Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 82 | Kwiecień 2021

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Łamanie prawa w TVN

Memorandum antykorupcyjne

Nepotyzm, łapówki, łamanie prawa pracy i RODO, szantaż, poniżanie i inne patologie stały się chlebem powszednim w TVN. Amerykański właściciel stacji przekazał treść skargi i dane personalne jej autorów do TVN SA, przez zostali on narażeni na odwet stacji. ZUS, mimo prawidłowo złożonej skargi, po 17 miesiącach nie rozpoczął kontroli w TVN. Kamil Różalski

Stowarzyszenie RKW Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy proponuje wprowadzenia systemu obowiązkowych badań na wariografie przy doborze kandydatów oraz nadzorze nad osobami pełniącymi wysokie stanowiska demokratycznej władzy w Polsce. Petycję do Prezydenta RP w tej sprawie można podpisać na stronie stowarzyszenierkw.org.

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 82 Kwiecień · 2O21

9 zł

w tym 8% VAT

Radio WNET Białystok 103,9 FM Wrocław 96,8 FM Kraków 95,2 FM Warszawa 87,8 FM

Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

6 maja

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Kristi Noem

Adam Gniewecki

Gubernator Południowej Dakoty, mimo swoich dokonań zawodowych twierdzi, że jej największym osiągnięciem jest wychowanie z mężem dzieci. Są kochającą się, konserwatywną i wierzącą rodziną. Adam Bec­ker

Nieformalna popołudniowa sesja klubu, 5 maja 2009 r., na Manhattanie w domu sir Paula Nurse’a, brytyjskiego biochemika, laureata nagrody Nobla i prezesa prywatnego Uniwersytetu Rockefellera, była tak dyskretna, że Stacy Palmer, redaktor „Chronicle of Philanthropy”, powiedziała: „Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po fakcie i przez przypadek”. Jednak niektóre szczegóły wyszły na jaw. Ważnych tematów wystąpień było wiele, lecz uczestnicy uznali poruszony przez Billa Gatesa problem przeludnienia za priorytet. ates argumentował, podobnie jak rok wcześniej podczas konferencji w Long Beach, że uwolnione od chorób i skrajnego ubóstwa rodziny szybko zmieniłyby swoje nawyki i miały mniej dzieci. William Henry Gates III, z zawodu informatyk i przedsiębiorca, urodził się 28 X 1955 r. w Seattle, w zamożnej rodzinie amerykańskiej. Ojciec, znany prawnik, miał korzenie angielsko-niemieckie, a matka, należąca zarządu dużego banku i rady zarządzającej prestiżowego uniwersytetu oraz organizacji charytatywnej – szkockie. W 1994 r. poślubił Melindę z d. French, z którą ma troje dzieci. We wrześniu 1973 r. rozpoczął studia na wydziale matematyki Harvard University, porzucając je kilka lat później dla pracy w dziedzinie informatyki. Był współzałożycielem, głównym projektantem oprogramowania i prezesem zarządu korporacji Microsoft. 15 czerwca 2006 r. ogłosił, że przez

5

Fatalizm jest nieroztropny

„Good Club” to grupa, w której skład wchodzą: David Rockefeller Junior – patriarcha najbogatszej amerykańskiej dynastii, miliarderzy: Warren Buffett i George Soros oraz Michael Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku, i oczywiście Bill Gates, a także potentaci medialni: Ted Turner i Oprah Winfrey oraz Patricia Stonesifer – była dyrektor naczelna Fundacji Billa i Melindy Gatesów. najbliższe 2 lata będzie stopniowo wycofywał się z pełnionej przez siebie funkcji, by poświęcić się działalności dobroczynnej, ale zachował 9% udziałów w firmie. Jedną z ostatnich inicjatyw Gatesa w Microsofcie było stworzenie grupy zajmującej się oprogramowaniem robotów. Forbes podaje, że jego majątek wynosi obecnie prawie 121 mld USD netto. Według Gatesa to Warren Buffett, miliarder z czwartą lokatą na liście najbogatszych tego świata, skłonił go do poświęcenia się działalności charytatywnej. Wkrótce potem Buffett ogłosił, że będzie wpłacał na rzecz Gates Foundation identyczne sumy jak sam Gates, czyli do 1,5 miliarda dolarów rocznie.

ates Foundation Learning i William H. Gates Foundation to w połączeniu Fundacja Bill & Melinda Gates (BMGF), która została założona w 2000 r. i jest uz­nawana za największą prywatną fundację na świecie. Jej aktywa wynoszą 46,8 mld USD, a podstawowe deklarowane cele to: poprawa opieki zdrowotnej i zmniejszenie skrajnego ubóstwa na świecie oraz poszerzenie możliwości edukacyjnych i dostępu do technologii informatycznych w Stanach Zjednoczonych. Od 2018 r. Bill i Melinda

Gatesowie przekazali na rzecz swojej fundacji około 36 mld dolarów. BMGF jest kontrolowana przez trzech powierników: Billa i Melindę Gatesów, Warrena Buffetta oraz dyrektora generalnego Marka Suzmana. Według tygodnika „Time”, miliarder został uhonorowany m.in. miejscami na listach 100 ludzi, którzy najbardziej wpłynęli na losy świata w XX w. oraz 100 najbardziej wpływowych ludzi w latach 2004–2006. Według „The Guardian”, w 2001 r. był pierwszy na liście „Top 50 Cyber Elite” magazynu „Time”, w 1998 drugi na liście „Elite 100” magazynu „Upside” oraz jedną ze 100 osób najbardziej wpływowych w mediach („Top 100 influential people in media”). Dokończenie na str. 10-11

W Caritas Polska nie było mobbingu, nie było nadużyć finansowych ani konfliktu interesów, a jednak setki tysięcy Polaków czytało w mediach o rzekomych nieprawidłowościach w największej organizacji charytatywnej w Polsce. Szanowana instytucja pomocowa została zaatakowana najsilniejszą bronią – fake newsem.

Fake newsy, które uderzyły w Caritas Polska Hanna Przeździecka

O

publikowane w 2019 roku informacje o rzekomych nieprawidłowościach w Caritas Polska były wstrząsem dla wielu osób, zarówno podopiecznych, darczyńców, jak również hierarchii kościelnej. Wszyscy zadawali sobie pytanie, jak to jest w ogóle możliwe, aby w tak bardzo kontrolowanej organizacji mogło dojść do mobbingu czy nieprawidłowości finansowych. Z jednej strony było niedowierzanie, a z drugiej wylewające się z łamów gazet i krzyczące z internetu tytuły: Caritas ze skazą czy Szemrane interesy w Caritas Polska. Wszystko działo się bardzo szybko, a Caritas Polska była bezbronna. Ta sprawa z pewnością przejdzie do historii nie tylko w samym Kościele, ale będzie też pęknięciem na wiarygodności mediów, które wzięły w niej udział.

4

Silna i wpływowa organizacja Caritas to ponad dwadzieścia tysięcy pracowników, dziesiątki tysięcy wolontariuszy, ponad tysiąc placówek pomocowych. Siła tej organizacji jest ogromna. Często można usłyszeć slogan, że Caritas „opiekuje się człowiekiem od poczęcia aż do śmierci”. Caritas wydaje się odporna na niepokoje w samym Kościele, być może dlatego, że jest najbliżej zwykłych i potrzebujących ludzi. Każda diecezja w Polsce ma swoją Caritas, ma ją nawet Ordynariat Polowy. Jest też Caritas Polska, która przede wszystkim pomaga potrzebującym za granicą. Dowodzenie Caritas Polska to marzenie wielu księży. Jej dyrektor to jedyna wybierana demokratycznie funkcja w hierarchicznym Kościele na poziomie kraju. Mianowanie

na szefa Caritas Polska jest odbierane jako dowód na silną pozycję kandydata. Dyrektor zarządza ogromnymi pieniędzmi, buduje relacje z rządem, mediami czy biznesem; wszystko w celu pomagania potrzebującym. Na tym polega skuteczność każdej organizacji charytatywnej na świecie.

Nowy dyrektor, nowe porządki W romantycznej wizji świata w Caritas Polska dobro czyni się samo, a prace wykonują uduchowieni, niesieni radością pomagania wolontariusze. Rzeczywistość jest bardziej przyziemna. Organizacja jest po prostu zakładem pracy, który ma szereg wyzwań i obowiązków. Dlatego musi zatrudniać fachowców, którzy nie tylko pozyskają pieniądze, zorganizują pomoc

potrzebującym, ale też precyzyjnie rozliczą datki, sporządzą skomplikowaną dokumentację czy skutecznie będą komunikować organizację ze światem, na przykład przez media. W 2017 roku na stanowisko dyrektora został powołany ksiądz Marcin Iżycki. O jego mianowaniu przesądziły głosy konserwatywnej większości w Episkopacie. Ponieważ jest świetnie wykształcony, aktywny zawodowo – od wielu lat pracuje w Ministerstwie Finansów – oczekiwania biskupów były bardzo jasne. Miał zmienić Caritas Polska tak, aby była nowoczesną organizacją pomocową, która będzie sprawnie pomagać potrzebującym w każdym zakątku świata. Ksiądz dyrektor Marcin Iżycki tuż po powołaniu rozpoczął dynamiczne wdrożenie nowej strategii dla Caritas Polska. Dokończenie na str. 2

Im bardziej szaleństwa rewolucji ideologicznej staną się jawne, tym większa szansa, że będą partnerzy do współpracy na rzecz ich zatrzymania. Andrzej Nowak, Krzysztof Skowroński

7

Masoneria i Zdzisław Najder Masonów w PRL nie represjonowano, ale nawet dopuszczono do kontraktu stulecia– Okrągłego Stołu; byli więc partnerami komunistów w transformacji i jej beneficjentami. Andrzej Świdlicki

8

Polityczna poprawność jako skrajny rasizm Możemy się ponazywać wzajemnie jak najbardziej poprawnie i nieprawdziwie, a nienawiść, jaką się w ten sposób wywoła, będzie zwrotem o kilkaset lat w tył. Piotr Sutowicz

9

Ekstradycja odrzucona przez polski sąd Pan Li jest bezpieczny tylko w Polsce. W innych krajach władze Chin mogą znów wystąpić o jego ekstradycję i procedura rozpocznie się od nowa. Agnieszka Iwaszkiewicz

14

Irlandzcy herosi Powstania Wielkanocnego Trzeba zrozumieć specyfikę powstań, które z natury swojej są tłumione jako wystąpienia słabszych przeciwko uciskowi silniejszych. Joanna Krauzowicz-Tarczoń, Tomasz Wybranowski

17

ind. 298050

K

olejna Wielkanoc w zamknięciu. Będzie więcej czasu na przeczytanie „Kuriera WNET”. Ale to słaba pociecha. Mamy dość i czujemy się bezradni. Od roku patrzymy, o ile to możliwe, w oczy nietoperzowi z Wuhan i pytamy: czy to on? W poprzednich numerach naszej Gazety Niecodziennej został uniewinniony. W tym numerze Adam Gniewecki zajął się Billem Gatesem. Warto wczytać się i poznać nie tylko poglądy, ale i działania jednego z najbogatszych ludzi na planecie. Wygląda na to, że wolne społeczeństwa, jak zgodziły się na zamknięcie, tak zgodzą się na kolejne rozporządzenia. To, co wydawało się częścią spiskowej teorii, staje się codziennością. Będziemy poruszać się z zieloną przepustką, świadczącą o tym, że jesteśmy zaszczepieni. I generalnie społeczeństwa przyjmą to z radością, nie chcąc wiedzieć, że to jest kolejny element inżynierii społecznej. Mamy być kontrolowani, a nasz los powierzony sztucznej inteligencji. Ale dość tego! Profesor Andrzej Nowak w wywiadzie dla Radia Wnet, który drukujemy w tym wydaniu „Kuriera”, radzi: zaszczepmy się i przystąpmy do walki o naszą wolność! Bo wolność trzeba cenić i rozumieć. Najlepiej rozumieją ją ci, którzy jej nie mają. Piszę te słowa w Dniu Wolności Białorusi, ze świadomością, że 300 km od naszej redakcji przy Krakowskim Przedmieściu trwają aresztowania i przeszukania w domach i instytucjach związanych z Polakami z Grodna. Obserwuję bezradność wolnego świata, który sam sobie odebrał prawo do bycia moralnym drogowskazem. To było widać i słychać w rozmowie amerykańskiego Sekretarza Stanu z jego chińskim odpowiednikiem. I nie tylko w tej rozmowie, a także w wypowiedzi Władimira Putina Amerykanie usłyszeli, że dokonali ludobójstwa na Indianach, wzbogacili się na niewolnictwie i są rasistami. I nie mieli na to żadnej odpowiedzi. Bo wpadli w pułapkę własnej czarnej propagandy, podważającej ciągłość historyczną. Kraj, w którym się burzy własne pomniki i przestaje szanować swoją historię, musi wiedzieć, że w konsekwencji inni przestaną się z nim liczyć. To są sidła, które zastawili Demokraci i sami w nie wpadli. A w Europie niestety nie jest lepiej. Gdy słucha się niektórych debat w Parlamencie Europejskim, można odnieść wrażenie, że obserwujemy dom wariatów. Ale to tylko wrażenie, zakrywające prawdziwy sens zdarzeń. Przypomnijmy, że zanim rozpoczął się covid, wiele państw europejskich było na skraju bankructwa. Pandemia ich nie uratowała, ale dała usprawiedliwienie politykom i ekspertom. Dzięki wirusowi z Wuhan ich władza się wzmocniła i sami sobie przyznali mandat na dokonanie rewolucji zwanej Wielkim Resetem. Podobno może on się skończyć likwidacją pieniądza i prywatnej własności. I tu znowu zachęcam do przeczytania artykułu o Billu Gatesie, bo w „Kurierze WNET” ciągle szukamy odpowiedzi na różne pytania, a nietoperze niestety nie potrafią mówić. K

Polska elita miała być wytępiona do szczętu; razem z tymi, którzy mogliby na taką elitę wyrosnąć i tymi, które mogłyby elitę urodzić. Swietłana Fiłonowa


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

2

AKTUALNOŚCI Dokończenie ze str. 1

Fake newsy, które uderzyły w Caritas Polska

Nowy dyrektor, po 10 latach rządów poprzednika, niemal natychmiast spotkał się z oporem części dotychczasowych pracowników. „Nowe porządki” przyjęli jako atak na nich. Natychmiastowych zmian wymagał na przykład dział zagraniczny, ponieważ kryzys imigracyjny był u granic Polski. Kolejnym wyzwaniem była restrukturyzacja komunikacji Caritas Polska, która do tej pory nie miała profesjonalnej strategii. Były zmiany pełnionych funkcji, zakresów obowiązków czy reorganizacja stanowisk pracy. Nowy ksiądz dyrektor nikogo z Caritas Polska nie zwolnił, część pracowników odeszła sama, nie godząc się na nową jakość zarządzania. Dotychczasowi pracownicy najbardziej odczuli likwidację układów towarzyskich i spółdzielni wewnątrz Caritas Polska. Po odejściu nie dali za wygraną. Dość szybko uruchomili ofensywę przeciwko nowemu dyrektorowi. Jak najłatwiej zaatakować pracodawcę, a w dodatku księdza? Zaalarmować nieprzychylne Kościołowi media i oskarżyć szefa-księdza o złe traktowanie, na przykład mobbing, i coś, co rozejdzie się lotem błyskawicy – nadużycia finansowe. Po długim poszukiwaniu do współtworzenia i realizacji nowej strategii Caritas Polska została zaproszona firma Commee Bridge z oddelegowanym jej pracownikiem, Robertem Kazimierskim, byłym dziennikarzem, menedżerem biznesowym i specjalistą CSR (Corporate Social Responsibility – społeczna odpowiedzialność biznesu). Nowy dyrektor Caritas Polska chciał mieć profesjonalną obsługę medialną i jednocześnie ponosić za nią jak najmniejsze koszty. Dzięki tej współpracy powstało Centrum Medialne Caritas Polska, a sama organizacja wypłynęła na nowe wody medialne, organizując duże kampanie, koncerty na żywo, projekty CSR. Firma Commee Bridge zaczęła też pozyskiwać nowych partnerów i darczyńców dla Caritas Polska. Tymczasem ksiądz Marcin Iżycki cały czas mierzył się nie tylko z oporem byłych pracowników, ale też cichym sabotażem ze strony „starych” pracowników, którzy nie odeszli z Caritas Polska. Ostentacyjne spóźnienia do pracy i niewypełnianie obowiązków bardziej niż pracę przypominały próby sprawdzenia, jak daleko można się posunąć w konflikcie z pracodawcą, który jest księdzem. Apogeum nastąpiło, kiedy założono grupę na

Hanna Przeździecka jednym z komunikatorów internetowych, gdzie hejtowano zarząd i pozostałych pracowników organizacji, używając wulgaryzmów. Inną szokującą sytuacją była profanacja relikwiarza przez osobę zatrudnioną w dziale komunikacji. W samochodzie do przewozu relikwii świętego Wincentego położyła się i udawała zmarłą, prosząc o wykonanie zdjęcia. Dziś już wiadomo, że chodziło o destabilizację organizacji. Jednocześnie cały czas trwały przygotowania do ataku medialnego.

finansów. W tym samym czasie w firmie Commee Bridge zbiera się sztab prawników, którego celem jest reakcja na szkodliwe teksty. Zaczyna się dogłębna analiza publikacji.

75% pracowników skarży się na złe warunki pracy i mobbingowe zachowania. Tymczasem chodziło o ankietę przeprowadzoną wśród kilkunastu byłych pracowników (w Caritas Polska było wtedy zatrudnionych ponad 60 osób), z których 75% mówiło o „odczuciach”, z których Inspektor Pracy nie wywnioskował mobbingu, nie wszczął postępowania i z braku dowodów zamknął sprawę. Dziennikarki nie zdobyły oficjalnego stanowiska PIP i świadomie podały zmanipulowaną informację.

Dziennikarstwo śledcze czy plotkarstwo ubrane w publicystykę?

„Poprosimy o dokumenty” We wrześniu 2019 roku w Caritas Polska pojawiają się dwie dziennikarki prasowe ze znanego dziennika. Od początku narzucają swoją narrację, żądają poufnych dokumentów, nie przyjmując do wiadomości, że umowy tego zabraniają, a sprawa nie dotyczy pieniędzy publicznych. Ich pytania zdradzają, że wcześniej konsultowały się z byłymi pracownikami organizacji. Redaktorki są dociekliwe, momentami napastliwe, nie przyjmują oficjalnych komunikatów, żądają specjalnego traktowania. Spotkań w Caritas Polska jest kilka. Jest też kilkakrotna wymiana e-maili z Commee Bridge. Kobiety otrzymują odpowiedzi na wszystkie zadane pytania. W końcu pojawia się publikacja i wielki tytuł na pierwszej stronie poczytnego dziennika: Caritas ze skazą. Piszą o konflikcie interesów ze spółką Commee Bridge, o „niejasnościach” finansowych oraz „złym traktowaniu pracowników” przez księdza dyrektora. Wiele osób w Polsce i za granicą przeciera oczy ze zdumienia. Podobna reakcja w Caritas Polska – co innego dyrektor mówił dziennikarkom, co innego można przeczytać w tekście. Urywają się telefony. Episkopat, darczyńcy, Caritas Europa z Rzymu. Jak to możliwe, aby wobec tak bardzo kontrolowanej organizacji były tego typu zarzuty? Na artykuł reaguje Episkopat Polski i powołuje specjalną komisję do zbadania sprawy. Caritas Polska kontrolują prawnicy, biegli rewidenci, eksperci od

FOT. ROBERT KAZIMIERSKI

Wielu czytelników nie odróżnia gatunków dziennikarskich. Nie musi. Dziennikarstwo śledcze wymaga świadków, dowodów, dokumentów. Tezy oskarżenia muszą być precyzyjne i dobrze udowodnione. Takie dziennikarstwo wymaga dobrego warsztatu, znajomości przepisów, w ramach których dziennikarz może się poruszać. Jego świętym prawem jest szukać informacji i przekazywać je odbiorcom. Największym zaś obowiązkiem jest zachować rzetelność. Jak w tym przypadku działały dziennikarki? Skala domysłów pochodzących z plotek, uproszczeń, manipulacji, szkodliwych zbitek słownych, a nawet zwykłych kłamstw zaskoczyła nie tylko ekspertów od mediów, ale też prawników. Taktyka działania autorek artykułu była następująca: Nie potrzeba dowodu, aby zadawać sugestywne pytania – one zrobią swoje. Jeśli nie znajdziemy dowodów, nie zatrzyma to publikacji, brak odpowiedzi jest potwierdzeniem domysłów. Efekt pracy dziennikarek wyglądał jak snucie „sensacyjnej opowieści śledczej”, nie mając nic poza wyobraźnią.

W innym fragmencie tekstu autorki materiału postawiły zarzut, że jest wyraźny konflikt interesów, ponieważ „Robert Kazimierski jako szef Centrum Medialnego w Caritas Polska jest jednocześnie pracownikiem firmy Commee Bridge”. Tymczasem dziennikarki całkowicie pominęły informację przesłaną przez spółkę Caritas Polska, że Robert Kazimierski nigdy nie był zatrudniony w Caritas Polska i jest oddelegowanym pracownikiem Commee Bridge, w ramach realizowanej umowy z organizacją charytatywną. Jak to możliwe, że mając takie wyjaśnienia, dziennikarki pomijają je i sensacyjnie podają nieprawdziwą informację? Dziennikarki napisały o fakturze wystawionej przez firmę Commee Bridge, sensacyjnie podając jej wysokość. Świadomie użyły kwoty bez wyjaśnienia. Nie napisały, że była

Anatomia kłamstwa i manipulacji Dziennikarki w swojej publikacji wielokrotnie dokonują zbitek słownych, których efektem jest odbiór, że w Caritas Polska był mobbing. Autorki materiału całkowicie pominęły informacje, że nigdy nie było nawet formalnego postępowania, ponieważ Państwowa Inspekcja Pracy nie dopatrzyła się znamion mobbingu. Redaktorki w manipulacjach poszły dalej. W jednej z publikacji podały informację, że

Jeśli któryś z Czytelników potraktował tytuł mojego tekstu jako typowy przykład dzisiejszych nadużyć popełnianych w nagłówkach – w zasadzie miał rację. Naturalnie, że zbawiania nie można się nauczyć. A jednak nie byłoby zbawienia, gdyby nie pewne lekcje, które młody Jezus musiał pobrać od rodziców, którym, jak zanotował ewangelista, do pewnego czasu był poddany. W tym sensie tytuł daje się obronić.

Sławomir Zatwardnicki

T

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

więcej, że Boży zamiar zbawienia nie mógłby się powieść. Pięknie pisał o Józefie – cieniu Ojca w Patris Corde papież Franciszek. Od świętego ojca uczył się Jezus „doświadczalnie”, jaki jest stosunek Jahwe do wybranego przez siebie ludu. Antropomorfizacji Boga, jakiej dopuścili się autorzy natchnieni, odpowiada zatem doświadczeniu miłości, jakie stało się udziałem młodego Jezusa branego na ramiona i przytulanego do brodatego policzka cieśli: „A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11,3-4). Zresztą nabożny stosunek do Pisma nabył młody Jezus – znów – od św. Józefa. Świętość ziemskiego ojca, ale nie niepokalaność (ta tylko w przypadku

świetle, które naraża ich na utratę wiarygodności. Cała publikacja miała na celu zdyskredytowanie działań księdza Marcina Iżyckiego oraz firmy, która w nowoczesny sposób wspierała działalność organizacji, świadcząc dla niej usługi. Niewiele trzeba, aby w społeczeństwie, bardzo wrażliwym na informacje o nieprawidłowościach, wzbudzić poczucie skandalu i utraty wiarygodności.

Episkopat sprawdził Reakcja Kościoła nie mogła być inna jak dogłębne zbadanie sprawy. Komisja charytatywna, która powołała zespół audytorski, przez kilka miesięcy sprawdzała dokumenty, przelewy, opinie i informacje z artykułów. Rozmawiała też z byłymi pracownikami, którzy poza żalem, że już nie pracują w Caritas Polska, nie wskazali żadnych

przyświeca ta myśl: nie byłoby tego decydującego momentu w dziejach ludzkości, kiedy Jezus decyduje się wypić kielich do dna, gdyby nie Józef. To od niego uczył się Jeszua dawać posłuch woli Bożej. Nie tylko Najświętsza Maryja Panna, ale wszyscy członkowie Świętej Rodziny wypowiedzieli swoje „fiat” dla naszego zbawienia.

się tyrać od świtu do zmierzchu, jak nie od świętego cieśli? Przy czym nigdy nie była to „praca dla pracy”, lecz praca dla służby. Współczesny psycholog zapewne pomyliłby to totalne zaangażowanie Jezusa i dołączył do grona krytycznie nastawionej rodziny: „Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: »Odszedł od zmysłów«” (Mk 3,20-21). Bodaj najprościej dostrzec lekcję pt. „posłuszeństwo”. Wzywany w litanii mianem „światło Patriarchów”, jest św. Józef rzeczywiście miarą posłusznego pełnienia woli Bożej. Jak Abraham stawiał się na wezwanie Boga („Oto jestem”), tak opiekun Jezusa bez wahania i pod prąd samego siebie i wszystkiego wokół – szedł za głosem Boga, ilekroć ten dawał mu się słyszeć. Często zresztą we śnie – czy będzie nadużyciem wyobrażenie sobie Józefa tak spracowanego, że zasypiał na modlitwie? „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański” (Mt 1,24). Potrafił też długo oczekiwać na Boże prowadzenie – jak to się stało np. w Egipcie, gdzie Józef wyczekiwał obiecanej nowiny o tym, że może już powrócić do ojczystego kraju. Nie pocił się, co prawda, krwawym potem – przynajmniej ewangeliści o tym milczą – jednak nie kto inny jak Józef nauczył Jeszuę, że pełnienie Bożej woli kosztuje. Gdy będziemy towarzyszyli Jezusowi i – jak Józef oraz uczniowie Pańscy w Ogrójcu – zasypiali w czasie modlitwy, niech nam

Jeszua uczy się zbawiać akie są prawidła Wcielenia potraktowanego poważnie. Mówimy nieco bezrefleksyjnie, że Słowo stało się człowiekiem. Przemyślenie tego bezprecedensowego wydarzenia każe przyjąć, że ludzki rozwój Jeszuy domagał się naśladowania pewnych cnót podpatrzonych u ziemskiego, jeśli tak można rzec – adoptowanego ojca. Ale chodzi przede wszystkim o coś znacznie większego. Święty Józef reprezentował Boga Ojca w ludzkim życiu Wcielonego. Od stosunku opiekuna do podopiecznego zależał w jakiejś mierze stosunek Jezusa do Ojca niebieskiego. Gdyby coś nie zagrało, gdyby pojawiła się jakaś dysfunkcja w Świętej Rodzinie, młody Jeszua wyszedłby ze wszystkimi typowymi dla takich sytuacji syndromami. To zaś oznaczałoby ni mniej, ni

to opłata za przeprowadzenie kampanii, która polegała na zebraniu funduszy dla Caritas, i że dzięki temu na konta Caritas wpłynęło niemal pół miliona złotych na cele pomocowe. Faktury pokrywały wyłącznie koszt wielomiesięcznej pracy zatrudnionych ekspertów. Pominięto te informacje, dzięki czemu wydźwięk artykułu był bardziej sensacyjny. Podobnie z formą działalności firmy, którą całkowicie wypaczono. Commee Bridge nie ma biura, bo jej eksperci pracują w siedzibach klientów. Są zatrudniani do konkretnych projektów. Jak to opisały dziennikarki? „Wirtualne zlecenia, firma nie ma prawdziwego biura, zatrudnia sezonowych pracowników (…) jak kościół mógł zaufać takiej firmie?”. Dziennikarki nie skontaktowały się z prezes zarządu, nie umożliwiły też wypowiedzi Robertowi Kazimierskiemu, jednocześnie stawiając ich w złym, sensacyjnym

Maryi), stanowiła być może również naukę dla Jezusa. Można sobie wyobrazić, jak obserwował słabości Józefa, Jemu samemu obce, a przede wszystkim – jak ten mężczyzna sobie z nimi radził. Aprobował i nie aprobował zarazem. Józef nie akceptował swoich ułomności, ale z drugiej strony, gdy się pojawiły, nie tracił ufności w Boże miłosierdzie. Na zasadzie echa idącego z przyszłości, można by w tym dosłyszeć późniejszy stosunek Jezusa do grzeszników.

A

może właśnie z postawy Józefa zapamiętał na całe życie, że Bóg realizuje swój plan nawet nie tyle pomimo, co wręcz w ludzkiej słabości. I Jezusowi przyjdzie przecież w końcu zakończyć karierę cudotwórcy i kaznodziei, by zbawić nas przez Krzyżową bezsilność. Z kolei całe wcześniejsze lata to harówka, bez weekendów i urlopów, a często dokonująca się również nocami, dla naszego zbawienia. Od kogo nauczył

O

jciec Święty zwrócił uwagę w swoim liście apostolskim na inne jeszcze – pozornie wykluczające się, a w rzeczywistości dopełniające – przymioty Oblubieńca Maryi. Józef potrafił z jednej strony przyjmować rzeczywistość taką, jaka ona była, ale z drugiej strony twórczo ją przemieniać. Akceptacja tajemniczej i zwykle wrogiej, a zawsze niezrozumiałej rzeczywistości nie oznaczała w jego przypadku bierności czy rezygnacji. Nie ulegał typowej dla mężczyzn pokusie wycofania się w alkohol czy inne uśmierzacze bólu egzystencjalnego. Nie dezerterował z pola walki, owszem, z darem męstwa w duszy walczył na pierwszej linii frontu dziejów zbawienia. Trochę w duchu „z różami na czołgi”, ale broniąc się skutecznie, a ostatecznie zwyciężając. Gdy Małżonce przyszło rodzić nie w szpitalu ginekologicznym, lecz w stajni – przystosował ją do tego celu; gdy Herod dyszał żądzą zabicia Dziecka, zorganizował bynajmniej nie turystyczną wycieczkę do Egiptu. Całkiem dosłownie trzeba by powiedzieć, że nie byłoby naszego zbawienia, gdyby Józef poddał się okolicznościom i wywiesił białą flagę. Papież pisze, że „wiara, której

.

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska .

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

Bezmyślny przedruk Jednym z najbardziej szokujących zjawisk, które towarzyszyły sprawie, było masowe, bezrefleksyjne udostępnianie, przedruk, a nawet podgrzewanie nieprawdziwych informacji przez duże, znaczące media. Ciężko w to uwierzyć, ale doświadczone redakcje dopuściły się bezprawnego przepisania informacji, rzekomo ustalonych przez dziennikarzy w głównym artykule. Według prawa, każdy podmiot publikujący materiał, również pozyskany z przedruku, ma takie same obowiązki jak pierwotny twórca, czyli zachowanie szczególnej staranności i rzetelności, zwłaszcza sprawdzenia zgodności z prawdą uzyskanych wiadomości. Jeden z portali poszedł jeszcze dalej. Aby zwiększyć popularność artykułu, przeredagował oryginalny tytuł i napisał: „Szemrane interesy w Caritas Polska”.

O jeden most za daleko Dziś, po wpisaniu w wyszukiwarkę Google hasła „Marcin Iżycki”, „Robert Kazimierski”, „Commee Bridge” czy „Caritas Polska” łatwo trafić na szkalujące treści, które nigdy nie były oparte na prawdzie. Wielu czytelników pozostaje ze świadomością skandalu w kościelnej organizacji. Dojmującego obrazu polskich mediów dopełnia fakt, że żadne z nich już nie interesuje się finałem sprawy i całkowitym obaleniem nieprawdziwych informacji. Caritas Polska i Commee Bridge nie są pierwszymi ofiarami fake newsów. Z zapowiedzi Commee Bridge wynika, że jest przygotowywana bezprecedensowa ofensywa sądowa przeciw mediom, które wzięły udział w tej fake newsowej kampanii. K

nauczył nas Chrystus, jest raczej tą wiarą, którą widzimy u św. Józefa, nie szukającego dróg na skróty, ale stawiającego czoła »z otwartymi oczyma« temu, co się mu przytrafia, biorąc za to osobiście odpowiedzialność”. Czytelnika chciałbym zostawić z zadaniem domowym. Polegałoby ono na przeszukaniu Ewangelii w celu wydobycia tej twórczej odwagi również w życiu Jezusa w czasie Jego publicznej służby. Znamienne, że Ukrzyżowany rezygnuje nawet z tego drobnego znieczulacza mogącego uśmierzyć ból: „dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić” (Mt 27,34). Może nie z otwartymi oczami, ale na trzeźwo dopełnił dzieła zbawienia. Czy to Bóg Ojciec odsunął ziemskiego ojca Jezusa z Jego życia, czy to sam Józef usunął się w cień w którymś momencie? Znając posłuszeństwo opiekuna Jezusa – można założyć, że działali w porozumieniu. W każdym razie w życiu Jezusa daje o sobie znać i to znamię świętego Józefa: wolność dawana innym osobom. Chodzi o taki rodzaj sprawowania ojcowskiego autorytetu, który szanuje tajemnicę wychowanka i służy jej, wyrzekłszy się roszczenia do „posiadania” dziecka. Do tego stopnia, że w którymś momencie uznaje się za bezużytecznego. W życiu Jezusa zaprocentowało to z pewnością na sto procent. Nie znać w Jego zachowaniu ani cienia toksycznego przywiązywania innych do siebie, a wolność dana nam, ludziom, przez Syna Bożego, jest tak absolutna, że możemy wzgardzić nawet zbawieniem. K

Nr 82 · KWIECIEŃ 2O21  ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 27.03.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

dowodów na łamiące prawo praktyki. Efektem pracy specjalnej komisji był raport, który nie potwierdził ani jednego zarzutu z artykułów prasowych. W specjalnym komunikacie podano informację dotyczącą współpracy z firmą Commee Brdige: „podjęta współpraca między tymi podmiotami dokonywała się w zgodzie z przepisami prawa cywilnego”. Dokument z wewnętrznego śledztwa został odczytany biskupom podczas zebrania plenarnego Episkopatu i podsumowany przez nich brawami. Żaden z ponad 130 hierarchów nie wniósł sprzeciwu. Tak skończyła się historia wywołana fake newsami, które uderzyły w kościelną organizację.

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

Pracownicy: mój jest ten kawałek podłogi


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

N

iemcy mają w Berlinie aktywnego ministra zdrowia, z lewicowej partii CDU (kiedyś „C” w skrócie nazwy tej partii oznaczało „chrześcijańska” ale dzisiaj to bez znaczenia). CDU jest partią nowoczesną, czyli socjalistyczną. I opowiada się nie za jakąś tam zwykłą demokracją bezprzymiotnikową, tylko za demokracją liberalną, wyznającą nie jakieś tam dziesięć przykazań, lecz wartości europejskie, bliżej wprawdzie niezdefiniowane, ale to tym lepiej, bo można je naciągać wzdłuż i wszerz, wedle zapotrzebowania. Otóż Niemcy mają aktywnego ministra zdrowia w czasie tej pandemii, Jensa Spahna, z CDU, a może i nawet ministerkę, bo to tak do końca nie wiadomo, zważywszy, że żurnale informują o mężu pana Jensa Spahna, Danielu Funkem. No musi być to mąż, bo nosi imponującą brodę, a czy widział kto kobietę z brodą? Jens Spahn jest aktywny, a ostatnio uaktywnił się właśnie na polu masek, nie tyle karnawałowych, co covidowych, a to o tyle lepsze i rokujące wyższe dochody, że maski te musi nosić każdy zawsze i wszędzie, a nie tylko na balach, których zresztą teraz nie ma i to wcale nie z powodu Postu Wielkiego, bo kogo on tu obchodzi? A zatem do rzeczy. Federalny resort zdrowia, BMG (Niemcy, niczym Rosjanie, kochają skróty), zamówił na początku pandemii, zatem w zamierzchłych, wydawałoby się, czasach, 570 000 maseczek antykoronawirusowych. Szczęśliwy zbieg okoliczności (kto wierzy w przypadki, niech wierzy) sprawił, że akurat mąż pana ministra Jensa Spahna, Daniel Funke (ten z brodą imama), kieruje w stolicy Niemiec, w Berlinie, stołecznym biurem firmy Burda GmbH (odpowiednik spółki z o.o.) która właśnie ma w swej ofercie maseczki, na których, a jakże, zależy panu ministrowi. Sprawę wywęszył magazyn „Der Spiegel”, a potem z łoskotem ruszyła lawina publikacji o geszeftach małżonków Spahn/Funke w stołecznym Berlinie. Geszefty z maskami, o czym wiadomo w Polsce, mogą się skończyć źle, a nawet bardzo dobrze, jak w przypadku marszałka „Polski” z epoki sowieckiej. Ale nie uprzedzajmy wypadków – sprawa małżonków Spahn/Funke dopiero się zaczęła i nie wiadomo, jak się skończy.

Dwieście lat po śmierci Cesarz nie przestaje siać niezgody w narodzie. Przeciwnicy zarzucają mu sprzedaż Amerykanom Luizjany – nielegalnie, bez zgody Parlamentu; nepotyzm – przez protegowanie krewnych, którymi poobsadzał trony Europy; niepotrzebne i kosztowne awantury na San Domingo i w Egipcie, tragiczną wyprawę na Rosję i wreszcie, co obecnie jest w modzie, wytykają przywrócenie niewolnictwa. Obwiniają o bezwstydne reklamowanie własnej osoby, prekursorstwo kultu jednostki, o okłamywanie opinii publicznej, tworzenie z pomocą dostępnych środków reklamowych sztucznej rzeczywistości w miejsce prawdziwej. Z licznych, różniących się szczegółami przedstawień śmierci marszałka Poniatowskiego, wyprodukowanych przez propagandę napoleońską dla doraźnych potrzeb politycznych, skomponowałem niegdyś w „Sztuce” esej zatytułowany Książę Józef skacze do Elstery jedenaście razy. Propaganda napoleońska posługiwała się najchętniej grawiurą, miedziorytem jako medium reprodukcyjnym, dającym się powielać w tysiącach egzemplarzy. Ale oficjalna produkcja nie wystarczała. Zainteresowanie czynami Wielkiej Armii, kult zwycięstw wielkiego wodza były ogromne za jego życia i nie zmalały po śmierci. W manufakturach rzemieślnicy kopiowali dzieła artystów cesarskich, często nie rozumiejąc detali, i ozdabiali nimi wszystko, co dało się upiększyć. Zespól 34 talerzy fajansowych z wytwórni podparyskich, zdobionych scenami z życia i śmierci księcia Józefa Poniatowskiego, przekazałem do Muzeum Romantyzmu w Opinogórze. Fajanse są kruche, łatwo się tłuką, dlatego opinia, którą mi zakomunikowali znawcy, że chodzi o drugi co do wielkości taki zespół na świecie (po kolekcji rodziny Poniatowskich), wydaje się prawdopodobna. Trzecia Republika ze swoją nienawiścią do Bonapartych nie okazywała czułości pamiątkom po cesarzu i jego armii, i raczej je niszczyła, niż konserwowała. Dziś podobne talerze są nie do znalezienia. Kilka posiada Pałacyk Myśliwski w Łazienkach.

Na razie wszystko się toczy jak w słynnym szmoncesie Konrada Toma „Lubartów 333”, który unieśmiertelnił dwu wspaniałych jego wykonawców na scenie warszawskiego kabaretu Dudek – Edwarda Dziewońskiego i Wies­ ława Michnikowskiego. Ministerstwo zdrowia przesłało resortowe sprawozdanie do Komisji Budżetowej i do Komisji Zdrowia Bundestagu. Zamówienie w sprawie masek w firmie Burda GmbH (owe 570 000 sztuk) to był zaledwie ułamek zamówienia ogółem na owe maski (Burda jest czynna na rynku mediów, nie jest oficjalnie ani producentem, ani dostawcą wyposażenia ochronnego). Jak na pytania dziennikarzy odpowiedział rzecznik prasowy Burdy, firma Burda wystąpiła w tym geszefcie nie jako Burda, lecz jeden z jej udziałowców (…i tu leży pies pochowany. – Ma na sprzedaż psa? Pies­ek? Jaka rasa?...), który zaoferował maski po kosztach własnych. Czyli nie zarabiając na nich ani grosza, pardon, centa, jak to firmy mają w zwyczaju. Rzecznik Burdy wyjaśniał dalej: „Zarząd Hubert Burda Media zaoferował resortowi zdrowia w kwietniu 2020 roku pomoc w zdobyciu masek, kiedy to rząd Niemiec rozpaczliwe ich poszukiwał”. I dodał, że Daniel Funke nigdy nie był informowany, czy zgoła włączony w realizację transakcji. Nie zapłacono też żadnej prowizji. Resort zdrowia (a zatem małżonka pana Daniela Funkego, pan minister Jens Spahn) oświadczył(a), iż transakcja z Burda GmbH przebiegała zgodnie ze standardowym postępowaniem „po rynkowych cenach”. A w tym samym czasie ceny za maski strzelały w górę ku radości biznesmenów. I zarabiali oni krocie! Prawdę mówiąc, w raporcie resortu zdrowia brak owych informacji o drastycznym rozwoju cen. To zapewne przypadek. A Burda zapewnia: umowa z resortem zdrowia nie przyniosła nam ani centa. Niemieccy dziennikarze będą musieli uwierzyć Burda GmbH na słowo, a jak tu nie wierzyć słowu niemieckiej firmy? Afera z dieslami to wypadek przy pracy. Ceny za produkty nabywane na podstawie umów to sprawa tajna. Jak czytam w „Tagesspiegel”: „koszty przechowuje się w tajnej komórce Bundestagu”. Co za gratka dla… historyków. Na razie współcześni dowiedzieć się mogą jedynie, że dostawy owych

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Dworzec Austerlitz z Berezyną w tle Każdy naród godny tego miana, to znaczy posiadający historię, ma także swojego trupa w szafie. Ten przerasta wszystkie inne o dwie głowy. To trup francuski, ale przecież trochę i polski. Od Napoleona nie można uciec, zwłaszcza teraz, kiedy nadchodzi dwusetna rocznica jego śmierci – 5 maja 1821 roku. Jeżeli zdarzy się nam, Polakom, nie myśleć nawet przez chwilę o Marii Walewskiej i księciu Józefie Poniatowskim, o Samosierze i szwoleżerach generała Wincentego Krasińskiego, to przy najbliższej oficjalnej uroczystości przypomni go nam hymn narodowy: „Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy”. Opinogóra generała Wincentego Krasińskiego wydała mi się najwłaściwszym miejscem, aby te preromantyczne wyobrazenia przechować. Czegóż tam nie ma na tych talerzach! Książę Józef przed wyruszeniem

na wojnę żegna się z żoną, której nigdy nie miał; otacza się swymi dziećmi, których także nie posiadał (przynajmniej ślubnych); żona opłakuje go po śmierci; z Elstery wyciągają trupa w czaku i przy orderach. I przede wszystkim wskakuje

masek zrealizowano poprzez platformę „zamówień modowych” Zilingo z siedzibą w Singapurze, w której to Burda jest udziałowcem. Rzecznik Burdy, Philipp Wolff, zapewnia – i trzeba mu wierzyć na słowo – że za maski opatrzone kryptonimem FFP-2 zapłacono za sztukę dolara 70 centów. Burda – opowiada

Wolff – przekazał tę cenę dalej 1:1. Ale trudno w to uwierzyć, mając na uwadze krocie, jakie to inni niemieccy politycy z siostrzanej wobec CDU bawarskiej CSU (też niegdyś przyzwoita partia chrześcijańsko-społeczna) na maskach i COVID-19 zarobili w tym samym niemal czasie! Ale, być może, mąż ministra

J

a

n

B

o

g

a t k o

Bal maskowy Na czym można zarobić w czasach zarazy? Przede wszystkim na zarazie, rzecz jasna. Na przykład dzięki pandemii COVID-19 otwierają się przed politykami możliwości całkiem sporego zarobku na obowiązkowych maskach. Niemcy, kraj nieograniczonych możliwości? Dla określonej kategorii obywateli tak, trzy razy tak!

FOT. МАРЬЯН БЛАН ON UNSPLAH

P

ochowany w osobnej kaplicy w katedrze Armii Francuskiej – u Inwalidów – Cesarz towarzyszy paryżanom na co dzień. Nie tylko Łuk Triumfalny, wzniesiony przez Ludwika Filipa na chwałę Wielkiej Armii (której miano nosi zresztą przedłużenie Champs Élysées między Łukiem i Porte Maillot), nie tylko kolumna spiżowa na placu Vendôme, na wprost hotelu Ritza. Napoleon to także dworzec Austerlitz, most Iena, ulica Rivoli, stacja metra Duroc, którą mijam prawie codziennie… Zamknięta wewnątrz bulwarów nazwanych od dowódców Wielkiej Armii – marszałkowskimi (razem z bulwarem Poniatowskiego), stolica Francji jest wielkim pomnikiem wzniesionym na chwałę cesarza przez jego utalentowanego bratanka Napoleona III. Kłopotliwy za życia „bóg wojny”, który wywrócił starą Europę do góry nogami, nie przestał przysparzać problemów po śmierci. Zwycięzcy, zgromadzeni najpierw pod Waterloo, a potem w Wiedniu, aby skończyć z „Uzurpatorem”, chcąc nie chcąc musieli obchodzić się z nim delikatnie: podniesienie ręki na pomazańca bożego mogło podkopać „mistyczne fundamenta władzy”. Po ucieczce z Elby trzeba było go wywieźć na niedostępną wyspę angielską Świętej Heleny, na zachód od afrykańskiej Namibii, ale to jeszcze nie wystarczyło, aby świat o nim zapomniał. Powrócił stamtąd w trumnie, a właściwie w trzech albo czterech (nie ma co do tego pewności) dwadzieścia lat później, i został pochowany u Inwalidów po jeszcze następnych dwudziestu latach, w 1861 roku. W spisie ulic i placów paryskich między ulicą Bercy i zaułkiem Bergamo próżno by jednak szukać ulicy Berezyna, nie ma także placu Santo Domingo; podobnie, aby ujrzeć dworzec Waterloo, trzeba się udać do Londynu. Tamże na Trafalgar Square można podziwiać pomnik Wellingtona w otoczeniu żelaznych lwów, odlany ze zdobycznych armat francuskich. W Paryżu nic, co by przypominało niesławny i tragiczny koniec wielkiej epopei – ruinę kraju, ruinę Europy, dziesiątki tysięcy zabitych i rannych.

do wód powodzi na baczność, według modelu namalowanego przez Horacego Verneta i wyrytego w miedzi przez Debucourta. W skoku zdąży jeszcze wypowiedzieć pamiętne słowa: „Bóg mi powierzył honor Polaków, Jemu go tylko oddam”. Powtarzała je sobie młodzież wszystkich naszych licznych i tragicznych powstań. Jak wiemy dzisiaj, nie tylko żona i dzieci, ale wszystko inne także było zmyślone. Ksiażę, kilkakrotnie ranny, nie wiedział, co z nim się dzieje i ledwo trzymał się na koniu. Ale prawda nie miała znaczenia, za to legenda ogromne. Powielona w dziesiątkach malowideł przez rodzinę Kossaków, reprodukowana w tysiącach pocztówek, jeszcze sto lat później podtrzymywała na duchu legionistów Piłsudskiego i z pewnością dodawała ducha bohaterom walczącym o wskrzeszenie państwa polskiego, hallerczykom, którzy „z ziemi obcej do Polski”… Ot, wartość kłamstwa politycznego – jego szkody i korzyści, strony dobre i złe – materiał do samotnych rozmyślań w długie wieczory postcovidowej izolacji. Niektórzy wątpią, czy to naprawdę trup Napoleona spoczywa w porfirach u Inwalidów. Restif de la Bretonne (obecny!) i Antoine de Cone sądzą, że został po śmierci zamieniony przez Jerzego IV i że prawdziwe zwłoki leżą w Katedrze Westminsterskiej. Nie wiadomo, czy to prawda, w każdym razie armia francuska, z sobie tylko wiadomych powodów, odmawia poddania prochów Cesarza próbie DNA. Jean Dutourd kwestionował nawet francuskość Bonapartego. Przekorny akademik zauważył, że gdyby przed jego urodzeniem Ludwik XV nie kupił Korsyki od genueńczyków, przyszły geniusz strategii zostałby zapewne Austriakiem, ukończył Teresianische Militarschule w Wiedniu i wojny austriacko-francuskie przybrałyby całkiem inny obrót. Zgroza pomyśleć – niewiele brakowało, a wcielenie francuskiego męstwa, symbol francuskiego geniuszu prawodawstwa i strategii, francuskiego wpływu na świat, którego imię wypisane jest na sztandarach wolności i na etykietce koniaku pięciogwiazdkowego,

mógłby nazywać się Feldmareschal von Bonaparte. Wielbiciele Napoleona są liczni. W każdą rocznicę tłum entuzjastów urządza na polach Waterloo wielkim nakładem kosztów i starań wierną rekonstrukcję decydującej bitwy. Przybywają z Europy i nawet zza oceanu w mundurach z epoki, z bronią z epoki, z armatami, z namiotami i z końmi z epoki. Na remont kaplicy u Inwalidów dwa lata temu zebrali w rekordowo krótkim czasie 839 000 euro, chociaż potrzebnych było tylko 800 000. Zmarły przed kilku laty przewodniczący Towarzystwa Napoleońskiego, Florian Walewski, czczony był przez członków Towarzystwa jak żywa relikwia, chociaż poza podobieństwem nazwiska nie miał z rodziną cesarską nic wspólnego. Trup Napoleona wciąż służy politykom francuskim za sławną referencję. Od czasu wystąpienia pandemii Emanuel Macron przestał być porównywany przez prasę do Jupitera. Naczelny wódz armii, przewodniczący Rady Wojennej do wojny z covidem, w otoczeniu dwunastu członków Rady (naukowej) coraz wyraźniej kojarzy się z Napoleonem w otoczeniu marszałków. Podobieństwa są, by tak rzec – zewnętrzne. Aż do tragicznego końca tamten szedł drogą usłaną zwycięstwami; za nami od pierwszego starcia ciągnie sie długie pasmo porażek. Cesarz budził miłość i entuzjazm ludów, nam coraz trudniej zgromadzić zwolenników. I przede wszystkim cesarz jasno wytyczał swoje cele, które wyrażał w klarownych tekstach wzorowanych na rzymskich klasykach. Nasza metoda jest inna. Zbiór rozporządzeń sanitarnych dotyczących covidu nie wydaje się, aby powstał w ojczyźnie Kodeksu Napoleona. Komu zezwolić na wychodzenie, a kogo starannie izolować? Dyskusję na ten temat na szczytach władzy podsumował trafnie karykaturzysta. Premier do Prezydenta: „Mam! Eureka! – Zezwala się na wychodzenie tylko osobom zaopatrzonym w zaświadczenie, że rozumieją rozporządzenia rządowe! Prezydent: Genialne! Teraz to pewne, że wszyscy oni zostaną w domu!”. K

Jensa Spahna, Daniel Funke, podobnie jak i Burda GmbH, nie zarobił na tym geszefcie ani centa. Być może, że bardziej koncentruje się on na lukratywnych geszeftach z nieruchomościami, o których in der Zwischenzeit głośno w niemieckich mediach. Politycy CSU, Georg Nuesslein i Alfred Sauter oraz troje ich partnerów, w ubiegłym roku zawarli między sobą porozumienie w sprawie geszeftu w związku z aktualną zarazą. Model biznesowy był prosty: w Chinach produkować, w Niemczech sprzedawać. Minęły przecież czasy, kiedy brzydzono się w Niemczech towarami produkowanymi przez niewolników. Teraz, kiedy mamy globalizację, to już coś całkiem innego! Wizja wielkich pieniędzy za niewielki wysiłek stanowiła dla Bajuwarów pokusę nie lada! Na szczęście nie posłuchali oni przestróg w rodzaju: „jak obiecują złote góry, to nie wchodź do interesu”. Oni odważnie weszli. W geszeft z maskami antycovidowymi z Chińskiej Republiki Ludowej dla licznych ministerstw w Niemczech – jak utrzymują uważane za poważne media SZ („Sueddeutsche Zeitung”), NDR (Norddeutscher Rundfunk) i WDR (Westdeutscher Rundfunk) – w związku z transakcjami z maskami same prowizje dla pośredników wyniosły od pięciu do sześciu milionów euro! Innymi słowy, znacznie więcej niż dotąd wyszło na jaw w aferze maskowej z udziałem Nüßleina i Sautera. Kim są ci obaj panowie? Georg Nüßlein, rocznik 69, jest (aktualnie) niemieckim bezpartyjnym politykiem, posłem do Bundestagu od 2002 roku, a od stycznia 2014 do marca bis 2021 był wiceprzewodniczącym frakcji CDU/ CSU w Bundestagu. 8 marca 2021 wystąpił on z CSU oraz zapowiedział, że wycofa się z polityki po wyborach parlamentarnych w tym roku. Magazyn informacyjny „Der Spiegel” podał 10 marca tego roku informację, że z nakazu rewizji w domu polityka wynika, że poprzez konto bankowe w Liechtensteinie, należące do pewnej firmy Offshore z Karaibów, popłynąć miała łapówka. Lawina ruszyła przed Bożym Narodzeniem w ubiegłym roku. Do Prokuratora Generalnego w Monachium (Bawaria to wolne państwo, system federalny zapewnia w Niemczech synekury tysiącom lokalnych polityków, o czym marzą politycy

unijni) wpłynęła prośba o pomoc prawną z księstwa Liechtenstein. Miejscowym śledczym podpadł w jednym z prywatnych banków przekaz na kwotę 660 000 euro kojarzony z osobą na „eksponowanym politycznym stanowisku”, w związku z czym rozpoczęto postępowanie z uwagi na podejrzenie uzyskania łapówki. Kiedyś Liechtenstein oberwał za geszefty z Niemcami. Teraz chce pozostać czysty. Resztę już Państwo znają. A Alfred Sauter? Alfred Sauter jest adwokatem i politykiem, podobnie jak jego wspólnik, z CSU. Przez osiem lat (1980–1988) zasiadał w Bundestagu w Bonn, od 1990 roku jest posłem w Parlamencie Bawarskim (Landtagu). W latach 1998–1999 był nawet ministrem sprawiedliwości w Bawarii, w gabinecie Stoibera. Krajowy klub poselski CSU Sauter opuścił 22 marca tego roku. Trudno jest powiedzieć, czy Sauter jest politykiem, czy biznesmenem. Z opisu działalności, jaką prowadzi(ł), jest to polityk kategorii rosyjskich biznesmienow. Mandat poselski traktował jako fuchę, na życie zarabiał gdzie indziej. Sauter, którego w obliczu krytyki wadze partii zmusiły do odejścia, był autorem wzoru umowy między jednym z dostawców marek ochronnych przeciwko COVID-19 a bawarskim Ministerstwem Sprawiedliwości. Geszeft doszedł do skutku za pośrednictwem pewnej firmy konsultingowej, która należała do Georga Nüßleina, za co tenże otrzymał honorarium w wysokości 660 000 euro. Sauter zapewnił, że o prowizji nic nie wiedział. To prawdopodobne, bo i mąż ministra Jensa Spahna, Daniel Funke, też nie ma zielonego pojęcia o jakiś tam dochodach! Tymczasem „Süddeutsche Zeitung” (SZ), NDR i WDR utrzymują, że Sauter jako adwokat za rolę pośrednika w geszefcie z maskami i dalsze temu podobne usługi miał zainkasować kwoty idące w setki tysięcy euro! Afery z maskami to dla wielu niemieckich dziennikarzy, zarabiających nieco mniej od bohaterów biznesu z COVID-19, dopiero wierzchołek góry lodowej. Kwota prowizji (5 do 6 milionów euro odpowiada dochodowi rocznemu ponad 100 pracowników w Bawarii. Gdyby nie bank w Liechtensteinie, aktorzy afery mieliby udane święta Wielkanocne. Teraz pora na dziennikarzy. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

4

HISTORIA

R

ok 1940 też miał swój 13 kwietnia. W ten dzień rodziny wszystkich – bez wyjątku! – więźniów łag­ rów kozielskiego, starobielskiego i ostaszkowskiego, których co noc mordowano masowo, zostały wywiezione do Kazachstanu. Bo elita polska miała być wytępiona do szczętu; razem z tymi, którzy mogliby na taką elitę wyrosnąć i tymi, które mogłyby nową elitę urodzić. 5 III 1940 r. na wniosek Berii i za aprobatą Stalina Biuro Polityczne KC WKP(b) przyjęło uchwałę o rozstrzelaniu 26 700 polskich jeńców przetrzymywanych w więzieniach i 3 łag­ rach specjalnych. Od razu po przyjęciu decyzji Beria zażądał od majora Soprunienki, szefa Zarządu ds. Jeńców Wojennych NKWD ZSRR, kolejnego sporządzenia precyzyjnych list więźniów, które musiały „wskazywać skład rodziny każdego jeńca wojennego i jej dokładny adres”. To nie była prosta ciekawość. Dwa dni wcześniej, 2 marca, Rada Komisarzy Ludowych ZSRR podjęła tajną uchwałę nr 289–127 „O eksmisji rodzin represjonowanych właścicieli ziemskich, oficerów, policjantów itp.; innymi słowy, krewnych 26 700 więźniów, którzy mieli zostać rozstrzelani. Operacja miała być przeprowadzona w ciągu jednej nocy z 12 na 13 kwietnia (de facto trwało to do 16). Nie była to ani pierwsza, ani ostatnia deportacja Polaków. Pionierami na drodze do sowieckiego piekła były rodziny osadników wojskowych, którzy jako rezerwiści zostali w większości wcieleni do wojska. Nie wszyscy trafili do niewoli radzieckiej i później zostali rozstrzelani. Wielu poległo w walce, komuś udało się przebić do Rumunii lub na Węgry, lecz krewni wszystkich (według oficjalnych danych NKWD – 141 759 osób) w środku zimy, 10 II 1940 r., zostali wysłani w nieogrzewanych wagonach na daleką północ Rosji. Podróż trwała kilka tygodni. Nie wszyscy dotarli. Ludzie umierali z zimna, chorób, rozpaczy, popełniali samobójstwa. Ciała wyrzucano na stacjach albo na pobocza toru. Beria w notatce do Stalina z 1 maja 1944 r. napisał, że podczas przedwojennych deportacji na wschód zginęło po drodze 11 516 osób. Resztę przewieziono do 115 osiedli w obwodzie archangielskim, krasnojarskim i w Republice Radzieckiej Komi, gdzie nie przygotowano dla nich schronienia i przetrwać mogli tylko cudem. „Warunki bytowe osadników specjalnych są niezadowalające (1,5–2 m na osobę, w wielu wsiach ludzie śpią na podłodze lub na wspólnych pryczach). Wśród osadników specjalnych jest wielu chorych, którzy nie są odizolowani od zdrowych. Zdarzały się ogniska tyfusu itp. W powiecie nadomskim w obwodzie archangielskim na 1549 specjalnych osadników zatrudnionych przy pracy 737 nie ma butów (…) Baraki, jadłodajnie, punkty pierwszej pomocy, łaźnie i inne pomieszczenia komunalne nie są wyposażone w niezbędny sprzęt. Wiele z nich nie jest oświetlonych z braku lamp naftowych. Podobnie wygląda sytuacja w osiedlach specjalnych w innych regionach” (Z raportu L. Berii, komisarza ds. bezpieczeństwa państwowego NKWD ZSRR I stopnia, do tow. Stalina). Rodziny rozstrzelanych polskich oficerów nie miały lepiej. Zbigniew Kwiatkowski: Wywozili nas 13 kwietnia. (…) Dwa dni wcześniej stało na stacji 20 bydlęcych wagonów, co złe wróżyło, bo widzieliśmy już takie w lutym. Enkawudziści przyszli o godzinie 1:30 w nocy i dali czas dwóch godzin na spakowanie się. Na stacji, dokąd dowieziono nas furmanką, znajdowało się wiele znajomych rodzin. Były to rodziny policjantów, nauczycieli, a zresztą całej polskiej znaczącej społeczności urzędników, kupców itp. (…) Gdy zaryglowano drzwi, lokomotywa buchnęła parą, enkawudziści krzyczeli, odprowadzający rozpaczliwie biegli wzdłuż torów, zaś my, uwięzieni, jak długi pociąg, mali, duzi czy starzy, całą piersią śpiewaliśmy „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Nam, żyjącym w epoce, która nie sprzyja romantyzmowi, taki masowy patriotyczny impuls może wydawać się nieco teatralny, a niektórym wręcz nieprawdopodobny. Ale wszystko było dokładnie tak: ludzie, którzy przeżywali silny stres, coś w rodzaju końca świata – przynajmniej ich świata, znanego i zrozumiałego – którzy nie wiedzieli, co stanie się z nimi jutro, za godzinę, za minutę – czerpali siłę z pieśni patriotycznych. Inaczej mówiąc: śpiewali, bo duchowa więź z ojczyzną, sama myśl o niej przywracała ich do życia i napełniała siłą. Potwierdzają to po pierwsze tysiące zeznań, a po drugie, choć pośrednio, dokumenty NKWD.

N

a początku lat 30, gdy dopiero rozpoczęły się masowe deportacje tzw. kułaków, wydział transportu OGPU wydał instrukcję, w której w najdrobniejszych szczegółach uregulował warunki transportowania zesłańców – od liczby wagonów w pociągu do tego, jak otwierać drzwi wagonu „dla przepływu powietrza”. Przez 10 lat wszystkich zesłańców w ZSRR, a było ich wielu, transportowano zgodnie z tymi zasadami.

13 kwietnia to dzień dla Polski szczególny. 13 kwietnia 1990 r. Michaił Gorbaczow przyznał się do mordu katyńskiego i przekazał kopie wyselekcjonowanych dokumentów zbrodni katyńskiej Wojciechowi Jaruzelskiemu. Dokładnie 47 lat wcześniej, 13 IV 1943 r., Radio Berlin nadało informację o odnalezieniu w lesie katyńskim zwłok kilku tysięcy polskich oficerów.

Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii W hołdzie wszystkim, którzy nie wrócili Swietłana Fiłonowa

Żadnych innowacji nie wprowadzono takoż w 1940 r., przed deportacjami Polaków. Ta sama dziura w podłodze, z której musieli korzystać mężczyźni, kobiety i dzieci obojga płci, i którą nawet po wielu latach wszyscy pamiętali jako główny koszmar długiej podróży. Tak samo na stacjach jedna osoba miała prawo wnosić dla całego wagonu wiadro wrzątku, tak samo – gorące jedzenie co dwa dni. Okazało się jednak, że coś się zmieniło. Przed trzecią deportacją pojawiły się nowe instrukcje z najsurowszym zakazem śpiewania na całej trasie.

T

rzecia deportacja odbyła się latem 1940 r. Wywieziono na północ Rosji uchodźców, „którzy przybyli na tereny zachodnich regionów Ukrainy i Białorusi po 1 IX 1939 r.”. W zdecydowanej większości byli to Żydzi, którzy uciekli przed masakrami dokonanymi w Polsce w latach 1939–40 przez Einsatzgruppen SD i Gestapo. Według szacunków rosyjskiego stowarzyszenie „Memoriał”, było ich 76 380. W maju–czerwcu 1941 r. zostały deportowane do Kazachstanu rodziny „członków organizacji i formacji powstańczych ze strefy przygranicznej i republik bałtyckich”. Życie zesłańców na północnych kresach ZSRR prawie niczym nie różniło się od życia na kresach południowych. Tu i tam ta sama praca ponad siły, ta sama niepewność jutra, ten sam brak wszystkiego – szkół, szpitali, łaźni, wody, jedzenia. Wbrew pozorom, dostosować się do klimatu kazachskiego południa nie było łatwiej niż do klimatu dalekiej północy Rosji: latem w Kazachstanie upały sięgały 45°C, zimą mrozy -50°C. Anna Świrkula: Zimy były bardzo ostre. Silne mrozy i zawieje śnieżne, tzw. burany. Kiedy zrywał się buran, nikt już nie mógł wyjść z domu. Robiło się ciemno od śniegu. Jeżeli ktoś musiał wyjść na zewnątrz po wodę (burany trwały kilka dni), musiał przywiązywać się sznurkiem do drzwi domu, bo inaczej nie mógł trafić z powrotem. W czasie jednej z zim zdarzyło się, że dwóch chłopaków i dziewczyna wyszli z domu, gdy zerwał się buran. Już nigdy nie wrócili, mimo że dom znajdował się po drugiej stronie drogi. Ich ciała odnaleziono daleko w stepie, dopiero kiedy stopniały śniegi. Śniegi padały tak obficie, że zupełnie zasypywały nasze lepianki. Pamiętam, że często po zasypanych dachach przejeżdżały sanie, bo śnieg zrównywał dachy z drogą. Ilu ich pozostało na zawsze na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii? Tego się nigdy nie dowiemy. Nie chodzi tylko o to, że archiwa Rosji i Kazachstanu nadal pozostają niedostępne. Istnieje jeszcze jeden problem nie do rozwiązania, o który Sowiety postarały się na początku. Wkrótce po wcieleniu polskich ziem do Białoruskiej i Ukraińskiej Republik Radzieckich przeprowadzono powszechny spis ludności na tych terenach i dekretami z 29 XI 1939 r. narzucono obywatelstwo radzieckie wszystkim osobom, które przebywały tam w dniach 1 i 2 XI 1939 r. Również tym, którzy wcale sobie tego nie życzyli. Było to wbrew prawu międzynarodowemu, ale kto i kiedy w ZSRR tym się przejmował? To prawda, że prawie wszystkich szeregowców wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. po kilku tygodniach zwalniano na rozkaz Berii od 3 X 1939 r. Lecz już po 10 dniach Beria wydał inne rozporządzenie: „Spośród wypuszczonych jeńców wojennych z zachodniej Ukrainy i Białorusi wybrać dobrze ubranych, zdrowych fizycznie 1700 osób i przygotować je do wysłania pociągiem do pracy w Krzywym Rogu 16 października. Konwój wzmocnić”. To niejedyne takie zlecenie. Jako obywatele radzieccy wolni ludzie pod wzmocnionym konwojem mogli być kierowani do kopalń lub do innych ciężkich prac, wykonywanych przez jeńców i zesłańców, lecz nie mieli na co liczyć, gdy zabłysnął płomyk

nadziei po zawarciu 30 VII 1941 r. układu Sikorski-Majski. Dodatkowy protokół układu stwierdzał: „Z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych rząd ZSRR udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na terytorium ZSRR bądź jako jeńcy wojenni, bądź z innych odpowiednich powodów”. Natomiast nigdzie nie było mowy o tym, co ma się dziać z obywatelami polskimi znajdującymi w ZSRR, lecz formalnie niepozbawionymi wolności. W podpisanym dokumencie nie było bowiem nigdzie mowy o unieważnieniu innych niż radziecko-niemieckie umów. Więc nadal pozostawał w mocy dekret o przymusowym nadaniu obywatelstwa z 29 listopada 1939 r. Rząd sowiecki wszystkich „wolnych” nie uważał za obywateli polskich. „Nie liczyli się” takoż Polacy, którzy zostali aresztowani na terenie Litwy, Łotwy i Estonii w 1940 r. i później. Oni też nie mogli zabiegać ani o zmianę obywatelstwa, ani o pomoc powołanej do życia po zawarciu układu ambasady polskiej w ZSRR, która poprzez delegatury terenowe i mężów zaufania zajmowała się poprawą położenia materialnego deportowanej ludności polskiej. Lista takich „nieliczących się” była bardzo długa.

N

ajgorzej było z dziećmi. Po śmierci rodziców władze miejscowe przekazywały osierocone dzieci do radzieckich sierocińców, tzw. dietdomów, gdzie traciły – w większości przypadków na zawsze – nie tylko narodowość, ale czasami prawdziwe imię i nazwisko. Ile polskich sierot udało się wyrwać z radzieckich pazurów ochotnikom z polskich delegatur, którzy udawali się do oddalonych częstokroć kołchozów i rosyjskich sierocińców, aby tam wyszukiwać dzieci mówiące po polsku? Nie wiadomo. Ten czas nadziei nie trwał długo. Już w lipcu 1942 r. delegatury zlikwidowano. Wszystkie zorganizowane i prowadzone przez stronę polską zakłady opiekuńcze od 15 I 1943 r. miały przejść pod zarząd i administrację radziecką. 16 I 1943 r. LKSZ ZSRR zawiadomił ambasadę polską w Kujbyszewie, iż wszystkie osoby, przebywające w nocy z 1 na 2 XI 1939 r. na terenach wcielonych do ZSRR, są odtąd ponownie uważane za obywateli ZSRR. A skoro tak, to wobec znikomej liczby polskich obywateli na terenie ZSRR dalsze istnienie polskiej sieci opiekuńczej władze radzieckie uznają za bezcelowe, o czym 25 stycznia ambasada polska została powiadomiona. Za „bezcelowe” Stalin uznał wszelkie relacje z rządem polskim w Londynie, bo już miał swoją wizję powojennej Polski, innych stosunków z nią i przewidywał innych opiekunów dla setek tysięcy Polaków znajdujących się nadal na terenie ZSRR. Te funkcje miał pełnić Związek Patriotów Polskich z Wandą Wasilewską na czele, który działał faktycznie już od 1 III 1943 r. (formalnie zjazd założycielski odbył się 9 VI 1943 r.). Ważnym narzędziem ideowego wychowania polskich zesłańców był tygodnik ZPP „Wolna Polska” wydawany w Moskwie. Na wszystko, co się działo na świecie, redakcja patrzyła oczyma Stalina. W tym – na ujawnienie przez Niemców zbrodni w Katyniu. O zerwaniu przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z Polską tygodnik poinformował swoich czytelników 1 V 1943 r. w obszernym artykule o znamiennym tytule Dzieje zdrady. W tym samym numerze zamieszczono tekst przemówienia radiowego W. Wasilewskiej z 28 IV 1943 r.: „Związek Radziecki, niezależnie od przerwania stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie, zawsze był i pozostanie sojusznikiem narodu polskiego” – zwracała się do rodaków Wasilewska. Apelowała przy tym, by Polacy trwali przy swojej pracy i miejscach zamieszkania: „Zachowajcie się z godnością, zachowajcie się jak prawdziwi obywatele (…), bądźcie godnymi Polski (…), bądźcie godnymi kraju, w którym dziś żyjecie (…), bądźcie lojalnymi sojusznikami (…), pamiętajcie, że reprezentujecie Polskę i polski naród!”

G

dy 6 VII 1945 r. zastała zawarta polsko-radziecka umowa, umożliwiająca repatriację Polaków z głębi ZSRR, „Wolna Polska” podkreślała, że do wyjazdu ma prawo każdy i zapewniała swoich czytelników: „Prawo opcji i wyjazdu do Polski nie może być kwestionowane z powodu przekonań politycznych czy przynależności partyjnej, wskutek umów pracy lub zajmowania odpowiedniego stanowiska zawodowego”. W rzeczywistości wszystko wyglądało nie tak różowo. Po pierwsze umowa zezwalała na repatriację tylko Polakom i Żydom. Obywatele II RP innych narodowości, mimo że czuli się związani z Polską i faktycznie byli polskimi obywatelami, musieli pozostać na terytorium ZSRR. Oprócz tego umowa zawierała wymogi nie do spełnienia. Bolesława Dolna: Wydawałoby się, że najłatwiej było skorzystać z list, według których wszyscy zostaliśmy wezwani do narzucenia nam obywatelstwa radzieckiego. Listy te były sporządzone bardzo starannie i nic tym listom nie mogło się stać– minęły tylko dwa lata. Ale było inaczej. Każdy z nas został poproszony o udowodnienie, że jest Polakiem, na podstawie dokumentów, które sami funkcjonariusze NKWD zabrali nam podczas przeszukania. To było jak głupia, dziecięca zabawa. W lutym władze ZSRR zgodziły się na pewną zmianę zasad procedury – odtąd miało być brane pod uwagę nie tylko posiadanie dowodów osobistych (których prawie nikt nie miał), lecz także zeznania świadków i dokumentacja o mniejszej wadze urzędowej. Zdarzało się, że komisja specjalna zadowalała się zaświadczeniem o szczepieniu konia. Dariusz Hopak: Mamie mojego przyjaciela Tadka jakimś cudem udało się zachować listy męża z obozu w Kozielsku i zdjęcia ślubne. Prawdopodobnie bardzo kochała swojego męża. Wszyscy dookoła mówili: przynajmniej raz miłość i wierność opłacą się na tej ziemi – wyjedzie z dziećmi bez żadnych problemów. Ale specjalna komisja powiedziała, że małżeństwo z oficerem polskiej armii nie jest jeszcze dowodem jej obywatelstwa; poślubiają także cudzoziemki… Wobec tego nasza sytuacja wydawała się zupełnie beznadziejna. Dla całej rodziny mieliśmy tylko wypisany w kościele akt mojego chrztu, który, uwzględniając sowieckie nastroje ateistyczne, mógł raczej nam zaszkodzić niż pomóc. Ale stał się cud – puścili nas. Czy złagodzenie twardych zasad było dowodem przyjaźni rządu radzieckiego? Wątpię, bo teraz wszystko faktycznie zależało od woli, a nawet nastroju urzędnika, co stwarzało warunki do przeróżnych nadużyć i przede wszystkim selekcji repatriantów. „Wolna Polska” pisała jasno: „Naród nasz przeszedł wielką próbę dziejową i wstąpił dzisiaj pod kierownictwem nowych sił społecznych w okres, rokujący mu dobrobyt i potęgę. Budujemy od podstaw Polskę Ludową. Budujemy niepodległy byt na podstawie demokracji ludowej, na podstawie przyjaznych stosunków ze Związkiem Radzieckim i demokracjami Zachodu. (…) Wracamy do kraju, by wziąć czynny udział w budowaniu Polski Ludowej, w utrwalaniu i wzmacnianiu demokratycznego frontu narodowego. Zmagając się z resztkami reakcji, przezwyciężając wszystko, co stare i zmurszałe, wszystko, co chwiejne i niezdecydowane, kraj kroczy po drodze cementowania jedności wszystkich szczerze demokratycznych sił społecznych”. W latach 1945–1947 ZSRR udało się opuścić 320 000 Polaków. I rząd radziecki właściwym sobie cynizmem oświadczył, że każdy, kto chciał, już wrócił do ojczyzny.

Stanisław Ważywec: Wszyscy próbowali opuścić ZSRR – w jakikolwiek sposób. Wielu udawało się do zachodniej Ukrainy lub Białorusi. Mówiono, że łatwiej stamtąd wyjechać na wymianę. Byli śmiałkowie, którzy szli w góry, do granicy z Persami. Marzyli o dostaniu się do Iranu, a stamtąd do Europy Zachodniej. Nie wiem, ilu się udało. Ktoś właśnie próbował przekupić strażników i nielegalnie dostać się do pociągu. Oczywiście tylko nielicznym się udało, ale każda zbawiona dusza jest czegoś warta. Ktoś też był w naszym wagonie. Dzieci oczywiście nie były wtajemniczone w takie sprawy, musieliśmy siedzieć cicho i nie mieszać się pod nogami. Ale z tego, co sam widziałem, i z tego, co słyszałem później, można było zrozumieć, że mężczyźni na zmianę upijali strażników bimbrem, aby podczas kontroli nie byli w stanie już ani rozróżniać twarzy, ani liczyć. Tak więc z Bożą pomocą dotarliśmy na miejsce. Był jeszcze jeden straszny sposób na opuszczenie ZSRR – kiedy ludzie sądzili, że lepiej opuścić ten świat, niż zostać w Związku Radzieckim, i rzucali się pod pociąg. Dzięki Bogu to nie było zjawisko masowe. Ale słyszałem o kilku takich przypadkach. 31 VII 1955 r. dyrektor Radia Wolna Europa Jan Nowak-Jeziorański wystąpił na antenie z apelem: „Jakaż gorycz wzbiera w sercu, gdy pomyśli się o tysiącach, dziesiątkach tysięcy naszych ludzi, którzy dziesięć lat po wojnie gniją w różnych obozach rozrzuconych po całej Rosji bez nadziei powrotu. Co przeżywać musi jakiś zapomniany Polak na widok Austriaka wracającego do swego ukochanego Wiednia, gdy on, polski żołnierz II wojny światowej, pozostaje nadal za drutami? Wracają Niemcy, Austriacy, Włosi – wracają dawni żołnierze armii nieprzyjacielskiej i pokonanej. Na miejscu, w głębi Rosji pozostają Polacy, bo nikt się o nich nie upomni (…) W chwili, kiedy komuniści rozpoczynają obłudną propagandę na rzecz powrotu uchodźców z Zachodu – radiostacja nasza, Głos Wolnej Polski – zbierać będzie i nadawać wszelkie informacje na temat losu Polaków uwięzionych w Rosji. Nasze SOS rozsyłać będziemy do całej wolnej prasy Polskiej w zachodnim świecie. Gdziekolwiek dziś jesteśmy – niechaj po całym świecie rozlegnie się wołanie tak mocne, by usłyszeli je zarówno sprzymierzeńcy, jak nieprzyjaciele. W tej sytuacji żądamy powrotu do kraju Polaków z łagrów i więzień sowieckich. Cierpią oni i umierają za jedną tylko zbrodnię: walczyli o niepodległą Polskę”.

W

racający do Europy z łagrów ZSRR Niemcy, Włosi, Austriacy chętnie udzielali informacji o Polakach. Dzięki temu redakcja uzyskała listę setek nazwisk i dokładną mapę rozmieszczenia 56 obozów pracy, w których wciąż przebywali Polacy. Codziennie Wolna Europa nadawała programy specjalne. Rozgłośnia przerywała również swój normalny dziennik radiowy, nadając tzw. flash. Schemat był następujący: „Przerywamy obecnie nasz program w celu nadania komunikatu specjalnego. Przed chwilą Głos Wolnej Polski otrzymał nowe wiadomości o Polakach więzionych na terenie Rosji Sowieckiej w obozach… [nazwy i położenia obozów]. Bliższe szczegóły i nazwiska niektórych więźniów usłyszą państwo w programie specjalnym, który powtarzać będziemy wielokrotnie w ciągu następnej doby. Nadaliśmy komunikat specjalny. Powracamy do dziennika radiowego”. Nadawano po kilka nazwisk dziennie. Spiker wypowiadał je wolno, każde nazwisko powtarzał dwa razy, by zwiększyć dramatyzm, np. „Walenty Kucharski, Walenty Kucharski, lat 30, rodem z Sosnowca, porucznik Armii Polskiej, po wojnie zesłany do Workuty. Kopalnia nr 29”. To brzmiało jak alarm. Mieszkający w różnych miastach Europy gromadzili się na demonstracjach. Ważne było dla nich poczucie, że nie tylko przeżyli ostatnią wojnę, ale także pozostali ludźmi. I stało się to, co wydawało się niemożliwym. 18 XI 1956 r. Władysław Gomułka podpisał z władzami sowieckim deklarację o wznowieniu repatriacji, która nieco później stała się pełnoprawną umową międzynarodową. Pod koniec 1956 r. ze Związku Radzieckiego wyjechał pierwszy pociąg z repatriantami. W nieco ponad dwa lata ZSRR opuściło 259 420 obywateli polskich. W marcu 1959 roku polsko-radzieckie porozumienie o repatriacji wygasło i nie udało się go przedłużyć. Rząd radziecki, podobnie jak przed 10 laty, bez mrugnięcia okiem oświadczył, że wszyscy Polacy zainteresowani powrotem już od dawna są w Polsce. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to kłamstwo. Wolna Europa próbowała kontynuować akcję, upublicznić los Polaków, którzy pozostali w ZSRR. Ten problem był przedmiotem dyskusji w Kongresie USA. Repatriacja została wznowiona, lecz dopiero w 1996 r. Ale to zupełnie inna historia. K Cytaty z „Wolnej Polski" za: dr. Wojciech Marciniak, Problematyka repatriacyjna na łamach „Wolnej Polski” (1943–1946). Przytoczenie dotyczące komunikatów RP RWE za: P. Stanek, Wrócić muszą przede wszystkim Polacy z Rosji.


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

5

REPUBLIKANKA

– Czy nie jest za późno, żebym dostała na Gwiazdkę jeszcze jeden prezent? Kristi Noem z miotaczem ognia

farmie wiedziała, co to znaczy. Natychmiast rzuciła wszystko i pojechała do domu, gdzie w międzyczasie sąsiedzi spychaczami rozbili silos, wydobyli zasypanego ojca i rozpoczęli reanimację. Cała rodzina pojechała za karetką do szpitala, w którym lekarze przez kilka godzin walczyli o jego życie – niestety bezskutecznie. Jak powiedziała, tej nocy straciła człowieka, który wydawał się jej niezwyciężony! Wkrótce po śmierci ojca, kiedy rodzina próbowała się dopiero pozbierać po nieszczęściu, otrzymali list z urzędu skarbowego. Tragedia podkopała ich poczucie bezpieczeństwa, a należny „podatek od śmierci” miał teraz dodatkowo zachwiać ich bezpieczeństwem finansowym. Byli właścicielami ziemi, którą ich dziadek kupił wiele lat wcześniej i ziemi, którą ojciec Kristi dokupił, kiedy już była w szkole średniej. Mieli bydło i maszyny potrzebne do uprawy roli i hodowli, czyli coś, co mogli stracić. Mogli – ponieważ

Od czasu, kiedy Donald J. Trump zdecydował się kandydować na urząd prezydenta, nie pojawił się w US tak charyzmatyczny polityk, jak Kristie Noem – 33 Gubernator Dakoty Południowej. Jestem przekonany, że Południowa Dakota – stan znany w Polsce dotąd głównie z powodu Mount Rushmore, czyli góry, w której wykuto głowy czterech prezydentów amerykańskich – przez najbliższe lata będzie kojarzony głównie z Kristie Noem.

Kristi Noem Adam Becker

z powodu inwestycji nie dysponowali pieniędzmi, które musieli oddać za NIC urzędowi skarbowemu!

N

ie mogła zrozumieć bezwzględności systemu podatkowego, który kazał rodzinie pogrążonej w żałobie (na farmie oprócz niej i matki żyły jeszcze dwie siostry: Kassidy i Cindy), pozbawionej oparcia głowy rodziny, w chwili kryzysu, płacić podwójny podatek. Przecież zapłacili podatek wcześniej, kupując sprzęt, ziemię i inne aktywa – teraz musieli płacić za to wszystko jeszcze raz – DLATEGO, ŻE NIESPODZIEWANIE ZGINĄŁ TRAGICZNIE JEJ TATA! To nie było w porządku. Nie mogła sobie nawet wyobrazić utraty farmy, którą latami budowała jej rodzina. Farmy, którą jej dziadek i tata stworzyli i rozbudowali tylko po to, żeby przekazać ją następnym pokoleniom, dzieciom i wnukom. To dlatego ojciec wstawał o świcie – żeby zostawić w jak najlepszym stanie coś, co będzie łączyło jego dzieci! Kiedy kilka lat wcześniej potrzebowali maszyn niezbędnych w gospodarstwie i padł pomysł sprzedaży w tym celu kawałka ziemi, właśnie ojciec stwierdził, iż to w ogóle nie wchodzi w grę. Zawsze powtarzał – „Nigdy nie sprzedawaj ziemi. Bóg już jej nie robi!”. W końcu udało im się załatwić pożyczkę, która pozwoliła spłacić podatek – była tak duża, że przez dekadę miała wpływ na każdą ich życiową decyzję! Kristi Noem po raz pierwszy opowiedziała tę historię, komentując w trakcie kampanii prezydenckiej 2016 r. propozycję Hillary Clinton, która zaaprobowała postulat czołowego marksistowskiego polityka Partii Demokratycznej Berniego Sandersa drastycznego podwyższenia podatku od spadku do 65%, twierdząc, że dotknie to tylko 1% społeczeństwa! Noem skomentowała ten projekt mówiąc, że Hillary chce doprowadzić do tragedii i rzeczywistego pozbawienia majątku oraz wywłaszczenia tysięcy rodzin amerykańskich po to, żeby móc zdobyć dodatkowe środki finansowe na pokrycie kilkudniowych wydatków rządowych! Wcześniej, jesienią 2016 r., w bardzo ważnej komisji Kongresu – „House Was and Means Committee”, zajmującej się całością przychodów podatkowych i wydatków społecznych, w której zasiadała Noem, Republikanie przedstawili plan reformy podatkowej mającej na

celu zwiększenie przychodów rodzin, pracowników i wzmocnienia gospodarki amerykańskiej. Jak powiedziała Noem, miało to zmniejszyć obciążenia podatkowe każdej rodziny i uprościć system podatkowy m.in. przez wyeliminowanie szkodliwych podatków dodatkowych – w szczególności podatku od śmierci/spadku, który tak bardzo dwie dekady wcześniej dotknął ją i jej rodzinę. „Żadna rodzina nie powinna przechodzić przez to, co nasza! Pracowici Amerykanie zasługują na lepszy los” – stwierdziła w jednym z wywiadów. Właśnie takie sytuacje zadecydowały o tym, że Kristi Noem postanowiła wejść do świata polityki – po to, żeby go zmienić! To chyba właśnie łączy ją najbardziej z do niedawna najpotężniejszym człowiekiem w USA, czyli Donaldem J. Trumpem, z którym ma znakomite zresztą relacje.

K

arierę polityczną rozpoczęła w 2006 r. w legislaturze stanowej Izby Niższej Kongresu stanu Południowa Dakota, jako przedstawicielka 6 Okręgu zdobywając 39% głosów. W 2008 r. została wybrana ponownie na to stanowisko, uzyskując 41% głosów. W 2010 r. została wybrana do Izby Niższej Kongresu US jako przedstawiciel Dakoty Południowej. Było to jej pierwsze poważne zwycięstwo polityczne, ponieważ pokonała wtedy uchodzącą za wschodzącą gwiazdę Partii Demokratycznej i pochodzącą z bardzo wpływowej w Dakocie Południowej rodziny Stephanie Herseth Sandlin, pierwszą kobietę wybraną do Kongresu z tego stanu, najmłodszą swojego czasu kongresmenkę US, wybieraną dotąd trzykrotnie. W kampanii wyborczej Herseth Sandlin podkreślała swoją niezależność od klubu partii demokratycznej, kiedy głosowała wbrew swojej partii przeciwko reformie służby zdrowia, ratowaniu Wall Street i ustawie o ograniczeniu handlu energią. Noem wykorzystywała jako główny argument przeciwko niej to, że głosowała na ogólnie nielubianą ze względu na swoją arogancję Nancy Pelosi jako przewodniczącą Izby Niższej. Jak pisał wtedy „The Washington Post”: „39-letnia Herseth Sandlin, uważana w skali kraju za wschodzącą gwiazdę swej partii, stanęła wobec najpoważniejszego jak dotąd w jej karierze wyzwania, czyli 38-letniej Kristi Noem, samorodnej gwiazdy Fox News”. Stanęła

FOT. WIKIPEDIA

K

im jest Kristi Lynn Noem, oprócz tego, że rządzi od dwóch lat stanem, który będąc większy niż połowa Polski (prawie 200 tys. km2) ma niewiele więcej ludności niż Kraków (niecałe 900 tyś.)? Fizycznie jest bardzo atrakcyjną brunetką w wieku 50 lat, o idealnej sylwetce (172 cm/58 kg), urodzoną 30 listopada 1971 r. w Watertown jako córka Rona i Corinne Arnoldów. Wychowała się z rodzeństwem na rodzinnym ranczo i farmie w wiejskim hrabstwie Hamlin. Od 30 lat jest żoną Bryona Noema, którego poznała jeszcze na pierwszym roku studiów, matką trojga dzieci (dwie córki: Kassidy i Kennedy oraz syn Booker). Jest politykiem, farmerem-rolnikiem i właścicielem małej firmy. Przy posiadłości rodzinnej, odziedziczonej po dziadku i ojcu, z jej inicjatywy powstał domek myśliwski i restauracja, prowadzone przez nią i rodzeństwo. Jest nieźle wykształcona, ukończyła Hamlin High School, a później rozpoczęła naukę na Northern State University, a którą – z powodów, o których piszę poniżej – musiała przerwać. Dokończyła edukację już po rozpoczęciu kariery politycznej, studiując eksternistycznie nauki polityczne na Uniwersytecie Południowej Dakoty w 2012 r. The Washington Post nazwał ją wtedy „najpotężniejszą stażystką w Kongresie stanowym” z uwagi na ilość punktów, które zapewniała jej na studiach kariera polityczna. Pomimo wszystkich swoich dokonań życiowych i zawodowych Kristi twierdzi, że jej największym osiągnięciem jest wychowanie wspólnie z mężem dzieci. Są niezwykle kochającą się, konserwatywną i głęboko wierzącą rodziną. Kristi Noem jest przede wszystkim jednym z najbardziej skutecznych, niezależnych i twardych polityków GOP, czyli Partii Republikańskiej. Miłośniczką i kolekcjonerką broni, którą świetnie się posługuje. Przed ostatnią Gwiazdką opublikowała na Instagramie zdjęcie, na którym używa z wprawą miotacza płomieni, z podpisem: „Czy jest już zbyt późno, żeby dopisać coś do listy życzeń gwiazdkowych?”. Można też znaleźć filmik, w którym Noem, strzelając ze strzelby, mówi, że to jest sposób na praktykowanie/wymuszanie „social distancingu” w Południowej Dakocie. Cokolwiek by mówić, nie da się koło niej przejść obojętnie. Nietypowa była jej droga do stanowiska gubernatora, zaznaczona tragedią rodzinną, która według jej słów zmusiła ją brutalnie do zetknięcia się z polityką. Kristi miała 21 lat, studiowała z dala od domu rodzinnego i właśnie oczekiwała z mężem na narodziny ich pierwszego dziecka, kiedy zadzwoniono do niej z rodzinnego domu z informacją, że jej ukochany ojciec, Ron Arnold, został przysypany ziarnem w silosie na zboże. Jako dziewczyna wychowana na

i została pokonana. Noem dostała się do Kongresu US, pokonując Herseth Sandlin 48:46. Rywalka Noem najwyraźniej źle zniosła porażkę, ponieważ pozostając prominentnym politykiem Demokratów, nigdy więcej nie poddała się ocenie wyborców. Kariera Noem, przeciwnie – zaczęła rozkwitać. W marcu 2011 r. została jednym z 12 regionalnych dyrektorów Narodowego Komitetu Republikańskiego ds. wyborów w 2012 r. W 2012 r. wybrano ją na drugą kadencję; zyskała bardzo wyraźną przewagę nad kandydatem Demokratów Matthew Varilekiem 57:43, a w 2014 na trzecią, już po prostu deklasując Demokratkę Corinnę Robinson 67:33! Podobnie było 2016, kiedy to po raz czwarty wygrała wybory do Kongresu, pokonując Demokratkę Paulę Hawks 64:36. Noem była czwartą kobietą reprezentująca Dakotę Południową w Kongresie. Razem z senatorem Timem Scottem z Karoliny Południowej, zostali wyznaczeni przez aklamację spośród 87-osobowej grupy wybranych po raz pierwszy republikańskich członków Kongresu na łączników z przywództwem Republikanów w Kongresie, co uczyniło z Noem drugą kobietę na czele Izby Republikańskiej w Kongresie. Jest niewątpliwie politykiem bardzo konserwatywnym. W kongresie stanowym pomogła m.in. uchwalić ustawę o cięciach podatkowych i zatrudnieniu, która pozwoliła przeciętnej rodzinie z Dakoty Południowej zwiększyć dochód o 2400 dolarów.

