Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 83 | Maj 2021

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Miejmy nadzieję, że już ostatnią dewastującą akcją A. Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press przez Orlen już po dokonaniu transakcji i przelaniu pieniędzy (!). Swoją interwencję uzasadnił koniecznością zachowania niezależności prasy, którą gwarantują media niemieckie. Jaka była droga życiowa człowieka, który z głębokiej prowincji wspiął się na europejskie salony? Jan Martini

Podczas spisu powszechnego w 2011 r. – w naiwności swej – oprócz narodowości polskiej w pierwszym wyborze, w drugim zadeklarowałem, że czuję się Ślązakiem. po zakończeniu spisu dowiedziałem się, że nie jestem Polakiem, tylko jednym z 847 tys. tzw. Ślązaków. Polske Ślonzoki – dejcie pozōr! W kwestionariuszu spisowym – piszcie narodowość polską. I żodnyj drugij, bo wos statystycznie zrobiom w konia abo w to, czego niy ma! Hanys Stanik

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 83 Maj · 2O21

FOT. WIKIPEDIA

Bodnar a sprawa polska

Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!

9 zł

w tym 8% VAT

Radio WNET Białystok 103,9 FM Wrocław 96,8 FM Kraków 95,2 FM Warszawa 87,8 FM

Krzysztof Skowroński

Następny numer „Kuriera WNET”

Redaktor naczelny

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

W 1693 r. w dziele O obecnym i przyszłym pokoju w Europie William Penn zaproponował utworzenie Ligi Narodów, której podstawowymi zasadami miały być: suwerenna równość państw bez względu na ich rangę międzynarodową i potencjał oraz prawo państw członkowskich do wzajemnego kontrolowania stanu przestrzegania wolności i praw obywatelskich. Główne zadanie organizacji miało polegać pokojowym rozstrzyganiu sporów między suwerenami. Penn nie dopuszczał użycia przez Ligę siły.

L

iga Narodów jako organizacja międzynarodowa powstała w 1920 r. i dotrwała roku 1946, a została utworzona z inicjatywy prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona podczas paryskiej konferencji pokojowej, kończącej I wojnę światową. Założycielami jej były 32 państwa, członkowie dawnej koalicji wojennej (w tym Polska), i 5 dominiów oraz 13 państw zaproszonych. Z czasem liczba państw członkowskich zwiększyła się do 57. USA nie były członkiem organizacji, chociaż ich delegat uczestniczył w obradach w charakterze obserwatora. Z pięciu mocarstw światowych w Lidze znalazły jedynie dwa: Francja i Wielka Brytania, a poza nią pozostawały dwa największe mocarstwa europejskie: Niemcy i Rosja Sowiecka. Najważniejszym w praktyce organem była, licząca 9 członków, Rada Ligi Narodów, w skład której wchodzili przedstawiciele ówczesnych mocarstw, określani jako „klub elitarny”, oraz reprezentanci innych państw. Polska musiała wywalczyć sobie miejsce w Radzie, ponieważ jej obecność mogła blokować, a przynajmniej utrudniać ewentualne wejście do niej Niemiec. Jednak po kilkumiesięcznych staraniach podpisano akt stanowiący o wejściu do Rady Polski, jako „godnej powagi Ligi Narodów”. W Lidze mocarstwa zajmowały pozycję uprzywilejowaną, miały zatem większy wpływ na proces decyzyjny niż państwa słabsze, ponieważ w Radzie miały zapewnione miejsca stałe – analogicznie do Rady Bezpieczeństwa dzisiejszego ONZ. W rezultacie marginalizowane małe i średnie państwa odnosiły się niechętnie do porządku powersalskiego, co

przyczyniało się do nieskuteczności działań organizacji. Ligę Narodów powołano w przekonaniu, że światowa organizacja zrzeszająca narody może utrzymać pokój i zapobiec ponownej tragedii, jaką była I wojna światowa. Niestety nadzieje okazały się płonne. Ligę Narodów rozwiązano w 1946 r.,

między narodami oraz popieranie przestrzegania praw człowieka. Budżet operacyjny ONZ na lata 2018–19 wynosił 5,6 mld USD Największy płatnik to Stany Zjednoczone, których składka wynosi 22% całości. Misje pokojowe ONZ finansowane są z odrębnego źródła. Prezydent Do-

ONZ iluzje i rzeczywistość Adam Gniewecki

a w czasie jej istnienia Europą wstrząsnęły dwie wojny – polsko-bolszewicka i wojna domowa w Hiszpanii, całą ludzkością zaś – II wojna światowa. Następczynią Ligi Narodów jest Organizacja Narodów Zjednoczonych – ONZ, która powstała 24 października 1945 r. w wyniku wejścia w życie podpisanej 26 czerwca 1945 r. w San Francisco Karty Narodów Zjednoczonych. Obecnie członkami ONZ są 193 państwa, Watykan zaś jest jedynym w pełni suwerennym i powszechnie uznanym państwem, które nie należy do Narodów Zjednoczonych. Do ONZ nie należą też podmioty międzynarodowe, które mają status państwa-obserwatora. ONZ stawia sobie za cel zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, rozwój współpracy

nald Trump twierdził, że USA łożą niewspółmiernie wysoką sumę i domagał się reformy finansowania ONZ. Organizacje wyspecjalizowane ONZ to organizacje międzynarodowe powiązane i blisko współpracujące z ONZ, a wszystko razem nazywa się „rodziną ONZ”. Organizacje wyspecjalizowane muszą spełnić następujące warunki: • być organizacjami międzyrządowymi, • mieć charakter powszechny, tj. otwarty dla wszystkich państw świata, • posiadać szerokie kompetencje choćby w jednej z dziedzin, o której mowa w art. 57 Karty Narodów Zjednoczonych, • być związane z ONZ umową międzynarodową. Organizacje wyspecjalizowane są autonomiczne i stanowią odrębne podmioty prawa międzynarodowego, mają swoich członków, odrębne

organy i własne budżety, a z ONZ są połączone porozumieniami zawieranymi z Radą Gospodarczo-Społeczną ONZ, zatwierdzanymi przez Zgromadzenie Ogólne. Tym dwóm organom organizacje wyspecjalizowane przedkładają sprawozdania ze swej działalności. Do organizacji wyspecjalizowanych, których jest 15, należą sprawy o wymiarze międzynarodowym, związane z wyżywieniem i rolnictwem, zdrowiem, finansami, transportem, komunikacją, kulturą, nauką oraz oświatą. Status odmienny od pozostałych ma Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej. Siły zbrojne ONZ, zgodnie z rozdziałem VII Karty Narodów Zjednoczonych, składają się z kontyngentów dostarczanych przez państwa członkowskie na podstawie specjalnych układów zawieranych z Radą Bezpieczeństwa (układy takie nie zostały dotychczas zawarte). Ich zadaniem ma być stosowanie sankcji zbrojnych w razie naruszenia pokoju oraz w przypadku aktów agresji. ONZ podejmuje tylko operacje pokojowe z użyciem narodowych kontyngentów. Interwencja wymaga zgody państwa, na którego terytorium ma być prowadzona. Od czasu swego powstania ONZ przeprowadziła liczne wojskowe operacje pokojowe. Do zakończonych powodzeniem można zaliczyć: 1950– 1953, Korea – utrzymanie podziału Półwyspu Koreańskiego i zahamowanie ekspansji komunizmu; 1990–1991, Zatoka Perska – mandat ONZ dla sił brytyjsko-amerykańskich, które wyzwoliły Kuwejt po zajęciu państwa przez siły irackie (operacja Pustynna Burza); 1992–1993, Kambodża – największa operacja pokojowa ONZ, uwieńczona demokratyzacją kraju. Dokończenie na str. 10-11

19 kwietnia – w rocznicę powstania w getcie warszawskim – popiersie Papieża Jana Pawła II u wejścia do kościoła polskiego przy ulicy Saint-Honoré w Paryżu zostało oblane czerwoną farbą. Data wydarzenia nie pozostawia wątpliwości co do intencji sprawcy. Chodziło o napiętnowanie Polaków i Kościoła katolickiego – odpowiedzialnych za zagładę Żydów w czasie II wojny światowej. Wybryk kretyna, czy też świadoma akcja cynicznych przemysłowców Holokaustu?

Niewygodni bohaterowie Piotr Witt

Z

anim zostanie zamknięte śledztwo bez ustalenia „nieznanych sprawców”, wydarzenie skłania do refleksji i do przypomnienia mało popularnych faktów. Serge Gainsbourgh (właśc. Lucien Ginzburg), jak większość dzieci żydowskich podczas ostatniej wojny zawdzięcza uratowanie życia duchowieństwu katolickiemu. Uważany dzisiaj przez niektórych za jednego z największych muzyków francuskich wszech czasów, mały Lucien odznaczał się wybitnie semickim wyglądem, który z upływem lat uwydatniał się coraz bardziej. Wydatny, haczykowaty nos, wielkie, odstające uszy, grube wargi, wypukłe oczy, ciężkie powieki – oblicze z karykatur w antysemickim tygodniku „Der Sturmer”. Siostra Liliana była do niego podobna, jak to bliźniaczka. Te dwa oblicza nawet w Polsce nie uszłyby uwadze agenta Gestapo. We Francji sytuacja była tym groźniejsza, że na mocy zawieszenia broni z 1940 r. i ustaw antyżydowskich wydanych przez rząd

francuski wyłapywaniem Żydów zajmowały się policja i żandarmeria francuska. Francuzi znacznie skuteczniej odróżniali Żyda od Aryjczyka niż Niemcy, dla których wszyscy bruneci o wydatnym nosie byli do siebie podobni. Powołany w 1941 r. Komisariat ds. Żydowskich miał „rozpoznawać i eliminować Żydów” i powierzone sobie zadania wykonywał gorliwie, penetrując wszystkie środowiska. Mademoiselle Chanel tylko ucieczką do Danii uratowała się od stanięcia przed sądem po wojnie. Słynnej dyktatorce mody zarzucano (czy prawdziwie?!), że służyła Gestapo za jeden z „nosów”. Rodzina Ginzburgów przebywała na południu, w tak zwanej „strefie wolnej”, gdzie akcja antyżydowska przebiegała początkowo łagodnie. Po półtora roku względnego spokoju sytuacja uległa zmianie. Na początku 1943 r. policja francuska przeprowadziła masowe łapanki celem deportacji do obozów zagłady. Dokończenie na str. 3

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

3 czerwca

Kaganiec „nowej normalności” Przeprowadza się szalony program szczepień niesprawdzonym w pełni preparatem, sugerując wprost skazywanie na getto tych, którzy się nie zaszczepią. Jan A. Kowalski

2

Neosofiści Chodzi o to, żeby „mądra” mniejszość żyła z pracy „głupiej” większości. Neosofiści mają pilnować, by w ustrojach demokratycznych głupsi głosowali na mądrych i pozostali głupsi. Andrzej Jarczewski

4

Zbrodnia bez kary W bliskiej przyszłości podobna zbrodnia zostanie powtórzona. Może nie przy pomocy samolotu, ale chodzi o zbiorowe wyeliminowanie osób decyzyjnych w Polsce. Ewa Stankiewicz, Krzysztof Skowroński

5

Eksploatacja Holokaustu Zagłada Żydów dotknęła nie jeden naród, ale całe człowieczeństwo. Nie trzeba mistyfikacji i kłamstw, by potęgować jej znaczenie, a już w żadnym przypadku nie wolno z tego robić interesu. Zygmunt Zieliński

6

Wzajemniak.pl Platforma sąsiedzkiej wymiany dób i usług bez użycia gotówki. System składa się z profilu użytkownika, serwisu ogłaszanych usług i systemu rejestrowanych transakcji. Piotr Krupa-Lubański

9

Ekshumacja, czyli pan od historii Wygodniej i bezpieczniej było pisać o Herbercie klasycyście niż wnikać w to, co miało być wymazane z pamięci zbiorowej Polaków, a co Herbert sprytnie chciał ocalić. Sławomir Matusz

16

ind. 298050

M

yśl o tym, że ten numer „Kuriera WNET” będą mogli Państwo czytać, siedząc w kawiarniach, jest oczywiście bardzo przyjemna. Wracamy do prawie normalnego życia, choć – zgodnie z zapowiedzią – nie będzie ono takie samo. Budzimy się w innym świecie z przekonaniem, że takie są konsekwencje pandemii. Ale to przekonanie jest błędne. Kryzys nie jest konsekwencją pandemii. Najpierw był kryzys, a później pandemia. Pandemia pozwoliła na skorzystanie z narzędzi finansowych, których w normalnych warunkach nie można było zastosować. Te narzędzia scentralizowały władzę i przeniosły na inny poziom podejmowanie istotnych decyzji. Jesteśmy bliżej władzy światowej. O nasze interesy teoretycznie dba władza wybierana w demokratycznych wyborach, a praktycznie ponadnarodowe struktury, w których najistotniejszą rolę odgrywają najbogatsi ludzie. Klasyczne reguły kapitalistycznego rynku przestały obowiązywać. Jeszcze tego nie odczuwamy, bo jesteśmy na początku drogi do nowej normalności. Zmiany odczujemy za kilka lat, kiedy Nowy Ład w realny sposób będzie kształtował nasze codzienne życie. Teraz niektóre regulacje, jak np. paszport covidowy, traktujemy jako coś, co ma nam ułatwić miłe spędzenie wakacji, a nie jako nowy instrument, który w przyszłości będzie służyć do ograniczania wolności. Podobnie jest z budowaniem naszej cyfrowej tożsamości. To drugie ja ułatwia nam życie, pozwała wszystkie urzędowe, bankowe czy handlowe formalności załatwić za pomocą jednego kliknięcia. Radując się z tego faktu, zapominamy o tym, że cyfrowe ja podlega pełnej kontroli i że przyjdzie taki moment, w którym ten nasz wirtualny awatar zapanuje nad naszym codziennym życiem. Ale póki co, korzystajmy z chwili, zamówmy kolejną kawę i przeczytajmy następny artykuł z „Kuriera WNET”. Naprawdę warto. A przy okazji mogą Państwo się zastanowić, czy ten nasz „Kurier” nie powinien zmienić formatu. Przyznam, że w redakcji mniej więcej raz do roku odbywamy rytualną naradę na ten temat. Ale teraz po raz pierwszy prawie jednogłośnie byliśmy za tym, żeby to zrobić, chociaż każdy z nas miał bardzo poważną wątpliwość, czy na pewno tego chcemy. Może to nie jest decyzja, która wisi nad nami jak ciężka, gradowa chmura, ale czujemy, że kiedyś trzeba będzie ją podjąć. Jednak zanim to nastąpi, chcielibyśmy skonsultować się z Państwem – naszymi Czytelnikami. Pytanie brzmi: czy warto zmieniać format największej niecodziennej gazety w Polsce? W tym wydaniu „Kuriera WNET” niech zabrzmi ono jeszcze nieoficjalnie. Być może za miesiąc będziemy prosić Państwa o głosowanie w tej sprawie. Nie wiem, czy warto zmienić rozmiary „Kuriera”, ale wiem, że warto rozmawiać. I niech to ostatnie zdanie zabrzmi jako wyraz solidarności z Janem Pospieszalskim i z innymi dziennikarzami, którzy uważają, że ich wolność jest ograniczana. A o problemach dziennikarzy mogą Państwo przeczytać w „Wielkopolskim Kurierze WNET”, którego redaktor naczelną jest Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Poza tym miejmy nadzieję, że w maju zapanuje wiosenna pogoda i będziemy mogli z uśmiechem krzyknąć: Wiosna nasza! K


KURIER WNET · MA J 2O21

2

AKTUALNOŚCI

Bożogrobcy, czyli Zakon Kanoników Regularnych Grobu Jerozolimskiego, obecni byli w Chorzowie od samych jego początków. Pierwsza pewna wzmianka historyczna o wsi Chorzów pochodzi z dokumentu księcia opolskiego nadającego tę wieś właśnie bożogrobcom. A było to w roku 1257.

I wszystko tak wyglądało do momentu, gdy miłościwie Chorzowowi panujący prezydent Andrzej Kotala (Platforma Obywatelska) postanowił odebrać Bractwu sfinansowane przez Miasto wyposażenie, by przekazać je nowo powstałemu stowarzyszeniu o nazwie – patrzcie Państwo, jaka zaskakująca zbieżność – Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej „Bractwo Rycerskie Bożogrobców”. Dlaczego komunalną własność, użytkowaną przez samorządową szkołę, przekazano prywatnemu stowarzyszeniu, wie tylko prezydent. Możemy

Chorzowscy Bożogrobcy Zbigniew Kopczyński Zainteresowania młodych ludzi legendą rycerstwa dr Lisek wykorzystywał do przekazywania im głębszej wiedzy na temat historii średniowiecza, wykraczającej poza stereotyp ciemnych wieków średnich. To samo dotyczyło wypraw krzyżowych. Uczniowie wyruszali też do miejsc związanych z historią bożogrobców: do Miechowa – polskiej Jerozolimy, a nawet do Belgii, do zamku założyciela zakonu – Gotfryda Bouillona. Członkowie Bractwa nie tylko walczyli na miecze i strzelali z łuków. Poznawali również podstawy średniowiecznej kuchni, jak na uczniów szkoły gastronomicznej przystało. Uczono się również średniowiecznej kaligrafii, a członkinie śpiewały w Scholi św. Franciszka i tańczyły tańce z epoki. Oprócz nauczania historii, dr Lisek prowadził wśród Bractwa pracę wychowawczą kształtującą postawy etyczne i dyscyplinę mniej więcej na wzór początków skautingu. Aż dziw bierze, że w dobie łatwo dostępnych rozrywek wszelakich i panoszącej się ideologii

„Róbta co chceta”, tylu młodych ludzi dobrowolnie poddało się rygorom i zobowiązaniom wynikającym z przynależności do Bractwa Rycerskiego. Wszystkie nabyte umiejętności prezentowano w trakcie największych z organizowanych przez Bractwo wydarzeń: Zjazdów Rycerstwa Chrześcijańskiego, podczas których w skansenie na terenie Parku Śląskiego spotykało się kilkuset członków różnych grup rekonstrukcyjnych z Polski i zagranicy, a oglądało ich ponad dwadzieścia tysięcy widzów.

W

iele razy w roku chorzowianie mogli podziwiać rycerzy w pełnym rynsztunku i damy w pięknych strojach z epoki. Ten sprzęt i stroje to efekt pomocy finansowej Miasta i pracy bożogrobców. Sfinansowaną przez Miasto część sprzętu Bractwo użytkowało na podstawie umowy między Miastem a należącą do niego szkołą, jako że Brac­two nie jest odrębnym podmiotem prawnym.

Kaganiec „nowej normalności”

Decydująca batalia o naszą cywilizację i chrześcijańską wolność rozegra się w Stanach Zjednoczonych Jan A. Kowalski

O

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

1. Po pierwsze, pieniądze. Na wnet. fm przedstawiłem szacunkowe podsumowanie rocznych kosztów leczenia Covid-19 (+ wszystkie grypy) – 3 mln zachorowań – na 8 mln złotych. I koszt zaszczepienia również roczny, bo zaraz okaże się, że szczepić musimy się co rok (jak na grypę), czyli 8 miliardów złotych. 1000 razy więcej! 2. Po drugie, pieniądze. Pieniądze dające władzę strukturom państwowym i ponadpaństwowym. Wielki Reset zapowiedziany przez Davos oznacza jedno – pozbawienie pieniędzy drobnych i średnich przedsiębiorców. Zlikwido-

ukochanego przez Polaków Ronalda Reagana, również republikanina i konserwatystę. To przewaga republikanów w Kongresie w trakcie jego rządów zablokowała ostatecznie zarzuty wobec korporacji o próbę monopolizacji rynku. To właśnie republikanie, ślepo widząc w korporacjach powstałych w Ameryce patriotyczne przedsiębiorstwa amerykańskie, doprowadzili bezrefleksyjnie do ich niekontrolowanego rozkwitu. Do rozkwitu zagrażającego podstawom amerykańskiego Imperium Wolności, a przez to całemu Wolnemu Światu. Również nam. Żeby jednak pieniądze mogły odnieść to potrójne zwycięstwo, oprócz Wielkiego Resetu naszych oszczędności i możliwości działania, trzeba zmienić naszą duszę. Znieść Boże Prawa, zniszczyć Kościół i rodzinę, a zatem społeczeństwo. Stare społeczeństwo, oparte na wolności danej nam przez Pana Boga. Ma powstać nowe, zarządzane przez lokalne (państwowe) administracje. Dla jak największego zysku korporacji wyceniane i zarządzane od kołyski po grób. Dlatego niszczy się wszystko, co uważaliśmy i jeszcze uważamy za wartościowe. Po co pracowitość, jeżeli każdemu zagwarantuje się dochód podstawowy? Po co oszczędzanie, jeżeli trzeba do tego dopłacać? Po co przedsiębiorczość, skoro nasz wysiłek i wyrzeczenie wielu lat życia może zostać przekreślony jedną administracyjną decyzją? To może dlatego, skoro już ogłosiłem się prorokiem , tyle tekstów poświęciłem naszej Wierze i jej objaśnianiu. Wywołując niejednokrotnie zdziwienie (pewnie mu odbiło) u starych znajomych. Do niedawna kojarzących mnie z pisaniem o czystej polityce i szmalu. Ten beztroski czas, Moi Drodzy, niestety przeminął. Jeżeli teraz nie uświadomimy sobie prostej prawdy, że to ostatni moment na powrót do źródła, do bożego źródła wszelkich naszych chrześcijańskich praw i wolności, to stracimy wszystko – państwo, rodzinę, wolność i pieniądze. Korporacje i ich światowe

Z doświadczenia rodziców i z historii wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciwko ciemnocie i kołtuństwu (tak, to słowo przypomniał ostatnio minister Niedzielski). wane zostaną niezależne od polityków źródła kapitału. Finansujące życie, działanie i myślenie niezależne od struktur państwowych i ponadpaństwowych. Tym samym zlikwidowana zostanie również czwarta władza reprezentowana przez niezależne od państwa i korporacji media. Opinia publiczna stanie się przez to fikcją. 3. Po trzecie, pieniądze. Tym razem – dające władzę nad światem biznesu i w dużej mierze polityki ponadnarodowym korporacjom. Widzieliśmy to przy okazji ostatnich amerykańskich wyborów. I to, jakim niezrozumieniem istoty wielkich korporacji wykazał się Donald Trump – ich orędownik i obrońca w świecie, również w Polsce. To był niezapomniany obraz, gdy wielkie korporacje urzędującemu prezydentowi największego mocarstwa wyłączyły mikrofon. I pokazały, kto rządzi. Ale to nie był pierwszy amerykański prezydent, który niczego nie zrozumiał. Przed nim przecież mieliśmy

zek kontrolowania sytuacji finansowej klubu. Tymczasem stan finansów Klubu powodował corocznie odjęcia Ruchowi punktów karnych, których zabrakło przy każdym ze spadków. A o tym, jak chaos finansowy wpływa na atmosferę w drużynie, nie trzeba szerzej pisać. Na nic zdały się protesty uczniów, nauczycieli, a nawet Dyrekcji Szkoły, choć pani dyrektor dość szybko zmieniła zdanie, prawdopodobnie gdy przypomniała sobie, a raczej przypomniano jej, z kim podpisywała umowę o pracę. Na nic nie zdały się również interwencje radnych. Chodzi oczywiście

ekspozytury tylko czekają na ostateczne zwycięstwo w Stanach, żeby dogadać się z Chinami, Rosją i pozostałymi wrogami wolności. Niepowstrzymany wzrost potęgi magnaterii doprowadził kiedyś do upadku mojej ukochanej I Rzeczypospolitej. Najpierw do upadku warstwy średniej, potem wolności osobistej, a wreszcie – państwa. A magnaci prowadzili rozległe układy z ościennymi mocarstwami, co do jednego wrogami naszej wynikającej z chrześcijaństwa wolności. To dlatego rozległe agenturalne działania na terenie Stanów Zjednoczonych prowadzą Rosjanie i Chińczycy.

Wszystkie one nakierowane są na destabilizację państwa i przekupstwo najważniejszych osób. Z prawa i z lewa, po równo. Jeżeli uda się zdestabilizować wewnętrznie Imperium Wolności albo zamienić je w zwykłe imperium militarne, totaliści polityczni do spółki z korporacjami będą mogli zniszczyć do reszty nasz Wolny Świat. Narzucić nam kaganiec nowej normalności. Jest jeszcze nadzieja. Nadzieja w USA. Już dwadzieścia stanów porzuciło politykę lockdownu i maseczek. Bo po roku życia z wirusem już wiemy, że lockdown i maseczki nie mają zdrowotnego uzasadnienia. A do tego

i u Demokratów, i u Republikanów pojawiło się wreszcie zrozumienie korporacyjnego zagrożenia dla podstaw wolności i demokracji. I takim ponadpartyjnym działaniom u gwaranta naszej wolności i niepodległości powinniśmy przyklasnąć. Zamiast bezmyślnie przepisywać z lewackich nowojorskich gazet zarzuty wobec odrzucającego lockdown „lekkomyślnego” Teksasu. To „W” jak wolność zniknęło chyba nie całkiem przez przypadek z nazwy tygodnika Sieci. Szkoda, że zniknęło także z głów pokaźnej liczby jego dziennikarzy. Na szczęście nie z głów dziennikarek, co niezmiernie cieszy . K

P

owie ktoś, że się czepiam, że prezydent nie gra w piłkę i nie mógł ratować Ruchu. Niezupełnie. Miasto jest największym akcjonariuszem, kredytodawcą i sponsorem Ruchu. Z tej racji ma i prawo, i obowią-

Chorzów nie jest wyspą. Podobne zachowania władz samorządowych pojawiają się w wielu miejscach. Zbyt duża władza prezydentów, burmistrzów i wójtów w połączeniu z praktyczną nieusuwalnością czynią ich władcami niemal absolutnymi.

Zjawiska, które obserwujemy w trakcie „walki z pandemią”, nie napawają optymizmem. Maseczka jako forma kagańca dla ludzi. Zamykanie nas w domach. Zamykanie firm. Coraz śmielsza próba likwidacji pieniądza jako niezależnego od rządu miernika naszej pracy, zaradności i oszczędności.

becny szalony jego dodruk w imię obrony tego, co wcześniej zostało zaatakowane, skończy się co najmniej 3-krotnym zmniejszeniem naszych oszczędności. I może uniemożliwić jakąkolwiek niezależną od rządu indywidualną działalność gospodarczą. Ale człowiek to nie tylko pieniądz, który w dużej mierze zabezpiecza indywidualną wolność. Jest jeszcze dusza i nasza Wiara. Działania podejmowane przez rząd w tym zakresie wyglądają nie mniej groźnie. Pod pretekstem zagrożenia zdrowia i życia publicznego zamyka się kościoły i wprowadza regulacje tam, gdzie do tej pory władza świecka nie miała wstępu. Odbiera się i ogranicza naszą wolność również w sferze duchowej. Do tego przeprowadza się szalony program szczepień niesprawdzonym w pełni preparatem, jako jedyne remedium na wirusa. Po to, żebyśmy mogli normalnie żyć w „nowej normalności”. Sugerując wprost skazywanie na getto tych, którzy się nie zaszczepią. I przeprowadzając propagandową kampanię nienawiści przeciwko płaskoziemcom – roznosicielom zarazy. Z doświadczenia rodziców i z historii wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciwko ciemnocie i kołtuństwu (tak, to słowo przypomniał ostatnio minister Niedzielski). I jak chętnie uczestniczyły w niej całe zastępy roześmianej i postępowej młodzieży, przekonanej o swojej niepodważalnej racji. Racji siły. Dlatego się nie śmieję i nie zaszczepię. Wszystko to przeprowadzane jest przez rządy i masowe tuby propagandowe, w skoordynowany sposób, na całym świecie. A przynajmniej w kręgu naszej łacińskiej cywilizacji. Po co? Wytłumaczeń może być wiele. Od najmniej do najbardziej fantastycznych. Przedstawię swoje, wynikające z długiego już życia na tej ziemi. Trochę tylko zapożyczone od Napoleona.

domyślać się, że argumenty musiały być mocne i przekonujące, ponieważ umowę z tym stowarzyszeniem Miasto podpisało już 4 lipca 2019 r., podczas gdy Stowarzyszenie zarejestrowane zostało dopiero 12 lipca. Nawiasem mówiąc, niekonwencjonalne zarządzanie finansami publicznymi to w Chorzowie żadna nowość a wynikiem tego – niedawna wizyta o poranku w mieszkaniach członków Zarządu Miasta funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji. Przekazanie wyposażenia do stowarzyszenia bez historii i bez historyka

o radnych pisowskiej opozycji, bo radnych Platformy ta sprawa dziwnie nie interesuje. Odpowiedzi na interpelacje radnych są wymijające. Przewodniczący Rady, również z Platformy, ciągle przesuwa termin dyskusji na forum Rady, mając z pewnością na celu przeczekanie, aż z powodu faktów dokonanych protesty z czasem ucichną. Dlaczego piszę o tej lokalnej sprawie? Chorzów nie jest wyspą. Podobne zachowania władz samorządowych pojawiają się w wielu miejscach. Zbyt duża władza prezydentów, burmistrzów i wójtów w połączeniu z praktyczną nieusuwalnością czynią ich władcami niemal absolutnymi. Wypaczeniu uległa idea samorządności, w myśl której władza samorządowa powinna być bliżej obywatela, by skuteczniej wspierać jego działania i szybciej reagować na jego problemy. Dziś, paradoksalnie, łatwiej obywatelowi wpłynąć na władze centralne niż lokalne. Dysponując dużą pulą etatów samorządowych i innymi możliwościami zarobkowania, prezydent może z łatwością uzależnić wystarczającą ilość radnych, by nie obawiać się głosowania Rady. Głosami wyborców też, jak widzieliśmy, nie musi się przejmować. Ostatnie przedłużenie kadencji do pięciu lat tylko pogorszyło ten stan. Jak temu zaradzić, to temat na długą dyskusję. A podjąć ją trzeba właśnie teraz, gdy do wyborów samorządowych jest jeszcze sporo czasu. K

Do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej

M

y, niżej podpisani, apelujemy do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej o prawo i sprawiedliwość. Cmentarz Powązki Wojskowe w Warszawie to wyjątkowa polska nekropolia. Taki charakter miała w wolnej, niepodległej II Rzeczpospolitej, bo po 1945 r. została – jak cała Polska – zawłaszczona przez komunistów. Ten stan trwa do dziś. Nielegalna, bo narzucona nam przez sowietów siłą, nigdy nie wybrana przez Polaków komunistyczna władza przejęła przede wszystkim Aleję Zasłużonych, gdzie nadal spoczywają ludzie Moskwy, jak współautor antysemickiej nagonki w 1968 r. i masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 r. Władysław Gomułka; wiceszef bezpieki, twórca i pierwszy komendant Milicji Obywatelskiej Franciszek Jóźwiak, czy tzw. prezydent, a naprawdę naczelny zbrodniarz Bolesław Bierut – główny morderca Żołnierzy Wyklętych, który podpisał na nich tysiące wyroków śmierci. Na polskiej nekropolii spoczywają także np. szefowie antypolskiej, komunistycznej bezpieki: Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Mieczysław Mietkowski, Jan Ptasiński, Konrad Świetlik, Jakub Berman, Julia Brystiger; funkcjonariusze przymusu bezpośredniego: Anatol Fejgin, Stanisław Łyszkowski, czy Marian Stróżyński; krwawi sędziowie: Józef Badecki, Marian Frenkiel, Władysław Garnowski, Leo Hochberg, Teofil Karczmarz czy Bronisław Ochnio; krwawi prokuratorzy: Stanisław Zarako-Zarakowski, Henryk Holder czy Henryk Ligięza. Wśród wymienionych są oprawcy polskich bohaterów narodowych: gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”,

kpt./gen. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, rtm. Witolda Pileckiego, cichociemnego mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, przywódców IV Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN: ppłk Łukasza Cieplińskiego, mjr Adama Lazarowicza, Kazimierza Pużaka, ks. Rudolfa Marszałka czy ks. Zygmunta Kaczyńskiego. Większość z nich została wrzucona do bezimiennych dołów śmierci na „Łączce”, gdzie przykryci grubą warstwą nawiezionej ziemi, spoczywali przez długie lata PRL. W ostatnich latach polski cmentarz „wzbogacili” kolejni komuniści. W 2013 r. obok kwatery „Ł” spoczął PRL-owski szef MON Florian Siwicki, jeden z architektów inwazji na Czechosłowację i stanu wojennego. Rok później znany powszechnie Wojciech Jaruzelski. Chwilę wcześniej Jan Czapla i Włodzimierz Sawczuk, szefowie Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, i wśród wielu innych komunistycznych dygnitarzy – reprezentantów interesów Moskwy: Eugeniusz Molczyk, zastępca naczelnego dowódcy wojsk Układu Warszawskiego, w razie sowieckiej interwencji szykowany przez Moskwę na dowódcę WP, który chciał zlikwidować „Solidarność” siłą. Z kolei Czapla był wcześniej zastępcą dowódcy ds. politycznych Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który pacyfikował „bandytów”, czyli niepodległościowe podziemie. Obok Tadeusz Pietrzak – w grudniu 1970 r. współdecydował o strzelaniu do polskich robotników, a zbrodniczą karierę rozpoczynał od wymordowania żołnierzy kpt. Henryka Flamego „Bartka”. W kolumbarium „kat Trójmiasta” Stanisław Kociołek oraz poprzednik Jerzego

Nr 83 · MAJ 2O21  ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 01.05.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

.

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska .

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

Urbana – Artur Starewicz, szef komunistycznej propagandy w latach 1948–1954. Groby komunistycznych oprawców sąsiadują z mogiłami powstańców styczniowych, wielkopolskich, żołnierzy wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., września 1939 r., Armii Krajowej i Powstańców Warszawskich. Jest jeszcze problem „Łączki”. Tu musi powstać wielki narodowy panteon chwały, na wzór Cmentarza Orląt Lwowskich, w miejsce obecnego „panteoniku”. Zamiast szuflad ze stłamszonymi kośćmi naszych bohaterów, każdy musi mieć swój grób. Każdy Żołnierz Wyklęty zasłużył po latach poniewierki, prześladowań, represji, na własny grób. Dlatego my, niżej podpisani, apelujemy do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej o zakończenie tej schizofrenicznej sytuacji. A ponieważ dotychczasowy właściciel cmentarza nie zamierza rozwiązać problemu – należy wywłaszczyć Powązki Wojskowe na rzecz Skarbu Państwa, tak jak stało się to z placem Piłsudskiego w Warszawie i terenem Westerplatte w Gdańsku. Jeśli Polska ma być krajem rzeczywiście praworządnym i sprawiedliwym – Powązki Wojskowe muszą zostać ponownie – wzorem wolnej i niepodległej II Rzeczpospolitej – polskim cmentarzem, nekropolią chwały Polaków, polskich żołnierzy, polskich autorytetów, a nie zbrodniarzy komunistycznych. Tadeusz Płużański i Fundacja „Łączka” Stowarzyszenie Rodzin Żołnierzy Wyklętych Następuje 414 podpisów osób i organizacji

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

T

o oni zbudowali pierwszy chorzowski kościół i przez wieki stanowili o charakterze tej wsi aż do kasacji zakonu przez Prusaków ponad dwieście lat temu. Bożogrobcy przeszli do historii i pozostały po nich, prócz pamięci, nazwa ulicy i połowa ich krzyża w herbie miasta. Tak było do roku 2007. Wtedy charyzmatyczny nauczyciel historii w chorzowskim Zespole Szkół Gastronomiczno-Usługowych, dr Adam Lisek, założył wśród uczniów Chorzowskie Bractwo Rycerskie Bożogrobców i bożogrobcy znów pojawili się na ulicach Chorzowa. W krótkim czasie z grupy zapaleńców stworzyła się znacząca instytucja widoczna nie tylko w mieście, organizująca wiele dużych imprez, choć działała w ramach szkoły i jej status był taki, jak kółka zainteresowań. Wymienienie najważniejszych z wydarzeń zajęłoby zbyt dużo miejsca. Kto ciekaw, odsyłam do facebookowej strony Bractwa: facebook.com/bozogrobcy.

w zarządzie to zniweczenie wielu lat pracy, zaangażowania i imponującego dorobku Bractwa. I choć Bractwo stało się już wizytówką Miasta, nie martwi to jednak prezydenta. Podobnie jak dopuszczono za kadencji obecnego włodarza Miasta do spektakularnego upadku innej wizytówki Miasta – Ruchu Chorzów.


MA J 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

30

Dokończenie ze str. 1

stycznia dziennik „Petit Marseillais” gratulował udanej obławy (2000 osób) „dokonanej wyłącznie przez policję francuską i która przebiegła bez żadnego incydentu”. Nastąpiły po niej obławy w Lyonie, w Nimes, w Awinionie, Nicei i okolicach, w Grenoble, w Isere… SNCF, francuski odpowiednik PKP, transportował wyłapanych Żydów wagonami towarowymi do Niemiec, celem „rozwiązania finalnego”. Ostatni konwój deportacyjny odszedł z Clermont-Ferrand 15 sierpnia 1944 r., dwa dni przed wyzwoleniem Paryża. Nad rodziną Ginzburgów zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczęściem nie wszyscy Francuzi kolaborowali. Dwojgu bliźniaków udzieliły schronienia katolickie instytucje duchowne. Luciena-Serge’a ukryli oo. Jezuici w kolegium Saint-Leonard w miejscowości Noblat, jego bliźniaczkę siostry sercanki z Sacré-Coeur w Limoges. Większość popularnych biografii kompozytora nie wspomina tego epizodu ani innych mu podobnych, tak że wciąż pozostaje niewyjaśniony fakt uratowania 130 tysięcy Żydów z 200 000 objętych we Francji spisem. Od kiedy historię Kościoła pisze się na nowo, tzn. mniej więcej od połowy lat sześćdziesiątych, znaleźli się uczeni i literaci, którzy zarzucają Polakom w szczególności, a katolikom w ogóle, pomoc Niemcom w dziele zagłady. Dopóki żyli ocaleni od ludobójstwa, nie można było tych kłamstw publikować, nie narażając się na protesty samych uratowanych. Jeszcze w 1992 r., w rocznicę obławy w Welodromie Zimowym, telewizja francuska odnalazła żyjącego świadka wydarzeń sprzed 50 lat. – Jak was traktowali ci Niemcy? – zapytała dziennikarka. – Jacy Niemcy? – obruszył się starszy pan. Nie widziałem żadnego Niemca. To byli wyłącznie policjanci francuscy. Żydów ratowali przede wszystkim katolicy w imię Chrystusowych zasad miłosierdzia i miłości bliźniego, z narażeniem życia własnego i bliskich. Oto dlaczego Związek

A

lice Bota, komentatorka hamburskiej gazety, podkreśla, że ilekroć wydawałoby się, że stosunki niemiecko- rosyjskie osiągnęły najniższy punkt w dziejach, to okazuje się, że może być jeszcze gorzej. Teraz Rosja ściąga swe wojsko nad granicę z Ukrainą, a Czechy, tradycyjny przyjaciel Rosji i swego czasu wyznawca panslawizmu, wyrzucają z Pragi cały pluton rosyjskich dyplomatów, ponieważ w roku 2014 kremlowskie tajne służby miały być zamieszane w eksplozję w jednej z czeskich fabryk amunicji, o sprawie Nawalnego nie wspominając. Wydaje mi się, że nie ma palącej potrzeby szukania kanclerz Merkel. Jest tam, gdzie jest, i robi to, czego nauczyła się od swego mistrza: aussistzen. Metoda Helmuta Kohla, dokładnie opisana w podręcznikach dyplomacji, polega na przemilczeniu drażliwej kwestii do czasu pojawienia się sprzyjających okoliczności dla ujawnienia własnej opinii. A tak: poczekajmy, przyjdzie na to czas. Merkel jest pojętną uczennicą i doskonale nauczyła się, kiedy, jak i co odczekać. Niektórzy z Państwa pamiętają, od czego rozpoczynały się dawnymi czasy (z epoki pokojowej konfrontacji) rozmowy z chińskimi przywódcami. Wtedy wypadało rozpocząć je od retorycznego pytania o Tybet i losy jego mieszkańców. Chińska Republika Ludowa, obok Kuby jedyne komunistyczne państwo świata, kradła wówczas zachodnie technologie, na razie nie sprzedając ich pod własną marką. Nie była jeszcze supermocarstwem, którym stała się dzięki Zachodowi. O obozach koncentracyjnych (by nie budzić trafnych skojarzeń z III Rzeszą) wspomina się półgębkiem tylko wtedy, kiedy nie ma już wyjścia. Tybet zapomniano i powoli przypisano go Chinom, jak Krym Rosji. Nie szkodzi, że Tybetańczycy jeszcze żyją (kości Tatarów zbielały w wyniku Holocaustu). Niebawem ich też nie będzie, a żal będzie można wyrazić zawsze, jak tylko proces ten nie narazi nikogo i nie wyrządzi Niemcom krzywdy. Chiny daleko, a Rosja blisko. O Kiauczou (Qingdao), niemieckiej „dzierżawie” w Chinach, mówi się tylko we wspomnieniach o lokalnym, niemieckim piwie. Nie, Yellow Lives Matter nie ma i nie będzie! Pingpongiści z ChRL mogą być spokojni o swe białe tenisówki!

Wspólnot żydowskich we Włoszech w 1955 r. ustanowił 17 stycznia Świętem Wdzięczności dla papieża Piusa XII za uratowanie wielu tysięcy Żydów. Na terenie samego tylko Watykanu znalazło schronienie 447 spośród nich. Symboliczna liczba: 447. Piszę o tych sprawach obszernie w mojej świeżo wydanej książce „Komu Polska przeszkadza” w aspekcie Kościoła i Polski. Dziś mogę tamten rozdział uzupełnić relacją o katolikach francuskich sprzeciwiających się ludobójstwu. Historyk musi czytać wszystko. Reportaż George’a Kenta o Pasterzach ruchu oporu odkryłem w starym zbiorze Reader’s Digest z kwietnia 1945 r., przedrukowany z „Christian Herald”. Od tego czasu napisano na ten temat niejedno, ale nic nie zastąpi relacji spisanej na świeżo. Pewnego dnia na wschodzie Francji wolontariuszka Czerwonego Krzyża usłyszała piski dobiegające z bocznicy kolejowej. Po otwarciu wagonu towarowego znalazła osiemdziesięcioro dzieci żydowskich przeznaczonych na wywózkę do obozów zagłady. Spędziły w zamknięciu osiemnaście godzin. Czworo z nich już nie żyło. Reszta miała szczęście. Umieszczono je w bezpiecznym miejscu, co nie było, niestety, udziałem większości innych. Niemcy żądali wysyłania do obozów koncentracyjnych Żydów powyżej 16 roku życia. Rząd francuski z własnej inicjatywy obniżył granicę wieku do lat 14. Ogółem uratowano 12 000 dzieci żydowskich w różnym wieku – od noworodków aż do chłopcow piętnasto- i szesnastoletnich. Akcją ratunkową kierował jezuita, ks. Pierre Chaillet we współpracy z ks. Duvaux, dominikaninem, i pastorem protestanckim Vergarą. Samemu tylko księdzu Chailletowi udało się uchronić od zagłady ponad 4000, księdzu Duvaux tysiąc i pastorowi Vergarze z pomocą innych pastorów – również tysiąc. Zainteresowałem się bliżej księdzem Pierrem Chailletem. Zaiste wspaniała postać ten jezuita, który dla ocalenia bliźnich gotów był oddać życie. We Francji jego osoba i działalność są mało znane. Po kapitulacji Niemiec Republika starała się wydrzeć z historii

Rosja leży blisko. Czy Niemcy nazywają Rosję „sąsiadem” z uwagi na wspólną granicę od III. rozbioru Polski i w latach 1939–1941? Być może naprawdę jest to tak, że mianem „sąsiada” określa się z perspektywy Berlina kraje (a raczej państwa) nie leżące daleko? A może o sąsiedztwie decydują więzy kulturowe? Książęta Gottorp-Holstein władali Rosją pod wygasłym nazwiskiem Romanow; na petersburskim dworze pełno było niemieckich i kurlandzkich arystokratów niekoniecznie wyznania prawosławnego. Związki Petersburga, a później Moskwy z Berlinem były oczywiste i przyjacielskie. Czy da się wymazać tak świetną tradycję? Nie udało się to ani kajzerowi, ani führerowi! Jeśli nie przekreśliły ich dwie krwawe wojny światowe, to co byłoby w stanie przekreślić je teraz? Na biurku Mutti der Nation (mamuśki narodu) stoi oprawiony w srebrną ramkę portrecik (w formie sztychu) Katarzyny II (księżniczki Anhalt-Zerbst), zwanej w Niemczech, jak i w Rosji, „Wielką”. „Dostałam go od kogoś w prezencie” – opowiadała w programie radia Deutschlandfunk (22.11.2005) kanclerz Merkel, nie wymieniając nazwiska darczyńcy (wielu wskazuje w tym kontekście na Władimira Putina). Skąd ten podziw dla carycy? „W turbulentnych czasach, jako roztropny strateg Katarzyna podjęła wiele śmiałych decyzji”, powiedziała Merkel. A zatem caryca Katarzyna jako wzór do naśladowania dla kanclerz Niemiec? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak. Niemcy mają doskonałą dyplomację. Niemal tak dobrą, jak rosyjska. Czym jest dyplomacja, to wiemy – jest sztuką prowadzenia wojny metodami pokojowymi. I wygrywania bitew. Niestety od czasów Piłsudskiego Polska straciła ten talent. Efektem jest przegrana II wojna światowa, śmierć milionów mieszkańców Polski, zagłada elit, przesunięcie z kąta w kąt na mapie, utrata historycznych ziem o kapitalnym dla Polski i jej historii znaczeniu, przerwanie ciągłości gospodarczej i kulturowej, antypolska propaganda, kompleksy wobec zagranicy, i to ponad podziałami partyjnymi. A wszystko w sytuacji, kiedy Polska nie miała w zasadzie swego wieku XIX i połowy XX! Próba odbudowy Polski trwa, ale do zakończenia tego ambitnego projektu droga nadal daleka, a wynik

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Niewygodni bohaterowie

Ks. Pierre Chaillet, 1931 rok

niepewny! Niemcy, które wspólnie z Rosją wywołały II wojnę światową, przebudziły się już dawno temu z kaca i skutecznie budują dzięki swej dyplomacji własną potęgę. Umożliwia to rewolucja historyczna, która zezwoliła Niemcom ze

J

a

n

B

o

FOT. WIKIPEDIA

sprawcy stać się ofiarą barbarzyńskiej wojny, także przy pomocy intelektualnych pomocników za granicą, w tym, rzecz jasna, w Polsce. Grecja na coś takiego sobie (względem Berlina) nie pozwala, i to bez względu na kierunek

g

a t k o

Berlin – Moskwa: tam i z powrotem Lewicowy tygodnik „Die Zeit” pytał w tych dniach, wyraźnie zaniepokojony: Gdzie jest Merkel?: „Kreml eskaluje konflikty z Zachodem. Kanclerz miałaby autorytet sprzeciwić się Putinowi”. („Die Zeit”, 17/22 kwietnia 2021). Ale – czy musi? Czy chce? A może po prostu nie może?

haniebną kartę wojenną, podnosząc prawdziwe, a zwłaszcza urojone zasługi komunistów w walce z okupantem. Dzieje Ojca Chailleta i jego współpracowników psułyby kunsztownie spreparowany obraz. Wspomnienie o nim groziło odgrzebywaniem niewygodnych tematów: kolaboracji, donosicielstwa, roli policji francuskiej, kolei, kadry administracyjnej etc., etc. Na początku 1942 r. policja francuska zgromadziła wiele tysięcy Żydów, którzy mieli być wysłani do Niemiec. W Lyonie, gdzie żył o. Chaillet, deportowani musieli porzucić 120 dzieci. Ksiądz odszukał je w prowizorycznych kryjówkach, półżywe z głodu i przerażenia, na ulicy, w remizie strażackiej. Następnie zabezpieczył swoich podopiecznych przed łapankami Gestapo, dbając zarazem, aby mogły być zwrócone rodzinom po wojnie. Były inspektor policji zdjął dzieciom odciski palców. Sporządzono listy w trzech egzemplarzach z imieniem, nazwiskiem i rysopisem, i złożono te dokumenty w bezpiecznym miejscu. Wielu sierotom, po zaopatrzeniu ich w fałszywe papiery, znaleziono rodziny adopcyjne po wsiach w promieniu 150 kilometrów od Lyonu, inne zostały umieszczone w instytucjach religijnych. Na wsiach tylko sześcioro zostało zadenuncjowanych Niemcom. Ojciec Chaillot za ukrywanie dzieci żydowskich był aresztowany przez policję francuską i wysłany do obozu koncentracyjnego. Napisał stamtąd list otwarty do katolików i protestantów, do chrześcijan. Przemycony na wolność list został powielony w tysiącach egzemplarzy i doręczony 10 000 księży i pastorów. Nawoływał wierzących wszystkich wyznań do walki z Hitlerem i pomocy Żydom. Uwolniony po trzech miesiącach ksiądz Chaillet zszedł do podziemia. Władał wieloma językami i jak to jezuita, otrzymał wieloletnie, gruntowne wykształcenie teologiczne. Był germanistą i profesorem uniwersytetu. Założone przez niego pismo „Temoignage chretien” (Świadectwo chrześcijańskie) stało się głównym organem ruchu oporu, drukowane w konspiracji w nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy.

W XIII numerze zamieścił m.in. obszerny artykuł poświęcony prymasowi Hlondowi, aresztowanemu we Francji przez Gestapo. Krok po kroku akcję ratowania dzieci rozszerzył na cały kraj. Jego ekipa liczyła kilkaset osób, od chłopców-łączników, aż do pięciu hrabin towarzyszących uciekinierom. Ojciec Duvaux ze swej strony uratował z pomocą zakonnic dzieci wyrwane matkom podczas obławy w Welodromie Zimowym. Pastor Paul Vergara z pomocą znajomych kobiet, m.in. własnej żony, wyprowadził dzieci z obozu zwanego „przejściowym”, na podstawie sfabrykowanego przez siebie, fałszywego rozkazu Gestapo, który nakazywał wydanie dzieci wysłanniczkom. Niemcy zabili jego szwagra, torturowali żonę pastora i jego syna, który został wysłany do obozu koncentracyjnego, ale dzieci zostały uratowane. Zasługi chrześcijan ratujących Żydów podczas II wojny światowej, a zwłaszcza zasługi duchownych katolickich, są mało znane szerokiej publiczności. Kampania propagandowa na ten temat, gdyby do niej doszło, nie przyniosłaby nikomu korzyści finansowych, a byłaby kosztowna. Po Jałcie względy polityczne nakazywały wynosić pod niebiosa bohaterstwo komunistów – ważnego sojusznika, aby zatrzeć niemiłe wspomnienie paktu Ribbentrop-Mołotow. Wspominanie Katynia, masowych mordów, łagry, hołodomor na Ukrainie – to było tabu, aby „nie sprawiać przykrości dobremu wujkowi Joe”. Później, od połowy lat sześćdziesiątych, nasilająca się walka z Kościołem skazała bohaterów na zapomnienie. Ich bezinteresowne oddanie, odwaga i poświęcenie w imię wiary, świętości osoby ludzkiej, mówienie o tym wszystkim przeszkadzało w interesach i w polityce. Dopiero po późnym uznaniu księdza przez Izrael za Sprawiedliwego wśród narodów świata, nie można było dłużej milczeć. Ojciec Pierre Chaillet w swojej ojczyźnie otrzymał pierwsze odznaczenie państwowe w 1981 roku. Najniższe, jakie można było przyznać: medal ruchu oporu. Zresztą nie żył już wtedy od 9 lat. K

polityczny, reprezentowany przez dane stronnictwo na scenie w Atenach. Niemcy bardzo długo pracowały nad rozwojem dyplomacji i kadry dyplomatycznej – usuwając z niej po zjednoczeniu wszystkich enerdowskich pracowników MSZ. Patrząc na Polskę, żal ściska serce. Ale to już inny temat; wracam do Niemiec. W pewnych sprawach dyplomatycznych z pomocą przychodzi w Niemczech ich system związkowy. Weźmy na przykład Saksonię (Wolne Państwo Saksońskie, jak się oficjalnie nazywa ten kraj związkowy RFN). Nie ma ona wprawdzie przedstawicielstw dyplomatycznych za granicą (poza Unią Europejską) ale premier tego landu, podróżując za granicę, podejmuje się w końcu misji dyplomatycznej o kapitalnym dla Berlina znaczeniu. Pozwala ona bowiem powiedzieć mu w odwiedzanym państwie także i to, czego nie może powiedzieć sama kanclerz, nawet gdyby chciała. Dlatego z tak dużym zainteresowaniem przyglądałem się i przysłuchiwałem wypowiedziom obu stron podczas zaskakująco długiej wizyty premiera Saksonii, Michaela Kretschmera, w Rosji. Należałoby w tym kontekście zmodyfikować nieco powiedzenie „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Kretschmer, atakowany przez prorosyjskich antyputinowców w Niemczech za wyjazd „w tym momencie”, zdjął z kanclerz Niemiec ewentualne zarzuty, jakie niewątpliwie pojawiłyby się wobec niej, gdyby to ona postanowiła obejrzeć w tych dniach cara-puszkę. „Chce pozostać zwrócony w stronę Rosji” pisze w ostatnim tygodniu kwietnia o Kretschmerze „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Czyli – prawdziwy przyjaciel w potrzebie: kiedy inni zarzucają Rosji pobrzękiwanie szabelką na granicy z Ukrainą czy prześladowanie Nawalnego, on, Kretschmer, nie odwraca się od przyjaciół Moskali. Przeciwnie – wyciąga do nich pomocną dłoń. W czwartek 22 kwietnia wieczorem określił wobec dziennikarzy wymianę kulturalną (na myśl przychodzi mi tu Kraj Rad), czyli wystawę prac – między innymi Caspara Davida Friedricha z Drezna – pod tytułem „Marzenia o wolności” mianem otwierania drzwi, które to ma przezwyciężyć „czas milczenia” i „wzajemnych uprzedzeń”. W tych ramach premier rządu krajowego

Saksonii postrzega także nabycie rosyjskiej szczepionki antycovidowej Sputnik V, co Kretschmer zapowiedział po rozmowie z rosyjskim ministrem zdrowia, Michaiłem Muraszko. To także, zdaniem polityka z Drezna – w którym to mieście Władimir Putin pracował za nieboszczki NRD jako rezydent KGB – „wyciągnięcie dłoni”, „środek budowy zaufania” i wreszcie: „silny sygnał polityczny”. Zdaniem Kretschmera można włączyć w wysiłki Niemiec w zakresie samowystarczalności w kwestii szczepień także i Rosję, która – uwaga: „wykazała już swą solidność w biznesie naftowym i gazowym”. Oczywiście zakup 30 milionów ampułek Sputnika V nastąpi pod warunkiem dopuszczenia szczepionki do użytku przez europejski urząd ds. leków. Na pytanie dziennikarza, czy jest on osobą właściwą do tych spraw, Kretschmer powiedział, że to nie on, lecz rząd federalny negocjuje zakup szczepionki. Na Rosjanach dobre wrażenie zrobiła wypowiedź Kretschmera na rzecz zniesienia sankcji wobec Rosji (ale nie bez pewnych warunków). Wprawdzie Kretschmer nie spotkał się w Moskwie z Władimirem Putinem (w każdym razie mediom nic o tym nie wiadomo), ale w obliczu krytyki z powodu terminu swej podróży rozmawiał telefonicznie z prezydentem Rosji. W toku tejże rozmowy miał mu powiedzieć o konieczności zapewnienia pomocy lekarskiej Nawalnemu, ale „nie pogłębiono tego tematu”. Michael Kretschmer sam zresztą relacjonował przebieg swej wizyty w Rosji na Instagramie, zyskując sporo polubień (ponad 500), lecz także zbierając krytykę: „rozmawiać ze sobą jest lepiej, niż wytykać palcem, podróż jest właściwym środkiem”. Ale i: „kiedy wreszcie ustąpi Pan i Pański rząd?” – to już rzadziej. Kretschmer jest stosunkowo młodym politykiem CDU, ma lat 45, pochodzi ze Zgorzelca Niemieckiego. Ma łatwość w nawiązywaniu kontaktów; rozmawiałem z nim dwa razy – raz w Gut am See na balu karnawałowym przed pandemią, raz w Dreźnie na spotkaniu w siedzibie premiera. Ta druga rozmowa, jak pamiętam, była o Canaletcie, malarzu Warszawy i Drezna, II wojnie światowej i odbudowie. Czyj portrecik znajdzie się na jego biurku, kiedy… K


KURIER WNET · MA J 2O21

4

Soros nie jest Żydem Neosofizm w obecnym wydaniu to wytwór II połowy XX wieku, choć w pewnych przejawach obecny jest już we wcześniejszych pismach szkoły frankfurckiej, następnie u Rorty’ego, Habermasa i innych. Prawdziwy rozkwit ten nurt zawdzięcza jednak dopiero George’owi Sorosowi, który do teorii marksistowskiej dodał liberalną myśl Karla Poppera. Dokładnie jedną myśl: koncepcję „społeczeństwa otwartego”, ale koncepcję odwróconą, opartą na destabilizacji, indoktrynacji i prowokacji (DIP). O sukcesie zadecydowały – jak zwykle – pieniądze i metoda. Nie treść, bo ta nie ma specjalnego znaczenia. Dziś „mądrość etapu” jest taka, wczoraj była inna, jutro też będzie inna. Tylko metoda jest stała. Treść rozpowszechnianej ideologii możemy odłożyć na bok. „Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” – mawiał Eduard Bernstein, a przejął to Soros, który sam siebie nazywał ‘mistrzem destabilizacji’. Odkładam też kwestię pochodzenia pieniędzy Sorosa. Ważne jest tylko to, że te pieniądze zostały przeznaczone na finansowanie ogromnej, światowej struktury różnych organizacji, realizujących cele ideologiczne. Przeciwnicy Sorosa występują niekiedy z pozycji antysemickich i podnoszą jego żydowskie pochodzenie. Tymczasem Soros wcale nie jest Żydem. I to nie dlatego, że jako 14-letni młodzieniec pomagał Niemcom grabić majątek węgierskich Żydów, ekspediowanych do Auschwitz przez Adolfa Eichmanna. I nie dlatego, że później stanowczo zapewniał, że nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, że nie odczuwał empatii względem mordowanych kobiet i dzieci. I nie dlatego nie jest Żydem, że podejmuje działania wrogie względem państwa Izrael. O wyjściu z żydostwa zadecydowali jego rodzice. Późniejszy George Soros jest native speakerem języka esperanto! Jego ojciec, Tivadar Schwartz – jak wielu Żydów, którzy utracili wiarę w powrót do Palestyny – powoli odchodził od swojej kultury i chciał być Niemcem, ew. Węgrem od następnego pokolenia. Jeszcze uległ tradycji i pozwolił syna obrzezać, ale od razu pozbawił go kontaktu z językami naturalnymi i próbował zrobić z niego esperantczyka.dyrektor Marcin Iżycki tuż po powołaniu rozpoczął dynamiczne wdrożenie nowej strategii dla Caritas Polska.

WARTOŚCI a jednocześnie poddanym cara i znawcą kultury niemieckiej, którą bardzo cenił. Miał naprawdę szlachetne intencje. Wychował się w Białymstoku, gdzie – obok polskiej i żydowskiej – musiał poznać cywilizację rosyjską, litewską, chłopską i szlachecką. Widział, jak wiele konfliktów ma swoje źródła w braku

Język bez moralności W językach sztucznych ideologiczne walki się nie odbywają, co najlepiej widzą programiści komputerowi. Ja zaczynałem od Algolu i Fortranu, później poznawałem kolejne języki i ich modyfikacje. Stale poszerzały się swoiste

To prowadzi nas do pytania o najwyższej doniosłości filozoficznej: skoro wiesz, że czegoś nie ma, to musisz wiedzieć, czym jest to, czego nie ma! Powiedz, co rozumiesz pod pojęciem ‘prawda absolutna’, skoro głosisz, że jej nie ma! Najprostszy przykład: gdy odpowiadamy pytającym dzieciom, że niestety „krasnolud-

Starożytni sofiści – jak nawóz w kulturze rolnej – wywołali ferment, przyśpieszający pochód ku szczytom kultury ludzkiej. Gdyby nie banda intelektualnych oszustów, bo tak należałoby nazwać sofistów, Platon nie miałby powodu do badań nad prawdą. Podobną rolę odgrywają neosofiści XXI wieku, którzy ponownie głoszą, że prawdy nie ma. Bo skoro prawdy nie ma – wszystko im wolno! Ale jawny fałsz inspiruje nas do nowych poszukiwań prawdy.

Neosofiści Andrzej Jarczewski

Esperanto i życie Andreas von Rétyi w książce George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata tłumaczy wyraz ‘soros’ jako ‘dotrzeć do góry’, ‘wznieść się’. Być może ma rację, bo w esperanto znaczenia wyrazów mogą być różne, również takie, jakie nada słowu ten, który je pierwszy raz zdefiniuje. Wyrazu ‘soros’ nie ma w głównym korpusie słownikowym esperanta. Jest to jednak język samorozwijający się na mocy wewnętrznych reguł słowotwórczych. Sam skorzystałem z tej właściwości, nadając tytuł Provokado książce o prowokacji gliwickiej. Tam cząstka -ad- oznacza powtarzalność, wielokrotność, trwałość zjawiska; konkretnie to, że antypolska prowokacja nie zaistniała raz, ale jest stale w różnych formach powtarzana. Niewykluczone więc, że pan Tivadar Schwartz, zmieniając nazwisko na Sorosz, a później na Soros, znając dobrze węgierski, niemiecki i esperanto, brał pod uwagę różne hybrydy lingwistyczne. W esperanto końcówką -os sygnalizuje się gramatyczny czas przyszły. Ten aspekt mógł być brany pod uwagę. Nie odtwarzam tu rzeczywistego procesu myślowego prowadzącego do zmiany nazwiska, bo nic na ten temat nie wiemy. Proponuję tylko przypomnieć sobie medytacje prowadzone w każdej rodzinie na temat imienia, jakie nadamy kolejnemu dziecku. Każdy coś proponuje, a w końcu urzędnik wpisuje imię do metryki i zwykle nikt nie potrafi sobie przypomnieć, dlaczego tam jest akurat Janek, a nie Franek. Byłem na kilku kongresach esperanckich i nie słyszałem, by gdzieś Soros wspierał swój język jakimikolwiek datkami. Ale też nie widziałem tam młodych ludzi, a typowych esperantystów – starszych, wykształconych, o wysokiej kulturze osobistej – nie da się przekabacić na „otwartość”. Nie warto więc w nich inwestować. Esperanto wymiera wraz ze swoimi ostatnimi użytkownikami. Hitler prześladował esperanto, bo w tym języku rasizm i nacjonalizm był niemożliwy. Z kolei Stalin, choć wszystko, co internacjonalistyczne, było mu bliskie, też początkowo tępił esperantystów z obawy o szpiegostwo. Za to po wojnie chętnie wspierał esperanto, właśnie ze względu na potencjał agenturalny. Od lat 1990. rządy stopniowo wycofywały poparcie, młodzież wybierała angielski, a podróż zagraniczna – atrakcja spotkań esperanckich – przestała być dobrem luksusowym. Dziś wystarczy mieć pieniądze. Esperanto pozostało językiem szczerych miłośników... esperanta.

Szlachetny totalitaryzm Mamy bardzo pozytywny stosunek do esperanta, stworzonego przez Polaka, Ludwika Zamenhofa, choć ten Polak był również Żydem,

wzajemnego zrozumienia, w niemożności dogadania się. Opracował więc naprawdę piękny język, który – gdyby zapanował na całym świecie – uwolniłby ludzkość od przyczyn wielu niesnasek, a narody musiałyby szukać sobie kłopotów gdzie indziej. W drugiej połowie XIX wieku językoznawcy europejscy i amerykańscy prześcigali się w pomysłach na sztuczny język. Totalitarna idea wszechświatowego języka opanowała najszlachetniejsze umysły. Wśród licznych propozycji za najciekawszą uznano koncepcję Zamenhofa i już w roku 1905 mógł się odbyć pierwszy Światowy Kongres Esperantystów. Historii nie omawiam. Odnotuję tylko, że Tivadar Schwartz – publikując esperanckie książki – wniósł wartościowy wkład w rozwój i popularyzację tego języka, a sam przez to powoli zatracał poczucie narodowe żydowskie i węgierskie. W takim środowisku wychował się młody George Soros.

Pandemia antyjęzyka Każdy język naturalny jest najwyższym wytworem kultury w społeczności, która ten język przez wieki i tysiąclecia tworzyła. W języku zawarte są skarby cenne dla danego narodu, choć ludzie na ogół nie zdają sobie z tego sprawy. Dopiero jakaś gwałtowna ingerencja, jakiś atak zewnętrzny każe nam zauważać i bronić własnych wartości. Tak było np. w komunie, gdy zakazano rzeczowników ‘pan’, ‘pani’. Należało wtedy do obcych zwracać się per ‘obywatelu/elko’ a do swoich... ‘towarzyszu/yszko’. Przetrwaliśmy tę napaść językową ze Wschodu i już o niej zapominamy. Przeżywamy za to pandemię ataków językowych z Zachodu, być może uzasadnionych w innych cywilizacjach. Ci, którzy mają na sumieniu zbrodnie kolonializmu, handlu ludźmi, niewolnictwa, holokaustu, pozbawiania kobiet praw wyborczych, przymusowej pracy dzieci, więzienia homoseksualistów, eksperymentów na ludziach itd., powinni jakoś czyścić swój język z dowodów hańby. Kserowanie tych koncepcji w Polsce jest nie tylko śmieszne i nie tylko groźne. Jest niewykonalne, bo sprzeczne z kulturą narodu. Jest tworzeniem antyjęzyka. Musimy to przeczekać, broniąc się przed co głupszymi idiotyzmami, bo za kilka lat, gdy zmieni się koncepcja ideologicznych agresorów, również prymitywni kserokopiści obcych idei będą walczyć o co innego, a język polski szybko zapomni o kolejnej edycji ‘towarzyszy’ w postaci np. ‘rodzica A, B, C... ITD.’.

słowniki, zmieniały się składnie, a komputery coraz szybciej dawały sobie z tym radę. Języki maszynowe odzwierciedlają aktualny stan techniki. I tylko techniki. Znamy historię każdego języka sztucznego, ale to jest historia zewnętrzna. W samym języku nie ma śladów żadnej historii i żadnej moralności. Te języki nie wiedzą, co jest dobre, a co złe. W pewnym sensie podobnie jest z esperanto. Można dziecko odizolować od społeczeństwa i nauczyć je tylko esperanckich wyrazów, można nauczyć rozumienia i wypowiadania zdań, ale nie można przenieść – zakodowanej w arcydziełach literatury i w całym dorobku kulturowym, choćby w legendach, baśniach czy dziecięcych zabawach – moralności danego narodu. Można więc wychować realizatora programu, można nawet wychować programistę, ale nie można wlać w ten twór pełni człowieczeństwa. A gdy już dziecko pozna inne języki, będzie za późno na przekazanie wielu wzorców, choćby empatii. Dziecko chłonie różne rzeczy w różnym wieku. Pozbawione części kultury w młodszym dzieciństwie – już nigdy się na to nie otworzy i nie zrozumie swoich pobratymców. Nawet jeżeli będzie głosiło hasła braterstwa i otwartego społeczeństwa. To będą tylko czcze, pozbawione empatii hasła. Próbowano odizolować esperanckie dzieci, trzymać je w grupie i badać, jak one rozwijają swój jedyny znany język. Były to zbrodnicze eksperymenty, bo ten język – owszem: piękny i komunikatywny – nie ma w sobie tradycji, kultury ani moralności. Ma w sobie wyłącznie... praworządność. Dopuszczalne są tylko zmiany przewidziane przez reguły języka. Szybko się okazało, że naturalne dziecięce modyfikacje językowe poszły w kierunku nieprzewidzianym, że dzieci pogwałciły wszelkie reguły i były dla siebie okrutne. To każe spodziewać się otwartych bezdroży, na które wejdą niebawem pozazwierzęce osobniki z macicami i bez macic, jeżeli będą wychowywane eksperymentalnie: poza historią i bez tradycji. Bo nie ukształtują się w nich żadne zasady moralne. Tylko przemoc pozostanie dla nich podstawą praworządności.

Sposób istnienia prawdy Neosofiści opanowali branżę szkoleniową. Trenują korpoludków w oszukiwaniu klientów, trenują polityków i polityczki w oszukiwaniu wyborców, trenują dziennikarzy w oszukiwaniu kogo się da, a jak się nie da – też trenują, bo z tego żyją, gdy kończą się granty. Przekonują, że prawdy nie ma, że prawdy absolutnej nie ma.

ków nie ma na świecie”, to mówimy, że w rzeczywistości fizycznej nie istnieją – znane z bajek – małe ludziki w czerwonych kubraczkach z siwymi brodami. Ale nie możemy ogólnie twierdzić, że nie ma ZZZZ, bo nie wiemy, czym ZZZZ jest, czyli nie wiemy, czego nie ma i nie wiemy, gdzie nie ma tego, czego nie ma i jak nie ma tego, czego nie ma. Nie drążąc już tego tematu (będącego przedmiotem moich książek1,2), zapytam z innej perspektywy: a do czego potrzebna jest prawda? I od razu odpowiadam: prawda potrzebna jest do podejmowania decyzji. Jeżeli mam zamiar skoczyć do głębokiego basenu, to mogę to sensownie zrobić tylko wtedy, gdy zdobyłem prawdziwą informację, że w basenie jest woda. Nie potrzebuję absolutnie dokładnej informacji o tym, ile litrów wody jest w basenie, nie muszę też wiedzieć, ile jest wody w wodzie. Zadowalam się tym poziomem prawdziwości, który zapewnia mi bezpieczeństwo. Bo jak tam nie będzie wody wcale, to się zabiję lub połamię na betonowym dnie. Tę informację mogę zdobyć sam, sprawdzając najpierw, co tam mamy w basenie, ale w większości codziennych zdarzeń polegam na informacji zdobytej w inny sposób. Niemal cała nasza wiedza pochodzi ze źródeł pośrednich. Coraz więcej wiemy, ale coraz mniejszą część tej wiedzy możemy potwierdzić osobiście.

Międzymordzie Jeżeli informacja mówi o stanie rzeczy tak, że rozumiem ów stan zgodnie z faktem – wtedy informacja (np. o wodzie w basenie) jest prawdziwa. Jeżeli niezgodnie – informacja jest fałszywa. Jako inżynier informatyk uzupełniłem definicje Platona, Arystotelesa i św. Tomasza pojęciem informacji odebranej, przyjętej i zrozumianej. To na wzór komunikacji między komputerami. Nie wystarczy, by nadawca poprawnie komunikat sformułował. Ktoś (coś) musi ten komunikat odebrać w sposób dla siebie zrozumiały. Zawsze też między nadawcą a odbiorcą funkcjonuje jakiś interfejs, czyli międzymordzie, które w świecie ludzkim nie zawsze działa sympatycznie. Prawda istnieje, ale nie – jak krzesło czy burak – materialnie, lecz w przestrzeni informacyjnej. Dzięki temu możemy podzielić wszystkie istotne dla naszych decyzji informacje na takie, które pozwolą podjąć decyzję poprawnie uzasadnioną i takie, na podstawie których nasza decyzja może mieć co najwyżej wartość przypadkową. Dopowiadam, że prawda i fałsz to atrybuty: aletyczne informacje o informacjach (‘aletyczny’ – mający związek z prawdą, z gr. ‘aletheja’).

Teraz już widzimy, dlaczego aletyczni negacjoniści rzucili się na prawdę, dlaczego wciskają swoje międzymordzie między wódkę a zakąskę i twierdzą, że wody nie ma w krasnoludkach. Neosofistom chodzi o to, żebyśmy ogłupieli i w różnych sprawach podejmowali decyzje nieoptymalne, a co najmniej – niestabilne. To mają być decyzje, które w tej czy innej sprawie mogą nawet być dla nas początkowo miłe i użyteczne, ale w ostatecznym rachunku mają realizować interesy cudze. Jeżeli w decyzjach nie polegamy na prawdziwych informacjach, lecz na rzucie monetą – liczmy się z kosztami. Poważnymi. Bo po kłamstwie przyjdą żądania. I będzie za późno, by się przed nimi obronić, wszak decyzję przeciw własnym interesom już sami dobrowolnie podjęliśmy.

Informacja dla decyzji Wiedza naukowa, podobnie jak język, nie jest wytworem indywidualnym. Przez tysiąclecia tę wiedzę tworzyli wielcy uczeni, dziś często zastępowani przez wielkie zespoły ludzi lub komputerów, bo odpowiednio zaprogramowane komputery – na podstawie dużych zbiorów informacji prawdziwych – już same wytwarzają nowe składniki prawdziwej wiedzy. Ta wiedza może dobrze służyć ludzkości, np. w walce z chorobami. Może też służyć źle, np. do inwigilacji naszych zachowań handlowych czy internetowych. Niebezpieczeństwo narasta, gdy o naszych działaniach KTOŚ wie więcej i prawdziwiej niż my sami. Wszak nikt z nas nie pamięta, co najczęściej kupuje np. w piątki i jakiego rodzaju filmy ogląda na początku każdego miesiąca. To są dla nas informacje nieważne, ale dla kogoś, kto nas śledzi – ważne, bo wraz z innymi prawdziwymi o nas informacjami kreują pewien nasz obraz z wyraźnym określeniem punktów słabych, nadających się do zaatakowania. KTOŚ zbiera o nas i kumuluje w chmurze informacje: prawdziwe! To działa jak bezpieka w komunie, jak wywiad na wojnie. Bo też na naszych oczach toczy się wojna nowej generacji: wojna światowych oligarchów przeciwko całej ludzkości. Na razie zbierane są informacje prawdziwe. Ale za informacjami zawsze idą decyzje! Pół biedy, gdyby jeszcze te informacje o nas zbierał nasz własny rząd. Jakieś tam nadużycia są nieuniknione, ale świadomość, że demokratyczne rządy są często zmieniane, chroni zbieraczy informacji przed poważniejszymi przestępstwami. Ale to nie rządy rządzą chmurą. I tam nie ma demokratycznej rotacji. Jest piorunobicie! Jest oligarchiczna kontynuacja dostępu i kumulacja wiedzy prawdziwej o naszych siłach i słabościach (z zastrzeżeniem terminologicznym: ‘oligarchia’ – to nazwa pewnej grupy, wyodrębnionej ze społeczeństwa w starożytności. Dzisiejsza neooligarchia wymagałaby nowej nazwy, wydobywającej istotę nowej władzy). Neosofiści są aletycznymi atletami, walczącymi o władzę dla neooligarchów. Solidne badanie i poprawne nazwanie tego procesu wymaga nowych metod i nowej terminologii. Jest prowadzone w innym miejscu.

Pole walki Spójrzmy teraz na pole walki. Z jednej strony mamy gawiedź, która nic nie wie o przeciwniku i w swoim gronie snuje różne na ten temat opowieści. Z drugiej strony stoi karne wojsko, które wie wszystko, co potrzebne, o każdym składniku wspomnianej gawiedzi. Gdy przyjdzie do konfrontacji... kto zwycięży? Oczywiście – nie wiemy nic o poszczególnych rozstrzygnięciach, ale w dużej masie zdarzeń na pewno zwycięży statystyka. Należące do niewidzialnej sieci NGO-sy są zakładane i początkowo opłacane przez różne fundacje Sorosa, a następnie powoli wyrabiają sobie pozycję głównych beneficjentów programów rządowych i samorządowych. Gdy technologia pozyskiwania pieniędzy publicznych na cele ideologiczne zostanie w jakimś kraju czy mieście opanowana – np. poprzez obsadzenie swoimi ludźmi ośrodków formułowania programów i kanałów dystrybucji grantów – wielki „filantrop” otwiera swoje ideowe ekspozytury w kolejnym miejscu. 91-letni George Soros już powoli odchodzi z tego świata i nie zdąży podjąć żadnej decyzji o globalnym znaczeniu. Ale pozostaną po nim organizacje pozarządowe i programy z przymiotnikiem ‘otwarty’ w nazwie lub w metodzie, np. ‘open society’, ‘otwarty dialog’, ‘otwarty komunikat’, ‘katolicyzm otwarty’ itd. Celem całej sieci jest totalna indoktrynacja przy wykorzystaniu terroru psychologicznego i fizycznego, za pomocą kolejno zdobywanych przyczółków władzy medialnej, poprzez zdominowanie sądów, uniwersytetów, przekazu internetowego itd. Ogólnie chodzi o to, żeby „mądra” mniejszość żyła z pracy „głupiej” większości. Neosofiści mają więc pilnować, by w ustrojach demokratycznych głupsi zawsze głosowali na mądrzejszych. I żeby głupsi zawsze byli głupsi. Takie przesłanie pozostawi po sobie wielki – za przeproszeniem – „filantrop”. K 1. Jarczewski A., Prawda po epoce post-truth, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, 2017. 2. J arczewski A., The Verbal Philosophy of Real Time, Cambrigde Scholars Publishing, 2020.


MA J 2O21 · KURIER WNET

K ATA S T R O FA S M O L E Ń S K A

Zbrodnia bez kary

5

Z Ewą Stankiewicz, autorką filmu Stan zagrożenia, dotyczącego katastrofy smoleńskiej, który po kilkakrotnej zmianie terminu emisji został pokazany przez TVP 18 kwietnia br., rozmawia Krzysztof Skowroński. Ewa Stankiewicz jest dziennikarką, scenarzystką i reżyserką, współautorką wielu znanych i nagradzanych filmów, m.in. Dotknij mnie, Solidarni 2010, Trzech kumpli. Wywiadu można posłuchać na wnet.fm.

Krzysztof Skowroński: Po wielu miesiącach mieliśmy okazję obejrzeć w programie pierwszym telewizji publicznej Twój film na temat katastrofy smoleńskiej. Jakie reakcje zaobserwowałaś po jego projekcji? Film był gotowy 10 kwietnia 2020 r. i miał pójść w dniu poprzedniej rocznicy tragedii smoleńskiej. Co do reakcji... Trudno tu mówić o satysfakcji. Oczywiście bardzo to jest budujące, że film robi wrażenie, że jest zrozumiały, że jest źródłem wiedzy dla wielu osób. Urodziło się kolejne pokolenie, inni pamiętają to z dzieciństwa. Według wielu ludzi badamy nie akt kryminalny, a fakt historyczny. Jesteśmy 11 lat po tej zbrodni wciąż bez kary. Natomiast bardzo dziękuję wszystkim, którzy składali gratulacje i podziękowania za ten film. To była wręcz ściana, fala komentarzy, mejli i esemesów. Bardzo jestem za to wdzięczna. Film jest bardzo ważny, a spóźniona emisja przypomniała i odświeżyła wszystkie zdarzenia związane z katastrofą smoleńską, z przygotowaniem wizyty i ze śledztwami, które miały miejsce po niej. Uważam, że to niedobrze, że film został pokazany z rocznym opóźnieniem. To dowodzi, że o Smoleńsku usiłuje się mówić im później, tym lepiej, albo w ogóle milczeć. Mamy całą serię spraw kompletnie niezałatwionych. Przewiduję, że w bardzo bliskiej przyszłości podobna zbrodnia zostanie powtórzona. Może nie przy pomocy samolotu, ale chodzi o zbiorowe wyeliminowanie osób decyzyjnych w Polsce – dlatego, że nie ma powodów, żeby to nie zostało zrobione. To jest bardzo łatwe w Polsce do przeprowadzenia. Po katastrofie CAS-y nie zostało przeprowadzone właściwe badanie i dwa lata później był Smoleńsk. Po Smoleńsku zaś, który miał znacznie większą skalę i wagę, nie tylko ludzie, którzy byli współsprawcami, nie zostali odsunięci od stanowisk – ja już nie mówię o ukaraniu, ale o odsunięciu od stanowisk – ale też żadne luki w systemie bezpieczeństwa nie zostały wskazane ani załatane, co jest powinnością i obowiązkiem podkomisji. Tej sprawy nie załatwią prokuratorzy. Prokuratorzy mają obowiązek znaleźć sprawców, przestępców, i doprowadzić ich do sądu.

Ale na wielu poziomach mogło nie zajść przestępstwo. Na przykład osoba, która skierowała ten samolot do remontu w Samarze, gdzie – jak wszystko na to wskazuje – zostały podłożone ładunki wybuchowe, mogła popełnić przestępstwo, ale mogła również wypełnić wszystkie warunki checklisty związane z przekierowaniem tego samolotu do zakładów kolegi Putina i wtedy prokuratorzy w ogóle się nią nie zajmą. Natomiast jeśli podkomisja nie wyłapie luk w systemie bezpieczeństwa, choćby dotyczących tej checklisty, to nie ma powodów, żeby w przyszłości taka zbrodnia się nie powtórzyła. Z mojej wiedzy wynika, że nawet nie zostały w tej kwestii rozpoczęte badania, jeśli chodzi o sprawdzenie poszczególnych poziomów decyzyjnych, które doprowadziły do zamachu, już nie mówiąc o wydaniu zaleceń na podstawie takich badań. Byłaś jedną z pierwszych osób, które nie miały wątpliwości co do tego, że w Smoleńsku był zamach. Twój film i prace komisji potwierdzają, że tak właśnie było. Które z badań najbardziej Cię co do tego przekonało?

Opierałam się na raporcie technicznym z 2018 r., który został opracowany przez podkomisję. Była cała seria eksplozji po drodze, które jeszcze nie są bardzo dobrze udokumentowane. Natomiast chcę podkreślić bardzo wyraźnie, że dwie eksplozje: w skrzydle, sto metrów przed brzozą, a później tuż nad ziemią, w pozycji odwróconej samolotu, są bardzo dobrze udokumentowane. To można przeczytać w materiałach pokonferencyjnych konferencji naukowych smoleńskich prof. Piotra Witakowskiego. Ale wielu bardzo ważnych badań i celu raportu, czyli wskazania luk bezpieczeństwa – nie mamy. Co mnie przekonało? Przede wszystkim wielokrotne potwierdzenie tej samej wersji wydarzeń, udowodnione przez badania z różnych, niezależnych dziedzin. O tej wersji wydarzeń mówią szczątki, ich rozmieszczenie na polu, udokumentowane w dziesiątkach tysięcy zdjęć pod różnym kątem, z różnych źródeł, z różnego czasu. Mimo że te szczątki zostały oczywiście poprzestawiane, bo Rosjanie od pierwszych chwil starają się dezinformować i utrudniać śledztwo. O tej samej wersji wydarzeń świadczy trajektoria lotu o­parta na symulacjach, wprawdzie częściowych, bo trzeba zachować bardzo dużą rezerwę wobec informacji z czarnych skrzynek – Polska nie posiadała oryginałów czarnych skrzynek, tylko kopie zapisów. Ale można przeprowadzić tzw. reverse engineering, czyli badanie od końca, od tego miejsca, gdzie samolot zakończył swój żywot. Badanie do tyłu trajektorii lotu również potwierdza dokładnie tę wersję, o której mówi rozmieszczenie szczątków. Mamy szczątki poszczególnych miejsc konstrukcyjnych, na przykład kuchni, która ma 7 m2 powierzchni, a jej elementy rozpadły się na powierzchni 1300 m2. Wiemy również, gdzie i jakie zostały znalezione

jest na bardzo wysokim poziomie, ale z mojej wiedzy wynika, że tylko dzięki dwóm, trzem osobom, które z ogromnym poświęceniem, determinacją, wbrew wszystkiemu doprowadziły do tego, że mamy część wyników. Natomiast organizacyjnie i całościowo jest to bez planu. Wielu podstawowych rzeczy w ogóle nie zaczęto badać. Państwo polskie nie wyznaczyło koordynatora, który torowałby drogę prokuratorom i podkomisji, czuwał nad sprawnością działań. Nie rozlicza ani z czasu badania, ani z efektów. I nie dba o to, żeby wyjść na arenę międzynarodową z tą wiedzą, którą w tej chwili mamy. Do sądu. Ale to jest dalszy krok. Bo w Polsce nic z tym nie zrobiono… Janicki, który jest bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć Prezydenta Polski, wciąż pozostaje nagrodzony… Zabrał ochronę, nawet tego jednego ochroniarza z lotniska w Smoleńsku zabrał prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i za to dostał kolejną belkę generalską, i do dziś ją zachował… Nie wiem, jak np. Prezydent Polski, który ma przy sobie całe Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, może dzisiaj spać spokojnie. Co ci wszyscy ludzie robią od pięciu, sześciu lat? Przecież została dokonana zbrodnia na człowieku, którego prezydent Andrzej Duda nazywał swoim nauczycielem, o którym mówił: „to jest mój autorytet”, a palcem nie kiwnie, żeby dopilnować, by badania i śledztwo były prowadzone we właściwy sposób? Może powołać własną grupę w ramach BBN. Państwo polskie zachowuje się całkowicie biernie, niezrozumiale i zaprasza do powtórzenia zbrodni.

szczątki ludzkie i jak poszczególne osoby zostały rozproszone w przestrzeni, które zostały rozproszone najbardziej, które mniej. To są historie, które opowiadają szczątki, i te badania są bardzo przekonujące.

dział w najbliższym czasie opublikowanie raportu z jej prac. Holandia miała cztery raporty ich komisji po piętnastu miesiącach. Ich zespoły śledcze, badawcze przeszukiwały internet w poszukiwaniu wszelkich hipotez, bo raport, według standardów ikaowskich [ICAO, Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego; przyp. red.], powinien zawierać wszystkie, nawet najbardziej bzdurne hipotezy. W pierwszej części ma wyliczać dowody, fakty, później prezentować badania i zbijać różne hipotezy w świetle wymienionych faktów, dowodów. Na koniec ma zostać tylko jedna, a następnie, co jest ukoronowaniem i celem raportu, należy wskazać luki bezpieczeństwa. Oczywiście najważniejsze jest stwierdzić, co się stało, Potem – jak to się mogło stać i dlaczego nikt nie przeciwdziałał. Np. jak doszło do skierowania samolotu na remont do Samary. Jak mógł tyle latać z materiałami wybuchowymi i nikt tego nie wykrył. Jak to było możliwe, że zakazano otwarcia trumien. Wszystkie poziomy decyzyjne, które doprowadziły do tragedii, a później były częścią zacierania śladów, w ciągu tych 5 lat nie zostały zbadane. Owszem, zbadano częściowo, w niektórych miejscach bardzo

A jeśli chodzi o prawo międzynarodowe, czy nadal wyniki badań MAK są uważane za wiarygodne? Były próby zamiany raportu Millera – bo o nim możemy mówić – który, być może, wciąż obowiązuje. Nie ma jasnego stanowiska państwa w tej sprawie. Była próba zamiany tego raportu na techniczny, pisany według standardów międzynarodowych. Nie mam wiedzy, według jakich standardów jest pisany aktualny raport. Jeśli chodzi o sytuację międzynarodową, trzeba zadać pytanie władzom państwa, które zachowuje się w tej sprawie tak, jakby nie chciało do końca tego zbadać – 11 lat po – i wyjść z tym na arenę międzynarodową. Moim zdaniem przejście do porządku dziennego nad taką zbrodnią to jest zaproszenie do kolejnej i ten świat na pewno nie będzie bezpieczniejszy, jeśli będziemy milczeć i nic nie robić w tej sprawie. Państwo polskie nie dopilnowało, by na czele badania i śledztwa stanęły osoby kompetentne i sprawne. To widać po pięciu latach pracy podkomisji i prokuratorów. Znaczna część badań podkomisji

Sześć lat już trwają rządy dobrej zmiany, a pięć pracuje podkomisja. Minister Antoni Macierewicz, jeśli się nie mylę, zapowie-

dokładnie i rzetelnie, co się stało – ale tylko w części technicznej. Czyli udowodniono eksplozję. Natomiast przesłuchania świadków zostały praktycznie zakazane przez Antoniego Macierewicza na bardzo wstępnym etapie. Najpierw nie zostały zaplanowane, a potem zabronione, kiedy członkowie podkomisji samodzielnie wzięli się do przesłuchań. I dlatego nie wiem, na jakiej podstawie ten raport końcowy zostanie sporządzony. I teraz kolejna rzecz: ostateczny cel pisania raportu. Po to się pisze raport końcowy, żeby wskazać luki w systemie bezpieczeństwa. Tego nie zrobią prokuratorzy. Jeśli tego nie zrobi podkomisja, luki bezpieczeństwa będą cały czas batem na osoby, które będą miały w tyle głowy, żeby się za bardzo nie wychylać, bo można zginąć: prezydent, premier, poseł jeden z drugim. Oni nie mają gwarancji bezpieczeństwa w Polsce, bo te luki nie zostały wypełnione. To powinno zostać zrobione rok po zamachu. A tak się nie stało. Potem PiS doszedł do władzy i powinno to się wydarzyć rok po dojściu PiS-u do władzy. A po pięciu latach badania przez podkomisję i prokuraturę nic się nie zmieniło. Nie zostały postawione zarzuty, a podkomisja w tej sprawie nawet nie zaczęła pracy. Wiele wątków nie zostało nawet rozpoczętych. Nie wolno w tej chwili zamykać prac bez przeprowadzenia tych podstawowych badań poziomów decyzyjnych, a następnie wskazania luk bezpieczeństwa i naprawienia tego, bo śmierć tych ludzi pójdzie na marne. Oni i państwo polskie zostaną kolejny raz upokorzeni. Nie wyniesiemy żadnej lekcji z ich śmierci. Przeciwnie: przewiduję w bardzo bliskiej przyszłości kolejną bezkarną zbrodnię, jeśli nie wyciągniemy wniosków z tej zbrodni. Wróćmy do filmu. Co było, widzieli wszyscy, którzy oglądali film Ewy Stankiewicz. Czego nie było w tym filmie? Nie było wielu elementów mojego śledztwa dziennikarskiego. Z licznych spraw musiałam z zrezygnować dlatego, że z założenia film ma opowiadać całość w sposób skondensowany i zrozumiały dla międzynarodowego widza. I to jest jedna przyczyna. Druga jest taka, że początkowo sercem

filmu Stan zagrożenia miał być wątek filmu, który ukazał się bardzo krótko po zamachu, a który, wydaje się, zamiast akcji ratowniczej pokazuje jakąś egzekucję na polu szczątków. Także analiza materiałów, które są w prokuraturze na temat tego filmu, czyli próba dojścia do tego, na ile on pokazuje to, co ustaliły instytucje państwa polskiego na temat tego filmu. Ale zostałam poproszona o wycięcie tego i zapewniono mnie, że będę mogła zrobić osobny film na ten temat; drugą część Stanu zagrożenia. Uzasadniono, że to wymaga, powiedzmy, szerszego omówienia i ja zgodziłam się na to. Teraz usiłuję zorientować się, czy telewizja jest zainteresowana drugą częścią filmu, bo jest bardzo dużo materiałów śledczych, które powinny ujrzeć światło dzienne... To się, mam nadzieję, wnet okaże. Ewo, bardzo serdecznie gratuluję i dziękuję Ci za rozmowę. Dziękuję bardzo. Dodam tylko, że jeśli telewizja nie będzie zainteresowana, to po prostu zorganizuję zbiórkę publiczną na drugą część filmu. Dziękuję za zainteresowanie. K


KURIER WNET · MA J 2O21

6

Historia nigdy nie jest czymś, co św. Paweł określił jako sine patre, sine matre sine genealogia, zatem aplikując to powiedzenie do dziejopisarstwa, jest ono niejako dzieckiem niczyim, nikomu nie jest historia powinna konkretnych usług ani przed nikim nie musi się usprawiedliwiać, kiedy sięga do tematów drażliwych.

