Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 81 | Marzec 2021

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Ewertowie. Portret rodziny wielkopolskiej

Nagroda „Nieobojętności” dla obojętnego na zagładę świata wartości

Dzieje „dynastii” Ewertów są typowe dla ludności pogranicza polsko-niemieckiego. Małżeństwa mieszane narodowościowo były powszechne. Na ich powstanie znaczny wpływ wywierała wspólnota religijna małżonków, a nie odmienność narodowościowa, zwłaszcza że przybywający do Polski w różnych czasach Niemcy stosunkowo łatwo wtapiali się w polskie otoczenie. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa

Czy pierwszy laureat nagrody, Marian Turski, ma dowody na poparcie swojej nieobojętnej postawy? Na razie hordy domagają się holocaustu nienarodzonych, i to pod szyldami cytatów z jego przemówienia, a on obwieszcza, że sprawia mu to radość! Józef Wieczorek

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 81 Marzec · 2O21

9 zł

w tym 8% VAT

Radio WNET Białystok 103,9 FM Wrocław 96,8 FM Kraków 95,2 FM Warszawa 87,8 FM

276 Konia rzędem temu, kto ułoży projekt konstytucji, pod którym podpiszą się wspólnie Grzegorz Braun, Janusz Korwin-Mikke, Barbara Nowacka i Adrian Zandberg. Zbigniew Kopczyński

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

1 kwietnia

EE

NN NN AA

2

Wojna o prawdę Ukraińcy zawstydzili Polaków odważną reakcją na nieopatrzne oświadczenie prezydenta Niemiec dotyczące reparacji za II wojnę światową. Jan Bogatko

3

US-bolszewicy USA programy radiowe i telewizyjne są zdejmowane z anteny, jeśli ich twórcy i prowadzący nie chcą poddać się presji ideologicznej i odciąć się od Trumpa. Rafał Brzeski

6

#Media mój wybór

P

Kulno, 11 lutego 1959 r. Aresztowanie Michała Krupy „Wierzby”, byłego partyzanta Narodowego Zjednoczenia Wojskowego na Rzeszowszczyźnie, jednego z ostatnich ukrywających się żołnierzy podziemia ŹRÓDŁO: IPN

oeta zdaje się celowo nie pre­ cyzuje, o jakich zdarzeniach pisze, nie oznacza czasu, dając tym samym czytelnikowi do zrozumienia, że mrok dalej trwa, czas zbrodni nie zakończył się: 1 Wyprowadzają ich rano na kamienne podwórze i ustawiają pod ścianę pięciu mężczyzn dwu bardzo młodych pozostali w sile wieku nic więcej nie da się o nich powiedzieć 2 kiedy pluton podnosi broń do oka wszystko nagle staje w jaskrawym świetle oczywistości Co jest oczywistością? Zbrodnia, o któ­ rej milczymy. Niewinna śmierć. Dlatego w trzeciej strofie czyni sobie wyrzut, napomina czytelników i poetów: nie dowiedziałem się dzisiaj wiem o tym nie od wczoraj więc dlaczego pisałem nieważne wiersze o kwiatach o czym mówiło pięciu w nocy przed egzekucją Ich imion i nazwisk zakazano, nie moż­ na ich używać. Złamanie zakazu może ściągnąć nieszczęście – areszt, więzienie lub nawet śmierć dla wielu ludzi. Za­ miast tego poeta proponuje używanie antycznych pseudonimów, by ocalić pamięć tych, którzy nie byli bandyta­ mi, ale ludźmi, ludźmi zdradzonymi,

Tajemnicze słowa i obrazy z wiersza Herberta Pięciu z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957) można odczytać jako scenę zarówno z czasów niemiec­kiej okupacji, jak i stalinizmu.

Pamięci Żołnierzy Wyklętych O wierszach Zbigniewa Herberta Sławomir Matusz

którzy kochali, pragnęli, którzy grzeszy­ li w myślach, mowie, a może w uczyn­ kach, ale którym należy się hołd: a zatem można używać w poezji imion greckich pasterzy można kusić się o utrwalenie barwy porannego nieba pisać o miłości a także jeszcze raz ze śmiertelną powagą ofiarować zdradzonemu światu różę Zatem mowa jest o zdradzie, można się domyślać, że o zdradzie ze strony ko­ munistów – choć poeta otwarcie o tym pisać nie może; także o potrzebie przy­ pomnienia po latach, kto ukrywał się pod imionami greckich pasterzy. Czy chodzi tu o Witolda Pileckiego, Tade­ usza Bejta, Wacława Alchimowicza,

Władysława Kielima i Leona Knyrewi­ cza – tego się już nie dowiemy. W innym wierszu, z debiutanckie­ go tomu Struna światła (1956), zatytu­ łowanym Cmentarz, warszawski poeta pisze: „wapno na domy i groby / wapno na pamięć”, zwracając uwagę na amne­ zję, jaka ogarnęła Polaków, a wiersz kończy tak: a na powierzchni spokój płyty wapno na pamięć na rogu alei żywych i nowego świata pod stukającym dumnie obcasem wzbiera jak kretowisko cmentarz tych którzy proszą o pagórek pulchnej ziemi o nikły znak znad powierzchni Dumnie stukają obcasy żołnierzy, którzy przyszli z Armią Czerwoną, a „o pagórek pulchnej ziemi” proszą żołnierze AK, ZWZ i WiN ukradkiem

zamordowani i bezimiennie chowani, o nich upomina się Herbert. Podobne słowa znajdziemy w wierszu Do Apollina, w tym samym zbiorku, będącym sprzeciwem wobec kultu jednostki, estetycznego i intelektualnego zubo­ żenia, a także wobec zakłamywania historii komunistycznych Apollinów – w domyśle Leninów – których pom­niki masowo stawiano po wojnie. W części pierwszej utworu podmiot wchodzi w dialog z posągiem: Oddaj moją nadzieję Milcząca biała głowo Cisza Pęknięta szyja Cisza Złamany śpiew – by w części drugiej jasno stwierdzić fałszowanie historii, fałsz nowej, socja­ listycznej mitologii: inny był pożar poematu inny był pożar miasta bohaterowie nie wrócili z wyprawy nie było bohaterów ocaleli niegodni szukam posągu zatopionego w młodości pozostał tylko pusty cokół ślad dłoni szukający kształtu. Zwracają uwagę słowa: „bohaterowie nie wrócili z wyprawy / nie było bo­ haterów / ocaleli niegodni”. Z jakiej wyprawy, z jakiej odysei? – można by zapytać. Bohaterowie nie wrócili, więc ich nie było, nie ma. Zostali skrycie zamordowani. Ocaleli niegodni – ich oprawcy. Dokończenie na str. 4

Hasło mediowego bojkotu „Abyś ty miał wybór!” jest samym fałszem. Te „dziadersy” mogą już nigdy nie pojawiać się na wizji! I to jest mój wybór! Paweł Zastrzeżyński

7

Problem postawiony na głowie Homoseksualizm jest stary jak ludzkość. Ludzie nim obarczeni zyskiwali zrozumienie w konfesjonale. Jednak kapłan nie ma prawa problemu zafałszowywać. Ks. Zygmunt Zieliński

10

Doskonałość a świętość Świętość wynika natury człowieka i realizuje się w wolnym wyborze. Transhumanizm unieważnia naturę człowieka i pozbawia go wpływu na własny los. Teresa Grabińska

11

Pandemia aborcji Nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając merytoryczny łomot. Miłosz Kuziemka

12–13 Właśnie mija rok od rozpoczęcia światowej „ery wielkiej izolacji”. Według WHO, czyli Światowej Organizacji Zdrowia, dotychczas na covid-19 zmarło na świecie ok. 2,5 mln osób, a w naszym kraju 41 tysięcy.

Kiedy rozum śpi, budzą się wirusy Adam Gniewecki

Następny numer „Kuriera WNET”

II

M

ożna dyskutować, czy przyczyną zgonów był tylko koronawirus, a dokładniej – jego odmiana nazwana SARS-CoV-2, czy też jego kombinacje z tzw. chorobami współistniejącymi i czy to dużo, czy nie. Statystyki i interpretacje danych mogą być obarczone błędami,

a liczby niedokładne, ale biorąc pod uwagę lawinowy charakter przyrostu zakażeń – co charakteryzuje pandemię – i puszczając wodze wyobraźni, można, a nawet trzeba się przestraszyć. Niektórzy twierdzą, że covid-19 to wymysł. Niestety nie, a niejeden z wątpiących przekonał się na własnej

skórze albo na przykładzie bliskich, że się mylił. O wirusie, który chorobę wywołuje, jego genezie, drodze wniknięcia w populację ludzką, możliwych mutacjach itd. opinia publiczna, czyli zbiór potencjalnych ofiar, wie niewiele. Informacje do niej docierające

bywają wzajemnie sprzeczne, niewiarygodne albo oszlifowane oficjalnymi dwuznacznościami, przypuszczeniami i skażone niedomówieniami, przemilczeniami albo wręcz kłamstwami. Jeśli do tej kakofonii dodać nielepsze publikacje tzw. poważnych mediów i wodospady internetowego bełkotu, mamy pandemię dezorientacji i braku zaufania do kogokolwiek. Po roku ludzie mają już dosyć tzw. obostrzeń, kwarantanny, zdalnej pracy i nauki, samotności i niepewności jutra. Stąd krok do paniki, buntu, chaosu oraz wymknięcia się sytuacji spod i tak słabej kontroli. Dokończenie na str. 8-9

Przeklęta Pani Demia Zadekretowała nowe wytyczne, bo poprzednie były jedynie „niemal” stuprocentowo pewne, te nowsze „niemalniej” (w zanadrzu miała jeszcze „najniemalniejsze”)… Sławomir Zatwardnicki

16

ind. 298050

A

ndrychów jest dwudziestotysięczną stolicą gminy liczącej 47 000 mieszkańców. 97% gospodarstw domowych jest skanalizowanych, a w 2015 r. miasto dostało nagrodę jako najlepiej oświetlone w Polsce. Wymieniono 4 000 lamp; brytyjski system sterowania przyniósł oszczędności na poziomie 70%, co w realiach andrychowskich oznacza milion zł rocznie. Gmina ma własny transport autobusowy z nowoczesnym taborem. Młodzież do 26 roku życia i seniorzy nie płacą za przejazdy, a dla pozostałych cena biletu wynosi 2,50 zł. W 2019 roku, gdy bankrutowała prywatna spółka energetyczna, w Andrychowie zaczęło brakować prądu, co skutkowało codziennymi przerwami w jego dostawach. Miastu groził brak prądu i ogrzewania w nadchodzącym sezonie zimowym. Burmistrz Tomasz Żak, który nam o wszystkim opowiedział, podjął decyzję o powołaniu nowej miejskiej spółki energetycznej i przejęciu upadającej elektrociepłowni. Kryzys został zażegnany, ale problemu energetyki miejskiej nie udało się rozwiązać. Przypadek, jak powiedział burmistrz, postawił na jego drodze firmę C-GEN i to jest powód, dla którego przyjechałem do Andrychowa. Szef firmy C-GEN, p. Tadeusz Bąk, odwiedził nas w naszej siedzibie w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu i opowiedział o opracowanym przez zespół polskich naukowców projekcie energetycznym, który może nie tylko zrewolucjonizować rynek energetyczny na poziomie samorządów, ale rozwiązać problem odpadów. Ta opatentowana metoda polega na niskotemperaturowym zgazowaniu odpadów (ca 500°C) z katalitycznym utlenieniem gazów poprocesowych (650°C) oraz produkcją energii elektrycznej i ciepła. Pozwala również na produkcję wodoru i opcjonalnie – metanu syntetycznego. Przy zastosowaniu metody na większą skalę, można by gazyfikować węgiel, a przy okazji produkować nawozy azotowe typu mocznik, i to bez importu gazu ziemnego. W projekcie zainteresował mnie również fakt, że technologia była prezentowana – jako przełomowa – w 2018 r. na otwarcie pawilonu europejskiego podczas konferencji klimatycznej COP24 w Katowicach. Podczas pobytu w Andrychowie dowiedziałem się o zastosowaniu takiej samej technologii przy okazji penetracji Marsa. Zaintrygowało mnie, że tej jakości Polski patent pozostał niezauważony w momencie tworzenia nowej strategii energetycznej państwa. Jestem w Andrychowie dlatego, że burmistrz postanowił wybudować pilotażową fabrykę w oparciu o te patenty. Podczas wizyty Radia Wnet widzieliśmy tereny specjalnej strefy ekonomicznej, przygotowane do realizacji projektu, który może się udać pod warunkiem, że zostaną w niego zainwestowane pieniądze z programu Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Czy to się uda, zależy od odwagi decydentów. K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

2

O CO CHODZI? To miało być zapowiadane nowe otwarcie, to miała być zaskakująca nowość. Wyszło jak zawsze. Borys Budka – przewodniczący Platformy Obywatelskiej – po raz 276 przekonywał Polaków, że PiS jest zły, a Platforma dobra. Nowością było powiedzenie tego po raz 276, bo to, co przewodniczący PO myśli o obu tych partiach, nowością nie jest.

„prawdziwy” Trybunał, nie łamiąc obo­ wiązującej konstytucji, a tej Platforma podobno gotowa jest bronić jak nie­ podległości. Trudno również przypuś­ cić, by Trybunał w jakimkolwiek innym składzie mógł wydać inny wyrok, do­ póki obowiązuje obecna konstytucja. Konstytucję oczywiście można zmienić, ale tutaj, jak powinien dr Budka wiedzieć, potrzebnych będzie nie 276, a 307 posłów. Nawet przy bardzo do­ brym wyniku wyborczym koalicjantów trudno przypuszczać, by było to moż­ liwe bez udziału Konfederacji. A teraz konia z rzędem temu, kto ułoży projekt nowej konstytucji lub zmiany obecnej, pod którym podpiszą się, dajmy na to, Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke z jednej strony, a Barbara Nowacka i Ad­ rian Zandberg z drugiej. Z pewnością radca prawny Borys Budka wie, jak to zrobić. Wie, ale nie powie. Nie powiedział też, jak chce zreali­ zować pozostałe punkty programu Ko­ alicji 276. Najciekawszy jest tam punkt o zakończeniu kolesiostwa w spółkach skarbu państwa. Punkt o tyle charakte­ rystyczny, że każda opozycja obiecuje to, dążąc do władzy, a po jej zdobyciu staje się adresatem oskarżeń opozy­ cji dokładnie o to samo. Problem jest właściwie nierozwiązywalny. Ktoś tymi spółkami musi zarządzać, a mianuje go

276 Zbigniew Kopczyński

częściowego zakazu z orędownikami aborcji na życzenie? Jak tego doko­ nać, gdy sama Platforma nie potra­ fi zająć jednoznacznego stanowiska? A jeśli dodać, że owo rozwiązanie musi uwzględnić ostatni wyrok Trybuna­ łu Konstytucyjnego, nie będzie łatwo. Wyrok Trybunału obowiązuje bowiem

Z

aczęła się dyktatura nowej, zmutowanej postaci totalita­ ryzmu, wspierającej lewackie idee potężnym kapitałem. Jak go nazwać: komunkapitalizmem, kapi­ tałokomuną – nieistotne. Tak potężne­ go sojuszu nie miał towarzysz Lenin, kiedy Niemcy wsadzili go do pociągu jadącego do Rosji. Jakieś pieniądze do­ stał, ale na pewno nie miliardy dolarów (a tyle są warte wpływy gigantów Ama­ zon, Google, Apple itd.). Z mapy świata zniknęła ostatnia ostoja demokracji. Bieda polega i na tym, że w Europie od dawna dzieje się równie źle, a epidemia znakomicie przyśpieszyła rozwój sytu­ acji politycznej w kierunku tak pożąda­ nym wiele lat temu przez Gramsciego, potem Spinellego. Nie przewidywali, że sprzymierzeńcem wielkiego marszu w kierunku przez nich wymarzonym

i jest nieodwołalny bez względu na to, jakimi poniżającymi epitetami obrzucą Trybunał politycy Platformy. Z Trybunałem Borys Budka obie­ cał poradzić sobie, powołując „praw­ dziwy” Trybunał Konstytucyjny. Ten były minister sprawiedliwości nie wyjaśnił nam jednak, jak ustanowić

6 stycznia 2021 roku społecznościowe media z Facebookiem na czele zablokowały możliwość wypowiedzi urzędującemu jeszcze prezydentowi Stanów Zjednoczonych, Donaldowi Trumpowi. Parafrazując historyczne powiedzenie Joanny Szczepkowskiej z czerwca 1989 r., można powiedzieć: 6 stycznia 2021 r. skończyła się w USA demokracja.

Tajne wejście do neototalizmu Elżbieta Morawiec

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 99 zł 2 egzemplarze za 180 zł

Imię i Nazwisko

Adres

FOT. ADLI WAHID / UNSPLASH

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/ Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

stanie się właśnie tzw. pandemia. Nie chcę tu zaprzeczać faktowi, że epide­ mia istnieje, ani dyskutować nad tym, czy jest zjawiskiem naturalnym, czy laboratoryjnie wykreowanym. Za pew­ ne uważam jedno – sztuczną histerię, potężną propagandę rozpętaną wobec choroby o śmiertelności 0, 020 i coś %. Cały świat bez wyjątku od ponad roku tkwi w marazmie lockdownów. Jak za dotknięciem różdżki czaro­ dziejskiej, a może raczej batuty jakie­ goś Wielkiego Dyrygenta – wszystkie rządy na całym świecie wpadły na ten sam środek zaradczy: lockdown, re­ strykcje i wszystko, co nas dziś nie­ woli. Z dnia na dzień znikła wolność osobista, wolny handel, prawo do pracy – zlikwidowane, np. w Polsce, po prostu rozporządzeniami, a nie prawnym ak­ tem stanu wyjątkowego. Rozporządze­ niami zatem całkowicie bezprawnymi, arbitralnymi decyzjami rządów, które – jak się okazało – znowu coś wiedzą

lepiej. W jednych krajach restrykcje są ostrzejsze, jak we Francji z godziną po­ licyjną od 18(!), w innych łagodniejsze. A wszędzie podobnie traktuje się głosy krytyczne o takim postępowaniu wła­ dzy, wycisza się podnoszony tu i ów­ dzie sprzeciw, ostatnio ożywiony dzięki buntowi restauratorów we Włoszech czy na polskim Podhalu. Uliczne pro­ testy Holendrów w relacjach polskiej tv określa się tak, jak to robi doszczęt­ nie skompromitowany premier tego kraju – jako terrorystyczne. Kolejnym czarodziejskim zaklęciem, eliminują­ cym złowrogiego wirusa, ma być szcze­ pionka. Nie do końca przetestowana, dopuszczona właśnie dlatego nawet przez UE – warunkowo służy władzom w różnych krajach jako bat na niepo­ kornych i myślących: nie zaszczepisz się, nie dostaniesz tego, tamtego, nie będzie ci wolno tego, tamtego – ot, ta­ ki dobrowolny przymus. Eksperyment na ludziach traktowany jest jak święte

panaceum. Zauważmy przy tym, że towarzyszy temu kolejny krok w znie­ walaniu niewolników covida i własnych rządów i dzielenie ludzi na „lepszych” i „gorszych” (w znanej dystopii Huxleya Nowy wspaniały świat byli to ludzie alfa i gamma, u Orwella zwierzątka równe i równiejsze). Znamienna jest tutaj sprawa amantadyny, z powodze­ niem zastosowanej w Polsce do lecze­ nia covida przez lekarza z Przemyśla, przebadana i opisana przez klinicystów z profesorskim tytułami już w kwiet­ niu 2020 r. Zwrócono na nią uwagę dopiero wtedy, gdy dr Bodnar wyle­ czył amantadyną jednego z ministrów; walkę o ten preparat cały czas prowa­ dzą Dorota Łosiewicz i Jan Pospieszal­ ski. Z zerowym skutkiem: amantadyny w aptekach nie ma i kropka. A uczeni eksperci cały czas opowiadają kosopały o rzekomych skutkach ubocznych leku od lat dostępnego na polskim rynku – najpierw jako specyfik antygrypowy,

i odpowiada za efekty tego zarządzania partia rządząca. Musi więc mieć zaufa­ nie do takiego kandydata i pewność, że będzie realizował jej wizję rozwoju firmy. Jak chce rozwiązać ten problem dr Budka, nie wiadomo. W sumie możliwości ma dwie. Mo­ że wyrzucić pisowskich nominatów i powołać nowych. Spółkami Skarbu Państwa zarządzać będą wtedy nomi­ naci Koalicji 276, czyli zrobi to, o co oskarża PiS. Może też nie dokonywać czystki w zarządach i pozostawić do­ tychczasowych zarządzających. Wtedy jednak uzna kompetencje pisowskich nominatów i ich niezależność, a tym samym gołosłowność dzisiejszych oskarżeń. Wiem, wiem, jest trzecie rozwią­ zanie: powołanie niezależnych fachow­ ców. Ale z tymi „niezależnymi fachow­ cami” to taka sama bajka jak z „rządem technicznym”, składającym się właśnie z „niezależnych” fachowców. Nie muszę dodawać, że każda partia ma swoich „niezależnych fachowców”. Ci „nieza­ leżni fachowcy” muszą być przez kogoś nominowani, a więc stają się tym sa­ mym zależni od nominującego. Wra­ camy więc do wariantu pierwszego, zamiany nominatów PiS-u na nomina­ tów Platformy. Ale tak ładnie to brzmi: zlikwidujemy kolesiostwo i powołamy

niezależnych fachowców. A będzie jak jest, o ile nie gorzej. Jedynym rozwiązaniem byłaby lik­widacja spółek Skarbu Państwa. Tu akurat Platforma ma autentycznych fachowców i pewne dokonania. Choć z tymi fachowcami to bym nie prze­ sadzał, bo choć przez osiem lat robili co mogli, to jednak coś się ostało, a za rządów PiS-u odżyło. No, ale może te­ raz nie popełnią tych błędów i, cytując klasyka, niczego już nie będzie. Podobnie można pisać o pozosta­ łych propozycjach Borysa Budki i Ra­ fała Trzaskowskiego. Być może mają oni jednak gotowe rozwiązania. Być może przedstawią je w następnych wy­ stąpieniach. Być może, choć brzmi to jak bajka. „– A cóż to jest za bajka? Wszystko to być może! – Prawda, jednakże ja to między bajki włożę”. Tak pisał biskup Krasicki blisko ćwierć tysiąca lat temu. A ja mam przy­ puszczenia graniczące z pewnością, że w następnym wystąpieniu Borys Budka opowie nam, jak złe są rządy PiS-u i jak wspaniałe będą rządy Platformy. Po raz

ostatnio przeciw chorobie Parkinsona. O co zatem ekspertom chodzi? Nasuwa się tylko jedno podejrzenie – jako że żaden z nich publicznie nie oświad­ czył, że nie był grantobiorcą wielkich koncernów: nie dopuszczają polskiego specyfiku, bo stoi za tym ich paskud­ ny prywatny interes. Jest i coś więcej – należy wtłoczyć do głów zwykłych zjadaczy chleba przekonanie, że jest tylko jeden „słuszny” sposób walki z wirusem – magiczna szczepionka. Nie wiem, kto, gdzie i w jakim skła­ dzie wymyślił „operację pandemia”, nie mam jednak wątpliwości, że ją wymy­ ślili ci, którzy na niej skorzystali wg sta­ rej zasady „cui prodest”, czyli Bigtech, koncerny farmaceutyczne i inni „wiel­ cy”, co przy tej okazji połkną średnich i małych (taki np. właściciel Amazona – 34 mld dolarów). W tej wielkiej ope­ racji, która toczy się na świecie nie od dziś – chodzi nie tylko o przeformato­ wanie człowieka, ale o zmianę struktury zarządzania światem. Żadne narodowe rządy – po co one komu! Władać mają ci, których władza da się realnie przeli­ czyć na miliony dolarów. Aby im w tym nie przeszkadzano, cenzura jest, natu­ ralnie, niezbędna. To obok pieniądza podstawowy instrument panowania. W ciągu roku pandemii trzymani w zamknięciu – pozbawieni swobody poruszania się, instytucji kultury (kina, teatry, muzea – niedostępne), uprawia­ nia sportów – stajemy się powoli jak przerażeni zombi, pozbawieni niemal wszystkiego, co nas jako ludzi odróżnia od zwierząt, napędzani wciąż podkrę­ caną propagandą strachu w mediach. Nikt z rządzących nawet nie próbuje podważyć dogmatu, jakoby lockdown był skuteczny w walce z epidemią (fak­ ty temu zaprzeczają), są ślepi na to, że pseudolekarstwo jest gorsze od choro­ by. Pomijając straszliwe spustoszenie gospodarcze świata, żaden z naszych władców nie zadaje sobie pytania, jak

kładzie się od dawna na lewicowych uniwersytetach całej ziemi, w mediach, w nauce (z humanistyką na czele). Ope­ racja pandemia walnie w tym pomo­ gła. I ten Porządek zapanuje, jeśli, jak zawsze, nie powstanie przeciw niemu wiecznie młody ludzki duch buntu. Na rok przed epidemią Michel On­ fray wydał książkę Theorie de la dictature. Filozof, socjolog, eseista, wróg katolicyzmu i religii w ogóle, apolo­ getyk hedonizmu (!) – nie jest to ktoś z mojej bajki. Jednak jego analiza wa­ runków potrzebnych do ustanowienia dyktatury jest przekonywająca. Brak mi w niej tylko i aż jednego – odrzucenia Boga przez współczesny świat. Onfray wymienia i krótko omawia 7 warunków niezbędnych dla zaistnienia dyktatury. Należy w tym celu: 1. zniszczyć wolność (tj. zapewnić ciągły nadzór, zrujnować życie osobiste, zdusić samotność, kreować oficjalne święta publiczne, zuniformizować opi­ nię publiczną, stworzyć pojęcie ‘myślo­ zbrodni’); 2. zubożyć język (praktykować no­ womowę, dwuznaczność, niszczyć sło­ wa, ograniczyć się do języka mówione­ go, zunifikowanego, zakazać klasyków); 3. odejść od prawdy (nauczać ideo­ logii, zinstrumentalizować prasę, roz­ powszechniać fałszywe informacje, „produkować” rzeczywistość); 4. zapanować nad historią (zacie­ rać przeszłość, pisać historię od nowa, „wymyślać” pamięć, zniszczyć książki, zindustrializować literaturę); 5. propagować nienawiść (stwa­ rzać wrogów, rozpętywać wojny, psy­ chiatryzować myśl krytyczną, skończyć z ostatnim człowiekiem); 6. zanegować naturę (zdławić puls życia, organizować frustrację seksual­ ną, higienizować życie, doprowadzić do wyłącznie medycznej prokreacji); 7. dążyć do imperium (formatować dzieci, zarządzać opozycją, rządzić za

.

„zrewitalizować” kompletnie zniszczo­ ne relacje społeczne. A może właśnie w „operacji pandemia” o to chodzi – aby u władzy byli Wielcy Posiadacze, a na dole niech się kłębią zombi, któ­ rym strach odebrał nie tylko godność, ale i umiejętność racjonalnego myśle­ nia, poczucie solidarności w dobru. Nie ma wątpliwości: o tym właśnie marzą Wielcy Konstruktorzy Nowe­ go Porządku Świata; podwaliny podeń

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska .

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

K

Żadne narodowe rządy – po co one komu! Władać mają ci, których władza da się realnie przeliczyć na miliony dolarów. Aby im w tym nie przeszkadzano, cenzura jest, naturalnie, niezbędna. To obok pieniądza podstawowy instrument panowania.

.

A

.

pomocą elit, ujarzmiać poprzez postęp, udawać, że się władzy nie posiada). Przyłóżmy te założenia do tego, co nas otacza, co już zostało zrealizowane, a doznamy czegoś więcej niż zimnego dreszczu. Bo takiej formy totalizmu świat dotąd nie znał. Oby nie było za późno, by zacząć walczyć z tym, nieste­ ty, wytworem ludzkiej cywilizacji – bez Boga. Obyśmy się nie okazali uczniami czarnoksiężnika. K

Nr 81 · MARZEC 2O21  ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 27.02.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

277

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

276

– tak nazwał koalicję partii opozycyjnych Borys Budka. Koalicji bardzo specyficznej, o któ­ rej nic nie wiedzieli koalicjanci. Ale nie bądźmy drobiazgowi, wystarczy, że wierchuszka PO wie, a ona myśli i działa za wszystkich. 276 – to liczba posłów potrzeb­ nych tej koalicji w przyszłym Sejmie, by móc przełamać weto hamulcowego, jak przewodniczący Budka był uprzejmy nazwać prezydenta Rzeczypospolitej. Jeśli uda się opozycji zgromadzić tylu, to już bez przeszkód będzie można po­ sprzątać po PiS-ie i poprowadzić Polskę świetlanym szlakiem postępowego, eu­ ropejskiego rozwoju. Czyżby? Załóżmy, że Polacy uwierzą w ko­ alicję 276 i wybiorą taki właśnie Sejm. Załóżmy, że zapomną, czym wykazał się już Borys Budka jako minister spra­ wiedliwości. A raczej czym się nie wy­ kazał, bo jego ministrowanie ograni­ czyło się do piastowania urzędu. Mniejsza z tym, mamy koalicję rządzącą: od umiarkowanych (bardzo) konserwatystów do skrajnych lewa­ ków. Co zdecyduje tych 276 posłów w kwestii najbardziej rozpalającej dziś Polaków, czyli ochronie życia? Jak po­ godzić zwolenników całkowitego lub


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA Chodzi o pozycję najcenniejszą w zbiorach tej placówki i jedną z najcenniejszych w zbiorach polskich w ogóle zarówno pod względem wartości materialnej, jak i historycznej. Portret przedstawia Izabelę Ogińską, żonę twórcy hymnu polskiego – Michała Kleofasa Ogińskiego. Wartość materialną dzieła sztuki trudno określić, gdyż zależy ona od kaprysów rynku; w listopadzie 1984 roku, w mojej obecności, w paryskim domu aukcyjnym Hotel Drouot, za piękny i znany portret księżny de Caderousse autorstwa Mme Vigée-Lebrun uzyskano tylko 1 milion 200 tys franków (równowartość 1 mln 200 tys. obecnych euro.) Kupił go marszand nowojorski Mathiessen, obecnie w Muzeum Nelson-Atkins, Kansas City, USA. Ale w październiku 2016 roku znacznie mniej interesujący portret matki Lud­wika Filipa został sprzedany za ponad 5 milionów euro (5 milionów 340 tys. 800). W każdym razie dzieła Elisabeth Vigée-Lebrun znajdują się w największych muzeach świata: w Luwrze, w Wersalu, w nowojorskim Metropolitan Museum, w petersburskim Ermitażu, w moskiewskim Muzeum Puszkina… Nadworna malarka Marii Antoniny uważana jest za najwybitniejszą portrecistkę XVIII wieku. Od stu lat portret Ogińskiej posiada bogatą literaturę w pracach historyków sztuki. Jeden z nich tak streścił dzieje obrazu (tłumaczę z francuskiego): „Księżna Michałowa Ogińska, urodzona Izabela Lasocka, pominięta w katalogu Mme Vigée-Lebrun, jest jednak, jak się wydaje, niezaprzeczalnie jej dziełem. Olej na płótnie 66 x 56 cm z pewnością malowany był w Petersburgu”. Mycielski uważał ten portret za „niezwykły, pełen prostoty w ujęciu i realizmu w technice. Zupełnie, jak gdyby duch Davida powiał przez tę kompozycję” ( J. Mycielski, St. Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun 1755–1842, Lwów, Poznań 1927, s. 140). Przed pięćdziesięciu laty (tzn. ok. 1927 roku! PW) obraz należał do Aleksandra Horwatha. W 1941 r. jego

N

a sensacyjne oświadczenie Franka-Waltera Steinmeiera poza mną w Radiu Wnet chyba nikt nie zareagował. Polityk SPD, prezydent Republiki Federalnej Niemiec chciał zapewne, zabierając głos w obronie najcenniejszego dla Niemiec i Rosji projektu, jakim jest druga nitka gazociągu z Rosji do Niemiec na dnie Bałtyku, wyrazić coś całkiem innego. Wbrew oświadczeniom Berlina, czynionym dla uspokojenia mniej zorientowanych mieszkańców Unii Europejskiej (i nie tylko), Nord Stream 2 to wcale nie projekt gospodarczy, lecz polityczny. I to bardzo polityczny! Steinmeier, wielki przyjaciel Rosji, jak cała SPD zresztą, przez pomyłkę powiedział to, co myśli, a więc dla ratowania wątpliwego projektu zachował się niedyplomatycznie. Prezydent Niemiec, udzielając wywiadu gazecie „Rheinische Post”, podkreślił w nim znaczenie projektu Nord Stream 2 dla relacji niemiecko-rosyjskich. Frank-Walter Steinmeier wyraził w rozmowie filozoficzną myśl, iż relacje energetyczne to „niemal ostatni most między Rosją a Europą” (zdradził przy okazji, czym jest Europa), podkreślając, iż Niemcy muszą mieć na uwadze historyczny wymiar relacji niemiecko-rosyjskich i wskazując w tym kontekście na napaść Niemiec na Związek Sowiecki podczas II wojny światowej, której to 80 rocznica wypada 22 czerwca tego roku. Prezydent Niemiec oczywiście dodał standardowe zdanie, że nie usprawiedliwia to błędów w dzisiejszej polityce Rosji, ale – dodał – „nie powinniśmy tracić z oczu szerszego kontekstu. „Tak, aktualnie relacje są trudne, ale istnieje przeszłość je poprzedzająca i przyszłość po nich”. Słowa te wywołały oburzenie głównie w Kijowie, w Warszawie raczej niewielkie. A powinno być przecież odwrotnie! To jasne, że Berlin nie dostrzega innych państw (tu mówi się nawet „krajów”, a nie „państw”, czyli używa się pojęcia geograficznego, a nie politycznego). I tak mówi się tutaj w Niemczech o Rosji jako o sąsiedzie. Dla każdego Niemca to oczywiste, bowiem Rosja „zawsze” graniczyła z Niemcami. To, że „zawsze” trwało w latach rozbiorów Polski (pomijając fakt, że Niemcy powstały dopiero w 1871 roku, więc są państwem nowym na mapie

następny właściciel, Józef Młodecki, sprzedał go za pośrednictwem salonu sztuki „Skarbiec” w Warszawie. Znajdował się następnie w posiadaniu Edmunda Mętlewicza, od którego około 1946 r. obraz był kupiony przez pediatrę warszawskiego, dr. Remigiusza Stankiewicza, który w testamencie zapisał swoje kolekcje Muzeum Historycznemu miasta Warszawy, gdzie stanowi część stałej ekspozycji” (A. Ryszkiewicz, „Bulletin du Musée National de Varsovie 1979” nr 1, s. 30). Tylko z ostatnim twierdzeniem Ryszkiewicza nie można się zgodzić. Od kiedy dar dla miasta znalazł się w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, przez blisko trzydzieści lat nikt obrazu nie oglądał, poza woźnym i sprzątaczkami. Wisiał w sali permanentnie zamkniętej na klucz. Mieszkając w pobliżu muzeum, wielokrotnie próbowałem go obejrzeć. Za każdym razem trafiałem na jakieś przeszkody; nie można było znaleźć klucza od sali, woźna chora, obraz jest od dłuższego czasu w konserwacji, p. kustosz oprowadza wycieczkę... itp. Kiedy wreszcie mnie dopuszczono, zobaczyłem, że przy arcydziele nie ma kartki z nazwiskiem ofiarodawcy – to może mniejsza – ale również ani dudu, kto namalował i kogo przedstawia. Obraz wydał mi się nieco inny od tego, który znałem tak dobrze. Położyłem to na karb figlów pamięci i brutalnej konserwacji. Kiedy zmieniono wystawę, wyszło na jaw, że w pięknej ramie wisi, zamiast oryginału nadwornej malarki Marii Antoniny, jego świeża i wierna kopia. Gdzie podział się oryginał?! Pytanie ma dla mnie charakter osobisty, ponieważ pod portretem Ogińskiej spędziłem dzieciństwo. Pozbawiony ojca, wychowywałem się częściowo u wujostwa Stankiewiczów. Małżeństwo starszej siostry mego ojca, Ludmiły, z doktorem Remigiuszem Stankiewiczem było bezdzietne. Wizerunek Izabeli Ogińskiej przez długie lata wisiał w salonie wujostwa nieoprawiony. Na fotografiach rodzinnych starano się go pomijać – wszyscy byli odświętnie wystrojeni, więc obraz „nieubrany” psułby

Europy), wymyka się jakoś uwadze nawet wykształconego mieszkańca Republiki Federalnej. Czasami bywa to nawet śmieszne: to tak, jakby rząd w Warszawie mówił o swym chińskim sąsiedzie, ale przeważnie śmieszne to nie jest i budzi ponure reminiscencje. Przeciętny Niemiec (mimo Stalingradu, a może przez ten Stalingrad) lubi Rosję, jej sztukę, literaturę i wspomina o „rosyjskiej duszy”. Polska to nadal enfant terrible, ot, Przywiślański Kraj, który „prześladował w przeszłości Żydów, Niemców i Rosjan (prawosławni to rzecz jasna Rosjanie) bez szczególnej kultury – wystarczy poczytać listy z kampanii wrześniowej bohatera narodowego, pułkownika Clausa Philippa Marii Schenk Graf von Stauffenberga. Pewien lekarz, po studiach w Leningradzie, zapytał mnie wprost: czego Polacy chcą od Rosjan? Jedno jest pewne – wszystkie partie polityczne w Niemczech, zarówno te rządzące, jak i opozycyjne, mają sympatie prorosyjskie. Uważam, że Polska wyglądałaby kiepsko, gdyby nie było NATO, aczkolwiek wiele sobie po tym sojuszu nie obiecuję, zwłaszcza w obliczu ostrego skrętu w lewo w USA. Na razie jednak Waszyngton nadal sprzeciwia się budowie Nord Stream 2, uzależniającego Niemcy od Rosji, ale to wszystko może się zmienić nagle i niespodziewanie. Sankcje, wprowadzone przez odsądzanego od czci i wiary prezydenta Donalda Trumpa, zaczynają dopiero przynosi skutki. Aktualnie – jak informują niemieckie media – co najmniej 18 europejskich firm wycofało się ze współpracy przy realizacji tego kontrowersyjnego projektu. Co prezydenta Steinmeiera na pewno bardzo boli, to fakt, że wśród nich znajdują się takie potęgi, jak Bilfinger z Mannheim czy należący do Muenchener Rueck zakład ubezpieczeń Munich Re Syndicate Limited. Wracając do słów Franka-Waltera Steinmaiera, jakie z jego ust padły w rozmowie opublikowanej na łamach „Rheinische Post”, nie popełnię błędu pisząc, że Niemcy historii nie znają, a raczej kierują się jej własną wersją. Kiedy ambasador Republiki Ukraińskiej w Berlinie, Andrij Melnyk, zareagował z oburzeniem na słowa prezydenta Niemiec w oświadczeniu, kolportowanym przez Deutsche Presse Agentur („wypowiedzi

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Do p. Prokuratora Generalnego RP Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa Czuję się w przykrym obowiązku zawiadomić Pana o podejrzeniu kradzieży z Muzeum Historycznego w Warszawie portretu Izabeli z Lasockich Ogińskiej autorstwa Elisabeth Vigée-Lebrun.

prezydenta Steinmeiera były ciosem w serca Ukraińców”, posłużono się „wątpliwymi argumentami historycznymi”), początkowe milczenie kryło powszechne zdziwienie. Potem rozszalała się ( jak

J

a

n

B

o

na tutejsze warunki) prawdziwa burza. Szczególnie nieprawdziwe jest uznanie mieszkańców ZSSR za Rosjan (podobnie, jak dawniej wiernych Kościoła prawosławnego). Steinmeier w 2021 roku

g

a t k o

Wojna o prawdę Steinmeier przyznaje zasadność roszczenia w zakresie reparacji wojennych od Niemiec. Uczynił to omyłkowo, ale w historii nie takie rzeczy się już zdarzały: Gorbaczow na przykład obalił komunizm, chcąc go ratować.

FOT. WIKIPEDIA

Uzasadnienie

całość kompozycji. Rama istniała; w testamencie wuja występuje jako „rama stalowa”, ale to nie ciężar ramy był przyczyną zaniedbania. Chodzi o błąd maszynistki („stylowa”) – po prostu nikt w domu nie miał nigdy siły ani czasu, żeby złożyć jedno z drugim. „ Jutro oprawimy Ogińską” – mówiono. Ludmiła Stankiewiczowa zmarła w 1954 roku. Profesor sześć lat później. Przed śmiercią podarował Warszawie portret pierwszego prezydenta stolicy z czasów Kościuszki – Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego autorstwa Józefa Peszke. Pozostałą część kolekcji przed przekazaniem jej miastu zbadali i opisali po jego śmierci dwaj doświadczeni eksperci – historyk sztuki, znawca malarstwa profesor Jerzy Sienkiewicz i znany antykwariusz – Tadeusz Wierzejski, zresztą sam hojny ofiarodawca polskich muzeów. Obaj znawcy nie mieli zastrzeżeń co do autorstwa Vigée-Lebrun, tak jak nie mieli ich wcześniej Mycielski i Wasylewski. Ich opinię potwierdził i rozwinął w latach 1978–1979 cytowany wyżej profesor Andrzej Ryszkiewicz, najlepszy w Polsce znawca malarstwa francuskiego. Interesując się losami obrazu, stwierdziłem kilka niepokojących faktów. 1° Brak dokumentacji fotograficznej oryginału. Pozwoliłaby ona na porównanie ze świeżą kopią, którą został zastąpiony w zbiorach muzeum. Biało-czarna reprodukcja heliograwiurowa w dziele Mycielskiego i Wasylewskiego jest niedość wyraźna. Klisze do wydawnictwa wykonał zakład Paulussen & Co w Wiedniu. Ryszkiewicz, pod ilustracją w cytowanym „Bulletin” (s. 31), zamieszcza zdjęcie według kliszy w zbiorach Instytutu Sztuki PAN. Sprawdziłem. Katalog zbiorów ikonograficznych IS PAN w istocie odsyła do płyty szklanej z 1936 roku, a więc na pewno zdjętej z oryginału. Ten sam napis widnieje na kopercie ze zdjęciem. Niestety w kopercie nie ma szklanej płyty. Jest tylko współczesne zdjęcie na papierze. Kiedy, przez kogo i z jakiego powodu płyta została usunięta? 2° Dlaczego obraz poddano konserwacji, chociaż był w doskonałym

stanie? Świeża kopia nie wymagała konserwacji. Dlaczego konserwowano tak długo? 3° Kiedy już stało się wiadome, że zamiast oryginału w muzeum znajduje się kopia, dlaczego muzeum nie podniosło alarmu? Personel muzeum, nieświadomy podmiany, ze względu na rangę dzieła nazywał przecież Ogińską „nasza Dama z łasiczką”. 4° Mam nadzieję, że żaden inny obraz w muzeum nie został wymieniony na kopię. Ale nie szkodziłoby sprawdzić. Można by przy okazji obejrzeć również Damę z łasiczką w Krakowie.

użył stalinowskiego argumentu, jakoby ofiarami wojny padło ponad 20 milionów mieszkańców Związku Sowieckiego i używa go dla usprawiedliwienia kontrowersyjnego projektu z Rosją, który uderza w państwa, jakie ucierpiały wskutek wojny, a jakie Nord Stream starannie omija! Mogłoby uchodzić za zabawne, gdyby nie było obrzydliwe, kiedy Steinmeier pomija fakt, że II wojna światowa nie rozpoczęła się od napaści Niemiec na swego byłego sojusznika – Związek Sowiecki (tego dnia, 20 czerwca 1941 roku, rozpoczęła się, wedle terminologii stalinowskiej, wojna ojczyźniana), lecz od wspólnej napaści Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę (pomijam tu wyjątkowo Słowację, trzeciego agresora)! O tym prezydent Steinmeier, gdyby chciał, mógł przeczytać nawet w Wikipedii. A może nawet przeczytał, ale nie pasowało to do publicznego przekazu! Dokonując przeskoku z 17 września 1939 roku (a właściwie od chwili ustalenia innej niż w tajnym protokole, niemiecko-rosyjskiej „granicy przyjaźni”) do dnia napaści Niemiec na Sowiety, zauważyć trzeba (czego nie dostrzegł chyba rząd w Warszawie), że zachodnie ziemie Związku Sowieckiego to w pierwszym rzędzie okupowane zimie polskie. Mówimy tu o wielkim terytorium, liczącym około 200 tysięcy kilometrów kwadratowych, zamieszkałych przez miliony obywateli RP (stalinowski „plebiscyt” i nadanie sowieckiego obywatelstwa mieszkańcom tej skrwawionej ziemi należy uznać za fasę). To na nich poszła pierwsza, miażdżąca fala niemieckiego ataku i to powinien rząd polski podkreślić w oświadczeniu, jakiego nie wydał, a wielka szkoda. Na tym tle dyplomacja ukraińska sprawia wrażenie dojrzalszej, a w każdym razie nie lękliwej. Podniesiona przez Stalina, a cytowana przez Steinmaiera liczba 20 milionów „sowieckich” ofiar jest o tyle wątpliwa, że obejmuje także ofiary polskie, zarówno ze strony niemieckich, jak i sowieckich okupantów, i jest to właściwie skandal, że w Polsce, podobno tak dbającej o wizerunek historyczny i historyczną prawdę, politycy, publicyści i nawet historycy nabrali wody w usta. Rosjanie do ofiar „nazizmu” na obszarze ZSSR zaliczyli nawet polskich oficerów, zamordowanych przez nich w Katyniu!

Pozostaje to w bolesnym kontraście do wypowiedzi ambasadora Melnyka dla agencji DPA. Zarzuca on prezydentowi Steinmaierowi, że nie wymienił on w wywiadzie dla „Rheinische Post” milionów ofiar „nazistowskiej dyktatury” na Ukrainie, należącej wówczas do stalinowskiej Rosji. Ambasador Ukrainy pominięcie to uważa za „groźne zafałszowanie historii”. To prawda. Ale w Ukraińskiej SSR na ziemiach polskich pod sowiecką okupacją mieszkały miliony Polaków, których powinno się uwzględnić w tej statystyce, a które były ofiarami zarówno Niemców, jak Rosjan i Ukraińców. A jak uwzględnić tutaj ofiary ukraińskich czy rosyjskich członków SS? Bo polskich nie było! Na czyje konto zapisać ich zbrodnie? Podziwiam odwagę ukraińskiego dyplomaty, a może liczył on na niewiedzę i brak reakcji ze strony Warszawy? Jeśli tak, to się nie przeliczył. Melnyk stwierdził wobec DPA, że Nord Stream 2 jest projektem geopolitycznym prezydenta Rosji, Władimira Putina, wymierzonym w interesy Ukrainy – „stąd to cynizm, kiedy akurat w tej debacie posługuje się argumentem strasznego nazistowskiego terroru, przypisując do tego miliony sowieckich ofiar niemieckiej wojny na rzecz zagłady i niewolnictwa wyłącznie Rosji”. A jak zareagował Berlin na krytykę Steinmeiera ze strony Ukrainy? Urząd Prezydenta, ewidentnie poirytowany, stwierdził, że tekst wywiadu mówi sam za siebie i przed zarzutami się broni. „Zarzut spotyka się ze strony Urzędu z pełnym niezrozumieniem”, utrzymują niemieckie media. Niemieccy politycy unikają krytyki prezydenta Steinmeiera po jego wypowiedzi. Do nielicznych należy wypowiedź rzecznika klubu poselskiego opozycyjnej partii FDP, Bijana Djir-Saraia, który wypowiedzi prezydenta Niemiec uznał za niesmaczne: „To, że teraz na domiar wszystkiego nawet prezydent Steinmeier usprawiedliwia projekt Gazpromu historyczną odpowiedzialnością wobec Związku Sowieckiego, koronuje obłudę”. Prezydent Steinmeier otworzył puszkę Pandory. Teraz w zasadzie Polska powinna przystąpić do dyskusji (na razie z Niemcami) na temat reparacji wojennych. W każdym razie powinno dojść do debaty na ten temat w polskich mediach. K

Dowody Mogę tylko wskazać na cytowaną powyżej literaturę przedmiotu oraz dowody, do których, mieszkając stale za granicą, nie mam dostępu, a które powinny znajdować się w muzeum: • opinie rzeczoznawców prof. Sienkiewicza i T. Wierzejskiego, • dokumentacja konserwatorska, • zapisy inwentarza muzealnego, • kopia w muzeum. Obraz był wielokrotnie fotografowany do reprodukcji w prasie i w katalogach. Klisze fotografów mogą pomóc w ustaleniu prawdy. Uwaga! Prof. Ryszkiewicz, którego znałem osobiście, wielokrotnie podkreślał, że nie można wydać opinii o obrazie na podstawie reprodukcji, bez oglądu bezpośredniego. Nie omieszkał więc obejrzeć opisywanego dzieła. Mieszkał przy ul. Długiej, kilkaset metrów od Muzeum Historycznego. W drugiej połowie lat 1970. stwierdził, że okazany mu obraz jest „niezaprzeczalnie jej dziełem”. Mając na uwadze powyższe, zwracam się z wnioskiem o wszczęcie dochodzenia. Nawet jeżeli z powodu upływu lat od momentu dokonania przestępstwa wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, to portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania. K (własnoręczny podpis, dane personalne identyfikacyjne do wiadomości władz)


KURIER WNET · MARZEC 2O21

4

Dokończenie ze str. 1

rodzinę i przyjaciół. Należałoby za­ pytać, kim był – lub kim mógł być – Apollo, nazwany przez Kwiatkow­ skiego „łobuzem od historii”? Mo­ że sam Herbert podpowie? Może są jakieś wskazówki w utworze, które pozwolą zidentyfikować obie postaci? Przyjrzyjmy się jeszcze raz wierszowi: właściwy pojedynek Apollona z Marsjaszem (słuch absolutny contra ogromna skala) odbywa się pod wieczór gdy jak już wiemy sędziowie przyznali zwycięstwo bogu Wydaje się, że mamy wyraźne odesła­ nie do realiów stalinowskich sądów, gdzie wyroki były oczywiste, a śledz­ two było spektaklem w pokoju prze­ słuchań albo w celi, przeznaczonym dla kilku wybranych osób. Tortury, jakim jest poddawany Marsjasz, są tak straszne i wymyślne, że przy nich, cytując słowa Rotmistrza Pileckiego, który był przesłuchiwany w równie okrutny sposób: „Oświęcim to by­ ła igraszka”. Jednak gdyby chodzi­ ło o Witolda Pileckiego, straconego 25 maja 1948 roku, z pewnością Zbi­ gniew Herbert by to wyjawił, kiedy można już było mówić i pisać o bo­ haterskim Rotmistrzu. Skoro nie jest to Pilecki, śledź­ my zapis przesłuchania dalej. Mar­ sjasz jest: mocno przywiązany do drzewa dokładnie odarty ze skóry Marsjasz krzyczy zanim krzyk dojdzie do jego wysokich uszu wypoczywa w cieniu tego krzyku Odpoczynek w „cieniu krzyku” jest omdleniem, które daje chwilę wy­ tchnienia, kiedy nie czuje się bólu. Pominę opisy tortur w wierszu, bo nie o ich opis teraz chodzi. Gustaw Herling-Grudziński wiele razy pi­ sał w Innym świecie i w Dzienniku pisanym nocą o znaczącej różnicy między śledztwami w hitlerowskich więzieniach a tych w więzieniach sta­ linowskich. O ile Niemcom chodziło o wydobycie zeznania, informacji, to komunistom o zmuszenie do przyzna­ nia się do winy – mimo iż wyrok był z góry ustalony. Hitlerowcy kończy­ li tortury i całe przesłuchanie, kiedy ofiara wyjawiła informację, o którą im chodziło. W więzieniach NKWD i UB nie miało to znaczenia – tortu­ rowano więźniów dalej, bo celem było całkowite upokorzenie. Jak pisze historyk Michał Jankow­ ski w artykule Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej (czasopismo internetowe Papricana.com): „Podstawowa strate­ gia śledczych UB polegała na wymu­ szaniu przyznania się do winy i złoże­ nia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dyspo­ nowali niemal nieograniczoną pale­ tą możliwości. Przesłuchanie trwało 7–15 godzin. Przez cały ten czas po­ dejrzany był wyzywany, lżony i poni­ żany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany...”. Tomasz Stańczyk w artykule Geografia terroru („Do Rzeczy”, 1/2013)

Pięć lat po debiutanckiej książce, w 1961 r. ukazuje się trzeci w kolejności tomik Zbigniewa Herberta – Studium przedmiotu, a w nim jeden z jego najgłośniejszych, najbardziej znanych wierszy – Apollo i Marsjasz. Utworowi temu poświęcono dziesiątki szkiców.

Pamięci Żołnierzy Wyklętych

O wierszu Zbigniewa Herberta „Apollo i Marsjasz” Sławomir Matusz

ŹRÓDŁO: POMERANICA.PL

L

iterackie i kulturowe odnie­ sienia zawarte w tym wierszu tropili: Ryszard Przybylski (Między cierpieniem a formą, 1978), Jan Józef Lipski – który widział w wierszu cechy nadrealizmu czy też surrealizmu (Między historią i Arkadią wyobraźni, 1962), Jacek Łukasiewicz czy też Stanisław Barańczak, doszu­ kujący się w Apollu i Marsjaszu ironii. Tak z kolei o wierszu pisał Jan Błoński w 1970 roku, w szkicu Tradycja, ironia i głębsze znaczenie: „Nie przypadkiem rywalem Apollina nie jest dla Herberta Dionizos, jak za­ zwyczaj bywało, ale obdarty ze skó­ ry Marsjasz: jego to los nie przestaje nawiedzać podświadomości poety. Zazwyczaj jednak lęk zostaje wysub­ limowany w ironię, zaś dokuczliwa chwiejność uczuć – uspokojona kon­ trapunktem lirycznych tonacji. Także ta poezja jest świadectwem zwycię­ stwa nad własną niemocą”. Wiersz Herberta o dziwnym „po­ jedynku”, w którym Apollo torturuje Marsjasza, wsłuchując się w dźwię­ ki wydawane przez swoją ofiarę, jest niemałą zagadką dla czytelników. Je­ śli go czytamy w kontekście innych klasycyzujących, pełnych odniesień do mitologii greckiej utworów Her­ berta, wydaje się filozoficznym trak­ tatem o cierpieniu, granicach sztuki, okrucieństwie, granicach sadyzmu, patologii, do jakiej zdolny jest czło­ wiek. Znajdujemy w nim sceny, które w kulturze popularnej mogą się koja­ rzyć z Milczeniem owiec – powieścią Thomasa Harrisa (1988) lub filmem Jonathana Demme’a (1991), gdzie piękny Apollo wciela się w Hanni­ bala Lectera, torturując swoje ofiary, zanim dokona aktów kanibalizmu. Jednak wiersz Herberta powstał bli­ sko 30 lat wcześniej i nie jest tylko literackim studium sadyzmu i okru­ cieństwa. W 1961 roku Jerzy Kwiatkowski tak „na gorąco” pisał w „Życiu Literac­ kim” o tym wierszu: „Warto się przyj­ rzeć, warto raz jeszcze przeczytać ten wiersz, by zobaczyć, jak w Apollinie i Marsjaszu Herbert gra na uczuciach, jak bardzo dba o to, żeby plastyka bó­ lu Marsjasza odcisnęła się w psychice czytelnika; z jaką maestrią prowadzi czytelnika po stopniach tego bólu” (Imiona prostoty, 1961). Te słowa mo­ głyby być komentarzem do powieści i do filmu o Hannibalu Lecterze. Tu należałoby zapytać, kim są lub kim byli Apollo i Marsjasz? Czy mieli jakieś odpowiedniki w realnym świecie Herberta? Bo może ten wiersz opowiada jakąś prawdziwą historię? Być może blisko prawdy był cytowany Jerzy Kwiatkowski, może znał ją albo słyszał coś o niej, bowiem tak kończył swoją recenzję tomiku Studium przedmiotu: „Nie jest to też humanitaryzm naiwny ani patetyczny. Wnosi swo­ ją – uroczą – poprawkę dla ludzkich słabości. Ściskanie w gardle maskuje się tu uśmiechem ironii i żartem. Ale zawsze – poezja ta jest po stronie Mar­ sjasza przeciw Apollinowi, po stro­ nie potępionych przeciw aniołom, po stronie »pana od przyrody« przeciw »łobuzom od historii«”. Widocznie nie mógł podać praw­ dziwego nazwiska Apollina, bo ten jeszcze żył i mógł być bardzo niebez­ pieczny. Nie mógł podać nazwiska Marsjasza, jeśli ten żył, a i nawet je­ śli już nie żył – bo mógł narazić na niebezpieczeństwo jego samego, jego

NIEZŁOMNI

kpt. Konrad Strycharczyk

przytacza relację więźnia: „Bili wszel­ kimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła”. Mateusz Wyrwich w książce W celi śmierci (Warszawa 2012, s. 67) przytacza inne wspomnienie więźnia: „Tłukli we mnie jak w bęben, najczęś­ ciej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą me­ todę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewa­ li mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i no­ sem ciekła mi krew”. To dlatego głos Marsjasza jest mo­ notonny i składa się z jednej samo­ głoski A. Wycie lub śpiew Marsjasza jest wokalną opowieścią, z towarzy­ szeniem „instrumentów”, do której później przyłączy się chór. Jest arią, kantatą albo oratorium. Przypomi­ na operowe, a może soulowe popisy solistów. Marsjasz świadomie modu­ luje swój głos niczym śpiewak. Prze­ słuchanie – w dwojakim rozumieniu – trwa dalej:

w istocie opowiada Marsjasz nieprzebrane bogactwo swego ciała łyse góry wątroby pokarmów białe wąwozy szumiące lasy płuc słodkie pagórki mięśni stawy żółć krew i dreszcze zimowy wiatr kości nad solą pamięci Opisy tortur, którym poddawany jest Marsjasz, bardzo przypominają też autentyczne relacje więźniów. Co robi w tym czasie Apollo? W dwóch miej­ scach w wierszu: wstrząsany dreszczem obrzydzenia Apollo czyści swój instrument Tym instrumentem może być flet, puzon, trąbka albo metalowy pręt, noga od stołka, imadło do łamania palców, pas do bicia lub łańcuch, cokolwiek, czym można zadać ból. Marsjasz zdaje się pozostawać „nie­ złomny” – zamiast przyznania się do winy i „tak” kończącego przesłucha­ nie, tortura trwa dalej: teraz do chóru przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza w zasadzie to samo A tylko głębsze z dodatkiem rdzy

Ze wszystkich kobiet artystek, które zdobyły sławę we Francji XVIII wieku, tylko Elżbieta Vigée-Lebrun jest jeszcze dzisiaj znana szerokiej publiczności. Polacy należeli do jej głównych klientów. Samą tylko Pelagię Sapieżynę malowała czterokrotnie, wiele razy inne panie. Ryszkiewicz naliczył 30 polskich portretów i dodał „o niektórych nie wiemy nawet, czy istnieją”.

Szczęście znajdowałam tylko w malarstwie Piotr Witt

Z

pamiętników artystki, ale i z jej portretów można do­ wiedzieć się wiele o Polakach. Portret króla Stanisława Au­ gusta, nazywany błędnie, ale od daw­ na „w stroju Henryka IV”, znajduje się w zbiorach Muzeum Ukraińskie­ go w Kijowie, jego replika w Krakowie. Niecodzienny kostium zidentyfikowa­ łem niegdyś jako strój różokrzyżow­ ca (P. Witt, Króla dzieła wieloznaczne, „Sztuka” 4/1978). Zachwycający jest portret Lui­ zy z Hohenzollernów Radziwiłłowej w neogotyckim kołnierzu koronko­ wym. Miniatura tego obrazu, naj­ prawdopodobniej także ręki francu­ skiej artystki, znajduje się w posiadaniu rodziny Radziwiłłów w Warszawie.

Genialny samouk Elżbieta Vigée, córka znanego mala­ rza Ludwika, nauczyła się zawodu, by tak rzec, bez nauczycieli, w domu. Po stracie ojca w wieku trzynastu lat do­ skonaliła się w sztuce, kopiując obrazy Rubensa, portrety Rembrandta i Van Dycka oraz wiele główek Greuza. Za­ wdzięcza tej pracy doskonałe opano­ wanie rozłożenia światła na partiach błyszczących głowy. Portret jej matki należy do najciekawszych pokazanych w paryskim Grand Palais w końcu 2015 roku. Namalowała go, mając piętnaście lat. Na tę wielką wystawę monogra­ ficzną organizatorzy sprowadzili 130 jej dzieł z całego świata.

Wcześnie zyskała sławę i fortunę. Kontroler generalny podatków Calonne przysłal jej 4 tysiące franków, pan Be­ aujon 8 tysięcy. I nie uważano tych ho­ norariów za wygórowane, nawet kiedy księżna Izabela Lubomirska z własnej inicjatywy zapłaciła za portret Hen­ ryczka Lubomirskiego 12 tysięcy. Ale portret zrobił epokę i jego niezwykła kompozycja była naśladowana przez wielu. Jego odpowiednik stanowi iden­ tyczna kompozycja rzeźbiarska Canovy z zamku w Łańcucie. Vigée-Lebrun sama ubierała swoje modele. Fantazyjne kapelusze dam, narzutki, szale są jej wynalaz­ kiem. Wiele z tych rekwizytów miała stale pod ręką w pracowni. Wspomi­ na je w swych pamiętnikach – może

należał do nich również czerwony szal Ogińskiej. W każdym razie identyczny widnieje na pewnym portrecie w Ro­ sji, datowanym ręką autorki, co może pomóc do wydatowania naszego. Nie­ które były powszechnie naśladowane i weszły na stałe do kanonów mody paryskiej. Portret księżny de Cade­ rousse narzucił damom rozwichrzone uczesanie wymyślone przez malarkę. Po ucieczce z Paryża ogarniętego re­ wolucją, portretowała w Petersburgu rosyjskie i polskie arystokratki, czę­ sto w modnych wówczas kostiumach orientalnych; turbany i chustki zawią­ zane pod brodą są wprawdzie rodem ze Stambułu i Bagdadu, ale przejrzane i poprawione przez malarkę. O por­ trecie nadmiernie ruchliwego pana

Rdza wskazuje na metaliczność głosu Marsjasza. Rdzą mogą być pokryte metalowe części instrumentów: stru­ ny, ustniki, klapki, młoteczki. Trudno nie zauważyć analogii ze strofą wier­ sza Ornamentatorzy, który zaczyna się od słów: „Pochwaleni niech bę­ dą ornamentatorzy” (t. Hermes, pies i gwiazda): a także skrzypkowie i fleciści którzy dbają aby ton był czysty oni strzegą arii Bacha na strunie G Marsjasz jest nie tylko ofiarą tortur, ale i muzykiem, śpiewakiem. Jest nie tylko imitatorem, ale będąc ofiarą tor­ tur, artystą najbardziej autentycznym, absolutnym – jak Beethoven w tomie Raport z oblężonego miasta: Mówią że ogłuchł a to nieprawda demony jego słuchu pracowały niezmordowanie i nigdy w muszlach uszu nie spało martwe jezioro Cierpienia i skala głosu Marsjasza przekraczają możliwości percepcji Apollina: „to już jest ponad wytrzy­ małość / boga o nerwach z tworzyw sztucznych”, zatem: odchodzi zwycięzca zastanawiając się czy z wycia Marsjasza nie powstanie z czasem nowa gałąź sztuki powiedzmy konkretnej Rodzą się pytania o granice i sens sztu­ ki, o jej związek z życiem. Oprawca wie, że zrobił wszystko, czego od nie­ go oczekiwano. Więcej już nie mógł zrobić, sam jest wyczerpany pracą, jaką mu powierzono. Jest zaangażo­ wany ideowo, wie, że tworzy historię – dlatego ma nadzieję, że jego praca zostanie kiedyś doceniona, może na­ wet uwieczniona w sztuce, w pieśni, w piosence, w wierszu. W tym bardzo precyzyjnym opisie tortur pojawia się coś bardzo zaskakującego, niepasują­ cego do scenerii, nieoczekiwanego: nagle pod nogi upada mu skamieniały słowik odwraca głowę i widzi że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz jest siwe zupełnie Posiwiałe drzewo może być drzewem Krzyża, świadkiem Męki Pańskiej. Drzewa opowiadają o bohaterskiej walce i śmierci Polaków w powstaniu styczniowym w noweli Gloria victis Elizy Orzeszkowej. Symbolika słowika jest równie bogata. Ptak ten pojawia się w wierszach Mickiewicza, Słowac­ kiego, Tuwima, Staffa, Keatsa. Jednak nie sądzę, że w tak realistycznym wier­ szu, pełnym opisów tortur, Herberto­ wi chodziło wyłącznie o symboliczny i liryczny akcent czy wtręt. To raczej jakaś podpowiedź, wskazówka. Herbert urodził się we Lwowie w 1924 roku. Po maturze, zdanej na tajnych kompletach, zaangażował się w działalność konspiracyjną, współ­ pracując z Armią Krajową. W maju 1944 roku, jeszcze przed wkrocze­ niem Armii Czerwonej, wyjechał do Proszowic pod Krakowem. Słowik to ptak, ale też pseudonim. W czasie wojny takiego pseudonimu używał kpt. Konrad Strycharczyk, kilka miesięcy starszy od Herberta, urodzony w Nisku (25.05.1923), któ­ re wtedy należało do województwa lwowskiego, działający w strukturach AK na Podkarpaciu i w okolicach Calonne'a do połowy łydek panna Arnould powiedziała : „Pani Lebrun ucięła mu nogi, żeby usiedział na miej­ scu”.

Rzymianka całkiem polska Na ich tle piękny portret Izabeli Ogiń­ skiej wyróżnia się jako kanon, synteza maniery neoklasycznej. Vigée-Lebrun była w pewnym okresie apostołką te­ go stylu, jak świadczy wydana przez nią „uczta Aspazji”, która przeszła do historii sztuki: biesiadnicy przebrani w stroje starożytne wpółleżeli na szez­ longach w dekoracji zainspirowanej przez wykopaliska z Pompei. Izabela Ogińska jest wprawdzie przebrana za Rzymiankę albo Greczynkę, ale jest to Rzymianka polska. Biel i czerwień dominujące w kompozycji stanowią dyskretną, lecz wyraźną aluzję do na­ rodowości modelki. Dla współczes­ nych polityczna wymowa kolorów była doskonale zrozumiała i wyraźnie do­ strzegana. 3 maja 1792 r. na uroczyste obchody 1 rocznicy Konstytucji panie wystąpiły w sukniach o barwach na­ rodowych. W Muzeum Narodowym

Lublina, w oddziale Franciszka Przy­ siężniaka ps. Ojciec Jan (oddział par­ tyzancki NOW-AK „Ojca Jana”). Kpt. Konrad Strycharczyk ps. Sło­ wik znany był z zamiłowania do śpie­ wu – dlatego nosił taki pseudonim. Pierwszy raz aresztowało go NKWD w Lublinie w 1944 roku. Udało mu się jednak zbiec z więzienia. Drugi raz był aresztowany w 1946 roku w Olsztynie, przez UB. Wyszedł na wolność w wy­ niku tzw. amnestii w 1947 roku. Po wojnie pracował jako aktor i tenor, był m.in. przez kilkanaście lat solistą Ope­ retki Szczecińskiej. Zanim jednak wy­ szedł na wolność, kpt. „Słowik” przez 11 miesięcy był torturowany i przesłu­ chiwany przez Mariana Cimoszewicza – funkcjonariusza Informacji Wojsko­ wej, a wcześniej donosiciela NKWD i członka Jednostki Specjalnej NKWD SMIERSZ. Na rozkaz Cimoszewicza w więzieniu, w którym przebywał kpt. „Słowik”, kazano wybudować specjalną salę tortur pod schodami. Cimosze­ wicz przesłuchiwał „Słowika” z bronią w ręku i bił wiele razy do utraty przy­ tomności. Marian Cimoszewicz słu­ żył w Informacji Wojskowej, a potem w WSW aż do 1972 roku. Nie wiem, czy kpt. Strycharczyk i Zbigniew Her­ bert się znali, spotkali – jest to bardzo prawdopodobne. Mogli się poznać w czasie wojny na Podkarpaciu lub we Lwowie. Mogli się spotkać po wojnie, w Warszawie. A może Herbert, znawca muzyki kla­ sycznej: Bacha, Beethovena, miłośnik oper Alessandra Scarlattiego, Mozarta, Moniuszki i Szymanowskiego, tylko słyszał o historii „Słowika” – opero­ wego śpiewaka, torturowanego przez wiele miesięcy przez funkcjonariusza NKWD i UB? Ponieważ Marian Ci­ moszewicz był „czynny zawodowo” jeszcze przez długie lata po wojnie i mieszkał w Warszawie, nierozsądnie i niebezpiecznie by było umieszczać w wierszu dedykację dla kpt. Strychar­ czyka lub jakąś konkretną informację. „Słowik” mógł się pojawić w wierszu tylko jako skamieniały ptak-symbol, co sugerowało śmierć żołnierza. Kon­ rad Strycharczyk, pseudonim Słowik, zmarł w Szczecinie 10 lipca 2015 r. O tym, czy Apollo w wierszu Apollo i Marsjasz to naprawdę Ma­ rian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Stry­ charczyk pseudonim Słowik, może­ my się nigdy nie dowiedzieć. Może odnajdą się jakieś zapiski, zachowane po śmierci poety, które to potwier­ dzą. Ale możemy niczego nie odna­ leźć. Niemniej ta historia rzuca nowe światło na wiersz Apollo i Marsjasz Zbigniewa Herberta oraz całą jego twórczość poetycką, i uprawomocnia nową wiersza interpretację.

Ze Zbigniewa Herberta Sławomir Matusz posiwiałe złamane drzewo strącone gniazdo kilka rozbitych jaj nieopodal martwy rdzawy słowik Polska jak Marsjasz śpiewa nad lotniskiem Смоленск-Северный nisko krążą jaskółki i dusze [poległych] w Warszawie zachowała się pamiątka tego święta: malowany przez Antona Graffa portret pięknej Doroty Biron, księżny kurlandzkiej (kolorowa re­ produkcja: P. Witt, „Sztuka” 6/1975, 4. s. okładki). Patriotyczne barwy jej biało-czerwonej sukni zwróciły wów­ czas uwagę komentatorów i pamięt­ nikarzy. Wielkie wystawy monograficzne, w których od wielu lat specjalizuje się paryski Grand Palais, przynoszą wiele korzyści. Przede wszystkim pozwala­ ją ogarnąć jednym spojrzeniem całość dzieła artysty, a przynajmniej repre­ zentatywną jego część. Obrazy, często rozmaite wersje tej samej kompozycji, powieszone obok siebie dają okazję do porównania i zweryfikowania zasobów muzealnych. Obok arcydzieł dostrzega się często dzieła wątpliwe, niesłusznie, choć od dawna przypisywane autorowi. W Grand Palais także znalazły się por­ trety dyskusyjne, niewątpliwie innej, słabszej ręki, za to wyposażone w suge­ stywne dokumenty. Paul Valery mówił o takich: „Wenus wyposażona w metry­ kę urodzenia”. Portret Izabeli Ogińskiej został przez organizatorów pominięty, zapewne nie bez powodu. K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

5

HISTORIA

W

szyscy – Lechner, Ref­ -Ren, bracia Haaro­ wie – swojego czasu mieszkali we Lwo­ wie, był to więc prezent lwowiaków dla lwowiaka. Główna ilustracja przedstawiała dwóch wojskowych. Jeden miał w ręku przypominający lampę Aladyna „ka­ ganiec oświaty”, którym zamaszyście przypalał fajkę drugiemu, wskutek krótkiej szyi sprawiającemu wrażenie lekko zgarbionego. Pretekstem do na­ pisania wiersza były imieniny Stanisła­ wa Lechnera 8 maja 1942 roku. I to on jest nieco karykaturalnie odmalowany z nieodłączną fajką. Ilustrowany karton mógłby być eksponatem w wojskowej świetlicy albo żartem dla urozmaicenia nudnej i przewidywalnej rutyny obozowego życia. Z pewnością nadawałby się do zbiorowych śpiewów w żołnierskiej stołówce lub dla dodania sobie ani­ muszu przy porannym goleniu po źle przespanej nocy, gdy duchota i czarne myśli dały się we znaki. Odpowiedni dla wojskowej akademii, chóru rewe­ lersów lub kobiecego altu, śpiewać go było można, w zależności od nastroju, lirycznie lub gniewnie. Dla solenizanta musiała to być miła pamiątka, bo woził ją ze sobą przez całą wojnę i zachował do końca życia. Jego siostrzenica Jarmulska-Ryma­ szewska znalazła miejsce dla ruloniku w pudle po butach bardzo eleganckiej synowej; sądząc po napisie – zamszo­ wych damskich kozaczkach do kolan – i wyjmowała z rzadka. Sądziła, że wiersz nie był nigdzie publikowany i pozwo­ liła mi go spisać. Nie zdołałem ustalić, czy istotnie nie był, ale nawet jeśli był, to nie wygląda na to, by został doce­ niony, a okoliczności jego powstania i wędrówki są ciekawe same w sobie. Tym bardziej, że nie wiadomo, gdzie podziało się pudło od kozaczków bar­ dzo eleganckiej synowej, bo strażniczka zdeponowanych w nim pamiątek nie żyje od blisko trzech lat. Czwarty obóz – w tym właśnie jest sęk, Dla nas dziś niezrównany ma wdzięk! W 1942 roku, w wyniku angielsko-so­ wieckich ustaleń, w dwóch rzutach: w marcu-kwietniu i sierpniu 1942 roku z ZSRR ewakuowało się do Iranu ponad 115 tysięcy osób, głównie wojskowych, ale także ponad 37 tysięcy cywilów, w tym blisko 14 tysięcy dzieci. Opie­ kę nad tą rzeszą cywilów roztoczyły: Delegatura Rządu RP w Londynie, je­ go różne resorty ministerialne, Polski Czerwony Krzyż, kościół i harcerstwo. Ewakuacja była możliwa, gdyż od stycz­ nia 1942 roku Iran był pod okupacją brytyjsko-sowiecką. Anglicy chcieli zabezpieczyć tyły swoich sił w Egip­ cie, a Rosjanie – zapobiec groźbie nie­ mieckiego ataku od południa. Było to w czasie, gdy rosły niemieckie wpływy na Kaukazie, nie dało się wykluczyć, że Hitler sięgnie po złoża ropy w Iranie i Iraku, a wynik wojny nie był prze­ sądzony. Szachowi narzucono traktat zobowiązujący do udzielenia aliantom niewojskowej pomocy. Pod to pojęcie podpadała pomoc Polakom ewaku­ owanym z ZSRR, niebezinteresowna zresztą, bo rząd RP za nią płacił. Stosunek miejscowej ludności do polskich uchodźców był życzliwy, a nawet przyjazny, o czym warto pa­ miętać, zwłaszcza że polskie minister­ stwo spraw zagranicznych wykazało się amnezją, napinając wobec Iranu nieswoje muskuły na międzynaro­ dowej konferencji bliskowschodniej

Aleksandrę Jarmulską-Rymaszewską, wdowę po polskim lekarzu, odwiedziłem przed laty w Stockport pod Manchesterem. Pokazała mi rulonik z grubego, pożółkłego nieco kartonu, który rozprostowany miał rozmiar afisza. Otrzymała go z Argentyny w latach siedemdziesiątych, po śmierci wuja Stanisława Lechnera. W prawym górnym rogu widniał wiersz Czwarty obóz, napisany dla Lechnera przez Ref-Rena (Feliksa Konarskiego, autora słów do pieśni Czerwone maki na Monte Cassino) w Teheranie w 1942 roku, a rysunkami zilustrowali bracia Zygmunt i Leopold Haarowie, muzycy i graficy, przed wojną mający na swym koncie przebój Tango łyczakowskie.

Sekret w pudle po butach eleganckiej synowej Andrzej Świdlicki

w lutym 2019 roku w Warszawie. Pub­ licysta „Newsweeka” celnie nazwał to wydarzenie „festiwalem nienawiści wobec Iranu”. W Teheranie i na obrzeżach zało­ żono cztery cywilne obozy dla uchodź­ ców, oznaczone numerami 1, 2, 3 i 5 (sierociniec) oraz jeden dla wojsko­ wych, nr. 4. Przebywali w nim żołnie­

do Argentyny. W kraju Juana Perona szukało wówczas schronienia wielu Niemców uciekających przed szem­ raną przeszłością. Gdy wuj zgłosił się do pracy przy elektryfikacji kraju, nie­ miecki dyrektor zainteresowany nazwi­ skiem pochodzenia germańskiego, spy­ tał o narodowość. Wuj odpowiedział, że jest Polakiem, na co Niemiec ser­

Z wujem Lechnerem znów spot­ kała się w Anglii po wojnie, ale po jego wyjeździe do Argentyny nie widziała go więcej. Dlatego zastanawiające jest, że zdecydował on, by karton z wier­ szem Ref-Rena po jego śmierci trafił do niej. Dzieci wprawdzie nie miał, ale mógł przekazać pamiątkę Bibliotece im. Ignacego Domeyki w Buenos Aires

Aleksandra Jarmulska

rze bez przydziału, świeżo ewakuowani z Rosji, mający uzupełnić stan osobowy polskich jednostek, ochotniczki Po­ mocniczej Służby Kobiet, w większości kierowane do Iraku, dokąd przeniosło się wkrótce polskie wojsko, oraz niepeł­ noletni junacy i junaczki, przygotowu­ jący się do wyjazdu do Palestyny, gdzie utworzono dla nich szkoły wojskowe. W obozie działał szpital, do Warszawy było stamtąd 4731 km. Komendant, ppłk Stanisław Lech­ ner (1895–1970), miał za sobą służbę w armii austriackiej, w której uzyskał stopień porucznika artylerii górskiej. Był geografem, inżynierem Wojsko­ wego Instytutu Geograficznego. Po­ chodził z Krakowa, ale przeniósł się do Warszawy, od połowy lat trzydziestych zaś mieszkał we Lwowie. Mógł się tam zetknąć się z teatrem rewiowym Ref­ -Rena. Po klęsce wrześniowej przedo­ stał się na Węgry, gdzie przez pewien czas przebywał w Pécs przy granicy z Jugosławią. Udało mu się wyjechać do Francji, skąd trafił do Brygady Kar­ packiej w Syrii, a z czasem do Iranu, gdzie współpracował z Anglikami i Ro­ sjanami w ewakuacji polskich żołnierzy i cywilów z ZSRR.

W

małym, przytulnym, spra­ wiającym nieco muzealne wrażenie domku, do któ­ rego szło się kolejowym wiaduktem, Jarmulska-Rymaszewska, o której lo­ kalnie mówiono „pani Ola”, opowie­ działa mi, że po wojnie wuj Lech­ ner krótko przebywał w Anglii, skąd w 1948 roku wraz z żoną Janiną, w jakiś sposób sprowadzoną z Polski, wyjechał

Ppłk Stanisław Lechner (pierwszy z lewej) z członkami brytyjsko-sowieckiej komisji w Iranie, ppłk. Kirejewem (w środku) oraz ppłk Aleksandrem Rossem. Przyjęcie na jachcie szacha w 1942 r. FOT. Z ARCHIWUM ZWIĄZKU HARCERSTWA POLSKIEGO POZA GRANICAMI KRA JU

decznie się uśmiał, mówiąc: „Tak, tak. Teraz wszyscy w Argentynie są Polaka­ mi. „Sehr beliebte Nationalität”. Potem wuj prowadził hotel w Mendozie i miał własną winnicę. Wino z niego dawało się pić, ale smakowało cierpko. 18-letnia Jarmulska spotkała wuja Lechnera w Teheranie w niezwykłych okolicznościach, nie wiedząc w ogóle, że tam był, bo ostatnią wiadomość od niego dostała jeszcze w Polsce z Wę­ gier. Było to kilka dni po przyjeździe do irańskiej stolicy z portowego Pahle­ vi. Z okazji Święta Zmartwychwstania w zastępstwie chorej koleżanki poszła na mszę polową z sierotami rozloko­ wanymi w budynku szkoły lotniczej. Stojąc na pełnym słońcu na otwartym placu, dostała bólu głowy, a przed oczy­ ma wirowały jej czarne płatki. Usłysza­ ła, jak żołnierze pozdrawiali dowód­ cę gromkim „Czołem panie …niku!”. „Nik” rozpoznał ją pierwszy. Potem znów straciła z nim osobisty kontakt, gdy z początkiem maja 1942 roku wyjechała do szkoły w Isfahanie. Dawna stolica szachów perskich na Wyżynie Irańskiej u stóp gór Zagros, 1590 metrów n.p.m., wydała jej się mia­ stem marzeń. Działało tam 21 placówek opiekuńczo-wychowawczych, w tym pięć liceów ogólnokształcących, a na­ wet szkoła dywaniarska. Gdyby w Tehe­ ranie została kilka dni dłużej, być może byłaby świadkiem wręczenia wujowi imieninowego prezentu, a tak tylko się o siebie otarli i rozminęli.

lub którejś z polskich bibliotek w USA. Może sądził, że siostrzenica bardziej go doceni albo że karton łączył ich losy. Biograf generała Andersa, emi­ gracyjny historyk Zbigniew Siemasz­ ko, powiedział Jarmulskiej, że wuj był w wywiadzie brytyjskim, co bardzo ją zdziwiło. „Proszę pani, gdyby pani o tym wiedziała, to wywiadu brytyjskie­ go by nie było” – odparł jej Siemaszko. Czwarty obóz – w tym właśnie jest sęk, Dla nas dziś niezrównany ma wdzięk! Skąd i jak Aleksandra Jarmulska trafiła do Teheranu? Po wrześniu 1939 roku i włączeniu jej rodzinnej wsi Antonin koło Dąbrowicy na Wołyniu w skład Zachodniej Ukrainy, a następnie Ukra­ ińskiej SSR, rodzina Jarmulskich zna­ lazła się na czarnej liście. Ojca Kamila aresztowano w październiku, osadzo­ no w więzieniu w Równem, a dalszy jego los jest nieznany. Matka Natalia i siostra Zosia – żona i córka osadnika wojskowego – miały być wywiezione w pierwszym rzucie 10 kwietnia 1940 roku. Ola, nazywana w domu Olusią, mogła zostać na miejscu, bo pracowała jako nauczycielka, ale zdecydowała, że nie opuści matki z młodszą siostrą i, jak to nazwano w dokumentach zsyłki, przesiedliła się dobrowolnie. Według rosyjskiego Stowarzy­ szenia Memoriał: „Jarmulska Natalia

Polski Uniwersytet na Obczyźnie w Londynie (PUNO) ponownie prezentuje się w skali międzynarodowej. Tym razem organizuje zakrojoną na szeroką skalę konferencję dotyczącą 100-lecia uchwalenia konstytucji marcowej oraz 80 rocznicy śmierci Ignacego Paderewskiego – patrona tego jedynego polskiego uniwersytetu poza granicami Ojczyzny.

