Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 80 | Luty 2021

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

O niedostatkach demokracji i mediów

Władcy algorytmów

Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. W bibliotece nie ma prawicowej ani religijnej prasy. Prawie wszyscy radni należą do prawie wszyst­ kich komisji i właściwie w tym samym składzie obradują raz jako komisja Rady Miejskiej, a potem jako Rada Miejska. Gdzie indziej budują. W Zagłębiu remontują – socjalizm. Sławomir Matusz

Potęga algorytmów jest wielka, a tych, co się nimi posługu­ ją, jeszcze większa. Dlatego Google przykłada szczególną troskę o jakość swojej kadry i zachowanie wszelkich pary­ tetów – stosunek kobiet do mężczyzn, heteroseksualistów do homoseksualistów, osób binarnych do niebinarnych, transseksualistów do biseksualistów, krótkowidzów do dalekowidzów itp. Jan Martini

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 80 Listopad · 2O2O

9 zł

w tym 8% VAT

Krzysztof Skowroński

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

4 marca

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

Mazowsze

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Krzysztof Kamil Baczyński 1921-1944

1 Mazowsze. Piasek, Wisła i las. Mazowsze moje. Płasko, daleko — pod potokami szumiących gwiazd, pod sosen rzeką. Jeszcze tu wczoraj słyszałem trzask: salwa jak poklask wielkiej dłoni. Był las. Pochłonął znowu las kaski wysokie, kości i konie. 2 Zda mi się, stoi tu jeszcze szereg, mur granatowy. Strzały jak baty. Czwartego pułku czapy i gwery i jak obłoki — dymią armaty. 3 Znowu odetchniesz, grzywo zieleni, piasek przesypie się w misach pól i usta znowu przylgną do ziemi, będą całować długi świst kul.

Wisło, pamiętasz? Lesie, w twych kartach widzę ich, stoją — synowie powstań w rozdartych bluzach — ziemio uparta — — jak drzewa prości. 4 W sercach rozwianych, z hukiem dwururek rok sześćdziesiąty trzeci. Wiatr czas zawiewa. Miłość to? Życie? Płatki ich oczu? Płatki zamieci? 5 Piasku, pamiętasz? Ziemio, pamiętasz? Rzemień od broni ramię przecinał, twarze, mundury jak popiół święty. Wnuków pamiętasz? Światła godzinę? 6 I byłeś wolny, grobie pokoleń. Las się zabliźnił i piach przywalił. Pługi szły, drogi w wielkim mozole, zapominały.

O Krzysztofie Kamilu Baczyńskim pisze na str. 4 Tomasz Wybranowski

7 A potem kraju runęło niebo. Tłumy obdarte z serca i z ciała, i dymił ogniem każdy kęs chleba, i śmierć się stała. Piasku, pamiętasz? Krew czarna w supły związana — ciekła w wielkie mogiły, jak złe gałęzie wiły się trupy dzieci — i batów skręcone żyły. Piasku, to tobie szeptali leżąc, wracając w ciebie krwi nicią wąską, dzieci, kobiety, chłopi, żołnierze: „Polsko, odezwij się, Polsko”. Piasku, pamiętasz? Wisło, przepłyniesz szorstkim swym suknem po płaszczu plemion. Gdy w boju padnę — o, daj mi imię, moja ty twarda, żołnierska ziemio. 26 VII 43 r.

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata.

P

oczątek tej opowieści sięga czasu, gdy główna jej postać, pan Laurence Douglas Fink w 1974 r. na Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uzyskał licencjat, a w roku 1976 dyplom MBA w dziedzinie nieruchomości. Ten sam Larry Fink, który został później członkiem Kappa Beta Phi – tajnego stowarzyszenia wysokiej rangi dyrektorów finansowych, najbardziej znanego za sprawą swojego oddziału na Wall Street. W roku 1976 Fink rozpoczął pracę zawodową w First Boston – nowojorskim banku inwestycyjnym, gdzie po początkowych sukcesach na stanowisku szefa działu obligacji, w 1986 r. spowodował stratę 100 mln USD. Oczywiście on i jego ludzie musieli się z First Boston pożegnać. Fink wierzył w wizję firmy specjalizującej się w zarządzaniu ryzykiem i szukał finansowania na początkowy kapitał operacyjny. Do pomysłu udało mu się przekonać Pete’a Petersona z The Blackstone Group (Czarny Kamień), który dał Finkowi i jego zespołowi linię kredytową w wysokości 5 mln USD. W ciągu kilku miesięcy biznes stał się rentowny, a w ciągu trzech lat jego aktywa wzrosły czterokrotnie do 2,7 miliarda dolarów. Firmę założyło kilka osób, z których za najważniejsze uważa się, oprócz samego Finka (ur. w 1952 r. i wychowanego i w rodzinie żydowskiej w Van Nuys w Kalifornii, gdzie jego matka była profesorem języka angielskiego, a ojciec właścicielem sklepu obuwniczego), Roberta S. Kapito (ur. w 1957 r. w USA, w rodzinie żydowskiej) i Susan Wagner (ur. w 1961 roku w Chicago, Illinois, w rodzinie żydowskiej). Larry Fink, założyciel i do dzisiaj prezes oraz dyrektor generalny BlackRock, już w 2015 r. mieścił się w pierwszej dwudziestce najpotężniejszych ludzi na świecie, tuż za głowami najważniejszych państw globu, papieżem i najbogatszymi obywatelami świata, a w 2018 r., na takiej samej liście, zajął 28 miejsce. Susan Wagner została uznana przez magazyn „Fortune” za

W cieniu Czarnej Skały Wacław Kruszewski jedną z „50 najbardziej wpływowych kobiet w biznesie”. Potem już poszło jak po maśle. Fundusz inwestycyjny, coraz większe zyski, spłata długu i niepohamowany do dzisiaj rozwój. Czarny Kamień „zrodził” Czarną Skałę, bo taką nazwę przyjęła firma kierowana przez Finka. Nazwa BlackRock wywodzi się zapewne od firmy Blackstone, której, jak pisałem, Larry Fink zawdzięczał pierwsze 5 mln dolarów na początek.

każdego z nich. Obecnie Black­Rock działa na całym świecie, mając 70 biur w 30 krajach, a klientów w stu. Zgodnie z zasadami, lista klientów firmy jest poufna, ale z nieostrożnych wypowiedzi można wywnioskować i nietrudno zgadnąć, że obok milionów drobnych ciułaczy znajdują się na niej finansowe rekiny i wieloryby, w tym najpostępowsi z postępowych. Na przykład w II kwartale 2020 r. fundusz

By dopłacać do walki o zieloną energię, do boju z fikcyjnymi przyczynami globalnego ocieplenia i zgubnych zmian klimatu, czyli maszerować w kierunku wyznaczanym przez Gretę Thunberg albo wyzwalać kochających inaczej i prześladowanych wyznawców niekompletnej tęczy, trzeba zarabiać. Niektórzy utrzymują, że Blackstone był tylko figurantem, a pieniądze pochodziły ze źródeł rządowych. Ale nie plotkujmy ani nie dywagujmy o ewentualnym znaczeniu symbolicznym nazw obu firm. BlacRock rośnie, inwestuje, zarabia i wchłania inne firmy z branży. Ostatnie przejęcie nastąpiło 23 listopada 2020 r. i dotyczyło firmy inwestycyjnej Aperio od Golden Gate Capital, za 1,05 mld USD. Aperio specjalizuje się w oferowaniu bogatym klientom spersonalizowanych inwestycji w indeksy, uwzględniając preferencje osobiste

George’a Sorosa zainwestował 161 mln USD w prowadzony przez BlackRock fundusz iShares iBoxx $ Investment Grade Corporate Bond. Opłaciło się, bo fundusz wzrósł o ok. 20%. Poza tym w 2018 r. Soros Fund Management znacznie powiększył swoje udziały w BlackRock Inc., bo o prawie 60%, do 12 983 akcji. Inwestycje muszą przynosić realne zyski. Trzeba inwestować praktycznie. W sektory dochodowe, choć niemile widziane w świecie ideologii i postępu. Ale, by dopłacać do walki o zieloną energię, do boju z fikcyjnymi

przyczynami globalnego ocieplenia i zgubnych zmian klimatu, czyli maszerować w kierunku wyznaczanym przez Gretę Thunberg albo wyzwalać kochających inaczej i prześladowanych wyznawców niekompletnej tęczy, trzeba zarabiać, czyli inwestować w coś, co naprawdę się opłaca. Spójrzmy, w co kolos inwestuje. BlackRock jest największym na świecie inwestorem w paliwa kopalne i w broń palną. Zarządza ogromnymi udziałami największych producentów ropy naftowej, takich jak BP, Shell i ExxonMobil. Jest największym na świecie funduszem inwestycyjnym wspierającym firmy, które, według oskarżeń ekologów, niszczą amazoński las deszczowy i naruszają prawa zamieszkującej go rdzennej ludności. Zalicza się do trzech największych udziałowców w każdej ze spółek „supermajor” ropy naftowej, z wyjątkiem Totalu, i jednym z 10 największych udziałowców w 7 z 10 producentów węgla. Największym działem BlackRock jest iShares, rodzina ponad 800 funduszy giełdowych typu ETF, które zarządzają aktywami o wartości ponad 1 bln USD. iShares jest największym dostawcą funduszy ETF w USA i na świecie. Giełdy notujące fundusze iShares obejmują London Stock Exchange, American Stock Exchange, New York Stock Exchange, BATS Exchange, Hong Kong Stock Exchange, Mexican Stock Exchange, Toronto Stock Exchange, Australian Securities Exchange oraz szereg giełd europejskich i azjatyckich. Oferta BlackRock dostępna jest w F-Trust SA, a to ponad 150 funduszy inwestycyjnych – w tym fundusze akcyjne, dłużne, pieniężne i mieszane. Inwestorzy znajdą tutaj możliwość inwestowania zarówno w USA, jak i w Europie, Chinach, Japonii, Azji i Ameryce Płd. Dzięki funduszom Black­Rock możliwości inwestowania są prawie nieograniczone, a granice państw się nie liczą. Dokończenie na str. 5

Chmura ma ideologię Dziś nie ten jest ważny, kto ma dostęp do guzika atomowego, ale ten, kto włada klawiszem DEL. Guzika atomowego nikt nie dotknie, a unicestwić czło­ wieka w sieci może każdy, kto... może. Andrzej Jarczewski

6

Gdy zabraknie dziadków… Na pamiątkę wybuchu po­ wstania w noc 22 stycznia, ustanowiono Dzień Dziadka, a w przeddzień święto babć, tych, które jako dziewczęta żegnały idących w bój ukocha­ nych. Pędząc w rozwoju gos­ podarczym, zgubiliśmy ich po drodze. Marcin Niewalda

9

#Patologia SA „Czy ktoś mógłby od nas po­ wiedzieć panu Hołowni, żeby w(…)ł? Bo my robimy rewolu­ cję i nie mamy czasu zajmować się każdym politycznym palan­ tem chętnym do powiezienia się na nas”. Działanie młodych spod znaku pioruna dla wielu było niezrozumiałe. Dla mnie nie! Paweł Zastrzeżyński

10–11

Raport z Gusen Osobiste artefakty więźniów: okulary, różaniec z paciorkami wypełnionymi popiołem spa­ lonych więźniów, łyżka, czapka, ostatni list z domu, etc. – znik­ nęły nagle w tajemniczym de­ pozycie. Pozostały fajansowe naczynia… SS-manów. Dariusz Brożyniak

13

Wielka zbrodniarka „Morderczyni” idzie przez świat w zmieniających się stuleciach – niepowstrzymana, identyfiko­ wana zbyt późno, nie ma na nią policji, lekarstwa, wybiera swoje ofiary na ślepo. Piotr Witt

15

Konflikt pamięci o Zagładzie „Przybyliście tutaj nie do sana­ torium, tylko do niemieckie­ go obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyj­ ścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty”. Jacek Wanzek

20

ind. 298050

Z

Był jednym z pokolenia Kolum­ bów. Urodzeni po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, mieli bronić jej ledwie po 21 la­ tach. Bez wątpienia czuł na so­ bie ciężar odpowiedzialności, że jest głosem tego pokolenia. Tomasz Wybranowski

4

Redaktor naczelny nużenie, zmęczenie, zdenerwowa­ nie, strach, wściekłość, poczucie beznadziejności – słowem, mamy dość i zastanawiamy się, jak długo jesz­ cze potrwa ten stan pandemicznego za­ wieszenia. A wyczekiwanej odpowiedzi nie ma. Ani premier Polski, ani prezy­ dent Francji, ani nawet Anthony Fauci nie wie, kiedy runie mur koronawiru­ sowego więzienia. Siedzimy i czekamy. Patrzymy i staramy się zrozumieć, co się dzieje i dokąd ten świat zmierza. To, co było kiedyś opowieścią pisarzy science fiction albo teorią spiskową, rozwija się przed nami jak dywan przed gwiazdami w Cannes. To wędrujmy po tym dywa­ nie razem z „Kurierem WNET” i Czarną Skałą, która zainspirowała nas do cyklu artykułów o największych globalnych firmach i najbardziej wpływowych lu­ dziach w skali świata. BlackRock, o któ­ rym piszemy, to fundusz dysponujący siedmioma tysiącami miliardów dolarów. A warto dodać, że trzy największe na świecie fundusze dysponują siedem­ nastoma bilionami dolarów. Oczywiście im nie zazdrościmy, bo za taką sumę można by kupić 60 milio­ nów stumetrowych mieszkań w Warsza­ wie, a nam nie jest to potrzebne. Ta­ kie pieniądze nie są nawet potrzebne prezydentowi Rosji. Jego skromna re­ zydencja kosztowała tylko miliard dola­ rów, a na postawienie sobie 17 tysięcy takich rezydencji nie starczyłoby wy­ brzeża Morza Czarnego. Tylko kłopot. Czarna Skała takich kłopotów oczywi­ ście nie ma. Jej szef wie, w którym skle­ pie jest właśnie wyprzedaż i dlatego nawet w czasie pandemii potrafi popra­ wić nastrój swoim udziałowcom i po­ mnożyć ich majątek. Nie ma w tym nic złego, po prostu zyskują amerykańscy emeryci i np. George Soros. To powinno cieszyć również na­ szych seniorów i nas, bo na szczęście są na tym świecie tacy, którzy mają wszystko, czego dusza i ciało zaprag­ ną. I do tego jest ich aż jeden procent, czyli tylko o 20 milionów mniej niż ludzi zarażonych koronawirusem. Właściwie można powiedzieć, że mamy do czy­ nienia z pandemią bogactwa i trzeba zrobić wszystko, żeby się ona nie roz­ przestrzeniała, tym bardziej, że pienią­ dze szczęścia nie dają. Opowieść o BlackRock to począ­ tek. W następnych numerach „Kuriera WNET” i w Radiu Wnet, którego za­ wsze warto słuchać, pojawią się kolej­ ne ważne i wpływowe postacie. Oczy­ wiście nie mamy takiej możliwości, by docierać do dokumentów, by uprawiać dziennikarstwo śledcze. Możemy tylko zanurzać się w przestrzeni wirtualnej i próbować wyłowić z niej fakty. Chcemy to zrobić, bo tak jak każdy, mamy świadomość, że żyjemy w czasie wielkiej rewolucyjnej zmiany dotyczą­ cej wszystkich sfer naszego życia, a mo­ torem tych zmian nie jest wirus. Wirus jest tylko tych zmian najlepszym sojusz­ nikiem. Dlatego w następnym odcinku pojawi się opowieść o panu Anthonym Faucim, doradcy prezydentów amery­ kańskich do spraw zdrowia, a zdrowie przecież jest najważniejsze. K

Krzysztof Kamil Baczyński


KURIER WNET · LUTY 2O21

2

POD PRĄD

P

odstawę cywilizacyjną przedstawiłem w cyklu: Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Do odnalezienia na naszym portalu wnet.fm. I od razu dodam: to moje aktualne główkowanie służy wyłącznie obronie naszej chrześcijańskiej ojczyzny. Dlatego zajmę się teraz sprawami materialnymi. Bez uporządkowanej materii nasza duchowa ojczyzna ziemska przestanie istnieć. Przypomnijmy na początek nasze największe wady strukturalne: 1. Bardzo ograniczona i wyprzedana przez ostatnie 30 lat polska własność w gospodarce. Nie patrzcie na staty-

Przy zachowaniu obecnego systemu, pokolenie 40-latków w ogóle nie dostanie emerytury pozwalającej przeżyć 30 dni. I nie chodzi jedynie o ZUS, ale również o PPK (Pracownicze Plany Kapitałowe), które sprowadzają na nas ryzyko takie samo, jak kiedyś OFE. stykę, ona tylko zakłamuje rzeczywistość. Przedstawia zagraniczne firmy jako polskie, ponieważ mają w nazwie Poland lub Polska. A prowadzą u nas działalność często zwolnioną z podatków i przy wykorzystaniu taniej siły roboczej. 2. Demografia. Z ujemnym od 20 lat przyrostem naturalnym kurczymy się jako naród i starzejemy zarazem. Odbije się to w niedługim czasie na naszym systemie emerytalnym, zaprojektowanym kiedyś dla społeczeństwa zwiększającego systematycznie swoją liczebność. Obecny system emerytalny po prostu się załamie. 3. Mamy zwichniętą strukturę zatrudnienia. Pracuje nas jedynie 16,5 miliona, z czego 1,5 mln generuje straty, a powinno nas pracować efektywnie 20–21 milionów. Ta zwichnięta struktura wynika z bardzo złych przepisów,

W poprzednim numerze przedstawiłem fatalny stan struktury naszego państwa. W sferze zarządzania gospodarką i administrowania państwem – naszym wspólnym dobrem. I mam nadzieję, że wszystkich przestraszyłem nadchodzącą zmianą w świecie. Zmianą systemu finansowego, gospodarczego i cywilizacyjnego. Powtarzane co jakiś czas słowa „wielki reset” kiedyś się zmaterializują. Jako Polska i Polacy musimy się na to przygotować.

opodatkowujących pracę 4-krotnie bardziej niż w Anglii i 2,5-krotnie bardziej niż w Niemczech. W każdym normalnym państwie tymi sprawami powinni się zająć politycy. Po to w końcu ich wybieramy, żeby rozwiązywali problemy ważne dla kondycji naszego państwa i narodu. Tymczasem co widzimy? Z jednej, rządowej strony, rozpaczliwe próby udawania, że nad wszystkim panujemy. I nie oddamy nawet guzika. Z drugiej, opozycyjnej strony, skomasowane akcje dezintegrujące nasz naród. Negujące nasze chrześcijańskie wartości i sens samodzielnego bytu państwowego. To dlatego od jakiegoś czasu piszę o potrzebie stworzenia Chrześcijańskiej Partii Wolnych Polaków. Partii potrafiącej zdiagnozować rzeczywistą sytuację i zaproponować rozwiązania korzystne dla Polski i nas wszystkich. Co powinniśmy zrobić? W jednym zdaniu: połączmy systemowo nasze codzienne wydatki i potrzeby z polską gospodarką i polską racją stanu. W ten sposób – świecąc światło, zużywając wodę i benzynę, posiadając konto w banku – zapewnimy jej rozwój, a nam bezpieczeństwo od poczęcia do śmierci. Już wyjaśniam. 1. Obawa przed nędzą na starość była przyczyną, dla której jako młode chłopię rzuciłem się w wir czarnego rynku, ryzykując w latach 80. zatrzymania przez milicję i utratę skromnego kapitału. Bo państwo, chociaż nominalnie było nasze, w rzeczywistości było niczyje. Nie było nawet własnością zarządzających nim komunistów. Teraz jednak, w roku 2021, nic nie stoi na przeszkodzie, nawet garstka polityków, których liczba nie przekracza 10 tysięcy, by to zmienić. Uznajmy wreszcie państwo polskie za naszą własność obywatelską. Tylko odrzucając stare lęki, możemy dokonać jego systemowej przebudowy. Żeby nas nie straszyło, ale nam służyło. 2. Zatem od starości zacznijmy. Przy zachowaniu obecnego systemu, pokolenie 40-latków w ogóle nie dostanie emerytury pozwalającej przeżyć 30 dni. I nie myślę tu jedynie o ZUS, który – uwzględniając kurczenie się liczby Polaków i ich starzenie– już jest

Podstawa naszego bytu

powszechna własność narodowa Jan A. Kowalski

bankrutem. Ale również o PPK (Pracowniczych Planach Kapitałowych), które sprowadzają na nas ryzyko takie samo, jak kiedyś OFE. A nawet większe, bo wypychają nas na ocean spekulacji międzynarodowej. Wyprowadzenie naszych pieniędzy na międzynarodową giełdę finansową, pełną drapieżnych rekinów, to proszenie się o nieszczęście. Oparcie się tylko na polskiej giełdzie także grozi stratą gromadzonych na starość środków. Jak policzyłem to kiedyś, przez 20 lat oszczędzania w latach 2000–2020, stracilibyśmy co najmniej 40% naszego wkładu. Dla jasności: nie myślę tu o menedżerach zarządzających naszymi pieniędzmi. 3. Musimy wprowadzić system wiążący nasze oszczędności bez­pośrednio z własnością, z posiadaniem przez nas samych polskiej gospodarki. Mamy jeszcze kilka polskich firm narodowych, które bezpośrednio mogą być zasilane naszymi oszczędnościami. A ich rozwój i zyski zagwarantują nam bezpieczne i odpowiednie emerytury. Co więcej, strumień pieniędzy z naszych składek może pobudzić rozwój nowych, bezpiecznych firm państwowych i odzyskać dużą część gospodarki sprzedaną/oddaną w zagraniczne ręce. Takiego potencjału nikt nam nie odbierze i nie sprzeniewierzy. 4. Wreszcie coś dla sympatyków wolnego rynku. Zamiast absurdalnego rozdawnictwa, które degeneruje jego beneficjentów i nasz rynek pracy (jedynie pierwsze 500+ miało społeczne uzasadnienie), musimy wreszcie docenić finansowo pracowitość i pomysłowość Polaków. Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i możliwość podjęcia pracy przez pracownika. Tak to wygląda, Moi Drodzy. Obie strony, pracodawca i pracownik, są karane za aktywność. To obciążenie miało uniemożliwić powstanie prywatnego polskiego kapitału mogącego zagrozić uwłaszczającym się komunistom i koncernom zagranicznym. Od ręki pracownik i pracodawca mogą (od) zyskać po 600 złotych; przy najniższych zarobkach. Taka obniżka kosztów pracy

z aktualnych 45% do 11–12% natychmiast wyzwoli energię przedsiębiorców i pracowników. I zmieni fatalną strukturę zatrudnienia, która obecnie hamuje rozwój naszego państwa. 5. Na koniec, nasza awangarda wolności i wartości, czyli idealna chrześcijańska partia, musi zmierzyć się z chwilowo zwycięskim Mordorem (nie myślę tu o Domaniewskiej). Wolni ludzie muszą wygrać z niewolącym nas Sauronem. Zmiana systemu zarządzania państwem, z III na V Rzeczpospolitą, jaką od 10 lat propaguję, z opresyjno-okupacyjnego na oddolny obywatelski, pozwoli nam zrzucić biurokratyczne

Oczywiście istnieje jeszcze jedna – trzecia możliwość co do wyjaśnienia całej sytuacji, która pojawiła się w sferze publicznej. Otóż aktorzy i władza dogadali się co do akcji albo ewentualnie ci pierwsi sami padli ofiarą swoistej akcji propagandowej, która miała na celu pokazanie, jak bardzo szczepionka jest pożądanym towarem. By wejść do szczęśliwej grupy uratowanej przed covidem, trzeba być jak oni – elitą i wszelkimi sposobami domagać się jak najszybszego zaszczepienia i wykorzystać ku temu każdą nadarzającą się możliwość. Jeśli tak jest, to władza brzydko się bawi, używa bowiem oręża charakterystycznego dla wojny, czyli manipulacji i dezinformacji w odniesieniu do własnego społeczeństwa, a więc traktuje je jak wroga. Nie chciałbym, by to była opcja choćby ocierająca się o prawdę, jednak w dzisiejszym świecie… kto wie? Nie byłby to ani pierwszy, ani ostatni taki przypadek. W takiej sytuacji całe społeczeństwo jest grupą ryzyka o numerze 0, zagrożoną wcale nie przez pandemię.

czas żyć tym, którzy mogli pracować dla Rzeszy, choć w wypadku Żydów uznano taką możliwość za zbyteczną. Potem zapewne zlikwidowano by wszystkich niebędących przedstawicielami określonej rasy, przy czym niemieccy naukowcy sami by ją zdefiniowali, zgodnie z potrzebami chwili. W rzeczonym wypadku dowiedziałem się, że człowiek ten był stary (74 lata) i bardzo schorowany; no i tyle. Wynika z tego, że umarł, bo miał umrzeć. Jak się jest starym i schorowanym, to się umiera i już. Tylko w takim razie po co go szczepiono? Przed podaniem szczepionki jego stan był na pewno znany medykom. Na myśl przychodzą mi dwie odpowiedzi. Po pierwsze, nikt się tym nie przejmował i nie zaprzątał sobie głowy drobnostkami. Miano szczepić zgodnie z rozporządzeniem wszystkich, to szczepiono, i tyle, w jakichś tam księgach wszystko się musi zgadzać. Po drugie, jeśli ktoś zdawał sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa szczepienia tego człowieka, to nie przejmował się tym: w końcu stary i schorowany, i tak pewnie niedługo umrze, nie warto się nad tym pojedynczym przypadkiem zastanawiać. I tu dochodzę do sedna: jego życie w obu wypadkach nie przedstawiało dla szczepiących i ich mocodawców większej wartości. Ot, śmierć człowieka jest skutkiem ubocznym postępu, procesu poprawy świata. Takich wypadków jest więcej. Co rusz media piszą o ludziach starych i chorych, którzy umarli po podaniu szczepionki. Jeśli grupa jest większa, to na jakieś pięć minut świat zatrzymuje się w dyskusji nad tym, czy ze szczepionkami wszystko jest w porządku, ale zaraz uczynni komentatorzy napiszą, że tak, że te śmierci to tylko statystyka, że tak się musi zdarzać od czasu do czasu itd… Czy szczepienia są konieczne? Odpowiedź na to pytanie nie do mnie należy, ja protestuję przeciw sytuacji, w której szczepionka staje się zastrzykiem z fenolu. K

Musimy drastycznie, do poziomu Anglii lub Polski sprzed roku 1952, obniżyć koszty pracy. Zlikwidować haracz płacony państwu za możliwość zatrudnienia pracownika i możliwość podjęcia pracy przez pracownika. jarzmo. Biurokratyczne jarzmo narzucone poprzednio krajom południa i wschodu Europy po to, żeby Niemcy pn. Unii Europejskiej mogły podbić cały kontynent, wymuszając wszędzie wzrost klasy pasożytniczej powiązanej prywatnym interesem nie z własnym narodem, ale z Centralą w Berlinie. Pozwoli nam to wygenerować kwoty rzędu 150–200 miliardów rocznie, czyli ok. 8% naszego PKB. Na początek. I całkowicie uniezależnić się od finansowania zewnętrznego. Nie wiemy jak będzie wyglądał przyszły światowy ład. I kto będzie dyktował warunki. Nie wiemy nawet, jak będzie wyglądał pieniądz i jak będzie przeliczany. Jest krańcowo nieodpowiedzialne czekanie na to, że inni nam zapewnią świetlaną przyszłość. My sami musimy zadbać o przyszłość naszą i naszych dzieci. A wykorzystać do tego możemy tylko to, co mamy – potencjał nas wszystkich. K

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA

Nie jestem w najwyższej grupie ryzyka, tzn. tej oznaczonej numerem 0, toteż nie zostałem na razie zaszczepiony na covid-19 i nie wiem, kiedy będę. Widzę natomiast doskonale wojnę, jaka się wokół tej kwestii toczy. Koniec roku upłynął nam pod znakiem codziennych, by nie powiedzieć cogodzinnych informacji o tym, jak daleko od naszych granic jest pierwszy transport szczepionek.

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

Życie pełnoi niepełnowartościowe

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Piotr Sutowicz

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. Krakowskie Przedmieście 79 00-079 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informuje­ my, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo do­ stępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarza­ ne będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

T

rochę to przypominało propagandę z czasów komunizmu, kiedy Dziennik Telewizyjny informował już od początku grudnia, w jakim miejscu są statki z Kuby transportujące do Polski owoce cytrusowe, które u nas miały znaleźć się na Boże Narodzenie. W jednym i drugim wypadku święta zepchnięte zostały na plan dalszy, liczył się transport pożądanych, rzekomo lub realnie, przez społeczeństwo dóbr. Na tym świecie jest coraz mniej osób widzących te analogie, chociaż z drugiej strony, skoro ja żyję i nie jestem w wysokiej grupie ryzyka, to zdaje się, nie jest jeszcze tak źle. Okazało się natomiast, że szczepionki, które już się w kraju znalazły, od początku stały się narzędziem bardzo ciekawej gry, toczącej się gdzieś na granicy walki z pandemią, polityki i czegoś, czego nie umiem nazwać inaczej jak wojną informacyjną. Nie wiem, czemu miała służyć akcja z zaszczepieniem poza kolejką grupy osób nie zaliczonej do najwyższej grupy ryzyka. Można na ten temat zbudować kilka hipotez, z których każda jest niedoskonała – szczepiący bronili się tym, że szczepieni aktorzy, ale chyba i politycy, mieli być ambasadorami całej akcji, ale jak się okazało, nie wiadomo, czy

byli, sami zresztą tłumaczyli się mętnie. Druga opcja jest taka, że zaszczepionych i szczepiących łączy przekonanie, że tym pierwszym się należy zabieg w pierwszej kolejności, bo są narodową elitą i ją trzeba ratować przede wszystkim. Nie będę się tu pastwił nad nazwiskami, każdy je sobie może sprawdzić we własnym zakresie, ale sam osobiście znalazłbym bardziej elitarne nazwiska. Tu wybór grupy aktorów sprawiał wrażenie dość przypadkowego, choć nikomu nie umniejszam zasług.

Widziałem natomiast, jak rozgrzał emocje. Zdaje się, że na chwilę nawet zmienił się tradycyjny w tym względzie podział na szczepionkowców i antyszczepion-

Jak się jest starym i schorowanym, to się umiera i już. Tylko w takim razie po co go szczepiono? Przed podaniem szczepionki jego stan był na pewno znany medykom.

W

rzeczywistości rzecz cała wygląda mi banalnie na akcję przeprowadzoną po znajomości, a cała publiczna afera, jaka się z niej wywiązała, zdawała się obie strony kompletnie zaskakiwać. Stąd mętne tłumaczenia. Niestety, ta ostatnia, bardzo prawdopodobna wersja wydarzeń pokazuje dość niedobrą rzecz, jaka jest chyba ciągle żywa w naszej rzeczywistości społecznej. Instytucje i świadczone przez nie usługi wykonywane działają „po znajomości” właśnie. Państwo ciągle jest w pierwszej kolejności dla „naszych”, a dopiero ewentualnie w drugiej kolejności dla „innych”. Nie chcę tu przesądzać, czy akurat ten skandal zasłużył sobie na ogromne miejsce w tzw. debacie społecznej, jakie zajął.

A

teraz druga strona medalu. W DPS-ie w Oleśnicy w niedzielę 24 stycznia, po zaszczepieniu szczepionką przeciw SARS-CoV-2, zmarł pacjent. Podobno nie on pierwszy, ale ta śmierć szczególnie zwróciła moją uwagę. Z powodu tłumaczenia medyków i powtarzających za nimi oficjalne komunikaty mediów przypomniał mi się zwrot „życie niepełnowartościowe”. Termin ten nasuwa konotacje z czasów II wojny światowej, kiedy to Niemcy postanowili takowe życia eliminować. Sami decydowali o tym, jaki rodzaj ludzi uznać za niepełnowartościowych i niegodnych dalszego życia. Najpierw byli to ułomni psychicznie i fizycznie przedstawiciele tego narodu; rasa panów nie mogła przecież mieć takich ludzi. Potem przystąpiono do eliminacji innych. Postanowiono wytrzebić całe grupy i narody. Generalnie pozwalano jakiś

kowców, a niektóre obozy polityczne pękły na chwilę. Ten skromny przypadek i niemała burza wokół niego pokazuje, jak wiele jest do zrobienia w dziedzinie sprawiedliwości społecznej, w kwestii wyzbycia się przez niektórych przekonania o tym, że im się coś bardziej należy dlatego, że są członkami określonej grupy. Państwo powinno stać się dobrem wspólnym społeczeństwa, a patrząc wyżej narodu, dobrze jest jego budowanie zacząć od małych rzeczy.

Nr 80 · LUTY 2O21  ISSN 2300-6641 . Data i miejsce wydania Warszawa 30.01.2021 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

.

Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska .

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R


LUTY 2O21 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

I

tak minione 12 miesięcy wydaje mi się rokiem zawiasowym, rokiem przełomu. Pozostaną zapisane w hi­ storii jako koniec XX wieku i począ­ tek następnego. Stulecia bowiem przemijają w swoim własnym rytmie. Nie ustają z wybiciem końca ostatniego roku kalendarzowego, ale trwają jeszcze przez 14–15 lat. Wiek XIX przetrwał do roku 1914, wybuchu I wojny światowej; XVIII za­ kończył się w 1814 r. wraz z upadkiem Napoleona i zmianą mapy Europy, przy­ pieczętowaną rok później na kongre­ sie wiedeńskim. Świat wieku XVII znikł w latach 1713–1714 razem z upadkiem Hiszpanii – pierwszego mocarstwa świa­ ta, wstąpieniem królestwa Prus na arenę międzynarodową i dynastii hanower­ skiej na tron brytyjski. Uzurpatorsko nazywane Niemcami dawne państwo Zakonu Krzyżackiego wkrótce sięgnęło po władzę nad Europą.

All electric now! Epidemia wirusowa to ważne wyda­ rzenie ze względu na swój światowy wymiar, ale koniec epoki to co innego. Gdy wszystkie oczy zwrócone były na koronawirusa, na ulicach Paryża poja­ wiły się masowo rowery elektryczne i hulajnogi. Komunikację w naszej pa­ ryskiej wsi obsługują mikrobusy elek­ tryczne. Rowery i skutery elektryczne czekają na rogach ulic. Smart przestawił się w Alzacji całkowicie na produkcję samochodów elektrycznych, pod ha­ słem „All electric now!”. Jednocześnie na drugiej półkuli czas uległ nagłemu przyspieszeniu. Od kilku dni najbogat­ szym człowiekiem na ziemi został Elon Musk – król samochodu elektryczne­ go. Dochody jego firmy Tesla wynio­ sły w 2020 r. 800 mln USD, produkcja wzrosła o ponad 50% w stosunku do roku poprzedniego – 145 036 pojaz­ dów w III kwartale, blisko pół miliona w ciągu roku. Ale Tesla to również da­ chówki i płyty elektrowoltaiczne oraz straszliwa nowa broń – elektromag­ netyczne działa. Wartość przedsię­ biorstwa wynosiła przed kilku dniami 773 mld USD, wartość akcji w stosun­ ku do ceny emisyjnej wzrosła o 660%.

K

iedy złożono do grobu nie­ boszczkę NRD (tę „demo­ kratyczną”, antyfaszystowską część Niemiec), końca dobiegł żywot jej zbrojnych ramion w rewanżystowskich Niemczech Zachod­ nich. Członkowie grup lewackich eks­ tremistów, szkolonych przez ekspertów Stasi (wschodnioniemiecki odpowiednik SB), ogłosili koniec wojny „o wyzwole­ nie społeczne”. No, powiedzmy, walki zbrojnej. Ta propagandowa trwa nadal i nie tylko w Niemczech. Na przykład Rote Zora (feministyczna szturmówka RZ), to pierwowzór prowadzącej dziś w Polsce, wedle własnych słów, wojnę czerwonej brygady Strajk Kobiet. Zna­ lezisko to przypomniało o niedawnej krwawej historii i o tym, że nie wszystko w sprawie Frakcji Armii Czerwonej i RZ wyjaśniono, opowiedziano i zbadano do końca. Cóż to znaleziono w podhambur­ skim lesie? Otóż podczas prac leśnych robotnicy pielęgnujący drzewostan odnaleźli beczkę z tworzywa sztuczne­ go, kryjącą dokumenty oraz materiały z jakimiś początkowo bliżej nieznanymi płynami. Wydarzenie stało się głoś­ ne, telewizja, radio, a także poważne dzienniki uznały je za godne komen­ tarzy. Ustalono, że owa beczka z See­ vetal (dolina rzeczki Seeve) została tam zakopana w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. O ile dla poszuki­ waczy skarbów znalezisko nie przedsta­ wia większej wartości, to tym bardziej miało ono znaczenie dla Landeskrimi­ nalamt Niedersachsen, czyli Krajowego Urzędu Kryminalnego w Dolnej Sak­ sonii. Policjanci liczyli na to, że zawar­ tość beczki, ukrytej w podhamburskim borze, pomoże im odnaleźć trio terro­ rystów RAF nadal przebywających na wolności, mianowicie: Stauba, Garwega i Klette. Już zaraz po wstępnej analizie zawartości beczki okazało się, że ma­ rzenia nie zawsze się spełniają: z uwagi na wiek znaleziska trudno przyjąć, by znalazły się tam informacje na temat nadal poszukiwanych byłych (?) ter­ rorystów RAF: Ernsta Volkera Stauba, Burkharda Garwega i Danieli Klette, powiedziała w TV rzecznik LKA. Ledwie rzecznik dolnosaksońskie­ go LKA skończyła wypowiedź dla me­ diów, a już pojawiły się nowe opinie na temat leśnego skarbu z Seevetal. Czy to aby na pewno kryjówka Frakcji

Producenci europejscy próbują teraz nadrobić zapóźnienie. W tych dniach ogłoszono o zawiązaniu konglomeratu samochodowego Peugeot-Fiat, zrzesza­ jącego 14 marek znanych po obu stro­ nach oceanu, włącznie z Oplem, Mase­ ratim, Dodge’em, Jeepem, Chryslerem. All electric! Na razie firma Citroen (Peugeot) proponuje mały samochód miejski. Sprzedaż w sklepach z drobnym sprzę­ tem elektronicznym, cena – zaledwie 215 EUR spłat miesięcznych. Elektrycz­ ny naturalnie. Ponieważ obecnie zapa­ nowała moda na obarczanie pandemii odpowiedzialnością za wszelkie niepo­ wodzenia, przerażone media donoszą o katastrofalnym spadku sprzedaży francuskich samochodów. To praw­ da, że pojazdy niesprzedane zajmują dziesiątki hektarów parkingów fabrycz­ nych. Ale w innym komunikacie te same media podkreślają czterokrotny wzrost sprzedaży samochodów elektrycznych.

Podzwonne epoce nafty Datę dojścia Hitlera do władzy pa­ miętamy dobrze w Europie. Wówczas, w roku 1933, po raz pierwszy bestselle­ rem światowym nie była powieść, lecz literatura faktu. Rok wcześniej powstało królestwo Arabii Saudyjskiej, władzę nad zasobami arabskimi przejęli Ame­ rykanie. Kronikarzem walk politycznych i intryg towarzyszących zdobyciu wła­ dzy nad szybami naftowymi Półwyspu Arabskiego został austriacki dzienni­ karz Anton Zischka. Dziś mało kto o tym pamięta. Ale jego książkę prze­ tłumaczono na 28 języków. W polskim przekładzie ukazała się pod tytułem doskonale oddającym jej treść: Nafta rządzi światem. Znaczenie ropy naftowej docenio­ no podczas Wielkiej Wojny. „Kropla nafty warta jest tyle co kropla krwi,” mó­ wił George Clemenceau. Lord Cur­zon dodawał ze swej strony: „Aliantów wy­ niosły do zwycięstwa fale ropy nafto­ wej”. W latach 30. krwawa wojna o naf­ tę toczyła się już na wielu polach. Po wstrząsie wielkiego kryzysu Francuzi zabrali się naiwnie do przeciągnięcia ropociągu, który miał przemierzyć

Czerwonej Armii? Czy ukryte tam ma­ teriały wskazują na robotę RAF? Prze­ cież RAF nie była jedyną lewacką or­ ganizacją terrorystyczną w Niemczech. Istniało ich wiele, z tych znanych narzu­ cają się na myśl Revolutionäre Zellen (RZ). Owa młodsza siostra RAF nie była tak zakonspirowana jak jej odpowied­ nik, dlatego też zyskała sobie miano „terrorystów po fajrancie” (w dzień do pracy, po pracy na wojnę). Nie znaczy to, że terroryści z RZ czy jej feministycz­ nego ramienia zbrojnego Rote Zora to członkowie Armii Zbawienia, jednakże unikali oni raczej mordowania przeciw­ ników politycznych, aczkolwiek stoso­ wanie przemocy fizycznej mieściło się w ich ofercie usługowej. Co znaleziono w owej beczce z Seevetal? Przede wszystkim maszyno­ pisy i płyny. Rzecznik LKA zapewniła, że nadal się je bada i dopiero po zakoń­ czeniu procedury będzie można z całą pewnością powiedzieć, jakie ugrupo­ wanie było właścicielem schowka. Ma­ szynopisy mają za temat między inny­ mi budowę środków wybuchowych i substancji podpalających, a następ­ nie opatrywanie ran postrzałowych. Ta tematyka na ogół nie interesowała RAF, twierdzą eksperci. Ale lista przestępstw popełnionych przez Revolutionäre Zel­ len jest całkiem długa – obejmuje ona do trzystu zamachów, dokonanych w latach 1970–1990. Wiadomo z ze­ znań terrorystów z RAF, że organiza­ cja ta miała w Niemczech osiemnaście skrytek ziemnych. Czternaście z nich odkryto; czyżby beczka z lasu w See­ vetal była piętnastą? Eksperci uważają, że nie. A to choćby dlatego, że w od­ różnieniu od innych nie zawiera ona ani broni, ani fałszywych dokumentów, ani pieniędzy. Jedynie lokalizacja schowka – las pod Hamburgiem – wskazywała­ by na jego powiązania z Frakcją Armii Czerwonej. Akta RAF – Frakcji Armii Czerwo­ nej – nie są zamknięte w niemieckich organach ścigania, mimo że od ogło­ szenia samorozwiązania przez tę komu­ nistyczną organizację (kwiecień 1998 roku) upłynęło wiele lat. Pozostała na wolności trójka byłych terrorystów prowadzi po wyschnięciu sowieckie­ go (enerdowskiego) źródła utrzymania własną działalność gospodarczą jako kryminalny gang. W wyniku licznych, brutalnych napadów rabunkowych

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Fin de siècle Świat w konwulsjach. Ameryka, covid, kryzys. Trudno się w tym wszystkim rozeznać. Komentowanie wydarzeń świata z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień wzbudziło we mnie ochotę i ośmieliło z upływem lat do pewnych syntez. 600 km w poprzek pustyni, aby do­ prowadzić nad Morze Śródziemne ropę naftową z szybów w Mosulu. Na­ tychmiast Kurdowie mahometańscy, jak gdyby tylko czekali na tę budowę, masakrują chrześcijan syryjskich wo­ kół szybów Kirkuku, król Fajsal umiera nagle w hotelu w Bernie szwajcarskim, Arabowie rzucają się na Żydów pale­ styńskich w okolicach Hajfy, przyszłego portu naftowego. Dociekliwy dzienni­ karz austriacki, który widział związek między wydarzeniami tak odległymi i umiał wyciągnąć z nich wnioski, byłby zapewne dziś oskarżony o propagowa­ nie teorii spiskowej. Historia przyznała Zischce rację. Wojna o naftę zmieniła mapę świata, jak niegdyś upadek Na­ poleona, klęska Hiszpanii czy rozpad imperiów w wyniku I wojny światowej. Gerhard Gehlen, ongi szef wywia­ du niemieckiego, twierdzi, że mit ropy naftowej był przyczyną zguby Hitlera bardziej niż jego szaleństwo rasowe. W decydującym momencie wojny, kie­ dy dywizje rosyjskie poddawały się

Niemcom jedna po drugiej, aby tylko wyzwolić się spod krwawej tyranii Sta­ lina, sztab planował uderzenie na Mos­ kwę całą siłą armii. Zajęcie stolicy przy scentralizowanym systemie zarządzania sparaliżowałoby sowiecką administra­ cję i przypieczętowało klęskę Sowie­ tów. Wbrew opinii generałów Hitler skierował Wehrmacht na południe, ce­ lem zdobycia pól roponośnych, które nie były mu niezbędne, gdyż miał Ru­ munię. A na drodze do nafty był Stalin­ grad. Rozpoczęto oblężenie we wrześ­ niu, wkrótce potem przyszedł generał Mróz i zadał Niemcom cios łaski.

bandyci zdobyli kilkaset tysięcy euro. Pięć lat temu okazało się, że Staub, Gar­ weg i Klette nadal są w akcji. Między in­ nymi w czerwcu 2015 roku podjęli oni nieudaną próbę napadu na transport pieniężny w Stuhr pod Bremą. Trzy­ dzieści cztery ofiary śmiertelne to żni­ wo walki RAF z imperializmem. Wśród nich znajdują się: prokurator general­ ny Siegfried Buback i przewodniczący Związku Pracodawców, Hanns Martin Schleyer. 26 października 1982 roku w lesie pod Heusenstamm w Hesji znaleziono jedną z osiemnastu ziemnych kryjówek RAF. Oficjalnie podano do wiadomo­ ści, że odkrycia dokonali grzybiarze. Dzisiaj wątpi się w tę informację. Istnieją opinie, że to zeznania jednego z aresz­ towanych bojówkarzy RAF doprowa­ dziły do dekonspiracji schowka. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że był to centralny magazyn Frakcji Czerwonej Armii. Obok broni, fałszywych doku­ mentów tożsamości i pieniędzy w go­ tówce znaleziono tam też wskazówki

o położeniu licznych innych schow­ ków, konspiracyjnych mieszkań i kry­ jówek. Miesiącami policja obserwowa­ ła skrytki i mieszkania, co umożliwiło w efekcie zatrzymanie do końca 1984 roku (a więc jeszcze przed upadkiem NRD) najważniejszych członków RAF drugiej generacji. Tym sa­ mym Frakcja Armii Czerwonej w zasa­ dzie przestała istnieć jako organizacja. Nie oznacza to jednak, że zawiesiła dzia­ łanie. Dziesiątka terrorystów przy pomocy Stasi zbiegła do NRD, gdzie przez dziesięć lat w ojczyźnie niemieckiego proletariatu skrywała się pod nową tożsamoś­ cią. W czerwcu 1990 roku zde­ konspirowano ich, aresztowano ( jeszcze przed zjednocze­ niem Niemiec) i deporto­ wano do Republiki Fe­ deralnej, gdzie stanęli

J

a

n

B

o

Nowa mapa świata Po zwycięstwie mocarstwa dokonały w Rosji rewizji granic. Nasze zagłębie naftowe Borysław–Drohobycz przy­ znały ZSRR z tych samych względów, co rumuńskie tereny roponośne – Be­ sarabię i Bukowinę. Z pewnością Bory­ sław nie był Odessą, niemniej z milio­ nem ton rocznego wydobycia Polska

g

a t k o

Archeologia (polityczna) Seevetal to gmina u bram Hamburga. To tam podczas prac leśnych znaleziono w styczniu 2021 „skarb” – tajny magazyn terrorystycznej organizacji Frakcja Armii Czerwonej, RAF, albo – jak twierdzą inni – lewackich terrorystów po fajrancie – Revolutionäre Zellen, RZ.

produkowała tyleż ropy, co Niemcy, i więcej niż Japonia. Rafineria w Dro­ hobyczu (800 pracowników) była naj­ większa w Europie. Trzy dni po pomyślnym zakończe­ niu konferencji w Jałcie 11.02. 1945 r., prezydent Roosevelt był już w Kairze, gdzie na pokładzie swego pancerni­ ka USS „Quincy” zawarł pakt z królem Arabii Ibn Saudem. Wyjaśnił mu, że II wojna światowa wykazała dobitnie znaczenie i wartość strategiczną arab­ skiej ropy naftowej. Niejeden będzie ostrzył sobie na nią zęby, poczyna­ jąc od sąsiada, Związku Radzieckiego, uzbrojonego przez Aliantów. Spokój i bezpieczeństwo królowi i jego po­ tomkom może zapewnić tylko Ame­ ryka, dysponująca atutami w postaci Hiroszimy i Nagasaki. Wprawdzie nie darmo, ale w zamian za naftę Ameryka­ nie gotowi są bronić interesów saudyj­ skich, jak swoich własnych. Prezydent poruszył również problem arabskiej Palestyny – „gospodarstwa domowego Żydów”, jak je wówczas nazywano, ale w odpowiedzi usłyszał: „Dlaczegóż to Arabowie mają pokutować za krzyw­ dy wyrządzone Żydom przez innych?”. W rezultacie, w zamian za ochronę dy­ nastii saudyjskiej Amerykanie otrzymali niezakłócony dostęp do złóż roponoś­ nych na lat 60, później 66.

Podział nafty świata Nigdy król arabski nie był bardziej rozrywany towarzysko. Zachwycano się jego teokratyczno-muzułmańską osobliwością. Na pokład demokra­ tycznego pancernika przybył otoczony przez niewolników. Przywiódł ze sobą osiem baranów, gdyż mógł jeść mię­ so zarżnięte tylko przez swoich ludzi. Towarzyszył mu astrolog i podczaszy, który próbował potraw, zanim władca wziął je do ust. Burnusowe towarzy­ stwo zjadło również proszony obiad z Churchillem na pokładzie okrętu bry­ tyjskiego, ale dopiero trzy dni później – Anglia nie posiadała bomby atomowej. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że o nafcie nie rozmawiano, gdyż koncesję na wiercenia i eksploatację ropy arab­ skiej Amerykanie mieli od dawna. To

przed sądem. Rychło jednak pojawili się następcy. RAF miała – i ma nadal – sympatyków nie tylko w Niemczech, lecz i na ca­ łym świecie. Wprawdzie siły polityczne skręciły bardzo na lewo, ale nie wszystkim ko­ munistom to w y­

starcza. Antifa, międzynarodówka terrorystyczna dzia­ łająca także i w Pol­ sce, jest dzieckiem RAF z prawego łoża, podobnie jak Strajk Kobiet to pociecha nieistniejącej już feministycznej organizacji terrorystycznej Rote Zora. Żyje ona nadal w polskim Straj­ ku Kobiet, jak i w słoweńskim Rdeče Zore, ultrafeministycznym festiwalu, odbywającym się rokrocznie w marcu w Lubljanie. RAF czy RZ mają sympaty­ ków wśród polityków dochodzącej do władzy powoli, lecz skutecznie, lewicy w Niemczech. Niewątpliwie do sympatyków RAF należeli np. adwokaci, jak Claus Crois­ sant. Croissant został skazany w 1979 roku jako pomagier terrorystów (póź­ niej aktywny działacz komunistycznej PDS). Jeszcze był mecenas Andreasa Baadera, Siegfried Haag, który za dzia­ łalność w RAF spędził za kratkami je­ denaście lat. Do grona obrońców mor­ derców z RAF należeli także późniejsi politycy Zielonych (tak, to ta partia, która w latach siedemdziesiątych opo­ wiadała się za legalizacją pedofilii!), jak Otto Schily, Hans-Christian Ströbele i Rupert von Plottnitz-Stockhammer

prawda, w 1933 r. otrzymał je Standard Oil of California dzięki pośrednictwu agenta brytyjskiego. Ten agent nazywał się John Philby i był ojcem Kima, słyn­ nego w czasach późniejszych agenta sowiec­kiego. Zdrada była widocznie dziedziczna w rodzinie. Koncern SO­ CAL stanowił jednak własność prywat­ ną Rockefellera, a teraz zaangażowa­ ne zostały USA. Nie wiem, co mieliby sobie do powiedzenia innego Beduin z potomkiem jednej z najstarszych ro­ dzin arystokratycznych Ameryki, gdy­ by nie rozmawiali o nafcie, ani o czym innym miałby mówić z nim lord Chur­ chill of Spencer, 8 diuk Marlborough. Dziś, według komentatorów nie­ zależnych, oglądamy początek końca. 11.07. 2008 r. ropa osiągnęła cenę 147 USD za baryłkę. Była to poprawa przed śmiercią; w marcu 2020 r. spadła do 20 USD, 20 kwietnia producenci oddawali ją darmo. Dziś kurs ewoluuje ok. 50 USD, sztucznie podtrzymywany przez kom­ binacje producentów. Nafta nie rządzi już światem; wkrótce będzie to miało konsekwencje. Pakt Quincy, zobowiązu­ jący Amerykę do ochrony dynastii sau­ dyjskiej, wygasł w 2011 roku. Zmiany idą teraz w szybkim tempie. W pierw­ szym dniu po objęciu władzy Joe Bi­ den podjął dwie ważne decyzje: Ame­ ryka wróciła do paryskiej konferencji klimatycznej, czyli – do wycofania ropy naftowej z użytku. Zarazem prezydent zapowiedział zmianę polityki wobec Iranu i Pakistanu oraz wznowił docho­ dzenie przeciwko następcy tronu sau­ dyjskiego o zamordowanie dziennikarza Khashoggi’ego. Obie decyzje zbiegły się w czasie z napiętnowaniem Arabii Saudyjskiej przez ONZ jako kraju dep­ cącego prawa człowieka. Wraz z upadkiem panowania nafty ponownie ulegnie zmianie mapa świa­ ta, zaczynając od Bliskiego Wschodu. Zmieni się też pozycja państwa Izrael. Dopóki jego konflikty z arabskimi są­ siadami wpływały na cenę ropy, Izra­ el stanowił centrum zainteresowania głównego producenta czarnego złota – Stanów Zjednoczonych. Czy będzie interesował je nadal? W jakim stopniu? Na razie jest to powieść sensacyjna bez ostatniego rozdziału. K

(arystokrata Rzeszy urodzony w Gdań­ sku; czy jest już tam ulica jego imienia?) oraz Hans Heinz Heldmann. Także fran­ cuski filozof Jean-Paul Sartre interwe­ niował osobiście na rzecz terrorystów, odwiedzając Baadera w stuttgarckim więzieniu w grudniu 1974 roku. O Frakcji Armii Czerwonej napisa­ no tysiące artykułów, setki książek. Nie­ miecka organizacja terrorystyczna (op­ arta oficjalnie na proletariacie, który był jej rzekomym nośnikiem do czasu wymyślenia LGBTitd.) zwierała szeregi z innymi skrajnie lewicowymi ugru­ powaniami terrorystycz­ nymi w Europie, jak Action Di­ recte we Francji, Bri­ gate Rosse we Włoszech czy Cellules Communistes Com­ battantes w Belgii. Wszystkie one za­ częły więdnąć po upadku finansują­ cego je komunizmu, opierającego się rzekomo na proletariacie. Dopiero genialne wynalezienie nowej klasy LGBTitd. pozwoliło podnieść ponow­ nie – wydawałoby się już zapomnianej – hydrze łeb. I tak budowa Nowego Pięknego Świata mogła znowu ruszyć z kopyta. Znalezisko w podhamburskim le­ sie przypomniało mi burzliwe i cieka­ we lata osiemdziesiąte i dziewięćdzie­ siąte ubiegłego stulecia. Wydawało się wówczas ( jakże błędnie), że ko­ munizm skonał. Solidarność i runię­ cie Muru Berlińskiego okazały się je­ dynie złudnymi symbolami wolności. Uśpiły one czujność wielu polityków, naukowców i dziennikarzy. Poza w za­ sadzie Niemcami nigdzie nie prze­ prowadzono dekomunizacji; libera­ lizm – zachodni wariant bolszewizmu – skwapliwie wykorzystał swą dzie­ jową szansę. Polityka nie znosi próż­ ni – świadkami tego jesteśmy właśnie dzisiaj. Przypominają nam o tym także mniej lub bardziej przypadkowe zna­ leziska w lesie. Wiek XXI może okazać się dla ludzkości bardziej brzemienny w skutki niż miniony wiek XX. Nawet jeżeli wydaje się, że to nic groźnego. Że to zjawisko krótkotrwałe i przemi­ jające. Niewarte poważniejszego za­ stanowienia się. Uważam, że to nie­ prawda. K


KURIER WNET · LUTY 2O21

4

W

okół nas w roku 2021 dużo niepokojów, dziejowych znaków zapytania i niepewności. A Krzysztof Kamil Baczyński może być dla nas antytezą polskich podziałów i dialektycznej polifonii głosów gniewu i nienawiści. Oto zrodzony z żydowskiej matki, urzeczony w młodości socjalizmem, romansujący z PPS (odrzucający jednak komunizujące mrzonki na wieść o mordzie w Katyniu), rozkochany w polskiej literaturze i tradycji, ale nie odrzucający spuścizny ludu matki, ponad podziałami i wielością opinii działa i ofiarowuje ojczyźnie swoje życie. Wie bowiem, że inaczej nie może! I jako Polak, i jako poeta. Krzysztof Kamil Baczyński był Polakiem i zawsze za niego się uważał, bez względu na krew przodków matki. Polska żarliwość i serce błyszczą w jego twórczości, nieważne, czy czytamy wiersz Drzewa, czy recytujemy Z głową na karabinie, Mazowsze, czy z bijącym sercem czytamy Ciemną miłość. W lecie 1943 r. wstępuje do Szarych Szeregów. Nie może dłużej stać z boku, chce działać, nie godząc się na niemieckie zbrodnie. Otrzymuje przydział do ll plutonu „Alek” ll kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka”. Co ciekawe i znamienne, w liceum, słynnym Batorym, był w jednej klasie właśnie z późniejszymi żołnierzami Grup Szturmowych Szarych Szeregów – Tadeuszem „Zośką” Zawadzkim, Aleksym „Alkiem” Dawidowskim i Janem „Rudym” Bytnarem. Razem należeli także do 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Pomarańczarnia”. Tuż przed wybuchem powstania warszawskiego Krzysztof Kamil Baczyński kończy czwarty turnus Tajnej Szkoły Podchorążych „Agricola”, w mieszkaniu Krzysztofa i Basi Baczyńskich zaś regularnie odbywają się konspiracyjne spotkania i powstaje skrytka na broń i prasę konspiracyjną. Konspiracyjni dowódcy poety chcieli, aby – jako rodzący się wielki poetycki talent – przeżył czas walki i pożogi. Argumenty te często zbijała Basia, żona Krzysztofa, która cierpliwie tłumaczyła: „Przeczytajcie uważnie jego wiersze, a zobaczycie, że on nie miał innego wyjścia”. Kazimierz

PA M IĘĆ Wyka, znakomity historyk literatury, zmarły w 1975 roku, jeden z opiekunów spuścizny Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, też nie zdołał go przekonać, aby nie szedł z bronią do powstania warszawskiego, tylko starał się przechować i przetrwać. W książce Pod okupacją. Listy znajdziemy taki fragment: „[T] ym razem tak żachnął się [Baczyński – przypomina autor] wręcz gniewnie, i oto powiedział mi wprost: Proszę pana, kto jak kto, ale pan to powinien wiedzieć, dlaczego ja muszę iść, jeżeli będzie walka. Kto jak kto, ale człowiek, który tak zna i rozumie moje dzieło, musi zrozumieć mnie!” Krzysztof Kamil Baczyńskim był ostatnim z wielkich poetyckich romantyków. Fechtował metaforami i poetyckimi strofami jak jeden z wieszczów. Wielu krytyków porównuje go do Juliusza Słowackiego. Kazimierz Wyka, jeden z odkrywców jego talentu poetyckiego, uważał, że poematy i wiersze Baczyńskiego współtworzą dwie dominanty. Z jednej strony to plastyczna przestrzenność i wizyjność, z drugiej zaś – liczne kontrasty znaczeniowe przesycone intelektualizmem. „To dwie dążności, których w tym układzie nie spotykam u żadnego z poetów dwudziestolecia” – napisał w liście do samego poety Kazimierz Wyka. Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu przyszło żyć, tworzyć i kochać w naprawdę bardziej niż trudnych czasach. Ale to właśnie ta apoteoza miłości, autentyczne tytaniczne uczucie, prawdziwy żar namiętności uchroniły jego i ukochaną Basię od desperacji i beznadziejności. Jak Tristan i Izolda, jak romantyczni rozbitkowie w sztormie dziejów ofiarowali sobie miłość i jej żar. Krzysztof Kamil Baczyński w hołdzie swojej ukochanej kobiecie zespolił w jednym miłość do niej i potwierdzenie czynem metafor zapisywanych zielonym atramentem w małym, szarym notesie. Poeta był częścią Polskiego Państwa Podziemnego, walczył i poszedł z bronią w ręku do powstania warszawskiego; był jednym z pokolenia Kolumbów. Dlaczego Kolumbów? Ponieważ to oni, urodzeni po roku 1918 i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, mieli zbadać ową wolność i bronić jej ledwie po 21 latach.

Minęła setna rocznica narodzin poety i żołnierza, zmierzchowego katastrofisty i piewcy pasteli miłości. Krzysztof Kamil Baczyński swoim krótkim życiem udowodnił, że metafory i bukiety wierszy można wpleść w życie. Dla Baczyńskiego zielony atrament, pióro i mały, szary notes były jak karabin. I odwrotnie.

Ostatni prawdziwy romantyk

Stulecie urodzin Krzysztofa K. Baczyńskiego Tomasz Wybranowski Poezja w czasach wojennej zarazy Krzysztof Kamil Baczyński pierwsze próby poetyckie – dodam, że udane – miał za sobą już jako piętnastolatek. W 1938 roku zaś, mając niewiele ponad siedemnaście lat, napisał Piosenkę, którą rozsławił na swoim debiutanckim albumie Grzegorz Turnau: Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. (Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach.) Na fioletowoszarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach. A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem sparzone jak pokrzywą. Przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje. Znów wędrujemy ciepłą ziemią, znów wędrujemy ciepłym krajem.

P

o klęsce Rosji w wojnie krymskiej (1853-1856) w Polakach obudziły się nadzieje na odzyskanie niepodległości. Rozpoczęto zarówno organizowanie stowarzyszeń konspiracyjnych, jak wzywano do pogłębienia tzw. pracy u podstaw, bez odwoływania się do walki orężnej. Kraj podzielił się na dwa główne obozy: stronnictwo „czerwonych” – które zrzeszało zwolenników walki zbrojnej, wzywających do powstania, oraz stronnictwo „białych” – zrzeszające przeciwników wielkiego zrywu, propagujących idee pracy organicznej. Ówczesnym naczelnikiem rządu cywilnego z nadania carskiego w Królestwie Polskim był margrabia Aleksander Wielopolski. Na wiadomość o przygotowaniach powstańczych ogłosił w październiku 1862 r. nowe zasady poboru do wojska rosyjskiego przez tzw. branki. Na skutek branki kilkadziesiąt tysięcy polskiej młodzieży rekrutującej się z warstw najszlachetniejszych, a więc przywódczych i określających charakter kultury narodowej w przyszłości, byłoby na dziesiątki lat wcielone do obcej armii, wywiezionych tysiące kilometrów od Ojczyzny i poddanych rusyfikacji (skutecznie, jak o tym świadczyły przykłady wzięte ze współczesności pod zaborami). „Wrzód wezbrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumię w ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić” – twierdził Aleksander Wielopolski. Branka została wprowadzona z zaskoczenia, w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 r. i stała się bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania, bowiem ratująca się przed nią młodzież salwowała się ucieczką do lasu. 22 stycznia 1863 Komitet Centralny Narodowy wydał manifest, na mocy którego powołano Tymczasowy Rząd Narodowy, ogłoszono powstanie oraz wydano dekret o uwłaszczeniu chłopów. „Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieklony oporem męczonej przezeń ofiary postanowił zadać jej cios stanowczy – porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiące mil na wieczną nędzę i zatracenie. Młodzież polska poprzysięgła sobie zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć. Za nią więc narodzie polski, za nią! Po straszliwej

Wiersz jest niespotykany w historii polskiej literatury ze względu na metafory w nim użyte. To one sprawiają przez kunsztowne zestawienie, że dokonuje się nieco arkadyjska wizualizacja świata przedstawionego. Ów wykreowany przez poetę świat jest do wyobrażenia przez zaangażowanie absolutnie wszystkich zmysłów, w tym także smaku („jak miękkie gruszki brzmieje lato”) i dotyku, nie mówiąc już o wzroku, słuchu, a nawet węchu. Dla mnie to arkadyjski hymn ucieczki przez burzą, która zbierała się na Polską i Europą na rok przed wybuchem II wojny światowej. W okresie okupacji niemieckiej opublikował pięć zbiorków poezji: Zamknięty echem (lato 1940), Dwie miłości (jesień 1940), Wiersze wybrane (maj 1942) i Arkusz poetycki nr 1 (1944). Poetycka spuścizna Krzysztofa Kamila Baczyńskiego liczy ok. 520 tekstów. Jego metafory i kunsztowne porównania wyrażały uczucia targane niepokojem i wieszczyły późniejszy los roczników Kolumbów. Bez wątpienia czuł na sobie ciężar odpowiedzialności, że jest wyrazicielem i głosem tego

Pod koniec 1863 roku Rosjanie musieli zaangażować do tłumienia powstania styczniowego na obszarze swojego zaboru już ponad 400 tysięcy żołnierzy, podczas gdy wojska powstańcze liczyły już nie więcej niż 10 tysięcy partyzantów. W marcu 1864 r., pod płaszczykiem carskiej wspaniałomyślności, wyszedł ukaz uwłaszczeniowy (ograniczający się jednak tylko do Królestwa Polskiego). Car został zmuszony do przelicytowania dekretu Tymczasowego Rządu Narodowego w kwestii uwłaszczenia chłopów – w ten sposób jeden z celów powstania, choć za pomocą carskiego ukazu, został osiągnięty. Od tego czasu chłop na terenie Królestwa Polskiego stawał się świadomym właścicielem, a więc i obrońcą polskiej ziemi i własności.

Powstanie styczniowe było największym, najkrwawszym i najdłużej trwającym polskim powstaniem narodowym. W jego trakcie stoczono około 1200 bitew. Do dziś jest wyrazem jedności narodowej – chłopi, mieszczanie i szlachta walczyli wspólnie o niepodległość. Mimo początkowych sukcesów powstanie upadło, pociągając za sobą tysiące istnień ludzkich i pogrążając kraj w żałobie.

158 rocznica wybuchu powstania styczniowego Łucja Dybowska

hańbie niewoli, po niepojętych męczarniach ucisku, Centralny Narodowy Komitet, obecnie jedyny legalny Rząd twój Narodowy, wzywa cię na pole walki już ostatniej, na pole chwały zwycięstwa, które ci da i przez imię Boga na niebie dać poprzysięga”. Dyktatorami powstania byli: Ludwik Mierosławski (po miesiącu

utracił funkcję), Marian Langiewicz i Romuald Traugutt, który stał się tragicznym symbolem powstania, gdy po aresztowaniu i torturach zastał stracony przez powieszenie 5 sierpnia 1864 roku. Na moment przed egzekucją, na oczach 30 tysięcznego tłumu ucałował krzyż – symbol zbawienia przez cierpienie.

W

przyszłości chaty wiejskie wydały obywateli myślących w kategoriach niepodległościowych, którzy zasilili nowoczesne partie polityczne, legiony, patriotyczne ruchy robotnicze i chłopskie, wrogie komunizmowi. Uwłaszczenie stało się w późniejszych czasach doskonałą szczepionką na hasła komunistyczne, z najważniejszym leninowskim „ziemia dla ludu”, które to hasła na polskich ziemiach nie znalazły posłuchu wśród szerokich mas posiadających już własną ziemię, warsztaty pracy i własność prywatną. To właśnie powstanie styczniowe wymusiło carskie prawodawstwo uwłaszczeniowe korzystniejsze dla ziem polskich niż rosyjskich, na których ukaz przewidywał zakończenie procesu uwłaszczeniowego wspólnot wiejskich dopiero na lata 20. XX wieku. Tak – w Rosji dopiero w latach 20., a w niektórych guberniach w latach 30. miał się zakończyć proces uwłaszczania chłopów, a co więcej: nie stawali się oni indywidualnymi posiadaczami ziemi, lecz ziemię otrzymywała na własność komuna/wspólnota wiejska. Jeśli ktoś opuszczał tę wspólnotę, to jego współwłasność w komunie wiejskiej przepadała). Możemy być dumni ze swoich przodków – polskiej szlachty, która bez posiadania własnej państwowości, bez niepodległej Ojczyzny, płacąc obficie własną krwią, dzieliła się tym, co w rzeczywistości było ich własnością, a co

pokolenia. W swoich wierszach co rusz używał liczby mnogiej, rozprawiając o świecie i uczuciach w imieniu wszystkich Kolumbów. Mimo że pisał wiersze kasandryczne, pełne ciemnych barw, by stawić czoła swojej posępnej epoce i szczerze opisać stan wojny i człowieka w niej zanurzonego, to na dnie tychże obrazów była i tkliwość, i miłość, i delikatność.

Serce rzucone na szaniec wolności Ojczyzny Wieszcz pokolenia Kolumbów zginął w Pałacu Blanka 4 sierpnia około godziny 16. Jego głowy dosięgła kula niemieckiego (a nie nazistowskiego czy faszystowskiego!!!) snajpera. 1 września zmarła w wyniku odniesionej kilka dni wcześniej rany głowy jego ukochana żona – Barbara. Nie wiedziała, że Krzysztof poległ. Po wojnie jej matka, Feliksa Drapczyńska, opowiadała, że Basia chciała znaleźć Krzysztofa i powiedzieć mu, że będą mieli dziecko… W pierwszym wydaniu „Tygodnika Powszechnego” z dnia 24 marca 1945 roku wydrukowano wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Z wiatrem. Metafory opatrzono wyjaśnieniem: „Największą może rewelacją życia literackiego okresu niewoli była poezja Krzysztofa Baczyńskiego. Ten, nieznany i nie drukujący przed wojną (w chwili wybuchu której miał chyba nie więcej jak 17 lat), objawił się nagle jako gotowa i zdumiewająco dojrzała organizacja poetycka. […] Wybuch powstania zastał Baczyńskiego w Warszawie. Poeta z bronią w ręku wziął udział w nierównej walce z okupantem. Dalsze losy Baczyńskiego są zupełnie nieznane, na pytanie, czy poeta żyje, dziś jeszcze odpowiedzieć nie można”. Niewykluczone, że też i z tego powodu Stefania Baczyńska nie wierzyła w śmierć syna. Twierdziła pragmatycznie, że skoro nie ma ciała, to jasne jest, iż Krzysztof musi żyć. Regularnie uczestniczyła w kolejnych publicznych ekshumacjach masowych mogił powstańczych. Ale oto w styczniu 1947 roku ruszyły ekshumacje przed ruinami warszawskiego Ratusza.

tylko było dzierżawione przez chłopów przez pokolenia i opłacane daniną dzierżawną w postaci czynszu lub pracy pańszczyźnianej za użytkowaną ziemię. To był szalony duch polskiej wolności, poczucia polskiej sprawiedliwości, dzielący się z bliźnim własnością – myśmy już w XIX wieku wprowadzali thatcheryzm, płacąc za to własną krwią i nie przymuszani przez nikogo, a wręcz występując przeciwko najsilniejszym z silnych tego świata! Dla porównania: w XX wieku wielcy posiadacze ziemi w Ameryce Łacińskiej, nie mający tak wielkiego ducha, co nasi przodkowie, niestety nie potrafili się podzielić swą świętą własnością z biednymi dzierżawcami ich ziemi i doprowadzili przez to do rozprzestrzenienia się komunizmu, powstania teologii wyzwolenia, a koniec końców – do kryzysu swych katolickich ojczyzn pod ciosami lewicowych rewolucji. Jakże więc przykro jest dziś wysłuchiwać kpiących z powstania styczniowego „przedstawicieli” zdawałoby się prawicy, którzy powinni przecież rozumieć, jakie jest fundamentalne znaczenie własności prywatnej dla stabilności cywilizacji i państwa. Zamiast głosić apologię tego polskiego thatcheryzmu, zrealizowanego już w XIX wieku i za cenę najwyższą, bo za cenę krwi, bez której to ofiary nie byłoby niepodległej Polski 1918–1939, oni niestety głupkowato pomstują na powstańców i w swym nieuctwie historycznym powielają kłamstwa o powstaniu styczniowym, preparowane już w czasach zaborów i głoszone przez komunistów z PRL-u.

P

o ukazie carskim – którego wydanie samo w sobie jest świadectwem poparcia chłopów wobec powstania styczniowego i polskiej partyzantki, skoro car musiał ich pozyskiwać specjalnymi przywilejami – chłopi zaczęli odwracać się od walk i powstanie zaczęło powoli upadać, jednak ostatnie bitwy toczyły się do jesieni 1864 roku. Powstanie styczniowe było ostatnim zgodnym zrywem, obejmującym solidarnie wszystkie obszary zaborów, wszystkie narody dawnej Rzeczypospolitej, co m.in. znajduje symboliczne odzwierciedlenie w pieczęci Tymczasowego Rządu Narodowego,

Napisałem, że był ostatnim romantykiem przynależnym do epoki Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Potwierdza to jeszcze jedno zdarzenie, które zakrawa na cud. A przecież to właśnie romantycy wierzyli bardziej „w czucie” niż racjonalistyczne „szkiełko i oko”. Kolejna ekshumacja zbiorowej mogiły powstańców – bohaterów. Zmarzniętą ziemię trzeba było rozbijać kilofami i siekierami. W odkrytych grobach ani matka, Stefania Baczyńska, ani Feliksa Drapczyńska, teściowa poety, mama Basi, nie mogły rozpoznać jednak szczątków Krzysztofa. Ale pewnej nocy – i to jest ten cud, o którym wspomniałem – matce Basi, pani Feliksie, przyśnił się bardziej niż realistycznie Krzysztof. Powiedział „Mamo, ja leżę drugi od brzegu. Pamiętaj! Drugi od brzegu”. O świcie państwo Drapczyńscy natychmiast poszli zawiadomić matkę zięcia, która nie mogła pogodzić się z faktem i zrozumieć, dlaczego jej syn przyszedł z tak ważną informacją we śnie do obcej kobiety, w dodatku teściowej. Rano jednak wszyscy stawili się obok Ratusza. Otworzono drugą trumnę i wtedy uwagę zebranych przykuła osobliwa bryłka ziemi przy szyi zmarłego. Ktoś w końcu wziął ją w ręce i palcami rozgniótł. Ze środka wypadł złoty medalik ze świętym Krzysztofem i inicjałami KKB. Msza żałobna została odprawiona kilka dni później w kościele Ojców Kapucynów. 14 stycznia 1947 roku Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach, na Cmentarzu Wojskowym. Barbarę, pogrzebaną w czasie powstania warszawskiego pod płytami chodnika przy ulicy Siennej, złożono obok niego kilka miesięcy później. Ich grób jest między kwaterami poległych bohaterów – powstańców z batalionów „Zośka” i „Parasol”. A gdyby przeżył, to jaki los szykowała dla niego komunistyczna władza ludowa? Najprawdopodobniej katownia, śmierć i pochówek na Łączce, bez tabliczki ani imienia – jak pisał inny wielki poeta. …Oto styczniu 1949 roku szukali go szpicle z UB, ponad wszelką wątpliwość nie posiadający informacji, że dwa lata wcześniej Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach… K

zawierającej heraldyczne przedstawienie Unii Hadziackiej – Orzeł, Pogoń i św. Michał Archanioł to Korona, Litwa i Ruś stające do rozprawy z zaborcą. Nie bez powodu po tym powstaniu rządy zaborczych państw i ich tajne służby pospiesznie robiły wszystko i za każdą cenę, by te narody – dotąd żyjące zgodnie i występujące wspólnie przeciw państwom zaborczym – skłócić. To właśnie z inspiracji zaborczej agentura rosyjska, pruska i austriacka rozbudzały nacjonalizmy litewski i ukraiński, pilnując (niestety skutecznie), by skierowane one zostały w stronę płytkiego szowinizmu i okrutnej nienawiści do Polaków. Przez bardzo długi czas Polska nie mogła się otrząsnąć po klęsce powstania. W kulturze zaowocowało to spontanicznie przyjętą na dziesięciolecia żałobą narodową. Poza ogromnymi stratami w ludziach, Polaków dotknęły liczne represje: konfiskata majątków szlacheckich, kasacje klasztorów, wysokie kontrybucje, rusyfikacja. Za udział w powstaniu władze carskie skazały na śmierć blisko 1000 osób, a przynajmniej 38 tysięcy powstańców zostało zesłanych na Syberię. Poza wielkim znaczeniem narodowym, społecznym i ideowym, powstanie odbiło się mocno w literaturze i sztuce – zostało uznane za ostatni symbol romantyzmu polskiego. Do twórców inspirujących się powstaniem styczniowym należą: Bolesław Prus (Aleksander Głowacki) – Lalka, Omyłka; Eliza Orzeszkowa – Nad Niemnem, Gloria victis (oboje brali czynny udział w powstaniu); Stefan Żeromski – Wierna rzeka, Echa leśne, Rozdzióbią nas kruki, wrony, Syzyfowe prace, Przedwiośnie; Cyprian Kamil Norwid – Fortepian Szopena; Maria Konopnicka – Hrabiątko, Jak Suzin zginął; Artur Grottger, Maksymilian Gierymski, Aleksander Sochaczewski, Ludomir Benedyktowicz. Trzej ostatni byli powstańcami; Benedyktowicz stracił w powstaniu prawą dłoń i lewą rękę, a mimo to nadal pisał i malował. W późniejszym czasie motyw powstania styczniowego powrócił w wierszach Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (Historia, Mazowsze) czy w pieśniach Andrzeja Kołakowskiego – albumy Oskarżeni o wierność i Requiem dla poległych. K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

5

IMPERIUM • sprawa zmian klimatycznych, czyli ochrony środowiska – „Ryzyko klimatyczne to ryzyko inwestycyjne”; • stawianie zrównoważonego rozwoju w centrum inwestycji – „Portfele zintegrowane ze zrównoważonym rozwojem mogą zapewnić inwestorom lepsze zwroty skorygowane o ryzyko. Zrównoważony rozwój wpłynie na sposób, w jaki zarządzamy ryzykiem, konstruujemy portfele, projektujemy produkty i współpracujemy z firmami”; • odpowiedzialny i przejrzysty kapitalizm – „Nawet jeśli urzeczywistni się tylko ułamek przewidywanych skutków klimatycznych, jest to kryzys bardziej niż poprzednie strukturalny, długoterminowy. Firmy, inwestorzy i rządy muszą przygotować się na znaczną relokację kapitału”; • ulepszenie ujawniania akcjonariuszom informacji – „Uważamy, że jeśli firma nie rozwiązuje skutecznie istotnej kwestii, jej dyrektorzy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. W zeszłym roku BlackRock zagłosowała przeciwko lub wstrzymała głosy od 4800 dyrektorów w 2700 różnych firm. Tam, gdzie uważamy, że firmy i rady nie przedstawiają skutecznych informacji dotyczących zrównoważonego rozwoju ani nie wdrażają ram zarządzania tymi kwestiami, będziemy pociągać członków zarządu do odpowiedzialności”. Po kilku latach publicznego wyrażania niechęci do waluty elektronicznej, w końcu 2020 r. BlackRock ponownie wypowiedział się w sprawie bitcoina. Dyrektor ds. inwestycji tej firmy wywołał poruszenie wśród zwolenników kryptowalut stwierdzeniem, że bitcoin jest „tu na stałe”, zaś Larry Fink, dyrektor generalny BlackRock, dodał, że rosnąca popularność bitcoina i walut cyfrowych ma „realny wpływ” na dolara amerykańskiego.

W cieniu Czarnej Skały Dokończenie ze str. 1

Wacław Kruszewski

O FOT. WIKIPEDIA

B

lackRock jest jedną z niewielu amerykańskich korporacji, która na kryzysie z 2008 r. zarobiła, a nie straciła. „Investigate Europe” na swojej stronie internetowej pisze: „Wraz z upadkiem Lehman Brothers, Wall Street znalazła się w poważnym kryzysie: nikt nie wiedział, co zawierają tysiące portfeli finansowych, co kryje się za derywatami, co jest toksyczne, a co nie, co jest niebezpieczne, a co nie. Firma Black­Rock szybko zrozumiała, jakie korzyści może przynieść jej ta sytuacja i opracowała własne, podobno oparte na sztucznej inteligencji narzędzie do zarządzania ryzykiem inwestycyjnym o nazwie Aladdin”. Z kolei „Financial Times” wyjaśnia, że Aladdin to narzędzie, które „jest w stanie przeanalizować ryzyko związane z inwestowaniem w dowolne akcje albo podpowiedzieć, gdzie sprzedać obligacje, aby uzyskać najlepszą cenę. Śledzi wszystkie transakcje, aby zebrać potrzebne dane i mieć pod ręką informacje istotne dla inwestorów”. BlackRock jest największym akcjonariuszem takich korporacji, jak Citigroup, Bank of America, JPMorgan Chase, ExxonMobil, Shell, Apple, McDonald’s czy Nestlé. Ma udziały w moskiewskiej giełdzie i w klubie piłkarskim Manchester United. Jako pierwszy z kręgu naszej kultury, fundusz inwestycyjny BlackRock zameldował się w Chinach. W sierpniu 2020 r. firma otrzymała zgodę Chińskiej Komisji Regulacyjnej ds. Papierów Wartościowych na założenie działalności w zakresie funduszy inwestycyjnych w tym kraju. Czyli BlackRock jest pierwszym globalnym zarządzającym aktywami, który uzyskał zgodę od Chin na rozpoczęcie działalności. W Państwie Środka firma ma dwa biura – w Beijing i w Szanghaju. Poza tym jedno w Hong Kongu. Od roku 2019 BlackRock posiada 4,81% udziałów Deutsche Bank, co czyni ją największym pojedynczym akcjonariuszem tego banku. Inwestycja sięga co najmniej 2016 r. Black Rock miała także biuro w Warszawie, które zamknęła w końcu maja 2016 r., sprzedając wszystkie swoje inwestycje w nieruchomości. Jedną z największych transakcji funduszu w Polsce była sprzedaż w 2014 r. warszawskiego biurowca Rondo1 przy Rondzie ONZ, za 300 mln EUR. Wiceprezes BlackRock odpowiedzialny za komunikację korporacyjną w regionie zaprzeczył, jakoby na decyzję opuszczenia Polski wpłynęła polityka rządu lub zapowiadana ustawa o ustroju rolnym, która miała bardzo utrudnić sprzedaż gruntów rolnych. Dodał, że firma będzie operować w naszym kraju za pośrednictwem biura w jednym z państw ościennych. Przez swoje inwestycje Black­Rock jest u nas rzeczywiście obecna i jak podaje w swoim sprawozdaniu za rok finansowy do 30 kwietnia 2020 r., w dniu 30.04.2019 r. posiadała udziały w spółkach: KGHM Polska Miedź SA, Polski Koncern Naftowy ORLEN SA, Bank PKO SA, Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski SA, Santander Bank Polska SA, CD Projekt SA i Dino Polska SA. W 1999 r. BlackRock weszła na giełdę z ceną po 14 USD za akcję. Dzisiaj akcja firmy kosztuje ok. 800 USD, a BlackRock włada ponad 70% giełdy w USA oraz giełdami w innych krajach, w tym europejskich. Pan Fink, jeden z najlepiej zarabiających spośród 10 największych zarządzających aktywami na giełdzie w USA, jest już miliarderem, a swoimi oficjalnymi zarobkami, przekraczającymi 25 mln USD rocznie, wzbudza protesty akcjonariuszy. Ale to drobiazgi w porównaniu z gigantycznymi masami kapitału, którymi obraca on i jego kilku kolegów, szefów firm z branży. Aktywa, którymi zarządza Black­ Rock, w końcu IV kwartału 2020 r. osiągnęły poziom 7,81 bln USD. Jednocześnie Grupa Vanguard (doradca inwestycyjny zarejestrowany w USA) zarządza aktywami o wartości około 6,2 bln USD, a State Street Global Advisors (SSGA) – dział zarządzania aktywami State Street Corporation i trzeci co do wielkości podmiot świata w tej samej branży – dysponuje aktywami wartości 3,05 bln USD. Daje to „trójcę” dysponującą razem aktywami o wartości 17,06 biliona dolarów. Przypomnę, że 1 bilion to tysiąc miliardów, a według szacunków MFW, w roku 2020 nominalny PKB Chin wyniósł 14,86 bln USD, zaś Polski 0,58 bln USD. Trzy firmy zarządzają majątkiem większym niż łączne PKB Japonii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Za takie pieniądze można by wybudować 637 Centralnych Portów Komunikacyjnych, czyli planowanych sztandarowych wielkich polskich inwestycji. Oczywiście to pieniądze

klientów, ale co za koncentracja! Według prof. Erica Posnera, prawnika z Uniwersytetu Chicago: „Od czasów wieku pozłacanego, a więc od końca drugiej połowy XIX w., czasów dominacji imperiów Vanderbiltów i Rockefellerów, nie mieliśmy w gospodarce do czynienia z koncentracją kapitału i monopolizacją na taką skalę, jak to ma miejsce obecnie”. Wracając do konkretów, wymieńmy wielkie firmy, które opanowały niemal całe rynki „naszego” świata i są kontrolowane przez „trójcę”. Finanse: Citigroup, JP Morgan Chase, Bank of America, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Informatyka: Apple, Microsoft, Hewlett-Packard, Intel Corporation. Transport: General Motors, Boeing Corporation. Dostawcy energii: Exxon Mobil, General Electric, Royal Dutch Stell. Kosmetyki: Johnson & Johnson, Procter & Gamble. Art. spożywcze: Nestlé, McDonald’s. Media: Walt Disney, Time Warner, CBS, NBC Universal.