– Nie trzeba tej pani niczego innego przypisywać. Mam wrażenie, że Polacy strasznie mocno na ten artykuł zareagowali i czują się bardzo dotknięci niektórymi sformułowaniami. Ale jeżeli chodzi o przypisywanie Polakom zamordowania 3 mln Żydów, to takiej tezy nikt nigdy absolutnie nie wygłosił”. Tak powiedział Paweł Śpiewak portalowi Sputnik. Nie warto tego komentować, bo czytelnik sam dobrze rozumie, że „ucukrować” chce Śpiewak Mashę Gesser, podobnie jak czynił to niejednokrotnie wobec osób, które z kolei Polskę i Polaków starali się upaprać czymś zgoła innym niż cukier.

Historia na usługach

Eksploatacja Holokaustu Zygmunt Zieliński

C

PLAN AUSCHWITZ: WWW.HOLOCAUST.CZ

J

ednego się od niej wymaga. Może nie jakiejś absolutnej obiektywnej prawdy, gdyż historii nie można wysterylizować. Wymaga się jednak wysiłku, by do tej prawdy dochodzić. To nic, że sukces może tu być raz lepszy, raz gorszy. Historia niekiedy jest obciążona takim bagażem zaszłości, że jej brzemię dźwigają kolejne pokolenia, dla których nie jest już ona częścią ich życia. Tak jest z II wojną światową, z okupacjami, tak jest tym bardziej z Zagładą Żydów nazywaną Holokaustem. Najbardziej wiarygodne i oddające ówczesną rzeczywistość bez domieszki ideologii i interesowności są prace, które wyszły spod pióra tych, którzy doświadczyli tamtego barbarzyństwa. Im dalej od tamtych czasów i wydarzeń, tym bardziej zawodzi wyobraźnia, a włączają się interesy. Na takim tle powstało skądinąd odstręczające określenie: „Przedsiębiorstwo Holokaust” (Pierwszy użył go amerykański naukowiec pochodzenia żydowskiego Norman Finkelstein). Na Holokauście chcą robić interes wszyscy mający na celu jakąś korzyść względnie jakąś szkodę. Otóż wśród bardzo wielu publikacji na temat Holokaustu, mniej lub więcej oskarżycielskich wobec Polski i Polaków jako jego rzekomych współsprawców lub biernych obserwatorów (perpetrators and bystanders), niezwykłą pozycję zyskała dwutomowa praca autorstwa Barbary Engelking, Jana Grabowskiego i. in. pt. Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski (2018). Sprawa nie miałaby dalszego ciągu, jak zresztą wiele pomówień Polaków o współdziałanie w Holokauście, czy jak nazywanie niemieckich obozów koncentracyjnych polskimi obozami, ale ktoś upomniał się o naruszenie dobrego imienia w wymienionej książce i Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, iż historycy Barbara Engelking i Jan Grabowski mają przeprosić za przedstawienie jednej z opisanych w swojej książce postaci jako współwinnej śmierci Żydów podczas okupacji. Zniesławili sołtysa wsi Malinowa na Podlasiu, Edwarda Malinowskiego, przedstawiając go jako kolaboranta okupantów, co okazało się nieprawdą. To było oszczerstwo. Dla autorów paszkwilanckiego tekstu znaczy to, że rząd polski ingeruje w badania historyczne. Przy okazji w publikacji na Onecie znalazło się zdanie, że „Sendler i Ulmowie byli szlachetni, ale musieli ukrywać swoje działania”. Już samo to dowodzi w sposób oczywisty, że piszący takie słowa nie ma pojęcia o okupacji w Polsce. Gdyby pomagający Żydom nie działali w ścisłej konspiracji, nie przeżyliby ani oni sami, ani ukrywani przez nich Żydzi. Taka argumentacja, wynikająca z ignorancji albo rozmyślnego kłamstwa, dyskredytuje historiografię takim sposobem uprawianą. Im dalej od Europy, zwłaszcza od Polski, najsurowiej traktowanym przez okupantów niemieckich kraju, gdzie za kromkę chleba podaną Żydowi była jedyna kara, kara śmierci, tym dezynwoltura badaczy rośnie. W katolickim czasopiśmie „The Tablet” ukazał się 26 II 2021 artykuł Havi Dreifuss pt. The Polish Government’s Holocaust ‘Truth Campaign’ Is a Weird Mix of Authoritarianism, Ignorance, and Injured Pride (Kampania rządu polskiego w „obronie prawdy” jest dziwną mieszaniną autorytaryzmu, ignorancji i chorej pychy). Już sam tytuł świadczy o postawie autorki. Havi Dreifuss została wywołana do tablicy przez Jana Żaryna, który w tymże periodyku 22 II napisał: „Kampania oszczerstw na temat polskiej odpowiedzialności za Holokaust i rosyjska wojna informacyjna mogą doprowadzić do izolacji i oczernienia Polski na arenie międzynarodowej, co wpłynie na poziom bezpieczeństwa narodowego”. Nie ulega wątpliwości, że książka Engelking i Grabowskiego jest częścią takiej kampanii. Jednak pani Dreifuss sądzi, że „żaden znany historyk nie wierzy, że »Naród polski« jest odpowiedzialny za nazistowskie zbrodnie Niemców. I dlatego rząd polski powinien pozostawić pisanie historii historykom”. Takiej tezie nie można niczego zarzucić pod warunkiem, że historycy będą prowadzić badania bez z góry przyjętej tezy – w tym przypadku zakładającej, że Polacy pomagali Niemcom w Holokauście – i że zrezygnuje się z kwestionowania prawa Polaków do obrony przed paszkwilami godzącymi w dobre imię całej społeczności polskiej, czy też jednostek. Havi Dreifuss podchodzi jednak do sprawy zgoła inaczej. Jej tasiemcowy artykuł zawiera stale powtarzane banały, jakimi obrońcy takich historyków, jak

BIZNES HISTORYCZNY

Engelking i Grabowski, chcą zakrzyczeć demaskatorów tych „użytkowych” dzieł. Wystarczy przytoczyć tu pewne fragmenty wywodów Dreifuss. „Jan Żaryn zatem – jej zdaniem – podziela budzące zdziwienie pojęcie historii Holocaustu w Polsce i relacji polsko-żydowskich w czasie wojny, podobnie jak skomplikowany kontekst przeszłości Polski i jej bieżących powiązań z Niemcami, Rosją, a także oczywiście z Żydami. Takie ujęcie, jako kreślone przez rzecznika polskiego ministra Służb Specjalnych, koordynatora i naczelnika Narodowego Departamentu Bezpieczeństwa, określa obecną debatę na temat zaangażowania w czasie wojny Polaków w mordowanie Żydów jako rzekomo straszne »zagrożenie bezpieczeństwa« i dobra narodu polskiego. To z kolei ma być usprawiedliwieniem budzącego zdumienie publicznego zaangażowania wysokiego szczebla urzędnika polskiego rządu w istotę dysputy historycznej”. Rzecz jasna, autorka wychodzi z założenia, że jako rzecznik instytucji rządowej Jan Żaryn powinien podzielać poglądy Engelking i Grabowskiego i gdyby tak było, nic nie stałoby na przeszkodzie, by głos jego znalazł się w debacie historycznej. Ale tak nie jest, gdyż Żaryn nie zgodził się uznać Polaków za uczestników mordu na Żydach.

T

aki wniosek wysnuwa dalej pani Dreifuss: „Bezpośrednim katalizatorem stanowiska Żaryna jest oczywiście o światowym zasięgu potępienie ostatniego werdyktu polskiego wymiaru sprawiedliwości, jaki dotknął dwóch o światowej renomie polskich historyków Holokaustu, profesorów Barbarę Engelking i Jana Grabowskiego, oskarżonych o paszkwil w odniesieniu do fragmentu przełomowej ich publikacji. Liczne międzynarodowe akademickie i profesjonalne stowarzyszenia i instytucje badawcze, podobnie jak osobistości publiczne w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Izraelu, Polsce i innych krajach wyraziły poważne zaniepokojenie polityką Polski polegającą na ciąganiu po sądach uczonych. American Historical Association, Yad Vashem, Muzeum Holokaustu w USA, Muzeum Polin, Narodowe Centrum Badań Naukowych, kanadyjskie Stowarzyszenia Slawistów, Międzynarodowe Zjednoczenie pamięci o Holocauście i Polska Akademia Nauk znalazły się pomiędzy wielu organizacjami i instytucjami, które wyraziły swój pogląd w tej sprawie”. Sposób argumentacji pani Dreifuss przypomina jako żywo czasy PRL-u, kiedy podobnie organizowano nagonkę na każdy przejaw życia publicznego, a nawet osobistego, kiedy nie odpowiadał on stanowisku partii komunistycznej. Trzeba by wiele czasu i miejsca poświęcić, by przypomnieć, ile osób zniszczono wówczas, zaszczuwając je przy oczywistym braku jakichkolwiek podstaw ze strony

wszechwładnej i bezwzględnej propagandy. Holocaust – któremu takie teksty jak pani Dreifuss i im podobne, nie mówiąc o publikacjach w rodzaju dzieła Engelking i Grabowskiego, odbierają należną mu wiarygodność i sprowadzają go do roli bicza na nieposłusznych – wymaga przede wszystkim narracji niemąconej żadnym doraźnym interesem. Tę zasadę naruszyli oboje wymienieni autorzy z racji niechlujstwa w pracy badawczej, względnie stronniczości, naruszając w sposób dotkliwy dobre imię drugiego człowieka. O innych brakach książki – na które analiza jej treści przez recenzentów, w pierwszym rzędzie dr. Gontarczyka, wskazuje niedwuznacznie – autorka artykułu milczy. Może ich nie zna, a może zna i stąd ta powściągliwość. Sąd jednak zajął stanowisko jedynie wobec zniesławienia, jakiego dopuścili się autorzy rzeczonej książki. I to właśnie jest podstawą tyrady pani Dreifuss. To, że popierają ją rozmaite instytucje zagraniczne, nie zaskakuje, gdyż ich wiedza w poruszonej materii jest albo dość specyficzna, albo z góry ukierunkowana. To, że w tym chórze znalazł się PAN, jest czytelnym sygnałem dla rządu RP, że czas zbadać, komu ta instytucja służy. Podważanie słuszności wyroku sądowego, zresztą śmiesznie łagodnego, jest zjawiskiem smutnym, gdyż przypomina najgorsze czasy, które, jak się wydawało, winniśmy mieć za sobą wraz z upadkiem niemieckiego i sowieckiego totalitaryzmu. Okazuje się jednak, że z tamtych metod nie zrezygnowano i pewne środowiska nadal się nimi posługują. Na stanowisko społeczeństw USA i Kanady lepiej się nie powoływać. Po obejrzeniu filmu Shoah w Stanach usłyszałem rozmowę za moimi plecami: „Czy zauważyłeś, że esesmanni mówili po polsku? Cóż w tym dziwnego, przecież to działo się w Polsce”. Taka mentalność dopuszcza każdą kalumnię rzuconą na wszystko co polskie, ale rząd i sądy polskie mają obowiązek ścigać tych, którzy się tego dopuszczają. Jeszcze jedno zadziwia w wypowiedzi p. Dreifuss. Pisze ona m.in. „werdyktu polskiego wymiaru sprawiedliwości, jaki dotknął dwóch o światowej renomie polskich historyków Holokaustu”. Światową sławę to oni mają, ale taką sławą lepiej się nie szczycić. Natomiast skąd się bierze predykat polskiego historyka w zastosowaniu do Jana Grabowskiego? Co do pani Engelking, zależy to od jej opcji, ale historykiem to ona, jak się wydaje, nie jest. Prawdziwa bomba wybuchła wszakże dopiero niedawno, kiedy w „The New Yorker” 26 III ukazał się artykuł niejakiej Mashy Gessen pt. The Historians Under Attack for Exploring Poland’s Role in the Holocaust (Historycy atakowani za badanie roli Polski w Holocauście). A podtytuł brzmi: „By oczyścić naród morderców 3 milionów Żydów, rząd polski idzie tak daleko,

że oskarża uczonych o zniesławienie”. Nazwanie narodu, który stracił 6 mln swych obywateli, w tym 3 mln Żydów, i który walczył na wszystkich frontach wojny, narodem morderców, to już nie kwestia przeprosin, ale przestępstwa kryminalnego. Żydzi potrafią skutecznie doprowadzać do ukarania negujących Holokaust; Polska nierzadko subwencjonuje tych, którzy stoją po stronie Mashy Gessen. Masha Gessen jest dostatecznie znana i cieszy się sławą trudną do pozazdroszczenia, ale ze względu na jej twórczość wywołującą taki zamęt w komentarzach, warto co nieco o niej przypomnieć. A więc jest amerykańsko-rosyjską dziennikarką pochodzenia żydowskiego, autorką książek o tematyce społeczno-politycznej oraz znaną aktywistką LGBT, byłą redaktor naczelną rosyjskiego miesięcznika „Wokrug Swieta”, a od 2017 pracuje w „The New Yorker”. Mieszka w Nowym Jorku wraz z poślubioną w USA rosyjską działaczką LGBT. „Gazeta Wyborcza” charakteryzuje ją w sposób wręcz pieszczotliwy: „Jest drobna, czarnowłosa, nosi kolczyki i pierścionki, a jednocześnie marynarki i koszule. Tnie włosy po męsku, goli skronie, zostawiając sobie siwiejącą czuprynę. Z żoną Darią Oreszkiną, z którą wcześniej mieszkała w Moskwie, a od siedmiu lat żyje w Nowym Jorku, wychowuje troje potomstwa. Starszego syna adoptowała, reszta rodzeństwa to biologiczne dzieci obu pań. Pierwszą żoną Mashy była Swietłana Generałowa, która podobnie jak Gessen działała w Moskwie na rzecz praw osób LGBT”.

N

ie tylko rząd polski złożył w tej sprawie protest, ale wiele znaczących instytucji i osobistości, w tym Komitet Żydów Amerykańskich na Europę Środkową (AJC Central Europe). W jego oświadczeniu czytamy: „Skrytykowaliśmy polski rząd za lukrowanie prawdy o postawach Polaków wobec Żydów w czasie II wojny światowej. Ale twierdzenie, że Polska, rozumiana jako wspólnota etnicznych Polaków i państwo polskie, są winne śmierci 3 milionów Żydów, jest wypaczeniem Holokaustu”. „Tysiące Polaków szantażowało, denuncjowało, a nawet mordowało Żydów własnymi rękami. Tysiące Polaków pomagało Żydom, ryzykując życie swoich rodzin. Czy my zaryzykujemy nasze? Nie, Polska okupowana przez Niemców nie była zarządzana przez państwo polskie. Obarczanie Polski zbiorową winą za Holocaust jest błędem”. Zdecydowaną krytykę tego manipulatorskiego artykułu wyrazili m.in. dyrektor muzeum Auschwitz-Birkenau czy Komitet Żydów Amerykańskich. „Wskazali oni, że tekst jest formą wypaczania historii Holocaustu”. Niby drobiazg, a jak zręcznie przemycony. Gdyż wypaczono nie historię Holokaustu, ale dobre imię Polaków.

Nie wiadomo, jak zareagowały instytucje, które wymieniła pani Drei­ fuss. Co powiedzą pracownicy PAN? Powiedzieć, że: „obarczanie Polski zbiorową winą za Holocaust jest błędem” to zdecydowanie za mało. Nawet uznanie tego za „wypaczenie historii Holocaustu”, jak zauważono, nie załatwia sprawy. To, co napisała Masha Gessen, równa się przestępstwu podobnemu jak negowanie Holokaustu. Tylko rzecz w tym, że presja lobby żydowskiego dyskontującego Zagładę dla sobie znanych celów jest tak wrzaskliwa i przez to skuteczna, że zamyka usta każdemu, kto chce powiedzieć prawdę. Ufni w taką protekcję, niektórzy wprost przyznają się do jednomyślności z Mashą Gessen. Jan Grabowski napisał na Twitterze: „W zeszłym miesiącu, na zaproszenie YIVO, odbyłem długą dyskusję z Mashą Gessen na temat polskich problemów z historią Holokaustu. Byłem wtedy zachwycony, że ponad 700 osób poświęciło czas, by słuchać naszej wymiany zdań”. I dalej: „Jestem zachwycony, kiedy widzę, że Masha Gessen napisała przejmujący artykuł dla New Yorkera na ten sam temat. To ważny i aktualny artykuł, który rzuca światło na zniekształcenia Holokaustu, na agresywną politykę »pamięci« państwa polskiego oraz o trudnej sytuacji badaczy, którzy ośmielają się zaprzeczać oficjalnej, sponsorowanej przez państwo narracji”. Inny polski uczony – tym razem przymiotnika „polski” nie można zakwestionować, choć warto by – Paweł Śpiewak – usprawiedliwia prymitywny i kłamliwy paszkwil Gessen: „Dziennikarka miała na myśli tylko to, że polskie władze próbują troszeczkę »ucukrować« relacje polsko-żydowskie.

zytanie artykułu Mashy Gesser pozostawiam miłośnikom science fiction. Zresztą powtarza ona brednie wielokrotnie kolportowane, zatem nawet to, co pisze, nie jest w pełni jej własnością. Motto do jej tekstu brzmi w tłumaczeniu: „Połowa Żydów europejskich zamordowanych w Holokauście zabitych zostało na terenie przed wojną będącym Polską. Poganie [tak niestety tłumaczy się słowo Gentiles; przyp. Z.Z.], którzy ryzykowali życie, niosąc pomoc Żydom, stanowili wyjątek”. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o tym, czym była wojna i okupacja, wie dobrze, jak nieodpowiedzialne i głupie jest to stwierdzenie. Tyle, że nobilitowane przez „The New Yorker”, pretenduje do miana poważnej historii. Sapienti sat. Na tym można by zakończyć komentowanie tego zawstydzającego wywodu, ale warto na pewne sprawy, zadawałoby się oczywiste, zwrócić uwagę. Zagłada Żydów była tragedią, która dotknęła nie jeden naród, ale w ogóle człowieczeństwo. Nie trzeba żadnych mistyfikacji i kłamstw, by potęgować jej znaczenie, a już w żadnym przypadku nie wolno z tego robić interesu. Nie można zrozumieć mechanizmu, na jakim opierał się Holokaust, jeśli nie zrozumie się sytuacji Żydów przed wybuchem wojny. Większość z nich żyła w gettach, nie znając dostatecznie języka i obyczaju polskiego. Wystarczy sięgnąć po dokumenty pochodzenia żydowskiego, jak choćby diariusze z gett, by się przekonać, że nic w tamtym czasie nie było czarno-białe. Ale np. książka Ringelbluma [Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej; przyp. red.] jest dla lansowanej wersji dziejów Holokaustu wysoce niewygodna. Polacy mający na sumieniu przestępstwa wobec Żydów w czasie okupacji, a także Żydzi, którzy w podobny sposób zawinili wobec swego narodu, wysługując się Niemcom w nadziei ocalenia siebie, znaleźli się w sytuacji wymykającej się jakimkolwiek normom, tym bardziej osądom. Wreszcie, mając przed oczyma ewidentnie spaczony obraz rzeczywistości, o której piszący mieli do dyspozycji albo niezbyt dokładnie przebadane źródła, albo ulegli chęci osiągnięcia efektów przy pomocy pewnych retuszów i manipulacji, żeby nie powiedzieć kłamstw, potraktujmy to jako przestrogę także dla wszystkich innych gotowych do pitraszenia pseudohistorii na czyjś użytek. W odniesieniu do mnożących się ataków pewnych środowisk żydowskich na Polskę, której relacje z Izraelem są zresztą jak najlepsze, Polska z wielkim umiarem zajmuje stanowisko, przeważnie ograniczając się do odpierania krzywdzących, a często wręcz nieprawdziwych zarzutów. Nienawiść zawsze wraca rykoszetem. K

Getto Wojciech Starzyński Machabeusze z grobu wstają przypominając światu o tym co tu na ziemi kiedyś brat zrobił swemu bratu Nalewki Próżna Złota Miła obrazy się mieszają i choć w Warszawie nie ma Żydów kamienie pamiętają ich krew wsiąknęła w grudy ziemi kości na proch spalone z otchłani woła głos rozpaczy pod Twoją weź obronę żałobna pieśń do Boga niesie dusze tych co wybrali śmierć wśród płomieni i milczenia i wolni pozostali 19 IV 2018 r.


MA J 2O21 · KURIER WNET

7

KOŚCIÓŁ

C

hoćby z tego względu warto do niej dziś sięgać. Można w niej przeczytać wiele ciekawych rzeczy w odniesieniu do marksizmu, komunizmu, walki klas i kapitalizmu, także i całej studni błędów stojących za systemem, który rościł sobie pretensje do wyleczenia pacjenta poprzez zabicie go. Można uważać, i to jest także mój pogląd, że encyklika ta do dziś dnia nie straciła aktualności i może być kluczem do wielu problemów dzisiejszych, co też oznacza, że problemy te nie tak wiele odbiegły od ówczesnych. Niemniej jednak warto sięgać po nowsze spojrzenia nauki społecznej Kościoła, jeżeli takie są, a są. W roku ubiegłym pojawiła się encyklika Fratelii tutti Papieża Franciszka. Będę jej tu bronił, również dlatego, że jest atakowana nie zawsze racjonalnie i mądrze, a jej obrońcy z kolei robią to często z przyzwyczajenia, a nie dlatego, że uważają ją za ciekawy, nowy klucz do współczesności.

Wylęgarnia dziwów Zwrot powyższy przypadkiem nawiązuje do tytułu jednego z tomów Nowej baśni Teodora Parnickiego. To monumentalne dzieło traktuje ni to o historii, ni o fantastyce, trochę o psychice. Czytając je, można sobie zadać pytanie: czy to mogłoby się wydarzyć i co by z tego wynikło. Trochę podobnie jest z papieskimi encyklikami i zasadnicze jest owo „trochę”. Z jednej strony encykliki wychodzą z punktu, który określić można mianem rzeczywistości, z drugiej – zmierzają swą treścią do stanu pożądanego, po drodze dostrzegając kłody i przeszkody. Zasady katolickiej nauki społecznej opierają się na potrójnym pojęciu: „widzieć – ocenić – działać”. Z pisarzami powinno być podobnie, przy czym dla nich samo pisanie jest działaniem. W encyklikach chodzi o coś więcej, a nawet o zasadniczo więcej: o nadawanie kształtu światu, ponieważ inspiracją dla nich jest, a w każdym razie ma być, Ewangelia. Można powiedzieć, że chodzi tu o chrześcijański kształt świata. Światu, nastawionemu całkowicie przeciwnie względem chrześcijaństwa, spojrzenie papieży często wydaje się dziwne czy idealistyczne, pozbawione osadzenia w realiach. Są więc dla liberałów i komunistów encykliki istnymi wylęgarniami dziwów; dla innych bywają ciekawostką literacką, wreszcie, niestety, dla części nawet życzliwych komentatorów są one zjawiskami historycznymi, z rodzaju tych, o których kiedyś trzeba będzie wykładać na uniwersytetach, że takie rzeczy były, i to tyle. Historycy myśli politycznej czy społecznej zaś mają o czym pisać i co analizować; ja też jestem ofiarą takiego podejścia. Trudno mi bowiem wyzwolić się z prób osadzenia np. Rerum novarum tylko w realiach historycznych i zamknięcia szkatułki. Z kolei dokument nowoczesny, jakim ma być Fratelli tutti, jest przez publicystów poddawany ocenie li tylko politycznej, pod kątem tego, czy papież jest liberałem, czy lewakiem, czy też może jeszcze kimś innym. Niewielu tylko obserwatorów, ośmielam się zauważyć, analizuje jego wypowiedzi pod kątem ich sensu. W tym kontekście to współczesny świat jest raczej wspomnianą przeze mnie wylęgarnią dziwów, a nie wszyscy po kolei, od Leona XIII, papieże piszący społeczne encykliki.

Przejdźmy do konkretów Każde czasy są inne i inne muszą być w nich rozwiązania społeczne. Kiedyś Europa była feudalna, potem industrialna, dziś jest nie wiadomo jaka. Cały świat zdaje się być globalizującym się miszmaszem podejść do społeczeństwa i człowieka. Pewnym stałym punktem odniesienia elit rządzących jest instrumentalizacja człowieka pod kątem jego przydatności dla systemu. Zaczęło się to dawno, na pewno widział to autor Rzeczy nowych, bo tak brzmiałby polski tytuł Leonowej encykliki, choć nie był w tym do końca oryginalny. Już inni w Kościele zajmowali się tą tematyką wcześniej, wszakże nie byli papieżami; piszę o tym tylko dla porządku. Czas jednak pędzi i na wszystko trzeba patrzeć od nowa, także na owe postępy postępu, które człowieka, jako tako osadzonego w wartościach, muszą też niepokoić. Fratelii tutti to oczywiście zgodnie z tytułem wezwanie do braterstwa opartego na

średniowiecznych odwołaniach do św. Franciszka. Może trochę dziwnie sformułowane, ale nie stawiam sobie celu prostowania papieskich intuicji w tym akurat względzie, tak jak zostawiam na boku nieco zastanawiający fakt, że papież zdaje się w sobie widzieć główne źródło dla swoich przemyśleń, co z encykliki czyni bardziej esej o współczesności niż oficjalny dokument. Skoro jednak w każdych czasach rzeczy nowe muszą być „od nowa nowe”, takie podejście staje się po prostu ciekawostką metodologiczną, za którą inni podążą albo i nie; czas pokaże.

widziane, wszakże pod warunkiem, że będą wpisywały się w podany odgórnie schemat. W tym świecie można być kim się tylko chce, byle nie sobą. Kiedy Leon XIII konstruował swoją diagnozę świata, robotnikom wszystkiego brakowało. Praca miała im służyć do zdobycia rzeczy elementarnych, przede wszystkim żywności; pozostała część tego, co dziś uważamy za dobra pierwszej potrzeby, była daleko poza ich zasięgiem. Ciężka praca, słabo opłacana, prowadziła do upodlenia człowieka, co siłą rzeczy pchało go do pragnienia zmian rewolucyjnych. Prosty chłop

żadnego problemu, dokona jedynie na nas uzurpacyjnego przejęcia wrażliwości i tożsamości.

Wrażliwość Ważne miejsce w narracji Papieża Franciszka zajmuje opowieść o miłosiernym Samarytaninie, zaczerpnięta z kart Łukaszowej Ewangelii. Ma ona bardzo ważne konteksty, których nie wolno nam zamknąć w ckliwej narracji o pomocy uchodźcom i jej podobnych; rzecz tu przedstawiona jest znacznie poważniej. Papież zwraca uwagę między innymi na

osoby występujące w opowieści o porzuconym na drodze nieszczęśniku, oprócz rzeczonego Samarytanina, żyły swoimi i tylko swoimi sprawami. Pewnie pandemia jest tylko dodatkową okolicznością, bez niej ten proces i tak postępował, ale na pewno ośrodki chcące osłabienia więzi społecznych na rzecz globalnej konsumpcji na niej korzystają – zresztą zgodnie z cyniczną zasadą, że tam, gdzie ktoś traci, ktoś inny zyskuje, nawet jeśli jest to zysk krótkotrwały, będący de facto szkodą dla większości.

Ponad 130 lat temu Leon XIII wydał encyklikę Rerum novarum. Do dziś uważana ona jest za przełom w myśleniu Kościoła o wyzwaniach współczesności. W swoich czasach budziła skrajne emocje, ponoć w niektórych kręgach bardziej tradycyjnie nastawionych katolików modlono się o nawrócenie… Ojca Świętego.

Polityka Klasycznie rozumie się politykę jako roztropną troskę o dobro wspólne. W dzisiejszych i nawet w przeddzisiejszych czasach definicja ta występuje, co prawda, w podręcznikach i od czasu do czasu ktoś ją przypomina, niemniej rzeczywistość jest zupełnie inna. Polityka to w praktyce sztuka zdobycia i utrzymania władzy najdłużej jak się da i do tego za pomocą wszelkich posiadanych środków. Używają więc politycy kłamstwa, manipulacji, oszczerstwa i nieuczciwości, posługują się narzędziami, w tym mediami, jakie tylko mają w swym zasięgu. Pod pojęciem mediów rozumiem zarówno klasyczne ośrodki informacji, jak i te nowoczesne, najczęściej internetowe, posługujące się trollami, hejterami i całym arsenałem nowego gatunku ludzi, którzy nazywają się często influencerami; ma to wszystko wyglądać nowocześnie. Tyle, że troską papieży nie jest nowoczesność, a prawda, która pada ofiarą ciemnego oblicza nowoczesności. Ale polityka sama jest narzędziem – jeszcze bardziej od niej bezdusznego – globalnego kapitału, który kreuje elity społeczne i polityczne służące jego interesom. Tych spraw papieże byli świadomi od dawna, widział to Leon XIII, widział Jan Paweł II, kiedy mówił o oderwanej od wartości demokracji, widzi to także Papież Franciszek. Według niego odpowiedzią na globalizm ma być dialog oparty na wartościach,

Rzeczy nowe Pewnym konkretem na kartach dokumentu Franciszka jest kryzys tożsamości, wyraźnie dostrzegany przez współczesną konserwatywną, w tym i religijną publicystykę. Na pewno dostrzeganie i opisywanie takiego zjawiska nie jest na rękę zwolennikom biegu świata w jedną stronę bez oglądania się za siebie – tym wszystkim, którzy nie widzą konieczności osadzania się człowieka w lokalnych strukturach, wśród ludzi bliskich sobie, trwania przy odziedziczonej po przodkach kulturze. Walka o kulturę jest dla papieża jedną z linii frontu, tak jak dla lewicy i dla liberałów – to jednak koniec wspólnego mianownika, którym jest temat. Cel jest zupełnie inny. Tu powstaje ciekawostka. Wszystkie globalizacyjne ideologie współczesności chcą z ludzi uczynić braci – tak przynajmniej deklarują. Do tego dążyli komuniści, dziś w tym kierunku zmierzają media pozostające na usługach wielkiego – globalnego, a jakże – kapitału. To braterstwo ma być osiągnięte na skróty, poprzez wyparcie się siebie samego, nie tylko tożsamości plemiennej czy narodowej, ale i płciowej. Przy okazji rewolucja, którą owe środowiska wzbudzają, pożera własne dzieci, kiedy różne ośrodki wykorzeniania kłócą się ze sobą na temat tego, jak do tego celu zmierzać i oskarżają się nawzajem o kroczenie błędną ścieżką. Nie widzą, że są tylko marionetkami w przedstawieniu reżyserowanym przez kogo innego.

Konsumpcja i jej poziomy Celem wielkiego kapitału jest utworzenie człowieka, którego jedyną czynnością społeczną będzie konsumpcja. Do niej sprowadzone są wszystkie działania. Zresztą sam sposób opisywania świata jest skonstruowany pod to pojęcie. Produkcja przemysłowa służy konsumpcji, co nawet jest zrozumiałe, ale oprócz tego przecież konsumujemy również kulturę – i tu docieramy do sedna. Kultura masowa musi opierać się na masowej konsumpcji, a regionalizmy i narody bywają w tym przeszkodą. Dla globalistów liczy się multikultura. Skoro odbiorniki telewizyjne i pozostałe „ustrojstwa” – że użyję tego sympatycznego rusycyzmu do określenia urządzenia, za pomocą którego można „konsumować” kulturę – mogą być produkowane przez kilka zaledwie globalnych koncernów, to czemu sam przedmiot konsumpcji nie może być ujednolicony? Henry Ford miał powiedzieć, że klient może sobie wybrać dowolny kolor samochodu produkcji jego koncernu pod warunkiem, że będzie to kolor… czarny. Coś na rzeczy jest, mało tego, zdaje się, że zasada ta została wprowadzona w życie w sposób dla wielu niezauważalny a pełny. Większość z nas jest zainteresowana produktami, którymi interesują się też inni. Indywidualizm czy nawet dziwactwa poszczególnych jednostek mogą oczywiście mieć miejsce i są nawet mile

Papieże musieli szukać rozwiązań dla rzeczywistości, robili to najlepiej jak umieli, nie zawsze bywali rozumiani, ale chyba tak jest im pisane.

w nowych czasach

Papież zdaje się w sobie widzieć główne źródło dla swoich przemyśleń, co z encykliki czyni bardziej esej Piotr Sutowicz o współczesności niż oficjalny dokument. Egoizm

czy robotnik tamtych czasów chciał się przedzierzgnąć w nic nierobiącego – w jego mniemaniu – burżuja. Oczywiście niewiele wiedział on o tym, że świat był bardziej skomplikowany. Istniały środowiska polityczne niekoniecznie dekonstruktywistyczne, które chciały zmian. To im zawdzięczamy udogodnienia socjalne, które zaczęto wprowadzać w życie gdzieś w wieku XIX, by potem stopniowo je poszerzać. Śmiem myśleć, że jest w tym trochę zasługi Papieża Leona zachęcającego katolików do organizowania się i wpływania na rzeczywistość. Przeciwne takiemu stanowisku były wówczas trzy siły, a może i więcej, ale trzy mnie interesują: komuniści, którzy mieli swoje cele, przede wszystkim rozwalenie świata, liberałowie, którzy wolność finansową widzieli wyżej niż godność człowieka i konserwatyści (raczej skrajni), którzy patrzyli na relacje społeczne w sposób bardzo patrymonialny. Zachód jakoś się przed rewolucją uchronił, co nie znaczy, że nie doznał przy okazji kilku katastrof XX wieku, które go znacznie osłabiły, a co najmniej dwom z trzech zaprezentowanych poglądów na życie społeczne dały nowe spojrzenia. W powszechnej konsumpcji, nieosiągalnej w czasach Leona XIII, środowiska te dostrzegły szansę. Oto się „diabeł w ornat ubrał i na mszę dzwoni”. Z rzeczy dobrej uczyniono bożka i to jest jedna z nowości czasów nowych opisanych we Fratelii tutti. Papież wyraźnie ostrzega, by głosicielom tego stworzonka aspirującego do wielkości nie dać się zwieść i mu nie wierzyć. Wiara w nie nie rozwiąże bowiem

i skierowane do szukania rzekomo lepszego życia w miastach. W wizji Leona XIII to Kościół miał służyć do ich zgromadzenia i zorganizowania, by mogli świadomie uczestniczyć w życiu zbiorowym. W obu wypadkach wezwanie brzmi jednakowo. Zresztą ten aspekt zajmuje ważne miejsce we wszystkich dokumentach społecznych papieży. Można zaryzykować tezę, że jest to stała linia frontu zmagań ze światem i jego dążeniami. Bo świat, że się tak wyrażę, nie bierze jeńców: ranny porzucony na drodze z Jerycha do Jerozolimy powinien na niej zostać i umrzeć, świat zaś ma zmierzać w kierunku wyznaczonym przez jego architektów.

porzucenie człowieka w świecie i na to, że nasze życie musi być ukierunkowane społecznie. Jest to swoisty manifest przeciwstawienia się konsumpcyjnemu stylowi życia. Społeczeństwo wymaga od wszystkich bycia we wspólnocie, nakierowania na nią i jej potrzeby, w tym także na kulturę. Chrześcijaństwo to nie tylko pomoc drugiemu, kiedy jest głodny i opuszczony materialnie, chociaż i tego zaniedbać nie wolno. Chrześcijaństwo to także katolicka nauka społeczna, to wyraz naszej szerokiej odpowiedzialności podejmowanej kosztem życia osobistego, wyjścia z ciasnych ram osobistej konsumpcji. Opowieść o Samarytaninie czy – z drugiej strony – o porzuconym przy drodze szybko przeradza się w narrację o zakorzenieniu człowieka i budowaniu wrażliwości na siebie nawzajem. Idąc dalej, od tego zaczyna się tworzenie dobra wspólnego. Znowu trzeba się pokusić o pytanie, czy w tej kwestii światowe trendy są aż tak silne, jak się wydaje papieżowi. Otóż niestety tak. W dobie pandemii relacje międzyludzkie jeszcze bardziej osłabły. Narracja medialna o tym, że trzeba koniecznie ograniczyć wzajemne kontakty, doprowadziła do wzrostu znieczulicy, zabiła wrażliwość nawet na sąsiedztwo. Duża liczba śmierci, o jakich słyszymy i których doświadczamy w najbliższym otoczeniu, uodporniła nas na wiele. Coraz więcej ludzi umiera w samotności, pozbawionych bliskości rodziny i przyjaciół, a i sakramentów świętych, tak ważnych dla katolików. Jednym słowem, świat relacji społecznych niebezpiecznie odchodzi w niebyt. Wszystkie

O tym traktują obie encykliki, ta z XIX wieku i ta dzisiejsza. Zysk wynikający ze skrajnego egoizmu powoduje, iż jego twórcy nie oglądają się na konsekwencje. Kiedyś miał on pochodzić z niepohamowanej eksploatacji siły żywej robotnika najemnego i dóbr przyrody. Wiek XIX z mitami przemysłu ciężkiego, dymiącymi kominami, globalnym handlem dobrami, w tym niegodziwymi, jak np. opium w Chinach czy świecidełkami w Afryce, używanymi do bezwzględnej eksploatacji uczynionych niewolnikami mieszkańców obszaru nazwanego obłudnie Wolnym Państwem Kongo, ciągnął się nadzwyczaj długo. Dziś wydaje się, że zwyciężyło humanistyczne podejście do człowieka. Jest to wszakże jedynie pozór. Inne są obszary konsumpcji, do których potrzebny jest konsument. Obecny papież zwraca jednak bardzo dużą uwagę na totalną nierówność w podziale dóbr, dokładnie tak samo, jak jego dawniejszy poprzednik. Inne to były dobra, zgoda, ale i dziś z dobrodziejstw postępu technicznego nie mogą korzystać wszyscy w jednakowym wymiarze. Ilu chorych, nawet w naszym świecie Zachodu, nie może być leczonych, bo leki na ich choroby, mimo że istnieją, są dla nich za drogie? Jednocześnie nieliczna grupa ludzi posiada zasoby finansowe w takich rozmiarach, że nieskończenie przewyższają one potrzeby ich i ich najbliższych. Środków tych ochoczo natomiast używa się do szerzenia degeneracji i permisywizmu, czyli do odcinania całych społeczności od ich korzeni. Problem znany, ale papież uważa go za bardzo niebezpieczny. Zresztą tego wykorzenienia doświadczyły już pierwsze pokolenia robotników wielkomiejskich, wyrwane ze swych środowisk wiejskich

Dedykuję sceptykom

który będzie służył wypracowaniu prawdziwego pokoju społecznego. Temu zagadnieniu poświęcona jest spora część encykliki. Drogi dochodzenia do celu i papieskie propozycje na pierwszy rzut oka wydają się dość naiwne. Pokładanie nadziei w ładzie globalnym niektórych niepokoi. Nie dziwię się, że część czytelników boi się, czy pod tym hasłem nie kryje się jakiś masoński rząd światowy; tak bywa, kiedy jedna strona konfliktu ukradnie jakieś pojęcie drugiej stronie i używając go nieustannie, dokona zmiany jego treści. Jeżeli się czyta dokumenty papieskie w całości, a nie we fragmentach, to wiadomo, o co chodzi. Pamiętajmy, że encyklika nie jest pisana szczególnie do Polaków, Europejczyków czy konkretnie do ludzi jakiegoś narodu, statusu społecznego czy płci. Ma charakter globalny, ale narody dowartościowuje. Żeby wziąć w obronę ludzi, którzy patrzą z nieufnością na niektóre passusy encykliki, zgodzę się, że niepokoić może styl publicystyczny oraz latynosko-włoski temperament Franciszka. Z drugiej jednak strony Polakom podobało się, gdy „nasz papież” za punkt wyjścia w różnych wypowiedziach przyjmował swoje polskie doświadczenia i się tego nie wstydził. Musimy tu wykazać trochę pokory i spróbować pozbyć się uprzedzeń. Czytając encyklikę Papieża Franciszka i przypominając sobie tę Leonową, traktującą o rzeczach nowych w dawniejszych nieco czasach, trzeba stwierdzić jedno: papieże musieli szukać rozwiązań dla rzeczywistości, robili to najlepiej jak umieli, nie zawsze bywali rozumiani, ale chyba tak jest im pisane. Do czasu, w którym nikt nie będzie się interesował głosem Kościoła, ich sprzeciw wobec świata będzie dla świata niepokojący. K


KURIER WNET · MA J 2O21

8

R E K L A M A

KULISY HISTORII


MA J 2O21 · KURIER WNET

S P O Ł E C Z E Ń S T W O O BY WAT E L S K I E

W

spółcześnie kluby wzajemnej wymiany działają w Ameryce Południowej, Kanadzie, Europie Zachodniej. W Polsce nie są znane tylko dlatego, że od dwóch dekad nasza ekonomia jest wspierana dotacjami UE i cały czas się rozwija. W Hiszpanii, we Włoszech czy Francji, gdzie bezrobocie wśród absolwentów jest istotnym problemem, systemy wzajemnego wsparcia są szerzej znane. Wzajemną wymianę warto jednak prowadzić nie tylko ze względów ekonomicznych. To również sposób na większą integrację społeczną, na przykład lokalną – wśród mieszkańców osiedla, dzielnicy czy miasteczka. To szansa na to, żeby się lepiej poznać z szeroko rozumianymi sąsiadami i nauczyć funkcjonowania z mniejszym użyciem gotówki, a więc również zaoszczędzić ją na rzeczy, których nie da się kupić w ramach lokalnej wymiany. Wymiana to też ekologia. Zamiast wyrzucać niepotrzebne rzeczy, możemy dać im drugie życie – spróbować je wymienić, czyli sprzedać komuś z klubu za punkty, za które potem od kogoś innego kupimy coś nam potrzebnego. Oczywiście zbędne rzeczy można też oddać na „fejsbuku” (prawie przy każdej miejscowości jest grupa pod tytułem „jedzie śmieciarka”). Wzajemniak jest rozwiązaniem pośrednim między szlachetnym oddaniem czegoś za darmo a próbą sprzedania za złotówki na jakimś portalu ogłoszeniowym, co zwykle kończy się sprzedażą za ułamek prawdziwej wartości. Na Wzajemniaku mamy szansę sprzedać coś za realną cenę, choć z użyciem „waluty” o węższym zasięgu, takiej znanej tylko znajomym i sąsiadom. Wzajemniak to również, a może przede wszystkim, wymiana usług – na przykład wymiana lekcji języków obcych, wszelkiego rodzaju korepetycji, usług remontowych, a nawet wzajemnego podwożenia się sąsiadów do pracy (to temat naszego nowego startupu, na jesień tego roku). Dzięki temu może nie trzeba już będzie kupować korepetycji z matematyki za gotówkę? Może wystarczy udzielić komuś chętnemu lekcji z francuskiego, a potem za te punkty kupić od kogoś innego korki z matematyki dla naszego dziecka? Ekonomiści nazywają takie działanie „wielobarterem”, chociaż jest to w rzeczywistości zwykły zakup i sprzedaż z użyciem substytutu pieniądza, którego pewną, niewielką pulę dostajemy z góry na start, trochę jak w grze Monopoly (no może bardziej pożyczamy niż dostajemy; nie jest to dosłowna darowizna). I to jest istota pomysłu – w normalnym świecie brak gotówki uniemożliwia wymianę i w ogóle funkcjonowanie, a w świecie Wzajemniaka, jeśli tylko mamy cokolwiek na wymianę, nawet własny wolny czas, gotówka przestaje być problemem, przestaje być ograniczeniem.

Wzajemniak to społeczność, klub wzajemnej wymiany dóbr i usług rozliczanych punktami, czyli czymś w rodzaju lokalnej waluty. Historia lokalnych walut jest bardzo długa. Są dobrym rozwiązaniem na czasy kryzysów i braku dostępu do normalnej gotówki. Świetnie też integrują lokalne społeczności. Najciekawsze przykłady pochodzą sprzed 100 lat, z czasów wielkiego kryzysu, gdy funkcjonowały w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, USA.

REGULAMIN

czyli alternatywna ekonomia Jak sprawnie wymieniać się dobrami i usługami, gdy nie mamy gotówki Piotr Krupa-Lubański Wzajemniak został wymyślony na czasy kryzysu i bezrobocia, czyli zjawisk nieznanych w Polsce od dekad. Może być jednak swego rodzaju zabezpieczeniem na przyszłość – nigdy nie wiadomo, jakie zamieszanie przyniosą jeszcze epidemie, jeśli potrwają dłużej. Ciekawostką jest to, że światy wzajemniakowych społeczności, dzięki punktowej walucie oraz operowaniu na podstawowych dobrach i usługach wymienianych między znajomymi czy sąsiadami, mogą być odporne na zawirowania i kryzysy rynkowe na poziomie kraju. To może być kiedyś jego poważną zaletą. Wzajemniak odtwarza warunki i relacje z małych społeczności plemiennych, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tutaj wszystko jest oparte na zaufaniu. Jedną z zasad Wzajemniaka jest to, że saldo naszego konta punktowego jest widoczne dla innych użytkowników – naszych znajomych. Dzięki temu unikamy „pasażerów na gapę”, a każdy ma motywację do utrzymywania „społecznej postawy”. Jeśli nasze saldo będzie przez długi czas ujemne i nic z tym nie zrobimy (nic nie sprzedamy ani nie wykonamy żadnej usługi), to znajomi będą widzieć jak na dłoni, że trochę „pasożytujemy”. Trochę jak w rodzinie lub małej wiosce: wszyscy z grubsza wiedzą wszystko o wszystkich, co będzie nas motywować do pilnowania się, aby mniej więcej tyle samo dawać z siebie społeczności, co od niej brać, czyli pilnować, aby nasze saldo nie było zbyt długo i głęboko na minusie. To takie zdrowe, fundamentalne zasady ekonomii społecznej. Wzajemniak składa się z trzech

niezależnych części: uproszczonego „fejsbuka”, gdzie utrzymujemy swój profil, posty i linkujemy się ze znajomymi, serwisu ogłoszeniowego, w którym zamieszczamy oferowane przedmioty i usługi, wyceniane w punktach, złotówkach lub obu tych walutach naraz. Trzecia część to system rejestrowania w punktach transakcji dokonywanych między użytkownikami. To kluczowa część systemu – dzięki saldom punktowym wiemy, jak wyglądają nasze relacje ekonomiczne z innymi członkami „plemienia” Wzajemniaka. Salda naszych kont oraz ilości przeprowadzonych transakcji są widoczne dla wszystkich znajomych (bez szczegółów na temat tego, co i za ile kupiliśmy/sprzedaliśmy). Dzięki temu wszyscy wiedzą, na ile jesteśmy aktywni w społeczności. Do Wzajemniaka warto jest wchodzić tylko razem, namawiając od razu grupę swoich znajomych czy lokalną społeczność. Tylko wtedy wymiana będzie szła sprawnie. Jeśli chciał(a)byś zostać moderatorem takiej lokalnej, wzajemniakowej grupy, skontaktuj się z nami. Wzajemniak został założony przez kilkuosobowy zespół Fundacji Demokracji Bezpośredniej (KRS 400498, nasz adres to: www.demok.pl/fundacja, budujemy, między innymi, systemy internetowe do demokracji lokalnej, na przykład: www.Podkowa.Demok. pl – podobny możemy uruchomić też w Twojej miejscowości, skontaktuj się z nami). Był też wielokrotnie konsultowany z ekonomistami z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polskiej Akademii Nauk. Zapraszamy do udziału w zabawie,

Święta Wielkanocne 2021 poprzedził okres zastraszania społeczeństw całego cywilizowanego świata bombą biologiczną covid-19. W rzeczywistości jest prowadzona regularna wojna psychologiczna, zmierzająca do wyprania mózgów społeczeństw niepodległych państw z podstawowych wartości, takich jak życie w rodzinach wielopokoleniowych, wiara, solidarność, miłość bliźniego, męstwo, odwaga cywilna, wolność i nadzieja.

Uwolnijmy się od cywilizacji śmierci! Rajmund Pollak

N

a razie nie wiadomo, kto tę wojnę rozpoczął ani kto stoi na jej czele, ale wiadomo już, że koronawirusa nie dało się pokonać ani terrorem psychicznym, ani propagandą strachu, ani coraz bardziej wyszukanymi restrykcjami. Coraz więcej jest zakazów, nakazów, zaleceń i kar, a coraz mniej zdrowego rozsądku. W czasach Jezusa Chrystusa traktowano trędowatych w sposób analogiczny jak teraz traktuje się chorych na covid-19. Wtedy każdy chory na trąd miał obowiązek donośnego oznajmiania w miejscach publicznych: „nieczysty, nieczysty!”. A co mamy w XXI wieku od Waszyngtonu poprzez Madryt, Paryż, Brukselę, Berlin, Warszawę, Moskwę, Władywostok aż po Tokio? Każdy człowiek, czy zdrowy, czy chory, ma obowiązek noszenia kagańca na ustach zwanego eufemistycznie maseczką. Gdyby noszenie masek miało jakikolwiek pozytywny skutek, to pandemia już dawno

4. Dbaj o to, aby saldo Twojego konta nie pozostawało zbyt długo ujemne, ponieważ to świadczy o tym, że więcej bierzesz od społeczności, niż jej dajesz, a między jednym a drugim warto zachować zdrową równowagę. Saldo konta z punktami we Wzajemniaku nie świadczy o Twoim stanie posiadania, lecz o bilansie Twoich rozliczeń z całą społecznością jego użytkowników – warto o tym pamiętać.

powinna się skończyć, ale końca jakoś nie widać! Za czasów Jana Chrzciciela trędowatych izolowano od reszty społeczeństwa i nie pozwalano się do nich zbliżać nawet członkom najbliższych rodzin. A co mamy w XXI wieku? Chorych na koronawirusa izoluje się w specjalnie tworzonych oddziałach lub nawet osobnych szpitalach tzw. antycovidowych, gdzie nie wpuszcza się najbliższych nawet w okresie agonii pacjenta! Te oddziały i szpitale antycovidowe wymagają natychmiastowej kontroli specjalistów od przestrzegania podstawowych zasad ratownictwa medycznego, bo jeśli w jednym miejscu grupuje się ciężko chorych z pacjentami w początkowym stadium zakażenia, to rezultat może być tylko jeden, i to tragiczny. Poza tym pacjenci, którzy są zakażeni koronawirusem, a równocześnie cierpią na miażdżycę, cukrzycę, choroby nerek, tarczycy, wątroby lub układu krążenia, powinni

być przede wszystkim leczeni przez kardiologów, naczyniowców, endokrynologów, urologów i innych specjalistów, a dopiero równolegle przez wirusologów. Warto skontrolować, w ilu przypadkach zgonów w tych wszystkich gettach covidowych dokonuje się sekcji zwłok. Przeprowadza się sekcje zwłok, a przecież fakt, że pacjent umarł w szpitalu antycovidowym, wcale nie przesądza przyczyny zgonu! Podawanie informacji, ilu zmarło ludzi, którzy mieli schorzenia współistniejące, jest mydleniem oczu i manipulacją, bo jest prawdopodobne, że pacjenci, którzy mieli pozytywny wynik testu na covid-19, powinni najpierw trafić na kardiologię, pulmonologię lub neurologię, a nie od razu do szpitala antycovidowego, w którym nie ma odpowiedniego sprzętu specjalistycznego do leczenia układu krążenia, operacji na otwartej czaszce, chirurgii naczyń krwionośnych itd.

a poniżej lista dobrych rad – krótki przewodnik po korzystaniu z portalu www.Wzajemniak.pl. Dobre rady – jak używać Wzajemniaka: 1. Załóż konto i wypełnij starannie profil. Tu nie można być anonimowym – wszystkie zasady funkcjonowania Wzajemniaka odnoszą się do zasad funkcjonowania pierwotnych plemion ludzkich. Wprowadź oferty przedmiotów, które masz na sprzedaż (lub możesz pożyczać znajomym) oraz usług, które możesz wykonywać w ramach wymiany. 2. Ceny swoich usług i przedmiotów możesz ustalić w punktach lub złotówkach (lub jednym i drugim), przyjmując, że 1 punkt ma taką samą wartość, jak 1 złotówka. Możność wyceniania przedmiotów i usług jednocześnie w punktach i złotówkach przydaje się wtedy, gdy nie chcesz sprzedawać pewnych usług wyłącznie za punkty, bo potrzebujesz również złotówek. Dla przykładu: używany rower może być wyceniony na 200 zł plus 300 punktów, co oznacza, że jego wartość szacujesz na 500 zł. 3. Poszukaj w serwisie znajomych i zlinkuj się z nimi. Jeśli im ufasz, udziel im rekomendacji i poproś ich o to samo. To pozwoli administratorowi przyznać Ci pulę punktów „na start” w formie prawa do debetowania konta z punktami. Twój profil musi być jednak przedtem w miarę kompletnie wypełniony. Zaproś jak najwięcej swoich znajomych do Wzajemniaka – tylko wtedy, gdy będzie nas dużo i będzie można znaleźć w nim każdy rodzaj usług, stanie się przydatny dla wszystkich.

Warto, aby radio, telewizja i inne media podawały informacje, ile w tych swoistych gettach covidowych jest zgonów z powodu zakrzepicy, wylewów, zawałów serca, zapalenia płuc czy wyczerpania psychofizycznego i innych schorzeń. Ogłoszono, że panaceum na koronawirusa będą szczepionki. I co się okazało? Jak dotąd nikt nie wykazał, że szczepienia w jakikolwiek sposób ograniczyły ilość zachorowań, natomiast istnieją starannie ukrywane komplikacje poszczepienne, a nawet zgony w krótkim czasie po szczepieniu. W województwie opolskim zdrowa kobieta zmarła 3 dni po zaszczepieniu, a zdrowy mężczyzna tydzień po podaniu mu szczepionki. Media jakoś nie podają, ilu ludzi wylądowało w szpitalach po zaszczepieniu, a ilu rozstało się z życiem z powodu komplikacji poszczepiennych. Żeby nie było niedomówień: w 2020 roku przeszedłem osobiście covid, ale Pan Bóg był dla mnie łas­ kawy, bo chorowałem stosunkowo łagodnie, lekarz rodzinny zachował dyskrecję, natomiast ja wolałem chorować w domu, niż pozwolić się zamk­ nąć w izolowanym oddziale „antycovidowym”. Morale naszych lekarzy jest i tak dużo wyższe niż lekarzy we Włoszech, Holandii, Belgii, Francji czy Niemiec, bo tam prowadzono tzw. selekcje wiekowe. Dla pacjentów powyżej 65 roku życia częściej brakowało respiratorów aniżeli dla młodszych wiekiem. W tych krajach, gdzie istnieje legalna eutanazja, jak np. w Szwajcarii, Holandii czy Belgii, segregacja wiekowa na

1. Profil i dane osobowe Ponieważ portal służy do rozliczania wzajemnej wymiany pracą, usługami czy innymi dobrami, PROFIL musi zawierać prawdziwe dane i w miarę rozpoznawalne, chociażby dla znajomych, zdjęcie. Zdjęcie kota zamiast własnego też ujdzie, ale wtedy Moderator raczej nie przyzna nam prawa do debetu w punktach. Adres podajemy tylko orientacyjnie (kod pocztowy, miejscowość, ewentualnie ulica, ale bez numeru domu). Numer telefonu czy e-mail również jest potrzebny, ale system pokazuje go tylko tym użytkownikom, których sami oznaczymy jako znajomych. 2. Znajomi Wzajemniak to nie Fejsbuk. Przez znajomych oznaczamy tylko osoby, które rzeczywiście znamy i których profili jesteśmy pewni. Dzięki temu zminimalizujemy ryzyko pojawienia się w portalu anonimowych osób, które chętnie coś przyjmą, ale nic nie dadzą od siebie. 3. Punkty i złotówki Przy pomocy punktów (i ew. złotówek) kupujemy i sprzedajemy przedmioty i usługi. Robimy to poza systemem, w nim notujemy tylko transakcję. Ceny staramy się ustalać tak, jak robilibyśmy to w złotówkach (1 pkt = 1 zł). Punkty po prostu zastępują złotówki. Jeśli pewnych rzeczy (czy usług) nie jesteśmy w stanie oferować bliźnim wyłącznie za punkty, możemy je wycenić jednocześnie w złotówkach i punktach. Wtedy, wystawiając na sprzedaż np. stary rower, wpisujemy w formularz, że sprzedamy go, na przykład, za 100 zł plus 200 punktów, bo uważamy, że jest wart łącznie ok. 300 zł. 4. Debet i saldo konta punktowego Jeśli saldo punktów na naszym koncie wynosi zero, to raczej musimy zacząć działalność od sprzedania czegoś, a dopiero potem będziemy mogli coś

oddziałach intensywnej terapii była prowadzona równie beznamiętnie, jak w… cywilizacji śmierci. Zwolennicy cywilizacji śmierci też nieprzypadkowo uaktywnili się w polskich miastach właśnie w okresie pandemii. Wszystkie burdy proaborcyjne i nawoływanie do ataków na kościoły też miały drugie dno. Nawiasem mówiąc, sprzyjały temu ograniczenia wprowadzone w ilości wiernych na mszach świętych, bo łatwiej jest zaatakować kościół z garstką wiernych niż – jak to drzewiej bywało – wypełniony po brzegi.

Moim zdaniem jedynym rezultatem tzw. walki z koronawirusem jest popularyzacja tchórzostwa, znieczulicy i cywilizacji śmierci. Zalecenia ministrów zdrowia w cywilizowanym świecie, a także kanclerz Niemiec przed Świętami Wielkiej Nocy, stanowiły już bezpośrednie ataki na dotychczasowe wartości rozwiniętych kulturowo społeczeństw. Zamykanie teatrów, muzeów, oper, stoków narciarskich, ograniczanie liczby wiernych w kościołach, apele, aby rodziny nie spotykały się przy jednym stole w wielopokoleniowym gronie przy śniadaniu wielkanocnym, straszenie

9

kupić. Możemy też poprosić Moderatora, aby przyznał nam debet (rodzaj kredytu w walucie punktowej), który zrobi to, o ile nasze konto będzie wyglądać wiarygodnie. Debety są potrzebne, bo bez nich w ogóle nie doszłoby do pierwszych transakcji w systemie. Saldo konta mówi nam, jaka jest relacja pomiędzy ilością pracy/dóbr, jaką przekazaliśmy innym użytkownikom, czyli ile zrobiliśmy dla społeczności. Jeżeli nasze saldo jest przez dłuższy czas ujemne, to powinniśmy coś wystawić na sprzedaż i raczej nie odmawiać prośbom o nasze usługi ze strony innych użytkowników, bo mogą nas uznać za pasożytów. Co ważne, saldo punktowe każdego użytkownika jest widoczne dla wszystkich innych użytkowników, trochę jak w małej plemiennej wiosce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Jawność aktualnego salda konta jest jedną z głównych reguł działania Wzajemniaka. 5. Dane o transakcjach Dane o transakcjach są przechowywane w systemie przez 3 miesiące (nie chcemy trzymać Waszych, potencjalnie wrażliwych danych o zakupach/pracach/sprzedażach na serwerze). Saldo pozostaje aktualne przez cały czas. Dane o transakcjach można sobie ściągnąć ze swojego konta w formie pliku PDF. 6. Transakcje i punkty Operator portalu Wzajemniak nie wymienia punktów na złotówki ani odwrotnie. Zanim zdecydujemy się sprzedać coś za punkty, korzystając ze Wzajemniaka, sprawdźmy, czy na portalu są jakieś usługi lub towary, które chcielibyśmy potem za te punkty kupić lub zaakceptujmy fakt, że trzeba będzie poczekać, aż się pojawi się to, co będzie nas interesować. Tym bardziej, że dopiero rozkręcamy ten eksperyment ekonomii społecznej. 7. Bezpieczeństwo danych Twój numer telefonu oraz email są widoczne tylko dla osób, które oznaczysz jako znajomych. Informacja o plikach cookies Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciastecezk) w celach statys­tycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, wskutek czego nie będą zbierane żadne informacje. K

dziadków wnukami, rzekomo przenoszącymi covid-19 – nie ma nic wspólnego z profilaktyką antywirusową, lecz stanowi zwykłe sianie paniki i ograniczanie swobód obywatelskich. Moim zdaniem jedynym rezultatem tzw. walki z koronawirusem jest popularyzacja tchórzostwa, znieczulicy i cywilizacji śmierci. W marcu br. byłem w Bielsku-Białej na pogrzebie byłego pracownika FSM, na którym ksiądz powiedział, że otrzymał zakaz prowadzenia konduktów żałobnych na cmentarz, ale jako kapłan pójdzie do nekropolii z krzyżem, aby oddać zmarłemu ostatnią posługę, a jako obywatel Polski nikomu nie będzie zabraniał pójść za nim, tylko żeby zachować odległości i zakryć nos i usta maseczką. Poszedłem w kondukcie i spotkałem szereg znajomych z Fab­ ryki Samochodów Małolitrażowych, którzy też złamali ten idiotyczny zakaz konduktów pogrzebowych. Nie wiem, czy możni tego świata, czyli kanclerze, prezydenci, premierzy, ministrowie itp. zdają sobie sprawę z faktu, że ludzie mają już dość tych wszystkich zakazów i nakazów. Mimo wszystko spotykam się z przyjaciółmi i znajomymi, którzy zgodnie twierdzą: „Jeszcze dwa albo trzy jakieś durne, nowe obostrzenia mogą doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu społecznego, który zmiecie z powierzchni globu tę całą zarozumiałą elitę cywilizacji śmierci. Bo ludzie chcą żyć po Bożemu w wielopokoleniowych rodzinach, chodzić w niedziele i święta do kościoła, urządzać wesela i stypy, chodzić do kina i do teatrów, jeździć na nartach i uprawiać inne sporty”. K


KURIER WNET · MA J 2O21

10

N

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA

Dokończenie ze str. 1

iestety niektóre operacje pokojowych sił zbrojnych ONZ nie były udane, a nawet zakończyły się tragicznie. Do takich należały: 1960–1964, Kongo, gdzie interwencja doprowadziła do utrzymania niepodległości kraju i jego integralności terytorialnej, ale wyniosła do władzy prezydenta Mobutu Sese Seko, którego dyktatorskie rządy cechowały się korupcją i defraudacją funduszy oraz dóbr publicznych. Do końca jego rządów w dwóch następujących po sobie wojnach domowych zginęły lub padły ofiarami łamania praw człowieka, w tym morderstw i gwałtów, setki tysięcy osób; na Cyprze od 1964 roku stacjonują siły pokojowe, którym nie udało się zapobiec podziałowi wyspy po agresji tureckiej; 1992– 1994, Somalia – zakończona porażką operacja Przywrócić Nadzieję, która miała skłonić do rozbrojenia walczące strony i zabezpieczyć dostawy z pomocą humanitarną, a skończyła się tragiczną operacją w Mogadiszu (głównie wojska USA); 1992–1995, była Jugosławia – siły ONZ UNPROFOR, które miały zaprowadzić pokój w dawnych republikach związkowych, poniosły fiasko i zostały zastąpione przez siły NATO – IFOR, gdy w chronionej przez siły ONZ Srebrenicy doszło do największej zbrodni ludobójstwa po II wojnie światowej, gdzie siły serbskie wymordowały co najmniej 8 tys. Bośniaków; 1993–1996, Rwanda – siły ONZ UNAMIR miały monitorować układ pokojowy między plemionami Hutu i Tutsi. Uznawana za największą porażkę ONZ masakra ok. 800 tys. ludzi odbywała się na oczach żołnierzy sił pokojowych. Wydarzenia te zostały ukazane w filmie Hotel Ruanda. Sekretarz generalny ONZ wybierany jest przez Zgromadzenie Ogólne na wniosek Rady Bezpieczeństwa. Obecnie, jako dziewiąty, stanowisko to piastuje przedstawiciel Portugalii António Guterres. Kompromitującą porażką Organizacji można nazwać dwukrotny wybór Austriaka Kurta Waldheima, czwartego Sekretarza Generalnego, w latach 1972–1981, czyli na dwie kadencje. Jego zabiegi o trzecią zawetowały Chiny. Krótko potem, w 1986 r., został on wybrany na prezydenta Austrii, choć wcześniej ujawniono fakt jego przynależności do NSDStB (Narodowosocjalistyczny Niemiecki Związek Studentów) i SA, a także służbę w oddziale niemieckiego Wehrmachtu, który dopuścił się zbrodni wojennych na Bałkanach. Sam polityk w swojej biografii fakty te ukrywał. Według upublicznionych informacji oddział, którym dowodził, odpowiadał za śmierć 1200 greckich Żydów. Wskazywano, że Waldheim

we wrześniu 2017 r. Rosja i Ukraina wystąpiły z propozycjami wprowadzenia sił pokojowych ONZ do Donbasu. Jednak różnice stanowisk między obydwoma państwami uniemożliwiły osiągnięcie porozumienia. Rosja prowadzi otwartą wojnę z suwerennym sąsiadem, któremu zajęła część terytorium. ONZ „potępia” i „wzywa”. Rezolucje przeciw armatom. Bezradność słów i dokumentów wobec siły i arogancji. Polska zwróciła się do Rady Bezpieczeństwa ONZ o omówienie traktowania Polaków na Białorusi. Nawet jeżeli omówią, to co praktycznie z tego wyniknie? Tak w ONZ, jak i w jej poprzedniczce – Radzie Ligi Narodów – decydował i decyduje interes silnych i bogatych, a weto służy jego zabezpieczeniu. Króluje polityka faktów dokonanych, a nieegzekwowane postanowienia całej reszty gremium świadczą o bezsilności, choć według Artykułu 4, Rozdział 2 Karty Narodów Zjednoczonych: „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój, które przyjmie zobowiązania zawarte w niniejszej Karcie i – zdaniem Organizacji – zdolne jest i pragnie zobowiązania te wykonywać”. Ideały sobie, a praktyka, jaka jest, każdy widzi. Oby nie skończyło się tak jak w pierwszej połowie XX w. Czy ONZ, jak i cały świat polityki, kieruje się pragmatyzmem, czyli hipokryzją w imię tzw. zdrowego rozsądku? Właśnie – „zdrowego”, czyli leżącego w kompetencjach jednej z najważniejszych ONZ-owskich agencji wyspecjalizowanych, czyli Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), której nazwę od ponad roku odmienia się codziennie przez wszystkie przypadki. Jej dyrektor, wybrany w 2017 r. przy poparciu Pekinu, Tedros Adhanom Ghebreyesus, mimo, że alarmowany już 31 stycznia 2019 r. przez Tajwan, że w Wuhan wirus SARS-CoV-2 przenosi się z człowieka na człowieka, nie tylko nikogo o tym nie powiadomił, ale w połowie stycznia 2019 r. podał, że chińskie władze nie znalazły na to wyraźnych dowodów, choć wcześniej jego organizacja informowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii. Tedros w pisemnym raporcie WHO chwalił „przejrzystość” i „sposób podejścia” Chin do sprawy COVID-19, jednocześnie krytykując ograniczenia podróży z i do Chin wprowadzone przez USA. Dopiero 11 marca WHO ogłosiło wybuch pandemii koronawirusa. Wcześniej przez ponad 2 miesiące wirusy podróżowały samolotami po całym świecie. Trudno się dziwić, że Donald Trump wstrzymał finansowanie WHO, uzasadniając to m.in. uległością organizacji wobec Chin, szerzeniem

1993–1996, Rwanda – siły ONZ UNAMIR miały monitorować układ pokojowy między plemionami Hutu i Tutsi. Uznawana za największą porażkę ONZ masakra ok. 800 tys. ludzi odbywała się na oczach żołnierzy sił pokojowych. musiał wiedzieć o różnych zbrodniach wojennych, w tym deportacjach greckich Żydów czy masakrach w Jugosławii. Przypuszczano, że sam również mógł brać udział w zbrodniach wojennych. Jednak międzynarodowa komisja nie znalazła na to dowodów. Niemniej ujawnienie jego przeszłości spowodowało, że w większości państw był traktowany jako persona non grata. W rezultacie jako głowa państwa oficjalnie odwiedził tylko kraje arabskie oraz Watykan. Zmarł w 2007 r., a w liście opublikowanym pośmiertnie wyraził żal z powodu „tak późnego jednoznacznego odniesienia się do nazistowskich zbrodni wojennych”. W okresie 1997–2006 pierwszym czarnym Afrykaninem na stanowisku Sekretarza Generalnego ONZ był Kofi Annan z Ghany, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2001 r., który skupił uwagę Organizacji na prawach człowieka i rozwoju globalnym. Wcześniej Annan pełnił funkcję Asystenta Sekretarza Generalnego ds. Operacji Pokojowych w okresie, gdy w Rwandzie i Jugosławii dopuszczano się ludobójstw przy biernej postawie sił pokojowych. Zarządzał także Organizacją w czasach korupcyjnego i politycznego skandalu związanego z programem Ropa za Żywność w Iraku. PO 7 nieudanych próbach rozwiązania kryzysu krymskiego przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, z których wszystkie blokowane były przez rosyjskie weto, 27 marca 2014 r. Zgromadzenie Ogólne przyjęło rezolucję dotyczącą integralności terytorialnej Ukrainy i aneksji Krymu przez Federację Rosyjską oraz uznającą referendum krymskie za nielegalne. Dokument wzywa Rosję „do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania swoich sił z Krymu”. Rezolucja mówi też o „dalszej destabilizacji Krymu w wyniku przenoszenia tam przez Rosję zaawansowanych systemów uzbrojenia, w tym samolotów i pocisków o zdolnościach jądrowych, broni, amunicji i personelu wojskowego na terytorium Ukrainy”. ONZ wezwała Moskwę do „niezwłocznego zaprzestania tych działań”. Na początku 2021 r., przedstawiciel Ukrainy przy ONZ wezwał do pozbawienia Rosji prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa, ponieważ państwo to jest agresorem prowadzącym wojnę przeciw jego krajowi. Natomiast

dezinformacji i błędami, które doprowadziły do rozprzestrzenienia się COVID-19 na świecie. Dla WHO był to poważny uszczerbek finansowy, ponieważ USA wpłacały wcześniej do Organizacji średnio ponad pół mld USD rocznie, co stanowiło ok. 7,5% jej budżetu, a w latach 2016–2017 aż 13%. Ten krok w specjalnym oświadczeniu skrytykował Sekretarz Generalny ONZ, a także miliarder, współtwórca Microsoftu Bill Gates, który corocznie za pośrednictwem swojej fundacji przelewał na rzecz WHO niewiele mniejsze sumy niż USA, co ilustruje poniższy wykres.

J

oe Biden, następca prezydenta Trumpa, natychmiast po objęciu stanowiska finansowanie WHO przywrócił. Niezależnie USA wpłacały do WHO składki członkowskie proporcjonalne do swoich dochodów i liczby ludności. W budżecie na lata 2020–21 składki te wynoszą 116 mln USD. Dobrowolne wpłaty, w przeciwieństwie do składek członkowskich, pozwalają ofiarodawcom na wskazywanie projektów, na które środki mają być przeznaczone. Zarówno USA, jak i Fundacja Billa i Melindy Gatesów przeznaczyły znaczną część swoich dobrowolnych wpłat na programy skoncentrowane na globalnej eliminacji polio. Kolejnym priorytetem wskazanym przez Fundację Gatesa była poprawa dostępu do szczepionek i leków podstawowych. Fundacja Gatesów inwestuje w firmy farmaceutyczne, przedsięwzięcia powodujące zanieczyszczenie środowiska, a nawet w dochodowe korporacje więzienne. Pojawia się usprawiedliwione pytanie, dlaczego Fundacja wspiera prywatnymi pieniędzmi dostatecznie już finansowaną przez liczne państwa organizację międzynarodową? Ponadto od dawna poważne osobistości wyrażają obawy co do wpływu fundacji – jednego z największych źródeł finansowania WHO – na globalne projekty Organizacji. Trudno zaliczyć do bezpodstawnych opinie łączące koronawirusa, Billa Gatesa i WHO. Gates nie ukrywa, że podstawową misją jego fundacji jest zmniejszenie populacji świata o 10 do 15%, a nowoczesne szczepionki, aborcja i rozwój

medycyny mogą się do tego przyczynić. Tę opinię podzielają członkowie „Good Clubu” skupiającego „crème de la crème” światowych bogaczy, „odpowiednich” polityków i osób wpływowych. To WHO przeprowadziła w Nikaragui, Meksyku i na Filipinach szczepienia milionów kobiet w wieku rozrodczym. rzekomo przeciwko tężcowi. Niezależne badania próbek tych szczepionek wykazały, że specyfik zawierał naturalny hormon powodujący poronienia. Podobna akcja, finansowana przez WHO i UNICEF – Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci – miała miejsce w Kenii w 2020 r. Ofiarami znowu stały się kobiety. To dla WHO Fundacja Rockefellera wraz z rockefellerowskim Population Council, Bankiem Światowym – w skład którego wchodzą trzy agencje wyspecjalizowane ONZ – oraz amerykańskimi Narodowymi Instytutami Zdrowia realizowały przez 20 lat projekt rozpoczęty w 1972 r. w celu opracowania ukrytej szczepionki aborcyjnej z nosicielem tężcowym. W roku 2014 Christina Figures, Sekretarz Wykonawczy Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych, oświadczyła, że „ziemia jest przeludniona” i należy podjąć działania w celu zmniejszenia populacji planety, ponieważ „obecna sytuacja grozi zbyt dużą produkcją gazów cieplarnianych”. W wywiadzie dla agencji Bloomberg News, Figueres pochwaliła rząd chiński za stosowanie przymusowych aborcji i sterylizacji, ponieważ „Chiny emitują najwięcej gazów cieplarnianych”.

W

roku 1992, ONZ podała w Nocie Oficjalnej, że „jest obecnie w trakcie określania celów zrównoważonego rozwoju jako części nowego programu, który zostanie zainaugurowany podczas Szczytu Zrównoważonego Rozwoju we wrześniu 2015 r.”. Jak zapowiedziano, w roku 2015 ONZ Notą Oficjalną przekształciła Agendę 2021 w plan zrównoważonego rozwoju. Zrównoważony rozwój – pojemne, uniwersalne i modne określenie działań, których nie chce się nazwać po imieniu, stał się motywem przewodnim Agendy 2030 – dokumentu przyjętego na tzw. Szczycie Ziemi podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych „Środowisko i Rozwój” (UNCED), w Rio de Janeiro w czerwcu 1992 r., gdzie 178 rządów – w tym polski – głosowało za przyjęciem programu, który obejmuje kontrolę populacji jako kluczowy instrument. Ostateczny tekst powstał w wyniku konsultacji i negocjacji, które rozpoczęły się w 1989 r., i stanowi zbiór zaleceń i wytycznych dla działań dotyczących ochrony i kształtowania środowiska życia człowieka, które powinny być podejmowane na przełomie XX i XXI wieku w celu zapewnienia trwałego i zrównoważonego rozwoju. Sygnatariusze zobowiązali się m.in. do zapewnienia powszechnego dostępu do świadczeń w zakresie zdrowia seksualnego i prokreacyjnego, w tym planowania rodziny i rozpowszechniania informacji i edukacji w tym zakresie. 25 września 2015 r. Polska przyjęła Agendę, a wraz z nią 17 celów i 169 związanych z nimi zadań. Za realizację podjętych zobowiązań odpowiada Ministerstwo Rozwoju, uwzględniając je w planach na kolejne dekady. Tekst dokumentu jest bardzo obszerny, a diabeł tkwi w interpretacji i sposobie realizacji nieprecyzyjnie i hasłowo określonych zadań. Wiele źródeł oskarża autorów Agendy o zamiar wyludnienia Ziemi, a przynajmniej zmniejszenia jej populacji o 10, 15, a nawet 95%, o czym dokument nie mówi wprost. Czytając dotyczący publikacji wniosków Agendy 2030, Przewodnik dla Samorządów Regionalnego Samorządowego Centrum Edukacji Ekologicznej przy Sejmiku Samorządowym we Wrocławiu pt. Dynamika Demograficzna i Zrównoważony Rozwój, rozdział 5, dowiemy się, że: „ogólny i eufemistyczny charakter tego rozdziału świadczy o zdecydowanej kampanii Kościoła katolickiego, aby usunąć wyraźne odniesienia do antykoncepcji i kontroli urodzin”. Zwroty, które mogłyby świadczyć o aprobacie kontroli urodzin, są opatrzone frazą: „w zgodzie z wolnością, godnością i wartościami osobistymi mającymi związek z okolicznościami etycznymi i kulturowymi”. Dokument podaje, że w tym samym rozdziale, czyli dotyczącym demografii, Agenda mówi: „wzrost zaludnienia zwiększa napięcie środowiskowe, które obniża jakość życia”; „instytucje na wszystkich poziomach powinny dokładniej badać związki między zmianami demograficznymi, zróżnicowanymi poziomami rozwoju i wpływem na środowisko”; „polityka ludnościowa jest częścią polityki zrównoważonego rozwoju, a społeczności muszą uczestniczyć w konsultacjach na temat rozwoju polityki ludnościowej. Kobietom szczególnie należy umożliwić podejmowanie decyzji o liczebności rodziny i dostęp w tym celu do »właściwych środków«, zaś „wszechstronna prenatalna opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich”. Agenda 2030, opracowana w celu zrównoważenia rozwoju świata, zawiera m.in. punkty dotyczące: likwidacji ubóstwa we wszystkich jego formach, promowania zrównoważonego rolnictwa, w tym produktów GMO (!), wspierania zrównoważonego oraz zintegrowanego rozwoju gospodarczego (globalizm?!), podjęcia pilnych działań w celu zwalczania zmian klimatu i ich skutków (dekarbonizacja ze

wszystkimi jej aspektami?!), ochrony i zrównoważonego korzystania z oceanów, mórz i zasobów morskich (morza i oceany miały być największą spiżarnią świata!), promowania pokojowego i integracyjnego społeczeństwa (wymuszone mieszanie narodów, ras i kultur, które się integrować nie chcą?!). Chwalebne i chwytliwe idee. Któż nie chciałby zlikwidować ubóstwa? Jakie formy ludzkiej działalności mają zostać wykluczone, a jakie obowiązkowe? Co będzie wolno robić bez kontroli, a co tylko pod nadzorem? W końcu, jakie środki kontroli będą stosowane? Agenda 2030 to m.in. zamysł ograniczenia populacji świata, która, gdy czytać między wierszami, jest za wysoka. Dla potwierdzenia tego wniosku można zapoznać się z opublikowanym w 2015 r. przez ONZ raportem zatytułowanym Trendy w stosowaniu antykoncepcji na świecie, w którym wskazano, że w owym czasie najpowszechniejszą z owych metod była… sterylizacja, zaś więcej niż jedna trzecia kobiet pozostających w związkach używała antykoncepcji długoterminowej. Raport akcentował, że co najmniej 10% kobiet na świecie nie miało zaspokojonych potrzeb dotyczących planowania rodziny i prognozował, że do roku 2030 osiemset milionów (!) kobiet na świecie będzie używało nowoczesnych metod antykoncepcji.

Klaus Schwab i Thierry Malleret, założyciel Monthly Barometer, we wspólnej, opublikowanej latem 2020 r., książce pt. COVID-19: The Great Reset twierdzą, że: „Wielki Reset doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości” i zachwycają się sposobem, w jaki postęp techniki wkrótce pozwoli władzom „wtargnąć do dotychczas prywatnej przestrzeni naszych umysłów, czytać nasze myśli i wpływać na nasze zachowanie”. Według Schwaba i Mallereta Wielki Reset opiera się na wymianie obecnego systemu kapitalistycznego na scentralizowaną władzę technokratów, co ma obniżyć zakres swobód obywatelskich, standardy życia i konsumpcję paliw, ale przyspieszyć automatyzację pracy. Wielcy reformatorzy marzą, że: „czwarta rewolucja przemysłowa doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości”. Dzięki mikroczipom wgląd w myśli ma stać się możliwy, a „wraz ze wzrostem możliwości w tym obszarze, pojawi się skłonność organów ścigania i sądów do określania prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa, oceny winy, a nawet odzyskiwania wspomnień bezpośrednio z ludzkich mózgów” i straszą, że: „przekroczeniu granicy będzie towarzyszyć skanowanie mózgu w celu oceny ryzyka dla porządku publicznego”. Grożą rychłym pojawieniem się „wszczepianych nadajników

ON

I LU Z J E I R Z E C

Adam Gn

Klaus Schwab, urodzony w Ravensburgu/ Niemcy w 1938 r., to były wiceprzewodniczący Komitetu ONZ ds. Planowania Rozwoju, były członek Komitetu Sterującego Grupy Bilderberg oraz założyciel i obecny Prezes Wykonawczy Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, które stworzył w roku 1986 z założonego przez siebie w 1971 r. Europejskiego Forum Zarządzania. To globalista oraz zagorzały zwolennik Wielkiego Resetu, czyli skasowania dotychczasowego ładu i uformowania nowego człowieka – obywatela Nowego Wspaniałego Świata. Jest wyznawcą tzw. trasnhumanizmu odzwierciedlającego pragnienie ludzkości przekroczenia granic i poszerzenia tego, co znaczy być człowiekiem. Dla jednych to przyszłość, gdzie wszyscy są piękni, wiecznie młodzi i nieśmiertelni, a problemy głodu czy wojen nie istnieją. Dla innych to krajobraz

umożliwiających przekazywanie niezwerbalizowanych myśli oraz odczytywanie znaczenia fal mózgowych”. Wszystko to, jak bajki o żelaznym wilku, można by skwitować uśmiechem, gdyby nie fakt, że Klaus Schwab to niezwykle wpływowa postać, znajdująca się w centrum operacyjnym nadciągających wydarzeń. Trzeba wziąć pod uwagę koneksje, jakimi dysponuje dzięki pełnionym wcześniej funkcjom. Poza tym zasiadał w zarządach wielu firm, był profesorem Uniwersytetu Genewskiego, jest profesorem honorowym Uniwersytetu Ben-Guriona w Izraelu oraz Uniwersytetu Spraw Zagranicznych Chin, absolwentem John F. Kennedy School of Government na Harvard University, posiada doktorat z ekonomii Uniwersytetu we Fryburgu oraz doktorat z inżynierii Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii w Zury-

Tak w ONZ, jak i w jej poprzedniczce – Radzie Ligi Narodów – decydował i decyduje interes silnych i bogatych, a weto służy jego zabezpieczeniu. Króluje polityka faktów dokonanych, a nieegzekwowane postanowienia całej reszty gremium świadczą o bezsilności. po katastrofie, gdzie garstka technokratów, mając dostęp do zdobyczy postępu, zmusza resztę do wegetacji na resztkach tego, co pozostało z dawnej cywilizacji. Schwab nie ukrywa, że jego wymarzony cel można osiągnąć stosując 3 kroki: „1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj; 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą, dlaczego świat potrzebuje Wielkiego Resety; 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii „reformator” zauważył, że stanowi ona „rzadkie, ale wąskie okno okazji do refleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania naszego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”.

chu. To członek wąskiej elity, za którą stoją środowiska intelektualne oraz grupy będące u władzy politycznej czy finansowej. Podczas ubiegłorocznego Światowego Forum Ekonomicznego, w obecności obecnego sekretarza ONZ – António Guterresa i wielu bardzo ważnych osobistości, Klaus Schwab i brytyjski książę Karol zapowiedzieli rozpoczęcie Wielkiego Resetu. W 2019 r. António Guterres ogłosił, że w ramach Dekady Działania na rzecz osiągnięcia celów zrównoważonego rozwoju do 2030 r., we wrześniu lub październiku 2021 r. zwoła szczyt Food Systems Summit (FSS, Szczyt ds. Systemów Żywnościowych). Już trwają spory o to, kto jest winny narastaniu plagi głodu i chorób oraz czy wydarzenie nie będzie promocją korporacyjnego, intensywnego i „technicznego” rolnictwa. Na przewodniczącą Szczytu Guterres mianował byłą


MA J 2O21 · KURIER WNET

11

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA minister rolnictwa Rwandy Agnes Kalibatę. Jest ona jednocześnie prezesem utworzonego w 2006 r. przez fundacje Gatesa i Rockefellera Sojuszu na rzecz Zielonej Rewolucji w Afryce – AGRA, mającego na celu wspieranie ekspansji na kontynencie afrykańskim intensywnego, zaawansowanego technicznie rolnictwa i wysokowydajnych odmian nasion – w tym opatentowanych nasion GMO i pestycydów. Po prawie 15 latach oraz skonsumowaniu miliarda USD otrzymanych od Gatesa, Rockefellera i innych darczyńców, AGRA nie poprawiła losu rolników zmuszanych do kupowania nasion i nawozów od Monsanto oraz jego dostawców, a także innych firm wytwarzających komercyjnie nasiona GMO. Kluczową osobą w AGRA jest Robert Horsch, były dyrektor wykonawczy Monsanto. Przejęte w 2016 r. przez koncern Bayera Monsanto to wiodący producent genetycznie zmodyfikowanych, opatentowanych nasion roślin uprawnych i jeden z pionierów tej branży. W roku 2010 Gates zainwestował w Monsanto 23 mln USD, kupując 500 tys. akcji firmy, która sprzedaje ok. 90% genetycznie zmodyfikowanych nasion używanych w USA oraz, dzięki swoim patentom, kontroluje ok. 95% wszystkich nasion soi i 80% całej kukurydzy uprawianej w USA. Monsanto zyskało rozgłos z powodu podawania nieprawdy i fałszowania danych na temat skutków

do pożywienia, wykazując, że wystarczająco wspierana agroekologia może podwoić produkcję żywności w całych regionach w ciągu 10 lat, jednocześnie łagodząc zmiany klimatyczne i zmniejszając ubóstwo na obszarach wiejskich. „Nie rozwiążemy problemu głodu i nie zatrzymamy globalnego ocieplenia za pomocą rolnictwa przemysłowego na wielkich plantacjach” – napisał w komunikacie prasowym i dodał: „Rozwiązanie leży we wspieraniu wiedzy i poszukiwań drobnych rolników, zwiększaniu ich dochodów, a tym samym przyczynianiu się do rozwoju obszarów wiejskich”. W ramach protestu przeciw centralnej roli AGRA w FSS, Civil Society and Indigenous Peoples’ Mechanism (CSM) wspólnie z UN Committee on World Food Security (CFS) poinformowały, że 500 grup społeczeństwa obywatelskiego, liczących w sumie ponad 300 mln członków, zapowiedziało bojkot Szczytu i zorganizowanie równoległego spotkania. Niezależnie 148 grup z 28 krajów, tworzących Ludową Koalicję na rzecz Bezpieczeństwa Żywnościowego, wystosowało do ONZ list z wezwaniem do zerwania „strategicznego partnerstwa” ze Światowym Forum Ekonomicznym. „WEF wykorzysta szczyt do usprawnienia neoliberalnej globalizacji. Będzie to oznaczać, że globalne nierówności i monopol korporacyjny zostaną raczej odsunię-

NZ

C Z Y W I S TO Ś Ć

niewecki

zdrowotnych swoich wynalazków, jak np. PCB (polichlorowane bifenyle, powodujące ryzyko rozwoju chorób takich jak m.in. miażdżyca oraz nadciśnienie tętnicze u ludzi i wielu chorób u zwierząt), dawno skompromitowane DDT czy używany podczas wojny wietnamskiej, niszczący rośliny i ludzi, Agent Orange. We wczesnych latach 80. firma Monsanto zaczęła opracowywać genetycznie zmodyfikowane nasiona odporne na – jej własnego autorstwa – rakotwórczy herbicyd RoundUp. Bayer, który po przejęciu Monsanto „odziedziczył” pozwy firmy, tylko w zeszłym roku wypłacił 10 mld USD odszkodowań ofiarom raka, najprawdopodobniej spowodowanego przez chwastobójcę RoundUp. Podejrzenia co do dominacji wielkiego biznesu w programie FSS wzrosły, gdy okazało się, że dokument koncepcyjny Szczytu mówi o rolnictwie „precyzyjnym”, gromadzeniu danych i inżynierii genetycznej jako ważnych dla rozwiązania problemu bezpieczeństwa żywnościowego inicjatywach, wspieranych przez duże firmy i filantropów. Za to nie wspomniano o rolnictwie ekologicznym ani o społeczeństwie obywatelskim. Fakt kierowania szczytem ONZ przez prezesa AGRA wskazuje na powiązania między ONZ, fundacjami Gatesa i Rockefellera, Światowym Forum Ekonomicznym i siecią globalnych korporacji. To nie przypadek, że Gates i Rockefeller poprzez AGRA znajdą się w centrum podczas Szczytu ONZ ds. Systemów żywnościowych w 2021 r., a WEF odgrywa główną rolę w światowym resetowaniu „systemów żywnościowych”. Także nie są przypadkiem ostatnie naciski na rząd Narendra Modiego, aby wdrożyć w Indiach taki sam „korporacyjny” program żywnościowy jak w Afryce. Olivier De Schutter, były specjalny sprawozdawca ONZ ds. żywności, oraz Olivia Yambi, ekspert ds. żywienia i była pracownica UNICEF, popierają inicjatywy ekologiczne. Utrzymują, że do porządku obrad powinny zostać wprowadzone takie tematy, jak: potwierdzona przez naukowców i rolników agroekologia oraz społeczeństwo obywatelskie a suwerenność żywnościowa. Ten sam Olivier De Schutter jako specjalny sprawozdawca przedstawił 8 marca 2011 r. przed Radą Praw Człowieka ONZ raport Agroekologia i prawo

te na boczny tor obrad niż skonfrontowane z tezą, iż są główną przyczyna głodu i skrajnego ubóstwa” – stwierdziła Koalicja. Tymczasem, Agroecology Research-Action Collective (ARC) zbiera podpisy pod apelem o bojkot Szczytu przez środowiska naukowe, z powodu wykluczenia wielu podmiotów zajmujących się systemami żywnościowymi i selektywnego traktowania źródeł wiedzy w tym zakresie. Listów i apeli do ONZ w sprawie FSS można zacytować dużo więcej. Wpadają one w próżnię albo spotykają się z odpowiedzią w stylu ideologicznym, jak ta, jakiej na łamach „Guardiana” udzieliła Agnes Kalibata, przecząc istnieniu z góry przyjętej ideologii. I dodała: „Rozpoczynając życie jako uchodźczyni i córka drobnego rolnika, nigdy nie straciłam zapału do pracy nad zapewnieniem sobie możliwości życiowych. Prawa człowieka i równość są podstawą wszystkiego, na co pracuję”. Do sprawy likwidacji głodu ma się to nijak, a ludziom wychowanym w krajach „demokracji ludowej” brzmi złowieszczo i znajomo.