Ignacy Paderewski, konstytucja marcowa i PUNO w Londynie Mirosław Matyja

T

ytuł konferencji nie budzi żadnych wątpliwości: „Ignacy Jan Paderewski: artysta, demokrata, polityk. Ojcu Niepodległości w setną rocznicę uchwalenia konstytucji marcowej”. Czy PUNO, pozostając poza systemem polskiego szkolnictwa wyższego, nie mierzy zbyt wysoko, organizując tę konferencję, która z pewnością przyczyni się do premiery debaty konstytucyjnej w Polsce? Mogłoby się tak pozornie wydawać, ale tylko pozornie… Już teraz bowiem zainteresowanie konferencją jest olbrzymie: zgłaszają się

kolejni mówcy, ważne krajowe i polonijne instytucje z entuzjazmem przyjmują patronat nad tym wydarzeniem, a artyści z międzynarodowym dorobkiem wyrażają zgodę na udział w konferencji. Naukowo-organizacyjny instynkt Rektora Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie, prof. Tomasza Kaźmierskiego, i tym razem nie zawiódł. Prof. Kaźmierski rozumie doskonale trudną sytuacje PUNO, znajdującego się poza strukturami polskiego szkolnictwa wyższego – dlatego podejmuje się organizowania

ambitnych wydarzeń patriotyczno-naukowych, które potwierdzają rolę PUNO w kreowaniu nauki i historii Polski. Dla prof. Kaźmierskiego nie istnieje bowiem granica między Polską i Polonią. Kierując polskim uniwersytetem w Londynie, łączy on umiejętnie oba bieguny w jednolitą całość. Oto fragmenty opisu konferencji, która odbędzie się w maju 2021 roku w systemie zdalnym na PUNO w Londynie. „Ignacy Jan Paderewski, pianista, kompozytor, działacz społeczny, mąż stanu; jako premier i minister spraw zagranicznych odegrał olbrzymią rolę

w kształtowaniu obrazu politycznego Polski międzywojennej. Zyskując uznanie na całym świecie jako artysta – muzyk i kompozytor, wykorzystywał swoją pozycję na rzecz rodaków, informując m.in prezydenta USA o polityce zaborców i dramacie Polaków. Dzięki wielkiej aktywności Paderewskiego prezydent Wilson w słynnym orędziu z 22 stycznia 1917 mówił wyraźnie o prawie Polski do niepodległości. Na tej podstawie jeden z 14 punktów pokoju, sformułowanych przez Wilsona, nawiązuje do konieczności powstania niepodległego państwa polskiego z dostępem do morza (...)

c. Franciszka, ur. 1895 w Krakowie, za­ wód: księgowa, Jarmulska Aleksandra c. Kamila, ur. 1924 w Nowym Targu, zawód: nauczycielka, i Jarmulska Zo­ fia c. Kamila, ur. 1927 w Antonie, pow. Dąbrowica, woj. wołyńskie, uczenni­ ca, deportowane 10 lutego 1940 roku z Antonina, rej. dąbrowicki, obwodu rówieńskiego, przybyły do specposiołka Kienskij w rejonie wielegodzkim ob­ wodu archangielskiego 29 lutego 1940 roku”. Aleksandra pracowała w kanto­ rze za minimalne wynagrodzenie stu rubli miesięcznie, z czego 10 procent potrącano na pokrycie kosztów trans­ portu i zakwaterowania. Chleb koszto­ wał 3 ruble.

M

atkę z córkami zwolnio­ no 17 września 1941 roku na mocy tzw. amnestii dla obywateli polskich, ogłoszonej de­ kretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 12 sierpnia 1941 roku, a więc po wznowieniu stosunków dyploma­ tycznych między rządem RP a rządem sowieckim w następstwie inwazji Hitle­ ra na ZSRR i przejścia Stalina do obozu aliantów. Przy zwolnieniu zadeklaro­ wały, że chcą jechać do Astrachania położonego w delcie Wołgi. Przedtem trzeba było dotrzeć do najbliższego wę­ zła kolejowego w Kotłasie, mieście nad Dwiną u ujścia Wyczegdy. Odległość 240 km zamierzały przebyć tratwą, ale daleko nie popłynęły: tratwa dość szyb­ ko ugrzęzła na mieliźnie i w dalszą dro­ gę trzeba było iść piechotą. Polskaja armia nie była gotowa na przyjęcie masy cywilnych uchodźców, więc matka i córki trafiły do kołcho­ zu w Uzbekistanie. Zbierały tam ba­ wełnę w zamian za 400 gramów mąki dziennie na trzy osoby i zamieszka­ ły w kurnych chatach-lepiankach na skraju wsi. Natalia Jarmulska zmarła z głodu i wycieńczenia w lutym 1942 roku, drugim roku zsyłki. Siostra Zo­ sia trafiła do wojskowej szkoły juna­ czek, a 18-letnia wówczas Ola została pomocniczką kierowniczki polskiego sierocińca w Karkin Batasz, co po uz­ becku znaczyło ‘dolina śmierci’. Na­ zwa wiernie oddawała rzeczywistość, bo wiele polskich dzieci umarło tam w warunkach, które dziś trudno sobie wyobrazić. 29 marca 1942 roku Ola Jarmulska wraz z sierocińcem ewaku­ owała się statkiem z Krasnowodska do Pahlevi w Iranie.

O

prócz kartonu z wierszem Ref­ -Rena wuj i siostrzenica mają jeszcze jedną rzecz wspólną. Mieszkająca w Warszawie przyrodnia siostra Aleksandry Jarmulskiej, Ma­ rysia, była żoną kpt. Henryka Kert­ ha – adiutanta ppłk Lechnera, tak jak on pracownika Wojskowego Instytu­ tu Geograficznego. Kerth, jak niemal wszyscy oficerowie lwowskiego gar­ nizonu wojskowego wzięci do niewoli sowieckiej po 17 września 1939 roku, trafił do Starobielska i jest na liście ofiar zbrodni na polskich oficerach. O tym także wiem z zapisków z pudła po bu­ tach bardzo eleganckiej synowej. Wyobrażam sobie, że Czwarty obóz należałoby mówić, wystrzegając się skrajności: bez patosu i żołnierskiej zgrywy, uroczyście, ale nie wpadając w przesadną powagę, żartobliwie, ale nie prześmiewczo, ze zrozumieniem, ale bez wysilonego pochylania się nad cudzym losem, z nastawieniem trzeźwo optymistycznym. Poniżej tekst tak, jak go spisałem. Dla niewtajemniczonych ‘tuman’ i ‘stu­ maniał’ to gra słów z ówczesną irańską walutą tomanem, a ‘pestka’ to potocz­ ne określenie na Pomocniczą Służbę Kobiet.

Zakres tematyczny konferencji obejmuje długi okres historii od Konstytucji 3 maja poprzez debatę ustrojową w latach 1913–1921, kiedy przy wydatnym udziale emigracji powstawała wizja II Rzeczypospolitej, aż do czasów obecnych. Wielonarodowa i wielowyznaniowa II Rzeczpospolita była próbą odtworzenia ideałów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, była państwem, które na gruzach mocarstw zaborczych powstawało w krótkim czasie. Konferencja ta będzie niezwykłą okazją do przypomnienia młodszemu pokoleniu Polaków oraz uczestnikom z Wielkiej Brytanii fenomenu ciągłości kulturowej Polski, szczególnie ciągłości między II i III Rzecząpos­ politą. Zaprezentowane przez kadrę naukową PUNO oraz zaproszonych na konferencję naukowców referaty mają za zadanie pogłębienie współpracy naukowej, a także wymiany

Moi mili panowie i panie, Każdy z nas jedną prawdę dziś zna, Że przyjemnie jest żyć w Teheranie, Gdy tumany w kieszeni się ma! A gdy przy tym się mieszka w obozie, Wówczas błyska radością twój wzrok, Zapominasz natychmiast o prozie, Bo poezję spotykasz co krok! Czwarty obóz – w tym właśnie jest sęk, Dla nas dziś niezrównany ma wdzięk! Bo gdzie jest doprawdy najmilej? W tym czwartym obozie! Gdzie co dzień nam dają daktyle? W tym czwartym obozie! Gdzie człek ma na obiad dwa dania? W tym czwartym obozie! Tu mięsko – tam zupka barania! W tym czwartym obozie! Gdzie wkoło pętają się pieski? W tym czwartym obozie! Gdzie w roli żandarmów są „Pestki”? W tym czwartym obozie! I gdzie atmosfera jest swojska? W tym czwartym obozie! Gdzie więcej artystów niż wojska? W tym czwartym obozie! W tym czwartym obozie! Yes! Tak jest! Co dla innych jest dziwne i ciemne, Niech wspólnego z obozem ma coś, Dla nas staje się zaraz przyjemne, Pesymistom i snobom na złość! My na wszystko patrzymy wesoło, Dla nas wszystko to furda i żart, I niech mówią, co chcą naokoło, A my wiemy, co obóz jest wart! Czwarty obóz – w tym właśnie jest sęk, Dla nas dziś niezrównany ma wdzięk! Gdzie słodkim oblewasz się potem? W tym czwartym obozie! Gdzie żarcie kupujesz za płotem? W tym czwartym obozie! Gdzie radio gra co dzień do ucha? W tym czwartym obozie! I gdzie prawie nikt go nie słucha? W tym czwartym obozie! Gdzie człek za przepustką wciąż lata? W tym czwartym obozie! I gdzie najzimniejsza herbata? W tym czwartym obozie! Gdzie dali nam szorty miast fraków! W tym czwartym obozie! I z dziadów zrobili junaków? W tym czwartym obozie! W tym czwartym obozie! W tym czwartym obozie! Yes! Tak jest! Co za szczęście, że tak się złożyło, Że tu właśnie zapędził nas los, I dlatego niezmiernie nam miło, Czwarty obóz wychwalać na głos! Tu się wciąż coś nowego spotyka, Niespodzianka cię czeka co krok. Gdzie nie spojrzysz tam jakiś unikat, Który mile raduje twój wzrok! Czwarty obóz – w tym właśnie jest sęk, Dla nas dziś niezrównany ma wdzięk! Gdzie słodko się śpi na betonie? W tym czwartym obozie! Gdzie mało jest cichych ustroni? W tym czwartym obozie! Gdzie sklepik żołnierski masz blisko? W tym czwartym obozie! I płacisz podwójnie za wszystko? W tym czwartym obozie! Gdzie w pralni nam piorą niezgorzej? W tym czwartym obozie! I biorą aż trzy razy drożej? W tym czwartym obozie! Gdzie każdy za forsą ugania? W tym czwartym obozie! Gdzie człowiek do reszty stumaniał? W tym czwartym obozie! W tym czwartym obozie! W tym czwartym obozie! Yes! Tak jest! Ze starymi pudłami należy obchodzić się ostrożnie, bo zdeponowana w nich wiedza może nas zaskoczyć. K O Aleksandrze Jarmulskiej-Rymaszewskiej piszę obszernie w książce Wisielec z ulicy motyli, wydawnictwo Borgis, Warszawa 2020, s. 110–121; 123–144.

doświadczeń badaczy okresu II Rzeczypospolitej, czasów kształtowania się Polskiej Diaspory na terenie Wielkiej Brytanii oraz debaty o przyszłości III Rzeczypospolitej. Podsumowaniem wydarzenia będzie planowana publikacja naukowa, podsumowująca całość zaprezentowanych w czasie konferencji prac”. Czyli z jednej strony tematem konferencji jest sylwetka Ignacego Paderewskiego – wirtuoza przywrócenia Europie Polski, a z drugiej strony debata o ustroju Polski, ze szczególnym uwzględnieniem konstytucji marcowej – pierwszej nowoczesnej polskiej konstytucji. A w centrum tych wydarzeń znajduje się jeden z najmniejszych uniwersytetów na świecie – PUNO w Londynie. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w PUNO w Londynie.


KURIER WNET · MARZEC 2O21

6

personalna. Przede wszystkim w me­ diach, gdzie nawet lubiane programy radiowe i telewizyjne są zdejmowane z anteny, jeśli ich twórcy i prowadzący nie poddają się ideologicznej presji i nie chcą odciąć się od Donalda Trumpa. W redakcjach pozostają zaciężni opor­ tuniści oraz żurnaliści z awangardy po­ stępu. Pełni płomiennych sloganów, jak bolszewiccy agitatorzy gotowi są reedu­ kować „trumpistów” i wyrwać z nich

a jeszcze lepiej zamknięcia Newsmaxa, bo ich zdaniem zasłużył na usunięcie z sieci internetu oraz platform kablo­ wych i satelitarnych, ponieważ w swo­ ich programach powątpiewa w rzetel­ ność wyborów prezydenckich. Takie argumenty wygłaszano przed kamera­ mi, ale poza nimi kryje się inna prze­ słanka – notowania oglądalności CNN spadają, a Newsmax w ciągu kilku ty­ godni awansował na 4 miejsce w kab­

Donald Trump patronuje tajnej woj­ nie pomiędzy sprzysiężeniem patrio­ tycznych wojskowych a ogólnoświato­ wą grupą przestępczą przekrętników i dewiantów seksualnych korumpującą i podporządkowującą sobie urzędni­ ków państwowych w USA oraz innych państwach świata. W opinii wielu komentatorów za­ jadłość, z jaką postępowi demokraci pod wodzą rozhisteryzowanej Nancy

Senat Stanów Zjednoczonych odrzucił wprawdzie kuriozalny wniosek demokratycznych kongresmenów o usunięcie Donalda Trumpa z prezydenckiego urzędu, chociaż oskarżony był już osobą prywatną, ale wrogość postępowej lewicy i pragnienie zemsty nie wygasa.

US-bolszewicy Rafał Brzeski

„trumpizm” z korzeniami. Eugene Robinson, opiniotwórczy komentator dziennika „Washington Post”, otwarcie stwierdził, że miliony Amerykanów „są zwolennikami trumpistycznego kultu i muszą zostać przeprogramo­ wani”. Jeszcze dalej poszła Alexandria Ocasio-Cortez, zasiadająca w Kongre­ sie z ramienia Partii Demokratycznej. Radykalna aktywistka ugrupowania Demokratyczni Socjaliści Ameryki oświadczyła, że rząd federalny musi teraz „podwoić, potroić lub zwiększyć czterokrotnie ilość funduszy na pro­ gramy naprawcze”, czyli „deradykali­ zację” ludzi, którzy głosowali na Do­ nalda Trumpa i podważali uczciwość elekcji Joego Bidena. Fakt, że jest ich około 74 milionów, nie gra większej roli. Potrzebna jest tylko federalna stra­ tegia „przeprogramowania” ich przez liberalne elity demokratyczne.

A

merykańscy neobolszewicy nie wysunęli jeszcze projek­ tu tworzenia obozów reedu­ kacyjnych, ale wpływowy publicysta dziennika „New York Times”, Nicholas Kristof, zaapelował już do reklamodaw­ ców, aby bojkotowali sympatyzującą z Trumpem konserwatywną telewizję kablową i jej portal Newsmax. Bardziej radykalni komentatorzy telewizji CNN domagali się z ekranu cenzurowania,

Nawet lubiane programy radiowe i telewizyjne są zdejmowane z anteny, jeśli ich twórcy i prowadzący nie poddają się ideologicznej presji i nie chcą odciąć się od Donalda Trumpa. lowych telewizjach informacyjnych. W rekordowym dniu przeszły do niego z innych kanałów ponad 4 miliony od­ biorców i w połowie lutego Newsmax docierał już do ponad 70 milionów go­ spodarstw domowych w USA. Wołanie o cenzurę, zwłaszcza me­ diów społecznościowych, nie ogranicza się do konkurujących ze sobą kana­ łów telewizyjnych. Zwolennicy postępu w swoisty bowiem sposób rozumieją wolność słowa, która dla nich ozna­ cza wolność dla lewicy, a cenzurę dla prawicy. Common Cause, uważająca się za umiarkowanie liberalną organi­ zację politycznego centrum, wystąpiła do komisji mędrców z całego świata nadzorujących decyzje administracji Facebooka, aby nie przywracano konta Donalda Trumpa. Na razie jego konto jest zamknięte bezterminowo, ale do końca marca komisja powinna zade­ cydować, czy decyzja ta była słuszna. Common Cause apeluje więc w sie­ ci o podpisywanie petycji o odcięcie

W Polsce jest wielu zwolenników rozwijania kontaktów z ChRL bez refleksji co do warunków oferowanych przez Chiny i konsekwencji przyjmowania perspektywy chińskiej dla polskiej gospodarki jako całości.

Swój do swego po swoje Mariusz Patey

W

byłego prezydenta raz na zawsze, bo­ wiem „mając szeroki dostęp do użyt­ kowników mediów społecznościo­ wych”, rozpowszechniał bezpodstawne kłamstwa o wyborach i „nie można dopuszczać go do Facebooka”. Jak się wydaje, polityka nacisków na dziennikarzy i redakcje przynosi wyniki, gdyż wedle szanowanej za wia­ rygodność sondażowni Rasmussen, 55 procent potencjalnych wyborców

FOT. DAVE SHERRILL ON UNSPLASH

B

yły prezydent może optymi­ stycznie uważać, że „polowa­ nie na czarownice się zakoń­ czyło”, ale radykalna frakcja Partii Demokratycznej nadal zarzuca Trumpowi i jego zwolennikom orga­ nizowanie zbrojnej insurekcji oraz in­ spirowanie i udział w terrorystycznym szturmie na siedzibę Kongresu, który doprowadził do ofiar śmiertelnych. Ziejąca nienawiścią, przewodni­ cząca Izby Reprezentantów Nancy Pelo­ si, która swego czasu rwała na kawałki za plecami Trumpa tekst jego prze­ mówienia wygłaszanego w Kongresie, powołuje teraz specjalną komisję dla ustalenia, czy były prezydent jest, czy nie jest odpowiedzialny za „terrory­ styczny atak na kompleks budynków Kapitolu”. Znacznie dalej poszedł ciem­ noskóry demokratyczny kongresmen Bennie G. Thompson, który złożył w waszyngtońskim sądzie pozew za­ rzucający Trumpowi zawiązanie spisku ze skrajnie prawicowymi organizacja­ mi Oath Keepers i Proud Boys, celem przerwania przemocą procesu przeka­ zania władzy nowemu prezydentowi. Pozew taki można byłoby uznać za przejaw swoistego folkloru politycz­ nego, gdyby nie fakt, że kongresmen Thompson jest przewodniczącym komi­ sji bezpieczeństwa wewnętrznego Izby Reprezentantów. Nadzorowani przez niego zagorzali zwolennicy postępu i to­ lerancji tropią „trumpistów” energicz­ niej niż bolszewicka „czerezwyczajka” Feliksa Dzierżyńskiego ścigała wrogów proletariackiej rewolucji. Tydzień po zaprzysiężeniu Joego Bidena Departa­ ment Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS) wydał ocenę sytuacji w kraju, w której podkreśla niebezpieczeństwo „mobilizacji do podżegania do aktów przemocy lub popełniania takich aktów” ze strony „motywowanych ideologicznie brutalnych ekstremistów, przeciwnych władzy aktualnej administracji i zmia­ nie prezydenta”. Urzędnicy DHS ostrze­ gają, że ludzie, zmamieni fałszywymi narracjami, „mogą nadal mobilizować do podżegania lub popełniania aktów przemocy”, a zatem obywatelska czuj­ ność jest konieczna. Ogłoszone pogotowie obowiązuje do końca kwietnia i zawiera długą listę aktów terroru, jakich mogą (choć nie muszą) dopuścić się Skłonni do Prze­ mocy Wewnętrzni Ekstremiści (Do­ mestic Violent Extremists), ośmieleni atakiem na Kapitol i podjudzeni twee­ tami Donalda Trumpa. Na szczęście dla Stanów Zjednoczonych zarząd Twittera zamknął dożywotnio konto byłego pre­ zydenta i nie będzie mógł on już dłużej podburzać milionów swoich zwolenni­ ków i prać mózgów 88 milionom śle­ dzących jego wpisy. Inaczej mogłoby dojść do tragedii, twierdzi DHS, po­ nieważ w 2020 roku jak z worka sypa­ ły się groźby ataków przeciwko „kry­ tycznej infrastrukturze państwa, w tym sektorom energetyki, telekomunikacji i służby zdrowia”, ze strony osobników „powołujących się na dezinformacje i teorie spiskowe”. Dlatego należy być czujnym i niezwłocznie zawiadamiać lokalne placówki FBI o każdej „podej­ rzanej działalności” zarówno w sieci, jak w życiu codziennym. Równolegle z tropieniem zaka­ muflowanych „trumpistów” i propa­ gowaniem donosicielstwa trwa czystka

LEWĄ M ARSZ!

całokształcie polsko-chińskich kontaktów ekonomicznych nie można kierować się interesem tej czy innej grupy interesariuszy, choćby i prominentnej. Należy pamiętać, że interes jakiejkolwiek firmy, nawet kontrolowanej przez państwo, interes grupy menedżerów czy przedsiębiorców nie musi być równoznaczny z korzyścią ogółu polskiego społeczeństwa czy państwa. W polskich mediach wiele już miejsca poświęcono opisywaniu dyskryminacyjnych praktyk stosowanych przez administrację CHRL wobec zachodnich eksporterów i inwestorów. Asertywna polityka Chin, chroniąca rynek wewnętrzny przy jednoczesnym wspieraniu rodzimego eksportu, jest jedną z przyczyn utrzymujących się chronicznych deficytów w handlu Zachodu z tym państwem. Chiny, mając duże problemy z lokowaniem produkcji na rynku USA, zwracają obecnie większą uwagę na rozwijanie sprzedaży do

krajów UE, w tym Polski. Rynek polski był jednak już od wielu lat wyjątkowo szeroko otwarty dla azjatyckich eksporterów i został w dużym stopniu nasycony ich produktami, tak więc trudno będzie o spektakularne zwiększenie wolumenu i wartości eksportu z Chin. Ostatnio można zatem zaobserwować wzmożoną aktywność chińskich eksporterów w celu zwiększenia rentowności eksportu poprzez różne praktyki przejmowania marży detalicznej. Już nie tylko polscy wytwórcy znajdują się pod zwiększoną presją chińskiej konkurencji. Chińscy eksporterzy od pewnego czasu zaczęli docierać bezpośrednio do indywidualnych polskich konsumentów. Znaleźli lukę w przepisach, ułatwiającą ograniczenie roli polskich importerów i firm dystrybucyjnych. Okazuje się, że można na dużą skalę z powodzeniem wchodzić w europejski obszar celny z pominięciem ceł i podatku importowego VAT.

uważa, że media stały się teraz mniej agresywne i traktują Joego Bidena oraz jego administrację ze znacznie większą sympatią niż kiedyś traktowały Donal­ da Trumpa i jego ekipę.

N

iedobitki myślących inaczej niż radykalnie postępowa elita eli­ minowane są nie tylko z me­ diów, ale również z życia akademickie­ go, aby nie zatruwały prawdą mózgów młodzieży i nie wytykały jako aberracji pomysłów w rodzaju obsadzenia czar­ noskórą aktorką roli Anny Boleyn, dru­ giej żony króla Anglii Henryka VIII. Troska o politycznie poprawną czystość programów szkolnych motywowała też demokratycznych kongresmenów, którzy usunęli z komisji edukacji Izby Reprezentantów republikańską kole­ żankę Marjorie Taylor Greene pod za­ rzutem dawania wiary i rozpowszech­ niania teorii spiskowych tworzonych w środowisku QAanon, anonimowej, ale wpływowej grupy głoszącej, że

Chińczycy wysyłają poprzez firmy kurierskie i pocztę tysiące przesyłek o wartości nominalnej niższej niż 22 euro (docierają do klientów indywidualnych, wykorzystując chińskie platformy sprzedaży internetowej, tj. Aliexpress, a także coraz częściej i polskie, na przykład Allegro). Nie gardzą także większymi dostawami jednorazowymi. Przesyłki do 150 euro są natomiast zwolnione z ceł., co pozwala na oferowanie konkurencyjnych cen polskim odbiorcom. Mając zamówienia po parę kontenerów zbiorczych, miesięcznie płacą za usługę trochę więcej niż polski importer, ale zarabiają na cłach i podatku VAT.

Pelosi chcą wdeptać Donalda Trum­ pa w błoto i zohydzić go szeregowym obywatelom, zwłaszcza na prowincji, rodzi się ze strachu przed jego powro­ tem do aktywnego życia politycznego. Strach ten nie jest pozbawiony pod­ staw. Zaraz po odrzuceniu przez Se­ nat wniosku o impeachment, 45 pre­ zydent Stanów Zjednoczonych wydał płomienne oświadczenie, w którym wezwał swoich sympatyków do zwarcia szeregów i działania na rzecz uczynie­ nia Ameryki wielką. Zdaniem Trum­ pa „historyczny, patriotyczny i piękny ruch” pod hasłem MAGA dopiero roz­ poczyna się na dobre. „Nie ma takiej rzeczy, której wspólnie nie damy rady zrobić” – zapewnił, kreśląc perspekty­ wę wielkości Ameryki i pomyślności jej mieszkańców. Natomiast dla opozycji Donald Trump miał tylko jedno zdanie: „To smutne, że w naszych czasach jest w Ameryce taka partia, która po­ zwala sobie na poniżanie rządów prawa, oczernianie sił porządku, wychwala­ nie tłuszczy, wybielanie awanturników, przekształcanie wymiaru sprawiedliwo­ ści w narzędzie politycznej zemsty oraz na prześladowanie, wpisywanie na czar­ ne listy, wykluczanie oraz tłumienie lu­ dzi i poglądów, z którymi się nie zgadza”. Oświadczenie byłego prezydenta wyraźnie zelektryzowało konserwatywną

z 2019 r.), w skali całej UE w ten sposób nie wpływa 1,2 mld euro z tytułu podatków. Ile z tego przypada na Polskę?

P

andemia przyspieszyła rozwój sprzedaży internetowej w Polsce. Chińscy eksporterzy pojawili się także i na polskich platformach sprzedażowych, budując relacje z polskimi odbiorcami detalicznymi. Chiński Aliexpress wyprzedził już polskie Allegro w wartości sprzedaży. VAT jest pobierany tylko od 10% paczek chińskich dostawców, co w przypadku Polski oznacza najczęściej 23% wartości produktu.

Już nie tylko polscy wytwórcy znajdują się pod zwiększoną presją chińskiej konkurencji. Chińscy eksporterzy od pewnego czasu zaczęli docierać bezpośrednio do indywidualnych polskich konsumentów. Można powiedzieć: co w tym złego? Polscy konsumenci dostają tańsze produkty. Jednak to tylko część prawdy. Polskie firmy bowiem muszą płacić podatki i cła w Polsce, utrzymując swoje państwo, podczas gdy firmy zagraniczne wprowadzają konkurencyjne produkty, nie będąc obciążone tymi daninami. Taki stan rzeczy działa demoralizująco na polskich przedsiębiorców. Może prowadzić do rozszerzania się szarej strefy. Według Komisji Europejskiej (szacunki

Firmy azjatyckie, w tym chińskie, znakomicie realizują w praktyce – w odniesieniu do własnego państwa – marzenia polskich działaczy narodowych o patriotyzmie gospodarczym. Potrafią znakomicie wydłużać łańcuchy wartości, operując na obcych rynkach. Świetnie to zjawisko można prześledzić, obserwując strukturę przykładowego chińskiego przedsiębiorstwa w Polsce. Jedną z pierwszych sztandarowych inwestycji chińskich u nas było centrum handlu

część społeczeństwa, a w mediach po­ jawiły się liczne wypowiedzi polityków, które można podsumować cytatem z wywiadu republikańskiego senato­ ra Lindseya Grahama: „potrzebujemy ruchu Trump-plus”. W Partii Repub­ likańskiej ruch ten kiełkuje oddolnym potępianiem senatorów, którzy razem z demokratami głosowali za impe­ achmentem Trumpa. Po takim oficjal­ nym potępieniu przez członków i lo­ kalnych działaczy partii szanse senatora na reelekcję są bliskie zeru, a więc re­ publikański aparat partyjny desperacko wzywa do jedności, usuwania podziałów i zasypywania rowów, bojąc się, że Do­ nald Trump zmobilizuje swoich sym­ patyków i zacznie drenować „bagno”, czyli eliminować zawodowych polity­ ków, lobbystów i prawników krążących po Waszyngtonie od dziesięcioleci i po­ wiązanych ze sobą na wszelkie sposoby sekretne i jawne. Lider republikanów w Senacie, Mitch McConnell, to dla Trumpa „aparatczyk” i „ponury smutas”. Tym republikanom, co zamiast prawdy wybrali bolszewicką narrację o wyniku prezydenckich wyborów, zapowiedział, że „własnych wyborów ponownie nie wygrają”. Zaniepokojeni taką retoryką senatorowie nie kryją, że „trzeba do­ trzeć” do zwolenników byłego prezy­ denta, bo to zgroza, żeby jeden człowiek „definiował naszą przyszłość”, zwłaszcza że wybory do 1/3 Senatu odbędą się w listopadzie 2022 roku i nieprzewidy­ walny Trump może zacząć realizować obietnicę wprowadzenia nowych ludzi na szczyty amerykańskiej polityki.

W

izja powrotu Trumpa na czele własnej ekipy kon­ serwatystów prześladuje demokratów, którzy mają wprawdzie pełnię władzy, ale o ich nastrojach oraz mandacie ich społecznego poparcia świadczy najlepiej otaczające Kapitol ponad dwumetrowe ogrodzenie zwień­ czone koncentriną ze specjalnego drutu kolczastego o ostrzach jak żyletki. Po­ stawione „tymczasowo”, zaraz po osła­ wionym „szturmie”, stoi nadal i Policja Kapitolu wystąpiła, aby utrzymać je co najmniej do końca września z uwagi na niesprecyzowane „groźby pod adre­ sem kongresmenów”. Kapitolu strzegą też nadal oddziały Gwardii Narodowej ściągnięte alarmowo na początku stycz­ nia i wciąż nie wycofane. Tymczasem na prowincji… Ame­ rykanie zbroją się w rekordowym tempie. W styczniu sprzedano ponad 2 miliony sztuk broni. Najwięcej w sta­ nach Michigan i New Jersey. Dziennik „Washington Post” wyliczył, że w stycz­ niu sprzedaż broni i amunicji wzrosła o 80 procent w stosunku do stycznia ubiegłego roku, a był to rok wyjątkowy, w którym sprzedano przeszło 23 mi­ liony sztuk broni długiej i krótkiej. Ku­ pujący broń po raz pierwszy w życiu tłumaczą, że nie mają ochoty miesz­ kać w proklamowanych przez skraj­ ną lewicę i zarządzanych kolektywnie anarcho-socjalistycznych komunach CHAZ (Autonomiczna Strefa Wzgórze Kapitolu) i przestali wierzyć w ochro­ nę władz, widząc wandalizm i rabunki dziczy Antify na spółkę z Black Lives Matter, rozpasanej decyzjami postępo­ wych burmistrzów oraz samorządów ograniczających finansowanie „rasi­ stowskiej” ponoć policji. K

hurtowego w Wólce Kosowskiej. Media szeroko rozpisywały się o tym, jakie to korzyści odniesiemy z wejścia kapitałowego Chińczyków do naszego kraju. Okazuje się, że firmy azjatyckie funkcjonujące w Wólce Kosowskiej w niemal nie zatrudniają Polaków. Średnia wypłacanych pensji oscyluje wokół minimalnej krajowej. Łańcuchy wartości doskonale omijają polskie firmy, poczynając od właściciela centrum po firmy tam działające. Nieraz dochodziło do przestępczego omijania płacenia danin publicznych, np. zaniżania faktur importowych i transferowania za granicę olbrzymich sum „zaoszczędzonych” przy okazji tego procederu. Podobny schemat daje się zaobserwować w obszarze usług i gastronomii. W Kanadzie zauważono zwiększone zainteresowanie nieruchomościami chińskich inwestorów nie potrafiących wskazać pochodzenia środków. Także w Polsce należałoby przyglądać się transakcjom na rynku nieruchomości. Mogą one bowiem służyć praniu pieniędzy zarobionych z omijaniem podatków i w naszym kraju. Jeśli rząd szybko nie doprowadzi do równouprawnienia podmiotów, nastąpi rzeź nie tylko polskich wytwórców, ale i importerów. Nowy Jedwabny Szlak to nie tylko szansa, ale – jak widać – i zagrożenie, o którym trzeba wiedzieć i odpowiednio wcześnie mu zaradzić… K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

7

MĄDRY POL AK...?

Z

a oknem kury sąsiada i kwi­ czoł, który przylatuje na jabł­ka serwowane codziennie przez moją żonę. To jej i mój kwiczo­ łek. Warszawa oddalona jest od Limano­ wej o setki kilometrów. Mentalnie inny kontynent. Patrzę w ekran komputera, gdzie widzę planszę „Tu powinien być Twój ulubiony serwis internetowy. Dzi­ siaj jednak nie przeczytasz tu żadnych treści. Przekonaj się, jak będzie wyglądać świat bez niezależnych mediów. Ruszyła akcja Media bez wyboru. Przeczytaj nasz list otwarty do władz Rzeczypospolitej Polskiej. Dla nas najważniejsze jest, abyś TY miał wybór”. Zjawisko patologii w internecie i jego opracowanie obudziło niektó­ re środowiska. Kilka dni temu przez cztery godziny opowiadałem o nim kilku osobom ze świecznika. Jednym ze słuchaczy był bardzo znany ksiądz i filozof. Słuchał z uwagą i po około dwóch godzinach spokojnie podkreślił, że szczerość przekazu internetowego może być kluczem do tego środowiska.

Dwa listy. Pierwszy z 24 lutego 2017 r. od Przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Witolda Kołodziejskiego, do Jarosława Kaczyńskiego, Prezesa Partii Prawo i Sprawiedliwość: „Szanowny Panie Prezesie, w odpowiedzi na Pańskie wystąpienie z 27 stycznia 2017 roku (BP-S-1567/15), które do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przekazał p. Krzysztof Czabański, przewodniczący Rady Mediów Narodowych, w związku z propozycją zgłoszoną przez p. Pawła Zastrzeżyńskiego z Limanowej w sprawie poprawy ściągalności opłaty abonamentowej, uprzejmie przedstawiam poniższe informacje”. Drugi list od Wiceministra Kultury i Sztuki i Dziedzictwa Narodowego, Pana Pawła Lewandowskiego, do mnie: „Szanowny Panie, jeśli chodzi o PISF (red. Państwowy Instytut Sztuki Filmowej), to z pracą pożegnało się już kilkadziesiąt osób. Naprawa instytucji trwa. Zawiadomienia zostały złożone do prokuratury. Dziękuję za Pana zaangażowanie. Z poważaniem, Paweł Lewandowski”.

#Szczerość Bez wątpienia twórcy internetowi bu­ dują przestrzeń w oparciu o tę cechę. Jednak jest to całkowicie przeciwstawne z telewizją i mediami głównego nur­ tu, które są zaprzeczeniem szczerości! Tam ciągle obowiązują fałszywe prze­ świadczenia, które tak jednoznacznie wybrzmiały w stwierdzeniu „abyś ty miał wybór!”. Kto to wymyślił? Kto w to uwierzy? Skoro wiadomo, że chodzi o pieniądze. Nic poza tym! Na pewno nie chodzi im o mnie! Jednak ta nar­ racja ciągle jest tam obecna. To szmin­ kowanie rzeczywistości, budowa wize­ runków dziennikarzy jako zbawców narodu, którzy mają receptę na wszyst­ ko. Wiedzą wszystko! Wiedzą lepiej niż ja sam! Wiedzą, co dla mnie, szarego widza z Limanowej, jest lepsze! Gdy inicjowałem projekty, których dotyczyły wspomniane listy, nikogo z mediów to nie interesowało. To nie był ich interes! A interes kogoś musi być reprezentowany. Dlatego istotne jest nie to, co piszą dziennikarze, ale czego nie piszą! Ile w Polsce dziennie jest zabijanych inicjatyw? Ile przemil­ czanych? Postarajmy się przez moment być ze sobą szczerzy! Zwracam się dziś do tych, którzy pozamykali swoje tele­ wizji i portale, którzy robią to dla mnie! Zacznijmy od początku.

#Karta rtv+ 26 stycznia 2017 r. na ogólny adres posłów RP przesłałem maila, do któ­ rego dołączyłem dokument zatytuło­ wany „Jak doprowadzić do płacenia abonamentu RTV w Polsce w trzech prostych krokach”. Pod dokumentem w trzech punktach na siedmiu linij­ kach opisałem zasadę. Warto podkre­ ślić, że nad pomysłem „ściągania” abo­ namentu w tym czasie główkował Rząd i ministrowie. Po dwóch miesiącach od tego pomysłu otrzymałem infor­ mację od Przewodniczącego KRRiT, o czym już wspomniałem, że pomy­ słem zainteresował się Prezes PiS Jaro­ sław Kaczyński. Mój pomysł przekazał mu p. Krzysztof Czabański, szef Rady Mediów Narodowych. W tym piśmie Pan Witold Kołodziejski tłumaczy się, jak to wiele robią – mówiąc szczerze, bije pianę – jak wiele, jak bardzo, jak stabilnie, oj i aj, i jak prace są zaawan­ sowane… W tym czasie otrzymuję kopię pisma od Pani Poseł Krystyny Wróblewskiej, skierowanego do Prezesa Zarządu Telewizji Publicznej, pana Ja­ cka Kurskiego, w którym prosi o prze­ analizowanie mojego projektu Karty RTV+. 13 marca 2017 r. pani Poseł Be­ ata Kempa kieruje pismo do Witolda Kołodziejskiego, Przewodniczącego KRRiT, z prośbą o przeanalizowanie mojego pomysłu. Warto podkreślić, że ja osobiście nie znam żadnej z tych osób, które wymieniam. Miałem po­ mysł i jak to podkreśliłem, chciałem się nim bezinteresownie podzielić. Prze­ słałem oświadczenie, że „zrzekam się wszelkich praw autorskich i korzyści majątkowych wynikających z pomy­ słu. Celem stworzenia Karty RTV+ jest wzmocnienie mediów w Polsce. Celem pomysłu jest dobro wspólne”. Wówczas w mediach można było usłyszeć kolejne pomysły na „ściąga­ nie” abonamentu RTV i wszystkie one lądowały na wysypisku śmieci. Pomi­ mo tego, że w przekazie medialnym funkcjonowały jako laurka, jakże traf­ na i słuszna. Co istotne, w pewnym momencie otrzymałem list od Mini­ stra Pawła Lewandowskiego, w któ­ rym napisał: „Bardzo dziękuję za Pana dotychczasowe zaangażowanie. De­ cyzją Premiera Glińskiego jedynym

#Media mój wybór Paweł Zastrzeżyński

procedowanym projektem ustawy w sprawie opłat jest obecnie złożony do konsultacji publicznych. Kolejna planowana zmiana będzie opierać się o PIT i KRUS. W związku z tym przed­ stawiony przez Pana, dosyć interesujący pomysł, nie będzie dalej rozpatrywany”. Jak skończyło się z telewizją i abo­ namentem, wszyscy wiemy. Ten przy­ kład pokazuje też, że nie jest tak, jak głoszą to media, że Prezes Kaczyński wszystko może. Nie! Struktura urzędo­ wa, procedury to realny kat dla wielu inicjatyw. Jednak o tym nikt nigdy nie chciał napisać. Nawet tym dziś pogrą­ żonym w żałobie mediom nie zależało na dobrych i bezinteresownych roz­ wiązaniach. Dziś minister Paweł Lewandowski już nie pracuje w Ministerstwie Kultu­ ry i Sztuki. Choć trzeba przyznać, że miał on na początku pewien dar ro­ zeznania pomysłu i potrafił wyjść ze swojej urzędowej skorupy. I szczerze trzeba mu to przyznać, że był otwar­ ty na pomysły, mimo że nie znaliśmy się! A kontakt z nim nawiązałem przez ogólnodostępnego maila. To właśnie jest drugi przytoczony na początku list, w którym dziękuje mi za zaangażowa­ nie w naprawę PISF, o której biedne i pokrzywdzone dziś media nigdy nie poinformowały.

#Patopisf Tu sprawa zaczęła się 8 października 2017 r., gdy resort kultury chciał od­ wołania szefowej Państwowego Insty­ tutu Sztuki Filmowej. Wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Pan Jarosław Sellin, w Radiu ZET i Pol­ sat News stwierdził: „Nie wyobrażamy sobie dalszej współpracy. Stosunko­ wo dobrze nam się współpracowało w ostatnich dwóch latach. Jednak list, który napisała do ważnego senatora amerykańskiego, jest takim skandalem, że utraciła zaufanie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego”. Po tym oświadczeniu Ministra o dobrej współ­ pracy z PISF zrozumiałem, że muszę podzielić się moim 25-letnim doświad­ czeniem funkcjonowania w środowisku filmowym i spróbować „posprzątać” w Państwowym Instytucie Sztuki Fil­ mowej. Dlatego 12 października 2017 r. w obszernym, 32-stronicowym doku­ mencie zawiadomiłem prokuraturę o możliwości popełnienia przestęp­ stwa przez kierownictwo PISF. Kopię

Uśmiercanie naszych dobrych idei to wina mediów, które szukają czegoś, co jest im potrzebne. Nie informują. Szukają interesu, ich interesu, a mnie i mój wybór mają w pogardzie, a nie w poważaniu i szacunku, jak to dziś piszą. zawiadomienia wysłałem do ministra Pawła Lewandowskiego. Oczywiście kopię pisma wysłałem też do wszyst­ kich redakcji w Polsce. Milczenie trwa do dziś. Jednak to właśnie na podsta­ wie mojego zawiadomienia Minister Kultury Piotr Gliński wszczął w PISF audyt. W wystąpieniu pokontrolnym stwierdzono: „Działalność Instytutu w zakresie objętym kontrolą oceniono negatywnie. Powyższą ocenę uzasad­ niają nieprawidłowości stwierdzone w większości obszarów objętych kon­ trolą. Przede wszystkim wydatkowa­ nie środków publicznych niezgodnie z przepisami ustawy z dnia 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych oraz z naruszeniem kryterium gospodar­ ności i celowości, a także udzielanie zamówień publicznych z naruszeniem przepisów ustawy z dnia 29 stycznia 2004 r.”. Jak później podkreślił Mini­ ster, w związku z tą sprawą kilka osób straciło pracę i kilka spraw zostało prze­ kazanych do prokuratury. 17 maja 2018 r. w liście do Krzysz­ tofa Czabańskiego uzasadniałem, „że moje działanie ma na celu dekomu­ nizację w PISF, nie żadne inne kwe­ stie. Jestem śledczym IPN. W wyniku pracy nad zagadnieniem powstało za­ wiadomienie do Prokuratury, na bazie którego minister Paweł Lewandow­ ski wszczął osławiony audyt. W wy­ niku półrocznej pracy dotyczącej po­ wstania PISF a struktur SB, jawi się pełne przekonanie, że ustawa została sporządzona z okłamaniem rzeczywi­ stych celów, w formie jest absolutnie

zabezpieczająca prawo postkomuni­ stycznym środowiskom filmowym. Je­ stem w posiadaniu dokumentów na to, które ze względu na skalę są w opraco­ waniu. Prezentowane materiały to tylko wstępny zarys dużej całości. Działania ministra Pawła Lewandowskiego nie oceniam negatywnie, jednak naciski środowiska PRL są olbrzymie, co od­ czuwam, że wiąże ręce ministerstwu w naprawie PISF”. Tu też zaistniał ten sam mecha­ nizm urzędowy, a sam minister zo­ stał „wysadzony” w powietrze razem z mostem, który chciał, aby eksplodo­ wał w filmie znanego hollywoodzkiego reżysera i aktora. Dla mnie osobiście ta sprawa miała też epizod w sądzie. Ag­ nieszka Holland i Krystyna Zachwato­ wicz-Wajda zaskarżyły jeden z tekstów, który wpisywał się w te wydarzenia. Do dziś zastanawia mnie, co te dwie Panie chciały ode mnie i od tekstu, który nie przebił się szeroko do mediów. Może to, że kiedyś miały wpływ na 170 mi­ lionów z budżetu PISF, a dziś go nie mają? I stoi za tym człowiek, który ma tylko maila, komputer i gwiżdżącego za oknem ptaszka, który coś podpowiada.

#Polski youtube Skala zmarnowanych inicjatyw w Pol­ sce bije wszelkie światowe rekordy. Tego zresztą nikomu nie trzeba tłumaczyć. Tu w szczerości mogę poopowia­ dać, aby zapełnić pustą kartę. Jednak uśmiercanie naszych dobrych idei to wina mediów, które szukają czegoś, co jest im potrzebne. Nie informują. Szu­ kają interesu, ich interesu, a mnie i mój wybór mają w pogardzie, a nie w po­ ważaniu i szacunku, jak to dziś piszą. Dla mnie największym rozczaro­ waniem są wydarzenia związane z po­ mysłem Telewizji Internetowej POL­ SAT. Pomysł zrodził mi się już 2002 r. A ewoluował i został ukazany w 2005 Redaktorowi Naczelnemu Polsatu: „Bu­ dowa wizerunku i obecność w Interne­ cie przez Polsat, w pierwszym etapie pozyskiwania odbiorców, powinna się oprzeć na umożliwieniu publikowania przez niemal każdego z nich swoich fil­ mów (np. stworzonych na telefonach komórkowych). Te miniprodukcje z czasem przerodzą się w coraz ciekaw­ sze propozycje, aż do zaangażowania profesjonalnego potencjału w produk­ cji filmów (możliwe jest to również na początku działania)”.

Oczywiście z perspektywy czasu ktoś może stwierdzić: co to za pomysły, przecież to YouTube! Jednak gdy przygo­ towywałem ten projekt, w Polsce jeszcze nikt nie wiedział, że YouTube powstaje. A sam pomysł, aby użytkownicy publi­ kowali swoje treści dla redaktora, osoby odpowiedzialnej za internet w Polsacie, był tak nowoczesny, że nie do przyjęcia. Dlatego po rozmowie z nim napisałem list, pełen oburzenia: „Jestem przekonany, że Pana po­ dejście do zagadnienia technologii internetowej powinno zostać skory­ gowane. Wnioskuję to z naszego dwu­ godzinnego starcia 3 października 2005 (poniedziałek). Wszystkie tu prezen­ towane tezy bardzo głęboko przemy­ ślałem. Odrzuciłem złość i oburzenie, jakie towarzyszyło mi zaraz po spotka­ niu. Muszę przyznać, że odebrałem Pa­ na jako niekompetentną osobę. Kogoś, kto wiedzę zdobytą w telewizji stara się usilnie wprowadzać w pracę związaną z Internetem. Do tych stwierdzeń ob­ ligują mnie informacje otrzymane od Pana: drastycznie niskie statystki wi­ tryn Polsatu – fakt, że Internet w Pana wydaniu przynosi straty dla właściciela, w imieniu którego tak usilnie starał się mi Pan dać do zrozumienia, że w tej stacji liczą się tylko pieniądze. To za­ łożenie starał mi się Pan uzmysłowić niczym terapeuta, a nie biznesmen. Dodatkowo, to prawdziwe założenie w Pana ustach brzmiało fałszywie. Musi Pan wiedzieć, że dla tak powa­ żanej i rozpoznawalnej firmy jak Polsat ważniejszy od pieniędzy jest kapitał. Pan swoją pracą ten kapitał trwoni, ponie­ waż przez zachowawczy stosunek do Internetu przynosi Pan swoim działa­ niem straty. Firma kapitałowa nie może pozwolić sobie na osoby wypalone. Pan nią jest. Co nie oznacza, że atakuję Pa­ na personalnie. Jestem przekonany, że zasłużył Pan na szacunek, jednak sko­ ro funkcjonujemy w tej rzeczywistości, w której „rujnuje się marzenia”, Pana przyszłość i myśl o odcinaniu kuponów powinna odejść w niepamięć… – dla dobra Polsatu, dla mojej pewności, ale przede wszystkim dla Pana. Mam w głowie skojarzenie z naszego spotkania: Pan zamówił kawę z pianką, a ja mocną czarną. To jak z Telewizją i In­ ternetem. W telewizji można pozwolić sobie na bicie piany, w przekazie interne­ towym to nie przejdzie. Tu trzeba dawać wszystko to, co szybkie i konkretne. Pan jest niczym przewodnik, który tylko czy­ tając przewodniki, chce przeprowadzić Polsat przez gąszcz internetowy. Pan ni­ gdy nie zmierzył się z tym żywiołem, co Pana całkowicie dyskwalifikuje w walce o prawo bycia pierwszym. Wygodnie jest ślizgać się po powierzchni, korzystając z programów, które dostarcza Micro­ soft…? – będzie Pan sprzedawał filmy w zamian za hasło…? Starałem się Panu uzmysłowić, że wszystko, co posiada za­ bezpieczenie w Internecie, jest wcześniej złamane. Nie istnieje dobre zabezpiecze­ nie. Tu nie da się wprowadzić koncesji. Tu takich ludzi jak Pan się wyśmiewa i z łatwością obezwładnia. Niedopuszczalne jest również to, że Pan przez swoje zaniechanie i strach może zmarnotrawić wielką szansę Pol­ satu na bycie pierwszym w zwycięstwie nad żywiołem Internetu. Kapitał ten jest niewyobrażalnie wielki. I proszę mi wierzyć, że to nie kwestia przyszłości. To zwłaszcza pozwala walczyć, że to te­ raźniejszość. Jednak aby to zrozumieć, trzeba chcieć. Pan tego nie chce. Pan dba o swoje dobra. Jednak ta droga prowa­ dzi do klęski. Jestem pewien, że rychłej. Skorzystałem z szansy, jaką dał mi Pan Bogusław Chrabota. Nie za­ mierzam swoich umiejętności wyko­ rzystywać w innej firmie (tak jak mi Pan proponował), głęboko wierzę, że ta droga, którą wybrałem, jest słuszna. W rozmowie starłem się Panu wy­ tłumaczyć, że ja, działając przez ostat­ nie lata w Internecie, wypracowałem mechanizmy, które sprawdza się w ma­ łej skali. Wiem, że po skorygowaniu i włożeniu trochę pracy, można te za­ sady przenieść na większą skalę. Przykłady najlepiej trafionych in­ westycji internetowych: Google, Skype, wywodzą się z wyobraźni paru osób, które poprzez zrozumienie mechani­ zmu internetowego rozwinęły się do tak gigantycznych rozmiarów. W tym obszarze znalazło się miejsce na nie­ wyobrażalnie wielki zysk w stosunku do poniesionych kosztów. Ale za każ­ dym tym pomysłem szła idea, której Panu brakuje. Proszę zrozumieć, że staram się Panu uzmysłowić, że bardzo głęboko wierzę w sens Telewizji Internetowej Polsat. Dlatego jestem gotów na kom­ promis i dalszą rozmowę. Proszę tylko przygotować argumenty, których nie potrafię przewidzieć”.

#Wyrzucony na śmietnik Oczywiście ten list i moja szczerość doprowadziła do stanu, jaki jest. O YouTubie w Polsce dowiedziałem się w 2006 r. w Anglii, gdy sprzątałem już jako emigrant „kible”, gdzie razem z innymi fantastycznymi ludźmi byli­ śmy niewolnikami. Proszę sobie zdać sprawę, jak głębokie oburzenie obudzi­ ła we mnie informacja, że YouTube to ktoś inny. Nie my! Mam przed oczy­ ma pomysł polskiego YouTube’a z roku 2005 rozrysowany w banalny sposób na zasadzie tak i nie, gdzie tłumaczę zasadę pozyskiwania treści w sposób, który dziś dla każdego młodego czło­ wieka jest skrajnie oczywisty. Wówczas pisałem: „należy uzmysłowić sobie, że informacja o tworzeniu telewizji in­ ternetowej przez Polsat musi pojawić się jak najszybciej. W pamięci zawsze pozostają pierwsi. Dodatkowo należy stwierdzić, że najważniejszą osią pro­ jektu jest człowiek i przewodnik, któ­ ry potrafi w łatwy sposób wprowadzić ten pomysł w sieć. Bez jednolitej idei i głębokiej wiary w tę rodzącą się siłę medialną wszystkie poczynania (nawet wielkobudżetowe) są z góry przegrane. Potęga Internetu to człowiek – nie in­ stytucja”. Dobrze, że zachowały się do­ kumenty i listy potwierdzające. Pomysł zrodził się w 2002 r. pod nazwą „Moja Telewizja”, a YouTube powstał dopiero w lutym 2005 r. i w tłumaczeniu ozna­ cza „Twój Kanał”. W Europie zobaczy­ liśmy go po przejęciu przez Google w 2006 r. Gdyby w Polsce tworzono takie warunki jak w Stanach, to dziś Zygmunt Solorz-Żak mógłby banować Donalda Trumpa i rozdawać karty na światowym rynku mediów, a nie pro­ wadzić żenujące strajki o parę groszy. Jednak powiedzmy sobie szczerze, kogo to dziś interesuje? Muszę powiedzieć, że zawsze osta­ teczny cios to ignorancja, która, jak wi­ dać, potrafi zabijać bardzo skutecznie. W temacie szczerości, takiej współczesnej, ale bez patologii, jed­ nak z balastem win, kar i człowieczeń­ stwa, które są obecne u współczesnych twórców internetowych, wracam pa­ mięcią do roku 1995, gdy przeczytałem ogłoszenie, że w Krakowie jest poszu­ kiwany grafik www. Wówczas nikt nie wiedział, co to znaczy. Jednak zaryzy­ kowałem i pojechałem na spotkanie. Była to firma polsko-amerykańska. Obok w pokoju pracowały trzy osoby; był to ONET, czyli Optimus Net, który wówczas słynął ze sprzedaży kompu­ terów. Zostałem przyjęty do pracy. Ja­ ko pierwsi w Polsce przygotowaliśmy strony internetowe, między innymi dla Jamy Michalika w Krakowie czy Muzeum Narodowego. Przeprowadzi­ liśmy pierwszą internetową rozmowę z poetą Adamem Ziemianinem. Użyt­ kowników Internetu w Polsce było wówczas tak mało, że sami w redakcji symulowaliśmy ich obecność. Po tych doświadczeniach założyłem pierw­ szy internetowy serwis knajp krakow­ skich. Z taką wiedzą przygotowywa­ łem już projekt Telewizji Internetowej Polsat i ostatnio pomysł karty RTV+. Co ciekawe, wówczas proponowałem, aby jako dodatek do tej karty dać do­ stęp do Netflixa, który wchodził na rynek w Polsce… Dlaczego nie potrafiłem doprowa­ dzić tych dobrych pomysłów do końca? Czy rzeczywiście mogę obciążyć winą kogoś innego niż siebie? Oczywiście, że tak! Odpowiedzialność ponoszą wszy­ scy ci, którzy milczeli. Ignorowali! Jako dziecko wychowane w ko­ munizmie, materiał do tworzenia, jak inne dzieci, znajdowałem na śmiet­ niku. A wybór był skrajnie różny od tego dzisiejszego. Przede wszystkim szukałem puszek po konserwach, dru­ tu miedzianego – i z tego można było budować. Kreatywność była jedynym dostępnym narzędziem. Kreatywność i wyobraźnia musiały materializować się w takich warunkach. Wyobraźnia musiała być konkretna i działać. Te­ go jako dzieci uczyliśmy się na tych śmietnikach. Ale też przesiąkliśmy tym smrodem komunizmu. Nie ma­ my tyle pewności siebie, co pokolenia teraz. Oglądamy się za siebie, czy ktoś nie wytyka nas palcami, że dziurawe spodnie. Dziś młodzi sami dziurawią. Nie wstydzą się! Wiedzą, czego chcą. A ja pomimo tego, że widzę tak dużo, ciągle w nozdrzach czuję tę stęchliznę i nie potrafię się pozbyć przekonania, że to ja śmierdzę! Taki jestem szczery! Telewizji nie oglądam już od 20 lat. Mam dość kłamstwa! Dlatego dla mnie osobiście te „dziadersy” mogą już nigdy nie pojawiać się na wizji! I to jest ten mój wybór, o którym pisali! K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

8

PANDEM IA W RETROSPEKC JI

E

pidemie i pandemie są znane od zarania dziejów. Na przykład „czarna śmierć”, czyli dżuma, w XIV-wiecznej Europie zredukowała populację z 450 do 350 mln. Ludzkość potrzebowała 150 lat, by dojść do stanu liczebnego sprzed pandemii. Dżuma powracała jeszcze sporadycznie do Europy do XIX w. Wirus grypy hiszpanki w latach 1918–1920 pochłonął na całym świecie, zależnie od cytowanego źródła, od 25 do aż 100 mln istnień ludzkich. Wirus ebola (gorączka krwotoczna) od 1976 do 2015 r. zabił ponad 8 tys. osób. Po raz pierwszy odnotowana 16.11. 2002 r. w Chińskim Foshan, spowodowana koronawirusem epidemia SARS, wywołująca ciężki, ostry zespół oddechowy, zabiła 774 osoby w latach 2002–2004. Zareagowano profesjonalnie i merytorycznie, uznając koronawirus SARS za poważne zagrożenie na całym świecie i aby zapobiec kolejnemu wybuchowi epidemii, postanowiono opracować czułe metody diagnostyczne i skuteczne sposoby leczenia. Stworzono finansowany ze środków unijnych „Chińsko-europejski projekt Sepsda na rzecz diagnostyki SARS i badań nad lekami przeciwwirusowymi do walki z SARS”. Trwał on od 1.05. 2004 do 30.04. 2008 r. i kosztował 3,3 mln euro, a wyniki prac rzuciły światło na biologię koronawirusa SARS, choć nie do końca wiadomo, gdzie owo światło padło i w którym kierunku się odbiło. Nawrót epidemii, czy też wybuch nowej nastąpił w chińskim mieście Wuhan i jest datowany, zależnie od pochodzenia źródła, na przełom lat 2019 i 2020. Spowodował go wi-

Dwa tygodnie później WHO podała, że „chińskie władze nie znalazły wyraźnych dowodów na transmisję nowego koronawirusa drogą człowiek–człowiek choć dzień wcześniej ta sama organizacja informowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii. Po upływie następnych dwóch tygodni Tedros pochwalił „przejrzystość” Chin w sprawie wirusa, by tydzień później zganić ograniczenia podróży z i do Chin, wprowadzone przez prezydenta Trumpa, mówiąc, że „mogą spowodować wzrost paniki i piętnowania, bez korzyści dla zdrowia publicznego”. W połowie lutego Tedros ostrzegł przed krytykowaniem Chin: „To jest czas na solidarność, nie zaś na piętnowanie” i dodał, że WHO „poszukuje jasności co do sposobu stawiania klinicznych diagnoz, żeby inne choroby układu oddechowego, włącznie z grypą, nie mieszały się z danymi dotyczącymi covid-19”. Dwa tygodnie później w 40-stronicowym raporcie WHO chwaliła reakcję Chin na covid-19: „Zdecydowane działanie Chin, by zatrzymać szybkie szerzenie się tego nowego patogenu układu oddechowego, zmieniło kurs szybko eskalującej i śmiertelnej epidemii”. Wreszcie 11 marca Tedros ogłosił wybuch pandemii koronawirusa, jednocześnie oświadczając: „Spodziewamy się, że liczba zakażeń, liczba zgonów i liczba dotkniętych krajów będzie jeszcze wyższa”, by niecałe 10 dni później oświadczyć, że według raportów, w Wuhan nie ma nowych przypadków koronawirusa Tydzień później dyrektor wykonawczy WHO, Mike Ryan, skrytykował prezydenta

(Szpital Nordsjællands, Dania), prof. John Watson (Public Health England, Wielka Brytania), prof. dr Marion Koopmans, DVM PhD (Erasmus MC, Holandia), prof. dr Dominic Dwyer, MD (Westmead Hospital, Australia), dr Vladimir Dedkov (Institute Pasteur, Rosja), dr Hung Nguyen-Viet (International Livestock Research Institute (ILRI), Wietnam), PD dr med vet. Fabian Leendertz (Robert Koch-Institute, Niemcy), dr Peter Daszak (EcoHealth Alliance, USA), dr Farag El Moubasher, PhD (Ministerstwo Zdrowia Publicznego Kataru), prof. dr Ken Maeda, DVM (National Institute of Infectious Diseases, Japonia). W skład zespołu WHO wchodzi również dwóch przedstawicieli Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) oraz dwóch przedstawicieli Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt (OIE), a także pięciu ekspertów WHO pod kierownictwem dr Petera Bena Embarka, duńskiego naukowca specjalizującego się w bezpieczeństwie żywności i chorobach odzwierzęcych. Dr Peter Ben Embark, laureat nagrody Scientific Spirit Award Chińskiego Instytutu Nauk o Żywności i Technologii w 2017 r., został szefem 13-osobowej misji WHO zajmującej się dochodzeniem w sprawie pochodzenia covid-19.

9

lutego 2021 roku, po 28 dniach utrudnianych przez gospodarzy prac, misja zakończyła kontrolę w Wuhan. Jej członkowie skarżyli się na przetrzymywanie w izolacji, ograniczenia swobody działań oraz doboru obiektów, materiałów i osób do badań. Dociekania zakładające różne możliwości zakażenia człowieka od zwierząt nie przyniosły rozstrzygnięć ani

w Manchesterze 18.11. 1965 r. Ukończył University of East London i Bangor University. Pracował naukowo na dwóch angielskich uniwersytetach, a pod koniec lat 90. XX w. przeniósł się do USA, gdzie zajmuje liczne stanowiska w instytucjach naukowo-badawczych. Jest zoologiem i znawcą ekologii chorób, w szczególności odzwierzęcych, oraz badaczem, konsultantem i ekspertem publicznym w zakresie przyczyn i rozprzestrzeniania się epidemii chorób odzwierzęcych takich jak covid-19, ebola, nipah i inne. Należy do Partii Demokratycznej. We wrześniu 2020 r. został powołany na przewodniczącego komisji WHO ds. początków pandemii. Daszak jest również członkiem komitetu WHO do zbadania pochodzenia pandemii. Jest jedyną osobą zasiadającą w obu komisjach. Poza tym uczestniczył w ostatniej komisji kontrolującej laboratorium w Wuhan. Peter Daszak jest prezesem EcoHealth Alliance (EHA), z siedzibą w Nowym Jorku, organizacji pozarządowej non profit, która ma wspierać programy dotyczące zdrowia na świecie i zapobiegania pandemiom. W latach 2013–2020 EHA była zasilana funduszami rządowymi USA, a suma dotacji osiągnęła 123 mln USD, z czego około jedna trzecia pochodzi z Pentagonu. Jednym z „doradców politycznych” EHA jest David Franz, były dowódca Fort Detrick – głównego ośrodka obrony biologicznej USA. Daszak wielokrotnie pojawiał się obok Billa Gatesa, aby promować zoonotyczną (zoonoza to choroba odzwierzęca) teorię covid-19, a EHA współpracuje z amerykańską agencją rządową USAID oraz Bill & Melinda Gates Foundation w niebezpiecznych ekspe-

oraz Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego. Niestety adres e-mail, który podała EHA jako odpowiedni do uzyskiwania informacji w sprawie jej finansowania, okazał się „martwy”. Listy tam wysyłane pozostają bez odpowiedzi. To wszystko wydaje się enigmatyczne i niejasne, dopóki nie założymy, że Peter Daszak i jego organizacja non profit – EcoHealth Alliance – współpracują z wojskiem oraz wpleceni są w złożone powiązania międzynarodowe, co starają się ukryć. Z drugiej strony, niektóre amerykańskie media obwołały Daszaka zdrajcą oraz szpiegiem chińskim. I znowu obraz mętnieje, chyba że przyjąć, iż Chiny i USA współpracują (współpracowały?) w dziedzinie szeroko rozumianej wirusologii „obosiecznej”, czyli broni biologicznej. Jeśli w grę wchodzą wywiady, armia i giganci finansów, to mętny obraz już takim pozostanie, a nawet bardziej straci na ostrości, gdy do grona dramatis personae wprowadzimy następną wpływową osobę. Dr Anthony Stephen Fauci, 80-letni Amerykanin pochodzenia włoskiego, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych ekspertów ds. chorób zakaźnych na świecie. To doradca ds. zdrowia publicznego wszystkich kolejnych prezydentów USA od czasów Ronalda Reagana. Od lat 80. XX w. pracuje w strukturach amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia. Odegrał kluczową rolę w badaniach nad patogenezą AIDS. Podczas pandemii koronawirusa doradzał Donaldowi Trumpowi w opracowaniu strategii walki z covid-19. Od momentu wybuchu pandemii dr Fauci i dyrektor WHO Tedros zgodnie minimalizo-

rymentach na superwirusach „chimerowych”, zbudowanych z koronawirusów chińskich nietoperzy podkowiastych. To właśnie Bill Gates, już w 2018 r., prorokował epidemię „groźnej infekcji dróg oddechowych”, akcentując potrzebę nowego „porządku świata”, „aby stawić jej czoła”. Ten sam Bill Gates sfinansował ćwiczenie „Event 201”, które odbyło się w Nowojorskim hotelu The Pierre, A Taj Hotel 19 października 2019 r. Były to 3,5-godzinne warsztaty, podczas których symulowano serię dramatycznych zdarzeń opartych na wcześniej przygotowanych scenariuszach epidemii wywołanej przez nowego koronawirusa, który pojawia się w Ameryce Południowej. W ćwiczeniach wzięło udział 15 liderów światowego biznesu, władz i sektora zdrowia publicznego. Scenariusz symulacji kończył się w punkcie, w którym ginie 65 milionów ludzi na całym świecie. Od 2014 roku, czyli od czasów prezydentury Obamy, który nałożył moratorium na federalne finansowanie niebezpiecznych badań – „gain-of-function” (badania medyczne seryjnego pasażowania bakterii lub wirusów in vitro i przyspieszania procesów mutacji, w celu dostosowania do oczekiwań ich zdolności przenoszenia, zjadliwości i antygenowości), to National Institutes of Health (NIH) finansował badania EHA w Chinach, zaś WIV był pośrednim beneficjentem amerykańskich dotacji. W kwietniu 2020 r., kilka dni po tym, jak prezydent USA Donald Trump dowiedział się, że Stany Zjednoczone opłacają prace nad koronawirusem nietoperzy w WIV, grant w wysokości 3,7 mln USD od (NIH) – jednej z wielu amerykańskich instytucji finansujących EHA, został wstrzymany. Jako warunek odmrożenia dotacji NIH postawił siedem wymagań. Między innymi zażądał pozyskania fiolki z próbką SARS-CoV-2, która została wykorzystana przez WIV do określenia sekwencji genetycznej wirusa, a także zorganizowania inspekcji urzędników federalnych USA w chińskim instytucie. Daszak i Shi (czyli Batwoman) nazwali żądania NIH „haniebnymi” i wyrazili obawę, że zamrożenie funduszy opóźni prace nad zapobieżeniem kolejnej pandemii, odmawiając innych komentarzy. Nie ogłaszając przyczyn, NIH przywrócił w sierpniu 2020 r. grant na badania sposobu, w jaki koronawirusy przenoszą się z nietoperzy na ludzi, podwyższając go do 7,5 mln USD. Jednak „przeoczono” fakt, że znacznie więcej funduszy EHA otrzymuje z Pentagonu niż z NIH. Poza tym EHA przyznaje, że jest „odbiorcą grantów od innych agencji federalnych, w tym National Science Foundation, US Fish and Wildlife Service

wali stopień zagrożenia, co przyczyniło się do opóźnienia obronnej reakcji świata i, wskutek utrzymania międzynarodowej komunikacji lotniczej, ułatwienia rozprzestrzeniania się wirusa. Stojąc obok Trumpa na briefingu, Fauci pozwolił sobie na podważanie krytycznych słów prezydenta dotyczących postępowania Tedrosa i władz chińskich. Opinie i postawa Fauciego w sprawie zwalczania epidemii spotkały się z krytyką Republikanów i silnym oporem społecznym. Wśród zwolenników Trumpa powstało hasło „Fire Fauci” (wyrzucić Fauciego). Konflikt między Faucim i prezydentem oraz jego administracją pogłębiał się i trwał do końca kadencji. Obecnie Anthony Fauci doradza Joemu Bidenowi.

Kiedy rozum śpi, Kiedy rozum śpi, Adam Gniewecki

rus obecnie znany jako SARS-CoV-2, wywołujący chorobę covid-19. Wuhan to 11-milionowe miasto, będące siedzibą największego w Azji Instytutu Wirusologii – Wuhan Institute of Virology (WIV), pierwszego i jedynego w Chinach ośrodka bezpieczeństwa biologicznego patogenów, oficjalnie na poziomie bezpieczeństwa BSL-4. Od czasu pierwszego wybuchu epidemii SARS w roku 2002, ośrodek gromadził duże ilości koronawirusów pochodzących z próbek nietoperzy. Naukowcy z WIV opublikowali opisy eksperymentów, w których żywe koronawirusy nietoperzy wprowadzano do komórek ludzkich. Ponadto, według „Washington Post”, „pracownicy ambasady USA, którzy odwiedzili WIV w 2018 roku, mieli poważne obawy dotyczące bezpieczeństwa”. WIV znajduje się o 12 km od targu żywych zwierząt w Huanan, który początkowo uważano za miejsce pochodzenia pandemii covid-19. W Wuhan znajduje się także laboratorium Wuhan Center for Disease Prevention and Control (WCDPC), o poziomie bezpieczeństwa BSL-2, oddalone zaledwie o 250 m od tego samego targu. W przeszłości koronawirusy nietoperzy były w tym laboratorium przechowywane. Znając czas i miejsce rozpoczęcia akcji, należałoby teraz zająć się jej uczestnikami i rolą każdego z nich. Tedros Adhanom Ghebreyesus, urodzony w 1965 r. w Asmarze w Cesarstwie Etiopskim (obecnie Erytrea), ósmy Dyrektor Generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), posiada doktorat z filozofii i magisterium w dziedzinie immunologii chorób zakaźnych. W okresie panowania w Etiopii reżimu autokratycznego był ministrem zdrowia i ministrem spraw zagranicznych. Za kadencji Tedrosa jako ministra spraw zagranicznych jego kraj zaciągnął w Chinach ogromne pożyczki, w tym jedną na ponad 13 miliardów dolarów. Chiny zostały największym partnerem handlowym Etiopii, także dzięki swoim inwestycjom w tym kraju, który stał się ich przyczółkiem w regionie. Etiopię zwie się obecnie „małymi Chinami” Afryki Wschodniej. Zorientowani utrzymują, że w 2017 r. Pekin poparł kandydaturę Gheb­ reysusa na stanowisko szefa WHO. Prześledźmy, zgodnie z naszym „kalendarium”, rolę i działania podległej Tedrosowi organizacji międzynarodowej, w trakcie wybuchu epidemii covid-19 i w początkach jej rozwoju. Jako dyrektor WHO Tedros już 31 grudnia 2019 r. został zaalarmowany przez Tajwan, że w Wuhan wirus przenosi się z człowieka na człowieka, lecz nikogo o tym nie powiadomił.

Trumpa, mówiąc: „Musimy uważać, jakiego języka używamy, bo może to prowadzić do piętnowania. Pandemia grypy w 2009 roku zaczęła się w Ameryce Północnej, ale nie naz­ waliśmy jej północnoamerykańską grypą. To jest czas na pójście do przodu i wspólną walkę z wirusem. Wirusy nie znają granic i nie dbają o twoje pochodzenie etniczne, kolor skóry ani to, ile pieniędzy masz w banku”.

7

kwietnia prezydent USA Donald Trump oskarżył WHO o „wielki chinocentryzm” i zagroził obcięciem funduszy dla WHO, a dzień później Tedros odpowiedział: „Proszę odesłać na kwarantannę upolitycznianie covida. Będziemy mieli wiele zwłok, jeśli nie zachowamy się porządnie”, dodając, że krytyka jego działania w sprawie pandemii koronawirusa jest motywowana rasizmem. Czy tak, jak wynika z podanych wyżej faktów, wyobrażamy sobie działania szefa międzynarodowej organizacji sprawującej pieczę nad zdrowiem populacji świata? Trzeba jednak przyznać, że WHO stworzyła międzynarodowy zespół do zbadania pochodzenia pandemii, którego członkami zostali: prof. dr Thea Fisher, MD, DMSc (PhD)

konkretnych wniosków, ograniczając się do przypuszczeń. Jedynym „twardym” wynikiem prac kontrolnych było odrzucenie hipotezy, że wirus wydostał się z chińskiego laboratorium i komunikat, że ten wątek nie będzie dalej sprawdzany. Można zastanawiać się, na ile śledztwo było prowadzone w sposób niezależny – zwłaszcza po tym, jak drugiego dnia naukowcy odwiedzili propagandowe muzeum, opisujące walkę Wuhan z covid-19. – Nie ma dowodów, aby koronawirus wydostał się z laboratorium – powiedział na tydzień przed końcem prac, cytowany przez agencję Reutera, uczestnik misji Peter Daszak. Znowu dr Peter Daszak, którego nazwisko pojawia się prawie zawsze w kontekście koronawirusa i covid-19. Czyżby nowy Batman? Niewykluczone. Mamy przecież też Batwoman, czyli dr Shi Zhengli, kierującą Center for Emerging Infectious Diseases w wuhańskim Instytucie Wirusologii (WIV), a przedtem pracującą nad koronawirusami podobnymi do SARS w University of North Carolina. Shi Zhengli i Peter Daszak współpracują od ponad 15 lat. Dr Peter Daszak to człowiek o swojsko brzmiącym nazwisku, którego rodowodu i korzeni nie sposób się doszukać w powszechnie dostępnych źródłach. Urodził się

Już 31 grudnia 2019 r. Tedros jako dyrektor WHO został zaalarmowany przez Tajwan, że w Wuhan wirus przenosi się z człowieka na człowieka, lecz nikogo o tym nie powiadomił.

18

września 2020 roku czworo naukowców, na czele z Li-Meng Yan (MD, PhD.), która niedawno musiała uciekać z Chin, opublikowało raport omówiony przez Jima Claytona na stronach CDN („Conservative Daily News”). Autorzy dokumentu twierdzą, iż istnieją bezpośrednie relacje między Faucim, finansowaniem badań w Wuhan i zdolnością Chin do tworzenia wirusa SARS-CoV-2. Instytut w Wuhan już w latach 2012/2013 prowadził prace nad wirusami bardzo podobnymi do SARS-CoV-2, pochodzącymi z kopalń w chińskiej prowincji Yunnan. Zatem WIV posiadał kompetencje potrzebne do kontynuacji badań w tym zakresie. Twórcy raportu utrzymują, iż w celu przeniesienia z USA do Chin badań nad niebezpiecznymi wirusami, Fauci bezpodstawnie potwierdził najwyższy, 4 poziom bezpieczeństwa Laboratorium Wirusologii w Wuhan, choć wiedział, że Instytut nie spełnia odpowiednich wymagań oraz że wszystkie tego typu obiekty w Chinach nadzorowane są przez wojsko w ramach programu „biowarfare”. W ten sposób Fauci miał przyczynić się, ich zdaniem, do stworzenia dwóch bardzo poważnych zagrożeń, tj. możliwości przypadkowego uwolnienia koronawirusa i/ lub jego użycia jako broni. Autorzy raportu twierdzą, że dr Fauci wspierał i wspiera nadal finansowanie badań „gain-of-function” nad koronawirusem. Prace te mają na celu przekształcanie łagodnych wirusów zwierzęcych w patogeny ludzkie zdolne do wywoływania pandemii, choć ich celem deklarowanym jest zapobieganie i zwalczanie przyszłych ognisk epidemii. Anthony Fauci jednocześnie współdziała z globalnymi gigantami farmaceutycznymi, Fundacją Billa i Melindy Gatesów oraz współpracuje z WHO. W 2017 r. Fauci oznajmił, że „ta administracja


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

9

PANDEM IA W RETROSPEKC JI zostanie dotknięta poważną pandemią”. Nie wiadomo, jak to przewidział, chyba żeby sobie przypomnieć doniesienia o współpracy Fauciego z zespołem, który w 2015 r. stworzył wirusa w Chinach.

Ping-pong przerzucania się winą trwa, ale wydaje się oczywiste, że USA finansowały badania nad koronawirusem w chińskim Wuhan Institute of Virology oraz z nim współpracowały.

biegła z Chin wspomniana Li-Meng Yan utrzymuje, że w Chinach i na świecie to laboratoria badawcze są najczęstszym źródłem ognisk niebezpiecznych patogenów, w tym SARS-CoV-2, czego przykładem mogą być dwie wcześniejsze przypadkowe ucieczki wirusów SARS w 2004 roku z ośrodka badawczego w Pekinie. Można tu przytoczyć jeszcze inne takie wypadki, jak „ucieczkę” w 1977 r., z rosyjskiego lub chińskiego laboratorium, już „wymarłego” wirusa grypy H1N1, który wywołał epidemię. Na szczęście niegroźną, ponieważ ludzie w wieku powyżej 20 lat byli na ten typ wirusa odporni. Pandemia N1H1 wybuchła ponownie w latach 2009/2010 jako świńska grypa, tym razem powodując poważną liczbę zgonów. Do przykładów laboratoryjnych ucieczek prowadzących do śmierci ludzi i zwierząt można dodać ospę w Wielkiej Brytanii i końskie zapalenie mózgu w Ameryce Południowej. Te przypadki zostały formalnie uznane w literaturze naukowej, choć wirusolodzy mówią o nich niechętnie. Trwa tak zacięta wojna z pandemią, że już się zapomina albo nie chce pamiętać o istotnym pytaniu, skąd się wziął wróg. Czy to dzika horda jaskiniowych zbójów – naturalnych degeneratów, czy też armia, którą ktoś stworzył i uzbroił w konkretnych celach strategicznych? Stanowcze zapowiedzi wyjaśnienia

przez chińskich naukowców. Dearlove powiedział, że wierzy, iż pandemia „zaczęła się jako wypadek” po tym, jak wirus „uciekł” z laboratorium. Nikołaj Pietrowski, profesor medycyny na Uniwersytecie we Flinders w Australii, jednocześnie m.in. wiceprezes i sekretarz generalny międzynarodowego stowarzyszenia immunologicznego oraz twórca COVAX – 19 – australijskiej szczepionki na covid-19 – wiosną 2020 r. stwierdził, że „w naturze nie znaleziono żadnego wirusa pasującego do covid-19, pomimo intensywnych poszukiwań jego pochodzenia”. Pietrowski zauważył, iż biorąc pod uwagę fakt, że Chiny liczą 1,3 mld mieszkańców, a miasto Wuhan ma ich 11 mln, to prawdopodobieństwo wybuchu pandemii na skutek handlu dzikimi zwierzętami w Wuhan jest niższe od 1%. Poza wymienionymi, dużo więcej osób kompetentnych wyraża pogląd, że wirus odpowiedzialny za obecną pandemię powstał w wyniku laboratoryjnych manipulacji i „uciekł z klatki”. A może został z niej „wypuszczony”? Wyjaśnienie tej bardzo ważnej kwestii nie leży w sferze naszych kompetencji ani możliwości. Mamy jednak sporo informacji co do wciąż formalnie nierozstrzygniętej spornej sprawy dotyczącej laboratoryjnego czy naturalnego pochodzenia wirusa oraz miejsca wybuchu pandemii. Powołajmy więc sąd, w którym orzekać będzie Zdrowy Rozsądek – jako przewodniczący, a w składzie znajdą się jeszcze: Logika i Doświadczenie Życiowe. Sformułujmy podejrzenie: Wirus, który wywołał pandemię covid-19, pochodził z laboratorium w Wuhan, gdzie pandemia się rozpoczęła. Przedstawmy poszlaki: 1. Wybuch epi-

8. sposób i zasięg działań Komisji był ograniczany przez władze kraju-gospodarza. 9. Liczne źródła miarodajne i naukowe utrzymują, że natura i budowa wirusa wskazują na brak możliwości jego powstania w sposób naturalny, czyli miejscem jego pochodzenia było laboratorium. Po przeanalizowaniu poszlak, sąd jednomyślnie wydał orzeczenie o pełnej, graniczącej z pewnością zasadności podejrzenia, iż wirus, który wywołał pandemię covid-19, pochodził z laboratorium w Wuhan. W uza-

podniesienia bezpieczeństwa, służą jednocześnie wytwarzaniu bardzo niebezpiecznych patogenów. Prace w większości finansowane są przez wojsko i prowadzone pod jego nadzorem, a ich wyniki są, według terminologii używanej w handlu bronią, „wyrobami podwójnego przeznaczenia” – cywilnego oraz wojskowego – defensywnego i ofensywnego. Te działania, z natury niebezpieczne i mogące wymknąć się spod kontroli, są tajne, a opinia publiczna zwykle nie ma pojęcia o ich pełnym zakresie. Nieszczęśliwy zbieg

ymczasem liczba tylko odnotowanych (!) na świecie zachorowań osiągnęła już 111 mln. Światowa gospodarka jest w stanie katastrofalnym. Na przykład Wielka Brytania naliczyła najwyższy od 300 lat spadek PKB. Mamy dwie mutacje wirusa – brytyjską i połud­niowoafrykańską. U nas już zaczęła się trzecia fala pandemii oraz świadczące o bezradności zamykanie i otwieranie różnych stref aktywności, apelowanie o dyscyplinę społeczną, debaty w sprawie „dookreślenia” rozporządzenia co do obowiązujących modeli maseczek i temu podobne bezskuteczne pozory działań. A co mogą zrobić rządzący? Nic więcej! Władza rządzi ludem, a nie wirusami. Wirusami rządzi biologia i badacze, którzy spontanicznie i na zlecenie robią rzeczy uczone, ale bez myśli o tym, ile zła mogą wyrządzić rezultaty ich uczonej roboty – przypadkowo albo w nieodpowiednich rękach. Nadzieja w szczepieniach i naturze, która zapewne spowoduje powolne wygaśnięcie epidemii. Chyba, że wirus będzie rósł w siłę, bo tak już ma. W początkowym okresie pandemii mówiono o śledztwie w sprawie jej przyczyn,

tej ważnej kwestii ucichły, choć ich tłumione echa jeszcze krążą. Oficjalna poprawność wymaga wyznawania poglądu o naturalnej degeneracji jaskiniowej z udziałem nietoperzy albo bezradnego milczenia. Coraz rzadziej, ale pojawiają się jeszcze trzeźwe, choć coraz bardziej stłumione głosy, jak ten amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, który wiosną 2020 r. powiedział, że ma „poważne dowody” na to, że covid-19 pochodzi z laboratorium w Chinach, po czym prawie natychmiast z tego twierdzenia się wycofał. Miesiąc później, w wywiadzie dla „The Telegraph”, były szef MI6 sir Richard Dearlove powołał się na „ważny raport naukowy”, sugerujący, że nowy koronawirus nie pojawił się w sposób naturalny, ale został stworzony

demii nastąpił w Chinach, w mieście Wuhan. 2. Badania nad wirusem, który wywołał pandemię, prowadzono w Instytucie Wirusologii właśnie w Wuhan. 3. Wymieniony instytut nie spełniał wymaganych warunków bezpieczeństwa. 4. Prawdopodobieństwo wybuchu pandemii na skutek handlu dzikimi zwierzętami akurat w Wuhan jest niższe od 1%. 5. Władze chińskie miałyby interes w ukryciu faktu manipulacji nad naturą wirusa i jego „ucieczki”. 6. W skład Komisji WHO wchodziła co najmniej jedna wpływowa i kompetentna osoba, która mogła być zainteresowana ukryciem wersji laboratoryjnego źródła pandemii – dr Peter Daszak. 7. Komisja WHO nie była niezależna, ponieważ podlegała zainteresowanemu w sprawie dyrektorowi delegującej instytucji.

sadnieniu podkreślił dużą liczbę silnych poszlak wskazujących na powyższe. Sąd nie rozpatrywał kwestii, czy rzeczone wydarzenia były wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, czy rozmyślnego działania. Sędzia Zdrowy Rozsądek zwrócił uwagę, że współwinnym, przez zaniedbanie, może być także rozum ludzkości, który zasnął na służbie. Zalecił szybkie dobudzenie, a prewencyjnie – zakup globalnego budzika. Spraw opisanych wcześniej ani orzeczenia wydanego wspólnymi siłami zdrowego rozsądku, logiki i doświadczenia życiowego nie można zlekceważyć, a wynikają z nich zatrważające wnioski. Badania w zakresie inżynierii genetycznej i biotechniki, prowadzone w celu

okoliczności, czyli wypadek, może przynieść poważne, bardzo poważne albo tragiczne dla świata konsekwencje, a w ekstremalnym przypadku groźniejsze niż zabawa odbezpieczoną bombą termojądrową. Jeśli tego typu badania ze względów prawnych nie mogą być prowadzone w USA, a wyda się, że są prowadzone, wtedy oddaje się robotę do chińskiego, doświadczonego już w tej materii „podwykonawcy”, dosyłając pieniądze i swoich „majstrów” do pomocy. Jak to możliwe? Możliwe, jeśli wziąć pod uwagę istnienie tzw. deep state, które dyskretnie i różnymi metodami finansuje oraz kontynuuje zakazane działania. Działa kombinacja wpływów i możliwości urzędników państwowych, naukowców, sił zagranicznych,

wyciąganiu konsekwencji wobec ewentualnych winnych i solidarności w reformowaniu światowego systemu gospodarczego. Te tony już ucichły, Unia Europejska zaś triumfalnie informuje, że właśnie osiągnęła porozumienie polityczne w sprawie umowy inwestycyjnej z Chinami i przyspiesza działania w celu jej zawarcia. Zaczynam wątpić, by świat wyciągnął z tej brutalnej lekcji wnioski. Kto miałby tego dokonać? ONZ, WHO? Przepraszam, nie chciałem Państwa rozśmieszać. Politycy – sterowani ideologiami i pieniądzem, skupieni na własnych karierach dziejowi krótkowidze? Poważnie wątpię. Lekcje historii są dla ludu, a nie dla nich. Więc kto? Może przebudzony rozum? Ale czyj? Bo mądrość zbiorowa nie ma wystarczającej mocy sprawczej. K

Z

zainteresowanych bogaczy oraz ideologów itd., którym „laboratoryjny wypadek” może być na rękę. Czy rządy na to pozwalają? Wystarczy wpaść na Forum do Davos, by się przekonać, kto rządzi naprawdę. Ping-pong przerzucania się winą trwa, ale wydaje się oczywiste, że USA finansowały badania nad koronawirusem w chińskim WIV oraz z nim współpracowały.

