątkom tysięcy robotników Królewskiej Huty, Laurahuty, piecy martynowskich w Sosnowcu, huty Katarzyny tamże, oraz licznych kopalń węgla na Górnym Śląsku do tego towarzystwa należących”. Jego decyzje z ekonomicznego punktu widzenia jednak nie zawsze były korzystne. Zdolności menedżerskie

rządzenia, jak to z 12 lutego 1911 r., iż „nie powinno się wdawać pod żadnym warunkiem w stosunki z organizacjami robotniczymi”. Dotyczyło to w szczególności polskich towarzystw. „Jak rozkazuje p. Ewald Hilger i sądzi, że bieg i rozwój stosunków zatrzyma w Laura- i Królewskiej Hucie, jak ów olbrzym z baśni, który pragnął wstrzymać bieg ziemi – pisała górnośląska gazeta. – Środki używane w tym celu przez niego, do celu go nie doprowadzą, bo mimo jego corocznych przemówień przeciw organizacjom robotniczym, mimo jego patriotycznych towarzystw śpiewu, do których napędza robotników, organizacje robotnicze zdobywały grunt nawet w jego królestwie. W samej Laurahucie i okolicy Zjednoczenie Zawodowe Polskie ma już przeszło tysiąc górników, których

Walka o kulturę Nasilająca się polityka kulturkampfu sprzyjała zaognianiu się politycznej atmosfery. Najpierw w 1872 r. władze zlikwidowały Kasyno Katolickie, później przystąpiły do prześladowań księży nauczających języka polskiego. W trakcie przygotowań do spowiedzi i Pierwszej Komunii Świętej organizowano skrócone kursy czytania po polsku, przy czym za podręcznik służył polski katechizm. Miało to doniosłe skutki, gdyż czyniło ludność polską podatniejszą na wpływy Kościoła, a co za tym idzie, na wpływy Centrum – partii zwalczającej socjalistów i przeciwstawiającej się polityce kanclerza Otto Bismarcka. Patronat nad ruchem wychowania domowego dzieci starało się sprawować czasopismo „Monika”, będące dodatkiem do „Katolika”. Apelowało ono do polskich matek, by uczyły swoje dzieci


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI po polsku religii i czytania, bo skoro „zaginie na Górnym Śląsku umiejętność czytania po polsku, wtenczas nastąpi smutny czas dla ludu, stracą się z ludu obyczaje starodawne i pastorałki, a polski lud sam sobie będzie obcym”. Odpowiedzią na pruskie szykany polskiej mowy były słowa kierowane nie tylko do Boga: Bo ojciec, matka mimo pogromu, Uczyć nas będą w rodzinnym domu, Że Ty o słowo ojczyste dbasz, Boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz. Mimo trudności piętrzonych przez pruską administrację oraz tendencji germanizacyjnych, wzrastało zainteresowanie polską książką i prądami słowianofilskimi. Uwagę Korfantowego „Górnoślązaka” przyciągał także zmysł gospodarności Wielkopolan, wyrażający się w haśle „Swój do swego”, wzywającym do popierania polskiego handlu i rzemiosła. Artykułowało ono opór wobec pruskiej administracji, dążącej do germanizacji ludności m.in. przez popieranie niemieckich przedsiębiorców i towarów.

przekroczenie ustawy z 1 maja 1873 r. w 6 przypadkach na 63 talary lub 13 dni więzienia. Innym razem skazano go na karę 50 talarów lub 35 dni więzienia, następnie na 40 talarów albo 14 dni. W czwartym procesie sąd wymierzył ks. Ganczarskiemu 25 talarów grzywny lub 15 dni aresztu, w piątym 80 talarów lub 30 dni pozbawienia wolności, w szóstym 20 talarów lub 7 dni aresztu. Łącznie ksiądz Ganczarski odsiedział 62 dni w bytomskim więzieniu (1874 r.). 80 talarów na uiszczenie grzywny z piątego procesu zebrali członkowie byłego siemianowickiego Kasyna Katolickiego. Byłoby tych kar, nałożonych na ks. W. Ganczarskiego i ks. H. Stabika, znacznie więcej, gdyby nie ostrzeżenia o grożących policyjnych kontrolach, jakie nadsyłała na plebanię żona komisarza, będąca gorliwą katoliczką. 8 kwietnia 1874 r. w Siemianowicach doszło do poważnych rozruchów na tle ingerencji władz świeckich w życie religijne i narodowe miejscowej ludności. Wywołał je komisarz Opitz,

oraz grupę parafian. Wszystkich zatrzymanych przewieziono do więzienia bytomskiego, którego bramy oblegały tłumy robotników solidaryzujących się z obrońcami polskiej mowy i religii katolickiej. W dwu procesach za uczestnictwo w zamieszkach wydano wyroki; m.in. skazano kilkoro dzieci na 2–6 tygodni aresztu. Spośród dorosłych 1 osobę osądzono na 2 lata więzienia, 5 osób na 9 miesięcy, 2 osoby na 6 miesięcy; 1 osoba otrzymała wyrok 1 miesiąca, a inną skazano na tydzień aresztu. Proboszcza Hugona Stabika osądzono na 6 tygodni pozbawienia wolności, a ks. Wiktora Ganczarskiego zwolniono po miesięcznym śledztwie. W 1875 r. nadal było niespokojnie. Powodem zaburzeń, do których doszło w maju, stała się plotka o przepisywaniu dzieci na starokatolicyzm. Do rozpędzania zbiegowisk i przeciwdziałania zabieraniu dzieci ze szkół użyto ponownie policji i wojska. Sytuacja w powiatach bytomskim i katowickim była tak napięta, że prezydent rejencji opolskiej 17 maja 1875 r. zwrócił się do ludności z apelem w języku polskim i niemieckim, nawołując do rozwagi i spokoju. Po rozwiązaniu Kasyna Katolickiego i Katolickiego Towarzystwa Czeladników, w 1881 r. z inicjatywy Piotra Kołodzieja powstał Związek Chrześcijańsko-Ludowy, potocznie zwany „kółkiem”. W 1883 r. P. Kołodziej został jego prezesem. W tym okresie rozwijało się polskie czytelnictwo i ludowy teatr amatorski. Niestety na przełomie lat 1886/1887 Związek Chrześcijańsko-Ludowy w Siemianowicach musiał zaprzestać swej działalności. W tym czasie działała już jednak inna organizacja polska – założone w 1885 r. przez ks. Jana Baptystę Kubotha Towarzystwo Młodzieży pod Opieką św. Alojzego. Stowarzyszenie to do 1892 r. nie przejawiało żywszej działalności, ograniczając się jedynie do nabożeństw kościelnych. Być może częściowo odpowiedzialnym był za to ks. proboszcz Andrzej Świder, który nie wykazywał zbytniego zrozumienia dla spraw narodowych. Dopiero przyjazd ks. Jana Kapicy przyczynił się do reaktywowania 11 grudnia 1892 r. „uśpionego” Towarzystwa Alojzjanów. W krótkim czasie liczyło ono 650 członków. Jednym z nich był Wojciech Korfanty, częsty gość spotkań organizacyjnych w Sali Schwetera („Pod Dwiema Lipami”). Niedzielne zebrania gromadziły tutaj tłumy ludzi, których nie mogły pomieścić mury. Stali oni na zewnątrz i słuchali wykładów prezesa ks. Jana Kapicy, przeplatanych polskimi pieśniami i muzyką chłopskiej kapeli. Swoje sztuki grywały także teatry amatorskie Piotra Kołodzieja, a na zakończenie zwykle opowiadano żarty, tzw. wice śląskie. Latem często spotykano się również w ogrodzie „Pszczelnik”. Od czasów Antoniego i Hugona Stabików ks. Jan Kapica stał się najpopularniejszym w okolicy kapłanem.

W żywej mam pamięci jego działalność w towarzystwach parafialnych, gdzie nie tylko uczył, wykładał i czytał dzieła literatury, ale i pielęgnował pieśń polską, sam będąc dobrym śpiewakiem”. Działalność ks. Jana Kapicy nie pozostała niezauważona. 6 maja 1894 r. parafię pw. Św. Krzyża w Siemianowicach odwiedził kardynał Georg Kopp, który nie tylko podziwiał kunszt oratorski wiceprezesa Piotra Kołodzieja, ale i umiejętności chóru, złożonego wyłącznie z członków Towarzystwa Alojzjanów. Wizyta metropolity wrocławskiego stała się okazją do protestów ze strony niemieckich urzędników gminy Huta Laura, którzy oskarżyli ks. J. Kapicę o powstrzymywanie procesów germanizacyjnych oraz pielęgnację tradycji i języka polskiego. Jak pisał W. Korfanty: „mściwa ręka pruska go dosięgła”. W 1894 r. ks. J. Kapicę przeniesiono „na piaski Brandenburgii” do Berlina, co o mało nie stało się powodem „rewolucji parafialnej”, gdyż siemianowiczanie nie chcieli się pogodzić z taką decyzją władz kościelnych. W następnym roku usunięto Wojciecha Korfantego z katowickiego gimnazjum za uczestnictwo w zebraniach polskiego „kółka”. W sierpniu 1897 r., na mocy rozporządzenia kardynała Geor­ ga Koppa, rozwiązano Towarzystwo Alojzjanów. Wkrótce w Siemianowicach powstało w to miejsce Towarzystwo Katolickich Mężów i Młodzieńców. Charakter oświatowy miało także założone w 1891 r. Siemianowickie Towarzystwo Przemysłowców i Robotników, zrzeszające drobnych wytwórców, rzemieślników i pracowników zakładów przemysłowych.

Żywoty świętych polskich ks. Piotra Skargi, wyd. z 1615 r. Dzieło odegrało szczególną rolę w kształtowaniu świadomości narodowej Górnoślązaków

Żywoty świętych polskich, edycja współ­ czesna W. Korfantemu

W Siemianowicach w tym trudnym okresie na straży polskości stali ks. proboszcz Hugon Stabik, a od 1873 r. wikary, ks. Wiktor Ganczarski (mianowany z pominięciem pruskiej ustawy z 11 maja 1873 r. O wykształceniu i ustanawianiu osób duchownych). Otrzymał on zakaz wykonywania funkcji kapłańskich, z wyjątkiem odprawiania cichej Mszy św., trzymano więc wikarego Ganczarskiego jako tzw. księdza majowego, pod nadzorem policji. Ewangelicki komisarz Opitz zorganizował cały system inwigilacyjny, angażując w swe działania nawet kobiety-denuncjatorki. Poczynania swoje porównywał do polowania na dziką bestię – „Schwarzwildjagd”. Z inicjatywy komisarza Opitza wytaczano ks. Ganczarskiemu kolejne procesy; m.in. zapadł wyrok za

Ludzie spontanicznie pisali do kurii biskupiej z podziękowaniami za przysłanie tak wspaniałego duszpasterza. W 1893 r. w oficynie Józefa Pramora wydrukowano ustawy Towarzystwa Św. Alojzego, a na wniosek wiceprezesa Piotra Kołodzieja Zbiorek najużywańszych piosenek. Skarbnik Alojzjanów, Stanisław Polak, na polecenie prezesa układał wiersze i okolicznościowe pieśni. Tak m.in. powstała w Siemianowicach parafraza mickiewiczowskiej pieśni filaretów Hej, użyjmy żywota. Współpraca z ks. Janem Kapicą i jego osobowość wywarły silne piętno na Wojciechu Korfantym. Już po śmierci tego wybitnego kapłana pisał: „Pamiętam, jako uczeń gimnazjalny obchodziłem z tym młodym wikarym domy i przekonywaliśmy kupców i właścicieli kamienic, że powinni używać tylko polskich napisów na godłach.

Karol Godula (1781–1848), wybitny Górnoślązak, przemysłowiec zasłużo­ ny dla gospodarczego rozwoju Górne­ go Śląska, lekceważony przez Prusa­ ków. Czytywał pisma Piotra Skargi, a w biblioteczce zakładowej posiadał kilkadziesiąt egzemplarzy Żywotów świętych polskich, które pożyczał swo­ im robotnikom

Z lewej: Karol Miarka, wydawca „Katolika”. Przeciwstawiał się polityce kulturkampfu i germanizacji, za co był prześladowany i kilkakrotnie więziony. W ciągu 10 lat wyto­ czono mu 16 procesów. Z prawej: Paul Ludwik Falk. Poniżej: winieta pisma „Katolik”

usiłując stwierdzić, kto i w jakim języku prowadzi katechezę. Próba dostania się policjantów do zamkniętego kościoła (wspinali się po murach pod okna), odbieranie dzieciom katechizmów i uprowadzenie dziecka w celu przesłuchania sprowokowały atak uczniów na posterunek policji, który obrzucono kamieniami. Następnie do akcji włączyli się wracający z pracy górnicy. Zrobiło się zbiegowisko; stojący pod kościołem żandarmi zagrozili użyciem broni. Mimo wezwań ks. Hugona Stabika, aby zebrani rozeszli się do domów, tłum gęstniał. Wreszcie pobito jednego z żandarmów, pozostali musieli ratować się ucieczką. Pod wieczór w Siemianowicach zjawił się oddział złożony z 40 piechurów i 20 ułanów. Następnego dnia aresztowano księży H. Stabika i W. Ganczarskiego

Zakończenie Jednym z filarów kulturkampfu (wśród którego ofiar znaleźli się m.in. siemianowiczanie) obok kanclerza O. Bis­ marcka był Paul Ludwig Adalbert Falk (1827–1900), pruski minister edukacji, współodpowiedzialny za walkę z katolickim Kościołem i mową ojczystą Polaków. Był jednym z „ojców” ustaw majowych z 1873 r. Za jego sprawą do walki z Kościołem władze państwowe zaangażowały ogromny aparat policyjny i biurokratyczny. Falk wierzył, że represjami jest w stanie nie tylko osłabić siłę moralną Kościoła, ale przede wszystkim go zniszczyć. Tymczasem Kościół na Górnym Śląsku, który „poniósł wśród wszystkich pięciu diecezji należących do Prus największe straty, wyszedł z tej ciężkiej batalii osłabiony, ale nie pokonany”. Falk jako zwolennik antykościelnego ustawodawstwa państwowego nie spodziewał się, że przyczyni się ono do zwarcia szeregów katolickich i wielkiej aktywności Górnoślązaków w walce o swoje prawa religijne i polski język. Okazał się postacią pozbawioną politycznej wyobraźni. „Jego błyskotliwa kariera została unicestwiona przez pewność poczynań

na drodze ustawodawczej i uczyniła go politycznym bankrutem”. W swoich wspomnieniach kanclerz O. Bismarck utrzymywał, że powodem wszczęcia kulturkampfu były idee tolerancji oraz zachowania „czystości” kultury niemieckiej. W tym celu w szkolnictwie zastąpił księży nauczających po polsku niemieckimi „pedagogami”, będącymi narzędziem germanizacji. Później przyjął wersję, że główną przyczyną wywołania „wojny kulturowej” była chęć zahamowania wpływów papiestwa i agitacji polskich księży wśród mieszkańców Poznańskiego, Śląska i Prus Zachodnich.

Gmach Muzeum Śląskiego w budowie – lata 30 XX w. Eksponowało m.in. pamiątki dotyczące powstań śląskich i rodzimej kultury Górnoślązaków. Zniszczone przez Niemców po wrześniu 1939 r.

W 1894 r. w Poznaniu powołano do życia Hakatę, przemianowaną na „Deutscher Ostmarkenverein” –– „polskie przekleństwo”, stowarzyszenie na rzecz propagowania niemieckości we wschodnich marchiach. Do grona założycieli należeli: Ferdynand von Hansemann, właściciela dworu, Hermann Kennemann, ekonomista, oraz Heinrich von Tiedemann, właściciel ziemski. Przed powstaniem stowarzyszenia 1700 niemieckich mieszkańców Poznania odbyło „pielgrzymkę” do Warzyna, do rezydencji O. Bismarcka, pod którego patronatem miały być realizowane cele stowarzyszenia. O. Bismarck wygłosił do nich godzinne przemówienie. Jedną z pierwszych inicjatyw organizacji miało być wzniesienie w Poznaniu pomnika „żelaznego kanclerza”, który miał stać się symbolem niemieckości tych ziem. W ramach tak pojmowanej polityki zniemczono między innymi liczne nazwy miejscowości na wschodzie Rzeszy Niemieckiej. „Niemcy na front!” – takie było motto zawołania wyborczego stowarzyszenia w 1907 r. „Naprzeciwko Ciebie jest najbardziej niebezpieczny, zawzięty i fanatyczny wróg niemieckiej natury, niemieckiego honoru i niemieckiej reputacji na świecie: Polska”. W 1913 r. towarzystwo zrzeszało ponad 50 tys. Niemców, głównie nauczycieli, profesorów, przedsiębiorców i kadrę kierowniczą, a później księży, którzy za

kulturkampf wiązał się z zaostrzeniem germanizacji (głównie po 1878 r.). Doprowadziło to w konsekwencji do wzmocnienia polskiego ruchu narodowego i odrodzenia polskości na Górnym Śląsku. 20 kwietnia 1873 r. w Sadzawce, dzielnicy Siemianowic, urodził się i dorastał – w oparach kulturkampfu – Wojciech Korfanty, Polski Komisarz Plebiscytowy i dyktator III powstania śląskiego. Jak wspominał po latach, rodzicielka nauczyła go patriotyzmu i sztuki czytania na staropolskim arcydziele literatury, jakim były Żywoty polskich świętych pióra ks. Piotra Skargi. Ich dopełnieniem były Kazania sejmowe, a w szczególności Kazanie o miłości ojczyzny, która to konieczność wynikała z nakazu Boga, który zaleca umiłowanie rodziców: „Jako namilejszej matki swej miłować i onej czcić nie macie, która was urodziła i wychowała, nadała, wyniosła? Bóg matkę czcić rozkazał. Przeklęty, kto zasmuca matkę swoją. A która jest pierwsza i zasłużeńsza matka jako Ojczyzna, od której imię macie i wszytko, co macie, od niej jest?” Kaznodzieja za wzór stawiał pogańskich Rzymian, którzy, kierując się cnotami i rozumem, krajowi służyli ofiarnie. Tym bardziej Ojczyznę powinni miłować chrześcijanie, zgodnie ze wskazaniem Przedwiecznego Boga. Dzięki tej lekturze dla wielu Górnoślązaków Polska stała się ich Matką i to była ich odpowiedź na kulturkampf.

Kazania Skargi: Kazanie o miłości ku ojczyźnie to drugie z Kazań sejmowych Piotra Skargi. Mówi o pierwszej z chorób, jakie trawią Rzeczpospolitą – „nieżyczliwości ku Ojczyźnie”

czytanie polskich gazet i książek nie dawali rozgrzeszenia, a Wojciechowi Korfantemu odmówili pobłogosławienia sakramentu małżeństwa. Strukturalnie odpowiadało to przynależności do ideologicznie pokrewnego Związku Panniemieckiego, którego głównym celem było: „rozbudzanie świadomości patriotycznej w ojczyźnie i zwalczanie wszelkich kierunków sprzecznych z rozwojem narodowym” oraz zohydzanie wszystkiego co polskie. Ekspozytury Hakaty i jej sympatycy, od Poznania po Bytom i Opole, rozwijali idee uzasadniające konieczność „pracy kulturowej” na Wschodzie. Grunt dla nich stanowiło wyobrażenie pruskiej wyższości, mit kulturtregerstwa. Na ziemiach polskich zaboru pruskiego, także na Górnym Śląsku,

Z kolei przykładem zasady kontynuacji były działania Niemców w okresie drugiej wojny światowej. Galeria Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych przy pl. Małachowskiego została przemianowana na Haus der deutschen Kultur, a na potrzeby Wehrmachtu przeznaczono budynki Muzeum Narodowego, Uniwersytetu Warszawskiego i pałacu w Wilanowie. W gmachu Muzeum Wojska umieszczono magazyny Waffen SS. W Katowicach w latach 1941–1944 zburzono Muzeum Śląskie, wzniesione przez wojewodę Michała Grażyńskiego – najnowocześniejszy gmach muzealny w Europie. K Źródła materiału ikonograficznego: Fot. Nr 1-12 i 16 –zbiory Bibl. Śląskiej w Katowicach; Fot. Nr 13 – zbiory Autora; Fot. nr 14 – zbiory Muzeum Miejskiego w Siemianowicach Śl.


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

8

W

roku 1736, gdy liczba ludności Śląska po gwałtownym załamaniu w wyniku wewnątrzniemieckiej wojny 30-letniej (1618–1648) zbliżyła się do ok. 1 800 000, nad Śląsk ponownie nadciągnęły z Niemiec „czarne chmury”: w latach 1740–1763 w wyniku agresywnej polityki króla Prus Fryderyka II przez Śląsk przetoczyły się trzy tzw. wojny śląskie między protestanckimi Prusami Hohenzollernów a katolicką Austrią Habsburgów. W ich wyniku Prusy dokonały pierwszego rozbioru Śląska: w tajnej umowie prusko-austriackiej, zawartej w Schnellendorfie 9 X 1741 r., Fryderyk II zadowolił się „Dolnym Śląskiem do rzeki Nysy, a na prawym brzegu Odry do rzeki Brynicy”. Według źródeł austriackich nikt na dworze w Wiedniu nie miał pojęcia, gdzie płynie owa Brynica. Jednak Prusacy wiedzieli: najpewniej dzięki sugestii jednego z kupców wrocławskiej rodziny Giesche,

KURIER·ŚL ĄSKI Gdy tylko ucichły działa wielkiej europejskiej wojny, na Śląsku wybuchła cała fala buntów, które historycy określają wręcz jako wielkie powstanie… chłopów śląskich. I nie mówimy tu o trzech powstaniach śląskich z lat 1919–1921, które zakwestionowały 180 lat kolonialnej eksploatacji niemieckiej Śląska, ale o latach, które tę okupację zaczynały…

Skutki wojen śląskich

Przemilczane, wielkie Powstanie Śląskie (I) Stanisław Orzeł tę symboliczną kwotę Ślązacy musieli mu zapewnić „opał zimą, gorącą wodę przez cały rok, łóżko z pościelą” zmienianą co dwa miesiące i ręczniki. Jeśli ktoś nie dostawał żołnierza na kwaterę – musiał płacić tzw. serwisowe, które wynosiło drugie 30% oprócz podatku

Władze pruskie powtarzanymi nakazami zamierzały zastąpić Niemcami nauczycieli-Polaków w miejscowościach z ludnością mówiącą po polsku. Usunięto kilkudziesięciu polskich nauczycieli, ale celu nie osiągnięto, bo zabrakło nauczycieli niemieckich. którzy od 1704 r. mieli wyłączny przywilej na eksport galmanu, czyli rudy cynku i ołowiu z Górnego Śląska, okolic Bytomia i Tarnowskich Gór. A tych surowców armia pruska potrzebowała bardzo do produkcji amunicji… Zapowiedzią stosunków, jakie miał narzucić ludności Śląska pruski zdobywca, był szlak szubienic między Dusznikami a Náchodem, gdzie co 300 m wisieli przy drodze chłopi śląscy, powieszeni przez Prusaków za to, że ośmielili się dotrzymać wierności cesarzowej Marii Teresie i walczyli w jej obronie o Śląsk pod panowaniem Habsburgów w ramach Korony Czeskiej. Działo się to w czerwcu 1742 r., gdy podpisywano traktat pokojowy między Austrią i Prusami. Nie przez przypadek też pierwsze decyzje administracyjne na okupowanym przez Prusaków Śląsku dotyczyły budowy dwóch nowych więzień: pierwszego w Brzegu, drugiego na dawnym zamku książęcym w Jaworze. Tak Fryderyk II realizował obietnicę z 1740 r., że chłopom na Śląsku przyniesie wolność… Na podbitym obszarze Prusacy zlikwidowali resztki samorządności księstw śląskich, co oznaczało kres pierwotnej autonomii Śląska. Jednak największą udręką jego mieszkańców pod okupacją pruską był przymusowy zaciąg do wojska. Po początkowym okresie ochronnym w latach 1742–1743 na pruskim Śląsku utworzono tzw. kantony rekrutacyjne dla 13 regimentów. Przykładowo, wiosną 1742 r. pruski feldmarszałek Schwerin żądał z samego tylko księstwa opolsko-raciborskiego dwóch tysięcy rekrutów. Do 1743 r. armię pruską powiększono w ten sposób o 18 tys. śląskich rekrutów. Dlatego przed pruskimi werbownikami ludzie zaczęli ze Śląska uciekać na Łużyce, w głąb Austrii albo do Polski. Na Ślązaków nałożono olbrzymie podatki: dwa i pół miliona talarów rocznie. Jak można było przeczytać w jednej z ulotek, krytykujących pruską okupację: „obecnie pod »słodkimi« rządami pruskiego króla musimy dawać na utrzymanie wojska pruskiego trzysta tysięcy florenów, co stanowi rocznie trzy miliony i sześćset tysięcy florenów, z czego my, Ślązacy, i nasz Śląsk nic nie mamy prócz nowych utrapień, utrudnień i poniżeń. I jeszcze głosi się, że każdy, kto nie zapłaci, traktowany będzie jak wróg. Mówi się, że owym wrogom Prusacy spalą dach nad głową i wypędzą z kraju. Z kraju, który jest ojczyzną każdego Ślązaka, z kraju Piastów chcą nas wypędzić, jeśli nie zapłacimy w terminie, jak od nas żądają”… Na co te podatki, a raczej kontrybucje? Odpowiedź jest prosta: pod panowaniem Habsburgów na posiadającym swój samorząd i sejm dzielnicowy Śląsku stacjonowało maksymalnie do 2000 żołnierzy cesarskich, a Prusy wprowadziły na jego podbitą część 35-tys. armię i narzuciły ludności śląskiej obowiązek jej utrzymania. Oznaczało to, że większość armii, poza załogami twierdz, kwaterowała w domach prywatnych. Wprawdzie król ze ściągniętych na Śląsku podatków płacił właścicielowi kwatery 8 groszy miesięcznie za żołnierza żonatego mieszkającego z żoną, ale za

narzuconego przez pruskiego fiskusa. Kto dawał kwaterę kawalerzyście – musiał utrzymywać również jego konie, co często kończyło się tak, że bydło gospodarza stało na zewnątrz niezależnie od pogody, a konie zżerały przeznaczoną dla niego paszę. Ponadto wojsko wymuszało na gospodarzach nie tylko gorącą wodę, ale i ciepłą strawę. Wielu Ślązaków zostało w ten sposób zrujnowanych, musieli sprzedawać meble, zrzekali się własności, zaprzestawali budowy nowych domów. Skutki tego rabunku Śląska pod panowaniem Fryderyka II spisał pruski inspektor Lautensack, sporządzający na rozkaz króla dokładny rejestr jego nowych, śląskich posiadłości: „Na prawym brzegu Odry, na polskiej stronie, położenie chłopa godne jest współczucia. Ci ludzie nie będą mogli w przyszłości zapłacić podatków. Znowu powiększyły się i tak już przerażająca liczba opuszczonych domów i porzuconych zagród na wsi, albowiem szlachta tutejsza sama jest biedna i nie jest w stanie udzielić poddanym realnej pomocy. (…) Miasteczko Toszek należące do hrabiego Kotulińskiego jest chyba najnędzniejszą mieściną na Górnym Śląsku. Stoi tu już dwadzieścia opuszczonych domów, a pozostałe są w takim stanie, że ci biedni ludzie podczas deszczu leżą w wodzie. Ale jest tu na stałe szwadron huzarów z pułku Hostiz, którym mieszczanie musieli udostępnić swoje stajnie, a ich własne bydło stoi pod gołym niebem, a niektórym wojsko wyprowadziło bydło za bramę miejską i rozpędziło. Jestem zdania, że z tym garnizonem trzeba szybko coś zrobić, inaczej mieszkańcy pomrą z głodu, bądź z rozpaczy uciekną do Polski. Tarnowskie Góry: ze względu na upadek górnictwa ludzie cierpią głód i uciekają do Polski. Stoi tu 61 opuszczonych domów. Bytom: należy do hrabiego Henkla, tylko 123 domy są zamieszkałe. Ludzie są bez wyjątku bardzo biedni i skarżą się na hrabiego. Stoją tu dwa szwadrony huzarów, na których mieszkańcy bardzo narzekają. Jeśli tak dalej pójdzie, miasto zginie. Gliwice: są mniejsze jak Bytom, kilkakrotnie spalone. Wybudowano tu byle jak 131 domów, a ponad sto nie zostało odbudowanych”… Oczywiście król Prus nie miał zamiaru uwierzyć w sprawozdanie inspektora. Nie brał też pod uwagę, że katastrofą gospodarczą, która – oprócz kwaterunków – przyczyniła się do upadku miast Górnego Śląska, było nałożenie wysokich barier celnych na granicy z Rzeczpospolitą. Jak można było przeczytać w cytowanej wyżej ulotce: bez handlu śląskiego z Polską „śląskie kupiectwo istnieć nie może. Przerwanie naszych odwiecznych więzów z Polską jest ze strony króla Prus najbrutalniejszym przedsięwzięciem, o jakim historia Śląska wie”.

Pierwsze bunty i pozory prochłopskiej polityki W roku 1746, który na skutek słabych zbiorów w poprzednim był kolejnym rokiem głodowym na Górnym Śląsku, po drugiej wojnie śląskiej zabrakło zboża na chleb. Pod wpływem

tej rozpaczliwej sytuacji doszło m.in. do buntu śląskich chłopów w podgłubczyckich Lewicach (1748 r.) i rok później – stłumionego buntu w Białej Prudnickiej. Kiedy doprowadziło to do ucieczek chłopów do Polski, król zainterweniował, doprowadzając do przymusowej sprzedaży kilku majątków ziemskich. W dobrach rybnickich wybuchł bunt chłopów w 1749 r. Jak przypomniał Oswald Stefan Popiołek (Bunty chłopskie na Górnym Śląsku do 1811 r., LSW, Warszawa 1954), władze pruskie, aby go stłumić, zakwaterowały „wojsko w każdej zagrodzie. Zrujnowało to chłopów zupełnie. Poza tym chciano ich ukarać. I tu zaczęły się kłopoty. Co dla udręczonych ludzi może być jeszcze karą? Ciężkie roboty? Taczki? Więzienie? Przecież od najmłodszych lat wykonują najcięższe roboty, nie było dnia, który by się nie równał taczkom i robotom przymusowym! Więzienie zaś o suchym chlebie i wodzie byłoby dla nich ulgą i polepszeniem bytu. Przecież i tak nic lepszego nie jedzą i ciężko przy tym pracują, a w więzieniu nie musieliby robić! Poprzestano więc na pobiciu ich”. Pod wrażeniem tych buntów władze pruskie ustawowo nakazały w 1749 r. właścicielom ziemskim ochronę chłopów, m.in. zakaz wykupywania przez właścicieli ziemskich ziemi chłopskiej, czyli tzw. rugowania chłopów, a co więcej – zwrot gruntów zagarniętych w ten sposób w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Ustawa jednak nie weszła w życie i już w 1750 r. bunty ogarnęły ponad 20 wsi w powiecie raciborskim. Równocześnie od 1751 r. okupacyjne władze pruskie powtarzanymi nakazami zamierzały zastąpić Niemcami nauczycieli-Polaków w miejscowościach z ludnością mówiącą po polsku. Usunięto kilkudziesięciu polskich nauczycieli, ale celu nie osiągnięto, bo zabrakło nauczycieli niemieckich chętnych do osiedlania się na Śląsku. Mimo że Śląsk poniósł w dwóch pruskich wojnach największe zniszczenia wojenne, „wielki” Fryderyk napisał w 1752 r., że „położenie chłopa na Śląsku jest dobre z wyjątkiem Górnego Śląska, gdzie jest chłopem pańszczyźnianym. Należałoby z biegiem czasu zadbać o to, by był wolny”. Pisał z zadowoleniem o ludności Górnego Śląska, że mimo „barbarzyńskiej nędzy”, która tam zapanowała, jego mieszkańcy, którzy – według jego słów – „z człowiekiem wspólną mieli tylko postać”, „mnożą się jak króliki”. W tym tzw. testamencie politycznym tak ocenił śląską szlachtę: „Ślązacy z Dolnego Śląska są porządnymi ludźmi; trochę nieokrzesani, ale to wina ich złego wychowania. Są próżni, lubią luksus, wydają pieniądze, cenią bardzo tytuły, a nienawidzą stałej pracy. Obca im jest dyscyplina i twardy wysiłek, jakich wymaga regulamin wojskowy. Górnoślązacy są tak samo próżni, ale inteligentniejsi. Tylko będąc katolikami nie są przywiązani do rządu pruskiego, do czego przyczynia się również fakt, że większość ich krewnych siedzi pod panowaniem austriackim”. A że „wielki” Fryderyk chciał mieć na Śląsku szlachtę według regulaminu wojskowego, obłożył sekwestrem majątki nieobecnych – czyli tych, którzy zapewne stanęli po

poddanymi, jaki uprawiali ci „panowie”. W odpowiedzi starosta bytomski potwierdził, że „panowie mają prawo sprzedać, przehandlować lub podarować swoich chłopów tak samo jak inne rzeczy”; mogli „swojego” chłopa zamknąć, zakuć w łańcuchy i zmuszać do dodatkowej pracy. Chłopi śląscy nie wiedzieli, że mają prawo poskarżyć się na swego pana. Zresztą do kogo, skoro urząd sędziego można było kupić, a panowie drobnymi dla nich prezentami: a to ustrzelonym jeleniem, a to dzikiem, dodatkowo „kupowali sobie” właściwy osąd chłopskiej skargi przez urzędników administracji królewskiej? Mitem jest bowiem rzekoma „nieprzekupność” urzędników pruskich. Powodów do pośredniczenia administracji pruskiej było mnóstwo, bo szlachta, która posiadała na pruskim Śląsku 70% własności ziemi, powiększała swoje folwarki kosztem ograniczania pastwisk i łąk, z których dotąd korzystali również chłopi. Nowi magnaci śląscy podnosili chłopom pańszczyznę i tzw. robocizny, powołując się na dawne przywileje i ustalenia. Kolejnym ciosem w lud śląski były wielokrotnie wydawane od 1754 r. zakazy pielgrzymek do Częstochowy, za złamanie których nakładano wysokie kary, a na granicę z Rzecząpospolitą wysyłano wojsko w celu ich powstrzymania.