W

grudniu 1948 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Powszechną deklarację praw człowieka, stanowiącą: „Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i praw”. Przez 62 lata ta słuszna zasada wystarczała, aż w roku 2011 Rada Praw Człowieka ONZ wyraziła „głębokie zaniepokojenie z powodu aktów przemocy i dyskryminacji na tle orientacji seksualnej i tożsamości płciowej”, nagle zauważając, że „na całym świecie lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe – czyli osoby LGBT – nadal są ofiarami dyskryminacji i aktów brutalnej przemocy, tortur, porwań, a nawet morderstw. W 76 krajach stosunki seksualne między osobami tej samej płci są uważane za przestępstwo, co stanowi naruszenie podstawowych praw” oraz twardo stwierdziła: „Trzeba położyć kres tym naruszeniom”. Po serii posiedzeń, apeli i rezolucji w tej kluczowej dla cierpiącej z powodu chorób, głodu, prześladowań religijnych i etnicznych oraz wplątanej w niezliczone wojny ludzkości, 26 lipca 2013 r. ONZ rozpoczęła światową kampanię „Wolni i Równi” („Free & Equal”) w celu „uwrażliwiania na przemoc

i dyskryminację związane z homofobią oraz uprzedzeniami transgenderowymi, a także położenia kresu nadużyciom wobec milionów nękanych osób LGBT…”. Po wymienieniu cierpień i krzywd osób, w których obronie staje, deklaracja kończy się pełnymi nadziei i znanymi z innych, złowieszczych wystąpień, słowami: „razem możemy stworzyć wolny i równy świat”. Ciarki po plecach i zimny pot na czole! W roku 2015 stojąca wówczas na czele Rady Praw Człowieka ONZ Arabia Saudyjska sprawiła, że Organizacja musiała chwilowo zrezygnować z walki o supremację ideologii LGBT. Minister spraw zagranicznych tego kraju, Adel Al-Jubeir, oświadczył: „Sprawa płci dotyczy tylko kobiet i mężczyzn, i tylko te osoby mogą zakładać rodziny, a wszelkie dewiacje zachodniej cywilizacji są sprzeczne z prawem islamu”. I dodał: „Arabia Saudyjska nie ma zamiaru stosować się do zaleceń niezgodnych ze swoją wizją świata”. Państwo Saudów sprzeciwiło się także jednemu z programów Agendy 2030, dotyczącemu sposobu zwalczania biedy na świecie, kontrolowania zachodzących zmian klimatycznych oraz walki o równość. Czy mamy do czynienia z postępem islamizacji, który może stanąć na przeszkodzie propagacji ideologii LGBT jako jednego z narzędzi w procesie tworzenia nowego człowieka dla Nowego Wspaniałego Świata? „Marsz przez instytucje” jednak trwa i w połowie 2016 r. Rada Praw Człowieka przy ONZ utworzyła stanowisko niezależnego eksperta ds. monitorowania „problemu dyskryminacji” ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową oraz implementacji międzynarodowych zapisów, dotyczących praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem zwalczania przemocy i dyskryminacji. Dokument Standardy edukacji seksualnej w Europie, opublikowany w 2012 r. przez WHO, czyli organizację wyspecjalizowaną ONZ, opracowało 19 ekspertów w zakresie medycyny, psychologii oraz nauk społecznych z 9 krajów Europy Zachodniej. W pracach brały udział instytucje rządowe, organizacje międzynarodowe i pozarządowe oraz środowiska akademickie. Opracowanie przedstawia zagadnienia do omówienia z dziećmi w ramach edukacji seksualnej według grup wiekowych: 0–4 lat (Rozwijanie świadomości różnorodności w obszarach: ciała, związków, rodziny, stylów życia. Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych.), 4–6 lat (Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych. Pokazywanie i rozwijanie szacunku w kontekście różnorodności norm związanych z seksualnością, świadomości posiadania wyborów, ale też ryzyka. Świadomość własnej tożsamości seksualnej. Informacje o różnych koncepcjach rodziny.), 6–9 lat (Wybory dotyczące rodzicielstwa, ciąży, płodności i adopcji. Różne metody antykoncepcji. Wprowadzanie pojęć „akceptowalne współżycie za zgodą obu stron”. Seksualne prawa dzieci. Szacunek wobec różnych stylów życia, wartości i norm), 9–12 lat (Informacje na temat przyjemności, masturbacji, orgazmu, różnych metod antykoncepcyjnych, ich stosowaniu i mitów dotyczących antykoncepcji. Doradztwo w zakresie antykoncepcji, skutecznego stosowania prezerwatyw i innych środków antykoncepcyjnych oraz nauka ich uzyskiwania. Tematy menstruacji, ejakulacji, cyklu owulacyjnego. Emocje moje i emocje innych, rozumienie konieczności postawienia granicy. Przyjaźń i miłość wobec osób tej samej płci.), 12–15 lat (Nauka odmowy niechcianych zachowań seksualnych. Informacje na temat różnicy pomiędzy tożsamością płciową a płcią biologiczną. Pomoc w rozwijaniu szacunku wobec różnorodności seksualnej i orientacji seksualnych. Znajomość ciała, wizerunku i wpływ na zdrowie ludzi, również akceptowanie różnic ciała. Cykl menstruacyjny, ciąża, partnerstwo. Prawa seksualne własne i innych osób.), powyżej 15 roku życia (Informacje na temat tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Zmiany psychologiczne w okresie dojrzewania. Komunikowanie się, negocjowanie i uczucia w związku. Krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp. Przemoc seksualna – umiejętność reagowania przy znajomości praw seksualnych.) Nie planowałem cytowania wszystkich tematów „lekcyjnych” proponowanych przez „pedagogów” z WHO-ONZ, ale by zilustrować wykorzystanie tu metody mieszania rzeczy słusznych i stosownych z bulwersującymi stopniem niestosowności, czy wręcz demoralizacji, zmieniłem zdanie. Na przykład, w wieku od 4 do 6 lat dzieci mają „mieć świadomość własnej tożsamości seksualnej” – przecież w tym wieku każde dziecko już wie, czy jest dziewczynką, czy chłopczykiem; ale też „doświadczać radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała” – dziecko samo widzi i czuje jakie jest; „w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych” – przyzwolenie komu i w jakich okolicznościach?! Propedeutyka tolerancji, czyli tolerowania pedofila przez ofiarę?! Nie będę dalej komentował wartości tego szlachetnego kamienia milowego pedagogiki. Nie będę znęcał się nad czytelnikami i sobą, bo

mi, jak mawia p. Jan Pietrzak, „żyła wychodzi”. Czytelnikom pewnie też. W połowie lutego 2019 r. prezydent Warszawy R. Trzaskowski podpisał tzw. deklarację LGBT+, która w dziedzinie edukacji zapowiada m.in. wprowadzenie edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w każdej szkole, z uwzględnieniem tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej, zgodnie ze standardami WHO. W tej sprawie Rzecznik Praw Dziecka, Mikołaj Pawlak, skierował do prezydenta stolicy pytanie: „ Jakie korzyści i dobra ma nieść realizacja deklaracji LGBT+ w zakresie konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi poglądami?”. Jednocześnie, ocenił, że standardy WHO-ONZ, do których odwołuje się deklaracja, „niosą ze sobą stwierdzenia, które są wątpliwe dla wielu rodziców”. Nie wiem, czy i jaką odpowiedź

inżynierii społecznej. Jej organizacje wyspecjalizowane, jak m.in. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia, Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa, Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa czy Bank Światowy, stały się instrumentami współgrającymi w dążeniach do realizacji utopijnej wizji Wielkiego Resetu i budowy Nowego Wspaniałego Świata. Wspaniałego dla 1 procenta populacji, który obecnie posiada 2 razy więcej niż cała reszta. W październiku 2020 r. eksperci Międzyrządowej Platformy Naukowo-Politycznej ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemów (IPBES), działającej pod auspicjami ONZ, ogłosili, że „Ucieczka przed epoką pandemii jest możliwa, ale będzie to wymagało sejsmicznej zmiany w podejściu, od reakcji do zapobiegania” i ostrzegli, że bez takiej zmiany „kolejne

Po wymienieniu cierpień i krzywd osób LGBT, deklaracja kończy się pełnymi nadziei i znanymi z innych, złowieszczych wystąpień, słowami: „razem możemy stworzyć wolny i równy świat”. Ciarki po plecach i zimny pot na czole! na swój list z warszawskiego ratusza otrzymał Rzecznik, ale nieraz słyszałem, jak w dyskusjach na ten temat używano argumentu, że to przecież wytyczne WHO, czyli ONZ-owskie! No to co? – że grzecznie zapytam. Czy chodzi o to samo WHO, które ze szkodą dla świata opóźniało ogłoszenie pandemii, albo współdziałało w „antykoncepcyjnych” szczepieniach na tężca w Afryce i Ameryce Południowej itd., a teraz chce nam demoralizować dzieci?

W

iążące, podstawowe dokumenty ONZ wśród praw człowieka nie wymieniają tych z kategorii LGBT+, lecz mówią wprost o ochronie rodziny. Formułuje to jednoznacznie Powszechna deklaracja praw człowieka oraz przyjęte 20 lat później Międzynarodowe pakty praw obywatelskich i politycznych, a także Międzynarodowy pakt praw gospodarczych, społecznych i kulturalnych. Przyjęta 20 listopada 1989 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Konwencja o prawach dziecka podkreśla znaczenie rodziny opartej na związku kobiety i mężczyzny dla rozwoju dziecka. Tyle oficjalne dokumenty i teoria. Praktykę widzimy sami. Liga Narodów, poprzedniczka ONZ, nie zrealizowała celu, w którym powstała, czyli uratowania ówczesnego świata od wojen, choć sama przetrwała II wojnę światową i została rozwiązana dopiero w 1946 r., gdy jej następczyni, czyli ONZ, istniała już od roku. Członkami ONZ są praktycznie wszystkie kraje naszego globu, a waga głosu każdego z nich, jak dawniej, zależy od siły i bogactwa. Rada Ligi Narodów był to tzw. klub elitarny mocarstw, które zasiadały w niej na stałe, co zapewniało im przewagę nad innymi, dobieranymi czasowo państwami. Tak jakby misja Ligi Narodów zakończyła się sukcesem, ONZ powtarza ten sam schemat. Rada Bezpieczeństwa składa się z 5 członków stałych – mocarstw, czyli: Chińskiej Republiki Ludowej, Francji, Rosji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, z których każdemu przysługuje prawo weta, oraz 10 członków niestałych, wybieranych na 2 lata. Gdybym śmiał, zapytałbym: po co nam ten ONZ, jeśli powtarza się w nim schemat obowiązujący i bez niego – silni decydują, słabi wykonują. Elegancko, „prawem weta” nazwano zasadę, że najsilniejsi muszą być jednomyślni, bo jeden z nich, wkurzony, nawet sam może narobić bigosu. Nihil novi sub sole. Prawo silniejszego znaliśmy już wcześniej! Od czasu powstania ONZ, czyli od 1946 r., przez świat przetoczyły się niezliczone wojny. Nawet ludobójstwa. Wiele wojen toczy się właśnie teraz, jak choćby ta żarząca się i mogąca w każdej chwili wybuchnąć płomieniem, w Donbasie. Krym od kilku lat okupują Rosjanie. Trudne do policzenia wojny na Bliskim Wschodzie, które pochłonęły już miliony ofiar i spowodowały wielomilionowe migracje, rozpalają się i przygasają. Według art. 4 rozdz. 2 Karty Narodów Zjednoczonych, „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój…” Czy należy uznać, że według ONZ-u wszystkie strony wymienionych i wielu innych wojen „miłują pokój”? W grudniu 2019 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło kolejną rezolucję wzywającą Rosję do wycofania sił zbrojnych z Krymu i zaprzestania okupacji terytorium Ukrainy. 63 kraje były za, 19 przeciw, a 66 wstrzymało się od głosu. Czyli 85 krajom „miłującym pokój” odpowiada albo nie przeszkadza rosyjski napad na sąsiada i okupacja części jego terytorium. Można by mnożyć przykłady krwawych konfliktów, którym ONZ nie zdołała zapobiec albo ich rozwiązać, nieudanych lub niezrealizowanych misji wojskowych czy bezsilnej retoryki rezolucji. W praktyce Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest niezależnym organem chroniącym prawa człowieka, które to ona zresztą sformułowała, a obecnie sama nagina. Krok po kroku staje się narzędziem ideologicznej

pandemie będą nawiedzać świat częściej i rozprzestrzeniać się szybciej”. Czy to eksperci tej samej ONZ, której podlegająca WHO zlekceważyła początkową fazę rozwoju obecnej pandemii, a później, głosem swojej specjalnej komisji, spośród wszystkich możliwych powodów pojawienia się zarazy, wykluczyła tylko jeden. Ten o „wycieku” wirusa z laboratorium w chińskim Wuhan, stawiając tezę o przeniesieniu się koronawirusa na ludzi z nietoperzy za pośrednictwem innego zwierzęcia, np. kota. Sprawa przeprowadzenia drobiazgowego, bezstronnego i wolnego od nacisków śledztwa, aż do uzyskania pewności, powoli usycha. Czy ONZ nie słyszy głosów świadków i specjalistów, którzy uparcie twierdzą, że wirus SARS-CoV-2 pochodzi z laboratorium w Wuhan i musiał podlegać działaniom ręki człowieka? Protokół genewski to układ międzynarodowy z 1925 r., czyli z czasów Ligi Narodów. To główne, obowiązujące do dzisiaj międzynarodowe porozumienie zabraniające prowadzenia wojny chemicznej i bakteriologicznej. Na Protokół powołuje się w preambule Konwencja z 1972 r. o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia zapasów broni bakteriologicznej (biologicznej) i toksycznej oraz o ich zniszczeniu, sporządzona w Moskwie, Londynie i Waszyngtonie 10 kwietnia 1972 r. Czy dzisiejszej, „miłującej zdrowie” ONZ nie interesuje, kto, gdzie, jak, w jakim celu i w jakich warunkach prowadzi obosieczne prace nad śmiercionośnymi wirusami, „przerabiając” je – „gain of function” – na szczepionki lub bardziej zjadliwe odmiany? Wedle potrzeby i uznania. Według Konwencji, każde państwo-strona, które stwierdzi jej naruszenie przez inne państwo, może wnieść skargę do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Skarga taka powinna zawierać wszystkie możliwe dowody potwierdzające jej zasadność… Który kraj, nawet mając niezbite dowody, wniesie skargę do organu, w którym zasiada 5 najmocniej „miłujących pokój i zdrowie” państw, z których każde ma prawo weta? Traktat o zakazie broni jądrowej został uchwalony 7 lipca 2017 r. w przez Konferencję ONZ głosami 122 państw; 69 odmówiło udziału w Konferencji. Międzynarodowy Traktat uprawnia Agencję Energii Atomowej do nadzorowania wykonania jego postanowień. Pod egidą ONZ zawarto także: Układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą, Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, Traktat o przestrzeni kosmicznej i Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Czy ONZ rozumie, że broń biologiczna może być groźniejsza od jądrowej i bardziej „kusząca”? Ten, kto jej użyje, wcześniej się przed nią zabezpieczy, a infrastruktura wroga pozostanie nietknięta. Oprócz ostrzeżeń przed nadejściem „epoki pandemii”, nie słyszę wołań i apeli, i nie czytam rezolucji w sprawie zakazu prowadzenia badań nad wirusami, a przynajmniej ich ograniczenia i kontroli. Czy można poważnie i z szacunkiem traktować organizację, na której Zgromadzeniu Ogólnym, otwierającym Szczyt Klimatyczny, 16-latka (Greta Thunberg), przemawiając, zauważa, że „nie powinna musieć zajmować się kryzysem” oraz zanosząc się płaczem, gromi przywódców świata, że „ukradli jej marzenia i dzieciństwo swoimi pustymi słowami”, a także ocenia: „To wszystko jest złe, nie powinnam być tutaj. Powinnam być w szkole, po drugiej stronie oceanu”. Dzieciak ma rację! Ale czy to ona wymyśliła tę hecę? To prymitywne, niesmaczne przedstawienie z młodocianą nawiedzoną „Pytią” w roli głównej jest niestety autorstwa dorosłych, mających wpływ na losy ludzkości. ONZ to emanacja współczesnego świata. Z jego zaletami i wadami. Czy jest z niej jakiś pożytek? Myślę, że tak. Choćby fakt, że jest to światowe, permanentne forum rozmów, negocjacji i ustaleń. Trochę mało, ale zawsze można przystąpić do reform. A to ulubione zajęcie polityków. K


KURIER WNET · MA J 2O21

12

MYŚL JPII

Władysław Tatarkiewicz w rozprawie Trzy etyki: studium z Arystotelesa przekonywał, że w jednym dziele Stagiryty Etyka nikomachejska zawarte są trzy koncepcje etyki – (1)-(3). Kryteria podziału, jakie zaproponował, to – po pierwsze – cel życia moralnego: 1) postępowanie słuszne, 2) tworzenie wspólnoty, 3) kontemplacja bytu; po drugie – wewnętrzny czynnik stymulujący życie moralne: 1) wola, 2) uczucie, 3) rozum; po trzecie – inspiracja ideowa: 1) lekarsko-ludowa, 2) obywatelskości greckiej, 3) platońska. Tatarkiewicz owe trzy ujęcia proponował nazywać, odpowiednio: 1) etyką życia czynnego (cnót, umiaru), 2) etyką życia wspólnotowego (przyjaźni – φιλιa), 3) etyką życia kontemplacyjnego (religijną).

Przyjaźń Arystotelesowska kluczem do filozofii ludzkiego czynu Karola Wojtyły

W

ładysław Tatarkiewicz w rozprawie Trzy etyki: studium z Arystotelesa przekonywał, że w jednym dziele Stagiryty Etyka nikomachejska zawarte są trzy koncepcje etyki – (1)-(3). Kryteria podziału, jakie zaproponował, to – po pierwsze – cel życia moralnego: 1) postępowanie słuszne, 2) tworzenie wspólnoty, 3) kontemplacja bytu; po drugie – wewnętrzny czynnik stymulujący życie moralne: 1) wola, 2) uczucie, 3) rozum; po trzecie – inspiracja ideowa: 1) lekarsko-ludowa, 2) obywatelskości greckiej, 3) platońska. Tatarkiewicz owe trzy ujęcia proponował nazywać, odpowiednio: 1) etyką życia czynnego (cnót, umiaru), 2) etyką życia wspólnotowego (przyjaźni – φιλιa), 3) etyką życia kontemplacyjnego (religijną). Oczywiście trzy Tatarkiewiczowe kryteria dopuszczają proponowany podział, ale czy na pewno fundują trzy etyki? Czy raczej prowadzą do jednej – genialnie zapowiadającej chrześcijański przełom w etyce, zwłaszcza po syntezie św. Tomasza z Akwinu? Sam Tatarkiewicz przyznał, że etyka przyjaźni zajmuje „miejsce pośrednie między etyką doskonałości [kontemplacyjną – T.G.] a etyką cnót przeciętnych [etyką umiaru – T.G.]”. Warto zatem się jej przyjrzeć pod kątem owego pomostu między doskonałością wykonania czynu przez poszczególnego człowieka a ludzką potrzebą transcendencji. Platon w dialogu Uczta poddał miłość stopniowaniu jej doskonałości: od miłości do ciał (rzeczy) przez umiłowanie pięknego (dobrego) postępowania oraz pięknych wytworów intelektu i ducha, aż po ideę piękna (dobra): „[T]ędy biegnie naturalna droga miłości, czy ktoś sam po niej idzie, czy go kto drugi prowadzi: od takich pięknych ciał z początku ciągle się człowiek ku temu pięknu wznosi, jakby po szczeblach wstępował (…), do wszystkich pięknych ciał, a od ciał pięknych do pięknych postępków, od postępków do nauk pięknych, a od nauk aż do tej nauki na końcu, która już nie o innym pięknie mówi, ale człowiekowi daje owo piękno w sobie; tak że człowiek dopiero przy końcu istotę piękna poznaje”. Natomiast Arystoteles stopniowaniu doskonałości poddał przyjaźń z drugim człowiekiem (bliźnim). Na pierwszy rzut oka podejście Stagiryty może wydawać się „przyziemne” w porównaniu z platońskim. Jednak w Arystotelesowskiej koncepcji przyjaźni jest o wiele więcej niż swoiste wyrachowanie. Najbardziej rozpowszechnianym rodzajem jest przyjaźń utylitarna. Nawiązują ją ludzie ze względu na potrzebę wymiany między sobą produktów i usług. Jest najmniej trwała, bo kończy się wraz z zaspokojeniem lub ustaniem potrzeby. Ma jednak ogromną wartość dla spajania ludzi w społeczność, a jej jakość wpływa na stopień funkcjonalności społeczności jako całości. Dwa tysiące lat później Adam Smith uczynił ją podstawowym warunkiem powstania i rozwoju wspólnoty. To oczywiście o wiele za mało, tym bardziej, że Smith, cofając rozwój europejskiego myślenia o wspólnocie, odwołał się do egoizmu i do sprytu, podczas gdy Arystoteles oparł wspólnotę na pozytywnych uczuciach między partnerami transakcji. Aż nadto świadczy o tym słynny, acz brutalny w swej wymowie cytat z Badań nad naturą i przyczynami bogactwa narodów Smitha: „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes [their own interest]. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu [self-love] i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”. Drugi, doskonalszy rodzaj przyjaźni, to przyjaźń hedoniczna, zawierana z potrzeby wspólnego przeżywania

Teresa Grabińska piękna ludzkich wytworów oraz dzielenia się wrażeniami i ocenami (także postępowania). Przyjaźń hedoniczna jest znacznie bardziej trwała niż utylitarna, ale podobnie jak utylitarna, jest wynikiem zaspokojenia potrzeby (jest wyższym rodzajem przyjaźni utylitarnej), tym razem – emocjonalnej, duchowej lub intelektualnej. Z tej racji może trwać długo, nawet po ustaniu bezpośrednich kontaktów między miłośnikami piękna lub wiedzy. W przyjaźni utylitarnej i hedonicznej ludzie wymieniają między sobą pewne dobra, których wartość podlega racjonalnej ocenie zarówno przez darczyńcę, jak i odbiorcę daru. Racjonalno-emocjonalnej ocenie podlega także wiarygodność każdej ze stron relacji wymiany, przez drugą. Tych ocen już nie ma w nawiązaniu przyjaźni prawdziwej (Arystotelesowskiej miłości). Ta przyjaźń jest bezinteresowna (nie jest kierowana potrzebą lub korzyścią), zawierana ze względu na drugiego człowieka jako takiego. Powstaje w celu utwierdzenia się w słuszności działania. Jest bowiem „dla dobroczyńcy moralnie piękne to, co zależy od jego działania, tak że raduje go człowiek, którego czyn jego dotyczył (…) najprzyjemniejsze jest to, co się łączy z działaniem, i to jest najbardziej miłości godne”. Do takiej przyjaźni zdolni są ludzie po Arystotelesowsku etycznie dzielni. Taka przyjaźń jest trwała i bezkonfliktowa, i służy urzeczywistnianiu dobra, w czym wzajemne potwierdzanie się i równocześnie upodobanie w drugim (bliźnim) jest i naturalne, i konieczne. Arystotelesowska przyjaźń prawdziwa jest trwała, lecz rzadka, bo zachodzi między ludźmi etycznie dzielnymi, a tych jest mało. Jest zatem ten najwyższy rodzaj przyjaźni ekskluzywnym.

J

uż tylko zarysowany powyżej podział przyjaźni pozwala dostrzec nierozerwalny związek etyki przyjaźni Arystotelesa z jego etyką umiaru. Po pierwsze, człowiek, wybierając przyjaciela w celach utylitarnych lub hedonicznych, musi posługiwać się miarkowaniem celów transakcji lub jakością wymiany wrażeń oraz sposobów ich osiągnięcia, w tym – racjonalno-emocjonalną oceną dyspozycji potencjalnego przyjaciela. Prawdziwa zaś przyjaźń wymaga dzielności etycznej obu stron, a więc cnót nabytych (nie są one wszak wrodzone) w ćwiczeniu się w umiarze, zgodnie ze wskazówkami etyki umiaru. Z kolei przyjaźń prawdziwa zawiera już w sobie zaczątek kontemplacji, najpierw skierowanej do drugiej osoby – równie doskonałej etycznie, kontemplacji umacniającej we własnej doskonałości, jak i stymulującej do wspólnego urzeczywistniania dobra. Stąd już krok do etyki kontemplacji transcendencji. W Metafizyce tak o tym pisał Stagiryta: „gdy już zatroszczono się o prawie wszystkie potrzeby życiowe, o rzeczy potrzebne do wygody życia i przyjemnego spędzania czasu, zaczęto się rozglądać za tego rodzaju wiedzą [wiedzą dla niej samej, dla poznania – T.G.]. (…) Dlatego słusznie można by ją uznać za dziedzinę pozaludzką [boską – T.G.]. (…) Wszystkie inne rodzaje wiedzy mogą być pożyteczniejsze od niej, ale żadna nie może być lepsza”. A na końcu Etyki nikomachejskiej stwierdził: „Jeśli szczęście jest działaniem zgodnym z dzielnością etyczną, to można przyjąć, że zgodnym z jej rodzajem najlepszym; tym zaś jest dzielność najlepszej części [w człowieku]. Czy jest nią rozum, czy coś innego, co zdaje się zgodnie z naturą rządzić i kierować nami i pojmować rzeczy piękne i boskie, czy jest ono samo też czymś boskim, czy też najbardziej boskim naszym pierwiastkiem – [w każdym razie] czynność jego zgodna z właściwą mu swoistą dzielnością będzie doskonałym szczęściem. (…) jest to czynność

teoretycznej kontemplacji”.

C

hrześcijański przewrót etyczny, jeśli wolno użyć takiego określenia, nie tylko zuniwersalizował dotychczas ekskluzywną Arystotelesowską przyjaźń prawdziwą do miłości bliźniego (miłości do każdego – z racji przyrodzonej człowiekowi godności), ale uzasadnił ową inkluzywność miłością Boga Ojca do stworzenia, zaświadczoną darem Wcielenia i Odkupienia Jego Syna (vide Jan Paweł II, Encyklika Redemptor hominis). Doskonalenie się zatem w przyjaźni nie musi odtąd koniecznie wychodzić od miarkowania czynu, ale przede wszystkim od kontemplacji istoty Boga. Niemniej, zgodnie z wykładnią filozoficzno-teologiczną św. Tomasza z Akwinu, każdemu człowiekowi dostępne jest osiąganie doskonałości zarówno na drodze rozumu, jak i wiary. Étienne Gilson w dziele Tomizm. Wprowadzenie do filozofii św. Tomasza z Akwinu ujął to tak: „Wiara w Objawienie nie narusza w niczym racjonalności naszego poznania, lecz wręcz przeciwnie, przyczynia się do tym pełniejszego jego rozwoju. (…) wiara, przez odgórny wpływ, jaki wywiera na rozum, umożliwia tym płodniejszą i rzetelniejszą działalność umysłową”. Osią tworzenia trojakiej etyki Arystotelesa jest ludzki czyn. Poprzez czyn człowiek się doskonali i spełnia (vide esej w nr. 76 „Kuriera WNET”). Doniosłość sprawstwa czynu w drodze do zbawienia rozwinął Akwinata i poświęcił temu cały traktat w tomie 9. Sumy teologicznej, pt. Cel ostateczny, czyli

szczęście oraz uczynki ludzkie (wydanie londyńskie). Karol Wojtyła podjął na nowo w Osobie i czynie problem symetrycznej relacji: znakowania ludzkiej osobowości czynem i znakowania czynu osobowością. Niektóre wątki jego precyzyjnej analizy były podejmowane w poprzednich esejach w „Kurierze WNET”. Oczywiście w niniejszym eseju również nie starczy miejsca na dostateczne przybliżenie Wojtyłowego dynamizmu osoby. Możliwe jest jednak, z konieczności uproszczone, prześledzenie drogi od rozpoznania celu ludzkiego działania (pierwszy stopień etyki Arystotelesa), przez uczestnictwo (drugi stopień etyki Arystotelesa), do transcendencji osoby (trzeci stopień etyki Arystotelesa).

K

arol Wojtyła wyszedł od analizy doświadczenia człowieka, najpierw jednostkowego samo-doświadczenia, w poznawaniu przez siebie (aspekt podmiotowy) i zarazem siebie (aspekt przedmiotowy). Jednostkowość nie oznacza tu wąskiej subiektywności. W doświadczeniu bowiem poznawania siebie samego („człowieka wewnętrznego”) i w poznawaniu przez siebie drugiego człowieka („człowieka zewnętrznego”) można mówić o pewnej „niewspółmierności, ale nie można zaprzeczyć jego zasadniczej takożsamości”. To „stabilizacja przedmiotu poznania przez rozum” zabezpiecza ową takożsamość. Przy czym doświadczenie rozumiał K. Wojtyła przede wszystkim fenomenologicznie (jak w metodzie filozofowania), nie zaś fenomalistycznie (jak w poznaniu empirycznym).

Doświadczenie tu odnosi się do faktu „człowiek działa”, faktu z natury – dynamicznego. Już w tym miejscu można wskazać na powinowactwo Wojtyłowego doświadczenia człowieka w czynie z analizą działania zgodną z Arystotelesowską etyką umiaru. Wymaga ono przecież u Stagiryty odpowiedniego rozumowego wyważenia udziału skrajnych uczuć (namiętności) w wykonaniu czynu. A tego „nawyku” nabiera człowiek w swego rodzaju doświadczeniu siebie jako wykonawcy (doświadczenie nieco przypominające to Wojtyłowe fenomenologiczne) czynu w danych okolicznościach, tj. z pewnym udziałem doświadczenia fenomenalistycznego (tzw. życiowego). To drugie, w postaci cnót dianoetycznych, powstaje z upływem czasu. Cnót etycznych zaś „nabywa się dzięki przyzwyczajeniu, skutkiem czego nazwa ich nieznacznie tylko odbiega od wyrazu «przyzwyczajenia» (ετοϚ)”. Wykonanie zaś czynu, także w Arystotelesowskim świetle, po Wojtyłowemu „ujawnia osobę”: ujawnia stopień doskonałości (dzielności) etycznej wykonawcy czynu. Czyn jest wartościowany moralnie: jest albo dobry, albo zły. A symetryczna relacja – od czynu moralnego do moralności osoby i od doskonałości etycznej sprawcy do czynu moralnego – jest już obecna u Arystotelesa. Nie przypadkiem w tym miejscu spotkania się antropologii i etyki K. Wojtyła przypomniał zarówno Etykę nikomachejską, jak i Sumę teologiczną św. Tomasza z Akwinu. Pisząca zdaje sobie sprawę z pobieżności przedstawionej analogii, jak i tych dwu poniżej. Głębsze porównania wymagałyby obszernego studium. Tu tylko można zasygnalizować pewne punkty styczne (co zresztą nie powinno dziwić) etyki Arystotelesa i etyki K. Wojtyły, mimo przyjęcia przez tego drugiego innego języka (innej jeszcze perspektywy filozoficznej) niż u Arystotelesa i Tomasza, rozwijania oryginalnej aparatury pojęciowej, służącej równoległej analizie dynamizmu struktury osobowej i sprawczości czynu (jednak nawiązującej do Arystotelesowskiej potencjalności psycho-emotywnej i somatyczno-wegetatywnej ludzkiego bytu). Etyka przyjaźni Arystotelesa znajduje również swój odpowiednik w teorii uczestnictwa K. Wojtyły (vide esej w nr. 78-79 „Kuriera WNET”). Naturalnym

12 kwietnia czterech zamaskowanych mężczyzn wtargnęło do drukarni hongkońskiej edycji „The Epoch Times”, następnie młotami kowalskimi rozbili sprzęt drukarski i wysypali na niego przyniesiony w torbie gruz budowlany. Wiele komputerów, przekaźników oraz panel sterowania maszyny drukarskiej zostało uszkodzonych, co zmusiło wydawnictwo z Hongkongu do tymczasowego wstrzymania działalności.

Atak na drukarnię „The Epoch Times” w Hongkongu Eva Fu

13

kwietnia Departament Stanu USA potępił napaść zamaskowanych intruzów na drukarnię i wezwał władze miasta do zbadania tego incydentu. – Potępiamy atak na drukarnię „The Epoch Times” i wzywamy władze Hongkongu do dokładnego zbadania sprawy i postawienia sprawców przed sądem – powiedział rzecznik Departamentu Stanu. – Stany Zjednoczone są zaniepokojone wzmożonymi wysiłkami ukierunkowanymi na uciszanie niezależnych mediów oraz innymi sposobami ograniczania wolności słowa, w tym motywowanymi politycznie atakami na dziennikarzy. Jesteśmy zdecydowani bronić wolności prasy oraz swobodniejszego i szerszego dostępu do informacji oraz poglądów na całym świecie. Wolność wypowiedzi, również w przypadku przedstawicieli prasy, ma kluczowe znaczenie dla transparentności. Wolność prasy w Hongkongu stale się zmniejsza od czasu, kiedy w 1997 roku to byłe terytorium brytyjskie wróciło pod panowanie Chin. Miasto okrzyknięte niegdyś „latarnią wolności słowa” spadło z 18 miejsca, jakie zajmowało w 2002 roku, na 80 w rankingu Światowego Indeksu Wolności Prasy opracowywanego przez Reporterów bez Granic. Z badania przeprowadzonego przez Hongkońskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (HKJA) wynika, że podczas relacjonowania ruchu prodemokratycznego, który rozpoczął się około czerwca 2019 roku, co najmniej 141 dziennikarzy zgłosiło, że padło

ofiarą przemocy słownej lub fizycznej ze strony policji, a dziesiątki innych wspominało brutalne traktowanie osób o odmiennych poglądach. W zeszłym roku Pekin drastycznie zacieśnił swój uścisk wokół miasta,

lojaliści Pekinu. Co więcej, władze postawiły w stan oskarżenia dziesiątki działaczy prodemokratycznych, w tym wybitnego wydawcę lokalnych gazet. Tego ataku na drukarnię – już drugiego w ciągu 18 miesięcy – doko-

Zrzut ekranu z kamery przemysłowej CCTV przedstawiający ubranych na czarno intruzów, z których jeden, używając młota kowalskiego, uszkadza sprzęt drukarski w drukarni „The Epoch Times” w Hongkongu, 12.04.2021 r. FOT. THE EPOCH TIMES

co zdaniem krytyków odzwierciedla jego ambicje kontrolowania terytorium, pomimo obietnicy zachowania autonomii i wolności Hongkongu do 2047 roku. Ponadto uchwalono tam szeroko zdefiniowane prawo o bezpieczeństwie narodowym, które zostało wykorzystane do zdziesiątkowania kwitnącego niegdyś w mieście ruchu prodemokratycznego, a jednocześnie gruntowne zmiany przepisów wyborczych wprowadzone w marcu zapewniły, że w mieście rządzą

nano na kilka dni przed ogłoszeniem przez sąd wyroku w sprawie głównych działaczy prodemokratycznych. Guo Jun, dyrektor hongkońskiego wydania „The Epoch Times”, powiedziała na konferencji prasowej 13 kwietnia, że moment przeprowadzenia sabotażu wzbudza podejrzenia, iż został on zaaranżowany w celu uniemożliwienia gazecie relacjonowania tamtego wydarzenia. Guo powiedziała, że w ostatnich miesiącach dziennikarze z Hongkongu opisywali,

środowiskiem życia Arystotelesowskiego człowieka jest otoczenie innych ludzi. Dla Stagiryty jako Ateńczyka (vide jego Polityka) tym otoczeniem była przede wszystkim wspólnota państwowa (ale nie wyłącznie), a człowiek w związku z tym byłby „zwierzęciem politycznym” (νολιτικονϚyον) Ponieważ bezpieczeństwo każdej wspólnoty wymaga jej jedności, a ta jest osiągana w wyniku nawiązywania relacji przyjaznych między jej członkami, relacje te dla Arystotelesa były ważniejsze niż regulacje prawne: „Zgoda zdaje się być podobną do przyjaźni, a o zgodę najbardziej zabiegają prawodawcy (…) I ludziom, którzy żyją w przyjaźni, nie trzeba wcale sprawiedliwości, ludzie natomiast, którzy są sprawiedliwi, potrzebują mimo to jeszcze przyjaźni”. Karol Wojtyła podkreślał, „że człowiek bytuje wspólnie z innymi. Rys wspólnoty czy też rys społeczny [‘My’ – T.G.] – wyciśnięty jest na samej ludzkiej egzystencji”. W Wojtyłowym personalizmie „spełnienie czynu przez osobę” i równocześnie w czynie spełnienie siebie jako osoby nie jest dyktowane urzeczywistnianiem wyłącznie pożytków i przyjemności, jak w utylitarnej i hedonicznej przyjaźni arystotelesowskiej, lecz przestrzeganiem w wykonaniu czynu normy personalistycznej (vide esej w nr. 78-79 „Kuriera WNET”). To dopiero wtedy, w odniesieniu do każdego człowieka (bliźniego), następuje transcendencja osoby w czynie, tj. „nie tylko przekraczanie siebie ku innym, ale także przekraczanie siebie” (Transcendencja osoby w czynie a autoteleologia człowieka). Przekraczanie ku czemu i dzięki czemu? Przekraczanie humanum ku christianum, które w stosunku do humanum, reprezentowanego przez Arystotelesowski etos (ετοϚ), „otwiera się dla «mocy Bożej i mądrości Bożej»” i „pozwala temu humanum odnaleźć się w pełnym wymiarze transcendencji” (vide – Teoria – praxis: temat ogólnoludzki i chrześcijański). Przekraczaniem ku Arystotelesowskiej kontemplacji teoretycznej, która w pełni ziszcza się w chrześcijaństwie dzięki Boskiej miłości. Św. Tomasz w traktacie Miłość w Sumie teologicznej pisze o tym tak oto: „Miłość przyjaciela jest mniej zasługująca wtedy, gdy się go miłuje z powodu niego samego, czym jest pozbawiona prawdziwego powodu przyjaźni miłości, którym jest Bóg”. K

iż są obserwowani, a obsługujący prasę drukarską mówili, że widzieli, jak śledzą ich nieznane samochody. W 2019 roku lokalna franczyza popularnej sieci sklepów wielobranżowych rozwiązała umowę z edycją z Hongkongu, podając przy tym niewiele wyjaśnień. Cédric Alviani, dyrektor biura Reporterzy bez Granic na Azję Wschodnią, powiedział „The Epoch Times”, że „nie widzą żadnego wytłumaczenia dla tego wycofania się, poza presją ze strony chińskich władz”. – Wolność prasy jest absolutnym wymogiem w każdym państwie, które szanuje praworządność – stwierdził rzecznik Międzyparlamentarnej Koalicji ds. Chin (IPAC), międzynarodowej ponadpartyjnej grupy parlamentarzystów, w oświadczeniu przekazanym „The Epoch Times”. – Gdyby władze Hongkongu naprawdę były niezależnymi orędownikami swojego systemu demokratycznego, broniłyby „The Epoch Times”. One nie powiedzą wam wszystkiego, co powinniście wiedzieć: Hongkong wpadł w uścisk autorytarnej partii komunistycznej, która nie będzie tolerować krytyki. Anders Corr, wydawca nowojorskiego „ Journal of Political Risk”, uznał atak za „uhonorowanie »The Epoch Times«, mimo że kosztowne”. – Pokazuje to, że prowadzą bezkompromisowe dziennikarstwo przeciwko KPCh w czasie, gdy ujawnianie działań KPCh jest niezwykle ważne dla wolności nie tylko dziś, lecz także w dającej się przewidzieć przyszłości – oświadczył w wywiadzie dla „The Epoch Times”. –Użycie młotów kowalskich do zniszczenia prasy drukarskiej pokazuje, jakiej bandyckiej przyszłości świat może oczekiwać, jeśli KPCh nie zostanie powstrzymana – powiedział, dodając, że „czas, w którym można to zrobić bez wielkich globalnych szkód, jest coraz krótszy”. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 13.04 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”. K


MA J 2O21 · KURIER WNET

13

Ś W I AT

S

ytuacja w tym kraju po wojnie była na pierwszy rzut oka inna niż w pozostałych państwach, przez które przeszła Armia Czerwona. Wojska sowieckie po pokonaniu III Rzeszy wycofały się z terytorium państwa. Oficjalnie działały partie i stronnictwa niezwiązane z partią komunistyczną. Prezydentem był po powrocie z emigracji człowiek, który pełnił tę funkcję przed 1938 rokiem – Edward Benesz. Przeprowadzone w 1946 roku wybory w Czechach wygrali zdecydowanie komuniści. Na Słowacji sytuacja już nie była taka klarowna, gdyż tam, jak na Węgrzech, wygrała Partia Drobnych Rolników. Przywódca Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klement Gottwald sprawował funkcję premiera, ale nie posiadał większości w parlamencie. Pozycja komunistów w latach 1945–48, wydawać by się mogło, słabła, gdyż w przeciwieństwie do swoich towarzyszy z sąsiednich państw, nie udało im się zdobyć pełnej władzy. Niekomunistycznym liderom politycznym wydawało się, że ich kraj będzie swoistym pomostem pomiędzy Wschodem a Zachodem. Prezydent Benesz zapewnienie, że tak właśnie będzie, uzyskał ponoć od samego Stalina na Kremlu. Jednakże wobec zaostrzenia się sytuacji międzynarodowej po blokadzie Berlina i złamaniu przez Sowiety wszelkich zobowiązań międzynarodowych, jasne stawało się, że stanie okrakiem na barykadzie niedługo się skończy. Przekonał się o tym minister spraw zagranicznych Czechosłowacji Jan Masaryk, syn założyciela Czechosłowacji, Tomasza Gary Masaryka. Po początkowej akceptacji planu odbudowy gospodarczej Europy, zwanej planem Marshalla, musiał on w połowie 1947 r. pod naciskiem Stalina odrzucić go. Jak miał wtedy powiedzieć: w tamtej chwili przestał być ministrem suwerennego kraju. Na połowę roku 1948 zaplanowano wybory do parlamentu. Wszystkie dostępne wtedy badania opinii publicznej przewidywały zdecydowaną przegraną komunistów. Wśród sił niekomunistycznych panowało powszechne przekonanie, że uda się ich pozbawić mocy poprzez demokratyczne mechanizmy. Jakże złudne były to nadzieje, już wkrótce przekonali się wszyscy aktorzy sceny politycznej w Czechosłowacji. Otóż członkowie partii komunistycznej w ramach rządu mieli pełną kontrolę nad resortami siłowymi. Poprzez różnego rodzaju prowokacje i działania odśrodkowe, rozbijali i osłabiali opór wobec poczynań komunistów. Poza tym tworzyli ze swoich zwolenników zbrojne i półlegalne tzw. milicje ludowe. Ludzie ci

Gdy w lutym 1948 r. komuniści w wyniku przewrotu przejmowali całość władzy w Czechosłowacji, dla uważnych obserwatorów jasne było, że jednym z następnym ich celów będzie rozbicie i podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego.

AKCE K

Akcja K– mało znany dramat czechosłowackiego Kościoła w czasach komunizmu Grzegorz Kita w odpowiednim momencie i czasie mieli być zbrojnym ramieniem partii w momencie przejmowania władzy. Moment taki nadarzył się pod koniec lutego 1948 r., kiedy to do dymisji podali się niekomunistyczni ministrowie w proteście przeciwko praktyce działania organów bezpieczeństwa. Osłabiony fizycznie i izolowany prezydent Benesz, wbrew nadziejom w nim pokładanym, ich dymisje przyjął. Komuniści przejęli pełnię władzy.

N

a stanowisku ministerialnym pozostał minister spraw zagranicznych Jan Masaryk. Nie na długo. Dwa tygodnie po przewrocie znaleziono go martwego na podwórzu gmachu ministerstwa, któremu szefował. Wypadł z okna w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Ostatnim akordem przewrotu było uchwalenie nowej konstytucji państwa, której podpisania odmówił coraz bardziej schorowany i opuszczony przez wszystkich prezydent. W czerwcu ogłosił on swoją dymisję. Jego następcą został Gottwald, Benesz zaś zmarł trzy miesiące później w swoim domu. Jego pogrzeb był manifestacją i zarazem pogrzebem systemu tzw. III Republiki Czechosłowackiej i mrzonek o tym, że można będzie zachować niepodległość i neutralność między Wschodem a Zachodem. Ale zatrzymajmy się nad tym, jakie było miejsce Kościoła katolickiego w procesie stopniowego przejmowania całej władzy przez komunistów. Paradoksalnie po 1945 roku czerwoni stroili się w piórka obrońców tej instytucji i wiernych przed represjami i prześladowaniem ze strony państwa. Aby to zrozumieć, należy wiedzieć, że po 1918 r. państwo Czechosłowackie budowane było w opozycji do katolicyzmu

Zaczęły się pielgrzymki do Cihosti. Nie uszło to uwadze komunistycznych władz, które aresztowały proboszcza i torturami próbowały zmusić do przyznania się, że skonstruował mechanizm, który poruszał krzyżem. w myśl hasła „Precz z Rzymem! Precz z Wiedniem!”. Katolicy, mimo że stanowili większość społeczeństwa, byli marginalizowani. Dlatego winę za rozpad Czechosłowacji po 1938 r. przypisywano polityce Masaryka i Benesza, którzy antagonizowali i marginalizowali wierzących. Wyrazem odrzucenia tej polityki było zwrócenie się sił na emigracji i w kraju ku ludziom wierzącym i wartościom chrześcijańskim. I tak prezydentem został praktykujący i wierzący katolik, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Emil Hacha. W odłączonej Słowacji prezydentem został działacz narodowy Josef Tiso. Na emigracji premierem rządu Czechosłowacji był ksiądz Jan Sramek. Na te postacie patrzymy dziś przez pryzmat ich późniejszej działalności, jednak wtedy powierzenie im tych funkcji było wyrazem rozczarowania i braku akceptacji dla antykatolickiej polityki Pierwszej Republiki Czechosłowacji.

Dlatego po 1945 roku Gottwald i inni działacze komunistyczni nie odważyli się otwarcie stanąć przeciwko Kościołowi – tak hierarchicznemu, uosabianemu przez prymasa i więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, Josefa Berana, jak i wiernym. Komuniści uczestniczyli w uroczystościach religijnych, takich jak procesje i odpusty, i przemawiali na nich. Zapewniali o swoim poszanowaniu dla wierzących i ich praw. Uwieńczeniem tego i punktem kulminacyjnym było słynne Te Deum w katedrze w Pradze po zaprzysiężeniu Klementa Gottwalda na prezydenta w lipcu 1948 roku. Prezydent, po raz pierwszy w historii tego świeckiego państwa, zaproszenie na nabożeństwo przyjął. Umocnieni we władzy komuniści nie mogli jednak długo tolerować Kościoła, które swoje centrum miał poza granicami państwa i w swojej istocie był niezależną od żadnej władzy świeckiej instytucją.

D

o rozpoczęcia prześladowań wykorzystano tzw. cud w Cihosti. W grudniu 1949 r. w Cihosti w środkowych Czechach, podczas niedzielnej Mszy świętej, stojący w głównym ołtarzu krzyż zaczął się w nienaturalny sposób przechylać. Świadkami tego byli obecni w kościele wierni. Odprawiający Mszę św. proboszcz, ks. Józef Toufar, nie zauważył niczego, gdyż wtedy Msze odprawiane w rycie przed soborowym, czyli tyłem do ludzi. Wydarzenie to wywołało spore poruszenie w parafii i okolicy. Zaczęły się pielgrzymki do Cihosti. Nie uszło to uwadze komunistycznych władz, które aresztowały proboszcza i torturami próbowały zmusić do przyznania się, że skonstruował mechanizm, który poruszał krzyżem. Zamęczono go

i zakopano w nieoznakowanej mogile przy więzieniu w Pradze. Komuniści metody te stosowali wszędzie, nieważne pod jaką szerokością geograficzną rządzili. Śmierć księdza pokrzyżowała plany reżimu na wytoczenie mu publicznego procesu. Miał to być sąd nad całą hierarchią kościelną, która według nich stała za zabobonem i podburzaniem nastrojów wiernych do czynnego oporu wobec Partii i Państwa.

W

kwietniu 1950 r. zlikwidowano jednej nocy wszystkie męskie klasztory i zgromadzenia zakonne. Zamknięto w kilku zbiorczych klasztorach 2376 zakonników, przymuszając ich do pracy w polu i na budowach. Byli np. zmuszani do przerzucania obornika gołymi rękami. Przetrzymywano ich przymusowo bez żadnych procesów i wyroków sądowych. Antyludzkie i brutalne akcje organów komunistycznej bezpieki spowodowały wiele szkód na zdrowiu i życiu tych często starszych i schorowanych ludzi. Zakonnicy, którzy stawiali opór, byli zamykani do klasztornych kaplic na wielodniowy karcer. Kara ta była tym bardziej dotkliwa, że pozbawiano ich możliwości skorzystania z toalety. Komuniści zniszczyli wiele cennych książek i rękopisów. Niezagospodarowany majątek klasztorny w postaci budynków i ich wyposażenie uległy częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu. Na prawie 40 lat zanikło jawne życie monastyczne i klasztorne w tym kraju. Jednak nie oznacza to, że go nie było tam wcale. Przez cały okres komunizmu tajnie wyświęcano za granicą (głównie w Polsce) kleryków i zakonników. W prywatnych domach działały konspiracyjne zgromadzenia zakonne. Jak opowiadał jeden z księży, przejmujący nieraz był widok podczas odprawiania Mszy świętej, gdy grupa dorosłych ministrantów podczas Przeistoczenia nagle wyciągała do przodu swoje prawe ręce. To znaczyło ni mniej, ni więcej jak to, że tajnie współkoncelebrowali mszę. Po zniszczeniu zakonów przyszła kolej na rozbicie oficjalnej hierarchii kościelnej. Nadarzyła się ku temu okazja, gdyż prymas Beran postanowił działać adekwatnie do sytuacji. Na dzień Bożego Ciała w roku 1951 przygotował on ostry list pasterski, w którym informował wiernych o prześladowaniach duchownych i zachęcał świeckich do walki o ich podstawowe prawa. Organy bezpieczeństwa na ten dzień przygotowały prowokację. W katedrze zamiast wiernych byli agenci tajnych służb. Gdy arcybiskup zaczął czytać odezwę, zgromadzeni zaczęli buczeć, klaskać i tupać nogami. Nabożeństwo przerwano, arcybiskup został

odprowadzony od ołtarza do swojej rezydencji. I tak było we wszystkich diecezjach. W następstwie tego wydarzenia święto Bożego Ciała i inne katolickie święta zostały zniesione jako dni wolne od pracy. Internowani lub umieszczeni w izolacji zostali wszyscy biskupi i arcybiskupi diecezjalni. Przestały istnieć kapituły diecezjalne i inne struktury kościelne. Wielu księży zostało siłą usuniętych z parafii i zmuszono ich do powrotu do stanu świeckiego. Gdy w latach 90. ub. wieku odrodziły się struktury kościelne, tym, którzy założyli rodziny, ale wyrazili chęć powrotu do stanu duchownego, pozwolono na to. Sam kardynał Beran był więziony i przetrzymywany w różnych miejscach. W roku 1963 odzyskał wolność, jednak uniemożliwiono mu podjęcie obowiązków duszpasterskich. Gdy go więziono, jemu i towarzyszącej mu siostrze zakonnej dosypywano do pożywienia afrodyzjaków. Odpowiednie służby były ciągle w gotowości, by nakręcić kompromitujący materiał filmowy. W 1965 r. pozwolono mu wyjechać do Rzymu, gdzie zmarł w 1969 roku. Rok wcześniej, po inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację, wydał przejmującą odezwę do swoich rodaków. Został pochowany w bazylice św. Piotra obok papieży, jako jedyny nie-papież. W kwietniu 2018 r. jego doczesne szczątki powróciły do Pragi i z honorami państwowymi pochowano je w katedrze praskiej. Symbolem trwania i męczeństwa stał się kardynał Szczepan Trochta, mianowany w 1947 roku biskupem diecezji Litomerice w zachodnich Czechach. W roku 1951 został odsunięty z swojej diecezji. W 1954 r. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Więziony i męczony, wyszedł na wolność w roku 1960. Z zakazem podjęcia obowiązków biskupich przebywał w domu pomocy społecznej pod nadzorem organów bezpieczeństwa do 1968 roku. Wtedy to, w ramach odwilży Praskiej Wiosny, powrócił do swojej diecezji i ponownie objął obowiązki biskupa tejże. Zmarł w roku 1974. W jego pogrzebie uczestniczył ówczesny arcybiskup krakowski kardynał Karol Wojtyła. Nie pozwolono mu koncelebrować mszy pogrzebowej. Dopiero na cmentarzu przy trumnie powiedział, że chowamy męczennika. Wraz z końcem komunizmu odnowiono struktury kościelne i ponownie otwarto klasztory. Jednak daleko im do powrotu do stanu sprzed roku 1948. Ziemia Czeska, a zwłaszcza jej część północno-zachodnia, jest terenem misyjnym. Zdewastowane świątynie, cmentarze i miejsca kultu będą jeszcze długo przypominać o tragicznych czasach prześladowań. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA

– Chiński reżim używa swojej nowej, kontrolowanej przez państwo waluty cyfrowej jako konia trojańskiego przeciwko zachodnim demokracjom, a wolny świat musi to zdelegalizować – ostrzegł zarządzający funduszem hedgingowym Kyle Bass. – Myślę, że cyfrowy RMB [renminbi] jest największym zagrożeniem dla dzisiejszego świata – powiedział 8 kwietnia w wywiadzie udzielonym NTD, partnerskiej stacji telewizyjnej „The Epoch Times”. Bass jest założycielem i dyrektorem inwestycyjnym firmy Hayman Capital Management z siedzibą w Dallas.

Koń trojański

Ostrzeżenie przed możliwością wykorzystania przez Chiny cyfrowego juana do eksportu autorytaryzmu opartego na technologiach Frank Fang

W

czwartek [8 kwietnia] „Global Times”, znany z wojowniczej propagandy tabloid pozostający pod kontrolą chińskiego państwa, z dumą ogłosił, że Pekin stał się liderem w wyścigu między rządami o wprowadzenie własnej suwerennej waluty cyfrowej, jeśli wziąć pod uwagę jego prace nad „odpowiednimi standardami i ramami prawnymi”. W artykule chwalono się, że cyfrowy juan, znany również jako renminbi, pomoże rzucić wyzwanie „hegemonii dolara amerykańskiego”. Chińska wersja waluty cyfrowej jest kontrolowana przez Ludowy Bank Chin – bank centralny, który rozpoczął badania nad walutą cyfrową w 2014 roku. W kwietniu ubiegłego roku Pekin uruchomił program pilotażowy, aby przetestować ją w czterech miastach. 23 marca, chińskie media państwowe podały, że sześć państwowych banków w Szanghaju zaczęło przyjmować wnioski klientów o otwarcie portfeli prowadzonych w cyfrowych juanach.

Według Reutersa dwa dni później Mu Changchun, dyrektor generalny instytutu walut cyfrowych LBCh, przedstawił propozycję ogólnych zasad dotyczących cyfrowej waluty banku centralnego (CBDC) na seminarium zorganizowanym przez Bank Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) mający siedzibę w Szwajcarii. BIS, nazywany bankiem centralnym banków centralnych, koordynuje regulacje w sektorze finansowym. Obecnie Ludowy Bank Chin dąży do tego, aby zostać pierwszym bankiem centralnym na świecie, który wyemituje CBDC. Chińska waluta cyfrowa zostanie powiązana z jednym juanem. Bass powiedział, że cyfrowy juan stanowi problem ze względu na wbudowaną technologię sztucznej inteligencji: – Wyobraź sobie, że jeśli ty, ja lub ktokolwiek zostałby zmuszony do wzięcia cyfrowego RMB, aby handlować lub inwestować w Chinach, co jest prawdopodobnie jednym

placu Tiananmen, Ujgurzy w zachodnim regionie Xinjiang w Chinach, Tybetańczycy i zwolennicy Falun Gong, to według Bassa reżim komunistyczny mógłby obniżyć społeczną ocenę wiarygodności tych ludzi i odebrać im cyfrowe pieniądze. Chiński reżim narzuca społeczeństwu system oceny, według którego każdemu obywatelowi są przyznawane punkty „społecznej wiarygodności”. Ludziom mogą zostać odjęte punkty, jeśli popełnią czyn uznawany przez KPCh za niepożądany, np. przejdą przez ulicę w miejscu niedozwolonym. Osoby z niskimi wynikami oceny społecznej są uważane za „niegodne zaufania”, a tym samym pozbawiane dostępu do usług i możliwości.

Banknoty chińskiej waluty renminbi (yuana)

z [przyszłych] posunięć Chin, będą wiedzieć, gdzie wydajesz swoje pieniądze, ile masz [i] poznają wszystkie twoje upodobania. Co więcej, jeśli Komunistyczna Partia Chin dowie się, że użytkownicy jej cyfrowego juana nie podporządkowują się partyjnej linii w delikatnych kwestiach, takich jak masakra na

FOT. MOERSCHY / PIXABAY

Może chodzić np. o zakaz podróżowania samolotem lub uczęszczania do szkół. Krytycy potępili system jako naruszenie praw człowieka. Jak powiedział Bass, chociaż system oceny społeczeństwa jest obecnie ograniczony do Chin kontynentalnych, Pekin mógłby wdrożyć go w skali globalnej, a zagraniczni inwestorzy

korzystający z cyfrowego juana również narażaliby się na ryzyko, gdyby komentowali kwestie, które dla reżimu komunistycznego pozostają tabu: – Jeśli pomyślisz, że [Xi Jinping] jest straszliwym despotą, to nagle twoja punktacja w globalnej ocenie społecznej spadnie z hukiem, a Chińczycy mogą faktycznie ograniczyć zdolność do wydawania przez ciebie pieniędzy [cyfrowego juana]. W ten sposób mogą eksportować swój cyfrowy autorytaryzm na cały świat. I to jest coś, co musimy powstrzymać. Bass wezwał Zachód do podjęcia wspólnego wysiłku w celu zdelegalizowania cyfrowego juana, ponieważ nie ma dla niego miejsca w zachodnich demokracjach. – Jeśli poświęcisz trochę czasu, aby się nad tym zastanowić, zrozumiesz, że mają konia trojańskiego ponad wszystkie konie trojańskie – podsumował. Chiny wprowadziły plan gospodarczy o nazwie China Standards 2035, w którego ramach dążą do uzyskania chińskich standardów technicznych w wybranych zaawansowanych technologiach eksportowanych na rynek międzynarodowy. Dzięki temu Pekin staje się mniej zależny od zagranicznych technologii, a chińskie firmy mogą zarabiać na tantiemach z licencjonowania swoich patentów. Ofensywne ustalanie międzynarodowych standardów walut cyfrowych było jednym z priorytetów nakreślonych w najnowszym planie gospodarczym Chin. Przedstawiony w marcu pięcioletni plan to kompleksowy projekt określający społeczne i gospodarcze cele reżimu na następne pół dekady. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 9.04 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”. K

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · MA J 2O21

14

A

le prawdziwą zmianę położenia monachijskiego radia wywołał kanclerz Willi Brandt i jego Ostpolitik. 7 XII 1970 r., składając wieniec pod pomnikiem ofiar getta w Warszawie, w symbolicznym geście pokuty spontanicznie przed nim ukląkł. Kniefall von Warschau obok układu o normalizacji stosunków RFN–PRL (uznającego granicę na Odrze i Nysie, czyli stan faktyczny) podbudował międzynarodową pozycję władz PRL, z czego skorzystały, by odegrać się na „dywersyjnej rozgłośni” i dobitnie wykazać jej, że były górą. W pierwszej kolejności rząd PRL usiłował nakłonić Niemców do wypowiedzenia gościny radiu, odmalowując je jako placówkę dywersyjną, szkodliwą dla rozwoju stosunków dwustronnych. Argument trafił na podatny grunt, gdyż rząd w Bonn zainteresował się bliżej tym, co amerykańskie radio nadawało do Polski. Wyrazem tego był niemiecki przegląd audycji rozgłośni polskiej po grudniu 1970 r. – ewenement, nie licząc amerykańskiego przeglądu po nauczce, jaką RWE dostała na Węgrzech w 1956 r. Ostatecznie zwyciężyło poczucie wspólnego interesu z Amerykanami i gościny radiu nie wypowiedziano. W tym okresie wywiad PRL próbował zwerbować bądź namówić do powrotu pracowników rozgłośni, m.in. Józefa Jaksińskiego z działu analiz programowych, Leszka Pertkiewicza, pracownika działu realizacji, Andrzeja Czyżowskiego z radiowego monitoringu, Tadeusza Żenczykowskiego – członka dyrekcji RP RWE, radiowego spikera Janusza Koryzmę, Wiktora Trościankę – komentatora politycznego, Kazimierza Zamorskiego – kierownika polskiego działu badań i analiz, Stanisława Zadrożnego, animatora powstańczej „Błyskawicy”. Na listę trafił także Paweł Zaremba, były kierownik emigracyjnego wydawnictwa „Gryf ” w Londynie, z zamiłowań historyk, w Monachium od 1967 r. Służba Bezpieczeństwa wiedziała o nim na długo zanim zaczął pracować w Monachium – przyznawał się do niego brat Piotr – pierwszy po wojnie prezydent Szczecina. Piotr Zaremba, późniejszy profesor urbanista o międzynarodowej renomie, przeszedł ewolucję poglądów, uznając prawowitość narzuconego Polsce komunistycznego systemu. Powodem tej konwersji było przekonanie, że Polska utrzyma granicę na Odrze ze Szczecinem i Wrocławiem tylko wtedy, gdy będzie pod rządami przyjaznych Moskwie komunistów. Do tej swojej ewolucji poglądów przekonywał brata w latach 1969–1978, za wiedzą SB spotykając się z nim 16 razy. Paweł poinformował Amerykanów tylko o czterech spotkaniach. Kontakt operacyjny z Piotrem Zarembą szczeciński WUSW nawiązał w 1962 r., inwigilując konsulów brytyjskiego i francuskiego. Miał zgodzić się chętnie, zaznaczając, że ceni okazane mu zaufanie. Jesienią 1962 r. napisał dla szczecińskiej bezpieki sprawozdanie z pobytu w Paryżu, gdzie spotkał się z bratem i odwiedził Giedroycia w Maisons-Laffitte. Jaką miał motywację, przykładając rękę do operacyjnego rozpracowania brata? Wygląda na to, że profesor Zaremba szczerze Wolnej Europy nie lubił. Mógł sądzić, że podkopując komunistyczne rządy, nie działała ona w polskim interesie; nierzetelnie informowała o sprawach niemieckich i celach polityki amerykańskiej, uprawiała destruktywną krytykę i wbijała klin między Polaków a Rosjan. Była więc zaprzeczeniem politycznego realizmu, tak jak on go pojmował.

RWE I PRL Przełom lat 60. i 70. przyniósł wzmożenie akcji Służby Bezpieczeństwa przeciwko Radiu Wolna Europa, jedynemu w Polsce niekontrolowanemu przez komunistów medium. Rozgłośnia w Monachium była w tym czasie masowo słuchana, donosząc o zajściach studenckich, protestach intelektualistów przeciw cenzurze, inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację, walkach frakcyjnych w PZPR, rozruchach na Wybrzeżu.

Gra bratem czy gra braci? Andrzej Świdlicki Motywacji braci należy szukać na gruncie psychologii, a nie wywiadowczej gry bratem lub prywatnej gry braci. Piotrowi chciał dopomóc bratu w trudnej sytuacji życiowej – monachijskiej rozgłośni nie wróżył długiego żywota i sądził, że zmiana środowiska wyjdzie Pawłowi na dobre. Z kolei motywacją Pawła był szczery podziw dla Piotra, który w życiu „wybrał lepszą cząstkę”. Świadomość, że zatrudniając się w Wolnej Europie nie spalił za sobą mostów, że teoretycznie mógł do Polski wrócić, była dla niego ważna szczególnie w okresie, gdy los radia był niepewny. Był wdzięczny bratu za to, że stworzył mu taką możliwość, a władzom PRL, że nie spisały go na straty. Początek kontaktów braci za wiedzą SB sięga 1969 r., co ma znaczenie, bo w tym właś-

bratu wymówkę. Ten nieprzekonująco bronił się, że jego towarzysz był polskim patriotą, ale przyznał, że musiał zgodzić się na jego towarzystwo. Twierdził, że rozmowę zakończył pod pretekstem, że żona czeka z obiadem. Tymczasem z akt „Akademika” wynika, że Paweł zgodził się na rozmowę z Mikołajewskim, wiedząc, z kim miał do czynienia, choć z góry zastrzegł, że agenturalnie współpracować nie będzie. Zgodził się na „następne spotkania dla dalszego dialogu, w zależności od obustronnej potrzeby”. O rozmówcy miał pozytywną opinię: „Ten Bogdanowicz to jest dobrze w problemy wprowadzony – ma zdrowy humor, bez czego życie byłoby strasznie trudne – jest roztropnym człowiekiem” – mówił bratu. Służba Bezpieczeństwa przyjęła do wiadomości, że Paweł Zaremba nie będzie z nią współpracował. Mimo to zdecydowała dialog podtrzymać.

C

Konferencja redakcyjna w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Przełom lat 60. i 70. Od lewej: Leszek Meyer, Lesław Wierczyński, Ignacy Klibański, Paweł Zaremba, Aleksandra Stypułkowska, Tadeusz Nowakowski © RFE-RL

nie roku kanclerzem NRF został Willi Brandt, a wywiad PRL wzmógł aktywność przeciwko monachijskim „szerszeniom”. Piotr Zaremba zawiadomił brata za pośrednictwem rodziny w USA, że na zaproszenie UNIDO wyjedzie do Wiednia i wyraził nadzieję, że brat go tam odwiedzi. Do spotkania doszło 19 XII 1969 r. W zamyśle wywiadu PRL rolą Piotra było wysondowanie brata i namówienie go na rozmowę z towarzyszącym mu „przyjacielem-komunistą”, rzekomym pracownikiem MSZ, faktycznie zastępcą naczelnika Wydziału VIII Departamentu I MSW Zbigniewem Mikołajewskim. Do zaaranżowania spotkania nie było warunków. Według sprawozdania Pawła dla Amerykanów, brat profesor rozmawiał z nim z pozycji politycznego realisty i pragmatyka, i zapewne tak było. Głównym tematem była Ostpolitik i wynikające stąd skutki dla prawnego statu-

Nic nie wskazuje na to, że bracia umawiali się, co który z nich napisze swoim służbom. Nie rozmawiali o tym w ogóle, choć się wzajemnie o to posądzali. Ich kontakty nie były wyłącznie rodzinne, ale nie były „teatrem”, ukartowaną grą ani „transakcją wiązaną”. Piotr Zaremba mógł być przekonany, że radiowy brat Paweł nie powinien wiązać życiowych planów z RWE ze względu na jej propagandowy charakter i niepewną przyszłość, a zawodowo lepiej spełniłby się w Polsce. Znał jego antykomunistyczne przekonania, ale mógł sobie wyobrażać, że w zetknięciu z polską rzeczywistością stracą na ostrości. Miał świadomość, że brat nie był w radiu szczęśliwy i zależało mu, by miał możliwość powrotu, nawet jeśli z niej nie skorzysta. Wymagało to wejścia w układ z wywiadem PRL, co Piotr Zaremba zrobił, ale to nie on zabiegał o kontakty z MSW, choć ich nie odmawiał. Twierdzenia, że to bracia sterowali amerykańskim security w radiu Wolna Europa i Służbą Bezpieczeństwa w PRL albo że pytania dla Piotra Zaremby układał dyrektor RP RWE Jan Nowak, czyniąc z Pawła rodzaj pasa transmisyjnego, są wątpliwe i niedowiedzione. Nic nie wskazuje na to, że bracia umawiali się, co który z nich napisze swoim służbom. Nie rozmawiali o tym w ogóle, choć się wzajemnie o to posądzali. Ich kontakty nie były wyłącznie rodzinne, ale nie były „teatrem”, ukartowaną grą ani „transakcją wiązaną”.

tym zainteresowane. W ten sposób Służba Bezpieczeństwa za pośrednictwem profesorskiego brata dała Pawłowi Zarembie stosunkowo proste zadanie do wykonania, by go przetestować. W monachijskiej rozgłośni brat-radiowiec nie miał dostępu do materiałów niemieckich ziomkostw, w MSW rewizjonistyczną prasę z pewnością znano, czytano i analizowano. Nie o to jednak chodziło. Gdyby Paweł Zaremba spełnił prośbę brata, wszystko jedno, źle czy dobrze, wówczas SB mogłaby kontakt z nim uściślić, czyniąc go informatorem lub konsultantem. Wtedy przydzielano by mu zadania. Nic takiego się nie stało. W 1970 r. – ostatnim roku rządów Władysława Gomułki – bracia spotkali się dwukrotnie: w czerwcu w Paryżu i pod koniec

su granicy na Odrze i Nysie. Bracia zastanawiali się, czy Moskwa zmieni politykę wobec Niemiec Zachodnich kosztem interesów polskich, zgodzi się, by rząd boński wypowiadał się w imieniu obu państw niemieckich i jak poprawa stosunków NRF–ZSRR wpłynie na europejską politykę USA. Uznali, że należy mieć na uwadze niebezpieczeństwo dojścia do głosu rewizjonistów w RFN i przebudzenia się uśpionego rewizjonizmu w NRD. Piotr wskazywał na korzyści wynikające z oparcia polskiej granicy zachodniej na Odrze i ograniczenia w poruszaniu tej tematyki na antenie Wolnej Europy z powodu nieuznawania granicy przez Waszyngton i nadawania z terenu Niemiec. Istotnym elementem spotkania odnotowanym w aktach Piotra Zaremby, pominiętym w sprawozdaniu brata dla Jana Nowaka i Amerykanów, była propozycja „zbierania informacji – analizowania problemu niemieckiego, ze szczególnym uwzględnieniem organizacji ziomków pomorskich i śląskich”. Paweł miał ją „bez wahania zaakceptować”, rozumiejąc, że nie tylko brat osobiście, ale inne, bliżej niesprecyzowane osoby byłyby

września w Salzburgu. Z pierwszego z tych spotkań Paweł sporządził jedenastostronicowe sprawozdanie dla Jana Nowaka i Amerykanów. Napisał, że jego profesorski brat pozytywnie wypowiadał się o planie reformy gospodarczej. Uważał go za jakościowo inny niż wcześniejsze z 1957 i 1961 r., których nie zrealizowano, a jednym z jego aspektów było utorowanie drogi bezpartyjnym technokratom. Od Wolnej Europy oczekiwał poparcia dla reformatorów, krytyki elementów zachowawczych niskiego i średniego szczebla aparatu władzy oraz przeciwstawienia się nastrojom apatii. Rozmawiano o niemieckiej Ostpolitik i stosunku ZSRR do NRD. Krytykowano Watykan za traktowanie diecezji na Ziemiach Zachodnich, jakby nadal były w granicach Niemiec. Akta „Akademika” (kryptonim Piotra Zaremby) wskazują, że brata-radiowca najbardziej interesowało, czy reformy gospodarcze zaowocują poprawą poziomu życia Polaków, oburzał się na nieuznawanie przez Watykan arcybiskupstwa wrocławskiego i dał wyraz zastrzeżeniom wobec partyjnych rewizjonistów krytykujących władze PRL z pozycji liberalnych, często dawnych stalinowców, którzy zmienili poglądy po odsunięciu na boczny tor. Twierdził, że zachodnioniemieckie ziomkowskie publikacje zebrał, ale nie przywiózł, sądząc, że w Polsce były znane. Później mówił, że jechał na uchodźczym dokumencie podróży i obawiał się rewizji.

N

a trzecim spotkaniu w dniach 26–27 IX 1970 r. w biskupio-książęcym Salzburgu wziął udział ppłk Zbigniew Mikołajewski pod przykryciem pracownika MSZ nazwiskiem Bogdanowicz. W wersji spisanej przez redaktora Wolnej Europy Mikołajewski-Bogdanowicz opisany jest niepochlebnie jako „ponury typ z wysilonym uśmiechem”. Jeśli tej wersji wierzyć, to rozmawiano głównie o perspektywach unormowania stosunków polsko-niemieckich w świetle układu PRL-NRF, wówczas jeszcze niepodpisanego, stosunku rozgłośni do niemieckich ziomków, sytuacji gospodarczej w Polsce. Rzekomy dyplomata wskazywał, że w krytyce władz PRL radio powinno się mitygować i konstruktywnie wskazywać sposoby uniknięcia błędów. Mówił o presji wywieranej przez władze PRL na rząd w Bonn, by wymówił radiu gościnę. Obłudnie wyraził nadzieję, że Amerykanie do tego nie dopuszczą. Paweł, według jego własnej wersji, dopiero w trakcie rozmowy z Mikołajewskim zorientował się, że miał do czynienia z pracownikiem wywiadu PRL i przy pierwszej okazji zrobił

zwarte spotkanie braci, opisane przez Pawła Zarembę Amerykanom (w rzeczywistości siódme), odbyło się w Innsbrucku 27 VI 1972 r. Rząd w Bonn unormował stosunki z Moskwą i państwami jej obozu, temat granicy na Odrze i Nysie przestał w monachijskim radiu być tabu, ale los radia był niepewny. Nie wiadomo było, jak i przez kogo będzie finansowane, czy i jak długo będzie nadawać z Monachium. W lutym 1972 r. senator William Fulbright wygłosił w senacie płomienne przemówienie, nazywając pokątne finansowanie Radia Wolna Europa „ukartowaną fikcją” i „wywiadowczym spiskiem CIA” porównywalnym z inwazją w kubańskiej Zatoce Świń. Rozgłośni kończyły się pieniądze przed upływem roku obrachunkowego, a z braku ustawowych ram finansowania nie było pewności, czy i skąd je dostanie.

ręki ani że zerwał z bratem kontakty. W rzeczywistości obiecał, że się zastanowi, prosząc brata, by podziękował komu trzeba. Akta „Akademika” nie potwierdzają, że rozmowa braci była ostra, a Paweł rzekomo prowadził ją na swoich warunkach. Przeciwnie, był skryty i unikał rozmowy o sprawach radiowych: „W pierwszych rozmowach był bardziej wylewny, jeśli chodzi o wewnętrzne sprawy RWE i jego w nich udział – ostatnio niechętnie o tym mówi, zwłaszcza o swoich administracyjnych funkcjach. Odczuwam – […], że pomimo wszelkich słów, tych funkcji w tej swojej instytucji po prostu się przede mną wstydzi” – scharakteryzował postawę brata Piotr. Profesorski brat nie wiedział, że w 1972 r. brat radiowiec został asystentem dyrektora RP RWE, co oznaczało wyższe zarobki, ale także więcej uciążliwych obowiązków zabierających czas i energię na samodzielną pracę twórczą. O awansie wiedział ogólnie i miał wrażenie, iż „brata przytłaczała jakaś nowa funkcja, o której przypominał [sobie], gdy zaczynał mówić więcej, niż zamierzał”. Z jego akt wynika, że Zaremba-radiowiec obawiał się, że odrzucenie oferty powrotu do kraju spowoduje, że brat zerwie z nim kontakty, które chciał podtrzymać: „Nawet […], gdy w zdecydowany sposób wypowiedział przyczyny swej odmowy powrotu teraz do kraju zakończył tę wypowiedź niejako prośbą, aby ta odmowa nie spowodowała zerwania dalszych kontaktów, o których mówił, że je sobie bardzo ceni jako wyraz zaufania do niego samego”. Prowadzi to do wniosku, że kontakty z bratem-profesorem były dla redaktora RWE tak cenne, że chciał je utrzymać, nawet jeśli automatycznie oznaczały zgodę na pośrednie kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. To nastawienie odnotował Piotr, informując ppłk. Mikołajewskiego, że brat „wręcz upoważnił go do powtórzenia treści rozmowy »komu trzeba« w kraju. Przedtem nigdy się tak ściśle nie wyrażał”.

P Paweł Zaremba

© RFE-RL

Według relacji Pawła dla radiowego security, brat oczekiwał od rozgłośni poparcia nowego kursu gospodarczego ekipy Gierek-Jaroszewicz, postawienia na pragmatyków, odcięcia się od sił zachowawczych w partii i przeciwstawienia nihilistycznej postawie „im gorzej, tym lepiej”. Za słabą stronę radia uznał to, że z obawy przed wypowiedzeniem mu bawarskiej gościny było zbyt powściągliwe w krytykowaniu rządu w Bonn, a tym samym podkładało się komunistycznej propagandzie. Nie kryjąc się z tym, że działał z polecenia MSW, Piotr przedstawił bratu ofertę – zaproponował powrót do Polski po zamknięciu RWE, czego wówczas nie można było wykluczać. W listopadzie 1972 r. do Moskwy wybierał się prezydent Richard Nixon i zachodziły obawy, że w imię odprężenia w stosunkach ZSRR–USA, Wolna Europa zostanie spisana na straty. Brat-profesor obiecywał bratu-radiowcowi, że za pracę w Monachium nie spotkają go represje, będzie miał swobodę pracy naukowej, otrzyma mieszkanie, pracę; nie uniknie wprawdzie ustępstw wobec propagandy, ale do PZPR nie będzie musiał wstępować. Paweł, który tym razem sprawozdanie dla Amerykanów ograniczył do niecałych dwóch luźno zapisanych stron, jakby specjalnie starał się być lakoniczny, zapewnił w nim, że propozycję odrzucił od ręki, co Piotr przyjął westchnieniem ulgi, wyrażając nadzieję, że SB da mu spokój. I znów nie jest to ścisłe. Propozycji powrotu do Polski „w imieniu czynników PRL” Piotr nie przedstawił bratu w Innsbrucku w czerwcu, lecz dwa miesiące wcześniej w Rapperswilu. Nie jest też prawdą, że Paweł odrzucił ją od

o Innsbrucku bracia spotkali się jeszcze dziewięć razy. Propozycję powrotu do Polski i zajęcia się tam pracą naukową Piotr Zaremba składał bratu jeszcze dwukrotnie: w Salzburgu w grudniu 1974 r. i w Monachium w listopadzie 1975 r. O żadnym z tych spotkań Paweł Zaremba już Amerykanów nie informował, mimo iż radiowa komórka security, gdyby dowiedziała się o nich sama, mogłaby się mocno zdziwić, chociażby ze względu na częstotliwość. Utrzymując spotkania z bratem w tajemnicy, Zaremba-radiowiec duże ryzykował. Prowadzi to do wniosku, że ich potrzebował. Być może dawały mu poczucie pośredniego wpływu na wydarzenia polityczne w Polsce, co pracy w Wolnej Europie nadawało ideowy sens. Znaczenie mogło mieć też przekonanie, że w razie zamknięcia radia, mimo zaawansowanego wieku mógłby wciąż się w Polsce przydać i tam zaczepić. Według brata-profesora znalazł formułę kontaktów z nim, która w jego własnych oczach go usprawiedliwiała: „Sądzę, że on sam do tych kontaktów dąży, że ich potrzebuje. Zamiast »współpracy z instytucją« [wywiadem PRL] znalazł formułę, która go uspokaja, że pomagać chce Rządowi, którego pracę dla kraju docenia i któremu jest wdzięczny za propozycję powrotu do kraju – choć jej przyjąć nie mógł”. Paweł Zaremba, nie będąc agentem, chciał wspierać politykę gospodarczą Edwarda Gierka, pracując w instytucji przez władze PRL zwalczanej i uważanej za dywersyjną. Nie musi to być dziwne, jeśli rozumiał, że komunizm ewoluował i aprobował kierunek tej ewolucji: „Ma pełne uznanie i zaufanie do taktyki i rozumu politycznego Gierka i Jaroszewicza”. „Pozytywnie ocenia wyniki gospodarczej, socjalnej i politycznej polityki Jaroszewicza i Gierka, których uważa za najlepszych kierowników, jakich kraj miał od wojny” – raportował brat Piotr. Może do takiego nastawienia do ekipy Gierka przekonał go polityczny realizm profesorskiego brata, czasem sprawiającego wrażenie, jakby redaktora Wolnej Europy podpuszczał: „A co byłoby, gdybyśmy wzorem okresu 1919 roku zawierzyli dobrym słowom USA-Anglii i grzecznie czekali na wynik »konferencji pokojowej« [w Poczdamie], a nie stanęli przy ZSRR”? – pytał. Brat-radiowiec Dokończenie na sąsiedniej stronie


MA J 2O21 · KURIER WNET

15

Ś W I AT Po masowych protestach jesienią 2019 roku i trudnym pandemicznym 2020 Ekwadorczycy stanęli przed perspektywą wyboru nowych władz. 7 lutego głosowali zarówno nad prezydencką dwójką – prezydentem i wiceprezydentem – jak i 137 deputowanymi parlamentu krajowego. Oprócz tego wybrali pięciu przedstawicieli w Parlamencie Andyjskim, która stanowi międzynarodowy organ mający przedstawiać władzom państw położonych w Andach propozycję legislacji integrującej region.

Prawica pogrzebała correistów

Lewica oddała rządy w Ekwadorze, ale rezultat wyborów nie spełnił nadziei rdzennych Indian. Piotr Mateusz Bobołowicz

W

ustroju politycznym Republiki Ekwadoru kluczową rolę odgrywa prezydent, który jest jednocześnie szefem rządu. Tym samym w sposób oczywisty to ten wybór był dla Ekwadorczyków najważniejszy. Po czteroletniej kadencji urząd musiał oddać Lenin Moreno. Nie zdecydował się startować w wyborach po raz kolejny, ze względu na niskie poparcie społeczne pod koniec kadencji. Innym wielkim nieobecnym tych wyborów był Rafael Correa, poprzednik i niegdysiejszy sojusznik polityczny Morena. Przez część uwielbiany za rozbudowaną politykę społeczną, która była możliwa dzięki przypadającej na okres jego rządów koniunkturze na surowce (Ekwador eksportuje nieprzetworzoną ropę), przez innych znienawidzony za rozdawnictwo i nadmierne rozbudowanie wydatków publicznych i sfery budżetowej, Correa po ustąpieniu z urzędu wyjechał do Belgii. Nie jest to przypadek – od 2018 roku kolejne sądy ekwadorskie wydają nakazy jego aresztowania, odrzucane jednak przez Interpol. Rafael Correa, jak i wiele osób z jego otoczenia, został uznany winnym zarzutów korupcji. Moreno był wiceprezydentem u boku Correi, jednak po objęciu władzy radykalnie zerwał z polityką poprzednika, za co zresztą przez wielu został okrzyknięty zdrajcą. W polityce zewnętrznej zahamował trend ochładzania relacji z USA. Correa pełnił urząd przez dwie kadencje, co uniemożliwiało mu

kandydowanie na urząd prezydenta. Mógłby jednak bez przeszkód kandydować na urząd wiceprezydenta u boku swojego dawnego współpracownika Adresa Arauza Galarzy, gdyby nie podtrzymany przez Trybunał Kasacyjny wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności i dwudziestu pięciu lat zakazu zajmowania stanowisk publicznych. Były

W Ekwadorze istnieje tradycja malowania murali i wieszania flag kandydatów na murach

prezydent próbował walczyć po wyroku sądu niższej instancji, jednak przegrał ostatecznie. Jego zwolennicy zarzucali korupcję Leninowi Morenie i sędziom, ale sytuacja Correi nie uległa zmianie i nie został on dopuszczony do kandydowania. Głównymi przeciwnikami Andresa Arauza byli Guillermo Lasso i Yaku Perez Guartambel. Ten ostatni jest

Mazepa i popkultura Joanna Pyryt

W

strony sceny politycznej. Główne nurty ideologiczne Pachakutik obejmują ekologizm, w tym ekologizm radykalny (niektórzy Indianie nie stronią od przemocy w walce o zachowanie natury przed zniszczeniem przez przemysł) i indygenizm, czyli przywrócenie wielokulturowości ze szczególną afirmacją rdzennych kultur tłamszo-

W Polsce postać Mazepy kojarzy się przeważnie z dramatem Słowackiego, który przedstawia późniejszego hetmana Ukrainy jako pazia Jana Kazimierza, okrutnie ukaranego za romans z mężatką, a na dodatek kara w dramacie Słowackiego (zamurowanie) nie ma nic wspólnego z prawdziwą karą Mazepy (pognanie przywiązanego do końskiego grzbietu nagiego bohatera na Dzikie Pola). Notabene w Pamiętnikach Jana Chryzostoma Paska we fragmencie

FOT. EDGAR LOPEZ MOGOLLON

zarzucają mu, że jego indiańskie pochodzenie jest jedynie maską polityczną i próbą grania na sentymentach narodowych i kulturowych. Na zdjęciach wyborczych z początków kariery Perez miał krótkie włosy, a nie tradycyjne u ekwadorskich Indian długie. Partia, która wystawiła Pereza, to Pachakutik, polityczne ramię CONAIE. Jej poglądy plasują się gdzieś z lewej

nych dotychczas przez wpływy dawnych kolonizatorów. Wśród ruchów indiańskich w Ameryce Południowej widać wyraźne wpływy marksizmu, choć przez niektórych wywodzone są one z tradycyjnie panującej w tych społecznościach solidarności plemiennej. Wystarczy dodać, że głównym przedstawicielem ruchów indiańskich na kontynencie jest były prezydent Boliwii

na rok 1662 jest opisany romans Mazepy z żoną niejakiego Falibowskiego, który go schwytał: „nacudował się nad nim i namęczył, a rozebrawszy go do naga, przywiązał go na własnym koniu, zdjąwszy kulbakę i obrócił twarzą do ogona, a tyłem do głowy, ręce opak związał, nogi koniowi pod brzuch przywiązał, a potem bachmata, dosyć z przyrodzenia bystrego, potężnie zhukano, kańczugami osieczono, a jeszcze mu nagłówek ze łba zerwawszy, kilka razy nad nim strzelono. Tak tedy ów bachmat jak szalony skoczył. (…) Mazepa też ledwie nie zdechł, a wysmarowawszy się należycie, z samego wstydu wyjechał z Polski” (Kraków 1929, ss. 417-418)”. (Zdaje się jednak, że Pasek miał urazę do Mazepy i koloryzował tę awanturę, zwłaszcza, że przypisywano Mazepie inne kochanki i zazdrosnych mężów).

Iwana Samojłowicza, po którym sam został hetmanem w 1687 roku (pod naciskiem Rosji). Urodzony w Mazepińcach k. Białej Cerkwi, odebrał staranne wykształcenie w Kijowie, w kolegium jezuickim w Warszawie (gdzie nauczył się łaciny) i w Europie Zachodniej – wysłany tam przez Jana Kazimierza. W służbie Jana Kazimierza, a potem hetmanów ukraińskich, bywał też w Turcji i Chanacie Krymskim. Do 1705 r. współdziałał z Piotrem I w wojnie rosyjsko-tureckiej i III wojnie północnej. Jednak w 1705 roku, wobec coraz większego nacisku Rosji dążącej do likwidacji hetmanatu i całkowitego podporządkowania Ukrainy, zmienił sojusze i wyniku tajnych rozmów z Rzeczpospolitą i Szwecją zawarł w 1708 umowę ze Stanisławem Leszczyńskim, której gwarantem był Karol XII. (Mazepa próbował grać na dwie strony, by opowiedzieć się po stronie zwycięzcy, jednak Karol XII wkroczył na Ukrainę, a Mazepa, ku swemu zdziwieniu, nie zyskał poparcia ludności, choć potem dołączyli doń Zaporożcy). Umowa wyszła na jaw i wojska Piotra I spaliły stolicę hetmanatu – Baturyn, a rosyjska Cerkiew prawosławna

W

rzeczywistości Mazepa służył na dworze Jana Kazimierza krótko w młodości. Potem uszedł na Ukrainę, wówczas podległą Piotrowi I, tam zaczął karierę przy hetmanie prawobrzeżnej Ukrainy, Petrze Doroszence, a potem u hetmana lewobrzeżnej Ukrainy,

skomplikowaną sytuacją parlamentarną – Jego partia CREO ma zaledwie 12 deputowanych i 19 koalicjantów ze Społecznej Partii Chrześcijańskiej. Naprzeciw stoi 48 correistów. Może to uniemożliwić przeprowadzenie radykalnych reform, a to ich potrzebuje kraj. Lasso obiecywał w kampanii walkę z korupcją – głównym problemem nie tylko Ekwadoru, ale i całego regionu – zwiększenie płacy minimalnej do 500 dolarów i rozwiązanie problemu głodu w Ekwadorze. Przy okazji jest zdecydowanym przeciwnikiem depenalizacji aborcji. Temat ten, podobnie jak w Polsce, wywołuje w Ekwadorze znaczne emocje.

Guillermo Lasso dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin. Mimo uwzględnienia niektórych zarzutów, wyniki pierwszej tury zostały uznane. Zwolennicy Pereza nazwali to „kradzieżą marzeń” – nie tylko tych Yaku Pereza o prezydenturze, ale też ich o odzyskaniu kontroli nad rdzennym terytorium.