T

budzą się wirusy budzą się wirusy Wokół pandemii covid-19 K A L E N D A R I U M W Y B R A N YC H FA K TÓW 2019 30 grudnia. Li Wenliang, 34-letni lekarz ze szpitala w Wuhan, wszczął alarm z powodu nowego koronawirusa. Li wysłał komunikat do grupy innych lekarzy z opisem objawów i ostrzeżeniem. Policja w Wuhan udzieliła mu nagany i uciszyła, żądając, by podpisał list z przyznaniem się do „fałszywych komentarzy”. 31 grudnia. Po zbadaniu raportu Li, Tajwan skontaktował się z WHO ws. transmisji wirusa w Wuhan z człowieka na człowieka, ale WHO nie powiadomiła o tym nikogo. 2020 1 stycznia. Pracownik firmy badającej genomikę w Wuhan otrzymał telefon z Komisji Zdrowia Prowincji Hubei, nakazujący zaprzestanie testowania próbek z Wuhan i zniszczenie ich wszystkich. 3 stycznia. Narodowa Komisja Zdrowia (NHC) Chin zakazała publikowania informacji związanych z „nieznaną chorobą” i nakazała laboratoriom przekazanie wszystkich próbek do wyznaczonych instytucji lub zniszczenie ich.

9 stycznia. Chiny zidentyfikowały nowego koronawirusa jako przyczynę „tajemniczej choroby” w Wuhan. 14 stycznia. WHO podało na Twitterze: „Wstępne badania prowadzone przez chińskie władze nie znalazły wyraźnych dowodów na transmisję człowiek-człowiek nowego koronawirusa”. Dzień wcześniej WHO poinformowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii. 20 stycznia. Chiny potwierdziły transmisję koronawirusa człowiek– człowiek. 21 stycznia. US Center for Disease Control and Prevention (CDC) potwierdziło pierwszy przypadek koronawirusa w stanie Waszyngton, USA. Pacjent niedawno wrócił z Wuhan. 23 stycznia. Wuhan – 11 mln mieszkańców – zostało zamknięte. Chiny zakazały podróży z Wuhan do innych miast. Nie wstrzymano lotów międzynarodowych. 28 stycznia. Dyrektor WHO Tedros Ghebreyesus pochwalił „przejrzystość” Chin w sprawie wirusa. 30 stycznia. Tedros odwiedził Chiny i chwalił władze kraju za

„ustanawianie nowych standardów reakcji na wybuch epidemii”. Ogłosił, że epidemia koronawirusa jest zagrożeniem zdrowia publicznego o znaczeniu międzynarodowym. 31 stycznia. Władze USA ogłosiły od 2 lutego ograniczenie podróży z i do Chin. 1 lutego. Z powodu epidemii koronawirusa Włochy wprowadziły stan wyjątkowy. 4 lutego. Tedros skrytykował ograniczenia wprowadzone przez USA, mówiąc, że „mogą spowodować wzrost paniki bez korzyści dla zdrowia publicznego”. 7 lutego. Wspomniany na początku doktor Li Wenliang umarł w Wuhan po zarażeniu się wirusem. Jego śmierć wywołała oburzenie w Chińskim internecie. 14 lutego. Tedros powiedział, że WHO „poszukuje sposobu stawiania klinicznych diagnoz, tak by inne choroby układu oddechowego, włącznie z grypą, nie mieszały się z danymi o covid-19”. Ostrzegł także przed krytykowaniem Chin: „To jest czas na solidarność, nie na piętnowanie”. 28 lutego. WHO w raporcie pochwaliła reakcję Chin na covid-19: „Zdecydowane działanie Chin, by zatrzymać szybkie szerzenie się tego nowego patogenu układu

oddechowego, zmieniło kurs szybko eskalującej i śmiertelnej epidemii”. 11 marca. Tedros nazwał wybuch choroby pandemią: „Spodziewamy się, że liczba przypadków, liczba zgonów i liczba dotkniętych krajów będzie jeszcze wyższa”. 18 marca. Dyrektor wykonawczy WHO, Mike Ryan, skrytykował prezydenta Trumpa: „Musimy uważać, jakiego języka używamy, bo może to prowadzić do piętnowania. Pandemia grypy w 2009 roku zaczęła się w Ameryce Północnej, ale nie nazwaliśmy grypy północnoamerykańską. To jest czas na marsz do przodu i wspólną walkę z wirusem. Wirusy nie znają granic i nie dbają o twoje pochodzenie etniczne, kolor skóry ani o to, ile pieniędzy masz w banku”. 20 marca. Tedros powiedział, że według raportów z Wuhan nie ma tam żadnych nowych przypadków koronawirusa.

Będziemy mieli wiele zwłok, jeśli nie zachowamy się porządnie”. Powiedział także, że krytyka jego działania w sprawie pandemii koronawirusa jest motywowana rasizmem. 16 kwietnia. Druga fala covid-19 wybuchła w mieście Harbin na północy Chin. 28 kwietnia. Dr Li-Meng Yan uciekła z Hongkongu do USA. Chciała ujawnić prawdę o koronawirusie, a w Chinach mogłaby za to trafić do więzienia lub zginąć. Pracowała w Hongkong School of Public Health jako ekspert w dziedzinie wirusologii i immunologii. Oświadczyła, że jej przełożeni zignorowali badania, które przeprowadziła na początku pandemii, a chiński rząd wiedział o wybuchu epidemii na długo przed jej ogłoszeniem. Początek września. Przez Europę zaczyna przetaczać się druga fala epidemii covid-19.

29 marca. Ai Fen, lekarka z Wuhan, która jako jedna do pierwszych lekarzy alarmowała kolegów o szerzeniu się koronawirusa, zniknęła. Jej los jest nieznany.

9 listopada. 5 dni po przegranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich firma Pfizer ogłasza, że wyprodukowała szczepionkę przeciw covid-19.

8 kwietnia. Dzień po tym, jak Donald Trump oskarżył WHO o „wielki chinocentryzm” i zagroził obcięciem funduszy dla WHO, Tedros odpowiedział: „Proszę odesłać na kwarantannę upolitycznianie covida.

26 grudnia. Na 4 lata pozbawienia wolności skazano Chińską dziennikarkę Zhang Zhan, która relacjonowała początki pandemii w Wuhan. Zarzucono jej „wysyłanie fałszywych informacji poprzez wiadomości wideo

i inne internetowe media, takie jak WeChat, Twitter i YouTube” oraz „złośliwe spekulowanie na temat epidemii covid-19 w Wuhan”. Skazana to jedna z wielu osób represjonowanych w Chinach z podobnych powodów. 2021 9 lutego. Zakończyła się misja ekspertów WHO w Wuhan. Jej członkowie skarżyli się na ograniczenia swobody działań oraz doboru materiałów i osób do badań. Działano w oparciu o cztery scenariusze rozprzestrzeniania się wirusa. Trzy z nich, zakładające różne możliwości zakażenia człowieka od zwierząt, nie przyniosły rozstrzygnięć ani konkretnych wniosków, ograniczając się do przypuszczeń. Czwarty scenariusz, przyjmujący, że wirus wydostał się z chińskiego laboratorium, został odrzucony i nie będzie dalej sprawdzany. 15 lutego. Dochodzenie Associated Press i Atlantic Council wykazało, że na polecenie chińskiego rządu w mediach społecznościowych, takich jak Twitter czy Facebook, tworzono fikcyjne konta w celu dezinformowania opinii publicznej świata co do źródła koronawirusa i przerzucania winy za epidemię covid-19 na tajne laboratoria w USA, np. w Fort Detrick. Opracowanie autora


KURIER WNET · MARZEC 2O21

10

Z

resztą homoseksualizm jest przypadłością, rzec by trzeba, prywatną i kojarzy się z jed­ nostką. Podobnie zresztą orientacja seksualna kobieta–mężczyz­ na. Ani homoseksualizm, ani przeciw­ na mu orientacja nie stwarzają prze­ słanki dla tworzenia na zasadzie opcji seksualnej jakichś organizacji stano­ wiących podbudowę dla innych celów: politycznych, społecznych, ideologicz­ nych. W ostatnich latach LGBT czyni z seksualności pole walki o cele ideo­ logiczne. Homoseksualizmowi przyno­ si szkody, gdyż wywleka na zewnątrz intymną sferę człowieka, nie dając mu w zasadzie możliwości sprzeciwu, co najwyżej wyobcowanie się, co też wie­ lu homoseksualistów czyni. Oczy­wiste jest, że żaden człowiek poważnie trak­ tujący siebie samego nie zjawi się na tzw. marszu równości. Politycy tam obecni bardziej cenią wątpliwą popu­ larność niż szacunek dla samych siebie. Sięgam do około 80 lat wstecz, odkąd zacząłem postrzegać świat jeśli nie w pełnych, to w zasadniczych jego realiach. Pierwszy raz zetknąłem się z homoseksualistą, mają 18 lat; zresztą był to ojciec rodziny. To był szok, ale mimo zdumienia, nigdy tego człowieka nie potępiałem. Z biegiem czasu do­ wiedziałem się, że o jego przypadłości wiedziało pół miasta, a on funkcjono­ wał w swoim zawodzie bez przeszkód. Z biegiem czasu poznałem co najmniej kilka dziesiątków osób o skłonnoś­ ciach homoseksualnych. Wielu z nich kosztem wielkiego wysiłku panowa­ ło nad nimi i oni zawsze budzili we mnie szacunek, nawet swego rodzaju podziw. Jeśli zauważało się niechęć do ludzi wspomnianej opcji seksualnej, to prawie zawsze podłoże tego było inne. Chodziło głównie o uwodzenie osób młodocianych, nie orientujących się w istocie problemu, z czego zazwyczaj wynikały tragiczne konsekwencje. Z tego, co wyżej napisano, wynika, że homoseksualizm traktowano po­ wszechnie jako skłonność naturalną i dopóki nie rzutowała ona negatywnie na otoczenie, spotykała się z tolerancją. Gdy chodzi o stronę religijną, to był to casus conscientiae – sprawa sumienia – i jeśli ci ludzie gdzieś znajdowali zro­ zumienie, to zwłaszcza w konfesjonale. Na przekór ideologom LGBT zapew­ niam, że wiem dokładnie, o czym piszę. Wywiad o. Jamesa Martina, jezuity amerykańskiego, w 2017 roku miano­ wanego przez papieża Franciszka kon­ sultantem w Watykańskim Sekretaria­ cie ds. Komunikacji, przeprowadzony przez Zuzannę Radzik dla „Tygodnika Powszechnego” (nr 17/2019), nie wy­ wołał sensacji, choć treść jego skądinąd jest sensacyjna. Ale jest to zakonnik znany ze swej sympatii dla LGBT. Bardziej może szokować jego ostat­ nia wypowiedź. „Wolność religijna nie powinna być używana jako pozór dla homofobii. Czy katolickie ośrodki adop­ cyjne będą też wykluczać pary, które są żydowskie albo protestanckie?” – napisał na Twitterze. Ten wpis mówi o jezuicie Jamesie Martinie w zasadzie wszystko. Jak zwykle – na co zwrócimy w dalszym ciągu baczniejszą uwagę – używa on

BŁĘDY I W YPAC ZENIA Homoseksualizm jest stary jak ludzkość. Bywał, i w wielu miejscach jest nadal, traktowany jako dewiacja. W jakim sensie? Najłagodniej rzecz ujmując – jako zboczenie z drogi właściwej ogółowi ludzkości. Można powiedzieć: ogółowi, bo to, że homoseksualizm jest sytuacją wyjątkową, nie ulega wątpliwości i twierdzenie przeciwne nie ma najmniejszego uzasadnienia. Nie znaczy to wcale, że człowiek obarczony taką właściwością – nie wzdragajmy się na słowo „obarczony”, gdyż nie ma on łat­ wego życia – godny jest potępienia lub ma być poddany ostracyzmowi.

Problem postawiony na głowie Zygmunt Zieliński

czegoś w rodzaju skrótów myślowych, co mu pozwala na majstrowanie dwu­ znaczności. W tej mętnej wodzie nie wiadomo nigdy, co się złowi. Tak więc tzw. związki homoseksualne stawia on na równi z małżeństwami żydowskimi i protestanckimi. Można dopowiedzieć, że nie tylko z nimi, ale z każdym małżeń­ stwem. Wymienione przez niego związ­ ki są jednak rzeczywistymi małżeństwa­ mi – nieważne, jakiego wyznania czy religii – i tworzą normalne rodziny, to­ też dziecko przez nie adoptowane może w nich znaleźć zdrową, rodzinną atmo­ sferę, nie zagrażającą jego osobowości ani psychice. Tego nie można powie­ dzieć o związkach, gdzie jest dwóch ta­ tusiów czy dwie mamusie, czego dziecko nie pojmie, a dorastając, staje bezradne wobec zjawiska, które trudno mu zaak­ ceptować, zwłaszcza kiedy w szkole i na każdym kroku spotyka rodziny, gdzie tatuś jest tatusiem, a mamusia mamu­ sią. Kto jak kto, ale kapłan nie powinien takich spraw traktować fałszywie, gdyż jego autorytet ma swe źródło w Ewan­ gelii, a przynajmniej tak być powinno. Nauka zaś ewangeliczna o małżeństwie jest jednoznaczna.

Z

atem salva reverentia, ale coś się o. Martinowi pomyliło, a przy okazji także dostojnikom waty­ kańskim – nie śmiem wymienić papieża Franciszka – skoro takiego „eksperta” powołano do znanej dykasterii waty­ kańskiej. Wracając do jego wywiadu udzie­ lonego „Tygodnikowi Powszechnemu”: pojechał ojciec jezuita, jak to się mó­ wi, po bandzie – także w wymiarze

Kapłan nie powinien takich spraw traktować fałszywie, gdyż jego autorytet ma swe źródło w Ewangelii, a przynajmniej tak być powinno. Nauka zaś ewangeliczna o małżeństwie jest jednoznaczna. teologicznym. W sensie metodologicz­ nym pomylił dwa pojęcia: LGBT i ho­ moseksualizm. Ciekawe byłoby, gdyby zapytać homoseksualistę traktującego tę opcję jako swą sprawę osobistą, bez dostępu do niej ideologii i interesów osób trzecich, czy by się na takie utoż­ samienie zgodził. Bardzo w to wątpię. Ale tego nie wiem tak naprawdę ani ja, ani o. Martin. Dlatego, stawiając tu znak równości, popełnia on co najmniej nad­ użycie metodologiczne. LGBT bowiem jest ideologią, czego dowodzi na każ­ dym kroku. Choćby hucpiarskie i roz­ wydrzone wybryki tzw. Strajku Kobiet, gdzie symbole LGBT były na porządku dziennym. To środowisko podpisywa­ ło się pod atakami wandalizmu wobec obiektów sakralnych. To nie Kościół ich wykluczył, bo nawet nie miał ku temu okazji, ale oni zajęli wobec nie­ go wrogie stanowisko. Zatem LGBT to ideologia lewacko-libertyńska mająca na celu doprowadzenie do zmian cy­ wilizacyjnych, które pozwoliłyby temu środowisku dyktować zasady życia spo­ łecznego, obyczajowego, stosując przy tym naciski mające na celu zamknięcie ust każdemu, kto w tej materii miałby inne zdanie.

Najpierw stosunkowo młody doktor historii zostaje mianowany Dyrektorem Oddziału IPN we Wrocławiu, potem rozpętuje się medialno-polityczna nagonka na temat jego przeszłości. Na kolejnym etapie wszyscy są zdziwieni, część zainteresowanych twierdzi, że człowieka nie zna i nic o nim nie wiedziała, potem następuje jego odwołanie z funkcji. Co do dalszych losów nie będę prorokował – na razie tyle wystarczy.

Sprawa Tomasza G. Doktor Tomasz był pracownikiem IPN od kilku lat. Co prawda, kiedy nim zostawał, a właściwie w momencie, gdy stawał się naczelnikiem delegatury tej instytucji w Opolu, jedna z gazet (z gazetą w nazwie) pisała o nim, jego przeszłość była jej znana i wiadoma. Inne redakcje podchwyciły temat, ale równie szybko go porzuciły. Jakoś wszyscy przyzwyczaili się do tego, że historyk z doktoratem na temat oddziału drugiej konspiracji kaprala/kapitana Henryka Flammego, któremu poświęcił znaczną część swego dorosłego życia, do IPN się nadaje. A może odpowiednie ośrodki tylko się przyczaiły? Lutowa akcja medialna zdaje się świadczyć o tej drugiej opcji. Cóż, może gdyby bohater kampanii medialnej siedział cicho w Opolu, doczekałby tam emerytury, a może przyszedłby dla niego lepszy czas. Ale

takim obrotem spraw. Okazało się jednak, że się mylił. Do tego ogłoszono, że Prezydent, a właściwie jego urzędnicy, „nie wiedzieli”, kogo rekomendują i kogo Głowa Państwa odznaczała. Oczywiście brzmi to wyjątkowo słabo i wypowiedzi idące tym torem należy oceniać w kategorii raczej kompromitacji niż poważnego komentarza. Tak czy siak, okazało się, że bycie historykiem, choćby najrzetelniejszym, nie jest na nic przydatne w zderzeniu ze światem mediów i polityki.

Druga strona medalu

Piotr Sutowicz Historyk

C

zego więc broni o. Martin? Od­ powiedź daje zachowanie środo­ wisk LGBT, które stosują terror psychiczny, a wobec Kościoła także fi­ zyczny, by wymusić podporządkowanie wszystkich sfer życia swojej ideologii. Ludzie, którzy manifestują w tej materii inne zdanie, często są wykluczani, tracą pracę, tak jak w komunizmie ci, którzy sprzeciwiali się totalitaryzmowi i par­ tii. Czymże różni się od tamtego tota­ litaryzmu totalitaryzm lobby LGBT? Tymczasem w wywiadzie ojciec jezuita sugeruje, że „gdyby Jezus cho­ dził teraz po świecie, stałby właśnie z osobami LGBT, bo to one są najbar­ dziej marginalizowane”. Na pytanie: „Czemu zwykły ksiądz miałby się zająć duszpasterstwem osób LGBT?” – od­ powiada: „Odpowiedź jest prosta: bo są ochrzczonymi katolikami. Są częś­ cią twojej parafii, nie mniej niż inni”. Pomijając to, że teolog Martin wyraź­ nie wykrzywia przekaz ewangeliczny, gdyż zdaje się twierdzić, że Pan Jezus zaakceptowałby LGBT, co jest właś­ nie przejawem dwuznaczności widocz­ nej we wszystkich wypowiedziach tego zakonnika, należy zapytać, na jakiej podstawie uważa on, że osoby należące

tak się nie stało, ktoś podjął decyzję o awansie, zainteresowany dał odpowiedź pozytywną i… maszyna ruszyła. Żeby było jasne – nie będę się tu rozwodził nad wykonywaniem przez niego „brzydkich rzeczy”, czyli salutu rzymskiego, nazywanego w mediach „hajlowaniem”, ileś tam lat temu. Te fakty były mediom znane i teraz zostały tylko odgrzebane. Dyskusja na ten temat jest chyba bez sensu i spróbuję wziąć ją w nawias. Sam zainteresowany na wszelki wypadek za swoje „rewolucyjne” gesty, zdaje się, przeprosił, chciał także, by poszły one w swoistą publiczną niepamięć. Chyba miał nadzieję, że jego dorobek jako historyka i pracownika IPN, kóry przyczynił się do przywrócenia ważnego fragmentu naszej historii do obiegu – za co zresztą spotkało go prezydenckie odznaczenie – będzie wys­ tarczającym argumentem przemawiającym za

Od jakiegoś czasu toczy się w naszym kraju i poza jego granicami dyskusja na temat książki Dalej jest noc, sygnowanej nazwiskami dwójki badaczy. Nie czytałem, ale z mediów wiem, że dotyczy między innymi polskiego szmalcownictwa, podłości i antysemityzmu. Badaczom tu i ówdzie zarzucono kłamstwa, w co najmniej jednej sytuacji skończyło się w sądzie, dodajmy – wyrokiem skazującym. A więc przynajmniej częściowo coś na rzeczy jest. W wykazanie nierzetelności obojga profesorostwa włączył się szereg historyków, również i publicystów, a z obroną ruszyły różne ośrodki, w tym te, które za zadanie mają badać historię Holocaustu bądź wiedzę o tych tragicznych wydarzeniach upowszechniać. Co ciekawe, w tym drugim wypadku głosy brzmiały wyjątkowo fałszywie, np. atakowano formę obrony dobrego imienia określonych osób, a ściślej mówiąc – drogę sądową. Nie wiem, co w tym złego, ale wyglądało na

do kategorii LGBT mogą uchodzić za członków Kościoła, skoro na każdym kroku one same temu zaprzeczają i to w sposób wyjątkowo odrażający? Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian, w rozdziale 6, wersie 9 pisze: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posią­ dą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego”. Pan Jezus obcował z grzesznikami, ale zawsze żądał od nich nawrócenia. Ale to nie odpowia­ da sposobowi myślenia o. Martina. Oczywiście ma on rację, że każdemu, także osobom wyznającym ideologię LGBT, należy pomagać, ale nigdzie ani słówkiem nie wspomina on o tym, ja­ kie obowiązki na tych osobach ciążą. Po prostu z jego, jak już zaznaczono, dwuznacznej wypowiedzi wynika, że należy ich opcję przyjąć jak każdą in­ ną. Bo jak inaczej rozumieć jego słowa: „Mamy skłonność do redukowania spraw osób LGBT do ich związków i seksualności, a przecież ich życie jest o wiele bogatsze. Chcą się spot­ kać z Bogiem w Eucharystii, doświad­ czyć Ducha Świętego we wspólnocie czy ojcowskiej miłości w Kościele. To nie tak, że większość z nich głównie szuka sposobu, jak zmienić nauczanie Kościoła. One chciałyby po prostu po­ czuć się w domu”. Trudno zrozumieć, o co właści­ wie o. Martinowi chodzi. Najprościej byłoby przyjąć, że z całym bagażem, z jakim kroczą oni przez życie, jako

to, że wiele mocnych ośrodków nie chce, by prawdy dochodzono. Tak naprawdę rzeczona praca miała być chyba wersją kanoniczną jakiejś części historii i wszystko, co psuje takie założenie, jest z gruntu złe. W tym duchu należy też patrzeć na fakt wieloletniego brylowania na salonach innego Tomasza G. – tak, tego od Jedwabnego – honorowanego w tzw. szerokim świecie za swe „naukowe” badania, o których wszyscy wiedzą, że nie mają z nauką za wiele wspólnego. Na razie wydaje się on być w głoszeniu swej narra-

Poddawać się nie wolno, ale trzeba stwierdzić, że w dzisiejszym świecie trudno jest prowadzić narrację w postaci innej niż narzucona gdzieś tam odgórnie. cji historycznej niezagrożony. Może nie trzeba się skupiać na tym, ale warto wspomnieć całe wanny publicystycznych pomyj, które wylewano na środowiska wykazujące wspomnianym i im podobnym badaczom błędy, choć niekiedy pomyje owe przybierały postać pseudointelektualnych dywagacji o tym, że tak się nie robi, bo… nie i już.

pary pseudomałżeńskie, unieszczęśli­ wiające adoptowane dzieci, jako osoby akceptujące aborcję, powinni korzy­ stać ze wszystkiego, co daje Kościół tym, którzy trudzą się wokół Królestwa Bożego tak, jak to nakazuje Ewange­ lia. Przecież środowiska LGBT wal­ czą także o aborcję, i to na życzenie. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. stanowi: „Zgodnie z kanonem 1398, »kto powoduje przerwanie ciąży, po zaistnieniu skutku, podlega ekskomu­ nice wiążącej mocą samego prawa«. W praktyce oznacza to, że taka osoba nie może dłużej uczestniczyć w życiu sakramentalnym, zostać świadkiem na ślubie czy rodzicem chrzestnym, spra­ wować posługi ani należeć do organi­ zacji katolickich”.

M

ożna, a nawet trzeba zapy­ tać o. Martina, sprowadza­ jąc problem przezeń poru­ szony na grunt logicznego myślenia – ku czemu zmierzają jego wywody i czy zasady obowiązujące w Kościele można w kontekście jego wypowiedzi w ogóle brać poważnie? Analogiczna jest sprawa protestu pewnych środo­ wisk w Polsce wobec żądania od kandy­ datów do bierzmowania oświadczenia, że nie akceptują aborcji. Przecież jest to nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek każdego duszpasterza. Czy ekskomu­ nikowany wierny może uczestniczyć w życiu sakramentalnym? Jest tu pewna zawiniona niejasność, gdyż powinno być wyraźnie powiedziane, że osoba akceptująca aborcję czy żądająca jej nie może być w Kościele. Kościół katolicki modyfikował na przestrzeni swych dziejów środki dusz­ pasterskie, jakimi się posługiwał. Nic w tym dziwnego, bo i człowiek ewolu­ ował w swoim myśleniu i sposobie po­ strzegania świata, w tym siebie samego. Ilekroć jednak usiłowano rozwadniać treści ewangeliczne lub dostosowywać je do danej współczesności, dochodziło do rozbieżności, a jej rezultatem było odłączenie od Kościoła mającego suk­ cesję apostolską. Nazywamy te grupy „braćmi odłączonymi”. I są oni rzeczy­ wiście braćmi. Podobnie nie przestają nimi być ci, którzy znaleźli się poza Kościołem z takich powodów, o któ­ rych tu mowa. Ale nie Kościół ich wy­ obcował. Uczynili i czynią to oni sami. I to bynajmniej nie dlatego, że obrzuca­ ją nieczystościami mury świątyń, nawet nie dlatego, że obscenicznie znieważają służbę Bożą, ale dlatego, że kwestionują to, co zastrzeżone tylko Bogu – decy­ dowanie o życiu i śmierci, świadomie odrzucają przykazania Boże. Kościół na tych braci czeka, ale do nich nale­ ży pierwszy krok – nawrócenie. Tego wymagał Chrystus. Jeśli ktoś mieniący się teologiem katolickim, nawet jeśli ma atest pa­ pieski, tego nie pojmuje, to pozostaje jeszcze zwykła ludzka uczciwość – a ta wzbrania mącenia ludziom w gło­ wach. Sprawy, o których wypowiada się o. Martin, nie znoszą dwuznaczni­ ków i teologii kleconej na jakiś użytek. „Niech mowa wasza będzie: tak, tak, nie, nie. A co nadto jest, od Złego po­ chodzi” (Mt 5,37). K

Prawda w takich wypadkach bywa ofiarą i tak się właśnie dzieje we współczesnym dyskursie historycznym. Oczywiście poddawać się nie wolno, ale trzeba stwierdzić, że w dzisiejszym świecie trudno jest prowadzić narrację w postaci innej niż narzucona gdzieś tam odgórnie.

Synteza Sfera wolności wypowiedzi i akceptowanych poglądów zdaje się w naszej rzeczywistości z każdą chwilą kurczyć. Coraz mniej nam wolno, coraz więcej rzeczy może nam być wypomniane jako nieakceptowalne. Myślenie może w określonych warunkach naruszać czyjąś wrażliwość. Coś, co było i nadal jest legalne, nie jest uznane za dopuszczalne w życiu publicznym. Gdyby to zdanie dotyczyło kwestii obyczajowości, to jeszcze pół biedy – dobrze jest, gdy ludzie na świeczniku są moralnie w porządku, ale nie w tym wypadku, tu mile widziany jest nihilizm i permisywizm. Wszystko przesunęło się, że się tak wyrażę, na lewo od miejsca, gdzie było. Być może ludziom niepokornym, głoszącym jakiekolwiek „poza-politycznie-poprawne” poglądy grozi marginalizacja i wykluczenie. Oby nie! I na koniec jeszcze jedna uwaga. Żeby było jasne – w tekście powyższym piszę o człowieku, którego poznałem – również osobiście – właśnie jako popularyzatora wiedzy o Żołnierzach Wyklętych; niemniej w niniejszym felietonie abstrahuję od tego faktu jako nieistotnego dla całości problemu. K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

11

MYŚL JP II

C

o to bowiem znaczy, że czło­ wiek jako byt jest doskonały lub że to, co czyni, jest dosko­ nałe? I w jakim wzajemnym związku pozostaje doskonałość czło­ wieka (gatunkowego i indywidualne­ go) do jego dzieła? To trudne pytania. W niniejszym eseju zostanie naszkico­ wana wykładnia doskonałości w du­ chu personalizmu i skonfrontowana z transhumanistycznym doskonale­ niem ludzkiego bytu. Zawsze pomocny w racjonalizo­ waniu realnej bytowości jest Arysto­ teles; w zasadzie nie do przecenienia. W perspektywie arystotelizmu bowiem wyraźnie widać, że doskonałość należy rozpatrywać w ujęciu ontologicznym, a szerzej – w metafizycznym i etycz­ nym (pochodnie – również estetycz­ nym). Nie tylko jednak w zagadnieniu ontologicznym etyki (ustalaniu, czym dobro jest), lecz także w wymiarze zasad i konsekwencji poszczególnych ludzkich czynów. A tak się dzieje, że ta klasyfikacja ostatecznie i obiektywnie skupia się na metafizycznym rozumie­ niu doskonałości, niezależnie od tego, że metafizyce ze względów doktrynal­ nych lub ideologicznych próbuje się od kilku wieków odmawiać racji. Co zatem Arystoteles o dosko­ nałości przekazuje w Metafizyce? ‘Doskonałość’ w skorowidzu nazw w tłumaczeniu Kazimierza Leśnia­ ka Metafizyki Arystotelesa to greckie areth, czyli w najogólniejszym sensie – cnota. Jednak w tekście głównym doskonałość jest powiązana z celem, rozumianym szerzej niż cel działania, bo w perspektywie arystotelesowskiej celowej przyczynowości: „[d]osko­ nałość jest pewnego rodzaju wykoń­ czeniem (τελειωσιζ τιζ), czyli tym, czemu niczego nie brakuje, co osiąga swój kres”. To zaś, „co się nazywa do­ skonałym ze względu na własną naturę, bądź ze względu na dobro, wtedy, gdy niczego mu nie brakuje, nie może być przewyższone i żadna część nie znaj­ duje się poza nim”. Przywołana została metafizyczna i częściowo etyczna (ze względu na stosunek do dobra) Arystotelesowska wykładnia doskonałości. A co Arysto­ teles twierdził względem doskonałego ludzkiego działania, którego celem jest wszak dobro? Co dla Arystotelesa było dobrem najwyższym, którego osiąg­ nięcie nadaje sens ludzkiemu życiu? Wyraźnie wskazał w Etyce nikomachejskiej na szczęście, rozumiane ja­ ko eudajmonia (o czym w porządku praktycznym więcej w nr. 76 „Kuriera WNET”). Przy czym szczęście, „bę­ dąc celem wszelkiego działania, jest czymś ostatecznym i samowystarczal­ nym” i jest utożsamione przez Stagi­ rytę właśnie z tym, „do czego się dąży dla niego samego, a nigdy dla czegoś innego”. A czym jest dobro, ukierunkowu­ jące każde ludzkie działanie? Według Arystotelesa jest nim „to, ze względu na co wszystko inne się czyni”. Dobro orientuje ludzkie działanie (człowiek „pożąda dobra”). Ów dynamizm ludz­ kiego bytu jest wpleciony w dynamizm aktualizacji istnienia wszelkiego by­ tu, czyli w doskonalenie. Szczęście zaś jest odczuwanym stanem osiągnięcia przez człowieka owej doskonałości. Św. Tomasz z Akwinu (w traktacie O Bogu w Sumie teologicznej, wydanie

W tytule niniejszego eseju występują trzy nazwy: doskonałość, transczłowiek, świętość. Najszerszy zakres znaczeniowy, z racji wielości antropologii (filozoficznych koncepcji człowieka), ma termin ‘doskonałość’.

Doskonałość transczłowieka a świętość osoby Teresa Grabińska londyńskie) tak oto łączy dobro z do­ skonałością: „Jasne jest, że skoro każda rzecz dąży do własnej doskonałości – ulepszenia, o tyle czegoś pożąda, o ile jest doskonała [przedstawia jakąś war­ tość] (…) Stąd jasny wniosek: dobro i byt są rzeczowo tym samym; z tym zastrzeżeniem, że dobro dodatkowo zawiera w sobie pojęcie pożądalności, czego nie zawiera byt”. W ostatnim cytacie wynikanie nie jest, niestety, jasne bez wnikliwe­ go wglądu w metafizyki Arystotelesa i Tomasza, ale jest ten fragment istotny dla dalszych rozważań o transczłowie­ ku, bowiem występuje w nim termin ‘ulepszenie’, czyli przeznaczenie aktua­ lizującego się (dynamicznego) bytu do własnej doskonałości, tu przede wszyst­ kim rozumiane w sensie ontycznym. To dążenie znajduje reprezentację w do­ skonaleniu się człowieka poprzez włas­ ny czyn (więcej o tym w nr. 72 „Kuriera WNET”). Człowiek świadomie dąży do do­ bra i kierując się wolną wolą, zmienia zastany stan otoczenia wokół siebie i wpływa na zmiany w dalszym. Do­ skonałość człowieka potwierdza się zaś tym, że jego działanie harmonizuje się z naturalnym dynamizmem aktualizacji bytu, że przynosi dobro. Samym czy­ nem bowiem, także podjętym w sposób wolny, człowiek nie jest automatycznie sprawcą dobra. Jest do tego co prawda usposobiony, ale równocześnie indy­ widualnie odpowiedzialny za skutek własnego czynu. Optymizm ontyczny, poznawczy, etyczny Tomaszowej filo­ zofii i przesłanie chrześcijaństwa rzym­ skiego trafnie wyrażają słowa Włady­ sława Stróżewskiego w jego Ontologii. „Sam fakt możliwości naprawiania re­ zultatów naszych złych posunięć, jak również fakt możliwości korygowania błędów w poznaniu świadczy o tym, że istnieje jakaś podstawa, jakaś instancja czy racja, która to umożliwia. Tą osta­ teczną instancją jest byt sam w sobie, obejmujący zarówno to, co obiektywne, jak i to, co subiektywne, a odsłaniają­ cy się w transcendentaliach: jedności, prawdzie i dobru.”

J

ednym z 30 najważniejszych pojęć metafizyki (vide Arystoteles) jest brak (prywacja). Finezyjna analiza braku pokazuje wachlarz jego zakresu znaczeniowego. Jednak w podjętych tu rozważaniach ważne jest to, że brak jest stopniowalny. Parafraza zakończenia Arystotelesowskich rozważań o braku, polegająca na zamianie dobry → doskonały, zły → wadliwy (tj. nic nie wart), wyglądałaby następująco: „nie każdy człowiek jest doskonały albo wadliwy, sprawiedliwy lub niesprawiedliwy, bo istnieją również stany pośrednie”.

Poranek 13 stycznia 1991 r. Sowieccy żołnierze odpoczywają po nocnym trudzie FOT. PIOTR HLEBOWICZ

Z punktu widzenia nauczania Kościoła świętość jest – z jednej strony – uwzniośleniem człowieka (ale nie przewyższeniem), z drugiej strony – wynika z jego natury i jest urzeczywistniana w wolnym wyborze czynu. Podjęte rozważania są z koniecz­ ności wstępne, nie tylko ze względu na porządek wywodu niniejszego tekstu, lecz również ze względu na poziom zaawansowania filozofowania o dosko­ nałości jako takiej. W tej skromnej po­ staci pozwalają jednak na konfronta­ cję z transhumanistyczną koncepcją ulepszania. Transczłowiek (transhuman) jest przeciwstawnością (w odniesieniu do braku) tzw. człowieka naturalnego, czyli organizmu, który ewolucjoniści traktują jako najwyższe stadium roz­ woju gatunków biologicznych. Trans­ humaniści to współcześni ideolodzy (począwszy od nieżyjących, np. Juliana Huxleya i Ferejduna M. Esfandiarego, a kończąc na obecnie prominentnych, jak np. Nick Bostrom, Max More, Ray Kurzweil), nazywani też filozofami, bowiem wielu z nich piastuje ważne funkcje akademickie na światowych uniwersytetach. Człowiek naturalny jest, według transhumanistów, bytem niedoskona­ łym, zarówno pod względem mental­ nym, jak i fizycznym. Ewolucja biolo­ giczna miałaby przebiegać zbyt wolno, aby go ulepszać w naturalny sposób. Dlatego niezbędne jest zaangażowanie najnowszych połączonych technolo­ gii, oznaczanych przez piszącą akro­ nimem GRIN: genetyka + robotyka + informatyka (z IT – informational technology) + nanofizyka, aby radykal­ nie zdynamizować rozwój gatunkowy człowieka naturalnego przez stadia pośrednie transczłowieka, wspoma­ gane coraz bardziej zaawansowaną technologią, do ukoronowania tech­ nologicznej ewolucji w postaci nad­ człowieka (poczłowieka, postczłowie­ ka – posthuman). Gdy mowa o doskonałości czło­ wieka w antropologii arystotelesowsko­ -tomaszowo-personalistycznej, to – gdy idzie o sferę biologiczną (cielesną) – tak jak każdy byt osiąga ją człowiek w ak­ tualizacji pełnej normy dojrzałości ga­ tunkowej. Gdy zaś idzie o sferę men­ talno-duchową (intelektu, umysłu), to doskonałość osiąga w nabywaniu dziel­ ności (sprawności) etycznych, dianoe­ tycznych i praktycznych (więcej o tym w nr. 75 „Kuriera WNET”). I choć stan cielesności jest powiązany ze stanem

intelektu (zgodnie z zasadą jedności psy­ chofizycznej ludzkiego bytu), to jednak nie w sposób koniecznie jednoznaczny i równoległy w jednostkowym rozwoju. Ważne jest jednak podkreślić, że i w roz­ woju mentalno-duchowym występuje określona (także kulturowo) norma, ale nie jest ona tak ostra, jak w rozwoju bio­ logicznym. Ponadto człowiek (natural­ ny) jako jedyny organizm poprzez kultu­ rę zmienia siebie (właśnie pod względem mentalno-duchowym, ale ucelowionym na określone dobro) i otoczenie. W sfe­ rze biologicznej ludzkie wytwory (kul­ tura) pozwalają zaś uzyskiwać normę gatunkową lub przybliżać się do niej, bądź przedłużać czas jej trwania w życiu osobniczym, zresztą nie tylko ludzkim. Transhumanizm radykalnie kwe­ stionuje każdą normę człowieka natu­ ralnego, zarówno biologiczną, jak i in­ telektualną. Postuluje jego ulepszenie, ale nie w rozumieniu przytoczonego Tomaszowego cytatu, lecz w zupełnie innym. Nie chodzi bowiem o to, aby nowy człowiek dochodził do perfekcji względem ustalonej normy, lecz aby przekraczał w każdym nowym trans­ -wcieleniu każdą umownie ustalo­ ną granicę. Dlatego po angielsku ten proces nazywa się enhancement, czyli wzmocnienie, zwiększenie, ale wyraź­ nie w kierunku przewyższenia, i to nie tylko normy naturalności, lecz kolej­ nych stadiów trans-ewolucji, uzyski­ wanych za pomocą rozwijających się przodujących technologii (GRIN). Każdy proces ewolucyjny jest ucelowiony, tj. nakierowany na coraz bardziej adekwatne dostosowanie do środowiska (otoczenia). Na co zatem nakierowana jest technologiczna ewo­ lucja transhumanistyczna? Najprościej odpowiedzieć, że na twór, który zupeł­ nie wyzbędzie się słabości biologicz­ nych, tj. psychofizycznych, człowieka naturalnego – na istotę nieśmiertelną, na nadczłowieka. Jerzy Kopania transhumanizm na­ zywa racjonalną magią. W artykule pod takim tytułem (Transhumanizm – magia racjonalna) dowodzi magicz­ ności tej ideologii, bowiem celem dzia­ łań magicznych jest wszak ingerencja w naturalny stan rzeczy i w natural­ ny bieg zdarzeń. Z tradycyjnie rozu­ mianą i praktykowaną magią wiąże

transhumanizm również to, że oferuje w erze posthumanizmu nieśmiertel­ ność, tylko inaczej niż np. w religii osiąganą. „[M]etody i środki docho­ dzenia do tego celu stanowią o jego racjonalnym charakterze. A podobnie jak w oświeceniowej religii rozumu to jej rozumny charakter przesądzał, w jakiej mierze jest ona religią, tak w transhumanistycznej magii racjo­ nalnej to racjonalność przesądza, w ja­ kim stopniu jest ona magią”. Nieśmiertelność, wieczność to atrybuty boskości. Można zatem za­ pytać, czy transhumanizm nie oferuje poczłowiekowi jeszcze innych boskich właściwości. Otóż oferuje np. wszech­ moc sterowania światem (nawet w wy­ miarze kosmicznym). Transhumaniści, zwłaszcza ci piastujący akademickie funkcje, aby tym bardziej utwierdzić odbiorców w racjonalności ich wizji „nowego wspaniałego świata”, zdają się osłabiać utopijny entuzjazm osiągnięcia (projektowanej już nawet na rok 2045!) tzw. osobliwości (singularności –singularity), w której sztuczna inteligencja (artificial intelligence – AI) przejmie wszelkie procesy decyzyjne człowieka. Natomiast proces ku temu wiodący, i w tym sensie doskonalący (enhancement), jest jak najbardziej realny.

T

ranshumanistyczna boskość ma być zatem wyprowadzona z Ziemi, nie zaś uobecniać się w cudach lub w objawieniach z Nieba, podczas gdy tradycja religijna, nie tylko chrześcijańska, wskazuje na udzielanie się Nieba temu, co na Ziemi. Doskonalenie się osoby ludzkiej polega zaś na tym – jak pisał Jan Paweł II w pierwszej encyklice Redemptor hominis – aby „odnajdować w sobie i w drugich tę szczególną godność Bo­ żego powołania, którą można określić jako »królewskość«”. A więc także idzie o panowanie człowieka nad światem, ale tu „prawdziwie »panować« można tylko »służąc« – to równocześnie »słu­ żenie« domaga się tej duchowej dojrza­ łości, którą należy określić właśnie jako »panowanie«”. Formowanie w sobie tej postawy »panowania« następuje w wy­ niku doskonalenia się w Wojtyłowym samostanowieniu (o czym więcej w nr. 73 „Kuriera WNET”) i w zdobywaniu arystotelesowsko-tomaszowych spraw­ ności etycznych i dianoetycznych. Osoba ludzka jest z samej swej bytowej istoty powołana do doskona­ łości, a jej ziemskie istnienie ma owo boskie powołanie ziścić. Równocześ­ nie ta osobowa doskonałość wpisuje się w doskonalenie wspólnoty w imię zawołania „Chrystusa, który każdemu w tej wspólnocie w jakiś sposób mówi: »pójdź« za Mną”, poprzez doskonalenie

List do Michaiła Gorbaczowa Michaile Siergiejewiczu, zbliża się trzydziesta rocznica masakry ludzi w Wilnie 13 stycznia 1991 roku. Czas nas obu zbliża się ku końcowi, lecz jeszcze można zdążyć odciążyć duszę. Pana biograf Andriej Graczow przepytał uczestników – W. Kruczkowa, B. Pugo oraz D. Jazowa – i opisał sytuację, gdy ustąpił Pan przed ich wielokrotnymi naciskami i wyraził zgodę na użycie wojska przeciwko bezbronnej Litwie. Skutki są znane. Można Pana nawet zrozumieć w ówczesnej sytuacji, w otoczeniu tępych naczelników struktur siłowych i partyjnych kłamców. Nie jest jednak

się poszczególnej osoby w miłości. W ten sposób każdy jest powołany do świętości, która jest najwyższym stop­ niem godności Bożego panowania. Od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół kładzie szczególny nacisk na wypeł­ nianie powołania do świętości przez wszystkich, nie tylko przez osoby kon­ sekrowane. Jan Paweł II w encyklice Chrisifideles laici pisał, że „[p]owołanie ludzi świeckich do świętości oznacza wezwanie do tego, by żyli oni wedle Ducha, włączeni w rzeczywistość do­ czesną i poprzez uczestnictwo w dzia­ łalności ziemskiej”.

Ś

więtość świeckich jest czytelnym wzorem dla innych w wyzna­ czaniu sobie kolejnych ideałów w procesie doskonalenia. Jest wzorem wpasowanym w codzienność – w tu i teraz, wychodzącym naprzeciw wy­ zwaniom, które pochodzą z otocze­ nia. Poszczególne wspólnoty kultywują i rozwijają tradycję, dlatego wzory świę­ tości wkomponowane w lokalną kultu­ rę są swoistym zwierciadłem własnego oglądu każdego członka wspólnoty. Zaczyn świętości jest w chrzcie świętym, a „[c]hrześcijańska godność, równość wszystkich członków Kościo­ ła, jest gwarantem oraz siłą rozwoju komunii i braterstwa, a równocześ­ nie tajemnicą i mocą apostolskiego i misyjnego dynamizmu świeckich”. Te optymistyczne słowa Jana Pawła II odnoszą się do człowieka naturalnego i niejako zderzają się z transhumani­ stycznym technologicznym ulepsza­ niem człowieka. Z punktu widzenia nauczania Koś­ cioła świętość jest – z jednej strony – uwzniośleniem człowieka (ale nie prze­ wyższeniem), z drugiej strony – wynika z jego natury i jest urzeczywistniana w wolnym wyborze czynu. Natomiast transhumanistyczne przewyższenie (w znaczeniu enhancement) człowieka naturalnego ma unieważnić jego naturę i pozbawiać go wpływu na własny stan i los. W świętości człowiek ma się zbli­ żać do Boga, ale nie – Go zastępować, podczas gdy w posthumanistycznym punkcie dojścia ulepszania poczłowiek ma poniekąd stać się bogiem. Pełna realizacja utopii, z samej definicji utopii, nie jest możliwa ze względu na różne obiektywne czyn­ niki. W utopii singularności trans­ humanistycznej jakiekolwiek ludzkie przewidywania i wybory mają zostać wyeliminowane: ma powstać swoista samoregulacja świata. W 2021 r. wolno jednak przewidzieć ułomnemu czło­ wiekowi naturalnemu, że mimo fanta­ styczności transhumanistycznej utopii, jak w przypadku każdej utopii, kolejne jej etapy będą wdrażane! Dlatego tak ważne jest zachowanie osoby ludzkiej w człowieku (także w tym rozsądnie zbionizowanym), której niezbywalnym prawem jest wolność wyboru i Janopa­ włowe »panowanie«. Jeden z muzyków powiedział, że niedoskonałość (wykonania instrumen­ tów, jak i wykonawców muzyki) sprawia, że mimo to i właśnie dlatego orkiestry, w dążeniu do doskonałości, osiągają piękne brzmienie. Stanisław Lem nato­ miast w Cyberiadzie tak oto przestrzegał przed pychą technokraty: „[D]oskona­ łość nasza jest naszym przekleństwem, które nieobliczalnością skutków obarcza każdy nasz wytwór!”. K

konieczne trwanie w grzechu i nieprawdzie. Nawet dziś jeszcze może Pan wyznać ludziom błąd słabości i przekazać wyrazy ubolewania wdowom i sierotom. Tego Panu życzy Vytautas Landsbergis z Litwy, 11 stycznia 2021 r. PS List miał charakter prywatny. Ponieważ jednak odpowiedzi nie było, Vytautas Landsbergis 16 lutego odczytał go w tradycyjnym przemówieniu z balkonu Domu Sygnatariuszy w Wilnie, z okazji 103. rocznicy proklamowania niepodległości Litwy. PPS A czy ktoś upomni się u Putina o to, co się stało 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem?


KURIER WNET · MARZEC 2O21

12

Historia Aborcja to największe w historii świa­ ta LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmie­ ni jego obraz. Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umy­ słem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy. Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewi­ ckiej Rosji, komisarz ludowej ds. spo­ łecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojen­ nych, rewolucyjnych sierotach formo­ wane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forso­ wano programowe współżycie nielet­ nich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosun­ ku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizo­ wała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespon­ dencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swo­ isty delikt z punktu widzenia dzisiej­ szego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji me­ diacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży do­ prowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpie­ nia od pryncypiów rewolucji seksual­ nej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań. Od początków ZSRR możemy mó­ wić o ścisłej współpracy niemiecko-ra­ dzieckiej w sprawie rewolucji seksual­ nej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku. Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, In­ stytut Seksuologiczny Magnusa Hirs­ chfelda etc. Od tego momentu może­ my mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych pa­ radygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą. Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza konteks­ tem historycznym, spojrzeć także z per­ spektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.

ODWRÓT MOR ALNOŚCI Stanowi to nie tylko źródło rozbieżno­ ści w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kultu­ rowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie. Przedmioto­ wy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem po­ strzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decy­ zji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, prze­ de wszystkim o omówioną wyżej różni­ cę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup spo­ łecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapew­ ne osiąganiu ukrytych celów społecz­ nych i politycznych. Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trze­ ciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewy­ starczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia ro­ dziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu po­ rządków, braku standaryzacji, amoral­ ności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i pra­ wie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrze­ ganą i rozumianą moralność. Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personal­ na odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nie­ limitowane zdrowym rozsądkiem ocze­ kiwania. Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczo­ ści socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie wi­ dzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań. Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica od­ stąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Wi­ dać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia kon­ sensusu przez Prezydenta RP czy dal­ szej obstrukcji elementarnej podsta­ wy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytua­ cja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm

Kultura i społeczeństwo Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny, zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usłu­ gę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie te­ go cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycz­ nej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie te­ matu debaty publicznej. Obie zanta­ gonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie. Z pomocą przychodzi amerykań­ ski psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w któ­ rych analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on ro­ dzaje i genezy linii społecznych podzia­ łów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście mo­ ralności, rozumienie samej moralności. Krótko mówiąc, amerykański nauko­ wiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowa­ nia u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych.

Moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. sytuacji, w której się znaleźliśmy. Nie­ stety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum. „Już w starożytności Platon zaob­ serwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje intere­ su wspólnoty, więc natrętne odwoły­ wanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współ­ czesny myśliciel Ortega Gasset rozwi­ nął tę opinię: żądania mas nie odno­ szą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograni­ czone”. Tak o kuchni demokratycz­ nego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi to­ talitaryzm!” r. Okoń, „Kurier WNET”

42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumo­ waniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każ­ dych parlamentarnych wyborach, wi­ doczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Ko­ biet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybiera­ jąc formułę kilku instytucjonalnych centrów.

w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z ko­ lei paradygmat inteligencji emocjonal­ nej mówi, iż przekaz okraszony emo­ cjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka. Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w progra­ mowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego beha­ wioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezen­ tacji, a w konsekwencji jest skutecz­

Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty.

Pandemia aborcji Miłosz Adam Kuziemka

„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowa­ ne z wykorzystaniem intelektu (aut. – lo­ giki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takie­ mu wyzwaniu. Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przeka­ zach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artyku­ łować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feminist­ ki, domagając się „wolnej aborcji, wol­ nej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowie­ dzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stwo­ rzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA. Okoń zaznacza, iż „antyintelektua­ lizm tłumu i nadmiar używania sonda­ ży powoduje kolejny problem: depre­ cjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby spo­ łecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowią­ ce w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się cele­ brytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany prze­ kaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, pod­ progowy przekaz będący czystą mani­ pulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lem­ part na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przy­ wódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany. W sukurs strategii architektów no­ wego porządku przychodzi nasz wro­ dzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mia­ nem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie

nie indoktrynowany. Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji. Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonal­ ną dysfunkcję, słabsze dziś intelektu­ alne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest ła­ twa do zmanipulowania. Młodzież, po­ przez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Pola­ ka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyj­ nych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku. Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przed­ stawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadcze­ nie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej intere­ sem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kie­ runku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizo­ wanej karnie przez zaprogramowaną większość. Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przed­ sięwzięciem. Najtrudniej bowiem prze­ konać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowa­ niu odpowiedniej strategii i dobra­ niu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycho­ log, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wy­ miany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”. Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej

co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowa­ nia tłumu. Proces zmiany muszą przepro­ wadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedzia­ łem, udowodnij, co było złego. A je­ żeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23). Proces zmiany muszą przeprowa­ dzić specjaliści, solidnie oparci na ska­ le umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „to­ lerancją represywną” szkoły frankfur­ ckiej. Chodzi bowiem o to, by meto­ dą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym han­ dlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomen­ dują jako najlepszego dostawcę lodu”.

Prawo Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkują­ cych gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego. W opozycji do te­ go postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójno­ ści ustawy zasadniczej z innymi akta­ mi prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytu­ cja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska za­ pewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Rozbieżność między prawem natu­ ralnym – będącym w ujęciu tomistycz­ nym pochodzenia Boskiego – a pra­ wem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasad­ niczych, jak tu: ludzkiego życia w okre­ sie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce inte­ lektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościo­ wej, literalnej, etc. Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem sku­ piałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i kara­ nia zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Pola­ kach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne defi­ niujące akt ludobójstwa; mało: Niem­ cy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbron­ nych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypeł­ nienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt lu­ dobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełnio­ na jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust. W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciał­ bym posłużyć się ww. dokumentem. Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza General­ nego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobie­ gania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywa­ niu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem. Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrze­ ganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Arty­ kuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykol­ wiek z następujących czynów, dokona­ ny w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzyma­ nie urodzin w obrębie grupy”. Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcycie­ kawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomie­ nie o podejrzeniu popełnienia prze­ stępstwa, stosownym organom wła­ dzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze prze­ widzianym ww. konwencją. Spoglądając na zapisy, widzę tu kil­ ka istotnych kwestii, o które potencjalni

oponenci takiej jak moja interpreta­ cji zapisów Konwencji mogą próbo­ wać toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stano­ wią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieule­ czalną. W tym kontekście ważny bę­ dzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowa­ nie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomię­ dzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym po­ lem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc. Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapo­ biegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu. Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustro­ jowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, trak­ tując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunktural­ nych, pragmatycznego dążenia do ce­ lu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej. Pomimo patetycz­ nych deklaracji działań w obszarze pra­ wa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Za­ chodu czy świata. „Świat popada w zamęt nie z po­ wodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Shee­ na, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powin­ niśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przy­ sługujących nam norm prawa stano­ wionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępo­ wać od prawa naturalnego, praw Boga. Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązują­ cego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą abor­ cję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na da­ leki od merytoryki i kulturowego stan­ dardu argument: W(***)!

Religia Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecz­ nych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia po­ czętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodze­ nia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż ak­ tualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną. U genezy protestów leży feminiza­ cja mężczyzn, która jest procesem prze­ biegającym równolegle z emancypa­ cją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grze­ chu, pokuty, pokory. Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w ban­ ku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejed­ nokrotnie statystykę ofiar przedmio­ towego ludobójstwa. Jednym z motorów obserwowa­ nych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałoś­ cią, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podzia­ le, skali i kinetyce zmian w społeczeń­ stwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesa­ na z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w ja­ skrawy sposób pokazują społeczną nie­ dojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

13

DIAGNOZY efektem odstępstwa od Dekalogu; kie­ dyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji doty­ czy wszystkich obywateli, a więc i męż­ czyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współży­ cie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Ko­ biety również. Seks był i nadal powi­ nien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie. W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mo­ gą stanowić remedium na wyemancy­ powany dziś z moralności i odpowie­ dzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzy­ jemność oglądać zdjęcia figury św. Jó­ zefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek. Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opie­ kował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upad­ łemu i tym ryczącym na ulicach lu­ dziom, zniewolonym seksem. Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym per­ sonalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczci­ wości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną. Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, orga­ nizujemy też czy uczestniczymy w kon­ ferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wypro­ stowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty. Analizując problem aborcji w Pol­ sce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowy­ wać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż Polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, ja­ kimi są: w aspekcie rozumu – praw­ da, a w aspekcie wolności człowieka

– dobro. Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moral­ nych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowa­ ną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stę­ pienia sumień. Tam moralność sta­ nowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w ty­ siącach odmian. Każda wygodnie do­ brana przez każdą osobę, grupę zawo­ dową czy społeczną. Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, nieza­ leżnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie za­ wiera w sobie zmiennej czasowej. Inny­ mi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, nie­ jednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.

Polityka Lata bierności po odejściu JPII skutku­ ją starciem liberalnego Goliata z kon­ serwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartoś­ ciach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami imple­ mentowane są sprzeczne z kanona­ mi łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środ­ ków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szanta­ żem finansowym, wojną narracyjną,

stosowaniem różnych socjotechnicz­ nych tricków z najważniejszą: medial­ ną manipulacją, prowadzącą do indok­ trynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredy­ towanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizboń­ skiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową za­ rządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu. Nie chodzi o wartości, bo na płasz­ czyźnie merytorycznej wartości broni­ łyby się same. Chodzi o władzę i domi­ nację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewi­ cowego, wspólną ich aktywność dla za­ instalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widocz­ na i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagra­ nica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym pro­ ces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscy­ pliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu syner­ gii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku. Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem spo­ ru, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego po­ rządku. Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar ana­ lizy prawnej tych aktów, które naka­ zują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu

W poprzednich dwóch numerach „Kuriera WNET” pisałem o niedomaganiach strukturalnych naszego państwa. Przedstawiłem podstawowe wady i zaproponowałem, co zrobić, żeby Polskę przekształcić ustrojowo. Z obecnego żerowiska partii i klik niby-samorządowych – w państwo obywatelskie bez biurokratycznego garbu. Nawet zaproponowałem partię, która powinna tego dokonać. I nazwę: Chrześcijańska Partia Wolnych Polaków.

Jak odzyskać Polskę z rąk (obecnych) polityków

M

które zamiast do celu, prowadzą na manowce. I tu, jakkolwiek byśmy po naszym pięknym państwie chodzili, w końcu dochodzimy do ściany, której na imię „samoobsługa systemu”. Starsi znają to z czasów komuny. Samoobsługa post­ komunizmu również działa znakomi­ cie. Wychwytuje bezbłędnie liderów społecznych i kupuje ich za partyjne profity. Często sami – rzekomo społecz­ ni – liderzy jedynie pozorują działania.

do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie nie­ dozwolonej prawem siły skutkuje na­ tychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji. Gdy III Rzesza przegrała II woj­ nę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stron­ ników przed trybunałem w Norym­ berdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Po­ ta w Kambodży upadł w 1979 roku,

Konkluzja Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Śliwińskiego pokazują hierar­ chię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakie­ wicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka. Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne? Chrońmy prawdę opartą na pią­ tym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbaj­ my o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o docho­ wanie wieczystego ślubu: „Święta Bo­ ża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszy­ scy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski

równie mężnie, jak ojcowie nasi wal­ czyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!” Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, od­ powiednio: ratyfikowania przedmioto­ wej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacun­ ków co do skali rzezi nienarodzonych. Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowa­ nych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie te­ go procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego. „Na to Jezus mu rzekł: »Błogo­ sławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w nie­ bie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19). Powyższe wersety z Ewangelii Ma­ teusza nie powinny dawać nam po­ wodów do składania broni. Do pro­ jektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, po­ lityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posia­ damy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie za­ brać się za obronę piątego przykaza­ nia Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI. K

„Raport o globalnym kryzysie finansowo-gospodarczym spowodowanym pandemią koronawirusa” Zakończenie prac Konwersatorium „O lepszą Polskę”

N i uszczęśliwiając Centralę, zadowolo­ ną z faktu posiadania ludzi w terenie. Liderem lokalnym formacji zostawał ten, kto szybciej złożył ofertę Centrali. Często człowiek, który tylko w swojej głowie był liderem lokalnej społeczno­ ści. A w przystąpieniu do nowej ini­ cjatywy upatrywał przyszłych korzyści materialnych dla siebie i lokalnej kliki kolesiów. Tacy ludzie zawsze działają na rzecz umocnienia centralizacji pań­ stwa, ponieważ utrzymać swoją pozycję

Samoobsługa postkomunizmu działa znakomicie. Wychwytuje bezbłędnie liderów społecznych i kupuje ich za partyjne profity. Pokazują się jako wielcy społecznicy, bojownicy o sprawę, po to, żeby jakaś partia, najlepiej partia władzy, zapro­ ponowała im biorące miejsce na liście wyborczej. W ostateczności miejsce w spółce skarbu państwa lub radzie nadzorczej. Przez ostatnie 30 lat wyglądało to tak, że powstanie nowej formacji po­ litycznej, mającej dokonać wielkich rzeczy, ogłaszano w telewizji. Lider lub liderzy nowego pomysłu informowali Polaków o wielkiej obywatelskiej akcji, w którą powinni się włączyć, im samym – liderom – pozostawiając niekwestio­ nowane przywództwo. Zawsze jednak były to odgórne inicjatywy. Ze szczyt­ nymi hasłami i mglistym programem politycznym, często nieznanym dobrze nawet liderom. Skąd później brali się członkowie nowych formacji? Sami się zgłaszali. Rzekomo reprezentując „teren”

Polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.

Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Mię­ dzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goe­ ringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norym­ berskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypo­ wane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciole­ cia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czo­ łowych komunistycznych zbrodniarzy, bo w Polsce na upadku ustroju najle­ piej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia ma­ terializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.

Mirosław Matyja

Jan A. Kowalski am dla niej program, któ­ ry przedstawiłem kiedyś w książeczce Wojna, którą właśnie przegraliśmy. A nawet zasady ustrojowe, czyli Kon­ stytucję V Rzeczypospolitej. Projekt, który półtora roku temu zaprezento­ wałem na łamach naszego miesięcz­ nika. Dlatego piszę: odzyskać Polskę, a nie odebrać. Już kiedyś przecież Pol­ skę mieliśmy w swoich rękach. Polskę obywatelską i wolną. I Rzeczpospolitą, do której tradycji i filozofii odwołuje się właśnie środowisko Mediów Wnet. Mieliśmy ją w swoich rękach przez dłu­ gich 200 lat. I zmarnowaliśmy to. Najpierw sami pozwoliliśmy się zdemoralizować, a potem jeszcze prze­ kupić przez wrogów. Wrogów naszej chrześcijańskiej wolności i Rzeczy­ pospolitej. A potem, gdy wyzwala­ liśmy się po 200 latach niewoli (for­ malnej trochę krócej), pozwoliliśmy przejąć władzę nad państwem gło­ wom ukształtowanym przez zaborców. Mentalnym wyznawcom biurokracji i niewolenia poddanych. Gdyby poza naszym środowiskiem było w Polsce więcej zwolenników Pierwszej, a nie Drugiej Rzeczypospolitej, łatwiej by­ łoby teraz zrozumieć i pokonać nędzę naszego mentalnego zniewolenia. Najmądrzejsze pomysły pozosta­ ną jednak fantasmagorią autora, jeśli nie udzieli on odpowiedzi na podsta­ wowe pytanie: jak tego dokonać? Mą­ drze ględzić możemy do śmierci lub końca naszego zniewolonego świata. Z drobną poprawką, że wszystko za­ czyna się w głowie. Najpierw musi­ my wiedzieć, co chcemy osiągnąć, aby potem zastosować odpowiednie do tego narzędzia. Bez skrótów jednak,

synergii, przejmować inicjatywę, reali­ zując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wy­ granie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sporto­ wym, oczekiwać sukcesu i wchodzić

mogą wyłącznie poprzez kontrolowanie dostępu do Centrali. I tworzą piękną egipską piramidę niewolniczej podle­ głości w swojej partii i państwie. To jest właśnie ściana, o którą rozbi­ jają się wszelkie próby naprawy naszego pięknego kraju. Co zatem możemy zro­ bić? Jedną logiczną rzecz – dostosować strukturę naszej Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków do pomysłu, który chcemy zrealizować. A chcemy zde­ centralizowanej, odbiurokratyzowanej, wolnej i obywatelskiej Rzeczypospolitej. Zarządzanej na poziomie państwa przez silny i ograniczony rząd. A na poziomie lokalnym – przez samych obywateli, oddanych swojemu środowisku, a nie jakiejkolwiek partii politycznej. Zatem struktura naszej partii również musi być zdecentralizowana i silna lokalnie. Po­ winna się składać z mnóstwa inicjatyw lokalnych, zebranych pod sztandarem

a początku listopada 2020 roku Konwersatorium „O lepszą Polskę”, powołane z inicjatywy Polskiego Lobby Przemysłowego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, zakończyło rozpoczęte w marcu ubiegłego roku prace nad raportem o globalnym kryzysie finansowo-gospodarczym spowodowanym pandemią koronawirusa. Raport zawiera diagnozę obejmującą dotknięte kryzysem obszary: gospodarczy, społeczny, polityczny i geopolityczny oraz prognozy dotyczące tego kryzysu w wymienionych obszarach. Inicjatywa opracowania raportu miała charakter obywatelski, niezwiązany z partiami politycznymi. Warto podkreślić, że raport powstał na zasadzie wolontariatu – w oparciu o pracę społeczną. Sporządziło go 35 niezależnych ekspertów o różnych poglądach, wśród których są zarówno pracownicy naukowi, jak i praktycy będący menedżerami i przedsiębiorcami. Koordynatorem całości prac był dr hab. Paweł Soroka, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, pracownik naukowy Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych na tymże uniwersytecie, a jednocześnie koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego. Raport zostanie opublikowany przez Dom Wydawniczy ELIPSA. Powstaje także

wspólnej sprawy. Sztandarem, którego nie można zmienić. A ludzie? Dla wszystkich mniej­ szych i większych bolszewików men­ talnych i rzeczywistych to był zawsze największy problem. Mieli piękne pro­ gramy, do których człowiek nigdy nie dorastał. Dlatego dla realizacji swoich wizji dopuszczali się niewolenia i mor­ dowania opornych. My, chrześcijanie,

jego wersja anglojęzyczna w tłumaczeniu dr Jolanty Cichosz. Zawarta w pierwszej części raportu diagnoza została dokonana w drugim i trzecim kwartale 2020 roku. Choć w dużej mierze odnosi się ona do początkowej fazy

kryzysu, to zachodzące wówczas zjawiska i procesy obecnie niejednokrotnie przybierają na sile. Zamysłem drugiej części, nad którą pracę rozpoczęto w trzecim kwartale 2020 r., a zakończono na początku listopada 2020 r., było nakreślenie możliwych scenariuszy rozwoju obecnej sytuacji i próba przewidzenia ich wpływu

pragnący mieć wpływ również na swo­ ją ojczyznę ziemską, zanim przenie­ siemy się do tej niebieskiej, odrzuca­ my takie pomysły. Każdy kto jest lgbt, niech działa w lgbt. Każdy socjalista niech działa w partii socjalistycznej. W naszej chrześcijańskiej partii chce­ my wyłącznie chrześcijan w pełni ro­ zumiejących naukę Jezusa Chrystusa. I akceptujących każdy punkt Dekalogu.

na przyszłe funkcjonowanie naszego państwa, regionu i świata. W obu częściach znalazły się liczne odwołania do ostatniego globalnego kryzysu finansowo-gospodarczego z lat 2007–2009, którego źródeł nie zlikwidowano, a reperkusje nie w pełni zniwelowano do chwili obecnej, przez co skutki teraźniejszego kryzysu mogą być sektorowo pogłębione. Raport może stanowić punkt wyjścia do szerszej debaty społecznej oraz podstawę do pracy koncepcyjnej nad zastosowanie przedstawionych rozwiązań w praktyce. Zamieszczone w nim propozycje, wnioski i rekomendacje powinny być wnikliwie rozważone przede wszystkim przez przedstawicieli władzy i środowisk politycznych, a następnie zastosowane w strategii i polityce rozwoju, strategiach sektorowych, ustawach, rozporządzeniach, decyzjach oraz innych dokumentach krajowej legislacji. Na stronie internetowej www. raportokryzysie.pl zamieszczamy spis treści raportu, jego wstęp, I część, będącą diagnozą kryzysu, oraz podsumowanie raportu. Całość, łącznie z bibliografią, zostanie opublikowana w postaci książki przygotowywanej przez Dom Wydawniczy Elipsa. Publikację wkrótce będzie można nabyć w księgarniach i w sprzedaży internetowej. K

I, co najistotniejsze, niezależnych ma­ terialnie od obecnej, centralistycznej struktury władzy. I pieniędzy naszych zewnętrznych wrogów. Jeżeli sami uwierzymy w słusz­ ność naszej idei, pozostanie nam tyl­ ko przekonanie wyborców o różnych poglądach społecznych i religijnych, że realizacja naszej wizji zapewni im lepsze życie tu i teraz. K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

14

T

en wpis był trzy razy edy­ towany. Związane to było z publikacjami prasowymi, których nie trzeba tłuma­ czyć. Echo postawy Krystyny Jandy i falowania jej nastojów odnalazłem w materiałach IPN. Poszedłem ich tro­ pem. Skontaktowałem się z aktorami: Andrzejem Sewerynem, Tadeuszem Borowskim i Janem Piechocińskim, aby skonfrontować odnalezione akta. Krystyna Janda we wspomnianych Faktach po Faktach odegrała drama­ tyczną scenę: „Fala nienawiści i hejtu, która się wylała, przekroczyła wszelkie absolutnie granice. Ilość ludzi, którzy napisali do mnie, że życzą mi śmier­ ci, że podpalą teatr. Nasi pracownicy ciągle odbierają telefony z groźbami! Zaczęliśmy już nagrywać je. To jest absolutnie, absolutnie niemożliwe. To jest po prostu coś tak nieprawdopo­ dobnego. Ja myślę, że o tym też po­ winniśmy porozmawiać. Naprawdę myśmy nie zrobili nic złego! A jeżeli nawet zrobiliśmy cokolwiek, co pań­ stwo uważacie za złe, to bez świado­ mości. Poinformowano nas, że nikomu nic nie zabieramy! No po prostu nie ma akurat nikogo na szczepienia. To się zmarnuje. Tyle!” Ten kiepski monodram aktorski przypomniał mi pewien list i jego emo­ cjonalny ton, który odnalazłem w ak­ tach IPN w związku z przygotowywa­ ną książką Światło latarni o polskich filmowcach uwikłanych w struktury propagandy PRL. List pisał były mąż Krystyny Jandy, Andrzej Seweryn. Zapytałem go, czy napisał taki list? Odpowiedział: „Nie, nigdy nie pisałem listów w osobistym interesie do wysokich prominentów PZPR w PRL. Napisałem natomiast list do premiera Kiszczaka, wyłącz­ nie jako odpowiedź na jego gratulacje, które skierował do mnie po zagraniu przeze mnie roli tytułowej w Ryszardzie III w Teatrze TVP w Krakowie”. Jednak po zapoznaniu się z treścią od­ powiedział: „Zapomniałem o liście do ministra Bejma. Potwierdzam w całej rozciągłości tę sprawę”. Rozmowy i ar­ gumenty związane z materiałami IPN i osobami, których dotyczą, z reguły wyglądają tak, jak w tym przykładzie. „Nic nie robiłem”. Kiedy pokaże się dokument, następuje zmiana: „tak, ro­ biłem i zapomniałem”. A jak jest już podpis i coś naprawdę grubego – to „SB fałszowało”. Zastanowiło mnie, że Andrzej Se­ weryn potwierdził sprawę listu „w całej rozciągłości”. Dopytałem jeszcze, czy Pani Krystyna Janda nie nadinterpre­ towała faktów w związku z wydarze­ niami opisanymi przez Pana w liście, ale ten jednoznacznie stwierdził, że nie! List został napisany własnoręcznie przez Andrzeja Seweryna 25 czerwca 1976 r. Jego kopię aktor wysłał do Jó­ zefa Tejch­my, wicepremiera i członka

Ton listu jest zbieżny ze współczesnym lamentem Krystyny Jandy w sprawie szczepienia. Tylko tu adresatem skargi nie byli przepełnieni duchem demokracji widzowie TVN, a towarzysze partyjni. Retoryka została, zmienił się target. Biura Politycznego KC PZPR, ministra kultury i sztuki, do towarzysza Józefa Kępy, pierwszego sekretarza Komite­ tu Warszawskiego PZPR, do Prezesa ZG SPATIF, Gustawa Holoubka, i do Redaktora Naczelnego „Polityki”, Mie­ czysława Rakowskiego, późniejszego I sekretarza KC PZPR i Prezesa Rady Ministrów. „Żona moja, Krystyna Jan­ da (24 lata), aktorka Teatru Ateneum, wracała z Krakowa do Warszawy ze zdjęć do nowego filmu Andrzeja Waj­ dy Człowiek z marmuru, w którym to filmie kreuje ona jedną z głównych ról. Podróż odbywała samolotem PLL LOT, który wystartował z Krakowa o godzi­ nie 18:55. (…) W zakończeniu pisze: „W związku z powyższym, uprzejmie proszę Obywatela Ministra o spowo­ dowanie oficjalnego przeproszenia mojej żony”. Zadałem pytanie byłemu aktorowi Teatru Ateneum Janowi Piechociń­ skiemu, który kiedyś grał główną rolę w filmie Och, Karol, czy wiedział, że ojciec Andrzeja Seweryna był wyso­ ko postawionym funkcjonariuszem PZPR? Ten po dłuższej, wymownej pauzie odpowiedział, że „wielu zna­ nych ludzi miało wysoko postawio­ nych ojców”. Jednak w rozmowie ze

ŻYCIE W MASCE „Zwyczajnie państwa przepraszam, ale po raz pierwszy w tym kraju boję się, że spotka mnie coś złego” – mówiła płaczliwym głosem Krystyna Janda w Faktach po Faktach 4 stycznia 2021 r. Kilka dni wcześniej opublikowała oświadczenie: „Tak, jestem jedną z osób zaszczepionych w ramach propagowania szczepień. Jestem królikiem i jestem z tego powodu szczęśliwa, i czuję się świetnie. Dziękuję za tę możliwość, bo jestem w grupie ryzyka”.

Skład manekinów filmowych Paweł Zastrzeżyński

mną aktor jednoznacznie podkreślił, że jego świat nie jest czarno-biały. On dostrzega szarości i jego zdaniem nie ma jednoznacznych ocen systemu komunistycznego i działalności lu­ dzi w tym okresie. Podobną retorykę w rozmowie telefonicznej zaprezento­ wał Tadeusz Borowski, obecnie aktor Teatru Ateneum, którego służba bez­ pieczeństwa zarejestrowała jako TW Zet. Na pytanie, czy współpracował z SB, odparł, że spotkał się z funkcjo­ nariuszami dwa czy trzy razy, ale nie wybierał żadnego pseudonimu. Wy­ raził chęć spotkania i ustosunkowania się do całości swojej teczki osobowej, w której jest kilkadziesiąt donosów, między innymi na Andrzeja Sewery­ na i Jana Piechocińskiego. Spotkania z SB odbywały się w kawiarni ZNP tuż obok Teatru Ateneum. Gdy w rozmo­ wie z Janem Piechocińskim poruszy­ łem temat tego miejsca, ten stwierdził: „tam się wszyscy spotykali”, bo „tam było najbliżej”, a po chwili głęboko westchnął i dodał: „Takie były czasy. Spotykać się można było z dwóch po­ wodów: albo żeby mieć jakieś wpływy i dostawać role, albo SB miało haki na poszczególnych aktorów, że jeździli po pijanemu samochodem”. Na tym po­ przestańmy, jeśli chodzi o materiały zachowane w IPN na temat środowiska aktorskiego tego konkretnego teatru.

W

róćmy do listu, który na­ pisał Andrzej Seweryn. Na moje pytania odpowiadał: tak, nie, nie wiem, nie rozumiem… W kontakcie z nim zdałem sobie spra­ wę, że analiza osobowa, jaką TW Zet przeprowadził w jego charakterystyce, jest zbieżna z moimi doświadczeniem: „jest on typem wyrafinowanego osob­ nika, jego wypowiedzi są lakoniczne, nigdy nie mówi za dużo (…) znany mi osobiście od lat, nie mogę go okre­ ślić nawet terminem kolega ponieważ mimo faktu znajomości, Andrzej Se­ weryn na terenie teatru z nikim nie utrzymuje bliższych znajomości (…) Żona Andrzeja Seweryna Krystyna Jan­ da również pracuje w Teatrze Atene­ um, w przeciwieństwie do niego lubi różnego rodzaju wyskoki, spotkania, a przy tym mężczyzn, bardzo często bierze udział w tego typu imprezach. Jestem przekonany, że będzie to przy­ czyną wielu nieporozumień jakie w nie­ długim czasie mogą wyniknąć w ich

małżeństwie”. Tu relacja TW Zet oka­ zuje się prorocza, gdyż wkrótce doszło do rozwodu. Jednak we wspomnianym liście mąż staje w obronie żony i wierzy jej relacji bezgranicznie, mimo że nie było go na pokładzie samolotu. Gdy po­ kazałem mu oświadczenie stewardesy i byłego wicedyrektora PLL LOT, który ponoć szarpał Krystynę Jandę i krzy­ czał na nią w czasie rzeczonego lotu, aktor odpowiedział: „Rozczula mnie pańskie zaufanie do ówczesnych władz”. Zastanawiający jest ten zarzut wobec mnie. W jego liście możemy przeczytać: „Obrażeni przez niego zostali wybitni artyści i działacze polityczni, jak np. Tadeusz Łomnicki, członek Komitetu Centralnego PZPR (…) Moja żona się bała. (…) Rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, dyrek­ tor Teatru na Woli, o którym pan dy­ rektor wyraził się ni mniej, ni więcej tylko tak, cytuję: „ten idiota, ten gnój, ni to aktor, ni to polityk, któremu dali dorwać się do władzy, tak – się wygłu­ pia... O Prezesie Stowarzyszenia Pol­ skich Artystów Teatru i filmu, pośle na Sejm, dyrektorze Teatru Dramatycz­ nego Gustawie Holoubku wspomniał wcześniej…”. Ton listu jest zbieżny ze współczes­ nym lamentem Krystyny Jandy w spra­ wie szczepienia. Tylko tu adresatem skargi nie byli przepełnieni duchem demokracji widzowie TVN, a towarzy­ sze partyjni. Retoryka została, zmienił się target. Czy kogoś to dziwi? W czasie, gdy został napisany ten list, 24-letnia aktorka debiuto­ wała w filmie Człowiek z marmuru Andrzeja Wajdy. I ta dziś niezłomna opozycjonistka wobec systemu totali­ tarnego i obrończyni demokracji wra­ cała wówczas z Krakowa do Warszawy samolotem, a pułap musiał być niski, bo na pokładzie było największe ego, jakie PLL LOT transportowały w ruchu pasażerskim. Ale któż może jej to ode­ brać, przecież to Człowiek z marmuru, a na pokładzie była reprezentująca no­ wy gierkowski proletariat Agnieszka – reporterka, która poszukiwała praw­ dy o systemie stalinowskim w Polsce. Przekaz filmu był jasny: dawniej była propaganda, teraz jest poszukiwanie prawdy. Film zaczyna się od prawie 30-mi­ nutowej stalinowskiej propagandów­ ki: „cały naród buduje socjalistyczną Warszawę”, eksponowanie Nowej Huty,

portretów Stalina. Po tej projekcji filmu w filmie nie pada jakiekolwiek oskar­ żenie zbrodniczego systemu. Jest tyl­ ko pytanie Agnieszki: „To wszystko?”. Andrzej Wajda w Człowieku z marmuru odnosi się bezpośrednio do swoje­ go propagandowego filmu Pokolenie, w którym alter ego reżysera odgrywa aktor Tadeusz Łomnicki, członek KC PZPR. Łomnicki dosłownie naśladuje Wajdę w zachowaniu i mówieniu. Film w propagandowej wymowie miał za zadanie w sposób możliwie łagodny zmienić wizerunek partii totalitarnej na gierkowski.

B

iuletyn IPN z roku 2015 we wstępie do opracowania Kultura i nauka w służbie ideologii wymienia Andrzeja Wajdę i jego debiut Pokolenie jako narzędzia pro­ pagandy i wzór przekazu socreali­ stycznego, którego głównym przedsta­ wicielem w teatrze był dyrektor Teatru Ateneum Janusz Warmiński, pełniący swoją funkcję od roku 1960 do 1996. A w struktury propagandy stalinow­ skiej wszedł sztuką Zwycięstwo w roku 1950. Dla „Głosu Wybrzeża” reżyser powiedział wprost: „Wyznaczam ideę sztuki: walka o nową, socjalistycz­ ną wieś. Tematem będzie założenie spółdzielni produkcyjnej Zwycięstwo. Tak, ten temat umożliwi mi pokazanie walki klasowej w jej najostrzejszym przebiegu. Spółdzielnie produkcyjne oznaczają likwidację najliczniejszej warstwy wyzyskiwaczy”. Stwierdził, że „przeciw ruchowi spółdzielczemu toczy się dziś u nas najzacieklejsza walka ideologiczna, propagandowa i organizacyjna, w toku której udaje się jeszcze wrogowi pociągnąć za sobą tu i ówdzie część chłopstwa średniorolne­ go oraz najbardziej zacofane i zacza­ dzone fanatyzmem elementy ludności. Opór bogaczy wiejskich i związanego z nimi podziemia sięga w tej walce do metod terroru, skrytobójstwa, sabota­ żu, dywersji, szkodnictwa, podpalań, rabunku i niszczenia mienia społecz­ nego, w czym pomaga i do czego po­ budza również akcja dywersyjna, sabo­ tażowa i szpiegowska. Organizowana przez nasadzone z zewnątrz agentu­ ry imperialistyczne. Wykorzystując ciemnotę i nieświadomość części mas pracujących, wróg posługuje się w tej walce również metodami najpodlej­ szego oszustwa, zastraszania, plotki,

bałamucenia, rozwijając szczególnie intensywnie tego rodzaju akcję wśród młodzieży i kobiet”. Tym wrogiem byli ci, którzy dziś zostali nazwani wyklę­ tymi! Odcięcie się od tamtego czasu nie nastąpiło do tej pory.

T

W Agnieszka, czyli była aktor­ ka Teatru Ateneum Krystyna Borowicz, znana choćby z fil­ mu Noce i dnie, w charakterystyce Andrzeja Seweryna pisze, że jest on jedną z najbardziej faworyzowanych w Teatrze Ateneum osób, szczególnie przez Janusza Warmińskiego i jego żo­ nę Aleksandrę Śląską. W dokumencie czytamy: „Kiedy Seweryn został zwol­ niony z więzienia i przyszedł do teatru, Aleksandra Śląska z płaczem rzuciła mu się na szyję. Seweryn do dzisiaj w teatrze uchodzi za skrzywdzone­ go przez reżim męczennika. W czasie reżyserowania przez Warmińskiego sztuk wtrąca swoje zdanie i dyryguje wszystkimi jak asystent reżysera. Jest na zupełnie innych prawach niż po­ zostali, bardziej zasłużeni aktorzy”. Ta opinia w dokumencie sporządzonym przez jednego z pracowników Teatru Ateneum została oceniona jako pasz­ kwil na wybitnego aktora. A obecny dyrektor Ateneum dał mi do zrozu­ mienia, że moje pytania są nie na miej­ scu, bo to wybitni… Właściwie najle­ piej oddaje to stwierdzenie redaktora, który prowadził w TVN z Krystyną Jandą wywiad w sprawie szczepień: „Ja chcę powiedzieć, żeby jedna rzecz była jasna: z nas wszystkich słucha­ jących pani to pani ma Złotą Palmę z Cannes, a nikt inny”. Zresztą podziw dla kunsztu arty­ stycznego i osobowości aktorów prze­ szłej epoki, w tym również Andrzeja Seweryna, wyraził sam Czesław Kisz­ czak, gdy 14 grudnia 1989 r. wystoso­ wał do niego list gratulacyjny: „Pańska rola, tak ponadczasowa, tak humani­ styczna, unikająca spłyceń bądź pre­ zentyzmów, była wielką wartością te­ go, w całości znakomitego, spektaklu Teatru TV. Dziękuję Panu za to prze­ życie artystyczne, które dużo dało do myślenia widzom i słuchaczom. Rad byłbym móc Pana oglądać w polskich teatrach najczęściej i stale”. Kiszczak chciał stale – i jest stale! A Andrzej Seweryn w 1990 r., odpowiadając na list, pisał: „Pragnę podziękować Panu z całego serca za Pański niezwykły list, który sprawił mi wiele radości. Dziękuję za znale­ zienie czasu, aby obejrzeć Ryszarda III, później zaszczycić mnie Pańskim komentarzem. Wyobrażam sobie jak bowiem, jak bardzo jest Pan zajęty. (…) Nie kryję również, Szanowny Pa­ nie Premierze, że inny aspekt Pana li­ stu napełnił mnie radością i nadzieją. Sposób, w jaki mówi Pan o problemie władzy, Pańskie refleksje na temat sa­ mego Ryszarda, tak mi bliskie, są, jak sądzę, jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele zmieniło się w naszym kra­ ju. Obserwując to wszystko, co dzie­ je się w Polsce i zdając sobie sprawę z grożących nam niebezpieczeństw, pragnę wyrazić mój najgłębszy sza­ cunek dla tych, którzy decydują dziś o losach naszej ojczyzny”. Zapytałem Andrzeja Seweryna, jaki dziś ma sto­ sunek do generała Czesława Kiszcza­ ka? Odpowiedział mi: „Negatywny. Był jednym z filarów władzy w Polsce wtedy, kiedy nie była ona państwem demokratycznym”. Była żona Andrzeja Wajdy, aktor­ ka Beata Tyszkiewicz, jak wiemy, też korespondowała z Czesławem Kisz­ czakiem. Było to w roku 1985. „Ten list to nie prośba a podziękowanie”. Taki nagłówek miała koresponden­ cja. Trzeba przyznać: te gwiazdy mają za co dziękować, skoro przez tyle lat, od czasów stalinowskich do obecnych, „demokratycznych”, ciągle oświetlają moją twarz. A ja ciągle widzę wizeru­ nek Stalina. I blednę!