P

roponuję wybrać do rozważań BlackRock, czyli Czarną Skałę, jako największą. Bez ocen, oskarżeń czy pochwał, zastanowić się nad rozmiarami i pochodzeniem jej potęgi, celem istnienia, niepohamowanym rozwojem oraz przyszłością, jaką gotować nam może istnienie takich prywatnych mocarstw finansowych. Nie będzie łatwo, bo pieniądze lubią ciszę, a Czarna Skała nie lubi odpowiadać na pytania. Szefostwo Black­ Rock nie zgodziło się na udzielenie wywiadów holenderskiej platformie badawczej „Follow the money” oraz zespołowi „Investigate Europe”, a także odmówiło udzielenia odpowiedzi na pytania przesłane na piśmie. Za postacie kluczowe i głównych twórców Czarnej Skały uważa się trzy osoby – Larry’ego Finka – prezesa i dyrektora generalnego, Roberta S. Kapito – współprzewodniczącego – i Susan Wagner, która w 2012 r. przeszła w BlackRock na emeryturę, ale stale zasiada w Radzie Dyrektorów firmy. Wszyscy troje pochodzenia żydowskiego. Jest bardziej niż pewne, że są to ludzie nadzwyczaj uzdolnieni, inteligentni, kompetentni i pracowici, a do tego o osobowościach odpowiadających wyśrubowanym wymaganiom dla tego typu aktywności. Ale czy to wystarczy,

by w czasie od jednej do trzech dekad, a nawet przez całe życie, w naszych czasach, samodzielnie zbudować takie imperium finansowe? Ileż tu konkurencji, bezwzględnej walki – otwartej i podstępnej, nieprzebierania w środkach, nacisków i „propozycji nie do odrzucenia”. Czy osłaniająca i wspomagająca, potężna, twarda, super silna ręka nie jest potrzebna? Ani parasol ochronny? Czy w cieniu za frontmanami nie muszą stać ich potężni szefowie, władający finansami światowymi za pośrednictwem BlackRock i jej podobnych firm? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi. Przypomnę, że zarządzanie nieswoimi, ale ogromnymi na skalę świata pieniędzmi, to właściwie władanie światem. I cóż z tego, że to nie ich dywizje, jeśli oni nimi dysponują? A BlackRock to przykład potężnego, ale tylko jednego z wielu ogromnych elementów konstrukcji panowania finansowego. W jakim celu tworzy się takie imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu już nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo – tyle nikomu osobiście nie potrzeba. Raczej idzie o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich? Idzie o zabawę w nowego stwórcę, globalnego reformatora świata i człowieka? Według czyich kryteriów? Po wybuchu pandemii fundusz został mianowany doradcą amerykańskiego Fed-u i banku centralnego Kanady. Zdaniem Finka, „gdy kryzys minie, świat będzie inny. Zmieni się psychologia inwestorów. Zmieni się biznes. Zmieni się konsumpcja”. Król umarł, niech żyje król, więc mimo, iż Larry Fink, zasiadał w Radzie Biznesu powołanej przez prezydenta Trumpa i to z nim konsultował się tenże prezydent w sprawie pomocy dla firm w związku z pandemią, po wyborach w USA Fink powiedział magazynowi „Fortune”: „Zwycięstwo Joe'go Bidena w wyborach prezydenckich w USA powinno zachęcić inwestorów, którzy chcą stabilności i złagodzenia napięć geopolitycznych”. BlackRock inwestuje najwięcej na świecie w elektrownie węglowe i posiada udziały w wysokości 11 mld dolarów wśród prawie 60 deweloperów z tej branży. Panuje nad większą ilością zasobów ropy naftowej, gazu i węgla energetycznego niż jakikolwiek inny inwestor, zaś jej rezerwy emisji CO2 wynoszą 9,5 mld ton. Dla porównania,

cała Unia Europejska w okresie 1985– 2020, spalając paliwa kopalne, produkuje rocznie ok. 4 mld ton tego gazu. Panta rhei, więc trwanie przy inwestowaniu w tradycyjnie opłacalne sektory ma swój kres. Kto chce się rozwijać, musi się przystosowywać do zmieniających się, może nawet z jego udziałem, warunków. W roku 2017 r. firma rozpoczęła wycofywanie się z sektora broni palnej, a w liście do spółek portfelowych prezes Larry Fink napisał: „w biznesie liczy się nie tylko interes, ale także społeczeństwo”. Ponadto na początku 2020 r. Fundusz ogłosił, że nie zamierza inwestować dłużej w projekty związane z produkcją opartą na spalaniu paliw kopalnych, choć generują one ponad 1/4 jego zysków. Ostatnio BlackRock wygrał przetarg Komisji Europejskiej na „rozwój narzędzi i mechanizmów służących integracji czynników ESG [environmental, social, governance – wskaźniki, w oparciu o które tworzy się rating i oceny pozafinansowe przedsiębiorstw, instytucji i państw; przyp. W.K.] w bankowe regulacje ostrożnościowe oraz w bankowe strategie biznesowe i politykę inwestycyjną”. Czyli, jak UE może wykorzystać czynniki środowiskowe, społeczne i ład korporacyjny do nadzoru bankowego. KE zapłaci korporacji 550 tys. EUR za doradztwo w zakresie rynków finansowych. Ten wybór wzbudził protesty organizacji ekologicznych, które wskazują na konflikt interesów. Może nie zauważyły zmiany kierunku, w którym posuwa się gigant.

L

arry Fink napisał niedawno w liście otwartym: „Świadomość szybko się zmienia i wierzę, że jesteśmy na skraju fundamentalnego przekształcenia finansów” i: „W niedalekiej przyszłości – i wcześniej, niż większość się spodziewa – nastąpi znaczna relokacja kapitału”. Ponadto BlackRock razem z Francją, Niemcami i globalnymi fundacjami ustanowił Partnerstwo na rzecz Finansowania Klimatu, działające na rzecz poprawy mechanizmów finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Nie on pierwszy uznał, że „Paryż wart jest mszy”. W 2020 r. w dorocznym liście do Dyrektorów Generalnych swoich firm Larry Fink porusza – jego zdaniem fundamentalne dla przyszłości inwestowania i biznesu w dziejach jego firmy – tematy:

statnio BlackRock zmienia front i angażuje się w popieranie tego, co obecnie poprawne, modne i przyszłościowe. Firma rozszerza swoją obecność w dziedzinie zrównoważonych inwestycji, ładu środowiskowego, społecznego i korporacyjnego. Angażuje nowych pracowników i proponuje nowe produkty w USA

według uznania, idei albo… instrukcji, ale poparte „solidną analizą ekonomiczną”. Znawcy finansowych olbrzymów utrzymują, że ponadto BlackRock „osłabia konkurencję poprzez posiadanie udziałów w rywalizujących ze sobą przedsiębiorstwach; zaciera granice między kapitałem prywatnym a sprawami rządowymi, dzięki ścisłej współpracy z państwowymi organami regulacyjnymi; opowiada się za prywatyzacją programów emerytalnych w celu skierowania kapitału oszczędnościowego do swoich funduszy”. W trosce o los przyszłych emerytów, na 50. dorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, w rozmowie z Yahoo Finance, drugi człowiek BlackRock, Robert Kapito, powiedział: „Nigdy nie będą mogli przejść na godną emeryturę, jeśli te pieniądze nie zostaną zainwestowane” i dodał: „Nie można inwestować w przyszłość w przyszłości”.

B

lackRock jest „wszędzie”. W Davos Larry Fink rozmawiał z Antoniem Guterresem – obecnym sekretarzem ONZ, Kristaliną Georgievą – dyrektorem zarządzającym MFW, Bradem Smithem – następcą Billa Gatesa w Microsoft, księciem Karolem i Klausem Schwabem, którzy wspólnie 3 czerwca zapowiedzieli rozpoczęcie Great Reset, czyli Nowego Początku… oraz wieloma innymi najważniejszymi tego świata. Utrzymuje kontakty z papieżem, kanclerzem Niemiec, prezydentami oraz premierami… i rozmawia z nimi jak z równymi sobie. Poucza i po ojcowsku doradza. Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Wykazywać się poprawnością polityczną, postępowością, liberalizmem, troską związaną z globalnym ociepleniem, walką o czystą energię i środowisko, a także poczuciem winy za globalne ocieplenie – nie zapominając o oddawaniu hołdów Grecie Thunberg i tolerancji dla wszelkich wykoncypowanych płci oraz tęczowych dowolnych układów towarzysko-uczuciowych. Wymieńmy jeszcze globalizację, prywatyzację wszystkiego, co się może opłacić, likwidację własności osobistej i pieniądza na rzecz punktów

W jakim celu tworzy się takie imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu już nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo – tyle nikomu osobiście nie potrzeba. Raczej idzie o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich? Idzie o zabawę w nowego stwórcę? i w Europie. Zaczyna wykorzystywać swoje znaczenie do propagowania kwestii ochrony środowiska i równości płci poprzez oficjalne listy do dyrektorów generalnych oraz głosów akcjonariuszy i inwestorów, a nawet całych ich sieci – jak Carbon Disclosure Project, który w 2017 r. poparł uchwałę akcjonariuszy ExxonMobil w sprawie zmian klimatu. Rok później BlackRock zwrócił się do firm Russell 1000 o korektę proporcji płci w ich zarządach, jeśli zasiadają w nich mniej niż 2 kobiety. Teraz firma pomaga – niebezinteresownie – podmiotom, które ucierpiały z powodu pandemii. Zarządza uruchomionym przez siebie, notowanym na giełdzie funduszem wpływu na akcje, którego celem jest „pozytywny wkład w reakcję na kryzys związany z koronawirusem”. Larry Fink uważa, że pandemia może mieć trwałe skutki gospodarcze. Mówi się, że przewiduje falę bankructw i presję na podniesienie podatków. Szef BlackRock ostrzega także przed wzrostem nacjonalizmu i napięć geopolitycznych w odpowiedzi na kryzys gospodarczy. Inwestowanie, obracanie i zarządzanie tak gigantycznymi aktywami, jakie ma do dyspozycji BlackRock, a co dopiero wspólnie z resztą „trójcy” – choć nie jest się ich właścicielem, a tylko zaufanym jego pełnomocnikiem – potencjalnie daje ogromną władzę nad politykami, ich doborem, wyborem i „zadaniowaniem” oraz usuwaniem, więc panowanie nad rządzącymi, czyli nad narodami. Ta niebezpieczna koncentracja władzy, jaką daje pieniądz w tak zawrotnych ilościach, nie dotyczy już wyłącznie ekonomii – to sprawa polityki na skalę świata. Prosty przykład. Można inwestować w jednych krajach, a w innych nie. Pierwsze będą się rozwijać, drugie podupadać. Inwestując – rozwijać jedne branże, a inne – nie inwestując – tłumić itd. A wszystko

oraz stopni z poprawności i dobrego zachowania. Problem wiary dotyczy już właściwie tylko islamu, bo Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata, który powstanie w miejsce zaoranego starego, a ta orka nazywa się Great Reset. Taka przemiana wymaga potęgi, a tę daje pieniądz. 1% najbogatszych na świecie, czyli 75 mln ludzi (to byłby kraj o populacji nieco mniejszej od niemieckiej), ma ponad 2 razy więcej niż pozostałe 99%. Jeśli dodamy do mocy pieniądza zgromadzonego przez najbogatszą cześć wspomnianego 1% obywateli świata moc aktywów, którymi obraca BlackRock i wielu jej mniejszych braci, należących także do wspomnianych 99% szaraczków, zobaczymy potęgę, której nikt się nie przeciwstawi. Ujrzymy globalne supermocarstwo panujące nad państwami i pojmiemy, że tzw. rządy demokracji to zużyte odmienianiem przez wszystkie przypadki bajki. Oczywiście wspomniana lepsza część jednego procenta ludzkości nie będzie mogła się pławić w rozkoszach życia w Nowym Świecie ani przestrzegać „swoich” dogmatów. Budowniczowie Nowego Świata będą zmuszeni do rezygnacji z jego dobrodziejstw, by poświęcić się utrzymywaniu ładu, nadzorowi, zarządzaniu i doskonaleniu wszystkich i wszystkiego. Żeby było tak, jak chcieli. Wyznam, że nurtuje mnie pytanie o inicjatorów i reżyserów Great Resetu oraz projektantów Nowego Świata, ukrytych w cieniu Czarnej Skały i jej odpowiedników. O cienie w cieniu. A może tam nikogo nie ma, a sprawy toczą się naturalnym torem rozwoju i postępu? K


KURIER WNET · LUTY 2O21

6

G

dy pod hasłami „terapii szokowej” podawano polskiej gospodarce truciznę, gdy za bezcen wyprzedawano dorobek dziesięcioleci obcemu kapitałowi pod hasłem „prywatyzacji”, głoszono tezę, że kapitał nie ma narodowości. Dużo czasu upłynęło, zanim wszyscy zrozumieli, że była to teza kłamliwa, że jest odwrotnie, że to polska narodowość nie ma kapitału! Dziś niektórzy głoszą, że chmura nie ma ideologii. Nie dodają, że ideologia ma chmurę. Opanowała ją i zmonopolizowała. Rezultat prywatyzacji w warunkach braku polskiego kapitału był tak oczywisty, że tylko dziwić może skala ówczesnego społecznego przyzwolenia na grabież. Ale cóż, w peerelu uczono nas nie ekonomii, lecz ideologii. Za to teraz uniwersytety pełną przepustowością transmitują ideologię chmury. Skutki zadziwią nas wkrótce.

HIPERWŁADZA Mocarze są już mocniejsi od mocarstw! Prezydent wielkiego państwa może być cenzurowany, a nawet wykluczony z byle czego, byle kiedy, przez byle kogo, za byle co. Dziś nie ten jest ważny, kto ma dostęp do guzika atomowego, ale ten, kto włada klawiszem DEL. Bo guzika atomowego nikt nie dotknie, a unicestwić człowieka w sieci może każdy, kto... może.

Chmura ma ideologię Andrzej Jarczewski

Mocarze i monopole Na naszych oczach zmienił się paradygmat mocarstwowości. Jeszcze nie tak dawno o sprawach tego świata decydowały rządy kilku mocarstw. Dziś te państwa są nadal potężne, ale o ważnych dla obywateli sprawach decydują nie rządy i nie parlamenty, lecz wodzowie wielkich imperiów cyfrowych. W USA są to młodzi, biali, heteroseksualni, wykształceni mężczyźni z wielkich ośrodków, którzy najpierw wykazali się geniuszem merytorycznym i biznesowym, a następnie zajęli pozycje monopolistyczne i na swoich kawałkach podłogi wykopują lub wykupują wszelką konkurencję. Nie znam tych panów, więc nic nie wiem o ich prawdziwej motywacji. Rozpatruję nie ich osobowości, ale ogólniejsze prawidłowości i automatyzmy, które już nieraz dały o sobie znać w historii. Nowi przywódcy cyfrowego świata raczej nie są teoretykami. Popierają modną obecną ideologię, ale nie poświęcali jej zbyt wiele czasu, bo nie osiągnęliby takich sukcesów na swoich polach. I raczej o skutkach tej ideologii nie myślą. Przypuszczam, że ich główne cele mają charakter biznesowy. Zdobyli bardzo dużo i muszą teraz pilnować, by któregoś dnia nagle wszystkiego nie stracić. Oni też w każdej chwili mogą zostać ocenzurowani, wykluczeni i zastąpieni przez byle kogo. Zawsze bowiem może się znaleźć inny młody zdolny, niekoniecznie biały, który jeszcze szybciej rozwinie swój startup do miliardowych i bilionowych wycen. Teraz wszystko idzie piorunem. Monopoliści muszą więc nieustannie strzec monopolu. A do innych spraw wynajmują ludzi do wynajęcia.

Przyczyna czy skutek Czyżby lewacka ideologia opanowała cały amerykański establishment medialny i technologiczny? Wątpię. Jednomyślność nie jest możliwa na poziomie wyższym niż bezmyślność. To raczej władcy imperiów uznali, że na obecnym etapie ta właśnie ideologia najlepiej chroni interesy najbogatszych ludzi zachodniego świata. Ekspansja liberalnej lewicy narasta bowiem równolegle do procesu bogacenia się najbogatszego procenta ludzkości i pauperyzacji klasy średniej. To mogą być procesy równoległe, niekoniecznie przyczynowo-skutkowe. Lewica i biznes żyją w najściślejszej w historii symbiozie. Co prawda marksiści urządziliby nam świat zupełnie inaczej niż liberałowie, ale łączy ich podstawowa zgodność w głównym punkcie. Jedni i drudzy akceptują rozwiązania totalitarne, co w gospodarce sprowadza się do monopolizacji na każdym możliwym polu. Skoczą sobie do gardeł dopiero wtedy, gdy już rozprawią się ze wspólnym wrogiem. Oddalanie się czołówki biznesu od klasy średniej udokumentowano w USA, ale podobne rozwarstwienie widać również w Rosji, Chinach, Indiach czy w Meksyku. Z innych powodów dzieje się też tak w Arabii Saudyjskiej i prawie wszędzie (gwoli sprawiedliwości dopowiadam jednak, że strefa nędzy relatywnie maleje; narasta tylko przewaga stanu posiadania bogaczy nad klasą średnią). Nie zdziwię się, gdy któregoś dnia ktoś przekręci ideologiczny kluczyk i najbogatsi będą rządzić za pomocą zupełnie innych, niemożliwych dziś do przewidzenia haseł. Na razie totalitarna lewicowość sprzyja totalnym liberałom w kumulowaniu władzy i pieniędzy. Przeciwnikami monopolizacji w gospodarce zawsze były miliony uczciwych przedsiębiorców, którzy chcieliby konkurować na równych

włączyło się do walki z komuną, choć nikt im za to nie płacił. Przeciwnie. Tracili pracę, nie mogli ukończyć studiów, chorowali, lądowali w więzieniach, rozpadały im się małżeństwa. Niektórzy skończyli jako biedacy, wraki fizyczne i psychiczne. Nie przygotowali się do nowych czasów i w chwili, gdy inni rozkładali już stragany i łóżka polowe na ulicach, oni jeszcze trwali w konspiracji na wypadek, gdyby komuna wróciła. Wywalczone przez nich zmiany przygniotły własnych twórców. Nie byli w stanie odnaleźć się w gospodarce rynkowej. Zwyciężyli niby bardzo szybko, bo już w roku 1989, ale naprawdę – z wyjątkiem nielicznych – osobiście stracili więcej niż zyskali. Niepodległościowi i antykomunistyczni działacze, którzy dożyli do 15 października 2020 r., jeżeli spełniają pewne warunki i złożą wniosek, mogą liczyć na podniesienie otrzymywanej emerytury do astronomicznej kwoty... 2400 zł (słownie: dwa tysiące czterysta). Czekali na to ponad trzydzieści lat i nareszcie otrzymują świadczenie prawie na poziomie najniższej płacy w Polsce. Piszę o tym, bo ci, którzy wszelkimi sposobami unikają płacenia ZUS-u i łapią różne doraźne okazje i fuchy, mogą któregoś dnia bardzo się zdziwić. Niech nie liczą na solidarność swoich zleceniodawców. „Solidarność” była, owszem, w latach osiemdziesiątych, ale po roku 1989 nawet w tej grupie solidarności zabrakło. Prawdziwymi zwycięzcami okazali się nie ci, którzy zwyciężyli, ale ci, którzy zgromadzili taki czy inny kapitał. Pytajcie więc, drodzy prekariusze, czy wasi doraźni sponsorzy opłacają wasz ZUS.

Mafijny kodeks karny Wszystkie narody rycerskie na pewnym etapie swojego rozwoju wypracowały kodeksy honorowe, regulujące sposoby rozstrzygania różnych nieporozumień. Te kodeksy funkcjonowały obok zwykłego prawa, które też stopniowo było doskonalone. W wielu cywilizacjach – niezależnie od siebie – pojawiło się podobne rozwiązanie: pojedynek. W literaturze polskiej największym mistrzem w opisie pojedynków jest oczywarunkach i trwają przy wartościach, uważanych zwykle za prawicowe. W ustroju demokratycznym oznacza to, że większość prędzej czy później jakoś zorganizuje się politycznie i uchwali prawo antymonopolowe. Tak było w epoce monopoli surowcowych czy przemysłowych i to samo może się zdarzyć w epoce monopoli medialnych. Może nawet dojść do tego, że jakaś większość zażąda, by podatki były płacone nie na Seszelach, ale w tych krajach, w których generowane są dochody. A to już stanowi poważne zagrożenie dla monopolu, bo wyrównuje szanse tym przedsiębiorcom, którzy na Seszele ani na Bermudy nie chcą lub nie mogą uciekać.

Paradoksy wolnościowe Pewną osobliwością – obserwowaną w Polsce – jest neoficka popularność hasła wolności w gospodarce, choć wyraźnie widać, że to hasło pomaga monopolistom, a nie biznesowej drobnicy. „Co z tego, że mi wolno, skoro nie mogę? – A dlaczego nie możesz? – Bo nie mam za co!”. Pamiętam to z czasów ustawy Wilczka (rok 1988), gloryfikowanej dziś przez niedouczoną młodzież. Młodzi wolnościowcy są zafascynowani zwięzłością zapisów tej ustawy, ale nie znają pełnych skutków jej działania. Rzecz jasna – jak na PRL – była to rewolucja gospodarcza i odblokowanie ogromnej energii Polaków. Ja też założyłem wtedy firmę usługową, ale po kilku latach zrezygnowałem, nie osiągnąwszy godnych uwagi sukcesów, podobnie zresztą jak olbrzymia część drobnych przedsiębiorców. Bo ta ustawa służyła najlepiej wielkiemu kapitałowi, zwłaszcza obcemu. Nie ludziom, którzy starali się żyć z pracy rąk własnych. Mimo to ustawę tę cenię bardzo wysoko, bo uruchomiła prywatny handel. Zaszkodziła natomiast gospodarce nieruchomościami, umożliwiając uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury na mieniu popeerelowskim. Dla wytwórczości i usług Wilcz­ kowe przepisy nie miały większego znaczenia i szybko zostały zastąpione ustawami coraz precyzyjniej regulującymi życie gospodarcze w III RP. Dziś Wilczka nadal chwalą świadomi stróże obcych interesów i łatwowierni

naiwniacy, którzy też chcieliby być bogaci, ale wodzeni są na manowce przez ekonomicznych szalbierzy.

Magofiny i klikbajty Prawicowa publicystyka – w imię wolności – ostro polemizuje z różnymi tezami, przypisywanymi liberalnej lewicy. Moim zdaniem ten spór przekroczył granice absurdu. Kolejne litery, dopisywane do LGBT, ideologizują coraz mniejsze mniejszości i nie mają już znaczenia społecznego, lecz czysto biznesowe. Chodzi o to, żeby jak najdłużej ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek. Byle tylko nikt nie miał czasu ani głowy do sprawy obecnie najważniejszej: do demonopolizacji. Puszczane są więc w ruch najprzeróżniejsze magofiny. Tu na wszelki wypadek dopowiadam, że magofiny występują powszechnie w literaturze i w filmie. Są to pozorne problemy, które pisarz lub reżyser serialu przedstawia w taki sposób, by telewidz nie zrezygnował z następnego odcinka. Proszę wpisać do wyszukiwarki „MacGuffin” i sprawa się wyjaśni. To samo dotyczy pojęcia „clickbait”, dobrze omówionego w Wikipedii. Nie zajmuję się tu definiowaniem tych zjawisk medialnych, chcę tylko jakoś nazwać strategię, polegającą dziś na tanim kupowaniu i masowym sprzedawaniu naszego czasu, uwagi i danych osobowych. Obrońcom monopolu nie chodzi o żadne LGBTQWERTYITD. Chodzi o to, żebyśmy zajmowali się sprawami niegroźnymi dla branżowych monopoli i zostawiali w chmurze jak najwięcej informacji o sobie. One się kiedyś „skroplą” i w najmniej oczekiwanym momencie spadną nam na głowę błyskawicami lub ciężkim gradem. Zadaniem politycznych magofinów jest tylko podtrzymywanie starych sporów i rozpoczynanie nowych. Żeby ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek! Ale jak najdalej od chronionej strefy. To powtarzam, bo tę strategię stosuje w Polsce zarówno agentura moskiewska, której znakiem rozpoznawczym jest nieustanne straszenie, jak i różni cwaniacy zarządzający kapitałem medialnym, który „nie ma narodowości”. Cóż, jeżeli nawet przyjmiemy, że media nie mają narodowości, to gdy szerzą jakąś ideologię, mogą uszlachetniać lub degenerować narody. Mogą

uczyć i bawić, ale mogą też inicjować i podgrzewać ciamajdany. Kto im zabroni w kraju wolnego słowa, gdzie pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji traktuje się z większą atencją niż w USA?

Wytrumpowani Na naszych oczach stworzono strategię totalnego, skoordynowanego odcinania polityka lub przedsiębiorstwa od możliwości funkcjonowania. Dużo już wiemy o systemie inwigilacji i rangowania Chińczyków. Ma to polegać z grubsza na tym, że obserwowane i oceniane są wszystkie namierzone działania danej osoby. Jeżeli człowiek nie będzie postępował zgodnie z jakimś regulaminem, to uniemożliwi mu się np. zakup biletu samolotowego, nie da mu się kredytu, a w końcu zablokuje mu się kartę płatniczą, odłączy się jego telefon itd. Nikt nie zaprotestuje, bo mógłby stracić punkty. To, o co podejrzewano rząd chiński, zrealizowało się w USA na przykładzie kończącego urzędowanie prezydenta Trumpa i jego zwolenników. Lista różnych wyłączeń i wykluczeń wydłuża się z każdym dniem, a groźby zemsty brzmią tak samo, jak zapowiedzi porachowania się z PiS-em, gdy władzę w Polsce przejmą liberałowie, którzy są oczywiście nieskończenie tolerancyjni, ale tylko względem własnych aferałów. Tak realizują się tezy Tolerancji represywnej Herberta Marcusego, przypominane wytrwale przez Krzysztofa Karonia. Cenzura jest oczywiście zła, ale jeżeli Kali cenzurować Trumpa, to dobrze. Pilnujcie się więc, obywatele, bo zostaniecie wytrumpowani, nawet o tym nie wiedząc.

Ludzie do wynajęcia Nieznaną w PRL-u kategorię aktywistów stanowią dziś młodzi prekariusze, wynajmowani przez jawne i tajne fundacje do udziału w zadymach. W jednym znanym mi wypadku osoba dowiedziała się o celu demonstracji dopiero po jej zakończeniu, co zresztą nie miało dla niej żadnego znaczenia w przeciwieństwie do banknotu, który natychmiast znalazł zastosowanie na imprezie. Nie wiem, do jakiego stopnia jest to powszechne, ale mam pewne doświadczenia, którymi się chętnie podzielę. Otóż w latach osiemdziesiątych kilka tysięcy działaczy bardzo aktywnie

Lewica i biznes żyją w najściślejszej w historii symbiozie. Co prawda marksiści urządziliby nam świat zupełnie inaczej niż liberałowie, ale łączy ich podstawowa zgodność w głównym punkcie. Jedni i drudzy akceptują rozwiązania totalitarne. wiście Henryk Sienkiewicz. Zostawiam te najsławniejsze relacje, a przypominam drobne napomknienia o licznych (zakazanych już wtedy przez prawo) pojedynkach w czasach elekcyjnych. Okazało się, że patentowany tchórz, Onufry Zagłoba, był całkiem niezły „na rękę”, czyli w szermierce, i zbierał trofea w postaci uszu obciętych konkurentom. Sienkiewicz nie opisuje tych pojedynków. Wspomina o nich mimochodem, jakby uznawał za normalne, że jeżeli kilku uzbrojonych mężczyzn idzie na spotkanie przy winie, to niektórzy z nich mogą wrócić lekko zdekompletowani. W kulturze Europy od czasów homeryckich pojedynek stanowił ozdobę literatury i zgryzotę naczelnych wodzów. Ginęli w ten sposób najdzielniejsi oficerowie, wspaniali poeci i nawet matematycy (Galois), więc na różne sposoby starano się przeciwdziałać pojedynkom, aż w końcu zakazano ich bezwzględnie pod groźbą hańbiącej kary. Zakazy oczywiście omijano, czego przykłady znajdziemy np. u Conrada czy u Lermontowa, który zresztą – podobnie jak Puszkin – został zabity w pojedynku. Dziś chyba wszędzie użycie broni w pojedynku jest traktowane jako usiłowanie zabójstwa. Polski kodeks Boziewicza i jego liczne „honorowe” odpowiedniki straciły zastosowanie, ale potrzeba stanowienia dwuwładzy kodeksowej w państwie nie zanikła. Powstają prywatne kodeksy karne, mafijne trybunały i wirtualne obozy dla

internowanych. Nazywa się to niewinnie. Ot, regulamin jakiejś usługi sieciowej, czy zasady uczestniczenia w danej społeczności. Coś tam napisałeś niepoprawnie – już skazano cię na 24 godziny banicji ze społeczności. Za inne przewinienie wylatujesz na tydzień, a jak coś zaczniesz kombinować – dostaniesz bana na dożywocie. Nie wiesz, z czego wynika ten cennik, i nie masz do kogo się odwołać. Jeśli poniosłeś jakieś straty, nikt ci ich nie zrekompensuje. Algorytmiczny trybunał nie przewiduje apelacji, a kasacja przychodzi za późno. Tak działa korporacyjny, a raczej mafijny wymiar (nie)sprawiedliwości.

Prawda przedmiotowa i podmiotowa Klasyczne teorie prawdy zajmowały się kwestią zgodności informacji o danym fakcie z samym faktem. Filozofowie spierają się do tej pory, a tymczasem wielkie serwisy internetowe ustanowiły – w swoich domenach – monopol na prawdę, która w ogóle nie potrzebuje faktu. Mafijne trybunały nie sprawdzają faktów, bo po prostu nie ma na to czasu. Co z tego, że jutro czy za rok prawda wyjdzie na jaw? Dzisiaj cię oskarżono, dzisiaj zapadnie wyrok i od razu go wykonujemy. Możesz odwoływać się do samych niebios, ale nie przekonasz naszej chmury. Nie zdążysz. Postprawda ma charakter podmiotowy. Związek informacji z przedmiotem tej informacji nie ma już znaczenia. Ważne jest tylko, kto mówi. Jeżeli „nasz” – to jest to prawda, jeżeli obcy – to to jest fałsz. Dopóki istniała możliwość korzystania ze stu, a choćby z dziesięciu równorzędnych usług internetowych, każdy dostawca mógł ustanowić dowolny regulamin. Mieliśmy wybór. Nie ten serwis, to tamten. Ale to się zmieniało w miarę postępów monopolizacji i globalizacji. Co więcej – ten monopol jest prawie konieczny, bo wszyscy chcemy mieć takie same możliwości, chcemy się łatwo odnajdywać, skupiać w społeczności, dyskutować w jednym miejscu i organizować wspólne przedsięwzięcia. Na różnych polach powstają monopole niejako naturalne, podobne w swej nieuchronności do sieci wodociągowych, gazowniczych czy energetycznych. W tym momencie prywatne kodeksy karne i mafijne sądy, przed którymi algorytmy toczą rozprawy przeciwko internautom, stają się wrogami nowoczesnego społeczeństwa. Państwa represyjne (Chiny, Rosja, Korea Płn.) potrafią walczyć z tą patologią, nasilając własne patologie. Unia Europejska – jak zwykle – śpi lub zajmuje się magofinami w rodzaju „praworządności”. Gdyby Kafka żył sto lat później, pewnie by swój „Proces” ulokował w sieci. A ekranizacje „Zamku” i „Ameryki” znalazłyby lepsze środowisko w wirtualiach XXI wieku niż w realiach początku wieku XX.

Gdy chmura staje się bronią Chmura obliczeniowa jest wielkim osiągnięciem ludzkości. Pod żadnym pozorem nie próbuję tu podważać jej wartości i znaczenia. Jestem inżynierem informatykiem z pewnym doświadczeniem programistycznym, uczestnikiem i obserwatorem niewyobrażalnie szybkiego rozwoju tej dziedziny. Był czas, że nosiłem głowę w chmurach, teraz mam chmurę w głowie, często o niej myślę i zastanawiam się, jak może wyglądać dalsza ewolucja internetu. Trudno to ogarnąć, jeśli się nie wie, nad czym teraz pracują najtęższe mózgi w największych korporacjach. Skutki są ważne, nie zamiary. Widzę jednak, że internet jest nie tylko usługą. Jest również bronią. Nie obawiam się, że sztuczna inteligencja kiedyś zawładnie ludzkością. To pójdzie chyba inną drogą. Część ludzkości, część bardzo mała zawładnie częścią bardzo dużą, korzystając z algorytmów sieciowych i skutków przetwarzania wszystkich problemów świata w chmurze obliczeniowej. Tym będzie można sterować, to można będzie kasować! Gdy powstawały pierwsze aplikacje społecznościowe, widzieliśmy tylko dobre skutki, na których przypominanie szkoda teraz miejsca. Ale tak już jest na tym świecie, że każda zmiana prowadzi do nie tylko jednego skutku. Raz mała zmiana wygaśnie natychmiast, innym razem zmieni cały świat. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków jakiejkolwiek zmiany. Bo będą skutki A, B, C itd. Dojdziemy do Z i jeszcze zabraknie. Cóż, zmienią nam wtedy alfabet na... bardziej pojemny. K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

7

PUNKT WIDZENIA

W

różenie wychodzi mi dość słabo, ograniczę się więc do opisania tego, co coraz wyraźniej widać, a co zdaje się być spełnieniem strasznych wizji autorów takich jak George Orwell czy Aldous Huxley. Idziemy w stronę nowego, wspaniałego świata, w którym prawdę obowiązującą w danym dniu ustala Ministerstwo Prawdy, a tymi, którzy w te prawdy powątpiewają, zajmuje się Policja Myśli. Ogół społeczeństwa, jeśli można określić to społeczeństwem, spędza życie na pracy, prostych rozrywkach i seksie, nie mając czasu ani ochoty na zadawanie trudnych pytań, ani, tym bardziej, na szukanie nań odpowiedzi. Zresztą panująca nowomowa – taka udoskonalona wersja poprawności politycznej – uniemożliwia wyrażanie głębszych i logicznych myśli, odbiegających od prostych kwestii codziennej pracy i rozrywki. Z pozoru wydaje się dziwne, że pomimo opisania już dość dawno niebezpieczeństwa takiego rozwoju wydarzeń, nie zrobiono nic lub prawie nic, by temu zapobiec. Cóż, od zamierzchłej przeszłości ludzie nie słuchają Kasandr. Orwella, Huxley’a i wielu im podobnych nie potraktowano poważnie. Z czasem pojawiło się wiele relacji i ostrzeżeń autorstwa agentów Imperium Zła, którzy przeszli na drugą stronę. Już od ponad pół wieku, dzięki wypowiedziom i publikacjach Galicyna, Volkoffa, Suworowa czy Bezmienowa możemy wiedzieć, co znaczy agent wpływu, śpioch, orkiestra, rezonator, montaż, maskirowka, dezinformacja, dywersja ideologiczna, przewrót ideologiczny. A jednak przeciwdziałamy temu mało albo wcale, kierując się nie tylko niewiedzą, lecz i – a może przede wszystkim – bieżącym interesem, kosztem spraw strategicznych, najważniejszych dla istnienia państwa, narodu i wolności obywatelskich. I choć wiedziano o nasyceniu krajów zachodnich sowiecką agenturą, wyobrażano ją sobie jako typowych szpiegów na wzór Bonda. Związek Sowiecki uważano za normalne państwo, trochę inne od zachodnich demokracji, może i lepsze. W tej ułudzie trwano całe dziesięciolecia.

Krótko po rozpadzie Związku Sowieckiego Włodzimierz Bukowski został dopuszczony do archiwum Komitetu Centralnego KPZR. W czasie krótkiej acz intensywnej kwerendy udało mu się skopiować wiele dokumentów, stanowiących jednak znikomy ułamek zgromadzonych zbiorów. Opublikował je w książce Moskiewski proces, w oryginale Judgment in Moscow. We wprowadzeniu do niej napisał znamienne słowa: „Tu, w tych papierach, można znaleźć początki i zakończenia wszystkich tragedii naszego krwawego stulecia, a ściślej jego minionych trzydziestu lat”. Te ostatnie trzydzieści lat to tak od lat sześćdziesiątych.

niemożności wspólnych działań, chaosu, a w konsekwencji zaprowadzeniu porządku przez kogoś z zewnątrz. Ten scenariusz z powodzeniem zrealizowała Rosja w XVIII wieku w Rzeczypospolitej, a teraz szykuje nam replay.

Początek roku, a zarazem początek dekady, to tradycyjnie powód do prognoz, spekulacji i wróżb dotyczących bliższej i dalszej przyszłości. Ludzie chcą wiedzieć, co nas czeka, w którą stronę potoczą się wydarzenia, szczególnie w tych czasach tak „zakręconych”, pełnych niepewności i obaw.

Prognozy noworoczne

D

okumenty opublikowane przez Bukowskiego znacznie rozszerzyły wiedzę o rozbudowanej zagranicznej działalności sowieckich służb. Niemniej dotyczyły one działań mieszczących się w klasycznych pojęciach wywiadu lub zbliżonych do niego. Z kolei Jerzy Bezmienow w swym wykładzie w Los Angeles stwierdził, że działania typowo szpiegowskie pochłaniają zaledwie 10 do 15% pieniędzy i potencjału angażowanego przez sowieckie służby za granicą. Pozostałe 85–90% to działania na rzecz przewrotu ideologicznego, czyli demontażu państwa. I efekty tych działań widzimy dzisiaj zarówno w Polsce, jak i w krajach europejskich czy USA. Warto zobaczyć ten wykład sprzed lat, by ujrzeć, jak to, co było wtedy sensacyjnymi wizjami, uważanymi często za konfabulacje, staje się na naszych oczach rzeczywistością. Wykład dostępny jest w internecie. Krótko mówiąc, Bezmienow ostrzega, że fałszywe jest przekonanie, iż żyjemy w pokojowych czasach. Przeciwnie, jesteśmy obiektem agresji. Agresji nie militarnej z inwazją wojsk pancernych i nalotami, bo – jak uczyli już 2,5 tysiąca lat temu chińscy stratedzy – jest to najmniej efektywny rodzaj podboju. Jesteśmy obiektem agresji ideologicznej, polegającej na burzeniu naszego systemu wartości, deprecjacji państwa i jego instytucji, wzbudzaniu ostrych konfliktów społecznych, dzieleniu społeczeństwa na zwalczające się grupy. Po prostu rozkładu państwa,

czy Clinton? Ani jej, ani jego, tylko rozwalanie Ameryki. Dlatego gotowi są dostarczać Trumpowi materiały obciążające Clinton i odwrotnie. Im więcej zamieszania, niepewności, oskarżeń i wrogości, tym lepiej.

Zbigniew Kopczyński

Historia pokazuje jasno, że nie przetrwała żadna cywilizacja, która porzuciła religię, na której systemie wartości była oparta. To jest żelazne prawo, od którego nie ma wyjątków. Spójrzmy na Amerykę. W trakcie poprzedniej kampanii prezydenckiej pojawiły się oskarżenia o współpracę lub dziwne związki z Rosją zarówno wobec Donalda Trumpa, jak i Hillary Clinton. Uważano, że źródła tych podejrzeń tkwią w rosyjskich przeciekach. Wielu było zdezorientowanych: to kogo popierają w końcu Rosjanie, Trumpa

Zantagonizowanie społeczeństwa amerykańskiego doprowadziło do tego, że w ostatniej kampanii ani ujawnienie podejrzanych związków Bidena i jego syna, ani niejasności podatkowych Trumpa nie wpłynęło na zmianę notowań kandydatów, czego dotychczas w Ameryce nie było. Taki jest efekt zacietrzewienia i zaślepienia. A wynik

wyborów jest taki, że nie wygrał ani Biden, ani Trump, tylko wrogowie Ameryki. Kolejny krok do społecznych konfliktów, destabilizacji państwa i deprecjacji jego organów.

A

teraz doszło do tego, że Twitter zablokował konto urzędującego prezydenta i oburzyło to tylko jego zwolenników. Zwolennicy Bidena wyrażali zwykle aprobatę. Wiem, co Trump napisał. Nie w tym sedno sprawy. Usta prezydentowi zamknął nie sąd, ale prywatna firma, stosująca kryteria sobie jedynie znane i przez siebie ustalone. Tworzy się więc instytucja władzy, bardzo wpływowa, której nikt nie wybrał, nikt jej nie powierzył takiej władzy. Dokładna realizacja scenariusza przedstawionego przed laty przez Bezmienowa. Działalność i bezkarność w państwach demokratycznych informatycznych gigantów – bo nie tylko o Twittera tu chodzi – zdąża wprost do realizacji orwellowskiej wizji Wielkiego Brata, śledzącego każdy ruch poddanych i pilnującego ich prawomyślności. Jeśli można bezkarnie uciszyć prezydenta największego mocarstwa, to można wszystko. I to w kraju, który wolność słowa uważa, a może uważał, za kamień węgielny swojej państwowości. W Polsce podział na dwa plemiona istnieje od dawna. Największa partia opozycyjna ogłosiła się opozycją totalną, czyli zapowiedziała, że jej głównym celem jest walka z rządzącymi, bez względu na interes kraju. I czyni to konsekwentnie przez ostatnie sześć lat. Rządzący też nie pozostają daleko w tyle, odrzucając z definicji propozycje nie pochodzące z własnych szeregów. Nawet te rozsądne, jakie czasami uda się opozycji wygenerować. Postępuje deprecjacja instytucji państwa. Nazywanie Trybunału Konstytucyjnego Trybunałem Julii Przyłębskiej czy prezydenta – długopisem Kaczyńskiego to tylko niektóre przykłady. Bezmienow nazywa to demoralizacją. Dodajmy do tego upadek autorytetów i edukacji; coraz większe ograniczanie młodzieży dostępu do uporządkowanej, gruntownej wiedzy i logicznego myślenia, a w zamian wprowadzanie

ładnie brzmiących programów wzbudzających zamęt aksjologiczny. Czy to znaczy, że Ewa Kopacz, Marta Lempart czy wreszcie szef Twittera są sowieckimi agentami? Niekoniecznie, choć wykluczyć tego oczywiście nie można. Działanie agresora ideologicznego polega na wzmocnieniu ruchów dezintegrujących i demoralizujących, jakie w każdym społeczeństwie można znaleźć. Są, lecz nie mają większego znaczenia. Taki ruch, wzmocniony dzięki pieniądzom i know-how agresora, rośnie dalej własnym rozpędem i/lub przy wsparciu innych ośrodków, równie wrogich zaatakowanemu społeczeństwu. To, czy ktoś inny wspiera dezintegratorów lub przejmuje kontrolę nad nimi, nie jest z punktu widzenia agresora istotne. Liczy się kierunek, w którym to wszystko zmierza.

C

zy można temu przeciwdziałać? Tę wojnę przegrywamy i choć teoretycznie wszystko jest możliwe, szans dużych nie ma. Im dalej posunięta demoralizacja, tym trudniej to odwrócić. Potrzeba jak najszybciej zdecydowanych i długofalowych działań, przede wszystkim w dziedzinie edukacji. Jest jeszcze sporo nauczycieli normalnie myślących, którzy przy wsparciu państwa mogą wychować młode pokolenie w duchu cywilizacji łacińskiej. Cywilizacji, której cechą charakterystyczną jest indywidualna odpowiedzialność człowieka, dążenie do prawdy obiektywnej i zdolność logicznego myślenia. No i odrodzenie religii, w naszym przypadku katolickiej. Jak tego dokonać, nie mam recepty. Jest to jednak niezbędne dla naszego przetrwania. Historia pokazuje jasno, że nie przetrwała żadna cywilizacji, która porzuciła religię, na której systemie wartości była oparta. To jest żelazne prawo, od którego nie ma wyjątków. Jedyną nadzieją jest to, że historia nie jest zdeterminowana i jest nieprzewidywalna. W naszych dziejach były już sytuacje beznadziejne, z których cudem wychodziliśmy. W czasie, gdy Bezmienow wygłaszał swój wykład w Los Angeles, mało kto wierzył, że imperium sowieckie może upaść. A dzisiaj już o nim zapominamy. K FOT. HASAN ALMASI ON UNSPLASH

P

rzyznaję, że adres mnie trochę zasmucił, bo nie na rezydencję, ale na domek-bliźniak rzędowy wskazuje, a do pospolitowania się z sąsiadami Pan Minister ani stworzony, ani przyzwyczajony. Kraj też daleki, ale jak bez ekstra-dykcji, to może i Pana Ministra po wymowie nie poznają. Wymuszone upadkiem demokracji uchodźstwo Pana Ministra, jak też przerwa w kontaktach ze światem i macierzą, niepotrzebne były. Obawy przed listami pogończymi oraz kilkuletnia konspiracja incognito, w zagranicznej piwnicy, tak samo zbyteczne. Że strach ma wielkie oczy i nie taki diabeł straszny, jak go malują, potwierdziło się aż miło. Nawet chodzą takie plotki, że karane będą płotki. Dla ludzi z pozycją komisje ds. powołali. Poważne i wieloletnie. Rządy komisaryczne wprowadzili czy co? Swoją drogą, jak był kiedyś dyrektoriat, to teraz może być komisariat. Ale faktycznie nikt z poważnych komisariatu ani firanki w kratki nie zobaczył. Jak się nasi w tym połapali, to na te komisje jak na śpiewanie chodzili, a jak się któryś komisariusz w pytaniach zagalopował, amnezji nagminnej dostawali. Tylko komisja takiego jakiegoś Jakiego, chyba niedoszkolona, się uwzięła świętą własność prywatną odbierać, słusznie i prawomocnie załatwioną. Godność osobista i kompetencja naszej pani Hani i innych działaczy reprywatyzacji oraz nieugięta postawa sądów sprawiły, że prawdziwi warszawiacy takiego Jakiego ze stolicy aż do Brukseli pogonili. Na Pana Ministra życzenie postaram się krótko, po Naszemu, zreferować, co po opuszczeniu przez Pana sfer panujących i kraju się wydarzyło. Kultury wyjścia w stylu angielskim nikt nie docenił. Tamci wrzeszczeli o „ucieczce przed odpowiedzialnością polityczną”, a swoi własne grzeszki na, za przeproszeniem, karb Pana Ministra przerzucać próbowali, ale nikogo to nie obchodziło. Jeszcze przed Pana Ministra dyskretnym usunięciem się, szefa wszystkich Panów Ministrów w Brukseli na króla Europy koronowali. A potem jeszcze raz. Drugim razem nowi jakiegoś chyba kosmitę Syriusza, czy jakoś tak, wystawili, a i tak nasz 27 do 1 wygrał. Teraz szefem takiej

W pierwszych słowach mego listu za zaufanie dziękuję i radość wyrażam, że Pan Minister w zdrowiu dobrym pozostaje. Nasi, chociaż czasem w rozumie nie najmocniejsi, w sobie zawsze tędzy byli.

Szanowny Panie Ministrze!

PALEC W OKO

Adam Gniewecki dużej partii na całą Europę jest. Wszystko podobno dzięki cioci Anieli. Co się dziwić, że ostatnio piękny hołd jej złożył. Jak na byłego podwójnego premiera Polski przystało, po niemiecku pięknie czytał i wstydu krajowi nie przyniósł. Mówią, że w pokorze samego pana Radka prześcignął. I miał za co dziękować, bo w przewidywaniu zwycięstwa sił antydemokratycznego zacofania, zamiast wymierzania niesprawiedliwości i szarpania za niewinność, immunitet, a przy okazji tytuł i pensję dewizową dostał. Niepotrzebnie, tak samo jak Pan Minister i reszta naszych, na serio groźby wziął. W obliczu zapowiedzianego „audytu państwa”, czyli oberkonroli razem z remanentem, paniczne zwieranie szeregów i rozpaczliwe przejście na pozycje totalnie zaparte się zaczęło. Też niepotrzebnie, bo z tego audytu wyszła jakby audycja pedagogiczna, a karanie, jeżeliby kto chciał, a nie chce, i tak nie wyjdzie. Bo karać nie ma kim. Cała sądowość, po najwyższy trybunał, razem ze ściganiem i ze sprawiedliwością, na

kastowej wysokości stanęła i ani samooczyszczenia, ani zaprzaństwa wobec samej siebie i swoich się nie dopuściła. Wierności tradycji wolnego rynku sprawiedliwości dochowała. Sędziowie sami się wzajemnie sądzą i jak któremuś w markecie ręka z towarem do kieszeni się omsknie albo inny z powodu zawodowej zadumy i przez pomyłkę cudzy banknocik na stacji benzynowej weźmie, zrozumienie i słuszną łagodność okazują.

I

nna sprawa z babcią, co batonika w sklepie ugryzła, albo z uczniakiem, co bez legitymacji na ulgowy jechał. Ci kary sprawiedliwe i odpowiednio surowe ponoszą. Doświadczone sądy wiedzą, że co wolno wojewodzie… Przyznać trzeba, że demokracja i sprawiedliwość trzyma się mocno i populistycznej korupcji politycznej nie ustępuje. Jeden kolega Pana Ministra doktrynę o „niekaralności tych, co z nami” w sekrecie ogłosił, ale się na taśmach rozeszło i wszyscy podziwiają, bo tak się to sprawdza, że może i Nobla dostanie.

Obawa tylko jest, czy za słownictwo kolokwialne komitet go nie utrąci. Mogą nie rozumieć, że jak prostym ludziom wykładał, to przystępnie mówić musiał. Tylko na pana Sławka, tego od zegarków, się jakby uwzięli, ale musieli, bo z zagranicy oskarżenia przyszły. Autostrady tam budował i niby na trzy cysterny asfaltu jedną na swoje konto przelewał. Na mój nos, sprawa przycichnie, trochę się przedawni i pan Sławek albo bocznymi drzwiami wyjdzie, albo nasi wrócą i frontową bramą, jako ofiarę prześladowań politycznych, na rękach go wyniosą. Następny główny szef naszych wprowadził hasło walki politycznej „ulica i zagranica”. Tej „zagranicy” tamci to się boją, jak, tfu i za przeproszeniem, diabeł święconej wody. I mają czego, bo naszej demokracji przed rozwojem na skalę niedopuszczalną, rozpasaną suwerennością i przed niepraworządnym przestrzeganiem prawa, cała Unia broni. Nasi tamtejszym europosłom takie rzeczy opowiadają, że i mnie samego czasem ciarki przejdą, a tamci białej gorączki i piany z oburzenia dostają. Sankcje i cięcia uchwalają. Bez sprawdzania, czy na konferencję o Marsjanach przypadkiem nie trafili. Ciekawe, kto naszym takie kawałki komponuje. Tęga głowa! Od razu widać, że nasza. Za to brukselskie gadanie włos im z głowy w kraju nie spada, chociaż podobno nawet niejednego z obcych zdziwienie nieraz poniesie. Mówią, że im się w głowie nie mieści, żeby tak na własny kraj można było. Głowy za małe mają, czy jak? W zakresie ulicy też chyba to hasło działa, bo LGBT-ów, aktywistów postępu i świadomą młodzież łagodność i wyrozumienie spotyka. Wszystko mogą. Świętokradztwo, profanacja, napady na kościoły i bicie moherów bez problemu przechodzą. Ostatnio moda na lampartowanie panuje. Nowe znaki, chociaż z aluzją do już wypróbowanych, królują, a hasło WYPIER… wrogom liberalnej wolności, tolerancji i demokracji wyraźnie kierunek wskazuje. Niechętnych postępowi pismaków szarpią i poniewierają, ile dusza zapragnie. Działacze, w imię postępu i dobra narodu, koronawirusa roznoszą, ile chcą, policję wyzywają i mundurowym w oczy covidem plują do woli. Policja łagodnie napomina i cierpliwie poucza.

Aż dziw, że pałek ani konsekwencji nie wyciąga. Bromem ich karmią? Nasi by nie przepuścili. Za to niech paru chłopaczków z patriotycznym transparentem albo orłem na patyku się pokaże, to taką lekcję im dają, że mamuśki przez tydzień im guzy lodem okładają, a niejeden jeszcze na dołek i przed sąd trafia. Coś w tym musi być, chociaż na mój rozum nie chwytam, co. Niektórzy mówią, że tamci kartę praw człowieka z kartą wędkarską pomylili i zasady się trzymają: „taka miara, że od grubej ryby wara”. Bo na przykład, tak między nami, ci co powinni siedzieć albo na symbolicznym śmietniku po-

5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć. litycznym guzy liczyć, owszem, siedzą, ale na Wiejskiej i w Brukseli albo pod śmietnikiem tajne programy polityczne układają. LGBT-y chcą w szkołach dla ledwo od piersi odstawionych dzieci lekcje seksu wprowadzać, a teraźniejsza władza do rodziców o niedopuszczenie apeluje. To po co ci rodzice sobie taką władzę wybrali? Żeby teraz za nią jej robotę robić? Sami sobie winni.

C

elebryci, ci świadomi, spod znaku „żeby było tak jak było”, mogą śmiało rozpasane, hasające z nieograniczoną prędkością po pasach staruszki przejeżdżać i włos z głowy im nie spada, bo sądy wiedzą, komu wolno, a komu nie. Tak samo, prawem dobra narodowego, słusznie i w prawidłowym

rozumieniu demokracji bez kolejki na szczepienie wchodzą, z poparciem rektorów i profesorów, co prawdziwą równość dobrze pojmują. Dyktatura narzekaniem pośmiewisko z siebie robi, bo ducha zasad list kolejkowych nie rozumie. Sprawa Sowy i Przyjaciół swojego sprawiedliwego końca się doczekała. Tego, co nagrywał, za granicą capnęli i teraz odsiaduje, chociaż się wypłakiwał, że w interesie chwilowo trzymających władzę działał. Ten dziennikarz, który naszym funkcjonariuszom przejęcie niepraworządnego laptopa „Wprost” utrudniał, też wyrok dostał. W naszym resorcie, jak wszędzie, prawie jak za dobrych czasów zostało. Górę odnowili, ale niższe piętra, parter i piwnice dalej po staremu. Jak kto na emeryturę odchodzi, to go dziecko albo wychowanek zastępuje i tradycję godnie kontynuuje. Nie dajemy się. Jak twardy odpór dajemy, odstępują. Oni jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie. W rezultacie niby się posuwają, a w miejscu stoją. Jak jeden kłopot mają, to sobie od razu drugi dokładają. To zwierzątka futerkowe z kapelusza wyciągną, to przymus przyjmowania mandatów wykombinują. Jakby aborcji i covida im mało było. Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu już się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć. Aż przykro myśleć, że talent i osoba Pana Ministra na tym wygnaniu się marnują i to niepotrzebnie, bo żadnej szkody prawdziwej nikt by się wyrządzić Panu nie ośmielił. Kto to mógł z góry wiedzieć? Jak to mówią, „mądry Polak po szkodzie”. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzeć, jak oni na własną prośbę do pozycji opozycji wrócą. Pan Minister przybędzie i wszystko tak jak było będzie, a nawet lepiej, bo tamci i majątek, i kasę większą zostawią. Będzie na czym pohulać i co w hołdzie złożyć. Wyrazy wiernego szacunku łączę, U. Becki P.S. Dodaję, że te teczki, co u tej pani w tapczanie Pan Minister zostawił, regularnie sprawdzam i wszystkie na miejscu są. Aż dziwne, że takie cienkie, a haki na takie grube ryby się w nich mieszczą. K


KURIER WNET · LUTY 2O21

8

P·O·L·S·K·A

R E K L A M A

Solidarnościowa akcja radiowa

Czym jest Solidarnościowa Akcja Radiowa? Negatywny wpływ pandemii na liczne aspekty życia społeczno-gospodarczego i wynikająca z nich obecna sytuacja w Polsce w znacznym stopniu ograniczają działalność gospodarczą. Efektem tego staje się zagrożenie w normalnym funkcjonowaniu i walka o przetrwanie w szczególności małych i średnich przedsiębiorstw. Z inicjatywy Radia Wnet powstała Solidarnościowa Akcja Radiowa, która od początku stawia sobie za cel by łagodzić odczuwalne skutki pandemii oraz stale narastającą niepewność gospodarczą. Celem akcji jest wspomaganie przedsiębiorców poprzez bezpłatną emisję reklam promujących ich działalność na antenie. Radio Wnet po raz kolejny udostępnia czas reklamowy polskim przedsiębiorcom o wartości ponad 250 tys. złotych . W ramach Solidarnościowej Akcji Radiowej, każdy zgłoszony przedsiębiorca otrzyma darmową kampanię reklamową składającą się z 30 spotów o długości 30 sek. o wartości ok. 3000 zł. Darmowa reklama na antenie Radia Wnet, każdego ze zgłoszonych podmiotów, może dotrzeć do ponad 100 000 słuchaczy w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz w Białymstoku.

Kto może wziąć udział w akcji? Zasady akcji niezmiennie kierowane są do wszystkich przedsiębiorców prowadzących swoje działalności, którzy odczuwają skutki pandemii.

V Edycja Solidarnościowej Akcji Radiowej Akcja spotyka się z pozytywnym odzewem wśród jej uczestników, według których, reklama radiowa dała ich firmom wymierny efekt. Cztery poprzednie edycje Solidarnościowej Akcji Radiowej, cieszyły się ogromną popularnością. Uczestniczyło w nich ponad dwieście firm, fundacji i organizacji charytatywnych. Już w pierwszych dniach pierwszej edycji akcji, zgłosiło się ponad pięćdziesiąt podmiotów, zapełniając wtedy bloki reklamowe. Piątą edycję Solidarnościowej Akcji Radiowej wspierają: Bank Gospodarstwa Krajowego oraz Grupa Polskiego Funduszu Rozwoju. Uczestnictwo firm w Solidarnościowej Akcji Radiowej przekłada się na pozytywny odbiór ich marek w świadomości potencjalnych klientów.

Zgłoś się już teraz ! Chcesz wziąć udział w Solidarnościowej Akcji Radiowej? Znasz przedsiębiorców, którzy znajdują się w coraz trudniejszej sytuacji? Opowiedz im o Radiu Wnet i Solidarnościowej Akcji Radiowej. Pomożemy! Wejdź na solidarni/wnet.fm i wypełnij krótki formularz. Wyślij zgłoszenia do 28 lutego 2021 roku, weź udział w V edycji Solidarnościowej Akcji Radiowej. W ten sposób otrzymasz siedmiodniową kampanię reklamową na antenie Radia Wnet gratis.

FIRMY UCZESTNICZĄCE W AKCJI

Zobacz kto jeszcze dołączył do Solidarnościowej Akcji Radiowej: www.wnet.fm/solidarni


LUTY 2O21 · KURIER WNET

9

TRADYCJA Pędząc w rozwoju cywilizacyjnym i gospodarczym ostatnich lat i dziesięcioleci, zgubiliśmy po drodze ludzi, od których zależał rozwój człowieczeństwa – naszych własnych dziadków.

Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska Marcin Niewalda

J

edno z najpiękniejszych przedstawień tzw. soft education znajduje się na obrazie Antoniego Kozakiewicza Lekcja historii. Na wielkim, wzorzystym fotelu siedzi starzec w podniszczonym, jasnobrązowym kontuszu. Nogi, obute w miękkie kapcie, spoczywają na futrze jakiegoś zwierza. Szerokimi ramionami otacza małego, ładnie odzianego chłopca, który z delikatną czcią dotyka trzymaną przez starca – tępą stroną do chłopca – szablę husarską. Przez otwarte drzwi w drugim pomieszczeniu widać grupę mężczyzn, wśród których zapewne jest ojciec dziecka. Czyszczą oni broń, być może gotując się na jakąś wyprawę, a może tylko polowanie. Całość uzupełnia wiszący wysoko portret hetmana Żółkiewskiego. W scenie tej ujmuje kilka spostrzeżeń. Pamiętajmy, że w dawnych domach – tak szlacheckich jak i włościańskich – żyli nie tylko rodzice z dziećmi, ale też dziadkowie, czasem stryjowie, ciotki, kuzynostwo, a nawet osoby pozostające „na łaskawym chlebie”, czyli „na gracji”. Wielopokoleniowe, a nawet czasem wielorodzinne grupy uzupełniały się w wielu powinnościach dnia codziennego. Każdy członek takiej minispołeczności nie tylko miał swoje ulubione zajęcia, w których dobrze się sprawdzał. Każdy też wnosił pewien wkład do wychowania młodego pokolenia. O ile jednak rodzice na ogół mieli głos decydujący w sprawach wychowawczych, o tyle ci pozostali – a szczególnie dziadkowie czy starzy wiarusi pozostający „na łasce” – pomagali w inny sposób. Gdy rodzic mówił synowi „pamiętaj – musisz służyć Ojczyźnie”, starzec pokazywał dziecku szablę i opowiadał niezwykłe historie. To, co słyszane z ust ojca było mało zrozumiałym hasłem, które nawet mogło rodzić bunt – w ustach starca nabierało życia i autentyczności. Ale nie zawsze odbywało się to przez wojenne opowiadania. Codzienna atmosfera pełna była żartów, zabaw, poważnych spraw całkiem innego rodzaju. Czasem trzeba było coś naprawić, kiedy indziej pójść do kogoś, a to narwać jabłek, a to wybrać się na polowanie. W tych zwykłych czynnościach brali udział inni domownicy. Nawet w przygotowaniach do łowów brali udział wszyscy, jedni sprawdzając broń, inni przygotowując jedzenie, jeszcze inni – siedząc w fotelu, zajmując dzieci pokazywaniem husarskiej szabli. Drugim ujmującym spostrzeżeniem obrazu uwiecznionego przez Kozakiewcza jest fascynacja widoczna w postawie chłopca. Dziecko CHCE słuchać. Nie jest po prostu posłuszne. Nie jest po prostu karne. Nie rodzi się w nim bunt przed czymś nieznanym i narzucanym. Ono chce. Słyszy w głosie dziadka pasję, korci go ona. Autentyzm bije z ust i postawy. Starzec nie udaje. Jest sobą. Akceptuje delikatność i to, że dziecko jest jeszcze nieświadome. Wsłuchuje się w malca, empatycznie stara się wyczuć, jakie są jego zainteresowania – a jednocześnie całym sobą żyje tym, co dla niego zawsze było najważniejsze.

Dzisiejszy brak Przyjęliśmy traktować programy typu „rodzina na swoim” jako element dobrobytu. Każda młoda rodzina zaraz po ślubie chce się znaleźć „u siebie”. To przejaw wolności, dostatku. I rzeczywiście tak jest. Mamy cywilizacyjnie lepszy świat, więcej dóbr wyższej jakości i obfitości. Możemy pozwolić sobie na własne małe mieszkania. W efekcie jednak rozbiliśmy owe wielopokoleniowe wspólnoty. Niezwykle ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach. Dramatyczny efekt takiego dobrobytu widać w zlaicyzowanej Szwecji, gdzie starsi umierają w całkowitej

obojętności i zapomnieniu. Dzieci nie przejmują się nawet zostawionym majątkiem. Czasem ciała zostają po śmierci w mieszkaniu wiele miesięcy, bo nikt nie interesuje się ich losem, a emerytura automatycznie spływa na konto, z którego samoczynnie realizowane są wszelkie opłaty. A czy u nas jest wiele lepiej? Odwiedziny raz na pół roku, sztuczne życzenia, składane przy okazji świąt, dezorientacja, jak się zachować, kilka szybkich słów powiedzianych wnuczkom, gdy jeszcze są zbyt małe, żeby miały śmiałość okazać znudzenie. Nie tak dawno w telewizji pokazywana była wzruszająca reklama o starszym mężczyźnie, który uczył się słówek języka angielskiego. Jego celem było, aby gdy pojedzie do Anglii i spotka wnuka, móc zamienić z nim kilka zdań w zrozumiałym przez niego języku – w rodzinie, która już nie mówi po polsku. Czy ta rzewna reklama nie była jednocześnie niezwykle smutnym znakiem czasów?

Dwa systemy kształcenia W procesie kształcenia można generalnie wyróżnić dwa systemy. Nazwijmy je umownie edukacją twardą i miękką. Oba są potrzebne do tego, aby kształcenie było pełne. Ta pierwsza – twarda – jest typowym działaniem wprost, ta-

jest mu narzucane, ale będąc obserwatorem pozostającym z boku, może odkrywać fakty. Następnie sam formułuje wniosek – co powoduje, że zapada mu on głęboko w pamięć i jest co do niego silnie przekonany. Może się z nim identyfikować, ale dalej, wciąż w wolności, może się mu sprzeciwić. To metoda szanująca wolny wybór człowieka. Taka miękka edukacja, soft education – a może nawet tender education (czuła edukacja) – jest zgodna z chrześcijańską, biblijną koncepcją człowieka, odkryciami pedagogiki przełomu XIX i XX wieku, nauczaniem Jezusa, życiem wielu świętych i cudownych wychowawców – takich jak Jan Bosko czy Janusz Korczak. Chrystus w zasadzie niewiele mówił wprost. Ewangelista Mateusz stwierdził nawet, że bez przypowieści nic tłumom nie mówił (Mt 13,34). Podobne stanowisko przedstawiały na początku XX wieku nurty tzw. Nowego Wychowania. W podobny sposób powstało harcerstwo i „biały indianizm” Ernesta Thompsona Setona. Mówili o tym teoretycy progresywizmu amerykańskiego, filozofowie, pedagodzy tacy jak Wilhelm von Humboldt, Martin Buber czy Herbert Schnädelbach (reprezentujący tak różne źródła kulturowe). Niezwykle wartościowa jest koncepcja Karla Rogersa, który wskazuje, co robić, aby nawiązać dobrą relację

Czy nic się nie da zrobić? Czy mamy przyjąć nową koncepcję świata i nie szukać sposobu naprawy, rozwiązania problemu? Czy brak nam możliwości odtworzenia lub zastąpienia zerwanych więzi? Czy nie ma przeciwwagi dla lewactwa nieustannie, z determinacją stosującego te skuteczne metody? Reprezentuję Fundację, która od 20 lat ma w nazwie odtwarzanie – Fundacja Odtworzeniowa Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego – w skrócie: Genealogia Polaków. Od 20 lat udowadniamy, że to możliwe. Prowadzimy programy edukacji miękkiej i czułej. Jednym z projektów jest wielki portal genealogiczny, który nie tylko zachęca i pomaga odtwarzać drzewa genealogiczne własnej rodziny. Podchodzimy do genealogii tak, jak mówił o niej Jan Paweł II – używając określenia ‘genealogia divina’ – odnoszącego się do boskiego źródła człowieczeństwa. Nasi pradziadkowie, jeśli są tylko pozycjami

uczestniczyć”, efektownych prelekcji, książek, wielkich filmów, które „trzeba zobaczyć” – a im mniej będzie zwykłych ludzi żyjących wewnętrznym patriotyzmem, ale interesujących się tysiącami różnych rzeczy – tym większy będzie powstawał w młodzieży opór, tym mniejsze będzie zrozumienie, tym słabsza chęć odkrywania. Funkcjonowało to naturalnie w czasach zaborów czy komuny, gdzie o tych sprawach nie można było mówić głośno. W chwili, gdy zakaz ustał, ustało też „miękkie” przekazywanie patriotyzmu a rozerwanie pokoleń jeszcze bardziej proces ten pogłębiło. Podobnie rzecz wygląda z innymi cechami polskiej tożsamości – z kulturą, szacunkiem do innych, dojrzałością, troską, odpowiedzialnością. Cechy te są nakazywane, wpajane tak, jak nauczał ojciec małego chłopca – wprost – ale brakuje owych dziadków – żyjących tymi wartościami. Prawie nikt nie

Na pamiątkę wybuchu powstania w noc 22 stycznia, ustanowiono po cichu przed zaborcą Dzień Dziadka, a w przeddzień święto poświęcone babciom, tym, które jako młode dziewczęta żegnały idących w bój ukochanych. Wspaniałe podwójne święto miłości wzajemnej, miłości do historii, miłości do Ojczyzny było pięknym elementem miękkiej patriotycznej edukacji.

kim, jakie odbywa się na wielu lekcjach. Uczeń otrzymuje regułkę, a następnie musi poćwiczyć jej zastosowanie w przykładach. Ta druga – miękka edukacja – działa z zupełnie inny sposób. Często stosowana jest w przedszkolach, klasach początkowych, domach kultury. Najpierw, przy okazji zabaw, obserwuje się liczne przykłady, a następnie samemu wyciąga wnioski, sprawdza, czy inni myśleli podobnie. Właśnie to widać na obrazie Kozakiewicza. Jest tu ojciec, który uczy dziecko wprost, jest i ukochany dziadzio, zachęcający, pokazujący przykłady, inspirujący do własnych spostrzeżeń i odkryć. Ta pierwsza, twarda edukacja stosuje metodę dedukcji (od wniosku do przykładu). Ta druga – indukcji (od przykładu do wniosku). Kluczowa różnica nie polega jednak tylko na odwróceniu mechanizmu – ale na tym, że w drugiej każdy uczestnik ma szanse w swojej wolności obserwować świat bez deklaracji naśladowania go. Nic nie

z wychowankiem, będącą kluczem do przekazywania dobrych wartości. Rogers zaleca trzy cechy, które zostały już wspomniane przy opisie postawy starca, tj. autentyzm (wiarygodność postawy), akceptujące nastawienie (nie odrzucające za błędy, wierzące w dziecko, dające mu szansę) oraz empatię, która pozwala zrozumieć emocje i aktywnie słuchać.

Co robić? Dlaczego więc stosujemy ten miękki system w kształceniu w niektórych sytuacjach (jak np. edukacja wczesnoszkolna), a w innych gubimy go i wydaje nam się, że tylko edukacja twarda, wprost, ma rację bytu? W szczególności – dlaczego nie używamy metod miękkich świadomie i planowo w kształtowaniu światopoglądu? Dlaczego dziwimy się, że patriotyzm, tożsamość, dojrzałość przekonań giną – skoro odłączyliśmy od wnuków źródło autentycznej fascynacji tymi pojęciami – ich dziadków?

na wyrysowanym drzewie, nie różnią się od tych „obcych”, do których przychodzi się tylko od święta. Sytuacja się jednak zmienia, gdy poznajemy ich życie, marzenia, wystrój domu, zainteresowania, udział w pracach, życiu, ich uśmiech, ich złość, ich codzienną energię, krąg ich przyjaciół. Ludzie ci stają się naszymi bliskimi, a wartości, w które wierzyli – zrozumiałe dla nas. Tak prezentowana genealogia to jeden z setek przykładów tego, jak można prowadzić „czułą edukację”. Człowiek – jak mówił Karol Wojtyła – jest jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego. Tak też staramy się pogłębiać nasze relacje między sobą w Fundacji oraz między nami i naszymi przodkami. Od 20 lat stykamy się też z wieloma ludźmi, którzy działają podobnie, prowadzą liczne społeczne procesy, aktywizując młodzież w swoich szkołach, świetlicach, grupach rekonstrukcyjnych. Problem jednak polega na tym, że mało kto prowadzi edukację patriotyczną jako edukację miękką – jako element dodany – taki, który się obserwuje, powoli poznaje, odkrywa samodzielnie, obcując z kimś niezwykle autentycznym. Istnieje społeczne przekonanie, że nauczanie historyczne, religijne i patriotyczne należy prowadzić wprost – podobnie jak prowadzi się wykłady na studiach. To, owszem, dobry materiał formacyjny dla osób zdeklarowanych. Niestety to nie działa jako metoda zachęcania osób obojętnych. Wręcz przeciwnie. Im więcej będziemy tworzyć wielkich programów, im więcej będzie marszów, w których „trzeba

prowadzi takich miękkich programów edukacyjnych. Szkoły organizują akademie, pokazy filmów, apele, uczestnictwo w uroczystościach i mają wrażenie, że to wystarczy.

polskie nie udzieli wsparcia tym indywidualnym, wspaniałym osobom – to Polskę czeka upadek. Nie naprawimy świata, nie uratujemy nawet naszego społeczeństwa. Zostanie ono pokonane kulturą obcych państw, „kulturą” międzynarodowych mafii, „kulturą” swawoli i lekceważenia. Piszę to z pełną świadomością wagi słów: nasza kultura zginie, jeśli nie nauczymy się cenić i wspierać działań niepozornych. Gdy Polska była już chrześcijańska, ale lud wciąż jeszcze praktykował pogańskie zwyczaje, cystersi za pomocą miękkich metod faktycznie upowszechnili chrześcijańskiego ducha. Budowali wsie, propagowali nowoczesne rolnictwo, lepsze gatunki hodowlane, prowadzili nawet zakłady metalurgiczne czy kopalnie, a jednocześnie organizowali skryptoria, szkółki, realizowali przestawienia teatralne o tematyce świątecznej. Poprzez zainteresowanie codziennymi tematami ludność miała okazję obserwować dobre życie według dobrych wartości. Gdy Polska podnosiła się po 123 latach zaborów, w każdej rodzinie znano z imienia i nazwiska najbliższych weteranów powstania styczniowego. Otaczał ich nimb, ich życie było znane powszechnie. Na pamiątkę wybuchu powstania w noc 22 stycznia, ustanowiono po cichu przed zaborcą Dzień Dziadka, a w przeddzień święto poświęcone babciom, tym, które jako młode dziewczęta żegnały idących w bój ukochanych. Wspaniałe podwójne święto miłości wzajemnej, miłości do historii, miłości do Ojczyzny było pięknym elementem miękkiej patriotycznej edukacji. Były w tym czasie i inne dzieła – czasopisma dla dzieci, takie jak „Mały Światek”, gdzie wielu dobrych pisarzy publikowało ciekawe historyjki; były karty do nauki alfabetu oparte na pięknie polskich rzek kresowych, było wiele programów „przez zabawę do nauki” albo „w zdrowym ciele zdrowy duch”; były towarzystwa rekonstrukcji historycznej, kursy gospodarcze, biblioteki wiejskie. Podobne projekty prowadzimy w Fundacji Odtworzeniowej – z powodzeniem i świetnymi efektami, lecz z niesłychanie mizernym budżetem. Dzisiaj też możemy tworzyć równie dobre miękkie programy, ale żaden nauczyciel czy społecznik sam nie udźwignie finansowo i formalnie podobnych działań. W latach 2015– 2020 napisaliśmy łącznie 21 wniosków grantowych, z których ani jeden nie uzyskał finansowania, gdyż był za mało… „twardy”. Zresztą ci społecznicy to zazwyczaj osoby o duszach artystów, którym ciężko przychodzi borykanie się z formalnościami. Powinny istnieć kursy tworzenia miękkich programów edukacji patriotycznej, historycznej, religijnej; programy coachingowe, uczące seniorów, jak lepiej i ciekawiej wykorzystywać czas z wnukami. Można do tych celów

Franciszek Ejsmond, Wieś – pierwsza lekcja

Tymczasem istnieją ludzie, którzy prowadzą programy miękkie, jednak praktycznie nie mają żadnego wsparcia. Nie prowadzą efektowych uroczystości, nie budują pomników – więc nie wspiera ich rząd. Nie organizują spektakularnych akcji – więc społeczność nie bije im brawa. Nie mają produktów, które można sprzedać – więc brakuje im jakiegokolwiek przychodu. Ludziom tym opadają skrzydła, ręce, poziom wszelkiej energii. Są nierozumiani, lekceważeni – spotykają się tylko z obojętnością, a często ironią ze strony przeciwników. Jeśli radykalnie nie zmienimy sytuacji w tym zakresie – jeśli państwo

DOMENA PUBLICZNA

korzystać np. z domów parafialnych, które księża z pewnością udostępnią na prowadzenie dobrej działalności. Dla społeczeństwa ten typ działań na pewno będzie bliższy niż tylko akademie i wielkie uroczystości. Tak właśnie powinien wyglądać sektor działań odpowiedzialnych za krzewienie postaw patriotycznych i człowieczeństwa. Każdemu dziecku, każdemu młodemu człowiekowi należy stworzyć możliwość zapoznawania się w wolny sposób z pięknem polskiej tożsamości, zrozumienia jej sensu i dokonania wyboru, czy chce stać się jej świadomą częścią. Czy jest na to szansa? K

Marcin Niewalda jest Prezesem Fundacji Odtworzeniowej Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego, redaktorem naczelnym porta­ lu „Genealogia Polaków” www.genealogia.okiem.pl, autorem m.in. poradnika, jak radzić sobie z manipulacjami XXI wieku oraz książki Święta-nieświęta o wspaniałych postawach oficjalistów dworskich na Kresach. Podróżnik, harcerz ZHR.


KURIER WNET · LUTY 2O21

10

PATO LO G I A W O F E N S Y W I E

Patologia to nauka będąca dziedziną medycyny, zajmująca się badaniem przyczyn, mechanizmów powstawania i rozwoju, a także skutków chorób. Opisane tu wydarzenia przedstawiają analizę patologicznych zjawisk związanych z przekazem internetowym na YouTubie. Zbieranie poniższych faktów zajęło trzy i pół roku pracy. Ukazane zjawisko wywołało skutek, który kilka tygodni temu widzieliśmy na ulicach Polski. Spod znaku pioruna i hasła „W(…)Ć”. Dla wielu odbiorców działanie młodych ludzi było niezrozumiałe. Dla mnie nie! lipca 2017 r. Sebastian Sz., czyli #B., Dawid r., czyli #M., razem z Danielem Z., czyli #Magicalem, przeprowadzili ze mną rozmowę na „livie”, której razem z retransmisjami wysłuchało kilkaset tysięcy młodych osób. Ostrzegałem w niej moich rozmówców przed realizacją zamiaru prze­ prowadzenia seansu okultystycznego na Yo­ uTubie na żywo. Odbyła się także rozmowa z księdzem, którego poprosiłem o interwencję, ale ostrzeżenia nie poskutkowały. Do seansu

wszelkie granice upodlenia człowieka, sam dla siebie jest katem i zarazem ofiarą”. 15 lipca 2017 r. opublikowałem List ot­ warty do Premier Beaty Szydło w sprawie niebezpieczeństw związanych z transmisjami na żywo na YouTubie. List odbił się szerokim echem w przestrzeni publicznej. Całe środowi­ sko opozycji politycznej w Polsce, z KOD-em na czele, na wiecu pod pałacem prezydenckim skandowało w odpowiedzi na mój list: „nie ma zgody na te metody!”. To hasło wykrzykiwał kilkutysięczny tłum wraz z czołowymi polity­ kami PO, PSL i KOD. W wyniku szumu medial­

pedofilów z dziećmi w przestrzeni interneto­ wej. Tekst pozostał bez echa. 11 marca 2018 r. w artykule Toruń – nowe centrum okultyzmu! pisałem, że „parę milio­ nów dzieci i młodzieży uczestniczy w sean­ sie okultystycznym. Wszystko na yotube’owej transmisji internetowej, w imię subskrypcji, lajków i pobijania rekordu w ilości widzów na streamie, gdzie młodzi ludzie, wyzuci z jakie­ gokolwiek człowieczeństwa, w imię własnych interesów wciągają rzesze ochrzczonej mło­ dzieży i dzieci w piekielny kocioł uzależnienia. Ta patologiczna przestrzeń z olbrzymią mocą

staje się główną platformą komunikacji i wy­ miany informacji, dlatego zasady współżycia w niej muszą zostać sformatowane zgodnie z obowiązującym prawem”. 1 lipca 2018 r. w tekście Piekielny youtube’owy festyn pisałem: „30 czerwca 2018 r. w Koszalinie została zorganizowana Gala youtuberów. Najbardziej przed ekrany komputerów przyciąga tzw. drama, czyli je­ den youtube’owy „celebryta” wyzywa inne­ go, tworząc przestrzeń absolutnej nienawiści pomiędzy stronami konfliktu. Taki stan rzeczy wynosi youtube’owego streamera na wyży­ ny oglądalności, a co za tym idzie, otrzymuje on z tego tytułu profity finansowe. Pieniądze mogą być ogromne. Jeden z najpopularniej­ szych youtuberów, #B., postanowił, że z wirtu­ alnej przestrzeni wejdzie w rzeczywistą i część zarobionych pieniędzy przeznaczy na wyda­ rzenie skopiowane ze znanej formuły walki w klatce MMA. Przygotowania do #Fame. trwały kilka miesięcy. Dzieci żyły tym wyda­ rzeniem i nienawiścią, która narastała. Wyzwi­ ska, przekleństwa i deklaracje, że czołowy st­ reamer #Magical zabije swojego przeciwnika, budowały napięcie”. 14 sierpnia 2018 r. w artykule Patologia na YouTubie ma się świetnie! pisałem: „Pato­

okultystycznego doszło. #Magical wówczas pobił rekord Polski w ilości widzów transmisji na żywo. Pojawiły się pogłoski o jego opęta­ niu, przestrzeń internetu zalały najróżniejsze domysły…

nego pojawił się przekaz, że zawnioskowałem o możliwość ograniczenia treści, jakie są pre­ zentowane na YouTubie. I na to ograniczenie tak klasa polityczna, jak społeczeństwo, nie wyrazili zgody! Przestrzeń internetu ma pozo­ stać bez jakichkolwiek ograniczeń czy regulacji, które są uważane za atak na wolność! 2 sierpnia 2017 r. w tekście Nowe Imperium Toruńskie wskazałem, że „Stream, w któ­ rym #Magical wywoływał duchy, ma 2 miliony wyświetleń. W konsekwencji tych wydarzeń i mojego listu do Premier Szydło w środowi­ sku YouTube’a wybuchł popłoch, że YouTube w wyniku działania Daniela Z. może zostać za­ blokowany przez rząd”. Media głównego nur­ tu zaczęły interesować się tematem. Do domu na Urzędniczej w Toruniu, skąd odbywały się transmisje #Magicala, weszli reporterzy „Uwagi TVN”. Daniel Z „wcale nie był zainteresowa­ ny, próbował pozbyć się telewizji, jednak for­ tel reporterów zmusił go do zabrania głosu. I trudno mu się dziwić, patrząc przez pryzmat liczb, bo cóż jest te marne 900 000 widzów „Uwagi TVN”w porównaniu z paroma milio­ nami wiernych widzów #Magicala”. Jednak materiał w TVN pozwolił na jeszcze większy rozwój Daniela Z i jego patologii, stał się też inicjatorem i pierwszą siłą napędową nowo powstałej federacji #Fame. Na planie „Uwagi TVN” pojawił się także Wojciech G. i Michał B., czyli #B., którzy przyjechali do Daniela Z., czyli #Magicala. 27 października 2017 r. napisałem Apel do Prezydenta RP i Rzecznika Praw Dziecka w sprawie patologii na YouTubie. Do listu od­ niósł się Rzecznik Praw Dziecka i zaangażował się w sprawę. 12 listopada 2017 r. w tekście Tu pedofil mile widziany ukazałem, jak łatwy jest kontakt

zdobywa nowe tereny. Osoby, które organizu­ ją te seanse, są bezkarne. Nic nie robią sobie z ostrzeżeń policyjnych, mandatów czy kar. W odurzeniu alkoholowym i narkotycznym, jak w amoku, wydobywają z siebie ponad­ ludzkie siły w brnięciu własnym, ale przede wszystkim w ciągnięciu milionów dzieci w ot­ chłań piekielną. Trzeba to jasno powiedzieć! W Polsce, gdzie przynajmniej katolickie korze­ nie mają prawie wszyscy, świadomość obecno­ ści personalnego zła musi być traktowana po­ ważnie, a nie zamiatana w przestrzeń zabawy. Nie pomagają też apele, osobiste rozmowy, upomnienia…”. 28 marca 2018 r. zanotowałem: „Po ośmiu miesiącach od apelu do Premier Beaty Szydło w sprawie youtube’owych streamów, media głównego nurtu zainteresowały się problemem na poważnie. Natomiast streamerzy skonstruo­ wali oszustwo dotyczące »Klauna z Koszalina«, który miał mordować dzieci. Swoim działaniem doprowadzili do niemal ogólnopolskiej histerii wśród dzieci. Na ten pomysł, w imię zwiększenia subskrypcji i wpływów finansowych od dzieci, wpadła trójka twórców, tj. #B., #M. i #DJ. Te osoby czują się wyjęte spod prawa, a z prze­ strzeni youtube’owego streamu stworzyli swo­ iste eldorado. Osiem miesięcy temu rekord Polski na internetowych streamach był pobity przez #Magicala, gdy ten przywoływał demony. Parę tygodni temu sprawa »Klauna z Koszalina« pobiła ten rekord dwukrotnie. W ciągu ośmiu miesięcy liczba uczestników youtube’owych streamów powiększyła się o 2 mln osób. Zrozumienie tego problemu i języka wy­ maga czasu i rozeznania. Nie da się go streścić. To jest nowa przestrzeń subkulturowa, która dotyczy młodzieży. Obecnie ta przestrzeń

streamy, czyli internetowe przekazy na żywo na YouTubie, bardzo skutecznie obroniły się przed mediami głównego nurtu, które kilka miesięcy temu przeprowadziły akcję, która miała na celu ukazanie problemu patologii w internecie z udziałem dzieci i młodzieży. Streamerzy znowu wrócili z przekazem, jesz­ cze mocniejszym i w większej skali. Dzienna liczba wyświetleń transmisji #Magicala sięga niemal 3 mln. Ta olbrzymia liczba widzów, w większości dzieci i młodzieży, poraża. Jednak najbardziej przeraża fakt, że nie ma lekarstwa na to nowe zjawisko ukazywania patologii i czerpania z tego zysków. Jeste­ śmy świadkami dziwnej społecznej rewo­ lucji, która może doprowadzić do dramatu, ponieważ oswajanie się młodzieży z brakiem poszanowania dla norm prawnych i społecz­ nych jest drogą do katastrofy”. 28 listopada 2018 r. w tekście Przemoc z #Patostreamów w szkołach! ostrzegałem, że „Pedagodzy szkolni zmagają się z narastającą przemocą w szkołach. Przyczyną tego zjawi­ ska mogą być »bohaterowie« uczniów, czy­ li streamerzy, którzy wszelkie swe konflikty rozwiązują siłowo, w formie dotąd niezna­ nej! Strea­merzy powołali organizację #Fame, gdzie widownią są miliony uczniów. Na jednej z takich gal najbardziej znanemu patostreame­ rowi #Magicalowi w wyniku ciosu „urwało” nogę! Transmisja była płatna. Widzów, jak wskazał sam Daniel Z., mogło być kilka milio­ nów. W klatce zmierzyło się dwóch nienawi­ dzących się streamerów: #Magical i #R. Wygrał #R., który po walce opluł swojego przeciw­ nika. Następnie w kilkunastu transmisjach na YouTubie podsycał nienawiść. Od czasu, gdy główny nurt mediów zaczął interesować się patostreamami na

Paweł Zastrzeżyński

11

#PATOSTREAMY Dla dzieci i młodzieży transmisje internetowe prowadzone na YouTubie stały się głównym medium, które dostarcza im „rozrywki” i in­ formacji. W tym przedziale wiekowym prak­ tycznie już nikt nie ogląda telewizji. Nie ma ona na nich żadnego wpływu! Natomiast dla pokolenia ich rodziców pierwsze zetknięcie się z treścią prezentowaną w transmisjach in­ ternetowych budzi absolutne niezrozumienie i odrzucenie: „Tego nikt nie może oglądać. To patologia!”. I tu następuje całkowite zamknię­ cie tematu, bo prezentowana forma dla po­ kolenia 40+ jest nie do przyjęcia! Jednak fakt, że pokolenie młodych ludzi żyje właśnie w tej nowej rzeczywistości, nie pozostawia cienia wątpliwości. Liczby są bezwzględne. Statysty­ ki wyświetleń porażają swoją wielkością. Nie ulega wątpliwości, że rodzącego się zjawiska nie da się zatrzymać. Jednak eskalacja anar­ chizacji w tej przestrzeni prowadzi do zapaści i doprowadziło do rewolucji, która dla wielu przeszła pod znakiem pioruna. 13 lipca 2017 r. w artykule W rocznicę objawień fatimskich wywołają demony! zanoto­ wałem informację dotyczącą Daniela Z., czyli #Magicala: „Nie ma w Polsce siły medialnej, któ­ ra byłaby w stanie przebić zasięg działania tego polskiego streamera. To on wśród prawie 6 mln widzów wybił się na czoło najlepiej zarabiają­ cych nadawców. Dziennie może zdobyć nawet 10 000 zł, tylko za to, że wyznacza i przekracza

YouTubie, pojawiło się kilka blokad kana­ łów czołowych patostreamerów. Jednak za­ raz pojawiły się nowe kanały. Rodzice nie są w stanie zrozumieć, czym są youtube’owe transmisje. Media nie nadążają za mutującym się zjawiskiem, które swoją plastyczność za­ wdzięcza komunikacji na portalach społecz­ nościowych. Dlatego samo blokowanie konta patostreamera nie przynosi żadnego skutku. Skalę rozrostu patostreamerów mógł poznać ostatnio Burmistrz Starego Sącza, gdy nagle na rynku zebrała się setka rozszalałych mło­ dych ludzi. To była akcja #R., który wybrał sobie jedną z kamer online w Polsce i wylo­ sował Stary Sącz. Zaprosił swoich widzów, aby przyszli we wskazane miejsce. Komuni­ kacja odbywała się przez stream. Z jednej strony nowatorska komunikacja zachwyca, ale z drugiej pozbawiona jest jakiejkolwiek kontroli, co może stworzyć realne zagroże­ nie dla struktur państwa. Spotkanie w Starym Sączu zakończyło się akcją policji. Policja jest bezradna. W domu na Urzęd­ niczej, gdzie streamuje #Magical, było już przeszło 300 interwencji policji i kilkadzie­ siąt informacji o bombie. Daniel miał 4 za­ rzuty prokuratorskie, jednak to wszystko nie przeszkadzało mu w ostatniej transmisji, gdzie

na oczach młodocianych widzów w bardzo brutalny sposób został pobity jego kolega #P. Absolutnie bez konsekwencji. Youtube’owe streamy w ciągu jednego roku z 5 mln osób wzrosły do 8 mln”. W 2020 r. liczba ta to po­ nad 13 mln. 9 grudnia 2018 r. w artykule #Patostreamy z fetą!, który odczytał Daniel Z. podczas trans­ misji, wskazałem, że „Urzędnicza w Toruniu to najbardziej znany adres. Tam odbywają się patologiczne streamy transmitowane na You­ Tubie. Wiele przerażających faktów już zaist­ niało w tamtym miejscu. (…) Na Urzędniczej przekroczony został kolejny stan patologiczny. Wjechały twarde narkotyki: Metamfetamina! Popularnie nazywana fetą. Do tej pory #Ma­ gical, czyli Daniel Z., szokował libacjami, prze­ kleństwami, interwencjami policji… Na pol­ skim YouTubie nieoficjalnie wszyscy wiedzą, że transmisje są prowadzone pod wpływem najróżniejszych środków (znany przykład #R.). Jednak nigdy nikt nie został złapany za rękę. (…) Tu handluje się człowieczeństwem! A wi­ dzami są ci, którzy jeszcze nie rozróżniają, czym jest dobro a czym zło. Skorupka nasiąka…”. 31 marca 2019 r. w tekście #Fame. Chcę wódę i koks! pisałem: „30 marca 2019 r. na Łódzkiej Atlas Arenie odbyło się wydarzenie o nazwie #Fame. Jednym z czwórki organiza­ torów tego wydarzenia jest dwudziestoletni człowiek o pseudonimie #B., który mówi o so­ bie: «Czy wierzę w Boga? Zostałem wychowa­ ny w wierze katolickiej. (…) Czy istnieje jakiś Stwórca? Bardzo prawdopodobne. W końcu ktoś musiał pokolorować jabłko albo bana­ ny… Coraz bardziej zaczynam wierzyć w to, że po śmierci jest po prostu ciemność. Jak so­ bie pomyślę, to można wpaść w jakiś dołek. Z drugiej strony mocno mnie to motywuje,

#PAT


LUTY 2O21 · KURIER WNET

PATO LO G I A W O F E N S Y W I E

#PEDOFILIA

żeby przeżyć swoje życie najlepiej jak się da. Żeby przeżyć wszystko. Zwiedzić świat. Wo­ zić się najlepszymi autami. Wybudować sobie najlepszą chatę. Kupić sobie helikopter. Żeby wszystko móc osiągnąć i w momencie, gdy już będę umierał, powiedzieć sobie: ja to miałem. Udało mi się! I mam nadzieję, że każdy z was po tych słowach również pomyśli tak samo. Nie zatrzymywać się, bo szkoda czasu». Na tej gali jedną z głównych walk była walka kobiet. Zwyciężczyni szczyci się tym, że jest prostytutką, a dodatkowo narkoman­ ką. Na zakończenie bijatyki powiedziała, co będzie robić po walce: «Chcę wódę i koks!». Wykrzyczała to przed kilkuset tysiącami mło­ dych ludzi zebranych w Atlas Arenie i przed ekranami komputerów. Za walkę zainkasowała ponad sto tys. złotych”. Zjawisko patostreamów na YouTubie w ta­ kiej skali, jak zainicjował to Daniel Z., dziś już praktycznie nie istnieje. 3 października 2020 r. ten wydał oświadczenie, że całkowicie koń­ czy z YouTube’em. Od tego czasu ślad po nim zaginął. Spowodowane to było warunkiem, jaki postawił mu sąd. Albo skończy ze swo­ ją działalnością, albo pójdzie do więzienia. Konsekwencja kary i jej egzekucji zadziałała bardzo skutecznie!