Dyskryminacja starej szlachty śląskiej a katastrofa demograficzna Śląska Od 1755 r. „życzliwy” chłopom minister do spraw Śląska, Ernest Wilhelm von Schlabrendorff, w sporach między wsią a panami zaczął popierać chłopów, jednak tylko dlatego, że mieli oni płacić podatki do kasy państwa i byli poborowymi w nowym typie armii, opartej na piechocie. Jego decyzje miały kreować wśród śląskich chłopów przekonanie, że „dobry król” Prus i jego ministrowie o nich dbają, a jedynie „źli panowie” są ich gnębicielami. Taka kolonialna propaganda miała pogłębić podziały klasowe na Śląsku, ukształtowane w warunkach względnego feudalnego liberalizmu Habsburgów, a w rezultacie – rozbić dotychczasowe więzi feudalne, odseparować dawną szlachtę śląską od poddanych i albo całkowicie ją wyeliminować jako potencjalne środowisko opozycyjne rządów pruskich, albo tak ją spacyfikować przez konflikt z poddanymi, aby sama oddała się pod opiekę Hohenzollernów i przestała być konkurencyjnym autorytetem w stosunku do pruskich władz. Trzeba więc było odwrócić uwagę ludu śląskiego od pruskiego źródła jego wyzysku i skierować na innego wroga, wewnętrznego. Istniał głęboki, ekonomiczny powód takiej polityki okupacyjnych władz pruskich na Śląsku. Jak zauważył Franciszek Idzikowski w Dziejach miasta Rybnika i dawniejszego Państwa Rybnickiego na Górnym Śląsku (Rybnik 1861, „nowe wydanie w języku polskim i niemieckim z dodatkami przez Artura Trunkhardt’a, wydawcy i redaktora naczelnego gazety »Kath. Volkszeitung« w Rybniku”, 1925) – „aż

Starosta bytomski potwierdził, że „panowie mają prawo sprzedać, przehandlować lub podarować swoich chłopów tak samo jak inne rzeczy”; mogli „swojego” chłopa zamknąć, zakuć w łańcuchy i zmuszać do dodatkowej pracy. stronie austriackiej – i rozdał je zasłużonym oficerom pruskim, zwłaszcza ewangelikom. Tak na Górnym Śląsku zaczęła się tworzyć nieliczna warstwa „nowych panów”, której wspólnym interesem było panowanie nad nową prowincją. W 1753 r. wojenny minister Śląska von Műnchow zażądał z Kamery Wrocławskiej danych o handlu

do objęcia władzy przez Prusy poddani nigdy nie płacili podatków bezpośrednio rządowi krajowemu. Płacili je państwu [w znaczeniu: panom, feudalnym właścicielom ziemi – S.O.], które od dawien dawna ustaloną sumę wpłacało do kasy krajowej. Suma ta została jednak powoli już pod panowaniem austrjac­ kiem przez różne inne nowe podatki

pod rozmaitemi pozorami podwyższona, lecz podwyższenie to miało przy smutnych stosunkach finansowych na większej części majątków swoją granicę. Jeżeli zamierzano podwyższyć dochody państwowe [w znaczeniu: państwa pruskiego – S.O.], trzeba było do tego wciągnąć wielką masę narodu i to było jedynie możliwem, przez ułatwienie im ciężarów spowodowanych pańszczyzną. Z tego też wyprowadza się dążenie rządu [pruskiego – S.O.] nałożyć podatki królewskie tak na obywateli, jak i na chłopów, przedewszystkiem zaś zwolnić ich od wszelkich obowiązków nie wynikających z rzeczywistych umów i ustaw”. Dlatego rząd pruski w konfliktach między śląską szlachtą a chłopami lub mieszczanami, „gdy mu spory do

nie licząc własnego zysku…. W tym samym czasie po odzyskaniu miasta od niewiernych wrocławian Fryderyk zażądał 300 tys. niesfałszowanych talarów w srebrze, 500 tys. od śląskich kościołów i klasztorów, narzucił też klerowi katolickiemu wbrew traktatowi z Altranstadt 50% podatek. Mimo to w 1760 r. pisał ze Śląska: „nie mam już żadnych zapasów i nie wiem, skąd co wziąć”, przyznając, że kraj ten był doszczętnie wyniszczony… Po podboju Śląska nowa pruska szlachta mianowała radnych w miastach i miasteczkach, opłacała sędziów, a w ten sposób sprawowała nad poddanymi władzę silniejszą niż to było pod panowaniem Habsburgów. To pan decydował, czy w mieście będzie szkoła i kto w niej będzie uczył; miał też głos podczas obsadzania stanowisk kościelnych. Z 1757 r. zachowała się taka relacja z Górnego Śląska: „Prawdą jest, że mieszkańcy miasteczek muszą pomagać panu przy żniwach, muszą strzyc jego owce, uprawiać wydzielone im pola, utrzymywać w porządku staw zamkowy, oczyszczać fosę i młynówkę, przywozić z odległości czternastu mil kamienie młyńskie, wozić drewno budowlane i owies i są w tym samym położeniu, jak chłopi pańszczyźniani. Ale do tego zdążyli się już przyzwyczaić. Natomiast podatki, kwaterunkowe, serwisowe, akcyza – to przekracza ich możliwości, powoduje smutek i niechęć do życia. Ludzie nie widzą przed sobą żad-

Dla Polski specjalnie bito „lekki”, fałszywy bilon i mało warte talary, tzw. efrajmitki, co doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen. Na zarzuty, że oszukuje, Fryderyk odpowiadał, że nie tyle Polska poniosła szkody, ile – część jej szlachty. rozstrzygania przedkładano, chciał pośredniczyć, i to w ten sposób, iż w każdem piśmie odczuwa się, że stawał po stronie obywateli”. Jak pisał Władysław Dziewulski na podstawie niemieckich opracowań z lat 1865 i 1912–1913, w „połowie XVIII wieku wśród szlachty górnośląskiej widzimy piastunów pięćdziesięciu kilku polskich nazwisk i herbów szlacheckich (Dzieje ludności polskiej na Śląsku Opolskim od czasów najdawniejszych do Wiosny Ludów, Instytut Śląski w Opolu, Opole 1972, s. 76), którzy – bywało – nie umieli mówić po niemiecku. „Ta szlachta różniła się obyczajami od całkowicie niemieckiej szlachty dolnośląskiej, wykazując sporo sarmatyzmu w swym sposobie bycia. Pewien urzędnik pruski stwierdza w początkach nowych rządów, że miejscowi posesorzy gospodarowali na wzór swych ojców, mieli niewiele potrzeb, zbytek zaś był im całkiem obcy. (…) Według sprawozdania urzędowego z roku 1765 w tym środowisku tylko niewielu umiało czytać i pisać” (jw.) – po niemiecku. Wojna doprowadziła majątki tej starej szlachty do ruiny i w rezultacie śląscy posesorzy nie byli w stanie płacić podatków. Niemieccy obserwatorzy musieli stwierdzić, że „na Górnym Śląsku handluje się ziemią jak końmi”, a baron Reibnitz odnotował, że nowa „szlachta zajmuje się lichwą i maklerstwem, zamiast spełniać dziedziczne swe obowiązki uprawy ziemi”. W ten sposób majątki ziemskie przechodziły w łapska nowej, pruskiej szlachty, zwłaszcza, że „Fryderyk od początku wprowadził do spraw podatkowych niczym nie ukrywane intencje dyskryminacyjne: podatek gruntowy mieli chłopi płacić w wysokości 33,3% dochodowości oszacowanej, z gospodarstw na prawie chełmińskim bez obowiązku służby wojskowej 28%, szlachta polska z folwarków 25%, a szlachta niemiecka i wszyscy ewangelicy tylko 20% dochodu szacunkowego”… (S. Salmonowicz, Fryderyk II, ZN im. Ossolińskich, 1985, s. 161). Od kiedy w 1758 r. Fryderyk II przekazał mennicę w Cleve Vetelowi Ephraimowi – żydowska firma w porozumieniu z królem fałszowała masowo bezwartościowe monety wprowadzane do obiegu w państewkach Rzeszy Niemieckiej, a następnie – do Polski, skąd Prusy importowały żywność i surowce na wielką skalę. Na każdej monecie bandyckie państwo pruskie oszukiwało dostawców o cztery talary. Dla Polski specjalnie bito „lekki”, fałszywy bilon i mało warte talary, tzw. efrajmitki, co doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen. Na zarzuty, że oszukuje, Fryderyk odpowiadał, że nie tyle Polska poniosła szkody, ile – część jej szlachty. W ten sposób firma Ephraim i Synowie zarobiła dla króla Prus 25 mln talarów,

nej przyszłości”… Zwłaszcza że Śląsk był łupiony tak przez Prusaków, jak przez armie Habsburgów, które z braku pieniędzy i w wyniku fatalnego zaopatrzenia zaczęły na Śląsku plądrować i zdzierać okup z ludzi, którzy po złych zbiorach w 1760 r. cierpieli głód. Wkraczające do wiosek oddziały austriackie pieczętowały chłopom stodoły, aby nie mogli niczego zabrać na własne potrzeby… Oprócz wojny prawie cały przyrost naturalny w tych latach pochłaniała na Śląsku śmiertelność związana z klęskami głodu i epidemiami. „Wielki głód zapanował także na Górnym Śląsku w 1758 r. z powodu słabszych zbiorów w poprzednim roku. W dalszej konsekwencji latem 1759 r. doszło do wybuchu epidemii, prawdopodobnie czerwonki, która dotknęła głównie dzieci”. Razem z wojną swoje żniwo zbierały klęski elementarne. Jan Kwak przypomniał, że „epidemia wśród dzieci panowała również w 1763 r. Dużą śmiertelność wśród nich, a także i młodzieży na Górnym Śląsku spowodowała epidemia ospy w latach 1766–1772” (J. Kwak, Klęski elementarne w miastach górnośląskich (w XVIII i w pierwszej połowie XIX w.), Instytut Śląski, Opole 1987, s. 19). W wyniku samej tylko wojny siedmioletniej zginęło łącznie 853 tys. ludzi. Amia pruska straciła około 200 tys. zabitych. Państwo pruskie – pół miliona mieszkańców, z tego na Śląsk przypadło 115 tys. Na śląskich wsiach zniszczono 3323 domy, 2225 stodół, 3495 obór. W miastach – 2917 domów, 399 stodół i 1380 obór i stajen. Na odbudowę zrujnowanego wojnami Śląska Fryderyk II przeznaczył 3 mln talarów, czyli mniej więcej jednoroczne podatki, jakie z tej prowincji od ponad 20 lat ściągał. Według obliczeń izby wrocławskiej lub jej „kalkulatora” F.A, Zimmermanna, przeprowadzonych po 1763 r., liczba ludności Śląska spadła do 1 mln 95 tys. Jak pisał J. Kwak (Miasta księstwa opolsko-raciborskiego w XVI–XVIII wieku, Instytut Śląski, Opole 1977, s. 15): „Dla 1736 r. liczbę ludności całego Śląska szacuje się na 1 800 000 osób. W czasie wojen śląskich (1740–1763) liczba ta poważnie się zmniejszyła, mniej więcej o około 20%”. Nawet jeśli odejmie się od tego około 120 tys. ludności Śląska pozostałej po tych wojnach w granicach państwa Habsburgów, to nadal otrzymujemy ponad 600 tys. Oto demograficzna katastrofa wywołana podbojem Śląska przez Prusy, wojnami, które Fryderyk toczył głównie w oparciu o kontyngenty i twierdze Śląska: „zniknęło” ponad 600 tys. Ślązaków! Nastąpiło drugie załamanie demograficzne rodzimej ludności: znów za niemieckie wojny wewnętrzne hekatombę złożyło społeczeństwo śląskie. K Dokończenie w następnym numerze


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Oprócz uprzedzeń rasowych tow. Gierka, są też i przyczyny polityczne tej niechęci. Przed wojną Zagłębie zys­ kało miano „Czerwonego”. Znane było jako Czerwone Zagłębie – z powodu rozwijającego się tu hutnictwa, a nie ze względów politycznych. Miejscowe koła socjalistyczne i ruch robotniczy tworzyły się niezależnie od Moskwy – nie były inspirowane, finansowane ani sterowane z zewnątrz. Miejscowi socjaliści byli oporni wobec wpływów Moskwy – zbyt świeża była bowiem pamięć prześladowań przez rosyjskich zaborców. W czasie wojny poparciem cieszyła się Armia Krajowa, a nie AL. To na pewno nie podobało się komuniście, który w Belgii i Francji szkolony był przez radzieckich doktrynerów i oficerów wywiadu politycznego, oddelegowanych do pomocy Francuskiej Partii Komunistycznej.

demonstrowana przez Gierka w trakcie rozmowy z Wołkowem (konsulem ZSRR) postawa antysemicka. Używając sowieckiego partyjnego slangu, Gierek mówił o „zaśmieceniu kosmopolitami” wielu instytucji tzw. frontu ideologicznego – prasy, radia i szkół wyższych. Podkreślał, iż przyczynił się do »uwolnienia Śląska« od partyjnych »rewizjonistów« pochodzenia żydowskiego”.

N

ie jest też prawdą, że Gierek „otworzył” Polskę na Zachód. W cytowanym artykule Szumiło powołuje się na zapis jego rozmowy w 1969 roku z ambasadorem sowieckim w Polsce Awierkijem Aristowem. Szumiło tak pisze o Gierku, relacjonując rozmowę z Aristowem: „Gierek jawi się tutaj jako zwolennik zacieśniania współpracy gospodarczej ze Związkiem Sowieckim i polityki kolektywizacji wsi, zarzuconej przez Gomułkę. Skrytykował reprezentowaną przez tow. Wiesława filozofię ciągłego zaciskania pasa i planowane podwyżki cen, słusznie ostrzegając przed ich konsekwencjami społecznymi”. Polsce były w tym czasie potrzebne dolary na rozbudowę przemysłu ciężkiego na modlę sowiecką i utrzymanie spokoju oraz wzrost konsumpcji. „Prozachodnia” Polska była przydatna Moskwie do uruchomienia transferu zachodnich technologii na wschód. Celem kolektywizacji wsi i budowy nowych osiedli było niszczenie tkanki społecznej, oderwanie od tradycyjnych wartości i łatwiejsze poddanie społeczeństwa indoktrynacji. Gierkowi na realizację tych planów i kupno zachodnich technologii potrzebne były dolary, więc zaciągał kredyty, by słać stal, statki i surowce do ZSRR. Zbliżała się olimpiada w Moskwie. W zamian za kredyty musiał stworzyć pozory niezależności od ZSRR. Ale że to były jednak pozory i polityka Moskwy, a nie Warszawy, świadczy nie tylko rozmowa z Aristowem, ale też wpisanie do konstytucji wiecznej przyjaźni ze wschodnim sąsiadem. Jako I sekretarz KC PZPR, Gierek chciał wyburzyć większą część przedwojennej zabudowy Sosnowca i Będzina, która mu się źle kojarzyła, a w to miejsce postawić bloki na

T FOT. WIKIPEDIA

T

ylko że Gierek w Porąbce mieszkał przed wojną zaledwie kilka lat, zanim jako dziecko wyjechał z rodzicami do Francji na początku lat 20., a po wojnie – jeden rok. Wrócił do Porąbki i zaraz przeprowadził się do Katowic. Przyglądając się działalności Edwarda Gierka, trzeba dostrzec, że nie tylko nie lubił on, ale wręcz nie znosił Sosnowca i Zagłębia. Może dlatego, że tu rodził się polski kapitalizm, a i w Zagłębiu mieszkało sporo Żydów, których nienawidził – czemu wielokrotnie dawał wyraz. Dowodem osobistej niechęci do Zagórza i Sosnowca może być to, że Gierek w 1949 roku przeprowadził się do Katowic, a także włączenie Zagłębia do województwa katowickiego w 1975 roku. Porównując region z innymi utworzonymi wtedy województwami, Zagłębie miało razem z Ziemią Siewierską, Zawierciańską i Olkuską wystarczający potencjał demograficzny i gospodarczy, by utworzyć odrębne województwo dąb­rowskie lub sosnowieckie. Gierek to świadomie jednak zlekceważył! Żydzi kojarzyli się Gierkowi z bogactwem – przeciwstawianym tzw. klasie robotniczej, która była podstawową klientelą komunistów-bolszewików. Wywodząc się jednak z biednej rodziny, Gierek oglądał żydowskie kamienice, sklepy i kramy. Rodziło to w nim zazd­ rość i nienawiść. Dowodem na to jest sporo antysemickich, prymitywnych i agresywnych wypowiedzi Gierka z lat 1968–69. Nie ma tu znaczenia, że należąc do frakcji „puławian”, nazywanej przez „natolińczyków” Żydami, nie manifestował tak mocno jak oni antysemityzmu; wśród „puławian” było sporo komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jednak jako komuniści nie czuli się Żydami, a komunistami-internacjonałami, którym bliżej było do ZSRR niż do Izraela czy Polski. Jak pisze Mirosław Szumiło (Edward Gierek – droga do władzy, www.historia.org.pl): „Sojusznikami »partyzantów« byli ludzie Gierka, którzy również liczyli na awans kosztem usuwanych z aparatu starszych działaczy o korzeniach żydowskich. Stąd prawdopodobnie wynikała

W lipcu minie 20 lat od śmierci Edwarda Gierka – kiedyś I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a od grudnia 1970 r. I sekretarza KC PZPR. W Sosnowcu i Zagłębiu w niektórych środowiskach traktowany jest jako mąż stanu, wybitny polityk z Sosnowca.

O nienawiści Gierka do Sosnowca i Zagłębia Sławomir Matusz

modłę radziecką. W dużej części mu się to udało. Z powierzchni ziemi znikły nie tylko Kino „Zagłębie” – wizytówka Sosnowca, „Savoy”, ponad połowa Pogoni, Starego Sosnowca, niemal cała Stara Środula i wiele budynków

Korpus Chemiczny tajwańskiej armii wykonuje zadania dezynfekcyjne podczas epidemii wirusa KPCh, luty 2020 r.

Choroby bezobjawowe

W

najdemokratyczniejszej demokracji świata, czyli Związku Sowieckim, przodującym we wszelkich dziedzinach życia, medycyna też przodowała. Tamtejsi lekarze odkryli schizofrenię bezobjawową. Taki prosty wynalazek pomagał im zamykać w odosobnieniu każdego, kto mógł stanowić zagrożenie dla władzy ludowej. Bez procesów, ba! nawet bez jakichkolwiek zarzutów można było tą metodą zamknąć bezterminowo dowolnego wroga ludu. Pozostali harowali i posłusznie wykonywali polecenia władz w przekonaniu lub bez przekonania, że władza zawsze ma rację. Czy obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją? Absolutnie nie! Nawet jeśli na to wygląda. Kwarantanna jest dla naszego dobra i bez znaczenia pozostaje fakt, jaki promil populacji ma objawy chorobowe. Ta konieczność powszechnego odosobnienia wynika wyłącznie z troski o nas wszystkich: tych zarażonych, zarażających i potencjalnie chorych bezobjawowo. A może żyjemy już w nowym, lepszym świecie i nawet tego nie zauważyliśmy? Postulowana przez komunistów równość zaczęła się od naśladowania Chińczyków w ubiorach nikogo nie wyróżniających. Czyż nie nosimy już wszyscy spodni, kufajek i maseczek? Takie uniformy pozwalają rozróżniać ludzi tylko po gabarytach. Jeśli tak wygląda nowa forma komunizmu, to co do niej doprowadziło? Strach i wiara w zbawienie szczepionką? Jej producenci obiecującą przecież jedynie lżejszy przebieg choroby, nic więcej! Mamy zatem do czynienia z pandemią strachu wywołaną przez wszystkie media, które wykazały się nadzwyczajną jednomyślnością w tej jednej sprawie. Nikt oczywiście nie wspomni o forsie, jaką otrzymują za bredzenie w kółko o tym samym. Wielce udany eksperyment psychologiczny polega na wmówieniu zdrowym choroby bezobjawowej. Czym jest pandemia paniki? Może prócz chorób bezobjawowych istnieją również objawy bezchorobowe, do których można by zaliczyć zbiorową histerię, niezależnie od przyczyny ją wywołującej? K Małgorzata Todd jest autorką Internetowego Kabaretu.

G

ierek wolał „przeorać” Zagłębie i wtopić w województwo katowickie, utopić w śląskim żywiole i zalać napływową ludnością. Zniszczyć nie tylko odmienną architekturę – tak różną od śląskiej, ale i lokalne struktury życia społecznego, kulturę, tradycje. Zunifikować ze Śląskiem, niszcząc całkowicie odmienność. Dlatego powstały na terenie Zagłębia wielkie osiedla-sypialnie, jak Zagórze, Środula, Syberka czy Gołonóg – by zadusić tę odrębność; utopić autochtonów w ogromnej masie przyjezdnych. Innym dowodem może być to, że w Sosnowcu i w Zagłębiu nie znalazła lokalizacji żadna z ważnych dla województwa instytucji związanych z nauką, kulturą czy przemysłem. Powstał Uniwersytet Śląski – w Katowicach, Górnośląskie Centrum Kultury – w Katowicach, „Spodek” – w Katowicach, Górnośląski Park Kultury i Wypoczynku – w Chorzowie (mimo Stawików i Bagrów, które świetnie się do tego celu nadawały!), podobnie z innymi instytucjami. To dowód i jednocześnie wyraz olbrzymiej niechęci Gierka do Sosnowca i Zagłębia. Na obrzeżach Dąbrowy Górniczej wybudowano Hutę Katowice. Głównym odbiorcą jej stali był – oprócz polskiego przemysłu – Związek Radziecki. Symbolicznym tego dowodem był start 27 czerwca 1978 r. Sojuza 30 ze sztandarem Huty Katowice na pokładzie. To wydarzenie pokazywało, że huta była częścią przemysłu radzieckiego, a nie polskiego. W zamiarach Edwarda Gierka Zagłębie miało być bezosobową, pozbawioną własnej tożsamości sypialnią! To miała być kara za Żydów – mających tu sklepy i kramy na Targowej i Ciepłej, za poparcie dla AK, za niezależnych od Moskwy rodzimych socjalistów, antyrosyjskość i kolebkę kapitalizmu. Tak więc Zagłębie ma szczęście, że Gierek rządził tylko jedną dekadę, a nie dłużej – bo kamień na kamieniu by tu nie został. A ma ogromnego pecha, że w ogóle doszedł do władzy, tu się urodził. K

Unikalna płyta na stulecie III Powstania Śląskiego

FOT. MILITARY NEWS AGENCY, ZHOU LIXING, ATTRIBUTION / WIKIMEDIA

Małgorzata Todd

w centrum miasta. To samo spotkało Będzin o dużym odsetku ludności żydowskiej. Podobny los podzieliła Dąbrowa Górnicza. W planach Gierka było wyburzenie Klimontowa, reszty Starego Sosnowca itd.

a niechęć do niezależnych ruchów socjalistycznych i lojalność wobec Moskwy, która wyrażała się i w utrzymywanych kontaktach, i w tym, że syna posłał na studia do Moskwy, została doceniona na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy Kreml właśnie w Gierku dostrzegł następcę Gomułki, który nie będzie szukał własnych rozwiązań, a sowietyzował Polskę i kupował zachodnie technologie zgodnie z zamiarami i życzeniami Kremla. Po Praskiej Wiośnie Moskwa nie mogła ufać i powierzyć takiego zadania Czechosłowacji, a zasobna w surowce Polska, otoczona państwami Układu Warszawskiego, z posłusznymi przywódcami partyjnymi, doskonale się do tej roli nadawała. Gierek miał możliwość utworzyć w 1975 roku z ziem Zagłębia województwo sosnowieckie lub dąbrowskie. Nikt by się takiej propozycji I sekretarza nie sprzeciwił. Towarzysze partyjni zrozumieliby sentyment „przywódcy” do rodzinnych stron – gdyby tylko go miał. Tym bardziej, że Zagłębie miało potencjał demograficzny, gospodarczy i odpowiednią powierzchnię, by utworzyć odrębne województwo. Pod względem liczby ludności i obszaru byłoby to województwo średniej wielkości

w porównaniu do 49 pozostałych. Ale Gierek nie miał takiego sentymentu do rodzinnej ziemi, tradycji, do ludzi stąd. Wręcz odwrotnie...

Można wygrać CD!

Z

okazji przypadającej w tym roku setnej rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego Fundacja „Dla Dziedzictwa” przygotowała drugie wydanie płyty Grzegorza Płonki Nadstawcie ucha, kochani ludkowie. Na krążku znalazło się 11 utworów i 5 remiksów z pieśniami powstań śląskich w nowoczesnej aranżacji pod kierunkiem wybitnego śląskiego artysty Grzegorza Płonki. Pieśni pochodzą ze zbiorów prof. Adolfa Dygacza. Mecenasami wydania są: GAZ-SYSTEM SA, Wodociągi i Kanalizacja Opole sp. z o.o. oraz Narodowy Bank Polski. Partnerem drugiego wydania są: Instytut Śląski w Opolu, Instytut Pamięci Narodowej, Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej, PFRON Oddział w Opolu. To nowe, poszerzone o ciekawie skomponowane remiksy wydanie płyty jest naszym hołdem, który oddajemy bohaterom i ofiarom III Powstania Śląskiego z okazji 100 rocznicy tego zrywu patriotycznego Ślązaków. Mamy nadzieję, że to nowe wydanie płyty CD z remiksami i 36-stronicową książką w twardej oprawie spotka się z zainteresowaniem nie tylko koneserów muzyki, ale także młodego pokolenia Polaków.

Grzegorz Płonka o wyborze utworów na płytę powiedział: „Wybierając pieśni na płytę Nadstawcie ucha, kochani ludkowie zdecydowałem, żeby nagrać je przy akompaniamencie kwintetu dętego – formacji niezwykle popularnej na Śląsku w pierwszych dekadach XX w. Kwintety dęte, w skład których wchodziły trąbki (lub trąbka i klarnet), waltornia, puzon i tuba, przygrywały w czasie uroczystości rodzinnych, towarzyskich, zawodowych, czy też – powstańczych zbiórek. Obecność kwintetu dętego na płycie jest nawiązaniem do muzycznej tradycji Śląska. Spoiwem z teraźniejszością są współczesne aranżacje młodego aranżera Andrzeja Kaszuby. W reedycyjnym wydaniu płyty Nadstawcie ucha, kochani ludkowie chciałem jeszcze bardziej osadzić ją w naszych czasach. Obok utworów z pierwszego wydania wysłuchają Państwo remiksów czterech utworów, przygotowanych przez młodych twórców: Phonic, KKu i Altreich Allstars. Nowe wersje reprezentują muzyczne gatunki: house, trip hop, metal i punk. Chcemy w ten sposób wzbudzić wśród młodego pokolenia zainteresowanie pieśniami powstańczymi, historią Śląska z lat

powstań i plebiscytu oraz zachęcić do twórczych działań na bazie tych tematów”. Warto podkreślić, że efektem porozumienia o współpracy Fundacji „Dla Dziedzictwa” z IPN – Oddziałem w Katowicach zostały

zrealizowane dwa teledyski, które miały swoją premierę w Internecie w dniu 15 kwietnia br. Teledysk do utworu Przyszli po wypłata górniki masami jest dostępny na YouTube. Płytę można zamówić przez stronę fundacji www.dladziedzictwa.org.

Uwaga, konkurs!

W jakim czasopiśmie w 1919 r. została opublikowana po raz pierwszy pieśń Przyszli po wypłata górniki masami? Odpowiedzi prosimy wysyłać na adres e-mail: biuro@dladziedzictwa.org. Pierwszym 5 osobom, które poprawnie odpowiedzą na pytanie konkursowe, wyślemy płyty CD bezpłatnie. Fundacja „Dla Dziedzictwa”, prezes Tomasz Kwiatek, tel. 606 394 451


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

10

KURIER·ŚL ĄSKI

P

Po raz kolejny mój tekst nawiązuje do twórczości jednego z doskonałych w polskiej domenie akademickiej – profesora doktora habilitowanego Bogusława Śliwerskiego.

rofesor dzięki swojemu blogowi „pedagog” funkcjonuje w przestrzeni publicznej jako swoisty holotyp (okaz typowy) doskonałego profesora, ukazując jego cechy, mimo mankamentów, nader trudne do udoskonalenia (O konieczności doskonalenia doskonałych, „Kurier WNET”, kwiecień 2020, O konieczności przenoszenia „doskonałych” w stan nieszkodliwości, „Kurier WNET”, listopad 2020, Po co „doskonałym” plagiatowanie akademickiej ściany płaczu? „Kurier Wnet”, kwiecień 2021). Na okoliczność ukazania się mojej książki Plagi akademickie, na ogół pomijanej w środowisku akademickim, profesor na swoim blogu wziął pod swoją lupę nie tyle książkę, co moją nic nie znaczącą w domenie akademickiej osobę (https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/05/jak-drjozef-wieczorek-geolog-z-pasja.html). To zdumiewające, bo inni, mniej lub bardziej doskonali, do mojej działalności, jak i osoby stosują kulturę (raczej subkulturę) unieważniania/kasowania/ wymazywania/ewaporacji. Jak można sądzić, profesor zapoznał się przynajmniej częściowo z moją książką, którą chyba zakupił, bo pisze o rzekomo wygórowanej jej cenie (może ją zakupił w Polonia Bookstore Chicago, gdzie jest oferowana za $23.85, zamiast kilkakrotnie taniej np. w sklepie „Gazety Polskiej”), przy okazji wątpiąc, że została ona wydana pro publico bono. No cóż, naszym etatowym profesorom, podobno na głodowych pensjach (jednofunkcyjni zarabiają jedynie ok. 10 tysięcy, a wielofunkcyjni – tylko kilkadziesiąt tysięcy zł miesięcznie), w głowie się nie mieści, że ktoś bezetatowy, wyklęty z domeny akademickiej, może w interesie publicznym wydać książkę i to w trosce o uniwersytet, o doskonałych, choć biednych profesorów.