D

wa lata po liście, jaki napisał Andrzej Seweryn w obronie swojej żony przed krwiożer­ czym pasażerem, czyli byłym szefem PLL LOT, zespół Teatru Ateneum wraz z Sewerynem i Jandą wyjechał na tour­ née do Szwecji. Tam zaprezentowali sztukę Bal manekinów. Jednak echa w prasie, zamiast recenzji, dotyczyły nadużyć celnych… Nagłówki praso­ we krzyczały: „Jan Paweł II wywodzi się z kraju przemytników i złodziei!”. Podczas przeprowadzonej przez poli­ cję szwedzką kontroli celnej na lotni­ sku w Sztokholmie ujawniono w baga­ żu personelu technicznego 65 butelek wódki oraz 4500 papierosów marlboro. Były one sprytnie ukryte w maneki­ nach, służących jako rekwizyty do sztu­ ki Bal manekinów. Poszedłem tropem

zawartym w dokumencie sporządzo­ nym przez TW Zet. Wydarzenia po­ twierdzili wszyscy moi rozmówcy. Jan Piechociński szczególne zapamiętał ten czas, bo – jak wspomina – stał się jego ofiarą, jako że w wyniku nagłośnie­ nia sprawy został zwolniony ze swego ukochanego teatru. Po latach uzupeł­ nił informacje udokumentowane prze SB: „Szwedzcy aktorzy trzy miesiące wcześniej próbowali przeciągnąć kon­ tener z alkoholem pod wodą i to ja­ koś umknęło polskiej prasie. Oni ro­ bili przemyt na olbrzymią skalę. Ale z tego, co ja wiem, żaden z aktorów szwedzkich nie został za to zwolnio­ ny. Natomiast u nas dyrektor Warmiń­ ski został poproszony na dywanik do KC PZPR, tam go objechano od stóp do głów. I mu powiedziano, że muszą być surowe konsekwencje. Wobec cze­ go zwolnił trzech technicznych, jedną charakteryzatorkę i jednego aktora. No, jakiego aktora mógł zwolnić? No nie będę rzucał nazwisk kluczowych, któ­ re były ważne dla repertuaru Teatru Ateneum. Zwolniono młodego aktora, który nie miał rodziny, nie miał nic. Zwolnienie takiego aktora nie było dla nikogo bolesne”.

Z

dokumentów IPN, przede wszystkim z zachowanego szy­ frogramu wynika, że kontrola, o której mowa, została zainicjowana przez SB. Była nakierowana na An­ drzeja Seweryna, który znalazł się na celowniku służb. Ten wątek był już opracowywany i publikowany. Jed­ nak nigdy nie zostało wskazane, że za pseudonimem TW Zet może stać znany i ceniony aktor Teatru Ateneum – Ta­ deusz Borowski. Zastanawiające jest, że zgodził się na rozmowę ze mną. Gdy zapytałem, czy był zarejestrowany jako kandydat na TW – zaprzeczył. W roz­ mowie starał się mnie „wziąć pod włos” i ciągle eksponował swój dorobek. Pro­ ponował, że zaprosi mnie na przedsta­ wienie, gdzie będę mógł spotkać inne gwiazdy, które „mam w teczkach”, np. Piotra Fronczewskiego. Używane przez niego argumen­ ty są zbieżne z tymi, które słyszałem od innych osób uwikłanych w jaką­ kolwiek strukturę opisaną w aktach IPN. W rozmowie użył sformułowania,

Trzeba przyznać: te gwiazdy mają za co dziękować, skoro przez tyle lat, od czasów stalinowskich do obecnych, „demokratycznych”, ciągle oświetlają moją twarz. A ja ciągle widzę wizerunek Stalina. I blednę! że chcę poznać jego drugą stronę, tę ciemną. Miałem wrażenie, że traktuje mnie, jakbym był przesłuchującym go funkcjonariuszem SB. Jednak wyraził chęć następnej rozmowy. Może dałbym się skusić, jak to zrobił Filip Gańczak w książce Filmowcy w matni bezpieki, gdy przed rozmową pokazywał uka­ zanym w książce reżyserom i aktorom wszystkie dotyczące ich akta IPN, a jed­ nocześnie był zafascynowany ich uro­ kiem i wielkością... Ale mnie to brzydzi. Nie koncentruję się na osobach, a na tym, co ich działanie przyniosło. Na co było ukierunkowane. W kogo i jakie wartości uderzało! Andrzejowi Sewerynowi, który rozczulał się nad wielkością PZPR i jej członków, powiedziałem: „Pochodzę z rodziny szlacheckiej z Wilna i mam pełną świadomość, co zrobił system ko­ munistyczny mojej rodzinie i mojemu narodowi. Mój dziadek, który przeszedł cały front, dostał propozycję [współpra­ cy] od władzy komunistycznej, ale z niej nie skorzystał. (…) To Pan miał zaufanie do władz PRL, nie ja. (…) Ostatnie lata poświęciłem na dokumentację zbrodni komunistycznej w limanowskiej katow­ ni UB, gdzie działał czołowy zbrodniarz Stanisław Wałach. Dlatego wiem, jak by­ ła kształtowana propaganda polityczna w PRL, choćby za pomocą „wielkiego” filmu Popiół i diament Andrzeja Wajdy, gdzie, notabene, Szczukę grał Wacław Zastrzeżyński. A historia do tej pory jest nieodkryta właśnie przez skutki propa­ gandy PRL”. Co do ludzi i ich postaw: warto zatrzymać się, zanim kogokolwiek lub cokolwiek się zdradzi. To nie przynie­ sie żadnych korzyści, a z nas samych zrobi martwe manekiny, które ktoś bę­ dzie ubierał, jak będzie chciał. Czy to w mundurek proletariuszki, czy obroń­ czyni demokracji. K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

STRONA RADIA WNET

R E K L A M A

Jest Ci bliska idea naszego radia? Przekaż 1% podatku!

Jak to zrobić? Zaloguj się na stronie podatki.gov.pl przez bankowość elektroniczną, profil zaufany, e-dowód, aplikację mObywatel albo podając swój NIP czy PESEL wraz z przychodami z ostatniego zeznania.

1%

Wpisz w swoim rozliczeniu PIT:

przekaż

numer KRS – 0000 309 499 (Fundacja Salvatti) cel szczegółowy – RADIO WNET

podatku

R E K L A M A

Solidarnościowa akcja radiowa FIRMY UCZESTNICZĄCE W AKCJI Z inicjatywy Radia Wnet powstała Solidarnościowa Akcja Radiowa, która od początku stawia sobie za cel by łagodzić odczuwalne skutki pandemii oraz stale narastającą niepewność gospodarczą. Celem akcji jest wspomaganie przedsiębiorców poprzez bezpłatną emisję reklam promujących ich działalność na antenie. Radio Wnet udostępnia czas reklamowy polskim przedsiębiorcom o wartości ponad 250 tys. złotych. W ramach Solidarnościowej Akcji Radiowej, każdy zgłoszony przedsiębiorca otrzyma darmową kampanię reklamową składającą się z 30 spotów o długości 30 sek. o wartości ok. 3000 zł. Darmowa reklama na antenie Radia Wnet, każdego ze zgłoszonych podmiotów, może dotrzeć do ponad 100 000 słuchaczy w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz w Białymstoku.

Zgłoś się już teraz ! Chcesz wziąć udział w Solidarnościowej Akcji Radiowej? Znasz przedsiębiorców, którzy znajdują się w coraz trudniejszej sytuacji? Opowiedz im o Radiu Wnet i Solidarnościowej Akcji Radiowej. Pomożemy! Wejdź na wnet.fm/solidarni i wypełnij krótki formularz.

Zobacz kto jeszcze dołączył do Solidarnościowej Akcji Radiowej: www.wnet.fm/solidarni

15


KURIER WNET · MARZEC 2O21

16

R

adary uszu, poruszane nerwowym tikiem, chwytały każde słowo wypowiadane szeptem, a zagłuszane głośnym kaszlem wstrząsającym jej bladym ciałem. To znaczy, ona sama kaszlała jedynie potencjalnie, ale nausznie ich przekonywała, do czego dojść może, gdy nie okażą jej posłuszeństwa. Ktoś mógłby pomyśleć, że to hipochondryczne przejawy, ale nie – była belferka wiedziała, jak skutecznie przekonać innych do swoich racji. A przekonani – wizualizowali sobie tragedię. Sąsiedzi powiadali, że to jakiś nowy przypadek wirusa, bardziej od innych śmiertelny, krążyć zaczął jak lew po mieście i nieproszony pukać do domów. Pani Demia oznajmiła zatem wszystkim członkom rodziny, żeby zasiedli w odległości nie mniejszej niż 2,0 m od niej. Zgromadzeni wokół jej białego tronu wysłuchali czegoś w rodzaju prośby, czy raczej „propozycji nie do odrzucenia”. Przedstawione im warunki „nowej normalności” rodzinnej przyjęli bez sprzeciwu, bo też, po prawdzie, wydało im się, że wymagania są na ten niepewny czas rozsądne. Chodziło o to, żeby zminimalizować ryzyko przez pewien okres i przygotować się na przyszłość. Syn i zięciowa odtąd mieli pracować z domu, zdalnie, z pomieszczenia, które do tej pory pełniło funkcję kuchni. Bo kuchnię zamknięto – założono bez zbędnych badań, że gastronomia jest największym rozsadnikiem zarazy. W pokoju dzieci, też zdalnie, w skupionym zgarbieniu ogrywały kolegów w gierki w czasie lekcji. Oszczędności ze skarpety – a skarpety miała wełniane, solidne, w przeciwieństwie do cerowanego budżetu – poszły na dofinansowanie laptopów. Trzeba też było zmienić operatora sieci internetowej, bo dotychczasowy okazał się za słaby, by obsługiwać hurtowe wideokonferencje. Mamiła ich, że to tymczasowa sytuacja. W sumie zrozumiałe, pokiwali głowami uczestnicy rodzinnej konferencji Pani Demii w pierwszym odruchu warunkowym. Ale trudno usprawiedliwić fakt, że nie podniesiono żadnych wątpliwości w następnym miesiącach, gdy co kilka dni stawiali się karnie, by

– To jest wojna! – obwieściły niedawno feministki nachodzące kościoły. Wojna totalna. Na słowa, na obrazy. Twierdzą nam będzie każdy próg... A nawet balkon. Linia frontu biegnie tuż obok, między piętrami, jak w powstaniu. Albo jak w tym warszawskim bloku. fot. Wojciech Sobolewski chwyty są dozwolone, byle nie paść w objęcia śmiertelnego wirusa.

Znajomi opowiedzieli mi interesującą historyjkę z życia rodzinnego wziętą. Pani Demia zaczęła straszyć chorobą bodaj w marcu zeszłego roku. Była to kobieta w nieco już przywiędłym kwiecie wieku, jakoś koło siedemdziesiątki. Osobowość miała nieco despotyczną, co zresztą z czasem się jeszcze pogłębiło. W każdym razie – opowiadali przyjaciele – latami przyzwyczaiła całą rodzinę do tego, że wszyscy chodzili wokół niej na paluszkach. Ani głowa domu, ani szyja nie rządziły – jeno pępek świata rodzinnego, babcia Demia. Nic dziwnego, że gdy pojawiły się symptomy choroby – nie, nie u babci, ale gdzieś na mieście – wzrok wszystkich domowników skierował się ku leżącej w pościeli.

P

Przeklęta Pani Demia Sławomir Zatwardnicki

FOT. MARC SCHAEFER / UNSPLASH

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A S T R O N A

wysłuchać kolejnego poruszającego, choć wypowiadanego beznamiętnym tonem przemówienia. Sytuacja okazała się trwać do „świętego Nigdego”. Można byłoby westchnąć modlitwą do Nigdego, gdyby nie to, że Pani Demia rządziła również proboszczem parafii, który na jej życzenie zamknął kościół, a razem z tym ikonę pisaną ku

czci tego równego apostołom świętego. Ksiądz dobrodziej, co serce miał gołębie, a rozumu co gołąb naptał, został przekonany, że jest chrześcijańskim obowiązkiem dbać o zdrowie ciała w sytuacjach wyjątkowych jak ta – nawet kosztem starania o duszę. Bo, pojęli lekcję Demii, w przejściowym stanie wyższej konieczności wszystkie

o pewnym czasie zaczęły się zdarzać jednak wpadki-wypadki. A to ktoś ośmielił się podnieść jedną lub dwie brwi, gdy zamykała kolejne ledwo tlące się aktywności rodzinne. Ona wtedy też unosiła brew, a sucha ręka zaciskała się wymownie na skarpecie. A to, pewnego dnia, nie znający życia nastolatek przyszedł z laptopem, by staruszce zaprezentować przygotowany przez Warsaw Enterprise Institute licznik strat lockdownowych. Wymierzyła wtedy w niego swój kościsty palec – aż ciarki szły po plecach, a wyrzuty po sumieniu – i już było wiadomo, że życie ludzkie nie ma ceny. Trzeba ratować każde zagrożone istnienie, a kto nie ratuje, ten bez serca. Tak się jakoś złożyło, że akurat wtedy synowi pani Demii, co to mógł być głową domu, gdyby nie mamuśka, zaczęła szwankować pikawa. Myślał nawet o wizycie u kardiologa, ale akurat szpital przemianowano na jednoimienny i znów trzeba było się pokłonić (zdalnie) z wizytą świętemu Nigdemu. Nie dało jej to do myślenia, a przynajmniej nie dała tego po sobie poznać. Może zresztą współuzależniony syn nie przyznał się do dolegliwości? Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy, co dzieje się obok w pokoju, czy tylko udawała, że nie widzi wnuków całymi dniami? Jej mimo wszystko sprawny jeszcze umysł, choć zdeprawowany, mógł przecież wydedukować, że ta cała nauka to pic na wodę, fotomontaż i demontaż dojrzewającej psychiki nastolatków przyspawanych do komputerów. Tak, musiała być tego świadoma, skoro na karteczce zapisała numer telefonu do MOPS-owego psychologa od wyciągania dzieci z cyber-uzależnień. Ale już o ortopedzie nie było mowy – może dlatego, że wnukowie stawali przed nią na baczność, zapominając przez chwilę o łupiącym ich kręgosłupie. Znać, że całkiem świadomie postawiła swoje zdrowie ponad wszystko, włącznie z tymi, którzy rok w rok darowali jej laurki i całusy na Dzień Babci. Nie żeby nic dla nich nie zrobiła, owszem, zadbała, żeby poziom egzaminów maturalnych obniżyć do poziomu bliższego jeszcze niż do tej pory dna.

Że też nie trafił jej szlag od tych ciągłych szantaży emocjonalnych, które urządzała po kolei wszystkim domownikom! Najgórniejsze z górnych „C” uniosło się w jej czterech ścianach wtedy, gdy urządzono nielegalne zgromadzenie w piwnicy przemianowanej na siłownię. Podobno tatuś – ten pantofel nie do końca jeszcze widać zdeptany – przemycił był tam razem z sąsiadem sprzęt do ćwiczeń. Nie dość tego, to jeszcze obok postawili wannę z hydromasażem, co słuszne oburzenie Pani Demii uznało za budowę miniaturowego, ale jednak aquaparku. Słów brakło staruszce za to wtedy, gdy młodzi zebrali się razem ze swoimi rówieśnikami nie, jak przystało, wirtualnie, ale całkiem staromodnie, „na żywca”, na torze saneczkowym na osiedlowej gór-

Ramię miała już, narkomanka jedna, pokłute niemal miejsce w miejsce. Ale dłoń wciąż ta sama: koścista, z chudymi kośćmi paliczkowymi oddzielonymi zgrubieniem przypominającym węzeł gordyjski. Anatomię jej nieprawej dłoni mieli wykutą na celująco. Do dziś w koszmarach sennych widzą jej wskazujący na nich palec. Napisałem, że do dziś widzą? No tak, bo przecież w końcu umarła. Ale żeby było jasne, nie z powodu wirusa odeszła, lecz tradycyjnie, na niezdiagnozowany wcześniej nowotwór. Dołączyła do tych siedemdziesięciu pięciu tysięcy ludzi, którzy odeszli zeszłego roku z tego powodu, że odmówiła im leczenia. Wcześniej zdążyła jeszcze pochować syna, który niezgodnie z planem tłumie-

Już-już widziała światełko w tunelu. Odbijało się ono od igły szczepiennej, ale potem nieco gasło, ilekroć okazywało się, że producenci redukowali dostawy i trzeba było szczepić od nowa, gdy starą mutację wirusa zastępowała wersja zmutowana. ce. Ktoś nawet doniósł babci, że potem wszyscy razem jak jeden mąż z jednego termosu pili jedną gorącą herbatę na jednym schodku prowadzącym do pubu zamkniętego na cztery plomby Pani Demii (a zęby miała spróchniałe, bo wizyta u dentysty swoim niebezpieczeństwem przewyższała ewentualne korzyści z leczenia stomatologicznego).

O

d czasu do czasu roiła mrzonki o powrocie do „życia sprzed”. Już-już widziała światełko w tunelu. Odbijało się ono od igły szczepiennej, ale potem nieco gasło, ilekroć okazywało się, że producenci redukowali dostawy i trzeba było szczepić od nowa, gdy starą mutację wirusa zastępowała wersja zmutowana. Bujała tak nastrojami społeczności rodzinnej jak wańką-wstańką. Sama ciągle znajdowała się w tej grupie, od której szczepienia zaczynano wraz z każdą kolejną falą. Dla zredukowania niebezpieczeństwa szczepiła się sama.

nia zarazy kopnął w kalendarz (serce, panie dziejku, serce). Tyle że nie uczestniczyła w pogrzebie, żeby, jak mówiła, nie narażać innych (o sobie nie wspomniała) na zakażenie wirusem. Choć przecież wcześniej z miną chirurga-stoika zadekretowała nowe wytyczne maseczkowe, bo poprzednie były jedynie „niemal” stuprocentowo pewne, a te nowsze „niemalniej” stuprocentowo skuteczne (w zanadrzu miała jeszcze „najniemalniejsze”, ale nie zdążyła ich wdrożyć w życie). Zmarły potomek Pani Demii odszedł w pokoju albo w kuchni, w sumie niewielka różnica. Najciekawsze jest jednak, co stało się z babcią po tym, jak przekroczyła próg wieczności. Ludziska mawiają, że przywitał ją święty Nigdy i z miną grabarza dusz odprowadził na sąd. Ku zdumieniu Pani Demii, zapadł niekorzystny dla niej wyrok. Bez możliwości odwołania. Przeklęta! Liczy teraz, ile diabłów mieści się na główce igły. K




Nr 81

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Marzec · 2O21 Hipoteza „Stolica świata” Czy mechaniczne przesunięcie przez człowieka mas na powierzchni Ziemi mogło spowodować destabilizację osi planety i globalne ocieplenie? Jacek i Michał Musiałowie

Jadwiga Chmielowska

M

arzec, nadchodzi wiosna i dzień jest wyraźnie dłuższy. 1 marca znów oddamy hołd tym, którzy walczyli z sowieckim okupantem, ratując honor Polaków. Nie wybraliśmy komunistów, ten ustrój i władze z nadania Moskwy narzucono nam siłą. Pomimo jakoby zwycięstwa Solidarności, do dziś tkwimy w PRL-u bis. Oto trzecie pokolenie UB walczy z trzecim pokoleniem AK. Coraz bardziej ta wojna plemion jest niezrozumiała. Nikt nie sprawdza, kto jest czyim synem i wnukiem, a warto. Wtedy wiele spraw staje się jasne. Świat obiegła informacja, że ojciec Nancy Pelosi, przewodniczącej Izby Reprezentantów USA, który był członkiem Partii Demokratycznej, udzielał się w latach 40. XX w. jako przyjaciel ZSRS i występował na imprezach organizacji prokomunistycznych. Może to tłumaczyć jej nienawiść do Trumpa? Czym skorupka za młodu nasiąknie… lub: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Pewne poglądy kształtują się w domu rodzinnym. Nietrudno jednak młodych ludzi wepchnąć na minę, zwłaszcza gdy poziom edukacji jest żenująco niski. Coraz mniej można liczyć na uzupełnienie wiedzy za pomocą przekazu rodzinnego. Żerują na tym hochsztaplerzy. Młodzież poszukująca prawdy i wzorców została w złej wierze edukowana przez pseudonarodowców spod znaku Moczara. Mało znają myśl polityczną Dmowskiego, pozdrawiają się tzw. salutem rzymskim. Zadbano o to, by w III RP historię rugowano ze szkół średnich. Nikt z rozwrzeszczanych hejterowców nie wie, że to amerykański chrześcijański socjalista Francis Bellamy (1855–1931) opracował salut, którego używano od 1892 r. podczas ślubowania wierności fladze USA. W 1942 r. zaniechano go jako kojarzącego się z narodowym socjalizmem. Choć przed II wojną światową salut rzymski był popularny w polskich środowiskach narodowych, od czasu napadu hitlerowskiej III Rzeszy na Polskę stał się symbolem okupanta jako hołdowanie Hitlerowi! Trudno zrozumieć, jak ktokolwiek w Polsce może podnieść ramię w tym geście. Moczarowcy górą – to oni gloryfikowali antysemityzm i przejęli hasła ND! Tak, jak po wojnie główne ostrze nienawiści skierowane było nie tyle w AK, co w NSZ. Żołnierze zostali wymordowani, a politycy, np. Bolesław Piasecki, przejęci przez struktury UB. Warto wspomnieć, że pozostający na emigracji przedwojenny działacz ND Jędrzej Giertych był potępiany przez środowisko Rządu Londyńskiego za wypowiedzi broniące nowych władz w Warszawie. Po wydarzeniach 1956 r. poparł Gomułkę. Ostro krytykował Komitet Obrony Robotników i poparł wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, uważając Solidarność za zamaskowany ruch komunistyczny zdominowany przez żydowskich trockistów. Giertych został wydalony z emigracyjnej Partii Narodowej z powodu swojego stosunku do władz PRL. Kilkunastoletni Tomasz Greniuch przewinął się przez ONR. Nie ukrywał tego, gdy kandydował do IPN. Teraz spotkał go hejt środowisk, które walkę z mową nienawiści mają za szyld swego działania. Próbują zaszczuć człowieka za błąd dzieciństwa. Ciekawe, czy nastolatki wrzeszczące w szeregach Lempart wiedzą, że w dorosłym życiu będą się tłumaczyć z niszczenia Polski, a ich wnuki – wstydzić się za dziadków. Miałam 12 lat, gdy odmówiłam podpisania listu potępiającego polskich biskupów za gest pojednania z biskupami niemiec­ kimi. Za mną zrobiła to cała klasa. Ale nas wychowało pokolenie przedwojenne. Wymówka była prosta – jesteśmy dziećmi i nie nam oceniać dorosłych. Teraz dorośli słuchają dzieci w sprawach klimatu. Świat stanął na głowie. Jak sprawdzają się gadżety wyznawców religii klimatycznej, doświadczyła nie tylko Europa, ale i Teksas w USA. W Wielkim Poście módlmy się o dar roztropności i pokory. Jak kruchy jest człowiek, widzimy w pandemii. Może powinniśmy pomóc Słowakom i Czechom, przyjmować ich do szpitala zapasowego w Katowicach. Taki gest przechodzi do historii stosunków między narodami. K

G

A

Z

EE

T T

AA

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

I

E

N

N

A

Przed rokiem, podczas uroczystości w 75 rocznicę wejścia Armii Czerwonej na teren KL Auschwitz, Marian Turski – były więzień najstraszniejszego obozu zagłady – wygłosił przemówienie, które odbiło się szerokim echem tak w Polsce, jak i na całym świecie.

Nagroda „Nieobojętności” dla obojętnego na zagładę świata wartości

Omówił, jak krok po kroczku świat pro­ wadził do Holocaustu. Przypomniał – postulowane przez prezydenta Między­ narodowego Komitetu Oświęcimskiego Romana Kenta 5 lat wcześniej – 11 przy­ kazanie: „nie bądź obojętny”. Nie wia­ domo, czy Marian Turski zna Dekalog, czy go rozumie, ale wiadomo, że swym wystąpieniem zdobył szerokie uznanie jako autorytet od nieobojętności. Je­ go koledzy z „Polityki” postanowili go zgłosić do Nagrody Nobla, a Oświęcim­ ski Instytut Praw Człowieka ufundował Nagrodę Nieobojętności i w tym roku po raz pierwszy wręczył ją właśnie Ma­ rianowi Turskiemu.

Czy fundatorzy nagrody zapoznali się z Dekalogiem – nie wiadomo. Dziś żyje­ my w czasach, kiedy walczy się z religią, aktywiści antyreligijni domagają się usu­ nięcia religii ze szkół, więc i znajomość Dekalogu, wartości chrześcijańskich sta­ je się coraz rzadsza. Szczególnie wśród propagujących postęp i walczących z za­ cofaniem i ciemnotą. Ci zacofani bez

nia, nierealizowane jednak na Ziemi przez twórców KL Auschwitz. Nie pod­ niósł w swej wypowiedzi, że KL Aus­ chwitz został założony dla ekstermi­ nacji Polaków, którzy byli pierwszymi więźniami obozu (Czy KL Auschwitz jest obszarem eksterytorialnym?, „Ku­ rier WNET” nr 73/2020.) Jakby był obojętny na los tysięcy pomordowanych tam Polaków, o czym i świat nie chce wiedzieć, wymazuje

Królewskohucki Hektor – Henryk Majętny Życiorys żołnierza, dowódcy, powstańca, samorządowca, emigranta, który wszystkie siły i doświadczenia wykorzystał dla dobra Polski. Zdzisław Janeczek

6–7

z pamięci, zniekształcając historię tej Golgoty. Na depolonizację KL Aus­ chwitz nie był obojętny więzień tego obozu o numerze 15683 – Bogumił Sojecki, który na krótko przed śmiercią (miał 102 lata) 1 września 2020 r. napi­ sał dramatyczny list do Prezydenta RP Andrzeja Dudy w sprawie niszczenia autentycznych obiektów obozowych i zamknięcia na I piętrze Bloku 11 eks­ pozycji „Polski ruch oporu w Oświęci­ miu”. Apelował: „Druhu Prezydencie – weź w obronę pamięć o bohaterskich żołnierzach w pasiakach – męczenni­ kach Auschwitz!”. Jakoś, mimo że był chyba najstarszym żyjącym więźniem KL Auschwitz, nagrody „Nieobojętno­ ści” nie dostał. Widać był nieobojętny wobec innych wartości.

Nieobojętność poza światem wartości Marian Turski, propagator 11 przyka­ zania, okazał się jego wyznawcą i rea­ lizatorem, ale poza światem wartości cywilizacji łacińskiej. Po okupacji nie­ mieckiej, po opuszczeniu niemiec­kich

Dekarbonizacja Śląska,

czyli początek zwolnień w przemyśle okołogórniczym Stanisław Florian

M

imo przekazania przez przedstawicieli władz NSZZ Solidarność 80 propozycji przeprofilowania produkcji zabrzańskiego zakładu hydrauliki siłowej, Grupa FAMUR ogranicza tam produkcję i zwalnia co najmniej 54 ludzi. Pretekst – spadek zamówień w górnictwie. Powód – uzgodnienia rządu z komisarzami Unii Europejskiej w sprawie likwidacji górnictwa. Efekt – zwalniają ludzi nawet w okresach ochronnych: przed emeryturą i wybranych przez załogę czy to na społecznych inspektorów pracy, czy na funkcje związkowe. Rzekomo w związku z likwidacją stanowisk. Faktycznie są to zwolnienia grupowe. Takie są skutki „zwycięstwa” rządu w negocjacjach ws. budżetu unijnego. Taki jest wymiar unijnego, a faktycznie niemieckiego egoizmu energetycznego i polityki pseudoekologicznej pod dyktatem rosyjskiego

4

5

Chiny: grabież organów ludzkich nie ustaje

2 czerwca 2020 r. Kraków, Rynek, demonstracja „tęczowych”

Problemy z Dekalogiem

W Chyrowie pod Przemyślem w latach 1886–1939 działała jedna z najlepszych szkół średnich w Europie. Jej wychowankowie stanowili elitę ówczesnej Polski. Tadeusz Loster

Mam poczucie, że u większości ludzi obumarła zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa. I niewielu jest z tego powodu nieszczęśliwych. Herbert Kopiec

trudu mogliby wskazać, że przestrze­ ganie Dekalogu z jego fundamental­ nym zakazem „Nie zabijaj” (przykaza­ nie piąte) zapobiegłoby Holocaustowi i innym ludobójczym nieprawościom naszego świata. Nie ma potrzeby doda­ wania kolejnych przykazań, poprawiać dzieła Pana Boga, a jedynie przestrzegać tego, co On nakazuje. Niestety cechą „postępowych” jest kompromitująca nieznajomość, czy wręcz nienawiść do podstawowych za­ sad cywilizacji łacińskiej, którą chcą całkowicie zlikwidować, kontynuując niedokończone dzieło epoki oświece­ nia, z jej rewolucją francuską. Marian Turski rok temu objaśniał, że Auschwitz nie spadł nam z nieba, co jest oczywistością, bo jego geneza wiąże się z otchłaniami piekielnymi, a nie z niebiosami, gdzie obowiązują i są nakazywane odmienne przykaza­

Oświęcim 14 czerwca 2020 r. Upamiętnienie pierwszego transportu polskich więźniów politycznych (14.061940 r.) do KL Auschwitz

Chyrowiacy

W kręgu zawołania bojowego liberałów: Czemu nie?!

Józef Wieczorek Czy pierwszy laureat nagrody ma jakieś dowody na poparcie swej nieobojętnej postawy?

3

obozów śmierci, nie był obojętny na in­ stalowanie – siłą, przemocą, zbrodnią – systemu komunistycznego na terenach polskich. Wspierał ten zbrodniczy sy­ stem, odpowiedzialny za śmierć milio­ nów ludzi na całym świecie i wielu ty­ sięcy na terenie Polski. Wstąpił do PPR, a następnie do PZPR, robiąc szybką karierę w aparacie propagandy – jako dziennikarz, i to wtedy, kiedy tysiące jego rówieśników pozostało w lasach, walcząc o wolną od komunizmu Polskę. Na żołnierzy podziemia niepodległoś­ ciowego polowały wówczas szwadrony śmierci instalatorów komunizmu, wielu więźniów obozów niemieckich znala­ zło się w katowniach UB lub trafiało do obozu Auschwitz, zaadaptowane­ go na potrzeby instalacji komunizmu. Propaganda komunistyczna, w której funkcjonował Marian Turski, nazywała ich bandytami, faszystami, a kaci UB likwidowali ich w nieludz­ ki sposób. Jednym z niewyobrażalnie torturowanych w katowniach UB był dobrowolny więzień KL Auschwitz – rotmistrz Witold Pilecki. Dokończenie na str. 2

Organizacja Zakładowa przy FAMUR S.A. oddział w Zabrzu

Oświadczenie Gazpromu kosztem polskiego górnictwa. I nie pomogły w kreatywnym wykorzystaniu potencjału zakładu w Zabrzu studia na Uniwersytecie Stanforda w USA i na University of Loughborough w Wielkiej Brytanii spadkobiercy rodzinnej firmy inwestycyjnej TDJ, budującej największy wieżowiec w Katowicach – 35-letniego Tomasza Domagały, udziałowca TDJ Pitango Ventures, funduszu skoncentrowanego na innowacyjnych, technologicznych startupach o globalnym potencjale rozwoju. Tak w praktyce realizuje się porozumienie o dekarbonizacji Śląska: kosztem miejsc pracy mieszkańców regionu. Gdzie wsparcie rządu dla ludzi związanych z górnictwem, o którym tyle mówił premier Morawiecki podczas wiecu wyborczego prezydenta Dudy w Katowicach? Ludzie na Śląsku zagłosowali jak trzeba. Teraz zaczynają być traktowani... jak widać.

Organizacja Zakładowa NSZZ Solidarność 80 Famur SA Systemy Ścianowe Hydraulika oddział w Zabrzu nie zgadza się z oceną działania zarządu związaną z przejściem części zakładu pracy. Uważa, że takie działanie jest sprzeczne z przepisami ustawy z dnia 13 marca 2003 r. o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunku pracy z przyczyn niedotyczących pracowników, jak również z przepisami ustawy o związkach zawodowych oraz kodeksu pracy. Dotychczasowe rozmowy w naszej ocenie miały na celu stworzenie jedynie pozorów chęci wypracowania kompromisu ze strony pracodawcy. Pracodawca działa na zasadzie faktów dokonanych i nie przedstawił dotychczas żadnych konkretnych propozycji dot. sytuacji pracowników. W związku z powyższym dalsze rozmowy są bezzasadne. Za Zarząd Organizacji

Obszar, w którym znajduje się potrzebny organ, nie może być znieczulony. Im świeższe i mniej znieczulone, tym lepsze. Jakość jest gwarantowana. Eva Fu

9

Niemcy nam robią najstarszą historię Polski Forsowana jest reinterpretacja wyników badań naukowych, dowodząca pierwotnej obecności plemion germańskich na ziemiach polskich, do których Niemcy roszczą pretensje. Stanisław Orzeł

10–11

Pomnik Historii w województwie opolskim Ufundowany przez księcia Henryka III Piasta kościół w Małujowicach, z ponad 1000 m2 średniowiecznych polichromii, czeka na wpis na listę Pomników Historii. Takich kościołów jest na Śląsku więcej. Fundacja „Dla Dziedzictwa”

11

Stulecie plebiscytu na Górnym Śląsku Przy frekwencji prawie 98% wynik plebiscytu nie rozstrzygnął sprawy Górnego Śląska. Polacy uważali, że był pozytywny dla nich, Niemcy – że ludność Śląska głosowała za nimi. Renata Skoczek

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · MARZEC 2O21

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Dokończenie ze str. 1

Te hasła niejednokrotnie dokumento­ wałem w swoich fotoreportażach Doku­ mentowałem jednocześnie zdziczenie, agresję, przemoc, wulgarność. Nie było wrzasków raus!, raus!, schnell!, schnell!, ale były: j(…)ć, wyp(…)lać. (Bunt jagiellońskich polonistów, „Kurier WNET” 78/79). Na ulicach miast polskich pano­ wał wandalizm, profanacja wszystkiego, co się wiąże z Kościołem, Dekalogiem, z cywilizacją łacińską, którą te hordy, podburzane jeszcze przez świat akade­ micki, ich decydentów, chcą zniszczyć. Te hordy domagają się holocaustu nie­ narodzonych – i to bez konsekwencji, na życzenie, bo tak byłoby im lepiej. To zakaz zabijania uważają za znęcanie się nad nimi. Całkowite odwrócenie zna­ czenia słów, wartości ogólnoludzkich i lansowanie nieludzkich poczynań. I to pod szyldami cytatów Mariana Turskie­ go, co sprawia mu radość! Kilka lat temu, nieobojętni na ho­ locaust nienarodzonych, holenderscy obrońcy życia ułożyli nieopodal obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, w kościele Matki Bożej Królowej Polski, tysiąc plastikowych miniaturek 10-ty­ godniowego płodu. Symbolika oczywi­ sta, ale pomijana milczeniem. Ci, któ­ rzy walczą o ochronę życia, są obiektem prześladowań, traktowani wulgarnie na strajkach kobiet, manifestacjach antyrządowych, na portalach spo­ łecznościowych. Mamy w przestrzeni

się samodzielnie. W tym wypadku nie jest to specjalnie trudne zadanie. Przejrzałem to, co o planowanym podatku od reklam mają do powiedzenia gremia eksperckie. Czołowy think tank zajmujący się integracją europejską, założony w 1983 roku Centre for European Policy Studies, w grudniu 2019 pisał o konieczności zwiększenia opodatkowania sektora cyfrowego, który rozwija się w oszałamiającym tempie

a nie żaden krwiożerczy klub lewaków. Organizacja podaje, że »około połowy europejskich państw grupy OECD albo ogłosiło, albo zaproponowało, albo wdrożyło podatek od usług cyfrowych, który jest podatkiem nałożonym na wybrane strumienie przychodów brutto dużych firm cyfrowych«. W załączonym przeglądzie rozwiązań widzimy, że w wielu krajach rozwiązania te obejmuję opodatkowanie

dla obojętnego na zagładę świata wartości Józef Wieczorek

T

en, uważany zasadnie za jed­ nego z najodważniejszych żołnierzy II wojny świato­ wej, w KL Auschwitz orga­ nizował ruch oporu, a po brawurowej ucieczce z obozu brał udział w podzie­ miu niepodległościowym, tak za oku­ pacji niemieckiej, jak i sowieckiej. Nie był obojętny, bo postępował zgodnie z Dekalogiem, a siłę dawała mu lektura O naśladowaniu Chrystusa. 11 przy­ kazanie nie było mu do nieobojętno­ ści wobec zła potrzebne. Należał do innego świata wartości i dlatego był niebezpieczny dla instalatorów komu­ nizmu. Torturowany, wyrażał opinię, że Oświęcim był igraszką wobec tego, co przechodził w więzieniu UB! Czy dziennikarz Marian Turski mógłby przedstawić jakieś dowody swojej nieobojętności na tragiczny los rotmistrza, w końcu współwięźnia tego samego obozu niemieckiego? Po stronie instalatorów komuni­ zmu, i to na wysokich szczeblach, dzia­ łał inny więzień KL Auschwitz – Józef Cyrankiewicz, któremu propaganda komunistyczna przypisywała organi­ zowanie w obozie ruchu oporu, czy­ li to, co robił tam rtm. Pilecki. Józef Cyrankiewicz miał taką władzę w ko­ munistycznej Polsce, że mógł współ­ więźnia ocalić od śmierci, ale nie miał w tym interesu. Śmierć rotmistrza była nawet dla jego kariery korzystna. Rzecz

jasna, Cyrankiewicz jako premier PRL nie był obojętny na powstanie poznań­ skie w 1956 roku. Groził każdemu: kto „odważy się podnieść rękę przeciw wła­ dzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji…”. Nieobojętność ujęta w propagowa­ nym 11 przykazaniu różne ma oblicza i różne wartości, a czasem pozostaje poza światem wartości, jeśli jest nieza­ leżna od Dekalogu, rzekomo wadliwie skonstruowanego, mimo że spadł on z Nieba. 11 przykazanie wprowadzane w życie niezależnie od Dekalogu może doprowadzić do niejednego Ausch­ witz. W końcu liczba ofiar instalacji systemu komunistycznego walczącego z religią, z Dekalogiem, to ok. 100 mln, czyli wielokrotnie więcej od ofiar ca­ łego Holocaustu. A rocznie giną setki tysięcy chrześcijan za wiarę, także poza systemem komunistycznym, i to przy obojętności „nieobojętnych”.

Strajk Kobiet nie spadł nam z Nieba Marian Turski mówił po otrzymaniu nagrody „Nieobojętności”, że sprawi­ ła mu radość i raduje się także tym, że na manifestacjach antyrządowych, na Strajku Kobiet, obecne są plakaty z cy­ tatami jego oświęcimskiej wypowiedzi.

I

stnieją wolne media, które pozwalają uwolnić się od dyktatu nachalnej propagandy tzw. „wolnych mediów” – neokolonialnej korpokracji spod znaku neoliberalizmu. Chyba najtrafniej ujął to w swoich wpisach na Fb Remigiusz Okraska, redaktor naczelny niezależnego ogólnopolskiego kwartalnika o tematyce społecznej „Nowy Obywatel”: „Niektórzy z was może pamiętają, że całkiem niedawno pisałem tutaj o planach rządu, na mocy których media mają zapłacić większy podatek od reklam, szczególnie od reklam branży farmaceutycznej, im większe media, tym większy podatek, a środki z tego tytułu mają trafić m.in. do NFZ. Te same media, które lubią pozować na wrażliwość, a czasami nawet napiszą, jak to ochrona zdrowia się wali, jakie to są straszliwe kolejki i inne przejawy »zapaści systemu« itp. Tak, zgadliście, dzisiaj te wszystkie wrażliwe, demokratyczne i antyreżymowe media wystosowały do decydentów apel o rezygnację z tegoż podatku, nazwanego przez owe media haraczem. Wśród sygnatariuszy m.in. Agora SA, Eurozet, RMF, Polityka, Axel Springer, TVN, sama biedota, w tym ta niezwykle wrażliwa społecznie. Obawiam się, że rząd może być nadmiernie miłościwy. Bo ja bym im ten podatek jeszcze podniósł. Dodatkowe 10 punktów procentowych za bełkot o »haraczu«, czyli o dodatkowych środkach na leczenie”. I dalej, ironicznie, w reakcji na tweet Rafała Wosia: „Ale jak to, strajkiem nie jest to, że Agora SA unika opodatkowania i nie chce się z wielkich zysków dorzucić do finansowania ochrony zdrowia? Panie Rafale, to niemożliwe, sprzedał się pan PiS-owi, proszę się opamiętać, jest jeszcze szansa dla pana, proszę już nie oglądać TVPiS, posypać głowę popiołem, przez dekadę kajać się za źle i lekkomyślnie pojmowane wolne słowo, a może wybaczymy i znowu dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem demokracji! Podpisano: Lewica Klasy Średniej”. A w reakcji na popierające protest wpisy z tzw. lewicy red. Okraska komentuje krótko: „No cóż, lepszego zaorania klasośrednich libko-lewaków chyba już nie zobaczymy, to jest metr z Sevres”. W tym samym środowisku „Nowego Obywatela” dr Łukasz Moll uzupełnił komentarz w następujący sposób: „Zapamiętajcie ten dzień jako decydujący dla mediów, jakie znamy. Medialna oligarchia, która od lat tworzy oligopol w dostępie do informacji,

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

właśnie pokazuje działanie wolnych mediów w praktyce. Ludzie, którzy zawodowo zajmowali się promocją neoliberalnej propagandy, ludzie, którzy ustami »ekspertów« ordynarnie kłamali, wieszcząc upadek polskiej gospodarki przy nawet najmniejszej próbie redystrybucji kapitału, właśnie blokują dostęp do informacji w imię własnego ekonomicznego interesu. Tak się w Polsce unika opodatkowania, tak nadużywa się władzy. Dosyć tej ściemy. Media w Polsce są skorumpowane, rządzi w nich kolesiostwo i propaganda. Nie tylko w TVP, w każdym większym koncernie medialnym. Wolne to są w Polsce media od mówienia prawdy i opodatkowania. Na tym się kończy nasza wolność mediów”. (…) „Pomysł, by prywatne, działające dla zysku, utrzymywane przez wielki kapitał media odpowiadały w demokratycznym państwie za dostęp do informacji i kształtowanie debaty publicznej, to jest kwadratura koła. Kwik, jaki wywołał planowany podatek reklamowy, obnaża to, czym te media są i komu służą: są słupami reklamowymi, podporządkowanymi interesom reklamodawców. Trochę słaby pomysł na bycie wolnymi. Gdzieś mam intencje Kaczyńskiego, stojące za tym podatkiem. Wiem jedynie, że demokracja nie ma nic wspólnego z oligarchicznymi mediami. Jeżeli opozycja chce mnie przekonać, niech przestanie być reaktywna, histeryczna i stworzy program przebudowy mediów w duchu obywatelskim, na miarę cyfrowego XXI wieku”. I tak spuentował wrzaski monopolistów medialnych: „W latach 2012– 2016 TVN zapłacił 70 tysięcy złotych podatku dochodowego przy łącznym przychodzie ponad 9 miliardów złotych. Nie wiem, jak Wy, ale jak TVN chce płacić Olejnik, Kuźniarowi, Omenie i Pirógowi bajońskie gaże, to nie z naszych pieniędzy. Niech zaciskają pasa”.

M

oll nie poprzestał na ciętych replikach. Prześledził, jakie są światowe tendencje w podatku od reklam w mediach: „Podatek od reklam w mediach to po prostu wprowadzenie europejskich standardów. Jako że w Polsce nie ma wolnych mediów, które organizowałyby jakościową debatę publiczną – są grupy interesu, które troszczą się o swój portfel i dorabiają do tego kłamliwe opowieści o »cenzurze« i »końcu demokracji« – przez manipulacje musimy przedzierać

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

10 lutego 2021 r. odbył się protest mediów głównego nurtu, rzekomo w obronie wolności słowa i prawa wyboru czwartej władzy, więc każdy szanujący się obywatel miał okazję zobaczyć, że istnieje życie poza mediami powszechnego rażenia umysłów.

W obronie monopolu niepłacenia podatków Stanisław Florian

(prognozowany wzrost w kolejnej dekadzie – 35% rocznie). Jednak istniejące rozwiązania podatkowe nie odpowiadają realiom ponadnarodowych sieci medialnych, które z łatwością unikają łożenia do budżetu. To dlatego od 2018 roku Komisja Europejska proponuje nowe inicjatywy w tym zakresie, a część państw członkowskich zajęła się tematem na własną rękę. CEPS chwali w tym kontekście... Orbanowskie Węgry, ale przywołuje także inne przypadki z Europy i świata: Indie, Francję czy Włochy. Trend ten potwierdza amerykański think tank Tax Foundation, który zajmuje się monitorowaniem sytuacji podatkowej na świecie. Co ważne, jest to think tank centroprawicowy, przyjazny biznesowi,

reklam, i to nie tylko tych cyfrowych (Austria, Czechy, Francja, Węgry, Włochy, Słowacja, Hiszpania, Turcja). Również polski rząd w uzasadnieniu ustawy o podatku od reklam powołuje się na europejskie wzorce:

W

prowadzając składkę od reklam, Polska wzoruje się na szeregu państw OECD i Unii Europejskiej, które wdrożyły do swojego prawa podobne rozwiązania. Funkcjonują one m.in. we Francji, w Austrii, w Grecji i na Węgrzech, w których już od wielu lat intencją ustawodawcy jest zaangażowanie w proces zaspokajania szczególnych, często nadzwyczajnych potrzeb publicznych, największych beneficjentów przyspieszającego

Obojętni wobec wykluczenia i kłamstwa historycznego Marian Turski rok temu w Auschwitz mówił, że „można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. I tak po­ wolutku, stopniowo, dzień za dniem ludzie zaczynają się z tym oswajać – i ofiary, i oprawcy, i świadkowie, ci, których nazywamy bystanders… To już jest straszne, niebezpieczne. To jest początek tego, co za chwilę może nastąpić”. I zaapelował: „Nie bądźcie obojętni, jeżeli widzicie kłamstwa hi­ storyczne. Nie bądźcie obojętni, kiedy widzicie, że przeszłość jest naciągana do aktualnych potrzeb polityki. Nie bądźcie obojętni...” W systemie komunistycznym wspieranym przez Mariana Turskiego wykluczano i stygmatyzowano tych – i ich rodziny – co walczyli o wolną Pol­ skę, nie włączali się ochoczo w budowę najlepszego z ustrojów, a dziennikarze oswajali z tym ludzi, oprawców nazy­ wając bohaterami, patriotami, ofiary zaś – bandytami. Marian Turski apeluje, aby nie być obojętnym wobec kłamstw historycznych, ale nie przytacza ani jednego przypadku swej nieobojętności na powszechne kłamstwa historycz­ ne wspieranego przez niego systemu, który zwany jest systemem kłamstwa. Kłamstwo katyńskie uważane jest za mit założycielski PRL. Nieobojętni wo­ bec tego kłamstwa byli w PRL likwido­ wani, prześladowani, wykluczani. A czy nieobojętny wobec instalacji PRL Ma­ rian Turski ma jakieś dowody nieobo­ jętności wobec kłamstwa katyńskiego i prześladowań z nim związanych? Czy

procesu cyfrowej transformacji gospodarki. Szczególnie bogate doświadczenie w stosowaniu danin reklamowych posiada Austria, gdzie od 2000 r. pobierany jest podatek od reklam w telewizji, radiu, prasie i na plakatach. We Francji dodatkowemu obciążeniu podlega emitowanie i transmisja reklam za pośrednictwem radia i telewizji, a w Grecji – reklama telewizyjna. Daniny reklamowe znajdują zastosowanie w państwach na całym świecie. Największymi pozaeuropejskimi krajami, które wdrożyły ten typ opodatkowania, są Indie i Malezja. Wysokość składki w Polsce nie będzie odbiegać od poziomu stosowanego w innych krajach naszego regionu (w Czechach i na Węgrzech) i będzie uzależniona od reklamowanego towaru, rodzaju medium oraz wielkości nadawcy. Wyższymi stawkami objęte zostaną przychody z reklam towarów szkodliwych dla zdrowia, w szczególności napojów słodzonych, ale także od suplementów diety. Szereg państw Unii Europejskiej wprowadziło lub rozważa wprowadzenie przepisów wdrażających na ich obszarze opodatkowanie gospodarki cyfrowej (digital economy tax), obejmując daninami, obok reklamy konwencjonalnej, także reklamę udostępnianą online. Należą do nich zarówno kraje zachodniej Europy (m. in. Francja, Belgia, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania), jak i państwa naszego regionu (Czechy i Węgry). W podobnym kierunku pójdzie Polska. Stawka składki od reklamy internetowej wyniesie 5%. Jej zakresem objęci zostaną giganci cyfrowi, których globalne przychody sięgają 750 mln euro, a przychody z tytułu reklamy internetowej w Polsce 5 mln euro. ożemy oczywiście dyskutować o tym, czy szczegółowe rozwiązania zaproponowane w Polsce są sprawiedliwe, czy nie są pozbawione technicznych wad. Ale taka dyskusja nie będzie możliwa, gdy prywatne media odgrywają żałobny spektakl i zwyczajnie manipulują czytelnikami, widzami, słuchaczami, użytkownikami, że dzieją się w Polsce rzeczy niesłychane”. Ocena protestu monopolistów medialnych przez Molla jest, niestety, pesymistyczna: „Drodzy liberałowie, najlepsze w tym wszystkim jest to, że można z Wami seryjnie wygrywać wybory, obnażać tym samym absolutną niemoc Waszych strategii i zawstydzającą głuchotę społeczną po Waszej stronie, a na koniec i tak okazuje się, że

M

.

Nr 81 · LUTY 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 77 . Data i miejsce wydania Warszawa 27.02.2021 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00‒079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl. Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40‒010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski . .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl . Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA . ISSN 2300‒6641

funkcjonował jako bystander – czy jako zaangażowany propagator/pretorianin systemu kłamstwa? W PRL przeszłość nie tylko była naginana do aktualnych potrzeb poli­ tyki, ale czyszczono pamięć i edukację z niewygodnych faktów i niewygod­ nych ludzi. Pomijano zwłaszcza przy­ kłady zwycięstw oręża polskiego (Bitwa Warszawska!), największych polskich bohaterów (Witold Pilecki!) walczą­ cych o niepodległą Polskę. Wielu z nich odbierano obywatelstwo polskie (Wła­ dysław Anders!). Czy Marian Turski ma jakieś dowody swej nieobojętności wobec takiego stanu rzeczy? Fakt, że niewygodna historia, szczególnie ta najnowsza, do dziś jest zakłamywana przy obojętności histo­ ryków sformatowanych w systemie kłamstwa. Powszechnie się ich uspra­ wiedliwia: przecież by ich wyrzucono z uczelni! Autocenzura od dziesięcio­ leci jest racją bytu akademickiego. Oto autonomia uniwersytetów w wolnej Polsce! Akademicy nadal boją się mó­ wić i pisać, jak jest i jak było, bo uczel­ nie weszły w etap postprawdy. Ideologia dominuje nad nauką, a TęczUJe jaw­ nie głoszą, że każdy musi się mieć na baczności (TęczUJe zdobyli UJ, „Kurier WNET” 69/2020). Wyrzucani są natomiast ci, którzy nie są obojętni, bronią prawdy, wystę­ pują przeciw zakłamywaniu. To oni skazywani są na niebyt. Przed nieobo­ jętnymi wobec zagłady świata wartości uczelnie są zamknięte, aby nie mieli wpływu na młodzież. Czy przedwo­ jenna zasada numerus clasus, getto ławkowe, represje 1968 roku wobec instalatorów komunizmu pochodze­ nia żydowskiego to nie była igraszka wobec takich represji? K

w tym znienawidzonym przez Was, tak bardzo zamordystycznym rządzie, że nawet tam siedzą Wasi ludzie, którzy pilnują Waszego kompradorskiego interesu – jak nie liberałowie od Gowina, to obrońcy narodowej burżuazji od Ziobry. I dlatego ten podatek od reklam najprawdopodobniej nie przejdzie. To pokazuje, kto tu ma rzeczywistą hegemonię – nie tylko przez ambasadę amerykańską, instytucje unijne, sędziwe autorytety moralne, »wolne« prywatne media i »niezależne« NGOsy finansowane z zagranicy – czyli instancje władzy, których nie wybraliśmy. Podkreślmy: niedemokratyczne instancje, które bronią demokracji. Czy chodzi o opodatkowanie koncernów medialnych, czy o prawa zwierząt hodowlanych, czy o podwyżkę składek emerytalnych krezusom – przerabialiśmy to wielokrotnie – macie swoich obrońców już na poziomie koalicji rządzącej. Ale nie pasuje to do pięknej fantazji prześladowanych obrońców demokracji, zabarykadowanych w ostatniej wiosce Galów, jaką macie na swój temat. Fantazji w tym kraju tak potężnej po trzydziestu latach neoliberalnego prania mózgów, że nie wierzę, że kiedykolwiek uda się z nią wygrać”… A na koniec – zaserwował nieco optymizmu dla medioholików: „Spokojnie, bez paniki, serwisy medialne nie zamkną się, bo nie zrezygnują łatwo z wartości, jaką generujemy dla nich jako użytkownicy poprzez oglądanie reklam, udostępnianie zawartości, komentowanie artykułów, zakładanie kont, a nawet wyrażanie naszego oburzenia wobec prezentowanych treści. I od tej naszej nieopłaconej pracy reprodukcyjnej – nazywanej czasem przez teoretyków kapitalizmu cyfrowego praco-zabawą (ang. playbour: play + labour), powinny co najmniej płacić podatki. Bo to nie sama reklama ma wartość, a nasza »obróbka« tej reklamy. Reklama w szczerym polu nie ma żadnej wartości, tak jak i na portalu-widmie. To Wy, my jesteśmy kurą znoszącą mediom złote jajka. A jeśli media mają obiekcje co do rządowej propozycji, to niech przedstawią własną pod dyskusję, zamiast zachowywać się jak przedszkolak, któremu Pani chce zabrać lizaka”. I to by było na tyle o proteście tzw. wolnych mediów – bynajmniej nie w obronie wolności informacji, a w obronie monopolu na niepłacenie podatków. K

ind. 298050

Nagroda „Nieobojętności”

publicznej narastającą nienawiść, prze­ moc, uliczne ataki na obrońców ży­ cia, w imię prawa do zabijania. A na plakatach i na ustach informacje: To jest wojna! Czas na kolejny Smoleńsk! Strajk Kobiet nie spadł nam z nieba! Marian Turski w swoim przemó­ wieniu przestrzegał: „Bądźcie wierni przykazaniu. Jedenaste przekazanie: nie bądź obojętny. Bo jeżeli będziesz, to nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków jakiś Auschwitz nagle spadnie z nieba”. Chyba jednak Marian Turski się nie obejrzał. Mógł­by zobaczyć, że Anioła Śmierci z Ausch­ witz zastępuje Anielica Śmierci ze Straj­ ku Kobiet na drodze do holocaustu. I to także z powodu jego obojętności na Dekalog, który spadł nam z Nieba, gdy Auschwitz, jak i Strajk Kobiet, ma pochodzenie piekielne. Jaka będzie liczba ofiar instalacji barbarzyńskiego systemu po odrzuce­ niu Dekalogu, zniszczeniu cywilizacji łacińskiej? Barbarzyńcy do likwidacji chrześcijańskiego świata wartości nie zbliżają się krok po kroczku, lecz wiel­ kimi krokami, a nawet skokami. I jest na to przyzwolenie, a nawet radość, zgodna (?) z postulowanym 11 przy­ kazaniem. Marian Turski zdaje się nic nie widzieć, jakby doświadczenia KL Auschwitz niczego go nie nauczyły, nie tylko jako młodego człowieka aktyw­ nie wspierającego instalację barbarzyń­ skiego, ludobójczego systemu komu­ nistycznego, ale także u końca swoich dni, wspierającego dokończenie tej bar­ barzyńskiej instalacji w nowej szacie. Dla kogo Marian Turski jest auto­ rytetem moralnym? – dla barbarzyń­ ców! Otrzymał nagrodę „Nieobojęt­ ności” jako obojętny na zagładę świata wartości.


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

D

o oszacowania wpływu na globalne ocieplenie różnych istotnych czynników zaist­ niałych na skutek działalno­ ści człowieka, takich jak np. sztuczne zbiorniki wodne, uwalnianie pary wod­ nej, spalanie gazu ziemnego, zmiana albedo powierzchni Ziemi, omówio­ nych w całej serii artykułów we wcześ­ niejszych numerach „Kuriera WNET” – z grubsza można się przymierzyć. W przypadku mechanicznego prze­ sunięcia mas dokonanego przez czło­ wieka na skorupie ziemskiej – wydaje się to na razie zbyt trudne, bo tak na­ prawdę na temat budowy wewnętrznej naszej planety i mechanizmów dyna­ micznych w niej występujących istnieją tylko hipotezy. W jaki sposób człowiek mógł zde­ stabilizować – przesunąć oś Ziemi? a) Poprzez asymetryczne prze­ transportowanie mas, b) przez instalację zapór wodnych.

Do tytułu stolicy świata rości sobie pretensje wiele miast, począwszy od Nowego Jorku przez Berlin, Paryż, Londyn, Pekin, Szanghaj do Tokio. Jeśli któreś miasto pominąłem – proszę o wybaczenie jego mieszkańców. Stolica świata to miejsce, do którego zwożone były wszelkie skarby. Tam trafiały materiały budowlane, surowce i inne dobra. Wokół takiej metropolii koncentrowało się rzemiosło, przemysł i miasta satelitarne. W wybranym okresie historii „stolica świata” mogła być synonimem wiodącego mocarstwa.

Hipoteza „Stolica świata”

Przesunięcie przez człowieka mas na powierzchni ziemi Czy mogło to spowodować destabilizację osi ziemi i globalne ocieplenie? Jacek Musiał, Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Masa przetransportowanych towarów Główny strumień transportu na świe­ cie odbywa się drogą morską. Według informacji Instytutu Badań nad Go­ spodarką Rynkową (Hildebrand A., „Pomorski Przegląd Gospodarczy”, 8.10.2013) oraz dostępnych danych UNCTAD (United Nations Conference on Trade and Development), transport morski w kolejnych latach przewiózł: 1970 –2500 mln t, 1975 – 3200 mln t., 1980 – 3700 mln t, 1985 – 3450 mln t, 1990 – 4500 mln t, 1995 – 4700 mln t, 2000 – 6000 mln t, 2005 – 7200 mln t, 2010 – 8500 mln t, 2015 –10000 mln t. Według danych ONZ w 2016 roku dro­ gą morską zostało przetransportowa­ nych 10,3 mld ton towarów. Łatwo zauważyć, co zresztą poda­ je UNCTAD, że średni roczny wzrost przewozów morskich wynosił ok. 3,5%, a podwojenie wolumenu następuje co 20 lat. Ekstrapolując powyższe dane wstecz i w przód, można oszacować, że w historii ludzkości przetransporto­ waliśmy do dziś drogą morską ok. 330 mld ton. Ponieważ transport morski to 81% wolumenu handlu światowego (Rynki Zagraniczne: Biznes i Techno­

Futurologia

Porąbka, Zapora wodna na Sole zbudowana w latach 1928-1937

obrotową Ziemi wokół własnej osi, po­ dając, że spowodowało to przemiesz­ czenie bieguna geograficznego o 2 cm i wydłużenie czasu obrotu o 0,06 mi­ krosekundy (Wikipedia, Tama Trzech Przełomów, 2020). Zbiornik ten zgro­ madził 40 mld ton wody. Państwa, które przyjęły wyliczoną masę towarów, nie są jednym punktem na mapie, czyli nie jest to obciążenie punktowe. Można jednak zauważyć, że wymienione „stolice świata”: od Peki­ nu i Aleksandrii na 31°N do Moskwy na 56°N i od Tokio na 131°E do No­

Port Gdynia, ok. 1930 r. Wagonowe ładowanie okrętów

logie) lub 90% (Prace Wydziału Na­ wigacyjnego A.M. w Gdyni, Transport morski w gospodarce światowej), szacu­ jemy, że całkowity transport w historii ludzkości przemieścił blisko 400 mld ton towarów. Przyglądając się kierunkom i struk­ turze transportu, można zauważyć znaczną asymetrię. Kraje bogate – roz­ winięte (wspomniane „stolice świata”) importują znacznie większą masę towa­ rów, niż eksportują. Kraje surowcowe – odwrotnie. Przykładowo w 1980 roku porty japońskie przyjęły 618 mln ton, załadowały zaś tylko 86 mln t. W We­ nezueli na odwrót: Porty opuściło 113 mln t, wpłynęło zaś 12 mln ton. Przy asymetrii 7:3 bilans netto wy­ niósłby 40% z wyliczonej masy 400 mld ton, czyli 160 mld ton. Jeśli w centrach przemysłowych tyle przybyło, to w re­ gionach surowcowych tyle ubyło. Czy­ li nierównowaga wynosi nie 160, lecz 320 mld ton.

Wpływ transportu na oś ziemi Masa Ziemi – 6x10e16, masa płaszcza Ziemi 4x10e24, masa skorupy ziemskiej – 2x10e24, masa przemieszczonych towarów (nie­ równowaga) – 3,2x10e12. Porównując te masy, wydaje się to nieprawdopodobne, aby tak mała masa przemieszczonych towarów mo­ gła coś zmienić, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę ruch obrotowy Ziemi i jej moment bezwładności. Jednak ktoś pokusił się o oszacowanie wpływu napełnienia Zbiornika Trzech Przeło­ mów w Chinach na oś Ziemi i prędkość

co samochody osobowe (co wynika z faktu, że mazut zawiera 4500 razy wię­ cej siarki niż paliwo do samochodów osobowych). Energia silników posu­ wa statek do przodu, odpychając wodę w przeciwnym kierunku. Woda oddaje swój pęd lądom. Siła, z jaką statek pcha wodę, zależy od masy ładunku i przy asymetrycznym światowym transpor­ cie ostateczna siła wypadkowa statków na wodę i pośrednio – na planetę, też nie jest symetryczna. Czy wyobrażali sobie Państwo próbę chodzenia po piłce zanurzonej w basenie? Piłka zacznie się obracać. Podobnie zanurzona w wodzie kłoda. W sporcie jest taka dyscyplina, która nazywa się logrolling. Innym przykła­ dem przemawiającym do wyobraźni jest stare zadanie z fizyki: o ile zmie­ niłaby się prędkość obrotowa Ziemi wokół własnej osi, gdyby całe 7,5 mi­ liardów ludzi stanęło w pobliżu równi­ ka i nagle zaczęło maszerować w tym samym kierunku. Wynik – niewielki, ale policzalny, jednak znikomy wobec wpływu transportu międzykontynen­ talnego i zatrzymania wody w sztucz­ nych zbiornikach.

WYD. ORION, 1937

Czy ta antropogeniczna nierówno­ waga przesunęła oś Ziemi o kilka, czy już kilkanaście cm? Czy zdestabilizo­ wała równowagę Ziemi? – trudno po­ wiedzieć. Człowiek jednak dopuścił się jeszcze innego, znacznie większego prze­ mieszczenia mas aniżeli transportem.

Sztuczne zbiorniki wodne a oś ziemi Objętość najważniejszych zbiorników wodnych w 2013 roku wynosiła 6700 km3 (Hipoteza Harsprånget, „Kurier WNET”, październik–styczeń 2020). Można sądzić, że obecnie, w 2021 ro­ ku, objętość wszystkich zbiorników wodnych tylko na półkuli północnej przekracza 7000 km3, czyli 7 tys. mld ton wody. Do tego trzeba doliczyć za­ trzymanie przez zbiorniki materiału skalnego, w tym piasku i gliny, w ilości ok. 40 km³, czyli 100 mld ton. Człowiek dokonał tego zaledwie w 200 lat. To już ponad 20 razy tyle, ile przemieś­ cił transport w całej historii ludzkości i 175 razy tyle, ile zgromadził Zbiornik Trzech Przełomów w Chinach, któ­

wobec pozostałych zbiorników może mieć dodatkowo wpływ destabilizują­ cy oś Ziemi. Nie można wykluczyć, że ta asymetryzacja skumulowanej wody mogła przesunąć biegun nawet o kilka metrów. Może właśnie tych kilka me­ trów, które w latach 1962–2018 zostały zarejestrowane przez IERS w Paryżu?

Przesunięcie bieguna geograficznego ziemi Wędrówki bieguna magnetycznego, sięgające wiele kilometrów rocznie, są powszechnie znane. Przemieszczanie się biegunów geograficznych jest zwią­ zane z cyklami planetarnymi, prece­ sją i nutacją, lecz ostatnie obserwacje bieguna geograficznego Ziemi (Inter­ national Earth Rotation Service IERS w Paryżu) tylko w latach 1962–2018 zarejestrowały nieprzewidywane prze­ mieszczenie północnego bieguna geo­ graficznego w koordynatach średnio y+150 mas (milisekund łuku), x+100 mas, co przekłada się odpowiednio na 4,95 i 3,3 m. Co ciekawe, to przemiesz­ czenie odbywa się w przeciwną stronę

szerzej. Może to właśnie wyżej opi­ sane antropogeniczne, asymetryczne przemieszczenie wspomnianych mas – przede wszystkim instalacja sztucz­ nych zbiorników wody – stało się przy­ czyną tego przemieszczenia bieguna? Niezależne, czyli spowodowane innymi przyczynami topnienie lodów Arktyki, byłoby w tym przypadku zjawiskiem stabilizującym, a nie przyczyną zmian osi ziemi.

Skutki cieplne przesunięcia osi i zmiany prędkości wirowania ziemi Płaszcz Ziemi (warstwa pomiędzy skorupą ziemską a jądrem Ziemi), jak sugerują najnowsze badania, prawdo­ podobnie nie jest gładkim pierście­ niem, nie jest precyzyjnym łożyskiem tocznym, lecz podobnie górzystym jak powierzchnia zewnętrzna skoru­ py ziemskiej, tyle że skierowanym do wewnątrz. Nie wiemy, jakie skutki dla naszej planety pociągnie za sobą de­ synchronizacja i przemieszczenie osi

Nie każdy wpływ działalności człowie­ ka w epoce przemysłowej da się łatwo przeliczyć na liczbowy skutek w posta­ ci globalnego ocieplenia. Destabiliza­ cja osi Ziemi i potencjalna desynchro­ nizacja rotacji płaszcza Ziemi wobec jej jądra stanowi tego przykład. Nasza wiedza jest jeszcze zbyt mała. Słynne powiedzenie Archimedesa: „Dajcie mi punkt podparcia, a przesunę Zie­ mię” można sparafrazować: „Dajcie mi przemieścić masy na powierzchni Ziemi, a… zobaczymy, co się będzie działo ze skorupą ziemską”. Czy nie­ fortunne obciążenie lub odciążenie krawędzi płyty skorupy ziemskiej nie może doprowadzić do katastrofy na skalę kontynentalną? Nie każdy przy­ padek obniżania się niektórych miast portowych wobec poziomu morza zo­ stał wyjaśniony. Nie wiemy, jaki skutek wywoła trwałe (a nie oscylacyjne, jak pływy ziemskie powodowane przez Księżyc) przemieszczanie mas, głównie wody, na Ziemi. Nie wiemy, do czego może doprowadzić planowana budowa po­ tężnych elektrowni pływowych. Zabu­ rzą one dotychczasowe ruchy oscyla­ cyjne mórz, które przecież pełnią rolę stabilizująca dla całej skorupy ziem­ skiej. Nie wiemy, jakie zjawiska lub zdarzenia na Ziemi w okresie permu otwarły kaldery ziejące gorącem przez wiele milionów lat. Warstwy Ziemi to nie doskonale ułożyskowany żyroskop. Wyzwolona energia cieplna z tarcia w końcu dotrze bliżej powierzchni, choć może to zająć wieki.

FOTOBROM GDYNIA

wego Jorku na 74°W, a nawet, włącza­ jąc w to Zachodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych – do San Francisco na 122°W – skumulowane są na fragmen­ cie ziemskiego globu stanowiącym za­ ledwie kilkanaście procent powierzchni

Ktoś pokusił się o oszacowanie wpływu napełnienia Zbiornika Trzech Przełomów w Chinach na oś Ziemi i prędkość obrotową Ziemi wokół własnej osi, podając, że spowodowało to przemieszczenie bieguna geograficznego o 2 cm i wydłużenie czasu obrotu o 0,06 mikrosekundy. kuli ziemskiej. Czyli na tak niewielkim obszarze skupiły się metropolie, które przyjęły dodatkową masę. Jednakże tylko część z wyliczonych 320 mld ton pochodzi spoza obszaru wspomniane­ go pasa na globie, z uwagi na transport wewnątrz tego obszaru.

Zaleszczyki, most kolejowy z pociągiem towarowym

remu zarzucono przesunięcie biegu­ na o kilka cm i spowolnienie ruchu obrotowego Ziemi. Tak się składa, że największe zbiorniki wodne, z kilko­ ma tylko wyjątkami, skupione są też na półkuli północnej i w podobnym, lecz szerszym pasie na powierzchni kuli ziemskiej, jak wymienione „stolice świata”. Znajdują się wewnątrz obszaru około 25% powierzchni kuli ziemskiej. Do nielicznych wyjątków należy duży zbiornik Itaipu na półkuli południo­ wej w Brazylii, który jednak z powodu asymetrii położenia na kuli ziemskiej

Poznań, Port na Warcie

WYD.M FOT.-POL., ZALESZCZYKI, 1939

niż Pacyfik – gdzieś pomiędzy Ame­ rykę i Europę. Jest to logiczne, gdyż w tej części powierzchni kuli ziemskiej wystąpiło przemieszczenie mas wody i towarów. Jest to, na szczęście, prze­ sunięcie w sumie niewielkie. Ponie­ waż obecnie najbardziej pożądane jest publikowanie artykułów o dwutlenku węgla, który ma być przyczyną global­ nego ocieplenia, najczęściej cytowany jest artykuł Chen J.L. i in., Rapid ice melting drives Earth’s pole to the east, „Geophysical Research Letters”, AGU 2019. Na sprawę warto jednak spojrzeć

FOT. S. ULATOWSKI, WYD. SALONU MALARZY POLSKICH W KRAKOWIE – AKROPOL, 1936

Bydgoszcz, 1942 r. Barki na Brdzie

obrotu jej zewnętrznej powłoki. Skut­ kiem tarcia byłoby zwiększone ciepło geotermiczne, naruszenie płyt konty­ nentalnych, erupcje istniejących i po­ wstawanie nowych wulkanów, a tak­ że otwarcie się kalder wulkanicznych. Na szczęście grubość płaszcza Ziemi i niskie przewodnictwo cieplne mogą odroczyć ewentualną katastrofę o setki, może tysiące lat.

Wpływ transportu oceanicznego na oceany Statki służące do transportu morskiego nazywane są masowcami i zalicza się do nich zbiornikowce. Napędzane są silnikami wysokoprężnymi, zasilanymi mazutem. Zbiornikowiec transportu­ jący ropę naftową zużywa do 1% ener­ gii zawartej w ładunku ropy naftowej, którą transportuje na odległość 5 tys. mil. Jak informuje Energy and Environment Report Europejskiej Agencji ds. Środowiska Naturalnego (2005), cały transport uwalnia do środowiska ponad 1 Gt dwutlenku węgla (z 37 Gt całkowitych emisji), 16 największych kontenerowców zaś wypuszcza 75 mi­ lionów razy tyle siarki do środowiska,

Zmiana pola magnetycznego ziemi Naukowcy uważają, że naturalne prze­ biegunowanie Ziemi następuje co oko­ ło kilkaset tysięcy lat (250 do 750 tys.). Zatem obecnie obserwowane zanika­ nie pola magnetycznego można uznać też za zjawisko naturalne. Czy jednak człowiek nie przyspiesza tego proce­ su swoją działalnością? Nieświadome przesunięcie biegunów, zmiana osi Zie­ mi i związana z tym desynchronizacja płaszcza Ziemi wobec jej jądra to jed­ na z hipotez, która mogłaby tłumaczyć zaburzenia pola magnetycznego Ziemi. Inną jest wydobycie 2,5 miliarda ton rud żelaza rocznie (2018) i transport materiału magnetycznego na odległo­ ści tysięcy kilometrów na powierzchni kuli ziemskiej. Proces wydobycia rud musi powodować przemieszanie domen magnetycznych urobku. Może usunięcie rud z miejsc anomalii magnetycznych zadziała tak, jak przestawienie ciężarka wyważającego z jednego miejsca felgi na inne? Nie chodzi tu tylko o wyważenie mechaniczne, lecz o naruszenie „wywa­ żenia” pola magnetycznego Ziemi. K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

4

KURIER·ŚL ĄSKI Ułanów II Brygady Legionów Polskich. Uczniem chyrowskiego konwiktu był również legionista Bolesław Wie­ niawa-Długoszowski, miłośnik kobiet, koni i hucznych zabaw, poeta, lekarz medycyny, generał, a także dziennikarz, bliski współpracownik Józefa Piłsud­ skiego. Trafił do słynącego z rygoru gimnazjum jezuitów na własną prośbę. Jednak szybko z niego uciekł.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

C

Chyrowiacy 1917/18 rok

Mało kto wie, że jedna z najlepszych szkół średnich przed I wojną światową i w okresie międzywojennym w Europie znajdowała się w ówczesnej Polsce. Było to Gimnazjum klasycystyczne ojców jezuitów w dawnej Galicji w Chyrowie pod Przemyślem, które istniało przez 53 lata.

Chyrowiacy

Tadeusz Loster

M

iasto Chyrów jest poło­ żone w malowniczej oko­ licy górskiej w przedgó­ rzu Karpat, nad brzegami rzeki Strwiąż. Na południe od Chyro­ wa biegnie pasmo Beskidów, w niektó­ rych źródłach określane jako Płaskowyż Chyrowski. W 1883 roku ojcowie je­ zuici zakupili w Bąkowicach pod Chy­ rowem majątek Franciszka Topolni­ ckiego. W 1886 roku w obszernych budynkach szkolnych ze wspaniałymi warunkami socjalnymi, zaopatrzonych znakomicie w pomoce naukowe, biblio­ tekę (30 tys. książek), zbiory archeolo­ giczne, numizmatyczne i przyrodnicze, sale gimnastyczne, 4 korty tenisowe i 8 boisk rozpoczął działalność Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezu­ itów, uważany za jedną z najlepszych szkół w Polsce i w Europie. Na początku XX wieku po rozbu­ dowie zakładu było w nim 327 pokoi mieszkalnych i sal wykładowych, prze­ znaczonych dla 400 uczniów. Program nauczania w zakładzie był identyczny jak zalecany dla gimnazjów państwo­ wych, jednak znacznie rozszerzony o przedmioty nadobowiązkowe, np. o prowadzenie zajęć w języku ukraiń­ skim, rosyjskim, francuskim, angiel­ skim, grę na różnych instrumentach czy ćwiczenia w różnych dyscyplinach sportowych. Zakład był elitarną szkołą męską, do której uczęszczali synowie ziemiaństwa, urzędników państwo­ wych i samorządowych z ziem daw­ nej Rzeczypospolitej, a także z pruskie­ go i cieszyńskiego Śląska oraz Austrii, Czech i Węgier. Warunkiem przyjęcia do tej szkoły prywatnej, wyznaniowej, była wyznawana przez ucznia religia katolicka. Dzień zaczynał się od mszy świętej. Znakomita organizacja rozsławia­ ła imię konwiktu. Chyrów słynął m.in. z żelaznej dyscypliny panującej w szko­ le i internacie i dlatego rodzice upatry­ wali w nim szansę – czasem ratunek – żeby z synów wyrośli wykształceni, porządni ludzie. Tak pobyt w chyrowskim gimna­ zjum wspomina jeden z wychowan­ ków: „Na dwu piętrach były dwa ki­ lometry korytarzy. Każda z klas miała oddzielną sypialnię, salę do nauki, salę do rekreacji. Przemarsze przez koryta­ rze odbywały się w milczeniu w dwóch szeregach. W milczeniu wchodziło się do jadalni na 550 osób i dopiero na dzwonek prefekta generalnego wolno było rozmawiać. Pobudka była o szóstej rano, cisza nocna o pół do dziesiątej. Lekcje trwały od 9 rano do pierwszej, z trzema kwadransami dużej pauzy i od czwartej do pół do szóstej. Na rekreację poświęcano dwie i pół godziny w dwu

ratach. We wtorki i czwartki zamiast poobiednich rekreacji i lekcji odbywa­ ły się wycieczki i spacery. Zimą: łyżwy, narty, sanki. Latem kąpiele w rzece”. Przez okres istnienia chyrowskie­ go zakładu, to jest przez 53 lata, prze­ winęło się przez niego 6170 uczniów. Wychowankowie gimnazjum stanowili elitę społeczną w różnych dziedzinach: wybitni duchowni, naukowcy, praw­ nicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskie­ go. Do 1936 roku 70 byłych uczniów konwiktu zostało wojskowymi, 30 ka­ płanami, urzędników państwowych, ministerialnych i samorządowych by­ ło 118, przemysłowców i kupców 63, adwokatów, sędziów i notariuszy 73, lekarzy 40, ziemian i leśników 146. Ab­ solwentów chyrowskiego gimnazjum zwano chyrowiakami. Chyrowiakiem bardzo związanym z Chyrowem, uczestniczącym w wie­ lu zjazdach wychowanków, był wice­ premier Rządu Polskiego Eugeniusz Kwiatkowski (1888–1974) – w polskich dziejach postać wyjątkowa; polski che­ mik, wicepremier, minister przemysłu i handlu, minister skarbu. Reformator polskiej gospodarki, twórca COP i por­ tu w Gdyni, z czasem największego nad Bałtykiem. Jedna z najbarwniejszych postaci II Rzeczypospolitej. Do znanych polityków, wychowan­ ków kolegium chyrowskiego, należe­ li: Jan Choiński-Dzieduszycki (1890– 1971) – polski ziemianin, działacz społeczny, polityk, poseł Sejm w II RP; Leon Koppens (1890–1964) – polski dyplomata i urzędnik konsularny; Jerzy Teofil Marian Barthel de Weydenthal (1882–1960) – polski urzędnik konsu­ larny, dyplomata. Spośród innych znanych osób ko­ legium ukończyli: • pisarze: Jan Brzechwa, Franciszek Ksawery Pruszyński, Kazimierz Wie­ rzyński, Józef Garliński, Andrzej Ro­ stworowski, Kamil Giżycki, Mieczysław Orłowicz; • artyści malarze: Adam Styka, An­ toni Wiwulski (twórca Pomnika Grun­ waldzkiego w Krakowie); • aktorzy: Kazimierz Junosza-Stę­ powski, Włodzimierz Ziembiński; naukowcy: Aleksander Birkenma­ jer, Mieczysław Jerzy Gamski, Stanisław Łoś, Paweł Siwek, Franciszek Tokarz; • lekarz Marian Garlicki; • działacze społeczni: ks. Mieczysław Kuznowicz, Mieczysław Chłapowski, Tadeusz Łubieński, Feliks Szymanow­ ski, Roman Wajda, Marian Kawski; • nauczyciel Jan Radożycki oraz filo­ zof Julian Edwin Zachariewicz. Trudno nie wyliczyć tu wybit­ nych duchownych: kardynała Adama

Kozłowieckiego (arcybiskupa Lusa­ ki), biskupa Kazimierza Tomczaka, Edwarda O’Rourke (pierwszego bi­ skupa gdańskiego), Mariana Moraw­ skiego (bratanka założyciela, teologa, męczennika Oświęcimia), ks. Stani­ sława Starowieyskiego (zakonnika ze Zgromadzenia Kapłanów od Najświęt­ szego Sakramentu, przyjaciela Karola Wojtyły, z którym wspólnie wyjechał na studia do Rzymu w 1946 r.), Stani­ sława Stysia (jezuitę, profesora biblistę), Brunona Wolnika (jezuitę, misjonarza). Uczniem chyrowskiego konwik­ tu był także ks. Zdzisław Aleksander

Scazighino, Władysław Śniadowski, Wiktor Kamieński – polski prawnik z tytułem doktora, podporucznik Woj­ ska Polskiego; Leon Schnür-Pepłowski. Podczas Wielkiej Wojny ponad 70 chyrowiaków z pobudek patriotycz­ nych wstąpiło do Legionów Polskich. O kilku z wielu pragnę wspomnieć. Do nich należeli legioniści – grono ko­ leżeńskie chyrowiaków, którzy weszli w skład 2 Szwadronu Ułanów II Bry­ gady Legionów Polskich. Należeli do nich: por. Jerzy Kisielnicki ps. Topór, komendant 2 szwadronu (poległ pod Rokitną); ułan Jan Chwalibóg, kapral

i wybitni wychowankowie chy­ rowskiego gimnazjum mieli wspaniałych nauczycieli i wy­ chowawców. Przez okres działalności konwiktu przewinęło się ich 353; byli to jezuici, a także nauczyciele świeccy. Wśród najważniejszych należy wymie­ nić Aleksandra Gromadzkiego, któ­ ry przez 26 lat wykładał w Chyrowie matematykę, fizykę, historię natural­ ną, mineralogię i język rosyjski. Ro­ muald Koppens uczył przez 42 lata w klasach gimnazjalnych literatury, języka polskiego, łaciny i greki. Leon Kapaun przez 37 lat był nauczycielem łaciny i greki. Ignacy Gruszczyński przez 30 lat wykładał przedmioty ści­ słe i opiekował się gabinetem fizycz­ nym. Wiktor Hoppe przez 33 lata uczył języków nowożytnych – francuskiego, niemieckiego i angielskiego. Karol Kro­ szyński nauczał religii, języka francu­ skiego, propedeutyki filozofii i historii. Herman Libiński, który przez ćwierć wieku uczył historii i geografii oraz języków niemieckiego, francuskiego, greckiego, religii i matematyki, był nie­ przeciętnym poliglotą. Zygmunt Woj­ tycha, architekt i ogrodnik, przez 36 lat nauczał rysunku, kaligrafii, prac ręcz­ nych oraz geometrii wykreślnej. Śpiew i grę na instrumentach muzycznych prowadził Aleksander Piątkiewicz, któ­ ry dla konwiktorów pisał i reżyserował sztuki teatralne. Byli też wykładowcy, którzy nie mieli tak długiego stażu w nauczaniu konwiktorów, ale ich nieprzeciętność pozostawiła olbrzymi wkład w wycho­ wanie młodzieży. Do takich nauczycieli należy zaliczyć Karola Zdenka Run­ da – muzyka i wojskowego pochodze­ nia czeskiego, kapitana kapelmistrza Wojska Polskiego, kompozytora i wy­ kładowcę, Nikodema Biernackiego – polskiego skrzypka i kompozytora, Władysława Filara–polskiego nauczy­ ciela, filozofa. Do znaczących osób związanych z chyrowskim konwiktem należy tak­ że zaliczyć wybitnych duchownych: Adama Kozłowieckiego – polskiego duchownego rzymskokatolickiego, jezuitę, misjonarza, arcybiskupa me­ tropolitę Lusaki w latach 1959–1969; księdza kardynała Jana Beyzyma –

Uczniem konwiktu był legionista Bolesław Wieniawa-Długoszowski, miłośnik kobiet, koni i hucznych zabaw, poeta, lekarz medycyny, generał, a także dziennikarz. Trafił do słynącego z rygoru gimnazjum na własną prośbę. Jednak szybko z niego uciekł. Zakład naukowo-wychowawczy OO. Jezuitów w Chyrowie

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

podczas Wielkiej Wojny w okresie in­ wazji wojsk rosyjskich Brusiłowa zna­ lazło się w centrum działań wojennych. We wrześniu 1914 roku konwikt chyrowski znalazł się w pobliżu linii frontu. Normalne życie do konwik­ tu zaczęło wracać dopiero pod koniec września 1915 roku. Przez ten czas dwa razy wojska austriackie założyły w pomieszczeniach gimnazjum szpi­ tal wojskowy, dwa raz taki sam szpi­ tal wojskowy zorganizowali Rosjanie, a ilość rannych żołnierzy przekraczała niekiedy pięć tysięcy. Dwa razy głów­ ne pomieszczenia konwiktu zajmował naczelny wódz armii rosyjskiej wraz ze swoim sztabem, generał Brusiłow. Na początku 1916 roku w organie chyrow­ skiego gimnazjum, „Kwartalniku Kon­ wiktowym”, można było przeczytać: „Przybliżający się do Chyrowa lub zwiedzający jego okolice ujrzy z boleś­ cią zburzone stacye czy to w Zagórzu, czy w Samborze, ruiny dworów w Gro­ dowicach i Komorowicach, gruzy pa­ łaców w Laszkach i Lisku, starożytny, gotycki kościół Herburtów w Felszty­ nie, z takim pietyzmem przez X. Watu­ lewicza niedawno odnowiony, bez da­ chu i bez słynnej na całą okolicę baszty. Wita nas jednak z dala wieża Chyrow­ skiego Konwiktu, pocieszają całe, nie­ zburzone obie chyrowskie stacye, choć najbliższe domki dróżników spalone. Konwikt ocalony, pomimo że i nad nim przelatywały granaty i szrapnele!”. Jeszcze na przełomie 1918 i 1919 roku gimnazjum ojców jezuitów za­ wiesiło naukę swoich wychowanków, kiedy to Chyrów został opanowany przez Ukraińców. W okresie między­ wojennym w 1929 roku utworzono w chyrowskim gimnazjum Ligę Obro­ ny Powietrznej i Przeciwgazowej. Od marca 1933 roku w zakładzie był czyn­ ny oddział Ligi Morskiej i Kolonialnej, a w 1936 roku został utworzony szczep Związku Harcerstwa Polskiego.