W

W lecie pokazano w telewizji western z 1960 r. pt. Piękna złośnica w reżyserii Georga Cukora. Producentem filmu był Carlo Ponti i Paramount Pictures, a główne role zagrali Sofia Loren i Anthony Quinn. Jest to opowieść o trupie teatralnej przemierzającej Dziki Zachód ze sztuką Mazeppa.

filmie pokazano plakat i fragmenty przedstawień. Oczywiście sztuka dotyczyła romansowego epizodu z życia Mazepy. Trudno stwierdzić, kto jest autorem dramatu, gdyż historia romansu Mazepy i spektakularnej kary wymierzonej mu przez zazdrosnego męża była wielokrotnie przedstawiana przez romantyczną literaturę i obrazy licznych malarzy.

szczególnie interesującą postacią. Do 5 października 2020 roku był prefektem prowincji Azuay. Jest przewodniczącym CONAIE, organizacji zrzeszającej organizacje rdzennych mieszkańców Ekwadoru. Dużą popularność zdobył podczas fali protestów w 2019 roku, kiedy stał się nieformalnym przywódcą całego ruchu antyrządowego. Krytycy Yaku Pereza

Evo Morales, przyjaciel Chaveza, braci Castro – i Rafaela Correi. Yaku Perez przegrał jednak w pierwszej turze. Poważne kontrowersje wzbudziła minimalna różnica między liderem indiańskim a Guillermem Lasso – 19,39% do 19,74%. Perez zmobilizował swoich zwolenników i w wielodniowym pokojowym marszu ruszył do stolicy, gdzie przekazał Państwowej Komisji Wyborczej (Consejo Nacional Electoral, CNE) dokumentację 16 tysięcy przypadków naruszeń kodeksu wyborczego z 39 tysięcy wszystkich zarejestrowanych. Zażądał przeliczenia głosów w 17 z 24 prowincji Ekwadoru.

drugiej turze wyborów zdecydowanie wygrał Guillermo Lasso, uzyskując 52,2% głosów. Komentatorzy określili to jako „pogrzeb correismu”. Przy całej niejednoznaczności oceny polityki Lenina Morena, nie można zapomnieć, że pierwotnie wywodził się on z grona stronników Rafaela Correi, mimo że zrezygnował z wielu wprowadzonych przez poprzednika reform. Lasso natomiast nie jest w żaden sposób związany z tym środowiskiem i reprezentuje ekwadorską prawicę. Był to jego trzeci start w wyborach prezydenckich, co wyrobiło mu już miano wiecznego kandydata – jak widać niesłusznie. Lasso dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin. Przy okazji startuje ze

obłożyła Mazepę klątwą, która aż do 1917 roku była odczytywana w cerkwiach we wszystkie niedziele Wielkiego Postu. W tekście tej klątwy określano Mazepę jako srogiego wilka w owczej skórze.

Z

apewne ambicją Mazepy było stworzenie niezależnego hetmanatu ukraińskiego, chociaż Piotr I podejrzewał go o zamiar przyłączenia Ukrainy do Rzeczypospolitej i doprowadzenia do unii religijnej (podejrzewano go o ukryty katolicyzm). O ambicjach Mazepy świadczą budowle w stylu baroku kozackiego, zwanego też barokiem mazepińskim. Przekształcił kijowskie kolegium w Akademię Mohylańską, założył kolegium w Czernihowie, wznosił liczne cerkwie (m.in. w Kijowie i Perejesławiu), a w 1708 r. zlecił wydanie arabskiego przekładu Nowego Testamentu w Aleppo. Po przejściu na stronę Karola XII wynegocjował w układzie w Smorgoniach (7 kwietnia 1709 r.), by król szwedzki nie zawierał pokoju z Rosją, dopóki nie zostaną zagwarantowane interesy Ukrainy. Po przegranej bitwie pod Połtawą uciekł wraz z Karolem

Drugą kwestią, prawie równie drażliwą, jest dolaryzacja gospodarki, której Lasso jest gorącym orędownikiem. Sam do niej poniekąd doprowadził, gdy w 1999 roku przez miesiąc był ministrem gospodarki Ekwadoru podczas tzw. ferii bankowych – największego kryzysu gospodarczego kraju, który doprowadził do hiperinflacji i zmusił Ekwador do porzucenia swojej waluty sucre na rzecz dolara amerykańskiego. Zarówno pierwsza, jak i druga tura wywołały wiele emocji. Rozpatrując ekwadorskie wybory trzeba pamiętać, że udział w głosowaniu jest obowiązkowy. Stąd znaczna liczba głosów nieważnych. Zwolenników Correi jest nadal wielu, a zwycięstwo jego poważnego przeciwnika nie może wywoływać ich zadowolenia. Nadzieje Indian zostały również zawiedzione. Ekwadorczycy są też zmęczeni korupcją i ciągłą obecnością w polityce tych samych osób. Dlatego po wyborach jest zawsze więcej rozczarowanych niż usatysfakcjonowanych. Czas pokaże jednak, czy Lasso uniknie masowych protestów – i jak ten wybór Ekwadorczyków wpisze się w silnie spolaryzowane tendencje ewolucji polityki w całym regionie Ameryki Łacińskiej. K

XII na terytorium imperium osmańskiego (do Varnity w Hospodarstwie Mołdawskim). Rannego Karola XII wywiózł z pola bitwy jego adiutant, generał Stanisław Poniatowski (ojciec króla Stasia). Tenże Poniatowski uratował też Mazepę, gdy w czasie ucieczki, podczas przeprawy przez graniczny Boh, Zaporożcy zaatakowali Mazepę, aby wydać go Rosji. Piotr I oferował za niego okup sułtanowi i Karolowi XII, lecz Mazepa zmarł parę miesięcy później w Varnity. Krążyły legendy, że śmierć była upozorowana, a Mazepa ukrył się w klasztorze. Zachowały się niektóre pisma Mazepy – jego utwory poetyckie, prywatna korespondencja i pisma polityczne – jak uniwersały hetmańskie czy listy m.in. do Stanisława Leszczyńskiego, Piotra I i inne. Przy okazji omawiania tej niezwykłej postaci widać, jak skomplikowana była sytuacja polityczna w Rzeczypospolitej i na jej kresach w początkach tego straszliwego XVIII wieku, który doprowadził do rozbiorów Polski (nie wspominając rewolucji francuskiej). Widać też, jak niewiele z realnych problemów trafia do literatury pięknej, a potem do sfery pop, jaką jest film. K

Dokończenie z poprzedniej strony

odpowiadał: „Mielibyśmy wówczas Prusy Wschodnie i tylko Prusy Wschodnie, może też bez Królewca”. Paweł Zaremba nie odmawiał komunistom zasług w zagospodarowaniu Ziem Zachodnich, nawet jeśli do ich rządów nastawiony był krytycznie: „Zwróciłem mu uwagę – relacjonował Piotr – że […] nie widzę, jak jego instytucja [RWE] może bezstronnie przedstawić powrót Polski nad Odrę oraz powiązane z tym wydarzenia. [Paweł] Zgodził się z tym stwierdzeniem, podkreślając, że wg niego jest to największe osiągnięcie (jeszcze niedocenione) Polski w ciągu tysiąclecia”. Jeśli wierzyć Piotrowi Zarembie, praca w RWE przysparzała bratu rozterek. Mówił, że kierownictwo rozgłośni oczekiwało od niego audycji o pierwszych latach PRL, lecz „on zdaje sobie sprawę, że bez Polski Ludowej nie bylibyśmy dziś nad Odrą. I dlatego wzbrania się przed tym tematem”. Z akt „Akademika” wynika, że pozytywne

początkowo nastawienie brata do Wolnej Europy zmieniło się na niekorzyść. Mówił mu o rozczarowaniu do stalinowców, którzy wyjechali z Polski po marcu 1968 r., lansując się na Zachodzie jako liberałowie prześladowani przez reżim Gomułki. W oparciu o rozmowy z jednym z nich, płk. Adamem Korneckim (Dawidem Kornhendlerem), po wojnie wysokim funkcjonariuszem UB w Kielcach i w Poznaniu, przygotował cykl audycji i czuł z tego powodu niesmak. Nie aprobował tego, że historia była instrumentem propagandy mającej na celu zasianie nieufności między Polską a ZSRR. Według Piotra Zaremby, brat-radiowiec udawał przed samym sobą, że uprawiał polską politykę za amerykańskie pieniądze, ale w miarę jak awansował, stawało się to dla niego coraz trudniejsze, bo odpowiadał za zgodność programu z amerykańskimi politycznymi dyrektywami. „Jasnym jest dla mnie – stwierdził Piotr – że on sam rozumie […] tendencyjność

ogólnych dyrektyw [programowych RWE] – ale że mimo to czynnie uczestniczy w ich wcielaniu w życie”. Jeśli wierzyć „Akademikowi”, brat tracił wiarę w sens swojej pracy: „Przyznał wręcz, że istotnie oddźwięku dawnego w Polsce ich już nie ma”. Czy Piotr Zaremba wiernie relacjonował SB rozmowy z bratem? A jaki mógłby mieć interes, aby przedstawiać je w fałszywym świetle? Był wprawdzie kontaktem poufnym Wydziału III KWMO w Szczecinie i kontaktem operacyjnym Wydziału VIII Departamentu I MSW, znanym w PRL naukowcem i współpracownikiem międzynarodowych organizacji, ale na rolę pośrednika w kontaktach SB z bratem przystał nie dlatego, że bezpieka to na nim wymusiła, lecz dlatego, że chciał pomóc bratu, który u progu wieku emerytalnego obawiał się utraty pracy, jego miejsce widział w Polsce, a namawianie go na powrót nie miałoby sensu, gdyby nie mógł mu zapewnić

bezpieczeństwa. To zaś było w gestii MSW. Piotr Zaremba nie był dodatkowo wynagradzany przez MSW; dostawał zwrot kosztów, więc motyw materialny nie wchodził w grę. Jego motywacją była lojalność wobec PRL i chęć dopomożenia bratu żyjącemu w zamkniętym środowisku, z którego wyrwałby się, gdyby nie przedemerytalny wiek i sytuacja materialna. Znaczenie ma także to, że relacje „Akademika” spisywał ppłk Mikołajewski – największy w MSW spec od Wolnej Europy, więc zmylić go byłoby trudno. Jaki jest bilans dialogu Służby Bezpieczeństwa z Pawłem Zarembą? Plany programowe Wolnej Europy, o których mówił bratu, mogły być dla niej ciekawe, bo dawały wgląd w politykę zagraniczną USA, i przydać się w ustawieniu propagandowej riposty, ale operacyjnego znaczenia nie miały. Paweł niechętnie mówił o radiowych personaliach; im wyżej był w dyrekcji, tym oględniej się wypowiadał. Mówił głównie

o sobie, o tym, kogo we władzach PRL rozgłośnia będzie popierać, a kogo atakować, jak widział sprawy krajowe i jak oceniał wydarzenia oddziałujące na Polskę. MSW miało trudności z rozdzieleniem tego, co mówił od siebie, od tego, co przedstawiał jako linię radia. Pośredni roboczy dialog polityczny z ważnym redaktorem RP RWE był dla resortu cenny sam w sobie. Odbywał się w burzliwym okresie, w którym ważyły się losy radia i osobiście dyrektora Rozgłośni Polskiej Jana Nowaka, a stosunki Wschód–Zachód wchodziły w etap odprężenia. W tym samym czasie wywiad PRL, rozpracowując Jana Nowaka, kontaktował się także z innymi pracownikami Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, m.in. z Wiktorem Trościanką i Stanisławem Zadrożnym, ale w aktach SB nie ma wzmianki o tym, by brat ciągnął brata za język w tej sprawie ani tym bardziej, by Paweł Zaremba mówił o tym z własnej inicjatywy. K


KURIER WNET · MA J 2O21

16

C

hyba że mamy do opisania bardzo ważną historię, którą musimy najpierw zbadać, dowiedzieć się jej przebiegu, a której dokładnie nie znamy i budować ją będziemy z okruchów, szczątków, które zostały. Herberta interesowała sztuka, a nie spekulacje wokół niej, interesowało go życie w jego różnych przejawach, człowiek, historia, przyroda, religia, a nie interesowało filozoficzne, twarde, bezbarwne i bezwonne pojęcie bytu i jego przeciwieństwa – niebytu, o czym pisał w wierszu Uprawa filozofii. Taka interpretacja, że jest to wiersz o nowoczesnej sztuce, w duchu dysput w dusznej jaskini filozofów, nadaje się na rozmowę przy kawiarnianym stoliku przy Krakowskim Przedmieściu. Zdejmujemy obraz i naszym oczom ukazuje się prostokąt czystej, niezakurzonej ściany. Podnosimy ciężki mebel, który stał w tym miejscu latami, i ukazuje się nam jasny prostokąt obwiedziony brudem, kurzem, plamami i włosami. W wierszu te ślady są jeszcze subtelniejsze: 1 najpiękniejszy jest przedmiot którego nie ma nie służy do noszenia wody ani do przechowywania prochów bohatera nie tuliła go Antygona nie utopił się w nim szczur

O czym jest ten wiersz? O przedmiocie, którego nie ma. Bohatera też już nie ma, są jego prochy, ale płacze po nim siostra, nie mogąc go pochować. Jesteśmy po lekturze całości wiersza, więc wiemy, że w części szóstej przedmiotem, którego nie ma, może być krzesło. nie posiada otworu całe jest otwarte widziane z wszystkich stron to znaczy zaledwie przeczute włosy wszystkich jego linii łączą się w jeden strumień światła ani oślepienie ani śmierć nie wydrze przedmiotu którego nie ma Oślepienie ostrym światłem, ale też oślepienie obcą ideologią. Co zatem mamy? Bohatera, którego trzeba odnaleźć i pochować, opłakuje siostra. Mamy czyjeś włosy, na które pada bardzo mocny akcent przez to, że stanowią jeden krótki wers. Jakby poeta zwracał uwagę, krzyczał: tu są czyjeś włosy i pytał: czyje włosy? Mamy strumień światła, oślepienie (zapewne lampą skierowaną w oczy). Mamy zbliżającą się śmierć i przedmiot, którego nie ma, zapewne wydarty spod bohatera, który jest nazwany pięknym nieobecnym; pewnie był szlachetnym, odważnym i dobrym człowiekiem. Bohater zapewne leży na podłodze lub na betonie albo stoi z rękami podniesionymi nad głową, być może skuty. Marzy o tym, żeby usiąść. Ale bohatera już nie ma, oglądamy to miejsce, gdzie niedawno stał lub siedział. Próbujemy go sobie wyobrazić: Zaznacz miejsce gdzie stał przedmiot którego nie ma czarnym kwadratem będzie to prosty tren o pięknym nieobecnym męski żal zamknięty w czworobok Herbert nawiązuje do obrazu Kazimierza Malewicza pt. Czarny kwadrat z 1915 roku, znanego też pod innym tytułem Czarny kwadrat na białym tle. Cień krzesła stojącego na betonowej lub cementowej podłodze (lub pobielonej wapnem) daje taki minimalistyczny obraz. Poeta nawiązując do obrazu rosyjskiego awangardysty wdaje się z nim w spór nie tylko o wartości estetyczne, ale pyta, co kryje się za oderwaniem sztuki od rzeczywistości, pyta o sens. Pyta, co będzie, jeśli człowieka i wszystkie ludzkie sprawy zredukujemy do kilku prostych symboli. Pyta, czy będzie tam człowiek i czym ta sztuka będzie dla człowieka, co można się dowiedzieć o człowieku z takiego minimalistycznego obrazu jakim jest Czarny kwadrat oraz jaki

K U LT U R A Tytułowy wiersz Studium przedmiotu można czytać i rozumieć na kilku poziomach. Jeżeli uznamy, że „biały raj/ wszystkich możliwości” to tabula rasa, kartka papieru, a przedmiot, którego nie ma, to rekwizyt magika – niewiele z niego zrozumiemy.

Ekshumacja

się z terrorem. Egzekucji dokonywali na oczach ludności, by ją zastraszyć, a listy rozstrzelanych publikowali. Komuniści zabijali potajemnie, kiedy ludzie spali, nad ranem, by ukryć swoje zbrodnie. Zdanie jest napisane w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym. To się wciąż dzieje, tuż obok – dyskretnie mówi poeta. Dlatego też: nic więcej nie da się o nich powiedzieć

O wierszu „Studium przedmiotu” Zbigniewa Herberta

To zbrodnia stalinowska, a nie z czasów II wojny światowej. Drugą wskazówkę znajdziemy w zakończeniu wiersza:

czyli pan od historii Sławomir Matusz

jest stosunek twórcy do człowieka i człowieczeństwa. Kilkanaście lat później innych przykładów minimalistycznej sztuki dostarczą zdjęcia lotnicze z widniejącymi na nich kwadratami i prostokątami więzień i baraków obozów koncentracyjnych. Nad tym konkretnym czarny kwadratem coś się działo i nadal dzieje:

emigracji w międzynarodowej komisji badającej zbrodnię katyńską, i wiedza, którą Czapski przekazał Herbertowi. Wiersz Studium przedmiotu należy czytać w kontekście relacji Czapskiego Na nieludzkiej ziemi, Innego świata Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Dziennika bez samogłosek Aleksandra Wata.

3 teraz cała przestrzeń wzbiera jak ocean huragan bije w czarny żagiel skrzydło zamieci krąży nad czarnym kwadratem i tonie wyspa pod słonym przyborem Jeżeli „przedmiot którego nie ma” jest krzesłem, to „czarny żagiel” jest jego oparciem. Zamieć wskazuje na porę roku lub kierunek północny albo wschodni, na złą pogodę, wiatr, śnieżycę, na „biały raj” i „pustą przestrzeń” pól, tundry albo tajgi: 4 masz teraz pustą przestrzeń piękniejszą od przedmiotu piękniejszą od miejsca po nim jest to przedświat biały raj wszystkich możliwości możesz tam wejść krzyknąć pion — – poziom uderzy w nagi horyzont prostopadły piorun możemy na tym poprzestać i tak już stworzyłeś świat

C

zarny kwadrat, którego nie ma, na białym tle, to może być Polska – okupowana, ograbiona z własnej państwowości, na tle sowieckiego imperium, które rozciągało się od Łaby do Władywostoku. Po wojnie granice państwa zaczęły przypominać postrzępiony, poszarpany i ściśnięty kwadrat, zamieszkały przez ludność katolicką, w odróżnieniu od sąsiadów na wschodzie, południu i na zachodzie. Żeby ją zbudować na nowo, trzeba ją wyobrazić sobie, ale nie w światłach żarówek, jakie nam zawiesił Stalin w obozach pracy i salach, gdzie odbywały się szkolenia ideologiczne lub przesłuchania. Tę niezamieszkałą przestrzeń północy albo dalekiego wschodu – „biały raj/wszystkich możliwości – nieludzka ziemia” (jak ją opisał Józef Czapski), możemy nazwać przedświatem, bo tam cywilizacja nie dociera, a otoczenie jest nieprzyjazne dla człowieka, polarne warunki. Wszędzie bezkresna biel i tylko gdzieniegdzie czarny kwadrat albo prostokąt lub cień na posadzce, jaki dawał „przedmiot którego nie ma”, wyrwany gwałtownie spod nieżyjącego już bohatera. Jedyny ślad po nim. Jedynym znakiem Boga jest piorun, który uderza w horyzont. Krzesło jest jak katedra, jedyne, na którym może Bóg lub ofiara tortur usiąść. Taki może być/jest sens minimalistycznej sztuki. To wiersz o Polakach wywiezionych w głąb ZSRR, którzy tam zginęli. Dlatego, podpowiada poeta: 5 słuchaj rad wewnętrznego oka nie ulegaj szeptom pomrukom mlaskaniu to niestworzony świat tłoczy się przed bramami obrazu Odważne propozycje estetyczne, jakie pojawiły się po rewolucji, a które przedstawiano również za życia poety,

J

miały swój cel – odwrócić uwagę twórców (i odbiorców) od człowieka, od rzeczywistości, głębi, usunąć ze sztuki sacrum. Dlatego też: aniołowie oferują różową watę obłoków drzewa wtykają wszędzie niechlujne zielone włosy królowie zachwalają purpurę i każą trębaczom wyzłacać nawet wieloryb prosi o portret słuchaj rad wewnętrznego oka nie wpuszczaj nikogo Wewnętrzne oko to coś innego od sumienia, które każdy ma, które każdy powinien posiadać i go słuchać. Wewnętrzne oko to nie jest wewnętrzna cenzura, która pozwala artystom wejść na salony, gdzie publiczność pomrukuje, mlaszcze i klaszcze. Ale tam sumienie trzeba razem z paltem zostawić w szatni, a naszego Anioła Stróża przed drzwiami galerii, opartego o ścianę tak, by nikt go nie widział. To trzecie oko, które widzi więcej i głębiej. Ale nawet cenzura wewnętrzna nie zabija całkiem sumienia. Bo jej istnienie uwarunkowane jest pamięcią. Trzeba pamiętać, o czym nie wolno napisać, czego namalować lub powiedzieć. Wewnętrzne oko to widziało, wewnętrzny cenzor to wszystko doskonale wie. Trzeba je poprosić, by pokazało, co zgromadziło, i pozwoliło sumieniu mówić. 6 wyjmij z cienia przedmiotu którego nie ma z polarnej przestrzeni z surowych marzeń wewnętrznego oka krzesło piękne i bezużyteczne jak katedra w puszczy połóż na krześle zmiętą serwetę dodaj do idei porządku ideę przygody niech będzie wyznaniem wiary w obliczu pionu zmagającego się z horyzontem Pion zmagający się z horyzontem to oczywiście Bóg, to ukrzyżowany Jezus Chrystus, do którego zwracamy się z wyznaniem wiary, a horyzont to śnieżna dal, na której można zobaczyć kawalerię Budionnego. Zmięta serweta może być w wierszu symbolem zmartwychwstania. Wyznanie wiary: niech będzie cichsze od aniołów dumniejsze od królów prawdziwsze niż wieloryb niech ma oblicze rzeczy ostatecznych prosimy wypowiedz o krzesło dno wewnętrznego oka tęczówkę konieczności źrenicę śmierci

ma wzmocnić w obliczu śmierci, w obliczu czekających cierpień, ma być wyzwalające. Dlatego powinno być dumniejsze od królów i tak przejmujące jak wieloryb z harpunem wbitym w bok. Ale cichsze od aniołów, których na ogół nie słyszymy, a które czasem głośno trąbią na obrazach.

N

ieistniejące krzesło, połamane, a może spalone, jest jedynym świadkiem tych zbrodni. Jego cień może być jej dowodem, a innych możemy nie znaleźć. Chrześcijańskie Credo i krzesło jak katedra, osamotnione w tajdze i tundrze, ewidentnie pokazują polarny kierunek, w którym powinien zmierzać w interpretacji czytelnik utworu. Jest to wyprawa na północ Europy i Daleki Wschód, gdzie wywożono masowo Polaków. Katedra jest budowlą chrześcijańską, a nie antyczną, czego wcześniejsi interpretatorzy nie zauważyli. A samo słowo καθέδρα, kathedra oznacza również krzesło lub siedzibę. Trzeba umieć spojrzeć śmierci w oczy bez strachu, z czystym sumieniem i głęboką wiarą. To nie jest tylko spór estetyczny Herberta z obowiązującymi wtedy trendami i modami epoki, jak to odczytywali poprzednicy, ale wołanie o pamięć. Pamięć o tych zakatowanych i zamordowanych, a ciągle niepogrzebanych i zapomnianych. I Herbert cały taki jest. „Przedmiot którego nie ma” to krzesło wyrwane spod osoby katowanej, w ostrym świetle żarówki, gdzieś w pokoju przesłuchań, w polarnej głuszy. Po tych ludziach zostały przedmioty, których nie ma, których jest tak niewiele, nad którymi powinniśmy się pochylić, by czegoś się dowiedzieć o ich losie. „Przedmiot którego nie ma” jest dowodem zbrodni. To również Polska, której nie ma. To wszystko jest w tym wierszu. Tak proste, tak jasne. We wcześniejszych interpretacjach tytułowy przedmiot rozumiano jako rzecz – konkretną albo mniej lub bardziej abstrakcyjną rzecz: krzesło, stołek („mały czworonóg na dębowych nogach” – z wiersza Stołek), kamień. Słowa ‘przedmiot’ można używać zamiennie z ‘tematem’, np. tematem tego studium jest… Herbert, który interesował się historią i żył nią, kieruje naszą uwagę na temat nieobecny i ludzi, o których zapomniano, zakazano o nich pisać, których szczątki skrywa polarna noc, a o których istnieniu świadczą włosy na poręczy krzesła. Nie padają w wierszu nazwy miejscowości: Kozielsk, Katyń, Starobielsk, Ostaszków, Miednoje, ale wiemy, że tych miejsc jest znacznie więcej: Butyrki, Lefortowo, Łubianka. Jest ich tysiące. Nie bez znaczenia jest tu znajomość Herberta z Józefem Czapskim, malarzem i pisarzem, więźniem Starobielska, zwolnionym na mocy układu Sikorski-Majski, który uczestniczył jako delegat rządu RP na

2.

eżeli chodzi o poprzednie interpretacje i ich autorów, to nie chcieli lub nie mogli oni dostrzec tego, o czym pisał poeta ze względu na cenzurę lub cenzurę wewnętrzną, lub ze strachu przed wykluczeniem z życia publicznego, więzieniem i innymi represjami. Wśród autorów, którzy pisali o poezji Zbigniewa Herberta, było kilku, którzy podpisali się pod rezolucją Związku Literatów Polskich w lutym 1953 r., popierającą wyroki śmierci dla księży za rzekome szpiegostwo na rzecz USA. W tym gronie 53 osób znaleźli się Jan Błoński, Włodzimierz Maciąg, Henryk Markiewicz, a z pisarzy i poetów między innymi Sławomir Mrożek i Wisława Szymborska. Deklaracja, która kończy tę rezolucję, podważa ich wiarygodność jako poetów, krytyków literackich i badaczy literatury. Podpisaną rezolucję kończą dwa takie zdania: „Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne. Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu – dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej”. Do ich sądów i ocen trzeba podchodzić z dużą ostrożnością. Wygodniej i bezpieczniej było pisać o Herbercie klasycyście, antycznych nawiązaniach, jaskini filozofów, niż pisać, o czym są naprawdę jego wiersze, wnikać w to, co miało być wymazane z pamięci zbiorowej Polaków, a co Herbert sprytnie chciał ocalić. Ci ludzie służyli w swojej twórczości oficjalnej propagandzie i mieli za zadanie zamazywanie i zacieranie komunistycznych zbrodni. Jan Błoński w szkicu z 1970 roku Tradycja, ironia i głębsze znaczenie przytacza dwukrotnie wiersz Pięciu, nie wnikając w to, o czym jest ten wiersz, kiedy miało miejsce opisywane zdarzenie, kim byli ci ludzie i kto ich rozstrzeliwał. Jakby się bał, że siebie rozpozna w plutonie egzekucyjnym. Błoński pisze o Herbercie: „Zapatrzenie w kataklizm wzmagała jeszcze radykalna odmowa, którą odpowiadał propozycjom kulturalnym czasów stalinowskich”. Jakby stalinizm był wyłącznie jakąś propozycją kulturalną, a nie czasem terroru, który Błoński w 1951 roku czynnie poparł. Dla Błońskiego wiersz Pięciu to tylko przejaw „skłonności żałobnych i katastroficznych”, dlatego tak się po nim prześlizguje. Wydaje się, że jest to wiersz, który opisuje rzeczywistość już zamkniętą, czas przeszły dokonany. I na pozór nic nie wskazuje, by był to wiersz aktualny. Są jednak w nim dwa szczegóły, które każą się bać, są sygnałem, że zdarzyło się to niedawno i niedaleko, niemal przed chwilą i obok. Że to się za chwilę wydarzy. Jedna wskazówka jest już w pierwszej zwrotce – jest nią zastosowany czas przyszły: Wyprowadzają ich rano na kamienne podwórze i ustawiają pod ścianą Niemcy w czasie wojny mordowali i rozstrzeliwali masowo. I nie kryli

a zatem można (…) jeszcze raz ze śmiertelną powagą ofiarować zdradzonemu światu różę

W

czasie wojny za zdradę groziła bezwzględna kara śmierci. Po wojnie panowało powszechne odczucie, że Polska została zdradzona w Jałcie. Ofiarą zdrady padły Warszawa i Lwów – wyzwolony w 1944 w akcji Burza, zdradzona została Armia Krajowa, jej żołnierze i oficerowie, pacyfikowani w licznych akcjach przez NKWD i UB. Zatem Herbert w wierszu Pięciu przypomina zdrady i niedawne zbrodnie stalinowskie, a nie wojenne. Błoński zaś wszystkie zbrodnie i ofiary wrzuca do wojennego kotła, rozgrzeszając stalinizm, akceptuje zbrodnię w Katyniu i inne zbrodnie, a ofiarowanie róży traktuje jako gest błazeński. Jego uczniem będzie wiele lat później pułkownik Adam Mazguła, dla którego stan wojenny był „kulturalnym zdarzeniem”. Te zarzuty odniosę również do interpretacji utworu Jacka Łukasiewicza z 1963 roku, który widział „krzesło którego nie ma” w antycznej, greckiej jaskini filozofów, a nie w bliskiej nam i bolesnej historii i polarnej przestrzeni, której nawet nie dostrzegł, choć cytował ten fragment utworu. Duże to niedopatrzenie krytyka, bo polarne ziemie i lody nie były znane antycznym filozofom. Z jaskini filozofów Herbert sam się lekko naśmiewa w wierszu Uprawa filozofii: wymyśliłem w końcu słowo byt słowo twarde i bezbarwne trzeba długo żywymi rękami rozgarniać ciepłe liście trzeba podeptać obrazy zachód słońca nazwać zjawiskiem by pod tym wszystkim odkryć martwy biały filozoficzny kamień oczekujemy teraz że filozof zapłacze nad swoją mądrością ale nie płacze przecież byt się nie wzrusza przestrzeń nie rozpływa a czas nie stanie w zatraconym biegu Pod lekką ironią widać wyraźny sprzeciw wobec filozofii materialistycznej, narzucanej przez komunistyczną propagandę i naukę oraz tak zwanemu marksistowskiemu naukowemu poznaniu. Herbert zaś z czułością przyrodnika opisuje spotkane stworzenia, pochyla się nad nimi. Aleksander Fiut, pisząc o ukrytym sporze między Herbertem i Miłoszem, stwierdza: „u Herberta przedmiot jest pojmowany, po pierwsze, jak twór umysłu, po wtóre, stanowi miejsce puste znaczeniowo, swego rodzaju ramę, w którą zostają dopiero wpisane rozmaite jego sensy: filozoficzne, estetyczne etc.”, nie widząc, że krzesło jest wydobyte z niebytu, jest niemym świadkiem dramatu, jaki się wydarzył. Dlatego jest tak cenne. Nie można pomylić krzeseł, bo inne krzesło opowie inną historię. Trzeba zebrać szczątki samolotu, żeby poznać przyczyny katastrofy, odnaleźć wszystkie krzesła z tego samolotu, który się rozbił, a nie innego. Dotyczy to zarówno samolotu, którym leciał gen. Władysław Sikorski, jak i mebli, i rzeczy, które były świadkami innych katastrof i dramatów. A Herbert te szczątki, „z cierpkim obolem ojczyzny/pod drętwym językiem”, skrzętnie zbiera i składa w jedną opowieść w wierszu, i zachęca nas do tego samego. Zbiera i składa na placu wiersza na naszych oczach, oglądając każdy szczątek, każdy ślad dokładnie. K


MA J 2O21 · KURIER WNET

17

K U LT U R A Joanna Rawik: Jak to jest być dyrektorem? Alicja Węgorzewska: Bycie dyrektorem to dla mnie funkcja służebna, bo teatr tworzą artyści i oni są sercem teatru. Oczywiście część administracyjno-gospodarcza, marketingowa jest niezwykle ważna, bo artyści mają głowy w chmurach i ktoś musi to obsługiwać, tworzyć, podawać wspaniałej publiczności. Ale sercem teatru jest zawsze zespół artystyczny: soliści, zespół wokalny, orkiestra, gościnni muzycy. Właściwie tak jak słowo ‘minister’ oznacza tego, co służy – dyrektor w teatrze jest też osobą, która służy. I jak przyjmiemy taki punkt wyjścia, to potem już się wszystko układa. Podziwiam u Ciebie to, że jako utalentowana artystka o niezwykłej piękności głosie, administrujesz, a jednocześnie jesteś bardzo aktywną aktorką, śpiewaczką. O właśnie: Alicja ma koszulkę z napisem „Kwartet Harwooda”. Tak, Kwartet Harwooda to nasza ostatnia premiera w Basenie Artystycznym, trzykrotnie odkładana, bardzo pechowa. Profesor Chrapkiewicz, który reżyserował spektakl, powiedział: ten spektakl nigdy się nie wydarzy. Jednak czarne myśli odpychamy, przyciągamy tylko pozytywne. I po roku od planowanej premiery udało się wystawić Kwartet Harwooda, a dla mnie ten program to – od kiedy zobaczyłam film Dustina Hoffmana i płakałam rzewnymi łzami, zwłaszcza widząc w obsadzie wielkich muzyków, którzy rzeczywiście w czasie odchodzenia, ale ciągle aktywnie w tym filmie występowali – pomyślałam: jakie to jest piękne, to jest moje marzenie. Nie chciałabym skończyć w samotności, wolałabym z grupą fantastycznych przyjaciół muzykować, występować – może dla siebie, może dla młodzieży, może z młodzieżą. Basen Artystyczny to cudowna scena. Tak, szczególnie kiedy na przykład podczas spektaklu Maria de Buenos Aires można posadzić publiczność przy okrągłych stołach, lampce dobrego czerwonego wina, i dać jej posłuchać Piazzolli. Akcja dzieje się w trzystu sześćdziesięciu stopniach, więc publiczność siedząca w Basenie jest otulona spektaklem z każdej strony, różnymi światami, bodźcami… Inscenizacja Michała Znanieckiego robi bardzo mocne wrażenie. Ja sama, będąc na scenie, potem odchodząc i stojąc obok aniołów u wrót nieba, oglądając ten „film z życia”, osiągam jakby stan metafizyczny. Maria de Buenos Aires z kobiety lekkich obyczajów jakby zbawia siebie, swoje otoczenie; dzięki chęci zmiany życia trafiła w metafizykę przeobrażenia i stała się innym człowiekiem. Myślę, że nasze życie trochę też takie jest. Po obejrzeniu tego pięknego spektaklu, Marii de Buenos Aires, dowiedziałam się, że pan Znaniecki mieszka w Buenos Aires. W tej scenografii czułam się prawie jakbym się tam znalazła, choć nigdy nie byłam. Tak, Michał mieszka w Argentynie, biegle porusza się w lokalnych klimatach, w języku, jest nawet właścicielem wyspy, organizuje tam festiwal Opera Tigre, na łonie natury, i jest bardzo odważnym reżyserem, który jednak czerpie z libretta i bardzo szanuje autorów, więc nie dokonuje eksperymentów przeciw ich intencjom. Tak, on sprawił, że czułam się na widowni tak, jakbym tam była z Tobą. I jeszcze znakomite opracowanie muzyczne i towarzyszenie Hadriana Filipa Tabęckiego… Akurat dobrze znam oryginalną aranżację Piazzolli, ponieważ kiedy uczestniczyłam w Festiwalu Malta, korzystaliśmy z oryginalnego zapisu, więc od razu się zorientowałam, że pan Hadrian to troszkę przerobił dla siebie, bardziej fortepianowo. Hadrian jest nie tylko pianistą, ale wybitnym kompozytorem, aranżerem i na pewno gdzieś tam ręka mu się omsknęła w jego interpretacjach Piazzolli, ale zarówno Hadrian Tabęcki, jak i Tango Attack to naprawdę wytworni i wybitni interpretatorzy tanga. Wróćmy do Michała Znanieckiego. Parę dni po twoim wspaniałym Piazzolli byłam na monodramie Paszport do Buenos Aires, który stworzył dla Ciebie pan Znaniecki. O co tu chodzi? Opowiedz. To było piękne. Prosiłam Michała o wyreżyserowanie mojego recitalu tangowego, opartego na tangach z lat dwudziestych, tangach argentyńskich,

sopran, zamknęłam się na dwa lata i de facto musiałam się od początku uczyć. Pojechałam do Carla Bergonziego, którego znam ze wszystkich płyt z Marią Callas. To był jej główny partner. Powiedział: jesteś mezzosopranem. Dla mnie to było jak wyrok, bo ja już skończyłam studia, i raptem się okazało, że jestem innym głosem. Ale byłam bardzo wytrwała. Myślę, że to jest moja cecha – determinacja. Także dzisiaj jako dyrektor mogę powiedzieć, że sukces teatru jest okupiony moją determinacją w życiu, ale warto. Warto być uczciwym z sobą samym i z artystami, no i jestem tam, gdzie jestem. Ale oczywiście sądzę, że wszystko najlepsze przede mną… Jesteś wszechstronna i to mi szalenie imponuje. Twoje wykonanie Rebeki Zygmunta Białostockiego i Andrzeja Własta… To prawda, trzeba było mieć dużo odwagi po takich wykonaniach, które już istnieją, po Ewie Demarczyk… Muszę coś powiedzieć, o czym nikt nie wie. Kiedy zostałam dyrektorem Warszawskiej Opery Kameralnej, Ewa Demarczyk zadzwoniła do mnie dwa razy i powiedziała: Pani Alicjo, trzymam za panią kciuki! To, co pani robi dla teatru i dla artystów, jest wspaniałe i proszę iść tą drogą, bo ja w panią wierzę. Dwa razy do mnie dzwoniła. Byłam wniebowzięta! Próbowałam panią Ewę namówić na recital, ale powiedziała: ja wiem, że ja już nie śpiewam, więc proszę nie twierdzić, że mogę to zrobić.

Skrzydła i determinacja Joanna Rawik, znana piosenkarka i aktorka, prowadząca w Radiu Wnet program autorski „Sztuka jest magią”, rozmawia z dr hab. Alicją Węgorzewską, dyrektor artystyczną Warszawskiej Opery Kameralnej a Michał powiedział: Alicja, nie da się tak po prostu wyreżyserować recitalu; ja ci napisałem monodram… I stworzył postać Gladys del Carmen – z piosenki Kory Boskie Buenos. Jest to dziewczyna z podwórkowych kabaretów przedwojennych, Żydówka, która w czasie wojny stara się uciec do Argentyny z fałszywym paszportem, niestety nie udaje jej się to i kończy w obozie niemieckim

Tak jak słowo ‘minister’ oznacza tego, co służy – dyrektor w teatrze jest też osobą, która służy. I jak przyjmiemy taki punkt wyjścia, to potem już się wszystko układa. Auschwitz. Tam poznaje niemieckiego oficera, z którym ma romans, no i później… nie zdradzę, co się stało. Po wielu latach wraca i spotyka dziennikarza mediów społecznościowych, który przychodzi na wywiad i jest bardzo arogancki, a ona go uczy życia… To jest cała dramaturgia, niesłychanie interesująca. Jak Ty godzisz te wszystkie zajęcia? To jest dla mnie nie do pojęcia, ale widocznie tak Ci zostało dane. Najpierw poznałam Twoją mamę, która przyszła do mnie z kwiatami po moim koncercie w Polskim Radiu. Kiedy poznałam Ciebie, zaintrygowała mnie Twoja otwartość i gorące serce. Myślałam: skąd to się bierze? Aż znalazłam: urodzona w Szczecinie, przodkowie przybyli z Wilna. I wszystko jasne. Jesteś bardzo katolicka, a to jest katolickie radio, więc powiedz coś o tym. Kiedy należałam do Oazy Rodzin, z mamą i z ciociami, i z kuzynami jeździło się do Krościenka nad Dunajcem. Tam był ośrodek właśnie Oazy Rodzin, ze wspaniałym księdzem, już nieżyjącym, Borowiczem z parafii na Królowej Korony Polskiej w Szczecinie, gdzie przyjmowałam pierwszą Komunię świętą. Moi dziadkowie brali

ślub w Ostrej Bramie, mamy wspaniałą historię rodziny, groby na Rossie… Jeżdżę tam, staram się pielęgnować te groby. Wzrastanie w wierze katolickiej dało mi siłę i punkt odniesienia w życiu, bo jak Bóg będzie na pierwszym miejscu, to sobie już resztę będziemy mogli poukładać. I pamiętam… inne były czasy, ale już wtedy prześmiewczo nasi koledzy z liceum muzycznego, kiedy założyliśmy zespół, który grał w katedrze – to były pierwsze zespoły katolickie, ktoś przyniósł gitarę elektryczną do kościoła albo jakieś instrumenty perkusyjne – przezwali nas Krucyfiks Band. Chodziliśmy po szkole, mówią: patrz, idą ci z Krucyfiks Band. A ja mówię: super; lubiłam takie antystreamowe posunięcia. Dopóki kolano mi nie trzasnęło, chodziłam kilka razy na pielgrzymkę warszawską do Częstochowy. Pozdrawiam wszystkich z Grupy Trzynastej. Niestety teraz kolano mi nie pozwala. W zeszłym roku nie było już pielgrzymki… Z wiadomych przyczyn. Także… Ale ciągle uczestniczę w dobrych dziełach, na przykład powstała płyta, której nie ma w sprzedaży. To jest płyta kolekcjonerska. Została wydana dzięki Fundacji Orlen i jest przeznaczona tylko na cele charytatywne. I zaaranżowana przez Hadriana Filipa Tabęckiego… Tak, przez Hadriana. Cieszę się, że mogliśmy nagrać płytę na cele charytatywne. Uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej i medytacja, obcowanie z Bogiem w ciszy, w modlitwie, daje mi siłę i nie wyobrażam sobie inaczej… A masz jakiś ulubiony kościół tam, gdzie mieszkasz, na Ursynowie? Chodzę do Dominikanów, chodzę do naszej kapliczki, naszego kościoła nad Świątynią Opatrzności, jak mówimy o parafii błogosławionego Edmunda Bojanowskiego. Nasz ksiądz proboszcz Adam Zelga jest absolutnie szalony. Organizuje dla dzieci wyjazdy, wakacyjne, obozy, grupę piłki nożnej… Uniwersytet Trzeciego Wieku. U nas w kościele dzieje się wszystko. A jak sobie radzi ten wspaniały proboszcz teraz, kiedy jest ta cholerna pandemia?

Właśnie pojechał na rekolekcje, wziął ode mnie pakiet płyt. Przeznaczyliśmy je dla chorego Julka; działamy i robimy wszystko, co możemy. Nie przejmujemy się pandemią. Na tej płycie śpiewasz wspólnie z Placidem Domingiem Juniorem… Placido Domingo Junior kiedyś ofiarował mi swoją płytę tangową. Taką, jak moja dzisiaj. I pomyślałam, że cudownie byłoby go zaprosić do projektu Paszport do Buenos Aires. Zadzwoniłam do Włoch – on mieszka w Rzymie – i mówię: Placido, a może byś przyjechał na mój recital i zaśpiewał kilka tang… On na to: bardzo chętnie! I przyleciał, i zaśpiewał. Bardzo sympatyczny człowiek. Wiem, że zasiadałaś z Placidem Domingiem w jakimś jury… Tak, jest wspaniały program dla młodych geniuszy – bo to są wybitnie utalentowane dzieci – Virtuosos V4+, czyli Grupa Wyszehradzka plus w zeszłym roku Serbia, a w tym roku mają dołączyć następne kraje. I twarzą tego programu jest Placido Domingo Senior, członek jury, a ja mam ogromny zaszczyt reprezentować w jury Polskę. Zaprosiłam w tym roku naszych finalistów na Festiwal Mozart Junior, który będzie w maju i w czerwcu towarzyszył trzydziestemu Festiwalowi Mozartowskiemu. Będziemy mogli tych młodych geniuszy obejrzeć w Warszawie na scenie artystycznej. Będziemy oczekiwać niecierpliwie. Alicjo, chciałam powiedzieć coś na temat Twojego głosu. Masz niesamowitej piękności głos, który jest głosem naturalnym. Powiedziałaś mi, że nie ma tego nigdzie w rodzinie, więc jak, skąd?… Chyba muszę to traktować jako dar Boży. Jak miałam cztery lata i nastawiałam pocztówki dźwiękowe na adapterze Bambino mojego dziadka, on mówił: wybierz mi Irenę Jarocką, Annę Jantar, Irenę Santor – i ja, nie znając jeszcze liter, nastawiałam, rozpoznając po układzie czcionek, po kolorze pocztówki. Potem, w wieku lat sześciu, dostałam pianino, bo niszczyłam pianino mojej kuzynki, nie umiejąc grać. Tak w nie tłukłaś? Tak tłukłam. Do dzisiaj mam to, które mama mi kupiła, i uważam, że mój talent muzyczny to dar, który na mnie

spłynął z nieba. Więc najpierw szkoła podstawowa, średnia muzyczna na fortepianie. Po średniej szkole już fascynacja teatrem. Jak miałam szesnaście lat – chóry, te krucyfiks-bandy. Zaczęłam śpiewać w zespołach. I ten śpiew, aktorstwo bardzo mnie pociągało, więc – kilka miesięcy w chórze Opery na Zam­ku, żeby zobaczyć, czym jest teatr. Bo myślałam: może ja sobie tylko coś tam jarzę w tej głowie, chciałabym, ale jak to jest chodzić do pracy rano i wieczorem tego samego dnia… I zakochałam się w teatrze. Już wiedziałam: opera i teatr. Potem spotkałam Joannę i Jana Kulmów, którzy byli współtwórcami Opery Kameralnej. I oni mnie przywieźli do Zdzisławy Donat do Warszawy. Ona wtedy z Metropolitan do nas przyleciała.

Wzrastanie w wierze katolickiej dało mi siłę i punkt odniesienia w życiu, bo jak Bóg będzie na pierwszym miejscu, to sobie już resztę będziemy mogli poukładać. Tak, to wspaniała śpiewaczka. Wspaniała. I mówię: bardzo chciałabym być aktorką. A oni na to: nie, po stanie wojennym aktorów tu jak psów, bezrobotnych; musisz mieć zawód międzynarodowy. Pani Zdzisława mnie przesłuchała i powiedziała: nie martwcie się, ona i tak będzie śpiewaczką. Jesteś laureatką nagrody imienia Marii Callas w Nowym Jorku. Tak, ale to jest nagroda w ogóle dla kobiet sztuki. Czyli nie tylko dla śpiewaczek. Była Sienna Miller, Sumi Jo, Mellisa Wagner z Metropolitan Opera. Dla kobiet, które przekraczają granice sztuki, działając na rzecz społeczności, na rzecz artystów, czyli robią nie tylko to, co dotyczy ich pracy. Czyli w sam raz dla Ciebie. Tak. Ale nie jest prawdą, że jestem naturszczykiem. Uczyłam się bardzo dużo. Po studiach, które skończyłam jako

Alicjo, masz córkę, ale dopiero od Ciebie się dowiedziałam, jaka to była dramatyczna historia. Czy możesz o tym opowiedzieć? Moja córka jest cudem. Straciłam jedną ciążę, bardzo chciałam mieć dziecko. Okazało się, że ta druga ciąża jest ciążą obumarłą. Leżałam w szpitalu w Warszawie, przygotowana do operacji, po kilku usg, różnych badaniach, diagnozach. Już właściwie jechałam na stół, przygotowana, na czczo, zmyte paznokcie… I miałam jeszcze usg już do operacji. Lekarz spojrzał na ekran i mówi: proszę pani, o co tu chodzi? Pani miała tyle badań – i na izbie przyjęć, i w poprzednim szpitalu, a przecież to jest normalna ciąża, tu jest normalne, zdrowe dziecko! No więc doświadczyłam cudu w swoim życiu, i to wielkiego cudu. Potem miałam jeszcze jedną nieszczęśliwą ciążę, pozamaciczną. Jestem jedynaczką i zawsze chciałam mieć więcej dzieci, niestety mam jedno. Córka jest bardzo udana, ale nie mieszka w Polsce. Mieszka w Holandii. Robi maturę w tym roku, chodzi do szkoły międzynarodowej. W Warszawie były dwie albo czy trzy narodowości, a tam jest czterdzieści dziewięć. Oczywiście młodzi ludzie zachłystują się Europą, wolnością… Co rano rozmawiam z nią przez telefon, widzę ją, więc jesteśmy w kontakcie. To niezwykle silna osobowość, podobnie jak ja. I mówi: mamo, ja chcę sama do wszystkiego dojść. A w Polsce jestem ciągle obciążona nazwiskiem. Bo mówią: Węgorzewska, aaa… mama cię uczy śpiewu. Ona na to: nie, mama mnie nigdy nie uczyła śpiewu. Albo: mama cię tutaj przyprowadziła, a ona: nie, mama nawet nie wie, że tu jestem. Wystąpiła jako Gerta w teatrze Syrena. Miała casting w szkole muzycznej. Powiedziała mi dopiero jak została obsadzona w roli Gerty i musiała się przyznać, bo potrzebna była moja zgoda. Takie numery mi robiła. Ma fajny głos, kocha teatr, pięknie maluje… I jest piękna. Jest bardzo piękną młodą kobietą. Powiedziałam jej: no cóż, leć. Byle wysoko, dopinam ci skrzydła, leć! Ma plany w stosunku do performing arts. Swego czasu nawet tańczyła w grupie młodzieżowej w Weronie. Występowała w musicalu, w takiej małej wersji Kotów. Potem miała okropną kontuzję kolana, do dzisiaj ma jakieś śruby, tak że nie mogła kontynuować tańca nowoczesnego. W młodym wieku już ją spotykają różne przygody, ale myślę, że to ją zahartuje. Życie składa się z różnych nie tylko cudów, przyjemności, radości i wspaniałości. Zapraszamy na festiwal mozartowski niebawem. Dokładnie trzydziesty, jubileuszowy, a jesteśmy w ogóle w roku sześćdziesięciolecia Warszawskiej Opery Kameralnej. Dziękuję za rozmowę.

K

Na stronie wnet.fm można posłuchać tego wywiadu i utworów z kolekcjonerskiej płyty Alicji Węgorzewskiej, w tym wykonywanych wspólnie z Placidem Domingiem Juniorem.


KURIER WNET · MA J 2O21

18

R E K L A M A

PUNKT WIDZENIA

POZNAJ BENEFICJENTÓW POZNAJ BENEFICJENTÓW TARCZY FINANSOWEJ TARCZY FINANSOWEJ PFR 2.0, PFR 2.0, DOWIEDZ SIĘ DOWIEDZ JAKĄ POMOC SIĘ JAKĄ POMOC OTRZYMALI OTRZYMALI

Solidarnościowa Solidarnościowa Akcja Radiowa Akcja Radiowa VI EDYCJA VI EDYCJA Radio Wnet kontynuuje Radio Wnet swoją kontynuuje inicjatywęswoją w postaci inicjatywę już wszóstej postaciedycji już szóstej edycji Solidarnościowej Akcji Solidarnościowej Radiowej. Akcji Radiowej. Zasady akcji są niezmienne Zasady akcjii nadal są niezmienne są kierowane i nadal do są wszystkich kierowane przedsiębiorców do wszystkich przedsiębiorców prowadzących swoje prowadzących działalności.swoje działalności. Od początku akcjiOd celem początku jest wspomaganie akcji celem jest polskich wspomaganie przedsiębiorców polskich poprzez przedsiębiorców bezpoprzez bezpłatne udostępnienie płatne czasu udostępnienie reklamowego czasu na antenie. reklamowego W ramach na antenie. szóstejW edycji ramach akcji,szóstej edycji akcji, Radio Wnet po raz Radio kolejny Wnetudostępnia po raz kolejny czas reklamowy udostępnia polskim czas reklamowy przedsiębiorcom polskim przedsiębiorcom o wartości ponad o250 wartości tys. złotych. ponad 250 tys. złotych. Darmowa reklama Darmowa radiowa reklama może dotrzeć radiowa do może ponaddotrzeć 100.000 dosłuchaczy ponad 100.000 słuchaczy w Warszawie, Krakowie w Warszawie, i Wrocławiu Krakowie oraziw Wrocławiu Białymstoku. oraz w Białymstoku.

czekamy na zgłoszenia!

czekamy na zgłoszenia!

szczegóły na www.wnet.fm/solidarni szczegóły na www.wnet.fm/solidarni

PARTNER SOLIDARNOŚCIOWEJ PARTNER SOLIDARNOŚCIOWEJ AKCJI RADIOWEJ AKCJI RADIOWEJ


MA J 2O21 · KURIER WNET

19

K U LT U R A

W

skazówki Grzegorza Królikiewicza wziąłem do serca. Sny przestałem notować dopiero w 2007 r., czyli spisywałem je przez 14 lat. Z biegiem czasu przestrzeń snu zacząłem „instalować” w moim realnym życiu. Dopiero dr Wanda Półtawska mnie wybudziła. Podobnie jak doktor Tomasz Tuleja z Krakowa, który trzy tygodnie temu razem z panią Anetą Zymon z AZ MED Centrum Leczenia Bólu i Ran w Krakowie cucił mnie, gdy straciłem przytomność po zabiegu trwającym 5 godzin. Słyszałem: „Paweł, Paweł…”. Otworzyłem oczy i zapytałem: „Po co mnie budzisz?”. I uśmiechnąłem się. Od kilku lat trwam w jednym tylko doświadczeniu, które z mojej perspektywy ma sens, aby o tym opowiadać. To właśnie ta „Różyczka”, której poszukiwał prof. Grzegorz Królikiewicz w swoich analizach. Nie wiem, czy znalazł, gdyż zmarł w drodze… Znaleziono go martwego, w przedsionku. To właśnie on kiedyś mnie odnalazł i przygarnął. Starał się przekazać wiedzę na temat filmu, jego konstrukcji i zasad. Jednak dla mnie było to niewystarczające. Sens odnalazłem dopiero w przestrzeni związanej z działalnością przy boku dr Wandy Półtawskiej, a jeszcze bardziej przez doświadczenie choroby, za którą powinienem podziękować! Dr Wanda Półtawska podarowała mi kiedyś płytkę CD z filmem fabularnym Doktor Moscati, który opowiada o Giuseppem Moscatim, lekarzu z Neapolu. Oto jeden z końcowych dialogów: – Co się stało? Gdzie obrazy, meble? – Stałem się biedny – odpowiada dr Józef Moscati – włoski lekarz, naukowiec, docent uniwersytetu w dziedzinie fizjologii człowieka i chemii fizjologicznej. – Mam się czuć winny? – pyta jego przyjaciel, również doktor. – Nie – ze spokojem odpowiada dziś święty Kościoła katolickiego. – Wielki Moscati skończył w nędzy, a jego gorszy kolega zyskał bogactwa i władzę? – Każdy z nas wybrał swoją drogę. – Chciałeś tego? – Tak. – Mogłeś mieć więcej ode mnie i co osiągnąłeś? Nic! – I w tym znalazłem moje wszystko. Z wielu słów dr Półtawskiej najbardziej zapadły mi w pamięć te, że ekonomia boża jest inna od tej ludzkiej i że ten, który traci, w bożych oczach może zyskiwać. Dlatego chciałem opowiedzieć tu o przestrzeni snu pomieszanego z życiem. Kiedy realizowałem swój debiut fabularny, przeczytałem o św. Bracie Albercie. I moje postrzeganie

Z

ryzykiem, że cała konstrukcja się zawali, jeśli druga część miałaby istotnie przebudować całość. Korzystam z prawa charytatywnie działającego recenzenta – wolno mi wycofać się z lektury w dowolnym momencie, jeśli bilans osobistych zysków i strat wychodzi na moją niekorzyść. Piszę to ja, który potrafiłem wchodzić do saloników sprzedaży prasy tylko po to, żeby z numeru „Do Rzeczy” wyłowić właśnie tekst zastępcy naczelnego i przeczytać bez konieczności wydawania mamony na całość. Ja, Jarząbek, który dziewięć lat temu popełniłem laurkową recenzję książki Żeby Polska była sexy, w której dowodziłem, że w istocie Horubałowe recenzje to nie tyle recenzje, co miniarcydzieła literackie. Mały cytat, żeby nie być gołosłownym: „Bo są niby recenzje Horubały czymś zdecydowanie więcej niż tylko recenzjami; w gruncie rzeczy to miniatury literackie, perełki rzucane wcześniej przed wieprze czytelników gazet czy internetowych portali. Interesujące treściowo, podparte solidną wiedzą, fascynujące w warstwie językowej. Uwodzą, jak, powiedzmy, lektura Stanisława Czycza, a przecież pozbawione są neurotyczności tamtego, czarują pięknem stylistycznym, jak, dajmy na to, teksty krytyka Tomasza Burka, a przecież są znacznie nowocześniejsze i dynamiczniejsze od tamtych”. Dlaczego zatem tym razem Horubała, choć i w tej publikacji uwodzi literacko i wciąga w lekturę, okazał się dla mnie ostatecznie odpychający? Bo się był sam zdemitologizował. Ja, głupi, dawałem się latami nabierać,

„Pisz wiersze i notuj sny” – te słowa skierował w 1993 r. do mnie, chłopca pragnącego zostać filmowcem, Grzegorz Królikiewicz, który przyjechał do Limanowej, promując swój film Przypadek Pekosińskiego. Wówczas miał też prelekcję na temat swoich książek. Wśród nich była Różyczka, czyli analiza filmu Obywatel Kane Orsona Wellesa. Filmu, który opowiada o poszukiwaniu czegoś utraconego, jakby jednego elementu, który później będzie miał wpływ na całe życie.

Odnaleziony Paweł Zastrzeżyński rzeczywistości zdominowała jego decyzja oddania swojego życie na służbę naj­uboższym: artysta, który schodzi ze swojej drogi, aby w cichości służyć. Przeraziła mnie ta myśl. Szczególnie zapamiętałem taki obraz: ten człowiek idzie w łachmanach i spotyka na jednej z bocznych, magicznych uliczek Krakowa swoich byłych kolegów z krakowskiej bohemy. Ludzi pełnych planów, ambicji artystycznych, głębokich pytań i poszukiwania odpowiedzi, wielu słów i teorii… Są przerażeni jego ubóstwem. Nie pamiętam, czy dali mu jakiś grosz, czy brat Albert sam poprosił, ale pamiętam, że jego jedyną myślą było, aby za te pieniądze kupić odrobinę węgla do swojej ogrzewalni. Aby bezdomnym przez chwilę było ciepło. Nie było nic innego, osądzania, rozmyślania, definiowania. Tylko tyle – aby innym było ciepło… W książce Odnaleziony, która opowiada o moich losach, poszczególne rozdziały są przeplatane słowami dr Wandy Półtawskiej.

Skąd się wziął Paweł? Dostałam list od nieznajomego człowieka. List z propozycją, że ten człowiek chce zrobić film na mój temat – nie on jeden wysunął taki projekt, miałam już parę takich propozycji, które odrzuciłam, i był już zrobiony przez reżyser Wandę Różycką film Duśka. Odłożyłam ten list Pawła Z. – mam taki koszyk, gdzie odkładam listy „niepilne”, bo listów dostaję bez końca, ale potem kolejno odpisuję, bo jestem z tego pokolenia, które uważało, że nie odpisać na list jest dowodem braku kultury, więc ostatecznie „w kolejce” odpisałam i podałam datę ewentualnego spotkania. Przyszedł. Nie tylko przyszedł, ale przyniósł gotowy scenariusz – nie znał mnie, nigdy nie widział, ale czytał moje książki i na tej podstawie napisał scenariusz. (…) Poszedł. Scenariusz przeczytałam zaraz od ręki, bo mnie zafascynował

– tekst był świetny. Pokazałam Andrzejowi. Potem jeszcze paru osobom. I wreszcie napisałam do Pawła jedno zdanie – „no, to rób”. Ale ta moja decyzja spowodowała konieczność spotkań. Spotkania z ludźmi to jest mój zawód, od początku moich studiów, od 1945 roku zajmowałam się i zajmuję się ludźmi. Jest to moją pasją i moim zawodem. Poznaję ludzi i przyjaźnię się z ludźmi. Każde życie ludzkie jest szeregiem spotkań niby przypadkowych, a ksiądz Karol Wojtyła twierdził, że nie ma spotkań przypadkowych, ale są „dary z nieba”, dar człowieka, dar przyjaźni. W każdym okresie życia spotykamy ludzi i możemy wybierać ludzi, z którymi chcemy się spotkać, zbliżyć i równocześnie dostajemy ludzi jako zadanie. Ksiądz Karol Wojtyła używał pojęcia „zawierzenie”. Pan Bóg stawia przed tobą jakiegoś człowieka jako zadanie, zawierza los tego kogoś temu wybranemu. Tak rodzice dostają dzieci jako zadanie do spełnienia. Każde spotkanie jest zadaniem, bo każdy człowiek, spotykając się z drugim, zostawia jakiś ślad – nie ma spotkań, które by nic nie dały dobrego albo złego – obcowanie ludzi stwarza życiorys każdego. Ksiądz Karol Wojtyła mówił, że każdy etap życia przynosi nowych przyjaciół, ludzie mają przyjaciół z przedszkola, z ławy szkolnej, ze studiów, z pracy itp. A ksiądz kardynał Stefan Wyszyński w pamiętniku podczas uwięzienia w Komańczy napisał takie zdanie: „Jeśli nie masz przyjaciół, to twoja wina”. Nie można mieć przyjaciół, jeśli się nie „wyjdzie do ludzi”. Są tacy – samotni i cierpią, bo „nikt ich nie kocha” – bo przecież przyjaźń jest realizacją miłości bliźniego. A teraz ludzkość zagubiła tę niewymierną wartość przyjaźni. Paweł stał się dla nas darem – jest darem z nieba, tak to widzę. Najpierw chciałam dowiedzieć się, co właściwie robi? – Pracuję na budowie, zakładam ludziom kamery, prąd, zakładem

Pisuję jedynie recenzje książek, które przeczytałem od deski do deski. Od tej reguły właśnie czynię wyjątek. Wdowę smoleńską albo niefart przeczytałem tylko do połowy, resztę jedynie przewertowałem. 115 stron Andrzeja Horubały wystarczy, żeby toporną konstrukcję niniejszej recenzji zmontować z jednej tylko deski.

Horubały pomylenie szczerości z prawdą Sławomir Zatwardnicki A. Horubała, Wdowa smoleńska albo niefart, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2021, s. 229.

a teraz chciałbym zrzucić winę na autora, że świadomie mnie latami oszukiwał. Wydawało mi się, ba! wprost to sugerowałem w swojej mało trzeźwej pobożności, że – znów autocytat z poprzedniej recenzji – „Horubała jest chrześcijaninem, i jak gdyby naśladując wcielenie Boga, który staje się jednym z nas, inkarnuje się w doświadczenia, które z pozoru powinny być obce mężowi jednej żony i ojcu ośmiorga dzieci”. Szedłem wtedy za nim w przekonaniu, że ta droga wiedzie w dwie strony: schodzimy do świata, by zaraz ten świat podnieść do świata innego. Nie możemy co prawda powiedzieć tego wprost, ale przecież – literacko-publicystyczne mrugnięcie okiem – przyszliśmy państwa nawracać. Aż tu nagle okazało się, że nie o śmiertelnie poważne gierki literackie tu chodzi, ale o szczerość. Tak przyznawał się do tego sam autor w jednym

z facebookowych wpisów: „Zrobiłem sobie zaawansowany eksperyment ze szczerością. Piszę w pewnym momencie, wspominając program »System 09« i rekonstruowanie Sierpnia ’80 przez młodziutkiego Michała Łuczewskiego, byśmy się zastanowili, »jak by to było, gdybyśmy nagle pewnego dnia zaczęli mówić prawdę«. No to właśnie ja podjąłem taką bezczelną próbę. Rezultatem jest Wdowa smoleńska albo niefart. Oczywiście sporo tu gier literackich, ale sporo też nieosłanianej niczym szczerości”. Ten klucz znajduje się zresztą również w samej książce, choć dopiero na s. 221: „Mój zachwyt młodym Michałem Łuczewskim, gdy te dziesięć lat temu, w naszym programie rekonstruując Sierpień ’80, zaproponował, by zastanowić się, jak by to było, gdybyśmy nagle pewnego dnia zaczęli mówić prawdę”. Z początku

Internet dla Górala z Czarnego Dunajca, sprowadzam komputery z Chin itp. Ale napisał mi: „Robię to wszystko po to, żeby nie czekać bezczynnie, trochę jestem zmęczony i spragniony pracy twórczej i intelektualnej, ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni”. Nie miał żadnej systematycznej pracy, a dorywczo był stale do dyspozycji ludzi, gotowy natychmiast zrobić to, co komuś było potrzebne. Nasze spotkania z nim były aż śmieszne – raz Paweł przyszedł w momencie, kiedy mąż stwierdził, że zepsuła się pralka – stara była, no i się skończyła. Paweł powiedział: a to ja załatwię, znam taki sklep; i w ciągu trzech godzin w naszej łazience stała nowa pralka, a stara zniknęła – (do nas trzeba wnieść wszystko po 90 stopniach zabytkowych schodów bez windy). Parę dni później jako „prawo serii” zepsuła się lodówka. Paweł załatwił lodówkę w sklepie ze zniżoną ceną. Przyszła do nas komisja z administracji, stwierdzili, że w łazience są za małe otwory wentylacyjne i trzeba to zmienić. A właśnie przyszedł Paweł, dosłyszał, jak mąż mi to referuje. Ja pytam: to co trzeba zrobić? A Paweł: „chwileczkę, ja zaraz wrócę”. Po chwili wrócił ze skrzyneczką z narzędziami i dosłownie w parę minut w drzwiach łazienki wywiercił otwory wentylacyjne. (…) Był w pewnym sensie „zachłanny” – chciał poznać Ojca Świętego Jana Pawła II, zapamiętywał wszystko, co mówiłam czy mówiliśmy o jego nauce – nie znał koncepcji filozoficznej Karola Wojtyły. Ale chciał, chciał znać.

Dzieciństwo Obecnie psychologowie przypisują nadmierne znaczenie „obrazom z dzieciństwa” i nadają interpretację, która często staje się źródłem niepokoju i wręcz reakcji nerwicowych. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy uważają, że mają „traumę z dzieciństwa i są zranieni”. I wówczas

myślałem, że chodzi jedynie o nową wolność wypowiedzi, bez konieczności dostosowywania się do linii redakcyjnej. Książka rzeczywiście rozpoczyna się od zerwanej współpracy z tygodnikiem Lisickiego. Ale szybko się okazuje, że chodzi o coś więcej, że naprawdę autor, zgodnie z okładkowym zapewnieniem, „szuka ocalenia w nowej szczerości”, że książka jest „ekshibicjonistyczna”, któremu to stwierdzeniu dodatkowej wagi dodaje publikowane w internecie niepoważne zdjęcie Horubały rozchylającego płaszcz w parku.

J

a, jak się okazuje zwolennik prawdy jedynie w teorii, chciałbym być okłamywany dalej. Wolałbym czytać Wdowę jako kolejny literacki zabieg, roić sobie jak dawniej, że prawdziwy Horubała jest inny niż Horubała, że szczery Horubała musi przebierać się w Horubałę literackiego, językiem tego świata wypowiadać rzeczy nie z tego świata, jak powiedzmy ojciec, który szuka wspólnego języka z własnymi dziećmi, żeby tonem niekaznodziejskim przekazać im wszystko, co ważne. Albo właśnie – tak, nie bójmy się wrócić do utraconej patetyczności – jak Ojciec niebiański posyłający Syna, by ten wcielając się ratował ludzkość. Horubała okazuje się jednak nie przypominać ani Ojca, ani ojca. Nie ma tu ani Wcielenia, ani wcielenia. Może więc chociaż aggiornamento rozumiane zgodnie z tzw. duchem, czy raczej widmem soboru? Również nie to. Nie chodzi o opakowanie ważnych treści w szeleszczący papierek z tego świata, rzecz w tym, że Horubała ten świat nosi w sobie. On sam jest wcieleniem świata w samego siebie. Perwersyjne

u ludzi utrwala się przekonanie, że różne zachowania można wytłumaczyć tym „trudnym dzieciństwem”, bo są „zranieni”. Oczywiście przeżycia z dzieciństwa mają znaczenie, ale nie są determinujące – sam organizm człowieka ma zdolności regenerujące i przecież wszystkie rany fizyczne zadane w dzieciństwie same się goją i zostaje bardzo mała blizna, która też z biegiem czasu znika. Tak samo z psychiką, można te wspomnienia wyrównać tym, co dobrego niesie świat i co czyni człowiek. W pewnym sensie człowiek ma możność zrobić „poprawkę” na swoje dzieciństwo. Oczywiście przeszłości nikt nie może zmienić, ale może zmienić swój pogląd na to, co było, i jeżeli psycholog namawia na zwierzenia, na analizę tego, co było, to jest tak, jakby ktoś wziął żyletkę i starą bliznę rozdrapywał na nowo. Chodzi po świecie mnóstwo ludzi, zwłaszcza kobiet, znerwicowanych, w kółko analizujących to, jak bardzo była zraniona, skrzywdzona. Niekiedy staje się to przyczyną konfliktu z rodziną, zwłaszcza z rodzicami, bo często w ocenie psychologa to właśnie błędy rodziców wobec dzieci są przyczyną tej „traumy i zranień”. A trzeba inaczej – trzeba przeszłość potraktować jak zdobycie doświadczenia, spokojnie ocenić: było dawno, teraz nie ma znaczenia, ale wiem, że nie trzeba tego powtarzać i trochę jakby zlekceważyć, bo te „rany” nie są najważniejsze, ważne jest to, co teraz mogę zrobić dobrego i teraz wiem, jak powinno być. Oskarżanie rodziców jest krzywdą nie tylko dla nich, ale dla samego dziecka – bo wszystkie dzieci mają obowiązek spełniać IV Boże przykazanie (to znaczy nie wszystkie, ale wszystkie ochrzczone, a nawet nie tylko, bo każdy człowiek jest zdolny poznać swoim ludzkim sumieniem, że dobrze jest kochać, a źle nienawidzić). Więc z tej dziecinnej pamięci trzeba wydobywać to, co było dobre i piękne. Dziecko może pamiętać poszczególne sceny już od 3 roku życia – i już wtedy coś zostaje w pamięci na zawsze i może mieć wpływ na dalsze życie. Dlatego dzieciństwo wszystkich dzieci trzeba otoczyć serdeczną troską, żeby ich pamięć była pełna radosnych przeżyć. Jest oczywiste, że to jest zadanie dla dorosłych, którzy w naszych czasach tego zadania nie spełniają. W sposób szczególny oczywiście los dziecka zależy od tego, kiedy się urodziło – w swojej pracy zawodowej zajmowałam się leczeniem dzieci obciążonych przeżyciami z okresu wojny, a potem komunizmu – wręcz zajmowałam się dziećmi, które były więźniami, które urodziły się w lagrze – Trudne życiorysy, a jednak okazało się, że te właśnie dzieci z „trudnego dzieciństwa” wykazały niezwykły rozwój duchowości.

wcielenie, podobnie jak perwersyjna jest szczerość odbrązowionego autora. Dlaczego perwersyjna? Bo Horubała miesza prawdę z tym wszystkim, co znalazł na sumieniu i wątrobie. Zamiast prawdy, na oczach czytelnika dokonuje autooperacji szczerego wywlekania wewnętrznych flaków myślowo-uczuciowych, dodatkowo podlanych sosem wydzielin zewnętrznych powstałych po „parzeniu się”. (Hurra, i katolicy potrafią pisać o takich rzeczach bezpruderyjnie – zaraz dopowie pewnie jakiś pożyteczny idiota). Jawi się nasz autor jako „swój chłop”, skraca dystans do minimum, dopuszczając również w te rejony, w które czytelnik nie chciałby wkraczać; scena z podpatrzoną w łazience żoną niech będzie tutaj symboliczna. Z wciągającej lektury wychodzi się z wrażeniem, jakby się Horubałę poznało bezczelnie, nieproporcjonalnie do prawa do tak bliskiego kontaktu.

P

rzywołajmy jeden tylko epizod na potwierdzenie pomylonej szczerości. Podpijający whiskey bohater powieści, czy raczej Horubała wcielony w bohatera, w podróży pociągiem prowadzi ni to z sobą, ni to z Bogiem dyskurs. Złorzeczy Temu, który miałby nosić „w swoim kołczanie całe naręcze przeróżnych nowotworów, wylewów, seps”, ciskanych z zazdrości o namiętną miłość Andrzeja i Agnieszki. Cienkie to i choćby nie wiem jakich zabiegów literackich tutaj się imać, pozostaje wrażenie, jakby słuchało się wywodów zbuntowanego nastolatka. Ani to wiara, ani ateizm, raczej odbicie ni to psa, ni wydry współczesnego świata. Zwykła relacja z pola boju, który zawsze toczy się na poziomie ludzkiej

5 stycznia 2016 r. miałem sen, że pukam do bramy Archidiecezji Praskiej. Obok mnie stał człowiek. Mój rówieśnik. Otwiera mi abp Henryk Hoser. Mówię do niego: „Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Wiem, że tu jest Pani Wanda, chciałem tylko przedstawić prezydenta Andrzeja Dudę”. Tego samego dnia napisałem list i wysłałem go na ogólnodostępny adres: „W. Szanowny Panie Prezydencie, Pragnę poddać pod rozwagę, aby dr Wanda Półtawska została uhonorowana orderem Orła Białego. Ten gest podkreśliłby niezłomność Ducha Narodu, który Ona reprezentuje: Bóg, Honor, Ojczyzna. Z poważaniem. Paweł Zastrzeżyński”. 19 stycznia 2021 r. otrzymałem odpowiedź z Kancelarii Prezydenta RP o treści: „Szanowny Panie, odpowiadając na Pana wystąpienie przesłane do Kancelarii Prezydenta drogą elektroniczną dnia 5 stycznia 2016 r. w sprawie nadania Orderu Orła Białego Pani Wandzie Wiktorii Półtawskiej, pragnę przede wszystkim uprzejmie podziękować za zgłoszoną inicjatywę. Jednocześnie informuję, że propozycja Pana zostanie przedstawiona do rozpatrzenia na posiedzeniu Kapituły Orderu. O decyzji Kapituły Orderu Orła Białego zostanie Pan poinformowany”. 3 maja 2016 roku dr Wanda Półtawska została odznaczona Orderem Orła Białego. Dla mnie doświadczenia związane z dr Wandą Półtawską to przede wszystkim to, co mi ona przekazała, a co zaś jej przekazał Jan Paweł II. Gdy przyszedłem do dr Półtawskiej, miałem problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Nauczanie Papieża Polaka i przykład życia dr Wandy Półtawskiej zwyczajnie pomogły mi w życiu. Olbrzymi wypływ miał też na mnie prof. Andrzej Półtawski – jego postawa, sposób interpretowania rzeczywistości, jego droga, nastawiona całkowicie na drugiego człowieka. Jednak to dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu człowiekowi. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić. Odnalezionego pisałem nie z perspektywy zysku, a z nadzieją, że ktoś zrozumie, że zagłębianie się tylko w siebie i swoje problemy nie ma sensu. I w tym przekonaniu piszę ten tekst. Dlatego rozpocząłem od dr. Moscatiego, od Brata Alberta, którzy oddali swoje życie w służbie potrzebującym. Największą wartością są dobre, bezinteresowne uczynki dla drugiego człowieka. Wszystko inne, gdy przyjdzie rozliczyć się z tego życia, jakby nie miało znaczenia. A to wcale nie jest tak odległy czas! Bliższy, niż może się wydawać. Bliższy niż codzienny sen. K

duszy. A przecież daleko tej szczerości od prawdy, która domagałaby się jednak wyciągnięcia jakichś wniosków, opowiedzenia się po którejś ze stron podzielonego siebie, wyboru ostatecznego dokonanego już nie na bazie niepokalanej dziecięcości, za to z solidną apologią. Jeśli Kohelet pisał, że jest „czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia” (Koh 3, 7), to Horubała pozostaje rozdarty, bo mówi o tym, o czym trzeba było jeszcze milczeć. Nie twierdzę, że Horubała nie jest szczery w ekshibicjonizmie, utrzymuję jednak, że nie o „take prawde walczylem”. Interesowałoby mnie raczej to, co Horubała uczyni z tym Horubałą znalezionym w sobie. Co z tym schizofrenicznym rozdwojeniem (w sobie, nawet jeśli rozpisane jest to na siebie i małżonkę) na patetyczność i sarkazm, uczuciowość i anoreksję emocjonalną, wiarę i niewiarę, posłuszeństwo i bunt – które każdy z nas być może nosi w sobie? Poprzestać na tym poziomie wewnętrznego dyskursu oraz szamotaniny pokus to pomylić prawdę ze szczerością. Jeśli jednak prawdy nie ma bez szczerości, to przecież sama szczerość nie jest jeszcze prawdą. Więcej: bez prawdy można chyba mówić jedynie o zakłamanej szczerości. Kto da wiarę temu, że jedynie szczerość miałaby być cnotą bez cienia występku? Stawiam tezę, że Horubała zaryzykował i zbyt mocno dopuścił do siebie – w siebie – świat rozpaczliwie potrzebujący odkupienia i jednocześnie to odkupienie odrzucający. Jeśli jest tu jakaś szczerość, to jedynie szczerość wołająca o zbawienie. Oby okazało się prawdą, że nawet perwersyjna tęsknota za Zbawcą jest prawdziwa. K


KURIER WNET · MA J 2O21

20

Historia jednego zdjęcia…

O S TAT N I A S T R O N A

W kwietniu br. przy ukraińskich granicach Rosja zgromadziła ponad 100 000 żołnierzy, a tysiące mogła desantować na południowe wybrzeże Ukrainy z okrętów, które wpłynęły na Morze Czarne i Azowskie. USA postawiły swoje wojska w Europie w stan gotowości, a Zachód jednoznacznie wyraził solidarność z Ukrainą. Jedną z politycznych inicjatyw solidarnościowych była zrealizowana w ramach Trójkąta Lubelskiego wizyta w strefie przyfrontowej na wschodniej Ukrainie wiceprzewodniczących parlamentów Polski, Litwy i Ukrainy. Na zdjęciu od prawej: Rusłan Stefańczuk, wiceprzewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy, Małgorzata Gosiewska, wicemarszałek Sejmu RP, i pierwszy od lewej – wiceprzewodniczący litewskiego Seimasu, Paulius Saudargas, podczas wizyty w dawnym kurorcie nad Morzem Azowskim w miejscowości Szyrokino, obecnie całkowicie wyludnionej, zamienionej w gruzowisko. To jedno z miejsc, gdzie wciąż rozlegają się strzały, a do pozycji formacji zbrojnych podporządkowanych Rosji czasem jest zaledwie kilkaset metrów. Fot. Paweł Bobołowicz

Ruchy obywatelskie na rzecz demokracji bezpośredniej w Polsce powstają może nie jak grzyby po deszczu, ale rodzą się w coraz szybszym tempie. I dobrze… Są to organizacje bardziej lub mniej zestrukturyzowane, ambitne i mniej ambitne, krajowe i polonijne, kierowane bądź odgórnie, bądź oddolnie, realne i nierealne.

Panowie, nie tędy droga Mirosław Matyja

W

szystkie mają jednak tę samą cechę: są zdesperowane potrzebą zmiany tego, co nazywam polską semidemokracją, a co jest zasadniczo sprzeczne z procesem demokratycznym i bardziej przypomina teologię polityczną niż wyważony i funkcjonujący ustrój państwa. Jedne z tych organizacji koncentrują się na inicjatywie obywatelskiej, inne propagują szwajcarską odmianę referendum fakultatywnego, nazywanego powszechnie wetem obywatelskim, jeszcze inne widzą potrzebę podejmowania każdej istotnej decyzji na szczeblu władzy państwowej, w ramach głosowania ogólnopolskiego. Stosunkowo mało jest organizacji, które dopominają się demokracji bezpośredniej na szczeblu lokalnym, jeszcze mniej takich, które widzą potrzebę zmiany ordynacji wyborczej w Polsce. Ciekawe są też pomysły na temat sposobu wprowadzenia elementów bezpośrednio-demokratycznych w Polsce. Wiele tych pomysłów pozostawia wiele do życzenia. Tutaj większość ze wspomnianych ruchów obywatelskich akceptuje niestety dobrowolnie aktualną ordynację wyborczą, uważając, że należy „zagrać” w wyborach do Sejmu, aby doprowadzić do istotnej modyfikacji polskiego systemu politycznego. Popełniają przy tym zasadniczy błąd polityczny, nie postrzegając pułapki systemowej, w jaką się dobrowolnie pakują. Kolejnym błędem jest idea wprowadzenia demokracji bezpośredniej jedynie na szczeblu państwowym. Tu modny stał się skrót WIR, który odcina się niestety zupełnie od demokracji lokalnej,

samorządowej. Grubym nieporozumieniem jest również często spotykana koncentracja na jednym z elementów demokracji bezpośredniej, np. na referendum albo na inicjatywie obywatelskiej z automatycznym wykluczeniem innych elementów. Najbardziej jednak drażni mnie brak analizy administracyjno-politycznej struktury państwa polskiego, które jest państwem jednolitym, czyli unitarnym, a więc na wskroś scentralizowanym. Nigdzie nie doczytałem się, aby ktoś podjął się w tym zakresie opracowania jakiejś stosownej koncepcji, a przecież wiadomo, że jednym z warunków wprowadzenia demokracji bezpośredniej są federalne struktury państwa.

Początki W 2018 r. ukazała się na rynku księgarskim w Polsce moja książka pt. Szwajcarska demokracja szansą dla Polski? Do napisania tej publikacji namówił mnie Wojtek Kuban z fundacji PAFERE. Z czasem zacząłem też pisać artykuły, w których omawiałem semidemokratyczny styl rządzenia w Polsce. Następnie zebrałem wszystkie te artykuły, oczywiście wydane w tzw. drugim obiegu medialnym, i opublikowałem je w postaci książki pt. Polska semidemokracja. Tak powstał termin ‘polska semidemokracja’, którego używam dla określenia połowicznej, niepełnej demokracji, jaka się ukształtowała w Polsce w ciągu ostatnich 30 lat. Celem wydania książki było uzasadnienie potrzeby zmian ustrojowych w naszym państwie. W międzyczasie nawiązał ze mną kontakt Jerzy Zięba, który

bardzo się zainteresował modelem szwajcarskim i zaczął lansować książkę Szwajcarska demokracja szansą dla Polski?. Podobno czytał ją całą noc, a rankiem zdecydował się na poparcie modelu szwajcarskiego dla Polski. Jako ciekawostkę przytaczam tutaj ostatnie zdanie wspomnianej publikacji: „Proces ten powinien mieć na celu zwiększenie uczestnictwa i współdecydowania obywateli w życiu politycznym i przyczynić się do zlikwidowania tzw. społeczeństwa równoległego (my i wy) w Polsce”. Mnie w Polsce wówczas nikt nie znał (a i teraz niewiele ludzi wie, kim jestem i co robię). Natomiast Jerzy Zięba był i jest znany i cieszy się olbrzymią popularnością w społeczeństwie polskim. Przeprowadziliśmy wiele rozmów na temat możliwości zastosowania niektórych elementów bezpośrednio-demokratycznych. Z czasem wymyślił on nazwę WIR i wylansował tę koncepcję w swoich mediach społecznościowych.

Czym miał być WIR? Koncepcja Weto-Inicjatywa-Referendum (WIR) opiera się na rozwiązaniach szwajcarskich i ma na celu ograniczenie wszechmocnej władzy wodzowskich partii politycznych w Polsce i wszechwładnego partyjnego Sejmu. Pozwala ona obywatelowi na współdecydowanie w sprawach ważnych dla państwa i jednocześnie daje społeczeństwu do ręki narzędzie kontroli w stosunku do tzw. władzy, która nie liczy się z nikim i z niczym w Polsce. W 2019 r. wydałem książkę pt. Ewolucja zamiast rewolucji, w której

dokładnie opisałem zasady działania tej koncepcji, zaproponowałem nowe zapisy konstytucyjne i podałem przykłady funkcjonowania instrumentów weta, inicjatywy obywatelskiej i oczywiście referendum. Przeanalizowałem również korzyści tej koncepcji dla systemu politycznego w Polsce.

Czego WIR nie zawiera? Koncepcja WIR/magicznego trójkąta nie zawiera zasad rzeczywistej demokracji oddolnej na szczeblu lokalnym. Nie ma w niej analizy funkcjonowania gmin/samorządów w kontekście demokracji bezpośredniej. Zakładam, że najpierw należy ograniczyć samowolną władzę partyjnego parlamentu w Polsce, aby następnie wprowadzać rzeczywistą demokrację oddolną na szczeblu lokalnym (samorządy). Oczywiście cały czas miałem i mam na uwadze inny polski problem – mianowicie chorą i niedemokratyczną ordynację wyborczą w naszym kraju, funkcjonującą na bazie tzw. list partyjnych i progu wyborczego. Dlatego nawiązałem kontakt ze stowarzyszeniem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych ( JOW), które od lat walczy z bezprawną polską ordynacją wyborczą, odbierającą polskiemu obywatelowi bierne prawo wyborcze. W listopadzie 2018 r. wygłosiłem na konferencji JOW we Wrocławiu referat na temat konieczności powiązania działań na rzecz demokracji bezpośredniej i nowej ordynacji wyborczej. Konieczność tego skoordynowanego działania przedstawiona została w książce pt. Kulisy polskiej demokracji. Obywatel wobec systemu (Kuban, Matyja, Sanocki). Polski Uniwersytet na Obczyźnie w Londynie razem z organizacją JOW w Polsce zorganizował w marcu br. konferencję na temat nowelizacji Konstytucji RP, która ma rozpocząć konstytucyjną debatę w skali ogólnopolskiej. Celem debaty jest oczywiście nowa konstytucja, zawierająca zapisy efektywnej i funkcjonalnej demokracji oddolnej oraz demokratycznej ordynacji wyborczej.

Wszystkie środowiska zainteresowane rzeczywistą zmianą systemu politycznego w Polsce są zaproszone do uczestnictwa w tej debacie.

Co było dalej? W Polsce zaczęły powstawać różne stowarzyszenia o nazwie WIR, które przejęły koncepcję Weto-Inicjatywa-Referendum, nie spoglądając przy tym ani w prawo, ani w lewo. Ba, nawet nie patrząc przed siebie ani za siebie. Stowarzyszenia te zaczęły „sprzedawać” obywatelom wspomnianą koncepcję jako lekarstwo (a nawet szczepionkę) na brak demokracji bezpośredniej, oddolnej w Polsce. Nie muszę dodawać, że twórcy tych ruchów obywatelskich nie przestudiowali do końca idei lansowanego przez J. Ziębę i przeze mnie modelu i potraktowali go co najmniej powierzchownie. Niektórzy skoncentrowali się tylko na trzech słowach (weto, inicjatywa i referendum), inni ograniczyli się do przekazywania skrótu WIR. Rozpoczęły się nawet paradoksalne nawoływania do tworzenia szkół liderów i konieczności wylansowania wodza nowego ruchu, co jest z punktu widzenia demokracji bezpośredniej kompletnym bezsensem. O prawdziwej oddolnej demokracji na szczeblu samorządów nikt nie pomyślał. Powstała nawet partia polityczna głosząca potrzebę „wprowadzenia WIR-u” w Polsce. Domniemany wódz tej partii sugerował mi nawet, że „moje pisanie” to stanowczo za mało i że potrzebna jest armia. Nie wiem jednak, czy miał na myśli armię zawodową, czy z poboru. Niemniej jednak, idea J. Zięby i moja stworzenia ruchu oddolnego w Polsce zaczęła się niebezpiecznie chwiać w posadach.

Schemat się powtarza Samozwańczy liderzy wszelkich ruchów WIR w Polsce są oczywiście przekonani, że to oni wylansowali tę koncepcję i że wprowadzają demokrację oddolną w nadwiślańskim państwie. Krzyżyk na drogę!

Nie zrozumieli, że WIR to środek do celu, a nie cel sam w sobie. Popełniają przy tym – świadomie lub nieświadomie – trzy podstawowe błędy. Po pierwsze, nie pojmują faktu, że teoria magicznego trójkąta/ WIR nie obejmuje w pełni demokracji oddolnej, a już na pewno nie zawiera w sobie tego typu demokracji na szczeblu lokalnym. Po drugie, nie traktują tej koncepcji jako ruchu oddolnego, lecz wchodzą w tryby systemowe. Przejęli hasła WIR, aby na tej bazie zaimponować wyborcom i wejść na plecach tej koncepcji do semidemokratycznego systemu (parlamentu). Po trzecie, chcąc wepchnąć siebie lub swoich kolegów do Sejmu/Senatu, argumentują to bezsensownie potrzebą zmiany Konstytucji. Funkcjonuje to na zasadzie: musicie nas wybrać, bo jak zostaniemy posłami/senatorami, to zmienimy Konstytucję i wprowadzimy do niej WIR. Nie muszę tu uzasadniać, że jest to myślenie schematyczne, wprowadzające zwykłego obywatela w totalny błąd. Zmiana konstytucji musi zostać poprzedzona szeroką, ogólnopolską debatą. Jeden albo dwóch WIR-owskich posłów nie ma na to szans w aktualnym polskim parlamencie, zdominowanym przez partię rządzącą.