15 grudnia 2020 r. Państwowa Komisja ds. wy­ jaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajno­ ści wobec małoletniego poniżej lat 15 zareje­ strowała sprawę Łukasza Wawrzyniaka i jego działalności. Rejestracja nastąpiła z mojego zgłoszenia. Łukasz Wawrzyniak to jeden z najpopu­ larniejszych youtuberów w Polsce. Sławę zy­ skał w 2013 r. W tym czasie jako model był obiektem pożądania całego pokolenia nasto­ latek. W zarejestrowanych nagraniach tłum rozhisteryzowanych dziewczynek oblega go jak bóstwo. 6 grudnia 2020 r. w internecie Agata Fąk, czyli Fagata, która na Instagramie ma niemal 800 tys. obserwujących i należała do bliskiego otoczenia Łukasza Wawrzyniaka, opublikowała w sieci nagrania i oskarżenia przeciw niemu. Łukasz Wawrzyniak był bar­ dzo popularny na YouTubie jako Kamerzysta. W 2018 r. pobił rekord i w 57 dni od założe­ nia nowego kanału na YouTubie zebrał 1 mln subskrypcji. Stworzył postać Lorda Kruszwila, wspólnie z nim do grudnia 2020 r. dosłow­ nie generując trendy społeczne wśród mło­

Streamy z YouTube’a przeniosły się na Facebooka. To tu dziś możemy spotkać #R., czyli Marcina K., byłego rywala i wroga nu­ mer jeden #Magicala. Dziś #R. w różowej ko­ miniarce jeździ swoim nowym wysokiej kla­ sy mercedesem, nagrywa najpopularniejszy wśród dzieci i młodzieży rap i streamuje grę GTA RP jako Stanisław Ch. na serwerze Wy­ spa. Nadal jest zawodnikiem #Fame. Obecnie w wypowiedziach podkreśla, że jako jedy­ ny z patostreamerów zmienił się. Udało mu się wyjść z patologii. Dziś ukazuje się jako człowiek sukcesu! Całkowicie odcina się, od tego co robił kilka lat temu w youtube’owych transmisjach. Jednak 21 września 2020 r. w transmisji na żywo na Facebooku i w rozgrywce Real Play GTA, która jest odbiciem rzeczywistości, ale stworzonej w przestrzeni wirtualnej 3D, Mar­ cin K., czyli #R., a w grze Stanisław Ch., spotkał się z postacią odgrywaną przez użytkowniczkę o pseudonimie #D., która w opisie, w pyta­ niu, ile ma lat, napisała: 14. Marcin K. kierował rozmową i prowadził ją w tak ordynarny i na­ pastliwy sposób, jednocześnie poniżając za­ skoczoną dziewczynkę, że ta nie była w stanie rozsądnie mu odpowiadać. Widownia liczyła kilka tysięcy osób, głównie dzieci i młodzieży. Dialog był wymyślany na żywo przez Marcina K. Gdy ktoś zarzucił mu, że ta dziewczynka ma 14 lat, ten odpowiedział: na serwerze Wyspa RP mogą grać tylko osoby powyżej 16 roku życia. Poza tym to jest gra, a inscenizacja jest zgodna z prawem! Zawsze to samo tłumaczenie. To jest wymyślone i jest wolność. Ta retoryka jest powszechnie i skutecznie stosowana, mimo że dzieci tę przestrzeń traktują jako rzeczy­ wistość.

dych ludzi, dyktując im styl życia. Tymczasem Agata Fąk w nagranej awanturze stwierdziła: „ Jesteś pedofilem j(…)m”, „Łukasz Wawrzy­ niak bił swoją dziewczynę i zabił człowieka!”. Padły oskarżenia o wykorzystywanie kobiet i dzieci, o zażywanie narkotyków i działanie pod ich wpływem. 7 grudnia 2020 na kana­ le Marka Kruszela (Lorda Kruszwila) zostały udostępnione nagrania wideo, na których kolejne osoby oskarżały Łukasza Wawrzynia­ ka o pedofilię i wykorzystywanie seksualne. 8 grudnia 2020 r. Łukasz Wawrzyniak jako Kamerzysta w odpowiedzi na zarzuty upub­ licznił w internecie oświadczenie: „To praw­ da, że podrywałem dziewczyny. Łamałem im serca! Co mam powiedzieć? Mogę powie­ dzieć tylko przepraszam, ale nie było takiej sytuacji, żebym kierował jakiekolwiek suge­ stie do dziewczyn poniżej 15 roku życia”. „Co do substancji psychoaktywnych, narkotyków twardych? […] Wszyscy razem zażywaliśmy te substancje! […] Po spróbowaniu uciekaliśmy do innej rzeczywistości!”. Wawrzyniak przy­ znał, że jego współpracownik na początku ich wspólnej działalności miał 16 lat. „Marek nie był na tyle mocny psychicznie, aby powstrzy­ mać się od brania narkotyków”. W odpowiedzi Kruszel oświadczył, że do ich zażywania zachęcił go Wawrzyniak. Opub­ likował też nagrania będące ponoć zapisem aktów seksualnych z udziałem Wawrzyniaka i wskazał, że są na nich osoby zdecydowanie poniżej 15 roku życia. Inna osoba z bliskiego otoczenia Wawrzyniaka napisała 28 grudnia 2020 r. na Instagramie, że red. Karolina Po­ chwała, konkubina Łukasza Wawrzyniaka, cho­ dziła po tabletki „dzień po” dla „14-letnich dziwek Łukasza, które sprowadzał”. Łukasz Wawrzyniak w opublikowanych

oświadczeniach jednoznacznie zaprzeczył oskarżeniom o czyny pedofilskie. Co do za­ żywania narkotyków napisał: „Ostatni raz by­ łem pod wpływem narkotyków 5 września po gali #Fame!”. To właśnie Łukasz Wawrzyniak był pierwszym sponsorem federacji #Fame. Dodatkowo Lord Kruszwil był zawodnikiem tej federacji i osobą związaną z jej rozwojem. A Łukasz Wawrzyniak, czyli Kamerzysta, jako raper miał swój koncert na gali #Fame.

#PATOGALA 7 marca 2019 r. tuż przed galą #Fame3 moje dokumentowanie patologicznych zja­ wisk w przestrzeni youtube’a miało swój punkt kulminacyjny. Jeden z członków ekipy #Ma­ gicala o pseudonimie #M. próbował reakty­ wować patostreamy bez udziału Daniela Z, który wówczas przebywał w więzieniu. Ra­ zem z youtuberem o pseudonimie Proboszcz prowadzili transmisje z libacji alkoholowych. Na jednej z nich została zarejestrowana scena próby morderstwa #M. Wołał o pomoc, gdy brutalnie był bity po głowie butelką. Widać było krew i skalę brutalności dotąd nie znaną w przekazie internetowym na żywo na pol­ skim YouTubie.

po walce z Marcinem N(…)em, gdy ten został zdyskwalifikowany. „Ale to co o(…)ł taką że­ nadę! No to niech w(…)a Jasnej Góry bronić, k(…)a! […] Ja zaatakowałem jego rodzinę? Nie! Ja sobie szpileczkę wbiłem, a ten się, k(…) a, się tak przypucował, jakby naprawdę tam coś było! Tak, ma córkę! Ma żonę w domu! Ma siostrę! A przeciwko kobietom, k(…)a! Kobie­ ty powinny mieć prawo, k(…)a, do swojego ciała i do swojego płodu, a nie k(…)a, jakiś śmieć z Jasnej Góry, będzie, k(…)a, mówić im, co mają robić ze swoim ciałem! Śmieć j(…)y! J(…)ć tą PiS-owską k(…)ę!” Kasjusz Ż. jest czołowym zawodnikiem #Fame. Mówi o sobie, że jest niepokonanym królem federacji. Jego retoryka nikogo z od­ biorców przekazu internetowego nie razi. Jest oklaskiwana. Tu nie szuka się logiki, a emocji. I właśnie ten „wojownik”, współczesny „rewo­ lucjonista”, w szczytowym momencie oglądal­ ności gali #Fame8 wygłosił swoje poparcie dla Strajku K. Bohatersko stanął w obronie kobiet, które walczą o swoje prawa. Działanie, które miało na celu zabawę i zarabianie pieniędzy, stało się okazją do wygłaszania politycznych manifestów zgodnych z postulatami rówieś­ ników, którzy wcześniej wyszli na ulice pod symbolem czerwonego pioruna.

11

29 października 2020 r. pojawił się komu­ nikat: – „Czy ktoś mógłby od nas powiedzieć panu Hołowni, żeby w(…)ł? Bo my robimy re­ wolucję i nie mamy czasu zajmować się każdym politycznym palantem chętnym do powie­ zienia się na nas”. I jeszcze: – „Samo obalenie konkordatu i odebranie praw kościołowi nie wystarczy! Zaraz po tym należy zakazać spra­ wowania urzędów publicznych przez katoli! Oni też są odpowiedzialni”. W przytoczonych przykładach przekazu Strajku K. na pierwszy plan wysuwa się nie­ spójność i wulgarność. Kierowanie się organi­ zatorek emocjami i działanie pod wpływem impulsu. Wysuwają żądania, które się nie speł­ niają! Wykorzystują ten sam język i formę ko­ munikacji, co Kasjusz Ż. Czołowe osobowości internetowe – in­ fluencerzy, youtuberzy – publikują wszystko co się da. Niczym się nie ograniczają. W prze­ ciwieństwie do ich poprzedników, którzy byli gwiazdami polskiego kina. Aktorami, reżyse­ rami, dziennikarzami, którzy swoją tożsamość zakorzenili w systemie komunistycznym. Tu budowa wizerunku była dostosowana do la­ urkowego przekazu. A brudy były kartą prze­ targową dla Służby Bezpieczeństwa PRL, któ­ ra zmuszała wielu celebrytów z poprzedniej

TOLOGIA SA Oprawca miał na sobie koszulkę #Fame. Wysłałem mejlem do federacji pytania: „Czy promujecie się na kanałach osób związanych z patostreamingiem? Czy płacicie za pojawie­ nie się na wizji w Waszej odzieży? Jaki jest Wasz stosunek do przemocy, zwłaszcza że odbiorcami prezentowanej przez Was tre­ ści jest młodzież i dzieci?”. Do wiadomości dołączyłem link do filmu z opisaną próbą morderstwa. 7 marca 2019 roku otrzymałem odpowiedź od szefa federacji, Krzysztofa R., który kategorycznie zaprzeczył tezom przed­ stawionym w mejlu. Odbyłem z Krzysztofem R. rozmowę telefoniczną. Powstał plan próby opisania zjawiska w filmie dokumentalnym. Tema­ tem wstępnie była zainteresowana Telewi­ zja Polska. Jednak w tym czasie zacząłem badać zjawisko Lorda Kruszwila i Łukasza Wawrzyniaka, którego wówczas znałem tyl­ ko jako anonimowego Kamerzystę. Gdy od­ kryłem powiązania, które opisałem powyżej, 17 czerwca 2019 r. napisałem do Krzyszto­ fa R., aby uznał wszelkie propozycje współ­ pracy za nieaktualne. Zrozumiałem, że fe­ deracja mogła podjąć współpracę w celu popularyzacji patostreamów i aby załago­ dzić podejrzenia. Dodatkowo po pytaniach o współpracę federacji Fame z Łukaszem Wawrzyniakiem, 18 czerwca 2019 r. Krzysz­ tof R. odmówił dalszych kontaktów. Zapis z konferencji prasowych związa­ nych z promocją gal jest dostępny na You­ Tubie. Śledząc opublikowane konferencje z kolejnych gal, jak i gale, jedyne, co można usłyszeć, to wulgaryzmy, wyzwiska i poniża­ nie przeciwnika. Na #Fame8 Kasjusz Ż. udzielił wywiadu dziennikarzowi Mateuszowi K. w oktagonie

#PATOPROTEST

Strajk K., który wyprowadził nowe pokolenie na ulicę, posługuje się symbolem błyskawicy. Wielu kojarzy się ona z emblematem faszy­ zmu. Główne hasło protestów to „w(…)ć”. Protest poparła zawodniczka #Fame, #Lilm, wcześniej #SexM, czyli Aniela B. A hymn pro­ testu J(…)ć PiS wyśpiewał zawodnik #Fame, Cyprian R., czyli #C. Jasne jest też stanowisko czołowego zawodnika Kasjusza Ż. Spójna jest też narracja i język ukazanych tu konferencji Fame, jak i sposobu komunikowania się or­ ganizatorek protestów. 23 października 2020 r. w oficjalnym komu­ nikacie Strajku K. słyszeliśmy: „To jest wojna!”. Ten przekaz zilustrowany był wizerunkiem ko­ biety, która trzyma koktajl Mołotowa z podpi­ sem: „Jarek, idziemy po ciebie”. Każdego dnia pojawiają się inne oświadczenia: „A więc nasz warunek jest taki: wymyślacie, k(…)y z PiS, jakiś trik, żeby anulować „wyrok”, w końcu jesteście specami od opcji bez trybu. Nas nie interesu­ je, co to będzie, w tym państwie i tak już nie ma prawa. Czas do środy. Nie będziecie nas torturować!”. „Tym wiernym, którzy wybierają się dzisiaj do kościołów, żeby słuchać gnojów w złocie i purpurze, cieszących się ze zwycięstwa nad kobietami, przypominamy, że istnieje coś takiego jak przyzwoitość, współczucie, odwaga i możliwość sprzeciwu wobec tego, co wypra­ wiają Wasi pasterze” (i zdjęcie posłanki opozycji, która stoi przed ołtarzem w czasie sprawowania Mszy Świętej i trzyma transparent: „Módlmy się o prawo do aborcji”). „PiS ma w(…)ć, ale nie musi w podskokach. W(…)ć z oświadczeniem Przyłębskiej, W(…)ć z Przyłębską”. Powołujemy Radę Konsultacyjną, jak na Białorusi, która będzie pracować nad tym, jak posprzątać burdel po PiS”.

epoki do najróżniejszych świństw i zdrad. W zamian system gwarantował popularność, bycie ważnym i rozpoznawalnym. Dziś, aby odkryć, jaką cenę płacili filmowcy tamtego systemu za sławę, trzeba prowadzić szeroką kwerendę w ich teczkach osobowych zabez­ pieczonych w Instytucie Pamięci Narodowej. Odkrywać przestrzeń skrajnie hermetyczną. Natomiast w przypadku nowego pokolenia widzimy wszystko czarno na białym! Oni sami opisują, jaką cenę są w stanie zapłacić za wy­ świetlenia, za sławę, za „fame”. Piotr Kaszubski, przyjaciel Łukasza Waw­ rzyniaka, na swoim profilu społecznościo­ wym opublikował zdjęcie, na którym ubrany na czarno z pełnym skupieniem czyta Biblię Szatana. Daje rówieśnikom jednoznaczną wskazówkę, co wynosi go na szczyty sławy i dobrobytu. Daniel Z., czyli #Magical, pobił rekord Polski w ilości widzów transmisji na żywo, gdy prowadził okultystyczny, demo­ niczny spektakl, którego głównymi widzami były dzieci i młodzież. Na gali #Fame na stole układane są karty tarota. Marcin K., czyli #R., wytatuował sobie na prawym przedramieniu demona z pentagramem. Ukazane tu fakty nie mają na celu potępia­ nia wskazanych osób. Głównym moim celem było ukazanie problemu. Znam mechanizmy, które pchają w stronę patologicznych zacho­ wań. Mam świadomość, jaka to jest siła. Nie analizuję tu też motywów, które w każdym przykładzie są inne. Jednak nie można akcep­ tować działań, które prowadzą do patologii. Nie adresuję tego tekstu do młodych lu­ dzi! Przygotowywałem go dla rodziców, czyli dla mojego pokolenia. Wiem, że oni byli po­ chłonięci codziennością i nie zauważyli tego zjawiska. K


KURIER WNET · LUTY 2O21

12

BIAŁA PLAMA

Działalności wywiadowczej braci Kassnerów Alfreda i Jana, polegającej na rozpracowywaniu niemieckiego przemysłu pracującego na potrzeby machiny wojennej III Rzeszy, nie domyślił się niemiecki kontrwywiad ani Gestapo. I może w ogóle nie byłaby znana, gdyby nie to, że Alfred przyznał się do niej bezpiece, wyjaśniając okoliczności podpisania volkslisty.

ALFRED KASSNER FOT. INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ

A

lfred-handlowiec oraz jego młodszy brat Jan (Johann), absolwent SGGW, plantator tytoniu – urodzeni w rodzinie niemieckiego buchaltera z Żyrardowa – podpisali volkslistę dla przykrywki działalności wywiadowczej na rzecz delegatury rządu RP w Budapeszcie i na jej sugestię, za wiedzą i zgodą organizacji Polska Niepodległa – jednej z grup antyhitlerowskiego podziemia, do której należał ich siostrzeniec. W okupowanej Warszawie administrowali przejętym przez Niemców mieniem pożydowskim, w tym składem aptekarskim Arona Szpinaka, zakładem produkcji wyrobów gumowych Ballog oraz montownią i warsztatami naprawczymi norymberskiego producenta motocykli Zündapp. Jeździli do Rzeszy w sprawach handlowych, głównie zakupu surowców. Mieli tam kontakty wśród przemysłowców, co dawało im wgląd w kondycję przemysłu, zwłaszcza chemicznego i maszynowego – kluczowych gałęzi pracujących na potrzeby Wehrmachtu. Delegaturę rządu RP w Budapeszcie informowali m.in. o zleceniach produkcji łożysk kulkowych i jej lokalizacji, przenoszonej z miejsca na miejsce z obawy przed alianckimi nalotami; o zamówieniach dla BMW w Norymberdze, zapotrzebowaniu na materiały wybuchowe i chemiczne produkowane w Troisdorfie pod Kolonią oraz miejscach ich składowania. Bracia mieli też kontakty z rezydentem kontrwywiadu w Warszawie Edmundem Koniecznym, poznanym w Berlinie, co otwierało wiele drzwi i w pracy wywiadowczej dawało dodatkowe zabezpieczenie. Inicjatywa działalności dla polskiego wywiadu za granicą wyszła od Jana Kassnera, który we wrześniu 1939 r. dotarł na Węgry, nawiązał kontakt ze szkolnym kolegą Alfreda, Karolem Dubiczem-Pentherem, konsulem RP w Lizbonie, a ten wciągnął go do współpracy. W październiku 1939 r. Jan wrócił do Warszawy i wtajemniczył w swe plany brata i łączniczkę Stefanię Rumenową. Oprócz tych trojga o sprawie nie wiedział nikt. Po kilku latach dowiedziała się bezpieka, za co Alfred zapłacił pobytem w stalinowskim więzieniu, zsyłką do obozu pracy na Uralu i utratą zdrowia. Aresztowano go w sierpniu 1948 roku wskutek donosu żony wspólnika, z którym poróżnił się w interesach. Postawiono mu zarzut z art. 1 par. 1 dekretu PKWN z 31. 08. 1946 r.: „Kto będąc obywatelem polskim w czasie pomiędzy 1 września 1939 a 9 maja 1945 r. zgłosił swą przynależność do narodowości niemieckiej lub uprzywilejowanej przez okupanta, podlega karze więzienia do lat dziesięciu”. Sprawę jego wpisu na listę volksdeutschów rozpatrywano trzykrotnie. Pierwszy raz na jego życzenie, gdy wystąpił o rehabilitację. Specjalny Sąd Karny dla Okręgu Sądu Apelacyjnego w Łodzi 27. 08. 1946 r. orzekł, że „Alfred Kassner, będąc obywatelem polskim w roku 1940 w Warszawie, w czasie okupacji niemieckiej zadeklarował przynależność do narodowości niemieckiej, a uczynił to na rozkaz podziemnej organizacji polskiej walczącej z okupantem”. Rok później Warszawski Oddział Specjalnej Komisji do Walki z Nadużyciami Gospodarczymi i Szkodnictwem Gospodarczym zainteresował się jego przeszłością, badając nieprawidłowości w Spółdzielni Pracy „Przyszłość” w Radości, gdzie Kassner był dyrektorem handlowym. Komisja wydzieliła ze sprawy materiały odnoszące się do podpisania volkslisty, przekazując je Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Ta umorzyła postępowanie uznając, że sprawa jest już rozstrzygnięta prawomocnym wyrokiem sądowym w związku z okolicznościami wykluczającymi przestępczość czynu. W tym czasie Alfred Kassner starał się rozkręcić firmę budowlaną ze wspólnikiem Nikodemem Hryckiewiczem, którego w czasie wojny wspierał finansowo, widząc w nim obiecującego wynalazcę (opatentował wynalazek żelbetonowy). Ponieważ ciążył na nim poważny zarzut, zgodził się, by do czasu jego wyjaśnienia wspólnik jednoosobowo firmę reprezentował. Po umorzeniu sprawy chciał uporządkować stan prawny i zażądał od wspólnika sporządzenia aktu notarialnego, stwierdzającego, że mieli równe udziały. Gdy Hryckiewicz odmówił, Kassner postawił mu zarzut fałszowania wpisów buchalteryjnych i wniósł sprawę do sądu. Argumentował, że kapitał założycielski pochodził z pieniędzy pożyczonych od jego sióstr, a wspólnik nie wniósł nic.

Nierozpoznany polski Schindler Andrzej Świdlicki

Nie wiadomo, czy sprawa ta miała finał w sądzie, w aktach Alfreda Kassnera nie ma o tym wzmianki. Można jednak zakładać, że perspektywa sądowej przegranej lub chęć odegrania się skłoniła żonę Hryckiewicza Ludwikę do pójścia do Urzędu Bezpieczeństwa na Pradze, gdzie oświadczyła, że Kassnera nie należało rehabilitować. Sąd w Łodzi dał wiarę przekupionym świadkom.

Braciom Kassnerom odmówiono w PRL wojennych zasług. Alfred był represjonowany przez stalinowską polityczną policję. Jan po śmierci w 1973 r. został zdemonizowany przez dyrektora RWE Jana Nowaka-Jeziorańskiego jako „esesman”, „volksdeutsch”, „agent tajnych służb PRL” i „hitlerowski zbrodniarz wojenny”. Każda z tych etykietek jest fałszywa. Donosicielka zapewniła, że zna ludzi gotowych zaświadczyć, że Alfred Kassner nie był tym, za kogo się podawał. Oświadczyła, że ma on brata w Bawarii, któremu dobrze się powodzi, i oskarżyła o to, że z Warszawy spalonej po powstaniu wywoził cenne rzeczy ukryte w piwnicach, słono sobie licząc za kurs, a przy okazji się bogacąc. Kassner jeździł tam po pościel i sprzęt warszawskiego oddziału Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie – organizacji charytatywnej, jedynej jawnej organizacji polskiej w Generalnej Guberni działającej za zgodą Niemców. Kassnera aresztowano siedem miesięcy po wizycie Ludwiki Hryckiewiczowej w praskim UB, 11. 08. 1948 roku. Śledztwo trwające ponad 14 miesięcy prowadził początkowo Wydział I MBP, zajmujący się zwalczaniem szpiegostwa i likwidacją zaplecza niemieckiej władzy okupacyjnej, a następnie przejął je Departament Śledczy MBP, któremu dyrektorował Józef Różański (Goldberg). Bezpiekę najbardziej interesowały kontakty braci Kassnerów z Edmundem Koniecznym – z góry uznała, że służyły wyłącznie jemu, a bracia byli jego agentami. Według relacji Alfreda, dziesięciokrotnie karano go karcerem, zamykając

na 24 godziny nago w pomieszczeniu z zimną wodą, skąd trzykrotnie wynoszono go nieprzytomnego. Miewał halucynacje, ale nawet biciem nie zdołano go zmusić do podpisania obciążających zeznań. Dowodów przeciwko niemu nie było, a przecież trzeba było usunąć go z pola widzenia choćby po to, by nie musieć przyznawać się do błędu w aresztowaniu.

W

październiku 1949 r. wydano go więc Rosjanom, wyrażając tym samym ufność w sowiecką jurysprudencję. Może w MBP liczono, że Alfred Kassner zainteresuje fachowców na Łubiance, ponieważ przebywał w cesarstwie Romanowów przed rewolucją, a po wybuchu I wojny światowej zajmował się tam likwidacją filii Kruppa. Na Łubiance nie dano wiary, że w okresie niemieckiej okupacji Kassner wyjeżdżał do Rzeszy służbowo w celach handlowych i po dwóch tygodniach na mocy orzeczenia Kolegium Specjalnego NKWD skazano go na karę dziesięciu lat obozu pracy. We wrześniu 1955 roku powrócił do Polski z Uralu z kartą repatriacyjną 0022. Cierpiał na dusznicę bolesną i miał objawy epileptyczne. Dano mu 1000 złotych, garnitur i półbuty. Z uwagi na zły stan zdrowia i ciężką sytuację materialną otrzymał 10 tysięcy złotych jednorazowej zapomogi. ZUS wypłacił mu zaległą rentę, ale odszkodowania za polityczne represje nie otrzymał z braku ustawowego uregulowania tej kwestii. Nie wiadomo, czy ubiegał się o sądową rehabilitację. Może mu nie zależało. Bezpieka interesowała się nim nadal, m.in. przy okazji wizyty brata Jana w Polsce w 1958 roku. Zastrzeżenia służb PRL budziło to, że na własną rękę nawiązywał kontakty handlowe z Niemcami, myśląc m.in. o eksporcie gęsiego pierza i opiece nad niemieckimi grobami. Przechwycono jego prywatny list do USA krytyczny wobec władz. „Działalność wywiadowcza ojca stała się dla nas [jego córek] przekleństwem – pisała w czerwcu 1949 roku do Pierwszego Obywatela Bolesława Bieruta Kinga Kassnerówna. – Słowo ‘volksdeutsch’ idzie wszędzie naszym śladem jak klątwa. Wystarczy, by ktoś z podłych ludzi wspomniał o ojcu volksdeutschu, a wszelkie nasze plany na przyszłość są zniweczone”. Do podania dołączyła listę osób, którym ojciec pomagał, skutecznie zabiegając o ich zwolnienie z Majdanka i warszawskiego getta, argumentując, że byli mu potrzebni w pożydowskich

firmach, którymi zarządzał. W ten sposób ocalił Irenę Szpinak – wdowę po Aronie, którego składem aptecznym zarządzał – i żydowskiego lekarza Grossblatta. Na kierownika firmy wyrobów gumowych Ballog pod swoim zarządem wyznaczył żydowskiego inżyniera Blachera, uzyskując jego zwolnienie z warszawskiego getta wraz z córką i zięciem. Gdy z braku surowców Ballog musiał zaprzestać produkcji, Blachera z rodziną ukrył w Bojanach nad Bugiem. Alfred Kassner zasłużył się także we wspieraniu antyhitlerowskiego ruchu oporu w okupowanej Polsce. Kassnerówna pisała Bierutowi, że woził partyzantom do lasu leki, finansując dostawę z transakcji na czarnym rynku. Na kierownika filii berlińskiej Hafty wyznaczył „Dowmunda” – ważną

postać w konspiracyjnej Polsce Niepodległej. W swoich zakładach zatrudniał wyłącznie Polaków, wystawiał im fikcyjne zaświadczenia i tolerował udział w konspiracji. Tej tolerancji o mało nie przypłacił życiem, gdy w jednym z administrowanych przez niego domów przy Wiejskiej 12 wskutek nieostrożności pracowników (prawdopodobnie z krakowskiej filii Szpinaka) wykryto skład broni, o którym on sam nie wiedział. W wyniku tej wpadki wraz z synem Tadeuszem trafił na Pawiak, gdzie syna rozstrzelano, a jego zatrzymano do dalszego śledztwa. Brat Jan zdołał go wykupić za 150 tysięcy złotych, a „Dowmund” wystarał się dla niego o fałszywą kennkartę, na którą wraz z bratem, jego żoną i teściem na krótko przed powstaniem wyjechał do Bawarii. Powrócił po jego upadku, mając w planach założenie firmy budowlanej razem z Hryckiewiczem.

B

raciom Kassnerom odmówiono w PRL wojennych zasług. Alfred był represjonowany przez stalinowską polityczną policję. Jan uniknął jego losu, przenosząc się do amerykańskiej strefy okupacyjnej, ale po śmierci w 1973 roku został zdemonizowany przez dyrektora Radia Wolna Europa Jana Nowaka-Jeziorańskiego jako „esesman”, „volksdeutsch”, „agent tajnych służb PRL” i „hitlerowski zbrodniarz wojenny”. Każda z tych etykietek jest fałszywa. Nowak nie mógł wiedzieć o jego działalności szpiegowskiej w Rzeszy, ale wiedział o zasługach dla wywiadu Armii Krajowej. Zniesławiające etykietki przyklejał nieboszczykowi, by samemu wybronić się od zarzutu pracy dla okupacyjnego urzędu skonfiskowanych Żydom nieruchomości, co Jan Kassner stwierdził w oświadczeniu notarialnym z 1970 roku. Dlaczego braci potraktowano w PRL jak wrogów państwa? Dlaczego tak łatwo dano wiarę donosom ludziom im nieżyczliwych? Dlaczego śledztwo przeciwko Albertowi prowadzono tak, by wykazać z góry przyjętą tezę, że był agentem niemieckich władz okupacyjnych? Przypadek urodzonych w Żyrardowie reichsdeutschów – ochotników w wojnie polsko-bolszewickiej, ludzi przedsiębiorczych, którzy podpisali volkslistę dla zyskania możliwości wywiadowczych, wspierali działalność antyhitlerowskiego ruchu oporu i wyciągali Żydów z getta – nie pasował do ówczesnych stereotypów. I nawet dziś może się wydać nieprawdopodobny. Potraktowano ich tak a nie inaczej, bo wpisywali się w zapotrzebowanie na antypaństwowego renegata tamtych czasów. Alfred Kassner nasuwa porównania z Oskarem Schindlerem, Niemcem zatrudniającym Żydów w fabryce naczyń emaliowanych Rekord w Krakowie. Łączy ich to, że dzięki nim wielu z Żydów uniknęło śmierci, ale dzieli

sposób, w jaki zostali potraktowani po wojnie. W 1963 r. Schindlera nagrodzono tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Napisano o nim książkę Arka Schindlera, a na jej podstawie Steven Spielberg nakręcił nagrodzony siedmioma Oskarami film Lista Schindlera. Nie wypomina mu się pracy w Abwehrze, której celem było przygotowanie aneksji Sudetów. Był aresztowany przez Czechów, ale wyszedł z więzienia na mocy monachijskiego układu o rozbiorze Czechosłowacji. Następnie wstąpił do NSDAP. W biografii Schindlera uwypukla się, że w swoich zakładach zatrudniał Żydów, choć w początkowym przynajmniej okresie robił tak głównie dlatego, że byli praktycznie darmową siłą roboczą, a dopiero w dalszej kolejności wspomina się o tym, że jego zakłady pracowały na potrzeby niemieckiej machiny wojennej i z tego powodu cieszyły się specjalnymi względami. Nic nie wskazuje, by Schindler, przeciwnie niż bracia Kassnerowie, starał się tę machinę podkopać. O Schindlerze można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju holocaustowego celebryty. Alfred Kassner jest nieznany i od czasów Bieruta obłożony klątwą. Jego wojennych i powojennych losów nikt nie spisał. Jego biografia nie zainteresowała nawet historyków po 1989 roku. Możliwym wytłumaczeniem jest to, że jego akta zawierają sporo informacji o bracie Janie i nie znajdzie się ich nigdzie indziej. I są to informacje waż-

O Schindlerze można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju holocaustowego celebryty. Alfred Kassner jest nieznany i od czasów Bieruta obłożony klątwą. Jego wojennych i powojennych losów nikt nie spisał. Jego biografia nie zainteresowała nawet historyków po 1989 roku. ne, bo podważają to, co o nim napisał jeden ze świętych patronów III RP, Jan Nowak, kurier z Waszyngtonu, zrzucony do Warszawy dla dopilnowania, by ustrojowa transformacja dokonała się w myśl amerykańskich instrukcji. Apologeci Jana Nowaka, wśród nich autorytety III RP, odmalowali Jana Kassnera jako złego demona. Alfreda nie dostrzegli, być może – chcąc zaoszczędzić sobie niewdzięcznego trudu ponownego analizowania spraw okupacyjnych od dawna ustawionych i poszufladkowanych. K Więcej informacji o Alfredzie Kassnerze w: Andrzej Świdlicki, Wisielec z ulicy motyli, Wydawnictwo Borgis, Warszawa 2020, s. 179–193, 195–209.

Wspomnienie o Lidii Lwow-Eberle (1920–2020)

Piotr Hlebowicz

O

deszła na wieczną wartę piękna, szlachetna postać. 5 stycznia 2021 roku w wieku 100 lat zmarła Lidia Lwow-Eberle pseudonim Lala, łączniczka i sanitariuszka w oddziale „Kmicica” (Antoniego Burzyńskiego). Po podstępnym zamor­ dowaniu „Kmicica” i części żołnierzy z jego brygady przez sowiecką grupę partyzancką komandira Mar­ kowa – swój los połączyła z Zygmuntem Szendziela­ rzem „Łupaszką” i V Brygadą Wileńską, zwaną także Brygadą Śmierci. Po wojnie czynnie uczestniczyła w konspiracji antykomunistycznej. W czerwcu 1948 roku, w wyniku operacji przeprowadzonej przez UB, została ujęta razem z „Łupaszką” w Osielcu k. Makowa Podhalańskiego. Zygmunta Szendzielarza-„Łupaszkę” rozstrzelano po długim śledztwie i pokazowym pro­ cesie 8 lutego 1951 roku. Lidię Lwow-Eberle skaza­ no na dożywocie. Wyszła z więzienia w czasie tzw. odwilży w roku 1956. Spotykałem Panią Lidię w latach 80. na corocz­ nych spotkaniach weteranów III, IV i V Brygady Wi­ leńskiej AK w Gdańsku (w rocznicę operacji „Ostra Brama”, która została przeprowadzona w lipcu 1944 roku). Ostatni raz rozmawialiśmy z Panią Lidią w Osiel­ cu w marcu 2019 roku przy okazji uroczystości odsło­ nięcia popiersia „Łupaszki” przed domem, w którym oboje zostali aresztowani 71 lat wcześniej. Pani Lidia pochodziła z rosyjskiej rodziny ksią­ żęcej Lwowów. Po przewrocie bolszewickim rodzice

wyjechali do Polski i zamieszkali w Nowogródku. Pani Lidia Lwow-Eberle uznała Polskę za swą nową ojczyznę i stała się jej wielką patriotką. Niestety Rosjan o po­ dobnej mentalności było bardzo mało – oprócz Pani Lidii osobiście mogę wymienić Borysa Sawinkowa, Władimira Bukowskiego i Natalię Gorbaniewską. Gdy­ by większość Rosjan myślała podobnie do nich – moż­ na byłoby mieć do Rosji stosunek pozytywny, lecz są to przysłowiowe igły w stogu siana. Chwała Żołnierzom Wyklętym!

K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

13

NISZC ZENIE PA M IĘCI

W

krótce do niewielkiej stacyjki kolejowej będą dzień i noc przyjeżdżać półkilometrowe pociągi z centrum niemieckiej Rzeszy, z ewakuowanymi liniami technologicznymi do produkcji kadłubów samolotów bojowych Messerschmitt. Póki co, także dzień i noc, w światłach reflektorów budzących strach miejscowej ludności, polscy „niewolnicy” – inżynierowie i technicy, spędzeni tu z Wielkopolski, z poznańskiego Fortu VII, z Auschwitz w ramach „Intelligenz­aktion”, szczuci psami, terroryzowani wrzaskiem SS-manów i kapo, bici pejczami – będą budować betonowy most na potoku Gusen dla kolejowej bocznicy, drążyć w piaskowych wzgórzach kilometry wielopoziomowych tuneli o kilkumetrowej wysokości, stawiać budynki dla zakwaterowania załóg SS i zakładać obóz pracy Gusen I. Nie oszczędzono nawet księży specjalnie przywiezionych tu z Dachau. Polakom towarzyszyła w tej pracy ku śmierci – przy dwudniowej budowie mostu wszyscy zginęli – garstka więźniów innych narodowości, przede wszystkim republikańskich komunistów, Hiszpanów. Koszmar drążenia tuneli, z zasypującym wszystko piaskiem wymagającym usuwania go bez chwili wytchnienia, został ostatecznie zastąpiony koszmarem kilkunastogodzinnej produkcji w technologicznych oparach przy nieskutecznej wentylacji, gdzie haust powietrza przy wentylatorze był często na wagę życia. Tego powietrza usiłowali się niemalże na zapas „nałykać” więźniowie, ciasno stłoczeni w otwartych wagonach, dowożeni opisanym betonowym mostem do drewnianej rampy, skąd pędzono ich kilkaset metrów znów do sztolni. Na tej drodze nie pozostało ani jedno źdźbło trawy, wyjedzonej przez więźniów z głodu do cna. Przeliczając ilość ofiar na ponad ośmiokilometrową długość wydrążonych korytarzy, można przyjąć, że każdy bieżący metr jest naznaczony ludzką śmiercią. To istne piekło na ziemi zostało dopełnione założonym dodatkowo późniejszym obozem Gusen II, gdzie w drewnianych barakach, bez żadnych już warunków sanitarnych, urągających już

nawet zwierzęcej sile roboczej, trzymano ludzi, dla których przewidziano trzymiesięczny okres przeżycia (sic!). Istnieje hipoteza, wobec której właśnie zablokowano na poziomie austriackiego państwa dalsze badania, że w obliczu nasilających się bombardowań zamknięto w ogóle tysiące więźniów w podziemnym obozie połączonym tunelem z fabryką – tyle zniknęło z dnia na dzień z centralnej ewidencji w Mauthausen. To „piekło”, które okazało się być nieporównywalnym w cierpieniu nawet z Auschwitz, stało się dla Polaków „Drugim Katyniem”, co w zgodzie z historyczną oceną oświadczył w Austrii publicznie w 2019 roku wicepremier polskiego rządu, prof. Gliński. Amerykanom nie pozostało nic innego jak spalić drewniane baraki obozu Gusen II w obawie przed rozprzestrzenieniem się zarazy. Sowieci, którzy przyszli po nich, obejmując przydzieloną im strefę północnej strony Dunaju, wysadzili w pośpiechu w powietrze tylko część wejściową tuneli, nieudolnie, przy pomocy podłożonych bomb lotniczych, wyrządzając więcej szkód samej miejscowości. Teraz oni z kolei wywozili dzień i noc urządzenia fabryczne do Rosji. Mamy rok 2020, właśnie mija 75 lat od zakończenia wojny i wyzwolenia tego straszliwego miejsca przez armię amerykańską. Pozostało jedynie około 30 obiektów i instalacji przypominających tamten czas. Obiektów do dziś, z wyjątkiem Memoriału i „Bergkristall” (za sprawą Polski), nawet nieoznaczonych (sic!) lub pozostających w prywatnych rękach po szybkiej odsprzedaży przez Republikę Austrii. Francuzom

Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych o umieszczenie tablicy pamięci na betonowym moście, tenże burmistrz odpowiedział otwarcie, że nie jest możliwe, by na każdej pozostałości z nazistowskich czasów każde stowarzyszenie każdej narodowości umieszczało swoją tablicę (sic!). Wybrano zatem jakże „sprawiedliwe i demokratyczne” rozwiązanie, boć przecież także każde cierpienie jest tyleż samo warte – brak jakichkolwiek oznaczeń i jakiejkolwiek umiejscowionej pamięci.

N

wjeżdżał nawet pociąg, ma być odtworzony symbolicznie… z trzciny (!). Na zakończenie podano „Grubersuppe” – „Zupę Grubera”, księdza więźnia, który własnoręcznie przyrządzoną polewką usiłował jeszcze ratować najsłabszych. Było to jedyne, co można by było próbować przełknąć dla pamięci, w tym strasznym miejscu. Nawet publiczny przytyk o obecnym powrocie właśnie Polski (sic!) i Węgier do sytuacji faszyzmu lat 30. nie zdołał wzruszyć już stwardniałych polskich serc.

iszczenie pamięci – tym bardziej gorzkie, że oficjalne i z polskim właśnie przyzwoleniem. Odwrót od sytuacji z lat 2000., kiedy jedyną tablicę pamięci w piwnicznym korytarzyku udało się zamienić na cały zamek– upamiętnienie Hartheim, gdy w Mauthausen powstało nowoczesne centrum informacyjne, gdy muzeum w Memoriale mogło jakoś zacząć udzielać choćby reglamentowanych informacji, gdy betonowy most „Schleppbahnbrücke” miał swą tożsamość, powiązaną z pomnikową instalacją. Ten odwrót, gdy jedyną informacją o hekatombie sztolni „Bergkristall” są – wykorzystywane intensywnie i wręcz bezwstydnie przez Austriaków – tablice informacyjne ufundowane w 2015 roku przez rząd Rzeczypospolitej (i za pieniądze polskiego podatnika właśnie odnowione!), których nie wolno (?) jednak pokazywać wspólnie z przylegającym polskim pomnikiem nawet w publicznej fejsbukowej domenie Ambasady RP, jest odwrotem upokarzającym dla wszystkich ofiar obozów Gusen i ich rodzin, moralnych spadkobierców pamięci. Szczególnie jednak dla ofiary złożonej przez Polaków, przeciwko którym obóz ten w ogóle powstał. Jak zatem może efektywnie działać Komitet Gusen bez wsparcia polskiej dyplomacji, pomimo niebagatelnych starań w tych warunkach, wyróżniony w listopadzie 2020 r. jakże wymagającą i prestiżową nagrodą IPN „Kustosza Pamięci Narodowej”? W rezultacie zasługa Komitetu Gusen, wydobycia z „łąkowego depozytu zarośniętego pokrzywami” i upamiętnienia odkrytych na stacji St.Georgen-

Makieta obozu, tworzona latami przez więźniów z całego świata, którym udało się uratować życie, z także polskojęzycznym komentarzem, już elektronicznie i audiowizualnie unowocześniona, nie opuści jednak otwieranego tylko okazjonalnie lub na zamówienie regionalnego muzeum, choć „Dom Pamięci”, a w rzeczywistości „izba” (za 570 tys. euro!) jest ponoć przewidziana dla rzeczy dużych, może nawet… wielkich?! Rzeczy „małe”, osobiste artefakty więźniów, tak drogie jak okulary, różaniec – z paciorkami wypełnionymi popiołem spalonych więźniów, łyżka, drewniaki, czapka, ostatni list z domu, etc. – zniknęły nagle w jakimś tajemniczym depozycie. Nie mieszczą się już nagle w muzeum i nie zmieszczą, w zbyt małym przecież, jak stwierdził burmistrz, „Domu Pamięci” – dziele jego życia. Pozostały fajansowe naczynia… SS-manów. Na prośbę Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Rodzin

-Lungitz popiołów ludzkich, doczeka się szczegółowej informacji po dopiero zamierzonym wybudowaniu nowego dworca kolejowego (sic!). Publicysta historyczny, Rudolf Haunschmied, był jedyną osobą, która w oficjalnym wystąpieniu uzmysłowiła zgromadzonym proporcje i rozmiar polskiego cierpienia. Wydaje się, że właśnie zrozumiano to w Berlinie, decydując o wyodrębnionym, podobnie jak dla społeczności żydowskiej, upamiętnieniu Polskich Ofiar II Wojny Światowej. Nie zrozumiano tego jednak kompletnie w Wiedniu – jak długo przyjdzie jeszcze na to czekać? Tendencja celowego unikania narodowej symboliki, uznawanej, konsekwentnie od pewnego czasu, za zbędną „demonstrację”, wpisuje się dokładnie w polityczne zapotrzebowanie Austrii. Zamazywania pamięci, by być może w następstwie także i tutaj zacząć kiedyś pisać polską historię na nowo. K

Raport z Gusen Cofnijmy się bez mała o 80 lat, do wiosny 1941 roku. W małej austriackiej, przydunajskiej miejscowości Gusen, należącej do gminy St. Georgen, trwają gorączkowe prace budowlane. Niemieccy i austriaccy naziści przygotowują w szaleńczym tempie infrastrukturę dla największej, ukrytej w tunelach wydrążonych w okolicznych pagórkach, fabryki zbrojeniowej w Europie. Dariusz Brożyniak · zdjęcia Aleksander Brożyniak i Włochom udało się jeszcze odkupić, ze składek byłych więźniów, skromny kawałek terenu wokół resztek krematorium. W ten sposób powstał międzynarodowo uznany Memoriał, dzisiaj znów ratowany rękami społeczników, bo włoski beton, w przeciwieństwie do tego hitlerowskiego, nie wytrzymuje konfrontacji z upływającym czasem. Po niewielkiej tabliczce z nazwą betonowego mostu i sentencją, że dla wielu oznaczał on drogę bez powrotu, pozostaje

od czterech lat tylko smutnie zwisający pałąk – ktoś biało-czerwoną wstążką przymocował… plastykowe serce. Obozowa brama i siedziba komendanta obozu to dziś willa hodowcy pieczarek – może wyjątkowo dobrze rosną na zalegających wszędzie, według wiedeńskiej profesor archeologii, krematoryjnych popiołach, chronione sztolniami, w których w tej części wioski produkowano „jedynie” karabiny maszynowe. Na tyłach tejże firmy jest niedostępny były plac apelowy i bryła młyna do mielenia kamienia, bo niemieccy i austriaccy SS-mani nie stronili od gospodarczej działalności, eksploatując poprzez firmę DEST kamieniołom granitu, jednego z najlepszych w Europie. Baraki tychże SS-manów były już nawet szkołą, żeby znów trafić w prywatne ręce, podobnie jak domek jednorodzinny przerobiony z obozowego „Bordelu” (niem.). Zeszłoroczny „krzyk” z Niemiec polskiego premiera o godne upamiętnienie tego miejsca był w Austrii, i owszem, słyszany. W rezultacie Republika Austrii, wyrażając wolę zakupu, zablokowała tym samym skutecznie taki zamysł Polski. Nieprzerwanie wobec tego trwają negocjacje z właścicielami, przy jednoczesnych „studiach” nad koncepcjami przyszłego zagospodarowania. Przebija się głównie jedna – pozostawienia tych miejsc do ich naturalnego rozpadu, z ewentualnym „Parkiem dla pamięci” lub „Parkiem spotkań”, o jedynie alegorycznym już sensie edukacyjnym. Lokalni samorządowcy podsycają tymczasem widoczny zdecydowany sprzeciw miejscowej ludności, który – zwieńczony żądanym

referendum – utrwali przekonanie, że to, co jest w tej chwili, absolutnie wystarczy po 75 latach.

T

e upływające 75 lat wyzwoliło w miasteczku St. Georgen jednak potrzebę przepracowania historii, by w trzecim pokoleniu z lekkim już sercem korzystać z idylli miejscowego życia. Przed wejściem do sztolni o kryptonimie „Kryształ górski” – „Bergkristall” powstaje zatem z inicjatywy stowarzyszenia „Region Świadomości”, kierowanego przez żonę burmistrza, właśnie „Park życia”. No i jak na park przystało, postawiono, rękami azylantów, drewnianą budowlę – schronisko, szałas, altanę – z rozbiórkowego odzysku. Postawiono ją zatem, tak jak i mieszkalne osiedle, w surowym jeszcze stanie, jak wcześniej wspomniano, na uświęconej nieludzkim cierpieniem ziemi cmentarza, nie stroniąc od ustawienia i ław piwnych. Dobra kuchnia bowiem jest zasadniczym elementem tej społecznej psychoterapii, przewidzianej do przeprowadzania w tym „Domu Pamięci” opatrzonym mottem „Ojczyzna praw człowieka”. Na uroczyste otwarcie pod patronatem samego premiera rządu Górnej Austrii przybył ambasador Rzeczypospolitej Polski i ambasador Luksemburga, z całą plejadą znamienitych gości, których ilość ograniczyła się do stu jedynie z powodu pandemicznych obostrzeń. W poważnych wystąpieniach wyrażano nadzieję na powstawanie właśnie… „instytutu dla gromadzenia dokumentów, pamiątek, gdzie znajdą miejsce profesjonalne studia badawcze

o 50 km podalpejskim, obszernym i do dziś działającym kurorcie Bad Hall. Artystyczna wizja powierzchni sklepienia „Domu Pamięci”, przedstawiająca wyłaniające się z kamienia postacie w grymasie cierpienia, przechodzącego w krwawe kontury tortur, była uznana przez Przewodniczącą „Regionu Świadomości” za zbyt daleko idącą. Mimo to artystka pozostała przy takim zamyśle sufitu, gdzie przecież postacie te przechodzą w końcu w zieloną kolorystykę nadziei, by ostatecznie „odrodzić się” w słonecznej żółcieni.

D

o rozpoznania detali przez zwiedzających wykonano kilkanaście ręcznych luster powiększających. Koncepcji zapowiadanej wystawy stałej „Praca przymusowa” jednak nie wypracowano i nie dyskutowano. Honorowy uczestnik uroczystości (internetowo z Warszawy), ponad dziewięćdziesięcioletni więzień, nawet oficjalnie pytany nie zdecydował się przedstawić swojej wizji upamiętnienia własnych losów i losów obozowych towarzyszy. Ambasador RP także nie zdecydowała się zaprezentować, przy tej doniosłej okazji, polskiego stanowiska, racji i oczekiwań. Złożono jedynie nieoficjalnie (bez ujęcia punktem programu i przekazu obrazu na udostępnione ekrany), jakoś chyłkiem, wieniec przy polskim pomniku z obłażącym już z farby i wyblakłym narodowym orłem. Niedostępnej na ogół polskiej kapliczki w głębi sztolni, lecz pieczołowicie przygotowanej na każdą okazję, także nie odwiedzono. Aż trudno

Obozowa brama i siedziba komendanta obozu to dziś willa hodowcy pieczarek – może wyjątkowo dobrze rosną na zalegających wszędzie krematoryjnych popiołach, chronione sztolniami, w których w tej części wioski produkowano „jedynie” karabiny maszynowe. nad historią tego straszliwego miejsca” (sic!). Póki co „instytut” wypełniono biurem przewodniczącej, garkuchnią i wystawą kilku szkiców ze zdjęć „obozowych” dzieci oraz obszerną wystawą przeciw współczesnej przemocy wobec kobiet, zapominając najwyraźniej o martyrologii kobiet z Ravensbrück i sąsiedztwie obozowego „domu publicznego”. Jakoś w tej wystawie „zapomniano” także o gehennie dziesiątków tysięcy kobiet z Polski, Ukrainy czy Rosji poddawanych „przemysłowo” eksperymentom medycznym i aborcji, tuż obok, bo w Linzu, w trzech dużych szpitalach, kwalifikowanych w specjalnie powołanym urzędzie z samodzielną siedzibą. Tej zbrodni poświęcono nawet uzdrowiskowe budynki w odległym

uwierzyć, że zaledwie 20 lat temu Polacy wybudowali przy Memoriale małe muzeum pamięci, „podwieszając” je z pietyzmem nad ziemią, by nie ranić tam dusz tych nigdy nie pogrzebanych, odsłaniając jedynie resztki obozowych fundamentów. Dziś przewodnik, dopiero widząc replikę obozowego trójkąta z literą P, zaczyna nagle, jakby celowo wyuczony, mówić o kwestii polskiej. Nie stał się zatem żaden „bajkowy cud” i nikt nie odważył się stwierdzić, że „król jest nagi”, mając usta pełne frazesów, kiełbasek i kawy z ciastem, uczestnicząc w tej swoistej i jakże sprzecznej z polskim obyczajem – uczcie cmentarnej nad zasypanymi co najmniej trzy metry w dół tunelami. Ten, którym


KURIER WNET · LUTY 2O21

14

R E K L A M A


LUTY 2O21 · KURIER WNET

15

MYŚL JP II Scrutona, przedsiębiorca to człowiek wyspecjalizowany w przedsiębiorczości – tu, jako enterprise (obok entrepreneurship), mocno utożsamionej z prowadzeniem działalności przedsiębiorczej, przedsiębiorstwa, czyli aktywnością biznesową, którą cechuje ryzykowanie kapitałem w celu osiągnięcia zysku. Przy czym enterprise odnosi się też, podobnie jak po polsku rozumiana przedsiębiorczość, ale w dużo węższym zakresie, do „stanu umysłu, który podejmowanie ryzyka rozpoznaje jako obiecujące i możliwe”.

do uczestników sesji plenarnych Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, w 2001 i 2003 r. W pierwszym skupił się na problematyce etycznej globalizacji. Pozytywnie ocenił globalizację handlu i wymiany informacji. Całość procesu ocenił zaś następująco: „Globalizacja nie jest a priori dobra ani zła. Będzie taka, jaką uczynią ją ludzie”. Równocześnie wyraził troskę o to, że niekontrolowane mechanizmy globalizacji mogą przynieść liczne ograniczenia „swobodnego, publicznego działania ludzkiej społeczności na wszystkich płaszczyznach”, stać

Przedsiębiorczość klasyczna i korporacyjna Globalizacja według Jana Pawła II Teresa Grabińska Klasyczny przedsiębiorca – czyli, wg Scrutona, dziewiętnastowieczny kapitalista – miał do wykonania cztery zadania (funkcje) przedsiębiorcy: 1) zaopatrzenie w kapitał wyjściowy przedsiębiorstwa (firmy), 2) zorganizowanie wytwarzania kapitału i przepływów między różnego rodzaju zasobami w celu wytworzenia produktu, 3) decydowanie o dynamice wytwarzania produktu w odniesieniu do oczekiwanego popytu na produkt, 4) podejmowanie ryzyka w każdej z trzech wymienionych aktywności. Ogólnie rzecz ujmując, przedsiębiorca ponosił ryzyko spowodowane tym, że musi wyłożyć nakłady, zanim produkt trafi na rynek, na którym jego sprzedaż może przynieść zysk lub stratę.

J

ednak współcześnie zarówno przedsiębiorstwo, jak i przedsiębiorca to abstrakcyjne pojęcia teoretyczne („entrepreneur (…) is largely an intellectual abstraction” – Scruton; „the entrepreneur is a theoretical abstraction” – Graham Bannock, Richard E. Baxter, Ray Rees, The Penguin Dictionary of Economics)! I to może budzić niepokój. Dopóki bowiem przedsiębiorstwo i przedsiębiorca to konkretne firmy i osoby, które podlegają odpowiednio – regulacjom prawnym i zasadom etyki, dopóty konkretna firma i przedsiębiorca mają się stosować do tych ograniczeń.

Wielka zbrodniarka Piotr Witt

P

uniformizacja kulturowa i in. Działające już teraz ponadnarodowe (ponadpaństwowe, a nawet ponadkontynentalne) korporacje stają się wiodącymi podmiotami w procesie globalizacji. I chociaż realizują te wymienione i inne korzyści, to coraz bardziej widoczne są ich destrukcyjne działania w sferach: politycznej (ograniczenie suwerenności państw), gospodarczej (niszczenie lokalnej przedsiębiorczości), społeczno-kulturowej (pogłębienie dywersyfikacji bogactwa, ujednolicenie stylów życia i unicestwianie różnorod-

W języku polskim termin ‘przedsiębiorczość’ jest cechą ludzkiego działania. Człowiek przedsiębiorczy to taki, który odznacza się inicjatywą, tzn. jest gotowy do podejmowania nowych zadań według własnego pomysłu i planu ich realizacji.

Historię czyta się z oddalenia. W stulecie wystąpienia grypy hiszpanki ukazała się w Anglii monografia tej straszliwej choroby wirusowej, która zabrała więcej ofiar, niż ich zginęło na polach bitwy w obu wojnach światowych. Wielka zbrodniarka. Jak grypa hiszpańska zmieniła świat* stanowi prawdopodobnie najobszerniejsze do tej pory opracowanie przedmiotu.

rzekład francuski w wydawnictwie Albin Michel wyszedł w momencie (2018), kiedy nikt jeszcze o covidzie nie słyszał; w obecnych warunkach uznano by go zapewne za dzieło prorocze. Skandale związane z aktualną pandemią nieco przesłoniły książkę niezwykłą. Możliwość epidemii światowej przewidywano od dawna. Jednego z proroków katastrofy – Billa Gatesa – niektórzy podejrzewali z powodu jego przenikliwości o złe zamiary wobec świata. Właściciel Microsoftu uważa ilość mieszkańców naszej planety za nadmierną – nieufni obawiali się, czy nie zechce jej zmniejszyć, korzystając ze swych nieograniczonych możliwości, i wypuści na świat jakąś straszliwą zarazę. Gdy zjawił się covid-19, zaczęto patrzeć na rudego miliardera podejrzliwie. Wiadomo: rudy – fałszywy. Dziennikarka naukowa, Angielka Laura Spinney nie ma nic z Billa Gatesa prócz poglądów na stałe niebezpieczeństwo zarazy.

Obecnie jednak realne klasyczne przedsiębiorstwo i realny klasyczny przedsiębiorca to tylko mała firma i drobny przedsiębiorca, zwykle jej właściciel. We współczesnym przedsiębiorstwie, takim jak duża korporacja, nastąpił podział zadań (funkcji). W koniecznym tu uproszczeniu wygląda to mniej więcej następująco. Zadania (1) i (4 – w części ponoszenia ostatecznego ryzyka) pełnią „osoby i instytucje [także państwowe – T.G.], które udzielają pożyczek o stałym oprocentowaniu oraz kupują obligacje, papiery dłużne

Publikuje w magazynach o światowej renomie: „National Geografic, Nature”, „New Scientist”, „The Economist”, „The Daily Telegraph”. Do poszukiwań związanych z hisz­ panką zainspirowała ją epidemia świńskiej grypy, H1N1, która w 2009 roku groziła światu totalną katastrofą, większą nawet niż czarna ospa w XIV wieku. Tytuł jej książki można by na polski tłumaczyć także jako „morderczyni”, przez analogię do seryjnego mordercy. Pani Spinney, dziennikarka i powieściopisarka obdarzona talentem badawczym i gruntowną kulturą literacką, w dziele doskonale udokumentowanym dała znacznie więcej, niż obiecuje tytuł. Na czterystu stronach przedstawiła pandemię z 1918 roku, raz po raz odwołując się do historii, raz po raz wybiegając w przyszłość. Od starożytności – lekarza Hipokratesa, który pozostawił pierwszy, jak się zdaje, opis grypy, tak zwany ‘kaszel peryncki” w 412 roku przed Chr. – aż do AIDS i świńskiej grypy.

i zwykłe akcje” (The Penguin Dictionary…). Realny wpływ na planowanie strategii przedsiębiorstwa i jego funkcjonowanie jest w rękach interesariuszy (stakeholders), wśród których znajdują się m.in. właściciele. To ta grupa czerpie zyski lub ponosi straty (podejmuje ryzyko finansowe). Wykonywanie zadań organizatorskich, oceny ryzyka i kontrolnych (2) – (4 – w części szacowania ryzyka) należy zaś do zarządu, składającego się z zatrudnianych (najmowanych) dyrektorów (menedżerów). Korporacja angażuje zatem wielu wyspecjalizowanych przedsiębiorców. W XXI wieku nasiliła się globalizacja, czyli proces tworzenia wielostronnych połączeń w sferze gospodarki, polityki i kultury, w wyniku których populacja ludzka ma stać się globalna, tzn. mają zniknąć wszelkie granice ekonomiczne, polityczne, technologiczne i kulturowe. Wśród pożytków i zagrożeń dla tzw. wolnej przedsiębiorczości, wynikających z globalizacji, wymienia się – po stronie korzyści – spadek kosztów produkcji, wzrost gospodarczy, zintensyfikowanie wymiany, upowszechnienie innowacji technicznych i in., a po stronie niebezpieczeństw – przejmowanie własności przez silne podmioty finansowe, tłumienie tzw. zdrowej konkurencji, kumulowanie się kryzysów na lokalnych rynkach,

W literaturze faktu, jaką znamy, na ogół więcej jest faktu niż literatury. Książka pani Spinney, nie zaniedbując precyzji monografii naukowej, jest, przeciwnie, ożywczym w lekturze, godnym uwagi dziełem literackim. Gdyby była gorzej napisana, można by wręcz uznać ją za dzieło naukowe. Mimo wyczerpującej dokumentacji źródłowej autorka nie popada nigdzie w pedanterię wykładu uniwersyteckiego. Pisze swoją historię jak powieść. Przedstawia bezradność medycyny w ciągu stuleci i postęp coraz szybszy, poczynając od drugiej połowy XIX, a znaczący w XX wieku.

ności kulturowej). Tak jakby wzrost gospodarczy stał się – jak twierdził Daniel Bell w książce Kulturowe sprzeczności kapitalizmu – „świeckim wyznaniem wiary”. I jakby ta wartość przesłaniała wszystkie inne i je sobie podporządkowywała. Przy czym ster procesów globalizacyjnych nie spoczywa w rękach konkretnego przedsiębiorcy, lecz wyspecjalizowanych korporacji finansowo-gospodarczo-medialnych.

C

zy zatem indywidualna przedsiębiorczość nie jest przeżytkiem? Gdyby jednak tak było, to oznaczałoby poważne ograniczenie wolności poszczególnej osoby ludzkiej, zwłaszcza o dużym potencjale twórczego wprowadzania własnych pomysłów w czyn. W naznaczonej kontrolą techniczną organizacji zmierzałoby do swoistego zezwierzęcenia człowieka, tym razem w postaci pozbawienia go wyboru dyktowanego rozumem i wolą na rzecz sprawnego rozeznania środowiska życia, wzorowanego na instynktownym dopasowaniu się do otoczenia w osiąganiu z góry narzuconego celu i wpasowywania się w coraz to bardziej dynamiczny proces zmian powodowanych rozwojem nauki i techniki. Jan Paweł II wprost o globalizacji wypowiedział się dwa razy w krótkich (wprowadzających) przemówieniach

interwencji w życie prywatne obywateli; środki, uważane dzisiaj za inwazyjne albo wścibskie, były wówczas łatwiejsze do zaakceptowania...” „Morderczyni” idzie przez świat w zmieniających się stuleciach, dekoracjach, obyczajach – niepowstrzymana, identyfikowana zbyt późno, nie ma na nią policji, nie ma lekarstwa, wybiera swoje ofiary na ślepo, niezależnie od

się swoistą kolonizacją ludzkich społeczności, które przez tysiąclecia wypracowały własny sposób bytowania w oryginalnych kulturach. A więc także, co staje się coraz bardziej widoczne, może zagrażać indywidualnej i grupowej przedsiębiorczości oraz pielęgnowaniu tradycyjnej obyczajowości. Odpowiedzialnością za niszczenie tradycyjnej kultury św. Jan Paweł II obarczył nie tylko unifikujący wszystko proces globalizacji, lecz także brak refleksji nad skutkami towarzyszących mu dynamicznych zmian technologicznych. Owocuje to powstaniem – jak to nazywa pisząca – technokultury, która zastępuje myśl humanistyczną i pochodną jej myśl społeczną. Papież podniósł też to, o czym zapomnieli polscy ustawodawcy, którzy uchwalili niedawno tzw. Konstytucję dla nauki (o której więcej w 76. numerze „Śląskiego Kuriera WNET”): „Same badania naukowe są często finansowane przez instytucje prywatne, a ich wyniki stają się przedmiotem działań komercyjnych, zanim jeszcze mechanizm kontroli społecznej zdoła na nie zareagować”. Jan Paweł II, wskazawszy na konieczność wzmożenia refleksji etycznej nad celami i metodami rozwoju nauki i techniki, zastrzegł jednak, że nie każda etyka się do tego nadaje i przestrzegł kolejny raz przed faworyzowaniem

Z

monografii pani Spinney dowiadujemy się wielu prawd nieznanych, niejednokrotnie mamy okazję do zrewidowania błędnych przekonań i fałszywych mitów. Zaczynając od tytułowej hiszpanki. Nazwano ją tak, aby nie urazić Amerykanów. W rzeczywistości powinna się nazywać amerykanką. Jak już dzisiaj wiadomo, została przywleczona na Półwysep

I

stnienie wirusa odkrył dopiero w 1892 roku botanik rosyjski Dymitr Iwanowski, szukając przyczyn tajemniczej choroby tytoniu. Czytając o wysiłkach lekarzy w epoce hiszpanki, myślałem często o walce ich poprzedników z pandemią cholery w Paryżu roku 1832. Stolicę Francji dziesiątkowaną przez zarazę opisałem w książce o niemożliwym debiucie Chopina. Niektóre zalecenia władz sanitarnych z dawnych czasów można by bez zmian przedrukować obecnie. „Zachęcano was nieustannie do używania chusteczek i otwierania okien w nocy (...)...jeżeli naruszyliście zakaz masowych zgromadzeń, asystując na przykład w mityngu politycznym albo w wydarzeniu sportowym, mogliście ujrzeć oddział sił porządkowych gotowy rozpędzić tłum ciosami pałki. Kary za naruszenie reguł kwarantanny albo przekroczenie kordonu bywały szczególnie surowe” (Spinney, s. 131). Laura Spinney pisała swą książkę, nie znając jeszcze przyszłości: covidu-19 i reakcji władz. „Była to epoka przed narodzinami ruchu obrony praw obywatelskich, kiedy władze dysponowały szerokim marginesem

FOT. WIKIPEDIA

C

złowiek, który coś, sam sobie wyznacza cel i dobiera środki urzeczywistnienia go oraz jest przygotowany na podjęcie ryzyka. Jest zaradny, tzn., że w razie trudności stara się je pokonać: daje sobie radę. Jest rzutki, tzn. potrafi przekonać innych do swych idei i sposobów realizacji: w sposób miękki lub twardy je narzuca. Jest energiczny i obrotny, a więc dynamicznie przeprowadza wykonanie postawionego sobie zadania i w każdym stadium jego realizacji potrafi znaleźć i zaangażować niezbędne do tego środki. Człowieka przedsiębiorczego cechuje decyzyjność, silna wola działania, a także elastyczność, która wynika z umiejętności rozstrzygania – w każdym momencie wdrażania w życie planu – o konieczności ewentualnej korekty i prawidłowym uszczegółowieniu postępowania w następnych etapach. W owym przedsiębraniu zawiera się jeszcze jedna ważna cecha ludzkiego czynu. Jest nią odpowiedzialność. Skoro ktoś bierze coś przedsię, to jest to przedmiotem stałej jego uwagi i troski o skutek, ale i sprawdzenia się w tej nie do końca znanej, a zatem obarczonej ryzykiem aktywności. We współczesnej polszczyźnie coraz częściej wiąże się termin ‘przedsiębiorczość’ z działalnością handlową lub gospodarczą. Oczywiście cechy przedsiębiorczości, scharakteryzowanej jak wyżej, są niezbędne w podejmowaniu inicjatywy gospodarczej. Należy jednak zadać pytanie, czy czysto operacyjne podejście do przedsiębiorczości w sferze gospodarczej wystarczy do tego, aby przedsiębiorcze działanie w sferze handlu i przemysłu spełniało warunki prawidłowej sprawczości czynu (o której więcej w 72. numerze „Kuriera WNET”)? Czysto operacyjne rozumienie przedsiębiorczości może bowiem poprzestawać na wyrobieniu w człowieku (wytrenowaniu) odpowiednich reakcji, niejako instynktownie pozwalających na wykonanie raczej postawionego mu niż sobie samemu, zadania. Współczesne zawężenie rozumienia przedsiębiorczości jest spowodowane wpływem anglosaskiego stylu gospodarowania, tym bardziej obecnie pożądanego, im bardziej skutecznego i użytecznego (w sensie zasad utylitaryzmu, o czym więcej w 76. numerze „Kuriera WNET”). Przedsiębiorca w języku angielskim to entrepreneur. I choć samo słowo pochodzi z francuskiego, to jego słownikowe znaczenie wyraźnie nawiązuje do kapitalistycznych form produkcji, które najwcześniej rozwinęły się w nowożytnej Europie w kręgu brytyjskim. Zgodnie z notką w The Dictionary of Political Thought Rogera

Żołnierze amerykańskich sił ekspedycyjnych w szpitalu obozowym nr 45 Armii USA w Aix-les-Bains – ofiary grypy z 1918 r.

ich narodowości i statusu społecznego. W 1918 roku ubogi poeta Guillaume Apollinaire (Kostrowicki) nie przetrzymał hiszpanki w Paryżu świętującym zwycięstwo, chociaż przedtem przeżył masakry frontu i trepanację; mój pradziad – Oskar Kindler, właściciel największej w cesarstwie rosyjskim przędzalni wełny, zmarł w Warszawie, powołany przez Zdzisława Lubomirskiego z rodzinnych Pabianic do Rady Stanu. Ze swymi 50–100 milionami zabitych w skali globu grypa hiszpańska pochłonęła więcej ofiar niż obie wojny światowe. Była niewątpliwie największą pandemią, jaka kiedykolwiek nawiedziła ludzkość.

Iberyjski przez chore oddziały amerykańskie przybyłe na pomoc Europie. Wojsko zostało poważnie dotknięte. Armia amerykańska straciła z powodu grypy więcej ludzi niż w bitwach. Wielu z nich było cudzoziemcami świeżo przybyłymi do Stanów. Kiedy chowano włoskiego kaprala Carellę, na cmentarzu Calvary w Queensie powstał zator trumien czekających na grabarzy. Dwa dni później naliczono ich jeszcze 200. Załączone noty, bibliografia, dokładny indeks osobowy, czynią z Wielkiej morderczyni rodzaj podręcznika. Ale dzieło Laury Spinney nie jest tylko błyskotliwym popisem erudycji. Dokładna znajomość przeszłych

zasad etyki utylitarnej. „[W]artości etyczne nie mogą podlegać dyktatowi nowych wynalazków, techniki ani wydajności, są bowiem zakorzenione w samej naturze człowieka. (…) Etyka wymaga, aby systemy były dostosowane do potrzeb człowieka, nie pozwala natomiast stawiać systemu ponad człowiekiem”.

E

tyka musi spełniać dwa warunki, aby ocalić ludzką osobowość w procesie globalizacji. Zgodnie z nią – po pierwsze – „[c]złowiek musi być zawsze celem, a nie środkiem, podmiotem, a nie przedmiotem ani towarem rynkowym” (zgodnie z normą personalistyczną, o której więcej w 76. numerze „Kuriera WNET”). Aby – po drugie – zapobiegać zapowiadanej przez globalizację „absolutnej relatywizacji wartości, uniformizacji stylów życia i kultur”, należy wypracować wspólny kodeks etyczny, którego zasad należy „szukać we wnętrzu człowieka jako takiego, w uniwersalnej naturze ludzkości, jaka wyszła z rąk Stwórcy”. W 2003 r. Jan Paweł II uzupełnił swoją przestrogę o to, co w niedługim czasie potem nastąpiło w Europie. Wskazał na fatalne konsekwencje globalizacji w pogarszaniu warunków życia najuboższych społeczności globu i na jeszcze większą dewastację środowiska naturalnego. „Te aspekty globalizacji mogą wywołać gwałtowne reakcje i doprowadzić do pojawienia się skrajnego nacjonalizmu, fanatyzmu religijnego, a nawet zamachów terrorystycznych”. Znów przypomniał, że to nie sam proces globalizacji podlega ocenom moralnym, lecz ci, którzy nim kierują i ci, którzy nie reagują w porę na jej negatywne skutki. Wezwał do wspierania „już rozpoczętych procesów, które umożliwiają demokratyczne uczestnictwo oraz umacniają odpowiedzialność i uczciwość na arenie politycznej”. Ostatecznie chodzi więc o odpowiedzialność i uczciwość polityków i przedsiębiorców. W przypadków przedsiębiorców nie chodzi tylko o tych klasycznych, lecz i tych korporacyjnych, których działania są wypadkową decyzji poszczególnych osób włączonych w zarządzanie korporacją i w jej funkcjonowanie. Mimo wszystko na koniec wyraził aprobatę dla globalizacji w następujących słowach: „Niemniej jednak absolutnie należy dążyć do osiągnięcia postępu w tej dziedzinie, przy wszelkich inicjatywach kierować się niezmiennymi wartościami społecznymi: prawdą, wolnością, sprawiedliwością, solidarnością, pomocniczością oraz nade wszystko – miłością, która jest matką i spełnieniem wszystkich cnót chrześcijańskich i ludzkich”. K

pandemii, ewolucji zakażeń wirusowych, stosowanych środków zaradczych pozwala autorce (w 2018 roku!) na wyciągnięcie wniosków na przyszłość i sformułowanie zaleceń. „Podczas przyszłych gryp pandemicznych – pisze na przykład – władze sanitarne będą zmuszone w interesie ogółu do wprowadzenia środków izolacji takich jak kwarantanna, zamknięcie szkół i zakaz masowych zgromadzeń” (s. 366). Do tych zaleceń dodałbym projekt ministra bez teki, ale za to z biblioteką. Słowem – Ministra Czytającego. Gdyby władze sanitarne zapoznały się z książką dostępną we Francji w 2018 roku, uniknięto być może niszczących skutków meczów futbolowych w lutym 2020 r. i wyborów municypalnych 15 marca, w momencie, kiedy grypa covid-19 dopiero się zaczynała. K Laura Spinney, La grande tueuse, comment la grippe espagnole a changé le monde, Paris, Albin Michel, aoùt 2018. s. 428. (Wydanie oryginalne: Pale Rider, The Spanish Flu of 1918 and How it Changed the World, Penguin Random House 2017)


KURIER WNET · LUTY 2O21

16

N

awet doniesienia dotyczące niekiedy życia i śmierci ustępują sensacjom wzbudzanym przez osiągi sportowe, modę, celebrytów – trwa to sezon, dwa, ale chwilowo usuwa w cień wszystko inne, nawet jeśli w grę wchodzą istotne dla świata i człowieka wartości. Na tle tej degrengolady, będącej po myśli idoli sezonowych i ich fanów, do takiego samego poziomu schodzą często sprawy istotne dla naszej egzystencji, a symptomem tego jest powierzanie ważnych funkcji społecznych ludziom nie tyle przypadkowym, co takim, którzy – nawet zakładając ich najlepszą wolę – sprowadzają troskę o dobro wspólne do groteski. Na naszym polskim podwórku trzeba, niestety, położyć to na karb opozycji. Ma ona, jak wiadomo, sens tylko wtedy, kiedy zgłasza propozycje konstruktywne. Jako totalna staje się dywersją bezproduktywną, a nawet w najwyższym stopniu szkodliwą. Wiele ugrupowań na naszej scenie politycznej powinno tę rzecz przemyśleć, choćby dlatego, że życie toczy się dalej bez nich, choć gdzie mogą, stawiają barykady. Żyję już dostatecznie długo, by mieć prawo do zadawania pytań fundamentalnych. Należy do nich pytanie o mechanizm sprawiający, że ten świat, w jakim żyjemy, wciąż jeszcze funkcjonuje, choć wiele wskazuje na to, że jakieś globalne bankructwo jest tuż, tuż. Nie chodzi o bankructwo w sensie ekonomicznym. Do tego jest daleko i wystarczyłoby położyć kres permanentnej kradzieży, tej dosłownej i tej o wiele rozleglejszej, a polegającej na wzajemnym obdzielaniu się klik nazywanych skromnie biznesem, a będących faktycznie globalną grupą przestępczą, dla której żadne prawo nie jest groźne, bo ona dba o to, by ono właśnie jej sprzyjało. Prawdziwie niebezpieczna staje się ta gra pozorów, za którymi kryją się nietykalni ludzie i konsorcja, kiedy sięgają one z powodzeniem po władzę w takich gigantach, jak np. Stany Zjednoczone. Różne są przewidywania w związku z wynikiem ostatnich wyborów. Jedno zdaje się być pewne. Hasło amerykańskiej egzystencji: „In God we trust” może, o ile w ogóle się ostoi, stać się tolerowanym zabytkiem. Zresztą chyba tylko na banknocie dolarowym. Ale to nie wszystko. Ameryką będzie rządził osiemdziesięciolatek, sprawiający wrażenie podrasowanego motocykla, który nawet brawurowo przejedzie trasę prezentacji, ale to wszystko, na co go stać. Pamiętać trzeba, że ten człowiek będzie miał kluczyk do walizki z przyciskami zwalniającymi pociski nuklearne. To, że wielu Amerykanom naleje się wrzątku w pewne wrażliwe miejsce, do czasu nikogo nie obchodzi. W polityce nie jest on homo novus, ale czy w nim wszystko jest tak prawdziwe jak katolicyzm, do którego się

AKTUALNOŚCI O tym marzy każdy rozbitek na wzburzonym morzu. Ale w przenośni ma to zastosowanie także do rozbitków na stałym lądzie, gdzie groźba zatonięcia także istnieje, tylko w inny sposób. Przeglądam kilka portali z publicystyką lepszego i gorszego sortu. W większości spotyka się tam rzeczy błahe. Co gorsza, przyciągają one najwięcej ciekawskich. Są to informacje na miarę obecnej skali wartości.

Byle do brzegu Zygmunt Zieliński

przyznaje, mając zapewne świadomość, że opowiadanie się za aborcją, jako permanentne trwanie w grzechu ciężkim, oznacza ekskomunikę ipso facto? Takie opcje to nie tylko problem Ameryki. Podobnie mało kogo obchodzi, co nagarnęła „warszafka” warszawiakom, wybierając sobie – bo nie miastu – pana T. prezydentem. W końcu: cierp ciało, skoroś chciało.

A

le z polityką przez wielkie „P” to już inna sprawa. Tu już nie chodzi o wygłupy podkopujące autorytet władzy, jak osławiony „strajk kobiet”, bo jak każda taka efemeryda, to minie. Chodzi o to, kto do władzy pretenduje i jakie ma atuty do jej sprawowania. Polska to małe podwórko w porównaniu z USA. Ale małe, to nie znaczy, że należy je spisać na straty. A spisywano nas wielokrotnie. Uczynił tak Napoleon, uczyniłaby tak ententa, gdyby wojna przybrała inny przebieg i rezultat. A potem Säsonstaat – to było pojęcie wypowiadane głośno w Niemczech, ale tak myślało wielu na Zachodzie, nie mówiąc już o Związku Sowieckim. Postawienie krzyżyka na Polsce przez sojuszników w 1939 r.

miało zatem swoją genezę. Nie ostatnie to wszakże było frymarczenie Polską, gdyż to najgorsze przyszło w 1944/45 r., kiedy kolejny brudny targ wokół Polski zostawił ją na pastwę komunistycznego molocha. Głupi jest człowiek żyjący w Polsce, obojętnie, czy chce siebie nazwać politykiem, czy jest nawiedzonym rozrabiaczem, a który o tym wszystkim zapomina i pcha się do władzy po to, by on i jego ferajna mieli wolny dostęp do dóbr narodowych. A poza tym, by mogli w świetle bezprawia mordować nienarodzone dzieci, urządzać życie społeczne według jakiejś ideologii skleconej ad hoc, po to, by wywrócić porządek moralny i utorować drogę dotąd nieznanemu leseferyzmowi. Ideologia LWPG z pewnością takie ma zadanie. A głupota polega na tym, że się tego nie zauważa; że obojętne jest, jak będą deprawowane dzieci, jak głęboko upadnie rodzina. Głupota sprawia, że puszczają hamulce, które Stwórca, czy jeśli kto chce, natura zainstalowała człowiekowi wraz z człowieczeństwem. Cóż jednak pomoże taka, skądinąd oczywista konstatacja, jeśli ta najgroźniejsza z głupot nie jest objęta obowiązkowym leczeniem?

Schodząc w dół po schodach, już nie historii – tę warto było choćby przypomnieć – ale naszego dnia powszedniego, szukajmy alternatywy dla obecnie nami rządzącej władzy. Takie rozważania nie mają w sobie nic z agitacji politycznej. Po prostu każdy rozumny człowiek powinien być zatroskany tym, co organizuje mu życie.

K

onkurentem dotąd jedynie liczącym się dla Zjednoczonej Prawicy (nazwa umowna) była Platforma Obywatelska. Wprawdzie w ostatnim czasie, zwłaszcza w okresie wyborów, wessała ona różne odpady z partii uśmierconych śmiercią naturalną, np. z tzw. Nowoczesnej, weszła też w koalicję z różnymi kanapówkami. Ale jakkolwiek by było, w sondażach była druga po Zjednoczonej Prawicy. Ostatnio spadła na miejsce trzecie po ugrupowaniu noszącym profetyczną nazwę Polska 2050. To dość dziwne oznakowanie, gdyż – życząc panu Hołowni sto lat i więcej – wcale nie można mieć pewności, a nawet mieć się jej nie powinno, że za lat 30 w ogóle ktoś przypomni sobie, kim ten pan był. A nawet

Co ma wspólnego Polski Uniwersytet na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, jedyna polska uczelnia poza granicami kraju, z polską racją stanu albo z kreowaniem przyszłości Polski?

PUNO. Historia kołem się toczy Mirosław Matyja

P

ozornie wydawałoby się, że bardzo niewiele. Ktoś dobrze poinformowany wie, że PUNO jest polską instytucją naukową na obczyźnie z siedzibą w Londynie. Natomiast jeśli ktoś interesuje się dokładniej historią Polaków na emigracji, powinien wiedzieć, że PUNO jest spadkobiercą Uniwersytetu Polskiego za Granicą, który został założony pod koniec 1939 roku w Paryżu, a więc po wkroczeniu wojsk hitlerowskich do Polski i zamknięciu przez Niemców wyższych uczelni w kraju. Uniwersytet powstał z inicjatywy Oskara Haleckiego w celu zapewnienia ciągłości polskiego szkolnictwa wyższego – właśnie jako konsekwencja niemieckiego zakazu funkcjonowania polskich instytucji naukowych i kulturalnych na terytorium okupowanej Polski. Uczelnia była również ważną instytucją akademicką w okresie panującego systemu komunistycznego w Europie Wschodniej. Po rewolucji w krajach byłego bloku wschodniego, z końcem lat 80. i początkiem lat 90. ubiegłego wieku PUNO przestał być tym, czym był dawniej. Został trochę zapomniany i zepchnięty na pobocze historii. Dopiero masowa polska emigracja zarobkowa do Wielkiej Brytanii sprawiła, że dla młodych Polaków w Wielkiej

Brytanii PUNO stal się atrakcyjną możliwością kształcenia się. Brexit i pandemia pokrzyżowały poniekąd plany rozwoju PUNO. Ale nie do końca. Po Brexicie 770 tysięcy Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii złożyło wnioski o uzyskanie statusu osoby osiedlonej (settled status) w Wielkiej Brytanii. Tej wielkiej masie Polaków potrzebna jest polska edukacja, polskie szkoły i możliwość zdobywania kwalifikacji akademickich zarówno w języku ojczystym, jak i języku kraju osiedlenia. Przed PUNO stanęły nowe wyzwania.