P

o upadku Polski po wrześniu 1939 r. jezuici musieli opuścić Chyrów. Collegium jezuickie stało się siedzibą garnizonu Armii Czerwonej. W 1941 roku biblioteka została całkowicie zniszczona, a całość zakładu naukowego zamienili Niemcy na koszary i więzienie. Po II wojnie światowej jezuicki konwikt i Collegium zostały zamienione na radzieckie ko­ szary, a od 2004 r. – na koszary ukra­ ińskie. W lutym 1996 r. przyklasztorna kaplica Collegium została wyświęcona jako greckokatolicka cerkiew pod we­ zwaniem św. Mikołaja. W sierpniu 2013 roku Zakład Naukowo-Wychowawczy OO. Jezuitów został sprzedany na au­ kcji prywatnej firmie „Chyrów-rent­ -inwest” za 2231 tys. hrywien. Obecnie w części budynków mieści się hotel i zakład wodoleczniczy. W 2017 roku w odnowionym gmachu byłego kole­ gium zostało otwarte muzeum historii gimnazjum. 24 marca 2018 roku do polski dotarły niepokojące wieści. „Kresowy Przegląd Tygodnia” informował: „Oko­ ło godziny 14 lokalnego czasu wybuchł pożar w XIX-wiecznym kompleksie dawnego zakładu wychowawczego je­ zuitów w Chyrowie (obwód lwowski na Ukrainie). Jak wynika z doniesień portalu zaxid.net oraz relacji internau­ tów, ogień, który objął cały kompleks,

Przez 53 lata przewinęło się przez konwikt 6170 uczniów. Wychowankowie gimnazjum stanowili elitę społeczną w różnych dziedzinach: wybitni duchowni, naukowcy, prawnicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskiego. Peszkowski – doktor filozofii, kapelan Jana Pawła II, harcmistrz, podchorą­ ży kawalerii Wojska Polskiego II RP, rotmistrz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, kapelan Rodzin Katyńskich i pomordowanych na Wschodzie, Ka­ pelan Naczelny ZHP, patron honorowy Hufca ZHP Ziemi Sanockiej. Byli również wybitni wojskowi. W 1909 roku maturę w Chyrowie zdał Roman Abraham, późniejszy generał WP. Generał Abraham był jedynym dowódcą związku kawalerii, który na całym szlaku bojowym w kampanii wrześniowej nie poniósł ani jednej porażki, nie przegrał ani jednej bitwy. Do absolwentów należeli również: Kazimierz Rafał Chłapowski – oficer WP, działacz polityczny, urzędnik, po­ seł na Sejm I kadencji w II RP; Bole­ sław Dunikowski – pułkownik audytor Wojska Polskiego; Adam Epler, Jerzy Kirchmayer, Stefan Kopecki, Wawrzy­ niec Łobaczewski – pułkownik kawa­ lerii Wojska Polskiego, ofiara zbrodni katyńskiej; Kazimierz Papara, Witold

Mieczysław Chwalibóg (ranny dostał się do niewoli pod Rokitną); ułan Euge­ niusz Potok-Łada (poległ pod Rokitną); ułan Stanisław Kułakowski (ranny pod Rokitną) i jeszcze kilku „Chyrowskich Rycerzy”, uczestników słynnej szarży 2 szwadronu pod Rokitną 13 czerwca 1915 roku, zwanej nową Somosierrą. Było dużo wspólnych cech, które łączy­ ły i upodobniały te dwie szarże. W jed­ nej i w drugiej do szarży przystąpił tylko jeden szwadron. Mimo że dzieliła je odległość ponad stu lat, polskich żoł­ nierzy łączył wspólny cel – wywalczenie wolnej Polski. Bili się przy boku obcych armii poza granicami byłej Rzeczy­ pospolitej. Pod Somosierrą nastąpiło zwycięstwo, a pod Rokitną – podziw dla odwagi i waleczności bohaterów. Warto wspomnieć, że w słynnej szarży pod Somosierrą brał udział szwoleżer Mikołaj Dunin-Wąsowicz. Jego w prostej linii prawnuk rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz poległ 13 czerwca 1915 roku pod Rokitną. Prowadził on do szarży 2 Szwadron

24 marca 2018 r. – pożar w dawnym kolegium

polskiego duchownego katolickiego, jezuitę, misjonarza, błogosławionego Kościoła katolickiego, czy Tadeusza Ka­ ryłowskiego – polskiego jezuitę, poetę i tłumacza. Studiował filozofię, teologię, literaturę polską i francuską na Uniwer­ sytecie Jagiellońskim. Przez szereg lat zajmował się hymnologią, tłumaczył hymny kościelne. Swoją twórczość li­ teracką ogłaszał w wielu czasopismach jak „Nowe Wiadomości”, „Głos Ewan­ gelii” oraz „Przegląd Powszechny”. Warto wspomnieć wojenne lo­ sy chyrowskiego gimnazjum, które

FOT. ZAXID.NET

jeszcze nie został ugaszony. Jak pisze zaxid.net, z żywiołem wal­ czy 11 wozów straży pożarnej i 68 stra­ żaków. Ogień zajął cały dach komplek­ su. Według mera Chyrowa całkowicie spłonęło także najwyższe, drugie piętro budynku, jednak jak wynika ze zdjęć publikowanych przez internautów w mediach społecznościowych, ogień rozprzestrzenił się na pozostałe piętra. Najmniej miał ucierpieć kościół przy­ legający do konwiktu, służący obecnie prawosławnym – według zaxid.net spło­ nęła jedynie jego kopuła”. K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

D

o bardziej wyrafinowanych form przemocy należy zali­ czyć doprowadzenie do sku­ tecznego oswojenia wielu lu­ dzi z absurdami. Mam poczucie, że zbyt mała jest świadomość, iż u większości ludzi obumarła zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa. I niewielu jest z tego powodu nieszczęśliwych („Ar­ cana” 6/2013). Uderza trafność spostrzeżenia, że „łatwiej oszukać ludzi, niż przekonać ich, że zostali oszukani”. Co się stało? Myślę, że „zawdzięczamy” to niewyob­ rażalnie olbrzymiemu zalewowi infor­ macji. Sprzyja to osłabieniu odporności na kłamstwo i zwykłą głupotę. Ułatwia tym samym uprzedmiotowianie czło­ wieka, co skutkuje jego „odczłowiecza­ niem” w tradycyjnym sensie. Propagan­ dowe bombardowanie świadomości informacjami powoduje, że człowiek traci zdolność ustalania prawdy i łącze­ nia wolności z odpowiedzialnością (vi­ de Owsiakowe „róbta co chceta” i jego rzekoma apolityczność). Bywa, że atak informacyjny na świadomość zmąca ją do tego stopnia, że trudno oddzielić świadome kłamstwo od wewnętrznego samozakłamania, które staje się drugą naturą zmanipulowanego człowieka. A z takim człowiekiem można zrobić wszystko. Większość, sprytnie stero­ wana przez propagandystów i graczy, zawsze wybierze Barabasza. Przykłady? Proszę bardzo: wciąż mam przed oczyma moją studentkę, która z wielką przykrością, wręcz bólem, słuchała moich krytycznych uwag pod adresem Owsiaka i jego WOŚP. Wtrą­ całem je czasem w różnych konteks­ tach moich wykładów. Wskazywałem, ilustrując to konkretnymi przykłada­ mi, że władza, zazwyczaj lewoskrętna, Owsiakowi i jego akolitom wyznaczyła zadanie, aby wyrwać z chrześcijaństwa serce i uzdatnić je do włączenia w ja­ kąś ogólnoświatową „świecką religię”. Starałem się uwyraźniać zdziwionym zazwyczaj studentom, że Jerzy Owsiak jest sprytnym projektem politycznym, przedsięwzięciem zmierzającym do przeprowadzenia tzw. zmiany społecz­ nej, czyli postawienia świata tradycyj­ nych wartości na głowie. Rzekomo bez tej rewolucyjnej zmiany nie sposób wy­ dobyć człowieka z jego dotychczasowe­ go uciemiężenia, co lewicowi liberałowie poczytują sobie za świętą misję. Nie mu­ szę dodawać, że swoimi spostrzeżeniami zburzyłem spokój ducha mojej student­ ki zakochanej po uszy w dobroci Jurka Owsiaka. bo ongiś miała chore dziecko, które szpital uratował dzięki jego akcji charytatywnej. Ale mnie też lubiła jako wykładowcę… Gdzie jest więc pies pogrzebany? Otóż propagandowo zmanipulowana studentka (podobnie jak znaczący od­ setek ludzi) nie dostrzegła osobliwej schizofrenii wodzireja WOŚP, polega­ jącej na tym, że Jerzy Owsiak w środ­ ku zimy jawi się jako organizator gi­ gantycznej akcji dobroczynnej, która ratuje zdrowie i życie chorych, i wie­ lu rodziców jest wtedy dumnych, że ich dzieci jako wolontariusze uczest­

bezpośrednio z lewackim ruchem społecznym, który od miesięcy dąży do tego, aby chore dzieci nigdy się nie urodziły. Czyż można sobie wyobra­ zić większy absurd niż równoczesne zbieranie pieniędzy na leczenie dzieci i wspieranie ich zabijania, gdy są nie­ narodzone? („Sieci”, luty 2021). Współczesna medycyna, mimo fenomenalnych odkryć i nadzwyczaj­ nych możliwości, patrzy na pacjenta jak na zbiór organów i tworzących je komórek, a nie cierpiącą istotę. Myślę, że chcąc poznać genezę tego zjawiska, trzeba się cofnąć do XIX wieku, bo to wówczas w medycynie pojawiła się me­ chanistyczna koncepcja pojmowania człowieka. Zakłada ona, że ludzki or­ ganizm działa niczym maszyna, zatem należy leczyć szwankujące części, co ma swoje plusy, bo łatwiej stawiać diagno­ zę i proponować leczenie. Koncepcja

w większości kultur istnieli pomocnicy pomagający przejść to ostateczne do­ świadczenie, zazwyczaj kapłani, a ich działania były wpisane w ład i porzą­ dek, który konstytuował świat wspólny dla kapłana i umierającego. Czy tę rolę mogą przejąć upiornie „humanistycz­ ni” psychologowie? Oczywiście nie, bo

Godne umieranie? Nie wszyscy jednak podzielają przy­ wołane spostrzeżenie ks. Skrzypczaka. Przyjrzyjmy się „postępowemu” pro­ fesorowi Zbigniewowi. Szawarskiemu. Swego czasu zaproponował on stary pomysł na godne umieranie: „Czy eu­

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Kontynuuję wątek analiz, które zmierzają do uwyraźnienia, że poza przemocą fizyczną istnieje przemoc polityczna, ekonomiczna i propagandowa. Ta ostatnia wymaga dbałości o to, aby w społeczeństwie stale poszerzał się krąg nieodpornych na kłamliwe i bałamutne treści, zwanych także przez lewackie siły postępu – klientami. Można ich też nazywać kręgiem ludzi „żyjących na luzie”, pogardzających przeszłością w imię nowych tradycji i konwencji. Czemu nie? – powiadają współcześni liberałowie – zobaczmy, co z tego wyniknie.

W kręgu zawołania bojowego liberałów:

Czemu nie?!

mechanistyczna jest też niezwykle wy­ godna z punktu widzenia ekonomiki leczenia, bo opiera się na pomiarach i wynikach, a te można łatwo ocenić. Całościowe leczenie opornie poddaje się matematyce. Poza tym wąska spe­ cjalizacja w pewnym stopniu sprytnie zwalnia lekarza z odpowiedzialności za życie pacjenta; w końcu jest fachowcem od jednego procesu komórkowego. I to jest stanowisko naukowe. Ponadto we współczesnej medy­ cynie zysk staje się kwestią kluczo­ wą. Krystyna de Walden-Gałuszko – konsultant krajowy medycyny pa­ liatywnej, prezes Polskiego Towarzy­ stwa Psychoonkologicznego – słusz­ nie zauważa, że „ludzie zawsze bali się śmierci. W przeszłości umieli jednak wykorzystać pewne wzorce kulturowe i religijne, aby proces umierania i samo zjawisko śmierci uczynić naturalnym, godnym i prawdziwie ludzkim”. Czym zastąpić te kulturowe i religijne wzorce? Kolejnymi psychologicznymi specja­ lizacjami? Kiedyś kapłan, nauczyciel, mędrzec wzywał do męstwa w imię powszechnie wyznawanych wartości i ideałów. Wszyscy mogli odwołać się do realnej wspólnoty, w której żyli, do zobowiązań i poczucia odpowiedzial­

jest to psychologia w znacznej mierze zideologizowana i wyzuta z autentycz­ nie ludzkiego wymiaru. Kontakt z cierpiącym człowiekiem ma niezwykły wpływ na lekarza, bo ten, starając się dotrzeć do umierają­ cej osoby, zrozumieć ją, doskonali sam siebie i uwzniośla swoje człowieczeń­ stwo. Ale pacjent musi mieć pewność, iż lekarz jest wobec niego szczery, nie oszukuje go. „Śmierć tym większym bywa strachem – pisał w swoim dzien­ niku w 1910 roku filozof Henryk Elze­ nberg – im życie jest uboższe i bardziej wegetatywne; a im bardziej duchowe, kulturalne, bogate w siły i w pełni roz­ winięte, tym lęk przed śmiercią jest mniejszy. A nie przeciwnie, jakby moż­ na pomyśleć. To, co się w nas boi śmier­ ci, to organizm, roślina; w chwilach zaś, gdy życie jest najcenniejsze, myśli się o śmierci z taką pogodą, że niemal jako o koronie życia. Stąd wniosek: im piękniejsze twe życie, tym mniej go będziesz żałował. Ślepe przywiązanie do życia to przejaw nędzy życiowej. A najpiękniejszą czarę z największą

tanazja jest legalna, czy nie – i tak jest dokonywana. Czy więc nie lepiej nadać temu zjawisku ramy prawne”? Wyglą­ da na to, że nieprawość, zdaniem pana profesora, należy zalegalizować i wtedy przestanie być nieprawością. Bardziej szczegółowo poglądy profesora etyki Z. Szawarskiego poznamy, rekonstru­ ując jego stanowisko w głośnej sprawie pogrążonej w śpiączce Terri Schiavo. 30 marca 2005 roku w Ameryce trwa­ ły zażarte spory, czy pozwolić jej żyć. W wyniku starań męża Michaela, pop­ artych przez sędziów z Florydy, Terri pozbawiono pożywienia. To był trzy­ nasty dzień głodowej egzekucji; miała przed sobą jeszcze 24 godziny powolne­ go umierania. Tego dnia w polskiej TV, w „Kawie czy herbacie”, dyżurny etyk Szawarski poprawnie politycznie ape­ lował: „Pozwólmy jej godnie umrzeć”. Zabrakło mu tylko brutalnej szczerości męża Terri, który w rozmowie z pielęg­ niarkami nie ględził o „prawie do godnej śmierci”, tylko warknął zniecierpliwiony: „Kiedy umrze ta suka”? „Ona nic już nie czuje – zapewniał dyżurny etyk Szawar­

Propagandowo nagłośnione przedsięwzięcie ratujące życie chorych dzieci Owsiak powiązał bezpośrednio z lewackim ruchem społecznym, który od miesięcy dąży do tego, aby chore dzieci nigdy się nie urodziły. niczą w publicznej zbiórce pieniędzy, latem natomiast staje na czele ogrom­ nej imprezy młodzieżowej (Przystanek Woodstock, znany z pijaństwa i tzw. błotnych kąpieli) i często wówczas ci sami rodzice boją się puszczać swoje dzieci na ten festiwal. Jest więc szkopuł. Myślę, że niezbędna jest większa świa­ domość w kręgach wielbicieli Owsiaka, bo jest poza dyskusją, że w działalności WOŚP mamy do czynienia z bałamut­ nym wymieszaniem dobra (działalność charytatywna) ze złem (zgorszeniem), propagowaniem relatywizmu oraz dzia­ łaniami zmierzającymi do rozmięk­ czania zasad moralnych i banalizacji zła. Działalność charytatywna Owsiaka jednoczy Polaków, natomiast „róbta co chceta” ich dzieli i skłóca.

Orkiestra Owsiaka gra razem ze Strajkiem Kobiet… W tym roku w przededniu finału WOŚP Jerzy Owsiak na specjalnie zwołanej konferencji otwarcie poparł proabor­ cyjny Strajk Kobiet. Propagandowo nagłośnione przedsięwzięcie ratu­ jące życie chorych dzieci powiązał

się ze śpiączki, z pewnością sama pro­ siłaby o zadanie jej śmierci (A. Solak, Kiedy umrze ta suka...?, „Myśl Polska”, 17.04.2005). Jakże boleśnie aktualny to problem w Europie, skoro niedawno umierał tak nasz rodak S.R., bo placówka w Plymo­ uth otrzymała zgodę brytyjskiego są­ du na odłączenie go od pokarmu oraz wody, choć polskie władze do ostatniej chwili robiły wszystko, aby naszemu ro­ dakowi pomóc. W miejsce komentarza przywołajmy inny przypadek. Devon Rivers był w śpiączce przez dwa lata. Lekarze orzekli, że to permanentny stan wegetatywny (PVS) i nie ma żad­ nej nadziei na poprawę. Matka jednak wymusiła na szpitalu dalsze leczenie chłopca. Jak podał serwis HLI Europa, chłopiec obudził się i już bez problemu bawił się z rodzeństwem. Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 r., Terri Schia­

ności. Jakie nastąpiły tu przeobrażenia i co ludziom umierającym przynio­ sły? Otóż rola społeczna psychologa skoncentrowała się na zakwestionowa­ niu i obaleniu stresujących człowieka wysokich standardów i ideałów oraz represyjnych norm, w imię życia uła­ twionego, bezstresowego i wygodne­ go. Takie życie wykreowane zostało na gruncie dzisiejszej ideologii jako ideał współczesności. Jak ten sam psycholog może od­ wołać się do ideałów męstwa, heroi­ zmu, wiary itp., aby pogodzić swojego podopiecznego z trudem, dramatem ludzkiej egzystencji i kondycji? „Trud­ no dać pociechę ludziom, gdy brakuje wiary w życie przyszłe” („Gość Nie­ dzielny” 3.12. 2006), zwłaszcza że ży­ cie doczesne coraz częściej upływa w świecie odwróconym, gdzie oszuści uchodzą za obrońców prawdy, a dra­ nie ustalają normy moralne... Co mo­ że umierającemu powiedzieć psycho­ log wobec fundamentalnej tajemnicy śmierci? „Godność człowieka umiera­ jącego – podkreślał Jan Paweł II – ma swoje źródło w tym, że jest on istotą stworzoną, oraz w jego osobistym po­ wołaniu do życia wiecznego”. Kiedyś

(IV)

vo 31 marca 2005 r., a S.R. 26 stycznia 2021 roku Wymieniam te odejścia jed­ nym tchem, gdyż coś je i łączy, i dzieli. W przypadku Schiavo i S.R. mieliśmy do czynienia ze śmiercią sztucznie wy­ wołaną w drodze morderstwa sądowe­ go, w przypadku Jana Pawła II – z wy­ pełnieniem się woli Bożej.

„Drugie narodziny…” Belg Rom Houben w wyniku wypadku samochodowego przed 23 laty został całkowicie sparaliżowany i nie mógł porozumieć się z otoczeniem. Lekarze przeprowadzili liczne testy, po których orzekli z całkowitą pewnością, że pa­ cjent znajduje się w stanie wegetatyw­ nym. Później jednak, po zastosowaniu nowoczesnej techniki okazało się, że mózg chorego pracuje normalnie. Za pośrednictwem komputera udało się nawiązać z nim dialog. Ten moment Houben określił jako swoje drugie naro­ dziny. Opowiadał, że przez cały ten czas był całkowicie świadomy, słyszał i wi­ dział, co się wokół niego dzieje. „Krzy­ czałem, ale nikt nie mógł mnie usłyszeć”. I oświadczył: „Chcę rozmawiać z przy­ jaciółmi, używając komputera, i cieszyć się życiem, skoro już wiadomo, że nie

hasłem „to jest wojna”, które wcale nie jest pustym frazesem. Wiemy o tej wojnie od lat. I być może czas wejść w nią na poważnie, bo może mieć znaczący potencjał na­ prawczy. Od dawna przecież wiadomo, że konieczne jest oczyszczenie struktur kościelnych i politycznych z tego, co szkodliwe. Skoro apostołów wybierał osobiście Pan Jezus i na zaledwie dwuna­ stu jeden okazał się zdrajcą, trudno spo­ dziewać się, by w dzisiejszych czasach do Kościoła należeli sami święci. Jak pierwszego Kościoła nie złamała zdrada Judasza ani krwawe prześladowania, tak i współczesny Kościół przetrwa. Ale to dobry czas, by na nowo zweryfikować własne działania i postawy. Bo prze­ cież nikt chyba nie sądzi, że postępowi bezbożni liberałowie chcą oczyszczenia Kościoła po to, by ten stał się bardziej święty. Oni wykorzystają każde hanieb­ ne działanie ludzi Kościoła do tego, by go zniszczyć. Potrzebujemy więc – my, niewyemancypowani „moherowcy” – jednoznaczności w wierze, w działaniu, w ocenach, w decyzjach. Tych indywi­ dualnych, politycznych i społecznych. Przecież „dzięki” prawnej i moralnej do­ puszczalności aborcji, eutanazji można dokonać redefinicji człowieczeństwa. Na to nie może być zgody. Bez pretensji do oryginalności tezy: w dzisiejszym świe­ cie oswojonych absurdów niezbędne jest gromkie, zdecydowane: non possumus! Myślę, że tylko tak można wygrać tę cy­ wilizacyjną/kulturową wojnę. To nie jest wojna o przysłowiową pietruszkę. To jest wojna, w ramach której propagowana jest dziś przez neomarksistów „nowa normalność”, nowe pojmowanie czło­ wieczeństwa. Próba lepszego urządzenia świata uzurpuje sobie prawo, żeby być „normalnością powszechną”!

Refleksja końcowa Dla dobrobytu i spokoju socjalnego większość Europejczyków dała sobie narzucić światopogląd daleki od tradycji kulturalnej, religijnej i obyczajowej kon­ tynentu. Godzi się jeszcze odnotować, że znaczący odsetek Europejczyków nie wie prawie nic o Kościele, a bywa, że wierzą, iż Kościół katolicki dał Zachodo­ wi tylko prześladowania, ciemnotę i za­ bobony. Nie mają pojęcia, że współczes­ na nauka umieszcza korzenie idei praw naturalnych nie w Oświeceniu, ale w XII wieku i w pismach katolickich uczonych. Nie mają pojęcia, że późni scholastycy coraz częściej są uważani za twórców współczesnej ekonomii. Że chrześci­ jaństwo upowszechniło elementarną oświatę dla każdego, a z czasem i dalsze etapy kształcenia. Dzięki chrześcijań­ stwu powstały pierwsze uniwersytety. Większość współczesnych ludzi nie wie – na co słusznie zwracała uwagę Han­ nah Arendt – że tragedia XX wieku (fa­ szyzm, komunizm) wynika z oświecenio­ wej idei o samostanowieniu człowieka, który tworzy swój los i nowe, rzekomo szczęśliwsze, pojmowanie człowieczeń­ stwa, nie potrzebując już podpórek w po­ staci metafizyki, autorytetu i tradycji. Ale wówczas fundujemy sobie wojnę kultu­

Nikt chyba nie sądzi, że postępowi bezbożni liberałowie chcą oczyszczenia Kościoła po to, by ten stał się bardziej święty. Oni wykorzystają każde haniebne działanie ludzi Kościoła do tego, by go zniszczyć.

satysfakcją się w końcu rozbija”. Zna­ mienne, że przywołane intuicje filozofa bliskie są spostrzeżeniom ludzi, któ­ rzy na co dzień obcują z pacjentami u kresu życia. „Natężenie lęku przed śmiercią jest, w mojej ocenie – mówi dr Wiktor Chmielarczyk z Centrum Onkologii w Warszawie – miarą doj­ rzałości życia: ludzie spełnieni, którzy mają oparcie w bliskich, wierzą w Boga, umierają szczęśliwsi (K. Hejke, Gdy komórka zasłania duszę, „Gazeta Polska”, 6.04.2005). Ostatnimi chwilami życia Jan Paweł II pokazał prawdę o człowie­ ku i o świecie, wbrew propozycji kul­ tury „instant” (pojmowanej jako życie w natychmiastowości) nachalnie lansu­ jącej młodość, rześkość i siłę. Pokazał własnym cierpieniem, że do realnego świata oraz prawdy o człowieku należy także starość, cierpienie i umieranie. W tych dniach – odnotował ks. Ro­ bert Skrzypczak – schorowani i udrę­ czeni cierpieniem ludzie mówili: „Ten papież pomaga mi żyć i nie narzekać” („Rzeczpospolita”, 25.03.2005).

ski – ona jest jak przepalony komputer”. Skąd to wiedział? Bo tak oświadczyli le­ karze wynajęci przez Michaela Schiavo? A czemu mamy nie wierzyć księdzu Ta­ deuszowi Malanowskiemu, który czuwał do ostatka przy chorej, obserwował, jak wodziła za nim oczami, widział w tych oczach radość, gdy się nad nią pochylał i prawił jej serdeczności. I słyszał z jej ust cichy jęk za każdym razem, gdy mówił: „Terri, powtarzaj za mną: Jezus, Jezus, Jezus”… Politycznie poprawny etyk prof. Szawarski ubolewał nad tymi Amery­ kanami, którzy próbowali ocalić Ter­ ri przed głodową egzekucją. Bo czymś niedopuszczalnym, mówił z powagą, jest wtrącanie się w cudze życie. – „Tyl­ ko ja mam prawo decydować o moim życiu, tylko ja i nikt więcej!”. Tą uwa­ gą prof. Szawarski zapędził się w kozi róg, bo prowadząca program dzienni­ karka zauważyła, że „przecież Terri nie decydowała. To za nią zdecydowano”! Profesor Szawarski pocieszył też zaraz widzów „Kawy czy herbaty” swą głębo­ ką wiarą, że Terri, gdyby tylko ocknęła

jestem martwy”. Gdyby z Romem Ho­ ubenem postąpiono jak z Terri Schiavo i naszym rodakiem, umarłby całkowicie świadomie powolną, bolesną śmiercią głodową. Ale z pewnością wielką pocie­ chą (?) byłaby dla niego wiedza, że jest głodzony… zgodnie z prawem („Gość Niedzielny”, 6 grudnia 2009). Przy zestawieniu tych tak różnych odejść jakże znaczące stają się słowa Jana Pawła II: „Musicie być mocni mocą mi­ łości, która jest potężniejsza niż śmierć”. Sytuacja i problemy związane ze śmier­ cią i eutanazją są analogiczne do debaty o aborcji. Czy gdyby – jak chcą tego libe­ rałowie – uznawszy, że praktyki sprzecz­ ne z normą istniały od zawsze, zalegalizo­ wać je – nie będzie już dochodziło do tak przykrych sytuacji, że napadnięty zabija napastującego go zbira? Przecież mordo­ wanie się mamy we krwi, nieprawdaż?. W takim myśleniu zawarta jest koncepcja człowieka jako twórcy dobra i zła. Wy­ starczy więc zło nazwać dobrem i wte­ dy przestaje być złem. Wyznawcy tej koncepcji zaludniają od jakiegoś czasu polskie ulice w ramach wzmiankowane­ go już Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i używając rynsztokowych słów, doma­ gają się prawa do aborcji. Wymachują

rową, będącą w istocie wojną o prawdę. Wygląda na to, że dopóki prawda nie zwycięży, będziemy żyli w świecie odwró­ conych sensów i znaczeń, gdzie „dziwki żalą się na uwiąd cnoty, oszuści oburza­ ją się na szerzenie kłamstwa, złodzieje protestują przeciw lekceważeniu prawa własności, a nienawistnicy organizują się w celu walki z nienawiścią”, jak to traf­ nie nazwał Bronisław Wildstein. Czy da się jeszcze w takiej Europie przywrócić wartości moralne, sprawdzone przez wie­ ki i stawiające szacunek do prawdy i do człowieka na pierwszym miejscu, czy też Europę zdominuje indywidualny egoizm, służący zaspokojeniu zachcianek i zwal­ niający z odpowiedzialności? Wreszcie, czy w takiej pogrążonej w relatywizmie i fałszywym pluralizmie rzeczywistości da się realizować postulaty budowy wspa­ niałej, zjednoczonej Europy? Jeśliby się to wszystko jednak mia­ ło źle skończyć, to kto wystawiłby nam nagrobek i jaką inskrypcją by go przy­ ozdobił? Może taką: „Tu leży Europa. Doigrała się”. I pomyśleć, że Europa zafundowałaby sobie tak marny ko­ niec za pomocą pozornie niewinnie brzmiącego liberalnego zawołania: Czemu nie? K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Rodzina i tożsamość Po ukończeniu w 1897 r. miejscowej szkoły ludowej uczył się do 1900 r. za­ wodu ślusarskiego w warsztacie pry­ watnym Donsaty, a następnie praktyko­ wał jako pomocnik trasersko-ślusarski

zetknął się z 10 Przykazaniami Sokoła: Nie będziesz miał innych Ojczyzn, jak tylko Polskę jedną i nierozdzielną. Nie pozwolisz brać nadaremno imienia Ojczyzny swojej na pokrycie wsteczni­ ctwa, służalstwa i despotyzmu. Będziesz pamiętał o wszystkich roczni­

powstania śląskiego. Z uwagą też śledził nastroje Niemców i rozkład moralny ar­ mii cesarskiej, w której w 1917 r. zaczęto cenzurować listy żołnierzy, a poważnie okaleczonym inwalidom nie wolno było pokazywać się publicznie, by nie podko­ pywać morale cywilów. Ograniczenia te nie dotyczyły H. Majętnego. W listopadzie 1918 r. zakończył służbę w armii Wilhelma II w stopniu starszego sierżanta sztabo­ wego, jako kawaler Krzyża Żelaznego I i II klasy.

Organizator POW G.Śl.

„Królewska Huta” (Huta „Kościuszko”)

w Wytwórni Wagonów i Mostów – Odział Budowy Mostów – w Królew­ skiej Hucie. W latach 1903–1907 odbył (z awansem na kaprala) zasadniczą służbę wojskową w armii pruskiej, przyporządkowany do kompanii ka­ rabinów maszynowych w 6 Pułku Strzelców w Oleśnicy, po czym 1 X 1907 r. wrócił do poprzedniego za­ wodu i miejsca pracy. W latach 1907– 1909 uczęszczał do szkoły technicznej w Katowicach, po ukończeniu której

cach narodowych, święcić je będziesz w gnieździe twoim i drugich do świę­ cenia pobudzać będziesz. Czcij i kochaj Ojczyznę twoją, abyś sam na miłość i cześć zasłużył. Nie zabijaj ducha narodu twego. Nie kochaj obcej mowy, nie przedkładaj jej nad polską. Nie okradaj narodu twego z chwały i marzenia. Nie przekręcaj i nie poniewieraj dzie­ jów ojczystych. Nie pożądaj łaski wrogów twojej Oj­ czyzny. Ani godności, ani orderów, ani tytułów, które twych wrogów są.

Kawaler Krzyża Żelaznego

Pocztówka z Sokołem i załączoną inskrypcją: „Strażnicą postawił nas Bóg/ u granic tej krainy:/ A twierdzą jest tu każdy próg/ Gdzie polskie ojce, syny!

Mieszkańcy okolic Królewskiej Huty

W latach 1910, 1911 i 1913 H. Majętny był powoływany na ćwiczenia wojsko­ we do swojego macierzystego pułku w Oleśnicy. W międzyczasie uczęszczał na zajęcia w średniej szkole technicznej w Gliwicach i uzyskał tytuł technika. W 1914 r., po wybuchu wojny, wcielony do 46 Pułku Piechoty armii niemieckiej uczestniczył w działaniach na froncie zachodnim we Francji. Bił się w rejonie Longery, pod Verdun i nad Marną. Po­ stawa żołnierska zapewniła mu awans na sierżanta. W marcu 1915 r. odniósł ciężką ranę i został odesłany do szpita­ la. Po wstępnej rekonwalescencji od­ delegowano go do szkolenia rekrutów 47 Pułku Piechoty, a następnie 8 maja

Herb Królewskiej Huty

POCZTÓWKA WYDAWNICTWA K. MIARKI

został mistrzem w Wytwórni Wago­ nów i Mostów. Stabilizacja zawodowa pozwoliła mu na założenie rodziny. Dnia 3 VI 1907 r. (urlopowany z woj­ ska) poślubił córkę kowala Urbana, Marię Piątek, która w ciągu czterech lat pożycia urodziła Henrykowi Ma­ jętnemu trzech synów.

1915 r. powrócił do 46 Pułku Piechoty. Ze swoją jednostką zaliczył także służ­ bę na froncie karpackim, później jesz­ cze raz walczył na froncie francuskim. W 1916 r. uczestniczył w zmaganiach z ofensywą rosyjską na froncie wschod­ nim, m.in. w walkach nad Stodochem. Postanowił wówczas skorzystać z okazji i być czymś więcej niż trybem

Zdjęcie ślubne Henryka Majętnego i Marii z domu Piątek 3 maja 1907 r.

Synowie H. Majętnego: (od prawej) Jerzy, Brunon (Bronisław) i Alojzy

Obowiązki rodzinne nie przysło­ niły mu działalności niepodległościo­ wej. Nie przestawał ani na chwilę my­ śleć i działać na rzecz Górnego Śląska i wolnej Polski. Umacniali go w tym przekonaniu m.in. rzemieślnik Franci­ szek Grześ, działacz królewskohuckie­ go „Sokoła”, oraz Paweł Karuga i Jerzy Skowronek – współzałożyciele miej­ scowego Towarzystwa Śpiewu „Lut­ nia”. Wtedy to po raz pierwszy Majętny

w maszynie i celem dla nieprzyjaciel­ skich pocisków. Pilnie obserwował zmia­ ny w sposobie prowadzenia wojny. Na polu walki pojawiała się nowa broń: gra­ naty ręczne i miotacze ognia, moździerze i lekkie armaty. Testowano nową tak­ tykę polegającą na atakowaniu małymi grupami, które łączyły się dopiero po dotarciu do celu. Wszystkie te innowa­ cje mógł wypróbować w roli dowódcy baonu na polach bitewnych trzeciego

Po pierwszej wojnie światowej Henryk Majętny nadal pracował jako mistrz w Wytwórni Mostów. Ponadto działał aktywnie w polskich organizacjach, których wiele funkcjonowało w Kró­ lewskiej Hucie. Były to m.in.: Kółko Towarzyskie, Towarzystwa Śpiewacze: „Moniuszko” (był jego współzałożycie­ lem), „Lutnia” i „Echo”, gniazdo TG „Sokół” (kierowane przez Teofila Ba­ durę) oraz zorganizowana przez Jana Mrozka Komenda Powiatowa POW G.Śl. Zetknął się wówczas z takimi dzia­ łaczami jak: Piotr Baluch, Franciszek

H. Majętny w okresie powstań śląskich

kpt. Frionego oraz policja plebiscytowa APO, której dowódcą w Królewskiej Hucie mianowano hallerczyka, kpt. Józefa Pietruszkę. W plebiscycie 20 III 1920 r. wzięło udział 44 052 uprawnionych do głoso­ wania mieszkańców Królewskiej Huty, z tego na Polskę oddało głosy 10 764, za Niemcami – 31 864 (w tym 4674 emi­ grantów sprowadzonych z Niemiec). Wyniki głosowania i nastroje panujące wśród Polaków skomentował B. Ma­

Aby zabezpieczyć się przed nie­ miecką kontrakcją, powstańcy wy­ dali odezwę w języku polskim i nie­ mieckim, nakazującą mieszkańcom w ciągu 24 godzin zdanie posiadanej broni. Wzywali do zachowania spoko­ ju i gwarantowali wszystkim „bezpie­ czeństwo życia i mienia”. Przeprowa­ dzono w poszukiwaniu broni rewizje w domach niemieckich, „gdzie zna­ leziono jej pod dostatkiem, ponieważ Niemcy również czynili przygotowa­ nia wojenne”. Ponadto aresztowano niemieckich oficerów oraz osoby po­ dejrzane o przynależność do niemie­ ckich organizacji wojskowych, takich jak: Orgesch (Organisation Escherich) i Selbstschutz (Kampforganisation Oberschlesien). Zatrzymanych ode­ słano do obozów w powiecie pszczyń­ skim. Oddział francuski nie wystąpił z kontrakcją przeciw powstańcom i pozostał w koszarach. Po dłuższych pertraktacjach z ko­ mendanturą wojsk koalicyjnych baon H. Majętnego opuścił Królewską Hutę i udał się do Lipin. Powstańcy przystą­ pili do cernowania (blokady) Królew­ skiej Huty. Francuzi zagwarantowali neutralność.

a z nimi wspomnienie „zimy brukwi” roku 1916–1917, gdy mięso było nie do zdobycia, a masło racjonowano w ka­ wałeczkach. Kawę produkowano z kory drzewnej, chleb fałszowano, dodając do niego trocin i kredy. Niemcy swoje niezadowolenie zaczęli manifestować przed ratuszem, w którym mieli siedzi­ bę przedstawiciele władz koalicyjnych. Częste prowokacje Niemców, na­ pady na domy i ludność polską, najścia na biura Zjednoczenia Zawodowego Polskiego i siedzibę Polskiego Komisa­ riatu Plebiscytowego w Hotelu Polskim spowodowały, że baon H. Majętnego 7 V 1921 r. ponownie zajął Królewską Hutę i pozostawał tam do 2 VI 1921 r. Nie obyło się tym razem bez utarczek. Niemcy stawili zbrojny opór przy ulicy Floriańskiej, gdzie podczas strzelaniny zginęły dwie osoby. Zawarto wówczas kolejne porozumienie z Francuzami, na którego mocy miasto podzielono na dwa rejony: jeden pod władzą fran­ cuską (Rynek, ul. Jagiellońska, ul. Wol­ ności i kilka bocznych uliczek), a drugi pod kontrolą oddziałów powstańczych (reszta miasta z dworcem kolejowym i pocztą). W rękach Polaków pozosta­ ły główne ulice wylotowe prowadzące

Henryk Majętny urodził się 30 XII 1883 r. w Królewskiej Hucie jako syn hutnika Józefa i Franciszki z domu Wróbel. Miał trójkę rodzeństwa: siostrę Jadwigę oraz dwóch braci: Józefa i Emanuela. Dorastał w typowej robotniczej, katolickiej rodzinie.

Królewskohucki Hektor Henryk Majętny (1883–1948) Zdzisław Janeczek

Tuszyński, Aleksander Piec, Maria Szu­ kalska i dr Ludwik Urbanowicz. Jako członek POW G.Śl. został zaprzysiężo­ ny w styczniu 1919 r. Był odpowiedzial­ ny za zorganizowanie oddziału POW w północnej i zachodniej części miasta. Według wspomnień syna Bronisława: „Na członków POW G.Śl. werbował wypróbowanych i oddanych sprawie polskiej towarzyszy jeszcze z czasów działalności w polskich organizacjach przed pierwszą wojną światową”. Zbiór­ ki i zebrania odbywały się w lokalu przy ulicy 23 Czerwca nr 5, w restauracji Jana Bentkowskiego, którego syn był zaprzysiężonym członkiem POW. Mimo podjętych środków ostroż­ ności, H. Majętny został zdekonspi­ rowany jako dowódca i organizator struktur POW G.Śl. Poszukiwały go niemieckie bojówki i policja. W je­ go mieszkaniu przy ulicy Krzyżo­ wej 1 przeprowadzono kilka rewizji. Niemcom nie udało się H. Majętnego aresztować, lecz musiał on ukrywać się w Chorzowie Starym u Marcina Watoły.

Uczestnik I i II powstania śląskiego W czasie pierwszego i drugiego po­ wstania śląskiego 1919–1920 r. oddział Henryka Majętnego był w pełnym po­ gotowiu bojowym (sztab zbierał się na Pniakach w mieszkaniu członka POW Emanuela Wyrwicha) i chociaż w są­ siedztwie miasta toczyły się zacięte walki (w pierwszym powstaniu w Li­ pinach, Bytkowie i Siemianowicach, a w drugim powstaniu śląskim dodat­ kowo jeszcze w Hajdukach i Chorzowie Starym) – oddział Henryka Majętnego, jak i pozostałe formacje POW G.Śl. w Królewskiej Hucie, nie otrzymały rozkazu włączenia się do walki z Niem­ cami, ponieważ miasto zostało zabloko­ wane przez rozmieszczone w tym rejo­ nie oddziały Grenzschutzu i żołnierzy rozlokowanego w lipcu 1919 r. 2 baonu mjr. V. Chappuisa z 63 Pułku Piechoty 32 Brygady Reichswehry. Po wygaśnięciu drugiego powsta­ nia Henryk Majętny włączył się w ak­ cję plebiscytową. Ze swoich podko­ mendnych (w ramach struktur POW G.Śl.) utworzył grupy bojowe, których zadaniem była ochrona polskich wie­ ców, paraliżowanie akcji niemieckich bojówek mających za cel ich rozbija­ nie. Ponadto chronił lokale dzielnico­ we i miejski Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Królewskiej Hucie. Wobec niemieckiego terroru bezsilni byli obecni w mieście przedstawiciele Międzysojuszniczej Komisji w składzie: Francuz kpt. Erdmann, Anglik porucz­ nik A. Newton i Włoch mjr G. Capo­ grossi. Do ich dyspozycji pozostawał stacjonujący w mieście francuski kon­ tyngent wojskowy dowodzony przez

jętny: „Zasępiły się twarze wszystkich i niejednemu zakręciła się łza w oku, gdyż w tej chwili wszyscy wynik gło­ sowania w Królewskiej Hucie brali za podstawę do rozstrzygnięcia o przyna­ leżności państwowej tego miasta. Przy­ chodziły też niektórym czarne myśli do głowy, że wkrótce Niemcy wydalą ich z pracy i pozbawią środków do życia, a nawet godzić będą na życie”. O de­ terminacji mieszkańców Królewskiej Huty świadczył m.in. strajk szkolny w 1920 r., kiedy to naukę porzuciło 2500 dzieci polskich. W gronie tych, którzy nie rezygnowali z dalszej walki, znalazł się również H. Majętny. Jego postawa i aktywność zwróciły uwagę przełożonego Wiktora Przedpełskiego, komendanta I Inspektoratu POW G.Śl., który wystąpił z wnioskiem o awans Majętnego do stopnia podporuczni­ ka. Henryk Majętny złożył więc 7 IV 1921 r. stosowne egzaminy w Pozna­ niu i miesiąc później otrzymał patent oficerski.

Pod komendą Karola Gajdzika W trzecim powstaniu z ludzi ppor. H. Majętnego sformowano baon, który wszedł w skład 4 (10) Pułku Powstań­ czego Karola Gajdzika. 2 V 1921 r. zebrał się w Królewskiej Hucie sztab powstańczy. Ułożono wówczas do­ kładny plan opanowania miasta oraz rozdzielono zadania bojowe. Baon po uzbrojeniu w Bytkowie wyruszył na Królewską Hutę. Bronisław Majętny tak zapamiętał tę noc: „O godzinie 24.00 kilku dyżur­ nych powstańców, m.in. Alojzy Rządza, Emanuel Wyrwich, Mikołaj Świerc, Lu­ dwik i Karol Wróblowie oraz inni ukry­ li się na cmentarzu kościoła św. Bar­ bary przy ulicy Wieczorka, w pobliżu dwóch budynków szkolnych, w których rozlokowana była policja plebiscyto­ wa. Zostali jednak spostrzeżeni przez kilku niemieckich policjantów. Zaczęli oni strzelać w kierunku cmentarza. Do strzelających podeszli jednak znajdują­ cy się w koszarach polscy członkowie policji plebiscytowej: Szymal i Stryczek i natychmiast ich rozbroili. O godzinie 1.00 wszyscy Polacy, członkowie policji [plebiscytowej – J.Z.] pod dowództwem kpt. Pietruszki przystąpili do rozbrajania i aresztowania niemieckich funkcjona­ riuszy. Następnie udano się do dwóch komisariatów Policji Miejskiej i wkrótce je zajęto, a załogi zaaresztowano. Oko­ ło godziny 6.00 dnia [wg innych relacji o 4.30 – Z.J.] 3 maja batalion królew­ skohucki pod dowództwem Henryka Majętnego wkroczył do miasta od strony Chorzowa. Zajął pocztę, dworzec kole­ jowy i wszystkie urzędy”. Sztab powstań­ czy zakwaterowano w szkole nr 14 przy ulicy Wieczorka 22 (obecnie ul. 3 Maja).

Sytuacja ta jednak, według Majęt­ nego, nie zadowalała Niemców, któ­ rych liczba znacznie wzrosła. Oprócz emigrantów z Niemiec, którzy przybyli na Górny Śląsk, by wziąć udział w ple­ biscycie, pojawili się liczni niemieccy uchodźcy z okolicznych gmin. Doma­ gali się oni kwater publicznych na koszt

od granic miasta do Zabrza, Gliwic i Bytomia. Majętny w tym czasie pełnił kontrolę nad sprawnymi dostawami transportów uzbrojenia i aprowizacji dla rozwijającego się frontu powstań­ czego na odcinku Grupy Operacyjnej „Wschód”. Ponadto pilnował zajętego terenu przed zorganizowanymi nie­

Góra św. Anny na starej pocztówce

miasta lub gościny. Nie wystarczał im obóz założony przy szkole nr 4. Poja­ wiły się także trudności aprowizacyjne,

mieckimi bojówkami. W tym czasie Królewska Huta zmieniła swój wystrój zewnętrzny. Szyldy i napisy niemieckie

Karol Gajdzik, dowódca 4 Pułku Powstańczego na fotografii z I wojny światowej


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI „Śląsk wita Polskę” w 1922 r.

zbliżyło się do bramy triumfalnej przy ul. Katowickiej, gdzie nastąpiły mowy powitalne wygłoszone przez starostę powiatu świętochłowickiego dr. Józe­ fa Potykę, wojewodę śląskiego Józe­ fa Rymera i przewodniczącego Rady Miejskiej Królewskiej Huty, Antoniego Idźkowskiego. W imieniu radnych nie­ mieckich głos zabrał dr Noll. Chlebem i solą powitała gen. K.A. Horoszkie­ wicza działaczka TCL i Towarzystwa Polek, Petronela Golasiowa z Klim­ zowca. Następnie przemaszerowano do śródmieścia, gdzie przed ratuszem przemówił radny Franciszek Grześ. Podczas tej oracji nadjechał samocho­ dem gen. Stanisław Maria hr. Szep­ tycki, owacyjnie witany przez miesz­ kańców. Towarzystwa Śpiewacze pod batutą Ostoi-Ponieckiego odśpiewały hymn polski i specjalnie ułożony na tę okoliczność przez Kazimierza Li­ gonia hymn śląski (do muzyki Feliksa Nowowiejskiego). W końcu pod bra­ mą tryumfalną przy ul. Wolności obok Hotelu Polskiego wojsko powitali gór­ nicy, hutnicy i przedstawiciele innych zawodów. W ich imieniu przemawiali Paluch i Henryk Dubiel. Defilada woj­ skowa, uroczysta msza św. i po nich na wzgórzu Redena zabawa (z udziałem gen. S.M. Szeptyckiego i jego sztabu) zakończyła tę niezwykłą uroczystość, której jednym z bohaterów był Hen­ ryk Majętny. Włączył się on także w pracę spo­ łeczną, zakładając lokalne koło Związ­ ku Powstańców Śląskich. Został jego wieloletnim prezesem. Ponadto wy­ brano go radnym i pełnił obowiązki w licznych komisjach. Na utrzymanie rodziny zarabiał, podjąwszy ponownie pracę w Wytwórni Wagonów i Mostów na stanowisku kierownika ruchu.

Kawaler Krzyża Virtuti Militari

zastąpiono polskimi, większość domów udekorowano polskimi flagami. Opieką otoczono powstańcze rodziny, a akcją tą w porozumieniu z Henrykiem Ma­ jętnym kierował sekretarz ZZP Piotr Baluch. Niemcy w odpowiedzi protestowa­ li i domagali się od władz sojuszniczych przejęcia kontroli nad Królewską Hu­ tą, przez którą szły koleją transporty amunicji i wojsk powstańczych. Fran­ cuzi ponownie więc próbowali przejąć

Gen. Kazimierz Horoszkiewicz

dworzec i pocztę. Powstańcy H. Majęt­ nego zareagowali błyskawicznie, biorąc 10 zakładników spośród najznamienit­ szych Niemców, m.in.: adwokata i nota­ riusza Michaela Bergera (wieloletniego radnego i radcę sprawiedliwości miasta Królewska Huta), prokuratora Müllera, dyrektorów zakładów, dr Hartmanna, dyrektora banku, restauratora Rod­ walda. Postanowiono wypuścić ich – jak wspominał Majętny – dopiero gdy „ludność niemiecka złoży prośbę na ręce władz koalicyjnych, że życzy so­ bie, aby poczta i dworzec pozostawały nadal w rękach powstańców”. Ponieważ Niemcy przyjęli warunki, a Francuzi oddali sporne obiekty powstańcom, zakładników uwolniono.

Walki w rejonie Kędzierzyna i Góry Świętej Anny Wreszcie nadszedł dzień, który otwierał nowy rozdział w historii baonu i jego dowódcy. Wszyscy podkomendni ze­ brali się przed szkołą nr 8 (między ulicą Pawła i Łagiewnicką), aby wysłuchać mszy polowej, którą odprawił ksiądz

przybyły z Czeladzi. Obecni byli: in­ spektor peowiacki na powiat bytomski, katowicki i zabrski, zastępca dowódcy Grupy „Wschód” – Wiktor Przedpeł­ ski, dowódca Grupy „Wschód” Karol Grzesik, dowódca 1 Dywizji Górnoślą­ skiej Jan Ludyga-Laskowski oraz szef sztabu mjr Stanisław Rostworowski ps. Lubieniec. Po nabożeństwie powstańcy przemaszerowali ulicami Karola Miarki i Wieczorka na dworzec do Chebzia. Tutaj zostali załadowani do pociągu, który jechał do Rudzińca. Po raz ko­ lejny królewskohucki baon H. Majęt­ nego opuścił miasto 2 VI 1921 r., aby wyruszyć w szyku bojowym na front pod Górę św. Anny. Tutaj toczył ciężkie boje pod Raszową, Cisową, Blachownią Śląską, Bierawą, Łąkami, Pogorzelca­ mi, Januszkowicami i innymi miejsco­ wościami Ziemi Opolskiej. Dowodzili tam Henryk Majętny, Henryk Wróbel i Alojzy Starzyński. Szczególnie cięż­ ki bój baon stoczył 4 VI 1921 r. z bry­ gadą pułkownika Franza von Magni­ sa. Otoczony przez przeważające siły Selbstschutzu w tzw. lasku nyskim, H. Majętny ze swoimi ludźmi przebił się z okrążenia, torując sobie drogę od­ wrotu w walce na bagnety. W tym de­ cydującym momencie porwał za sobą podkomendnych odwagą i brawurą, a także przytomnością umysłu i po­ święceniem. Po raz pierwszy w czasie swojej służby wojskowej Henryk Majętny był odpowiedzialny za tak ważną operację obronną. Jego decyzje stanowiły od­ zwierciedlenie zarówno własnych do­ świadczeń, jak i trudnych lekcji taktyki, które odebrała armia niemiecka i które na frontach pierwszej wojny światowej zaczęły przenikać do jego świadomości. W rejonie Kędzierzyna i Góry św. An­ ny powstańcy, podobnie jak niemiecka piechota w 1917 r. na pierwszej linii, mieli teraz „stawić opór, ugiąć się i od­ bić”, czyli w razie konieczności ustąpić pola i prowadzić lokalne kontrataki, po czym przeprowadzić końcowe ude­ rzenie i wyprzeć wroga na pierwotne pozycje. Niemcy korzystając z przewa­ gi ludzkiej i materiałowej, z łatwością przeprowadzili w rejonie Góry św. An­ ny i Kędzierzyna wiele desperackich ataków, podczas gdy Henryk Majętny (podobnie jak inni dowódcy) musiał raz po raz wykazywać się darem znaj­ dowania się w tym miejscu, gdzie był najbardziej potrzebny: podciągał re­ zerwy, zbierał maruderów i prowadził

kontrataki, wspierając stanowiska, któ­ rych obronie groziło załamanie, gdyż brakowało granatów, a amunicja była na wyczerpaniu. Do akcji plebiscytowej i powstań­ czej włączył się także syn Bronisław­ -Brunon, który jako kurier i łącznik przenosił broń i amunicję oraz prze­ kazywał ważne informacje.

Do raportu przed gen. Kazimierzem Horoszkiewiczem Po wygaśnięciu powstania Henryk Majętny dzielił los swoich żołnie­ rzy. Później na krótko wstąpił do za­ wodowej służby wojskowej, z której zwolnił się do rezerwy 31 VII 1922 r. 23 VI 1922 r. uczestniczył w ceremo­ nii powitania Wojska Polskiego wkra­ czającego na Górny Śląsk. Tego dnia wczesnym rankiem królewskohucki baon pod jego komendą udał się do Bederowca, gdzie stanął do raportu przed gen. Kazimierzem Andrzejem Horoszkiewiczem, dowódcą 23 Dywi­ zji Piechoty. Następnie wojsko poprze­ dzone 300 powstańcami H. Majętnego

Za działalność konspiracyjną i męstwo na polach bitewnych trzeciego powsta­ nia (a w szczególności bój w lasku ny­ skim) 27 sierpnia 1922 r. marszałek Józef Piłsudski odznaczył go na ka­ towickim Rynku, przed Teatrem Ślą­ skim im. Stanisława Wyspiańskiego, Krzyżem Virtuti Militari V klasy. Za­ szczytu tego dostąpili wówczas m.in.: Rudolf Kornke, Rudolf Niemczyk, Jan Przybyłek, Jan Ludyga-Laskowski i Jan Wyglenda. W czasie służby H. Majętny wyróż­ niał się swymi umiejętnościami dowo­ dzenia. W trzecim powstaniu dowodził baonem w Pułku Powstańczym Karo­ la Gajdzika. Był powszechnie znany ze swej odwagi. Wykazał się nie tylko zdolnościami dowódczymi, lecz był niezwykle pracowity i zdyscyplino­ wany. Wyróżniał go hart ducha, tęży­ zna fizyczna i odporność psychiczna, a przede wszystkim był pełen energii, zapału, pomysłów i optymizmu. Du­ że zdolności organizacyjne i wycho­ wawcze połączone z planowością pracy pozwoliły mu na osiągnięcie bardzo pomyślnych rezultatów w działalno­ ści konspiracyjnej w szeregach POW G.Śl. Jako dowódca, mimo miażdżą­ cej przewagi militarnej Niemców, wie­ rzył, iż elementem rozstrzygającym jest morale żołnierzy, siły powstańcze zaś muszą wyzwolić wolę walki śląskiego ludu. Odwaga, dyscyplina, przywódz­ two – te cechy miały Górnoślązakom zapewnić zwycięstwo. Na polu bitwy

wyznawał zasadę: „najpierw myśl, po­ tem ryzykuj”. W rodzinie zapamiętano Henryka Majętnego jako mężczyznę z charakterem, impulsywnego, chole­ ryka, twardego i nieustępliwego. Lubił dzieci i wyróżniał się elegancją ubioru. W okresie międzywojennym wspól­ nie z synem Bronisławem włączył się w nurt życia narodowego. Czuwał tak­ że nad wykształceniem syna. Wysłał go najpierw na naukę do szkoły kupieckiej, później znalazł mu pracę w katowickim Zarządzie Związku Powstańców Ślą­ skich. W lutym 1928 r. Bronisław Ma­ jętny wstąpił do Ochotniczej Straży Po­ żarnej. Od tej chwili ciągle uczęszczał na różne kursy i szkolenia. Zdając kolejne egzaminy z wynikiem bardzo dobrym,

Chorzów na starej pocztówce

otrzymał uprawnienia najpierw sekcyj­ nego, plutonowego, dowódcy oddziału aż do komendanta rejonowego włącz­ nie. W 1935 r. Bronisław Majętny został wybrany na naczelnika Miejskiej Zawo­ dowej Straży Pożarnej w Chorzowie. Razem z ojcem z niepokojem obser­ wował na terenie Chorzowa wzrastającą aktywność stronników Hitlera pośród niemieckiej mniejszości. Zanotował: „Ośrodkiem hitlerowskiej działalności na Śląsku stał się hotel „Hrabia Reden” w Chorzowie, gdzie odbywały się róż­ ne wiece, zebrania i występy nacjonali­ stycznych zespołów. Sala widowiskowa hotelu stała się siedliskiem nacjonalizmu niemieckiego oraz wylęgarnią antypol­ skich nastrojów i wystąpień. Likwida­ cja tego ośrodka stała się koniecznością polskiej racji stanu, gdyż tupet i buta Niemców przekraczały wszelkie gra­ nice”. W 1938 r. Bronisław Majętny po rozmowie z prezydentem miasta prze­ prowadził wraz z architektem szczegó­ łową kontrolę obiektu i wydał opinię: „ze względu na bezpieczeństwo ludzi sala musi być zamknięta”. W ten spo­ sób ograniczył czasowo aktywność hit­ lerowców.

Niemców z Królewskiej Huty oraz de­ koracja ojca Krzyżem Virtuti Militari na katowickim Rynku”. We wrześniu 1939 r. podobnie jak ojciec stanął do walki z obcą agresją. W stopniu kaprala został powołany do 23 Pułku Artylerii Lekkiej w Będzinie. Walczył pod Wy­ rami i Tychami. Jego szlak bojowy za­ kończył się krwawymi bojami w lasach pod Tomaszowem Lubelskim, gdzie 20 IX 1939 r. dostał się do niemieckiej niewoli i był przetrzymywany w stalagu koło Żagania. W grudniu 1939 r. został zwolniony na pogrzeb matki, z które­ go nie wrócił do obozu jenieckiego. Zainteresowało się nim gestapo, które poddało go wnikliwym przesłucha­ niom, m.in. dotyczącym okoliczno­ ści zamknięcia hotelu „Hrabia Reden”. Na szczęście jego opinię o stanie tech­ nicznym obiektu potwierdził aktualny niemiecki komendant straży pożarnej w Chorzowie. Bronisław Majętny aktywnie włą­ czył się w życie Polskiego Państwa Pod­ ziemnego. Najpierw związał się ze strukturami Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Pod pseu­ donimem „Wąż-Topór” kierował grupą

Z towarzyszami broni (siedzi w środku). Jastrzębie-Zdrój 15 i 16 VIII 1936 r.

Brunon (Bronisław) Majętny (1909– 1986) – legitymacja służbowa OSP

W 1939 r. Henryk Majętny przystą­ pił do działań organizacyjnych na rzecz obrony Chorzowa, a następnie przez Rumunię, Jugosławię i Włochy prze­ dostał się do Francji, gdzie pracował w fabryce samochodów. Na uchodź­ stwie 4 XII 1939 r. dotknęła go śmierć żony Marii. Z wiadomych względów nie mógł uczestniczyć w jej pogrze­ bie. W czasie kampanii francusko-nie­ mieckiej w 1940 r. został ewakuowany do Anglii, gdzie pracował w zakładach lotniczych.

dywersyjną „Akcja Kolejowa”, szkolił oddziały bojowe, obserwował „ruchy Niemców”, magazynował broń. Po wycofaniu się Niemców, już 28 I 1945 r. Bronisław Majętny przy­ stąpił do organizowania ochrony prze­ ciwpożarowej Chorzowa. Równocześ­ nie szkolił innych i sam się dokształcał. W 1947 r. skierowano go do Szkoły Oficerskiej Pożarnictwa w Warsza­ wie. Od 1951 r. pełnił obowiązki Ko­ mendanta Chorzowskiej Straży Prze­ ciwpożarowej. W służbie pozostawał do 1975 r., kiedy to w stopniu pod­ pułkownika przeszedł na emeryturę. Nadal utrzymywał stały kontakt ze środowiskiem strażackim. Był wice­ prezesem OSP w Świętochłowicach i Przewodniczącym Wojewódzkiego Sądu Honorowego Straży Pożarnych, ponadto ławnikiem w Sądzie Rejono­ wym i wieloletnim Prezesem Zarzą­ du Miejskiego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację w Chorzo­ wie. Zmarł 17 VIII 1986 r. Był odznaczony Krzyżem Kawa­ lerskim Odrodzenia Polski, Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski, Śląskim Krzyżem Powstańczym, Medalem za Udział w Wojnie Obronnej 1939 r., Me­ dalem za Zasługi dla Obrony Kraju i Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa. Z żoną Heleną z domu Kubiczek (26 VIII 1915–26 II 2003) miał dwóch synów: Zbigniewa (ur. 22 VI 1936 r.) i Henryka (ur. 26 II 1942 r.), który imię otrzymał na cześć dziadka-powstańca. K

Epilog W gronie powstańczym, m.in. kpt. Nikodem Sobik (dolny rząd, trzeci od lewej) i Henryk Majętny (górny rząd, pierwszy od prawej). Poniżej: pamiątka sypania Kopca Marszałka J. Piłsudskiego w Krakowie, w którym to przedsięwzięciu wzięli udział Helena i Bruno Majętni Henryk Majętny. Chorzów 1938 r. Poniżej: Krzyż Virtuti Militari kl. V (nr 7846), którym H. Majętnego dekorował na katowickim Rynku marszałek J. Piłsudski 27 sierpnia 1922 r.

Militari V Klasy, Krzyżem Niepodległo­ ści, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Krzy­ żem na Śląskiej Wstędze Waleczno­ ści i Zasługi, Gwiazdą Górnośląską, Krzyżem Powstańczym. Rada Miasta w Chorzowie w uznaniu zasług zmarłe­ go podjęła uchwałę nadania jego imie­ nia jednej z ulic Osiedla „Karolinka”. W związku małżeńskim z Marią z domu Piątek miał trójkę dzieci: Je­ rzego (ur. 31 VIII 1908 r.), Brunona­ -Bronisława (ur. 19 IX 1909 r.) i Aloj­ zego (ur. 15 V 1911 r.). Z działalnością niepodległościową ojca swój los złączył syn Bronisław­ -Brunon, który po latach zanotował: „Z czasów powstania dwa wydarze­ nia utkwiły mi w pamięci: wyparcie

Po zakończeniu działań wojennych wrócił do kraju w grudniu 1945 r. Otrzymał pracę w Chorzowskiej Wy­ twórni Konstrukcji Stalowych na sta­ nowisku inspektora montażowego. W 1947 r. zawarł powtórny związek małżeński z Frydą Lebek. W chwi­ lach wolnych bardzo wiele czasu spę­ dzał na spacerach z wnukiem. Jed­ nak dla bezpieczeństwa najbliższych nie wspominał o swojej powstańczej przeszłości i losach uchodźcy na ob­ cej angielskiej ziemi. Również w ro­ dzinie przez wiele lat obowiązywało na ten temat milczenie. Był to znak czasu. Nasilał się terror reżimu stali­ nowskiego i prześladowania działaczy niepodległościowych. Henryk Majętny zmarł 8 I 1948 r. w Chorzowie i został pochowany z ho­ norami wojskowymi na cmentarzu wy­ znaniowym parafii pw. św. Barbary przy ulicy 3 Maja. Był odznaczony Krzyżem Virtuti

Materiał ikonograficzny pochodzi ze zbiorów autora.


KURIER WNET · MARZEC 2O21

8

31

V 1921 r., w dniu, w któ­ rym Korfanty odwołał naczelnego wodza po­ wstania, hr. Mielżyń­ skiego, Niemcy przypuścili kolejny atak – na Kalinów i Suchą. Na szczęście ich sukcesy były chwilowe. 2 czerwca ude­ rzyli na odcinek obrony między Oles­ nem a Zębowicami. Tam walki trwały do 6 czerwca. 29 maja, kiedy NKWP głosiła zawieszenie broni, zakończy­ ła się koncentracja wojsk niemieckich na odcinku Góry św. Anny. Tego dnia w kwaterze głównej odbyła się nara­ da, w której uczestniczyli przedstawi­ ciele mniejszości niemieckiej z zaję­ tych przez powstańców terenów. Byli to członkowie komitetu wyłonione­ go przez niemieckie partie polityczne i działającego pod przewodnictwem prałata Uliczki. Komitet ten miał re­ prezentować interesy ludności niemie­ ckiej przed Międzysojuszniczą Komisją Rządzącą i Plebiscytową. W naradzie wzięli udział również dowódcy grup Selbstschutz Oberschlesien, „Wydziału Dwunastu”, oficerowie angielscy i gene­ rałowie Hoefer i Hülsen wraz ze swymi sztabami. Obradowano do 2 czerwca. Przedstawiciele Selbstschutz Obers­ chlesien z Gliwic, Katowic i Bytomia obiecywali pomóc swoim, wyrusza­ jąc z miast i przebijając się przez po­ wstańcze blokady. Anglicy twierdzili, że wśród powstańców panuje rozprężenie i nikt nie myśli o walce na poważnie. Dyskutowano też, czy atak Niemców nie pogorszy ich sytuacji na arenie mię­ dzynarodowej. Anglicy zapewniali, że przeciwnie – wzmocni. Tak więc późniejsze nazwanie Polski „bękartem traktatu wersalskie­ go” rodziło się już wtedy, w okopach Górnego Śląska. Zgubna jest polity­ ka liczenia na łaskę mocarstw! To, co Polacy wywalczyli, to mieli. Nikt nam niczego podarować nie chciał. Niemcy, którzy wywołali wojnę, mogli liczyć na większe poparcie niż wychodząca z nie­ woli Polska. Jednakże po kolejnej już, jałtańskiej zdradzie, nasi współcześni politycy oddawali za bezcen polskie banki, likwidowali rodzimy przemysł, bo tak doradzała Europa i jej konsul­ tanci MFW itp.… Niemcy postanowili główne ude­ rzenie skierować na odcinek frontu między Januszkowicami a Olszową. Przerwanie frontu umożliwiłoby opa­ nowanie całego okręgu przemysłowego. Dowodzić miał gen. Hülsen. Jego sze­ fem sztabu był oficer sztabu general­ nego Niemiec, ppłk von Loewenfeld. Utworzono trzy grupy. Pierwsz,a do­ wodzona przez płk von Notza, liczyła 3300 żołnierzy i stacjonowała w Roz­ wadze. Jej celem miał być Kędzierzyn. Druga, w sile 3600 osób, dowodzona przez ppłk Brachta, wymaszerować miała z okolic Leśnicy i zając szosę między Kuźniczką a Lenartowiczami. Trzecia, majora Horadama – ok. 4500 ludzi – miała ruszyć z okolic Lichyni na Sławięcice–Ujazd. Atak miał wspierać pociąg pancerny.

2

czerwca ok. godz. 15 Niemcy ude­ rzyli na Licynię. Kompania Jana Gałki z 3 pułku Rudolfa Niem­ czyka oraz samochód pancerny Oszka zatrzymały impet Niemców i odzyska­ ły Lichynię. Powtórny atak po godz. 20 również został odparty przez pows­ tańców. Walki były bardzo krwawe. „Tego samego dnia oddziały po­ wstańcze, posuwając się wzdłuż szosy Pogorzelec–Kłodnica, wzięte zostały pod ogień minomiotaczy i ciężkich karabinów maszynowych, przy czym oddziały 2 pułku poniosły dotkliwe straty. Miejsce postoju 2 pułku w Po­ gorzelcu ostrzeliwane było pociskami włoskimi. W godzinach wieczornych Niemcy ostrzeliwali bardzo silnie pozy­ cje powstańcze na północ od Koźla, aż do Januszkowic. Rokicze ostrzeliwane były przez artylerię niemiecką, usta­ wioną w okolicach Leśnicy. Z zacho­ wania Niemców wnioskować można było o przybyciu na ich front świeżych posiłków. Jako odwet za napad ogniowy Niemców dowództwo dywizji wydało rozkaz obłożenia ogniem artyleryjskim miasta i dworca Leśnicy-Zdzieszowic i Rogów-Rybarzy. To poskutkowało” (J. Ludyga-Laskowski, Zarys historii trzech powstań śląskich, s. 288). Trzeba pamiętać, że od 1 czerwca nie było formalnie dowódcy powstania. Funkcję tę pełnił czasowo szef sztabu Naczelnej Komendy Wojsk Powstań­ czych, mjr Stanisław Rostworowski. W tym dniu odbyło się zwołane w Biel­ szowicach zebranie dowódców Grup Operacyjnych Wschód, Południe i Pół­ noc. Zwolennicy kontynuowania wal­ ki z Niemcami wysunęli kandydaturę kpt. Karola Grzesika na naczelnego wodza – czyli następcę odwołanego

KURIER·ŚL ĄSKI przez Korfantego ppłk. Mielżyńskie­ go. Postanowiono wysłać delegację do Korfantego. Był to początek tzw. buntu Grupy Wschód. Konflikt narastał już wcześniej. Korfanty nie był zadowolo­ ny z zapału bojowego i rozmachu GO Wschód. „Z rosnącej opozycji zdawał sobie sprawę również dyktator powstania, lecz nie podejmował polemiki z prze­ ciwnikami. Próbował natomiast ograni­ czyć możliwość ich oddziaływania, za­ węzić obszar wpływów. W pierwszym rzędzie działania skierował przeciwko organowi prasowemu grupy, postana­ wiając przejąć nadzór nad »Powstań­ cem«. Bezpośrednim następstwem

W dniu odwołania Mielżyńskiego, czyli 30 maja, Grażyński telefonicz­ nie zwołał na naradę dowódców Grup Operacyjnych. W zebraniu w Bielszo­ wicach wzięli udział: mjr B. Sikorski, J. Witczak, M. Witczak z GO Południe, J. Wyglenda i A. Nowak z GO Północ oraz M. Chmielewski, Z. Dworczak, M. Grażyński i W. Przedpełski. Zebrani ocenili sytuację spowodowaną wstrzy­ maniem wypłaty pieniędzy przez Kor­ fantego, niedostatkiem broni i brakiem łączności duchowej z dowództwem. Mimo to postanowiono kontynuować walkę. „Energiczne i zdecydowane kie­ rownictwo, ich zdaniem – zdołałoby usunąć powstałe braki. Jednomyślnie

kontratak powstańców w tym miejscu już nie nastąpi. Mógł przerzucić siły. Je­ go dowódca, mjr Horadam, postanowił zaatakować linię wzdłuż kanału i szo­ sy w marszu na Kędzierzyn. Chodziło o spowodowanie zamieszania w szere­ gach powstańczych. Na odcinku Łąki–Cisowa aż do Ja­ nuszkowic wszystkie ataki niemieckie zostały odparte. Na niemieckiej szpicy szły oddziały szturmowe „Bergerhoff ” i „Heintze”. Wskutek działań Francu­ zów łączność oddziałów powstańczych została zerwana. Pomimo rozgardia­ szu Niemcy napotykali na zacięty opór mieszkańców kolejnych wiosek i po­ wstańców ze służb pomocniczych sta­

„Rozkazy o zawieszeniach broni i ustaleniach linii demarkacyjnych ro­ biły swoje: zabijały czujność w szere­ gach i usypiały męstwo. Mimo to nie udało się Niemcom przerwać frontu powstańczego. Nie pomogła ich prze­ waga moralna, liczebna i techniczna. Do godziny 11, a więc po siedmiogo­ dzinnych walkach, opanować oni zdo­ łali Zalesie–Sławięcice–Popice–Olszo­ wą. Sukces ten zawdzięczają Niemcy wyłącznie tej okoliczności, iż w chwili ataku brakło pod Zalesiem oddziału szturmowego marynarzy wraz z ich samochodem pancernym (kpt. Oszka), który dotychczas trzymał Zalesie zwy­ cięsko w posiadaniu swoim. Przerwanie

Korfanty wciąż mówił o zawieszeniu broni, ale powstańcy musieli się cały czas bronić. Lokalne niemieckie ataki na ich pozycje świadczyły o tym, że przeciwnik nie ma zamiaru zaprzestać walki.

Lud walczy – elity zdradzają III powstanie śląskie

Historia powstań śląskich · Część XXVII Jadwiga Chmielowska

decyzji było rozbicie działu politycz­ no-prasowego GO Wschód. Spośród sześciu osób wchodzących w jego skład w Bielszowicach pozostał zaledwie do­ tychczasowy kierownik działu Rudolf Kornke oraz Roman Lutman” (Wanda Musialik, Michał Tadeusz Grażyński 1890–1965, s. 54).

K

orfanty rozwiązywał też rady powołane przez GO Wschód. „W. Korfanty interweniował nawet u dowódcy powstania. W dniu 12 maja bezpośrednio po naradzie z udziałem M. Grażyńskiego i W. Przed­ pełskiego odbył z M. Mielżyńskim roz­ mowę, którą jego rozmówca odebrał ja­ ko ostrzeżenie przed zbytnią uległością wobec grup bojowych i bezkompromi­ sowych oficerów. Na zwołanej w kilka godzin później odprawie naczelny do­ wódca starał się pohamować zbyt da­ leko idące plany części podwładnych. Próbował uświadomić zebranym, że prowadzenie dalszych działań zaczep­ nych, przy znanych niedostatkach od­ działów, może zakończyć się porażką militarną całego powstania. Zwrócił uwagę na prawdopodobieństwo utwier­ dzenia nieprzychylnego stanowiska członków Komisji Międzysojuszni­ czej i opinii publicznej” – (W. Musia­ lik, tamże). To wyjaśnia sprawę kompromitu­ jących rozkazów NKWP. Mielżyński bał się, że Korfanty go odwoła. I tak to zrobił. Korfanty przekazywał myl­ ne informacje zarówno do Warszawy, jak i Mielżyńskiemu. Włosi od po­ czątku występowali – nawet zbrojnie – przeciwko powstańcom, a Anglicy szpiegowali i donosili Niemcom. Je­ dynie Francuzi zachowywali przyjazną wstrzemięźliwość w stosunku do Pola­ ków. Pod wpływem informacji od Kor­ fantego Rząd Polski – Witosa – wydał 23 maja decyzję o likwidacji powstania. „Odwołanie M. Mielżyńskiego na­ stąpiło na wniosek dyktatora powsta­ nia, który nie aprobował jego postawy w czasie powstania, zarzucając mu, że nigdy nie zdobył się na krok energiczny, używał zawsze półśrodków, nie wyka­ zywał inicjatywy, zachowaniem tym chcąc zaskarbić sympatię i aprobatę podwładnych, zyskał wynik przeciwny pożądanemu – brak dyscypliny, lek­ ceważenie przez podwładnych. Ener­ giczni kierownicy GO Wschód – zda­ niem Korfantego – przerośli naczelne dowództwo. Głównodowodzący był ich manekinem, nie umiał utrzymać autorytetu, nie umiał lub nie chciał im się przeciwstawić. W GO Wschód czę­ sto nie wykonywano rozkazów NKWP, prowadząc swoją wojnę i politykę” (W. Musialik, s. 37). Mielżyński rozumiał, że wykona­ nie rozkazów NKWP wydanych na po­ lecenie Korfantego to klęska powstania, to śmierć wielu tysięcy śląskich bojow­ ców. Jakże można nie bronić pozycji, gdy są atakowane? Jakże można wierzyć Korfantemu, że jest porozumienie, jeśli Francuzi to dementują? Czy Mielżyń­ ski, który w czasie I powstania przesłał z Poznania na Śląsk pociąg z bronią, żywnością, miał rozstrzeliwać powstań­ ców za to, że na apel Korfantego nie wracają do pracy?

też wyrażano pogląd, że na czele po­ wstania powinien stanąć Górnoślązak, który by potrafił przeciwstawić się pod­ porządkowaniu interesów akcji wojsko­ wej politycznym fantazjom Naczelnej Władzy«. Na dowódcę zaproponowa­ no Karola Grzesika, który przyjęcie stanowiska uzależnił od powierzenia M. Grażyńskiemu kierownictwa szta­ bu” (W. Musialik, s. 57). 2 czerwca do sztabu Korfantego w Szopienicach przybyła delegacja, by przedstawić kandydaturę Grzesika na naczelnego wodza. „Dyktator pozornie zgodził się na proponowaną kandyda­ turę. W rzeczywistości przystąpiono do akcji przeciwko buntownikom, m.in. sprawdzono, które oddziały powstań­ cze są nadal wierne dotychczasowej

cjonujących w dolinie Kłodnicy. Około godz. 18.30 pierwsze odziały niemiec­ kie dotarły do Lenartowic i Kuźnicz­ ki. W tych miejscowościach toczyły się zacięte walki. Dzięki heroicznej obronie Przystani Kozielskiej przez oddział Hieronima Brysza, oddziały pierwszej brygady pod dowództwem kpt. Maya szły naprzeciw w Kędzie­ rzynie. Ominęły Przystajń Kozielską i ok. godz. 19 zajęły Kłodnicę. Torów kolejowych na północ od Kędzierzyna bronił powstańczy pociąg pancerny „Ludyga”. Walki o Kędzierzyn trwały do 13 czerwca. Uczestniczyły w nich oddziały doraźnie organizowane przez kpt. A. Benisza, komendanta garnizonu powstańczego Kędzierzyn. Pomagały mu posiłki z GO Południe oraz wy­

Zgubna jest polityka liczenia na łaskę mocarstw! To, co Polacy wywalczyli, to mieli. Nikt nam niczego podarować nie chciał. Niemcy, którzy wywołali wojnę, mogli liczyć na większe poparcie niż wychodząca z niewoli Polska. władzy” (M. Cieślak, Trzecie Powstanie Śląskie, s. 38). Korfanty zażądał 24 go­ dzin do namysłu. Jakże Korfanty podobny jest do Wałęsy! Czy za 100 lat dalej będzie trwała dyskusja: bohater czy zdrajca? Wiadomo jednak, dlaczego ma zniknąć nauczanie historii w szkołach. Po co uczyć się na błędach przodków? Ciem­ nym ludem łatwiej rządzić! 3 czerwca ogłoszono kpt. Grzesika naczelnym wodzem powstania. W tym samym dniu Korfanty pojechał na in­ spekcję GO Wschód. Rozpoczął od po­ zycji zajmowanych przez I Dywizję, do­ wodzoną przez Ludygę-Laskowskiego.

O

10 rano 4 czerwca II batalion 2 pułku Cyma wyruszył z Ru­ dzińca, by odbić utracone po­ zycje. „W pełnej walce, w chwili gdy powstańcy wkroczyć mieli do Ujazdu, zaszedł zupełnie niespodziewany fakt. Mianowicie do Rudzińca i Ujazdu przy­ były na samochodach ciężarowych od­ działy wojsk francuskich, które obsa­ dziły dworzec w Rudzińcu i wszystkie wejścia do Ujazdu gęstymi posterun­ kami. Francuzi zajęli linie Rudziniec– Ujazd, zabraniając równocześnie powstańcom wszelkich działań zaczep­ nych. Po otrzymaniu tego meldunku udał się dowódca dywizji niezwłocznie do dowódcy załogi francuskiej w Ujeź­ dzie, by mu przedstawić wprost tragicz­ ne położenie powstańców. Ten ostatni jednakże o żadnym ataku powstańców słyszeć nie chciał, grożąc w razie sprze­ ciwu ze strony powstańców użyciem broni. Gorzej nawet! Komendant fran­ cuski sprzeciwił się temu, by przez linię posterunków, jakie wystawili Francuzi, dowódca dywizji wycofać mógł w stronę Niezdrowic-Kurzyni batalion Sojki, któ­ ry znajdował się w walce pod Sławięci­ cami” – relacjonuje dowódca I Dywizji, J. Ludyga-Laskowski w swojej książce (s. 291). Sytuację wykorzystali błyskawicz­ nie Niemcy. Oberland był spokojny, że

dzielone oddziały pułku żorskiego pod dowództwem Sadowskiego.

N

iemcy nie byli pewni zwy­ cięstwa. Sprowadzili posiłki spod Raciborza. Tylko 3 pułk pows­tańczy, dowodzony przez Niem­ czyka, dysponował siłą 1375 karabi­ nów, 10 ckm-ów i 19 mino- i bom­ bomiotaczy. 4 pułk Gajdzika to 1854 karabiny i 7 ckm-ów. Przybywając na front, zluzował on 2 pułk Cymsa. Do­ wództwo dysponowało też pomniej­ szymi oddziałami wsparcia z GO Po­ łudnie, dwiema kompaniami 6 pułku zabrskiego w sile 98 karabinów oraz samochodem pancernym i czterema bateriami artylerii. Warto tutaj wspo­ mnieć, że dwa samochody pancerne zostały zbudowane w zakładach me­ chanicznych Woźniaka w Sosnowcu i podarowane powstańcom. Siły po­ wstańcze mogły nie tylko utrzymać pozycje, ale i przeprowadzić kontr­ atak w stronę Gogolina i Góry Św. Anny. „Domagali się tego ustawicz­ nie powstańcy i ich dowódcy. Nie­ stety, o jakiejś akcji zaczepnej mowy być nie mogło, wszak wiara NKWP i Władzy Naczelnej w utworzenie stre­ fy neutralnej była tak silna, że nawet podminowane ważne obiekty strate­ giczne, które z chwilą ewentualnego rozpoczęcia ataku niemieckiego miały być wysadzone w powietrze, musiano odminować, a nawet pociągi pancerne musiała I Dywizja odesłać na rozkaz NKWP na tyły do Łabęd” (J. Ludyga Laskowski, s. 293). Nic więc dziwnego, że powstańcy mieli dość kierownictwa, które wciąż dezorganizowało walkę i narażało ich na straty i przegraną. Władza Naczel­ na powołana przez Korfantego albo nie wiedziała, w czym bierze udział, albo faktycznie wierzyła w mrzonki Korfantego. Przerwanie frontu i zaję­ cie Kędzierzyna otwierało Niemcom drogę na Gliwice.

frontu w tym miejscu uniemożliwione zostało przez cofniecie wszystkich sił 3 pułku na nową linię obrony w rejonie Rudziniec–Chechło–Proboszowice. Na froncie od Odry aż po Łąki Niemcy nie zdołali wyrwać z rąk powstańczych ani jednej przez nich bronionej pozycji. Posunięcie się grupy „Oberland” pod Sławięcice miało zostać zlikwidowa­ ne kontratakiem, który wykonać miał 3 pułk i 2 batalion 2 pułku. Zamiary te nie zostały wprowadzone w życie z powodu przybycia wojsk francuskich w rejon Ujazdu–Rudzińca i zajętego przez nich stanowiska wobec powstań­ ców” (J. Ludyga Laskowski, s. 293).