Subkultura unieważniania Niestety doskonały profesor nie podjął się merytorycznej, krytycznej analizy moich „obrazoburczych” tekstów, o co się wielokrotnie do gremiów akademickich zwracałem, tylko skoncentrował się na dyskredytowaniu mojej osoby. Jest to metoda doskonale mi znana od dziesiątków już lat, kiedy wyborowi akademicy, a czasem gremia anonimowe, dokonywały „rozstrzeliwania” – i to z dział największego kalibru – mojej osoby (na ogół pudłując, stąd jeszcze jestem obecny, choć trudno im to znieść), nie podejmując polemiki merytorycznej z moimi tekstami, siłą rzeczy niedoskonałymi, ale poddawanymi osądowi bardziej doskonałych. Przecież autor może popaść w niczym nieuzasadnione zadufanie, jeśli setki tekstów – o ważnych problemach świata akademickiego – poddawane są tylko subkulturze unieważniania bez podania przyczyny. Natomiast ciosy doskonałych akademików, raz za razem, są kierowane na korpus autora, i to poniżej pasa. W boksie uważanym za sport nieraz brutalny, to bijący poniżej pasa jest dyskwalifikowany i przegrywa, ale w naszej autonomicznej domenie akademickiej jest na odwrót. Kto jak kto, ale profesor może bić poniżej pasa, a jakby mniej utytułowany krzyknął lub choćby pisnął z bólu, musi się liczyć z dyscypliną i potępieniem. Standardy feudalne przetrwały u nas przez wieki i żadne burze dziejowe, transformacje, reformy tego nie zmieniły. Powszechnie wiadomo, że aby merytorycznie dyskutować czy oceniać, trzeba z tekstem (i okolicami) się zapoznać ze zrozumieniem, poddać refleksji i analizie oraz coś sensownego napisać, aby przekonać innych o swej słuszności. Niestety takie umiejętności są w zaniku, także u doskonałych profesorów. W ramach swej pedagogicznej i doskonałej metodologii profesor unieważnił moje badania, pisząc „Po doktoracie nie prowadził już badań naukowych, skoro nie uzyskał stopnia naukowego doktora habilitowanego”. Nie przejął się faktem, że po doktoracie, mimo panowania „lockdownu” Jaruzelskiego, aż do wieku XXI prowadziłem więcej badań niż do doktoratu. Ta działalność, objęta u nas subkulturą wymazywania, prowadzona była głównie w konspiracji (także w III RP!), poza finansowanymi projektami, ale znana nawet na innych kontynentach. Co więcej, niektórzy zauważali, że nie mając etatu akademickiego, publikowałem więcej niż na etacie. Taktownie nie komentując, że jest to oczywisty rezultat wydostania się poza zasięg „maczug” profesorskich, poza możliwość blokowania lub poboru mojej działalności

Jak doskonały profesor (nie) radzi sobie z plagami akademickimi Józef Wieczorek

intelektualnej na ich konto (w ramach dostaw obowiązkowych). Nawet dostęp do komputera był blokowany, a służył innym do „badania” pasjansów, a nie do pisania prac naukowych. Okazało się, że człowiek wolny, nawet niefinansowany, może zrobić o wiele więcej niż człowiek zniewalany, szczególnie w domenie akademickiej! Oczywiście moje prace nie przechodziły przez ręce doskonałych profesorów od tytułów (chyba nigdy by się nie ukazały), lecz były przekazywane bezpośrednio do redakcji naukowych, także zagranicznych. Tak się składa, że moje prace jako geologa merytorycznie najlepiej ocenia Matka Ziemia i są tego rezultaty o dużej wartości społecznej, podczas gdy prace oceniane wysoko przez „profesorów” nieraz trzeba wrzucać do kosza. Faktem jest jednak, że to, co zrobiłem, stanowi najwyżej kilka procent tego, co mogłem zrobić w normalnym systemie akademickim.

Profesor autonomiczny wobec prawdy i faktów Prof. Bogusław Śliwerski, mimo że ukończył pedagogikę i jest członkiem Rady Doskonałości Naukowej (wcześniej CK), wypisuje na mój temat zupełne niedorzeczności, niemal całkowicie niezależne od prawdy i faktów. Mimo skasowania mnie w domenie akademickiej, można znaleźć o mnie podstawowe informacje, chociażby na moim – znanym profesorowi – „blogu akademickiego nonkonformisty” (w zakładce Autor). Może profesor dokonuje manewrów omijania prawdy, aby przygotować pole do swoich dyskredytacji. Doskonały profesor zarzuca mi, że zapomniałem o składanej Uniwersytetowi Jagiellońskiemu przysiędze, której treść w języku łacińskim taktownie przytacza w swoim tekście. Wykazał się znajomością faktu, że jestem doktorem, ale nie pofatygował się sprawdzić, jakiej jednostki naukowej. Otóż doktorat nadała mi Polska Akademia Nauk, a nie UJ, a ponadto nie składałem nikomu przysięgi doktorskiej. Widocznie w PRL-owskiej nauce panował taki bałagan, że tego ode mnie nie wymagano, dając mi wówczas swobodę działalności tak naukowej, jak i społecznej, bez uwiązania ideologicznego/instytucjonalnego. Dyplom odebrałem po dłuższym czasie, bo był potrzebny etatowym biurokratom do bezterminowego zatrudnienia na UJ. Tym niemniej, zgodnie z tym, co inni przysięgali, a nie zawsze realizowali, zawsze i wszędzie starałem się postępować godnie i w miarę swych sił i możliwości – a nawet ponad siły – wspierałem UJ. Wszędzie, gdzie to możliwe, i czynię to do dnia dzisiejszego, mimo wypędzenia mnie z uczelni przez tajną (do tej pory!) grupę przestępczą, wprowadzającą w życie dyrektywy grupy przestępczej o charakterze zbrojnym pod wodzą Wojciecha Jaruzelskiego. A doskonały profesor bajdurzy: „uczelnia przytuliła go do siebie”. Przez nikogo nieprzytulony wydałem książeczkę – Wielki Jubileusz Uniwersytetu Jagiellońskiego. W trosce o Uniwersytet i prawdę oraz pamięć współczesnych i potomnych, czyli jak zło dobrem zwyciężać. Fakt, że tylko w pdf, a nie na papierze, ale za to dostępną za darmo w sieci: https:// blogjw.wordpress.com/w-trosce-o-uniwersytet-i-prawde/. I nadal jestem na uczelni persona non grata. Do czasu wypędzenia w 1987 r. wykonywałem obowiązki samodzielnego pracownika nauki, co stwierdziła – zgodnie z prawdą – Rada Naukowa Instytutu Nauk Geologicznych UJ na początku 1980 r. Potem jednak nastąpił okres czystek akademickich, okres post-prawdy i post-historii, a najtęższe głowy historyczne do tej pory nie zdołały w historii UJ zidentyfikować ani systemu komunistycznego, ani przewodniej siły narodu, ani stanu wojennego. Ja zostałem skasowany, moja działalność wspierająca UJ

– wymazana, a materiały archiwalne uległy ewaporacji. Mimo, że w ramach projektu UJ „Pamięć uniwersytetu” udzieliłem ok. 6-godzinnego, filmowanego wywiadu, przekazałem w darze ekipie dokumentalistów telewizor marki Sony, aby wesprzeć biedny uniwersytet na drodze dociekania prawdy, nic z tego materiału do dziś nie ujawniono. Zmieniono statut UJ, aby nauczający profesorowie nie mieli obowiązku poszukiwania prawdy wraz z nauczanymi studentami i prawdy do dziś nie poznaliśmy. Nikt nie ma zamiaru jej poznać (moje usiłowania w tej materii dokumentuję na stronie https:// nfapat.wordpress.com/). Co z tego, że ja starałem się postępować godnie, a broniący mnie studenci i wychowankowie ostrzegali władze UJ, że takie metody, jakie stosują wobec mnie, nie wprowadzą uczelni godnie w wiek XXI. I godność jagiellońskich akademików nie zdołała przekroczyć progu wieku XXI, choć próg ten przekroczyli rozmaici doskonali profesorowie, zadowoleni, że kodeks honorowy Boziewicza na naszych uczelniach nie obowiązuje.

„Socjalistyczny geolog” czy element antysocjalistyczny? Profesor nazywa mnie „socjalistycznym geologiem”, nie definiując tego neologizmu, którego nie mogę znaleźć w sieci. Co prawda znalazłem materiał „Geologia inżynierska w służbie budownictwa socjalistycznego”, ale to nie moja specjalizacja, a ja jako element antysocjalistyczny zostałem wyklęty spośród budowniczych tego najlepszego z ustrojów, którego zdaje się profesor jest beneficjentem (socjalistyczny pedagog?). Nie zostałem asystentem na Uniwersytecie Warszawskim, którego jestem absolwentem, bo się nie zhańbiłem przynależnością do ZMS i nie mogłem należycie, socjalistycznie oddziaływać na młodzież akademicką, a po 11 latach wspierania Uniwersytetu Jagiellońskiego w formowaniu młodej kadry akademickiej (który z profesorów uformował w tym okresie lepszych?), z czym ci na etatach profesorskich nie dawali sobie rady, zostałem wypędzony jako element niereformowalny, negatywnie oddziałujący na młodzież akademicką. Ta podnosiła, że uczyłem ją myślenia, i to krytycznego, oraz nonkonformizmu naukowego. Gdyby te moje nauki wdrożono w życie, to bezmyślny, konformistyczny socjalizm upadłby całkowicie, a nie tylko medialnie. Domena akademicka nie mogłaby się składać z takich doskonałych profesorów i przez nich formowanych/akceptowanych, którzy merytorycznej dyskusji/krytyki nawet nie są w stanie podjąć, koncentrując się na zadawaniu ciosów poniżej pasa i samokompromitacji.

Darmowy doktorat, bez wspierania gangów lipnych dyplomów Doskonały profesor zarzuca mi, że w PRL dostałem darmowe wykształcenie, a nawet stopień naukowy doktora mam za darmo. Wciela się ze swoją argumentacją chyba w członka KC,

choć sam – zdaje się – był tylko członkiem CK. Nie podał przy tym kosztów/ strat, jakie poniósł PRL z tego powodu, a chyba były wielkie, skoro PRL zbankrutował, przestał istnieć, a ja nadal istnieję i nadal się kształcę, jak w PRL, bez dotacji. Wiele z tego kształcenia, finansowanego w PRL z drenowanej kieszeni obywatela (nie mówię z podatków, bo takowych, jak pamiętam, w PRL formalnie nie płaciłem), musiałem się oduczyć, co sporo mnie kosztowało, może nawet więcej niż nauka szkolna i uniwersytecka. Nawet dyplom doktorski mam darmowy, bo nie wspierałem gangów lipnych dyplomów, które funkcjonują od lat, nieraz przy współpracy etatowych kadr akademickich. Posiadacze lipnych dyplomów nie są traktowani

jako persona non grata na naszych uczelniach, a czasem są kierowani przez doskonałych profesorów do nominacji profesorskich. Tym sposobem gangi od lipnych dyplomów nie upadają nawet w czasach bezrobocia, ale nienawidzą tych, którzy nie dają im zarobić i piszą prace samodzielnie. Na moim dyplomie nic nie zarobili; także profesorowie, choć po doktoracie byłem obligowany do dostaw obowiązkowych – nie płodów rolnych, które funkcjonowały w PRL, tylko płodów intelektualnych, co moim zdaniem rujnowało i rujnuje naukę w Polsce, bo jak wiadomo – kradzione nie tuczy! W rezultacie mamy lipne kadry, w niemałym stopniu oparte na lipnych dyplomach, a profesorowie – z samego wierzchołka góry lodowej naukowej nieuczciwości – plagiatują, mniej lub bardziej, takich jak ja, skasowanych w domenie akademickiej. Sytuacja jest nadzwyczaj jasna. Skoro mnie określi się jako zero, to plagiatujących mnie profesorów, nawet z samych szczytów, trzeba określić jako „mniej niż zero” – nieprawdaż?

Bezradny wobec plag akademickich Doskonały profesor wykosztował się na moje Plagi akademickie, ale nie zdołał napisać ich recenzji. Nawet nie wiadomo, ile z tego zrozumiał/przemyślał/ rozważył/przetrawił. Widocznie temat za trudny, niestrawny, choć – moim

zdaniem – dla doskonałych analizowanie/recenzowanie takich tekstów powinno być chlebem powszednim. Gdyby student na moim seminarium przedstawił taki tekst, nie miałby szans na zaliczenie. Niektórzy o moich wymaganiach wiedzieli i woleli zaliczać u etatowych profesorów. Szli na łat­ wiznę. Można sądzić, że pan profesor jest w czepku urodzony, bo nie musiał u mnie zaliczać. O karierę byłoby ciężko. Łatwiej przychodzi mu rozprawianie się, i to niemiłosierne, z maluczkimi, tj. nie tak jak on utytułowanymi. Czy to nie jest grzeszne jak na profesora postępowanie? Zamiast doskonalić innych, stara się ich „dołować”/unieważniać, aby okazać wyższość i poprawić swoją ważność. W swym tekście przekroczył granice etyczne, merytoryczne i metodologiczne, jakie winny obowiązywać każdego profesora, nie tylko doskonałego. Dobrze by było, aby w ramach ekspiacji zobowiązał się do sfinansowania kolejnych tomów Plag akademickich, najlepiej do bezpłatnego rozprowadzenia ich wśród biednych akademików. Domena akademicka jest wysoce niedoskonała i trzeba znać plagi, jakie ją degradują, aby wiedzieć jak ją poprawić na pożytek Polski i Polaków. Póki co, społeczeństwo, które zaczyna się orientować, że z profesorami jest coś nie tak, w rankingach prestiżu zawodowego wyżej ceni strażaków niż profesorów. Trudno się dziwić. Bez strażaka można pójść z dymem, a bez profesora można żyć długo i szczęśliwie. Wiele jest przykładów profesorów, których ulubionym zajęciem jest zatruwanie życia innym i wtedy szanse na życie szczęśliwe i długie są żadne. Takich trzeba przenosić w stan nieszkodliwości, co już na łamach „Kuriera WNET” postulowałem (a wcześniej, jeszcze w epoce „jaruzelskiej”, po doświadczeniach z jagiellońskimi profesorami). I to by było na tyle, jakby powiedział nieodżałowany Profesor Mniemanologii Stosowanej – Jan Tadeusz Stanisławski, którego jedną z sentencji warto przypomnieć na okoliczność tyrad doskonałego profesora: „Nawet niebo oglądane z góry jest dnem”. K

Potrzebne jest globalne oburzenie Senat Teksasu uchwalił rezolucję o powstrzymaniu chińskiej grabieży organów Eva Fu

U

stawodawcy z Senatu Teksasu jednogłośnie przyjęli rezolucję potępiającą „nikczemną praktykę chińskiego reżimu polegającą na grabieży organów na przeszczepy”. Jednocześnie wezwali Stany Zjednoczone do zajęcia bardziej zdecydowanego i mocnego stanowiska w tej sprawie. – Chcemy powiedzieć: Nie. To się dzieje i my to potępiamy – oświadczyła senator Angela Paxton, główna autorka rezolucji, w wywiadzie udzielonym 21 kwietnia dla NTD, partnerskiej stacji telewizyjnej „The Epoch Times”. Dla Paxton, która tej sprawie poświęciła co najmniej dwa lata, motywacją częściowo był brak zainteresowania opinii publicznej nadużyciami w zakresie przeszczepu narządów, w następstwie czego wielu ludzi lekceważy ten temat, uważając go za „plotki”. – Wiemy, że to prawda, wiemy, że jest to złe, a ponadto prowadzi do sedna niszczenia godności każdego człowieka. Ludzie z całego świata, którzy przybywają do Chin w poszukiwaniu przeszczepów, dowiadują się, że mogą otrzymać kluczowy organ w zaledwie dwa tygodnie. Jednak takie szybkie tempo prawdopodobnie uzyskiwane jest kosztem życia niewinnych ludzi, o czym ostrzeżono w rezolucji przyjętej przez Senat Teksasu 15 kwietnia. W 2019 roku niezależny trybunał społeczny (Niezależny Trybunał w sprawie Grabieży Organów od Więźniów Sumienia w Chinach – przyp. red. TET) stwierdził, że więźniowie sumienia – w większości zwolennicy prześladowanej w Chinach dyscypliny duchowej Falun Gong – są zabijani na „znamienną skalę” w celu pozyskania ich organów. Doktor Howard Monsour, jeden z pierwszych lekarzy, którzy przeprowadzali transplantacje wątroby po zalegalizowaniu tego rodzaju operacji w 1984 roku, opowiedział o jednym ze swoich pacjentów sprzed 10 lat. U tego mężczyzny rozwinął się rak wątroby i rozprzestrzenił się zbyt daleko, aby można było przeprowadzić transplantację organu. Wiele amerykańskich szpitali odmówiło mu przeszczepu, więc zdesperowany mężczyzna udał się do Chin i dostał tam wątrobę za 88 000 dolarów, mimo że doktor Monsour odradzał mu to, ostrzegając, że operacja w tak późnym stadium choroby może przyspieszyć progresję komórek rakowych. Pacjent przeszedł operację i osiem miesięcy później zmarł. – Pomyślcie o nim jak o człowieku uwięzionym pod wodą. Zrobi prawie wszystko, aby złapać haust powietrza, który da mu życie – powiedział Monsour, obecnie specjalista w dziedzinie gastroenterologii w Lakeside Physicians Express Care w Granbury, zeznając przed senatorami stanowymi. Operacja w Chinach „była niedźwiedzią przysługą dla obywatela Teksasu, a zwłaszcza dla dawcy, jeśli [organ] pochodził od więźnia” – stwierdził. Na posiedzeniu Senatu stanowego praktykujący Falun Gong, którzy w Chinach byli poddawani torturom

w celu zmuszenia ich do wyrzeczenia się wiary, wspominali, że przeprowadzano u nich niewyjaśnione, przymusowe pobieranie krwi i byli świadkami „przerażających” zniknięć więźniów, co później powiązali z grabieżą organów. Wang Haiying, mieszkanka Houston, osadzona niegdyś w obozie pracy w Masanjia, widziała, jak strażnicy skrępowali inną kobietę z jej celi, praktykującą, i pobrali od niej dużą fiolkę krwi. – Żyłyśmy w strachu – powiedziała senatorom stanowym. – Niektóre praktykujące zostały pobite na śmierć i wyniesione. Inne zostały zabrane przez policję i zaginęły. Yu Xinhui, który obecnie mieszka w Austin, wspominał, że z więzienia Sihui w Guangdong, gdzie był przetrzymywany w latach 2001–2007, wywieziono od kilkunastu do kilkudziesięciu więźniów, których już nigdy nie widziano. W 2006 roku obserwował kilka autobusów, samochodów wojskowych i karetkę, jak przyjeżdżały o północy, a uzbrojeni policjanci kazali więźniom leżeć na łóżkach z twarzami zwróconymi do ściany i „wychodzić, kiedy ktoś cię wywoła, i niczego ze sobą nie zabierać”. – Wszyscy byli przerażeni – zeznał. – Trzy osoby z mojej celi zostały zabrane. Ich rzeczy pozostawiono w celi. Żadna z tych osób nie wróciła. W więzieniu Yu spotkał lekarza ze swojego rodzinnego miasta, który potwierdził mu, że odbywa się grabież organów. – Wy, praktykujący Falun Gong, macie najlepsze ciała i oczywiście najlepsze organy. Organy innych więźniów mogą nie nadawać się do użytku, bo nadużywają narkotyków, alkoholu albo mają inne złe nawyki – wspominał słowa lekarza. Z sympatii do Yu lekarz zasugerował mu kiedyś, by ocalił swoje życie, udając, że zrezygnował z praktykowania Falun Gong: – W przeciwnym razie, kto wie, co może się stać z twoim sercem, śledzioną, wątrobą i płucami?. Senator stanowa Donna Campbell, współautorka i jedna z 12 sponsorów projektu rezolucji, powiedziała, że przesłuchanie „otworzyło im oczy”. – Widziałam smutek, głęboki smutek, który towarzyszy takiemu okrucieństwu – powiedziała w wywiadzie dla NTD. Wyraziła też nadzieję, że rezolucja może być początkiem szerokiego ruchu mającego na celu powstrzymanie tych nadużyć. – Potrzebne jest globalne oburzenie, że to jest złe. Narody muszą nałożyć sankcje na Chiny za takie postępowanie. Jako lekarka pogotowia ratunkowego zaapelowała również do chińskich lekarzy, aby „odeszli” od takich praktyk i „odmawiali” ich. – To jest sprzeczne z jakimkolwiek sumieniem – powiedziała senator Campbell. – Muszą pracować dla życia, a nie odbierać życie. K Relacja powstała przy udziale Brendy Chen. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 23.04 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

a kompromisem, owymi 4/11, opowiadała się komisja rzeczoznawców, powołana przez Radę Najwyższą 28 VII 1921 r. Pertraktacje ciągnęły się do 6 VIII i utknęły w martwym punkcie. Dyskusję przeniesiono na sesję Rady Najwyższej i po pięciodniowych debatach scedowano podjęcie decyzji na Radę Ligi Narodów. Anglia i Włochy stały na stanowisku niepodzielności obszaru przemysłowego i przydzielenia go Niemcom. Jednakże Francuzom udało się częściowo przekonać Anglików. „Wiele się tymczasem zmieniło: np. płk Percival, przedstawiciel brytyjski w opolskiej Komisji Międzysojuszniczej i osławiony polakożerca, pojechał do domu razem ze swoimi specjalistami od pomagania szowinistom niemieckim. Lloydowi George’owi też wypadało bardzo mocno spuścić z tonu. Pomiędzy trzema zainteresowanymi państwami koalicji nie doszło do jednak do jednomyślności w sprawie podziału Śląska, ale Wielka Brytania i Włochy przystały na wniosek Francji przekazania sprawy Lidze Narodów” – napisał Olgierd Terlecki w Z dziejów II Rzeczpospolitej (s. 156). Rozstrzygnięcie nastąpiło dopiero 12 X 1921 r. na forum Ligi Narodów i zostało ostatecznie zatwierdzone przez Radę Ambasadorów 20 X 1921 r. Polska uznała decyzję 25 X, a Niemcy 27 X 1921 r., zgłaszając ostry protest. „Wysiłek zbrojny powstańców położył kres międzynarodowemu »handlowaniu kominami« i zadokumentował wobec świata całego samopoczucie narodowe ludu śląskiego i jego łączność z narodem polskim. Przekonał też państwa koalicyjne, że prawo samostanowienia o sobie narodów uciemiężonych, wyrażone w traktacie wersalskim, musi znaleźć w odniesieniu do ludności Górnego Śląska znacznie sprawiedliwsze uwzględnienie, aniżeli to było proponowane w uprzednich układach. To też w części bodaj uwzględniając słuszne prawa Ślązaków do ziemi ojczystej, Konferencja Ambasadorów przyznała Polsce ziemie powiatów: katowickiego, pszczyńskiego, części rybnickiego i raciborskiego, zabrskiego, gliwickiego, bytomskiego, tarnogórskiego i lublinieckiego, pozostawiając jednakże po stronie niemieckiej czysto polskie powiaty: kozielski, rudnicki, wielkostrzelecki, opolski, oleski, kluczborski, przeważne części powiatów: raciborskiego, gliwickiego, zabrskiego i bytomskiego oraz znaczne części lublinieckiego i tarnogórskiego, zamieszkałe przez z górą 600 000 Polaków” – czytamy w Księdze Dziesięciolecia Polski Odrodzonej 1918– 1928 (s. 137). Bytom, Gliwice i Zabrze pozostały w granicach Niemiec. Polska otrzymała jedynie 30% obszaru plebiscytowego. Pośród ok. 950 tys. ludności w przybliżeniu 250 tys.

Po zakończeniu III powstania śląskiego znów nastąpiły pertraktacje i przetargi na forum Rady Najwyższej. Francuzi proponowali oparcie się na wynikach plebiscytu i przyznanie Polsce terenu zamieszkałego przez 4/11 ludności obszaru plebiscytowego. Anglicy i Włosi chcieli natomiast 9/11 przyznać Niemcom.

Radość i smutek – czyli Śląsk podzielony

Historia powstań śląskich · Część XXX Jadwiga Chmielowska

stanowili Niemcy. Na terenie przyznanym Niemcom zamieszkiwało przeszło 600 tys. Polaków. Polsce przypadło 53 z 67 funkcjonujących na Górnym Śląsku kopalń węgla, 10 z 15 kopalń cynku i ołowiu, 9 z 14 wielkich stalowni, 22 z 37 wielkich pieców. Dzięki wielkiej determinacji Ślązaków i czynowi zbrojnemu powstańców Polska otrzymała przemysł, który umożliwił w ciągu niecałych 16 lat pokoju na nie tylko odbudowę kraju z wojennej pożogi, ale i na rozkwit gospodarczy. Zbudowano stocznie, porty, przemysł maszynowy, lotniczy, zbrojeniowy, chemiczny, spożywczy, infrastrukturę drogową i kolejową – słowem wszystko to, co udało się lumpenelitom w III RP zniszczyć.

P

rawa suwerenne Polski zostały jednak na tym terenie ograniczone. 15 maja 1922 r. w Genewie zawarto porozumienie zwane Konwencją Górnośląską. Polska zobowiązywała się w nim, iż przez 15 lat w tej dzielnicy będzie obowiązywać ustawodawstwo niemieckie. Nowe przepisy mogły być wprowadzane pod warunkiem ustanawiania ich dla całego państwa. Prawo pracy miało obowiązywać takie jak w Niemczech. Dotyczyło to też reformy rolnej. W ten sposób tzw. obszarnicy niemieccy zabezpieczyli swą własność przed reformą rolną przeprowadzoną w Polsce. Prawo pracy było też dla robotników o wiele korzystniejsze w pozostałych polskich województwach. Konwencja chroniła też mniejszości narodowe zarówno po polskiej, jak i niemieckiej stronie obszaru plebiscytowego. Nad przestrzeganiem Konwencji miała czuwać międzynarodowa Komisja Mieszana pod przewodnictwem byłego Prezydenta Szwajcarii, Felixa Calondera.

Samoorganizacja ludu śląskiego następowała błyskawicznie. Już 5 lutego 1922 r. wybrano dr. Alfonsa Górnika na prezydenta Katowic, a 25 lutego powstała reprezentacja samorządów – Związek Gmin Województwa Śląskiego. Premier RP mianował 12 czerwca 1922 r. skład Tymczasowej Rady Wojewódzkiej. Pierwsze jej posiedzenie odbyło się 16 czerwca. Rada miała przygotować wybory do Sejmu Śląskiego I kadencji. Dopiero 17 czerwca rozwiązano Naczelną Radę Ludową na Górnym Śląsku, która wsławiła się ciągłym hamowaniem zrywów powstańczych. W tym samym dniu powołano Urząd Wojewódzki Śląski w Katowicach. Był to początek przejmowania przez Polskę i Niemcy suwerenności na obszarze plebiscytowym. Polska zakończyła ten proces 4 lipca podpisaniem w Rybniku protokołu przejęcia przyznanej jej części Górnego Śląska. Niemcy proces ten zakończyły dopiero 10 lipca 1922 r. (Encyklopedia Powstań Śląskich, s. 712). „W dniu 20 czerwca 1922 roku Wojska Polskie z gen. broni St. Szeptyckim na czele wkroczyły, wśród nieopisanego entuzjazmu ludności, na terytorjum Górnego Śląska. W tymże dniu odbyła się w Katowicach uroczystość zjednoczenia prastarej Ziemi Piastowskiej z Macierzą symbolicznym przejęciem Śląska przez Rząd Polski” – czytamy w Księdze Pamiątkowej „Dziesięciolecie Polski Odrodzonej 1918–1928” (s. 137). Akt Objęcia Górnego Śląska przytaczam w całości: „Traktat Pokoju między Mocarstwami Sprzymierzonemi i Stowarzyszonemi a Niemcami, podpisany w Wersalu w dniu 28 czerwca 1919 r., oparty na uświęconej zasadzie samostanowienia narodów, postanowił w art. 88 odwołanie się do głosu ludności Górnego Śląska, celem

Wizerunek opolskiej księżniczki Anny zachował się na tumbie, czyli głównej części gotyc­ kiego grobowca znajdującej się w kaplicy św. Anny tzw. Piastowskiej w kościele oo. Franciszkanów w Opolu.

Kobiecość uwieczniona w kamieniu Anna księżna opolska (ok. 1348–1378)

Fundacja Dla Dziedzictwa · Zdjęcia: Sławomir Mielnik

A

nna była żoną księcia opolskiego Bolesława III (ok. 1337–1382) i matką pięciorga dzieci: synów: Jana Kropidły, Bolesława IV, Henryka, Bernarda i córki Anny. Zmarła w Opolu w 1378 r. Mąż przeżył ją o cztery lata, zmarł 21 września 1382 r. Oboje zostali pochowani w kościele oo. Franciszkanów w Opolu, w kaplicy św. Anny, która pełniła już funkcję nekropolii Piastów Opolskich. W 2 połowie XIV

wieku nieznany z imienia artysta wyczarował z kamienia ich przepiękny sarkofag, który możemy podziwiać do dziś. Inspiracją był zapewne pows­ tały między 1300 a 1320 r. sarkofag księcia śląskiego Henryka IV Prawego (Probusa), wybitne dzieło sztuki, które wówczas stało się wzorem dla innych książąt śląskich. Nie bez znaczenia dla powstania tumby księżnej opolskiej Anny było wykute ok. 1375 r., znane wówczas powszechnie popiersie Anny

Świdnickiej, jedynej Piastówny, która zyskała godność cesarską. Świdniczanka była ukochaną żoną cesarza Karola IV. Zmarła po urodzeniu trzeciego dziecka w wieku 23 lat. Autorem jej popiersia był mistrz Peter Parler, jeden z budowniczych wspaniałej katedry św. Wita w Pradze. Księżnę Annę opolską rzeźbiarz przedstawił jako osobę żywą, o czym świadczą otwarte oczy. Władczynię pokazano w postawie modlitewnej,

stwierdzenia jej woli co do przynależności państwowej. Na podstawie plebiscytu odbytego dnia 20 marca 1921 r. Konferencja Ambasadorów upełnomocniona przez Radę Najwyższą powzięła decyzję podziału Górnego Śląska, na podstawie której ziemie powiatów części raciborskiego i rybnickiego, całego pszczyńskiego i katowickiego, części zabrskiego, gliwickiego, bytomskiego, tarnogórskiego i lublinieckiego, przyznano Rzeczypospolitej Polskiej. Ku upamiętnieniu uroczystości objęcia tych ziem, które w myśl wyrażonej woli ludności łączą się z powrotem z Macierzą, dokument niniejszy został sporządzony przez uczestników uroczystości”. Dokument ten podpisali Przedstawiciele Rządu Polskiego, przedstawiciele Sejmu Ustawodawczego, Ministerstwa Spraw Wojskowych, członkowie Tymczasowej Rady Wojewódzkiej na Śląsku i wszyscy oficjalni delegaci

z Polski i Śląska. „Z dniem podpisania uroczystego Aktu Objęcia Górnego Śląska” powrócił lud piastowy po blisko sześciowiekowej, przymusowej rozłące na łono ukochanej macierzy” – zapisano w Księdze Pamiątkowej Dziesięciolecia Odrodzonej Polski (s. 138). Naczelnik Państwa Marszałek Józef Piłsudski przyjechał do Katowic 26 sierpnia, a w październiku 1922 r. na Rynku w Katowicach udekorował orderem Virtuti Militari zasłużonych na polu walk powstańczych. Na 94 odznaczonych było 92 Górnoślązaków. Z okazji piętnastolecia czynu powstańczego wydano Księgę pamiątkową Powstań i Plebiscytu na Śląsku. Zacytowano w niej słowa ówczesnego Prezydenta RP prof. Mościckiego: „O nieugiętość w umiłowaniu Ojczyzny rozbijały się przez wieki zakusy wrogów – w odrodzonej Ojczyźnie siła i zwartość Górnoślązaków jest największą gwarancją spoistości tej ziemi z Polską”.