Podsumowanie Stowarzyszenia i partie WIR-owskie w Polsce skręciły z oddolno-demokratycznej drogi masowego ruchu oddolnego – zakładając, że kiedykolwiek się na niej znajdowały – w ślepy i systemowy zaułek. Najgorsze jest przy tym to, że ich liderzy nie widzą albo nie chcą tego widzieć. Obiecują ludziom demokrację bezpośrednią, a sami pchają się do tzw. władzy w ramach aktualnego systemu. Wojciech Jaruzelski też lansował odnowę polskiego systemu politycznego w 1982 r. w ramach istniejącego wówczas systemu komunistycznego i w okresie stanu wojennego. Jaki był tego efekt? Zmarnowana dekada 80. lat w Polsce. Nie tędy droga, Panowie! K




Nr 83

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Maj · 2O21 Hipoteza Paryż. Zanieczyszczenie oceanów

Jadwiga Chmielowska

M

aj, słońce wysoko, dzień coraz dłuższy, zazieleniły się drzewa i krzewy. 100 lat temu, w nocy z 2 na 3 maja wybuchło zwycięskie III Powstanie Śląskie. Przemysłowa część Górnego Śląska znalazła się w granicach RP i pozwoliła na szybką industrializację całego kraju. Aktywiści ruchu ślązakowskiego – czytaj śląskich Niemców – chcą zablokować budowę Pomnika Powstań Śląskich w Gliwicach. „Gazeta Wyborcza” informuje o zbieraniu podpisów pod protestem: „Od poniedziałku gliwiczanie mogą się podpisywać pod petycją w sprawie zablokowania budowy Pomnika Powstań Polskich, który już powstaje na placu Krakowskim”. W 2017 r. radni wyrazili zgodę na budowę pomnika przez oddział Stowarzyszenia Pamięci Armii Krajowej. Miało to być miejsce patriotycznych uroczystości. „Radna Agnieszka Filipkowska z klubu radnych Koalicji Obywatelskiej twierdzi: (…) znów mamy na Górnym Śląsku próby ukazywania jednej części historii tego regionu” – czytamy w GW. I tak po 100 latach, dzięki Schlesierom, spór o polskość Górnego Śląska zdaje się znów żywy. Liberalne rządy III RP doprowadziły do zamknięcia wielu śląskich hut i prywatyzacji największej Huty Katowice. Cena stali teraz poszybowała w górę. Można oczekiwać wzrostu kosztów branży budowlanej – budowy dróg, mostów, szlaków kolejowych i domów mieszkalnych, a także cen maszyn rolniczych i samochodów. Dyskusje o dekarbonizacji toczą się niestety głównie wokół bezpieczeństwa socjalnego osób zatrudnionych w górnictwie, a mniej – bezpieczeństwa energetycznego kraju. Błędem jest godzenie się na dyktat religii klimatycznej. Niemcy budują kopalnie węgla brunatnego na potrzeby elektrowni, a my likwidujemy jedyne bezpieczne pozyskiwanie energii. Ostatnia zima pozbawiła Szwecję i Teksas energii elektrycznej – zasypane śniegiem fotowoltaiki i oblodzone skrzydła wiatraków. O budowie elektrowni atomowej mówiono już w PRL pod koniec lat 70. Jak dotąd nie widać żadnych nowych, nieopartych na węglu, pewnych źródeł energii elektrycznej. Niebezpiecznym krokiem jest też, moim zdaniem, zgoda na zaciągnięcie wspólnej pożyczki przez UE. Będziemy spłacać pieniądze nawet przez nas niewykorzystane. Niestety obowiązuje nas uwarunkowanie od tzw. praworządności. Wiele wskazuje na to, że przystąpiono wbrew traktatom do budowy federacyjnego państwa europejskiego – Stanów Zjednoczonych Europy. Obawiam się też, że pandemia i powszechny strach nią posłużą do budowania Nowego Ładu – współczesnej formy totalitaryzmu. Niestety technika daje narzędzia do pełnej kontroli obywateli. Światowy lockdown uderzył w klasę średnią, gwaranta wolności obywatelskich. Blokowane są informacje o starych lekach antywirusowych skutecznych w leczeniu covid-19, takich jak amantadyna. Media straszą obywateli, a nie informują, co wiemy o szerzącej się chorobie. „Chińska restauracja w Vancouver zainstalowała kamery, które przekazują obraz do systemu oceny punktowej obywateli działającego w Chinach. Przed taką sytuacją ostrzegał już kanadyjski wywiad. Takie rozwiązania mają zostać zakazane w UE” – podał „The Epoch Times”. Menedżer Haidilao Hot Pot Ryan Pan przyznał, że w restauracji są kamery, wymóg chińskiej korporacji. „Obraz przesyłany jest do Chin w celu obserwowania i karania pracowników, którzy nie przestrzegają korporacyjnych standardów” (PAP). Dziwią ciągłe nadzieje na zyski ze współpracy z Chinami, zamiast żądania odszkodowań za rozsianie po świecie wirusa. Senat Teksasu jednogłośnie przyjął rezolucję potępiającą „straszliwą praktykę chińskiego komunistycznego reżimu grabieży od więźniów sumienia organów na przeszczepy”. Walka z Kościołem ma na celu osamotnienie człowieka. Pozbawienie go wiary w Boga sprawia, że staje się bezbronny. Maj to miesiąc Maryi. Gromadźmy się przy kapliczkach na nabożeństwach i nie zapominajmy o różańcu. K

G

A

Z

EE

T T

AA

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

I

E

N

N

A 3

Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!

Powrót demonów PRL do Parku Jordana Atakujący chcą odebrać parkowi funkcję edukacyjną i patriotyczną. Krzyczą o konieczności przywrócenia parku dzieciom, jakby ktokolwiek ten park dzieciom odbierał. Józef Wieczorek

4

Wilhelm Zukerkandl Był twórcą wydawniczej serii „Biblioteki Powszechnej”. Na przestrzeni lat ukazało się blisko 1100 pozycji, a ich niska cena powodowała, że cieszyły się dużą popularnością. Tade­ usz Loster

Podczas spisu powszechnego w 2011 r. – w naiwności swej – oprócz narodowości polskiej w pierwszym wyborze, w drugim zadeklarowałem, że czuję się Ślązakiem. Ślązakiem spod Strzelec Opolskich był mój starzik/dziadek, mój ojciec – z Hajduk, dziś Chorzowa-Batorego. Od dziecka na podwórku/placu się godało/mówiło z innymi/inkszymi chłopakami/bajtlami. Do dziś, jeśli jestem z kimś zaprzyjaźniony, zaczynom godać. Tak mi jest łatwiej. Dlatego swoją drugą deklarację potraktowałem spontanicznie. Po czasie musiałem przyznać – bezrefleksyjnie.

4

Prawo naturalne

Hanys Stanik

B

o oto po zakończeniu spisu dowiedziałem się, że nie jestem Polakiem, tylko jednym z 847 tys. tzw. Ślązaków. Nikogo nie obchodziło, że w pierwszej kolejności, tak jak 411 tys. innych Ślązaków – zadeklarowałem, że jestem Polakiem. Że 431 tys. Ślązaków zadeklarowało śląskość wspólnie z polskością. W manipulacjach pospisowych, wykorzystywanych przez środowiska tzw. autonomistów niejakiego Gorzelika, ślązakerów czy wręcz oberszlyjzerów, byłem wrzucany do jednego worka pod tytułem: grupa narodowa/etniczna – liczba deklaracji ogółem... Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Przecież mój starzik walczył u Hallera na północnym froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r., na jego rozkaz – wrócił na Śląsk głosować za Polską w plebiscycie, a gdy się okazało, że jego wyniki zostały zafałszowane decyzją mocarstw, które zamiast liczyć głosy

– jak było wcześniej ustalone – poszczególnymi gminami, przyjęły ogólne wyniki na obszarze plebiscytowym i ogłosiły zwycięstwo Niemców, poszedł do III powstania śląskiego. Od tego momentu, od uświadomienia sobie, że biurokratycznymi matactwami ówczesnego, platformerskiego rządu i Głównego Urzędu Statystycznego wtłoczono mnie w obłęd tworzenia jakiegoś nowego „narodu”, aby mnie przeciwstawić Polsce i Polakom – zdecydowałem, że już nigdy nie poddam się takiej manipulacji. Nie dam się sprowokować przeciw naszej wspólnej: Górali, Małopolan, Mazurów, Podlasian, Pomorzan, Ślązaków, Wielkopolan – Ojczyźnie. Nie przyłożę palca do sterowanej przez eurokratów koncepcji regionalizacji państw narodowych, co w praktyce oznaczałoby kolejne rozbicie dzielnicowe Polski. Dopiero niedawno na fb trafiłem na komentarz pod jednym z wpisów

na temat obecnego spisu powszechnego, który mi wyjaśnił, jak to się mogło stać, że mnie wówczas tak wrednie zmanipulowano. Marek Skawiński – w kontekście grupy etnicznej „górali” – napisał: „pytanie padło (…) odnośnie do deklaracji góralskiej. Abstrahując nawet od (narzucającego się) skojarzenia krzeptowsko-kożdoniowego,

Dla partyjniackich przepychanek trwa próba wykorzystania deklaracji narodowościowej do destabilizacji Państwa. Trzeba się temu przeciwstawić – pro publico bono!

podaję odpowiedź, której udzieliłem tam, a jasne się stanie, dlaczego (jeżeli nie odwodzimy, to choć nie nakłaniajmy): „W 2011 r. góralską identyfikację narodowo-etniczną jako jedyną podało 96 osób; 0 osób podało ją na 1. miejscu w połączeniu z inną; 2824 na 2. miejscu z polską na 1. miejscu i 15 osób na 2. miejscu z niepolską na 1. miejscu. Podaję liczby, pomijam fakt pomieszania identyfikacji narodowo-etnicznej z etnograficzną – prawo pytanych nie odróżniać jednego od drugiego. Wynik, co do intencji znakomitej większości pytanych, jasny. A jednak odradzałbym na przyszłość tym 2839 osobom (i ich naśladowcom) tego rodzaju korzystanie z możliwości podwójnej deklaracji. Dlaczego? Otóż identyfikacja na 1. miejscu stanowiła odpowiedź na pytanie »Jaka jest Pana(i) narodowość?«, identyfikacja na 2. miejscu była natomiast odpowiedzią na pytanie »Czy Dokończenie na str. 2

Przeżyła niemal cały wiek XX. Wiodła długie i pracowite życie, dając świadectwo prawdzie. Była sanitariuszką w powstaniu, nauczycielką, matką licznego potomstwa i działaczką społeczną. Wszystkie swoje życiowe role wypełniała sumiennie.

Czym kierował się Korfanty? Z historii powstań śląskich można wyciągnąć taki wniosek: róbmy swoje, nie wierzmy politykom! Zwłaszcza takim, co to zawsze wiedzą najlepiej. Jad­ wiga Chmielowska

8

Co się dzieje w ArcelorMittal Poland Oddział w Dąbrowie Górniczej Czy za działaniami Zarządu stoi chęć wyciśnięcia z Polski kolejnych milionów, które mają sfinansować transformację biznesu do Indii i likwidację polskich hut? Stanisław Florian

Warto sobie uświadomić, jak głębokie korzenie mogą mieć niektóre obrzędy, dziś chrześcijańskie i katolickie, takie jak ostropskie „rajtowanie”. I że są świadectwem trwania – tu, na swoim miejscu – ludu. Stani­ sław Orzeł

Waleria Nabzdyk z d. Augustyn (1901–1999) niemieckiego i posługiwała się wyłącznie gwarą śląską. Waleria uczyła się w szkole podstawowej w rodzinnej Grabinie, a następnie w prywatnym, niemieckim seminarium nauczycielskim we Wrocławiu. W gorącym dla sprawy polskiej okresie rozpoczęła w Bytomiu kurs dla polskich nauczycieli, zorganizowany przy Polskim Komisariacie Plebiscytowym, a równocześnie zaangażowała się w polską agitację w hotelu „Lomnitz”. Nie zawahała się wziąć udział w III powstaniu śląskim. Decyzję podjęła spontanicznie, zgłosiła się do komendy placówki powstańczej w Łagiewnikach, by wkrótce znaleźć się w centrum walk o dzisiejszy Kędzierzyn-Koźle. Dokończenie na str. 2

Likwidacja III powstania

Rajtowanie w gliwickiej Ostropie

Sanitariuszka powstańcza

B

5

9–10

W 100 rocznicę wybuchu III powstania śląskiego

yła cierpliwa, dzielna i obowiązkowa. Jej fundamentem była miłość do Boga i Ojczyzny. Kościec moralny wyniosła z rodzinnego domu, pełnego heroicznych i patriotycznych wzorców. Urodziła się 26 września 1901 r. w Grabinie koło Prudnika, jako najmłodsze, czternaste dziecko Józefa Augustyna i Karoliny z domu Łukaszek. Patriotyczne wychowanie w słynnej i zamożnej polskiej rodzinie zdeterminowało jej los. Jej ojciec – sołtys Grabiny, zwany „starym karczmarzem” – był znanym działaczem polskim. Jego karczma znajdująca się w środku wsi była przez wiele lat ośrodkiem życia polskiego. Co ciekawe, jej matka Karolina w ogóle nie znała języka

Wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia. Herbert Kopiec

11-12

Łukaszenka – obrońca czy wróg niepodległej Białorusi? Dzięki Łukaszence, który z racji swoich przekonań i doświadczeń z młodości jest narzędziem polityki Kremla, Rosja przybliżyła się do pokojowej aneksji Białorusi. Mariusz Patey

12 Waleria Nabzdyk, lata 90. XX w.

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Pacyficzna Plama Śmieci wg Wikipedii wynosi od 700 tys. km² do 15 mln km², czyli więcej niż Europa, masa zaś co najmniej 100 mln ton. Jacek Mu­ siał, Michał Musiał


KURIER WNET · MA J 2O21

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Piotr Hlebowicz

C

Dokończenie ze str. 1

Sanitariuszka powstańcza

złowiek, który stworzył państwo czeczeńskie, z konstytucją, sprawnym aparatem państwowym, profesjonalną armią. Człowiek, który nie poddał się wielokrotnym prowokacjom Moskwy, a po napaści armii rosyjskiej w dniu 11 grudnia 1994 roku – cały czas znajdował się w polu walki, razem ze swoimi żołnierzami. Człowiek z wielką charyzmą, za którym poszedł cały naród czeczeński. Będąc dowódcą sowieckiej bazy lotniczej w Tartu (Estonia, 1989–1991), kazał powiesić w garnizonie flagę niepodległej Estonii. Po tragicznych wydarzeniach w Wilnie (13 stycznia 1991) generał Dudajew wystąpił w estońskim radiu, gdzie oświadczył, że jeśli sowieckie wojska ruszą na Estonię, on ich nie przepuści. Dżochar Dudajew zginął trafiony specjalną rakietą wystrzeloną z samolotu, naprowadzoną przez wiązkę fal telefonu satelitarnego, w czasie rozmo-

Waleria Nabzdyk z d. Augustyn (1901–1999)

B Dżochar Dudajew 25 lat temu, 21 kwietnia 1996 r. został zamordowany przez służby specjalne Federacji Rosyjskiej pierwszy prezydent Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, generał Dżochar Dudajew. poparciem na Litwie; działała tam komisja parlamentarna poświęcona sprawom Iczkerii. Po zdobyciu Groznego przez oddziały czeczeńskiej armii w sierpniu 1996 roku, rozpoczęły się negocjacje z Moskwą w sprawie wyprowadzenia okupacyjnej armii rosyjskiej z Iczkerii, co też nastąpiło. Na początku 1997 roku w Iczkerii odbyły się wybory prezydenckie i parlamentarne, w których uczestniczyłem jako międzynarodowy obserwator. Prezydentem został wtedy Asłan Maschadow (zamordowany przez Rosjan kilka lat później). Niedługo trwała wolność narodu czeczeńskiego. Po szytych grubymi nićmi prowokacjach Kremla (wysadzenie przez FSB bloków mieszkalnych w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku) i oskarżeniu rządu Iczkerii o te akty terrorystyczne, armia Putina rozpoczęła II wojnę czeczeńską. Świat nie wyciągnął wniosków z tych rosyjskich lekcji pogardy względem sąsiednich narodów. Rządy tzw. świata demokratycznego przypatrywały się „z zaniepokojeniem” poczynaniom Moskwy w Gruzji i Ukrainie. I wszystko kończyło się na „zaniepokojeniu”. Białoruś być może już niedługo zostanie

wy z deputowanym Rosyjskiej Dumy Państwowej, Konstantynem Borowym. Prezydent Dżochar Dudajew czuł wielką sympatię do Polski i Polaków. Przez kilka lat w Krakowie funkcjonował Czeczeński Ośrodek Informacyjny, utworzony pod koniec 1994 roku przez polskich działaczy niepodległościowych i czeczeńskich uchodźców. Czeczenia cieszyła się również ogromnym

przez Rosję inkorporowana i całkowicie straci swą podmiotowość międzynarodową. Krok po kroku Rosja zajmuje kolejne terytoria, praktycznie bezkarnie, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności przed prawem międzynarodowym. W konfliktach ginie ludność cywilna, na Krymie prześladuje się ludność tatarską. Donbas co raz spływa krwią, na ukraińskiej ziemi strzela się do ukraińskich żołnierzy. Naddniestrze jest potencjalnym zarzewiem nowego konfliktu. Czy Europa i USA w końcu się obudzą i ukarzą przestępstwa państwa rosyjskiego? Agenci Moskwy rozjeżdżają się po świecie i przeprowadzają zamachy terrorystyczne na osoby niewygodne państwu rosyjskiemu. Litwinienko, Skripal (ten miał szczęście), prezydent Czeczenii Jandarbijew, działacze czeczeńscy w państwach europejskich. Czy nie najwyższy czas postawić stanowczą tamę rosyjskiej bezczelności, póki nie jest za późno? Może warto wzorować się na prezydencie Dudajewie i jego bezkompromisowym oporze wobec agresji rosyjskiej? W 2005 roku jedno z rond w Warszawie nazwano imieniem Prezydenta Dżochara Dudajewa. K

Dokończenie ze str. 1

Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!

yła sanitariuszką i wraz z powstańcami przeszła szlak bojowy podgrupy „Bogdan” (grupa „Północ”) pod dowództwem Teodora Kulika. Brała udział w krwawych starciach na Górze Świętej Anny. Po podziale historycznego Górnego Śląska, 11 marca 1922 r. podjęła pracę nauczycielki w polskiej szkole w Chwałowicach koło Rybnika. Wkrótce przeniosła się do Hajduk Wielkich. W 1923 r. wraz z ojcem i braćmi wstąpiła do Związku Polaków w Niemczech. W czerwcu 1924 r. zdała maturę w Męskim Seminarium Nauczycielskim w Mysłowicach. Karierę nauczycielką przerwał ślub ze Stanisławem Nabzdykiem (w Polsce obowiązywała wówczas ustawa celibatowa dla nauczycielek). Waleria poświęciła się rodzinie, wychowała 9 dzieci. Dała sobie sama radę z liczną rodziną podczas II wojny światowej, gdy jej mąż w maju 1940 r. został aresztowany przez gestapo, a następnie trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau, a później w Sachsenhausen. Podobny los spotkał jej trzech braci, siostry i krewnych. Znalazła jeszcze odwagę, by wstąpić w szeregi Armii Krajowej. Po wojnie zamieszkała w Prudniku. Uczyła religii w szkole, działała w Związku Powstańców Śląskich i licznych organizacjach lokalnych. Była również Honorowym Obywatelem Prudnika. W 1996 r. została laureatką nagrody im. Wojciecha Korfantego. Zmarła 5 lipca 1999 r. Jest pochowana obok męża na cmentarzu w Prudniku. Odeszła tak jak żyła – skromnie. Bo choć była jednym z ostatnich powstańców śląskich, oficerem rezerwy Wojska Polskiego w randze ppor., to na jej pogrzebie zabrakło salwy honorowej, sztandarów Polski, hymnu narodowego i przedstawicieli władz państwowych… O swoim udziale w III powstaniu śląskim Waleria Nabzdyk tak napisała: „Byłam wtedy młodą dziewczyną,

Rodzina Augustynów z Grabiny. Było 14 dzieci, pracowały na roli, w szkolnictwie lub jako leśniczowie. U góry piąta od lewej Waleria, dalej Karol, siódmy po lewej Jan; obaj zginęli w obozie; u Jana w domu była polska szkoła mniejszościowa. Na dole trzeci z lewej Bernard Augustyn, przed wojną prezes powiatowego oddziału Związku Polaków w Niemczech, przeżył 5 lat w obozie Buchenwald wraz z synem Janem. W środku na dole dziadkowie Karolina z Łukaszków i Józef Augustyn (zdjęcie zrobione przed wojną z okazji diamentowego wesela dziadków)

Rodzina Nabzdyków. Zdjęcie z okazji złotego wesela Walerii i Stanisława Nabzdyków. U góry od lewej syn Jacek, inżynier, nauczyciel akademicki, Maria Skrzyńska z d. Nabzdyk, nauczycielka dyplomowana, Alicja Nabzdyk-Kaczmarek, prezes Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Polski Śląsk zs. w Opolu, Stanisław Nabzdyk, lekarz weterynarii, Barbara Nabzdyk, nauczycielka. Na dole od lewej – Zygmunt Stopa, po śmierci jego rodziców w obozie Waleria przyjęła go na wychowanie, inżynier i długoletni prezes Polskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Republice Czeskiej (na Zaolziu); Kazimierz Nabzdyk, inżynier i publicysta; Jubilaci; Urszula Nabzdyk-Weber, artysta-plastyk; ks. dr Zygmunt Nabzdyk, wieloletni wykładowca w Seminarium Duchownym, opiekun KIK w Opolu

lecz dnie spędzone wśród rannych powstańców, widok ich cierpień i poświęcenia stały się dla mnie niezapomnianą lekcją życia. A przecież dziś

w moim życiorysie po tamtych czasach zostało zaledwie jedno zdanie: byłam sanitariuszką powstańczą”. K Fundacja „Dla Dziedzictwa” Zdjęcia archiwalne pochodzą ze zbiorów rodziny. Zdjęcia współczesne Paweł Uchorczak.

Hanys Stanik Polecamy: w odniesieniu do 101,5 tys. osób, którym ta interpretacja odwróciła hierarchię udzielonych odpowiedzi, ale i do pozostałych osób, które zadeklarowały narodowość polską jako podstawową, a inną jako tożsamość dodatkową (w 2011 r. kolejnych 686,7 tys.). Dlatego lepiej ostrożnie z 2. deklaracją”. Zastanawiam się, czy to możliwe, że po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy taka forma interpretacji przyszłych wyników plebiscytu jest nadal możliwa, a jeśli tak – jak rząd Zjednoczonej Prawicy mógł tego nie dopatrzyć i pozostawić antypolskim manipulantom pole ponownego wykorzystania spisu powszechnego przeciw państwu polskiemu?

T

ak sformułowane pytania jasno określały hierarchię tych identyfikacji, stąd pytani o to w dniach 1 IV–30 VI 2011 zapewne nie byli świadomi tego, że 16 IX 2010 r. w Lublinie Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych ustaliła, że »w przypadku zadeklarowania przynależności do narodowości polskiej i równocześnie przynależności do mniejszości narodowej lub etnicznej, przy ustalaniu liczby osób należących do mniejszości narodowych i etnicznych powinna być wzięta pod uwagę deklaracja przynależności do mniejszości. W przypadku zadeklarowania przynależności do dwóch różnych mniejszości narodowych lub etnicznych powinna zostać wzięta pod uwagę odpowiedź na pierwsze z pytań«, oraz że stanowisko to zostanie 23 II 2012 r. przyjęte przez GUS. Pisząc krócej, niezależnie od woli pytanego odnośnie do hierarchii deklarowanej tożsamości, w wypadku deklaracji podwójnej – polskiej i niepolskiej, nadrzędna jest deklaracja niepolska nad polską. Oczywiście rzecz odnosiła się wówczas jedynie do podmiotów określonych ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, więc nie wprost do deklaracji góralskich na 2. miejscu, ale ponieważ niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, więc i nie to, że podejście »pytanie to jedno – osobliwa interpretacja odpowiedzi na nie to drugie« znajdzie zastosowanie w ogóle, tj. nie tylko

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

P

iszę o tym, bo w ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów – Jaskółka Śląska/Ślōnskŏ Szwalbka” z graficzną instrukcją obsługi, jak w kwestionariuszu osobowym spisu powszechnego zadeklarować w pytaniu 9 – nieistniejącą zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 2013 r. – „narodowość” śląską, przynależność etniczną do narodu „śląskiego” lub „śląskiej” wspólnoty etnicznej oraz jak wybrać język „kontaktów domowych” – tzw. „śląski”. Dlatego warto przypomnieć, że zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2013 r. (w sprawie III SK 10/13), narodowość śląska nie istnieje. W komunikacie prasowym po jego ogłoszeniu podkreślono: „Szanując przekonanie części Ślązaków o ich pewnej odrębności, wynikającej z kultury

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

i regionalnej gwary, nie można jednak zaakceptować sugestii, iż tworzy się naród śląski bądź już istnieje – w liczbie kilkuset tysięcy osób, które zadeklarowały taką przynależność w spisie powszechnym. Dążenie do uzyskania autonomii i poczucia pełnego władztwa osób »narodowości śląskiej« na terenie Śląska należy ocenić jako dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”. Obecnie na fali antypisowskiego nastawienia części wyborców – wśród części neoliberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej i tzw. neo-lewicy – manipulatorsko podgrzewa się nastroje antypolskie i wzywa, na przekór obecnej większości parlamentarno-rządowej, do sprzecznego z polską racją stanu deklarowania rzekomej śląskości w kontrze do polskości utożsamianej z PiS i Zjednoczoną Prawicą. Jak podkreślono w komunikacie SN w sprawie narodowości śląskiej – jest to „dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”. Dla partyjniackich przepychanek trwa próba wykorzystania deklaracji narodowościowej do destabilizacji Państwa. Trzeba się temu przeciwstawić – pro publico bono! Bestusz polske Ślonzoki – dejcie pozōr! Jak wos pytajom o narodowość, godejcie: jestem Ślązakiem/Ślązaczką, deklaruję narodowość polską! W kwestionariuszu spisowym – piszcie narodowość polską. I żodnyj drugij, bo wos statystycznie zrobiom w konia abo w to, czego niy ma! K

Ludzie spod znaku Rodła. Biografie działaczy Związku Polaków w Niemczech na Śląsku Opolskim, pod red. F. Hawranka, t. I, Opole 1973 i t. II, Opole 1992. Weigt A., Wiek Walerii Nabzdyk, w: Ziemia Prudnicka. Rocznik 2001, Prudnik 2001. Wspomnienia Opolan, pod redakcją W. Kornatowskiego i K. Malczewskiego, t. I, Warszawa 1960 i t. II, Warszawa (Pax) 1965. POŻEGNANIE

Ś P

MAREK DYKA 1971–2021

Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o odejściu na wieczną wartę Marka Dyki, działacza Federacji Młodzieży Walczącej w Krakowie, uczestnika Niepodległościowego Sojuszu Małopolskiego, współpracownika Krakowskiego Oddziału „Solidarności Walczącej”, Porozumienia Prasowego „Solidarność Zwycięży” oraz Autonomicznego Wydziału Wschodniego „Solidarności Walczącej”, wydawcy i kolportera prasy podziemnej. Zawsze aktywny i odważny, gotowy do poświęceń. Rodzinie Marka składamy wyrazy szczerego ubolewania. „Solidarność Walcząca” Oddział w Krakowie Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży” Autonomiczny Wydział Wschodni „Solidarności Walczącej” Federacja Młodzieży Walczącej

.

Nr 83 · MAJ 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 78 . Data i miejsce wydania Warszawa 1.05.2021 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00‒079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl. Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40‒010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Sławomir Matusz, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski . .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl . Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA . ISSN 2300‒6641

ind. 298050

odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?«.


MA J 2O21 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

T

o, kolejne opracowanie ma na celu uzmysłowienie społeczeństwu, jak wielką rolę w globalnym ociepleniu odgrywa zanieczyszczenie oceanów. W poprzedniej części wspomnieliśmy, jaki związek z Paryżem ma zanieczyszczenie oceanów, co je zanieczyszcza, o oceanach jako najważniejszym źródle tlenu dla świata, o ich zakwaszeniu, eutrofizacji i nieco o wpływie nawozów sztucznych na zbiorniki wodne.

Globalne ocieplenie jest faktem – może korzystnym, może nie. Nie można wykluczyć, że za kilkanaście lat wymknie się spod kontroli, stawiając ludzkość przed poważnymi wyzwaniami. Na antropogeniczny, czyli spowodowany przez człowieka wzrost temperatury składa się wiele przyczyn, wśród których, jak wkrótce wykażemy, dwutlenek węgla ma udział marginalny.

Hipoteza „Paryż”

Zanieczyszczenie oceanów ważną przyczyną globalnego ocieplenia? (II)

Nawozy sztuczne a wielkość plonów W średniowieczu wydajność pszenicy wynosiła 1:3. Jeszcze 200 lat temu – 1:5. Współcześnie dochodzi do 1:100. Największy skok w produkcji ludzkość zawdzięcza nawozom i środkom ochrony roślin. Uważa się, że chemizacja rolnictwa i upowszechnienie agrochemikaliów przyczyniło się do ponad 10-krotnego wzrostu produktywności rolniczej ogółem. To bardzo dużo. Proszę sobie teraz wyobrazić, że przynajmniej połowa nawozów dostaje się do zbiorników wodnych. Agrochemikalia nie są jedynym źródłem odżywek dla zbiorników wodnych. Dodatkowy udział mają odchody ludzkie (7,6 mld ludzi, których tylko 5% odchodów podlega jakiemuś oczyszczeniu w oczyszczalniach) i zwierzęce z intensywnych hodowli. Zanieczyszczenie odbywa się też drogą powietrzną, głównie z opadami – w ten sposób do wód trafiają związki azotu powstające w transporcie i przemyśle oraz część agrochemikaliów. Azot, który raz trafił do akwenu, nawet jeśli z jakiegoś powodu glony i rośliny obumierają, pozostaje długo w systemie, karmiąc kolejne pokolenia organizmów. Działanie nawozów na ocean jest podobne jak w rolnictwie na lądzie. Pierwsze, niewielkie dawki nawozów dają największy przyrost plonów. Dalsze zwiększanie sztucznego nawożenia już tylko umiarkowanie przyczynia się do wzrostu plonów lub je nawet hamuje. Jeśli do oceanów dostaje się 50% nawozów, rozcieńczają się one na powierzchni 2,5 razy większej od lądów. Zatem oceany w przeliczeniu na jednostkę powierzchni otrzymują

Jacek Musiał, Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Zakłady Chemiczne Nawozów Potasowych Saliny w Stebniku

tej warstwy w mechanizmie dodatniego sprzężenia zwrotnego podnosi tę temperaturę. O wpływie substancji toksycznych (a należą do nich pestycydy) na ekosys­

inną roślinność wodną i substancje odżywcze stają się dostępne dla alg. Sprzyja temu wzrost temperatury, np. tam, gdzie woda używana jest jako czynnik chłodzący w przemyśle. Sprzyja też brak planktonu. Algom za pożywkę służyć mogą rozpadające się, obumarłe fragmenty wodnych roślin korzeniowych, jako skutek działania herbicydów”. Przy okazji warto wspomnieć, że nawozy sztuczne, a jeszcze bardziej środki ochrony roślin, poza zagrożeniami środowiskowymi stanowią zagrożenie dla ludzi i zwierząt: bezpośrednie toksyczne oraz odległe – teratogenne i kancerogenne.

Butwienie i gnicie

Fabryka „Azot” w Jaworznie, nakł. Eugenja Jakubcowa Jaworzno

40% tego, co realnie zatrzymały pola na lądzie. Nawet gdyby dostały mniej, wzrost procesów biologicznych może być w dalszym ciągu 10-krotnie wyższy.

Pestycydy Wśród agrochemikaliów pestycydy są drugim produktem pod względem masy. Światowa produkcja (2017) wynosi 4,1 mln ton. Mniej niż 3% pestycydów wchodzi w reakcje z organizmami docelowymi (targetem). Pewien odsetek pozostaje w produktach rolnych (np. w żywności, bawełnie), pozostałe zaś 97% bądź zostaje wraz z deszczem spłukane do ścieków i zbiorników, bądź kumuluje się w glebie, z określonym dłuższym lub krótszym czasem półrozpadu. W minionych 200 latach pestycydy wraz z nawozami mineralnymi przyczyniły się do 10-krotnego wzrostu wydajności intensywnego rolnictwa. W eutrofizacji zbiorników ich rola jest szczególna. O ile nutrienty (nawozy) przyspieszają wzrost i namnażanie się organizmów w zbiorniku, o tyle pestycydy, które tam trafiają okresowo, do kilku razy w roku, jako substancje toksyczne powodują śmierć napotkanego pokolenia glonów i innych organizmów, a przez to przyspieszenie obrotu biologicznego w akwenie. Eutrofizacja charakteryzuje się wtedy szczególnie szybkim cyklem: szybkie namnożenie – szybkie obumarcie – sedymentacja – szybkie namnożenie – szybkie obumarcie – sedymentacja itd. Tak szybkiemu obrotowi materii sprzyja globalne ocieplenie, w tym wzrost temperatury powierzchniowej warstwy oceanów, a przyspieszony metabolizm

AKROPOL KRAKÓW, 1932

tem wodny wiemy już od dawna z Raportu o Środowisku przygotowanego dla prezydenta Stanów Zjednoczonych Lyndona Johnsona w 1965 roku (Restoring the Quality of Our Environment, Report of The Environmental Pollution Panel President’s Science Advisory Committee, The White House, Nov. 1965): „Do zakwitu alg nie potrzeba ogromnych ilości nitratów czy fosforanów. Pojawia się, gdy jakieś toksyczne substancje eliminują

Szacuje się, że na obszarze Morza Śródziemnego znajduje się aż 7% odpadów oceanicznego plastiku, podczas gdy samo Morze Śródziemne stanowi 0,7% powierzchni mórz i oceanów. Refleksja: czy warto spędzać wakacje nad morzem, którego zanieczyszczenie wynosi 1000% średniego zanieczyszczenia mórz i oceanów?

Z eutrofizacją wiążą się procesy przemian biologicznych zachodzące w środowisku wodnym i są w pewnym stopniu podobne do tych zachodzących na lądzie. Butwienie to rozkład szczątków głównie roślinnych (przede wszystkim celulozy i ligniny), prowadzony przez grzyby pleśniowe i bakterie w środowisku tlenowym. Jest to proces egzotermiczny, w jego wyniku powstają CO2, NH3, azotany, fosforany i siarczany. Gnicie – to rozkład głównie białkowych szczątków, prowadzony przez bakterie gnilne w warunkach beztlenowych. Może przebiegać z etapami endotermicznymi, jakkolwiek globalnie – sumarycznie – w warunkach naturalnych są to procesy egzotermiczne. W wyniku gnicia powstają m.in. siarkowodór SO2, wodór H2, azot N2, dwutlenek węgla CO2, metan CH4, amoniak NH3, dwusiarczek węgla CS2, wodorek fosforu PH3, difosfina P2H4. Procesy butwienia i gnicia w przenawożonych akwenach mogą zachodzić niezależnie lub naprzemiennie. Gnicie i butwienie są procesami niejednorodnymi. Procesy rozkładu materii organicznej zachodzące w sposób kontrolowany określane są mianem fermentacji. Fermentacja odnosi się (zasadniczo) do przemian w warunkach beztlenowych i są one opisane. Zaznajomienie się ze znanymi procesami pozwala wyobrazić sobie niektóre reakcje chemiczne, jakim podlegają szczątki organiczne w zbiornikach wodnych. Przypomnijmy, że istnieją duże sztuczne zbiorniki wodne zasilające hydroelektrownie, w których procesy gnicia i butwienia powodują emisje gazów tzw. cieplarnianych, wyższe, aniżeli gdyby na ich miejscu istniała elektrownia na paliwo kopalne (patrz Hipoteza Harsprånget, „Kurier WNET”, październik 2020 – styczeń 2021).

WYD. SZTUKA POLSKA, 1930

Sztuczne zbiorniki wodne a temperatura wody W wyżej wspomnianym obszernym artykule Hipoteza Harsprånget znajdziemy też wiele innych informacji. Na świecie istnieje ponad 50 tysięcy dużych sztucznych zbiorników wodnych. Łącznie z mniejszymi jest ich ponad 800 tysięcy. Powierzchnia wszystkich sztucznych zbiorników szacowana jest na 400 000 km², co stanowi 0,3% powierzchni lądów. Z uwagi na bardzo małe albedo wody, a szczególnie spokojnych akwenów lądowych, jest to albedo wielokrotnie mniejsze od albedo lądów. Sztuczne zbiorniki pochłaniają ilości ciepła, które nie mogą być pomijane w bilansie energetycznym lądów.

Jako cieplejsza i niezasolona rozchodzi się w warstwie powierzchniowej oceanów, czyli tej, która jest obiektem pomiarów stanowiących podstawę do wyciągania wniosków (często – jakże kontrowersyjnych) przez IPCC.

Wielka pacyficzna wyspa śmieci a globalne ocieplenie Od ponad 20 lat spotkaliśmy się w mediach z hasłem „wielka oceaniczna wyspa (lub plama) śmieci” – Great Pacific Garbage Patch. Plama śmieci to nie wyspa w pełnym tego słowa znaczeniu, choć w mediach można znaleźć takie błędne porównania. Plama śmieci to obszar oceanu (akwenu), w którym wystę-

Fabryka Związków Azotowych Mościce k. Tarnowa

Część tych zbiorników może powodować lokalne, nieznaczne ochłodzenie powietrza nad taflą wody, co odbywa się w dwóch mechanizmach: • napływająca woda ma niższą temperaturę, aniżeli otoczenie, a rozlana na dużej powierzchni, pochłania znaczne ilości ciepła z otoczenia, • w sposób podobny do klimatyzatora ewaporacyjnego. Parowanie z tych zbiorników bezpośrednie lub dzięki nim pośrednie (nawadnianie), łącznie około 5000 km³ wody rocznie, przenosi ciepło utajone na wiele kilometrów i oddaje dopiero daleko, podnosząc temperaturę tam zapewne rejestrowaną przez termometry dla IPCC. Sztuczne zbiorniki wodne zatrzymują 7000 km³ wody. Niestety brak jest systemowych badań, które jasno by wykazały, o ile stopni Celsjusza woda nurtu rzeki poza zbiornikiem jest cieplejsza od tej, jaka tam płynęła przed instalacją zapory. Badania post factum są niewiarygodne. Dodatkowego ciepła do wody w zbiornikach dostarczają procesy biologiczne w nich zachodzące, które są egzotermiczne. Cała ta cieplejsza woda spływa do mórz i oceanów.

puje większe zagęszczenie stałych zanieczyszczeń pochodzenia ludzkiego. Graniczna ilość ich masy w 1 m³ wody nie została jeszcze jednoznacznie określona. W blisko 99% są to pozostałości tworzyw sztucznych. Inne to resztki drewna, w tym papieru toaletowego, z ponad 30 miliardów kg użytego przez ludzi rocznie, jakie spływają do mórz i oceanów (zauważmy, że w 2017 roku 85% ścieków trafiało do cieków bez żadnego oczyszczenia). Tworzywa sztuczne zawieszone w oceanach są tam obecne z uwagi na zbliżoną gęstość do słonej wody, dzięki czemu swobodnie unoszą się na powierzchni lub niewiele pod nią. Z czasem ulegają rozdrobnieniu na coraz to mniejsze fragmenty. Ostateczny ich los to rozkład w reakcjach fotochemicznych dzięki promieniowaniu słonecznemu lub zasiedlenie przez drobnoustroje i sedymentacja w głąb oceanu. Odpady tworzyw sztucznych umownie podzielono na kilka kategorii w zależności od ich wielkości, choć klasyfikacje mogą się różnić w poszczególnych krajach. W ten sposób wyróżnia się makroplastik o wielkości powyżej 25 mm w najdłuższej osi, mezoplastik

5–25 mm, mikroplastik 1 um do 5 mm i nanoplastik – poniżej 1 um. W oceanach występuje ciągły ruch mas wody powiązany z prądami oceanicznymi; cyrkulacja powierzchniowa tworzy 5 tzw. wielkich wirów oceanicznych. Zbierają one śmieci z lądów i z oceanu i skupiają je koncentrycznie w swoim oku. Część śmieci wraca na ląd, na plaże. Mieszkańcy Ameryki Północnej produkują rocznie średnio ok. 100 kg plastikowych śmieci na osobę. Europejczycy średnio 31 kg, Polacy 29 kg. 1/6 do nawet 1/3 z tych ilości trafia do oceanu. Szacunki co do powierzchni i masy Pacyficznej (tej najbardziej znanej) Plamy Śmieci są dość rozbieżne. Powierzchnia ma wynosić od 700 000 km² do 15 000 000 km², czyli więcej niż Europa, masa zaś co najmniej 100 mln ton (Wikipedia.pl, 2021). Do oceanów, jak się szacuje, trafia rocznie od 5 do 13 mln ton tworzyw sztucznych. W samym Atlantyku ma znajdować się od 200 do 400 mln ton mikroplastiku. 80% antropogenicznych zanieczyszczeń stałych w oceanach pochodzi z lądów: trafia do mórz i oceanów bezpośrednio lub spływa rzekami; pozostałe 20% to resztki sprzętu rybackiego, głównie sieci oraz tworzywa pochodzące z ładunków, które „gubią” statki towarowe, choć ten ostatni proceder obecnie nie powinien się już zdarzać, zgodnie z obowiązującymi umowami międzynarodowymi. Wielka Pacyficzna Wyspa Śmieci nie ma stałej lokalizacji – przemieszcza się w pewnych granicach. Ma dwa większe niezależne oka: wschodnie i zachodnie. Wielka wyspa śmieci nie jest jedyną na oceanach. Wyróżnia się także Południowopacyficzną i Północnoatlantycką Plamę Śmieci. Występują też mniejsze skupiska unoszących się w wodzie odpadów; należy do nich np. Plama Morza Śródziemnego. Szacuje się, że na obszarze Morza Śródziemnego znajduje się aż 7% odpadów oceanicznego plastiku, podczas gdy Morze Śródziemne stanowi 0,7% powierzchni mórz i oceanów. Refleksja: czy warto spędzać wakacje nad morzem, którego zanieczyszczenie wynosi 1000% średniego zanieczyszczenia mórz i oceanów? Zanieczyszczenie oceanów cząstkami stałymi działa na bilans energetyczny Ziemi na kilka sposobów. Destabilizuje ekosystem planktonu: mikro- i nanoplastiku jest obecnie liczebnie więcej niż samożywnych organizmów w morzach i oceanach. Zanieczyszczenia te skupiają się w powierzchniowej warstwie wód, zakłócając dopływ światła do planktonu. Wskutek reakcji fotochemicznych następuje degradacja plastiku z uwolnieniem substancji toksycznych. Skraca to cykl życia alg; te, opadając na dno, stają się pożywką dla organizmów cudzożywnych w procesach gnilnych,

WYD. SZTUKA POLSKA, 1935

egzotermicznych. Jak do tej pory, rozdzielczość analizatorów satelitarnych nie potrafi rozpoznać i określić oceanicznych wysp śmieci. Dokonuje się tego metodą bezpośredniego pobierania próbek wody. Próbę określenia rozmiarów wysp śmieci dokonano za pomocą samolotów wyposażonych w lidary, lecz rezultaty wydają się umiarkowane. Wynika to z faktu, że zmiana albedo wody bezpośrednio wskutek obecności w niej mikroplastiku może nie być znacząca. Trzeba pamiętać, że albedo powierzchni zbiorników wodnych zależy przede wszystkim od pofalowania ich powierzchni – zmieniającego się z każdym podmuchem wiatru. Obecność zanieczyszczeń może nieco zmniejszać penetrację promieniowania słonecznego w głąb wody, sprzyjać wydzielaniu się większej ilości ciepła już w górnych partiach wody. Może zostać zaburzona zdolność emisyjna wody – ważny, lecz bagatelizowany czynnik chłodzący Ziemię drogą promieniowania oceanów stanowiących 70% jej powierzchni. W połączeniu z warstwą ropy naftowej, plama śmieci może już znacznie zmienić albedo i zdolność emisyjną dotkniętego obszaru oraz parowanie. K


KURIER WNET · MA J 2O21

4

P

rzetrwał do dziś, mimo zniszczeń okupacyjnych także historycznych pomników wielkich Polaków, wśród których, rzecz jasna, nie mogli się przechadzać „ubermensche” (park był „Nur für Deutsche”).

KURIER·ŚL ĄSKI Park Jordana od ponad 100 lat służy mieszkańcom Krakowa i nie tylko. Założony jeszcze pod zaborami, w roku 1888 przez dr. Henryka Jordana, wybitnego lekarza, wielkiego społecznika i patriotę, łączył funkcje zdrowotne, wypoczynkowe, zabawowe, z krzewieniem postaw patriotycznych wśród dzieci, jak i starszych mieszkańców.

Powrót demonów PRL do patriotycznego Parku Jordana

W czasach PRL W czasach komunistycznych, w 1958 r., w 50 rocznicę śmierci doktora, powstało Towarzystwo Parku im. dr. Henryka Jordana, dla kultywowania działalności swojego imiennika. Nacisk kładziono głównie na funkcje zabawowe i nie kontynuowano budowy pomników wielkich Polaków, których tylko część, ocalona przed barbarzyńcami, została ustawiona w parku. Ale i w PRL pomniki nieraz były dewastowane przez wandali i głównie przy takich okazjach prasa o nich wspominała. W 1967 r. zlikwidowano stary pawilon „Jordanówki” stojący w parku, pełniący funkcje gastronomiczne i edukacyjne, bo ludowe władze Krakowa raził jego przedwojenny wygląd. O likwidacji nie poinformowano nawet Towarzystwa Parku, które w tej materii protestowało do władz najwyższych. Zbudowano nowy pawilon, który miał typowy dla epoki socjalistycznej wygląd i inne funkcje. W latach 70. trudno było prowadzić wykłady w sąsiadującym z Parkiem Jordana Collegium Geologicum UJ ze względu na trwające w parku głośne imprezy. Pomniki jordanowskie nadal były dewastowane w czasach „jaruzelskich”, na co reagował Kazimierz Cholewa z Towarzystwa Parku, a nie „miasto”.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

platformie wordpress.com) i stanowiących wzorce osobowe dla młodzieży. IPN opracował tekę edukacyjną „Na szlakach historii w Małopolsce. Galeria wielkich Polaków”, wykorzystywaną w tej szkole pod gołym niebem. Wiele uroczystości patriotycznych organizowanych w Parku ściąga setki, a nawet tysiące mieszkańców, nie tylko Krakowa.

Powrót demonów PRL Mimo to, a może właśnie dlatego, twórca Galerii, prezes Towarzystwa, jest obiektem niewybrednych ataków ze strony antypatriotycznie, wręcz antypolsko nastawionej części radnych Krakowa (Krakowska frakcja antypolska w działaniu…, „Kurier WNET” nr 53) oraz niektórych mediów, na czele z „Gazetą Wyborczą”. Spośród

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Pismo w sprawie zburzenia Jordanówki – 1967 r.

W

1874 r. Ozjasz Zukerkandel założył w Złoczowie księgarnię ze składem nut i wypożyczalnią książek. W 1880 roku kupił drukarnię, by cztery lata później rozpocząć działalność wydawniczą, drukując serię książeczek „Biblioteka dla Dzieci i Młodzieży ku Rozrywce i Nauce”. Od 1890 roku w ramach Biblioteki Powszechnej publikował utwory literackie i literaturę naukową głównie z zakresu historii i literaturoznawstwa. W wydawnictwie Zukerkandla nie zabrakło również katalogów księgarskich, Ustaw Państwowych i Krajowych oraz miesięcznika „Inserat”. Do rozwoju wydawnictwa przyczynił się głównie syn Ozjasza, Wilhelm Zukerkandl, współprowadząc z ojcem rodzinny interes, a z czasem samodzielnie nim kierując. Unowocześnił drukarnię, rozszerzył asortyment wydawniczy, a w 1904 roku otworzył księgarnię we Lwowie.

Śladami Hansa Franka?

Józef Wieczorek

Kontynuacja idei dr. Henryka Jordana Już w III RP zdewastowany pawilon „Jordanówki” został przejęty w ramach umowy przez Fundację im. dr. Henryka Jordana, reprezentowaną przez Kazimierza Cholewę, który pawilon odremontował, prowadził tam kawiarnię – spokojną, lubianą przez mieszkańców Krakowa, szczególnie starszych, spędzających tam razem z dziećmi wolne chwile. Po rewaloryzacji części parku na początku tego wieku powstało wiele boisk do uprawiania sportu i zabawy, ale nie było zaplecza tj. szatni i natrysków, mimo funkcjonowania pobliskiego budynku „Bajlandji”, jednak o roli komercyjnej, a nie społecznej. W kontynuacji idei jordanowskiej, dzięki pasji Prezesa Towarzystwa – Kazimierza Cholewy, powstała imponująca, słynna w Polsce Galeria Wielkich Polaków XX wieku, którą tworzy 35 popiersi osób zasłużonych dla niepodległości, często wyklętych przez komunistów (moje dokumentacje głównie na

A takim argumentem posługiwali się radni w stosunku do patriotycznego wyrazu Parku Jordana i flagi narodowej tam umieszczonej. Nikt nie argumentuje, żeby szkołę przywrócić dzieciom, a kultywowanie pamięci historycznej, wychowanie w duchu patriotycznym nikomu szkoły nie odbiera, lecz nadaje jej sens.

Wilhelm kontynuował działalność wydawniczą ojca. W serii „Biblioteki Powszechnej” wydawał wybitne dzieła polskich pisarzy, cenne dzieła literatury angielskiej, niemieckiej, rosyjskiej, francuskiej, a także skandynawskiej. W ramach tej serii ukazywały się również książki popularnonaukowe, podręczniki do nauki języków obcych oraz różnego rodzaju poradniki. 5 czerwca 1894 r. otwarto we Lwowie słynną Powszechną Wystawę Krajową. W świetle tysiąca żarówek oświetlających główną aleję wystawy zwiedzający mogli oglądać kilkadziesiąt pawilonów przyciągających wystawionymi cudami nie tylko techniki. W czasie wystawy zaprezentowano w specjalnie wybudowanej rotundzie Panoramę Racławicką, odbyły się okolicznościowe kongresy dziennikarzy, literatów, lekarzy... oraz „zlot Sokoła”. Na wystawie nie zabrakło stoiska, na którym zaprezentowano

radnych wyróżniali się swoimi wypowiedziami: Andrzej Hawranek i Anna Pojałowska – radna Dzielnicy V. W takiej atmosferze nieznani sprawcy kilkakrotnie dewastowali pomniki w Galerii. Po zakończeniu okresu wynajmu „Jordanówki” w 2020 r. osoba prezesa Towarzystwa i Galeria Wielkich Polaków nadal są przedmiotem ataków i deprecjacji, rozpowszechnianych w mediach (np. radny Łukasz Maślona w audycji TVP Kraków Tematy dnia, 21.01.2021), mimo że to dzieło stanowiło podstawę do nagrody Kustosza Pamięci Narodowej dla Kazimierza Cholewy (rok 2020). Rzecz jasna, trwają dyskusje nad dalszym losem pawilonu, który powinien być zastąpiony nowym obiektem. Ale do dyskusji nad przyszłością parku i „Jordanówki” nie jest zapraszane Towarzystwo Parku, które – mimo że nadal istnieje– jest traktowane jak niepotrzebny przedmiot, podobnie jak to miało miejsce w trakcie likwidacji starego pawilonu w 1967 r. Z kłamstwami, pomówieniami rozpowszechnianymi w audycjach TVP i w prasie, nie tylko w „Gazecie Wyborczej” (niewątpliwego lidera antypatriotycznego hejtu), nie można nawet polemizować na równych warunkach. Podobnie jak w PRL, stosuje się „dyskusje” bezdyskusyjne. Można by rzec – do Parku Jordana wracają demony PRL.

Nie ma konfliktu patriotyzmu i zabawy Przypomnieć należy niewątpliwie antypatriotyczne, antypolske ekscesy radnych tak miejskich, jak i dzielnicowych (Rada V Dzielnicy), którym

przeszkadzają pomniki wielkich Polaków (pewnie z konfrontacji z nimi czują swoją małość) i którzy argumentują, że chodzi im o dzieci, dla których rzekomo w Parku nie ma miejsca. Park jest duży – około 21,5 ha i ma duże połacie zabawowe, a pomnik Misia Wojtka z Armii Andersa należy do najbardziej ulubionych przez dzieci miejsc! Zresztą i rejony wokół innych pomników bynajmniej nie przeszkadzają w zabawach i ćwiczeniach cielesnych, jak za czasów dr. Henryka Jordana, co widać na moich fotoreportażach. Hejterzy, rzekomi obrońcy dzieci i młodzieży, ani słowem nie wspominają, że głównym utrudnieniem dla ćwiczeń i zajęć szkolnych jest brak szatni i natrysków, ale adaptacja do tego celu „Bajlandii”, czy raczej postawienie w tym miejscu nowego obiektu, nie jest przedmiotem dyskusji. Nie wiadomo, jak w takim razie przeciwnicy Galerii Wielkich Polaków XX wieku chcą zapewnić dzieciom odpowiednie warunki do zabaw? Atakujący wytaczają takie argumenty, że trudno się zorientować, czy byli w ogóle w Parku Jordana, czy cokolwiek wiedzą o działalności dr. H. Jordana. Krzyczą o konieczności przywrócenia parku dzieciom, jakby ktokolwiek ten park dzieciom odbierał. Chcą odebrać parkowi funkcję edukacyjną i patriotyczną, którą kultywował właśnie Henryk Jordan. Można się zapytać: ile kosztuje mieszkańca Krakowa utrzymywanie takich radnych, którzy nie są w stanie przyswoić choćby elementarnych faktów z historii parku i Krakowa, i walą jak cepem w to, co jest naszym wspólnym dobrem.

W niezbyt odległym Parku Krakowskim jest strefa dla dzieci, a także strefa z licznymi rzeźbami, zajmująca więcej miejsca niż pomniki w Parku Jordana. Nikt tego stanu rzeczy nie kontestuje, może dlatego, że rzeźby są współczesne i nie kojarzą się nikomu z patriotyzmem. W niezbyt odległej od Parku Jordana szkole podstawowej nr 12 (al. Ki-

„ Jordanówka” na pocztówce z 1908 r.

jowska 3) wokół budynku szkoły są boiska do zabaw i uprawiania sportu, ale jest i sektor patriotyczny z pomnikiem i dębami pamięci ofiar zbrodni katyńskiej, no i z polską flagą. Nie zauważyłem, aby dzieciaki nie miały gdzie się bawić, aby bywały przestraszone takim stanem rzeczy, nie słyszałem, aby ktokolwiek argumentował, że skoro jest pomnik, jest flaga, to nie jest to szkoła dla normalnych dzieci.

Wilhelm Zukerkandl, galicyjski Żyd, urodził się w Złoczowie w 1851 roku. Był księgarzem i wydawcą książek. Do dzisiaj przetrwały książki wydawane jego nakładem, mimo że były wydawane na lichym, gazetowym papierze, za to – jak na owe czasy – w dużym nakładzie i tanie. Na przestrzeni lat wydał 1100 tytułów książek serii „Biblioteki Powszechnej”, co spowodowało, że uważany jest za wydawcę i bibliofila zasłużonego dla kultury polskiej.

Wilhelm Zukerkandl

Wydawca i bibliofil zasłużony dla kultury polskiej Tadeusz Loster książki „Biblioteki Powszechnej” złoczowskiego wydawcy. Za tę właśnie serię Zukerkandl został uhonorowany srebrnym medalem Wystawy Krajowej we Lwowie. Od tego czasu wizerunek medalu drukowany był często na secesyjnych okładkach książek wydawanych „Nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla”. Wszystkie

tomy wyróżnionej serii powstawały w dwóch wersjach: broszurowej i w twardej oprawie, w wysokim jak na owe czasy nakładzie 2 tys. egzemplarzy. Na przestrzeni lat ukazało się blisko 1100 pozycji, a ich niska cena powodowała, że cieszyły się dużą popularnością i zainteresowaniem czytelników.

Mamy paranoidalny stan rzeczy, media nie zwracają na to uwagi, a radni najchętniej pomniki by zburzyli, idąc w ślady Hansa Franka czy wandali z okresu PRL. Na rok 2021 r. jakaś grupa mieszkańców Krakowa przygotowała projekt zgłoszony w budżecie obywatelskim 2021 „Odpomnikujmy Park Jordana”, mający na celu usunięcie z Galerii Wielkich Polaków XX wieku 14 pomników: ks. Zdzisława Peszkowskiego (odsłonięty 17 września 2010 r.), gen. Leopolda Okulickiego (odsłonięty 27 V 2012r.), Danuty Siedzikówny „Inki” (odsłonięty 16 XI 2012 r.) gen. Stanisława Sosabowskiego (odsłonięty 1 IX 2013 r.), ks. Władysława Gurgacza, (odsłonięty 14 IX 2014 r.), Andrzeja Małkowskiego (odsłonięty 27 VIII 2011 r.), gen. Elżbiety Zawackiej (odsłonięty 31 VIII 2014 r.), bp. Albina Małysiaka (odsłonięty 17 V 2015 r.), mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” (odsłonięty 1 III 2015 r.), ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” (odsłonięty 1 III 2015 r.), mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” (odsłonięty 28 II 2016 r.), sierż. Józefa Franczaka „Lalka” (odsłonięty 28 II 2016 r.), Zofii Kossak-Szczuckiej (odsłonięty 8 VI 2016 r.), Henryka Sienkiewicza (odsłonięty 8 VI 2016 r.), które rzekomo zostały postawione bez wymaganego prawem pozwolenia na budowę. Reportaże z odsłonięć pomników – postawionych po akceptacji radnych Krakowa, z udziałem władz miasta i państwa – można znaleźć na moim kanale YouTube i w serwisach „W Krakowie” na wordpress.com. Usunięty ma także zostać maszt flagowy, na którym łopocze od 5 lat polska flaga, raniąca uczucia antypatriotyczne i antypolskie części radnych i aktywistów miejskich.

O

kres Wielkiej Wojny oraz lata powojenne były trudne dla złoczowskiego wydawnictwa. Spadek zainteresowania literaturą klasyczną oraz braki w zaopatrzeniu pozwoliły tylko na przetrwanie firmy. Wydawnictwo kontynuowało drukowanie wcześniejszej serii „Biblioteczka dla Dzieci i Młodzieży ku Rozrywce

32 lata temu ogłoszono w mediach upadek komunizmu, odzyskania wolności i niepodległości. Okazuje się, chociażby na przykładzie Parku Jordana, że było to ogłoszenie przedwczesne. Bez dekomunizacji, wyzwolenia miasta od anty-Polaków, życie w Królewskim Mieście Krakowie, wśród powracających demonów PRL, jest wielkim utrapieniem dla patriotycznie wychowanych mieszkańców. K

i Nauce”. Z biegiem lat wydawnictwo Zukerkandla wyspecjalizowało się w wydawaniu literatury młodzieżowej. Ukazywały się streszczenia klasyków polskiej literatury, takie jak np. Pan Tadeusz napisany prozą czy Trylogia Henryka Sienkiewicza w treściwym skrócie oraz wiele innych książek związanych z programem nauczania szkolnego. Dużym powodzeniem wśród młodzieży gimnazjalnej cieszyły się tzw. bryki szkolne. Nazwa ‘bryk’ jest pochodzenia niemieckiego i w wolnym tłumaczeniu oznacza „ośli mostek”, czyli lekturę dla leniwych osłów. Te wydawane przez Zukerkandla bryki były doskonale opracowanymi skrótami powieści będących obowiązkowymi lekturami w gimnazjum oraz streszczeniami czytanek łacińskich. Były one bardzo popularne wśród młodzieży szkolnej, która wydawcę uważała za swojego dobrodzieja, w odróżnieniu Dokończenie na sąsiedniej stronie


MA J 2O21 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

W

ychowanie – podkreślmy to – dotyczy człowieka. Elementarna uczciwość badacza, a także zdrowy rozsądek nakazują, aby pedagog odwołał się do sensownej koncepcji człowieka (co to jest człowiek, kim jest człowiek?). Nie ma tu miejsca na prezentację tej koncepcji. Na użytek niniejszych analiz musi wystarczyć, że o jej wartości przesądziło pokazanie człowieka w perspektywie prawa naturalnego. Książka Szołtyska spełnia wymogi podręcznika akademickiego. Recenzowało ją trzech profesorów, w tym prof. Bogusław Śliwerski. Jakoż w wydanym przez Wydawnictwo Naukowe PWN w pięć lat później podręczniku akademickim Pedagogika (pod redakcją Z. Kwiecińskiego i B. Śliwerskiego, z adnotacją na okładce „Obowiązkowa lektura dla pedagogów!”), wznowionym w 2019 r., o podręczniku prof. Szołtyska i jego oryginalnej koncepcji pojmowania wychowania ani mru mru, jeśli nie liczyć, że widnieje w Bibliografii. Wielce to zastanawiające i zasmucające zarazem. Popadł Szołtysek w niełaskę na salonach akademickiej pedagogiki i został „wyciepnięty” z podręcznika tejże. Nadto znany czytelnikom moich felietonów guru polskiej pedagogiki, prof. Zbigniew Kwieciński, postanowił dołożyć politycznie niepoprawnemu filozofowi edukacji i obśmiał prof. Szołtyska, nazywając go czołowym przedstawicielem „pedagogii nawiedzonej”. W tonacji właściwej tolerancyjnemu, postępowemu, lewackiemu odnowicielowi polskiej pedagogiki (a nawet religii!) Kwieciński napisał: „Pedagogia nawiedzona pragnie iść dalej niż pedagogika religijna. Współcześni pedagodzy religii zmierzają ku pedagogice otwartej, analitycznej i tolerancyjnej. Pedagogia nawiedzona jest pewna siebie, pełna pychy, moralizująca, naznaczająca i wykluczająca poglądy inne niż własne. Aleksander Nalaskowski pisał o »edukacji natchnionej«. Pedagogika nawiedzona idzie o krok dalej: przemawia do odbiorców, aby ich jako naród poprowadzić do Boga i w jego imieniu; lubi siebie nazywać pedagogiką teonomiczną, głoszącą boskie prawo. Jest łatwo rozpoznawalna (…), pod względem formalnym posługuje się twierdzeniami ideologicznie przerysowanymi do granic groteski” („Nurty pedagogii”, Kraków, 2011, s. 53). No cóż, oberwało się prof. Szołtyskowi. Niech usprawiedliwieniem dla tej mojej dzisiejszej pisaniny będzie to, że już przynajmniej wiemy, dlaczego ten katol popadł w niełaskę... i dostał za swoje. Taki mamy klimat.

Człowiek jako obraz Boga Unia Europejska szczyci się tym, że jest stróżem prawa i wolności. Tymczasem obserwacje wskazują, że mamy do czynienia z inwazją ideologii neomarksistowskiej, nowej lewicy, która w gruncie rzeczy definiuje chrześcijaństwo, a w zasadzie głównie Kościół katolicki, jako swojego wroga. Bywa, że z nutką nieskrywanej satysfakcji, wroga postrzeganego jako tracącego wpływy. Śląski postępowy socjolog prof. Jacek Wódz, utyskując na „chorobliwe powiązanie wpływów tradycjonalistycznego Kościoła i władzy” w Polsce wyraził ostatnio przekonanie, że nowa lewica będzie musiała stworzyć nowy model nowoczesnego społeczeństwa wolnego

od „poddaństwa Kościołowi” („Przegląd”, kwiecień 2021). Narzuca się pytanie: jak owo agresywne rozprzestrzenianie się wrogiej Kościołowi i religii ideologii wpływa na prawa człowieka? Ideologii, przypomnijmy, na gruncie której zakłada się możliwość „zbawienia świata bez Boga”. Nie trzeba większej przenikliwości, aby przewidywać, że na wyjątkowe zagrożenia narażone jest PRAWO NATURALNE, choć przecież nie tylko ono. Prawo naturalne, przypomnijmy, jest czym innym niż prawo stanowione, pozytywne, które nie uznaje istnienia prawa naturalnego. W wykładni św. Augustyna, jeśli prawo pozytywne znosi prawo naturalne, to jest ono niesprawiedliwe i jako takie nie obowiązuje. Nie będę ukrywał, że zdecydowałem się przypomnieć parę rzeczy o prawie naturalnym, pomny, że pojęcie to funk-

jest sumienie. Człowiek kierujący się sumieniem potrafi zachować szacunek dla kodeksu praw cywilnych (prawa stanowionego), dlatego że zachowuje prawo Boże. Znamienne, że starożytni filozofowie greccy (pitagorejczycy) dostrzegali ścisły związek między prawem a wychowaniem. Na pytanie, w jaki

ma zastosowanie do wszystkich ludzi we wszystkich miejscach, w każdej sytuacji i w każdym czasie. Sporo czynników wyróżnia człowieka spośród istot żywych. Wszystkie istoty żywe, poza człowiekiem, żyją po to, żeby żyć. Człowiek żyje natomiast po to, aby jakoś żyć. Inaczej mówiąc, czło-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

władza polityczna nie jest też w stanie go unieważnić. Tymczasem nowożytne demokracje jako największe osiągnięcie zaczęły przypisywać sobie obalenie „mitu chrześcijańskiego o Bogu, dawcy praw” i wolę ludu uczyniono źródłem prawomocności władzy. Zapomniano przy tym, że w pierwszym przypadku wszyscy są sługami, gdyż od Boga otrzymali władzę, w drugim zaś są panami, bo wola ludu uczyniła ich takimi. Stąd w drugim przypadku tak łatwo przejść od demokracji do totalitaryzmu i despotyzmu. Każda bowiem władza, jeśli oderwie się od swego źródła, deprawuje. Przyjrzyjmy się roztrząsaniom prawa naturalnego w ujęciu ateisty Leszka Kołakowskiego. Okaże się, że bez odwołania do Absolutu (Boga) jego wywody trudno uznać za satysfakcjonujące. Oto – przypomina filozof – nie można prawa

Prawo w Unii Europejskiej w ramach konstytucji poszczególnych państw i kodeksów szczegółowych (prawa cywilnego, karnego, administracyjnego itd.) osadzone jest nie w prawie naturalnym, lecz w prawie pozytywnym, stanowionym. Rzetelnie napisał o tym wszystkim śląski filozof edukacji prof. Adolf F. Szołtysek w swojej opublikowanej w 1998 r. monografii pt. Filozofia wychowania. Przedstawił w niej godną najwyższej uwagi autorską koncepcję wychowania. Myślę, że atrakcyjność i wartość poznawcza wzmiankowanej koncepcji tkwi w sensownym pojmowaniu człowieka.

Prawo naturalne

Bóg wybacza zawsze, człowiek czasami, natura nigdy! cjonuje w świadomości przeciętnego zjadacza chleba w postaci śladowej. To prawdziwa tabula rasa. Przekonali mnie o tym moi studenci. Mimo że przecież chodzili do szkoły, ukończyli katechezę, rzadko który był w stanie powiedzieć coś sensownego o prawie naturalnym. Może warto więc przybliżyć to, co mają do powiedzenia fachowcy. Filozof religii Georg Picht pokazał, że nauka o prawach człowieka opiera się na przekonaniu o tym, iż człowiek jest obrazem Boga. Człowiek przez prawo naturalne staje się kimś mającym uczestnictwo w Bogu, w Jego rozumie, w Jego stosunku do całej przez Niego stworzonej rzeczywistości (Zarys etyki szczegółowej, Kraków 1982). Zwolennicy prawa naturalnego uznają je za wspólne wszystkim kulturom. Ma ono łączyć wszystkich ludzi oraz – pomimo wielu różnic kulturowych – zakładać pewne wspólne zasady postępowania. Według jego zwolenników jest trwałe i nie zmienia się pośród zmian historycznych, poglądów i obyczajów. Prawa tego nie można człowiekowi odebrać, bo oparte zostało na jego naturze. Broni ono ludzkiej godności, określa fundamentalne prawa i obowiązki człowieka. Sobór Watykański II głosi, że „w głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania i czynienia dobra, a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem: czyń to, tamtego unikaj. Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo, wobec którego posłuszeństwo stanowi o jego godności i według którego będzie sądzony”. Tymczasem w naszym systemie społecznym, zainfekowanym fałszywie pojętą wolnością i tolerancją, pomijane

sposób najlepiej wychować syna, padała odpowiedź: „uczyniwszy go obywatelem państwa, w którym obowiązują dobre prawa”. Naczelna norma prawa naturalnego sprowadza się do nakazu: „czyń dobro!” (dobro należy czynić, a zła unikać). Człowiek ma pewne naturalne cechy, jak przykładowo życie i zdolność do świadomego wyboru. Istnienie tych cech można bez trudu stwierdzić samym tylko „okiem rozumu”. Po przełożeniu tych cech natury ludzkiej na

wiek ceni sobie nie tylko samo życie, lecz określone życie. Określoność życiu nadają rozumne wartości. Na prawomocność prawa naturalnego wskazują słowa Ewangelii o tym, by wszyscy ludzie nazywali Boga Abba, czyli Ojcem. W tym właśnie wezwaniu Ewangelii jest istota powszechności praw człowieka. Słowem, Pismo Święte nauczyło chrześcijan, aby prawomocności władzy nie przypisywać człowiekowi, ale Bogu. Z tego powodu – jak pisał przed laty E. Gilson – „prawa człowieka są o wiele

Wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia. język prawa mamy do czynienia z prawem naturalnym. Prawo naturalne to prawo do zachowania własnego życia, jego przekazywania, prawo do rozwoju życia osobowego, moralnego i intelektualnego. Prawo naturalne jest wyznaczone przez to, kim jest człowiek. W człowieku zawarty jest pewien niezmienny składnik osobowy. Od najdawniejszych czasów człowiek tak samo cierpi, kocha, nienawidzi, cieszy się, przeżywa lęki i niepokoje. Da się więc powiedzieć, że nie ma żadnej różnicy między płynącym do Itaki Odyseuszem a współczesnym pilotem-kosmonautą zmierzającym na Księżyc. Jeśli prawo naturalne jest rzeczywiste, musi się rzeczywiście pojawić każdemu człowiekowi (i to na sposób ludzki, a więc rozumnie). Prawo naturalne jest uniwersalne,

droższe chrześcijanom niż niewierzącym, według tych ostatnich bowiem opierają się tylko na człowieku, który o owych prawach zapomina, natomiast chrześcijanie opierają się na prawach Boga, który nie pozwala nam o nich zapomnieć”. Prawo naturalne nie zostało napisane na papierze, ale jest „wypisane w sercu”. To jest podstawowa intuicja moralna, która pozwala człowiekowi rozpoznawać dobro i zło. Przykładem prawa naturalnego są zasady: „oddaj każdemu, co mu się należy”, „za dobry czyn należy się nagroda, za zły kara”, „czyń dobrze”, „unikaj zła” itd. Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne nie zależy od państwa i nie nadaje go państwo, a zatem żadna

naturalnego wydedukować z tego, co jest wspólne, czy jest choćby milczącą podstawą wszelkiego prawodawstwa. Nie ma takiego uniwersalnego jądra wszystkich systemów prawnych i nie są powszechnie uznane takie reguły, które dla wielu z nas wydawać się mogą intuicyjnie oczywiste, jak na przykład zasada, iż wolno karać tych, co przestępstwo popełnili, nie zaś innych i że nie może być sprawiedliwie, by – wedle starego przysłowia – ślusarz zawinił, a kowala powiesili. W kodeksie Hammurabiego można było prawomocnie karać śmiercią osoby, które do przestępstwa się nie przyczyniły. Podobnie w stalinowskim kodeksie karnym powiedziane było wyraźnie, że w wypadku pewnych przestępstw politycznych karane są nie tylko osoby, które wiedziały o przestępstwie, ale o nim nie doniosły, lecz również inne osoby z rodziny czy choćby wspólnego z przestępcą mieszkania, a więc – całkiem explicite – takie, które o przestępstwie nic nie wiedziały. W sowieckich łagrach siedziały i umierały tysiące kobiet określanych skrótem żir – żona zdrajcy ojczyzny. Tak stanowiło prawo, a praktyka była stokroć gorsza. „Mamy prawo wierzyć, że nasze uczynki naprawdę są dobre lub złe, że dobro i zło nie są swobodnym projekcjami naszych upodobań, emocji czy postanowień. Bez tej wiary rujnujemy nasze człowieczeństwo” – słusznie konkluduje ateista Kołakowski w O prawie naturalnym. Warto więc przypominać, że człowiek jako byt osobowy, który wyróżnia z otaczającego świata życie duchowe i związane z nimi zdolności do poznania umysłowego i miłości, potrzebuje mądrego poznania świata, które jest podstawą roztropnego w nim działania i tworzenia. Mądrego poznania świata nie można dziedziczyć, trzeba więc w każdym nowym pokoleniu najważniejsze

wartości odtwarzać. W świecie zmasowanej manipulacji, dominacji miernot i lansowania fałszywych ideologii (vide gender) są z tym problemy. Niestety, naturalne zaniepokojenie, jakie powinno temu towarzyszyć, jest udziałem niewielu, wszak tak to już jest, iż niewiedza nie boli, choć jest niewątpliwym dowodem niedojrzałości społecznej. W XX wieku prawo stanowione jest normą, na której oparto konstytucje państw europejskich. Nie trzeba dodawać, że wychowanie organizowane przez państwo obliguje szanować prawo, jeśli jednak prawo stanowione pomija sumienie osoby ludzkiej, to mamy do czynienia z brakiem perspektywy moralnej, odwołującej się właśnie do sumienia. Sumienie – przypomnijmy – nie jest produktem kulturowej edukacji ani kulturowego uczłowieczania. Jest człowiekowi zadane tak jak życie. To nie przypadek, że lewoskrętna Magdalena Środa niegdyś stwierdziła, że z polityki należy „wyrugować kategorię sumienia, ponieważ jest ono niebezpieczne”. Jakoż bez ryzyka popełnienia błędu zasadnie da się powiedzieć, iż przywróceniu szacunku dla prawa naturalnego musi towarzyszyć odrodzenie sfery duchowej ludzi. W kulturze zanurzonej w sferze ducha nie ma miejsca na obawy przed sumieniem, a dla jasności wywodu zaznaczmy, że nie ma miejsca na zachowania cyniczne! Prawo stanowione (czyli prawo ludzkie) opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania człowieka do celu. Fundamentalne znaczenie ma to, że prawo stanowione nie powinno kierować do dowolnych celów. Przeciwnie, źródłem i uzasadnieniem prawa musi być pomysł rozumny, zgodny z dobrem człowieka jako osoby ludzkiej. Dlaczego prawo naturalne miałoby mieć charakter nadrzędny wobec prawa stanowionego? Prawo ustanawiane jest dla ludzi. Z tego powodu nie może pomijać tego, jacy ludzie są. Dobrze ilustruje to rozmowa Króla z Małym Księciem w powieści Antoniego de Saint-Exupery: „Jeśli rozkażę generałowi, żeby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina?” – pytał retorycznie Król, będąc najwyraźniej świadomy ograniczeń, jakim musi podlegać prawo stanowione. I to nawet wówczas, gdyby prawodawcą był władca absolutny. Przed taką utopią przestrzegał również w swoim Szekspirze Wiktor Gomulicki: „O mędrkowie! Gdy prawo natury was gniewa,/ Zmieńcie je – lecz wprzódy każcie lwu, niech słodko śpiewa,/ Zmuście groźny ocean, by szemrał łagodnie,/ Z ludzkich pojęć wykreślcie rozpacz, gwałt i zbrodnię”. Prawo stanowione nierespektujące prawa naturalnego staje się groźne. Bo oto prawo to dekretuje, że coś jest tym, czym nie jest. Ustawodawca każe uznać, że jest coś, czego nie ma, bądź odwrotnie – że nie ma czegoś, co jest. Zauważmy, że małżeństwo wywodzi się od słowa matrimonium, a ono ma swe źródło w słowie matka. Matka jest osobą dającą życie, a więc aktu kreowania od początku. To leży u podstaw określenia pojęcia matki, a następnie pojęcia małżeństwa. Tymczasem proponuje się, aby pojęcia te znaczyły całkowicie coś innego. Dlaczego? Myślę, że w świetle przywołanych uwag narastająca wrogość lewackich sił postępu do Kościoła i Pana Boga jest całkowicie zrozumiała. Inaczej mówiąc – nie budzi zdziwienia. Wszak pojęcie prawa naturalnego ma mocne zaplecze doktrynalne na gruncie społecznego nauczania Kościoła katolickiego. K

Dokończenie z poprzedniej strony

od nauczycieli, którzy wszelkimi siłami zwalczali te skróty. Z bryków korzystali gimnazjaliści w całej Polsce, choć uważano to powszechnie za występek. Pisze o nich w swojej książce Wysoki Zamek Stanisław Lem, jak również Edmund Osmańczyk w Siedmiu gawędach: „Młódź gimnazjalna dopiero co zjednoczonych ziem Kongresówki, Galicji, Pomorza, Poznańskiego i Śląska, nie mogąc się uporać z przedziwnym programem szkolnym, szybko zawarła sojusz z »oślimi mostkami« sprzedawanymi za grosze w nędznych księgarenkach, które żyły ze skupu i sprzedaży używanych podręczników szkolnych. »Bryki« kupowane w tych uczniowskich antykwariatach miały format kieszonkowy (wygodny do „ściągania”), drobny druk na lichym papierze i ściśle dostosowaną do wymogów Ministerstwa Oświaty treść: Podpis

Dużym powodzeniem wśród młodzieży gimnazjalnej cieszyły się tzw. bryki szkolne. Nazwa ‘bryk’ jest pochodzenia niemieckiego i w wolnym tłumaczeniu oznacza „ośli mostek”, czyli lekturę dla leniwych osłów. »skróty i rozwiązania« szkolnej wiedzy”. Żywotność bryków Zukerkandla była zadziwiająco długa, osobiście używałem ich jeszcze jako uczeń liceum w początkach lat sześćdziesiątych. Wilhelm Zukerkandl zmarł w 1924 roku w Złoczowie. Po jego śmierci rodzinny interes przejęła jego bratanica Maria Zwerdlingowa ze swoim mężem Hilarym. W 1926 roku nakładem wydawnictwa (nazwa została zachowana) Zukerkandla ukazały się drukiem Polskie Ustawy Państwowe, dekrety i statuty w przystępnej cenie, opatrzone

fachowymi komentarzami specjalistów z dziedziny prawa. W latach trzydziestych w skład przedsiębiorstwa wchodziły: drukarnia, introligatornia, księgarnia oraz wydawnictwo książek, nut i pomocy szkolnych. Wybuch wojny w 1939 roku spowodował zakończenie działalności Wydawnictwa Wilhelma Zukerkandla. Do dzisiaj spotyka się książki tego wydawnictwa, lecz nie zachowała się podobizna zasłużonego dla kultury polskiej Żyda – Polaka Wilhelma Zukerkandla. K


KURIER WNET · MA J 2O21

6

D

latego w niniejszym eseju autor starał się wydobyć i ukazać najważniejsze elementy kształtujące postawy polityczne i wojskowe siemianowiczan, przedstawić wybrane sylwetki rodzimych dowódców Górnoślązaków i ich podkomendnych, aby przyczynić się do lepszego poznania zbiorowości, jaką stanowili ludzie, dzięki których odwadze i poświęceniu Górny Śląsk powrócił do Macierzy.

Walka o tożsamość Zdaniem autora artykułu powstańcy z grupy siemianowickiej to fenomen odwagi, godności i stałości poglądów oraz przywiązania do ojczystej mowy, obyczaju i religii. Odzwierciedlały to ich postawy i zachowania w sytuacjach ekstremalnych. Franciszek Grunt w każdej wolnej chwili studiował Biblię i wydaną w latach 1926–1928 pięciotomową Ilustrowaną Encyklopedię Trzaski, Everta i Michalskiego, wyposażoną w wielobarwne i jednobarwne mapy, ryciny, tablice kolorowe, litografie, fotografie i ilustracje. W II Rzeczypospolitej wydał na jej zakup 390 zł, tj. dwie pensje, a w czasie wojny ukrył ją z narażeniem życia przed Niemcami, którzy na Górnym Śląsku w 100% zniszczyli wszystkie publiczne polskie księgozbiory. Z kolei aresztowany Augustyn Kadłubek odmówił podpisania volks­

Karol Gajdzik w mundurze armii cesarza Wilhelma II

listy nawet za cenę wolności i życia, a Domin Brandys przez przywiązanie do powstańczego munduru manifestował do końca swą polskość. Na podstawie lektury wspomnień, starych gazet, korespondencji, fotografii możemy podjąć próbę rekonstrukcji owych pamiętnych dni, gdy nasi przodkowie wybijali się przed stu laty na niepodległość, by móc powiedzieć: „Jesteśmy wolni! Jesteśmy panami u siebie”. Minął czas niewoli, gdy Prusak zakazywał używania ojczystego języka, gdy we Wrześni bito dzieci za polskie Ojcze nasz, gdy w Wielkopolsce i na Górnym Śląsku panoszył się kulturkampf, gdy niemieccy księża nie dawali rozgrzeszenia tym, co czytali prasę w ojczystym języku i w wyborach głosowali na polskich kandydatów, a kanclerz Rzeszy Bernhard von Bülow przekonywał obywateli Rzeszy, iż ich „obowiązkiem jest za wszelką cenę zachować Górny Śląsk jako kraj pruski i niemiecki”. Temu celowi służyła mitologia pruskiej dynastii i pruskiego powołania Niemiec oraz publikacje w duchu zamieszczonego w czerwcu 1891 r. na łamach „Nowin Raciborskich” artykułu autorstwa Franza von Ballestrema pt. Die Oberschlesischen Polen muss man auf ’s Maul schlagen (Górnośląskich Polaków należy bić po pysku).

KURIER·ŚL ĄSKI niezależnej Polski, bo ona was nie zbawi”. Jej zdaniem „Polska to trup, który winien być rzucony na śmietnik”. Od ogłoszenia tej deklaracji w 1905 r. komuniści znaleźli się w opozycji do polskiego ruchu niepodległościowego na Górnym Śląsku, tocząc z nim zażartą walkę podczas powstań i plebiscytu, a także w okresie II RP. Na domiar złego 15 V 1908 r. w Prusach weszła w życie „ustawa kagańcowa”, zabraniająca używania podczas zebrań publicznych języka polskiego, a 1 XII 1910 r. cesarz Wilhelm II przybył do Bytomia, by dokonać odsłonięcia pomnika króla Prus Fryderyka II Wielkiego, inicjatora rozbiorów Rzeczypospolitej. W listopadzie 1918 r. na Górnym Śląsku powstały Rady Robotnicze i Żołnierskie opanowane przez socjalistów i komunistów niemieckich. Zgodnie z zasadami głoszonymi przez założycielkę tajnego Związku Spartakusa i współzałożycielkę Komunistycznej Partii Niemiec – Różę Luksemburg, obie partie w swoich programach wykluczały możliwość oderwania Górnego Śląska od Rzeszy.

Śląska filozofia czynu Sens walki o Polskę z tak potężnymi siłami wyłożył w prostych słowach syn Marcina Watoły poległy w drugim powstaniu. Jako bohater dramatu P. Śmietany-Sokulskiego i zwolennik „filozofii czynu”, dał ostrzegającą odpowiedź wątpiącym: „Bijcie ino mocno, tak żebych się już wiyncy niedzwignon! – Wy myślicie, że jak bydymy siedzieli narzykali, to nom kajdany same slecom z ronk? Ło ni, kożdo wolność, kożde wyswobodzenie musi być łokupione krwiom, tak jak Krystus łodkupił krwiom swoją grzeszników! Jedna ino wojna może nom wolność wrócić […] Chcecie pokoju? Rychtujcie się do wojny!”. W ten sposób nawiązał do znanego przysłowia łacińskiego: Si vis pacem, para bellum (Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny). Maksyma ta wywodzi się ze słów rzymskiego historyka Tytusa Liwiusza (59 p.n.e. – 17 n.e.): Bellum parate, quoniam pace pati non potuistis (Gotujcie się do wojny, skoroście pokoju ścierpieć nie potrafili). Ponadto młody powstaniec zwracał uwagę na różnice pokoleniowe oraz na czynnik ludzki wywierający wpływ poprzez konkretne jednostki i grupy wypełniające struktury organizacyjne oraz realizujące w organizacjach zarówno obowiązki i zadania wynikające z pełnionych przez siebie ról, jak i swoje własne, prywatne cele i dążenia oraz ambicje. W zawoalowany sposób krytykował przeciwników walki zbrojnej – „ludzi małych duchem”, którzy jako zwolennicy rozstrzygnięć dyplomatycznych w Paryżu i Londynie przeciwstawiali się polityce faktów dokonanych J. Piłsudskiego, a powstania traktowali jako zło konieczne. Formacji tej Watoła przeciwstawiał historyczne autorytety wielkich Ślązaków. „Brak nom dziś ludzi z wielkom wiarą, mężów ze stali, o nieugiętych żelaznych charakterach! Takich jak: Jan z Głogowa, Ligoń, Lompa, Łepkowski, Lubiński [ks. Damrot – Z.J.], Kołodziej, Miarka, Stal-

Siemianowice i siemianowiczanie w powstaniach śląskich Zdzisław Janeczek

oraz „sanacyjni” skupieni wokół „Polski Zachodniej”. Czytelnik eseju znajdzie odzwierciedlenie tej kategoryzacji w biografiach skonfliktowanych bohaterów. Autor poprzez formułowanie syntetycznych konkluzji chciał zwrócić uwagę na całokształt aktywności W. Korfantego i jego adwersarzy, kierując się obowiązującą badacza przeszłości sentencją, wyrażającą zamiar Tacyta opisania dziejów panowania Oktawiana Augusta: sine ira et studio (bez gniewu i upodobania), i pamiętając o ciążącej na historyku powinności dążenia do

szkodliwa, wkraczająca w kompetencje władz państwowych. Zwolennicy tej opcji postulowali więc, by uniemożliwić Związkowi zakładanie grup miejscowych na terenie przyznanym Niemcom (zob. W. Korfanty: Podkopywanie fundamentów państwa, „Polonia” nr 10 z X 1924). Z kolei „Polska Zachodnia” nr 23 z 6 VI 1926, w artykule Powstańcy śląscy a pan Korfanty, pisała: „Panie Korfanty, nie byłeś nigdy naszym wodzem, nie masz zatem prawa przemawiać do nas. Drogi nasze, idące szlakiem Kościuszki, Łukasińskich, Trauguttów i Okrzejów, były ci obce

Henryk Majętny

Marek Prawy

bezstronności w opisie i interpretowaniu wydarzeń z przeszłości. Dla większości powstańców uosobieniem czynu niepodległościowego stał się Józef Piłsudski. Jak zauważył Tomasz Falęcki: „Związek [Powstańców Śląskich – Z.J.] popierał wszystkie jego inicjatywy polityczne. Przykładem tutaj może być stanowisko ZBP popierające Marszałka w jego walce przeciwko kandydaturze Wojciecha Korfantego na

i wstrętne, miałeś w sobie duszę handlarza pokątnego, nic dziwnego zatem, że nienawidziłeś orlich wzlotów i porywów śląskiego ludu [...] Nie było nigdy między nami wspólności ideowej i nie będzie w przyszłości. Dzisiaj próbujesz nas zwaśnić! Próżny trud!”.

U źródeł buntu Dzieje Siemianowic odzwierciedlają

Piotr Śmietana-Sokulski, Orlątko Śląskie. Dramat w jednym akcie

mach! Mężów nie upadających na duchu, zdolnych do wielkich poświyńcyń z mocnom wiarom kieroby nos dziś uzdrowiła!”. Watoła domagał się także szacunku dla czynu niepodległościowego Górnoślązaków, których droga do polskości była trudna i zawiła. „Ludzie kierzy ciyrpieli za kraj, som do mnie świynci, ale musiycie pamiyntać ło tym, że nie wolno żodnymu zohydzać szlachetnych porywów! Niewolno ptokowi podcinać skrzydeł i to tymu kiery dopiyro piyrwszy roz we świat wylatuje!”. Cytowane wyżej wypowiedzi wskazują, iż podziały polityczne istniały także wśród siemianowiczan. Tak narodzili się „korfanciarze” i ich organ „Polonia”

do unifikacji z pruską monarchią. Poszanowanie polskości było wykluczone. Polityka unifikacyjna obejmowała wszystkie dziedziny życia i nasiliła się w czasach kanclerza Bismarcka. Śląsk w Berlinie był postrzegany inaczej aniżeli Wielkopolska, którą częściowo do 1870 r. chroniły wymogi narzucone na kongresie wiedeńskim. Śląsk nie miał polskiej klasy modelowej, obecni tu Donnersmarckowie, Ballestremowie czy Tiele-Wincklerowie to nie byli Chłapowscy, Mielżyńscy, Działyńscy, Raczyńscy czy Radziwiłłowie. Na Górnym Śląsku miejsce tych ostatnich zajęli w zmaganiach o wolność śląscy robotnicy i chłopi, których do walki z pruską opresją w 1794 r. poprowadził Marek Prawy z Jemielnicy na Opolszczyźnie. Za swoje wystąpienie był on ścigany uniwersałami ministra śląskiego, grafa Karla Georga Heinricha von Hoyma. Ostatecznie Prawy został pojmany przez żołnierzy pruskiego generała Hermanna Johanna Ernsta von Mannsteina i skazany na publiczną chłostę. Prezydent prowincji śląskiej kazał go sześciokrotnie przepędzić przez „praszczęta”, czyli rózgi. Jego skrwawiony „ludzki strzęp” po egzekucji dla postrachu obwożono po okolicznych wsiach. Tak w XIX w.

Bądź więc Polakiem myślą, mową, czynem. Miłość ojczyzny, pobożność, oświata Niech twoje życie w jeden węzeł splata. Choćbyś, człowiecze, miał wszystko na świecie, Miał honor, sławę i pieniędzy krocie, Choćby przed tobą czołem bił świat cały, Wszystko mniej warte niż szelążek mały. Lecz kochać Boga, ojczyznę miłować, W mowie się polskiej kształcić, postę pować, Żyć nienagannie, być we wierze stałym, Ach, to są skarby droższe niż świat cały. Nieprzypadkowo Górnoślązak Wojciech Korfanty rzucił hasło: „Precz z Centrum!”. Podczas wiecu w Bytomiu 13 I 1901 r. wypowiedział słowa, które stały się jego programem politycznym na kolejne lata. Zaatakował wprost niemiecką, katolicką Partię Centrum, która od lat siedemdziesiątych XIX w. niepodzielnie dominowała na Górnym Śląsku, reprezentując także interesy ludności polskiej. W. Korfanty nazwał ją teraz „wrogiem ludu polskiego”. Odtąd stał na stanowisku ruchu narodowego, wskazując na jedność Polaków z Górnego Śląska i tych z Galicji, Wielkopolski i Kresów.

