Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 77| Listopad 2020

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Wygrało życie! Nie spodziewaliśmy się takich protestów. Wyrok TK nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia matki ani przesłanki kryminalnej, kiedy poczęcie jest skutkiem gwałtu bądź kazirodztwa, nie dotyczy antykoncepcji ani badań prenatalnych. Nasz wniosek dotyczył tylko eugeniki. Kierując się prawem, innej decyzji Trybunał nie mógł podjąć. Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem PiS Bartłomiejem Wróblewskim.

„Kto sam nie chce pracować i nie chce niczego sobie odmawiać, ten znieść nie może tych, co ostrzejsze i pracowitsze życie prowadzą w celu służenia krajowi i bliźnim” – pisała Jadwiga Zamoyska. „Co dwie matki to nie jedna”, „Co dwóch ojców to nie jeden”, „Wasze dzieci będą takie jak my” – piszą dziś na transparentach zwolennicy filozofii „nicnierobienia”. Zdzisław Janeczek

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 77 Listopad · 2O2O

FOT. Z ARCHIWUM BARTŁOMIEJA WRÓBLEWSKIEGO

Rozważania o etosie pracy i nie tylko… (II)

9 zł

w tym 8% VAT

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

w Wigilię 24 grudnia

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

GG

AA

ZZ

EE

TT

AA

N

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

NN

NN

AA

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam – jak dotąd – w naszej tradycji nie przekazał.

3

Wolność słowa AD 2020. Październik

Polskie Zaduszki

Doszło do brutalnego ataku na operatora TVP. Media o największej liczbie odbiorców milczą. Co by się działo, gdyby pobito operatora TVN podczas przeszukiwania przez CBA mieszkania kogoś z prawicy? Jolanta Hajdasz

Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Dariusz Brożyniak

S

potykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy. Profesor

5 Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy. Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników. Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak

ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej. Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane

gdzieś pod murem nie były już groźne. Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać. Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer. Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, Dokończenie na str. 2

Manifestacja pokolenia poszukującego doznań Z doradcą prezydenta Andrzeja Dudy, dr. hab. nauk humanistycznych, historykiem i socjologiem Andrzejem Zybertowiczem rozmawia Łukasz Jankowski. Co robi prezydent? Czy w obecnej sytuacji potrzebne jest wystąpienie głowy państwa? Prezydent pozostaje w izolacji i jeśli się nie mylę, ta kwarantanna będzie trwała do piątego listopada. Jednak jest w kontakcie z wieloma ludźmi. Gdy prezydent uzna, że jest to potrzebne, wtedy zabierze głos. Na razie, analizując sytuację na podstawie informacji z różnych źródeł, nie widzi takiej potrzeby. Zresztą w sprawie decyzji głowy państwa proszę kontaktować się z biurem prasowym Kancelarii Prezydenta. My umówiliśmy się na analizę socjologiczną zjawisk. Chcę od razu zastrzec, tak jak robię to standardowo, gdy mam wykłady jako socjolog, że opinii, które przedstawię tutaj, nie można utożsamiać ze stanowiskiem żadnego podmiotu władzy publicznej. Co się dzieje na polskich ulicach? Czy ten wybuch jest logiczną konsekwencją zmian społecznych? Czy można go było przewidzieć? To są bardzo dobre pytania. Postaram się na nie odpowiedzieć, ale muszę

W Niemczech panuje wolność słowa i publikacji: można powiedzieć wszystko, co wolno. Czy Niemcy są odważni? A jakże. W rozmowach w cztery oczy na świeżym powietrzu. 40% z nich nawet wśród przyjaciół nie zdobyłoby się na słowa prawdy! Jan Bogatko

zrobić jeszcze jedno zastrzeżenie. Będę starał się opisać to tak obiektywnie, jak potrafię, ale po pierwsze, jestem częścią szeroko rozumianego obozu władzy, po drugie, mój światopogląd jest konserwatywny, a to wywiera wpływ na moje zdolności analizy.