G

órnoślązacy czuli się jednak oszukani. Walczyli, choć Korfanty, Naczelna Rada Ludowa i polski rząd zdominowany przez endecję byli przeciwni powstaniom. Tyle razy były odwoływane, nawet wtedy, gdy walka miała największe szanse skończyć się sukcesem, czyli wczesną wiosną 1919 r., gdy Niemcy były ogarnięte rewolucją. Wciąż kazano Ślązakom czekać i wierzyć mocarstwom, bo przecież nie oszukają Polski. Górnoślązacy widzieli zdradę mocarstw w stosunku do Polski na Śląsku Cieszyńskim. Wykorzystano moment, gdy bolszewicy zyskali chwilową przewagę, i postanowiono Polsce nie pomagać. Liczono być może na zwycięstwo Rosji, wprawdzie czerwonej, ale jednak sojusznika w niedawno skończonej wojnie. Nie przepuszczono nawet transportów broni i amunicji. To małe Węgry ocaliły Polskę i całą Europę od sowieckiego podboju. Od nich dostaliśmy cały krajowy zapas amunicji

i wszystkie fabryki zbrojeniowe pracowały dla nas – Polaków. Nawet Francuzi mówili nam, że tylko walka może uratować Śląsk dla Polski. Tymczasem Korfanty i cała endecja drżała przed walką ludu śląskiego, bali się rewolucji, bali się wpływów PPS-u. Ich małostkowość doprowadziła do ciągłego hamowania i liczenia na rokowania. Przecież w rękach powstańców była linia Odry! I co? Korfanty kazał się wycofać! Co rusz ogłaszał zakończenie strajku generalnego. Pokonane w wojnie Niemcy wygrały. Polsce przypadła jałmużna 30% obszaru plebiscytowego. I to tylko dzięki powstaniom, dzięki walce. W polityce liczą się fakty dokonane. Gdy Niemcy zaczęły łamać traktat i się zbroić, Piłsudski proponował Francji wojnę prewencyjną. I znowu nic. Potem Hitler napadł na nas jako pierwszych, bo dzięki podpisanemu przez Polskę porozumieniu z Anglią i Francją zmienił plany wojenne i zamiast uderzyć na Francję, uderzył na Polskę. Wiedział bowiem dobrze, że w razie ataku na Francję Polacy dotrzymają umowy i uderzą na Niemcy z drugiej strony. Był też pewny, że ani Anglia, ani Francja nie ruszą w obronie Polski – i miał rację. Po „transformacji” Polacy znowu myśleli, że Zachód pomoże nam wydobyć się z komunistycznej zapaści. Wszak Niemcy dostali po wojnie pomoc w ramach planu Marshalla. Ale Zachód miał inną wizję. Zniszczyć naszą gospodarkę, wykupić za bezcen, by zlikwidować konkurencję polskiego przemysłu. I znów polscy liberałowie grzmieli: trzeba sprowadzić z Zachodu menedżerów i sprzedać im wszystko za złotówkę. Idioci czy sprzedajni zdrajcy? Gdyby naród znał historię Polski, historię tego, jak Ślązacy zostali zdradzeni przez mocarstwa i kunktatorskich polityków, nie byłaby III RP PRL-em bis! Rozżalenie Ślązaków odzwierciedlało się w poezji:

Do moich pól Ludwik Łakomy Pola, czyż was już nigdy nie będę oglądać? Pola bojów powstańczych – gdzie polegli młodzi! Umieli walczyć, całego Śląska pożądać. Pola, po których Prusak butną stopą brodzi. Pola drogie, stracone, w serc naszych zakątkach zostaną krwawą raną i jątrzącą stale; kędzierzyńskie rozłogi, jesteście w pamiątkach naszej martyrologii jak smętne opale. Z tamtej strony są groby w omgleniu przezroczem, słowik im jeno smętne trele swoje dzwoni; szumna brzoza potrząsa zielonym warkoczem i widzi je księżyc co noc ze swej niebieskiej błoni.

ze złożonymi do modlitwy dłońmi. Głowa księżnej – podobnie jak i księcia – spoczywa na poduszce. Ten swoisty dualizm przedstawienia zmarłych był typowy w średniowieczu i miał – jak wszystko w tej fascynującej epoce – swoje znaczenie symboliczne. Sarkofag „mówił”: szczątki doczesne są martwe, ale dusza zaczęła nowy, wieczny żywot w Królestwie Niebieskim. Dlatego też zmarłą w wieku ok. 30 lat księżniczkę ( jeśli wyszła za mąż przed 1360 r., miała ok. 12 lat) przedstawiono w tzw. idealnym wizerunku. Rzeźbiarz ukształtował z kamienia pełne, regularne rysy twarzy, charakterystyczne dla dojrzałej, pięknej kobiety. Księżna Anna prezentuje się pobożnie w splendorze swych ziemskich godności, o których świadczy ubiór charakterystyczny dla osób wysoko urodzonych. Jest odziana w suknię, na którą narzucono płaszcz spięty na

Więc w marzeniu obłędnem śni moja tęsknota, że kiedyś, gdy się wszystkie dni moje do końca przesypią niby piasek w klepsydrze żywota, – to nad Odrą obaczę przed śmiercią wschód słońca! Wszystkie ścieżki prowadzą w zaodrzańską stronę, więc pójdziemy tam jeszcze – pchnięci losu władzą, precz – upiory… – nie kraczcie, że Opole stracone – nas tam duchy rycerzy na bój poprowadzą! Więc wam, bracia w niewoli, jak lawę podziemną ślę krew od mego serca żyłami tajnemi; tym drzewom, które niegdyś szumiały nade mną, tym kościołom i grobom mej sprzedanej ziemi.

piersiach i biodrach klamrami oraz ozdobiony bogatą, plastyczną dekoracją naśladującą szlachetne kamienie i wypukłe hafty. Niestety o życiu księżnej Anny niewiele wiemy. Możemy przypuszczać, że urodziła się ok. 1348 roku. W literaturze wyraża się przypuszczenie, że mogła pochodzić z oświęcimskiej gałęzi dynastii Piastów, o czym ma świadczyć nadanie pierworodnemu synowi imienia Jan, popularnego w tej właśnie linii książąt piastowskich. Przed 1360 r. wyszła za mąż za księcia opolskiego Bolesława III (zwanego Bolko), syna księcia Bolesława II i księżniczki świdnickiej Elżbiety. Jej szacowny małżonek większą część swojego życia spędził w Pradze na dworze Karola IV Luksemburskiego z dynastii Przemyślidów (1316–1378). W 1355 r. Bolesław III wziął udział w wyprawie Karola IV do Italii, z której Luksemburczyk powrócił w koronie cesarskiej.

W grudniu 1356 r. brał udział w obradach sejmu Rzeszy w Metz, w których uczestniczyła duża delegacja książąt śląskich, a także Anna Świdnicka (1339–1362), żona cesarza, córka księcia świdnickiego Henryka II. W 1357 r. Bolesław III u boku królowej Elżbiety Łokietkówny i cesarzowej Anny Świdnickiej pielgrzymował do grobu św. Elżbiety w Marburgu, odwiedzając także Kolonię i Akwizgran. W dniu 11 kwietnia 1361 r. mógł uczestniczyć w Norymbergii w uroczystych chrzcinach Wacława IV, syna cesarza Karola IV i Anny Świdnickiej, a rok później w pogrzebie pochodzącej ze Śląska cesarzowej. W 1365 r. książę opolski podróżował w orszaku cesarza Karola IV do Awinionu, a w 1377 r. wziął udział w wyprawie króla Ludwika Andegaweńskiego pod Bełz. Zdaniem historyków, książę opolski Bolesław III nie odegrał znaczącej roli politycznej. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Dokończenie ze str. 1

Opowieść o polskich kopcach pamięci z historią w tle Bożena Cząstka-Szymon

Kostiuchnówka. Projekt kopca na Polskiej Górze 1936 – 16 m kopca, planowane – 25 m, 75 m średnicy

wyparli Rosjan, właściwie pułki kozackie, z rejonu Nadwórnej na północ. Od tej pory przełęcz Rogodze Wielkie/Pantyrska zmieniła nazwę na Przełęcz Legionów, a postawiony tam na trzymetrowym, ułożonym z kamieni kopcu drewniany krzyż z wyrytym na nim bagnetem napisem pozostał: Młodzieży polska, patrz na ten krzyż! Legiony polskie dźwignęły go wzwyż, Przechodząc góry, lasy i wały Do Ciebie Polsko, i dla twej chwały. Autorem tego tekstu był jeden z legionistów, Adam Szania, rzemieślnik. Odnowiony – teraz już metalowy krzyż (trzeci z kolei) – nadal tam stoi. Tylko droga obecnie trudna do przejścia, a znaków brak... Dodajmy, że legionowy trakt zniszczyły w latach sześćdziesiątych ciężarówki wożące bale drewna, mostki poznikały. Dzika przyroda dominuje. A jednak Polacy docierają na przełęcz i do cmentarza legionistów położonego niżej, po dawnej węgierskiej, dziś ukraińskiej

stronie. Świadczą o tym biało-czerwone szarfy, wieńce i znicze. Także odnowione tablice, teraz z piaskowca, umieszczone u podstawy kopca. Kolejny legionowy kopiec zaczęto wznosić na Polskiej Górze w pobliżu Kostiuchnówki/Kościuchnówki na Wołyniu. Rozpoczęto w 1928 r. (wcześniej stworzono kilkanaście cmentarzy legionistów). Był to bowiem teren, gdzie walczyły wszystkie Brygady, łącznie ze Śląskim Legionem spod Cieszyna, a bitwy trwały na rozległym terenie przez wiele miesięcy Mówi się, że do dzisiaj nie ma tam starego drzewa, które by nie kryło w sobie pocisków... Planowano wyniosły kopiec na prawie 25 metrów. Wybuch II wojny światowej uniemożliwił te plany. Współcześnie harcerze z Chorągwi Łódzkiej pod opieką hm. Jarosława Góreckiego od kilkunastu lat odnajdują, odbudowują i utrzymują w porządku nasze wojenne nekropolie. Stacjonują latem w dawnej polskiej szkole, wzniesionej w Kostiuchnówce w latach trzydziestych. Powstała już izba pamięci ze znalezionymi w okolicy artefaktami. To zaczątek przyszłego muzeum.

Podziwiamy kapitalny przykład służby harcerskiej. Nasuwa się jednak pytanie – co robią instytucje powołane do takich działań? Jak realizowane są umowy międzynarodowe? Jakie powinny być działania IPN? Ponadto trzeba się zorientować, jak szkoły realizują program kształcenia narodowej pamięci. Można przecież organizować wyjazdy na kresowe cmentarze. Taką akcję od lat prowadzi się na Dolnym Śląsku. Pani redaktor Grażyna Orłowska-Sondej z wrocławskiej telewizji, wspomagana przez władze samorządowe oraz kuratorium oświaty, wyjeżdża z młodzieżą szkolną podczas wakacji na Wschód. W ramach akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia” czyszczą tam polskie groby na dawnych cmentarzach. Wróćmy do opisu klasycznego kopca pamięci. Jest to kilkumetrowy lub kilkunastometrowy ziemny pagórek, porośnięty trawą, zwieńczony zazwyczaj krzyżem. Na szczyt prowadzi kręta ścieżka lub schody. Na górze jest też maszt z flagą, czy nawet trzy dziesięciometrowe maszty, tak jak na kopcu Tadeusza Kościuszki koło Dubienki w Uchańce. Pomiędzy nimi rozpostarto tarcze z mozaikowymi herbami. Czasami kopiec wieńczy rzeźba – na kopcu Wandy w Krakowie umieszczono Orła w koronie wg projektu Jana Matejki. A popiersie Henryka Sienkiewicza zobaczymy na jego kopcu w Okrzei, usypanym na gruncie rodzinnym matki pisarza. Rzadsze są obeliski. Takie ustawiono i na pomniku J.H. Dąbrowskiego w Pierzchowie k. Gdowa, gdzie była siedziba rodowa Dąbrowskich, i w Zadwórzu, położonym 33 km na wschód od Lwowa, zwanym od bitwy, która uratowała Lwów przed konnicą Siemiona Budionnego, polskimi Termopilami.

Wulkan energii, tytan pracy, filar „Gazety Opolskiej”

Franciszka Koraszewska z Czoków (1868–1947) Fundacja Dla Dziedzictwa

F

ranciszka Koraszewska jest jedną z tych kobiet, które zasługują na pomnik w Opolu. Była odważna, pomysłowa i piekielnie pracowita, obdarzona niezwykłą energią, silnym charakterem i odpornością na niedogodności materialne. Prowadziła walkę o „duszę ludu polskiego” na historycznym Górnym Śląsku i w niemieckim Opolu. Urzędnicy pruscy mówili o niej: „Die soll ja noch schlimmer als ihr Man sein” (Podobno jest jeszcze gorsza niż jej mąż). Franciszka urodziła się 25 marca 1868 r. w Katowicach w rodzinie górniczej. Była jedną z trzech córek Józefa Czoka i Emilii z Bugdałów. W domu rodzinnym mówiła po polsku, a niemieckiego nauczyła się w szkole. Po ukończeniu szkoły ludowej i kursów robót ręcznych pracowała w Katowicach, Ząbkowicach, Lipsku i w okolicach Hamburga. Mimo chęci do nauki i szczególnego zamiłowania do nauk przyrodniczych, ze względów materialnych nie mogła dalej się kształcić.

Miłość do Polski i Bronisława Miała talent do robótek ręcznych. Wyszywała, haftowała, pięknie dziergała na drutach i szydełkiem. Zebrane

oszczędności i zaciągnięte pożyczki umożliwiły jej przejęcie ok. 1897 r. pracowni robótek ręcznych w Opolu. Nabyła sklep w Opolu i z tym miastem związała swój los. Z czasem sprowadziła tam swoich rodziców i młodszą siostrę. Klienci cenili ją za rzetelność i uprzejmość, a kobiety wprost przepadały za haftowanymi przez nią „zapaskami”. Na szyldzie jej sklepu widniało zniekształcone w pisowni nazwisko „Czock”. Uwagę na błąd zwrócił jej Bronisław Koraszewski (1864–1924), wydawca „Gazety Opolskiej”. Zawzięta i pracowita Franciszka odszukała metrykę urodzenia jej ojca, przekonała się, że widnieje na niej nazwisko „Czok” i… szybko zmieniła szyld sklepu, wracając do polskiej pisowni swojego nazwiska. Zaczęła odkrywać na nowo swoje korzenie, a pierwszą polską książką, którą nabyła, była Botanika na przechadzce autorstwa Mari Arct-Golczewskiej (1872–1913), znanej podróżniczki i tłumaczki, córki wydawcy Michała Arcta. Franciszka powoli wsiąkła w polskie środowisko w Opolu. W 1901 r. wyszła za mąż za Bronisława Koraszewskiego, wybitnego działacza polskiego, którego śmiało można uznać za jedną z najciekawszych postaci Śląska – dumnego wydawcę „Gazety

Opolskiej” i założyciela (1891) Towarzystwa Polsko-Katolickiego w Opolu i Banku Ludowego w Opolu (1897). Ślub odbył się we wtorek 23 kwietnia 1901 r. w Opolu. Był ważnym wydarzeniem kulturalnym i intelektualnym w mieście. Ceremonię zaślubin odprawiono w opolskiej katedrze. Odbyła się według staropolskiego zwyczaju. Na weselu – ze względu na zły stan zdrowia ojca panny młodej uczta weselna odbyła się w wąskim gronie 80 osób – zbierano datki na pomoc naukową dla Polaków. Panna młoda otrzymała też gromkie brawa za wykonanie pieśni, której refren brzmiał „Więc nad brzegiem sinej Odry fal witaj, witaj śląska niwo, ukróć smutek i tęsknoty żal”. Na weselu obecni byli m.in. Aleksander Lewandowski, Adam Napieralski, Jakub Kania, Wojciech Liguda, Karol Maćkowski, a telegramy z życzeniami wysłało ok. 300 osób. Relację ze ślubu Koraszewskich, na specjalne życzenie czytelników, zamieszczono w 34 numerze „Gazety Opolskiej”, która ukazała się drukiem w piątek 26 kwietnia 1901 r. Małżonkowie zamieszkali najpierw na Ostrówku, a potem przy ul. Odrzańskiej 6, gdzie nabyli kamienicę, w której również mieściła się drukarnia i redakcja legendarnej „Gazety Opolskiej”.

Opole, dawna ul. Odrzańska, obecnie Bronisława Koraszewskiego, przy której znajdowała się redakcja "Gazety Opolskiej". Pocztówka z początku XX w. Obok: Ogłoszenie z „Gazety Opolskiej" z 1911 r.

Przypomnijmy historię tego kopca, zwanego przez miejscowych mogiłą. Usytuowano go na miejscu boju, niedaleko budki dróżnika przy torach kolejowych, przed cmentarzykiem pobitych żołnierzy z oddziału kapitana Bolesława Zajączkowskiego. Tam usypano kurhan wysoki na 20 m, a jego zwieńczeniem jest obelisk przypominający słup graniczny z datą bitwy –

po raz pierwszy do Zadwórza, kopca nie było widać. Był tylko las drzew i krzewy, które wyrosły na mogiłach rozsiekanych bolszewickimi szablami żołnierzy. A w centrum wsi w pobliżu przedwojennej polskiej szkoły, do której chodziła, a potem w niej uczyła moja mama, Rosjanie wznieśli pomnik z granitu sławiący zwycięstwo armii radzieckiej nad Polakami. Dziś

Kopiec powstańczy w Bielszowicach

Chodzi o to, by na setną rocznicę przyłączenia Śląska do Polski doprowadzić do wskrzeszenia tego powstańczego kopca. Upamiętniał on to, że ponad tysiąc bielszowiczan wzięło udział w III powstaniu, kilkunastu zginęło w bitwie o port w Koźlu. A w miejscowości stacjonował przez pewien czas sztab grupy Wschód, w Plebiscycie zaś prawie 71% mieszkańców głosowało za przynależnością do Polski. Jeśli ktoś z P.T. Czytelników ma bardziej szczegółowe informacje o tym kopcu lub innych powstańczych, prosimy o kontakt z Redakcją. Poświęcimy im więcej uwagi. 17. 8. 1920. U podnóża kopca znajdowała się płyta ufundowana przez ojca jednego z zabitych żołnierzy, rodem ze Stryja, z napisem „Orlętom poległym w dniu 17 sierpnia 1920 roku w walkach o całość ziem kresowych”. Kiedy w latach siedemdziesiątych dotarłam

już nie ma śladu po tym pomniku, a szkoła i neogotycki kościół rzymskokatolicki niszczeją. Obelisk na mogile kilkanaście lat temu odnowiono, cmentarz został oczyszczony, nie udało się jednak zachować pierwotnej treści napisu – strona ukraińska

Filar „Gazety Opolskiej”

został uznany za „zagrażający bezpieczeństwu państwa pruskiego”.

Franciszka Koraszewska wspólnie z mężem wydawała „Gazetę Opolską”, prowadząc m.in. administrację redakcji. Założyła też księgarnię polską. Sprowadzała do Opola polskie książki, co nie było wcale proste. W 1908 r. zamówiła do księgarni „Gazety Opolskiej” w Opolu książki polskie z księgarni lwowskiej Altenberga. Urzędnicy celni zatrzymali je w Mysłowicach. Komisarz graniczny Mädler wskazał na mnóstwo książek tzw. niebezpiecznych i kazał je odesłać prokuratorowi do Opola, aby ten przykładnie i surowo ukarał księgarza za zdradę stanu. Prokuratura wynajęła kilkunastu tłumaczy do przekładu „zaaresztowanych” książek na język niemiecki. Z olbrzymiego materiału dowodowego okazało się, że „zbrodniczą” treść mają dwie książki, w których prokuratura dopatrzyła się przekroczenia § 230

Redaktorka „Der Weisse Adler”

Anons w gazecie „Der Weisse Adler” z 1919 r. (nr 27)

Koraszewska budziła zaufanie. Miała wyjątkową cechę zjednywania sobie ludzi. W grudniu 1918 r. była delegatką powiatu opolskiego do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu. W wyborach komunalnych 1919 r. startowała do Rady Miasta Opola z listy polskiej.

nie zgodziła się na to; doszło więc do kompromisowego zapisu (w języku polskim i ukraińskim), który odczytaliśmy na dziewięćdziesiątej rocznicy bitwy: „Polskim Orlętom poległym w walce z wojskami bolszewickimi”. W tym miejscu zakończymy opowieść o polskich kopcach, przesuwając na część drugą historię kopców powstańczych – znanego w Piekarach Śląskich i zapoznanego w Bielszowicach. Pozostawiamy jego fotografię. Powstańcy usypali go w centralnym miejscu miejscowości, przy kościele. Niemcy zmusili twórców tego kopca – ku większemu ich upokorzeniu – by go rozebrali. Ziemię wywieziono, grunt splantowano... Taki los spotkał i inne polskie kopce. Wiele z nich odtworzono. Chodzi o to, by na setną rocznicę przyłączenia Śląska do Polski doprowadzić do wskrzeszenia tego powstańczego kopca. Upamiętniał on to, że ponad tysiąc bielszowiczan wzięło udział w III powstaniu, kilkunastu zginęło w bitwie o port w Koźlu. A w miejscowości stacjonował przez pewien czas sztab grupy Wschód, w Plebiscycie zaś prawie 71% mieszkańców głosowało za przynależnością do Polski. Jeśli ktoś z P.T. Czytelników ma bardziej szczegółowe informacje o tym kopcu lub innych powstańczych, prosimy o kontakt z Redakcją. Poświęcimy im więcej uwagi. Można się spodziewać, że były też w innych miejscowościach kopce upamiętniające walki o Śląsk. Jeśli istnieją ślady – fotografie, rysunki – należałoby na przyszłoroczną rocznicę odtworzyć je. Trzeba o to apelować do władz samorządowych, przede wszystkim zaś do katowickiego IPN-u, którego statutowym obowiązkiem jest dbanie o materialne ślady dziedzictwa historycznego. Przy okazji warto byłoby dążyć do oznakowania na cmentarzach grobów/ pomników powstańców. Mają swoje porcelanowe plakietki Sybiracy, mają więźniowie obozów koncentracyjnych. Do tej pory nie pojawiły się stosowne znaki na grobach uczestników czynów zbrojnych – powstańców śląskich, wielkopolskich, suwalskich, także akowców czy żołnierzy wyklętych... K Dokończenie w następnym numerze

przez „Gazetę Opolską” czasopisma „Der Weisse Adler” w języku niemieckim, skierowanego do Górnoślązaków, którzy ulegli częściowej germanizacji. 5 czerwca 1920 r. objęła oficjalnie redakcję tego tygodnika. W założonej przez siebie gazecie prostowała fałszywe informacje z gazet niemieckich. W 1921 r. bardzo aktywnie włączyła się w propolską agitację w okresie plebiscytu górnośląskiego. Była członkiem Polskiej Organizacji Woskowej i Komisji Mieszanej przy Komisji Międzysojuszniczej, która swoją siedzibę miała w Opolu. W 1920 i 1921 r. przeżyła napaść bojówek niemieckich na redakcję „Gazety Opolskiej”.

Działaczka społeczna Franciszka Koraszewska aktywnie działała w towarzystwach kobiecych, kółkach śpiewaczych i teatrze amatorskim. Miała zmysł społeczny. Nie stroniła od aktywności politycznej i m.in. w 1904 r. na pierwszym wiecu kobiet w Bytomiu wygłosiła referat o niemczeniu polskich dzieci. W styczniu 1920 r. została przewodniczącą Towarzystwa Polek w Opolu i wiceprzewodniczącą tej organizacji na powiat opolski. W gronie działaczek były m.in.: M. Krausowa, K. Kuleszowa, W. Spychalska, S. Michałowska, S. Kurpierzowa, M. Banasiowa, Z. Buhlowa i córka Koraszewskich – Aniela, która prowadziła sekretariat Towarzystwa.

Przeprowadzka do Katowic Franciszka Koraszewska, zdjęcie ze zbiorów Instytutu Śląskiego w Opolu. Obok: Komunikat na temat wyborów komunalnych, „Nowiny” 27/1919

ustawy karnej. Były to: Dla drogich dzieci autorstwa Stanisława Bełzy, a także Wesele Stanisława Wyspiańskiego. Obie publikacje skonfiskowano, a pozostałe oddano Koraszewskim. Od razu też wszczęto postępowanie sądowe przeciwko Bronisławowi Koraszewskiemu. Wydawca wygrał w sądzie, twierdząc, że zamówił od wydawcy wszystkie nowe publikacje i nie mógł wiedzieć, jakie tytuły ten mu wyśle. Wyrok nr 154/0812 zapadł 21 maja 1909 r. i na jego mocy „zbrodnicze” książki polskie przeznaczono do zniszczenia. Tak oto dramat Wyspiańskiego, uważany za jedno z najważniejszych dzieł epoki Młodej Polski,

Wybory okazały się wielką manifestacją polskości. Około 75 proc. wszystkich wybranych radnych na Górnym Śląsku było Polakami. W powiecie opolskim na 130 gmin w 80 większość zdobyli polscy kandydaci, a w znacznej części miały one wyłącznie polskie listy. Inaczej było w niemieckim Opolu, gdzie większość głosów przypadła Niemcom. Franciszka Koraszewska mandatu radnej nie zdobyła, bo z listy polskiej do Rady Miasta Opola dostali się jedynie dr prawa Franciszek Lerch, Michał Duda i Fryderyk Lipiński. 13 marca 1922 r. zajęła jednak miejsce Michała Dudy. W 1919 r. zainicjowała wydawanie

W 1923 r. rodzina Koraszewskich przeniosła się do Katowic, które po podziale historycznego Górnego Śląska znalazły się w państwie polskim. Po śmierci męża w 1924 r. pracowała jako nauczycielka w Chorzowie i Łagiewnikach. Utrzymywała kontakty z polskimi organizacjami na Śląsku Opolskim. II wojnę światową spędziła w Warszawie, a po jej zakończeniu wróciła do Katowic. Była członkiem Związku Weteranów Powstań Śląskich i Komisji Opiniodawczej przy Polskim Związku Zachodnim. Odznaczono ją: Krzyżem Niepodległości, Medalem Niepodległości, Gwiazdą Górnośląską i Srebrnym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury. Ta wybitna Polka zmarła 8 grudnia 1947 r. Pochowana jest na cmentarzu w Katowicach. Niestety jej grobu nie udało się zlokalizować… K




KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI ROZSTRZYGNIĘTY! SZCZEGÓŁY NA STRONIE 2

Nr 84

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Czerwiec · 2O21 Zwierzęta nie OK

Jolanta Hajdasz

N

a początek chciałabym przedstawić historię pewnego dziennikarza z Sosnowca. Wisi nad nim wykonanie wyroku więzienia, jest skazany w procesie karnym z artykułu 212 kk za zniesławienie. Sławomir Matusz procesuje się z instytucjami samorządowymi Sosnowca od 2016 roku. Ich zniesławienia red. Matusz rzekomo dopuszczał się w pismach oraz w mailach kierowanych do tych instytucji. Zwracał uwagę na nieprawidłowości w ich działaniach, np. wskazywał wady prawne w ich statutach. Mimo że Wojewódzki Sąd Administracyjny wydał aż pięć wyroków, w których potwierdził błędy w tych dokumentach, przyznając tym samym rację red. Matuszowi, skazujący wyrok dla niego został utrzymany. Orzeczono karę grzywny i rok więzienia zamieniony na karę zastępczych prac społecznych. Dziennikarz nie ma stałych dochodów, więc komornik nie ma czego ściągać z jego konta. Sławomir Matusz miał więc po prostu, jak się to mówi, „odsiedzieć” wyrok. Sądy nie widziały nic niestosownego w tym, że za wysłanie kilku czy kilkunastu maili dziennikarz będzie siedział w więzieniu. Wykonanie wyroku udało się powstrzymać dosłownie w ostatniej chwili. Na razie Sąd odroczył podjęcie decyzji w tej sprawie do lipca.Wielokrotnie publicznie w jego imieniu występowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie jest bowiem sytuacja, w której za głoszenie opinii idzie się do więzienia. W tej zaś konkretnej sprawie orzeczenia sądowe najmocniej przyczyniały się do zniesławienia wymienianych w mailach osób, bo upubliczniły okoliczności sprawy w stopniu o wiele większym niż pierwotne działanie dziennikarza. Obrona Sławomira Matusza to jedna z setek spraw, jakimi dziś zajmuje się CMWP SDP, instytucja, która obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia istnienia. To skromny jubileusz, ale pozwala już stwierdzić, czy instytucja wpisała się na trwałe do polskiego systemu prasowego i czy potrafi działać skutecznie. Oczywiście nie jestem w tych ocenach obiektywna, bo szefuję tej organizacji od 4 lat, ale przyglądając się z bliska procesom dziennikarzy i różnym problemom, jakie mamy z realizacją zasady wolności słowa, pozwolę sobie jednak na jednoznaczną opinię – tak, taka instytucja jest potrzebna, szczególnie w sytuacji, gdy zajmuje się sprawami, którymi nie chcą się zająć inne organizacje. Tylko w ubiegłym roku CMWP interweniowało publicznie poprzez publikację stanowisk 37 razy, a pomocą w procesach objęło 19 dziennikarzy. To kropla w morzu potrzeb, bo warto sobie uświadomić, iż wymiar sprawiedliwości niespecjalnie lubi dziennikarzy. W ostatnich latach liczba spraw wytyczanych im z artykułu 212 kk wzrosła blisko trzykrotnie. Pod pretekstem naruszania zasady wolności słowa dyscyplinuje się dziś media i państwa w sposób, który jest wręcz zaprzeczeniem tej zasady i który dąży do wykluczenia części dziennikarzy i mediów z sytemu obiegu informacji. Najczęściej dzieje się to w sposób mało zauważalny dla odbiorców mediów, po prostu nagłaśnia się maksymalnie tezę, że jakieś medium albo państwo narusza zasadę wolności słowa i tyle, choć nieraz trudno znaleźć fakty, które by tę tezę ilustrowały, bo tak bardzo są naciągane. Niestety na terenie UE wśród organizacji pozarządowych zajmujących się wolnością słowa zdecydowana większość to organizacje o charakterze liberalnym, wręcz lewackim, które prawie nigdy nie staną w obronie dziennikarza prawicowego czy konserwatywnego, które nie będą bronić tzw. prawicowych mediów. Warto dostrzegać tę prawidłowość. Wolność słowa i prawo do korzystania z niej dotyczą nie tylko liberalnych mediów i ich dziennikarzy. Trzeba o niej przypominać i o nią walczyć. I nie dać jej sobie odebrać. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

2

Nasze dojrzałe dzieci

Bilans zamknięcia Polska Press w ocenach jej dziennikarzy Jolanta Hajdasz Prasowy rozbiór Polski Przeciętny Kowalski zapewne nawet nie wiedział, co się stało – w końcu nazwa Polska Press Grupa nie brzmiała bardziej obco niż inne i mógł za nią stać zarówno biznesman z Madagaskaru, Koluszek, jak i Unii Europejskiej. Dociekliwy Kowalski mógł co najwyżej wyszukać w internecie, że Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau. W stopkach redakcyjnych za to same polskie nazwiska i polskie nazwy, niezmienione tytuły przejętych gazet, często obecne na rynku nawet od końca II wojny światowej. Ani śladu niemieckich właścicieli. Jak informuje Związek Kontroli Dystrybucji Prasy, Polska Press Grupa pod względem ilości sprzedawanych w Polsce gazet zajmuje obecnie trzecie miejsce. W 2017 r., mimo stale spadającej sprzedaży, sprzedała ponad 80 mln egzemplarzy swoich gazet. Trzy lata później, czyli w roku 2020, grupa kapitałowa Polska Press zanotowała spadek przychodów sprzedażowych o 6,5%, do 398,44 mln zł, oraz zysku netto z 9,64 do 8,59 mln zł. Wpływy ze sprzedaży gazet zmalały o 8,9%, z reklam – o 4,9%, a liczba pracowników – o 107, do 2126 – informował portal Wirtualnemedia.pl. Więcej od niej w naszym kraju sprzedają tylko dwa inne niemieckie wydawnictwa prasowe – nr 2 pod względem liczby sprzedanych egzemplarzy, Ringier Axel Springer Polska (wydawca m.in. dziennika „Fakt” i tygodnika „Newsweek”) i nr 1 – wydawnictwo Bauer, które w Polsce sprzedaje najwięcej czasopism i gazet. Geneza i przebieg przejmowania polskiej prasy przez koncerny niemieckie to oczywiście temat na inny artykuł, warto jednak uświadomić sobie, że monopolizacja rynku prasy regionalnej była widocznym celem działania niemieckiego koncernu co najmniej od końca lat 90., po chaotycznej

i w niczym nie kontrolowanej prywatyzacji prasy lokalnej. Już w roku 1998 utrwalił się swoisty prasowy rozbiór Polski – jak np. nazwał efekty tego procesu poznański medioznawca z UAM, były dziennikarz „Expressu Poznańskiego”, Jan Załubski, w swojej książce Media bez tajemnic. Rozbioru tego dokonali dwaj zagraniczni wydawcy – norweski koncern Orkla Media i niemiecki Passauer Neue Presse. Każda z tych firm przejmowała kolejne lokalne pisma i drukarnie bez rozgłosu, w efekcie czego wiemy jedynie, że w pojedynku Orkla – Passauer wygrali Niemcy. W chwili sprzedaży Polska Press (znana kiedyś pod nazwą Grupa Wydawnicza Polskapresse) była więc polską spółką-córką niemieckiego wydawnictwa Verlagsgruppe Passau GmbH, które oprócz gazet w Bawarii wydawało bądź wydaje gazety m.in. na Słowacji, w Austrii, Czechach (do 2015). Do marca 2021 r. Polska Press była wydawcą następujących 20 dzienników regionalnych: „Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Łódzki”, „Dziennik Zachodni”, „Gazeta Krakowska”, „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Wrocławska”, „Polska Metropolia Warszawska”, „Express Bydgoski”, „Nowości Dziennik Toruński”, „Express Ilustrowany”, „Kurier Lubelski”, „Gazeta Pomorska”, „Gazeta Lubuska”, „Dziennik Polski”, „Kurier Poranny”, „Gazeta Współczesna”, „Nowa Trybuna Opolska”, „Echo Dnia”, „Gazeta Codzienna Nowiny”, „Głos Dziennik Pomorza” („Głos Szczeciński”, „Głos Koszaliński”, „Głos Pomorza”). Była także właścicielem regionalnych dodatków telewizyjnych, tygodników ogłoszeniowych, bezpłatnej gazety miejskiej „Nasze Miasto” ukazującej się w kilkunastu miastach Polski oraz około 150 tygodników lokalnych. W skład grupy Polska Press wchodziły także media internetowe. Grupa jest właścicielem znaczących serwisów internetowych, m.in.:

serwisu motoryzacyjnego Motofakty. pl, miejskiego portalu informacyjnego naszemiasto.pl, portalu strefabiznesu.pl, portalu stronakobiet.pl, portalu strefaagro.pl, programu telewizyjnego telemagazyn.pl, serwisów sportowych i innych portali branżowych.