Jan Nepomucen Stęślicki z rodziną Zbrojni powstańcy chłopscy na Śląsku. Rys. Adolph Menzel

Sojusznicy Bismarcka i hakaty Górnoślązacy zostali poddani naciskom ideologicznym, których celem była germanizacja i narzucenie zbioru poglądów opartych na heglowskiej filozofii dziejów, gloryfikujących pruskie państwo, będące wyrazem „boskiej idei na ziemi”. Stawiano je wyżej od społeczeństwa, było ono ucieleśnieniem „racjonalnej wolności”. Dzięki niemu Niemcy stanęli „na szczycie cywilizacji” i stali się „pierwszym narodem świata”, który podjął walkę o duszę Górnoślązaków. Postawa taka korespondowała z myślą programową zawartą w haśle hakatystów: In Oberschlesien wird um die seelen gekampft. Niespodziewanym sojusznikiem Hakaty i kanclerza w walce z polskością na Górnym Śląsku okazał się ruch socjaldemokratyczny. Róża Luksemburg apelowała do jego sympatyków: „Nie wierzcie tym, co was będą namawiać do odbudowania państwa polskiego. Nie oczekujcie żadnego zbawienia od

Mimo iż zasługi powstańców dla odzyskania, utrwalenia, a w końcu utrzymania niepodległości Polski są bezsporne (wielu z nich poległo, zmarło z ran bądź zostało zamordowanych), to jednak dotąd niewiele ukazało się publikacji będących portretem zbiorowym dowódców powstańczych. Dotyczy to także lokalnych społeczności, m.in. siemianowickiej.

Biżuteria patriotyczna TG Sokół na Śląsku

Ks. Paweł Brandys, kapelan powstańczy, michałkowicki proboszcz

premiera”. Z kolei druga opcja, której poglądy wobec problemów powstańców wyrażał Konstanty Wolny, jeden z najbliższych współpracowników Korfantego, uważała, że ZBP to organizacja

procesy polityczne dotyczące całego pruskiego Śląska jako jednostki administracyjnej, gdzie od czasów Fryderyka Wielkiego tj. XVIII w. podejmowano intensywne starania zmierzające

narodziła się legenda buntów śląskich chłopów. Historię zdradzonego przywódcy opiewała pieśń: W Jemielnicy sądny dzień, Od żałosnych zawodzeń. Płaczą dziołchy i starzyki, Baby, chłopy i dziecia. Nie masz Marka Prawego, Cieszyciela naszego. Sprzedał go zdradźca bez wiary Za judackie talary. Drzewa się łogibają, Płacze nasze śmiatają Za tym Markiem, co nom padoł „Ziemia chłopom i wola”. Nie ujrzymy zelżenia, Od pańskiego rzymienia. Może dziecia, co dziś płaczą, Tako pora obaczom. Z kolei w Poznańskiem spektakularnym wydarzeniem był udział władz zaborczych w uroczystościach żałobnych po śmierci Tadeusz Kościuszki (1746–1817) czy później gen. Jana Henryka Dąbrowskiego (1755–1818). „Przejściowy” duch tolerancji widoczny był również w kwestiach religijnych. Wielkopolscy katolicy uczestniczyli w uroczystościach inauguracyjnych parafii protestanckich, wzięli także licznie udział w obchodach 300-lecia reformacji. Ostatecznie musiało jednak dojść do konfrontacji. Polacy chcieli niepodległości, a Niemcy integracji. Ludowy poeta Wawrzyniec Hajda z Piekar, nazywany śląskim Wernyhorą, w jednym z swoich wierszy napisał: Pan Bóg stworzył cię polskiej ziemi synem,

Siemianowicki „Marcinkowski” Mentorem Wojciecha Korfantego i prekursorem siemianowickiego ruchu niepodległościowego był doktor Jan Nepomucen Stęślicki (odpowiednik zasłużonego Wielkopolanina Stefana Marcinkowskiego), lekarz biedaków, od których najczęściej nie pobierał honorariów, założyciel miejscowego gniazda TG „Sokół”. Przewodniczył on Okręgowi Śląskiemu Związku Sokołów Polskich w Państwie Niemieckim, działał w Towarzystwie Czytelni Ludowych i Towarzystwie Szerzenia Elementarzy Polskich na Śląsku im. ks. Roberta Engla. Ponadto był założycielem Banku Ludowego w Siemianowicach i współzałożycielem Towarzystwa Lekarzy Polaków na Śląsku. Łożył także na wykształcenie trzech znakomitych Górnoślązaków: Maksymiliana Wilimowskiego, Konstantego Wolnego i Wojciecha Korfantego. W czasie powstań śląskich organizował służbę medyczną. W 1921 r. J.N. Stęślicki przewodniczył Polskiemu Komitetowi Plebiscytowemu w Siemianowicach. W czerwcu 1922 r. brał udział w powitaniu polskich żołnierzy na Rynku w Katowicach. J.N. Stęślicki cały swój zapał i patriotyzm przelał na Wojciecha Korfantego. Pod jego wpływem drukował on w „Dzienniku Berlińskim” antyniemieckie artykuły, które ściągnęły nań oskarżenie władz niemieckich o podburzanie ludności. W styczniu 1902 r. Korfanty został skazany na cztery


MA J 2O21 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI miesiące więzienia, co przydało mu aury męczennika. Wtedy założył własne pismo; był to wydawany od grudnia 1901 r. „Górnoślązak”. Zaangażował się też w prace Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Działania te przyczyniły się do wzrostu świadomości narodowej Górnoślązaków. Ich pokłosiem były trzy powstania śląskie, w które masowo zaangażowali się mieszkańcy Siemianowic, pełniąc służbę żołnierską w batalionach Jana Wilima, Henryka Majętnego, Marcina Watoły, dając chlubny przykład męstwa pod sztandarami I Pułku Wojsk Powstańczych im. J. Piłsudskiego Walentego Fojkisa i IV Pułku Karola Gajdzika.

Ważnym dodatkiem do powstańczego munduru była rogatywka z barwnym otokiem, na której jako godło noszono złotego orła śląskiego (bez korony) oraz honorowe wyróżnienia, jak gwiazda, medal, krzyż, nadawane za szczególne zasługi, za akty odwagi i poświęcenia, w celu upamiętnienia wydarzeń, udziału w powstaniach lub akcji plebiscytowej. Już 30 maja 1921 r. Wojciech Korfanty wydał rozporządzenie, którym wprowadził odznakę „Śląska Wstęga Waleczności i Zasłu-

a jednym z wyróżnionych siemianowiczan był Wojciech Korfanty. Dopełnieniem odznaczeń bojowych przyznanych siemianowiczanom były odznaki plebiscytowe. Ceniony był Honorowy Krzyż Plebiscytowy nadawany wraz z ozdobnym dyplomem z wizerunkiem odznaki, podpisywany przez Wojciecha Korfantego jako Polskiego Komisarza Plebiscytowego. Do tej samej kategorii upamiętnień należy zaliczyć plakietę plebiscytową z profilem Wojciecha Korfantego na

Narodziny powstańczej legendy Jak ważnym dla tożsamości Górnoślązaków (Siemianowiczan) doświadczeniem był udział w powstaniach, świadczyło dążenie do jego upamiętnienia. Stawiano pomniki, święcono sztandary i tablice. Na ważnych uroczystościach intonowano Hymn Powstańców Śląskich („Powstańcy Naprzód!”) według słów Emanuela Imieli i muzyki Tadeusza Saloniego. Tłumnie uczestniczono w rocznicowych nabożeństwach i marszach nad Odrę. Starano się uczestników i bohaterów powstań zachować w pamięci zbiorowej. Oni sami utworzyli prężną, liczącą około 40 tys. członków organizację, jaką był Związek Powstańców Śląskich, cieszący się uznaniem organizacji kombatanckich w Polsce i w Europie. Organem prasowym ZPŚl. była gaze-

Dekiel kufla z dedykacją: „Na dzień wolności Tow. Sokół Siemianowice. Dnia 15 V 1905 r.”, wręczony dr. J.N. Stęślickiemu

ta „Powstaniec Śląski”, a od numeru 9 – „Powstaniec”, wydawany od 18 VII 1921 r. Wśród liderów ZPŚl. znaleźli się obywatele Siemianowic, Michałkowic i Przełajki: Henryk Kopiec, Walenty Fojkis, Jan Emil Stanek i Karol Gajdzik. Organizacją młodzieżową ZPŚl. był Związek Młodzieży Powstańczej, któremu prezesował w Siemianowicach Leopold Cichecki. Dużą aktywnością wyróżniał się ppor. Mieczysław Kopiec, w trzecim powstaniu adiutant III baonu Jana Wilima. Powołany do życia w okresie II RP Związek Powstańców Śląskich ustalił swój regulamin, zobowiązujący członków do noszenia mundurów. Krój ubioru wzorowano na polskim uniformie, a bardzo ważnym elementem wyróżniającym członków ZPŚl. były naszywane na wyłogi kołnierza patki mundurowe. Patki wyszywano srebrną oraz złotą nicią. Na górze znajdował się miecz wraz ze skrzyżowanymi pyrlikiem i żelazkiem (narzędziami górniczymi), u dołu liście laurowe. Dystynkcje naszywano na podkładki, których kolor zależał od miejsca zamieszkania właściciela munduru. Powiatowi świętochłowickiemu przypisano np. kolor niebieski.

Rudolf Kornke

Wojciech Korfanty

gi” w dwóch klasach: I za bezpośredni udział w walkach oraz II za wytężoną pracę wojskową. Jej celem było „odznaczenie uczestników 3-ch powstań górnośląskich, którzy czynami swymi szczególnie się zasłużyli”. Z czasem odznaka przekształciła się w „Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi” – odznaczenie przyznawane przez Górnośląską Komisję Odznaczeń za udział w walkach powstańczych. Dyplom odznaczenia zaprojektował Stanisław Ligoń. Jedną z bardziej interesujących postaci wyróżnioną 5 VII 1921 r. „Śląską Wstęgą Waleczności” I klasy był siemianowiczanin Hugo Hanke, „korfanciarz”, przyszły premier rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Z kolei zatwierdzona w 1925 roku rozkazem Ministra Spraw Wojskowych „Gwiazda Górnośląska” nadawana była w uznaniu zasług w walce „o wieczyste prawa Śląska piastowskiego”. Kapituła odznaczenia mieściła się w Warszawie, później została przeniesiona do Katowic. Początkowo przewodniczył jej Marian Wojtkiewicz. Kolejnym przewodniczącym był Rudolf Kornke. Siemianowiccy powstańcy byli zarówno kawalerami „Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi” jak i „Gwiazdy Górnośląskiej” (Dużej i Małej). Podobnie jak inni żołnierze polskich formacji zbrojnych walczących w latach 1918–1921 o kształt i utrwalenie granic Polski, dekorowani byli również Orderem Virtuti Militari, Krzyżem Niepodległości z Mieczami, Krzyżem i Medalem Niepodległości, Krzyżem Walecznych oraz Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918–1921. Wódz Naczelny za udział w powstaniach śląskich przyznał 100 Orderów Virtuti Militari. To najzaszczytniejsze polskie odznaczenie bojowe wręczył wyróżnionym powstańcom (byli wśród nich siemianowiczanie) 27 VIII 1922 r. po mszy polowej na katowickim Rynku, uświetnionej mową okolicznościową „O cudzie nad Odrą” i paradą wojskową. Serdeczne przyjęcie na Górnym Śląsku uaktywniło jednak przeciwników politycznych J. Piłsudskiego spoza kręgu weteranów, wśród których prym wiódł W. Korfanty skonfliktowany ze środowiskiem powstańczym. Drugim w hierarchii odznaczeń nadawanych powstańcom śląskim za męstwo na polu chwały był ustano-

symbolicznym tle krajobrazu przemysłowego, kolumny króla Zygmunta III Wazy i kopuły wieży Zamku Królewskiego w Warszawie. U góry widniał na niej orzeł w locie, a u dołu, na tle popiersia W. Korfantego, zdobiła plakietę gałązka lauru. Przywódcy ZPŚl. (Walenty Fojkis, Henryk Kopiec, Karol Gajdzik, Rudolf Kornke, Karol Grzesik, Jan Lortz) na czele z byłym komendantem POW

Powyżej: Tow. Śpiewu „Kasyno” Janowi Korfantemu. Dyplom Członka Honorowego; z prawej: dyplom za wierną służbę Ojczyźnie Hugonowi Hankemu z podpisem W. Korfantego

wiony w 1920 r. Krzyż Walecznych. Odznaczenie to otrzymało około 1000 uczestników trzech śląskich zrywów,

dostarczające budulca dla ich tożsamości narodowej – zbiorowej samowiedzy, samookreślenia. Górnicy i hutnicy siemianowiccy stawali się godnymi dziedzicami tradycji rycerskich, ubrani świątecznie w białe koszule i „ancugi”, o „sercu nieulękłym”, o „dalekosiężnych marzeniach i nieprześcignionej wytrwałości”, gromili „Orgesch” (Organisation Escherich) – jedną z najsilniejszych organizacji paramilitarnych w Rzeszy Niemieckiej. Byli zaporą dla przybyłych na Górny Śląsk freikorzystów przysłanych przez Adolfa Hitlera, takich jak: Friedrich Alpers, Hubertus von Aulock, Heinrich Hans Bennecke, Otto Quirin Lancelle czy Eleonore Baur z domu Mayr (1885–1981), nazywana „Siostrą Pią”. Była ona członkinią Freikorpsu Oberland, odznaczoną Schlesischer Adler (Śląskim Orłem). Przed trzecim powstaniem śląskim w 1920 r. E. Baur poznała A. Hitlera w tramwaju w Monachium i pomogła mu założyć Narodowosocjalistyczną Partię Robotniczą (NSDAP). Wiosną 1920 r. stała się jedną z najbardziej znaczących i rozpoznawalnych postaci nazistowskich w Monachium i w całej katolickiej Bawarii. Jako kobieta wyzwolona i narodowa socjalistka prowokowała chrześcijan, używając przydomka „Pia” – „Pobożna”, jednocześnie nosząc się w bluźnierczy i uwłaczający Kościołowi sposób. Zwracała na siebie uwagę strojem stylizowanym na zakonnicę i zawieszonym na piersiach dużym krzyżem. Obwołano ją bohaterką ruchu nazistowskiego. Po latach Heinrich Himmler mianował Eleonore Baur „siostrą socjalną” dla Waffen-SS w Dachau, a „Der Spiegiel”

Powstaniec Domin Brandys na bokserskim treningu

Paulsena i Kuchmego. Tam, gdzie przeszli najeźdźcy i ich „mord komanda” zwane Fememmorde, jak pisała poetka, wyznaczali szlak wojennego Krwawego siewu, pozostawiali krajobraz po bitwie, wypełniony anonimowymi mogiłami „bojowców”-obrońców: Po polach błądzą duchy łez I śmierci plony garną, Zawodzą ciche płacze... Na ścieżki tęskne, na tułacze, Rzucają bólu ziarno... Zapomniane ciche smętne groby! legły na was ławą piaski płowe, siwy piołun odprawuje straże, macierzanki wznoszą drobną głowę... Zapomnianej burz ognistych doby płaczą wrzosów dzwoneczki liliowe — Zapomniane żałobne cmentarze! Wiatr przegania po was ostów puchy... Ciężkie wiszą nad wami żałoby... Jałowcami poszum idzie głuchy, nikłym trawom drżeć po wydmach każe... Korowodem ciągną mgiełki — duchy... Zapomniane ciche smętne groby!... Zapomniane żałobne cmentarze!... Po polach błądzą duchy łez I śmierci plony garną...

Powstańczy epilog Gwiazda Górnośląska

Medal „Śląsk Nasz”

G.Śl. Alfonsem Zgrzebniokiem poparli w 1926 r. przewrót majowy Józefa Piłsudskiego. Najbardziej znanymi siemianowickimi powstańczymi rodzinami byli: Białasowie, Kralewscy, Kopcowie, Gajdzikowie, Stęśliccy, Stankowie, Cabonowie i rodzina Wojciecha Korfantego, a spośród uchodźców z terenów

nazywała ją „pielęgniarką narodu nazistowskiego”. O sobie mówiła: „Jest tylko jeden Fryderyk Wielki, jest tylko jeden Adolf Hitler, jest tylko jedna siostra Pia”. Szczerze nienawidziła Polaków i Żydów. Okazją do wyładowania w 1921 r. negatywnych emocji był udział w kampanii na krańcach Repub-

Eleonore Baur, siostra Pia

Jan Emil Stanek

przyznanych Niemcom – Domin Brandys i Augustyn Kadłubek, kawalerowie „Gwiazdy Górnośląskiej”. Autor starał się zawrzeć w artykule wpisane w historię miasta nazwiska, mając nadzieję, że dzieło okaże się pomocne tym czytelnikom, którzy zajmują się genealogią, a u innych rozbudzi zainteresowanie dziejami miejsca swego urodzenia i pomoże dostrzec, że historii nie tworzyli tylko dyplomaci i mężowie stanu, lecz także zwykli ludzie, często właśnie nasi zapomniani przodkowie. Przystępując do akcji plebiscytowej lub kolejnego powstania, stawali się zuchwałymi krzewicielami dążeń wyzwoleńczych. Ich walka o wolność ojczyzny była równoczesna i równoznaczna z walką o to, co dotąd było niedostępne dla śląskiego chłopa i robotnika: „o pełną wolność człowieczą”. Razem z Legionistami Józefa Piłsudskiego i żołnierzami Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera wykuwali nową Rzeczpospolitą. Jako bojowcy POW G.Śl. odbywali czaty i podchody w marszu nad Odrę (Grupa „Wawelberga” Tadeusza Puszczyńskiego) przeciw silniejszemu wrogowi, by unieszkodliwić, a później zatrzymać prześladowców nacierających na Górę Świętej Anny. Udział siemianowiczan w tych wydarzeniach stanowił doświadczenie

liki Weimarskiej wymierzonej w trzecie powstanie śląskie „rozpętane przez polskie bandy”. Wyprawa Bawarczyków na Górny Śląsk miała na celu poskromienie „Bluthunde” (Krwawych Psów), jak nazywano śląskich powstańców. „Pia” nie była jedynym niestabilnym emocjonalnie osobnikiem, który w szeregach freikorpsów brał udział w tłumieniu śląskiego powstania, uwalniając swoją „wewnętrzną bestię” i dopuszczając się okrutnych czynów. Siemianowiccy powstańcy pod Górą Świętej Anny musieli zetrzeć się z awanturnikami, okrutnikami i mordercami, którzy gdzieś z głębi Niemiec ściągnęli na Górny Śląsk, by bić pałką, kolbą, bagnetem, zrzeszeni w jednostkach Orgeschu, Oberlandu, Schwarze Reichswehry, von Loewenfelda, von Aulocka, Heydenbrecka, Rossbacha,

Okupione ofiarą krwi zwycięskie powstania śląskie wywołały u pokonanych chęć odwetu. Lata wojny 1939–1945 Niemcy wykorzystali do przeprowadzenia eksterminacji „niewygodnych” Górnoślązaków sympatyzujących z powstaniami i zaangażowanych w polską akcję plebiscytową. Na okupowanym obszarze pogranicza wprowadzili urzędowy zakaz posługiwania się językami słowiańskimi: polskim, „wasserpolnisch” (gwarą śląską), czeskim i morawskim. Zlikwidowali powołane przez II RP autonomiczne województwo śląskie, którego obszar wcielili do scentralizowanej III Rzeszy, i poddali jego mieszkańców bezwzględnej germanizacji i terrorowi. Już w pierwszych transportach do niemieckiego piekła KL Auschwitz trafili m.in. siemianowiccy powstańcy, których martyrologię upamiętnia rzeźba Jacka Kicińskiego Powstańcza Golgota, opatrzona inskrypcją: „KL AUSCHWITZ – TU ZGINĘLI POWSTAŃCY ŚLĄSCY MĘCZENNICY: DOMIN BRANDYS NR 1463 + 3 XII 1941; JÓZEF KOZUBIK NR 11127 + 17 XII 1941; AUGUSTYN KADŁUBEK NR 28870 + 27 VI 1942”. U podstawy krucyfiksu trzy

Pomnik upamiętniający powstania, wzniesiony nieopodal Szkoły Podstawowej nr 3 i posterunku policji. Zniszczony przez Niemców we wrześniu 1939 r.

stalowe gwoździe, należące do jednego z ocalałych więźniów, przechowane przez komendanta POW G.Śl. Franciszka Grunta z Bańgowa, w trzecim

Łącznościowiec-radiotelegrafista Augustyn Kadłubek, uczestnik powstań śląskich

powstaniu podkomendnego Marcina Watoły, symbolizują równocześnie mękę ukrzyżowanego, jak i ludzkie cierpienie zamordowanych powstańców.

Powstańcza Golgota dedykowana siemianowickim powstańcom zamordowanym w KL Auschwitz. Brąz; rzeźba wykonana przez Jacka Kicińskiego

Powstańcy śląscy zostali wówczas dotknięci tragizmem klęski, którą przetrwali dzięki sile nadziei i głębokiej wierze. Nie wszyscy okazali się jednak niezłomni. Znalazły się wyjątki, jak pisał Tomasz Falęcki: „Niemieckiemu wywiadowi udało się zwerbować w środowisku powstańczym agentów, którzy obiecywali materialne wsparcie dla wdów, sierot i poszkodowanych w zamian za publiczne odżegnanie się od ideałów narodowych”. Jednym z odstępców był Franciszek Merik, były dowódca w II powstaniu, który założył Bund der ehemaligen Insurgenten fur oberschlesische Selbstandikgeit (Związek Byłych Powstańców dla Samodzielności Górnego Śląska). Mimo represji i kuszących obietnic, większość pozostała wierna polskości i podjęła walkę z najeźdźcą. Pułkownik Jan Emil Stanek, dowódca 1 Dywizji Wojsk w trzecim powstaniu, dłuższy czas ukrywał się w opactwie cystersów w podkrakowskiej Mogile, kierując Śląskim Legionem Armii Krajowej. Do końca życia, wierny Bogu i Ojczyźnie,

Pomnik Powstańców Śląskich na Placu Wolności, zniszczony przez Niemców w 1939 r.

nie rozstawał się z wizerunkiem łaskami słynącego mogilskiego Krzyża. K Ilustracje ze zbiorów Autora i Muzeum KL Auschwitz

NIżej: siemianowicki powstaniec Augustyn Kadłubek, więzień niemieckiego obozu zagłady KL Auschwitz; obok: siemianowicki powstaniec Domin Brandys, więzień niemieckiego obozu zagłady KL Auschwitz


KURIER WNET · MA J 2O21

8

D

ecydował Korfanty w głównej mierze o rozwoju sytuacji wewnętrznej opanowanego obszaru i wywierał istotny wpływ na rozwój wydarzeń zbrojnych. W swym postępowaniu kierował się głównie własnymi poglądami na interes górnośląskiego obszaru plebiscytowego i swoistym pojmowaniem racji stanu państwa polskiego” (Encyklopedia powstań śląskich, s. 572). Nie wierzył on w możliwość przeciwstawienia się powstańców sile państwa niemieckiego. Sabotował najlepsze terminy wybuchu powstania w 1919 r. Jak już wspomniano, przyleciał nawet samolotem, by odwołać powstanie, kiedy rozkazy były już wydane. Później dążył do szybkiego zakończenia zrywów i karał dymisjami ludzi, którzy chcieli walczyć. Był przekonany, że państwa ententy „podarują” nam Śląsk, a jakakolwiek walka zniszczy zabiegi polityczne. Nic do niego nie docierało. Toteż próbował likwidować III powstanie w szczytowej fazie osiągnięć terytorialnych. Wzywał do zakończenia strajku, przekazywał niepotwierdzone informacje o rozejmie, odwołał wodza naczelnego powstania Mielżyńskiego i aresztował dowództwo Grupy Operacyjnej „Wschód”. Nowo powołany przez Korfantego naczelny komendant powstania Kazimierz Zenkteller („Warwas”) miał jedno zadanie – jak najszybciej je stłumić. Ściągani przez Korfantego Poznaniacy, związani z endecją, byli nie w smak Górnoślązakom. Ciągłe konflikty wiązały się też z wielokrotnym odwoływaniem i powoływaniem dowódców od czasu jeszcze powołania POW na przełomie 1918 i 1919 r. Ze stanowiska dowódcy DOP został np. zdjęty przez Korfantego płk Chrobok. Próbował po odwołaniu Mielżyńskiego przejąć kierowanie powstaniem. W dniu, kiedy Korfanty aresztował dowódcę GO „Wschód” – Grzesika, Ślązaka, grupa oficerów z nim zaprzyjaźnionych napisała do Korfantego list z żądaniem, by komendantem powstania był Ślązak. Nie zyskali jednak przychylności powstańców. Wojska międzysojusznicze zaczęły obsadzać pas neutralny oddzielający stanowiska powstańcze od niemieckich. Do sztabu I Dywizji 6 czerwca o godz. 22 przybyła trzyosobowa delegacja reprezentująca gen. Le Ronda i płk. Caputa. Por. de Bastard przedstawił w imieniu przybyłych przebieg linii demarkacyjnej oraz zażądał wycofania się z niej powstańców. Mieli oni zaprzestać wszelkich walk z Niemcami. „Odnośnie przedstawionych żądań postawiłem następujące pytanie: a) czy gen. Le Rond względnie Komisja Sojusznicza w Opolu może dać nam zapewnienie, iż przez linię obsadzoną przez wojska koalicyjne nie będą mogły przejść wojska niemieckie celem atakowania nas; b) czy w razie ataku niemieckiego wojska koalicyjne wezmą czynny udział przeciwko Niemcom. Na to por. Bastard odpowiedział, co następuje: wojska niemieckie będą mogły w każdej chwili przejść przez linię wojsk koalicyjnych, a to dlatego, że obsada tej linii jest za mało liczebną, ażeby temu przeszkodzić. W razie ataku niemieckiego – mówił dalej porucznik de Bastard – wojska koalicyjne zostaną ściągnięte do większych miejscowości. Wobec takiej odpowiedzi zwróciłem uwagę porucznikowi de Bastard, że postępowanie Komisji Międzysojuszniczej jest niekonsekwentne i nielogiczne, gdyż od jednej strony żąda się zaprzestania choćby najmniejszych działań wojennych i ustępstw terenu, podczas kiedy od drugiej strony nie żąda się niczego, a przeciwnie, faworyzuje się pośrednio lub bezpośrednio ofensywę niemiecką. W toku rozmowy przypomniałem por. de Bastard pierwszy projekt utworzenia strefy neutralnej, następnie żądania odminowania wszelkich obiektów w mieście Kędzierzynie celem uniemożliwienia wysadzenia tegoż miasta w powietrze w razie przymusowego odwrotu. Przypomniałem także o tym, że Anglicy mieli obsadzić Górę Św. Anny i Leśnicę, jednakże na żądanie gen. Hoefera miast tych nie obsadzili w dniu przewidzianym, tj. 2 czerwca. Znamiennym był atak na całym naszym froncie dnia następnego” – czytamy w sprawozdaniu dowódcy I Dywizji Górnośląskiej J. Ludygi-Laskowskiego z przebiegu pertraktacji i sytuacji na linii przerwania ognia, z dnia 7 czerwca 1921 r. (CAW, 130.4.39). Ludyga-Laskowski powiedział delegatom, że wycofywać się nie zamierza, a jeśli zostanie do tego zmuszony, podczas odwrotu zniszczy Gliwice. Przestraszeni członkowie Komisji prosili, by niczego nie wysadzać i powstrzymać się od

KURIER·ŚL ĄSKI kroków zaczepnych wobec Niemców. O godzinie 2 nad ranem 7 czerwca delegacja opuściła sztab I Dywizji i udała się do Opola. Francuzi i Anglicy obsadzili linię od Strzelec do Ujazdu-Rudzińca, Jakobswald, Sośnicę i Pilchowice już 7 czerwca. Niemal natychmiast zaczęły do sztabu dywizji napływać skargi powstańców. W miejscowościach zajętych przez wojska koalicyjne nawet straż obywatelska i żandarmeria nie mogły posiadać broni. Anglicy i Włosi wyrzucili powstańców z biur i kwater. We wsi Łonia Anglicy zerwali polską flagę. Francuzi też nie zachowywali się lojalnie.

N

ajlepszą ilustracją zachowań mocarstw jest Ściśle poufny raport dowódcy I Dywizji górnośląskiej Ludygi-Laskowskiego, z dnia 8 czerwca 1921 r. przesłany do wiadomości Wojciecha Korfantego, informujący o wynikach obrad przedstawicieli Komisji Międzysojuszniczej w Opolu. Z uwagi na wagę dokumentu przytoczę go w całości. „Dnia 7 czerwca 1921 r. odbyła się w Opolu konferencja przedstawicieli wojsk koalicyjnych, zwołana przez gen. Gratiera, głównodowodzącego wojskami koalicyjnymi na Górnym Śląsku. W konferencji wzięli udział: gen. Gratier, Francuz, głównodowodzący,

trzy godziny, po upływie których przedstawiciele wojsk koalicyjnych doszli do następujących wniosków: ażeby utworzyć strefę neutralną w myśl projektu gen. Gratiera, potrzeba 35 000 żołnierzy, żeby oczyścić Górny Śląsk tak z powstańców, jak i formacji niemieckich, potrzeba 65 000 żołnierzy. Projekty te zostały wysłane wczoraj, tj. 7 czerwca, wieczorem o godz. 10 do Paryża. Powyższe sprawozdanie przysłał mi gen. Gratier przez jednego ze swoich oficerów sztabowych, por. Banni, który oprócz tego dał jeszcze następujące wiadomości: że Niemcy na pewno uderzą na nas i bez wątpienia na od-

Zakończenie powstania było na rękę zarówno Komisji Międzysojuszniczej, jak i Wojciechowi Korfantemu.

Likwidacja III powstania

T

Historia powstań śląskich · Część XXIX Jadwiga Chmielowska „Niemcy zaatakowali dnia 6 VI o godz. 16 Stare Koźle, które dostało się w ich ręce. Walki trwają dalej. Niemcy bombardują różnego kalibru pociskami. Kilkanaście domów w Starym Koźlu w gruzach. Najdalej wysunięta placówka francuska leży w Ostrowicach. Komendant tej placówki jest również dowódcą kompanii; prosił nas, abyśmy powstrzymali Niemców pod Birawą. Oświadczyli nam, że mają zakaz strzelania, a tylko perswazją mają wpłynąć na Niemców, aby zmusić ich do odwrotu” (jw.). Wojska koalicyjne opuściły swe miejsca postoju w Orłowicach, Kotlarni i Starej Kuźni. Przesunęły się na wschód, w okolice Rybnika i Miasteczka. Francuzi tłumaczyli się, że w Komisji sojuszniczej mają jeden głos przeciwko dwom. Marsz na Birawę, by powstrzymać Niemców, nie był im w głowie. „Kpt. de Rosier, szef operacyjny gen. Gratiera, powiedział nam dzisiaj rano, że przesunięcie placówek koalicyjnych spowodowane zostało względami politycznymi. (…) Zachowanie naszych wojsk wobec wojsk koalicyjnych jest zupełnie poprawne – a nawet ustępliwe. Powstańcy, rozgoryczeni zachowaniem się Anglików z jednej strony, a zakazem strzelania z drugiej, odchodzą masowo do domu. Wytwarza się wobec tego sytuacja, że liczba powstańców na froncie maleje z dnia na dzień – podczas kiedy Niemcy gromadzą potężne siły, aby znów uderzyć na nas. W warunkach takich odpowiedzialności za wypadki przyszłych dni na siebie brać nie mogę. Jeżeli w ogóle ma być utrzymany front, należy natychmiast przysłać nowe siły – jednakowoż z tym zastrzeżeniem, że będą one stać wysoko pod względem moralnym, ażeby nie powtórzyli zajść 3 pułku lub baonu Mikulskiego” – napisał Ludyga-Laskowski w raporcie do NKWP 7 czerwca 1921 r.

P

ozostaje pytanie: czym kierował się Korfanty? Przecież już wtedy widać było nastawienie mocarstw. Polska ich nic nie obchodziła. Chcieli handlować z Niemcami. Tam widzieli swe interesy. Wszak po pierwsze gospodarka! Czym kierowali się kolejni polscy politycy, wciąż zapatrzeni w Zachód? Skąd w III RP wiara, że kraje wolnego świata nam pomogą? Dlaczego na ich rozkaz zniszczono przemysł, rozdano za grosze polskie banki, roztrwoniono majątek narodowy? Wszak przysyłano do nas z Zachodu wszelakich „doradców”. Dlaczego ogarnął polskich polityków szał prywatyzacji? Czy kiedykolwiek odpowiedzą przed narodem za zdradę, za zniszczenie państwa? Czy publicyści piszący, że Polacy się do niczego nie nadają, trzeba dać cudzoziemcom polskie fabryki za złotówkę i niech nimi rządzą – uderzą się w pierś i powiedzą: myśmy ogłupiali naród? W polityce liczy się tylko interes własnego narodu i państwa. Francji zależało na słabych Niemcach. Graniczyli z nimi. Dlatego w ich interesie był sojusz z Polską, również sąsiadem Niemiec. Anglicy ubzdurali sobie, że Francja może być zbyt silna i wspierali Niemców przeciwko Francuzom. Liczyli też na reparacje wojenne. Tak samo Włosi.

gen. Heneker, dowódca wojsk angielskich, gen. Salvioni, dowódca wojsk włoskich. Główny cel konferencji był ten, ażeby dojść do porozumienia w sprawie utworzenia przez wojska koalicyjne strefy neutralnej między powstańcami górnośląskimi i wojskami niemieckimi na terenie Górnego Śląska. Gen. Gratier zagaił konferencję o godz. 4 po południu. Przedmowa zdążała do tego, iż za żadną cenę nie może pozwolić na dalszy przelew krwi na Górnym Śląsku. Wszyscy obecni byli tego samego zdania. Następnie generał Gratier wystąpił ze swoim projektem, jak następuje: Utworzyć strefę neutralną szerokości 10 km, która ciągnęłaby się do Wielkich Borek, na wschód od Olesna, przez miejscowość Łomnicę, na wschód od Dobrodzienia przez Imielnicę, Brzezinę ku Krapkowicom. Projekt ten wywołał ostrą krytykę ze strony przedstawicieli wojsk włoskich i angielskich. Wystąpił z projektem gen. Heneker. Według niego powinna Koalicja zostawić wolną rękę Niemcom, którzy posiadają liczną i dobrze zorganizowaną armię (? L.-L.) na Górnym Śląsku. Po oczyszczeniu G. Śląska z „band polskich” (sic! L.-L.) będzie można wymusić od Niemców opuszczenie spornego terenu Górnego Śląska.

przedstawiające jakąś wartość, jak fabryki, cegielnie, domy rządowe, dworce, mosty itp. podminowane, by móc je wysadzić w powietrze w chwili rozpoczęcia nowej ofensywy niemieckiej. Projekt ten napotyka aprobatę Francuzów, którzy są tego samego zdania co i my, że tylko z chwilą wypełnienia tego naszego ostatniego kroku rozpaczy Koalicja z nami liczyć się będzie, wychodząc z zasady, że nie o interesy ludu śląskiego im się rozchodzi, a o interesy kapitału międzynarodowego. Raport ten przesyłam również celem dalszego zużytkowania do NKWP”. (CAW, 130.4.39). To pisał urodzony pod Bytomiem oficer. Tymczasem zamysł Korfantego był inny: cofać się i gasić powstanie! W cytowanym dokumencie widać, że Francuzom zależało na osłabieniu Niemiec. W ich interesie było, by Polska dostała jak najwięcej terenu plebiscytowego.

cinku dywizji. Wiadomości te są motywowane tym, że Niemcy gromadzą poważne siły w Kędzierzynie, Sławięcicach, Zalesiu i Olszowej. Są to siły wyborowe pod nazwą Sturm-trupp. Wyekwipowanie ich i uzbrojenie jest nadzwyczajne. Bardzo liczne rezerwy gromadzą Niemcy w Rozwadzie-Krempa, Leśnicy, Czarnocinie i Dolnie. Dowództwo tego odcinka zostało powierzone jakiemuś generałowi niemieckiemu [Hülsen]. Miejsce postoju Góra Św. Anny. Rezerwy główne są na Górze Św. Anny, w Gogolinie i Krapkowicach. Dalej por. Banni mówił, że wciąż napływają ochotnicy niemieccy do najróżniejszych miejscowości, gdzie się rekrutuje ochotników, jak Brzeg, Opole, Krapkowice, Koźle (mimo przyrzeczonej neutralności Włochów), Reńska Wieś, Głogówek itd. W obozach tych ćwiczą ochotnicy przez kilka dni, po czym wyruszają wprost na front. Celem przyszłego ataku niemieckiego jest miasto Gliwice, gdzie na pewno (tak twierdzi gen. Hoefer) uciśniona ludność niemiecka chwyci za broń, ażeby po raz trzeci i ostatni skończyć z „bandami polskimi”. Ponieważ powyżej przytoczone wiadomości nie wróżą nic dobrego, przeto trzeba się chwycić ostatnich

ymczasem 11 czerwca NKWP wydała rozkaz nr 11204/8, nakazujący I Dywizji dowodzonej przez Ludygę-Laskowskiego wycofanie oddziałów na linię Borelówka, Kieferstädtel wyłącznie, Bachowiec, Bojców (Bojszów) wyłącznie, Rudnau wyłącznie, Lotnia włącznie, Chechlau włącznie, Proboszczowice włącznie, Bazarowice włącznie. Wycofanie ze sprzętem miało się zakończyć 12 czerwca 1921 r. do godz. 20. Zabroniono jakiejkolwiek destrukcji w strefie neutralnej. Płk Zenkteller „Warwas”, mianowany przez Korfantego na dowódcę wojsk powstańczych 6 czerwca, zwołał na 11 czerwca w Łabędach odprawę dowódców Grup Operacyjnych. Uczestniczyli w niej: Mikołaj Witczak – zastępca dowódcy GO „Południe”, Ludyga-Laskowski – dowódca I Dywizji wojsk powstańczych, Jan Wyglenda – szef sztabu GO „Północ” i Kwak-Krzewiński, mający zastąpić na stanowisku dowódcy I Dywizji Ludygę-Laskowskiego, odchodzącego do NKWP. „Płk. Zenkteller – „Warwas”, przemawiał za potrzebą likwidacji powstania, podczas gdy wszyscy inni na odprawie obecni zastępowali tezę walki aż do ostateczności. Nie osiągnąwszy bliższych rezultatów, odjechał on do Szopienic, zapowiadając ponowną w tej sprawie odprawę w dniach najbliższych. Istotnie, na dzień 13 czerwca zostali zwołani do Bielszowic, do dowództwa grupy „Wschód”, wszyscy dowódcy pułków, wraz z ich doradcami technicznymi, wszyscy dowódcy jednostek samodzielnych, dowódcy grup itd. Oprócz tego w konferencji brali udział członkowie Komitetu Wykonawczego Władzy Naczelnej Górnego Śląska z posłem Korfantym na czele i płk. Zenkteller – „Warwas”, który przewodniczył konferencji. Zadaniem zebrania było przekonać dowódców powstańczych

Rota Śląska Nie damy Śląska, skąd nasz ród, gdzie dom nasz, próg ziemicy, śląscy żołnierze, śląski lud, górale i górnicy. Nie będziesz, Niemcze, miał z nas sług, tak nam dopomóż Bóg!

Nie będzie deptał podły Czech starej Piastowskiej ziemi, psią mową hańbił naszych strzech – raczej je śmierć oniemi. Raczej zaorze wszystko pług, tak nam dopomóż Bóg!

Ojczyzno święta, kraju nasz! Z Tobą nam żyć, umierać! Niezłomnie stoi śląska straż, Polsko, Twa wierna czeladź. Zabrzmi i dla nas złoty róg, tak nam dopomóż Bóg!

Nasza ta ziemia, w polskiej krwi zbroczona i w łzach wojny. Nasz jest ten węgiel, w którym lśni pot naszej pracy znojnej. Nie sięgnie po nie nigdy wróg, tak nam dopomóż Bóg!

W każdej kopalni znajdzie wraz redutę on Ordona, która pogrzebie raczej nas, niż skarb mu wyda łona. I niżby pot nasz żłopać mógł, tak nam dopomóż Bóg!

Od ojców naszych świętych trun i od kolebki dzieci ze śląskich piersi wszystkich strun na świat wołanie leci: gdzie Polska, tam nasz dom i próg, tak nam dopomóż Bóg! sł. Józef Relidzyński, muz. Feliks Nowowiejski

Generał Gratier w sposób bardzo energiczny i bardzo stanowczy odpowiedział, że nie uznaje armii niemieckiej nie tylko na Górnym Śląsku, ale w ogóle w państwie niemieckim – i że nigdy Francja nie zezwoli na to, ażeby Niemcy w roli policjantów byli powołani do robienia porządku na Górnym Śląsku. Z trzecim projektem wystąpił przedstawiciel Włoch, gen Salvioni. Według niego Niemcy są bardzo silni i trudno ich zmusić do zaprzestania dobrowolnej interwencji, celem przywrócenia dawnych porządków na Górnym Śląsku, ale można zmusić Polaków, by zaprzestali swoich kroków zaczepnych, a następnie, żeby rozbroili swoje oddziały powstańcze, a wówczas może się Niemcy zatrzymają na linii demarkacyjnej. Projekt ten uzyskał aprobatę Anglików, zaś gen Gratier i o tym projekcie nic słyszeć nie chciał. Wywiązała się bardzo ostra wymiana zdań między wszystkimi członkami konferencji. Dyskusja trwała

środków obrony. Trzeba z jak największą energią przystąpić do rekrutowania ochotników. Uzbrojenie ich musi być co najmniej takie, jak oddziałów niemieckich. Wszystkie te oddziały należy po sformowaniu prędko wysłać na linię obronną, która ciągnie się poza naszym obecnym frontem. Wszyscy oficerowie górnośląscy powinni być przydzieleni do nowo tworzących się formacji, z przeznaczeniem wysłania ich na linię obronną. Wszystkie oddziały sformowane z policji plebiscytowej należy natychmiast dobrze uzbroić i stworzyć z nich oddział szturmowy. Policję plebiscytową konną należy połączyć ze szwadronem kawalerii i stworzyć z nich oddział dywersyjny, który będzie siał popłoch na tyłach niemieckich. Ażeby światu pokazać, że mamy zamiar bronienia się do ostateczności przed nawała pruską, nie przebierając w środkach obrony, trzeba natychmiast przystąpić do stworzenia strefy zniszczenia (Zone de destruction). W strefie tej powinny być wszystkie obiekty

o konieczności likwidacji powstania zbrojnego. Przyszło do bardzo ostrej wymiany zdań między biorącymi udział w obradach. Niestety projekt likwidacji powstania zbrojnego, bliżej objaśniony przez pułkownika Zenktellera – „Warwasa”, musiał zostać przyjęty. Z goryczą w sercu i z uczuciem dużego zawodu rozjechali się uczestnicy konferencji do swoich formacji” (J. Ludyga-Laskowski, Zarys historii trzech Powstań Śląskich”, s. 299). Musieli się zgodzić; wszak Korfanty sam wcześniej podjął decyzję. Strona polska podpisała porozumienie o strefie neutralnej już 11 czerwca 1921 r. Natomiast nie chcieli umowy podpisać Niemcy. Wojowniczo nastawione były zwłaszcza ugrupowania polityczne reprezentowane w tzw. Zwölferausschluss. Dowódca SSOS podpisał dokument o wycofaniu wojska z obszaru plebiscytowego dopiero 25 czerwca. Ewakuacja Niemców rozpoczęła się 28 czerwca i trwała do 5 lipca 1921 r. Wydział Wykonawcy

ogłosił 25 czerwca odezwę – jak zwykle bardzo patriotyczną – podpisaną przez Wojciecha Korfantego, J. Biniszkiewicza, Rymera, Fr. Roguszczaka, Fr. Biasa, Borysa i Gruschkę. „Górnoślązacy! Magnaci i kapitaliści niemieccy uważali nas do niedawna jedynie za środek do osiągnięcia bogactw, które ziemia nasza ukrywa w swym łonie. Pracowaliśmy dotąd dla Niemców, dla Niemców wydobywaliśmy i przerabialiśmy skarby tej polskiej ziemi górnośląskiej, na której Bóg nas przed wiekami obsadził. Ale nareszcie przyszedł czas, w którym nie magnaci, nie obcy i kapitaliści mieli stanowić o losie górnośląskiego ludu, lecz ten lud sam, górnik, chłop, robotnik, jedyni tego kraju prawowici dziedzice. Tymczasem dowiedzieliście się, że wbrew wynikom plebiscytu i wbrew wzniosłym zasadom, w imię których Sprzymierzeni podjęli wielką światową wojnę, miano nas wydać na łup niemieckim ciemięzcom. Chwyciliście więc za broń i stanęliście wszyscy jednym ożywieni duchem pod sztandarem wolności, pod znakiem tej Polski, od której żadna siła obca Was oderwać nie zdoła. Przez liczne wieki dochowaliśmy wierności naszej polskiej ojczyźnie i przetrwaliśmy dla niej wszelkie prześladowania. Czy moglibyśmy od tej Polski odstąpić teraz, gdy po wiekach rozłąki mieliśmy się znów na zawsze z nią połączyć? Życie dla niej oddać byliśmy zawsze gotowi, więc krwią serdeczną chcieliśmy przypieczętować to święte z nią przymierze. Zaciągnęliśmy się pod biało-czerwony sztandar, którego barwy są symbolem pokoju, a zarazem krwi męczeńskiej, wylanej za wolność i równość. Przeciwko niemieckiej przemocy, przeciwko bandom Orgeschu i pułkom Reichswehry poszli polscy górnicy i chłopi, ażeby bronić tego, co polskie, co nasze. Przekonał się teraz świat, co warte niemieckie przyrzeczenie i obietnice rozbrojenia, dowiedziała się Europa, czym jest nowy pruski militaryzm, który wystawił przeciwko nam siedemdziesięciotysięczną armię. Ale myśmy się tych krzyżackich hufców nie ulękli, bośmy za wolność i trumf idei demokratycznych zawsze walczyć i umierać gotowi. (…) O losie Górnego Śląska zadecyduje ostatecznie Rada Najwyższa, a więc przedstawiciele zwycięskich mocarstw, które złamały pruski militaryzm. Ufamy ich sprawiedliwości i wierzymy mocno, że sprawa nasza w dobrych spoczywa rękach. Narody zachodnie i ich rządy nie mogą sprzeniewierzać się zasadom, które przez całą wojnę głosili, nie mogą pozwolić na krzywdę ludu górnośląskiego, który nie zawahał się przed żadną ofiarą, ażeby sobie wywalczyć wolność. Za dwa, trzy tygodnie Rada Najwyższa orzeknie więc o naszej przyszłości. Dostojność wielkich mocarstw i ich reprezentantów pozwala nam już dzisiaj oświadczyć, że wkrótce będziemy z Polska złączeni. (…)” (Dziennik Rozporządzeń Naczelnej Władzy na Górnym Śląsku nr 14 poz. 56, 27.06.1921; CAW, 130.1.271a). Czas pokazał, jak bardzo się w swych nadziejach mylili. Trudno powiedzieć, skąd u Korfantego taka niechęć do podejmowania czynu, prowadzenia twardej polityki – jedynej realnej w świecie, w którym się liczy zdecydowanie, siła i pieniądz. Nie mógł się tłumaczyć, że nie wiedział, co knują mocarstwa. Francuzi przekazali informacje, mało tego – podpowiedzieli, co trzeba robić. Korfanty zrobił wszystko na odwrót. To Niemcy powinni mu stawiać pomniki. Jego krótkowzroczność polityczna, może też lęk, pycha i buta sprawiły, że straciliśmy te tereny, które do końca powstania były w polskich rękach. Teraz też lumpenelity i marni politykierzy zapewniają nas, że jesteśmy w NATO, w UE – po co nam wojsko, po co nam nauczanie polskiej historii i literatury? Mamy być Europejczykami. Nie tak dawno próbowano z nas uczynić ludzi sowieckich. Na czyjej liście płac są ci politycy? Rozumni Niemcy są w szoku na wieść, dla jakich i czyich koncernów pracują ich politycy. Z historii powstań śląskich można wyciągnąć taki wniosek: róbmy swoje, nie wierzmy politykom! Zwłaszcza takim, co to zawsze wiedzą najlepiej. Nikogo nie słuchają, z nikim się nie konsultują i jako wodzowie prowadzą naród w przepaść! 5 lipca 1921 r., po osiągnięciu ostatniej strefy likwidacji, III powstanie śląskie zostało zakończone. Powstańcze oddziały zbrojne ewakuowano na terytorium RP. Największym ich skupiskiem był rejon Inowrocławia. Przez całe niemal lato 1921 r. trwała stopniowa demobilizacja. K


MA J 2O21 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Z datą 23 marca 2021 r. do redakcji „Śląskiego Kuriera WNET” trafiło niepokojące „Porozumienie w zakresie łagodzenia skutków społecznych wynikających z realizacji procesów restrukturyzacyjnych w ArcelorMittal Poland SA i ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o.”. Jest to propozycja do negocjacji przesłana związkom zawodowym działającym w AMP i serwisowej spółce zależnej.

Co się dzieje w ArcelorMittal Poland – Oddział w Dąbrowie Górniczej Stanisław Florian

się w produkcji i regeneracji części zamiennych dla branży hutniczej”. W czerwcu 2015 r. stan zatrudnienia w Grupie wynosił jeszcze 341 pracowników, hale produkcyjne zajmowały ponad 40 tys. m2 powierzchni, a w parku maszynowym pracowało ponad 100 obrabiarek różnego typu. Pracownicy grupy to doświadczona kadra: średnia wieku – ponad 56 lat, ludzie ze stażami od 30 do 40 lat. Jak wspomina jeden z jej pracowników: – Po wydzieleniu wydziałów remontowych było nas ponad 4000 ludzi za czasów IPS Grupy Serwisowej. Po kolejnych restrukturyzacjach ArcelorMittal zlikwidował grupy serwisowe we wszystkich podległych hutach z wyjątkiem Huty Katowice. Po tych wszystkich redukcjach zostało nas około 200 osób, w tym jakoś tak prawie 130 pracowników fizycznych i 60-paru umysłowych, w tym część poupychanych z alokacji Huty i 17 osób – dla odpowiedniej proporcji fizycznych i umysłowych – formalnie zatrudnionych na stanowiskach pracowników fizycznych. Dla większości z nich likwidacja ArcelorMittal Service Group jest zaskoczeniem, bo zyski Grupy sięgały w ostatnich latach 14–16 mln zł rocznie.

Oczami pracowników i związkowców

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

J

uż ezopowym językiem napisany wstęp wywołuje dreszcz niepokoju, gdy się czyta, że AMP SA, reprezentowana przez Dyrektora Relacji Pracowniczych Stanisława Bóla, i AMSG Sp. z o.o., reprezentowana przez Prezesa Zarządu Mariusza Stańca, oraz działające tam zakładowe organizacje związkowe reprezentowane przez upoważnionych przedstawicieli mają się porozumieć w związku „z realizacją procesów restrukturyzacyjnych w ArcelorMittal Poland SA i w ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o., będących rezultatem m.in. Transformacji Biznesu w Grupie ArcelorMittal Poland oraz uwzględniając fakt, że procesy te będą lub mogą mieć wpływ na stan zatrudnienia w w.w podmiotach gospodarczych, dążąc do ochrony i utrzymania miejsc pracy oraz maksymalizacji zatrudnienia osób, których bezpośrednio dotyka ta sytuacja”… A dalej, że „Strony zgodnie uznają, że ich priorytetowym działaniem jest zapewnienie Pracownikom AMP SA i Pracownikom AMSG Sp. z o.o., których stanowiska pracy mogą ulec likwidacji w związku z realizacją w roku 2021 procesów wymienionych w preambule Porozumienia, maksymalnej liczby miejsc pracy w AMP SA lub w spółkach zależnych AMP SA”. Dlatego „AMP SA, w miarę dostępnych wolnych miejsc pracy, będzie składała: a) Pracownikom AMP SA – propozycję alokacji tj. propozycję kontynuacji zatrudnienia na innym niż dotychczas zajmowane stanowisku pracy (z uwzględnieniem możliwości jego przekwalifikowania): – w ramach danego Zakładu/Działu/Biura, którego lokalizacja stanowi dla Pracownika stałe miejsce świadczenia pracy – lub w ramach Oddziału AMP SA, którego lokalizacja stanowi dla Pracownika stałe miejsce świadczenia pracy, lub w ramach AMP SA, lub w spółkach zależnych AMP SA; b) Pracownikom AMSG Sp. z o.o. – propozycję zatrudnienia w AMP SA lub w spółkach zależnych AMP SA.” W punkcie 6 zaproponowanego związkom zawodowym „porozumienia” pojawił się zapis, który może budzić – i budzi – co najmniej zdziwienie: „AMP SA gwarantuje pracownikom objętym przeniesieniem do innej pracy w ramach AMP SA oraz pracownikom AMSG Sp. z o.o., którzy przyjmą ofertę pracy w AMP SA i rozwiążą umowę o pracę w AMSG Sp. z o.o. na mocy porozumienia stron: a) zaoferowanie takiej samej płacy zasadniczej jak posiadana w AMSG Sp. z o.o. w dniu wejścia w życie niniejszego Porozumienia; b) utrzymanie takiego samego rodzaju umowy o pracę (na czas określony/ na czas nieokreślony) jak posiadana w AMSG Sp. z o.o. w dniu wejścia w życie niniejszego Porozumienia; c) zaliczenie stażu pracy w AMSG Sp. z o.o. do stażu pracy w AMP SA. od którego zależą uprawnienia pracownicze; d) sfinansowanie szkoleń potrzebnych na nowym stanowisku pracy”. Dlaczego budzi zdziwienie? Ponieważ z preambuły propozycji porozumienia i dalszych zapisów jednoznacznie wynika, że zwolnienia następują w wyniku realizacji „procesów restrukturyzacyjnych (…) będących rezultatem m.in. Transformacji Biznesu w Grupie ArcelorMittal Poland” – czyli z winy pracodawcy. Po drugie – że pracodawca uwzględnia fakt, że „procesy te będą lub mogą mieć wpływ na stan zatrudnienia w w.w podmiotach gospodarczych”, a „stanowiska pracy mogą ulec likwidacji w związku z realizacją w roku 2021 procesów wymienionych w preambule Porozumienia” – czyli zakłada liczne, jednoznacznie grupowe zwolnienia pracowników. Po trzecie – pracodawca przyjął w 2020 r. w ramach tarczy antycovidowej wielomilionową pomoc finansową z budżetu Państwa Polskiego, uwarunkowaną utrzymaniem dotychczasowego zatrudnienia. Tymczasem w przedstawionej propozycji porozumienia stawia niezgodny z zasadami tej pomocy warunek, że tylko ci pracownicy AMP i AMSG sp. z o.o., „którzy przyjmą ofertę pracy w AMP SA i rozwiążą umowę o pracę w AMSG Sp. z o.o. na mocy porozumienia stron” – mogą liczyć na korzystne zasady ponownego zatrudnienia. Może to sprawiać wrażenie próby nie tylko obejścia przepisów o zwolnieniach grupowych z przyczyn niedotyczących pracownika – a w rezultacie przerzucenie na pracowników ryzyka działalności gospodarczej – ale również ominięcia zobowiązań przeciwkryzysowych w stosunku do Państwa.

Potężna korporacja ponadnarodowa … Czym jest ArcelorMittal – mniej więcej wiadomo: to ponadnarodowy koncern, największy na świecie producent stali z siedzibą w Luksemburgu. Na liście największych światowych korporacji FORTUNE Global 500 z 2019 r. zajmował 120 miejsce. W hutach i fabrykach na terenie Algierii, Argentyny, Belgii, Brazylii, Czech (Ostrawa), Indii, Kanady, Kazachstanu, Meksyku, Polski (Oddział w Dąbrowie Górniczej: zakłady hutnicze w Sosnowcu, Chorzowie, Świętochłowicach, największa w Europie koksownia w Zdzieszowicach i Oddział w Krakowie-Nowej Hucie), RPA, Rumunii, na Ukrainie (Krzywy Róg), w USA i we Włoszech zatrudnia około 200 tys. pracowników, z czego do 40% w Europie. W Polsce – ponad 10 tys. Jednak z pracownikami spółek zależnych – mowa o około 20 tys. ludzi. Wydaje się, że dla zrozumienia tego, co się dzieje w polskich oddziałach AMP, ważne są dwa procesy: narastające problemy z ochroną środowiska i przejęcie przez spółkę joint venture AM/Nippon Steel India Limited w latach 2018–2020 kombinatu hutniczego Essar Steel w Indiach. Od 2015 r. AMP miał problem z zanieczyszczeniami powietrza w Krakowie. Po serii awarii w instalacjach baterii koksowniczej na terenie Nowej Huty naciski obywateli, Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska i rady miejskiej doprowadziły do modernizacji wielkiego pieca w 2016 r. kosztem 175 mln zł. Podobne problemy w 2015 r. miał Oddział w Dąbrowie Górniczej, gdy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Katowicach rozpoczął postępowanie administracyjne w sprawie zamknięcia stalowni ze względu na zanieczyszczenie powietrza w dzielnicy Strzemieszyce. Możliwe, że – jak słychać od ekologów – zanieczyszczenia te są powodowane przetapianiem w Polsce silnie zanieczyszczonej rudy sprowadzanej z huty AM w Krzywym Rogu na Ukrainie. Następnie – podobno z wielokrotnym zyskiem – oczyszczona w Polsce surówka miała trafiać do belgijskiej huty ArcelorMittal Gent w Zelzate pod Gandawą, gdzie w elektrycznych piecach następowała dalsza, już czysta dla środowiska, produkcja stali. Takie unijne hokus-pokus

ekonomiczno-ekologiczne, za które Polskę oskarża się o nie dość aktywną politykę klimatyczną… W 2017 r. ArcelorMittal przejął w południowowłoskim Tarante, wcześniej znacjonalizowaną za toksyczne emisje związane z lokalnymi wskaźnikami raka, największą hutę stali w Europie „Ilva” i zobowiązał się do zainwestowania w nią 2,4 mld euro do 2023 r., zwłaszcza w plan ochrony środowiska. Jednak w lipcu 2017 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości zakwestionował sposób, w jaki organy Unii Europejskiej przyznawały ArcelorMittal bezpłatne pozwolenia na emisję dwutlenku węgla. W styczniu 2018 r. w mieście Temirtau w Kazachstanie, gdzie znajduje się fabryka ArcelorMittal, spadł czarny śnieg. Lokalni miesz-

ani o pandemii COVID-19… W lutym 2020 r. ponownie uruchomiono krakowski wielki piec. Jak wyjaśniał wówczas Marc De Pauw, dyrektor generalny ArcelorMittal Poland: – Decyzja o ponownym uruchomieniu instalacji wynika z konieczności dostarczenia slabów (półproduktów) do huty ArcelorMittal w Gandawie w Belgii, gdzie rozpocznie się remont wielkiego pieca, a także z konieczności uzupełnienia strat produkcyjnych w zakładach ArcelorMittal Europe. W lipcu ubiegłego roku – jak można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej firmy – „spółka joint venture ArcelorMittal i Nippon Steel zdobyła nagrodę Deal of the Year, przyznawaną przez S&P Platts 2020 Global Metals Awards, za sfinalizowanie w zeszłym

Oczyszczona w Polsce surówka miała trafiać do belgijskiej huty ArcelorMittal Gent w Zelzate pod Gandawą, gdzie w elektrycznych piecach następowała dalsza, już czysta dla środowiska, produkcja stali. Takie unijne hokus-pokus ekonomiczno-ekologiczne, za które Polskę oskarża się o nie dość aktywną politykę klimatyczną… kańcy skarżyli się, że zanieczyszczenie zostało spowodowane przez fabrykę ArcelorMittal. Rzecznik ArcelorMittal wyjaśnił, że odbarwienie śniegu spowodowane było brakiem wiatru, który w przeciwnym razie zdmuchnąłby zanieczyszczenia… Można się jedynie domyślać, że m.in. seria tych problemów z przestrzeganiem coraz wyższych wymogów i przepisów środowiskowych skłoniła władze ArcelorMittal do zainteresowania się od lutego 2018 r. sytuacją w Indiach, gdzie od 2015 r. trwało postępowanie upadłościowe kombinatu produkcji płaskiej stali węglowej Essar Steel. Już w październiku 2018 r. ArcelorMittal w uzgodnieniach z odpowiednimi urzędami w Indiach uzyskał zatwierdzenie planu restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji tej firmy. Po perturbacjach sądowych – 16 grudnia 2019 r. AM wdrożył ten plan. Możliwe, że to czysty przypadek, ale już pod koniec listopada 2019 r. Zarząd AMP ogłosił tymczasowe zatrzymanie surowcowej części Oddziału w Krakowie ze względu na pogarszające się warunki rynkowe. Nikt jeszcze wówczas nie słyszał o SARS-Cov-2

roku przejęcia Essar Steel India Limited, w pełni zintegrowanego producenta stali w Indiach, za 5,7 mld dolarów, który ogłosił upadłość w 2017 r. (…) Była to największa transakcja sektora prywatnego zamknięta w Indiach w 2019 r. I druga co do wielkości transakcja stalowa na świecie w tym roku. (…) Przejęcie zapewnia ArcelorMittal i Nippon Steel znaczące wejście na szybko rozwijający się indyjski rynek stali, na którym oczekuje się, że zużycie stali będzie rosło średnio o około 6% rocznie w ciągu następnych 10–15 lat”. Na tle takich planowanych zysków strata 175 mln zł wydanych cztery lata wcześniej na modernizację wielkiego pieca w Krakowie może się wydawać mało znacząca. Dlatego nie powinno dziwić, że na początku października ubiegłego roku prezes i dyrektor generalny firmy Sanjay Samaddar AMP ogłosił decyzję o zamknięciu na stałe części surowcowej w krakowskiej hucie, czyli wielkiego pieca i stalowni. Jak uzasadniał: – Decyzja związana jest z kryzysem, w jakim znalazło się europejskie hutnictwo w związku z pandemią COVID-19 oraz wyzwaniami, z jakimi mierzy się na światowych rynkach stali.

Są to wysokie ceny surowców, rosnące koszty uprawnień do emisji CO2 i niewystarczające środki ochrony europejskiego rynku, co bezpośrednio przekłada się na ogromny wzrost importu z krajów trzecich. – Pandemia COVID-19 ma ogromne konsekwencje dla europejskiego hutnictwa. Praktycznie wszystkie branże stalochłonne ograniczyły swoją działalność, a niektóre zamknęły swoje zakłady – ocenił. Wskazał, że spółka zamierza skoncentrować produkcję surowcową w swoim oddziale w Dąbrowie Górniczej, a priorytetem dla zarządu będzie wypracowanie rozwiązań ochronnych dla około 650 pracowników części surowcowej krakowskiej huty. – Naszym głównym celem i wysiłkiem będzie znalezienie innych możliwości zatrudnienia w pozostałych naszych spółkach dla jak największej liczby tych pracowników – zadeklarował Samaddar. Z jakim skutkiem – widać na przykładzie togo, co się dzieje w AMService Group.

…i jej spółki zależne… Jak można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej: „ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o. z siedzibą w Dąbrowie Górniczej jest wielobranżowym, wielozakładowym podmiotem gospodarczym. Spółka należy do Grupy Kapitałowej ArcelorMittal Poland SA (…) Historia firmy sięga aż 1975 roku, kiedy to powstał Zakład Remontowy w Hucie Katowice realizujący zadania produkcji i regeneracji części zamiennych na potrzeby macierzystej huty. Późniejsze restrukturyzacje Huty Katowice spowodowały między innymi wydzielenie z jej struktur samodzielnych podmiotów gospodarczych (lata 1997–2000) działających (…) na rynku huty, ale obsługujących również rynki zewnętrzne. ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o. jest podmiotem gospodarczym powstałym po reorganizacji i restrukturyzacji spółek z obszaru produkcji części zamiennych, remontów i utrzymania ruchu, działających w latach 2000–2006 w grupie Polskich Hut Stali, a po przekształceniach własnościowych w grupie ArcelorMittal w Polsce. W latach 2006–2012 ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o. podlegała dalszym reorganizacjom i restrukturyzacjom, efektem których jest obecny kształt jako podmiotu specjalizującego

Według nich Zarząd AMP wypowiedział 29 maja 2020 r. Zakładowy Układ Zbiorowy Pracy, żeby zrekompensować sobie straty w zamówieniach i zebrać pieniądze na ewentualne odprawy, zabierając ludziom należny po latach pracy 26% dodatek z Karty Hutnika i nagrody jubileuszowe... Sęk w tym, że AMP i Grupa Serwisowa wzięły pieniądze rządowe z wszystkich tarcz. Dlatego obecnie, żeby móc ludzi zwolnić zgodnie z prawem, nie chcą nikogo zatrudnić w Hucie na podstawie art. 23 prim. Omijają prawo, stosując procedurę likwidacji spółki, celowo chcą ich przymusić do dobrowolnego zwolnienia i ponownego przyjęcia części do huty na nowych zasadach i warunkach. Temu ma służyć tzw. program E48: pracownikom przed emeryturami proponują w zamian za „dobrowolne” zwolnienie i przyjęcie do huty za pierwszy rok 30%, za drugi 40%, za trzeci 60% i za czwarty 80% bez oskładkowania na ZUS. Inny pracownik Huty wyjaśnia, że Zarząd nie chce się dzielić informacjami o wynikach dąbrowskiego oddziału AMP, które – jak wieść niesie – są całkiem dobre. – Wolą to ukrywać – mówi – a wszelkie finansowe korzyści upłynniać za granicą. W Grupie Serwisowej działają dwa związki zawodowe: Solidarność i Solidarność 80. Jak można wyczytać na łamach ostatnich numerów „Wolnego Związkowca – Solidarność Huta Katowice”, negocjacje w sprawie Grupy Serwisowej trwają w związku z wygaśnięciem z dniem 31 maja 2021 r. Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy. Międzyzakładowa Solidarność w Dąbrowie Górniczej uważa tryb rozwiązania i zawierania nowych umów z pracownikami Grupy za niezgodny z prawem i stanem faktycznym. Rozważana jest możliwość poinformowania Rady Ochrony Pracy o niezgodnym z przeznaczeniem stosowaniu przepisów w tym zakresie. Problem w tym, że takie działania potrwają, a w tzw. międzyczasie presja Zarządu AMP na wymuszenie u jak największej grupy pracowników „dobrowolnej” zgody na taki tryb rozwiązania umów i ponowne zatrudnienie z zastosowaniem programu E48 może odnieść skutek. Wiadomo, że już część pracowników Grupy zastanawia się nad przyjęciem tych warunków. Od działaczy Solidarności można usłyszeć, że większość robotników z Grupy zostanie przyjęta do pracy w Hucie, bo i tak są braki kadrowe. Największy problem jest z kadrą pracowników umysłowych, dla których nie ma miejsca w biurach Zarządu. Członkowie Solidarności z Grupy próbowali się dowiedzieć, czy szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności podejmuje w ich sprawie jakieś działania, ale w jego sekretariacie usłyszeli, że Dominik Kolorz nic o ich sytuacji nie wie. Jeden z pracowników tak to ocenił: – O całej tej sytuacji nie wiedzą związki regionalne. Wszyscy tu są tak skorumpowani, że robią wszystko, aby te sprawy nie dotarły do związków regionalnych Kolorza i Solidarności. Zapytany o tę sytuację przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego Solidarności 80 Dariusz Czech odpisał, że jako szef Regionu musi wiedzieć wszystko, co się dzieje w komisjach zakładowych. – Temat się narodził dokładnie tydzień temu. Wiem, że około 200 ludzi ma przejść pod Hutę. Na tych Dokończenie na str. 10


KURIER WNET · MA J 2O21

10

J

est bowiem typowym wiejskim kościołem, który Hans Lutsch (Verzeichnis der Kunstdenkmäler der Provinz schlesien, Breslau 1889) zalicza do okresu rozwiniętego gotyku. Budowla jest jednonawowa, z wydzieloną częścią zachodnią z wieżą, co było charakterystyczne dla kościołów powiatu brzeskiego. Prezbiterium zamknięte jest prostą ścianą, na której jak na dłoni widać kolejne etapy przebudowy. Mury wzniesiono z cegły o układzie dwuwozówkowym. Na ścianie prezbiterium widać pierwotne, gotyckie okno, które podczas kolejnych remontów zostało częściowo zamurowane. Zachował się gotycki portal zachodni, a także – w prezbiterium – sklepienie krzyżowo-żebrowe z charakterystycznymi służkami o gotyckich głowicach. Gotycki kościół filialny pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Czeskiej Wsi (pierwotnie pw. Błogosławionej Maryi Dziewicy, a od 1335 r. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny), usytuowany jest w południowej części wsi, w obrębie wewnętrznej drogi wiejskiej biegnącej owalnicowo. Wzniesiono go w XIII w. z fundacji wpływowego miejscowego rodu Panów z Pogorzeli. Pierwsze wzmianki w dokumentach pochodzą z 1310 roku (SR, nr 3126). Kościół był prywatną wiejską świątynią Pogorzelów. Zdaniem Tadeusza Kozaczewskiego (Wiejskie kościoły parafialne XIII wieku na Śląsku, Wrocław 1995), kościół zbudowano w początkach ostatniej ćwierci XIII wieku. Jego plan – kwadratowe prezbiterium i prostokątna nawa – przypomina m.in. jednonawowe

KURIER·ŚL ĄSKI Próżno dziś w okolicach Brzegu szukać plenerów, które mogłyby być scenografią do filmu opowiadającego średniowieczne dzieje regionu. Krajobraz kulturowy został zmieniony przez człowieka. Niewiele już zostało z dawnej, bagnistej doliny środkowego Nadodrza, czy z krajobrazu ujścia Nysy Kłodzkiej do Odry. Po tamtych, minionych czasach pozostało zaledwie kilka budowli. I gdyby ktoś szukał plenerów do filmu o średniowiecznym Śląsku, kościół w Czeskiej Wsi byłby idealny!

Gotyk na dotyk – kościół w Czeskiej Wsi Fundacja Dla Dziedzictwa · Zdjęcia: Sławomir Mielnik

kościoły ze Strzelnik, Jankowic Wielkich i Gierszowic. We wnętrzu pod tynkiem zachowała się gotycka polichromia przypuszczalnie z lat 1470–1490. Średniowieczne polichromie o nierozpoznanej tematyce występują na chórze, nawie

i na wszystkich ścianach kościoła. Wart uwagi jest fakt, że polichromia powstała w czasach, kiedy właścicielami wsi byli Panowie z Pogorzeli. Kościół otoczony jest cmentarzem ogrodzonym kamiennym, średniowiecznym murem. O tym cmentarzu

Dokończenie z poprzedniej strony

Co się dzieje w ArcelorMittal Poland – Oddział w Dąbrowie Górniczej Stanisław Florian samych warunkach płacy, z tego 80 pracowników ma zostać na tych samych stanowiskach, a 120 ma być rozdzielonych na inne stanowiska produkcyjne. Natomiast martwi mnie – podkreślił – że Zarząd AMP nie chce się zgodzić na przejęcie na podstawie art. 23 prim, tylko ludzie mają w tym samym dniu podpisać zwolnienie i przyjęcie”… „Aktualnie w AMSG zatrudnionych jest 203 pracowników własnych oraz 16 interim. Wiadomym jest, iż pracownicy interim nie otrzymają propozycji zatrudnienia w AMP. Nie zostało natomiast sprecyzowane – mimo wniosków Solidarności w tym zakresie – co będzie z pozostałą częścią AMSG, która pozostanie samodzielnym podmiotem gospodarczym. Zdaniem Solidarności niezrozumiałe są nie tylko kwestie przejęcia zadań i pracowników z AMSG bez wykorzystania art. 23', ale także zmniejszenie aktualnej wielkości zatrudnienia w GU, gdzie już teraz są duże braki kadrowe. Pytaniem też pozostaje, co będzie z pracownikami będącymi w ochronie przedemerytalnej, którzy odrzucą propozycje pracodawcy, pracownikami, którzy nie przejdą badań lekarskich na nowe stanowisko pracy, a także obecnymi emerytami, korzystającymi m.in. z działalności socjalnej AMSG, czy też rencistami, którym spółka wypłaca dodatki wyrównawcze” (Reorganizacja GU i likwidacja AMSG. Pracownicy AM Service Group Sp. z o.o. mają zostać zatrudnieni w AMP, „Wolny Związkowiec – Huta Katowice”, pismo NSZZ Solidarność nr 5/2021 z 15 marca 2021). Warto zauważyć, że jest to taki sam dyktat, jaki – podobnie jak przed niedawnymi świętami wielkanocnymi – w 2012 r. zastosował właściciel „Alchemii” Roman Karkosik wobec hutników walcowni Huty Batory w Chorzowie. Wówczas prezeska Grupy Alchemia, Karina Wściubiak-Hańko, była „zdumiona polaryzacją stanowiska pracowników Huty Batory poprzez włączenie do nielegalnego i niezgodnego z prawem protestu strony związkowej (NSZZ Solidarność) oraz kibiców Ruchu Chorzów”, a próba siłowego złamania strajku przy pomocy sprowadzonych z Bydgoszczy autobusami bojówek tzw. ochroniarzy zakończyła się ich sromotną rejteradą wobec postawy tysiąca kibiców hutniczego klubu, którzy z bojowymi piosenkami kibicowskimi stanęli przed bramą Huty i obronili strajkujących kolegów…

Według pracodawcy „Jak poinformowali przedstawiciele AMP – do spółki przyjęci zostaną pracownicy AMSG. Przyjęcie to będzie jednak wyglądało w ten sposób, że pracownicy będą musieli rozwiązać w AMSG stosunek pracy na mocy porozumienia stron i dopiero wówczas podjąć zatrudnienie w AMP. Oba dokumenty mają zostać podpisane w tym samym czasie. Za powód takiego działania pracodawca podaje, że po zdefiniowaniu docelowego zakresu funkcjonowania GU – AMP przejmie tylko niewielką część czynności wykonywanych przez AMSG – tych, których nie da się kupić na rynku zewnętrznym lub ich zakupy są trudne. W związku z podjętą decyzją pracodawca wyszedł z propozycją podpisania z organizacjami związkowymi porozumienia”. Treść porozumienia – jak dotąd bez efektu końcowego – jest dyskutowana na kolejnych spotkaniach. Jednocześnie pracodawca poinformował, iż reorganizacji zostanie poddane centralne utrzymanie ruchu, gdzie przejętych ma zostać ok. 80 osób z AMSG, a w nowych strukturach GU nie znajdzie zatrudnienia grupa ok. 178 pracowników, którzy zostaną skierowa-

z art. 2 ust. 3 ustawy o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników w dniu 8 lutego br. – zawiadomił organizacje związkowe Zarząd spółki Consensus Company. „Jak napisał pracodawca w uzasadnieniu przyczyny zwolnienia grupowego – w związku z wypowiedzeniem porozumienia okołoukładowego w sprawie posiłków z AMP sytuacja Spółki Consensus Company jest niepewna. W trybie nagłym i nieprzewidzianym może dojść do zmiany warunków realizacji umowy zawartej z AMP, który jest głównym klientem spółki Consensus. Spółka świadczy usługi polegające na zapewnianiu posiłków profilaktycznych i regeneracyjnych dla pracowników klienta. W efekcie końcowym może wystąpić całkowite zaniechanie korzystania z usług spółki, a tym samym dojdzie do całkowitego zaprzestania wykonywania usługi przez spółkę i braku konieczności zatrudniania personelu obsługującego usługę. Aktualnie w Consensus Company ogółem zatrudnionych jest 111 pracowników” (Negocjacje płacowe i… Consensus Company ponownie zawiadamia o zwolnieniach grupowych, „Wolny Związkowiec – Huta Katowice”,

Czy za obecnymi działaniami Zarządu wobec załogi i związków zawodowych, za intelektualnym wysiłkiem suto opłacanych prawników stoi chęć wyciśnięcia od polskiego rządu i podatnika kolejnych milionów, które mają sfinansować transformację biznesu do Indii i destrukcyjną likwidację polskich hut? ni do alokacji, tj. otrzymają propozycję zatrudnienia w lokalizacji śląsko-dąbrowskiej spółki, gdzie są duże braki w zatrudnieniu (otwartych jest ok. 145 rekrutacji). Sytuacja ta dotyczy zarówno dotychczasowych ok. 117 pracowników AMSG, jak i 61 pracowników centralnego utrzymania ruchu. Pracodawca liczy, że ok. 94 osób, które w najbliższym czasie uzyskają uprawnienia emerytalne, będzie odchodzić na emerytury.

Efekt wypowiedzenia ZUZP przez pracodawcę To, co dzieje się w sprawie ArcelorMittal Service Group Sp. z o.o. z siedzibą w Dąbrowie Górniczej, jest tylko jednym z ogniw łańcucha działań Zarządu AMP od chwili wypowiedzenia ZUZP. W styczniu tego roku o zamiarze dokonania zwolnień grupowych – zgodnie

pismo NSZZ Solidarność nr 3/2021 z 17 lutego 2021). Podczas gdy ciągle trwają negocjacje nowego ZUZP, pracodawca – zwiększając presję na związki zawodowe – zaczął wręczać kolejnym pracownikom wypowiedzenia dotychczasowych warunków pracy...

Między pijarem a rzeczywistością Warto brać pod uwagę, że właściciele AMP mają słabość do pijaru medialnego. W ocenie jednego z pracowników AMP ukazywanie firmy jako bardzo przyjaznej środowisku, pracownikom oraz lokalnym społecznościom daleko odbiega od rzeczywistości. Według niego „Mittal wydaje duże pieniądze, aby być postrzegany w jak najlepszym świetle jako pracodawca. Prawda jest taka, że od lat prowadzi bardzo

zachowało się kilka legend. Jedna z nich opowiada o wielkim „kamieniu kościelnym” leżącym po wschodniej stronie kościelnego muru. Inna z legend mówi o tym, że „na cmentarzu straszy”. Podobno dawno temu dwaj chłopi z Czeskiej Wsi założyli się o to,

agresywną politykę maksymalnego wyzysku i rabunku gospodarczego, nie dbając w ogóle o urządzenia i linie przesyłowe wszystkich mediów. Chwaląc się procedurami BHP o największym standardzie w Europie, w rzeczywistości doprowadził do totalnego absurdu, a wyzysk ludzi do skali nieporównywalnej chyba nigdzie w Europie”. Potwierdzać takie oceny mogą opinie na temat stanu BHP w tegorocznym 4 numerze „Wolnego Związkowca” z 2 marca, które wyraził pracownik z wieloletnim stażem pracy, Społeczny Inspektor Pracy. „Czy w naszej firmie życie człowieka jest najwyższą wartością? Czy w naszej firmie produkcja jest najważniejsza? Odpowiedź na te pytania – jak podkreśla Mirosław Nowak, Zastępca Przewodniczącego ds. BHP dąbrowskiej Solidarności – jest kluczowa z punktu widzenia kultury pracy i polityki bezpieczeństwa, jaka jest prowadzona w naszej firmie. Bezpośrednio przekłada się na stan maszyn i urządzeń, ich utrzymanie w odpowiednim stanie technicznym, a w konsekwencji ma wpływ na zdrowie i życie pracowników. A życie straciły trzy osoby… (…) W Zakładzie Walcownia Duża zginął pracownik znany ze swojej staranności, dbałości o miejsce pracy, znający i szanujący przepisy. Pracownik, który wykonywał obowiązki pod nadzorem przełożonego, który zaufał naszej firmie i wszystkim szczeblom kadry zarządzającej wierząc, że wykonywana praca jest bezpieczna, i że jak co dzień – wróci do domu. A co się okazuje? – Nie ma procedury – nikt nie informuje mistrza dozorującego pracę na ciągu walcowniczym, że rusza praca, że rozgrzany materiał jedzie w kierunku tego pracownika z dużą prędkością. W naszej firmie mamy Prezesa, Zarząd, Dyrektorów Zarządzających, Dyrektora w Zakładzie, Kierowników, Kierowników Wsparcia, Mistrzów, Specjalistów, Specjalistów BHP, Wsparcie BHP, a nie mamy procedury zatrzymywania ciągu walcowniczego, nie mamy jednej osoby koordynującej wszystkie prace służb utrzymania ruchu na ciągu. (…) Uważam, że to duże uwstecznienie, ponieważ przepracowałem na walcowni kilkadziesiąt lat i taka osoba zawsze była. (…) Polityka bezpieczeństwa ewoluowała wraz ze zmianami właścicielskimi, a także (…) personalnymi na stanowiskach, które w (…) zakresie obowiązków mają odpowiedzialność za sprawy związane z bezpieczeństwem. (…) To, czy chcą słuchać innych, (…), spierać się, ale w konsekwencji reagować na ujawniane (…) zagrożenia, jest podstawą wiarygodności ich samych oraz pracodawcy. (…) Od kilku lat Solidarność, wypełniając swoje ustawowe obowiązki społecznego nadzoru nad warunkami pracy, wielokrotnie informowała pracodawcę

że pójdą o północy na cmentarz wbić pal w ziemię. Nieustraszony chłop w obawie przed zimnem ubrał się w pelerynę, która sięgała mu do stóp. O północy zaczął wbijać pal w ziemię i zobaczył śmierć. Rano koledzy znaleźli go martwego między grobami, a na

o zagrożeniach, zaniedbaniach, niebezpiecznych miejscach, urządzeniach i obiektach, które wymagają niezbędnych napraw czy inwestycji w celu ich bieżącego utrzymania w należytym stanie. (…) Naszym zdaniem wystąpienia te są przez pracodawcę lekceważone, odrzucane bez poddania ich analizie i dyskusji, a nawet pomijane (…). Główna Komisja BHP jako najważniejszy organ doradczy pracodawcy stała się gremium fasadowym i biernym, które nie reaguje nawet na przesłaną (…) wizualizację bardzo niebezpiecznych miejsc, gdzie wskazaliśmy wieloletnie zaniedbania, które doprowadziły do katastrofalnego stanu kluczowych urządzeń wielkich pieców. (…) dzięki determinacji Solidarności i przy wparciu Państwowej Inspekcji Pracy pracodawca został przymuszony do podjęcia kroków w celu usunięcia wskazanych zagrożeń. (…) Partycypacja załogi przez swoich przedstawicieli w zarządzaniu bezpieczeństwem jest powszechnie znanym i cenionym zjawiskiem, przynoszącym same korzyści. Kto w naszej firmie zdecydował, że tak nie jest? Dlaczego pracownicy zgłaszający do naszego Związku czy SIP zagrożenia w miejscu pracy obawiają się i proszą, żeby nie ujawniać (…) ich nazwisk? (…) Przykładem jest reakcja (…) Zarządu na ostatnie wypadki śmiertelne, która została bardzo źle odebrana przez załogę (…). Listy skierowane przez Prezesa oraz Dyrektora Generalnego ArcelorMittal Europe, z których można wywnioskować, że winę za zaistniałe zdarzenia ponoszą wyłącznie sami poszkodowani, choć postępowania powypadkowe nie zostały zakończone, to niedopuszczalna i niemająca potwierdzenia w faktach manipulacja „zza biurka” (…). Jeszcze bardziej wymagające potępienia są zarzuty o bawieniu się przez pracowników życiem i graniu w „rosyjską ruletkę” podczas wykonywania obowiązków służbowych. (…) zostały one wypowiedziane w złej wierze, obrażają one pracowników, którzy zginęli w wypadkach, ich rodziny, a także pozostałych zatrudnionych w naszej firmie, którzy w okresie istniejącej pandemii, narażając się każdego dnia, wykonują swoją pracę, podczas gdy Zarząd, Dyrekcja oraz Kadra wysokiego szczebla bezpiecznie pracuje z domu...”.

Radykalizacja Głosy pracowników o wyzysku „ludzi do skali nieporównywalnej chyba nigdzie w Europie”, ekologów – fasadowej ochronie środowiska, ukrywaniu zysków i upłynnianiu za granicą wszelkich finansowych korzyści; związkowców – o omijaniu prawa, łamaniu zasad bezpieczeństwa ludzi w środowisku pracy; a z drugiej strony działania pracodawcy po wyciągnięciu pieniędzy podatników z budżetu Państwa

drągu wisiała jego przedziurawiona peleryna. Ostało się również stare porzekadło mówiące o tym, że przed najazdem tatarskim na Śląsk mieszkańcy Czeskiej Wsi opowiadali, że wracając przed północą do swoich domów, widzieli, jak jakiś rycerz bez głowy polował na niebie z czarnym psem. Rycerza otaczała sfora psów, a z ich pysków buchała płonąca ślina, wylatywały myszy i skry ognia.

Kościół wpisany jest do rejestru zabytków województwa opolskiego pod nr 717/64 na podstawie decyzji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z dnia 3 marca 1964 r. Należy do Parafii pw. św. Jadwigi w Michałowie (dekanat Brzeg, diecezja wrocławska). K

Polskiego, które mogą sprawiać wrażenie, że chce pozbawić pracowników uprawnień socjalnych, wymusza na nich obchodzenie przepisów Kodeksu pracy i zastrasza, zamiast dbać o bezpieczne warunki pracy – wszystko to może doprowadzić do niebezpiecznej eskalacji napięć i dezorganizacji produkcji w dąbrowskim ArcelorMittal. A to przecież jedna z kluczowych firm dla realizacji inwestycji związanych z budową Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz wzmacniania zdolności obronnych Rzeczypospolitej. Dlatego w interesie nie tylko akcjonariuszy powinno nastąpić wyjaśnienie wszelkich spekulacji na temat planów stopniowego wygaszania produkcji AMP w Polsce, jej przenoszenia do huty w Indiach, a kosztem coraz częstszych awarii – do postępującej dekapitalizacji sieci przesyłowych. Trudno sobie wyobrazić, że cały plan tzw. Transformacji Biznesu ma się sprowadzić do tego, że koszty środowiskowe i pracownicze będzie teraz ponosić społeczeństwo i przyroda Indii? Wydaje się nieprawdopodobne, żeby tak chciał potraktować własną ojczyznę właściciel AMP. Wprawdzie można zrozumieć nagle przebudzony pod wpływem różnych czynników hinduski patriotyzm Lakshmi Mittala, ale jak to wytłumaczyć tracącym pracę polskim pracownikom i polskim podatnikom, od których w ramach rządowego wsparcia w pandemii AMP wziął ciężkie miliony? Nie chce się wierzyć plotkom, że za obecnymi działaniami Zarządu wobec załogi i związków zawodowych, za intelektualnym wysiłkiem suto opłacanych prawników stoi chęć wyciśnięcia od polskiego rządu i podatnika kolejnych milionów, które mają – jakoby – sfinansować transformację biznesu do Indii i destrukcyjną likwidację polskich hut. Obyśmy nie zobaczyli dalszego ciągu działań, które mogą być przez radykalizującą się załogę uznane za neokolonialny wyzysk i destabilizowanie sytuacji gospodarczej w Polsce… Może o tym powinien pomyśleć nowy zastępca Dyrektora Generalnego i członek zarządu ArcelorMittal Poland SA, Holender Frederik Van De Welde, który m.in., oprócz skupiania się na procesach dekarbonizacji, będzie odpowiadał za reklamowane przez AMP jako priorytet bezpieczeństwo pracy i od 1 lutego razem z działem BHP ma wprowadzać inicjatywy poprawiające bezpieczeństwo w firmie?

Z ostatniej chwili W połowie kwietnia ArcelorMittal i rząd Ukrainy podpisały porozumienie Steel Billion w sprawie zainwestowania 1 mld dolarów w projekty unowocześnienia produkcji stali w hucie AM w Krzywym rogu. Jak wnioskował Piotr Myszor na portalu wnp.pl-hutnictwo: „W tle muszą być jakieś formy publicznego wsparcia” ze strony władz Ukrainy. K


MA J 2O21 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Po Wielkanocy znajoma z gliwickiej Ostropy przysłała mi na WhatsApp zdjęcia z tegorocznej procesji konnej. Na jednym z nich jej ojciec z wieńcem przez pierś prowadzi piękną klacz, na drugim jej dosiada. W tle – inne konie i jeźdźcy szykujący się pod kościołem św. Ducha do Wielkanocnego objazdu pól. Ewa przyznaje, że sama chodzi tylko oglądać, bo nie jeździ konno, ale jej tata od wielu lat chętnie uczestniczy w tej procesji, która jest tradycyjnym święceniem pól. Jeździ od 7 klasy szkoły podstawowej. Dziadek też jeździł, ale tylko jako kawaler. Już dawniej słyszałem o tej ciekawej tradycji. Teraz, zachęcony relacją rodowitej ostropianki, postanowiłem się dokładniej przyjrzeć zwyczajom rajtowania.