zdecydowanie krytyczny wobec tego, co się dzieje na ulicach, ale chciałbym rozpocząć od wskazania pewnego błędu obozu dobrej zmiany. Mianowicie, jeśli chcemy bronić pewnej konserwatywnej wizji człowieka, człowieczeństwa, rodziny i konserwatywnej wizji

Demokracja liberalna przeżywa poważny kryzys, na temat źródeł tego kryzysu toczą się dyskusje, a tymczasem środowiska lewicowe, liberalne, postępowe mówią: dołączmy się, realizujmy kolejne instytucjonalne rozwiązania, które współtworzą kryzysową demokrację liberalną. Każdy odpowiedzialny socjolog czy psycholog społeczny, na przykład psycholog emocji, powie, że w przypadku wzmożonych zjawisk społecznych, zwłaszcza o takiej intensywności emocjonalnej, jest bardzo trudno jednoznacznie zabrać głos. Oczywiście mój pogląd jest

powinności ludzkich, to należałoby, licząc się z rzeczywistością, w pierwszej kolejności – mówię o rządzących – zadbać o instytucjonalne wsparcie kobiet, w tym samotnych – matek dzieci chorych. Najpierw powinno się zbudować sprawny system wsparcia osób niepełnosprawnych, matek osób

niepełnosprawnych, system edukacji mężczyzn, zwiększający ich odpowiedzialność za swoje dzieci, a dopiero później doprowadzać do uzgodnienia prawa z Konstytucją w taki sposób, że stawia to wysokie wymagania wobec kobiet. To jest jakby punkt pierwszy. Natomiast kiedy jako socjolog patrzę na to wszystko, co się dzieje, to mam wrażenie, że wszystkie strony uczciwie powinny powiedzieć sobie: nie wiemy, co czynimy. Z dwóch powodów. Po pierwsze – ludzkie motywacje są dla nas przejrzyste tylko cząstkowo. I po drugie – nie znamy konsekwencji swoich działań. Mogę przedstawić jedynie swoją interpretację zarówno motywacji, jak i możliwych konsekwencji. Czy to jest ruch stały, czy chwilowe wzburzenie? Czy ta erupcja emocjonalnego uniesienia tłumu, wręcz tłuszczy, wpłynie na stałe poglądy osób, które teraz protestują? Czy rośnie pokolenie, które uważa, że wolności obywatelskie stoją niżej niż ich własne poglądy? Poziom emocjonalnego uniesienia nie utrzyma się długo, ale konsekwencje mogą być długotrwałe. Zgadzam się z niektórymi przedstawicielami strony przeciwnej, powiedzmy – liberalnej czy lewicowej – że to, co się teraz dzieje, może być interpretowane jako dokończenie pewnej rewolucji obyczajowej, która wydarzyła się w krajach bogatego Zachodu, a w Polsce nie; dopełnienie pewnej wizji praw ludzkich, w tym Dokończenie na str. 4

Wojna walutowa w dobie pandemii Wiele krajów stało się dużo bardziej egoistyczne i w faktycznych działaniach, i w retoryce. To dla światowego systemu gospodarczego nie jest optymistyczne. Łukasz Jankowski rozmawia z prezesem GPW Markiem Dietlem.

6

Co zrobimy z suwerennością? Polska polityka gospodarcza powinna stawiać sprawę jasno: nie jesteśmy zainteresowani tym, aby kapitał (zwłaszcza obcy) kształtował według swojego widzimisię nasz porządek kulturowy. Bogdan Miedziński

10–11

Koncepcja Trójmorza staje się faktem W koncepcji „17+1” to nie my, kraje regionu, mamy decydować o rozwoju, ale Chiny. Paradoksalnie trudno o lepszy dowód na słuszność koncepcji Trójmorza. Wywiad Jadwigi Chmielowskiej i Mariusza Pateya z Pawłem Nieradą.

17

Duch narodowej kultury W kontekście wychowania młodzieży widzę potrzebę odtworzenia w Polsce teatru klasycznego w pełnym tego słowa znaczeniu. Wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką Elżbietą Jasińską.