W

Kongresie US zwalczała nadmierne opodatkowanie. Popierała dyscyplinę budżetową uniemożliwiającą rządowi doprowadzanie do deficytu budżetowego, czyli wydatkowanie przekraczające wpływy budżetowe. Była i jest zwolenniczką cięć budżetowych, likwidacji podatku od nieruchomości, obniżenia stawki podatku od osób prawnych i uproszczenia kodeksu podatkowego. Sprzeciwia się podniesieniu podatków w celu zrównoważenia budżetu. Promowała ustawodawstwo zwalczające handel ludźmi i niewolnictwo seksualne. Sprzeciwiała się Obamacare i głosowała za jej uchyleniem. Chciała dodać do prawa nowe przepisy ograniczające wysokości odszkodowań za błędy medyczne i umożliwiające kupowanie planów ubezpieczenia zdrowotnego

w innych stanach. Poparła cięcia w finansowaniu Medicaid, zaproponowane przez Paula Ryana. Noem jest przeciwniczką aborcji i małżeństw osób tej samej płci; jeszcze w 2015 r. stwierdziła, że nie zgadza się z orzeczeniem Sądu Najwyższego, iż zakazy małżeństw osób tej samej płci są niezgodne z konstytucją. Wykazuje się niepopularnym myśleniem zdroworozsądkowym. Głosowała m.in. w 2010 r. za poparciem przepisów, które nakazywałyby szkołom nauczać o tzw. zmianach klimatycznych jako „teorii naukowej, a nie udowodnionego faktu” i nakazu informowania uczniów, że „istnieje wiele różnych zagadnień klimatologicznych, meteorologicznych, astronomicznych, termologicznych oraz kosmologiczna i ekologiczna dynamika, która może wpływać na światowe zjawiska pogodowe, a znaczenie i wzajemne powiązania tych czynników są w dużej mierze spekulatywne”. Ściągnęło to na nią opinię osoby zaprzeczającej zmianom klimatycznym. Już samo to wystarczyłoby, żeby ją lubić. Noem była i jest zwolenniczką zakończenia przez US importu ropy naftowej i uzależnienia od jej zagranicznych dostawców oraz zachęcania do ochrony istniejących zasobów. Popiera dotacje do produkcji paliw i sprzeciwia się zniesieniu federalnych dotacji dla firm naftowych. Poparła budowę rurociągu Keystone XL. Wspierała wiercenia przybrzeżne i zniesienie moratorium na wiercenia głębinowe w Zatoce Meksykańskiej oraz zezwolenia na ponowne jej wydobywanie w tym rejonie. Opowiada się za zablokowaniem działań Agencji Ochrony Środowiska na rzecz zaostrzenia norm zanieczyszczenia powietrza. Mimo że poparła interwencję NATO w Libii w 2011 r., zastanawiała się, czy US interweniowały w celu ochrony ludności cywilnej, czy raczej w celu usunięcia ówczesnego przywódcy Libii Muammara Kadafiego, i wezwała prezydenta Obamę do podania dodatkowych informacji na temat roli US w konflikcie, uznając jego dotychczasowe wypowiedzi na ten temat za niejasne i niejednoznaczne. Noem jest bardzo skuteczna także w dziedzinie pozyskiwania funduszy,

Pomimo wszystkich dokonań życiowych i zawodowych Kristie twierdzi, że jej największym osiągnięciem jest wychowanie wspólnie z mężem dzieci. co w polityce jest niezwykle ważne. Jeszcze na początku pierwszej kadencji w Kongresie US utworzyła „Kristi Pac”, czyli komitet przywódczy ds. działań politycznych i wykorzystywała go także do wspierania innych republikańskich kandydatów. 14 listopada 2016 ogłosiła, że nie będzie ubiegać się o reelekcję do Kongresu, ale zamiast tego będzie w 2018 r. kandydować na urząd gubernatora swojego rodzinnego stanu, czyli Dakoty Południowej. Dzięki swojemu programowi ochrony stanu przed podwyżkami podatku, walki ze wzrostem ingerencji rządu federalnego i jego nadużyciami – pokonała w prawyborach 56%:44% urzędującego prokuratora generalnego DP, Marty’ego Jackleya, a w wyborach powszechnych – kandydata Demokratów, byłego jeźdźca rodeo, Billy’ego Suttona 51%:47,6%. W styczniu 2019 r. złożyła przysięgę i została pierwszą kobietą gubernatorem w historii Dakoty Południowej. Pierwszą ustawą, jaką podpisała jako urzędujący gubernator 31 stycznia 2018 r., było zniesienie konieczności posiadania pozwolenia na noszenie przy sobie ukrytej broni. W ramach swojej inicjatywy „Family First” obiecała chronić wolność religijną i tradycyjne małżeństwo jako „dany przez Boga związek między jednym mężczyzną i jedną kobietą” oraz skrytykowała

decyzję Sądu Najwyższego US (Obergefell vs Hodges) uznającego taką definicję małżeństwa za dyskryminującą mniejszości seksualne, jako próbę uciszenia tych, którzy wyznają tradycyjne wartości. Podpisała także kilka ustaw ograniczających aborcję w sposób, który jej zdaniem powinien pomóc rozprawić się definitywnie z handlarzami aborcji w Dakocie Południowej, wymagając m.in. od aborcjonistów korzystania z oficjalnego stanowego formularza, który kobiety muszą podpisać przed aborcją. Jak powiedziała: „Coraz więcej znaczących badań medycznych dostarcza dowodów na to, że nienarodzone dzieci czują, myślą i rozpoznają dźwięki w łonie matki. Są to ludzie, którym należy dać te same prawa, co wszystkim innym”. Jest zdecydowaną przeciwniczką legalizacji narkotyków, także tzw. rekreacyjnej marihuany. Pod jej rządami Dakota Południowa stała się stanem o chyba najniższych podatkach w US, bardzo liberalnych przepisach i szeroko otwartym na inwestycje.

A

le tak naprawdę Kristi Noem wykazała się zarówno konserwatywnym podejściem, jak niezależnością polityczną w trakcie tzw. pandemii COVID-19, przyjmując zasadę pełnego zaufania do obywateli swojego stanu i dając im swobodę reagowania na wydarzenia z tym związane. Jako JEDYNY GUBERNATOR US nie nakazała lockdownu, obowiązkowego noszenia masek ani zachowywania tzw. dystansu społecznego. Nie nakazywała, ale też nie zabraniała. Rekomendowała rodzicom pozostawienie dzieci w szkołach i zachęcała ludzi do turystyki na otwartych terenach stanu w celu pobudzenia gospodarki w okresie spowolnienia. Często wyrażała swój sceptycyzm co do skuteczności noszenia masek oraz zachęcała do zgromadzeń bez stosowania zasady zachowania dystansu społecznego. Nie uległa też presji głównego doradcy medycznego prezydenta US i dyrektora Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych zarazem, dr. Anthony’ego Fauciego, gorącego zwolennika pełnego zamknięcia gospodarki i życia społecznego, maseczkowania (który w swoim szaleństwie ostatnio nawet zaleca noszenie dwóch albo i trzech masek nakładanych jedna na drugą) i powszechnego nieustannego szczepienia. Podczas swojego wystąpienia na corocznej konferencji konserwatystów, która odbyła się w lutym tego roku w Orlando na Florydzie, a na której była – obok Donalda Trumpa i gubernatora Florydy DeSantisa – gwiazdą, Noem opowiedziała związana z tym anegdotę, bo trudno to właściwie inaczej nazwać. Otóż Fauci, próbując przekonać ją do konieczności wprowadzenia lock­ downu w Dakocie Południowej, argumentował, że w przeciwnym razie przewiduje, iż w szczycie chorobowym Dakota będzie miała jednocześnie ok. 10 tys. hospitalizowanych chorych. Noem z uśmiechem powiedziała, że: „Chyba się trochę pomylił – w najgorszym momencie mieliśmy niewiele ponad 600 chorych!”. Odpowiedzią był wybuch śmiechu i aplauz widowni. W ogóle jej tegoroczne wystąpienie na CPAC było chyba przełomowe w jej karierze politycznej i pokazało, że ambicje Noem sięgają znacznie wyżej niż stanowisko gubernatora stanu. Przypomniała, że kiedy po raz pierwszy pojawiła się na CPAC rok wcześniej, była praktycznie nieznana i chyba jedyne, co o niej wiedziano, to to, że jest gubernatorem jednej z dwóch Dakot – cieplejszej! Teraz tłumaczyła, dlaczego Ameryka powinna być konserwatywna – co, jej zdaniem, pokazał właśnie rok 2020. Administracja prezydenta Trumpa doprowadziła do utworzenia 7 mln nowych miejsc pracy, do najniższego historycznie bezrobocia wśród zarówno czarnej, jak latynoskiej i azjatyckiej społeczności, a prawie 10 mln ludzi wydźwignięto z ubóstwa. Teraz, z powodu lockdownu, gubernatorzy zamykają stany, szkoły, firmy i doprowadzają do rekordowego bezrobocia i ubóstwa, a gospodarkę amerykańską do stanu zastoju. To za jej przykładem po kongresie 16 innych rządzonych przez republikanów stanów zniosło nieomal całkowicie lockdown. Dzisiaj, na 50 stanów USA, tylko w 4 obowiązuje lockdown porównywalny z tym, co mamy teraz w Polsce. „Powiedzmy to sobie jasno: COVID nie niszczy gospodarki – to rząd niszczy gospodarkę!” – te słowa wypowiedziane przez Kristi Noem powinny pojawić się na plakatach i banerach na wszystkich protestach i manifestacjach organizowanych na całym świecie przeciw restrykcjom wprowadzanym pod pozorem tzw. pandemii. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

6

Krzysztof M. Załuski: Filipiny z prawie 106 mln mieszkańców, to duży rynek, chociaż mocno egzotyczny i chyba przez wiele lat przez Polskę niedoceniany. Rozumiem, że przywrócenie pełnych stosunków dyplomatycznych, świadczy o istotnym wzroście znaczenia polsko-filipińskich relacji. Jak obecnie przedstawiają się te relacje? Jarosław Szczepankiewicz: Cieszę się, że mogę udzielić „Kurierowi WNET” tego wywiadu w nowo wybudowanym, bo ukończonym w 2020 r. biurze Ambasady RP w Manili. To dla mnie źródło ogromnej, osobistej satysfakcji. Zwłaszcza że po raz pierwszy w historii stosunków polsko-filipińskich Polska ustanowiła siedzibę przedstawicielstwa dyplomatycznego na Filipinach w pełnym wymiarze. Jako gospodarz tej placówki mogę śmiało powiedzieć, że biura są nie tylko funkcjonalne, nowoczesne i przestronne, lecz również reprezentacyjne i na swój sposób wysmakowane – wystrój wnętrz, nawiązujący do tradycji polskiego ruchu artystycznego zwanego unizmem, dodaje mu egzotycznego i estetycznego smaku. Ponieważ na Filipinach od momentu uzyskania niepodległości w 1946 r. panowały bardzo silne antykomunistyczne nastroje, stosunki z Polską Ludową były ograniczone do minimum. Stan ten trwał do marca 1972 r., kiedy to prezydent Ferdynand Marcos wydał dekret zezwalający na bezpośrednie stosunki handlowe z państwami bloku komunistycznego. W kolejnym roku nastąpiło nawiązanie relacji dyplomatycznych ze wszystkimi państwami zdominowanymi przez ZSRR. Przełomowy dla rozwoju polsko-filipińskich kontaktów był upadek komunizmu w 1989 r. Obecnie staramy się poprzez kompleksową promocję Polski szybko wypełnić lukę wizerunkową spowodowaną przez „żelazną kurtynę”, która przez prawie 45 lat uniemożliwiała nam wymianę dyplomatyczną, turystyczną i kulturową. Nie mam wątpliwości, że budowanie pozytywnego wizerunku Polski i Polaków, naszych firm i produktów już w najbliższej przyszłości da obu naszym państwom znakomite efekty zarówno gospodarcze, jak i polityczne.

Najbardziej spektakularnym produktem eksportowym okazały się śmigłowce wielozadaniowe S-70i Black Hawk, wyprodukowane przez Polskie Zakłady Lotnicze „Mielec”, których Filipińczycy zakupili szesnaście. Wracając do Pańskiego pytania… Od momentu otwarcia Ambasady RP rozszerzamy dotychczasową bazę traktatową z Filipinami – finalizujemy umowę o współpracy w sektorze rolnictwa oraz umowę implementacyjną w sprawie zakupów uzbrojenia i sprzętu wojskowego, kontynuujemy także prace nad zawarciem umowy międzyrządowej o transferze osób skazanych. W toku jest również przeorganizowywanie i powiększanie sieci polskich konsulatów honorowych na Filipinach, co ma poprawić naszą skuteczność w udzielaniu pomocy Polakom w tym kraju. Przenieśliśmy już konsulat generalny honorowy z Manili do San Fernando (z jurysdykcją na Luzonie z wyłączeniem aglomeracji Metro Manila), organizujemy przeprowadzkę siedziby konsulatu honorowego na Mindanao z General Santos do Davao City, pracujemy też nad otwarciem konsulatu honorowego w Puerto Princesa na Palawanie. Bez zmian jurysdykcyjnych i siedziby funkcjonuje jedynie konsulat honorowy w Cebu City. Całkowity produkt krajowy brutto naszego kraju jest niemal dwukrotnie wyższy od filipińskiego. Jeszcze większe dysproporcje widać przy porównywaniu PKB w ujęciu na osobę – różnica ta jest prawie pięciokrotna. Co Filipiny mogą nam zaproponować? W Polsce rośnie zapotrzebowanie na filipińskich pracowników. Dzieje się tak przede wszystkim w związku z negatywnymi trendami demograficznymi, jakie

FILIPINY obserwujemy w naszym kraju. Aby podtrzymać wysoki wzrost gospodarczy, polskie firmy potrzebują zagranicznej siły roboczej. I Filipiny mogą ją Polsce zapewnić. Nawet w trakcie pandemii COVID-19 obserwuję znaczący wzrost podań o wizy pracownicze, które Filipińczycy składają w naszym Wydziale Konsularnym i Polonii w Manili… Ale przecież nie tylko o tanią siłę roboczą Polsce chodzi… Oczywiście; zakres współpracy pomiędzy naszymi krajami jest o wiele szerszy.

staramy się promować polskie technologie, są krajowe rozwiązania z zakresu poprawy jakości wody pitnej i zmniejszenia zagrożeń powodziowych, z którymi Filipiny mają poważne problemy. Następną, niezwykle istotną dziedziną, są obustronne inwestycje zagraniczne. W tym zakresie bardzo konsekwentnie promujemy Polskę jako destynację produkcji i usług w Europie Środkowo-Wschodniej – szczególny nacisk kładziemy na duże, polskie projekty infrastrukturalne. Kolejna domena naszych zainteresowań to wymiana handlowa w sek-

imporcie z Filipin to taśmy i dyski magnetyczne do zapisu dźwięku i innych sygnałów (108 mln euro/24,3%), maszyny i urządzenia do automatycznego przetwarzania danych (73,1 mln euro/16,5%), elektroniczne układy scalone i mikroasemblery (64,9 mln euro/14,6%). Wartość naszego importu wyniosła 446 mln euro, czyli 0,19% udziału w polskim imporcie ogółem. Jednak chyba najbardziej spektakularnym produktem eksportowym okazały się śmigłowce wielozadaniowe S-70i Black Hawk, wyprodukowane przez Polskie Zakłady Lotnicze

prezydent Filipin, Rodrigo Duterte? Przypomnijmy, w ramach kampanii antynarkotykowej państwo miało wypłacać nagrody za zabijanie narkomanów i dilerów, w wyniku czego prawie 2000 osób ponoć straciło życie – w tym większość w efekcie samosądów. Zwycięstwo szeroko pojętego obozu prezydenckiego w wyborach do Senatu, Kongresu i władz lokalnych w roku 2020 jest potwierdzeniem wysokiego społecznego poparcia dla polityki i przywództwa prezydenta Dutertego – według badań opinii publicznej wy-

w eksporcie, imporcie i inwestycjach. Jest dla mnie oczywiste, że jego realizacja będzie korzystna również dla polskiego biznesu. Stoimy wobec perspektywy poważnych zmian w zakresie równowagi sił w regionie Azji Południowo-Wschodniej i Pacyfiku. Wygląda na to, że obecni sojusznicy USA zaczynają rozglądać się za nowymi, strategicznymi obrońcami swoich interesów. Czy ten proces, Pańskim zdaniem, może znacząco wpłynąć na nasze interesy z Filipinami?

Trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt Hollywood Jarosław Szczepankiewicz – ambasador RP w Etiopii w latach 2008–2012, obecnie chargé d’affaires na Filipinach. FOT. MATERIAŁY PRASOWE MSZ

Siłą polskiej gospodarki są małe i średnie przedsiębiorstwa. Trzy najbardziej perspektywiczne branże, którym w roku 2021 – wraz z Zagranicznym Biurem Handlowym PAIH w Manili – chcemy poświęcić najwięcej uwagi, to branża spożywcza, kosmetyczna i technologie IT. Branża spożywcza jest ważna, gdyż jedna czwarta żywności na Filipinach pochodzi z importu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że tutejsza, w szybkim tempie rozwijająca się klasa średnia, ma coraz większe aspiracje co do jakości i bezpieczeństwa produktów spożywczych. Filipińczycy chcą odżywiać się zdrowo, dlatego też gwałtownie rozwija się import zachodnich artykułów żywnościowych. Ponadto ostatnio eksplodowała wręcz sprzedaż internetowa. Kolejną dziedziną, w której Polska staje się dla Filipin znaczącym partnerem, jest branża kosmetyczna. Dochody w tym sektorze rosną w tempie 3,5 do 6% rocznie – w 2019 wyniosły 765 mln USD. Zwłaszcza kosmetyki z segmentu „premium” zyskują z roku na rok coraz poważniejszy udział w rynku. W roku 2015 mieliśmy do czynienia ze wzrostem o 20%, a na rok 2023 przewidywany jest skok rzędu 30%. Pozytywne trendy utrzymują się także w zakresie sprzedaży produktów o właściwościach wybielających, kosmetyków „anti-aging” oraz preparatów opartych na naturalnych składnikach. Rosną też perspektywy sprzedaży w kanałach e-commerce – szacowana liczba użytkowników tej platformy w 2024 r. wyniesie aż 53,6 mln osób. Z internetu korzysta obecnie 58 mln Filipińczyków. Co istotne, w powszechnym użyciu jest tutaj język angielski, co oczywiście ułatwia transakcje. Szacunkowa wartość filipińskiej branży IT to 4 mld USD. Szanse dla branży IT tkwią w Data/Analytics, Software, Mobility, Foodtech, Travel, Proptech, Health i Education, a możliwości dla Fintech – w bankowości, bezgotówkowych transakcjach, pożyczkach, ubezpieczeniach i inwestycjach. Wszystko to znakomicie rokuje polskiej branży IT. Zresztą już obecnie na Filipinach działa w tym sektorze parę polskich firm – m.in. Lingaro, Nextbank, PeraJet, TendoPay. Na jakich jeszcze polach odbywa się wymiana handlowa? Podstawowymi obszarami naszego strategicznego działania w 2021 r. są misje handlowe i webinaria, dzięki którym chcemy promować polskie branże priorytetowe na Filipinach, a także Filipiny jako destynację eksportową dla naszych firm, w oparciu o zidentyfikowane branże kluczowe. Ważnym obszarem, na którym

torze rolno-spożywczym. Filipińscy konsumenci już dawno docenili walory jakościowe naszych przetworów mlecznych i mięsa. Obecnie, wraz z Zagranicznym Biurem Handlowym PAIH w Manili oraz Głównym Inspektorem Weterynarii i filipińskimi partnerami, pracujemy nad poszerzeniem dostępu do rynku filipińskiego polskich produktów mięsnych, szczególnie drobiowych i wieprzowiny. Właśnie finalizujemy dwustronną umowę o współpracy w dziedzinie rolnictwa, która otworzy nasze państwa na bardziej konkretny i kompleksowy wymiar współpracy w tym sektorze. W ostatnich latach obserwuję wyraźną ekspansję naszego eksportu na Filipiny. O skali tego zjawiska świadczy wzrost obrotów z 80 mln euro w 2018 r. do 106 mln euro w roku 2019, podczas gdy nasz import zmalał w tym okresie z 460 mln euro w 2018 r. do 446 mln euro w 2019, co przełożyło się na zmniejszenie salda obrotów Polski z Filipinami z 380 mln euro w roku 2018 do 340 mln w roku 2019. Te zjawiska

Filipiny dla Polaków to coś więcej niż atrakcyjna destynacja turystyczna. Jesteśmy tu obecni od 500 lat. W poprzednich stuleciach na wyspy Archipelagu Filipińskiego przybywali polscy misjonarze, podróżnicy, badacze, awanturnicy, muzycy i żołnierze. zbiegają się z reaktywacją naszej dyplomatycznej obecności na Filipinach, co świadczy o dobrym wyczuciu momentu przez kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. W tej chwili nasze trzy najważniejsze produkty eksportowe na Filipiny to mleko i śmietana – zagęszczone lub dosłodzone (obroty rzędu 15 mln euro, co stanowi 14% polskiego eksportu), turbiny na parę wodną i inne rodzaje pary (7,9 mln euro/7,3%) oraz części do szybowców i samolotów (6,7 mln euro/6,3%). Wartość naszego eksportu w 2019 r. wyniosła 106 mln euro, czyli 0,19% udziału w polskim eksporcie ogółem. Z kolei „topowa” trójka w polskim

Z Jarosławem Szczepankiewiczem, Chargé d’affaires ad interim Rzeczpospolitej Polskiej na Filipinach, rozmawia Krzysztof M. Załuski

„Mielec”, których Filipińczycy zakupili szesnaście. W roku 2020, w ramach bilateralnego kontraktu podpisanego w 2019 r., strona polska przekazała Filipińskim Siłom Powietrznym (PAF) pierwsze sześć śmigłowców Black Hawk. Dostawa dziesięciu pozostałych zaplanowana jest na rok bieżący. Transakcja jest doskonałym przykładem praktycznej współpracy między naszymi krajami, w którą Ambasada RP była silnie zaangażowana na etapie handlowych negocjacji. Jak Pan widzi perspektywy wzajemnych inwestycji i stosunków gospodarczych na najbliższe lata? Dotychczasowa współpraca ograniczona była głównie do wymiany handlowej, chociaż od 2014 r. sukcesywnie wzrasta zainteresowanie polskich przedsiębiorców obecnością na Filipinach. Oprócz inwestycji w outsourcing procesów biznesowych, coraz częściej pojawiają się inwestycje w produkcję przemysłową (materiały budowlane, opakowania). Rośnie również wartość usług w zakresie serwisowania floty handlowej Filipin. Polscy przedsiębiorcy – co już wspominałem – zainteresowani są coraz bardziej pozyskiwaniem z Filipin siły roboczej (hotelarstwo, ogrodnictwo, sektor motoryzacyjny). Ważnymi polskimi inwestycjami są także działania firm Pietrucha Group (produkcja) i Lingaro (usługi IT). Na tutejszym rynku z powodzeniem działa też polska marka Inglot, która posiada cztery sklepy franczyzowe w centrach handlowych w Manili. Również marka polskiego przemysłu obronnego ceniona jest coraz bardziej za konkurencyjność zarówno oferty jakościowej, jak i cenowej, co w warunkach zaostrzającej się walki o rynki jest ważnym czynnikiem. Jeżeli natomiast chodzi o filipiński biznes w Polsce, to najstarszym przykładem naszej współpracy jest inwestycja w International Container Terminal Services w Bałtyckim Terminalu Kontenerowym w Gdyni, ukończona w 2006 r. – szacunkowa wartość, to ok. 100 mln USD. Filipińskie firmy zainwestowały również około 275 mln USD w nieruchomości komercyjne w Katowicach, Gdańsku i Wrocławiu. W trakcie realizacji jest – prowadzona obecnie przez fundusz kapitałowy ISOC Holdings – warta około 275 mln USD budowa powierzchni biurowych w Katowicach, Gdańsku, Wrocławiu i Krakowie. Przejdźmy do politycznych relacji między Polską a Filipinami. Czy na nasze bilateralne stosunki ma wpływ specyficzny sposób uprawiania polityki, z jakiego znany jest

niosło ono aż 81%. Obóz prezydencki swój sukces wyborczy zawdzięcza umiejętnościom trafnego odczytywania społecznych nastrojów. Prezydent Duterte potrafił nie tylko zdiagnozować problem, lecz również wyjść naprzeciw niezadowoleniu Filipińczyków. Wytoczył wojnę biedzie, terroryzmowi, narkobiznesowi i korupcji, co przyniosło mu ogromną popularność. Medialne oskarżenia ze strony obrońców praw człowieka – nie oceniam, czy uzasadnione, czy też nie, bo to odrębna kwestia – o pozasądowe zabójstwa i osłabianie demokracji w trakcie trwającej od początku kadencji prezydenta kampanii antynarkotykowej, a zwłaszcza o sposób jej prowadzenia, wzbudziły niepokój zarówno wewnętrznej, jak i międzynarodowej opinii publicznej. Doniesienia te kładą się oczywiście cieniem na politycznych

Zwycięstwo obozu prezydenckiego w wyborach do Senatu, Kongresu i władz lokalnych w roku 2020 jest potwierdzeniem wysokiego społecznego poparcia dla polityki i przywództwa prezydenta Dutertego – wyniosło ono aż 81%. relacjach Filipin z całą Unią Europejską, a więc i na nasze stosunki z Filipinami. Jednak nie należy zapominać, że administracja prezydenta Dutertego wprowadziła i nadal wprowadza szereg reform naprawiających działanie państwa – dziesięciu usprawniających warunki prowadzenia działalności gospodarczej, pięciu w sektorze pozyskiwania pozwoleń budowlanych, czterech w pozyskiwaniu prądu dla nowych działek budowlanych, jedenastu ułatwiających proces rejestracji nieruchomości, dwóch w handlu międzynarodowym, trzech w zakresie ochrony udziałowców mniejszościowych, również trzech dotyczących egzekwowania kontraktów, czterech w pozyskiwaniu kredytów i trzech porządkujących system podatkowy. Ten ambitny plan, którego realizację spowolnił wybuch pandemii, powinien przyczynić się znacząco do usunięcia istniejących barier

Rosnąca potęga Chińskiej Republiki Ludowej i jej coraz bardziej agresywna polityka wobec państw Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej widoczna jest od lat gołym okiem. Chiny chcą zacieśnienia relacji z sąsiadami – oczywiście na swoich warunkach, podczas gdy Stany Zjednoczone dążą do utrzymania w regionie własnej zbrojnej i gospodarczej supremacji. Niespójność w polityce zagranicznej Filipin można przypisać właśnie tym niestabilnym relacjom pomiędzy USA i Chinami. Z perspektywy USA Filipiny stanowią część wyspiarskiego łańcucha politycznych sojuszników na Zachodnim Pacyfiku, którego zadaniem jest powstrzymanie chińskiej ekspansji morskiej w Azji Południowo-Wschodniej. Sojusz z Filipinami jest więc bardzo istotny dla utrzymania obecności USA w regionie i dla amerykańskich interesów narodowych. Ma także kluczowe znaczenie w rywalizacji pomiędzy USA a ChRL. Ewolucja filipińskiej polityki zagranicznej jest funkcją zmian zarówno w krajowych kalkulacjach politycznych frakcji rządzących – mam na myśli zaplanowane na rok 2022 wybory prezydenckie i parlamentarne – jak i zmian układu sił USA-Chiny w regionalnym środowisku bezpieczeństwa. Ostatnio jednak coraz bardziej zauważalny jest proamerykański trend w polityce Manili. Jego powodem jest wspomniany już przeze mnie wzrost agresywnych działań ChRL – Chińczycy poszukują w regionie złóż ropy naftowej, formułują roszczenia terytorialne, militaryzują sztuczne wyspy oraz nękają filipińskich rybaków. To wszystko naruszyło poczucie suwerenności Filipin nad spornym akwenem Morza Południowochińskiego i nasiliło dążenia Manili do zabezpieczenia praw do wyłącznej strefy ekonomicznej w tym akwenie. Z pewnością początek działania nowej amerykańskiej administracji i końcowy okres prezydentury Rodriga Dutertego będzie tym czasem, w którym Pekin skrupulatnie przetestuje zarówno determinację Filipin do obrony swojego terytorium, jak i do praw na Morzu Południowochińskim. Chiny będą także bacznie przyglądać się amerykańskiemu zaangażowaniu wojskowemu na Filipinach oraz możliwościom USA do zabezpieczenia wolności żeglugi w tym regionie świata. Moim zdaniem oznacza to, że nie ma bezpośredniego związku między perspektywami rozwoju polsko-filipińskich stosunków gospodarczych a możliwymi dla nas negatywnymi efektami prowadzenia przez Manilę „dwutorowej polityki” wobec ChRL i USA. Dokończenie na sąsiedniej stronie


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

7

WYWIAD WNET

Fatalizm jest nieroztropny W Poranku WNET 24 marca Krzysztof Skowroński rozmawia prof. Andrzejem Nowakiem o demokracji, pandemii i obronie przed demagogią. Wywiadu można posłuchać na portalu wnet.fm. Czego znakiem jest aresztowanie Andżeliki Borys? Znakiem kłopotów osoby, która jest aresztowana, ale także w oczywisty sposób znakiem kłopotów osoby, a raczej sytemu politycznego, dokonującego tego aresztowania. Szef organizacji, którą możemy nazwać państwem białoruskim, niewątpliwie przeżywa trudne chwile. Stara się zyskać kontrolę nad swoimi poddanymi, kontrolę nad tymi, którzy już poddanymi się nie czują, ale chcą czuć się obywatelami. Z drugiej strony ten rosnący nacisk Rosji, a konkretnie Władimira Putina, na jednoznaczne podporządkowanie Łukaszenki Moskwie sprawia, że próbuje on pokazać metodami, które znamy z setek lub nawet tysięcy innych przypadków, że trzyma mocno cugle władzy w swoim kraju i nie da się zepchnąć ze sceny. Nie po raz pierwszy wykorzystuje do tego retorykę antypolską. Sam fakt, że chce ustanowić 17 września świętem państwowym, pokazuje, że Łukaszenka wykorzystuje stary sowiecki sposób budowania ideologicznej pozycji w państwie. Widocznie jest on jeszcze skuteczny wobec jakiejś części społeczeństwa białoruskiego, choć już na pewno nie jest to większość, co pokazały ostatnie protesty. Łukaszenka nie odwołuje się do zasad demokratycznych, tylko do grupy, która będzie mogła poprzeć go w kolejnych trudnych dla jego władzy miesiącach. Prof. Andrzej Nowak: Propaganda Aleksandra Łukaszenki mówi, że Polska to hiena Europy. To czarny PR, ale nasz kraj podlega także naciskom ze strony Unii Europejskiej, gdzie mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Czemu to zawdzięczamy? Polska pod obecnymi rządami stoi w poprzek planów ideologicznych grupy posiadającej władzę w Parlamencie

Europejskim. Trzeba powiedzieć, że sposób trzymania tej władzy przez ową grupę, czyli działających ręka w rękę frakcji, które mają około ¾ głosów w PE, jest sprzeczny z zasadami, które jednocześnie głosi. To grupa, w której główną rolę odgrywa frakcja nazywająca się chrześcijańsko-demokratyczną, na czele z byłym premierem Polski Donaldem Tuskiem. Są tam też socjaliści i liberałowie. Powołuje się ona na prawa mniejszości, na wysłuchiwanie głosu słabszych, a w istocie całkowicie pozbawia tego głosu mniejszości w PE. Odbywa się to hasłem pod znanym z bolszewickiej interpretacji Oświecenia, jaką nadał tamtej epoce Wolter: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. Jeżeli ktoś myśli inaczej, niż chce tego ta ideologiczna rewolucja w Brukseli, ten nie ma prawa głosu. Unia Europejska przeżywa kłopoty w pewnym sensie podobne do kłopotów

Wezwanie Komisji Europejskiej, by natychmiast wprowadzić sprzeczny z prawem element warunkowania wypłaty funduszy europejskich ideologiczną poprawnością, jest przejawem rewolucyjnej furii. Powód tego posunięcia został nawet oficjalnie podany. Polska odwołała się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by orzekł, czy owo żądanie wiązania z ideologią pomocy gospodarczej w UE jest prawne czy bezprawne. To powoduje, że rewolucja przyspiesza, bo okazuje się, że król demokracji jest obrzydliwe nagi. Kilka lat temu rozmawialiśmy na temat polskiej racji stanu. Wtedy powiedział Pan, że ważne jest reformowanie Unii Europejskiej w duchu Europy Ojczyzn i że Polska powinna się rozwijać w ramach UE. Czy podtrzymuje Pan swoje zdanie? Położenie geopolityczne Polski się nie

Im bardziej szaleństwa rewolucji ideologicznej staną się jawne, tym większa szansa, że będą partnerzy do współpracy na rzecz ich zatrzymania. prezydenta Białorusi, czyli ma bardzo słabą legitymację demokratyczną dla tej rewolucji. Niewątpliwie sprawa walki o prawa dla 56, czy 57 płci nie plasuje się na szczycie listy potrzeb i zagadnień, którymi żyją społeczeństwa europejskie, a więc nie jest to program wynikający z woli tych społeczeństw. To próba odgórnej rewolucji ideologicznej wbrew fundamentalnym zasadom, które powołały UE do życia. Łamane jest prawo, łamana jest zasada demokracji, łamane są zasady zdrowego rozsądku, który jest potrzebny w ideologicznym szaleństwie wylewającym się z tego centrum rewolucji, jakim jest Parlament Europejski.

zmieniło w ciągu tych lat i w ciągu najbliższych lat też prawdopodobnie się nie zmieni, choć scena światowa jest tak dynamiczna, jak nie była od ponad stu lat. Nadal mamy na wschodzie sąsiada, którego polityczną twarzą jest Władimir Putin, a na zachodzie – sąsiada, którego twarzą od dawna jest bardzo wpływowe lobby przemysłowe, które chce traktować Polskę jak kraj zapasowy, w którym realizuje się pewne niemieckie interesy. Jest to niestety nadal fakt historyczny, że duża część elit niemieckich – zarówno gospodarczych, jak i politycznych – nie może sobie wyobrazić Polski suwerennej

w swoich decyzjach gospodarczych, związanych z realizowaniem właśnie polskiej racji stanu. Unia Europejska do pewnego stopnia daje jednak możliwości powściągania imperialnych ambicji krajów, które chcą traktować Europę jako swój folwark. Myślę, że trzeba przypominać te zasady, które nadal jeszcze są w UE i nie należy przyjmować założenia, że rewolucja ideologiczna, o jakiej mówiliśmy, jest nie do zatrzymania. Taki fatalizm wydaje się nieroztropny, bo zakłada, że nie zatrzymamy tej rewolucji w Europie i będzie to możliwe jedynie, gdy z niej wystąpimy. To nierealistyczne, bo Polska nie może stanąć poza Europą, znajdując się między Niemcami i Rosją i będąc w tym miejscu rozwoju gospodarczego, kiedy jest połączona z Europą tyloma więziami. Wydaje mi się, że scenariusz Polski poza Europą jest więc nierealistyczny. Scenariusz zmiany Europy ze stanowczym głosem Polski, wetującym i organizującym mniejszość blokującą, budującym sojusze, jest bardziej realistyczny, choć też niepewny i obarczony pewnym ryzykiem. Widzimy jednak, że trwają rozmowy na temat budowania silniejszej frakcji w PE z udziałem wyrzuconych przez Donalda Tuska z Europejskiej Partii Ludowej Węgrów i z udziałem stosunkowo silnej frakcji włoskich eurorealistów. Takie przesunięcia mogą się dokonywać i im bardziej szaleństwa rewolucji ideologicznej staną się jawne, tym większa szansa, że będą partnerzy do współpracy na rzecz ich zatrzymania. Co Pan sądzi o lockdownie? Kto na tym zyskuje, a kto traci? W jakim miejscu znalazła się cywilizacja zachodnia? Nadal spotyka się głosy, że pandemia jest fikcją, że jej nie ma. Brzmią one niewiarygodnie. Każdy ma w kręgu swoich

znajomych, czasem przyjaciół czy rodziny, osoby, które stały się ofiarami pandemii, niestety także śmiertelnymi. To jest w kręgu naszego osobistego doświadczenia. Mówienie, że mamy do czynienia z sezonową grypą, która jest wykorzystywana przez rządy do zabrania nam wolności, w jednej części jest na pewno nieprawdziwe – nie jest to zwykła grypa. Działania, które ograniczają skutki rozprzestrzeniania się tego wirusa, są konieczne. Można

Musimy bronić rzeczywistości przed nierzeczy­ wistością. Pandemia jest wykorzystywana do tego, żebyśmy pozostali w świecie nierzeczywistym. krytykować poszczególne rozwiązania czy kalendarz ich wprowadzania, ale wszystko się we mnie burzy, gdy widzę, ile jest demagogii w tych, którzy porównują Polskę ze Szwecją, wskazując, że tam ograniczenia nie są tak stanowcze, a liczba zmarłych jest mniejsza niż w Polsce. Na czym polega ta demagogia? Na wyjmowaniu kawałka rzeczywistości z kontekstu i przedstawianiu go jako retorycznego cepa do uderzenia w tych, którzy tę rzeczywistość obserwują. Trzeba porównać Szwecję z Danią, Norwegią czy Finlandią i wtedy widzimy, jaka przepaść dzieli te kraje o podobnej dyscyplinie społecznej i podobnej gęstości zaludnienia. Wtedy widzimy, jak słabo Szwecja lokuje się w tym rankingu krajów skandynawskich, bo nie przyjęła dostatecznie silnych środków zapobiegawczych. Nie odczuwam w takim stopniu skutków pandemii, jak prywatni przedsiębiorcy, dlatego nie mogę powiedzieć, że rozumiem w pełni ich irytację. Mogę tylko wyrazić przekonanie, że ta dolegliwość dla przedstawicieli poszczególnych branż, które cierpią najbardziej na ograniczeniach związanych z pandemią, to bardzo poważna sprawa i rząd powinien zrobić, ile może, by pomagać tym niszczonym przez pandemię sektorom. Wydaje mi się, że niemało już w tym zakresie zrobił.

Śmigłowce S-70i Black Hawk z Mielca dotarły na Filipiny. Wartość umowy wynosi 240 mln USD. Dostawy zaplanowano na lata 2020–21 FOT. MATERIAŁY PRASOWE MSZ

Dokończenie z poprzedniej strony

Kilka pytań dotyczących turystyki… Manila oddalona jest od Warszawy o około 16 godzin lotu. Ceny biletów lotniczych zaczynają się od kilku tysięcy złotych. Pięć-sześć tysięcy złotych kosztują dwutygodniowe wczasy. To dużo… Na jakim poziomie kształtowała się przed pandemią liczba polskich turystów podróżujących na Filipiny? Według danych Urzędu Imigracyjnego, w roku 2019 na Filipiny przyjechało blisko 16 000 polskich obywateli, głównie turystów. Jednak w marcu zeszłego roku, ze względu na epidemię COVID-19, miejscowe władze zdecydowały się całkowicie zawiesić ruch turystyczny i tym samym trendy wzrostowe zostały zatrzymane. W 2017 r. polscy turyści wydali na Filipinach około 16 mln złotych. Liczba naszych rodaków odpoczywających w tym kraju w roku 2018 wzrosła w stosunku do 2017 o 25%. Trend zwyżkowy

utrzymywał się także w roku 2019. Turystyka z Polski na Filipiny stanowiła wtedy około 0,16% filipińskiego rynku – Polska przynosiła Filipinom większy zysk niż wszystkie państwa Europy Środkowej i Wschodniej razem wzięte. Według danych filipińskiego Biura Imigracyjnego, w roku 2020 na terytorium Filipin wjechało łącznie 5968 obywateli RP, z czego 5375 zadeklarowało cel turystyczny. Najintensywniejszy ruch miał miejsce w styczniu (2612 osób), w lutym (2006) i marcu (696). W okresie największych ograniczeń pandemicznych liczba wjazdów oscylowała między jedną a sześcioma osobami miesięcznie. W ostatnim kwartale ubiegłego roku na terytorium Filipin wjechało zaledwie 48 Polaków. Jakie regiony Filipin nasi rodacy odwiedzali przed pandemią najczęściej? Czy jest tutaj bezpiecznie? Największym powodzeniem do chwili ogłoszenia pandemii cieszyły się wyspy w rejonie Visayas – Cebu, Bohol,

Boracay, rejon Palawan i stolica kraju Manila. Północna i środkowa część Filipin są dla turystów względnie bezpieczne. W niektórych regionach występuje jednak zagrożenie terroryzmem islamistycznym, w tym zamachami bombowymi. Najmniej stabilnie jest w południowej części kraju, szczególnie w regionie Zamboanga, Mindanao i archipelagu Sulu. Lepiej zatem unikać tych miejsc. Przy tej okazji chciałbym przypomnieć, że Filipiny dla Polaków to coś więcej niż atrakcyjna destynacja turystyczna. Jesteśmy tu obecni od 500 lat. W poprzednich stuleciach na wyspy Archipelagu Filipińskiego przybywali polscy misjonarze, podróżnicy, badacze, awanturnicy, muzycy i żołnierze. Najbardziej znanymi, choć o niektórych mało kto dziś pamięta, byli o. Wojciech Męciński (1598–1643) – jezuita, duszpasterz Japonii i męczennik; o. Jan Chryzostom Bąkowski (1672–1732) – jezuita, duszpasterz Chin; Paweł Strzelecki (1797–1873)

– badacz Australii; Jan Kubary (1846– 1896) – badacz Oceanii; Aleksander Tansman (1897–1986) – kompozytor, autor utworu Les Iles Philippines; Władysław Sielski (1890–1970) – działacz polonijny, dziennikarz, fotograf i biznesmen; Artur Rubinstein (1887– 1982) – pianista-wirtuoz; Zygmunt Dunikowski (1889–1964) – zwany w Europie „ostatnim alchemikiem XX wieku”; sierżant Walter Kwieciński (1914–1988) – dowódca ostatniego sprawnego moździerza na wyspie Corregidor, gdzie w 1942 r. Amerykanie stoczyli heroiczny, zakończony klęską bój z Japończykami; o. Cantius Kobak (1930–2004) – franciszkanin, etnograf, archeolog, historyk i duszpasterz… Na zakończenie chciałbym zapytać, czym dla Pana, nie tylko jako ambasadora, lecz jako doskonale zorientowanego w filipińskich klimatach Polaka, jest ten kraj? Czy znalazł Pan tutaj coś wyjątkowego, co poleciłby szczególnie naszym rodakom?

Opozycja w Polsce bije rekordy w nieuczciwości, nierzetelności i histerii. Wykorzystuje z wyjątkową demagogią obecny stan pandemii, by niezależnie od tego co rząd robi, przedstawić to jako fundamentalny błąd. Ubolewam nad tym, że część moich współobywateli daje się temu uwieść. Myślę, że proces szczepień, który Polska realizuje stosunkowo szybko na tle innych krajów europejskich, może pomóc wyjść z tego

W Filipińczykach urzeka mnie wyjątkowo pozytywne nastawienie do życia, uśmiech na ulicy, śpiew w pracy, grzeczność w restauracji, roztańczenie… Dziwi natomiast słaba znajomość własnej historii i, co się z tym wiąże, trudności w określeniu swojej tożsamości narodowej. Filipiny to egzotyczny, kolorowy i ciekawy kraj szczególnie dla polskich biznesmenów i turystów. Kontakty z Filipińczykami, mówiącymi powszechnie po angielsku, nie stwarzają Polakom większych problemów. Jednakże powinniśmy pamiętać o różnicach kulturowych pomiędzy nami a Filipińczykami. Filipińczycy są społeczeństwem wspólnotowym, rodzinnym. Jednym z jego fundamentów jest potrzeba solidarności i współpracy. Rola rodziny, klanu, społeczności jest widoczna zarówno w codziennym życiu społecznym, jak też przy specjalnych okazjach. Nie twierdzę, że w filipińskim społeczeństwie nie ma miejsca na indywidualizm, wręcz przeciwnie – jest. Ale

stanu częściowego paraliżu naszego życia i naszej gospodarki i w drugiej połowie tego roku będziemy mogli ocenić, gdzie Polska plasuje się wśród innych krajów w odniesieniu do szkód wywołanych przez pandemię. A co do tego, że pandemia jest wykorzystywana do ograniczenia wolności przez rządy światowe – nie mam wątpliwości, że tak jest. To szerszy trend antycywilizacyjny, w którym już nie rządy odgrywają główną rolę, ale stają się one narzędziem gigantycznych korporacji, które pokazały swoją siłę, wyłączając wtedy urzędującego jeszcze prezydenta USA ze świata wirtualnego, nad który panują. Chcą one, by świat wirtualny zastąpił rzeczywisty. To chyba najważniejszy front współczesnej walki. Musimy bronić rzeczywistości przed nierzeczywistością. Pandemia jest wykorzystywana do tego, żebyśmy pozostali w świecie nierzeczywistym. Częścią tego jest obraz, któremu ulegają antyszczepionkowcy. Niezależnie od tego, że spiski są i tendencja do walki z ludzką wolnością się nasila, musimy najpierw wyjść z pandemii, używając takich środków, jakie mamy, i zająć się odbudową gospodarki i demokracji, która na pewno nie w Polsce jest najbardziej zagrożona. Ten problem dzielimy z całym światem. K

chciałbym tu podkreślić wagę pojęcia „wspólnota”. Mieszkańcy tych wysp przestrzegają hierarchiczności. W przeciwieństwie do nas, mówienie tego, co się myśli, „stawianie się” i rzucanie wyzwań autorytetom nie jest mile widziane, szczególnie w konfrontacji z kimś, kogo uważają za wyżej postawionego w hierarchii. Mają też większą niż my tolerancję wobec niepewności i niejasności, a więc nie dążą do ich zminimalizowania poprzez prawo i reguły albo środki bezpieczeństwa, jak robią to Europejczycy. Tu bardziej liczy się praktyka niż zasady, a odstępstwa od pewnych norm są tolerowane. Popularne na Filipinach powiedzenie, że historia Filipin to „trzysta lat klasztoru i pięćdziesiąt lat Hollywood” dobrze ilustruje różnice kulturowe pomiędzy Filipińczykami a resztą Azjatów. Filipińczycy posiedli niezwykłą umiejętność asymilacji narzucanych przez zamorskich przybyszów kultur, pozostając przy tym sobą. Przykładowo, mało kto wie, że popularne na Filipinach świąteczne danie zwane „chicken galantina”, czyli kurczak faszerowany, przywędrowało tu dzięki Hiszpanom z Polski w XIX wieku – nie ma prawdziwych Świąt Bożego Narodzenia na Filipinach bez galantiny! Słabo znanym faktem jest też to, że nasz narodowy taniec mazurek stał się również narodowym tańcem na Filipinach i że poznano go także za pośrednictwem Hiszpanów. Obce kultury stają się z czasem częścią rodzimej, azjatyckiej tożsamości Filipińczyków. W ten sposób zakorzeniło się tutaj chrześcijaństwo, którego forpocztą był Ferdynand Magellan. Ten portugalski żeglarz w służbie Hisz­ panów postawił stopę na filipińskiej ziemi 17 marca 1521 r. Na pamiątkę tego wydarzenia w tym roku uroczyście obchodzimy na Filipinach rocznicę 500-lecia chrześcijaństwa. I właśnie dzięki chrześcijaństwu, szczególnie silnie łączącemu oba nasze kraje, nadal bardzo popularna jest tutaj postać Jana Pawła II, którego imię i ojczyznę zna każdy Filipińczyk. Panie Ambasadorze, bardzo dziękuję za rozmowę. Ja również dziękuję Panu Redaktorowi i serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników „Kuriera WNET”. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

8

KULISY HISTORII

Masonów w PRL nie represjonowano, ale nawet dopuszczono do kontraktu stulecia, jakim był Okrągły Stół, byli więc jednym z partnerów komunistów w transformacji i jej beneficjentami. wania ich pomysłami. Być może w Najderze dopatrzył się potencjału. Podobieństwa między nimi są zastanawiające. Pierwszy współtworzył zza kulis Klub Bilderberg, będący tajnym samozwańczym towarzystwem wszystko-lepiej-wiedzących polityków i bankierów, a drugi grupę PPN – tajne towarzystwo wszystko-lepiej-wiedzących wolnomyślicieli, a później także Społeczną Radę Gospodarki Narodowej. Gremia te miały ambicje polityczne, a liczył się dla nich punkt widzenia elit. Bilderberg i PPN myślały perspektywicznie o urządzeniu świata, zakładając jego integrację w ponadnarodowych strukturach. Miały więc cele znacznie wykraczające poza klub dyskusyjny. Realizowali je zza kulis, chcąc wpływać na polityczne decyzje ludzi u władzy. To ostatnie jest zresztą charakterystyczne dla masonerii, stroniącej od jawnej działalności politycznej, z której można by ją rozliczyć, lecz interesującej się polityką od strony programów, koncepcji, zasad uprawiania,

W recenzji z książki Wojciecha Wasiutyńskiego Źródła niepodległości Zdzisław Najder zbeształ autora, że poważnie traktuje pojęcie ‘mentalności masońskiej’, którym posługiwał się lider Narodowej Demokracji Roman Dmowski. Nazwał to niedźwiedzią przysługą wyświadczoną temu politykowi. Samo pojęcie ‘mentalności masońskiej’ zaliczył do pięciu najbardziej rozpowszechnionych „koncepcji konspiracyjnych”, nazwał „przejawem myślenia magicznego a jednocześnie kompleksu niższości i poczucia bezsiły”.

Opozycyjni intelektualiści PRL, masoneria, Zdzisław Najder Andrzej Świdlicki czy niepokornymi księżmi. Masonów w PRL nie represjonowano, ale nawet dopuszczono do kontraktu stulecia, jakim był okrągły stół, byli więc jednym z partnerów komunistów w transformacji i jej beneficjentami. W końcówce rządów Edwarda Gierka Olszewski i Najder działali w PPN, grupie o wyraźnych cechach wolnomularskich, a Lipski zaangażował się w Komitecie Obrony Robotników, gdzie był jednym z czterech wolnomularzy obok Edwarda Lipińskiego, Ludwika Cohna i Jana Kielanowskiego. Sto-

FOT. Z ARCHIWUM RFE-RL

taktyki. Zarówno Retinger, jak i Najder słabo rozumieli gospodarkę, nie mieli doświadczenia w administracji, lecz za to byli skłonni zastępczo myśleć za innych i podsuwać pomysły. Retinger mógł mieć wpływ na przyznanie Najderowi stypendium Fundacji Forda – jej dyrektor na Europę, Shephard Stone, był aktywny w Bilderbergu i przebywając w Warszawie, spotkał się z działaczami Klubu Krzywego Koła i prywatnie z Najderem. Niewykluczone, że w 1959 r., przebywając w USA na stypendium Forda, dzięki czyjemuś poparciu, być może Re-

Najder z dyrektorem amerykańskiego newsroomu w Wolnej Europie w Monachium

tingera, Najder dostał dodatkowe 9-miesięczne stypendium doktoranckie w St. Antony’s College w Oksfordzie. Co jeszcze ciekawsze, przezornie wystarał się o nowe w następnym roku. Zastanawia, że mało znany naukowiec – nie wiadomo, czy literaturoznawca, czy filozof-estetyk, z kraju zza żelaznej kurtyny – miał taką łatwość w załatwianiu sobie stypendiów doktoranckich w oksfordzkim college’u powiązanym z Foreign Office.

P

rzedłużenie pobytu za granicą skomplikowało mu stosunki ze Służbą Bezpieczeństwa, więc za cenę paszportu gotów był do ustępstw. W czerwcu 1961 r., obiecując bezpiece konkretne usługi, wyjechał do Anglii po raz trzeci. Retinger wówczas nie żył, ale Najder przyjaźnił się z jego osobistym sekretarzem Janem Pomianem. Po powrocie do Polski w kwietniu 1962 r. wykręcał się od kontaktów z MSW, zdjęto go więc z rejestru aktywnych TW i w 1964 r. ukarano odmową paszportu. Warto mieć przed oczyma kalendarz: Najder wrócił z przedłużonego pobytu na stypendium Forda latem 1960 r., na około pół roku przed „przebudzeniem” niezależnej loży „Kopernik” rytu szkockiego przez siedmiu przedwojennych mistrzów. Kilka miesięcy po jego powrocie z drugiego stypendium w St. Antony’s jego bliski przyjaciel J. Olszewski został zalożowany w „Koperniku”, gdy już było wiadomo, że niczym to nie grozi. Najder przyjaźnił się z przyjętym do „Kopernika” w lutym 1961 r. Janem Józefem Lipskim, znanym mu z Klubu Krzywego Koła. W 1962 r. Lipski uzyskał trzeci stopień wtajemniczenia, w tym samym roku awansował na przewodniczącego loży, a z czasem na Wielkiego Mistrza Loży Narodowej Polski. (Na marginesie warto zauważyć, że koleżanką J.J. Lipskiego z Instytutu Badań Literackich była Jadwiga Kaczyńska, a on sam miał wychowawczy wpływ na bliźniaków Lecha i Jarosława). Lipski tłumaczył, że masoneria dawała kontakty zagraniczne i finansowe wsparcie m.in. na pomoc dla represjonowanych. Istotnie Polska Loża Macierzysta „Kopernik” z siedzibą w Paryżu, działająca w strukturach Wielkiej Loży Francji, takiego wsparcia udzieliła co najmniej przy dwóch okazjach i reprezentowała polskie wolnomularstwo za granicą. Olszewski mówił, że masoneria miała zabawne rytuały, ale służyła za dogodną przykrywkę działalności opozycyjnej. Z pewnością bezpieka mniej interesowała się panami w określonym wieku o dziwnym upodobaniu do fartuszków, cyrklów i ptaka sowy, którzy na przesłuchaniu mogli udawać ekscentrycznych pomyleńców, niż np. niezależnym ruchem związkowym

sunki Najder-Olszewski po ujawnieniu zapalniczkowego epizodu w życiorysie conradysty były możliwym powodem zerwania stosunków między nimi. Najder przyznał się przyjacielowi, że brał od SB pieniądze, ale zrobił to dopiero pięć miesięcy po publicznym ujawnieniu współpracy. Olszewski, początkowo nastawiony wstrzemięźliwie do zapalniczkowych rewelacji ujawnionych w „Nie” Jerzego Urbana, mógł poczuć się wywiedziony w pole. „Czy jest Pan masonem”? – zapytał Najdera nieco obcesowo Roman Kałuża, autor niepublikowanej książki o nim pod intrygującym tytułem Człowiek z cienia. „Nigdy nie byłem” – odparł zapytany. Przyznał zarazem, że „znał ludzi, którzy mieli taką opinię”, a „jego entuzjazm dla europejskiej integracji bywał interpretowany jako kosmopolityzm”. Człowiek z cienia nie ukazał się drukiem. Najder nie zaaprobował końcowej wersji, mimo że cała książka była kompilacją rozmów z nim. Zagroził nawet, że się od niej odetnie, jeśli wyjdzie wbrew jego woli.

K

osmopolityzm, czyli postawa uznająca, że ojczyzną człowieka nie jest kraj urodzenia ani nawet zamieszkania, lecz cały świat, wyrażająca się w dążeniu do zbudowania jego politycznej i społecznej jedności – to podstawowy składnik wolnomularskiej filozofii: „Narodowości we współczesnej Europie stają się – stopniowo, powoli ale wyraźnie – szczególnymi i niepowtarzalnymi pomostami do ludzkości” – pisał Najder w 1989 r., dając do zrozumienia, że nie są wartością samą w sobie (Wymiary polskich spraw, Most, Warszawa 1990, s. 147). Jego teksty często zawierają odniesienia do pomostów, okien i bram, zupełnie jakby przewidywał eurobanknoty wyobrażające abstrakcyjne budowle. Nie tylko Roman Kałuża podejrzewał Najdera o związki z masonerią. Za masona brano go w Wydziale XIV Departamentu I MSW, który rozpracowywał go bardzo skutecznie w ważnym okresie, gdy działał w PPN, dyrektorował RP RWE i był czynny w polskim życiu politycznym na wczesnym etapie transformacji. Wydział nielegałów MSW ufundował mu nawet stypendium, o którym on sam sądził, że pochodziło od katolickiej fundacji z Niemiec. Nielegał (agent niekontrolowany przez lokalną rezydenturę) Andrzej Madejczyk, „Lakar”, podwójny agent Służby Bezpieczeństwa i zachodnioniemieckiego BND, przyjaźnił się z nim długo i blisko, skutecznie szkodząc Wolnej Europie, zwłaszcza na bardzo ważnym podwórku rzymskim, co opisałem w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… (wyd. Lena, Wrocław 2019). Podejrzewanie Najdera o związki wolnomularskie

mogło tkwić u podłoża niezrozumiałej niechęci do niego ustępującego dyrektora RP RWE Zygmunta Michałowskiego. Niska opinia, jaką Michałowski miał o tekstach PPN, i zgroza na myśl, że Najder przychodził do Monachium realizować politykę Jerzego Giedroycia, nie tłumaczą w pełni ostentacyjnego dystansowania się Michałowskiego od niego ani akcentowania swoich związków z Kościołem dla wykazania kontrastu. Dystans wobec Najdera utrzymywał także prymas Józef Glemp i Episkopat Polski. Biskupi nie wstawili się za nim po skazaniu na karę śmierci, za to episkopat skarżył się ambasadzie USA na niektóre komentarze polityczne rozgłośni. Skutkiem było to, że Watykan – do połowy lat 80. międzynarodowa giełda informacji o Polsce – był dla Najdera spiżową bramą. Czy ten niechętny stosunek hierarchów tłumaczy antyreklama, którą w Stolicy Apostolskiej robił Wolnej Europie i Najderowi nielegał Madejczyk? Po części tak, ale możliwe, że episkopat scedował na niego część swojej niechęci do Jerzego Giedroycia lub podejrzewał, że dyrektor RP RWE był zalożowany. Podejrzeń nie było za to w Londynie, gdzie prezydent RP Edward Raczyński po wyroku sądu wojskowego odznaczył Najdera Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a po odejściu z Monachium nazwał „wielce zasłużonym dla sprawy polskiej”. Obok kosmopolityzmu cechą masońską („ostoją” według Deklaracji Europejskiej Konferencji Wolnomularskiej ze Strasburga z 1993 r.) jest entuzjazm dla europejskiej integracji. W jej promocji wolnomularstwo

Bilderbergiem a Wolną Europą jest zasłużony w jej utworzeniu C.D. Jackson – magnat prasowy i przyjaciel Eisenhovera, którego imieniem nazwano największą salę w siedzibie RWE w Monachium. Kleine, aber nette Gesellschaft, którego duchowym patronem jest Retinger.

N

owak i Najder byli sobie bliscy nie tylko dzięki znajomości z Brzezińskim, ale także poglądowo. Pierwszy z nich do 1962 r. był członkiem, wcześniej działaczem PRW NiD (Polskiego Ruchu Wyzwoleńczego Niepodległość i Demokracja), stawiającego sobie za cel utworzenie światowego państwa, co jest celem masonerii: „Powiązane w skali światowej narody [sfederowane] zachowają swą niepodległość przy jednoczesnym ograniczeniu swej suwerenności państwowej na rzecz odpowiednich ogniw Państwa Światowego” (NiD, Karta Wolnego Polaka). Polska w wyobrażeniu NiD miała być niepodległa z nazwy, a sfederalizowana w treści. Nasuwa to skojarzenia ze stalinowską formułą Polski narodowej w formie i socjalistycznej w treści. Z kolei w dokumencie PPN (Polskie Porozumienie Niepodległościowe Wybór tekstów, Polonia, Londyn 1989) można znaleźć pean ku czci masońskiej cnoty braterstwa jako podstawy procesów integracyjnych w Europie: „wierzymy w powszechną ewolucję stosunków międzynarodowych w kierunku współpracy wolnych, równouprawnionych, znających się nawzajem narodów i w dalszą erozję centralistycznych mocarstw. Wierzymy w suwerenną Polskę w dzisiejszych granicach,

FOT. Z ARCHIWUM RFE-RL

T

akie koncepcje – pisał – „rozpowszechniają się wówczas, kiedy ludzi, którzy czują się zagrożeni, nie stać na trzeźwą analizę procesów historycznych, których są podmiotem”. „Jest to ten sam typ myślenia – kontynuował – który przypisuje poruszanie się maszyn tkwiącym w środku demonom” („Kultura” 4/1978). Z dzisiejszej perspektywy ta próba zdyskredytowania pojęcia ‘masońskiej konspiracji’ wygląda na samoobronę, bo sam Najder tkwił w niej po uszy. Według jego syna Krzysztofa, Zdzisław Najder (1930–2021) był: „człowiekiem wybitnym, ale też kontrowersyjnym i pełnym sprzeczności”. Charakterystyka trafna, niewystarczająca. Z zawodu literaturoznawca, znawca twórczości Josepha Conrada, z temperamentu publicysta, z przekonań integracjonista, atlantysta, globalista, germanofil, w okresie późnego Gierka animator dysydenckiej grupy intelektualistów Polskie Porozumienie Niepodległościowe (PPN), dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa (1982–87), w maju 1983 skazany na karę śmierci przez sąd wojskowy w sfingowanym procesie o szpiegostwo, w okresie transformacji doradca Lecha Wałęsy i szef zespołu doradców premiera Jana Olszewskiego. Służbie Bezpieczeństwa PRL znany jako TW „Zapalniczka” i „Conrad”. Jego współpraca z SB pod pierwszym z tych kryptonimów wyszła na jaw przy okazji wyrównywania lustracyjnych porachunków między rządem Olszewskiego a prezydentem Wałęsą. Niewątpliwie postać politycznie aktywna, w świecie obyta, może wydawać się barwna, ale niekomunikatywna i skryta. Tłumacząc się z kontaktów z policją polityczną PRL (1957–63), mówił o „grze”, „wprowadzaniu w błąd”, „ochronie przyjaciół”, „sondowaniu przeciwnika”. Dawał do zrozumienia, że jego kontakty same w sobie nie były naganne, a gdyby stała za nim jakaś organizacja, to byłyby usprawiedliwione. Te tłumaczenia w najlepszym razie uznano za racjonalizację kolaboracji ex post, najczęściej z nich kpiono. Teoretycznie Najder w młodym wieku 28 lat mógł sobie wyobrażać, że w okresie odwrotu od październikowej odwilży warto było wysondować MSW w sprawie inicjatywy „obudzenia” masonerii. Być może widział w wolnomularstwie nową, tolerowaną przez władze formę politycznej aktywności, bo antykościelną i antyendecką. Można się zastanawiać, czy wolnomularstwo było tematem rozmów Najdera z Józefem Retingerem w Oksfordzie w 1957 r., gdy po raz pierwszy jako początkujący literaturoznawca wyjechał za granicę na 7-miesięczne stypendium ZLP, ściągając na siebie po powrocie uwagę Wydziału IV Departamentu III MSW. Retingera – szarą eminencję polityki europejskiej – posądza się o członkostwo we francuskiej loży Les Renovateurs i polskim oddziale B’nai B’rith. Według Bogdana Podgórskiego: „przyjęcie tej tezy [że Retinger był masonem] powoduje […], że wszystko, co dotyczy jego osoby, nagle staje się zrozumiałe i przestaje być tak tajemnicze. Również ta jego tajemniczość oraz to, że działał zawsze za kulisami, wskazywałoby na charakterystyczny dla masonerii styl działania. To mogłoby również tłumaczyć fakt, że zawsze był lepiej i szybciej poinformowany od innych” (B. Podgórski, Józef Hieronim Retinger). O Retingerze mówi się, że miał zmysł do wyłapywania obiecujących talentów i inspiro-

Z. Najder w towarzystwie swoich poprzedników Zygmunta Michałowskiego i Jana Nowaka

odegrało prominentną rolę, by przypomnieć postać austriackiego arystokraty i masona Richarda Coudenhove-Kalergiego, członka loży „Humanitas”, który w latach 20. XX wieku ogłosił manifest postulujący otwarcie granic i wymieszanie ludności, czyli zniszczenia narodowej tożsamości i patriotyzmu. Kilkadziesiąt lat później dzięki takim pomysłom Europa coraz mniej jest Europą, a za to coraz bardziej domem całego świata. Po wojnie ważną rolę w ruchu europejskim odegrał Retinger, współtwórca działającego od 1954 roku Klubu Bilderberg będącego uzupełnieniem amerykańskiej Council on Foreign Relations, na co wskazuje pokrywanie się członkostwa i pokrewieństwo celów politycznych.

W

spółzałożycielem innej globalistycznej organizacji – Komisji Trójstronnej (USA, Europa i Japonia) jest współpracownik Davida Rockefellera Zbigniew Brzeziński. Komisja działa od 1973 r. na zasadach przyjętych przez Retingera przy organizowaniu Bilderbergu. Brzeziński – członek Bilderbergu od połowy lat 60. – był politycznym guru dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE Jana Nowaka. Najder także go znał, konsultował się z nim m.in. przed zainaugurowaniem PPN i w okresie, gdy ważyły się jego losy w radiu. Trio Nowak-Brzeziński-Najder za pośrednictwem Wolnej Europy, jedynego niekontrolowanego przez komunistów massmedium, zarządzało percepcją Polaków w PRL, kształtując horyzont ich wyobrażeń o tym, co było politycznie możliwe (czytaj: zgodne z długofalowym interesem politycznym Stanów Zjednoczonych). Innym łącznikiem między

z których każda będzie bramą, zabezpieczoną szanowanym powszechnie prawem, a nie drutem kolczastym, murem i fosą”. Kogo PPN miał na myśli, pisząc o „erozji centralistycznych mocarstw”? Może Watykan? NiD i PPN łączy brak spójności w myśleniu o niepodległości Polski. NiD nie tłumaczył, jak państwo, ograniczające suwerenność na rzecz ogniw światowego państwa, mogłoby ją zachować, PPN sądził, że idea niepodległości wyzwoli Polaków spod kurateli ZSRR, ale nie wyjaśnił, jak mogliby ją utrzymać w świecie ponadnarodowego braterstwa. Na niepodległość Polski PPN patrzył w kontekście spodziewanego zjednoczenia RFN z NRD i widział ją jako warunek i wstęp do szerszej integracji europejskiej: „zjednoczenie Niemiec, gdy do niego dojdzie, nie powinno spowodować nowego zakłócenia w stosunkach polsko-niemieckich, lecz powinno stać się czynnikiem ogólnej integracji tej [środkowo-wschodniej] części kontynentu”. Teksty PPN z dzisiejszej perspektywy mocno trącą myszką, są przeteoretyzowane i rażą naiwnością, niemniej są wyrazem myślenia społecznie niereprezentatywnego środowiska warszawskich intelektualistów drugiej połowy lat 70. Czy PPN był inspirowany przez NiD? Łącznikiem między obydwoma ugrupowaniami był Jerzy Lerski, kalifornijski profesor, ważny działacz NiD we wczesnym okresie, przyjaciel Jana Nowaka, tak jak on kurier z czasów okupacji. Poparcie Lerskiego dla PPN (niewykluczone, że także finansowe) odwzajemnił Najder koncepcyjnym wkładem w firmowaną przez Lerskiego inicjatywę Studium Spraw Polskich. Nasuwa się pytanie, czy działalność Najdera w PPN, jego znajomość z Lerskim (był jednym z mężów zaufania Dokończenie na sąsiedniej stronie


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

9

ABSURDY LEWICOWOŚCI

L

Polityczną poprawnością rządzi absurd i zdaje się, że towarzyszy on temu kierunkowi działań cały czas.

udziom i środowiskom dążącym do afirmacji odmienności seksualnej, walczącym, jak im się wydaje, z kulturowymi przejawami różnicowania ras, dostrzeganiem różnic płciowych czy podkreślaniem faktu istnienia konkretnych narodów – czyli wprowadzającym coś, co najogólniej mówiąc, nazywamy polityczną poprawnością – chyba przez myśl nie przejdzie, że w ten sposób sami wpuszczają do obiegu publicznego rasizm oraz mogą przyczyniać się do tworzenia nowych linii podziału społecznego. Wszystko to jest dość skomplikowaną operacją na żywych organizmach społecznych, która z jednej strony może zakończyć się pełną pacyfikacją na obszarze języka i odczuć, ale z drugiej może prowadzić do nieoczekiwanych skutków także tu, gdzie na razie nikt o żadnym rasizmie, seksizmie, homofobii i im podobnych nie słyszał i nie ma pojęcia, że do zjawisk tych trzeba się jakoś ustosunkowywać, a do tego w określony sposób, bo inaczej popełnia się „zbrodnio-myśl”, która już jest albo za chwilkę będzie po prostu penalizowana. Bywa i tak, że nawet zwolennicy postępów postępu gubią się w owych zawiłościach językowych i, jak to zwykle w rewolucjach bywa, są przez nie po prostu „zjadani”, czego przykładów rzeczywistość dostarcza nam aż nadto.

Piotr Sutowicz

Idąc tym tropem…

Polityczna poprawność jako skrajna forma rasizmu FOT. JORGE ALVARADO ON UNSPLASH

„Antysemityzmu w Polsce nie ma, jest tylko w prasie polskiej” Powyższe słowa odpowiedział Stefan Kardynał Wyszyński, wracając z podróży do Włoch w czerwcu 1957 roku, na stosowne zapytanie izraelskiego dziennikarza. Wydaje się, że znaczenie tej odpowiedzi znacznie wykracza poza czas i przestrzeń, w których padła. Dziś również to media i kultura kreują społeczne nastroje – poprzez gazety i środki społecznego przekazu można wpływać na opinię społeczną, jak też sugerować zagranicy, co się w danym kraju myśli nawet wtedy, kiedy nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Na tym polega wojna informacyjna – żeby pokonać przeciwnika, trzeba go zohydzić. Historia od czasów starożytnych pełna jest dowodów na potwierdzenie tej tezy. Media, bez względu na czas i swoją formę, zawsze pełniły rolę ośrodka siły, niekiedy bardziej znaczącego niż siły zbrojne. Pod tym względem dziś jest to chyba jeszcze bardziej oczywiste. Jeśli wobec świata mamy być antysemitami, to będziemy bez względu na to, co – jako zbiorowość – rzeczywiście o rasie semickiej myślimy. Inna sprawa, że skrajna, posunięta do granic absurdu afirmacja czegokolwiek, połączona z negatywną propagandą jakiegokolwiek innego punktu widzenia lub obojętności w danej sprawie, wywołuje odruch obronny, a wtedy te same media mogą z radością powiedzieć: „a nie mówiliśmy?!”. Prymas Wyszyński wiedział, na co obliczone są artykuły w prasie polskiej. Wówczas cel był taki sam jak teraz: trzeba było światu pokazać, że Polacy to antysemici, którym antysemityzm z głów mogą wybić jedynie rządy silnej ręki, jaką miała władza komunistyczna. Był to oryginalny sposób na legitymizację komunizmu. Odnoszę wrażenie, że w tej kwestii, tak jak w wielu innych, historia zatoczyła koło. W kraju, gdzie mniejszość żydowska stanowi znikomy procent ogółu ludności, w mediach czyni się z wewnętrznych relacji polsko-żydowskich problem pierwszorzędny, ponieważ zatargów współczesnych między tymi nacjami nie ma, bo też i nie ma ich jak wywołać. Nie ma przecież dla kogo tworzyć gett ławkowych ani wzywać klientów sklepów spożywczych, by nie kupowali „u żyda”. Spór przenosi się na obszar historii, to tu wytwarza

z drugiej strony to, kto skąd pochodzi, nie ma nijakiego znaczenia w prawie do bycia Polakiem – po prostu na tym polega nasza tożsamość. Tak więc prowadzone w tym względzie dziwaczne prace polityczno-językowe, które nie są niczym innym, jak przedłużeniem tego, co dzieje się na Zachodzie, prowadzą jedynie do stygmatyzacji ludzi o różnym kolorze skóry czy reprezentujących rasę odmienną niż indoeuropejska. Są to działania całkowicie szkodliwe i zmierzające do zakłócenia pokoju społecznego. Tożsamości narodowej po prostu nie można zamknąć w ramach rasy; w ten sposób ewidentnie naruszamy prawa przyrodzone osoby ludzkiej.

się określoną narrację, wymagając powszechnej co do niej zgody, nawet gdyby była niezgodna z obiektywną prawdą historyczną. Choć w relacjach polsko-żydowskich czy ogólnie polsko-izraelskich istnieje wiele problemów, w tym również finansowy, nie można zapominać o tym, że w tle czai się też narracja politycznej poprawności. Jak za wielu innymi zagadnieniami, tak i za tym stoi światowa lewica, która kwestię żydowską będzie wykorzystywać dopóty, dopóki jej to będzie na rękę. W każdym razie od czasów wypowiedzianych przez Prymasa słów antysemityzm w polskiej prasie ma się dobrze, a nawet znacznie się rozprzestrzenił, a to dopiero początek swoistej góry lodowej, za którą czai się współczesna walka klas, której jedną z broni jest rasizm.

Bohaterowie seriali Przedmiotem memów – prześmiewczych dla jednych, a obraźliwych dla innych – stały się grafiki przedstawiające osoby o ciemnej karnacji w roli postaci historycznych w serialach kręconych przez globalne koncerny filmowe mające kolosalny wpływ na kulturę i świadomość historyczną. Ogólnie mówiąc, jakąkolwiek bzdurę by one nakręciły, ta staje się „faktycznym faktem” w odniesieniu do historii. Oto – czy to w formie żartu, czy może całkiem poważnie – przedstawia się na owych memach czarnoskórą Elżbietę I, Annę Boleyn, Henryka VIII, a kiedyś widziałem też czarnoskórego aktora ubranego

w mundur marszałka Mannerheima – nieświadomym wyjaśnię – antykomunistycznego i antysowieckiego przywódcy Finlandii z czasów przedwojennych oraz z okresu II wojny światowej. Byli tacy, którzy stylizowali podobne obrazki z Hitlerem. W internecie chyba jest tego sporo i można sobie pooglądać. Ktoś powie, że w niektórych wypadkach przekroczono granicę dobrego smaku. Zgadzam się, tyle że winni są sobie sami twórcy takich koncepcji, według których rasowe i różne inne limity w produkcjach filmowych mają obowiązywać bez względu na obiektywną logikę. Jeżeli do tego dodamy operację językową, w wyniku której mamy porzucić używany do tej pory zasób słów określających np. człowieka czarnoskórego, to widzimy, jak bardzo stajemy się ofiarami nowej, skrajnej formy poprawności politycznej, która zjada własny ogon. I tak na przykład człowiek czarnoskóry nie może być nazwany Murzynem, co w naszym języku i kulturze nie miało żadnej negatywnej konotacji. Zdaje się zresztą, że wielu moich rodaków mimo nie-czarnego ani nawet ciemnego koloru skóry nosi takie nazwisko. Nie wiem, czy reformatorzy języka nie będą musieli interweniować; w każdym razie to pokazuje, że mamy do czynienia z silnym zakorzenieniem rzeczonego słowa w naszej kulturze i używającym go nie przychodziło do głowy, że ma to coś wspólnego z rasizmem, dyskryminacją czy wykluczaniem kogoś właśnie za kolor skóry. Przykładowo, nie można posądzić o rasizm Juliana Tuwima, który

w wierszyku o Murzynku Bambo opisał wymyślone przygody wyimaginowanego głównego bohatera. Całe pokolenia czytających ów wierszyk dzieci cieszyły się i bawiły przy jego wesołych zwrotkach i jeżeli ktoś tu jest rasistą, to ci, którzy ów wierszyk piętnują właśnie za ową wesołość. W ten oto sposób rasizm przestaje być domeną nacjonalistycznej prawicy, w końcu Tuwim to… Ale czy wolno o tym pisać? Wspomniałem o Polakach noszących nazwisko „Murzyn”. Nie wiem, jakie są plany lewicy względem nich, czy muszą zmienić je na „Afroamerykanin”? Ale co mają zrobić ci czarnoskórzy, którzy nie dają się do tej grupy zaliczyć? Co z Polakami mającymi ciemną, a nawet czarną karnację? W Europie kiedyś sprawa była jasna: ustawodawstwo np. III Rzeszy ustalało, kto może być Niemcem, chociaż akurat ciemnoskórzy nie byli objęci ustawami norymberskimi i niektórzy funkcjonariusze tego państwa nie bardzo wiedzieli, co robić z ludźmi o odmiennej karnacji, którzy urodzili się w Niemczech, mówili po niemiecku, a do tego przesiąknięci byli niemiecką kulturą. Wspomnienia niektórych z nich pokazują, że bywało różnie, ale to już didaskalia. W Polsce tak nie było i nie jest. Polakiem jest się, bo się jest i żaden lewicowiec nie ma moralnego prawa określać kogoś mianem Afroamerykanina, jeśli do tej zbitki słownej ten ktoś się nie poczuwa i jej sobie nie życzy, gdy tenże ktoś nie jest ani Amerykaninem, ani nawet Afrykaninem, lecz Polakiem. Choć

Do czego ma prowadzić wykorzystywanie kwestii rasowej i im pokrewnych w debacie publicznej? Najpierw oczywiście do przebudowy najpierw języka, a potem mentalności. Wszyscy mielibyśmy zmienić swoje podejście do przeszłości, by teraźniejszość oraz przyszłość budować na nowych podstawach. Jeżeli Sienkiewicz pisząc W pustyni i w puszczy był rasistą, choć być może o tym nawet nie wiedział, to oznacza, że takie łatki można teraz przypiąć każdemu, kto okaże się niewygodny dla współczesnych interpretatorów wpływu przeszłości na teraźniejszość. Wpływ tego pisarza na pokolenia Polaków był ogromny. Jeżeli teraz Sienkiewicza się odpowiednio zbezcześci, to ten, kto przyzna, że Quo vadis to dobra książka i czytając ją coś zrozumiał i czegoś się nauczył, ściągnie na siebie odpowiednie konsekwencje. Tym bardziej spotka to tego, kto zapragnie lekturę Sienkiewicza uzupełnić np. o książki Teodora Jeske-Choińskiego, które, jeśli chodzi o antyk, były lepiej osadzone w realiach epoki niż naszego noblisty, choć ich autor to dopiero chodząca niepoprawność polityczna swoich czasów. Każde dzieło kultury z przeszłości można zrzucić z piedestału, by na nim postawić cokolwiek lub nic. Kwestia rasowa, podobnie jak antysemityzm, jest tylko narzędziem przydatnym lewicy do dekonstruowania życia społecznego. Jest więc polityczna poprawność niczym innym, jak rasizmem zwielokrotnionym, doprowadzonym do granic obłędu, który każe patrzeć na ludzi przez pryzmat okularów świata, w którym rządzi trybalizm, swoista mentalność plemienna. Możemy się ponazywać wzajemnie jak najmniej pejoratywnie, jak najbardziej poprawnie i choćby daleko nieprawdziwie, a nienawiść, jaką się w ten sposób wywoła, będzie historycznym zwrotem o kilkaset lat w tył, odrzuceniem dorobku humanistycznego wielu pokoleń ludzi, którzy pchali ten świat do przodu. Wprowadzi nas to w świat zawiści bardzo podłego autoramentu. Oczywiście świat współczesny dysponuje znacznie szerszym asortymentem zasobów, którymi się w celu dekonstrukcji posługuje. Oto stoimy przed wyzwaniem stawianym nam przez niektóre media czy polityków: jak mamy nazywać osobę rodzącą dziecko i będącą tym samym jego matką, skoro różnice między płciami są jedynie kwestią wytworów kultury, zresztą patriarchalnej. Nie jest więc matka kobietą, a tym samym może i bycie matką jest jedynie kwestią post-opresyjnej kultury mężczyzn, którzy poprzez słowa próbują zachować dominację nad światem? Zresztą bycie mężczyzną też nie jest wcale takie oczywiste, przecież to nie narządy płciowe decydują o tym, kim się jest. W tym wypadku mamy do czynienia ze stanem dokładnie odwrotnym jak w kwestii przynależności do narodu: tam, gdzie powinna decydować wola, człowiek ma być determinowany przez rasę, a gdzie biologia zdaje

się mieć znaczenie pierwszorzędne, ma decydować wybór. Polityczną poprawnością rządzi absurd i zdaje się, że towarzyszy on temu kierunkowi działań cały czas. Dekonstrukcja i trybalizacja świata Zachodu zdaje się brnąć niepowstrzymanie do przodu, szkoda tylko, że tenże Zachód nie poprzestaje na sobie, lecz w swoje spory i interpretacje wpycha nas.

Parytety prawa i… znowu rasizm Rasizm niby powinien być rozpatrywany jedynie w odniesieniu do kwestii rasowych, ale skoro jego pole oddziaływania jest ogólnospołeczne, to i rozpatrywać go trzeba w bardzo szerokim kontekście aberracji cywilizacyjnych. W popkulturze ważne jest, by zachowane były parytety czarnych w stosunku do białych, kobiet do mężczyzn, homoseksualistów do osób heteroseksualnych itd. Co zrobić wszakże w sytuacji, w której osoba czarnoskóra oskarży transwestytę o rasizm, a ta z kolei odwdzięczy się podobnym zarzutem o seksizm albo o coś podobnego? Należałoby grupy, które mogą się choćby przypadkiem antagonizować, odseparować od siebie. Trzeba więc przeprowadzić bardzo szczegółową segregację rasowo-płciowo-mentalną, jednym słowem – rozbić społeczeństwo, a komunikację wewnętrzną ograniczyć jedynie do maksymalnie krótkich komunikatów niezbędnych we wzajemnym funkcjonowaniu. Pragnę jednocześnie zauważyć, że na możliwość zaistnienia wszystkich przedstawionych przez mnie sporów znajdę w tzw. sieci dowody, więc proszę nie mówić, że wyabstrahowałem sobie jakiś kosmos. A wracając do segregacji, ta z kolei może spotkać się z zarzutem, że prowadzi do gettyzacji poszczególnych grup, a więc też jest niedopuszczalna. Najogólniej rzecz biorąc, wydaje się, że jedynym sposobem na rozwiązanie wszystkich tych kwestii byłby powrót do normalności. Ale do tego na razie droga wydaje się daleka. A więc witajmy w czasach post-demokratycznego rasizmu, wykluczenia jednych przez drugich i walki plemion, z której nie wiadomo, co się ostatecznie wyłoni.

Normalność Gdybym kierował się polityczną poprawnością, to można powiedzieć, że zapętliłem się w swym pisaniu, a w rzeczywistości popełniłem kolejną zbrodnio-myśl. W świecie mającym się wyłonić samo pojęcie normalności jest bowiem nienormalne. Tak się składa, że ono też jest wykluczające w odniesieniu do nienormalności, czymkolwiek ona jest. Jak w grze w szachy do pojęć nienormalnych należy już zwrot „biały bije czarnego”, a sytuacja odwrotna na razie jest dopuszczona – tak w życiu określenie czegoś jego normalnym do dziś dnia mianem staje się co najmniej niewłaściwe. Na razie gubią się w tym wszystkim zwykli ludzie i algorytmy, które rządzą rzekomo światem. Choć nie czarujmy się – zwrot ten jest o tyle nieprawdziwy, że za każdym programem i botem komputerowym stoją ludzie, za nimi kryją się kolejni i tak dalej. Cały ten opłakany stan rzeczy, jaki się z owej wojny mentalno-językowej wyłania, jest wynikiem myśli i działań ludzi, których celem jest wykluczenie cyfrowe innych ludzi. To, że na razie dużo jest tu przypadkowości, jak w owym szachowym zwrocie, który gdzieś tam jakieś boty uznały za sformułowanie rasistowskie, to jedno. To, że mogliśmy dzięki temu zobaczyć, jak daleko sięga władza władców internetu, to drugie. Nie mam dobrego pomysłu na to, co w tej sytuacji robić. Na pewno nie poddawać się politycznej poprawności, dopóki się da, a po drugie mieć nadzieję, że świat nie jest jednobiegunowy. K

Dokończenie z poprzedniej strony

PPN), kontakty z Nowakiem i jego guru Brzezińskim miały wpływ na jego dyrektorską nominację w Wolnej Europie? Jeśli miały, to niewystarczający. Mimo że RWE formalnie nie była wówczas pod kuratelą CIA, agencja wciąż w Monachium sporo znaczyła, co znajdowało wyraz zwłaszcza w sytuacjach politycznego przesilenia. Najder miał od niej zielone światło. Wydaje się nieprawdopodobne, że na Najdera czekano w Monachium trzy i pół roku – od kwietnia 1978 r., gdy w Wiedniu posadę zaproponowano mu po raz pierwszy, do grudnia 1981, gdy przebywając na kolejnym stypendium w Oksfordzie, przyjął ją w reakcji na stan wojenny. Oczywiste jest więc, że tzw. mocodawcom rozgłośni, jak mawiała propaganda PRL, bardzo na nim zależało.

Jako dyrektor rozgłośni polskiej Najder na pierwszym przynajmniej etapie wyobrażał sobie, że będzie w Monachium realizował politykę Jerzego Giedroycia, ale stosunkowo szybko poróżnił się z nim na tle stosunku do Kościoła. Prywatnie zapewne się z nim zgadzał, ale jako dyrektor rozgłośni polskiej nie miał porównywalnej z „Kulturą” swobody w ocenie posunięć episkopatu i prymasa. Polityka Stanów Zjednoczonych stała na gruncie tzw. ogólnonarodowego dialogu, w którym Kościół był pośrednikiem i uczestnikiem. Wolna Europa nie mogła stawać jej na przekór. Jednak przed konfliktem z Kościołem Najder i tak się nie uchronił, co przeciwko rozgłośni wykorzystała Służba Bezpieczeństwa i niezawodny Madejczyk.