Rajtowanie w gliwickiej Ostropie Stanisław Orzeł

FOT. STANISŁAW ORZEŁ

Z

wyczajowo w tym tzw. Wielkanocnym rajtowaniu – z niemieckiego Osterritt – uczestniczyli tylko mężczyźni, ale od lat 70. XX w. coraz częściej – zwłaszcza w Raciborzu-Sudole, Bieńkowicach, Pietrowicach Wielkich oraz Zawadzie Książęcej – akceptowane są „amazonki”. W Ostropie sąsiadka mojej znajomej, Agnieszka Zimnicka, była pierwszą kobietą, która pojechała konno i był to rok 1994. Obecnie jechała 27 raz, a oprócz niej dało się zauważyć jeszcze dwie panie. Kiedyś kobiety mogły jedynie przygotować dla jeźdźców wieńce z bukszpanu i białych kwiatów, które kawalerowie zakładają przez pierś po dwa na krzyż. Żonatym zostaje tylko jeden. Przed II wojną światową w zwyczaju było jeszcze, że panny podbiegały do paradujących na koniach jeźdźców i starały się im zarzucić taki wieniec jak lasso. W ten sposób okazywały wybrańcowi swoje zainteresowanie. Orszak jeźdźców spotykał się z podobnym orszakiem z sąsiedniej Wójtowej Wsi i na granicy tych miejscowości gospodarze wymieniali się chorągwiami kościelnymi i krzyżami. Dziś po zakończeniu objazdu pól kawalerowie – i frelki, czyli panny, które brały udział w procesji – starają się zarzucić swoje wieńce na krzyż misyjny przed kościołem pw. Ducha Świętego. Zgodnie z lokalną tradycją, jeśli ich wieniec zawiśnie na krzyżu – oznacza to, że jeszcze w tym samym roku lub w najbliższym czasie poznają swoją miłość. Jednak przede wszystkim obrzęd ma charakter religijny: „orszak liczący kilkudziesięciu jeźdźców (…) przemieszcza się trójkami, a w pierwszej zawsze jedzie trzech kawalerów, przy czym ten środkowy trzyma udekorowany krzyż procesyjny. Mniej więcej w jednej trzeciej orszaku jeźdźcy wiozą figurę Chrystusa Zmartwychwstałego, paschał oraz krzyż z przewieszona stułą”. Przejazd, który prowadzi spod kościoła uliczkami i drogami polnymi wokół wsi ze wschodu na zachód – gdzie jeźdźcy się zatrzymują i modlą o urodzaj, oddają konie pod opiekę św. Jerzego, a uczestniczący w objeździe ksiądz jako tzw. „śpiewok” intonuje wielkanocne, kościelne pieśni, podejmowane przez uczestników – trwa około 4 godzin. Zawsze w połowie jest jedna około 20-minutowa przerwa i poczęstunek kawą i ciastem (kołoczem) przygotowanym przez miejscowe gospodynie (B. i P. Pomykalscy, Sekrety Gliwic, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2018, s. 118). Po powrocie pod kościół odbywa się w nim krótkie nabożeństwo i adoracja. Według niemieckiego językoznawcy Heinricha Adamy, autora dzieła o nazwach miejscowych na Śląsku wydanego we Wrocławiu w 1888 r., najstarszą zanotowaną nazwą miejscowości, wcześniejszą od niemieckiej, była Ostropa, którą tłumaczył na niemiecki jako „Wachtplatz”, po polsku „Miejsce strażnicze”. Nazwa ta może wskazywać na posterunkowy charakter miejscowości, związany z książęcym prawem stróży, które zobowiązywało miejscowych chłopów do utrzymywania małych gródków strażniczych i – w razie potrzeby – rozsyłania wici (w wymianie chorągwi i krzyży między wioskami być może pozostał tego ślad). Wiadomo, że 24 marca 1286 r. piastowski książę kozielsko-bytomski Kazimierz II (ur. między 1253 a 1257 r., zm. 10 marca 1312 r.) relokował na prawie magdeburskim jako wieś Roztropa osadę istniejącą wcześniej, co najmniej od przeł. XII/XIII w., na tzw. prawie polskim. Świadczy o tym dwojaki przestrzenny układ dawnej wsi: polski – wokół wzgórka, na którym później postawiono kościół pw. św. Jerzego, i „magdeburski” – wzdłuż głównej ulicy, od której pod kątem prostym wydzielono łany nowych osadników. Pierwszy kościół w Ostropie pw. św. Jerzego datowany jest na rok 1340, a został spalony po 1430 r. podczas walk z husytami, którzy do 1431 r. wraz z Litwinami księcia litewskiego Zygmunta Korybutowicza, pretendenta do korony czeskiej, mieli siedzibę w Gliwicach. Ich zapleczem gospodarczym były m. in. wsie, a wśród nich Ostropa, należące do sprzymierzonego z nimi księcia Bolesława I cieszyńskiego, właściciela połowy Gliwic. Druga połowa Gliwic i okolicy, należąca do pozostającego w koalicji antyhusyckiej księcia Konrada VII oleśnickiego, była w tym czasie łupiona. Jak to opisał Jan Długosz – Konrad VII Gliwice „w środę po świętach Wielkiejnocy [4 kwietnia 1431 r. – S.O.] przed świtem zbrojno opanował i znaczną część mieszkańców wymordował lub powięził [w tym Litwinów Zygmunta Korybutowicza – S.O.], przy czym złupiwszy okolicę

przyległą, wielkie zabrał zdobycze…”. Trudno sobie wyobrazić, aby książę oleśnicki łupił w okolicy Gliwic swoje – już i tak przez husytów złupione – wioski. Złupił wioski prohusyckiego Bolesława cieszyńskiego, w tym – zapewne – Ostropę. Dlatego wydaje się najbardziej prawdopodobne, że to wówczas został częściowo spalony pierwszy kościół w Ostropie. Zwłaszcza jego wieża, która od lokacji wsi mogła pełnić funkcję strażniczą. Dlatego około 1544 r. – według badań dendrochronologicznych – zostały ścięte drzewa na budowę nowej wieży kościoła. Gdy w 1557 r. cesarz Ferdynand I Habsburg utworzył kamerę śląską, aby sprawniej egzekwować pobór podatków i sprawować sądy – w Ostropie wybuchły bunty miejscowych chłopów-siedloków. Podczas wojny 30-letniej protestanckie wojska duńskie, oblegające bezskutecznie w 1626 r. Gliwice, spustoszyły przedmieścia, paląc m.in. kościół św. Jerzego w Ostropie. Odbudowa trwała od około 1665 r.: nawa pochodzi z 1667 r., na co wskazuje data wyryta w belce nad jej południowym portalem. Jej wnętrze pokrywa barokowa polichromia z lat 1667–1668, a wnętrze prezbiterium – dekoracja malarska z roku 1691 lub 1718. Odnowiony kościół św. Jerzego został konsekrowany dopiero 15 września 1719 r. W księdze parafialnej ma być – według ks. Roberta Chudoby – zapis z 1711 r., że już wówczas, „od niepamiętnych czasów” trwała tradycja Osterritt, czyli wielkanocnego objazdu pól na koniach.

T

o wielkanocne rajtowanie – jak powiedział 4 kwietnia 2021 r. w programie TVP3 Katowice „Dejcie pozor – szoł tok Izoldy Czmok” – jest w Ostropie tradycją z czasów kolonizacji na prawie magdeburskim, wprowadzoną w XIII, XIV w. przez kolonistów niemieckich, jako że był to religijny zwyczaj saksoński, frankoński, bawarski. Księdzu Chudobie wyrwało się, że „to był może nie kult konia, ale poświęcenia koni św. Jerzemu”, patronowi starego kościoła w Ostropie. Napomknięcie ks. Chudoby o kulcie konia mogło być przypadkowe, ale kto wie, czy nie zawiera się w nim właściwy trop do wyjaśnienia tej tradycji… Wojskowo-strażniczy charakter Ostropy i jej kościół św. Jerzego, patrona kawalerzystów i koni, wskazują trop średniowieczny. Natomiast sugestia, że zwyczaj przywędrował gdzieś z Saksonii, Frankonii czy Bawarii wraz z kolonizacją na prawie magdeburskim w XIII w. – wymaga wyjaśnienia. Otóż owe zwyczaje z terenów niemieckich wcale nie są tak ściśle niemieckie. Na Łużycach w Niemczech wśród resztek słowiańskiego narodu Serbołużyczan trwa katolicka tradycja tzw. křižerjo, albo „Jutrowne jěchanje” – objazd Wielkanocny. „Ta niewielka [ok. 50 tys. – S.O.]

grupa etniczna stworzyła bardzo ciekawą kulturę, która przetrwała pomimo wielowiekowego funkcjonowania w ramach niemieckiego państwa. – Na co dzień Łużyczanie posługują się językiem niemieckim, jednak przy okazji świąt i spotkań okolicznościowych używają archaicznego języka serbołużyckiego. Najbardziej barwne zwyczaje wielkanocne kultywują Łużyczanie wyznania katolickiego – powiedział Damian Danak z Muzeum Etnograficznego w Ochli. (…) W Wielką Niedzielę zbierają się jeźdźcy przed kościołem, gdzie miejscowy proboszcz wręcza im chorągwie i uroczyście żegna. Jeźdźcy ubrani są w czarne, długie płaszcze, na głowach mają cylindry. Po trzykrotnym okrążeniu kościoła orszak rusza do wsi, śpiewając nabożne pieśni. Podąża tradycyjnie ustalonymi drogami do sąsiedniej parafii. Tam przyjmuje się jeźdźców tak samo uroczyście, a potem częstuje po domach. – Zwyczaj ten wywodzi się z czasów jeszcze pogańskich i łączył się pierwotnie z objeżdżaniem pól w celu zapewnienia urodzaju – wyjaśnił Danak” (NZ, źródło PAP, Zwyczaje wielkanocne Łużyczan, 7.04. 2012 r.). Z opisu podobnych tradycji na Śląsku Opolskim wynika, że nawet nazwa jeźdźców na Śląsku i na Łużycach jest podobna: w „Niedzielę Wielkanocną krzyżoki (określenie procesji konnej funkcjonujące w województwie opolskim) objeżdżają pola w Sternalicach, Kościeliskach, Wolęcinie, Ligocie Oleskiej i Kolonii Biskupskiej” (Wielkanocna procesja konna/Gliwice – Ostropa, za: Mapa obrzędowa Górnego Śląska). Różnica polega na tym, że na Opolszczyźnie rajtowanie ma raczej charakter pochodu. Co ciekawe, również w zachodniej Wielkopolsce, choć w ograniczonym kształcie, przetrwał wielkanocny zwyczaj tzw. siwków, czyli siwych koni, podczas którego przebrani chłopcy mają w pasie przypięty symboliczny korpus konia w formie lajkonika. „Dawniej na przedzie jechał jeździec na siwym koniu, istnieją też wzmianki, które mówią o prowadzeniu dwóch białych, siwych koni na przedzie” (A. Brencz, Siwki – zwyczajowe pochody przebierańców na Wielkanoc w: Atlas Języka i Kultury Ludowej Wielkopolski, t. 11, Poznań, UAM, 2005, s. 95). Prof. A. Brencz odnajduje w tym zwyczaju podobieństwo do zachodniosłowiańskich obrzędów związanych z kultem konia w celu sprowadzenie urodzaju i zapewnienia dostatku (A. Brencz, Wielkopolski rok obrzędowy. Tradycja i zmiana. Poznań: Wyd. Poznańskie, 2006, s. 210).

S

erbowie Łużyccy zajęli od VI wieku n.e. ziemie między Bobrem, Kwisą i Odrą na wschodzie a Soławą (niem. Saale) i Łabą na zachodzie. Na północy ich osadnictwo sięgało po Brennę/Berlin, a zachodnia granica ich zamieszkania ciągnęła się

wzdłuż Limes Sorabicus/granicy serbskiej – linii obronnej cesarstwa frankońskiego utworzonej przez Karola Wielkiego (742–814), która miała odgradzać Franków i podbite przez nich plemiona germańskie od Słowian połabskich. Na terenie Łużyc są datowani źródłowo od pierwszej ćwierci VII w. Między 622 a 627 r. cześć Serbów po opuszczeniu swojej prasłowiańskiej ojczyzny Białej/Wielkiej Serbii na Śląsku i w Wielkopolsce rozdzieliła się na dwie grupy: jedna dotarła na Bałkany, gdzie utworzyli ostatecznie państwo istniejące do dziś, a druga (przodkowie Serbołużyczan) osiadła nad środkową Łabą. W 631 r. Fredegar w kronice Historia Francorum po raz pierwszy wymienił nazwę „Surbi”, wspominając, że żyją nad Soławą, a graniczą z Turyngią Franków. Napisał o Derwanie, ich księciu, który miał płacić Frankom coroczną daninę kilkuset krów, koni lub świń, oddawać zakładników i wystawiać oddział w ich wyprawach wojennych, wykorzystał jednak konflikt króla frankijskiej Austrazji Dagoberta I (603–639) z pierwszym znanym Zachodowi słowiańskim państwem Samona. Przystąpił do antyfrankij-

W ten sposób na wschód za Łabę przesunęła się wówczas nazwa Suevów/ Suebów – związku plemion germańskich zamieszkującego wcześniej między Renem a środkową Łabą – na tereny określone w sensie geograficznym przez Tacyta nowo powstałą nazwą Germania. Ich znaczenie opisał tak: „Zajmują bowiem większą część Germanii, podzieleni na plemiona i związki, chociaż w całości zwą się Suevami”. W praktyce na wschód od Łaby plemiona Suevów mogły być przemieszane z celtyckimi i prasłowiańskimi, na co wskazuje dopisek do tzw. Geografa Bawarskiego z XI w. w odniesieniu do plemion słowiańskich na północ od Dunaju, że na tych terenach „Suevi non sunt nati, sed seminati”, czyli: „Słowianie nie są urodzeni, ale wysiani/rozrodzeni [w sensie „jak króliki”, nieprawdopodobnie licznie – S.O. za K. Tymieniecki, Ze studiów nad starożytnościami słowiańskimi: Lugiowie i Swewowie, „Przegląd Historyczny” 41/1950, s. 112]. Co znaczące – Słowianie występują tu pod nazwą Suevi, wcześniej przypisaną do germańskich Suebów, którą z łaciny można czytać Słewi...

Rajtowanie – zdjęcie sprzed II wojny światowej

skiej koalicji Słowian być może jeszcze przed druzgocącą klęską Franków w trzydniowej bitwie pod Wogastisburgiem, w której mogły już uczestniczyć jego oddziały. Po panicznej ucieczce Franków to zapewne jego wojska kilkakrotnie najeżdżały Turyngię i odparły odwetową rejzę Sasów. W 641 r. książę Turyngii Randulf zaprosił go na rozmowy pokojowe i zawarł z nim układ sojuszniczy, który na pewien czas ustabilizował sytuację. Można zatem śmiało założyć, że wspomniane przez D. Danaka z Muzeum w Ochli pogańskie tradycje na Łużycach mogły sięgać nawet VI w., gdy na tych terenach nie pozostało już śladu po plemionach germańskich, które – jak wykazał prof. K. Tymieniecki – pojawiły się tam pod naporem Rzymian w I w n.e., uciekając z zachodniego brzegu Łaby i przemieszały się z miejscową ludnością znanego Rzymianom wielkiego, prasłowiańskiego Związku Lugijskiego.

T

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

acyt (około 55–120 r. n.e.) w Germanii spisanej około 98 r. n.e. wspominał o używaniu przez plemiona zamieszkujące od I w. na wschód od Łaby białych koni do obrzędów wróżenia. Zwyczaj, który najdłużej, do XI–XII w. przetrwał u Słowian połabskich, m.in. w słynnej kontynie – świątyni przedchrześcijańskiej – w Arkonie, opisał tak: „dla tego narodu jest rzeczą osobliwą uczyć się przepowiedni i boskich napomnień także od koni. Są one karmione przez państwo w tych samych świętych lasach i gajach, wszystkie mlecznobiałe, i nie są zatrudniane do żadnej ziemskiej pracy. Tym, które były w jarzmie w świętym rydwanie, towarzyszyli kapłan i król lub przywódca wspólnoty, którzy uważnie obserwowali ich poczynania i rżeli. Żadnej wróżbie nie daje więcej wiary i pewności nie tylko lud, ale i szlachetni, a nawet kapłani. Uważają się za sług bogów, a konie – za

wtajemniczone w ich wolę”. Wygląda na to, że u Prasłowian rola konia była bardzo znacząca. W Rzymie tzw. Equirria, jako założone przez Romulusa, syna Marsa, były obchodzone podczas festynów uświetnianych wyścigami konnymi – nie rydwanów – na dzień przed słynnymi Idami marcowymi, czyli 14 marca, na początku rzymskiego roku kalendarzowego. U starożytnych Greków bogini Demeter w jaskini Phigalia była przedstawiana z głową i grzywą konia, a jej kapłani w Lakonii nosili miano Poloi, czyli „źrebaki”. Może się to wiązać z archaicznym mitem, w którym Posejdon pożądał Demeter, ścigał ją, a kiedy ta odrzuciła jego zaloty, przemieniając się w klacz i ukryła się w stadzie koni, niezrażony tym bóg morza przyjął postać konia. Dlatego Grecy pod Troją pozostawili jako ofiarę dla Posejdona słynnego konia-pułapkę – dopadł boginię płodności, a ich potomstwem był boski koń Arion, który potrafił mówić jak ludzie… Koniom okazywali wielką cześć już Celtowie migrujący, handlujący i wojujący konno wzdłuż i wszerz Europy. Ich bogini Epona to jednocześnie Wielka Matka i Wielka Klacz. Najwcześniejsze ślady jej kultu w rzymskich prowincjach nad Dunajem odkrył Fernand Benoit, który wykazał, że do Galii kult ten przynieśli jeźdźcy ze wschodu. Dowodem na kult konia jeszcze przed paneuropejską ekspansją Celtów jest geoglif „Białego Konia” na wzgórzu Uffington (Oxfordshire) w Anglii, z późnej epoki brązu, datowany między 1380 a 550 r. p.n.e. Kult ten miał związek z najazdem Indoeuropejczyków i zdominowaniem pierwotnej, autochtonicznie europejskiej ludności. Protoindoeuropejczycy pojawili się jako archeologiczna kultura grobów jamowych między Wołgą a Donem około 3400–2600 r. p.n.e., która szybko rozprzestrzeniła się na stepach pontyjsko/czarnomorsko-kaspjiskich między 3400 a 3200 r. p.n.e. Ostatnie badania wskazują, że protoindoeuropejska ludność kultury grobów jakowych odegrała znaczącą rolę w udomowieniu koni. Upadek praeuropejskich ludów i kultur archeologicznych jest w najnowszej literaturze przypisywany właśnie konnym migracjom Indoeuropejczyków, zwłaszcza ich konnym wojownikom. Stąd wśród późniejszych ludów indoeuropejskich: Celtów, Pragermanów, Prasłowian, Greków i Rzymian takie znaczenie koni i ich hodowli, a więc też funkcji rozrodczej klaczy/kobyły.

P

ozostałością tych pradawnych zwyczajów są na ziemiach polskich zachowane nazwy miejsc i miejscowości, w których – być może – odbywały się przedchrześcijańskie obrzędu kultu konia i kobyły. Przykładowo w Wiśle Dziechcince jest wzgórze Kobyla (Kobyła) (802 m n.p.m.). Znane są do dziś takie miejsca i miejscowości jak: Kobyla Głowa (841 m) – szczyt w paśmie Solnisk w Beskidzie Makowskim, będący częścią Pasma Przedbabiogórskiego; Kobyla Głowa (niem. Kobelau) – wieś na Dolnym Śląsku w powiecie ząbkowickim, której nazwa między 1269 a 1273 r. była wielokrotnie zapisywana w zlatynizowanych formach Cobylaglova, Cobulglow oraz Cobulagloua w Księdze henrykowskiej; Końska Góra (niem. Pferde Berg, 813 m n.p.m.) – wzniesienie w południowej części Gór Kruczych w Sudetach Środkowych; Kobyla Góra – najwyższy szczyt województwa wielkopolskiego (284 m n.p.m.), w gminie Kobyla Góra; Kobyla Góra – wsie w woj. opolskim i wielkopolskim. Nazwę zapisano pierwszy raz na kartach Liber fundationis episcopatus Vratislaviensis między 1295 a 1305 r. jako Cobilagora i Kobylagora, jednak zapis dotyczy raczej Cobilagory pod Wołczynem w powiecie kluczborskim na Śląsku Opolskim. Potwierdzone zapisy na temat Kobylej Góry między Ostrzeszowem (woj. wielkopolskie) a Sycowem (woj. dolnośląskie) pochodzą z 1387 r. Ponadto znane są do dziś nazwy: Kobyla Góra lub Kobyła – szczyt w Beskidzie Wyspowym (605 m n.p.m.), Kobyla Góra – szczyt w Górach Świętokrzyskich (391 m n.p.m.). Trop bezpośredni dawnego, przedchrześcijańskiego kultu zachowała Kobyla Góra Chronowska – wzniesienie na Pogórzu Wiśnickim (364 m) w woj. małopolskim. Według miejscowych legend miało się na niej znajdować uroczysko, którego centralne miejsce zajmowała świątynia słowiańskiego bóstwa niebios i błyskawic – Swaroga. Dokończenie na str. 12


KURIER WNET · MA J 2O21

12

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 11

W

Serhij Porowczuk

FOT. WITALIJ POROWCZUK

słoneczny, wiosenny dzień 18 marca na terenie fortu w Tarakanowie na Wołyniu, w Dubnie koło Równego, przedstawiciele Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Łucku: Konsul Generalny RP Sławomir Misiak i Attaché ds. Kultury Piotr Urbanowicz pod koniec swojej podróży służbowej do Dubna odwiedzili mogiłę żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w trakcie obrony fortu Zahorce przed bolszewikami w dniach 7–21 lipca 1920 roku. Przy tej okazji doszło do ich spotkania z szefem harcerskiego hufca „Wołyń” ze Zdołbunowa, panem

Aleksandrem Radicą, a także z duchownym opiekunem Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka w Równem, znanym historykiem o. Witalijem Porowczukiem oraz Martinem Reutherem z NGO „Multiсultural Ukraine (MKUA)”. W rozmowie z lokalnymi historykami goście zapoznali się z wydarzeniami, które miały tu miejsce 100 lat temu. Panowie: Konsul Generalny RP w Łucku, Sławomir Misiak i Attaché ds. Kultury Piotr Urbanowicz zapalili znicze na zbiorowej mogile żołnierzy Wojska Polskiego, poległych na tej ziemi w 1920 roku. Podczas spotkania z Konsulem Generalnym RP w Łucku ustalono, że dla uczczenia 138 rocznicy urodzin generała Ukraińskiej Republiki Ludowej M. Bezruczki we wrześniu zostanie w Równem zorganizowany miniturniej piłki nożnej z udziałem zespołów Konsulatu Generalnego RP w Łucku, harcerzy hufca „Wołyń”, płastunów i młodzieży z Równego. Na koniec spotkania przedstawiciele miejscowych historyków wręczyli gościom z Łucka pamiątki dotyczące historii fortu w Tarakanowie. Spotkanie odbyło się w ciepłej i przyjaznej atmosferze. Wiosna to przecież czas zmian i zwycięstw! K

Manifestacja pamięci

ofiar zbrodni katyńskiej i katastrofy smoleńskiej pod Ambasadą RP w Kijowie oraz pikieta solidarności pod Ambasadą Białorusi

W

Wład Kowalczuk

e wtorek 13 kwietnia pod Ambasadą RP w Kijowie odbyła się akcja pamięci ofiar zbrodni katyńskiej, zorganizowana przez koordynatorów platformy międzynarodowej Intermarium Support Group oraz partię polityczną Korpus Narodowy. Celem akcji było oddanie hołdu nie tylko polskim oficerom, pomordowanym w Katyniu, ale również prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu i 96 innym osobom, które zginęły w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010. Do akcji dołączyli też przedstawiciele Domu Białoruskiego w Kijowie,

którzy również wyrazili swoją solidarność z Polakami. Po krótkim przemówieniu Sekretarz ds międzynarodowych partii Korpus Narodowy oraz koordynatorka Intermarium Support Group, Olena Semeniaka, weszła na teren Ambasady RP i złożyła kwiaty pod popiersiem Anny Walentynowicz. „Dzisiaj zebraliśmy się pod Ambasadą RP w Kijowie z okazji 81 rocznicy zbrodni katyńskiej, ale nie tylko. Wydawało się, że ta zbrodnia wojenna już należy do przeszłości. I chociaż Rosja uważa się za spadkobierczynię Związku Radzieckiego, potępia tę kartę swojej historii, a śmierć Lecha

Białoruś jest rządzona od 20 lipca 1994 r. przez człowieka, który z racji swoich przekonań i doświadczeń wyniesionych z młodości, jest narzędziem (nie wiadomo, na ile świadomym) polityki Kremla wobec białoruskiego społeczeństwa.

Łukaszenka – obrońca czy wróg niepodległej Białorusi? Mariusz Patey

S

topniowo i konsekwentnie niszczył odradzającą białoruskość państwa, narzucając, w imię „wspólnej sowieckiej spuścizny”, język rosyjski i spreparowaną wizję historii opartą na sowieckich wzorcach. Jego ambicją przez cały okres prezydentury Borysa Jelcyna było przejęcie rządów w Rosji. Dla realizacji tego celu był w stanie poświęcić niepodległość swojego kraju. Temu miał służyć wspierany przez niego twór Związek Białorusi i Rosji, powołany 25 stycznia 2000 r. na podstawie umowy o utworzeniu Państwa Związkowego z 8 grudnia 1999 r. W związku z ambicjami Władimira Putina musiał urealnić swoje oczekiwania.

Tzw. mała białorutenizacja, zwrot w polityce Łukaszenki, będąca reakcją na bezwzględne działania Kremla na Ukrainie w latach 2013–2014 r. (aneksja Krymu i wojna na Donbasie), tak szeroko komentowana w polskich mediach, też była tylko przedmiotem gry z Kremlem o pozycję swoją, a nie państwa. Mała białorutenizacja nie wykroczyła zresztą poza zgodę na umieszczenie białoruskich nazw własnych na niektórych obiektach użyteczności publicznej, np. dworcach kolejowych. Stopniowo od 1994 r. ograniczano zasięg białoruskojęzycznych mediów i wydawnictw. W polityce gospodarczej głęboko uzależnił kraj od rosyjskich surowców

ośrednikiem między tymi przedchrześcijańskimi kultami a rolą świętego Jerzego jako opiekuna koni i jeźdźców może być znany z 1410 r. bałwan (w znaczeniu: pogański bożek) Jesse, czyli Jesze, do którego wiosną jeszcze na początku XV w. modlili się nie do końca nawróceni chrześcijanie na ziemiach polskich. Teolog, rektor Uniwersytetu Krakowskiego, Łukasz z Wielkiego Koźmina (ur. 1370 – zm. 1412) był autorem „pierwszego znanego źródła o pogańskich bogach czczonych na terenie Polski. Wzmianka ta, zawarta w jego Postylli kazań niedzielnych, dedykowana Wojciechowi Jastrzębcowi, odkryta została dopiero w roku 1979 przez Marię Kowalczykównę podczas badań zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej”. Łukasz z Wielkiego Koźmina pisał: „Należałoby zwrócić uwagę na tych, którzy dzisiaj mówią rzeczy bezbożne w tańcach lub gdzie indziej na widowiskach, rozważają w sercu rzeczy nieczyste, wykrzykują i wymieniają imiona bożków, i zastanowić się, czy jest możliwe nawrócenie do Boga Ojca. Na pewno nie. Albowiem nie wolno dopuszczać do uszu swobodnie tych świąt, które niestety obchodzą wedle tego, co pozostało z obrządków przeklętych pogan, jakimi byli nasi przodkowie, chyba że dla ukarania, tak jak niegdyś podniósł się krzyk mieszkańców Sodomy i Gomory. Albowiem na tym święcie swobodnie stawały się nieprzyzwoite obnażenia i inne obrzydliwości, o których Apostoł powiada, że nie godzi się ich nawet nazywać z powodu Boga Ojca. Takich rzeczy jednak, dzięki temu, że przybyło kaznodziejów, zaprzestaje się, a w wielu miejscach już się zaprzestało […] Nie ma innego imienia pod niebem, w którym możemy zostać zbawieni. Albowiem nie zbawia się człowiek w imię Łado, Jassa, Quia, Nija, tylko w imię Jezusa Chrystusa

[…] Nie Łada, nie Jassa, nie Nija, które są skądinąd imionami bożków tu w Polsce czczonych, jak zaświadczają niektóre kroniki samych Polaków…”. Występowanie tych obrzędów potwierdzają m.in. Statua provincialia breviter z 1420 r., gdzie nakazano: „Zabraniajcie również klaskań i śpiewów, w których wzywa się imiona bożków Lado, Yleli, Yassa, Tya, a które się zwykło odprawiać podczas zielonych Świąt”. Podobnie w Sermones per circulum anni Cunradi z 1423 r. potwierdzono, że „Niestety nasi starcy, starki i dziewczęta nie przykładają się do modłów, aby godni byli przyjąć Ducha Świętego, ale niestety w te trzy dni, co by należało spędzić na rozmyślaniu, schodzą się starki, kobiety i dziewczęta nie do kościoła, nie na modły, ale na tańce, nie Boga wzywać, ale diabła, mianowicie Ysaya, Lado, Ylely, Yaya”… Prof. Leszek Kolankiewicz i Krzysztof Bracha uważają, że „nieuwzględnienie powyższego źródła zaważyło negatywnie na XX wiecznych badaniach tematu”. K. Bracha uznał źródło za wiarygodne i wartościowe. Postylla Łukasza z Wielkiego Koźmina datowana jest na lata 1405–1412, a więc na dwa pokolenia przed słynną relacją Jana Długosza” (Wikipedia). Według interpretacji Włodzimierza Szafrańskiego, Jesza mógł być bogiem ogólnosłowiańskim lub nawet indoeuropejskim. Uważał on, że „Jesza jest związany z celtyckim Esusem, którego imię wywodzone jest, podobnie jak w przypadku nordyckich Assów (w staronordyjskim áss, óss oznaczał „boga”), z tego samego indoeuropejskiego rdzenia *ansu- (pan, władca, bóg).” Według L. Kolankiewicza, Jesza był polskim odpowiednikiem Daźboga (lub Swaroga, jeśli przyjąć, że Dadźbóg jest lokalnym odpowiednikiem Swaroga). Jesza/Jasza ma wiele cech wspólnych ze wschodniosłowiańskim Jaryłą i połabskim Jarowitem. „Informacje na temat Jaryły

Kaczyńskiego i 96 innych polskich pasażerów, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem, lecąc na oficjalne obchody, jest tylko wypadkiem, a nie recedywą agresji Kremla w stosunku do polskiej elity politycznej. Niemniej jednak, według nowych ustaleń, na wraku samolotu znaleziono ślady materiałów wybuchowych. (...) Można oczywiście zrobić dodatkowe

badania, ale jakich jeszcze potrzeba dowodów na odrodzenie agresywnej polityki Związku Radzieckiego i maskowania rosyjskiej agresji na Ukrainie pod pretekstem obrony ludności rosyjskiej i rosyjskojęzycznej?...” – powiedziała Olena Semeniaka. Później wszyscy uczestnicy akcji udali się pod Ambasadę Białorusi, gdzie odbyła się manifestacja solidarności

pochodzą z XVIII i XIX-wiecznych materiałów etnograficznych, chociaż brak jest wcześniejszych wzmianek na temat tego bóstwa. Zgodnie z zapisem w kronice miasta Woroneża z roku 1765 święto ku jego czci” jeszcze w 2 poł. XVIII w. obchodzono 23 lub 27 kwietnia według kalendarza juliańskiego, a 15 kwietnia według kalendarza gregoriańskiego, aż do czasu, gdy zostało zakazane przez miejscowego biskupa. Jaryłę w wyobrażeniach ludu przedstawiano jako bosego młodzieńca w białej szacie, jadącego na białym koniu, z wiankiem na głowie, z kłosami żyta w lewej i głową ludzką w prawej ręce. W wersji schrystianizowanej utożsamiano go ze św. Jerzym. W pochodzącym z 1846 r. zapisie obrzędu powitania wiosny na Białorusi można przeczytać o korowodzie dziewcząt, z których jedna, posadzona na koniu uwiązanym do słupa, odgrywała postać Jaryły. Można odnieść wrażenie, że Jesze/Jesza podobnie jak i Jaryła mógł występować w postaci męskiej i żeńskiej…

Ś

lady tych kultów pradawnych, przeniesione za pośrednictwem Celtów i Prasłowian, a przejęte ostatecznie m.in. przez Helwetów w dzisiejszej Szwjcarii czy słowiańskie plemiona Serbołużyczan, które oddziaływały na Sasów i Turyngów, zostały być może odnowione na Śląsku już w formie katolickiej w czasach, gdy tzw. mysznary, czyli serbołużyccy przybysze z Miśni, przenieśli nad Liswartę i dalej w głąb Polski udoskonaloną sztukę kuźnictwa, czyli protoprzemysłowego wytopu żelaza. Jak pisał w 1612 r. Walenty Roździeński: „Tento kuźnik, iż wyszedł z myszyńskiej krainy, Mysznarem od Polaków w Polszcze był nazwany, Którego był Przystański, pan gruntu onego, Przyprowadził w tę stronę z kraju myszyńskiego. (…) Z Szląska potym do Polski zaś żelazne dzieło Przez niejakie Mysznary przeniesione

było (…)”. Wiadomo, że na Łużycach zwyczaj křižerjo, jazd krzyżowców, udekorowanych – jak w Ostropie – założonymi na krzyż przez pierś wieńcami, sięga w udokumentowany sposób co najmniej 1541 r. Mogło to być katolicką formą ostatecznego wyparcia dawnych zwyczajów przedchrześcijańskich, formą pokojowej krucjaty powiązanej z kultem św. Jerzego. Stąd krzyżowe wieńce na piersiach jeźdźców w Ostropie. „Niegdyś w dniu jego liturgicznego wspomnienia gospodarze udawali się konno do proboszcza po błogosławieństwo dla zwierząt, dla których niebawem miał rozpocząć się czas prac polowych. Ponieważ dzień ten przypada na 24 kwietnia, a więc w pobliżu Wielkanocy, przeniesiono ów zwyczaj na świąteczny poniedziałek” (B. i P. Pomykalscy, Sekrety Gliwic, jw., s. 117). Tak mogło nastąpić upowszechnienie tych zwyczajów na Śląsku. Może zatem rajtowanie wielkanocne w Ostropie, innych miejscach na Śląsku Górnym, Opolskim, w Zachodniej Wielkopolsce i na Łużycach, a także na Morawach, jest żywą egzemplifikacją tego, co wyśpiewał Jan Pietrzak: „Z głębi dziejów, z krain mrocznych/ Puszcz odwiecznych, pól i stepów/ Nasz rodowód, nasz początek”… Wprawdzie takie tradycyjne, śląskie rodziny, jak m.in. Chudobów, Biadaczów, Kallników czy Magierów z Ostropy nie muszą wiązać wielkanocnego rajtowania z aż tak odległymi czasami, aby przy nim trwać i przekazywać je dalszym pokoleniom, ale warto czasami sobie uświadomić, jak głębokie korzenie mogą mieć takie – dziś chrześcijańskie i katolickie – obrzędy… I że są świadectwem trwania, trwania tu, na swoim miejscu, ludu, który nie bacząc na wielkie migracje, wędrówki ludów, podboje i zmiany polityczno-państwowe, kolonizacje i germanizacje – zachował swoją tożsamość i kulturę. K

Podpis

FOT. YARASVA

Uczczenie pamięci polskich żołnierzy na Wołyniu

P

Stanisław Orzeł

FOT. YARASVA

FOT. WITALIJ POROWCZUK

Rajtowanie w gliwickiej Ostropie

i rosyjskiego rynku. Próby zmiany sytuacji były pozorowane, a FR traktowana cały czas jako strategiczny i jedyny partner. Spokój społeczny Łukaszenka dosłownie kupował w FR, otrzymując kredyty i specjalny rabat na surowce energetyczne, ustalający ceny znacznie poniżej cen światowych. Jednocześnie niemal cały eksport białoruski do FR opierał się na kalkulacji cenowej uniemożliwiającej utrzymanie godnych płac dla białoruskich pracowników. Mimo korzyści, jakie z handlu z Białorusią odnosiła rosyjska gospodarka, Kreml podejmował próby zmniejszenia zaangażowania w stabilizowanie budżetu Republiki Białoruś i optymalizowania zysków wynikających ze specjalnego statusu Białorusi. Działania te, bez akceptowalnych propozycji dla Łukaszenki i jego otoczenia, wywoływały cykliczne przesilenia. Łukaszenka, chcąc rządzić musiał zapewnić minimum stabilizacji ekonomicznej. Rosja z kolei, zwłaszcza w okresach niższych wpływów z eksportu, naciskała na akceptację zmniejszonego wsparcia dla Mińska, a jego poziom był przedmiotem negocjacji, w których zawsze pojawiał się stały

element, a więc zgoda Mińska na kolejne kroki ograniczające suwerenność państwa białoruskiego.

P

ropozycje składane samemu Łukaszence, dotyczące jego pozycji w nowym tworze państwowym, który powstałby po jego zgodzie na aneksję Białorusi, były niesatysfakcjonujące. W czasach kolejnych kryzysów oglądał się on zatem za alternatywnymi źródłami kapitałów, w tym i w Polsce. Niestety w swoich rozgrywkach z Kremlem Łukaszenka nigdy nie traktował Polski podmiotowo. W momencie uzyskania środków z FR, pozwalających na kolejne lata rządów, uderzał w polskich inwestorów lub narzucał im swoje warunki polityczne. Tu warto przypomnieć przejęcie przez biznes powiązany z administracją Republiki Białoruskiej fabryki czekolady wybudowanej przez podmiot z Polski, spółkę Terravita. Polski rząd nie uczynił nic, by chronić polski biznes przed tego typu działaniami (inna sprawa, czy miał jakieś narzędzia wpływu). Uderzenia w najbardziej aktywne, świadome narodowościowo elity i zmuszanie do emigracji osłabiającej społeczeństwo obywatelskie rozpoczęły się

z przetrzymywanymi w więzieniu członkami Związku Polaków na Białorusi: Andżeliką Borys, Lidią Ireną Biernacką, Marią Tiszkowską i Andrzejem Poczobutem, a także Białorusinami zatrzymanymi podczas protestów w Mińsku.

już wkrótce po przejęciu władzy przez Łukaszenkę w 1994 r. Już wtedy posuwano się do porwań, zabójstw na tle politycznym czy aresztowań pod nieprawdziwymi, spreparowanymi zarzutami. Dzięki Aleksandrowi Łukaszence Rosja przybliżyła się do pokojowej aneksji Białorusi. Polityka rusyfikacji i dezintegracji społecznej uderza także w mieszkających na Białorusi Polaków. Nie tylko polski kapitał prywatny stał się zakładnikiem białoruskiej polityki, ale także polskie organizacje społeczno-kulturalne. Rządy Aleksandra Łukaszenki przejęły ich majątek – budynki domów kultury, szkół – przypomnijmy – wybudowane ze środków polskiego budżetu. Polska wielokrotnie starała się poprawić stosunki bilateralne, niestety z winy Mińska, poza pustymi gestami, nie dochodziło do konkretnych rozwiązań sprzyjających ociepleniu relacji. Polityka Polska powinna być otwarta na oznaki chęci ocieplenia stosunków bilateralnych. Musi opierać się jednak na wartościach, za które ginęły kolejne pokolenia Polaków. Prawa i wolności obywatelskie, niezgoda na krzywdę ludzką, wspieranie słabszych i pokrzywdzonych nie powinno

Dzisiaj, kiedy Federacja Rosyjska skupia swoje wojska na ukraińskiej granicy, Ukraina może liczyć na solidarność swoich naturalnych sojuszników, którzy dzielą z nią wspólną historię i los geopolityczny. K

podlegać targom. Z tego powodu Polska pomaga niezależnym białoruskim dziennikarzom wykonywać ich misję informacyjną w ramach telewizji Biełsat, udziela pomocy humanitarnej prześladowanym z powodów politycznych. Polska, wbrew oskarżeniom, nie wspiera tej czy innej partii politycznej na Białorusi. Nie prowadzi działań mających na celu obalenie władz w Mińsku, choć artykułuje swoje zastrzeżenia co do formy sprawowanych rządów czy przeprowadzanych wyborów. W przypadku agresywnych działań wobec polskich działaczy społeczno-oświatowych czy też polskich inwestorów musimy mieć możliwość wpływu na Mińsk, a także na jego bezpośredniego sponsora – choćby tylko finansowego – Moskwę. I tu infrastruktura przesyłu ropy i gazu, omijająca Białoruś, byłaby bardzo pomocna. Nie oznacza to jednak, byśmy mieli się zamykać na kontakty gospodarcze z Białorusią. Jestem także jak najbardziej za dokończeniem inwestycji pozwalających na tłoczenie ropy i gazu także w kierunku Białorusi. Mińsk powinien mieć wybór. Polska ten wybór powinna umożliwić. Otwarcie naszego rynku nie powinno być jednak traktowane jako bezalternatywne. K




KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI ROZSTRZYGNIĘTY! WYNIKI WKRÓTCE

Nr 83

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Maj · 2O21 Szklarnie, pańszczyzna i szczyt klimatyczny

P

roblemy redaktor Ewy Stankiewicz z premierą jej filmu dokumentalnego o katastrofie smoleńskiej w TVP oraz zawieszenie programu red. Jana Pos­pieszalskiego i red. Pawła Nowackiego dostarczyły argumentów przeciwnikom tzw. dobrej zmiany w telewizji publicznej. Premierę filmu Stan zagrożenia przekładano w TVP aż 5 razy, dopiero szósta data okazała się tą właściwą. Jak to w przysłowiu, lepiej późno niż wcale, ale to, że tak ważny film leżał gotowy do emisji na półce blisko rok, jest więcej niż wymowne. Na taki szczęśliwy finał, czyli prawo do bycia na antenie telewizji publicznej, czeka jeszcze redakcja programu „Warto rozmawiać”. Im dłużej trwa ta sytuacja, tym bardziej jest żenująca i przykra. Pokazuje bowiem jednoznacznie, że dyskusja na tematy związane z pandemią, szczepionkami i konsekwencjami lockdownu np. dla lecznictwa i edukacji, to temat tabu w polskiej telewizji publicznej. Tymczasem program telewizyjny poruszający tematy przecież i tak powszechnie dyskutowane w domach i tych miejscach pracy, gdzie jeszcze można się spotkać twarzą w twarz, jest najzwyczajniej w świecie potrzebny wszystkim stronom tego sporu, a próba eliminowania z przestrzeni publicznej dyskusji z osobami, które mają odmienne poglądy i doświadczenie, jest przeciwskuteczna – to znaczy zakaz bardziej nagłaśnia temat, niż zrobiłby to sam program. Redaktor Jan Pospieszalski i wydawca programu, redaktor Paweł Nowacki, autorzy programu „Warto rozmawiać”, to cenieni i powszechnie znani w Polsce dziennikarze, z niekwestionowanym dorobkiem zawodowym, cieszący się od wielu lat wiarygodnością i zaufaniem widzów. Akurat ci redaktorzy w przeszłości wielokrotnie wykazywali się wielką odwagą cywilną w poruszaniu trudnych i kontrowersyjnych tematów. Za to zdejmowano ich programy z anteny TVP w czasach rządów prezesów związanych z PO. Warto przy tym zauważyć, iż w programach Jana Pospieszalskiego i Pawła Nowackiego sprawy Kościoła, wiary, wartości chrześcijańskie i po prostu tematy ważne dla katolików były zawsze szanowane i zaw­sze znajdowano dla nich w „Warto rozmawiać” miejsce. To otwarte i jednoznaczne przyznawanie się do wyznawanej wiary, zaangażowanie w sprawy Kościoła jest wręcz znakiem rozpoznawalnym redaktora Pospieszalskiego. Generalnie – wyrazisty, nie ukrywający swoich poglądów dziennikarz. Czy naprawdę w sprawie miejsca dla jego programu w telewizji publicznej trzeba także dziś pisać petycje i protesty, mobilizować opinię publiczną, by walczyła o coś tak oczywistego, jak rozmowy na tematy, które obchodzą wszystkich? Negatywną konsekwencją takiego wyrazistego stylu pracy publicystów jest silna polaryzacja ich odbiorców. Mają oni po prostu wielkie grono wiernych widzów, którym ich praca się podoba, i równie duże grono przeciwników, tych, którzy się z nimi nie zgadzają. To normalne w demokracji i wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy. I jest rzeczą bezsporną, że każdy ma prawo recenzować i krytykować takie programy jak „Warto rozmawiać”. Podkreślam – każdy, a więc również polityk. Ale usuwanie ich z przestrzeni publicznej za to, że porusza tematy w sposób, który się komuś nie podoba, to działanie szkodliwe dla wszystkich stron – dla dziennikarza, bo po raz kolejny traci pracę, dla polityków, którzy chcąc się go pozbyć, przekraczają swoje kompetencje, i dla widzów, których pozbawia się możliwości poznania innego niż oficjalny punktu widzenia. Zamiast więc eskalować spór, lepiej postawić na dialog i rozmowę, a więc w tym wypadku – przywrócić na antenę TVP program „Warto rozmawiać”. Jego tytuł jest w tym sporze wyjątkowo wymowny. K

G

A

W

Z

E

T

ten sposób, zdając sobie sprawę z nieuchronnej utraty władzy, niejako rzutem na taśmę podłożono Zjednoczonej Prawicy „kukułcze jajo”. Urząd RPO ustanowiony został za „schyłkowej komuny” (1987) w ramach „demokratyzacji”, którą przewidywał proces pierestrojki. Już wcześniej powołano równie fasadową instytucję Trybunału Konstytucyjnego (1985), ale dopiero po tzw. upadku komuny instytucje te ujawniły swój potencjał. Zarówno RPO, jak i TK przez organizatorów pierestrojki były pomyślane jako bezpieczniki na wypadek, gdyby dynamika wydarzeń skierowała proces przemian w stronę grożącą utratą kontroli przez komunistów. Szczególnie użyteczny w tym celu okazał się Trybunał Konstytucyjny, dwukrotnie torpedując próby lustracji i dekomunizacji. Także konstytucyjne uprawnienia RPO mogą stanowić doskonałe narzędzie do utrudniania życia rządzącym, co w pełni wykorzystał dopiero rzecznik Bodnar. Bo mimo deklarowanej apolityczności, okazał się nieprzejednanym przeciwnikiem rządzącej Zjednoczonej Prawicy. Jaka była droga życiowa tej z pewnością nietuzinkowej postaci – człowieka, który z głębokiej prowincji wspiął się na europejskie salony? Obecne województwo szczecińskie to przykład skuteczności stalinowskiej inżynierii społecznej, polegającej na wykorzenianiu z tradycji, przesiedlaniu i mieszaniu różnych grup ludności. Tu spotkali się repatrianci ze wschodnich terenów dawnej Polski z przymusowymi przesiedleńcami ukraińskimi w ramach akcji „Wisła” (wśród których bywali bojownicy UPA). W rezultacie województwo to jest chyba najbardziej kosmopolityczną, „zeuropeizowaną” częścią Polski – tu rodzi się najwięcej dzieci pozamałżeńskich, a zdawalność matur jest na najniższym poziomie. Urodzony w 1977 roku w ukraińsko-polskiej rodzinie robotników rolnych z PGR w woj. szczecińskim, Adam Bodnar nie pamiętał siermiężnego komunizmu, uniesień „karnawału Solidarności” ani grozy stanu wojennego. Polskich kodów kulturowych nie wyniósł on ani z domu, ani ze szkoły, ani ze środowiska, w którym wyrastał, więc lewicowa ideologia była dla niego niejako naturalna. Prawdopodobnie dopiero uporczywa lektura „Gazety Wyborczej” zbliżyła go światopoglądowo do wieloetnicznych absolwentów renomowanych warszawskich liceów. Ostateczny szlif w tym kierunku uzyskał podczas studiów na Central European University w Budapeszcie – uczelni Georga Sorosa.

I

deowi (ale też pragmatyczni), bardzo upolitycznieni absolwenci tej uczelni – zwani na Węgrzech „huzarami Sorosa” – zasiedlają wszelkie ruchy i organizacje „walczące o postęp” w całej Europie, popularyzując marksizm kulturowy. Ludzie ci starają się przeorganizować świat, aby stał się on lepszym miejscem do życia – bez wyzysku człowieka przez człowieka, bez przestarzałej i opresyjnej ich zdaniem religii chrześcijańskiej, bez podziału na narody i bez prześladowania mniejszości. Ostatnio głośno było o publikacji Grégora Puppincka, który prześledził powiązania sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z organizacjami Sorosa. Przez inwestowanie w prawników, którzy są później delegowani do Trybunału, można lepiej i taniej zmieniać rzeczywistość, niż prowadząc kampanie dla „postępu” w pojedynczych państwach. Adam Bodnar początkowo współpracował ze Stowarzyszeniem Nigdy Więcej (które monitoruje i zwalcza antysemityzm), by w końcu trafić do

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

24 lipca 2015 r., głosami bliskich ideowo partii PO, PSL i SLD, jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta Dudy, wybrany został na rzecznika praw obywatelskich dr Adam Bodnar.

Bodnar a sprawa polska

FOT. WIKIPEDIA

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Jan Martini

Miejmy nadzieję, że już ostatnią dewastującą akcją A. Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press przez Orlen już po dokonaniu transakcji i przelaniu pieniędzy (!). Swoją interwencję uzasadnił koniecznością zachowania niezależności prasy, którą gwarantują media niemieckie. Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, gdzie osiągnął stanowisko wiceprezesa zarządu. Jego potencjał został zauważony przez polityków lewicy właśnie w momencie, gdy kończyła się kadencja ich koleżanki partyjnej – pani Lipowicz, więc zgłoszono jego kandydaturę na RPO. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wciąż kojarzy się nam pozytywnie jako organizacja pomagająca ofiarom komunistycznych represji. Przewinęło się przez nią wielu szlachetnych (i mniej szlachetnych) ludzi, ale dziś, gdy nie ma już komunizmu, organizacja zajmuje się głównie tropieniem prześladowań mniejszości seksualnych i etnicznych, a także promocją tolerancji pojmowanej dość jednostronnie. Obecnie aktywiści HFPC (podobnie jak personel biura RPO) przewyższają w lewicowości i postępowości renomowanych lewicowców światowych. Warto poznać genezę tej organizacji, bo wtedy czytelna staje się jej ewolucja światopoglądowa. W roku 1975 w Helsinkach 35 państw podpisało dokument w sprawie „bezpieczeństwa i współpracy” KBWE, w celu zmniejszenia napięcia, rozbrojenia i budowy zaufania między blokiem państw komunistycznych

a krajami demokratycznymi. Znacznie później okazało się, że Konferencja była przedsięwzięciem zorganizowanym przez KGB, mającym na celu osłabienie czujności Zachodu i ułatwiającym infiltrację ideologiczną krajów demokratycznych. Ten aspekt KBWE w zasadzie do dziś nie przebił się do opinii publicznej. Z punktu widzenia Kremla najistotniejszy był tzw. trzeci koszyk KBWE, dotyczący „praw człowieka”, gdyż umożliwiał on powstanie legalnej opozycji. Kraje komunistyczne zobowiązały się przestrzegać praw człowieka! W istocie od kilku lat trwały już przygotowania do pierestrojki i „upadku komunizmu”. Do tego celu potrzebni byli ludzie walczący z komunizmem (tzw. dysydenci), bo niektórym z nich w odpowiednim momencie zamierzano przekazać władzę. Aby monitorować przestrzeganie praw człowieka w krajach komunistycznych, powołano jesienią 1982 w Moskwie (!) pod kierunkiem A. Sacharowa Komitet Helsiński. Na jego powstanie przyjechali dysydenci z kilku krajów komunistycznych (dostali paszporty!). Z Polski przyjechał Zbigniew Romaszewski, który założył następnie Komitet Helsiński w Polsce

EE

N

N

A

jako niezależną inicjatywę obywatelską do kontroli wolności gwarantowanych w przyjętych przez PRL umowach międzynarodowych. Zdolność wykorzystywania zacnych ludzi do swoich celów przez KGB jest zaiste imponująca. Następnie we Wiedniu powstała Międzynarodowa Helsińska Federacja Praw Człowieka (IHF), zrzeszająca ponad 20 krajów Komitetów Helsińskich, której celem było kontrolowanie respektowania praw człowieka przez państwa – sygnatariuszy Aktu Końcowego KBWE/ OBWE. Ponieważ organizacja się skompromitowała – w 2008 roku austriacki sąd wydał wyrok skazujący byłego dyrektora finansowego IHF R. Tannenbergera za sprzeniewierzenie 1,2 miliona euro, powołano nową, o nazwie Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Ta organizacja, finansowana przez George’a Sorosa, działa głównie w Polsce i jest wylęgarnią talentów politycznych – tu ujawnili się Adam Bodnar i Sylwia Spurek. O rozmachu działań dr. Bodnara jako RPO świadczy imponująca lista odznaczeń międzynarodowych z nadania bliskich mu ideowo osobistości (być może byli wśród nich koledzy z uczelni Sorosa): norweska Nagroda Rafto „za obronę praw mniejszości i niezależności sądów w Polsce” (2018); Nagroda Praworządności przyznana przez World Justice Project „za wybitną działalność na rzecz wzmocnienia rządów prawa w trudnych okolicznościach” (2019); niemiecka Nagroda Godności Człowieka Fundacji Rolanda Bergera (2019); Nagroda Specjalna „Korony Równości”, przyznana przez Kampanię przeciw Homofobii za zaangażowanie w walkę o równe prawa dla społeczności LGBT (2020); francuski Krzyż Kawalerski Orderu Legii Honorowej (2020).

A

dam Bodnar angażował się wszędzie, gdzie było możliwe zwalczanie „państwa PiS”. Udawał się na europejskie salony i interweniował. Niekiedy jego akcje przynosiły spektakularne sukcesy, jak np. zapobieżenie sromotnej klęsce PO w ostatnich wyborach prezydenckich. Na wniosek RPO, Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE oceniło ustawę dotyczącą wyborów prezydenckich w Polsce. W opinii stwierdzono, że „ustawa wymaga znacznej poprawy w celu dostosowania do zasad OBWE i innych międzynarodowych standardów dotyczących demokratycznych wyborów”. W rezultacie wybory planowane na 10 maja 2020 trzeba było opóźnić, umożliwiając PO zmianę kandydata. Głos zabrał też zaprzyjaźniony z dr. Bodnarem „Financial Times”, który doniósł, że „cały świat walczy z pandemią, tylko nie Polska”, w której „nieodpowiedzialny rząd popełnia szaleństwo, organizując wybory”. Rzecznik walczył w obronie prześladowanych sędziów, osób LGBT, mniejszości etnicznych, niezawisłości Trybunału Konstytucyjnego, praworządności, nie bardzo znajdując czas na np. obronę wyrzucanych lokatorów czy atakowanych katolików. Miejmy nadzieję, że już ostatnią dewastującą akcją A. Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press przez Orlen już po dokonaniu transakcji i przelaniu pieniędzy (!). Swoją interwencję uzasadnił koniecznością zachowania niezależności prasy, którą gwarantują media niemieckie. Argumentację rzecznika podzieliła bliska mu ideowo sędzia Perdion-Kalicka, wydając kuriozalną decyzję („ostateczną i nie podlegającą zaskarżeniu”) o wstrzymaniu transakcji. Warto przypomnieć, że Polska Press jest dopiero trzecim co do wielkości niemieckim koncernem medialnym w Polsce, po Bauer Media Polska i Ringier Axel Springer Polska. Dokończenie na str. 2

2

Trudne do „ogarnięcia” Każdy wybiera swoją drogę, ale jeśli ktoś w ostentacyjny sposób utożsamia się z ideami sprzecznymi np. z nauką głoszoną przez Kościół, to dlaczego miałby czerpać z tej instytucji profity? Małgorzata Szewczyk

2

Mały klasyfikator polityczny Większość polityczek zaliczyć można do grupy Niewiast Emocjonalnie Pobudzonych (NEP). Szczególnie istotna jest w tej nazwie etymologia słowa „niewiasta”, czyli „taka, która nie wie”. Celina Martini

2

Wolność Słowa AD 2021. Kwiecień Szczera dyskusja na tematy związane z pandemią, szczepionkami i konsekwencjami lock­downu nie jest dziś możliwa w polskiej TVP. Jednak zakaz bardziej nagłaśnia temat, niż zrobiłby to program. Jolanta Hajdasz

3

Pasterz granitowej wiary „To był cud miłości, najwspanialsza potęga ducha człowieka, który się nie załamał, chociaż miałby do tego prawo”. Zapomniany Pasterz Kościoła Warszawskiego, św. Zygmunt Feliński. S. Katarzyna Purska USJK

4–5

Zdrada – polska specjalność Niejeden zdrajca zapłacił głową za swe czyny. Jednak polscy zdrajcy mieli i mają komfortowe warunki pracy z uwagi na niskie ryzyko zawodowe i wrodzoną łagodność (z domieszką niedołęstwa) Polaków. Jan Martini

6–7

Wyspy Owcze Przewodnik turystyczno-kulturowy przybliżający archipelag i jego mieszkańców, Farerczyków – jeden z najmniejszych narodów Europy, ale mający własny język. Książka wydana pod patronatem „Kuriera WNET”

8

ind. 298050

Jolanta Hajdasz

Zamożność ogrodników, z których zapewne wielu to potomkowie pańszczyźnianych chłopów, uwydatnia absurdalność lewicowego wskazywania pańszczyzny jako źródła upośledzenia kulturowego. Henryk Krzyżanowski


KURIER WNET · MA J 2O21

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Szklarnie, pańszczyzna Trudne do „ogarnięcia” i szczyt klimatyczny Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

1. Okolice Kalisza już za późnej komuny były krainą kwiatów i warzyw. Jednak po- Głośnym echem odbił się wyemitowany w marcu wywiad z Meghan i księciem czątek lat 90. nie był dla badylarzy, jak wówczas nazywano ogrodników, łaskawy. Harrym, przeprowadzony przez amerykańską dziennikarkę, jedną z najbardziej Z okien samochodu widziało się niszczejące szklarnie albo straszące pustką, albo rozpoznawalnych osobowości telewizyjnych, Oprah Winfrey. zamienione naprędce w hurtownie prętów zbrojeniowych czy cementu.

N

ie pamiętam, jak długo trwał ten kryzys (10 lat? trochę dłużej?), ale szczęśliwie należy już on do przeszłości. Dziś szklarnie mijane po drodze do Błaszek czy Grabowa imponują rozmiarem i nowoczesnością. Ich funkcjonowanie oparte być musi na wyrafinowanym sprzęcie sterowanym komputerowo, a nie, jak dawniej, na blaszanej konewce i przysłowiowych gumiakach. Oko automobilisty cieszą też domy, w których mieszkają właściciele. Niektóre z nich to prawdziwe rezydencje, a nawet te skromniejsze pokazują zamożność rodzinnych biznesów. To bez wątpienia mocna baza dla nowoczesnego patriotyzmu – solidny dochód oparty na własności swojego kawałka ziemi. Szklarni nie da się przenieść do Chin czy Wietnamu ani potroić jej wartości w pół roku dzięki

szczęśliwym operacjom na giełdzie. 2. Zamożność ogrodników, z których zapewne wielu to potomkowie pańszczyźnianych chłopów, uwydatnia absurdalność lewicowych prób wskazywania na pańszczyznę jako coś, co miałoby jeszcze dziś upośledzać kulturowo część naszych rodaków. Myślę, że gdybym zastukał do drzwi podkaliskiego ogrodnika i jako potomek „obszarników i krwiopijców”, najpierw chciał przepraszać za to, co robili moi przodkowie jego przodkom, a potem zaproponował, że chętnie oddam mu część swojego kulturowego kapitału, ów hodowca pomidorów nie bardzo wiedziałby, o co mi chodzi. A spojrzawszy na moje kilkunastoletnie auto, raczej węszyłby próbę wyłudzenia. Zatem nie należy przesadzać z tym kapitałem kulturowym.

3. Niepokojące wieści z tzw. szczytu klimatycznego. Wygląda na to, że potulnie mamy sami sobie nałożyć ograniczenia, które wydatnie spowolnią nasz wzrost gospodarczy. To mi przypomina scenę z Potopu, kiedy Kmicic z powierzonym mu komunikiem Tatarów wyruszył ze Lwowa na wojnę. Zaraz na wstępie kilku jego podwładnych umyślnie zostało w tyle, żeby sobie poużywać w mijanych miejscowościach. Ale na pierwszą łunę pożogi Kmicic zawrócił i winowajcom kazał się wzajemnie powywieszać. Sienkiewicz pisze, że ich tatarski dowódca „przynaglał skazanych, aby prędzej się wieszali, gdyż inaczej bagadyr będzie się gniewał”. No więc wygląda na to, że jesteśmy w sytuacji owych Kmicicowych Tatarów. Zapytam wcale nie retorycznie: kim jest teraz ów bagadyr? K

Mój dojrzały, żeby nie powiedzieć „przejrzały” wiek umożliwił mi obserwację karier i działań polityków w Polsce na przestrzeni wielu lat, od czasów głębokiej komuny począwszy. Analiza tych zjawisk doprowadziła mnie do wniosku, że znakomitą większość aktorów sceny politycznej można – kierując się ich najistotniejszymi właściwościami – zakwalifikować do zaledwie kilku grup.

Z

którym zostały w dokumentach SB tylko okładki z pseudonimami, a dokładniejsze informacje drzemią w kazamatach moskiewskich archiwów. Okładki te jednak miały wyraźny wpływ na ich błyskotliwe kariery polityczne, wyraźna zaś skłonność do preferowania rozwiązań korzystnych dla sąsiadów, skutkujących medalami i nagrodami od tychże, nawiązywała do starych historycznych tradycji znanych jeszcze z XVIII wieku. Nazwałabym tych polityków Ambasadorami Współpracy (AW).

N

ie tylko okładki stymulują przyjaźń międzynarodową. Podobny efekt mają apanaże, którymi początkowo środowisko KC i ich mocodawcy podzielili się z nowymi kolegami, uzyskując ich zrozumienie – głównie dla sugestii wschodnich sąsiadów, ale nie tylko. Ta grupa polityków to Ambasadorowie Ekonomiczni (AE). Kategoria ta uległa z czasem wyjątkowemu rozwojowi ze względu na różnorodność i wielość sponsorów. Czy to służby obcych państw, czy lobbyści gospodarczy, czy rewolucjoniści obyczajowi, czy wreszcie rzecznicy interesów

z kapłanów. Otóż ów ksiądz zrezygnował z usług pewnego rzemieślnika, który „ozdobił” swój samochód symbolem strajku kobiet – słynną błyskawicą. „Ludzie wyrażają poglądy sprzeczne z Pismem Świętym czy nauką Kościoła, a później, gdy przychodzi zmierzenie się z konsekwencjami, to są zdziwieni” – napisał ks. Wachowiak. Wielu najpierw ostentacyjnie ogłasza swoje poglądy w świecie rzeczywistym albo wirtualnym, a potem jest zaskoczonych reakcją

Ż

etnicznych – wszyscy mają szansę na wkład w polską politykę dzięki silnemu czynnikowi ambasadorskiemu wśród krajowych polityków. W kategorii AE występują podgrupy, jak Niezłomni Patrioci, (NP) Rewolucyjni Burzyciele (RB), Nawiedzeni Ekolodzy (NE), Permanentnie Oburzeni (PO), Liberalni Entuzjaści (LE). Symptomatycznym zjawiskiem w ostatnich czasach jest wybujały rozkwit grona osób płci żeńskiej zajmujących się polityką, używających feminatywu „polityczka”. Tytuł ten jest niesłychanie adekwatny do swojej treści: polityczka, czyli mała polityka, coś nieistotnego, niemądrego. Większość polityczek zaliczyć można do grupy Niewiast Emocjonalnie Pobudzonych (NEP). Szczególnie istotna jest w tej nazwie etymologia słowa „niewiasta”, czyli „taka, która nie wie”. Wszystkie te kategorie i podgrupy mieszają się, tworząc hybrydy dające się w rezultacie sklasyfikować ogólnie jako KC. Doświadczenie zatem uczy, że jest to ostateczna forma, którą osiąga – tak jak owad przepoczwarzający się przez larwę i poczwarkę – dojrzały polityk.

z panującą epidemią tegoroczna, już 11 rocznica tej tragedii, miała charakter symboliczny. Po Mszy św. jej uczestnicy udali się pod pomnik Ofiar Katynia w Poznaniu,

tak mocno związany z tą tragiczną rocznicą, gdzie po krótkiej modlitwie, którą poprowadził ks. Tadeusz Magas, zostały złożone wieńce pod upamiętniającą katastrofę smoleńską tablicą

Celina Martini

Wielu najpierw ostentacyjnie ogłasza swoje poglądy w świecie rzeczywistym albo wirtualnym, a potem jest zaskoczonych reakcją innych, a przede wszystkim obrotem spraw.

innych, a przede wszystkim obrotem spraw. Taka postawa jest pokłosiem modnego „wychowania bezstresowego” i coraz bardziej widoczną obojętnością społeczeństwa na wiele kwestii. Niestety problem ten od lat dotyczy zwłaszcza wiary i Kościoła. Słynnej deklaracji: „wiara – tak, Kościół – nie” nie trzeba komentować. Oczywiście każdy wybiera swoją drogę, problem pojawia się jednak wtedy, gdy dotykamy kwestii finansowych. Jeśli ktoś w ostentacyjny sposób okazuje swoje poglądy i utożsamia się z ideami sprzecznymi np. z nauką głoszoną przez Kościół, to dlaczego miałby czerpać z tej instytucji profity? Decyzja kapłana jest jak najbardziej słuszna, choć znajdą się pewnie tacy, którzy wysuną oskarżenie o polaryzację społeczeństwa… Tyle tylko, że ktoś inny najpierw ją zainicjował… To jednak dla samych pomysłodawców jest zbyt trudne do „ogarnięcia”. K

BLOG KULINARNY MOHERA

eby nie popadać w krańcowy pesymizm, należy zaznaczyć, że istnieje też pewna grupa Polityków Polskich (PP). Sprawiają wrażenie, że zależy im na dobru kraju i jego obywateli, chociaż efekt ich wysiłków bywa niekoniecznie zgodny z zamierzeniami. Bóg jeden wie – bo nie obywatele – ile w tej polityce jest zewnętrznych ograniczeń i braku suwerenności, ile błędów i nieudolności, ile działania wrogich wewnętrznych sił, a ile ambicjonalnych, osobistych uraz. Ta grupa może poszczycić się jednak względnie najpoważniejszymi sukcesami w usiłowaniach uczynienia z ubogiej, zależnej Polski kraju zamożnego, poważnego i poważanego. Zadanie to jest – w towarzystwie AW, AE, NEP, KC – niesłychanie trudne. Niejeden z PP został fizycznie wyeliminowany, niejeden publicznie ośmieszony i sponiewierany. Oczekiwania ich elektoratu są niebotyczne, możliwości realizacji postulatów znacznie mniejsze. PP z rzadka otrzymują władzę i zazwyczaj cieszą się nią niedługo, a elektorat niegdyś popierający ich namiętnie, z czasem równie namiętnie ich nienawidzi. Jest to najtrudniejsza i najbardziej niewdzięczna forma uczestniczenia w polskiej polityce, wciąż jednak ma swych przedstawicieli. Z trzech władz umysłu ludzkiego: rozumu, uczuć, woli, rozum – dawniej stosunkowo najsilniej reprezentowany w postawach i wyborach politycznych – ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, pamiętając, że gdy rozum śpi, budzą się upiory. K

Mały klasyfikator polityczny a czasów Ustroju Sprawiedliwości Społecznej sytuacja była prosta – wszyscy politycy należeli do słusznej partii, ew. jej dwóch przybudówek. Nie należy zapominać, że fundamentem ówczesnej działalności politycznej była głęboka spolegliwość wobec Państwa Robotników i Chłopów, a przewodnią nić działalności stanowiło mozolne dążenie do Ustroju Powszechnej Szczęśliwości, gwarantowanego przez komunizm. Polityków ówczesnych najprościej można było podzielić na Ideowych Łajdaków (IŁ), lub na Ideowych Głupców (IG). Ten początkowy podział, bardzo ostry, z czasem ulegał zatarciu. Zarówno ideowość, jak i łajdactwo tępiły się w użyciu, aż w końcu obie grupy prawie się zlały jako Konformistyczni Cwaniacy (KC). Czasy tzw. wolnej Polski wytworzyły daleko szerszy wachlarz politycznych osobowości. Zasiedziałe środowisko KC dokooptowało do politycznego towarzystwa szereg nowych twarzy rekrutujących się z kadr opozycji. Do dziś nieznany bliżej jest zakres działalności wielu opozycyjnych herosów, po

N

ie zagłębiając się w motywację młodych eksroyalsów, która skłoniła ich do podjęcia decyzji odejścia z rodziny królewskiej, trzeba zaznaczyć, że wypowiedzi Meghan i Harry’ego były dość kontrowersyjne, a zarzuty stawiane rodzinie królewskiej – kłopotliwe dla brytyjskiego dworu. Efekt wywiadu był raczej odwrotny od zamierzonego, nie wspominając o konsekwencjach, które przełożyły się na relacje rodzinne, ale to temat na osobny felieton. Wśród wielu komentarzy, także w Polsce, pojawił się jeden, przywołujący nasze znane przysłowie, że nie podcina się gałęzi, na której się siedzi… (znana jest też bardziej dosadna wersja, chodzi jednak o to samo). Przypomniało mi się to powiedzenie w kontekście niedawnej informacji, podanej na Twitterze przez ks. Daniela Wachowiaka, proboszcza z Piłki, który poparł stanowczą decyzję jednego

nie Pierogi takie leniwe Henryk Krzyżanowski Nie tylko dzieci gustują w obiadach na słodko – byłe dzieci także. O czym niech zaświadczy ten przepis, zaczynający się od dywagacji na temat nazwy. Dość dziwną mają ksywę pierogi jak? leniwe??! Wszak nie masz ich na tacy bez wkładu własnej pracy. I myśl mi się kołacze, że to KŁADZIONE raczej. Lecz sza! Nie budźmy licha! Niech Unia się nie wpycha, bo komisarz złośliwy zakaże nam leniwych. ***

Kupujesz serek homo (zero związku z Sodomą) najlepiej waniliowy. Kręcenie masz już z głowy. Do sporej wrzuć go miski, wsyp mąki cztery łyżki lub pięć i utrzyj z jajkiem. Aż grudki znikną całkiem. Na wrzątek wrzucać masz to łyżką stołową ciasto. Odcedzasz i na talerz! Cukier z masłem w finale.

Dokończenie ze str. 1

Bodnar a sprawa polska Jan Martini

N

iezależność niemieckiej prasy dla Polaków ma się dobrze. Ponieważ wybór nowego rzecznika w obecnej sytuacji prawnej jest praktycznie niemożliwy, dr Bodnar w dalszym ciągu urzęduje, pomimo ukończenia swej 5-letniej kadencji. Dopiero teraz posłowie PiS podjęli starania, by rozwiązać pat prawny, co sprowokowało oburzenie opinii publicznej w Europie za „usunięcie niewygodnego rzecznika”. Tylko indolencji polityków PiS zawdzięczać możemy

zaniedbanie; poprawę przepisów prawa należało przeprowadzić pół roku PRZED ukończeniem kadencji rzecznika. Obecnie rzecznik, który nie powinien już urzędować, intensywnie lobbuje w Brukseli za ukaraniem finansowym Polski ze względu na rzekome łamanie praworządności. Jednego możemy być pewni: bez względu na to, jak potoczy się dalsza kariera Adama Bodnara, nie przestanie on szkodzić Polakom. Bo on tak ma. K

Upamiętnienie w Poznaniu 11 rocznicy katastrofy smoleńskiej Andrzej Karczmarczyk jej przewodniczył i wygłosił homilię. Na tę uroczystą liturgię przybył oficjalny przedstawiciel naszego rządu – wojewoda wielkopolski Michał Zieliński, przedstawiciele Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej, przedstawiciele Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz inni, którym leży na sercu upamiętnienie poprzez modlitwę osób poległych w katastrofie smoleńskiej. Ze względu na ograniczenia związane .

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

.

.

. .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

przytwierdzoną do tego pomnika. Po odśpiewaniu Roty uroczystość została zakończona. Jej uczestnicy z coraz większą niecierpliwością oczekują na oficjalne

podanie prawdziwej, udokumentowanej przyczyny i wskazanie winnych zaniedbań związanych z tą katastrofą lotniczą. fot. Andrzej Karczmarczyk

Nr 83 · MAJ 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 75  .  Data i miejsce wydania Warszawa 01.05.2021 r.  Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

10

kwietnia w Poznaniu w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry, z inicjatywy Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej odbyła się o godz. 17:00 uroczysta koncelebrowania Msza św. w intencji zabitych w katastrofie smoleńskiej członków oficjalnej delegacji państwowej, która podążała na uroczystości z okazji 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. W koncelebrze uczestniczył ks. Tadeusz Magas i ks. Leonard Poloch, który


MA J 2O21 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Problemy red. Ewy Stankiewicz z premierą jej filmu dokumentalnego o katastrofie smoleńskiej w TVP i zawieszenie programu red. Jana Pospieszalskiego i red. Pawła Nowackiego dostarczyły argumentów przeciwnikom tzw. dobrej zmiany w telewizji publicznej. Premierę filmu Stan zagrożenia przekładano w TVP aż 5 razy, dopiero szósta data okazała się tą właściwą. Jak to w przysłowiu, lepiej późno niż wcale. Na taki finał czeka jeszcze redakcja „Warto rozmawiać”.

Wolność słowa AD 2021 Kwiecień Jolanta Hajdasz

I

m dłużej trwa ta sytuacja, tym bardziej jest żenująca i przykra. Pokazuje bowiem jednoznacznie, że szczera dyskusja na tematy związane z pandemią, szczepionkami i konsekwencjami lockdownu np. dla edukacji nie jest dziś możliwa w polskiej telewizji publicznej. Jestem pewna, że program telewizyjny poruszający kilka powszechnie dyskutowanych tematów dotyczących medycznych i leczniczych aspektów naszej obecnej sytuacji jest najzwyczajniej w świecie potrzebny wszystkim stronom tego sporu, a próba eliminowania z przestrzeni publicznej takiej dyskusji jest przeciwskuteczna – zakaz bardziej nagłaśnia temat, niż zrobiłby to sam program. I jeszcze jeden mocny temat z kwietnia – zadziwiająca decyzja nikomu nieznanego sądu „ochrony konkurencji i konsumentów” przeciwko zakupowi gazet i portali Polska Press przez PKN Orlen. Niezrozumiała i nieuzasadniona jest przede wszystkim ingerencja sądu w działania niezależnych podmiotów gospodarczych, jakimi są uczestnicy tej transakcji, firma polska i niemiecka. Niemiecki właściciel prawie wszystkich naszych gazet regionalnych i związanych z nimi portali internetowych chce je po prostu sprzedać, a nie słychać nigdzie, by jakakolwiek

inna firma poza Orlenem chciała je kupić. Według sądu widocznie lepiej by było, by te gazety upadły, by z rynku zniknęły tytuły znane od wielu lat, niż by wykupiła je polska spółka z większościowym udziałem skarbu państwa. Kondycja tych mediów jest dzisiaj już bardzo słaba, więc nowy właściciel, jakim jest Orlen, to dla tych tytułów szansa na poprawę sytuacji. Trudno zrozumieć, dlaczego sąd nie chce dać tej szansy tym gazetom. Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich objęło tę sprawę monitoringiem, bo decyzja sądu konsumenckiego narusza polski ład medialny. Oparty jest on przecież na zasadzie wolnej prasy, co oznacza, że rynek prasy drukowanej w Polsce, tak jak i w innych państwach europejskich, rozwija się w absolutnie swobodny sposób, bez ingerencji instytucji państwowych. Przez lata tą zasadą wolnego i nieskrępowanego rynku mediów drukowanych tłumaczono brak jakiejkolwiek reakcji publicznych podmiotów na przejmowanie polskiego rynku prasy przez podmioty zagraniczne, więc może akurat tym razem niech ta „niewidzialna ręka rynku” działa tak jak przedtem, czyli bez sądowego hamulca.

WYBRANE SPRAWY Z DZIAŁALNOŚCI CMWP SDP W KWIETNIU 2021 R.

8 kwietnia 2021 Ordo Iuris wspiera dziennikarkę bronioną przez CMWP SDP Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris zapowiedział walkę ze zmanipulowanymi informacjami, jakie pojawiły się na profilu w mediach społecznościowych Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. CMWP SDP wspiera w procesie red. Agnieszkę Siewiereniuk-Maciorowską, dziennikarkę pomówioną przez tę organizację. W związku z tym, że działania prawne, które mogą być w tej sprawie podejmowane, napotykają wiele trud-

dopuścił się pomówienia dziennikarki portalu „Dzień Dobry Białystok”, Agnieszki Siewiereniuk-Maciorowskiej. Sąd stwierdził w nim, że facebookowy profil OMZRiK jest prowadzony przez tę organizację. Dziennikarka ta była też pozywana za artykuły, które pisała na temat fundacji.

10 kwietnia 2021 Protest CMWP SDP przeciwko kolejnemu przesunięciu premiery filmu dokumentalnego Stan zagrożenia Ewy Stankiewicz w TVP W specjalnym stanowisku CMWP SDP zaprotestowało przeciwko kolejnemu

Briefing prasowy Ordo Iuris z udziałem red. Agnieszki Siewiereniuk-Maciorowskiej, bronionej przez CMWP SDP

ności, Instytut Ordo Iuris zdecydował się na przeciwdziałanie tej przemocy internetowej – podkreślił Mecenas Bartosz Lewandowski, dyrektor Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris. Przedstawiciele Ordo Iuris poinformowali o złożeniu pozwu o ochronę dóbr osobistych w imieniu członków organizacji Żołnierze Chrystusa, pomówionej przez OMZRiK. Została ona m.in. zestawiona z neonazistami oraz oskarżona o rzekome wykorzystywanie różańców do „ranienia i zabijania przeciwnika”. Lewandowski tłumaczył, że problem polega na tym, że fundacja OMZRiK dystansuje się od facebookowego profilu o tej nazwie i uważa, że nie ma wpływu na publikowane tam treści. Podczas konferencji przypomniano jednak, że zapadł już wyrok w sprawie przeciwko Ośrodkowi, który

odwołaniu premiery telewizyjnej filmu dokumentalnego red. Ewy Stankiewicz Stan zagrożenia poświęconego katastrofie smoleńskiej. Centrum zaapelowało jednocześnie o jego emisję po tym, jak okazało się, że film który miał być wyemitowany w TVP1 10 kwietnia wieczorem, w 11 rocznicę katastrofy smoleńskiej, po raz piąty spada z ramówki i nie będzie pokazany. Reżyserka filmu, red. Ewa Stankiewicz, nie została poinformowana o zmianie daty premiery filmu, dowiedziała się o tym z komunikatu w mediach. TVP zapowiedziała jednocześnie emisję filmu Stan zagrożenia na 18 kwietnia br.; była to już szósta data emisji tego filmu. 18 kwietnia film został wyemitowany. TVP w komunikacie tłumaczyła, że „jako nadawca publiczny, w sprawie tak ważnej, jak wyjaśnienie

przyczyn katastrofy smoleńskiej, czuje się zobowiązana w pierwszej kolejności publikować materiały autoryzowane przez instytucje państwowe, w drugiej zaś – o charakterze dziennikarskim i publicystycznym”. Zamiast filmu Ewy Stankiewicz dzień przed emisją TVP zapowiedziała pokaz filmowej relacji z wyników badań Sejmowej Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego, kierowanej przez Antoniego Macierewicza. Stan zagrożenia miał zostać pokazany w TVP1 już 20 stycznia, ale jego emisja została w ostatniej chwili odwołana. Telewizja tłumaczyła to zastrzeżeniami „natury formalno-prawnej, stwarzające poważne wątpliwości co do ryzyka użycia w filmie materiałów prawnie chronionych”. Red. Ewa Stankiewicz nie zgadzała się z tymi zarzutami. Wyrazy solidarności z autorką dokumentu oraz apel do Telewizji Polskiej o jak najszybsze pokazanie filmu także wówczas wystosowało CMWP SDP.

12 kwietnia 2021 CMWP SDP obejmuje monitoringiem proces karny przeciwko zarządowi fundacji Lux Veritatis, nadawcy TV Trwam CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę z subsydiarnego aktu oskarżenia Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska przeciw Zarządowi toruńskiej Fundacji Lux Veritatis, czyli precedensową sprawę karną przeciwko o. Tadeuszowi Rydzykowi, o. Janowi Królowi i Lidii Kochanowicz-Mańk pod kątem przestrzegania praw człowieka i obywatela w zakresie wolności słowa i prasy. Fundacja jest nadawcą TV Trwam, ale akty oskarżenia są kierowane personalnie wobec ww. osób. Organizacja Watchdog Polska domaga się informacji publicznej o 9-letnim okresie działalności Fundacji Lux Veritatis, tj. od 2008 roku do 2016 r., w szczególności tego, jakie środki publiczne otrzymała fundacja dla realizacji swoich celów statutowych oraz szczegółowej informacji o wydatkowaniu tych środków, z podaniem danych dotyczących zarówno osób fizycznych, jak i umów z przedsiębiorstwami i umów cywilno-prawnych. Fundacja Lux Veritatis twierdzi, iż po otrzymaniu wniosku o ww. informacje z dnia 3 listopada 2016 wykonała swój obowiązek i przekazała informacje organizacji Watchdog Polska, co potwierdził wojewódzki sąd administracyjny oraz prokuratura, która później trzykrotnie umarzała w tym zakresie postępowanie. Mimo to Watchdog Polska złożyła oskarżenie przeciwko członkom zarządu fundacji Lux Veritatis, że nie dopełnili swoich obowiązków i nie udzielili informacji tej organizacji.

13 kwietnia 2021 CMWP SDP obejmuje monitoringiem sprawę przejęcia spółki Polska Press przez PKN Orlen Kolejna kuriozalna sprawa sądowa „z życia mediów”. 8 kwietnia Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie wydał postanowienie w związku ze złożonym przez Rzecznika Praw Obywatelskich wnioskiem o wstrzymanie wykonania decyzji Prezesa UOKiK, wydającej zgodę na przejęcie przez PKN Orlen spółek należących do Polska Press, do czasu zbadania przez sąd odwołania Rzecznika Prawa Obywatelskich. Sąd uznał, że do czasu rozstrzygnięcia złożonego odwołania strony transakcji muszą wstrzymać się z wykonaniem zaskarżonej przez RPO decyzji. W ocenie CMWP SDP decyzja SOKiK jest szkodliwa dla ładu medialnego w Polsce, gdyż spowoduje, iż wejście w życie decyzji UOKiK zostaje

odłożone na czas nieoznaczony, a nawet stoi pod znakiem zapytania, bo ta decyzja oznacza, że sąd po prostu próbuje wstrzymać zakup gazet regionalnych i regionalnych portali przez polską firmę od niemieckiego właściciela. Stąd niepokój i zdziwienie CMWP SDP. CMWP SDP przypomina, iż Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wielokrotnie wskazywało niebezpieczeństwa związane z nadmierną obecnością kapitału zagranicznego na polskim rynku medialnym, w tym praktycznie monopolistyczną wydawnictwa Verlagsgruppe Passau. W ocenie SDP zakup firmy Polska Press przez PKN Orlen jest szansą na poprawę tej sytuacji.

16 kwietnia 2021 Gmina Rędziny kontra dziennikarz. Kolejna sprawa z 212 kk objęta monitoringiem CMWP SDP. Relacja z rozprawy 13 kwietnia 2021 r. w Sądzie Rejonowym w XVI Wydziale Karnym w Częstochowie odbyła się druga rozprawa przeciwko redaktorowi Pawłowi Gąsiorskiemu z oskarżenia Gminy Rędziny (sygn. akt XVI K 1266/20). Rozprawę prowadził SSR Marek Garlik. Red.

w sobotę przed Świętem Miłosierdzia Bożego (10 kwietnia br.). Jak wielu użytkowników mediów społecznościowych, katolicka telewizja EWTN Polska była skazana na wyjaśnianie sprawy w „rozmowach z botami”. Nie pomagało wysyłanie dokumentów poświadczających prawa do kolejnych utworów. Zablokowano także kanał Adoracji 24h. Jak wyglądają kulisy blokady kanału Adoracji EWTN Polska? Czy to adoracja faktycznie narusza „standardy YouTube”, czy odwrotnie: to YouTube narusza standardy polskiego prawa? Co sprawiło, że transmisję udało się odblokować w ciągu doby? I czy ta sytuacja może stać się kazusem, ułatwiającym działanie kolejnym polskim organizacjom? – na te pytania odpowiadali goście red. Doroty Niedź­wieckiej z EWTN : Piotr Pietrus – prezes i dyrektor zarządzający EWTN Polska, dr Jolanta Hajdasz – dziennikarka, reżyser, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Jacek Karnowski – dziennikarz i publicysta, redaktor naczelny tygodnika „Sieci”, były kierownik redakcji „Panoramy” w TVP2 i redaktor naczelny „Wiadomości” w TVP1.

21 kwietnia 2021 Kolejny dziennikarz z Gdańska pozwany z art. 212 kk przez Henryka Jezierskiego Kolejny dziennikarz z Gdańska został pozwany z art. 212 kk przez Henryka Jezierskiego w związku z podejrzeniami dotyczącymi jego domniemanej współpracy ze służbą bezpieczeństwa PRL. Rozprawa pojednawcza zakończyła się fiaskiem, pierwsza rozprawa sądowa zaplanowana została na wrzesień br. Tym razem Henryk Jezierski wniósł akt oskarżenia z art. 212 kk przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu. Henryk Jezierski to właściciel i redaktor naczelny wydawnictw motoryzacyjnych. Przyczyną oskarżenia jest opublikowany 7 stycznia 2018 r. na portalu internetowym www.sdp.pl artykuł autorstwa Załuskiego pt. Układ trójmiejski kontra repolonizacja. CMWP SDP objęło tę sprawę monitoringiem. Z aktu oskarżenia wiadomo, że

Jezierski twierdzi, że w czerwcu 2017 r. otrzymał z IPN całą zawartość swojej teczki, w której nie ma dokumentu potwierdzającego fakt współpracy z SB. Natomiast jest tam dokument potwierdzający odmowę współpracy.

21 kwietnia 2021 Protest CMWP SDP w sprawie programu „Warto rozmawiać” CMWP SDP apeluje do kierownictwa TVP SA o emisję programu „Warto rozmawiać” z 19 kwietnia br. autorstwa redaktorów Jana Pospieszalskiego i Pawła Nowackiego i przywrócenie dotychczasowego stałego miejsca tego programu w ramówkach Telewizji Polskiej. 19 kwietnia br. o godz. 20.35 miał być wyemitowany na żywo w TVP3 kolejny odcinek programu „Warto rozmawiać”. Jak poinformował w mediach społecznościowych prowadzący program red. Jan Pospieszalski, przed wejściem do studia poinformowano autorów, że program jest nagrywany i zostanie wyemitowany później. Jego tematem były konsekwencje nauczania zdalnego dla dzieci, nauczycieli, rodzin. Wziął w nim udział minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Według informacji CMWP SDP program „Warto rozmawiać” został nagrany i nie podano terminu jego emisji. Jak informują media, TVP oświadczyła, że prowadzi rozmowy z producentem w sprawie utrzymania cyklu w ramówce. Do czasu wysłania tego numeru „Kuriera WNET” do drukarni nie było decyzji TVP o przywróceniu programu „Warto rozmawiać” na antenę. 19 kwietnia br. Komisja Etyki Telewizji Polskiej stwierdziła, że wyemitowany 12.04.21 r. odcinek „Warto rozmawiać” o walce rządu z pandemią naruszył zasady etyki dziennikarskiej obowiązujące w TVP. Skargę na program złożyła Joanna Lichocka, posłanka PiS, członek Rady Mediów Narodowych. Redakcja programu „Warto rozmawiać” oświadczyła w mediach społecznościowych, że nie przyjmuje do wiadomości orzeczenia Komisji Etyki TVP z 19.04.2021, ponieważ w ich ocenie orzeczenie to wydane zostało z pominięciem procedur, które

CMWP SDP protestowało przeciwko kolejnemu przesunięciu premiery filmu dokumentalnego Stan zagrożenia Ewy Stankiewicz w TVP (telewizja pokazała film ponad tydzień po proteście CMWP SDP)

Paweł Gąsiorski został oskarżony z art. 212 kk za opublikowanie dwóch artykułów na swoim portalu gminaredziny.pl na temat wydatków i dochodów dotyczących odbioru, gospodarowania śmieciami i ich transportu. Według aktu oskarżenia gmina została zniesławiona m.in. sformułowaniem „gmina nieźle zarabia na Waszych odpadach”. Według wójta Rędzin są to nieprawdziwe informacje, a twierdzenie, że m.in. „mieszkańcy za dużo płacą za śmieci”, spowodowało utratę zaufania do gminy Rędziny przez mieszkańców. Gmina nie zwróciła się do portalu o sprostowanie treści artykułu ani w części, ani w całości. Rozprawa toczy się w trybie niejawnym. CMWP SDP wystąpi do sądu o przywrócenie jawności tej sprawy ze względu na precedensowy jej charakter, bo według oskarżenia dziennikarz naruszył dobra osobiste całej gminy, a do tej pory ta kategoria odnosiła się jedynie do konkretnych osób. CMWP SDP w tej sprawie stoi z pełnym przekonaniem po stronie dziennikarza, broniąc jego prawa do niezależnej oceny faktów dotyczących także gminy Rędziny.