O

d trzech lat Rektorem PUNO jest prof. dr. inż. Tomasz Kaźmierski, mieszkający od prawie 4 dekad w Wielkiej Brytanii. Mało kto wie, że prof. Kaźmierski jest jednocześnie uczestnikiem Ruchu Obywatelskiego na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych w Polsce i prezesem stowarzyszenia o nazwie Jednomandatowe Okręgi Wyborcze JOW. Nieznającym polskich realiów politycznych przypomnę krótko, że ruch ten walczy w Polsce od lat o nową, demokratyczną i sprawiedliwą ordynację wyborczą, bowiem obecne reguły wyborcze opierają się w Polsce na niedemokratycznych listach partyjnych

i blokują tym samym bierne prawo wyborcze. Jest to poważny uszczerbek w polskim systemie politycznym. Aktualnie obowiązująca ordynacja wyborcza, brak oddolno-demokratycznych zasad rządzenia państwem polskim i wynikające z tego coraz większe niezadowolenie różnych ugrupowań, a przede wszystkim samych obywateli polskich w kraju i za granicą, generują potrzebę nowelizacji aktualnej Konstytucji RP. Czytelnik zapewne dziwi się, dlaczego to wszystko przypominam? Powód jest bardzo prosty. We wrześniu 2020 roku Senat Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił, że rok 2021 będzie Rokiem Polskiej Tradycji Konstytucyjnej. W uchwale Senatu czytamy, że „rok 2021 to rok dwóch rocznic o niezwykłym znaczeniu dla polskiej tradycji konstytucyjnej: 230-lecia Konstytucji 3 maja i 100-lecia Konstytucji marcowej”. Senatorowie w uchwale wskazali, że „powinniśmy pamiętać o konstytucjach, które były wyrazem troski naszych przodków o dobro Rzeczypospolitej, rozwój praw jednostki i stanowiły pozytywny wkład w europejskie dziedzictwo prawne”. Polski Uniwersytet na Obczyźnie we współpracy z krajowymi uczelniami, organizacjami i stowarzyszeniami, w tym Stowarzyszeniem JOW, włącza

się w planowane wydarzenia i między innymi organizuje wielką ogólnopolską konferencję w marcu 2021 r. Marcowy termin konferencji nie jest przypadkowy, bowiem właśnie 17 marca br. przypada setna rocznica uchwalenia konstytucji marcowej. Pomostem między obydwiema wyżej wymienionymi

jeśli, to czy pójdzie śladem jego idei? Myślę, że zdumiewające powodzenie pana Hołowni na scenie politycznej wynika w głównej mierze z tego, że sporo osób nie załapało się na PiS, kiedy ten cienko prządł, a o Platformie mają wystarczającą wiedzę, żeby wątpić, czy to ugrupowanie kiedykolwiek dojdzie do władzy, zatem pan H. im odpowiada, bo to taka tabula rasa, na której jest szansa nagryzmolenia czegoś. Inaczej być nie może, gdyż pan Hołownia, poza pewną tromtadracją, niczego dotąd nie pokazał. No i wisi nad nim brzydkie podejrzenie, że nie on jest tym właściwym kierowcą, ale podprowadza samochód, jak przed hotelem, i ktoś siądzie na kierownicą. Relata refero. Sam nie lubię gdybać. Jednak ta dziwna przewaga ruchu pana Hołowni nabiera rumieńców. Chodzi o przeskok z PO do niego takich osób, jak pan Bury i pani Mucha. Ona przynajmniej zasłynęła produkcją wokalną w sejmie czasu ciamajdanu. On? To wyższa szkoła jazdy. Od Światło-Życie przez Nowoczesną do Platformy Obywatelskiej (wprawdzie tylko z poparciem jako extraneus). Ale mimo wszystko to wspaniały trójskok, w którym łatwo było złamać nie tylko nogę, a tu, masz ci los!, przeskoczył jeszcze przez czwartą deskę – do Hołowni. Borusewicz nie bez racji optymistycznie stwierdził, że odskok Burego „nie zmieni układu sił”. Można się z tym o tyle zgodzić, że pojazd wielokrotnie przemalowywany niewiele jest wart. A jak to było z tą woltą ideologiczną? Trudno to sobie wyobrazić, ale w końcu sztandarowy katolik pan Gier-

Zdumiewające powodzenie pana Hołowni na scenie politycznej wynika w głównej mierze z tego, że sporo osób nie załapało się na PiS, kiedy ten cienko prządł, a o Platformie mają wystarczającą wiedzę, żeby wątpić, czy to ugrupowanie kiedykolwiek dojdzie do władzy. tych też, odbijając się od Ligi Polskich Rodzin, ląduje wciąż, choć na coraz to mniej stabilnym gruncie. Prawdopodobnie ruch pana Hołowni będzie takim refugium fugitivorum (schronieniem ucieczkowiczów). Ten neologizm tu się snadnie nadaje, bo oznacza takich, którzy widząc dziurę w dnie statku, czym prędzej się ewakuują. Taka dziura daje o sobie znać w wielu statkach – o ile tak nazwać partie polityczne; te z ambicjami, bo kanapowych jest ponoć ponad 80. Hołownię wspiera zbieranina: każdy pies

wyżyny. Nie myślę tu bynajmniej o pagórkach polskiej polityki, lecz o aktywnym zaistnieniu w tworzeniu najnowszej historii Polski. Oczywiście można zadać pytanie: dlaczego akurat PUNO podejmuje się tego zadania?

P

o pierwsze, optyka polityczno-społeczna PUNO wydaje się inna, być może nawet szersza niż uczelni krajowych. Wpływ na to ma między innymi międzynarodowy charakter uczelni. Po drugie, ta polska uczelnia wyższa w Londynie stanowiła zawsze nie tylko jeden z najistotniejszych filarów utrzymania i rozwoju tożsamości narodowej dla Polaków na Wyspach Brytyjskich, ale

Uczelnia ma jasno sprecyzowany cel główny: „służenie Polakom wszystkich pokoleń, którzy przebywając poza granicami swego kraju lub kraju przodków, pragną poszerzać swą wiedzę, kontynuować studia akademickie w języku polskim, utrzymywać kontakt z polską nauką, kulturą, językiem – z polskością”. instytucjami (PUNO i JOW) jest oczywiście osoba Rektora PUNO – prof. Tomasza Kaźmierskiego. Czyli właściwa osoba na właściwym miejscu we właściwym czasie – takie przypadki zdarzają się rzadko, ale nie są niemożliwe. Konferencja ma być zaczynem debaty konstytucyjnej w Polsce – bo jak wiadomo, ustawa zasadnicza nie rodzi się z dnia na dzień. Debaty, która winna w konsekwencji doprowadzić do uchwalenia nowej Konstytucji RP na miarę dzisiejszych czasów. Dla PUNO jest to dziejowa szansa, aby wybić się na

była żywotnie zainteresowana sytuacją polityczną w Ojczyźnie. Nie mogło być inaczej – PUNO od ponad 80 lat tworzy cząstkę polskiej historii, a jak powszechnie wiadomo, odległość między polityką i historią jest mniej niż znikoma. I wreszcie po trzecie, osoba obecnego Rektora PUNO wpływa symbiotycznie na stosunki między Polską i brytyjską emigracją, której PUNO jest uosobieniem. Jednocześnie Zakład Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją (ZKPBD) na PUNO organizuje studia podyplomowe dla wszystkich

z innej wsi. Z lewicy przyszła pani Hanna Gill-Piątek. Gdy chodzi o PO, dzieją się rzeczy co najmniej dziwne. Tomczyk, jak zawsze, gardzi myśleniem i rzuca hasła. Jedno z nich to: „gdy dojdziemy do władzy”. A tymczasem – spadek w kolejce „totalnej”, i to na rzecz nowicjusza nie tylko dominikańskiego, ale i politycznego. Budka mu wtóruje, powtarzając zapowiedź zniszczenia PiS-u. Grabiec nie podnosi słuchawki, co chyba jest dla PO najmniej szkodliwe. Senator Rybicki stwierdza, że „jako największa partia opozycyjna [już nie – ZZ] musi zaproponować [PO – ZZ] pozostałym partiom opozycyjnym mądry plan współdziałania, aby wygrać wybory i odsunąć PiS od władzy. Aby tak się stało, PO musi zaproponować – jak w 2007 roku – taki program, taką wizję, która przekona i pociągnie za sobą większość społeczeństwa”. Czysta fantazja. Senator zapomina, że PO dwa razy przegrała wybory właśnie dlatego, że program z 2007 roku, jeśli w ogóle takowy był, sprowadzał się do obietnic werbalnych.

A

jak to widzi weteran i współzałożyciel PO, Andrzej Olechowski? Zapytany przez „Rzeczpospolitą”, powiedział: „Jeśli po stronie opozycji nic się nie zmieni, PiS wygra kolejne wybory”. Uważa on, że partia nie ma pomysłu, jak te wybory wygrać, „gdzie i jak pociągnąć Polskę do przodu, nie ma pomysłu na Polskę”. Jak twierdzi jeden z komentatorów, Hołownia nadal poluje. W sieci wpadła mu, jak dotąd, Mucha, ale nie wykluczone, że złowi też coś grubszego, bo geniusze dziś rządzący opozycją zbyt skwapliwie chodzą po radę, zwłaszcza do Niemiec. Ich emisariusze w PE nie krępują się w napaściach na Polskę, bo ta, rządzona przez prawicę, nie jest takową, jaką by ją mieć chcieli. Ciężko się w tym wszystkim wyznać. Bo kto w końcu ma patent, by Polska była Polską? Nie może go mieć formacja, która ma za swój program tylko jedno słowo. Tym słowem jest „nie”. I ono coraz to wygania przezorniejszych kompanów z ich szeregów. Pozostaną tylko tacy, którym za jedno jest: w szalupie czy na tratwie, byle do brzegu. Bo statek dziurawy. Na koniec, jak zwykle, pytanie: czy to wszystko naprawdę jest polityką? O ile mamy na myśli stwarzanie pozorów i robienie uników, to zdaje się, iż tak jest. Taka polityka wszelako służy tylko uprawiającym ten proceder. Gdybyż to istniała demokracja w realiach, a nie tylko wirtualnie! I tak możemy sobie gdybać, a czym jest polityka – i tak się nie dowiemy. Podobnie jak nie zrozumiemy nigdy, dlaczego niektóre osoby uporczywie nazywają siebie politykami. Mało tego, tak się ich nazywa w mediach, opisuje w nekrologach… K

zainteresowanych aktualnymi i przyszłymi kierunkami rozwoju systemów demokratycznych w świecie, nie pomijając przy tym oczywiście systemu panującego obecnie w Polsce. Nie zapominajmy, że edukacja polityczna, w tym formowanie społeczeństwa obywatelskiego, to też forma kształcenia. Nieżyjący, znany na całym świecie polski filozof i emigrant w Wielkiej Brytanii – Leszek Kołakowski stwierdził kiedyś słusznie, że demokracja to ciągły konflikt. ZKPBD w ramach wspomnianych studiów podyplomowych chce podjąć tę tezę na nowo i w miarę możliwości weryfikować ją na bieżąco. Młody i odmieniony Polski Uniwersytet na Obczyźnie, którego misja i etos odnajdują się na nowo, działa dziś – na początku trzeciej dekady XXI wieku – dynamicznie, odważnie i bez kompleksów. Uczelnia ma jasno sprecyzowany cel główny: „służenie Polakom wszystkich pokoleń, którzy przebywając poza granicami swego kraju lub kraju przodków, pragną poszerzać swą wiedzę, kontynuować studia akademickie w języku polskim, utrzymywać kontakt z polską nauką, kulturą, językiem – z polskością”. Historia kołem się toczy – ważne jest jednak, kto to koło wprowadza w ruch. Należy bez fałszywej skromności przypuszczać, że Polski Uniwersytet na Obczyźnie w Londynie będzie w 2021 r. na ustach wielu Polaków. Z pewnością na ustach tych, którym kształt przyszłej Konstytucji RP nie jest obojętny. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Za­ kładu Kultury Politycznej i Badań nad Demo­ kracją PUNO. Tekst ukazał się w „Tygodniku Polskim” w Londynie 8.01. 2021 r.


LUTY 2O21 · KURIER WNET

17

PAŃST WO ŚRODK A… DO CELU

Obywatelowi Szwecji pochodzenia chińskiego grozi ekstradycja do Chin Agnieszka Iwaszkiewicz Zarzut Li Zhihui został zatrzymany na podstawie chińskiego wpisu do bazy danych Międzynarodowej Organizacji Policji Kryminalnej, podczas rutynowej kontroli na lotnisku w Warszawie, skąd miał lecieć do Rumunii. Chiński reżim ściga go czerwoną notą za przestępstwo gospodarcze. Adwokat Krzysztof Kitajgrodzki w wywiadzie dla polskiej edycji „The Epoch Times” ocenił, że zarzut przedstawiony przez stronę chińską jest bardzo zawile sformułowany i „trudny do przełożenia na nasz język prawniczy”. W uproszczeniu „chodzi o to, że rzekomo na przełomie lat 2011/2012 miała miejsce transakcja zakupu towarów tekstylnych, których pan Li nie wydał pomimo otrzymania płatności za przedmiotowy towar”. Wartość rzekomej transakcji to ok. 1,5 mln euro, co, jak mówi adwokat, „w chińskich warunkach jest to raczej umiarkowana kwota przy tego rodzaju transakcjach”. Zaznacza, że od wielu lat Li w Chinach prowadził dobrze prosperującą firmę tekstylną. Według przedłożonego zarzutu pan Li miał jakoby działać jako rewident, jednak, jak tłumaczy mecenas, nie do końca wiadomo, co w tamtejszych realiach oznacza takie stanowisko. Kitajgrodzki podaje, że Li Zhihui twierdzi, iż „takiej sytuacji nigdy nie było”. Co więcej, nic nie mówi mu ani nazwa rzekomo poszkodowanej firmy, ani nazwisko osoby rzekomo ukaranej już w tej sprawie, będącej jakoby współpracownikiem Li. Odnośnie do tej osoby „nie mamy żadnego miarodajnego potwierdzenia tej okoliczności. To jest tylko informacja przekazana przez władze chińskie w piśmie z ambasady chińskiej, odpowiadającym na zadane na moją prośbę przez sąd pytania” – dodaje obrońca pana Li. We wniosku o ekstradycję, złożonym 10.04. 2019 r. napisano, że do rzekomego oszustwa miało dojść „w okresie od 1.10. 2011 r. do 31.12. 2012 r.”. Adwokat zwraca uwagę, że Li Zhihui dopiero po 10 miesiącach, dokładnie 28.11. 2012 r., wyjechał do Szwecji w celu zawarcia związku małżeńskiego z poznaną wcześniej kobietą, która miała obywatelstwo szwedzkie. „Tam przeniósł część swoich interesów, ale w dalszym ciągu w Chinach funkcjonowała jego fabryka”. Jak podkreśla Kitajgrodzki, dopiero 4.06. 2014 r. chińskie organy ścigania wszczęły postępowanie w sprawie, ale jeszcze nie przeciwko panu Li. „Sam zarzut w stosunku do jego osoby sformułowano dopiero w sierpniu 2015 r., czyli prawie trzy lata po jego wyjeździe. W 2017 r. został wpisany na listę ściganych przez Interpol” – powiedział mecenas. Adwokat zaznacza, że pan Li do momentu zatrzymania na polskim lotnisku nie wiedział, że jest o coś podejrzany ani poszukiwany. Nikt go o tym wcześniej nie powiadomił, mimo że „w liście gończym precyzyjnie jest podany jego adres zamieszkania w Szwecji. „On się nigdzie nie ukrywał, prowadził zarejestrowaną działalność w Szwecji, podróżował w interesach. Nigdzie wcześniej go nie zatrzymano. Szwedzi musieli wiedzieć, że jest ścigany czerwoną notą, ale nie wykonali żadnego formalnego ruchu. Pan Li nie miał żadnej świadomości, że w Chinach ma jakieś kłopoty. Z tego, co wiem, nawet załatwiał jakieś

dokumenty w ambasadzie krótko przed tym, jak został zatrzymany”.

Nie po myśli KPCh W Chinach Li Zhihui należał do KPCh; po przybyciu do Szwecji zrezygnował z członkostwa. Mecenas Kitajgrodzki zauważa, że wobec osób, które sprzeciwiają się w jakikolwiek sposób reżimowi chińskiemu bądź ośmielają się go krytykować, władze stosują różne rodzaje represji, w tym fałszywe oskarżenia. Krzysztof Kitajgrodzki mówi, że pan Li powiedział, iż będąc już w areszcie, dostał sygnał, że „chińska policja nachodzi jego chorą matkę i namawia ją, żeby nakłoniła go, by zgodził się na ekstradycję i przyjechał do Chin”. W rozmowie ze szwedzką edycją „The Epoch Times” Lilly Wang, znajoma Li Zhihui, która jako już dorosła osoba przeprowadziła się z Chin do Szwecji i dobrze wie, jak działa chiński system, powiedziała, że zarzut postawiony Li jest powszechnie stosowanym oskarżeniem ze strony reżimu. „Mogą oskarżyć człowieka o wszystko. Prawo to dla reżimu tylko narzędzie do kontrolowania ludzi” – podkreśliła, twierdząc, że jeśli Li zostanie wydany do Chin, może to przypłacić życiem. W ostatnim czasie skazano na cztery lata pozbawienia wolności dziennikarkę obywatelską Zhang Zhan za to, że relacjonowała w mediach społecznościowych początki pandemii w Wuhan i wyrażała się krytycznie wobec działań podejmowanych przez władze chińskie. Prokuratura nie przedstawiła wystarczających dowodów, proces był prze-

„Rząd chiński postępuje zgodnie z polityką jedności, edukacji i zbawienia zdecydowanej większości”. Podaje również: „Rządy na wszystkich poziomach nie dyskryminują, nie wykluczają, dążą do edukacji i perswazji oraz pozwalają przywrócić normalne życie z cierpliwością i starannością”. prowadzony w pośpiechu i zdaniem prawników miał charakter pokazowy. Na rozprawie kilkakrotnie odmówiono jej głosu, a w areszcie stosowano wobec niej tortury. W obawie przed nieuczciwymi procesami w Chinach kontynentalnych, które odbywają się na podstawie ogólnikowych oskarżeń np. o narażanie bezpieczeństwa narodowego i są kontrolowane przez KPCh, protestowali przez kilka miesięcy obywatele Hongkongu w masowych, ogromnych wystąpieniach – sprzeciwiali się wdrożeniu prawa o ekstradycji do ChRL. Pan Li i jego obrońca utrzymują, że po przyjeździe do Szwecji Li angażował się w niektóre wydarzenia wspólnoty Falun Gong. Miał też namówić ujgurskiego biznesmena na zamieszczenie reklamy w „The Epoch Times”. Uczestniczył również w forach biznesowych organizowanych przez „The Epoch Times” w Szwecji, gdzie według

świadków mógł być zauważony przez osoby związane z chińską ambasadą, infiltrującą tego rodzaju przedsięwzięcia. Mec. Kitajgrodzki mówi, że z akt sprawy wynika, iż pan Li „dostał nieoficjalne ostrzeżenie, najprawdopodobniej od osoby z chińskiej ambasady, ale nie wiadomo, kto to był, że nie powinien w tym uczestniczyć”. I cytuje drugie postanowienie sądu I instancji z 8.05. 2020 r.: „Nawet przy założeniu, że ścigany miałby w Chinach jakieś kłopoty za powiązanie z ruchem Falun Gong, brak jest jakichkolwiek podstaw do uznania, że zostałby za to ukarany, a tym bardziej skazany na karę śmierci”. Falun Gong, znane także jako Falun Dafa, to starożytna praktyka duchowa, której nauki moralne opierają się na zasadach prawdy, życzliwości i cierpliwości. Doskonali umysł i ciało poprzez wykonywanie pięciu ćwiczeń, charakteryzujących się płynnymi, spokojnymi ruchami. Na początku Falun Gong cieszyło się przychylnością chińskich władz. Doceniano korzyści zdrowotne płynące z praktyki i wielu dygnitarzy partyjnych wykonywało ćwiczenia. W lipcu 1999 r. liczba zwolenników praktyki osiągnęła ok. 100 mln osób, a reżim uznał, że tak duża popularność dyscypliny, która uczy moralności, może zagrażać komunistycznym rządom. 20 lipca ówczesny przywódca KPCh Jiang Zemin zarządził brutalne represje wobec praktykujących Falun Gong: „Zabijać ich fizycznie, zniszczyć finansowo i zrujnować ich reputację”. Z jego inicjatywy powstało tzw. Biuro 610, porównywana do nazistowskiego gestapo specjalna jednostka tajnej policji, której misją było prześladowanie Falun Gong. Oddziały Biura 610 znajdują się nawet w najmniejszych wioskach. To ono doprowadzało do arbitralnych wyroków wobec zwolenników Falun Gong, na mocy których osadzano ich w obozach pracy, więzieniach i ośrodkach prania mózgu. Biuro 610 uczestniczyło w sankcjonowanym przez państwo przymusowym pobieraniu organów na przeszczepy, w głównej mierze od praktykujących Falun Gong. Od 1999 roku trwają prześladowania zwolenników Falun Gong. Niebezpieczeństwo grozi także ich bliskim oraz osobom, które w jakikolwiek sposób wspierają praktykujących, np. reprezentującym ich prawnikom. Część takich obrońców była również osadzana w więzieniach i poddawana torturom. Niedawno prawnikowi broniącemu m.in. zwolenników Falun Gong oraz Hongkończyków, w procesie przeprowadzonym poza jego wiedzą, odebrano licencję uprawniającą do wykonywania zawodu. Sądy w Chinach są kontrolowane przez KPCh, dlatego zwłaszcza w przypadku grup represjonowanych przez reżim nie można liczyć na rzetelny i uczciwy proces. Chiński adwokat Liang Xiaojun zauważa, że służby bezpieczeństwa, prokuratura i sam sąd wielokrotnie „przeszkadzają” w przeprowadzeniu procesu osób takich jak zwolennicy Falun Gong czy przedstawiciele innych grup prześladowanych przez KPCh. Reżim stosuje metodę „winny przez skojarzenie”. Nawet ci członkowie rodziny, którzy nie praktykują Falun Gong, są zastraszani, szantażowani i narażeni np. na utratę pracy. Zmusza się ich do wywarcia wpływu na bliską osobę, by zaprzestała praktyki.

monitorujący żołnierza w centrum dowodzenia bądź on sam.

podobną sprawę prowadzoną w Szwecji, gdzie nie wydano Chinom obywatela chińskiego, powołując się m.in. na raport Departamentu Stanu USA z 2008 r.: „zgodnie z miarodajnie zweryfikowanymi tam informacjami w ramach postępowania ekstradycyjnego wobec ściganego Yang Fonga, prowadzonego przez odpowiednie organa Kanady, wynika, że ścigany w Chinach za podejrzenie oszustwa komputerowego na kwotę 130 tys. dolarów został wydany na skutek zapewnienia władz chińskich, iż otrzyma wyrok krótszy niż 10 lat pozbawienia wolności. Jednakże w 2000 roku po przyjeździe do kraju wzywającego, po jego wydaniu, został natychmiast stracony” – przytacza prawnik.

Szwedzki obywatel Krzysztof Kitajgrodzki podaje, że przedstawiciele szwedzkiej ambasady są obecni na rozprawach, natomiast prokuratura w Szwecji, „organ, który jest od nich niezależny, zupełnie nie wchodzi w jakiekolwiek relacje procesowe ze stroną polską”. Istniała możliwość, żeby „Szwedzi wystąpili z wnioskiem do Chińczyków o przejęcie tej ekstradycji. On jest ich obywatelem, a ich prawo nie pozwala na jego wydanie. Prokuratura Okręgowa zwróciła się do prokuratury szwedzkiej z zapytaniem, ale odpowiedź była krótka i jednoznaczna, że nie są zainteresowani przejęciem sprawy. Na etapie sądowym, gdy już uchylono pierwsze postanowienie, udało nam się zmobilizować sąd, żeby jeszcze raz poprosił stronę szwedzką o zmodyfikowanie ich decyzji. Odpowiedź była negatywna”. Na prośbę o komentarz w sprawie pana Li, wysłaną przez szwedzką edycję „The Epoch Times”, Anton Dahlquist, rzecznik prasowy szwedzkiego MSZ, odpowiedział: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych może potwierdzić, że Szwed po pięćdziesiątce przebywa w areszcie w Polsce od marca 2019 roku. Ambasada Szwecji w Warszawie uważnie śledzi sprawę”. Adwokat wyjaśnia, że „w postę-

Mimo zapewnień strony chińskiej może się okazać, że zmienią mu kwalifikację czynu bądź wytoczą inne procesy. Może zostać zlikwidowany w niewyjaśnionych okolicznościach, odbywając karę. Rzecznik Praw Obywatelskich podzielił pogląd, że ekstradycja zagraża jego życiu i złożył kasację.

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

Li Zhihui, 53-letni Chińczyk ze szwedzkim obywatelstwem, od 9.03. 2019 r. przebywa w warszawskim areszcie. W piątek 15 stycznia odbyła się kolejna rozprawa ws. jego ekstradycji do Chin, po tym, jak Rzecznik Praw Obywatelskich wniósł do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną od postanowienia stwierdzającego dopuszczalność wydania go Chińskiej Republice Ludowej. W Państwie Środka grozi mu nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności. Zdaniem obrońcy, zgoda na ekstradycję może oznaczać dla jego klienta wyrok śmierci.

Pokazuje się im propagandowe filmy oczerniające praktykę. Są przyprowadzani, by przyglądać się zadawanym ich najbliższym torturom. Dzieciom odmawia się edukacji, naraża na ostracyzm ze strony rówieśników i nauczycieli. Pozbawia się ich domu, pozostawiając na pastwę losu, bez żadnej opieki – nawet niemowlaki. Ambasada ChRL, odpowiadając na pytania zadane w dokumencie sądowym, napisała: „Według art. 300 prawa karnego Chińskiej Republiki Ludowej, ci, którzy organizują takie ugrupowanie lub promują zabobony do podważania ogólnie obowiązującego prawa i regulacji, powinni być skazani na karę pozbawienia wolności od 3 lat do lat 7 oraz grzywny. Jeżeli okoliczności popełnienia przestępstwa są szczególnie poważne, zostaje on skazany na ponad 7 lat więzienia lub dożywotnie pozbawienie wolności”. Opinia placówki dyplomatycznej ChRL jest zgodna z opisanym wcześniej poleceniem Jiang Zemina z 1999 roku: „zrujnować ich reputację”. Kampania oczerniająca Falun Gong była zakrojona na niespotykaną skalę, wykorzystywała krajowe i zagraniczne media. Echa tej kampanii słychać do dzisiaj także poza Chinami. W tym samym dokumencie chińska ambasada stwierdza jeszcze: „Rząd chiński postępuje zgodnie z polityką jedności, edukacji i zbawienia zdecydowanej większości”. Podaje również: „Rządy na wszystkich poziomach nie dyskryminują, nie wykluczają, dążą

Li Zhihui, obywatel Szwecji, w Sztokholmie; poniżej: na forum zorganizowanym przez chińską edycję „The Epoch Times”, Sztokholm, 2014 r.

do edukacji i perswazji oraz pozwalają przywrócić normalne życie z cierpliwością i starannością”. Jennifer Zeng, która była torturowana i więziona w Chinach, uważa, że dla KPCh życie ludzkie nie ma żadnej wartości. Tortury psychicznie i fizycznie dokonywane są bez skrupułów, odzierają człowieka z godności i upadlają. Pozbawianie snu, wiązanie, rażenie prądem, przypalanie, nacinanie skóry i posypywanie solą bądź pieprzem, nakłuwanie genitaliów, gwałty – to jedynie kilka z wielu stosowanych przez KPCh w ramach reedukacji „środków perswazji”, mających nakłonić więźnia do porzucenia praktyki. Chiny przeprowadzają przymusowe pobieranie narządów od więźniów sumienia; istnieją relacje według których pozyskiwanie organów odbywa się bez podawania środków znieczulających. W 2019 roku niezależny trybunał społeczny w Londynie (Niezależny Trybunał w sprawie Grabieży Organów od Więźniów Sumienia w Chinach), obradujący pod przewodnictwem sir Geoffreya Nice’a QC, który kierował oskarżeniem byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Miloševicia podczas posiedzeń Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii w Hadze, ustalił, że „ponad wszelką wątpliwość” przetrzymywani w więzieniach wyznawcy Falun Gong byli głównym źródłem zaopatrzenia dla prowadzonego dla zysków, rozległego chińskiego przemysłu grabieży organów. Brak poszanowania podstawowych praw człowieka nie dotyczy jedynie więźniów. Chińskie wojsko wyposaża żołnierzy stacjonujących w Tybecie w nowo opracowane hełmy z wbudowanym przyciskiem samozniszczenia, który może nacisnąć dowódca

powaniu ekstradycyjnym aresztowanie wcale nie jest obligatoryjne” i pan Li deklarował, że mógłby oczekiwać na decyzję w wynajętym mieszkaniu z dozorem po wpłaceniu kaucji. „Stosunek naszych sądów do tymczasowego aresztu jest bardzo konformistyczny, twierdzą, że jeżeli ściganego nie zamkną, to ucieknie” – ocenia Kitajgrodzki, wskazując, że ucieczka nie leży w interesie pana Li. „Nie ma więc żadnego rozsądnego uzasadnienia, że ten człowiek siedzi prawie dwa lata w areszcie, mając postawiony jednostkowy zarzut o oszustwo, u nas karany do lat ośmiu. W naszych warunkach nikt by go nie trzymał tak długo” – zauważa prawnik.

Obietnice reżimu Mecenas zwraca też uwagę, że na rozprawie prokurator regionalna podzieliła stanowisko obrony, iż wydanie Li Zhihui nie jest dopuszczalne, ponieważ nie mamy umowy ekstradycyjnej z Chinami, a także „nie jesteśmy w stanie sprawdzić, co się z nim będzie działo po przekazaniu, czyli dopilnować warunków wydania”. Jednak sąd stwierdził, iż „zapewnienia strony chińskiej, że będą pozwalali na pełny monitoring jego sytuacji, są na tyle przekonywające, że możemy wydać pana Li” – mówi adwokat i dodaje, że „Chiny nie podpisały protokołu fakultatywnego z 18 grudnia 2002 roku, gdzie wdrożono właśnie mechanizmy kontroli i wizytacji, ale tutaj deklarują pełną współpracę”. Nastąpiła zmiana prokuratora. Nowy prokurator opowiedział się za dopuszczalnością ekstradycji pana Li, a w sierpniu 2020 roku sąd II instancji utrzymał orzeczenie I instancji. Kitajgrodzki przywołuje też

O niedotrzymywaniu obietnic składanych przez reżim Zachód przekonał się niejednokrotnie. Ostatnio Chiny, przy okazji osiągnięcia porozumienia w sprawie umowy inwestycyjnej z Europą, zadeklarowały ratyfikowanie odpowiednich konwencji związanych z prawem pracy i zapewniały o przestrzeganiu praw człowieka. Niespełna tydzień później doszło do masowych aresztowań hongkońskich działaczy prodemokratycznych. Krzysztof Kitajgrodzki mówi, że pan Li w oczekiwaniu na postanowienie w jego sprawie czuje się, jakby przebywał w celi śmierci. Jest przekonany, że ekstradycja do Chin będzie równoznaczna z wyrokiem pozbawiającym go życia. „W grę wchodzi ludzkie życie. Jeśli go odeślemy, nigdy nie dowiemy się, co się z nim stało. Ministerstwo Sprawiedliwości i prokuratura odpowiedziały mi, że nie mają narzędzi do monitorowania tej sprawy w Chinach. Mimo zapewnień strony chińskiej na miejscu może się okazać, że zmienią mu kwalifikację czynu bądź równolegle wytoczą inne procesy. Nawet jeśli formalnie nie skażą go na śmierć, może zostać zlikwidowany w niewyjaśnionych okolicznościach, odbywając karę. Rzecznik Praw Obywatelskich podzielił pogląd, że ekstradycja zagraża jego życiu i złożył kasację. Przed nami rozprawa w Sądzie Najwyższym; jeśli dopuści do ekstradycji, to zostaje decyzja Ministra Sprawiedliwości” – podsumowuje mecenas Krzysztof Kitajgrodzki.

Sprawa do ponownego rozpoznania 15.01. 2021 roku Sąd Najwyższy na rozprawie w Izbie Karnej uchylił postanowienie Sądu Apelacyjnego w Warszawie z sierpnia 2020 r. i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Sąd apelacyjny ma zbadać, jakie prawa przysługują osobie ściganej po odesłaniu jej do ChRL, i wyjaśnić, czy ekstradycja nie narazi ściganego na tortury, utratę życia. Kasację złożoną przez RPO poparła również prokuratura. Sąd Najwyższy wskazał, że w przypadku ekstradycji obywatela UE do kraju spoza Wspólnoty sprawę trzeba oceniać z perspektywy regulacji unijnych. Podejrzanemu grozi w Chinach kara dożywotniego pozbawienia wolności za rzekome popełnienie czynu z zakresu przestępstwa przeciwko mieniu. Jest niewspółmiernie wysoka w porównaniu ze standardami przyjętymi w Europie i zdaniem sądu „trudno akceptowalna”. Dopuszcza się stosowanie kary dożywotniego więzienia wyłącznie wtedy, gdy istnieje możliwość ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Sąd Najwyższy uzasadnił, że nie uzyskał wielu informacji, które mogą wpłynąć na wysokość kary. W związku z tym, aby móc podjąć decyzję w tej sprawie, należy najpierw sprawdzić i uzupełnić brakujące informacje. Dopiero po ich uwzględnieniu będzie można ocenić, czy prawa obywatela Unii nie będą zagrożone, gdyby został wydany Chinom. K W artykule wykorzystano relacje Evy Sa­ gerfors, Allena Zhonga, Nicole Hao. Tekst pierwotnie został opublikowany 15.01 br. w polskiej edycji „The Epoch Times”.


KURIER WNET · LUTY 2O21

18

R E K L A M A

PUNKT WIDZENIA


LUTY 2O21 · KURIER WNET

19

MUZYKA WNET Gdzie należy doszukiwać się początków muzyki country? Czy ten gatunek rzeczywiście narodził się w Stanach, czy został tam przy­ wieziony? Każda forma sztuki ma swe źródła w formach wcześniejszych. Na przykład Renesans – w sztuce starożytnego Rzymu, Rzym – w Grecji i dalej w głąb historii. Większość muzyki amerykańskiej (country, jazz, rock, blues) ma wielu „rodziców” w Europie i w Afryce, ale te gatunki nie istniały ani w Europie, ani w Afryce. Narodziły się dopiero na gruncie amerykańskim, gdzie multietniczna i multikulturowa struktura społeczeństwa stwarzała warunki do powstawania nowych form. Czyli przywiezione na grunt Ameryki były tylko ingredienty muzyczne, ale country, tak jak rock czy jazz, jest dzieckiem Ameryki.

wykładam „Język angielski w sztuce filmowej”. Akwarele i grafiki maluję częściej dla przyjemności niż dla zysku. Natomiast stałym, długotrwałym zajęciem była moja 17-letnia współpraca z Grażyną Torbicką przy realizacji programu TVP2 „Kocham Kino”. Jeszcze inną wieloletnią stałą pracą (i pasją) jest Międzynarodowy Festiwal Autorów Zdjęć Filmowych „Camerimage”, z którym jestem związany od początku jego istnienia (1993) i na którym jestem mistrzem ceremonii, prezenterem, tłumaczem i jedną z twarzy tego niezwykłego wydarzenia kulturalnego. Czy coś jeszcze skrywam? Jeśli tak, to nieświadomie.

Nigdy nie pozostaję obojętny na prawdę

Radio, Długi kurs, Cały świat ona i ja, Jadę na południe, Tym, co nie zasnęli, Dwa tysiące koni. Jaki jest największy przebój Lonstara? To ten, który jeszcze nie powstał. Zdaniem fanów moimi największymi przebojami są (w kolejności): Radio, Cały świat, ona i ja i Co to jest to country. Ja wszystkie moje piosenki traktuję jak własne dzieci i staram się je kochać jednakowo. Ale niektóre z tych dzieci odwzajemniają moją miłość nieco bardziej niż inne. Są to: Cały świat, ona i ja, Cowboy’s gone (anglojęzyczna piosenka dedykowana przyjacielowi zmarłemu na raka), Długi kurs, a od kilkunastu tygodni – noworodek: Chase our dreams. Również mój zespól zgodnie twierdzi, że Chase… to moja najlepsza piosenka. Jak dotąd!

Jesteś obok Marka Grechuty chyba najbardziej znanym śpiewającym architektem. Jak to się stało, że muzyka zwyciężyła w Twoim życiu z tak intratną i powszechnie szanowaną profesją? To nie muzyka zwyciężyła, tylko architektura przegrała. Country pokochałem jako siedmiolatek, a na „powszechnie szanowaną” architekturę poszedłem dopiero jako osiemnastolatek za namową mojej nieco snobistycznej ciotki. Zrobiłem dyplom i nawet przez kilka lat pracowałem jako architekt, ale nie czułem powołania. Do tego raził mnie snobizm środowiska. Toteż przez całe studia i pracę projektową równolegle grałem. Aż pewnego dnia zdecydowałem powrócić do mojego naturalnego wcielenia – do country. Muzyka country w Polsce to od lat nisza. Czy świadomie poszedłeś tą drogą? W piosence Co to jest to country trochę próbujesz nam ten wybór wyjaśnić. Mógłbyś te myśli rozwinąć? „Nisza” to ładne określenie. Pasuje na przykład do poezji śpiewanej czy piosenki aktorskiej. Tymczasem country w Polsce, to – niestety – nie nisza, tylko ubogi krewny i nieproszony gość. Od wczesnych lat 60. country było tępione przez socjalistyczną cenzurę jako muzyka „imperialistyczna”, „rasistowska”, „wsiowa” i „przestarzała”, której trzeba się wstydzić. I nadal te epitety pokutują. Istnieje dziwna alergia mediów i promotorów kulturalnych na samo hasło „country”. A jak było ze mną?… To muzyka country wybrała mnie. Miałem 7 lat, kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy przez „Voice of America” (bo przecież nie przez Polskie Radio) i zakochałem się. Od początku zdawałem sobie sprawę, że będzie ciężko, ale idę tą drogą na dobre i złe. Ostatnio częściej na dobre! Kiedy i dlaczego Michał Łuszczyński postanowił stać się Samotną Gwiazdą? Samotnym wykonawcą country byłem od końca szkoły podstawowej. Obowiązywała wtedy inna muzyka, a ja za moją miłość do country dostawałem baty, łącznie z „pałą” z muzyki! A moja muzyczna tożsamość – Lonstar – to połączenie przypadku i świadomej decyzji. Mój ojciec, który spędził dużo czasu w Stanach jako stypendysta, przywiózł mi kowbojski kapelusz, pasek z klamrą z napisem Texas i T-shirt, na którym była mapa Teksasu, a wokół mapy napis „Lone Star State” (Stan Samotnej Gwiazdy). Miałem wtedy 14 lat. Grałem raz z rówieśnikami w pewnym domu kultury, a pasek od gitary zasłaniał literę „E” w słowie „LONE”. Jakiś

Z Michałem „Lonstarem” Łuszczyńskim rozmawia Sławek Orwat

fan przeczytał niekompletny napis na T-shircie i zawołał do mnie: „Hej, Lon-Star!”. I tak już zostało. Jako muzyczny samouk, w roku 1978 założyłeś pierwszy polski zespół country, który nazwałeś The Country Family. Koncertowaliście po demoludach i zagraliście na festiwalu opolskim w roku 1983, na którym pojawiły się takie hity jak Mr Lennon grupy Universe, Chcemy być sobą Perfectu, Abym mógł przed siebie iść Ryśka Riedla, Szklana pogoda Lombardu, Nie ma wody na pustyni Bajmu, Mniej niż zero Lady Pank, Nowe sytuacje Republiki czy Dentysta sadysta Maryli Rodowicz. Jak zostaliście przyjęci w szczytowym okresie popularności rocka i czym wówczas to było dla Ciebie? Rok 1983 to była epoka „powojenna” (mam na myśli stan wojenny). Na muzycznym rynku ówczesny polski buntowniczy rock walczył o pierwszeństwo z komercyjnym popem. Oba gatunki odnosiły sukcesy, ale na country nadal patrzono niechętnie. Festiwal opolski, na którym w różnych formułach wystąpiłem łącznie trzy razy, za każdym razem odchorowywałem psychicznie – traktowany jak cała muzyka country, czyli jak ubogi krewny i nieproszony gość. Ale nie żałuję tamtych doświadczeń, bo to były cenne lekcje życia. Uznany najlepszym wykonawcą country w Polsce, reprezentowałeś nas na festiwalu Euro Country Music Mas­ters w Belgii oraz na wielu innych festiwalach tego gatunku w Europie i Kanadzie. Czy poczułeś się wówczas muzykiem spełnionym? Każda akceptacja jest spełnieniem. Bardziej na Zachodzie, gdzie country jest muzyką szanowaną i bardzo popularną. Ciekawostką, a dla mnie osobiście wielką satysfakcją była ocena mojego występu przez jury na Euro Country Music Masters. Ten festiwal miał profil bardzo komercyjny i tradycyjny. Wszyscy wykonawcy grali amerykańskie hity, nutka w nutkę skopiowane z oryginałów. Tylko ja z moim bandem zagrałem po mojemu i… podzieliłem jurorów na dwie frakcje. Od jednych dostałem najniższe noty, od drugich – najwyższe. Potem dowiedziałem się od angielskiego dziennikarza (członka

jury), że wszystkim się spodobaliśmy, ale… nagrodą za zwycięstwo był kontrakt płytowy, a wydawca – konserwatywny tradycjonalista – nie życzył sobie zbytniej oryginalności, więc wypadało im nagrodzić jakąś Angielkę. Ów dziennikarz po koncercie powiedział mi: „Wyprzedziłeś ich epokę”. Jego słowa potwierdziły słuszność wybranej przeze mnie drogi. Ale ta droga miała i nadal ma wiele rozstajów i odnóg. Pisałem angielskie i włoskie teksty dla operowych tenorów Jose’go Cury i Jose’go Carrerasa, a na Festiwalu Muzyki Filmowej w roku 2002 przez 9 dni byłem tłumaczem i asystentem Ennia Morriconego. Było to ogromne przeżycie! Te wszystkie etapy mojej artystycznej drogi były i są serią spełnień. Koncertowałeś także w klubach Wschodniego Wybrzeża USA, w Waszyngtonie i Chicago. Brałeś udział w tak prestiżowych wydarzeniach, jak festiwale Summer Lights i Fan Fair w Nashville oraz jako wokalista i mistrz ceremonii w koncercie New Music Seminar w Nowym Jorku. Wystąpiłeś też w amerykańskim programie TV Nashville Now i dwukrotnie w Grand Ole Opry. Łatwo zdobywa się Polakowi kolebkę muzyki country? Pozwolę sobie poprawić Cię: w Grand Ole Opry wystąpiłem trzykrotnie. Ta legendarna sala koncertowa nazywana jest „Świątynią Matką Muzyki Country”. Wystąpić tam to wielki zaszczyt. Oprócz mnie jedynym Polakiem, który tego zaszczytu dostąpił, jest mój muzyk i serdeczny przyjaciel, wirtuoz gitary pedal steel – Leszek Laskowski. Ale przeceniasz moje dokonania. Po prostu po latach starań, determinacji i walki w końcu zostałem zauważony, doceniony, zdobyłem szacunek środowiska nashvillskich artystów i fanów. Do dziś w Nashville wystąpiłem 32 razy, w tym w kilku legendarnych miejscach i w prestiżowych wydarzeniach koncertowo-medialnych. Brałem udział w telewizyjnych talk-shows, udzielałem wywiadów w trzech kultowych rozgłośniach radiowych, siedmiokrotnie zapraszano mnie do tzw. rund songwriterskich, gdzie występowałem w gronie najlepszych, traktowany na równi z nimi. Nagrałem mój autorski album w dwóch najlepszych studiach, pod wodzą dwóch producentów-laureatów

MATERIAŁY PROMOCYJNE

Dlaczego piosenki z kultowego westernu Rio Bravo – My rifle, my pony and me czy Get along home, Cindy – nie wywołały boomu na country w Polsce? Do kin waliły tłumy. Western Rio Bravo rzeczywiście odniósł w Polsce wielki sukces. W plebiscycie ówczesnego tygodnika „Film” zdobył nagrodę „Złotej Kaczki” jako najlepszy film roku 1962 (bo wtedy wszedł na nasze ekrany). Ale wymienione przez Ciebie dwie urocze piosenki nie były traktowane jako country, bo nikt nie znał słowa „country” jako gatunku muzycznego. Kilka lat wcześniej inny genialny western – W samo południe – też wylansował piękny utwór Do not forsake me (Oscar dla najlepszej piosenki filmowej 1952), śpiewany tam przez tytana country, Texa Rittera, a jego polskojęzyczną wersję śpiewał niejaki Jerzy Michotek – i co? I nic. To była po prostu kolejna piosenka, bez countrowej identyfikacji, bo nikt z naszych medialnych prezenterów tego nie mówił albo wręcz nic nie wiedział.

Grammy Award. Ale nie rzuciłem Ameryki na kolana. Polak w Ameryce, a zwłaszcza na tak specyficznym gruncie jak country, nie ma większych szans. W ogóle Polak w Ameryce jest traktowany tak, jak muzyka country w Polsce, czyli… jak ubogi krewny. Dlatego tym bardziej to, co udało mi się dokonać w Ameryce, jest dla mnie powodem nie do przechwałek, tylko do dumy. Legenda europejskiego kowboja – jak po latach wspominasz ten film oraz emocje z nim związane? To jedno z najlepszych wspomnień tamtych czasów. Sama propozycja zrobienia filmu o mnie była zaskoczeniem do granic szoku. Realizacja zaś – imponująca. Jechałem na koniu, prowadziłem białego cadillaca po ulicach Warszawy, było dużo mojej muzyki, dużo ciepłych słów na mój temat, no i sam fakt, że ten samotny kowboj i outsider został zauważony i doceniony… A po latach, z inicjatywy niezwykłego poznańskiego promotora kultury, Pawła Rosta, powstał kolejny film o mnie: Między czernią i bielą. Paweł Rost wyprodukował go z okazji 30-lecia wydania mojej płyty Różne kolory, która w swoim czasie też była „countrowersyjna”, bo swój wkład wnieśli w jej powstanie artyści z kręgów country, bluegrassu, rocka, jazzu, popu i musicalu. Jesteś autorem polskich, angielskich i włoskich tekstów dla De Mono, Edyty Geppert, Lombardu, Perfectu, Krzysztofa Krawczyka, Stanisława Sojki, Urszuli i wielu innych, a także autorem musicalu dla dzieci Przybycie dobrych wróżek. Jesteś też filmoznawcą, tłumaczem symultanicznym (m.in. tłumaczysz na żywo ceremonie z przyznania Oscarów), producentem muzycznym, projektantem okładek płyt i plakatów, grafikiem, akwarelistą i publicystą. Jak godzisz te zajęcia z karierą muzyczną i jak wiele zdolności jeszcze skrywasz w zanadrzu? Poświęcam się głównie muzyce: piszę, komponuję, gram… Muzyka to mój styl życia, sposób na życie i miłość życia. Drugim zawodem, który mi daje satysfakcję i zarazem utrzymanie, są tłumaczenia i… nauka. Tak! Bo od trzech lat jestem „panem profesorem” na Społecznej Akademii Nauk, gdzie

Muzyka country od lat ma swoje własne „Opole”. Czym dla Ciebie jest Piknik Country w Mrągowie i dlaczego pomimo tak ogromnej jego popularności, country wciąż z takim trudem przebija się do świadomości społecznej lub – co obserwuję z największym smutkiem – przegrywa z disco polo? Jestem jednym z ojców założycieli mrągowskiego Pikniku, ale już w jego pierwszej edycji (1983) nie zostałem uwzględniony. Ostatecznie wystąpiłem dopiero po interwencji reżysera z TVP2, a zaproszenie dostałem zaledwie na 4 dni przed rozpoczęciem. Mrągowski Piknik, pomimo słowa „country” w tytule, preferował polskich artystów pop (ze stratą dla country) i w efekcie utrwalił u masowego widza wizerunek country jako ubogiego krewnego muzyki pop. Dla ścisłości – na Pikniku pojawiały się wielkie gwiazdy country z USA, dzięki współpracy z festiwalem Country Rendez Vous Craponne (Francja) i z jego nieocenionym promotorem Georges’em Carrierem. Dzięki temu pojawili się w Mrągowie m.in. Steve Wariner, Kathy Mattea, Carlene Carter i szczególnie nam bliski Billy Joe Shaver, ale nasze media ich nie reklamowały, bo całą uwagę skupiały na naszych pop-celebrytach. To się zmieniło dopiero, kiedy rolę producenta objął Krzysztof Majkowski, niegdyś muzyk grający country w moim pierwszym zespole. Teraz pojawia się coraz więcej dobrych wykonawców z Zachodu, jak Albert Lee czy – sprowadzony dzięki staraniom mojej żony Magdaleny – supergwiazdor Darryl Worley. W roku 1992 sprowadziłeś do Polski w ramach festiwalu sopockiego Emmylou Harris. Pięć lat wcześniej do Sopotu przyleciał Johnny Cash wraz z rodziną. Nie sądzisz, że gdyby tego formatu gwiazdy częściej odwiedzały Polskę, muzyka country byłaby dziś zdecydowanie wyżej w rankingu popularności? Jedynym artystą, którego w tamtych czasach sprowadziłem, był mój największy inspirator i songwriterski mentor, Kris Kristofferson. Dzieliłem z nim scenę na festiwalu Country Top, zrobiłem z nim godzinny wywiad dla WOT i długo z nim rozmawiałem. To było wielkie wydarzenie, ale – jak wszystkie poprzednie – zignorowane przez media. Johnny Cash i Emmylou Harris to zasługa innych agencji. Ale dostąpiłem zaszczytu zagrania suportu przed Emmylou, którą cenię najwyżej pośród kobiet country! To oczywiste, że gdyby do Polski regularnie od 40 lat przyjeżdżały amerykańskie gwiazdy country, popularność i szacunek do country byłyby większe. Tak niestety nie jest i nie będzie, bo zapotrzebowanie rynku jest na muzykę biesiadno-haniebną, a to z kolei jest pokłosiem trwającej cztery

stulecia rusyfikacji narodu i metodycznego mordowania inteligencji i kultury przez ustrój socjalistyczny. Ale od 11 lat robimy coś, co już uznano za przełom, a w każdym razie za wyłom. Jest to międzynarodowy fes­ tiwal Czyste country (Pure country), który na trwałe zaistniał w kalendarzu liczących się wydarzeń kulturalnych kraju. Robimy go w Wolsztynie, (Wielkopolska), w pierwszej dekadzie sierpnia. Wykorzystujemy nasze cenne przyjacielskie kontakty z amerykańskimi środowiskami muzycznymi i co roku dajemy fanom dawkę country z górnej półki, oczywiście uzupełnioną dobrymi artystami polskimi i europejskimi. Sam tytuł – „Czyste country” – zrazu wzbudzał kontrowersje, bo poniektórzy uważali, że kryje się w nim insynuacja, jakoby byli „brudni” i „wykluczeni”. To była oczywista bzdura, bo Czyste country nie wyklucza. Przeciwnie! Daje szansę zaistnienia tym, których wyklucza komercjalny show business. Tak czy inaczej, Czyste country dzięki takim gwiazdom, jak Billy Yates, Ray Scott, Buddy Jewell, Michael Peterson, Mark Powell czy George Hamilton, wniosło na polską scenę muzyczną powiew country. Dokąd zmierza współczesna muzyka country i jak bardzo ewoluowała od momentu swych narodzin? Każdy gatunek muzyki ewoluuje. Od oficjalnego początku, za jaki uważa się lata 1920–1925, muzyka country przeszła drogę od appalachiańskiej „muzyki gór” i od ballad cowboyskich poprzez bluegrass do Głównego Nurtu w Nashville. W miarę rozwoju pojawiło się kilkanaście substylów: western swing, Tex-Mex, cajun, West Coast, Bakersfield Sound, swamp rock, country rock, country folk, a ostatnio – wskutek łączenia i mieszania brzmień – modny się stał termin „Americana”. Zresztą podobne zjawisko ma miejsce w innych dziedzinach. Dawny rock’n’roll lat 50. stał się rockiem, a potem nastąpiła eksplozja: hard rock, art rock, punk rock, heavy metal… A z nowoorleańskiego jazzu tradycyjnego wywiodły się: bebop, loft jazz, modern jazz, jazz rock itd. Dziś amerykańska muzyka country przeżywa pewien rozłam. Wielkie korporacje muzyczne lansują komercyjny, płytki, ale atrakcyjnie podany pop country, obliczony na tzw. masowego odbiorcę, a z drugiej strony istnieje coraz silniejszy „nurt oddolny”, zrzeszający ambitnych, wartościowych artystów niezależnych, ignorowanych przez duże media, ale mających silną bazę wiernych fanów. Ten dualizm jest kolejnym fenomenem Ameryki. Świadczy o bogactwie amerykańskiej kultury muzycznej i powoduje twórczy ferment, z którego stale wynika coś ciekawego. A ja wpisałem się w ten amerykański „oddolny”, niezależny nurt, a nurt mnie docenił i przyjął jak swego. Twoje marzenia i plany muzyczne w czasach zarazy? Dwa lata temu rozpocząłem cykl koncertów pod wspólnym tytułem 40 lat marzeń i countrowersji. Z roku na rok zmienia się tylko liczebnik w tytule, ale idea jest ta sama: prezentacja moich autorskich utworów, które mówią o mnie, o nas wszystkich, o naszej rzeczywistości, a ta nie zawsze bywa w hollywoodzkim technicolorze. Legendarny songwriter Harlan Howard powiedział: „Country to trzy akordy i prawda”. W mojej muzyce akordów może być więcej niż tylko trzy, ale nigdy nie pozostaję obojętny na prawdę. A prawda czasem w oczy kole. Stąd nie wszyscy i nie zawsze mnie akceptują. I stąd ta gra słów w tytule: „countrowersja”. A moim marzeniem na dziś jest, żeby Pani Demia przestała nas więzić w domach i maskach, żebym mógł kontynuować moje koncerty 42 lata marzeń i countrowersji na żywo przed publicznością, a nie online, i żebym mógł nadal odwiedzać moją muzyczną ojczyznę: Teksas i Nashville. Notabene, z powodu pandemii straciłem dwa występy na festiwalu songwriterów w Pensacola Beach (Florida) i udział w meetingu songwriterów w Las Vegas (Nevada). Te zaproszenia były dla mnie kolejnymi etapami nobilitacji jako liczącego się artysty country. Niestety oba wydarzenia odwołano, ale jest nadzieja, że wszystko powróci do normalności, a wtedy i te marzenia się spełnią! K


KURIER WNET · LUTY 2O21

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A S T R O N A

To moja ulubiona fotografia spośród kilku zrobionych przeze mnie pamiętnej nocy 13 stycznia 1991 r. Napięcie w tym dniu było ogromne, czuło się ciężką atmosferę strachu, grozy, przygnębienia i bezsilności. Przebywający w parlamencie litewskim deputowani, obrońcy oraz tysiące obywateli Litwy zgromadzonych wokół budynku, oczekiwali na atak wojsk sowieckich. Siedziałem z Leonardasem Vilkasem (Liga Wolności Litwy) w sali posiedzeń, z telefonu sejmowego utrzymywałem stałą łączność z Warszawą. W naszym warszawskim biurze w Pałacyku Sobańskich dyżurowali Piotrek Pacholski i Jadzia Chmielowska. Była głęboka noc. W pewnym momencie zobaczyłem nagłe poruszenie wśród drzemiących i śpiących na sali obrad. Rozeszła się hiobowa wiadomość – Sowieci atakują wieżę telewizyjną. Na monitorze oglądaliśmy obraz transmitowany z kamery w wieży telewizyjnej. Widzieliśmy sołdatów ze specnazu „Alfa”, którzy niszczyli sprzęt telewizyjny, szafki, rozbijali okna. Gdy żołnierze rozbili kamerę, straciliśmy podgląd. Niedługo po tym dotarły pierwsze wiadomości spod wieży – wiedziano już, że padły strzały, że są zabici oraz ranni. Zadzwoniłem do Warszawy – Jadzi i Piotrowi opowiedziałem, co się dzieje. Od razu wszczęli alarm, poszły informacje do mediów polskich i zagranicznych. Założyłem do „Zenita” kliszę i zrobiłem parę zdjęć. Widać na nich twarze posłów przejęte smutkiem i niedowierzaniem, niektórzy płakali. Wtedy jeszcze nie znaliśmy dokładnej liczby ofiar. Dopiero rano doszła wieść o 13 zabitych i paruset rannych. Oczekiwaliśmy ze zgrozą szturmu na parlament, który jednak nie nastąpił. Na szczęście nie nastąpił… Tekst i zdjęcie Piotr Hlebowicz

W

yzwolenia doczekało około siedmiu tysięcy wycieńczonych więźniów, którzy ze względu na zły stan zdrowia nie zostali zakwalifikowani do marszu śmierci. Dopiero co miniona 76 rocznica oswobodzenia oświęcimskiego obozu, podczas której oczy całego świata były skierowane na Oświęcim jako na czarną plamę na mapie Europy, to doskonała okazja, by przypomnieć kilka faktów o samym obozie, a także o gehennie Polaków-pierwszych więźniów KL Auschwitz.

Auschwitz jako symbol masowej eksterminacji Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady Auschwitz-Birkenau stanowi bez wątpienia najbardziej rozpoznawalny symbol Holokaustu i ludobójstwa w historii świata. Swoją ponurą sławą zdecydowanie wyprzedza inne ośrodki masowej eksterminacji, będącej nieodzowną częścią nazistowskiej polityki terroru. Co sprawiło, że to akurat obóz w Oświęcimiu stał się, pars pro toto, symbolem zagłady europejskich Żydów? O wyjątkowości KL Auschwitz na tle innych obozów świadczy przede wszystkim fakt, że w porównaniu do miejsc zagłady takich jak Treblinka, Sobibór czy Bełżec, infrastruktura w Oświęcimiu pozostała niemal nienaruszona. Uciekający w pośpiechu Niemcy zdążyli jedynie zniszczyć część krematoriów. Pozwoliło to lepiej zgłębić funkcjonowanie zbrodniczej działalności hitlerowskiej fabryki śmierci. O złowróżbnym fenomenie KL Auschwitz świadczy także ilość świadectw pozostawionych przez ocalonych więźniów. Należy bowiem przypomnieć, że pomimo zbrodniczego charakteru obozu i warunków tam panujących, zdołało go przeżyć kilkadziesiąt tysięcy więźniów. Tego samego nie można niestety powiedzieć o ludziach wysyłanych do obozów zagłady, które charakteryzowały się tym, iż zdecydowana większość trafiała do komór gazowych bezpośrednio po przybyciu. Dla porównania, z ośrodka zagłady w Bełżcu zachowały się relacje jedynie trzech osób. Auschwitz, pomimo swojej przygnębiającej symboliki, nie był stworzony z zamiarem unicestwienia narodu

żydowskiego, a tym bardziej nie była to jego jedyna rola. W czasach, kiedy większość więźniów w obozie stanowili Polacy, nikt jeszcze nawet nie myślał o masowym zabijaniu w nim Żydów.

Polacy w KL Auschwitz Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu został założony z myślą o Polakach, którzy od pierwszych dni niemieckiej okupacji byli traktowani przez okupanta z bezwzględną surowością. Niemcy bowiem nigdy nie ukrywali swoich celów względem ludności polskiej. W myśl Generalnego Planu Wschodniego (Generalplan Ost) Polacy mieli w najlepszym razie zostać sprowadzeni do roli niewolników, natomiast polska inteligencja z góry została skazana na zagładę. Unicestwienie warstwy przywódczej i inteligencji miało w przyszłości zapobiec działalności konspiracyjnej, a także ułatwić kontrolę nad podbitymi terenami. Klucz do złamania antyniemieckiego oporu stanowił wszechobecny terror. Polska warstwa przywódcza miała zginąć, gdyż w myśl słów Adolfa Hitlera, tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników. Jedną z inicjatyw wymierzonych przeciw Polakom była Intelligenzaktion (Akcja Inteligencja), przeprowadzona przez grupy operacyjne policji bezpieczeństwa (Einsetz­gruppen). W jej wyniku śmierć poniosło około 50 tysięcy ludzi należących do polskiej elity. W Generalnym Gubernatorstwie jednym z miejsc, do którego trafiali aresztowani Polacy, był Auschwitz. Deportowano tam jednak nie tylko inteligencję, lecz także przypadkowych obywateli, którzy nie zdołali uciec podczas tak zwanych łapanek. Pierwszy masowy transport polskich więźniów trafił do obozu 14 czerwca 1940 roku. Liczył on 758 osób przybyłych z więzienia w Tarnowie. Sterroryzowani i wystraszeni Polacy zostali przywitani przez zastępcę komendanta obozu Karla Fritzscha następującymi słowami: „Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża

27 stycznia 1945 roku żołnierze Pierwszego Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej przekroczyli bramy Auschwitz, odkrywając tym samym po raz kolejny piekło systemu niemieckich obozów.

Konflikt pamięci o Zagładzie

76 rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz Jacek Wanzek miesiąc, reszta trzy miesiące”. Tak rozpoczęła się gehenna i dehumanizacja Polaków, którzy w początkowym okresie funkcjonowania Auschwitz stanowili większość stanu osobowego obozu. Choć konzentrationslager w Oświęcimiu był organizowany na wzór ośrodków takich jak Dachau, to mierzył on się jednak z trudniejszych zadaniem. Podczas gdy cały kraj został poddany etnicznej reorganizacji, Auschwitz miał na celu więzić i wyniszczyć Polaków. W zderzeniu z tak brutalną rzeczywistością nie powinien dziwić fakt, że już na samym początku swojego funkcjonowania śmiertelność w KL Auschwitz była wyższa niż w jakimkolwiek innym obozie koncentracyjnym. Spośród

pierwszych 20 tysięcy Polaków przybyłych do obozu, więcej niż połowa nie dożyła początku 1942 roku. Szacuje się, że w czasie wojny do Auschwitz trafiło od 130 do 140 tysięcy zarejestrowanych w obozowej ewidencji polskich więźniów. Do tej liczby należy doliczyć także około 10 tysięcy Polaków, których zabito w obozie bez umieszczania w ewidencji. Jak ginęli Polacy w Auschwitz? Z reguły śmierć nadchodziła na skutek ciężkiej pracy, głodu, chorób, egzekucji lub w komorach gazowych. Znaczna część osadzonych zginęła po przeniesieniu do innych obozów. Szacuje się, że łącznie w Auschwitz zginęło około 70 tysięcy Polaków.

Rola AuschwitzBirkenau w ludobójstwie Żydów Auschwitz kojarzy się światu głównie jako jedyne miejsce Zagłady, w którym ginęli wyłącznie Żydzi. To stwierdzenie jest jednak podwójnie fałszywe i skrzywia prawdziwy obraz obozu i zagłady europejskich Żydów. Nieprawdą jest bowiem, jakoby Żydzi ginęli wyłącznie w Auschwitz, tak samo jak nieprawdą jest, że byli oni jedynymi ofiarami i więźniami obozu. Po inwazji Niemiec na Związek Radziecki w drugiej połowie 1941 roku, Einsatzgruppen w kilka dni potrafiły rozstrzelać więcej Żydów niż znajdowało się więźniów we wszystkich obozach koncentracyjnych w tamtym czasie. Niemcy swoją politykę eksterminacji ludności żydowskiej realizowali wówczas nie w obozach koncentracyjnych, lecz nad dołami śmierci na wschodzie, w ciężarówkach z komorami gazowymi, a także w miejscach takich jak Treblinka, Bełżec czy Sobibór. Obóz Auschwitz swoją rolę jako ośrodek zagłady Żydów zaczął odgrywać dopiero w 1942 roku, kilka miesięcy po konferencji w Wansee. I choć był jednym z największych centrów Zagłady, to nie był on nigdy głównym miejscem eksterminacji. Co więcej, do czasu uruchomienia komór i krematoriów w Auschwitz-Birkenau większość polskich i sowieckich Żydów znajdujących się pod okupacją niemiecką już zgładzono. Podobnie jak trzy czwarte wszystkich Żydów skazanych na śmierć w niemieckim planie eksterminacji.

Relatywizacja pamięci o Zagładzie O tym. co wydarzyło się za drutami obozów trzeba pamiętać i dawać temu rzetelne świadectwo. Jest to niezwykle ważne w obliczu tego, iż prawda o Auschwitz i Shoah w ogóle zdaje się być relatywizowana i podważana. I nie chodzi wyłącznie o negacjonistów Holokaustu, ale także o tych, którzy kolportują ewidentną nieprawdę na temat swoich życiorysów, godząc tym samym nie tylko w pamięć o ofiarach, ale i w prawdę historyczną. Mowa tutaj o takich osobistościach, jak choćby Benjamin Wilkomirski, którego wspomnienia z dzieciństwa

jako więźnia Majdanka i Auschwitz przeszły do kanonu lektur o Zagładzie, a jemu samemu przyniosły splendor i sławę. Zapraszany do BBC, brylujący w programie Oprah Winfrey Wilkomirski okazał się być jednak zwykłym oszustem, który obozy widział jedynie jako turysta, a dzieciństwo spędził w neutralnej Szwajcarii. Pomimo oczywistej demaskacji Bruna Grosjeana (bo tak naprawdę się nazywał), środowiska żydowskie odstąpiły od stanowczego potępienia oszusta. Wręcz przeciwnie. Często był usprawiedliwiany. Możemy się jedynie domyślać, że propagandowe oddziaływanie jego książek okazało się ważniejsze niż prawda historyczna. Podobnie było zresztą w przypadku Malowanego ptaka autorstwa Jerzego Kosińskiego, który zdobył uznanie i rozgłos na świecie, przedstawiając się jako niedoszła ofiara Holokaustu. W swoim epatującym przemocą dziele, które przez długi czas niesłusznie uchodziło za jego autobiografię, przedstawił polskich chłopów jako krwiożerczych antysemitów. Malowany ptak, podobnie jak autofikcja Wilkomirskiego, przeszły do kanonu literatury na temat Holokaustu. Takich przykładów jest niestety o wiele więcej. Co gorsza, bardzo często są one wymierzone przeciwko Polsce przedstawianej jako kraj zajadłych antysemitów z niespotykaną gorliwością mordujących Żydów. Popularności tego typu fałszywym relacjom sprzyja fakt, że polskie instytucje przeważnie rzadko dają im wyraźny odpór. Jest to pokłosiem nie tylko naszej infantylnej polityki historycznej w tym zakresie, lecz także wieloletnich zaniedbań, jak choćby braku anglojęzycznych publikacji i filmów. A przecież mamy czym się pochwalić! Polacy, którzy stanowią największą liczbę Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, decydując się na pomoc Żydom, często ryzykowali życiem swoim i swoich rodzin. Wśród panteonu wielu polskich bohaterów wystarczy wymienić tak heroiczne postacie, jak Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, rodzina Ulmów czy święty Maksymilian Maria Kolbe. Ich życiorysów nikt nie musiał fałszować. Czekają, aby szerzej przedstawić ich światu. Jesteśmy to winni nie tylko im, ale również wszystkim ofiarom niemieckich zbrodni. Bez względu na narodowość. K


Nr 80

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Luty · 2O21 Hipoteza „Bełchatów”. Kopalnie odkrywkowe

Jadwiga Chmielowska

L

uty pyta o dobre buty. W tym porzekadle ludowym jest ważny przekaz klimatyczny –zarówno obfitości śniegu, ujemnych temperatur, jak i możliwych roztopów. Wyznawcy religii klimatycznej muszą być zaskoczeni śnieżycami w Hiszpanii, na południu Europy, a nawet w Afryce. Ale wierzą nadal w objawienia kilkunastoletniej Grety Thunberg. Europę ogarnęło pseudoekologiczne szaleństwo, które dotarło do Ameryki. Zdawało się, że Trump je powstrzyma, ale zmowa sił destrukcji była silniejsza. Ocenzurowała i powstrzymała Trumpa. Biden, na zasadzie negacji, wstrzymał działania proekologiczne swego poprzednika. Zrezygnował z gazociągu do Kanady. Będzie gaz wożony cysternami samochodowymi, kolejowymi. Po wyborach Amerykanie są w szoku. Wierzyli w niezależne sądy. Te odrzucały pozwy o fałszerstwa wyborcze. Okazało się, że po prostu oddalały je z powodów proceduralnych. Marsz lewactwa przez amerykańskie instytucje trwa już od lat 30. XX w. USA wracają też do porozumienia klimatycznego z Paryża. Nikt z propagatorów energii odnawialnej nie mówi, jak i jakim kosztem utylizować zużyte fotowoltaiki i skrzydła wiatraków. Ich żywotność to maximum 15 lat. „Zielony ład” pięknie brzmi. Dorośli zaczynają wierzyć w bajki, bo tak wypada. Toczą się poważne dyskusje nad 50 płciami… Wszystko to służy, moim zdaniem, do siania zamętu i odwracania uwagi od spraw istotnych. Wielokrotnie pisałam, że od 2007 r. toczy się wojna. Nie miecze, karabiny, czołgi, samoloty poszły w ruch, a zniszczenia zaczynają być większe. To wojna hybrydowa. Ma ona elementy kinetyczne, czyli tradycyjne strzelanie do wroga, ale skuteczniejsza jest dezinformacja i pełna kontrola nad człowiekiem. Chodzi o panowanie nad całym światem. Oś Berlin–Moskwa–Pekin działa. Aby całkowicie kontrolować człowieka, należy go wyizolować z otoczenia i straszyć. Do tego właśnie służy epidemia koronawirusa. Odnoszę wrażenie, że ten manewr był planowany już w 2009 r. z udziałem wirusa H1N1. Wtedy uznano, że za wcześnie. W styczniu 2010 r. Niemiec Wolfgang Wodarg, przewodniczący ówczesnej komisji zdrowia w Radzie Europy, twierdził, że duże firmy zorganizowały „kampanię paniki”, aby WHO ogłosiła „fałszywą pandemię” w celu sprzedaży szczepionek. Według niego kampania WHO o fałszywej pandemii grypy była „jednym z największych skandali medycznych stulecia i że WHO „we współpracy z niektórymi dużymi firmami farmaceutycznymi i ich naukowcami ponownie zdefiniowała pandemię”, usuwając stwierdzenie „ogromna liczba ludzi zaraziła się chorobą lub zmarła” z istniejącej definicji i zastępując je stwierdzeniem, że musi istnieć wirus, który przekracza granice państw i na który ludzie nie są odporni. Od lipca 2017 r. dyrektorem generalnym WHO jest dr Tedros Ghebreyesus, lewicowy polityk, mianowany z poparciem Chin. Jako minister zdrowia Etiopii nawiązał bliskie stosunki z Billem Clintonem, Fundacją Clintona i Fundacją Gatesów. Wyścig szczurów po szczepionki dowodzi, że inżynieria społeczna jest skuteczna. Lekarze boją się wyrażać swoje opinie na temat szczepionek. Nawet Kościół dał się zastraszyć. Wirus jest. Kilku moich znajomych umarło, ale bardzo dużo, w różnym wieku, wyzdrowiało. Stopień śmiertelności nie tłumaczy takich restrykcji w gospodarce na całym świecie. A może rządy wszystkich krajów boją się o czymś mówić? Korzyść odnosi Pekin. Wygląda mi to na wojnę biologiczną prowadzoną przez Chiny. Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Do tego służą aplikacje śledzące i jakoby chroniące przed zarażeniem, jest nawet pomysł eliminowania z obiegu tradycyjnego pieniądza itp. Zainteresowanych odsyłam do informacji z Chin. Komunizm, o którym nie śniło się nam w najgorszych koszmarach, jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga. K

G

A

Z

EE

T T

AA

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

I

E

N

N

A

3

Antypolska agresja a zasady ONZ Trzeba sobie zadać pytanie, czy wobec faktycznego od­ wrócenia przymierzy przez Niemcy, bezpieczeństwo Rze­ czypospolitej jest skazane na proniemiecką „bezstronność” sądownictwa europejskiego z TSUE na czele. Stanisław Florian

4

W kręgu zawołania bojowego liberałów: Czemu nie?

Dworek Wincentego Pola – Filia Muzeum Narodowego w Lublinie

Dwie różne polityki historyczne realizowane są obecnie przez rząd i samorządy. Ta pierwsza – przekraczająca horyzont tysiąclecia – polega m.in. na pielęgnowaniu pamięci o wielkich Polakach i o ich dokonaniach. Ta druga – obliczona na jedną kadencję i najbliższe wybory – ogranicza się do uwieczniania dzieł aktualnego wójta, burmistrza lub prezydenta. Pomiędzy tymi wizjami mamy zwykłe pragnienia społeczeństwa obywatelskiego: ocalić od zapomnienia cenne dziedzictwo narodowe. Ja wyrażam to pragnienie apelem o uratowanie dworku Wincentego Pola (Filia Muzeum Narodowego w Lublinie przy ul. Kalinowszczyzna 13).

Ratujemy dworek Wincentego Pola Tadeusz Loster

N

ależę do pokolenia, które kształcono, przekazując i ucząc historii literatury polskiej w granicach wyznaczonych przez czerwoną władzę PRL. „Przerabiając” pisarzy polskich okresu romantyzmu, moja nauczycielka prześlizgnęła się tylko po Wincentym Polu, zagłuszając jego twórczość stwierdzeniem: „staroświecka bez współczesnych wartości”. W latach 1970., sprzątając w rodzinnym domu stare książki, natknąłem się na Wypisy polskie – na klasę trzecią ułożone przez Henryka Gallego, wydane w roku 1922. Układ podręcznika był dla mnie dużym zaskoczeniem ze względu na wspaniale dobrane fragmenty powieści, nowele i wiersze najznakomitszych polskich poetów i pisarzy. Czytając wypisy, przekonałem się, jak bardzo w tamtych czasach

Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dbało o patriotyczne wychowanie młodzieży uczącej się w gimnazjum niższym. Wypisy wypełnione były m.in. wierszami Wincentego Pola. Po przeczytaniu ich wpadłem w zachwyt, wiersze te urzekły mnie swą patriotyczną treścią. Zrozumiałem, dlaczego poezja tego poety była niedostępna i zakazana w okresie PRL. Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol. Był powstańcem – żołnierzem powstania listopadowego, walczył na Litwie w korpusach generałów Giełguda i Chłapowskiego, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Spod jego pióra wyszły takie utwory, jak Pieśni

Janusza, Mohort, Pieśń o ziemi naszej, Wit Stwosz, Pamiętniki J.P. Benedykta Winnickiego, Pacholę hetmańskie i wiele innych dzieł. Kiedyś bardzo popularne Pieśni Janusza odeszły obecnie w zapomnienie, choć pieśń Mazur śpiewana jest wciąż przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze. Do wiersza Śpiew z mogiły muzykę napisał Fryderyk Chopin, a ognisty mazur ze słowami wiersza Krakusy przypomina nam co roku o wybuchu powstania listopadowego.

Poeta i geograf Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, podróżnik, geograf, pisarz, a przede wszystkim poeta. Pomyśleć, że w XIX wieku jego poezja była bardziej popularna niż Adama Mickiewicza! Trudno rozpisywać się o twórczości Wincentego

Pola, bo jest ogromna. Z woli narodu, w uznaniu za jego dorobek, spoczął po śmierci w Krakowie, w krypcie zasłużonych w podziemiach kościoła Paulinów na Skałce. Przejawem docenienia twórczości poety jest placówka muzealna – Dworek Wincentego Pola, filia Muzeum Narodowego w Lublinie. Ten mały modrzewiowy dworek szlachecki został wzniesiony w XVIII wieku na terenie niewielkiego folwarku Firlejowszczyzna pod Lublinem. W latach 1804–1810 był własnością rodziny Polów. Po wyjeździe Polów do Lwowa został sprzedany. W roku 1860 stał się własnością Wincentego Pola jako dar Obywateli Województwa Lubelskiego w uznaniu za jego narodową twórczość. Dworek na swoim pierwotnym miejscu stał do roku 1969. Wtedy został rozebrany i ponownie wzniesiony na posesji przy ul. Kalinowszczyzna 13 w Lublinie. 2 grudnia 1972 roku, w setną rocznicę śmierci W. Pola, dokonano uroczystego otwarcia dworku jako muzeum słynnego poety i geografa. Istniejące zbiory – pamiątki po Wincentym Polu – zostały jeszcze wzbogacone o artefakty ofiarowane muzeum przez rodzinę poety. W 1977 roku placówkę przekazano Muzeum Okręgowemu w Lublinie. Obecnie dworek znajduje się w centrum Lublina, gdzie w jednej z kamienic Starego Miasta urodził się nasz poeta. Dogodne położenie dworku sprawia, że jest stale odwiedzany, a organizowane w nim imprezy cieszą się dużą popularnością. Na przestrzeni lat odbywały się tu liczne wystawy czasowe, spotkania artystyczne, konferencje naukowe, konkursy recytatorskie, warsztaty edukacyjne, wieczory bibliofilskie i literackie, Dokończenie na str. 2

Trudno się zgodzić z często powtarzaną przez polityków opinią, że najbardziej udaną częścią polskich reform była reforma samorządowa. Dla polityków w samorządach niewątpliwie tak.

A

le samorząd to ogół mieszkańców gminy, a nie tylko rada miejska i prezydent lub burmistrz. To ogół mieszkańców Warszawy, Wrocławia, Krakowa, Sosnowca czy Piotrkowa Trybunalskiego. Tymczasem rola mieszkańców ogranicza się do wrzucenia raz na 4 lata kartki do urny wyborczej i na nic więcej nie mają wpływu. Samorządy przypominają sekty, których jedynym celem jest pranie pieniędzy. Im droższa pralnia, tym lepsza. Bo jak zrozumieć wzrost kosztów budowy stadionu miejskiego w Sosnowcu, który w ciągu kilku lat wzrósł z planowanych pierwotnie 140 milionów do około 300 milionów zł? Za niewiele większe pieniądze Rumuni wybudowali w Bukareszcie stadion narodowy z rozsuwanym dachem na

O niedostatkach demokracji i mediów Sławomir Matusz

65 tys. widzów. Sosnowiecki stadion powstaje, a radni nie wiedzą, jak go później utrzymać. Za co? W Dąbrowie Górniczej wyremontowano Pałac Kultury Zagłębia za 65 milionów złotych. Nie wiem, co przy okazji wybudowano, ile pałaców i dla kogo, ale koszty remontu są imponujące. Wystarczyło dołożyć 20 milionów

i wystarczyłoby na budowę i wyposażenie nowoczesnego szpitala. Nie wiem, dlaczego było tak drogo: woda do mieszania cementu tyle kosztowała, czy może użyto cementu z domieszką metali szlachetnych, płatków złota lub platyny? Sosnowiec chwali się ostatnio remontem Miejskiej Biblioteki Publicznej za 22 miliony złotych. Tyle

kosztowało przestawienie kilku ścian gipsowych, wymiana okien i docieplenie budynku styropianem. A na zakup książek pieniędzy nie ma. Biblioteka co roku sięga po budżet obywatelski, przy budżecie własnym przekraczającym rocznie 7 milionów zł. Oficjalnie w budżecie biblioteki na zakup nowych książek przeznacza się 300 tys. rocznie. Tyle samo biblioteka zbiera z kar za przetrzymanie książek. Na co MBP wydaje 7 milionów? Na utrzymanie budynków, płace i nagrody dla kadry zarządzającej. A także na prenumeratę kilku dzienników i kilkudziesięciu komercyjnych tygodników, wydawanych przez niemieckie i francuskie koncerny. Prenumerata wydawanej w języku polskim, dla Polaków, „Gazety Wyborczej” to Dokończenie na str. 2

Od psychiki człowieka są psy­ chologowie, od życia społecz­ nego – socjologowie, od du­ cha – duchowni. Wszyscy mają jedno i to samo na oku: dopil­ nować, aby człowiek był zado­ wolony. Herbert Kopiec

5

Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy? Wciąż żyje wielu świadków his­ torii, osób boleśnie doświad­ czonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą oka­ zję, by dzieci i młodzież usły­ szały o odległych dla nich cza­ sach od ludzi, którzy tworzyli historię. Maria Czarnecka

8

Róbta co chceta Widać było w roku pande­ micznym, że orientacja sek­ sualna całkiem zdominowała orientację intelektualną i mo­ ralną środowisk akademickich, nie tylko na Uniwersytecie Ja­ giellońskim. Józef Wieczorek

11

Prawdziwa twarz KPCh Pompeo: Moje doświadczenie sześciu lat członkostwa w Kon­ gresie i czterech w administra­ cji Trumpa sugeruje, że cokol­ wiek innego niż nieufność do czegokolwiek, co wywodzi się z Komunistycznej Partii Chin, jest głupotą. Samuel Allegri, Jan Jekielek

12

Kuropaty – symbol terroru rosyjskiego na Białorusi W Kuropatach nie odnalezio­ no żadnych militariów ani resz­ tek mundurów jakiegokolwiek wojska. Wszystkie ofiary były osobami cywilnymi. Większość z nich to wieśniacy. Walery Bujwał

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Kopalnie, pomimo wydoby­ cia na powierzchnię urobku i wody cieplejszych od przy­ powierzchniowej warstwy at­ mosfery okolicznych cieków i zbiorników wodnych, nie ma­ ją istotnego wpływu na bilans energetyczny Ziemi. Jacek i Karol Musiałowie


KURIER WNET · LUTY 2O21

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Wsi Lubelskiej, gdzie miałby być ponownie postawiony. Tu należy dodać, że w roku 2020 całe Muzeum Lubelskie zyskało najwyższy status muzealny i – pod nazwą Muzeum Narodowe w Lublinie – jest prowadzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wraz z Województwem Lubelskim, a w perspektywie niewielu lat jedynym organizatorem tej jednostki będzie MKiDN, z czym wiąże się centralne finansowanie. Wcześniejsze wyprowadzenie dworku z muzeum odetnie tę placówkę od środków krajowych. Główne powody przeniesienia dworku, które przytacza Pani Dyrektor, to brak infrastruktury dojazdowej, brak parkingu oraz usytuowanie obiektu pomiędzy blokami mieszkalnymi (bloki od dworku oddalone są o około 200 metrów). Poza tym użytkowanie tego obiektu jest „niezwykle trudne i ekonomicznie niezasadne”. Dodatkowy argument stanowi to, że blisko pięćdziesiąt lat temu planowano,

lekcje muzealne, spotkania znanych rodów związanych z Polami, występy wokalne i wspólne śpiewy pieśni patriotycznych czy kolęd. Uczestniczyło w nich wiele osób. Jednym słowem – dworek żył.

Program likwidacji Nie ma się co dziwić, że dworkiem „żyje” również rodzina Wincentego Pola, ta zamieszkała w Lublinie oraz ta na Górnym Śląsku. Jakież zaniepokojenie u praprawnuczki poety, Anny Frączak, wywołał opublikowany na stronie BIP Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dokument zatytułowany: Program działania Muzeum Narodo­ wego w Lublinie na lata 2020–2025, ułożony przez dyr. Katarzynę Mieczkowską. Na stronie 6 tego dokumentu Pani Dyrektor postuluje pozbycie się stojącego w centrum Lublina dworku Wincentego Pola poprzez rozebranie go i przekazanie do znajdującego się na peryferiach miasta skansenu – Muzeum

by dworek stał się obiektem Muzeum Wsi Lubelskiej. Tego typu argumenty, moim zdaniem, są mało znaczące i zastanawiam się, o co tu faktycznie chodzi? Jak dokładnie nie wiadomo, o co, to raczej o pieniądze, a dokładniej: o działkę po dworku, usytuowaną w centrum Lublina. To jest najcenniejsza lokalizacja w mieście, tam można coś „ciekawego” postawić, a ten, co będzie chciał to stawiać, na pewno nie będzie liczył się z groszem. Ciekaw jestem, czy likwidację dworku wymyśliła Pani Dyrektor, czy pomysł zrodził się po naradzie z…

Żona prezydenta Trochę się zapędziłem i mogę być upomniany, jak poseł Czarnek, przez Pawła Krysiaka, dziennikarza, który 17 stycznia 2020 r. w lubelskiej „Gazecie Wyborczej” napisał: „Niech poseł Czarnek zostawi związki małżeńskie w spokoju. Nie wolno uderzać w rodzinę”. Pan redaktor dalej pisze: „Poseł PiS Przemysław

Czarnek dziwi się, dlaczego Katarzyna Mieczkowska jest nadal dyrektorem Muzeum Lubelskiego. Przecież poważnie zgrzeszyła, bo jest »bezpośrednio związana z władzami PO«. Spróbujmy przyjrzeć się tym »niebezpiecznym związkom« Katarzyny Mieczkowskiej. Jak ustaliliśmy, nie jest i nie była członkiem żadnej partii. Posłowi Czarnkowi może chodzi tylko o jeden związek, o jej związek małżeński z prezydentem (Lublina, dopisek autora) Krzysztofem Żukiem, działaczem PO”… Pani Dyrektor w swoim programie działalności muzeum nie wzięła pod uwagę skutków, jakie pociągnie likwidacja dworku, magazynowanie zbiorów i elementów budowli. Nie wiemy, skąd się wezmą pieniądze na rozbiórkę i ponowne postawienie dworku. Ponadto – likwidacja muzealnego obiektu będzie wiązać się ze zwolnieniami muzealników. Upłynie sporo czasu od likwidacji do ponownego postawienia i wyposażenia zabytkowej budowli. Dworek na terenie skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej – będzie jednym z wielu „eksponatów”, a znaczenie jego jako pamiątki po znakomitym poecie ulegnie „rozcieńczeniu” i marginalizacji. Taka osobna instytucja, jak Muzeum Wsi Lubelskiej, nie będzie miała przygotowanych muzealników, którzy powtórzą i wypełnią wypracowany w obecnej filii program imprez i zajęć, które – w centrum wielkiego miasta – odbywały się przez lata. A co będzie, jak po szybkim rozebraniu dworku jakaś dowolna przeszkoda, np. kryzys spowodowany pandemią, sprawi, że zabytkowa budowla, składowana w oczekiwaniu na „lepsze czasy”, ulegnie zniszczeniu? Na razie wiemy tylko to, że Program Działa­ nia Muzeum Narodowego, a faktycznie program Pani Dyrektor Katarzyny Mieczkowskiej z 29.09.2020 r., został zaakceptowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wicepremiera prof. Piotra Glińskiego. Znamy tylko ogólnikowy plan zmian. Nie wiemy, jakie decyzje podejmie Miejski Konserwator Zabytków w Lublinie i czy sprawą wartościowego dobra narodowego zajmie się Wojewódzki Konserwator Zabytków.

Konieczne wszak będzie zatwierdzenie projektu wykonawczego, obejmującego nie tylko budowę nowych fun-

tego konieczność zapewnienia pełnego finansowania całej operacji PRZED przystąpieniem do robót. To nie bę-

Potomkowie Wincentego Pola oraz spokrewniona z Polami rodzina Longchamps de Bérier przed dworkiem W. Pola w Lublinie

damentów i przyłączenie mediów, ale również spełnienie wszystkich warunków przeciwpożarowych, ekologicznych, dotyczących dostępu dla osób niepełnosprawnych itd. Dochodzi do

dzie zwykłe „oczyszczenie” najdroższej działki w Lublinie. Społeczeństwo obywatelskie starannie obserwuje cały proces. K Zdjęcia pochodzą z archiwum rodziny Polów.

PS Interwencja rodziny – prawnuków Wincentego Pola, zarówno z Lublina, jak i Śląska – oraz zainteresowanie dziennikarzy, a także działanie biura poselskiego Przemysława Czarnka sprawiły, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego złożyło zapewnienie, że dworkowi-muzeum nie grozi rozbiórka. Mamy nadzieję, że nikt już w Lublinie nie powróci do tego niestosownego pomysłu.