19

ind. 298050

N

ie rozumiem, dlaczego w środku pandemii, w przededniu kryzysu gospodarczego, w momencie, gdy konflikty wybuchają w coraz to nowych miejscach świata, przed amerykańskimi wyborami fundujemy sobie „wojnę”. Rzeczpospolita na takich właśnie zdarzeniach traciła siłę i niepodległość, a potem przez pokolenia żyła oskarżeniami o to, kto był zdrajcą i głupkiem. Teraz też tak jest. Z naszej wojny i z emocji śmieje się nie tylko Łukaszenka, ale też inni nasi sąsiedzi, podsycając je. Każdy tu ma jakiś interes, a my dajemy się podpuszczać, i to w momencie, gdy decydują się rozmaite ważne kwestie, począwszy od „banalnego” budżetu Europy, a kończąc na budującym się nowy porządku świata. Ale widocznie tak być musi. Trybunał Konstytucyjny zrobił to, co do niego należało, lewica pokazała, jakie są jej intencje, bezczeszcząc kościoły i pomniki. Jarosław Kaczyński odpowiedział. Na ulice tłumnie wyszli młodzi ludzie, premier otworzył szpital na Stadionie Narodowym. My publikujemy kolejne pandemiczne wydanie „Kuriera WNET”. Znów jesteśmy tylko w wersji elektronicznej, choć wolimy papier, słowo drukowane, gazetę rozkładaną, niewygodną i brudzącą ręce. Zaczynamy tęsknić do normalnego świata, nie tylko bez masek, dystansu społecznego, zdalnej pracy, ale do takiego, do którego powrotu nie ma. To zapowiedział premier Mateusz Morawiecki już na początku pandemii. Teraz w maseczkach i w dystansie społecznym, przestraszeni przez niewidzialnego potwora z Wuhan, wędrujemy w nieznane. Mam wrażenie, że kierunek tego marszu jest przeciwny niż ten, który zaproponował Mojżesz Żydom. Wędrujemy z Ziemi Obiecanej do egipskiej niewoli. Tam już na nas czekają prace społeczne w zamian za miskę ryżu i punkty przydatności obywatelskiej. Ryż jest zdrowy i pożywny, a nam się przewróciło w głowach od przeglądania jadłospisów w restauracjach. Ten problem zniknie – nie tylko dlatego, że restauracje zbankrutują, ale i dlatego, że znikną pieniądze. Skoro można wydrukować ich dowolną ilość, to przecież można ich nie drukować wcale. Pieniądz był ważny, gdy był związany ze złotem, potem jeszcze z czymś; teraz można go emitować tyle, ile się chce. Do czasu – mówią ci, którzy się na tym znają. Potem system musi upaść. Ale o tym chyba już napisałem. Zresztą to wiemy, tak jak wiemy, że badając jakiś kryminalny czy polityczny przypadek, szuka się najpierw beneficjenta zdarzenia. Tak należy postąpić z koronawirusem. Oczywiście możemy uważać, że przypadkiem wydostał się z laboratorium i że przypadkiem w pierwszych miesiącach samoloty z Wuhan rozwoziły go po całym świecie, ale dziś widać, że jest jeden globalny wygrany i jeden leży na deskach. Na deskach leżymy my, ludzie cywilizacji zachodniej. Nikt z 800 mln głodujących na świecie ludzi nie odczuje skutków pandemii, a Europa i USA – tak. Wojownik z Wuhan zmienia układ geopolityczny. Ale zanim zaczniemy czytać konstytucję Komunistycznej Partii Chin, polecam encyklikę papieża Franciszka Fratelli tutti. Dajmy szansę następcy św. Piotra przekonać nas do jego diagnozy i propozycji dla współczesnego świata. Mam nadzieję, że z przyjemnością przeczytają Państwo to tylko elektroniczne wydanie „Kuriera WNET” i że następne, świąteczno-noworoczne wydanie będzie z powrotem w wersji papierowej. Pozdrawiam z domowej izolatki. K