Metodologia Raportu Podstawą przygotowania raportu końcowego są ankiety dla dziennikarzy z 9 regionów w Polsce. Te regiony to: Wielkopolska (Poznań), Pomorze (Gdańsk, Słupsk), Podkarpacie (Rzeszów), Łódzkie (Łódź), Zachodniopomorskie (Szczecin, Koszalin), Dolno-

koordynatorzy regionalni, którzy gwarantowali dotarcie do najbardziej zaangażowanych w pracę w prasie regionalnej osób. Wynikiem przeprowadzonego badania jest 78 zrealizowanych ankiet. Ich autorami w zdecydowanej większości są doświadczeni dziennikarze, 2/3 z nich ma ponad 10-letni staż pracy w redakcjach będących własnością Verlagsgruppe Passau. Informacje zawarte w ankietach zostały poddane analizie ilościowej, przy czym należy zaznaczyć, iż analiza ilościowa nie została przeprowadzona na reprezentatywnej próbie. Warto jednak zauważyć, iż dziennikarze w każdym kraju, także w Polsce, to bardzo specyficzna i – mimo pozorów otwartości – hermetyczna

Dwa przykłady budzące nadzieję, że nie całe młode pokolenie jest niezaradne życiowo, aspołeczne, obojętne na losy innych i nieodpowiedzialne. Niedawno media opisały dwa wydarzenia z udziałem dzieci w wieku 12 i 10 lat. Ich bardzo młodzi bohaterowie zdali już swój życiowy egzamin. To tacy mali wielcy bohaterowie… Małgorzata Szewczyk

2

Kupuję u Obajtka Czy trzeba patrzeć władzy na ręce? Można spotkać zacnych ludzi, wyborców PiS, którzy deklarują, że nie czytają „Gazety Polskiej”, bo to „prorządowa propaganda”. Dlaczego w Polsce nie ma być ani jednej prorządowej gazety, skoro np. w Niemczech praktycznie wszystkie są prorządowe? Że telewizja publiczna robi dobrą robotę, świadczą wyniki wyborów, a także wciąż ponawiane żądania opozycji, by zlikwidować TVP Info. Jan Martini

3

Zeznania nowego świadka w procesie ws. zabójstwa red. Ziętary Marek Z. oraz „Świr” w trakcie picia alkoholu mówili mi, że sprawy wymknęły się spod kontroli i coś poszło nie tak. Nie znałem „Malowanego”, to był taki przestępca jak i ja, Rusek wynajęty do tej roboty. Ciało wrzucono potem do jakieś beczki ze żrącą substancją. Początkowo w to wszystko nie uwierzyłem. Myślałem, że to ich pijacka opowieść. Aleksandra Tabaczyńska

8

Ryc.1 Ocena swojej sytuacji przez dziennikarzy po przejęciu gazety przez Polska Press

śląskie (Wrocław), Opolskie (Opole), Śląsk (Katowice), Kujawsko-Pomorskie (Bydgoszcz) oraz Kujawsko-Pomorskie (Toruń). Ankiety zostały wypełnione przez doświadczonych dziennikarzy pracujących od wielu lat w tym zawodzie. Ze względu na czynny charakter ich pracy zawodowej oraz konieczność dochowania tajemnicy dziennikarskiej, na podstawie której uzyskano informacje zawarte w Raporcie, ich nazwiska i biogramy są anonimowe i znane jedynie Zespołowi Autorów „Kuriera WNET” i CMWP SDP. Działania badawcze realizowano w kwietniu i maju 2021 r. wśród dziennikarzy związanych z koncernem Polska Press sp. z o.o. umową o pracę lub umową o współpracę, aktualnie lub w przeszłości. Za ich dobór odpowiedzialni byli

i niezbyt liczna grupa zawodowa. Możliwość poznania jej poglądów i ocen wygłaszanych w swobodnej rozmowie z ankieterem, znanym sobie „kolegą po fachu”, jest więc bardzo cenna. Nasi koordynatorzy starali się dotrzeć do dziennikarzy, którzy byli i są emocjonalnie związani z gazetami będącymi od lat liderami w swoich regionach, ich opinie są więc wyjątkowo trafne i pogłębione, ponieważ nie tylko obserwują pracę i działania tych mediów, ale przede wszystkim w niej uczestniczą. Podkreślamy – wszyscy wypowiadający się w Raporcie dziennikarze są lub byli pracownikami lub współpracownikami mediów Polska Press sp. z o.o. lub podmiotów będących poprzednikiem tego koncernu. Dokończenie na str. 4-7

NSZZ Solidarność i pamięć Czas od sierpnia 1980 r. do 13 grudnia 1981 r. to były często najpiękniejsze dni w życiu wielu Polaków. Niezwykła energia pobudzała dziesiątki tysięcy ludzi do działania, bo może tym razem uda się coś zmienić na trwałe, bo są nas miliony. „Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” mają przypomnieć i uhonorować tych, którzy aktywnie włączyli się w organizację Związku. Arkadiusz Małyszka

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Czy po to jestem przykładnym obywatelem Poznania, płacę podatki, dbam o porządek, nie zaśmiecam, w porywach nawet sortuję śmieci, czy po to wszystko, żeby potem jakiś dzik szturchał mnie swoim brudnym ryjem? Niech sobie szturcha jakichś zwariowanych ekolo, ale nie mnie. Problem stwarzają dziki, nadmiernie rozmnożone bobry, a ostatnio wilki. Prezydencie Jaśkowiak, zrób Pan coś! Henryk Krzyżanowski


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Zwierzęta nie OK Nasze dojrzałe dzieci Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Zwierzęta atakują. Może nie całkiem dosłownie, ale problem z dzikimi zwierzętami, Dwa przykłady budzące nadzieję, że nie całe młode pokolenie jest niezaradne które przenoszą się bliżej ludzi, jest jak najbardziej realny. Ostatnio podczas samot- życiowo, aspołeczne, obojętne na losy innych i nieodpowiedzialne. nego spaceru w Dębinie (publiczny park w Poznaniu otoczony miastem) poczułem zęsto dziś z wielu stron słychać Nastolatka z Koluszek nie zbagatelizo- młodszym bratem i ojczymem, funkutyskiwania, że poziom samo- wała tej informacji i poprosiła o pomoc cjonariusze nie tylko zaopiekowali się szturchnięcie w założone do tyłu ręce. Patrzę, a to dzik mnie szturcha ryjem. Co można z tym zrobić? Obawiam się, że niewiele, zwłaszcza iż sytuacji nie polepsza rosnąca, zwłaszcza wśród młodzieży, niechęć do myśliwych i myślistwa. Niechęć irracjonalna, nosząca

Czy po to jestem przykładnym obywatelem Poznania, w porywach nawet sortuję śmieci, czy po to wszystko, żeby potem jakiś dzik szturchał mnie swoim brudnym ryjem? cechy sekciarskiego zaślepienia. Albo wręcz quasi-religii zastępującej odrzucane bezrefleksyjnie chrześcijaństwo. „One były tu przed nami” – argumentuje w telewizji obrończyni

dzików, które w biały dzień urządzają sobie piknik w przedszkolnym ogródku na sąsiednim osiedlu. Cóż za brednia! Historyczne Chartowo, na którego obszarze jest to przedszkole, już w XIII wieku odnotowane zostało jako wieś należąca do Kościoła. Zatem dziki mogły się tam pojawiać jedynie w postaci szynki uwędzonej na odpust. „Nie wolno męczyć stworzeń” – tak ukochana niania karciła mnie i młodszego brata za jakieś dziecięce akty okrucieństwa wobec owadów czy ślimaków. Jednak jej zakaz, sankcjonowany domyślnie Dekalogiem, nie zrównywał nas z nieszczęsnymi ofiarami naszej dziecięcej bezmyślności. A takiego właśnie zrównania domagają się od reszty społeczeństwa obecni wyznawcy religii ubóstwienia zwierząt. „Lud wejdzie do śródmieścia”, napisał w 1950 roku stalinowski poeta. Dość szybko otrzeźwiał, przekonując się wraz z czytelnikami, że dla ludu owo wejście kończy się nieszczególnie. Czy możemy liczyć na podobne otrzeźwienie czcicieli zwierząt? K

C

dzielności i dojrzałości uczniów osoby o większej wrażliwości przyprawia niemal o palpitację serca. Powodów takiego stanu rzeczy można by wymieniać bez liku, począwszy od braku wyobraźni, ogólnie panującej znieczulicy i obojętności wobec drugich oraz wszechobecnej postawy egoistycznej, po preferowane przez młode pokolenie rozwiązania z jedynej skarbnicy (nie)zawodnego Wujka Google itd. Przyznaję, że sama należę do grupy osób raczej sceptycznie nastawionych do wymagań stawianych dziś przez szkołę i poziomu wiedzy, jaką reprezentują jej abiturienci, i to na każdym poziomie edukacji. Niestety nie sposób dziś mówić też o kulturze osobistej, kindersztubie czy empatii i postawie prospołecznej, ale na szczęście zdarzają się wyjątki. Niedawno media opisały dwa wydarzenia z udziałem dzieci w wieku 12 i 10 lat. Ich bohaterowie, choć bardzo młodzi, zdali już swój życiowy egzamin. Dwunastolatka z Koluszek nawiązała przypadkowy kontakt ze swoją rówieśniczką, jak się później okazało z Warszawy. Dziewczynka zwierzyła się jej, że myśli o popełnieniu samobójstwa.

w skontaktowaniu się z policją swojego starszego brata. Dzięki jej szybkiej interwencji oraz miejscowym i warszawskim funkcjonariuszom udało się na czas dotrzeć do dziewczynki z Warszawy i jej rodziny, i zapobiec trage-

To tylko dwie historie małych dzieci, którym, na szczęście, udało się pomóc. Ale też dwa przykłady budzące nadzieję, że nie całe młode pokolenie jest niezaradne życiowo, aspołeczne, obojętne na losy innych i nieodpowiedzialne. dii. Młoda warszawianka w obecności policjantów i swojej mamy przyznała, że miała myśli samobójcze. Gdyby nie wrażliwość mieszkanki Koluszek i jej starszego brata, aż strach pomyśleć, jaki ta historia mogłaby mieć finał. Dla 10-letniego Kacpra (imię zmienione), mieszkającego w podpoznańskim Luboniu, policjanci także okazali się przysłowiową ostatnią deską ratunku. Chłopiec w podartej piżamie i bluzie, w kwietniowe popołudnie odważył się pójść na luboński komisariat, gdzie przedstawił swoją niezwykle trudną sytuację rodzinną. Kiedy 10-latek z płaczem przyznał, że w domu zostawił kartkę z napisem: „Mamo, żałuję, że mnie urodziłaś” i zaczął opowiadać, że od lat jest poniżany i poddawany werbalnej i fizycznej przemocy oraz że stosuje się wobec niego wymyślny system kar, i że nie chce wracać do domu, gdzie mieszka z matką, przyrodnim

Red. Jan Martini z „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, Łukasz Kaźmierczak z Radia Poznań, Marcin Wróblewski i Krystian Kaliszak z TVP3 Poznań, a także Wojciech Czeski z „Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej” zostali laureatami tegorocznego konkursu dziennikarskiego Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Wyniki konkursu dziennikarskiego Wielkopolskiego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2021

N

WYRÓŻNIENIA:

a konkurs wpłynęły 54 prace dziennikarzy z całego regionu. Po raz pierwszy w tym roku przyznano także nagrody honorowe za wybitne osiągnięcia w pracy dziennikarskiej – Laur Wielkopolskiego Oddziału SDP. Otrzymują je: red. Barbara Miczko-Malcher z Polskiego Radia Poznań, która obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia pracy zawodowej, oraz red. Sławomir Kmiecik, były dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, autor książki Przemysł pogardy t. 1-2. Jury Konkursu WO SDP w składzie: dr Jolanta Hajdasz – przewodnicząca Jury, prezes Zarządu WO SDP, prof. dr hab. Wiesław Ratajczak, dr Wiesław Kot, red. Roman Wawrzyniak i red. Aleksandra Tabaczyńska na posiedzeniu w dniu 26 kwietnia 2021 r. postanowiło przyznać:

••Elżbiecie Rzepczyk – autorce

publikacji Mamuś, nie denerwuj się. Ja wrócę, Jest śmierć, a za chwilę poród, opublikowanych w „Gazecie Jarocińskiej”.

••Małgorzacie Szewczyk – autorce

felietonów Cudowne miejsce na ziemi, Śmieciowa historia, Aqua Poznań, opublikowanych w „Wielkopolskim Kurierze WNET”. NAGRODĘ IM. WOJCIECHA DOLATY za dziennikarstwo, które wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością:

••Łukaszowi Kaźmierczakowi z Ra-

dia Poznań, autorowi audycji Kluczowy temat (zgłoszone wywiady

NAGRODĘ GŁÓWNĄ WO SDP za najciekawsze, najbardziej wartościowe materiały dziennikarskie, poruszające najbardziej aktualne i najistotniejsze problemy społeczne i polityczne –

z Leszkiem Millerem, Beatą Komarnicką, Magdaleną Bainczyk). WYRÓŻNIENIE: ••Barbarze Kęcińskiej-Lempce,

••Krystianowi Kaliszakowi, autoro-

autorce publikacji Piorun trzasł na Mostowej, czyli pod spódnikiem Bamberki, Dzieje rodów Schneiderów w historie Bambrów wpisane, Naramowice pachniały włoszczyzną, opublikowanych w Kronice Miasta Poznania.

••Bartłomiejowi Grysie, autorowi

publikacji Cudowność Koranu, Od islamu do Chrystusa, Pater z Podbrzezia, opublikowanych w dwumiesięczniku „Miłujcie się”.

••Henrykowi Krzyżanowskiemu,

autorowi publikacji Euforia i nieufność, O separacji plemion, Pogrzeb tabliczki, opublikowanych

www.sdp-poznan.eu/

artykułów publicystycznych: Nadbudowa, głupcze, Odchodzą świadkowie historii i Upadek czy „upadek” komunizmu opublikowanych na łamach „Wielkopolskiego Kuriera WNET”.

torowi naczelnemu „Zeszytów Historycznych Wielkopolskiej Solidarności”, za cenną i wartościową inicjatywę wydawniczą, jaką są „Zeszyty”.

z Polskiego Radia w Poznaniu, która obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia pracy zawodowej, oraz

••red. Sławomir Kmiecik, były

dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, autor książki Przemysł pogardy t. 1 i t. 2. Nagrody zostaną wręczone w pierwszej połowie czerwca.

.

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

.

.

. .

T

A

N

I

E

C

O

Pogrzeb odbył się 29 maja br. o godz. 12.45 na cmentarzu farnym w Wągrowcu, po Mszy św. pogrzebowej w Farze przy ul. Klasztornej.

R E Q U I E S C A T

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

E

Z wykształcenia mgr inż. architekt, absolwentka Politechniki Poznańskiej. Zawsze była bliska sztuki, czy to pracując jako scenograf w Teatrze Nowym i Teatrze Wielkim w Poznaniu, czy jako nauczycielka plastyki. Jej pasją było malarstwo. Była wielką patriotką. Sprawy kraju stanowiły sens Jej życia. Angażowała się w wiele akcji, stając np. w obronie pamięci Ojca św. Jana Pawła II. Jako dla pedagoga ważne dla Niej było wychowanie młodzieży. Kształtowała jej wrażliwość na piękno, szlachetność i patriotyzm. Do końca uczestniczyła w życiu towarzyskim i rodzinnym, nie poddając się chorobie.

••Arkadiuszowi Małyszce, redak-

z TVP3 Poznań, autorowi reportaży filmowych 300 zł za głos, Ośrodek i Świąteczna misja, emitowanych w programach TVP.

Z

z d. Gardzilewicz

WYRÓŻNIENIE HONOROWE

••Marcinowi Wróblewskiemu

A

Maria Dolata

wi felietonów filmowych Powstanie, Plaga much, Kamienica, opublikowanych na antenie TVP ••Wojciechowi Czeskiemu, autorowi artykułów Węzeł gordyjski Rzeczypospolitej Mosińskiej, Pożoga 1848, Krauthoferow wieści, drukowanych w „Gazecie Mosińsko-Puszczykowskiej”.

••red. Barbara Miczko-Malcher

NAGRODĘ VIRTUTI CIVILI za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz społecznie ważnych tematów –

G

psycholog, mający już wcześniej problemy z prawem, został aresztowany. W całej tej bardzo przykrej historii trzeba podkreślić fakt, że Kacper, jak sam opowiadał funkcjonariuszom, bał się, że ci mu nie uwierzą i że będzie musiał wrócić do domu… Przerażające jest to, że dziecko nie widziało dla siebie innego rozwiązania, jak tylko samodzielne, mimo wielu oporów – bo chłopiec długo wahał się, czy wejść do komisariatu – zgłoszenie sprawy na policji. Podobnie jak w przypadku dziewczynek, policjanci nie zbagatelizowali sprawy i natychmiast podjęli czynności. To tylko dwie historie, a właściwie dwa dramaty małych dzieci, którym, na szczęście, udało się pomóc. Ale też dwa przykłady budzące nadzieję, że nie całe młode pokolenie jest niezaradne życiowo, aspołeczne, obojętne na losy innych i nieodpowiedzialne. To tacy mali wielcy bohaterowie… K

Po długiej chorobie zmarła wieloletnia członkini Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen pil. Andrzeja Błasika

Od tego roku Zarząd WO SDP postanowił przyznawać nagrodę LAUR WIELKOPOLSKIEGO ODDZIAŁU STOWARZYSZENIA DZIENNIKARZY POLSKICH. Otrzymują je:

szczegóły na stronie

••red. Janowi Martiniemu, autorowi

w „Wielkopolskim Kurierze WNET” NAGRODĘ DLA MŁODYCH DZIENNIKARZY (ex eaquo):

chłopcem, ale natychmiast podjęli interwencję w tej rodzinie. Czteroletni brat Kacpra został zabrany matce do rodziny zastępczej, a on sam trafił do ośrodka w Kobylnicy. Wobec kobiety zastosowano dozór policyjny, a jej mąż,

D

Z

I

E

N

N

A

I N

P A C E !

Nr 84 · CZERWIEC 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 76  .  Data i miejsce wydania Warszawa 29.05.2021 r.  Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

Z

dumiony, wrzasnąłem „Idź sobie!”. On/a?/ zatrzymał się, ale po chwili ruszył znów moim śladem. Jeden dzik to nic groźnego, więc przeszedłem spokojnie ze sto metrów w jego asyście, po czym on zajął się buszowaniem w krzakach, a ja dotarłem nie niepokojony do parkingu. Dosyć mnie to jednak zbulwersowało – czy po to jestem przykładnym obywatelem Poznania, płacę podatki, dbam o porządek, nie zaśmiecam, w porywach nawet sortuję śmieci, czy po to wszystko, żeby potem jakiś dzik szturchał mnie swoim brudnym ryjem? Niech sobie szturcha jakichś zwariowanych ekolo, ale nie mnie. Prezydencie Jaśkowiak, zrób Pan coś! Całkiem na poważnie, problem stwarzają nie tylko dziki, lecz także nadmiernie rozmnożone bobry, dokonujące rzezi drzew m.in. wzdłuż brzegów mojej ulubionej Górnej Warty za Sieradzem. Ostatnio także wilki, które pojawiły się w lasku na przedmieściach Poznania i zostały uwiecznione kamerą domowego monitoringu w czasie zagryzania dużego podwórzowego psa.


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

J

est to zestaw poglądów niepoprawnych politycznie, z którymi lepiej się nie afiszować w dobrym towarzystwie i to zarówno prawicowo-konserwatywnym jak i lewicowo-postępowym. Jednak poglądy te nie są pozbawione racjonalnych podstaw, co spróbuję uzasadnić. Podczas urządzania Europy po okresie napoleońskim na kongresie wiedeńskim (1815) najtrudniejszą częścią rokowań była „kwestia polska”. Nie inaczej było w Wersalu i Jałcie. Można przypuszczać, że także na konferencji w Reykjaviku w 1986 r. mogło być podobnie. Oficjalnie prezydent Reagan z sekretarzem Gorbaczowem prowadzili rokowania rozbrojeniowe, ale konferencja miała też swoją część tajną, o której niewiele wiadomo, ale trudno sobie wyobrazić, by nie omawiano tam spraw związanych z Polską. Jedno jest pewne – nie było żadnego powodu, aby po „upadku komunizmu” ofiarować nam niepodległość za friko. Natomiast były powody do utworzenia z Polski strefy buforowej o skromnym zakresie podmiotowości, którego to statusu musiałyby doglądać wspólnie wszystkie zainteresowane strony (a było ich co najmniej trzy). Wiadomo, że główny architekt „odprężenia”, Henry Kissinger, uważał, że to zjednoczone Niemcy powinny zagospodarować tę część Europy, którą formalnie opuścili Rosjanie, zostawiając jednak swoje „zasoby kadrowe”. Wygląda na to, że Amerykanie reprezentację swoich interesów z przyczyn praktycznych powierzyli w znacznym stopniu lokalnym mniejszościom żydowskim, do których mieli sympatię i zaufanie. Myślę, że ustalenia lat 1985–1987 zostały zakomunikowane nam w formie rokowań „okrągłego stołu”. To jest tylko moja prywatna teoria spiskowa, ale sądzę, że w tajnych rokowaniach mogły zostać ustalone takie szczegóły jak status rosyjskich baz wojskowych w Polsce (proponowano „eksterytorialne centra współpracy gospodarczej polsko-rosyjskiej”), gwarancje „braku represji” dla komunistów i związane z tym utrzymanie ciągłości kadrowej w sądownictwie, „przewerbowanie na stronę amerykańską” SB (po kosmetycznej weryfikacji i zmianie nazwy), pozostawienie bez zmian WSI – filii

i on nie zna tajemnic ustaleń międzynarodowych. Na tle innych polityków wyróżnia się trafnością diagnozy i zdolnością do skutecznego działania. Wiedzą o tym wrogowie Polski, bo tylko jego próbowano fizycznie wyeliminować. Po doświadczeniu z Wałęsą mamy ograniczone zaufanie do przywódców politycznych. Jednak są twarde dowody, że Kaczyński jest politykiem samodzielnym, a nie narzędziem w ręku sił zewnętrznych. Pisałem już na łamach „Kuriera WNET”, że tylko partia Po-

wszystkie media w Polsce (bez „Gazety Polskiej” i „Naszego Dziennika”), co świadczy o rozmiarach agenturalnego opanowania rynku medialnego. Redaktor Sakiewicz zainicjował tworzenie Klubów Gazety Polskiej działających bez żadnych dotacji, lokali czy grantów od Sorosa, a ostatnio rzucił wyzwanie Facebookowi, tworząc Albiclę. Kluby to autentyczny ruch obywatelski zrzeszający ludzi zatroskanych losem kraju i gotowych do bezinteresownego działania dla jego dobra. To klubowicze –

niejednokrotnie odczuwaliśmy skutki jego „pracowitości”. Obawy Solidarnej Polski, że FO spowoduje ograniczenie suwerenności (przez pogłębienie integracji europejskiej), mogą być zasadne. Ale w obecnych warunkach politycznych nie ma możliwości jego odrzucenia. Poza tym jest on po prostu korzystny – umożliwia ogromny impuls rozwojowy, co przełoży się na poszerzenie podmiotowości kraju. Uciążliwości członkostwa w Unii Europejskiej dotyczą nie tylko nas, choć

Trzymam kciuki za obecny rząd, mam spore zaufanie do Kaczyńskiego, wierzę w skuteczność szczepionek i konieczność przystąpienia do Funduszu Odbudowy, sądzę, że na sytuację w kraju wpływają wywiady państw wrogich i zaprzyjaźnionych, oglądam TVP Info, ukradkiem podczytuję „Gazetę Polską” i jestem notorycznym heteroseksualistą.

Kupuję u Obajtka Jan Martini

rozumienie Centrum Kaczyńskiego NIE była kontrolowana przez służby w trakcie „budowania sceny politycznej” III RP. Ryszard Opara – człowiek kojarzony z „wojskówką”, a więc dobrze zorientowany, powiedział mi osobiście, że „PiS to dziady” (w przeciwieństwie do innych partii mających do dyspozycji ogromne kapitały). Najlepszym dowodem jednak, że PiS nie jest partyjną ekspozyturą wrogów Polski, jest huraganowy atak mediów krajowych i zagranicznych. Trwa on od początku istnienia partii Kaczyńskiego do dziś. Otwarte zakwestionowanie przez Kaczyńskiego ustaleń okragłostołowych mogłoby zrujnować dzieło życia Henry’ego Kissingera i Zbigniewa Brzezińskiego, którzy od dziesięcioleci pracowali nad neutralizacją i „ucywilizowaniem” Rosji. Istniała obawa, że Polska pod rządami „nacjonalistów” zaburzy z trudem uzyskany ład europejski i stanie się zarzewiem nowej

Poza Targalskim, który przeanalizował przebieg „pierestrojki” w krajach bloku komunistycznego, historycy wielkim łukiem omijają przemiany 1989 r., obawiając się, że przypadkowe odkrycie może narazić na szwank ich karierę akademicką. sowieckiego GRU – służby, która tylko w Polsce i Rumunii nadzorowała proces „budowy demokracji” („pierestrojkę” w innych krajach prowadziły służby cywilne). Jednak najbardziej degradującym państwo działaniem była likwidacja znacznej części przemysłu i wielka redukcja sił zbrojnych. Projektanci przemian ustrojowych w Polsce zdawali sobie sprawę, że Polacy nigdy nie zaakceptują statusu „strefy buforowej” ani jakiegoś „zarządu powierniczego”, który proponował George Soros, dlatego ważna była propagandowa otoczka „transformacji ustrojowej”. Najpierw jedna blondynka oznajmiła, że „skończył się komunizm”, następnie zdolni publicyści skutecznie wmówili nam, że teraz jest „wolna Polska”. Te słowa były odmieniane przez wszystkie przypadki jako opis sytuacji po 1989 r., co starszym z nas przypominało znaną z PRL u „Polskę wyzwoloną”. Wielu z nas, zbyt dosłownie traktując tę „wolność”, dziwiło się, dlaczego rząd nie wyrzuci bezczelnego ambasadora, dlaczego ulegamy naciskom itp. Problem w tym, że oni na nas mają „lewarowanie” (kij), a my na nich nie. Dr Jerzy Targalski pisał: „Uleganie naciskom wynika z wielu czynników – ze słabości własnego państwa, jego powiązań gospodarczych i sojuszniczych, szukania przez znaczą część obywateli poparcia przeciwko własnemu rządowi we wrogich państwach, degeneracji własnej klasy politycznej – a nie tylko z jakości rządzących”. Poza Targalskim, który przeanalizował przebieg „pierestrojki” w krajach bloku komunistycznego, historycy wielkim łukiem omijają przemiany 1989 r., obawiając się, że przypadkowe odkrycie może narazić na szwank ich karierę akademicką. Ludziom interesującym się polityką pozostaje intuicja i kojarzenie coraz liczniej pojawiających się faktów. Jarosław Kaczyński jako „insider” w procesie przemian zna tych faktów znacznie więcej niż my, ale

Jak ujawnił WikiLeaks, w tym celu nasi przywódcy zamierzali sprzedać polskie lasy. Jednak władza w Polsce zmieniła się, a Jarosław Kaczyński oświadczył „tym, co myślą, że coś im się od Polski należy za II wojnę światową”, że dopóki on ma wpływ na sytuację, Polska nie będzie nic płacić. Sprawa z pewnością powróci, bo Żydzi mający długą, 4 tys. lat liczącą historię, mogą poczekać na korzystną konstelację władzy w Polsce (jak w Serbii, która zgodziła się płacić „po dobroci”). Aby nie

zimnej wojny. Dlatego Brzeziński do samej śmierci pienił się z wściekłości na PiS i Kaczyńskiego, a także domagał się, aby zaprzestać drążenia „sprawy smoleńskiej” (naciski amerykańskie widać i dziś choćby w kłopotach Ewy Stankiewicz z publikacją swojego filmu). „Wolna Polska” w założeniu architektów „ładu pojałtańskiego” miała być kontrolowana przez konsorcjum wywiadów pilnujących swoich interesów w ramach wzajemnego porozumienia. Każda z „zainteresowanych stron” starała się nadzorować życie polityczne i gospodarcze kraju poprzez swoje „zasoby” – media, partie, organizacje „pożytku publicznego” czy polityków.

P

ojawienie się znaczącej siły politycznej starającej się o poszerzenie podmiotowości Polski spowodowało zaniepokojenie i zmobilizowało do działania „aliantów”. Po wygraniu przez PiS wyborów w 2005 r. wydawało się oczywistością, że powstanie koalicja 2 partii o rodowodzie solidarnościowym – POPIS. Niestety ludzie dysponujący Donaldem Tuskiem wysunęli zaporowe warunki – zażądano, by wszystkie kluczowe resorty powierzono politykom PO, gdyż „PiS nie zna się na gospodarce”. Także partia będąca odwiecznym koalicjantem praktycznie wszystkich rządów od 1947 r. (wtedy jako ZSL) nie zniżyła się do koalicji z „nacjonalistami”. Rozpoczęła się budowa „kordonu sanitarnego” wokół partii Kaczyńskiego, mówiono, że PiS „nie ma zdolności koalicyjnych”. Gdy rozwiązanie „kwestii polskiej” wziął w swoje ręce Wł. Putin, nastąpił „złoty wiek” przyjaźni Polski z całą „wspólnotą międzynarodową”, a zwłaszcza z sąsiadami (i krajami bardziej odległymi) – czas niepodzielnej władzy koalicji PO/PSL. Media światowe zachwycały się polskimi mężami stanu – Tuskiem i Komorowskim, zwłaszcza że zobowiązali się oni do spłaty roszczeń Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego.

czekać jednak zbyt długo, środowiska żydowskie popychają koło historii za pomocą swoich możliwości „lewarowania” międzynarodowego i oddziaływania na opinię publiczną w Polsce przez nieprzejednaną krytykę rządów PiS. Mniejszość żydowska w przedwojennej Polsce, choć licząca ponad 3 mln i mająca swoje Żydowskie Koło Poselskie, miała mały wpływ na politykę państwa. Sytuacja diametralnie zmieniła się po II wojnie światowej, gdy znacznie mniejsza ilość ocalałych Żydów uzyskała wielkie znaczenie w pokonanym kraju. W powojennej Polsce Rosjanie, wprowadzając komunizm, wykorzystywali innowacyjne talenty polskich Żydów. Kilkadziesiąt lat później tę samą zdolność wykorzystali Amerykanie, „implementując” kapitalizm… George Soros w książce Uderwriting Democracy opisał swój wkład w budowę kapitalizmu w Polsce. Poprosił gen. Kiszczaka o znalezienie człowieka, który mógłby być twardym egzekutorem gotowego planu. Generał skontaktował go z Bronisławem Geremkiem, który znał takiego człowieka o nazwisku Balcerowicz. Dr Leszek Balcerowicz, będąc niegdyś wykładowcą Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, właśnie przestał być komunistą i był do wzięcia. Dziś jako autor „Planu Balcerowicza” z piedestału swojego autorytetu wzywa polskich współobywateli, by „nie kupować u Obajtka”. Czy trzeba patrzeć władzy na ręce? Można spotkać zacnych ludzi, wyborców PiS, którzy deklarują, że nie czytają „Gazety Polskiej”, bo to „prorządowa propaganda, a prasa powinna patrzeć władzy na ręce”. Dlaczego w Polsce nie ma być ani jednej prorządowej gazety,

emerytowani pedagodzy – pomagali przy maturach w czasie, gdy nauczyciele („wojsko Broniarza”) byli łaskawi strajkować. Ostatnio ludzie z klubów związani ze służbą zdrowia służą jako wolontariusze przy szczepieniach. Jakoś nie widać obficie dotowanych aktywistów „tęczowych” w takiej roli. Osobiście czuję powinowactwo z red. Sakiewiczem, bo i jego i mój dziadek byli nagrodzeni medalem Orląt za obronę Lwowa w 1918 r. Również nie ma potrzeby, by TVP patrzyła władzy na ręce; niech pozostanie głównym (i praktycznie jedynym) kanałem komunikacji rządu ze społeczeństwem. Że telewizja publiczna robi dobrą robotę, świadczą wyniki wyborów, a także wciąż ponawiane żądania opozycji, by zlikwidować TVP Info (a przynajmniej „ściągcie Rachonia” jak domagał się jeden z polityków).

P

oparcie ze strony tych nielicznych mediów, które nie są w dyspozycji środowisk opozycyjnych, jest bardzo istotne. W skład rządu wchodzi grupa ludzi mniej lub bardziej zdolnych, mniej lub bardziej kompetentnych, mniej lub bardziej zaangażowanych ideowo, zarabiających raczej przeciętnie. Pracują oni w skrajnie trudnych warunkach pod bezustannym furiackim atakiem sfanatyzowanej totalnej opozycji, wrogich mediów i gremiów zagranicznych. Takiej presji z pewnością nie ma żaden inny rząd w UE. Równocześnie oczekiwania wobec rządu są ogromne. Ze strony wyborców Zjednoczonej Prawicy często słychać „rządzą już 6 lat i nie zrobili nic”, a agentura podrzuca teksty typu „PiS PO jedno zło”.