N

ajstraszniejsze jest to, na czyj rozkaz samochód pancerny Oszka opuścił swoją pozycję na froncie. „W. Korfanty sprawdził, które oddziały wojsk powstańczych stoją po jego stronie i przystąpił do akcji prze­ ciw antagonistom, którzy 3 VI ogłosili samowolnie kpt. K. Grzesika naczel­ nym wodzem powstania. Pod pozo­ rem inspekcji oddziałów frontowych Korfanty udał się do strefy zajmowanej przez formacje I Dywizji, dowodzonej przez mjra Jana Ludygę-Laskowskiego i 4 VI nad ranem przybył niespodzie­ wanie do kwatery głównej dtwa Grupy Wschód w Bielszowicach, gdzie pod osłoną samochodu pancernego, do­ wodzonego przez por. Roberta Osz­ ka, dokonał aresztowania kilku opo­ zycjonistów. W ich gronie nie było K. Grzesika i M. Grażyńskiego (nie­ obecni w kwaterze), ale jeszcze w tym samym dniu stawili się oni dobrowolnie w Szopienicach, gdzie zostali areszto­ wani. Aresztowanych postawiono przed sądem, który przystąpił niezwłocznie do rozprawy, przerwanej 5 VI nad ra­ nem. Oskarżeni uzyskali tymczasowe zwolnienie, ale zapowiedziano kon­ tynuację ich procesu. Ale do rozpra­ wy wyznaczonej na IX 1921 r. jednak nie doszło. Korfanty bowiem dał się przekonać, że proces, na którym on musiałby wystąpić jako główny świa­ dek, mógłby zachwiać jego autorytet w wypadku, gdyby wina podsądnych nie została uznana” – tyle Encyklopedia Powstań Śląskich (s. 61). Korfanty wybrał marynarzy, po­ nieważ byli daleko od spraw śląskich. Nie wiedzieli o jego wcześniejszych wy­ czynach z trzykrotnym odwoływaniem I powstania. Dla nich Korfanty był boha­ terem. Robert Oszek wprawdzie pocho­ dził ze Śląska, ale służba w Krigsmarine i późniejszy pobyt na wybrzeżu w szere­ gach Marynarki Wojennej spowodował, że dał się zbałamucić. Niektóre źródła podają, że Korfanty zapłacił maryna­ rzom zaległy od 10 maja żołd. Warto poznać szczegóły aresz­ towania dowództwa GO Wschód w czasie, gdy główny atak wojsk nie­ mieckich szedł na pozycje bronione właśnie przez powstańców z tego zgru­ powania. A więc po kolei. Po wizycie 2 czerwca w Szopienicach u Korfantego i rozmowie z Korfantym delegacja Gru­ py Wschód wróciła do swego sztabu. 3 czerwca 1921 r. ukazała się odezwa podpisana przez „Haukego” – K. Grze­ sika jako naczelnego wodza powstania. Korfanty po otrzymaniu depeszy od

„Borelowskiego” – M. Grażyńskiego – obawiał się aresztowania i wyjechał na front. W sztabie I Dywizji spotkał się z J. Ludygą-Laskowskim, Janem Kellerem, Ignacym Nowakiem i Jerzym Lgockim. Stwierdził, że Grzesik jest marionetką w rękach Grażyńskiego i Przedpełskie­ go. „Zamiar objęcia przez nich dowódz­ twa był, zdaniem dyktatora, jaskrawym wykroczeniem przeciwko dyscyplinie wojskowej i złamaniem przysięgi żoł­ nierskiej, zatem buntem. W. Korfanty zażądał od słuchających go wojskowych udzielenia mu pomocy w aresztowaniu dowództwa GO Wschód, zamierzając oddać ich pod sąd wojskowy” (W. Mu­ sialik, s. 60).

W

tym samym dniu mjr Ludyga-Laskowski był w sztabie GO Wschód, ale nie odważył się aresztować swych dowódców. Powiedział o wizycie Kor­ fantego, ale nie powiadomił o jego za­ miarach i towarzyszących mu mary­ narzach Oszka. Jednakże w rozmowie z Grażyńskim potępił wystąpienie swych dowódców przeciw Korfante­ mu. „Szef sztabu (Grażyński) wyjaśnił mu istniejący stan rzeczy, a odebraw­ szy meldunek o rozpoczęciu kolejnego ataku przez Niemców, wyraził głębokie oburzenie, że dowódca zagrożonego odcinka znajduje się z dala od miejsca walki. J. Ludyga-Laskowski otrzymał rozkaz natychmiastowego powrotu na front” (W. Musialik, tamże). Grażyński i Grzesik również udali się do Rudzińca – do sztabu I Dywizji, następnie z por. Jerzym Lgockim po­ jechali na front. Lgocki znał Grażyń­ skiego jeszcze ze wspólnych działań na Spiszu i Orawie, więc powiadomił go o planach Korfantego. Po powro­ cie do kwatery GO Wschód dowie­ dzieli się o aresztowaniu W. Przedpeł­ skiego, Z. Dworczaka, B. Kowalskiego i M. Chmielewskiego. Natychmiast po­ jechali do Szopienic i oddali się w ręce mjr. Rostworowskiego. NKWP wyda­ ła też rozkaz natychmiastowego sta­ wienia się do dyspozycji dowództwa J. Wyglendy i B. Sikorskiego. Ci jednak rozkazu nie wykonali. Gdyby pojechali do Szopienic, aresztowany byłby cały sztab GO Wschód i dowódcy innych GO. Wyglenda znał Korfantego jesz­ cze z 1919 r., z POW. Pamiętał jego wyczyny w hamowaniu zapałów po­ wstańczych i wielkie zdolności dez­ integracyjne. Wszystko to działo się, gdy Niemcy prowadzili pierwszy zmasowany atak na pozycje powstańcze. „W. Korfante­ mu zależało na jak najszybszym po­ stawieniu zatrzymanych przed sądem polowym pod zarzutem dokonania zamachu stanu” (W. Musialik, s. 61). Czyżby żądał dla najlepszych dowód­ ców kary śmierci jedynie dlatego, że chcieli i umieli walczyć? Sporządzenie aktu oskarżenia Korfanty, jako dyktator, powierzył Józefowi Potyce. Wieść o zdradzieckich działaniach Korfantego lotem błyskawicy rozeszła się po oddziałach powstańczych. Do Szopienic zaczęli zjeżdżać dowód­ cy I i II powstania. Już o ok. godz. 23 w Szopienicach stawiła się delegacja pułku cernującego (blokujacego) By­ tom. Korfanty nie chciał z nimi rozma­ wiać, mimo mediacji szefa sztabu POW i komendanta I i II powstania, kpt. Al­ fonsa Zgrzebnioka. Dopiero przyjazd ok. 1 w nocy Walentego Fojkisa, Marci­ na Watoła, Jana Lortza, Romualda Pite­ ry („Ratepi”) i ks. Woźniaka, kapelana I Dywizji, skruszył dyktatora. Korfanty poczuł się osaczony i zgodził się rozma­ wiać. Grzesik, Grażyński i Przedpełski wrócili na stanowiska, a proces miał się odbyć we wrześniu. Pozostaje zagadką zachowanie Francuzów. Czyżby Korfanty i im po­ skarżył się na niewdzięcznych Śląza­ ków? Nic go nie usprawiedliwia. W tym przypadku nie może być tłumaczeniem walka o wpływy endecji (Korfanty) z obozem piłsudczyków (Grażyński). Nie wolno ambicji własnych przedkła­ dać nad dobro ojczyzny. Od tej pory Korfanty nie cieszył się uznaniem powstańców. Stracili do niego zaufanie. Prowadził rozgrywki, gdy Ślązacy przelewali krew i walczyli o każdy metr ziemi. Ich nastroje odzwierciedla pieśń zwana hymnem powstańczym (sł. Ema­ nuel Konstanty). Oto jej fragment: Powstańcy, naprzód! Hej, w szeregi! Na ramię broń, do boku stal! Wytknięta droga! Odry brzegi! W obronie staniem modrych fal. Do walki, marsz, o świętą ziemię, O święte chaty, święty siew, O śląski lud, piastowskie plemię, O serca polskie, polską krew! Nie spoczniem, aż ustąpi wróg, Gdyż nas na bój prowadzi Bóg. K


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Jak podano w opublikowanym niedawno raporcie nt. praw człowieka, mieszkaniec Kalifornii ujawnił, że jego krewni w Chinach byli zaangażowani w grabież organów usankcjonowaną przez [chińskie] państwo i zwrócili się do niego z prośbą o kierowanie do nich pacjentów z USA.

Chiny

Grabież organów ludzkich

W Katedra Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kantonie, Chiny, fotografia niedatowana. Zdjęcie ilustracyjne

FOT. AYRINBLIND / PIXABAY

Z kościołów usunięto ponad 900 krzyży. Komunistyczni urzędnicy nakazują wierzącym, aby wyrzekli się wiary pod groźbą utraty świadczeń socjalnych.

Prześladowanie chrześcijan w Chinach trwa

R

ok 2020 okazał się burzli­ wy, a świat wciąż walczy, by przetrwać spustoszenie wy­ wołane szalejącym wirusem KPCh, który pochłonął ponad 11 mln istnień ludzkich w Stanach Zjednoczo­ nych i ponad 55 mln na całym świecie. Jednak pomimo pandemii, Komuni­ styczna Partia Chin nie zaprzestała ata­ ków na wyznawców religii w Chinach, czy to chrześcijan, czy praktykujących Falun Gong, ujgurskich muzułmanów czy tybetańskich buddystów. Poważne prześladowania dotknęły w 2020 roku chrześcijan w Chinach.

Usuwanie krzyży Jak relacjonuje „Bitter Winter”, maga­ zyn o wolności religijnej i prawach czło­ wieka w Chinach, w prowincji Anhui w pierwszej połowie 2020 roku KPCh usunęła ponad 900 krzyży z kościołów podporządkowanych kontroli władz. „W ramach rządowej kampanii wszyst­ kie symbole chrześcijańskie mają zostać usunięte” – powiedział pracownik pań­ stwowy w wywiadzie dla „Bitter Winter”. Po tym, jak w kwietniu usunięto krzyż z kościoła Hancheng w powiecie Hanshan, jeden z członków Kościoła ujawnił „Bitter Winter”, że na polecenie Wydziału Pracy Zjednoczonego Frontu „wszystkie krzyże wyższe niż budynki rządowe muszą zostać zburzone, ponie­ waż przyćmiewają instytucje państwo­ we. (…) Tylko kościoły, które wyglądają jak przedsiębiorstwa, są uważane za le­ galne. Aby uczynić chrześcijaństwo bar­ dziej chińskim, Xi Jinping nie pozwala kościołom na posiadanie zachodnich krzyży”. Anonimowy członek Kościoła dodał, że osobę należącą do starszyzny Kościoła ostrzeżono, iż protestowanie przeciwko demontowaniu krzyży bę­ dzie równoznaczne z „protestowaniem przeciwko władzom”. Inny anonimowy członek Kościoła powiedział przedstawicielowi magazy­ nu, że jeśli kongregacja nie zastosuje się do poleceń partii komunistycznej, jej kościół zostanie zamknięty, a oni „mogą utracić świadczenia socjalne, takie jak emerytury i dotacje na li­ kwidację ubóstwa”. Może to również wpłynąć na przyszłość zawodową ich dzieci. „Krzyż jest symbolem kościoła. Jeśli zostanie usunięty, to kto będzie w stanie odróżnić kościół od innych budynków?” – zapytał. Kościoły w prowincji Jiangxi rów­ nież nie uniknęły represji. Magazyn relacjonuje, że 11 września 2019 roku ponad 100 funkcjonariuszy urzędów państwowych i policji siłą zerwało krzyż z kościoła Łaski w powiecie Zixi. Członkom Kościoła, którzy próbowali robić zdjęcia, skonfiskowano telefony.

Naloty i zamykanie kościołów Oprócz demontowania krzyży, chiński reżim dokonał najść na wiele kościo­ łów domowych i pozostających pod kontrolą władz na terenie całego kraju. Jak relacjonuje „Bitter Winter”, władze konfiskowały również Biblie.

Jocelyn Neo Podczas nalotu policyjnego w pro­ wincji Shaanxi w lipcu 2020 roku kil­ kunastu członków kościoła domowe­ go, w tym nieletni w wieku od 8 do 11 lat, zostało aresztowanych w celu przesłuchania, a we wrześniu ośmiu policjantów i urzędników państwowych włamało się do kościoła domowego w powiecie Liangshan w mieście Ji­ ning. Oświadczając, że odbywa się tam „nielegalne zgromadzenie”, ostrzegli członków społeczności, że „jeśli po­ trzebują wiary, to niech wierzą w ko­ munistyczną partię”. Według Radia Wolna Azja (RFA) w maju lokalna policja z miasta Xia­ men dokonała nalotu na spotkanie Kościoła domowego, które odbywało się w prywatnej rezydencji, i areszto­ wała dziewięć osób. Pastor Yang Xibo powiedział RFA, że policja wtargnęła bez okazywania żadnych dokumentów

Wszystkie krzyże wyższe niż budynki rządowe muszą zostać zdjęte, ponieważ przyćmiewają instytucje państwowe. anonimowy chiński katolik ani nakazu. „Policja państwowa naj­ pierw zaczęła walić w drzwi, potem je wyważyli i zaczęli wyciągać tych, którzy stali im na drodze, wlokąc ich po ziemi” – powiedział Yang dla RFA, dodając, że niektórzy członkowie Kościoła zostali ranni podczas szarpaniny. Pastor uznał, że nalot mógł być wynikiem odmowy przystąpienia Kościoła do zatwierdzo­ nego przez państwo Patriotycznego Ru­ chu Potrójnej Autonomii. Kościoły, które zamknięto, były później wynajmowane, sprzedawane lub przeznaczane na inne cele przez lokalnych urzędników. W czerwcu za­ twierdzony przez państwo Kościół Po­ trójnej Autonomii w prowincji Jiang­ su został zamieniony w izbę pamięci dla upamiętnienia Armii Czerwonej, a w lipcu kościół w Chenzhuang sprze­ dano za zaledwie 20 tys. juanów (3 tys. USD) – relacjonuje „Bitter Winter”.

Płatne donosicielstwo Od 1999 roku chiński reżim przepro­ wadza brutalne represje na tle wy­ znaniowym: kampanię prześladowań wymierzoną w praktykujących Falun Gong. Falun Gong, inaczej nazywane Falun Dafa, jest starożytną dyscypli­ ną należącą do szkoły Buddy, opar­ tą na zasadach prawdy, życzliwości i cierpliwości. W 1992 roku w Chinach praktyka stała się ogromnie popular­ na dzięki płynącym z niej korzyściom prozdrowotnym, zarówno w aspekcie fizycznym, jak i duchowym. Jednakże w lipcu 1999 roku KPCh rozpoczęła brutalną kampanię przeciw członkom grupy, obawiając się, że praktyka będzie

stanowić zagrożenie dla komunistycz­ nej ideologii walki klas i nienawiści. Wielu wyznawców Falun Gong zostało aresztowanych, uwięzionych i podda­ nych torturom. Jak relacjonuje „The Epoch Times”, w celu dalszych represji wobec uczest­ ników tej wspólnoty duchowej władze chińskie rozpoczęły realizację progra­ mów wynagradzania obywateli kwotą nawet do 100 tys. juanów (15 tys. USD) za informowanie policji o działalności zwolenników Falun Gong. Według „Bit­ ter Winter”, Chińczycy mogą zgłaszać na policję członków dowolnej „zakazanej” grupy religijnej i duchowej, jeśli dostrze­ gą, że tamci tworzą i rozpowszechnia­ ją np. religijne broszury informacyjne, zdjęcia, publikacje, hasła. „Narodowa kampania mająca na celu rozprawienie się z religią jest surowsza niż podczas re­ wolucji kulturalnej” – powiedział w paź­ dzierniku w wypowiedzi dla czasopisma urzędnik z Mongolii Wewnętrznej.

Zmuszanie do wyrzeczenia się Boga za opiekę społeczną KPCh i jej oficjalne ideologie zakorze­ nione w totalitaryzmie i ateizmie wy­ magają od swoich obecnych i emery­ towanych członków, by nie wyznawali żadnej religii. Uczniowie w szkołach także są ostrzegani, by trzymali się z da­ la od wiary. W przeciwnym wypadku grozi im wydalenie ze szkoły. Partia komunistyczna bierze na cel również starszych wyznawców religii, grożąc im odebraniem świadczeń socjalnych, je­ śli będą wierzyć w bogów – relacjonuje magazyn „Bitter Winter”. W styczniu kobieta niepełnospraw­ na z powodu choroby została pozbawiona rządowych świadczeń socjalnych, gdy urzędnicy odkryli, że organizuje spotka­ nia religijne w swoim domu w Yingtan w prowincji Jiangxi. W tym samym czasie urzędnicy w prowincji Shandong grozili starszej katoliczce (po 70 roku życia), by w swoim domu zdjęła symbole religij­ ne. Kobieta powiedziała, że urzędnicy ostrzegli ją, by zastąpiła symbole religijne portretami Xi Jinpinga lub Mao Zedon­ ga, ponieważ „żyje dzięki świadczeniom komunistycznej partii”. „Zmuszając mnie do usunięcia wizerunku Pana Jezusa, wła­ dze próbowały powstrzymać moją wiarę w Boga, ale nie są w stanie usunąć mojej wiary z serca” – powiedziała magazynowi „Bitter Winter”. W kwietniu urzędnicy w mieście Fuzhou w prowincji Jiangxi udali się do domu opieki, w którym przebywał spa­ raliżowany wierzący, i zerwali obrazki z wizerunkiem Jezusa wiszące w jego pokoju. Powiedziano mu, że jeśli nadal będzie praktykował swoją wiarę, zosta­ nie wydalony z domu opieki i utraci świadczenia socjalne. „Urzędnicy po­ wiedzieli, że mam wierzyć w partię ko­ munistyczną, gdyż to ona mnie karmi. W przeciwnym razie wszystkie moje zasiłki socjalne zostaną wstrzymane” – powiedział magazynowi. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 25.12.2020 r. Tłumaczenie: polska redakcja „The Epoch Times”.

październiku 2016 roku pochodzący z Szanghaju 70-let­ ni Lu Shuping, który obecnie mieszka na stałe w Stanach Zjednoczonych, przekazał posiadane przez siebie informacje nowojorskiej organizacji non profit o nazwie Świa­ towa Organizacja ds. Badania Prześla­ dowań Falun Gong (WOIPFG), po­ dając przy tym swoje imię i nazwisko. W trosce o jego bezpieczeństwo zespół zajmujący się prawami człowieka nie ujawnił szczegółów tego wywiadu przez cztery lata. Według Lu Shupinga, starsza siostra jego szwagierki, Zhou Qing, pracowała jako dyrektor szpitala Shanghai Wan­ ping w dzielnicy Xuhui. Kiedy podczas jego pobytu w Chinach w 2002 roku dowiedziała się, że Lu zna wielu lekarzy w Stanach Zjednoczonych, gdyż ma tam firmę remontową, zapytała, czy mógłby skontaktować ją z kimś, kto potrzebuje przeszczepu narządów, zwłaszcza ro­ gówki, nerki lub wątroby. Pewnego dnia Lu, Zhou Qing i jej mąż siedzieli razem, a „jej mąż powiedział mi, że zatrudniła się w szpitalu wojskowym, żeby robić tam [operacje przeszczepu narządów]. Dodał, że to szybkie pieniądze, a kwota jest dość duża” – wspominał Lu podczas wywiadu dla WOIPFG. „Powiedział: »Powinieneś ściągnąć ludzi z zewnątrz« i »są naprawdę dobrej jakości, świeże i żywe«” – wspominał Lu. Stwierdził, że słowo „żywe” zdziwiło go w tamtym cza­ sie. Ale z biegiem lat, gdy zaczął więcej słyszeć w mediach o „grabieży organów od żywych ludzi”, informacje zaczęły mu się łączyć w całość. Zeznania Lu dołączyły do rosną­ cej liczby dowodów, które wskazują na ogromny przemysł organów „na żądanie”, gdzie więźniów sumienia, w tym ludzi praktykujących Falun Gong, zabija się na narządy, a te z kolei są sprzedawane z zy­ skiem na cele chirurgii transplantacyjnej. Praktykujący Falun Gong są bez­ względnie prześladowani od 1999 ro­ ku, kiedy to Komunistyczna Partia Chin zmobilizowała w tym celu cały swój aparat bezpieczeństwa. Miliony

Eva Fu

zwolenników aresztowano i wtrącono do obozów pracy, więzień, zakładów psychiatrycznych i innych miejsc od­ osobnienia. W 2019 roku społeczny Niezależny Trybunał w sprawie Gra­ bieży Organów od Więźniów Sumie­ nia w Chinach (obradujący w Londy­ nie pod przewodnictwem Sir Geoffreya Nice’a QC, który kierował oskarżeniem byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Miloševicia podczas posiedzeń Między­ narodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze – przyp. re­ dakcji), zakończył trwające rok śledztwo w sprawie istnienia niezaprzeczalnych dowodów, że grabież organów jest doko­ nywana „na znamienną skalę” i że uwię­ zieni praktykujący Falun Gong są praw­ dopodobnie ich „głównym źródłem”. Zhou Qing przeprowadziła kilka operacji usunięcia narządów, ale za­ przestała ich z powodu lęku. „Mówiła, że ma przez to koszmary” – wspominał Lu. Nakłonił swoją szwagierkę Zhou Yu, by wyjawiła mu więcej szczegó­ łów na temat tego, co wiedziała o pracy swojej siostry. Ta powiedziała mu, że kiedy Zhou Qing wykonywała operacje, ludzie, którzy nie byli pod wpływem środków znieczulających, „krzyczeli ze wszystkich sił w agonii”. „Mówiła, że anestezji nie można zastosować w każdym miejscu, a ob­ szar, w którym znajduje się potrzebny [organ], nie może być znieczulony” – powiedziała Zhou Yu. „Im świeższe i mniej znieczulone, tym lepsze. Ja­ kość jest gwarantowana, możesz być spokojny” – wspominał jej słowa Lu. Ci ludzie „powtarzali »Falun Dafa jest dobre« na początku, kiedy wchodzili [na salę operacyjną]” – ujawniła mu szwagierka. „Stwierdziła, że nie jest łatwo zarobić pieniądze” – powiedział Lu, dodając, że Zhou Yu wielokrotnie powtarzała mu, aby nigdy nie przeka­ zywał tych informacji innym ludziom. W sali operacyjnej znajdowało się zwy­ kle od trzech do pięciu osób, w tym uzbrojeni policjanci i lekarze wojskowi. Relacja Zhou jest zdumiewająco podobna do informacji pochodzących od sygnalistów, takich jak Annie i Peter,

którzy po raz pierwszy skontaktowali się z „The Epoch Times” w 2006 roku, przekazując wiadomości o grabieży or­ ganów w Chinach, co zwróciło uwagę opinii międzynarodowej na tę spra­ wę. Annie, której były mąż był neu­ rochirurgiem w prowincji Liaoning w północno-wschodnich Chinach, po­ wiedziała, że usuwał on rogówki prak­ tykującym Falun Gong, którzy w czasie operacji jeszcze żyli. Po operacji ciała ofiar wrzucano do spalarni. W 2009 ro­ ku mężczyzna, który pracował w biurze policji w Liaoning, szczegółowo opo­ wiedział, że był świadkiem, jak dwóch chirurgów wojskowych rozcięło żywą kobietę w średnim wieku, praktykującą Falun Gong, aby pobrać jej narządy. Chiny twierdzą, że od 2015 r. po­ zyskują wszystkie narządy od dobro­ wolnych dawców, tymczasem WOIPFG w trakcie śledztwa dotyczącego okre­ su od 2015 do 2020 roku skłoniła le­ karzy, również tych z Szanghaju, do przyznania się, że wykorzystywali do przeszczepów organy pochodzące od praktykujących Falun Gong. Podczas rozmów telefonicz­ nych ośmiu lekarzy z różnych szpi­ tali w Szanghaju obiecało krótki czas oczekiwania, od „natychmiastowego” do „jednego–dwóch miesięcy”. Według oficjalnych danych w Szanghaju doko­ nano łącznie 400 donacji narządów od sierpnia 2013 do sierpnia 2017 roku. Tymczasem sam miejski szpital Renji chwalił się, że w 2017 roku przeprowa­ dził ponad 800 operacji przeszczepu wątroby, co według chińskich mediów „stworzyło największy na świecie roczny rekord przeszczepionych wątrób w jed­ nej instytucji”. W rejonie Pudong w Szanghaju kilkudziesięciu praktykujących Falun Gong zgłosiło niedawno, że policjanci wtargnęli do ich domów, aby pobrać próbki krwi, niejednokrotnie grożąc aresztowaniem w razie odmowy współ­ pracy. Eksperci stwierdzili, że próbki mogą zostać wykorzystane do dopa­ sowywania narządów. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 2.02 br. Tłumaczenie: polska redakcja „The Epoch Times”.

Prof. dr hab. n. med. Mieczysław Chorąży

U

rodził się 31 sierpnia 1925 r. w Janówce niedaleko Białej Podlaskiej, zmarł 20 lutego 2021 r. Jego rodzina osiadła na Podlasiu w połowie XIX w. Rozpoczął naukę w gimnazjum w Białej Podlaskiej, przerwaną wybuchem II wojny światowej. Edukację kontynuował w Warszawie na tajnych kompletach. W 1944 r. w Liceum im. Adama Mickiewicza w Warszawie zdał maturę. W czasie wojny działał w konspiracji jako żołnierz Armii Krajowej, ukończył Szkołę Podchorążych. Uczestniczył w powstaniu warszawskim, w czasie działań wojennych był dwukrotnie ranny, groziła mu utrata ręki. Po upadku powstania warszawskiego był internowany jako jeniec wojenny w stalagu XIA w Altengrabow w Niemczech. Po powrocie do Polski w 1945 r. podjął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego; ukończył je w 1951 r. w Akademii Medycznej w Warszawie. Otrzymał nakaz pracy w Gliwicach, w Zakładzie Biologii Nowotworów w Państwowym Instytucie Przeciwrakowym (obecnie Oddział Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie). Podjął pracę pod kierunkiem profesora Kazimierza Duxa. W 1958 r. obronił doktorat z nauk medycznych. Przechodził kolejne stopnie awansu od asystenta, adiunkta i wreszcie profesora. W 1958 został p.o. kierownikiem Zakładu Biologii Nowotworów, a od 1963 aż do 1995 pełnił funkcję kierownika tego Zakładu. Jako stypendysta Fundacji Rockefellera w latach 1959–1963 odbywał staże w Stanach Zjednoczonych, najpierw na Uniwersytecie Wisconsin-Madison,

a następnie w Centrum Badań Raka w Nowym Jorku. W 1961 r. uzyskał habilitację na Akademii Medycznej w Katowicach. W latach 1973–1991 był jednym z pełnomocników dyrektora Instytutu do spraw rozbudowy Centrum Onkologii – Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie, Oddziału w Gliwicach.

Od 1995 r. był członkiem czynnym Polskiej Akademii Umiejętności. Członek wielu rad naukowych instytutów badawczych, między innymi Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN we Wrocławiu, a także członek wielu towarzystw naukowych, w tym Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, którego był prezesem, Polskiego Towarzystwa Zwalczania Raka oraz członek honorowy Hungarian Oncological Society.

Wyróżnienia i odznaczenia

Dorobek naukowy i zawodowy Jest autorem wielu publikacji, m.in. wydanej w 1973 wspólnie z Kazimierzem Duxem książki pt. Wstęp do biologii nowotworów. Oprócz tego opublikował ponad 140 artykułów i monografii, w dużej części anglojęzycznych. Był jednym z pionierów badań nad mutagenezą środowiskową oraz epidemiologią molekularną. Współpracował od lat 70. XX w. z National Cancer Institute z Bethesda w USA, prowadząc prace nad genetyką raka płuc. Był promotorem 18 zakończonych przewodów doktorskich. Pięciu spośród jego doktorantów otrzymało tytuł profesora. Od 1971 r. był członkiem korespondentem, a od 1986 członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk.

Został uhonorowany wieloma nagrodami i odznaczeniami. Otrzymał tytuły doktora honoris causa Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku oraz Śląskiej Akademii Medycznej. W 2012 r. przyznano mu honorowe obywatelstwo Białej Podlaskiej. Został odznaczony Krzyżem Walecznych (1944, dwukrotnie), Złotym Krzyżem Zasługi i Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami (1944), Krzyżem Kawalerskim (1976), Krzyżem Oficerskim (1987) i Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (2002), Warszawskim Krzyżem Powstańczym (1997), Krzyżem Armii Krajowej, Medalem za Warszawę 1939–1945. 3 maja 2017, w uznaniu znamienitych zasług dla rozwoju polskiej medycyny, za osiągnięcia w pracy naukowo-badawczej, prezydent Andrzej Duda nadał mu Order Orła Białego. 30 lipca 2019 r., z okazji 75 rocznicy powstania warszawskiego, „za zasługi dla Niepodległej” otrzymał z rąk Prezydenta RP Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości. (zj)


KURIER WNET · MARZEC 2O21

10

Po jaskiniowcach w pierwszym roz­ dziale, czytamy

o kręgach Gotów i murach cyklopich w drugim. Wymienione na pierw­ szym miejscu kręgi kamienne Gotów to m.in. cmentarzysko archeologicznej tzw. kultury wielbarskiej znad rzeki Wdy w pobliżu wsi Odry w powiecie chojnickim na Pomorzu Gdańskim, czy w Węsiorach – wsi kaszubskiej w powiecie kartuskim. Oba cmenta­ rzyska powstały w I w. n.e., około roku 70 i 80. W zestawieniu z „murami cy­ klopimi” tytuł rozdziału ma stwarzać wrażenie, że cmentarzyska Gotów są co najmniej tak samo starożytne, a nawet może wcześniejsze, czyli – że najdaw­ niejszymi ludami znanymi z przyszłych ziem polskich byli germańscy Goci. Sęk w tym, że owe mury cyklopie to odkryte w 2015 r. przez krakowskich archeologów na tzw. Górze Zyndrama w Maszkowicach pod Łąckiem w pow. nowosądeckim resztki kamiennych ob­ warowań, które mogły sięgać do 3 m wysokości, broniących osady z lat 1750–1690 p.n.e., zaklasyfikowanej do archeologicznej kultury Otomani­ -Fűzesabony, znanej z terenów obecnej Słowacji oraz Węgier i Rumunii. Lekko licząc, osada ta powstała jakieś 1800 lat przed cmentarzyskami Gotów. Ergo – przed Germanami ktoś już na przy­ szłych ziemiach polskich żył i nawet budował osady z kamienia… Rozdział trzeci to

Opowieść o dwóch grodach, czyli Trzcinicy – kamiennej „karpackiej Troi” nad rzeką Ropą, z lat 2100–1350 p.n.e., oraz Biskupinie – grodzie arche­ ologicznej kultury tzw. łużyckiej pod kujawsko-pomorskim Żninem, istnie­ jącym od ok. 700 do ok. 400 r. p.n.e. Według analiz dendrochronologicz­ nych, większość drzew na konstrukcje wałów obronnych przyszłego Biskupina została ścięta w zimie lat 738–737 p.n.e. Rozdział ten zawiera informacje, że około 1650 r. p.n.e. również w Trzci­ nicy pod Jasłem na Podkarpaciu poja­ wiła się kultura Otomani-Fűzesabony, która kształtowała się w kontakcie ze światem egejskim. W tekście czytamy wprawdzie, że być „może w Trzcinicy i okolicy osiadła jakaś grupa ludno­ ści z południa (…). Gród istniejący na granicy różnych kultur musiał być tyglem”… Jednak jakich kultur? Czyżby chodziło jednak o dominującą w tym czasie na przyszłych ziemiach polskich, czeskich, słowackich, ukraińskich i nie­ mieckich archeologiczną kulturę tzw. łużycką (1700–400 p.n.e.), przez języ­ koznawców wiązaną z indoeuropejski­ mi Prasłowianami? Z tekstu się tego nie dowiemy, za to w części dotyczącej grodu w Biskupinie przeczytamy, że przez „długie dziesięciolecia po [dru­ giej – S.O.] wojnie [światowej – S.O.] identyfikowanie Biskupina z osadą pra­ słowiańską było powszechne. Wiązało się z teorią zakładającą autochtonicz­ ność („tubylcze pochodzenie”) ludno­ ści słowiańskiej między Odrą a Wisłą. Stopniowo na przełomie lat 70. i 80. [XX w. – S.O.] zaczęło dochodzić do głosu nowe pokolenie uczonych, któ­ rzy idąc śladem prac badawczych Ka­ zimierza Godlewskiego, zwrócili się ku teorii allochtonicznej, a zgodnie z nią Słowianie przybyli nad Wisłę w okresie wędrówek ludów. (…) Smutnym para­ doksem tego, że nasza wiedza o prze­ szłości terenów Polski się powiększyła [przez kogo i za jakie granty? – S.O.], stało się swoiste osierocenie pradziejo­ wych kultur. Gdy teoria allochtoniczna zaczęła trafiać do świadomości ogółu, pradawne osady, już nie traktowane jako »nasze«, stały się poniekąd »ni­ czyje«. Biskupin został wręcz sprowa­ dzony w podręcznikach do zaledwie ilustracji skrótowego przedstawienia tysięcy lat ziem polskich przed pojawie­ niem się Mieszka I” – stwierdza z jakąś schadenfreude Roman Żuchowicz, hi­ storyk, który doktoryzuje się na Wy­ dziale Historii UW, a prowadzi bloga popularnonaukowego Piroman.org… W rozdziale czwartym,

Drapieżcy z wielkiego stepu, po omówieniu historii koczowniczych Scytów jako tzw. imperium Wielkiej Scytii, Jewgienij T. Olejniczak – pi­ sarz, autor książek fantastycznonau­ kowych i artykułów popularnonauko­ wych – zwraca uwagę na „polski ślad”: „W 2017 r. w Chotyńcu na Podkarpa­ ciu dokonano zupełnie sensacyjnego odkrycia. Okazało się, że istniało tam

KURIER·ŚL ĄSKI scytyjskie grodzisko utworzone we wczesnej epoce żelaza, czyli między VIII a V w. p.n.e. Są to mniej więcej czasy, kiedy na Kujawach funkcjono­ wała osada w Biskupinie. Jeśli żyjące wówczas na naszych ziemiach ludy kul­ tury łużyckiej zetknęły się ze Scyta­ mi, musiały przeżyć wstrząs (…) »szok kulturowy«. (…) Czyżby Chotyniec był więc najdalej na zachód wysunię­ tą warownią »Wielkiej Scytii« (…)? Tego nie wiemy. Ale cóż szkodzi nam domniemywać, że ziemie polskie by­

wymianę. Takich ilości nad Tołężą nie znaleziono. I jeszcze jedno: od kiedy to obecność kobiet i dzieci jest dowodem na kupiecko-handlowy rodzaj wędrów­ ki na północ? Jacyż to kupcy zabierali ze sobą na poniewierkę w nieznane całe swoje rodziny? Nie było raczej tak, że to podczas migracji znacznych grup plemiennych razem z wojownikami wędrowały ich kobiety, które nosiły – jak to kobiety – bransoletki? A „młode osobniki” wśród koni? Chyba pasują bardziej do takiej migrującej dłuższy

dzisiejszej Polski. Grodzisko mogło być efektem przejęcia ich modelu kulturo­ wego przez plemiona miejscowe. Jakie – tego się z opracowania nie dowiemy. A odpowiedź jest ważna. Otóż na tym obszarze – według relacji Herodota o wyprawie Dariusza Wielkiego, króla Persów przeciw Scy­ tom na północny brzeg Dunaju w 512 r. p.n.e. – swoje siedziby mieli Neuroi/ Nerwowie (D. Asheri, A.B. Lloyd, A. Corcella , A commentary on Herodotus Books I–IV, opr. O. Murray, A. Mo­

istniał powstały jeszcze przed rokiem 21 n.e., gdy skończył swoją Geographica hypomnemata, silny związek plemion i ludów, znany Rzymianom jako Lu­ giowie. Z rozszyfrowanej historii Neu­ rów wiadomo, że mogli to być rodzimi mieszkańcy tych ziem, Prasłowianie, potomkowie kręgu archeologicznej tzw. kultury łużyckiej, która od około 400 r. p.n.e. zaczęła zanikać i przekształcać się w archeologiczną tzw. kulturę pomor­ ską. Ludność, która była jej nosicielem, kontynuowała osadnictwo w tych sa­

Styczniowy numer „FOKUS Historia ekstra”, zatytułowany Najstarsza historia Polski. Fakty kontra fikcje, ma być swego rodzaju kompendium o najdawniejszych dziejach ziem polskich. Już szybki rzut oka na spis treści daje wyobrażenie o tendencji tego wydawnictwa.

Niemcy nam robią najstarszą historię Polski Stanisław Orzeł

ły częścią jednego z najrozleglejszych i najbardziej zagadkowych imperiów starożytności?”. I dalej już wedle tej metodologii „domniemywania” idzie gładka narra­ cja w stylu ironicznego „Precz z Ger­ manami”. W rozdziale piątym –

Lechici pod Troją – zostaje zdezawuowane nawet tak znaczące odkrycie archeologiczne na terenie obecnej Meklemburgii-Pomo­ rza Przedniego w Niemczech, opisane w 2016 r. jako bitwa nad rzeką Tollense (dawniej – Tołężą), datowana w epoce brązu około 1250 r. p.n.e. Badacze tego stanowiska archeologicznego szaco­ wali liczbę jego uczestników na około 4 tys. wojowników, bo znaleziono tam „10 tys. kości pochodzących od co naj­ mniej 130 uczestników starcia. (…) Wśród wojowników znad Tołęży nie brakowało weteranów zaprawionych w boju – na kościach wielu z nich od­ kryto bowiem ślady wcześniej zago­ jonych ran bitewnych”. Według Helle Vandkilde z duńskiego Uniwersytetu w Aarhus, „armie, które starły się nad Tołężą, składały się (na ile może na to wskazywać genetyka i pozostałości ar­ cheologiczne) z bardzo różnych grup”. W wywiadzie dla magazynu „Science” powiedziała, że mogła to być „armia jak jedna z opisanych w eposach Ho­ mera, stworzona przez mniejsze od­ działy wojowników, które zebrały się, by złupić Troję”. Jednak – jak czytamy dalej – ostat­ nie „badania przynoszą dalszy cios dla zwolenników teorii, że znaleziska nad Tołężą” to pozostałości wielkiej bitwy „na naszych ziemiach już w epoce brą­ zu. Niemieccy [a jakże by inaczej! – S.O.] uczeni nabierali stopniowo co­ raz więcej wątpliwości odnośnie do swych pierwotnych poglądów. (…) W październiku 2020 r. doktor Detlef Jantzen ogłosił obecną rekonstrukcję tragicznych wydarzeń, do których do­ szło nad Tołężą ponad 3 tys. lat temu. Duża karawana kupiecka, która przy­ była z południa, dostała się w zasadz­ kę, przekraczając rzekę. Napastnicy rozprawili się z jej zbrojną eskortą, a w zamieszaniu polegli także kupcy i członkowie ich rodzin, jak i tragarze niewolnicy, być może próbując stawić opór. (…) Jantzen sądzi również, że wcześniej znacząco przeszacowali licz­ bę uczestników domniemanej bitwy. Co skłoniło jego i innych badaczy do zmiany zdania? Po pierwsze przedmio­ ty odnalezione w 2016 r. (…) Były to m.in. sztabki brązu, narzędzia, broszki itp. Po drugie pogłębiona analiza zna­ lezionych szczątków ludzkich wykaza­ ła, że wśród zabitych były też kobiety i dzieci. (…) co więcej, nawet analiza odkrytych kości końskich wskazała, że raczej były to młode osobniki, czy to kupione przez kupców, czy też prowa­ dzone przez nich na handel”. Te genialne konstatacje archeolo­ gów niemieckich nie mogą być kwe­ stionowane przez Romana Żuchowicza, historyka, autora książki Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka. My jednak możemy zapytać, od kiedy to sztabki brązu w epoce brązu są dowo­ dem, że bitwa nie była bitwą, tylko jakąś „dużą karawaną kupiecką”? Musiałoby ich być naprawdę wiele, aby stanowi­ ły dowód, że to był towar wieziony na

czas na północ grupy ludności niż do kupionych lub prowadzonych na sprze­ daż przez karawanę kupców. Wresz­ cie pytanie ostatnie: skąd w tej części barbaricum taka olbrzymia karawana kupców? Skąd i po co wędrowali? Co na tej dzikiej, pragermańskiej półno­ cy, wśród ludzi archeologicznej tzw. kultury jastorfskiej, mogli chcieć za sztabki brązu pozyskać owi „kupcy” z południa? Śledzie od nieistniejących jeszcze wówczas Silingów?... Można od­ nieść wrażenie, że badacze niemieccy „nabierali stopniowo” nacjonalistycznej metodologii i postanowili przyhamo­ wać interpretacje tego odkrycia, idące w kierunku konfliktu indoeuropejskich Prasłowian z Pragermanami … „Dalej jest już tylko coraz więcej do­ mniemań. W rozdziale – nie przez przypadek parafrazującym fragment hymnu polskiego –

Z ziemi rzymskiej do Polski – dowiemy się, że gdy „nad Morzem Śródziemnym powstawały kolejne cy­ wilizacje, ziemie polskie nie były pusty­ nią”. Jednak zaraz w następnym zdaniu – żeby nie było zbyt proste powiązanie archeologicznej kultury łużyckiej z au­ tochtoniczną koncepcją językoznaw­ ców o Prasłowianach – przeczytamy, że przez „wieki zamieszkiwały je róż­ ne ludy. Te najdawniejsze pozostają

Skąd w tej części barbaricum taka olbrzymia karawana kupców? Skąd i po co wędrowali? Co na tej dzikiej, pragermańskiej północy, wśród ludzi archeologicznej tzw. kultury jastorfskiej, mogli chcieć za sztabki brązu pozyskać owi „kupcy” z południa? dla nas anonimowe. Dysponując tylko pozostałościami materialnymi po nich, możemy mówić co najwyżej o kultu­ rach archeologicznych. Bez żadnych, choćby zewnętrznych przekazów pi­ semnych niewiele można stwierdzić o ich tożsamości czy używanych języ­ kach. Wiemy, że w VIII w. p.n.e. aż po dzisiejsze Kujawy zapuszczali się Scy­ towie. Widać to po śladach zniszczeń i charakterystycznych grotach strzał (…). W 2016 r. prof. Sylwester Czopek ogłosił, że w Chotyńcu na Podkarpaciu odkryto pozostałości scytyjskiego gro­ dziska”. Odkryto tam scytyjską broń, żelazne wędzidła, wiele kości koni, a że była to siedziba jakiegoś arystokraty lub wodza scytyjskiego, sprowadza­ no do niej – prawdopodobnie z kolo­ nii greckich nad Morzem Czarnym, z którymi Scytowie handlowali – naj­ przedniejsze greckie wino… Jednak nie musi to oznaczać, że owi irańscy ko­ czownicy na stałe osiedli na południu

reno, Oxford University Press, Oxford 2007, s. 589). Według prof. Witolda Mańczaka (Początki Słowian, Kraków 1946, s. 41), na ich pierwotne siedziby między Bugiem a Wielkopolską mogą wskazywać liczne na tym terenie na­ zwy rzek: Nur, Nurzec, Narew, na co wskazuje źródłosłów *nur/*nyr, czyli – prasłowiańskie „mokry”, „wilgotny”. Natomiast prof. Tadeusz Lehr-Spławiń­ ski uważał, że Neurowie byli ludnością kultury łużyckiej, która migrowała na wschód (Rozprawy i szkice z dziejów Słowian, Warszawa 1954, s. 35). Prof. Zbigniew Gołąb wykazał, że nazwa Neuroi odpowiada prasłowiańskiemu *Nervi, czyli „ludzie”. Według Hero­ dota, jedno pokolenie przed wyprawą Dariusza, czyli około 550 r. p.n.e., owi prasłowiańscy nosiciele archeologicz­ nej kultury łużyckiej wywędrowali na wschód z powodu… „plagi węży” w ich rodzinnych stronach. Mogło to być w jakiś sposób powiązane z powrot­ ną falą Scytów z południowo-wschod­ nich dzisiejszych ziem polskich na Step Pontyjski, czyli dzisiejszą południo­ wą i wschodnią Ukrainę. Ostatecznie prasłowiańscy Neuroi=ludzie osiedli wśród zamieszkujących lasy i step mię­ dzy Dnieprem a Wołgą, budujących drewniane grody Budynoi/Budynów, czyli w analizie Z. Gołąba – prasło­ wiańskich „Współplemieńców”. Jedni i drudzy musieli pozostawać w jakiejś zależności od Scytów, bo w 513 r. p.n.e. Budynowie brali udział w wojnie Scy­ tów z Persami Dariusza. Z analizy tej wynika, że powią­ zania przetrwały aż do wtargnięcia Gotów na stepy nadczarnomorskie około 300 r. n.e. Świadczyć o tym ma – według Z. Gołąba – zestaw wyrazów z pierwszych wieków pierwszego ty­ siąclecia przed naszą erą, charaktery­ stycznych tylko dla Słowian i irańskich koczowników, czyli Scytów, które do­ tyczą zwłaszcza pojęć z zakresu reli­ gii, obyczajów i moralności. Związki te wywarły według językoznawcy trwały wpływ na kulturę i słownictwo wschod­ nich Słowian (Z. Gołąb, O pochodzeniu Słowian w świetle faktów językowych, M. Wojtyła-Świerzowska (tłum.), Kra­ ków, Universitas 2004, s. 166). O tym, niestety, nie przeczytamy w „FOKUS Historia Ekstra”. Dowie­ my się za to, że za panowania Nero­ na pewien ekwita rzymski dotarł 600 mil rzymskich, czyli około 889 km od Carnuntum w Panonii, obozu wojsko­ wego nad Dunajem, dziś w północno­ -wschodniej Austrii, około 10 km od granicy z dzisiejszą Słowacją, nad „to wybrzeże Germanii, z którego jest przy­ wożony bursztyn”. I że piszący o tym Pliniusz w ten sposób „opowiada o jed­ nym z najsłynniejszych spotkań Rzy­ mian z mieszkańcami ziem polskich”. Tymi mieszkańcami, jak widać z kon­ tekstu, musiały być plemiona germań­ skie, skoro to była Germania. Problem w tym, że Rzymianie uży­ wali pojęć Germania, Scytia w sensie geograficznym, a nie etnograficznym. Mieli świadomość, że na tych obsza­ rach żyją różne ludy: w Germanii nie tylko Germanowie, a w Scytii – nie tylko Scytowie, umowna granica tych krain geograficznych przebiegała zaś na Viscli/Wiśle. Strabon (63 r. p.n.e. – 24 r. n.e.) – grecki geograf, historyk i podróżnik – wiedział na przykład, że na północ od „państwa” germań­ skich Markomanów „króla” Marboda

mych miejscach, co ludność kultury łużyckiej, chociaż przerzedzone, co świadczy o jakimś kryzysie demogra­ ficznym. Od tegoż 400 r. p.n.e. datuje się napływ pierwszych grup ludności celtyckiej z późniejszych Czech i Mo­ raw przez Bramę Morawską na przyszły Górny i Dolny Śląsk. Wokół ośrod­ ka kultowego celtyckiego boga słońca i światła Luga na późniejszej Górze Ślęży zaczął się kształtować pod ich wpływem celtycko-prasłowiański zwią­ zek plemienny Lugiów, ekonomicznie oparty na produkcji żelaza z rud dar­ niowych i handlu jego wyrobami. Na­ tomiast na północnych, bałtyckich wy­ brzeżach przyszłych ziem polskich na przełomie III/II w. p.n.e. pojawili się ze Skandynawii germańscy Wandalowie, którzy w kontakcie z nadbałtyckimi Prasłowianami, znanymi Klaudiuszowi Ptolemeuszowi pod północno-iliryjską nazwą plemienną Wenedów, zaczęli tworzyć archeologiczną kulturę tzw. przeworską. Jednak na przełomie er, pod naporem prasłowiańskich Wene­ dów, Wandalowie zaczęli migrować na południowy wschód w stronę Karpat. Około 200 r. p.n.e. kolejna grupa Celtów z południa zorganizowała wo­ kół produkcji żelaza i handlu jego wy­ robami prasłowiańskich mieszkańców okolic dzisiejszego Krakowa, a kolej­ ne grupy Celtów, przemieszczając się wzdłuż Wisły, utworzyły dalsze ośrod­ ki tzw. lateńskiego hutnictwa, m.in. na Kujawach. Rozszerzający się w ten sposób wieloetniczny Związek Lugij­ ski na początku naszej ery znalazł się pod presją Germanów: Markomanów od południa, a z północy – Wandalów, którzy według Pliniusza Starszego (23 r. n.e. – 79 r. n.e.) i Tacyta w I w. n.e. two­ rzyli znaczący związek plemienny na północy przyszłych ziem polskich, oraz Gotów, którzy w początkach I w n.e. na trzech statkach opuścili swoją skandy­ nawską ojczyznę, popłynęli na połu­ dnie i – ostatecznie – wylądowali na dzisiejszym Pomorzu Nadwiślańskim, skąd rozpoczęli wielopokoleniową wę­ drówkę na południe wzdłuż wschod­ niego brzegu Wisły i jej dopływów. Ilu ludzi mogło się zmieścić na ówczesnych trzech statkach? Setka, trzy setki, jak Spartan pod Termopilami? Nic to, że silny – według Tacyta (55–120 r. n.e.) Związek Lugijski w po­ rozumieniu z Rzymianami toczył przez prawie dwa wieki walki z Germanami. Dla autorów „FOKUS Historia Ekstra” liczy się tylko to, że w „późniejszym okresie tam, gdzie żyli Lugiowie, po­ jawiają się Wandalowie. Wybijają się na czoło związku plemiennego”. Temu jest poświęcony cały siódmy rozdział Najstarszej historii Polski:

Kraj Wandalów. To, że w trakcie wędrówki Gotów wzdłuż Wisły doszło do konfliktu z Wandalami, którzy około I/II w. n.e. przemieszczali się przez nadbużańskie rejony przyszłej wschodniej Polski, po­ twierdza odkryty pod Hrubieszowem na Lubelszczyźnie 5,5-kg skarb 1753 srebrnych denarów z I i II w. n.e. W tym czasie, czyli w II w. n.e., cześć ludności archeologicznej tzw. kultury przewor­ skiej, utożsamiana z Wandalami, zaj­ mowała tereny Podlasia i Zachodniego Mazowsza (P. Kaczanowski, J.K. Ko­ złowski, Wielka Historia Polski, t 1. Najdawniejsze dzieje ziem polskich, Kraków

1998, s. 284). Wydarzenia te można łączyć z zaangażowaniem się w latach 166–180 n.e. Wandalów-Hasdingów po stronie Markomanów w przegrane wojny z Rzymem. Wówczas nastąpiło osłabienie i rozproszenie ich osadni­ ctwa na wschód od Wisły, co skłoniło Gotów z Pomorza Nadwiślańskiego do wkroczenia na ich tereny. Resztki Wandalów po tych klęs­ kach ratowały się na terenie Związku Lugijskiego i jako Silingowie związały się z celtyckimi Nahanarwalami, strze­ gącymi kultowej, przyszłej Góry Ślęży. Jednak w latach 278–288 znów zostali pobici wraz z Burgundami – tym ra­ zem przez cesarza Probusa, który jeń­ ców przesiedlił do Brytanii. Resztki Silingów, stopniowo przejmując ro­ lę Celtów w wieloetnicznym Związ­ ku Lugijskim, w IV w. n.e. utworzyły znaczący ośrodek władzy w okolicy dzisiejszego Wrocławia, o czym mogą świadczyć tzw. groby książęce w Za­ krzowie (J. Strzelczyk, Wandalowie i ich afrykańskie państwo, PIW, Warszawa 2005, s. 49). Ich wodzowie na począt­ ku V w. przyłączyli się do luźnej ko­ alicji Hasdingów, Swebów i Alanów, a w noc sylwestrową 406 r. po skutym lodem Renie pod Moguncją Silingowie, którzy już wcześniej opuścili przyszły Śląsk, wdarli się w granice Imperium Rzymskiego, pustosząc Galię. Jednak tych „drobiazgów” z histo­ rii Wandalów na przyszłych ziemiach polskich z publicystyki Kazimierza Putki się nie doczytamy. Wręcz prze­ ciwnie: z jego luźnych domniemań można odnieść wrażenie, że Wanda­ lowie na ziemiach polskich byli jakimś ludem powszechnie występującym, dominującym, podczas gdy na przy­ szłych ziemiach polskich byli ciągle bici i przepędzani: Hasdingowie przez prasłowiańskich Winidów, Rzymian, a później germańskich Gotów, a Silin­ gowie – przez Rzymian. Na tak spreparowanym tle histo­ ryczna ekspansja Słowian za Dunaj po epizodzie huńskim Attyli w V w. i pod presją Awarów w VI w. jest czymś kompletnie niezrozumiałym. Również przemarsz Serbów i Chorwatów z pier­ wotnych siedzib (Biała, czyli Wielka Serbia i Biała Chorwacja) na przyszłych ziemiach polskich na południe i zwią­ zany z nim bunt antyawarski, „wybuch” państwa Samona – specyficznie opisany przez Kamila Nadolskiego w rozdziale

Dziedzictwo Samona – jego kontynuacja w postaci alpejskie­ go księstwa słowiańskich Chorutan pod wodzą Waluka, a później Boruty, czy wreszcie wtórne migracje Polan/Lę­ dzian z terenów ekspansji bułgarskiej – kompletnie nie mieszczą się w pro­ germańskich schematach domniemy­ waczy z „FOKUS Historia Ekstra”. Jednak w kontekście kolejnego roz­ działu, zatytułowanego

Cień Karola, warto prześledzić, jaki wpływ na naro­ dziny Polan mieli germańscy Franko­ wie, a jaki – huńsko-tureccy Bułgarzy. Otóż – jak wynika z Żywota Karola Wielkiego spisanego w latach 817–830 przez jego biografa, Einharda – w roku 796 Karol Wielki rozbił Kaganat Awa­ rów, a na jego miejsce powstało kilka trybutarnych wobec Franków państe­ wek słowiańskich. Ich elity wykorzy­ stywały ozdoby i ostrogi awarskie jako symbole władzy. W latach 805–806 dwie kolejne wyprawy Franków spu­ stoszyły, a ostatecznie narzuciły trybut „wszelkim barbarzyńskim i dzikim na­ rodom” po Wisłę na wschodzie i Bał­ tyk na północy. W 805 r. zwierzchni­ ctwo Karola uznał i przyjął chrzest książę Chorwatów Borna, została też ostatecznie rozbita resztka kagana­ tu awarskiego. W wyprawie Karola Młodszego na Czechów tego same­ go roku zginął – prawdopodobnie podczas odsieczy obleganego przez Franków grodu Canburg na prawym brzegu Łaby (prawdopodobne tłuma­ czenie na łacinę: Psigród=Psów=Psov, dziś Hradec w Czechach) – jakiś Lech, książę Słowian, przyszłych Czechów, zapisywanych jako Cinu. Rok później, podczas wyprawy 806 r., Pepin, syn Karola Wielkiego, nałożył na spusto­ szone ziemie przyszłych Czechów try­ but w wysokości 120 wołów i 500 grzy­ wien srebra. Według prof. Edwarda Rymara, wojska Pepina mogły wów­ czas „dojść w rejon Śląska i górnej Wi­ sły albo plemiona śląskie i nadwiślań­ skie wraz z Czechami weszły w luźny stosunek zależności od Franków, a co najmniej Frankowie mieli prawo uwa­ żać, że weszły”. Dokończenie na sąsiedniej stronie


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach siódmym Pomnikiem Historii w województwie opolskim? Fundacja „Dla Dziedzictwa” · Fotografie Paweł Uchorczak

W

niosek o ustanowienie kościoła pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach (powiat brzeski, woj. opolskie) Pomnikiem Historii od około roku jest już gotowy i czeka w kolejce na wpis na prezydencką listę szczególnie ważnych obiektów zabytkowych w kraju. Wpis ten popierają władze samorządowe z Marszałkiem Wojewodztwa Opolskiego na czele, dziekan Wydziału Konserwacji dzieł Sztuki na Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, władze powiatu brzeskiego oraz społeczność Małujowic. Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach jest wyjątkowym zabytkiem na mapie Polski oraz historycznego Dolnego Śląska. Został zbudowany jako fundacja księcia śląskiego Henryka III z dynastii Piastów. To wyjątkowy obiekt sztuki, ale także przystanek pątników na międzynarodowej, legendarnej Drodze św. Jakuba. Największy podziw budzi wnętrze świątyni, które pokryte zostało w średniowieczu polichromiami. Zajmują one ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni, co sprawia, że są one największe i najbogatsze w Polsce. Anonimowi średniowieczni twórcy przez 150 lat zostawiali swój ślad we wnętrzu małujowickiej świątyni, pokrywając wszystkie ściany dekoracją malarską. W latach 2010–2012, po pracach konserwatorskich prowadzonych (w prezbiterium i nawie) przez ekspertów z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkiem prof. Jarosława Adamowicza, malowidła te odzyskały dawny blask.

Dokończenie z poprzedniej strony

Stosując metodologię domniemywania, używaną w „FOCUS Histora Ekstra”, można założyć, że w ten sposób zachodnia część dawnego Związku Lu­ gijskiego – na terenie którego w wyniku wtórnych wędrówek Słowianie znad Dunaju pod naporem Bułgarów, a na­ stępnie z Karantanii pod naporem Ba­ warów po obu stronach Karpat zaczęli tworzyć luźną federację Lędzian/Polan – utraciła względną samodzielność. Prawie równocześnie do 807 r. pod panowaniem chana Kruma odrodziła się potęga Protobułgarów, którzy objęli panowanie nad obszarem od rzeki Cisy na południu, po Karpaty na północy i Dniestr na wschodzie, łącznie z Sied­ miogrodem. W ich armii wielką rolę zaczęli odgrywać wodzowie słowiań­ skich plemion, a stanowiska w admini­ stracji były obsadzane po równo przez Protobułgarów i Słowian. Słowiańscy kniaziowie na równi z bułgarskimi bo­ jarami brali udział w ucztach chana. W ten sposób Sklawinowie zaczęli uwa­ żać państwo Protbułgarów za własne. Procesy te doprowadziły do zahamo­ wania wtórnych wędrówek Słowian z południa za Karpaty, zasilających te­ reny tzw. Białej Chorwacji, a w konse­ kwencji – do zaniku poczucia wielkiej słowiańskiej wspólnoty, którą zrodził marsz Serbów i Chorwatów, bunt an­ tyawarski i doświadczenia państwa Sa­ mona. W rezultacie – ośrodek Lędzian/ Polan przesunął się na północ od Kar­ pat i umocnił na wschód od górnej Wisły, jako państwo Wiślan. Bułgarsko-słowiański chanat ode­ grał jednak jeszcze jedną rolę: za pano­ wania syna chana Kruma, Omurtaga, doszło pod wpływem szamanów pro­ tobułgarskich połączonych sojuszem ze słowiańskimi kapłanami boga Peruna do zwalczania chrześcijaństwa. Jed­ ną z ofiar tego antychrześcijańskiego zwrotu był pierworodny syn Kruma, Nrawota, który za popieranie chrześ­ cijaństwa został pozbawiony prawa do tronu i zastąpiony przez młodszego brata, Małamira – pierwszego chana, który nosił słowiańskie imię, ale nasilił represje antychrześcijańskie, ścinając m. in. Nrawotę za przyjęcie chrztu. Ta protobułgarska fala represji antych­ rześcijańskich dała pogańskim pań­ stewkom Słowian za Karpatami prawie wiek na okrzepnięcie.

W prezbiterium możemy wyróżnić jako odrębne gatunki malarstwa: polichromię architektoniczną, polichromię pokrywającą rzeźbę, dekoracje ornamentalne oraz kompozycje figuralne.

D

ekoracja malarska pokrywa ściany prezbiterium, wysklepki, konsole, służki z kapitolami, żebra i zworniki, glify wewnętrznych okien oraz podłucze tęczy. Pierwszą dekorację malarską datuje się na okres po 1319 r., kiedy to patronat na kościołem przejął klasztor dominikanek we Wrocławiu. Jest nią wizerunek św. Tomasza Apostoła, patrona m.in. budowniczych, cieśli, kamieniarzy i teologów. Znajduje się on w prezbiterium, na ścianie południowej w przęśle ołtarzowym, po zachodniej stronie okna. Fragment tego dzieła (w formie

Tymczasem trybutarni książęta słowiańscy z byłego Kaganatu Awa­ rów nie okazali wdzięczności Frankom i wkrótce po śmierci Karola Wielkiego w 814 r. zaczęli się przeciw nim bun­ tować. Jednym z tych państewek było księstwo Moraw, wzmiankowane już w 822 r. W 830 r. jego książę Mojmir uznał zwierzchnictwo cesarza Ludwika I Pobożnego, a w 831 r. wspierał mi­ sję księży łacińskich z Pasawy i przyjął chrzest od biskupa pasawskiego. Tak na arenę dziejów wkroczyła dynastia Mojmirowiców i Rzesza Wielkomo­ rawska. Jej rolę w chrystianizacji Wi­ ślan streszcza rozdział

Mieszko nie był pierwszy, w którym K. Pytko za prof. Urbań­ czykiem „zwraca uwagę na zbieżność w czasie przełomu cywilizacyjnego w Wielkopolsce z upadkiem państwa Wielkomorawskiego po najeździe Wę­ grów. Uciekający przed inwazją Mora­ wianie rozproszyli się po sąsiednich krainach; według Urbańczyka dotarli nad Wartę. Ponieważ stali na wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego, zapoczątkowali przyspieszony rozwój okolic Gniezna i Poznania. Niewyklu­ czone, że podobnie jak skandynawscy Waregowie na Rusi – przejęli władzę nad miejscową ludnością, czyli Go­ planami, a Mieszko to potomek emi­ grantów”… Stop! Dość tych emigranckich bredni. W 879 r. ziemie Lędzian – po­ dobnie jak Wiślan – zostały podpo­ rządkowane Rzeszy Wielkomorawskiej. Upadek Wielkiej Morawy wskutek walk wewnętrznych między braćmi Mojmi­ rem II i Świętopełkiem II, w wyniku agresji Bawarów z Państwa Wschod­ niofrankijskiego Arnulfa II, a wreszcie wojen z Madziarami, którzy zawarli sojusz z Lędzianami – miał miejsce między 894 a 907 r. Wówczas – po zwycięstwie Morawian nad Madzia­ rami w 906 r. – w pobliżu dzisiejszej Bratysławy doszło do bitwy… Bawa­ rów z Madziarami. Zastanawia brak w 907 r. informacji o udziale Mojmi­ ra II i Morawian w tej bitwie. Można odnieść wrażenie, że Bawarowie zli­ kwidowali obu morawskich władców i sami zajęli ich miejsce lub postawili na uległego wobec nich Spitygniewa I,

medalionu) został odkryty przez zespół dra J. Adamowicza podczas konserwacji w latach 2010–2012. Zdaniem krakowskich konserwatorów zabytków, formę tego malowidła należy wywodzić ze ściennego malarstwa czeskiego, które w 2 ćwierćwieczu XIV w. wywierało silny wpływ na sztukę śląską. Nadal jednak część malowideł w tym obiekcie wymaga dalszych prac – w tym zwłaszcza oryginalne, XIV-wieczne polichromie, znajdujące się powyżej stropu, na strychu świątyni! W 2 połowie XIV w. powstała dekoracja figuralna nawy kościoła. Malowidła objęły zachodnią i wschodnią ścianę korpusu wraz z częścią polichromii znajdujących się ponad obecnym stropem. Ściana wschodnia ukazuje: Pokłon Trzech Króli i Zwiastowanie pasterzom; zachodnia: Stworzenie Ewy, Grzech

pierwszego chrześcijańskiego księcia Czech… Jedno jest pewne: do oko­ ło 930 r. na ziemiach wokół Gniezna nie ma większych zmian w budowaniu grodów. Czyli hipoteza o morawskich emigrantach, którzy „stali na wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego” po około jednym pokoleniu od upadku Wielkiej Morawy i „zapoczątkowali przyspieszony rozwój okolic Gniezna i Poznania” – nie trzyma się kupy. Warto zatem zwrócić uwagę na analizę prof. Tomasza Jasińskiego Początki Polski w nowym świetle („Na­ uka” 4/2007), z której wynika, że – na podstawie metody dendrochronolo­ gicznej – budowę grodu w Gnieźnie należy datować na rok 940. Jedynie Giecz i Moraczewo, a być może Po­ znań – mają metrykę z IX w. Przy czym nazwa grodu Poznań pochodzi od ja­ kiegoś Poznana, a najbliższy znany ród Poznanów pochodził z… okolic Nitry, którą władał krnąbrny brat Mojmira II, Świętopełk II. Czyżby więc Poznań na przełomie IX i X w. założyli uciekinie­ rzy z księstwa nitrzańskiego? Jednak – jak podkreśla T. Jasiński – „nie należy zbytnio przeceniać wpływów wielko­ morawskich”… Otóż datowanie metodą dendro­ chronologiczną „wskazuje aż w czterech przypadkach dokładnie na rok 940 jako na moment wybudowania lub ukoń­ czenia budowy”, m.in. drugiego grodu w Bninie, wzniesienia grodu w Gnieź­ nie, oraz nowych warowni w Gieczu i Lądzie. Jak konstatuje T. Jasiński „na przełomie lat 30. i 40. X w. mieszkań­ cy Wysoczyzny Gnieźnieńskiej zdobyli się na nadzwyczajny wysiłek, wznosząc w niezwykle krótkim czasie aż pięć po­ tężnych grodów i jeden rozbudowując. Prace były prowadzone z tak ogromnym rozmachem, iż ścięto na terenie Wyso­ czyzny Gnieźnieńskiej wszystką dębinę. Budowa tych grodów to wielkie dzieło ówczesnej inżynierii i sztuki budowlanej Polan. Inwestycja prawie na miarę bu­ dowy piramidy Cheopsa, jeżeli pamię­ ta się, że budowano równocześnie pięć grodów i w niezwykle krótkim czasie. Niewątpliwie był to moment przełomo­ wy w rodzeniu się państwa polskiego i nie ulega też wątpliwości, iż budowa tych grodówokoło 940 r. była przejawem konsolidacji władzy państwowej. To był właśnie moment narodzin protopaństwa polskiego”.

pierworodny, Wygnanie z Raju oraz fragment przedstawienia Boga Ojca z aniołami. Malowidła wykonał w 1365 r. uczeń mistrza Teodoryka z Pragi. Obecnie ta część kościoła nie jest dostępna dla zwiedzających. Wyjątkowy jest również strop patronowy z ok. 1480 r. To 258 metrów kwadratowych malowideł na około 640 deskach różnej długości i szerokości. Strop ten jest jednym z najstarszych i największych stropów patronowych w Polsce. Obecnie wymaga podjęcia pilnych prac konserwatorskich.

O

gromną wartość mają również detale architektoniczne i monumentalna bryła kościoła, który jako fundacja książęca pośród włości należących do możnych rodów rycerskich od samego zarania miał pełnić dwojaką funkcję – był świadectwem dominacji dynastii Pias­towskiej na tym terenie, a poprzez sceny biblijne wypełniające wnętrze świątyni pełnił rolę Biblii pauperum. Kościół w Małujowicach jest również popularnym sanktuarium św. Jakuba Apostoła w Archidiecezji Wrocławskiej, położonym na międzynarodowej Drodze św. Jakuba. Jest też najbardziej charakterystycznym obiektem na tzw. Szlaku Polichromii Brzeskich – unikalnym w skali kraju zespole średniowiecznych polichromii w kościołach rozmieszczonych na niewielkim obszarze wokół miasta Brzegu. Ten kościół-perła architektury może być kołem zamachowym rozwoju wsi, ale też rozwoju turystyki w powiecie brzeskim, który

Cóż mogło skłonić elity i ludność terytorium gnieźnieńskiego do takie­ go skoncentrowanego wysiłku gospo­ darczego i militarnego? Według prof. Jasińskiego, „zbiegiem okoliczności rok 940 to data załamania się i stłu­ mienia przez niemieckiego króla Ot­ tona I wielkiego powstania Słowian połabskich. Słowianie ci w sojuszu z Czechami w 936 r., w momencie objęcia tronu przez Ottona I, wznie­ cili bunt, który zachwiał panowaniem Sasów nad Słowiańszczyzną Połabską. (…) Czesi w tym momencie – wyko­ rzystując ogólne zamieszanie – mieli dokonać podboju Śląska. (…) jedno

Państwo Polan rodzi się około 940 r. w związku z upadkiem pogaństwa połabskiego pod naporem chrześcijaństwa niemieckiego i w rywalizacji z ekspansją czeską na ziemie dawniej podległe Wielkiej Morawie: Śląsk, kraj Wiślan i Lędzian. jest pewne: proces formowania się państwa polskiego został gwałtow­ nie przyspieszony przez zagrożenie wywołane wybuchem, a następnie stłumieniem powstania Słowian po­ łabskich. Na skutek tego zagrożenia doszło do konsolidacji władzy i mili­ taryzacji społeczności zamieszkującej Wysoczyznę Gnieźnieńską. Społecz­ ność ta i jej elity nie tylko sprosta­ ły wyzwaniu, przetrwały zagrożenie, ale także na skutek zaszłych wówczas przemian uległy konsolidacji i wzmoc­ nieniu. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż wzniesienie niemal w jednym mo­ mencie całej sieci ogromnych grodów, a zapewne też powołanie lub zreor­ ganizowanie drużyny wojów, dopro­ wadziło do znacznego wzmocnienia

jest wyjątkowy pod tym względem, gdyż niemal w każdej wsi są cenne, sięgające gotyku zabytki, których wartość dopiero poznajemy. Warto zwrócić uwagę na fakt, że tyle mówimy ostatnio o odkłamywaniu historii Polski i pokazywaniu pięknych momentów w naszych dziejach narodowych. Ustanowienie tego wyjątkowego kościoła, reprezentującego piastowskie dziedzictwo na historycznym Dolnym Śląsku (nie tylko w województwie opolskim), daje nam możliwości lepszej promocji wszystkich gotyckich kościołów w regionie, a także pokazywania wybitnych

młodziutkiego państwa polskiego, któ­ re od tego momentu stało się liczącym się ośrodkiem politycznym. Elity młodego państwa zręcznie wykorzystały nowo powstałą sytuację, tym bardziej że sprzyjała im koniunk­ tura polityczna. Klęska Słowian połab­ skich wyeliminowała tych ostatnich w dużej mierze z rywalizacji w walce o wpływy na ziemiach polskich; Niem­ cy musieli skoncentrować się na umoc­ nieniu swojego władztwa na Połabiu (założenie biskupstw w 948 r. w He­ velbergu i Brandenburgu, a także na walkach z Czechami do 950 r.). Z te­ go ostatniego powodu również Cze­ si, zapewne na przełomie lat 30. i 40. niezwykle groźni rywale rodzącego się państwa polskiego, nie mogli dalej rozwijać swojej ekspansji w kierunku północnym. W tej sytuacji cała potęga nowo powstałego państwa mogła zo­ stać skierowana na podbój sąsiednich ziem. Podporządkowanie najbliższego zaplecza, tj. południowej i południowo­ -zachodniej Wielkopolski oraz ziemi sieradzkiej i łęczyckiej, w świetle naj­ nowszych badań dendrochronologicz­ nych zostało zakończone w latach 50. X w. W tych latach wzniesiono na tych terytoriach nowe grody państwowe, które zastąpiły zniszczone w trakcie działań wojennych dawne grody ple­ mienne. W tych samych latach, a być może nieco wcześniej, władcy Polan wcielili do swojego państwa Kujawy, Mazowsze i Pomorze Gdańskie; gdy państwo polskie w latach 60. X w. po raz pierwszy zostało wymienione w źród­ łach pisanych, obejmowało z całą pew­ nością też część Pomorza Zachodniego, o które w tym czasie pierwszy histo­ ryczny władca Polski, Mieszko I, toczył boje z Wieletami oraz z sprzymierzo­ nymi z nimi – Wolinianami”. Tak więc hipoteza „wielkomoraw­ ska” upada, a państwo Polan rodzi się około 940 r. w związku z upadkiem pogaństwa połabskiego pod naporem chrześcijaństwa niemieckiego i w ry­ walizacji z ekspansją czeską na ziemie dawniej podległe Wielkiej Morawie: Śląsk, kraj Wiślan i Lędzian (w 955 r. po klęsce Węgrów na Lechowym Polu w bitwie z Ottonem I – zwierzchnictwo przejęli Czesi). Oczywiście – dla „domniemywa­ czy” publikujących w „Fokusie” Najstarszą historię Polski ważniejsza jest

i wyjątkowych śladów z piastowskiej przeszłości Śląska. Wpis na prestiżową listę zabytków w Polsce nie tylko ułatwi remont zabytku, jego promocję, ale także będzie kołem zamachowym do badań i konserwacji innych gotyckich kościołów leżących na tzw. szlaku Polichromii Brzeskich, który – niestety – jest obecnie tylko pojęciem teoretycznym. Być może też – dzięki edukacji i promocji – sama miejscowość nie będzie się już Polakom kojarzyć wyłącznie z pruską dominacją po bitwie pod Małujowicami 10 kwietnia 1741 r. podczas I wojny śląskiej. K

Wikińska dynastia Piastów, czyli kolejny przykład upartej neoko­ lonialnej aberracji pseudonaukowej z wykorzystaniem propagandy alloch­ tonicznej, w wykonaniu Marcina Szy­ moniaka. Oczywiście, „autorytet” ten roztkliwia się w następnym rozdziale nad Piastowską krainą niewolników, „demaskując” wielkie ucieczkowe, czyli refugialne grody w Małopolsce: Naszacowice, Stradów czy Demblin, jako „specjalne drewniane grody na wzgórzach – punkty etapowe w mar­ szach kolumn niewolniczych”, „nie było żadnych zabudowań”, niewolnicy spali na gołej ziemi”, a w dwóch lub jednym „budynku mógł mieć swą siedzibę do­ wódca drużyny wojów. To także tam nadzorcy mogli wykorzystywać sek­ sualnie swoje branki”… Nie przechodzi mu przez pióro, że skoro czeski „mediewista Dušan Třeštik oszacował, że w latach 935–972 Czesi sprzedali 30–35 tys. niewolników (…) równowartość około 10 ton srebra” – to być może właśnie działania pierwszych Piastów miały na celu ocalenie ludności podległych im ziem przyszłej Polski od tego procederu?! Wszak pograniczne tereny Wiślan i Lędzian, na których zlokalizowano te grody, pozostawały pod panowaniem najpierw Wielkiej Morawy, a później – Czechów! Dalsze rozdziały fokusowej Najstarszej historii Polski: Podróż ibn Jakuba, Zapomniana bitwa Mieszka, Pogańskim szlakiem czy Kod Lamberta – na równi z ostatnim rozdziałem, zatytułowanym Fantazje rodów – pozostają ciekawost­ kami popularnonaukowymi. Tam, gdzie zaczynają się informacje ze źródeł pisa­ nych, kończą się progermańskie fantazje i manipulacje najstarszą historią Polski fokusowych domniemywaczy, wydane przez niemiecką Burda Media Polska Sp. z o.o. i Focus G+J International Ma­ gazinesGmbh International Brands and Licenses Am Baumwall z Hamburga, Germany, na którego czele stoi mana­ ger director Rolf Heinz i dr. Christian Bosse, head of internationalbrands and licenses jest jakaś Daniela Zimmer, a ja­ kimś deputy jest Daniel Gesse. W ten sposób Niemcy nam robią „właściwą” historię Polski do czytania przez polskie „panie domu”, bo jeśli pol­ skie matki zwątpią w polskość… K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

12

Głosowanie dla wszystkich! Stulecie plebiscytu na Górnym Śląsku Renata Skoczek

R

ok 1920, obfitujący w burzliwe wydarzenia, których kulminacją był wybuch II powstania śląskiego, zakończył się ogłoszeniem przez Międzysojuszniczą Komisję Regulaminu plebiscytu na Górnym Śląsku. Po wejściu w życie tego kluczowego dokumentu, który precyzował wiele ważnych kwestii prawnych, w szczególności wymieniał kategorie osób uprawnionych do głosowania, rozpoczęły się intensywne prace nad organizacją bezprecedensowego referendum. Teren, na którym miało zostać przeprowadzone głosowanie, obejmował obszar ponad 11 tysięcy km², a zamieszkiwało go ponad 2 mln ludzi. Uprawnieni do głosowania byli rodowici i nierodowici mieszkańcy Górnego Śląska. Zgodnie z regulaminem prawo głosu otrzymały również osoby niezamieszkałe na Górnym Śląsku, ale urodzone na tym terenie. Byli to tak zwani emigranci, w większości mieszkający w głębi Niemiec. W sumie do udziału w głosowaniu uprawnionych było ponad 1,2 mln osób. Organizacją tego skomplikowanego i wyjątkowego pod każdym względem wydarzenia zajmowali się przedstawiciele Międzysojuszniczej Komisji oraz organy wyznaczone w regulaminie. Od 10 do 14 stycznia 1921 roku w każdej górnośląskiej gminie i powiecie utworzono Komitety Parytetyczne, które składały się z czterech osób: po dwóch Polaków i Niemców, z przewodniczącym wybieranym w drodze losowania. Do obowiązków Komitetów Parytetycznych należało przygotowanie list głosujących, wyznaczenie obwodów głosowania, utworzenie Biur Głosowania, zorganizowanie głosowania i nadzór nad plebiscytem w całej gminie lub powiecie. Komitety Parytetyczne były również odpowiedzialne za przygotowanie lokali wyborczych, które miały być zorganizowane w budynkach szkół powszechnych lub urzędach gminnych na dziesięć dni przed terminem głosowania. Pierwszym i niezwykle trudnym zadaniem, jakie wykonały Komitety,

znajdowało się ponad 45 tysięcy osób, z czego zdecydowana większość, bo ponad 37 tysięcy, byli to rodowici Górnoślązacy, ponad 5 tysięcy tak zwani emigranci, a nierodowitych mieszkańców było 2,5 tysiąca. W gminie Brzozowice (obecnie dzielnica Piekar Śląskich) na wszystkich mieszkańców uprawnionych do głosowania w liczbie prawie 1200, rodowitych było ponad 1100, emigrantów 62, a urodzonych gdzie indziej, ale zamieszkałych – jedynie 21 osób. Dnia 23 lutego 1921 roku Międzysojusznicza Komisja ogłosiła drugą część regulaminu plebiscytu, w którym została podana informacja, że głosowanie odbędzie się 20 marca. W tym samym dniu Wojciech Korfanty jako Polski Komisarz Plebiscytowy zwrócił się do Polaków w odezwie następującymi słowami: Rodacy! Dzień walnej bitwy o szczęście i wolność naszą, o przyszłość dzieci, wnuków i wszystkich po nas następujących pokoleń został nareszcie wyznaczony. Dnia 20 marca 1921 lud górnośląski z kartką wyborczą w ręku jako jedyną bronią zrzuci z siebie jarzmo wiekowej niewoli pruskiej i jako pan samowładny obejmie władzę na Górnym Śląsku w swoje ręce i stanie się panem swojej własnej ziemi… Pomni, że ponosicie odpowiedzialność za los i szczęście przyszłych pokoleń górnośląskich, idźcie teraz na święty bój, a dzień 20 marca będzie dniem największego zwycięstwa ludu górnośląskiego, a to zwycięstwo będzie nasze, bo nasza sprawa jest święta i sprawiedliwa. Ostatniego dnia lutego Komisja Międzysojusznicza ogłosiła trzecią i ostatnią część regulaminu plebiscytowego, który zezwalał określonym grupom osób na głosowanie w innym terminie. Byli to przedstawiciele tych zawodów, którzy musieli pełnić służbę w dniu głosowania. 13 marca głosy oddali członkowie

Kaleki emigrant wynoszony z lokalu wyborczego przez przedstawicieli Niemiec­ ZE ZBIORÓW FRANCUSKIEJ BIBLIOTEKI NARODOWEJ kiego Czerwonego Krzyża

było przygotowanie list uprawnionych do głosowania z podziałem na kategorie, w terminie do 3 lutego 1921 roku. Od 6 do 22 lutego listy były wyłożone w miejscach publicznych, zarówno w dni powszednie, jak i w niedziele, aby każdy mógł sprawdzić, czy jego nazwisko znajduje się w wykazie. W prasie rozpoczęły się publikacje danych dotyczących uprawnionych do głosowania w poszczególnych miastach i gminach. Na przykład w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów) na liście do głosowania

Komitetów Parytetycznych i Biur Głosowania, kolejarze, celnicy, a 14 i 15 marca funkcjonariusze Policji oraz personel zakładów karnych i więźniowie. W celu zapewnienie porządku publicznego w okresie plebiscytu, od 9 marca obowiązywały specjalne przepisy, na mocy których wszelka propaganda polityczna została zabroniona. W szczególności zakazano wszelkich zgromadzeń, pochodów, manifestacji, wywieszania chorągwi i sztandarów, ozdabiania okien, wystawiania tablic z napisami.

Wszystkie teatry, kina i sale koncertowe musiały być zamknięte od godz. 22 do godz. 16. W lokalach publicznych zakazano sprzedaży i spożywania napojów alkoholowych. Wszystkie restauracje, oberże i bufety dworcowe musiały być nieczynne od godz. 22 do 8 rano. Od 18 marca wieczorem do 22 marca rano wszelkie restauracje i lokale gastronomiczne zostały zamknięte. Aby zwiększyć bezpieczeństwo w czasie głosowania, na Górny Śląsk skierowano nowe oddziały wojsk koalicyjnych, przeznaczone do wzmocnienia armii okupacyjnej oraz pilnowania ruchu granicznego w tym okresie. Na Górny Śląsk przybyły transportem kolejowym przez Frankfurt nad Menem, Erfurt, Chociebuż, Legnicę do Opola oddziały wojska angielskiego, które do tej pory nie stacjonowało na terenie plebiscytowym.

Karty do głosowania i koperta

W piątek i sobotę przed dniem wyborów wszystkie Komitety Parytetyczne pracowały cały dzień, aby każdy uprawiony do głosowania mógł sprawdzić, czy jego imię i nazwisko jest poprawnie wpisane na liście wyborczej i w jakim lokalu ma głosować. Zgodnie z postanowieniami Międzysojuszniczej Komisji, głosowanie odbyło się w niedzielę 20 marca w godzinach od 8 do 20, za pomocą kartki w kopercie. Głosujący otrzymywał dwie białe karty: jedną z napisem Polska-Polen i drugą z napisem Deustchland-Niemcy. Po włożeniu wybranej karty do koperty podchodził do stołu wyborczego, gdzie po okazaniu dokumentu tożsamości wrzucał kopertę do urny wyborczej. Drugą, niewykorzystaną kartę należało zniszczyć. Wszystkie urny do głosowania w plebiscycie były podobne. Różniły

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Marszałek, który niszczy Senat

M

Lokal wyborczy w Katowicach 20 marca 1921 r. Poniżej: czołg francuski na ulicy Katowic w dniu plebiscytu

FOT. ZE ZBIORÓW FRANCUSKIEJ BIBLIOTEKI NARODOWEJ

W Niedzielę Palmową 20 marca 1921 r., zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego, ludność Górnego Śląska wzięła udział w głosowaniu, które miało rozstrzygnąć kwestię przynależności państwowej tego regionu. Intensywne przygotowania do plebiscytu rozpoczęły się rok wcześniej wraz z przybyciem do Opola Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, powstaniem Polskiego Komisariatu Plebiscytowego oraz jego niemieckiego odpowiednika – Komisariatu Plebiscytowego dla Niemiec.