Dokończenie ze str. 1

O niedostatkach demokracji i mediów Sławomir Matusz

oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma. 22 miliony wydane na remont siedziby głównej biblioteki to dużo. Za podobne pieniądze w Bydgoszczy wybudowano basen miejski, a w Opolu halę sportową razem z zapleczem naukowo-badawczym. Gdzie indziej budują. W Zagłębiu remontują. Socjalizm. Jeżeli mówimy o sukcesie reformy samorządowej, to chyba dlatego we wszystkich miastach władze dbają, by centrum ładnie wyglądało, i brukują. Wycinają zieleń i brukują. Oraz budują ścieżki rowerowe. Nie wiem, ile razy w ciągu ostatniej dekady brukowano i kładziono nowe płyty chodnikowe w centrum Sosnowca, ale ciągle trwają jakieś prace. Teraz w okolicach Dworca PKP. Trzeba pieniądze wydać, więc się je wydaje – niech ludzie widzą, że jest nowa kostka. Woda w jednym miejscu podmyła chodnik, więc wymienia się kostkę na całej ulicy, by pokazać rozmach władzy. Nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by podsypać dziurę żwirem i piaskiem, naprawić to, co się popsuło. Nikt nie myśli przy podpisywaniu umów z firmami brukarskimi o gwarancji na 10 czy 15 lat, umowie na konserwację. Zaprzyjaźnionej firmie trzeba zagwarantować dochód. Dzięki zaradności samorządów Polska jest w tej chwili światową potęgą w produkcji najtańszej kostki brukowej. Podobnie jest ze ścieżkami rowerowymi. Wytycza się je tam, gdzie nikt

M

iejska Biblioteka Publiczna oszczędza za to na czasopismach kulturalnych, dotowanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. By zaoszczędzić, 10 lat temu skreślono prenumeratę kwartalnika „Migotania” – wtedy koszt zakupu wynosił 5 złotych za egzemplarz, więc w skali roku biblioteka zaoszczędziła 20 złotych. Później skreślono dwumiesięcznik „Topos”, w cenie 15 zł, za który czytelnik dostaje czasopismo o objętości 200 stron i 2 książki poetyckie. MBP oszczędza w ten sposób 75 złotych rocznie. Ile tracą na tym mieszkańcy, pozbawieni dostępu do wartościowych czasopism i wartościowej literatury, tego się policzyć nie da. Radni nie interweniują, bo nawet nie wiedzą, że są takie czasopisma. Zamiast tego kilka razy w roku zaprasza się Jacka Cygana, który cygani zawsze, że jest poetą. W „Toposie”, „Twórczości” ani „Migotaniach” jego wierszy nie widziałem. To taki radziecki model kultury. Mieszkańcy mają dostęp do tego, na co im władza pozwoli. Nie mają wyboru; na Cygana pozwala. Kultura w Sosnowcu sprowadza się do

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

prawie z nich nie korzysta. Albo są to zbyt ruchliwe ulice i rowerzyści nie chcą nimi jeździć, by nie zostać potrąconym przez samochód. W Sosnowcu na ul. Roweckiego chodnik i ścieżka rowerowa są tak wąskie, że nie można iść z dzieckiem za rękę z obawy, by nie zostać potrąconym. Na Środuli można czekać pół dnia, by zobaczyć jeden rower na ścieżce rowerowej. Wszystko robi się kompletnie bezmyślnie. Widać, że chodzi tylko o wydanie pieniędzy. Ustawiono ławki w taki sposób, że

Warto się przyjrzeć, jak pracuje samorząd. Brałem kiedyś udział w obradach Komisji Sportu i Rekreacji, a później sesji Rady Miejskiej. Okazuje się, że komisje obradują niemal w tym samym składzie, co Rada Miejska. Prawie wszyscy radni należą do prawie wszystkich komisji i właściwie w tym samym, pełnym składzie obradują raz jako komisja Rady Miejskiej, a potem jako Rada Miejska. Absurd? Wcale nie. Bo można wziąć dwa razy dietę – za posiedzenie komisji i za posiedzenie

Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma. siedzący park i drzewa mają za plecami, a patrzą na jadące samochody i wdychają spaliny. Jest moda na ułatwianie dostępu niepełnosprawnym. We wszystkich przejściach podziemnych (i nadziemnych) zamontowano podnośniki do wózków inwalidzkich. Ale wszystkie są nieczynne. Migocą tylko zielonymi lampkami. Przy Estakadzie wybudowano kilka lat temu windę, która nigdy nie działała. Stoi sobie zabytek techniki. Na papierze winda jest, widać ją z okien urzędu, ale nie działa – nie musi. Ważne, że jest. Wydaliśmy pieniądze.

rady. I tak radni mają tyle diet za komisje, ile jest komisji w radzie. Rady miejskie i komisje przypominają sekty. Na posiedzenia komisji zaprasza się wyłącznie dyrektorów instytucji. Konkursy na dyrektorów instytucji miejskich są ustawiane. W Sosnowcu odbywa się to w ten sposób, że do regulaminu wpisuje się wymóg przedstawienia dokumentu potwierdzającego 5-letni staż na stanowisku kierowniczym, po czym wyrzuca się pod pretekstem jego niedostarczenia w terminie wszystkich konkurentów, by do finału dotarł urzędujący dyrektor. Taki przebieg miały konkursy na

dyrektorów: Teatru Zagłębia, Klubu Kiepury, Miejskiego Centrum Sztuki „Zamek Sielecki”, MDK „Kazimierz” i innych. Dyrektor Zamku Sieleckiego „wygrała” w 2008 roku konkurs, w którym był wymóg posiadania stażu na stanowisku kierowniczym, mimo że dyplom magisterski zrobiła zaocznie w 2007 roku i nie mogła się takim stażem pochwalić. Zaocznie ukończyła administrację publiczną. I we wszystkich konkursach jej konkurencję usuwano z tego powodu. Po administracji publicznej wygrywała w ten sposób ze znanymi artystami, historykami sztuki z doktoratami i poważnym dorobkiem. Inny dyrektor pełnił przez 6 lat obowiązki i pobierał wynagrodzenie, nie mając ważnej umowy o pracę, gdyż umowy na czas nieokreślony zlikwidowano w 2013 roku, a on tylko taką miał. Ponowny konkurs na dyrektora wygrał w opisany sposób.

W

2018 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł w 5 wyrokach, że statuty pięciu instytucji kultury w Sosnowcu są niezgodne z prawem. Nie mają wymaganych organów doradczych. Nikt ich nie kontroluje. Nikt nie kontroluje ich wydatków. Wśród nich były: Zamek Sielecki, Klub Kiepury i Teatr Zagłębia. To pokazuje, że samorządy w Polsce są fikcją. Tworzą się układy, które z samorządem nie mają nic wspólnego. Przypominają mafie. Nie wiadomo, kto nimi kieruje. Prezydent czy burmistrz są często zakładnikami tych układów. Jeden z radnych w Sosnowcu od 5 lat pobiera pensję jako członek zarządu

.

Nr 80 · LUTY 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 75 . Data i miejsce wydania Warszawa 30.01.2021 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00‒079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o.

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl. Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40‒010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski . .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl . Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA . ISSN 2300‒6641

hali sportowej w Będzinie, której nie ma. Ma dopiero powstać. Samorządy w Polsce porażają niekompetencją, niewiedzą. Przez wiele lat przewodniczącym komisji kultury w Sosnowcu był mechanik samochodowy. Pan przewodniczący uważał, że kultura ma się dobrze, bo po występie artysty z Krakowa lub Warszawy dostał płytę z autografem. Samorządy w obecnym kształcie są instytucjami hermetycznymi. Mieszkańcy, którzy przyjdą z jakimiś problemami, są obrażani, nie daje im się prawa głosu. Lokalna prasa nie istnieje. Miasta wydają tak zwane gazetki samorządowe, które chwalą tylko urzędujących prezydentów. Tak się marnuje pieniądze na kulturę. Kiedyś napisałem artykuł o gazetce miejskiej, w której na 20 stronach nazwisko prezydenta wymieniono 28 razy. Dzisiaj jest podobnie. Duże gazety, mające niemieckich i francuskich wydawców, zarabiają na gminach, więc nie ma żadnej kontroli, krytyki ani przepływu informacji. Polska prowincja, polskie miasta i samorządy są chore, porażone korupcją, a mieszkańcy zniewoleni. Potrzeba demokracji, której na szczeblu samorządowym nie ma. W Sosnowcu buduje się nowy stadion miejski za 300 milionów, który ma służyć władzy, a miasto jest zdewastowane jak nigdy dotąd. Ludzie widzą ten brud, nieład, bezsens, ale nie mogą nic zrobić bez uczciwej, dogłębnej reformy samorządowej i bez reformy prasy – uspołecznienia i uniezależnienia prasy, sądów, prokuratury oraz dostępu do kultury. K

ind. 298050

prawie dwa i pół tysiąca złotych rocznie. I można ją znaleźć na półkach we wszystkich filiach. Tańszy jest wydawany po polsku „Dziennik Zachodni” – blisko tysiąc złotych rocznie. Też jest w każdej filii. Ale ani „Gazeta Wyborcza”, ani „Dziennik Zachodni” nie napiszą o kosztach remontów obiektów miejskich, bo miasta nie tylko prenumerują te gazety, ale zamieszczają w nich płatne ogłoszenia.


LUTY 2O21 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

J

ako autorzy tej serii artykułów przychylamy się do możliwości antropogenicznego, czyli ludzkiego wpływu na zaobserwowane zjawisko, choć w przyszłości poświęcimy też więcej miejsca roli naturalnych czynników, które przyczyniają się do rejestrowanych zmian klimatu. Przede wszystkim jednak uświadamiamy czytelników o istnieniu poważniejszych niż rzeczone CO2 ludzkich aktywności, które mogły spowodować wspomniany wzrost temperatury, a zostały zmarginalizowane przez lobbystów (o których była mowa w poprzednich artykułach) i urzędników instytucji międzynarodowych. Staraliśmy się sukcesywnie odpowiadać na pytanie: skoro nie dwutlenek węgla jest winien – to co? Wykazaliśmy (choć jeszcze nie ze wszystkimi szczegółami), jaki jest wpływ na klimat uwalniania dodatkowej pary wodnej ze spalania gazu ziemnego, ropy naftowej, chłodni kominowych, także tych będących częścią elektrowni atomowych, jak również ze zmiany albedo powierzchni Ziemi przez rolnictwo, budowę dróg i urbanizację. Nie wszyscy czytelnicy skojarzyli, dlaczego przedstawiona tak względnie mała zmiana omówionych parametrów ma mieć tak znaczący wpływ na globalne ocieplenie. Profesor Michaił Budyko z Instytutu w Leningradzie (obecnie Petersburg) wiele lat temu w jednym z wywiadów stwierdził, że właśnie niewielkie zmiany pewnych parametrów mogą mieć decydujący wpływ na zmiany klimatu. Leningradzkie instytuty pracujące faktycznie dla celów militarnych ZSRR uważane mogą być za źródło dezinformacji podsuwanych wówczas Zachodowi. Inny naukowiec – Kirył Jakowlewicz Kondratiew – w 2006 roku przyznał się (patrz Spowiedź naukow­ ca, „Kurier WNET” nr 58, maj 2019), że z przyczyną globalnego ocieplenia wcale nie jest tak, jak przez lata oficjalnie głosił. To, jak duży jest najbardziej prawdopodobny, faktyczny wpływ opisanych przez nas czynników oraz jak mały jest wpływ CO2 na globalne ocieplenie, przedstawimy szczegółowo w przyszłości. Nie wymieniliśmy dotychczas

We wcześniejszych artykułach przedstawiliśmy tło polityczne, biznesowe i ideologiczne mistyfikacji katastrofalnego wpływu CO2 na globalny wzrost temperatury. Samo ocieplenie jest niewielkie, bo według V Raportu IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) na poziomie zaledwie ok. 0,85°C w czasie 220 lat.

Hipoteza „Bełchatów”

Czy kopalnie odkrywkowe mają istotny wpływ na globalne ocieplenie? Jacek Musiał, Karol Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Państwowe Kamieniołomy Bazaltu w Janowej Dolinie na Wołyniu

geotermiczne oraz oddawane ciepło, które wcześniej zostało może intensywniej zaabsorbowane z promieniowania słonecznego wskutek zmiany albedo powierzchniowego. Ciepło to ogrzewa przede wszystkim przyziemną warstwę atmosfery. Jest transportowane do otoczenia lub na powierzchnię z wypompowywaną wodą, z urobkiem cieplejszym od otoczenia, z obszaru odkrywki

Uberman R., Kulczycka J., The impact of mining on the environment in Poland – myth and realit, „Gospodarka Surowcami Mineralnymi”, 2015, vol. 31, z. I). To oznacza, że kopalnie odkrywkowe na świecie zmieniają albedo na obszarze około 0,2% powierzchni lądów. W jaki sposób mogą one zmieniać albedo powierzchni? Rozbieżność ocen może być znacząca z uwagi na różny

POLSKIE TOWARZYSTWO KRA JOZNAWCZE W KOSTOPOLU, OK. 1930

dróg i urbanizacją razem wziętymi. Pomijamy w tych szacunkach sytuację skrajną, gdyby wszystkie kopalnie odkrywkowe w przyszłości zostały przekształcone w zbiorniki wodne, gdyż to trochę wyraźniej zmniejszyłoby albedo powierzchniowe Ziemi, choć nie aż tak znacząco. Te wyrobiska, które już zostały zamienione w zbiorniki wodne, zostały ujęte w naszych oszacowaniach dotyczących wpływu sztucznych zbiorników wodnych na klimat (Hipoteza Harsprånget, „Kurier WNET” październik 2020 – styczeń 2021). Znaczenie usunięcia nadkładu górniczego

Odkrywka węgla kamiennego Kopalni Paryż w Dąbrowie Górniczej

wszystkich antropogenicznych przyczyn globalnego ocieplenia. Niektóre mają istotne znaczenie, inne są pomijalnie małe, ale czasem też warto o nich wspomnieć. W obecnym artykule spróbujemy oszacować, czy na globalne ocieplenie wpływ miało górnictwo odkrywkowe. Odkrywkowe ogółem, czyli nie tylko kopalń odkrywkowych węgla, lecz wszelkiej działalności wydobywczej różnych surowców tą metodą. Zrobimy też krótkie porównanie z kopalniami głębinowymi. Czy wyrobiska kopalń odkrywkowych to rany ziemi zionące ciepłem do atmosfery? Kopalnia to zakład prowadzący wydobycie kopalin z ziemi. Wyróżnia się: – kopalnie odkrywkowe, do których zalicza się też kamieniołomy, – kopalnie głębinowe, do których zalicza się też kopalnie otworowe. Kopalnie oddziałują na klimat nie pojedynczym, lecz kilkoma mechanizmami: a) wylesianie (o kapitalnej roli lasów w kształtowaniu klimatu będzie w przyszłości), b) wyłączenie „dziury w ziemi” z głównego strumienia cyrkulacji powietrza, c) uwalnianie ciepła geotermicznego, d) zmiana albedo powierzchni, czyli w uproszczeniu – współczynnika odbicia promieniowania słonecznego. Ciepło uwalniane z wyrobisk kopalń odkrywkowych to ciepło

zaś przez przewodnictwo, konwekcję i promieniowanie podczerwone (IR). Wpływ kopalń odkrywkowych na albedo planetarne ziemi Objaśnienie pojęcia ‘albedo powierzchniowe’ i ‘planetarne’ czytelnik znajdzie w artykule Drogi, dachy, rolnictwo przy­ czyną globalnego ocieplenia w sierpniowym (74/2020) numerze „Kuriera WNET”. Powierzchnia wszystkich kopalń na świecie szacowana jest na 0,3 do 0,8 mln km2, czyli obszar większy od powierzchni Polski. Stanowi to od 0,2% do 0,5% powierzchni lądów (World At­ las of Desertification, Joint Research Centre, European Commission, 2018), przyjmijmy do dalszych rozważań wartość pośrednią: 0,5 mln km2, czyli 0,35% powierzchni lądów. Dla porównania (patrz oszacowania „Kurier WNET” 74/2020): – powierzchnia terenów zurbanizowanych, w tym dachów, to ok. 0,7% powierzchni lądów (0,38 do 3,0%), – powierzchnia dróg – 0,5% powierzchni lądów, – powierzchnia użytków rolnych – 11%. Zatem – powierzchnie zajęte przez działalność górniczą stanowią pewien wkład, lecz nie najważniejszy, w antropogeniczną zmianę użytkowania lądów. Kopalnie odkrywkowe zajmują 2/3 powierzchni górniczych (World Atlas of Desertification, jw.) i jest to proporcja zbliżona do danych dotyczących Polski (Pietrzyk-Sokulska E.,

FOT. BRACIA ALTMAN, OK. 1929

rodzaj i kolor wydobywanego minerału, jego rozdrobnienie i wilgotność, a w przyszłości, po zakończeniu eksploatacji – czym wyrobisko zostanie wypełnione. Przykładowo – w Polsce odkrywkowe kopalnie węgla zajmują zaledwie 16% powierzchni wszyst-

Czytelnikom znane jest zjawisko wzrostu temperatury wraz z głębokością. Jeszcze w szkole podstawowej uczyliśmy się, że fundamenty muszą być posadowione poniżej strefy zamarzania. Od niedawna coraz popularniejsze staje się ogrzewanie geotermiczne pompami ciepła. Warto przypomnieć sobie podstawowe fakty dotyczące temperatury gruntu. Grunt można umownie podzielić na strefy (za: Oleśkowicz-Popiel Cz., Wojtkowiak J., Badania naturalnego pola temperatury gruntu w rejonie aglo­ meracji poznańskiej i przykład ich za­ stosowania, Politechnika Poznańska, WO II B, Poznań, 2018): – przypowierzchniową – do ok. 1 m, reagującą na zmiany pogodowe, – płytką – od ok. 1 m do ok. 8 m, rzadko do 20 m, gdzie rozkład temperatury w ograniczonym stopniu podlega

Pompy o wydajności 300 m3/h w szybie Kopalni Paryż w Dąbrowie Górniczej FOT. BRACIA ALTMAN, SOSNOWIEC, OK. 1929

kich kopalń odkrywkowych. Część wydobywanych innych minerałów jest z kolei dość jasnych. Jeśli przyjąć, że kopalnie odkrywkowe prowadzą do zmniejszenia albedo powierzchniowego o 1/4 wartości pierwotnej, to wobec wszystkich lądów zmieni to albedo powierzchniowe o 0,05%. Ponieważ udział albedo powierzchniowego w albedo planetarnym wynosi tylko ok. 7%, wpływ kopalń odkrywkowych na albedo planetarne wynosi zaledwie ok. 0,0035%. Jest to blisko 60 razy mniej aniżeli zmiana albedo spowodowana użytkowaniem rolniczym, budową

sezonowym zmianom klimatycznym, a dolna granica odpowiada średniorocznej temperaturze powietrza, – głęboką – poniżej strefy płytkiej, gdzie temperatura narasta w przybliżeniu proporcjonalnie do głębokości. Kula ziemska jest gorąca wewnątrz. Naturalny, średni strumień energii geotermicznej płynący odśrodkowo przez powierzchnię Ziemi szacowany jest na 0,07 do 0,14 W/m2, w zależności od autora oszacowania i, oczywiście, nieco inny dla lądów, inny dla oceanów. Pomijając merytoryczne aspekty dotychczasowych oszacowań, przyjmiemy

ten strumień na 0,1 W/m2. Z pewnych powodów, podobnie, jak w poprzednich artykułach, w naszych kalkulacjach pomijamy oceany, o czym będzie w przyszłości. Powierzchnia lądów to 150 000 000 km2. Energia geotermiczna oddawana rocznie przez lądy to ok. 4,7x10e20 J, czyli 470 EJ (exadżul EJ =10e18 J). Zauważmy przy okazji, że antropogeniczna, czyli uwalniana przez człowieka energia pierwotna (co odbywa się głównie na lądach) wynosiła w 2019 roku 584 EJ, czyli 5,84x10e20 J. To oznacza, że obecnie uwalniana energia pierwotna jest podobnego rzędu do szacowanej, naturalnej energii geotermicznej. Gradient geotermiczny to wzrost temperatury gleby w strefie głębokiej na każde 100 m głębokości. W Polsce waha się on od 1°C/100 m (północno-wschodnie rejony Polski) do 5°C/100

Kopalnia piasku Tulczyn na Podolu

m (Cieplice-Zdrój). Górnicy doskonale znają to zjawisko, gdyż na głębokości 1000 m panuje już temperatura ok. 30°C. Skrajnie wysokie, dochodzące 60°C/100 m wartości gradientu geotermicznego zaobserwowano na świecie w rejonach wulkanicznych, najniższe zaś – 0,6°C/100 m – na Wyspach Bahama. W Polsce dolna granica strefy płytkiej przyjmuje średnioroczną temperaturę przypowierzchniowej warstwy atmosfery, czyli 6–8°C. Praktycznie wszystkie kopalnie odkrywkowe na świecie po zdjęciu nadkładu przekraczają strefę płytką. Najgłębsza kopalnia odkrywkowa (2018) – Bingham Canyon Mine w USA – osiągnęła głębokość 1200 m. Rola promieniowania podczerwonego w transporcie energii z obszaru odkrywki Przyjmijmy przykładową nieckę kopalni odkrywkowej w kształcie półkuli. Powierzchnia ścian i dna (pomijając schodkowanie poziomów i rozwinięcie powierzchni) może osiągnąć dwukrotną powierzchnię rzutu pionowego obszaru niecki i cała promieniować podczerwienią. Może też unosić ciepło utajone wraz z parą wodną. Trzeba

zauważyć, że we wspomnianej sytuacji powierzchnia parowania jest dwukrotnie większa lub jeszcze większa z uwagi na rozwinięcie powierzchni. Występuje też wymiana ciepła drogą przewodnictwa na styku powierzchni skała-powietrze. Powietrze wraz z parą wodną będzie przenosić ciepło na odległość zależną od konwekcji, w tym siły wiatru. Warto o tym pamiętać, aby, przymierzając się do szacowania strat energii cieplnej do atmosfery z odkrywki, nie popaść w pułapkę wyolbrzymiania roli promieniowania podczerwonego pochodzącego od powierzchni Ziemi, jak to się kiedyś stało, gdy tworzona była teoria CO2-centryczna globalnego ocieplenia. Można się spodziewać, że powierzchnia ścian odkrywki, a tym bardziej jej dno, będzie wciąż wilgotne, a w samej niecce – podwyższona wilgotność bezwzględna, czyli większa zawartość pary wodnej. Promieniowanie podczerwone będzie od razu pochłaniane przez tę parę wodną i w mniejszym stopniu przez inne gazy, i dopiero wspólnie mogą przenosić energię cieplną poza obszar odkrywki, wymieniać się wzajemnie energią przyjętą od podłoża bądź emitować promieniowanie elektromagnetyczne, które nie musi zostać pochłonięte przez towarzyszące gazy. W przedstawionej sytuacji zastosowanie teoretycznego prawa Stefana-Boltzmanna do szacowania promieniowania elektromagnetycznego ze ścian i dna odkrywki wydaje się nieuzasadnione. Wszakże, gdyby pominąć wymienione wcześniej inne mechanizmy transportu ciepła oraz transport ciepła wraz z urobkiem i wypompowywaną wodą, można czysto teoretycznie próbować oszacować wzrost oddawanej energii. Można przyjąć, że ciepło przekazywane jest pomiędzy dwoma ośrodkami: niecką kopalni o temperaturze np. T2=30°C i atmosferą otoczenia niecki o temperaturze np. T1=20°C. Modyfikacja prawa Stefana-Boltzmanna wprowadzi wtedy różnicę czwartych potęg temperatury i wzrost energii wypromieniowanej dla takiej różnicy temperatur wyniósłby 14%. Taką sytuację można by sobie pewnie wyobrazić w naturalnie bardzo suchej kopalni odkrywkowej surowca mającego cechy ciała doskonale czarnego (kamieniołom?), przy bezwietrznej pogodzie, przy dodatkowym warunku utrzymania stałego dopływu energii geotermicznej do odkrywki, podtrzymującej wspomnianą różnicę temperatur. Strumień energii geotermicznej jest jednak ograniczony i zależny od warunków geologicznych lokalizacji odkrywki. Nie do przecenienia jest udział strumienia energii cieplnej wnoszony przez wody podziemne i powierzch-

ZAKŁAD FOTOCHEM. B. WIERZBICKI I S-KA, OK. 1915

niowe. W rzeczywistej niecce kopalni odkrywkowej wzrost efektywnego powierzchniowego uwalniania ciepła drogą bezpośredniego promieniowania podczerwonego w kosmos może być mierzalny, lecz niewiele większy od tego, jaki był przed powstaniem kopalni. Straty energii cieplnej powodowane przez działalność kopalń odkrywkowych na przykładzie polski Wydobycie kopalin z kopalń odkrywkowych w Polsce dochodzi do 340 mln ton (Kasztelewicz Z., Kozioł W, Działal­ ność górnictwa odkrywkowego w Polsce w okresie minionych 50 lat i perspekty­ wa rozwoju, „Biuletyn AGH”, grudzień 2020). Wydobycie węgla brunatnego przez Kopalnię Bełchatów wynosi 40 mln ton rocznie, co stanowi 60% z 65 mln t wydobycia węgla brunatnego w Polsce, a towarzyszące wypompowanie wody z kopalni w Bełchatowie – 270 mln ton rocznie (strona PGE GIEK SA). Ekstrapolując te wartości na całkowite wydobycie węgla brunatnego w Polsce, można oszacować, że w sumie ten dział górnictwa wypompowuje Dokończenie na str. 4


KURIER WNET · LUTY 2O21

4

KURIER·ŚL ĄSKI

O dłuższego czasu, a zwłaszcza od końca 2020 r., narasta fala antypolskich zdarzeń. Pierwszy kierunek antypolskiej agresji to przedsięwzięcia organizowane na terytorium państw wchodzących w skład UE.

Antypolska agresja a zasady ONZ Stanisław Florian

Z

aczęło się od bezradności holenderskiej policji w ściganiu terrorystów dokonujących zamachów bombowych na polskie sklepy w Holandii, przy jednoczesnej próbie holenderskiego parlamentu wniesienia przeciw Polsce oskarżenia o łamanie praworządności do TSUE przez rząd Marka Ruttego, lidera liberalnej partii VVD (który w połowie stycznia podał się do dymisji z powodu… łamania praworządności przez bezprawne odbieranie rodzicom świadczeń na dzieci i oskarżanie ich o rzekome oszustwa). Kolejnym przedsięwzięciem tego typu jest próba ingerencji władz niemieckich banków w politykę walutową Narodowego Banku Polskiego. Należący do Niemców Onet za pośrednictwem Business Insider Polska atakuje działania Narodowego Banku Polskiego – pisze Maksymilian Wysoc­ ki w artykule Niemcy oskarżają Polskę o Blitzkrieg… na walutach. „Jak czytamy w tekście Niemiecki bank krytyku­ je działania NBP. »Manipulacja walu­ tą«: Presja na osłabienie złotego przez NBP, przy obecnych poziomach polskiej waluty, jest niezrozumiała – ocenił w poniedziałkowej nocie szef pionu analiz FX i surowców Commerzbanku Ulrich Leuchtmann. (…) Patrząc na to, co A. Glapiński mówił w ostatnich dniach o kursie złotego, można było ulec wrażeniu, że EUR/PLN był handlowany przy poziomach 4,20– 4,30. Fakt, że zarówno prezes NBP,

jak i inni członkowie RPP wywierają tak dużą presję na (osłabienie – przyp. red.) własnej waluty, pomimo tego, że kurs EUR/PLN jest blisko szczytów z 2020 r., jest tak samo godny odnotowania, co niezrozumiały – napisano w nocie, donosi BI Polska”. Niemiecki Onet dodaje w komentarzu: „Według niego taka sytuacja nie powinna mieć miejsca w 38-milionowym kraju”. Dalej można przeczytać, że „Commerzbank również jest krytyczny na temat działań Narodowego Banu Polskiego ws. złotego, (…) należy się spodziewać, że interwencje okażą się skuteczne na dłuższą metę. (…) Leuchtmann ocenia, że »manipulacja« kursem walutowym stwarza nieuczciwą przewagę konkurencyjną dla polskich eksporterów”… Dalszym przejawem antypolskich działań państw Unii E. jest atak niemieckiej czwartej władzy, czyli środowisk dziennikarskich, na biznesowe przejęcie przez PKN Orlen tytułów lokalnej prasy wydawanych w Polsce przez niemiecki koncern Polska Presse. Niemieckie Stowarzyszenie Dziennikarzy (DJV) wezwało… Komisję Europejską do przyjrzenia się rynkowi prasy w Polsce. Stowarzyszenie uważa, że Komisja powinna się tym zająć w ramach „planowanego na początek 2021 r. zastosowania wobec Polski mechanizmu praworządności”. Według przewodniczącego DJV Franka Ueberalla, istnieje ryzyko, że państwo polskie w ten sposób będzie ingerowało w prace – niemieckich dotychczas – redakcji, i w ten sposób

Dokończenie z poprzedniej strony

„wolność mediów znajdzie się pod presją”. W oświadczeniu przesłanym do Wirtualnych Mediów niemieckie Stowarzyszenie zaznacza, że „Komisja Europejska nie może bezczynnie przyglądać się, gdy narodowo-konserwatywna partia PiS likwiduje krok po kroku niezależne dziennikarstwo”. Szef niemieckich dziennikarzy, wzywając KE do ingerencji w gospodarcze realia prasowe podległe polskiemu prawu, nie raczy zauważać, że PKN Orlen jest spółką giełdową. Wprawdzie polski Skarb Państwa ma w nim 27,52% udziału w kapitale podstawowym, obok Nationale-Nederlanden OFE (7,34%), Aviva OFE Aviva Santander (6,29%) i pozostałych akcjonariuszy (58,85%), jednak Orlen nie podlega „narodowo-konserwatywnej partii PiS”. Co najwyżej – udziały Skarbu Państwa pozwalają demokratycznie wybranemu rządowi Rzeczypospolitej Polskiej na realizację polityki ekonomicznej zgodnej w wolą większości wyborców.

K

olejnym kierunkiem owych antypolskich przedsięwzięć są działania Rosji. W pierwszym rzędzie w „sojuszu dwóch czarnych orłów” przy budowie gazociągu Nord­ stream 2, mimo orzeczenia Trybunału Europejskiego o łamaniu zasady europejskiej solidarności energetycznej przez budowę jego odnogi, gazociągu Opal, wzdłuż granicy polskiej (od którego rząd Niemiec złożył odwołanie). Tymczasem – uprzedzając ten wyrok,

jakby były z góry przekonane, że zapadnie na korzyść Niemiec – niemieckie spółki gazowe już obecnie na terenie m.in. Pomorza Zachodniego, Dolnego Śląska i Wielkopolski prowadzą wśród mieszkańców polskich wsi i miasteczek natarczywą akcję marketingową, namawiając do zgody na zakładanie gazociągów. Niewątpliwie – zasilanych rosyjskim gazem Gazpromu, który za pośrednictwem gazociągów Nordstream 2 i Opal ma być sprzedawany indywidualnym polskim odbiorcom po cenach ustalanych przez niemieckich dystrybutorów. Przykładem niech będzie akcja G.EN Gaz Energia Sp. z o.o., która rozprowadza ankiety/deklaracje „potrzebne do opracowania oceny opłacalności inwestycji mającej na celu rozbudowę sieci gazowej” na tym terenie. Spółka G.EN Gaz Energia od 2005 r. należy w 100% do niemieckiej spółki VNG – Erdgascommerz GmbH (VNG) z siedzibą w Lipsku, a prezesem jej zarządu jest Falko Thormeier... Oprócz agresywnej, łamiącej praworządność polityki gazowej w sojuszu z rosyjskim Gazpromem (za zgodą rządu Meklemburgii utworzono pseudoekologiczną fundację, na której konto kierowane są publiczne fundusze niemieckie i europejskie, mające nielegalnie wspierać dokończenie Nord­ stream 2) – narasta na Polskę z Obwodu Kaliningradzkiego bezpośrednia presja militarna Rosji sprzymierzonej z Niemcami – mimo ich formalnego pozostawania w NATO. Pod pretekstem obecności NATO w krajach bałtyckich Rosja wzmacnia w Obwodzie Kaliningradzkim swoje siły m.in. o nowe okręty i czołgi. Według rosyjskiego dziennika „Izwiestija” obwód ten „ma szczególne znaczenia dla Federacji Rosyjskiej. Na lądzie sąsiaduje z państwami prowadzącymi politykę antyrosyjską. Politycy tych krajów często mówią o anektowaniu naszego zachodniego obwodu lub przynajmniej zmuszeniu Rosji do redukowania, czy wręcz zlikwidowania obrony bałtyckiego przyczółka”. Jednak to Rosja przez cały rok 2020 wysyłała do obwodu nowy sprzęt, umacniając siły lądowe i morskie Floty Bałtyckiej. „Tak silnej ochrony

wybrzeża, jak na Bałtyku, nie ma chyba żadna inna flota rosyjskich sił zbrojnych” – pisała niedawno „Krasnaja Zwiezda”, gazeta rosyjskiego ministerstwa obrony. Na ofensywny charakter tej „obrony” wskazuje zwłaszcza najnowszy nabytek Floty Bałtyckiej: duży okręt desantowy „Piotr Morgunow”, który wszedł do służby w grudniu 2020 r., a jest w stanie zabrać na pokład 13 czołgów lub ponad 30 pojazdów opancerzonych. Przeznaczony do transportu i wysadzenia desantu, może przewieźć do 300 żołnierzy piechoty morskiej. Wzmocnienie siły desantowej Floty Bałtyckiej należy wiązać z wyposażeniem jej korpusu armijnego w 30 przezbrojonych czołgów T-72B3M, które mają ulepszony pancerz, mocniejsze silniki, a co za tym idzie, lepszą zwrotność i większą siłę ognia, dzięki nowej armacie kalibru 125 mm z celownikiem Sosna-U i komputerem balistycznym. Kolejna nowa jednostka Floty Bał-

palcem, aby wypełnić zobowiązania traktatowe wobec Polski. Trzeba sobie w takiej sytuacji zadać pytanie, czy wobec faktycznego odwrócenia przymierzy przez Niemcy, bezpieczeństwo Rzeczypospolitej jest skazane na proniemiecką „bezstronność” sądownictwa europejskiego z TSUE na czele. Czy nie warto sięgnąć do możliwości wynikających z prawa międzynarodowego, a nie – wątpliwej unijnej praworządności.

D

eklaracja zasad prawa międzynarodowego dotyczących przyjaznych stosunków i współdziałania państw zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych (Rezolucja ZO ONZ nr 2625(XXV) z 24 października 1970 r.) skonkretyzowała cele i zasady, którymi państwa członkowskie ONZ zobowiązały się kierować w działaniach międzynarodowych dla utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, stosować skuteczne środki

Orlen nie podlega „narodowo-konserwatywnej partii PiS”. Co najwyżej – udziały Skarbu Państwa pozwalają demokratycznie wybranemu rządowi na realizację polityki ekonomicznej zgodnej w wolą większości wyborców. tyckiej to kuter szturmowo-desantowy 02510 BK-16 koncernu Kałasznikowa, przeznaczony do działań dywersyjnych na wodach przybrzeżnych i rzekach. Można sobie wyobrazić, że – oczywiście w ramach „uzasadnionej obrony” – mogą tymi jednostkami zostać przerzucone grupy „zielonych ludzików”, które, przykładowo, urządzą „jesień średniowiecza” baterii Patriot w Redzikowie. Wyobraźnia historyczna i realna ocena obecnych – „biznesowych”, jak twierdzi Angela Merkel – kontaktów Niemiec z Rosją przy budowie Nord­ stream 2 podpowiada, że takie „pacyfistyczne” działania znalazłyby zrozumienie u niemieckiego sojusznika Rosji w NATO, który nie kiwnąłby

zbiorowe dla zapobiegania zagrożeniom pokoju i ich usuwania, tłumić akty agresji i inne naruszenia pokoju, łagodzić i załatwiać – w drodze pokojowej, według zasad sprawiedliwości i prawa międzynarodowego – spory lub sytuacje mogące prowadzić do naruszeń pokoju. Dla osiągnięcia tego celu szczególne znaczenie mają trzy zasady: powstrzymania się od groźby lub użycia siły, pokojowego rozstrzygania sporów międzynarodowych oraz nieingerencji w sprawy wewnętrzne poszczególnych państw. W sytuacji narastających agresywnych poczynań dotyczących Polski warto rozważyć uruchomienie na arenie Dokończenie na stronie obok

głębinowe w Polsce mogą dodać ok. 20% tej wartości do sumarycznej wielkości ok. 10 PJ (w oparciu o: Borkiewicz M., Energia geotermalna, ciepło wprost z kopalni, „Biuletyn Górniczy” nr 11–12, 2002, Górnicza Izba Przemysłowo-Handlowa). Czy powyższe oszacowanie dla kopalń w polsce może być wiarygodne?

Państwowe Kamieniołomy Bazaltu w Janowej Dolinie na Wołyniu POLSKIE TOWARZYSTWO KRA JOZNAWCZE W KOSTOPOLU, OK. 1930

4,4x10e8 t wody, czyli 4,4x10e11 kg. Przyjmując obecną głębokość wyrobisk na 200 m, zakładamy, że temperatura dna odkrywki jest średniorocznie o ok. 4°C wyższa niż temperatura atmosfery obok kopalni. Ciepło właściwe wody 4,2 kJ/kg x K. Oddana z wodą rocznie energia cieplna sięga 7,4 PJ (petadżul=10e15 J) Po uwzględnieniu masy urobku 65 mln ton i ciepła właściwego wilgotnego węgla brunatnego około 2 kJ/kg x K, ciepło wydobyte z dna kopalni odkrywkowej wraz z wypompowaną wodą i węglem brunatnym można oszacować na 8 PJ. Odkrywki węgla brunatnego stanowią tylko część wydobycia odkrywkowego w Polsce: 16% pod względem powierzchni, a pod względem wydobywanej masy –19%. Pozostałe kopalnie odkrywkowe w Polsce są jednak płytsze. Można przypuszczać, że łączne straty ciepła w postaci wypompowanej wody i urobku dla wszystkich kopalń odkrywkowych w Polsce nie przekraczają 12 PJ. Produkcja energii pierwotnej w Polsce jest na poziomie 3000 PJ, w takim razie straty energii pochodzące z kopalnictwa odkrywkowego to mniej niż pół procenta antropogenicznej energii pierwotnej Polski. Ile energii cieplnej uwalniają kopalnie głębinowe Kopalnie głębinowe zajmują pozostałą 1/3 powierzchni górniczych na świecie. Ponieważ infrastruktura kopalń głębinowych to tereny częściowo zabudowane, zadaszone, więc udział w oddziaływaniu na klimat z tego powodu został

już ujęty w artykule Drogi, dachy i rol­ nictwo przyczyną globalnego ocieple­ nia. Nas jednak w tej chwili interesuje wpływ na klimat urobku wyciąganego z głębokości o temperaturze, która teoretycznie może dochodzić nawet do 30°C oraz wypompowywana woda, cieplejsza od wody otoczenia i atmosfery. Przyjmując dla polskich kopalń głębinowych głębokość 600 m, odpowiada to temperaturze 18°C. Ciepło właściwe węgla kamiennego jako świeżego, wilgotnego urobku wynosi ok. 1,3 kJ/kg x K (Specific Heat of Solids, The Engi­ neering ToolBox, 2020 oraz Leśniak B., Słupik Ł, Jakubina G., Określenie po­ jemności cieplnej węgla w świetle da­ nych literaturowych, „Chemik” 2013, 67, Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla, Zabrze). Średnia temperatura powietrza w Polsce wynosi 6–8°C. Ten węgiel ulega częściowemu schłodzeniu podczas transportu na powierzchnię i ostatecznie na powierzchni do temperatury otoczenia, a strata energii jest bezpowrotna do atmosfery. Zakładamy różnicę temperatur świeżo wydobytego na powierzchnię urobku i otoczenia ΔT =12°C. Wydobycie 2018 – 63,4 mln ton = 63,4x10e9 kg. Strata energii cieplnej to ok. 1PJ. Ilość wody odprowadzanej z polskich kopalń głębinowych węgla kamiennego wynosi 600 tys. m3/dobę. Przyjmujemy średnią różnicę temperatur 8°C. Daje to stratę energii cieplnej ok. 7,4 PJ. łącznie energia cieplna ze schłodzenia na powierzchni wody i urobku w postaci wydobytego węgla kamiennego wynosi ok. 8,6 PJ/ rok. Pozostałe – niewęglowe kopalnie

Zakładamy, że obszar zajmowany przez polskie kopalnie jest podobny jak średni światowy (szacowany przez World Atlas of Desertification, Joint Research Centre, European Commission, 2018), czyli 0,35% powierzchni kraju, a więc dla Polski – 1,1x10e9 m2 (inne, starsze polskie źródło – The Impact of mining on the environment in Poland, 2015 podaje, że kopalnie w Polsce zajmują zaledwie 0,1% powierzchni kraju – znacznie poniżej wspomnianej średniej światowej, co prawdopodobnie jest optymistycznym niedoszacowaniem). Naturalny strumień energii geotermicznej to około 0,1 W/m2. Obszar odpowiadający 0,35% powierzchni Polski powinien tą drogą uwalniać ok. 3,5 PJ rocznie. Według naszych szacunków strat energii cieplnej dla polskich kopalń odkrywkowych i głębinowych, łącznie byłaby to wartość do 22 PJ, czyli

Odkrywka węgla kamiennego Kopalni Paryż w Dąbrowie Górniczej NAKŁ. KOŁA SAMOPOMOCY UCZNIÓW PAŃSTW. SEMINARIUM NAUCZYCIEL. MĘSK. W DĄBROWIE GÓRNICZEJ, WYD. AKROPOL, KRAKÓW, OK. 1925

geotermicznej w stanie naturalnym. Kopalnie mają wpływ na otoczenie nawet w promieniu do kilkunastu kilometrów: wypompowują na powierzchnię cieplejszą wodę. Są to wody podziemne lub powierzchowne, które do kopalni stale napływają z obszaru oddziaływania kopalni (są stamtąd przez kopalnię „podkradane”) i w ten sposób uzupełniają ciepło usuwane stale z kopalni wraz z wodą i urobkiem. Prawdopo-

z pompą ciepła), a straty energii okażą się wyraźnie niższe od oszacowanych powyżej. Wpływ wydobycia urobku i wody na bilans cieplny ziemi Ciepło geotermiczne stanowi około 0,05% dopływu energii na poziomie powierzchni Ziemi. (0,1 W/m2 wobec 161 W/m2). W skali globalnej istniejące kopalnie zwiększają ten niewielki udział zaledwie o ok. 2%, z 0,05% do wartości 0,051%, czyli poniżej poziomu niepewności szacunków naszych, jak i osób, które próbowały określić bilans energetyczny Ziemi, czy nawet oszacować strumień energii geotermicznej Ziemi. Wnioski

Kamieniołom nefelinitu, Góra Św. Anny

6-krotnie więcej. Skąd taka rozbieżność? Nie można wykluczyć błędów z ekstrapolacji danych pojedynczych kopalń węgla na całe polskie górnictwo. Nasze oszacowanie jest prawdopodobnie jednym z pierwszych opracowań tego typu w Polsce i może zawierać luki. Trzeba jednak zauważyć, że wynik 3,5 PJ odnosi się do średniej energii

WYD. KLASZTORU FRANCISZKANÓW GÓRY ŚW. ANNY, 1938.

dobna może być sytuacja, że początkowo energia wydobywana w urobkiem i wodą jest wysoka, lecz z czasem eksploatacji kopalni źródła napływającej cieplejszej wody ulegają wychłodzeniu i wydobycie ciepła na powierzchnię będzie maleć (analogiczna sytuacja do zdarzającego się czasem wychłodzenia źródła dla ogrzewania geotermicznego

Kopalnie odkrywkowe (jak i kopalnie głębinowe) zmieniają albedo powierzchni Ziemi minimalnie, nie zaburzając tą drogą istotnie bilansu energetycznego Ziemi. Kopalnie, pomimo wydobycia na powierzchnię urobku i wody cieplejszych od przypowierzchniowej warstwy atmosfery okolicznych cieków i zbiorników wodnych, nie mają istotnego wpływu na bilans energetyczny Ziemi. Ich wpływ na globalne ocieplenie jest dwa rzędy mniejszy aniżeli antropogeniczna energia pierwotna (szacunki na podst. danych dot. Polski). To ciepło oddane otoczeniu może wywoływać

co najwyżej efekt lokalny i, jeśli w pobliżu znajdują się termometry rejestrujące dla IPCC, ten wzrost będzie odnotowany. Kopalnie odkrywkowe mają znikomo mały wpływ na globalne ocieplenie w porównaniu z wpływem urbanizacji, budowy dróg, rolniczej uprawy gleb, uwalnianiem pary wodnej przez człowieka (głównie ze spalania gazu ziemnego i z chłodni kominowych, także od elektrowni atomowych), a tym bardziej z budowy sztucznych zbiorników wodnych, w tym służących hydroelektrowniom. Kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego i kopalnie głębinowe węgla kamiennego w Polsce, przy zbliżonej wielkości wydobycia ok. 65 mln ton każdego, mają zbliżone straty energii związane z wypompowywaniem wody i wydobyciem urobku cieplejszego od temperatury otaczającej kopalnię atmosfery. Wszystkie kopalnie w Polsce mają sumarycznie maksymalnie 22 PJ rocznie strat energii z tego tytułu. Wprawdzie straty energii cieplnej zawartej w urobku i wypompowywanej wodzie z kopalń stanowią mniej niż 1% całkowitej energii pierwotnej uwalnianej w Polsce, wydaje się, że warto zainteresować się możliwością jej szerszego wykorzystania z użyciem pomp ciepła. 22 PJ to ilość energii bliska tej, jaką dostarczają swoim mieszkańcom ciepłownie trzech miast łącznie: Katowic, Krakowa i Wrocławia. K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

D

ość przypomnieć, że uprawiająca intensywną politykę laicyzacyjną i kult nauki III Republika Francuska nie miała litości dla tych naukowców, którzy nie podzielali laicyzacyjnego zapału, albo, co gorsza, stali „po stronie ciemności”. Dla nich droga awansu była zamknięta. Przecież – jak pisano w ówczesnej prasie oddanej idei laickiej republiki – „gorliwy katolik i dobry człowiek nauki – to są rzeczy, które nigdy nie idą w parze”. Tak więc w 1882 roku odmówiono z tej właśnie przyczyny Edouardowi Branly’emu katedry fizyki medycznej na paryskim uniwersytecie, a jego kandydatura do Akademii Nauk aż do 1911 roku była skutecznie blokowana, by zapobiec „triumfowi reakcji”. Mało, ta sama Akademia skutecznie sprzeciwiła się w 1909 roku inicjatywie sztokholmskiej Akademii Nauk, by Branly wraz z Marconim otrzymali nagrody Nobla w dziedzinie fizyki („Fronda” z 2008 r., nr 44/45). W miejsce komentarza ciśnie się na usta pytanie: „Skąd my to draństwo znamy”? Wróćmy do wątku „naukowości” współczesnej uniwersyteckiej psychologii wprzęgniętej do rozpętanej także u nas ostatnio w Polsce rewolucji seksualnej/wojny płci, ponieważ dobrze wpisuje się w lewacką strategię „przyprawiania gęby” tradycyjnej kulturze chrześcijańskiej, zwłaszcza katolickiej, prezentowanej zazwyczaj jako źródło opresji i ucisku człowieka i społeczeństwa. Dla liberała, jak wiadomo, to prawdziwe piekło. W myśl tej strategii dopiero uwolnienie od ograniczeń narzuconych przez religię i Kościół pozwoli na stworzenie nierepresyjnego społeczeństwa i wolnego człowieka. Tak oto postępowe lewactwo (neomarksiści) w swoim mniemaniu dopięło swego. Czyli rzekomo udało się (?) im upichcić człowieka szczęśliwego/zadowolonego. Łatwo zauważyć, że to, co nazywają szczęściem, oznacza po prostu dłuższą formę doczesnej wegetacji zadowolonych z siebie ludzkich zwierząt. Ich wizja szczęścia/zadowolenia prowadzi do totalnej relatywizacji wartości ludzkiego życia. Dla stworzenia ulepszonego człowieczeństwa należy raz na zawsze pożegnać się z absolutną godnością osoby i ze stojącym na jej straży Bogiem („Do Rzeczy”, styczeń 2021). Czytelnika nieufnego bądź podejrzliwego wobec przywołanego kociokwiku (gdybym nie był zacofanym moherem, to napisałbym: „przywołanej narracji”) wprowadzę na chwilę do kuchni, w której narodził się ów „człowiek zadowolony”. I co my tu widzimy? Ano zobaczymy przeciętnego zjadacza chleba/czytelnika, poddanego manipulacji przez ufnego w omnipotencję nauki liberała. Dowie się od niego (często utytułowanego akademika) na przykład, że człowiek sam się może „wyleczyć z ciężkiej choroby i zapewnić sobie udane życie. Wystarczy, że nauczy się sterować swoim ciałem za pomocą pozytywnego myślenia”, jak przekonuje hiszpański psycholog Jose Gonzales z Akademii Nauk Medycznych w Cantabrii. Zachęca on do samodzielnego programowania umysłu: kiedy mózg osiąga stan pełnej relaksacji (pracuje na falach alfa), należy wtłaczać do niego informacje, jakie chcemy sobie przyswoić. Tymczasem ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog i terapeuta z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego

w Warszawie, pisze: „Pozytywne myślenie stwarza jedynie iluzję osiągnięcia łatwego szczęścia. Kiedy ułuda minie, pojawia się rozczarowanie, poczucie winy, a u osób o niskiej samoocenie może dojść do poważnych zaburzeń psychicznych” (Mit pozytywnego my­ ślenia, „Ozon” 28.06. 2006). Wyobrażenie o wszechmocy psychologii posunęło się już tak daleko, że prawo do opieki psychologa uznane zostało za jedno z fundamentalnych praw człowieka, a kto ośmiela się kwestionować sens tego stanu rzeczy, zgodnie z ową doktryną atakuje „elementarne uprawnienia człowieka” („Rzeczpospolita”, 27.08. 2004). Przekonał się o tym Bronisław Wildstein, ironizując z psychologizacji naszego życia społecznego, objawiającej się tworzeniem kolejnych specjalizacji od poszczególnych aspektów ludzkiej egzystencji (od kolebki

to podjęcia różnych inicjatyw na rzecz lepszego urządzenia świata, zbudowania nowej, szczęśliwej ludzkości. Tak oto – najogólniej rzeczone aspiracje ujmując – zrodziła się radykalnie antykatolicka ideologia transhumanizmu. Dokładniej ideologię tę opisali w 1998 roku szwedzki ekonomista Nick Bo-

pustki. Posłuchajmy przekonujących, moim zdaniem, spostrzeżeń papieża: „Właśnie tam, gdzie ludzie usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może spowodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Obiecałem w poprzednim felietonie, że dopowiem jeszcze parę rzeczy wskazujących na dość naiwne wyobrażenie bezbożnych liberałów o wszechmocy psychologii, która rzekomo potrafi nie tylko wyjaśnić nieomal każdy ludzki problem, ale także w dużej mierze mu zaradzić. W takim duchu uprawiana bywa współczesna naukowa, uniwersytecka psychologia. Okazuje się też, że nie ma w tym nic nowego i oryginalnego, a więc nie powinno być specjalnie bulwersujące.

W kręgu zawołania bojowego liberałów:

Czemu nie?!

aż po grób). Przykładem może tu być psychoonkologia. Od 1992 roku istnieje Polskie Towarzystwo Psychoonkologiczne, które stara się pomagać ludziom chorym na raka i ich rodzinom (m.in. postulując „badania specyfiki psychospołecznych uwarunkowań choroby nowotworowej w zależności od typu nowotworu, czynników społeczno-demograficznych” itp.), szkolić personel medyczny, a także włączać się w akcje popularno-oświatowe („Rzeczpospolita” 27.08. 2004). Oponenci Wildsteina uznali, że jego ironia wobec psychologii chorych na raka i ich otoczenia oznacza kpinę z ofiar, pastwienie się nad konającymi. Broniąc się, słusznie pyta Wildstein: „Czy oskarżyliby oni o wyszydzanie śmiertelnie chorych kogoś, kto kwestionuje kompetencje znachorów”? A przecież ludzie w takiej sytuacji bardzo chcą wierzyć w możliwości, które oferują im cudotwórcy. Czyż tak nie jest?

strom i Brytyjczyk David Pearce. Chcą oni wykorzystać technologię, biologię i chemię w taki sposób, aby można było tworzyć nowy typ ludzi. Wykreować wyższą formę społeczeństwa, w której albo ograniczy się, albo całkiem wyeliminuje ból i odsunie śmierć. Nowy nadczłowiek (lub transczłowiek) miałby dłużej żyć. Życie ludzkie wydłuży się do 200–300 lat. Znikną też obecne niedogodności, braki i słabości systemu kapitalistycznego. Dzięki nauce nowy człowiek będzie mieć wyższą niż

myśl tej utopijnej doktryny człowiek pojmowany jest jak agregat, w którym poszczególne elementy podlegają osobnym prawom, a więc osobnym dziedzinom nauki, które nie tylko opisują ich funkcjonowanie, ale i usprawniają działanie. Bywa więc, że w następstwie sygnalizowanej tendencji zanika świadomość (także, niestety, pośród katolików), że człowiek religijny rodzi się, żeby zostać ZBAWIONYM. Jakoż w sytuacji, gdy we współczesnej kulturze wygrywa „człowiek psychologiczny”, trudno się dziwić, że zaczyna panować przeświadczenie, iż człowiek rodzi się, aby być ZADOWOLONYM. Wymaga

obecnie inteligencję i wreszcie cieszyć się będzie szczęściem, czyli zadowoleniem właśnie. Założenia te zmieniają rozumienie szczęścia. Przestaje ono być stoicką umiejętnością przyjmowania tego, co nam los przynosi, i dostrzegania w nim nieuchronnych następstw stanu Natury. W tym zmodyfikowanym pojmowaniu szczęścia nie ma już miejsca na miłość wobec tego, co nieuniknione, czy chrześcijańską zdolność dostrzegania w krzyżu bogactwa i wypełniania życia, a [szczęście] staje się wyłącznie doświadczeniem tego, na co aktualnie mamy ochotę. Taka postawa – napisał Benedykt XVI w encyklice Spe salvi – prowadzi jednak do

żadną nowością. Czołowy francuski darwinista Alfred Giard w 1889 roku stwierdził, że „pośród najszczęśliwszych symptomów końca tego stulecia należy wymienić tendencję do stopniowego zastępowania nauką roli wypełnianej do tej pory przez religię”. W takich okolicznościach nie może zaskakiwać, że od psychiki człowieka są psychologowie, od życia społecznego – socjologowie, od ducha – duchowni. Wszyscy mają jedno i to samo na oku: dopilnować, aby człowiek był zadowolony. Ba, okazuje się, że także duchowni, którzy utracili wiarę w Boga – bo oto pastor luterańskiego Kościoła w Danii, Thorkild Grosboell, w kazaniu

społecznego i kulturalnego bez ingerencji w jakiejkolwiek formie ze strony innego państwa” (za: T. Aleksandrowicz, Dylematy współczesnego prawa między­ narodowego – między legalną niehuma­ nitarną nieinterwencją, a nielegalną in­ terwencją humanitarną, „Securitologia” 2/2018, s. 59–61).

• powstrzymywać się od jakiejkolwiek ingerencji, bezpośredniej lub pośredniej, indywidualnej lub zbiorowej, w wewnętrzne lub zewnętrzne sprawy należące do zakresu wewnętrznej jurysdykcji innego państwa, niezależnie od ich stosunków wzajemnych; • powstrzymywać się od jakiejkolwiek formy ingerencji zbrojnej lub groźby takiej ingerencji przeciwko innemu państwu; • powstrzymywać się, w każdych okolicznościach, od wywierania jakiegokolwiek militarnego lub politycznego, gospodarczego lub innego nacisku zmierzającego do podporządkowania swym własnym interesom wykonywania przez inne państwo praw wynikających z jego suwerenności i w ten sposób zapewnienia sobie korzyści jakiegokolwiek rodzaju; • powstrzymywać się od udzielania bezpośredniej lub pośredniej pomocy działalności terrorystycznej lub wywrotowej albo innej działalności zmierzającej do obalenia siłą ustroju innego państwa. Historia stosunków międzynarodowych Polski z Niemcami i Rosją

pokazuje liczne przykłady łamania tej zasady. Dlatego czas najwyższy rozważyć, czy w celu zapewnienia bezpieczeństwa międzynarodowego zgodnie z Kartą ONZ władze Rzeczypospolitej nie mają obecnie uzasadnionych powodów do wniesienia problemu agresywnych poczynań państw Unii Europejskiej i samej Unii jako grupy państw, części z nich w porozumieniu z Rosją oraz działań samej Rosji – pod obrady ONZ. Warto ocenić, czy nie daje takiej możliwości Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego, który po nowelizacji z 2010 r. w definicji agresji w art. 8 bis powtarza art. 3 rezolucji z 1974 r. Uznano w nim za przestępstwo przeciwko pokojowi i bezpieczeństwu ludzkości m.in. „przedsięwzięcie, zachęcanie lub tolerowanie przez władze państwa działań, mających na celu wzniecenie wojny domowej w innym państwie”. Wydaje się, że należy się obecnie poważnie zastanawiać, czy w stosunku do Rzeczypospolitej Polskiej nie trwają ze strony niektórych państw Unii Europejskiej i Rosji przedsięwzięcia spełniające te kryteria. K

W

puste, w którym być może prawie już nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu nie uzdrawiają człowieka, ale zdolność ich akceptacji, dojrzewania w nich prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością” (Kraków, 2008). „Naukowość” oznacza przede wszystkim odejście od religii, zwycięstwo nauki nad ciemnotą. I nie jest

Człowiek pojmowany jest jak agregat, w którym poszczególne elementy podlegają osobnym prawom, a więc osobnym dziedzinom nauki, które nie tylko opisują ich funkcjonowanie, ale i usprawniają działanie.

Dokończenie ze str. 4

międzynarodowej, włącznie z ONZ, trzeciej z przywołanych zasad, która dotyczy obowiązku niemieszania się w sprawy należące do wewnętrznej jurysdykcji jakiegokolwiek państwa, zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych. Zgodnie z Deklaracją ONZ, „żadne państwo ani grupa państw nie mają prawa mieszać się bezpośrednio lub pośrednio z jakiegokolwiek powodu w wewnętrzne lub zewnętrzne sprawy jakiegokolwiek państwa. W związku z tym interwencja zbrojna oraz wszelkie inne formy mieszania się lub usiłowania gróźb przeciwko osobowości państwa lub przeciwko jego politycznym, gospodarczym lub kulturalnym czynnikom, stanowią pogwałcenie prawa międzynarodowego. Ponadto żadne państwo nie powinno organizować, pomagać, podburzać, finansować, wywoływać lub tolerować na swoim terytorium działalności wywrotowej, terrorystycznej lub zbrojnej skierowanej w celu obalenia siłą reżimu innego państwa, bądź wtrącać się do walki wewnętrznej w innym państwie. Wynika to z faktu, iż każde państwo posiada niezbywalne prawo wyboru swojego systemu politycznego, gospodarczego,

do wiernych (czerwiec 2004) wyznał, że nie wierzy ani w zmartwychwstanie, ani w Boga. Nie zaprzeczał, że stracił wiarę, ale nie chciał odejść z parafii, bo „czuł się potrzebny parafianom jako pocieszyciel duchowy”. Utratę wiary bagatelizował, uznając ją za przecież niewyłączny warunek kontynuacji misji w parafii. Obroną niewierzącego pastora zajęły się (a jakże!) laickie, lewackie organizacje pozarządowe („Fronda” nr 37/2005). Obrona niewierzącego pastora w parafii przypomina przyczyny upadku/degregendolady polskich uniwersytetów. Ten zasmucający i zazwyczaj (choć nie zawsze) przemilczany przez „postępowe” lewactwo fakt można by opisywać na różne sposoby. Posłuchajmy może tradycyjnego/prawoskrętnego profesora Mirosława Dakowskiego (poważnego uczonego-fizyka o nie-

R

ównież Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z 1 sierpnia 1975 r., znany jako Akt Helsiński, czyli dekla­ racja zasad prawa międzynarodowego rządzących wzajemnymi stosunkami między 35 Państwami uczestniczącymi, podkreśla m.in. zasadę nieingerencji w sprawy wewnętrzne państwa. Wynika ona z nadrzędnej w prawie międzynarodowym zasady suwerenności państwa i jest jedną z podstawowych zasad pokojowego współistnienia. Zasada ta, czyli zakaz mieszania się państw (i organizacji międzynarodowych) w sprawy należące do kompetencji własnej innych państw – zgodnie z aktem końcowym KBWE – nakazuje państwom-uczestnikom konferencji w Helsinkach:

(III)

kwestionowanym autorytecie naukowym), który swoją ocenę kondycji humanistyki na współczesnym polskim uniwersytecie rozpoczął pozornie niewinnym pytaniem: „Czym się zajmują ludzie na wydziale psychologii?”. I odpowiedział: „Aż muszę przełknąć ślinę, aby to wymówić: uczonych psychologów interesuje niehetereseksualność w ujęciu psychospołecznym. Podczas kursu studenci zdobędą wiedzę na temat nieheteroseksualnych tożsamości i ich definicji, typologii, modeli rozwojowych. Poprzestanę (…) żeby nie zwymiotować. To, co mówię, to nie jest jakiś koszmar nocny. To jest codzienna rzeczywistość Uniwersytetu Warszawskiego” (strona M. Dakowskiego). No cóż, widać, że profesorowi Dakowskiemu puściły nerwy. Bo najwyraźniej obcy jest mu powiew neomarksistowskiej, lewackiej rewolucji seksualnej i toczącej się w świecie wojnie płci. Małżeństwo, rodzina bywają postrzegane jako instytucje ucisku kobiety przez mężczyznę.

Z

namienne, że kiedy bolszewicy doszli do władzy, przez pierwszych dziewięć lat istnienia Związku Sowieckiego takie postrzeganie rodziny było częścią polityki społecznej, za którą odpowiedzialna była komisarz ludowa do spraw opieki społecznych w rządzie bolszewickim – Aleksandra Kołłontaj (1872–1952). W 1919 roku ukazała się książka Nowa mentalność a klasa robotnicza. Kołłontaj przedstawiła w niej podstawowe punkty swojego programu emancypacji kobiet. Twierdziła, że należy wyzwolić płeć piękną nie tylko pod względem ekonomicznym, ale także psychologicznym. W tym celu powinno się popularyzować wolną miłość. Jednostki, aby być do niej zdolne, winny ćwiczyć „gry miłosne” lub zawierać „erotyczne przyjaźnie”. Według rewolucjonistki tylko seks bez zobowiązań był w stanie wpoić kobietom nawyk chronienia swojej osobowości w zmaskulinizowanym społeczeństwie. Wszelkie postaci związków seksualnych, w tym homoseksualne, uznawała za dozwolone. Kołłontaj przewidywała również zanik rodziny, postulowała więc oddanie opieki nad dziećmi państwu. Prowadziła kampanię pod hasłem „Seks jak szklanka wody”. Chodziło o to, żeby przedstawiać stosunki płciowe jako relacje pozbawione potencjału uczuciowego, związku emocjonalnego, w wymiarach czysto fizjologicznych. Masową prostytucję rozwijającą się w ZSSR skrytykowała w następujący sposób: „Nie potępiam prostytutek dlatego, że oddają swoje ciało wielu mężczyznom, tylko dlatego, iż podobnie jak «kury domowe», są bezproduktywne”. W pewnym momencie, kiedy Stalin zdał sobie sprawę z tego, jak duże są koszty społeczne tego eksperymentu – bo w grę wchodziła między innymi olbrzymia liczba aborcji (w 1920 roku Rosja bolszewicka była pierwszym krajem, który zalegalizował aborcję),

nadto olbrzymia liczba rozwodów (prawo o rozwodach wprowadzone w grudniu 1917 roku przewidywało, że można wziąć rozwód drogą korespondencyjną – wysyłając list do urzędu i płacąc trzy ruble – bez powiadamiania o tym małżonka). Wejście tego prawa w życie przyśpieszało, rzecz jasna, rwanie więzi rodzinnych i w 1926 roku Stalin, który postanowił budować imperium, zdecydował się przekręcić wajchę w drugą stronę i wtedy zakończono politykę rozwiązłości seksualnej. Co ciekawe, zaczęto z historii Związku Sowieckiego usuwać broszury, a z bibliotek – książki tematycznie związane z rewolucją seksualną z lat 1917–1926. Dopiero teraz historycy w Rosji zaczynają odkrywać ten skazany na zapomnienie okres. Myślę, że wypada – mnie, staremu belfrowi – abym powiedział dwa słowa, dlaczegóż to dzisiejsi neomarksiści tak bardzo upodobali sobie sferę seksualności człowieka i rączo wyruszyli na wojnę płci. Otóż nie mamy tu do czynienia z żadnym przypadkiem czy fanaberią tych zawodowych przeciwników Pana Boga i Kościoła katolickiego. Ta koncentracja na seksie – żeby nie powiedzieć: obsesja – ma konkretne uzasadnienie. Okazuje się, że myśliciele rozważający rewolucję i walkę z chrześcijaństwem już w okresie poprzedzającym Renesans odkryli niezwykłą skuteczność działania, które da się ująć w dyrektywie: „Uwolnij namiętności, a będziesz rządził ludźmi”. Mamy tu do czynienia z bardzo skutecznym mechanizmem/metodą przeprowadzania rewolucji i manipulowania społeczeństwami. Taką manipulacją seksualną – przykładowo – było uwodzenie księży, które miało miejsce w okresie renesansu. Wielu z nich z tego powodu przeszło na protestantyzm, gdzie mogło się żenić. Ale rozwiązłość seksualna i uleganie słabościom miały szczególnie miejsce przed rewolucją francuską i przed rewolucją bolszewicką. Seksualne manipulowanie ludźmi, sprawianie, że człowiek jest zajęty własnymi namiętnościami, doprowadza wielu ludzi do utraty kontroli nad sobą, czemu może towarzyszyć utrata orientacji społecznej, kulturalnej i politycznej, a także zatrata ogólnego zmysłu moralnego.

W

następstwie sygnalizowanej wojny płci są już na świecie miejsca, w których mężczyźni nie chcą wchodzić w związki z kobietami ani kobiety z mężczyznami. O co chodzi i co się stało? Otóż np. w Hiszpanii od dawna mówi się, że trzeba przedefiniować miłość, oddzielić ją od seksu, ponieważ ta dawna miłość, miłość romantyczna, skazywała kobietę na uległość. Dlatego z niektórych bibliotek szkolnych czy uniwersyteckich wycofuje się dzieła klasyki, ponieważ jest przedstawiana owa anachroniczna miłość, która sprawia, że kobieta zakochuje się, jest uległa, rodzi dzieci mężczyźnie, pozwala się obsadzić w roli matki i bardzo na tym traci. W konsekwencji słychać już opinie, że w Hiszpanii najbardziej niebezpiecznym miejscem jest łono matki, ponieważ w państwie tym abortuje się 300 dzieci dziennie. 100 tys. dzieci rocznie ginie inwazyjnie z powodu wprowadzenia w Hiszpanii najbardziej liberalnego prawa. W tej chwili jest to kraj umierający. Mówi się już o wioskach-widmach, wioskach na sprzedaż. Oczywiście hiszpański rząd socjalistyczno-komunistyczny przemilcza ten problem (Czy neomarksistowski projekt zbliża się ku końcowi?, internet, 22.10. 2020). Podsumujmy nasze moherowe argumenty uwagami prof. M.A. Krąpca: Na gruncie zideologizowanej psychologii i humanistyki przewrotnie nazywane ideologią bywają elementarne odruchy moralne (np. nie zabijaj!), a naturalnym prawem – nieliczący się z niczym egoizm. Nadto ideologia rewolucji obyczajowej, emancypacji spod wpływów wszelkich tradycyjnych norm w imię wygody i skuteczności, stroi się dziś w szatki walki o wolność i równouprawnienie. Tymczasem sensowną myśl o Bogu i człowieku, o sposobie ludzkiego życia rozumnego, szeroko wyjaśniali nie ideolodzy, lecz myśliciele, czerpiąc swą mądrość z kontemplacji natury stworzonej, w której zawarta jest myśl Boga Stworzyciela. Poznanie natury, liczenie się z naturą daje człowiekowi mądrość. Nigdy nie istniał „człowiek inaczej”, więc albo tak będzie nadal istniał, albo należy oczekiwać dramatycznych konsekwencji. To, co zgodne z naturą, oznacza równocześnie to, co zgodne z prawdą człowieczeństwa. Człowiecza mądrość i rozumność bezpośrednio rodzą się więc z poznawania stworzonej natury. Cdn. K


KURIER WNET · LUTY 2O21

6

Z Górnego Śląska do „piekła na ziemi” 8 X 1905 r. został powołany do służby wojskowej w armii niemieckiej, którą pełnił w 51 Pułku Piechoty. W latach 1906–1914 był zatrudniony na etacie podoficera zawodowego (1 X 1907 r., awansowany na stopień kaprala, a w 1910 r. na plutonowego). W czasie pierwszej wojny światowej był kolejno sierżantem (4 VIII 1914), a następnie zastępcą oficera (15 IX 1914). Walczył na froncie zachodnim, m.in. pod Verdun, nazywanym „piekłem na ziemi”.

Lubliniec na starej pocztówce

Generałowie Wilhelma II po sukcesach na froncie wschodnim potrzebowali zwycięstwa nad Francją, by następnie zaatakować pozbawioną sojusznika Wielką Brytanię. Szef Sztabu Generalnego niemieckiej armii, gen. Erich von Falkenhayn, zdecydował, że najlepszym celem będzie „serce Francji”, czyli Verdun. Pierwsze starcie wojsk niemieckich z francuskimi miało miejsce 21 II 1916 r. o godzinie 7:00. Mimo że w pierwszych dniach walk Francuzi ponieśli duże straty, Niemcy nie potrafili swej przewagi odpowiednio wykorzystać. To tutaj na początku marca ciężko ranny Charles de Gaulle, późniejszy prezydent Francji, dostał się do niemieckiej niewoli. „Wioski znajdujące się w rejonie walk, wielokrotnie przechodzące z rąk do rąk, zostały całkowicie zniszczone, a ich mieszkańcy, którzy wcześniej nie uciekli, ginęli od krzyżowego ognia artyleryjskiego, szrapneli, ognia karabinów maszynowych i toksycznych gazów bojowych. Pola były poorane wybuchami pocisków armatnich i powoli zamieniały się w księżycowy krajobraz. Wszelka roślinność była poszarpana i popalona. Sczerniałe kikuty drzew były żałosnym wspomnieniem lasów rosnących kiedyś poza liniami francuskich okopów. Aby je zdobyć, falowe ataki niemieckiej piechoty i kontratakujące szeregi francuskie musiały najpierw sforsować linie zasieków stanowiących pierwszą zaporę przed okopami. Seriami z karabinów maszynowych do-

KURIER·ŚL ĄSKI w ostatniej walce na bagnety, broń krótką albo gołe pięści”. Verdun było bitwą na wyniszczenie. Niemcy stracili tu 338 tysięcy żołnierzy, a Francuzi – 348 tysięcy. 6 X 1916 r. Paweł Golaś został ranny i stał się jedną z ofiar tego „młyna śmierci”. Po rekonwalescencji oddelegowano go do służby sztabowej. Wojnę ukończył wraz ze służbą w armii Wilhelma II w stopniu sierżanta sztabowego.

W szeregach POW i w blasku Jasnej Góry W Lubszy zetknął się z Rudolfem Kornkem, który z polecenia Komendy Głównej podjął się zadania zorganizowania tam komórki POW G.Śl. 1 II 1919 r. Paweł Golaś został jej zaprzysiężonym członkiem. Akt ten dokonał się w koszęcińskiej aptece Kazimierza Burzyńskiego, współorganizatora miejscowego ruchu śpiewaczego, sokolstwa i POW oraz działacza plebiscytowego, który zatrudnił w swoim zakładzie farmaceutę Mariana Gniatczyńskiego, pełniącego równocześnie obowiązki komendanta na powiat lubliniecki. Golaś został wyznaczony na jego zastępcę. Jeszcze przed pierwszym powstaniem Grenzschutz aresztował Gniatczyńskiego, który dwukrotnie zatrzymywany i torturowany przez Niemców, został zmuszony do opuszczenia Śląska i osiedlenia się w Poznaniu. W tej sytuacji kierownictwo ruchu konspiracyjne-

osiągnęła stan 600 członków, do których dyspozycji było zaledwie 120 karabinów, 80 rewolwerów i 80 granatów. Mimo dyscypliny i przestrzegania zasad konspiracji, Golaś podzielił los Mariana Gniatczyńskiego i został aresztowany przez Niemców. Jednak dzięki odwadze udało mu się zbiec z pociągu, którym konwojowano go do więzienia w Opolu. Odtąd ukrywał się w siedzibie sztabu POW w Starczy pod Częstochową, skąd nadzorował przygotowania do pierwszego powstania śląskiego. Znalazł tu wraz z innymi Ślązakami silne wsparcie dla swojej działalności. Wybuch I powstania śląskiego w sierpniu 1919 r. spotkał się bowiem w Częstochowie z szerokim odzewem. Dzień po opublikowaniu w „Gońcu Częstochowskim” artykułu pt. Częstochowo, Śląsk liczy na twoją pomoc, spontanicznie zorganizował się Komitet Niesienia Pomocy dla Górne-

w końcu 1920 r. w Częstochowie przebywało ponad 40 tys. uchodźców z obszaru plebiscytowego. Razem z innymi wygnańcami wielokrotnie odwiedzał Sanktuarium Maryjne na Jasnej Górze. Szacuje się, że w ciągu 1920 roku na Jasną Górę pielgrzymowało około 50 tys. mieszkańców Górnego Śląska. Specjalnie dla nich wydrukowano modlitwę Do Królowej Polski, nawiązującą w treści do sprawy plebiscytu. W okresie największego nasilenia pielgrzymek przybycie każdej grupy z terenów Górnego Śląska było okazją do patriotycznych manifestacji. Wielkim wydarzeniem stało się 28 lipca 1920 r. spotkanie na Jasnej Górze Górnoślązaków z Prymasem Polski kardynałem ks. Edmundem Dalborem i 18 biskupami przebywającymi na Konferencji Episkopatu Polski. Przybyło wówczas, głównie z Bytomia, ponad 2 500 ludzi. W „Katoliku” i „Górnoślą-

Boga o szczęśliwy bieg sprawy polskiej na Górnym Śląsku i o powrót do domu.

Lubliniecki komendant Od grudnia 1919 r. do marca 1920 r. pełnił funkcję komendanta I Okręgu POW G.Śl. Czasowo podlegały mu wtenczas powiaty kluczborski i oleski. Gdy wybuchło drugie powstanie śląskie, P. Golaś kierował w Lubliniec­kiem działaniami zbrojnymi, w wyniku których powstańcy opanowali m.in. Piasek, Lubszę, Woźniki, Sośnicę, Ligotę, Babienicę, Psary, Koszęcin i Kalety. Rozwój wydarzeń obrazował Raport P. Golasia, [...] o sy­ tuacji w powiecie lublinieckim z 24 VIII 1920 r.: „Za wyjątkiem miasta Lublińca i Gutentagu [Dobrodzienia] cały powiat jest w ręku powstańców. Lubliniec jest otoczony przez liczne oddziały powstańcze, tak samo i na wschód od Gutentagu

wieców. Ciągle ścigany przez niemiec­ką policję, zajmował się agitacją i pracował „w technice bojowej”, organizując przemyt i składy broni. W tym czasie ochrony wymagały także wszelkie imprezy kulturalne, które nabrały w czasie plebiscytu znaczenia politycznego. Dobrym przykładem był pobyt na Śląsku Warszawskiej Opery, prezentującej miejscowej ludności Hal­ kę Stanisława Moniuszki. Według relacji „Kuriera Warszawskiego” (z 26 lipca 1920 r.), tournée Opery zorganizował Komitet Zjednoczenia Górnego Śląska z Rzeczpospolitą, w porozumieniu z Górnośląskim Komitetem Plebiscytowym. Przyjechało na Górny Śląsk około 150 osób, w tym dyrektor Emil Młynarski, a także orkiestra, chór, balet i grupa pierwszorzędnych solistów. Udało się także zmobilizować techników-maszynistów. Niestety na stacji kolejowej w Zabrzu grupa młodych Niemców,

Urodził się 6 VIII 1885 r. w Lubszy, w powiecie lublinieckim, jako syn Jakuba i Józefy z domu Świtała, w rodzinie chłopskiej. Nieprzypadkowo więc w swoich aktach personalnych z 1921 r. w rubryce zawód wpisał: „rolnik”. Po ukończeniu szkoły ludowej podjął pracę zawodową jako robotnik i wstąpił do Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, którego został prezesem w miejscowym kole. Działał także w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” i był związany z katolickim ruchem społecznym i polskimi stowarzyszeniami.

Honorowy podpułkownik Paweł Golaś (1885–1940), ps. Paweł Gotlieb, Film Zdzisław Janeczek

Walka wręcz pod Verdun

go wraz z funkcją komendanta powiatu lublinieckiego przypadło Golasiowi, z którym współpracę podjęli, m.in.: Alfons i Dominik Opiełkowie z Lubszy, Augustyn Rupik, Karol Szaforz, Jan Cebulski, Wawrzyniec Kandor, Jan

go Śląska, którego przewodniczącym został wybrany prezydent Aleksander Bandtkie-Stężyński. Wspierali go: ks. Bolesław Wróblewski (proboszcz katedry), poseł Maria Moczydłowska, radni: Bolesław Waręski, Józef Dziuba, Bronisław Hłasko, Edward Kohn, Antoni Januszewski i wielu innych obywateli miasta. Rada Miejska, poza jednorazowym przeznaczeniem na pomoc powstańcom 10 tys. marek polskich oraz zakupieniem i wysłaniem 70 wagonów z żywnością, wezwała kupców i przedsiębiorców do przeznaczenia 1% dziennego obrotu z 21 sierpnia na pomoc walczącym Ślązakom. Wszystko to działo się w warunkach powojennej biedy, gdy głód był codziennością. Częstochowa ponosiła m.in. dodatkowe ciężary z tytułu zakwaterowania i utrzymania żołnierzy Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Tutaj ukazywał się, czytany przez Pawła Golasia, tygodnik „Prawda”, wydawany i redagowany przez młodego poetę Kazimierza Ligonia (1893– 1923), poświęcony sprawom Górnego Śląska. Rozgłosu starano się nadać m.in. takim informacjom, jak ta, iż członkiem honorowym Komitetu Wielkiego Tygodnia Górnośląskiego został Naczelnik Państwa – Józef Piłsudski, a w pracach Komitetu biorą udział tak wybitne osobistości, jak generał Józef

zaku” ukazała się odezwa przeora Jasnej Góry Do braci Górnoślązaków. Starano się także zachęcić do dalszych ofiar mieszkańców, wskazując na znaczenie tego regionu dla odrodzonej Rzeczypospolitej. „Bez Górnego Śląska możemy mieć wolność polityczną, ale nie unikniemy niewoli ekonomicznej, nie przestaniemy być zależni od innych potęg państwowych” – głosił w sierpniu 1920 r. Ludomir Nieprzecki, przewodniczący Częstochowskiego Komitetu Plebiscytowego. Ślązacy stanowili tutaj zwartą i prężną kolonię. Spis Górnoślązaków w okręgu częstochowskim wykazał 685 osób uprawnionych do udziału w plebiscycie, w tym ponad 200 osób zamieszkałych w samej Częstochowie. Od stycznia 1921 r. Komitet Plebiscytowy rejestrował głosujących w swoim biurze w Alei Najświętszej Maryi Panny 67; drugie biuro otwarto w pobliskim Rakowie. Golaś miał tu wiele okazji, aby włączyć się w działalność organizacyjną i utrzymywać liczne kontakty z miejscowymi organizacjami i towarzystwami. Zawarł wówczas wiele znajomości i przyjaźni. To tutaj został piłsudczykiem, czytając w śląskich pismach poezję legionową i zachęty do noszenia maciejówki, które to nakrycie głowy propagował m.in. śląski poeta Augustyn Świder. Uznawał także inspiracyjną rolę „cudu nad

strzegą powstańcy, ażeby uniemożliwić Niemcom wypad na nasz front. O posiadanie Lissy [Lissowa] stoczyliśmy ostrą walkę. We wszystkich miejscowościach przez nas zajętych stworzono straż obywatelską, która się dobrze wywiązuje ze swego zadania. Donoszę dowództwu, iż jacyś obcy, nieznani panowie, podobno z Komisariatu w Bytomiu, zgłaszają się tutaj, ażeby objąć dowództwo. Nie tylko, iż nie znają żadnych warunków tutejszych organizacji, ale nie mają nawet żadnych legitymacji. Przepędziłem ich, gdzie pieprz rośnie. Dowództwo proszę, by uniemożliwiło podobne wybryki. Czekam na dalsze rozkazy”. W rejonie Lublińca oddziały powstańcze prowadziły potyczki z Niemcami. W mieście, oprócz silnego oddziału niemieckiego pod dowództwem por. Grenza, stacjonowały również oddziały angielskie. Niemcy, posiadając znaczne zapasy amunicji, około 400 karabinów, 9 karabinów maszynowych oraz miotacze płomieni, stawiali zacięty opór powstańcom, co spowodowało, że walki przeciągnęły się do 26 sierpnia. Dzięki zapobiegliwości i talentom organizacyjnym swojego komendanta, powstańcy lublinieccy przystąpili do walki dobrze wyszkoleni i uzbrojeni. Po likwidacji drugiego powstania POW G.Śl. przekształcono w Centra-

uzbrojonych w kije, zaatakowała zespół i dotkliwie pobiła grupę polskich śpiewaczek. Wydarzenie to komentował „Głos Śląski” z 17 lipca 1920 r., a „Kurier Warszawski” tego dnia donosił: „Z powodu napadu niemieckiego na członków opery warszawskiej w środę wieczorem […] zamieniło się czwartkowe przedstawienie tej opery w Gliwicach na wielką manifestację narodową. Teatr przepełniony był Polakami, Francuzami i rozsądnymi Niemcami. Zaraz po pierwszej odsłonie »Halki« urządzono chórowi i orkiestrze serdeczną owację”. Zespół w Katowicach pożegnał Wojciech Korfanty. Jak ważnym wydarzeniem był pobyt zespołu dla ziomków Golasia, świadczy okolicznościowa poezja Kazimierza Ligonia. Na ozdobionych krajobrazami górnośląskimi kartach poeta wydrukował wiersz:

Karol Grzesik

Ks. Józef Dwucet

Ks. Jan Szymała

Wisłą”. W przekonaniu takim umacniał go wiersz Stanisława Ligonia zamieszczony na łamach „Kocyndra”:

lę Wychowania Fizycznego, a następnie w Dowództwo Obrony Plebiscytu. W ramach tych struktur działaniami konspiracyjnymi w Lublinieckiem wciąż kierował P. Golaś. Nie zawsze jednak aprobował zachodzące zmiany personalne i organizacyjne. Z Sewerynem Jędrysikiem, Walentym Fojkisem i Rudolfem Kornkem 17 I 1921 r. podpisał Pismo grupy powstańców skiero­ wane na ręce Rakoczego, wyrażające niezadowolenie z powodu rozwiązania Centrali Wychowania Fizycznego i poczynań Augustyna Bańczyka i Pawła Chroboka. Równocześnie aktywnie uczestniczył w akcji plebiscytowej, organizując m.in. ochronę polskich

Na wieść o projekcie podziału Śląska, w dniu święta narodowego 3 Maja zorganizowano w tak bliskiej Golasiowi Częstochowie marsz solidarnościowy, liczący ponad 30 tys. ludzi. Pochód zakończył się wiecem pod ratuszem i przyjęciem stanowiska wspierającego III powstanie. Pod sztandary insurekcyjne zgłosili się miejscowi ochotnicy. Jedni zaciągnęli się pod komendę porucznika Franciszka Czarneckiego, inni pod rozkazy podchorążego Ondrasika. Obie grupy uczestniczyły w walkach o Lubliniec i Dobrodzień, miejscowości tak bliskie Golasiowi. W III powstaniu Paweł Golaś objął dowództwo baonu, na którego czele

I płynął piękny polski śpiew, I wstrząsnął śląskim ludem, Jak snów proroczych głośny zew, Wolności brzmiał nam – cudem. [...] I choć się pieni w złości wróg, Choć śle na Was siepaczy, W dzień plebiscytu spłaci dług Wdzięczności szczep ślązaczy. A gdy nadejdzie walki czas, Wzmocnieni Waszą wiarą, Kraj diamentów czarnych wraz Z ojczyzną złączym starą!

„Prawda” Tygodnik Poświęcony Sprawom Śląska Górnego Nr 18 z 11 XI 1919

konywano rzezi biegnących żołnierzy i tych, którzy zaplątali się w zwoje drutu kolczastego. Ci, którzy nie zostali wcześniej zadławieni przez gazy bojowe lub nie zawiśli na zasiekach, wpadali do okopów wroga i tu w błocie ginęli

Ziętek i Piotr Jerominek. Miał swoich ludzi w Molnej, Jeżowej, Dobrodzieniu, Sierakowie, Lubszy. Peowiacy Golasia działali na obszarze od Kośmidrów do Zborowskiego. Pod jego komendą lubliniecka POW G.Śl. w sierpniu 1919 r.