N

ie mając żadnego doświadczenia w kierowaniu zespołem ludzkim, skutecznie go podzielił. Sprawiał wrażenie, że nie był jego częścią, mimo że za niego odpowiadał, lecz był niejako Wolnej Europie wypożyczony przez bliżej nieokreślonych „mandatariuszy”. Wówczas nie domyślano się, o kogo mogło chodzić; dziś ta jego podzielona lojalność wobec amerykańskiego pracodawcy i wolnomularstwa jest bardziej czytelna. Wprowadził nowe audycje na dobrym poziomie, w tym jedną pod jawnie wolnomularskim tytułem „Europa bez granic”. Wolnomularskie skojarzenia nasuwa też jego radiowy pseudonim „Mateusz Kielski” i 3-odcinkowy cykl o historii wolnomularstwa przygotowany przez księdza

Stanisława Ludwiczaka. Radosny odgłos kielni pobrzękiwał w jego komentarzu z okazji drugiej rocznicy Sierpnia, w którym mówił o masońskim ideale braterstwa i postępu: „[Solidarność] była wprowadzeniem w codzienne życie szerokiego oddechu idealizmu, uczciwości, międzyludzkiego braterstwa. Czym niegdyś dla nędznych wsi i brudnych miasteczek średniowiecza były strzeliste gotyckie katedry – tym stała się dla współczesnej Polski Solidarność […] stała się otwarciem okien na możliwość innego życia. Była ideą zmuszającą ludzi do tego, aby stawali się lepsi, niż są”. Skądinąd śmiałe było porównanie Solidarności ze średniowiecznymi katedrami, jeśli wziąć pod uwagę, że przy ich budowie zaangażowane były konfraternie

zrzeszające rzemieślników, w szczególności majstrów budowlanych, którzy dokładali starań, by tajniki ich zawodowej wiedzy nie wydostały się poza wąski krąg wtajemniczonych. Idee wolnomularskie przenikały do PRL różnymi drogami. Niektórymi chadzał znawca twórczości Josepha Conrada o niezdrowym upodobaniu do zagranicznych stypendiów, co wykorzystała Służba Bezpieczeństwa w rozpracowaniu go i skompromitowaniu. „Ile jest dróg?” – pytał Najder w jednym w tytule jednej ze swych książek. Można pytanie odwrócić: A którymi podążał on sam? Warto sporządzić ich mapę, by wyrobić sobie opinię, dokąd, zastępczo myśląc za Polaków, chciał ich doprowadzić. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

10

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA Dokończenie ze str. 1

Postać Gatesa stała się inspiracją kilku filmów i musicalu o Billu Gatesie i Stevie Jobsie zatytułowanego Nerds://A Musical Software Satire, który został wystawiony prywatnie 30 lipca 2000 r. Gates jest doktorem honoris causa brooklińskiego Uniwersytetu Nyenrode (od 2000), sztokholmskiego Królewskiego Instytutu Technologii (od 2002), tokijskiego Uniwersytetu Waseda, Uniwersytetu Harvarda (od 2007) i Instytutu Karolinska (od 2008). Królowa Elżbieta II w 2005 r. nadała mu tytuł Rycerza Komandora Orderu Imperium Brytyjskiego. W listopadzie 2016 r. wraz z żoną został odznaczony przez Prezydenta Obamę Medalem Wolności. A to nie wszystkie honory, godności i oznaki bezdyskusyjnej supersławy, jakimi cieszy się miliarder-filantrop i celebryta, waga, wszechstronność i ilość których mogą przyprawić o zawrót głowy. Gates nie jest członkiem żadnej partii politycznej, ale po rozstrzygnięciu ostatnich wyborów złożył gratulacje obecnemu amerykańskiemu prezydentowi, podobnie jak szef koncernu Amazon – Jeff Bezos. ates jest autorem książek: Droga ku przyszłości (wraz z Nathanem Myhrvoldem i Peterem Rinerasonem, 1995) i Biznes szybki j@k myśl (wraz z Collinsem Hemingwayem, 1999). Światowa premiera trzeciej – How to avoid a climate disaster, czyli „ Jak uniknąć katastrofy klimatycznej” – odbyła się w lutym 2021 r. Polską wersję jednocześnie opublikowało Wydaw­ nictwo Agora. Opracowanie książki zajęło autorowi i współpracującym specjalistom, m.in. z dziedziny chemii, fizyki, biologii, inżynierii, finansów oraz nauk politycznych, 10 lat. Gates kupuje grunty rolne. Ma już ogromne ich połacie w 18 stanach USA i jest obecnie największym właścicielem ziem rolnych w Ameryce. Według zapisów ze stycznia 2021 r., posiada tereny o łącznej powierzchni 242 000 akrów (2420 ha). Forbes odnotował, że największe obszary ziemi Gatesa znajdują się w Luizjanie (69 071 akrów – 690 ha), Arkansas (47 927 akrów – 479 ha) i Nebrasce (20 588 akrów – 205 ha). Ponadto ma udział w 25 750 akrach (257 ha) ziemi na dalekim zachodnim przedmieściu miasta Phoenix w Arizonie. Jest też właścicielem innych ziem – bezpośrednim oraz za pośrednictwem podmiotów zewnętrznych, np. Cascade Investments, jak ujawnił The Land Report. Wśród amerykańskich indywidualnych posiadaczy obszarów ziemskich Gates pozostaje w tyle za potentatem medialnym Johnem C. Malone’em, który zajmuje miejsce czołowe, z 2,2 mln akrów (22 tys. ha) rancz i lasów oraz założycielem CNN Tedem Turnerem, który posiada 2 mln akrów (20 tys. ha) różnych gruntów, choć w gronie posiadaczy ziemi rolnej liderem jest Bill Gates. Według The Land Report, Jeff Bezos z Amazona również „inwestuje w ziemię na dużą skalę”. Po co miliarderom-filantropom i technokratom takie ilości gruntów, skoro jednocześnie do opinii publicznej kierują zapowiedzi niedalekiej przyszłości, w której własność

Adam Gniewecki W styczniu 2020 r. jego fundacja założyła w St. Louis w stanie Missouri The Bill & Melinda Gates Agricultural Innovations LLC, znaną jako Gates Ag One. Według komunikatu fundacji, ma ona na celu „umożliwianie rozwoju odpornych, poprawiających plony nasion na całym świecie” oraz pomagać we wprowadzaniu „przełomowych rozwiązań przeznaczonych dla małych gospodarstw rolnych”. Dyrektorem generalnym Gates Ag One jest Joe Cornelius, były szef ds. żywności, żywienia i rozwoju technologii w Bayer Crop Science, a w latach 90. dyrektor ds. międzynarodowej ekspansji w Monsanto. Przejęte w 2016 r. przez koncern Bayera Monsanto to wiodący producent genetycznie zmodyfikowanych, opatentowanych nasion roślin uprawnych i jeden z pionierów tej branży. W roku 2010 Gates zainwestował w Monsanto 23 mln USD, kupując 500 tys. akcji firmy, która sprzedaje ok. 90% genetycznie zmodyfikowanych nasion używanych w USA i, dzięki swoim patentom, kontroluje ok. 95% wszystkich nasion soi i 80% całej kukurydzy uprawianej w USA. Monsanto zyskało rozgłos z powodu podawania nieprawdy i fałszowania danych na temat skutków zdrowotnych swoich wynalazków, jak np. PCB (polichlorowane bifenyle powodujące ryzyko rozwoju chorób, m.in. miażdżycy oraz nadciśnienia tętniczego u ludzi i wielu chorób u zwierząt), dawno skompromitowane DDT czy używany podczas wojny wietnamskiej, niszczący rośliny i ludzi Agent Orange. We wczesnych latach 80. firma Mon-

W styczniu br. w wypowiedzi dla prasy niemieckiej Bill Gates zapowiedział kolejne pandemie, groźniejsze nawet dziesięciokrotnie. Określając je jako „nową normalność”, zachęcał do przygotowania się do nich. prywatna ma przestać istnieć? Ponadto założyciel Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) i globalista Klaus Schwab wyjaśnił już w swoich publikacjach, że „czwarta rewolucja przemysłowa” i „Wielki Reset” doprowadzą do zniesienia własności prywatnej. Przesłanie to można odnaleźć także na oficjalnej stronie internetowej WEF. W braku prywatnej własności jedynym wyjściem dla rzeszy maluczkich będzie życie w stanie stałej zależności od uprzywilejowanych bogatych elit, które będą mogły mieć wszystko. Plan powtórki z feudalizmu, czyli formy niewolnictwa? Choć raport „Forbesa” nie podaje, co z zakupioną ziemią robi Gates, ten nie ukrywa swej wizji przyszłości żywności i rolnictwa. W zgodzie z WEF, od dawna jest orędownikiem stosowania organizmów genetycznie modyfikowanych – GMO, pestycydów i produktów pochodzenia roślinnego – jako alternatywy dla mięsa, w imię zrównoważonego rozwoju, likwidacji głodu oraz walki ze zmianami klimatu. W 2016 r. miliarder wyjaśnił „Wall Street Journal”, że nasiona modyfikowane genetycznie mają cechy, które sprawiają, iż uprawy GMO są skutecznym narzędziem do walki z głodem, np. w Afryce, i pochwalił opracowanie przez CGIAR (Consortium of International Agricultural Research Centers) – światową organizację zajmującą się badaniami rolniczymi – ponad 150 nowych, odpornych na suszę odmian kukurydzy. W zeszłym roku Gates zaczął rozszerzać inicjatywę stosowania nasion GMO.

santo zaczęła opracowywać genetycznie zmodyfikowane nasiona odporne na jej własnego autorstwa rakotwórczy herbicyd Roundup. Bayer, który „odziedziczył” pozwy Monsanto, tylko w zeszłym roku wypłacił 10 mld USD odszkodowań ofiarom raka, najprawdopodobniej spowodowanego przez chwastobójcę. Podczas gdy szkodliwe skutki wprowadzania roślin GMO próbuje się przypisywać pestycydom, które często im towarzyszą, wielu lekarzy uważa, że to zmanipulowane genetycznie rośliny stanowią groźbę. W 2009 r. Amerykańska Akademia Medycyny Środowiskowej (AAEM) wezwała do „natychmiastowego nałożenia moratorium na żywność modyfikowaną genetycznie”. Badania na zwierzętach wskazują, że modyfikowana genetycznie żywność może powodować m.in. bezpłodność, przyspieszone starzenie się, zaburzenia cukrzycowe i immunologiczne oraz przyswajania białek. Z kolei, według organizacji Children’s Health Defense, związane z żywnością inwestycje Gatesa współgrają z planami WEF dotyczącymi „resetu” w zakresie jej produkcji i rolnictwa. WEF planuje globalne stosowanie organizmów zmodyfikowanych genetycznie i chemikaliów oraz przemysłową produkcję białek jako „zrównoważone rozwiązania problemów związanych z żywnością i zdrowiem”. W 2015 r. Gates zapytał na blogu: „ Jak możemy wyprodukować wystarczającą ilość mięsa bez niszczenia planety?” i sam odpowiedział, że „jednym z rozwiązań byłoby poproszenie największych drapieżników

– Amerykanów i nie tylko – o ograniczenie konsumpcji mięsa nawet o połowę”. Następnie dodał: „Wiążę również nadzieję z przyszłością substytutów mięsa”, zauważając, że zainwestował w rozwiązania alternatywne wobec mięsa, jakie proponuje np. firma Impossible Foods, współfinansowana przez Google i Jeffa Bezosa oraz Gatesa. Impossible Foods stawia sobie za cel zastąpienie w naszej diecie mięsa produktami roślinnym za 15 lat. Dla równowagi godzi się dodać, że według danych oficjalnych, do roku 2012 opublikowano kilkadziesiąt tysięcy rezultatów badań nad uprawami i żywnością GMO oraz kilka tysięcy prac nad ich bezpieczeństwem. Według autorów, statystyki nie wskazywały na szkodliwość żywności modyfikowanej genetycznie. Jakoś mnie te uczone badania słabo przekonują. Jest jasne i oczywiste, że rezultaty mogą pojawić się w następnych pokoleniach, a nic bardziej nie myli niż krótkoterminowe statystyki – szczególnie te zmanipulowane. Ile lat i szkód trzeba było, żeby zrozumieć szkodliwość DDT i innych „zbawiennych” trucizn? Ponadto, dlaczego pszczoły nie przyswajają pyłków z kwiatów roślin GMO i umierają z głodu, mając ich pełne brzuszki? Ciekawe, co powiedziałby siewcom GMO Albert Einstein, według którego w 3 lata po wymarciu pszczół, z ziemi znikną ludzie, zwierzęta i rośliny. Znając czyny, poznajmy słowa ostatniej książki wizjonera i naszego przyszłego wybawcy. Gates, przypominając Paula Ehrlicha, autora książki Bomba populacyjna, wieszczącego przeludnienie naszej planety i wzywającego do zmniejszenia jej populacji, twierdzi, że ten się pomylił, nie uwzględniając innowacyjności, która zapobiegła katastrofie, tworząc rękami N. Borlauga nowy gatunek pszenicy. Otóż nie wierzę, żeby tak wybitny innowator technik informatycznych nagle… nie pokładał wiary i nadziei w dalszej innowacyjności. Twierdzę, że wierzy w swoją ideę, misję i cel, a nie rozważa tego, co do nich nie pasuje. Gates uparcie głosi konieczność oraz chęć ratowania ludzkości i planety ziemi m.in. za pomocą nowego, zrewolucjonizowanego rolnictwa. Jeśli nie da się z nas wszystkich zrobić wegan, to przynajmniej należy zastąpić mięso jego laboratoryjnymi albo roślinnymi wersjami, co znacznie zmniejszy pogłowie trzód i ograniczy emisję gazów cieplarnianych. Ponadto potwierdził, że od dawna inwestuje w ziemię oraz w badania, które „pomogą stworzyć doskonalsze rośliny i zwierzęta o ulepszonych genach”. I już zgadujemy, po co autorowi takie ogromne obszary ziemi uprawnej. Do eksperymentowania nad nowymi rodzajami pokarmów dla maluczkich, a potem może też produkowania w zgodzie z naturą roślin, naturalnej żywności oraz hodowli prawdziwych zwierząt na prawdziwe mięso. Dla siebie i reszty grona wybrańców, którzy będą zarządzać Nowym Wspaniałym Światem. W światowe plany żywnościowe, objawione i realizowane przez Billa Gatesa, wplata się w sposób naturalny Globalny Bank Nasion – GBN (Svalbard Global Seed Vault), zbudowany w 2008 r. na norweskiej wyspie Spitsbergen, będącej częścią grupy wysp Svalbard na Morzu Barentsa, około 1100 km od bieguna północnego. Betonowy schron, opatrzony stalowymi wrotami prowadzącymi do tunelu wydrążonego w wiecznej zmarzlinie 120 m pod poziomem morza, działa bez stałego personelu i przechowuje obecnie ponad milion odmian nasion roślin jadalnych z całego świata. Zaplanowany jest na 4,5 mln odmian

po 500 nasion na każdą, czyli 2,25 mld nasion przechowywanych w temperaturze -18 °C. W lodowym tunelu, poniżej poziomu morza, zawartość tlenu jest niska, dzięki czemu nasiona starzeją się wolniej. Prawdopodobieństwo kataklizmu albo zniszczeń wojennych jest tu znikome, w przeciwieństwie do 1400 podobnych banków istniejących w 100 krajach, których większość jest narażona na klęski żywiołowe. Budowa Globalnego Banku Nasion kosztowała 10 mln USD. Bankiem nasion i ich pozyskiwaniem zarządza Crop Trust, czyli Global Crop Diversity Trust, z siedzibą w Bonn, który informuje, że jego „wyłączną misją jest zapewnienie zachowania i możliwości udostępnienia ludzkości różnorodności światowych upraw dla celów przyszłego bezpieczeństwa żywnościowego”. Instytucja ta może pochwalić się imponującą listą sponsorów, zwaną Radą Darczyńców. Wśród nich znajduje się Bayer Crop Science – właściciel związanej z Gatesem firmy Monsanto, Du Pont Pioneer Hi-Bred i Syngenta AG – należąca dziś do Chem China. Wymienione firmy to najwięksi na świecie dostawcy opatentowanych nasion GMO oraz chemikaliów rolniczych, takich jak Roundup zawierający glifosat, którego Syngenta AG, jest największym na świecie dostawcą. łównym sponsorem i inspiratorem powstania Crop Trust w roku 2004, we współpracy z FAO, jest Bill and Melinda Gates Foundation, włączona do przedsięwzięcia przez Rockefeller Foundation, która zapoczątkowała biotechnologię GMO w latach 70. w swoim International Rice Research Institute, wydając miliony dolarów na nieudane próby opracowania sztucznej odmiany ryżu – Vitamin A-enhanced Golden Rice. Crop Trust jest także finansowany przez CGIAR (Consortium of International Agricultural Research Centers), czyli światową organizację zajmującą się badaniami rolniczymi, za pośrednictwem Bioversity International. Ten niedostępny dla osób postronnych „skarbiec natury” to roślinna arka Noego kontrolowana przez kilku najważniejszych, światowych zwolenników eugeniki i redukcji liczby ludności. W razie globalnego kryzysu żywnościowego tacy potentaci agrobiznesu GMO jak Bayer-Monsanto czy Syngenta oraz współpracujący z nimi superbogacze, jak np. rodziny Gatesów, Sorosów albo Rockefellerów, będą

owoców, odrobina frutti di mare i wino z najlepszych winogron, nie zaszkodzą. Olimpem zaś będzie im jakaś morska albo lądowa, dobrze strzeżona „Zielona Wyspa”. Na razie, jak sam przyznaje najnowszej książce, Gates zajada ze smakiem burgery, choć już rzadziej, ze względu na zgubny wpływ produkcji wołowiny na klimat. Maluczkim jednak doradza burgery wegańskie. ates uważa szybką rezygnację z węgla za błąd. Tu, nie wierząc w bajki o człowieku jako o autorze zmian klimatycznych, muszę się zgodzić. Uważam, że zmiany ziemskiego klimatu mają charakter naturalny. Na przykład w XII w. w Toruniu i jego okolicach było tak ciepło, że zakony, biskupi, a później Krzyżacy uprawiali winną latorośl. Bez wina nie wyobrażano sobie wówczas życia. W klimatologii funkcjonuje pojęcie tzw. małej epoki lodowcowej, której szczyt miał miejsce w XVI w. W 1658 r. król Szwedzki Karol X, z całą armią, końmi, taborami i parkiem artyleryjskim, przekroczył po lodzie Wielki Bełt i Mały Bełt. Z tego okresu zachowały się kroniki o targach odbywających się na środku Morza Bałtyckiego, dokąd zjeżdżali saniami kupcy z różnych krajów. Węgla i ogólnie paliw powinniśmy używać dopóty, dopóki nie znajdziemy innych bezpiecznych, ekonomicznych i sensownych sposobów produkcji energii, traktując z dystansem opowieści o klęsce ocieplenia globalnego jako rezultacie naszych działań. W najnowszej książce Gates twierdzi, że transformacja przemysłu energetycznego w dekadę to bajka. Radzi skupić się na szukaniu bezemisyjnych źródeł energii. Krytykuje amerykański tzw. Zielony Ład, lansowany m.in. przez Alexandrę Ocasio-Cortez, demokratkę z Izby Reprezentantów, która wzywa rząd USA do takiej mobilizacji, by już za 10 lat radykalnie zredukować emisję CO2, a całą energię pozyskiwać ze źródeł odnawialnych i bezemisyjnych. Jednocześnie na swoim blogu ostrzega przed globalną katastrofą klimatyczną, której „nie da się już uniknąć”. Twierdzi, że jej skutki można tylko zredukować i radzi Bidenowi, jak to zrobić, chwaląc aktualnego prezydenta USA za powrót do porozumienia paryskiego. Gates uważa, że nie wszystko stracone, a dzięki Ameryce i jej presji na inne kraje świat może stać się zeroemisyjny już do 2050 roku. Wizjoner postrzega nadzieję ratunku w wynalazkach i innowacyjności w dziedzinie ogrzewania

Zadziwia analogia wizji i projektów Gatesa z praktyką i planami UE w celu ratowania naszej planety i jej mieszkańców, podczas gdy reszta świata na pytanie „to be or not to be” nie zwraca uwagi, albo je, o zgrozo, wręcz lekceważy. mieli do nich dostęp. Kto kontroluje nasiona, kontroluje świat. Poza tym, gdy wreszcie po Wielkim Resecie powstanie Nowy Wspaniały Świat, jego panujący stwórcy, przeciwieństwie do uległego pospólstwa, nie będą się żywić zmanipulowanymi genetycznie roślinami czy fabrycznie wyhodowanym mięsem. Wszak pokarm bogów to nektar i ambrozja. Choć czasem trochę dziczyzny, świeżych jarzyn,

i chłodzenia, produkcji żywności, wytwarzania czystej energii oraz transportu i przemysłu. Odkrywa, że emisje na jednym kontynencie wpływają na klimat drugiego i vice versa. Doradza rygorystyczne standardy dotyczące m.in. ekologicznej produkcji elektryczności i paliwa oraz podatek węglowy. Zadziwia analogia wizji i projektów Gatesa z praktyką i planami UE w celu ratowania naszej


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

11

W I E LC Y T E G O Ś W I ATA Miliarder twierdzi, że nowoczesne szczepionki (sic!) i rozwój medycyny oraz aborcja mogą przyczynić się do zmniejszenia populacji świata o 10 do 15 procent, co, jak przyznaje, jest główną misją jego fundacji. planety i jej mieszkańców, podczas gdy reszta świata na pytanie „to be or not to be” nie zwraca uwagi, albo je, o zgrozo, wręcz lekceważy. Miliarder znalazł sposób zaradzenia szkodom czynionym przez nieświadomych i nieposłusznych. To projekt, który ma na celu zmianę ziemskiego klimatu za pomocą rozpylania w atmosferze przez tysiące samolotów milionów ton specjalnych aerozoli. Substancje te mają blokować część promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi. Osłabienie naturalnego ogrzewania planety ma powstrzymać postęp globalnego ocieplenia. Ostatnio media ujawniły, że Gates planuje pierwszą fazę testową na czerwiec tego roku, nad Szwecją. Ciekawe, co rząd i obywatele tego kraju o tym sądzą? Co by się stało, gdyby po globalnej realizacji tego idiotycznego pomysłu przyszło naturalne ochłodzenie klimatu? Mielibyśmy nową epokę lodowcową! Gatesa zainspirował pomysł naukowców z Uniwersytetu Harvarda, którzy zaproponowali wieloletni eksperyment geoinżynieryjny. W ramach projektu Stratospheric Controlled Perturbation Experiment (SCoPEx), planuje się rozpylenie 2 kg dwutlenku siarki, tlenku glinu lub węglanu wapnia na wysokości ok. 10 km nad Nowym Meksykiem. Eksperyment ma zostać przeprowadzony w czerwcu br., a pył ma się rozprzestrzenić na niewielkim obszarze. Projekt jest przyczyną ostrych kontrowersji – i nie dziwota, bo jego konsekwencje są praktycznie nieprzewidywalne. Może doprowadzić do nasilenia zmian klimatycznych, wzrostu liczby gwałtownych zjawisk, i rozregulować klimat planety. Erupcje wulkanów El Chichón w 1982 r. i Pinatubo w 1991 r. spowodowały zmniejszenie plonów ryżu, soi, pszenicy i kukurydzy. Realizacja projektu oznaczała-

Edukacji Oregonu zorganizował kursy dla nauczycieli, by wreszcie pojęli i stosowali prawdę, że 2 x 2 to niekoniecznie 4, ale tyle, ile się komu podoba. Ciekawe, czy ten rewolucyjny sposób nauczania ma objąć prywatne szkoły, do których będą uczęszczać dzieci i wnuki bogaczy oraz wpływowych polityków? ates po krótkim okresie liderowania finansującym Światową Organizację Zdrowia, wrócił na drugą pozycję, po USA, co do wysokości sum wpłacanych na rzecz WHO, której przedstawiciele spotykają się kilka razy w roku z głównymi darczyńcami, aby omówić priorytety działań organizacji. Był pierwszą osobą prywatną, która przemawiała na zgromadzeniu ogólnym WHO. Jednocześnie miliarder twierdzi, że nowoczesne szczepionki (sic!) i rozwój medycyny oraz aborcja mogą przyczynić się do zmniejszenia populacji świata o 10 do 15%, co, jak przyznaje, jest główną misją jego fundacji. To w dużej części finansowana przez Gatesa WHO przeprowadziła szczepienia milionów kobiet w wieku od 15 do 45 lat w Nikaragui, Meksyku i na Filipinach, rzekomo przeciwko tężcowi. Mężczyzn nie szczepiono. Comité Pro Vida de Mexico – katolicka organizacja świecka – zleciła badania próbek szczepionek, a te wykazały, że specyfik, podawany wyłącznie kobietom w wieku rozrodczym, zawierał ludzką gonadotropinę kosmówkową (hCG) – naturalny hormon, który w połączeniu z nosicielem tężcowym stymulował

By zminimalizować wynik „równania Gatesa”, czyli ocalić świat i siebie, mamy: zrezygnować ze szczęścia, jakie dają dzieci, żywić się szkodliwym byle czym oraz ograniczyć konsumpcję towarów i usług. Jeśli tak żyć, to po co żyć? by możliwość tragicznych m.in. dla rolnictwa skutków i światowej klęski głodu. Eksperyment ma się odbyć w ramach projektu Solar Geoengineering Research Program, będzie finansowany przez Uniwersytet Harvarda i zasilony 7 mln USD m.in. przez Gatesa, Alfred P. Sloan Foundation i Hewlett Foundation. W ostatniej swej książce Gates zawarł radosne przesłanie, iż „jesteśmy w stanie uniknąć katastrofy”. Dodałbym, że za cenę innej, jeszcze większej. Ingerencje w skomplikowany, delikatny, wytworzony naturalnie przez miliony lat porządek natury, gdzie wszystko wiąże się ze wszystkim, już przynosiły i mogą znowu przynieść nieprzewidywalne i zapewne tragiczne rezultaty. Podczas wykładu na konferencji TED2010 w lutym 2010 r. Gates przedstawił wzór na ilość dwutlenku węgla generowanego przez ludzkość: CO2 = P x S x E x C, gdzie: CO2 to ilość dwutlenku węgla wytwarzanego wskutek ludzkiej działalności, P – populacja świata, S – usługi i towary potrzebne do zaspokojenia potrzeb populacji, E – energia zużyta na do wytworzenia usług i towarów, C – ilość CO2 na jednostkę wytworzonej energii. Idealnym wynikiem tego iloczynu byłoby „0”, a to wymaga „wyzerowania” przynajmniej jednego ze składników równania. Którego? „P”? Ten, składnik, wg naszego wybawcy, należy przynajmniej znacznie zmniejszyć, czyli pozbawić nas szczęścia i radości z posiadania dzieci – tylu, ile chcemy. Można zmniejszyć składnik „S” – przez obniżenie poziomu i jakości życia, a także „E” – dzięki innowacjom zawdzięczanym postępowi technicznemu i radykalnej zmianie diety. Tak więc, by zminimalizować wynik „równania Gatesa”, czyli ocalić świat i siebie, mamy: zrezygnować ze szczęścia, jakie dają dzieci, żywić się szkodliwym byle czym oraz ograniczyć konsumpcję towarów i usług. Jeśli tak żyć, to po co żyć? W takim razie składnik „P” wyzeruje się sam, i po kłopocie. Miliarder-krótkowidz chce z nas zrobić idiotów. Udaje, że nie widzi, iż postęp naukowy i techniczny zmieni wszystkie założone parametry. Nie potrafimy przewidzieć rzeczy jeszcze nieodkrytych, a to one, a nie „wizjonerzy”, wyprowadzą nas z impasu, którego zresztą jeszcze nie ma. W celu poszerzenia grupy swoich nierozgarniętych wiernych, bo trudno zgadnąć, w jakim by innym, Fundacja Billa i Melindy Gatesów w ciągu ostatniej dekady przekazała ponad 140 mln USD aktywnym propagatorom poglądu, że matematyka jest rasistowska. Ci krytykują „koncepcję matematyki jako czysto obiektywnej”, bo jest „jednoznacznie fałszywa” i przekonują, że skupianie się na „właściwej odpowiedzi” jest przykładem białej supremacji. Dzięki tym funduszom Departament

przeciwciała, powodujące poronienia. Żadna z zaszczepionych nie została o tym poinformowana. Okazało się, że Fundacja Rockefellera wraz z rockefellerowskim Population Council, Bankiem Światowym oraz amerykańskimi Narodowymi Instytutami Zdrowia były zaangażowane w 20-letni projekt rozpoczęty w 1972 r., mający na celu opracowanie ukrytej szczepionki aborcyjnej z nosicielem tężcowym – realizowany dla WHO. Według portalu Fronda.pl, podobna akcja, finansowana przez WHO i UNICEF, miała miejsce w Kenii w marcu 2020 r. Ofiarami znowu stały się kobiety. Proceder miał na celu kontrolę urodzeń, a sprawę ujawnił Kościół. W Kenii nie było szczególnych wskazań do masowych szczepień przeciwko tężcowi. W 2014 r. ukazała się informacja, że firma Microchips Biotech, Inc., Massachusetts, opracowała nową formę antykoncepcji: bezprzewodowy implant, który może być włączany i wyłączany za pomocą pilota i jest zaprojektowany na 16 lat aktywności. Fundacja Gatesów przyznała firmie 20 mln USD na dalsze prace nad tego rodzaju implantami. Wystąpienia, akcje i inwestycje Gatesa, którym sprzyja jego gigantyczny majątek, rozległe stosunki z rządzącymi, wysokimi urzędnikami i władcami pieniądza można by jeszcze długo wymieniać. Włącza się on w działania, które dają szansę realizacji obranego celu – redukcji populacji świata. Zatroskany o przyszłość ludzkości, o czym świadczą czyny i rozmowy, wierzy w ideę eugenisty Thomasa Malthusa, że zrównoważenie zasobów świata jest związane z kontrolą jego populacji, którą można osiągnąć dzięki poprawie opieki zdrowotnej, a przede wszystkim poprzez szczepienia. Powszechne szczepienia wymagają rejestracji i masowej kontroli tożsamości, najlepiej metodą biometryczną, od której już blisko do tworzenia społeczeństw bezgotówkowych. Według wizji Gatesa, każdy obywatel świata otrzyma „konieczne” szczepienia, a jego dane biometryczne zostaną zapisane w krajowych identyfikatorach cyfrowych, zintegrowanych w sieć światową. Tożsamość cyfrowa ma być powiązana ze wszystkimi naszymi działaniami i transakcjami, a jeśli zostaną one uznane za nielegalne, będą po prostu kasowane. Jako „kontrolę populacji” Gates rozumie nie tylko regulację jej liczebności, ale też kontrolę obywateli całej planety. Aby zrozumieć zakres tego programu i jego związek z planami Gatesa, trzeba przyjrzeć się aktywności założonego w 2000 r. z inicjatywy Fundacji Billa i Melindy Gatesów oraz finansowanego przez nich GAVI (Global Alliance for Vaccines

and Immunization) – publiczno-prywatnego globalnego partnerstwa dla zdrowia, którego celem jest zwiększenie dostępu do szczepień w krajach biednych. W jego ramach Fundacja Gatesów, WHO i Bank Światowy współpracują z producentami szczepionek. Od 2017 r. GAVI odchodzi od swojej podstawowej misji na korzyść zapewnienia szczepionym dzieciom cyfrowej tożsamości biometrycznej, utrzymując, że bez niej „100% skuteczność akcji nie zostanie osiągnięta”. Wraz z pierwszą firmą Gatesa – Microsoftem oraz Fundacją Rockefellera, GAVI założył partnerstwo publiczno-prywatne ID2020 Alliance, którego celem jest stworzenie globalnego standardu cyfrowej tożsamości biometrycznej. ID2020 Alliance zajął się poszukiwaniem innowacyjnych technik cyfrowych „do identyfikacji i rejestracji dzieci”. Aadhaar to 12-cyfrowy, niepowtarzalny numer identyfikacyjny, który mieszkańcy lub posiadacze paszportów Indii mogą uzyskać dobrowolnie na podstawie danych biometrycznych i demograficznych. Dane są gromadzone przez utworzony w 2009 r. Unique Identification Authority of India (UIDAI). To największy system biometrycznej identyfikacji, który główny ekonomista Banku Światowego Paul Romer określił jako „najbardziej zaawansowany program identyfikacji na świecie”. Ten stworzony w kilka lat największy eksperyment społeczny obejmuje ponad miliard osób zarejestrowanych w najpojemniejszej bazie danych identyfikacji biometrycznej, jaką kiedykolwiek zbudowano. Projekt obejmuje skanowanie tęczówki i pobieranie odcisków palców całej populacji Indii. Jakoś nie zaskakuje fakt, że uruchomił go wieloletni przyjaciel i wspólnik państwa Gatesów, Nandan Nilekani, współzałożyciel indyjskiej międzynarodowej firmy Infosys. Gates jest także związany z firmą Idemia, która opracowała technologię dla biometrycznej bazy danych projektu. Ta sama firma dostarcza technologię rozpoznawania tęczówki, stanowiącą podstawę systemu Aadhaar. Idemia dostarcza również systemy rozpoznawania twarzy dla rządu chińskiego i opracowuje cyfrowe prawa jazdy dla USA. Ujawnione ostatnio dokumenty świadczą o tym, że rząd Indii wykorzystuje dane zebrane w ramach programu Aadhaar w celu „automatycznego śledzenia podróży obywateli, zmiany pracy lub zakupów nieruchomości”, integrując informacje w czasie rzeczywistym z bazą danych geoprzestrzennych zbudowaną przez indyjską agencję kosmiczną ISRO. Wszechobecny nadzorca obserwuje społeczeństwo, monitorując, analizując i zapisując w czasie rzeczywistym każdą transakcję i każdy ruch każdego z obywateli. Krok do realizacji marzeń Billa Gatesa czy kamień milowy nieuchronnego postępu? A może jedno i drugie? Jest i aspekt komiczny. W styczniu 2018 r., gazeta „The Tribune” ujawniła, że dane każdego z ponad miliarda Hindusów zarejestro-

ates, miliarder-kandydat na zbawcę świata starannie dobiera przyjaciół, a ich grono łączy wizja ratowania ludzkości i naszej planety przed zgubnymi skutkami działań człowieka i rozrostu jego populacji. To – między innymi – potentaci finansowi, multimiliarderzy: David Rockefeller Junior, Warren Buffett i George Soros; potentaci medialni: Ted Turner i Oprah Winfrey oraz były burmistrz Nowego Jorku, Michael Bloomberg. Współpracujący z Gatesem jego znajomi i wyznawcy na całym świecie zajmują wysokie polityczne i społeczne pozycje, dzięki czemu mogą przyczyniać się do realizacji elementów wielkiego planu. Wśród nich jest książę Karol, Klaus Schwab – założyciel i prezes WEF w Davos, Anthony Fauci – doradca ds. zdrowia publicznego ostatnich 8 prezydentów USA, Tedros – dyrektor WHO, Alexandra Ocasio-Cortez – kongresmenka USA, Joe Cornelius – były dyrektor ds. żywności, żywienia i rozwoju technologii w Bayer Crop Science oraz wiele innych prominentnych osób, szefów i właścicieli firm działających w dziedzinie ochrony zdrowia, farmakologii, produkcji żywności, elektroniki i informatyki. Gates regularnie gości na corocznym Światowym Forum Ekonomicznym (WEF) w Davos, którego założyciel i prezes Klaus Schwab jest zagorzałym zwolennikiem WIELKIEGO RESETU obecnego porządku, czyli wyzerowania koniecznego do stworzenia Nowego Wspaniałego Świata. Drogę do osiągnięcia Resetu Schwab widzi w trzech krokach: „1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj; 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą, dlaczego świat potrzebuje WIELKIEGO RESETU; 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii COVID-19 ten sam reformator zauważył: „pandemia stanowi rzadkie, ale wąskie okno okazji do refleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania naszego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”. Media na całym świecie, jak najęte katarynki, prawie nieprzerwanym mieleniem tematu pandemii, intencjonalnie czy też nie, pomagają w realizacji punktów 2. i 3. scenariusza Klausa Schwaba. 3 czerwca ub.r., podczas Światowego Forum Ekonomicznego, Klaus Schwab i brytyjski książę Karol zapowiedzieli z wielką pompą rozpoczęcie GREAT RESETU. Obok następcy brytyjskiego tronu i prezesa Forum, w Davos gościli wówczas: Antonio Guterres – obecny sekretarz ONZ, były przewodniczący Międzynarodówki

Przepowiednie Billa-proroka co do aktualnej pandemii nasuwają myśl o jego prawdziwym jasnowidztwie albo podejrzenie, że realizuje je ich autor z „zespołem”. W takim razie, co z przyszłymi zarazami, które wieszczy? wanych w Aadhaar, w tym: nazwiska, adresy, kody pocztowe, zdjęcia, numery telefonów i e-maile, można było kupić za 500 rupii, czyli około 7 USD. Ponadto Unique Identification Authority of India, który zarządza programem Aadhaar, przyznał, że na 210 portalach internetowych, w tym rządu i władz terytorialnych, pojawiła się lista beneficjentów świadczeń społecznych z ich nazwiskami, adresami itp. oraz 12-cyfrowymi numerami Aadhaar. 17 marca br. w rozmowie z PR24 brukselska korespondentka Dominika Ćosić powiedziała, że UE rozważa wydawanie populacji „wyszczepionych” tzw. zielonych certyfikatów, mających upoważniać do podróżowania. W tym celu Unia – wielbicielka wolności, równości, a także tępicielka wszelkiego wykluczenia oraz autorka RODO – planuje stworzenie centralnej bazy danych Europejczyków wolnych od SARS-CoV-2. Informacje o swoich „uodpornionych” mają przekazywać wszystkie kraje członkowskie. Narodziny nowej kasty? Czyżbyśmy zaczęli doganiać Indie? Idea kontroli populacji dosięga Europy? Chyba tak. A nawet naszego regionu i kraju, ponieważ dyrektor generalny Microsoft Polska, Mark Loughran, w połowie zeszłego roku zapowiedział, że jego firma macierzysta zainwestuje w Polsce miliard dolarów. W ten sposób Microsoft staje się partnerem „Chmury Krajowej”, tworzonej przez PKO BP i Polski Fundusz Rozwoju. Nowe centrum gromadzenia danych ma być największym tego typu przedsięwzięciem w naszym regionie, a jego powstanie ma w całości sfinansować Microsoft. Ma to być największa inwestycja typu IT w historii Polski. Partnerstwo Microsoftu i „Chmury Krajowej” jest częścią projektu „Polska Dolina Cyfrowa”. Czy Microsoft, czytaj Bill Gates, będzie miał dostęp do informacji zebranych w tej Chmurze? Założę się, że tak. Choć nie jest już formalnym szefem firmy, pozostaje jednak jej poważnym udziałowcem i ma tam zapewne swoich ludzi.

Socjalistycznej i były Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – oraz Kristalina Georgievna – dyrektor zarządzająca MFW, a także wiele ważnych światowych osobistości. Oczywiście nie zabrakło państwa Gatesów. W swojej książce Kształtowanie przyszłości czwartej rewolucji przemysłowej Klaus Schwab pisze: „technologie czwartej rewolucji przemysłowej nie będą już częścią otaczającego nas fizycznego świata – staną się częścią nas” i otwarcie popiera „aktywne wszczepialne mikroczipy, które przełamią barierę naszych ciał”. Marzy też o chwili, gdy technika pozwoli „wtargnąć do dotychczas prywatnej przestrzeni naszych umysłów, odczytywać nasze myśli i wpływać na nasze zachowanie”. Przedstawiony przez Klausa Schwaba scenariusz dojścia do WIELKIEGO RESETU Bill Gates najwyraźniej znał od dawna. Już w 2015 r. na konferencji Ted Talk zapowiedział globalne epidemie, podczas których nowe wirusy mogą zabić ponad 10 mln osób w ciągu najbliższych dekad. Wieszczył, że „pojawi się wirus, który pomimo zakażenia pozwoli czuć się na tyle dobrze, by wsiąść do samolotu albo przejść się na rynek”. Na ten sam temat Gates opublikował artykuł w „New England Journal of Medicine”. Podczas wykładu w Bostonie mówił o konieczności przygotowania się na nieuchronną pandemię, przedstawiając symulację rozprzestrzeniania się wirusa grypy z Chin na cały świat. W jednym ze swoich wykładów zaś, w 2018 r., zaprezentował stworzoną przez Institute for Disease Modeling symulację ilustrującą pandemię grypy powodującej śmierć 33 mln osób na całym świecie. 19 października, czyli na niewiele ponad dwa miesiące przed początkiem pandemii COVID-19, sfinansował ćwiczenie „Event 201”, które odbyło się w Nowym Jorku i było symulacją epidemii wywołanej przez nowego koronawirusa. Zakończono je w momencie, w którym na całym świecie umiera 65 milionów osób.

ates w styczniu br., w wypowiedzi dla prasy niemieckiej zapowiedział kolejne pandemie, groźniejsze nawet dziesięciokrotnie. Określając je jako „nową normalność”, zachęcał do przygotowania się do nich. Miliarder nie byłby sobą, gdyby jednocześnie nie zaapelował o przeciwstawienie się „szczepionkowemu nacjonalizmowi”. Bill Gates nie ogranicza się do rad i ostrzeżeń, ale także działa. W celu przyspieszenia prac nad szczepionką na SARS-CoV-2, opartą na bazie mRNA, fundacja Gatesów dofinansowała firmę Moderna Therapuetics kwotą 20 mln USD. Następnie obiecała tej samej firmie dalsze 80 mln. Poza tym, w ostatnich latach The Gates Foundation przekazała firmie Pfizer wielomilionowe dotacje na cele badawcze. Krążą niepotwierdzone oficjalnie informacje, jakoby Bill Gates posiadał udziały w tej firmie. COVID-19 wywołał panikę na rynkach. Wraz ze spadkami na giełdach stopniał majątek Gatesa. Mimo pandemii, zdołał jednak nie tyko odrobić stracone 16 mld USD, ale zwiększyć stan posiadania o dodatkowe 2 miliardy. Od założenia Microsoftu Gates agresywnie dążył do poszerzenia gamy produktów firmy, a gdy zyskiwał dominującą pozycję, zaciekle jej bronił. Praktyki biznesowe Gatesa niejednokrotnie kończyły się sprawami w sądach. W 1998 r. podczas jednej z nich biznesmen zeznawał w sposób, jak określiła prasa, „wymijający” i „pokrętny” oraz spierał się z prokuratorem o definicje takich słów, jak m.in.: konkurować czy zainteresowany. „BusinessWeek” relacjonował, iż tak często powtarzał „nie pamiętam”, że sędzia zaczął chichotać. Wiele jego zaprzeczeń i usprawiedliwień było natychmiast obalanych przez prokuraturę. Większość relacji dyrektorów Microsoftu przedstawiała go jako człowieka nieprzyjaznego, besztającego podwładnych za błędy czy nietrafione propozycje, a nawet zwykłego krzyczeć na pracowników lub rzucać poniżające uwagi. ates to ważny, reprezentatywny projektant mechanizmu mającego zemleć naszą cywilizację, a na jej gruzach zbudować nową – doskonałą, bezpieczną, zamieszkującą czystą i znowu piękną planetę. Już takich „reformatorów” natury i człowieka widzieliśmy i wiemy, co to przyniosło. Miliarder-filantrop bez zahamowań, przebiegle i konsekwentnie, na koszt ludzkości i jej kosztem próbuje wdrażać ideologiczne mrzonki o depopulacji, transformacji człowieka oraz ratowaniu Ziemi. To przebiegły hipokryta o dwóch twarzach. Jednej oficjalnej – miłej i łagodnie zatroskanej oraz drugiej – brutalnej i bezwzględnej w działaniach. Nie waha się eksperymentować na milionach bezbronnych mieszkańców stref biedy, fundując im pseudoszczepionki albo systemy superkontroli populacji. Inwestuje w rozbudowę sektora jadalnych roślin GMO, udając, że nie wie, iż jeszcze nieznane konsekwencje ich przeciągłego spożywania mogą okazać się tragiczne. Ostatnią książkę Gatesa oraz jego amatorskie rady, recepty i utopijne pomysły można by uznać za nieszkodliwe syndromy zarozumiałej dumy profana-superdorobkiewicza, który uwierzył we własną wielkość, nieomylność, powołanie i misję, gdyby nie fakt, że już zaczął je wprowadzać w czyn. Trafne, głoszone od lat przepowiednie Billa-proroka co do aktualnej pandemii nasuwają myśl o jego prawdziwym jasnowidztwie albo podejrzenie, że realizuje je ich autor z „zespołem”. W takim razie, co z przyszłymi zarazami, które wieszczy? Jeżeli Bill Gates wraz ze sprzymierzonymi mocarzami tego świata miałby zrealizować swoje rojenia, to Globalny Bank Nasion na Spitsbergenie byłby magazynem niezmanipulowanych roślin dla areopagu przyszłych władców, ich przybocznych i totumfackich, panujących jak bogowie nad Nowym Wspaniałym Światem na czele z Williamem Henrym Gatesem III. Role są rozpisane, a każdy z członków „Good Clubu” zna swoje zadania, których realizacja ma doprowadzić świat do stanu kompletnego chaosu, a zatomizowane, wymieszane społeczeństwa do całkowitej dezorientacji. Z tej biernej, bezradnej masy będzie można ulepić świat od nowa. Ale do ukończenia dzieła trzeba jeszcze czasu, podczas gdy reformatorzy i przyszli władcy, czyli członkowie „Good Clubu” i reszta ekipy, są już na ogół w wieku zaawansowanym. Nie mam dowodów, ale jestem przekonany, że prywatne laboratoria pracują skrycie dzień i noc, by stworzyć „Eliksir Nieśmiertelności” dla wybrańców, by ci zdążyli zasiąść na swym Olimpie i władać długo, a może nawet w nieskończoność. A gdyby tak grono superreformatorów wykupiło u Elona Muska bilety na najbliższą wyprawę na Marsa? Stać ich. Szczególnie, że byłyby w jedną stronę. Ileż tam miejsca na eksperymenty – na samych sobie i do woli. Stamtąd będą mogli oglądać wieszczony przez nich upadek i ostateczną zagładę Błękitnej Planety wraz z jej mieszkańcami. A może poradzimy sobie bez nich? K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

12

R E K L A M A

P·O·L·S·K·A

Solidarnościowa Akcja Radiowa VI EDYCJA EDYC JA

DOTRZYJ DO 100 000 SŁUCHACZY W WARSZAWIE, KRAKOWIE, BIAŁYMSTOKU I WE WROCŁAWIU!

POZNAJ BENEFICJENTÓW TARCZY FINANSOWEJ PFR 2.0, DOWIEDZ SIĘ JAKĄ POMOC OTRZYMALI

szczegóły na www.wnet.fm/solidarni

PARTNER SOLIDARNOŚCIOWEJ AKCJI RADIOWEJ


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

13

POLSKA TEMIDA

P

ozwy są taśmowo przerabiane na nakazy zapłaty z orzełkiem w nagłówku i jeśli nie zostaną oprotestowane przez pozwanego (bo np. ktoś zadba o to, aby nigdy nie były mu dostarczone), to stają się prawomocne. Co więcej, mimo że procedura została wymyślona do szybkiej obróbki „drobnicy”, nie ustalono nigdy górnego limitu kwotowego roszczenia (np. 3000 zł), które może być ściągane w ten banalny sposób. To zwykłe barbarzyństwo. To „niedopatrzenie” wygląda na celową robotę lub skrajną głupotę ludzi stanowiących prawo w tym kraju. Tego typu luka daje narzędzie przestępcom i jest systematycznie wykorzystywana do wyłudzania czasem wielomilionowych kwot. Procedura jest na tyle uniwersalna, że można przy jej pomocy okraść każdego – i przedsiębiorcę, i „zwykłego” obywatela. Mało kto jest tego świadomy. A oto opowieść o dziesięcioletniej już historii jednego z takich nakazów. Ludzie, którzy ukradli udziały założycieli portalu eBilet i sprzedali je Allegro w roku 2020, mają na swoim koncie tuzin wszelkiego rodzaju przekrętów prawno-sądowych. Takie działanie umożliwia im nadal dziurawe prawo, niekompetencja urzędników sądowych oraz nieetyczne postępowanie sędziów, w tym byłego przewodniczącego XX wydziału gospodarczego w Warszawie, Macieja Kruszyńskiego, obecnie sędziego sądu apelacyjnego (!), który nie wycofał się ze składu orzekającego w sprawie... jego własnych wcześniejszych postanowień z czasów, gdy był sędzią sądu okręgowego. Co na to zasady etyki zawodowej sędziów oraz ustawa (art. 399 par 1 i 2 kpc), która wyraźnie zakazuje takich praktyk, a wyroki powstałe w ten sposób uznaje za nieważne? Nie popisał się również sędzia Trybunału Konstytucyjnego, który w ogóle nie zrozumiał istoty luki prawnej, celowo wprowadzonej kiedyś do procedury, w ramach ekonomicznych (!) oszczędności, a polegającej na tym, że postępowania sądowe, wydane z naruszeniem wspomnianej wyżej ustawy, a kończące się Postanowieniem, są niezaskarżalne w polskim prawie, podczas gdy te kończące się Wyrokiem, można skarżyć. Jest to skrajne łamanie konstytucji i praw obywateli, jednak świeżo upieczony specjalista z Trybunału nie zorientował się w sytuacji (zainteresowanych odsyłam do treści skargi konstytucyjnej, zamieszczonej na stronie: www.eBiletHistoria. pl, w zakładce „skarga konstytucyjna”).

Stacja 1 Rok 2012. 5 identycznych, sfingowanych pozwów. Sfałszowane roszczenie na pół miliona trafia wiosną 2012 roku do XX wydziału Sądu Okręgowego w Warszawie. Rzekomy materiał dowodowy to niepoświadczone, w większości nieczytelne (!) kserokopie standardowych dokumentów, jakie występują w każdej firmie i nie świadczą zupełnie o niczym, może tylko o tym,

I

Nakazy upominawcze w postępowaniach uproszczonych zostały wymyślone dawno temu do szybkiej i hurtowej obróbki niezapłaconych rachunków za telefon, prąd czy gaz. Cała procedura odbywa się bez procesu sądowego, czy nawet analizowania treści roszczeń.

Droga krzyżowa z nakazami upominawczymi O szatańskim „wynalazku” polskiego prawa Piotr Krupa-Lubański

że firma funkcjonuje. Kserokopie tych neutralnych dokumentów sumowały się do kwoty ok. 200 tys. zł. Mimo to oszuści zażądali w „pozwie” 454 tys. złotych. Takich pozwów było w tym czasie pięć, wszystkie według tego samego schematu, różniące się jedynie kwotami i zakresem dat – łącznie oszuści próbują wyłudzić 1,3 mln zł. To ci sami ludzie, którzy w roku 2010 usiłowali wyłudzić 1,7 mln zł, fałszując adresy doręczeń, a w następnych latach, już po przywłaszczeniu udziałów założyciela eBilet, uciekli z portalem do następnej spółki, potem na Cypr, a stamtąd sprzedali go spółce Allegro za dość duże pieniądze.

Stacja 2 Nakaz upominawczy XX GC 305/12. Sąd Okręgowy w Warszawie, XX Wydział Gospodarczy. Referendarz sądowy Paweł Karlikowski, zamiast skierować tak nędznie uszyty „pozew” do postępowania zwykłego, czyli normalnego procesu sądowego, wydaje nakaz zapłaty na żądaną, sfingowaną kwotę – w ogóle nie zagląda do załączników i ignoruje to, że „kserokopie” nie sumują się nawet do połowy żądanej przez oszustów kwoty. Nie przejmuje się tym,

że dokumenty uwidocznione na kserokopiach nie potwierdzają w żaden sposób ich roszczeń, a dołączona opinia jakiegoś rzekomego biegłego, czyli tzw. „opinia prywatna”, dotyczy zupełnie innych kwestii i innego okresu. Jak w wojsku, „sztuka się liczy”.

Stacja 3 Poczta Polska. Nakaz wydany przez referendarza nigdy nie zostaje dostarczony pozwanemu. Listonosz zaznacza na kwitku, że rzekomo włożył awizo w drzwi mieszkania. Śmieszne. Zamknięte, strzeżone osiedle w centrum Warszawy, działające domofony i skrzynki pocztowe w świetnym stanie. Poczta przychodzi co tydzień. Nagle listonosz, a może ktoś z łapanki urlopowej Poczty Polskiej (lato 2012 roku), wpada na pomysł włożenia awiza w drzwi. Prasa opisywała wiele przypadków korumpowania listonoszy tak, aby ważna przesyłka lub wiedza o niej nigdy nie dotarła do adresata. Kiedyś na Śląsku przejęto w ten sposób średniej wielkości firmę, pisała o tym „Gazeta Prawna”; listonosz przyznał się do winy. Dlatego dobrym zwyczajem jest chodzić dwa razy w miesiącu osobiście na pocztę i odbierać listy. Tak jest bezpieczniej.

NEUTRALNIE I Z DYSTANSU

Stacja 4

Bernard Mégeais

Nakaz się uprawomocnia. Ponieważ zawiadomienie o nakazie na pół miliona złotych nie zostaje odebrane przez adresata (który nic nie wie o przesyłce), sąd uznaje je za doręczone (!) i wobec braku sprzeciwu, wydaje prawomocny wyrok. Dziś można by argumentować, że nie da się już tak „dostarczać” przesyłek. Nieprawda. Wystarczy, żeby ktoś się podpisał na zwrotce. Jak sprawa wyjdzie na jaw i policja wdroży za pół roku śledztwo, to listonosz już nie będzie pamiętał, kto i w jakich okolicznościach to podpisał. Pracownik sekretariatu sądowego też może w tym pomóc. Ci z sekretariatu XX Wydziału mają na swoim koncie (tylko w sprawach eBilet. pl) przynajmniej 4–5 bardzo kontrowersyjnych akcji, w których niby nie sposób udowodnić umyślności działań, jednak powtarzalność i rezultaty dają do myślenia. Przykłady? Wielomiesięczne przetrzymywanie pism, które sędzia nakazał wysłać do biegłych, sfingowanie wysłania odpisu pozwu do pozwanego, generujące skutki formalne (mała kopertka z pokwitowaniem wysłania pozwu, ale bez samego pozwu), przekręcanie nazw spółek w pismach kierowanych do Allegro, aby to mogło się wykręcać od ujawnienia, w jaki sposób weszło w posiadanie przedsiębiorstwa eBilet (zostało za to pozwane w roku 2020 – treść pozwu wisi publicznie na stronie www.eBiletHistoria. pl), wprowadzanie w błąd prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie eBilet – prokuratura pyta o sprawę XX GC

Czemu służy promowanie ideologii LGBT

deologia LGBT stała się narzędziem służącym do ukrycia klęski Unii Europejskiej. Unii upokorzonej i zlekceważonej przez firmy farmaceutyczne w jej staraniach o zakup szczepionek przeciw COVID-19, choć zapłaciła miliardy, by stać się liderem ich dystrybucji. Upokorzonej politycznie i dyplomatycznie przez Putina w związku ze sprawą Aleksieja Nawalnego. Nie potrafiącej powstrzymać gospodarczej ekspansji Chin, które uczyniła swoim głównym podwykonawcą i dostawcą, co pozbawiło pracy rzesze Europejczyków. Jednocześnie George Soros, w celu osłabienia poczucia tożsamości narodowych, za pośrednictwem organizacji pozarządowych, które finansuje, wspomaga inwazję nielegalnych emigrantów na Europę. Ponadto należąca do tego samego Sorosa organizacja Open Society Foundation cieszy się znacznymi wpływami w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Zmuszona przez supremację neoliberalnej ideologii globalistycznej, prywatyzuje usługi publiczne wraz z ich infrastrukturą, sieci opieki zdrowotnej i instytucje emerytalne na rzecz kast finansowych, jednocześnie niszcząc suwerenność zdominowanych przez potęgi ponadnarodowe państw i narodów. K Autor jest rdzennym Szwajcarem i mieszka w Szwajcarii. Tłumaczył z francuskiego Adam Gniewecki.

611/14, a pracownik sekretariatu odpisuje, że przecież sprawa XX GC 622/11 dawno się już skończyła oddaleniem pozwu. Dobre, nie? A na koniec, gdy Sędzia postanawia, że biegli muszą wyliczyć wysokość odszkodowania, natychmiast giną akta całej sprawy i mimo upływu kolejnych 3 lat, nadal nie ma gotowej opinii, chociaż publicznie wiadomo, za ile Allegro kupiło eBilet.

Stacja 5 Sąd odrzuca wszelkie skargi i pozwy. Gdy wreszcie przekręt wychodzi na jaw i pozwany składa do sądu sprzeciw i wnioski o wznowienie sprawy, wytykając uchybienia ze stacji 1, 2 i 3, przewodniczący XX Wydziału z uporem godnym lepszej sprawy oddala sprzeciwy i odrzuca wszelkie pozwy w tej sprawie, mimo że krok po kroku ujawniane są wyniki pozostałych czterech pozwów złożonych przez oszustów. Te trafiają na rozsądnych sędziów i zostają odrzucone już na pierwszych rozprawach z powodu braku jakichkolwiek dowodów. Łobuzeria nie ma odwagi nawet składać apelacji, bo wie, że nie ma żadnych szans. Mimo tak pełnego obrazu rozboju (5 identycznych, bezpodstawnych pozwów złożonych w 3 miesiące do dwóch wydziałów sądowych), XX Wydział nie chce przyznać się do błędu w tej sprawie, co więcej, to właśnie w jednej z tych spraw, wygranej przez pozwanego, pracownik sekretariatu XX Wydziału wysyła wspomnianą kopertę z „doręczeniem bez doręczenia” (do wiadomości przewodniczącej wydziału oraz CBA – chodzi tu o sprawę XX GC 888/12). Sędziowie orzekający o zachowaniu, ewidentnie przekręconego, „nakazu upominawczego” XX GNc 305/12, mają już do dyspozycji wyroki z dwóch pozostałych spraw, rozstrzygniętych w tym samym wydziale: XX GC 888/12 oraz XX GC 1034/12. Wyroki są miażdżące dla sprawców, a mimo to w sprawie nakazu sędzia Kruszyński i sędzia Rachocka postanawiają go podtrzymywać. O co tu chodzi?

przypadków jednostkowych. Kto wie, czy nie właśnie z takich.

eBiletHistoria.pl). Znowu „przypadek” czy tylko rażąca niekompetencja?

Stacja 8

Stacja 11

Anachronizmy w doręczeniach. Fałszowanie adresów doręczeń było główną metodą, przy pomocy której dokonano kradzieży udziałów założycieli eBilet. Teoretycznie procedury te trochę poprawiono, jednak nadal obowiązuje nas (lub naszych pełnomocników) odwiedzanie poczty nie rzadziej niż co 14 dni. Jesteśmy do nich przywiązani niczym chłopi pańszczyźniani do ziemi – pod rygorem utraty majątków. Nie sposób jest zrozumieć, dlaczego państwo polskie nie uruchomi portalu, na którym każdy obywatel mógłby sprawdzić, czy jakaś instytucja czegoś od niego nie chce. Portalu, gdzie byłyby rejestrowane wszelkie wezwania czy pozwy, i który powiadamiałby nas o tym mailem lub sms-em, nawet jeśli w tym czasie żeglujemy po Atlantyku. Istniejące portale sądowe nie spełniają tej roli, ponieważ nie ma żadnej gwarancji, że poinformują nas o sprawach, które dopiero się zaczynają, no i są ograniczone do spraw sądowych. Za mało mamy informatyków w kraju?

Prokuratura Rejonowa i Krajowa. W sprawie oszukańczego wyłudzenia nakazu sądowego oraz ciągłego usiłowania wyłudzenia przeszło miliona złotych, pozwany wszczynał wielokrotnie postępowania prokuratorskie, które były umarzane w skandalicznych okolicznościach. Wyroki sądów cywilnych, które bezwzględnie negatywnie oceniały pracę prokuratorów wojskowych (!), wiszą również na stronie eBiletHistoria.pl. Dlaczego wojskowych? Otóż ludzie, którzy dokonali przejęcia eBilet. pl, byli wielokrotnie widywani w kręgach MSW, a dziś są w wieku mocno emerytalnym. Na stronie można też znaleźć korespondencję Prokuratora Generalnego, Andrzeja Seremeta, który nie pozostawia suchej nitki na tej sprawie, bardzo krytycznie oceniając w 2015 roku pracę własnej prokuratury. Po zmianie władzy prokuratura działa jednak równie źle. Przez ostatnie kilka lat Prokuratura Krajowa zwodziła nas rzekomym rozpatrywaniem skargi nadzwyczajnej, podczas gdy akta sprawy leżały nie wiadomo gdzie i nic się nie działo. A na koniec okazało się, że prokuratura wymyśliła sobie przepis, na podstawie którego może nas nawet nie zawiadamiać o tym, że ma w d... naszą sprawę. Skarga nadzwyczajna to fikcja. Podobnie fikcyjna i pozorna jest praca Prokuratury Okręgowej – Wydziału ds. zorganizowanej przestępczości gospodarczej, który od 3–4 lat udaje, że prowadzi postępowanie w sprawie wyprowadzenia eBiletu na Cypr, oszukania jego założycieli i skarbu państwa. Zamiast sprawnie użyć konfiskaty rozszerzonej i potrząsnąć Allegro, które dokonało zakupu firmy pochodzącej z kradzieży (w kontekście moich 29% udziałów), zachowuje się, jakby nie chciał sprawiać sprawcom żadnych kłopotów.

Stacja 9

Zakaz pracy i działalności gospodarczej. Omawiany tu nakaz jest istotną uciążliwością. Pozwany ma od 10 lat zajęcie komornicze. Jego pierwotna kwota urosła z pół miliona do obecnych (wiosna 2021) 1,2 mln zł. Pozwany oczywiście nie zaspokaja oszustów i nie spłaca tego rzekomego, bandyckiego zobowiązania. Jednak nie może podjąć żadnej etatowej pracy ani uruchomić działalności gospodarczej, ponieważ jego konto natychmiast zostałoby zajęte.

Etyka sędziego sądu apelacyjnego. Minęło kilka lat. Przewodniczący XX Wydziału awansował do sądu apelacyjnego, a pozwany ponownie wniósł pozew o unieważnienie nakazu do sądu okręgowego. Znowu go odrzucono. Trafił więc znowu do sądu apelacyjnego, który znowu postanowił go odrzucić (to już chyba trzeci raz). Tym razem jednak okazało się, że w rozpatrywaniu sprawy brał udział ten sam sędzia Maciej Kruszyński, który 5 lat wcześniej, w sądzie okręgowym, zdecydował o podtrzymaniu nakazu i uniemożliwieniu pozwanemu, założycielowi eBilet, uczciwego procesu. Procesu, o którym było wiadomo, że zostanie natychmiast przegrany przez oszustów, ponieważ roszczenie nie dość, że było sfingowane i pozbawione jakichkolwiek dowodów, to jeszcze w chwili złożenia było przeterminowane, zatem bez żadnych szans na wyrok w normalnym postępowaniu. Nakaz upominawczy przepchnięty za plecami pozwanego był jedyną możliwością uzyskania wyroku – te wszystkie kwestie nie miały jednak znaczenia dla sędziego Kruszyńskiego. Sędzia ten powinien się natychmiast wyłączyć z tej sprawy, jednak tego nie zrobił. Naruszył w ten sposób art. 45 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, czyniąc wydane przez sąd apelacyjny postanowienie nieważnym. I tu dopiero zaczęła się zabawa.

Stacja 7

Stacja 10

Sąd apelacyjny i Poczta Polska. Ręka rękę myje, czyli „świadek”, który ma interes we wpływaniu na sprawę. Sprawa trafia do sądu apelacyjnego, który żąda rozpatrzenia jej jeszcze raz i odpytania Poczty Polskiej o działania listonosza. Sąd okręgowy wykonuje te polecenia i żąda od poczty wyjaśnień. Ta odpowiada, że wszystko było w porządku i kłamie w żywe oczy, że listonosz zakreślił „awizo w skrzynce”, chociaż na pokwitowaniu w aktach jest „awizo w drzwiach”. Poczta ma oczywisty interes w chronieniu listonosza i siebie, ponieważ jest instytucją posiadającą monopol na dostarczanie przesyłek sądowych i dobrze na tym zarabia. Ma też władzę pozbawić nas całego dorobku życia – wystarczy, że dobrze sfałszuje doręczenie, tak aby sąd mógł uznać, że dostaliśmy ten czy inny wyrok. Dla sądu to jednak wygodna sytuacja. Skoro Poczta Polska pisze, że wszystko było OK, to sąd ma podkładkę, która zwalnia go z przyznania, że przez swoje skrajne niedbalstwo przyłożył rękę do rabunku. Referendarz Karlikowski i sędzia Kruszyński zyskali excuse. Sąd Okręgowy nawet nie przesłuchał listonosza, co było skrajną niestarannością. Po co miał robić wstyd kolegom sędziom? Sprawa trafiła znowu do sądu apelacyjnego, który znowu potwierdził oczywiste kłamstwo, chociaż dysponował kwitami wypełnionymi przez listonosza. Kiedyś wśród prawników funkcjonowało powiedzenie: „niezbadane są wyroki sądów rejonowych i okręgowych”… Miało ono sugerować, że ewentualna korupcja lub niekompetencja nie sięga do sądów apelacyjnych. Ten pogląd jest już niestety dawno nieaktualny. Bardzo kiepska pozycja Polski w światowych rankingach Transparency International, czyli korupcji, musi wynikać z jakichś konkretnych

Trybunał Konstytucyjny. Obecność sędziego Kruszyńskiego w składzie sądu apelacyjnego rozpatrującego sprawę uczyniła jego orzeczenie nieważnym z mocy ustawy (art. 379 pkt 4 kpc, art 391 par 1 kpc, art. 361 kpc). Jednocześnie polskie prawo nie przewiduje procedury, w której można by takie nieważne postanowienie zaskarżyć. Po prostu art. 399 par 1 i 2 kpc pozwala stwierdzić nieważność „Wyroku”, w którego wydaniu brał udział sędzia wyłączony z mocą ustawy, a nie przewiduje tego samego, gdy dochodzi do nielegalnego wydania „Postanowienia” kończącego sprawę. To nie jest żart. To jest komedia. Dziurawe prawo w byle jakim państwie. Mamy wierzyć, że nikt tego nie zauważył przez ostatnie 30 lat stanowienia prawa? Ktoś postanowił po prostu zaoszczędzić na pracy sądów i nie dał możliwości skarżenia nielegalnie wydanych postanowień, nawet jeśli te dotyczą milionowych kwot i rujnują komuś życie. Albo celowo zostawił taką lukę, bo może się kiedyś przyda. Jak to możliwe, że środowiska prawnicze nie wymuszają na ustawodawcy czy ministrze sprawiedliwości usuwania takich czarnych dziur polskiego prawa? Ano tak to, że w mętnej wodzie łatwiej te ryby obrabiać. Nie chodzi przecież o stworzenie cywilizowanego kraju, tylko o dorobienie się porscha i paru nieruchomości. Tak, piję tu do kolegów z klasy. Obrzydzenie bierze. W tej sytuacji mój pełnomocnik, człowiek wielkiej klasy, przygotował skargę konstytucyjną opisującą tę rażącą niekonsekwencję procedur i złożyliśmy ją w Trybunale Konstytucyjnym. I co dalej? Okazało się, że świeżo przyjęty do TK sędzia w ogóle jej nie zrozumiał i nie została przyjęta. Mimo, że była napisana językiem zrozumiałym dla gimnazjalisty (treść na stronie www.

Stacja 6

Stacja 12 Sąd Najwyższy. Zmartwychwstanie? To chyba jedyne światełko w tunelu w tej sprawie. Jesienią ubiegłego roku (2020) Sąd Najwyższy unieważnił przekręt komornika z 2011 roku i zawyrokował o nielegalności i nieważności przejęcia udziałów w eBilet (wyroki na stronie www). Wreszcie sąd nazwał złodziejstwo po imieniu. Nie zrobiło to jednak wrażenia na Prokuraturze Krajowej, która ociąga się z wniesieniem skargi w sprawie nakazu upominawczego, czekając, aż przedawni się przewidziany na to termin. Wygląda na to, że prokuratura to „państwo w państwie” i nie musi się przejmować Sądem Najwyższym. Ani boskim, ani ludzkim. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

14

SP R AW Y I W Y DA R ZEN I A

Po dwóch latach spędzonych w polskim areszcie, 4 marca wypuszczono na wolność Li Zhihui, Chińczyka ze szwedzkim obywatelstwem, którego ekstradycji domagała się Chińska Republika Ludowa.

Flagowym projektem Komisji Europejskiej pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen jest Nowy Zielony Ład (NZŁ) – wielowątkowa koncepcja rozwiązań głównie w szeroko rozumianej ochronie środowiska. Zapewne można przejść obojętnie wobec rozwiązań, które mają stworzyć idealny, zielony świat.

Ekstradycja odrzucona przez polski sąd

Konsekwencje Nowego Zielonego Ładu Paweł Sałek

T

Agnieszka Iwaszkiewicz

Wolność – Dzisiaj Sąd Apelacyjny około godziny 14 wydał postanowienie o prawnej niedopuszczalności wydania pana Li Zhihui władzom chińskim i nakazał jego natychmiastowe zwolnienie. To oznacza, że procedura jego ekstradycji została zamknięta w sposób dla niego pozytywny – oświadczył w czwartek 4 marca w rozmowie z „The Epoch Times” mecenas Krzysztof Kitajgrodzki, obrońca pana Li, na niespełna godzinę przed opuszczeniem przez jego klienta aresztu na warszawskiej Białołęce. – Jest wysoce prawdopodobne, że od tej decyzji nie będzie odwołania nadzwyczajnego, czyli kasacji do Sądu Najwyższego, ponieważ zarówno Rzecznik Praw Obywatelskich, jak i tym razem Prokuratura, wnosili zgodnie o to, żeby go nie wydawać, więc prawdopodobieństwo zaskarżenia tego postanowienia poprzez środki nadzwyczajne jest nikłe. Zatem można powiedzieć, że sprawa jest zamknięta. Sąd dziś wydał prawomocną decyzję o niedopuszczalności wydania pana Li do Chin. Pan Li czekał na tę chwilę aż dwa lata, które były dla niego bardzo trudne – powiedział adwokat i dodał: – W mojej ocenie pan Li jest obecnie stuprocentowo bezpieczny tylko u nas w Polsce. W innych krajach władze Chin mogą znów wystąpić o jego ekstradycję i cała procedura rozpocznie się od nowa. Mecenas poinformował, że pan Li „na razie będzie przebywał na terenie Polski. Zatrzyma się w wynajętym mieszkaniu. W przyszłym tygodniu nawiążemy kontakt z Ambasadą Królestwa Szwecji. Na miejscu współpracujemy ze szwedzkim adwokatem. Zbadamy, jaki będzie ewentualny status pana Li w jego kraju ojczystym, czyli w Szwecji. W zależności od tego, co zostanie ustalone, podejmiemy dalsze decyzje”. Ciesząc się z postanowienia sądu pomyślnego dla klienta, Krzysztof Kitajgrodzki podziękował wszystkim osobom i mediom, które zaangażowały się w sprawę pana Li, i podkreślił, że jest to wspólny sukces w uratowaniu życia tego człowieka.

Dwa lata Polska nie ma podpisanej umowy ekstradycyjnej z Chińską Republiką Ludową. Po tym, jak w sierpniu 2020 roku sąd II instancji utrzymał orzeczenie I instancji o dopuszczalności ekstradycji do Chin obywatela Szwecji Li Zhihui, Rzecznik Praw Obywatelskich podzielił pogląd obrony, że wydanie mężczyzny władzom ChRL zagraża jego życiu i złożył kasację. 15 stycznia br. Sąd Najwyższy uchylił postanowienie sądu II instancji i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Miał on zbadać, jakie prawa przysługują osobie ściganej po odesłaniu jej do Państwa Środka oraz wyjaśnić, czy ekstradycja nie narazi ściganego na tortury lub utratę życia. Od 9 marca 2019 roku Li Zhihui przebywał w areszcie na Białołęce, gdzie został osadzony po zatrzymaniu w trakcie rutynowej kontroli pasażerów na lotnisku Chopina, dokonanej na podstawie chińskiego wpisu do bazy danych Międzynarodowej Organizacji Policji Kryminalnej. Wtedy po raz pierwszy dowiedział się, że jest o coś podejrzany, bo mimo że miał zarejestrowaną działalność gospodarczą w Szwecji, a jego szwedzki adres zamieszkania widniał w liście gończym, nikt go wcześniej o tym nie powiadomił. Sprawę pana Li Zhihui opisywaliśmy w lutym 2021 roku. W udzielonym

nam wówczas wywiadzie mecenas Krzysztof Kitajgodzki ocenił, że zarzut przedstawiony przez Chińską Republikę Ludową jest bardzo zawile sformułowany, jego przełożenie na polski język prawniczy sprawiało trudności. Jak podał, w uproszczeniu miało rzekomo dojść na przełomie 2011 i 2012 roku do transakcji zakupu tekstyliów, których jakoby pan Li nie

prania mózgu, są torturowani, zastraszani, a wielu z nich staje się ofiarami prowadzonego na masową skalę procederu przymusowego pobierania organów wykorzystywanych do transplantacji, usankcjonowanego przez chińskie państwo. Istnieją relacje, według których pozyskiwanie narządów odbywa się bez podawania środków znieczulających.

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

S

ąd Apelacyjny w Warszawie po ponownym rozpoznaniu sprawy postanowił, że mężczyzna nie może zostać wydany stronie chińskiej, gdzie za postawiony mu zarzut przestępstwa gospodarczego, które rzekomo miał popełnić, groziła mu kara dożywotniego więzienia, a według obrony nawet śmierć.

Li Zhihui, obywatel Szwecji, w Sztokholmie.

wydał, pomimo otrzymania płatności za towar o wartości ok. 1,5 mln euro. Mec. Kitajgrodzki zwrócił uwagę, że od wielu lat Li prowadził w Chinach dobrze prosperującą firmę tekstylną. 28 listopada 2012 roku wyjechał do Szwecji, by zawrzeć związek małżeński z wcześniej poznaną obywatelką tego kraju. Przeniósł tam część interesów, jednak nadal w Chinach funkcjonowała jego fabryka. Z wniosku o ekstradycję wynikało, że przestępstwo zostało jakoby popełnione „w okresie od 1 października 2011 roku do 31 stycznia 2012 roku”. Jednak chińskie organy ścigania wszczęły postępowanie w sprawie dopiero 4 czerwca 2014 roku, a zarzut w stosunku do pana Li pojawił się prawie trzy lata po jego wyjeździe z Chin, to jest w sierpniu 2015 roku. Z kolei w 2017 roku wpisano go na listę ściganych przez Międzynarodową Organizację Policji Kryminalnej. Od początku Li Zhihui mówił, że jest niewinny i że opisywana przez stronę chińską sytuacja nie miała miejsca. Nie znał też ani nazwy rzekomo poszkodowanej firmy, ani nazwiska osoby rzekomo ukaranej już w tej sprawie, będącej jakoby jego współpracownikiem.

Na Zachodzie Mecenas podkreślił, że pan Li po przyjeździe do Szwecji zrezygnował z członkostwa w Komunistycznej Partii Chin. Zauważył, że wobec osób, które sprzeciwiają się w jakikolwiek sposób reżimowi chińskiemu bądź ośmielają się go krytykować, władze stosują różne rodzaje represji, w tym fałszywe oskarżenia. Przez cały czas toczącego się postępowania Li Zhihui i jego adwokat utrzymywali, że w Szwecji pan Li angażował się w niektóre wydarzenia wspólnoty Falun Gong. Miał też namówić ujgurskiego biznesmena na zamieszczenie reklamy w „The Epoch Times” oraz brał udział w forach biznesowych organizowanych przez „The Epoch Times” w Szwecji. Jak podał Kitajgrodzki, pan Li miał zostać nieoficjalnie ostrzeżony, że nie powinien w tym uczestniczyć. Prawdopodobnie zrobiły to osoby z chińskiej ambasady, ale nie wiadomo, kto to był.

Chińska rzeczywistość Zwolennicy starożytnej, duchowej, doskonalącej ciało i umysł praktyki Falun Dafa, znanej też jako Falun Gong, ale również ich rodziny i osoby wspierające w jakiejkolwiek formie, są od 1999 roku brutalnie prześladowani przez reżim komunistyczny w Chinach. Za życie w zgodzie z naukami moralnymi, które opierają się na zasadach prawdy, życzliwości i cierpliwości, oraz wykonywanie pięciu ćwiczeń o łagodnych ruchach praktykujący Falun Dafa są osadzani w obozach pracy, ośrodkach

Na polecenie ówczesnego przywódcy KPCh Jiang Zemina, który pragnąc wyeliminować Falun Dafa, cieszące się w Chinach coraz większym uznaniem, rozkazał: „Zabijać ich fizycznie, zniszczyć finansowo i zrujnować ich reputację”, uruchomiono ogromną kampanię propagandową przeciwko praktyce i jej zwolennikom, w której wykorzystano krajowe i zagraniczne media. Obrońcy praw człowieka, ofiary prześladowań, którym udało się uciec z Chin, oraz chińscy prawnicy, którzy narażając własne życie, mają odwagę stawać w obronie zwolenników Falun Dafa, alarmują, że chińskie sądy są kontrolowane przez KPCh, dlatego zwłaszcza w przypadku grup represjonowanych przez reżim nie można liczyć na rzetelny i uczciwy proces, a przedstawiane dowody mogą być fabrykowane. Podejrzanym grożą też niewspółmiernie wysokie kary w porównaniu ze standardami przyjętymi w Europie. Pozytywne zakończenie sprawy pana Li Zhihui w Polsce daje nadzieję, że nie tylko w zakresie ekstradycji, lecz także w innych aspektach państwa zauważą zagrożenia, jakie wiążą się ze współpracą ze znanym z niedotrzymywania obietnic i łamania praw człowieka komunistycznym reżimem w Chinach. K Artykuł pierwotnie został opublikowany 9.03 br. w polskiej edycji „The Epoch Times”.

o następny polityczny projekt Komisji Europejskiej, w którego centrum stoi środowisko naturalne i przyroda „zagrożona przez człowieka”. Niestety nie przebił się do powszechnej świadomości fakt, że Nowy Zielony Ład to przykład zawłaszczania kolejnych obszarów życia gospodarczego, o którym nie wspomniano w traktach UE. NZŁ wkracza między innymi w obszar leśnictwa, dotychczas nietkniętego regulacjami UE i pozostającego w wyłącznej kompetencji państw członkowskich. W ubiegłym roku KE skierowała komunikat do Parlamentu Europejskiego, Rady UE, Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego i Komitetu Regionów, pt. Unijna Strategia na rzecz Bioróżnorodności 2030 – Przywracanie przyrody do naszego życia. Dokument dotyczy ochrony przyrody (bioróżnorodności), która w swych założeniach zakłada wpływ na politykę leśną i ochronę przyrody w Polsce i całej UE. Powyższy dokument (aktualnie negocjowany) może doprowadzić do zmiany gospodarki leśnej w Polsce, którą prowadzimy w sposób odmienny od krajów „starej UE”. Polskie leśnictwo od ponad 100 lat działa w sposób trwale zrównoważony. Wielofunkcyjna gospodarka leśna to znakomity przykład równowagi między ochroną a użytkowaniem. Nigdy, w porównaniu z krajami zachodniej Europy, nie byliśmy nastawieni przede wszystkim na pozyskanie drewna, co w przypadku kilku krajów zachodniej Europy doprowadziło do znacznego organicznie terenów leśnych i utraty bioróżnorodności. Polacy od wieków użytkowali lasy i nauczyli się żyć z lasu i z lasem, pielęgnując go dla kolejnych pokoleń. Warto dodać, że leśnictwo w Polsce miało zawsze solidne podstawy naukowe. Świadczy o tym m.in. fakt, że Polska ma najstarsze na świecie czasopismo leśne „Sylwan”, wydawane nieprzerwanie od 1820 roku, czyli od ponad 200 lat. Istnieje realne zagrożenie, że po wprowadzeniu w życie Unijnej Strategii na rzecz Bioróżnorodności 2030 – Przywracanie przyrody do naszego życia, zostaną zachwiane podstawy funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe (PGL LP). KE zakłada, że do końca 2021 r. państwa członkowskie i Europejska Agencja Środowiskowa uzgodnią kryteria i wytyczne dotyczące wyznaczania dodatkowych obszarów chronionych i ustalą definicję starodrzewu (las powyżej 100 lat). Zakłada się objęcie ochroną co najmniej 30% unijnych obszarów lądowych i morskich, w tym 10% jako obszarów ochrony ścisłej. Ochrona ścisła, czyli bierna,

Realizacja koncepcji Józefa Piłsudskiego sprzyjałaby wizji Romana Dmowskiego polskiego państwa narodowego.

Słowo o pokoju ryskim Mariusz Patey

18

marca 1921 r. w Rydze podpisano traktat pokojowy kończący wojnę Polski z bolszewicką Rosją. Do dziś postanowienia tzw. pokoju ryskiego budzą emocje i prowokują różne spekulacje. W dyskusji o jego skutkach często przeciwstawia się koncepcję federacyjną Józefa Piłsudskiego idei państwa narodowego propagowanej przez obóz narodowy. Pokój ryski miał pogrzebać idee federacyjne i wesprzeć właśnie wizję państwa narodowego reprezentowaną przez narodowców skupionych głównie wokół Związku Ludowo-Narodowego. Czy jednak rzeczywiście charyzmatycznemu liderowi tej formacji, Romanowi Dmowskiemu, udało się zrealizować swoją wizję Polski? Rzeczpospolita po pokoju ryskim nie była ani ucieleśnieniem wizji Józefa Piłsudskiego, ani też państwem narodowym w rozumieniu Romana Dmowskiego. Właśnie

granica wytyczona w traktacie ryskim nie pozwoliła zrealizować żadnej z koncepcji. Nie przebiegała ona bowiem między narodami polskim i rosyjskim, ale rozdzieliła narody białoruski i ukraiński, które potem, praktycznie przez całe międzywojnie, były używane do osłabienia Rzeczypospolitej przez ZSRR i Niemcy. Twierdzenie, iż to endecja stała za redukcją obszaru kontrolowanego przez państwo polskie na wschodzie, jest tylko częścią prawdy. Wojna z bolszewikami nie doprowadziła do urzeczywistnienia wizji odseparowania Rosji państwami buforowym leżącymi między Polską a Rosją, tj. Białoruską Republiką Ludową i Ukraińską Republiką Ludową. Niestety, przyjęcie przez delegację polską żądania strony bolszewickiej, by to wyłącznie bolszewicy reprezentowali interesy narodów ukraińskiego i białoruskiego, miało swoje konsekwencje. Bolszewicy zastawili na

ma dotyczyć pozostałych w UE lasów pierwotnych i starodrzewów (pytanie, czy takie są?). Dodatkowo w ciągu najbliższych dwóch lat państwa członkowskie mają wprowadzić korytarze ekologiczne. Wyznaczenie nowych obszarów ochrony będzie zapewne dotyczyło terenów zarządzanych przez Lasy Państwowe, gdyż są to grunty Skarbu Państwa. Utworzenie terenów ochronnych na terenach prywatnych wiązałoby się z wydatkowaniem środków z budżetu na ich wykup, bądź ponoszeniem opłat

Realizacja ochrony ścisłej spowoduje ograniczenie dostępności terenów leśnych: całkowity zakaz lub ograniczenie zbiorów runa leśnego, zakaz pozyskania drewna na opał, ograniczenie korzystania z różnych form odpoczynku, turystyki i prowadzenia gospodarki łowieckiej. np. z tytułu wyłączenia z produkcji rolnej. W konsekwencji Lasy Państwowe będą zmuszone ograniczyć pozyskanie surowca drzewnego, co będzie negatywnie wpływać m.in. na krajowy przemysł meblarski – naszego lidera eksportu. Własny sektor leśno-drzewny ma duży wpływ na funkcjonowanie, rozwój i możliwość konkurowania przemysłu meblarskiego na światowych rynkach, a w szczególności na rynku europejskim.

W

tych okolicznościach jest obawa, że nie zostaną zrealizowane założenia polityki leśnej państwa przyjętej przez Radę Ministrów w 1997 roku. To samo dotyczy także Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, w której jest zapisane: „Prowadzenie w lasach wielofunkcyjnej i trwale zrównoważonej gospodarki leśnej jest gwarantem zachowania bogactwa przyrodniczego lasów Polski, przy jednoczesnym korzystaniu z ich zasobów w celu zaspokojenia potrzeb społecznych i gospodarczych”.

delegację polską pułapkę. To właśnie obawa przed osłabieniem Polski przez nadmierne nasycenie mniejszościami aspirującymi do własnych państwowości powstrzymywała polskich negocjatorów przed przejęciem na przykład Mińska. Tymczasem bolszewicy, tworząc atrapy państw – tzw. Białoruską Republikę Rad i Ukraińską Republikę Rad – zyskali możliwość wpływania na mniejszości białoruską i ukraińską. Mieliśmy zatem państwo wielonarodowe, nie narodowe, zamieszkane tak na wschodzie, jak i na zachodzie przez liczne mniejszości, i to – jak czas pokazał – nieskłonne do asymilacji czy choćby integracji z Rzecząpospolitą. Brak możliwości stworzenia niebolszewickich państw buforowych wymuszał utrzymanie granic daleko na wschód od terenów etnicznie polskich, by zachować odpowiedni potencjał ludnościowy i głębię strategiczną. Próba stworzenia oferty kompromisowej w stosunku do mniejszości, podjęta przez obóz piłsudczykowski po maju 1926 r., nie mogła się udać, gdyż nie wychodziła naprzeciw ich aspiracjom niepodległościowym, separatystycznym. Także przyjęcie przez kolejne rządy RP twardej postawy wobec

Od strony przyrodniczej konsekwencją wprowadzenie tego rodzaju prawa na poziomie UE i krajowym będzie utrata cennych gatunków roślin, grzybów i zwierząt, gdyż gatunki związane są z siedliskami, a te muszą być użytkowane. Nałoży się na to problem sekwestracji i magazynowania dwutlenku węgla. Stare lasy staną się potężnym emitentem CO2 związanym z procesami rozkładu drewna i martwej materii organicznej w glebie, co pogłębi efekt cieplarniany. Wprowadzenie obszarów „dzikiej przyrody”, spowoduje, że człowiek będzie w nich tylko gościem lub nawet intruzem. Realizacja ochrony ścisłej – czyli biernej – spowoduje ograniczenie dostępności dla społeczeństwa terenów leśnych: całkowity zakaz lub ograniczenie zbiorów runa leśnego, zakaz pozyskania drewna na opał, ograniczenie korzystania z różnych form odpoczynku, turystyki i prowadzenia gospodarki łowieckiej.

N

auka zna już negatywne konsekwencje ścisłej (biernej) ochrony przyrody. W wielu przypadkach doprowadziło to do utraty gatunków i siedlisk, dla których ta ochrona została wprowadzona. Wydaje się to paradoksem, ale taka jest rzeczywistość. Komisja Europejska chce zastosować metody ochrony przyrody skompromitowane w świecie nauki. Pytanie, kto zapłaci za te straty? Pewnie skończy się tak jak w Puszczy Białowieskiej. Nikt nie chce ponieść konsekwencji za degradację bioróżnorodności w tym kompleksie przyrodniczo-leśnym. Sektor leśnictwa nie jest objęty Traktatem o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Jednak KE chce uznać lasy i leśnictwo za część środowiska i nie chce przyjąć do wiadomości, że leśnictwo należy wyłącznie do kompetencji państw członkowskich. Należy zwrócić uwagę, że podobny zabieg KE zastosowała wobec Polski w odniesieniu do zapisu traktatowego dotyczącego bezpieczeństwa energetycznego, które jako sprawa wewnętrzna państwa członkowskiego miało pozostać w zakresie jego kompetencji. Niestety za pomocą polityki klimatycznej i środowiskowej dokonano ingerencji w krajowy miks energetyczny i doprowadzono do zmian w sektorze węgla kamiennego i brunatnego. Wymuszono na Polsce odejście od własnych zasobów surowcowych, które gwarantują bezpieczeństwo energetyczne i bezpieczeństwo dostaw do obywateli. Prace nad operacjonalizacją Strategii są intensywne i należy przyjąć, że zapewne jej zapisy staną się w przyszłości wiążącym prawem w UE. Dlatego już dzisiaj trzeba postawić pytanie: jak po wdrożeniu NZŁ będą wyglądać polskie lasy? K Paweł Sałek – Doradca Prezydenta RP ds. ochrony środowiska, polityki klimatycznej i zrównoważonego rozwoju. Sekretarz Stanu, Pełnomocnik Rządu ds. polityki klimatycznej w Ministerstwie Środowiska w latach 2015-2018.

mniejszości, zmierzającej ku asymilacji, nie przyniosło sukcesu. Gdyby jednak udało się utworzyć państwa narodowe na wschód od granic Polski i mielibyśmy sojuszników trwale związanych z nami strachem przed bolszewicką Rosją, należy przypuszczać, że musielibyśmy zrzec się na ich rzecz części terytoriów o niższym odsetku ludności polskiej. To oznaczałoby, iż Polska miałaby mniej ludności niepolskiej i łatwiej byłoby ją asymilować. Realizacja koncepcji Józefa Piłsudskiego sprzyjałaby zatem wizji Romana Dmowskiego polskiego państwa narodowego. Dwóch wielkich Polaków i przeciwników politycznych, raz już zmuszonych do współpracujący na rzecz odzyskania niepodległości, mogłoby przy odrobinie szczęścia i większym do siebie zaufaniu wywalczyć Polskę swoich marzeń. W 1921 r. Polska utrzymała niepodległość. Wielkimi przegranymi byli Ukraińcy i Białorusini, którzy musieli czekać 70 lat, do rozpadu ZSRR. Dziś ziścił się sen Romana Dmowskiego. Polska jest państwem narodowym. Być może czas na syntezę myśli narodowej z wizją Józefa Piłsudskiego współpracy niepodległych już państw regionu Międzymorza. K


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

15

MYŚL JP II Zgodnie ze słownikiem oksfordzkim (Oxford Learner’s Dictionaries), ‘post-truth’ jest przymiotnikiem, zwyczajowo używanym jako rzeczownik, i określa „okoliczności, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”.

Prawda a post-prawda w środkach społecznego przekazu komunikacji globalnej Teresa Grabińska swojej Historii filozofii podsumował stosunek sofistów do prawdy w takich oto słowach: „twierdzili, że prawdę poznajemy tylko przy pomocy zmysłów (…) głosili, że nie ma prawdy powszechnej, bo prawda jest dla każdego inna (…). Prawda zaś jednego człowieka ma wyższość nad prawdą drugiego o tyle tylko, o ile posiada większą użyteczność praktyczną (…). Sądzili zaś, że jest to tylko wynikiem umowy, iż pewne prawdy uchodzą za obowiązujące powszechnie”.

W dialogu Sofista pisał o przedstawicielu tej koncepcji filozoficznej, że „ucieka w mroki niebytu, przystosowany do nich zawodowo: tam jest tak ciemno, że rozpoznać go trudno”. prawdy. Coraz bardziej widoczny jest jednak trend kompletnie przeciwny: mass media, a zwłaszcza internet (sieć) stają się miejscem propagandy ideologii wprowadzających chaos w systemach wartości wyznawanych w różnych kulturach, a szczególnie wrogich kulturze chrześcijańskiej. Scena wymiany komunikatów w sieci najczęściej sprowadza się do swoistego pojedynku na komentarze, najczęściej przypominające prymitywne (jeśli nie prostackie) odzywki w plotkarskim światku. Normalnością staje się zamiana wiedzy (która tradycyjnie jest nakierowana na prawdę) na opinię przyjmowaną na zasadzie post-prawdy (vide esej w nr. 73 „Kuriera WNET”). Termin ‘post-prawda’ (post-truth) po raz pierwszy został użyty przez serbsko-amerykańskiego pisarza Steve’a Tesicha (Stojana Tešića) w artykule z 1992 r. pt. A Government of Lies, a w 2016 r. został w Wielkiej Brytanii „słowem roku”. Zgodnie ze słownikiem oksfordzkim (Oxford Learner’s Dictionaries) ‘post-truth’ jest przymiotnikiem, zwyczajowo używanym jako rzeczownik, i określa „okoliczności, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”. ‘Post-prawda’ nie znaczy więc ‘nieprawda’, ‘fałsz’ czy po prostu ‘kłamstwo’, lecz ‘opinia’ – uzgodniona lub nieuzgodniona w tzw. publicznym dyskursie – ustalająca punkt odniesienia do indywidualnej lub grupowej (tu i teraz) narracji o takiej lub innej rzeczywistości przedmiotowej, i do oceny innej narracji. Jak wiele rzeczywistych lub mniemanych współczesnych nowości koncepcyjnych, tak i post-prawda ma swoje korzenie w filozofii europejskiej. Najpierw trzeba przypomnieć teorię poznania sofistów (V w. przed Chr.), dla których – jak pisał Frederic Copleston w Historii filozofii, t. 1 – „celem praktycznych konkluzji (…) nie było ustalenie obiektywnych norm, ugruntowanych na obiektywnej prawdzie. (…) W praktyce mogło to oznaczać sztukę uczenia ludzi, jak sprawić, by to co niesłuszne, wydało się słusznym”. Sofistyka spotkała się z gruntowną krytyką Platona i Arystotelesa. Platon w kilku dialogach (np. Protagoras, Gorgiasz, Teajtet) w osobie Sokratesa ostro polemizował z sofistami. W dialogu Sofista pisał o przedstawicielu tej koncepcji filozoficznej, że „ucieka w mroki niebytu, przystosowany do nich zawodowo: tam jest tak ciemno, że rozpoznać go trudno”. Arystoteles zaś w Metafizyce uznał mądrość sofistyczną za „tylko pozorną”. A jest ona pozorna dlatego, że odnosi się do „rzeczy nieistniejących”, a zatem to, co głosi, nie poddaje się kryterium wyrażonym w klasycznej (zw. też korespondencyjną) definicji prawdy, w której Arystoteles określił prawdę jako „styczność z rzeczą [z tym, co istnieje – T.G.] twierdzenia [sądu o tej rzeczy – T.G.]”. Władysław Tatarkiewicz w 1. tomie

Owa pozorność prawdy, uzasadniona przez sofistów subiektywizmem zmysłowego poznania, względnością opinii, pragmatyczną wartością wiedzy oraz konwencjonalnością oceny wiedzy i jej praktycznych konsekwencji, powróciła 2 tys. lat później w poreformacyjnej filozofii brytyjskiej, tj. w przywoływanym już w poprzednich esejach dziele Tomasza Hobbesa Lewiatan czyli materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego. Hobbes dosłownie wprowadził termin „pozór prawdy”, najpierw w instrumentalnym traktowaniu prawdy w dyskusji, przypominającym erystyczne skłonności sofistów, bowiem „[w] napomnieniach i obronach potrzebna jest najbardziej bądź zdolność sądzenia, bądź wyobraźnia, zależnie od tego, czy danemu celowi służy najlepiej prawda, czy też pozór prawdy”. Ów „pozór prawdy” ostatecznie miałby mieć znaczenie dla bezpieczeństwa państwa w postaci kryterium wyznawania przez obywateli opinii takich, aby były zgodne z intencją władzy.

użytecznej opinii oraz rezygnacja z przekonywania na rzecz narzucania poglądów w takim lub innym przedmiocie (wedle swoistej mody często wprzęgniętej w realizację twardych celów politycznych) powodują degradację relacji międzyludzkich oraz destruowanie osobowości odbiorców i nadawców komunikatów. Jedni i drudzy w wymianie informacji stają się stopniowo biernymi konsumentami opinii, a w aktywności niejako samym komunikatem, zestandaryzowanym w ubogiej treści i nieestetycznej formie. Jan Paweł II ogólnie wypowiadał się wyjątkowo o procesie globalizacji (vide esej w nr. 80 „Kuriera WNET”), ale o szczegółowych jego aspektach – częściej. Globalizacji komunikacji poświęcił sporo miejsca np. w orędziach na coroczny, od 1967 r., Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, a od 1986 r. obchodzony 24 stycznia. W roku 1990 w 24. orędziu pt. Misja Kościoła w erze komputerów mówił o dobru, jakie niesie postęp techniczny, który „rozwija dzieło Stwórcy” i przyczynia się „do tego, by w historii spełnił się zamysł Boży”, jak to zostało wyrażone w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes (1965 r.). Wtedy to już, na początku lat 60. XX w., na II Soborze Watykańskim powstały jednak wątpliwości odnośnie do nieprzewidzianych skutków coraz szybszego rozwoju technologii.