FOT. ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNEGO W KATOWICACH

KURIER·ŚL ĄSKI

się jedynie nazwą powiatu namalowaną czarną farbą na drewnianej skrzynce zamykanej na dwie kłódki. Głosowanie odbyło się spokojnie i bez żadnych incydentów. W mniejszych okręgach wyniki były znane już godzinę po zamknięciu lokali wyborczych. W nocy z niedzieli na poniedziałek do redakcji gazet górnośląskich spływały sukcesywnie wyniki z powiatów i gmin. Następnego dnia gazety opublikowały wstępne rezultaty, które potwierdził ostatecznie niekorzystny dla Polaków wynik. Ogółem za Polską opowiedziało się 40,4% głosujących, za Niemcami oddano 59,5% głosów. Frekwencja wynosiła prawie 98%. Spośród głosujących ponad 19% stanowili tak zwani emigranci, którzy

Gdańsk, 2 lutego 2021 r.

List otwarty Stowarzyszenia „Godność” w sprawie orędzia Tomasza Grodzkiego

y, byli więźniowie polityczni stanu wojennego, uczestnicy podziemia Solidarności lat osiemdziesiątych, walczący w „drugim obiegu” o wolność słowa, ze zdumieniem przyjęliśmy (11.02.2021) telewizyjne wystąpienie marszałka Senatu, Tomasza Grodzkiego. Poświęcone ono zostało rzekomemu ograniczaniu pluralizmu i wolności mediów poprzez możliwość wprowadzenia podatku od reklam. Wspierając powyższą tezę swojego wywodu i pochwalając ostatni milczący „strajk” mediów komercyjnych, oraz krytykując media publiczne (dzięki którym zresztą mógł powiedzieć to, co powiedział), pan marszałek porównał dzisiejszą sytuację do czasów komunistycznych: „złowieszczy mrok stanu wojennego – mówił – też zaczął się od „Teleranka” i wyłączonych telefonów. Media zamilkły wczoraj na krótko, by nie musieć zamilknąć na zawsze...”. Ta zadziwiająca wypowiedź należy do takich głupstw, które nie wymagają polemiki, gdyż skutecznie same się ośmieszają. Są jednak dwa powody, dla których – jako aktywni uczestnicy tamtych lat, dobrze je pamiętający, a zarazem współtworzący później zręby wolnej Polski – postanowiliśmy jednak zabrać głos. Po pierwsze, chodzi o najmłodsze pokolenie. Pokolenie, dla którego są to czasy niewyobrażalne, ale któremu – w imię przyszłości Ojczyzny – należy mówić prawdę i tylko prawdę! Pan marszałek nawet się do niego odwołuje, wskazując niestety jako prawdziwe i warte zapamiętania owo kłamliwe porównanie: „złowieszczy mrok stanu wojennego” i... „zagrożenie wolności mediów” w dzisiejszej Polsce. W ten sposób świadomie i bezwzględnie – w imię prowadzonej gry politycznej – marszałek Grodzki kłamie, manipulując młodymi Polakami. I to jest skandal, przeciwko któremu trzeba protestować. Druga kwestia, która leży nam na sercu, to powaga urzędu, jakim jest Senat RP. Projektowany niegdyś jako „izba refleksji”, zamiast łączyć, staje się dziś kolejnym źródłem konfliktów i działań kierowanych przeciw rządowi, i to w środku olbrzymiego kryzysu społeczno-gospodarczego związanego z pandemią. Tomasz Grodzki po objęciu swej funkcji walnie przyczynia się do pogłębienia tego stanu. Czy tego oczekują od Senatu Polacy? Panie Marszałku, to przecież nie rząd wyłączył prywatne rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne, choć te podmioty w zdecydowanej większości popierają obecną opozycję. Polacy dobrze wiedzą, że gra toczy się o uniknięcie opłat z reklam, które planuje się nałożyć w obecnej trudnej sytuacji budżetu państwa związanej z pandemią; opłat stosowanych zresztą w wielu krajach Europy. W kontekście ostatniego orędzia marszałka Grodzkiego z ubolewaniem stwierdzamy więc, że człowiek stojący obecnie w Polsce na czele Izby Wyższej parlamentu nie powinien pełnić tej funkcji. Reprezentując tę ważną instytucję na zewnątrz, dla doraźnych celów wdał się w kampanię wspierającą interesy finansowe prywatnych firm medialnych. A na domiar złego, czyniąc to, skompromitował się, dokonując publicznego fałszowania historii własnego kraju. Czesław Nowak, prezes Andrzej Osipów, wiceprezes Stanisław Fudakowski, sekretarz

w zdecydowanej większości zagłosowali za Niemcami. Niemal wszystkie miasta górnośląskie optowały za Niemcami, natomiast gminy wiejskie we wschodniej części terenu plebiscytowego, zamieszkane prawie wyłącznie przez rodowitych mieszkańców, zagłosowały za Polską. Wynik był komentowany w dwojaki sposób. Polacy uważali, że był pozytywny dla nich, Niemcy ogłosili, że ludność Śląska głosowała za nimi. Wbrew oczekiwaniom plebiscyt nie rozstrzygnął więc w sposób jednoznaczny sprawy Górnego Śląska i ostateczną decyzję o losach tego regionu mieli podjąć przedstawiciele Francji, Anglii i Włoch, których interesy i cele polityczne były rozbieżne. K

Szanowny Pan Prof. dr hab. Piotr Stepnowski Rektor Uniwersytetu Gdańskiego Przewodniczący Senatu UG

List otwarty

S

towarzyszenie,,Godność”, zrzeszające na Wybrzeżu byłych działaczy NSZZ Solidarność oraz więźniów politycznych z lat 1981–88, jest oburzone wypowiedzią pani poseł prof. Joanny Senyszyn z Uniwersytetu Gdańskiego, wygłoszoną w programie TVP Info pt. „Strefa Starcia” z dnia 31 stycznia br. Publiczna dyskusja, podczas której padła niedopuszczalna w swej wymowie wypowiedź pani Senyszyn, dotyczyła postulatów tzw. Strajku Kobiet, a brzmiała ona następująco: „Płód jest gatunkiem ludzkim”, „ale to nie znaczy, że ma mieć prawa”. Dalej w tejże dyskusji pani profesor wywodziła: „Rodzą się dzieci z bezmózgowiem, bezczaszkowiem. Jeśli takie dzieci będą się teraz rodzić, to wielka szkoda, że nie ma prawa o eutanazji, bo lepiej byłoby takie dziecko za pomocą zastrzyku pozbawić życia niż pozwolić, żeby w męczarniach konało, w konwulsjach i bólu”. Pani posłanka Joanna Senyszyn znana jest i z różnych bulwersujących wypowiedzi, choćby takich – zresztą niedawno – które obrażały pamięć mordowanych przez komunistów Żołnierzy Wyklętych. Być może sądzi ona, że, w imię tzw. rozpoznawalności współczesnemu politykowi ujdzie każde wypowiadane głupstwo i każde obrazoburstwo. Ale przecież pani profesor jest także pracownikiem naukowym i nauczycielem akademickim... W preambule ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z dnia 20 lipca 2018 r. czytamy, co następuje: „Każdy uczony ponosi odpowiedzialność za jakość i rzetelność prowadzonych badań oraz wychowanie młodego pokolenia”. Ponadto: „Uczelnie oraz inne instytucje badawcze realizują misję o szczególnym znaczeniu dla państwa i narodu: wnoszą kluczowy wkład w innowacyjność gospodarki, przyczyniają się do rozwoju kultury, współkształtują standardy moralne obowiązujące w życiu publicznym”. Podobne budujące treści zawarte są w Kodeksie Etyki Nauczyciela Akademickiego Uniwersytetu Gdańskiego – m.in. rozdz. VI par. 56 (Nauczyciel akademicki jako uczestnik życia publicznego), gdzie czytamy: „Nauczyciel akademicki pełniący funkcje publiczne na stanowiskach państwowych lub samorządowych oraz w innych instytucjach i organizacjach polskich i międzynarodowych nie może uchybiać godności zawodu nauczycielskiego ani sprzeniewierzyć się wartościom i zasadom etycznego postępowania nauczyciela akademickiego”. Z ubolewaniem odnotowujemy olbrzymi dysonans, jaki widoczny jest pomiędzy tymi godnymi uznania zapisami a zachowaniami pani profesor Joanny Senyszyn. Dlatego pytamy władze naszej największej uczelni – pytamy jako obywatele i mieszkańcy Pomorza, ale także jako chrześcijanie wierni nauce Kościoła, na której oparty jest ład moralny naszej cywilizacji: czy wystąpienia pani profesor Joanny Senyszyn nie naruszają ducha ustawy Prawo o szkolnict­ wie wyższym i nauce oraz kodeksu etyki obowiązującego na jej macierzystej uczelni? Czy nie uchybiają one tym samym „godności zawodu nauczyciela i nie sprzeniewierzają się wartościom i zasadom etycznego postępowania”? Czy nie godzą też w autorytet i wizerunek Uniwersytetu Gdańskiego? Zwracamy się do Pana Rektora oraz do Wysokiego Senatu Uniwersytetu z uprzejmą prośbą o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Czesław Nowak, Prezes Stowarzyszenia „Godność” Do wiadomości: Pan Przemysław Czarnek, Minister Edukacji i Nauki




UWAGA! KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2021! SZCZEGÓŁY NA S. 8

Nr 81

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Marzec · 2O21 Ali Agca działał sam… Złapanie sowieciarzy za rę­ kę z pistoletem, który tylko cu­ dem nie zabił Papieża, mu­ siałoby mieć konsekwencje. Podobnie jest ze Smoleńskiem. Jeszcze jako premier Donald Tusk, przypierany do muru, powiedział (zresztą słusznie), że przecież nie wypowie Ro­ sji wojny. Henryk Krzyżanowski

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

WIELKI POST 2O21

List pasterski Abp. Marka Jędraszewskiego, metropolity krakowskiego

K

iedy Pan Jezus przyjął z rąk św. Jana chrzest w Jordanie, zstąpił na Niego Duch Święty. Pod Jego wpływem Jezus udał się na pustynię, aby tam – wzorem Mojżesza i Eliasza (por. Wj 24,12-18; 1 Krl 19,7-8) – przez czterdzieści dni pośród modlitwy i postu przygotować się do publicznej działalności. Podczas pobytu na pustyni doszło do Jego konfrontacji z szatanem, ojcem wszelkiego kłamstwa. Z tej konfrontacji Jezus, jako nowy Adam, wyszedł zwycięsko. Jak wiemy, pierwszy Adam, stworzony na Boży obraz i podobieństwo, uległ kłamliwym pokusom szatana. W konsekwencji popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec Boga, wątpiąc w Jego dobroć i prawdomówność. Dlatego też został wygnany z raju. U jego granic Pan Bóg postawił aniołów, którzy swymi mieczami mieli odtąd bronić dostępu do niego (por. Rdz 3,23-24). W przeciwieństwie do losu pierwszego Adama, któremu po popełnieniu grzechu aniołowie nie pozwalali zbliżać się do Boga, zwycięskiemu Panu Jezusowi, drugiemu Adamowi, zrodzonemu przed wiekami i współistotnemu z Ojcem, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem, aniołowie z największą czcią usługiwali (por. Mk 1,13b). Drodzy Siostry i Bracia! Rozważając niezwykle lakoniczne stwierdzenie św. Marka, że Pan Jezus

R

ównież w Teheranie i Jałcie „sprawa polska” należała do tematów najtrudniejszych, co przyznał prezydent Roosevelt, mówiąc „ten kraj sprawia NAM kłopoty już 300 lat” (Stalin się skwapliwie zgodził). Znaleziono rozwiązanie zadowalające wszystkich z wyjątkiem Polaków, choć ci mieli obiecane wolne wybory i rząd koalicyjny z udziałem polityków londyńskich. Stalin postawił tylko jeden warunek – miał to być rząd przyjazny Związkowi Radzieckiemu. Dzięki ofiarnej pracy Arona Pałkina i ekipie jego fałszerzy w wyborach roku 1947, mieliśmy takie rządy niemal pół wieku. Jeszcze przed okresem pierestrojki w ZSRR, wśród światowych gremiów decyzyjnych zapadła decyzja o renegocjacji umowy jałtańskiej i ustaleniu nowego podziału stref wpływów w Europie. Czyżby kanclerz Helmut Schmidt, przesyłając gratulacje gen. Jaruzelskiemu za sprawną pacyfikację Solidarności, już w 1982 roku wiedział, że proces zjednoczenia Niemiec wymaga „normalizacji” w Polsce?

2

Na straganie… była sobie soja i ciecierzyca

był na pustyni „kuszony przez szatana” (por. Mk 1,13a), mamy prawo się zapytać, czego dotyczyły te pokusy, o których milczy Ewangelista. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Jak w przypadku wszystkich pokus, począwszy od tej, której byli poddani Adam i Ewa, szatanowi zawsze chodzi o jedno: o zakwestionowanie Pana Boga, Jego dobroci i prawdomówności, a na koniec Jego miłości do człowieka

coraz bardziej uświadamiamy sobie, że jesteśmy świadkami wielkiego starcia o charakterze kulturowym i cywilizacyjnym – i to w skali globalnej. W jego centrum znalazło się życie dziecka nienarodzonego. W tym kontekście św. Jan Paweł II Wielki mówił o zmaganiu się cywilizacji śmierci z cywilizacją życia. Jakże przejmujące i smutne jest to, że u niektórych ludzi już sam widok plakatu przedstawiającego dziecko

Jakże przejmujące i smutne jest to, że u niektó­ rych ludzi już sam widok plakatu przedstawiające­ go dziecko w łonie matki wywołuje złość, agresję i chęć niszczenia. po to, by temuż człowiekowi zaproponować własną, kłamliwą wizję szczęścia. Kiedy człowiek ulega szatańskim mirażom, wówczas zaczyna się zarówno jego klęska, jak i cierpienia innych ludzi. Niekiedy w głębi swego sumienia jest on świadomy tego, że postępuje źle, ale na skutek pychy, która nie pozwala przyznać się do błędu i każe za wszelką cenę postawić na swoim, będzie usiłował zagłuszać wołanie sumienia agresją, wulgarnym słowem, krzykiem i przemocą. Próbując zrozumieć genezę również tego, co od jakiegoś czasu dokonuje się na ulicach naszych miast,

w łonie matki wywołuje złość, agresję i chęć niszczenia. Zwolennicy cywilizacji śmierci częstokroć przedstawiają nienarodzone jeszcze dziecko jako największe zagrożenie i zło dla jego rodziców, a zwłaszcza dla matki, gdy tymczasem od wieków jego pojawienie się było pojmowane jako przejaw Bożego błogosławieństwa. Do tego dochodzą jeszcze budzące wręcz przerażenie głosy, domagające się eutanazji dla małych dzieci, dotkniętych ciężką chorobą, ponieważ widzi się w nich karykaturę człowieczeństwa. Wszystko to sprawia, że rodzi się w nas pytanie o samego człowieka.

Tradycja uzgadniania spraw dotyczących Polski bez udziału Polaków jest bardzo stara i datuje się od czasów przedrozbiorowych, choć najlepszym tego przykładem jest kongres wiedeński. Większość problemów związanych z końcem epoki napoleońskiej uzgodniono szybko, natomiast podział ziem polskich wywołał takie kontrowersje, że potrzeba było aż 10 miesięcy kłótni, by znaleźć „sprawiedliwe” rozwiązanie.

Kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu Jan Martini

Ale negocjacje w sprawie nowego urządzenia Europy zaczęły się na dobre wraz z nastaniem ery Gorbaczowa.

W tym celu zorganizowano kilka spotkań, z których pierwszym było tajne spotkanie sowiecko-amerykańskie

Kim jest człowiek? Przed tysiącami lat postawił je również autor Psalmu 8. W swej pełnej uwielbienia modlitwie zanoszonej do Boga podkreślał on przede wszystkim wielkość człowieka na tle całego stworzenia, a równocześnie dziękował Bogu, że tak bardzo człowieka wywyższył. „O Panie, nasz Boże,/ jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!/ Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa./ Sprawiłeś, że [nawet] usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę,/ na przekór Twym przeciwnikom,/ aby poskromić nieprzyjaciela i wroga./ Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców,/ księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził:/ czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz?”. Kiedy natomiast człowiek odrzuca podstawowy fundament swego życia, odwracając się od Boga, który jest Miłością, skazuje się na życie w przedziwnej, budzącej przerażenie i poczucie bezsensu pustce. Nie wie, ani skąd przychodzi, ani dokąd zmierza. Bardzo często łamie też najbardziej podstawowe więzy solidarności z innymi ludźmi – zwłaszcza ze słabszymi, potrzebującymi wsparcia i pomocy. Z jednej strony liczą się dla niego tylko ludzie silni i pewni siebie, z drugiej natomiast najważniejsze staje się własne, czysto egoistycznie pojmowane Ja, oraz jego zachcianki i przyjemności. Dokończenie na str. 2

w Genewie w 1985 roku. Na konferencji w Reykjaviku, zwanej małą Jałtą, przy okazji rozmów o zjednoczeniu Niemiec i ewakuacji Żydów z ZSRR sekretarz Gorbaczow uzyskał obietnicę, że po zmianie ustroju w państwach „demokracji ludowej” komuniści nie będą „represjonowani” i umożliwi się im „uczestnictwo w życiu gospodarczym”. Tak więc komunistyczni przestępcy uzyskali gwarancję bezkarności, a nomenklatura partyjna dostała przyzwolenie na uwłaszczanie się na majątku państwowym. Na tym spotkaniu z pewnością poruszano też bardzo ważną „sprawę polską”, jednak bez pytania o zdanie Polaków, aby nie komplikować i tak trudnych rokowań. Prawdopodobnie ówczesne ustalenia do dziś nas obowiązują, a przy Okrągłym Stole zostały jedynie „klepnięte”. W tym czasie minister spraw zagranicznych ZSRR E. Szewardnadze powiedział dziennikarzom, że Związek Radziecki może się zgodzić na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem stworzenia między Rosją i Niemcami strefy buforowej, a więc obszaru o ograniczonej suwerenności, bez przemysłu i armii. Dokończenie na str. 3

Soja, ciecierzyca, fasolka – to rośliny, które w ostatnim cza­ sie robią furorę. A to za sprawą papieża Franciszka, który na­ pisał… orędzie z okazji Mię­ dzynarodowego Dnia Roślin Strączkowych, oraz Billa Gate­ sa wieszczącego, że to żywność przyszłości świata. Małgorzata Szewczyk

2

Ewertowie. Portret rodziny wielkopolskiej Czuję się szczęśliwa, że dane mi było urodzić się i wychować w rodzinie, której członkowie w przeszłości i teraz cenili war­ tości nadrzędne i zasługiwali na szacunek. Bogu niech będą dzięki za całą naszą rodzinną przeszłość. Maria A. Smoczkiewiczowa

4–5

Kawa w Australii Jak potoczą się losy społeczno­ ści mieniącej się demokratycz­ ną, w której zacznie się przyj­ mować różne normy prawne dla różnych grup ludności? Wiekopomne osiągnięcie jed­ nakowego traktowania wszyst­ kich obywateli złożono na oł­ tarzu ideologii. Celina Martini

6

Wolność słowa AD 2021. Luty Bez konkurencji w eterze licz­ ba fake newsów byłaby jesz­ cze większa niż jest teraz. Bo ta rywalizacja, to stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich me­ diów – czy komuś się to podo­ ba, czy nie. Nie dajmy sobie te­ go odebrać. Jolanta Hajdasz

7

Procesy ws. zabójstwa Jarosława Ziętary – podsumowanie roku 2020 Dziewczyna Jarka Ziętary dniu jego zniknięcia, patrząc przez okno w mieszkaniu przy Kole­ jowej, odprowadziła go wzro­ kiem. Nie widziała niczego niepokojącego. Miał wrócić na obiad lub wieczorem. Nie przyszedł ogóle. Aleksandra Tabaczyńska

8

ind. 298050

W

ostatnich dniach media obie­ gło kolorowe zdjęcie trzech roześmianych mężczyzn, z których jeden trzymał na rękach nie­ mowlę, a prasa mainstreamowa z radością obwieściła światu, iż w Kalifornii po raz pierwszy sąd zgodził się zarejestrować dziecko, które w akcie urodzenia ma wpisane trzech ojców, a nie ma żadnej matki. To nie jest głupi dowcip, tylko skutek nowoczesnej procedury, która doprowadziła do tak nienaturalnej sytu­ acji i usankcjonowała prawnie eliminację z życia małego człowieka jego mamy, choć przecież ona istnieje, nawet bez względu na to, czy chciała się przyznać do swojego dziecka, czy też nie. Ta sprawa jest kolejnym przykła­ dem szaleństwa, do którego prowadzi negowanie tradycyjnych ról kobiety i mężczyzny, i wpisywanie tego do po­ rządku prawnego. Do takich właśnie groteskowych i niebezpiecznych sytu­ acji prowadzi w systemie prawnym tzw. perspektywa gender, czyli oparcie się na radykalnej ideologii negującej podstawy tradycyjnego ładu społecznego. Tym niebezpieczeństwem Polska jest zagro­ żona w najwyższym stopniu. Już prze­ cież w 2015 roku prezydent Bronisław Komorowski podpisał tzw. konwencję stambulską, a ona zobowiązuje państwa, które ją przyjęły, do wprowadzenia per­ spektywy gender do swojego porządku prawnego. Teraz pojawiła się wreszcie realna szansa, by to zmienić. W lutym Marsza­ łek Sejmu Elżbieta Witek skierowała obywatelski projekt „Tak dla rodziny, nie dla gender” do pierwszego czytania, co oznacza, że posłowie najpóźniej w mar­ cu będą musieli się zająć ustawą o wy­ powiedzeniu przez Polskę genderowej konwencji stambulskiej. To ogromnie ważna ustawa i ważne prace parlamen­ tarne. Bez zbędnych słów – to wielka szansa na powrót zdrowego rozsądku do naszego porządku prawnego. Wypowiedzenie konwencji to przede wszystkim sposobność po­ wstrzymania skutków wprowadzanej przez nią ideologii, które coraz wyraź­ niej obserwujemy w wielu państwach zachodniej Europy. Te skutki to cho­ ciażby agresywna indoktrynacja lewi­ cowa dzieci w szkołach, ich wulgarna seksualizacja, czy np. niszczenie spor­ tu kobiecego poprzez wprowadzanie do damskiej rywalizacji sportowej męż­ czyzn określających się jako kobiety, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych już za prezydentury Joe Bidena. I co warto podkreślić – ta kontrower­ syjna konwencja nie wprowadziła żad­ nych nowych rozwiązań służących sku­ tecznemu zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy innych osób. Dlatego trzeba przekonać polskich parlamentarzystów do opowiedzenia się po stronie fun­ damentalnych praw każdego człowie­ ka i po stronie zdrowego rozsądku. De­ bata nad wypowiedzeniem konwencji stambulskiej przez Sejm jest też ważną okazją, żeby poprawić nasz system prze­ ciwdziałania przemocy i system pomocy jej ofiarom. Chyba nie trzeba uzasadniać, dlaczego jest to zawsze aktualne. Ważne, by system ten był oparty nie na oderwa­ nych od rzeczywistości ideologicznych pomysłach, ale na realnym zapobieganiu przemocy i realnym wsparciu ofiar. Obawiam się, że w najbliższych dniach będziemy świadkami zmasowane­ go ataku części mediów na przeciwników ideologii gender i media te przewrotnie będą znowu przekonywać opinię pub­ liczną, że sprzeciw wobec konwencji stambulskiej oznacza popieranie prze­ mocy domowej. Tak jest od wielu lat. Nie można temu wierzyć ani nie można dać się oszukać. Trzeba jak najszybciej zo­ bowiązać polskie władze do wypowie­ dzenia szkodliwej dla rodziny konwencji, po to, by w Polsce choćby próbować za­ trzymać ideologiczne, genderowe szaleń­ stwo, jakie ogarnia świat. W interesie nas wszystkich i dla nas wszystkich. K

G

FOT. ARCHIDIECEZJA KRAKOWSKA, FLICKR.COM

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · MARZEC 2O21

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Ali Agca działał sam, Na straganie… czyli o prawdach była sobie soja i ciecierzyca nie do ujawnienia Henryk Krzyżanowski

Czy film dokumentalny może zagrozić racji stanu? Widocznie może, skoro w środę 20 stycznia TVP1 zdjęła w ostatniej chwili przed emisją smoleński do­ kument Ewy Stankiewicz Stan zagrożenia. Zastąpiono go na chybcika transmisją jakiegoś meczu z ligi włoskiej. Lichym pretekstem było rzekome niezałatwienie praw autorskich materiałów użytych w filmie, co bogata TVP mogłaby przecież zrobić bez mrugnięcia okiem. rzeczywiście być, ale alternatywy: ra­ cja stanu albo prawda nie powinno się nadużywać. Takim nadużyciem była, moim zdaniem, postawa Zachodu wo­ bec odkrycia grobów katyńskich. Racją stanu zachodnich aliantów był wtedy z pewnością udział Sowietów w woj­ nie z Hitlerem. Ale czy ceną za to mu­ siało być oddanie Stalinowi połowy

Sytuacje można by podsumować jako przykłady mechanizmu: racja stanu przeciw prawdzie. Że niby są prawdy zbyt okropne dla racji stanu. Tak może rzeczywiście być, ale alternatywy: racja stanu albo prawda nie powinno się nadużywać. Europy? W roku 1943 wycofanie się Rosjan z wojny było zresztą niepraw­ dopodobne. W naszej najnowszej historii Smo­ leńsk to niestety niejedyna „prawda nie do ujawnienia”. Drugą jest zamordowa­ nie księdza Jerzego Popiełuszki. Ostat­ nio opowiadał o tym w TVP prokurator Andrzej Witkowski, któremu dwa razy odbierano to śledztwo.

02.03.2021 · Wtorek, II WP Kościół pw. św. Wojciecha, Wzgórze Świętego Wojciecha 1; g. 18.30 – O dar nowych powo­ łań kapłańskich 03.03.2021 · Środa, II WP Kościół pw. św. Stanisława Kostki, ul. Rejtana 8; g. 18.30 – O dar nowych powołań zakonnych 04.03.2021 · Czwartek, II WP

Wiernych, którzy wezmą udział w wydarzeniu zachęcamy do łączenia się z kościołem stacyj­ nym online (informacji o transmisji należy szu­ kać indywidualnie na stronach internetowych poszczególnych kościołów) oraz do odprawie­ nia indywidualnie – każdego dnia – nabożeń­ stwa Drogi Krzyżowej.

Kościół pw. św. Rocha, ul. Św. Rocha 10; g. 18.00 – O dar nowych powołań misyjnych 05.03.2020 · Piątek, II WP Kościół pw. Miłosierdzia Bożego, os. Jana III Sobieskiego 116; g. 18.30 – O zaprzestanie prześladowania chrześcijan na całym świecie

Obok przedstawiamy szczegółowy wykaz koś­ ciołów stacyjnych, towarzyszące poszczegól­ nym stacjom intencje modlitewne oraz rzymski odpowiednik modlitwy stacyjnej na marzec 2021 r.

06.03.2021 · Sobota, II WP Kościół pw. Świętego Krzyża, ul. Częstochowska 16; g. 18.30 – O łaskę nawrócenia dla prześla­ dowców chrześcijan 07.03.2021 · Niedziela III WP

Tradycja wielkopostnej modlitwy stacyjnej się­ ga IV wieku, gdy po uzyskaniu wolności religij­ nej chrześcijanie pielgrzymowali do grobów rzymskich męczenników.

Kościół NMP Niepokalanie Poczętej, ul. Ma­ riacka 15; g. 18.30 – O ustanie pandemii koro­ nawirusa w Polsce i w świecie oraz za chorych i cierpiących z powodu pandemii

Dokończenie ze str. 1

Wielki Post 2021 List pasterski Abp. Marka Jędraszewskiego, metropolity krakowskiego na Wielki Post 2021

H

trudnych czasach dał nam prawdziwych herosów wiary w Boga oraz miłości do drugiego człowieka, do Ojczyznyi do Kościoła. Do nich w pierwszym rzędzie należy Czcigodny Sługa Boży Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski. W bieżącym 2021 roku przypadają: 120. rocznica jego urodzin i 40. rocznica jego śmierci. W tym też roku spodziewamy się jego beatyfikacji. Kiedy czytamy jego Zapiski więzienne, jesteśmy uderzeni prawdziwie heroiczną miłością Księdza Prymasa w odniesieniu do nieprzyjaciół. Jej wyrazem była modlitwa za głównego sprawcę swojego aresztowania i uwięzienia – za ówczesnego I sekretarza PZPR .

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

.

.

. .

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

08.03.2021 · Poniedziałek, III WP

Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej, ul. Cyniowa 15; g. 18.00 – O łaskę chrześcijańskiego wychowa­ nia młodzieży

W Środę Popielcową, 17 lutego 2021 roku, rozpoczęła się V edycja „Kościołów stacyjnych miasta Poznania”, której towarzyszy hasło: „Zgro­ madzeni na Świętej Wieczerzy”. Program wyda­ rzenia – w związku z trwającą pandemią i ogra­ niczeniami sanitarnymi – obejmuje półgodzinną Adorację przed Eucharystią oraz modlitwę w czasie Mszy Świętej w wyznaczonej intencji.

istoria minionego dwudziestego wieku przeniknięta jest krzywdą dziesiątków milionów ludzi, którzy w obliczu dwóch totalitarnych systemów: niemieckiego, nazistowskiego i radzieckiego, bolszewickiego bronili swojej osobowej i osobistej godności, wiary w Boga i miłości do drugiego człowieka. Jak dobrze wiemy, w punkcie wyjścia te totalitarne systemy zakładały bezwzględną walkę z Bogiem, wyznawanym przez chrześcijan i żydów. Historia uczy także, jak boleśnie nasz polski naród został przez nie dotknięty i skrzywdzony. Pomni bolesnych doświadczeń dziękujemy Panu Bogu za to, że w tych

później sytuacja była już całkowicie inna. Wtedy podtrzymywanie wersji z procesu toruńskiego, przecież już bardzo mocno zakwestionowanej, nie chroniło żadnych ważnych interesów państwa. Dziś tym bardziej nie chroni, a polską racją stanu jest nie budzące wątpliwości wyjaśnienie szczegółów męczeńskiej drogi błogosławionego księdza Jerzego. K

01.03.2021 Poniedziałek, II WP

Kościoły stacyjne miasta Poznania 2021

G

Za pierwszym razem, w roku 1991, rację stanu, która kazała prezy­ dentowi Wałęsie zablokować docho­ dzenie do prawdy, można od biedy zrozumieć. Tamta Polska była jeszcze w szarej strefie między Sowietami a Zachodem, a równowaga opierała się na zawartym niedawno kontrakcie Okrągłego Stołu. Jednak dwanaście lat

N

N

A

K

iedyś przedszkolaki uczyły się wier­ sza Jana Brzechwy Na straganie. A szło to tak: Na straganie w dzień targowy Takie słyszy się rozmowy: „Może pan się o mnie oprze, Pan tak więdnie, panie koprze”. „Cóż się dziwić, mój szczypiorku, Leżę tutaj już od wtorku!” Dalej w wierszyku wspominano m.in. o marchewce, burakach, cebuli i kapuś­ cie. Dziś zapewne ten zabawny utwór, który znało każde polskie dziecko, uzna­ no by za „niepoprawny politycznie”. Soja, ciecierzyca, fasolka – to bo­ wiem rośliny, które w ostatnim czasie ro­ bią furorę. A to za sprawą papieża Fran­ ciszka, który napisał… orędzie z okazji Międzynarodowego Dnia Roślin Strącz­ kowych, oraz Billa Gatesa, wieszczącego, że to żywność przyszłości świata i ratunek dla zachodzących zmian klimatycznych. Nie chciałabym wnikać w treść papie­ skiego dokumentu, który pojawił się na oficjalnej stronie Stolicy Watykańskiej, bo, doprawdy, trudno to komentować. Choć nie sposób zauważyć, że Franciszek wprost idealnie wpisał się w program głoszony przez amerykańskiego milio­ nera, upatrującego w soi „cud roślinę”, ba, niebawem substytut mięsa. Tak, tak, soja i ciecierzyca mają zastąpić w niedale­ kiej przyszłości wołowinę, ponieważ ho­ dowla bydła… szkodzi klimatowi Ziemi. Bill Gates jest bowiem przekonany, że sadzenie soi w Afryce przezwycięży panujący tam głód, zapomina jednak

Kościół pw. Zwiastowania Pańskiego, ul. Bole­ sława Leśmiana 2a, Diecezjalne Sanktuarium Świętości Życia; g. 18.30 – O łaskę poszano­ wania świętości życia od poczęcia do natural­ nej śmierci 09.03.2021 · Wtorek, III WP Kościół pw. św. Karola Boromeusza, os. Pod Lipami 100; g. 18.00 – O dar intensywnego rozwoju misyjnych dzieł Kościoła 10.03.2021 · Środa, III WP Kościół pw. św. Ojca Pio z Pietrelciny, ul. Wań­ kowicza 2a; g. 18.30 – O łaskę zgody i pojed­ nania w narodzie 11.03.2021 · Czwartek, III WP Kościół pw. św. Franciszka Serafickiego, ul. Gar­ bary 22; g. 18.00 – O łaskę zgody i pojednania w rodzinach 12.03.2021 · Piątek, III WP Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Wspo­ możenia Wiernych, ul. Wroniecka 9, g. 18.00 – W intencji przebłagalnej i wynagradzającej Boskiemu Sercu Jezusa za grzechy aborcji i eu­ tanazji 13.03.2021 · Sobota, III WP Kościół pw. Bożego Ciała, ul. Strzelecka 40; g. 18.00 – O łaskę wyniesienia do chwały ołtarzy Sług Bożych z Archidiecezji Poznańskiej

Bolesława Bieruta, kiedy ten niespodziewanie umarł w Moskwie w marcu 1956 roku. Mimo wielu przykrości, jakich doznawał ze strony pilnujących go pracowników UB, w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1953 roku, zapisał: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, abym ich nienawidził”. Z drugiej natomiast strony uważał za swój święty obowiązek walkę ze złem zawartym w systemie bolszewickim, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, jak samotnym, jak małym i bezbronnym jest człowiekiem wobec jego potęgi. W dniu 2 czerwca 1956 roku zapisał modlitwę skierowaną do Boga Ojca: „Chciałeś, abym był Dawidem Twoim, który ma przeciwstawić się potędze zbrojnego Goliata. Nie może w mej postawie być nic z Goliatowej pewności siebie. Muszę być pokorny jak Dawid. Muszę zaufać jaśniuteńkim kamyczkom z potoku, tej nicości w walce o Ciebie. Muszę iść w Imię Pana Zastępów, a nie w swoje. Muszę z głęboką pokorą rozumieć, żeś Ty mnie

np., że taka działalność „na siłę”, na te­ renach dotąd nieobsiewanych tą rośli­ ną, pociągnie za sobą… zmiany klimatu. Nieraz pisałam, że nie zgadzam się z postulatami ekoterrorystów wieszczą­ cych koniec naszej planety, i to z powodu działalności człowieka. Nie trzeba być naukowcem z tytułami, by wiedzieć, że co jakiś czas na Ziemi zmieniał się klimat i były to zmiany, po pierwsze, nieuchron­ ne, a po drugie rewolucyjne (w miejsce topniejących lodowców pojawiła się ro­ ślinność). Ale te informacje, powszechnie znane, nie docierają jednak do obroń­ ców klimatu. Ciekawa jestem, jak wytłu­ maczyliby fakt, że nie w zamierzchłych czasach, ale zaledwie kilka tygodni temu, w Grecji… spadł śnieg. Pewnie też ocie­ pleniem klimatu. Ale wracając, do soi… Na naszym podwórku propagatorką tej rośliny i jednocześnie eliminacji mięsa, mleka i jaj jest europosłanka Sylwia Spurek. Otóż prawniczka proponuje „piątkę dla roślin”. Wśród jej postulatów są: „1. zakaz reklamy mięsa, mleka, jaj; 2. likwidacja funduszy na promocję tych produktów; 3. powołanie funduszu promocji wega­ nizmu; 4. Od przedszkola zajęcia »kli­ mat i prawa zwierząt«; 5. 0% VAT na za­ mienniki mięsa, mleka, jaj”, a to wszystko w ramach walki o prawa zwierząt. Polska była nazywana „krajem mle­ kiem i miodem płynącym”. Rolnictwo jest i było przez wieki naszą ogromną siłą na­ pędową gospodarki i źródłem utrzyma­ nia dla tysięcy osób, nierzadko z dziada

15.03.2021 · Poniedziałek, IV WP Kościół pw. św. Antoniego Padewskiego (Ojco­ wie Franciszkanie Konwentualni), ul. Francisz­ kańska 2; g. 18.00 – O łaskę wytrwania w sa­ kramentalnych postanowieniach dla młodych małżonków 16.03.2021 · Wtorek, IV WP Sanktuarium św. Józefa (Ojcowie Karmelici), ul. Działowa 25; g. 18.00 – O dar potomstwa dla małżonków, którzy nie mogą począć dziecka 17.03.2021 · Środa, IV WP Kościół pw. św. Marcina, ul. Św. Marcin 13; g. 18.00 – O dar wyniesienia do chwały ołtarzy doktor Wandy Błeńskiej 18.03.2021 · Czwartek, IV WP Kościół pw. św. Świętej Trójcy, ul. 28 czerwca 1956 nr 328; g. 18.30 – O dary Ducha Święte­ go dla katechizujących w szkołach 19.03.2021 · Piątek, IV WP Kościół pw. Objawienia Pańskiego, ul. Miast­ kowska 128-132; g. 18.00 – W intencji przebła­ galnej i wynagradzającej za grzechy przeciwko Boskiemu Sercu Jezusa 20.03.2021 · Sobota, IV WP Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej Pocieszenia – Sanktuarium Mat­ ki Bożej Różańcowej, ul. Szewska 18; g. 18.00 – O dar czystego serca dla dzieci przyjmujących po raz pierwszy Komunię Świętą

wybrał do tej rozgrywki, w której idzie o Imię Twoje i o prawo Twoje na ziemi polskiej, o prawo Narodu do Ciebie, o prawa Kościoła świętego”. Konsekwencją tej prawdziwie Dawidowej walki Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego z marksistowsko-bolszewickim Goliatem był program Wielkiej Nowenny przygotowującej naród polski do obchodów jubileuszu Tysiąclecia Chrztu, realizowany od 3 maja 1957 do 9 kwietnia 1966 roku. Program ten zaczynał się od najważniejszego fundamentu, czyli od odniesienia do Pana Boga. Hasło pierwszego Roku Wielkiej Nowenny brzmiało bowiem: „Wierność Bogu, Krzyżowi, Ewangelii, Kościołowi i jego Pasterzom”. Ta wierność wobec samego Boga domagała się ze strony wierzących właściwego życia duchowego. Dlatego hasłem drugiego Roku Wielkiej Nowenny było: „Naród wierny łasce”. Z kolei trzeci Rok Wielkiej Nowenny nawiązywał do słów zawartych w Prologu Ewangelii św. Jana: „Życie

pradziada pracujących na roli. Czy zatem w imię niemających nic wspólnego z ra­ cjonalną myślą postulatów mamy jako kraj włożyć kij w szprychy i zatrzymać, najle­ piej z dnia na dzień, tę gałąź gospodarki, zaorać pola, wybić bydło i drób? Czy następne pokolenia Polaków nie będą znały smaku wołowiny, tylko będą się raczyć mięsem syntetycznym i substytu­ tem jajecznicy, a dzieci będą pić napój mlekopodobny? Już kiedyś na półkach sklepowych były produkty czekolado­ podobne jako szczyt osiągnięcia prze­ mysłu cukierniczego w czasach, kiedy tylko pisano kolejne plany rozwoju, ale nic z tego nie wynikało.Czy o to właśnie chodzi pani Spurek? Mają rację ci, którzy lamentują nad zdalnym nauczaniem w trwającej wciąż pandemii, że dzieci i młodzież naucza­ ne zdalnie będą miały luki w wiedzy. Ja jednak odnoszę wrażenie, że niektórzy, mimo że ukończyli edukację w normal­ nym trybie, mają elementarne braki. I nie trzeba być człowiekiem wierzą­ cym, bo na języku polskim w szkole średniej przerabia i przerabiało się fragmenty Księgi Rodzaju. Otóż tym, którzy nie pamiętają lub nie byli zain­ teresowani akurat tym materiałem, war­ to przypomnieć, że człowiek otrzymał polecenie od Boga, by panował nad światem i czynił sobie ziemię poddaną. Nie odwrotnie. Zmiana aksjologii i ubó­ stwienie zwierząt do niczego dobrego nie doprowadzi. Obyśmy nie musieli się o tym przekonać. K

22.03.2021 · Poniedziałek, V WP Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej, ul. Głogow­ ska 97; g. 18.00; g. 18.00 – O ducha bezintere­ sownej służby bliźnim 23.03.2021 · Wtorek, V WP Kościół pw. św. Anny, ul. Limanowskiego 13; g. 18.00 – O dar zdrowia dla ciężko chorych 24.03.2021 · Środa, V WP Kościół pw. św. Michała Archanioła, ul. Stolar­ ska 7; g. 18.00 – O poszanowanie godności każdego człowieka 25.03.2021 · Czwartek, V WP Kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego, os. Wi­ chrowe Wzgórze 130; g. 18.30 – O dar pokoju i za­ przestania konfliktów zbrojnych na całym świecie 26.03.2021 · Piątek, V WP Kościół pw. Najświętszej Krwi Pana Jezusa, ul. Ży­ dowska 34; g. 18.00 – W intencji przebłagalnej i wynagradzającej za grzechy świętokradztwa 27.03.2021 · Sobota, V WP Kościół pw. św. Jana Bosko, ul. Warzywna 17; g. 18.00 – O dobre przygotowanie do spotkania młodzieży z papieżem w Lizbonie w 2022 roku 28.03.2021 · Niedziela Palmowa Bazylika Archikatedralna pw. św. Apostołów Pio­ tra i Pawła ul. Ostrów Tumski 17; g. 10.00 – O ła­ skę sakramentalnej jedności z Bogiem dla wier­ nych na czas Świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

jest światłością ludzi” (por. J 1, 4b) i był poświęcony obronie każdego życia, zwłaszcza życia dziecka nienarodzonego, które znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie od chwili, kiedy w 1956 roku władze komunistyczne wprowadziły ustawę o dopuszczalności aborcji. Temu wielkiemu programowi przygotowań do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski ówczesne władze komunistyczne przeciwstawiały własny, z założenia konfrontacyjny program obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Szczytem tych wielkich zmagań stały się same obchody Millennium w 1966 roku, które zakończyły się duchowym zwycięstwem Kościoła. Naród polski w swej ogromnej większości stanął po stronie Kościoła katolickiego, na którego czele stał Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński wraz z Episkopatem Polski. Dzisiaj naszą historyczną pamięcią wracamy do tamtych wydarzeń i zmagań. Z tamtych też doświadczeń czerpiemy siłę nadziei na dziś i jutro Kościoła katolickiego w naszej Ojczyźnie.

Drodzy Siostry i Bracia! Kiedy minęło czterdzieści dni postu na pustyni, Pan Jezus rozpoczął swe nauczanie wezwaniem: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1,15). Niech święty czas Wielkiego Postu 2021 roku będzie czasem naszej duchowej odnowy poprzez umocnienie więzi z Chrystusem, nowym Adamem, Synem Bożym, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem. Niech owocem naszego nawrócenia będzie uszlachetnienie naszego człowieczeństwa, którego wyrazem i świadectwem jest zawsze odważna obrona życia każdego człowieka od chwili poczęcia do naturalnej śmierci, a także pełne uprzejmości i szacunku słowo, jakie kierujemy do naszego bliźniego. Na ten czas pogłębiania wiary w Boga i osobistego nawrócenia wszystkim Wam, moi Drodzy, z serca bło­ gosławię. K + Marek Jędraszewski Arcybiskup Metropolita Krakowski

Nr 81 · MARZEC 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 75  .  Data i miejsce wydania Warszawa 27.02.2021 r.  Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

P

rzypomina się sprawa śledztwa po zamachu na Jana Pawła II w 1981 r. Energiczny włoski sędzia prowa­ dzący tę sprawę wkrótce aresz­ tował Bułgarów z ambasady w Rzymie. Dość szybko ich wypuścił, po czym po­ wstała obowiązująca do dziś absurdalna wersja o samodzielnym działaniu Ali Agcy. Myślę, że wtedy zadziałał me­ chanizm „prawdy nie do ujawnienia”. W tamtej rzeczywistości Bułgarzy to był w istocie Kreml, a złapanie sowie­ ciarzy za rękę z pistoletem, który tylko cudem nie zabił Papieża, musiałoby mieć jakieś konsekwencje. Nie od ra­ zu zbombardowanie Moskwy, jednak biznes by ucierpiał i byłoby ogólnie nieprzyjemnie. Podobnie jest ze Smoleńskiem. Jeszcze jako premier Donald Tusk, przy­ pierany do muru, powiedział wprost (zresztą słusznie), że przecież nie wy­ powie Rosji wojny. To nie jest cytat, więc bez cudzysłowu. Sytuacje można by podsumować jako przykłady mechanizmu: racja stanu przeciw prawdzie. Że niby są prawdy zbyt okropne dla racji stanu. Tak może

Małgorzata Szewczyk


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

tym kontekście można inaczej spojrzeć na poczynania naszych „mężów stanu” – likwidatorów polskiego przemysłu i polskiej armii: po prostu realizowali oni plan wytyczony kilka lat wcześniej. Po wykonaniu zadania zostali zresztą nagrodzeni. Bronisław Komorowski postrzegany jest jako jowialny safanduła, ale zajmując się 10 lat sprawami obronności, sprawnie „sprowadził do parteru” zdolności bojowe polskiego wojska. Nie udało mu się tylko zlikwidować słynnej Szkoły Orląt w Dęblinie. Wbrew utartym opiniom, polski przemysł wcale nie był w całości przestarzały – za pożyczone pieniądze zakupiono licencje, sprowadzono nowoczesne maszyny i zbudowano spory potencjał przemysłowy, który – jak się okazało – był przeszkodą w drodze do niepodległości. Dokładnie to wyjaśnił pewien amerykański senator Andrzejowi Gwieździe: „z waszym potencjałem i zarobkami rzędu centów za godzinę zdestabilizujecie światową gospodarkę. Dlatego nie możemy poprzeć waszej niepodległości”. Dla Amerykanów było oczywiste, że Polska po przemianach będzie mieć ograniczoną suwerenność, natomiast my musieliśmy się dopiero o tym przekonać. Co i raz dowiadywaliśmy się, że nie można zrobić lustracji, ukarać komunistycznych przestępców, nie wolno „ruszać” MSZ, „wolnych” mediów, „autonomicznych” uczelni czy „niezawisłych” sądów (co – jak ujawnił M. Święcicki – wynika z umowy Okrągłego Stołu). Dopiero po latach minister spraw wewnętrznych B. Sienkiewicz – człowiek, który powinien być najlepiej zorientowany w sytuacji – ze zdziwieniem skonstatował, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”. Taka sytuacja wynika wprost z istoty naszej polskiej pierestrojki – fragmentu porozumienia międzynarodowego, które obejmowało „upadek komunizmu”, zjednoczenie Niemiec, operację „Most” (ewakuacja Żydów z Rosji), konwersję długów państw bloku sowieckiego i inne. Także na „odcinku polskim” decyzyjne gremia międzynarodowe musiały rozwiązać wiele problemów. Oprócz zabezpieczenia roszczeń właścicieli polskich długów, trzeba było ograniczyć przemysł, zredukować armię i przekonać miliony patriotycznych Polaków, że nie ma już komunizmu i są wolni. Uznano, że tak odpowiedzialne zadania są w stanie wykonać jedynie dysponujący odpowiednim aparatem komuniści, więc należy ich otoczyć opieką przed mściwością Polaków. Nie wiemy, czy już w 1985 r. podczas spotkania gen. Jaruzelskiego z D. Rockefellerem w Nowym Jorku padła propozycja prezydentury, ale wiadomo, że Jaruzelski jako człowiek z dobrego domu, mający poczucie taktu, nie chciał tego zaszczytu. Ale nie chciał też podzielić losu Żiwkowa, Honeckera czy Ceausescu, dlatego przychylił się do prośby Amerykanów (niewątpliwie uzgodnionej z Moskwą). Tak o sprawie pisał w swoim pamiętniku prezydent G. Bush: „Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje skłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd publiczny”. Minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD, Zb. Siemiątkowski, ujawnił, że za zgodą gen. Kiszczaka w 1989 r. cały Departament I wywiadu przeszedł na „stronę amerykańską”. Mimo „upadku komunizmu” dawne służby komunistycznie miały się świetnie w „wolnej Polsce”. Kiedy więc Maciej Zalewski – sekretarz BBN – w rozmowie z szefem CIA narzekał na panoszenie się komunistycznych agentów, usłyszał: „Zostawcie tych agentów, zostawcie tych szpiegów, wszyscy jak mieli być odwróceni, to zostali odwróceni, pracują na rzecz nowego układu. Zostawcie to w świętym spokoju. Wszystkie wasze pomysły są pomysłami idealistów, którzy nie rozumieją układu. Tak ma być”. Amerykanie musieli sobie zdawać sprawę, że wielu (większość?) funkcjonariuszy pozostanie lojalna wobec poprzedniego „organu założycielskiego”. Chyba im to nie przeszkadzało, gdyż nowo-stara służba (np. ABW) miała strzec porządku okrągłostołowego i ustaleń międzysojuszniczych.

Z czego wynika wyjątkowość Polski? Czechy i Węgry przyjęły opcję zerową – rozwiązały komunistyczne służby i utworzyły nowe od zera. W Czechach wprowadzono 10-letni zakaz uczestnictwa w życiu publicznym dla funkcjonariuszy komunistycznych służb i ich współpracowników. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów uwikłanych w pracę dla tajnych służb. Na Słowacji wydalono 70 sędziów. W Niemczech

anarchizację kraju i osłabianie władzy centralnej, co obserwujemy dziś w postaci nieformalnej dwuwładzy. Polacy są powszechnie znani jako naród krnąbrny, nieprzewidywalny, trudny do prowadzenia. Dlatego wszelkie działania „wspólnoty międzynarodowej” na polskim odcinku muszą być prowadzone ze szczególną starannością, ostrożnie i nieśpiesznie. Polska była ostatnim krajem dawnego bloku sowieckiego, z którego wyszły wojska okupacyjne, i ostat-

doskonale wiedział), że „mamy w Polsce bardzo wielu przyjaciół, wśród których są zaufani przyjaciele”. Jednego z takich „zaufanych przyjaciół” możemy zobaczyć na filmie Nocna zmiana w scenie ze słynnym Tuskowym „panowie, policzmy głosy”. Jest tam osobnik, który nic nie mówi, ale którego Wachowski powitał po rosyjsku („zdrastwujtie”). Z pewnością „zaufanym przyjacielem” jest Leszek Miller, który otrzymał z rąk rezydenta KGB „moskiewską pożyczkę” – 1,2 mln dolarów na cele „organi-

swoje interesy w Polsce scedowali na swojego najbliższego sojusznika – Izrael, wychodząc z założenia, że Żydzi mają tu najlepsze rozeznanie terenu. Mosad uchodzi za najskuteczniejszą służbę wywiadowczą m.in. dzięki temu, że nie musi mozolnie budować własnej siatki wywiadowczej – każdy Żyd mieszkający w dowolnym punkcie globu jest traktowany jako potencjalny współpracownik. „World Jewry” – którym to terminem określa się państwo Izrael i wpływowe kręgi żydowskie w różnych krajach świa-

Dokończenie ze str. 1

Kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu Jan Martini dokonano weryfikacji stopni naukowych na uczelniach i usunięto wielką ilość sędziów z byłej NRD. Niektórym krajom wolno było dotować przedsiębiorstwa (np. stocznie) „niedozwoloną pomocą publiczną”, mianować sędziów przez gremia polityczne czy ustawowo ograniczać obcy kapitał w mediach. Żadni inni, tylko polscy europarlamentarzyści domagają się kar i furiacko atakują własny kraj. „Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który nie uchwalił kompleksowego prawa dotyczącego zwrotu lub rekompensaty za własność prywatną” (z listu amerykańskich senatorów). Na reprywatyzację w Polsce nie zgodziła się Rosja przy zatwierdzaniu planu Sachsa („Balcerowicza”), który przewidywał reprywatyzację. Nietrudno dostrzec, że Polska ma mniejszy zakres suwerenności niż inne kraje europejskie. Zazwyczaj państwo liczniejsze, o większej gospodarce, ma większą swobodę manewru, ale nasz po-

Pewien amerykański wyjaśnił senator And­ rzejowi Gwieździe: „z waszym potencja­ łem i zarobkami rzędu centów za godzinę zdestabilizujecie światową gospodarkę. Dlatego nie możemy poprzeć waszej niepodległości”. tencjał paradoksalnie działa na niekorzyść polskiej podmiotowości, bo prowokuje ściślejszy nadzór. Polska jest monitorowana i recenzowana znacznie wnikliwiej niż jakiekolwiek inne państwo. Do tego celu znakomicie nadaje się Unia Europejska, gdyż Rosji, Niemcom czy Izraelowi byłoby niezręcznie zajmować się „zagrożeniem wolności mediów” czy „brakiem praworządności” w Polsce. Pomimo działań Balcerowicza i jego kolegów, gdy przestało istnieć 50% sektora przemysłowego (przemysł stoczniowy, flota, rybołówstwo, cementownie, cukrownie) i 85% sektora bankowego, po emigracyjnym zmniejszeniu populacji, egzystencja w miarę samodzielnego państwa w tym miejscu Europy nadal nie jest mile widziana. Jednym z bezpieczników zapobiegających zbytniej emancypacji Polski stała się reforma administracyjna J. Buzka – utworzenie „silnych samorządów” z niemal dożywotnimi prezydentami miast o kompetencjach udzielnych książąt. Reforma umożliwiła łatwą

nim, w którym przeprowadzono wolne wybory. Powołany wówczas rząd premiera Jana Olszewskiego był niewątpliwie rządem polskim, mimo obecności w nim ludzi o pseudonimach znanych lub nieznanych. Przed laty, na spotkaniu w Poznaniu J. Olszewski ujawnił ciekawą rzecz – jego zdaniem awantura o „teczki Macierewicza” była jedynie pretekstem do obalenia rządu, a decyzja zapadła już na wiosnę 1992 r., kiedy prezydent Wałęsa pojechał do Moskwy podpisywać „traktat o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy”. Jeden z punktów „traktatu” (uzgodnionych w gremiach międzynarodowych) przewidywał przekształcenie dawnych sowieckich baz wojskowych we „wspólne eksterytorialne ośrodki polsko-rosyjskiej działalności gospodarczej”. Mimo telefonicznych ponagleń z Moskwy, Olszewski nie zgodził się na ten punkt, co uważał za największe osiągnięcie swoich krótkich rządów. To prawdopodobnie był pierwszy przykład „polskiej niesubordynacji”, który zapalił czerwoną lampkę w ośrodkach planujących globalne przemiany. Aby się zabezpieczyć przed ponownym dojściem do władzy „niewłaściwych” ludzi, zmieniono ordynację wyborczą, wskutek której naród demokratycznie powierzył władzę... komunistom. Paradoksalnie ta sama ordynacja d’Hondta zadziałała później w drugą stronę, umożliwiając rządy PiS. Wtedy Polacy znowu wykazali niesubor­ dynację – minister Macierewicz rozwiązał Wojskową Służbę Informacyjną – nieformalną filię sowieckiego GRU – organizatora i nadzorcę procesu pierestrojki w krajach „demokracji ludowej”. Ten naruszający globalną równowagę czyn spotkał się z dezaprobatą w wielu stolicach na Wschodzie, Zachodzie i Bliskim Wschodzie. „Problem polski” wydawał się być definitywnie rozwiązany po wydarzeniu smoleńskim z 2010 r., gdzie zginęła niemal w komplecie elita polityków Prawa i Sprawiedliwości. Ale właśnie ta tragedia stała się impulsem do zmian politycznych 2015 r., przyjętych niechętnie przez autorów „ładu postjałtańskiego”, którym rządy PiS wydają się zakłóceniem ustalonego porządku. W Polsce zawsze wszelkie próby poszerzenia zakresu podmiotowości spotykały się (i spotykają) ze zgodnym przeciwdziałaniem wszystkich zainteresowanych.

Kto miesza w polskim kotle Istnieją na świecie szczęśliwe kraje, w których zewnętrznych agentur nie ma lub ich wpływ jest marginalny. Jednak w Polsce – jak pisał Piłsudski – „agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok, towarzyszą nam od urodzenia do śmierci”. A to dlatego, że „Polska jest miejscem, w którym najostrzej zderzają się cywilizacje, kultury i filozofie naszego kontynentu, gdzie europejski dramat rozgrywa się na ciele i duszy wielkiego narodu” (Norman Davies). Największym sukcesem agentur jest przekonanie miejscowej ludności, że nie istnieją. Ale wiemy, że są, bo odczuwamy skutki ich działalności. Premier Mazowiecki natychmiast po objęciu urzędu udał się w swoją „pierwszą podróż zagraniczną” do ambasady ZSRR, gdzie ambasador Kaszlew poinformował go (choć premier o tym

zacyjne” postkomunistycznej lewicy. Wydawać by się mogło, że taki fakt powinien zdyskwalifikować polityka, ale Miller – jedna z postaci „opozycji demokratycznej” – został europarlamentarzystą. Któż lepiej zadba o demokrację w Polsce, jak nie zaufani przyjaciele Rosjan? O wadze „kierunku polskiego” w polityce rosyjskiej świadczy fakt, że rezydent KGB w Polsce zawsze był w randze generała. Także ambasadorowie Niemiec przeważnie wywodzą się ze ścisłego kierownictwa BND. Czy to przypadek, że w tym samym roku 1985, kiedy rozpoczęły się rozmowy w Genewie o przemianach i zjednoczeniu Niemiec, gen. Kiszczak wydał rozkaz zezwalający na tworzenie w Polsce własnej siatki przez Stasi? Nie ulega wątpliwości, że zasoby służb NRD zostały przejęte przez BND i być może służą do dziś. Dość przypadkowo wyszło na jaw, że po transformacji pierwszy komendant policji w woj. Dolnośląskim, płk A., był agentem Stasi. Podobnie jak jeden z dyrektorów wrocławskiej telewizji. Być może włodarze Wrocławia i Gdańska korzystają z czyjejś pomocy przy podejmowaniu decyzji i nie można wykluczyć, że wyniki wyborów w północno-zachodniej części kraju są wynikiem czyjejś „pracy organicznej”. Były polityk KDL, Paweł Piskorski, napisał w swojej książce, że D. Tusk dostawał w torbach plastikowych pieniądze od chadeków niemieckich na rozwój „polskiej demokracji”. Wiadomo, że ojciec zjednoczenia Niemiec – kanclerz Kohl – odszedł w niesławie, bo miał kłopoty w rozliczeniu jakichś pieniędzy. Może to te pieniądze przyczyniły się do rozkwitu talentów politycznych Donalda Tuska? W Polsce można spotkać ludzi, którzy nie widzą problemu w przejęciu PKP przez Deusche Bahn („pociągi byłyby punktualne, klozety czyste”). Naszego głównego partnera gospodarczego postrzegamy nadzwyczaj pozytywnie i może jest to zasługa dominującej u nas prasy niemieckich właścicieli. Dziś kojarzymy Niemca jako sympatycznego, nieco zniewieściałego pacyfistę o różowych włosach i kolczyku w nosie, wyznawcę grecizmu thunbergizmu, słuchającego techno i uprawiającego wolną miłość z dowolnym partnerem bez względu na płeć, rasę czy światopogląd. Ale to się może szybko zmienić (np. gdy pojawi się charyzmatyczny przywódca), a nawet i teraz ci mili Niemcy prowadzą konsekwentną politykę, nie licząc się z interesami Polski. Po prostu realizują założenia „ładu pojałtańskiego”, które jasno sformułował jeden z jego autorów – sekretarz stanu USA Henry Kissinger: „Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”. Na szczęście nie grozi nam wjazd Niemców na czołgach, bo teraz „zajęcie” robi się innymi środkami, o których mówił kanclerz Gerhard Schroeder na zjeździe „Wypędzonych” w Berlinie: „Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą wam jeszcze wdzięczni za to, że wreszcie zostali Europejczykami”. Dotąd tylko Donald Tusk dostąpił zaszczytu bycia Europejczykiem i dostał na to certyfikat na piśmie. Wygląda na to, że Amerykanie

ta, to obecnie ogromna potęga i główny rozgrywający w sprawach globalnych („światowe żydostwo” brzmi niepoprawnie politycznie, choć lepszego terminu nie ma). Nic dziwnego, że Polska – ważny kraj dla Żydów – jest przedmiotem ich zainteresowania. Tylko w 5 najważniejszych krajach świata ma swoje biura „Liga Przeciw Zniesławieniom”, oficjalnie uznawana za rodzaj sił zbrojnych Izraela (podlega ministerstwu obrony). Jest takie biuro w Warszawie, a więc stacjonują u nas żołnierze Izraela. My, ludzie Solidarności, ze zdumieniem obserwowaliśmy dziwne odwrócenie sojuszy, gdy część naszych działaczy nagle zaprzyjaźniła się z komunistami. Nie wiedzieliśmy, że nasi koledzy-opozycjoniści prowadzą ważne rokowania międzynarodowe. Równie zdziwieni byli funkcjonariusze biura paszportowego, gdy gen. Kiszczak polecił im wydać paszport dla... Adama Michnika. W Moskwie Michnik spotykał się z politykami i udzielił wywiadu

Sekretarz stanu USA Henry Kissinger: „Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschod­ niej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”. dla „Komsomolskich Nowosti”, w którym wskazał na gen. Jaruzelskiego jako najlepszego kandydata na prezydenta Polski. W tym czasie Br. Geremek wystosował list do sekretarza KPZR M. Gorbaczowa ze wstępną ofertą rozpoczęcia rokowań z władzami PRL. Natomiast w liście do G. Sorosa Geremek donosił: „Związek zawodowy Solidarność i jego przywódca Lech Wałęsa ciągle posiadają szerokie poparcie społeczne. Przedstawiciele tego ruchu są w stanie myśleć realistycznie i ograniczać w świadomy sposób swe dążenia. Ruch ten może się stać odpowiedzialnym partnerem, popierającym reformy ekonomiczne i polityczne, akceptującym stopniowe wprowadzanie zmian”. Geremek miał dostęp do jakichś funduszy, bo z kręgu KPN wyszła wiadomość o jego propozycji dotacji „na działalność opozycyjną” w wysokości 50 tys. dolarów, ale pod warunkiem pokwitowania 500 tysięcy... Także głośna była sprawa pomocy finansowej dla środowiska późniejszej „Gazety Wyborczej” ze strony amerykańskich organizacji żydowskich.

3

Odtworzony związek Solidarność, z władzami niedemokratycznymi (nazwiska wskazał Wałęsa i zatwierdzał Kiszczak), był potrzebny do żyrowania przemian powodujących gwałtowne pogorszenie warunków życia – 40% populacji znalazło się poniżej progu ubóstwa (w „straconej dekadzie” lat 80. było to jedynie 16%). Jacek Kuroń prowadził rozmowy polityczne z funkcjonariuszami SB, które były zalegendowane jako przesłuchania. Będąc już wicepremierem, uczynił swego ulubionego esbeka Lesiaka pułkownikiem UOP. Funkcjonariusz ten wkrótce zajął się nielegalną inwigilacją polityków prawicy i zasłynął jako właściciel tzw. szafy Lesiaka. Warto przypomnieć, że Michnik, Kuroń i Geremek nigdy NIE BYLI członkami Solidarności; mimo tego stali się „głównym rozgrywającymi” przy rokowaniach Okrągłego Stołu. Ich rola przekracza przypisywany im w Polsce status „ojców polskiej demokracji” czy twórców III RP – to mężowie stanu rangi globalnej, wykonujący powierzone im zadania wagi międzynarodowej, ale czy w interesie polskich współobywateli? W zamian za osłonę medialną komunistów Michnik został nagrodzony monopolem na kształtowanie świadomości Polaków. Dzięki temu on i jego ziomkowie dysponują dziś mediami o jeszcze większym zasięgu niż „opcja niemiecka”. Wspominając Okrągły Stół, St. Ciosek mówił o intensywnych kontaktach i „żydowskich strukturach poziomych” po obu stronach rokowań. Obserwował fraternizację Michnika z Urbanem, Kuronia z Kwaśniewskim itp. Wydaje się, że nastąpiło tam his­toryczne pojednanie zwaśnionych od 1968 r. frakcji komunistycznych – „puławian” i „natolinczyków”, a katalizatorem byli Żydzi po obu stronach. Te porozumienia są tak trwałe, bo cementują je więzi etniczne. Prof. Wieczorkiewicz oceniał udział osób pochodzenia żydowskiego w porozumieniach na 30–40%, co biorąc pod uwagę ich liczebność w społeczeństwie, jest wielkością ogromną (trudno to nazwać nawet nadreprezentacją). Nic dziwnego, że po roku 1989 ich pozycja (ukrócona w 1968) wróciła do tej z lat pięćdziesiątych. To może budzić mieszane uczucia, lecz musimy przyznać, że bezkrwawa transformacja to wymierna wartość, a była ona w dużym stopniu ich zasługą. Może nawet pokój w skali globalnej i zakończenie zimnej wojny zawdzięczamy „światowemu żydostwu”. Zazwyczaj kraj, który ma dobre stosunki z USA, nie ma takich z Rosją i na odwrót. Izrael jest jedynym krajem świata, który ma świetne kontakty z oboma super­mocarstwami. Partia PiS nigdy nie dostała szemranych „dotacji” z zewnątrz, dlatego sama partia, jak i jej szefowie uchodzili za „dziadów” na tle innych formacji. Ale też nie mieli zobowiązań i mogli się kierować tylko interesem kraju. Nie ulega wątpliwości, że żaden rząd od 30 lat nie zrobił tyle dla Polaków, co obecny, a stopień naszej suwerenności jest najwyższy od 1939 roku. Zależność poziomu życia od suwerenności jest wyraźna – odczuliśmy to, gdy tylko udało się uzyskać status nieco wyższy niż kolonialny. Teraz obowiązkiem rządzących jest utrzymać się przy władzy, a więc unikać ryzykownych inicjatyw ustawodawczych, które mogą spowodować odpływ elektoratu. Amerykańskie doświadczenie uczy, że sukcesy ekonomiczne i wyraźna poprawa poziomu życia nie są żadnym gwarantem wygrania wyborów. Rząd nie może liczyć na wsparcie „ulicy i zagranicy” i nie będzie mieć żadnego koalicjanta, bo wszystkie ugrupowania polityczne są twardym „antypisem”. Obecna „święta wojna” z PiS jest elementem walki o utrzymanie ustaleń Okrągłego Stołu, które zostały zakwestionowane przez tę partię. I nie jest to sprawa nasza, lokalna, tylko międzynarodowa. Dlatego nie ulega wątpliwości, że twórcy „ładu pojałtańskiego” i wszystkie agentury, niezależnie od dzielących je różnic, zjednoczą się i podejmą wysiłki, by odsunąć od władzy obecną ekipę. Strategia Kaczyńskiego stopniowego wyrywania kawałków suwerenności, ale bez „gwałtownych ruchów”, wydaje się skuteczna. Już w III RP płk Lesiak wydał swojemu personelowi rozkaz odnośnie do Kaczyńskiego: „Trzeba go wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami operacyjnymi, wprowadzeniem agentury”. Czyż może być lepsza rekomendacja, by popierać rządy formacji stworzonej przez Kaczyńskiego? K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zapraszamy do zapoznania się z pasjonującą opowieścią o przeżyciach kilku pokoleń wielkopolskiej rodziny na prze­ strzeni ponad dwóch wieków, będącą fragmentem książki M.A. Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia.

D

wa wieki rodzinnych dziejów „dynastii” Ewertów są typowe dla ludności pogranicza pol­ sko-niemieckiego. W tej czę­ ści naszego kraju małżeństwa mieszane narodowościowo były dość powszechne. Na powstanie takich związków w byłym zaborze pruskim znaczny wpływ wywierała wspólnota religijna małżonków, a nie zawsze odmienność narodowościowa, zwłaszcza że przybywający do Polski w różnych czasach Niemcy, żeniąc się z Polkami, stosunkowo łatwo wtapiali się w pol­ skie otoczenie. W krainie nadnoteckiej losy rodziny Ewertów nie stanowiły więc wyjątku! Pierwsze dane o rodzinie Ewertów po­ chodzą z przełomu XVIII i XIX wieku i umiej­ scowione są w okolicach Ujścia i Piły. Nie wiadomo, czy Michał Ewert, zmarły w Pile w 1837 r., przybył z Zachodu, czy też urodził się w Polsce. Syn jego, także Michał, urodził się w 1812 r. w Stobnie i umarł w Ujściu w 1865 r. Ożeniony z Anną Rosiną Krentz, wychował pięcioro dzieci, w tym troje na pewno Pola­ ków. Nieznane są losy dwójki dzieci Michała: najstarszej Anny Justyny, która wyszła za mąż za Banascha (Banasia), i Antoniego, ożenione­ go z Agnieszką Braun, z którą miał dziesięcioro dzieci. Trójka dzieci Michała: Paulina, Jan Au­ gustyn i Anna Rozalia za partnerów życiowych wybrała Polaków. Nie wiadomo też, czy Michał Ewert, zmarły w 1837 r., miał protoplastów w Pol­ sce (prawdopodobnie tak) i jakiej narodo­ wości. W materiałach stryja Hilarego znajduje się pisany jego ręką zapis o ochrzczeniu przez niejakiego Jakuba Ladwicha, dziecka Doroty, córki Joachima Ewerta i jego żony Anny. Fakt ten, prawdopodobnie wypisany przez stryja z ksiąg kościelnych po łacinie (nie wiadomo z jakiego kościoła), zaistniał 3 sierpnia 1732 r. w obecności chrzestnych o polskich nazwi­ skach. Niestety, nie ma żadnych dowodów świadczących o łączności i pokrewieństwie Joachima Ewerta, żyjącego na początku XVIII wieku z Michałem Ewertem, żyjącym na jego końcu (brak dalszych ksiąg kościelnych). Jest tylko dowodem, że Ewertowie już wtedy na ziemiach polskich byli i albo czuli się Polakami, albo ku polskości się skłaniali. Nie mam niestety wiadomości o losach potomków rodzeństwa mego dziadka Jana Augustyna, ani o tych żyjących w Polsce, ani o tych, którzy prawdopodobnie się zniemczy­ li. Natomiast istnieje mniej lub bardziej ścisła łączność między potomkami samego nasze­ go dziadka Jana Augustyna, to jest i tymi któ­ rzy zawsze czuli się Polakami i tymi, którzy po I wojnie światowej pozostali za granicą i stali się Niemcami. Utrzymujemy bowiem w naszej polskiej rodzinie osobisty lub listowny kon­ takt z niemiecką odnogą i przyznajemy się do wspólnych korzeni. Nasz dziadek, Jan Augustyn Ewert, uro­ dził się w Ujściu w 1847 r. jako syn ( jak sam pisze) właściciela domu Michała Ewerta. Oże­ nił się z córką nauczyciela z Gębic Józefą Mag­ daleną Krzemieniewską, urodzoną w 1844 r. Czuł się Polakiem i tak też starał się wycho­ wać swoich sześcioro dzieci. Jako nauczyciel pracował kolejno w Objezierzu w powiecie obornickim i w Brzeźnie w powiecie czarn­ kowskim. W 1873 r. poddał się egzaminowi kwalifikującemu go do nauczania „w niższych klasach szkól średnich i wyższych klasach szkół żeńskich”. W 1874 r. powołany został na sta­ nowisko nauczyciela w Królewskim Semina­ rium Nauczycielskim w Kcyni, gdzie po zda­ niu dodatkowych egzaminów uzyskał tytuł „nauczyciela zwyczajnego”. Po trzynastolet­ niej działalności w Kcyni, w 1887 r. nastąpiło przeniesienie dziadka do Seminarium Nauczy­ cielskiego w miejscowości Prüm w Nadrenii, prawdopodobnie w reakcji władz pruskich na jego poglądy i nauczanie religii w języku polskim. Na zachód Niemiec dziadek prze­ niósł się z całą rodziną, to jest z szóstką dzieci. W Kcyni rodzinie Ewertów musiało się dobrze powodzić. Dzieci chodziły do niemie­ ckiej szkoły, ale w domu mówiły po polsku. Najstarszy syn Marian sposobił się do zawo­ du nauczycielskiego. Zachowała się fotografia całej rodziny Ewertów wykonana w 1883 r. w Kołobrzegu na wakacjach. Brak na niej tylko mego stryja Hilarego, którego jeszcze nie było na świecie. Stoją na niej według starszeństwa: Marian, Zofia, Maria, Edmund i na kolanach matki Aniela. Wyjazd Ewertów do Prüm nie był łatwy. Najmłodszy, dwuletni Hilary pła­ kał, bo chciał „wracać do domu”, a najstarszy Marian miał niejakie trudności w pełnej zna­ jomości języka niemieckiego. Dziesięcioletni pobyt w Nadrenii aż do choroby i emerytury dziadka miał także swoje dobre strony, dzieci szybko zaaklimatyzowały się w obcym środo­ wisku, zwłaszcza że jak wieść niesie, tamtejsza

ludność jest z natury wesoła, skłonna do żar­ tów i śmiechu. Dziadek jednak chyba tęsknił do rodzin­ nych stron, czego dowodem m.in. jest jego wniosek do władz pruskich o przeniesienie w 1893 r. do Odolanowa. W domu dziadków były zawsze gazety polskie. Nawiązano też liczne kontakty z Polakami, co prawda z innych miejscowości, bo w Prüm Ewertowie byli jedy­ ną polską rodziną. I tam, w Prüm, doszło do podziału polskiej rodziny Ewertów na dwie gałęzie: polską i niemiecką. Małe, urocze miasteczko i piękna okolica, jak zawsze z sentymentem wspominali mój oj­ ciec i stryj Hilary, wciągnęło całkowicie dwoje starszych dzieci dziadka. Oboje, Marian i Ma­ ria, za partnerów życiowych wybrali Niemców. Marian jako nauczyciel osiedlił się w Neun­ kirchen i ożenił się z Emilią Lentes, a Maria wy­ szła za mąż za dziennikarza Michała Gess­nera i zamieszkała w Monachium. Obojgu jednak nie dawało spokoju polskie wychowanie, wy­ niesione z domu. Marian zgłaszał do władz pruskich wnioski o przeniesienie jako nauczy­ ciela do ziem zaboru, to znaczy do Wielko­ polski, naturalnie ze względu na polskie po­ chodzenie załatwiane odmownie. A Maria ze swoim mężem rozmawiała po polsku, gdy za­ leżało im, aby dzieci ich nie rozumiały. I Ma­ rian, i Maria swoim dzieciom nadawali polsko brzmiące imiona, m.in. Kazio, Józio, Halka. Wśród moich pamiątek są dwa wzrusza­ jące listy pisane po niemiecku w 1975 r. przez Kazia, najstarszego syna mego stryja Mariana Ewerta, z Neunkirchen. W moim tłumaczeniu na język polski Kazio pisze: „Polska – samo to słowo wywołuje u mnie wiele wspo­ mnień o moim ojcu, jego braciach i siostrach, i o naszej babce w Ostrowie. Dziadek Ewert w związku z Bismarckowską polityką polską zo­ stał z całą rodziną z seminarium w Kcyni prze­ niesiony do Prüm w Eifel. (..) Ojciec, nieznający dobrze języka niemieckiego jako nauczyciel ostatecznie wylądował w Neunkirchen. Gdy dziadek przeszedł na emeryturę, przeniósł się z całą rodziną do Polski i osiadł w Ostrowie. Ojciec wtedy też próbował przeniesienia się do ojczyzny. Ale ponieważ uważany był za Polaka, wszystkie jego wnioski były negatyw­ nie załatwiane”. Z listów Kazia bije wprost polski klimat, jaki panował w domu Mariana Ewerta, mimo że matką jego dzieci była Niemka. I kto wie, czy po odzyskaniu niepodległości przez Pol­ skę, Marian wraz z całą rodziną, jak tylu innych Polaków, nie znalazłby się w Polsce, co natu­ ralnie zmieniłoby całkowicie koleje losów tej odnogi naszej rodziny. Niestety Marian Ewert zmarł w 1918 r. jako ofiara panującej wówczas w Europie grypy. Kazio pisze: „Niezapomniane dla mnie jest moje ostatnie spotkanie z ojcem. Było to w lecie 1917 r. Byłem wówczas żołnierzem i leżałem w lazarecie w Berlinie. Rodzice moi tam mnie odwiedzili. Podczas gdy matka moja wróciła do domu, ojciec mój pojechał do swo­ jego brata Hilarego do Wągrowca. W drodze powrotnej wstąpił do Kummersdorfu, gdzie po opuszczeniu lazaretu przebywałem w gar­ nizonie. Rozmawialiśmy dużo o sytuacji Polski. «Kazimierzu, zobaczysz, Polska znowu powsta­ nie» – powiedział do mnie pełen przekonania i gdy odprowadzałem go na dworzec kolejo­ wy, przy odjeździe pociągu zawołał z okna po polsku: «Jeszcze Polska nie zginęła!». Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałem z ust ojca. Gdy umierał, przebywałem na froncie zachodnim”.

S

tryj mój Marian do końca swego życia czuł się Polakiem, choć jego większość spędził w niemieckim środowisku. Z li­ stu Kazia wiadomo, że nad biurkiem jego ojca wisiały portrety trzech pol­ skich patriotów: Tadeusza Kościuszki, kardynała Stablewskiego i księcia Józefa Poniatowskiego. Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej dzieci klękały do codziennego pacierza, mó­ wiono naturalnie po polsku, „bo jak stwierdzał ojciec: pacierz mówiony po niemiecku nie jest pacierzem”. W domu były książki i gaze­ ty polskie, opowiadana była historia Polski i utrzymywane były ścisłe kontakty z polski­ mi rodzinami. Były też Mariana odwiedziny w najbliższej rodzinie, to jest u matki i sióstr w Ostrowie oraz u brata w Wągrowcu i naszego ojca w Berlinie. Podobno istniała też jego czę­ sta korespondencja z Polską pod zaborami. Na święta przychodziły do Neunkirchen paczki ze smakołykami z Polski. Przy ich otwieraniu cały pokój, jak mówiły dzieci, pachniał Ostrowem. Z polskim rodowodem imię Kazimierz (Casimir) sprawiało jego właścicielowi niekie­ dy znaczne trudności jako „niestosowne dla niemieckiego młodzieńca”. Kazio pisze o swo­ ich i zwłaszcza jego ojca reakcjach na tego ro­ dzaju zarzuty. Był bowiem dumny z imienia,

które kiedyś „nosił polski królewicz” i nadał je, przewidując trudności, swojemu starszemu sy­ nowi, także z używanym zdrobnieniem „Kazio”. Pamiętam odwiedziny stryja Mariana u nas w Berlinie i jego wysoką, przystojną po­ stać. Gdy doszła do nas wiadomość o jego śmierci, ojciec mój wziął wiolonczelę i zaczął grać. Mama, wychowana w tradycjach ciszy w obliczu śmierci, powiedziała: „nie graj, prze­ cież twój brat umarł”. I wtedy usłyszałam z ust ojca odpowiedź „właśnie dlatego gram” i zro­ zumiałam, że grą chciał wyrazić swój smutek. Po śmierci stryja Mariana rodzina jego ule­ gła presji niemieckiego otoczenia. Wpraw­ dzie sam Kazio swojemu najstarszemu syno­ wi przekazał swoje o polskim brzmieniu imię, ale zabrakło ojca, który by polską w rodzinie tradycję utrzymywał. Moją niedługą kore­ spondencję z Kaziem przerwała jego śmierć w 1975 r. Kontynuowała ją jego żona Jenny, ale też niebawem zmarła. Zawdzięczam jej dużą pomoc paczkową w trudnym dla Polski gospodarczym okresie lat osiemdziesiątych XX wieku. Od zakończenia I wojny światowej z rodziną stryja Mariana a moim rodzinnym domem nie było żadnego kontaktu, dopiero dwa listy wspomnieniowe kuzyna Kazia przy­ pomniały nam o dalekiej a bliskiej rodzinie Ewertów.

już pracował w aptekach w różnych miejsco­ wościach w Niemczech i także w kraju. Był to 1897 rok. Po powrocie na ziemie ojczyste dziadek nie czuł się najlepiej, podobno był zamknię­ ty w sobie, małomówny i jakby stracił kon­ takt z rodziną, co składano na gnębiącą go chorobę, bo po trzech latach pobytu w Pol­ sce w 1900 r. zmarł, pozostawiając rodzinę w dość trudnych warunkach. Zofia i Aniela

moim dzieciństwie i później w Poznaniu. Nasza mama, słysząc dzwonek u drzwi wejściowych, polecała wstawiać wodę na kawę, nie spraw­ dzając, kto przyszedł. Dom stryja Hilarego był tak zwanym „domem otwartym”, co było szczególnie atrakcyjne dla mnie i moich sio­ strzyczek, zapraszanych na wakacje do Gdyni. Obaj bracia mieli szeroki gest, bardzo łatwo pozbywali się tego, co zapracowali. Nie liczyli pieniędzy, gdy można było pomóc czy sprawić

M

łodsza od stryja Mariana córka mego dziadka Jana Augustyna o imieniu Maria została także w Niemczech. W moim rodzin­ nym domu znana była jako cio­ cia Marynia, bo mama nasza korespondowała z nią najpierw z Berlina, a potem z Poznania, i to po polsku. Ja także na mój ślub otrzyma­ łam po polsku napisane przez nią życzenia. Maria Ewert wyszła za mąż za mówiące­ go po polsku dziennikarza Michała Gessne­ ra. Z małżeństwa tego przyszło na świat dzie­ sięcioro dzieci. Spośród trzech synów tylko Marian założył rodzinę, a spośród siedmiu dziewcząt tylko pięć: Helena, Maria, Anna, Zofia i Angelika wyszły za mąż, przy czym part­ nerami tych związków byli Niemcy. Za życia Babki w Ostrowie przebywała u niej najstarsza córka Marii Helena (Hella). Po latach nazwała swoją córkę Halka. Po odzyskaniu niepodległości przez Pol­ skę odwiedził mego stryja Hilarego w Pozna­ niu syn Marii Marian Gessner; miał wtedy około dwudziestu lat. Także w okresie mię­ dzywojennym dwie, trochę starsze ode mnie kuzynki Anna (Aenny) i Jadwiga (Heddy) przyjechały około 1933 lub 1934 r. do Gdy­ ni do stryja Hilarego w ramach urządzanych wówczas w Niemczech wycieczek „Kraft durch Freunde” (siła przez radość). Obie były miłe i rodzinne, ale kontakt z braku ich znajomości polskiego był słaby. Pisałam do nich w czasie II wojny światowej, gdy ja i moja rodzina do­ znała okrutnych i nie do naprawienia krzywd, ale niestety nie mogły mi w niczym pomóc. Sami podobno ledwo utrzymywali się na po­ wierzchni. Naturalnym odruchem moim i mnie po­ dobnych była pewność, że już nigdy ani ni­ gdzie z Niemcami nie chcę mieć nic wspól­ nego. Ale po przeszło dwudziestu latach od zakończenia wojny coś mnie podkusiło, żeby się dowiedzieć, co dzieje się z niemiecką częś­ cią rodziny mego ojca. Zaczęła się korespon­ dencja w obie strony, telefony, wyjazdy i przy­ jazdy członków obu rodzin. Przy okazji mojego zawodowego wyjazdu na Kongres Analityków Chemików do Mo­ nachium poznałam dwie moje kuzynki Zofię (Titti) i Angelikę (Butzi), ich rodziny i rodziny nieżyjących już kuzynostwa. Ujęta ich serdecz­ nością, troskliwością i gościnnością poczułam się jak w rodzinie, choć niestety zadra została. Oni nie poruszali spraw polskiej martyrologii (może mają podświadome poczucie winy), a ja milczałam na temat swoich bólów. Stwier­ dziłam tam na miejscu wielkie podobieństwo fizyczne: postawy, urody, zachowania – i psy­ chiczne: religijność, ambicja, muzykalność i in. – członków niemieckiej rodziny do mojego ojca, rodzeństwa i ich dzieci. Zawdzięczają to chyba swojej matce – cioci Maryni, która tę groma­ dę potrafiła po Bożemu i ludzku wychować. Rozpisałam się nieco nad historią niemie­ ckiej gałęzi rodziny mojego dziadka. Muszę więc wrócić do Prüm, gdzie dziadek pełnił funkcję nauczyciela w Seminarium Nauczy­ cielskim. Dziadek musiał należeć do osób bardzo ambitnych, poszerzał bowiem swą wiedzę na licznych kursach, m.in. w Królewcu i w Düs­ seldorfie. Dr Stanisław Witkowski z Ostrowa, późniejszy teść naszego stryja Hilarego, uwa­ żał go za człowieka o szerokich horyzontach i dużej wiedzy. Niestety, mając pięćdziesiąt lat, dziadek zaczął chorować, zdaje się na serce, i przeszedł w Prüm na emeryturę. Na resztę życia przeniósł się do kraju i osiadł w Ostro­ wie. Z nim razem na tereny polskie wróciła cała rodzina oprócz dwojga najstarszych, którzy założyli rodziny w Niemczech. W Ostrowie za­ mieszkały więc oprócz dziadków ich dwie cór­ ki Zofia i Aniela, i najmłodszy syn Hilary. Nasz ojciec Edmund bowiem jako dwudziestoletni

Portret AM Smoczkiewiczowej

FOT. PAWEŁ SMOCZKIEWICZ

Portret rodziny Maria Aleksandra prowadziły sklep modniarski, ale zdaje się z niewielkim sukcesem. Cała rodzina, łącznie z babką, tęskniła za cieplejszym klimatem i lep­ szymi nastrojami w Nadrenii. Babka zmarła rok po moim urodzeniu, to jest w 1911 r., a Zofia w 1915 r. Samotna wtedy Aniela przeniosła się w pobliże siostry Marii i zamieszkała w Bawa­ rii w Kempten-Allgeu. Utrzymywała listowny kontakt z braćmi w Polsce, zwłaszcza ze stry­ jem Hilarym, narzekając zawsze na swój los. Wyszła za mąż za rzeźbiarza, który wyrzeźbił głowę Chrystusa na pomniku na grobach cioci Maryni i rodziny Gessnerów w Monachium.