Henryk Jezierski domaga się od oskarżonego red. Krzysztofa Załuskiego publikacji wyroku sądu nie później niż 14 dni od jego uprawomocnienia się, w formie ogłoszeń na stronach głównych portalu SDP oraz wydawanego przez siebie portalu, oraz utrzymania ogłoszeń na tychże stronach przez co najmniej miesiąc, po czym przeniesieniem ich na kolejne 24 miesiące do działu Publicystyka lub pokrewnego tych dwóch portali. Ponadto Henryk Jezierski domaga się od Krzysztofa Załuskiego wypłacenia na rzecz oskarżyciela 20 tys. zł, a także zwrotu kosztów procesowych. W spornym artykule autorstwa Załuskiego ukazały się dwa sformułowania dotyczące Henryka Jezierskiego, które według oskarżyciela są nieprawdziwe, gdyż mają związek z podejrzeniem oskarżyciela o współpracę ze służbami bezpieczeństwa. Podejrzenie o agenturalną przeszłość Jezierskiego Załuski oparł na publikacji Daniela Wicentego Weryfikacja gdańskich dziennikarzy w stanie wojennym (wydanej przez IPN w Gdańsku w 2015 r.).

zakładają wysłuchanie wszystkich stron prowadzonego postępowania. Prowadzący i producent programu nigdy nie zostali wezwani przed Komisję, by złożyć wyjaśnienia w sprawie programu z 12.04.2021. Redaktor Jan Pospieszalski i wydawca programu red. Paweł Nowacki, autorzy programu „Warto rozmawiać”, to cenieni i powszechnie znani w Polsce dziennikarze, z niekwestionowanym dorobkiem zawodowym, cieszący się od wielu lat wiarygodnością i zaufaniem widzów. W przeszłości wielokrotnie wykazywali się odwagą cywilną w poruszaniu trudnych i kontrowersyjnych tematów, realizując misję telewizji publicznej. W ocenie CMWP SDP zawieszenie programu „Warto rozmawiać” byłoby dla jego twórców niezasłużoną i wyjątkowo dokuczliwą represją, która zagrażałaby realizacji zasady wolności słowa w demokratycznym państwie i obniżałaby jakość debaty publicznej w Polsce. K Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. źródło ilustracji: cmwp.sdp.pl

17 kwietnia 2021 Kulisy blokady kanału Adoracji EWTN Polska na YouTube. Program w telewizji internetowej EWTN z udziałem CMWP „Program narusza standardy społeczności YouTube”. Taki komunikat przeczytali widzowie kanału Adoracji telewizji internetowej EWTN na YouTube

CMWP SDP jest przeciwne wstrzymaniu emisji programu „Warto rozmawiać”


KURIER WNET · MA J 2O21

C

o wiemy o nim dzisiaj? Może to, że w 2002 r. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a Benedykt XVI – świętym (w 2009 r.)? A może i to, że jako metropolita Warszawy podczas powstania styczniowego został skazany przez cara na zesłanie? Niewiele osób wie, gdzie spoczywa. Niewielu też zatrzymuje się na modlitwie przy jego relikwiach. Tymczasem podczas otwarcia w 1965 r. jego procesu beatyfikacyjnego kard. Stefan Wyszyński powiedział o nim: „To był cud miłości, najwspanialsza potęga ducha człowieka, który się nie załamał, chociaż miałby do tego prawo, przechodząc przez tak wyjątkową drogę”. Zapomniany święty Pasterz Kościoła Warszawskiego. A jednak pozostawił trwały ślad na swej wyjątkowej, choć trudnej drodze. Zygmunt Szczęsny Feliński urodził się 1 listopada 1822 r. w Wojutynie koło Łucka w drobnoszlacheckiej rodzinie. Był jednym z sześciorga dzieci Gerarda i Ewy z Wendorffów. Jego stryjem był Alojzy Feliński – wieloletni dyrektor Liceum Krzemienieckiego i profesor literatury oraz autor utworu pt. Pieśń narodowa za pomyślność króla (1816), napisanego na cześć Aleksandra I, który to wiersz w przyszłości zyskał popularność jako hymn Boże, coś Polskę. Ojciec Zygmunta, Gerard Feliński, pełnił funkcje prepozyta sądu grodzkiego i z tego powodu stale przebywał poza domem, w Żytomierzu. Ponieważ mało czasu spędzał z rodziną, odpowiedzialność za prowadzenie gospodarstwa i wychowanie dzieci spoczęła na barkach jego żony Ewy. Dlatego to właśnie matka odegrała w życiu przyszłego arcybiskupa szczególną i decydującą rolę. Była pobożną, wymagająca, czasem surową, ale niezwykle mądrą matką. Nigdy nie wzbudzała w swoich dzieciach próżnej ambicji ani też ducha rywalizacji. Za to wymagała od nich wierności Prawu Bożemu i życia zgodnego z prawdą. Szczególną wagę przywiązywała do ich prawdomówności I wdrażała do pracy and charakterem. Dzieci obdarzały ją czcią i zaufaniem. Jej opinia i ocena stanowiła dla nich punkt odniesienia w wyborach moralnych, nawet już potem, gdy byli dorośli. Zygmunt Szczęsny był podobno dziec­ kiem ruchliwym i żywiołowym. Jak wspominali domownicy: „serdeczną wesołością wszystkich rozpromieniał”. Niestety radosne dzieciństwo nie trwało długo. Wybuch powstania 1830 r. zmusił rodzinę do opuszczenia Wojutyna i skazał matkę z gromadką dzieci na tułaczkę, a potem – na internowanie w Galicji. Po upadku powstania listopadowego rodzina połączyła się wprawdzie, ale na krótko, gdyż Gerard dotarł do niej już ciężko chory. Zmarł 10 stycznia 1833 r. Szczęsny miał wtedy zaledwie 11 lat. Niedługo później (1838 r.) jego matka została brutalnie rozdzielona ze swymi nieletnimi wówczas dziećmi i zesłana na Sybir za udział w spisku Szymona Konarskiego. Wychowaniem ich zajęli się obcy ludzie. Opiekę nad Szczęsnym przejął bogaty ziemianin z Podola – Zenon Brzozowski. Dzięki jego finansowej pomocy, Zygmunt Szczęsny mógł po ukończeniu szkoły średniej podjąć wyższe studia na wydziale matematycznym Uniwersytetu Moskiewskiego. Po ich ukończeniu w 1844 r. jeszcze przez rok kształcił się, aż do uzyskania rangi urzędniczej. Po studiach, posłuszny życzeniu opiekuna zatrzymał się w Sokołówce. Został tam zatrudniony przez Zenona Brzozowskiego jako sekretarz i wychowawca jego dzieci. Ponieważ były jeszcze małe, po dwóch latach udał się na dalsze studia do Paryża, aby lepiej przygotować się do roli nauczyciela. Był wzorowym studentem i z pasją pogłębiał swoje wykształcenie, słuchając wykładów na Sorbonie i Collège de France. Listy polecające, które dali mu państwo Brzozowscy, a także jego urok osobisty sprawiły, że otwarły się przed nim salony, na których poznał wybitnych polityków i literatów, a wśród nich – ks. Adama Czartoryskiego i Juliusza Słowackiego. Z tym drugim połączyła go prawdziwie dozgonna przyjaźń. Mówiono wówczas o nim: „Człowiek wiele obiecujący. Wykształcony i kształcący się pilnie i pracowicie, a bystro pojmujący każdą rzecz”. Pobyt w Paryżu przerwała wieść o wybuchu powstania wielkopolskiego. Jak mocno był zaangażowany w sprawę narodową, świadczą słowa, które zamieścił w swoim pamiętniku: „Uczucie patriotyczne tak dalece górowało nad wszystkimi innymi, nawet nad uczuciem religijnym, że nie pojmowałem szczęścia dla siebie, póki ojczyzna moja jęczała w kajdanach”. Wiosną 1848 r. wraz z kilkoma innymi polskimi emigrantami pośpieszył z pomocą walczącym. Wkrótce potem został ranny w bitwie pod Miłosławiem i wobec upadku powstania wielkopolskiego, w poczuciu klęski powrócił do Paryża. Tam przez dłuższy czas pozostawał bez środków do życia, bez pracy, cierpiał głód. W tym trudnym dla niego doświadczeniu przyszedł mu z pomocą jego wierny przyjaciel – Juliusz Słowacki. Niedługo potem ponownie wezwał go Zenon Brzozowski, aby zajął się opieką nad jego dziećmi. Kiedy wiosną 1849 r. znowu wrócił do Paryża, jego przyjaciel kończył właśnie życie. Juliusz skonał na jego rękach. Szczęsny głęboko przeżył tę śmierć. Popadł w apatię i depresję.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zastanawiał się nad sensem swego życia i nad sensem walki narodowo-wyzwoleńczej. Doszedł do wniosku, że patriotyzm polegający na walce orężnej jest jałowy, a czasem szkodliwy i że „bez błogosławieństwa Bożego zwycięstwa nie otrzymamy. Otrzymamy je natomiast przez pracę nad sobą i przez pracę nad wyrugowaniem wad narodowych”. Jednocześnie uświadomił sobie, że „katolicyzm bronił nas dotąd od zniemczenia lub zmoskwiczenia”. Pojawiła się w nim myśl, czy Polska nie potrzebuje innej pracy i ofiary, aniżeli śmierci na polu bitwy. Tak zaczęła dojrzewać w nim myśl o oddaniu się na służbę Bogu w kapłaństwie. W 1851 r. rozpoczął studia w Seminarium Duchownym w Żytomierzu. Po roku, decyzją władz kościelnych wysłany został do Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie w roku 1855, a więc wcześniej niż przewidywał tok studiów seminaryjnych, otrzymał święcenia kapłańskie. Z tej okazji napisał w swoim pamiętniku: „Co do mnie – nie chcę mieć żadnej woli własnej co do oznaczania miejsca i środków, jakimi mam służyć Panu Bogu”. Po 30 latach kapłaństwa napisał zaś tak: „Nic mi się nie zdaje ważnym ani pożądanym prócz tego, co Pan chce. (…) Pragnąc tylko woli Bożej, każdą decyzję przyjmę spokojnie”. Pierwszą placówką duszpasterską, na którą go skierowano, była dominikańska parafia św. Katarzyny w Petersburgu. Prócz obowiązków duszpasterskich, pełnił tam również funkcję nauczyciela w szkole parafialnej. Był kapłanem niezwykle wrażliwym na ludzką biedę, a zwłaszcza na los sierot. Dlatego założył tam, w Petersburgu, żeńskie zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodzina Maryi, którego cha­ ryzmatem była opieka nad sierotami.

„Kościół to najdroższy skarb mój, to cel mojego życia, to jedyne kochanie moje na ziemi”. Te wyjęte z pamiętnika słowa zaskakują dziś i zastanawiają wielu, także katolików, którzy ze swobodną pewnością siebie krytykują Kościół katolicki, a w nim zwłaszcza kapłanów, i próbują go reformować. Autorem ich jest właśnie kapłan i pasterz Archidiecezji Warszawskiej – abp Zygmunt Szczęsny Feliński. Ten, którego szereg lat później bp Michał Godlewski nazwał „Człowiekiem granitowej wiary”.

W

1857 r. został mianowany ojcem duchownym studentów Akademii Duchownej, a trzy lata później powierzono mu obowiązki profesora filozofii. Klerycy zapamiętali mocno nauki, które im wówczas dawał: „Posłuszeństwo wobec biskupów jest naszą najmocniejszą bronią. Dlatego nie powinniśmy robić niczego bez ich woli, nawet gdyby czyny ich wymagały nagany”. (…) Jesteśmy obowiązani być posłuszni jakiejkolwiek władzy, bo daje ją Bóg, ale w sprawach sumienia nie należy nikogo słuchać, chyba że papieża”. (…) Obowiązkiem księdza nie jest zgoda na spiski. Bez względu na konsekwencje”. Myślę, że niejeden Polak, a może i niejeden kapłan obruszyłby się, słysząc takie poglądy. Tymczasem on je wyrażał, gdy w kraju panował rosyjski terror i coraz mocniej wzrastało napięcie rewolucyjne. W roku 1861 pełniący obowiązki namiestnika hrabia Karol Lambert ogłosił stan wojenny. W następnym dniu wojsko carskie siłą usunęło i aresztowało mężczyzn śpiewających patriotyczne pieśni z dwóch świątyń warszawskich – z katedry św. Jana i kościoła bernardynów (obecnie kościół św. Anny na Krakowskim Przedmieściu). Administrujący archidiecezją warszawską ks. prałat Antoni Białobrzeski na znak protestu przeciw dokonanej profanacji świątyń nakazał zamknąć wszystkie kościoły w stolicy. Zapewne znamy to wydarzenie ze słynnej grafiki Artura Grottgera. Wobec atmosfery społecznego wrzenia wybuch powstania narodowego stawał się dla władz rosyjskich realną groźbą. Pod koniec lis­ topada 1861 r. zaniepokojony tym car Aleksander II wezwał do Petersburga margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, aby ten zdał mu sprawę z panującej w Królestwie sytuacji i aby doradził mu, jak rozwiązać spór z duchowieństwem katolickim. Car doskonale wiedział, że w razie wybuchu powstania duchowieństwo katolickie stanie po stronie wiernych. Powstał więc pomysł, aby mianować nowym metropolitą warszawskim kapłana lojalnego wobec władz carskich, który otworzy zamknięte kościoły i wyciszy rewolucyjne wrzenie. Car Aleksander postawił jednak warunki, jakie musi spełniać kandydat na metropolitę w Warszawie: nie może to być zakonnik ani duchowny pochodzący z Królestwa Polskiego. W tej sytuacji grono kandydatów do pełnienia tej funkcji siłą rzeczy zostało zawężone, więc margrabia Wielopolski zaproponował kandydaturę Felińskiego. Kandydatura ks. Felińskiego zdawała się rokować spełnienie pokładanych w niej nadziei: „Władzy narzuconej nie możemy lubić, lecz powinniśmy jej ulegać, ponieważ obie władze (tj. ta wybrana i ta narzucona) pochodzą od Boga, z tą tylko różnicą, że pierwsza z nich dawana jest nam przez Boga z Jego miłości do nas, dla naszego dobra i opieki, druga zaś za Bożym przyzwoleniem jako kara” – pouczał jako ojciec duchowny kleryków. O jego nominacji przesądziła reakcja samego papieża – Piusa IX, który na wieść o kandydaturze Felińskiego na metropolitę Warszawy miał się wyrazić: „Choć raz przecież zaproponowała nam Rosja takiego kandydata, na którym żaden zarzut nie ciąży, a zewsząd same tylko pochwały odbiera”. Dla samego zaś ks. Zygmunta Szczęsnego nominacja ta była wielkim zaskoczeniem. Pomimo to ją przyjął, gdyż uznał, że skoro jej nie pragnął ani o nią nie zabiegał – jest wolą Bożą. Trudno powiedzieć, na ile był wtedy świadom, że była uwarunkowana politycznie i z jakimi trudnościami przyjdzie mu się mierzyć.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

4

Pasterz granitowej wiary

S. Katarzyna Purska SJK

O

d 1856 r. Archidiecezją Warszawską zarządzał abp Antoni Melchior Fijałkowski, który zasłynął jako niezłomny obrońca praw Kościoła i krzewiciel ducha narodowego wśród wiernych. Był on autorem odważnego protestu w odpowiedzi na krwawe stłumienie przez rosyjskie wojsko manifestacji, która odbyła się 27 lutego 1861 r. na placu Zamkowym. Ten sam arcybiskup przewodniczył w nabożeństwie pogrzebowym za poległych w tym dniu, a potem mocą jego decyzji została wprowadzona w całym kraju żałoba narodowa i to za jego przyzwoleniem wierni w kościołach śpiewali pieśni patriotyczne. Jego pogrzeb, który odbył

się w dniu 10 października 1861 r., przerodził się wielką manifestacją narodową. Feliński miał zostać jego następcą. W przeddzień uroczystej konsekracji, która się miała odbyć 26 stycznia 1862 r., został przyjęty przez cara na audiencji, podczas której Aleksander II jasno przedstawił swoje oczekiwania wobec niego jako przyszłego zwierzchnika Kościoła katolickiego w Królestwie Polskim. Monarcha liczył na to, że Szczęsny Feliński swoimi działaniami osłabi nastroje rewolucyjne i zdoła zapobiec wybuchowi powstania. Biskup Nominat wprawdzie obiecał, że postara się nie dopuścić do wybuchu rewolucji w Królestwie Polskim, ale jednocześnie zastrzegł:

„ Jeśliby jednak naród w szale zapamiętania nie uwzględnił mych przedstawień i ściągnął na siebie groźne następstwa represji, przede wszystkim spełnię obowiązki pasterza i podzielę dolę ludu mego, chociażbym sam stał się swych nieszczęść sprawcą”. W latach 1861–1862 krystalizowały się programy dwóch stronnictw politycznych, zwanych potocznie białymi i czerwonymi, które tworzyły dwa środowiska – ziemiańskie i burżuazyjne. Oba chciały walczyć o niepodległość, ale innymi drogami. Biali stawiali sobie za cel dążenie do niepodległości drogą pokojową, obliczoną na stopniowe ustępstwa caratu. Czerwoni zaś chcieli odzyskać niepodległość


MA J 2O21 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

FOT. Z ARCHIWUM SS. URSZULANEK

w wyniku zbrojnego powstania połączonego z radykalną reformą agrarną. Obawiając się ewentualnego porozumienia między oboma stronnictwami, car zdecydował się dać pewne koncesje Królestwu Polskiemu, np. przywrócił Radę Stanu (był to organ doradczy w zakresie ustawodawstwa, budżetu i samorządu), a funkcję dyrektora Komisji Rządowej ds. Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (dalej – KRWR i OP) powierzył margrabiemu Aleksandrowi Wielopolskiemu. Połowiczne reformy monarchy rosyjskiego były niewystarczające dla środowiska białych, a tym bardziej – dla czerwonych. Zygmunt Feliński był jak najdalej od akceptacji idei rewolucji, gdyż jeszcze w Petersburgu nabrał przekonania, że trzeba

Dźwinaczka

współpracować z rządem, ale tylko o tyle, o ile to będzie dla dobra Kościoła i Ojczyzny. Nie zamierzał też angażować się w spory partyjne ani też wyraźnie opowiadać się po stronie któregokolwiek stronnictwa w kraju. Po otrzymaniu sakry biskupiej tylko kilka dni pozostał w Petersburgu i przez Częstochowę wyruszył do Warszawy. Po drodze zatrzymał się dłużej na Jasnej Górze i tam odprawił swoją pierwszą na ziemiach polskich Mszę św. Do Warszawy przybył późnym wieczorem 9 lutego 1862 r. W zasadzie nikt go tam nie

powinniśmy go chronić, nie kompromitować, aby zawsze było wiadome, że jest człowiekiem niezależnym, a nie »zausznikiem« rządu”. Faktycznie abp Feliński zdyscyplinował duchowieństwo, wpłynął na jego zaangażowanie duszpasterskie, zmobilizował do kształcenia i formacji, ale jednocześnie zakazał księżom wstępowania do tajnych stowarzyszeń, zaś w okólniku z 13 października 1862 r. przestrzegał ich przed niebezpiecznymi dla kraju konsekwencjami pobudzania wiernych do walki i prowokowania Rosji. Nieposłusznych księży, takich jak np. ks. Karola Mikoszewskiego z parafii św. Aleksandra, przenosił do wiejskich parafii, z dala od Warszawy.

był obdarzony dużym poczuciem humoru, przeżywał bardzo boleśnie sytuację, w której się znalazł. Grozą napawały go zarówno prowokujące działania stronnictwa czerwonych, jak i nasilający się terror policyjny. Aresztowano ludzi często z błahych powodów, np. za żałobny strój czy za noszenie pierścionka z orzełkiem. 21 lutego 1862 r. opisał to w liście do kanclerza – księcia Gonczarowa – w którym prosił o złagodzenie stanu wyjątkowego. Próbował interweniować też u carskiego namiestnika Lüdersa. Podobnie bez spodziewanych skutków. W liście z 22 lutego do swojego przyjaciela jeszcze z czasów petersburskich, ks. Wincentego Majewskiego, napisał: „kilkanaście dni spędzonych w Warszawie wydają mi się wiekiem”. Ubolewał nad postawą duchowieństwa, które poza nielicznymi wyjątkami nie darzyło go zaufaniem. Narzekał również na uciążliwą dla niego ochronę wojska i policji carskiej, obecnej w świątyniach nawet podczas nabożeństw, które celebrował. Nasilone w maju represje wywołały kolejne i coraz ostrzejsze protesty arcybiskupa skierowane do namiestnika. Ostatecznie cesarz zadecydował, że policja ma odstąpić od kościołów, ale jednocześnie zaczął poprzez swoich urzędników wyrażać coraz większe niezadowolenie z postawy abp Felińskiego. Zarzucał mu m.in., że ujawnił duchowieństwu Archidiecezji Warszawskiej list papieski z marca 1862 roku, a także, że poparł odezwę unitów do braci obrządku łacińskiego, w której błagali o opiekę nad nimi i o wstawienie się za nimi u papieża. W tej sytuacji arcybiskup zaczął się przekonywać, że jego postawa neutralności, a nawet pewnej lojalności w stosunku do caratu traci sens. Dlatego zaczął zajmować wobec władz coraz bardziej nieprzejednane stanowisko. Odrzucił m.in. odezwę generał-gubernatora warszawskiego, Mikołaja Kryżanowskiego, zabraniającą iluminacji figur Matki Boskiej oraz przypominającą zakaz śpiewania pieśni niedozwolonych. Wysłał do niego pisemną odpowiedź, w której wyraził nadzieję, że tego typu

W

Płyta przy kaplicy upamiętniającej św. Zygmunta Felińskiego w Dźwinaczce

ciekawa relacja jednego z księży warszawskich: „Arcybiskup (…) pragnie niepodległości kraju, ale uważa, że trzeba przede wszystkim wzmocnić wewnętrzny organizm, aby chwila wyswobodzenia (…) nie zastała nas nie przygotowanych (…) nie potępia tych, co wierzą w godziwość powstania. Praktycznie tylko uważa je za zgubne” (ACR, Polonia, 1863; s. 131). Władze też wiedziały o tym, że Feliński ich nie poprze. A jednak w liście do Aleksandra II książę Konstanty pisze o nim: „Wielki posłuch osiągnął u duchownych, a osiągnął to bez jakiegokolwiek rozgłosu, skandalu, a jedynie poprzez swoje nieskazitelne życie i prawy charakter. Jest zrozumiałe, że nie jest łubiany, boją się go, lecz jest szanowany. Dlatego też

iadomość o wybuchu powstania styczniowego przyjął boleśnie: „Ze łzami błagałem, zaklinałem moich wiernych, aby przez mi- ród, bo to jest uczucie wrodzone, jak miłość łość do Ojczyzny nie narażali jej na nowe cier- dziecka do matki. Nie jest winą Polaków, że pienia (…) jedno wiem tylko, że tych, których jako naród mają wspaniałą i bogatą przeszłość mi Bóg powierzył, nie opuszczę, choć się ode historyczną, dążymy w każdym pokoleniu do mnie odwracają (…) Jeśli nie da się oddalić wolności i niepodległości. Losy narodów są gromów, w godzinie próby będę tam, gdzie w ręku Boga i jeśli w zamiarach Bożych gobędzie moja trzoda – pisał do ks. Majewskiego. dzina wyzwolenia dla Polski wybiła, car nie Jednocześnie w innym świetle zaczął po- zdoła pokrzyżować planów Boga”. Po takim strzegać dotychczasowe wydarzenia. Pierw- patriotycznym wyznaniu dalszy los arcybiskusze symptomy zmian w jego postawie można pa był przesądzony. W piśmie z 21 czerwca było zaobserwować już w okresie tuż przed- monarcha poinformował namiestnika o swopowstaniowym. Przeszedł do otwartej opo- jej decyzji zesłania Felińskiego do Jarosławia zycji, gdy rząd wydał okólnik, którym zezwalał nad Wołgą. W Jarosławiu cieszył się względchłopom chwytać powstańców i przekazywać ną swobodą. Mógł poruszać się po mieście ich w ręce Rosjan. Oznaczało to bowiem gene- i prywatnie w domu odprawiać msze św., ale rowanie takich zajść, jakie miały miejsce w Ga- bez udziału wiernych. Nie zawsze otrzymywał licji w 1846 r. Wydaje się, że jako hierarcha pensję wyznaczoną mu przez władze, więc żył Kościoła nie mógł przystąpić do powstania. we franciszkańskim ubóstwie. Tym bardziej, Musiał liczyć się ze stanowiskiem Stolicy Apo- że starał się nieść pomoc skazańcom, którzy stolskiej, która patrzyła na nie, zwłaszcza po- żyli w wielkiej biedzie. Na początku kwietnia czątkowo, jako na rewolucję. Arcybiskup był 1864 r. decyzją Aleksandra II arcybiskupa Feprzekonany, iż powstanie zakończy się klęską lińskiego poinformowano korespondencyjnie, i cierpieniem narodu. Mimo to, gdy ważyły się że odsunięty został od zarządzania Archidielosy kraju, pozostał z narodem. Dlatego podjął cezją Warszawską. Papież Pius IX ogłosił, że próbę interwencji w sprawie wspomnianego dekret cara uznaje za nieważny. W ten sposób okólnika rządowego, najpierw u Wielopol- konflikt arcybiskupa z rządem stał się sporem skiego, a kiedy ten nie zareagował, a nawet pomiędzy Stolicą Apostolską a gabinetem peodmówił spotkania, na znak protestu złożył tersburskim. rezygnację z członkostwa w Radzie Stanu. Napisał też list, w którym zwrócił się bezpoa wygnaniu przeżył 20 lat, aż do rośrednio do cesarza: „Polska nie zadowoli się ku 1883, kiedy to nowy car – Alekautonomią administracyjną, potrzebuje ona sander III, z okazji swojej koronacji życia politycznego. Najjaśniejszy Panie! Ujmuj – pozwolił Zygmuntowi Szczęsnemu silną dłonią sprawy Polski, uczyń Polski naród Felińskiemu opuścić miejsce skazania. Postaniepodległy, połączony z Rosją jedynie tylko wił mu jednak warunek: nie mógł wrócić do węzłem Twej dostojnej dynastii”. W odpowie- Królestwa Polskiego ani do Warszawy. Zaraz dzi wielki książę Konstanty w ostrych słowach po zwolnieniu udał do Rzymu na spotkanie skarcił Metropolitę. Ostatecznie jego los zo- z papieżem, wówczas już – Leonem XIII. Po stał przesądzony, gdy list do cara został zamieszczony na łamach paryskiego „Monitora” i kiedy w konsekwencji pojawiła się nota rządu francuskiego, w której domagano się od Aleksandra II większych ustępstw na rzecz Królestwa Polskiego. Car uznał to posunięcie abpa Felińskiego za akt jawnej niesubordynacji i w liście skierowanym do namiestnika rozważał zastosowanie wobec niego dalszych represji. Niedługo potem doszło do kolejnego starcia arcybiskupa z władzami. Przyczyną bezpośrednią było ignorowanie zakazu organizowania procesji na zewnątrz z okazji uroczystości kościelnych. Zarówno on sam, jak i proboszczowie warszawscy prowadził takie procesje. Za nieposłuszeństwo księża Kaplica w Dźwinaczce byli aresztowani na 48 godzin, a wobec arcybiskupa władze zastosowały areszt domowy, drodze odwiedził Lwów i Kraków, gdzie był także przez dwa dni. podejmowany owacyjnie przez wzruszonych Ostatni konflikt z rządem wynikł z powo- rodaków. du powieszenia 12 czerwca na stoku Cytadeli Na widok męczennika papież zszedł w Warszawie odzianego w habit kapucyna – z tronu i podszedł, aby go przywitać: „W Wao. Agrypina Konarskiego. Jeszcze w tym sa- tykanie takiego doznałem przyjęcia, że wymym dniu abp Feliński złożył ostry protest, nagrodziło mi ono z lichwą dwudziestoletnie w którym dał wyraz swemu oburzeniu z po- wygnanie” – napisał w liście do bp Pawła Rzewodu skazania kapłana na tak haniebną karę wuskiego (1883 r.) 26 marca papież Leon XIII w szacie duchownej i zażądał wydania zwłok przeniósł abp Felińskiego na tytularną stolicę bohaterskiego powstańca. Został internowa- Tarsu, choć nie zażądał od niego formalnej ny 14 czerwca i wezwany na rozmowę do ce- rezygnacji z funkcji arcybiskupa Warszawy. sarza. Zanim opuścił Warszawę, wyznaczył Zresztą sam Feliński już wcześniej zgłosił swoksięży, którzy mieli go zastępować podczas ją gotowość ustąpienia, o ile Stolica Apostoljego nieobecności. Następnie wezwał swoich ska uzna ten krok za pożyteczny dla Kościoła. kapłanów. Podczas pożegnalnego spotkania Został więc biskupem bez diecezji. Pomimo powiedział do nich: „Strzeżcie praw Kościoła starości i choroby, nosił wciąż w sobie młoświętego, pilnujcie gorliwie tej świętej wiary dzieńczy zapał i entuzjazm Dlatego nie zrenaszej; przeciwnościami nie zrażajcie się (…) zygnował z planów duszpasterskich, które Jeśliby ktoś z was namawiał do takiego czynu, tworzył podczas długich spacerów w czaktórego popełnić się nie godzi bez uchybie- sie pobytu w Jarosławiu. Marzył wówczas, nia prawom Bożym i prawom Kościoła, od- że gdy skończy się wygnanie, wyjedzie za powiadajcie każdemu: non possumus” (ze granicę i pismami swymi będzie służył Kośwspomnień ks. S. Prawdzickiego, s. 73). Tak, ciołowi, pomimo że – jak wyznał w liście do to właśnie on był pierwszym, który wypo- swego brata, ks. Juliana – zawsze doznawał wiedział słynne pasterskie „non possumus”, z tego powodu surowej krytyki (list z roku a dopiero po nim powtórzył je Kardynał Ty- 1884). Wspólnie z ks. Julianem rozważał siąclecia. projekt założenia nowej gałęzi ZmartwychOpuszczając diecezję, pozostawił w niej wstańców. Zarzucił jednak ten pomysł pod dużo dobrych zmian: przeprowadził refor- wpływem listu, który otrzymał od kard. Miemę w seminarium duchownym, zatroszczył czysława Ledóchowskiego. W odpowiedzi, się o formację alumnów. Wprowadził jako napisał do kardynała: „Pokusa mi nawet nie obowiązkowe doroczne rekolekcje dla księży. przyjdzie, aby wdawać się w sprawę, której Często wizytował swoje parafie, sam odpra- nie życzy sobie Ten, którego głos (…) do wiał w nich nabożeństwa, pisał listy i wydawał śmierci uważać nie przestanę za nieomylną okólniki, i wprowadził na stałe nabożeństwa wskazówkę woli Bożej w (…) sprawach tymajowe w parafiach. Troszczył się o oświatę czących Kościoła” (Dźwinaczka, 1884 r.) Powśród ludu: wprowadził nauczanie katechi- nieważ planował podjąć działalność duszzmu, zakładał szkółki i propagował czytelni- pasterską w Czerniowcach, zakupił tam ctwo. Odwiedzał szpitale, ochronki i uczelnie. dom. Zaangażował się też gorąco w sprawę Po wyjeździe z Warszawy nie został do- utworzenia w Rzymie kolegium dla unitów wieziony bezpośrednio do Petersburga, lecz i zabiegał o poparcie założonej w tym celu FOT. Z ARCHIWUM SS. URSZULANEK

FOT. Z ARCHIWUM SS. URSZULANEK

R

ekoncyliacji katedry św. Jana dokonał sam metropolita w dniu 13 lutego 1862 r. Wygłosił wówczas homilię, podczas której powiedział: „Proszę was przeto i zaklinam, zaniechajcie patriotycznych śpiewów po kościołach, a powróćcie do zwykłego trybu modlitwy, boć to, co w zamian otrzymać mamy, godne jest tej ofiary (…). Wierzę niezachwianie w sprawiedliwe rządy Opatrzności, która wcześniej czy później dosięgnie zawsze winnego. Starajmy się tak postępować, abyśmy nie byli winnym”. W odruchu gniewu i buntu wierni nie chcieli uklęknąć, kiedy udzielał im błogosławieństwa. Przez pierwsze miesiące urzędowania Feliński starał się zajmować postawę neutralną. Usiłował w ten sposób nie dopuścić do wybuchu postania. W ten jednak sposób nie zadowolił władz carskich ani też nie zyskał szacunku wiernych. W połowie lutego 1862 r. otrzymał nominację na członka Rady Stanu. Jak sam pisał: „przez co zostałem nie tylko kościelnym, lecz i państwowym dygnitarzem”. Mimo że

rozkazów władze nie będą mu przekazywały. Namiestnik był zaskoczony nieoczekiwaną zmianą postawą Metropolity, czemu dał wyraz w liście do ministra spraw wewnętrznych Rosji, Piotra Wałujewa: „Feliński jaskrawo się zmienił (…) zdaje się już zupełnie zapomniał o instrukcji Najjaśniejszego Pana” – napisał. Kiedy dokonała się zmiana na stanowisku namiestnika i został nim wielki książę Konstanty, znowu, choć na krótko, arcybiskup Feliński dał wiarę obietnicy władz, że wprowadzi szeroką autonomię Królestwa Polskiego i dlatego wspierał poczynania nowego namiestnika, co ponownie naraziło go na ostrą krytykę stronnictwa czerwonych i oskarżenie o „służalstwo”. Perspektywa wybuchu powstania była nieunikniona i Feliński zdawał sobie z tego sprawę. O jego stosunku do powstania mówi

fundacji. Istniała niewątpliwie taka potrzeba, bo w ramach represji popowstaniowych w roku 1875 doszło do likwidacji Kościoła unickiego w Królestwie i władze carskie zaczęły niszczyć parafie unickie. Niestety pojawiły się tak duże trudności, że musiał zrezygnować ze wszystkich swych zamiarów

„Strzeżcie praw Kościoła świętego, pilnujcie gorliwie tej świętej wiary naszej; przeciwnościami nie zrażajcie się (…) Jeśliby ktoś z was namawiał do takiego czynu, którego popełnić się nie godzi bez uchybienia prawom Bożym i prawom Kościoła, odpowiadajcie każdemu: non possumus”.

N

„ Jeśliby naród w szale zapamiętania nie uwzględnił mych przedstawień i ściągnął na siebie groźne następstwa represji, przede wszystkim spełnię obowiązki pasterza i podzielę dolę ludu mego, chociażbym sam stał się swych nieszczęść sprawcą”. powitał. Nazajutrz spotkał się z przedstawicielami duchowieństwa, którym przedstawił swój program działania. Zapowiedział przede wszystkim rekoncyliację i otwarcie dwóch sprofanowanych świątyń oraz pozostałych kościołów warszawskich. Zaznaczył, że jest to zgodne z życzeniem Stolicy Apostolskiej. Osobiście był przekonany o słuszności tej decyzji. Stwierdził bowiem, że zamknięcie kościołów doprowadziło do „zobojętnienie ludności Warszawy wobec spraw Bożych i własnego zbawienia”. Na spotkaniu z duchowieństwem przedstawił racje dla przywrócenia sprawowania liturgii w kościołach. Jednocześnie zwrócił się do księży z prośbą, aby wierni podczas nabożeństw zaprzestali śpiewania pieśni i hymnów patriotycznych i nie prowokowali w ten sposób Moskali do przemocy. Części duchowieństwa nie spodobał się program metropolity, a zwłaszcza jego stwierdzenie, że nie będzie ulegał żadnym kompromisom. Tymczasem abp Feliński miał silne poczucie powinności i posłuszeństwa sumieniu. Nie rozumieli tego i nie przyjmowali ani duchowni, ani lud Warszawy. W ich oczach był człowiekiem cara, zdrajcą i karierowiczem. Nie przekonywały ich deklaracje, które złożył w swoim w liście pasterskim: „Polakiem jestem i Polakiem umrzeć pragnę (…) prawdziwa miłość Ojczyzny nie polega szumnych demonstracjach, ale na sumiennej i wytrwałej pracy dla dobra kraju”. „Nie najmitą i karierowiczem, ale był Pasterzem, jakiego nie widziała Polska” –powiedział o nim bp Michał Godlewski.

jak zdecydował car – przewieziono go do Gatczyna, gdzie przez trzy tygodnie przebywał pod strażą. Aleksander II oczekiwał, że Feliński zmieni swoją postawę i ukorzy się przed nim. Tymczasem niezłomny arcybiskup przedstawił na piśmie swoje credo polityczne. Oto jego fragment: „Nie jest zbrodnią kochać swój na-

i planów. Przygnieciony chorobą i starością, przyjął zaproszenie hr. Heleny Koziebrodzkiej. Zamieszkał w jej dworku w Dźwinaczce – wiosce położonej w widłach Dniestru i Zbrucza. Przez kolejne lata był duszpasterzem miejscowej ludności. Organizował dla niej misje, prowadził rekolekcje, głosił kazania, długie godziny spędzał w konfesjonale, szerzył cześć Najświętszej Maryi Panny. Założył też szkołę w Dźwinaczce, w której uczyły Siostry Rodziny Maryi – zgromadzenie, którego był założycielem i które sprowadził po to, aby pomagało mu w posłudze wśród ubogich mieszkańców. Prócz tego ulokował w Łomnie zakład naukowo-wychowawczy dla niezamożnych dziewcząt.

W

ostatnich latach swego życia zajął się również działalnością edytorską i pisarską oraz rozpoczął budowę kościoła. Niekiedy, korzystając z zaproszeń, przybywał na różne uroczystości kościelne. 4 maja 1890 r skorzystał z zaproszenia, aby w katedrze lwowskiej wygłosić orędzie do narodu. Przypomniał w nim akt ślubów Jana Kazimierza i ostrzegł naród, aby nad tym doniosłym aktem „nie zostało zamknięte wieko trumny i nie pogrzebał wcale tej ziemskiej i nadziemskiej karty dziejów Polski w skarbcu swoich wspomnień (…) Śluby Jana Kazimierza nie giną. Nie dopełnione przez przeszłość, zwracają się ku pokoleniom obecnym (…) bo naród wciąż żyje, więc ślub narodowy tak długo ten naród obowiązuje w sumieniu, dopóki spełnionym nie zostanie”. Zmarł 17 września 1895 w pałacu biskupa Jana Puzyny w Krakowie. Jego pogrzeb odbył się 20 września na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Po kilku dniach, na prośbę hr. Koziebrodzkiej, przewieziono trumnę do Dźwinaczki, gdzie spoczęła na miejscowym cmentarzu. Niedługo później została przewieziona do Warszawy. Najpierw czasowo umieszczono ją w kościele św. Krzyża, a następnie, 14 kwietnia 1921 r., uroczyście spoczęła w podziemiach Archikatedry św. Jana. Było to dokładnie 100 lat temu. Po beatyfikacji w roku 2003 relikwie abp Felińskiego jeszcze raz zostały przeniesione do Kaplicy Literackiej w Archikatedrze. Kard. Stefan Wyszyński w 1965 r. podczas otwarcia procesu beatyfikacyjnego tak podsumował życie św. Zygmunta Felińskiego: „Idźcie do katedry, zejdźcie do podziemi, pochylcie swoje głowy u jego sarkofagu, a zobaczycie: tam leży człowiek, o którym mówiono, że przegrał, a oto jest… Zwycięzcą” (Rzym, 1972). Przegrał życie, bo było pasmem porażek i nieszczęść, ale jest Zwycięzcą, bo pozostał niezłomnie wierny Bogu i Kościołowi, i prawdzie. Jest Zwycięzcą, bo cichą i pokorną służbą człowiekowi więcej powiedział o świętości Kościoła i godności kapłaństwa niż niejeden brylujący w mediach i kościołach katolik. Nawet jeśli nie zgodzimy się z poglądami, które głosił, to warto wsłuchać się w nie z uwagą, bo prawością życia wskazał nam standardy życia społecznego i politycznego. Niektóre z tych jego wypowiedzi wydają się być znów aktualne i w tym duchu można je odczytywać. Podczas pobytu na zesłaniu, w roku 1870, dotarły do niego wieści o głębokim kryzysie, w jakim znalazł się Kościół. Jedną z przyczyn tego kryzysu była kwestia nieomylności papieża. Abp Feliński w liście do bp. Wincentego Popiela tak skomentował tę sytuację: „Dziwne i ważne przeżywamy czasy. Wypadki obecne zapowiadać się zdają jakiś kataklizm w kościelnym, politycznym i społecznym życiu, którego rozmiarów nie tylko zmierzyć, ale i przewidzieć nawet niepodobne” (list z września 1870 r.). „Głos Ojca św. zawsze uważałem i aż do śmierci uważać nie przestanę za nieomylną wskazówkę woli Bożej we wszystkich sprawach tyczących Kościoła” (list do kard. Ledóchowskiego, 26 grudnia 1884 r.). „ Jeżeli kiedy, to teraz z wiary nam żyć potrzeba; bo gdy z jednej strony moce ciemności wytężyły wszystkie siły swoje, by zgasić światło na ziemi, z drugiej strony zaś Synowie światłości szykują się pod chorągiew krzyża ze znakiem Baranka na czole, żadne stanowisko połowiczne lękliwych obronić już nie zdoła. Trzeba jawnie wygłosić godło swoje, trzeba je wypisać na rozwiniętym sztandarze, chociażby krwią własną…” (list do Róży z Łubieńskich Sobańskiej, rok 1870). K


KURIER WNET · MA J 2O21

6

Najważniejszym osiągnięciem jest pokonać wroga bez walki. mechanizmach podejmowania decyzji i zwyczajach Polaków, bo przez 3 lata starannie instruował go polski zdrajca, ksiądz kanonik Gabriel Podoski (ksiądz potrzebował pieniędzy, gdyż jego partnerka chciała mieć karetę). Pomysł, aby tego osobnika mianować prymasem Polski, wydawał się absurdalny i niemożliwy do przeprowadzenia, gdyż zgodę musieli wydać król, nuncjusz papieski i papież. Sprawa była trudniejsza niż osadzenie na tronie polskim Stanisława Augusta Poniatowskiego, do czego wystarczyły wpływy wśród części magnatów i kilkanaście tysięcy wojska. A jednak dyplomacja rosyjska potrafiła tę nominację załatwić… Bynajmniej nie chodziło o wynagrodzenie niezwykle „zasłużonego” sprzedawczyka – prymas jako interrex sprawował władzę w czasach bezkrólewia i był osobą nr 2 w państwie, a zamiarem rosyjskim było opanowanie całości polskich władz (poprzedni prymas, Łubieński, bruździł). Książę Repnin był ozdobą warszawskich salonów i przedmiotem

Zdrada znana była już w starożytności, a świadczą o tym choćby słowa z opery Aida, dziejącej się w starożytnym Egipcie – „Radames on zdrajcą jest”; ale dopiero w nowożytnej Polsce zjawisko to znalazło warunki do ogromnego rozkwitu. Trafiali się Hiszpanie pracujący dla Anglii, byli Francuzi służący Habsburgom, jednak tylko polscy zdrajcy mogli pracować „wielowektorowo”, mając wybór między różnymi pracodawcami.

Zdrada

polska specjalność Jan Martini

RYS. VECTORSTOCK.COM

Z

namy polskich zdrajców na żołdzie szwedzkim, austriac­ kim, francuskim, ale najbardziej prominentni zdrajcy polscy służyli Rosjanom i Prusakom. I te kierunki cieszą się największą popularnością do dziś. Zdradzanie jest zajęciem dochodowym, dającym dużą stopę zwrotu, jednak bywa też niebezpieczne – niejeden zdrajca zapłacił głową za swe czyny. Jednak polscy zdrajcy mieli (i mają) komfortowe warunki pracy z uwagi na niskie ryzyko zawodowe i wrodzoną łagodność (z domieszką niedołęstwa) Polaków. Ubolewał nad tym Tadeusz Kościuszko („w Polszcze zdrada nigdy ukaraną nie została”), sądząc, że to jest przyczyną rozpowszechnienia się zjawiska zdrady wśród rodaków. W XVIII wieku urzędnik rosyjski w raporcie do centrali charakteryzował w taki sposób osobistości polskiego życia politycznego: „Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silne potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce, – Gozdzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas, – Twardowski jest tchórzem bez przekonań, – Młodziejowski, polski Machiawel, sprzedaje się więcej dającemu, – Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę, niepospolicie ruchliwy”. Nietrudno sobie wyobrazić, że raporty z podobnymi charakterystykami wysyłane są także dziś. Uderzających analogii jest zresztą więcej. Polska w dramatycznych okresie końca XVIII w. była państwem, które minister B. Sienkiewicz mógłby określić jako państwo teoretyczne – formalnie niepodległe, lecz pogrążone w chaosie decyzyjnym, niezdolne do ukrócenia anarchii i ograniczenia wpływów „sojuszników”. Często odbywały się równolegle dwa wzajemnie nieuznające się sejmiki ziemskie, wybierano posłów „dublerów”, a przy niedziałających sądach (Sąd Najwyższy nie mógł zebrać się przez 14 lat) instancją odwoławczą był ambasador rosyjski baron Kaiserling, który mediował i łagodził uprzednio inicjowane przez siebie spory. Aby zapobiec awanturom, bójkom i tumultom podczas „wyborów samorządowych”, porządek zabezpieczały „apolityczne” rosyjskie oddziały. Za następnego ambasadora, Repnina, demokracja szlachecka osiągnęła jeszcze „wyższy” poziom – jego oficerowie przywozili gotowe listy kandydatów do przegłosowania. Ambasador Repnin był znakomicie zorientowany w zawiłościach personalnych i instytucjonalnych życia politycznego I Rzeczypospolitej,

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

westchnień dam z najprzedniejszych polskich rodów. Jego intensywna działalność erotyczna była przedłużeniem pracy urzędnika państwa carów – wiadomości uzyskane od dam przed, w trakcie, i po kopulacji były uzupełnieniem lekcji udzielanych mu przez Podoskiego. Często polscy dygnitarze wręcz stręczyli ambasadorowi swoje żony czy córki, licząc na przychylność, profity czy stanowiska. W ten sposób rozwiązłość obyczajowa arystokratycznych elit ułatwiała działanie destruktorom polskiego państwa, a upadek moralności wynikał pośrednio z popularności francuskich encyklopedystów, którzy naukowo ustalili, że piekła nie ma. Ten smutny czas w dziejach naszego narodu stanowi twardy dowód na tezę, że erozja chrześcijaństwa i ułuda wolności typu „róbta, co chceta” prowadzi nieuchronnie do niewoli.

Targowica – symbol zdrady „Zawsze będę się trzymał wiernie stronnictwa rosyjskiego. Rozkazy, jakie spodoba się Jej Cesarskiej Mości przysyłać mi, zawsze będą przyjmowane z uszanowaniem i posłuszeństwem – będę wykonywać je bez najmniejszego oporu jawnego lub ubocznego”. Gdy książę Karol Radziwiłł podpisywał swoje „zobowiązanie do współpracy”, uważał je za nic nieznaczący papier, bo w polskiej tradycji liczyło się tylko „słowo honoru” („verbum nobile”) – kłamcy i krzywoprzysięzcy automatycznie wykluczali się ze społeczności szlacheckiej. Dopiero Rosjanie „implementowali” nowoczesną kulturę „bumagi”, zawsze zbierając dowody na piśmie. Ambasador Repnin przechowywał „papiery” (nazwane w XX wieku „kompromatami”) wraz z pokwitowaniami wypłat dla jurgieltników w skrytce swojej ambasady. Skończyło się to fatalnie dla ówczesnych zdrajców, bo podczas insurekcji kościuszkowskiej rosyjskie archiwa wpadły w ręce powstańców. Obok dygnitarzy „z najwyższej półki” – hetmanów, marszałków, biskupów, generałów, którzy nie zdążyli się ewakuować do Petersburga, na stryczek „załapał się” szeregowy szpicel Marceli Piętka, w ten sposób wchodząc do historii (w dobrym towarzystwie). Biskupom przed egzekucją „zdejmowano” święcenia kapłańskie, gdyż uważano, że

nie godzi się wieszać osoby duchownej. Błędu z archiwami nie powtórzyli już spadkobiercy Repnina w roku 1990, starannie czyszcząc dokumentację. Dzięki czemu nie narazili swoich „zasobów kadrowych”, użytych następnie z wielkim powodzeniem do „budowy demokracji” w III RP. Stronnictwo pruskie wprawdzie rywalizowało ze stronnictwem ruskim, ale nasi sąsiedzi, z troską przejawianą do dziś, ściśle ze sobą współpracowali, aby nie dopuścić do prób naprawy państwa. Trwał permanentny pat legislacyjny – przed uchwaleniem Konstytucji 3 maja obrady sejmu trwały niemal 4 lata (!) i obfitowały w dramatyczne epizody. W pewnym momencie fanatyczny miłośnik wolności szlacheckiej – poseł Suchorzewski – przyprowadził swego 9-letniego syna, grożąc, że go zabije, aby nie żył w „niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje”. Jednak w tej beznadziejnej sytuacji Polska zdołała się wydźwignąć i przeprowadzić niezbędne reformy. Można podziwiać niezwykłą motywację świadomych obywateli, któ-

Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających. rzy w trosce o dobro wspólne i interes państwa zagłosowali często wbrew swoim partykularnym interesom. Naginając nieco procedury, uchwalono konstytucję, która rzeczywiście ograniczała „złotą wolność szlachecką” i demokrację – pozbawiono praw obywatelskich szlachtę

nieposiadającą ziemi. Wytrąciło to wrogom Polski bardzo groźny instrument do niszczenia państwowości polskiej – skupowania „na rynku pierwotnym” głosów szlachty gołoty. Jak widać, wykorzystywanie hołoty, (czy „chamskiej hołoty”) do walki z Polską nie jest bynajmniej wynalazkiem ostatnich czasów. Opór dużych rzesz szlachty był równie wielki jak opór obecnej „totalnej opozycji” i równie wielka była motywacja sąsiadów Polski, by zniweczyć dzieło odnowy państwa. Obawiano się „tyranii absolutyzmu”, „jakobinizmu” i niszczenia chrześcijaństwa przez masonerię, a ratunku przed zachodnią „zgnilizną” upatrywano w Rosji. W tych warunkach powstała konfederacja targowicka, której akt założycielski zredagował w Petersburgu uzdolniony literacko generał Popow: „My senatorowie, ministrowie Rzczpltej, urzędnicy koronni, tudzież urzędnicy, dygnitarze i rycerstwo, widząc, że już dla nas nie masz Rzczpltej, iż sejm dzisiejszy, na niedziel tylko sześć zwołany, przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą na zawsze, a już przeszło przez lat półczwarta ciągle ją ze wzgardą praw uzurpując, połamał prawa kardynale, zmiótł wszystkie wolności szlacheckiego, a na dniu 3 maja r. 1791 w rewolucję i spisek przemieniwszy się, w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych, wplątać nas usiłował. […] konfederujemy się i wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej, przy równości i dawności dla wszystkich szlachty, przy całości granic państw Rzczpltej, a przeciwko sukcesji tronu, przeciwko powiększeniu władzy królów, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju, przeciwko konstytucji 3-go maja, w monarchię rzeczpospolitą zamieniającej […] A że Rzczplta pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje”. Papież Pius VI wystosował specjalne błogosławieństwo dla dzieła konfederacji targowickiej…

Nie od dziś obrona praworządności w Polsce była przedmiotem troski gremiów międzynarodowych – podobną troskę widać w rosyjskiej deklaracji wojny autorstwa gen. Bułhakowa: „Wolność i niepodległość Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej cały czas zaprzątały uwagę i wzbudzały zainteresowanie jej sąsiadów. Jej Cesarska Mość Cesarzowa Wszechrosji, która z tej racji złączona jest przez swoje stanowcze i formalne zobowiązania z Rzecząpospolitą, jest w sposób jeszcze bardziej szczególny przywiązana do stania na straży nienaruszalności tych dwu cennych atrybutów życia politycznego tego królestwa [tj. wolnej elekcji i liberum veto; J.M.]. Poprzez uzurpację, zmieszanie i połączenie w nim wszystkich władz, których złączenie w jednym ręku jest sprzeczne z zasadami republikańskimi, nadużył on każdej z tych władz w sposób jak najbardziej tyrański. By wywiązać się ze swych obietnic, Jej Cesarska Mość wydała rozkaz części swych wojsk wkroczenia w granice Rzeczypospolitej. Wojska te okażą się jako przyjacielskie, by współpracować w dziele odbudowy jej praw i przywilejów”. W wojnie 1792 roku, którą rozpoczęli Rosjanie w celu „przywrócenia demokracji”, Polacy nie byli bez szans – zaprzestali walki po zdradzie króla, który przyłączył się do zwolenników Rosji. Nastąpił okres terroru i bezprawia, rabowania majątków patriotów, porachunków i tzw. derogacji, czyli dokładnej likwidacji całego dorobku legislacyjnego polskiego rządu (żeby było tak, jak było). Nietrudno sobie wyobrazić podobną derogację w wypadku dojścia do władzy obecnej „prodemokratycznej opozycji”, o czym zresztą mówią otwartym tekstem jej czołowi politycy. Szczytem żenady było uroczyste poselstwo przywódców konfederackich do Katarzyny II, którzy podziękowali jej, że zechciała przywrócić wolność w Polsce i wyrazili radość, że gdy „despotyzm osiadł tron polski, na nieszczęśliwy naród wejrzał Bóg i Katarzyna”. Podobne w swojej wymowie było wydarzenie współczesne, gdy prezydent Komorowski odznaczył 20 Rosjan, którzy „brali udział w akcji po katastrofie prezydenckiego samolotu”.

Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika. Program konfederacji targowickiej zakładał podział państwa na prowincje („silne samorządy”) i była w nim mowa o „całości granic państw Rzczpltej, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju”. Dlatego oddanie Wielkopolski Prusom w wyniku tajnego porozumienia Rosji z Prusami (1793) wywołało niedowierzanie w Polsce – wkraczającym wojskom pruskim opór stawił (wbrew poleceniom z Warszawy) graniczny posterunek w Kargowej k. Zielonej Góry. Natomiast targowiczanie przeżyli prawdziwy szok – dopiero teraz zorientowali się, jak bardzo zostali oszukani. Wielu wyjechało z kraju, nie mogąc spojrzeć w twarz sąsiadom. Historia oceniła ich jednoznacznie – odtąd słowo „targowica” pozostało synonimem zdrady. Dzięki głupocie i łajdactwu straciliśmy państwo. Przyłożyło się do tego wielu Polaków – obok kanalii takich jak Podoski byli karierowicze i ludzie zmanipulowani, ale najsmutniejszym faktem jest, że większość opowiadających się za „demokratyczną opozycją” była autentycznymi patriotami. Z pewnością przywódcy targowicy nie domagaliby się na forum międzynarodowym, aby ukarać finansowo Polskę, bo jest rządzona przez ich oponentów politycznych i żaden nie kłamałby bezczelnie, że „są w Polsce miejsca, do których on nie może wejść”. Dlatego określanie naszych niektórych polityków epitetem „targowica” może być obraźliwe. Dla targowiczan.

Jak to było możliwe? Rosja cały XVIII wiek niszczyła Rzeczpospolitą działaniami, które dziś określilibyśmy jako wojnę hybrydową, a które były dokładną realizacją instrukcji zawartych w chińskim starożytnym traktacie Sun Tze pt. Sztuka wojny, pochodzącym z VI wieku p.n.e. • Najważniejszym osiągnięciem jest po-

konać wroga bez walki. ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających. • Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika. • Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju. • Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany, zwróci się stukrotnie. • Tylko człowiek, który ma do dyspozycji takie właśnie środki i potrafi je wykorzystać, żeby wszędzie siać niezgodę i rozkład – tylko taki człowiek godzien jest rządzić i wydawać rozkazy. • Korzystajcie

Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju. Czyżby Rosjanie znali ten traktat od czasów swojej mongolskiej niewoli? Mimo francuskiego tłumaczenia z końca XVIII wieku, w zachodnim świecie traktat był właściwie nieznany. Spopularyzował go dopiero angielski sowietolog Christopher Story pod koniec XX wieku, gdy trafił na niemieckie tłumaczenie pochodzące z komunistycznej uczelni wojskowej. Nietrudno zauważyć, że nauki Sun Tze są kompletnie sprzeczne z chrześcijańską etyką rycerską. Dlatego taktyka ta okazała się szczególnie skuteczna w konfrontacji ze światem zachodniego chrześcijaństwa. Ludzie skrępowani zasadami – poniekąd niewolnicy dobra, piękna, prawdy („prawda nas wyzwoli”) – mają małą szansę w starciu ze złem, szpetotą i kłamstwem. Do dziś świat zachodni jest właściwie bezbronny wobec destrukcyjnych działań rosyjskich. Naiwna nadzieja, że neosowieckie państwo carów można okiełznać i ucywilizować za pomocą współpracy gospodarczej, dżinsów, muzyki rockowej i McDonaldów okazała się błędna. W XVIII wieku Polacy zorientowali się w sposobach działania Rosjan (choć może za późno), jednak nie potrafili znaleźć remedium. Tadeusz Kościuszko tak pisał w Uniwersale połanieckim: „…chytrość moskiewskich intryg, mocniejsza niż broń, gubiła zawsze Polaków samymi Polakami. Orężem Polaków pokonać nie można, gdyby chytry nieprzyjaciel przewrotnością, zdradą i podstępami nie niszczył chęci i sposobu odporu. Cały ciąg tyranii moskiewskiej w Polszcze jest dowodem, do jakiego stopnia ta przemoc miotała losem naszym i używając koleją przekupstwa, zwodniczych przyrzeczeń, podchlebiania przesądom, głaskania namiętności, burzenia jednych przeciwko drugim, czernienia u obcych, wszystkiego słowem, co złość piekielna z chytrością najprzewrotniejszą połączona wymyślić może”. Ambasador Repnin (kawaler Orderu Orła Białego!) chciał przejąć Rzeczpospolitą w myśl wskazań Sun Tze – metodami pokojowymi za pomocą swoich narzędzi (intrygi, przekupstwa). To się nie udało – Polacy stawili zbrojny opór. Wojsko rosyjskie musiało walczyć, wspomagając „naszego człowieka w Warszawie”, czyli króla St. Poniatowskiego przeciw konfederacji barskiej (1768), w wojnie „o przywrócenie praworządności” (1792) i tłumiąc powstanie kościuszkowskie (1794). Dopiero wtedy osiągnięto ostateczne zwycięstwo, likwidując państwo polskie. Katarzyna II mogła sobie przerobić tron polski na sedes, a Prusacy, rabując nasze insygnia królewskie, mogli przetopić w Berlinie koronę Chrobrego. Dokończenie na sąsiedniej stronie


MA J 2O21 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

serdecznie zapraszamy nowych uczniów!

W naszej szkole nie tylko przekazujemy wiedzę, ale dbamy o wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Mamy po jednej klasie z każdego rocznika, liczące mniej niż 20 uczniów. Celowo nie dążymy do tego, by klasy były duże, ponieważ mała grupa stwarza możliwości zdiagnozowania potrzeb każdego dziecka i indywidualnej pracy z nim. Przekłada się to na dobór metod pracy, wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań i duże sukcesy edukacyjne. Tutaj nikt nie jest anonimowy. Każde dziecko jest dla nas ważne niezależnie od poziomu jego zdolności. Dzieci mają pełne wsparcie. Mała szkoła to szkoła bezpieczna, a jak wiemy, zapewnienie uczniowi poczucia bezpieczeństwa owocuje dobrymi wynikami w nauce. Potwierdzają to liczne badania prowadzone na całym świecie. Budynek jest zamknięty i nikt postronny tu się nie dostanie. Hol to bijące serce szkoły, gdzie spotykamy się na wspólnej modlitwie, różnych uroczystościach, kiermaszach oraz obchodach, w które chętnie włączają się również rodzice naszych uczniów. Anna Wiślanska-Dohnal – nauczycielka j. angielskiego; Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej

Najważniejsze wartości Oprócz wartości chrześcijańskich, co jest oczywiste, bardzo duży nacisk kładziemy na wychowanie w duchu patriotycznym, wspólnie obchodzimy ważne rocznice historyczne, współpracujemy z licznymi instytucjami, w tym z IPN. Symbole narodowe są u nas wszechobecne. Realizujemy w szkołach wiele projektów skierowanych do najmłodszych uczniów. Uczniowie dowiadują się, że flaga jest symbolem łączącym pokolenia. Podczas pasowania pierwszoklasiści otrzymują swoją pierwszą flagę z sugestią, by zajmowała szczególne miejsce w ich domu i została przekazana następnym pokoleniom. Bierzemy udział w wydarzeniach o zasięgu lokalnym, ogólnokrajowym i międzynarodowym. Anna Wislańska-Dohnal – nauczycielka j. angielskiego

Opłaty Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców to szkoły publiczne, finansowane z subwencji oświatowej i darowizn rodziców, a te są przeznaczane na bieżące inwestycje. Umożliwia to dzieciom wszechstronny rozwój bez finansowych wyrzeczeń. Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej

i angielskim oraz z językiem niemieckim na poziomie podstawowym. Poza tym proponowane są liczne zajęcia dodatkowe dla uczniów chcących poszerzać swoją wiedzę i rozwijać zainteresowania. Uczestniczymy w wykładach na uczelniach oraz organizujemy wykłady profesorów na terenie szkoły. Liceum ma wspaniałego patrona, Kardynała Augusta Hlonda. Anna Wiślańska – nauczycielka j. angielskiego

Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu

Współpraca z instytucjami w kraju i za granicą

Aleksandra Tabaczyńska

FOT. ARCHIWUM KATOLICKIEGO STOWARZYSZENIA WYCHOWAWCÓW W POZNANIU

Cechy szkoły

Jedynym sposobem na odbudowę i utrzymanie przez wieki wolnej i silnej Polski jest odbudowa polskiej szkoły. Nie ma szans na to, że w oświacie naprawimy coś od razu, bo beneficjentami dobrych zmian będą co najwyżej ci, co się dopiero urodzili. Jednak warto zadać sobie choć trochę trudu i spróbować wybrać dla swoich dzieci taką szkołę, która już dziś walczy o dobro ucznia, a nie wikła się w polityczne awantury. Gdzie nie ma miejsca na ideologię, a mądrzy nauczyciele uczą właściwego wykorzystania wiedzy.

Co zachęca rodziców, by zapisać dzieci do tej szkoły Zanim zdecydowałam się posłać pierwsze dziecko do szkoły, brałam pod uwagę kilka różnych szkół. Ostatecznie zdecydowałam się na szkołę na Mińskiej ze względu na niepowtarzalne atuty tej szkoły, które znacząco ją wyróżniają. Spodobało mi się to, że jest to szkoła mała, kameralna. Środowisko jest niewielkie, ale szkoła jest dostępna dla wszystkich. Nie ma eliminacji, selekcji. Dziecko rozwija się w naturalnym środowisku, nie w sztucznie wykreowanym świecie. Fakt, że jest to społeczność niewielka, powoduje, że szkoła ma możliwości głębszego poznania potrzeb i predyspozycji uczniów, przez co zapewnia dobraną dla nich ścieżkę rozwoju. Dzięki właściwemu ukierunkowaniu uczeń ma szansę na kontynuowanie edukacji w najlepszych szkołach ponadpodstawowych w Poznaniu. Zauroczyło mnie także otoczenie szkoły – jej położenie przy lesie, przy jeziorze Malta, przy ZOO – tuż przy malowniczej wizytówce Poznania. Dzięki temu nasycone elektroniką umysły dzieci mogą się w naturalny sposób regenerować w otoczeniu przyrody, wśród drzew, śpiewu ptaków. Niezaprzeczalnym atutem szkoły jest bogata oferta edukacyjna. Dzieci nie nudzą się w świetlicy, gdyż mają w niej do wyboru cały wachlarz zajęć dodatkowych, ukierunkowanych na ich bieżące zainteresowania i predyspozycje. Dla mnie ważny był także katolicki charakter szkoły, od którego oczekiwałam wpojenia dzieciom znaczenia prawdy, wartości pracy i radości z życia. Podsumowując, wskazałabym krótko

na najważniejsze atuty szkoły: bezpieczeństwo, wszechstronny rozwój dziecka, wspaniałe położenie w otoczeniu przyrody, wychowanie w duchu uniwersalnych i ponadczasowych wartości katolickich, dostępność dla wszystkich. Monika Komorowska – członek Rady Rodziców

Podsumowanie najważniejszych atutów szkoły 1. Kameralny charakter, tylko po jednej klasie w każdym roczniku; 2. Bezpieczeństwo; 3. Znajomość i indywidualne traktowanie dzieci; 4. Rozpoznawanie potencjału dzieci przez nauczycieli; 5. Nieistnienie barier finansowych w dostępie do szkoły; 6. Przekonanie rodziców, że dziecko znajduje się wśród sympatycznych rówieśników, pochodzących

z rodzin, w których wartości chrześcijańskie określają, co jest dobre, a co złe lub niebezpieczne; 4. Wspaniałe położenie wśród zieleni nad Jeziorem Maltańskim, z łatwym dojazdem komunikacją publiczną i samochodem; 5. Na koniec: ulubione przez moje dzieci kiermasze, na których dwa razy do roku dzieciaki opychają się domowymi łakociami i przy okazji zbierają pieniądze na fundusz klasowy. Dr Bartosz Deszczyński – przewodniczący Rady Rodziców

Profile w klasach licealnych W roku szkolnym 2021–2022 powstaną 2 klasy licealne, jedna o profilu biologiczno-chemicznym z rozszerzoną biologią i chemią oraz językiem angielskim i niemieckim (poziom podstawowy), druga o profilu humanistycznym z poszerzonym językiem polskim

FOT. ARCHIWUM KATOLICKIEGO STOWARZYSZENIA WYCHOWAWCÓW W POZNANIU

W

Poznaniu z pewnością taką placówką jest Publiczne Liceum im. Kard. Augusta Hlonda i Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 1 im. bł. Natalii Tułasiewicz przy ul. Mińskiej 32. Obie szkoły prowadzone są przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców. Poniżej zamieszczamy wypowiedzi nauczycieli o tym, jak rozumieją i realizują swoją misję, a także przedstawicieli rodziców aktywnie uczestniczących w życiu szkoły.

Obie szkoły współpracują z Fundacją Kultury Irlandzkiej. Często gościmy p. Justynę Schramm z tej fundacji. Obecna klasa pierwsza objęta jest projektem „Irlandia w pigułce”. Bierzemy udział w lekcjach online z Trevota Walsha. Spotykamy się z p. ambasador Irlandii Emer O’Connell. Nawiązaliśmy kontakt ze szkołą w Szwecji oraz niemiecką firmą edukacyjną Frober. Angażujemy naszą młodzież w projekty eTwinningu, które – mamy nadzieję – zaowocują projektami Erasmus+ i międzynarodową wymianą międzyszkolną. Planujemy wyjazdy na zieloną szkołę do Londynu oraz pielgrzymki do miejsc świętych w Europie. Bardzo ważna jest dla nas współpraca z Towarzystwem Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej. Księża dbają o naszą formację, organizują interesujące wykłady i spotkania dla nauczycieli, rodziców i uczniów. Sąsiadujemy z siostrami św. Wincentego a Paulo, które tak jak Proboszcz – ks. Tomasz Buliński z parafii pw. Chrystusa Odkupiciela – bardzo nas wspierają. Współpracujemy z Politechniką, Uniwersytetem Adama Mickiewicza, Uniwersytetem Artystycznym, poznańskimi muzeami i wieloma innymi instytucjami, które długo by wymieniać. Bardzo cieszymy się z wieloletniej współpracy z prof. Marcinem Berdyszakiem. Angażujemy się w projekty interdyscyplinarne i liczne akcje charytatywne. Zapraszamy wykładowców różnych dziedzin. Prelekcje są prowadzone w języku angielskim. Również rodzice chętnie wspierają nasza szkołę, opowiadając o swoich pasjach lub ciekawych zawodach. Anna Wiślańska – nauczycielka j. angielskiego

Współpraca rodziców z nauczycielami W tym trudnym czasie pandemii w klasie mojego dziecka zajęcia odbywają się codziennie w trybie online na platformie Teams. Nauczycielka przygotowuje fantastyczne materiały edukacyjne związane z realizacją kolejnych tematów z podręcznika. Codziennie rodzice otrzymują mejlowo przygotowane materiały i zakres prac, jaki tego dnia był realizowany z dziećmi. Jesteśmy stale w kontakcie. Mimo że bardzo trudno jest zastąpić lekcje w szkole, nauczyciele bardzo się starają, aby zajęcia integrowały klasę, aby dzieci aktywnie w nich uczestniczyły i postępy w nauce były widoczne. Monika Komorowska – członek Rady Rodziców

Organizacja zajęć w czasie nauki zdalnej przebiega najlepiej, jak można sobie

wyobrazić w takich warunkach. Tutaj znów okazuje się, że małe jest piękne. Dodam jeszcze, że w naszej szkole podczas nauki stacjonarnej nietrudno porozmawiać z nauczycielami czy umówić się na spotkanie z panią dyrektor. Nawet ze względu na topografię. Jest po prostu jeden duży korytarz połączony z holem i tutaj wszystkich można spotkać. Dobrze współpracuje się nam również w ramach Rady Rodziców szkoły. Dr Bartosz Deszczyński – przewodniczący Rady Rodziców

Zajęcia pozalekcyjne Szkoła oferuje duży wachlarz zajęć pozalekcyjnych. Organizujemy uczniom zajęcia rozwijające zainteresowania i pasje. Dzieci mogą brać udział w zajęciach plastycznych, muzycznych, naukowych i sportowych, a uczniom mającym trudności w nauce oferujemy zajęcia uzupełniające. Przy nasze szkole prężnie działa również pedagog, zawsze służący pomocą. Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej

Co roku we wrześniu pojawiają się dwie duże tablice, na których starsi uczniowie samodzielnie, a maluchy z pomocą rodziców mogą zapisać się zajęcia dodatkowe, takie jak SKS-y, balet, nauka gry na pianinie i gitarze, zajęcia wyrównawcze, kółka językowe albo zajęcia wykorzystujące języki obce w trakcie zabawy, np. w Klubie Podróżnika. Popsuła to pandemia, ale mam nadzieję, że od przyszłego roku wszystko wróci do normy, a nauczyciele, jak zwykle, wymyślą coś ekstra. Dr Bartosz Deszczyński – przewodniczący Rady Rodziców

Co jeszcze wyróżnia szkoły? Szkoła jest zlokalizowana nad Maltą, na Osiedlu Warszawskim. Łatwo można dojechać do nas z Antoninka, Śródki i Swarzędza. Dzieci mają sposobność bliskiego kontaktu z przyrodą. Jest to wykorzystywane w naszym programie nauczania, dając możliwość nauki w terenie np. na lekcjach biologii i geografii, fizyki, matematyki. Świetnym przykładem łączenia teorii z praktyką są spacery po ścieżce w koronach drzew na Malcie. Mamy blisko Termy Maltańskie. Korzystamy z nich w ramach lekcji wf. Misją naszej szkoły jest wszechstronny rozwój ucznia w jego człowieczeństwie oraz przygotowanie go do życia w zmieniającym się świecie. Te cele realizowane są m.in. przez autorskie programy edukacyjne i wychowawcze, wychowanie do wartości, współpracę z licznymi instytucjami w kraju i za granicą, uczelniami, realizację innowacji pedagogicznych, doskonalenie nauczycieli. Uczniowie uzyskują bardzo dobre wyniki na egzaminach zewnętrznych, mają możliwość kontaktów i współpracy w języku angielskim. Szkoła łączy tradycję z nowoczesnością, jest otwarta na kontakt ze środowiskiem miejscowym. Dyrekcja dba o formację uczniów i nauczycieli oraz zapewnia wspaniałe warunki pracy i atmosferę. Wychowujemy w duchu wartości chrześcijańskich, jest codzienna modlitwa i Msza pierwszopiątkowa. Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej

Dokończenie z poprzedniej strony

Skąd się biorą zdrajcy? Attaché wojskowy w Moskwie, płk Tadeusz Kobylański, został zwerbowany przez sowiecki wywiad na tle obyczajowym. Później jako bliski współpracownik ministra Becka w MSZ informował w „czasie realnym” sowietów o rokowaniach z Niemcami w sprawie Gdańska i „korytarza”. Być może dzięki niemu rząd polski kompletnie nie brał pod uwagę możliwości ataku wojsk sowieckich. Chrześniaczka J. Piłsudskiego, literatka Wanda Wasilewska (córka socjalisty Leona Wasilewskiego – przyjaciela marszałka), umiłowała sobie komunizm i Józefa Stalina, z którym ponoć dzieliła łoże. Nie dostała nagrody Nobla, bo wówczas jeszcze sowieci nie dysponowali technologią sterowania werdyktem noblowskim. Stała na czele utworzonego w ZSRR Związku Patriotów Polskich, z którego rekrutowały się kadry powstającej

komunistycznej Polski (w ZPP trafiali się etniczni Polacy, ale byli w mniejszości). Swoją gorliwością Wasilewska szokowała nawet komunistów – podczas sowieckiej okupacji Lwowa postulowała, aby wymienić wizytówki na drzwiach na pisane cyrylicą… Ludwik Kalkstein pracował w wywiadzie AK. Aresztowany załamał się, gdy Gestapo na jego oczach torturowało jego rodzinę. Poszedł na współpracę z Niemcami, wciągając szwagra E. Świerczewskiego i późniejszą żonę, B. Kaczorowską. Ci zdrajcy doprowadzili do aresztowania Grota-Roweckiego, a także ok. 500 innych osób. Kontrwywiad AK zlikwidował Świerczewskiego, Kaczorowską oszczędzono, bo była w ciąży. Natomiast Kalkstein poczuł się Niemcem i walczył w powstaniu w niemieckim mundurze. Po wojnie UB poddało go „recyklingowi” (jak wielu innych konfidentów Gestapo) i zatrudniło jako swojego agenta. Pod nazwiskiem Ciesielski pracował w Wojewódzkim Domu

Kultury w Koszalinie, w której to instytucji ja miałem zaszczyt pracować, może przy tym samym biurku. Zdrajcy dożyli sędziwego wieku. Również długim życiem, pobierając wysoką emeryturę do śmierci w 2008 roku, cieszył się Mieczysław Widaj – oficer AK, przedwojenny prawnik ze Lwowa. Jakimś cudem udało mu się uniknąć śmierci z rąk hitlerowców, stalinowców czy banderowców. Jako jeden z nielicznych prawników w komunistycznym aparacie represji, wysługiwał się sowietom, wydając ok. 100 wyroków śmierci na żołnierzy podziemia niepodległościowego. Powyższe przypadki świadczą, że wtedy sytuacja była jasna – nie mieliśmy wątpliwości, kto jest zdrajcą, ale później pojęcie zdrady zaczęło się rozmywać. Gdy w „późnym PRL-u” liczba tajnych współpracowników SB sięgała 100 tysięcy, określanie ich mianem zdrajców wydawało się przesadą, choć działali z niskich pobudek (pieniądze,

awans, paszport), wysługiwali się wrogom Polski, a czasem mogli doprowadzić do śmierci innych osób. Sytuacja się skomplikowała tak dalece, że ppłk Adam Hodysz – bodaj jedyny funkcjonariusz SB wspomagający Solidarność, stracił pracę szefa delegatury UOP w Gdańsku na żądanie prezydenta Wałęsy, który zarzucał mu… skłonność do zdrady. Z kolei gen. Jaruzelski zastanawiał się: „jeżeli Kukliński nie jest zdrajcą, to kim my jesteśmy?”. Pełną swobodę zdrajcy uzyskali dopiero w III RP – nastał złoty wiek zdrajców polskich. Szpicel Naumowicz – „kontakt operacyjny” (KO) ambasadora Repnina, nie miał lekkiego życia. Ludzie go lżyli, pluli, czasem ktoś zdzielił laską po grzbiecie. Dziś byłby prawdopodobnie w europarlamencie obok takich kolegów jak „Znak”, „Buer”, „Belch”, „Carex”, „Karol” i wzywał do „obrony praworządności” w Polsce i sankcjom przeciw „reżimowi Kaczyńskiego”. Współcześni zdrajcy już nie muszą

się ukrywać pod pseudonimami, sekretnie spotykać z oficerami prowadzącymi i obawiać dekonspiracji. Dziś brylują w mediach, działają pod swoimi nazwiskami w blasku reflektorów, przywdziewają maski obrońców demokracji i strażników wartości europejskich. Na tym tle ten facet od „Soku z buraka”, który próbował ukryć swoją tożsamość, zdając sobie sprawę ze swojej hańbiącej działalności, ma resztki poczucia przyzwoitości. Bo chyba nie boi się, że „siepacze Kamińskiego” kolbami załomocą o 6 rano, a „sąd pisowski” ukaże go surowo, dla przykładu. Gdy Rosja oddała część terytorium swojego protektoratu (bo tym była Polska) zaprzyjaźnionym Prusom, spowodowało to ostateczną kompromitację targowiczan. Dziś nawet wydarzenie tak dramatyczne, jak zbrodnia smoleńska, nie wyeliminowało z życia politycznego postaci odpowiedzialnych za „katastrofę”. Świadczy to o znakomitym przygotowaniu polskiej pierestrojki

na odcinku medialnym. Pamiętamy jednolity przekaz wszystkich mediów z wyjątkiem niszowych – Radia Maryja i „Gazety Polskiej”. Ktoś wiedział zawczasu, że będzie „katastrofa”, bo w przeddzień TVP odsunęła red. Sakiewicza z dostępu do wizji. Nikt w czasie realnym nie mógł zadać niewygodnych pytań. Jak dotąd, tylko wyprowadzony z równowagi Jarosław Kaczyński powiedział „zdradzieckie mordy” o osobach odpowiedzialnych za Smoleńsk. Wydaje się jednak, że zbliża się dzień, w którym putinowska wersja smoleńskiej tragedii będzie nie do utrzymania. Świadczy o tym przygotowywanie „szalupy ratunkowej” dla użytecznych zasobów kadrowych pod kierunkiem tego, co wzruszył się do łez nad konstytucją pisaną przez komunistów. Zdrajcy w naszej historii byli, są i będą. Musimy się nauczyć ze zdradą żyć. Lecz najważniejszą rzeczą jest zdradę rozpoznać i nazwać, a może nawet ukarać. K


KURIER WNET · MA J 2O21

8

T

o nowe spojrzenie jest swoistym kompendium wiedzy na temat archipelagu i jego mieszkańców. Są oni jednym z najmniejszych i wciąż mało znanych narodów Europy. Dlatego pokaźną część książki stanowią działy poświęcone farerskiej tożsamości i kulturze. Zespół autorski w składzie: Maciej Brencz, Kinga Eysturland, Marcin Jakubowski, Łukasz Łach, Marcin Michalski, wsparty gronem zaprzyjaźnionych specjalistów z różnych dziedzin, przygotował publikację, na którą złożyły się działy poświęcone środowisku przyrodniczemu, historii, statusowi archipelagu, tożsamości i kulturze, gospodarce, życiu społecznemu i oczywiście samym wyspom, których jest 18. Całość zajęła prawie 400 stron, wzbogaconych o ponad 500 fotografii, uzupełnionych przez liczne kody QR, zawierające łącza do treści multimedialnych. Poniżej znajdują się fragmenty dwóch działów, które zajęły szczególne miejsce w przewodniku PCIT TRAMP. Pierwszy dotyczy świata awifauny, z którego Wyspy Owcze słyną, drugi – języka farerskiego, jednego z najrzadszych w Europie, którym czynnie posługuje się nie więcej niż 70 tys. osób.

Królestwo ptaków Wyspy Owcze to raj dla miłośników ornitologii. Łączna liczba żyjących tu ptaków sięga ok. 3,5 mln! Przyjmuje się, że ok. 50 gatunków gniazduje tu stale, podobna liczba gatunków odwiedza archipelag regularnie, a przelotem – dosłownie i w przenośni – bywa ok. 200. Na wyspach usadowiły się wielkie kolonie – w przy-

Bodaj najsympatyczniej wyglądającym pierzastym stworem jest maskonur (lundi) – ulubieniec i wyspiarzy, i turystów. Ta osobliwa kreacja natury ma rozmiar wyrośniętego gołębia i przypomina nieco pingwina z dziobem papugi. padku maskonurów i nawałników burzowych należące do największych na świecie. Magnesem przyciągającym pie-

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Pierwsza edycja przewodnika po Wyspach Owczych, a jednocześnie pierwsza tego typu polska publikacja książkową o tym archipelagu, ukazała się w roku 2003. Po latach szczecińskie wydawnictwo PCIT TRAMP powróciło do tego tytułu – w nowej, znacznie rozbudowanej odsłonie. I z nowym, mocnym składem autorskim, złożonym z pasjonatów od lat promujących Wyspy Owcze w Polsce i Polskę na Wyspach Owczych.

Wyspy Owcze Nowe spojrzenie na archipelag

Przewodnik turystyczno-kulturowy wydany pod patronatem „Kuriera WNET” Ptaki od zawsze odgrywały wielką rolę w życiu Farerów. Zwłaszcza w czasach początków osadnictwa, gdy stanowiły – obok ryb i morskich ssaków – podstawę wyżywienia. Istotną rolę odgrywało też zbieranie ptasich jaj. Do dziś zresztą wyspiarze polują na ptaki. Podczas łowów wykorzystywane są długie tyczki z siatką. Inny stary patent polega na zjeździe na linie z krawędzi klifu wprost do ptasiej kolonii. Śmiałek, trzymany i ubezpieczany przez towarzyszy, ma dostęp do ulokowanych na półkach gniazd. Oprócz dorosłych osobników łapane są pisklęta. Ptaki są tu jednak czymś więcej niż wysoce mobilnym zasobem białka. Dość powiedzieć, że narodowym symbolem Wysp Owczych jest ostrygojad (tjaldur). Lichej postury, z czarno-białym ubarwieniem, czerwonym, długim dziobem i takiegoż koloru nóżkami. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak to właśnie jego wizerunek zdobił jedną z dawnych wersji farerskiej flagi. Powodem szacunku, jakim darzy się tego niepozornego ptaka, jest satyryczna opowieść w formie ballady, stworzona w XIX w. przez Nólsoyar-Pálla. Ostrygojad słynie z odwagi i determinacji w obronie swojego gniazda. Był zatem idealnym materiałem literackim, z którego w dobie budzącej się farerskiej świadomości i narastającego buntu wobec duńskiej hegemonii można było ulepić efektowną przenośnię. Zabicie ostrygojada wróży nieszczęście, dlatego nikt nie śmie na niego podnieść ręki. Na wyspy ostrygojady przylatują w marcu. Są przy tym niesłychanie precyzyjne, gdyż pojawiają się dokładnie na św. Grzegorza – 12 marca. Ich

„Napęd” stanowi para nieproporcjonalnie małych skrzydełek, którymi musi szybko wywijać, by utrzymać beczkowate ciało w powietrzu. Brzmi niewiarygodnie, ale w ciągu minuty może to zrobić nawet 500 razy! Jego dźwiękowa wizytówka kojarzy się z odgłosem wydawanym przez skrzypiące drzwi starej szafy. Maskonur jest doskonałym lotnikiem, zdolnym rozwinąć prędkość ponad 90 km/h, i prawdziwym postrachem drobnych ryb. Potrafi bowiem nurkować na głębokość kilkunastu metrów, wypływając na powierzchnię z 20–30 rybkami w kolorowym dziobie. Ptaki te nie są płochliwe – dają się „podejść”, co cieszy zwłaszcza fotografów. Maskonury gniazdują w ziemi, w osłonie traw. Budują długie nory, moszczone z lekka ściółką. Co roku wracają do tego samego, podziemnego mieszkanka. O ile nie trafią do farerskiego garnka, dożywają nawet 50–60 lat. Na Wyspach Owczych rezyduje ponad 400 tys. par maskonurów. Największa kolonia znajduje się na Mykines. Dorosłe maskonury przylatują w kwietniu. Zachowują przy tym identyczną precyzję czasową, co ostrygojady. Na Wyspach Owczych, na Islandii, gdzie jest ich najwięcej na świecie, czy na wybrzeżach Norwegii pojawiają się dokładnie 14 kwietnia. Na archipelagu ten dzień określany jest jako Summarmáli i uchodzi za początek... lata. Swoje gniazda lundi opuszczają w drugiej połowie sierpnia, pozostawiając w nich sześciotygodniowe młode. Pisklęta są tak tłuste, że z trudem poruszają się, a co dopiero mówić o lataniu. Pozostawione samym sobie, wychodzą w końcu z gniazd, gramoląc

Do największych drapieżników należy drzemlik (smyril), będący symbolem kompanii promowej Smyril Line. Spore rozmiary osiąga także wydrzyk wielki (skúgvur), ptak znany z chytrego sposobu zaspokajania głodu. Zamiast uganiać się za rybami, cwany wydrzyk atakuje innych łowców – zwłaszcza mewy – zabierając im to, co zdołały upolować. Czuje się dość pewnie w powietrzu, stąd może mu się przydarzyć nurkowanie na człowieka w nadziei na łatwą zdobycz. Wygląda to dość groźnie, bowiem ów pierzasty mafioso robi wrażenie masywną sylwetką i rozpiętością skrzydeł. Zdarza się, że napada

Wielowiekowa zależność od Danii sprawiła, że w języku farerskim występują tzw. danizmy, czyli zapożyczenia z języka duńskiego. Ich używanie nie jest traktowane jako błąd, jednak może razić purystów językowych lub ludzi o poglądach separatystycznych. Przykładem danizmu jest słowo umskylda (przepraszam), powstałe na bazie duńskiego undskyld. Jego farerski odpowiednik to orsaka. Farerzy są dumni z ojczystego języka. Ilustruje to choćby fakt, że gdy w 1998 r. Jóhan Hendrik Winther Poulsen opublikował pierwszy słownik języka farerskiego, zawierający prawie

również na turystów przechodzących koło obszaru jego gniazdowania.

66 tys. haseł, na wieczorze autorskim w Domu Nordyckim w Tórshavn pojawił się komplet widowni – niemal pół tysiąca Farerów. Wyspiarze długo walczyli o uznanie farerskiego, dlatego dziś dbają o jego czystość, nie dopuszczając słów obcego pochodzenia – z wyjątkiem znajdujących się w użyciu danizmów. Lingwiści z archipelagu dają upust swej fantazji, tworząc niekiedy intrygujące neologizmy do opisywania nowych desygnatów. I tak w języku farerskim prąd elektryczny to ravnmagna (bursztynowa siła), tablet to teldil (od słów telda – komputer i końcówki -dil oznaczającej coś małego), a smartfon – snildfon (telefon o niezwykłych możliwościach). Wprowadzono własne wersje tak umiędzynarodowionych słów, jak uniwersytet (fróðskaparsetur – miejsce kształtujące mądrych), radio – útvarp, telewizja – sjónvarp czy nawet Internet – alnet. Za inspirację służy także język islandzki, z którego zapożyczono chociażby słowo tyrla (islandzki: þyrla), oznaczające śmigłowiec. Niekiedy istniejącym już słowom nadaje się nowe znaczenia. Dawne określenie ścieżki wydeptanej przez owce (rás) wykorzystano do nazwania… kanału radiowego (Rás 2) lub telewizyjnego. Jeszcze w latach 90. podejście do zapożyczeń było zdecydowanie bardziej liberalne. Przykładem

Język farerski

rzastych lotników są obfitujące w plankton i ryby wody wokół wysp. Gatunki stale rezydujące na wyspach wykształciły swoje lokalne odmiany. Są więc miejscowe wersje maskonurów, strzyżyków, nurzyków, nurników. Kolonie zlokalizowane są głównie na niedostępnych klifach. Część gatunków gniazduje na ziemi. Za „ptasie” wyspy uchodzą zwłaszcza Mykines i Nólsoy.

przylot zwiastuje koniec zimy i dla wyspiarzy jest okazją do świętowania. Do odlotu tjaldur zbiera się we wrześniu. Bodaj najsympatyczniej wyglądającym pierzastym stworem jest wspomniany już maskonur (lundi) – ulubieniec i wyspiarzy, i turystów. Ta osobliwa kreacja natury ma rozmiar wyrośniętego gołębia i przypomina nieco pingwina z dziobem papugi.

się ku morzu. Bezbronne w czasie tej wędrówki, padają łupem drapieżników – szczególnie kruków, wron i mew. Ale nie tylko. Zarówno pisklęta, jak i dorosłe maskonury są jednym z farerskich przysmaków. Maskonury w różnych postaciach – od plastikowej tandety po wypchane okazy – są jedną z najczęściej kupowanych pamiątek z Wysp Owczych.

Farerski wywodzi się z języka staronordyckiego, który był w użyciu na archipelagu do X w. Ciekawostka: w codziennym użyciu znajdują się także słowa o pochodzeniu czysto celtyckim. Pod koniec XIV w. język farerski zatracił formę pisaną, co było konsekwencją unii z Danią. Duńczycy prowadzili politykę kolonialną także na poziomie językowym, wypierając farerski z oficjalnego obiegu. Przez wiele stuleci język ten funkcjonował jedynie w formie ustnej. Do szkół wrócił w 1937 r., a za oficjalny język Wysp Owczych (na równi z duńskim) uznano go dopiero w 1948 r. – po uzyskaniu statusu autonomii. Dziś językiem farerskim posługuje się ok. 85 tys. użytkowników na całym świecie – oczywiście głównie na Wyspach Owczych i w Danii. Jest to jeden z niewielu języków europejskich o małym zasięgu, któremu nie grozi wyginięcie. To nie wszystko. W obrębie Wysp Owczych istnieje wiele dialektów! Najbardziej wyróżnia się suðuroyarmál z wyspy Suðuroy, który… dzieli się na gwary! Farerzy z różnych części archipelagu, pomimo różnic fonologicznych, nie mają problemu ze zrozumieniem się nawzajem.

jest wprowadzone wówczas słowo tineyggjari (nastolatek, ang. teenager). Doprowadziło to do burzliwej dyskusji wśród lingwistów, która zaowocowała obecnym, zachowawczym podejściem do anglicyzmów i zapaleniem zielonego światła dla neologizmów. Wertując farerski słownik, znaleźć w nim można ponad 200 słów oznaczonych jako um seyð – związane z owcami. To bogate, specjalistyczne słownictwo przyczyniło się do przetrwania języka farerskiego. Niektóre z nich określają owczy charakter. Flogstyggur jest nieśmiałą owcą, przymiotnikiem niðurfallin nazywa się owce, które zeszły z górskich pastwisk i nie dają się na nie z powrotem zagonić, zaś słowem vargur (wilk w staronordyckim) określa się dzikie, nieokiełznane owce. Nie zabrakło także określeń związanych z różnymi (nie tylko) owczymi przypadłościami. Czasownika at skitja używa się w odniesieniu do owcy cierpiącej na… biegunkę. Przymiotnikiem veitarførur określa się natomiast owce zdolne przeskoczyć rów, jego zaprzeczenia zaś (ikki veitarførur) używa się w odniesieniu do… ludzi będących pod wpływem alkoholu. Nawet powiedzenie „jak sardynki w puszce” ma swój wyspiarski odpowiednik: sum seyður í rætt (jak owce w owczarni). W farerskich powiedzonkach i frazeologizmach znajdziemy wiele odnośników marynistycznych, a także ptasich i rybich. Np. Betri eru smáir fiskar enn tómir diskar, czyli: Lepsze małe ryby niż pusta miska. Podobieństwa można się tu dopatrywać w polskim porzekadle: Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. O starych wygach, których ciężko oszukać, mówi się: Gamal ravnur er ikki góður at narra – Starego kruka nikt nie oszuka. Powiedzeniem, które dobrze opisuje rzeczywistość żon rybaków, jest Livandi maður er góður at vænta – Warto czekać na żywego. Innym przysłowiem odnoszącym się do rybackiej codzienności jest Bundin er bátleysur maður – Człowiek bez łódki jest jak uwiązany. Istnieją również powiedzenia, które odnoszą się do farerskiej samodzielności. Samowystarczalność i możliwość radzenia sobie w pojedynkę to cecha wielce na wyspach pożądana. Mówi się np. Best er manni at biðja, tá ið hann er sjálvbjargin – Najlepiej prosić o pomoc

kogoś, kto sam sobie radzi. Całkiem sporo farerskich powiedzonek pokrywa się z polskimi. Np. Ikki er alt gull, ið glitrar – Nie wszystko złoto, co się świeci, Kráku tykir best um unga sín – Każda pliszka swój ogonek chwali albo Einki er so ilt, tað er ikki gott fyri okkurt – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Natomiast polskie: Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, to po farersku – Sum tú reiðir, skalt tú liggja. Wyspy Owcze. Przewodnik turystyczno-kulturowy, PCIT TRAMP, Szczecin 2021. Cena: 49,90 zł. Sprzedaż: www.wyspy-owcze.pl K Zdjęcia w tekście pochodzą z książki


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.