W

1971 r. Papieska Rada ds. Środków Społecznego Przekazu w Instrukcji duszpasterskiej o środkach społecznego przekazu Communio et progressio postawiła niepokojące pytania o funkcję komunikacji globalnej, ale wtedy jeszcze odpowiadała na nie optymistycznie: „Czy stoimy u progu rozpoczynającej się epoki społecznego przekazu? Czy może chodzi w środkach przekazu o zmiany nie tylko ilościowe, lecz

Scena wymiany komunikatów w sieci najczęściej sprowadza się do pojedynku na komentarze, najczęściej przypominające prymitywne ( jeśli nie prostackie) odzywki w plotkarskim światku. W trosce o prawdę jako o cel ludzkiego poznania, w obliczu postępującej dechrystianizacji Jan Paweł II nawoływał w encyklice Veritatis splendor (Blask prawdy) do podjęcia form ewangelizacji, jakich dostarczają nowe mass media. Tej wspaniałej encyklice o prawdzie należą się oddzielne rozważania, podczas gdy w niniejszym eseju zostanie rozwinięty temat drugiego członu jego tytułu – o funkcjach komunikacji globalnej.

W

spółczesna spospolitowana komunikacja medialna, zwłaszcza w mediach społecznościowych, wyzwala reakcję głównie w sferze emocjonalnej, a coraz mniej w sferze racjonalnej, gdyż ta druga domaga się uzasadnień w oparciu o ogólne sądy, uznane za prawdziwe. Oczywiście czasem wzbudzenie silnej emocji jest konieczne, aby podjąć prawidłowe działanie. Są to jednak często sytuacje w jakiejś mierze wyjątkowe i częściowo przymusowe. Natomiast pozostawanie w zasięgu bodźców wyłącznie lub prawie wyłącznie emocjonalnych niszczy psychiczną odporność, niweczy naturalną potrzebę zarówno przekonywania kogoś lub bycia przekonywanym do czegoś oraz unieczynnia decyzyjność w ten sposób kształtowanego człowieka. Zubożenie komunikacji między ludźmi prowadzi do zubożenia kultury w ogóle, nie tylko kultury porozumiewania się. Odrzucenie instancji prawdy na rzecz atrakcyjnej lub doraźnie

również i jakościowe? (…) Zmiany te zdają się wynikać z postępów nauki i rozwoju techniki oraz sztucznych satelitów, dzięki którym wiadomości od razu będą mogły dochodzić do wszystkich ludzi drogą słuchową i wizualną oraz będą mogły być rejestrowane i wielokrotnie powtarzane, stosownie do życzeń każdego. Dopomoże to niewątpliwie do pogłębienia dialogu między ludźmi, co ostatecznie, zależnie od tematyki i sposobów użytkowania, może przyczynić się do zacieśnienia stosunków międzyludzkich, do rozwoju kultury i do umocnienia pokoju”. Jedną z nieoczekiwanych konsekwencji rozwoju technologii okazała się m.in. funkcja internetu (sieci), gdyż z narzędzia przekazywania informacji, którego powinien używać człowiek w celu polepszenia życia na ziemskim globie, staje się on częścią „pewnej kultury”, zmierzającej do technokultury. Komunikacja w sieci prowadzi, co prawda, do „zmniejszania się świata”, lecz jednocześnie nakłada, zwłaszcza na młode pokolenia, powinność ostrożnego korzystania z niej, aby pomagała w budowaniu dialogu między w pełni upodmiotowionymi użytkownikami, nie zaś przekształcała człowieka-internautę w bezwolne narzędzie sterowane w taki sposób informacją, aby prawda straciła jakikolwiek walor. W roku 2001 w 35. orędziu na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, pt. Rozgłaszajcie to na dachach: Ewangelia w epoce globalnej

komunikacji, już w samym tytule Jan Paweł II nawiązał do słów Chrystusa z Mateuszowej Ewangelii. Owymi „dachami świata” stały się współcześnie coraz bardziej dalekosiężne i wyrafinowane w przekazie mass media. Ich bogata oferta powinna człowiekowi przybliżać odpowiedzi na nurtujące go pytania, takie jak: o własną tożsamość bytową i kulturową, o sens, cel i szczęście ludzkiego życia, o dobro i zło, o horyzont eschatologiczny. Ewangelizacyjne przesłanie religii chrześcijańskiej otwiera przed człowiekiem drogę odważnego urzeczywistniania pełni doczesnego istnienia i odkrywa horyzont eschatologiczny. Ponadto dwutysiącletnia tradycja chrześcijaństwa jest tak bogata, że jej przekaz nabiera cech uniwersalnych i pomaga każdemu, także niechrześcijaninowi – jeśli tylko nie jest ideologicznie uprzedzony – odnaleźć pociechę i wsparcie, przede wszystkim w nawiązywaniu autentycznych relacji miłości (arystotelesowskiej przyjaźni doskonałej) z innymi ludźmi. Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z tego, że „świat mediów może czasem jawić się jako środowisko równie nieprzyjazne ewangelizacji jak pogański świat z czasów apostolskich. Ale podobnie jak pierwsi świadkowie Dobrej Nowiny nie cofnęli się w obliczu przeszkód, nie powinni ustąpić także dzisiejsi uczniowie Chrystusa. (…) chrześcijańscy pracownicy środków przekazu »mają do spełnienia zadanie prorockie, swego rodzaju powołanie: winni otwarcie występować przeciw fałszywym bogom i idolom współczesności, takim jak materializm, hedonizm, konsumpcjonizm, ciasny nacjonalizm« (…). Przede wszystkim zaś mają obowiązek

i przywilej głosić prawdę – chwalebną prawdę o ludzkim życiu i przeznaczeniu, objawioną we Wcielonym Słowie”.

W

roku 2002 w orędziu na 36. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, pt. Internet: nowe forum głoszenia Ewangelii Jan Paweł II zachęcał zwłaszcza młodych do kreowania nowego internetowego forum w cyberprzestrzeni, na wzór rzymskiego, gdzie „toczyło się życie społeczne miasta i gdzie na światło dzienne wychodziły najlepsze i najgorsze strony natury ludzkiej” oraz które „odzwierciedlało kulturę otaczającego środowiska, a jednocześnie tworzyło własną kulturę”. Jan Paweł II dostrzegał jednak niebezpieczeństwo owego pluralizmu opinii na internetowym forum, bowiem „[w] kulturze, która karmi się zjawiskami przelotnymi, istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie będą skłonni przypisywać większe znaczenie faktom niż wartościom. Internet oferuje szeroki zasób wiedzy, ale nie uczy wartości;

kontrolowały treści i metody komunikacji w sieci. Natychmiast przy tym nasuwa się jednak pytanie: czy byłoby to po prostu ograniczenie wolności (vide esej w nr. 77 „Kuriera WNET”), skoro miałoby ukierunkowywać na sferę wartości wbrew próbom ich relatywizowania i chaotyzowania w duchu „wszystko wolno”? Wszakże każda odgórna regulacja przekazu medialnego grozi ideologizowaniem w celu zamierzonym przez owe władze cywilne. Czy jednak dynamicznie postępujący zamęt aksjologiczny nie jest właśnie takim celem? Skąd pochodzi i jaki ma wywołać skutek? „A przecież człowiek ma naturalną potrzebę wewnętrznego spokoju i czasu, aby zastanawiać się nad życiem i jego tajemnicami, aby stopniowo dojść do dojrzałego panowania nad sobą i otaczającym go światem”. Jan Paweł II wspomniał także o tym, że, co prawda, media społecznościowe pozwalają momentalnie nawiązywać relacje z wieloma ludźmi z całego świata, jednak „relacje nawiązywane drogą elektroniczną nie zastąpią nigdy bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem, czego wymaga prawdziwa ewangelizacja”. Tylko w bezpośrednim kontakcie rozwijają się prawdziwe więzi przyjaźni i miłości, nie zaś ułuda (pozór) w buchalterii „polubień” (likes), przekształcającej się zresztą w całkiem realny handel nimi. Mimo tej ułudy relacji, w środowisku sieci (wirtualu) dochodzi do tak brutalnych aktów odrzucenia wyrażonych za pomocą dezaprobaty (dislikes), wymierzonej w poszczególne osoby, że w swym poczuciu wartości tracą one rację bycia w realu. W 24. orędziu Jan Paweł II pisał o tym, że doskonaląca się komunikacja globalna powinna służyć ewangelizowaniu ludzi „niezależnie od wieku, zachęcając ich do przyjęcia Ewangelii z miłością, a zarazem nie zapomina-

Współczesna spospolitowana komunikacja medialna, zwłaszcza w mediach społecznościowych, wyzwala reakcję głównie w sferze emocjonalnej, a coraz mniej w sferze racjonalnej. kiedy zaś ludzie przestają odwoływać się do wartości, szkodę ponosi nasze człowieczeństwo i człowiek łatwo traci z oczu swoją transcendentną godność”. Aby zachować podmiotowość i godność osoby ludzkiej, Jan Paweł II zaapelował do władz cywilnych, aby

jąc, że »prawda nie inaczej się narzuca, jak tylko siłą samej prawdy, która wnika w umysły jednocześnie łagodnie i silnie«”. Czy, aby tej naturalnej ludzkiej skłonności przeszkodzić, krzewi się post-prawdę w celu tym większego zniewolenia doraźnością? K

Instytut im. Gen. Andersa w Lublinie poszukuje krewnych prof. Jerzego Augusta Gawendy

I

nstytut im. gen. Władysława Andersa jest stosunkowo młodą, ale bardzo dynamiczną instytucją naukową z siedzibą w Lublinie. Prace tej jednostki naukowej odbiegają od stereotypów polsko-polonijnych i kierują się bardziej w stronę pragmatycznej współpracy na zasadzie: granica między Polską i Polonią nie istnieje. Sprzyjają temu oczywiście działania za pośrednictwem mediów społecznościowych oraz różnego rodzaju platform multimedialnych i bezpośrednie kontakty. Fragment misji Instytutu: Instytut im. gen. Władysława Andersa to organizacja analityczno-edukacyjna służąca Polakom w kraju i za granicą. Misją Instytutu jest krzewienie i podtrzymywanie polskiej kultury wśród Polonii, pomoc prawna, społeczna i ekonomiczna dla Polaków mieszkających w różnych częściach świata, budowanie silnych relacji między Polonią a macierzą, współdziałanie i koordynowanie akcji społecznych mających na celu wsparcie środowisk polonijnych oraz propagowanie wiedzy i podtrzymywanie pamięci o patronie Instytutu – generale Władysławie Andersie. Instytut Andersa to miejsce spotkań ekspertów, naukowców, społeczników i przedstawicieli środowisk polonijnych, chcących kreować spójną narrację o całokształcie relacji pomiędzy Polską a jej diasporą. 20 milionów Polaków i osób polskiego pochodzenia mieszkających poza krajem ma bardzo zróżnicowane spojrzenie na własne środowisko, a także na charakter i stan ich relacji z Macierzą (…).

W

dziele tworzenia Instytutu przyświecają nam słowa naszego patrona, Generała Władysława Andersa: „Odrzućmy wszystko, co nas dzieli, i bierzmy wszystko, co nas łączy w pracy i w walce o wolność i niepodległość Polski”. Dziedzictwo Władysława Andersa, którego losy tak silnie związane są z dziejami Polonii i polskiej emigracji, stanowi inspirację do łączenia Polaków w kraju i za granicą. Najnowszym wyzwaniem Instytutu Andersa jest ponowne wydanie mało znanej pracy prof. Jerzego Augusta Gawendy pt. Legalizm Polski w świetle prawa publicznego

(wyd. Londyn 1959). Jest to ważna naukowa publikacja, w której autor uzasadnia legalność trwania emigracji. Niestety w Polsce to dzieło jest niemal kompletnie zapomniane i przez to niedocenione. Jerzy August Gawenda (1917–2000) to niezwykle ciekawa postać. Po wybuchu II wojny światowej walczył we Francji w szeregach II Dywizji Strzelców Pieszych, następnie został internowany w Szwajcarii. W okresie internowania studiował w filii Uniwersytetu we Fryburgu zorganizowanej w obozie internowania i w 1945 r. obronił na tymże Uniwersytecie pracę doktorską z prawa. Po wojnie osiedlił się w Londynie – od 1951 r. był związany z Polskim Uniwersytetem Na Obczyźnie (PUNO); początkowo był sekretarzem, a następnie profesorem PUNO. W 1959 r. habilitował się właśnie na podstawie pracy Legalizm Polski w świetle prawa publicznego. W kolejnych latach był dziekanem wydziału prawa, a w latach 1978–1987 rektorem PUNO. Jerzy August Gawenda był również członkiem Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, m.in. wicepremierem (1972–1976) i ministrem spraw zagranicznych (1970–1974). Profesor Gawenda nie miał dzieci, a jego żona zmarła jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie znamy natomiast osób, które mogą być spokrewnione z autorem wspomnianego dzieła i mogłyby być przypuszczalnymi dysponentami praw autorskich. Jeśli ktoś z Czytelników niniejszego tekstu posiada informacje na powyższy temat, bardzo prosimy o kontakt: kontakt@instytutandersa.org.pl tel.: +48 665 297 372. Chodzi nam o uzyskanie praw do publikacji wymienionego dzieła, które uzasadnia w sposób bardzo kompetentny legalność funkcjonowania polskiej emigracji i przez to mogłoby pomóc w wyjaśnieniu wielu nieścisłości prawnych w tej dziedzinie. Z góry dziękujemy za ewentualną pomoc. Z up. Instytut im. gen. Władysława Andersa w Lublinie Mirosław Matyja i Kamil Świderski

FOT. THOMAS WILLIAM ON UNSPLASH

P

rzedmiot „komunikacja społeczna” został wprowadzony do programowego nauczania w szkołach wyższych, a nawet średnich. Paradoksalnie kursy edukacji w zakresie komunikacji wcale nie służą wzbogaceniu ani formy, ani treści komunikacji zarówno werbalnej, jak i atrybutów komunikacji niewerbalnej. Nie podwyższają kompetencji językowych. Upowszechniają się natomiast konwencjonalne (a równocześnie prymitywne) sposoby przekazywania prostych informacji i symboliki emocji. I znów, paradoksalnie, sprzyja temu komunikacja (niewątpliwie społeczna!) w sieci (internecie). Dlaczego paradoksalnie? Sieć bowiem dostarcza bogatego instrumentarium przekazu wiedzy i wymiany informacji, z czego użytkownicy, liczeni w miliardach, w zasadzie nie korzystają. W sieci na wyciągnięcie ręki dostępne są największe skarby spisanej (i czasem nagranej) ludzkiej mądrości, reprodukowane są (nawet przestrzennie, ale i akustycznie!) największe osiągnięcia twórczości artystycznej, a także coraz to ulepszane słowniki przedmiotowe i językowe (te ostatnie pozwalają na szybkie, choć pobieżne tłumaczenia z obcych języków). Wszystko to powinno tworzyć zaplecze prawdziwie zaangażowanej dyskusji w dochodzeniu do


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

16

SI LVA RERU M

Bezduszność Ryszard Skotniczny

W

szystko, czego potrzebują te dzieci, to spokój i miłość, a to otrzymały, gdy na mocy orzeczenia sądu znalazły się pod opieką Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny ze Starej Wsi k. Brzozowa. W myśl obowiązujących przepisów prawnych, powinny pójść za tym stosowne środki na utrzymanie dzieci. Na to składamy się wszyscy z naszych podatków. Dla dzieci najlepiej byłoby, gdyby ta sprawa w ogóle zniknęła z przestrzeni publicznej, by próbować zaleczyć traumy i kończąc, co złe, otworzyć im nowe perspektywy życiowe. Niestety na skutek skrajnie nieodpowiedzialnych działań administracji publicznej, póki co okazało się to niemożliwe. Rzecz w tym, iż władze publiczne umieściły dzieci pod opieką Sióstr (bardzo dobrze), lecz ani myślą zrealizować przepisów prawa powszechnie obowiązującego, stanowiących o obowiązku przekazania w ślad za tym stosownych środków finansowych na ich utrzymanie! Zadłużenie państwa wobec Sióstr urosło już do kwoty kilkuset tysięcy złotych. Siostry cierpliwie zdobywają pieniądze na utrzymanie dzieci, jednak odbywa się to kosztem innej ich działalności. Niestety samorządowcy pokłócili się, kto powinien przekazać pieniądze. Ktokolwiek by to był, pozostaje faktem, iż pieniądze powinny trafić do dzieci i Sióstr, a zostały w rękach rządzących. Siostry przez wiele miesięcy za pomocą kolejnych pism starały się rozwiązać problem. Gdy wszyscy przyjęli metodę wskazywania palcem na kogo innego, na końcu poprosiły o pomoc stowarzyszenie Europa Tradycja. Sprawy szybko ruszyły z miejsca. Stowarzyszenie skierowało pisma do

wojewody, starosty, wójtów, a na końcu i do premiera. Odbyła się konferencja prasowa, po której rzecz zrelacjonowały ogólnopolskie media. Na początek urzędnicy jakby wręcz mieli pretensje o nagłośnienie problemu, który przecież jest oczywisty i łatwo go rozwiązać. KPRM odpisała, że wojewoda z bez trudu załatwi sprawę. Starosta wystąpił o wydanie przez sąd orzeczenia uzupełniającego, które rozwiąże wątpliwości. Na miejscu wreszcie zjawił się Rzecznik Praw Dziecka Mikołaj Pawlak, który faktycznie skłonił miejscowy sąd, by natychmiast się wypowiedział. Ministrowie Marcin Warchoł i Marcin Romanowski zapewnili o wsparciu z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym. Ten ostatni faktycznie przekazał Siostrom pewne środki. Niestety w pozostałym zakresie okazało się, że jakby nie dość było dotychczasowych nieszczęść, nad głowami dzieci zaczęły rozciągać się kolejne burzowe chmury.

O

to bowiem okazuje się, iż dla organów administracji publicznej uczestniczących w załatwianiu sprawy najnowsze orzeczenie sądu oznacza, że dzieci powinny zostać przeniesione do domu dziecka! Dla rodzeństwa byłoby to kolejną zmianą środowiska życiowego – domu, w którym opiekę zapewniają im Siostry, jak i szkół. Na dodatek wydane orzeczenie nie wpłynęło na załatwienie sprawy

Bank PEKAO S.A. I o/Brzozów 28 1240 2324 1111 0000 3314 7347

Mord Marek Jerzman

W

Ryszard Skotniczny jest prezesem Stowarzyszenia Europa Tradycja

Każdy, kto chciałby pomóc, umożliwić, by dzieci mogły nadal pozostać u Sióstr, może wpłacić dowolną kwotę na numer konta, z którego pieniądze zostaną przeznaczone dla Podopiecznych DPS:

Byli mieszkańcami Sarnak nad Bugiem, Polakami pochodzenia żydowskiego. Chcieli przeżyć, nie wiedzieli, że każdy miesiąc niemieckiej okupacji przybliża „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Gdy jesienią 1942 r. Niemcy zlikwidowali getto w Sarnakach, tylko nieliczni zdołali uciec, ukrywając się po lasach i w okolicznych wioskach.

październiku 1941 r. Niemcy utworzyli getto w Sarnakach, które istniało do maja 1942 r. Wtedy sarnackich Żydów przeniesiono do getta w Łosicach. W Sarnakach Niemcy pozostawili ok. 30 Żydów, których wykorzystywali do pracy na stacji kolejowej w pobliskim Platerowie. 22 sierpnia 1942 r. Niemcy zlikwidowali getto w Łosicach, a jego mieszkańców pod eskortą pogonili do Siedlec. Potem w towarowych wagonach Żydów przewieziono do obozu zagłady w Treblince, gdzie zginęli w komorach gazowych. Wiadomość o likwidacji getta w Łosicach przyniosło do Sarnak kilku uciekinierów: Herschel, Yosel Liberman, Eliyahu, Awraham Vainshtok oraz dzieci Shmilki Farber. Wszyscy byli pewni, że podobny los spotka już niebawem kilkudziesięciu sarnackich Żydów. Po kilku dniach na nocną wyprawę do Łosic poszli Yosel Liberman i Eliyahu Vainshtok. Powrócili szczęśliwi, bo udało im się odkopać ukryte wcześniej złoto. Potem sześciu łosiczan: Nachum i Zecheria Libman, Eliyahu i Awraham Vainshtok, Herschel, Yosel Liberman i dwóch Żydów z Sarnak trafili do Stanisława G. w Płoskowie. Stanisław G. był rolnikiem i jego gospodarstwo leżało na uboczu, pod lasem. Tuż przy domu stała stodoła, pod którą gospodarz wykopał schron. Prowadziły do niego dwa wejścia, z domu i stodoły. W małym podziemnym

zabezpieczenia materialnego pobytu dzieci u Sióstr, które dotychczas nie otrzymały żadnych, z zaległych od miesięcy, środków. Oprócz ofiarności prywatnej, która nastąpiła po upublicznieniu sprawy, jak i niewielkich kwot z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym, sytuacja dzieci i Sióstr nie zmieniła się, a w ramach tego, co jest zapowiadane obecnie, może się tylko pogorszyć. Stowarzyszenie po raz kolejny zwróciło się do Prezesa Rady Ministrów o jednoznaczne i skuteczne ustalenie, który z podmiotów administracji publicznej ma dokonać zapłaty zaległych kwot oraz uiszczać je w przyszłości. Jeśli nie ma to się odbyć z kolejną krzywdą dzieci, rozwiązanie powinno uwzględniać ich dobro, a wszystko wskazuje na to, że najlepszym rozwiązaniem jest, by dzieci pozostały tam, gdzie są, pod opieką osób, do których już się przyzwyczaiły i gdzie sama opieka jest na odpowiednim poziomie. Siostry stoją więc wobec alternatywy: w trosce o dobro dzieci pozostawić je u siebie, wiedząc, że nie otrzymają przewidzianych prawem środków – albo zgodnie z sugestią rządzących oddać dzieci do domu dziecka, któremu pieniądze będą wypłacane. O zapłacie Siostrom zaległych środków w ogóle już nikt nie mówi… Na dziś, dzieci i Siostry zostali poszkodowani na ponad 300 tys. zł. Nie wiadomo, ile jeszcze potrwa porządkowanie tej skandalicznej sprawy. Kiedy rządzący otrząsną się z biurokratyzmu i spojrzą na człowieka, na los dziesięciorga dzieci? K

schronie przez kilka miesięcy przebywało osiem osób. Tylko w nocy wychodzili z kryjówki. Za żywność płacili gospodarzowi złotem.

Zabijali W styczniu 1943 r. Stanisław G. upił się, z domu wszedł do schronu i zaczął polewać Żydów wrzątkiem. Uciekali wyjściem do stodoły, ale stał tam syn Stanisława G. z drugim mężczyzną. – Z siekierami w rękach zabijali ich – podaje w relacji Arie Liberman. Mocno poparzony Eliyahu Vainsh­ tok zdołał uciec – pisze Arie Liberman. Przeszedł 2 km i dotarł do Hołowczyc, do domu Józefa Daniluka. Był w bieliźnie, zmarznięty, zrezygnowany. Mówił, że nie chce już żyć, prosił, aby zaprowadzić go do Niemców. Eliyahu Vainshtoka zaprowadzono do sołtysa, który mieszkał kilka domów dalej i rano zawiózł Vainshtoka na posterunek żandarmerii w Janowie Podlaskim. W domu Józefa Daniluka było kilka osób z sąsiedztwa, które przyszły na tzw. wieczorek – popracować, porozmawiać. Wszystkich wystraszył widok wycieńczonego uciekiniera. Najbardziej wystraszyła się Wiktoria Daniluk, będąca w zaawansowanej ciąży. Doszło do przedwczesnego porodu, w czasie którego zmarło dziecko i matka. Oprócz Eliyahu Vainshtoka także drugi Żyd uszedł z życiem ze schronu Stanisława G. w Płoskowie i dotarł do

Hołowczyc. – Wpadł prawie nagi do naszego domu, prosił o pomoc – opowiada Stanisław Tymoszuk. – Mówił po polsku, po żydowsku, zęby mu szczękały. Wystraszył wszystkich, którzy przyszli do Tymoszuków na zimowy wieczorek. – Ojciec dał mu okrycie, jakieś buty, coś do jedzenia, i poszedł – kończy Stanisław Tymoszuk. Na pobliskiej łące przewrócił się na ogrodzeniu i zamarzł. Tam ludzie go pochowali. Sytuacja była niebezpieczna, bowiem dwa domy obok mieszkał sołtys, który wysługiwał się Niemcom. Potem otrzymał wyrok od AK, został ciężko ranny. Eliyahu Vainshtok powiedział żandarmom w Janowie Podlaskim, gdzie się ukrywał. Niemcy przyjechali do Płoskowa i kazali Stanisławowi G. wykopać zwłoki Żydów. Zrobili mu zdjęcie: z siekierą w ręku przy ofiarach. Za przechowywanie Żydów Stanisław G., żona i syn trafili do obozu koncentracyjnego – pisze Arie Liberman.

Ruiny sztetla Autor pisemnej relacji, Arie Liberman, ukrywał się przez zimę 1942–1943 r. u Stanisława Sarnowskiego na kolonii Hołowczyce, a następnie przez kilka tygodni u Jana Radzikowskiego, kowala z kolonii Mierzwice. Razem z Libermanem u Radzikowskiego przebywała też sarnacka rodzina Rozenbergów. Potem Liberman ukrywał się w lesie z grupą dwudziestu Żydów. – Przez 17 miesięcy, jak dzikie zwierzęta – wspomina. W nocy opuszczali ziemianki, wychodzili na pole kraść ziemniaki, warzywa. – Byli Polacy, którzy nas denuncjowali oraz tacy, którzy nam pomagali, ryzykując życie – mówi Liberman i dodaje: – Kiedy Polak zadenuncjował Niemcom ukrywającego się Żyda, jego brat wyciągnął tego Polaka z domu i zabił go. Arie Liberman zachował w pamięci dwóch Polaków: Sarnowskiego i Daniluka, którzy zaopatrywali Żydów w chleb i pomagali. Gdy Liberman zachorował, przez kilka tygodni przebywał w domu Ludwika Daniluka na kolonii Mierzwice. Gdy 1 sierpnia 1944 r. do Sarnak wkroczyli Sowieci, Liberman szybko przyszedł do Płoskowa. Podpalił pusty dom i stodołę „bandyty”. Z pierwszymi oddziałami Sowietów wrócił do Łosic.

Znowu w ostatni weekend marca przestawiliśmy zegarki o godzinę do przodu. Krótka i prosta czynność, która w założeniu miała przynieść korzyści gospodarcze, powoduje szereg niedogodności, z których najbardziej spektakularne są zmiany rozkładów jazdy czy lotów, a najpopularniejsze to kłopoty z dostosowaniem się do zmienionego rytmu dnia.

Znowu czas letni Zbigniew Kopczyński

T

rudno policzyć, ile razy zmienialiśmy czas. Łatwiej powiedzieć, ile razy nie musielibyśmy tego robić, gdyby deklaracje władz Unii Europejskiej można było traktować poważnie. To przecież już w roku 2019 mieliśmy zaprzestać przestawiania zegarów. Jeśli ktoś chciałby zakpić sobie z rządzących zjednoczoną Europą, to temat zmiany czasu nadaje się do tego doskonale. Gdy stało się coraz bardziej oczywiste, że bezsensowne przestawianie zegarów dwa razy w roku budzi coraz większą irytację obywateli Unii, Komisja Europejska zareagowała w dość charakterystyczny sposób. Rozpisała mianowicie w roku 2018 referendum, w którym pozwoliła mieszkańcom Unii wyrazić swą opinię. Najwyraźniej liczono na to, że mało kto to zauważy, sprawa pójdzie w zapomnienie, i problem z głowy. A tu pech! Referendum spotkało się z dużym zainteresowaniem adresatów, a jego wynikiem było jednoznaczne „nie” dla zmieniania czasu. Reakcja unijnych elit była również jednoznaczna: zapowiedziano zaniechanie zmian w roku 2019. Ale, jak to w Unii, by rozwiązać prosty problem, zastosowano skomplikowaną procedurę uzgodnień. Trwa ona do dziś i jej końca nie widać. Okazuje się, że do zaprzestania zmian czasu trzeba dużej ilości tegoż właśnie. Na zdrowy rozum trudno zrozumieć, jaki problem może stanowić likwidacja problemu, bo tym są copółroczne zmiany czasu? Co tu uzgadniać? Może jedynie to, czy zostać przy czasie letnim, czy zimowym. To można rozstrzygnąć w trakcie krótkiej dyskusji. Czas zimowy to taki, przy którym południe słoneczne jest na południku

15°E. południk ten przechodzi przez zachodnie kresy Polski, od Zgorzelca do Stargardu Szczecińskiego. Z kolei w czasie letnim słońce góruje nad południkiem 30°E a to jest w okolicach Witebska. Byłby to naturalny czas w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Tak więc czas zimowy jest czasem bardziej naturalnym i ładnie brzmi – czas

Jak to w Unii, by rozwiązać prosty problem, zastosowano skomplikowaną procedurę uzgodnień. Trwa ona do dziś i jej końca nie widać. Okazuje się, że do zaprzestania zmian czasu trzeba dużej ilości tegoż właśnie. środkowoeuropejski, a letni ma nazwę mniej atrakcyjną – czas wschodnioeuropejski. Ofiarowuje nam w zamian dłuższy dzień, to znaczy później robi się ciemno. Wprawdzie później też świta, lecz jest to problemem w zimie, gdy i tak jest bardziej ciemno. Natomiast latem w czasie zimowym świta wtedy, gdy wielu dopiero kładzie się spać. Jakkolwiek by rozpatrywać za i przeciw, decyzję można było podjąć już dawno. A może Komisja Europejska tak wytrwale konsultuje, by uniknąć chaosu i różnych stref czasowych. To akurat daremny trud, bo nie da się ustalić jednego czasu dla Lizbony i Nikozji. W Unii Europejskiej istnieją dziś trzy strefy czasowe i zapewne będą istnieć dalej. Jedno, co może się zmienić, to

przynależność do poszczególnych stref. Czyli, patrząc z polskiego punktu widzenia, może nam grozić jedynie to, że zamiast przesuwać wskazówki jadąc na Litwę, przesuniemy je, jadąc do Niemiec czy Czech. To wszystko. A może polskie władze skończą z tym absurdem, nie czekając na resztę Unii? Prócz ulgi dla obywateli, byłoby to podkreślenie naszej suwerenności. O ile wiem, choć dokładnie nie sprawdzałem, traktat lizboński nie uniemożliwia krajom członkowskim decydowania o obowiązującym u nich czasie. Wróćmy jednak do wysiłków wszechmocnej Komisji Europejskiej. Skoro zapowiedziała odchodzenie od zmian czasu stopniowo, a nieprzesuwanie wskazówek o godzinę stanowi dla niej problem nie do rozwiązania, może potrafi zdecydować o mniej radykalnym nieprzesuwaniu? Na przykład o pół godziny. Pół godziny wiosną, pół godziny jesienią i sprawa załatwiona w ciągu roku. A może o kwadrans? Trwałoby to dwa lata i bylibyśmy już po bólu. A czy takie piętnastominutowe zmiany nie będą zbyt skomplikowane? A jakaż to różnica, czy jadąc np. na Ukrainę, przesuwam wskazówki o godzinę, czy o 15, 30 lub 45 minut? W dobie królującej informatyki i automatycznego przełączania się zegarów? Skalę zmian możemy zmniejszyć do, dajmy na to, dziesięciu czy pięciu minut. Wszystko jedno, byle do celu. A jeśli eksperci unijni – bo chyba trwają tam jakieś analizy – uznają, że przesuwać wskazówki należy stopniowo o jakiś niezbyt okrągły przedział, np. 7 minut 25 sekund? Też dobrze, bo w końcu po kilku zmianach dojdziemy do upragnionej stabilizacji, tak by ludzie byli syci, czyli zadowoleni, i Unia cała. Cała ta sytuacja daje Komisji Europejskiej szansę, by po ostatnich wpadkach, z których szczepionki są najbardziej spektakularną, pokazać, że potrafi zrobić coś pożytecznego. K

Apel do władz Białorusi o zwolnienie z aresztu kierownictwa Polskiej Szkoły w Brześciu i zaprzestanie prześladowań polskiej mniejszości narodowej

S

towarzyszenie „Republika Polonia” zrzeszające osoby polskiego pochodzenia na całym świecie apeluje do władz Białorusi o natychmiastowe zwolnienie z aresztu kierownictwa Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. Romualda Traugutta w Brześciu nad Bugiem i zaprzestanie prześladowań politycznych i dyskryminacji Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi. Aresztowanie Anny Paniszewej, dyrektorki Polskiej Szkoły w Brześciu, oraz jej zastępcy pod pretekstem rozpalania nienawiści rasowej, narodowej, religijnej lub socjalnej jest w rzeczywistości jaskrawym pogwałceniem praw Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi do kultywowania własnej kultury, historii, tradycji i języka gwarantowanych przez a) Uniwersalną Deklarację Praw Człowieka z 1948 roku, b) Deklarację ONZ w sprawie praw osób należących do narodowych, etnicznych, religijnych i językowych mniejszości przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w drodze Rezolucji no. 47/135 z 18 grudnia 1992 roku, c) Rezolucję Komisji Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka w sprawie osób należących do narodowych etnicznych religijnych i językowych mniejszości, oraz d) ustalone normy zwyczajowe prawa międzynarodowego obowiązujące Białoruś zgodnie z jej członkostwem w ONZ i przynależnością do społeczności międzynarodowej. Ponadto z uwagi na brutalny sposób potraktowania Anny Paniszewej

– Przed oczami mam straszne ruiny sztetla, gdzie nie było żadnego z moich krewnych – pisze w relacji.

Sprawiedliwi Wspomniana przez Ariego Libermana rodzina Sarnowskich mieszkała na kolonii w Hołowczycach. Od jesieni 1942 r. do wiosny 1943 r. Stanisław i Marianna Sarnowscy ukrywali: Icka Rozenberga i jego synów Lejbka, Motyla i Sepsela, Ariego Libermana oraz dwóch braci Włodawerów: Welwela i Icchaka. Także Szymon Szonszajn wielokrotnie

w czasie aresztowania jej prawa jako osoby aresztowanej, jej prawa jako kobiety aresztowanej, zostały rażąco pogwałcone. Pani Dyrektor Anna Paniszewa nie jest i nigdy nie była działaczką polityczną. Jest wielką humanistką, kochającą ludzi działaczką społeczną, założycielką szkoły polskiej,

FOT. FPILBIOB

Główne ogólnopolskie media relacjonowały głośną sprawę dziesięciorga rodzeństwa z Podkarpacia, które doświadczyło wyjątkowo ciężkich przeżyć. W ich życiu było wszystko. Od głodu po seksualną agresję ze strony najbliższych (w tej sprawie sąd wydał już wyrok skazujący).

Anna Paniszewa – główny koordynator Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego

wspaniałą nauczycielką, pedagogiem i wychowawcą. Jako Polka zamieszkała na Białorusi ma prawo do kultywowania języka polskiego, kultury i historii Polski. Są to bowiem fundamentalne prawa człowieka gwarantowane konwencjami, traktatami, prawem i zwyczajami międzynarodowymi, które wiążą Białoruś zgodnie ukrywał się u Sarnowskich. Po wojnie Szymon Szonszajn mieszkał w Izraelu i ponad 40 lat korespondował z rodziną Sarnowskich. W liście z 14 czerwca 1987 r. napisał: „Wiem dobrze, że bez pomocy Polaków żaden Żyd by nie przeżył okupacji niemieckiej”. Z ok. 1600 sarnackich Żydów połowa uciekła do Sowietów jeszcze w 1939 r., a niemiecką okupację i Zagładę przeżyło 30. Po wojnie Stanisław G. z synem przez krótki czas mieszkali w Płoskowie, po czym wyjechali. 9 czerwca 2020 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie przyznał

z jej przynależnością do ONZ i społeczności międzynarodowej. Aresztowanie Dyrektor Paniszewej oraz jej zastępcy przez władze białoruskie stanowi kolejny etap długoletnich, systematycznych represji, prześladowań i dyskryminacji Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi. Polacy na całym świecie solidaryzują się z Polakami na Białorusi, którzy od lat są nękani i prześladowani za pielęgnowanie języka ojczystego, swojej kultury i historii, za obronę własnej godności i wolności. Polacy na Białorusi przeżyli już bardzo trudne czasy aresztowań, prowokacji, zwolnień z pracy. Zlikwidowano im naukę języka polskiego, odebrano Domy Polskie! Aresztowania kierownictwa szkoły polskiej w Brześciu wpisują się w kolejną falę represji wymierzoną przeciw Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi. Nasi rodacy na Białorusi padają obecnie ofiarą wojny dyplomatycznej prowadzonej przez Białoruś przeciw Polsce. Niniejszym wyrażamy zdecydowany sprzeciw wobec prześladowań i dyskryminacji Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi oraz apelujemy do władz Białorusi o natychmiastowe zwolnienie z aresztu kierownictwa Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej imienia Romualda Traugutta w Brześciu oraz zaprzestania prześladowań i dyskryminacji Polskiej Mniejszości Narodowej na Białorusi. Zarząd Stowarzyszenia „Republika Polonia”, 14 marca 2021 r.

Mariannie i Stanisławowi Sarnowskim oraz ich synowi Kazimierzowi tytuł „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” w uznaniu zasług w narażanie życia dla ratowania Żydów w okresie Holokaustu. – Cieszymy się, że nasi dziadkowie i tata zostali uhonorowani – mówi Anna Sarnowska-Żukowska, która razem z rodzeństwem złożyła wniosek do Instytutu Yad Vashem. K W tekście wykorzystałem wspomnienia Ariego Libermana W polach i lasach, opublikowanych w Księdze Pamięci Łosickich Żydów, Tel Aviv 1963.


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

17

ZIELONA W YSPA

Spiskowcy z Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego (Irish Republican Brotherhood, IRB) i innych wolnościowych stowarzyszeń i grup uważali, że Wielka Brytania bez przymusu nie zgodzi się na powstanie wolnego i samodzielnego państwa irlandzkiego. Dowodem tego było uchylenie postanowień o wprowadzeniu Rządów Krajowych, tzw. The Irish Home Rule. Tymczasem do IRB zaczęli napływać kolejni ochotnicy, tacy jak Patrick Pearse, Thomas MacDonagh, Joseph Plunkett czy Eamonn Ceannt. Patrick Pearse szybko stał się liderem ugrupowania. W 1913 roku. Sean MacDiarmada został jednym z założycieli nowej nacjonalistycznej organizacji Irlandzkich Ochotników. Niestety członkowie obu organizacji mieli rozbieżne wizje przyszłości. Irlandzkie Bractwo Republikańskie twierdziło, że oto nastał najlepszy czas, by walczyć o wolność, ponieważ Anglia jest osłabiona udziałem w wojnie. Natomiast Irlandzcy Ochotnicy chcieli walczyć dopiero wtedy, gdyby Imperium Brytyjskie zaostrzyło embargo wobec Irlandii lub ogłosiło przymusowy pobór do wojska jej obywateli. Te różnice w poglądach zadecydowały o wystąpieniu z szeregów Ochotników niektórych członków, w tym samego lidera MacNeilla, który odszedł w przeddzień powstania. O powstaniu myśleli także członkowie Irlandzkiej Armii Obywatelskiej (Irish Citizen Army, ICA). Jej zwierzchnikiem był James Connolly. 19 stycznia 1916 r. Connolly spotkał się z działaczami Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego. Podjęto decyzję o zjednoczeniu sił obu organizacji. Wspólnym celem było przeprowadzenia powstania. Działania spiskowców wspierała także Liga Kobiet (Cumann na mBan), z której szeregów wywodziła się Konstancja Markiewicz. Nazwisko przyjęła po mężu Polaku.

Przygotowania do rozprawy z brytyjskim okupantem Przygotowania do powstania prowadzono przez wiele miesięcy. Jednym z ośrodków był dom Josepha Plunketta położony w dzielnicy Kimmage, niespełna trzy mile na południe od cent­rum miasta. Przygotowywano tam broń i wykonywano domowej roboty bomby. W Poniedziałek Wielkanocny o godzinie 10 rano wymaszerowała stamtąd kolumna 56 uzbrojonych mężczyzn i ruszyła w kierunku centrum. Przyszli powstańcy nawiązali łączność z irlandzkim reprezentantem republikanów przebywającym w Berlinie – Rogerem Casementem. Liczyli oni na pomoc ze strony Niemiec. Niestety nie zadbali o konspiracyjny charakter tych kontaktów i gdy w kwietniu 1916 r. Roger Casement przypłynął do brzegów Irlandii z zapasem broni i amunicji, został schwytany przez Brytyjczyków. Cały ładunek przepadł. Mimo złej passy, został ustalony dzień i godzina wybuchu powstania. Miało się to stać 23 kwietnia 1916 r., w poniedziałkowe południe.

Początek pod GPO Tak jak zamierzano, w Poniedziałek Wielkanocny został przejęty przez powstańców gmach Poczty Głównej. Nad jej głównym wejściem widnieje dziś tablica z napisem w języku angielskim i gaelickim: „Tutaj w Poniedziałek Wielkanocny 1916 Patrick Pearse przeczytał Proklamację Republiki Irlandii. Z tego budynku dowodził siłami, które miały zapewnić Irlandii prawo do wolności”. Proklamację Niepodległości podpisało siedmiu członków Rządu Tymczasowego: Patrick Pearse, Thomas Clarke, Sean MacDiarmada, Thomas MacDonagh, James Connolly, Eamonn Ceannt i Joseph Plunkett. Wszyscy oni z wyjątkiem MacDonagha i Ceannta, przez całe powstanie znajdowali się w budynku GPO. Był tam również młodszy brat Patricka Pearse’a – William. A oto początek proklamacji: Irlandczycy i Irlandki! W imię Boga i zmarłych pokoleń, od których otrzymała swą dawną tradycję narodową Irlandia, za naszym pośrednictwem zwołuje dzieci pod swój sztandar i zrywa się do walki o niepodległość. Zorganizowawszy i wyćwiczywszy swych mężów przez tajną rewolucyjną organizację, Irlandzkie Bractwo Republikańskie, oraz przez jawne organizacje militarne, Irlandzkich Ochotników i Irlandzką Armię Republikańską,

Rządu Tymczasowego i jeden z siedmiu liderów, którzy podpisali Proklamację Irlandzkiej Niepodległości. Trzeci batalion znajdował się przy obecnej Pearse Street i dowodził nim Eamon de Valera, który jako jedyny spośród przywódców powstania uniknie później plutonu egzekucyjnego. Czwartym batalionem dowodził Eamonn Ceannt. Oprócz czterech batalionów Irlandzkich Ochotników swoją pozycję przy St. Stephen’s Green zajmowała Irlandzka Armia Obywatelska. Dowódcą oddziału był Michael Mallin. Ważną współpracownicą Mallina była Konstancja Markiewicz, która w stopniu porucznika dowodziła swoim oddziałem. Nie możemy też zapominać o wielu bezimiennych, którzy polegli na ulicach Dublina w imię wolności własnego narodu.

Kiedy w najlepsze trwała makabra I wojny światowej, Irlandczyków – tych z Ulsteru i tych z południa – dzieliła wizja przyszłości Zielonej Wyspy. Katolickie Południe i Zachód marzyły o zrzuceniu zależności brytyjskiej. Natomiast Ulster po raz kolejny szykował się do zbrojnej walki o jedność korony brytyjskiej.

Za murami Kilimainham Gaol

Irlandzcy herosi Powstania Wielkanocnego Joanna Krauzowicz-Tarczoń · Tomasz Wybranowski cierpliwie ćwicząc karność, świadomie czekając na właściwą chwilę swojego objawienia, korzysta teraz z tej chwili i wspierana przez wygnane dzieci w Ameryce i przez swych dzielnych sprzymierzeńców w Europie, zrywa się ona z pełną wiarą w zwycięstwo. (…) Oddajemy sprawę Republiki Irlandzkiej pod opiekę Boga Najwyższego, błogosławieństwa Jego wzywamy dla naszej broni i zanosimy modły, by nikt, kto służy tej sprawie, nie zhańbił jej tchórzostwem, nieludzkością ani grabieżą. W tej wzniosłej godzinie naród irlandzki, przez swoje męstwo i karność i przez gotowość jego dzieci do poświęcenia się za jego sprawę, musi dowieść, że jest wart dostojnego przeznaczenia, do którego jest powołany. Irlandczycy chłodno przyjęli wybuch powstania, w którym wzięło udział niespełna 2000 osób. Co ciekawe, na początku nikt powstańców nie traktował na serio. Wyobraźmy sobie, że nie zatrzymano mężczyzn maszerujących przez centrum Dublina, a kiedy weszli do budynku Poczty Głównej – GPO – zebrani tam ludzie potraktowali cały incydent jako rodzaj przedstawienia. Dopiero kiedy powstańcy wyciągnęli broń, wszyscy byli bardziej niż zaskoczeni. Nawet Anglicy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Oficjalnie zezwalano na militarne ćwiczenia Irlandzkich Ochotników. Okupanci nie widzieli w tym jakiegokolwiek zagrożenia. Ich lekceważenie było tak daleko posunięte, że zezwalali nawet na próbne szturmowanie budynków. Dlatego pojawienie się powstańców pod Pocztą Główną nie wzbudziło większego zainteresowania. Pearse ze swoimi ludźmi wkroczył do GPO o godzinie 12:00. Dopiero o 15:00 pojawił się pod pocztą pułk angielskich żołnierzy. Zanim do tego doszło, powstańcom udało się pojmać kapitana Mahony’ego, który był oficerem angielskim i lekarzem w Indyjskim Korpusie Medycznym. Mahony uznał, że przede wszystkim jest lekarzem, a nie oficerem i żołnierzem, i dobrowolnie został, aby opatrywać rannych powstańców. W czasie oblężenia miał wielokrotnie okazje do ucieczki, z żadnej jednak nie skorzystał. Pojawienie się powstańców na poczcie wywołało zamieszanie, ludzie zaczęli się gromadzić przed wejściem, ciekawi, co się wydarzy. I właśnie to zbiegowisko przyciągnęło uwagę Anglików. Kiedy w kierunku powstańców ruszył pułk żołnierzy, ludzie zaczęli uciekać w stronę rzeki Liffey, krzycząc do zabarykadowanych powstańców, że się wreszcie doigrali. Niestety już na początku doszło do nieprzewidzianego wypadku, który zaważył na wydarzeniach. Oto jeden z 56 mężczyzn, którzy rankiem wyruszyli z farmy Plunketta pod Pocztę Główną, podpalił domowej produkcji bombę z zamiarem rzucenia

jej w brytyjskich żołnierzy. Niestety bomba wybuchła wcześniej i poważnie raniła powstańca. Jego krzyk i odgłos wybuchu zainicjował otworzenie ognia w stronę Anglików, kiedy ci byli jeszcze poza jego zasięgiem. Prawdopodobnie powstańcy nie byli świadomi tego, że ich kolega sam się zranił. W tym starciu zginął jeden Anglik, ale pułk wycofał się. Po tym zdarzeniu wzrosło niebywale morale powstańców. Był to pierwszy

zabytkowego budynku Poczty Głównej. Tymczasem oprócz dział, gen. Lowe kazał na rzece ustawić bojową kanonierkę, która dodatkowo ostrzeliwała gmach. Ale Connolly też nie próżnował. Wydał rozkaz zajęcia kilku budynków przy Henry Street. Został wtedy postrzelony przez brytyjskiego snajpera. Choć ranny, wydawał ciągle nowe rozkazy. Kazał zająć także biura redakcji Irish Independent przy Abbey Street.

Ruiny gmachu Poczty Głównej GPO po powstaniu 1916 roku

do fabryki Williams and Woods, wyznaczonej na nową kwaterę. Dowódca placówki w zajętej redakcji „Irish Independent” spóźnił się z przekazaniem informacji, że fabryka Williams and Woods i przyległe do niej ulice są w brytyjskich rękach. Na rogu Moore Street oddział natknął się na karabin maszynowy. Tylko czterech spiskowców zdołało przeżyć ostrzał. Dowodzący oddziałem Michael Joseph O’Rahilly, początkowo przeciwny powstaniu, został podczas tej akcji wielokrotnie trafiony. Przez ponad dwadzieścia godzin umierał na ulicy. Kiedy powstańcy z GPO zorientowali się, że O’Rahilly i jego chłopcy poszli na rzeź, było już za późno, żeby ich uratować, choć nikt nie czekał na oficjalny rozkaz i odsiecz ruszyła natychmiast. Na opuszczających pośpiesznie gmach GPO powstańców sypał się grad kul. Patrick Pearse i jego młodszy brat William wyszli jako ostatni. W sobotę 29 kwietnia 1916 r. Patrick Pearse spotkał się z generałem Lowe i podpisał kapitulację. Tak oto po kilku dniach zakończyły się wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą Ester Rising.

Poza kwaterą główną

Deklaracja Niepodległości Rządu Tymczasowego Republiki Irlandii

od 1798 r. odwrót angielskiego wojska w czasie starcia z Irlandczykami. Był to jednak odwrót taktyczny, ponieważ nie mieli pojęcia, ilu rebeliantów znajduje się w budynku GPO. Postanowili się wycofać i zameldować o tym, co się dzieje, kwaterze głównej. Kiedy Anglicy mieli już informację o pozycjach rebeliantów, dowództwo objął generał Lowe. Zakazał on szturmu na GPO. Rozkazał, aby skupić się na utrzymaniu powstańców w ich kwaterach i tam zmusić ich do kapitulacji. Gen. Lowe nie chciał, żeby obszar rebelii wyszedł poza granice wyznaczające Grand Canal i Royal Canal. W środę Anglicy rozpoczęli jednak ostrzał GPO z dział. Connolly liczył, że brytyjskie oddziały nie będą bombardować

Został ponownie trafiony rykoszetem, tym razem w kostkę. Postrzał okazał się bardzo poważny. Doktor Mahony robił, co mógł, ale wiedział, że nogi dowódcy irlandzkich powstańców nie da się uratować. James Connolly już nigdy nie miał stanąć na własnych nogach. Do końca obrony Poczty Głównej Connolly leżał na noszach, nie zaprzestając dowodzenia. W wyniku bombardowania dach poczty, płonąc, zapadał się. Ulica Sackville (obecnie O’Connell Street) była spowita ogniem. W piątek sytuacja powstańców była beznadziejna. Wydany został w końcu rozkaz opuszczenia Poczty Głównej i przeniesienia się do nowej kwatery Rządu Tymczasowego. Wysłano trzynastu ludzi, którzy mieli utorować drogę

Prócz dowództwa powstańców na Poczcie Głównej, istniały jeszcze cztery bataliony ochotników i mniejsze jednostki militarne rozlokowane w różnych częściach Dublina. Dowódcą jednego z ugrupowań był dziewiętnastoletni Sean Heuston, członek organizacji młodych nacjonalistów Na Fianna Eireann (Irlandczcy Wojownicy). Współzałożycielką organizacji była wspomniana już Konstancja Markiewicz. Heuston i jego koledzy z Fianna Eireann utworzyli oddział zwiadowców. Chłopcy, którymi dowodził, mieli od 12 do 16 lat. Zadaniem tych dzieciaków było przeszkadzanie Brytyjczykom w zajęciu pozycji w centrum Dublina, tak aby dać irlandzkim oddziałom czas na zajęcie wyznaczonych wcześniej miejsc. Po dwóch godzinach chłopcy mieli się rozejść do domów, ale postanowili zostać w kwaterze przy rzece, w okolicy Collins Barracks, i bronić pozycji. Ich uzbrojenie stanowiły dwa karabiny i jedno pudełko naboi. Wspierani przez północny batalion, utrzymali się prawie trzy dni. Wyobraźmy sobie, co musieli czuć Anglicy, kiedy wreszcie zdobyli ich kwaterę. Zobaczyli garstkę dzieciaków stawiających zacięty opór. To doprowadziło ich do wściekłości. Postawa Heustona i jego chłopaków podniosła morale wszystkich powstańców. Pierwszy batalion Ochotników dowodzony był przez Edwarda Daly’ego, a stawiał opór Anglikom przy Four Courts. Drugim batalionem, usytuowanym w okolicy katedry św. Patryka, dowodził Thomas MacDonagh, członek

FOT. NATIONAL LIBRARY OF IRELAND ON THE COMMONS FLICKR COMMONS

Zanim ruszyli pod Pocztę Główną

Po upadku powstania aresztowano jego czternastu przywódców, w tym także Konstancję Markiewicz. Do niewoli trafili także pozostali przy życiu żołnierze, w tym 23 nastoletnich chłopców, którymi dowodził Sean Heuston. Łącznie aresztowano około 3,5 tysiąca osób. To więcej niż de facto liczyli czynni uczestnicy powstania. Przetrzymywano ich w Kilimainham Gaol. Aresztowaniami administrował brutalny generał Maxwell. On również był odpowiedzialny za dokonanie egzekucji na czternastu przywódcach powstania. Z jego rozkazu 3 maja 1916 r. na placu więzienia Kilimainham zostali rozstrzelani Pearse, MacDonagh i Clarke. Następnego dnia ten sam los spotkał młodszego brata Pearsea – Williama, dowódców ochotniczych batalionów Daly’ego i O’Hanrahana, a także Josepha Plunketta, który dziesięć dni wcześniej w więziennej kaplicy poślubił swoją narzeczoną. 5 maja przed plutonem egzekucyjnym stanął major John MacBridge. Trzy dni później rozstrzelano kolejnych czterech powstańców, w tym młodziutkiego Seana Heus­ tona. W rzeźnickich rękach generała Maxwella pozostawali ciągle Connolly i MacDiarmada, a także Eamon de Valera. Rankiem 12 maja 1916 r. rozstrzelany został MacDiarmada. Co do Jamesa Connolly’ego, to Anglicy przeszli samych siebie. Ciężko ranny Connolly właściwie umierał już podczas przewożenia go do szpitala. Generał Maxwell postawił cały szpitalny personel na nogach, aby utrzymać go przy życiu po to, aby później miał siłę stanąć przed plutonem egzekucyjnym. W szpitalu udało się zachować życie Connolly’ego, ale amputowano mu nogę. Angielski generał i na to znalazł radę. Przywódca irlandzkiego powstania został przywiązany do krzesła i tak go rozstrzelano. Jedynym spośród liderów Powstania Wielkanocnego, który uniknął śmierci, był Eamon de Valera. Udało mu się przeżyć, ponieważ posiadał amerykański paszport. Urodził się w USA jako owoc związku Irlandki i Kubańczyka.

Walka o niepodległość czy niefortunna akcja garstki fanatyków? Powstanie Wielkanocne nie zyskało sobie wielu zwolenników. Było krytykowane przez większość ówczesnych irlandzkich partii i polityków. Surowo ocenili je później także historycy. Często pisano, że była to akcja prowadzona przez fanatyków, z którą Irlandczycy się nie utożsamiają. Trzeba przyznać, że zryw nie przyniósł Irlandii żadnych korzyści politycznych. Powstanie pociągnęło za sobą śmierć, represje, zniszczenia i egzekucje. Jednak czy wolno dzisiaj twierdzić, że Easter Rising było niepotrzebne, że martyrologia jego przywódców była nonsensowna i alogiczna? W podobny sposób musielibyśmy spojrzeć na nasze polskie powstania, styczniowe czy warszawskie. Żadne z nich nie przyniosło nam upragnionej wolności, lecz kolejne represje ze strony zaborców i niemieckich sadystów – okupantów. Musimy zrozumieć specyfikę powstań, które z natury swojej są tłumione jako wystąpienia jednostek słabszych przeciwko uciskowi jednostek silniejszych. Irlandczycy walczyli o wolność własnego narodu. Pokazali Anglikom, że nie tak łatwo zgina się irlandzkie karki. Byli i na zawsze pozostaną bohaterami. 105 lat temu poświęcili swoje serca i dusze w walce o niepodległość swojej ojczyzny. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

18

PUNKT WIDZENIA

Z

Józef Balcerek: – Co to za obraz, panie profesorze? Ryszard Dąb-Rozwadowski: – To? No, przedstawia bitwę pod Grunwaldem. Józef Balcerek: – Aha. Taka bitwa jest u nas na Targówku, jak rzucą balerony do rzeźnika, tyle że bab jest więcej!

namy tę scenę z filmu Stanisława Barei. Od roku mam wrażenie, że w wyniku walki z pandemią ten obraz bitwy, niczym w Alternatywy 4, zatarasował mi dosłownie wyjście na zewnątrz. I ja w tym zewnętrznym ferworze walki rządu z covidem czuję się jak uczestnik… tylko czy jakiejś istotnej walki, czy kompletnej farsy? W wielu środowiskach spór o to trwa. Zaczekam, aż kurz walki opadnie. Jednak w ciszy, bez włączonego telewizora, dostrzegłem miesiąc temu coś naprawdę niebezpiecznego i to mnie przeraziło! Tu nie chodzi o spór czy nosić maseczki, czy nie nosić. Czy minister Szumowski miał rację, gdy mówił, że te nie chronią. Ja nie noszę, bo się duszę, a związane jest to z moją chorobą, dlatego też nie wychodzę z domu, aby nie drażnić otoczenia. Policja może by mi dała spokój, ale „zwykli” ludzie egzekwują obostrzenia bezwzględnie. W kościele „wbijam” się w kącik, by mnie nie widzieli. Myślę o czasach komunistycznych, o tym, jak system totalitarny wdarł się w polską rzeczywistość. Przeraża mnie, z jaką łatwością współcześnie narzucona retoryka obdziera człowieka z wolności wyboru! Jak ten system się rozwija. Jednak jako zwykły obywatel muszę przestrzegać rozporządzeń. Nie mam też wstępu do IPN, bo trzeba w maseczce, a ja, 7 godzin i maseczka równa się omdlenie. A wyjątki od reguły: całościowe zaburzenia rozwoju, zaburzenia psychiczne, niepełnosprawność intelektualna w stopniu umiarkowanym, znacznym lub głębokim, trudności w samodzielnym odkryciu lub zakryciu ust lub nosa – mnie nie dotyczą. Choć wszystko przed mną. System zniewolenia może się rozwinąć. I to żaden sarkazm. Za dużo udokumentowałem zbrodni komunistycznych i faszystowskich, aby to lekceważyć! I to jest temat, który chcę poruszyć! Zbrodnie faszystowskie i prowadzone przez ten system operacje pseudomedyczne. Zwłaszcza w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, gdzie dokonywano operacji na Polkach. Odniesienie do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, jego izolacji od świata zewnętrznego, utajnienia i szerzonej propagandy może nadać nową

O dobrowolności można mówić, gdy informacja, na podstawie której ktoś decyduje się na szczepionkę, jest pełna i prawdziwa. Czy tak jest w obecnej sytuacji pandemii? perspektywę rozumieniu teraźniejszych interesów. Dlatego chcę poruszyć temat szczepionek i zadać pytanie, czy tu chodzi o zysk, czy o dobro człowieka? O moje dobro? Czy to pytanie jest uzasadnione wobec doświadczeń, jakie przekazały nam Polki, na których były prowadzone eksperymenty pseudomedyczne? Pytanie o człowieczeństwo i jego granice. O człowieka, który spychany jest na margines błędu systemowego. Nieistotny! To pytanie nie pozwala mi pozostać obojętnym, ponieważ poznałem dokumentację związaną z obozem koncentracyjnym w Ravensbrück, z życiem dr Wandy Półtawskiej oraz z zapomnianymi ofiarami limanowskiej katowni UB. Od dziecka do głębi porusza mnie ignorowanie jakiegokolwiek ludzkiego życia. Dlatego moją uwagę zwróciła lista „odrzutów” oznaczonych jako NOP (niepożądane odczyny poszczepienne), publikowana przez Serwis Rzeczypospolitej Polskiej. Od miesiąca codziennie czytam tę listę. Analizuję ją. Wzdrygam się za każdym razem, gdy czytam o zgonie. Przed oczami mam łóżka operacyjne w Ravensbrück i słowa dr Wandy Półtawskiej, gdy wieziono ją na operację: „Ich bin kein Kaninchen” (Nie jestem królikiem doświadczalnym). „Nie szczepią nikogo na siłę, to jest dobrowolne, zresztą sam wyraziłem już zainteresowanie zaszczepieniem. Powikłania po szczepionkach od zawsze były i pewnie będą, to nie jest nic nowego. Jednak według mnie to coś dalece innego niż nazistowskie eksperymenty, które miały zupełnie inne założenie i cel...” – usłyszałem od kogoś, kto z moimi odczuciami się nie zgadza.

Paweł Zastrzeżyński Zapytałem tę osobę: „Jaki cel miały nazistowskie eksperymenty prowadzone na Polkach?”. Poza tym o dobrowolności można mówić, gdy informacja, na podstawie której ktoś decyduje się na szczepionkę, jest pełna i prawdziwa. Czy tak jest w obecnej sytuacji pandemii? Jaka jest w tym wszystkim rola mediów? Czy przekaz informacji jest rzetelny, logiczny i spójny? I podstawowe pytanie: czy koncerny farmaceutyczne, które są beneficjentami pandemii, mają wpływ na przekaz informacji? Z pewnością znalezienie odpowiedzi na te pytania jest dla mnie niemożliwe. Ale gdybyż przynajmniej na szczepionkach nie zarabiano takich pieniędzy! Dlatego wątpliwości budzi choćby taka informacja: 23 lutego 2021 r. PAP podała, że pewna firma produkująca szczepionki została oskarżana o naciski podczas negocjacji. Czytamy: „Urzędnicy z Argentyny i innego kraju Ameryki Łacińskiej, którego nie można wymienić z nazwy, bo podpisał umowę o poufności, powiedzieli, że negocjatorzy firmy zażądali większej niż zwykle rekompensaty za roszczenia cywilne wniesione przez obywateli, którzy po zaszczepieniu będą cierpieć z powodu poważnych zdarzeń niepożądanych (zdarzenie, które bez względu na dawkę produktu powoduje zgon pacjenta, zagrożenie życia, konieczność hospitalizacji lub jej przedłużenie, trwały lub znaczny uszczerbek na zdrowiu)”. Co istotne, firma ta już w 2011 r. podobno zapłaciła 14,5 mld (sic!) dolarów odszkodowań w związku z oszustwami przy promocji leku.

ją wycofać. A roszczeń co do niepożądanych odczynów poszczepiennych należy dochodzić przed sądem. Oczywiste jest dla mnie, że gdyby po przyjęciu szczepionki wystąpiły u mnie jakieś powikłania, zostałbym z tym sam. Ale mam wybór! Jednak jako człowiek chory mam wrażenie, że ściany, jakie mnie otaczają, ciągle się przybliżają. Co mnie zastanawia, to że we wszechobecnej retoryce wolności powiększa się niewola. Mam poczucie, że pomimo uspokajających zapewnień, ktoś mnie pakuje na wózek inwalidzki i gdzieś chce zawieźć, a związane jest to z niedookreślonym eksperymentem, którego stałem się cząstką.

D

N

a stronach rządowych można przeczytać na temat dopuszczania leków do obrotu, że w każdym przypadku pozwolenie jest wydawane po ocenie stosunku korzyści do ryzyka. I tu pojawia się moje skojarzenie. W Ravensbrück posługiwano się argumentacją, że grupa kilkudziesięciu Polek, na których prowadzono eksperymenty pseudomedyczne, została złożona jako „ofiara” w większej sprawie. Badania prowadzone przez nazistów miały uchronić dziesiątki tysięcy żołnierzy niemieckich, zakażonych na froncie gangreną. Eksperyment pseudomedyczny miał pomóc opracować sposób leczenia. Czy można postawić znak równości pomiędzy przeszłością i teraźniejszością? Oczywiście nie! Jednak to konkretne odniesienie powinno wzbudzić refleksję. I postawić znak STOP przed wszystkimi, którzy w ferworze walki tracą rozeznanie! Tak, Panie Premierze, zwracam się do Pana! Dzielę się bezcenną wiedzą o skutkach prowadzenia eksperymentów na ludziach. Nie robię tego w złych zamiarach ani dla interesu. Jarosław Rybarczyk, Główny Specjalista w Biurze Komunikacji Ministerstwa Zdrowia, który pośrednio reprezentuje Pana, w rozmowie telefonicznej ze mną z 12 lutego 2021 r. na pytanie, czy szczepionka jest bezpieczna, bez wahania jednoznacznie stwierdził: „szczepionka jest na 100% bezpieczna!”. Tymczasem jeden tylko wpis – nr 1762 – z listy NOP udostępnionej przez Serwis Rzeczypospolitej Polskiej, brzmi: „Około 1 minuty po podaniu szczepienia objawy pod postacią uczucia gorąca i mrowienia całego ciała, która ewoluowała w silny skurczowy ból brzucha, puste parcie na stolec, drgawki, potliwość i nudności. Wezwano ZRM. Pacjentce założono wkłucie obwodowe, przetoczono 500 ml 0,9% NaCl iv. i podano 500 mg adrenaliny im., pyralginę i no-spę. Wskutek zastosowanego leczenia uzyskano zmniejszenie dolegliwości i normalizację stanu ogólnego. Chorą w asyście ZRM wysłano na obserwację lekarską w SOR”. Zaś we wpisie nr 3878 czytam: „Fusowate wymiociny i smoliste stolce. Leczony lekami p/w krzepliwymi. W gastroskopii skrzepy krwi. Otrzymał

krew. Zgon 31-01-2021 godz. 9:20”. W codziennej mojej analizie NOP szczególnie niepokoją mnie zaburzenia nerwowe, które wystąpiły natychmiast po podaniu szczepionki, a było ich około 148. Z niedowierzaniem – po oświadczeniu, które usłyszałem od rzecznika Ministra Zdrowia – czytam o 38 przypadkach drgawek, 74 przypadkach utraty przytomności, 17 przypadkach udaru mózgu, 13 przypadkach zaburzeń świadomości i 29 ZGONACH. Zastanawiam się, co stałoby się ze mną – w konsekwencji mojej choroby, informacji medialnej i gdybym nie śledził tego, co zostało umieszczone na stronach rządowych? Jak taki człowiek jak ja ma odebrać zapewnienie, że szczepionka jest w 100% bezpieczna? Jednak nie

Postać dobrego Samarytanina przysłoniła mi cały świat. Jednak niekoniecznie od strony jego postawy, a z pozycji leżącego, pozbawionego opieki medycznej. zakładam złej woli. Chcę tylko wyhamować zapędy, prowadzące do tego, że w milionowych liczbach gubi się poszczególnych ludzi. Co by było, gdybym pojechał z kamerą do tych już 545 osób, które przeżyły na własnej skórze to, co na Państwa stronach jest tylko pozycją w arkuszu? Jak ma się do tego zapewnienie o 100% bezpieczeństwa? Człowiek nie jest pozycją w tabeli! Tego uczy między innymi przykład Polek operowanych w Ravensbrück. Czy Premier weźmie pod uwagę moje wątpliwości? Oczywiście, że nie. Słucha się tylko tych silnych. Ja jestem

nieważnym marginesem. Dziś to praktyczne główna zasada demokracji. Jej patologiczny obraz. Jak podało Radio Zet 9 lutego br., z obserwacji prof. Joanny Zajkowskiej z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku oraz prof. Andrzeja M. Fala ze Szpitala MSWiA w Warszawie wynika: „Jak dotąd nie zaobserwowaliśmy żadnej poważnej reakcji po podaniu szczepionki przeciwko COVID-19. Zdarzają się czasami typowe odczyny poszczepienne”. Ta opinia została opublikowana, gdy na liście NOP było 12 wpisów związanych ze zgonem. Skoro wszystko jest w porządku, to czy mój niepokój i odniesienie do eksperymentów są uzasadnione?

S

zukam odpowiedzi. Kontaktuję się z fundacją STOP NOP i rozmawiam z Justyną Sochą, asystentką Grzegorza Brauna. Podkreślam, że w rozmowie z Rzecznikiem Prasowym Ministra Zdrowia ten podważa całkowicie to, co przekazuje fundacja na temat szczepionki i jednoznacznie podkreśla, że retoryka „antyszepionkowców” jest nie do przyjęcia. Przekazuję tę informację Pani Justynie i upraszczam, że wypowiedź Rzecznika sprowadza się do tego, że fundacja kłamie. Ta życzliwie odpowiada, że mogę to ująć w ten sposób w tekście. Dostaję też od STOP NOP szereg zastrzeżeń co do działalności polskiego rządu w sprawie szczepień. Przekazuję je rzecznikowi, który szeroko odpowiada na zarzuty fundacji STOP NOP. Pani Justyna już nie odniosła się do argumentów Rzecznika Ministra Zdrowia, który, trzeba przyznać, szczegółowo odpowiedział na zarzuty i podkreślił, że powinienem opierać się na rzetelnych źródłach, przede wszystkim co do liczby zgonów po szczepionce. A tu rozbieżność jest znaczna. W uproszczeniu mój wniosek po rozmowie z rzecznikiem Ministerstwa Zdrowia jest taki, że rząd jest czysty, szczepionka została dopuszczona przez Unię Europejską, a w razie czego można

yrektor Powiatowego Domu Pomocy Społecznej w Ostrowie Marek Czarnecki napisał do mnie: „W nawiązaniu do Pana pisma, otrzymanego pocztą elektroniczną dnia 15 lutego 2021 roku stwierdzam, iż nie mogę przychylić się do Pana prośby i udzielić odpowiedzi na zadanie pytania. Aktualnie w przedmiotowej sprawie toczy się postępowanie przygotowawcze, w związku z czym pytania proszę kierować do organów, które posiadają stosowne informacje leżące w kręgu Pana zainteresowań i które uprawnione są do udzielania tychże informacji na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego”. Pytania skierowałem do osoby, która nadzorowała ośrodek, gdzie zanotowano pierwszy przypadek śmierci po podaniu szczepionki na COVID-19. Osoba, która zmarła, była ubezwłasnowolniona. Ten człowiek, który umarł jako pierwszy, szybko został przez media ogłoszony wariatem, w dodatku obarczonym innymi chorobami. Trzeba podkreślić, że moja nieufność nie ma źródła w braku wiary w kompetencje lekarzy. Patrzę z perspektywy człowieka z chorym układem odpornościowym, będącego na pierwszej linii zagrożenia. Informacja o pandemii nie zrobiła na mnie wrażenia, gdyż zagrożenie mojego życia pojawiło się znacznie wcześniej; można powiedzieć, że przestałem wychodzić z domu, zanim stało się to obowiązujące. Właściwie świadomość własnej choroby otworzyła mi jeszcze szerzej oczy. Zdałem sobie sprawę z tego, że jedynym istotnym działaniem, jakie mogę podjąć, jest zwrócenie uwagi na osoby, na które nikt nie chce zwrócić uwagi. Postać dobrego Samarytanina przysłoniła mi cały świat. Jednak niekoniecznie od strony jego postawy, a z pozycji leżącego, pozbawionego opieki medycznej. Dlatego, gdy około miesiąc temu rozpoczęto publikację przypadków osób, które ucierpiały w wyniku szczepienia, z dnia na dzień zapoznawałem się z treścią wpisów, które przesyłali lekarze. Z ponad pół tysiąca przykładów szczególnie zapadły mi w pamięć notatki lekarzy co do osób, u których po zaszczepieniu pojawiły się stany, które mogły dotyczyć mnie samego. Co ważne, te opisy nie dotyczyły tylko zgonów. Czyli śmierci człowieka, który chciał się zaszczepić, aby żyć: „Od razu po iniekcji tachykardia do 160/min, stan przedomdleniowy, w EKG częstoskurcz. Pacjentka przetransportowana na Izbę Przyjęć. Epizod hypotoniczno-hyporeaktywny z utratą przytomności i bezdechem. Zapaść. Wezwano Ratownictwo Medyczne. Pacjentka hospitalizowana. Wstrząs anafilaktyczny 5 minut po szczepieniu, utrata przytomności, objawy ze strony układu pokarmowego i układu krążenia, objawy te trwały około 4 godziny, pacjentka stabilna, wymaga hospitalizacji. Pacjent 5 minut po podaniu szczepionki doznał utraty przytomności z napadem drgawek (czas trwania

około 10 s), po epizodzie samoczynnie odzyskał przytomność. Po szczepieniu stwierdzono cechy zastoju w płucach – zwiększono dawkę leków moczopędnych. Pacjentka była w stanie średnim, skarżyła się na kaszel. Nie gorączkowała, RR 95/55, tętno 75 min, glik. 122 mg/s, brak sinicy lub uruchamiania dodatkowych mięśni oddechowych. W 2 dobie po szczepieniu nastąpił zgon. Po 3 min. po szczepieniu bardzo silne nudności, ból i wzdęcie brzucha, ból głowy, złe samopoczucie, uczucie przeszkody w krtani, tachykardia, podwyższone ciśnienie krwi. Objawy utrzymywały się przez ponad 7 dni. Ból głowy ponad 14 dni. Epizod hypotoniczno-hyporeaktywny z utratą przytomności, bradykardia, hipotonia, bladość powłok skórnych, oziębienie kończyn, duszność – pacjent skierowany na SOR do diagnostyki. Drgawki niegorączkowe – pierwszy epizod, biegunka, zasinienie kończyn, osłabienie, duszności, spadek ciśnienia. Nie uzyskano poprawy stanu zdrowia, zgon 14.02.2021 r. 20 minut po szczepieniu pacjentka opuściła punkt szczepień i straciła przytomność w samochodzie na parkingu. Po dotarciu lekarza była przytomna, wydolna oddechowo, krąże-

Nabieram coraz mocniejszego przekonania, że kolejny raz ktoś pod dyktando marketingu i chwilowych doniesień podejmuje decyzje o moim życiu. niowo w pełnym kontakcie logicznym. Osłabiona, blada, sinica obwodowa, założono wkłucie obwodowe dożylne. Wezwano Zespół Ratownictwa Medycznego, który przewiózł chorą do SOR Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze”. 7 marca 2021 r. dziennik.pl podał: „Władze Austrii zdecydowały w niedzielę o wstrzymaniu szczepień przeciw COVID-19 z użyciem jednej z partii preparatu AstraZeneca po śmierci 49-letniej kobiety oraz wystąpieniu zatoru płuc u drugiej. Decyzja została podjęta mimo braku dowodów na bezpośredni związek ze szczepieniem”.

P

amiętam oświadczenie Ministra Zdrowia, że maseczki nic nie dają; bacznie śledzę informacje prasowe związane z pandemią i nabieram coraz mocniejszego przekonania, że kolejny raz ktoś pod dyktando marketingu i chwilowych doniesień podejmuje decyzje o moim życiu. Nie dostrzegam bezinteresownej chęci pomocy. W mediach słyszę o falach i środkach i pomocy; dla mnie osobiście to taki szum górskiej rzeki, która wezbrała. Leżę i trudno mi jest rozeznać, czy to, co mnie ustawowo wyizolowało, to komedia czy dramat? 8 marca 2021 r. opublikowano list „The Voice of Women in Defense of Unborn Babies and in Opposition to Abortion-tainted Vaccines” (Głos kobiet w obronie dzieci nienarodzonych i przeciw szczepionkom skażonym aborcją), którego sygnatariuszami są znane osoby z całego świata, a na pierwszym miejscu dr Wanda Półtawska. Ten list jest sprzeciwem wobec szczepionek skażonych aborcją. Jakie koło zatoczyła historia, że dziś 100-letnia kobieta, na której prowadzono eksperymenty pseudomedyczne, kolejny raz staje w opozycji do przyjętej tak łatwo przez cały świat retoryki, że można kogoś poświęcić, aby leczyć innych? Jak to się stało, że do tej pory nikt oficjalnie tego nie wskazał? Przeczytałem ten list, gdy już kończyłem pisać ten tekst. Czy mogę mieć jeszcze wątpliwości? Po raz kolejny podkreślam, że nie mam intencji atakowania, a podzielenia się doświadczeniem, które czasami może być nawet wbrew całemu światu. Ale czy nikt nie widzi, że to, co się dzieje, jest też wbrew piątemu przykazaniu NIE ZABIJAJ?! No to, Profesorze, co to za obraz? Oczywiście odpowiedź szefa topowego szpitala, do którego mogłoby być skierowane to pytanie, obarczona byłaby dotacją związaną z covidem na sumę niemal 67 milionów złotych. Nie oskarżam, a odnoszę się do czasów, gdy ktoś za kogoś oddał bezinteresownie życie. Bez tego odniesienia nie można udzielić żadnej rozsądnej odpowiedzi! K


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

19

S T R O NMAY ŚR LA D J PI AI I W N E T WS O N A BR

KI

TOM A

SZ

W Y

R E K L A M A

Warszawa 87.8 | Kraków 95.2 | Wrocław 96.8 | Białystok 103.9 www.wnet.fm

ZY K S ŁU

JERZY

G

Dyrektor Muzyczny Radia Wnet Muzyczne Studio 37 | Wtorek 18:10; Środa, Czwartek 19:00 Cienie w Jaskini | Piątek 21:00 | Muzyczna Polska Tygodniówka | Sobota 13:00 Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, kto odpowiada za wszystkie świetne i rzadko spotykane w innych stacjach radiowych utwory na playliście Radia Wnet, to musicie wiedzieć, że maczał w tym palce Tomasz Wybranowski. Nasz Dyrektor Muzyczny na pierwszym miejscu stawia jakość i promocję dobrej, polskiej muzyki. Znajduje czas antenowy i zachowuje równowagę w prezentowaniu zarówno nowych, młodych artystów, jak i kultowych brzmień w wykonaniu znanych muzyków. Stara się, aby radiowa playlista była różnorodna, ciekawa i niepowtarzalna. Od lat z powodzeniem prowadzi kilka autorskich audycji poświęconych muzyce.

Czas nie tylko na country | Poniedziałek 18:10

ZOLL Z A

JERZY

IS T R

MILO

KU

M

Podróż po świecie americany, czyli muzyki country i stylów pokrewnych. To bluegrass, western swing, to subtelna ballada i nashvillski sound, a także teksaskie mocne brzmienia.

Mazzoll Arhythmic Radio | Poniedziałek 20:00 Wirtuoz klarnetu basowego, jeden z inicjatorów tzw. rewolucji yassowej w polskim jazzie, tworca idei Arythmic perfectio wprowadza słuchaczy w swój muzyczny świat.

IR

Polish Chart | Piątek 13:04 | Niedziela 17:05 Muzyczna lista Sławomira Orwata to kilka godzin dobrej muzyki oraz wywiadów. To jedyna lista, która w całości poświęcona jest polskiej muzyce. Mieszanina stylów i gatunków, od piosenki autorskiej przez pop, synth pop, kończąc na rocku, metalu i innych.

BART OS

Z

BO

RUCIAK

Złote lata piosenki francuskiej | Czwartek 11:10 Najpiękniejsza muzyka francuska opatrzona komentarzem, analizą i interpretacją prowadzącego.

Na rapie | Czwartek 21:00 Najnowsze utwory rapowe, topowi artyści – czyli muzyka, która podbija serca młodych słuchaczy. Audycja prowadzona w towarzystwie gości.

N

M

ORWAT

L

RSTK A A G

WADZKI A Z

ROMA

SŁAW O

Niezwykła muzyka i niezwykłe rozmowy toczone wokół niej. Milo Kurtis, polski multiinstrumentalista pochodzenia greckiego, grający na wszelkiego rodzaju instrumentach etnicznych, pochodzących z różnych stron świata, przez dwie godziny zapewnia dawkę muzyki i przemyśleń.

GA B R IE

Na początku był chaos | Wtorek 20:00

Konfrontacje Muzyczne | Niedziela 13:00 Muzyka łagodzi obyczaje. Utwory fortepianowe w nieznanych interpretacjach zaskoczą nawet najbardziej wytrawnych melomanów.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

20

Historia jednego zdjęcia...

O

O S TAT N I A S T R O N A

25 marca redakcje Radia Wnet polska i białoruska nadały 24-godzinny program specjalny pt. Dzień Wolności Białorusi, w którym dziennikarze z Warszawy, Kijowa i Wilna na bieżąco informowali o tragicznych wydarzeniach na Białorusi. W Poranku Wnet gościem miał być Andrzej Poczobut, ale o 8:15 do jego mieszkania weszli funkcjonariusze milicji. Przeprowadzili rewizję, ponieważ dziennikarz jest podejrzanym w sprawie karnej z cz. 3 art. 130 kk: „celowe działania wymierzone w rozbudzenie wrogości na tle narodowościowym i religijnym na podstawie przynależności narodowej, religijnej, językowej i innej, a także rehabilitacji nazizmu, uczynione grupą osób”. Sprawę prowadzi Prokuratura Generalna. Współpracownikowi Redakcji Białoruskiej Radia Wnet grozi 12 lat więzienia, prawdopodobnie w postsowieckiej kolonii karnej. Na zdjęciu balkon Radia Wnet przy Krakowskim Przedmieściu 79 w Dniu Wolności Białorusi. Fot. Lech Rustecki

to one: „Myśląca mniejszość nie może dać się zepchnąć na całkowity margines, bo Europę stworzyły idee, a nie czołgi... Polscy politycy uważają, że są tak czujni i sprawni, że nie potrzebują dialogu z ludźmi kultury... Pani Szydło jest ideałem człowieczeństwa dla pół miliona ludzi, choć nie zna języków, okropnie się ubiera i mówi głosem przedszkolanki w depresji... Największym zagrożeniem dla wolności w Polsce jest brak miłości do prawdy”. Należy rozumieć, że ta „myśląca mniejszość”, to ci, którzy Polskę doprowadzili prawie do ruiny, patronowali złodziejom dzielącym się budżetem z rządem, których widzimy na marszach LGBT i którzy jako totalna opozycja budowali Polskę po swojemu, czyli na niby. Pani Szydło z kolei nic nie jest warta, bo ponoć nie zna języków i okropnie się ubiera, ale ta bezmyślna większość sobie ją upodobała, a nie np. panią Kopacz, która nosi wspaniałe kreacje. Dobrze by było, gdyby p. Z. wskazał, u kogo tej miłości do prawdy jest najmniej, bo ludzie gotowi pomyśleć, że chodzi o jednego z jego idoli politycznych. Słowem, warto słuchać intelektualistów, a co do postępowania ich śladem, różnie to bywa. A teraz wróćmy do artykułu tu odgrzanego, gdyż tej bezmyślnej większości pan Z. daje cięgi, także korzystając z gościny miłujących prawdę i nienagannych pod każdym względem Niemców. Dziwić się nie trzeba, skoro, jak można mniemać, zna języki. Wywiad Adama Sosnowskiego z Adamem Bujakiem, wPolityce, 21 III 2016 r. Pozwolę sobie pierwsze zdania wywiadu przytoczyć dosłownie, gdyż uwalnia to od parafrazowania, zwykle pozbawionego puenty autorskiej i często wymagającego dłuższego wywodu. Wywiad zaczyna się następująco: „4 marca w niemieckiej gazecie codziennej »Tagesspiegel« ukazała się rozmowa z polskim poetą Adamem Zagajewskim. Przeprowadził ją Gregor Dotzauer. W wywiadzie przytaczane są wszelkie antypolskie stereotypy ostatnich miesięcy. Zagajewski skarży się niemieckim czytelnikom, że »ukradziono nam kraj«, a »nowa

władza chce po prostu wszystko«. Dalej w sposób dosyć arogancki poeta stwierdza, że wypowiada się »w imieniu większości polskich intelektualistów« oraz że »żaden znany artysta

się zadowolić swego rozmówcę. Pragnę zwrócić tutaj uwagę na strukturę psychiczną i – niech już będzie – intelektualną jego wypowiedzi. Szanująca się gazeta nie powinna drukować

wypłakuje się Niemcom, bo rzekomo właśnie teraz ktoś ukradł mu jego kraj. I ma rację, bo jego Polskę zdmuchnęli mu sprzed nosa Polacy, którzy nie mieli i nie mają ochoty chadzać na bia-

dodałby chyba, że to bydło rogate, bo dobrze pobodło swych dotychczasowych pastuchów. Jeśli na ludowo, to całą gębą. A więc za jedno powiedzonko wyraź-

Artykuł pod tym tytułem ukazał się już jakiś czas temu, ale Pan Zagajewski znowu zaskoczył, a złote myśli tego intelektualisty (nie mylić z inteligentem) udało mi się wyłowić z internetu, gdzie pojawił się jego wywiad z Katarzyną Janowską.

Adamowi Zagajewskiemu in memoriam „Polska w oczach Adama Zagajewskiego opowiedziana Niemcom” (z suplementem) Zygmunt Zieliński

nie wspiera PiS-u, a co dopiero większość inteligencji«. Zagajewski ubolewa także, że nowy rząd »z tak zwanych żołnierzy wyklętych robi wielkich bohaterów«. Swe wywody Zagajewski kończy, naturalnie wskazując na rzekomy antysemityzm i ksenofobię Polaków, przez co u nas miejscami jest jeszcze takie zacofanie, jak w XIX w. i nie lubimy obcych.

N

iemiecki dziennikarz tymczasem podpowiada Zagajewskiemu, mówiąc o »toksycznej atmosferze, za którą odpowiedzialny jest przede wszystkim Jarosław Kaczyński« lub porównując KOD do Solidarności. Portal wPolityce.pl zresztą informował o tym nieprzyjemnym incydencie. Nie ukrywam, że bardzo się zdenerwowałem przeczytawszy tę rozmowę. Chwyciłem za słuchawkę, zadzwoniłem do redakcji »Tages­ spiegla« i poprosiłem do telefonu Gregora Dotzauera, autora rozmowy”. Jak było do przewidzenia, „Tagesspiegel” nie przyjął wywiadu Sosnowskiego, podobnie jak 15 innych pism niemieckich, do których wywiad wysłano. Oczywiście polecam sam wywiad, bo nic go nie jest w stanie zastąpić. Ale nie każdy doń dotrze, a ponadto pewne sprawy wymagają wypunktowania. Nie chodzi tu w pierwszym rzędzie o to, co mówił Pan Zagajewski w dalszym ciągu swego wywiadu dla niemieckiej gazety. Po prostu wyczuł, czego od niego oczekiwano, i starał

tekstów tak megalomańskich i, co tu mówić, kretyńskich, ale łatwo się dać uwieść, kiedy oferta nie do odrzucenia zawiera jakąś smakowitość uderzającą w tego, w kogo uderzyć należy. W tym przypadku w Polskę i Polaków. A cóż milszego, jak posłużyć się właś-

dolenie przed Niemcami, bo nie ich dotknęło to ciężkie doświadczenie, jakie spotkało Salon, bo nagle stał się on jakąś kanciapą, a jego mieszkańcy tułaczami, którzy uprawiają swą durną politykę na ulicy i to uważają za główny symptom demokracji.

Pan Zagajewski żali się Niemcom, że ktoś mu ukradł jego kraj. Myślę, że adresat tej lamentacji jest właściwy, wszak w czasie okupacji niektórzy podobnie się publikowali w gadzinówkach. nie ptakiem z gniazda, które chce się, delikatnie mówiąc, ufajdać. Mieliśmy takich uczonych, takie autorytety, takich, co to wywindowani przez określone lobby, zatracili samokontrolę, chcąc zabłysnąć niepowtarzalnością i odciąć się od owego profanum vulgus, za który uważają wszystkich poza sobą i wąską kliką kumpli nazywających się intelektualistami, twórcami, artystami i czyś podobnym. I Pan Zagajewski dał właśnie pokaz takiego szlifu intelektualnego czy inteligenckiego, bo sam tego tak dokładnie nie odgranicza, wyobcowując się z tej pogardzanej przez siebie masy, która miała już dość hucpy przez 8 lat poniewierającej ten kraj tak wielokrotnie oszukiwany, ciężko doświadczony, okradany, a w tychże latach sprowadzony do rzędu neokolonii. Tymczasem Pan Zagajewski

Panu Zagajewskiemu wydaje się, że tę publikę tworzy większość intelektualistów, a nawet inteligencji, czyli że amok i szał głupoty ogarnął elity. Oczywiście pytanie, kim są elity? Ale pomijając intelektualistów – to jest dzisiaj miano bardzo zdewaluowane, wprost śmieszne, nawet dla wielu obelga – to jednak polska inteligencja ma prawo zaprotestować przeciwko tak apodyktycznym i niczym nieusprawiedliwionym sądom Pana Zagajewskiego. Myślę, że nadużył też licencji, w ten sam worek wpakowując artystów. Ale to ich sprawa, niech sami powiedzą, czy w smak im, że Pan Zagajewski czyni się ich rzecznikiem. Natomiast w jednej sprawie przeciągnął strunę, podobnie jak kiedyś pewien intelektualista i autorytet etatowy, nazywając naród bydłem. Gdyby dożył on ostatnich wyborów,

nie dedykowane czytelnikom „Tages­ spiegla” winien Pan Zagajewski ponieść odpowiedzialność już nie tylko w postaci jakiegoś należnego mu komentarza. Komentarze pod tekstem, który tutaj przywołałem, są dla niego druzgocące, choć moim zdaniem nie zawsze sprawiedliwe. Nie przeczę bowiem, że jest pisarzem, jednym z wielu tysięcy, piszącym współcześnie, ale choć mu tego życzę, to jednak chyba do szkół nie trafi. Dziwi mnie więc, że w swoim wywiadzie – abstrahując od okoliczności jego udzielenia trudnych do zaakceptowania – powiedział tak wiele rzeczy wprost niemądrych, mówiąc delikatnie, a wyraźnie żebrzących o captatio benevolentiae pytającego. Pół biedy, kiedy są to tylko wypowiedzi niemądre, natomiast fragment zdania mówiący, że z „tak zwanych żołnierzy wyklętych [rząd] robi wielkich bohaterów”, to jest już podłość. Ostatni niezłomni bojownicy o wolną Polskę ginęli wtedy, kiedy Pan Zagajewski kończył szkołę podstawową. Jego znajomość historii najnowszej Polski – o ile w ogóle istnieje – może więc się datować z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, bo wtedy tak o tych bohaterach mówiono. Może dla Pana Zagajewskiego są to nadal „zaplute karły reakcji”. Pytanie tylko, co w takim przypadku może on wnieść jako pisarz do skarbca naszej kultury? Zapewne tyle co Szymborska i szereg podobnych im „twórców”. Inne pytanie: kto w takim przypadku jest zacofany? Oczywiście

Pan Zagajewski, wyciągając mocno już poobijaną pałkę antysemityzmu i ksenofobii. Tylko że z takimi poglądami, jakie prezentuje niemieckiemu dziennikowi, można go podejrzewać o ksenofobię wobec narodu, pośród którego żyje, gdyż taka jego postawa wskazuje wyraźnie, że jest to dla niego naród obcy, z wyjątkiem może podobnych mu „intelektualistów” – inteligencję pozostawmy w spokoju, gdyż nie wypada poniewierać ludzi Bogu ducha winnych.