Można spotkać zacnych ludzi, wyborców PiS, którzy deklarują, że nie czytają „Gazety Polskiej”, bo to „prorządowa propaganda”. Dlaczego w Polsce nie ma być ani jednej prorządowej gazety, skoro np. w Niemczech praktycznie wszystkie są prorządowe? skoro np. w Niemczech praktycznie wszystkie są prorządowe? Jako ludzie o poglądach konserwatywnych jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że nie musimy patrzeć władzy na ręce, bo robią to bardzo wnikliwie inni – posłowie Joński i Szczerba, autorytety moralne, artyści, profesorowie, publicyści, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ONZ, Unia Europejska i wiele, wiele innych. Naprawdę nie ma konieczności, by do tego znakomitego grona dołączyła „Gazeta Polska”. Powinno się mieć wielkie uznanie dla tej gazety i red. naczelnego Tomasza Sakiewicza, bo po Smoleńsku tylko ta redakcja wyraziła wątpliwości co do oficjalnej wersji wydarzenia. W obecnych czasach w każdej katastrofie lotniczej w pierwszej kolejności jako przyczynę rozpatruje się terroryzm, lecz u nas natychmiast wykluczono zamach czy niesprawność techniczną samolotu. Osobiście słyszałem, jak bodaj 3 dni po wydarzeniu minister Sikorski w telewizji CNN poinformował świat, że przyczyną był „błąd pilota podczas próby lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych”. Taką wersję powieliły

Osiągnięcia gospodarcze Zjednoczonej Prawicy są bezsporne, choć słyszy się, że to efekt nadzwyczaj korzystnej koniunktury światowej. To mit. Najlepsza koniunktura przypadała na rządy PO/PSL; według danych IMF WEO w latach 2010–2014 światowa gospodarka rosła najszybciej (średni wzrost światowego GDP w latach 2010–2014 to 4,06 wobec 3,46 w latach 2015–2019). Dlaczego inne kraje nie notowały takich wyników mimo tych samych warunków zewnętrznych? A może mieliśmy (i mamy) dobry rząd? Rację mają politycy opozycji uważający, że Fundusz Odbudowy może zadziałać jak fundusz wyborczy Zjednoczonej Prawicy, ale chyba muszą się z tym pogodzić. Raczej nikt nie uwierzy w karkołomne kalkulacje, że pieniądze będą „zamrożone” do czasu, aż w Polsce władzę obejmą „właściwi” ludzie. Trzaskowski skarżył się, że jego ciężka praca została zniweczona przez Lewicę. Jest on znany z pracowitości; oczywiście nie w Warszawie na odcinku śmieci czy ścieków, ale knując w Brukseli. Niestety ma on wielu wpływowych kolegów od Sorosa i już

w nas uderzają najmocniej (histeria z „praworządnością”, dekarbonizacja). Słaba to pociecha, ale inni też mają kłopoty – np. zalew imigrantów, li-

3

bezczelna interwencja w wewnętrzne sprawy kraju, sprzeczna ze statusem służby dyplomatycznej, na pierwszy rzut oka ma jeden cel – chodzi oczywiście o wywieranie presji na rząd, by dołączył do „cywilizowanego świata”, uznając małżeństwa homoseksualne. Jednak incydenty tego rodzaju mają wiele celów – jest to po prostu fragment wojny hybrydowej toczonej przeciw Polsce od 2015 r. Akcja ma przekonać adresatów międzynarodowych i krajowych, że Polska jest enklawą zacofania rządzoną przez nacjonalistów bliskich faszyzmowi, którzy niszczą niezależne sądownictwo, wolną prasę, prześladują mniejszości i ograniczają wolność obywateli. Na Facebooku koszalińskiego KOD-u jest zdjęcie młodego człowieka w tęczowych skarpetkach z transparentem „przestańcie nas zabijać”. Absurdalność hasła dla Polaków jest oczywista, gdyż nikt nie zabija w Polsce gejów. Jednak taki przekaz jest adresowany do zagranicy (podobnie jak „urodziny Hitlera” w Wodzisławiu). Ktoś usłużny mógł podsunąć takie zdjęcie ambasadorowi Danii... Świat obiegły zdjęcia polskich „znaków drogowych” z wielojęzyczną informacją o „zakazie wstępu osób LGBT”. Polski polityk poinformował na forum Parlamentu europejskiego, że „są w Polsce miejsca, do których on nie może wejść”. Wszystko to służy budowaniu klimatu niechęci wokół naszego kraju rządzonego przez tych, którzy „nie powinni”.

Ewentualny upadek obecnej ekipy rządzącej spowoduje niechybnie powrót do władzy „Europejczyków polskojęzycznych”, czyli „lewicy laickiej”, czyli postkomuny, czyli środowisk postubeckich. mity połowowe. Były premier Włoch M. Salvini jest ciągany po sądach za to, że starał się nie wpuścić nielegalnych imigrantów. Oskarżony jest o „kidnaping” (uprowadzenie), bo w myśl konwencji trzeba ratować rozbitków na morzu... Ale korzyści z przynależności do Unii przeważają. Przynajmniej na razie. Trudno sobie wyobrazić, że politycy PO sami sobie wymyślili kuriozalny pomysł z blokowaniem FO. Czyżby Borys Budka, wbrew opiniom elektoratu Platformy, ryzykował działania na szkodę własnej partii? Donald Tusk w całej swojej działalności nie był ani przez 5 minut politykiem samodzielnym, co sam przyznał, mówiąc o „macherach z zaplecza”, którzy „przestawiają wajchy”. A więc to może Niemcy polecili przez niego swoim polskim wyrobnikom taką akcję, aby pozbyć się niechcianego FO i zwalić winę na „antyeuropejski reżim PiS”?

M

usimy brać pod uwagę istnienie także „niemieckich onuc” obok dobrze już znanych „ruskich onuc”. To miło, że Rosja nie umieściła nas na liście państw wrogich, jednak wojna informacyjna, jaką toczy ona z Zachodem, jest wymierzona głównie w USA i Polskę. Podlegamy stałym atakom, których celem jest podważenie zaufania do rządu i wywołanie podziałów. Rosjanie koncentrują swoje działania na wyborcach prawicy i co gorsza, osiągają założone cele. Istnieje szereg portali propagujących wiadomości typu „amerykański naukowiec powiedział” lub „w Davos ustalili”. Podczas gdy postkomuniści i liberałowie szczepią się na potęgę, „antyszczepionkowcy” wywodzą się głównie z wyborców konserwatywnych; mogą się więc spełnić nadzieje pewnego dyżurnego profesora „Gazety Wyborczej”, że covid zdziesiątkuje wyborców PiS, a opozycja wygra głosami młodych. Dziś nawet najbardziej natchnieni politycy Konfederacji nie kwestionują już istnienia pandemii, a skuteczność szczepionek jest widoczna gołym okiem. Dobrze poinformowani Izraelczycy wiedzieli, że warto się szczepić, a szczepienia wcale nie ograniczają płodności (gdyby tak było, naprzód zaszczepiliby Palestyńczyków). Prześladowanie gejów w Polsce? Z inicjatywy ambasadora Danii 48 akredytowanych w Polsce ambasadorów pochyliło się z troską nad smutnym losem polskich gejów, napominając rząd polski, że prześladowanie osób LGBT jest niestosowne. Można by powiedzieć, że jest to wydarzenie bezprecedensowe w dziejach dyplomacji, ale to już drugi wybryk tego rodzaju w stosunku do rządu polskiego. Świadczy to o słabości polskiego państwa, które widocznie nie zareagowało na podobną reprymendę zeszłoroczną z inicjatywy Belgii. Ta

Całe swoje życie zawodowe miałem styczność z osobami homoseksualnymi (moja pierwsza praca po studiach – akompaniator do baletu w operze). Nigdy nie zauważyłem jakichś form ostracyzmu towarzyskiego w stosunku do kolegów z przypadłością homoseksualną. Nie mieli oni też żadnych trudności z awansem. Wręcz przeciwnie – są pewne stanowiska (np. dyrektor opery), których uzyskanie chyba ułatwia taka orientacja seksualna. Na niwie artystycznej wielu gejów osiąga piękne rezultaty; pozbawieni obowiązków rodzinnych, całą swoją energię mogą poświęcić sztuce. Ci geje, których znałem, byli normalnymi ludźmi i z pewnością nie uczestniczyli w błazeństwach, przebierając się za psy, nosząc stringi i czerwone peruki. Od 1973 r., gdy amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne przegłosowało niewielką większością głosów usunięcie homoseksualizmu z rejestru zboczeń seksualnych (aberratio sexualis), stosunek do gejów przeszedł długą drogę. To oczywiste, że muszą mieć równe prawa, ale nie większe. Prezydent Warszawy uznał jednak, że geje mają ciężkie życie i zafundował im dom schadzek w mieście. Takie przybytki oczywiście istnieją w wielu miejscach na świecie, ale są to przedsięwzięcia prywatne. Natomiast pomysł, żeby taką działalnością zajmowały sią władze miasta (za pieniądze podatników!), jest rzeczywiście pionierski. Ponieważ nie wszyscy geje czują się komfortowo ze swoją orientacją, a pewne przypadki dają się stosunkowo łatwo przemienić, powinna być taka możliwość. Jednak aktywiści gejowscy uważają terapię reparatywną za ciężkie przestępstwo, co jest jaskrawym ograniczeniem wolności tych, którzy pragną się poddać kuracji. Orientacja heteroseksualna jest niewątpliwie naturalniejsza, a najdobitniej świadczą o tym kompatybilne „interfejsy”, na których umieszczone są nasze sensory seksualne. Dość obrazowo określa to nazewnictwo angielskich końcówek na przewodach elektrycznych; wtyczka to końcówka męska (male), a gniazdo – żeńska (female). Jak widać, problematyka „gejowska” jest kolejnym polem do walki z rządem PiS. Pamiętajmy, że ewentualny upadek obecnej ekipy rządzącej spowoduje niechybnie powrót do władzy „Europejczyków polskojęzycznych”, czyli „lewicy laickiej”, czyli postkomuny, czyli środowisk postubeckich, a oddech ulgi w Europie będzie tak głośny, że zbudzi noworodki w Bombaju i spowoduje takie zjawiska atmosferyczne jak huragany i tajfuny. Poparcie rządu nie jest zatem jedynie poparciem mniejszego zła. Łatwo zapominamy, co zostało osiągnięte. Czy jakiś inny rząd po 1989 r. zrobił dla Polaków więcej? K


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

4

O co pytaliśmy w ankietach? Zagadnienia omówione w Raporcie to przede wszystkim szeroko rozumiana tematyka dotycząca realizacji zasady wolności słowa w redakcjach Polska Press sp. z o.o., ocenianej z perspektywy codziennej praktyki, którą staraliśmy się poznać i analizować w zakresie dotyczącym szeroko rozumianej pracy i pozycji zawodowej dziennikarzy. Istotną częścią raportu stały się więc także opinie na temat formy i metod ograniczania wolności słowa, a szczególnie przejawów cenzury i autocenzury. Ankieta wykorzystana w Raporcie została przygotowana w oparciu o analogiczne kryteria, jakimi posługuje się, przygotowując coroczny ranking, organizacja Reporterzy bez Granic. Te kryteria to m.in.: pluralizm rozumiany jako możliwość prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej oraz możliwość dotarcia z nimi do opinii publicznej; niezależność mediów rozumiana jako zdolność do funkcjonowania na rynku mediów niezależnie od władzy politycznej, rządowej, gospodarczej i religijnej; pozycja zawodowa dziennikarza, na którą składają się warunki wykonywania pracy dziennikarskiej, poziom wynagrodzenia i zabezpieczenia socjalne, oraz relacje na linii przełożony–podwładny. Ocenie podlegała także infrastruktura techniczna, w jakiej funkcjonowali dziennikarze w danym regionie, w tym dostęp do internetu, wyposażenie redakcji w komputery i laptopy czy dostępność narzędzi pracy, np. smartfonów, codziennej prasy, transportu służbowego itd.

Ocena własnej sytuacji przez dziennikarzy po przejęciu gazety przez spółkę Polska Press Jedno z najważniejszych pytań z ankiety (nr 3) dotyczyło sytuacji, w jakiej ankietowany znalazł się po przejęciu gazety przez firmę związaną̨ z wydawnictwem Verlagsgruppe Passau. Odpowiedzi na to pytanie są prawie jednakowe. Zdecydowana większość naszych rozmówców – 72% – potwierdziła, że ich sytuacja pogorszyła się po sprzedaży

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Bilans zam

Polska Press w ocenach j

Jolanta Hajdasz autonomicznym dzienniku regionalnym. Z upływem czasu postępowała centralizacja działań i funkcjonowanie gazety sprowadzało się coraz bardziej do pozycji jedynie oddziału regionalnego »centrali«. Gazeta zatracała swój indywidualny charakter, przestawała być cenionym, sa-

Pracę przypłaciłam zdrowiem. Choć nie pracuję już tam od 15 lat, nadal zmagam się z traumą. Nie wchodzę do tego budynku i nie jeżdżę w okolice Grunwaldzkiej 19. Nie utrzymuję z nikim z tamtego okresu żadnych kontaktów. ich gazety wydawcy z Passawy. Inne odpowiedzi są wręcz incydentalne, tylko 4 osoby wskazały, że ich sytuacja się poprawiła, a kolejne 5 stwierdziło, że tego nie pamięta. Większość dziennikarzy, którzy stwierdzili, że ich sytuacja się pogorszyła, obszernie uzasadniła tę ocenę. Zdecydowana większość ankietowanych wskazała jako przyczynę tej oceny: pogorszenie atmosfery w pracy (42 osoby) oraz pogorszenie relacji z przełożonymi (37 osób). Kolejne odpowiedzi to równie powszechny spadek zarobków (36 osób), pogorszenie pozycji jako opiniotwórczego medium w regionie i pogorszenie ocen przez czytelników. Po tym i każdym z kolejnych pytań podajemy przykłady najbardziej charakterystyczne odpowiedzi i ich uzasadnienia. „Pracę przypłaciłam zdrowiem. Choć nie pracuję już tam od 15 lat, nadal zmagam się z traumą. Nie wchodzę do tego budynku i nie jeżdżę w okolice Grunwaldzkiej 19. Nie utrzymuję z nikim z tamtego okresu żadnych kontaktów. Kolega z redakcji przypłacił pracę w tym miejscu załamaniem psychicznym. Po wielu latach leczenia depresji, zmarł w minionym roku. Mój zarobek w tamtym czasie wynosił 1600 złotych – praca po 12–16 godzin na dobę. Zabrano nam tak zwane kilometrówki, gazety, artykuły biurowe, bilety tramwajowe, autobusowe. Na rozmowy telefoniczne dostawaliśmy 50 złotych miesięcznie. Do artykułów, bardzo nisko wycenianych, trzeba było dokładać. Szalał lobbing. Dziennikarze pod koniec każdego miesiąca brali zwolnienia lekarskie w obawie przed zwolnieniem. Na stanowiska prezesów przychodzili psychopaci, bez pojęcia o pracy w mediach. Dochodziło do nękania i znęcania się nad pracownikami redakcji. Dziennikarze dostawali niewykonalne zadania” (ankieta 2). „Przestałem mieć poczucie, że pracuję w samodzielnym, niezależnym,

moistnym, odrębnym ośrodkiem regionalnej refleksji intelektualnej, społecznej, kulturalnej. Traciła opiniotwórczy charakter, a przez to prestiż i w konsekwencji także uznanie czytelników. Gorsze stały się również, i to zdecydowanie, relacje na linii przełożony–podwładny. Szeregowy dziennikarz stał się „maszynką” do wykonywania norm pracy, postępował centralizm w wydawaniu decyzji i poczucie, że wszystko zależy od „centrali”, a redaktor naczelny jest głównie wykonawcą woli właścicieli” (6). „Gazeta i portal poszły w kierunku michałków i clickbajtów (np. idiotycz-

i zwolnieniach dziennikarzy mających inne zdanie. Manipulowano tytułami, przekazem, podpisami, akcentowano błahostki, odwracano hierarchie. Odniosłem wrażenie, że moja gazeta ściga się z Onetem i GW na dokuczenie rządom prawicy” (51). „Dziennikarz, nawet z długoletnim stażem, dużym dorobkiem, znany i ceniony przez czytelników, nieraz nagradzany, przestał mieć cokolwiek do powiedzenia. Nie był szanowany przez pracodawcę. Miał wykonywać rozkazy i nie dyskutować. Każda próba rozmowy, nie daj Boże odmowy, kończyła się awanturą ze strony naczelnego. Dziennikarz stał się robotem, niewolnikiem za coraz mniejsze pieniądze. Szef mógł ściągnąć go z urlopu pod byle pretekstem, nękać telefonami. Coraz częstszą praktyką było zlecanie dziennikarzowi zadań, które do niego nie należały, chodziło np. o sprawy związane z marketingiem. Dziennikarz musiał to robić nieodpłatnie” (55). „Początkowo objawiało się to coraz chłodniejszym stosunkiem wydawców do publikowania artykułów wskazujących na konieczność twardej obrony polskich interesów politycznych i gospodarczych w relacjach z partnerami europejskimi, a ostatecznie zaniechaniem takich publikacji. Przykładem kwestia wskazywania, że obozy kon-

Gazeta i portal poszły w kierunku michałków i clickbajtów (np. idiotyczne galerie z imprez z nocnych klubów, typu: »najpiękniejsze dziewczyny z Bajki«), z roku na rok było coraz mniej lokalnych, dziennikarskich treści, a coraz więcej materiałów ze wspólnego rynku gazet Polska Press. ne galerie z imprez z nocnych klubów, typu: »najpiękniejsze dziewczyny z Bajki«), z roku na rok było coraz mniej lokalnych, dziennikarskich treści, a coraz więcej materiałów ze wspólnego rynku gazet Polska Press. Nieraz były telefony: »Panie redaktorze, co wy?! Co mnie obchodzi, co w Rzeszowie czy Bydgoszczy? O Koszalinie piszcie!«. Opiniotwórczość? Kiedyś ważne wydarzenia ogólnopolskie przedstawialiśmy przez pryzmat opinii lokalnych, dzisiaj załatwia to przedruk wywiadu z banku PP” (65). „Kierownictwo redakcji oraz większa część zespołu od 2015 r. wyraźnie zaczęła faworyzować lewicową agendę i teksty z nią związane. Od początku rządów tzw. dobrej zmiany widać było wyraźnie wrogość do propozycji rządów Zjednoczonej Prawicy, co przejawiało się w dyskryminowaniu

centracyjne były niemieckie, a przede wszystkim, że nie założyli ich żadni bezpaństwowi »naziści«; nieprzychylne spojrzenie na teksty biorące w obronę PLL LOT jako firmę, której nie należy prywatyzować; nieformalny zakaz argumentowania, dlaczego reparacje wojenne się Polsce należą – kwestia miała być wyłącznie podważana od strony formalnoprawnej lub publicystycznie dezawuowana jako nierealna, i obśmiewana jako dowód kompleksów rządu PiS wobec Niemiec” (56). „Przybyło zadań i obowiązków. Rzadko mieściłem się w 8 godzinach pracy, zwykle przekraczałem ten czas. Boleśnie odczułem też malejącą rolę papierowej gazety na rzecz portalu internetowego. Zamieszczane tam treści czasem urażające moje poczucie godności jako dziennikarza” (68).

„Przełożeni wykazują kompletną obojętność w kwestii prywatnej sytuacji pracownika. Nie obchodzi ich samotne macierzyństwo, ciężka choroba dziecka czy niepełnosprawność tegoż. I nie chodzi tu o to, by takie osoby traktować inaczej, łagodniej, ale, by być bardziej elastycznym i pozwolić im wykonywać wszystkie zadania np. zdalnie bądź w odmiennych godzinach, niż to robią pozostali” (68).

redakcji, uwagi rzucane podczas kolegium redakcyjnego, rutynowo formułowane oceny poszczególnych wydań i tekstów, głośno wyrażane opinie i sympatie ideowo-personalne szefów, promowanie określonych postaw i poglądów poprzez ich uznawanie, pochwalanie. I odwrotnie – wyrażanie w podobny sposób dezaprobaty dla opinii i poglądów przeciwstawnych. Mechanizmem presji, czy raczej »dawania

Ryc. 2 Kategorie zmian deklarowanych przez respondentów oceniających zmiany jako negatywne (n=42)

przykładu« był także system przyznawania nagród, premii, wyróżnień” (6). „Jeżeli na początku było jeszcze pod tym względem nie najgorzej, to z biegiem czasu sytuacja zmieniała się na gorsze. Priorytet miały poglądy politycznie poprawne (gołym okiem było widać, że mają one pełne wsparcie kierownictwa), a poglądy inne były zaledwie tolerowane, a później to już nawet o tym nie było mowy. Podobnie było z widzeniem Kościoła – z biegiem lat coraz wyraźniej dochodziły do głosu tendencje antyklerykalne, z przyjemnością nagłaśniano każdy występek księży itd.” (30). „Z tą różnorodnością to trochę jak z samochodami Forda – mogą być

Pluralizm opinii Pytanie 5 w ankiecie dotyczyło pluralizmu rozumianego jako możliwość prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej oraz dotarcia z nimi do czytelników. Jak ta zasada była realizowana w gazecie będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, gdy w niej pracowałeś (pracowałaś)? Na to pytanie zdecydowana większość ankietowanych (łącznie 57%) odpowiedziała „problematycznie” (38%) i „źle” (19%).

Ryc. 3 Odsetek respondentów oceniających realizację zasad pluralizmu w Polska Press Grupa

„To był narastający proces zmian na gorsze w tej kwestii. Decydująca okazywała się nieformalna presja kierownictwa

każdego koloru, pod warunkiem, że są czarne. Czytaj: niby piszemy zgodnie ze standardami, niby to tytuły lokalne – więc chodnik, autobus, sesja, ale i tak na końcu tytuł czy ujęcie tematu jest »słuszne«, czyli takie jak w Onecie czy GW. Wystarczy popatrzeć, jak były

relacjonowane tzw. strajki kobiet albo rzucić okiem na treści podczas kampanii wyborczych” (45). „Do czasu przejęcia gazety przez Verlagsgruppe Passau panowała znaczna wolność wyrażania opinii, ograniczona wyłącznie normami prawnymi i obyczajowymi. Gdy przyszli Niemcy, a potem, gdy wygrało PiS, rozpoczął się powolny, lecz coraz bardziej widoczny, a w ostatnich 3 latach osiągający przyśpieszenie kurs na lewo. Grupka komentatorów wyznaczających kurs redakcji (Zyzik, Mrukot, Rudnik oraz rysownik Cyczyło) kpiła ze wszystkiego, co kojarzyło się z prawicą. Reszta zespołu musiała albo zamilknąć, albo się dostosować, co niektórzy zrobili z wielką chęcią. Po pozbyciu się z redakcji trzech publicystów kojarzonych na prawo, w NTO pozostał jedyny Tomasz Kapica, który reprezentował opcję umiarkowanie prawicowopatriotyczną, lecz swoje niezwykle celne analizy społeczne czy polityczne mógł publikować jedynie na... swoim prywatnym profilu na FB (za darmo i jako prywatna osoba). Z czasem i to drażniło co bardziej nastroszonych politycznie dziennikarzy NTO, więc w obawie o pracę zaprzestał tego i zaczął pisywać o sprawach komunalnych, ew. historycznych” (52). „Należy raczej mówić o braku pluralizmu. Obowiązywała bowiem zasada: o PO piszemy zawsze dobrze lub udajemy, że jakiegoś posła z tej formacji krytykujemy, ale delikatnie, żeby nie zrobić mu krzywdy. A o PiS piszemy zawsze źle albo nie dopuszczamy przedstawicieli tej partii do głosu. (…) Pamiętam np. serial o Tadeuszu Jarmuziewiczu, niegdyś ministrze transportu i infrastruktury. Większość mieszkańców Opolszczyzny wie, że nie zrobił nic pozytywnego dla regionu. Natomiast teksty pozytywne o nim miały mu pomóc w zwycięstwie na prezydenta Opola. Nic to nie dało, mieszkańcy Opola na niego nie zagłosowali” (55). „Była prezentowana jedna narracja. Antypolska i proeuropejska, zacierająca i bardzo często fałszująca wszelkie propaństwowe i patriotyczne oraz propolskie wydarzenia, które trafiały na łamy NTO. Najwyraźniej było to widać w trakcie rocznic historycznych; np. 1 sierpnia – rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego – pojawiały się tendencyjne teksty umniejszające niemieckie sprawstwo w ludobójstwie i rzezi Warszawy. Przytaczane były opinie niemieckich historyków, którzy twierdzili, że ilość ofiar po stronie polskiej jest przesadzona i w ogólnym rozrachunku żołnierzy niemieckich nie zginęło tak dużo, jak mówią o tym polskie źródła” (53).


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

mknięcia

jej dziennikarzy

TEKSTEM KRĄŻYŁY OPINIE, ŻE JESTEŚMY ORGANEM PARTYJNYM KOALICJI RZĄDZĄCEJ WOJEWÓDZTWEM I PREZYDENTA OPOLA” (53; pisownia oryginalna). „Politycy Platformy Obywatelskiej i SLD (obecnej Lewicy) wchodzili do naczelnego jak do siebie. Mieli pieniądze z samorządu miejskiego i wojewódzkiego, wydawali je na dodatki tematyczne, a w zamian otrzymywali biuletyn propagandowy na stronach redakcyjnych i gwarantowaną retorykę antypisowską na każdej stronie – zarówno przed 2015 rokiem, jak i później, ze szczególnym nasileniem w okresach kryzysów politycznych i kampanii wyborczych” (56). „Gazeta często deklarowała w oficjalnych komentarzach, odezwach i przy okazji podniosłych okoliczności swoją niezależność i patrzenie władzy na ręce, ale w praktyce było różnie. Na grzechy PSL i Mniejszości Niemieckiej patrzono przez palce. Dostawało się PO i prawicy, ale jednak dysproporcja była widoczna. Przy czym PO obrywało po rodzicielsku, a PiS, a zwłaszcza Solidarna Polska, tak mocno, jakby były obcym agresorem godnym zniszczenia” (57). „Prezentowane były na ogół opinie zgodne z linią Platformy Obywatelskiej. Jeśli pojawiały się jakieś inne, to zwykle występowały w mniejszości, tak aby mainstream miał głos dominujący” (58). „Po przejęciu wydawnictwa przez Polska Press zapanowała narracja poprawna politycznie zgodna z wytycznymi Niemiec i UE” (61). „Nie czułem, że reprezentuję niezależne medium. Wiele razy doświadczyłem braku odwagi ze strony moich szefów. Wystarczyło, że ktoś z urzędu miasta bądź innych władz tupnał nogą, a kontrowersyjny temat nie był już kontynuowany” (68).

Pozycja zawodowa dziennikarzy Niezależność mediów

Ryc. 4 Ocena niezależności mediów w Polska Press Grupa

Kolejna rycina, nr 4, dotyczy niezależności mediów rozumianej jako zdolność do funkcjonowania na rynku mediów niezależnie od władzy politycznej, rządowej, gospodarczej i religijnej. Ankietowani odpowiadali na pytanie, jak oceniają jej poziom w gazecie będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, w którym w niej pracowali. Więcej niż połowa z nich (54%) odpowiedziała, że ocenia poziom niezależności jako problematyczny (31%), niski (14%) i bardzo niski (9%). „Gazeta było dość jednoznacznie usytuowana politycznie i światopoglądowo, głównie poprzez bezpośrednie i osobiste relacje kierownictwa redakcji oraz podejmowane akcje i inicjatywy – z lokalnym

Przestałem mieć poczucie, że pracuję w samodzielnym, niezależnym, autonomicznym dzienniku regionalnym. Z upływem czasu postępowała centralizacja działań i funkcjonowanie gazety sprowadzało się coraz bardziej do pozycji jedynie oddziału regionalnego „centrali”.

układem władzy samorządowej (powiat i województwo) oraz państwowej

(parlamentarzyści, ministrowie itp.) To budowało sieć wzajemnych powiązań i zależności. Tworzyło to pewien jednoznaczny klimat polityczno-ideowy i budowało poczucie tkwienia w określonym, zdefiniowanym układzie” (ankieta 6). „Niezależność była ograniczana na poziomie wydawcy/kierownictwa gazety. Głównie wiązało się to z wpływami władzy samorządowej na szczeblu miejskim, a jeszcze bardziej wojewódzkim (w obu przypadkach przekładało się na kwestie polityczne, bo władze samorządowe reprezentowały opcję antyrządową). Korzystanie z różnego rodzaju finansowania (sponsoringu, dotacji na przedsięwzięcia i reklam) wpływało na brak dociekliwości w stosunku do lokalnych władz samorządowych – brak kontroli i krytyki jej działań, ujawniania nieprawidłowości” (73). „Na wyborze »problematyczny« zaważyła przede wszystkim głośna afera w 1997 r. po tekstach w »Dzienniku Bałtyckim« oraz »Życiu« (z kropką) Wakacje z agentem, sugerujących, że Aleksander Kwaśniewski, goszcząc w ośrodku sportowym w Cetniewie, spotykał się z rosyjskim agentem Władimirem Ałganowem. Po interwencji niemieckiego właściciela i zamieszczeniu przez niego przeprosin na łamach gazety do dymisji podał się wiceprezes spółki Maciej Łopiński i redaktor naczelny Andrzej Liberadzki. Po tym zajściu A. Kwaśniewski nie skierował pozwu przeciwko gazecie. Skutkiem odejścia doświadczonego red. Liberadzkiego i mianowania na tę funkcję Krzysztofa Krupy była jakościowa zmiana pracy na gorsze. Osobną sprawą, często problematyczną, był styk redakcja-reklamodawcy. Zdarzało się, że red. naczelny K. Krupa sugerował, żeby nie poruszać problematycznych tematów danej firmy, np. produkującej wodę mineralną NATA, ze względu na status w samorządzie regionalnym

jej właściciela, Jana Zarębskiego, jego udział jako ogłoszeniodawcy w gazecie i towarzyskie konotacje” (22). „Redaktor naczelny miał przyjaciół w mieście i jego instytucjach. To grono mogło liczyć na dobre materiały albo ciszę. Mówiło się, że jest w mieście »poukładany«. Niezależność była więc dość jednostronna i biegunowa. Stronił od konserwatyzmu i szeroko rozumianej prawicowości” (34). „Było to trudne, bo członkowie zarządu i naczelni nie byli w stanie przez lata określić, co jest naruszeniem niezależności. Wobec powyższego ową

Dziennikarz, nawet z długoletnim stażem, dużym dorobkiem, znany i ceniony przez czytelników, nieraz nagradzany, przestał mieć cokolwiek do powiedzenia. Nie był szanowany przez pracodawcę. Miał wykonywać rozkazy i nie dyskutować. Każda próba rozmowy, nie daj Boże odmowy, kończyła się awanturą ze strony naczelnego. niezależność traktowano instrumentalnie. Jeśli »nasi« łamali jej zasady, to była to korekta obywatelska, a jeśli »oni« ingerowali, to była cenzura. A i tak pisano, co wymyślono wcześniej...” (39). „Nie spotkałem się w pracy z cenzurą polityczną czy religijną. Myślę, że jeżeli chodzi o tę kwestię, to można mówić o pluralizmie. Oczywiście można było odczuć sympatie polityczne przełożonych, ale było z tym różnie. Miałem naczelnego sympatyzującego z SLD, ale też przełożonego duchowo związanego z szeroko rozumianą prawicą. Uwaga zarządzających skupiona była przede wszystkim na stronie finansowej przedsięwzięcia wydawniczego. Bywały jednak sytuacje (w Poznaniu sprawa abp Paetza), kiedy ważniejszy był temat niż ewentualne konsekwencje (nawet reklamowe). »Gazeta Poznańska«

równolegle z »Rzeczpospolitą« informowała o sprawie” (47). „Widoczne było uzależnienie i uwikłanie kierownictwa redakcji w rozmaite lokalne rozgrywki poltyczno-personalne, co związane było najczęściej z: a) sympatiami i antypatiami politycznymi, b) ambicjami redaktora naczelnego, c) chęcią uzyskania reklam lub tzw. projektów, których dobrze płatnymi »opiekunami« byli prezes i red. Naczelny, d) chęcią załatwienia pracy dla kogoś z rodziny w którymś z opolskich urzędów, instytucji” (51). „Gazeta, tracąc reklamy przez to, że stawała się coraz nudniejsza i sprzedała świetnie prosperującą drukarnię, musiała zdobywać pieniądze, oferując samorządom i uczelniom swoje łamy na wkładki specjalne, dodatki, wywiady sponsorowane itd. Wikłała się przez to w różne układy personalno-polityczne. Słynne było przemilczenie skandalu obyczajowego marszałka z PO w obawie przed utratą grantów z UMWO. Co ciekawe, redaktor naczelny, budując dziś swą martyrologię w postach na FB i komentarzach w NTO, przywołuje tę historię i podkreśla, że jedną z jego zasług było doprowadzenie do dymisji marszałka. Tak, ale nie publikacjami na łamach, lecz intrygami z politykami na zasadzie: odejdź, bo opublikujemy, a nie opublikujemy, jak odejdziesz, ale i zostawisz nam dodatki, które obiecałeś kupić (52). „Brak obiektywizmu w przedstawianiu różnych wydarzeń. Gazeta wykonuje odpłatnie różne wkładki tematyczne na rzecz samorządów bądź placówek im podległych, co automatycznie wyklucza jakąkolwiek krytykę zleceniodawców. Np. od 5 lat marszałek, jego zastępcy czy inni pracownicy ani razu nie zostali prawie za nic skrytykowani. To samo dotyczy prezydenta miasta. A nazbierałoby się tego sporo” (55). „Uzależnienie od wpływów politycznych najjaskrawiej było widać we wszelkich grantach pozyskiwanych przez NTO z Urzędu Marszałkowskiego i Urzędu Miasta Opola, wszelkiego rodzaju wkładkach do gazety i prenumeratach NTO, realizowanych przez urzędy gmin i jednostki podległe Marszałkowi Województwa, takich jak szpitale i ośrodki zdrowia. Publikacje te prezentowały przede wszystkim polityków głównie PO i PSL oraz Mniejszości Niemieckiej, czyli koalicji rządzącej województwem. Prezentowały w dobrym świetle, pokazując ich osiągnięcia, zaangażowanie i pracę. Gazeta nie podejmowała niewygodnych tematów dla koalicji rządzącej województwem, np.: sprzedaży sanatoriów w bardzo atrakcyjnych lokalizacjach za bezcen. WŚRÓD DZIENNIKARZY NTO OTWARTYM

Ryc. 5 Ocena pozycji zawodowej dziennikarzy po przejęciu gazety przez Polska Press

Kolejny diagram przedstawia odpowiedzi na pytanie o pozycję zawodową dziennikarza w gazecie będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, w której w niej pracował, biorąc pod uwagę warunki wykonywania pracy dziennikarskiej, np. niezależność działania, swobodę wypowiedzi, swobodę doboru rozmówców, wyboru tematów itp. Dla większości pozycja ta była problematyczna (35%), zła (17%) i bardzo zła (7%). Suma tych negatywnych ocen to więcej niż połowa (59%). „W tej mierze także z roku na rok następował negatywny proces – od niemal całkowitej swobody na początku funkcjonowania redakcji w ramach PP po niemal całkowitą kontrolę doboru tematów i rozmówców. Niezależność ograniczano była poprzez np. postępujący proces ścisłego planowania zagadnień podejmowanych na łamach i drobiazgowego ustalania, kto będzie wypowiadał się na łamach, czyje opinie będą uwzględniane, promowane. Działo się tak również poprzez głośne wyrażanie opinii przez kierownictwo w rodzaju: to bez sensu, nie bierzemy tego, przecież tego nikt nie akceptuje, to oszołomy, trzeba znaleźć kogoś innego itp.) (ankieta 6). „W redakcji w Gdańsku nie było przyzwolenia na krytykę lubianych (przez prezesa lub naczelnego) polityków albo dużych firm, które mogły być partnerami handlowymi. Efektem była papka informacyjna – zapowiedzi imprez i koncertów tak, kontrola władzy nie. Znam przypadek, gdy DB opublikował wartościowy tekst o wszczęciu śledztwa ws. nieruchomości na terenach postoczniowych, gdzie kierownictwo wydawnictwa publikację ostro krytykowało. Pamiętam też sposób zastraszenia redakcji DB po opisaniu wakacji Ałganowa i Kwaśniewskiego w Cetniewie. Do

5

tego znaczące wpływy miały sympatie do środowiska PO. Przypomnijmy, że red. naczelnym DB był m.in. Tomasz Arabski, polityk PO” (7). „O jakiej niezależności można mówić w sytuacji, gdy nie można sobie pozwolić na zgłębienie żadnego tematu.