O

baj bracia Ewertowie, czujący się Polakami i jako dorośli żyją­ cy w Polsce – tej pod zaborem i tej niepodległej – nie mieli zwyczaju opowiadać o swym dzieciństwie. Czasami tylko usłyszeliśmy jakieś pojedyncze ciekawsze wydarzenia i dla nas, dzieci, Prüm było krainą daleką i nierealną. Mnie jako najstarszą interesowało to, co mówili dorośli, zwłaszcza mama, a lubiła opowiadać o rodzinie, jej sprawach i losach. Nasz ojciec (tatuś) i stryj Hilary (Hisio) róż­ nili się bardzo i wyglądem, i usposobieniem. Tatuś był średniego wzrostu, szczupły do pewnego wieku, szatyn o pięknej czuprynie i urzekającym uśmiechu. Stryj Hisio był typo­ wym nordykiem: blondyn, wysoki, o mocnej posturze i szerokich barkach. Obaj byli nie­ zwykle przyjaźnie nastawieni do ludzi, bardzo łatwo nawiązywali kontakty w rodzinie, w swo­ im środowisku i poza nim. Domy nasze zawsze były pełne gości moich rodziców, a przede wszystkim stryja Hilarego i jego żony. Mam w pamięci migawki z licznych odwiedzin krew­ nych w naszym domu w Berlinie we wczesnym

przyjemność. Może to była wrodzona lekko­ myślność czy niefrasobliwość, a może sposób na życie? Tatuś nam, dziewczynkom, sprawiał kosztowne prezenty, nie zawsze potrzebne. Stryj nigdy nie odbierał „reszty”, gdy płacił za bilety i różne usługi. W Gdyni i wszędzie tam, gdzie zamieszkiwał, znany był jako ad­ wokat, opiekun uciśnionych, pomagał w trud­ nych sprawach, zwłaszcza Kaszubom, toteż na jego pogrzebie w Gdyni na Oksywiu był ogólny płacz uczestników. Znali świetnie język i kulturę niemiecką, bo niższe wykształcenie odbierali w gimnazjach niemieckich i obaj stu­ diowali we Wrocławiu, a stryj Hilary później w Berlinie i Monachium. Złączyli swe losy z wy­ brankami z rodzin czysto polskich, osiadłych w Wielkopolsce. Ojciec nasz Edmund ożenił się z Martyną Pospieszalską, córką budowni­ czego Nikodema Pospieszalskiego ze Środy i jego żony Łucji z Mizgalskich, a stryj Hilary z Marią Witkowską, córką lekarza Stanisława Witkowskiego z Ostrowa i jego żony z Szafar­ kiewiczów. Szanując tradycję polską, dzieci swe bracia wychowywali w duchu narodo­ wym i katolickim. W czasie studiów uniwersyteckich należeli obaj do tajnych organizacji polskich. Podob­ no już wtedy stryj działał w nich pod nazwi­ skiem swej matki Krzemieniewskiej. Z końcem 1918 r., gdy rozpoczął urzędowanie jako p.o. starosta w Wągrowcu, dla podkreślenia swej polskości przyjął do nazwiska Ewert drugie nazwisko Krzemieniewski. Podwójne nazwisko dekretem wojewody z 5 marca 1920 r. stało się nazwiskiem jego rodziny. Ojciec nasz Edmund poszedł w ślady swego brata. Możliwe, że miał już taki pomysł, gdy wracał w czasie rewolucji berlińskiej z nami, to jest z mamą i piątką dzieci, do wolnej Polski w 1919 r.


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Pamiętam, że zaraz po przyjeździe do Po­ znania zostałam zapisana do szkoły jako Ewer­ tówna i moja siostra Kaja także. Obowiązywa­ ły wówczas końcówki nazwisk: dla dziewcząt i panien niezamężnych – ówna i – anka, dla mężatek – owa i – yna. Dziś zwyczaj ten zu­ pełnie zaniknął. Po zmianie naszego nazwiska przełożona szkoły, pilnująca zawsze spokoj­ nego wyjścia na przerwę, na widok mnie i Kai pytała codziennie: „jak się nazywacie?” i naszą

stronie ulicy nad brzegiem Warty. Krzyż ten zniszczyli Niemcy i wrzucili pocięty do Warty. Obecnie stoi tam jego drewniany „następca”, wzniesiony po zakończeniu II wojny światowej. Ojciec nasz z krzyżem tym widocznie wiązał ja­ kieś wspomnienia, bo mówił o nim wielokrot­ nie. Ufundowany przez mieszkańców Poznania w 1880 r., jak wynika z kronikarskich zapisków, krzyż ten był pięknie rzeźbiony z kutego żela­ za, z naturalnej wielkości postacią Chrystusa,

jednak produkcja okazała się nieopłacalna, bo ojciec ją zlikwidował i na rodzinę zarabiał, pra­ cując kolejno w kilku aptekach w Charlotten­ burgu. Trzykrotnie zmienialiśmy mieszkanie, ostatnie było w pięknej dzielnicy w pobliżu jeziora Lietzensee, wyposażone we wszelkie wówczas dostępne wygody. Berlin opuściliśmy całą rodziną – rodzice z piątką dzieci – późną wiosną 1919 r. i po kilku miesiącach pobytu w Środzie zamieszkaliśmy na stałe w Poznaniu. Był 1919 rok, w odrodzonej Polsce i szcze­ gólnie w Poznaniu panowały niezwykle roz­ winięte nastroje patriotyczne, skończyły się bowiem czasy niemczyzny i pobytu na ob­ czyźnie. Ojciec zgłosił się do wojska, wystą­ pił, śladem swego młodszego brata, o zmia­ nę nazwiska i zamierzał zapisać się na nowo powstały Uniwersytet, raczej jeszcze wówczas Wszechnicę w Poznaniu, żeby uzyskać stopień magistra farmacji. Do wojska ze względu na wiek nie został przyjęty, zmianę nazwiska za­ łatwił administracyjnie, a na studia widocznie nie starczyło ojcu ani czasu, ani sił przy in­ tensywnej pracy zawodowej i powiększającej się rodzinie. O kontaktach ojca z profesorem Konstantym Hrynakowskim, dziekanem Wy­ działu Matematyczno-Przyrodniczego, do któ­ rego należała jako kierunek studiów farmacja, wiem od ojca i od profesora Hrynakowskiego, którego po latach studiów byłam asystentką.

O

y wielkopolskiej Smoczkiewiczowa grzeczną odpowiedz „Ewert-Krzemieniewska” kwitowała szerokim uśmiechem i aprobującym kiwnięciem głowy. Odmiennie w wolnej Polsce potoczyły się losy obu braci Ewertów-Krzemieniewskich i ich rodzin. Starszy, Edmund, nasz ojciec, zmarł w 1928 r., pozostawiając naszą mamę z sied­ miorgiem dzieci (od pięciu do osiemnastu lat) w dość trudnych warunkach. Młodszy, nasz stryj Hilary, pracował niezwykle efektywnie przez cały okres dwudziestolecia międzywo­ jennego, przeżył szczęśliwie trudny czas wojny i jej okrucieństw, i zmarł w 1951 r. w Gdyni, do której powrócił z żoną i córką. Nasz ojciec Edmund jako dziesięciolatek znalazł się w Prüm i tam zaczął chodzić do gimnazjum. Ze wzruszeniem oglądam jego świadec­twa na pożółkłym, ale mocnym pa­ pierze, na którym oprócz ocen z poszczegól­ nych przedmiotów podana jest pozycja ucz­ nia w klasyfikacji wyników wszystkich uczniów w klasie. Tatuś należał do średniaków, raczej w kierunku tych słabszych. Znając jego uspo­ sobienie myślę, że mało go interesowała re­ gularna nauka w „niemieckim” stylu, czuł się skrępowany, a jego niosło do przyrody, ludzi, towarzystwa, muzyki i literatury. Z tego okresu pochodzą prawdopodobnie jego młodzień­ cze literackie utwory (nowele i nawet trage­ dia), które w rękopisach zachowały się w ak­ tach rodzinnych. Jako kandydat na aptekarza rozpoczął pracę w aptekach zarówno w Poznańskim, jak i w Niemczech – obowiązywał tu i tam ję­ zyk niemiecki w oficjalnych świadectwach aż do 1918 r. Pierwszą praktykę trzyletnią od­ był w Poznaniu na Chwaliszewie w aptece Zy­ ckiego. Jako dziecku pokazywał mi tamtą, dziś nieistniejącą aptekę i krzyż stojący po drugiej

wykonaną z cynku i pozłacaną.

P

o trzyletnim pobycie w Poznaniu ojciec nasz przeniósł się na zachód Niemiec do Neunkirchen, po czym znowu wró­ cił w Poznańskie (Kórnik, Śrem i in.) i do samego Poznania (Apteka Zielo­ na i Świętomarcińska). W latach 1902 i 1903 był studentem Uniwersytetu Wrocławskiego. Zachowały się z tego czasu zaświadczenia dziekana wydziału, nazwiska wykładowców profesorów Pollecka, Gadamera i Paxa, i te­ go ostatniego, poświadczone przez Dzieka­ na świadectwo zdania egzaminu z botaniki, z oceną „magna cum laude”. Na podstawie zdanego przed Farmaceutyczną Komisją we Wrocławiu egzaminu z oceną „dobrą”, ojciec nasz uzyskał 3 maja 1904 r. „aprobatę” na samodzielne prowadzenie apteki na całym terenie ówczesnych Niemiec. W 1906 r. ojciec nasz wykupił z rąk nie­ mieckich aptekę w Mosinie, którą z braku poparcia przez niemieckich lekarzy sprzedał w 1910 r. i przeniósł się wraz z rodziną do Berlina. Oprócz pracy w kolejnych aptekach w dzielnicy Berlina Charlottenburg, ojciec w pierwszych latach pobytu w Berlinie za­ łożył własne laboratorium farmaceutyczno­ -chemiczne pod nazwą „Alexandra”, w którym produkował leki, środki higieny i kosmetyki. Zachowały się druki firmowe z adresem, te­ lefonem i spisem produktów oraz ulotki re­ klamowe, zwłaszcza podobno świetnej wody do włosów „Aleksandra”. A w mej pamięci na całe życie pozostał smutek z powodu ciężkiej choroby mamy i jej operowany, zniekształcony kciuk, skaleczony i zakażony w trakcie korkowa­ nia buteleczek z preparatami. Mama bowiem brała czynny udział w produkcji. Widocznie

d 1 września 1919 r. ojciec objął posadę prokurenta i kierownika produkcji w che­ miczno-farmaceutycznej firmie R. Barcikowski SA w Poznaniu, wytwarzającej leki nie tylko dla aptek Po­ znania, ale także znanej w całej Polsce. Część produkcji fabryki oparta była na posiadanych przez ojca recepturach, które pisane ręką ojca znajdują się w aktach rodzinnych. W nich także przechowywana jest fotografia zespołu pra­ cowników fabryki z ojcem siedzącym w środku w pierwszym rzędzie. Po dłuższej chorobie ojciec zmarł 21 maja 1928 r., mając niepełne 51 lat, i pochowany został na Cmentarzu Górczyńskim w Poznaniu. Zainteresowania jego przyrodnicze i talenty muzyczne przeszły na następne pokolenia. Muzykę cała nasza siódemka dzieci uprawiała z pasją, animowana do niej przez ojca i jego zainteresowania, chociaż nasza mama i jej ro­ dzina miała też w tym swój udział. Pamiętam pierwszy koncert symfoniczny, na który zabrał mnie, może cztero- czy pięcioletnią w Berlinie, nasz tatuś. Nie rozumiałam zupełnie, czemu wszyscy grają na estradzie równocześnie, po prostu moja szufladka z muzyką jeszcze się nie otworzyła, i dziwiłam się, dlaczego takie granie sprawia tatusiowi przyjemność, co widocznie było na jego uśmiechniętej twarzy. W domu śpiewaliśmy wszyscy przy akompaniamencie fortepianu i wiolonczeli. Nawet najmłodszy Staś wtórował nam często swoim cienkim głosikiem. Kaja przed swoim zamążpójściem kształciła z sukcesem swój śliczny, aksamitny głos, Hala podkładała zawsze swój drugi głos pod każdą melodię, a chłopcy Witold, Maryś i Edzio posłusznie stali przy fortepianie i swo­ im udziałem w śpiewaniu starali się dorównać obu starszym siostrom, Kai i Hali. Batutę w rę­ kach ojca stanowił smyczek wiolonczelowy, który fałszującego uczestnika koncertu przy­ woływał do porządku. W latach dwudziestych XX w. aż do śmierci ojciec był członkiem mę­ skiego chóru „Arion” w Poznaniu. Niewątpliwym talentem muzycznym w ro­ dzinie był Witold, który niekształcony mu­ zycznie, komponował utwory taneczne, i nie znając nut ani nie posiadając techniki, potra­ fił prawie bezbłędnie naśladować usłyszane utwory muzyki klasycznej na fortepianie, na­ turalnie dodając własne wstawki i zmieniając świadomie tonacje. Czynił tak, drażniąc się ze mną, gdy jako uczennica Konserwatorium Muzycznego przygotowywałam się na lekcje fortepianu i godzinami ćwiczyłam jeden i ten sam utwór. Tego rodzaju występy Witolda z aktorsko humorystycznymi dodatkami i za­ mierzonym fałszowaniem melodii czy akompa­ niamentu, wywoływały w całym naszym domu okrzyki ze śmiechem: „Witold, przestań!”. Poza domem Witold był doskonałym partnerem w duecie fortepianowym występującym na imprezach młodzieżowych. W Forcie VII w Po­ znaniu, w którym znalazł się jako członek pol­ skiej organizacji konspiracyjnej „Ojczyzna”, na­ mawiany przez kolegów, nie zgodził się na przygrywanie Niemcom przy ich „ucztach”, co niewątpliwie łączyłoby się z lepszymi kąskami z „pańskiego stołu”. Taki bezkompromisowy zawsze był nasz Witold! „Pierwszym adwokatem w Gdyni”, jak na­ pisano w 1996 r. w prasie gdańskiej, był młod­ szy brat naszego ojca, Hilary Ewert-Krzemie­ niewski. Urodził się on jeszcze w Kcyni, na dwa lata przed przeniesieniem jego ojca, nauczy­ ciela Jana Augustyna, do Prüm w Nadrenii. Ma­ turę zdał w niemieckim gimnazjum w Ostro­ wie (1903 r.), studiował prawo we Wrocławiu, Monachium i Berlinie. Podczas lat studiów czuł się zawsze Polakiem i był członkiem „Zetu”. W 1906 r. zdał egzamin referendarski i roz­ począł pracę w Szczecinie. Egzamin asesorski

zdał w 1914 r., po czym powołany został na stanowisko asesora i później zastępcy sędzie­ go do Lęborka. W 1915 r. przeniósł się do Wąg­rowca i przejął tam kancelarię adwoka­ cką kolegi powołanego do wojska. Pod koniec wojny w 1918 r. Rada Robotników i Żołnie­ rzy w Wąg­rowcu powołała stryja Hilarego na stanowisko kierownika powiatu wągrowiec­ kiego, co wówczas jeszcze władze niemieckie zatwierdziły (p.o. Landrat). Po wybuchu po­ wstania 27 grudnia 1918 r. w Poznaniu wraz z grupą obywateli organizował akcję oswo­ bodzenia powiatu wągrowieckiego z okupacji niemieckiej i pomoc wojskową dla powstania. W sierpniu 1919 r. stryj nasz powołany został na stanowisko naczelnika Wydziału De­ partamentu Spraw Wewnętrznych przy Mini­ sterstwie b. Dzielnicy Pruskiej. Po przeniesie­ niu agend administracyjnych do Warszawy w 1922 r. objął on stanowisko starosty powiatu czarnkowskiego. W 1924 r. powołany został do Torunia na stanowisko wicewojewody. Po wypadkach majowych w 1926 r. zrezygnował z pracy w administracji rządowej i przeniósł się do Gdyni jako adwokat i notariusz. Z miastem tym stryj nasz związał odtąd całą swoją dzia­ łalność zawodową i społeczną. Od 1927 r. był członkiem Magistratu m. Gdyni, początkowo jako wiceburmistrz, potem w pewnym okre­ sie wiceprezydent. Do 1939 r. był prezesem Rady Nadzorczej Spółdzielni Zjednoczenia Rybaków Morskich oraz prezesem Rady Nad­ zorczej Urzędniczej Spółdzielni Budowlanej. Po kapitulacji Gdyni w 1939 r. był zakład­ nikiem armii Eberhardta i zwolniony, został przymusowo wysiedlony na teren Generalne­ go Gubernatorstwa. W Warszawie pracował jako referent hipoteczny w Ubezpieczalni Spo­ łecznej i później jako doradca prawny w Wy­ dziale Kontroli i Organizacji Przemysłu, aż do lipca 1945 r. Po powrocie do Gdyni podjął od razu swoją działalność notariusza, początko­ wo w zespole, a potem w upaństwowionym Biurze Notarialnym. Umarł nagle 24 marca 1951 r. i pochowany został obok swej ośmio­ letniej córki Krysi na cmentarzu na wzgórzu Oksywskim. Śmierć tego znanego i cenione­ go, szlachetnego człowieka wywołała wielki żal społeczeństwa gdyńskiego.

W

dowa po nim, Maria z Wit­ kowskich, nasza stryjenka, była także znaną działaczką społeczną w swoim śro­ dowisku, m.in. należała do Pomorskiego Towarzystwa Opieki nad Dzie­ ckiem i była prezesem Polskiego Białego Krzyża w Gdyni. Zmarła 15 lipca 1976 r. w Anglii u cór­ ki Anny, zamężnej za Andrzejem Sczanieckim, inżynierem (radar), znanym działaczem polo­ nijnym. W domu Sczanieckich była dobrym duchem, który w angielskim środowisku po­ trafił wpoić w gromadkę wnucząt i prawnucząt wszelkie dodatnie cechy polskiej, katolickiej kultury. Przyczyniła się do ich świetnej zna­ jomości języka polskiego, historii i literatury polskiej. Niezwykle aktywna i gościnna, miała swój udział w tym, że śliczny dom Anny (Hanki) i Andrzeja był ostoją polskości i stanowił przy­ stań dla wielu Polaków na obczyźnie. Zawsze czuła się mocno związana z rodziną Ewertów, nas, dzieci swego szwagra Edmunda, otaczała troskliwością i serdecznym zainteresowaniem. W jednym z listów do nas napisała: „tak, stryj Wasz był typem niecodziennym, wprost nie­ spotykanym, dlatego też zawsze powtarzam, że gdybym rozpocząć miała życie na nowo, tak samo byłabym wybrała go sobie za towa­ rzysza”. A nasza siódemka dzieci też przecież należała do rodziny Ewertów. Trzeba przyznać, że obaj mieszkający w Polsce bracia Ewertowie-Krzemieniewcy mieli szczęście przy wyborze swoich życio­ wych partnerek. Nasza mama Martyna z Po­ spieszalskich była, dzięki swym zaletom ducha i umysłu, wzorem żony i matki, jak mi się wy­ daje niedoścignionym przez obecnie żyjące w innym świecie kobiety. Wychowana w dużej rodzinie, miała w swoim usposobieniu „bakcy­ la poświęcania się” nie tylko dla najbliższych, ale także dla wszystkich ze swego otoczenia. Mnie i mojemu rodzeństwu wydawało się, że nie ma rzeczy tak trudnej, której mama nie potrafiłaby sprostać. Odróżniała nieomylnie dobro od zła, prawdę od kłamstwa, piękno od brzydoty i w myśl takich kryteriów postępowa­ ła, i tak nas wychowywała. Nigdy w żadnych

sytuacjach nie podnosiła głosu, pochwala­ ła lub karciła spojrzeniem lub krótkimi po­ uczeniami, które na zawsze zapadały w serce i pamięć. Była z natury pogodna, w niepowo­ dzeniach, smutkach i żalach, doszukiwała się zawsze powodu, żeby zobaczyć choć część czegoś pozytywnego i uspokajającego. Boże, jaka mama była dzielna w chwilach tragedii i żałoby, szczególnie w czasie wojny! Dla nas, dzieci, była prawdziwą ostoją, a jej obecność stanowiła o naszym poczuciu bezpieczeństwa. Zmarła 9 sierpnia 1944 r., mając zaledwie 63 lata, i pochowana została obok naszego ojca na Cmentarzu Górczyńskim. Wszystkim nam, dzieciom, zawsze bardzo jej brakowało. Było nas w rodzinie Edmunda i Martyny Ewertów-Krzemieniewskich siedmioro dzieci, urodzonych w latach 1910 do 1923. Na świat przyszłyśmy kolejno trzy córki: Aleksandra, Kazimiera i Halina, a potem także kolejno zja­ wili się czterej synowie: Witold, Marian, Ed­ mund i Stanisław. Śmierć ojca przeżyliśmy, gdy najmłodszy Staś miał zaledwie 5 lat, a ja, naj­ starsza, osiemnaście. W latach 1935 i 1936 my, trzy siostry wyszłyśmy za mąż i urodziłyśmy potem nasze przedwojenne dzieci. W 1937 r. tragicznie odszedł na zawsze z naszego grona siedemnastoletni Edzio. I potem przyszła wojna, w czasie której na wolności – niestety nie zawsze razem –pozo­ stałyśmy same kobiety z dziećmi. Nasza matka nie doczekała się jej końca. Mąż mój Marian Smoczkiewicz, adwokat i działacz społeczny w Bydgoszczy (prezes Caritas, prezes Koła Kultury Katolickiej) zgi­ nął jako zakładnik w 1939 r. w okrutnych ak­ cjach gestapo. Mąż siostry Kai, Roman Sioda, adwokat w Poznaniu, był uczestnikiem walk nad Bzurą i obrony Warszawy, wojnę przeżył w jenieckim obozie oficerskim. Mąż najmłod­ szej, Hali, Kirył Sosnowski, prawnik, publicy­ sta, był współzałożycielem w 1939 r. tajnej organizacji „Ojczyzna” w Poznaniu, działał w konspiracji w Warszawie. Aresztowany, wię­ ziony był na Pawiaku i w obozie koncentra­ cyjnym, a po wojnie represjonowany przez władze PRL. Trzej nasi bracia aktywnie uczestniczyli w tajnych organizacjach w czasie wojny. Wi­ told jako czynny członek „Ojczyzny” został aresztowany wraz z trzonem tej organizacji i osadzony w Forcie VII w Poznaniu, cudem uniknął śmierci. Przeżył obóz koncentracyjny w Mauthausen-Gusen i po oswobodzeniu zna­ lazł się w Haren w Holandii (Maczków) i póź­ niej w Kanadzie. Zmarł w 1990 r. Marian, tak­ że członek „Ojczyzny”, działał w konspiracji w Warszawie i zginął w jednej z akcji Kedywu w 1944 r., tuż przed powstaniem warszaw­ skim. Najmłodszy Stanisław, kilkunastoletni, więziony był na Młyńskiej i w Forcie VII w Po­ znaniu. Po wojnie skończył medycynę i osiadł w Gorzowie. Obie polskie rodziny Ewertów-Krzemie­ niewskich były zawsze sobie bliskie. Rodzice kontaktowali się często, mimo różnych miejsc zamieszkania, my, trzy dziewczęta, włączyły­ śmy serdecznie do naszego grona kuzynkę Hankę, a czterej nasi chłopcy, zwłaszcza po śmierci naszego ojca, szukali oparcia u stryja. Pamiętam atrakcyjne, urocze wakacje u stry­ jostwa w ich „domu otwartym” nad morzem w Gdyni-Orłowie, czułą i troskliwą opiekę stryjenki i zawsze szeroko rozwarte ramiona stryja, gdy nas witał u siebie lub gdy nas od­ wiedzał. Oboje kochali nas bardzo. Poczucie wspólnoty rodzinnej, także wśród rodzeństwa naszego ojca, musiało być w pewnych okresach bardzo silne, mimo że poszczególnych jego członków dzieliła grani­ ca, język, zwyczaje i narodowość małżeńskich partnerów. Zabory, wojny i przede wszystkim czas zrobiły swoje, ale znajdujemy u siebie i u nich wspólne cechy, zasady i ideały, poza istotnymi różnicami narodowościowymi. Czuję się szczęśliwa, że dane mi było uro­ dzić się i wychować w takiej rodzinie, której członkowie w przeszłości i teraz cenili wartości nadrzędne i zawsze zasługiwali na aprobatę i szacunek ludzki. Bogu dzięki za całą naszą rodzinną przeszłość, z której jestem dumna i którą tym moim pisaniem chciałabym prze­ kazać następnym pokoleniom. K Tekst jest fragmentem książki M.A. Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia (Poznań, Wydawnictwo Miej­ skie Poznań i Wyd. PTPN, 2020).

Prof. dr hab. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa (1910–2006), z domu Ewert-Krzemie­ niewska. Absolwentka Państwowego Liceum i Gimnazjum Żeńskiego im. Generałowej Zamoyskiej oraz Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu w klasie forte­ pianu. W latach 1928–1933 studiowała chemię na Uniwersytecie Poznańskim, uzyskując w 1933 r. tytuł magistra filozofii. W latach 1934–1937 pracowała w Katedrze Chemii Far­ maceutycznej UP jako asystentka, a w czasie II wojny światowej – w charakterze laborantki w Zakładzie Fizjologii Roślin Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu. Po wojnie kontynuowała pracę w Zakładzie Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Wydziału Farmaceutycznego UP. W 1964 r. uzyskała tytuł profesora nadzwyczajnego, w 1972 – profesora zwyczajnego. Na emeryturę przeszła w 1980 r., ale do końca życia pracowała naukowo. Jest autorką i współautorką 230 publikacji, w tym 9 książek i skryptów. Pod jej kierunkiem powstało ok. 190 prac magisterskich, 9 doktoratów, 3 habilitacje. Maria Aleksandra Smoczkiewi­ czowa jest także autorką opracowania Cmentarz zasłużonych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu (1982). K


KURIER WNET · MARZEC 2O21

6

O

pera w Sydney jest pięknością samą dla siebie, przede wszystkim wizytówką miasta, pomnikiem jego ambicji i możliwości. Nazwa „opera” jest tylko pretekstem sugerującym powagę kulturalną przedsięwzięcia. Owszem, odbywają się tam TAKŻE przedstawienia operowe i koncerty, ale niejako w roli listka figowego dla istnienia wspaniałej BUDOWLI, dumy mieszkańców Sydney. Podobne zjawisko budowy imponujących architektonicznie oper bez oper obserwuję na całym świecie. W Kopenhadze, na przykład, obeszłam dookoła ogromne, przeszklone gmaszysko nowej opery w bezowocnym poszukiwaniu jakiegokolwiek afisza anonsującego przedstawienie muzyczne. W Sydney wykonywano jeden czy dwa znane tytuły, jednak w porównaniu do choćby opery w Poznaniu repertuar był żenujący. Za to już samo oglądanie słynnego budynku, który z każdym krokiem, przy każdym nowym kącie widzenia prezentuje inne uroki, inne detale, daje ogromną satysfakcję. Architekt Jorn Utzon za podstawę bryły Opery wziął cztery wycinki kuli różnej wielkości i w natchnieniu stworzył z nich dzieło, które mimo swego ogromu wydaje się za chwilę ulecieć w górę i szybować nad falami. Niedaleko Opery rozciąga się park pełen nieograniczonej ilości najpiękniejszych drzew, krzewów i kwiatów. Spacerując wraz z Janem wśród pokrytych trawą polanek i cienistych zakątków, mijaliśmy urocze fontanny w antycznym stylu i solidne pomniki zasłużonych historycznych postaci. Co chwila ulegałam pokusie, aby chwycić aparat, robiąc nieskończone ilości zdjęć oszałamiających okazów flory. W parku ma siedzibę konserwatorium muzyczne zbudowane w sposób, za który lubię Sydney: do zachowanego z pietyzmem neogotyckiego zameczku, który był kiedyś stajnią gubernatora, dobudowano harmonijnie nowoczesne skrzydło. Centrum Sydney pełne jest drapaczy chmur, ale o ile piękniejsze są one od amerykańskich! W przeciwieństwie do chciwych Jankesów, którzy rachunek ekonomiczny mają za jedyne kryterium przedsięwzięcia, w Sydney nie wybu-

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A na swoich długich, prawie dwumetrowych, prostych drewnianych trąbach. Burcząco-dudniący niski, jednostajny dźwięk powodował u mnie nerwowy ból brzucha. Z pewnością był to skuteczny sposób walki! Niektórzy grający unowocześniali swoją muzykę, dodając perkusyjny playback z głośnika. W efekcie powstawało coś w rodzaju techno. Każdy z artystów („artystów”?) oferował do sprzedaży swoje CD, nie skusiliśmy się jednak na zakup.

i zachowywała się jak stado bezmyślnych zwierząt. Kolorowe szklane koraliki, wywołujące zazwyczaj entuzjazm dzikich ludów, tym razem nie znalazły chętnych. Ich zachowanie kazało niektórym podawać w wątpliwość, czy rzeczywiście należą do gatunku ludzkiego. Cywilizacja, którą przyniósł do Australii biały człowiek, odległa była o lata świetlne od stanu, w jakim żyli aktualni mieszkańcy kontynentu. Zetknięcie się ich ze światem białego

Chociaż tyle w świecie miast, więcej niż na niebie gwiazd, najmilsza sercu jest Warszawa – śpiewano kiedyś. Ja zaś mam ochotę zaśpiewać o Sydney, które jest jedną z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie światowych metropolii. Rozrzucone nad postrzępionym zatokami brzegiem oceanu, nurza się w zieleni i kwiatach, pełne wizjonerskich, futurystycznych budowli i pieczołowicie przechowywanych architektonicznych pamiątek przeszłości. Nad samym brzegiem olśniewa niepohamowaną fantazją kształtów słynna Opera. Wygląda jak porzucona przez olbrzyma garść gigantycznych muszli, które osunęły się jedna na drugą, połyskując bielą na tle zieleni morza.

Kawa w Australii Celina Martini

Pisząc o Sydney, nie sposób nie wspomnieć słynnego Harbour Bridge. Arcydzieło techniki inżynierskiej sprzed pierwszej wojny światowej do dziś spełnia swoja rolę, łącząc brzegi zatoki łukiem z żelaznej koronki. Rówieśnik Golden Bridge w San Francisco okazał się zaledwie dwa metry krótszy od niego. Ta drobna różnica spowodowała, że most z Kalifornii pobił swoją popularnością dzieło inżynierów z Sydney. Obecnie Most jest także miejscem kultowym. Za słoną cenę ponad dwustu dolarów można wziąć udział w zorganizowanej wspinaczce na jego konstrukcję. Uczestnicy otrzymują specjalne kombinezony oraz wyposażenie wspinaczkowe i pod opieką przewodnika pokonują żelazne rusztowania. Dostają potem licencje

Ciekawe, jak potoczą się losy społeczności mieniącej się demokratyczną, w której zacznie się przyjmować różne normy prawne dla różnych grup ludności. Wiekopomne osiągnięcie jednakowego traktowania wszystkich obywateli państwa zostaje złożone na ołtarzu ideologii. rza się starych budynków. Pracowicie odrestaurowane fasady wdzięcznych secesyjnych kamienic wznoszą się na wysokość swoich kilku pięter, jakby oparte plecami o wysmakowane elewacje strzelistych wieżowców, które wyrastają spoza nich, jak nowe pędy ze starych bulw. Ponad głowami przechodniów przejeżdża jednoszynowa kolejka. W przeciwieństwie do automatycznego monoraila, którym jeździliśmy w Miami, kolejka jest płatna i prowadzona przez motorniczego. Przejazd w kółko całą trasą za cenę około pięciu dolarów zajmuje mniej niż pół godziny, ale nie odpuściliśmy sobie tej drobnej frajdy. Z sunących na poziomie mniej więcej drugiego piętra wagoników oglądaliśmy dziewiętnastowieczne, solidne mieszczańskie domy z ich kolumienkami, gzymsami i rzeźbami. Harmonijnie wypełniają one przestrzeń miasta, wetknięte między lekkie i fantazyjne drapacze chmur. Wieże pseudogotyckich katedr i wieżyczki wiktoriańskich urzędów rozczulają swoją teatralną umownością. W Sydney znajduje się, a jakże, dzielnica chińska. Jest ona znacznie mniej charakterystyczna i ludna niż Chinatown w San Francisco. Zawsze odwiedzaliśmy to miejsce, gdyż kafejki internetowe, zresztą z reguły połączone z salonami gier komputerowych, są tam najtańsze, a sklepy oraz kantory wymiany oferują najlepsze ceny. Kościół katolicki także znalazł swoje miejsce w chińskiej dzielnicy. Wbrew sugestiom Jana, nie wybrałam się jednak na mszę w języku mandaryńskim, zadowalając się nabożeństwem po angielsku. Miejscowych Aborygenów ujrzałam po raz pierwszy w porcie Sydney, gdy półnadzy, pomalowani w tradycyjne wzory mające na celu odstraszenie wroga, siedzieli na chodniku, trąbiąc

W Melbourne jest wiele wspaniałych stadionów i budynków sportowych. Tego dnia mijaliśmy Arenę, gdzie właśnie odbywały się zawody Australia Open i walczyła przedstawicielka Polski, niestety bez większych sukcesów. Warta zwiedzenia okazała się pięknie utrzymana, zbudowana w stylu neogotyckim anglikańska katedra św. Pawła. Lśniące mozaiki z kolorowego marmuru na posadzce, metalowe tablice nagrobne miejskich notabli

i pamiątkowe zdjęcia z przygody. Na ścianach biura przyjmującego zgłoszenia wiszą fotografie słynnych postaci ze światowego show biznesu i polityki, które wspinały się na Most. Najdroższa jest wspinaczka o zachodzie słońca – widoki z góry na miasto muszą być wtedy najatrakcyjniejsze.

W

porównaniu z Sydney, w Melbourne nie znalazłam już tyle uroku. Może winić za to należy sporą odległość portu od centrum, wskutek czego wracałam z wycieczek umęczona. Panorama śródmieścia widziana z przeciwległego brzegu rzeki Yarra wywiera jednak zawsze imponujące wrażenie: żółta, długa bryła secesyjnego dworca kolejowego zwieńczona wieżą na pierwszym planie, a wokół strzelające w niebo szkłem i stalą wysokościowce. Wśród nich nieśmiało dźgają powietrze niewielkie – w porównaniu z sąsiednimi kolosami – wieżyczki kościołów. Bardzo też zabawny jest najwyższy w Australii 86-pięt­rowy wieżowiec ozdobiony kolosalnymi złotymi muchami. Muchy zaiste są cechą szczególną Melbourne. W niektórych okresach roku jego mieszkańcy wyglądają jak psychicznie upośledzeni, wykonując uporczywe i nieskoordynowane ruchy rękami: to wyroiły się u...ciążliwe lokalne muchy, obsiadające przechodniom twarze i każdy kawałek gołej skóry. Siedemnaście dolarów za wjazd na szczyt „muszego wieżowca” było dla nas cena zaporową. Skorzystaliśmy za to z darmowego turystycznego autobusu, który obwiózł nas po mieście. Wysiedliśmy przy pięknym parku rozciągającym się wokół mauzoleum ANZAC. Takie mauzolea, upamiętniające najważniejsze bitwy w historii narodu, pobudowano w wielu miejscowościach Australii i Nowej Zelandii. Tajemniczy skrót oznacza australijskie i nowozelandzkie oddziały wojskowe.

i dobrodziejów świątyni, dębowe ławki i rzeźbione ozdobne detale z mahoniu dawały wrażenie zasiedziałej, pobożnej solidności. W centrum zobaczyliśmy też absolutne przeciwieństwo statecznego, eklezjalnego stylu. Był to skrajnie futurystyczny kompleks muzealno-handlowy. Nieregularne bryły budynków pokryte były częściowo ceramiką, częściowo metalowymi łatami, spod których przeglądało szkło. Tu i ówdzie, jak kości spod obdartej skóry, przebijały żelazne szkielety tworzące nieregularne komórki wokół szklanych błon. Nigdzie nie widać było kąta prostego ani linii niepołamanej, niepokręconej.

W

śród tych dziwacznych budowli odbywała się polityczna uroczystość: przeprosiny Aborygenów za „skradzioną generację”. Tego dnia parlament australijski przyjął rezolucję napisaną z udziałem działaczy aborygeńskich, w której Australijczycy przepraszali za to, że kilkadziesiąt lat temu wiele aborygeńskich dzieci zostało zabranych ze swych rodzin i oddanych na wychowanie białym rodzinom zastępczym. Obecnie twierdzi się, że cierpiały one z tego powodu tak dalece, że uniemożliwiło to ich prawidłowy rozwój: większość z nich popadła w alkoholizm i utrzymuje się z pomocy socjalnej. Na placu w Melbourne odbył się koncert, pełno było młodych ludzi w czarnych koszulkach z białym napisem „sorry”, zbierano podpisy pod deklaracjami. Nie widać jednak było żółtej czy czarnej młodzieży – nie wiadomo, czy nie czuli się winni, czy nie czuli się Australijczykami. Osiedleńcy z Europy, którzy zbudowali w XIX i XX w. świetne państwo zachodniej demokracji, przez długi czas nie mieli dylematów moralnych związanych z kolonializmem i rasizmem. Problemy te dostrzeżono dopiero po II wojnie światowej. Sprawa jest o wiele bardziej niejednoznaczna, skomplikowana i niepoddająca się prostym politycznym zabiegom. Polityczna poprawność, która w żelaznych kleszczach autocenzury trzyma społeczeństwa zachodniej demokracji, nie pozwala wyartykułować pewnych faktów. W poczuciu winy za niesprawiedliwości uczynione w dobie kolonializmu wprowadzono niepisany zakaz gradacji ocen różnych kultur, określając je wszystkie jako „różne, lecz jednakowo wartościowe”. Taka arbitralna ideologiczna pozycja usuwa możliwość obiektywnej oceny zjawisk. W momencie osiedlania się białych przybyszów w XIX w. wiele plemion Aborygenów żyło tak, jak w epoce kamienia łupanego. Nie wytworzyli żadnej struktury plemiennej, nie mieli nawet rodziny – ot, po prostu stadko: lubry (tak nazywano kobiety aborygeńskie) z małymi i samce. Nie uprawiali żadnych roślin ani nie hodowali zwierząt. Nie budowali chat, nie lepili garnków. Żywili się tym, co znaleźli. Do ich przysmaków należały wyrzucone przez morze mięczaki w muszlach. Kapitan James Cook (zanim został zjedzony) nie wzbudził pojawieniem się swojego żaglowca żadnego zainteresowania. Grupka zbierała swoje muszle

człowieka było szokiem, z którym ich mentalność, wytworzona w skrajnie prymitywnych warunkach, i przywykłe do postu organizmy nie potrafiły sobie poradzić. Aborygeni ciągle mają trudności z przystosowaniem się do życia w cywilizacji. Dostatek pożywienia przy ich wrodzonej przemianie materii sprawia, że są nadmiernie otłuszczeni. Obciążeni są ogromną skłonnością do popadania w nałogi – alkoholizm i wąchanie benzyny należą do najczęstszych. Ich obyczaje seksualne odbiegają od naszych norm i stawiają australijskie sądownictwo w dwuznacznej sytuacji między „poszanowaniem praw plemiennych” a dobrem pokrzywdzonych. Niedawno oglądaliśmy w TV relację z kontrowersyjnej sprawy o zbiorowy gwałt wśród Aborygenów na niedorozwiniętej dziesięcioletniej dziewczynce. Rzeczniczka sądu musiała tłumaczyć się, dlaczego uniewinniono sprawców gwałtu. Sąd wyszedł z założenia, że należy wykazać zrozumienie dla obyczajów tubylców i nie stosować kary, mimo drastyczności wypadku. Swoją drogą ciekawe, jak potoczą się losy społeczności mieniącej się demokratyczną, w której zacznie się przyjmować różne normy prawne dla różnych grup ludności. Wiekopomne osiągnięcie jednakowego traktowania wszystkich obywateli państwa zostaje złożone na ołtarzu ideologii. Do lat siedemdziesiątych naszego wieku, czyli do czasu wykrystalizowania się nowego spojrzenia na sprawy wielokulturowości, biali mieszkańcy Australii uważali, że wychowanie dzieci w warunkach cywilizacji jest dla nich korzystniejsze. Dlatego pragnąc ratować przynajmniej dzieci aborygeńskie półkrwi, których jedno z rodziców było białe, rząd prowadził szeroką akcję adopcji tych dzieci przez rodziców zastępczych. Z pewnością nie wszystkie rodziny wywiązały się dobrze ze swojej trudnej roli, możliwe były nadużycia, jednak intencja z pewnością była szlachetna. Zresztą Aborygeni, którzy nie zostali zabrani od swych bliskich, nie wykazali lepszego rozwoju. Wielu z nich z nich żyje bezczynnie, oddając się nałogom i utrzymując się z zasiłków opieki społecznej, czyli z pracy podatnika australijskiego. Sytuacja jest bardzo trudna zarówno z etycznego, jak i ze społecznego punktu widzenia. Prawdę mówiąc, nie widać dobrego rozwiązania. Powiedzenie „sorry” w jakiś sposób poprawia samopoczucie Australijczyków, którzy stosunkowo niedawno dowiedzieli się o swojej winie, i daje pewną moralną satysfakcję rdzennym mieszkańcom, którzy nie potrafili się odnaleźć w nowym świecie.

E

fekt tego wzniosłego „mea culpa” będzie trywialny: już rozpoczyna się seria żądań wielomilionowych odszkodowań dla Aborygenów. Spodziewać się należy, że najlepiej finansowo wyjdą na tym działacze plemienni i pobierający horrendalne prowizje prawnicy. Zresztą, jeśli jakieś pieniądze dotrą do przeciętnego tubylca, niewiele mogą zmienić w jego życiu, gdy po prostu nie może poradzić sobie sam ze sobą. Ogół Australijczyków przyjął pomysł przeprosin z entuzjazmem. Nowy premier w imieniu rządu i parlamentu

australijskiego publicznie powiedział „sorry” do przedstawicieli Aborygenów zasiadających w galerii dla publiczności. Jednak jeden z reprezentantów opozycji, mimo że poparł oficjalne przeprosiny, oświadczył, że obecne pokolenie nie powinno przepraszać za coś, co było robione kiedyś w najlepszych intencjach. Przedstawiciele „skradzionej generacji” z wyraźnym gniewem, ale milcząco słuchali jego zarzutów: „Alkohol, korzystanie z pomocy socjalnej bez odpowiedzialności, izolacja od życia społeczno-ekonomicznego, korupcyjne zarządzanie środkami, nepotyzm, niedbałość o posiadanie mieszkania, tolerowanie przez władze przemocy i zaniedbania wobec dzieci – wszystko to gwałci nasze zasady, wszystko to sprawia, że wciąż zbyt wielu Aborygenów i rdzennych mieszkańców wiedzie życie egzystencjalnej bezcelowości” – mówił parlamentarzysta. Już pierwszy przedstawiciel „skradzionej generacji” otrzymał 525 000 dolarów jako odszkodowanie za cierpienia moralne. W 1957 r. w wieku trzynastu miesięcy został on zabrany ze szpitala i przekazany rodzinie zastępczej. Obecnie twierdzi, że wskutek tego wpadł w depresję i alkoholizm. Prawnicy domagali się jeszcze 800 000 dolarów tytułem odsetek za pięćdziesiąt lat, według dziwnej logiki, że kapitał odszkodowania należał się poszkodowanemu już w wieku 13 miesięcy, kiedy nie był jeszcze przecież

ozdobionych stiukami i rzeźbami budowli wyróżnia się powagą świadczącą o ich urzędowym znaczeniu. Niewielkie centrum rozgałęzia się w ciche uliczki z szeregami małych domków otoczonych ukwieconymi ogrodami. Wałęsając się Elisabeth Street i oglądając wystawy sklepowe, natknęliśmy się antykwariat. Piękne bibeloty z porcelany wabiły zza szybek antycz­ nych serwantek. Stare srebra, odczyszczone z patyny, połyskiwały na wypukłościach faktury. Złota biżuteria z klejnotami kusiła spod oszklonej lady. Ściany zawieszone były lustrami w pozłocistych, bogatych ramach, starymi sztychami, olejnymi pejzażami. Z sufitu zwieszały się kryształowe kandelabry, ale także wiejskie latarnie i drewniane jarzmo dla pary wołów. Na niezliczonych półkach tłoczyły się lichtarze, puzderka, talerze i setki przedmiotów codziennego użytku, które dawno straciły swoją przydatność. Pozostało im jedynie – swoim często wyrafinowanym kształtem – przywoływać wspomnienia przeszłości.

R

zecz znamienna – te wszystkie obiekty, zamiast tłoczyć się bezładnie, umieszczone były w wysmakowanym porządku, odkurzone, przyciągały wzrok, budząc nostalgię i wzruszenie. Nastrój dopełniały ciche dźwięki smyczkowej muzyki Mozarta. Na końcu sklepu znajdował się mały kontuar z ekspresem do kawy i domowymi wypiekami za szkłem, a nad

Pierwszy przedstawiciel „skradzionej generacji” otrzymał 525 000 $ jako odszkodowanie za cierpienia moralne. W 1957 r. w wieku 13 miesię­ cy został zabrany ze szpitala i przekazany rodzinie zastępczej. Obecnie twierdzi, że wskutek tego wpadł w depresję i alkoholizm. depresyjnym alkoholikiem. Sąd obniżył sumę odsetek do 250 tysięcy, ale i tak prawnikom starczy na nowy jacht. Miejmy nadzieję, że reszta wygranej sumy, która dotrze do aborygeńskiego zwycięzcy procesu, przyniesie korzystną zmianę w jego życiu. Australia jest krajem przyjaznym i gościnnym. Często przechodnie oferowali nam swoją pomoc, widząc, że ślęczymy nad mapą czy choćby wędrujemy z niezbyt przytomnym wyrazem twarzy. Czuliśmy się tam swojsko i komfortowo. Najlepszą zaś kawę wypiliśmy na wysuniętej najbardziej na południe australijskiej wyspie Tasmanii. Stolicą Tasmanii jest Hobart, spokojne miasto otoczone wzgórzami, na których urządzono rezerwat przyrodniczy. Jedno- i dwupiętrowe kolorowe domy stoją w śródmieściu wzdłuż ulic o niewielkim ruchu. Kilka większych,

nim napis: „Antique Club Cafe”. Cztery stoliki przerobione były ze starych maszyn do szycia, zamiast nóg miały metalową, kutą przemyślnie pajęczynę. Płonące lampki na blacie i lokalna gazeta zachęcały do lektury. Właścicielka sklepu kawę zrobiła osobiście. Był to napój, jaki dostaje się w zaprzyjaźnionym domu, którego gospodyni pragnie najserdeczniej przyjąć swoich gości. Mocne espresso dla Jana i cappuccino z puszystą pianką dla mnie miały aromat świeżej mokki i bezinteresownej życzliwości. W cenę wliczono małą czekoladkę, ale miła rozmowa z panią była już gratis. Kawa w Antique Club Cafe weszła do stałego programu naszych pobytów w Hobart. Na drugim końcu globu, na półkuli, gdzie ludzie chodzą do góry nogami, znaleźliśmy maleńkie miejsce, gdzie podają najlepszą kawę na świecie. K

BLOG KULINARNY MOHERA

Gulasz

albo walka z czasem Henryk Krzyżanowski Trochę z konieczności, a trochę z wyboru cywilizacja zapracowanych żon i matek wyklucza z jadłospisu potrawy, których przygotowanie zajmuje więcej niż pół godziny? godzinę? A przecież, gdy przyjdzie ci ochota na duszoną wołowinę, 60 minut to czas dalece niewystarcza­ jący. O tym poniższy wierszyk. By się zwiększyła potraw pula, wołowy do niej dodaj gulasz. Kupując w sklepie go na tacce, krojenia masz zrobioną pracę. Wpierw przypraw sobie sporządź listę (koniecznie lauru mały listek). Z grzybów suszonych robisz wywar, gulasz in spe niech w nim popływa. Zeszklij cebulę, wrzuć przyprawy. Myślisz: z duszeniem nie ma sprawy. Nie wiesz, że kto chce wołu dusić, uwzględnić zmienną czasu musi. ... Czas... Zgasły światła u sąsiada. Do snu osiedle się układa. Ty przy gulaszu trzymasz gardę. Widelcem kłujesz... ciągle twarde! Może Einsteinem się podeprzeć? Niech znów zakrzywi czasoprzestrzeń. Wreszcie wymięka. Dobra nasza! Jutro warzona będzie kasza oraz, by smaków splot się spinał, kieliszek czerwonego wina.


MARZEC 2O21 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Jak co miesiąc, na łamach „Wielkopolskiego Kuriera WNET” przedstawiamy opis najważniejszych spraw dotyczących realizacji w naszym kraju tej jednej z fundamentalnych zasad, na których opiera się każde demokratyczne państwo – zasady wolności słowa. Jak każda wolność, nie jest ona dana raz na zawsze, wszędzie trzeba o nią zabiegać, o nią dbać i wskazywać na jej zagrożenia. Co więc ważnego dla wolności słowa w naszym kraju działo się w lutym?

Wolność słowa AD 2021 Luty Jolanta Hajdasz

L

uty 2021 w Polsce dla wolności słowa ma co najmniej trzy ważne i różne wydarzenia – zablokowanie przez YouTube oficjalnego anglojęzycznego kanału Instytutu Pamięci Narodowej po publikacji na temat akcji germanizacji polskich dzieci w czasie II wojny światowej, akcję największych mediów w Polsce przeciwko podatkowi od reklam, pt. „Media bez wyboru”, oraz ogłoszony

10 lutego 2021 mieć kanał informacyjny. Nie wierzę, że nikt w Platformie tego nie rozumie, dlatego wytłumaczenie jest jedno – szukają sposobu na uciszenie niewygodnych dla siebie mediów. Realnej konkurencji dla liberalnej informacji nie było w Polsce przez wiele lat. Wystarczy porównać daty uruchomienia głównych całodobowych programów informacyjnych w naszym kraju – pierwszy wystartował TVN,

Blokada przez Facebook angielskojęzycznej strony IPN po publikacji informacji o akcji germanizacyjnej na 200 tysiącach polskich dzieci w czasie II wojny światowej

na konwencji Platformy Obywatelskiej pomysł zbiórki podpisów pod inicjatywą ustawodawczą w sprawie likwidacji abonamentu RTV i likwidacji… TVP Info. To jeden z najbardziej absurdalnych pomysłów, jakie zgłosiła Platforma Obywatelska nie tylko w ostatnim czasie, ale w ogóle. Oznacza lekceważenie przez to ugrupowanie prawa i ignorowanie zasady wolności słowa, wolności wypowiedzi. Likwidację abonamentu zostawmy na razie bez komentarza, Platforma zgłaszała ten pomysł także w czasie swoich rządów i nie potrafiła go zrealizować, teraz więc, gdy jest w opozycji, też zapewne nie da rady. Zastanówmy się nad drugim postulatem – likwidacją TVP Info. W tej sprawie Platforma rozpoczęła zbiórkę podpisów pod projektem ustawy i tym samym zmusza nas do zajmowania się

uruchamiając swój kanał już w 2001 roku, w czasie ataku terrorystycznego na wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Kanał był dostępny tylko na platformie cyfrowej, ale przez całe 6 lat nie miał żadnej konkurencji, co m.in. pozwoliło mu stać się najpoważniejszym źródłem szybkich informacji przekazywanych w Polsce, w tym czasie bowiem nie było jeszcze ogólnodostępnego internetu. Jedynym podmiotem, który na tym polu mógł nawiązać rywalizację z tą stacją, była telewizja publiczna, niestety jej decydenci działali tak, jakby chcieli nie przeszkadzać konkurentowi w umacnianiu swojej pozycji. W 2007 roku udało się utworzyć TVP Info, ale po 2010 roku, gdy telewizją publiczną kierowali prezesi związani z Platformą Obywatelską – poziom infantylizmu i liczba tematów tabu w tej stacji była naprawdę spora.

Zablokowanie przez YouTube telewizji internetowej PCh24TV z powodu publikacji krytycznego filmu o organizacjach LGBT

tym naprawdę groteskowym pomysłem na poważnie. Pomysł jest jednak bardzo niebezpieczny, bez względu bowiem na ocenę oferty programowej tej anteny, jedno jest pewne – współczesna telewizja musi mieć poważną informację i poważną publicystykę. W dobie cyfrowych multipleksów telewizja, która dociera codziennie do milionów widzów, musi mieć kanał informacyjny nadawany na żywo, z transmisją nagłych wydarzeń, wystąpień najważniejszych osób w państwie, czy dyskusją, czy debatą w studiu. Bez tego jest jedynie najprostszym sposobem spędzania wolnego czasu, co samo w sobie nie musi być czymś nagannym, ale jeśli chcemy, by telewizja pełniła funkcję informacyjną i kontrolną w stosunku do przedstawicieli władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, to oczywiste – musi mieć miejsce i czas antenowy na informację, na komentarz, na wywiady i reporterskie relacje. Musi

Ta sprawa to kolejny przypadek zablokowania materiałów historycznych IPN na portalu Facebook. W połowie stycznia Facebook zablokował możliwość zagranicznej promocji filmu o niemieckim obozie przy ul. Przemysłowej w Łodzi, do którego w latach 1942–1945 trafiło ok. 3 tys. polskich dzieci. Ze względu na powszechność serwisu społecznościowego Facebook CMWP przypomniało, że działania takie mają charakter cenzury, czyli kontroli publicznego przekazywania informacji, ograniczającej wolność swobodnego wyrażania myśli i przekonań. CMWP SDP zaapelowało o zaniechanie takich działań i przywrócenie swobodnego funkcjonowania na Facebooku angielskojęzycznego konta IPN, co miało miejsce po 4 dniach blokady. Facebook nazwał swoje działanie „pomyłką automatycznych narzędzi”.

Katastrofa smoleńska, podniesienie wieku emerytalnego, chęć prywatyzacji lasów państwowych, emigracja zarobkowa, obowiązek szkolny dla sześciolatków, afery gospodarcze i postępujące ubóstwo polskich rodzin – to tematy, których wówczas w TVP Info nie poruszano prawie wcale, a przecież były to najważniejsze kwestie obchodzące chyba każdego z nas. Po dojściu do władzy Zjednoczonej Prawicy i zmianach w mediach publicznych TVP Info stało się jednym z ważniejszych źródeł informacji dla Polaków. Rozumiem irytację tych, którzy uważają, że ta antena za bardzo eksponuje i promuje polityków rządzącej partii, bo transmituje wystąpienia urzędującego prezydenta, premiera, ministrów itd. Może komuś to bardzo przeszkadza, ale wielu osobom te informacje są przydatne i potrzebne, bo chcą wiedzieć, co robi i myśli głowa państwa, co planują sprawujący władzę.

Postulat likwidacji kanału informacyjnego telewizji publicznej dowodzi przede wszystkim tego, jak ważną rolę pełni ona rolę w naszej rzeczywistości i jak bardzo głównej partii opozycyjnej przeszkadza to, że ktoś nadaje program, w którym nie wyśmiewa się nieustannie prawicy, a do którego zaprasza się także polityków partii konserwatywnych i publicystów mających prawicowe, a nawet katolickie poglądy. W sytuacji wręcz wojny gospodarczej i kulturowej, w jakiej obecnie się znajdujemy, to bardzo ważne, by mieć narzędzie do błyskawicznego przekazywania informacji, które mogą dotrzeć w każdej chwili praktycznie do każdego. W ostatnim roku przekonaliśmy się o tym wielokrotnie, pandemia covid-19 zmusiła nas przecież do niewychodzenia z domów, do szukania najprostszych, najbardziej praktycznych i potrzebnych informacji. Telewizja informacyjna z całą pewnością przydała się wielu i dobrze, że nie byliśmy skazani tylko na przekaz stacji komercyjnych. Kto wie, co i jak długo by nam reklamowano i promowano, gdyby nie konkurencja w eterze, gdyby nie to, że na swoich telewizorach mamy wybór i za pomocą jednego przycisku możemy decydować o tym, co chcemy oglądać. Bez tej konkurencji liczba fake newsów byłaby jeszcze większa niż jest teraz. Bo ta rywalizacja, to stałe ściganie się o to, kto informuje szybciej i dokładniej, podnosi poziom merytoryczny wszystkich mediów – czy komuś się to podoba, czy nie. Nie dajmy sobie tego odebrać. Wybrane sprawy z działalności CMWP SDP w lutym 2021 r.

1 lutego 2021 Jak odzyskać wolność słowa w internecie? Dyskusja w internetowej telewizji EWTN z udziałem CMWP SDP „Media to czwarta władza”. Tymczasem media społecznościowe okazują się pierwszą władzą: nawet przed władzą państwową. W jaki sposób blokada określonych treści w mediach wpływa na nasze życie? Co katolik może, a co warto, by zrobił dla wolności słowa? Gośćmi red. Doroty Niedźwieckiej we wtorek 2.02.21 o godz. 19.00 w telewizji EWTN byli: ks. Henryk Zieliński – redaktor naczelny tygodnika katolickiego „Idziemy”, wieloletni wiceprezes Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy; red. Krzysztof Ziemiec – dziennikarz radiowy i telewizyjny, specjalizujący się programach informacyjnych i publicystycznych; dr Tymoteusz Zych – radca prawny, wiceprezes zarządu Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, obecnie prowadzi projekt „Stop cenzurze w internecie”, oraz dyr. CMWP, dr Jolanta Hajdasz. Podczas dyskusji zadawano pytania na czacie.

3 lutego 2021 Zabójstwo red. Jarosława Ziętary. Nowe zeznania Macieja B. „Baryły” w procesie Aleksandra Gawronika oskarżonego o podżeganie do zabójstwa dziennikarza w 1992 roku Kolejna rozprawa w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, dotycząca zabójstwa red. Jarosława Ziętary, miała emocjonujący przebieg. Proces, w którym oskarża się Aleksandra Gawronika o pomocnictwo i podżeganie do morderstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary, wznowiono po rocznej przerwie. 29 stycznia 2021 roku przed sądem stawili się: oskarżony wraz z obrońcą, prokurator Piotr Kosmaty, oskarżyciel

posiłkowy Jacek Ziętara – brat nieżyjącego dziennikarza – oraz biegły sądowy, który ma ocenić wiarygodność zeznań głównego świadka oskarżenia, Macieja B. ps. Baryła. Sprawę obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, które reprezentuje red. Aleksandra Tabaczyńska. Szerzej na ten temat na s. 8

CMWP SDP na temat akcji protestacyjnej „Media bez wyboru” W związku z licznymi zapytaniami dziennikarzy o stanowisko CMWP SDP w sprawie akcji „Media bez wyboru” poinformowaliśmy, że w ocenie CMWP SDP jest ona działaniem skierowanym na obronę interesów właścicieli prywatnych mediów przed nałożeniem na nie nowego podatku od

dziennikarzy, którzy będą jej potrzebować. – Zawsze możecie na nas liczyć! – zakończyli wyrazy wsparcia w imieniu SDP i CMWP SDP prezes Krzysztof Skowroński oraz wiceprezes i dyr. CMWP SDP dr Jolanta Hajdasz.

19 lutego 2021 SDP i CMWP SDP zaprotestowało przeciwko skandalicznemu wyrokowi na dziennikarki Biełsatu na Białorusi Prezydium Zarządu Głównego SDP w osobach: Krzysztof Skowroński – prezes, Jolanta Hajdasz – wiceprezes i dyrektor CMWP SDP, Witold Gadowski – wiceprezes, Jadwiga Chmielowska – sekretarz generalny, Aleksandra Rybińska – skarbnik, wyraziło najwyższe oburzenie w związku z wyrokiem na dwie dziennikarki Telewizji Biełsat: Kaciarynę Andrejewą i Darię Czulcową. Zostały one skazane na 2 lata więzienia za wykonywanie pracy dziennikarskiej. Prezydium SDP w swoim oświadczeniu stwierdziło, że jest to motywowana politycznie próba zastraszenia dziennikarzy, jawna kpina ze sprawiedliwości i działanie obliczone na wywołanie efektu mrożącego. Dziennikarki Telewizji Biełsat – polskiego kanału dla zagranicy – są bezpodstawnie więzione od 15 listopada 2020 roku. Zatrzymane zostały

Strona portalu onet.pl w czasie akcji protestacyjnej właścicieli mediów pt. „Media bez wyboru” przeciwko projektowi podatku od reklam

7 lutego 2021 Protest CMWP SDP przeciwko blokadzie kanału PCh24 TV na platformie YouTube Jak poinformował portal PCh24.pl, 2 lutego br. kanał telewizji internetowej PCh24TV, której wydawcą jest Stowarzyszenie im. ks. Piotra Skargi z Krakowa, otrzymał ostrzeżenie o decyzji usunięcia materiałów związanych z filmem Ich prawdziwe cele, z powodu „naruszenia wytycznych dla społeczności”. Film ten ukazuje społeczno-polityczne motywy działalności organizacji LGBT. W pierwszym komunikacie wskazano, że z racji tego, iż blokada taka ma miejsce po raz pierwszy, na konto portalu nie zostaną nałożone żadne kary. „Ostrzeżenie otrzymasz tylko raz i pozostanie ono na twoim kanale” – napisano do redakcji portalu PCh24.pl. Po tym komunikacie administratorzy YouTube zmienili zdanie i na kanale pojawił się drugi komunikat, informujący tym razem o blokadzie konta na 7 dni. „Nie możesz przesyłać filmów, publikować postów ani publikować na żywo przez tydzień” – napisano. Jest to pierwsze z trzech ostrzeżeń. Drugie potrwa 2 tygodnie, a trzecie ostrzeżenie skutkuje usunięciem całego kanału. Po 7 dniach kanał telewizji PCh24Tv na platformie YouTube został przywrócony, ale kontrowersyjny mechanizm blokady cenzorskiej był faktem; stąd protest CMWP SDP.

wpływów reklamowych, ale na obecnym etapie prac legislacyjnych nie można jednoznacznie przewidzieć, w jaki sposób proponowane regulacje wpłyną na realizację zasady wolności słowa w naszym państwie. Projekt tej ustawy został przedstawiony w pierwszych dniach lutego. W dniu protestu był na wstępnym etapie konsultacji, nie został jeszcze przyjęty przez Radę Ministrów. CMWP SDP zapowiedziało, że podda go analizie prawnej oraz przedstawi swoje oficjalne stanowisko na jego temat, gdy rozpocznie się proces legislacyjny w Parlamencie.

podczas relacjonowania pacyfikacji protestu mieszkańców osiedla, broniących miejsca pamięci zamordowa-

16 lutego 2021 SDP i CMWP SDP protestuje przeciwko kolejnym represjom wobec dziennikarzy na Białorusi SDP wyraziło solidarność z szykanowanym przez władze na Białorusi Białoruskim Stowarzyszeniem Dziennikarzy (BAJ). 16 lutego br. służby weszły do siedziby Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAJ). Dokonano przeszukania, w rezultacie którego zarekwirowana została lista członków stowarzyszenia. Siedziba stowarzyszenia dziennikarzy została zamknięta i zaplombowana przez służby. Przeszukane zostały też mieszkania prawników pra-

Ilustracja informacji o akcji germanizacyjnej na 200 tysiącach polskich dzieci w czasie II wojny światowej, zablokowanej przez Facebook

nego w tym miejscu kilka dni wcześniej Romana Bandarenki. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich po raz kolejny zapowiedziało, że podejmie wszystkie możliwe działania zmierzające do uwolnienia niesłusznie skazanych dziennikarek Kaciaryny Andrejewej i Darii Czulcowej oraz 9 innych białoruskich dziennikarzy przebywających obecnie w więzieniach na

8 lutego 2021 Protest CMWP SDP przeciwko cenzurowaniu angielskojęzycznego konta IPN przez Facebook CMWP SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko zablokowaniu angielskojęzycznego konta Instytutu Pamięci Narodowej na portalu Facebook z powodu publikacji postu dotyczącego niemieckich planów germanizacji polskich dzieci w czasie II wojny światowej. Post był opublikowany 15 maja 2020 r., konto zostało zablokowane 6 lutego br. Artykuł IPN dotyczył germanizacji polskich dzieci przez Niemców w czasie II wojny światowej. W latach 1940– 1945 III Rzesza wywiozła z podbitych ziem setki tysięcy nieletnich, ponieważ Niemcy poszukiwali dzieci nadających się do germanizacji. W sumie akcja objęła około 200 tys. polskich dzieci. Po wojnie odnalazło się tylko 30 tys.

Jak odzyskać wolność słowa w internecie? Dyskusja w internetowej telewizji EWTN z udziałem red. Krzysztofa Ziemca z TVP, Tymoteusza Zycha z Ordo Iuris, ks. Henryka Zielińskiego – red. nacz. tygodnika „Idziemy” – i Jolanty Hajdasz, dyr. CMWP SDP

cujących dla organizacji: Aleha Ahiejeua i Krysciny Rychter – funkcjonariusze zabrali dokumenty dotyczące stowarzyszenia. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przesłało białoruskim kolegom wyrazy solidarności i zadeklarowało wszelką możliwą pomoc dla

Białorusi. Są to: Andrei Alieksandrou, Kaciaryna Barysewicz, Zmicer Buianou (Sołtan), Libou Liuniowa, Julia Słucka, Ałła Szarko, Sierhiej Alszeuski, Piotr Słucki, Ksenia Lutskina. K źródło ilustracji: cmwp.sdp.pl Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Cen­ trum Monitoringu Wolności Prasy SDP.


KURIER WNET · MARZEC 2O21

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O

d września sprawy wróciły na wokandę, ale wprowadzono zmiany organizacyjne dotyczące wstępu do samego budynku sądu, a także udziału w rozprawach. Innymi słowy, wejść mogą tylko osoby mające interes prawny. Dziennikarze wchodzący na miejsca dla publiczności, są imiennie dopisywani przez pracowników ochrony do konkretnej sprawy. Przed wejściem wszystkim mierzy się temperaturę, a wchodzący muszą mieć zakryte usta i nos oraz zachowywać wymagany dystans od innych osób. W tych warunkach w ciągu całego 2020 r. odbyła się tylko jedna rozprawa przeciwko Aleksandrowi G. i osiem z zaplanowanych 15 w tzw. procesie ochroniarzy. Na rozprawy, częściej niż w 2019 r., nie stawiali się świadkowie.

Ogłoszony w marcu ubiegłego roku stan epidemii ma nadal ogromny wpływ na wszystkie dziedziny życia, w tym również na przebieg posiedzeń sądowych. W poznańskim Sądzie Okręgowym, gdzie toczą się dwa odrębne procesy związane z tragiczną śmiercią Jarosława Ziętary, rozprawy zaplanowane w 2020 r. wraz z ogłoszeniem stanu epidemii zostały odwołane.

Procesy w sprawie zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary Podsumowanie roku 2020 Aleksandra Tabaczyńska

NAJWAŻNIEJSZE WYDARZENIA

Styczeń W styczniu, w procesie ochroniarzy, zeznawał właściciel i założyciel firmy Elektromis Mariusz Ś. Jego wypowiedź można podsumować następująco: Jarosława Ziętary nie znał. Wiedzę o nim miał tylko z mediów, i to dopiero sprzed kilku lat. Nie wiedział, że dziennikarz interesował się działalnością jego firmy Elektromis. Zawsze prowadził legalne i dobre interesy. Aleksandra Gawronika z kolei znał słabo i nie mieli bliskich kontaktów. Jedyne biznesowe spotkanie dotyczyło sprzedaży tygodnika „Poznaniak”, za który były senator ostatecznie nie zapłacił i transakcję anulowano. Na badanie wariografem nie zgodził się, bo nie widział takiej potrzeby. Również w styczniu, ale w procesie Aleksandra Gawronika, zeznawał główny świadek oskarżenia Maciej B. ps. Baryła. Na sali sądowej padły z ust świadka znamienne słowa: „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie »najbogatszy«, »senator«, a to klawisz i ubek. Jego pogrążyłem”. Wypowiedź tę trzeba odczytać jako skargę na ludzi mediów, relacjonujących proces Ziętary. Sam Baryła odsiaduje karę dożywotniego więzienia za morderstwo w innej sprawie. Jako młody chłopak znał się z ochroniarzami Elektromisu, szczególnie z nieżyjącym Dariuszem L. ps. Lewy i razem z nimi brał udział w różnych tzw. brudnych robotach, jak zastraszanie czy pobicia. Wszystkie swoje zeznania, które obciążają nie tylko Gawronika, ale oskarżonych ochroniarzy, Maciej B. podtrzymał. Kolejny punkt styczniowej rozprawy to zeznania Macieja Sz., byłego szefa policji poznańskiej, który przedstawiał różne, alternatywne teorie na temat „zniknięcia” Jarosława Ziętary. Koncepcje te są zupełnie sprzeczne z ustaleniami prokuratury. W swoich zeznaniach Sz. twierdził, że poznańska policja brała pod uwagę m.in. samobójstwo Ziętary popełnione w górach. – To, że on mógł popełnić samobójstwo w górach, wynikało z jakichś wypowiedzi bądź zapisków, może jego słów, że gdyby miał popełnić samobójstwo, to tylko w górach. Lubił w nie jeździć. A w okresie, gdy zniknął, miał kłopoty z dziewczyną – uzasadniał. Ponadto Policja brała też pod uwagę zwerbowanie Ziętary przez Urząd Ochrony Państwa. Nagłe zniknięcie miałoby być początkiem jego pracy jako agenta gdzieś na placówce w świecie. Były szef poznańskiej policji rozważał także zniknięcie Ziętary z powodów osobistych. – Z mojego oglądu sprawy wynika, że 31 sierpnia 1992 r. Ziętara był w redakcji do godziny około 22. Nie przyjąłbym założenia, jak twierdziła jego

dziewczyna, że potem wrócił na noc do domu przy ul. Kolejowej. Między nimi nie było wielkiego „love story”. To, że nie wrócił na noc do domu, spod którego miał potem zostać porwany, to moja osobista hipoteza – oświadczył Maciej Sz.

informację od sekretarki, że wyjazd jest odwołany. Przyczyny mi nie podano. Tego dnia nigdzie nie wyjeżdżałem, byłem do dyspozycji redakcji. Po po-

skąd ma wiedzę o losie dziennikarza. Na wstępne pytanie sędziego dotyczące stanu jego wiedzy na temat sprawy Ziętary, mężczyzna zeznał:

Luty Odbyła się jedna rozprawa, podczas której zeznawały m.in. żony nieżyjących już ochroniarzy Elektromisu oraz matka jednego z nich. Tu warto dodać, że po śmierci Ziętary ówcześni pracownicy ochrony holdingu ginęli w tragicznych okolicznościach. Wdowa po Romanie K. ps. Kapela, który miał być trzecim ochroniarzem biorącym udział w uprowadzeniu dziennikarza, stwierdziła: „Nigdy nie wierzyłam, że mój mąż Roman popełnił samobójstwo. Został zabity. Mam przeczucie, że może za tym stać »Ryba«”. Podobno po zbrodni na dziennikarzu „Kapela” miał wyrzuty sumienia. Zmarł w październiku 1993 r., krótko po tym, gdy ruszyło pierwsze śledztwo w sprawie losów poznańskiego dziennikarza. Początkowo uznano, że „Kapela” popełnił samobójstwo w mieszkaniu kochanki. Kobieta zmieniała jednak wersje zdarzeń. Sprawy nigdy ostatecznie nie wyjaśniono. Przed śmiercią „Kapeli”, w 1992 r., krótko po zaginięciu Ziętary, w wypadku samochodowym zginął inny ochroniarz Elektromisu, Dariusz L. ps. Lewy. Środowisko Elektromisu przekonuje, że to zdarzenie, podobnie jak inne zgony ochroniarzy, było nieszczęśliwym wypadkiem. Ale nie brak głosów, że „Lewy” był pierwszą osobą z Elektromisu „uciszoną” za sprawę Ziętary. Trzecim ochroniarzem, który w 1999 r. miał śmiertelny wypadek samochodowy, był Dariusz W. ps. Wiatrak. Jego żona podczas lutowych zeznań potwierdziła znajomość Baryły z ochroniarzami Elektromisu.

łudniu polecono mi pojechać na Kolejową, by sprawdzić, dlaczego Jarek nie pojawił się tego dnia w redakcji. Zapukałem, ale nikt nie otworzył drzwi – zeznał Artur Ł.

Wrzesień

Październik

Na rozprawie 15 września ub.r. miało zeznawać 10 świadków. Zgłosiło się czworo. Wśród nich były redaktor naczelny „Gazety Poznańskiej” Przemysław N. Zeznał, że w redakcji nie było możliwości pisania o przekrętach Elektromisu, a także o Mariuszu Ś., twórcy holdingu. Jeden z artykułów miał zablokować współwłaściciel gazety, Michał S. Kolejny przesłuchiwany świadek to Artur Ł., 50-letni kierowca mechanik, w 1992 r. zatrudniony jako kierowca redakcyjny. – Pamiętam, że tamtego dnia [1 września 1992 r.] rano pojawiłem się w redakcji. Stamtąd mieliśmy jechać razem z Jarkiem Ziętarą. Jednak około godziny 8 rano dostałem

Odbyły się dwie rozprawy. Jedna to dalsze zeznania Macieja B., który podtrzymał wszystkie wcześniejsze zeznania. W drugim zeznawała tylko jedna osoba o statusie świadka incognito. Mężczyzna, ubrany w biały kombinezon z kapturem i zasłoniętą czarną chustką twarzą, znajdował się poza salą sądową. Jego tożsamość potwierdził towarzyszący mu funkcjonariusz CBŚ, który potem miał opuścić pomieszczenie. Zeznania odbyły się w formie wideokonferencji, a świadek odpowiadał na pytania przez telefon. Wszystkie te środki ostrożności zostały podjęte, by nikt nie mógł rozpoznać ani wyglądu, ani głosu składającego zeznania. Świadek uchylił się od odpowiedzi na pytanie o wiek i zawód oraz

Listopad W listopadzie wyznaczono dwa terminy posiedzeń, z których jeden został jednak odwołany. Z trzech wezwanych świadków dwóch się nie stawiło. Zeznawał tylko emerytowany szef Urzędu Ochrony Państwa w Poznaniu, Maciej U. Nie miał on jednak wiedzy, czy UOP prowadził jakiekolwiek czynności wobec Jarosława Ziętary oraz nie pamiętał, czy o takie informacje zwracała się do urzędu Policja. Nie wydał również polecenia, by przeszukać biurko służbowe Ziętary. W toku dalszych zeznań Maciej U. nie wykluczył, że UOP mógł prowadzić jakieś działania związane z Ziętarą, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Dopiero z doniesień medialnych dowiedział się, że dziennikarz otrzymał jednak ofertę z Zarządu Wywiadu. Podtrzymał swoje stanowisko, że on nie wiedział o tym, gdyż Zarząd Wywiadu był odrębną strukturą.

Grudzień

Został ugodzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego, co się orientuję, Jarosława Ziętarę przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu. – Jarosław Ziętara został zamordowany przez dwie osoby, przywiezione do Polski w celu pozbycia się go. Został ugodzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego, co się orientuję, Jarosława Ziętarę przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Najpierw był pobity. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu. (…) W uprowadzeniu uczestniczyły osoby przebrane w mundury policyjne. Cała akcja odbyła się na zlecenie Aleksandra G. Ziętara miał otrzymać ofertę finansową, by odstąpił od pisania artykułów. Propozycji dziennikarz nie przyjął, bo – według świadka – była dla niego niezadowalająca. Oferentem miał być Aleksander G. Potwierdził, że przed uprowadzeniem odbyło się przeszukanie mieszkania dziennikarza, w którym uczestniczył Maciej B. Potwierdził też zabranie z mieszkania klisz fotograficznych, które przekazano Aleksandrowi G.

Odbyła się tylko jedna rozprawa. Jako pierwsza zeznawała Beata S., dziewczyna Jarka Ziętary. W dniu jego zniknięcia, stojąc w mieszkaniu przy ulicy Kolejowej i patrząc przez okno, odprowadziła go wzrokiem. Nie widziała niczego niepokojącego. Miał wrócić na obiad lub wieczorem. Nie przyszedł w ogóle. Następnego dnia zauważyła, że w mieszkaniu są dokumenty Jarka, notatniki, legitymacja prasowa, z którymi nigdy się rozstawał. Prawdopodobnie ktoś po jego porwaniu podrzucił papiery do mieszkania i nie zostawił śladów obecności. Pojawił się także wątek służb. Beata S. wiedziała, że wiosną 1992 r. Jarek dostał propozycję pracy z UOP, ale twierdził, że odmówi. Na uwagę zasługuje też spotkanie tych dwojga we Francji, gdzie S. przez pewien czas studiowała. Po latach okazało się, że w paszporcie Ziętary nie ma śladów przekroczenia granicy niemiecko-francuskiej. Zeznania złożył także Jerzy Nowakowski, w 1992 r. jeden z wicenaczelnych „Gazety Poznańskiej”. Stwierdził, że nie był bezpośrednim przełożonym Ziętary, ale znał go z redakcyjnych korytarzy. – Przychodził z opinią „pistoleta”, zyskał ją, gdy wcześniej pracował w tygodniku „Wprost”. Wiedzieliśmy, że odszedł stamtąd w 1991 r. w atmosferze awantury. Słyszałem, że poszło o materiał o braciach S. z Bydgoszczy. Gdy pojawił się u nas w redakcji, miał dokończyć pracę magisterską i potem pracować na 100 procent. Nie pamiętam jego tekstu, który bulwersowałby opinię publiczną. Dziś prywatnie

KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2021!

Media nazywane są czwartą władzą. Zarządzają słowem i obrazem, wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Dla dziennikarza najważniejsze są fakty. One są podstawą naszej pracy. Interpretacja faktów z natury rzeczy jest subiektywna. Subiektywizm jest nieunikniony (jak pisał w „Karafce La Fontaina” Melchior Wańkowicz), ale kłamliwe przedstawianie rzeczywistości jest sprzeniewierzeniem się zawodowi. NAGRODA GŁÓWNA WO SDP

NAGRODA VIRTUTI CIVILI

za najciekawszy, najbardziej wartościowy materiał dziennikarski, poruszający najbardziej aktualne i najistotniejsze problemy społeczne i polityczne

za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz kontrowersyjnych tematów

NAGRODA DLA MŁODYCH DZIENNIKARZY zostanie przyznana autorom poniżej 35 roku życia

sądzę jednak, że zniknął za swoje zainteresowania powiązaniami polityczno-biznesowymi, do których ewentualnie doszedł. Wątek UOP pojawił się również w zeznaniach byłego poznańskiego dziennikarza Macieja Gorzelińskiego. W latach 90. pisał on o korupcji w poznańskiej policji oraz o „państwie Elektromis” – wielkim holdingu, który w Poznaniu był wyjęty spod prawa. Przyznał, że dostawał wtedy groźby ze strony Elektromisu. W 1993 r. podczas audycji radiowej „Co w trawie piszczy” Gorzeliński przeprowadził wywiad z ówczesnym komendantem wojewódzkim Policji Kazimierzem K. – Audycja miała burzliwy przebieg. Komendant zarzucił mi, że mówię o sprawach, na których się nie znam. Pytał, co wiem o Ziętarze. Mówił gwałtownie, emocjonalnie. Stwierdził, że Ziętara został zwerbowany przez UOP i przebywa za granicą. Tuż po Gorzelińskim na salę sądową wszedł komendant Kazimierz K. Zapytany o poruszoną przez poprzedniego świadka kwestię, odpowiedział: – Tak długo, jak nie ma ciała, policja przyjmuje założenie, że człowiek żyje (…). Ja nie stwierdzałem faktu, lecz przedstawiłem pewną hipotezę. Takie informacje przekazali mi podwładni. Poza tym sam, jako młody porucznik, dostałem propozycję od służb specjalnych. Z własnego doświadczenia wiedziałem, że takie rzeczy się zdarzają i że służby proponują pracę ludziom młodym, znającym języki – wyjaśniał swoje słowa sprzed 27 lat. Ostatnim świadkiem przesłuchanym podczas grudniowej rozprawy był Zenon Bosacki, emerytowany dziennikarz, przełożony Ziętary w „Gazecie Poznańskiej”. Opowiadał, że tuż przed zniknięciem Jarka dostał niepokojące sygnały od „koleżanki ze starej ekipy”, która zauważyła, że Ziętara ma problemy, kiedy spędziła z nim kilka godzin w samochodzie. Zachowywał się, jakby coś go trapiło, trzeba było kilka razy zatrzymywać pojazd. Zenon Bosacki zabrał młodego dziennikarza do baru mlecznego na zwierzenia przy obiedzie. Jednak niczego konkretnego od Ziętary się nie dowiedział poza zmartwieniem dotyczącym braku mieszkania. Oba procesy są kontynuowane w 2021 r. i w obserwowane przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Relacje zamieszczane są na stronie internetowej CMWP SDP. *** Jarosław Ziętara, 24-letni dziennikarz „Gazety Poznańskiej”, wyszedł ze swojego mieszkania 1 września 1992 r. Miał iść do redakcji, ale nigdy do niej nie dotarł. Do dziś nie odnaleziono ciała chłopaka. Dwa poznańskie śledztwa prowadzone w latach 90. zakończyły się umorzeniami. Przełom nastąpił po wielu latach, gdy akta trafiły do Krakowa. W wyniku ustaleń krakowskich śledczych w stan oskarżenia postawiono Aleksandra Gawronika, któremu zarzuca się podżeganie do morderstwa. Jego proces przed Sądem Okręgowym w Poznaniu trwa od 2016 roku, a były senator nie przyznaje się do winy. Z kolei dwaj ochroniarze z holdingu Elektromis, o pseudonimach Ryba i Lala, są oskarżeni o pomocnictwo i podżeganie do zabójstwa Jarosława Ziętary. Mężczyźni ci, przebrani za policjantów, mieli porwać idącego do pracy Ziętarę sprzed jego domu przy ulicy Kolejowej i przekazać go zabójcom. Motywem działania oskarżonych miała być chęć uciszenia Ziętary, zbierającego informacje o działalności Elektromisu i poz­ nańskich biznesmenów. Oskarżeni nie przyznają się do winy. K

szczegóły na stronie

www.sdp-poznan.eu/

N A G R O D A I M . W O J C I E C H A D O L AT Y za dziennikarstwo, które wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością

W konkursie WO SDP mogą brać udział dziennikarze, których publikacje związane są z Wielkopolską i ukazały się w 2019 i 2020 r.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.