W

ywiadu Adama Sosnowskiego z panem Adamem Bujakiem nie przyjął ani „Tages­spiegel”, ani żadna inna niemiecka gazeta, do której się autor wywiadu zwrócił. Nic dziwnego i nie można do Niemców mieć pretensji, gdyż ryzyka osłabienia takiej gratki, jak wywiad z Zagajewskim, nie zechcieli zapewne lekkomyślnie podjąć. Nie jest to w Niemczech praktyka odosobniona. Kiedy skomentowałem bardzo napastliwą wypowiedź na temat kard. Hlonda w jednym z katolickich dzienników niemieckich, także nie opublikowali mej repliki, gdyż zwyczajnie z tamtą wypowiedzią się identyfikowali. Z wywiadem Pana Zagajewskiego jest podobnie. Oczywiście chwały mu to nie przynosi, nawet gdyby – co jest prawdopodobne – poczuł się do tego stopnia Europejczykiem, że plucie do własnej miski uznaje za rzecz naturalną i właściwą. Pan Zagajewski – wracamy do początku – żali się Niemcom, że ktoś mu ukradł jego kraj. Myślę, że adresat tej lamentacji jest właściwy, wszak w czasie okupacji niektórzy podobnie się publikowali w gadzinówkach. Tego oczywiście Pan Zagajewski pamiętać nie może, ale piszący te słowa pamięta i nawet taką gadzinówkę miał w ręku. Wtedy Polacy pokazywali sobie takie utwory jako okaz wyjątkowego zaprzaństwa. Ciekawe, jak dziś się na to reaguje? KOD, czyli według rozmówców „Tagesspiegla” Solidarność (bis?), wiadomo, jak. Cała opozycja nie lepsza. A więc umoczeni zostali nie tylko bohaterowie narodowi, ale i Solidarność. Jak na jeden wywiad – kolosalny sukces; rzecz jasna, niemiecki. K




Nr 82

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Kwiecień · 2O21 Między plebiscytem a III powstaniem śląskim

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

K

wiecień plecień wciąż przeplata trochę zimy, trochę lata. Przyroda budzi się ze snu. Czy my przebudzimy się po pandemii? Nie po tej covidowej, atakującej ciało, ale tej gorszej, niszczącej nasze mózgi i serca. Odkąd kłamstwo jako postprawda i zło w postaci relatywizmu zaczęły zagłuszać prawdę i dobro – my, ludzie, zaczynamy, błądząc po manowcach, gubić swoje człowieczeństwo. Prof. Andrzej Nowak przypomina o odwiecznym dylemacie w historii myśli politycznej. Już Platon rozważał, „na czym ma polegać sprawiedliwość w polityce. (…) Machiavelli zaś zostawia następnym pokoleniom następującą »receptę«: trzeba przemocą realizować swoje interesy, ale jednocześnie tak oprawiać w piękne słowa tę ich bezwzględną siłę i brutalność, żeby powstawało wrażenie działania w imię dobra wspólnego. Połączenie siły i udawania, siły i manipulowania, siły i propagandy – to jest istota polityki według Machiavellego, który porzuca całkowicie odniesienia moralne dla świata polityki”. Przyszło nam żyć w świecie makiawelizmu: wszystko dozwolone, zmiany pojęć i języka mają pozwolić na sterowanie społeczeństwami. Już Francuzi po rewolucji w XVIII wieku zmienili nazwy miesięcy, a Hitler w wieku XX nakazał tropić nazwy żydowskie w języku niemieckim i eliminować je. I tak na przykład nie wolno było używać nazwy jednostki częstotliwości Herz – bo pochodziła od nazwiska Żyda. Zrobił się taki bałagan, że po kilku latach wrócono do normalności. Teraz rewolucjoniści kulturowi znów chcą wykasować wiele pojęć i zastąpić je nowymi. Skończy się to wariactwo tak samo, jak poprzednie. Współcześni siewcy nienawiści idą drogą Hitlera i Stalina. Etykiety „Żyda”, „wroga ludu”, „kontrrewolucjonisty” zostały zastąpione przez „klerykała”, „antysemitę” i „faszystę”. Obecnie „antysemitą” może być nawet Żyd, a twórcom „nowego ładu” to nie przeszkadza. W 1980 roku chodziliśmy dumnie, na złość komunistom, ze znaczkami „element antysocjalistyczny”. Może teraz czas na znaczek „patriota”? Dzieci autora książki o żołnierzu wyklętym, zatytułowanej Chrystus za nas, my za Chrystusa, są piętnowane w przedszkolu jako „dzieci faszysty”. Siewcom nienawiści wydaje się, że wszystko mogą. Nieprzypadkowy jest atak środowisk oszalałych z nienawiści na IPN, SDP i Daniela Obajtka za polonizację mediów. Borys Budka otwarcie zapowiedział likwidację na uniwersytetach kierunków historii i teologii. „Nowy człowiek”, w pełni zniewolony, nie ma czerpać wiedzy z doświadczenia, tradycji i wiary przodków. Profesor Andrzej Nowak przestrzega: „III RP jest przecież silniejsza niż okrojona Polska po drugim rozbiorze, także militarnie, i choć nie jesteśmy potęgą, to deklarując samodzielność, niezależność, budzimy niepokój i złość w imperialnych stolicach. Pobudzona została furia – dziś postępowych – kolonizatorów, którzy chętnie nazywają siebie emancypatorami. Zatem próbuje się nas spacyfikować, stosując kamuflaż ideologiczny znany już w starożytności i zalecany przez Machiavellego”. Ratunek prof. Nowak widzi w idei Międzymorza. Ksiądz Franciszek Blachnicki, którego setną rocznicę urodzin obchodzimy, wskazał Kościołowi nową drogę do serc młodzieży. Może hierarchowie skorzystaliby z tej sprawdzonej metody? „Bóg jest miłością, a miłość poznaje się, oddając za siebie nawzajem życie, tak jak Jezus oddał swoje życie za nas” (z homilii księdza Madan Sual Singha z archidiecezji Cuttack-Bhubaneswar w Indiach). Jezus nauczał: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?”. Nie lękajmy się, zło przeminie jak covid. Chrystusowego Kościoła bramy piekielne nie przemogą. Jezus pokonał śmierć. Zmartwychwstał. K

G

A

Z

EE

T T

AA

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

I

E

N

N

A

Marzec to znamienny miesiąc. Rozpoczynany jakże charakterystycznym świętem dla lewicowego nurtu – Międzynarodowym Dniem Kobiet. Pokwitowaniem przydziałowego goździka – czerwonego – obnażający feministyczną hipokryzję, pustkę haseł Międzynarodówki Socjalistycznej. Przed nową mądrością etapu, zwaną ‘globalizacją’, tenże goździk rozdawany bywał rankiem przy wejściu do firm także na kapitalistycznym tzw. Zachodzie, przynajmniej w Austrii.

„Socjalizm z ludzką twarzą” Dariusz Brożyniak

D

la Polski marzec to także rozrzewniające do dzisiaj wspom­nienia 1968 roku i studenckiej rewolty po zdjęciu z afisza kolejnej przecież adaptacji Dziadów Adama Mickiewicza w reżyserii jednak PZPR-owskiego genseka – Kazimierza Dejmka. Powszechnie przecież znane – wówczas! – wręcz szkolne frazy o przysyłaniu z Moskwy kolejnych łotrów i inne równie mocne „antycarskie” słowa wieszcza, brawurowo recytowane przez Gustawa Holoubka, nabrały mocą „gromu z jasnego nieba” całkowicie innego znaczenia. Autentyczny w tym wydarzeniu był jedynie ten antykomunistyczny bunt młodzieży studenckiej, z idealizmem będącym pięknym przywilejem wieku. Główni aktorzy tych wypadków jednak już niekoniecznie. W większości bowiem, jak pokazało kolejnych lat 50, sprowadzili na heglowskie manowce nie tylko siebie, ale i Polskę. Pytaniem jest bowiem, czy sami szczerze wierzyli w tenże właśnie socjalizm „z ludzką twarzą”, czy też – pochodząc przede wszystkim z trockistowskich środowisk, wyrastając w marksistowsko-engelsowskim otoczeniu i przekonaniach – podsunęli sprytne hasło, ustawiające ideologicznie Polskę na dekady. Polskę z tradycyjnej natury rzeczy katolicką i antykomunistyczną. Cenę zapłaciła młodzież relegowana z uniwersytetów,

często w ogóle z przetrąconymi życiowymi planami. No i społeczeństwo, w którym skonfliktowano, po bolszewicku i trwale, inteligenckiego „darmozjada” z pracującym w trudzie i znoju robotnikiem. Najtrafniejszym opisem tamtego marca wydaje się być do dziś ujęcie przez Jedlickiego tzw. konfliktu pomiędzy „natolińczykami” i „puławianymi” w formę jego „chamów i żydów”. Generał Moczar, funkcjonariusz sowiecki pod przybranym nazwiskiem, fałszywie zagrał na narodowej nucie, podbechtując nawet AK-owców, by uderzyć w skrzydło obsiadujące przede wszystkim Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

wielu, co ciekawe – najmniej chętnie w kierunku komunistycznych kibuców, będących organizacyjną podstawą młodego państwa w budowie, Izraela, zagłuszając wyrzuty sumienia antysemickim rejwachem. Antysemicka czystka miała, owszem, miejsce, i to często drastyczna, ale w szeregach PZPR i przede wszystkim w LWP, wykonywana rękami generała Jaruzelskiego. Moskiewski plan pewnego etapu został tym samym zrealizowany sumiennie i do końca. W stylu opisanym z kolei przez Szpotańskiego w Towarzyszu Szmaciaku i nazwanym przez Kisielewskiego „dyktaturą ciemniaków”. Samo przejście przez „bramę”

Otworzono na chwilę bramę do Wolnego Świata, przez którą w pierwszej kolejności przeszli najwięksi mordercy niepodległościowego podziemia, mając jeszcze niemal świeżą krew na rękach. Do dziś ich ekstradycje są niemożliwe. W rezultacie otworzono na chwilę bramę do Wolnego Świata, przez którą w pierwszej kolejności przeszli najwięksi mordercy niepodległościowego podziemia, mając jeszcze niemal świeżą krew na rękach. Do dziś ich ekstradycje są niemożliwe. Przez tę bramę przeszło jeszcze

było za to jak najbardziej dobrowolne, wobec czego nie skorzystało z niej jakże przecież wielu przekonanych ideologów, zadaniowanych do długiego marszu wprowadzania „socjalizmu z ludzką twarzą”. I wprowadzali go gdzie się tylko dało – poprzez KOR, Solidarność,

Okrągły Stół, by – korumpując wszystkie bez wyjątku polityczne formacje „wolnej Polski”, a nawet Kościół – wprowadzać go uparcie nadal. Rezultat to Wojskowe Powązki, gdzie obok siebie leżą uhonorowani kaci i ciągle jeszcze wiele bezimiennych ofiar. Rezultat to najdziwniejsze konstelacje kadrowe na szczytach władzy, siermiężna propaganda połączona z obcesową cenzurą, nieszczelny system wyborczy i najbardziej typowe dla socjalistyczno-komunistycznych systemów wyborcze kupowanie całych grup społecznych. Socjalizm, by w swej utopijnej formie przetrwać, musi iść na koncesje i w konstelacje patologizujące go nieuchronnie. Zyskuje w rezultacie twarz nie ludzką, a groteskowo wykrzywioną, szczególnie na demokrację, staczając się coraz bardziej w totalitarny komunizm. Młodzieżówka SLD-owska Jerzego Millera pobierała, a może i nadal pobiera, systematyczne nauki w Austrii. Socjalizm wiedeński lat 20. ubiegłego wieku miał szczęśliwą twarz robotnika wychodzącego z wygódki czy łazienki Zespołu Budynków im. Marksa i Engelsa, jak do dziś można to jeszcze wyczytać na przykurzonych już pyłem dziejów elewacjach. Nie trzeba było jednak długo czekać, by przekształcił się, i to jakże chętnie, w narodowy socjalizm. Dokończenie na str. 2

W kontraście do mizerii tzw. strajku kobiet, który całkowicie pomija socjalne interesy pracownic, warto przypomnieć – w 50 rocznicę – wydarzenia z Łodzi, które krótko po tragedii Wydarzeń Grudniowych na Wybrzeżu „sprowadziły na ziemię” nową, gierkowską ekipę postalinowskich władz PRL, sprawujących w neoimperialnym interesie Rosji radzieckiej dyktaturę nad polskim „ludem pracującym miast i wsi”… 50 lat temu od Łodzi rozlała się fala strajkowa, którą wzbudziły łódzkie włókniarki. Ogarnęła również zakłady w Bełchatowie, Ozorkowie i Zelowie (największym ośrodku mniejszości czeskiej w środkowej Polsce)… Trwała przez cały luty i marzec 1971 r.

Senat w 50 rocznicę strajku włókniarek łódzkich Stanisław Florian Przyczyny strajku łódzkich włókniarek Już w styczniu strajkowali w Łodzi pracownicy Zakładów Mięsnych i Centralnej Wytwórni Odzieży, a 10 lutego – najpierw stanęły Łódzkie Zakłady Obuwia i Wyrobów Gumowych „Stomil”, a następnie Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego. To właśnie ten strajk, w fabryce, której patronem był wówczas czołowy działacz polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, zwrócił uwagę nowych gierkowskich władz PRL. Jak pisze Mateusz Balcerkiewicz, bezpośrednią „przyczyną było obniżenie zarobków w nowym roku o około 200–300 zł, co w połączeniu z podwyżką cen żywności spowodowało realne, poważne zubożenie robotników. Strajkujący zażądali podwyżki płac o 20–25% oraz stworzenie klarownego systemu ustalania zarobków” (Strajk włókniarek łódzkich w 1971 roku: lemiesze zamiast mieczy,

Histmag.org., kwiecień 2019). Jednak geneza strajków była głębsza. „Łódzkie fabryki włókiennicze 25 lat po II wojnie wyposażone były w przestarzałe i zużyte maszyny, w dużej mierze z okresu międzywojennego, a w 20% nawet sprzed I wojny światowej. Także około połowa budynków fabrycznych znajdowała się w stanie śmierci technicznej. Dodatkowo łódzcy włókniarze pracowali w bardzo trudnych warunkach: uciążliwym hałasie, zapyleniu i wysokiej temperaturze. Jedynie w co drugim zakładzie pracy były prysznice, a zaledwie w co piątym jadalnie. Średnia płaca robotnika zatrudnionego w przemyśle włókienniczym w 1969 r. wynosiła 1994 zł, co stanowiło około 80% przeciętnej płacy krajowej. Sytuację zaogniał fakt, że 74% kobiet w wieku produkcyjnym w Łodzi pracowało głównie w przemyśle włókienniczym” (Wioletta Gnacikowska, Kim była włókniarka, która rządziła Łodzią w PRL-u?, gazeta.pl, 2010-06-11).

Przebieg strajku i negocjacji z władzami Od 12 do 15 lutego do strajku dołączały kolejne zakłady przemysłu bawełnianego: ZPB im. Obrońców Pokoju, im. 1 Maja, im. Armii Ludowej, im. gen. Waltera, im. Kunickiego, im. Hanki Sawickiej, im. Dzierżyńskiego, im. Harnama, im. Dubois oraz 17 innych zakładów przemysłu wełnianego, dziewiarskiego i metalowego. Wieczorem 15 lutego strajkowało około 55 tys. osób w 32 zakładach. Kilkaset osób w centrum miasta, na ul. Piotrkowskiej, próbowało blokady ulic, ale przy braku poparcia strajkujących zgromadzenie to zostało rozbite przez MO (Milicję Obywatelską). Gdy 12 lutego na spotkanie ze strajkującymi kobietami przyjechał minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki, przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Władysław Kruczek i wicepremier Jan Mitręga – podczas pełnego emocjonalnych

wystąpień robotników spotkania, które i tak nie przyniosło żadnych rezultatów, jedna z włókniarek odwróciła się do przedstawicieli „ludowej władzy” i odsłaniając gołe pośladki, pokazała, gdzie robotnice mają ich partyjną nowomowę. Podczas podobnie bezowocnego spotkania 14 lutego – z nowym premierem Piotrem Jaroszewiczem i członkami Biura Politycznego PZPR, Janem Szydlakiem i Józefem Tejchmą – jedna z robotnic odebrała głos premierowi, wyrywając mu mikrofon z ręki, gdy ten zaczął namawiać do przerwania strajku… W rezultacie rejterady Jaroszewicza z Łodzi nowe, gierkowskie władze PRL uświadomiły sobie, że sytuacja środowisk robotniczych w kraju jest naprawdę tak dramatyczna, iż nie wystarczy rzucone przez Gierka w Szczecinie „Pomożecie?”. Już następnego dnia, 15 lutego, nadano komunikat władz o wycofaniu się z planowanych wcześniej podwyżek cen żywności, Dokończenie na str. 4

2

Hipoteza „Paryż” To nie puszcza amazońska jest płucami świata. Najważniejszą fabryką, przetwarzającą dwutlenek węgla w tlen, są oceany. Czy ich zanieczyszczenie jest główną przyczyną globalnego ocieplenia? Jacek Musiał, Karol Musiał

3

Rewolucja a sprawa sumienia Rewolucja francuska Bogu i Kościołowi wydała walkę. Od 1793 r. słowo ‘rewolucja’ oznacza ostateczne zerwanie z dawnym człowiekiem i „tworzenie” nowego wszelkimi metodami, nie wyłączając zbrodni. Herbert Kopiec

5

Wirus w Chinach U niektórych mieszkańców budynków osiedla mieszkaniowego zdiagnozowano covid-19. Po tym, jak pacjentów przeniesiono, drzwi do budynków zostały zapieczętowane, tak by nie można było wyjść. Nicole Hao

9

Grupa Wawelberga a Wojska Obrony Terytorialnej 100 lat temu ojciec Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Stanisław, walczył w zwycięskim III powstaniu śląskim w grupie Wawelberga. Należał do najbardziej zaufanych oficerów wywiadu. Kacper Klich

9

Po co „doskonałym” plagiatowanie Metoda „kopiuj-wklej” działa znakomicie. Niektórzy zdobyli szczyty „doskonałości” takimi właśnie metodami i tak sobie je przyswoili, że akceptują je u innych. Józef Wieczorek

10

Katyń, Smoleńsk, Donbas… Moja idea polega na tym, aby podstawą pojednania polskiej i ukraińskiej pamięci historycznej oraz budowania więzi społeczeństw Międzymorza stały się wschodnioeuropejskie studia nad totalitaryzmami. Olena Semeniaka

10–11

Cyfrowy świat Atak terrorystyczny na WTC w Nowym Jorku i pandemia covid-19-w połączeniu z technologiami cyfrowego komunikowania przyczyniły się do powstania niespotykanych wcześniej lęków społecznych na skalę globalną. Hanna Karp

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Po plebiscycie rozpoczęły się targi. Francuzi pragnęli, żeby Górny Śląsk dostał się Polsce, Anglicy i Włosi chcieli oddać go Niemcom. Gazety donosiły, że koalicjanci nie mogą się pogodzić. Renata Skoczek


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

2

KURIER·ŚL ĄSKI niezaskarżalna (sic!). Ścisłe reglamentowanie wolnego rynku i działalności gospodarczej daje władzy komfort kontroli i uległości obywateli. W tym wszystkim Austria osiąga 11 miejsce w poziomie życia na świecie i dla skromnej dziewczyny siedzącej „na kasie” wyjazd na urlop na Malediwy (bez koronawirusa!) nie był niczym nadzwyczajnym. Gdzież byłoby to do pomyślenia za cesarza Franciszka Józefa! Za to przyszły socjalistyczny kanclerz Gu-

(OVP). Tajemniczym wspólnym mianownikiem łączącym tych ludzi jest Partia Wolnościowa Austrii (FPO) o jednoznacznym neonazistowskim rodowodzie, której związki z Władimirem Putinem obserwowane są już od 2005 roku, a której legendarny szef Jorg Haider zginął tragicznie w wypadku samochodowym po nieformalnym spotkaniu z rosyjskimi oligarchami. Ostatnia głośna afera FPO na Ibizie świadczy o intensywnej kontynuacji te-

neonazistowskich bądź faszystowskich, jak partia NPD. Dziś, po wejściu do parlamentu AfD, z zasadniczym jednak skrzydłem CSU, penetrowaną intensywnie i wręcz prowokacyjnie przez elementy skrajne, sięga się po metody inwigilacji. To także niemieccy dziennikarze „Süddeutsche Zeitung” i „Spiegla” „odkrywają” taśmę video z próbą FPO cichej odsprzedaży na Ibizie austriackiego koncernu medialnego Rosji, w bezpośredniej rozmowie ówczesne-

Dokończenie ze str. 1

„Socjalizm z ludzką twarzą” Dariusz Brożyniak go „romansu”, a wspomniany wspólny mianownik dotyczy coraz wyraźniejszej skłonności, ostatnimi laty, austriackiego SPO i OVP do wszelkich aliansów z FPO właśnie. Szef rady nadzorczej Strabagu, Haselsteiner, były deputowany austriackiego parlamentu, wywodzi się politycznie także z ideologicznego odłamu FPO, zwanego Liberalnym Forum (LIF). Zasadniczym regulatorem jest jednak ciągle strona niemiecka z socjalistą Schroederem w Moskwie, socjalistycznym prezydentem Steinmaierem i wywodzącą się z byłego NRD kanclerz Merkel. Niemcy, podobnie jak Austria, nie zdobyły się przez 75 powojennych lat na prawodawstwo umożliwiające delegalizację ruchów praktycznie jednoznacznie

go wicekanclerza Strachego z krewną rosyjskiego oligarchy. Polską pamięć w kompleksie Mauthausen-Gusen blokuje z całą premedytacją i nad wyraz arogancko socjalistyczny burmistrz miasteczka St. Georgen, przy cichym wsparciu i przyzwoleniu także „socjalistycznego” Komitetu Pamięci Mauthausen.

C

zy to zatem „socjalizm z ludzką twarzą”? Być może; karty zostały już dawno rozdane, a demokracja pozostaje… w słowniku wyrazów obcych. Opozycję w każdej chwili można „wrobić” w Rosję lub w neonazistów, szczególnie narodowców, bo wszyscy są umoczeni. To także bardzo niebezpieczna pułapka dla Polski. Tym bardziej, że Polska wybrała uległość jako

Między plebiscytem a III powstaniem śląskim Renata Skoczek

FOT. ZBIORY FRANCUSKIEJ BIBLIOTEKI NARODOWEJ

Granica, nazwana linią Korfantego od nazwiska Komisarza Plebiscytowego, miała przebiegać od czeskiego Bogumina wzdłuż Odry, a następnie na północny wschód wzdłuż powiatu strzeleckiego, częściowo przez powiat opolski, a dalej przez powiat oleski do granicy RP. Po polskiej stronie miało się znaleźć

Gen. Henri Le Rond

59,1% spornego terenu zamieszkałego przez 70,1% ludności i cały okręg przemysłowy. Rząd niemiecki na podstawie wyników plebiscytowych domagał się przywrócenia władzy nad całym obszarem plebiscytowym, jednocześnie nie biorąc pod uwagę możliwości utraty nawet powiatów pszczyńskiego i rybnickiego, gdzie zdecydowana większość ludności głosowała za Polską. Wobec bezkompromisowej postawy obu stron, dla Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, która sprawowała rządy na obszarze plebiscytowym, stało się jasne, że podział Górnego Śląska jest nieunikniony.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Kilka dni po głosowaniu prasa donosiła, że dzień plebiscytowy kwestii górnośląskiej ostatecznie nie załatwił, a jeszcze bardziej skomplikował, bo do wszystkich trudności, jakie w niej tkwiły, doszła jeszcze sprawa podziału. Zgodnie z postanowieniami Konferencji Pokojowej rozstrzygnięcie problemu gór-

FOT. ZBIORY FRANCUSKIEJ BIBLIOTEKI NARODOWEJ

P

lebiscyt, przeprowadzony 20 marca 1921 roku, zgodnie z 88 artykułem traktatu wersalskiego, miał wykazać w sposób nieskrępowany wolę mieszkańców Górnego Śląska w kwestii przynależności państwowej. Wbrew oczekiwaniom, nie rozstrzygnął jednoznacznie sprawy górnośląskiej, bo jego wynik był komentowany w dwojaki sposób. Polacy uważali, że dla nich był pozytywny, a Niemcy ogłosili, że ludność Śląska głosowała za nimi. Już 22 marca 1921 roku Wojciech Korfanty jako Polski Komisarz Plebiscytowy wydał odezwę, w której czytamy: „Rodacy! Odnieśliśmy wielkie dziejowe zwycięstwo w walce o przynależność państwową Górnego Śląska i wolność i szczęście ludu polskiego. Nie udało się nam […] uzyskać całego terytorium górnośląskiego, ale to cośmy zdobyli, jest najcenniejszą częścią Górnego Śląska. Daremne są ostateczne bałamuctwa niemieckie usiłujące wmówić w mieszkańców Górnego Śląska i w świat, że Górny Śląsk stanowi jedną niepodzielną całość i że absolutna większość głosów na całym terytorium plebiscytowym decyduje o przynależności Górnego Śląska”. Dalej został podany dokładny przebieg proponowanej linii granicznej dzielącej obszar plebiscytowy na wschodnią część, która powinna zostać przyznana Polsce, i zachodnią, która miała przypaść Niemcom. Argumentem przemawiającym za podziałem spornego terenu miał być fakt, że na wschodnich częściach obszaru plebiscytowego przeszło 70% gmin głosowało za Polską, a zwolennicy przyłączenia spornego terenu do państwa polskiego uzyskali absolutną większość głosów.

Wojciech Korfanty

nośląskiego było zależne od jej organu wykonawczego złożonego z szefów rządów wielkich mocarstw, zwanego Radą Najwyższą. Komisja Międzysojusznicza miała zaproponować Radzie wykreślenie nowej granicy pomiędzy Polską a Niemcami, uwzględniając sytuację danych miejscowości pod względem geograficznym i gospodarczym. Pod koniec marca 1921 roku gazety francuskie podały, że sprawa wyznaczenia nowej granicy nie będzie

załatwiona przed połową kwietnia, bo „zbadanie takiej sprawy jak plebiscyt wymaga dłuższego czasu”. Polska gazeta „Katolik” informowała czytelników, że „kto by dzisiaj powiedział, jak sprawa górnośląska rozstrzygnięta zostanie, stałby się wielkim prorokiem”. Pod koniec kwietnia w tej samej gazecie można było przeczytać, że „przedstawiciele państw koalicyjnych odebrali od swych rządów wskazówki, czego mają się dopominać i oto teraz odbywają się targi o naszą skórę”. Długotrwałe rokowania nad ostateczną wersją podziału, prowadzone w siedzibie Międzysojuszniczej Komisji w Opolu, nie były łatwe i po raz kolejny wykazały diametralnie rozbieżne stanowiska mocarstw. Brak jedności wśród przedstawicieli Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch nie wynikał tylko z faktu, że okręg przemysłowy był niezwykle trudny do podziału, a w miastach zamieszkiwała ludność niemiecka w otoczeniu gmin z mieszkańcami Polakami. Podstawowym problemem był brak zgody, do którego państwa ma należeć tak zwany „trójkąt przemysłowy” – niezwykle ważny pod względem gospodarczym obszar pomiędzy Tarnowskimi Górami, Gliwicami i Mysłowicami. Francja opowiedziała się za włączeniem go do Polski, a Wielka Brytania i Włochy chciały go zostawić w Niemczech. Wobec braku kompromisu wśród członków Komisji Międzysojuszniczej, gen. Henri Le Rond przesłał na forum Rady Najwyższej dwa projekty podziału obszaru plebiscytowego, całkowicie ze sobą sprzeczne. Propozycja brytyjsko-włoska, zwana od nazwiska delegatów mocarstw w Międzysojuszniczej Komisji linią Percival-de Marinis,

została przesłana 29 kwietnia i była zdecydowanie niekorzystna dla Polski, ponieważ pozostawiała Niemcom okręg przemysłowy i większość obszaru plebiscytowego. Po stronie polskiej miały się znaleźć powiaty pszczyński i rybnicki oraz przyległe do nich i do innych niektórych odcinków dotychczasowej granicy państwa pasy terytorialne. Miały to być fragmenty powiatu raciborskiego, toszecko-gliwickiego, zabrskiego, bytomskiego, tarnogórskiego, lublinieckiego i oleskiego. Było to łącznie 25% obszaru plebiscytowego zamieszkałego przez 21% ludności, obejmującego 381 gmin, w tym na północy niemal 88% głosujących za Polską. Następnego dnia 30 kwietnia francuską propozycję złożył przychylny Polakom przewodniczący Komisji Międzysojuszniczej gen. Le Rond. Przedstawił zmodyfikowaną linię Korfantego jako tzw. linię Le Ronda, która nieznacznie róż-

niła się od polskiej koncepcji. Polsce miałby przypaść cały okręg przemysłowy, a Niemcom niektóre tereny na północnym wschodzie z większością głosów oddanych w plebiscycie. Granica miała biec wzdłuż Odry, jednak zachodnia część powiatu strzeleckiego

.

Nr 82 · KWIECIEŃ 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 77 . Data i miejsce wydania Warszawa 27.03.2021 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00‒079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl. Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40‒010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

z Gogolinem miała przypaść stronie niemieckiej. W części północnej granica przecinała powiat lubliniecki, przy czym po stronie polskiej pozostawał Lubliniec, po niemieckiej Dobrodzień. Na północ od Dobrodzienia znalazł się też w granicach Polski wschodni skrawek powiatu oleskiego. Rozstrzygnięcie sprawy Górnego Śląska miało nastąpić na początku maja podczas posiedzenia Rady Najwyższej, która obradowała w Londynie. Do Polaków już wcześniej dochodziły wiadomości, że Rada nie zamierza rozważyć najkorzystniejszej dla Polski koncepcji podziału zaproponowanej przez Wojciecha Korfantego, a przewidziano rozpatrzenie obu propozycji alianckich. Pod koniec kwietnia kanałami dyplomatycznymi doszły niepokojące informacje o wzrastających szansach uznania jako przyszłej granicy linii Percival-de Marinis. W tej sytua-

Mapa wyników plebiscytu na Górnym Śląsku

.

G

jest już pewne. I co? Gdzie wyjaśnienie, gdzie propozycja rozwiązań, gdzie obietnica jakiejkolwiek ofensywy? Zamiast tego znowu było gremialne gibanie się u ojca Rydzyka. Jakbyśmy mieli na powrót do czynienia ze sporem pod dywanem „natolińczyków” i „puławian” z groteskową medialną nagonką. Od czasu do czasu poprawia się nastrój Martyniukiem, a jak i tego nie starcza, to „dosypuje” się emerytom. W tej sytuacji „sprzedajemy” się Unii już całkowicie, bo czego jak czego, ale pieniędzy „dobrej zmianie” nie może zabraknąć. Więc jednak „socjalizm z ludzką twarzą”? Okazywanie słabości ma dla Polski zawsze wymiar tragiczny, tak jak traktat ryski pozostawiający na pastwę bolszewików, tj. poniewierkę i śmierć, dziesiątki tysięcy naszych rodaków, mimo wygranej wojny i obszaru pod pełną kontrolą polskiego wojska. Nie zostawiliśmy dosłownie NIC potomnym w 100-lecie odzyskania niepodległości, i to pod tak „patriotyczną” opcją. Oby los nas nie ukarał kolejną narodową katastrofą. Zbliża się czas Męki Pańskiej. Chrystus czynił powszechne dobro, przewracał kramy lichwiarzy i handlarzy w Świętym Przybytku. Nazywali Go nawet pierwszym socjalistą. Później lud wydał go na śmierć, żądając uwolnienia złoczyńcy Barabasza. To dla Polski i rządzących znamienne memento. Przekroczenie granicy moralnych praw naturalnych ma nieobliczalne konsekwencje. Także dla zmartwychwstania Ojczyzny. K

FOT. ZBIORY BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

senbauer (SPO), wraz z komunistyczną bojówką, „wita” polskiego papieża w St. Pölten czarnymi balonami, po czym jedzie do Fidela Castro i całuje kubańską ziemię. Jego następca Kern (SPO) po krytyce unijnych sankcji obejmuje w Rosji lukratywną posadę w radzie nadzorczej Rosyjskich Kolei Państwowych. Inny, Schussel (OVP), który pierwszy raz od zakończenia II wojny światowej wprowadził do władzy faszyzującą FPO, zarządza rosyjskim koncernem telekomunikacyjnym MTS, by ostatecznie osiąść w Łukoilu. Z nadania austriackiego koncernu naftowego i sieci stacji benzynowych OMV, jednego z głównych podwykonawców Nord Stream 2, pełni w Rosji rolę doradcy były minister finansów Schelling

„Zaraz po plebiscycie, w pierwszych dniach, panowała cisza na Górnym Śląsku… Gdzieś tam we świecie rozpoczęły się targi. Francuzi pragnęli, żeby Górny Śląsk dostał się Polsce, Anglicy i Włosi chcieli oddać go Niemcom. Gazety donosiły, że koalicjanci nie mogą się pogodzić… Długo się kłócili, o czym gazety pisały szczegółowo. A Niemcy zacierali ręce i cieszyli się, że odwieczna ziemia polska wpadnie im w łapy” – tak wspominała wydarzenia z marca i kwietnia 1921 roku Księga pamiątkowa powstań i plebiscytu na Śląsku wydana w Katowicach w 1934 roku.

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

formę relacji zewnętrznych. Na to tylko czeka polakożercza wataha wilków i to zarówno tych rodzimych, jak i zagranicznych. W najlepszym przypadku reakcją będzie politowanie, a w rezultacie wymuszanie wszystkiego jak na proszalnym dziadzie. Taki rodzaj miłosiernej życzliwości okazują nam aktualnie Stany Zjednoczone. Orientacja na wschód wyzwala w nas instynkt nowobogactwa i jesteśmy błyskawicznie i skutecznie leczeni z kompleksu „pańskiej Polski”. To jednak ta właśnie „pańska Polska” była przyjmowana 100 lat temu na wersalskich salonach i dzięki Paderewskiemu i Dmowskiemu po partnersku, podczas gdy szlachcic Piłsudski walczył w polu. To głównie dzięki temu przyznano nam niepodległość. Teraz desperacko wchodzimy w projekty Karpat czy Trójmorza na każdych warunkach. Obecność tam Austrii nas nobilituje, wybaczamy wszystko, łącznie z karygodnymi zaniedbaniami pamięci o naszej ofierze w II wojnie światowej, nie zauważając nienaruszalnej zasady lojalności Austrii wobec Niemiec i Rosji, a więc wobec odwiecznych i nieprzejednanych wrogów tych geopolitycznych idei. A wewnątrz? Trwają wyniszczające spory bez treści i sensu. Tymczasem sądy wydają wyroki w sprawach, które tylko demagogicznym łamańcem w paździerzowo-propagandowej TVP można „sprzedać” jako wygrane. Sprawiedliwości będzie się więc można spodziewać co najwyżej na Sądzie Ostatecznym, podobnie jak ostatnio kultury jedynie w muzeum, a i to nie

Reklama reklama@radiownet.pl. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl . Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA . ISSN 2300‒6641

cji Wojciech Korfanty przy wsparciu górnośląskich polityków, posiadając akceptację polskiego rządu, pomoc Wojska Polskiego oraz nieformalne poparcie gen. Le Ronda, podjął decyzję o rozpoczęciu powstania w nocy z 2 na 3 maja. K

ind. 298050

P

rzez lat dziesięć pracowali nad nim także usilnie sowieci i choć „wyszli”, to jak historia i doświadczenie uczy, nigdy nie w pełni. Winy i zbrodnie II wojny światowej zostały jednak wybaczone. Socjalistyczny minister spraw wewnętrznych „sprzedawał” zeznania uchodźców politycznych z obozu w Traiskirchen w wiedeńskiej kawiarni, także Polsce Ludowej. W tym socjalis­ tycznym entourage’u dobrze się czuje na nartach Władimir Putin, tańczy na weselu byłej pani minister spraw zagranicznych Kneissl (desygnowanej przez FPO), a ta przed nim… klęka (sic!). Później pani minister redaguje kolumnę w „Russia Today”, by w końcu, jako absolwentka wiedeńskiej akademii administracji międzynarodowej, zasiąść w radzie nadzorczej Rosnieftu. Austriac­ka firma Strabag buduje infrastrukturę olimpiady zimowej w Soczi, ale także, jakże wiele, w Polsce. Firma Porr buduje sztandarowy projekt PiS-u – tunel dla Świnoujścia, i tylko ze spółką Srebrna jakoś źle poszło. Bank Austria i Raiffeisen Bank były pierwszymi w Polsce po 1989 roku, robiąc kokosowe interesy na kilkunastoprocentowych kredytach. Pan Andrzej Kuna był onegdaj szefem sieci na Polskę austriackiej Billi i chyba nadal nie jest źle wspominany przez środowisko PO, wyszłe spod ręki Donalda Tuska. W Austrii każdego można przekupić albo zastraszyć, bo obowiązywała zasada tajemnicy urzędniczej (właśnie uchylono!), wobec czego decyzja państwa mogła być dla obywatela


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

N

a antropogeniczny, czyli spowodowany przez człowieka wzrost temperatury składa się wiele przyczyn, wśród których, jak wkrótce wykażemy, dwutlenek węgla miał udział marginalny. Do tej pory wymieniliśmy już część istotnych przyczyn globalnego ocieplenia. Cóż, kiedy działania polityków i komisarzy, zamiast na prawdziwe przyczyny, nastawiona jest na walkę z dwutlenkiem węgla, co, paradoksalnie, przyspiesza apokalipsę. W kolejnych artykułach staramy się krok po kroku uzmysłowić te ludzkie działalności, które składają się na sumę światowych zmian klimatu, z nadzieją na obudzenie świadomości i sumień tych, którzy walczą z dwutlenkiem węgla, zamiast z faktycznymi przyczynami. Tym razem opisujemy następny spośród ważniejszych czynników antropogenicznego globalnego ocieplenia: zanieczyszczenie oceanów.

Globalne ocieplenie, wprawdzie niewielkie, ale jest faktem. Dziś trudno przewidzieć, czy i w jakim stopniu jest to zjawisko korzystne dla ludzkości. A może właśnie zgubne? Nie można wykluczyć, że za kilkanaście lat postawi ludzkość przed poważnymi wyzwaniami.

Hipoteza „Paryż”

Zanieczyszczenie oceanów ważną przyczyną globalnego ocieplenia? (I) Jacek Musiał, Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Dlaczego hipoteza paryż? Pozbywanie się nieczystości do potoków, rzek, jezior, mórz i oceanów to nic nowego. Współcześnie przodują w tym procederze Chiny, Indie, Bangladesz, Wietnam, Indonezja, niektóre kraje Afryki i Ameryki Południowej. Jedynie w państwach bardziej cywilizowanych można zaobserwować zarzucenie, a przynajmniej zminimalizowanie tych zbrodni na środowisku i, jak wkrótce się okaże – klimatu. Niestety częstą, niemoralną praktyką stał się eksport problemu zanieczyszczeń bądź to w postaci fizycznych śmieci, bądź w formie przemieszczenia uciążliwych procesów wydobywczych i produkcyjnych do krajów biedniejszych, o mniejszych wymogach ekologicznych, niszcząc ich środowisko i zdrowie mieszkańców, przy przyzwoleniu lokalnych rządów. Inspiracją do tytułu Hipoteza Paryż stała się ilustracja pochodząca sprzed wieku, która jest dowodem na pozbywanie się nieczystości w ówczesnym Paryżu przez wrzucanie ich z furmanek wprost do Sekwany. Przyczyną obecnego, gwałtownego wzrostu zanieczyszczenia rzek i oceanów stał się proceder kiedyś powszechny w całej Europie, współcześnie tu nie do pomyślenia, a w nieco zmodyfikowanej formie funkcjonujący w krajach trzeciego świata. Przeżywają one swój niepohamowany wzrost ekonomiczny oparty na rabunkowym wykorzystaniu zasobów. Skala, w jakiej się to odbywa, jest dziesiątki razy intensywniejsza, niż niegdyś miało to miejsce w Europie. Chciwość przerasta potrzebę uniknięcia błędów, jakie 100 lat temu popełnili Europejczycy. W przeszłości we Francji i całej Euro-

Nawozy sztuczne

Tak jeszcze na początku XX wieku w Paryżu wyrzucano śmieci do Sekwany

C. Substancje ropopochodne: straty towarzyszące wydobyciu ropy naftowej i gazu ziemnego w obszarach akwenów lub zlewni rzek oraz z ogółu transportu, szczególnie morskiego, z rafinerii i innych gałęzi przemysłu i gospodarki. D. Zanieczyszczenia sanitarne: oprócz substancji biogennych zawierają także skażenie biologiczne. E. Zwykłe śmieci: współcześnie głównie tworzywa sztuczne, wśród których najbardziej znaną frakcją jest tzw. mikroplastik oraz drewno, papier, skóra.

Ocean – płuca świata W powszechnym mniemaniu to puszcza amazońska jest płucami świata. Okazuje się jednak, że najważniejszą fabryką, przetwarzającą dwutlenek

Fabryka Związków Azotowych Mościce k. Tarnowa, fot. T. Rydzewski WYD. D.N.K., ODDZ. POL. TOW. TATRZAŃSKIEGO W TARNOWIE, OK. 1935

pie za szybkim uprzemysłowieniem i wzrostem populacji nie nadążała wiedza i praktyka ekologiczna, dotycząca gospodarki odpadami i substancjami uciążliwymi, czy wręcz trującymi. W poprzednich artykułach dokumentujących wpływ działalności człowieka na środowisko i klimat celowo pomijaliśmy powierzchnie oceanów, odnosząc nasze szacunki do powierzchni lądów. Uznaliśmy, że ocean jest na tyle ważny w bilansie ekologicznym i energetycznym Ziemi, że należy poświęcić mu osobne artykuły.

Co zanieczyszcza oceany? A. Substancje biogenne: związki azotu, fosforu, potasu i inne istotne, biologicznie aktywne pierwiastki śladowe, pochodzące z nawozów sztucznych lub z rozpadu materii organicznej, użyźniające cieki i zbiorniki wodne. Ich nadmiar prowadzi do tzw. eutrofizacji. B. Substancje toksyczne: środki ochrony roślin, chemiczne odpady poprodukcyjne, w tym metale ciężkie, produkty rozpadu najróżniejszych odpadów zalegających na składowiskach.

metan, amoniak, siarkowodór. Rzeki od zawsze dostarczały składników odżywczych terenom położonym niżej, aż do swoich ujść. Równowaga została zaburzona przez człowieka poprzez przegrodzenie rzek zaporami i ograniczenie w ten sposób transportu części tradycyjnych, naturalnych składników odżywczych. Dramatyczne zaburzenie nastąpiło jednak od wprowadzenia chemizacji w rolnictwie, na które składa się nawożenie i stosowanie pestycydów. Zapory wodne nie stanowią dla nich barier. Przykładem szybkości, z jaką postępuje eutrofizacja, są obserwacje ujścia rzeki Missisipi do Zatoki Meksykańskiej. Martwe strefy to takie obszary, gdzie z powodu krytycznego niedoboru tlenu zanika życie biologiczne w strefie eufotycznej: zanika asymilacja dwutlenku węgla, przeważają procesy beztlenowe – gnilne w głębszych warstwach, zanika i fauna. W 1990 r. w Zatoce Meksykańskiej obszar martwy zajmował już 10 tys. km², dziesięć lat później podwoił swoją powierzchnię (za Nutrient Pollution of Coastal Rivers, Bays and Seas, „Issues in Ecology”, No 7, 2000, Ecological Society of America). Na świecie zidentyfikowano już przynajmniej 400 martwych stref (F. Pearce, Can the World Find Solutions to the Nitrogen Pollution Crisis, „Yale Environment 360”, 2018).

węgla w tlen, są oceany. Fotosynteza, jaka zachodzi w oceanie, przeprowadzana jest przez fitoplankton – przeważnie mikroskopijne organizmy samożywne, a nie wnikając w taksonomię – kojarzone najczęściej z glonami – algami (choć nie są one jedyną grupą organizmów składających się na fitoplankton). Ich udział w biologicznej regeneracji zasobów tlenu w atmosferze szacowany jest od 50 do 80% globalnej fotosyntezy. Roczny „przerób” węgla przez biosferę szacowany jest na 100 do 200 mld ton. Produkcja tlenu tylko przez algi – na 150 do 330 mld ton. Większa część tego tlenu nie opuszcza oceanu, lecz „konsumowana” jest w procesie oddychania przez sam fitoplankton nocą i inne organizmy, wśród nich zwierzęta. Uwalniają one do oceanu zbliżoną ilość moli dwutlenku węgla. Dostające się ostatnio do oceanów 2,5 mld t antropogenicznego węgla rocznie (w postaci CO2) bez problemu mogłoby zostać skonsumowane przez fitoplankton, o ile miałby dostarczony w odpowiednich ilościach azot, fosfor i kilka innych niezbędnych pierwiastków. Okazuje się, że je otrzymuje, i to nawet w nadmiarze.

Zakwaszenie oceanów Za miarę kwasowości oceanów przyjęto pH jego powierzchni. Czym jest pH? Odsyłamy do starszych i nowszych definicji dostępnych chociażby w Wikipedii. Współcześnie umowną wartość pH wyznacza się metodą pomiaru różnicy potencjału, a następnie koryguje (obecnie automatycznie – cyfrowo) odpowiednimi wzorami. Jak podaje V Raport IPCC, „od początku ery przemysłowej 1765–1994 nastąpił spadek pH powierzchni oceanów o 0,08. W innym miejscu – „zaobserwowano spadek o 0,1 od początku ery przemysłowej”. Jakże chętnie te dane są powtarzane, a nawet „rozwijane” przez część mediów. No dobrze, tylko że pojęcie pH zostało wprowadzone dopiero w 1909 roku przez duńskiego biofizyka i biochemika – Sørena Sørensena, świetny niemiecki fizyk i chemik zaś, laureat nagrody Nobla z 1920 r., urodzony w Wąbrzeźnie, absolwent szkoły podstawowej i liceum w Grudziądzu – Walter Nernst – dał do tego podstawy matematyczno-fizyczne (pomiar siły elektromotorycznej/napięcia) dopiero po 1887 roku. Ile lat później rozpoczęto produkcję przemysłową pH-metrów i od kiedy zaczęto systematycznie badać pH oceanów wiarygodnymi przyrządami? Zatem można jedynie domniemywać, że tak często cytowany spadek pH oceanów w przedziale ponad 200 lat oparty jest co najwyżej na ekstrapolacji. Nie należy jednak w tym momencie negować antropogenicznej przyczyny takiego lub innego zakwaszenia warstwy (a może warstewki) powierzchni oceanu. Niewątpliwie od kilkudziesięciu lat zaobserwowano jakiś spadek pH. W najprostszym, dawnym rozumieniu pH, jako ujemnego logarytmu ze stężenia jonów wodorowych w roztworze, pomyślelibyśmy, że spadek pH z 8,2 do 8,1 wiąże się ze wzrostem ilości tych jonów o 25%. Zwolennicy teorii CO2-centrycznej winią za to wyłącznie antropogenne uwalnianie CO2 ze spalania paliw węglowych (ropa, gaz, węgiel). Częściowo mają rację. Owszem, duża część CO2 faktycznie wchłaniana jest przez oceany. Jednak bilans stężenia jonów wodorowych, a raczej hydroniowych H3O+ w roztworze słonej wody oceanów nie pokrywa się z ilością rozpuszczonego dodatkowo dwutlenku węgla pochodzącego z atmosfery. Zauważmy, że globalne ocieplenie sprzyja raczej uwalnianiu CO2 z oceanu do atmosfery niż jego absorpcji. Przytaczanie równań równowagi dysocjacji jest jak najbardziej poprawne, ale w dalszym ciągu nie odpowiada na pytanie – dlaczego? Działalność ludzka to

WYD. ELD, PARYŻ, 1910

prawdopodobnie dostarczenie rocznie do oceanów 25% emitowanego CO2 (ostatnio miałoby być wchłaniane blisko 10 Gt CO2), z czego sam węgiel stanowi ok. 2,5 Gt. To oznacza, że wskutek najwyższych obecnie w historii emisji CO2 do oceanów dodaje się rocznie... zaledwie 0,01% węgla zawartego już w oceanach (szacuje się, że oceany zawierają około 3,8e4 Gt węgla; wg Kożuchowski K., Meteorologia i klimatologia, PWN, 2007). Zawartość NaCl i innych soli mocnych kwasów i mocnych zasad rozpuszczonych w oceanach, o łącznym stężeniu 3,5% (i masie 4,6e7 Gt) stanowi bufor ograniczający zmianę pH. Zawartość np. siarki w oceanach to blisko 1,4e6 Gt (Cykl siarkowy, Wikipedia.pl, 2021). Emisje antropogeniczne siarki wynoszą ok. 100 do 150 mln t rocznie. Ponieważ mazut spalany w statkach zawiera do 4000 razy tyle siarki, co paliwo samochodowe, transport morski jest źródłem emisji ok. 15 mln t siarki rocznie. Nieobojętna chemicznie i biologicznie siarka, głównie w postaci SO2 jest pochłaniana przez powierzchniową warstwę wody otaczającej statek, prawdopodobnie także ten, który dokonuje pomiarów pH. Siarka w oceanie staje się pożywką dla kolejnych pokoleń planktonu zawieszonego blisko powierzchni. Możliwy do oszacowania opad antropogenicznych SO2 i NO2 z pewnością ma bezpośredni wpływ na pH powierzchni zbiorników wodnych. A teraz przyjrzyjmy się ilości wody H2O uwalnianej ze spalania gazu ziemnego i ropy naftowej. W artykule z grudnia 2019 r. oszacowaliśmy ją na 22 Gt rocznie. Przyjmujemy tymczasowo, że jest to woda czysta, obojętna chemicznie, o pH=7,0. Ale, wobec alkalicznego oceanu o pH 8,2 ta woda jest przecież „relatywnie kwaśna”. Wiadomo, że faktycznie woda powstająca ze spalania węglowodorów nie jest wodą destylowaną, obojętną chemicznie, lecz – głównie z uwagi na zawartość związków azotu i siarki – ma odczyn kwaśny, często znacznie poniżej pH 7. W atmosferze pozostaje na dłużej niewielka część pary wodnej, reszta ulega kondensacji i trafia ostatecznie do oceanu. Ponieważ 90% węglowodorów spalanych jest na półkuli północnej z uwagi na kształt głównych komórek cyrkulacji atmosfery, para ta i zanieczyszczenia pozostają w znacznej części na tejże półkuli, gdzie proporcja powierzchni oceanów do lądów jest wyraźnie mniejsza niż na półkuli południowej. Fakt, pH oceanów półkuli północnej spadło o 0,1, zaś półkuli południowej tylko o 0,05. Podobna asymetria występuje w zmianie pH cieków i zbiorników wodnych, powodowana przez wszelkie zanieczyszczenia pochodzenia

antropogenicznego: rolnicze, przemysłowe i bytowe. Znaczna część dzisiejszych ścieków ma pH około 7 (są o niższym, są i o wyższym pH). Wobec pH 8,2 można uznać, że bezpośrednio – chemicznie zakwaszają one rzeki i oceany. Ścieki bytowe i hodowlane zawierają mocz i kał ludzki oraz zwierzęcy. Mocz ma wyraźnie odczyn kwaśny. Kał ludzki pH 7,0–7,5. Kał bydlęcy pH 7,5 – formalnie zasadowy. Ale wobec wód oceanicznych i wielu pierwotnych zbiorników wodnych o pH około 8,2, to czynnik zakwaszający. Nietrudno obliczyć, ile rocznie w ściekach trafia do wód moczu i kału 7,6 miliarda ludzi i miliarda sztuk bydła. W dalszym ciągu wydaje się jednak, że wyżej wymienione czynniki wraz z CO2 nie odzwierciedlają spadku wskazań pH-metrów

Nawozy mineralne dostarczają roślinom azotu, fosforu, potasu, magnezu, siarki, boru, żelaza i wapnia. Według danych „Monitora Branżowego PKO BP”, Analizy Sektorowe, Rynek nawozów 2019/2020, światowa produkcja wszystkich nawozów sztucznych w 2028 roku wynosiła 242 mln ton, z tego 146 mln ton to związki azotowe. Dla porównania, w 1961 roku było to odpowiednio 32 mln i 12 mln ton. Czytelnikom, którzy pasjonują się starą teorią CO2-centryczną i lubią wszystko przeliczać na emisje CO2 (tzw. ślad węglowy), chcielibyśmy zwrócić uwagę, że wyprodukowanie 1 tony nawozów sztucznych – od wydobycia surowców i paliw do ostatecznego produktu – wiąże się z emisją ok. 8 ton CO2, co przy produkcji 242 mln ton daje 2 Gt CO2 (na podst.: Chai R., Ye X., Ma C. et al., Greenhouse gas emissions from synthetic nitrogen manufacture and fertilization for main upland crops in China, „Carbon Balance and Management”, 14,20 (2019)). Tylko w procesie produkcji nawozów azotowych ulatnia się ok. 1% masy produkcji w postaci N2O, co przy jego (domniemanym) 300-krotnie większym potencjale globalnego ocieplenia wobec CO2 jest równoważnikiem emisji 0,7 Gt CO2. Łącznie na-

Fabryka Przetworów Chemicznych i Nawozów Azotowych w Łowiczu, 1906

używanych w badaniu kwasowości powierzchni oceanów. Konia z rzędem chemikowi, który mając wgląd w skład wody oceanicznej, potrafiłby obliczyć jej pH do trzeciego, a chociażby do drugiego znaczącego miejsca. Prawdziwa przyczyna tkwi najprawdopodobniej gdzie indziej: w zwiększonym metabolizmie oceanów, możliwym z powodu dostarczenia nawozów sztucznych, naturalnych, innych składników odżywczych, ale i trucizn, głównie pestycydów.

Eutrofizacja Do wzrostu roślin potrzebny jest – poza oczywiście wodą – dwutlenek węgla i nawozy dostarczające roślinom azotu, fosforu, potasu, siarki i kilku innych pierwiastków. Eutrofizacja oznacza przekarmienie, czyli taki wzrost żyzności zbiorników wodnych, który powoduje przyspieszony, niekontrolowany wzrost (ale i obumieranie) żyjących tam roślin, glonów i innych organizmów. Sinice mogą wydzielać toksyny. W zbiorniku zaczyna brakować tlenu. Zanika fauna. W strefie przydennej zachodzą procesy beztlenowe. Powstaje

wozy sztuczne miałyby odpowiadać za 7% efektu cieplarnianego (o ile ten miałby działać tak, jak przedstawił to w swoich prezentacjach Al Gore). Działalność rolnicza i przemysłowa człowieka dostarcza do zbiorników wodnych, w tym oceanów, kilkakrotnie więcej biogennych składników mineralnych, aniżeli dotychczas odbywało się to w sposób naturalny. Inne są ich proporcje. Składają się na to: blisko 1/2 spłukanych deszczem i spływających wodami użytych nawozów sztucznych, tlenki azotu powstające przy udziale bakterii glebowych, przechodzące z nawożonych pól do atmosfery i dalej w postaci kwaśnych deszczów. W krajach przemysłowych znaczne ilości tlenków azotu powstają w transporcie i przemyśle. Przypuszczalne proporcje w skali świata to: 40% mineralnych zanieczyszczeń wód powodują zanieczyszczenia rolnicze, 35% przemysłowe, transportowe i komunalne, a 25% jest pochodzenia naturalnego, które zawsze istniało – niezależnego od działalności człowieka na Ziemi (oszacowanie w oparciu o m.in. Helcom Baltic Marine Environment Protection Commission, 2014). K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

4

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 1

a dodatkowo – jako kozła ofiarnego – zdymisjonowano I sekretarza komitetu łódzkiego PZPR Józefa Spychalskiego.

Uczczenie 50 rocznicy uchwałą Senatu RP W rocznicę tamtych wydarzeń, 18 lutego 2021 r., w Senacie Rzeczypospolitej Polskiej odbyło się drugie czytanie projektu uchwały „W 50 rocznicę strajku włókniarek w Łodzi”. Marszałek Senatu Tomasz Grodzki powitał obecną na posiedzeniu prezydent Łodzi Hannę Zdanowską. Przypomniał, że projekt został wniesiony przez senatora niezależnego, Krzysztofa Kwiatkowskiego. K. Kwiatkowski przedstawił sprawozdanie Komisji Ustawodawczej dotyczące projektu uchwały „W 50. rocznicę strajku włókniarek w Łodzi”. Jej projekt został przyjęty na posiedzeniu komisji 16 lutego, wraz z poprawkami, które zostały do niego wprowadzone. Senator Kwiatkowski powiedział: „Jest dla mnie wyjątkowym zaszczytem, że mogę w tym momencie przedstawić projekt uchwały upamiętniającej 50-lecie strajku łódzkich włókniarek. 18 lutego to w historii Łodzi wyjątkowa data także z jeszcze jednego względu – właśnie tego dnia podpisano porozumienia łódzkie. Mamy czterdziestą rocznicę zakończenia strajku łódzkich studentów, który doprowadził do powstania Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Ale 10 lat wcześniej, w lutym 1971 r., wybuchł strajk łódzkich włókniarek. Jest to wyjątkowy przykład bezkrwawego i zakończonego pełnym sukcesem protestu społecznego, jednego z największych w powojennej historii Polski. Jego efektem było całkowite wycofanie się komunistycznych władz PRL z wprowadzonych podwyżek cen żywności. Pracownicy przemysłu lekkiego, wśród których zdecydowaną większość stanowiły kobiety… Ocenia się, że ponad 80% pracujących w zakładach przemysłu lekkiego w Łodzi były to panie. (…) Te kobiety w Łodzi w 2 miesiące po krwawym stłumieniu protestu stoczniowców na Wybrzeżu, w grudniu 1970 r., doprowadziły do zmiany decyzji nowo wybranych władz PZPR. Wyjątkowość wydarzeń, które miały miejsce w lutym 1971 r., polegała m.in. na tym, że strajkowały głównie kobiety – prządki i szwaczki z łódzkich zakładów przemysłowych. Wykazały się one nie tylko ogromną odwagą, zatrzymując maszyny w swoich zakładach pracy i nie ulegając presji zakończenia strajku ze strony władz oraz zgromadzonych sił wojska oraz milicji, ale także ogromną rozwagą, mądrością i odpowiedzialnością, prowadząc protesty w zakładach pracy i nie wychodząc na ulice, gdzie mogło dojść do tragedii. Przecież dwa miesiące wcześniej, także

Senat w 50 rocznicę strajku włókniarek łódzkich Stanisław Florian

w kontekście cofnięcia podwyżek cen żywności, na ulice w Trójmieście wyszli stoczniowcy. Tam nie udało się zmusić komunistycznych władz do zmiany decyzji, za to doszło do tragedii. Tej tragedii udało się uniknąć w Łodzi. Strajk rozpoczął się 10 lutego 1971 r. w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego, niegdyś fabryce Izraela Poznańskiego, po tym, gdy doszło do podwyżek cen żywności w grudniu roku 1970 i jednocześnie obniżenia wynagrodzeń pracowników łódzkiego przemysłu lekkiego za styczeń 1971 r. Źle zarabiająca grupa włókniarek i włókniarzy – ich wynagrodzenia były znacząco niższe od ówczesnej średniej krajowej – dodatkowo musiała pracować w wyjątkowo trudnych warunkach, takich jak wysoka wilgotność, hałas, duże zapylenie, obsługując stare maszyny w nieremontowanych od lat halach fabrycznych. Teraz już o tym nie pamiętamy, ale w 4/5 tych zakładów nie było stołówek. W dużej części nawet nie było możliwości odświeżenia się po ciężkiej pracy przy starych maszynach. Stąd wybuch spontanicznego i oddolnego protestu, w trakcie którego nie zawiązano nawet komitetu strajkowego, który prowadziłby negocjacje z rządem. Jednocześnie protest ten okazał się wyjątkowo szeroki. W kulminacyjnym momencie, 15 lutego, brało w nim udział około 55 tysięcy osób. Objął on przede wszystkim kluczowe zakłady przemysłu związanego z włóknem i wełną w Łodzi, stolicą polskiego przemysłu lekkiego. Swą siłę i determinację protestujący pokazali w trakcie rozmów rządu z załogami zakładów, w trakcie których jedna z włókniarek wyrwała mikrofon premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi, który przekonywał strajkujących do przerwania protestu. Komunistyczne władze nie zdecydowały się na rozwiązania siłowe w stosunku do protestujących, których ogromną większość stanowiły kobiety. Łódzkie prządki i tkaczki zwyciężyły. 15 lutego wieczorem komunistyczny rząd ogłosił wycofanie się z decyzji o podwyżce cen żywności. Udało im się to, co nie udało się dwa miesiące wcześniej na Wybrzeżu. Senat Rzeczypospolitej Polskiej w pięćdziesiątą rocznicę strajku włókniarek w Łodzi wyraża najwyższe uznanie dla wszystkich protestujących, ich

odwagi oraz determinacji, a także mądrości i dalekowzroczności co do sposobu i formy przeprowadzenia protestu. Strajk z lutego 1971 r. to jeden z wyjątkowych momentów polskiej drogi do niepodległego i demokratycznego państwa polskiego. (…) Proszę Panie i Panów Senatorów o podjęcie uchwały, która upamiętni jeden z najważniejszych protestów w czasach PRL, który niestety nie jest zbyt często zauważany na kartach historii. Kobiety, które wtedy protestowały, po tym, gdy wywalczyły to, o co wystąpiły, czyli wycofanie się z podwyżek, wróciły do swojej pracy, nie wypinały piersi do orderów, zaszczytów. Historia niestety, że tak powiem, spowiła troszkę zapomnieniem te wydarzenia. Chciałbym Paniom i Panom Senatorom niezwykle ciepło podziękować za to, że wspólnie upamiętnimy i uhonorujemy te wydarzenia z historii i w sposób szczególny te wyjątkowe kobiety, które te wydarzenia współtworzyły. Proszę Panie i Panów Senatorów o podjęcie tej uchwały”.

O znaczeniu strajku włókniarek łódzkich Marszałek Grodzki, otwierając dyskusję, poprosił o głos senatora Jana Marię Jackowskiego, który powiedział: „Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Pani Prezydent! Szanowni Zebrani! Chciałbym na wstępie podziękować inicjatorom tego projektu uchwały i Panu Senatorowi Kwiatkowskiemu, który o tę sprawę zabiegał, dlatego że faktycznie, a mówię to jako doktor historii, sprawa strajku łódzkich włókniarek nie przebiła się tak bardzo do świadomości społecznej, tak jak tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 r. na Wybrzeżu, a więc głównie w Gdyni, w Gdańsku i w Szczecinie, a także w Elblągu. Z tego punktu widzenia jest to bardzo ważny element polskiej historii. Przypomnijmy sobie sytuację z tamtego okresu. Akurat doskonale to pamiętam, bo byłem świadkiem wydarzeń grudniowych w Szczecinie, tych tragicznych. Otóż po słynnej wizycie Edwarda Gierka w Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego, gdy padły słynne słowa »Pomożecie? Pomożemy!«, wydawało się, że nowa ekipa, która przyszła po odejściu ekipy Władysława Gomułki, problem napięć

społecznych związanych z podwyżkami, ale nie tylko, bo także z warunkami pracy i z innymi kwestiami, które były podnoszone, ma już z głowy. Okazało się jednak, że tak się nie stało. Warto tu zwrócić uwagę na bezskuteczne próby dialogu, które były podjęte. Początkowo władze wysłały pana wicepremiera Jana Mitręgę, który podjął negocjacje ze strajkującymi włókniarkami… ale włókniarki okazały się bardzo roztropne w tych rozmowach. Po pierwsze, nie dały się sprowokować do wyjścia na ulice, ponieważ na ulicach… Nie wiadomo, jaki byłby scenariusz tych wydarzeń. Mamy przecież w pamięci to, co w grudniu 1970 r. działo się na Wybrzeżu. Po drugie, warto zwrócić uwagę, że ten strajk wybuchł w chyba największym łódzkim zakładzie. Znawcy Łodzi mnie może poprawią, ale zakłady imienia Juliana Marchlewskiego zatrudniały 9,5 tysiąca pracowników, w zdecydowanej większości kobiety. Były to dawne zakłady Izraela Poznańskiego. Mówimy tutaj o historycznej fabryce, która brała udział w budowaniu zrębów polskiego przemysłu włókienniczego. I jeszcze jeden element, na który niewątpliwie warto zwrócić uwagę, a o którym pisze w swoich wspomnieniach Mieczysław Rakowski. Pan senator Kwiatkowski nie wspomniał o tym, że te dyskusje z włókniarkami miały niezwykle emocjonalny charakter, co uświadomiło ówczesnej władzy, że to nie są przelewki. Mało tego, wynikiem tego protestu był też pierwszy plan modernizacyjny miasta Łodzi. (…) Jak wiemy, Łódź była miastem bardzo zaniedbanym w sensie infrastrukturalnym, w sensie infrastruktury miejskiej. Można też powiedzieć, że jednym z efektów tego strajku, który jak twierdzą historycy, był jednym z największych strajków w latach siedemdziesiątych… Porównuje się go do Radomia, do 1976 r. W szczytowym momencie brało w nim udział 55 tysięcy osób, czyli mniej więcej tyle samo, ile w tych protestach w czerwcu 1976 r. Można powiedzieć, że ten strajk włókniarek zamknął pewien etap przepoczwarzania się systemu komunistycznego w Polsce, zapoczątkował odchodzenie od… No, po czasach stalinowskich, po czasach tzw. małej stabilizacji gomułkowskiej i budowania

takiego, powiedziałbym, przaśnego komunizmu, nastąpiła era Edwarda Gierka. Wtedy, mimo wszystko, nastąpiły pewne zmiany w aparacie rządowym, w systemie sprawowania władzy. Ten strajk był niesłychanie doniosły. Słusznie pan senator Kwiatkowski zwrócił uwagę, że to były przede wszystkim kobiety. Aż 80% strajkujących to były kobiety. To było wielkie zwycięstwo tych kobiet, ponieważ osiągnięto cofnięcie podwyżek, (…) które miały istotny wpływ na nastroje”.

O przyczynach przemilczenia strajku po 1989 r. Senator Kazimierz Michał Ujazdowski podkreślił, że uchwała to „akt przywrócenia pamięci o czymś, co zostało zepchnięte na margines. Być może warto zastanowić się, dlaczego tak się stało. Myślę, że przynajmniej z kilku powodów. Przede wszystkim po 1989 r. koncentrowaliśmy się na historii heroicznej i spychaliśmy na margines historię protestów społecznych. Zdecydowanie inaczej postępowały narody Europy Zachodniej. No, np. kilka lat temu Europejską Stolicą Kultury było miasto Mons. To jest miasto górnicze, położone w Walonii, a główna ekspozycja była skoncentrowana na losie robotników, na losie górników, na tym, że tenże los był przedmiotem debiutu artystycznego van Gogha. W Polsce po 1989 r. bardzo rzadko zdarzało się, by przypominano o tych, z którymi los obszedł się bardzo surowo, jeśli nie drastycznie. My tu tak naprawdę przypominamy nie tylko protest, ale także wyjątkowe doświadczenia łódzkich kobiet, ich wyjątkowe życie, wyjątkowo surowe, wyjątkowo ciężkie życie. To był los traumatyczny i przez lata po prostu chciano o nim zapomnieć. Ja przy tej okazji chcę podziękować pani Marcie Madejskiej, która napisała książkę Aleja włókniarek, opartą na notacjach łódzkich włókniarek właściwie od początku XX w. Takie notacje były zbierane w Łodzi jeszcze w latach sześćdziesiątych, przez PRL i lata Solidarności. To wyjątkowo poruszająca książka i w ogóle niepasująca ani do wyobrażenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej o klasie

robotniczej, ani do tej legendy, którą środowiska solidarnościowe o sobie samych opowiadają. Mówię to także z poczuciem własnej winy. Przypominamy więc los kobiet, które dźwigały odpowiedzialność za rodzinę, które często żyły w samotności, były eksploatowane ponad miarę. Niewielu pamięta o tym, że prawo socjalne w PRL było gorsze niż w II Rzeczy­ pospolitej. W 1919 r. II Rzeczpospolita zakazała nocnej pracy kobiet, w PRL to było możliwe, dopiero w wolnej Polsce wrócono do standardów z 1919 r. Mówię o tym dlatego, że tak zrządził los, że przez 6 lat mieszkałem w Łodzi nieopodal fabryki Poznańskiego, na łódzkich Bałutach, to był czas moich studiów i mam poczucie emocjonalnego związku z tą sprawą i z tym miejscem. Byłoby ze wszech miar dobrze, abyśmy docenili na trwałe historię społeczną jako element składowy historii narodowej i pamiętali o tych grupach społecznych, które doświadczyły wyjątkowego losu, wyjątkowo złego i gorzkiego losu”. Za przyjęciem uchwały głosowało 86 senatorów. Prezydent Łodzi, H. Zdanowska, odbierając od Marszałka Senatu tekst uchwały, podziękowała: „Szanowny Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Panie i Panowie Senatorowie! Szanowni Goście! 50 lat czekały łódzkie włókniarki na ten szczególny moment. Tak naprawdę to w ich imieniu przyszło mi tutaj stanąć przed państwem, pochylić czoła i podziękować za tę zapomnianą część historii – za to, że ją dzięki Państwu przywróciliśmy. Ja wierzę w to, że od tego momentu ta historia będzie miała dalszy ciąg, że będziemy wspominać łódzkie włókniarki, które w sposób nietuzinkowy – bo nie wychodząc na ulice, ale zatrzymując maszyny i rozpoczynając dialog z ówczesną władzą – spowodowały, iż to, co było nieosiągalne, co nie udało się pracownikom Pomorza, stało się rzeczywistością. Raz jeszcze z całego serca dziękuję, a przede wszystkim proszę, żeby ta pamięć już w nas nie zamilkła, żeby cały czas tliła się, i by włókniarki – których część nadal jeszcze żyje, mieszka w naszym mieście – poczuły, że ich trud nadal w tych czasach jest dostrzegany (…)”. Oby te – słuszne w sensie historycznym – deklaracje polityków neoliberalnej opozycji, wykorzystujących Senat do partyjniackiej propagandy przeciw aktualnej większości parlamentarno-rządowej, nie okazały się pieśnią syren, mającą uśpić pracownice i pracowników nie tylko w Łodzi, aby ich oderwać od socjalnego nurtu w Zjednoczonej Prawicy, a w ostateczności – pchnąć w odmęty neokolonialnego wyzysku ponadnarodowych korpokratów... K

Kościół pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie popada w ruinę. 27 lutego 2021 r. mieszkańcy zorganizowali publiczną zbiórkę na remont unikatowej świątyni leżącej na tzw. Szlaku Polichromii Brzeskich. Chcą powstrzymać degradację murów obiektu i średniowiecznych malowideł ściennych znajdujących się pod tynkiem we wnętrzu zabytkowego kościoła. Cegiełkę dołożyć można na numer konta 49 88700005 2004 0198 4718 0001, z dopiskiem „remont kościoła”.

M

ieszkańcy niewielkiego Michałowa w Gminie Olszanka w powiecie brzeskim nie kryją żalu, iż mimo uznanej wartości zabytku, wizyt ważnych osobistości i około 10 wniosków na dotacje w ramach różnych konkursów, nie udało się uzyskać dofinansowania. Muszą brać sprawy we własne ręce! Darczyńcy – osoby prywatne, firmy i instytucje – którzy przekażą najwięcej pieniędzy w ramach zbiórki, zostaną upamiętnieni tabliczką na lipie drobnolistnej. Będzie to specyficzna forma podziękowania ze strony Parafii pw. św. Jadwigi i Fundacji „Dla Dziedzictwa”, które planują zorganizowanie

Mieszkańcy Michałowa proszą o pomoc! akcji sadzenia młodych lip drobnolistnych w Michałowie. Lipy przekazało Nadleśnictwo w Brzegu. Kościół pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie ostatni raz remontowano w 1936 r. Od czasu II wojny światowej zabytek nie był przedmiotem troski ze strony służb konserwatorskich i państwa. Unikatowej klasy zabytek, pamiątka po Piastach Śląskich i okresie, kiedy Michałów miał prawa miejskie, popada w ruinę, a niewielka

społeczność wiejska ma ograniczone możliwości finansowe. Miejscowość (Michelau) została założona w XIII w. i w średniowieczu była własnością rodzimego rodu Panów z Pogorzeli, wiernych popleczników książąt z dynastii piastowskiej. Jako Michalovo wymieniona jest w dokumentach w 1210 r., przy okazji fundacji klasztoru kanoników regularnych w Kamieńcu Ząbkowickim. Panowie z Pogorzeli przekazali kościół w Michałowie cystersom

z Kamieńca Ząbkowickiego w 1276 r. i odebrali im go w 1533 r. Budynek pełnił funkcję kościoła katolickiego, następnie protestanckiego. W 1571 r. nowy właściciel Michałowa (od 1557 r.), Hans von Gruttschreiber (dokumenty tego rodu znajdują się w archiwum we Wiedniu, a koszt ich pozyskania to 700 euro), do gotyckiego prezbiterium dostawił nową nawę. Ówczesny gospodarz nie szczędził pieniędzy na remont kościoła: kazał m.in. wznieść dwie dobudówki

po obu stronach prezbiterium, mieszczące loże oraz posiadające odrębne wejścia. Dobudówki te nakryto dachami pulpitowymi. Wieżę nakryto nowym, blaszanym, strzelistym, renesansowym hełmem, wzbogaconym u podstawy galerią. Na wieży umieszczono zegar. Nowy właściciel we wnętrzu kościoła ufundował ławy, chór oraz organy oraz założył bibliotekę. Kres rozwojowi osady położyła wojna trzydziestoletnia. W 1692 r.

(po dwumiesięcznej walce z protestantami) kościół odzyskali katolicy. Na katolicyzm przeszedł ostatni właściciel Michałowa, wywodzący się z rodziny von Gruttschreiberów – Anton Heine, który nawiązał kontakty z cystersami z Kamieńca Ząbkowickiego. Świadom wygasania swojego rodu, w 1717 r. dokonał renowacji kościoła, dla upamiętnienia której wmurowano w ścianę prezbiterium pamiątkową tablicę. Opiekę nad kościołem powierzył cystersom z Kamieńca. Zobowiązał ich również do zachowania i renowacji wszystkich pomników rodzinnych, epitafiów, tablic inskrypcyjnych, napisów, obrazów, a także godła


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

P

o 15 latach autorzy uznali, że najwyższy czas podjąć pracę nad wydaniem nowoczesnego podręcznika, odzwierciedlającego aktualny stan wiedzy w dziedzinie pedagogiki, i we wrześniu 2019 r. opasłe dzieło (1127 stron!) ujrzało światło dzienne. Z pierwszego wydania znalazły się w nim w niezmienionym kształcie rozdziały trzech autorów, m. in. – jak pisze prof. B. Śliwerski – „znakomite studium historii oświaty i wychowania Stefana Wołoszyna”. Nie podzielam tej entuzjastycznej rekomendacji i będę dowodził, że bardziej na miejscu byłyby tu wyrzuty sumienia. Tekst nie spełnia bowiem wymogów stawianych kształceniu historycznemu, o którym wzmiankuje sam S. Wołoszyn (1911–2004): „Tradycyjnie historyk pragnął odpowiedzieć na pytanie: co, jakie i jak było?”. Łatwo przyjdzie mi wykazać, że przywołana dyrektywa badawcza nie jest mocną stroną kompetencji naukowych profesora. Otóż S. Wołoszyn na wstępie swojego rozdziału deklaruje, że jego narracja będzie traktować o faktach i wydarzeniach niezbędnych dla zrozumienia rzeczywistości edukacyjnej. Wyraża się w tym przekonanie o znaczeniu (także u wychowawców i nauczycieli) wiedzy i kultury historycznej, tzn. umiejętności widzenia rzeczywistości w perspektywie historycznej. „Współczynnik historyczny”, jego zdaniem, towarzyszy wszelkim sprawom ludzkim. Wołoszyn przywołuje tu też sugestywne intuicje A. Mickiewicza, że „przeszłość (...) nieustannie poprzez teraźniejszość styka się z przyszłością” i C.K. Norwida: „Przyszłość – to jest dziś, tylko cokolwiek dalej”. W zarysowanej perspektywie jest oczywiste, że jeden z podrozdziałów tekstu autor poświęcił ważnemu w dziejach wydarzeniu: „Projekty organizacji wychowania i oświecenia publicznego Wielkiej Rewolucji Francuskiej”. Nie ma tu miejsca na szczegółowe analizy, ale bez ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że ogólna ocena tej rewolucji i związanej z nim edukacji i wychowania jest pozytywna. Pisze Wołoszyn: „Projekty oświatowe przedstawiane we Francji w latach rewolucji zapoczątkowują kształtowanie się i rozwój nowoczesnych systemów szkolnych. Wielka Rewolucja Francuska (1789–1794), obalając ustrój stanowy, proklamowała – najpierw w Deklaracji Praw Człowieka, a następnie w Konstytucji – wolność, równość i braterstwo wszystkich ludzi. Musiało to mieć także dalekosiężne następstwa oświatowe”. No cóż, trzeba tu profesorowi przyznać rację. Czyż współcześnie wszelkiej maści lewactwo po ponad dwóch stuleciach nie wywija nadal niczym cepem ponętnie brzmiącymi hasłami wolności, równości i braterstwa wszystkich ludzi? Czyż nie jest tak, że na Zachodzie

miejskiego nad dużą bramą w cmentarnym murze. Ponadto kamieniecki klasztor miał nadal opłacać sześciu muzyków, którzy z kościelnej wieży

partie komunistyczne z dumą nawiązują do rewolucji francuskiej i Komuny Paryskiej? Mało, okazuje się, że robią to mimo posiadanej wiedzy o fatalnej reputacji rewolucji rozpoczętej przez motłoch, który nie miał skrupułów, wstydu i miłosierdzia. Ciśnie się pytanie: skąd my to znamy? Czy nie przypomina to współczesnej rewolucji seksualnej i nie potwierdza Norwidowskiej tezy, że „przeszłość – to jest dziś, tylko cokolwiek dalej”? Wreszcie, czy gorliwy i wulgarny udział części naszej młodzieży w zamieszkach i protestach ulicznych zmierzających do zniszczenia naszego polskiego dziedzictwa kulturowego, to dzieło zwykłego przypadku? („Kurier Wnet”, styczeń 2021). Wszystkie te rewolucje: Wielka Rewolucja Francuska i jej następczyni – rewolucja bolszewicka z 1917 r. oraz tocząca się teraz rewolucja seksu-

Kłamstwo wandejskie Odnotujmy już na samym początku, że kłamstwem tym obciążone są także polskie podręczniki. Otóż od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej Francuzi karmieni są kłamstwem. Chodzi o rzeź ludności z niewielkiego depar-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

S

tan ten utrzymywał się do 1810 r., kiedy to nastąpiła sekularyzacja dóbr klasztornych cystersów. W 1812 r. kościół został objęty patronatem państwowym. W latach 1823–1828 r. kościół przebudowano w stylu neogotyckim. Była to jedna z pierwszych tego typu realizacji na Śląsku, a projekt przebudowy wykonał wybitny architekt niemiecki C.F. Schinkiel. Obecnie budowla porównywana

episkopatu odmówiła. Dobrze jest też wiedzieć, iż prawdziwą burzę w 1928 r. wywołała Rewolucja francuska Pierre’a Gaxotte`a (1895–1982), członka Akademii Francuskiej, którą historycy nazwali „książką-bombą, książką-wydarzeniem”. Gaxotte bezpardonowo odsłaniał w niej bezsens tej rewolucji i jej konsekwencje: niepowetowane straty ludzkie, materialne, społeczne, cywilizacyjne. Dzisiejsza Francja w niczym już nie przypomina dawnej ojczyzny Rolanda, św. Joanny d’Arc, Ludwika XVI. Francja XXI wieku jest wręcz zaprzeczeniem tego, czym była niegdyś przez stulecia i za co ceniły ją narody chrześcijańskiej Europy. Z dumnego narodu Francuzi przekształcili się dziś w bezkształtną kosmopolityczną masę, z obrońców wiary w zaciekłych antyklerykałów i wrogów Krzyża. Trzeba pamiętać, że

Choć upłynęło już trochę czasu, nie daje mi spokoju sprawa związana z „Pedagogiką” – nowym podręcznikiem akademickim. Doskwiera mi bowiem mocne przeświadczenie, że ktoś z moich kręgów konserwatywno-moherowych powinien napisać recenzję tego podręcznika. O co chodzi? Otóż w 2003 r. PWN wydało pierwszy po formalnym upadku komunizmu (1989 r.) dwutomowy podręcznik pod redakcją naukową profesorów Zbigniewa Kwiecińskiego i Bogusława Śliwerskiego (dobrze znanym czytelnikom moich felietonów), przeznaczony dla studentów przygotowujących się do zawodu nauczycielskiego.

Rewolucja a sprawa sumienia

alna skutkowały i skutkują ogromnym spustoszeniem moralnym i intelektualnym. Ale jest jeszcze coś groźniejszego. Może się zdarzyć, iż w następstwie uwikłania edukacji i wychowania w różne układy polityczne, społeczne, wyznaniowe, narodowościowe i inne – owe niebezpieczeństwa i zagrożenia mogą być kwestionowane, traktowane wybiórczo w celu uzasadnienia słuszności swoich przekonań. Bywa więc, że mamy do czynienia z „aktualizowaniem” historii, w tym historii wychowania, pod konkretne potrzeby ideologiczne. Jakie są tego granice – pyta Wołoszyn i odpowiada, że „decyduje sumienie i etos uczonego oraz tych, którzy z jego dorobku naukowego korzystają”. Jakoż, nie pretendując do oryginalności spostrzeżenia, oprócz głosu sumienia potrzeba jeszcze woli i charakteru. Przyjrzyjmy się zatem bardziej szczegółowo temu, co, moim zdaniem, dyskwalifikuje tekst Wołoszyna.

jest z dziełami wczesnego niemieckiego neogotyku C.F. Schinkla, czołowego niemieckiego architekta pierwszej połowy XIX w. Ponadto w kościele

tamentu Wandea na zachodzie Francji. Zniszczono i wymazano z mapy regionu ludność, która była głęboko katolicka i jako jedyna stanęła w obronie i króla i księży w czasie rewolucji. Z Wandejczyków zdzierano żywcem skórę i robiono z niej ubrania dla wojska, wbijano ich na pale, topiono na tratwach. Masowe zbrodnie w Wandei,

Od roku 1793 słowo rewolucja oznacza ostateczne zerwanie z dawnym człowiekiem i „tworzenie” nowego wszelkimi metodami, nie wyłączając zbrodni. popełnione między latem 1793 a wiosną 1794 r. były ukrywane i maskowane przez historyków republikańskich, potem przez komunistycznych. Stephan Courtois, wybitny francuski historyk, ujawnił, że Robespierrowscy historycy dostali rozkaz, by dbać o narodową amnezję o zbrodniach w Wandei. Do dziś to temat tabu na francuskich uczelniach. I temat niebezpieczny, bo ci, którzy mówią o Wandei prawdę, są dziś szykanowani przez… państwo. Francja tej prawdy nie chce przyjąć Dlaczego? Ano rzeź Wandejczyków plami świętość Wielkiej Rewolucji i sumienie Francji. A przecież dzisiejsza laicka Francja, ale i Europa (czyli także Polska) oficjalnie buduje swą tożsamość na rewolucyjnym haśle: „Wolność, Równość, Braterstwo”.

Niechciana prawda

wygrywali cogodzinny hejnał. Zakonnicy zostali również zobowiązani do odprawiania raz na kwartał mszy za spokój duszy Antona Heinza von Gruttschreibera.

wandejscy chłopi chwycili w końcu za broń. Bo tyrania nowej władzy poszła za daleko. Reynald Secher obliczył bardzo dokładnie: kosztowało to Wandeę 117 tys. ofiar najokrutniejszych rzezi i od 20 do 35 proc. kompletnie i z premedytacją zrujnowanych dóbr ziemskich.

znajdują się unikalne dzieła śląskiej renesansowej (XVI w.) rzeźby: kamienna ambona oraz chrzcielnica. Poza tym w ściany prezbiterium wmurowany jest zespół epitafiów złożonych z dzieł renesansowych, późnorenesansowych oraz barokowych. Co najważniejsze jednak, w XIII wiecznym prezbiterium pod tynkiem znajdują się średniowieczne polichromie ścienne, które czekają na odsłonięcie i konserwację. Będzie to kolejny i najważniejszy element renowacji zabytkowego kościoła w Michałowie, w którym mieszkańcy docelowo chcą urządzić muzeum rodu von Gruttschreiberów. K Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Nakładem „Iskier” (2003 r.) ukazała się w Polsce książka Ludobójstwo francusko-francuskie. Jej autor – Reynald Secher, historyk francuski, w 1985 roku obronił na Sorbonie pracę doktorską na temat Wandei. Wandea nie była szczególnie przywiązana do królewskich porządków II połowy XVIII wieku. Rosnące podatkowe zdzierstwo i samowola władzy sprawiały, że Wandejczycy przyjęli rewolucję z nadzieją. Podobnie było z oceną duchowieństwa – tradycja wiary przestała wystarczać, gdy się widziało jego obojętność, interesowność, świeckie zgoła nastawienie, więc niesioną przez rewolucję zmianę kursu wobec wszelkiej władzy przyjęto w Wandei przychylnie. A jednak właśnie w imię trwania monarchii Bourbonów oraz w obronie lokalnego duchowieństwa i jego roli w umacnianiu ludzkich wspólnot

Przez dwa wieki historia o tym albo milczała, albo kłamała, i to ustami najlepszych nadsekwańskich historyków. Tragedia Wandei miała nie ujrzeć światła dziennego. Po „zwycięstwie” wojsk rządowych masowo niszczono dokumenty, zmieniano nazwy miejscowości, starannie zacierano ślady. A przecież zostało sporo w parafialnych archiwach, w prywatnych schowkach. Lata zajęło Secherowi dotarcie do nich, poskładanie w jaką taką całość. Całość ta byłaby jednak niepełna, gdyby nie genialny wręcz pomysł autora. Wykorzystał on rejestry wypłaconych przez Napoleona odszkodowań dla ofiar dewastacji, kradzieży, rekwizycji rewolucyjnych. Proste, ale tylko dla kogoś, kto myśli! Nie po raz pierwszy okazało się, że dokumentem historycznym jest wszystko („Nasza Polska”, 16.12. 2003). Kiedy jednak Secher w swojej pracy naukowej o wojnie w Wandei użył określeń „ludobójstwo” i „eksterminacja”, zwolniono go z Sorbony, choć z dokumentów, które ujawnił, wynika jasno, że tam doszło do ludobójstwa, pierwszej na tak wielką skalę eksterminacji ludzi. Na krótko o Wandei zrobiło się cicho, a książkę R. Sechera zrzucono do tzw. drugiego obiegu, ale zdążyła przedostać się na rynki europejskie (J. Bątkiewicz-Brożek, Wolność, Równość, Kłamstwo, „Gość Niedzielny”, 22.01. 2012). Chodziło o to, by wymordować najbardziej katolicki lud we Francji, a potem zniszczyć dowody zbrodni. Rewolucja francuska Bogu i Kościołowi wydała walkę najostrzejszą i nadała treść samemu pojęciu „rewolucja”. Począwszy od roku 1793 słowo to oznacza ostateczne zerwanie z dawnym człowiekiem i „tworzenie” nowego wszelkimi metodami, nie wyłączając zbrodni. Podyktowano nowe rozporządzenia, a uchwalenie skrajnie antykatolickich praw dało formalną podstawę do rozpoczęcia polowania na księży. Ponad 30 tys. duchownych opuściło kraj i udało się na emigrację. Krwawy terror burzył świątynie, niszczył symbole religijne. Następowały masowe aresztowania duchownych i skazywano ich na śmierć. Potępiając zawzięcie inkwizycję katolicką, rewolucja sama stawała się inkwizytorem; potępiając nietolerancję religijną, sama stała się nietolerancyjna. W krótkim czasie zabiła więcej ludzi niż inkwizycja przez całą swoją kilkusetletnią historię (Moralność bez Boga, „Rzeczpospolita”, 4–5.02. 2006). Człowiek, który zabija Boga, nie znajdzie także ostatecznego hamulca, aby nie zabijać człowieka, bo ten ostateczny hamulec jest w Bogu. Rewolucjoniści zlikwidowali niektóre obrzędy, inne zmodyfikowali. W końcu zażądano od duchownych przysięgi na nową konstytucję. Kto odmawiał, tracił dochód, kto się godził, wiele zyskiwał – ale większość

rewolucja francuska po dziś dzień jest przedstawiana jako coś pozytywnego. Taki jej obraz mają (nie tylko) Francuzi. Dopiero od kilku lat w podręcznikach mówi się bardzo lakonicznie o walkach w Wandei i stratach ludnościowych, ale mieszkańców tego regionu nadal ocenia się jako wrogów postępu i obrońców starego, krzywdzącego ustroju, co ma usprawiedliwiać ich masakrę. W życiu publicznym francuski Kościół katolicki został zepchnięty na całkowity margines. 12 grudnia 2005 r. minęło 100 lat od publikacji we Francji dekretu oddzielającego państwo od Kościoła. I tak dokonało się dzieło rozpoczęte przez Wielką Rewolucję Francuską – wielki triumf masonerii i prezydenta Brianda. Antykościelną ustawę poprzedziło wcześniejsze ograniczenie wielu praw (łącznie z likwidacją życia zakonnego). Sprzeciwił się jej ojciec św. Pius X i doszło do manifestacji i oporu. Francuski rząd próbował także zinwentaryzować dobra kościelne; ostatecznie

Człowiek, który zabija Boga, nie znajdzie także ostatecznego hamulca, aby nie zabijać człowieka, bo ten ostateczny hamulec jest w Bogu. unormowano to dopiero w 1924 roku. Kościoły stały się na gruncie prawa samofinansującymi się prywatnymi stowarzyszeniami. Ustawa z 1905 roku do dziś reguluje stosunki wyznaniowe we Francji. Stuletnie prawo zaczęło uwierać dopiero wraz z ekspansją islamu. Francuski minister spraw wewnętrznych Sarkozy (od 2007 r. prezydent Francji) chciał „cywilizować” francuskich islamistów, przejmując część kosztów utrzymania meczetów. Miała to być recepta na radykalizację arabskiego islamu we Francji. Pomysł ministra kłócił się jednak z zasadami laickości republiki („Czas”, 17.12. 2005). Moda na antyklerykalizm jest silnie zaszczepiona w tym społeczeństwie, a szydzenie z wiary katolickiej ma charakter dość powszechny. Popularne jest wykorzystywanie symboliki katolickiej w reklamach i ulicznych billboardach w celu prześmiewczym. Ze szkół usuwane są bożonarodzeniowe choinki jako element religijny. Piękne gotyckie kościoły i średniowieczne zamki świadczą, że nieco ponad dwieście lat temu Francja była chrześcijańska i taki był jej władca („Nowa Myśl Polska”, 2–9.11. 2003). Podczas rewolucji francuskiej wrogość wobec religii

osiągnęła apogeum; w czasie dyktatury jakobinów prześladowania natężyły się. W listopadzie 1793 r. poważnie zastanawiano się nad całkowitym zakazem kultu religijnego. Przed rokiem 1789 we Francji ponad 95 proc. społeczeństwa było wyznania katolickiego, a jego religijność nie opierała się li tylko na tradycji czy przyzwyczajeniu. W roku 1793 przeciwko prześladowaniom księży i religii zaprotestowali w wielu zakątkach Francji głównie chłopi. Chociaż bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania był uchwalony w lutym tegoż roku nowy pobór do wojska, jego duch był głęboko katolicki i konserwatywny. Symbolem walczących był sztandar Najświętszego Serca Jezusowego, nad którym widniał krzyż i napis „Bóg i król”. Władze jakobińskie odpowiedziały na bohaterstwo chłopów niezwykłym okrucieństwem. Było ono skierowane nie tylko w walczących mężczyzn – z nawet większą zaciekłością mordowano kobiety i dzieci. 23 grudnia 1793 roku, po pokonaniu „Armii Katolickiej”, generał Westermann tak pisał: „Nie ma już Wandei, obywatele republikanie. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła ona pod naszą wolną szablą. Grzebią ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów”. Szacuje się, że reżim rewolucyjny wymordował w zachodniej Francji łącznie ok. 200 tysięcy ludzi, a znaczną większość bynajmniej nie na polu walki, ale poprzez masowe egzekucje („Opcja na prawo”, nr 2/2004). Wandejczycy ostatecznie uznali, że Bóg jest ważniejszy od Konwentu. Ta historia jest wciąż żywa. Autor Ludobójstwa francusko-francuskiego nie cofa się przed szerokim historycznym oglądem i padają analogie ze zbrodniami komunistycznymi, z gułagiem. Widzimy tu w wandejskiej tragedii – pierwszym „ideologicznym ludobójstwie” – echa późniejszych mechanizmów zbrodni masowych: łudzące podobieństwo kłamstwa, manipulacji i niezmienne pierwiastki ludzkiej natury, czyli małość i wielkość, mądrość i nikczemność, fanatyzm doktrynerów „nowego”. Co chwila łapiemy się na refleksji, że skądś to wszystko znamy, choć żyjemy tu i teraz, co wcale nie znaczy, by nie padał na nas czasem cień takiej czy innej nowej Wandei („Nasza Polska”, 16.12. 2003). Nasza polska przeszłość nie wydaje się tak kompromitująca. Nie przyłożyliśmy ręki, jak cała zachodnia Europa, do niewolnictwa i kolonializmu. Nie urządziliśmy sąsiadom rozbiorów, nie wymordowaliśmy żadnego narodu, nie wypędziliśmy Żydów, jak to zrobili Anglicy, Francuzi, Hiszpanie i inne kraje Europy Zachodniej. Nie wycięliśmy arystokracji, jak Francuzi i Rosjanie, i nie my wymyśliliśmy komunizm czy nazizm. „Dziwnie się czuję, gdy obchodzi się hucznie kolejną rocznicę rewolucji francuskiej, która powinna być raczej traktowana jako wstydliwy epizod historii Francji. Zalegalizowane zbiorowe morderstwo całej warstwy społecznej w imię pewnej ideologii, która skompromitowała się w morzu krwi, nie powinno być powodem do dumy. A jednak jest”. (G. Filip, Pożytki ze świętowania rocznic historycznych, „Forum Akademickie”, nr 1/2001). Myślę, że warto o tym wszystkim pamiętać, zwłaszcza że wydarzenia te legły u podstaw nowoczesnej Europy. W tej nowoczesnej Europie przed paru laty przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został Polak, Jerzy Buzek. Odchodzącemu ze stanowiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Hansowi Gertowi Potteringowi wręczył figurę św. Barbary, wykonaną z węgla. Niezręczność? Obdarowany trzymał ją nisko, zasłaniał przed kamerami, a potem figurki nie postawił, ale położył na stole. Ale Jerzy Buzek naprawił ten politycznie niepoprawny błąd. Pamiętał (a jakże by inaczej!), że jego wybór przypadł w rocznicę rewolucji francuskiej 14 lipca (2009 r.). Za to, że wspomniał o liberté, égalité i fraternité, dostał burzę oklasków od francuskich deputowanych. „I to jest właśnie Buzek, świetny gość. Dla każdego ma coś w zanadrzu”. („Nasza Polska” 21.07. 2009). Józef de Maistre – jeden z najważniejszych kontrrewolucyjnych myślicieli w XIX Europie – stwierdził przenikliwie, że najgorszym złem, które wyrządziła rewolucja francuska, nie jest bynajmniej to, co zniszczyła, ale to, co stworzyła. To dlatego św. Jan Paweł II zwykł przypominać, że Polska potrzebuje dzisiaj ludzi sumienia. K


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

6

W

zrastając, uświadamiamy sobie, co mamy robić dzisiaj i w przyszłości. Tak było i w przypadku przedstawicieli rodziny Kopców. Wszyscy oni z domu wynieśli dumę ze swojego miejsca urodzenia, ze swojego kraju. Obowiązywała ich maksyma Cycerona: „Żadne miejsce nie powinno być dla ciebie milsze od Ojczyzny”. Łączono ją z zamiłowaniem do życia rodzinnego, do rodzinnego domu, z poczuciem narodowej wspólnoty, ideałów, kultury i tradycji, budowanym na wartościach moralnych. Rodzina Kopców, kultywując pamięć o historii i tradycji, wydała pokolenie patriotów. Jednym z nich był Mieczysław, który stosował się do zalecenia św. Pawła: „Stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji”.