MUZEUM ŚLĄSKIE W KATOWICACH

„Goniec Częstochowski” nr 228 z 15 X 1919 r. Na stronie tytułowej podobizna Tadeusza Kościuszki, najbardziej popularnego polskiego bohatera na Śląsku

Paweł Golaś

Haller, kardynałowie Edmund Dalbor i Aleksander Kakowski, biskupi Stanisław Gall i Stefan Sapieha, minister Wincenty Witos, marszałek Sejmu RP Wojciech Trąmpczyński i inni. Wszystkie te deklaracje i apele miały dodać Górnoślązakom otuchy. Niestety w sierpniu 1919 r. działania insurekcyjne nie objęły powiatu lublinieckiego. Po upadku pierwszego powstania reorganizacją objęto także lublinieckie struktury POW. Paweł Golaś, korzystając z ogłoszonej amnestii, powrócił wówczas z przygranicznego rejonu częstochowskiego, gdzie ukrywał się przed Niemcami. Jednak w okolice rzeki Kucelinki będzie ciągle wracał, aby szukać schronienia przed pruskimi represjami. Wraz z nim

Niech żyje Warszawa Z świętym Wisły Cudem – Jej obrony sprawa Wstrząsła śląskim ludem. W Częstochowie mogli liczyć na zakwaterowanie Górnoślązacy z całej Polski, którzy przybyli, aby wziąć udział w plebiscycie. W samej Częstochowie i niemal we wszystkich okolicznych miejscowościach odbywały się wiece plebiscytowe. U stóp Czarnej Madonny Paweł Golaś wielokrotnie modlił się do


LUTY 2O21 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Charyzma Naczelnika Po objęciu Górnego Śląska przez władze polskie Paweł Golaś w latach 1922–1923 sprawował funkcję komendanta wojskowego miasta Lublińca. Później podjął się działalności kupieckiej. Utrzymywał się z prowadzonej w Lublińcu restauracji, a następnie hurtowni wyrobów tytoniowych, w której zatrudniał byłych powstańców. W tym czasie dostąpił wyjątkowego wyróżnienia. Znalazł się w elitarnej grupie weteranów dekorowanych przez Naczelnika Państwa najwyższymi odznaczeniami państwowymi. 26 VIII 1922 r. o godzinie 10.00 marszałek Józef Piłsudski przybył na stację Herby, gdzie czekał na niego pierwszy wojewoda śląski, Józef Rymer. Razem udali się tym pociągiem do Lublińca. Tam u wylotu ulicy Ignacego Paderewskiego odbyło się oficjalne powitanie gościa przez władze cywilne i wojskowe wraz z kompanią honorową. Marszałkowi towarzyszył generał Stanisław Szeptycki. Szanownego gościa witał starosta Lubliniecki – Kazimierz Niegolewski oraz burmistrz miasta – Józef Zielonacki, którzy zaprosili Józefa Piłsudskiego na uroczysty obiad do budynku starostwa. Po posiłku wszyscy udali się na polową Mszę Świętą, która odbyła się na dziedzińcu Szpitala Psychiatrycznego u zbiegu ulic Lisowickiej i Marii Skłodowskiej-Curie. Po uroczystości religijnej Józef Piłsudski odznaczył krzyżami Virtuti Militari powstańców śląskich, wśród których znaleźli się: Alfons Zgrzebniok ps. Rakoczy, komendant Powstań Śląskich, Jan Józef

Epilog

Kościół pw. św. Mikołaja w Lublińcu

Weterani walk niepodległościowych w Lublińcu

Oberschlesien) w Opolu. Od kwietnia do czerwca 1921 r. był szefem Głównego Inspektoratu Dowództwa Obrony Plebiscytowej i dowództwa Grupy Operacyjnej „Wschód” w III powstaniu śląskim. 2 czerwca 1921 r. ogłosił się naczelnym wodzem powstania, za

Ludyga-Laskowski, w trzecim powstaniu zastępca Naczelnego Wodza, oraz Paweł Golaś, przywódca ruchu niepodległościowego w powiecie lublinieckim. Natomiast Krzyżami Walecznych generał Stanisław Szeptycki odznaczył około dwustu powstańców z powiatów lublinieckiego, oleskiego i tarnogórskiego. Następnie odbyła się defilada wojskowa, która wiodła przez ówczesną ulicę Zamkową, dziś noszącą nazwę Józefa Piłsudskiego. Po uroczystym przeglądzie wojsk Marszałek pojechał przez Tarnowskie Góry do Strzybnicy, zwiedzić hutę srebra. Na krótko wstąpił do bazyliki pw. NMP i św. Bartłomieja, aby pokłonić się „Pani Piekarskiej”,

przedstawicieli władz i zaproszonych gości udekorowano 13 powstańców Krzyżami na Śląskiej Wstędze Waleczności oraz jednego Gwiazdą Śląską. Wieczorem przed iluminowanym pomnikiem koncertowały orkiestry wojskowe. Jako dobry organizator P. Golaś

Marszałek Józef Piłsudski przed starostwem w Lublińcu. 1922 r.

Akt erekcyjny pomnika Józefa Piłsudskiego w Lublińcu

patronce Górnego Śląska, cudownej uzdrowicielce, której ślady mocy mógł podziwiać w postaci zachowanych wotów: drewnianych bereł, szczudeł, lasek, a także medalionów i plakiet. O godzinie 20:00 ruszył w drogę powrotną do Lublińca, do swojej salonki, którą odjechał do Katowic. Wizyta Marszałka na Górnym Śląsku utkwiła w pamięci Pawłowi Golasiowi na trwałe. Dla upamiętnienia pobytu Józefa Piłsudskiego w Lublińcu, jako ówczesny Prezes Powiatowego Zarządu Związku Powstańców Śląskich wystąpił z ideą postawienia w Lublińcu pomnika ku czci Marszałka w miejscu powitania w 1922 r. Jego inicjatywę

Zarząd powiatowy ZPŚl. 1938 r. P. Golaś drugi od lewej

wsparły między innymi: Związek Powstańców Śląskich, Fabryka „Natronag” w Kaletach, w osobie Jana Rzymełki (dyrektora zakładu), Przędzalnia w Lublińcu oraz Wydział Powiatowego Zakładu Komunalnego w Lublińcu. Po zgromadzeniu potrzebnych środków pomnik postawiono w 1938 r. Wykonał go Antoni Cepok z Chorzowa. Uroczystość odsłonięcia pomnika odbyła się 27 XI 1938 r. Połączono ją z aktem poświęcenia sztandaru powstańczego, ufundowanego przez prezesa powiatowego Związku Powstańców Śląskich. Uroczystości trwały dwa dni. „Miasto tonęło w powodzi flag o barwach państwowych. Na rynku koncertowała orkiestra wojskowa. Odbyło się uroczyste nabożeństwo z udziałem przedstawicieli władz. Przed ołtarzem ustawiła się kompania honorowa wojska i miejscowe organizacje ze sztandarami. Mszę św. polową odprawił ks. dziekan Józef Dwucet, kazanie wygłosił ks. Jan Szymała, pułkownik Wojska Polskiego, kapelan 74 Górnośląskiego Pułku Piechoty, żołnierz I i II wojny światowej, przyszły kapelan I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Podczas mszy św. śpiewały połączone miejscowe chóry”. Odsłonięcia pomnika w imieniu wojewody śląskiego dokonał w zastępstwie wojewody Michała Grażyńskiego, przy dźwiękach hymnu narodowego, naczelnik dr Zygmunt Robel, wygłaszając przy tym okolicznościowe przemówienie. Następnie odbyła się defilada, w której wzięły udział: Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Towarzystwo Matek Polek, organizacje młodzieżowe, m.in.: Oddziały Młodzieży Powstańczej, Towarzystwo Młodych Polek i harcerze oraz młodzież szkolna, oddziały i poczty powstańcze. W czasie przyjęcia dla

wziął także udział w przygotowaniach do 10 rocznicy wybuchu I powstania śląskiego. Jego zasługą był uroczysty charakter tego jubileuszu. Na lubliniec­ kim rynku została odprawiona Msza Święta, złożono wieńce na grobach poległych i odbyła się defilada powstańcza z udziałem pocztów sztandarowych. Ukoronowaniem obchodów było dekorowanie weteranów państwowymi odznaczeniami.

Wspólnota losu Paweł Golaś do 1939 r. był aktywny w ruchu kombatanckim i samorządowym (brał udział w posiedzeniach Rady Miejskiej oraz Wydziału Staro-

co został aresztowany na rozkaz Wojciecha Korfantego i postawiony razem z Michałem Grażyńskim przed sądem polowym. Ostatecznie pod naciskiem zdeterminowanych dowódców, m.in. Walentego Fojkisa i Mikołaja Witczaka, oraz interwencji Warszawy, dyktator musiał sprawę umorzyć. Od tego czasu Paweł Golaś podzielał krytyczną opinię Grzesika na temat Korfantego. Obaj współpracowali na forum Sejmu Śląskiego i na niwie działalności samorządowej, gdyż K. Grzesik najpierw pełnił urząd naczelnika gminy Hajduki Wielkie, a później prezydenta Chorzowa. Dobrze też układały się relacje P. Golasia z księdzem prałatem Jó-

Przed wybuchem wojny Paweł Golaś zaangażował się w utworzenie w Lublińcu Batalionu Obrony Narodowej, złożonego z byłych powstańców śląskich, który ochraniał przed dywersantami ważne punkty miasta i patrolował granicę polsko-niemiec­ ką. Gdy wybuchła wojna, wraz z polskim wojskiem wycofał się na wschód, uczestnicząc w zmaganiach z najeźdźcą. Trafił do niemieckiej niewoli. Osadzony w obozie jenieckim, zbiegł swoim prześladowcom. Poszukiwany przez gestapo i zagrożony aresztowaniem, postanowił się ukryć wśród swoich przyjaciół w Ziemi Częstochowskiej, gdzie miał liczne kontakty jeszcze z czasów

Plakat informujący o uroczystości poświęcenia pomnika

powstań i plebiscytu. Towarzyszył mu inny powstaniec śląski, Wilhelm Jaksik z Hadry, wsi położonej w powiecie lublinieckim, w gminie Herby. Przez cały okres kampanii wrześniowej i czas okupacji niemieckiej P. Golaś starał się wypełnić nałożone na siebie obowiązki. Tak było w Lublińcu, jak i w Częstochowie, gdzie przystąpił do organizowania ruchu oporu. Od pierwszych dni pobytu w mieście zetknął się z niemieckim terrorem. W okupowanym mieście szybko zainstalowały się struktury niemieckich władz państwowych i policyjnych. Początkowo stanowisko komisarycznego burmistrza Częstochowy piastował

„przyspieszona likwidacja znajdującej się w naszych rękach większości buntowniczych polityków głoszących opór i innych osobników politycznie podejrzanych”. Postanowiono, że aresztowanych nie należy kierować do obozów koncentracyjnych, lecz „likwidować na miejscu w najprostszy sposób”. Streckenbach przewidywał, że w ramach Akcji AB zamordowanych zostanie tysiące osób uznawanych za „kwiat polskiej inteligencji i ruchu oporu”. W 1946 r. zbiorową mogiłę otwarto, a ofiary zostały pochowane na częstochowskim cmentarzu Kule. Niestety ciał Pawła Golasia i Wilhelma Jaksika nie udało się zidentyfikować. Spoczy-

Tablica upamiętniająca Pawła Golasia w Lublińcu

Miejsce rozstrzelania P. Golasia

stwa Powiatowego), w Lublińcu pełnił m.in. funkcję prezesa powiatowego koła Związku Powstańców Śląskich, dla którego w 1938 r. ufundował sztandar. W 1935 r. z ramienia prorządowego Narodowo-Chrześcijańskiego Zjednoczenia Pracy zdobył mandat posła do Sejmu Śląskiego IV kadencji. W pełni akceptował program tej partii, głoszącej hasła chrześcijańsko-społeczne, solidaryzmu społecznego i umacniania polskości Śląska. Prenumerował organ prasowy, jakim był „Biuletyn Polityczno-Gospodarczy” i wspierał jej założyciela i lidera, Karola Grzesika. Obu łączyły wspólne prze-

Rekonstruktorzy defilują w Lublińcu z okazji rocznicy powstań śląskich

konania polityczne, znali się jeszcze z okresu powstań śląskich. Karol, były podporucznik 54 pułku artylerii polowej Armii Cesarstwa Niemieckiego, brał udział w I powstaniu śląskim (od września do października 1919 r. był więziony w Katowicach i Raciborzu) oraz w II powstaniu śląskim (jako komendant II sotni w Gliwicach w stopniu kapitana). Od grudnia 1920 r. pełnił obowiązki adiutanta i przedstawiciela Polski w Komendzie Głównej Policji Plebiscytowej (Abstimmungspolizei

Kilka miesięcy później Paweł Golaś, w grupie 15 skazańców, razem z Wilhelmem Jaksikiem, został stracony w lesie nieopodal Olsztyna koło Częstochowy. Egzekucję wykonano 26 VI 1940 r. Była ona niejako pokłosiem postanowień, jakie zapadły 16 maja 1940 r. w Krakowie na konferencji w sprawie „nadzwyczajnych posunięć koniecznych dla zabezpieczenia spokoju i porządku w Generalnym Gubernatorstwie”, w trakcie której generalny gubernator Hans Frank zlecił SS-Brigadeführerowi Brunowi Streckenbachowi, dowódcy SD i policji bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie, przeprowadzenie „nadzwyczajnej akcji pacyfikacyjnej” (niem. Außerordentliche Befrie­ dungsaktion – AB). Podczas kolejnej konferencji, która miała miejsce w dniu 30 maja 1940 r., Frank doprecyzował, że celem Akcji AB będzie

Pomnik marszałka Józefa Piłsudskiego w Lublińcu

FOT. WIKIPEDIA

rozpoczął działania zbrojne wzdłuż linii Kalety–Grabie–Rusinowice. Zacięte walki toczył o Dobrodzień, Pludry i Łagiewniki. Jego podkomendni korzystali z różnych form pomocy częstochowian. Doktor Władysław Kahl zorganizował wraz z siostrami PCK Ochotniczą Kolumnę Sanitarną. W szpitalach częstochowskich leczyło się ponad 200 rannych. Oddział PCK wyekwipował pociągi sanitarne w pościel i bieliznę. Ponadto dostarczył zaopatrzenie szpitalowi powstańczemu w Lublińcu. 8 maja 1921 r. P. Golaś został mianowany komendantem w zdobytym Lublińcu. Ceną tego sukcesu była przelana krew, m.in. w bitwie pod Pludrami poległ ochotnik Ignacy Ziental. Pogrzeb tego ucznia Seminarium Nauczycielskiego oraz uczniów gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza – Jana Golińskiego i Kazimierza Gomoliszewskiego – zamienił się wielką demonstracją patriotyczną, w której wzięły udział tysiące częstochowian. Po wygaszeniu III powstania w lipcu 1921 r., w kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze, w obecności m.in. podkomendnych P. Golasia, odbyła się symboliczna uroczystość. Mieszkańcy Lwowa, weterani powstania 1863 r. i kilkunastoletni żołnierze-Orlęta przekazali powstańcom śląskim ufundowany dla nich sztandar. Miasto „Zawsze wierne” (Semper fidelis) dziękowało Śląskowi za wierność Polsce. W okresie plebiscytu i powstań śląskich P. Golaś wykazał się niewątpliwie dobrą znajomością rzemiosła wojskowego i dowodzenia. Należał do grona najwybitniejszych bojowców POW. Dzięki ściśle opracowanej metodzie pracy i wielkim zdolnościom organizacyjnym i kierowniczym, jak również osobistemu męstwu, praktycznie nigdy nie został zdekonspirowany, toteż nie był dłużej więziony i skazany. Potwierdza to wielu ówczesnych świadków historii. Z rozkazów i meldunków wyłania się obraz bardzo zdolnego, pracowitego i pełnego twórczej inicjatywy dowódcy baonu, docenianego przez przełożonych i podkomendnych. Odwaga, duży talent, wykazywany w dowodzeniu na froncie, przyczyniły się do szybkich kolejnych awansów oficerskich. Był człowiekiem skromnym, cenionym oraz lubianym i to zarówno przez podkomendnych jak i przełożonych. Golaś należał niewątpliwie do ludzi odważnych i ryzykantów, nie zwracał nadmiernej uwagi na bezpieczeństwo własne, ale także i swojego otoczenia. Dał tego liczne dowody w czasie polskich wieców i powstańczych bitew. Był wytrzymały na niepowodzenia, podczas których potrafił z dużą energią szukać rewanżu. Pozwalała mu na to siła charakteru i wola. W każdym położeniu wypełniał obowiązki dowódcy wedle sił i możliwości. W służbie wymagający i przestrzegający dyscypliny, poza służbą był serdecznym przyjacielem i kolegą swych podkomendnych. Za swe zasługi i w dowód uznania otrzymał honorowy stopień podpułkownika wojsk powstańczych.

Ekshumacja rozstrzelanych przeprowadzona w 1946 r.

zefem Dwucetem, młodszym bratem księdza Juliusza Dwuceta, proboszcza w Drobeta-Turnu Severin, Piteszti i Ploeszti w Rumunii, spowiednika rodziny królewskiej, kanonika archidiecezji w Bukareszcie. Ksiądz Józef Dwucet w okresie plebiscytu agitował na wiecach za Polską. Był członkiem Rady Plebiscytowej powiatu strzeleckiego, a w czasie powstania głosił kazania dla powstańców i zaopatrywał rannych. Udostępnił nawet swoje mieszkanie dla sztabu baonu toszeckiego i mikulczyckiego. Był także członkiem delegacji, która prosiła o pomoc dla Górnego Śląska w Warszawie. Jego działalność społeczno-polityczna na rzecz przynależności Śląska do państwa polskiego sprawiła, że niemiecki związek paramilitarny („Orgesz”) zmusił go do opuszczenia rodzimej Rozmierzy. 17 października 1922 r., za przyzwoleniem wojewody Józefa Rymera, został ustanowiony proboszczem w parafii św. Mikołaja w Lublińcu i tu stał się duszpasterzem miejscowych weteranów powstań śląskich z ich dowódcą na czele. Na polu działalności charytatywnej założył Towarzystwo św. Wincentego à Paulo, kuchnię ludową oraz lubliniecki wydział parafialny Caritas. Ponadto został honorowym członkiem Związku Powstańców Śląskich oraz członkiem Koła Przyjaciół Młodych Powstańców w Lublińcu. Za swoją działalność ks. J. Dwucet został odznaczony Śląską Wstęgą Waleczności i Zasługi, Gwiazdą Górnośląską i Złotym Krzyżem Zasługi.

miejscowy volksdeutsch Paul Boehlke, którego niebawem zastąpił kreisleiter NSDAP z Opola – Drohberg. W październiku 1939 r. miasto zostało włączone w skład nowo utworzonego Generalnego Gubernatorstwa (dystrykt radomski, powiat radomszczański). Funkcję stadthauptmanna objął wówczas dr Richard Wendler. Miejscową placówką SD i policji bezpieczeństwa kierował SS-Hauptsturmführer Adolf Feucht, a funkcję jego zastępcy pełnił Paul Press. Golaś, biegle władający językiem niemieckim i z dużym doświadczeniem wojskowym, był cennym nabytkiem dla tworzących się miejscowych struktur ruchu oporu. Niestety został zdekonspirowany i 1 II 1940 r. aresztowany przez gestapo, a następnie osadzony w więzieniu na Zawodziu razem z grupą Polaków zatrzymanych w ramach tzw. Akcji AB (Intelligen­ zaktion). Niemcy aresztowali wówczas m.in. przedwojennego prezydenta Częstochowy, Jana Teodora Szczodrowskiego (weterana wojny polsko-bolszewickiej), wielu znanych w mieście działaczy społecznych i politycznych, a także licznych nauczycieli, studentów, związkowców i urzędników. Wszystkich więźniów poddano intensywnemu śledztwu. Niemcy starali się w szczególności uzyskać jak najwięcej informacji na temat przedwojennej działalności, struktur i składu osobowego rozmaitych polskich organizacji, związków, stowarzyszeń i instytucji.

wają oni w grupie mogił oznaczonych jako „NN rozstrzelany w Olsztynie”. Los ten podzieliło wielu przyjaciół i znajomych komendanta lublinieckiego POW. Przed wybuchem II wojny światowej został umieszczony przez Niemców w Sonderfahndungsbuch Polen – specjalnej księdze gończej Karol Grzesik. Wyjechał on do Lublina, następnie do Lwowa. Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. na terenach wschodnich II Rzeczypospolitej został aresztowany przez Sowietów i w 1940 r. zamordowany przez NKWD. Jego nazwisko figuruje na tzw. Ukraińskiej Liś­ cie Katyńskiej, opublikowanej w 1994 r. Został wymieniony na liście wywózkowej 56-3/76, oznaczony numerem 661. W listopadzie 1939 r. został aresztowany przez gestapo powstańczy kapelan ks. Józef Dwucet. Księdzu Janowi Szymale udało się przedostać przez granicę i podjąć posługę duszpasterską w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Pamięć zamordowanego Pawła Golasia i poległych partyzantów została uwieczniona pomnikiem ku czci tych, którzy „oddali życie za najświętszą sprawę”, wystawionym w pobliżu Olsztyna koło Częstochowy. Niezależnie od okolicznościowej tablicy, jako bohater zasłużył wraz z swoimi towarzyszami na modlitwę: „Królowo Polski – Wolnego Ludu Krew – Zanieś przed Boga Tron”. Honorowy podpułkownik wojsk powstańczych Paweł Golaś za swoją wierną służbę Ojczyźnie odznaczony był: Krzyżem Virtuti Militari V klasy, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi oraz Honorową Odznaką Plebiscytową. K ilustracje bez podanego źródła pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.


KURIER WNET · LUTY 2O21

8

P

rotestującym oprócz członków PO wsparcia udzielili towarzysze i towarzyszki z formacji, którą można obecnie określić jako PZPR po liftingu. Obrońców starego systemu emerytalnego zjednoczyło oburzenie na haniebny w ich mniemaniu czyn, jakiego rządzący dopuścili się w stosunku do ludzi, którzy przez lata strzegli prawa ustanowionego w PRL. Prawa, które po 1945 roku pozwalało na mordy sądowe na Polakach walczących w obronie Ojczyzny, począwszy od września 1939 r., poprzez kolejne lata niemieckiej okupacji, a następnie sowieckiej dominacji. Prawa, w myśl którego walczących o suwerenną i niepodległą Polskę traktowano gorzej niż niemieckich zbrodniarzy. Kolejne dziesięciolecia istnienia PRL opierały się na ustawodawstwie i normach zapewniających trwanie ustroju narzuconego przez Moskwę. Funkcjonariusze służb mundurowych, i nie tylko, stali na straży owego prawa podczas kolejnych zrywów niepodległościowych: w czerwcu 1956 r., w marcu 1968 r., w grudniu 1970 r., w czerwcu 1976 r., w grudniu 1981 r. Lata 80. również były czasem wytężonej pracy stróżów socjalistycznego porządku. „Wywrotowcy”, „warchoły”, „wichrzyciele” byli wciąż aktywni, więc „obowiązków” nie ubywało. Podczas jednego z wieców zorganizowanych w obronie tzw. esbeckich

Postawione przez jednego z komunistycznych generałów pytanie, jak żyć za dwa tysiące złotych, było obraźliwe dla całej rzeszy emerytów i rencistów, którym musi wystarczyć zdecydowanie mniejsza kwota. emerytur (pojęcie dosyć szerokie, zawiera też inne uprzywilejowane grupy) były funkcjonariusz komunistycznego reżimu, snując opowieść o roli służb mundurowych w PRL, określił stan wojenny jako „kulturalne wydarzenie”. Co w tym momencie mogli poczuć pędzeni „ścieżkami zdrowia”, „pensjonariusze” ośrodków internowania, osadzeni w więziennych celach, wyrzuceni z pracy, ukrywający się przed milicją? Jak czas „kulturalnego wydarzenia” wspominają dzieci opozycjonistów, które były świadkami brutalnych, odbierających małemu człowiekowi poczucie bezpieczeństwa rewizji? Dziecięcy strach, tęsknota za rodzicem lub rodzicami to trudne do zapomnienia emocje. Przywołane powyżej zrywy miały swoje ofiary. Policyjne kule zabiły w Poznaniu, na Wybrzeżu, na kopalni Wujek. Śmiertelnie ugodziły, ponieważ ktoś nacisnął spust, skierował lufę w stronę niewinnych ludzi. Powracające od czasu do czasu dyskusje wokół ustawy dezubekizacyjnej odnoszą się jedynie do kwestii finansowych. Należy dodać, że postawione przez jednego z komunistycznych generałów pytanie, jak żyć za dwa tysiące złotych, było obraźliwe dla całej rzeszy emerytów i rencistów, którym musi wystarczyć zdecydowanie mniejsza kwota. Wśród nich są ci, których ten generał zwalczał. Pomijane są natomiast wątki pozafinansowe, czyli benefity za wierną służbę w obronie socjalizmu. Funkcjonariusze, w porównaniu z resztą społeczeństwa, byli ponadprzeciętnie wynagradzani za „ofiarną” pracę. Również w innej niż pieniądz formie. Deficyt mieszkań był problemem nękającym Polaków przez dziesięciolecia. Przeciętny Kowalski był zmuszony wyczekiwać lata na upragnione M. Resortowi funkcjonariusze, pracownicy i działacze „przewodniej siły narodu” mogli liczyć na szybszą ścieżkę dotarcia do mieszkania, segmentu, willi. Im wyżej usytuowani w zawodowej hierarchii, tym lepsza lokalizacja, większy metraż, lepszy standard. W czasach, gdy prawie cały naród stał w kolejkach po podstawowe produkty spożywcze, a buty były towarem przydzielanym na kartki, tak jak mięso czy cukier, socjalistyczne państwo zorganizowało dla swoich funkcjonariuszy specjalne sklepy. Pełne wszelkich towarów półki były

KURIER·ŚL ĄSKI Obowiązująca od października 2017 roku tzw. ustawa dezubekizacyjna, zrównująca emerytury, renty i renty rodzinne ze średnią krajową odpowiednio do kategorii świadczenia, była przyczynkiem do dyskusji, jaka przetoczyła się szeroką falą w mediach, wśród polityków i społeczeństwa. W pamięci pozostają obrazy manifestacji, w których oprócz zainteresowanych zmianą uczestniczyli również przedstawiciele totalnej opozycji, wyrażając troskę i zaniepokojenie o przyszłość funkcjonariuszy utrwalających przez kilka dekad władzę totalitarnego państwa.

Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy? I… bezimienni bohaterowie vitae est. Pamięć zbiorowa zatraca ostrość postrzegania faktów, zdarzeń, a co najważniejsze – usuwa w niebyt szeroki kontekst słusznie minionych czasów. Taka sytuacja sprzyja wypaczaniu historii, tworzeniu nowej narracji, podsuwaniu nowych kandydatów na bohaterów. Tym bardziej, że realni bohaterowie, wciąż żyjący wśród nas, skromni i nie szukający rozgłosu, nie dopominają się szczególnych względów za swoje zasługi. Nie epatują swoim losem. W takich warunkach, przy wykorzystaniu socjotechniki łatwo dokonać zamiany ról. Ofiary znikają lub przeobrażają się w czarne charaktery, a ich oprawcy stają się ofiarami.

Dawni opozycjoniści, których emerytury były kilkakrotnie niższe od emerytur milicjantów czy esbeków, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek. Medialne wypowiedzi „poszkodowanych” ustawą dezubekizacyjną były potwierdzeniem ogromnej roszczeniowości tej grupy.

rzeba mieć nadzieję, że taki scenariusz nigdy się nie ziści, niemniej nie należy tej kwestii pozostawiać przypadkowi. Być może remedium na możliwość kreowania współczesnej historii byłoby rozpoczęcie działań edukacyjnych, obejmujących szkolną podstawę programową na każdym etapie nauki. Zajęcia nie muszą przypominać schematycznych jednostek lekcyjnych, podczas których uczniowie nie mogą doczekać się dzwonka na przerwę. Wśród nas wciąż żyje wielu świadków historii, osób boleśnie doświadczonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą okazję, by dzieci i młodzież usłyszały o odległych dla nich czasach od ludzi, którzy ryzykując swoje zdrowie, a nawet życie, tworzyli historię. Wielu młodych odkryje, że wśród ich bliskich są prawdziwi bohaterowie. Co prawda nie posiadają kont w mediach społecznościowych, nie są gwiazdami telewizyjnymi, nie zawsze potrafią obsłużyć komputer czy telefon komórkowy, ale za to znają tajniki podziemnej pracy, wartość przyjaźni, lojalności. Co najważniejsze – nauczą miłości do Ojczyzny, bo sami byli gotowi wiele dla niej poświęcić. Może warto skierować działania edukacyjne do starszych grup? 20-, 30-, a nawet 40-latków? Na rynku

wraz bohaterami przenieść się czasy tuż po zakończeniu II wojny światowej. To jednak wciąż za mało. Inną formą działań edukacyjnych mogłyby być wystawy. Ciekawą koncepcją są ekspozycje outdoorowe, dające możliwość spędzania czasu z rodziną w plenerze. X muza jest równie doskonałym środkiem przekazu, jak literatura. Seriale telewizyjne, filmy fabularne rządzą się swoim prawami i dają możliwość bardzo wiernego odzwierciedlenia realiów, co jest bezcenne, gdy chcemy przenieść widza kilkadziesiąt lat wstecz. Prezydent RP prof. Lech Kaczyński w pozostawionym przyszłym pokoleniom testamencie wskazał, jak należy dbać o prawdę historyczną. Tworząc Muzeum Powstania Warszawskiego, przywrócił należne miejsce powstańcom warszawskim, którzy przez wiele lat, nawet po przemianach ustrojowych, pozostawali w zapomnieniu. Nie przegapmy swojej szansy na opowiedzenie prawdy o latach komunizmu w Polsce. Wykorzystajmy fakt, że Bezimienni Bohaterowie są wśród nas i pomogą nam wydobyć z zapomnienia ludzi i fakty. Nie pozwólmy, by relatywizując historię, dokonano zamiany ról – oprawca stanie się ofiarą, a ofiara oprawcą. K

Maria Czarnecka rekompensatą za ciężką służbę socjalistycznej ojczyźnie. PZPR dbała o swoje kadry. Towarzysze, w zależności od zajmowanego szczebla, mieli szanse na wakacyjny wypoczynek w resortowym ośrodku lub na słonecznej plaży w jednym z bratnich państw. Przewodnia siła narodu była dalekowzroczna. Wyższy poziom życia, nieograniczony dostęp do tak zwanych dóbr luksusowych pozwalały na pozyskanie i utrzymanie lojalności. Jednak konieczność zapewnienia ciągłości kadr wymagała ich odpowiedniego kształcenia. Epoka Gierka uchyliła drzwi na świat, dzięki czemu część dygnitarzy miała okazję poznać, jak wygląda życie z drugiej strony żelaznej kurtyny. Nawiązanie relacji gospodarczych z państwami spoza RWPG stworzyło możliwości udziału w szkoleniach i naukowych stypendiach. Taka szansa rozwoju zawodowego była zarezerwowana dla dygnitarskiej progenitury oraz chętnych do wzmacniania i rozwoju socjalistycznego państwa. Reszcie, o ile mieli szczęście otrzymać paszport, pozostały wyjazdy na zaproszenie do rodziny lub znajomych. Jedni poszerzali wiedzę, horyzonty i szlifowali znajomość obcych języków na stypendiach i stażach, inni byli szczęśliwi, że mogą pracować na budowie, przy winobraniu lub opiekując się dzieckiem. Przywileje zapewniały też łatwiejszy dostęp do opieki lekarskiej, miejsca w sanatoriach, talony na samochód lub inne reglamentowane dobra.

W

spomniani już „wywrotowcy”, „wichrzyciele”, „warchoły”, przy wsparciu „wrogich sił Zachodu”, usilnie dążyli do obalenia ustroju, co wśród aparatu partyjnego oraz służb mundurowych budziło obawy utraty dobrostanu. Oprócz pracy opozycyjnej część z nich zajmowała się pracą zawodową, bo z czegoś trzeba było opłacać rachunki i utrzymać rodzinę, a część uczyła się lub studiowała. Zatrzymania, aresztowania, procesy, więzienie skutkowały zwolnieniem z pracy, relegowaniem ze szkoły, uczelni. Liczni opozycjoniści, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywali się przez wiele miesięcy, a nawet lat (na przykład Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska), było pozbawionych pracy. Brak etatu był równoznaczny z brakiem ubezpieczenia oraz z składek na poczet przyszłej emerytury. Władza ludowa dbała o to, by jej przeciwnicy byli pozbawienia możliwości pracy. W najlepszym przypadku wykonywali zajęcia poniżej ich kwalifikacji. W najgorszym szukali dorywczego zatrudnienia na czarno. Wielu działaczy opozycyjnych straciło bezpowrotnie szansę na rozwój zawodowy. Lata po tzw. upadku komunizmu w Polsce dla licznego grona opozycjonistów nie przyniosły pozytywnych zmian w życiu zawodowym. Już na starcie przegrywali z młodymi, żądnymi sukcesu yuppies, którzy pojawili się na rynku pracy wraz z pierwszymi zagranicznymi korporacjami. Złote dzieci przemian gospodarczych w Polsce – znające angielski, po kierunkach ekonomicznych, nierzadko po zagranicznych stypendiach – nie musiały obawiać się konkurencji tych, dzięki którym mogły cieszyć się nową społeczno-gospodarczą rzeczywistością. A ta nie była łatwa. Mówi się, że rewolucja pożera własne dzieci. Tak było też w polskich realiach. Przerwy w zatrudnieniu, kwalifikacje nieadekwatne do oczekiwań rynku pracy, redukcje zatrudnienia, prywatyzacja lub likwidacja zakładów pracy. Trudno było w takich warunkach z bagażem

opozycyjnej przeszłości znaleźć pracę. A jeśli już się miało etat, to wskutek przeprowadzanych w okresie raczkującego w Polsce kapitalizmu i w realiach reform Balcerowicza łatwo było go stracić. Paradoksem był fakt, że niejeden towarzysz z dużą łatwością z orędownika władzy ludowej stawał się twarzą przemian gospodarczych w Polsce. No cóż, zachodni kapitał nie kierował się ideami, lecz pragmatyzmem, a ten nakazywał szukać osób, które poprzez sieć towarzysko-służbową oraz znajomość zasad działania poprzedniego systemu, co do którego Polakom wydawało się, że przeminął, ułatwiały robienie interesów. Znaczna część dawnych opozycjonistów usunęła się w cień, skupiając swoje wysiłki na pokonywaniu przeszkód codziennego dnia. Niskie emerytury, będące pochodną przepracowanych lat i odłożonego kapitału emerytalnego, nie pozwalały na spokojną egzystencję. Odważni ludzie, którzy walczyli o niepodległe państwo polskie i podejmowali ryzyko świadomi konsekwencji swoich działań, z czasem w nowych realiach stali się bezimiennymi, zapomnianymi bohaterami. Pomimo że ostatnie 5 lat przyniosło pozytywne zmiany dotyczące dawnych działaczy, to nadal wydaje się, że standard ich życia odbiega od poziomu życia emerytowanych milicjantów, funkcjonariuszy służb, partyjnych dygnitarzy. Gdy w 2017 r. podjęto decyzję o zmianie wysokości emerytalnych uposażeń funkcjonariuszy dawnych służb, ci, wbrew przyzwoitości, rozpoczęli manifestacje protestacyjne, wspierani przez opozycyjnych polityków. Paradoksalnie dawni opozycjoniści, których emerytury były kilkakrotnie niższe od emerytur milicjantów czy esbeków, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek. Medialne wypowiedzi „poszkodowanych” ustawą dezubekizacyjną były potwierdzeniem ogromnej roszczeniowości tej grupy. Znamienne jest przekonanie, że wszystkie przywileje, z których korzystali przed 1989 rokiem,

powinny być dla nich nadal dostępne, a nawet dziedziczone. Minęło kilka lat od wspomnianych manifestacji, a w szczepionkowym zamieszaniu przewinęła się postać byłego funkcjonariusz SB, który skorzystał z antycovidowego szczepienia poza ustaloną kolejnością. Czyżby znów górę wzięło przekonanie o prawie do przywilejów? A może był to wyraz pogardy wobec szarej masy maluczkich? Przyzwyczajenie jest drugą naturą. Żądania byłych funkcjonariuszy ukazały nową tendencję w interpretacji faktów. W wywodach oburzonych demonstrantów zaczęła pojawiać się narracja o poświęceniu dla kraju, obronie obowiązującego wówczas prawa. Rodzi się pytanie, przed kim broniono socjalistycznego ładu? Przed obywatelami, dla dobra których ten porządek zaimportowano z Moskwy? Kim w kontekście tej narracji byli walczący o niepodległą Polskę? Pomimo kilku dekad, jakie upłynęły od 4 czerwca 1989 r., można odnieść wrażenie, że najnowsza historia Polski jest nadal niczym tabula rasa w świadomości znacznej części Polaków. Zapominamy, że historia magistra

Wciąż żyje wielu świadków historii, osób boleśnie doświadczonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą okazję, by dzieci i młodzież usłyszały o odległych dla nich czasach od ludzi, którzy tworzyli historię.

wydawniczym pojawia się coraz więcej książek z zakresu historii najnowszej. Najczęściej są to opracowania naukowe skierowane do odbiorcy zainteresowanego tą tematyką. Jednak wciąż brakuje beletrystyki opowiadającej o prawdziwym życiu w PRL-u, o działalności opozycyjnej, o szarych, trudnych czasach pozbawionych nadziei, w których ludzie mimo wszystko nie poddawali się. Wprawdzie Piotr Semka w godnej polecenia książce My, reakcja 1944–1956 przedstawia historie podziemnych grup, jednak jest to ujęcie dokumentalne, co może ograniczać krąg czytelników. Piotr Zaremba jest autorem powieści Zgliszcza, którą można polecić wszystkim, którzy chcą

T

Prawo Kopernika-Greshama w polityce Mirosław Matyja

W

edług prawa Kopernika-Greshama gorszy pieniądz wypiera pieniądz lepszy i mocniejszy. W sytuacji, gdy na rynku funkcjonują dwa równowartościowe rodzaje pieniądza, ale jeden z nich jest postrzegany jako lepszy, w obiegu będzie używany rodzaj pieniądza uznawany za gorszy. A kiedy waluta jest zbyt słaba, staje się inflacjogenna i z czasem dysfunkcjonalna. Podobną sytuację obserwujemy w polityce, gdzie polityk słabszy wypiera polityka lepszego i bardziej kompetentnego. W ten sposób dochodzi do osłabienia systemu politycznego, a więc do jego inflacji, a z czasem system ten przestaje być funkcjonalny. Wyborcy chętnie deklarują, że cenią u polityków kompetencje, uczciwość i jeszcze parę innych cnót, a tymczasem głosują na krętaczy. Nie mam tu na myśli tylko Polski, lecz również inne kraje, w których rozpanoszyła się tzw. demokracja parlamentarna, a więc taka, w której najwyżsi przedstawiciele Narodu robią pomiędzy wyborami, co im się podoba, albo postępują tak, jak im nakazują wodzowie ich partii

lub potężne koncerny „czuwające” nad parlamentem. To oczywiste, że w tej sytuacji potrzebna jest fundamentalna zmiana, bo bez odbudowy demokracji nie ma mowy o sprawiedliwym świecie i skutecznej polityce z właściwie ułożonymi priorytetami. Takimi priorytetami, które stawiałyby obywatela na centralnym miejscu w procesie, który powszechnie nazywamy polityką. Wskazane byłoby też, aby ta zmiana umożliwiła obywatelowi możliwość współdecydowania o jego losach.

W

róćmy jednak do prawa Kopernika-Greshama. Dlaczego ludzie mają skłonność do wyboru pieniądza gorszego? Bowiem wydaje się im złudnie, że staną się szybciej bogatsi i koncentrują się na ilości, a nie na jakości. Podobnie dzieje się w polityce, na przykład w wyborach do parlamentu. Wystarczy rzucić kilka chwytliwych haseł i odwołać się w swojej retoryce do woli „ludu”. I oczywiście obiecać ludowi przysłowiowe gruszki na wierzbie. Tu naturalnie mamy już populizm w jego najlepszej formie. Ale ludzie wierzą w to i do pewnego

czasu dają się nabierać na hasła, które nie mają pokrycia w sferze realnej. W ten sposób przedstawicieli Narodu wybiera się niestety po inflacyjnym kursie – dopóki nie dojdzie do politycznej hiperinflacji i wtedy trzeba będzie sięgnąć po lepszych polityków… i przede wszystkim bardziej kompe-

Wyborcy chętnie deklarują, że cenią u polityków kompetencje, uczciwość i jeszcze parę innych cnót, a tymczasem głosują na krętaczy. tentnych, a więc koncentrować się na jakości. Większość społeczeństwa nie dostrzega jednak tego problemu albo dostrzega go zbyt późno. Cechą inflacji w ekonomii jest to, że zjawiska inflacyjne oddziałują w początkowej fazie zachęcająco i rodzą

iluzje. W momencie, gdy inflacji nie da się już opanować, zaczynają się poważne problemy, prowadzące często do nieodwracalnych konsekwencji. Jedną z ekstremalnych konsekwencji są tzw. koszty zdartych zelówek, wynikające z tego, że przy wysokiej inflacji ludzie dążą do utrzymywania mniejszych zasobów gotówki, co związane jest z koniecznością dojazdu do banku lub bankomatu. W polityce oznacza to bezsens uczestniczenia w wyborach, na zasadzie: obojętnie kogo wybierzemy, lepiej i tak nie będzie. Kolejną konsekwencją inflacji w ekonomii jest zmniejszenie się dochodów osób, których nominalne dochody są stałe. A jak działa to w polityce? Bardzo prosto – w polityce wiara wyborców w ustabilizowane partie polityczne zaczyna topnieć, pojawiają się wątpliwości, demonstracje i strajki. W sferze zaufania do polityki pojawiają się więc widoczne „straty” – zamiast „dochodów”. A to jest już polityczna hiperinflacja, która prowadzi bezpośrednio do całkowitego załamania systemu politycznego. Prawo Kopernika-Greshama funkcjonuje więc również w polityce. K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Sytuacja na froncie w połowie maja była stabilna. Powstańcy umacniali swoje pozycje. Od 12 maja 1921 r., czyli zaraz po dramatycznych apelach Korfantego o zakończenie strajku i zaprzestanie walk, Niemcy sprowadzali posiłki.

Utrzymać pozycje za wszelką cenę Historia powstań śląskich · Część XXVI Jadwiga Chmielowska

Powstańcy śląscy

Wojciech Kubosz, Jan Lepich, Jan Maniok, Jerzy Pilawa, Jan Poloczek, Paweł Polok, Franciszek Popek, Stanisław Reinert i Gabriel Szmbera. Po podziale Górnego Śląska 300 osób na skutek szykan musiało uciekać z Gogolina. Ciekawe, czy w mordach w Gogolinie uczestniczył ochotnik z Bawarii Adolf Hitler. Próba kontrataku siłami baonu kpt. Janeckiego nie powiodła się. 21 maja o godz. 2.30 Niemcy uderzyli

Po wycofaniu się powstańców na żądanie Korfantego, zaraz po wkroczeniu do Gogolina Niemcy zamordowali 19 jego mieszkańców. Po podziale Górnego Śląska 300 osób na skutek szykan musiało uciekać z Gogolina. dowódca 1. dywizji, który był w posiadaniu meldunków francuskich, że do Gogolina wkroczą natychmiast po wyjściu powstańców doborowe oddziały niemieckie, dopiero co przybyłe z Bawarii. Nad tym meldunkiem NKWP przeszła do porządku dziennego. Niemniej uporem swoim dowódca dywizji Ludyga-Laskowski osiągnął tyle, że pod przymusem ponownego rozkazu NKWP i grupy »Wschód« – który to rozkaz groził wszystkim opornym traktowaniem ich na równi ze zdrajcami kraju – opuścił Gogolin” – napisał Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech powstań śląskich (s. 270). Rozkaz ten był pisany pod dyktando Korfantego – dyktatora powstania. Już przed wybuchem I powstania śląskiego straszył on Józefa Grzegorzka i członków POW, że jeśli rozpoczną powstanie, to będą działać jak zdrajcy Polski. „Dnia 19 maja bawarskie oddziały Oberlandu wkroczyły – z orkiestrami na czele – do opuszczonego przez powstańców Gogolina. Ten smutny w następstwach fakt poderwał po raz wtóry władzę NKWP i wywarł bardzo zgubny – bodajże nawet zasadniczy – wpływ na dalszy przebieg taktyczny walk powstańców z atakującymi oddziałami niemieckimi” – kontynuuje Ludyga-Laskowski (s. 270–271). Właśnie z oddanego Gogolina ruszyła wielka niemiecka ofensywa na Górę św. Anny. Krapkowicki związek taktyczny „Gruppe Süd”, dowodzony przez gen. Bernarda von Hülsena, miał dogodnie miejsce do ataku. Po wycofaniu się powstańców na żądanie Korfantego, zaraz po wkroczeniu do Gogolina Niemcy zamordowali 19 jego mieszkańców. Ofiarą terroru padli: Gertruda Bryś, Tomasz Czekała, Wilhelm Dzięcielewski, Wilhelm Hamerle, Robert Goczalk, Ludwik Gut, Ignacy i Walenty Jelito, Tomasz Knop, Franciszek Kowolik,

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

D

robne potyczki miały miejsce jedynie w rejonie Góry św. Anny. 18 maja Selbstschutz zaatakował w rejonie Leśnicy i Zdzieszowic. Dywizja GO „Wschód” została przegrupowana i 1. pułk katowicki został skierowany na odcinek Wielmorzowice–Łęg. Jeden z batalionów Fojkisa miał bronić dworca w Leśnicy, a drugi Góry św. Anny. Do pomocy Fojkisowi skierowano samochód pancerny pod dowództwem pochodzącego z Zabrza marynarza Roberta Oszka. 20 maja 1921 r. Naczelna Komenda Wojsk Powstańczych (NKWP) powołała Żandarmerię Górnego Śląska, która miała pilnować porządku na terenach zajętych przez powstańców. Rząd Wincentego Witosa wręczył Konferencji Ambasadorów odpowiedź na notę, w której oskarżono rząd RP o inicjowanie powstania. Napisano w niej, że wybuch powstania był samorzutny, Korfanty został odwołany ze stanowiska Komisarza Plebiscytowego, a granice z Polską zamknięte oraz zakazano werbunku ochotników na terenie RP. Stanowisko Polski poparł premier Francji Aristide Briand. Korfanty przestał wypłacać GO „Wschód” żołd już 10 maja 1921 r. Brakowało pieniędzy na zakup żywności. Powstańców żywiła okoliczna ludność. Korfanty wymógł na NKWP 17 maja tworzenie strefy neutralnej. Chodziło o opuszczenie przez oddziały powstańcze Gogolina, Przystani Kozielskiej na froncie 1. dywizji oraz Ostroga pod Raciborzem. „Rozkazy wydane w tej sprawie przez NKWP spotkały się z kategorycznym sprzeciwem oddziałów frontowych. Każdy powstaniec zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że opuszczenie tak ważnych punktów wypadowych było równoznaczne z wydaniem się na łup Niemców. Żaden powstaniec na froncie nie wierzył, by te dobrowolnie przez powstańców opuszczone klucze taktyczne zostały obsadzone przez załogi wojsk koalicyjnych. Wszystkie meldunki wskazywały na to, że miejscowości opuszczone zajmą Niemcy, by z nich uczynić ważne punkty przeciwko stanowiskom powstańczym. Szczególnie ostry sprzeciw w sprawie opuszczenia Przystani Kozielskiej i Gogolina stawił

spod Gogolina na 1. dywizję powstańczą. Po stronie niemieckiej walczył korpus ochotniczy „Oberland” i zgrupowanie mjr. Chappiusa. Powstańcy musieli się wycofać w kierunku Raszowej i Sławięcic. Z kompanią „Oberland” walczył batalion Alojzego Kurtoka z Ligoty. Nazajutrz 22 maja, 1. pułk katowicki, dowodzony przez Romualda Piterę, przeprowadził brawurowy atak w kierunku Lichyni. Sztab dywizji postanowił odbić wzgórze. Zgrupowaniem miał dowodzić szef GO „Południe” Bronisław Sikorski, wspierany przez pułki Fojkisa i Rataja.

21

maja 1921 r. do walk włączyli się ludzie Wawelberga – oddział destrukcyjny pchor. Tadeusza Meissnera. Po wycofaniu piechoty powstańczej, placówka destrukcyjna ppor. Biesiekierskiego, plut. Kaczorowskiego i szer. Kuszella wysadziła most w Obrowcu. Placówka destrukcyjna w Krępnej, w składzie: sierż. A. Dąbrowski, kpr. Paweł Włodarczyk, plut. Gracjan Malinowski i szer. Antonii Knebel, rozpoczęła minowanie kamiennego mostu. Czekano z odpaleniem lontu na wycofujących się ludzi Kaczorowskiego. „W Krępnej zastaliśmy rezerwy – wydano nam dyspozycje kontrataku w kierunku Obrowca. Ruszyliśmy razem z odważnie nacierającą piechotą. Niestety – silny ogień maszynowy wzdłuż linii – z lasu na prawym skrzydle – złamał natarcie. Padło wielu rannych. Dowództwo nakazało odwrót. Poczęliśmy zbierać naszą grupę. Brakowało Kuszlla. Wreszcie dojrzałem go. Z karabinu rosyjskiego strzelał uparcie w gąszcze leśne. – Był bosy – w czasie marszu bowiem rozpadły mu się buty. Nie bez trudu ściągnąłem go i z resztą oddziału ruszyliśmy do Leśnicy, by tam zaminować most” – przytoczyła bezpośrednie relacje Zyta Zarzycka w książce Polskie działania specjalne na Śląsku

1919, 1920, 1921 (s. 154). Oprócz tego kamiennego mostu wysadzono drugi we wsi. 22 maja wysadzono też most w Leśnicy. Na wieść, że Niemcy usiłują pociągiem pancernym wjechać do Kędzierzyna, Biesiekierski z Kuszellem uszkodzili tory na tej trasie. Po drodze spalili też drewniany wiadukt w Zalesiu. Przykładem zdeterminowanej obrony powstańców jest zdziesiątkowany 8. pułk piechoty. Nigdy nie uzupełnił już swego składu, nawet po wycofaniu z pierwszej linii frontu. Choć Niemcy zajęli wzgórze, to jednak powstańcy utrzymali linię frontu. Odział destrukcyjny pchor. Stanisława Glińskiego, będący w dyspozycji kpt. P. Cymsa, 22 maja o godz. 4.30 wysadził chlorazytem most żelazny w Kłodnicy, uniemożliwiając Niemcom i Włochom wypady samochodów opancerzonych z Koźla do Kędzierzyna. Trzeci oddział podgrupy destrukcyjnej „Wschód”, pod dowództwem pchor. Stanisława Czapskiego, działał na linii Kuźnia Raciborska–Sośnicowice. Był to styk działania dwóch grup operacyjnych: „Południe” i „Wschód”. Zaminowano 6 mostów, a dwa przygotowano do spalenia. Jednakże spokój na froncie sprawił, że nie zostały wysadzone, a po rozkazie wycofania się w połowie czerwca wszystkie obiekty rozminowano. Niemcy planowali oskrzydlić powstańców od północy. Tu kluczowe

W nocy z 20 na 21 maja 1921 r. Selbstschutz zaatakował od północy. Na początku powstańcy odparli ataki batalionów „Gutentag” i „Lublinitz”, lecz 23 maja kompanie batalionu „Rozen­ berg” wdarły się do Olesna. Niemców wspierał pociąg pancerny. Szczególnie dawał się on we znaki powstańcom przy wiadukcie trasy Kluczbork–Olesno, w odległości ok. km od dworca w Oleśnie. Dowódca batalionu broniącego Olesna, por. Kalinowski, zlecił Krukowskiemu unieszkodliwienie pociągu. Pociąg minerski por. Martynowskiego walczył w tym czasie pod Zębowicami. Do wysadzenia wiaduktu został wyznaczony zespół kpr. pchor. Tadeusza Sawickiego. Tak wspomina on tę akcję: „Podeszliśmy chyba kilometr od wiaduktu w kierunku Kluczborka i tu pod ogniem niemieckich karabinów maszynowych wysadziliśmy tor w 3 miejscach… Gdy wróciliśmy do wiaduktu, dowódca kompanii był bardzo zdenerwowany i prosił, aby możliwie jak najszybciej wysadzić wiadukt. Pokazywał mi dymek na horyzoncie i spodziewał się za chwilę przybycia pociągu pancernego… Wobec tego wyjątkowego pośpiechu kazałem rozbić i rozkopać jezdnię w poprzek wiaduktu na jego środku i wstawiłem tam kilka skrzyń chlorobarytu, przywalając kamieniami. Do jednej ze skrzynek włożyłem nabój ze spłonką i lontem, za-

W mieście trwały zacięte walki. Batalion „Rosenberg” został wyparty z miasta. Powstańcy utrzymali swoje pozycje. W następnych dniach pociąg minerski por. Martynowskiego minował tory, a 27 maja wysadzono most na szosie z Opola do Olesna. miejsca to Olesno i stacje kolejowe Fossowskie i Kolonowskie. Niemcy ze względów strategicznych chcieli wziąć Olesno, by odblokować trasę kolejową Wrocław–Tarnowskie Góry. Na tym terenie działała podgrupa „Butrym” por. Feliksa Ankersteina. Destrukcją na tym terenie dowodził „wawelbergowiec” por. Henryk Krukowski. Wchodził on w skład grupy destrukcyjnej „Północ”. Odcinek linii kolejowej Olesno–Lubliniec był pilnowany przez pododdział por. Tadeusza Martynowskiego. W jego dyspozycji był pociąg minerski. Krukowski zaplanował zniszczenie 4 mostów: „we wsi Sowczyce, położonej 7 km na pd.-wsch. od Olesna, gdzie w pałacu von Gösslera kwaterował oddział; we wsi Łomnica (10 km od Olesna); we wsi Sieraków (15 km od Olesna); we wsi Ciasna (21 km od Olesna w stronę Lublińca)” – podała Zyta Zarzycka w swej książce (s. 158).

paliłem i rozbiegliśmy się na obydwie strony wiaduktu. Po chwili zamiast detonacji cichy wystrzał i nic, wiadukt stoi… Żadnych pośpiechów. Wiadukt będzie wysadzony za godzinę. … Ustawiliśmy dwie drabiny przy 2 przyczółkach. Podawano nam oddzielnie naboje wiertnicze, które umieszczaliśmy jeden obok drugiego, uszczelniając kamieniami i zawiązując drutem. Tak powstały dwa przecięcia przy przyczółkach. Ponieważ wiadukt nie miał filaru, więc trzecie przecięcie było na środku wiaduktu, tak jak poprzednie, nieudane, ale zamiast skrzynek zostały wkopane oddzielnie naboje i dobrze uszczelnione. Od każdego przyczółka wyprowadziłem lonty szybkopalne na środkowe przecięcia jezdni wiaduktu, połączywszy z tym ostatnim za pomocą lontu szybkopalnego w jeden węzeł zamocowałem tam spłonkę z odprowadzonym lontem Bick­forda – wolnopalnym…”

– T. Sawicki, Wspomnienia z udziału z Trzecim Powstaniu Śląskim oddziałów destrukcyjnych współpracujących z od­ działami powstańczymi Grupy Północ (w: Z. Zarzycka, jw., s. 159). Tym razem akcja powiodła się. Wiadukt został wysadzony, a członkowie grupy przejęli minowanie dworca kolejowego od dowódcy, gdy ten zajął się mostem na Stobrawie w pobliżu młyna, na przedmieściach Olesna. W mieście trwały zacięte walki. Batalion „Rosenberg” został wyparty z miasta. Powstańcy utrzymali swoje pozycje. W następnych dniach pociąg minerski por. Martynowskiego minował tory, a 27 maja wysadzono most na szosie z Opola do Olesna. Niemcy planowali wedrzeć się klinem pomiędzy zgrupowania „Butrym” i „Linke”, aby otoczyć cały powstańczy związek taktyczny. Już 21 maja zaatakowali Zębowice, powtarzali swe ataki aż do końca – do 6 czerwca, kiedy zawieszono działania zbrojne. Dzięki doskonałej obronie nie udało się Niemcom przerwać frontu i oddziały destrukcyjne nie były użyte do wysadzania obiektów.

25

maja Selbstschutz za pośrednictwem Międzysojuszniczej Komisji zwrócił się do powstańców o zawieszenie broni. Korfanty tę propozycję przyjął. W tym samym dniu wyczerpany walką pułk Fojkisa został wycofany z frontu. Przydzielono mu rejon działania Chorzów i Michałkowice. Z 2600 żołnierzy pułku im. Piłsudskiego wróciło 260 osób. Ich miejsce w okolicach Lichyni zajął 3. pułk katowicki. Pułk katowicki Rudolfa Niemczyka i płk. Karola Gajdzika z Królewskiej Huty (Chorzów) zajęły pozycje od Wielmierzowic przez Krasową do Zimnej Wódki. Trwały tam zacięte walki. Z samych Bogucic zginęło w nich 30 powstańców. Czy za te straty czuł się kiedykolwiek odpowiedzialny Korfanty? „28 maja 1921 r. rozpoczęły się pertraktacje w sprawie zakończenia powstania. Do Szopienic przybył przedstawiciel Komisji Międzysojuszniczej, który przedstawił propozycje stworzenia tzw. pasa neutralnego między wojskami polskimi a niemieckimi. Pas

neutralny miał powstać na ziemi opuszczonej przez powstańców, a na ich miejsce miały przybyć wojska alianckie. Korfanty ogłosił komunikat, w którym zapewniał, że dowództwo niemieckie obiecało zaprzestać ataków na pozycje powstańcze, jeśli Polacy zaprzestaną ataków na Niemców. Teoretycznie nastąpiło polsko-niemieckie zawieszenie broni zagwarantowane przez Komisję Międzysojuszniczą” – napisał w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie Michał Cieślak (s. 37). Wywiad niemiecki funkcjonował znakomicie, „ponieważ oficerowie angielscy dostarczali pożądanych wiadomości z frontu powstańczego” (J. Ludyga-Laskowski, op.cit., s. 286). 27 maja dyktator powstania Korfanty zażądał od dowództwa 1. dywizji opuszczenia Kędzierzyna. Ludyga-Laskowski zgodził się, ale dopiero po wkroczeniu do niego wojsk francuskich. Zagroził, że nie zamierza Niemcom oddawać miasta – prędzej zrówna je z ziemią, wysadzając np. fabrykę spirytusu. Od kilku dni Korfanty zabiegał w Warszawie o sprzyjający klimat dla odwołania ppłk Macieja Mielżyńskiego z funkcji naczelnego wodza wojsk powstańczych. Zarzucał mu nieudolne dowodzenie, błędną ocenę sytuacji na froncie itp. Najprawdopodobniej Korfantemu chodziło o to, że mimo jego apeli o zakończenie strajku, o zaprzestanie walk, powstańcy nadal trzymali pozycje na froncie. „W oczach Korfantego był on osobą pozbawioną wystarczających kwalifikacji, aby dowodzić wojskiem. Jego następcą tymczasowo został dotychczasowy szef sztabu NKWP, mjr Stanisław Rostworowski” – podaje Michał Cieślak w swojej cytowanej już pracy (s. 38). 31 maja 1921 r. Wojciech Korfanty odwołał Mielżyńskiego. Zrobił to w czasie największego zagrożenia, kiedy ważyły się losy powstania. 31 maja ruszyło niemieckie natarcie jednocześnie z kilku kierunków. W okopach w chwilach wytchnienia ku pokrzepieniu serc śpiewano pieśń Hej, powstań ludu śląski: Hej, powstań, ludu śląski , kajdany pruskie skrusz i swej ojczyźnie polskiej z całego serca służ! Dziś pomsty trwałej nadszedł czas niewoli twej potwornych mąk. Dziś wszyscy do powstania maszerujemy wraz, dziś wszyscy do powstania maszerujemy wraz! Już dosyć paktowania i bałamutnych łgań, by o przyszłości Śląska stanowił byle drań. Bo śląski krwawy prawy gniew, więc o wolności poniósł śpiew. Dziś wszyscy do powstania maszerujemy wraz, dziś wszyscy do powstania maszerujemy wraz! K

Dyktatura proletariatu Małgorzata Todd Szanowni Państwo! iech nas nie zmyli stara terminologia. Komunizm znaczy zamordyzm i nieważne, czy ma na czerwonym sztandarze proletariat, czy na sześciobarwnym – dewiantów. Dyktaturę zawsze osiąga się przy pomocy rewolucji, wmawiając ludziom, że to tylko etap przejściowy, realizowany przez siły postępu i pokoju. No dobrze, ale czy przysłowiowy pucybut może nadal dochodzić do majątku wytrwałą pracą? Nie, bo to byłby sposób kapitalistyczny, naturalny wróg komunizmu. Zniewolenie osiąga się przez uzależnienie finansowe. Wystarczy, że korporacje mają nieograniczone możliwości kupienia wszystkiego. Możesz wymyślić coś rewelacyjnego, ale gdyby miało to zagrozić interesom korporacji trzymających władzę, nie masz najmniejszych szans na zaistnienie. Nawet nie muszą cię zabijać, gdybyś okazał się nieprzekupny. Jest mnóstwo innych sposobów, żeby nikt się nie dowiedział o twoim wynalazku. Ekonomia komunistyczna tym się różni od kapitalistycznej, że o cenie produktu nie decyduje jego wartość, a egzekutywa partii albo korporacji. Za czasów słusznie minionych poddany radziecki – nieważne, czy żyjący w centrum imperium zła, czy na jego obrzeżach – musiał harować. Dostawał marne pieniądze, które wcale nie gwarantowały możliwości kupna niezbędnych towarów. Wprowadzano więc kolejno bony lub kartki. Dopiero mając wszelkie uprawnienia do kupna, można było stanąć w kilometrowej kolejce, żeby nabyć upragniony towar, pod warunkiem, że go w ostatniej chwili nie zabraknie. Oblicze obecnego komunizmu jest lekkie, łatwe i przyjemne. Korporacje zapewnią ci wszystko, czego ich zdaniem potrzebujesz. Masz szczególny komfort ominięcia konieczności posiadania własnego zdania. Po co masz mieć cokolwiek na własność? Lepiej korzystaj z pożyczonego. Nie musisz nawet harować na spłatę długu, bo a nuż byś go spłacił i stał się właścicielem? Lepiej zostań dzierżawcą. Jak nie będziesz posłuszny, to wyskakuj z mieszkania, samochodu albo i butów. Produkcja niewolników nigdy jeszcze w dziejach ludzkości nie była taka łatwa. K

N

Małgorzata Todd jest autorką Internetowego Kabaretu.


KURIER WNET · LUTY 2O21

10

Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego Istnieją świadectwa, że owo rozluźnienie osadnictwa na ziemiach, które wcześniej obejmował związek lugijski, spowodowało znaczące niepokoje społeczne. Znany polski archeolog K. Jażdżewski określił te wstrząsy wewnętrzne jako „gminoruchy”, ponieważ rozbiły dotychczasowe struktury społeczne, oparte na dominacji „arystokracji plemiennej i książąt – nie wiadomo, czy zawsze etnicznie tożsamych z ludnością lokalną – legitymujących się koncentracją bogactw i wysokimi potrzebami w zakresie ogólnego komfortu, zwłaszcza bezpośredniej konsumpcji. Nie można też wykluczyć, iż część ludzi z tej warstwy społecznej stała na czele migrujących grup ku lepszym krajom”. Bez większego ryzyka można założyć, że jej część wyginęła na Polach Katalaunijskich bądź nad Nedao… „Ci, którzy pozostali, żyli w innej strukturze ustrojowej o cechach gminowładztwa”. Był to prawdopodobnie początek kształtowania się wczesnosłowiańskiego systemu opolnego, datowanego od połowy pierwszego tysiąclecia n.e. (Kultura Polski średniowiecznej X­ -XIII w., red. J. Dowiat, Wyd. Naukowe PIW, Warszawa 1985). W takich okolicznościach wśród ludności pozostałej po zaniku związku lugijskiego na przyszłych ziemiach polskich nastąpił wyraźny zwrot gospodarczy ku samowystarczalności, a co za tym idzie – poważne ograniczenie i zaprzestanie dalekosiężnego handlu. Gospodarka oparła się na rolnictwie skoncentrowanym osadniczo w mikroregionach o żyznych ziemiach. Upadł system organizujący wydobycie, wytop, wytwarzanie, a zwłaszcza – dalekosiężną wymianę produkcji hutniczej z ośrodków na Kujawach, w Górach Świętokrzyskich i na Śląsku. Hutnicze osiągnięcia technologiczne zaczęto wykorzystywać lokalnie, dla potrzeb gmin: u stóp Gór Świętokrzyskich zaczął się rozwijać na gruzach dawnych stanowisk z okresu rzymskiego nowy ośrodek hutniczy. Od VI do VIII w. piecowiska dymarkowe produkowały żelazo, z którego wytwarzano m.in. „noże, sierpy, krzesiwa, radlice i kroje do radeł, ciosła, piły, siekiery i żelazne, płaskie talerze. Jako broń występuje najczęściej oszczep. Wyrabiane na miejscu ostrogi wskazują na występowanie wojowników konnych” (A. Gardawski, J. Gąssowski, Polska starożytna i wczes­ nośredniowieczna, Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych, Warszawa 1961, s. 129–130). Charakterystyczny dla okresu od pocz. VI w. był – uchwytny w świadectwach archeologicznych – zanik udziału elementów, które można było wiązać z wpływami tzw. kultur germańskich. Według J. Gąssowskiego „wytwarza się rozległa prowincja w dorzeczu Łaby, Odry i Wisły, która nie akceptuje takich wzorców, podobnie jak wielu z nich kiedyś nie tolerowała kultura przeworska” (jw., s. 267). Prawie jednocześnie pojawiają się wśród ludności późniejszych ziem polskich „wzorce ustrojowe, militarne, a nawet kulturowe” środowisk awarskich. Jednak znacznie słabiej czytelne „niż u współczesnych ludów germańskich, szczególnie egzystujących w strefie naddunajskiej i w Zachodniej Europie” (J. Gąssowski, jw., s. 267). Prawie równocześnie z tymi zmianami, po ponad tysiącu lat przerwy, pojawiły się osady obronne, które stopniowo przekształciły się w grody o wyraźnej roli organizacyjnej w tworzącej się od nowa strukturze społecznej. Jedną z ważnych przyczyn ich powstawania było postępujące rozwarstwienie majątkowe rozrastających się społeczności słowiańskich. O gminowładczym charakterze owych ośrodków grodowych świadczy m.in. ich zabudowa, która nie różniła się od ubogiej zabudowy otwartych osad. Jednocześnie grody te stanowiły dla plemiennych wspólnot terytorialnych ośrodki kultu religijnego, ważnych ceremonii, wieców i narad oraz miejsca ostatniego schronienia w razie najazdów. Drugim typem grodów, które rozwinęły się od Lubelszczyzny po Góry Świętokrzyskie i państwo plemienne Wiślan, były tzw. wielkie grody refugialne, ucieczkowe. Do największych należy zaliczyć m.in. grody w Stradowie między Skalbmierzem i Chrobrzem w woj. świętokrzyskim, Naszacowicach w Kotlinie Sądeckiej, Trzcinicy nad rzeką Ropą pod Jasłem czy w Chodliku nad rzeką Chodelką w woj. lubelskim. Wiele z nich powstało na miejscu lub w pobliżu grodzisk kultury łużyckiej.

KURIER·ŚL ĄSKI Dzięki tym zmianom na północ od Karpat przez prawie wiek trwał względnie stabilny rozwój plemion, które zasiedliły dzisiejsze Czechy, Morawy i Słowację, a na północ od nich – za Karpatami – Wenedów: od wschodu do źródeł Wisły i plemion na zachód od jej źródeł, czyli na dawnych ziemiach związku lugijskiego. Ich wzrost demograficzny i postępujące za rozwarstwieniem majątkowym nowe podziały społeczne doprowadziły do potrzeby rozładowania konfliktów wewnętrz-

pierwszego znanego zachodniej his­ toriografii państwa Słowian. W latach 622–627 część Serbów po opuszczeniu swojej prasłowiańskiej ojczyzny Białej/Wielkiej Serbii rozdzieliła się na dwie grupy. W interpretacji schematów Dumezila jedna z grup pierwotnego, wielkiego plemienia Serbów – wojownicy – dotarła przez Karpaty na Bałkany, podczas gdy druga (przodkowie Serbołużyczan) – grupa kapłańska – osiedliła się nad środkową Łabą. Pozostaje pytanie – gdzie się po-

zasiedlali ziemie Bizancjum aż po Peloponez i Azję Mniejszą. Cześć Słowian z terenu dzisiejszych Moraw w latach 623–624 wszczęła bunt przeciw Awarom. Jednak kagan awarski Bajan, przygotowując się do wielkiej wyprawy na Konstantynopol, aby nie rozpraszać sił – nie stłumił tego buntu. Z czasem powstanie ogarnęło również Słowian zamieszkujących na południe od Dunaju. Wobec wyższości organizacyjnej i przewagi militarnej Awarów bunt ten miał niewielkie

Konstantyna IV zajęli w 681 r. prowincję Mezję między Dunajem a Starą Płaniną, która oprócz miast nadmorskich w większości była zamieszkana przez słowiańskie plemiona Siewierców i Siedmiu Rodów. Przemieszczenia tamtejszych Słowian ku północy, opisane w Latopisie Nestora (PVL), mogły nastąpić właśnie wówczas: w 685 r. Asparuch zajął dolinę Timoku zamieszkałą przez Timoczan, jedno z plemion południowosłowiańskich, które obok Obodrytów i Morawian bałkańskich

Szukając odpowiedzi na wątpliwe tezy archeologa P. Urbańczyka, insynuujące, że przed XI w. nie istnieli żadni Polanie, czas zwrócić uwagę na pomijane aspekty wędrówek ludów słowiańskich oraz rolę staroserbskich plemion pozostałych na przyszłych ziemiach polskich po VII w.

Polanie istnieli przed X wiekiem Część II

Stanisław Orzeł nych poprzez ekspansję. Według tzw. schematów Dumezila można założyć, że na przełomie VI/VII w. doszło do wydzielenia się i migracji trzech grup wewnątrz najliczniejszych plemion. „Dumezilowski trójdzielny model organizacji społeczeństw indoeuropejskich” eksponuje „funkcje sakralne (królewsko-kapłańskie), militarne (wojenne) i produkcyjne (rolniczo-rzemieślnicze)” władzy (L. Leciejewicz, Legendy etnogenetyczne w świecie słowiańskim, „Slavia Antiqua” XXXII, 1989/1990, za: G. Dumezil, Mythe et epopee, t. I – III, Paris 1968 – 1973). Schematami Goergesa Dumezila wyjaśnia się też podziały i wędrówki plemion indoeuropejskich.

Serbowie Biorąc pod uwagę, że ani insynuacje archeologa, ani odpowiedź językoznawcy-slawisty nie są wystarczająco płodne poznawczo, warto może zaproponować inną hipotezę badawczą w odpowiedzi na pytanie o Polan i początki Polski. Otóż mogą się one ukrywać w zagadce nazw kolejnych plemion wymienionych w Geografie…: Zeriuani, Prissani i Uelunzane. Pierwsze plemię zostało opisane w zapisce karolińskiej następująco: „quod tantum est regnum, ut ex eo cuncte genetes Sclauorum exorte sint et originem, sicut affirmant, ducant”, czyli ci, „których całe jest królestwo albo od niego wszystkie razem plemiona Sklawinów powstały i początek, jak twierdzą, wywodzą”. Według niektórych badaczy plemię to może oznaczać Siewierzan, ale raczej pierwotnych Serbów, od których na etapie podziałów plemiennych i wędrówek ludów oddzielili się Serbołużyczanie – na zachód – i dzisiejsi Serbowie – na południe. Dla nazwy Zeriuani „S. Rospond (wzorem Lelewela) proponował odczyt Serbjanie” (M. Łuczyński, „Geograf bawarski” – nowe odczytanie, „Polonica” XXXVII/9, s. 77). Wiadomo, że na późniejszych Łużycach, czyli na terenach polugijskich – bo od I do IV w. objętych przez związek plemienny Lugiów – od przełomu V/VI w. dominującą pozycję zajęli Serbowie. Według Heinza Schustera-Šewca Serbowie (różne, ale pokrewne plemiona) występowali pod tą nazwą jedynie na rubieżach ziem zajętych przez Słowian. Nazwa ‘Łużyce’ (niem. Lausitz), oznaczająca ziemię bagnistą, pochodzi prawdopodobnie od słowa „ług” (zbiornik wodny, kałuża). Można się jednak zastanowić, czy raczej nie jest zeslawizowaną pozostałością celtyckiego ‘Lug’, od którego wzięła się nazwa związku lugijskiego. W 631 r. w spisanej przez Fredegara kronice Historia Francorum po raz pierwszy pojawiła się ich nazwa ‘Surbi’. Fredegar wspomina, że Serbowie żyją nad Soławą i graniczą z turyńską prowincją państwa Franków. W kronice tej pojawia się także pierwsza wzmianka o konkretnym władcy Słowian Połabskich – Derwanie, księciu plemienia Surbiów, który po klęsce Franków pod Wo-gast-iz-burgiem w wojnie ze „słowińskim państwem Samona” włączył kraj Serbów łużyckich do tego

Fragment kopii mapy Tabula Peutingeriana z widocznymi na górze nazwami plemion „Lupiones Sarmate” oraz „Venadi Sarmate” ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

działa trzecia grupa, czyli oracze. Można zakładać, że na terenie pierwotnej Wielkiej/Białej Serbii, gdzie przetrwali i w przekazanej przez Geografa… zapis­ ce karolińskiej występują pod nazwą Zeriuani, ci, od których pochodzi całe królestwo i pozostałe plemiona. Moment ich wędrówki daje się uchwycić dość dokładnie, dzięki temu można też datować i umiejscowić pierwotną siedzibę Wielkich Serbów: przed 622 r. ich siedziby znajdowały się na wschód od Łużyc, czyli na przyszłym Śląsku i – prawdopodobnie – w przyszłej zachodniej Wielkopolsce. Bardzo możliwe, że po wymarszu części Serbów z owych polugijskich terenów: Śląska i zachodniej Wielkopolski, w latach kryzysu kaganatu awarskiego, te słabiej zaludnione tereny pierwotnych plemion wenedyjskich (zachodniosłowiańskich) stały się, pod naporem kolejnych ko-

szanse powodzenia. Utrzymał się jednak i rozwinął dzięki m.in. poparciu ze strony Bizancjum i Frankonii – państw zainteresowanych wyniszczeniem potęgi awarskiej. Ok. 625 r. wiec plemion słowiańskich samorządnie oddał władzę galloromańskiemu kupcowi z terytorium państwa Franków, Samonowi. W ten sposób na tyłach kaganatu awarskiego powstał pierwszy słowiański ośrodek władzy państwowej. Podczas oblężenia Konstantynopola w 626 r. piechota Sklawinów była dziesiątkowana na murach, a ich flota dłubanek została zniszczona przez Bizantyjczyków. W tej sytuacji wybuchło ogólnosłowiańskie powstanie przeciw Awarom. Lecz dopiero połączenie się Słowian morawskich, a w drugiej kolejności również panońskich, z siłami wędrujących na południe plemion chorwacko-serbskich pozwoliło Słowianom

Ich wschodnie ziemie były określane jako Lędzice/Lajchy, a po ekspansji Madziarów, od 905 r., Polanie/Poljanie zaczęli się pojawiać w informacjach biznatyjskich w zmadziaryzowanej formie jako Ledzaninoi od węgierskiego Lengyel=Polak. czowników ze wschodu – Chazarów – terenem penetracji plemion z zachodniej grupy wschodnich Słowian.

Awarowie, protoBułgarzy i wędrówki Słowian Bardzo interesująca jest koncepcja, która wiąże te wędrówki najpierw z ekspansją Hunów, a później Awarów wśród Słowian. Jak podawał Prokop z Cezarei, w latach 70. VI w. Hunowie, czyli Awarowie i Słowianie, „napadając niemal co roku, odkąd Justynian wstąpił na tron rzymski [tj. bizantyjski – S.O.], na Ilirię i całą Trację od zatoki Jońskiej aż po przedmieścia Bizancjum, łącznie z Helladą i Chersonezem, straszliwie dręczyli tamtejszych mieszkańców” („Historia acana”, r. 18, odc. 20). W 561 r. Bizantyńczycy zawarli układ z Awarami, którzy pobili sprzymierzonych z Bizancjum Antów i podporządkowali Sklawinów zasiedlających Dolinę Panońską. Następnie wraz z bułgarskimi Kutigurami wykorzystywali piechotę sklawińską do dalszych ataków na Bizancjum. W rezultacie tych najazdów Sklawini masowo

morawskim uwolnić się spod jarzma awarskiego i zabezpieczyć zdobytą wolność własną organizacją państwową. Charakterystyczne, że wkraczających do Ilirii na zaproszenie cesarza Honoriusza Chorwatów-wojowników kronikarze bizantyjscy określili słowem „argyraspides”, czyli srebrzystotarczowi, jakie w okresie hellenistycznym przysługiwało elitarnej formacji piechoty w imperium Seleukidów. Może to oznaczać, że byli oni doskonale uzbrojeni, a uwagę Bizantyńczyków zwracały ich lśniące, żelazne tarcze… Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim. Najazd Chazarów na tereny tzw. Wielkiej Bułgarii ok. 660 r., jej rozbicie i wędrówki części proto-Bułgarów na zachód, nad Dunaj, uruchomiły kolejne wędrówki ludów w tej części Europy. Około 679 r. pod wodzą chana Asparucha ok. 50 tys. pobitych przez Chazarów proto-Bułgarów dotarło w rejon delty Dunaju, gdzie pokonali Awarów. Następnie po walkach z Bizantyjczykami

zaczynały tworzyć przyszłą bałkańską Chorwację i Serbię. Natomiast w 688 r. nowy cesarz bizantyjski Justynian II zaatakował Bułgarów Asparucha przez Trację zasiedloną od pocz. VII w. przez Sklawinów, choć formalnie należącą do cesarstwa. W trakcie tej kampanii armia wschodniorzymska przedarła się do Tesaloniki, a z okolic miasta wysiedlono do Azji Mniejszej znaczne masy Słowian. Co więcej – w sojuszu z Justynianem – na Bułgarów najechali ze wschodu Chazarowie, w walkach z którymi zginął na północ od Dunaju w 691 r. chan Asparuch. Jego następcy po zajęciu Mezji (dziś północnej Bułgarii) przesiedlili znaczną część słowiańskich Siewierców i plemienia Siedem Rodów nad środkowy Dunaj, do Oltenii i prawdopodobnie do południowowschodniego Siedmiogrodu. Wydarzenia te wywołały zwrotne migracje części plemion słowiańskich znad Dunaju na północ.

Zwrotne migracje Słowian naddunajskich a Poljanie/Polanie Kolejna – po tej z ostatnich lat VII w. – faza obcej presji na Słowian naddunajskich nastąpiła w poł. VIII w. Tym razem z zachodu: podczas walk z Awarami ok. 745 r. Boruta, słowiański książę alpejskiego plemienia Chorutan/ Karantan, zagrożony kolejnym najazdem Awarów, zwrócił się o pomoc do frankońskich Bawarów. Ci jednak po odparciu Awarów podporządkowali księstwo Chorutani/Karantanii Frankom. W 769 r. pogańscy Chorutanie/ Karantanie wywołali powstanie przeciw narzucaniu chrześcijaństwa przez Franków, których w źródłach określano jako… Włochów. Powstanie zostało krwawo stłumione. Chorutanie, którzy przetrwali utratę państwowości, są uważani za przodków Słoweńców z dawniejszej Jugosławii. Na terytorium Słowenii do dziś znane są miejscowości o nazwie Poljane. Również w Chorwacji znana jest miejscowość o tej nazwie, a w południowo-naddunajskim komitacie Tolna na terenie Węgier miejscowość Lengyel, znaczy dosłownie: „polski”. Może to być wskazówką z jakich rejonów zwrotnie wywędrowały ludy, których nazwy zostały utrwalone jako Polanie/Poljanie. O tych wędrówkach z końca VII do połowy VIII w. pisze Nestor w latopisie PLV: „siedli byli Słowianie nad Dunajem, gdzie teraz ziemia węgierska i bułgarska. I od tych Słowian rozeszli się po ziemi i przezwali się imionami swoimi, gdzie siedli na którym miejscu. (…) A oto jeszcze ciż Słowianie: Biali Chorwaci i Serbowie, i Chorutanie. Gdy bowiem Włosi naszli na Słowian naddunajskich i osiadłszy pośród nich ciemiężyli ich, to Słowianie ci przyszedłszy siedli nad Wisłą i przezwali się Lachami, a od tych Lachów przezwali się jedni Polanami (…). Także ciż Słowianie przyszedłszy siedli nad Dnieprem i nazwali się Polanami, a drudzy — Drewlanami” itd. A dalej: „Polanie tedy, mieszkając z osobna, władali rodami swoimi (…) i żyli każdy ze swoim rodem i na swoich miejscach, władając

rodami swoimi. I byli trzej bracia: jednemu na imię Kij, a drugiemu Szczek, a trzeciemu Choryw”. Wiążąc fakty z naddunajskich siedzib Słowian z opisaną w PVL wędrówką części tych plemion na północ, można zakreślić ramy chronologiczne ich napływu na ziemie naddnieprzańskie – pierwsza fala – i nadwiślańskie – druga. Pierwsza nastąpiła po roku 681 i trwała do lat po roku 691. W tym czasie na północny wschód, nad Dniepr dotarła m.in. pierwsza grupa pierwotnego plemienia Lachów/Lendziców – Polan i została przesiedlona/osiadła w okolicach Kijowa na przełomie VII/VIII w. Druga – nastąpiła w latach między ok. 745 a po 769 r. i dotarła nad Wisłę, gdzie pojawiła się jako główna grupa plemienia Lachów/Polan. Poljanie, którzy zostali przesiedleni/osiedli nad Dnieprem, skupili się wokół założonej już w V w. osady handlowej na szlaku z Konstantynopola ku Skandynawii, którą w informacji dotyczącej końca VII (L. Podhorodecki, Dzieje Kijowa, Warszawa 1982, s. 6) lub początku VIII w. (B. Rybakow, Pierw­ sze wieki historii Rusi, Warszawa 1983, s. 7) ormiański kronikarz Zenob Glak (z X w.) znał pod nazwą Kuar. W tej notce pojawia się pierwotna wersja podania o trzech braciach, założycielach owej faktorii handlowej, których imiona brzmiały: Kuar, Mente i Herean. Nie mają one nic słowiańskiego, bo według językoznawców są – zwłaszcza Kuar – pochodzenia turko-bułgarskiego. Może to wskazywać, że tradycję założenia Kijowa należy wiązać z tureckimi Awarami lub kolejnymi w fali najeźdźców tureckich – proto-Bułgarami. Biorąc jednak pod uwagę słowiański źródłosłów Kijowa „kuj-”, można założyć, że owa handlowa faktoria była nie tylko miejscem wymiany, ale i produkcji-wytopu, a następnie kucia uzbrojenia z obficie występujących na tych terenach wysokiej jakości rud żelaza. Stąd zajęcie okolic Kuaru/Kuj-abaru (zapis nazwy przez X-wiecznych kronikarzy Al-Galhaniego i Ibn Haukala), czyli zaplecza zbrojeniowego Awarów, było dla nich poważnym ciosem, po którym proto-Bułgarzy wypchnęli ich ze stepów czarnomorskich. Następnie sami próbowali przejąć to zaplecze, przesiedlając tam niewolniczą siłę roboczą (łaciński wyraz ‘sclavus, sclavi’ nie przez przypadek brzmi bliskoznacznie z bizantyjską, czyli wschodniorzymską nazwą jednego z głównych odłamów Winidów-Słowian, czyli ich południowego odłamu Sklawinów, z którymi najwidoczniej od czasów rzymskich w granicach Imperium stykano się najczęściej na targach niewolników, a przedstawiali się własnym określeniem „slowi”, „znający słowa=swoi”) znad Dunaju. Jednak i proto-Bułgarom nie udało się na długo utrzymać kontroli nad tym ośrodkiem i obsługującymi go Poljanami. W tej fazie mogło dojść do wzmocnienia zdolności obronnych Poljan i Kijowa przez budowę umocnionego przez Słowian grodu. Wokół niego zagęściło się osadnictwo słowiańskie i zaczęły się procesy podziałów społecznych, co znalazło wyraz w powtórzeniu tradycji o trzech braciach, tym razem o słowiańskich imionach: Kiju, Szczeku i Choriwie. Niestety w połowie VIII w. pogromcy proto-Bułgarów, Chazarowie, w sojuszu z Bizancjum uwolnili się od zagrożenia ze strony kalifatu Arabów, którzy po przekroczeniu Kaukazu próbowali podbić kaganat chazarski. Wówczas Chazarowie skierowali swoją ekspansję na północny zachód i narzucili trybut m. in. Poljanom z okolic Kuj-awaru. Potwierdza to Nestor, pisząc, że po śmierci założycieli Kijowa, braci Kija, Szczeka i Choriwa, „krzywdzili Polan Drewlanie i inni sąsiedzi. I naszli ich Chazarzy, siedzący na górach tych w lasach, i rzekli Chazarzy: „Płaćcie nam dań”. Naradziwszy się, Polanie dali od dymu po mieczu. I ponieśli je Chazarzy do kniazia swojego i do starszyzny i rzekli im: „Oto znaleźliśmy dań nową”. Ci zaś rzekli im: „Skąd?” Oni zaś rzekli: „W lesie na górach, nad rzeką Dnieprem”. Oni zaś rzekli: „A co dali?” Oni zaś pokazali miecz. I rzekli starcy chazarscy: „Niedobra dań, kniaziu, myśmy osiągnęli ją orężem, ostrym tylko z jednej strony, to jest szablami, a ci mają oręż obosieczny, to jest miecze: zaczną oni kiedyś zbierać dań od nas i od innych krajów”. Podporządkowanie Poljan z Kijowem Chazarom potwierdza też kolejna zapisana w IX w. zmiana nazwy Kijowa: Chunigard. Zależność od Chazarów i przymus płacenia corocznego trybutu w postaci Dokończenie na sąsiedniej stronie


LUTY 2O21 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Orkiestra gra Na realizacje tego celu orkiestra gra publicznie od 1993 r. w Polsce i na całym świecie, i prowadzi szeroko zbiórkę pieniędzy nagłaśnianą przez media. W tym okresie zebrała już ponad miliard złotych i bije rekordy niemal corocznie. W ostatnim roku udało jej się zebrać ponad 180 mln złotych. Istnieją jednak kontrowersje wokół przejrzystości finansowej fundacji, kierowane także na platformę sądową. Pojawiają się pytania: jakie są koszty tego grania, jaki procent z zebranych pieniędzy kierowany jest na pomoc medyczną, a jaki jest zagospodarowywany przez członków fundacji i kierowany na inne cele. Fundacja informuje, że statutowo podejmuje różne działania mające na celu zapobieganie szerzeniu się i ograniczaniu zjawisk patologii społecznych, w tym narkomanii, alkoholizmu i przemocy. Skupia wokół idei fundacji ludzi w Polsce i poza jej granicami, w szczególności młodzież oraz przedstawicieli środowisk twórczych, intelektualnych i naukowych. Organizuje spotkania służące wymianie doświadczeń osób i jednostek prowadzących działalność w zakresie zbieżnym z jej celami. Takim sztandarowym spotkaniem organizowanym przez fundację jest Przystanek Woodstock (w latach 1995– 2017), obecnie zwany Pol’and’Rock Festival, gdyż ze względów prawnych nazwa „Przystanek Woodstock” nie może być używana. W założeniu festiwal ten jest podziękowaniem dla wolontariuszy za ich pracę podczas Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jest w całości bezpłatny dla widzów.

Styczeń to – od niemal ćwierć wieku – miesiąc, kiedy w przestrzeni publicznej gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, realizując cele statutowe fundacji, które stanowi m.in. „działalność w zakresie ochrony zdrowia, polegająca na ratowaniu życia chorych osób, w szczególności dzieci”. Fundacja realizuje swoje cele poprzez zakup sprzętu, urządzeń i materiałów, i nieodpłatne przekazywanie lub udostępnianie ich placówkom i instytucjom”.

Róbta co chceta z „plus ratio quam vis” i „mente et malleo” Józef Wieczorek

Róbta co chceta Idea festiwalu ma swoje korzenie w imprezach hipisów – „dzieci-kwiatów”, z którymi Owsiak był w młodości związany. Hasło „róbta co chceta”, lansowane przez Owsiaka, chyba jakoś nie było skuteczne dla statusowego zapobiegania szerzeniu się i ograniczaniu zjawisk patologii społecznych, a w szczególności narkomanii, alkoholizmu i przemocy. Na festiwalu notowano przypadki narkomanii, alkoholizmu czy przemocy w postaci gwałtów wśród radosnej młodzieży, nieraz tarzającej się w błocie. Były też ofiary śmiertelne. Hasło „róbta co chceta” i hipisowskie korzenie festiwalu jakby stymulowały do takich poczynań. Gra Wielkiej Orkiestry budzi coraz większe kontrowersje, choć zbiera coraz więcej darów i uznania ze strony artystów, celebrytów, niektórych duchownych, a co najważniejsze – elit umysłowych z prestiżowych nawet uczelni.