Była prezentowana jedna narracja. Antypolska i proeuropejska. Najwyraźniej było to widać w trakcie rocznic, np. 1 sierpnia – rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego – pojawiały się tendencyjne teksty umniejszające niemieckie sprawstwo w ludobójstwie i rzezi Warszawy. Nie z powodu cenzury, ale braku czasu. Liczy się ilość. Ważniejsze od tekstów są ich tytuły, leady, no i oczywiście zdjęcia” (62). „Ta pozycja zmieniała się, niestety cały czas na gorsze. Kiedy przychodziłem do tej gazety (nie była ona jeszcze własnością kapitału zagranicznego), praca w niej dawała prestiż, niezłe zarobki itd. Później ten prestiż malał, a od zagranicznych właścicieli słyszeliśmy, domagając się podwyżek: »Dobrze to już było«. Warunki funkcjonowania dziennikarza w redakcji zależały od jego kręgosłupa. Ja na przykład nie pozwalałem sobie na to, aby naczel-

ny dyktował mi pytania do wywiadu, a takie próby podejmował niedługo przed moim odejściem. Ale wiem, że niektórzy dziennikarze dawali sobie narzucać tematy, sposób ich realizacji itd., tłumacząc, że mają kredyty, że żona rodzi itd. To pewnie część odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wiele było materiałów sensacyjnych, »krwistych«, antyklerykalnych itd.” (30). „Po raz kolejny odnoszę się wyłącznie do własnych doświadczeń. Dziennikarz, któremu zależało na niezależności, a jednocześnie potrafił połączyć ją z rzetelnością, nie miał problemu z funkcjonowaniem na zasadach pełnej swobody. (42) „Od 2015 jak zaznaczono wyżej, nastąpił przechył na lewo. Osoby prezentujące inne poglądy nie mogły ich prezentować na łamach, najodważniejsi robili to na swoich profilach na FB, z czasem i tego zaniechali, czując ostracyzm” (51). „Wszystko było pod kontrolą. Dziennikarz, który nie należał do układu, wiedział, że lepiej się nie wychylać, jeśli chce się pracować. Opole to nie Warszawa, gdzie jest dużo możliwości. Z byłym wieloletnim, wybitnym dziennikarzu, który nadal współpracował z gazetą i krytycznie pisał m.in. o czarnych marszach w swoich felietonach, zerwano współpracę. Było o tym głośno, bo został potem oczerniony na portalu Wirtualne media. Na stronie internetowej gazety sterowano też komentarzami czytelników. A ponieważ zlikwidowano kilka lat temu dział łączności z czytelnikami, który istniał od początku gazety, wiele osób straciło możliwość wyrażenia własnej opinii innej od powszechnie obowiązującej” (55). „Wiele razy zdarzało mi się usłyszeć, że proponowane przeze mnie tematy nie obchodzą naszych czytelników, a w online w ogóle się »nie sprzedadzą«. Oczywiście były to opinie maksymalnie subiektywne, które miały sprawić, by nie dotykać niektórych zagadnień” (69).


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Warunki socjalne pracy dziennikarzy w redakcjach Polska Press Grupa

bez wykształcenia dziennikarskiego, »z ulicy«” (19). „Palącym problemem było uśmieciowienie pracy. Część dziennikarzy pracowała na umowie wydawni-

Ryc. 6 Ocena sytuacji socjalnej dziennikarzy w gazecie będącej własnością Polska Press

czej, która była odmianą umowy o dzieło. Umowa ta nie zapewniała nawet ubezpieczenia zdrowotnego, o emerytalnym nawet nie mówiąc. Dziennikarze w różny sposób radzili sobie z tym problemem. Niektórzy byli ubezpieczani przez pracującego współmałżonka, inni ubezpieczali się w KRUS, gdzie sami opłacali składki. Wynagrodzenie było tylko wypłatą wierszówki za napisane artykuły. Taka pensja była bardzo niska – czasami nie pozwalała nawet na przetrwanie miesiąca. Dziennikarze zatrudnieni na podstawie umowy wydawniczej pracowali de facto na pełny etat, w zakładzie pracy i pod kierownictwem. Niektórzy funkcjonowali w ten sposób nawet przez kilka lat (np. 6 lat)” (27). „Pracując w dziale informacji rokrocznie w okresie letnim mieliśmy wstrzymywane urlopy, ponieważ byliśmy potrzebni. Wysyłano nas na urlop w październiku i listopadzie. Chodzi oczywiście o grupę pozbawioną wpływowych opiekunów” (29). „Charakter umowy nie dawał pewności co do jej trwałości i pozwalał na trzymanie dziennikarza w szachu, wynagradzanie i premiowanie uzależnione od realizacji wizji szefa” (37). „Niskie wyceny, nieuzależnione od jakości i wartości materiału, powodowały pogoń dziennikarzy za mniej ambitnymi, a prostymi treściami (konferencje prasowe, opracowania newsletterów, oficjalne wydarzenia), które można było łatwo i szybko opracować, zastępując jakość ilością. Pozwalało to na relatywnie wyższy zarobek przy mniejszym nakładzie sił i w efekcie prowadziło do systematycznego odejścia od treści ważnych i ekskluzywnych na rzecz obniżania ogólnego poziomu i niemal kompletnej utraty konkurencyjności przez gazetę” (42). „Niskie zarobki, uwłaczające godności dziennikarza, słabe zabezpieczenia socjalne, brak stażowego,

Kolejne pytanie dotyczyło warunków socjalnych pracy dziennikarza w gazecie będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm), w czasie gdy w niej pracował, biorąc pod uwagę np. poziom wynagrodzenia, ubezpieczenie zdrowotne, wysokość składki emerytalnej, dostęp do płatnych urlopów itd. Te oceny są jednoznacznie negatywne. 57% ankietowanych uznało swoją sytuację za złą (33%) i bardzo złą (24%). Za „problematyczną” uważa ją 19%, co daje sumę 76%. Tylko 1% ankietowanych uznało tę sytuację za „bardzo dobrą”. „Dla mnie to był trudny czas. Musiałam pracować w kilku miejscach, by się utrzymać. Nie było premii, nagród. A fundusz wierszowy systematycznie obcinany. Chodziło o maksymalne ograniczenia kosztów i wypracowanie jak największego zysku dla Polska Presse. Był to klasyczny wyzysk” (ankieta 2). „Warunki płacowe i socjalne systematycznie się pogarszały. Pensje nie były podwyższane ani waloryzowane, czyli realnie spadały. Malały kwoty honorariów oraz premii, nagród i wyróżnień. Były nawet systemowe obniżki płac poprzez zmiany umów o pracę. Po upływie dekady zorientowałem się, że zarabiam mniej niż przed 10 laty. Odpadały także systematycznie rozmaite bonusy i udogodnienia socjalne potrzebne w pracy dziennikarza, jak: codzienne pakiety gazet, bilety komunikacji publicznej, karty parkingowe, bilet PKP na okaziciela itp.” (6). „Sytuacja różniła się w zależności od charakteru zatrudnienia. Osoby na etatach miały przewidziane prawem uprawnienia, ale ich dużym problemem były niskie płace, obniżane na przestrzeni lat. Dziennikarzy na etatach sukcesywnie zwalniano. Dziennikarze na umowach śmieciowych, o dzieło i zlecenia byli pozbawieni jakichkol-

Gazeta często deklarowała w oficjalnych komentarzach, odezwach i przy okazji podniosłych okoliczności swoją niezależność i patrzenie władzy na ręce, ale w praktyce było różnie. Na grzechy PSL i Mniejszości Niemieckiej patrzono przez palce. wiek uprawnień socjalnych, eksploatowani ponad wszelkie normy bez dodatkowego wynagrodzenia” (73). „Wyceny w tygodnikach lokalnych były bardzo niskie i nie zmieniały się latami. Wokół oddziałów powstawały całe grupy dziennikarzy czy kandydatów na dziennikarzy, którzy zarabiali bardzo słabo. Od początku XXI wieku widoczna była tendencja ograniczania zatrudnienia, podszyta przekonaniem ścisłego kierownictwa, że na każde miejsce pracy i współpracy czeka 10 chętnych, co wprost mówiono” (10). „Była bardzo zła, zauważałem, że co miesiąc coraz mniej zarabiałem, pomimo nadal dużej aktywności zawodowej. Zaczęto obcinać tzw. wierszówki, czyli honoraria autorskie, które zawsze były najważniejszym filarem wynagrodzenia dziennikarza. Gdy ów składnik wynagrodzenia został mi obniżony o przeszło połowę, odszedłem z redakcji do innego wydawcy dziennika” (16). „Wielu dziennikarzy pracowało przez lata bez etatu, bez ubezpieczenia zdrowotnego, bez prawa do płatnego urlopu, wynagrodzenia były bardzo niskie, wyceny za materiały zmniejszane regularnie. Jeśli chodzi o kryteria dotyczące wykształcenia: żadnych nie było. Zatrudniano osoby

brak nagród itp. Jednym słowem fatalna polityka finansowo-socjalna wobec dziennikarzy” (46). „Plusem jest to, że regularnie płacili. Minusem, że tak mało. Socjale jakieś były – pamiętam jakieś bony na święta, ubezpieczenia, ale w sumie to wstyd tak beznadziejnie zarabiać, będąc dziennikarzem” (65). „Obniżono wierszówki z miesiąca na miesiąc o połowę – bez możliwości negocjacji. Wyjaśnienie red. nacz w indywidualnej rozmowie sprowadzało się zachęty, że jeśli to nie odpowiada, należy znaleźć sobie inną pracę” (49). „Wiele osób na umowach zlecenia, dużo zwolnień, reszta na niepełnych etatach. Wyjazdy w teren za własne pieniądze, własnymi środkami lokomocji, co nie było rekompensowane, więc odbiło się na jakości materiałów, zbieranych prawie w 100% na telefon. Samochody służbowe tylko dla prezesa i red. nacz.” (51). „Wycena tekstów, tzw. wierszówka, była coraz niższa: z miesiąca na miesiąc. Człowiek myślał: następnym razem bardziej się postaram, napiszę więcej tekstów. A potem przychodziło rozczarowanie, bo nic to nie dawało. Wierszówka leciała w dół, efekt był ten sam. Nadzieją dla większości

dziennikarzy były nagrody, ale dostawali wysokie tylko wybrańcy, jedni i ci sami: po 500, a nawet 1000 zł. Natomiast pozostali, jeśli w ogóle się załapali – po 100, 150 zł. Brak było jawnego systemu wynagradzania. Strach było też zachorować. Bowiem dłuższy pobyt na L4 z poważnej przyczyny kończył się katastrofą finansową. Zniknęły nagrody jubileuszowe. A kwoty w ramach tzw. wczasów pod gruszą czy z okazji świąt były żenująco niskie” (55). „Od 1994 do 2001 r. byłem etatowym fotoreporterem w NTO. Po 2001 zmuszono mnie do pracy na samozatrudnieniu jako outsourcingowa firma. Z dnia na dzień na coraz gorszych warunkach. Koszt prowadzenia firmy rósł (ZUS i podatki), a NTO coraz mniej płaciło za publikacje. Z chwilą pojawienia się niemieckich właścicieli wierszówka spadła w zastraszającym tempie. Mamiono mnie podwyżkami, które nigdy nie nastąpiły. Miałem co drugi dzień dyżury całodobowe, gdy coś się stało, jechałem i robiłem relacje, rano, w nocy, bez różnicy w wynagrodzeniu. Praktycznie byłem dyspozycyjny ciągle, bez ram czasowych. W dni, w które nie pełniłem dyżurów, realizowałem reportaże, wożąc dziennikarzy na materiały prasowe. Byłem fotoreporterem, operatorem kamery i kierowcą. Robiłem zdjęcia i relacje filmowe. Do pracy zobowiązany byłem używać prywatnego samochodu i sprzętu fotograficznego i filmowego najwyższej jakości, za amortyzację którego firma początkowo płaciła, ale gdy Niemcy przejęli wydawnictwo, zlikwidowano zwrot amortyzacji sprzętu i samochodu. Doszedłem do ściany opłacalności. Odchodziłem w bardzo złej atmosferze,

strategię redakcyjną rozumianą jako wyraziste stanowisko w sprawach politycznych, społecznych gospodarczych, historycznych czy religijnych? Na to pytanie twierdząco odpowiedziało ponad 50% respondentów, a 20% przyznało, że nie wie. Charakterystyczna odpowiedź: „To odbywało się poprzez formułowanie potrzeb, pomysłów i wizji redakcji, promowanie określonych akcji, idei, inicjatyw, plebiscytów itp. Również poprzez personalne kontakty kierownictwa i redaktorów z określonymi osobami, środowiskami, instytucjami, urzędami itp.” (ankieta 6). Ci, którzy potwierdzili istnienie strategii redakcji, potwierdzili jednocześnie, że od dziennikarzy wymagano jej realizacji. Ilustruje to rycina nr 8.

„Poprzez kreowanie przekazu, że kapitał nie ma narodowości. I wskazywanie, że plan repolonizacji mediów to zagrożenia dla wolności słowa” (65). „Odkąd przejął nas niemiecki właściciel, zaczęła obowiązywać zasada, że do centrali musi wpływać jak najwięcej pieniędzy. (…) Zaczęto za wszelką cenę szukać oszczędności: jeszcze mocniej obniżono wierszówki, zaczęły się zwolnienia, zredukowano nawet sprzątaczki do minimum. Zaniechano konserwacji klimatyzacji, ani razu nie wyczyszczono wykładzin, a jak zepsuł się dozownik na mydło w łazience, to nowego już nie kupiono. Aż w końcu już nie było na czym oszczędzać” (55). „Nie było to jaskrawiej narzucane odgórnie, bardziej w formie

Ryc. 8 Wymaganie ze strony redakcji realizacji przez dziennikarzy strategii Polska Press Grupa (rozumianej jako wyraziste stanowisko w sprawach politycznych, społecznych gospodarczych, historycznych czy religijnych)

złośliwości, że ktoś jest zaściankowy, że musimy pamiętać, że Polska jest członkiem UE etc... Pozytywnie oceniano każde wystąpienia antyrządowe, takie jak marsze KOD-u, krytykowa-

Po przejęciu wydawnictwa przez Polska Press zapanowała narracja poprawna politycznie zgodna z wytycznymi Niemiec i Unii Europejskiej . z poczuciem rozgoryczenia, wykorzystany i oszukany, z długami zusowskimi i zaległościami podatkowymi, które ciągną się do dziś. A pikanterii niech doda fakt, że byłem wielokrotnie nagradzany na największych konkursach fotograficznych w kraju i za granicą, czym gazeta skrzętnie chwaliła się, podkreślając, że pracuje dla niej wybitny fotoreporter. Po jednej z takich nagród w konkursie Grand Press Photo zostałem praktycznie wyrzucony z gazety. Zostały mi zaproponowane tak niekorzystne warunki współpracy, że nie zarobiłbym nawet na ZUS” (53). „Polska Press dbała, by wszystko odbywało się zgodnie z literą prawa. Urlopy były udzielane, czas pracy ewidencjonowany, składki na ubezpieczenie społeczne odprowadzane na czas. Problem polegał jednak na wysokości zarobków, które są żenująco niskie (moje comiesięczne przelewy na konto z tytułu umowy o pracę to nieco ponad 2,3 tys. zł). Redakcja »Nowości« na starówce w Toruniu mieściła się w zabytkowej, nieremontowanej kamienicy. Kiedy lało, na najwyższym piętrze trzeba było ustawiać miski, bo przeciekał dach” (68).

Wyrazistość strategii gazety

Ryc. 7 Ocena istnienia strategii redakcyjnej Polska Press Grupa (rozumianej jako wyraziste stanowisko w sprawach politycznych, społecznych gospodarczych, historycznych czy religijnych)

Kolejne pytanie dotyczyło strategii gazety i brzmiało: Czy gazeta będąca własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, w którym w niej pracowałeś (pracowałaś), miała własną

Ryc. 9 Zaobserwowanie przez dziennikarzy faktu reprezentowania przez Polska Press Grupa interesów kraju, z którego pochodzi właściciel gazety lub w którym opłaca on podatki

Pytanie o to, czy redakcja gazety będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, w której w niej pracowałeś (pracowałaś), reprezentowała interesy kraju, w którym jej właściciel opłaca podatki, sprawiło ankietowanym najwięcej trudności. Ponad połowa odpowiedziała na nie „nie wiem”. Co charakterystyczne, ci, którzy odpowiedzieli „tak”, w większości w uzasadnieniu wskazywali, iż są tym krajem raczej Niemcy niż Polska. „Nie wiem, czy Polskapress płaci jakieś podatki jeszcze w Niemczech. Jeśli tak, to – tak, NTO reprezentowała niemiecki interes w PL” (ankieta 52). „Trudne pytanie. Kiedy przychodziłem do tej gazety, interes kraju był dość dobrze zdefiniowany. Z biegiem lat, a już w ostatnich latach mojej pracy na pewno, kierownictwo redakcji nie miało aż tak szerokich horyzontów myślenia, by umieć określić, na czym polega interes kraju – w rozumieniu Polski, a nie kraju właściciela. Wydaje mi się, że było to poza percepcją kierownictwa” (30). W pytaniu nr 12 poprosiliśmy o wskazanie, w jaki sposób to realizo-

wano? (pytanie dotyczyło osób, które na poprzednie pytanie odpowiedziały „tak”). Najwięcej osób udzieliło odpowiedzi „poprzez premiowanie finansowe tekstów odpowiadających poglądom redakcji i poprzez jednoznaczne formułowanie poleceń redakcyjnych wyrażanych ustnie. Poniżej przykładowe odpowiedzi dodatkowe:

no władze za uczestnictwo w Marszu Niepodległości, który określany był jako marsz faszystów. Wyraźnie redakcja opowiadała się po jednej stronie” (61).

a w sytuacji konfliktowej oznaczająca także prawo do odmowy wykonania polecenia służbowego, gdy dziennikarz nie zgadza się z poglądami przełożonego. Zdaniem ankietowanych zasada wolności słowa realizowana była „problematycznie” (29%), „źle” (22%) i „bardzo źle” (5%), co daje w sumie liczbę 56%. „Zauważalna była niewłaściwa ingerencja gazety w sprawy społeczne regionu. Lansowano jedną grupę społeczną: Kaszubów, pozostałych traktując trochę po macoszemu. Jednocześnie próbowano zamykać usta politykom, którzy wyrażali opinie odmienne od popieranych przez gazetę niemiecką. Można odnieść wrażenie, że odbywała się inwigilacja takich osób i ich rodzin. Przynajmniej jeden taki przypadek miał miejsce” (20). „Nie przypominam sobie tekstu czy komentarza na naszych łamach, który wskazywałby, że przesłanie o kapitale, który nie ma narodowości, jest oparte na problematycznych przesłankach. Nie pamiętam tekstu, w którym redakcja pochyliła się nad konsekwencjami niepolskiego monopolu sprawowanego nad lokalnymi i regionalnymi mediami w Polsce; treść listów otwartych i stanowisk, które po przejęciu PP przez Orlen zajęło albo kierownictwo PP (red. nacz. Paweł Fąfara), albo szefowie niektórych redakcji PP, mówi sama za siebie” (65). „Na łamach gazety bardzo często przewijała się tematyka niemiecka. Artykuły o Mniejszości Niemieckiej pojawiały się regularnie. Cały serial poświęcono Helmutowi Kohlowi, trzy osoby z gazety odwiedziły nawet byłego kanclerza w jego domu i potem to relacjonowały. Gazeta relacjonowała też kolejne rocznice powstania niemieckiego konsulatu w Opolu i odbywające się tam imprezy. Kilka miesięcy temu w gazecie z wielką estymą dziennikarz relacjonował powstawanie nowego Lidla w Opolu (w miejsce zburzonego). W kolejnych odcinkach wyliczał, jaką będzie miał powierzchnię itd. Był to niemal raport z budowy, a potem z otwarcia. Dlaczego o tym piszę? Bo zauważyli to również czytelnicy, którzy na forum internetowym pisali, jak to gazeta wychwala niemiecki sklep. A ostatnio na czołówce na stronie internetowej pojawiła się informacja o... outlecie Lidla. Kiedyś takie teksty i reklamy, w miejscu przeznaczonym na teksty dziennikarskie, były nie do pomyślenia” (55).

Ryc.10 Ocena stopnia realizacji strategii redakcyjnej Polska Press Grupa (rozumianej jako reprezentowanie interesów kraju, z którego pochodzi właściciel gazety lub w którym opłaca on podatki) przez respondentów, którzy w punkcie 12 odpowiedzieli „tak”

„Systematyczne rezygnowanie z informacji o lokalnych wydarzeniach kulturalnych (chodzi o kulturę wysoką), lekceważący stosunek do polskiej polityki historycznej, oparty głównie na niemieckim punkcie wi-

Ryc.11 Ocena przestrzegania zasady wol­ noś­ ci słowa pracy dziennikarzy w redakcjach Polska Press Grupa (rozumianej jako prawo do wyrażania swoich poglądów, a w sytuacji konfliktowej oznaczającej także prawo do odmowy wykonania polecenia służbowego, gdy dziennikarz nie zgadza się z poglądami wyrażanymi przez przełożonego)

dzenia, liczne komentarze i felietony, np. redaktora naczelnego, w których wypowiadał się pogardliwie o katolikach czy osobach o poglądach konserwatywnych, z dumą przedstawiając się jako »lewak«” (58). „Gazeta zdecydowanie zmieniła narrację na antypolską. Prawica zawsze była przedstawiana jako zaściankowa, nietolerancyjna, homofobiczna, faszystowska, Kościół jako siedlisko pedofilii, a opozycja była ukazywana w pozytywnym świetle. Wywiady przeprowadzano ze specjalistami, którzy mieli jasno określony światopogląd

Ryc. 11 dotyczy stopnia, w jakim w gazecie będącej własnością Polska Press (lub związanych z nią firm) w czasie, w której pracował w niej ankietowany, była realizowana zasada wolności słowa rozumiana jako prawo do wyrażania swoich poglądów,


CZERWIEC 2O21 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A i liberalno-lewicowe poglądy. Gazeta straciła swój polski, regionalny charakter. Nawet życzenia na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc zmieniły swój charakter, gdyż grafika w ogóle nie przypominała o charakterze tych świąt, co oburzało czytelników” (61). Pytanie 14 dotyczyło jakości infrastruktury technicznej, w jakiej pracował ankietowany. To m.in. pytanie o dostęp do komputerów i internetu, do informacji agencyjnych, do archiwum redakcyjnego i zewnętrznego, zakupów „medialnych”, np. smartfonów itd. Generalnie te odpowiedzi są pozytywne, ponad 40% badanych stwierdziło, iż ocenia infrastrukturę techniczną w redakcji „bardzo dobrze”, „dobrze” lub „częściowo dobrze”. Ocen negatywnych jest zdecydowanie mniej – „źle” (22%) i „bardzo źle” (5%) to nie jest nawet 1/3.

Uwagi dodatkowe ankietowanych Warto w tym miejscu dla uzupełnienia przytoczyć także swobodne odpowiedzi dziennikarzy. W przedostatnim pytaniu ankiety zapytaliśmy o wydarzenia, jakie wg dziennikarza trafnie charakteryzują to, co działo się w redakcji, co go bulwersowało lub wydało mu się największą zaletą tej pracy itp. „Ta ukochana praca, gdy gazeta została sprzedana, była największym koszmarem w moim życiu. Miałam myśli samobójcze, rozpoczęłam leczenie u psychiatry i psychologa, które trwa do tej pory. Straciłam zdrowie i radość życia. Byłam szykanowana, poniżana, mobbingowana przez Jarosława Piotrowskiego, najemnika Polska Presse, który bez powodu chciał zwolnić mnie z pracy. Odeszłam sama. Praca była bardzo nerwowa, skłócano

Pozytywnie oceniano każde wystąpienia antyrządowe, takie jak marsze KOD-u, krytykowano władze za uczestnictwo w Marszu Niepodległości, który określany był jako marsz faszystów. Wyraźnie redakcja opowiadała się po jednej stronie. „Na pewnym etapie zrezygnowano np. z zakupu serwisu Polskiej Agencji Prasowej, co miało wynikać z oszczędności, ale było krokiem wręcz absurdalnym, gdy idzie o potrzeby i warunki pracy dziennikarza w gazecie codziennej. Radykalnie zmniejszono również codzienne pakiety prasy dla dziennikarzy, w końcu przeciętny dziennikarz otrzymywał już tylko wydanie papierowe macierzystego dziennika. Zrezygnowano także z usług znajdującej się w tym samym budynku firmy prasowo-dokumentacyjnej, czyli dawniej tzw. biura wycinków prasowych” (ankieta 15).

dziennikarzy, doprowadzano d otwartych konfrontacji, panował alkoholizm. Nie obowiązywały zasady bhp, nie działało prawo pracy. Była kompletna samowolka. Ludzie pracowali bez wymaganych przerw dobowych. Zrobiły się kliki oddane Polska Presse, pozostali byli traktowani jak bydło” (2) „Całkowite wręcz unicestwienie indywidualnego, odrębnego charakteru gazety poprzez włączenie jej do ujednoliconego (także pod względem makiety) systemu prasy regionalnej. Dziennik z samodzielnego bytu (także w sensie intelektualno-opiniotwórczym) przeistoczył się w część dużej, ujednoliconej

Ryc.12 Ocena jakości infrastruktury technicznej pracy dziennikarzy w redakcjach Polska Press Grupa (rozumianej jako dostęp do komputerów i internetu, do informacji agencyjnych, archiwum redakcyjnego i zewnętrz­ nego, do zakupów „medialnych”, np. smartfonów, prasy itd.)

organizacji. Stracił przez to swój bardzo regionalny charakter, który wcześniej był wręcz wyróżnikiem, a nawet elementem strategii promocyjnej” (6) „Od wyborów samorządowych w 2018 r., gdy wygrała PO, poproszono mnie, bym złagodziła sposób pisania i nie atakowała polityków PO, gdyż nie podejmą z nami współpracy. Po trwających przez ponad 2 miesiące negocjacjach powiat i miasto postawiły warunek wydawnictwu Polska Press, że będą kontynuowały współpracę, jeśli zostanie zmieniony dziennikarz. Przez kolejny miesiąc od otrzymania 3-miesięcznego wypowiedzenia mogłam jedynie przygotowywać relacje z imprez, a następnie oświadczono mi, że nie mam obowiązku świadczenia pracy do końca okresu wypowiedzenia” (61). „Wakacje z agentem 1997 r. – interwencja właściciela po tej publikacji, odejście osób odpowiedzialnych (naczelny DB) ustawiło całą firmę w skali kraju. Nie trzeba było robić kolejnych takich akcji. Przedstawiciel właściciela mówiący, że przeprasza Kwaśniewskiego na »wszystkie możliwe sposoby« to było coś, co w firmie zapamiętano na zawsze. Nie chcę mówić, że ludzi wprost zastraszono, ale z całą pewnością zostało to zapamiętane. Odpowiadałem m.in. za rozwój oddziałów regionalnych. I widziałem ogromny potencjał, wiele osób, dobrych dziennikarzy. Widziałem też, jak redukowano liczbę zatrudnionych, jak pogarszała się sytuacja pracowników. I na plus. Polskapresse dobrze „weszła w internet”. I ogłoszeniowo, i technologicznie, i informacyjnie. Zbudowaliśmy, w tym ja, świetne platformy do »walki« w internecie. To było fascynujące” (10). „Za negatywne należy uznać podejście tego nowego, po Francuzach, właściciela gazety, który od pewnego momentu wyraźnie ograniczał

„Bardzo niski limit połączeń bezpłatnych komórkowych – 30 zł. Za nadprogramowe trzeba było płacić z prywatnych środków. Wieczne problemy z rozliczeniami wyjazdów służbowych i delegacji. Uciekanie przez red. nacz. od prawidłowych rozliczeń zgodnych z ministerialnym rozporządzeniem. Łamanie prawa pracy co do dni wolnych od pracy, świąt” (54). „Większość dziennikarzy nigdy smartfona nie dostała. Miało je tylko kierownictwo i kilka ulubionych osób. Kiedyś telefony komórkowe wymieniano nam co 2–3 lata, a potem zaprzestano. O służbowych laptopach mogliśmy zapomnieć. Zaprzestano całkowitej prenumeraty gazet dla dziennikarzy. Zrezygnowano z pracownika archiwum, które pozostało martwym pomieszczeniem. Trudno było samemu coś tam odnaleźć, poza tym nikt już nie archiwizował gazet czy zdjęć. Z oszczędności zlikwidowano też etat korektora” (55). „Kwestia dostępu do archiwum fotograficznego wołała o pomstę do nieba. Papierowe archiwum trafiło pod klucz samego prezesa z niewiadomych przyczyn. (…) Powszechną praktyką, mającą na celu niepłacenie honorariów za zdjęcia, jest podpisywanie zdjęć zwrotem »foto archiwum« (56). „Poza dostępem do komputera, internetu i telefonu, wyposażenie dziennikarza zależało od jego własnej inwencji. Redakcja nie inwestowała w nowoczesny sprzęt, taki jak dyktafony czy aparaty fotograficzne, wyjazdy na reportaże odbywały się w zasadzie za pieniądze dziennikarza” (58).