Mieczysław Kopiec (1899–1959) ps. Piechowicz Kapitan Mieczysław Kopiec urodził się 9 IX 1899 r. w Środuli w pow. będzińskim jako syn zabrzanina Karola (1865–1933) i Julii Piechowicz. Jego ojciec, właściciel cukierni w Siemianowicach Śl., był członkiem wielu polskich

KURIER·ŚL ĄSKI Mieczysław Kopiec, jak większość jego rówieśników uczestniczył w pierwszej wojnie światowej. Służbę wojskową w armii Wilhelma II rozpoczął od garnizonu we Wrocławiu. Od 23 III 1918 r. do 15 V 1918 r. walczył na froncie wschodnim jako żołnierz cesarskiego 42 Pułku Artylerii Polowej. Ukończył specjalistyczny kurs w szkole tłumaczy w Berlinie, na który uczęszczał od 15 V do 1 VI 1918 r. Następnie został oddelegowany ponownie na wschód, gdzie z Rostowa odkomenderowano go do Kijowa. Z racji biegłej znajomości języków: rosyjskiego i niemieckiego od 1 VI 1918 r. pełnił obowiązki tłumacza przy Sztabie Generalnym „Kijów”. Ponadto zdał egzamin na aspiranta oficerskiego. Rewolucja niemiecka zastała go w Nikołajewie na południu Ukrainy. 20 III 1919 r. został internowany przez Francuzów w Odessie i odesłany do Macedonii. Początki jego służby w wojsku polskim łączyły się z Błękitną Armią gen. Józefa Hallera, do której, jako „szeregowiec artylerii”, wstąpił 17 IV 1919 r. w greckich Salonikach. Otrzymał „pracę organizatora oddziałów”. 6 VIII 1919 r. wyruszył do Polski z przydziałem instruktora 1 Pułku Artylerii we Włocławku. 13 I 1920 r. wziął udział w przejęciu Pomorza. 30 III 1920 r. przeniesiono go na front bolszewicki. Mieczysław Kopiec wziął udział w ofensywie polskiej na Kijów. Reklamowany przez Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu, 27 V 1920 r. został zwolniony z polskiej armii. W kwestionariuszu osobowym już wówczas zaznaczył, iż zna dobrze, jako obszary operacyjne, takie kraje jak: Polska, Niemcy, Rosja, Austria, Turcja, Grecja i Serbia.

Akcja Plebiscytowa i Polski Teatr Amatorski „Fredro”

Kościół pw. św. Krzyża w Siemianowicach Śląskich

towarzystw i organizacji. Wspólnie ze swą żoną Julią wnieśli do swego domu wartości tak nieocenione, jak wielki, a zarazem rozumny patriotyzm, poczucie honoru i religijność. Mieczysław był ich czwartym synem, po Ludwiku, Henryku i Bolesławie. Dzieciństwo braci nie zapowiadało jakże dramatycznych późniejszych wydarzeń. Chociaż zetknięcie się wrażliwych chłopców ze szkolnym systemem zaborcy musiało być szokiem. Szkoła, w imię celów państwowych, wypowiadała walkę rodzinom i całej polskiej społeczności, usiłując zdeprecjonować wyznawane przezeń ideały, zniszczyć wiarę, przerwać więzy łączące z narodową tradycją. Młody człowiek, w myśl założeń kulturkampfu, winien mieć raz na zawsze wszczepiony szacunek; więcej – lęk wobec władzy. Dążono wreszcie, by czuł się on zintegrowany kulturalnie, politycznie, a nawet obyczajowo z państwowością pruską i Hohenzollernami. W tej sy-

Dworzec Kolejowy w Siemianowicach

tuacji Mieczysław Kopiec i jego bracia od początku wyrastali na buntowników i oportunistów. Prawdziwą odtrutką, uodporniającą na germanizację, był dom rodzinny. W nim to za sprawą ojca zapoznawano dzieci z zakazanymi utworami wieszczów narodowych i uczono historii Polski. Edukację tę uzupełniali, uczestnicząc w zajęciach organizowanych przez Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Mieczysław i Henryk Kopcowie wspólnie z Janem i Pawłem Kralewskimi, Janem Wilimem, Franciszkiem Deją, Zofią i Wiktorią Koberównami w rocznicę zgonu Tadeusza Kościuszki przygotowali spektakl teatralny pt. Syn wolności, który prezentowali w różnych miejscowościach Górnego Śląska. W tym okresie oprócz szkoły ludowej, do której uczęszczał od 1906 r., Mieczysław ukończył 4-letnią szkołę handlową i kurs rachunkowy. Od 1915 r. pracował jako praktykant sztygarski na kopalni „Richter” („Siemianowice”) w gminie Huta Laura (Siemianowice Śląskie). Czas ten wypełniał nauką i zgłębianiem tajników zawodu górnika, zapoznając się z zasadami funkcjonowania wydziału maszynowego i elektrotechnicznego.

Po powrocie na Górny Śląsk wstąpił jako członek siemianowickiego gniazda TG „Sokół” w szeregi POW G.Śl. Uczestniczył w drugim i trzecim powstaniu śląskim oraz akcji plebiscytowej. Przełożony, charakteryzując Mieczysława Kopca, użył słowa „zdolny”. Od 15 VI 1920 r. M. Kopiec współpracował także z Wydziałem Kulturalnym Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Był jednym z filarów teatru „Fredro”. Ostatni okres przed plebiscytem charakteryzował się wytężoną akcją propagandową. Górny Śląsk zarzucano tysiącami egzemplarzy ulotek, pism i broszur, nakłaniających do głosowania bądź za Polską, bądź też za Niemcami, którzy, sprowokowani uchwaloną przez Sejm Rzeczypospolitej autonomią dla Śląska, także zadeklarowali gotowość do pewnych ustępstw w tej kwestii. Niezależni obserwatorzy twierdzili jednak, iż Polska daje więcej, że również świadczenia inwalidzkie w Rzeczypospolitej są wyższe, a konstytucja uchwalona 17 III 1921 r. i zawarty 18 III 1921 r. pokój ryski rokują stałą poprawę sytuacji gospodarczo-finansowej Polski, natomiast Niemcy długo jeszcze będą spłacać reparacje wojenne. Jednym z narzędzi walki propagandowej był amatorski teatr objazdowy. Siemianowiccy aktorzy odwiedzili w tym gorącym okresie m.in. powiaty: prudnicki, pszczyński, rybnicki i opolski, z którymi łączyli później najlepsze wspomnienia z powodu bardzo serdecznego przyjęcia. Ich praca była nadzwyczaj niebezpieczna i trudna. Przedstawienia często były zakłócane przez niemieckie bojówki. M. Kopiec i pozostali członkowie trupy zrzeszeni w POW musieli zapewnić ochronę sobie i obecnej na wiecach ludności. W razie niebezpieczeństwa zrzucali

Górnego Śląska przez kardynała Adolfa Bertrama z Wrocławia, który miał ratować nadwyrężony prestiż niemiecki. Alianci uznali bowiem, że ostatnie zarządzenia papieża wyłączyły teren plebiscytowy spod nadzoru metropolity wrocławskiego. Polska akcja propagandowa koncentrowała się wówczas przede wszystkim wokół działalności licznych organizacji politycznych i kulturalnych. Powstały w tym okresie m.in. komórki terenowe PPS. Umasowiono polskie organizacje związkowe. W rodzinnej miejscowości Mieczysława Kopca w akcję włączyło się również, utworzone

niemieckie bojówki ludność niejednokrotnie odmawiała członkom trupy odpoczynku ze strachu przed zemstą. Wtedy wędrowali nocą z walizami na plecach, czasem w największą ulewę, w błocie po kolana, od wsi do wsi w poszukiwaniu dachu nad głową. Niezmiernie rzadko otrzymywali środki transportu, aby przemieścić się z miejsca na miejsce. Przez cały ten czas, do plebiscytu, tylko raz na miesiąc wracano do Siemianowic, by już następnego dnia znów wyjechać do Opola, Pyskowic, Prudnika lub Wielkich Strzelec. Przedstawienia każdego dnia dawano w innej miejscowości, czasem

cieszyła się sztuka wystawiona z okazji powitania wkraczających na Śląsk wojsk koalicyjnych. Tymczasem zbliżał się termin plebiscytu. Do wielu okolic Śląska nie dotarli agitatorzy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, dlatego obawiano się o rezultat głosowania w niektórych miejscowościach. W tej sytuacji nastąpił podział trupy. Kierownikiem drugiego zespołu został Mieczysław Kopiec. Odtąd w terenie pracowały dwie 7-osobowe grupy. Repertuar ograniczono do krótkich utworów scenicznych, jednoaktówek, wodewili i żywych obrazów.

Rodzina zawsze determinowała naszą pozycję w społecznej czasoprzestrzeni. To ona wyznaczała nasze miejsce na ziemi i czas naszego urodzenia. Określała, kim jesteśmy, skąd i od kogo pochodzimy, jaka jest nasza historia i tradycje.

Rodzina Kopców w służbie Rzeczypospolitej Zdzisław Janeczek

w 1910 r., Towarzystwo Śpiewu „Kasyno”, propagujące pieśni narodowe oraz organizując kursy i wykłady. Jednym z dobrze znanych Mieczysławowi czynnych pracowników plebiscytowych i orędowników sprawy polskiej był w tym okresie brat Wojciecha, Jan Korfanty, który prawie na każdym zebraniu zabierał głos, wzywając członków, aby „więcej śpiewali po ulicach” lub apelując o pomoc w ciężkiej i niebezpiecznej walce plebiscytowej. Dyrygentka Halina Stęślicka 23 XI 1919 r. wygłosiła referat Hołd pruski, a w dwa tygodnie później jedna z członkiń przygotowała odczyt pt. Powstanie listopadowe. Nawet zabawy nabrały wymowy propagandowej. W protokole z 28 II 1920 r. zanotowano: „Skarbnik Jan Korfanty zdał sprawozdanie z ostatniej zabawy, przy czym zwrócił uwagę członkom, że chociaż niektórym zabawa się nie podobała, że była sala przepełniona i że tam tańczyły osoby obce, nie trzeba zaraz szemrać, gdyż stoimy przed plebiscytem i my przez te zabawy musimy młodzież na naszą stronę przeciągnąć”. Wzrosła także liczba przedstawień. 16 II 1919 r. wystąpiono z nowym repertuarem. Na sali „Pod Dwiema Lipami” w Siemianowicach zostały odegrane trzy utwory – jednoaktówka Zygmunta Przybylskiego Przyjaciel męża oraz utwory Odwaga i Nasi jadą S. Pobratymca. Aktorzy „Kasyna” występowali przeważnie tylko w Siemianowicach, rzadko wyjeżdżali do bliżej położonych miast i osad. Wybuch powstania przeszkodził dalszej działalności teatralnej, gdyż prawie wszyscy członkowie ruszyli do walki. Nie wystawiono więc dramatu Władysława Syrokomli zatytułowanego Kasper Karliński i Obrony Częstochowy Elżbiety Bośniackiej. Wówczas to Henryk Kopiec odkrył, iż teatr po śpiewie stanowił drugą „szlachetną pasję” siemianowiczan. Grywano przedwojenne sztuki śląskich twórców Karola Miarki i Piotra Kołodzieja oraz krakowianina Władysława Ludwika Anczyca. Wprawdzie poziom przedstawień nie zawsze był zadawalający, ale za to na deskach scenicznych ukazywały się wszystkie polskie działaczki, z Haliną Stęślicką i Elżbietą Korfantową na czele. Na salach „Pod Dwiema Lipami” i w bu-

Dawne Siemianowice na pocztówce

kostiumy, dobywali rewolwerów i usuwali bojówkarzy. Z napięciem oczekiwano, jakie stanowisko zajmie nowo obrany prezydent Stanów Zjednoczonych, Warren Gamaliel Harding. Żywo komentowano niewyrażenie zgody przez Międzysojuszniczą Komisję na objazd

z pomocą Towarzystwa Polek, bibliotekę teatralną, poradnię dla reżyserów, którą prowadziła utalentowana krakowianka Zofia Wójcicka-Chylewska, córka przez 35 lat działającego sekretarza Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, autorka sztuk teatralnych i przekładów. Jako referentka do spraw teatralnych w wydziale kultury, służyła siemianowickiemu teatrowi pomocą m.in. w reżyserowaniu, projektowaniu dekoracji i kostiumów. Poziom przedstawień znacznie się wówczas podniósł, a siemianowicki Teatr Amatorski „Fredro” został zaliczony do grupy najlepszych zespołów

dynku późniejszego Klubu Hutnika, należącym do Huty „Laura”, w czasie przedstawień zawsze były komplety. Bawiono się dobrze, artystów oklaskiwano, a znaczenie propagandowe polskiego słowa było ogromne. W Bytomiu zorganizowano wypożyczalnię kostiumów, szytych głównie

stałych. W skład grupy prowadzonej przez Henryka Kopca wchodzili m.in.: Mieczysław i Bolesław Kopcowie, Maria Sowa-Kopiec, Wiktoria Koberska, Elżbieta Deptówna-Morkis, Cyprian Wiatrek, Balbina Fedelińska, Róża Majewska, Weronika Sollochówna, Stanisław Brześciński, Franciszek Deja, Jan Kralewski, Jan Szulc i Zofia Kober. Z zespołem współpracowali również: Ludwik Musialik, Jozefat Sosiński i Wolny. Trupa teatralna „Fredro”, zaangażowana przez Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu, rozpoczęła 19-miesięczne tournée po całym Śląsku. Zespół wystawiał sztuki ludowe ze śpiewami i tańcami oraz komedie Aleksandra Fredry: Śluby panieńskie, Zemsta, Damy i huzary, na całym Śląsku agitując za Polską. Ceny biletów były niskie, o miejsca niemal walczo-

dwa, a nawet trzy razy dziennie. W każdym miesiącu Teatr Amatorski „Fredro” dawał co najmniej 32 spektakle. Nowe sztuki pisano w pociągu, czasem podczas noclegu. Ułożone w pośpiechu piosenki śpiewano razem z publicznością. Aktorzy, żeby uczynić swoje wędrówki bezpieczniejszymi, przestali nosić własne stroje i rekwizyty w walizach, zamieniając je na węzełki i tłumoki. grupa 14–15 osób, wędrująca z walizami, wyglądała na zespół teatralny, mogła więc być łatwo rozpoznana i stać się obiektem napaści Niemców. Stanisław Brześciński został dwukrotnie dotkliwie pobity, a podstępnie aresztowanego Franciszka Deję zamordowano 26 V 1921 r. 5 II 1921 r. w Siemianowicach wystawiano sztukę Władysława Anczy-

W maju 1921 r., w czasie walk powstańczych aktorzy znaleźli się w polu, z bronią w ręku, aktorki zaś pełniły służbę sanitariuszek, niosąc pomoc rannym. Te, które nie służyły w Czerwonym Krzyżu, pełniły służbę kurierską, przenosząc rozkazy dowództwa powstańczego.

Karol Kopiec

Maria Sowa i Mieczysław Kopiec na ślubnym kobiercu w 1923 r.

no, a propagandę rozwijały nie tylko przedstawienia, ale i sami artyści na prywatnych kwaterach. W czasie blisko dwuletniej współpracy z Komisariatem Plebiscytowym za bazę wypadową zespołu służył Forms Hotel w Opolu. Czasami, aby zaszczepić wiarę i nadzieję oraz powstrzymać upadek ducha, w obliczu niemieckiego terroru, śpiewali o Friedrichu Ottonie Hoersingu, niemieckim polityku socjaldemokratycznym i rządowym komisarzu dla Górnego Śląska, znienawidzonym „krwawym kacie”:

ca pt. Kościuszko pod Racławicami, do której kostiumy i dekoracje projektował poeta, satyryk, dramaturg i plastyk Artur Maria Swinarski (1900–1965), w 1922 r. osobisty sekretarz Stanisława Ignacego Witkiewicza. W ówczesnym repertuarze dominowały utwory propagujące idee patriotyczne. Do sztuk najchętniej grywanych w Siemianowicach należały: obrazek dramatyczny Kazimierza Nagora Syn wolności, Sokół w więzie-

Maria Sowa i Henryk Kopiec – członkowie Teatru „Fredro” w okresie kampanii plebiscytowej

Na polu chwały Mieczysław Kopiec dał się poznać jako dobry żołnierz już we wcześniejszych zrywach. W drugim powstaniu wyróżnił się 20 VIII 1920 r. w walkach o Siemianowice, a także w potyczce przy kamieniołomie dolomitowym na granicy Michałkowic i Maciejkowic, gdzie zginęli powstańcy: Teodor Nietsche, Paweł Cebulski i Władysław Kozielski. Po wykonaniu zadania w rejonie

siemianowickim jego ludzie wzmocnili polskie zgrupowania oblegające Katowice i Bytom. Wydarzenia potoczyły się, jak w recytowanym przez Kopca wierszu poety Augustyna Świdra, opublikowanym w 1919 r. na łamach „Powstańca”: Zrodzony z bólu, trudu i tęsknoty, Z krwi górnośląskiej i rycerskiej kości,

Hoersingu, Hoersingu, jeszcze Bóg jest z nami. Oj, będziesz ty wisiał do góry nogami. Niechaj cię, Hoersingu, jasny pieron strzeli, Że od naszych dzieci grencszuc-zbój nas dzieli. Jak my powrócimy, ucztę ci sprawimy, A pachołkom twoim portki wytrzepiemy. Wyjazdy teatru w teren pociągały za sobą różne kłopoty: zabezpieczenie sali, zapewnienie wyżywienia i noclegów. Na ogół w każdej wiosce był mąż zaufania, który miał za zadanie przygotowanie występu polskiego teatru. Na prowincji nie było scen teatralnych, trzeba więc było je organizować. Najczęściej na salę widowiskową adoptowano karczmę. W rogu zajazdu ustawiano beczki, a na nich układano deski – w ten sposób montowano prowizoryczną scenę, przed którą aktorzy rozpinali kurtynę. Potrzebne do dekoracji sprzęty pochodziły z okolicznych chałup. Największych trudności przysparzały noclegi. Sterroryzowana przez

Huta „Laura” budowana przez Donnersmarcków jako największy kombinat metalurgiczny w połowie XIX w. Miniatura J. Kissel-Barnat

niu Augustyna Świdra, Obrona Olsztyna Władysława Syrokomli, Gwiazda Syberii Leopolda Starzyńskiego, widowisko historyczne Elżbiety Bośniackiej-Tuszowskiej zatytułowane Przeor paulinów, czyli obrona Częstochowy, a do najpopularniejszych należał wiersz Weroniki Sollochówny Jeszcze Polska nie zginęła i zginąć nie może. Wielkim powodzeniem

Z twardej, hartownej, żelaznej roboty Żyje powstaniec. Na odgłos trąbki poszedł do szeregu, Kamieniem rzucił na złowrogi szaniec I zatrzymuje losy świata w biegu. Wiosną 1921 r. rejon siemianowicki znalazł się w strefie działania grupy „Wschód”, której dowództwo powierzono kapitanowi Karolowi Grzesikowi


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI i szefowi jego sztabu, dr. Michałowi Grażyńskiemu. Komendę 600-osobowego batalionu siemianowickiego sprawował w tym czasie Jan Wilim i jego adiutant

Zofia Kopiec z d. Kober, żona Ludwika, zaprzysiężona jako członek POW G.Śl.

Legitymacja Zofii Kober wydana 12 VI 1920 r. przez Polski Komisariat Plebiscytowy z podpisem W. Korfantego

Zofia Kober. Fotografia z okresu powstań i plebiscytu

Mieczysław Kopiec. Mimo pełnej konspiracji, Niemcy wpadli na trop siemianowickiej POW i aresztowali pięciu jej członków. Zostali oni jednak odbici przez naczelnika POW i kilku kolegów. Peowiacy rozbili konwój, raniąc jednego z policjantów, pozostali ratowali się ucieczką.

Mieczysławowi Kopcowi i jego braciom. Kadet lwowski Zbigniew Jan Zaniewicki, poeta, prozaik i pamiętnikarz, tak ocenił owe wydarzenia: „Granice zachodnie Najjaśniejszej nie zostały wytyczone wolą ludu, nie zwycięskim orężem, ale ołówkiem dyplomatów na marginesie

był pracownikiem państwowym. Tracąc nadzieję na możliwość powrotu do wolnej Polski, pragnął, aby przynajmniej po śmierci jego prochy spoczęły na siemianowickim cmentarzu. Mieczysław Kopiec zmarł 29 V 1959 r. na emigracji w Anglii i został pochowany na cmentarzu w Rayleigl w hrabstwie Essex. Z poślubioną w 1923 r. Marią z domu Sowa miał córkę Krzesławę (ur. 29 III 1925 r.) po mężu Wachońską. W 1946 r. zawarł ponownie związek małżeński z Angielką Dorotą N., z którą miał dwie córki: Mieczysławę i Krystynę. Był odznaczony: Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Gwiazdą Górnośląską, Krzyżem „Za Górny Śląsk”.

Piotr Kołodziej, autor sztuk przeznaczonych dla teatrów amatorskich

Henryk Kopiec, uczestnik powstań i akcji plebiscytowej

3 maja o godzinie 3.00 rano grupa Jana Wilima i Mieczysława Kopca przypuściła szturm na urząd pocztowo-telegraficzny, dworzec i komisariat policji. Otoczyła Siemianowice od strony Bańgowa-Michałkowic-Bytkowa. Niemiecką policję rozbrojono i internowano w szkole im. Królowej Jadwigi, gdzie później mieściła się Komenda Placu. Urzędnicy pruscy w popłochu ewakuowali się do Bytomia i Katowic. Powstańcy zablokowali Hutę Laura i dro-

rachunków z cenami węgla i kosztorysami transportu”. Z tymi słowami korespondował wiersz poety-powstańca pt. Nie złożym broni: Nie zlożym broni, choćby stu mocarzy Przeciw powstańcom swój wydało sąd. Praw naszych deptać niechaj się nie waży

Mieczysław Kopiec był pracownikiem „Wspólnoty Interesów”, prezesem ZPŚl. i członkiem zarządu NChZP w Siemianowicach Śl., prezesem KS „Iskra”, od 1935 r. II zastępcą sekretarza Zarządu Głównego ZPŚl. i bliskim współpracownikiem Rudolfa Kornkego, z którym przed wybuchem wojny w 1939 r. wyjeżdżał do stolic takich państw, jak Rumunia, Węgry, Turcja i Jugosławia oraz na wybrzeże do Gdyni. Prawdopodobnie wizyty te łączyły się z napiętą sytuacją międzynarodową i zbliżającą wojną z Niemcami. Jako członek dowództwa samoobrony powstańczej i współorganizator oporu, jaki we wrześniu 1939 r. stawili powstańcy, Mieczysław Kopiec opuścił Katowice dopiero po zajęciu miasta przez Wehrmacht, by ruszyć na tułaczkę, która prowadziła ze Lwowa przez Rumunię do Francji. W 1940 r. uczestniczył w kampanii francuskiej, podczas której dostał się do niewoli niemieckiej. Występował wówczas pod nazwiskiem matki – Piechowicz; rozpoznany i torturowany w obozie jenieckim, podczas konwoju zbiegł z transportu (skacząc z pędzącego pociągu) już na terenie III Rzeszy. Przez trzy dni ukrywał się w wodzie pod mostem, aby następnie dotrzeć do granicy szwajcarskiej, skąd przedostał się do Anglii. Po utworzeniu drugiego frontu walczył w randze kapitana w 1 Dywi-

Franciszek Deja, członek Teatru „Fredro”, ofiara niemieckiego terroru. Z prawej: notatka Radzisława, syna Franciszka Dei, na odwrocie fotografii zamordowanego

gi od strony południowo-zachodniej. W Bańgowie zainstalowano sztab Grupy „Wschód”. Podkomendni Wilima i Kopca zostali wcieleni do pułku Karola Gajdzika z Przełajki i 4 maja wyruszyli na front. Podporucznik Mieczysław Kopiec odtąd pełnił obowiązki adiutanta III batalionu siemianowickiego 4 Pułku. 2 VI po wysłuchaniu mszy polowej wyszedła ze swoimi ludźmi do Chebzia, skąd powstańcy udali się pociągiem do Rudzińca, a następnie wymaszerowali na front przez Ujazd, Sławęcice, Blachownię i Raszów, by wziąć udział w ciężkich wal-

Pieniądz zastępczy o nominale dwóch marek, wydany przez gminę Siemianowice w okresie powstań

kach w okolicach Kędzierzyna i Bierawy. Siemianowiczanie bili się m.in. pod Januszkowicami, w pobliżu Góry św. Anny. I razem z innymi pułkami posuwali się do przodu nad Odrę, zajmując większą część Górnego Śląska. Tak było do czasu, gdy dzięki zabiegom dyplomatycznym postanowiono zakończyć powstanie rozejmem i kazano im cofnąć się na wyznaczone pozycje. Nic dziwnego, że w tej sytuacji nie mieli ochoty słuchać polityków, których nazywali „cylindrami”. Wywołało to gorycz, żal i niezadowolenie w powstańczych masach, adresowane do dyktatora Wojciecha Korfantego. Emocje te nie były obce

Żaden parlament, żaden sejm ni rząd. Żaden paragraf waszych mądrych ksiąg raz wziętej broni nam nie wydrze z rąk. Za tych, co żyją i po nas żyć będą, Za tych, co zmarli, zanim przyszła wieść, Że wolność idzie – za nazwę: przybłędo, Za niewolnictwo długich wieków sześć – I za tej ziemi przyszłe wolne dni – Dziś ten karabin w naszym ręku tkwi. Czy nie drży jeszcze w was spróchniałe serce, Czy rąk sprzedajnych was nie lęka brud? Wy dyplomaci, coście jak morderce W kawałki pociąć chcieli żywy lud? Dziejowej krzywdy wam niestraszny gniew? Za sprawiedliwość Śląsk dziś leje krew. Żołdaka ślecie z rozkazem: „precz strzały, Jako w Irlandii buntowników zdław”. Świętością nie mundur ich wspaniały i zginie każdy, co nam przeczy praw. Nie damy ziemi, co zdobyta krwią, Choćby tu przyszło batalionów sto – W jarzmo niewoli nie powrócim więcej, Nigdy tej ziemi nie dostanie wróg. W gruz ją zamienim; gdyby z bronią w ręce Paść trzeba było płacąc święty dług. Baczność żołnierzu, męstwo w sobie stwierdź! Nie złożym broni. Zwycięstwo lub śmierć! Ostatecznie żołnierze musieli oddać pole dyplomacji, ale pozostał im żal do tych, którzy podjęli za nich takie decyzje. Bohaterem weteranów nie stał się dyktator-polityk-kunktator, lecz ci, co przelewali krew pod Górą św. Anny, jak popularny ks. major Karol Woźniak, żołnierz gen. Józefa Hallera i uczestnik wyprawy kijowskiej. W okresie międzywojennym

zji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Po demobilizacji odmówił powrotu do zniewolonej ojczyzny, odrzucił także propozycję przyjęcia obywatelstwa brytyjskiego, co nie pozostawało bez wpływu na jego sytuację materialną, gdyż

Bracia Również jego starsi bracia: Bolesław (1897–1981), Ludwik (1892–1972) i Henryk (1894–1974) byli znanymi działaczami polskiego ruchu niepodległościowego na Górnym Śląsku. Bolesław dał się poznać jako zasłużony instruktor siemianowickiego gniazda TG „Sokół” i POW G.Śl., ochotnik 1 Pułku Strzelców Bytomskich, ranny na froncie bolszewickim. Po rekonwalescencji uczestniczył w trzecim powstaniu śląskim, pełniąc funkcję adiutanta w 4 Pułku Piechoty Karola Gajdzika, następnie chorąży WP i komendant ZPŚl. W Siemianowicach Śląskich. W 1939 r. uczestniczył w kampanii wrześniowej. Wraz z synami Tadeuszem i Mirosławem znalazł się w strefie sowieckiej, gdzie byli poddani eksterminacyjnej polityce okupanta. W 1941 r., po zajęciu dawnych kresów Rzeczypospolitej przez Wehrmacht, Bolesław Kopiec przedostał się w okolice Warszawy, a jego synowie jako żołnierze AK wzięli udział w powstaniu warszawskim. Z kolei Henryk, urodzony 15 II 1894 r. w Bytkowie, szkołę średnią ukończył w Sosnowcu. Tamże do 1914 r. odbywał praktykę w Zakładach Mechanicznych w Fabryce Hulczyńskich. W latach 1915–1918 był pracownikiem Warsztatów Mechanicznych Kopalni „Richter” („Siemianowice”). Działał w TG „Sokół”, od 1919 r. należał POW G.Śl. i współorganizował werbunek, a następnie przerzuty Górnoślązaków do oddziałów WP, głównie do 1 Pułku Strzelców Bytomskich. Uczestniczył

w I, II i III powstaniu śląskim oraz akcji plebiscytowej. W latach 1919–1921 pracował w Wydziale Kulturalno-Oświatowym PKPleb. w Bytomiu. Należał do grupy założycieli i pełnił funkcję kierownika Teatru „Fredro”. W trzecim powstaniu był komendantem placu w Knurowie i Radzionkowie. W okresie II Rzeczypospolitej działał w ZPŚl., ponadto pełnił obowiązki komendanta siemianowickiej placówki Związku Peowiaków i wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Samodzielnych Kupców w Siemianowicach. Od 1927 r. pracował w hucie „Laura”, najpierw na stanowisku rachmistrza, a następnie kierownika przemysłowej kasy chorych. W 1939 r. brał udział w powstańczej samoobronie. Podczas okupacji ukrywał się pod przybranym nazwiskiem w Jędrzejowie. Był odznaczony: Krzyżem Kawalerskim OOP, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Śląskim Krzyżem Powstańczym,

Kober zetknęła się z amatorskim życiem teatralnym. Spektakle przygotowywały uczennice. Zainscenizowały m.in. żywy obraz według Artura Grottgera Głód. Cena biletów wstępu na tę imprezę była bardzo zróżnicowana – od 10 kopiejek do 1 rubla. Mimo dobrego klimatu, Zofia musiała się wraz z rodziną przenieść na Górny Śląsk i dalsze nauki pobierała w Katowicach. W 1916 r. podjęła pracę w katowickim magistracie. W 1918 r. włączyła się w nurt polskiego ruchu niepodległościowego. 1 V 1919 r. uczestniczyła w wielkiej demonstracji patriotycznej zorganizowanej dla uczczenia rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja przez PPS i Podkomisariat dla Śląska NRL. Za udział w demonstracji została wyrzucona z pracy. We wrześniu 1919 r. podjęła pracę w Polskim Centralnym Biurze Informacyjnym dla Koalicji, mieszczącym się w kato-

Przemarsz powstańczy przez centrum Siemianowic, na czele grupy Ludwik Kopiec

Pogrzeb powstańca – na czele konduktu Ludwik Kopiec

Medalem Niepodległości, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi kl. I, Gwiazdą Śląską. Podobne były losy podporucznika WP Ludwika Kopca, który urodził się 12 XI 1892 r. w Siemianowicach. Zdobył wykształcenie średnie i ukończył kurs księgowości. W latach 1908–1915 pracował u ojca jako księgowy. Od 15 II 1915 r. do końca wojny w 1918 r. służył w armii cesarskiej, walcząc na froncie zachodnim. W swojej rodzinnej miejscowości pełnił funkcję prezesa TG „Sokół”. 15 II 1919 r. został zaprzysiężonym członkiem POW G.Śl. Uczestniczył w I, II i III powstaniu śląskim i akcji plebiscytowej (w latach 1919–1920 pracował w Polskim Komitecie Plebiscytowym w Siemianowicach Śl.). Brał udział w walkach: w 1919 r. o Siemianowice, w 1920 r. o Siemianowice, Michałkowice, Bytków i Chorzów (jako oficer łącznikowy), w 1921 r. o Siemianowice, odkomenderowany do miejscowej Komendy Placu. Był znanym działaczem Związku Towarzystw Wycieczkowych „Jaskółka”. W 1939 r., podobnie jak bracia, wstąpił do powstańczej samoobrony.

wickim Residenzhotelu przy ulicy Jana. Współpracowała wówczas z adwokatem Stanisławem Kobylińskim, Edwardem Rybarzem, Antonim Kęsą, Widuchem, Mrowcami (ojcem i synem) oraz Piechulą. Zbierała i rejestrowała dowody pruskich szykan i gwałtów na ludności Górnego Śląska. Sporządzane m.in. przez nią imienne wykazy Polaków, zasądzonych i ukaranych za udział w pierwszym powstaniu śląskim i działalność narodową, przekazywane były komisji gen. Charlesa Duponta. Wśród zebranego materiału były także dowody stosowania przez Niemców niedozwolonych sposobów walki, takich jak używanie pocisków eksplozywnych i dum-dum, zakazanych konwencją heską z 1907 r. W pierwszym powstaniu Zofia Kober, przewożąc pocztę i meldunki, pełniła funkcję łączniczki między Siemianowicami a Katowicami. Od września 1919 r. była zaprzysiężonym członkiem POW G.Śl. Podjęła się także roli polskiej agitatorki w wyborach komunalnych w Siemianowicach. Ponadto uczestniczyła w kursach sanitarnych organizowanych przez miejscowego lekarza, Jana Nepomucena Stęślickiego.

Bolesław Kopiec, adiutant 10 Pułku Piechoty Karola Gajdzika

Mieczysław Kopiec w mundurze kapitana WP

Po zajęciu Katowic przez Niemców do 10 II 1944 r. ukrywał się w Jędrzejowie. Jego syn Boguchwał był członkiem polskiego ruchu oporu. Ludwik Kopiec zmarł 29 XII 1972 w Siemianowicach Śl. Był odznaczony: Medalem Niepodległości, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Gwiazdą Górnośląską, Śląskim Krzyżem Powstańczym.

W drugim powstaniu uczestniczyła jako sanitariuszka, m.in. podczas walk o hutę „Baildon”. W 1920 r. współpracowała z Wydziałem Kulturalno-Oświatowym Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Bytomiu. Ponadto z K. Fedelińskim pracowała dla polskiego wywiadu w Biurze Autonomistów w Bytomiu. Uczestniczyła w akcji plebiscytowej jako członek grupy Teatru Amatorskiego im. „Fredry”. W trzecim powstaniu była łączniczką Komendy Placu w Siemianowicach. W okresie międzywojennym pracowała w Komendzie Powiatowej Przysposobienia Wojskowego w Katowicach. W okresie niemieckiej okupacji wraz z córką Haliną (ur. 1922 r.) została przez Niemców wyrzucona z mieszkania przy placu Piotra Skargi. Podjęła pracę w spedycji kolejowej w Sosnowcu. W obliczu groźby aresztowania przez gestapo uciekła wraz z córką do Jędrzejowa, gdzie pod nazwiskiem Dobrzańska-Kopiec przebywała aż do końca wojny. W 1946 r. zgłosiła akces do organizacji powstańczej. W 1972 r. uchwałą Rady Państwa otrzymała nominację na ppor. WP. Zmarła 3 V 1981 r. w Siemianowicach Śl. i została pochowana na cmentarzu przy ulicy Michałkowickiej. Z poślubionym w 1920 r. powstańcem Ludwikiem Kopcem miała córkę Halinę i syna Boguchwała. Była odznaczona Śląskim Krzyżem Powstańczym. K

Niezrównana Pani Kopcowa Zarząd „Sokoła” gniazda Siemianowice – 1936 (prezes Ludwik Kopiec – trzeci od prawej). Poniżej: legitymacja Ludwika Kopca uprawniająca do noszenia „Gwiazdy Gónośląskiej” – 1934 r.

Niezwykłą kobietą była żona Ludwika Kopca – Zofia Kober (1898–1981), córka Jana i Walerii z d. Guja, ur. 2 stycznia w Sosnowcu. Uczęszczała do założonego w 1898 r. gimnazjum Heleny Malczewskiej przy ulicy Sądowej w Zawierciu. „Kurier Zagłębia” w numerach 244 i 261 z 1907 roku pisał o wysokim poziomie tej czteroklasowej pensji. Możliwe, że te pochlebne opinie pomogły otworzyć trzy następne klasy, gdyż w roku szkolnym 1907/08 szkoła funkcjonowała już jako pensja siedmioklasowa, gdzie uczyło się 96 uczennic. Czesne w szkole elementarnej wynosiło 40 rubli, I gimnazjalnej – 60 rubli, a następnie 80 rubli rocznie. Bardzo ważnym wydarzeniem, świadczącym o patriotycznym wychowaniu młodzieży w gimnazjum Heleny Malczewskiej, było założenie organizacji harcerskiej w konspiracji. Tutaj Zofia

ilustracje pochodzą z archiwum autora


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

8

O

berland opanował Wielmorzowice i Krasową. 4 czerwca do godz. 11 sytuacja na froncie nie przedstawiała się źle. Jedynie por. Gajdzik, dowódca 4 pułku, gdy dostał wiadomość o przerwaniu frontu i zbliżaniu się Niemców, opuścił swoją placówkę w Kędzierzynie. Kpt. dr A. Benisz został na posterunku sam. Gromadził wycofujących się rozbitków i stworzył z nich oddział zdolny do walki i obrony Kędzierzyna od strony Kuźniczki. Najgorsze było to, że właśnie pułk Gajdzika, przybyły z głębokiego zaplecza, miał zluzować wyczerpany miesięczną walką 2 pułk piechoty dowodzony przez kpt. Pawła Cymsa. Na szczęście nie zdążył się on jeszcze wycofać i podjął walkę w obronie Kędzierzyna. W tym czasie kpt. Sobolta zdobył się na kontratak wzdłuż szosy Kłodnica– Januszkowice oraz w rejonie toru kolejowego Kędzierzyn–Leśnica, a także drogi Kłodnica–Raszowa. Wszystkie niemieckie oddziały szturmowe były przez powstańców po kolei całkowicie rozbijane. Położenie zmieniło się dopiero wtedy, kiedy oddział Oberlandu pojawił się na tyłach powstańczych. Nastąpiło zamieszanie. „Koło godziny 17, bataliony 4 pułku, broniące się dotychczas świetnie, rozpoczęły odwrót do Kłodnicy. I stała się rzecz straszna w swych następstwach. Otóż 4 pułk przybył na front jednolicie wyekwipowany, ubrany w mundury i czapki wojska niemieckiego. Żołnierze 4 pułku powstańczego nie różnili się w zewnętrznym swoim wyglądzie niczym od żołnierzy Selbstschutzu. Toteż to co się działo dokoła Kędzierzyna w nocy z dnia 4 na 5 czerwca, trudno ująć w słowa. Grupa Oberland zajęła wszystkie mosty i przejścia nad rzeką i Kanałem Kłodnickim. Powstańcy, cofając się z frontu, zbliżali się coraz więcej ku nieprzyjacielowi, który tak samo jak pod Gogolinem uciekł się do podstępu. Mianowicie Niemcy naprędce sfabrykowali sztandary o barwach polskich, uwidaczniając się powstańcom, którzy nie przeczuwając nic złego, zbliżali się do nich w zwartych grupach, gdy nagle rażeni zostali morderczym ogniem karabinów maszynowych. Zwarte dotychczas jednostki bojowe przestały istnieć.

KURIER·ŚL ĄSKI Niemcy nic sobie nie robili z ultimatum Komisji Międzysojuszniczej z 4 VI 1921 r. „Zapowiedziała ona, że jeżeli wojsko niemieckie nie zaprzestanie ataku na pozycje powstańcze i nie wycofa się w rejon Leśnicy, to alianci opuszczą miasta okręgu przemysłowego i pozwolą opanować je Polakom, ponadto wojska sojusznicze umożliwią powstańcom odzyskanie utraconych w wyniku niemieckiej ofensywy terenów” (Michał Cieślak, Trzecie powstanie śląskie, s. 38). Niemcy atakowali również w rejonie Markowic i Szychowic. Próbowali przedostać się na prawy brzeg Odry. Powstańcy utrzymali pozycję, ale aby

Glińskiego, plut. Smyrczyńskiego i szer. Pieloka. Pracowano w wielkim pospiechu i w efekcie wybuch tylko nieznacznie uszkodził most. Trzeba go było minować powtórnie już pod ogniem karabinów niemieckich. Drugi wybuch uszkodził przeprawę całkowicie. Destruktorzy wycofali się w kierunku Starego Koźla. W następnych dniach oddział pchor. Glińskiego osłaniał odwrót powstańców i dokonywał destrukcji na trasie Stare Koźle–Korzonek–Kotlarnia. Niemcy parli w kierunku Gliwic. Aby zagrodzić niemieckim zmotoryzowanym oddziałom drogę na Bierawę, grupa pchor. Glińskiego wysadziła most w Piskorzowicach. W sumie

Wstędze Waleczności i Zasługi”. Być może miał być to kolejny sygnał – koniec walk, zwyciężyliśmy – teraz będziemy się odznaczać.

R

ozmowy rozejmowe aliantów z gen. Hoeferem reprezentującym dowództwo niemieckie rozpoczęły się 6 czerwca. „Mimo prowadzonych pertraktacji i tworzenia pasa ziemi neutralnej, aż do 13 czerwca dochodziło do strać polsko-niemieckich, m.in. w rejonie Kędzierzyna, Zębowic, Myśliny i Raciborza. W tych walkach nie brały już udziału pułki katowickie, które mocno ucierpiały podczas pierwszej i drugiej ofensywy

Wdarcie się wojsk Oberlandu na tereny zajmowane przez powstańców w miejscu obsadzonym przez oddział szturmowy marynarzy kpt. Oszka spowodowało duże straty. Oszek na polecenie Korfantego opuścił posterunek na froncie i pojechał aresztować cały sztab GO „Wschód”. Działo się to dokładnie wtedy, kiedy Niemcy szli do ataku, a Francuzi po raz pierwszy zachowali się wrogo w stosunku do powstańców pod Ujazdem.

Walka i pertraktacje III powstanie śląskie

Historia powstań śląskich · Część XXVIII Jadwiga Chmielowska

zminimalizować zagrożenie kontrataku, w nocy z 4 na 5 czerwca oddział pchor. Janusza Meissnera („Orski”) spalił 10-przęsłowy most drewniany pod Szychowicami. Tej samej nocy wyleciały w powietrze mosty drogowe w Łukaszynie i Łapaczu. Zniszczenie tych obiektów raportował szef Inżynierii i Saperów GO „Południe”, por. Levittoux, szefowi Inżynierii i Saperów NKWP w dniach 6 i 25 VI 1921 r. Sławięcice stanowiły ważny stra-

Wielkim błędem Grażyńskiego i Grzesika było to, że sami oddali się w ręce sądu. Unieśli się honorem, gdy Korfanty chciał ich aresztować. Ich obowiązkiem było dowodzić na froncie! Przyczynił się do tego brak dowódców wśród powstańców i zwątpienie, jakie ich ogarnęło, gdy się przekonali, że są otoczeni przez nieprzyjaciela” (Jan Ludyga-Laskowski, Zarys historii trzech powstań śląskich, s. 294). Dowódcy GO „Wschód” właśnie w tym czasie byli przez Korfantego stawiani przed sądem polowym. Nieważne, czy Korfanty walczył o swoją pozycję, czy była to rywalizacja endecji z piłsudczykami. Jedno jest pewne: to Korfanty odpowiada osobiście za śmierć powstańców, którzy zginęli z powodu braku sztabu GO „Wschód”. To Korfanty jako zdrajca powinien stanąć już wtedy przed sądem polowym. Wielkim błędem Grażyńskiego i Grzesika było to, że sami oddali się w ręce sądu. Unieśli się honorem, gdy Korfanty chciał ich aresztować. Ich obowiązkiem było dowodzić na froncie! „Potworzyły się luźne oddziały, które na własną rękę szukały przejścia przez Kanał Kłodnicki. Oddziały te błądząc, napotykały na siebie i tu nie pomogły nawoływania wzajemne, wymieniano strzały, zabijając jedni drugich. Było to bezlitosne mordowanie i nie raz w czasie bitewnego zgiełku zabijał powstaniec powstańca” (Ludyga-Laskowski, s. 294). W dobrym położeniu byli ci, którzy wycofywali się wzdłuż toru kolejowego. Bez większych przeszkód dotarli do Kędzierzyna. Wyjątkowym męstwem wykazała się artyleria. Do ostatniego pocisku towarzyszyła powstańcom, po czym wycofała się w kierunku Kędzierzyn–Bierawa. Ok. godziny 19. pociąg pancerny podjechał w okolice dworca towarowego w Kędzierzynie. W międzyczasie Niemcy naprawili tory w Leśnicy i ich pociąg zbliżył się do Kędzierzyna, jednak trzymał się daleka od powstańczego pociągu „Ludyga”. Noc z 4 na 5 czerwca minęła w Kędzierzynie spokojnie. Jedynie pociągi pancerne wymieniały strzały między sobą.

T. Meissnera, który wysadził dwa mosty na szocie Sławięcice–Kędzierzyn. Przez jeden z tych mostów przechodziła w tym czasie niemiecka piechota. Miano w ten sposób nie tylko zastraszyć przeciwnika, ale i podnieść morale we własnych szeregach. Oddziały I dywizji przeżywały kryzys – dowództwo frontu aresztowane, a Niemcy atakują. Nawet dowódca się lekko pogubił: nie wiedział, kto jest zdrajcą – wszak sąd polowy… Sygnałem do detonacji miało być wysadzenie mostu przez samego „Wawelberga”. Po latach płk dypl. Tadeusz Puszczyński tak wspominał tę akcję: „Wydałem rozkaz zwiększenia ładun-

tegicznie punkt. Był on zarazem łatwy do obrony. Miasto było poprzecinane nie tylko rzeką Kłodnicą, ale i jej kanałami oraz żeglownym Kanałem Kłodnickim. Stacjonujący w Sławięcicach oddział pchor. Tadeusza Meissnera, który wycofał się z pierwszej linii frontu pod Górą Św. Anny, został wzmocniony przez oddział pchor. Józefa Sibery („Nowackiego”), przybyły z Szarleja pod Bytomiem. Był to oddział rezerwy grupy destrukcyjnej „Wawelberga”. Tadeusz Puszczyński („Wawelberg”) postanowił wzmocnić obsadę oddziału destrukcyjnego GO „Wschód”. Niemcy po zdobyciu Góry Św. Anny planowali uderzenie w kierunku Gliwic. Oddział w składzie: pchor. Józef Sibera, Wojciech Cegłowski („Draga”), Zdzisław Lichr, Bolesław Pokrywka i Kazimierz Żmurkiewicz miał opóźniać marsz Niemców w kierunku na Pyskowice i Ujazd. Zaminowano mosty. Przy każdym pozostał tylko jeden członek z oddziału. Dzięki temu, kiedy tylko szosą do Pyskowic przeszedł wycofujący się 3 pułk piechoty powstańczej, w odstępach kilkuminutowych wyleciało w powietrze 5 mostów.

P

orzuconym karawanem konnym destruktorzy przenieśli się do Ujazdu. Tam zaminowano dwa mosty przed i za miasteczkiem. Pozostali przy nich jedynie ci, którzy mieli podpalić lonty. Reszta oddziału zajęła się minowaniem dwóch mostów w pobliżu Łońca, dwóch koło wsi Niewiesie oraz kolejnych dwóch pod Byczyną. Natarcie na I dywizję powstańczą dowodzoną przez Jana Ludygę-Laskowskiego zostało na prawym skrzydle powstrzymane, toteż w powietrze wyleciały jedynie mosty w Ujeździe. Tak więc 4 VI 1921 r. zniszczono łącznie 7 mostów. Akcją sławięcicką dowodził bezpośrednio kpt. Puszczyński i dowódca podgrupy destrukcyjnej „Wschód”, por. Damięcki („Damian”). Uczestniczył też w niej oddział pchor.

ków w podminowanych obiektach. Mimo bowiem, że z punktu widzenia taktyki saperskiej przygotowania wykonane były poprawnie, zależało mi na tym, aby siła wybuchu wywarła jak największe wrażenie na nieprzyjacielu. Poleciłem zatem zwiększyć ładunki wybuchowe parokrotnie i wykonać to za wszelką cenę… Rozległa się detonacja potwornej siły. Nie przewidzieliśmy jednej tylko okoliczności, nie spotykanej dotąd w naszej praktyce destrukcyjnej. Otóż zarówno ulice Sławięcic, jak i nawierzchnie mostów wybrukowane były olbrzymimi brukowcami, tzw. kocimi łbami. Wyrzucone siłą olbrzymiego wybuchu na kilkaset metrów w górę, spadały na ogłuszonych ludzi istnym gradem morderczych pocisków. Przez kilkanaście minut słyszeliśmy detonacje następnych wybuchów. Z zadartymi głowami leżeliśmy na ziemi, obserwując, jak na miasto spada lawina olbrzymich kamieni…” (Zyta Zarzycka, Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921, s. 167). Cel akcji został osiągnięty, a żaden z destruktorów

na tym odcinku frontu w dniach od 31 V do 6 VI wysadzono 19 mostów. Rozpoczęta 4 czerwca bitwa w Kotlinie Kłodnickiej trwała do 7 VI 1921 r. Na szczęście sąd już w nocy z 4 na 5 czerwca zawiesił postępowanie i dowódcy GO „Wschód” natychmiast wrócili do swego sztabu, a powstańcy przebili się z okrążenia pod Kędzierzynem i umocnili na nowych pozycjach.

W

początkach czerwca został też przez kpt. Stanisława Baczyńskiego wydany rozkaz zaminowania pałacu książąt Hohenlohe-Waldenburg-Schillingsfürst, gdzie mieściła się kwatera podgrupy destrukcyjnej. Nie było jednak konieczności wysadzenia pałacu. Groźba Międzysojuszniczej Komisji nie została spełniona. Niemcy atakowali dalej. Po sprowadzeniu posiłków spod Raciborza próbowali zająć Kędzierzyn. 5 VI dostał się on w ich ręce między godz. 14. a 15. Dwa powstańcze pociągi pancerne „Ludyga” i „Lubliniec” wkroczyły do walki. Nie-

Oddziały I dywizji przeżywały kryzys – dowództwo frontu aresztowane, a Niemcy atakują. Nawet dowódca się lekko pogubił: nie wiedział, kto jest zdrajcą – wszak sąd polowy… nie zginął. Niemcy zdali sobie sprawę, że powstańcy będą walczyć i przekazywane głównie przez Anglików informacje, iż po stronie polskiej panuje chaos i zniechęcenie, są nieprawdziwe. Z kolei 4 VI 1921 r. nastąpiło apogeum kryzysu psychicznego w szeregach powstańców. „Wówczas to na skutek rozgrywek politycznych w najwyższych władzach powstańczych oddziały liniowe, zwłaszcza grupy operacyjnej „Wschód”, pozbawione zostały dowodzenia” (jw.). Największe uderzenie niemieckie poszło na północne skrzydło GO „Wschód”. Dostępu do Kędzierzyna bronił wspierający pułk kpt. Cymsa oddział destrukcyjny pchor. Glińskiego („Korczak”). Walczył on w rejonie Kłodnicy–Pogorzelca–Brzeziec. Aby powstrzymać Niemców atakujących od strony wsi Kłodnicy, należało wysadzić 50-metrowy, dwuprzęsłowy most na rzece Kłodnicy w Pogorzelcu – przedmieściu Kędzierzyna. Most ten był już wcześniej zaminowany, ale 1 czerwca Naczelna Komenda Wojsk Powstańczych (NKWP), nazajutrz po odwołaniu przez Korfantego naczelnego wodza powstania ppłk Mielżyńskiego, wydała rozkaz zabraniający jakichkolwiek działań destrukcyjnych. Most rozbrojono 4 czerwca nad ranem. W godzinę później most został powtórnie zaminowany przez pchor.

przyjaciel musiał się wycofać. „Noc z dnia 5 na 6 czerwca przepędzili powstańcy na moście kolejowym w Kędzierzynie, dokąd dojeżdżały własne pociągi powstańcze” (J. Ludyga-Las­ kowski, s. 295). Korfanty mianował 6 czerwca 1921 r. nowego naczelnego komendanta, Kazimierza Zenktellera. Jego zadaniem była stopniowa likwidacja powstania. Tymczasem do NKWP trafiały meldunki takie jak ten z 6 VI, drukowany w 20. numerze „Powstańca” wydawanego przez GO „Wschód” (12.06.21 r.): „Odcinek Północny – Pod Olesnem odparto nieprzyjacielskie oddziały wywiadowcze. W podgrupie »Bogdan« walki na przedpolu z pomyślnym dla nas wynikiem. Odcinek środkowy – Nieprzyjaciel atakował przy pomocy wielkiej ilości środków technicznych Stare Koźle. Ataki odparto. Na przestrzeni Gogolin–Sławięcice wysadzono podczas walk w ostatnich dniach 19 mostów. Odcinek południowy – Prócz utarczek patroli bez zmian”. Korfanty i NKWP postanowili udobruchać powstańców wściekłych nie tylko z powodu aresztowania swych dowódców, ale i ciągle sprzecznych decyzji władz politycznych powstania – mataczenia i oszukiwania. 6 VI 1921 r. zapowiedziano wprowadzenie orderu powstańczego „Krzyż na Śląskiej

niemieckiej i zostały skierowane na teren okręgu przemysłowego” (M. Cieś­ lak, s. 41). Pułki katowickie były najdzielniejsze z dzielnych, to one stanowiły trzon GO „Wschód. 1 pułk katowicki im. Józefa Piłsudskiego, dowodzony przez Walentego Fojkisa, został zdziesiątkowany. Niezmiernie waleczny był też 2 pułk zabrski, im. Tadeusza Kościuszki, dowodzony przez kpt. Cymsa, członka POW, powstańca wielkopolskiego. Tymczasem walki trwały dalej. 7 czerwca alianci rozpoczęli tworzenie strefy buforowej na linii Strzelce Opolskie–Ujazd–Rudziniec–Kotlarnia– Sośnicowice–Pilchowice. W meldunku przesłanym do NKWP z 7 czerwca czytamy: „Odcinek północny – Nieprzyjaciel zaatakował po przygotowaniu silnym ogniem artyleryjskim Boroszów, Zębowice i Myślinę. Dzielne oddziały grupy północnej wstrzymały pomimo kilkugodzinnych usiłowań wszystkie ataki, zadając nieprzyjacielowi poważne straty. Odcinek środkowy – Podczas wczorajszego dnia i dzisiejszej nocy nieprzyjaciel atakował bezskutecznie nasze pozycje pod Sławięcicami i na północ od Kędzierzyna. Wioski tego regionu przechodziły kilkakrotnie z rąk do rąk. Oddziały nasze wytrzymują z nadzwyczajnym męstwem niemieckie ataki. Jedna z baterii powstańczych, otoczona ze wszystkich stron, przebiła się przez niemiecki pierścień i strzelając kartaczami na bliski dystans, zmusiła nieprzyjaciela do ucieczki. Odcinek południowy – Ponowne próby Niemców przekroczenia Odry w okolicy Raciborza zostały udaremnione” („Powstaniec”, 12 VI 1921).

olbrzymie straty. Powstańcy wycofali się z Tarnowskich Gór i pozostawili tam żandarmerię powstańczą. W okolicach Markowic, na południowym odcinku frontu, Niemcy próbowali znowu sforsować Odrę. Użyli artylerii i kulomiotów. 15 pułk piechoty powstańczej utrzymał pozycje i udaremnił Niemcom przeprawę. W 21 numerze „Powstańca” są meldunki z kolejnych dni: 10 czerwca zostały odparte ataki w rejonie Raciborza; wojska koalicyjne obsadziły strefę neutralną w Starym Oleśnie, Wielkich i Małych Staniszczach, Kolonowskiej, Wosowskiej, Zimnej Wódce, Ujeździe, Rudzińcu, Łączy i Miasteczku. Warto przytoczyć cały komunikat bojowy z 11 czerwca. Jest on pewnym podsumowaniem walk: „Na całym froncie zapanował w dniu dzisiejszym spokój, przerywany tylko na niektórych punktach drobnymi utarczkami z wysuniętymi patrolami niemieckimi. Niemcy nie zaprzestali jednak gromadzić świeżych rezerw. Na skutek kończącego się obsadzania strefy neutralnej przez wojska koalicyjne, działania wojenne zostały na razie przerwane.

R

easumując przebieg dotychczasowych 6-tygodniowych krwawych walk, należy podkreślić męstwo i wytrwałość zarówno poszczególnych dowódców, jak też i oddziałów powstańczych, które bez mundurów, z brakami uzbrojenia, z troską o los rodzin robotniczych, pozostałych bez zarobku w domu, przetrwały w ciężkich dotychczasowych walkach. Na szczególne uznanie zasługuje oddział grupy »Północnej« Nowaka, który w ciężkich walkach z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, wyposażonego obficie w najnowsze środki techniczne, nie opuścił pod przemocą ani piędzi raz zdobytego terenu. W grupie środkowej [GO „Wschód” – przyp. red.] odznaczyły się szczególnie oddziały I Dywizji oraz Cymsa i Fojkisa. Oddziały powyższe, które w krwawych walkach zdobyły Kędzierzyn, Leśnicę i Górę Św. Anny, odpierały częstokroć w walce na białą broń niezliczone ataki nieprzyjaciela i w bohaterskiej obronie udaremniły zamiar oddziałów niemieckich przebicia się do Gliwic. Oddział grupy południowej »Cietrzewia« zniweczył nieprzyjacielski ruch flankowy w rejonie Olszy, trzymając wiernie straż nad Odrą. Podnieść również należy sprawność i sprężystość naszych kolejarzy, którzy częstokroć w ogniu nieprzyjaciela pełnili ofiarnie swój obowiązek, jak również działalność żandarmerii polowej na froncie, jak i w kraju, zyskując poszanowanie wśród ludności nie tylko polskiej, lecz i niemieckiej. Wojska powstańcze spełniły w tym okresie z wielką chlubą swoje zadanie” („Powstaniec”, nr 21, 16 VI 1921 r.). Pomimo teoretycznego rozejmu i wejścia aliantów w pas neutralny, Niemcy kontynuowali ataki. Powstańcy na żądanie Komisji Międzysojuszniczej wstrzymali jakiekolwiek akcje zaczepne. Niemcy 12 czerwca po silnym przygotowaniu artyleryjskim zaatakowali Zębowice i zadali polskim oddziałom straty. W tym samym dniu szturmowali Markowice i bombardowali Nędzę. Grupa „Wawelberga” przystąpiła do rozminowywania obiektów. Kpt. Tadeusz Puszczyński dopiero 17 VI 1921 r. wydał rozkaz wycofujący wszystkie oddziały destrukcyjne wraz

Sąd w nocy z 4 na 5 VI zawiesił postępowanie i dowódcy GO „Wschód” natychmiast wrócili do sztabu, a powstańcy przebili się z okrążenia pod Kędzierzynem i umocnili na nowych pozycjach. Z kolei z meldunku napisanego 8 czerwca dowiadujemy się, że na północnym froncie odparto atak niemiecki na Jastrzygowice; nieprzyjaciel podstępem wtargnął do Grodziska i został stamtąd po krótkiej walce „wypędzony”; w Tarnowskich Górach powstańcy opanowali dworzec i pocztę oraz odebrali Niemcom 12 karabinów maszynowych. Natomiast na odcinku środkowym było spokojnie, a Francuzi z Anglikami obsadzali pas neutralny. W rejonie Starego Koźla GO „Południe” odparła ataki nieprzyjacielskie. Pomimo że alianci rozpoczęli obsadzanie strefy neutralnej, Niemcy nadal atakowali. 9 czerwca starli się z powstańcami w rejonie Boroszowa i Zębowic Dwa powstańcze pociągi pancerne, otoczone przez nieprzyjaciela, utrzymały swoje pozycje, zadając Niemcom

z materiałami i sprzętem. Punkt zborny wyznaczył w Pszczynie. Przed wycofaniem polecił skontaktowanie się z lokalnymi dowódcami frontowymi i przekazanie oddziałom saperskim dalsze prace. Nikt z wawelbergowców nie zginął, jedynie dwaj kadeci z lwowskiego Korpusu nr 1 – Heliodor Romanowski i Henryk Szilagy – zostali ranni. Powstańcy zdobyli tzw. Linię Korfantego i prawie utrzymali pozycje na froncie. Reszta należała do polityków. Czy ci stanęli na wysokości zadania? Nie damy Śląska, oto śpiew, co dziś przez Polskę leci, za Górny Śląsk przelejem krew, my Polski wolne dzieci. Z Górnego Śląska pójdzie wróg, Tak nam dopomóż Bóg, Tak nam dopomóż Bóg! (Autor tekstu nieznany, melodia Roty, w zbiorze pieśni ks. Jana Rzymełki, który ukazał się w 1921 r.). K


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

W

ładze w Pekinie, a także w prowincjach Jilin oraz Shaanxi, nakazały wykonanie większej liczby testów na covid-19, a w prowincji Hebei wprowadzono większe ograniczenia w ruchu, próbując w ten sposób powstrzymać rozprzestrzenianie się lokalnych ognisk choroby. Mieszkańcy rejonów w Szanghaju i Harbinie, gdzie liczba zakażeń wirusem KPCh jest wysoka, twierdzili w wywiadach dla „The Epoch Times”, że wiedzą o znacznie większej liczbie infekcji, niż podawana przez urzędników. Niektórzy rozmówcy opowiadali, że kończyła im się żywność i podstawowe leki z powodu nałożenia przez władze bezterminowego lockdownu oraz wprowadzenia zakazu wychodzenia z domów.

Mieszkańcy Chin mówią o większej liczbie przypadków covid-19, niż oficjalnie ogłoszono

Wirus w Chinach Nicole Hao

Władze Pekinu podały, również we wtorek 26 stycznia, że wszyscy mieszkańcy dzielnicy Daxing muszą przejść kolejną serię testów. Miasto ogłosiło również, że wykryło nowe infekcje w dzielnicy Xicheng po przetestowaniu prawie dwóch milionów mieszkańców dzielnic Xicheng i Dongcheng. Xicheng to dzielnica, w której znajduje się większość biur władz centralnych Chin. Władze w Pekinie nie podały żadnych szczegółów na temat nowych infekcji w Xicheng.

Jilin, Hebei

Szanghaj Centrum finansowe Szanghaju ogłosiło 24 stycznia, że słynne miejsce turystyczne, jakim jest świątynia boga miasta, będzie zamknięte z powodu występowania lokalnego ogniska epidemii. Władze zamknęły również więcej osiedli mieszkaniowych i ulic – chociaż nie ogłoszono żadnych przypadków covid-19 w tych regionach. Doprowadziło to do podejrzeń, że władze ukrywały wybuchy ognisk epidemii na tych obszarach. Mieszkańcy Szanghaju informowali chińskojęzyczne wydanie „The Epoch Times”, że wiedzą od swoich krewnych i przyjaciół o większej liczbie przypadków covid-19, niż ta ogłoszona przez władze Szanghaju. Według jednego z rozmówców członek rodziny pielęgniarki pracującej w Centralnym Szpitalu Dzielnicowym w Yangpu miał wynik pozytywny na obecność covid-19. Nie jest jasne, czy pielęgniarka również miała wynik pozytywny, ale zdaniem informatora szpital objął kwarantanną dużą liczbę pielęgniarek. Inny mieszkaniec podał, że w przedszkolu Liangcheng nr 4 w dzielnicy Hongkou u rodzica jednego z dzieci zdiagnozowano covid-19. Ochroniarz placówki powiedział „The Epoch Times”, które się z nim skontaktowało, że przedszkole

Pekin

Wirus wywołujący covid-19

jest zamknięte od 23 stycznia, ale nie słyszał o zdiagnozowaniu wirusa u rodzica. Jeszcze inna osoba powiedziała, że niedawno wykryto wirusa u nauczyciela gry na fortepianie, który udzielał lekcji w dzielnicy Xuhui. Według źródła miał on kontakt z ponad 100 uczniami od 10 do 18 stycznia. Wszyscy wypowiadali się pod warunkiem zachowania anonimowości, obawiając się represji za rozmowę z mediami. Podczas konferencji prasowej, która odbyła się 23 stycznia, Wu Jinglei, dyrektor szanghajskiej komisji zdrowia, został zapytany o przypadek nauczyciela gry na fortepianie. Wu zaprzeczył, że wystąpił taki przypadek covid-19, jednak później przyznał, że władze przebadały 82 osoby, które, jak uznano, miały bliski kontakt z nauczycielem. Szanghaj ma 16 dzielnic. Przed końcem stycznia władze poinformowały o wystąpieniu infekcji jedynie w trzech z nich: Huangpu, Baoshan i Changning. Jednak wyżej wspomniani rozmówcy oraz inni mieszkańcy mówili o wiadomych sobie infekcjach w trzech innych dzielnicach: Yangpu, Xuhui i Hongkou.

FOT. SACHU SANJAYAN / PIXABAY

U niektórych mieszkańców budynków nr 4 i 5 z osiedla mieszkaniowego zdiagnozowano covid-19. Po tym, jak pacjentów przeniesiono, drzwi do budynków zostały zapieczętowane, tak by nie można było wyjść. „The Epoch Times” nie było w stanie niezależnie zweryfikować informacji o przypadkach covid-19. Jednak lokalne władze wymagały, by mieszkańcy wymienionych dzielnic wykonali testy na obecność wirusa wywołującego covid-19.

Harbin Harbin jest stolicą prowincji Heilongjiang w północno-wschodnich Chinach. 26 stycznia władze prowincji ogłosiły, że większość nowo zdiagnozowanych pacjentów z covid-19 pochodzi z trzech miejscowości w prefekturze miejskiej Suihua. Jednakże w prowincji Harbin w ostatnim tygodniu stycznia epidemia gwałtownie się zaostrzyła.

W osiedlu mieszkaniowym Yutian położonym w strefie rozwoju Limin – które [wówczas] było oznaczone jako region wysokiego ryzyka zarażenia się wirusem KPCh – kilku mieszkańców powiedziało, że według nich w firmie spożywczej Zhengda u ponad 100 pracowników wykryto covid-19. Większość z nich mieszka w Yutian. W chwili powstawania tego artykułu urzędnicy oświadczyli, że 79 pracowników Zhengda uzyskało pozytywny wynik testu na obecność covid-19. Li Liang (pseudonim), mieszkaniec pobliskiego osiedla mieszkaniowego Mingliu Xincheng, powiedział chińskojęzycznej edycji „The Epoch Times”, że w strefie rozwoju Limin w ostatnich

dniach zostały również zdiagnozowane osoby, które nie pracują dla firmy spożywczej Zhengda. „Wszystkie osiedla mieszkaniowe znajdujące się w strefie zostały zamknięte. Nikt nie może wyjść. W moim osiedlu mieszkaniowym są ludzie, którzy również są zainfekowani wirusem KPCh” – powiedział Li. We wtorek [26 stycznia – przyp. redakcji] u niektórych mieszkańców budynków nr 4 i 5 z osiedla mieszkaniowego, gdzie mieszka Li, zdiagnozowano covid-19. Po tym, jak pacjentów przeniesiono, drzwi do budynków zostały zapieczętowane, tak by nie można było wyjść. Te przypadki nie zostały ujawnione przez władze miasta Harbin. Li skarżył się, że jego rodzina i sąsiedzi zostali zmuszeni do stania w kolejce w zimne dni, aby dwukrotnie wykonać testy na wykrycie obecności kwasu nukleinowego. Według prognozy pogody, we wtorek 26 stycznia temperatura w Harbinie wahała się od –28°C do –12°C. Li powiedział, że nie znał prawdziwej skali epidemii, ale przestraszył się, bo wirus szybko rozprzestrzenia się wśród jego sąsiadów.

Prowincja Jilin ogłosiła 26 stycznia przypadek śmierci z powodu covid-19: 87-letnia kobieta z miasta Tonghua zmarła dzień wcześniej z powodu niewydolności oddechowej. Według urzędników kobieta miała chorobę serca, zanim zaraziła się wirusem KPCh. Oficjalna liczba ofiar śmiertelnych w Chinach została zakwestionowana przez ekspertów. Mieszkańcy Tonghua powiedzieli „The Epoch Times”, że zostali zamknięci w domach i kończyło im się jedzenie, lekarstwa oraz inne zapasy. Niektórzy internauci z Tonghua udostępnili w mediach społecznościowych filmy, rzekomo przedstawiające trzy osoby, które popełniły samobójstwa w domu. We wtorek 26 stycznia miasto Shijiazhuang w prowincji Hebei w północnych Chinach ogłosiło, że wprowadziło nowe metody kontroli ruchu, aby zagwarantować swobodne poruszanie się po mieście pojazdom ratunkowym. Dyrektor miejskiego biura transportowego Ma Lixin powiedział tego dnia na konferencji prasowej, że pojazdy te będą przewozić personel medyczny, leki, żywność i inne artykuły pierwszej potrzeby. Ze względu na politykę lockdownu prywatne pojazdy nie mogą poruszać się po drogach, a pojazdy ratunkowe potrzebują specjalnej przepustki, aby poruszać się po mieście. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 27.01 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

W 100-lecie urodzin Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Sejm RP ogłosił rok 2021 rokiem tego utalentowanego poety. Również 100 lat temu ojciec Krzysztofa, Stanisław Baczyński, walczył w zwycięskim III powstaniu śląskim w grupie Wawelberga pod dowództwem Tadeusza Puszczyńskiego, patrona 13 Śląskiej Brygady Obrony Terytorialnej.

Grupa Wawelberga a Wojska Obrony Terytorialnej

Pierwsza w Rzeczypospolitej Polskiej formacja wojskowa do działań specjalnych Kacper Klich

W

zorganizowanych przez Oddział II Sztabu Generalnego zespołach dywersyjnych do działań specjalnych (do których wchodziła między innymi grupa Wawelberga) funkcjonowała podgrupa destrukcyjna „Południe”, której dowódcą był por. Stanisław Baczyński – syn powstańca styczniowego, ojciec powstańca warszawskiego Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Stanisław Baczyński był członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej, żołnierzem Legionów Polskich, należał do PPS-Frakcji Rewolucyjnej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został przeniesiony do Oddziału II Sztabu Generalnego WP i brał udział w tajnych operacjach. Należał do grona najbardziej zaufanych oficerów wywiadu.

Kontynuatorzy tradycji Wielu jest zapomnianych bohaterów historii. Niektórzy jednak doczekali się we współczesnych czasach należnej im pamięci. Grupa Wawelberga jest znakomitym tego przykładem. Doskonałą ilustracją działalności Grupy Destrukcyjnej Wawelberga może być akcja „Mosty”, przeprowadzona w nocy z 2 na 3 maja 1921 roku. Specjalny oddział powstańczy wawelberczyków wysadził wówczas w powietrze mosty kolejowe na Odrze, przerywając połączenia kolejowe z resztą Niemiec, a tym samym odcinając formacje Freikorpsu od zaopatrzenia. Współcześnie formacja Wojsk Obrony Terytorialnej wpisuje się idealnie w strategię działalności

Pośrodku siedzą: ppłk. dypl. Tadeusz Puszczyński (zm. w lutym 1939 r.) i kpt. Stanisław Baczyński (zm. w lipcu 1939 r.). W górnym rzędzie pierwszy z lewej Antoni Mikołaj Copik (zm. w 1939 r.) ZDJĘCIE Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

jego śmierć uznano za skutek ataku serca. Parę miesięcy wcześniej, 24 lutego tegoż roku, zmarł na raka mózgu wspomniany patron 13 ŚBOT, Tadeusz Puszczyński. W tym samym pamiętnym roku, który rozpoczął II wojnę światową, zmarł, również przedwcześnie – na zapalenie płuc, kolejny członek Grupy „Wawelberga” – Antoni Copik. Nasuwa się pytanie, czy zmarli oni śmiercią naturalną, czy może zginęli z rąk agentów III Rzeszy? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Na zdjęciu Grupa Wawelberga, która jako pierwsi powstańcy ruszyła do boju. W dolnym rzędzie pośrodku w mundurach: dowódca ppłk. Tadeusz Puszczyński (z lewej) oraz kpt. Stanisław Baczyński (z prawej). ZDJĘCIE Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

dywersyjnej Grupy Wawelberga, angażując w swoje szeregi ochotników z terenów poszczególnych jednostek. 13 Śląska Brygada Obrony Terytorialnej im. ppłk. Tadeusza Puszczyńskiego ps. Konrad Wawelberg to również ukłon w stronę rodowitych Ślązaków i mieszkańców Śląska, którzy nigdy nie wątpili w polskość swoich ziem. W czasie próby ich poczucie przynależności do regionu i zamieszkującej go społeczności, skąd wywodzili się ich przodkowie, pozwoliło zachować tak cenne dla rodzącego się państwa polskiego tereny. Credo współczesnych „terytorialsów” to proste zasady patriotyczne i honorowe, którymi kierują się żołnierze służący w formacji WOT. Warto pamiętać, że te pryncypia towarzyszą Polakom od pokoleń, a nasze przywiązanie do nich

było niejednokrotnie wystawiane na ciężkie próby. Trzecie powstanie śląskie dowiodło, że można skutecznie wspierać patriotyczne dążenia swoich rodaków, walczyć o nie niezłomnie i stać na straży wartości, którym hołdowali także nasi patroni – żołnierze grupy Wawelberga.

Ślązacy, zwycięscy obywatele odradzającej się Polski W nocy z 2 na 3 maja 1921 r. wybuchło III powstanie śląskie, rozpoczęte wspomnianą akcją „Mosty”. Zryw ten zapisał się na kartach historii jako jedna z pięciu polskich insurekcji zakończonych sukcesem. Zdumiewające i godne podziwu są losy rodziny Baczyńskich, która brała

udział w każdym pokoleniowym zrywie swoich czasów. Bohater roku 2021, Krzysztof Kamil Baczyński, wsławił się jako podchorąży Armii Krajowej, podharcmistrz Szarych Szeregów, żołnierz w powstaniu warszawskim. Dzieła jego pokolenia, zwanego pokoleniem Kolumbów, są bliskie młodzieży, gdyż było to pokolenie młodych – nastolatków i dwudziestolatków. 24-letni Krzysztof Kamil Baczyński zginął w czasie powstania warszawskiego jako żołnierz batalionu „Parasol” Armii Krajowej. Mimo młodego wieku, był dojrzałym, znakomicie zapowiadającym się poetą i grafikiem, mógł pochwalić się sporym dorobkiem literackim. Jego ojciec Stanisław, jedna z czołowych postaci Grupy Destrukcyjnej „Wawelberga” i polskiego wywiadu, zmarł w nagle 27 lipca 1939 roku;

Wykorzystanie potencjału, wiedzy i doświadczenia Wojska Obrony Terytorialnej tworzą profesjonaliści. W strukturach i na kluczowych stanowiskach znajdują się żołnierze jednostek specjalnych. Warta podkreślenia jest pamięć o pierwszych oddziałach specjalnych, których skuteczne działania doprowadziły do zwycięstwa na Śląsku w roku 1921. Decyzją nr 122 Ministra Obrony Narodowej z dnia 9 sierpnia 2019 roku, brygada przejęła i z honorem kultywuje tradycje: • Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska – Centrali Wychowania Fizycznego (1919–1921), • Referatu Destrukcji Wydziału Plebiscytowego Ministerstwa Spraw Wojskowych (1920–1921), • Polskiego Komisariatu Plebiscytowego (1920-1921),

• Dowództwa Obrony Plebiscytu i Inspektoratów Obrony Plebiscytu (1920–1921), • Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych (1921), • Dowództwa Oddziałów Dywersyjnych (1921). Jako rodowity Ślązak i żołnierz 5 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej jestem dumny, że pamięć o naszych patronach nie zginęła. Wielu młodych ludzi w natłoku informacji instynktownie poszukuje dzisiaj ideałów, wzorców do naśladowania, których na próżno szukać w większości serwisów społecznościowych. Formacja WOT daje młodym ludziom szansę realizacji ich pasji oraz czerpania od doświadczonych dowódców pełnymi garściami. Dodatkowo za nimi stoją wielcy poprzednicy, którzy swoim życiem udowodnili, co znaczy dla nich fundamentalna dewiza Wojska Polskiego „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Wspomniane już przeze mnie credo „terytorialsa” jasno definiuje zasady, którymi kierują się żołnierze służący w tej formacji. Jest to miejsce dla ludzi z różnorodnych środowisk, z kompetencjami podwójnego zastosowania (czyli zdobytych w życiu prywatnych i zawodowym, a przydatnych zarówno w czasie wojny, jak i w sytuacjach klęsk czy katastrof), którzy mogą realizować się jako pełnoprawni żołnierze Wojska Polskiego. K

Kacper Klich jest szeregowym 5 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Żyjemy w czasach postępującego postępu zabezpieczanego przez ośrodki nie tylko doskonalenia zawodowego, ale wręcz ogólnoludzkiego, aby postęp zapanował na całym globie. Jednym z warunków postępu jest odrzucenie zacofanej – zdaniem postępowców – cywilizacji opartej na Dekalogu, a przejawy walki z takim zacofaniem widoczne są także na naszych ulicach i obecne w ośrodkach edukacji, wyższej szczególnie z nazwy.

Po co „doskonałym” plagiatowanie akademickiej ściany płaczu? Józef Wieczorek

C

hodzi o to, aby tego, czego Jaś się za młodu nauczył, Jan nie zdołał się oduczyć. To skuteczna metoda zainstalowana w czasach pandemii komunizmu, który odrzucając Dekalog, odrzucał, rzecz jasna, 7 przykazanie (dla przypomnienia postępowcom – Nie kradnij!) i zajmował się zajmowaniem cudzej własności. Podczas instalacji komunizmu zajmowano nie tylko zegarki (starsi pamiętają naszych „wyzwolicieli” – Masz czasy? To dawaj!), ale także większe dobra materialne, a stopniowo, w ramach zainstalowanego systemu edukacji, także dobra intelektualne. Ktoś, kto posiadał takie dobra, narażony był na ataki hunwejbinów postępu, szczególnie w domenie akademickiej, np. w stylu „pańska wiedza nie jest pańską wiedzą, dawaj pan to, co pan wie, bo inaczej pójdziesz na zieloną trawkę”. A styl ten przetrwał ogłoszenie w mediach upadku komunizmu.

Plaga plagiatów Wraz z rozwojem techniki brak poszanowania prawa własności intelektualnej nawet się rozpowszechnił. Kiedyś trzeba było mozolnie przepisywać i sobie przypisywać to, co inni napisali, i pozyskiwać dyplomy, stopnie, tytuły oparte nieraz na cudzej własności intelektualnej. W końcu realizowano socjalistyczny model – każdemu według potrzeb. Ci, którzy mieli większe potrzeby i zamierzali wejść na szczyty postępu, a cierpieli na deficyt intelektu, czerpali wytwory intelektualne od posiadaczy intelektu. Pod tym kątem lustracji właściwie nie było, a postęp informatyczny ułatwia taką drogę doskonalenia zawodowego. Metoda „kopiuj-wklej” działa znakomicie i nie zużywa zbyt wiele czasu, a ratuje wielu z tych, którym rozumienie słowa pisanego sprawia trudności. Wielofunkcyjni akademicy na ogół

nie mają czasu, aby czytać to, co przez nich wychowani do doskonałości zamieszczają w przez siebie podpisanych, opasłych często, tomach. Tym samym nie wiedzą, co skopiowali i wkleili do swoich tomów adepci doskonałości. Co więcej, niektórzy zdobyli szczyty „doskonałości” takimi właśnie metodami i tak sobie je przyswoili, że akceptują je u innych. Po stwierdzeniu, że nasz system

do końca życia może polować na plagiaciarzy i roboty mu nie zabraknie. Ale czy tak naprawdę można się cieszyć z jego sukcesów? Ja bym się cieszył, gdyby tak zmieniono system, aby Marek Wroński, mimo swej pasji łowcy plagiatów, nie miał nic do roboty! Postulowałem, aby wprowadzić w życie mój darmowy program antyplagiatowy. Ale bez skutku.

osób potrafiących plagiaty wykrywać. Dotychczasowe programy tych opcji nie przewidują, dlatego są tak mało skuteczne. Program zapewni podniesienie standardów uprawiania nauki bez zwiększenia wydatków na naukę, a nawet gwarantuje spore oszczędności, bo np. działających na szkodę nauki plagiatofilów jest znacznie więcej niż plagiatofobów”. Taki program naprawczy ogłosiłem w domenie publicznej, przekazałem decydentom nauki walczącym także z plagiatami. I nic. Tyle, że tekst okazał się chyba najbardziej popularny z tych, które napisałem. Widocznie plagiatujący usiłowali znaleźć program do wykrywania plagiatów, bo w dzisiejszych czasach, jak ktoś mówi/pisze o „programie”, to trzeba go zainstalować w komputerze, ściągając z internetu. A przecież jasno pisałem, że chodzi o program naprawczy, kierowany do decydentów! Niektórzy po przeczytaniu tekstu nie wiedzieli, jak program zainstalować i pytali, ile kosztuje jego użycie! Bo przecież wiadomo, że jak coś jest oferowane jako darmowe, to musi kosztować. Umieszczenie tego tekstu posłużyło więc w pewnym sensie także jako test analfabetyzmu polskiej społeczności akademickiej. Moja propozycja programu została zainspirowana splagiatowaniem frag-

Fragment blogu "pedagog"

edukacji jest dotknięty plagą plagiatów, zaczęto stosować tzw. programy antyplagiatowe, ale nie do końca doskonałe, a przy tym o zastosowaniu ograniczonym głównie do niższych szczebli akademickich. Na wyższych szczeblach chyba większe sukcesy w wykrywaniu plagiatów ma znany autonomiczny łowca plagiatów, Marek Wroński, niż liczne komisje etyczne czy zespoły dobrych praktyk akademickich. Same zresztą pozostające często na bakier ze swoimi zaleceniami. Najwyższe komisje ewaluacyjne, jak CK, czy obecnie Rada Doskonałości Naukowej, czasami przedstawiają plagiatorów prezydentowi RP do nominacji profesorskich. Czyli formalnie „doskonali” działają na rzecz nagradzania, awansowania niedoskonałych. I koło się zamyka. Bo „doskonałych” mogą oceniać tylko „doskonali”, choćby byli bardzo niedoskonali. Jeśli systemowo nie postawi się tamy pladze plagiatów, to Marek Wroński

Mój darmowy program antyplagiatowy Na moim blogu pisałem: „Stulecia doświadczeń kulinarnych wskazują, że ryba psuje się od głowy. Nie inaczej jest w kuchni akademickiej. Jeśli odetnie się ogon, i tak to nie zapobiegnie gniciu głowy. Nie ma rady, trzeba opracować taki program, aby głowa się nie psuła. W obecnym systemie akademickim niestety głowy są bardzo podatne na psucie, a jeden plagiat popełniony bezkarnie przez autorytet – głowę systemu, generuje tysiące plagiatów »tułowiowych« i »ogonowych«. I co z tego, że je wykryjemy, gdy wykrywający są wykluczani z systemu, a popełniający plagiaty – nie. Rzadko bywa inaczej”. Proponowałem program naprawczy skierowany do decydentów reformujących nasz system akademicki, prowadzący do „wyrejestrowania z populacji akademickiej osób popełniających plagiaty, a zarejestrowania

mentu mojego tekstu przez uczonych pracujących nad naprawą polskiego systemu akademickiego (Mobilność naukowców w Polsce – Raport opracowany przez Zespół Interdyscyplinarny do spraw Mobilności i Karier Naukowych, listopad 2007, Przewodniczący Zespołu – Jerzy Woźnicki), jednocześnie krzewicieli dobrych obyczajów w nauce. Mój tekst opublikowałem na portalu Niezależnego Forum Akademickiego, a potem w książce Drogi i bezdroża nauki w Polsce. Splagiatowany został jego nieduży, ale znaczący jego fragment, a raport z plagiatem wisiał sobie przez 2 lata na stronach Ministerstwa Nauki walczącego z plagiatami. Na przeprosiny i usunięcie plagiatu musiałem czekać 2 lata, kiedy to wybuchła sprawa plagiatu b. minister skarbu i rektor uczelni wyższej – Aldony Kameli-Sowińskiej, która nie widziała nic zdrożnego w korzystaniu – bez cytowania – z zasobów internetowych. Proces przegrała, rektorem przestała być, musiała zapłacić

odszkodowanie, a ja, wykorzystując ten dogodny moment, przypomniałem o plagiacie z mojego tekstu. Faktem jest, że po przekazaniu o tym informacji minister Kudryckiej splagiatowany fragment został usunięty i zostałem ustnie przeproszony przez jednego z członków zespołu prof. Woźnickiego – ale na tym się skończyło. Mój program antyplagiatowy nie został wdrożony w życie. A szkoda. Skutki tego zaniechania trwają do dziś, a moja działalność nie tylko pisemna, ale także obrazowa (zdjęcia, filmy) niejeden raz była plagiatowana, nie tylko przez środowiska akademickie, ale i innych „twórców” nierespektujących własności intelektualnej. No cóż, przechodziliśmy przez system komunistyczny, a ten – czego jak czego – ale własności intelektualnej i prywatnej nie respektował i chyba nam to zostało we krwi. Także komisjom etycznym/ dobrych praktyk, które jakoś swych zaleceń kierowanych do środowiska akademickiego same nie praktykują.