Rewolucja bolszewicka trwa


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

2

P·O·L·S·K·A ochrony ze względu na stan jego zdro­ wia. Zdanie przeciwne generowałoby konsekwencje w postaci uznania życia jednych ludzi za podlegające ochronie, a drugich nie. Takie dzielenie na życie warte życia i go niewarte Europa już przerabiała. Nie mogę nie napisać, że kolej­ ną formą błyskawicy z logo protes­ tujących mogą być dwie błyskawice z mundurów znanej formacji gorliwie eliminującej mniej wartościowe ist­ nienia. Złośliwe porównanie? Pewnie tak, lecz, z drugiej strony, ktoś to logo wymyślił. Czy nie miał takich skoja­ rzeń? Ciekawy jestem. Ruszyła też machina medialna, by przykryć brak logicznych i prawnych argumentów ckliwymi opowieściami o torturach kobiet, tak jakby poród był jakąś szczególną formą tortury; miesza­ niem hierarchii wartości, półprawdami i zwykłymi kłamstwami.

Tysiąc. Po drugie: ewentualna aborcja przeprowadzona zostałaby ze wzglę­ du na zagrożenie zdrowia matki, a nie wady płodu, co było treścią wyroku TK. To zupełnie inne kwestie. Zdrowie córki pani Tysiąc nie było kwestiono­ wane i urodziła się ona zdrowa. Dziś powinna mieć tyle lat, by ze zrozumie­ niem czytać i słuchać, jak jej mamusia bohatersko walczyła, by móc ją zabić.

No to mamy wojnę, jak zapowiada poseł Jachira. Pani poseł charakteryzuje się tym, że nie do końca wie, co mówi, więc z tą wojną bym nie przesadzał. Kiedy piszę ten tekst, mamy wylew wulgarnego chamstwa zionącego nienawiścią i atakującego brutalnie wszystkich, których nie lubi, często bez związku z deklarowanym powodem tego ataku. No bo jaki jest logiczny związek bezczeszczenia kościołów z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego? Czy to biskupi zasiadają w Trybunale, czy sędziowie powoływali się na naukę Kościoła?

W

rozmowie z radiem RMF niedoszła Rzecznik Praw Obywatelskich wiła się jak piskorz, by nie odpowiedzieć na pyta­ nie, czy respektuje wyrok TK. Zarzuciła Sejmowi, że uchylił się od debaty w tej sprawie, a wynik takiej debaty byłby dla niej bardziej do przyjęcia niż wy­ rok Trybunału. Pani niedoszła rzecznik zapomniała, że to właśnie Sejm wybrał sędziów TK i powierzył im rozstrzyga­ nie takich kwestii. A mylenie debaty sejmowej, gdzie tworzy się prawo dro­ gą ścierania się różnych racji i poglą­ dów, z czysto prawną oceną zgodności uchwalonego prawa z Konstytucją, do­ wodzi trafności decyzji o niewybraniu jej na urząd RPO.

Wojna o aborcję

T

ym największym jest kłam­ stwo o prawie kobiet do wol­ nego wyboru. Używanie tego argumentu sprowadza dyskusję do po­ ziomu nielicznych już autochtonów w Nowej Gwinei niekojarzących ciąży z uprzednim aktem seksualnym. Ojcem dziecka jest ten, na którego terenie ono się urodzi. Sąsiednie plemiona wie­ dzą już, skąd się biorą dzieci, a polscy działacze pro choice jeszcze do tego nie doszli. Ciąża nie jest kwestią wyboru, lecz konsekwencją wyboru dokonanego wcześniej. Przypomnę, że wyrok Try­ bunału nie dotyczy ciąż z gwałtu, bo nie o to pytali posłowie. Natychmiast po ogłoszeniu wyro­ ku media odkurzyły zapomnianą już Alicję Tysiąc, swego czasu gwiazdę wo­ jujących feministek. „Prawie straciłam wzrok” – mówi, opisując swoje cier­ pienia i przegraną z polskim prawem walkę o możliwość dokonania aborcji ze względu na groźbę utraty wzroku. Powetowała to sobie sowitym odszko­ dowaniem wywalczonym na szczeblu europejskim. Manipulacja wielowątkowa. Po pierwsze „Prawie czyni różnicę”. Pa­ ni Alicja nie straciła jednak wzroku, a więc rację mieli lekarze nie widzący takiego niebezpieczeństwa, a nie pani