jakościowe aspiracje redakcji. Inwestowanie w technologie kontynuował, natomiast inwestowanie w ludzi zaczęło dość szybko podlegać ograniczeniom. Niemcy uznali też, że nie ma potrzeby istnienia gazet opiniotwórczych poza Warszawą, nawet tych wychodzących w Gdańsku, Krakowie czy na Śląsku... Uznali tak zresztą wbrew praktyce w ich własnym kraju. Od pewnego momentu było to także zgodne z ich zasadą: maksimum kasy (lepsi dziennikarze są przecież drożsi) przy minimum kłopotów (opiniotwórczość to zawsze polityczne ryzyko). (…) W okresie, kiedy tam pracowałem, nie było jednak jeszcze tak źle. Obok głównego grzbietu gazety wydawaliśmy ok. 10 dodatków tematycznych, które zresztą ściągały sporo pieniędzy z reklam. Ukazywały się też dodatki okazjonalne, a jeden z nich – na obchody 1000-lecia Gdańska – zrobił wręcz furorę. Wydawaliśmy kilka mutacji regionalnych oraz ok. 10 lokalnych tygodników. W gazecie były reportaże i ciekawa publicystyka, żyjące jeszcze wtedy dziennikarstwo dochodzeniowe i u nas odnosiło sukcesy. Weekendowe wydanie gazety sprzedawało ok. 150 tys. egz.” (23). „Grupa naprawdę ciężko pracujących osób, przede wszystkim starających się o pozyskiwanie atrakcyjnych materiałów, dostawała grosze. (…) Zmieniano nasze teksty po to tylko, żeby zmieniać. Bardzo często były to teksty autoryzowane. Po zmianach wychodziły z tego totalne bzdury. Na nasze skargi naczelny ani jego zastępca nie reagowali. Oddałam materiał z policyjnym psychologiem. Kolega, chcąc opublikować swój materiał, mój drastycznie skrócił. Z trzech stron została połowa. Psycholog wysłał skargę do gazety z zaznaczeniem, że nigdy więcej nie chce ze mną rozmawiać. A ja zos­ tałam z oryginałem, który oddałam

rzeczników prasowych. Gazeta lokalna stała się połączeniem kroniki z biuletynem samorządowym. Prewencyjne próby interwencji lokalnych polityków/ notabli w kierownictwie gazety jeszcze na etapie przygotowywania artykułów na „niewygodne” tematy” (42). „Największą zaletą tej pracy było to, że była. W takim miejscu Polski dziennikarz nie ma za dużego wyboru. W pewnym momencie promocja i reklama stała się ważniejsza od redakcji. Przy okazji każdych wyborów wkurzała mnie hipokryzja kierow­nictwa redakcji – nagle byle konferencja prasowa, w sumie o niczym, jeśli tylko szło o interes pewnej partii (rządzącej w regionie)” (65). „Bulwersowało mnie małe zainteresowanie redaktora naczelnego pracą dziennikarzy (czasem z większą uwagą układał pasjansa w komputerze, niż rozmawiał z szeregowym podwładnym). Przykrym wspomnieniem jest rozmowa z przedstawicielem Neue Passauer Presse (ówczesnym właścicielem »Gazety Wrocławskiej«), do którego pojechaliśmy jako delegacja syndykatu dziennikarzy, aby przedstawić nasze oczekiwania i postulaty. Okazał obojętność, nawet lekceważenie, potraktował nas nonszalancko. Jako największą zaletę w pracy mogę podać koleżeńskie, przyjacielskie relacje w środowisku dziennikarzy, spotkania w kawiarence, podczas których się dyskutowało, wymieniało poglądy, rozmawiało o publikowanych artykułach, dzieliło doświadczeniami i wrażeniami” (50). „Pro Media w latach 1999–2005 wielkim wysiłkiem wybudowały drukarnię, która prócz NTO drukowała około 200 tytułów samorządowych i reklamowych dla klientów w całym kraju. Zatrudniała 50 osób i stworzyła unikalną w skali kraju, bar-

Gazeta wykonywała odpłatnie różne wkładki tematyczne na rzecz samorządów bądź placówek im podległych, co automatycznie wykluczało jakąkolwiek krytykę zleceniodawców. Np. od 5 lat marszałek, jego zastępcy czy inni pracownicy ani razu nie zostali prawie za nic skrytykowani. do druku i poczuciem, że zawiodłam swojego rozmówcę” (29). „Zaletą pracy w gazecie był fachowy zespół redakcyjny, od którego wiele się nauczyłem. Zaletą była możliwość poruszania na łamach tematów, które nie były związane z wykonywaniem moich codziennych obowiązków redakcyjnych. Zaletą było stawianie wysokich oczekiwań co do jakości przygotowywanych materiałów” (36). „Systematyczne odchodzenie od lokalności magazynu weekendowego. Kiedy w 2004 r. zacząłem pracę w redakcji, Magazyn obfitował w treści stricte lokalne, tworzone przez miejscowych dziennikarzy, o tematyce ważnej dla mieszkańców. (…) W ostatnich latach Magazyn przekształcono w hybrydę treści krajowych oraz ciekawostek z poszczególnych regionów, ujednolicając go dla wszystkich gazet grupy. W efekcie zabrakło w nim miejsca na treści ważne lokalnie, które potrzebowały szerszych łamów. Zastąpiły je tematy »uniwersalne«, które sprowadzały się do nijakich. Systematyczna tabloidyzacja – z biegiem lat słowo pisane było stopniowo wypierane przez fotografie. (…) Z biegiem lat coraz więcej treści w gazecie stanowiły relacje z konferencji, briefingów, oficjalnych wydarzeń lub wręcz opracowania oficjalnych informacji, rozsyłanych przez

dzo skuteczną sieć dystrybucji NTO. Niemcy doprowadzili do zamknięcia drukarni i zwolnienia wszystkich pracowników. (…) Współwłaściciel Pro Mediów, którym jest Opolski Region Solidarności, posiadający 47% udziałów, nie zareagował, nie złożył doniesienia do prokuratury, nie zastopował przejęcia klientów drukarni Pro Mediów i pozwolił na sprzedaż maszyn drukarskich, nie obronił swoich pracowników przed zwolnieniami. W obawie przed utratą wypłaty corocznych premii dla i dywidend w zyskach. W przeciągu kilku lat Niemcy doprowadzili obiektywną, niezależną i opiniotwórczą gazetę regionalną, obdarzoną wielkim kredytem zaufania społecznego, do poziomu nieobiektywnego, uwikłanego medium, prezentującego treści, które wspierają jedną stronę sceny politycznej. Liberalną. W sprawach społecznych gazeta pochyla się nie nad ochroną rodziny, tylko mniejszości seksualnych, środowisk LGBT. Angażuje się politycznie i antyklerykalnie. Pomijam jej jawnie antypolski charakter. Najlepsi dziennikarze zostali wypchnięci z łamów NTO, a jej publikacje wyraźnie są tendencyjne, nie zachowują nawet pozorów bezstronności” (53). „Najbardziej traumatycznym doświadczeniem w pracy w PPG był

sam moment jej utraty – absolutnie niespodziewany. Zadzwonił do mnie prezes oddziału Marek Ciesielski i zapowiedział, że przyjedzie z Bydgoszczy następnego dnia. Kiedy się pojawił, bez ogródek powiedział mi, że się rozstajemy. W międzyczasie prowadził rozmowę z operatorem telewizji satelitarnej na temat nowej oferty. Tak jakbym ja był powietrzem” (72).

także opracowania historyczne dotyczące mediów regionalnych, oparte na empirycznych materiałach źródłowych, ponieważ porównawcza analiza faktów z przeszłości mogłaby dać nam realny obraz obecnych mediów. Wnioski płynące z niniejszego opracowania są następujące: • We wszystkich gazetach regionalnych przekształcenia własnościowe związane z transformacją ustrojową po 1989 r. przebiegały inaczej i doprowadziły do ukształtowania różnych podmiotów medialnych. Powszechna była niewiedza, kto de facto reprezentował czyje interesy. Brak jest wiarygodnych opracowań na temat metod i sposobów wykupowania mediów regionalnych w Polsce przez Verlagsgruppe Passau. • Dziennikarze pracujący w mediach zarządzanych przez koncern Polska Press pracowali w bardzo trudnej sytuacji materialnej (wyjątkowo niskie pensje, brak zabezpieczeń socjalnych, praca niezgodna z zasadami prawa pracy obowiązującego w Polsce). Wielu z nich przypłaciło tę pracę dramatem lub co najmniej trudną sytuacją osobistą. Brak na ten temat wiedzy, brak jakichkolwiek badań i opracowań naukowych czy prasoznawczych. • Pod względem niezależności, pluralizmu, swobody dziennikarskiej oraz pozostałych zasad etyki zawodowej sytuacja w mediach będących własnością Verlagsgruppe Passau była co najmniej dyskusyjna, a w wielu przypadkach – kontrowersyjna, a nawet skandaliczna. Zbyt wiele jest przykładów łamania tych zasad na przestrzeni wielu lat w różnych redakcjach Polska Press na terenie całej Polski, by można uznać te przykłady za przypadkowe. Brak jest jakichkolwiek pogłębionych analiz na ten temat. • Wydawnictwo to przez lata swojej obecności w Polsce prowadziło własną strategię polityczną oraz ekonomiczną. Wszystko wskazuje na to, iż wspierało w Polsce regionalnej interesy firm niemieckich oraz zajmowało się popieraniem tej opcji politycznej, która gwarantowała realizację tych interesów. Wśród dziennikarzy powszechna była wiedza na ten temat. Dziennikarze nie mieli realnych możliwości przeciwstawiania się tej taktyce w konkretnych sytuacjach. Jedyną zauważalną metodą protestu było odejście z pracy. Ci, którzy otwarcie nie zgadzali się z realizowaną strategią właścicieli działających w niektórych sytuacjach przeciwko interesom polskich podmiotów, tracili pracę z inicjatywy niemieckiego pracodawcy. K

Podsumowanie Wartość zaprezentowanego w Raporcie materiału jest niepodważalna. Po raz pierwszy bowiem udało się zebrać w formie opracowania o charakterze materiału źródłowego ulotne i niedostrzegane często opinie i doświadczenia dziennikarzy pracujących dla jednego pracodawcy, jakim był niemiecki wydawca z Passawy. Te pojedyncze dziennikarskie wypowiedzi i opinie zawarte w 78 ankietach mają w naszej ocenie ogromne znaczenie. Ukazują realia pracy dziennikarzy w mediach po tzw. prywatyzacji, czyli okresie różnego rodzaju przekształceń własnościowych. Teoretycznie celem tych przekształceń miało być odejście od realiów pracy dziennikarzy w państwie komunistycznym na rzecz pracy w wolnych i niezależnych mediach, takich samych, jakie funkcjonowały w wolnych i samodzielnych, bogatych państwach Europy Zachodniej. Pracy, w której dziennikarz cieszy się swobodą i niezależnością, a za swoją pracę otrzymuje godziwą, adekwatną do wysiłku płacę. Jak bardzo iluzoryczne, a nawet naiwne było to myślenie, ukazuje m.in. niniejszy raport. Zawarte w nim opinie są jak dzwon alarmowy, pokazujący, w jak trudnej sytuacji pracowali dziennikarze regionalnych gazet i portali, a pod niektórymi względami była to praca nosząca znamiona wyzysku. Nie powinno się lekceważyć tych opinii. W sytuacji, w której los i zatrudnienie wypowiadającego ten osąd dziennikarza był i jest niepewny, trudno przedstawić tzw. twarde dowody na poparcie tych opinii, ale za ich wiarygodność w naszym opracowaniu odpowiadają doświadczeni dziennikarze z całej Polski, którzy mają bogaty i udokumentowany dorobek zawodowy. Warto ich oceny potraktować bardzo poważnie. Zagadnienia dotyczące wolności słowa, niezależności dziennikarskiej, pluralizmu oraz sytuacji zawodowej dziennikarzy (także materialnej) wymagałyby pogłębionych, interdyscyplinarnych badań naukowych w przyszłości. Konieczne byłyby

Regiony objęte badaniem ankietowym, liczba respondentów n=78

18

14 GDAŃSK, SŁUPSK BYDGOSZCZ, TORUŃ

9

1

POZNAŃ

WARSZAWA POMORSKIE WARMIŃSKO-MAZURSKIE

ZACHODNIOPOMORSKIE

PODLASKIE

KUJAWSKO-POMORSKIE

6

MAZOWIECKIE

SZCZECIN KOSZALIN

LUBUSKIE

WIELKOPOLSKIE

ŁÓDZKIE DOLNOŚLĄSKIE

LUBELSKIE

OPOLSKIE

ŚWIĘTOKRZYSKIE ŚLĄSKIE

4 WROCŁAW

PODKARPACKIE

7 OPOLE

MAŁOPOLSKIE

4 KATOWICE

8 ŁÓDŹ

7 1

KRAKÓW

RZESZÓW


KURIER WNET · CZERWIEC 2O21

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Apel do członków i sympatyków NSZZ „Solidarność” Proces przywracania pamięci o pierwszym okresie w historii NSZZ Solidarność chcemy upowszechnić i przyspieszyć. Dlatego tak ważne jest dotarcie do ludzi, którzy mogą podzielić się wiedzą o przeszłości swojej organizacji zakładowej. Tak więc prosimy o kontakt wszystkich, którzy mają informacje o interesujących nas sprawach i ludziach oraz o podawanie „namiarów” na takie osoby. Pomocna w przypomnieniu informacji, które chcemy uzyskać, jest Ankieta, której formularz znajduje się na stronie internetowej Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność https://solidarnosc.poznan.pl/ankieta-1980.html. Ankietę opracowaliśmy w celu zebrania podstawowych informacji dotyczących struktur NSZZ S w poszczególnych zakładach pracy. Wypełnione ankiety z tymi informacjami, które pamiętacie (ankiety mogą być niepełne), prosimy o przesłanie na niniejsze adresy: Papierowe prosimy przesyłać na adres Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność, ul. Metalowa 7, 60-118 Poznań. Ankiety w formie cyfrowej prosimy przesyłać na adres poczty elektronicznej: zeszyty@solidarnosc.poznan.pl

30 VIII 1980 r. „o godzinie 12.00 zebranie na świetlicy komitetu strajkowego. Popierano ogólnie wnioski strajkujących, a ze spraw miejscowych wnioskowano o zniesienie ruchomego czasu pracy dla pracowników umysłowych, zwiększenia dostaw rękawic ochronnych, lepsze zaopatrzenie kiosku spożywczego na terenie zakładu, uruchomienie stołówki i podniesienia czasu pracy obróbki na niektórych maszynach, co równa się podniesieniu zarobków, a także zmiany składu Rady Zakładowej”.

NSZZ Solidarność i pamięć „Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” Arkadiusz Małyszka

Hasło przed brama główna HCP, 1981 rok

T

o zapis z notatki służbowej znajdującej się w Archiwum IPN w Poznaniu, dokumentującej początki NSZZ Solidarność w niewielkim zakładzie „Wiefamel” na poznańskich Jeżycach. Takich zebrań było wówczas tysiące w całej Polsce. Uczestniczyli w nich ludzie, którzy rozpoczęli niezależną dzielność, sprzeciwiając się dotychczasowym praktykom w zakładach pracy, w miastach czy państwie. Wielu z nich, jak się okazało, nosiło przysłowiową buławę w teczce, z którą chodzili przez lata do pracy. Nagle stawali się reprezentantami załóg czy lokalnych społeczności, którzy mieli wpływ na wiele spraw, ale i odpowiadali przed tymi, którzy ich wybrali. Stawali się lidera-

mi na skalę zakładu, dzielnicy, miasta czy województwa. Solidarność była bowiem nie tylko związkiem zawodowym, ale i olbrzymim ruchem obywatelskim, który organizował się także po to, aby wpłynąć na rządzących. W wymiarze indywidualnym wielu członków NSZZ Solidarność wspomina czas od sierpnia/września 1980 r. do 13 grudnia 1981 r. z rozrzewnieniem. To były często najpiękniejsze, najbardziej szalone, najintensywniej przeżyte dni w życiu wielu Polaków i Polek, przede wszystkim z piętnastu pierwszych powojennych roczników. Było to przecież długo tłamszony protest przeciwko „realnemu socjalizmowi”. Był to protest przeciwko biurokratycznym instytucjom, m.in. związkom zawodowym, będącym „pasem transmisyjnym partii”.

Związkom, do których przynależność była przymusowa, mimo że rzadko spełniały swoją tradycyjną rolę obrońcy interesów pracowników w zakładach pracy. Niezwykła energia pobudzała dziesiątki tysięcy ludzi do działania, bo może tym razem uda się coś zmienić na trwałe, bo są nas miliony. Był to też czas nieustających dyskusji, formułowania postulatów i nauki demokratycznych zasad działania. Czas sporów, intensywnej pracy – szczególnie przy rocznicowych projektach, takich jak upamiętnienie rocznicy krwawego Grudnia 1970 czy buntu poznańskiego z Czerwca 1956 roku. Wydany właśnie pierwszy numer rocznika „Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” i kolejne, które będą ukazywały się co roku, mają przypomnieć i uhonorować tych, którzy aktywnie włączyli się w organizację Związku, tworząc komitety założycielskie, komisje zakładowe, komisje kół; którzy wchodzili w skład komisji rewizyjnych, byli delegatami na zakładowe, regionalne czy krajowe zebrania i zjazdy. W ten sposób pragniemy oddać hołd wielu dotychczas bezimiennym członkom ogniw związkowych z tamtych lat. Pomimo upływu tylu lat od tamtych wydarzeń, nie opracowano dotychczas wielu wątków z historii Związku w Wielkopolsce. Tymczasem spora grupa założycieli i działaczy już odeszła, większość pozostałych, aktywnych w tamtym okresie związkowców, znajduje się na zasłużonych emeryturach lub rentach, pozostali szykują się do zakończenia pracy zawodowej. Dlatego tak ważne są świadectwa ówczesnych działaczy i szeregowych członków. Nie możemy zaufać tylko dokumentom przechowywanym w archiwach czy oficjalnej ówczesnej prasie. Musimy się odwołać do pamięci, wspomnień, zapisków uczestników tamtych wydarzeń, którzy w latach 1980–1981 aktywnie zaangażowali się w pracę związkową na różnych szczeblach: od komisji kół po Komisję Krajową. Redakcja liczy na dotarcie do ludzi, którzy mogą podzielić się wiedzą o przeszłości swojej organizacji zakładowej, regionalnej, branżowej, dlatego prosi o kontakt wszystkich tych, którzy mają informacje o interesujących nas sprawach i ludziach oraz o podawanie wskazówek pozwalających na dotarcie do takich osób. Dlatego wszędzie, gdzie

możemy, a więc w telewizji, radiu i na łamach naszego rocznika opublikowaliśmy stosowny Apel. „Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” to czasopismo poświęcone przede wszystkim historii NSZZ Solidarność, wypełniające lukę w poznaniu przeszłości naszego Związku w Wielkopolsce, szczególnie w latach osiemdziesiątych XX wieku. Pierwszy numer „Zeszytów” koncentruje się na Regionie Wielkopolska (Poznań). W następnych będą także materiały dotyczące pozostałych regionów Wielkopolski, powstałych w okresie od 1980 do 1981 r.:, Region Konin, Region Wielkopolska Południowa (Kalisz), Region Leszno (Leszczyński), Region Województwo Pilskie. Horyzont czasowy naszego rocznika w najbliższych numerach to lata 1980–1990. Wydawcą „Zeszytów Historycznych Solidarności Wielkopolskiej” jest Zarząd Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność, a pierwszy numer powstał we współpracy z poznańskim Oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. K Autor jest redaktorem naczelnym „Zeszytów Historycznych Solidarności Wielkopolskiej”

Proces toczący się przed poznańskim Sądem Okręgowym objęty jest obserwacją przez CMWP SDP, a obserwatorem jest red. Aleksandra Tabaczyńska. Podczas trzeciej w tym roku rozprawy przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi zeznawał tylko jeden świadek.

Zeznania nowego świadka

Zabójstwo red. Jarosława Ziętary – kolejne rozprawy przed Sądem Okręgowym w Poznaniu Aleksandra Tabaczyńska

N

a rozprawę 20 maja br., dotyczącą śmierci red. Ziętary, w której oskarża się byłego senatora o podeganie i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza, nie stawiła się ze względu na stan zdrowiea Monika P.

Zdzisław K. Do sądu zgłosił się sam, uprzednio kontaktując się z redakcją „Głosu Wielkopolskiego”. Do tej pory milczał (przez 28 lat), jednak postanowił powiedzieć przed sądem, co wie o tej sprawie, a jego zeznania miały w założeniu wzmocnić akt oskarżenia. K. to wychowanek tego samego Domu Dziecka w Szamotułach, co twórca Elektromisu Mariusz Ś. Tam też się poznali, razem także przebywali w Zakładzie Karnym w Sieradzu. – W 1991 roku wraz z Mariuszem Ś. przejęliśmy spółkę Strefa Wolnocłowa, której zostałem prezesem. Moim zadaniem było sprowadzanie do Polski towarów i uniknięcie cła. Robiłem to celowo i osiągałem wraz z Mariuszem Ś. korzyści. Ś. uzyskiwał informacje od Gawronika. Chodziło o ewentualne zmiany przepisów dotyczące ceł i innych opłat związanych ze sprowadzaniem towarów z zagranicy. Świadek zeznał również, że nie zna osobiście Aleksandra Gawronika, choć widział go dwa razy w Puszczykowie (miejsce zamieszkania Mariusza Ś.). Przeciwko Zdzisławowi K. toczyło się śledztwo, które umorzono w 1992 roku, a odpis tego umorzenia świadek pokazał sądowi. Tu warto też uzupełnić, że spółka Strefa Wolnocłowa, kierowana przez byłego więźnia Zdzisława K., papierosy, które sprowadziła, sprzedała Elektromisowi, a sama nie zapłaciła podatku wartego 150 miliardów starych złotych. Zdzisław K. zasłaniał się

BLOG KULINARNY MOHERA

Duszono czy pieczono, czyli pierś gęsia Henryk Krzyżanowski Z szacunku dla wieszcza Adama w swoich rymowankach rzadko sięgam po trzynastozgłoskowiec. Tu jednak materia to usprawiedliwia. A pomnik w Ślesinie istnieje naprawdę, to nie żadna licentia poetica. Wielkopolska od wieków stoi na gęsinie i jest pomnik gęsiarza na rynku w Ślesinie. A gdy pan Rey zabraniał ziomkom gęsiej mowy, piersi nie zakazował – stąd mój przepis nowy. [Pierś malarzom się zawsze kojarzy wspaniale, lecz tę materię zmilczmy – nie czas na nią wcale! Trzynaście zgłosek w metrum tę ma wadę grubą, że skłania do dygresji, co w kuchni jest zgubą.] Do dzieła! Rozmroziłeś pierś gęsi kilową; Czas na decyzję decyzję ważką, właściwie kluczową. Czy będziesz piekł to cudo, czy ptaka udusisz. To wiedzieć w przeddzień jeszcze operacji musisz. Mówisz: Duszę! To włóż ją do solanki na noc. Zaletą, że nie musisz wstawać wcześnie rano, prace wszczynać przy kuchni, by zdążyć z obiadem. Pieczenia premią – skórka, lecz czas dłuższy wadą. Duszenie – myślisz: Garnek. Racja, lecz rzetelni kucharze zaczynają dusić... na patelni. Nacięć kilka przy sobie robisz ostrym nożem. Tak na patelni tłuszczyk się wytopić może z jednej i drugiej strony; tłuszcz ten mieszasz z wodą i pod przykryciem dusisz staropolską modą, przyprawy dając według domowej maniery, zmiażdżone ząbki czosnku trzy albo i cztery. Bacz, by gęś nie przywarła i by sos nie znikał. Więc duś na małym ogniu – bezpieczna praktyka. W połowie czasu jabłka dodaj dla kompanii, ósemki w skórce, winne, dwa lub trzy co najmniej. Gdy w mięso się bez trudu zagłębia widelec, znak to, że już gotowa uczta na niedzielę. Od kości odejmując i na plastry krojąc, myśli moher: Biedacy, co się kuchni boją. Do gęsi barszcz czerwony (kiedyś go opiszę) lub czerwonego wina z kryształu kieliszek.

przed ówczesną prokuraturą chorobą psychiczną, miał bowiem zaświadczenie z 1986 roku ze szpitala psychiatrycznego. Podczas rozprawy wyjaśnił sądowi, że te tak zwane żółte papiery załatwiał sobie, by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej. Jak się okazało, pomogły mu również w latach 90. Sprawa działalności spółki Strefa Wolnocłowa była szeroko opisywana przez media i nazywano ją „przekrętem na wariata”. W takich okolicznościach K. trafił do szpitala psychiatrycznego w Kościanie? – Prawdopodobnie w listopadzie 1991 roku w szpitalu zjawił się człowiek, który po pół godzinie zaczął ze mną rozmawiać. Sądziłem, że to jakiś pacjent, byłem na spacerze. Wypytywał mnie, co tu robię i dlaczego tu jestem. Nie byłem wtedy sam, było nas kilkunastu, a on zainteresował się tylko mną. Pielęgniarki poinformowały mnie, że ktoś chciał się ze mną widzieć, ale się nie zgodziły. Człowiek ten nie powiedział swojego nazwiska. Od Ś. dowiedziałem się, że jest jeden upierdliwy dziennikarz, który wciąż zajmuje się tą sprawą i chce dojść do prawdy. Ś. nie wymienił nazwiska dziennikarza, tylko mówił o nim „Pismak”. Człowiek, który mnie odwiedził, był szczupłej budowy ciała, wyższy ode mnie. Ś ostrzegał mnie przed nim, bo został on już wcześniej przyłapany przez ochroniarzy na drzewie, a także w innych miejscach. Miałem z nim nie rozmawiać. Na pytanie sądu, czy Zdzisław K. może stanowczo stwierdzić, że był to Jarosław Ziętara, świadek odpowiedział: – To był jedyny dziennikarz, który ciągle drążył tę sprawę (mimo umorzenia). Ukrywałem się, bo cały czas ktoś się próbował do mnie dostać. Było dwóch takich. W późniejszym czasie wyszło, że był to Ziętara, bo jedyny drążył tę sprawę. W 1992 roku ochroniarze zabrali mu dokumenty. Nie wiem, kto dokładnie je zabrał, ale wiem, że były na jego nazwisko. Próbował się dostać do celników, którzy pracowali przy papierosach. (…) Zagrożony przez tego dziennikarza czuł się, oprócz Mariusza Ś., również syndyk masy upadłościowej Strefy Wolnocłowej, o którym świadek mówił „Lucek”. (Chodzi o prawnika, Łucjana Zawartowskiego. Wyznaczono go na syndyka Strefy Wolnocłowej, która ogłosiła upadłość po przekręcie z papierosami). – Dziennikarz sporo wiedział. Ktoś mu dostarczał informacje. Na początku sierpnia 1992 r. Mariusz Ś. podczas naszego kolejnego spotkania, na które przyjechał z Markiem Z., powiedział, że mam się ukrywać, nie pokazywać, a dziennikarza ma już pod kontrolą, bo zna jego kolejne kroki. Uznałem, że Mariusz Ś. ma człowieka w otoczeniu Ziętary. Szef Elektromisu mówił też, że trzeba będzie uciszyć dziennikarza, co ja odebrałem jako zapowiedź jego przekupienia. O zbrodni świadek dowiedział się na początku 1993 roku. Opowiedzieli mu o tym dwaj znajomi: Marek Z. oraz mężczyzna o pseudonimie Świr. Obaj mężczyźni zatrudnieni byli w Elektromisie i zajmowali się między innymi odzyskiwaniem pieniędzy od dłużników. – Marek Z. oraz „Świr” w trakcie picia alkoholu mówili mi, że sprawy wymknęły się spod kontroli i coś poszło nie tak. Opowiadali, że w magazynie Elektromisu Ziętarę zabił „Malowany”. Ja nie znałem „Malowanego”, to był taki przestępca jak i ja, Rusek wynajęty do tej roboty. Ciało wrzucono potem do jakieś beczki ze żrącą substancją. Początkowo w to wszystko nie uwierzyłem. Myślałem, że to ich pijacka opowieść. Te zeznania miały potwierdzić stanowisko prokuratury, że Jarosław Ziętara interesował się przekrętami Elektromisu, jego właścicielem oraz że Mariusz Ś. znał się z oskarżonym Aleksandrem Gawronikiem. Jednak nie wiadomo, jak poznański sąd oceni wiarygodność Zdzisława K. Świadek przyznał, że wielokrotnie w przeszłości leczył się psychiatrycznie. Zdiagnozowano u niego psychozę schizoafektywną. Dokumenty wskazujące na kłopoty ze

zdrowiem pozwoliły mu uniknąć w latach 80. służby wojskowej, a potem pomogły w uniknięciu więzienia. Przyznał, że celowo kładł się do szpitala psychiatrycznego. – W 2010 roku, w związku z moją kolejną sprawą karną, sąd skierował mnie na przymusowe leczenie psychiatryczne. Trafiłem do szpitala. Lekarze stwierdzili u mnie remisję. Od lat czuję się dobrze. Zdzisław K. opowiedział także o swoich osobistych zatargach, a także niechęci do Mariusza Ś. Okazało się, że Ś. nie zapłacił mu za wszystkie tiry z papierosami (54), które w 1991 roku zostały sprowadzone przez Strefę Wolnocłową, ze względu na to, że – jak się miał wyrazić Ś. – „koszty wzrosły”. Ten zwrot został użyty w kontekście Jarosława Ziętary. – W czasie jednej z kłótni powiedziałem Mariuszowi, że nie po to zrobiliśmy przekręt z papierosami, by płacić jakimś bandziorom za zlikwidowanie kogoś. On na to stwierdził, że koszty wzrosły. Do dzisiaj nie oddał mi mojej części. Potem na lata zerwaliśmy kontakt. W 2016 r. spotkaliśmy się na chwilę. Powiedziałem mu, że znajoma nauczycielka chce napisać książkę o naszej przeszłości, a ja jej wszystko opowiem. On wtedy nazwał mnie szantażystą. Powiedział też, że jestem chory psychicznie. Ostatecznie kobieta, która miała napisać książkę, zmarła w 2018 r. Próbowałem też rozkręcić interes z jednym znajomym, ale Mariusz powiedział mu, że nie warto ze mną współpracować, bo jestem kapuś.

Oświadczenie Aleksandra Gawronika – ciąg dalszy z marca 2021 Jest to kontynuacja oświadczenia z poprzedniej rozprawy. Oskarżony skupił się na wykazaniu przed sądem, że zeznania głównego świadka oskarżenia, Macieja B. pseudonim Baryła, są niewiarygodne. Stwierdził, że Baryła ma potężne kłopoty w więzieniu z grypserami, w związku z zeznaniami, które składał przed sądem w Zielonej Górze, a w których miał pogrążyć innego więźnia. Sprawa Jarosława Ziętary ma, według Aleksandra Gawronika, odwrócić uwagę więźniów od tamtego wyroku. Jednak dla więźniów Ziętara jest nieznany, a człowiek obciążony zeznaniami Macieja B. jest jednym z nich. Aleksander Gawronik dowodzi, że Baryła może go obciążać, bo prokurator Kosmaty zadaje kierunkowe pytania, które potem potwierdza lub nie Maciej B. Gawronik wykazuje także istotne dla różnice pomiędzy zeznaniami a stenogramem. Baryła, aby uwiarygodnić swoje zeznania, przygotowuje się z różnych materiałów, a potem opowiada szczegóły, które zna z przeczytanych publikacji. Kopalnią informacji dla B. jest książka Aleksander Gawronik gra o miliardy. Z tej pozycji świadek miał zaczerpnąć takie informacje, jak ubiór oskarżonego w latach 90. oraz marki i numery samochodów, które posiadał. Drugim źródłem wiedzy Macieja B. są artykuły Krzysztofa M. Kaźmierczaka, np. Gangster przeprasza, chce odwołać zeznania. Padł też następujący zarzut: gdy coś jest nie na rękę Kosmatemu – prokuratorowi oskarżającemu Gawronika – to Kaźmierczak walczy mediami. A. Gawronik powiedział też, że Baryła to człowiek, który odsiaduje dożywocie za zabicie policjanta i chce wyjść. Dlatego przygotowuje się do rozpraw, o czym zeznał inny świadek. Baryła ponoć przyznał też, że za akt łaski będzie konfabulował. Ponadto Gawronik wykazywał w zeznaniach, że usytuowanie mieszkania Ziętary (dziennikarz wynajmował pokój w dużym przedwojennym mieszkaniu) uniemożliwiało nasłuchiwanie, czy ktoś idzie po schodach, a także otworzenie drzwi kopniakiem, tak by nikt z sąsiadów nie zauważył. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.