Splagiatowana akademicka ściana płaczu Kilkanaście lat temu zobrazowałem nieco skomplikowanym rysunkiem proces zdobywania szczytów hierarchii akademickiej poprzez pokonywanie – jak to nazwałem – akademickiej ściany płaczu. Aby opisać tę kwestię, trzeba by napisać co najmniej spory artykuł, a jeden poglądowy rysunek potrafi zastąpić tysiące słów. Jeśli taki rysunek zamieści się w internecie, staje się przedmiotem mrocznego nieraz pożądania i nawet najbardziej doskonali nie potrafią zapanować nad swoimi skłonnościami do korzystania z cudzej własności. W czasach postępu nikt – a tym bardziej doskonali – siódmym przykazaniem się nie przejmuje. Jak postęp, to postęp i trzeba korzystać z tego, co jest dostępne i brać na swój użytek. Nad skłonnościami do przechwytywania rzeczy cudzych nie zapanował Bogusław Śliwerski, jeden z doskonałych profesorów – doskonały, bo członek Rady Doskonałości Naukowej, czyli ten, który współdecyduje o tym, kto może być obdarzony najwyższym tytułem akademickim. Profesor, przedstawiający się jako profesor nauk społecznych, prowadzi aktywnie blog „pedagog” – z imponującym wręcz zacięciem – w którym poucza innych, jak należy w domenie akademickiej postępować, jakie ta domena wykazuje mankamenty, pomijając z widoczną skromnością swoje. Wspominałem już o nim krytycznie w tekstach w „Kurierze WNET” nr 70/2020 r. (O konieczności doskonalenia doskonałych) oraz nr 77/2020 (O konieczności przenoszenia w stan nieszkodliwości…), ale widocznie albo

Rysunek z mojego bloga akademickiego nonkonformisty z 15 stycznia 2009 r.

ich nie zrozumiał, albo nie chce zrozumieć, że swoim postępowaniem szkodzi nauce. 3 stycznia 2021 r. w tekście Akademickie kontrowersje w 2020 roku bez żadnych skrupułów umieścił – jako wiodący – mój rysunek z 15 stycznia 2009 r., zatytułowany DR(h)abina akademicka (do tej pory na moim blogu akademickiego nonkonformisty, https://blogjw.wordpress. com/2009/01/15/drhabina-akademicka/), bez powołania się na źródło, choć taka konieczność winna być znana nawet studentowi. A tu proszę, profesor, i to doskonały, czujący chyba powołanie do doskonalenia innych, sam popełnia czyn bardzo niedoskonały. Do tekstu doskonałego profesora mój rysunek – w dodatku niedoskonały, bo zdolności rysunkowych nigdy nie miałem – nawet nie pasuje. W gruncie rzeczy rysunek przedstawia krytykę tego, co najwyższe władze akademickie czynią ze szkodą dla nauki w Polsce. System tytularny prowadzi do wyodrębniania się nadzwyczajnej kasty akademickiej, która uważa, że nie może być przez innych kontrolowana, bo profesora może oceniać co najwyżej inny profesor, a nie ktoś z niższego szczebla drabiny akademickiej. Kto po takiej drabinie chce się piąć w górę, może natrafić na podpiłowane czy wręcz roztrzaskane szczeble, a i na głowę coś mu może spaść, a może i sama głowa. Istna akademicka ściana płaczu, zwieńczona beneficjentami systemu tytularnego broniącymi swoich wysoko umocowanych siedlisk. Nad Radą Doskonałości Naukowej już nikt w hierarchii nie stoi, więc doskonali czują się z siebie nie tylko dumni i zadowoleni, ale mają poczucie bezkarności. W Polsce, w której realizuje się wiele projektów akademickich, nie zanosi się na to, aby rozpoczęto realizowanie projektu oczyszczania środowiska akademickiego, jaki wdrożyli w życie np. Włosi. U nas nawet mój – o wiele skromniejszy – projekt antyplagiatowy nie ma szans na realizację. K

Poszlaki znalezione przez komisję śledczą Sejmu RP, świadczące o możliwości zamachu jako przyczyny katastrofy samolotu, którym Lech Kaczyński z osobami towarzyszącymi leciał na obchody 70 rocznicy zamordowania polskich oficerów w Katyniu, a także zachowanie strony rosyjskiej podczas śledztwa, zmuszają do refleksji nad cynizmem, z którym Kreml swoją przepojoną humanizmem retoryką maskuje akty agresji hybrydowej przeciwko państwom regionu.

Katyń, Smoleńsk, Donbas: studia nad totalitaryzmem jako podstawa budowy więzi społeczeństw Międzymorza Olena Semeniaka

P

rzypomnijmy sobie przemówienie polskiego prezydenta występującego razem z liderami państw bałtyckich i ukraińskiego prezydenta na manifestacji w Tbilisi w 2008 r., i jego prorocze słowa o tym, że następna zaatakowana będzie Ukraina. Właśnie dlatego dla mnie jako koordynatorki Intermarium Support Group było wielkim honorem mieć okazję wystąpić na konferencji „Rozbite Imperium” w 2017 r., gdzie przybyłam na zaproszenie znanych polskich opozycjonistów demokratycznych, członków Solidarności Walczącej i działaczy społeczno-politycznych – Jadwigi Chmielowskiej i Piotra Hlebowicza. Konferencja odbywała się w Gruzji, w Polsce i na Ukrainie. Intermarium Support Group została założona w 2016 r. przez Andrija Bileckiego – lidera partii Korpus Narodowy, twórcę i pierwszego dowódcę ochotniczego pułku Gwardii Narodowej Ukrainy „Azow”, znanego

Olena Semeniaka

z wzorcowego wykonywania obowiązków wojskowych na Wschodzie Ukrainy. Tu dygresja: pułk Azow, muszę podkreślić, broni niepodległej Ukrainy z demokratycznym porządkiem prawnym, a nie dyktatur brunatnych, czerwonych czy jakichkolwiek innych. Żołnierze pułku Azow mają różne poglądy polityczne, pochodzą z różnych środowisk. Cechuje ich patriotyzm i pragnienie życia w normalnym kraju bez jakichkolwiek patologii, których także (w mniejszej skali) doświadczają wszystkie kraje dawnego bloku komunistycznego. Ostatnią, IV konferencję Intermarium Support Group w 2020 roku rozpoczął ambasador Rzeczypospolitej Polskiej na Ukrainie w latach 2016–2019, Jan Piekło, który wystąpił z referatem na temat raportu o zbrodniach wojennych Rosji w Donbasie, zainicjowanego przez wicemarszałek Sejmu Małgorzatę Gosiewską. Osobiście miałam okazję spotkać się z panią poseł Małgorzatą

Gosiewską w Sali Kolumnowej podczas wspomnianej wyżej konferencji „Rozbite Imperium”. Wtedy, rozmawiając z polskimi mediami o czynnikach, które spowalniają regionalną integrację, podałam jako przykład bezwarunkową uległość ówczesnego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki wobec Niemiec, lekceważącego, nie doceniającego potencjału współpracy z sąsiadami. Wyraziłam nadzieję, że w najbliższej przyszłości polsko-ukraińska synergia współpracy zostanie w pełni uruchomiona. Niestety „wojny historyczne”, opłacające się populistom, doprowadziły do krótkotrwałej zmiany retoryki Korpusu Narodowego (który jako pierwszy wśród nowego pokolenia ukraińskich nacjonalistów wziął kurs na systemowe pojednanie i pogodzenie własnych mitów narodowych z polską pamięcią historyczną) i odłożyły zbliżenie polsko-ukraińskie, ale na szczęście nie powstrzymały tego procesu.

Moja idea polega na tym, aby podstawą dla pojednania polskiej i ukraińskiej pamięci historycznej stały się wschodnioeuropejskie studia nad totalitaryzmami. Z początkiem kadencji Wołodymyra Zełeńskiego inicjatywa Korpusu Narodowego spotkała się z życzliwością nowego prezydenta. Deklaracje polityków Sługi Narodu o wsparciu dla Inicjatywy Trójmorza zmieniły sytuację na lepsze. Przede wszystkim chodzi o utworzenie we wrześniu 2020 r. międzyfrakcyjnej grupy

parlamentarnej Ukrainy „Intermarium”, której inicjatorem był poseł partii rządzącej Sługa Narodu, Światosław Jurasz. Z drugiej strony wezwania W. Zełeńskiego do „pokoju z Rosją” i wycofania się wojsk Ukrainy z linii frontu w Donbasie wywołały wątpliwości co do szczerości wybranego przez niego geopolitycznego wektora rozwoju.

D

zisiaj, biorąc pod uwagę blokadę dużych prorosyjskich kanałów telewizyjnych oraz areszt nałożony na mienie V kolumny Kremla na Ukrainie (przede wszystkim chodzi o partię Opozycyjna Platforma – Za życie oraz o osobę ojca chrzestnego córki Władimira Putina, Wiktora Medwedczuka), na razie trudno mówić o prawdziwych intencjach władz, ale być może zmiana władzy w Stanach Zjednoczonych zmobilizowała elity władzy, by powróciły do idei Międzymorza. Przyczyniło się też chyba

do tego wyczerpanie się możliwości integracji z UE i NATO w oparciu o Niemcy. W związku z tym ponownie zwracam się do Polaków, by nie ignorowali partnerstwa z Ukrainą. W żadnym wypadku nie proponuję hasła „Katyń zamiast Wołynia” jako drogi do pojednania polskiej i ukraińskiej pamięci historycznej, nie proponuję skupiania się na zbrodniach sowieckiego i współczesnego rosyjskiego reżimu (operacja „Wisła” i katastrofa pod Smoleńskiem) zamiast przezwyciężania trudnych kart naszej historii. Moja idea polega na tym, aby podstawą dla pojednania polskiej i ukraińskiej pamięci historycznej stały się wschodnioeuropejskie studia nad totalitaryzmami, a ich cechą charakterystyczną – jednakowe i nie tylko teoretyczne badanie zbrodni prawicowych i lewicowych reżimów autorytarnych oraz totalitarnych. Zbliżenie Polski i Ukrainy Dokończenie na sąsiedniej stronie


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Memorandum antykorupcyjne Ujawniane od wielu lat różne afery, często na najwyższych szczeblach władzy, są wynikiem złego systemu wyłaniania naszych przedstawicieli, wskutek czego do polityki, do władzy przedostają się osoby o wątpliwych kwalifikacjach moralnych, podatne na korupcję lub szantaż. Po przemianach demokratycznych z lat 1989/90 Polacy mają możliwość głosowania w wolnych wyborach na zgłoszonych kandydatów. Jednak w ramach obowiązującego prawa wyborczego jedyną działającą w praktyce weryfikacją kandydatów do samorządu czy parlamentu jest obowiązkowe złożenie przez nich oświadczenia lustracyjnego, którego prawdziwość jest weryfikowana przez Biuro Lustracyjne IPN. Weryfikacja ta polega na sprawdzeniu, czy dana osoba wykazała prawdę o ewentualnej współpracy ze służbami PRL. Odbywa się to jednak już po wielu latach i na stosunkowo niewielkich zasobach, gdyż większość akt komunistycznych służb została zniszczona. Obowiązek ten dotyczy tylko osób urodzonych przed 1 sierpnia 1972 roku. Zasoby IPN-u, przejęte przede wszystkim po Służbie Bezpieczeństwa, trafiły tam mocno przetrzebione, pozbawione przeważnie informacji najistotniejszych, przesądzających o fakcie współpracy danej osoby. Pozostawione ślady takiej współpracy, w postaci zapisów ewidencyjnych, w świetle obowiązującego w Polsce w tym zakresie prawa nie przesądzają o czyjejś winie. Znamienne jest też to, że największego „brakowania” tej dokumentacji dokonano już na początku lat 90., gdy znajdowały się one pod kuratelą „solidarnościowego” Urzędu Ochrony Państwa. Należy także zauważyć, iż przemiany związane z transformacją ustrojową z przełomu lat 80./90. ominęły wojskowe organy bezpieczeństwa (kontrwywiad oraz wywiad wojskowy), gdzie nie przeprowadzono stosownej weryfikacji, na wzór tej w SB, ani ich pracowników, ani, tym bardziej, ich agentury. Fakt ten również jest znamienny, gdyż dla osób pobieżnie nawet w temacie zorientowanych wiadomym jest, że to te służby (oraz ich agentura) stanowiły właściwy trzon formacji zwanej potocznie komunistyczną bezpieką, nastawioną na obronę szeroko rozumianych interesów Wojsk Układu Warszawskiego, na najbardziej wówczas zagrożonym w Polsce obszarze, tj. froncie wewnętrznym. Likwidacja następcy WSW, czyli Wojskowej Służby Informacyjnej, nie rozwiązała problemu i związanych z nią zagrożeń. Jeśli więc w tych zniszczonych w większości zasobach IPN-u nie ma obecnie informacji przesądzających o haniebnej przeszłości kandydatów, to mogą oni obecnie poprzez fakt zatajenia jej, tj. kłamstwo w oświadczeniu, zostać naszymi przedstawicielami w parlamencie

jest ważne wobec taktycznego, a być może i strategicznego zbliżenia interesów zwolenników zachodniego pseudoliberalizmu i kremlowskiego „czerwonego faszyzmu”, co, moim zdaniem, jest nowym i bardzo istotnym wyzwaniem dla Międzymorza.

W

styczniu przyjechałam do Wiednia, by wziąć udział w sześciomiesięcznym projekcie badawczym programu stypendialnego „Ukraina w dialogu europejskim” Instytutu Nauk Humanistycznych (Institut für die Wissenschaften vom Menschen, IWM). Stypendium otrzymałam w wyniku udziału w konkursie wiosną zeszłego roku. „Dialog” jednak skończył się codwołaniem stypendium i odcięciem się instytutu od mojej „prawicowo-ekstremistycznej” działalności jako koordynatorki Intermarium Support Group i członka rady wyższej zarządu Korpusu Narodowego. Decyzja o odwołaniu mojego stypendium została podjęta pod presją prorosyjskich dziennikarzy oraz ich zachodnich kolegów o podobnych poglądach. Zwracam uwagę na fakt, że w uzasadnieniu anulowania umowy ze mną (gdzie o poglądach politycznych nie było ani słowa) powołano się akurat na „prawicowy ekstremizm”, a nie, powiedzmy, „skrajnie prawicowe” poglądy w kontekście współczesnej zachodniej taksonomii ideologicznej. Podobne oskarżenia przy opisie działalności masowej i legalnej partii politycznej Korpus Narodowy, które w niemieckojęzycznym wymiarze sprawiedliwości często są podstawą do wszczęcia postępowania karnego, wykorzystywali prorosyjscy propagandziści, jak na przykład Anatolij Szarij.

PETYCJA Wnioskujemy do Pana Prezydenta RP Andrzeja Dudy o pilne podjęcie działań ustawodawczych celem wprowadzenia lustracji antykorupcyjnej dla wszystkich polskich sędziów. Stowarzyszenie RKW Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy występuje z odezwą mającą na celu rozpropagowanie wprowadzenia obowiązkowej zasady weryfikacji wariograficznej przy doborze kandydatów oraz nadzorze nad osobami pełniącymi wysokie stanowiska demokratycznej władzy w Polsce. Nasza inicjatywa jest apolityczna i realna. Trzeba przygotować projekt ustawy sejmowej i spowodować społeczny nacisk na jej wdrożenie. Poprzez wprowadzenie ustawy antykorupcyjnej możemy realnie sprawić, że Polaków – niezależnie od opcji politycznej – będą reprezentować wyłącznie uczciwi kandydaci. Agentura, oszuści, ludzie nieobliczalni czy uzależnieni (np. pedofile, narkomani) czy samorządzie terytorialnym. Niektórzy z nich mogą być nadal kontrolowani przez wrogie Polsce siły, o ile znają one ich przeszłość czy dysponują ich aktami. Nikt, jak dotąd, nie postuluje sprawdzania kwalifikacji moralnych wszystkich bez wyjątku kandydatów do władzy, również najmłodszych. Nie stworzono systemu do ich sprawdzenia. O tym, czy mają oni powiązania ze światem przestępczym, obcą agenturą, czy choćby są nieobliczalni w wyniku np. uzależnienia narkotycznego czy pedofilii, dowiadujemy się poprzez afery ujawniane w mediach. Nie ma też obecnie żadnej możliwości prawnej weryfikacji polityków oraz urzędników na państwowych posadach. Jeśli nie byli karani, są i muszą być traktowani jak uczciwi ludzie. Do polityki i do władzy przedostają się przez to zbyt często ludzie małostkowi, podli i sprzedajni. Czasami tacy skorumpowani włodarze naszego państwa, naszych miast i wsi miewają oskarżenia o korupcję, czasami nawet otrzymują kary i trafiają później za kraty, ale wyrządzonych społeczeństwu szkód już nie naprawią, a straty są na ogół wielkie. Ostatnio, w 2020 roku, najważniejsze osoby w państwie, jak marszałek Senatu czy prezes Najwyższej Izby Kontroli, mają zarzuty korupcji oraz oszustwa podatkowego. Nie powinno być tak, że aż do czasu ewentualnego udowodnienia winy lub też oczyszczenia z zarzutów sprawują oni nadal władzę przez wiele miesięcy czy lat. Gdyby wprowadzono obowiązkowy i sprawny system kontroli uczciwości, jakim jest badanie na wariografie, wówczas natychmiast wiedzielibyśmy, kto z nich kłamie. W obecnym systemie nadal taka wiedza niewiele by zmieniła, więc powinny zaistnieć odpowiednie zapisy prawne, by można wszystkich nieuczciwych i skorumpowanych ludzi od razu odsunąć od sprawowanego przez nich publicznego urzędu oraz postawić przed sądem.

Rozesłał on odpowiednie noty do posłów parlamentu europejskiego i w całym odcinku na swoim kanale w YouTube z wielkim zachwytem opowiadał o anulowaniu mojego stypendium. Niemniej jednak jego radość trwała niedługo, bo wkrótce znalazł się na liście ukraińskich polityków, wobec których zostały zastosowane sankcje Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy oraz Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. On sam został oskarżony o zdradę stanu i działania na rzecz interesów Federacji Rosyjskiej oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, w związku z czym znalazł się w lutym tego roku na liście osób poszukiwa-

– zostaną wyeliminowani z poszczególnych szczebli władz w naszym kraju. Zlikwidowanie w ten sposób korupcji w polityce jest możliwe! Do tej pory unikający polityki, a mądrzy i przede wszystkim uczciwi ludzie będą mieli wówczas dużą szansę, by nas reprezentować – co będzie niezwykle korzystne dla polskiego interesu narodowego. St. RKW wzywa do poparcia planu wprowadzenia obowiązkowych badań tzw. poligraficznych (wariograficznych) na wariografie dla urzędników – tak jak się to odbywa w niektórych tylko przypadkach służb specjalnych. Docelowo badaniu podlegaliby wszyscy elekci z zakończonych procesów wyborczych oraz piastujących stanowiska: prezydenta RP, premiera, ministrów, posłów, senatorów, prezydentów czy burmistrzów miast, prezesów spółek skarbu państwa, aparatu kontroli skarbowej, władz lokalnych itp. Proponujemy, by

Badanie na tzw. wykrywaczu kłamstw w przypadku dużego zamówienia (np. kilku tysięcy zleceń) jest wydatkiem tylko kilkudziesięciu złotych, więc tanim, jednorazowym zabiegiem. Niewykluczone, że zaproponujemy w projekcie ustawy, aby każdy elekt na stanowisko publiczne musiał dostarczyć na swój koszt „zaświadczenie antykorupcyjne” z badania na wariografie, oczywiście z wynikiem negatywnym. Podobnie jak w wielu wypadkach trzeba dostarczyć zaświadczenie z sądu o niekaralności, które kosztuje 30 zł i każdy musi je nabyć na swój koszt. Jednakże z uwagi na znaczne, nie do oszacowania straty mogące wyniknąć z narażenia naszego bezpieczeństwa narodowego, wszelkie inne koszty z tym związane, zwłaszcza infrastruktury do badań wariograficznych, winny być sfinansowane z budżetu państwa. Przykład mieliśmy choćby w oszustwach na podatku VAT, gdzie starty skarbu państwa sięgały dziesiątek miliardów złotych rocznie. Nie byłoby ich w takiej skali, gdyby poprzez badanie wariograficzne musieli przejść wysocy urzędnicy i ich doradcy w ministerstwach, którzy chronili mafię VAT-owską. Dla dalszego prawidłowego rozwoju Polski należy więc pilnie wprowadzić kontrole antykorupcyjne sprawdzające uczciwość i lojalność państwową elektorów na wszystkie ważne stanowiska państwowe oraz takie same cykliczne i okresowe kontrole dla osób piastujących już te stanowiska. Patologia korupcji i agenturalności od wielu lat, już po zakończeniu okresu totalitaryzmu komunistycznego, jak choroba nowotworowa nadal niszczy nasze państwo. Skoro istnieje wiarygodna i niedroga możliwość skutecznej kontroli, znana od lat i ostatnio bardzo udoskonalona poprzez rozwój informatyki i sztucznej inteligencji, to należy po prostu z niej skorzystać.

Wprowadzenie USTAWY ANTYKORUPCYJNEJ w życie wymaga dobrej woli obecnych decydentów oraz naszego społecznego na nich nacisku w tej kwestii. Stowarzyszenie RKW niniejszą odezwą inicjuje proces wdrożenia w Polsce antykorupcyjnego systemu kontroli władzy już na etapie wyłaniania kandydatów oraz późniejszych okresowych kontroli ich uczciwości jako funkcjonariuszy państwowych sprawujących władzę. Tak jak wprowadzono do kodeksu wyborczego obowiązek oświadczeń lustracyjnych dla kandydujących oraz ich weryfikację przez IPN, tak można i należy wprowadzić kolejny obowiązek, stosunkowo tani i szybki w realizacji, a stwarzający od razu nieporównywalnie wyższą jakość w funkcjonowaniu naszego państwa i dzięki temu wielkie korzyści. Stowarzyszenie RKW inicjuje plan wprowadzenia systemu obowiązkowych badań na wariografie, tak jak się to odbywa w niektórych tylko przypadkach polskich służb specjalnych. Badaniu podlegaliby wszyscy elekci z zakończonych procesów wyborczych oraz późnej okresowo piastujący stanowiska prezydenta RP, premiera, ministrów, posłów, senatorów, prezydentów czy burmistrzów miast, prezesów spółek skarbu państwa, sędziów, prokuratorów i wszelkich władz lokalnych. W przeciwieństwie do zaświadczeń lustracyjnych IPN-u, jest to, jak dotąd, najbardziej znany sposób zapewniający w 100% prawidłową weryfikację prawdomówności! Istnieją też inne, ale droższe metody, jednak z większą ilością przeciwskazań zdrowotnych, więc je pomijamy w propozycji (np. niekliniczne funkcjonalne obrazowanie mózgu metodą rezonansu magnetycznego w połączeniu z najnowszymi urządzeniami łączącymi ludzki mózg ze sztuczną inteligencją).

Iszczenkę, od którego odcięli się nawet ukraińscy lewicowcy, a ich ciężko oskarżyć o sympatie wobec Korpusu Narodowego.

prezbiter katolicki Józef Tischner, którzy założyli IWM w 1982 r. Jan Patočka, stypendium imienia którego oraz imienia założycieli proponuje instytut, kontynuował pracę nad „dialektyką Oświecenia” E. Jüngera w swoim magnum opus Eseje heretyckie z filozofii dziejów. Ten „Sokrates Pragi” znany jest również z tego, że zmarł po wielogodzinnym przesłuchaniu przez czechosłowackie służby bezpieczeństwa. Odwołanie mojego stypendium jest mniej ostrym w formie, ale też jaskrawym świadectwem tego, jak radykalne Oświecenie w płaszczyźnie intelektualnej przekształca się w swoje totalitarne przeciwieństwo (czy może logiczną kontynuację?) – czyli cancel culture. Oprócz tego decyzja władz instytutu przekreśla testament ucznia Jana Patočki, Krzysztofa Michalskiego, który chciał stworzyć platformę dla dyskusji wschodnioeuropejskim intelektualistom, których głosy do tej pory pozostawały za żelazną kurtyną. Michalski był rektorem wiedeńskiego IWM aż do swojej śmierci w roku 2013. Dopiero jego następczyni, Shalini Randeria, ustanowiła priorytetem badawczym uczelni procesy modernizacji i globalizacji, ze szczególnym akcentem na swojej ojczyźnie etnicznej – Indiach. Widocznie biurokratyczne i stricte formalne podejście do moich niepoprawnych politycznie żartów sprzed 10 lat (przyznaję – głupich i nieprzemyślanych) jest ważniejsze niż to, że Rosja anektowała Krym i okupowała część Donbasu, oskarżając cały naród ukraiński o nazizm. Pani Randerii, która (zamiast obiecanego śledztwa, dotyczącego mojej działalności politycznej) podjęła decyzję o skreśleniu mnie, wystarczyło to, że na konferencjach zachodnich sił konserwatywnych

M

ój projekt badawczy miał dotyczyć „dialektyki Oświecenia” Ernsta Jüngera w ujęciu czeskiego filozofa Jana Patočki, archiwum którego znajduje się w Instytucie Nauk Humanistycznych w Wiedniu. Już w 1934 roku esej Ernsta Jüngera O bólu pokazał, jak ideały radykalnego Oświecenia i humanizmu przekształcają się w swoje przeciwieństwo, barbarzyńskie okrucieństwo wojen światowych oraz reżimów represyjnych. Warto również zwrócić uwagę, że Jünger zrobił to dekadę wcześniej,

Mimo wielu wartościowych naukowców w Niemczech i Austrii, niezdrowy klimat polityczny w tych państwach prowadzi do coraz większej degradacji miejscowych instytucji naukowych. nych. Warto również dodać, że tacy znani badacze prawicowego ekstremizmu i prawicy wschodnioeuropejskiej, jak Anton Szechowcow i Wiaczesław Lichaczow potępili praktykę wykluczenia (cancel culture) mnie jako badaczki oraz działaczki społeczno-politycznej. Z kolei ich postawa oburzyła zachodnich pseudodziennikarzy (na wzór mojego osobistego stalkera Michaela Colborne’a oraz Ukraińców znanych ze swoich wystąpień w obronie terrorystycznych republik w Donbasie), zwłaszcza publicystę mieszkającego poza Ukrainą, Wołodymyra

Warszawa, 1 marca 2021 w pierwszej kolejności zastosować taką weryfikację wobec wszystkich polskich sędziów. Petycję, z tyloma podpisami, ile zdobędziemy do dnia 1 czerwca 2021 roku, przedłożymy Panu Prezydentowi Andrzejowi Dudzie z prośbą, by wykazał się inicjatywą ustawy antykorupcyjnej w obszarze sądownictwa, a więc w ramach jego kompetencji. W takim przypadku możliwy jest do opracowania w kilka tygodni projekt ustawy, zawierający głównie rozszerzenie dotychczasowego obowiązku sędziowskiego oświadczenia lustracyjnego (i weryfikacji przez IPN) o podobny obowiązek oświadczenia kandydatów na sędziów oraz sędziów (i weryfikacji na certyfikowanym wariografie). Mamy nadzieję, że przedstawiciele Stowarzyszenia RKW będą mogli osobiście spotkać się z Panem Prezydentem i że poprze on naszą apolityczną społeczną inicjatywę antykorupcyjną.

zanim pracę o tej samej nazwie napisali inspiratorzy szkoły frankfurckiej Theodor Adorno i Max Horkheimer, którzy „nie wiedzieli” o zbrodniach bolszewizmu. W przeciwieństwie do nich, ten legendarny niemiecki weteran, myśliciel i pisarz był jednym z pierwszych zachodnich intelektualistów, który w swoich tekstach opisał tragedię Katynia – zwłaszcza w traktacie Pokój. Apel do młodzieży Europy i młodzieży świata z 1943. roku. O pracach E. Jüngera pochlebnie wypowiadał się Jan Paweł II, czy jego współpracownicy, jak polski filozof Krzysztof Michalski i „duchowny Solidarności” oraz

Nawet w polskich sądach wyniki badań poligraficznych są brane pod uwagę, jeśli są jednym z różnych dowodów i są dobrowolne. Procedura dopuszcza tzw. rozpytanie wariograficzne w celu ograniczenia kręgu osób podejrzanych lub ustalenia wartości dowodowej ujawnionych śladów (art. 192a § 1 kpk). W aferze korupcyjnej z 2019 roku byłego już szefa Komisji Nadzoru Finansowego, prokuratura w 2020 roku ujawniła i jednoznacznie stwierdziła, iż po dobrowolnych badaniach na wariografie, w sporze właściciel Getinbanku vs prezes KNF, kłamcą jest były prezes KNF. Badanie na certyfikowanym, nowoczesnym wariografie jest wiarygodne dla ponad 98,5% badanych. Istnieje statystyczna grupa osób – do 1,5% – których nie powinno się badać, gdyż wyniki będą niemiarodajne. Są to, w minimalnym procencie, przeszkoleni specjalistycznie agenci służb specjalnych. Przeszkolony agent nie ma jednak możliwości oszukania aparatury, choć potrafi do pewnego stopnia „zamazać” wynik swojego badania – ale to jest wówczas widoczne w badaniu. Bywają też osoby, które z przyczyn zdrowotnych zażywają specyficzne lekarstwa, a z tego powodu nie można prawidłowo ich zweryfikować w systemie kontroli wariograficznej. Takie schorowane osoby nie muszą jednak kandydować lub być powoływane na urzędy. To chyba jedyny ujemny, ale niewielki koszt społeczny proponowanego wariograficznego systemu kontroli. Uważamy, że konieczne jest wprowadzenie ustawy sejmowej regulującej całe zagadnienie i wiele specyficznych sytuacji związanych z badaniami poligraficznymi, które w 2021 roku będziemy opracowywać, m.in.: – Określenie podmiotu do przeprowadzania weryfikacji, tak aby był on w pełni wiarygodny, odporny na korupcję i transparentny (obecne firmy/ instytuty raczej się do tego nie nadają);

opowiadam o takim „ekstremistycznym” projekcie, jak Międzymorze. Ta sytuacja zmusiła mnie, by uważniej przyjrzeć się intelektualnemu krajobrazowi Polski, który zawsze doceniałam, nawet w przypadku lewicowej krytyki. Jeśli mówimy o współpracy z działaczami Solidarności, to można powiedzieć, że ich dziedzictwo w Wiedniu de facto zostało wymazane. Nie ma żadnych wątpliwości, że mimo wielu wartościowych naukowców w Niemczech i Austrii, niezdrowy klimat polityczny w tych państwach prowadzi do coraz większej degradacji miejscowych instytucji naukowych. Z tego można wywnioskować, że idea dialogu z intelektualistami wschodnioeuropejskimi jest bardziej możliwa do zrealizowania na bazie polskich instytucji naukowych, które zaproszą zachodnich kolegów, niż w Austrii – państwie, które w minionym stuleciu miało reputację „Europy w miniaturze”. „Dzisiaj sytuacja zaczyna przypominać Gułag” – skomentowali sprawę moi ukraińscy wykładowcy. Jeden z kluczowych kierunków działalności Intermarium Support Group przewiduje stworzenie regionalnego systemu wykształcenia wyższego i wzajemnej weryfikacji dyplomów oraz wspieranie projektów naukowo-badawczych i wymiany specjalistów, zamiast masowej imigracji zarobkowej. Świętej pamięci Ołeksandr Masłak – członek rady wyższej zarządu Korpusu Narodowego (który zginął w kolejnym, nie do końca zbadanym wypadku samochodowym razem z czterema innymi ukraińskimi naukowcami i politologami, wracając z konferencji na temat Międzymorza w Warszawie we wrześniu 2017 r.) – uważał swoje staże naukowe w Polsce za wzorcowe. Symboliczne jest, że Jan Paweł II, pisząc swoją ostatnią książkę

– Natychmiastowa utrata stanowisk i np. dożywotni zakaz piastowania funkcji państwowych przez osoby, którym wykazano kłamstwa lub celowe zamazywanie obrazu badania na wariografie. Na podstawie obecnie obowiązującego prawa oszuści nie mogą być oskarżani czy karani wyłącznie z powodu negatywnego wyniku badania prawdomówności (mamy nadzieję, że prawo też w tym wypadku się kiedyś zmieni); – Wykluczenie możliwości kandydowania na określone stanowiska publiczne i państwowe przez osoby zażywające z powodu rzadkich chorób specjalistyczne lekarstwa, co nie pozwala im na poddanie się poligraficznym badaniom na wiarygodność; – Opracowanie systemu badań wariograficznych i ich kontroli (w tym społecznej –np. mężowie zaufania; całe badanie nagrywane na video, a wyniki na nośniki elektroniczne – z opcją kupna przez osobę badaną), by nie było najmniejszych możliwości fałszowania wyników przez osoby pracujące dla instytucji kontrolującej (które również by obowiązkowo podlegały okresowym badaniom wariograficznym); – Ustalenie zakresu i częstotliwości badań oraz zapewnienie budżetu do tego celu, co nie jest znacznym wydatkiem (można też wprowadzać obowiązkowe badania stopniowo – zacząć od kontroli wariograficznej na najwyższych stanowiskach w państwie i samorządzie). Jako Stowarzyszenie RKW będziemy prowadzić i pilotować do końca naszą inicjatywę stworzenia odpowiedniej ustawy antykorupcyjnej z wszystkimi jej aspektami/rozporządzeniami niezbędnych działań technicznych w praktyce. Zdajemy sobie sprawę, że napisanie takiego obywatelskiego projektu bezbłędnej prawnie ustawy do końca 2021 roku będzie bardzo trudne. Liczymy, że w zakresie działań antykorupcyjnych wśród sędziów inicjatywą wykaże się Pan Prezydent, dlatego na jego ręce złożymy 1 czerwca 2021 roku tę petycję, z uzyskanym poparciem w postaci podpisów na naszym portalu. Liczymy na Państwa pomoc w rozpropagowaniu petycji oraz w ewentualnym wsparciu w społecznym tworzeniu projektu ustawy antykorupcyjnej. Prosimy o pisemne poparcie w zakładce Petycje na naszym portalu stowarzyszenierkw.org oraz o jej propagowanie, a także o dalsze wspierania Stowarzyszenia RKW w tworzeniu projektu ustawy antykorupcyjnej. Liczymy, że z Państwa wsparciem projekt zostanie bezbłędnie prawnie przygotowany do końca 2021 roku, a w 2022 roku zbierzemy min. 100 tys. podpisów i przedłożymy jako gotowy projekt obywatelski pod obrady Sejmu i będziemy cały proces monitorować i informować na naszym portalu internetowym. K

Pamięć i tożsamość, czerpał inspirację z rozmów z K. Michalskim i J. Tischnerem w Castel Gandolfo w roku 1993, podczas których poprosili oni papieża o analizę dziedzictwa dwu dyktatur – narodowego socjalizmu i bolszewizmu. W Pamięci i tożsamości papież rozwinął „dialektykę Oświecenia” E. Jüngera i J. Patočki (mówiąc o „erupcji zła”, które gromadziło się w ciągu kilku stuleci modernistycznych eksperymentów) i dokonał wspólnej dla wszystkich konserwatywnych (według współczesnych standardów) myślicieli prognozy upadku Zachodu w miarę tego, jak człowiek będzie zajmował miejsce Boga. Nasi rodacy – Polacy i Ukraińcy – nie powinni dzisiaj ponosić odpowiedzialności za działania obydwu reżimów totalitarnych i promowanych przez nie ideologii, które doprowadziły do rozlewu krwi podczas wydarzeń na Wołyniu w 1943 r. Niedawno niektóre prominentne środowiska na Zachodzie próbowały podjąć próbę narzucenia poczucia winy za własne zbrodnie (co jest normą w przypadku polityków Kremla) narodom Międzymorza, starając się przerzucić odpowiedzialność za „obozy śmierci” na Polskę. Tylko solidarna odpowiedź polskiej i ukraińskiej polityki pamięci zmusi świadomych i nieświadomych sojuszników putinowskiego reżimu na Zachodzie do uznania prawdy i położy kres również naszym wewnętrznym sporom, które znikną jak dym nad płomieniem nowego, ponadnarodowego projektu Międzymorza. K Olena Semeniaka – studentka studiów doktoranckich w Akademii Mohylańskiej na wydziale filozofii, działaczka społeczno-polityczna, wolontariuszka; sekretarz ds. międzynarodowych partii politycznej Korpus Narodowy.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

12

P

róbując odpowiedzieć na tak postawione pytania, dr Hanna Karp wskazuje, że „aby można było mówić o wydarzeniu globalnym, generującym globalną politykę strachu, musi ono mieć najczęściej charakter katastroficzny, rozgrywać się w ważnym miejscu na mapie świata, obejmować swoim zasięgiem wielką liczbę ofiar albo wielki obszar, a często jedno i drugie, charakteryzować się wewnętrzną dynamiką, eksponowaną w formie przekazu informacyjnego, przekształcającego się w powielaną i rozbudowaną, wielowątkową narrację, wzbudzającą długotrwałe zainteresowanie światowej opinii publicznej, przez wiele dni i tygodni dominować agendę informacyjną globalnych mediów i stacji informacyjnych i wywoływać u odbiorcy medialnych przekazów poczucie, iż panujące status quo w świecie i bliskim otoczeniu uległo nieodwołalnej zmianie. I nic już nie wróci status quo ante. W dobie współczesnej politykę strachu kreują wydarzenia, które zaznaczyły się w skali globalnej. Bardzo ważne jest, by wydarzenia te obejmowały transmisje telewizyjne na żywo, (tzw. live). Recepcja przekazów medialnych i kodowanie informacji podczas relacji na żywo ma podstawowe znaczenie na kolejnym etapie kreowania polityki strachu. Pamiętać jednak należy, że wydarzenia globalne generują nie wydarzenia najbardziej tragiczne, ale najbardziej spektakularne, o silnej emocjonalnej narracji”. Dr Hanna Karp następnie opisuje, w jaki sposób dwa wydarzenia (atak terrorystyczny na światowe centrum handlu WTC w Nowym Jorku z 11 września 2001 r. i pandemia covid-19 z roku 2020 w Chinach) w połączeniu z technologiami cyfrowego komunikowania przyczyniły się do wygenerowania niespotykanych wcześniej lęków społecznych na skalę globalną: „Pierwsze tego rodzaju wydarzenie rozegrało się 11 września 2001 r. w Nowym Jorku. Al-Kaida zabiła tego dnia prawie 3 tys. osób, zamach zapisał się jako jeden z najtragiczniejszych momentów w historii nowoczesnego świata. I w czasie rzeczywistym mógł

covid-19 kluczowy był także czas. Koniec grudnia i początek stycznia to okres chińskiego i światowego świętowania, urlopów, ferii i gremialnego podróżowania po świecie, bardzo sprzyjających rozprzestrzenianiu się patogenu na skalę globalną.

W Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu 21 kwietnia ubiegłego roku odbyła się międzynarodowa konferencja pod tytułem: „Cyfrowy świat rzeczywistość czy fikcja?”. Materiały pokonferencyjne zamieszczono w książce Wydawnictwa WSKSiM pt. Wyzwania komunikacji w erze cyfrowej.

Cyfrowy świat

C

Hanna Karp

FOT. RAMI AL-ZAYAT / UNSPLASH

D

oktor Hanna Karp, jedna z uczestniczek konferencji, swoje interesujące wystąpienie zatytułowała: Cyfrowe technologie i globalne polityki strachu. Na wstępie uzasadniła tak sformułowany problem specyfiką współczesności: „Żyjemy w czasach militaryzacji kosmosu, gdy arsenał wojskowy przesuwa się w przestrzeń kosmiczną, zmieniając ją w potencjalną przestrzeń operacyjną na równi z powietrzem; zmieniają się też formy rywalizacji o dominację na Ziemi. W tym aspekcie szczególnie liczy się to, kto potrafi obronić swoją przewagę technologiczną, by utrwalić rodzaj własnej przewagi na skalę globalną. I tu, od dwóch dekad, olbrzymią rolę odgrywają technologie cyfrowego komunikowania, które są bardzo skutecznym narzędziem realizacji rozmaitych polityk o charakterze gospodarczo-ekonomicznym, w tym także różnorodnych operacji czy eksperymentów społecznych, zogniskowanych wokół osi strachu. Sieci społeczne, opierające się na sieciach komunikacyjnych, przetwarzających wiedzę i myśl, tworzą lub niweczą społeczne zaufanie. Dziś niemal każdy dzień przynosi użytkownikom mediów globalne strachy na niespotykaną skalę. Tylko niektóre z nich, szczególnie żywe w ostatnim czasie, to lęk przed katastrofą klimatyczną, globalną inwigilacją, zanikiem bioróżnorodności czy najnowszy strach – przed globalną katastrofą gospodarczą, wywołaną pandemią covid-19”. W związku z tym autorka postawiła pytania, osadzając je w kontekście dwóch wydarzeń, rozgrywających się w różnym czasie i miejscu. Pierwsze to atak na WTC z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku, drugie to wybuch pandemii covid-19 na początku 2020 r. w jedenastomilionowym Wuhan, mieście środkowych Chin, stolicy prowincji Hubei: „W jakim stopniu cyfrowe technologie partycypują w powielaniu lub wręcz kreowaniu globalnych polityk strachu? Na ile komunikacyjna rewolucja cyfrowa przyczynia się do wypełnienia zbiorowej wyobraźni medialnych audytoriów niepewnością, płynącą z globalnych obaw i lęków, kreując wpierw wydarzenia globalne? Na ile rozmiary obu dramatycznych zdarzeń, w połączeniu z technologiami cyfrowego komunikowania, przyczyniły się do powstania niespotykanej wcześniej paniki i lęków społecznych w skali globalnej?”.

KURIER·ŚL ĄSKI

być oglądany na całym świecie. Boeing 767 z dziewięćdziesięcioma dwiema osobami na pokładzie uderzył w północną wieżę World Trade Center w Nowym Jorku. Kilkanaście minut później kolejny samolot Boeing 767 z 65 pasażerami uderzył w wieżę południową. Uwięzieni pracownicy WTC uciekali z płonącego budynku. Wiele osób wyskakiwało z okien wieżowców. W akcji ratunkowej zginęło ponad 300 funkcjonariuszy straży pożarnej i policji. W ciągu pół godziny obie wieże runęły na ziemię. Całe wydarzenie na skalę globalną przez 24 godziny na dobę, minuta po minucie, transmitowały wszystkie stacje informacyjne świata. Opisywano je jako rodzaj końca świata, współczesną Apokalipsę live, rozgrywającą się na ekranach monitorów globalnych stacji telewizyjnych. Terroryści porwali jeszcze dwa samoloty. Pierwszy z nich spadł na Pentagon w Waszyngtonie. Zginęło 64 pasażerów oraz 125 osób na ziemi. Drugi Boeing 767 rozbił się na polach Pensylwanii, około 15 minut od Waszyngtonu. Na pokładzie były 44 osoby. 11 września 2001 r. na oczach oniemia-

Pandemia covid-19, podobnie jak wydarzenie inwazji na WTC w Nowym Jorku, miała własną dramaturgię. Media relacjonowały jej rozwój dzień po dniu, tydzień po tygodniu. łych widzów całego świata minuta po minucie telewizja relacjonowała zapis wydarzeń. Początkowe pierwsze godziny stanowiły dokładną relację tego, co działo się w nowojorskim Centrum. Jeszcze tego samego feralnego dnia stacja CNN i Agencja Prasowa Reutersa zrekonstruowały minuta po minucie dokładny zapis całej tragedii. Później obrazy gigantycznego pożaru i walących się wież WTC powtarzane były non stop przez kilka dni we wszystkich telewizyjnych stacjach świata.

Z

amach na WTC głęboko zapisał się w pamięci nie tylko Amerykanów, ale też pozostałych ludzi na świecie. Kadry płonących wież utrwaliły się w przekazach wielkich stacji telewizyjnych, powieliły w miliardach internetowych odsłon i kliknięć. Na ekranach telewizyjnych rozgrywały się sceny, które mieszkańcy Stanów Zjednoczonych oglądali dotychczas tylko w kinie. Przerażające wydarzenia działy się naprawdę. Witryny internetowe miasta Nowy Jork były tego dnia jednymi z najczęściej odwiedzanych stron. Ten tragiczny moment, przekształcił się w globalny spektakl (…). Polityka strachu zbudowana wokół zamachu na WTC ze swoją siłą destrukcji i podważania podstaw, na których zbudowane są wszystkie demokratyczne państwa oraz systemy międzynarodowe, trwa wciąż, gdyż, jak pokazują amerykańskie doświadczenia: »zamach terrorystyczny wciąż może mieć miejsce w najmniej spodziewanym miejscu i czasie, a jego skutki mogą zachwiać nie tylko państwem, ale także całym układem stosunków międzynarodowych (...). Rozpoczęła się nowa era. Na skalę

globalną wprowadzono ustawy antyterrorystyczne oraz zaostrzono środki bezpieczeństwa na lotniskach. Wdrożono nowe, nieznane dotąd procedury bezpieczeństwa w podróży powietrznej. Ponieważ wróg był niewidzialny, wojna ta była pierwszą w historii, która nie mogła skończyć się pokojem czy choćby rozejmem. W miarę upływu czasu coraz trudniej było powiedzieć, co jest wojną, a co nią nie jest«”. „Innym rodzajem obudzenia strachów na skalę globalną stała się – dwie dekady później, w roku 2020, niemalże w szczycie możliwości globalnego rozwoju cyfrowych technologii – epidemia groźnej grypy zwanej covid-19, zapoczątkowana w Chińskiej Republice Ludowej. (…) Jak to było możliwe, że zapoczątkowana w Chinach pandemia SARS-CoV-19 mogła być ukrywana w cyfrowym świecie informacji przez około 9 tygodni? Obnażyło to przy okazji stan bezbronności największych amerykańskich i zachodnich służb wywiadu i kontrwywiadu, takich jak CIA, NSA, MI6, Mossad i innych. O ile jednak w wydarzeniach związanych z atakiem terrorystów na wieże nowojorskie kluczową rolę odegrały cyfrowe technologie związane z przekazywaniem obrazów, o tyle w sytuacji epidemii covid-19 w Chinach główną rolę odegrały cyfrowe technologie wewnętrznej komunikacji i wdrażania kontroli cyfrowych. Epidemia rozwoju covid-19 dowiodła, że zaawansowane technologie cyfrowe, pomimo uruchomienia ich na wielką skalę, nie zagwarantowały

potrzebnej transparentności i szybkości komunikowania, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia życia i zdrowia, wymagających skoordynowanego działania i prewencji. Cyfrowe technologie ułatwiały w Wuhan kontrolę konieczną podczas wdrażania procedur popandemicznych. Skanery pomiaru temperatury, kamery termowizyjne, aplikacje w smartfonach informujące o statusie jego użytkownika wprowadzały w Państwie Środka racjonalne zachowania w obszary, w których do niedawana dominował lęk i pozwoliły zapanować nad pandemicznym chaosem. Jednak te same technologie umożliwiły Chinom blokadę informacji świata o koronawirusie.

P

andemia covid-19, podobnie jak wydarzenie inwazji na WTC w Nowym Jorku, miała własną dramaturgię. Media relacjonowały jej rozwój dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Przedstawiano codzienną liczbę nowych zachorowań, ofiar śmiertelnych i ozdrowionych. Każdego dnia obrazy na ekranach monitorów telewizyjnych i w okienkach smartfonów miliardów użytkowników utrwalały świat lekarzy, szpitali, chorych i ofiar śmiertelnych koronawirusa. Cyfrowe środki masowego komunikowania, relacjonując inwazję na nowojorską WTC w 2001 r. i przebieg epidemii koronawirusa covid-19 w roku 2020, przyczyniły się do wygenerowania dwóch różnych polityk strachu. Te dwa wydarzenia, tak odmienne w charakterze, łączy ich globalny charakter.

Analiza genezy przedstawionych przykładów wskazuje jeszcze na fakt, iż o skali i skuteczności wydarzeń zadecydowało w znacznym stopniu samo miejsce akcji. Tylko zamach na centrum świata Zachodu, jakim jest Nowy Jork i Światowe Centrum Handlu, mógł przynieść oczekiwany spektakularny efekt szoku. Świat po zamachu bardzo się zbrutalizował; konflikty lo-

Cyfrowy świat to przede wszystkim wszechmocne technologie. A to oznacza także w określonych momentach, czasem kluczowych dla całych społeczeństw, globalny strach. kalne wykroczyły poza swoje granice i rozlały się poza początkowe miejsce dramatu. W drugim wypadku wywołanie globalnej pandemii, rodzaju biologicznej bomby z opóźnionym zapłonem, możliwe było tylko na gruncie izolowanych od świata Chin, jednak w centralnym punkcie Państwa Środka, w regionie Wuhan, mieście będącym zarazem jednym z największych centrów komunikacyjnych i lotniczych świata. W przypadku roznoszenia się pandemii

Krzysztof Kuczkowski jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci współczesnej literatury, będąc już 20 lat redaktorem naczelnym „Toposu”. Mimo to wielu czytelników nie pamięta, że jest również poetą, autorem kilkunastu tomików wierszy. Poeta stał się również ofiarą barbarzyńców spod znaku „brulionu”, którzy siekierami unieważnili wszystko, co poprzedzało ich debiuty. Jeśli Boga nie ma, a upadł komunizm i skończył się PRL, to pozostał nihilizm, wódka i manifestowanie, że jest się nieprzysiadalnym.

Przeciw nicości współczesnego świata Sławomir Matusz

K

uczkowski nie tylko nie załapał się na przełom 1989 roku, ale wybrał inną drogę poetycką – o czym świadczą tytuły jego tomików: Trawa na dachu, Widok z dachu, Niebo w grudniu, Wieża widokowa, Tlen, Anioł i góra – to tylko niektóre z nich. Świadczą one o usadowieniu ich autora – z dala od zgiełku miasta, ulicy, poetyckich jarmarków; o poszukiwaniu miejsc dobrych na ćwiczenia duchowe. Termin Ignacego Loyoli, będący tytułem jego medytacyjnej książeczki, dobrze pasuje do opisu tej poezji. Kładka jest drugim po Wieży widokowej (1989) wyborem wierszy poety. Zdjęcie na okładce książki przedstawia drewniane ławy z kościoła św. Katarzyny w Eindhoven, a więc odsyła nas do „innego miejsca”, gdzie można właśnie przysiąść, podumać i pomodlić się. Wyboru utworów dokonała Małgorzata Juda-Mieloch – polonistka, doktor nauk humanistycznych, autorka specjalistycznej, wybitnej książki Na ramionach gigantów. Figura autorytetu w polskich współczesnych tekstach literaturoznawczych, a także komentatorka Katechizmu. Małgorzata Juda-Mieloch wiersze poety podzieliła wedle własnego klucza: Prolog. Otwarta rana, Część I. Cisza stamtąd, Część II. Wędrujące z wysokości, Część III. Doświadczenie słowa i Epilog. Bliżej. Całość opatrzyła wstępem pt. Chodzi o zbawienie. Jego tytuł został zaczerpnięty z jednego z wierszy K. Kuczkowskiego. Zamiarem pani redaktor było pokazanie tych

wierszy poety, które wyznaczają drogę zbawienia – drogę, która „będzie leczeniem otwartej rany”, jaką jest doświadczenie nicości. Tak o tym pisze sam poeta w tytułowym wierszu Kładka: „Chodzi o skok ponad pożerającą wszystko otchłanią, którą sam jestem”. By w ostatniej strofie jasno zadeklarować: „Chcę być kładką po której przejdzie Syn cieśli”. Utwór nawiązuje do licznych przedstawień św. Krzysztofa, ukazujących go z Dzieciątkiem Jezus na rękach, ratującego Je z otchłani. Otchłań to również ciemność, która pojawia się w niedużym poemacie Tygrys: „podobno ci którzy serca napełniają ciemnością dla Boga stają się niewidzialni ciemność jak krew przyciąga drapieżniki najgorszy jest tygrys krąży w pobliżu człowieka bada ze wszystkich stron wszelkie cnoty teologiczne i moralne kiedy nabierze pewności że wola ofiary słabnie atakuje z furią i zajadłością rozszarpuje mięśnie i nerwy miażdży kościoła”

hiny to z jednej strony kraj najwyższych cyfrowych technologii, z drugiej, dzięki tym technologiom, paradoksalnie, najbardziej izolowany od wszelkich niepożądanych informacyjnych wpływów. Ważną rolę odegrała także dezinformacja prowadzona przy udziale Światowej Organizacji Zdrowia – WHO. Organizacja, pośrednicząc między Chinami a światem, ułatwiła komunistycznej partii Chin blokadę informacyjną przez wysyłanie sprzecznych komunikatów o sytuacji epidemicznej w Wuhan. W efekcie pozostawiono Zachód bez szans na wypracowanie odpowiednich środków i procedur, by skutecznie mógł bronić się przed nieznanym i niewidzialnym agresorem. Kiedy Chiny uporały się z wirusem, Zachód dopiero przeczuwał, z czym przyjdzie mu się zmierzyć”. Dr Hanna Karp zakończyła swoje wystąpienie konkluzją: Globalne polityki strachu są poprzedzane przez wydarzenia globalne, na bazie których za pośrednictwem globalnych mediów określona polityka strachu jest kreowana. „Dwa wydarzenia (atak terrorystyczny na światowe centrum handlu WTC w Nowym Jorku z 11 września 2001 r. i pandemia covid-19 z roku 2020 w Chinach) w połączeniu z technologiami cyfrowego komunikowania przyczyniły się do wygenerowania niespotykanych wcześniej lęków społecznych na skalę globalną. Globalne polityki strachu jawią się jako wynik procesu uwarunkowanego ściśle zjawiskiem mediatyzacji, niemal w każdym przejawie, współczesnego życia. Wydarzenia nabierają charakteru globalnego dopiero po uprzednim ich wykreowaniu przez globalne media. Na pytanie: Cyfrowy świat – rzeczywistość czy fikcja? można odpowiedzieć, że cyfrowy świat to przede wszystkim wszechmocne technologie. A to oznacza także w określonych momentach, czasem kluczowych dla całych społeczeństw, globalny strach. Coraz częściej zauważamy, że użytkownicy sieci zaczynają wierzyć w nowoczesne technologie, upatrując w nich rozwiązania wszystkich problemów ludzkich. Sprawa covid-19 udowodniła, że technologie mogą pomóc rozwiązać pewne problemy, nigdy jednak nie zastąpią człowieka i jego działań. Użytkownikom cyfrowych technologii ujawniła się siła tych narzędzi, ale i zarazem wszechmocna bezwzględność, budząca lęk”. K Opracowała Stefania Mąsiorska

Mamy tutaj tygrysa z wiersza Wiliama Blake’a, którego najgorszą postać Kuczkowski zderza ze słowami Ignacego Loyoli (kursywa). Pojawiają się „ukryci w ciemności” Nietzsche, Jung i Azuma Shiro – żołnierz japoński, który brał udział w ludobójstwie w Nankinie w 1937 roku. W kolejnej cząstce utworu poeta pisze: „tego samego roku na ścianie kaplicy w Dachau komendant umieszcza napis: tu Bogiem jest Adolf Hitler” Do takich zbrodni prowadzi fałszywe przeświadczenie, że napełnieni ciemnością dla Boga stają się niewidzialni – nadzieja mówi co innego – konkluduje poeta. Nicości tworzą własne języki – mediów, reklamy, propagandy, handlu, nauki – na co poeta zwraca uwagę w innych wierszach. Nicości tworzą nie tylko własne języki, ale także metajęzyki, służące do ich opisu, ustalenia podszytych fałszem reguł, a także własne słowniki. Stąd zachwyt, pomieszany ze sprzeciwem, w krótkim wierszu bez tytułu: „Przekwitła lipa ciemny błękit wieczoru wypływa spomiędzy liści dialekt jaskółek i odległe szczekanie psa z rybackiej przystani jakie szczęście – nie potrzebuję słownika” Języki Nicości mogą pojawić się w poezji, raną może być sam język. Dlatego Kuczkowski, komentując upływ lat, zwiastujący nieuchronne odejście, zwierza się (*** wiersz bez tytułu), wyjaśnia: „z każdym rokiem Panie będę bliżej Ciebie to tylko między nami sprawa dla innych rzecz niewarta uwagi jak zawsze gdy nie o wiersze chodzi ale o zbawienie” Czyż można mówić piękniej i prościej o poezji? K Krzysztof Kuczkowski: Kładka; wybór, układ i wstęp: Małgorzata Juda-Mieloch, rekomendacje na skrzydełkach: Jacek Salij OP i prof. Jarosław Ławski; 4 tom serii Biblioteka Świętego Grzegorza z Nazjanzu, Republika Ostrowska, Ostrów Wielkopolski 2016 (s. 82).




UWAGA! KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2021! SZCZEGÓŁY NA S. 8

Nr 82

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Kwiecień · 2O21 Luźne myśli przed Wielkanocą

Jolanta Hajdasz

T

a sprawa nie jest tylko kolejną rundą dyżurnego politycznego starcia partii rządzącej i opozycji, ale raczej próbą przełamania jednego z wielkich tematów tabu naszej transformacji ustrojowej – czyli leczenia za prywatne pieniądze w publicznych szpitalach i przychodniach. W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że po ponad roku śledztwa Prokuratura zamierza postawić marszałkowi senatu doktorowi Tomaszowi Grodzkiemu zarzuty przyjęcia korzyści majątkowych w postaci pieniędzy w złotówkach i dolarach. Chirurg miał je otrzymywać w słynnych już kopertach, a w zamian zobowiązywał się do osobistego przeprowadzenia operacji lub ich szybkiego wykonania. Prokuratura wystąpiła do Senatu o uchylenie immunitetu marszałka, a on sam odpiera stawiane mu zarzuty i – jak można się było spodziewać – nie zamierza dobrowolnie zrzec się chronionego statusu, więc pewnie sprawa nie zostanie szybko wyjaśniona. Ale warto jej się uważnie przyglądać. Zbyt wiele osób w Polsce zetknęło się z korupcją w służbie zdrowia, by sprowadzić ten temat do rutynowej rozgrywki politycznej. Przez lata niestety najczęściej nie udawało się karać tych, którzy nadużywali swoich stanowisk i wykorzystywali desperację ludzi w rozpaczy walczących o zdrowie bliskich. Dlatego teraz na śledczych i na świadkach w tej sprawie spoczywa naprawdę ogromna odpowiedzialność. O tym, że marszałek Grodzki jako lekarz mógł przyjmować łapówki, informowało pod koniec 2019 r. Radio Szczecin, ale sprawę zapoczątkował wpis w mediach społecznościowych prof. Agnieszki Popieli z Katedry Botaniki i Ochrony Przyrody Uniwersytetu Szczecińskiego. „Masakra. Pan profesor Grodzki kandydatem na Marszałka Senatu. Jak moja Mama umierała, to trzeba było dać 500 dolarów za operację. Podobno na czasopisma medyczne. Faktury ani rachunku nie dostałam. Nigdy tego nie zapomnę” – napisała profesor. Rektor uczelni wszczął natychmiast postępowanie dyscyplinarne przeciwko niej, co wyglądało na chęć zastraszenia świadka, bo w międzyczasie prokuratura rozpoczęła w tej sprawie śledztwo. Historię szczecińskiej profesor opisał red. Tomasz Duklanowski i do niego zaczęli zgłaszać się kolejni pacjenci, opowiadając, jak musieli opłacać leczenie swoje lub swoich bliskich u ówczesnego dyrektora szpitala. Dziennikarzowi udało się przełamać milczenie wokół tego tematu, publikował kolejne relacje i do lokalnego radia, w którym pracuje, zgłaszali się następni byli pacjenci szpitala zarządzanego przez marszałka senatu. Odwaga każdego z informatorów dziennikarzy była naprawdę wielka, a opisywane przez nich detale i okoliczności wręczania „wpłat na czasopisma medyczne”, „na fundację”, czy „opłaty za badania” – szczegółowe i przez to wiarygodne. Jak podają media, prokuratura przesłuchała blisko 200 świadków. Marszałek Senatu, zgodnie z zapowiedziami, wobec osób „kolportujących informacje o łapówkach” wystosował prywatne akty oskarżenia z art. 212 kk. Dziennikarzom, którzy ujawnili tę sprawę, w przypadku przegrania procesu grozi nawet rok więzienia i oczywiście wysoka kara pieniężna. Ale żaden z nich nie wycofał opublikowanych materiałów. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że izba wyższa naszego parlamentu nie ma obowiązku zajmować się immunitetem swojego marszałka, a on sam nie musi niczego wstawiać do porządku obrad, tak więc możemy się spodziewać, iż do końca obecnej kadencji senatu pewnie już nic w tej sprawie się nie wydarzy. Będziemy zapewne czekać na finał tej historii do wyborów 2023 roku. Warto jednak, byśmy nie dali sobie narzucić tej, tak znanej z przeszłości, interpretacji typowej dla polityków, którym stawiane są zarzuty kryminalne i którzy zawsze twierdzą, że śledztwo w ich sprawie ma charakter polityczny. Lepiej, by stwierdził to sąd, a nie ten, kto obawia się przed nim stanąć. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

2

Nie ma już czasu Grozi nam nieznana dotąd sekularyzacja. Jeśli nie pokażemy młodym Polakom, że Ewangelia Jezusa jest aktualna, pociągająca i żywa, nie minie dekada, a polskie kościoły będą zamykane, a parafie łączone. Małgorzata Szewczyk

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

2

„Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” Nie opracowano dotychczas wielu wątków z historii Związku w Wielkopolsce. Zmarnowaliśmy czas przez fałszywe przekonanie, że nie należy się chwalić, że to „styropian” czy niepotrzebne kombatanctwo. Arkadiusz Małyszka

Jan Martini

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet... grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

P

o rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to!”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu. Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach: „Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”. To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi

„niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa. Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków

znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (...) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

S

zokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Sekretarz stanu USA Henry Kissinger: „Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”. z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego. Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów. Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze. Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora.

(...) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską. Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na Wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (...) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX. W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji. Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód. Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy. Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Dokończenie na str. 3

3

Dom rodzinny naszej Mamy Drzewa i stodoła dawały cień w części ogrodu, w którym rosła trawa, w upalne dni miejsca te były jak wymarzone dla zabaw. Pachniało świeżością i zielenią, czuło się spokój, serdeczną opiekę dorosłych i to, co nazywa się szczęściem. Maria Alek­ sandra Smoczkiewiczowa

4–5

Łamanie prawa w TVN? Po 23 latach pracy były operator telewizji TVN opublikował na swoim profilu na Face­booku informacje o patologicznym traktowaniu pracowników i współpracowników przez tego medialnego giganta. Kamil Różalski

6

Wolność słowa AD 2021. Marzec CMWP SDP broni dziennikarzy w procesach wytoczonych przez Ringier Axel Springer, ale zadziwia milczenie w tej sprawie mainstreamowych mediów, brak solidarności zawodowej czy protestu dziennikarzy przeciw tej praktyce. Jolanta Haj­ dasz

7

Zabójstwo J. Ziętary. Zeznania świadków – Czy minister powiedział, któremu dziennikarzowi stała się krzywda? – Nie padło z jego ust nazwisko. Mnie też nazwisko Ziętary nie przyszło wtedy do głowy. Aleksandra Taba­ czyńska

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Nasza wiara jest do bólu racjonalna, co sprzeciwia się fali irracjonalizmu, która tak wysoko wezbrała w krajach Zachodu. Fala ta niesie ze sobą płyciutki sentymentalizm popkultury z bezrozumnym Imagine Johna Lennona. Henryk Krzyżanow­ ski


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Luźne myśli przed Wielkanocą Henryk Krzyżanowski

Nie ma już czasu Małgorzata Szewczyk

1. „A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna Na początku marca został opublikowany raport Katolickiej Agencji Informacyjnej „Kościół w Polsce”. jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich Wnioski, które z niego płyną, mówiąc dość eufemistycznie, są niepokojące. grzechach” uczy św. Paweł. Ale zmartwychwstał, prawa jest jednak znacznie bardziej niezauważanie tematów nurtujących świetlanymi postaciami, których myśli potrzebujących, nie oczekując niczeskomplikowana, niż mogłoby się wy- młodzież, akcent położony na sprawy i dzieła wcale nie przebrzmiały. Naj- go w zamian. a co do grzechów, mamy to szczęście, że nasi księdawać. Na początku garść danych: zbyt odległe dla młodych, obniżanie lepiej przygotowane publikacje i głoNie jest prawdą, że Kościół nie ża traktują swoje powołanie poważnie i czekają na „W ciągu ostatnich 25 lat spadek wymagań… Skutkuje to często tym, że szone homilie niczego nie zmienią… ma dziś młodym nic do zaoferowania, Nierzadko widoczny jest też brak że jego język jest skostniały, a on sam nas w konfesjonałach, nie zważając na pandemię. deklaracji wiary w Boga u młodzieży w lekcjach religii uczestniczy mniej niż wyniósł ok. 20 proc., a spadek praktyk połowa klasy, i to już w klasach ponad- przychylności wobec nowych inicjatyw, archaiczny. Liczba stowarzyszeń, ruZwłaszcza teraz, w czasie wielkanocnym. religijnych aż o 50 proc. Jest to zjawisko podstawowych. Aż trudno uwierzyć, inspirowanych przez świeckich czy sa- chów, dzieł i inicjatyw prowadzonych

S

4. W krajowej polityce trwa niezrozumiały spektakl swarów w obrębie rządzącej koalicji. Jeśli uda się go załagodzić, a z pandemii wyjdziemy jako tako obronną ręką, zagwarantuje to kolejną kadencję Zjednoczonej Prawicy. A prezydentem po Andrzeju Dudzie zostanie ktoś, kto teraz zdobywa polityczne punkty, na przykład Patryk Jaki. 5. Wiosna się beznadziejnie spóźniła – to może zamiast „przedwiośnie” zacznijmy mówić „pozimie”? To znacznie lepiej oddaje oblicze lasu, po którym spacerowałem w pierwszy dzień wiosny AD 2021. I z taką fraszką wróciłem zziębnięty do domu:

2. Nasza wiara jest do bólu racjonalna, co sprzeciwia się fali irracjonalizmu, która tak wysoko wezbrała w krajach Zachodu. Fala ta niesie ze sobą płyciutki sentymentalizm popkultury z bezrozumnym Imagine Johna Lennona. Pseudoreligię ekologizmu z pojękiwaniem szwedzkiej nastolatki. Wreszcie – wsparte przez lewicową humanistykę zanegowanie ludzkiej płciowości i próbę zniszczenia kultury i języka, opartych od zawsze na płciowej dwoistości człowieka. 3. Katolicyzm musi zatem stawić czoła kolejnej „rewolucji kulturalnej”. Wyszedł zwycięsko z tej bolszewickiej, która sama siebie nazywała „światopoglądem naukowym”. W Chinach przetrwał dwudziestolecie unicestwiania wszelkiej tradycji. A teraz stoi wobec podobnej próby zanegowania całej naszej cywilizacji. Prym w akcji destrukcji wiedzie nasz najlepszy sojusznik, u którego znikają pomniki, a mają się pojawić genderowe toalety. Oczywiście katolicy nie mogą się do tego dostosować, co konflikt czyni nieuniknionym. Wygramy go, ale nie dziwmy się atakom.

POZIMIE W LESIE Sójka skrzeczy na sośnie: „Pozimie, nie przedwiośnie!” Nic tu jeszcze nie rośnie. Mech pień objął miłośnie. Kąsa ziąb przenikliwie. Co tu robię właściwie? Aż się sam sobie dziwię, o grzanym marząc piwie.

K

nowe, które możemy nazwać zaburzeniem międzypokoleniowego przekazu wiary” – czytamy w raporcie, a w innym miejscu: „Według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego procent osób deklarujących się jako głęboko wierzące wynosi jednak tylko ok. 11 procent”. „Wśród studentów za wierzących i praktykujących uważa się 30,1 proc., a za niepraktykujących – 18,5 proc. Aż 50,7 proc. studentów deklaruje, że Kościół nie jest dla nich żadnym autorytetem”. Tendencja ta, zważywszy na krótki czas, zaledwie ćwierć wieku, powinna dać do myślenia wielu ludziom Kościoła, a przede wszystkim hierarchom. W ciągu tych 25 lat popełniono wiele błędów, wiele spraw nie zostało wyjaśnionych albo przynajmniej rozstrzygniętych w kręgu osób, które były z nimi zainteresowane. Nauczanie katechezy – i nie uderzam tu w samych katechetów tak świeckich, jak i duchownych, ani też w ich merytoryczne przygotowanie – też pozostawiało wiele do życzenia: nieaktualne programy nauczania,

ale wielu absolwentów jednej z katolickich szkół podstawowych w Poznaniu nie kontynuuje nauki religii w wybra-

mych młodych kapłanów. I nie chodzi tu o poszukiwanie „niepotrzebnych fajerwerków”, ale np. o zmianę podyk-

Grozi nam nieznana dotąd sekularyzacja. I nie łudźmy się: przełoży się to na coraz głośniejsze wołanie już nie tylko o prawo do aborcji, postulat zalegalizowania „małżeństw” homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, ale i eutanazji… nych przez siebie szkołach średnich. Są parafie, gdzie na kilka tysięcy mieszkańców do służby liturgicznej zapisanych jest ok. 10–15 ministrantów, a okolicznościowe Msze św. dla dzieci są likwidowane, bo po prostu nikt na nie nie przychodzi. Przykre jest też i to, że nie zrobiono niestety nic, by w atrakcyjny sposób propagować nauczanie św. Jana Pawła II, by promować naszych polskich świętych i błogosławionych. Kościół w Polsce naprawdę może pochwalić się

towaną nowinkami technologicznymi, które ułatwią zorganizować jakieś wydarzenie. Trudno doprawdy ze spokojem przyjąć odpowiedź: „Nie będziemy tego tak robić, bo zawsze robiliśmy to w ten sposób”. Nie uważam, że wszyscy kapłani są nieprzygotowani, leniwi czy negatywnie nastawieni do wiernych. Wielu jest oddanych, pełnych poświęcenia, zaangażowania. Wielu incognito wspiera ubogich, troszczy się o samotnych seniorów, wspiera materialnie

dla młodzieży jest naprawdę imponująca, ale nie przekłada się to niestety na ich obecność w Kościele ani udział w liturgii. Niestety bywa, że angażują się w nie wciąż te same osoby. Jeśli nie pokażemy młodym Polakom, że Ewangelia Jezusa jest aktualna, pociągająca i żywa, nie minie dekada, a polskie kościoły będą zamykane, a parafie łączone. Jeśli nie będziemy autentycznymi świadkami Jezusa, nie będziemy o Nim świadczyć swoimi słowami, a przede wszystkim czynami, to „międzypokoleniowy przekaz wiary” zostanie bardzo szybko zatrzymany. Grozi nam nieznana dotąd sekularyzacja. I nie łudźmy się: przełoży się to na coraz głośniejsze wołanie już nie tylko o prawo do aborcji, postulat zalegalizowania „małżeństw” homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, ale i eutanazji… Nie ma już czasu na rozeznawanie czy rozważania, na diagnozy czy prognozy. Ci, którzy podejmują decyzje, są obarczeni odpowiedzialnością za przyszłość Polski i Kościoła. Nawet jeśli brzmi to pompatycznie. K

BLOG KULINARNY MOHERA

Sznycle cielęce

Prezydent Biden w wywiadzie na pytanie dziennikarza, czy uważa Władimira Putina za mordercę, potwierdził. To poważne oskarżenie rzucone mimochodem w niezbyt ważnym wywiadzie dotarło do Rosji i wywołała reakcję Putina (aluzju poniał?).

Henryk Krzyżanowski

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku cielęcina była bodaj głównym rodzajem mięsa, oferowanym w prywatnej wymianie handlowej wsi i miasta. Wieś, wielokrotnie liczniejsza niż dziś, była wtedy nękana państwowymi kontyngentami, tzw. dostawami obowiązkowymi, które nie obejmowały jednak cielęciny. Po domach roznosiły ją baby w chustach jak z obrazów Gierymskiego czy Kotsisa. Jako dziecko nie byłem fanem zapachu gotowanej cielęciny ani smaku jej rozmaitych żyłek i tłuszczyków. Ten smak do dziś pamiętam – dużo bym dał, żeby takiej cielęciny dziś skosztować. Ale to już nie wróci...

Sygnał dla prezydenta Putina Jan Martini ukarać naszych kolaborantów, ale cena nowej „przyjaźni amerykańsko-rosyjskiej” mogłaby być ogromna. To za poprzedniego „resetu” Baracka Obamy doszło do katastrofy smoleńskiej. Najstarsi z nas pamiętają komentarz Putina na wiadomość, że prezydent Kaczyński zawetuje umowę gazową: „Ten problem zostanie wkrótce rozwiązany”. Problem został rozwiązany, a skrajnie niekorzystną dla nas umowę podpisał już prezydent Komorowski. Trudno jest „kupić” tezę, że Amerykanie nie pomogli nam w śledztwie (choć w katastrofie zginęło 5 generałów NATO), bo „rząd polski ich o to nie poprosił”. Równie wiarygodne jest tłumaczenie, że w momencie katastrofy „satelity właśnie poleciały w inną stronę”. Dlatego wciąż u nas oficjalnie obowiązuje raport Anodiny/Millera o „błędzie pilotów” i „uderzeniu w brzozę”,

a otwarcie mówić o zamachu smoleńskim mogą tylko tzw. oszołomy lub emeryci nie kandydujący na stanowiska wybieralne. Dla wszystkich innych trwanie przy takim poglądzie oznacza kres kariery zawodowej i śmierć cywilną. Dotyczy to zwłaszcza dziennikarzy. Żałosny jest widok znanych dziennikarzy, takich jak Agaton Koziński czy Łukasz Warzecha, którzy w telewizji uważanej za „pisowską” dokonują ekwilibrystyki słownej, aby nikt nie pomyślał, że wierzą w „zamach”. Holandia jako kraj w pełni niepodległy przeprowadziła śledztwo i wskazała winnych zestrzelenia swego samolotu. My jednak, mimo obecnie większego niż uprzednio zakresu podmiotowości, wciąż nie jesteśmy w stanie tego zrobić. K

RYS. VECTORSTOCK

W

tym samym czasie do znanej dziennikarki śledczej Anity Gargas docierają taśmy, które dziennikarka upublicznia (bo to jej zawód). Czy chodzi o to, by prezydenta Rosji zachęcić do kooperacji? Czy to sygnał, że mogą być inne taśmy? Wybitny znawca Rosji – Jerzy Targalski – jest zdania, że urzędowanie prezydenta Putina („oby jak najdłużej”) jest dla nas korzystne, bo za jego kadencji nie grozi nam „reset” ani „nowe otwarcie” w stosunkach Zachodu z Rosją. Gdyby jednak doszło do zmiany przywództwa w Rosji (Nawalny?), to czekają nas trudne czasy (kiedy nie były trudne?), bo za wszelkie usługi Rosji dla Zachodu zawsze płaci się jedną cenę – interesem Polski. W tej sytuacji być może udałoby się przeprowadzić wreszcie śledztwo smoleńskie, a może nawet

Pomnę, gdym dziecięciem był słabym, cielęcinę nosiły... baby. Dzisiaj, gdy konsumpcji raj mamy, gonią za cielęciną... damy. Smak jedyny miała ta od bab, bo miał smaków sto bab zgrzebny świat. Dziś wspomnieniem łudzę się tęsknym, bo cielęcia smak z grubsza... mięsny. Cóż więc czynić mają damy, cóż? To co zawsze, tłuczek, przedtem nóż, tu kucharza droga przetarta: mąka, jajko i bułka tarta. Reszta w prostym streszcza się haśle: CIELĘCINĘ SMAŻYSZ NA MAŚLE!

KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2021!

szczegóły na stronie

Media nazywane są czwartą władzą. Zarządzają słowem i obrazem, wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Dla dziennikarza najważniejsze są fakty. One są podstawą naszej pracy. Interpretacja faktów z natury rzeczy jest subiektywna. Subiektywizm jest nieunikniony (jak pisał w „Karafce La Fontaina” Melchior Wańkowicz), ale kłamliwe przedstawianie rzeczywistości jest sprzeniewierzeniem się zawodowi. NAGRODA GŁÓWNA WO SDP

NAGRODA VIRTUTI CIVILI

za najciekawszy, najbardziej wartościowy materiał dzien­ nikarski, poruszający najbardziej aktualne i najistotniej­ sze problemy społeczne i polityczne

za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz kontrowersyjnych tematów

www.sdp-poznan.eu/

N A G R O D A I M . W O J C I E C H A D O L AT Y

NAGRODA DLA MŁODYCH DZIENNIKARZY

za dziennikarstwo, które wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością

zostanie przyznana autorom poniżej 35 roku życia

W konkursie WO SDP mogą brać udział dziennikarze, których publikacje związane są z Wielkopolską i ukazały się w 2019 i 2020 r.

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

.

.

. .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Nr 82 · KWIECIEŃ 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 74  .  Data i miejsce wydania Warszawa 27.03.2021 r.  Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

S

owiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowiec­kim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość... W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów… Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski. Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB? Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach. Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię

nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”. Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego. Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić,

P

o przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły

Dokończenie ze str. 1

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo? Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji. Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie

sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

Jan Martini

poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk. Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W

marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie

że załatwił coś dla Polski. Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty. Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wyko-

W

dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca

Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby. naniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić

młodzieży – Aleksandr Dugin: „My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf ” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”. Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów

i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze. W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego. Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W

przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”. Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury. Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”. K

Ukazał się pierwszy numer rocznika „Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej”. Jest to pierwsze czasopismo poświęcone przede wszystkim historii NSZZ Solidarność, wypełniające lukę w wiedzy o przeszłości Związku w Wielkopolsce.

„Zeszyty Historyczne Solidarności Wielkopolskiej” Arkadiusz Małyszka

I

mpulsem do podjęcia badań dotyczących tej tematyki była przypadająca w 2020 roku czterdziesta rocznica powstania Solidarności – pierwszego nie tylko w Polsce, ale w całym bloku sowieckim Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego. Organizacji, która była związkiem zawodowym, lecz także olbrzymim ruchem społecznym. Zatem to najwyższy czas, aby utrwalić historię Związku, zapisaną losami i działaniem konkretnych ludzi, którzy wówczas odważyli się jawnie rzucić wyzwanie systemowi komunistycznemu. Na niemal 400 stronach pierwszego numeru zaprezentowane zostały dokumenty, archiwalia i sylwetki ludzi tworzących historyczny ruch w regionie. Będziemy się starali pokazać specyfikę Wielkopolski, a także, w miarę możliwości, docierać do wielu szczegółów, o których znane powiedzenie mówi, że w nich tkwi diabeł. Horyzont czasowy naszego rocznika w najbliższych

numerach to lata 1980-1990. Autorami są i będą m.in. historycy, socjologowie, regionaliści, członkowie związku. W „Zeszytach” będzie można znaleźć teksty o charakterze naukowym, popularnonaukowym, publicystycznym, wspomnieniowym, pochodzące z wydawnictw zwartych, książek będących plonem konferencji i sympozjów naukowych oraz czasopism. Wydawcą „Zeszytów Historycznych Solidarności Wielkopolskiej” jest Zarząd Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność, a pierwszy numer powstał we współpracy z poznańskim Oddziałem IPN. Kolejne numery „Zeszytów” mają przypomnieć i uhonorować tych, którzy aktywnie włączyli się w organizację Związku, tworząc komitety założycielskie, komisje zakładowe, koła; którzy wchodzili w skład komisji rewizyjnych, byli delegatami na zakładowe, regionalne czy krajowe zebrania i zjazdy. Wielu z nich, jak się okazało, nosiło przysłowiową buławę w teczce,

z którą chodzili przez lata do pracy. Nagle stawali się przewodniczącymi, przywódcami, którzy mają wpływ na wiele spraw, ale i odpowiadają przed tymi, którzy ich wybrali. Pomimo upływu tylu lat od tamtych wydarzeń, nie opracowano dotychczas wielu wątków z historii Związku w Wielkopolsce. Wiele czasu zmarnowaliśmy przez fałszywe przekonanie, że nie należy się chwalić, że to „styropian” czy niepotrzebne kombatanctwo. Tymczasem spora grupa założycieli i działaczy już nie żyje; większość pozostałych, aktywnych w tamtym okresie związkowców, znajduje się na zasłużonych emeryturach lub rentach. Ci zaś, którzy jeszcze są aktywni zawodowo, szykują się już do odejścia z pracy. Dlatego tak ważne są świadectwa ówczesnych działaczy i szeregowych członków. Bez wspominania pamięć niknie i wietrzeje. Dlatego na łamach rocznika ukazał się apel: „Proces przywracania pamięci o pierwszym okresie historii NSZZ Solidarność chcemy upowszechnić i przyspieszyć. Dlatego tak ważne jest dotarcie do ludzi, którzy mogą podzielić się wiedzą o przeszłości swojej organizacji zakładowej. Prosimy więc o kontakt wszystkich, którzy mają informacje o interesujących nas sprawach i ludziach oraz o podawanie wskazówek pozwalających na dotarcie do takich osób”. K

Arkadiusz Małyszka jest redaktorem naczelnym „Zeszytów Historycznych Wielkopolskiej Solidarności”. Czasopismo można zakupić w cenie 15 zł w Dziale Organizacyjnym ZR w Poznaniu (ul. Metalowa 7, piętro I, pok. 15) u Katarzyny Brząkowskiej, tel. 61 853 08 60 w. 19, tel. kom. 606 298 127.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Stał sobie ten dom rodzinny w Środzie na zakolu ulicy, jako jeden z ostatnich, w miejscu, w którym kończyło się miasto. Oknami patrzył w kierunku drogi zwanej kostrzyńską, był niski, parterowy, z wysokim, spadzistym dachem.

M

wodę do mycia. Po umyciu się całej rodziny zamykano wieko i przykrywano, tak jak komodę pod oknem, pięknymi, szydełkowanymi przez babcię, odpowiednimi do kształtu komód serwetkami. Na szafie w pudełku zawsze były pierniki, wydzielane dzieciom, gdy zgłaszały swój głód po zabawie na podwórzu i w ogrodzie. Z tego pokoju drzwi prowadziły do małej sionki, z której po dwóch, trzech stopniach w dół można było się znaleźć na dworze. Z sionki tej wchodziło się do kuchni. Centralne miejsce w niej zajmował duży kuchenny piec, obok stół i szafa. Pod oknem, z którego można było obserwować całe podwórze, stała drewniana ławka, a za nią, w narożniku kuchni, przykryte ładną kapą, łóżko pomocy domowej (wówczas mówiono służącej). W kuchni był też kran z wodą i zlewem; nie wiem, skąd czerpano wodę, a ze zlewu woda odpływała pod ziemią na dalszą od domu część podwórza. Pod podłogą w kuchni była mała piwniczka. Wchodziło się do niej po drewnianych stopniach dopiero po podniesieniu kilku desek podłogowych, tworzących klapę. Stały w niej duże kamienne naczynia na mleko, z którego zbierano z wierzchu śmietanę, a kwaśne mleko podawano zawsze na kolację. Piąty pokój w domu dziadków znajdował się na strychu (wówczas mówiono na górze). Wchodziło się na strych po schodkach

O

sobne wejście z podwórza miała stolarnia i osobne wrota także powozownia, zamknięte na kłódkę. Dalej stała otwarta, pokryta smołowaną papą szopa dla bryczki i powózki. Ze strychu pod dachem, który kończył się na powozowni, było wejście na dach szopy, ulubione miejsce zabaw nas, dzieci, naturalnie surowo przez dorosłych zakazane. W szopie dziadek kazał nam zamontować drewnianą huśtawkę. Podwórze zamykała duża stodoła z maneżem, czasami pusta, a czasami pełna słomy, także świetne miejsce do zabaw. Za nią zielenił się ogród pełen drzew i krzewów owocowych, w końcowej części z zagonkami warzywnymi. W okresie letnim szczególnie ulubione przez

był nie tylko w Środzie, ale i w dalszej okolicy. Budował domy mieszkalne i przede wszystkim kościoły, m.in. w Koszutach, Nekli i Jutrosinie. Ślad po budowlanej działalności dziadka pozostał w postaci monogramu NP na furtce prowadzącej do kościoła w Środzie oraz wymienienia nazwiska dziadka jako budowniczego obok fundatora na tablicy kościoła w Jutrosinie. Swoje budowle kontrolował jeżdżąc po okolicy bryczką lub dwukółką. Z tego okresu w pamięci naszej Mamy pozostała anegdota. Otóż dziadek, przejeżdżając obok jakiejś chałupy, usłyszał głośny płacz młodszego z dwóch siedzących na przyzbie chłopców. Wysiadł z bryczki (miał zawsze cukierki w kieszeni dla spotykanych dzieci) i zapytał: „Czego

nas, dzieci, były gruszki o niezapomnianym smaku: słodkie cukrówki, cierpkie wawrzynki i pachnące smołą smolarki. Korona dużej, rozłożystej cukrówki przewyższała dach stodoły i widoczna była z okien domu. Drzewa i stodoła dawały cień w części ogrodu, w którym rosła trawa, w upalne dni miejsca te były jak wymarzone dla zabaw. Pachniało świeżością i zielenią, czuło się spokój, serdeczną opiekę dorosłych i to, co nazywa się szczęściem. Nad domem i całym obejściem dziadków, tak jak nad całą Środą, czuwała widoczna z podwórza i ogrodu wysoka wieża kolegiaty średzkiej. Pamiętam dobrze piękny, głęboki

beczysz, chłopcze?”. Na to starszy z chłopców, patrząc nieprzyjaźnie na obcego, pouczył młodszego: „Becz Bartku, becz, bo to nie jego chałupa”. Nasz dziadek, obok działalności budowlanej, prowadził też gospodarstwo rolne. Przy drodze do Topoli kawał ziemi należał do dziadka, były na nim stawy rybne oraz czynna cegielnia. Pamiętam i stawy, i cegielnię, gdy jako trzy- może czteroletnia dziewczynka towarzyszyłam dziadkowi w jego kontrolnych wyjazdach na pole. Mama opowiadała, że na podwórzu koło domu był zawsze duży ruch, pracowali cieśle i murarze oraz ludzie

Domrod naszej M

iał może sto kilkadziesiąt lat, a może dwieście i więcej. W mojej pamięci był zawsze jak nowy, ściany miał śnieżnobiałe, obramowania drzwi i okien jakby świeżo pomalowane, a czerwone dachówki stały karnie w szeregu, żadnej nie brakowało. Dziadek był budowniczym! Dziś domu już nie ma, bo tędy idzie ulica. Wspominam go zawsze ciepło, ze wzruszeniem, był domem naszej Mamy i częścią mojego dzieciństwa i dorastania, dobrą i szczęśliwą. Dom swoją rozłożystością oddzielał całe gospodarstwo dziadków od ulicy. Za nim rozciągało się obszerne podwórze, zamknięte stodołą. Dalej był zielony ogród z licznymi drzewami i krzewami owocowymi, z częścią wypoczynkową obsianą trawą i z klombem kwiatowym oraz, w końcu, z zagonkami warzywnymi. Za płotem ogrodu był rów, do którego spływała po deszczach woda z całej posesji. Gospodarstwo i dom były własnością naszych dziadków: Nikodema Pospieszalskiego i Łucji z Mizgalskich Pospieszalskiej. Urodziła się w nim nasza Mama i jej liczne rodzeństwo, wychowało się szczęśliwie całe pokolenie szlachetnych, dobrych i mądrych ludzi, którzy swoje poczucie istotnych wartości etycznych i moralnych potrafili przekazać swoim dzieciom, wnukom i prawnukom. Mieszkalny dom od ulicy zbudowany został na zasadzie wielkopolskich małych dworków, spotykanych powszechnie w małych miastach i na wsiach. Środkowa z głównym wejściem sień oddzielała od siebie dwa frontowe pokoje i zamykała w połowie budynku dostęp do dalszych pokoi i do kuchni. W domu dziadków sień ta, do której wchodziło się przez drewniane, ciężkie drzwi po dwóch kamiennych stopniach, pomalowana była na szarozielono i oprócz drzwi do pokojów, miała naprzeciw wejścia dwoje wąskich drzwiczek na strych i do spiżami pod schodami. Po lewej stronie, nad drzwiami do jadalni widniał ozdobny napis wiersza Jana Kochanowskiego, który we mnie dziecku, wywoływał zawsze zadumę i przekonanie, że wszystko zależy od Pana Boga. Brzmiał on: „Panie, niechaj mieszkamy w tym gnieździe ojczystym,/ A Ty nas opatrz zdrowiem i sumieniem czystym,/ Pożywieniem uczciwym, ludzką przychylnością,/ Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością”. Drzwi po prawej stronie sieni prowadziły do ślicznego saloniku. Był on cały w kolorach zielonozłotych, oprócz czarnego pianina, choć i ono miało mosiężne, błyszczące na złoto świeczniki. Tapeta w pokoju była też zielona, jednak prawie niewidoczna, bo zakryta kolekcją cennych obrazów w pozłacanych ramach, pięknie rozplanowanych w całym pomieszczeniu. Podłogę z desek, zawsze wybłyszczoną, pokrywał zielony, w deseń kwiatowy dywan. Pod ścianą główną, naprzeciw drzwi, stały stylowe meble: kanapka i dwa fotele oraz owalny stół. Po bokach kanapki świeciły dwa srebrne, wysokie lichtarze, umieszczone na odpowiednich postumentach. Między oknami na niskiej konsolce stało wysokie aż do sufitu lustro, tak duże, że jego płyta odbijająca składała się z trzech fragmentów. Nie pamiętam, co leżało na konsolce, może album, może muszle lub wazon. Podziwiałam zawsze bogate, koronkowe firany na obu oknach; końce ich, przemyślnie udrapowane, leżały na dywanie i utrudniały dostęp do lustra. Uzupełnieniem umeblowania saloniku były półki na nuty i książki, stojące w pobliżu pieca, oraz ładnie rzeźbione krzesełka. Zaciekawiały mnie zawsze leżące na owalnym stole, oprawne w skórę wydania dzieł polskich poetów: Pana Tadeusza z rysunkami Andriollego, Zachwycenia Lenartowicza i Marii Malczewskiego. Czasami wolno mi było je oglądać, a także próbować grać na fortepianie. Zapamiętałam, bo lubiłam, zapach tego pokoju, było w nim coś z poezji i muzyki, dla mnie, dziecka wychowanego w Berlinie, było to coś, co tkwiło w moich korzeniach. Drzwiami z lewej strony sieni wchodziło się do zawsze pełnej gwaru części domu, to jest do jadalni i dwóch pokojów sypialnych oraz przez małą sień do kuchni. W jadalni dominowały barwy ciepłe: żółte i czerwone we wszystkich odcieniach. Tapeta była w blade różyczki, dywan – co prawda już wydeptany – w kwiatowy deseń, a rozłożysta kanapa i dwa ciężkie fotele pokryte były wzorzystą ciemnoczerwoną tkaniną. Przy drzwiach wejściowych do pokoju stała szafka z półkami i szufladą, zamykaną zwykle na klucz, tak zwana szyfonierka. W swoim wnętrzu kryła dla nas, dzieci, skarby. W szufladzie poukładane były srebrne sztućce stołowe i inne ciekawe precjoza, jak biżuteria, a na półkach obrusy, serwetki i babcine drobiazgi, m.in. śliczna torebka z długim łańcuszkiem. Czasami między stosami bielizny ukryte były tabliczki czekolady, którą babcia wydzielała dzieciom, gdy były grzeczne. Szyfonierka pachniała więc lawendą, wodą

kolońską (prawdziwą) i czekoladą. Po drugiej stronie drzwi, a po obu stronach pieca, stały otwarte półki z książkami i różnymi drobiazgami. Na zielono oprawione były niewielkie książeczki, nadsyłane w pewnych odstępach czasu, zawierające kolejno wydawane powieści Sienkiewicza. Obok naftowej lampy na górnej półce stała mała ceramiczna urna, podobno znaleziona na polach dziadka. Nad kanapą wisiał duży obraz w ramie, przedstawiający w barwach czarno-białych jeden z wielkich obrazów Jana Matejki, to jest bitwę pod Grunwaldem. Tego rodzaju patriotyczne reprodukcje były bardzo powszechne w wielu domach wielkopolskich w okresie zaborów, upowszechniały bowiem historię Polski i budziły uczucia narodowe i religijne. W domu dziadków takich obrazów było kilka. Pamiętam pięknie oprawny oleodruk przedstawiający synów Jana Sobieskiego, i tzw. święte obrazy nad łóżkami dziadków. Po obu stronach reprodukcji obrazu Matejki wisiały dwa, w okrągłych ramach, rysunki wykonane ręką najstarszego syna dziadków Mariana, przed-

Drzewa i stodoła dawały cień w części ogrodu, w którym rosła trawa, w upalne dni miejsca te były jak wymarzone dla zabaw. Pachniało świeżością i zielenią, czuło się spokój, serdeczną opiekę dorosłych i to, co nazywa się szczęściem.

stawiające głowy Chrystusa w cierniowej koronie i Matki Bos­kiej Bolejącej. Przy drzwiach do sypialni wisiał na ścianie zegar w rzeźbionej obudowie, wybijający godziny i kwadranse. Duży stół, przy którym zawsze spożywano wszystkie posiłki, i to w komplecie rodzinnym, nakryty był ciemnoczerwoną, pluszową narzutą z frędzlami, którą na czas posiłku zamieniano na obrus. Dzieci siedziały grzecznie przy stole, potrawy kolejno przynoszone były z kuchni, najpierw zupa w wazie, potem następne dania. Przy oknach w jadalni stały dwa krzesła z poręczami, wyściełane. Na jednym siadywała babcia z robótką w ręku, miała przed sobą stolik z przyborami do szycia, a pod nogami tak zwaną ryczkę – podnóżek. Lubiłam siadywać i słuchać opowiadań i wierszy babci. Przy drugim oknie dziadek, założywszy binokle na nos, czytywał gazety.