Plus ratio quam vis Najlepszym tego przejawem jest przyznanie Owsiakowi 28 czerwca 2017 roku najwyższego odznaczenia Uniwersytetu Jagiellońskiego – medalu „Plus

ratio quam vis”, którego pierwszym laureatem był Jan Paweł II w roku 1997. Uczeni argumentowali, że „on postanowił zmieniać ten świat na lepsze”. Podobno zainicjował w trudnych czasach jeden z najbardziej niezwykłych masowych ruchów społecznych, konsekwentnie realizując w praktyce piękną idę pomocy najsłabszym. Społeczność akademicka UJ podziękowała Jerzemu Owsiakowi „za jego wrażliwość moralną, wytrwałość i konsekwencję w realizacji głęboko humanitarnych celów”. I wyraziła przekonanie, że dalsza jego działalność będzie „obfitować owocami dobra, szlachetności i miłości”. Uznano, że potrafi „zmobilizować dobre strony Polaków”, a Owsiak uznał tę nagrodę za nobla, choć tego prawdziwego nobla jeszcze nie dostał, mimo że był do niego zgłaszany. W tym roku Owsiak na cele zbiórki orkiestry przeznaczył błyskawicę, symbol Strajku Kobiet, co trudno interpretować inaczej jak poparcie wulgarnego, proaborcyjnego ruchu, podobnie jak to

miało miejsce i ze strony jagiellońskiej barbarii (mój reportaż: Reakcje na Apel Kolegium Rektorskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego do Władz RP w sprawie wyroku Trybunału Konstytucyjnego – 28.10.2020 r.). To chyba wyjaśnia, dlaczego Owsiak tak jest hołubiony przez uczelnię działającą na podobnej platformie zdziczenia antycywilizacyjnego. Do tej pory postępowi promotorzy jagiellońscy nie wytłumaczyli „maluczkim”, jak taka barbaria, symbolizowana błyskawicą, ma się do wrażliwości moralnej, humanitarnej, szlachetności, dobra i miłości? Trudno to ogarnąć prostym rozumem, a nawet nie mieści się to w głowie. Jagiellońscy promotorzy Owsiaka mają zapewne bardziej pojemne głowy.

Tym niemniej uznali zapewne, że barbaria jest oznaką wyższości rozumu nad siłą. Trzeba mieć jednak na uwadze, że część laureatów zaszczytnej nagrody

„Plus ratio quam vis” może i siłą się nie wyróżniała, ale i rozumem nie imponowała. Nagrodę otrzymał m.in. Franciszek Ziejka, notowany w aktach SB pod jakże trafnym pseudonimem KO „Zebu”, Jerzy Wyrozumski – jako historyk mający ogromne zasługi dla niepoznania prawdy o najnowszej historii UJ – czy Zofia Stasicka, działaczka ZNP w czasach PRL, a także Piotr Sztompka, niewątpliwy Goliat polskiej socjologii, którego, używając jedynie rozumu, zaatakowałem (z pozycji Dawida!) merytorycznie argumentami w temacie kryzysu uniwersytetu na łamach „Kuriera WNET” (luty 2019). Nie zareagował. Czemu nie użył rozumu wobec moich argumentów, przecież nie siłowych, tylko rozumowych? A w roku ubiegłym medal został wręczony ks. Adamowi Bonieckiemu. Fakt, że nie na siłę, ale czy z użyciem rozumu? W laudacji taktownie nie podkreślano zasług duchownego laureata dla obrony satanisty Nergala czy walczącego z Kościołem Margota, ani jego

związku lugijskiego, gdzie trwały plemiona poserbskie. Geograf… pisze na przykład o – najbliższym rdzeniem słownym etnonimowi Poljane/ Polanie – jednym z plemion śląskich: Opolini, czyli Opolanie. Czas zwrócić uwagę na ten zapis! Wprawdzie według H. Łowmiańskiego „następuje tu niejako rozszerzenie pojęcia ‘ziem polskich’ na Śląsk”, jednak można się zastanowić, czy nie jest odwrotnie? Czy przypadkiem nazwa śląskiego plemienia O’polini nie jest – wbrew powszechnej interpretacji, dotyczącej samorządu opolnego (już w 1 poł. IX w. utrwalonego w nazwie plemienia?) – śladem wskazującym, że obok siedziało plemię Polan? O’polini – znaczyłoby wtedy „ci, którzy są obok Polan”! Podobnie jeśli chodzi o Obodrytów: „S. Rospond (…) wyodrębnił w nazwie podstawę toponimiczną *dŕ-/*dьr-/*der-/*dor- ‘pole, ściółka, darń’, ‘teren zarosły krzakami/ darnią’ (…) Derywat na *-itji (…) od tej podstawy oznaczałby ‘ludzi zamieszkujących przy polu’ etc.”, czy może raczej „przy Polanach”? Po Zeriuani/Serbach pierwotnych kluczowe dla wyjaśnienia zagadki rozszerzenia wpływu owych chorwacko-polańskich Wiślan na północ może być plemię Uelunzane, które zwykle uważane jest za Wolinian, chociaż brzmieniowo bliższa by była nazwa Welunzane, czyli Wieluńczanie. „Etnonim jako Wieluńczanie odczytywał już Lehr-Spławiński, który powiązał go ze starą nazwą Wolina – Wieluniec (wspominaną przez Kronikę wielkopolską). Interpretację tę podzielają inni autorzy” (S. Ros­ pond, K.T. Witczak). ‘Wieluńczanie’

oznaczałaby zatem ‘mieszkańców dużego Wielunia’. I tu pojawia się podwójna lokalizacja. Wieluń znany był jako wyspa i miasto na niej, czyli obecna wyspa Wolin, której główny gród Yuloin (967 r.) w sagach wikingów był opiewany jako Jom lub Jomsberg. Warto się jednak zastanowić, czy nie chodziło tu o liczne plemię Wieluńczan nad rzeką Pyszną, jak można przeczytać w „Roczniku Łódzkim” (1964): „Wielkie skupisko osadnicze nad rzeką Pyszną, główne na obszarze całej średniowiecznej Ziemi Wieluńskiej – oraz ciążące do niego grupy osad nad Wartą i górną Prosną stanowiły odrębny i samodzielny twór o charakterze plemiennym”. W rejonie Rudy-Wielunia występowały bogate złoża darniowych rud żelaza, „które wydobywano w średniowieczu metodą duklową na bagnistych łąkach wokół osady. Kuźnice żelazne funkcjonowały jeszcze w XVI w.”. Tu można by też zlokalizować Prissan, odczytywanych jako zachodniopomorscy Pyrzyczanie. W każdym razie według prof. Marka Barańskiego jeszcze „na początku X wieku najgęściej zaludniona była południowo-zachodnia i zachodnia Wielkopolska, natomiast ziemia gnieźnieńska należała do mniej zaludnionych”… Dlatego ten silnie zaludniony obszar plemienny między przyszłym Śląskiem Opolskim a przyszłą Wielkopolską mógł odegrać pośredniczącą rolę w uformowaniu się związku plemion, które po upadku Rzeszy Wielkomorawskiej pod najazdem Węgrów, za pośrednictwem ich sojuszu z małopolskimi

Robią co chcą

oświadczenia, że nie ma zamiaru stawać w obronie pierwszego laureata nagrody „Plus ratio quam vis” – Jana Pawła II, barbarzyńsko od lat atakowanego w ramach wojny z cywilizacją łacińską. I to im zaimponowało? Widać było w roku pandemicznym, że orientacja seksualna całkiem zdominowała orientację intelektualną i moralną środowisk akademickich, nie tylko na UJ. Czyżby postulat „róbta co chceta” tak zauroczył władze UJ, że postanowiły zastosować go do najważniejszej jagiellońskiej nagrody? Można rzec: autonomicznie robią co chcą ze szlachetną dewizą „plus ratio quam vis”, kiedyś wprowadzoną do Collegium Maius przez Karola Estreichera, który wiedział wiele o nadrzędności siły wobec rozumu na UJ w czasach PRL, co udokumentował w swoich dziennikach. Niestety wprowadzenie tej dewizy na wiele się nie zdało. Deficyt rozumu stał się tak wielki, że siła nad nim dominuje, co widać i słychać było i w roku 2020, kiedy podburzana przez rektorów dzicz artykułowała swoją siłę, nie używając rozumu. Rektorzy zapewniali – jesteśmy z wami! Tryumf siły nad rozumem w pełnym zakresie. Dodajmy jeszcze, że wśród nagrodzonych na szczycącym się swoją apolitycznością uniwersytecie nie brak było i polityków zagranicznych, takich jak znany polityk Unii Europejskiej wspierający następnie Wielką Brytanię na drodze wyjścia z Unii – José Manuel Barroso, czy zasłużony dla podcinania chrześcijańskich korzeni Europy Valery Giscard d’Estaing, wyróżniany już wcześniej Orderem Zasługi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Czyżby uznano, że zasłużenie się dla PRL było dowodem siły jego rozumu? Takie ordery otrzymywali w PRL różni mocarze ówczesnego świata, np.: 1975 – Muammar Kadafi, prezydent Libii; 1979,1985 – Fidel Castro, premier i przewodniczący Rady Państwa Kuby; 1981 – Leonid Breżniew, przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRR; 1982 – Janos Kadar, sekretarz generalny KC Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej; 1982 – Erich Honecker, Przewodniczący Rady Państwa NRD; 1985 – Dolores Ibarruri, hiszpańska komunistka; 1987 – Kim Ir Sen, prezydent Korei Północnej. Nie wszyscy oni dotrwali do czasów, kiedy rozpoczęto przyznawać medal „plus ratio quam vis” i to może wyjaśniać, że go jednak – inaczej niż długowieczny Valery Giscard d’Estaing – nie dostali.

Mente et malleo Jest jeszcze jedna dewiza z myślą na miejscu pierwszym: „mente et malleo”, czyli myślą i młotem. Jest to dewiza bliskiej mi dziedziny geologii, mieszcząca się wśród dziedzin naukowych uprawianych na jagiellońskiej wszechnicy, choć nie wszyscy jej pasjonaci mieszczą się w kadrach naukowych UJ.

Kto na serio traktował tę dewizę, i to w należytej kolejności, tzn. na pierwszym miejscu zawsze myśl, a dopiero potem młot, i tego uczył żaków, nie miał wiele szans na utrzymanie się na uczelni. Dewizę „więcej rozum niż siła” wzorcowa polska uczelnia stosowała nader często na opak. Stawianie myśli na pierwszym miejscu zagrażało bowiem kadrom sformatowanym na opaczną modłę. Tak już bywało w wieku XIX, kiedy na jagiellońskiej wszechnicy wyróżniający się myśleniem mieli trudności, aby się na niej utrzymać. Tak było w przypadku geologa Ludwika Zejsznera, dwukrotnie wyrzucanego z UJ. Podczas okupacji niemieckiej geologia na UJ nie funkcjonowała, a po okupacji studia geologiczne wznowiono na kilka lat, po czym nastąpiła 25-letnia przerwa. Myśl geologiczna nie była więc rozpowszechniana wśród studenterii. Ci, którzy z tą dziedziną się zetknęli, nader często używali w pierwszej kolejności młota, a rzadziej myśli, stąd rezultaty nie zawsze były najlepsze. Niewątpliwe przyczyniło się to zerwania kontaktu z rzeczywistością i mimo że ludziska przemieszczają się po powierzchni Matki Ziemi, zachowują się, jakby nie kojarzyli, co ta powierzchnia sobą reprezentuje, a tym bardziej, co się pod jej powierzchnią/ naskórkiem – rzec można – znajduje. Stąd mamy obecnie sytuację, że na tematy gazu łupkowego wypowiadali się przede wszystkim socjolodzy, aż nadmuchana bańka gazowa pękła, a na temat kopalń wypowiadają się językoznawcy, bo język mają, a to, że nie mają pojęcia o geologii, nikomu nie przeszkadza. Myśl geologiczna jest omijana szerokim łukiem. Jakoś nikt, kto stosował dewizę „mente et malleo”, nie znalazł się wśród laureatów nagrody „Plus ratio quam vis”, mimo że respektowanie nadrzędności myśli nad młotem do takiej nagrody winno jak najbardziej predestynować. Zgodnie z postulatem „róbta co chceta”, jak się chce, to stawia się siłę nad rozumem i młotem wali, zamiast wpierw pomyśleć. I taki to mamy obecnie autonomiczny, prestiżowy uniwersytet, w rankingach światowych plasujący się na ogół w piątej setce uczelni. Ostatnio wyróżnia się on przywróceniem relacji mistrz-uczeń, ale tym razem nie na platformie poszukiwania prawdy, lecz na platformie „je*ania PiS”, na której tak profesorowie, jak i studenci mówią jednym głosem („Kurier WNET” 78/79). Ta platforma, funkcjonująca zgodnie z hasłem „róbta co chceta”, wspierana jest przez autora tego hasła, sądzonego zresztą za wulgaryzmy, ale cieszącego się najwyższym wyróżnieniem jagiellońskim. Profesorów-meneli nikt jeszcze nie sądzi. Widać, że degradacja dewizy „plus ratio, quam vis”, jak i „mente et malleo”, skorelowana jest z cywilizacyjną degradacją uniwersytetu. K

Dokończenie z poprzedniej strony

Kurhan

owych mieczy wykuwanych w Kijowie i okolicy musiały doprowadzić do sporów wśród Poljan-współrodowców, w rezultacie których ci, którzy w tradycji plemiennej pochodzili od Choriwa, odłączyli się od Poljan i wywędrowali na zachód, docierając w rejon środkowego biegu Wisły, kierując się – być może – tradycjami plemiennymi, że tam była pierwotna kraina Poljan, owa Biała Chorwacja, wspomniana i przez Konstantyna Porfirogenetę w X w., i przez Nestora. Traf chciał, że prawie równocześnie z terenów stłumionego powstania antyfrankijskiego w Karantanii musieli emigrować tamtejsi Polanie. Część z nich trafiła na ziemie sąsiadujące z właśnie zajmowanymi przez uchodzących przed Chazarami spod Kijowa/Chunigradu Chorwatów poljańskich. W tych okolicznościach mogło dojść do przemieszania się obu grup plemiennych pod wodzą Chorwatów, ale z zachowaniem pamięci o poljańskich i polańskich rodowodach. W VIII w. owi Chorwaci

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

polańscy zaczęli budować znane grody ucieczkowe, refugialne, o których w IX w. usłyszał nawet anglosaski podróżnik Wulfstan, pisząc o kraju Hredhów. Umacnianie się pozycji obu-polańskich Chorwatów nad Wisłą doprowadziło do sytuacji, w której Geograf… zapisał ich nazwę jako Wiślan, a w tradycji kijowskiej ich wschodnie ziemie określane były jako Lędzice/Lajchy, a po ekspansji Madziarów, od 905 r. owi Polanie/Poljanie zaczęli się pojawiać w informacjach biznatyjskich w zmadziaryzowanej formie jako Ledzaninoi od węgierskiego Lengyel=Polak.

Oddziaływanie Poljan-Chorwatów i Poljan-Lędziców na plemiona poserbskie Ciekawe jest, jak ta ich nazwa zaczęła oddziaływać na plemiona sąsiadujące od zachodu, czyli tereny dawnego

Lędzianami po 905 r. przekształciły się w państwo Polan.

Sens sporu o Polan W przytoczonym sporze językoznawcy z archeologiem o historię początków Polski jedno wydaje się ważne: „to, w jaki sposób w archeologii wykorzystuje się modele nauk przyrodniczych, pozytywizm i teorię systemów, stanowi potwierdzenie »ideologii kontroli«, według której »apolityczny« naukowiec jest niezbędnym elementem w sprawowaniu kontroli nad społeczeństwem w przeszłym i przyszłym wymiarze czasowym i przestrzennym. (…) Ideały obiektywności i wolności od wartości (…) same są już obciążone wartością (…)” (Ian Hodder, Czytanie przeszłości. Współczesne podejścia do interpretacji archeologii, „Obserwator”, Poznań 1995, s. 210–211). Co więcej: „to, że istnieją dychotomie pomiędzy obrazami przeszłości kreowanymi przez różne grupy interesu i to, że archeologia nie wydaje się odnosić sukcesów w zachęcaniu do tworzenia alternatywnych poglądów na przeszłość oraz alternatywnych sposobów jej doświadczania, wiąże się z rolą, jaką archeologia i jej różne alternatywne odmiany odgrywają w strategiach władzy w obrębie zachodniego społeczeństwa”. Już w latach 90. XX w. był „dyskutowany w archeologii pogląd wyjaśniający stosunki między wiedzą a siłą/ władzą” (jw., s. 208). Wiązało się to z faktami, że „zachodni archeologowie, badający społeczności nieuprzemysłowione, zwłaszcza te z obszarów

postkolonialnych, bardzo często zaczęli stykać się z poglądem, że rekonstruowane przez nich przeszłości mają charakter „zachodni” i dlatego zdecydowanie nie chciano ich zaakceptować ze względu na ich polityczne i ideologiczne uwarunkowanie” (Layton 1989a i b, jw., s. 200). Pamiętając, że Polska jest również wewnątrzeuropejskim obszarem postkolonialnym – warto zwracać uwagę na rolę „odkryć” niektórych archeologów, dotyczących początków Polski, bo mogą one spełniać znaczącą rolę „w strategiach władzy w obrębie zachodniego społeczeństwa” w stosunku do postkolonialnego obszaru – w naszym przypadku: Polski. Strategie te bowiem niejednokrotnie polegają nie na czym innym, jak na taktyce walki o kulturę, w tym pamięć historyczną danego społeczeństwa. Ich celem jest ponowne, tym razem neokolonialne podporządkowanie, aby zapewnić „zachodnim społeczeństwom” możliwość dalszego czerpania korzyści z kolonialnej eksploatacji zasobów ludzkich i naturalnych społeczeństw „obszarów postkolonialnych”. Droga do tego wiedzie m.in. przez pozbawianie ich pamięci o własnych tradycjach i historycznym rozwoju. Dlatego tak istotne jest reagowanie na teksty godzące w same podstawy świadomości narodowej Polski jako „obszaru postkolonialnego” poddawanego neokolonialnej presji, zwłaszcza jeśli sama forma publikacji na łamach ideologicznie zdefiniowanej „Polityki” ujawnia ich ideologiczno-neokolonialny zamiar. K


KURIER WNET · LUTY 2O21

12

W wywiadzie dla „The Epoch Times”, w programie „American Thought Leaders”, sekretarz stanu Mike Pompeo wyjaśnił, jakie wysiłki poczyniła administracja Trumpa, by w oparciu o prawa dane przez Boga na nowo połączyć współczesną Amerykę z jej początkami. Ponadto opisał politykę zagraniczną administracji, która ma na celu uchronienie Ameryki przed ogólnoświatowym zagrożeniem ze strony komunizmu.

Sekretarz stanu USA:

Prawdziwa twarz KPCh została ujawniona Samuel Allegri i Jan Jekielek

Przyczyną lekceważenia poważnych naruszeń praw człowieka przez KPCh było w dużej mierze przekonanie, że jeśli Stany Zjednoczone zaangażują się w uczciwy i wzajemny handel oraz wymianę, to sytuacja ulegnie poprawie.

wiedzą, że Komunistyczna Partia Chin planuje coś niedobrego”. Pompeo dodał, że podczas gdy dysydenci ostrzegali o przestępstwach KPCh, Stany Zjednoczone były zaangażowane w bardzo poważne operacje antyterrorystyczne i nie skupiały się na KPCh. „Oderwaliśmy wzrok od tego ogromnego zagrożenia

i teraz stoi przed nami. Stoi teraz w progu, Komunistyczna Partia Chin jest tutaj w Ameryce, a administracja Trumpa zaczęła w każdym wymiarze zmieniać kurs okrętu na właściwy, aby ponownie sprawić, że Ameryka zrobi to, co właściwe, i ochroni się przed komunistycznym zagrożeniem z Chin”.

Następnie prowadzący zapytał Mike’a Pompeo, dlaczego bardziej niż jakikolwiek inny sekretarz stanu skupił się na wolności religijnej. „W centrum każdej cywilizacji istnieje idea, że ludzie mają wrodzoną godność ze względu na swoje człowieczeństwo. A jeśli jest to błędnie pojmowane,

Okupanci rosyjscy prowadzili politykę ludobójstwa na ziemiach białoruskich od czasów dawnych wojen Wielkiego Księstwa Litewskiego przeciwko inwazjom Moskwy.

Kuropaty – symbol terroru rosyjskiego na Białorusi

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

W

13-letniej wojnie (1654–1667) na Białorusi połowa ludności stała się ofiarą barbarzyńców moskiewskich. Po dojściu do władzy bolszewików w 1917 r. i rozgromieniu przez Armię Czerwoną niepodległej Białoruskiej Republiki Ludowej komunistyczna Moskwa nasiliła politykę wynarodowienia Białorusi, mając na celu ostateczną rusyfikację narodu białoruskiego i jego likwidację. W latach 1937–1939 ludobójstwo na terenach okupowanych przez Moskwę osiągnęło nieznaną do tej pory intensywność. NKWD wykonywało cotygodniowe i comiesięczne plany aresztowań i rozstrzeliwań na rozkaz Kremla w całym Związku Sowieckim. Specyfiką masowych represji w okupowanej przez Sowietów części Białorusi było to, że tereny te nie były włączone do systemu łagrów – GUŁAG-u, więc jej ofiary: rdzennych Białorusinów, ale także mieszkających na terenie Białorusi ludzi z mniejszości etnicznych, głównie Polaków i Żydów, przetrzymywano, katowano i zabijano w więzieniach i w miejscach masowych zabójstw. Oni nigdy nie wracali z katorgi. Miejscowość, nazwana później Kuropaty, znajdowała się 4 kilometry od granic Mińska – stolicy Białorusi, a teraz jest już przy samej granicy miasta. W ciągu czterech lat (od 1937 r. do 23 czerwca 1941 r.) maszyna do zabijania ludzi nieprzerwanie pracowała w pobliżu naszej stolicy. W nocy ludzi przywożono z więzień, rozstrzeliwano i zakopywano w dużych dołach. Pracowali tam kaci NKWD z Rosji: dwa miesiące ekipa ze Smoleńska, następne dwa ekipa z Moskwy i tak na przemian. Po wykonaniu krwawej nocnej pracy oprawcy wracali do mińskiej siedziby NKWD (teraz tam się mieści siedziba KGB, a podczas okupacji nazistowskiej rezydowało Gestapo), gdzie czekał na nich bankiet obfity w wódkę. 22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się inwazja hitlerowska na ZSSR, a mimo to NKWD jeszcze w ciągu dwóch kolejnych nocy zabijało ludzi w Kuropatach. Historycy podają, że tylko w samych Kuropatach zamordowano około 250 tysięcy osób. To jest największa liczba ofiar w jednym miejscu w całym ZSSR. W Mińsku w tym okresie odbywały się masowe mordy jeszcze w kilku innych miejscach. Każde białoruskie miasto ma swoje Kuropaty, gdzie mordowali

Sekretarz stanu USA Mike Pompeo na Dorocznym Forum Międzynarodowej Unii Demokratycznej (IDU), Waszyngton, 7.12.2020 r. FOT. FREDDIE EVERETT, DEPARTAMENT STANU USA / DOMENA PUBLICZNA

Walery Bujwał

Z lewej: Zianon Pazniak i Maja Kliasztornaja. Kuropaty, Dziady 1990. Dziadek Pazniaka (przewodniczący Białoruskiej Partii Chrześciańsko Demokratycznej) i ojciec Kliasztornej (poeta) byli rozstrzelani w Kuropatach; u góry: ludzie przynieśli 6-metrowy krzyż od siedziby NKWD-KGB w centrum Mińska i ustawiają go w Kuropatach. Dziady 1989; poniżej: krzyże w Kuropatach

okupanci rosyjscy. Mój ojciec widział, jak w okolicy Homla prowadzono na rozstrzelanie mizernie odzianych ludzi, jak się później okazało – chłopów oskarżonych o „trockizm”. Straty Białorusi na skutek terroru stalinowskiego ocenia się na 2 miliony ofiar. Żeby zrzucić całą odpowiedzialność na Niemców, historiografia sowiecka dodała tę liczbę do ofiar terroru nazistowskego z lat 1941–1944.

W

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

pokazała, że ta idea ewidentnie „przez cały czas była błędna”. Pompeo kontynuował swoją odpowiedź, mówiąc, że prezydent Donald Trump od początku rozumiał fiasko tej polityki wzajemności i zasadniczo zmienił amerykańskie stanowisko. Jak dodał, nie tylko Stany Zjednoczone zmieniły swój pogląd na Chiny, lecz także cały Zachód. „Nawet jeśli spojrzymy na Europę, Australię i Azję Południowo-Wschodnią, oni

wówczas wynika z tego coś złego”. Pompeo powiedział, że pod kierownictwem Trumpa skupili się na wolności religijnej nie tylko w Chinach, ale konkretnie w KPCh. „Widzieliśmy, co robią Ujgurom w zachodniej części kraju. Widzieliśmy, co zrobili Tybetańczykom. Teraz widzimy, jak robią to samo innym mniejszościom etnicznym, w tym mieszkańcom Mongolii i północnej części Chin. A następnie chrześcijanom w całym kraju” – powiedział Pompeo. „Te rzeczy, które są zasadniczą obrazą dla ludzkiej godności, są cechą charakterystyczną autorytarnych reżimów, a sekretarz generalny Xi Jinping nie jest inny. Wie, że musi coraz bardziej rozszerzać swoją władzę i kontrolę, aby zachować zdolność rządzenia. A to zamyka ważną przestrzeń, jaką wolność religijna powinna być dla każdego człowieka na świecie” – kontynuował. Pompeo powiedział, że administracja zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby rzucić światło na te naruszenia prawa, i jest przekonany, że „świat będzie kontynuował to bicie na alarm, domagając się po prostu, aby Komunistyczna Partia Chin pozwoliła ludziom korzystać z prawa nadanego im przez Boga do praktykowania ich wierzeń, a nie żeby praktykowali w sposób, o jakim tamci zadecydują”. Wyjaśnił, dlaczego podkreśla wyraźną różnicę między Komunistyczną Partią Chin a Chińczykami, tłumacząc, że ludzie, którzy tam mieszkają, są dobrzy, ale niestety są „pod butem autorytarnego reżimu”. „Chińczykom, którzy mieszkają na całym świecie, również tu w Stanach Zjednoczonych Ameryki, chcemy oddać honor, podziwiamy ich. Mamy nadzieję, że oni również przyłączą się do wezwania, by ten reżim zmienił sposób, w jaki zachowuje się w sferze międzynarodowej” – powiedział Pompeo. „Jestem przekonany, że ta presja wywierana teraz na Komunistyczną Partię Chin jest prawdziwa. Nie tylko dlatego, że żądają tego przywódcy, lecz także dlatego, że ludzie na całym świecie to widzą – prawdziwe oblicze Komunistycznej Partii Chin zostało ujawnione”. Powiedział, że uczciwy handel z Chinami lub przyjmowanie chińskich studentów w Stanach Zjednoczonych

latach 80. historyk i archeolog Zianon Pazniak, znany obrońca kultury i języka białoruskiego w ciężkich warunkach sowieckiego totalitaryzmu, przeprowadził pierwsze wykopaliska archeologiczne w Kuropatach, odkrywając masowe groby rozstrzelanych ludzi. Jego artykuł w prasie białoruskiej w czerwcu 1988 r. o mordach w Kuropatach wywołał prawdziwy wstrząs w społeczeństwie białoruskim. Od wieców pamięci w Kuropatach bierze początek Białoruski Front Narodowy, który pod kierownictwem Zianona Pazniaka osiągnął niepodległość Białorusi w sierpniu 1991 roku. Od 1988 r. w święto Dziadów tysiące ludzi idą co roku do Kuropat i ustawiają na grobach zamordowanych krzyże. Zianon Pazniak opracował projekt Memoriału Narodowego w Kuropatach, który jest realizowany do tej pory. Ma on dwa kompozycyjne centra – wielki Krzyż Męczeństwa i wzgórze Kalwaria z wielkimi krzyżami upamiętniającymi ofiary narodu białoruskiego, a także

Aleję Krzyżową w środku i setki krzyży na grobach. Po dojściu do władzy promoskiewskiej grupy Łukaszenki w 1994 r. reżim na rozkaz Moskwy przez cały czas podejmuje ataki na Kuropaty, niszcząc krzyże i groby. Najbardziej zacięty atak na memoriał odbył się jesienią 2001 roku, kiedy patrioci przez trzy miesiące musieli bronić świątyni, bijąc się z OMONem (odpowiednikiem ZOMO) i KGB. Moskwa cały czas próbuje zniszczyć Kuropaty – oskarżające ją świadectwo

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

N

a początku wywiadu prowadzący Jan Jekielek zapytał Mike’a Pompeo, dlaczego tyle czasu upłynęło, zanim Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na Komunistyczną Partię Chin za rażące łamanie praw człowieka wymierzone w grupę uprawiającą praktykę medytacyjną Falun Gong. „Musimy wrócić pamięcią aż na plac Tiananmen. Znaliśmy naturę tego reżimu oraz szczerze kochających wolność ludzi na całym świecie, którzy znali naturę autorytarnych reżimów w całej historii. A jednak to zignorowaliśmy” – odpowiedział Pompeo. Następnie wyjaśnił, iż przyczyną lekceważenia poważnych naruszeń praw człowieka przez KPCh było w dużej mierze przekonanie, że jeśli Stany Zjednoczone zaangażują się w uczciwy i wzajemny handel oraz wymianę, to sytuacja ulegnie poprawie. Jednak rzeczywistość

KURIER·ŚL ĄSKI

Historycy podają, że tylko w samych Kuropatach zamordowano około 250 tysięcy osób. To jest największa liczba ofiar w jednym miejscu w całym ZSSR.

nie stanowi problemu, o ile nie łamią oni zasad, które dotyczą amerykańskiego bezpieczeństwa lub wolności. „Każde doświadczenie, jakie miałem w ciągu sześciu lat członkostwa w Kongresie i teraz, przez cztery lata w administracji Trumpa, sugeruje, że cokolwiek innego niż nieufność do czegokolwiek, co wywodzi się z Komunistycznej Partii Chin, jest głupotą” – stwierdził Pompeo. „Łamali obietnicę za obietnicą, jedna po drugiej”.

Każde doświadczenie, jakie miałem w ciągu sześciu lat członkostwa w Kongresie i teraz, przez cztery lata w administracji Trumpa, sugeruje, że cokolwiek innego niż nieufność do czegokolwiek, co wywodzi się z Komunistycznej Partii Chin, jest głupotą. W ostatniej części wywiadu prowadzący zapytał sekretarza stanu o znaczenie Komisji Praw Niezbywalnych. Pompeo wyjaśnił, że chodzi o powrót do idei, na fundamencie których powstały Stany Zjednoczone – do nieodłącznych i naturalnych praw nadanych ludziom przez Boga, które zostały uznane przez Ojców Założycieli, a nie przez nich stworzone. „Przypomina nam to o wspaniałości Ameryki oraz o mądrości i zdolnościach naszych założycieli oraz o tym, dlaczego jest to tak kluczowe dla sukcesów, jakie odniósł nasz naród” – powiedział Pompeo. „Chciałem, abyśmy powrócili do tej tradycji”. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 4.01 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

przestępstwa przeciwko narodowi białoruskiemu. W 2018 r. reżim zabronił ustawiania krzyży w Kuropatach i prześladował ludzi upamiętniających pamięć ofiar. W czasie święta Dziadów w 2020 roku funkcjonariusze OMON-u i KGB zaatakowali tam ludzi, bijąc i aresztując setki osób. Kuropaty stały się znane w całym świecie jako symbol ludobójstwa na narodzie białoruskim dokonanego przez okupantów rosyjskich. Częścią organiczną Memoriału Narodowego stały się też: Polski Krzyż na Alei Krzyżowej, poświęcony pamięci zamordowanych Polaków, żydowski pomnik postawiony przez białoruską gminę żydowską i tablica z napisem „Narodowi białoruskiemu od narodu Stanów Zjednoczonych Ameryki dla pamięci”, odsłonię-

W Kuropatach nie odnaleziono żadnych militariów ani resztek mundurów jakiegokolwiek wojska. Wszystkie ofiary były osobami cywilnymi. Większość z nich to wieśniacy. ta przez prezydenta Clintona podczas jego wizyty w Mińsku w 1994 roku. Wykopaliska archeologiczne, a nawet działania sterowanych przez KGB wandali rozkopujących groby pokazały, że w Kuropatach nie odnaleziono żadnych militariów ani resztek mundurów jakiegokolwiek wojska. Wszystkie ofiary były osobami cywilnymi. Większość z nich to wieśniacy. Odnaleziono też dużo szkieletów kobiet i bardzo młodych osób. W Kuropatach rozstrzeliwano robotników i elity społeczeństwa białoruskiego: szlachtę, intelektualistów, księży, literatów, białoruskich działaczy administracji państwowej. Białorusini nigdy nie zapomną świętych ofiar w Kuropatach, nie wybaczą Moskwie przestępstwa popełnionego na naszym narodzie. Naród nie dopuści, żeby okupant moskiewski ponownie zagarnął nasz kraj i przystąpił do kolejnego aktu ludobójstwa. K


UWAGA! KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2021! SZCZEGÓŁY NA STR. 2

Nr 80

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Luty · 2O21 Laicyzacja a polityka Laicyzacji sprzyja ograniczenie dzietności, które zmienia relacje wychowawcze w nuklearnych rodzinach z paternalistycznych (racjonalnych, a nie tylko uczuciowych) na rzekomo partnerskie, a w istocie sentymentalistyczne ze zmniejszoną rolą rozumu. Henryk Krzyżanowski

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

2

To była okrutna i barbarzyńska śmierć, śmierć z braku jedzenia, śmierć z braku wody. Wydawać by się mogło, że w naszej cywilizacji jest to już niemożliwe, że nikogo nie może spotkać coś tak nieludzkiego jak brak picia czy pokarmu w sytuacji, gdy sam nie może sobie tego zorganizować.

Dolary przeciwko orzechom Zdaniem matki jednego z uczniów, kapłan prowadzący zdalne nauczanie fizyki, swoim ubiorem i witając się „szczęść Boże” zamiast „dzień dobry” – indoktrynuje. Małgorzata Szewczyk

Pan Sławomir Ofiara cywilizacji śmierci Jolanta Hajdasz „Serdeczny, przyjacielski – zwyczajny chłopak, jeden z nas...” Tak zapamiętali go szkolni koledzy. Sławek (drugi od lewej) z klasą na wycieczce, Morskie Oko, 1985 r.

26

stycznia br. w szpitalu w Plymouth w Wielkiej Brytanii zmarł nasz rodak, którego walka ożycie toczyła się od miesiąca na naszych oczach. W tę walkę zaangażowani byli politycy i dziennikarze. Nie mogliśmy pogodzić się z tym, że ktoś przebywający w szpitalu miał umrzeć z braku picia czy jedzenia. Ale tak się niestety stało. Okrutna, nieludzka procedura – skazująca człowieka na wielkie cierpienie, na śmierć z głodu i pragnienia. Obojętnie przecież, czy ktoś ma pełną świadomość, czy też nie, umiera w straszliwych męczarniach – każdy z nas wie przecież, co czuje, gdy bardzo chce mu się pić, a nie może natychmiast tego pragnienia zaspokoić. Trudno wyobrazić sobie choć jeden dzień bez szklanki wody. A śmierć z pragnienia trwa od 10 do 14 dni, w skrajnych przypadkach – nawet trzy tygodnie. Zasycha język i podniebienie, pękają usta i wysychają oczy, pęka skóra… Ten opis to nie jest projekcja tego, co się może stać z braku wody, to fragment naukowego opisu śmierci przez odwodnienie pochodzącego z pracy naukowej pt. Kultura śmierci Wesleya J. Smitha. Pseudolekarze uczestniczący w tej procedurze przyznają sami, że jest ona okrutna, zalecają więc nawet stosowanie kostek lodu czy kropli do oczu, by wyeliminować suchość; podawanie morfiny, by złagodzić te tortury. Cynizm posunięty do granic. Nic wspólnego z moralnością, prawami człowieka i zwyczajnym odruchem ludzkiego serca. Dziś dysponujemy przecież nowoczesnymi urządzeniami do obsługi osób niesamodzielnych, w naszych czasach są produkowane specjalne zestawy łatwo przyswajalnych pokarmów dla osób wycieńczonych, a nawadnianie organizmu jest proste jak podłączenie kroplówki. Zresztą wodę strzykawką do ust podaje się nawet zdychającym pieskom i kotkom, o czym wie każdy właściciel czworonoga, który przeżył zakończenie życia swojego pupila. Wiem, że to porównanie zwierzęcia i człowieka jest nie na miejscu, proszę o wybaczenie, jeśli w tej sytuacji kogoś uraziło, ale nie mogę oprzeć się refleksji, że łatwiej by nam było walczyć o życie zwierzęcia niż o życie naszego rodaka, Pana Sławomira, zagłodzonego w szpitalu w Wielkiej Brytanii. Przez miesiąc wszyscy mieliśmy nadzieję, że uda się go uratować, przewieźć go do Polski, by spróbować go leczyć. Przecież po pierwszym odłączeniu go od urządzeń podających mu

picie i jedzenie oraz od urządzeń podtrzymujących jego oddychanie okazało się, że Pan Sławomir oddychał samodzielnie, że jego organizm walczył o życie i sobie radził. Potem odłączano go od jedzenia i picia jeszcze 3 kolejne razy. Nigdy już się nie dowiemy, czy miał on szanse na przeżycie, gdyby przez cały czas był otoczony troskliwą opieką, która przecież oznacza przede wszystkim karmienie chorego człowieka. Nie dowiemy się, ile by żył, gdyby nie poddawano go głodzeniu, gdyby nie pozbawiano go płynów w celu „ulżenia mu w cierpieniu”. Nie będziemy wiedzieli, czy miałby szanse na przeżycie lotu do Polski, czy miałby szanse na wyzdrowienie, gdyby trafił do kliniki „Budzik” pod opiekę lekarzy widzących w chorym pogrążonym w śpiączce człowieka.

D

ziś możemy tylko złożyć wyrazy współczucia Mamie, Siostrze i Siostrzenicy Zmarłego i podziękować im za tę heroiczną walkę o jego życie, za uświadomienie nam wszystkim, jak blisko jesteśmy od cywilizacji śmierci, jak ją określił Jan Paweł II. Jak bardzo współczesny świat i jego przewrotna etyka zmienia

śmierć nie była przypadkowa, to nie był „wypadek przy pracy”. Niedopuszczenie lekarzy spoza szpitala w Plymouth do chorego na ostatnim etapie jego życia, lekarzy, którzy mogliby zweryfikować rzeczywisty stan zdrowia pogrążonego w śpiączce człowieka, odmówienie dostępu do niego polskiemu konsulowi oraz brak nawet formalnej odpowiedzi ze strony władzy brytyjskich na apele polskiego rządu pokazuje nam tylko, iż w Wielkiej Brytanii przeciwko cierpiącemu człowiekowi działa już cały system, a nie tylko pojedynczy lekarz czy jedna klinika.

M

yślę, że nie tylko ja jestem dumna z tego, że polski rząd podjął walkę o uratowanie naszego rodaka pogrążonego w śpiączce, że przez cały czas walki o jego życie szukał sposobu na wydostanie go ze szpitala, do którego Pan Sławomir miał nieszczęście trafić po zawale. Słowa uznania należą się Ministerstwu Sprawiedliwości, Ministerstwu Spraw Zagranicznych, Ministerstwu Zdrowia, szeregowym urzędnikom i ich przełożonym, Ministrom, którzy zajmowali się tą sprawą od Bożego Narodzenia. Politycy opozycji, którzy drwili z tej

Przecież wszyscy widzieliśmy na opublikowanym w sieci nagraniu twarz cierpiącego człowieka, który płacze, mruga oczami i po prostu żyje. Jak można go było skazać na śmierć i nie podawać jedzenia i picia?! znaczenia, wartości, i w konsekwencji prowadzi do zaprzeczenia wszystkim ideałom, na których rzekomo się opiera. Przecież świat krajów Europy Zachodniej szczyci się z tego, iż jest „wysoko rozwinięty, a zachodnią cywilizację, jej wartości mamy promować i upowszechniać na całym świecie jako najwyższe wręcz osiągnięcia ludzkości – w przeciwieństwie do barbarzyńskich ludów starożytności, obskuranckiego rzekomo średniowiecza czy prymitywizmu zacofanej Azji czy Afryki. Wstyd mi za Wielką Brytanię, która nie rozumie, że nie można skazać człowieka na śmierć przez zagłodzenie, że cierpiącemu człowiekowi nie można nie podać picia, a podanie napoju i pokarmu nie jest żadną uporczywą terapią, tylko najbardziej podstawowym, najbardziej elementarnym obowiązkiem każdego z nas w stosunku do słabych i chorych. Trzeba sobie uwiadomić, że ta

walki o życie, nie zasługują nawet na krytykę. Z przerażeniem i zażenowaniem słuchałam polityków Koalicji Obywatelskiej czy lewicy, którzy w obliczu cierpienia umierającego człowieka cynicznie powtarzali frazesy brytyjskich lekarzy o tym, że podtrzymywanie życia mężczyzny nie byłoby w jego najlepszym interesie i w związku z tym odłączenie aparatury podtrzymującej życie jest zgodne z prawem, a mężczyźnie należy zapewnić opiekę, „by do czasu śmierci zachował jak największą godność i jak najmniej cierpiał”. Przypomnę tylko, że Sąd w Wielkiej Brytanii nie zgodził się też na przetransportowanie pana Sławomira do Polski, co zaproponowała ta część jego rodziny, która chciała podtrzymywania mężczyzny przy życiu, ale na co nie zgadzała się jednak jego żona. Jak wyjaśniał ten sąd, wiązałoby się to z dużym ryzykiem śmierci w trakcie

transportu, co byłoby dla niego „bardziej uwłaczające godności niż odłączenie aparatury”.

T

ragiczne losy Pana Sławomira po zawale uświadomiły nam wszystkim, iż cywilizacja śmierci, przed którą przestrzegał nas Jan Paweł II, stoi już w naszych drzwiach, konkretnie – w drzwiach szpitali, do których możemy trafić będąc osobami chorymi np. w takim kraju, jak Wielka Brytania, a może i Holandia, a może Belgia, a może Niemcy… Mamy więc prawo żądać wszelkich wyjaśnień i opisów okoliczności tej śmierci. Trzeba bowiem przeanalizować bardzo dokładnie to, dlaczego szpital nie pozwolił zabrać naszego rodaka do kraju, gdzie miałby szanse na leczenie i życie, a jeśli już nie dane mu byłoby żyć – to miałby szansę z całą pewnością na godną śmierć, śmierć w otoczeniu bliskich i życzliwych osób, zwyczajną śmierć z powodu choroby, a nie z głodu i pragnienia. Trzeba więc koniecznie wyjaśnić, czy szpital w Plymouth lub inny podmiot zamierzał na przykład pobrać jego narządy na organy, czy w ogóle byłoby to nawet teoretycznie możliwe. Przecież wszyscy widzieliśmy na opublikowanym w sieci nagraniu twarz cierpiącego człowieka, który płacze, mruga oczami i po prostu żyje. Jak można go było skazać na śmierć i nie podawać jedzenia i picia?! W Polsce ludzie nie umierają jeszcze w taki sposób, dlatego należy w tym miejscu wyrazić uznanie także polskim dziennikarzom, którzy zajęli się tym tematem i którzy pisali artykuły, przygotowali programy telewizyjne i radiowe, i którzy zainicjowali podpisywanie w internecie petycji do władz Wielkiej Brytanii z apelem o zgodę na wyjazd do Polski naszego Rodaka. Na wysokości zadania stanęły media prawicowe – portal wpolityce. pl, tygodnik „Sieci”, Telewizja Republika i wPolsce.pl, „Gazeta Polska”, Radio Maryja, Telewizja Trwam, „Nasz Dziennik” i oczywiście Media Wnet. I media publiczne – i radio, i telewizja. I Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Bez tego dziennikarskiego pospolitego ruszenia nie byłyby możliwe zmobilizowanie opinii publicznej, by wsparła działania części rodziny i naszego rządu. Oczywiście wielki żal, że nie udało się uratować Pana Sławomira, ale ufam, że jego śmierć nie pójdzie na marne. Że uświadomi nam wszystkim, jak wielką wartością jest życie człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci i jak konieczne jest dziś odważne stawanie w jego obronie. K

2

Amerykańskie pożegnania „Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa. Intensywność ataków na Trumpa można tylko porównać z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. Jan Martini

4

Pożegnalne przemówienie prezydenta Trumpa do narodu Nie szukałem najłatwiejszej drogi. Nie szukałem ścieżki, która oszczędziłaby mnie przed krytyką. Podejmowałem ciężkie bitwy, najtrudniejsze walki, najtrudniejsze wybory, ponieważ to właśnie mnie, narodzie, wybrałeś.

5

Noce i noce Za cenę zdrady można było robić „epopeje” filmowe, „wielkie” obrazy z nieograniczonymi budżetami i realizować postulaty VII Zjazdu PZPR. Te filmy nadal pełnią ważną rolę, mimo że powstały, aby truć. Ich reżyserzy do dziś są za autorytetami. Paweł Zastrzeżyński

7

Wspomnienia mojej Matki Mój ojciec otrzymał wezwanie na Gestapo. Ostatni obraz, jaki zapamiętała moja matka, to tata klęczący u brzegu łóżka i ofiarujący swoje życie Bogu za nas. Ojciec zgłosił się na wezwanie i ślad po nim zaginął. Marian Smoczkiewicz

8

Marsz przez… park W listopadzie wpłynął projekt zmiany nazwy parku imienia Jana Pawła II na Łęgi Dębińskie. Wnioskodawca powołał się na raport Watykanu dotyczący czynów pedofilskich, których dopuścił się amerykański kardynał McCarrick. Aleksandra Tabaczyńska

8

ind. 298050

N

ie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie dowodzi, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy. By zrozumieć, o co naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, że to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, by móc korzystać z danego serwisu. Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie. Boleśnie przekonaliśmy się o tej uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Jej zwolennicy przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma. W Polsce w ostatnich latach nieraz byliśmy bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów; przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem – przeciwników aborcji eugenicznej, czy nawet konto arcybiskupa, który skrytykował tęczową ideologię. Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu. Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje? Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosowywać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów. K

G

FOT. Z ARCHIWUM PRYWATNEGO

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LUTY 2O21

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Laicyzacja a polityka Dolary przeciwko orzechom Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Obserwatorzy postępującej w Polsce laicyzacji chętnie widzą jej główne źródło Zdaniem matki jednego ucznia – kapłan swoim ubiorem i witając się „szczęść w rzekomym sojuszu Kościoła z władzą, czyli, jak to często nazywają: w miesza- Boże” zamiast „dzień dobry” – indoktrynuje. niu się Kościoła do polityki. Co miałoby się nasilić po roku 1989.

J

est to diagnoza najzupełniej błędna, bowiem w istocie to, co nastąpiło po zmianie ustroju, to stopniowe ewakuowanie się Kościoła z polityki, w której nolens volens był obecny za komuny – od czasów wielkiego Prymasa po Solidarność i lata osiemdziesiąte. Przypomnę, że co bardziej krewcy solidarnościowcy z podziemia często utyskiwali, że ludzie Kościoła zbyt mało udzielają się w polityce. Po zmianie ustroju różne partie czyniły próby podczepienia się pod Kościół, ale były one nieudane, przez Kościół z reguły zbywane, a przez elektorat ignorowane. Potem pojawił się w naszej polityce silny nurt antyklerykalny, domagający się wrogiej separacji Kościoła i państwa, na wzór francuskiej laicité. Dla zwolenników tej opcji już samo uczestniczenie ważnego polityka w ceremoniach kościelnych jest skandalem. No cóż, ja doskonale pamiętam czasy, kiedy funkcjonariusze państwowi, jeśli praktykowali, to w ukryciu. Mógłbym zapytać, czy naprawdę sytuacja, gdy młoda para wymyka się z wesela na nocny ślub w kościele opodal (byłem świadkiem na takim ślubie) była czymś pożądanym? Cieszmy się więc, że przynajmniej na razie dominuje u nas model przyjaznej współpracy Kościoła

i państwa na poziomie gmina-parafia czy magistrat-lokalny biskup. Jednak postępująca laicyzacja jest faktem. Gdzie szukać jej źródeł? Niewątpliwie jest to proces cywilizacyjny dotyczący całego Zachodu. Ma wiele przyczyn, z których jedną z głównych jest, jak sądzę, dość powierzchowne w sumie zewangelizowanie ludu Bożego w XIX i XX wieku. Towarzyszyło temu wyparcie czegoś, co nazwałbym odczuciem metafizycznym, przez prymitywny materializm i coś, co da się

Gwałtowność protestów może się wiązać z poczuciem, że coś jest jednak nie w porządku z tą aborcją. Przecież dzięki USG każda rodzina ogląda dziś swego nowego członka na długo przed narodzinami. określić jako „scjentyzm dla ubogich”. Przykładem może być podobno autentyczna odzywka kosmonauty Gagarina: „Byłem w kosmosie i żadnego Boga czy raju nie widziałem”. Ów

prymitywny materializm jest pożywką dla konsumpcjonizmu i jego licznych konsekwencji, takich jak uznanie aborcji na życzenie za prawo człowieka i, generalnie, ustawienia wygody jako najwyższego kryterium dobrego życia. Przy czym gwałtowność proaborcyjnych protestów może się wiązać z tłumionym poczuciem, że coś jest jednak nie w porządku z tą aborcją. Przecież dzięki technologii USG każda rodzina ogląda dziś swego nowego członka na długo przed narodzinami. Ta gwałtowność reakcji kieruje się w sposób naturalny przeciw Kościołowi, który w kwestii życia nie ma pola manewru. Laicyzacji sprzyja także ograniczenie dzietności, które zmienia relacje wychowawcze w nuklearnych rodzinach z paternalistycznych (racjonalnych, a nie tylko uczuciowych) na rzekomo partnerskie, a w istocie sentymentalistyczne ze zdecydowanie zmniejszoną rolą rozumu. Jako się rzekło, laicyzacja to potężny proces cywilizacyjny, na który politycy nie mają większego wpływu. Podobnie zresztą, jak na fundamentalne zmiany w takich dziedzinach, jak demografia, ekonomia czy kultura popularna. Z laicyzacją musi się zatem mierzyć cały Kościół, do którego, jak wiemy, wszyscy należymy. K

N

a tle pandemicznych wiadomości, codziennie ukazujących się w mediach, pojawiły się dwie informacje, które mają niejeden wspólny mianownik, choć tylko jedna z nich dotyka w bezpośredni sposób kwestii związanych z koronawirusem. Otóż na łamach jedynego, jeszcze do niedawna właściwego tytułu, a który od dłuższego czasu – jakimś trafem – staje się coraz mniej popularny, pojawił się artykuł podnoszący larum na temat zdalnej nauki fizyki w jednej z samorządowych, publicznych szkół w Gdyni. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, jednak dziennikarkę zaintrygował fakt, że oto tego przedmiotu naucza… ksiądz katolicki. Co więcej, lekcje prowadzi w sutannie, a w tle pomieszczenia, z którego prowadzone są zajęcia, widnieją przedmioty religijne. Sprawa, zgłoszona przez matkę jednego z uczniów, znalazła się nawet w Urzędzie Miasta Gdyni. Nie było ważne, że owa szkoła miała problem ze znalezieniem nauczyciela fizyki, że ów kapłan ma odpowiednie wykształcenie i wszelkie kompetencje tak merytoryczne, jak i pedagogiczne, by nauczać tego przedmiotu, że pozostali rodzice nie zgłaszają żadnych uwag, ale – zdaniem matki jednego ucznia – kapłan swoim ubiorem i witając się „szczęść Boże” zamiast „dzień dobry” – indoktrynuje.

Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w bardzo podobnej sytuacji, mającej miejsce kilka tygodni temu, również podczas nauczania online, choć w innym mieście, przeciwnicy obecności księdza katolickiego w szkole byliby wyrozumiali dla wykładowcy uniwersyteckiego, który tłem dla swojego wykładu uczynił błyskawicę. Symbol ulicznych wulgarnych listopadowych protestów „Strajku Kobiet”, odbywających się w wielu polskich miastach. Już dawno minęły czasy, kiedy polskie uniwersytety szczyciły się bezstronnością polityczną i etyczną, gdzie szukano i dążono do odkrycia prawdy. Obawiam się, że niestety bezpowrotnie zanikło to podstawowe zadanie uniwersytetów. Muszę przyznać, że uderzył mnie też komentarz ks. Jamesa Martina SJ, doradcy watykańskiego sekretariatu do spraw komunikacji, znanego z apologetyki LGBT, który uznał za stosowne, by odnieść się do procesu przeciwko profanatorom wizerunku Matki Boskiej Jasnogórskiej. Otóż ten amerykański jezuita, od lat zaangażowany na rzecz zmiany oceny Kościoła na temat związków i relacji homoseksualnych, orzekł: „W Polsce, gdzie szerzy się homofobia, osoby LGBT są sądzone za profanację kopii Czarnej Madonny. Ale Maryja jest

KONKURS DLA DZIENNIKARZY Z WIELKOPOLSKI 2020!

szczegóły na stronie

Media nazywane są czwartą władzą. Zarządzają słowem i obrazem, wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Dla dziennikarza najważniejsze są fakty. One są podstawą naszej pracy. Interpretacja faktów z natury rzeczy jest subiektywna. Subiektywizm jest nieunikniony (jak pisał w „Karafce La Fontaina” Melchior Wańkowicz), ale kłamliwe przedstawianie rzeczywistości jest sprzeniewierzeniem się zawodowi. NAGRODA GŁÓWNA WO SDP

NAGRODA VIRTUTI CIVILI

za najciekawszy, najbardziej wartościowy materiał dziennikarski, poruszający najbardziej aktualne i najistotniejsze problemy społeczne i polityczne

za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz kontrowersyjnych tematów

dla każdego, w tym osoby LGBT, i istnieje długa tradycja przedstawiania Jej jako części różnych wspólnot wiary...” – napisał w mediach społecznościowych. I dalej: „ Jest Ona szczególnie ważna dla wspólnot, które były prześladowane albo marginalizowane. Na przykład ks. John Giuliani, który zmarł niedawno, często przedstawiał Ją jako rdzenną Amerykankę, stosując rdzennie amerykańskie nawiązania i symbole znaczące w jego malarstwie. (...) Jej wizerunek był »inkulturowany« wciąż na nowo na całym świecie” – dodał. „Wspólnota LGBT ma niewiele wizerunków takich jak ten. Zatem nic dziwnego, że zechcieli dodać swój własny symbol, tęczę, w pełny szacunku sposób, do umiłowanego wizerunku swojej Matki. Jakże to stosowne, że Ona płacze, gdyż to Jej Syn cierpi, kiedykolwiek osoba LGBT jest prześladowana” – napisał jezuita. Można zadać pytania, kto dał prawo do zawłaszczania obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej, od lat symbolu wierzących Polaków, „wspólnocie LGBT”, i skąd ks. Martin wie, że w Polsce szerzy się homofobia? Nie sposób też przyjąć tłumaczenia o „pełnym szacunku symbolu” i „inkulturacji”. Naprawdę trudno zrozumieć tę pokrętną logikę. K

www.sdp-poznan.eu/

N A G R O D A I M . W O J C I E C H A D O L AT Y

NAGRODA DLA MŁODYCH DZIENNIKARZY

za dziennikarstwo, które wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością

zostanie przyznana autorom poniżej 35 roku życia

W konkursie WO SDP mogą brać udział dziennikarze, których publikacje związane są z Wielkopolską i ukazały się w 2019 i 2020 r.

Potęga algorytmów jest wielka, a tych, co się nimi posługują, jeszcze większa.

Władcy algorytmów Jan Martini Kandydatów do pracy w takich firmach jak Google sprawdza się wyjątkowo dokładnie, aby wyłapać wszelkich ludzi o niewłaściwych inklinacjach ideologicznych. Bo pracownikom powierza się odpowiedzialną rolę – zostaną rzuceni na odcinek „walki z mową nienawiści”, „walki z dezinformacją”, „walki z manipulacją”, „walki z dyskryminacją” – w celu „obrony demokracji”, „obrony wolności słowa” i „obrony swobody wypowiedzi”. Chodzi oczywiście o to, aby takie wartości, jak „ochrona sfery publicznej”, „ochrona debaty publicznej” i „dbałość o jakość merytoryczną debaty”, zawsze były priorytetem. Tego nie da się osiągnąć perswazją – trzeba się uciec do zakazów i po prostu – do cenzurowania treści. Dlatego Google przykłada szczególną troskę o jakość swojej kadry i zachowanie wszelkich, nie tylko etnicznych parytetów – stosunek kobiet do mężczyzn, heteroseksualistów do homoseksualistów, osób binarnych do niebinarnych, transseksualistów do biseksualistów, krótkowidzów do dalekowidzów itp. Mimo wszystko okazało się, że wśród pracowników Google’a jest .

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

.

.

. .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

zaledwie cztery procent Latynosów i dwa procent Afroamerykanów. Natomiast występuje znaczna nadreprezentacja Azjatów – choć stanowią tylko 4 procent populacji Ameryki, w firmie pracuje ich 35 procent! Jest to przedmiotem stałej troski współwłaściciela Google’a, Siergieja M. Brima, który ma rosyjskie korzenie (rodzice w 1978 roku wyjechali ze Związku Radzieckiego, aby się uchronić przed prześladowaniami Żydów w tym kraju). Natomiast dyrektorka generalna YouTube’a, Susan Wojcicki (i David Zaslav, właściciel TVN), są z pochodzenia Polakami. Być może dlatego zawartość filmów przesyłanych z Polski moderowana jest ze szczególną starannością. Strzeżmy się ludzi o polskich korzeniach! W 2018 roku zamieściłem na swoim kanale YT pięciominutowy filmik pt. Polski Holokaust był faktem. Była to odpowiedź na szkalujący Polaków film pt. Polish Holocaust, w którym różne postaci (starcy, młodzież, sympatyczne rodziny) wypowiadają te słowa na znak protestu przeciw propozycji zmiany ustawy o IPN z zamiarem penalizacji oskarżeń Polski o współsprawstwo

poniżej 18 lat, ze względu na epatowanie brutalnością…” itp. Taki film jest praktycznie zatopiony – obejrzeć go można tylko mając link. Jakiś algorytm wykrył brutalność, ale ten sam film w wersji polskiej już nie „epatuje”. Widać, że algorytmy czy „moderatorzy” ograniczają przeznaczone dla zagranicy filmy o martyrologii Polaków (monopol na męczeństwo mają inni) i o Polakach ratujących Żydów. Nowym przykła-

Na Trumpa i lojalnych względem niego 106 republikańskich kongresmenów spadły niesłychane represje, z których najmniejsza to zablokowanie kont na mediach społecznościowych. Holocaust” w latach 1939–1956, kiedy byli mordowani przez Niemców, Rosjan, Ukraińców i komunistów żydowskiego pochodzenia. Stykając się z cudzoziemcami, zorientowałem się, że sporo ludzi z zaskoczeniem przyjmuje wiadomość o mordowaniu przez Niemców także chrześcijan, choć wszyscy słyszeli o mordowaniu Żydów. Dlatego postanowiłem zrobić ten film także w wersji angielskiej (Polish Holocaust – inconvenient truth). Wkrótce przyszła od YouTube’a wiadomość: „zgodnie z zasadami panującymi w naszej społeczności uważamy, że film ten jest nieodpowiedni dla młodzieży

dem jest „zatrzymanie” filmu o grupie Ładosia czy o obozie koncentracyjnym dla polskich dzieci (Irena Sendler także nie dostała Nobla). Jeden z cenzorów-moderatorów YT podobno został zlokalizowany jako mieszkaniec Wejherowa pochodzący z postępowej rodziny o właściwych, komunistycznych korzeniach. Jeśli ktoś ma zainstalowany program „Benjamin” chroniący dzieci przed pornografią, to wtedy algorytmy zaczynają naprawdę harcować, ukazując całą swą moc. Na moim kanale jest ok. 200 krótkich filmów

– w zdecydowanej większości politycznych, bez cienia erotyki (np. Trybunał Konstytucyjny pogromcą dekomunizacji czy Tajemnice transformacji). Jednak „Benjamin” kwalifikuje je jako pornograficzne i dopuszcza tylko nieliczne, np. Gra Jan Martini lub Jubileusz Klubu Gazety Polskiej. O tym, że ze względu na nieodpowiedni „content” na moim kanale nie mogą być zamieszczane reklamy, zostałem poinformowany już dawno. Potęga algorytmów jest wielka, a tych, co się nimi posługują, jeszcze większa. Na Trumpa i lojalnych względem niego 106 republikańskich kongresmenów spadły niesłychane represje, z których najmniejsza to zablokowanie kont w mediach społecznościowych. Już wiadomo o wstrzymaniu funduszy na przyszłe wybory, a zamrożenie kont bankowych jest całkiem prawdopodobne. Wobec nagonki medialnej, bez kart płatniczych, poczty elektronicznej, może nawet bez telefonu komórkowego, grozi im śmierć cywilna. 96 kongresmenów już posypało głowę popiołem i złożyło samokrytykę. Do impeachmentu potrzebne są głosy 17 republikańskich senatorów. Poddawani są oni wielkiej presji. Czy się złamią? Dopiero dzisiaj możemy docenić, jak ważne dla naszej wolności jest utrzymanie papierowej prasy (np. „Kuriera Wnet”), telefonów stacjonarnych i tradycyjnego pieniądza! K

Nr 80 · LUTY 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 74  .  Data i miejsce wydania Warszawa 30.01.2021 r.  Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

P

rezydent Poznania, pan Jaśkowiak, wyraził opinię, że w dobie pandemii powinniśmy w pierwszym rzędzie chronić artystów, ponieważ są oni naszym dobrem narodowym. Może rzeczywiście społeczeństwo już otoczyło troską swe „najcenniejsze zasoby” – to jest celebrytów, mniejszości etniczne i seksualne, tajnych współpracowników komunistycznych służb i ich oficerów prowadzących (te kategorie zresztą częściowo się pokrywają)? Czy taki był algorytm rekrutacji ludzi, którzy zostali zaszczepieni „na krzywy ryj” w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym? Wiele wskazuje na to, że w coraz większym stopniu podlegamy działaniom algorytmów, ale oprócz algorytmów potrzebni są jeszcze moderatorzy. Dużo moderatorów. W 2018 roku Google zatrudniał ich ok. 10 tysięcy, a Facebook aż 30 tysięcy. Oczywiście ze względu na „wysokie standardy obowiązujące w naszej społeczności”, wśród pracowników nie ma miejsca na „dyskryminowanie kogokolwiek ze względu na płeć, wiek, rasę, wyznanie, pochodzenie społeczne” itp.

Holokaustu. W ustawie wyraźnie zaznaczono („kto publicznie i WBREW faktom pomawia o…”). Mimo to zorganizowana została ogromna międzynarodowa awantura, w wyniku której rząd polski wycofał projekt zmian. W rzeczywistości chodziło o rezygnację ze znacznie ważniejszej ustawy reprywatyzacyjnej ministra Jakiego, którą też wycofano. W moim filmie ukazywałem, że Polacy rzeczywiście mieli swój „Polish


LUTY 2O21 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A 21 stycznia

Styczeń to przede wszystkim blokada kont prezydenta Trumpa w mediach społecznościowych, która zszokowała tzw. opinię publiczną, ale jej mechanizm nie był zaskoczeniem dla dziennikarzy. Przecież media FAGAM to firmy prywatne, więc „co komu do domu, jak dom nie jego”.

Wolność słowa AD 2021 Styczeń Jolanta Hajdasz

S

tąd próby zwrócenia po raz kolejny odbiorcom mediów na tę lukę w traktowaniu Facebooka, Twittera, Google’a itd., bo z jednej strony zachowuje się jak dostawca narzędzia typu dostawca papieru dla gazety drukowanej i nie obowiązują go reguły prawa prasowego, ale gdy sam uzna to za stosowne, staje się Redakcją, która analizuje treści i coś publikuje, a czegoś nie… Mechanizm cenzorski bardzo niebezpieczny, bo działa bez jakiejkolwiek kontroli społecznej. Stąd tak wiele w tym miesiącu naszych komentarzy i udziału w różnych audycjach, i petycja do Premiera o ochronę wolności słowa w internecie. By ukazywać się w nim mogło wszystko, co jest prawnie dozwolone, oraz by chociaż utworzyć szybką ścieżkę odwoławczą dla każdego w razie blokady jego konta. Póki co, przecież trzeba iść do sądu w Kalifornii (Facebook), czy w Irlandii (Google), by skutecznie wyrazić swoją niezgodę na blokadę. Chciałabym także zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę w tym miesiącu – jeszcze jeden kontrowersyjny aspekt tragedii Pana Sławomira z Polski, który umarł z głodu i pragnienia w szpitalu w Plymouth. Otóż warto zauważyć, iż w ostatnich dniach grudnia ub. roku sąd w Wielkiej Brytanii

informacje o dramacie pana RS, jego matki i sióstr. Dopiero kolejne odmowy sprawiły, iż z impetem ruszyły nasze publikacje. Dziennikarzom tzw. mediów prawicowych w Polsce należy się wielkie podziękowanie za tę społeczną kampanię medialną. Czy akcja byłaby bardziej skuteczna, gdyby działaniom dyplomatycznym od początku towarzyszył medialny rozgłos? Tego już się nie dowiemy, ale z całą pewnością możemy dziś stwierdzić, że w tej sprawie medialny rozgłos niczego by nie pogorszył. Bo przecież gorzej już chyba być nie mogło. Pogrążony w śpiączce pan Sławomir umarł z głodu i pragnienia w szpitalu w Wielkiej Brytanii. Na oczach nas wszystkich. Wybrane sprawy z działalności CMWP SDP w styczniu 2021 r.

2 stycznia Protest CMWP SDP przeciwko blokowaniu przez brytyjski sąd informacji o walczącym o życie Polaku CMWP SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko próbom ograniczenia przez sąd w Wielkiej Brytanii prawa do korzystania z wolności słowa przez polską opinię publiczną poprzez wydany czasowo zakaz informowania

6 stycznia

14 stycznia

Protest ZG SDP przeciwko apelowi Niemieckiego Stowarzyszenia Dziennikarzy o zajęcie się przez KE rynkiem prasy w Polsce Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich stanowczo zaprotestowało przeciwko ingerencji Deutsche Journalisten-Verband (Niemieckiego Związku Dziennikarzy, DVJ) w wewnętrzne sprawy Polski w postaci wystosowania apelu do Komisji Europejskiej „o przyjrzenie się rozwojowi rynku gazet w Polsce w momencie, gdy na początku 2021 roku w Polsce ma obowiązywać mechanizm praworządności”. DVJ stwierdziło, iż z zadowoleniem przyjmuje zapowiedź Very Jourovej, komisarz UE ds. Praworządności, w wywiadzie dla „Tagesspiegel”, zastosowania mechanizmu praworządności wobec Polski ze względu na ingerencję w niezależność sądownictwa. – Nie można na tym poprzestać – powiedział przewodniczący DJV – podstawowe prawo do wolności prasy jest w wielkim niebezpieczeństwie także w naszym sąsiednim kraju. Komisja UE nie może stać bezczynnie, gdy narodowo-konserwatywna partia PiS stopniowo znosi niezależne dziennikarstwo. Tymczasem w rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca, media w Polsce funkcjonują na podstawie prawa stanowionego w demokratyczny sposób, a obowiązujące w polskim systemie prasowym przepisy respektują wszystkie zasady wolnych i niezależnych mediów. Z nieznanych nam powodów Frank Uberall po raz kolejny używa DVJ do prowadzenia działalności politycznej, co jest zaprzeczeniem rzetelnego i etycznego dziennikarstwa i w oczywisty sposób stoi w sprzeczności z misją Niemieckiego Związku Dziennikarzy.

Debata w Senacie na temat sprzedaży spółki Polska Press koncernowi PKN Orlen z udziałem SDP i CMWP SDP Jadwiga Chmielowska, sekretarz generalna SDP, i Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, uczestniczyły we wspólnym posiedzeniu Senackich Komisji Kultury i Środków Przekazu oraz Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji, jakie odbyło się 14 stycznia br. Tematem dyskusji było przede wszystkim przejęcie spółki Polska Press przez PKN Orlen. Jolanta Hajdasz przedstawiła stanowisko ZG SDP w sprawie zakupu od niemieckiego wydawcy Verlagsgruppe Passau gazet i portali regionalnych przez PKN Orlen, podkreślając, iż SDP z nadzieją przyjmuje tę transakcję i widzi w niej szansę na przełamanie dominacji wydawnictw zagranicznych na rynku regionalnej prasy drukowanej i regionalnych portali w Polsce. Przeciwnego zdania byli m.in przedstawiciele Towarzystwa Dziennikarskiego oraz zaproszeni medioznawcy, którzy widzą przede wszystkim zagrożenia związane z przejęciem gazet od niemieckiego wydawcy przez firmę państwową.

14 stycznia Pan Sławomir, pacjent po zawale w szpitalu w Plymouth (Wielka Brytania), na opublikowanym przez rodzinę na Twitterze filmiku mrugał oczami, płakał i reagował na dotyk bliskich osób. Szpital odłączył go od aparatury podającej pokarm i picie, w efekcie czego nasz rodak zmarł 26 stycznia 2021 r.

zakazał mediom z Polski informować opinię publiczną o tej sprawie oraz informować o działaniach polskiego rządu w sprawie umierającego z głodu i pragnienia naszego rodaka. Decyzję o zakazie informowania mediów sąd podjął 28 grudnia ub.r. Dwa dni później cofnął ten zakaz, ale nadał był on obwarowany licznymi ograniczeniami, w związku z tym dziennikarze z Polski nie mieli od początku informacji na ten temat ani nie byli informowani przebiegu sprawy, co więcej, w skomplikowaną procedurę odwoławczą zaangażowana została walcząca o życie syna i brata rodzina oraz wspierający ją prawnicy z chrześcijańskiej organizacji pro life. Wszyscy musieli więc milczeć, by nie zaprzepaścić szans na legalne uzyskanie pozwolenia na sprowadzenie chorego do Polski. Przeciwko tej decyzji sądu 2 stycznia zaprotestowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ale to wszystko okazało się mało efektywne i zabierało tak cenny dla umierającego człowieka czas. Trzeba to powiedzieć wprost – skandaliczna w tych okolicznościach decyzja sądu w Wielkiej Brytanii w wyjątkowo skuteczny sposób zahamowała rozprzestrzenianie się informacji o umierającym, potrzebującym wsparcia człowieku w pierwszych dniach walki o jego życie, bo nie chcąc zaszkodzić działaniom dyplomatycznym oraz by nie zepsuć działań bliskich zabiegających z determinacją o możliwość przewiezienia naszego rodaka do kraju, dziennikarze musieli milczeć. W pierwszych dniach stycznia te prawne procedury skutecznie wyeliminowały z przestrzeni publicznej

o sprawie Polaka, któremu szpital odmawiał podawania pokarmów i płynów, w efekcie czego miał on umrzeć z głodu i z pragnienia. Decyzję o zakazie informowania mediów o tej sprawie sąd podjął 28 grudnia ub.r., zakazując przekazywania mediom z Polski informacji na temat dramatycznej sytuacji pana SR oraz o działaniach polskiego rządu w jego sprawie. 30 grudnia zmieniono tę decyzję, ale nadal była ona obwarowana licznymi ograniczeniami, w związku z czym dziennikarze z Polski nie byli informowani o przebiegu sprawy.

4 stycznia 2021 Odłożenie ogłoszenia wyroku na red. Wojciecha Biedronia z tygodnika „Sieci” Ogłoszenie wyroku w sprawie red. Wojciecha Biedronia w związku z jego artykułem na temat byłego sędziego Wojciecha Łączewskiego przez Sąd Okręgowy w Łodzi zostało odłożone. Sprawa dotyczy publikacji na temat b. sędziego W. Łączewskiego, w której opisano, jak miał on nawiązać prywatną korespondencję z osobą, którą uznał za dziennikarza Tomasza Lisa i miał namawiać red. naczelnego „Newsweeka” do obrania nowego kierunku w politycznej walce z rządem. Sąd Okręgowy uznał, że redaktor Wojciech Biedroń pomówił sędziego „o właściwości, które mogły go narazić na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu sędziego poprzez nieprawdziwe wskazanie, że wobec pokrzywdzonego toczy się postępowanie dyscyplinarne”. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP.

CMWP SDP w Polskiej Agencji Prasowej o blokadzie kont w mediach społecznościowych i konieczności ochrony wolności słowa w sieci – Dopiero po likwidacji kont społecznościowych Donalda Trumpa wiele osób uświadomiło sobie, że należy bronić się przed ideologiczną cenzurą – powiedziała PAP dyr. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w rozmowie z red. Hubertem Bekrychtem. – Okazało się, że portale społecznościowe to środki masowego komunikowania – tak jak prasa, radio czy telewizja – w których ktoś konkretny decyduje o tym, czy coś będzie publikowane, czy nie – zwróciła uwagę Jolanta Hajdasz. – Każdy przekaz, który nie narusza przepisów prawnych, powinien mieć szansę na publikację, a od oceny, czy ktoś te przepisy naruszył, są niezawisłe sądy – podkreśliła szefowa CMWP SDP. Jolanta Hajdasz uważa, że należy jak najszybciej opracować działania zapobiegające cenzurze mediów społecznościowych. – Są opracowania i projekty Unii Europejskiej, jak z tym zjawiskiem walczyć. Warto je analizować. Pod koniec ubiegłego roku również nasze Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecie. Przyjmuję te działania z nadzieją, czekam na publikację ostatecznej wersji tego projektu. W mojej ocenie mogą to być korzystne dla nas wszystkich rozwiązania – oświadczyła. – Trzeba zacząć kontrolować to, co kontrolowane być powinno. Wolność słowa nie oznacza wolności od wszystkiego i do wszystkiego. Musi być związana z odpowiedzialnością, ale jest dobrem nas wszystkich, na pewno nie powinni o niej decydować właściciele wielkich korporacji medialnych – powiedziała Jolanta Hajdasz.

15 stycznia Odłożenie ogłoszenia wyroku przeciwko TVP3 Gdańsk. Sprawa objęta monitoringiem CMWP SDP Sąd Okręgowy w Gdańsku zaplanował na 15 stycznia 2021 r. zakończenie toczącego się od 2018 r. procesu z powództwa Henryka Jezierskiego, podejrzanego o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, przeciwko dziennikarce TVP3 Gdańsk oraz dyrekcji TVP3 Gdańsk. Wszystko wskazywało na to, iż tego dnia zostanie wydany wyrok. Z nieznanych przyczyn sprawę przełożono, wyznaczając nowy termin – 12 marca 2021 r. W imieniu Centrum Monitoringu Wolności Prasy rozprawy obserwuje red. Maria Giedz.

19 stycznia Wsparcie CMWP SDP dla walki o życie Polaka w szpitalu w Plymouth Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, oraz Prezes SDP Krzysztof Skowroński podpisali 16 stycznia br. petycję do władz Wielkiej Brytanii z apelem o przekazanie do naszego kraju rodaka, który przebywał w szpitalu w Plymouth w Wielkiej Brytanii, oraz 19 stycznia br. petycję w języku angielskim w tej samej sprawie. CMWP SDP protestowało przeciwko ograniczaniu przez Sąd w Wielkiej Brytanii prawa do korzystania z wolności słowa przez polską opinię publiczną poprzez wydany czasowo zakaz informowania „o sprawie Polaka w średnim wieku znanego pod inicjałami RS”, któremu szpital odmawiał podawania pokarmów i płynów. Protest został opublikowany 2 stycznia br.

Wsparcie CMWP SDP dla Ewy Stankiewicz w związku z odwołaniem przez TVP premiery jej filmu Stan zagrożenia W związku z zaskakującym odwołaniem premiery filmu Stan zagrożenia autorstwa Ewy Stankiewicz przez TVP SA, Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP oświadczyło, iż w pełni solidaryzuje się z red. Ewą Stankiewicz, dziennikarką i dokumentalistką, i apeluje do Telewizji Publicznej o emisję tego filmu w najbliższym możliwym terminie. Stan zagrożenia miał zostać pokazany w TVP1 20 stycznia br. o godz. 21.00 w ramach pasma dokumentalnego. W dniu planowanej premiery po południu pojawiły się informacje, że emisję filmu odwołano, co potwierdziło się wieczorem, gdyż o godz. 21.00 w TVP1 transmitowano mecz piłkarski o Superpuchar Włoch.

22 stycznia Protest CMWP SDP przeciwko skazaniu red. Michała Majewskiego za ochronę źródeł informacji w tzw. aferze taśmowej

dla wszystkich obywateli – powiedział Krzysztof Skowroński. Dr Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP oraz wiceprezes SDP, podkreśliła, że petycja nie idzie w kierunku cenzurowania internetu, tylko zapewnienia wolności słowa. – To jest naszym celem. Widzimy, jaki jest problem, gdzie są luki, także w przepisach prawnych. Mam nadzieję, że jest szansa, by to zlikwidować – powiedziała. Razem z petycją w KPRM złożono również przygotowany przez Ordo Iuris raport Wolność słowa w Internecie. Diagnoza problemów i kierunki zmian, pokazujący m.in., jak inne kraje uregulowały działalność gigantów technologicznych oraz omawiający proponowane w Polsce rozwiązania prawne.

25 stycznia Gmina kontra dziennikarz. Kolejna sprawa z 212 kk objęta monitoringiem CMWP SDP 25 stycznia br. przed Sądem Rejonowym w Częstochowie odbyła się rozprawa z prywatnego aktu oskarżenia z art. 212 kodeksu karnego Gminy Rędziny przeciwko red. Pawłowi Gąsiorskiemu, redaktorowi naczelnemu portalu gminaredziny.pl. Gminie nie

Czołówka trailera promującego odwołaną w ostatniej chwili emisję filmu Ewy Stankiewicz Stan zagrożenia w TVP

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wyraziło stanowczy protest przeciwko apelacyjnemu wyrokowi Sądu Okręgowego w Warszawie, na podstawie którego były dziennikarz „Wprost”, red. Michał Majewski, został uznany winnym i skazany na 18 tys. zł grzywny za odmowę wydania laptopa red. nacz. tygodnika, Sylwestra Latkowskiego, prokuraturze i agentom Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, by zachować tajemnicę dziennikarską. CMWP SDP podtrzymało swoje stanowisko w tej sprawie sformułowane po wyroku skazującym w sądzie I instancji w lutym 2020 r. i zapewnia, iż nadal będzie wspierać dziennikarza w skardze kasacyjnej, jeśli zdecyduje się on ją złożyć.

26 stycznia 2021 Apel do Premiera RP o ochronę wolności słowa w internecie Petycję z apelem do premiera RP Mateusza Morawieckiego o jak najszybsze przyjęcie przepisów gwarantujących wolność słowa w internecie złożyli we wtorek w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przedstawiciele Instytutu Ordo Iuris, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Podczas briefingu prasowego, który towarzyszył przekazaniu petycji, prezes SDP Krzysztof Skowroński przypomniał, że zarówno stowarzyszenie, jak i CMWP SDP wielokrotnie protestowało przeciwko usuwaniu treści w mediach społecznościowych. – Uważamy, że cenzura w internecie jest na świecie zjawiskiem bardzo groźnym. Ograniczenie wolności słowa to jest ograniczenie dostępu do informacji dla miliardów ludzi, dlatego z pełnym przekonaniem i pełną stanowczością podpisujemy się pod tą petycją. Chcemy, aby polski parlament procedował tę ustawę, żebyśmy w Polsce wiedzieli, że wolność słowa jest wartością chronioną, bo wolność słowa to demokracja, to możliwość rozwoju nie tylko dla mediów, ale również dla przemysłu,

Briefing prasowy Ordo Iuris, SDP i CMWP SDP przed złożeniem petycji do Kancelarii Premiera w sprawie ochrony wolności słowa w internecie

spodobało się sformułowanie: „gmina nieźle zarabia na Waszych odpadach”. Według aktu oskarżenia są to nieprawdziwe informacje, a twierdzenie, że m.in. „mieszkańcy za dużo płacą za śmieci” spowodowało utratę zaufania do gminy Rędziny przez mieszkańców. Według aktu oskarżenia, Gmina Rędziny poczuła się zniesławiona tym, iż red. Paweł Gąsiorski napisał artykuł na temat wpływów i wydatków za śmieci w gminie Rędziny. Według red. Pawła Gąsiorskiego, źródłem informacji zawartych w artykule była informacja publiczna przesłana przez wójta gminy.

27 stycznia Kolejne odłożenie ogłoszenia wyroku ws. redaktora Wojciecha Biedronia Tym razem okazało się, że b. sędzia Wojciech Łączewski domaga się wyłączenia przewodniczącego składu orzekającego. Przed Sądem Okręgowym w Łodzi już po raz drugi nie ogłoszono wyroku w sprawie redaktora Wojciecha Biedronia z tygodnika „Sieci” w związku z jego artykułem na temat byłego sędziego Wojciecha Łączewskiego, który teraz występuje w roli oskarżyciela prywatnego. 4 stycznia 2021 r. wyroku nie ogłoszono, ponieważ Łączewski zmienił miejsce zamieszkania i – jak argumentował były sędzia – nie wiedział o poprzednich terminach. Na rozprawie 27 stycznia oskarżyciel prywatny wystąpił do łódzkiego sądu o wyłączenie z postępowania sędziego Marka Pietruszki, który przewodniczy składowi orzekającemu. Sprawa dotyczyła publikacji na temat b. Sędziego W. Łączewskiego, w której opisano, jak miał on nawiązać prywatną korespondencję z osobą, którą uznał za dziennikarza Tomasza Lisa, i miał namawiać red. naczelnego „Newsweeka” do obrania nowego kierunku w politycznej walce z rządem. Wojciech Łączewski jeszcze jako sędzia wystąpił w listopadzie 2016 r. z prywatnym aktem oskarżenia wobec red. Wojciecha Biedronia. Latem 2018 r. sąd I instancji uznał dziennikarza za winnego. Podstawą był art. 212 kodeksu karnego mówiący o zniesławieniu. Biedroniowi wymierzono 25 tysięcy zł grzywny. Na początku 2019 r., po apelacji, Sąd Okręgowy w Łodzi złagodził wyrok i zmniejszył grzywnę do 3 tys. zł, ale uznał winę dziennikarza. We wrześniu 2020 r. Sąd Najwyższy uchylił wyrok wymierzający grzywnę red. Biedroniowi. Sprawa wróciła do II instancji, czyli do Sądu Okręgowego w Łodzi. Na jego wokandzie pojawiła się na początku 2021 roku. K Dr. Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.


KURIER WNET · LUTY 2O21

4

W

nastroju nieco nostalgicznym pokazywano zamykane zakłady, a nawet likwidowane całe branże i wpływ tych procesów na lokalne społeczności. Miałem okazję oglądać niektóre odcinki – pamiętam likwidowaną gdzieś w Oregonie ostatnią wytwórnię skarpetek, ostatnią fabrykę porcelanowych kubków czy właśnie zamykaną, prowadzoną przez 4 pokolenia rodzinną stolarnię wytwarzającą półki i szafki drewniane. Oczywiście bez kubków czy skarpetek można żyć, ale doszczętna likwidacja branży oponiarskie wraz z przeprowadzką całej produkcji firmy Bridgestone, mogła stanowić strategiczne zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W Ameryce pozostał jedynie budynek dyrekcji. Niedługo wymrą ostatni fachowcy i nikt w kraju nie będzie wiedział, jak się robi opony. Będzie trzeba szukać instrukcji w internecie, ale ktoś może ten internet wyłączyć… Gościnni Chińczycy przyjmowali do siebie fabryki różnych artykułów, pod warunkiem przekazania pełnej dokumentacji i wyszkolenia techników i inżynierów. W ten sposób Amerykanie stworzyli potęgę Chin, nie tylko technologiczną. Ameryka wyhodowała sobie potwora i przyszłe kłopoty na odcinku chińskim są pewne. Często wspomina się nieszczęsnego Konrada Mazowieckiego jako przykład głupoty Polaków, którzy nie przewidzieli konsekwencji sprowadzenia 3 mnichów – rycerzy krzyżackich na okres 5 lat (może to było 5 mnichów na 3 lata…). Mnisi mieli rozwiązać problem najazdów pogańskich Jadźwingów na Mazowsze. Krzyżacy z zadania się wywiązali i po Jadźwingach ślad zaginął, ale skutki tego faktu historycznego odczuwamy do dziś. Amerykanie znacznie szybciej niż po paru stuleciach doświadczają swego braku wyobraźni. A wszystko zaczęło się od prezydentury Nixona, który posłuchał swego doradcy ds. bezpieczeństwa Henry’ego Kissingera, mającego pomysł na walkę z Rosją Sowiecką przez wzmocnienie Chin, czyli na zwalczanie dżumy cholerą. Ćwierć wieku później, spacerując po magazynie sieci Walmart w Miami, ze zdumieniem spotykałem niemal wyłącznie chińskie produkty. Tylko siekiera i kilof – jak na urągowisko opatrzone typowym zwrotem Praudly made in USA („z dumą wytworzone”) – nie były chińskie. W ten sposób dążenie do obniżania kosztów pracy, wynikające z pazerności zarządów firm (zresztą działających pod presją akcjonariuszy), musiało wygrać z interesem narodowym. Mimo narracji, że „przyszłość leży w usługach”, nie brak było ludzi dostrzegających niebezpieczeństwo za-

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A zajmie w przyszłości) szpiegostwem. Taką studentką była ucząca się w Kalifornii piękna Fang Fang, która wdała się w romans z ważnym kongresmenem. Po zażyłych kontaktach z kilkoma innymi politykami Fang została odwołana w 2015 roku do Chin, ale słabość do Kraju Środka pozostała u polityków, którzy ulegli urokom pięknej Azjatki. Chińczycy okazali się mistrzami korupcji politycznej. Nauczeni metod KGB, szukają „kompromatów” na polityków, którymi później posługują się do swoich celów. Tak się złożyło, że właśnie bardzo bliski znajomy panny Fang – kongresmen z Partii Demokratycznej, Eric Swalwell – był liderem

Prezydenci właściwi i ci, którzy nie powinni rządzić Opiniotwórcze media amerykańskie, święcie przekonane o własnej niezależności i obiektywizmie, w ocenie polityków nie kryją swoich sympatii i antypatii. Niezmiennie znakomitą prasę miał (i ma) prezydent Obama. Wybory prezydenckie w USA stają się z elekcji na elekcję coraz kosztowniejsze, a sponsorzy grają o coraz wyższą stawkę. O ile trudno przypuszczać, by na sukcesję władzy w Rosji, Chinach czy Iranie demokratyczne kraje zachodnie miały jakikolwiek wpływ, to

i „zmienił lekko tekst” (a little bit). Ta relacja obiegła następnie świat, stając się obowiązującą wykładnią wydarzenia. Sam Obama żartował, że było to zabawne (funny), więc powtórzyli przysięgę. Obama był pierwszym prezydentem, który nie przyniósł na przysięgę swojej Biblii, bo jej nie posiada. Tak więc wybór Baraka Husajna Obamy był pod wieloma względami wyjątkowy i budził równie wiele obaw, jak i nadziei. Jeśli o nadziei mowa, to dużo sobie po tym wyborze obiecywał… Fidel Castro, nazywając Obamę „szczerym i uczciwym”. Dobrą stroną wyboru Obamy było definitywnie wytrącenie wrogom Ameryki dyżurnego

Taki tytuł nosił cykl reportaży emitowanych w CNN w pierwszych latach XXI w., ukazujący konsekwencje masowej przeprowadzki amerykańskiej wytwórczości do Chin.