Z

jadalni wychodziło się do sypialni. W jednym narożniku stały dwa łóżka, przedzielone nocnym stolikiem. W łóżkach tych zamiast materacy były tak zwane sienniki, wypchane świeżą słomą, którą codziennie trzeba było „wzruszać”. Na siennikach leżały spodki, to jest poduchy tak duże jak łóżka, a na nich dopiero prześcieradła. Na takim podłożu spało się miękko i ciepło, świetnie. W drugim narożniku pokoju stała pełna poduszek zielona stylowa kanapka, przed nią owalny stół z wiszącą od sufitu naftową ozdobną lampą. Przy oknie, na dużym podręcznym stole leżały gazety, książki, tacki z owocami, stała karafka ze świeżą wodą do picia, można było także na nim się bawić. Obok stało antyczne biurko dziadka, szafkowe z opuszczoną przednią ścianą, tworzącą blat do pisania. Biurko to podobno było spadkiem po księdzu proboszczu, wuju naszej babci, i swoimi tajemniczymi szafkami i szufladkami zawsze budziło ciekawość dzieci. W pokoju tym były też dwie szafy: jedna duża z garderobą i mniejsza z porcelaną i gospodarczymi utensyliami. Mój zachwyt wzbudzała zawsze stojąca na małej wiszącej konsolce figura Chrystusa Biczowanego, do której modliłam się, klęcząc na dla mnie zbyt wysokim klęczniku. I figura, i klęcznik były dla mnie najpiękniejszymi częściami sypialni. Los chciał, że tuż po wojnie znalazłam się zawodowo jako chemik w Muzeum Wielkopolskim i tam na korytarzu, wśród bezładnie stojących i leżących mebli, obrazów i rzeźb zobaczyłam figurę dziadków. Odzyskał ją wówczas najstarszy brat naszej Mamy, Marian Pospieszalski. Klęcznik prawdopodobnie pochodził też z dawnych czasów. Miał miękką poduszkę pod kolanami i oparcie dla rąk w kształcie zamykanej z wierzchu skrzynki na książki do nabożeństwa. Wieko tej skrzynki miało wpuszczaną w ramkę, perełkami haftowaną w kwitnące róże ozdobę. Druga, mniejsza sypialnia miała także dwa łóżka, szafę z garderobą i z głębokimi szufladami komodę pod oknem. Nigdzie indziej nie widziałam takiej umywalni jak w tym pokoju. Była to komoda z dolną częścią zamkniętą drzwiczkami, w której szeregiem stało obuwie dziadków, i z górną częścią zamykaną drewnianym wiekiem, pod którym była wpuszczona w komodę czworokątna cynowa czy cynkowa misa, a w niej owalna, porcelanowa miska na

z głównej sieni wejściowej. Okno tego pokoju wychodziło na sąsiednią posesję. Był on całkowicie umeblowany, stały w nim dwa łóżka, szafa, komoda, krzesła i piękna stylowa kanapa, z jednym bokiem wywyższonym (tzw. szezlong), obita czymś w rodzaju czarnej ceraty, którą do drewnianej obudowy przytwierdzały gęsto przybijane białe „guziczki”. Nad kanapą wisiały dwa ułożone na krzyż miecze, nie wiem, o jakiej wartości. W tym pokoju mieszkaliśmy po I wojnie światowej i powrocie z Berlina do Polski całą naszą rodziną, składającą się z naszych rodziców i nas, pięciorga wówczas dzieci. Dom mieszkalny naszych dziadków od podwórza oddzielał mały ogródek. Królował w nim rozłożysty klon, na klombach kwitły pachnące róże, wzdłuż drucianego płotu stały krzaki dalii, a pod oknami obu sypialni pachniały dziko rosnące w kępkach goździki. W samym narożniku ogródka mieściła się domowa, jak wówczas mówiono, wygódka albo wychodek. Do tego ogródka tuż przy ścianie domu prowadziła furtka. Podwórze i prowadząca do niego brama wjazdowa wybrukowana była dużymi kamieniami, tak zwanymi kocimi łbami, ale tylko do miejsca, gdzie kończył się przydomowy ogródek. Dalej aż do ogrodu była ubita ziemia, wysypana żwirem lub czymś w rodzaju zmielonego żużlu. Bardzo źle się po tym chodziło boso. Za ogródkiem, po lewej stronie podwórza znajdowały się pomieszczenia dla zwierząt domowych: a więc kolejno kurnik, chlew, stajnia, zawsze zamknięta na klucz sieczkarnia i obora, i na końcu śmietnik, gdzie składano wszelkie odpady, to jest mierzwę z obory i stajni. Była to tak zwana gnojówka, z ogólnie dostępną wygódką. Po prawej stronie budynku, licząc od bramy wjazdowej, był drugi dom mieszkalny z trzema oknami i wejściem od ulicy; drugie wejście było z bramy. Składał się on z sieni, dwóch pokoi i kuchni. Nie wiem, kto w nim mieszkał i czy użytkowała go duża rodzina dziadka? Za moich czasów zajmowała je rodzina Jaśkowiaków, z których trójka dzieci, trochę od nas starsza, towarzyszyła nam we wszystkich naszych poczynaniach. Kontakty z nimi utrzymałam nawet później za naszych studenckich czasów. Do tej części domu przylegała już na podwórzu oficyna, w której mieściły się kolejno dwa pokoje i sień. Z mamy opowiadań słyszałam, że były to pokoje jej braci i ich gości w lecie. Za naszych czasów mieszkała w nich siostra naszego dziadka, zwana Busią Dobską. Pamiętam ją siedzącą za firankami przy oknie, na którym stały doniczki z dzwonkowatymi kwiatami o czerwono–fioletowej barwie rośliny zwanej fuksją, chyba dziś nieznanej. Z sieni, z której prowadziły schody na strych, można było także wejść do pralni. Stały w niej duże, drewniane balie, w których zawsze była woda, żeby się nie „rozeschły”, wanna do kąpieli, też drewniana, i pralka, to jest beczka z polerowanych klepek, stojąca na nogach, z metalowym krzyżakiem wewnątrz i demontowaną na zewnątrz korbą, którą trzeba było przesuwać raz w prawo, raz w lewo. Próbowałam tych ruchów, gdy beczka była pełna bielizny i wody – nie było to łatwe.

Dom rodzinny

Maria Aleksandra

dźwięk kościelnych dzwonów na Anioł Pański w południe i świergotliwy, cienki głos sygnaturki, zwołujący na mszę świętą i nabożeństwa. Na trwałe w mej pamięci pozostały i wygląd, i dźwięki, i zapachy rodzinnego domu naszej Mamy. Starałam się wszystko to, co głęboko we mnie tkwiło, przenieść słowami na papier i objaśnić moimi starymi i nowymi rysunkami i rodzinnymi fotografiami. Mama nasza lubiła opowiadać, a my, dzieci, chętnie słuchaliśmy, jak to było dawniej. Do opowiadania skora też była zawsze najmłodsza siostra Mamy, ciocia Henia, a wybitny dar opowiadania miał jeden z braci Mamy, wujek Stachu. Ja dodatkowo lubiłam przysłuchiwać się rozmowom starszych, pamiętać ciekawsze szczegóły i wyrabiać sobie swój własny pogląd na niektóre zdarzenia i sprawy. Nasz dziadek, Nikodem Pospieszalski, był synem Szymona Pospieszalskiego i jego żony Franciszki z Bartoszkiewiczów, pochodzącej z Pobiedzisk (widziałam na cmentarzu w Pobiedziskach w głównej alei kilka grobów z nazwiskiem Bartoszkiewicz). Ożenił się z Łucją z licznej bardzo rodziny Mizgalskich. (…) Huczne wesele w Wilkowyi wyprawił brat panny młodej, tamtejszy ksiądz proboszcz. W małżeństwie tym urodziło się siedmioro dzieci: najstarszy syn Marian, kolejno dwie córki Kazimira i Martyna, i znowu kolejno trzech synów: Stanisław, Antoni i Władysław oraz najmłodsza córka Helena. Dziadek był świetnym fachowcem, potrafił nie tylko utrzymać tak liczną rodzinę, ale i dzieci swe wykształcić. Znany i ceniony

oporządzający zwierzęta gospodarcze. Końmi zajmował się stangret o nazwisku Sieradzki, który naszych rodziców zawoził do ślubu do średzkiego kościoła. Kareta była paradna, stała potem w powozowni, w której nam, dzieciom, nie wolno było się bawić. Krowy w pole wypędzał skotarz, naturalnie tylko latem, i one wieczorem do udoju wracały do obory. Po podwórzu kręcił się zawsze wszelakiego rodzaju drób, czasami nawet także kozy i świnie. Zarządzanie tym całym gospodarstwem przez dziadka i babcię było prawdopodobnie, jak to się dzisiaj określa, ekonomicznie prawidłowe. Ambicją dziadków było wykształcić wszystkie dzieci. Chłopcy w wieku około dziesięciu lat kolejno oddawani byli na tak zwaną stancję do Ostrowa i uczęszczali do tamtejszego niemieckiego gimnazjum. Mama opowiadała, że pobyt w Ostrowie, z dala od domu i ukochanej mamulki, był prawdziwą tragedią dla jej młodszego brata Stanisława, który zawsze trzymał się blisko matki i obiecywał, że jak dorośnie, kupi jej złotą karetę. Trzej bracia: Marian, Stanisław i Antoni zdali maturę w gimnazjum w Ostrowie, najmłodszy Władysław niestety zmarł w wieku trzynastu lat. Córki naukę pobierały w Środzie i w Poznaniu. Oprócz niemieckiej szkoły w Środzie kształciły się na prywatnych lekcjach, a może na kursach. Przede wszystkim jednak wszyscy potomkowie moich dziadków znali doskonale literacki język polski, dawną i współczesną literaturę i historię Polski. W Środzie mówiono swoistym, z „pochylonym dźwiękiem” językiem; najstarszy


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A brat Mamy lubił popisywać się znajomością tej gwary. Wyższe studia ukończyli wszyscy trzej bracia naszej Mamy: architekturę najstarszy Marian na Politechnice w Berlinie-Charlottenburgu, a dwaj młodsi tamże – agronomię. W Berlinie także studiowała starsza od Mamy siostra Kazimira, jako uczennica znanego w świecie Konserwatorium Scharwenki. Ogromnym ciosem dla wszystkich w rodzinie była jej śmierć w wieku dwudziestu sześciu lat, podobno z powodu choroby nerek. Nasza Mama pobierała lekcje francuskiego, muzyki i malarstwa, na które jeździła do Poznania. Dwa jej olejne obrazy z kwiatami wiszą w mieszkaniu mego brata Stanisława. Opowiadała nam, że zamiast na obiad, pieniądze wydawała na kawę i słodycze w cukierni. Najmłodsza z córek dziadków, Helena zwana zawsze Henią, została nauczycielką gry fortepianowej po kilkuletniej nauce u profesora Eichstaedta w Poznaniu. Grała pięknie, miała obszerne wiadomości w wielu dziedzinach i pisała, tak jak nasza Mama, piękne, literacko poprawne listy do naszej rodziny. Od cioci Heni już jako kilkuletnia dziewczynka dowiedziałam się, że woda jest związkiem dwóch gazów: tlenu i wodoru. Może to miało wpływ na to, że zostałam chemikiem? (…) Kochana przez nas dzieci ciocia Henia była uosobieniem dobroci i radości życia.

brata Hilarego, nasza Mama sama zdecydowała i swoją decyzję stanowczo przeprowadziła. Obaj młodzieńcy byli towarzysko wyrobieni, muzykalni, bo Ojciec śpiewał tenorem, a stryj akompaniował na fortepianie. Od tej wizyty Ojciec często przyjeżdżał do Środy i zaczęły się normalne konkury i narzeczeństwo. Ślub naszych rodziców odbył się w średzkiej kolegiacie 12 stycznia 1909 roku, co równocześnie stało się wyjściem naszej Mamy z domu rodzinnego i dało początek naszej rodzinie Ewertów. Mama nasza jako osobowość miała niewątpliwy wpływ na atmosferę panującą w jej rodzinnym domu w Środzie. Zawsze uśmiechnięta, o niezwykle wyrównanym i do zgody skłonnym usposobieniu, wszystkim pomocna, była dobrym i życzliwym duchem w domu dziadków. Była przy tym śliczna, co po latach potwierdził jeden z jej dawnych adoratorów, gdy na spotkaniu ze mną i moją siostrą Kają westchnął: „To są córki pięknej Mery, ale daleko im do urody matki”. Nam, dzieciom, stworzyła razem z Ojcem kochany, bezpieczny, mimo wielu przeciwności i cudowny we wspomnieniach dom rodzinny. Bardzo przez nas kochana była zawsze młodsza siostra Mamy, ciocia Henia – czuła, przyjazna i skłonna do dzielenia z nami i radości, i dziecięcych smutków. To dzięki naszej Mamie i cioci Heni pozostało w mej pamięci tyle dobrych i ważnych na całe życie wspomnień z wakacji w Środzie. Jak tylko pamięcią sięgam, lato z mamą i rodzeństwem spędzaliśmy w Środzie. Zawsze tam było słonecznie, ciepło i wesoło nam, dzieciom, bo nawet gdy deszcz padał, potem była zabawa z taplaniem się bosymi nogami w błocie. Groźne tylko były burze, gdy po wygaszeniu ognia w kuchni cała rodzina zbierała są w jadalni i odmawiała różaniec. Obawa przed burzą pozostała we mnie na zawsze. Każdego ranka po obudzeniu widziałam jasne promienie słońca i leżąc spokojnie w łóżku, czekałam na wejście dziadka, który po rannym obchodzie gospodarstwa miał pełne kieszenie owoców. Rzucał je nam na pościel, mówiąc: „Panienka się obudziła i nie płacze?”. Równocześnie z drugiego pokoju odzywał się głos Mamy: „Dziewczynki nie jadły jeszcze śniadania, nie wolno na pusty

Pamiętam stałe rozmowy dorosłych na temat światowej i polskiej polityki, powtarzały się w nich nieznane dla mnie nazwiska obce i polskie oraz nowe pojęcia, jak nihilizm, socjalizm, i bolszewizm. Nasz Ojciec i wujowie wyjeżdżali do Poznania w poszukiwaniu miejsca swojej przyszłej działalności i odpowiednich mieszkań dla rodzin. Miała w tym swój udział nasza Mama, zwłaszcza w wyborze mieszkania w Poznaniu, gdy Tatuś zdecydował się przejąć funkcję kierownika produkcji w fabryce farmaceutycznej R. Barcikowski SA w Poznaniu. Jeździła też do Berlina likwidować tamtejsze mieszkanie i przewieźć dobytek do Poznania. (…) Wieczorne gonienie się i szukanie w grze zwanej „nie ma wilka”, w której, o dziwo, brała też udział ciocia Henia, należy do najmilszych naszych wspomnień, Hałasem wtedy najprawdopodobniej przeszkadzaliśmy dorosłym mieszkańcom domu. Busia Dobska otwierała okna i prosiła: „nie krzyczcie tak głośno”. Pamiętam, jak nasza Mama ratowała jakimiś kroplami babcię, która zasłabła, i pocieszała ją, że dzieci są na dworze i muszą hałasować, takie ich prawo. A tak naprawdę, nie było w całym domu miejsca, w którym starszy człowiek mógłby się schronić i odpocząć. Zrozumiałam to o wiele za późno! Jesienią tego roku opuściliśmy całą rodziną nasz kochany dom w Środzie. Było słoneczne popołudnie i do mieszkania szliśmy z poznańskiego zachodniego dworca pieszo. Ulica Głogowska wydawała mi się bardzo ludna i gwarna, a ludzie życzliwie uśmiechnięci, tak jak i rodzice, którzy, widać to było, cieszyli się na własny, nowy dom. Wszystko w nim było przygotowane, łóżka do spania zaścielone dla każdego z nas osobne i kolacja gotowa na stole. Biegaliśmy radośnie po obszernym mieszkaniu, więc z trudem zagoniono nas do spania. Pamiętam, że następnego dnia rano obudziłam się, gdy wszyscy jeszcze spali, weszłam do zalanej słońcem sypialni rodziców i cicho, nie budząc nikogo, obejrzałam dokładnie wszystkie pokoje, korytarze i inne pomieszczenia, zaglądając do każdego kąta. I byłam zadowolona i szczęśliwa. Zaczynał się nowy okres w moim i naszym życiu, polskie otoczenie, polska szkoła i niedaleko, bo w Środzie, kochająca, bliska rodzina. (…) Wakacje 1920 roku i następne spędzaliśmy jak dawniej w Środzie, ale już niepełnymi rodzinami. (…) Były zawsze pełne wrażeń. Jednego roku wuj Marian Pospieszalski kupił dla nas, wszystkich dzieci, żywego osła i odpowiedni wózek. Mogliśmy urządzać sobie samodzielne wycieczki w pola. Atrakcją tamtych wakacji był nasz pieszy powrót z nich do Poznania. Wyszliśmy ze Środy rano, osioł ciągnął wózek z młodszymi dziećmi i prowiantem na cały dzień, wujek Marian nadawał tempo marszu, a my, starsze trzy dziewczynki i trzej chłopcy, dzielnie mu towarzyszyliśmy. Drogi polne i szosy były puste (naturalnie nie było żadnych samochodów), tylko czasami pojawiał się jakiś pojazd konny. Postoje były częste, Mama wydawała wtedy napoje i posiłki. Wieczorem, zmęczeni, ale zadowoleni, znaleźliśmy się w Poznaniu. (…) Okres wyjazdów na wakacje do domu dziadków skończył się dla nas, dziewczynek, wraz ze ślubem cioci Heni z nowym dla nas wujem Wincentym Kujawą. (…) Ciocia Henia i wujek Witek zamieszkali we frontowej części wybudowanego przez dziadka i będącego jego własnością, domu przy ulicy Kegla w Środzie. Po jakimś czasie przeprowadzili się do niego i dziadkowie. Dom przy drodze Kostrzyńskiej opustoszał dla nas, choć byli w nim nowi mieszkańcy. Nie wiem kto pierwszy nazwał go „Starą Chatą” i tak już zostało, bo nazwa się przyjęła. Od czasu tamtych dziecięcych i młodzieżowych wakacji nigdy już nie widziałam ani ogrodu, ani podwórza, ani nie potrafiłam sobie wyobrazić wnętrza i mieszkańców „Starej Chaty”. W moich odczuciach i pamięci dom dziadków pozostał na zawsze domem rodzinnym naszej Mamy, który mnie i nas w pewnej mierze ukształtował, pomógł wejść w życie i był źródłem wielu radości. K

dzinny Mamy W

domu dziadków, jak w wierszu Kochanowskiego, panowały dobre obyczaje, uznające hierarchię władzy rodzicielskiej i harmonię między rodzeństwem, co prawda, jak to zwykle bywa, z przewagą silniejszych psychicznie nad słabszymi. Dalsze więzi między rodzinami, tak ze strony dziadka, jak i babci, były także znaczne. Dowodem na to są wspólne amatorskie fotografie, wykonywane przed domem, w podwórzu i w ogrodzie. (…) W jadalni wisiał piękny fotograficzny, duży portret naszej babci z najstarszym dzieckiem Marianem na rękach. Po urodzeniu dzieci babcia bardzo chorowała i leczona była modną wówczas i nawet jeszcze dzisiaj metodą polewań wodą według księdza Kneippa. Nie wiem, czy początek leczenia odbył się w jakimś zakładzie, czy sanatorium w Niemczech, ale z opowiadań Mamy wiem, że zabiegi polewa-

y naszej M a my

Smoczkiewiczowa

nia wodą wykonywała w domu nasza Mama. No i babcia wyzdrowiała, ale zawsze w moim odczuciu, nawet po latach, była smutna, nie słyszałam jej na głos śmiejącej się ani skorej do zabawy z nami. Uśmiechała się blado do nas, czułam jednak, jak bardzo nas kochała i jak chciała, żebyśmy byli w jej domu. Od czasu choroby naszej babci rzeczywiste rządy w gospodarstwie domowym przejęła nasza Mama, a po jej zamążpójściu ciocia Henia. Była to sprawa niełatwa: duży, gościnny dom, duże obejście gospodarcze i wiele zagadnień z tym związanych. Bracia po studiach rozpoczynali własne życie, a dziadkowie byli coraz starsi, likwidacji ulegały niektóre elementy działalności zawodowej. Dom jednak zawsze tętnił życiem. Nasza śliczna Mama miała wielu konkurentów. Opowiadała nam, że zjawiali się oni w domu dziadków, prosili o rękę córki i po odmownej decyzji dziadków odjeżdżali, nie zamieniwszy nawet paru słów z mamą. Decyzją odgórną kandydat odpadał jako nieodpowiedni pod jakimś względem. Mama nie była pytana i tylko po minach dziadków orientowała się, że były jakieś oświadczyny. Dla nas, następnego pokolenia, ten patriarchalny zwyczaj był całkowicie niezrozumiały i nie do przyjęcia. To my same wybierałyśmy swoich partnerów życiowych i przedstawiałyśmy naszej Mamie, i tylko jej, bo Tatuś już nie żył. Dopiero gdy córka siostry babci naszej, Marysia z Śmiechowskich przywiozła do Środy z Ostrowa dwóch młodych kawalerów, przystojnych i wesołych, naszego Ojca i jego

żołądek jeść owoców”. Dziadek bardzo nas kochał i lubił z nami przebywać i żartować. Pamiętam, że brał na kolana małą Kaję, która ledwo umiała mówić całymi zdaniami, i prosił: „Kajuchna, opowiedz dziadzi bajeczkę”. Z każdym razem słyszał to samo: „Raz była mama malutka i wzięła, i wyrzuciła za drzwi, i już”. Kto, kogo i za co wyrzucił, nie było ważne, bo bajeczka sama w sobie była śliczna i z wdziękiem opowiedziana. (…) Pomimo panującej w Europie wojny, jeździliśmy corocznie na wakacje do dziadków. W Środzie było zasobnie, swojsko i spokojnie, jedzenia nie brakowało w przeciwieństwie do głodującego Berlina i zdarzających się rozruchów robotniczych. Wakacje to był cudowny czas, mówiliśmy tylko po polsku, mieliśmy trochę starszych od nas towarzyszy zabaw, mieszkających w dziadkowym podwórzu, i czułą, troskliwą opiekę starszych. Nie mieliśmy zupełnie zabawek, lalki pozostawały w Berlinie, ale wokoło było pełno miejsca i przedmiotów do zabaw. Budowaliśmy z gałęzi szałasy, urządzaliśmy sklepy, w których sprzedawano i kupowano. Z cegieł o różnych odcieniach otrzymywaliśmy po roztarciu kamieniem na desce sypkie materiały, które nazywaliśmy odpowiednio mąką, kaszą, cukrem i solą. Towarzyszyliśmy pracującym w podwórzu i w ogrodzie, i uczyliśmy się rozmaitych dostępnych dla nas czynności. Dzień zawsze był w pełni zajęty i urozmaicony, nie było mowy o nudzie i pytaniu dorosłych: „czym i w co mam się bawić”. Do zabawy zawsze włączała się wesoła, uśmiechnięta ciocia Henia, tak jakby nie dzieliła nas duża różnica wieku.

I

do tego dochodziła zawsze patriotyczna i religijna atmosfera domu dziadków, którą tworzyły historyczne opowiadania, książki, obrazy na ścianach, wspólne pacierze i śpiewy, oraz przede wszystkim bezustannie czynny fortepian. W ciągu dnia na lekcje, które dawała ciocia Henia jako nauczycielka w Środzie, a wieczorem na słuchanie pięknie wykonywanych utworów Chopina i naukę polskich ballad i pieśni ze śpiewnika Barańskiego. Już jako małe dziewczynki orientowałyśmy się doskonale w wykonywanych z maestrią utworach i miałyśmy swoje ulubione walce, mazurki, polonezy czy etiudy. Słuchaczy miała ciocia Henia wielu, bo oprócz nas, domowników, przez otwarte okna saloniku muzyka docierała do okolicznych domów. Czasami dzieci z sąsiedztwa stawały gromadą pod oknami pokoju. Do niektórych utworów ciocia Henia deklamowała przejmującym głosem teksty, np. wiersze Ujejskiego do Marsza żałobnego Chopina lub odpowiednie wiersze Mickiewicza do mazurków. Śpiewała też o kalinie, która rosła… i o żołnierzu, który z tęsknoty za domem rodzinnym uciekł z wojska. Każda muzyka wywoływała w nas, słuchaczkach, prawdziwy dreszcz zachwytu, wciskała się głęboko do serca i umysłu. Co do mnie, równocześnie z literami drukowanymi i pisanymi poznałam zapis nutowy łatwych utworów fortepianowych, bo chodziłam za ciocią Henią, prosząc błagalnie: „ciociu, niech ciocia da mi lekcję”, co przy nadmiarze lekcji nie zawsze cioci dogadzało. Gdy w czasie naszego tam pobytu Środę odwiedzał także brat Mamy, wujek Stach, wieczory poświęcone były jego opowiadaniom. Siadywaliśmy wtedy wszyscy najczęściej w podwórzu na ławce pod oknem kuchennym i z zapartym tchem słuchaliśmy jego zmyślonych opowiastek o ukrytych pod cukrówką w ogrodzie skarbach i ich strażnikach. Wuj lubił bowiem z nas żartować i nas straszyć. Najciekawsze jednak były przez niego szczegółowo przekazywane, obszerne wyjątki z trylogii Sienkiewicza, opowiadane ze swadą

i gestykulacją. Znaliśmy więc wszystkie postacie z Trylogii, wcielaliśmy się w nie, wyszukując odpowiednie w naszym mniemaniu kostiumy ze skrzyń na strychu domu. Były więc kapelusze, parasolki, dawne suknie i firanki, które można było cudacznie na siebie założyć oraz kijki do gry w krykieta, służące nam, zależy od potrzeby, jako konie lub szable. Trylogię więc znaliśmy wcześniej niż byliśmy zdolni do jej przeczytania i poznania piękna jej języka, opisów przyrody i sytuacji. W 1918 roku (…) do Środy przyjechała ciocia Hela, żona najstarszego brata naszej Mamy z całą swoją gromadką dzieci: Marysiem, Antkiem, Helą i Stachem. Dziadkowie byli uszczęśliwieni obecnością wnuków, w domu było gwarno i hałaśliwie, obaj chłopcy, jak to chłopcy, zamiast mówić spokojnie, wykrzykiwali swoje kwestie. Dziadek, pamiętam, zakrywał sobie uszy, oboje z babcią nie byli już bowiem najmłodsi, jedynie ciocia Henia miała zawsze uśmiech na twarzy. Gwar 1918 roku nie był jednak niczym w porównaniu do tego, co działo się w domu dziadków w roku 1919. Nasza rodzina z niespokojnego Berlina pierwszym możliwym transportem Polaków wybrała się do Polski. Na świecie było już zielono i ciepło, trasa Berlin–Środa zajęła nam w wagonach towarowych cały tydzień. U dziadków zajęliśmy w siódemkę, to jest rodzice i pięcioro dzieci, pokój na strychu z dwoma łóżkami i kanapą. Czwórka dzieci spała obok siebie w poprzek łóżka, do którego dostawiono kuchenną ławkę dla jego poszerzenia. Mama z niemowlęciem Marysiem zajmowała drugie łóżko, a tatuś spał na kanapie. Potem zjawił się w Środzie wujek Stachu z bardzo nam, dzieciom, oddaną żoną Marysią. Ulokowani zostali w mieszkaniu Busi Dobskiej, bo krótko po nich, także z Berlina, zjawili się całą rodziną wujostwo Marianowie z czwórką dzieci. Pokazał się także, co prawda na niedługo, wuj Antoni, powstaniec wielkopolski. Jak na możliwości domu dziadków, dodatkowych mieszkańców było trochę za wiele, ale w takim ścisku przetrwaliśmy wszyscy do jesieni.

Prof. dr hab. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa (1910–2006), z domu Ewert-Krzemieniewska. Absolwentka Państwowego Liceum i Gimnazjum Żeńskiego im. Generałowej Zamoyskiej oraz Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu w klasie fortepianu. W latach 1928–1933 studiowała chemię na Uniwersytecie Poznańskim, uzyskując w 1933 r. tytuł magistra filozofii. W latach 1934–1937 pracowała w Katedrze Chemii Farmaceutycznej UP jako asystentka, a w czasie II wojny światowej – w charakterze laborantki w Zakładzie Fizjologii Roślin Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu. Po wojnie kontynuowała pracę w Zakładzie Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Wydziału Farmaceutycznego UP. W 1964 r. uzyskała tytuł profesora nadzwyczajnego, w 1972 – profesora zwyczajnego. Na emeryturę przeszła w 1980 r., ale do końca życia pracowała naukowo. Jest autorką i współautorką 230 publikacji, w tym 9 książek i skryptów. Pod jej kierunkiem powstało ok. 190 prac magisterskich, 9 doktoratów, 3 habilitacje. M.A. Smoczkiewiczowa jest także autorką opracowania Cmentarz zasłużonych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu (1982).

Tekst jest fragmentem książki M.A. Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia (Poznań, Wydawnictwo Miejskie Poznań i Wyd. PTPN, 2020, opr. Norbert Delestowicz z Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk).


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Z TVN byłem związany zawodowo od września 1997 r., czyli od powstania stacji. Pracowałem przy największych produkcjach, przez lata przyczyniając się do jej rozwoju oraz obecnej pozycji na rynku. Szantażem (tak jak wszyscy w dziale realizacji) zostałem zmuszony przez dyrektora do rozwiązania umowy za porozumieniem stron i od 1.01.2013 r. z pracownika stałem się współpracownikiem. Od tego momentu ja, moje koleżanki i koledzy byliśmy traktowani jak ludzie drugiej kategorii. Stawaliśmy się ofiarami mobbingu, współczesnego niewolnictwa, wykluczenia zawodowego, szantażu, odwetu. Byliśmy zmuszani przez pracodawcę do pracy po 16–17 godzin dziennie, w wyniku czego traciliśmy zdrowie. Orwellowska rzeczywistość stała się faktem w TVN SA. Nepotyzm, łapówki, łamanie prawa pracy, szantaż, poniżanie, łamanie RODO i inne patologie stały się chlebem powszednim w TVN. Nieprawdopodobne jest to, że telewizja ta ma czelność pouczać innych w aspekcie etyki, sama nie przestrzegając u siebie podstawowych standardów i przepisów prawa. Jeszcze niedawno w TVN SA zatrudnionych było niezgodnie z prawem pracy około 1800 osób. To ludzie bez prawa do emerytury, urlopu, ubezpieczenia zdrowotnego. To też ogromne pieniądze w nieodprowadzonych składkach do ZUS. Grupa osób (której jestem członkiem) zgodnie z procedurą informowała Discovery Inc. (właściciela TVN SA) o patologiach i łamaniu prawa. Co zrobili Amerykanie? Złamali procedury, które sami ustanowili. Naruszyli naszą anonimowość, narażając nas na działania odwetowe ze strony TVN (na które, nawiasem mówiąc, nie trzeba było długo czekać). (…)

5 marca 2021 (…) Od 6 marca 2018 r. TVN SA jako część amerykańskiej spółki Scripps Network Interactive stało się częścią Discovery Inc. (spółki publicznej notowanej na giełdzie papierów wartościowych w NY – NASDAQ). (…) Czy udziałowcy wiedzieli, że ogromne zy-

FOT. WIKIPEDIA

26 lutego 2021

Na przełomie lutego i marca były operator telewizji TVN na swoim profilu na Facebooku opublikował informacje o patologicznym traktowaniu pracowników i współpracowników przez tego medialnego giganta. Kamil Różalski twierdzi, iż stacja wykorzystuje w niewolniczy sposób nawet 1800 osób, uzależniając je od siebie i lekceważąc prawo pracy. Mówił o tym także w Radiu Wnet. Poniżej publikujemy wpisy byłego operatora TVN z jego profilu na Facebooku.

Łamanie prawa w TVN? Kamil Różalski

pracy na etacie, w związku z tym powinniśmy zgodnie z prawem pracować na umowę o pracę na czas nieokreślony, a tym samym posiadać prawo do płatnego urlopu, zasiłku chorobowego oraz emerytury. Już tylko z analizy cotygodniowych grafików wynika, że byliśmy i jesteśmy rozpisywani oraz często pracujemy po 10, 12, 16 i 18 godzin dziennie za wynagrodzenie, które, gdy posiadaliśmy

4. Jesteśmy pozbawieni dostępu do informacji (brak dostępu do wewnętrznej sieci Intranet), odmawia się nam też prawa do poznania procedur obowiązujących w firmie. Nasi przełożeni na pytania o procedury odpowiadają, że jesteśmy tylko współpracownikami i o niczym nas nie muszą informować. Miesiąc po miesiącu, aby otrzymać zarobione przez nas pieniądze, jesteśmy zmuszani do poświadczania nieprawdy.

Discovery Inc., łamiąc Kodeks Etyki (zbiór zasad, które samo ustanowiło i zobowiązało wszystkich w swoich spółkach na całym świecie do ich przestrzegania), przekazało nasze zgłoszenie i dane personalne do TVN SA, do Polski. ski, które generuje TVN SA, powstają w wyniku współczesnego niewolnictwa? Czy wiedzieli, że w TVN SA łamane jest prawo pracy? Jako grupa sygnalistów 16.08 2019 r., zgodnie z procedurą poinformowaliśmy dział Compliance w Stanach Zjednoczonych o nieprawidłowościach, patologiach oraz łamaniu prawa w TVN SA. Zgodnie z procedurą zażądaliśmy naszej anonimowości oraz zadeklarowaliśmy gotowość i chęć współpracy przy ich wyjaśnianiu. Jednoznacznie poinformowaliśmy, że będziemy współpracować tylko z amerykańskim właścicielem. By nas zastraszyć, Discovery Inc., łamiąc Kodeks Etyki (zbiór zasad, które samo ustanowiło i zobowiązało wszystkich w swoich spółkach na całym świecie do ich przestrzegania), przekazało nasze zgłoszenie i dane personalne do TVN SA, do Polski. Narażono nas tym samym na odwet, który w moim przypadku stał się faktem. Oto fragmenty zgłoszonych przez nas (grupę sygnalistów TVN S.A.) nieprawidłowości oraz łamania prawa w TVN SA. Dzień dobry, Jesteśmy grupą współpracowników pracujących w Discovery TVN. 1. Kamil Różalski – operator kamery/operator obrazu (…) Stosując się do Kodeksu Etyki Discovery, Inc. oraz wykonując zalecenia amerykańskiego pracodawcy, informujemy o następujących nieprawidłowościach. (…) Jesteśmy ofiarami łamania prawa, szantażu, mobbingu, wykorzystywania, izolacji, wykluczenia, dyskryminacji oraz współczesnego niewolnictwa w miejscu pracy, czyli w Discovery TVN, którego właścicielem w 100% jest Discovery, Inc. Nasze prawa zostały pogwałcone poprzez następujące praktyki: 1. Umowy cywilnoprawne (umowy o dzieło) są od wielu lat zawierane z nami z naruszeniem prawa, naszej godności i światowych standardów. Nasza praca ma wszelkie znamiona

etaty, otrzymywaliśmy za 8-godzinny dzień pracy. Jesteśmy także straszeni, że za odmowę takiej niewolniczej pracy będziemy wykreślani całkowicie z grafiku bądź będziemy rzadziej pracować. Nasza grupa jest przykładem stosowania takich właśnie praktyk przez pracodawcę. 2. Mimo że nasza praca ma charakter pracy na etacie (cotygodniowy grafik, comiesięczna pensja, wskazane przez pracodawcę miejsce pracy, czas pracy, praca na sprzęcie pracodawcy, transportem pracodawcy, pod nadzorem pracodawcy oraz hierarchia przełożonych), jesteśmy pozbawieni prawa do zasiłku chorobowego, płatnego urlopu oraz w przyszłości emerytury. 3. W naszych umowach o dzieło wpisano na stałe punkt, w którym zmusza się nas do zrzeczenia się przez nas praw do naszego wizerunku i głosu. Połączono ten zapis z wynagrodzeniem za naszą pracę (operatora kamery, operatora obrazu, operatora i realizatora dźwięku, operatora i realizatora światła oraz realizatora wizji). Wprowadzenie tego zapisu do naszych umów jest naruszeniem prawa do dysponowania przez nas naszym wizerunkiem. Nie bez znaczenia jest fakt, że nie miało to żadnego wpływu na zarabiane przez nas pieniądze (stawki bowiem po pojawieniu się w naszych umowach tego zapisu nie uległy zmianie). Szantażem jest połączenie w jednej umowie wynagrodzenia za naszą pracę z oddaniem praw do naszego wizerunku i głosu. Oznacza to, że naszym wizerunkiem i głosem Discovery, Inc. dysponuje za darmo. Łamanie prawa przez Discovery, Inc. w tym wypadku polega także na tym, że w kontekście istnienia w naszych umowach (umowa o dzieło) paragrafu zezwalającego na wykorzystywanie bez ograniczeń naszego wizerunku do celów reklamowych i promocyjnych przez Discovery, Inc., pracodawca zgodnie z przepisami ma obowiązek podpisać z nami szczegółową klauzulę informacyjną RODO, która do tej pory nie została przez nas podpisana. Jest to złamaniem ustawy RODO.

W jednym z paragrafów jest informacja o tym, że jesteśmy zapoznani z procedurami w firmie i mamy dostęp do informacji. Ta forma szantażu i kłamstwa jest dla nas upokarzająca. Mimo że jesteśmy pozbawieni dostępu do informacji i procedur w szkoleniu z etyki, do którego zostaliśmy zobligowani w e-mailu z 22.07.2019 r., jesteśmy zmuszani do potwierdzenia nieprawdy, tym razem przez Stronę Amerykańską. Po raz kolejny jesteśmy szantażowani i próbuje się nas zmusić do nieetycznych zachowań, o zgrozo, w obowiązkowym teście z etyki. W przypadkach indywidualnych stanowi to także element mobbingu. 5. Szantażem jesteśmy zmuszani do posiadania ubezpieczeń na życie oraz NNW (które musimy opłacać sami). W przypadku, gdy ktoś nie posiada takiej polisy, jest pozbawiany pracy do czasu wykupienia ubezpieczenia lub osoby takie rozpisywane są do pracy w ostatniej kolejności. W związku z tym posiadanie lub nie takiego ubezpieczenia odbieramy jako jawną dyskryminację, ponieważ przydzielanie pracy nie może być uzależnione od czegoś innego niż kwalifikacje. 6. Jesteśmy pozbawieni pokoju służbowego (dotyczy to operatorów kamer i obrazu, operatorów i realizatorów dźwięku, operatorów i realizatorów światła, realizatorów wizji). Nie mamy miejsca, gdzie moglibyśmy przechowywać ubrania niezbędne do wykonywania pracy czy środki higieniczne. Nie mamy też miejsca, gdzie moglibyśmy spędzić czas między jedną pracą a drugą. W takich przypadkach pracodawca proponuje nam, byśmy posiedzieli sobie na korytarzu. Narusza to naszą godność i upokarza nas. 7. Poprzez listy osób mogące pracować przy konkretnych programach jesteśmy wykluczani zawodowo. Listy te powstają w niejasnych okolicznościach. Nie jesteśmy informowani o powodach skreślenia z listy ani o kryteriach, jakie należy spełnić, by znaleźć się na takiej liście. O tym, że nie robimy jakiegoś programu, dowiadujemy się

z cotygodniowego grafiku, na którym nagle nas zabrakło. (…) W przypadkach indywidualnych jest to elementem mobbingu.(…) 8. Karty honoracyjne musimy wypełniać i dostarczać do kierowników produkcji. Ci z kolei po ich uzupełnieniu przesyłają je do Działu Realizacji. Mamy obowiązek rozliczać każdy program na osobnej karcie honoracyjnej w cyklach tygodniowych. Jeśli karta honoracyjna zginie lub zostanie dostarczona przez kierownika produkcji do Działu Realizacji po wyznaczonym terminie, wynagrodzenie za naszą pracę otrzymujemy w następnym okresie rozliczeniowym (wynagrodzenie za naszą pracę otrzymujemy raz w miesiącu). W praktyce dopiero przy wypłacie dowiadujemy się, czy nasze wszystkie karty honoracyjne dotarły do Działu Realizacji. System ten został wymyślony i wprowadzony w celu możliwości ingerencji w wycenę (obniżanie stawek, nigdy ich podwyższenie) oraz manipulacji płatnościami za naszą pracę. Osoby odpowiedzialnie za naruszenia terminów wpływania kart oraz zagubienia ich nie ponoszą żadnych konsekwencji. Kolejnym sposobem na niewypłacenie nam wszystkich środków finansowych jest zaszyfrowanie i manipulacja

10. Mimo że nasza praca ma charakter pracy na etacie, pracodawca nie zapewnia nam jej w ilości zgodnej z prawem (5 dni pracy w tygodniu) oraz nie respektuje prawa do ośmiogodzinnego dnia pracy. Ci, którzy zwracają pracodawcy uwagę na patologie w firmie, dostają zdecydowanie mniej pracy lub są zawieszani na grafiku. (…) Między innymi w ten sposób naszym kosztem oraz kosztem naszego zdrowia pracodawca zwiększa zyski. Mimo że osób w naszych zawodach jest za dużo w stosunku do ilości pracy w firmie, to cały czas są przyjmowane nowe osoby. Ta świadoma i perfidna strategia doprowadza do tego, że pracujemy po 2–3 dni w tygodniu, natomiast oczekuje się od nas gotowości i dyspozycyjności. 11. Praca bez wynagrodzenia. Wykonując swoje zawody jesteśmy zmuszani do dodatkowych prac. Są to prace niewymienione w naszych umowach i za które nie otrzymujemy wynagrodzenia. I tak np. w przypadku operatora kamery czy operatora obrazu zmuszani jesteśmy do wykonywania pracy operatora i realizatora światła oraz kierowcy. W przypadku operatora dźwięku dodatkową pracą, za którą nie otrzymuje wynagrodzenia, jest praca realizatora dźwięku i kierowcy. W przypadku realizatora dźwięku jest to praca operatora dźwięku i kierowcy. W przypadku operatora światła jest to praca realizatora światła oraz kierowcy. W przypadku realizatora światła jest to praca operatora światła oraz kierowcy. Zmuszanie nas do wykonywania pracy pod groźbą jej utraty oraz niepłacenie nam za wykonaną pracę jest formą współczesnego niewolnictwa. Ta praktyka stosowana jest w Discovery nagminnie. W wyniku tych praktyk czujemy się współczesnymi niewolnikami. To, że zdecydowaliśmy się na zabranie głosu w sprawie łamania prawa i upodlania nas, wynika z tego, że część z nas pracuje w tej firmie od początku jej istnienia (czyli od prawie 22 lat). Ciężką pracą przyczyniliśmy się do jej obecnej wysokiej pozycji na rynku. (…) Czujemy się wykorzystani i upodleni tym, co opisaliśmy wyżej, dlatego zdecydowaliśmy się na odważny krok i zgłoszenie wyżej wymienionych patologii i przykładów łamania prawa, zgodnie z procedurą w Discovery, Inc. Niezbędne są natychmiastowe działania naprawcze w Discovery TVN: 1. Zaprzestanie patologicznych praktyk personalnych w charakterze relacji i kontaktach na linii pracownik-przełożony poprzez jasne, czytelne i dostępne dla wszystkich procedury. Zero tolerancji dla nepotyzmu, mobbingu, szantażu oraz współczesnego niewolnictwa. 2. Zaprzestanie stosowania na medialnym rynku czarnego PR w stosunku do osób, które w wyniku stosowania przez pracodawcę patologicznych praktyk zostały zmuszone do odejścia z firmy i nie mogły znaleźć pracy w branży, pomimo najwyższych kwalifikacji. 3. Zaprzestanie wyprowadzania i marnotrawienia funduszy firmowych Discovery TVN poprzez niejasne trans-

8. Zaprzestanie zatrudniania na umowy śmieciowe (o dzieło, umowę zlecenie oraz jednoosobowe działalności bez podpisanego kontraktu), których charakter pracy zgodnie z prawem nosi znamiona pracy etatowej. Mamy nadzieję, że pracodawca, czyli Discovery, Inc., nie toleruje praktyk, których jesteśmy ofiarami, czyli: – wykonywania pracy powyżej 8 godzin dziennie bez dodatkowego wynagrodzenia, – niepłacenia za wykonywania prac nieobjętych umową (kierowcy, realizatora światła, realizatora dźwięku), – niezapewniania pracy 5 dni w tygodniu (ponieważ nasza praca nosi wszelkie znamiona pracy na umowę o pracę (…)), – zaniżania stawek w sytuacjach wykonywania przez nas dodatkowych obowiązków służbowych tego samego dnia, – zmuszania nas do możliwości korzystania przez pracodawcę z naszego wizerunku i głosu bez wynagrodzenia, a od 25 maja 2018 r. – za bezprawne dysponowanie naszym wizerunkiem i głosem, a tym samym naruszenie unijnego rozporządzenia RODO, – niepłacenia składek na ubezpieczenie społeczne (emerytalne), – niepłacenia za urlopy i zasiłków chorobowych, – niewypłacania diet w czasie podróży służbowych. (…) W związku z informacjami, które ujawniamy w naszym piśmie, oczekujemy zapewnienia nam całkowitego bezpieczeństwa i anonimowości (zgodnie z zapewnieniami Discovery, Inc.). Jesteśmy przekonani, że sprawiedliwe i bezstronne działania naprawcze oraz pochylenie się nad naszymi krzywdami może nastąpić tylko ze strony naszych amerykańskich właścicieli. Jakakolwiek próba zaangażowania lub poinformowania Strony Polskiej o tej sprawie stanowi dla nas i naszych rodzin olbrzymie zagrożenie. W związku z powagą zarzutów, które stawiamy, oraz patologii, które opisujemy, oczekujemy bezpośredniego kontaktu ze strony Discovery, Inc. w terminie 2 tygodni. Ze względu na nasze bezpieczeństwo będziemy rozmawiać tylko z osobami ze Stanów Zjednoczonych.

6 marca 2021 W ciągu tygodnia miałem ponad 30 prób włamania się na moje konto na Fb. Otrzymuję też sygnały, że nie dostajecie powiadomień o postach, które publikuję. Z całą pewnością nie jest to przypadek. Była też dość skuteczna próba odwrócenia uwagi od tematu, który poruszyłem tydzień temu. Piszę tu o anonimowym liście tzw. pracowników TVN. Ci, którzy krzywdzili i krzywdzą nadal pracowników i współpracowników w TVN SA, zaczynają czuć zagrożenie i oddech sprawiedliwości (!) To Wy możecie sprawić, że poniosą konsekwencje. Ale do tego potrzeba Waszego zaangażowania. Dlatego proszę, udostępniajcie moje posty i proście o to samo swoich znajomych, a oni niech proszą swoich znajomych. Jeśli będzie wystarczająco głośno o patolo-

Nepotyzm w Discovery TVN jest wszechobecny i jest normą. Najszybszą karierę i najlepsze zarobki oraz zapewnioną pracę mają osoby powiązane rodzinnie lub towarzysko z osobami na kierowniczych stanowiskach. polegająca na tym, że w załącznikach do naszych comiesięcznych umów o dzieło jest zamieszczona data księgowania, a nie data wykonania przez nas pracy. Dodatkowym elementem skutecznie utrudniającym nam znalezienie brakujących pieniędzy za naszą pracę jest sumowanie dni z kart honoracyjnych. Efektem takiego systemu rozliczania jest ogromne dla nas utrudnienie, a wręcz uniemożliwienie nam sprawdzenia, za które dni nam nie zapłacono. (…) W przypadkach indywidualnych stanowi to element mobbingu. 9. Nepotyzm w Discovery TVN jest wszechobecny i jest normą. Najszybszą karierę i najlepsze zarobki oraz zapewnioną pracę mają osoby powiązane rodzinnie lub towarzysko z osobami na kierowniczych stanowiskach. Dotyczy to wszystkich szczebli, począwszy od Zarządu po najniższe kierownicze stanowiska w Discovery TVN. Proceder ten najbardziej widoczny jest w Dziale Produkcji i dawnym Dziale Realizacji (który po zlikwidowaniu etatów w wyniku szantażu de facto przestał istnieć i stał się częścią Działu Techniki). Osoby stosujące nepotyzm czują się bezkarne. Do tego stopnia, że bardzo często nie kryją się z niedozwolonymi praktykami.

akcje i układy biznesowe. 4. Natychmiastowe wyciągnięcie konsekwencji wobec osób, które wykorzystując swą pozycję w Discovery TVN, stosowały i tolerowały praktyki mobbingu, poniżania i współczesnego niewolnictwa. 5. Wdrożenie realnych i zgodnych z prawem i międzynarodowymi standardami procesów rekrutacyjnych. Zaprzestanie szybkiego awansowania osób bez doświadczenia, wykształcenia, dorobku zawodowego, które później zwykle okazują się osobami znajomymi lub rodzinami uprzywilejowanych osób. 6. W celu przejrzystości oraz skutecznego unikania i przeciwdziałania nepotyzmowi i kumoterstwu, ujawnienie wszystkich powiązań rodzinnych i zależności biznesowych członków Zarządu oraz osób na stanowiskach kierowniczych i dyrektorskich, zgodnie z wytycznymi Kodeksu Etycznego Discovery, Inc. 7. Opracowanie jasnego, przejrzystego i uczciwego systemu wynagradzania za pracę, zwłaszcza osób pracujących w Dziale Realizacji (operatorów kamer i obrazu, operatorów i realizatorów dźwięku, operatorów i realizatorów światła, realizatorów wizji i montażystów).

giach i łamaniu prawa w TVN SA oraz intencjonalnym działaniu Discovery Inc. w Polsce, Stanach Zjednoczonych i całej UE, to nie uda się im tym razem zamieść brudu pod dywan. To dzięki wspólnemu działaniu i zaangażowaniu Solidarność odniosła sukces, o którym marzyły pokolenia. Bądźmy znowu razem i posprzątajmy ten bałagan. (…)

19 marca 2021 (…) Dlaczego, mimo prawidłowo złożonej skargi przez naszego pełnomocnika, nie rozpoczęła się kontrola w TVN SA, chociaż upłynęło od tego faktu prawie 1,5 roku? W czyim interesie działa ZUS? (…) Przepisy narzucają na ZUS obowiązek podjęcia kontroli w ciągu miesiąca. W wyjątkowych sytuacjach Urząd może dwukrotnie opóźnić kontrolę o jeden miesiąc. Czemu, mimo że od złożenia naszej skargi upłynęło ponad 17 miesięcy, Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie rozpoczął kontroli? Kto skorzystał na tym, że do tej pory nie doszło do kontroli śmieciowych umów o dzieło oraz B2B w TVN SA? W związku z tymi faktami jesteśmy przekonani, że NIK powinien objąć kontrolą ZUS oraz nadzorować poprawność procesu prześwietlania umów o dzieło oraz B2B w TVN SA. K


KWIECIEŃ 2O21 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Mamy w marcu wiele bardzo ważnych i wywołujących ogromne emocje spraw. Pokazują one, jak bardzo ciąży polskiemu środowisku dziennikarskiemu silna polaryzacja polityczna. Przykładem są procesy o zniesławienie (to z powództwa karnego, czyli naszego słynnego w Europie 212 kk) lub naruszenie dóbr osobistych (powództwo cywilne), jakie niemiecko-szwajcarsko-amerykański koncern Ringier Axel Springer wytoczył polskim dziennikarzom: Wojciechowi Biedroniowi z wydawnictwa Sieci, Samuelowi Pereirze i Cezaremu Gmyzowi z TVP czy Witoldowi Gadowskiemu, dziennikarzowi niezależnemu.

Wolność słowa AD 2021 Marzec Jolanta Hajdasz

R

ASP żąda od nich po 50, 100, a nawet 200 tys. zł za wpisy na temat koncernu na Facebooku, Twitterze i w gazetach. CMWP SDP broni dziennikarzy w tych procesach, ale zadziwia mnie milczenie w tej sprawie mediów main­streamowych i brak solidarności zawodowej oraz np. wspólnego protestu dziennikarzy innych mediów przeciwko tej praktyce. Wydawnictwo RASP to przecież potentat na polskim rynku medialnym, wydawca najpoczytniejszej gazety codziennej („Fakt”), właściciel jednego na najchętniej kupowanych tygodników („Newsweek”), czy

jednego z najpopularniejszych portali w sieci (Onet). Ma więc ogromne narzędzia publicystyczne, by polemizować z dziennikarzami. Tymczasem woli drogę sądową. Dlatego dobrze się stało, że ten problem zauważyła Joanna Lichocka z PiS, która zainicjowała dyskusję w komisji sejmowej. Po wysłuchaniu różnych opinii na ten temat, w tym także CMWP SDP, posłowie zobowiązali polskich dyplomatów do podjęcia sprawy tych procesów w rozmowach z ich niemieckimi partnerami, którzy do tej pory z obawą pytali jedynie o dekoncentrację mediów. Z pewnością przyda się taka zmiana tematu.

WYBRANE SPRAWY Z DZIAŁALNOŚCI CENTRUM MONITORINGU WOLNOŚCI PRASY SDP W MARCU 2021 R.

3 marca 2021 Apel CMWP SDP o wyjaśnienie zarzutów pracowników i byłych pracowników TVN wobec kierownictwa koncernu CMWP SDP apeluje o wyjaśnienie zarzutów pracowników i byłych pracowników telewizji TVN, które dotyczą łamania praw pracowniczych i niewłaściwych metod zarządzania stacją, skutkujących m.in. działaniami o charakterze cenzury prewencyjnej. Ze względu na pozycję telewizji TVN na polskim rynku medialnym i jej oddziaływanie na społeczeństwo zarzuty te powinny stać się przedmiotem kontroli organów państwa nadzorujących media elektroniczne oraz instytucji zajmujących się przestrzeganiem w Polsce prawa pracy. 1 marca br. grupa anonimowych pracowników TVN rozesłała do ponad 140 podmiotów list otwarty, zatytułowany „TVN GRUPA DISCOVERY – DESTRUKCJA”. Trafił on do redakcji głównych stacji telewizyjnych, radiowych, tytułów prasowych i serwisów internetowych w Polsce, a także do mediów amerykańskich. Wśród adresatów znaleźli się przewodniczący i wiceprzewodnicząca KRRiT oraz szefowie największych w Polsce domów mediowych i firm audytorskich. Jak poinformował m.in portal wirtualnemedia.pl, w 10-stronicowym liście opisano domniemane kulisy odejścia kilku osób z zarządu TVN,

umowy cywilnoprawne. Według operatora, w takiej formie związanych jest z TVN-em nawet 1,8 tys. osób, które stały się wręcz ofiarami mobbingu ze strony nadawcy. Biuro prasowe TVN Grupy Discovery odniosło się do zarzutów z listu w oświadczeniu zamieszczonym na portalu wirtualnemedia.pl, zapewniając, że „warunki zatrudnienia wszystkich osób wykonujących wolne zawody w ramach współpracy z telewizją TVN, w tym operatorów kamer, są zgodne z prawem”. CMWP SDP będzie monitorować ten spór pod kątem przestrzegania zasady wolności słowa, niezależności dziennikarskiej i praw pracowniczych.

3 marca 2021 CMWP SDP w europejskim badaniu pluralizmu mediów 2021 Po raz drugi Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, wzięła udział w opiniowaniu tzw. Monitora Pluralizmu Mediów 2021 (Media Pluralism Monitor 2021) w ramach tzw. Grupy Ekspertów. Jest to narzędzie badania pluralizmu mediów w krajach członkowskich Unii Europejskiej. Udział wiąże się z zaopiniowaniem odpowiedzi na 16 pytań dotyczących wybranych wskaźników pluralizmu mediów w danym kraju (w przypadku CMWP – w Polsce) poprzez platformę online oraz krótkie odniesienie się do opisu danego wskaźnika.

Zeznania red. Marka Króla przed Sądem Okręgowym w Poznaniu w procesie Aleksandra Gawronika dotyczącym zabójstwa red. Jarosława Ziętary

4 marca 2021 Zeznania red. Marka Króla w procesie dotyczącym zabójstwa red. Jarosława Ziętary Druga w tym roku rozprawa przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi w sprawie dotyczącej zabójstwa red. Jarosława Ziętary odbyła się 4 marca w Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Jako pierwszy z dwóch świadków zeznawał red. Marek Król, były redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. – Trudno mi odpowiedzieć, skąd znam Aleksandra Gaw­ronika – zeznał. – Nasza redakcja tygodnika „Wprost” rozpoczęła swoją pracę w Poznaniu i ta znajomość z pewnością datuję się na początek lat 90. Na przełomie marca i kwietnia 1994 r. Gawronik, już jako senator, odwiedził warszawski oddział redakcji „Wprost” na ulicy Ordynackiej. Odwiedził mnie, jak rozumiałem, jako mediator i zaproponował spotkanie z Mariuszem Ś. Spotkanie miało dotyczyć artykułów ukazujących się we „Wprost” na temat banku Posnania, którego dysponentem był Mariusz Ś. Kapitał założycielski tego banku był fikcyjnie udokumentowany. Polegało to na tym, że wpisane były jako niezwykle wartościowe wille – PRL-owskie klocki, które opiewały na duże sumy. Całe przedsięwzięcie było podejrzane, co potwierdził po dwóch miesiącach nadzór NBP i bank został zamknięty. Zdziwiło mnie, że spotkanie miało się odbyć w lesie. (…) Dokładną relację Aleksandry Tabaczyńskiej z marcowych rozpraw publikujemy na s. 8 WKW.

6 marca 2021

Logo Monitora Pluralizmu Mediów, narzędzia UE do badania wolności słowa w środkach masowego komunikowania

niedawnych zwolnień innych pracowników oraz okoliczności zaszczepienia się poza kolejnością przeciw koronawirusowi przez nieuprawnione do tego osoby, m.in. z kierownictwa stacji, co wywołało w kraju tzw. aferę szczepionkową. W liście w bardzo złym świetle przedstawiono metody zarządzania kierownictwa telewizji, a także skrytykowano globalne władze właściciela telewizji TVN – koncern Discovery – za brak reakcji na sygnały o nieprawidłowościach w jego polskim oddziale. Równie poważnie brzmią zarzuty, jakie na Facebooku sformułował Kamil Różalski, przez 23 lata pracujący jako operator TVN. 27 lutego br. zarzucił nadawcy poważne naruszenia praw pracowniczych, zwłaszcza wobec grupy osób, które pod presją firmy musiały przejść z etatów na

Celem badania jest zdiagnozowanie ryzyka dla pluralizmu mediów w takich obszarach jak pluralizm rynkowy, inkluzja społeczna, niezależność polityczna oraz ochrona wolności słowa, mediów, internetu. W latach 2014 i 2015 Centrum ds. Wolności i Pluralizmu Mediów przy Uniwersytecie Instytutu Europejskiego we Florencji przeprowadziło pilotażowe zastosowanie narzędzia na grupie wybranych krajów. W 2016 i 2017 roku Centrum na zlecenie Komisji Europejskiej przeprowadziło pełny pomiar w ramach MPM we wszystkich krajach członkowskich EU i wybranych krajach sąsiadujących. W 2019 i 2020 roku narzędzie MPM zostało dostosowanie do zmian zachodzących w szybko rozwijającym się środowisku komunikacyjnym. W tym badaniu CMWP SDP po raz pierwszy wzięło udział w 2021 r.

CMWP SDP w obronie red. Agnieszki Siewiereniuk-Maciorowskiej z Białegostoku Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo protestuje przeciw wyrokowi i domaga się uwzględnienia skargi kasacyjnej red. Agnieszki Siewiereniuk-Maciorowskiej, której sprawa jest obecnie przedmiotem postępowania przed Sądem Najwyższym. W ocenie CMWP SDP zaskarżony wyrok nie koresponduje z powszechnie przyjętymi standardami w zakresie wolności prasy. Swoje stanowisko CMWP SDP przesłało do Sądu Najwyższego w ramach monitoringu, jakim objęło postępowanie. Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska jest dziennikarką portalu Dzień Dobry Białystok (ddb24.pl). Na jego łamach w styczniu 2018 r. w artykule p.t. Manipulacja i kłamstwo sposobem na życie. Czy tak działa OMZRiK oraz LPM? odniosła się do „działalności” założyciela fundacji „Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych” (OMZRIK), Rafała Gawła. Został on skazany kilka lat wcześniej przez sąd pierwszej instancji

na 4 lata więzienia (Sąd Apelacyjny obniżył karę do 2 lat) za oszustwa i wyłudzenia na kwotę kilkuset tysięcy złotych. Jak informowały media, m.in. portal Wirtualna Polska i Tysol.pl, pokrzywdzonymi byli właściciele firm, z którymi r. Gaweł robił interesy, bank (220 tys. zł) i Fundacja im. Stefana Batorego (107 tys. zł), z której wyłudził dotację na założenie Ośrodka. Na ob-

Okręgowego za prawidłowe i skorygował jedynie sentencję przeprosin. W ocenie CMWP SDP sąd nie uwzględnił tego, że Rafał Gaweł został skazany za przestępstwo związane z jego działalnością społeczną (oszustwo i działanie na szkodę wierzycieli w stosunku do mienia znacznej wartości), mimo iż tenże sąd sam to wcześniej wskazał w opisie stanu faktycznego sprawy. Powierzenie takiej osobie kluczowych, odpowiedzialnych funkcji w organizacji pozarządowej (fundator, przez dłuższy czas – prezes), umożliwiających zarządzanie, organizowanie zbiórek publicznych i dysponowanie pochodzącymi z nich środkami, jest bulwersujące. Należałoby oczekiwać, że OMZRIK odetnie się od działań osoby skazanej wyrokiem karnym i wyczerpująco wyjaśni sprawę opinii publicznej i darczyńcom, co jednak nie nastąpiło. Dlatego nie tylko surowa krytyka, ale wręcz oburzenie opinii publicznej powinno być zdrową i naturalną reakcją w prawidłowo funkcjonującym społeczeństwie. A wyraz tej opinii dają właśnie dziennikarze. Przypominam, że CMWP nie opowiada się za niczym nieograniczoną wolnością wypowiedzi. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego – zarówno na gruncie szeroko ujmowanej judykatury, jak i w praktyce – dopuszcza się operowanie w publicystyce i w działalności publicznej przesadą, groteską, prowokacją, często w drastycznych formach, łamiących powszechnie przyjęte w naszym kręgu kulturowym normy, co też można było niejednokrotnie obserwować w ostatnich latach podczas różnych protestów społecznych i towarzyszących im publikacji i polemik – a nie zezwala się na dosadną krytykę fundacji, której założyciel i (były) prezes okazał się przestępcą. Dlaczego red. Agnieszka Siewiereniuk miałaby przepraszać osobę, którą opisała w swoim artykule zgodnie ze stanem faktycznym?

14 marca 2021 „Oblicza przemian cywilizacyjnych”. Sympozjum w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu z udziałem CMWP SDP Arcybiskup Wacław Depo, prof. dr hab.

na poziomie państw narodowych i na poziomie ponadnarodowym, o ile to jest jeszcze w ogóle możliwe”.

16 marca 2021 CMWP SDP na posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu poświęconym procesom dziennikarzy wytoczonym przez wydawnictwo RASP 16 marca br. Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu na wniosek jej wiceszefowej, posłanki PiS Joanny Lichockiej, zajęła się sprawami dziennikarzy pozwanych przez koncern Ringier Axel Springer Polska. Część pozwanych dziennikarzy uczestniczyła w posiedzeniu komisji. W dyskusji wzięła również udział Jolanta Hajdasz oraz przedstawiciele Towarzystwa Dziennikarskiego. Zaproszenie otrzymał też zarząd RASP, jednak firma przysłała pisemne wyjaśnienie, że sprawę pozostawia do rozstrzygnięcia sądom. Jolanta Hajdasz m.in. zwróciła uwagę, iż procesy wytaczane przez wydawnictwo RASP polskim dziennikarzom mają na celu uciszanie tych z nich, którzy ośmielają się mieć inne stanowisko niż RASP. W ocenie CMWP SDP narusza to fundamentalną dla demokracji zasadę wolności słowa. To tym bardziej ważne, że niektóre z procesów toczą się z wyłączeniem jawności. Opinia publiczna często nie może się dowiedzieć, za jakie konkretnie sformułowania dziennikarze stanęli przed sądem. Jolanta Hajdasz przedstawiła komisji sprawy sądowe RASP z dziennikarzami, które monitoruje CMWP SDP. To m.in. sprawa red. Wojciecha Biedronia, związana z listem napisanym przez Marka Dekana w 2017 r. do jego podwładnych i dziennikarzy. M. Dekan pisał w nim, że koncern ma podpowiadać Polakom, jakie stanowisko powinni zająć w sprawie przynależności Polski do UE. List przedostał się do wiadomości publicznej i wzbudził burzę medialną, a redakcja „Sieci” podjęła temat wolności słowa w RASP. Wojciech Biedroń zna z autopsji pracę w tym koncernie. Dziennikarz i wydawnictwo zostali pozwani zarówno z powództwa cywilnego, jak i karnego. Sprawy toczą się do dziś. Sumy od-

Dyskusja podczas sejmowej Komi­ sji Kultury i Środków Społecznego Przekazu na temat procesów wy­ taczanych dziennikarzom z Polski przez niemiecko-szwajcarsko-ame­ rykańskie wydawnictwo Ringier Axel Springer

niżenie wyroku miał wpływ fakt, że r. Gaweł zwrócił część otrzymanej dotacji, którą przeznaczył na prywatne cele. Wyrok na dziennikarkę jest następstwem postępowania cywilnego o ochronę dóbr osobistych, w którym red. Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska występowała jako powódka oraz pozwana wzajemnie (dalej: pozwana wzajemnie) przez rzeczoną Fundację. Pozwana wzajemnie wniosła do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku apelację, zaskarżając orzeczenie Sądu Okręgowego w części zobowiązującej ją do opublikowania przeprosin. Sąd Apelacyjny uznał ustalenia Sądu

Red. Agnieszka Siewiereniuk­ -Maciorowska skazana za opisanie kryminalnej działalności fundatora Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych

Tadeusz Guz, red. Michał Karnowski, red. Wojciech Reszczyński, red. Dariusz Pogorzelski, dr Grzegorz Osiński oraz dr Jolanta Hajdasz byli prelegentami sympozjum religijno-kulturalnego zorganizowanego w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Sympozja te odbywają się co roku z okazji liturgicznego wspomnienia św. Franciszka Salezego. Ze względu na ograniczenia związane z pandemią spotkanie odbyło się w trybie hybrydowym; część prelegentów występowała zdalnie, a sympozjum było transmitowane w internecie. Dr Jolanta Hajdasz w swoim wystąpieniu powiedziała m.in.: „Media społecznościowe to kluczowy dziś podmiot, biorąc pod uwagę wolność słowa Znajdujemy się w decydującym momencie, by uzmysłowić innym niebezpieczeństwo związane z nieograniczonymi możliwościami działań mediów społecznościowych. W Polsce niestety mamy wiele przykładów na to, iż ta swoista cenzura, stosowana przez wielkie internetowe korporacje, dotyka praktycznie wyłącznie kont organizacji, instytucji i osób związanych z konserwatywnym, prawicowym i katolickim światopoglądem. Na przykładzie naszego kraju można wykazać, iż cenzura stosowana przez BIG TECH nie ma charakteru przypadkowych pomyłek algorytmu (choć oczywiście ich nie można także wykluczyć), ale jest cenzurą ideową. Najwyższy czas, by powstrzymać tę samowolę

szkodowań, jakich żąda wydawnictwo RASP, sięgają łącznie kilkuset tysięcy zł. W procesie red. Witolda Gadowskiego (miałby zapłacić 50 tysięcy grzywny) chodzi o wpisy w felietonie – subiektywnej formie wypowiedzi dziennikarskiej. Sprawa jest w toku. Sprawa Cezarego Gmyza dotyczy wpisów na Twitterze, gdzie dziennikarz komentował wpisy „Faktu”. Z kolei Samuel Pereira został pozwany o 27 wpisów na Facebooku i Twitterze, które odnoszą się do sposobu funkcjonowania wydawnictwa RASP. Koncern stosuje podwójne standardy. Wytacza procesy dziennikarzom za wpisy na Twitterze, ale kiedy na portalu tvp.info skomentowano wpisy dziennikarza koncernu, który żartował, że gdyby miał milion dolarów, zleciłby zamordowanie ministra Antoniego Macierewicza, RASP zażądał usunięcia artykułu, pisząc m.in.: „dziennikarzom nie starczyło inteligencji, by rozpoznać żartobliwy charakter” słów redaktora z „Faktu’”. Koncern wikła dziennikarzy w żmudne procedury sądowe, mając nieograniczone możliwości publicznej polemiki z ich opiniami. Żąda ogromnych odszkodowań. W ocenie CMWP ma to mrożąco działać na całe środowisko dziennikarskie, by nie podejmowało drażliwych dla RASP tematów. K źródło ilustracji: cmwp.sdp.pl Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.


KURIER WNET · KWIECIEŃ 2O21

8

Zeznania Marka Króla, 4.03.21, proces przeciw Aleksandrowi Gawronikowi – Trudno mi odpowiedzieć, skąd znam Aleksandra Gawronika. Nasza redakcja tygodnika „Wprost” rozpoczęła pracę w Poznaniu i ta znajomość z pewnością datuje się na początek lat 90. Na przełomie marca i kwietnia 1994 r. Gawronik, już jako senator odwiedził warszawski oddział redakcji „Wprost” na ul. Ordynackiej. Odwiedził mnie, jak rozumiałem, jako mediator i zaproponował spotkanie z Mariuszem Ś. Spotkanie miało dotyczyć artykułów ukazujących się we „Wprost” na temat banku Posnania, którego dysponentem był Mariusz Ś. Kapitał założycielski tego banku był fikcyjnie udokumentowany. (…) Całe przedsięwzięcie było podejrzane, co potwierdził po dwóch miesiącach nadzór NBP i bank został zamknięty. Zdziwiło mnie, że spotkanie miało się odbyć w lesie. (…) – Po wizycie Gawronika spotkałem się z moimi zastępcami, bagatelizując całą rozmowę. Jednak zdecydowano, że mam poinformować o tym zdarzeniu Ministerstwo Spraw Wewnętrz-

Padło stwierdzenie, że władzy nie stać, by kolejnemu dziennikarzowi stało się coś złego. Ponadto służby miały informację, że w Poznaniu w hotelu Merkury przebywa Rosjanin ze Specnazu specjalizujący się w zabójstwach na zlecenie. nych. Po godzinie zostałem wezwany do MSW i spotkałem się z ministrem Milczanowskim, który zaproponował mi ochronę BOR-u dla całej rodziny. Stwierdził także, że sytuacja jest poważna i nie powinienem jej bagatelizować. Nie byłem przekonany do tych środków. Padło jeszcze stwierdzenie, że władzy nie stać, by kolejnemu dziennikarzowi stało się coś złego. Ponadto służby miały informację, że w Poznaniu w hotelu Merkury przebywa Rosjanin ze Specnazu specjalizujący się w zabójstwach na zlecenie. Krótko przed Wielkanocą 1994 r. A. Gawronik wspólnie z Mariuszem Ś. przyjechali do domu dziennikarza pod Poznaniem. „Mieli przyjść bez broni, wchodząc podnieśli ręce do góry w geście pozwalającym na przeszukanie, ale nie zrobiłem tego”. Mieli jednak broń, którą zostawili w samochodzie, a zauważyła ją córka redaktora, wówczas kilkuletnia, gdy wyprowadzała psy. W budynku stacjonowała już jednostka BOR, a sam dziennikarz został ubrany w kamizelkę kuloodporną. – Gawronik i Mariusz Ś. niczego nie zauważyli. Nasze spotkanie było dość krótkie. Pamiętam niezwykłą uniżoność Gawronika wobec Mariusza Ś., którego nazywał „panem prezesem”. Mariusz Ś. do Gawronika zwracał się bezosobowo, na pewno nie na pan. Poza tym proponował mi zakup „Wprost”, mówiąc, że pieniędzy wystarczy dla mnie i dzieci do końca życia. (…) Ja się takiej propozycji nie spodziewałem.

Redaktor Jarosław Ziętara wyszedł do pracy 1 IX 1992 r. i nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. Jego ciała do dziś nie odnaleziono, a za zmarłego został uznany sądownie w roku 1999. Dwa śledztwa, prowadzone w Poznaniu w latach 90., zostały umorzone. Dopiero trzecia próba wyjaśnienia tragicznych losów dziennikarza, podjęta w Krakowie w 2011 r., okazała się przełomowa.

Zabójstwo Jarosława Ziętary Rozprawy sądowe w 2021 roku Aleksandra Tabaczyńska Sądziłem, że to będą naciski, by powstrzymać dalsze publikacje na temat banku. Powiedziałem, zgodnie z sugestią szefa BOR, że to przemyślę. To nie było jedyne spotkanie Króla i Ś. dotyczące tygodnika „Wprost”. Wkrótce doszło do kolejnego, tym razem niezaplanowanego. Marek Król gościł ambasadora Izraela i pojechał na poznański Stary Rynek na uroczysty obiad. Za radą BOR-u lokal wytypowano w ostatniej chwili. Była nim restauracja „Kresowa” na Starym Rynku. – Nagle pojawił się Mariusz Ś. ze swoimi ochroniarzami. Podszedł do naszego stolika, stanął za moim plecami i wulgarnie, często używając słów na „k”, domagał się sprzedaży tygodnika. Moja żona podeszła wtedy do funkcjonariuszy BOR-u i wskazała Mariusza Ś. Jak się okazało, oni nawet nie wiedzieli, jak on wygląda. Po chwili BOR wyprowadził mnie i rodzinę z restauracji, sprzed której odjechaliśmy z piskiem opon. Niebawem zrezygnowałem z ochrony, uznając, że jest bezwartościowa. Po zeznaniach red. Marek Król dopowiedział: – Nie wiem, czy Aleksander Gawronik i Mariusz Ś. prowadzili ze sobą interesy. Wiem tylko, że się znali, a podczas rozmowy w moim domu Gawronik sprawiał wrażenie osoby bardzo podległej Ś., co mnie wtedy zaskoczyło. (…) Dopytany przez prokuratora, czy minister powiedział, któremu dziennikarzowi wcześniej stała się krzywda, Król odpowiedział: – To zastanawiające, ale nie padło z jego ust nazwisko dziennikarza. Mnie też nazwisko Ziętary nie przyszło wtedy do głowy. Moja dzisiejsza interpretacja jest taka, że wtedy fakt niewyjaśnienia zniknięcia Ziętary to była dla ministerstwa wstydliwa sprawa. W każdym razie w 1994 r. MSW bardzo poważnie brało pod uwagę, że jestem zagrożony. Marek Król stwierdził także: – Panowała opinia, że Poznań jest miastem Ś. Nawet w jednej z lokalnych rozgłośni radiowych wybrzmiewały głosy oburzenia na „Wprost”, że tygodnik krytykuje człowieka, który daje pracę tak dużej liczbie poznaniaków. Nie wiem, czy później [po spotkaniu] pojawiały się jeszcze niekorzystne dla Elektromisu publikacje. Wiem jednak, że w tygodniku „Nie”, na który Ś. dał kapitał, publikowano teksty na mój temat. Na zakończenie Król podsumował: „Dziwi mnie, że państwowe organa ścigania nie podjęły żadnych działań w sprawie zagrożenia mojego życia, skoro zapewnili mi ochronę”. Zeznania red. Piotra Talagi, 17.03. 2021, proces ochroniarzy „Uważam, że Jarek zginął w związku z wykonywaniem zawodu dziennikarza. To jeden z największych zamachów na wolność prasy. Śmierć Jarka należy wiązać z publikacjami, które jeszcze się nie ukazały oraz z wiedzą, której nie zdążył ujawnić. Taka teza wynika z racjonalnego myślenia. Tylko ktoś obawiający się ujawnienia groźnej dla niego wiedzy zdecydowałby się na taki czyn”. To stwierdzenie dobitnie wybrzmiało na sali sądowej, a wypowiedział je w Sądzie Okręgowym w Poznaniu red. Piotr Talaga, przyjaciel zamordowanego w 1992 r. Jarosława Ziętary, współautor książki Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa. Z Jarkiem zaprzyjaźnił się na studiach, potem pracowali w różnych redakcjach poznańskich mediów, ale w jednym budynku. Utrzymywali kontakty prywatne. Piotr Talaga od pierwszych dni po zniknięciu Ziętary zaangażował się w poszukiwanie przyjaciela i wyjaśnianie jego tragicznych losów. Przypomniał, że we wrześniu 1992 r. nieznani sprawcy „posprzątali” biurko

Marek Król zeznaje na rozprawie 4.03. 2021 r. w Sądzie Okręgowym w Poznaniu

Jarka w redakcji „Gazety Poznańskiej”: „Przyszli tuż po jego zniknięciu. Podali się za policjantów i zostali wpuszczeni na teren redakcji”. Policja zaprzeczyła, by tego dnia kogokolwiek wysłała do redakcji. Materiały Ziętary zabrane z biurka nigdy się nie odnalazły. Były one, według świadka, gromadzone przez dziennikarza w opisanych papierowych teczkach, a zawartość każdej odnosiła się do innej sprawy. Zaginiony przechowywał je w swoim mieszkaniu i w redakcji. „Brakuje dokumentacji o Elektromisie”. Red. Talaga wyjaśnił również stwierdzenie: „służby przeszkadzały w wyjaśnieniu sprawy Ziętary”. Jako „służby” rozumiał policję, prokuraturę, ówczesny UOP… – Pracownicy SB zostali w 1989 poddani weryfikacji. I grupa została i stanowiła trzon pionu śledczego. II grupa trafiła do policji. III grupa trafiła do biznesu. Taką firmą był Elektromis. Stąd wnioskuję, że bardzo prawdopodobne jest to, że współpraca Ziętary z UOP w Poznaniu nie miała charakteru umowy o pracę. Nie wiem, czy w ogóle była sformalizowana, ale miała charakter faktyczny. Są dowody i zapiski w notatnikach Jarka, że posiadał wiedzę o sprawach, którymi UOP zajmował się równolegle lub po napisaniu o tym w prasie. Konfrontacja A. Gawronik – Maciej B. ps. Baryła, 21.01. 2021, proces przeciw A. Gawronikowi Maciej B. potwierdził swoją wiedzę ze słyszenia, że Jarosława Ziętarę porwali ochroniarze z Elektromisu, a zabili Rosjanie, którzy przyjechali z oskarżonym. Sędzia zwrócił uwagę, że świadek opowiadał, że Aleksander Gawronik był głównym zleceniodawcą, ale padało także nazwisko szefa Elektromisu Mariusza Ś. – Dlaczego zeznaje pan o Aleksandrze Gawroniku, a nie zeznaje o Mariuszu Ś.? – zapytał. – Nie powinienem mieć skrupułów, bo Mariusz Ś. po swoim zatrzymaniu w 1980 r., jak to się mówi w żargonie, rozpruł się. Posprzedawał wtedy swoich kolegów. Nie chcę jednak o nim mówić. Dzisiaj nie pamiętam. Może mi się przypomni. – odpowiedział B. Po odtworzeniu wcześniejszych zeznań Macieja B. nastąpiła swoista polemika między Baryłą a Gawronikiem. W 1992 r. Maciej B. z Dariuszem L. ps.

Lewy wtargnęli do mieszkania Ziętary i zabrali stamtąd filmy i aparaty. Maciej B. stwierdził, że aparat był wielkości zapalniczki, a filmy – „małego palca”. A. Gawronik, chcąc zdyskredytować Macieja B., okazał w sądzie sprzęt fotograficzny, oświadczając, że dostał go z muzeum, i przekonywał: „Aparat na mikrofilmy w tamtym okresie był znacznie większy”.

FOT. ALEKSANDRA TABACZYŃSKA

Z

aowocowała zatrzymaniami osób, które w przekonaniu prokuratora odpowiadają za tę zbrodnię: w 2014 r. aresztowano Aleksandra Gawronika, a kilka tygodni później dwóch pozostałych przy życiu ochroniarzy dawnej firmy Elektromis – Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala. Gawronikowi, w latach 90. za jednemu z najbogatszych ludzi w Polsce, zarzucono podżeganie do zamordowania Jarosława Ziętary podczas narady latem 1992 r. na terenie holdingu. Ochroniarzom zarzuca się porwanie dziennikarza i przekazanie go zabójcom. Do końca nie wiadomo, kim byli zabójcy ani gdzie jest ciało zamordowanego, choć według prokuratury jego szczątki zostały rozpuszczone w kwasie, a pozostałości ukryte w różnych miejscach. Nie wiadomo też, czy wskazano wszystkich zleceniodawców zbrodni. W I kwartale br. odbyły się trzy rozprawy. Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu zeznawali m.in. dziennikarze związani z Poznaniem.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

– Pan pokazuje niemiecki aparat, używany do rejestrowania wypadków drogowych. To nie jest aparat na mikrofilmy. Jarek miał znacznie mniejszy sprzęt u siebie w mieszkaniu – zareagował Baryła. Okazało się, że gangster był właścicielem takiego sprzętu. Punktem spornym były też zeznania B. na temat wyprawy jego i ochroniarzy Elektromisu do Świecka: – Pojechaliśmy do Świecka, aby wytłumaczyć komuś, żeby zwinął interes w kiosku obok kantoru Gawronika. Cała akcja trwała około 10 minut. (…) Wtedy poklepał mnie [Gawronik] po twarzy, dodając: takich chłopaków nam potrzeba. Młody na razie jest od czarnej roboty, a potem będzie od brudnej. Oskarżony spytał sarkastycznie, w jaki sposób wjechali do strefy, skoro trzeba było mieć paszporty. Maciej B. odpowiedział: – Gawronik miał tam swoich ludzi. W kantorach pracowały rodziny pograniczników. – I dodał: – Granicę z Niemcami przekraczałem wiele razy, drogi panie. Wiem, gdzie był pana kantor i gdzie stał konkurencyjny dla pana kiosk. Kolejny spór dotyczył tablic rejestracyjnych samochodu, który należał do oskarżonego. Sądowi została okazana Książka Aleksander Gawronik spór o miliardy autorstwa Rafała Węgierkiewicza. Ma potwierdzić, jakie samochody miał wówczas oskarżony i jak wyglądały tablice rejestracyjne. Obrońca A. Gawronika zapytał też, dlaczego, mając własnych ochroniarzy, Gawronik miałby wysłać ochroniarzy Elektromisu, by porwali Ziętarę. Jednak tej kwestii nie wyjaśniono podczas rozprawy.

Biegły sądowy Macieja B. od 9 czerwca 2019 r. obserwuje biegły sądowy Marcin Siedlecki, by ocenić, czy zeznania Baryły spełniają „psychologiczne kryteria wiarygodności”. W 2019 r. biegły stwierdził przed sądem: „Świadkowi może się wydawać, że podając więcej szczegółów, okoliczności zdarzeń, które miały miejsce 20 lat temu, będzie bardziej wiarygodny. Świadek bardzo często, na różnych etapach, zmieniał swoje twierdzenia (…). Zeznania świadka, wyniki badań i to, co widziałem na sali rozpraw, skłoniło mnie do sformułowania wniosku, że są wątpliwości co do prawdziwości zeznań świadka”. Wówczas prokurator Elżbieta Potoczek-Bara zapytała biegłego, czy zapoznał się z całością materiału dowodowego. Ten odpowiedział, że nie, ale w jego opinii wystarczająco – pracował nad tym, co mu przekazał sąd. – W mojej praktyce, ponad 20-letniej, po raz pierwszy spotykam się z psychologiem, który nie widzi potrzeby zapoznania się ze wszystkimi zeznaniami świadków – skonkludowała prokurator. Zapytała też, czy użyte przez biegłego metody są wystandaryzowane. Okazało się, że nie wszystkie, ale żadna nie jest zakazana. Psycholog jest biegłym od 2006 r., opiniował w sprawach karnych dotyczących dzieci i młodzieży, a pełna dokumentacja jego kompetencji jest w posiadaniu poznańskiego sądu. Od czasu tamtej rozprawy biegły uczestniczył w każdej kolejnej, w której zeznawał Maciej B. Zapytał świadka, dlaczego zgodził się zeznawać, będąc, jak to sam Baryła określił, na skraju wyczerpania psychicznego. Świadek wytłumaczył, że był daleko od domu i chciał jak najszybciej mieć to za sobą. Dodał również, że prokurator wiedział, że się źle czuł, a to, co mówił, ledwie pamięta. Biegły spytał o leki, które wtedy przyjmował gangster. – W tamtym czasie służba zdrowia więzienna nie podawała nazw leków. Mówili, że to na zdrowie. (…) Cały czas brałem leki. Trudno nie zauważyć postawy biegłego psychologa. Podczas rozprawy w czerwcu 2019 r. i ostatniej, ostro, żeby nie powiedzieć obcesowo, zwracał się zarówno do prokurator, jak i świadka. W sprawie wiarygodności Macieja B. przed sądem wypowiedziało się wcześniej dwóch innych biegłych, stwierdzając, że zeznania Baryły były logicznie spójne, a świadek potrafił oddzielić informacje zasłyszane od własnych, a także, że słowa Macieja B. spełniają psychologiczne kryteria wiarygodności. Kolejne cztery rozprawy zaplanowano w kwietniu, maju i czerwcu. K

Nie żyje Teresa Majchrzak, niezłomna matka, która od lat 80. walczyła wraz z mężem o oficjalne uznanie prawdy o tragicznych losach syna Piotra. 19-letniego ucznia Technikum Ogrodniczego w Poznaniu zakatowano w czasie stanu wojennego.

Niezłomna matka Wieczorem 11 maja 1982 roku został zatrzymany i dotkliwie pobity przez ZOMO. Na skutek rozległych obrażeń głowy, nie odzyskawszy przytomności tydzień później zmarł w szpitalu. Przyczyną zatrzymania był opornik, który Piotr miał wpięty w ubranie. Śledztwo umorzono, uzasadniając niewykryciem sprawców. Teresa Majchrzak złożyła wniosek o kasację do Sądu Najwyższego, jednak został on odrzucony. 20 marca 2021 roku rodzina oraz media podały informację, że śp. Teresa Majchrzak została pokonana przez covid. Zmarłą pożegnał premier Mateusz Morawiecki następującymi słowami: „Pani Teresa przez prawie czterdzieści lat wytrwale dobijała się o sprawiedliwość, ale nie było dane jej tego doczekać. Bezkarność oprawców jej Syna jest nie do pogodzenia z państwem prawa, jakim bezwzględnie musi być nasza Ojczyzna. Miejmy w pamięci zarówno tych, którzy zginęli w walce o naszą wspólną wolność, jak i ich bliskich, na próżno domagających się sprawiedliwości. Niech spoczywa w pokoju”. Teresa Majchrzak walczyła równie wytrwale o upamiętnienie w Poznaniu zbrodni stanu wojennego. Każdego 13 grudnia stała przy kamieniu uwieczniającym jej syna, na ulicy Fredry. Ubolewała, że z latami słabnie pamięć o Piotrze, starała się, by historia tragicznej śmierci tego młodego człowieka nie trafiła do zbiorowej niepamięci. I tak Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW w swoim raporcie z września 1991 roku uznała, iż śledztwo w sprawie śmierci Piotra Majchrzaka zostało umorzone wbrew temu, co wynikało

z materiału dowodowego, a ponadto uznała chłopaka za jedną z ofiar stanu wojennego w PRL. W 2010 roku ówczesny radny miejski Szymon Szynkowski vel Sęk wystąpił z inicjatywą nadania imienia Majchrzaka skwerowi lub ulicy. 11 grudnia 2014 roku oficjalnie nadano nazwę i odsłonięto Zaułek im. Piotra Majchrzaka, będący pieszym przesmykiem bezpośrednio sąsiadującym z Cmentarzem Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu, łączącym ulicę Tadeusza Kościuszki z ulicą Księcia Józefa. Na tabliczce upamiętniającej 19-latka napisano: „Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej od początku utrudniali prowadzenie dochodzenia i wyjaśnienie okoliczności zdarzenia. Prowadzone w czasach PRL postępowania prokuratorskie zostały umorzone, a prokuratura i sądy wolnej Polski uznały, że śmierć Piotra Majchrzaka mogła nastąpić w wyniku pobicia przez funkcjonariuszy ZOMO”. Teresie Majchrzak, niezłomnej matce Piotra, niech Pan da wieczny odpoczynek i radość w Niebie.

Aleksandra Tabaczyńska


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.