Amerykańskie pożegnania Jan Martini

w poprzednim procesie impeachmentu Trumpa i zajmuje się także obecnym, kuriozalnie przegłosowanym już po skończonej kadencji prezydenta! Widać, że Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie powrócił do polityki. Mają ku temu powody, bo po jego wyborze w 2016 roku Chiny zaczęły tracić wpływy w Ameryce. Trump zaczął energicznie zabiegać o powrót wytwórczości do kraju, co przyniosło rezultaty w rekordowym

Mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”. przestania wszelkiej produkcji. Żartowano, że za 10 lat Ameryka będzie krajem, w którym ludzie sobie nawzajem będą sprzedawać na ulicach kiełbaski… Ale to nie Nixon, a dopiero Bill Clinton był faktycznym twórcą potęgi Chin. W ciągu ośmiu lat jego prezydentury nastąpił gigantyczny transfer technologii i kapitału amerykańskiego do tego komunistycznego kraju. Na wzajemnych relacjach skorzystała także Ameryka (powstało 200 tys. nowych milionerów), ale wzbogaciło się tylko 10% Amerykanów. Relatywnie straciła klasa średnia – fundament demokracji. Tak więc Clinton osłabił Amerykę, a to zawsze oznacza kurczenie się, cofanie zachodniej cywilizacji. Na razie Ameryka ma niezwykle dużą ofertę dla przybyszów z całego świata, a Amerykanie są chwaleni, że tak chętnie dzielą się swą wiedzą (w USA kształci się wielka rzesza studentów ze wszystkich kontynentów). Wynika to nie tyle z dobrego charakteru Amerykanów, co raczej z interesu. Mimo, że kształcenie kadr dla swojego perspektywicznego konkurenta z pewnością nie leży w interesie amerykańskim, studiuje tu 1,5 mln studentów chińskich, a wiele uczelni jest po prostu uzależnionych od studentów z Chin – bez nich nie utrzymałyby się na rynku. Szacuje się, że co najmniej połowa chińskich studentów zajmuje się (lub

Ameryka (podobnie jak inne kraje Zachodu) jest bardzo wdzięcznym terenem do penetracji dla komunistycznych służb i żyje się tu przyjemnie. Nic dziwnego, że zdekonspirowani szpiedzy za nic nie chcą wracać do swych ojczyzn. Np. były szpieg KGB, niejaki Michaił Lennikow, schronił się przed deportacją w kościele w Vancouver. W jego obronie murem stanął pastor i wierni, gdyż chrześcijańskie miłosierdzie nie pozwala narażać człowieka na tak wielką przykrość, jaką jest życie w Rosji… W latach 90. czytałem w „Miami Herald” artykuł o przenikaniu rosyjskiej mafii do najistotniejszych centrów amerykańskiej gospodarki. Choć

spadku bezrobocia i wzroście zamożności. Trump jako człowiek bogaty był odporny na korupcję i lobbystów. Ponadto zaczął rewidować różne umowy i traktaty, które uznał za faworyzujące Chiny. Powołał na doradcę ds. bezpieczeństwa gen. Spaldinga – znawcę Chin i autora książki Niewidzialna wojna – jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód. Sędziwa (85 lat) senator Dianne Feinstein z Kalifornii miała 3 mężów, ale tylko jednego przez całe życie kierowcę, który okazał się chińskim szpiegiem. Natomiast postać nr 2 w Partii Republikańskiej – Mitch McConnell, marszałek senatu (majority speaker), ma żonę Chinkę. Jego teść jest bliskim przyjacielem przywódcy KP Chin Xi Jingpinga (!), a bratowa teścia zasiada w radzie nadzorczej centralnego banku Chin. McConnell wręcz sabotował politykę Trumpa na odcinku chińskim, nie poparł prezydenta w walce z oszustwami wyborczymi, a teraz prawdopodobnie poprze impeachment byłego (!) prezydenta. Jest on niewątpliwie najwyższym rangą chińskim lobbystą w Ameryce i prawdopodobnie zawdzięcza swój urząd chińskim koneksjom. Próbowano walczyć z wszechobecną chińską penetracją, ale – rzecz charakterystyczna – wszystkie firmy adwokackie odmówiły współpracy, bo ich najwięksi klienci robią interesy w Chinach…

w Ameryce powszechna jest świadomość, że nie można ustalić wyraźnej granicy między rosyjskim biznesmenem, gangsterem a agentem KGB (sowietolog Christopher Story uważa mafię rosyjską za dział KGB), rosyjscy biznesmeni zasiadają w radach nadzorczych, są menedżerami, podejmują ważne decyzje, słowem – mają coraz większy wpływ w amerykańskich korporacjach (np. Sergiej Brim – współwłaściciel Google’a). Konkluzje artykułu były dwie: 1. Z powodu braku instrumentów prawnych nic się nie da zrobić. 2. Tak widocznie ma być. To dlatego „zarząd główny” rosyjskiej mafii urzęduje w Nowym Jorku. Nie ma już niestety senatora McCarthy’ego i jego „polowania na czarownice”, więc Ameryka wystawiona jest na harce agentów i lobbystów wszelkiej proweniencji. Ich działania medialne i biznesowe są skuteczne, ale udowodnienie jakichkolwiek powiązań w zasadzie niemożliwe, a już usunięcie z kraju w ogóle nie wchodzi w rachubę (z uwagi na prawa człowieka). Chińczycy żyją w Ameryce w zwartych skupiskach już 200 lat

odwrotna sytuacja – zewnętrzne ingerencje w amerykański proces wyborczy – nie ulega wątpliwości. Pewne jest, że z wyborem Obamy wiązały duże nadzieje (i chyba się nie zawiodły) siły wrogie Zachodowi i jednocześnie dysponujące wielką ilością środków – służby chińskie, rosyjskie i fundamentaliści islamscy. Kampania prezydencka w USA zaczyna się od spraw zasadniczych – zbierania pieniędzy. Już od pierwszych dni na konto wyborcze Obamy wpływało niewspółmiernie więcej pieniędzy niż na jakiegokolwiek innego kandydata. Fakt ten zadziwiał komentatorów, którzy w końcu doszli do wniosku, że to ubodzy Murzyni wpłacają po 20 dolarów. Ale Afroamerykanów w USA jest tylko kilkanaście procent! Ktoś najwyraźniej inwestował w Obamę. Wiadomo, że transfer pieniędzy z zewnątrz jest utrudniony, ale wspomagać mogą firmy już istniejące w USA – formalnie amerykańskie… Dla zachęty, już na samym początku urzędowania Obama otrzymał pokojową nagrodę Nobla (kontrkandydatka Irena Send­ lerowa, ratująca Żydów, nie uzyskała akceptacji). Poprzednio tą nagrodą

„Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa. Intensywność ataków na Trumpa można tylko porównać z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. (kantoński jest trzecim nieangielskim językiem w USA), co obecnie ułatwia infiltrację komunistycznym Chinom. Poza tym, mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”. Dla establishmentu nie stanowi problemu fakt, że Chiny prowadzą jawnie wrogą politykę, popierając wszystkie siły mogące szkodzić Zachodowi – Rosję, Iran, Koreę Płn. Wenezuelę. Już Lenin poznał mentalność kapitalistów mówiąc, że „sprzedadzą nam sznur, na którym będziemy ich wieszać”.

uhonorowano prezydenta Cartera, ale on miał konkretne „osiągnięcia” – jako miłośnik pokoju dokonał jednostronnego rozbrojenia i przeprowadził wielką czystkę w CIA, na wiele lat paraliżującą działanie tej instytucji (tzw. „Halloween Massacre” z 1977 r.). Inny niepokojący fakt pojawił się w związku z przysięgą Obamy. Sposób, w jaki o tym wydarzeniu informował „New York Times”, to arcydzieło dziennikarstwa dezinformującego. Zamiast po prostu napisać, że prezydent podczas składania przysięgi opuścił wymagane w konstytucji odniesienie do Boga, co wymusiło powtórzenie całej procedury (sytuacja bez precedensu), stwierdzono, że sędzia, za którym Obama powtarzał rotę, pomylił się

natychmiast. Mało kto teraz pamięta, że decyzję o wojnie z Irakiem poparło 80% Amerykanów. Po latach okazało się, że wszyscy byli „za, ale właściwie przeciw”, Bush wplątał Amerykę w „iracką awanturę”, a w ogóle to lekceważył ONZ, nie konsultował się z sojusznikami itp. Lekceważony i ośmieszany przez media, nie zabiegał o sondaże. Mimo że był starannie wykształcony, przyprawiono mu gębę teksańskiego prostaka. Bush odszedł bez rozgłosu – niemal w niesławie. Właściwie nie było żadnego podsumowania jego prezydentury, ani jednego ciepłego słowa na odejście, a przecież miał też osiągnięcia – choćby fakt, że działania antyterrorystyczne, jakie podjął, okazały się skuteczne. Islamistom nie udało się popełnić żadnego aktu terrorystycznego na terenie USA, a trudno przypuszczać, by byli tak łaskawi, żeby nie próbować. Nikt też nie może mu odmówić woli walki. „Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa, znienawidzonego przez ekologów, pacyfistów, gejów i lesbijki, autorytety moralne, obrońców praw człowieka i w ogóle całą postępową ludzkość. Intensywność ataków na Trumpa można tylko porównać z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. Niewątpliwie Trump sobie „nagrabił” na wielu polach. Najważniejszym była „wojna handlowa” z Chinami i Niemcami (próba likwidacji nierównowagi handlowej z tymi krajami). Z kolei Rosja źle przyjęła konkretne wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Równocześnie, w trosce o utrzymanie tożsamości amerykańskiej, Trump walczył z nielegalną imigracją, budując kosztowny mur na bardzo długiej granicy z Meksykiem. Budowanie murów jest przyjmowane bardzo źle przez miłośników „społeczeństwa otwartego”, chyba że dotyczy Izraela. Stały, wielki napływ ludności latynoskiej szukającej lepszego życia jest źródłem kłopotów w Ameryce, jednak dla demokratów imigracja jest korzystna, gdyż przysparza wyborców Partii Demokratycznej. Z przyczyn humanitarnych (łączenie rodzin) regularnie przeprowadza się „amnestie” legalizujące

Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. argumentu o rasizmie. Życiorys Baraka Obamy podlegał retuszom i początkowo lansowana teza o ubogim chłopcu z przedmieścia szybko przestała obowiązywać. Wiadomo, że babka Baraka (Amerykanka żydowskiego pochodzenia) była prezesem banku na Hawajach, a matka – hippiska i miłośniczka sowieckiej Rosji – jako etnograf przejawiała wielkie zainteresowanie zawodowe muzułmańskimi mężczyznami różnych ras i narodów (ojciec Baraka – Kenijczyk, ojczym – Indonezyjczyk). Dla nas Obama – „bardziej pokojowy i mniej antyrosyjski prezydent” – pozostanie postacią ponurą ze względu na jego dwuznaczną postawę wobec wydarzenia smoleńskiego i wypowiedzenie umowy o budowie tarczy antyrakietowej w Redzikowie w symbolicznym dniu 17 września (2009). W przeciwieństwie do Obamy, jego poprzednik – republikański prezydent George W. Bush – od początku miał „złą prasę” i funkcjonował w nieprzychylnym środowisku medialnym. Nigdy nie pisano „rząd USA”, tylko „Bush administration” – w domyśle, że administracja ta jest zła (nieudolna, skorumpowana, niekompetentna), a prezydent nie kocha pokoju. W telewizji pokazywano niekończące się powtórki drobnych przejęzyczeń czy gaf prezydenta. Można było wielokrotnie zobaczyć, jak Bush się potknął czy uderzył w głowę, wychodząc z helikoptera itp. W miłych latach 90., kiedy Amerykanie konsumowali pozycję jedynego supermocarstwa, prezydent Clinton mógł sobie pograć na saksofonie i robić bezeceństwa (w godzinach urzędowania!) w gabinecie zwanym odtąd „oralnym”. Historia nie była tak łaskawa dla Busha-juniora. Po pierwszym w dziejach Ameryki ataku na jej terytorium, Amerykanie byli zaszokowani – nie tylko oczekiwali, ale wręcz żądali, by prezydent coś zrobił, i to

pobyt imigrantów, co wiąże się z nabyciem praw wyborczych. Wybory roku 2020 były ostatnimi z przewagą białej anglojęzycznej ludności; w następnych – twórcy państwa amerykańskiego będą w mniejszości. Trump nie był miłośnikiem aborcji i genderyzmu, ponadto często odwoływał się do patriotyzmu, co posłużyło za pretekst do przyprawienia mu gęby ksenofoba, rasisty i homofoba, niekochającego postępu i demokracji. Po jego zwycięstwie w 2016 roku pisano, że „na Kremlu strzelają korki szampana”, powtarzano opinie typu „najbardziej proizraelski prezydent”. Nietrudno zauważyć, że są to te same „cepy”, którymi okładało się Lecha i okłada Jarosława Kaczyńskiego. Pandemia, która umożliwiła zwycięstwo (wątpliwe) Bidena, spowodowała, że Chiny staną się liderem ekonomicznym świata wcześniej niż planowano. Dlatego z pewnością w Pekinie strzelały korki szampana. Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. Właśnie dzięki tym ideom na uczelniach, studenci chińscy czują się w Ameryce jak w domu. Żegnając prezydenta Trumpa, wielu z nas obawia się, że równocześnie żegnamy Amerykę taką, jaką znamy – ostoję wolności. A może nawet – żegnamy zachodnią chrześcijańską cywilizację. Osobiście wierzę jednak w zdolności regeneracyjne społeczeństwa amerykańskiego, bo pamiętam sytuację po skończonej kadencji prezydenta Busha, gdy republikanie mieli tylko 20% poparcia. Prognozowano wówczas zmierzch systemu dwupartyjnego, który tak skutecznie zapewniał (i zapewnia) wolność w Ameryce. K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A zostaliśmy dotknięci chińskim wirusem. Nasze stosunki handlowe szybko się zmieniały, miliardy dolarów napływały do Stanów Zjednoczonych, ale wirus zmusił nas do pójścia w innym kierunku. Cały świat ucierpiał, ale Ameryka osiągnęła lepsze wyniki ekonomiczne niż inne kraje dzięki naszej niesamowitej gospodarce i ekonomii, którą zbudowaliśmy, choć bez przygotowanych tu fundamentów i dróg to by się nie udało. Nie uzyskalibyśmy tu jednych z najlepszych wskaźników, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Uwolniliśmy również nasze zasoby energii i staliśmy się największym na świecie producentem ropy naftowej i gazu ziemnego. Kierując się tą polityką, zbudowaliśmy największą gospodarkę w historii świa-

Kiedy nasz naród został dotknięty straszliwą pandemią, wyprodukowaliśmy nie jedną, ale dwie szczepionki z rekordową szybkością, a wkrótce będzie ich więcej. Powiedzieli, że nie da się tego zrobić, a zrobiliśmy to. Nazywają to teraz „cudem medycznym”. Innym opracowanie szczepionki zajęłoby 3, 4, 5, a może nawet 10 lat, a my zrobiliśmy to w dziewięć miesięcy. Żałujemy każdego straconego życia i przysięgamy raz na zawsze zlikwidować tę straszną pandemię. Kiedy wirus zebrał swoje brutalne żniwo w światowej gospodarce, rozpoczęliśmy najszybsze ożywienie gospodarcze, jakie kiedykolwiek widział nasz kraj. Przekazaliśmy prawie 4 biliony dolarów na pomoc gospodarczą,

pierwszy od 75 lat nowy oddział Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych: Siły Kosmiczne. A zeszłej wiosny stałem w Kennedy Space Center na Florydzie i obserwowałem, jak amerykańscy astronauci wracają w kosmos na amerykańskich rakietach po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Ożywiliśmy nasze sojusze i zjednoczyliśmy narody świata, aby przeciwstawiły się Chinom jak nigdy dotąd. Zniszczyliśmy kalifat ISIS i zakończyliśmy nędzne życie jego założyciela i przywódcy, al Baghdadiego. Przeciwstawiliśmy się opresyjnemu reżimowi irańskiemu i zabiliśmy największego na świecie terrorystę, irańskiego rzeźnika Qasema Soleimaniego. Uznaliśmy Jerozolimę za stolicę Izra-

i nieustanną troską jako prezydenta było zawsze dobro amerykańskich pracowników i rodzin. Nie szukałem najłatwiejszej drogi i to było najtrudniejsze. Nie szukałem ścieżki, która oszczędziłaby mnie przed krytyką. Podejmowałem ciężkie bitwy, najtrudniejsze walki, najtrudniejsze wybory, ponieważ to właśnie mnie, narodzie, wybrałeś. Twoje potrzeby były moim pierwszym i ostatnim nieustępliwym celem. Mam nadzieję, że to będzie nasze największe dziedzictwo: razem przywróciliśmy Amerykanom władzę nad naszym krajem. Przywróciliśmy samorządność. Przywróciliśmy pogląd, że w Ameryce nikt nie jest zapomniany, ponieważ każdy ma znaczenie i każdy ma głos. Walczyliśmy o zasadę, że

Moi drodzy Amerykanie, cztery lata temu podjęliśmy wielki narodowy wysiłek, aby odbudować nasz kraj, odnowić jego ducha i przywrócić lojalność rządu wobec obywateli. Krótko mówiąc, rozpoczęliśmy misję, aby Ameryka znów stała się wspaniała dla wszystkich Amerykanów. Kończąc swoją kadencję 45 prezydenta Stanów Zjednoczonych, stoję przed Państwem naprawdę dumny z tego, co razem osiągnęliśmy. Zrobiliśmy to, po co tu przyjechaliśmy– i wiele więcej.

Niech Bóg błogosławi Stany Zjednoczone Ameryki! Pożegnalne przemówienie prezydenta Trumpa do narodu

FOT. DAVE SHERRILL ON UNSPLASH

W

tym tygodniu inaugurujemy nową administrację i modlimy się o jej sukces w zapewnianiu Ameryce bezpieczeństwa i dobrobytu. Składamy nasze najlepsze życzenia, ale też chcemy, aby jej się powiodło. Chciałbym zacząć od podziękowania kilku niezwykłym ludziom, którzy umożliwili tę naszą niezwykłą podróż. Najpierw pozwólcie mi wyrazić ogromną wdzięczność za miłość i wsparcie naszej wspaniałej pierwszej damie – Melanii. Pozwólcie, że podzielę się również moim najgłębszym uznaniem dla mojej córki Ivanki, mojego zięcia Jareda oraz Barrona, Dona, Erica, Tiffany’ego i Lary. Wypełniają mój świat światłem i radością. Dziękuję także wiceprezydentowi Mike’owi Pence’owi, jego wspaniałej żonie Karen i całej rodzinie Pence’ów. Dziękuję również mojemu szefowi sztabu Markowi Meadowsowi, oddanym członkom personelu Białego Domu i gabinetu, a także wszystkim niezwykłym ludziom w naszej administracji, którzy włożyli serce i duszę w walkę za Amerykę. Chciałbym również poświęcić chwilę, aby podziękować naprawdę wyjątkowej grupie ludzi: tajnym służbom Stanów Zjednoczonych. Moja rodzina i ja zawsze będziemy im dłużni. Wyrażam również głęboką wdzięczność wszystkim w Biurze Wojskowym Białego Domu, zespołom Marine One i Air Force One, każdemu członkowi Sił Zbrojnych oraz stanowym i lokalnym organom ścigania w całym kraju. Przede wszystkim chcę podziękować Amerykanom. Służyć Wam jako prezydent to zaszczyt nie do opisania. Dziękuję za ten niezwykły przywilej, bo tym właśnie jest – wielkim przywilejem i wielkim zaszczytem! Nigdy nie wolno nam zapominać, że chociaż Amerykanie się różnią, jesteśmy narodem niezwykłych, przyzwoitych, wiernych i kochających pokój obywateli, którzy wszyscy chcą, aby nasz kraj dobrze prosperował i miał bardzo, bardzo pomyślne i dobre wyniki. Jesteśmy naprawdę wspaniałym narodem! Wszyscy Amerykanie byli przerażeni atakiem na nasz Kapitol. Przemoc polityczna jest atakiem na wszystko, co cenimy jako Amerykanie. Nigdy nie można tego tolerować. Teraz bardziej niż kiedykolwiek musimy zjednoczyć się wokół naszych wspólnych wartości, wznieść się ponad urazy i wykuwać nasze wspólne przeznaczenie. Cztery lata temu przyjechałem do Waszyngtonu jako jedyny prawdziwy outsider, który kiedykolwiek wygrał prezydenturę. Nie robiłem kariery jako polityk, ale jako budowniczy, patrząc w niebo i wyobrażając sobie nieskończone możliwości. Chciałem zostać prezydentem, ponieważ wiedziałem, że w Ameryce są nowe gigantyczne szczyty, które tylko czekają na zdobycie. Wiedziałem, że potencjał naszego narodu jest nieograniczony, póki stawiamy Amerykę na pierwszym miejscu. Więc porzuciłem swoje dawne życie i wkroczyłem na bardzo trudną arenę, ale arenę z ogromnym potencjałem, który trzeba jednak chcieć wykorzystać. Ameryka dała mi tak wiele, więc chciałem jej coś dać w zamian. Razem z milionami ciężko pracujących patriotów całej tej ziemi zbudowaliśmy największy ruch polityczny w historii naszego kraju. Zbudowaliśmy też największą gospodarkę w historii świata. Chodziło o „America First”, ponieważ wszyscy chcieliśmy ponownie uczynić Amerykę wielką. Przywróciliśmy zasadę, że naród istnieje, aby służyć swojemu krajowi. Nasz program nie dotyczył prawicy czy lewicy, nie dotyczył republikanów czy demokratów, ale dobra narodu – całego narodu. Dzięki wsparciu i modlitwie narodu amerykańskiego osiągnęliśmy więcej, niż ktokolwiek przypuszczał, że to możliwe. Nikt nie pomyślał, że możemy się nawet zbliżyć do takich sukcesów. Zrealizowaliśmy największy pakiet obniżek podatków i reform w historii Ameryki. Obcięliśmy więcej przepisów zabijających pracę niż jakakolwiek administracja kiedykolwiek wcześniej. Naprawiliśmy nasze zerwane umowy handlowe, wycofaliśmy się z okropnego partnerstwa transpacyficznego i porozumienia klimatycznego z Paryża, renegocjowaliśmy jednostronną umowę z Koreą Południową i zastąpiliśmy NAFTA przełomową USMCA– to jest z Meksykiem i Kanadą– umową, która się udała bardzo, bardzo dobrze. Ponadto, co bardzo ważne, nałożyliśmy na Chiny historyczne i monumentalne cła; zawarliśmy też świetną umowę z Chinami. Ale zanim atrament jeszcze wysechł, my i cały świat

ta. Ponownie pobudziliśmy tworzenie miejsc pracy w Ameryce i osiągnęliśmy rekordowo niskie bezrobocie wśród Afroamerykanów, Amerykanów pochodzenia latynoskiego, Amerykanów pochodzenia azjatyckiego, kobiet – prawie wszystkich. Dochody poszybowały w górę, zarobki wzrosły, przywrócony został amerykański sen, a miliony ludzi zostały wyrwane z biedy w ciągu zaledwie kilku krótkich lat. To był cud. Giełda ustanawiała jeden rekord po drugim, osiągając 148 szczytów giełdo-

Służyć Wam jako prezydent to zaszczyt nie do opisania. Dziękuję za ten niezwykły przywilej, bo tym właśnie jest– wielkim przywilejem i wielkim zaszczytem! wych w tym krótkim okresie i podniosła emerytury i pensje ciężko pracujących obywateli w całym kraju. 401(k) są na poziomie, na którym nigdy wcześniej nie byli. Nigdy nie widzieliśmy takich liczb i to tak przed pandemią, jak i po pandemii. Odbudowaliśmy amerykańską bazę produkcyjną, otworzyliśmy tysiące nowych fabryk i przywróciliśmy pięknie brzmiące: „Wyprodukowano w USA”. Aby polepszyć życie pracujących rodzin, podwoiliśmy ulgę podatkową na dzieci i podpisaliśmy największe w historii rozszerzenie funduszy na opiekę nad dziećmi i ich rozwój. Połączyliśmy się z sektorem prywatnym, aby zapewnić przeszkolenie ponad 16 milionów amerykańskich pracowników do zawodów jutra.

uratowaliśmy lub utrzymaliśmy ponad 50 milionów miejsc pracy i obniżyliśmy stopę bezrobocia o połowę. To liczby, których nasz kraj nigdy wcześniej nie widział.

S

tworzyliśmy wybór i przejrzystość w opiece zdrowotnej, stawiliśmy czoła wielkim firmom farmaceutycznym na wiele sposobów, ale szczególnie staraliśmy się, aby dodać klauzule dotyczące krajów uprzywilejowanych, które zapewnią nam najniższe ceny leków na receptę na całym świecie. Przeszliśmy przez VA Choice, VA Accountability, Right to Try i przełomową reformę wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych. Zatwierdziliśmy trzech nowych sędziów Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Wyznaczyliśmy prawie 300 sędziów federalnych, aby interpretowali naszą Konstytucję w formie pisemnej. Przez lata Amerykanie błagali Waszyngton o ostateczne zabezpieczenie granic kraju. Z przyjemnością stwierdzam, że odpowiedzieliśmy na ten apel i osiągnęliśmy najbezpieczniejszą granicę w historii Stanów Zjednoczonych. Daliśmy naszym dzielnym agentom granicznym i bohaterskim funkcjonariuszom ICE narzędzia, których potrzebują, aby wykonywać swoją pracę lepiej niż kiedykolwiek wcześniej oraz aby egzekwować nasze prawa i chronić Amerykę. Z dumą zostawiamy kolejnej administracji najsilniejsze i najsolidniejsze środki bezpieczeństwa granic, jakie kiedykolwiek zastosowano. Obejmuje to historyczne umowy z Meksykiem, Gwatemalą, Hondurasem i Salwadorem, a także ponad 450 mil potężnej nowej ściany. Przywróciliśmy amerykańską siłę w kraju i amerykańskie przywództwo za granicą. Świat znów nas szanuje. Proszę nie utracić tego szacunku. Odzyskaliśmy naszą suwerenność, występując w obronie Ameryki w ONZ i wycofując się z jednostronnych umów globalnych, które nigdy nie służyły naszym interesom. Kraje NATO płacą teraz setki miliardów dolarów więcej niż kilka lat temu, zanim objąłem urząd. To było bardzo niesprawiedliwe. Płaciliśmy za świat. Teraz świat nam pomaga. A co najważniejsze, za prawie 3 biliony dolarów w pełni odbudowaliśmy amerykańskie wojsko, wyposażając je odpowiednio i to wszystkim wyprodukowanym w USA. Uruchomiliśmy

ela i uznaliśmy zwierzchnictwo Izraela nad Wzgórzami Golan. W wyniku naszej odważnej dyplomacji i pryncypialnego realizmu osiągnęliśmy szereg historycznych porozumień pokojowych na Bliskim Wschodzie. Nikt nie wierzył, że to się może stać. Układy Abrahama otworzyły drzwi do przyszłości pokoju i harmonii, a nie przemocy i rozlewu krwi. Nadchodzi początek nowego Bliskiego Wschodu i sprowadzamy naszych żołnierzy do domu. Jestem szczególnie dumny z te-

Nie szukałem ścieżki, która oszczędziłaby mnie przed krytyką. Podejmowałem ciężkie bitwy, najtrudniejsze walki, najtrudniejsze wybory, ponieważ to właśnie mnie, narodzie, wybrałeś. go, że jestem pierwszym prezydentem od dziesięcioleci, który nie rozpoczął żadnej nowej wojny. Przede wszystkim potwierdziliśmy świętą ideę, że w Ameryce rząd odpowiada przed narodem. Naszym przewodnim światłem, naszą Gwiazdą Północną, naszym niezachwianym przekonaniem było to, że jesteśmy tutaj, aby służyć szlachetnym obywatelom Ameryki na co dzień. Nasza lojalność nie dotyczy specjalnych interesów, korporacji ani podmiotów globalnych – dotyczy naszych dzieci, naszych obywateli i naszego narodu. Moim najwyższym priorytetem

każdy obywatel ma prawo do równej godności, równego traktowania i równych praw, ponieważ wszyscy jesteśmy równi przed Bogiem. Każdy ma prawo do traktowania go z szacunkiem, do tego, by jego głos był słyszany, by go rząd słuchał. Wobec każdego lojalnego w stosunku do swojego kraju moja administracja zawsze była lojalna.

P

racowaliśmy nad zbudowaniem kraju, w którym każdy obywatel mógłby znaleźć świetną pracę i wesprzeć swoje wspaniałe rodziny. Walczyliśmy o społeczności, w których każdy Amerykanin mógłby być bezpieczny, i o szkoły, w których każde dziecko mogłoby się uczyć. Promowaliśmy kulturę, w której nasze prawa byłyby przestrzegane, nasi bohaterowie szanowani, nasza historia uczciwie zachowana, a przestrzegający prawa obywatele doceniani. Amerykanie powinni czerpać ogromną satysfakcję ze wszystkiego, co razem osiągnęliśmy. To niezwykłe. Teraz, wychodząc z Białego Domu, zastanawiałem się nad niebezpieczeństwami zagrażającymi bezcennemu dziedzictwu, które wszyscy dzielimy. Jako najpotężniejszy naród na świecie Ameryka stoi w obliczu ciągłych zagrożeń i wyzwań z zagranicy. Ale największym niebezpieczeństwem, przed którym stoimy, jest utrata wiary w siebie, utrata wiary w naszą narodową wielkość. Naród jest tak silny, jak jego duch. Jesteśmy tak wielcy, jak nasza duma. Jesteśmy tak żywiołowi, jak wiara, która bije w sercach naszych ludzi. Żaden naród nie może długo się rozwijać, jeśli traci wiarę we własne wartości, historię i bohaterów, ponieważ to one są źródłem naszej jedności i naszej witalności. Tym, co zawsze pozwalało Ameryce zwyciężać i triumfować nad wielkimi wyzwaniami przyszłości, było nieugięte i dumne przekonanie o szlachetności naszego kraju i jego wyjątkowej roli w historii. Nigdy nie możemy stracić tego przekonania. Nie wolno nam nigdy porzucić wiary w Amerykę. Kluczem do wielkości narodowej jest podtrzymywanie i zaszczepianie naszej wspólnej tożsamości narodowej. Oznacza to skupienie się na tym, co nas łączy: na dziedzictwie, które wszyscy dzielimy. W centrum tego dziedzictwa leży również silna wiara w wolność słowa i otwartą debatę.

Tylko jeśli zapomnimy, kim jesteśmy i jak się tu dostaliśmy, moglibyśmy pozwolić w Ameryce na cenzurę polityczną i umieszczanie na czarnej liście. To wręcz nie do pomyślenia. Odstąpienie od swobodnej i otwartej debaty narusza nasze podstawowe wartości i najtrwalsze tradycje. W Ameryce nie nalegamy na absolutną zgodność ani nie egzekwujemy sztywnych ortodoksji i karnych kodeksów dla różnych przekonań. Po prostu tego nie robimy. Amerykanie nie są nieśmiałym narodem oswojonych dusz, które potrzebują schronienia i ochrony przed tymi, z którymi się nie zgadzamy. My tacy nie jesteśmy. Od prawie 250 lat w obliczu każdego wyzwania Amerykanie zawsze okazywali niezrównaną odwagę, pewność siebie i zaciekłą niezależność. Są to cudowne cechy, które kiedyś doprowadziły miliony zwykłych obywateli do ruszenia w podróż przez dziki kontynent i rozpoczęcia nowego życia na wielkim Zachodzie. To była ta sama głęboka miłość do wolności, którą otrzymaliśmy od Boga, która pchała naszych żołnierzy do bitwy, a naszych astronautów w kosmos. Kiedy wspominam ostatnie cztery lata, jeden obraz pojawia się w mojej głowie ponad wszystkimi innymi: Ilekroć podróżowałem, wzdłuż całej trasy stało tysiące ludzi. Przyjeżdżali ze swoimi rodzinami, aby stać, gdy przechodziliśmy, i z dumą machać naszą wielką amerykańską flagą. Nigdy nie przestało mnie to głęboko poruszać. Wiedziałem, że nie wyszli tylko po to, by okazać mi wsparcie; wyszli, aby pokazać mi obok wsparcia miłość do naszego kraju. To republika dumnych obywateli, których łączy wspólne przekonanie, że Ameryka jest największym narodem w całej historii. Jesteśmy i zawsze powinniśmy być krainą nadziei, światła i chwały dla całego świata. To jest cenne dziedzictwo, które musimy chronić na każdym kroku. Pracowałem nad tym przez ostatnie cztery lata. Od wielkiej sali przywódców muzułmańskich w Rijadzie po wielki plac Polaków w Warszawie; z sali Zgromadzenia Koreańskiego na podium Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych; a od Zakazanego Miasta w Pekinie do cienia góry Rushmore. Walczyłem za Ciebie, walczyłem za Twoją rodzinę, walczyłem za nasz kraj. Przede wszystkim walczyłem za Amerykę i za wszystko, co ona reprezentuje – co jest bezpieczne, silne, dumne i wolne. Teraz, kiedy przygotowuję się do przekazania władzy nowej administracji w południe w środę, chcę, żebyście wiedzieli, że ruch, który rozpoczęliśmy, dopiero się zaczyna. Nigdy czegoś takiego nie było. Wiara, że naród musi służyć swoim obywatelom, nie zmniejszy się, ale z dnia na dzień będzie tylko rosnąć. Dopóki naród amerykański ma w swo-

Zrealizowaliśmy największy pakiet obniżek podatków i reform w historii Ameryki. Obcięliśmy więcej przepisów zabijających pracę niż jakakolwiek administracja kiedykolwiek wcześniej. ich sercach głęboką miłość do kraju, nie ma niczego, czego ten naród nie mógłby osiągnąć. Nasze społeczności będą się rozwijać. Nasi ludzie będą prosperować. Nasze tradycje będą pielęgnowane. Nasza wiara będzie silna. A nasza przyszłość będzie jaśniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Opuszczam to majestatyczne miejsce z lojalnym i radosnym sercem, optymistycznym duchem i absolutną pewnością, że dla naszego kraju i dla naszych dzieci najlepsze dopiero nadejdzie. Dziękuję i do widzenia. Niech Was Bóg błogosławi! Niech Bóg błogosławi Stany Zjednoczone Ameryki! K Tłum.: redakcja polska „The Epoch Times”


KURIER WNET · LUTY 2O21

6

C

zemu do tej pory nie kupiłam nowego?, pomyślała. Jeszcze dzisiaj go wyrzucę. Zaraz. A potem zamówię nowy. Boże, czemu ja tak długo się z nim męczyłam? Nie rozumiem. Podniosła rękę, by sięgnąć po budzik. Drgnęła. Nie było go na miejscu. Otworzyła oczy, zdziwiona, i nim zdążyła podnieść się na boku, znajomy głos odezwał się: – Wyłączyłem go. – Jej mąż siedział na krześle przy oknie. Krystyna podparła się na łokciu i spojrzała na niego. Siedział z głową lekko spuszczoną, w ręce trzymał różaniec. Schował go do kieszeni spodni. Był już ubrany. Spojrzał na nią i widać było, że zastanawia się, czy coś jej powiedzieć. – Znów krzyczałaś w nocy – szepnął. – Kilka razy. Krystyna drgnęła. Nagle wszystko się jej przypomniało. Sny, które dręczyły ją w nocy. Wydarzenia ostatniego tygodnia. Te wszystkie wizyty lekarskie, wyniki badań. Nadzieje, lęki, to znów radość, by potem wszystko utracić na nowo. Czuła, jak wszystkie te wspomnienia wracają i tłoczą się w głowie, mieszają, kotłują. Chciałaby to wszystko wyrzucić z siebie, odciąć się od tego, zasnąć raz jeszcze i zapomnieć. – Boże! – krzyknęła bezradna. Jej mąż rozsunął w tym samym momencie zasłony sypialni i światło rozlało się po pokoju. – Więc to dzisiaj? To już dzisiaj, Piotrze? – szeptała. Piotr spojrzał na nią. Na jego twarzy rysowało się współczucie. Podszedł do łóżka, usiadł na jego krawędzi obok żony i wziął ją za rękę. Była bardzo zimna. Ona podniosła się i wtuliła w niego. Jej długie włosy zasłoniły jej twarz tak, że nie mógł widzieć, co czuje, a jednak wiedział. Odetchnął głęboko i przytulił jej głowę do swojego ciała. Ona lekko drżała w jego ramionach. Czuł, że walczy, by nie wybuchnąć płaczem. Pogładził ją po ciele. Po chwili wziął jej twarz w swoje dłonie i spojrzał jej w oczy. Chciała schować się raz jeszcze w jego ciało, ale przytrzymał ją mocniej. Spuszczała wzrok, jakby chcąc uciec. On patrzył nadal spokojnie. – Jestem – szepnął. – Krysiu, jestem! Spojrzała na niego. Jej źrenice drżały, oczy zaszkliły się. – On mógł mieć takie same oczy, jak ty – wydusiła z siebie, ale po chwili R E K L A M A

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A uspokoiła się. – Więc to dzisiaj? – zapytała cicho. Jej mąż nie zdążył odpowiedzieć, bo do pokoju wbiegła z rozpędu mała dziewczynka i chwyciła koniec piżamy matki. – Mamo, mamo, tylko się nie gniewaj, mamo, ploszę – wykrzyknęła dziewczynka jednym tchem i nie czekając na odpowiedź mamy, tłumaczyła dalej. – Bo to było tak, że tata powiedział, żebym zaczekała na niego ze śniadaniem i czekałam, i czekałam, i czekałam. I stwieldziłam, że jestem już duża. Plawda, że jestem? Ty już często mówisz do mnie: „dużej dziewczynce tak już nie wypada”. Więc wzięłam miskę. I mleko. I garnek. I podgrzałam, jak ty, mamo. Ale coś się stało z mlekiem, że teraz cała kuchnia w nim jest. I ja nie chciałam. I nie gniewasz się, plawda? Mamo? Krysia zaśmiała się. Pierwszy raz od przebudzenia poczuła ulgę. Wzięła Jusię na ręce i podniosła do siebie. Tata wybiegł do kuchni. – No, no, aniołku, taka duża z ciebie już dziewczynka, co? – uśmiechnęła się. – A to ile już masz latek? Jusia chciała pokazać cztery paluszki, jak to ją mama uczyła, ale zobaczyła, że oczy mamy są mokre: – Mamo, ty płakałaś? – szepnęła – Tak się pogniewałaś? – Nie, twarz myłam, słoneczko – skłamała, wycierając oczy. – No, już późna godzina, kochanie, leć do taty, zaraz musimy wychodzić! – pocałowała ją w czoło i Jusi już nie było. Krysia podeszła do szafy. Słyszała dumne krzyki córeczki i zaniepokojone odpowiedzi Piotra z kuchni: – Plawie mi wyszło, tato. Naplawdę! Jestem już bardzo duża, plawda? Gdzie jest ta sukienka? Może w drugiej szafie? – Nigdy nie wolno ci włączać kuchenki bez mamy i taty, jasne!? – odpowiedział zdenerwowany Piotr. O, jest! Lekko pognieciona, ale może się nadać, myślała Krystyna. Spojrzała na zegar – za późno, by prasować. Usłyszała płacz Jusi, pewnie wpadła w ryk po tym, jak ojciec krzyknął. – No już, słoneczko, po prostu się przestraszyłem – uspokajał tata. Krysia przejrzała się w lustrze. W czerni zawsze wyglądała smutno.

Już trzeci raz przekręciła się na bok. Nie chciała otworzyć oczu. Nie pamiętała do końca, dlaczego, była jeszcze zbyt zmęczona. Zasnęła późno, bardzo późno – tylko tyle pamiętała. Delikatna strużka światła wychodząca ze szczeliny musnęła jej policzek. A więc musi być już po ósmej. A może minęła już dziewiąta? Zwykle z rana budził ją piskliwy dźwięk budzika. Nienawidziła go.

Łza Magda Jaworowska

W szafie nic nie miała tego koloru prócz tej jednej rzeczy. – Nie kochasz mnie! Nie kochasz! – wydzierała się Jusia, ale po chwili już głosy ścichły. Pewnie wziął ją na ręce, pomyślała Krystyna, gdy szukała swoich pereł w pudełku. O, są. Te, które dostałam od Piotra, gdy urodziła się Justynka. – Musimy iść – wszedł do pokoju Piotr z Jusią na rękach, która miała wciąż obrażoną minkę, ale widać było, że cieszyła się, że jednak tata ją kocha. – Taksówka będzie za pięć minut. Piotr poszedł z Jusią do przedpokoju, aby ją ubrać. Tam rozpoczął się kolejny płacz. – Nie! Nie! Nie! Ja chcę, żeby mama mnie ubl… – ale nie zdążyła dokończyć, bo tata szybko naciągnął jej golf przez głowę. Krystyna nałożyła swoje obcasy. Sięgnęła po płaszcz, obok leżało pudełko, które tydzień temu przyniosła z paczkomatu. Jusia podbiegła i chwyciła opakowanie: – To dla mnie? To dla mnie? – krzyknęła z błyszczącymi oczkami i już chciała rozpakowywać pudełko z Mothercare, gdy tata znów ją zawrócił i wpakował w zimowy kombinezon. – Nie – odpowiedział tata – nakładając jej śniegowce – to jest… to było dla… – nie dokończył, domofon

zadzwonił – to pewnie już taksówkarz, chodźmy. Wszyscy wyszli i po chwili jechali już taksówką. Krystyna usiadła z przodu. Chciała pozbierać myśli. Taksówka ruszyła z Zamenhofa. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze tydzień temu w poniedziałek Piotr przyniósł jej bukiet róż i całował ją długo, długo w nocy, gdy powiedziała mu, że zostanie matką. Tak bardzo przecież chcieli, żeby Jusia miała rodzeństwo. Taksówka skręciła w Anielewicza. A dwa dni później? Znów wizyta. Położyła się na plecach i czekała, czekała, by usłyszeć bicie serca. Nic. Nic. Boże, czemu? – Pani doktor, czemu nic nie słychać? Czy coś się zepsuło z urządzeniem? Pani doktor? – Nie, to nie urządzenie. Pani dziecko… proszę wrócić jutro. Niech pani odpocznie. Tak naprawdę nic nie jest jeszcze przesądzone. Stres, czekanie, dwadzieścia cztery godziny to bardzo dużo. Bardzo dużo. Za dużo. Nie spała tamtej nocy. Nigdy nie radziła sobie ze stresem. – Zaśnij, Krysiu, i tak nic nie na to poradzimy – mówił Piotr tamtej nocy. Taksówka zatrzymała się na światłach przed aleją Jana Pawła. W czwartek to samo. Położyła się na plecach, chwilę potem poczuła zimną maź na brzuchu. I cisza. Boże, znów ta cisza, czemu?

Boże, czemu? Pamięta wtedy uścisk dłoni Piotra. – Będzie musiała mieć pani operację, mówiła doktor – to był chłopiec. Tak, mieli już nawet imię dla niego. Miał się nazywać Rafał. Boże, czy nie mogli wybrać innego imienia? – Wróć do Jusi, ja pojadę dziś do mamy. Nie chcę, żeby mnie widziała w takim stanie. – Na pewno? – zapytał Piotr. – Tak. Jutro wrócę. Gdy zasypiała, słyszała w ciszy mieszkania rodziców bicie serca, małego serduszka, które zapamiętała z poniedziałku. Pomyślała, że oszalała, ale po chwili już zasnęła. Taksówka ostro skręciła w Okopową. Krystyna przytrzymała się drzwi. – Przepraszam panią – bąknął taksówkarz, gdy mijali Klif. Operacja nie była długa. Piotr tego samego dnia poszedł do księdza. Wieczorem powiedział, że wszystko gotowe. Pocieszał ją. Ona milczała. Tak, wiedziała, że będzie dobrze. Tak, wiedziała, że Rafał był jeszcze mały. Tak, wiedziała, że jeszcze będzie matką. Tak, wiedziała to wszystko, a jednak prosiła go, żeby dał jej czas. Po prostu czas. Nie tłumaczyła mu, że już kupowała jakieś rzeczy dla przyszłego dziecka. Starali się o nie od trzech miesięcy, a ono żyło znacznie krócej. Ale ona żyła tym, czekała. Oboje czekali, ale czuła, że ona bardziej, że kochała je, choć jeszcze się nie narodziło, choć jeszcze się nie poczęło. Taksówka zahamowała gwałtownie. – Mógłby pan trochę spokojniej – powiedział Piotr i zapłacił kartą. Wyszli na zewnątrz. Rodzice czekali już przed bramą. I ksiądz. Więcej osób nie mogło przyjść. Krystyna na chwilę zdjęła maseczkę z twarzy, by odetchnąć świeżym powietrzem. Po chwili podeszli razem do pozostałych osób i przeszli przez bramę. Skręcili w aleję 21d i przystanęli. Ksiądz rozpoczął modlitwę. Krystyna spojrzała na małą trumienkę, która stała obok grobu. Była tak mała… Przypomniało się jej niewielkie pudełko z przedpokoju, w którym były ubranka dla Rafała. Trumna była jeszcze mniejsza. Po chwili znikła jej z oczu, złożono ją do grobu. Krystyna poczuła, jak zaschło jej w gardle.

Zacisnęła mocniej zęby. – Tato, co się dzieje? Tato? – pytała mała Jusia, chociaż ksiądz wciąż się modlił. – To jest twój braciszek, jak ci opowiadaliśmy – Piotr szeptał do córki, którą trzymał na rękach – on jest już w niebie. – Czyli jest już szczęśliwy? – pytała dziewczynka, jedną ręką trzymając tatę, a drugą pluszowego misia. – Tak, Jusiu, tak – szeptał. Krystynie na te słowa zaszkliły się oczy. Jest szczęśliwy. – Tato, to czemu wszyscy są smutni? – dopytywała się wciąż Jusia. – Córeczko… – Tato, skoro on jest w niebie, to znaczy, że on się za nas modli? – pytała się dziewczynka. – Tak, Jusiu, tak. – I jeżeli go poproszę, to on się pomodli i na święta dostanę wtedy… – ale dziewczynka nie dokończyła, bo zobaczyła, że po policzkach mamy spływają łzy. Zamilkła na chwilę i przyglądała się mamie, która zaczęła się lekko trząść. – Tato – szepnęła – czemu mama płacze? Krystyna spojrzała na Jusię i starała się uśmiechnąć. Jusia wyciągnęła ręce, pokazując, że chce, żeby teraz mama ją wzięła, ale ksiądz akurat skończył modlitwę i poprosił matkę zmarłego, żeby rzuciła garść piachu na trumnę. Krystyna podeszła. Włożyła rękę do torby z piachem i zacisnęła pięść. Wyciągnęła rękę przed siebie. Czyli on jest już szczęśliwy? – słowa Jusi odbijały się echem w głowie Krystyny. Otworzyła pięść, piach wysypał się z jej dłoni i uderzył w trumnę. Stała nieruchomo. – Tato – szepnęła cichutko Jusia – czy mama kochała go bardzo? Krystyna jednak usłyszała pytanie dziecka. Czy kochała go? Czy mogła kochać kogoś, kogo nigdy nie poznała? Kogoś, na kogo dłużej czekała, niż on istniał? Krystyna czuła, jak łzy spływają jej po policzku. Czy kochała go? Boże mój, czy kochała go? Boże, czy kochała go? Poczuła ciepło na policzku. To kolejna łza powoli spływała z jej rzęs. – Jusiu – szeptał tata – ona go cały czas kocha. A więc tak. Kochała kogoś, kto był niewiele większy od kropli spływającej po jej twarzy… K


LUTY 2O21 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

N

a nowo oddanym dworcu Centralnym w Warszawie, który z tak wielkim zaangażowaniem budował Karwowski w Czterdziestolatku, umieszczony był transparent „Niech żyje KPZR i jej przywódca towarzysz Leonid Breżniew!”. „Niech żyje i umacnia się braterska przyjaźń między PZPR i KPZR!”. Doniosłość Zjazdu akcentowały również gazety, które pisały o „powszechnym czynie – powszechnym poparciu” i określały PZPR mianem „sternika narodu”, którego „celem nadrzędnym jest dobro narodu”. Trzy miesiące przed tymi wydarzeniami na ekrany polskich kin weszły Noce i dnie w reż. Jerzego Antczaka, które budżetem i rozmachem produkcyjnym dorównywały wielkim planom amerykańskich filmów. Film był nominowany do Oscara w roku 1977, czyli rok po wydarzeniach czerwcowych, fali strajków i całkowitej katastrofie gospodarczej. To właśnie w tym czasie tworzono filmy, które miały budować tożsamość narodową, o czym pisze w pracy doktorskiej UAM Magdalena Drajkowska. Jak słusznie wspomina, to wtedy powstały olbrzymie produkcje filmowe oparte na literaturze, czyli Chłopi w reż. Jana Rybkowskiego (1973), Potop w reż. Jerzego Hoffmana (1974), Ziemia obiecana w reż. Andrzeja Wajdy (1974) i wspomniane Noce i dnie (1975). Budżety tych filmów, w ówczesnym stanie gospodarczym Polski, byłby niemożliwe do zrealizowania. W takim razie dlaczego one powstały? Jaki miały przynieść efekt dla partii, która te filmy finansowała? Próbę odpowiedzi na to pytanie można rozpocząć od „Dziennika Łódzkiego” z 1952 r. To w tym roku późniejszy reżyser Chłopów otrzymał nagrodę państwową. Komunistyczny redaktor rozpływa się nad dziełami Jana Rybkowskiego i pisze: „Są to niewątpliwie pozycje należące do czołowych osiągnięć wśród tegorocznych nagród i stanowiące olbrzymi wkład polskiej kinematografii, wnoszą walkę o pokój i szczęście człowieka w naszą walkę o kulturę socjalistyczną naszego narodu”. Natomiast reżyser wprost mówi: „Przyznana mi nagroda za reżyserię Pierwszych dni dała mi nowego bodźca do pracy, spotęgowała mą wolę dotrzymania podjętego przeze mnie w swoim czasie zobowiązania: zrealizowania sześciu filmów w okresie Planu 6-letniego”. Nie jest tajemnicą, że Rybkowski był członkiem PZPR od 1948 r. aż do śmierci w 1987 r., jak również członkiem Komisji Kultury KC PZPR. 18 kwietnia 2012 r. Marszałek Ewa Kopacz złożyła swój podpis pod Uchwałą Sejmu RP z dnia 30 marca 2012 r.: „W 100 rocznicę urodzin Jana Rybkowskiego – wybitnego polskiego twórcy filmowego, pedagoga, wielkiego Polaka i patrioty – Sejm Rzeczypospolitej Polskiej czci Jego pamięć i wyraża uznanie dla Jego dorobku artystycznego”. Warto też zwrócić uwagę na kolejnego reżysera, który w czasach gierkowskich budował nową filmową narrację tożsamości społecznej w duchu propagandy sukcesu pod batutą Leonida Breżniewa. TW „Ryba”, czyli Wojciech Wiszniewski – reżyser, scenarzysta i aktor – ukończył Szkołę Filmową w Łodzi. Pośmiertnie otrzymał Grand Prix Festiwalu w Oberhausen za film z 1976 r. Elementarz oraz honorowe wyróżnienie Koszalińskich Spotkań Filmowych „Młodzi i Film” za wybitne wartości społeczne, moralne i artystyczne. Został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. 5 lutego 1974 r. dla SB tak relacjonował produkcję Ziemi obiecanej: „Ziemia obiecana – film realizowany przez A. Wajdę dwiema ekipami, by ukończyć go w jak najkrótszym czasie. Operatorem jednej jest Witold Sobociński, drugiej Edward Kłosiński. Bezpośrednimi asystentami reżysera mają być A. Domaradzki i Kotkowski. Kotkowski – absolwent wydziału produkcji, wieloletni asystent Wajdy, debiutował niedawno filmem telewizyjnym pt. Żółw. Debiut udany. Do chwili debiutu – Kotkowski był znanym hulaką, bankietowiczem, kobieciarzem. W chwili obecnej jakakolwiek próba oceny motywów podjęcia przez A. Wajdę tematu Ziemia obiecana Reymonta jest dość trudna, bowiem zespół danych jest znikomy i zarazem hipotetyczny. Można by sądzić, że w okresie pewnych napięć i niepokojów w łonie klasy robotniczej naszego kraju – celowo podejmuje A. Wajda w/w temat żeby ukazując

»narodziny« proletariatu, czy też jego sytuację wyjściową (wczesne stadium kapitalizmu), uzyskać społeczny rezonans swego filmu, znaleźć w/w temacie sytuacje, których mechanizmy były analogiczne jak w chwili obecnej – być może A. Wajda ma zamiar wstąpić na pozycje mentora...”. Natomiast 13 marca 1974 r. o godzinie 12:30 w LK „Sezam” przekazuje informację, która jest kluczowa: „W pokoju produkcji filmu pt. Ziemia obiecana, na tablicy ogłoszeń, wśród innych pisemek o charakterze doraźnym (rozporządzeń, poleceń itp.) wisi list

całkiem współczesną wymowę. Sztuka nie może rozwijać się w próżni. To co tworzymy obecnie, musi być adresowane do współczesnego człowieka, nawet jeśli są to utwory czerpiące natchnienie z dzieł klasyków. Kostium nie decyduje o tym, czy coś jest aktualnie ważne, czy nie. W naszym kraju dokonują się dziś ogromne przeobrażenia, zmiany choćby systemu administracji wyzwoliły ogromny ładunek społecznej energii, ambicje i zapał. Sztuka może ten zapał podtrzymywać. Wokół nas dzieją się rzeczy wielkie, które jednak nie znajdują dostatecznie przekonywającego

systemu i przedstawia wydarzenia, które doprowadziły go do stanowiska wykładowcy w UCLA School of Theater, Film and Television w Los Angeles. Wśród archiwów IPN jest teczka TW i gospodarza lokalu kontaktowego, ps. „Miron”, który zgodnie z zachowaną ankietą został pozyskany w 1965 r. Dane personalne dotyczą Jerzego Kazimierza Antczaka, ur. 25.12. 1929 r. Pozyskanie miało nastąpić, zdaniem SB, gdy ten piastował funkcję naczelnego reżysera telewizji. Przyczyny werbunku miały mieć związek z tym, że wymieniony wraz z małżonką utrzymuje kontakt

8 grudnia 1975 r. w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie rozpoczął się VII Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jednym z gości był przewodniczący Związku Sowieckiego Leonid Breżniew. To właśnie wtedy, pijany lub naćpany, Breżniew dyrygował członkami PZPR – w tym Edwardem Gierkiem i delegatami – śpiewającymi Międzynarodówkę.

Noce i noce Paweł Zastrzeżyński

Pierwszego Sekretarza PZPR – adresowany do reżysera Andrzeja Wajdy z gratulacjami za film Wesele, z życzeniami noworocznymi i oświadczeniem, że Partia i Rząd liczą na film pt. Ziemia obiecana. Przypięty trzema pineskami list jest jakby »żelaznym listem« reżysera odsuwającym na bok wszelkie wątpliwości ewentualnych oponentów oraz żartem środowiskowym na temat zaangażowania ideowo-politycznego A. Wajdy, które wg powszechnej opinii nie jest ani głębokie ani szczere”.

I

deowe zaangażowanie Andrzeja Wajdy wymaga oddzielnego opracowania, dlatego tu skoncentrujemy się na postawie reżysera filmu Noce i dnie Jerzego Antczaka, który w 1952 r. w „Dzienniku Łódzkim”, wraz z Rektor Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej (PWSA) Hanną Małkowską i prof. Szymonem Wekslerem, wykładowcą marksizmu-leninizmu, wypowiadał się o rezultatach nauczania. Jerzy Ant­czak pisze: „Dużo zawdzięczamy również Organizacji ZMP-owskiej, która przez cały rok żyła zagadnieniami stałego podnoszenia wyników nauczania. W ZMP znajdowaliśmy zawsze opiekę i pomoc w trudnościach. Nasza organizacja interesowała się również kłopotami bytowymi studentów. Dużo dały nam koła naukowe, działające pod kierownictwem ZMP. Praca w kołach gruntowała nasz marksistowski światopogląd i wyrabiała w nas właściwy stosunek do nauki i do kolegów”. Natomiast w „Dzienniku Łódzkim” w 1966 r., pytany przez redaktorkę: „Skąd jednak osiągnięcia? Już nie tylko na skalę krajową, ale i zagraniczną?”, odpowiada: „Bo my żyjemy w okresie romantyzmu”. W 1971 r. to zaangażowanie zaprowadziło Jerzego Antczaka na pierwszą stronę „Dziennika Łódzkiego”: „W Katowicach obradowała pierwsza w obecnej kampanii przedzjazdowej wojewódzka konferencja partyjna. Wśród 155 delegatów, reprezentujących 300-tysięczną organizację partyjną Śląska i Zagłębia, obecny jest I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, który jest członkiem organizacji partyjnej kopalni „Sosnowiec”. W katowickich obradach uczestniczą członkowie centralnego aktywu partyjnego: Jerzy Antczak – główny reżyser TV…”. W 1974 r. ten sam tytuł donosi: „Przedstawiciele środowisk twórczych na spotkaniu z E. Gierkiem […] W spotkaniu udział wzięli członkowie Biura Politycznego KC PZPR – Jan Szydlak i Józef Tejchma oraz sekretarze KC PZPR, Wincenty Kraśko i Jerzy Łukaszewicz. Środowiska twórcze reprezentowali: Jerzy Antczak…”. A już na VII Zjedźcie PZPR Jerzy Antczak jako delegat mówi: – „Ostatnie cztery lata przyniosły pełną nobilitację dobrej pracy, od której zależy wyższa jakość naszego życia, nasze perspektywy na jutro i na pojutrze. Tym sprawom poświęciłem pięć lat życia. Noce i dnie mówią przecież o pracy, o przywiązaniu do ziemi, tworzeniu podstaw dobrobytu i ludzkiego szczęścia, nie tylko w skali jednej rodziny, a i całego społeczeństwa, narodu. Postawa Bogumiła ma

wyrazu artystycznego na małym i dużym ekranie. Nie można też pokazywać dokonań pomijając konflikty, bo istnienie konfliktów jest naturalną częścią każdego zjawiska. To, co było dobre wczoraj, okazuje się niewystarczające dziś, a pojutrze będzie uciążliwym balastem. Było mi bardzo przyjemnie, kiedy na spotkaniu Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza z kobietami Łodzi, Jadwiga Andrzejewska powiedziała, że czeka na stworzenie współczesnych Nocy i dni. […] Przed twórcami filmowymi, wszystkimi ludźmi filmu otworzyły się wielkie perspektywy: uchwały Biura Politycznego KC PZPR i Prezydium Rządu w sprawie rozwoju kinematografii przewidują dwukrotne zwiększenie liczby produkowanych filmów w ciągu dziesięciu lat i budowę nowoczesnego centrum filmowego w Warszawie. Od nas zależy, czy te szanse potrafimy dobrze wykorzystać”. Jednak w 2020 r. autor tego tekstu, którego szlachetni przodkowie zostali zgładzeni przez komunizm, ogląda Noce i dnie. Dostrzega jakąś poszarpaną, nie do końca czytelną narrację. W zakończeniu widzi rozwalające się stare, szlacheckie dwory, które kiedyś należały do jego przodków. W „fabule” zauważa bezsensowną próbę ich odbudowy przez głównego bohatera, który pomimo starań nie może tego uczynić, gdyż zostaje zdradzony przez cwanego

Jest oczywiste, na co zostały wydane tak wielkie pieniądze i że ta propaganda idealnie wpisuje się w narrację VII Zjazdu PZPR. Jednak, co zastanawia, ten film przetrwał do dziś jako romantyczny obraz epoki… ziemianina. Następnie wybucha wojna. Wszystko płonie. Przeciętny widz nabiera przekonania, że miłość do ziemi była niemożliwa w tamtym systemie. A przecież bohater chciał dbać o robotników, którzy mieszkają w czworakach. On się stara, ale na drodze staje mu bezduszny szlachecki układ, którego celem jest wyzysk klasy robotniczej. Gdy tak kończy się film, jest oczywiste, na co zostały wydane tak wielkie pieniądze i że ta propaganda idealnie wpisuje się w narrację VII Zjazdu PZPR. Jednak, co zastanawia, ten film przetrwał do dziś jako romantyczny obraz epoki… W 2009 r. Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba przeprowadzali obszerny wywiad z Jerzym Antczakiem pt. Zanim zbrodniarza skażesz, spróbuj go zrozumieć, w którym reżyser szeroko opowiada o swoich losach i dziejach filmu Noce i dnie. Ukazuje siebie jako ofiarę

towarzyski z II sekretarzem ambasady brytyjskiej w Warszawie. Kapitan Litek z Wydziału VIII dep. II MSW, jak pisze w raporcie: „Biorąc pod uwagę wysoką pozycję zawodową Antczaka, dobrą opinię jaką posiada, doskonałą znajomość języka angielskiego oraz aktualny kontakt z figurantem”, postanawia przeprowadzić z nim rozmowę i zorientować się w możliwości i celowości jego operacyjnego pozyskania. W teczce TW „Mirona” zachowało się jeszcze kilka dokumentów z tego samego roku oraz dokument sporządzony po czterech latach, z roku 1968, gdzie inspektor wydziału II dep. II MSW (Departament II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – służba specjalna, organ w strukturze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL, część Służby Bezpieczeństwa MSW, działający w latach 1956–1990, zajmujący się m.in. organizowaniem i prowadzeniem walki (kontrwywiad) ze szpiegowską działalnością wywiadów państw kapitalistycznych, wymierzoną przeciwko Polsce Ludowej, w szczególności werbunkiem przez obce ośrodki wywiadowcze na terytorium PRL agentów wywiadu oraz ochroną tajemnicy państwowej), mjr Leszek Sitek, składa wniosek o zaniechanie współpracy, tłumacząc to tym, że kontakt z figurantem jest utrudniony z uwagi na pełnioną przez niego funkcję. Jerzy Antczak był wysokim działaczem PZPR, a takich Służba Bezpieczeństwa nie mogła werbować bez specjalnej zgody.

N

a oficjalnej stronie miasta Pabianic widnieje informacja dotycząca Stanisława Lotha jako operatora i reżysera filmowego, wynalazcy, pisarza i ulubionego konsultanta Stevena Spielberga. Operator w 1954 r. ukończył Wydział Operatorski PWSF w Łodzi. W latach 80. wyemigrował do USA. Wykonał zdjęcia do filmów Wakacje z duchami, Perła w koronie, Podróż za jeden uśmiech, Noce i dnie, Trędowata. W związku z prowadzoną kwerendą na temat środowiska filmowego uwikłanego w struktury Służby Bezpieczeństwa PRL oraz z przygotowywaną książką Światło Latarni, natrafiłem na akta wydania dowodu osobistego Stanisławowi Lothowi. Znajduje się w nich jego fotografia oraz zbiór dokumentów, które jednoznacznie potwierdzają tożsamość operatora: „Zarząd gminny Widzew zaświadcza, iż w niemieckich księgach meldunkowych (spis z dnia 10.10. 1943 r.) w majątku Widzew figuruje Loth Stanisław Georg syn Emiliana i Zofii ur. 21 stycznia 1929 r. wyznanie ewangelicko augsburskie. W. w posiada niebieską Volkslistę Nr 108566. Zaświadczenie niniejsze Zarząd gminy wydaje St. Loth na skutek osobistej prośby jako tymczasowy dowód osobisty”. Dodatkowo 8 sierpnia 1945 r. Posterunek Milicji Obywatelskiej Gminy Widzew w Ksawerowie w piśmie do Powiatowej Komendy MO w Pabianicach pisze, że „Loth Stanisław Jerzy, ur. 21 stycznia 1929 r., zamieszkały w Łodzi posiada volkslistę w kolorze niebieskim (75%), jest niepełnoletni i należał do Hitlerjugend”. W związku z odnalezioną informacją skierowałem pytanie do

Archiwum Narodowego w Łodzi i otrzymałem odpowiedź potwierdzającą, że pod numerem 108566 widnieje Loth Stanisław. Nazistowskie odniesienia w związku z filmem Noce i dnie mają jeszcze inne echo, które związane jest z informacją, jaką podał „Die Welt” 30 stycznia 2020 r. W artykule Nazistowska przeszłość pierwszego dyrektora Berlinale Anna Widzyk pisze: „Festiwal Filmowy Berlinale rezygnuje z przyznawania nagrody imienia swego pierwszego dyrektora Alfreda Bauera po ujawnieniu przez »Die Zeit« jego nazistowskiej przeszłości. Alfred Bauer był pierwszym i wieloletnim dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Od 1951 do 1976 r. kierował Berlinale, który dziś jest jednym z największych festiwali filmu na świecie. Po jego śmierci w 1986 r. ustanowiono specjalną nagrodę jego imienia, która przyznawana jest za wyznaczanie nowych perspektyw w sztuce filmowej. Jej laureatami byli m. in. Andrzej Wajda (za Tatarak w 2009 roku) i Agnieszka Holland (za Pokot w 2017 roku). Dziennikarze tygodnika powołują się na dokumenty z Archiwum Federalnego oraz Berlińskiego Archiwum Krajowego, z których wynika, że Bauer jako urzędnik Filmowej Intendentury Rzeszy od 1942 r. nadzorował angażowanie aktorów, reżyserów i innych twórców filmowych. Miał pełnić tę funkcję do 1945 r. i brać udział w decyzjach, komu wolno było stanąć przed albo za kamerą, a kto musiał iść na front. W jednym z dokumentów miał zostać opisany jako »zapalony człowiek SA«, którego »polityczne postawy są bez zarzutu«. Po wojnie Alfred Bauer miał zacierać ślady swojej nazistowskiej przeszłości oraz tworzył wrażenie, że »w duchu był przeciwnikiem nazistów«. Przemilczał swoją przynależność do organizacji nazistowskich, jak Narodowosocjalistyczny Związek Studentów i podawał fałszywe informacje na temat swojej działalności w aparacie dyktatury III Rzeszy”.

W

e wspomnianym wcześniej wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jerzy Antczak opisuje losy filmu w związku z festiwalem w Cannes i „Berlinale”. Sugeruje, że ktoś specjalnie dokonał zmian, tak aby film tworzył wrażenie pociętego, przez co został odrzucony przez komisję selekcyjną. I o ile festiwal w Cannes przeboleli, to gdy film został odesłany przez, jak to wspomina Jerzy Antczak, doktora Bauera, gdyż w środku brakowało dwóch aktów, „Kawalerowicz dostaje białej gorączki, a moja żona, która zwykle się w takie sprawy nie miesza, odzywa się: »Ja tego tak nie puszczę«. Dzwoni do Komisji Handlowej w Berlinie, gdzie akurat była pani, która znała Bauera osobiście. Ten dał się przekonać, żeby obejrzeć film z dosłanymi aktami. Przyjął go do konkursu”. Ostatecznie film został nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem dla najlepszej aktorki Jadwigi Barańskiej, czyli żony Jerzego Antczaka. Przy okazji: Jerzy Kawalerowicz był członkiem PZPR od 1954 r. aż do jej rozwiązania. Zapalony komunista, który uważał, iż kino w Polsce „jest sztuką, którą wykształcił socjalizm”. Był on również pierwszym przewodniczącym Stowarzyszenia Filmowców Polskich od 1966–1978 r., potem zastąpił go Andrzej Wajda. Również on przewodniczył obradom jury na 26 Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie w 1976 r., na którym Noce i dnie otrzymały „Srebrnego Niedźwiedzia”. I to nie jest żart! Wspomniane tu filmy nadal pełnią ważną rolę, pomimo że powstały, aby truć. Ukazani reżyserzy do dziś uznawani są za autorytety i napisano na ich temat wiele opracowań naukowych i historycznych. Za cenę zdrady można było robić wielkie „epopeje” filmowe. Naświetlać „wielkie” obrazy z nieograniczonymi budżetami i realizować postulaty z VII Zjazdu PZPR „O dalszy dynamiczny rozwój budownictwa socjalistycznego – o wyższą jakość pracy i warunków życia”, które w świadomości społeczeństwa realizowali ci reżyserzy. Gdy na bazie ekranizacji „wielkich dzieł literatury” budowano nowy ład społeczny, ja jako małe dziecko wchodziłem w życie. I dziś odkrywam to jako totalitarny koszmar, przepełniony kłamstwem i zdradą. Co istotne, pijany oddech Breżniewa ciągle jest wszechobecny, choć już pod zmienionymi hasłami. A duch VII Zjazdu PZPR w polskim kinie i jego historii ciągle trwa i nie pozwala się przebić światłu dnia, tworząc nieustającą noc… K


KURIER WNET · LUTY 2O21

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Moje wspomnienia autorstwa Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej to niezwykle pasjonująca opowieść o niej samej i jej najbliższych, rozgrywająca się na tle panoramy wydarzeń w państwie polskim w ciągu XX wieku. Jesteśmy świadkami przeżyć małej dziewczynki podczas podróży wielodzietnej rodziny pociągiem w 1919 roku do odradzającej się Polski. Otrzymujemy dokładny opis systemu szkolnictwa w okresie międzywojennym i ówcześnie istniejących korporacji akademickich. Wiele miejsca Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa poświęciła doświadczeniom jej rodziny w trakcie II wojny światowej. Bystrym okiem obserwowała także powojenne przemiany zachodzące w PRL.

Wspomnienia mojej Matki Marian Smoczkiewicz niemieckich operujących w Bydgoszczy, a poza tym należał do inteligencji, którą Hitler w pierwszej kolejności chciał zlikwidować.

P

omimo licznych starań ze strony mojej matki i rodziny nie udało się zdobyć jakichkolwiek informacji o losie ojca. Również po wojnie matka wielokrotnie brała udział w identyfikacji ciał wydobytych z masowych grobów w okolicach Bydgoszczy. Oględziny jednak nie pozwoliły na ustalenie daty śmierci ani miejsca pochówku ojca. W Instytucie Pamięci Narodowej, poza informacją złożoną przez matkę, nie ma więcej danych; innymi słowy – nigdy nikt nic nie dopowiedział. Warto też dodać, że dozorca kamienicy, w której mieszkali rodzice, krótko po aresztowaniu ojca miał się spytać: „Czy warto było być antyniemieckim”. Jak się szybko okazało, wszystko wskazuje na to, że to on był donosicielem. Zresztą krótko po wybuchu wojny został folksdojczem. Matka nigdy nie znalazła materialnych dowodów tego, że ojciec nie żyje, ale też nigdy nie pogodziła się z tą myślą i mimo upływu lat nie wystąpiła do sądu o uznanie ojca za zmarłego. To znaczy, że on z nami stale był, chociaż duchowo. Matka po 3 latach małżeństwa straciła ukochanego męża, straciła córkę i dorobek materialny (mieszkanie, większość mebli, część obrazów i inne ważne pamiątki). Jednak oboje

przeżyliśmy nie tylko okupację, ale też lata stalinizmu. Jakimś cudem ja, sam mając za sobą ponad osiemdziesięcioletnie doświadczenie życiowe, mam szansę dziś dać świadectwo. Świadectwo, że ofiara życia mojego Ojca nie poszła na marne.

koncentracyjnych. Brat ojca, Stanisław Smoczkiewicz, członek zarządu podziemnej organizacji „Ojczyzna”, został osadzony w Forcie VII w Poznaniu i rozstrzelany. Miejsca pochówku nigdy nie zdołaliśmy ustalić. Brat matki, Marian Ewert-Krzemieniewski, zginął w Warszawie, również w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Powodów do strachu i niepokoju o bliskich nie brakowało. Do tego dochodziły liczne rewizje w domu, wysiedlenia w coraz gorsze warunki mieszkaniowe i narastające z upływem wojny problemy zaopatrzeniowe – po prostu głód.

P Nie było czego szukać w Bydgoszczy i w krótkim czasie przenieśliśmy się do Poznania, gdzie mieszkała większość krewnych. Wszyscy członkowie rodziny byli w jakiś sposób zaangażowani w ruch oporu przeciwko okupacji niemieckiej. Bracia mego ojca i matki albo zostali zamordowani, albo w różnym czasie aresztowani i do końca wojny przebywali w obozach

o zakończeniu wojny matka była jedną z pierwszych osób, które zgłosiły się do ratowania pozostałości po rozkradzionym przez Niemców i częściowo Rosjan dobytku wydziału chemii Uniwersytetu Poznańskiego (Collegium Chemicum, ul. Grunwaldzka). Dla mnie, wówczas chłopca siedmioletniego, był to przede wszystkim okres, kiedy ojcowie wielu kolegów wracali z wojny lub przysyłali wiadomości, że żyją i jak planują połączenie z rodziną. U nas w tej sprawie panowała cisza, która nigdy nie została przerwana jakąkolwiek wiadomością. Matka rozpoczęła pracę na uniwersytecie i aż do emerytury była związana ze szkolnictwem wyższym. Mieszkaliśmy w Poznaniu z rodziną Romana Siody, adwokata. Żoną jego była siostra matki Kaja (Kazimira).

Marsz przez… park? Zainicjował w parafii św. Marka mszę św. w intencji beatyfikacji abpa Antoniego Baraniaka

ks. Artur Rembalski Z żalem informujemy, że zmarł ks. Artur Rembalski, proboszcz parafii pod wezwaniem św. Marka Ewangelisty w Poznaniu. 19 grudnia 2020 roku parafia na swojej stronie internetowej poinformowała, że kapłan jest zakażony koronawirusem. Duchowny poddał się samoizolacji, kościół i probostwo zostały zamknięte. Niestety, 23 grudnia, w wieku 47 lat, proboszcz zmarł. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 28 i 29 grudnia. Ksiądz Artur Rembalski to były proboszcz parafii NMP Śnieżnej w Krzycku Małym i były dziekan dekanatu święciechowskiego. W czerwcu 2019 roku duchowny świętował 20-lecie święceń kapłańskich. Krótko po jubileuszu, 1 lipca, został przeniesiony z Krzycka Małego do parafii św. Marka Ewangelisty na osiedlu Czecha w Poznaniu, gdzie został proboszczem. W tej wspólnocie zainicjował i kontynuował co miesiąc mszę św. w intencji beatyfikacji abpa Antoniego Baraniaka, którego to procesu rozpoczęcie zapowiedział abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański, w październiku 2017 roku. To tragiczny rok dla Archidiecezji Poznańskiej, bowiem w 2020 roku do Pana odeszło 36 kapłanów. Dla porównania w 2019 r. – 12, a w 2018 – 14. (AT)

FOT. HENRYK SZYMAŃSKI, ARCHIWUM PARAFII ŚW. MARKA EWANGELISTY W POZNANIU

Aleksandra Tabaczyńska

P

onad 37 lat – tyle minęło od wizyty Jana Pawła II w Poznaniu. Na spotkanie papieża Polaka 20 czerwca 1983 roku na ówczesne Łęgi Dębińskie przybyło ponad milion pielgrzymów, z których pokaźną część stanowili poznaniacy. W tym historycznym miejscu, gdzie stał i przemawiał nasz umiłowany rodak, stoi olbrzymi krzyż papieski, a teren upamiętniono nazwą Park Jana Pawła II. I właściwie można by już tylko cieszyć się miłymi wspomnieniami, pokazywać dzieciom i wnukom, gdzie podczas spotkania z papieżem się stało, a także przypominać sobie przeżycia i emocje towarzyszące nam tamtego dnia. Jest też powszechnie wiadomym, że takich tłumów, jak na spotkaniu z Janem Pawłem II w 1983 roku, stolica Wielkopolski nigdy wcześniej i nigdy potem nie widziała. Jednak, jak się okazuje, z wielkich ludzi, podobnie jak z dużych zwierząt, żyją też pasożyty. Otóż jeden z rajców Rady Osiedla Wilda, Daniel Łubiński, jeszcze w listopadzie ubiegłego roku złożył projekt uchwały o zmianę nazwy parku imienia Jana Pawła II na Łęgi Dębińskie. W uzasadnieniu powołał się na opublikowany pod koniec 2019 roku raport Watykanu dotyczący czynów pedofilskich, których dopuścił się amerykański kardynał Theodore McCarrick. Według radnego upamiętnienie papieża Krzyżem Papieskim w parku jest wystarczające, a większość mieszkańców Wildy częściej używa nazwy Łęgi Dębińskie niż park Jana Pawła II. Poznaniacy twardo stanęli w obronie dobrego imienia wielkiego Polaka. Zaczęto zbierać podpisy pod petycją w sprawie pozostawienia aktualnej nazwy parku. Podpisało się pod nią ponad dwa tysiące osób. „Całkowicie nietrafiona jest argumentacja, jakoby mieszkańcy

zwyczajowo nazywali Park im. Jana Pawła II – Łęgami Dębińskimi, gdyż Łęgi Dębińskie to znacznie szerszy obszar: od ul. Królowej Jadwigi aż do Mos­tu Dębińskiego i od Dolnej Wildy aż po Wartę. Park im. Jana Pawła II zatem należy do obszaru Łęgów Dębińskich, ale absolutnie nie jest z nimi tożsamy” – czytamy w petycji. A także: „Próbę zmiany nazwy parku, uargumentowaną w tak absurdalny, nieprawdziwy, krzywdzący i zideologizowany sposób, odbieramy jako próbę wywołania konfliktu światopoglądowego wśród mieszkańców Wildy”. Akcję wsparły także środowiska związane z Poznańskim Klubem Gazety Polskiej, kibice Lecha Poznań z grupy „Wildeccy Fanatycy”, radni Prawa i Sprawiedliwości oraz mieszkańcy miasta. W mediach społecznościowych kibice ogłosili: „Dzisiejszego wieczoru rozwieszamy transparenty z wyraźnym sprzeciwem wobec pomysłu zmiany nazwy parku; nasza akcja spotkała się z wielką aprobatą przechodniów, co jeszcze bardziej wskazuje, że mieszkańcy Wildy, Ci prawdziwi, żyjący tutaj od lat (nie wirtualni spod znaku NGW), niekiedy pamiętający przyjazd Papieża, nie chcą zmiany nazwy… chcą za to, by Rada Osiedla Wilda zajęła się faktycznymi problemami, zmniejszeniem miejsc parkingowych po wprowadzeniu SPP, czy wieloma innymi wątpliwościami mieszkańców, to są prawdziwe problemy!” Ostatecznie podczas XX sesji rady osiedla Wilda, po ponad dwugodzinnej dyskusji projekt uchwały przepadł. Za zmianą nazwy parku na Wildzie zagłosowało 5 radnych, 11 było przeciwnych, a 4 wstrzymało się od głosu. Czy taki wynik może zapowiadać, że dyskusja o odebraniu patronatu Jana Pawła II nad parkiem jeszcze powróci? K

Mieli troje dzieci: Romana, Tomasza i najmłodszą Renatę. Najstarszy, Roman, był moim rówieśnikiem, a pozostali o kilka lat młodsi. Dzięki temu miałem szczęście wzrastać w dużej i pełnej rodzinie, co z pewnością znacząco wpłynęło na ukształtowanie mojej osobowości: nie byłem sam, miałem wokół siebie kuzynostwo. Matka dzięki swojej umysłowości, zdolnościom w wielu dziedzinach i pracowitości osiągnęła bardzo dużo. Była niezwykle prawym człowiekiem, głęboko wierzącym, o silnych zasadach moralnych. Warto też podkreślić, że nigdy nie zgodziła się, by zasilić szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do końca swojej działalności zawodowej została bezpartyjna. Nie skusiła się także, by wpisano ją do Ligi Kobiet, bo i takie propozycje wielokrotnie odrzucała. A opisana w niniejszej publikacji bardzo bogata, jak się wydaje, kariera zawodowa, okupiona była jednak dużą ceną. Bezpartyjność w czasach PRL-u nie oznaczała braku zainteresowania polityką i losami swojej Ojczyzny. Wręcz przeciwnie, była dowodem przywiązania

studenckich, korporacjach, dawnych szkołach (konserwatorium muzycznym), o znanych uczonych, a także o rodzinie.

K

iedyś powiedziała do mnie: – Tyle piszę o Poznaniu, o ludziach, o bliskich, o czasach, które już minęły… Czy nie warto by tego wydać w formie książki? Po 14 latach od śmierci mojej mamy zgłosił się dyrektor Biblioteki PTPN, Norbert Delestowicz, z propozycją wydania w formie książkowej wspomnień mojej matki Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej. Pan dyrektor nagle spełnił marzenie mojej matki, za co jestem bardzo wdzięczny jemu i jego współpracownikom. Jest rzeczą godną uwagi, że z mojej ścisłej rodziny, bardzo okaleczonej przez wojnę – strata ojca, śmierć mojej siostry – wyrosło wielkie drzewo rodzinne. Z moją żoną Jadwigą z domu Sagan mamy czworo dzieci: Aleksandrę, Pawła, Annę i Barbarę. Wszyscy ukończyli studia, założyli swoje rodziny i mają dzieci. Łącznie mamy 13 wnu-

Jakimś cudem ja, sam mając za sobą ponad osiemdziesięcioletnie doświadczenie życiowe, mam szansę dziś dać świadectwo. Świadectwo, że ofiara życia mojego Ojca nie poszła na marne. do wartości patriotycznych, silnego charakteru i niezłomności. Ponadto matka była praktykującą katoliczką, dając przez całe życie świadectwo żywej wiary. Nigdy nie opuściła mszy św. niedzielnej, od czasu II wojny światowej do końca swojego życia podjęła dodatkowo post w soboty, była wielką czcicielką Różańca Świętego. Ta postawa życiowa skutkowała też tym, że matka nie otrzymała wielu stanowisk, na które z pewnością zasługiwała. Wysoka, elegancka, wytworna w sposobie bycia – była bardzo lubiana przez swoich współpracowników, studentów i szanowana przez rywali. Świetnie znała trzy języki obce oraz łacinę. Doskonale godziła pasje i osiągnięcia naukowe z rolami matki, babci, siostry itd. Pracowała zawodowo do 75 roku życia. Wycofała się z aktywnej pracy zawodowej przede wszystkim ze względu na trudności z poruszaniem się, spowodowane zwyrodnieniem stawów. Jasny umysł, łatwość formułowania myśli spowodował, że zaczęła pisać wspomnienia o swoich czasach

ków (w tej liczbie tylko 3 dziewczynki) oraz 2 prawnuczki. To jest wartość nie do przecenienia. Tego się nie kupi za żadne pieniądze. To jest szczęście, za które można Bogu dziękować. Myślę, że matka swoją postawą i ciężką pracą stworzyła warunki do takich rezultatów, a ojciec wspierał nas z Nieba. Podstawę wydania Moich wspomnień stanowią przede wszystkim niepublikowane maszynopisy, które powstały w latach 1991 i 1999–2001, a obecnie są przechowywane w Bibliotece Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Do publikacji zostały dołączone relacje o latach nauki w Państwowym Liceum i Gimnazjum Żeńskim im. Generałowej Zamoyskiej i Poznańskim Konserwatorium Muzycznym w Poznaniu, które ukazały się wcześniej na łamach „Kroniki Miasta Poznania”. Jeszcze raz dziękuję Panu Dyrektorowi za jego inicjatywę i cieszę się, że wspomnienia mojej mamy zostały wydane w formie książkowej. Pokażą losy typowych, tradycyjnych rodzin polskich ostatnich 150 lat. K

Apologia kaszanki Henryk Krzyżanowski To arcypolskie danie ileż daje satysfakcji! U mojej ciotki na wsi niedaleko Sieradza był masarz Juliś, którego kaszanka smakowała lepiej niż najbardziej wyszukane kiełbasy. Znikała jako pierwsza z wielkanocnego talerza zimnych wędlin. A ta, którą kupujemy w zwykłym sklepie, świetnie nadaje się na szybki obiad. Gdy nie masz pomysłu na obiad co zrobić, A barów unikasz, bo straszy cię covid; Gdy boisz się zacząć, bo masz dzisiaj pecha; Gdy z tej niemożności ci grozi deprecha; Gdy nie chcesz surfować, by szukać przepisów; Gdy wkurza cię Róża lub działań brak PiS-u; Gdy musisz oszczędzać, bo dług masz we frankach... Ach, długo tak ciągnąć – ratunkiem KASZANKA! Tak tania, a smaku walory ma spore. Nie darmo ją nazwał ktoś polskim kawiorem. Ziemniaki, cebulka – i problem masz z głowy. Po małym kwadransie twój obiad gotowy. Cebulkę bez trudu na złoto podsmażasz I w kostkę krojoną produkcję masarza Z nią mieszasz na ogniu. Wnet cieszysz się smakiem! O tak, w czas obiadu być dobrze Polakiem!

FOT. WIKIPEDIA

N

apisanie kilku słów do książki, której autorem jest własna matka, ponadto nieżyjąca już od 2006 roku, budzi bardzo wiele emocji, a także wątpliwości natury osobistej. Spowodowane to jest silnymi naturalnymi więzami rodzinnymi, które mogą wpływać na ocenę opisywanych faktów i zdarzeń. Lata życia i działalności matki pokrywają się z dramatycznymi losami Polski. Dlatego nie da się uniknąć tego kontekstu, a więc sytuacji najczęściej tragicznych, które miały znaczący wpływ na postawę i późniejsze decyzje życiowe. Wybuch II wojny światowej we wrześniu 1939 roku nałożył się na bardzo trudną sytuację rodziny Smoczkiewiczów. Moja matka chorowała przez wiele tygodni (nie znam choroby). W tym czasie urodziła się moja młodsza siostra Aniela, która zmarła krótko po narodzeniu. Niepewność każdego dnia o los bliskich i przyjaciół była powszechna, a szczególnie w Bydgoszczy. To właśnie w Bydgoszczy Niemcy wykazali się wielką nienawiścią, wsparci przez miejscową mniejszość niemiecką, która przygotowała listy polskich mieszkańców miasta przeznaczonych do eksterminacji. Miała to być okrutna zemsta za tzw. krwawą niedzielę – prowokację niemiecką zorganizowaną w Bydgoszczy kilka tygodni wcześniej. Na przełomie października i listopada 1939 roku mój ojciec, mecenas Marian Smoczkiewicz, otrzymał wezwanie na Gestapo. Nikt sobie w tamtym czasie nie zdawał sprawy, co się za tym kryje, jak wielkie niebezpieczeństwo. Wielu miało nadzieję, że wezwanie to zwykła formalność. Ojciec, jak wynika ze wspomnień, czuł jednak, że może zginąć. Ostatni obraz, jaki zapamiętała moja matka, złożona w tamtym momencie chorobą, to sylwetka taty klęczącego u brzegu łóżka i ofiarującego swoje życie Bogu za nas. Ojciec zgłosił się na wezwanie i od tego momentu wszelki ślad po nim zaginął. Mimo licznych zapytań ze strony rodziny nigdy nie otrzymaliśmy żadnej informacji ani odpowiedzi od Niemców, a także po wojnie od instytucji takich, jak Czerwony Krzyż itp. Ojciec przed wojną miał w Bydgoszczy kancelarię adwokacką, którą tworzył do spółki z Zygmuntem Siodą. Był bardzo aktywnym działaczem społecznym, należał również do Akcji Katolickiej, gdzie na różnych spotkaniach wypowiadał się o zagrożeniu niemieckim i niebezpiecznej dla państwa polityce i działaniach niemieckich na Pomorzu. Był na pewno odnotowany przez licznych szpiegów


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.