Zbigniew Kopczyński

Kolejną formą błyskawicy z logo protestujących mogą być dwie błyskawice z mundurów znanej formacji gorliwie eliminującej mniej wartościowe istnienia. Ktoś to logo wymyślił. Czy nie miał takich skojarzeń? To tylko kilka przykładów kłamstw i manipulacji, jakimi podjudzana jest rozwścieczona dzicz, w amoku ata­ kująca wszystko, co jej się źle kojarzy. Jedyny cel protestów, jaki można od nich usłyszeć, to „j..ać” i „wy….dalać”. Do głowy tym neobolszewikom nie przyjdzie, że nawet gdy „wy….dolą” PiS i spalą wszystkie kościoły, wyrok TK dalej będzie obowiązywać tak długo, jak długo obowiązywać będzie obec­ na Konstytucja. I to przeciw niej po­ winni protestować. Jednak z krzycze­ niem „j..ać Konstytucję” mają pewien problem, bo jeszcze wczoraj skandowali

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Dokończenie ze str. 1

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank:

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Polskie Zaduszki

Telefon

Dariusz Brożyniak

nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres:

jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwag­rzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie: „Widzisz, Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze,

że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”. Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej. 70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska

Nr 77 · LISTOPAD 2O2O  ISSN 2300-6641

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

.

Redaktor

naczelny

.

Krzysztof

Data i miejsce wydania Warszawa 31.10.2020 r.  Skowroński

.

Sekretarz

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomark­ sizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze. na i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce. Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak – tak, nie – nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta”

.

redakcji

Nakład globalny 10 000 egz.  i

korekta

.

Magdalena

mek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”! K

Druk ZPR MEDIA SA Słoniowska

.

Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

.

kwestii, a ciągłe podburzanie do chao­ su i paraliżu państwa. Do wzbudzania ślepej nienawiści, podziału Polaków tak, by walcząc między sobą, utraci­ li instynkt samozachowawczy. To już kiedyś przerabialiśmy. Na ślepej nienawiści nie moż­ na zbudować niczego pozytywnego, a ziejący nią tłum, krzycząc o wolno­ ści, wpada w straszniejszą tyranię, co wielokrotnie pokazała historia. Ale o to właśnie chodzi inspiratorom tych zadym i ich mocodawcom. Dążą do tego konsekwentnie już ponad dwa­ dzieścia lat. K

głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz. Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji. Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kra-

i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka… Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki, a najmłodsze pokolenie zaczadzone neomark­sizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych. Musi dokonać się jednoznacz-

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

„Kon-sty-tu-cja!” i traktowali ją jak absolutną świętość. Co dalej? Pojawiły się propozy­ cje szukania kompromisu. To raczej mrzonki. Jak taki kompromis miałby wyglądać? Jedna strona żąda całkowite­ go zakazu zabijania dzieci, podczas gdy druga opowiada się za swobodą w tym zakresie. To jaki kompromis? Można zabijać tylko w połowie? TK wyraźnie zakazał rozróżniania ze względu na stan zdrowia. Rozwiązaniem dopuszczalnym w świetle wyroku TK mogłoby być za­ mieszczenie w nowej regulacji przepi­ sów w duchu §150 Kodeksu karnego. Odnosi się on do osoby dokonującej eutanazji, a jego p. 2 brzmi: „W wyjąt­ kowych wypadkach sąd może zastoso­ wać nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia”. Oczywiście nie można przepisać tego dosłownie, choćby dlatego, że w Polsce kobieta poddająca się aborcji nie była i nie jest karana. Karze podlega jedynie fizyczny wykonawca aborcji. A więc wilk syty i owca cała? Skąd­ że! Wilk nigdy nie będzie syty, bo jego celem nie jest załatwienie tej czy innej

Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

ind. 298050

N

ie wiem, czy te protesty są początkiem większej fa­ li, czy jej kulminacją. Nie zmienia to jednak mojej oceny, że jest to wykorzystywanie ko­ lejnego pretekstu do destabilizacji pań­ stwa. I nie jest to tylko polski kłopot. Wystarczy spojrzeć na Amerykę, gdzie posłużono się problemem rasowym do wprowadzenia chaosu. W Polsce mieliśmy wcześniej podobne sytuacje, że wspomnę sławetny ciamajdan, po­ sługiwanie się pretekstem rzekomego łamania praworządności do wszczy­ nania burd. Każdy pretekst jest dobry. Jasne, każdemu wolno protesto­ wać. Tylko przeciwko czemu i komu ci zadymiarze protestują i co chcą osiąg­ nąć? Cały ocean nienawiści wylewa się na rządzących i Kościół. A oni nie ma­ ją kompetencji, by unieważnić wyrok TK. Ten wyrok jest ostateczny i żadne protesty tego nie zmienią. Akurat Prawo i Sprawiedliwość, wbrew przedwyborczym obietnicom, nie zrobiło w tej kwestii praktycznie nic, nie licząc podpisów grupy posłów pod pytaniem do Trybunału. Społecz­ ne projekty ograniczenia aborcji PiS skutecznie topił w procedurach sejmo­ wych, bardziej dbając o los zwierzątek żyjących w zbyt małych klatkach niż rozrywanych na kawałki dzieci. Popar­ cie episkopatu dla tych projektów też było – powiedzmy – mało entuzjastycz­ ne. Wydawało się, że Trybunał też bę­ dzie pracował nad tym problemem tak długo, aż wszyscy o nim zapomną. Tak jednak się nie dało i – chcąc nie chcąc – wydał w końcu wyrok. A wyrok mógł być tylko jeden, bez względu na poglądy sędziów na temat aborcji. Inny byłby obrazą logiki, za­ sad stanowienia prawa i elementarnego poczucia przyzwoitości. Trybunał nie rozpatrywał tego, czy aborcja jest do­ bra, czy zła, czy, kiedy i jak można ją przeprowadzić, bo do tego nie ma kom­ petencji. Rozpatrywał tylko i wyłącz­ nie, czy aborcja eugeniczna jest zgodna z Konstytucją. Tak brzmiało pytanie posłów i tylko takie kompetencje ma Trybunał Konstytucyjny. A tu sprawa jest jasna. Skoro art. 38 Konstytucji mó­ wi o ochronie życia każdego człowieka, nie można samowolnie ograniczać tej


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

W

latach 60. i 70. XX wieku, a nawet już wcześniej, synowie i córy partyjnej góry studiowali na Harwardzie, Oksfordzie i Sorbonie. Nie czuli się tam wyalienowani – swobodnie rozmawiali ze swymi rówieśnikami o tym, jak uczynić świat wolnym i czerwonym. Wszak ta ideologia narodziła się na Zachodzie, a wskutek okrutnego żartu historii znalazła swą ojczyznę w najbardziej zacofanym kraju Eurazji. Byli w ich gronie także nawróceni dworacy, jak Saloth Sar, lepiej znany jako Pol Pot, rzeźnik Kambodży („Demokratycznej Kampuczy”). Jeden z moich redakcyjnych kolegów w Deutsche Welle poprawiał z uporem godnym lepszej sprawy w mych tekstach słowo „Kambodża” na „Kampucza”, bo tak się teraz nazywa ów wolny kraj. O tym, że Zachód jest czerwony, dowiedziałem się ku mojemu zaskoczeniu w roku 1978, kiedy przyjechałem do Niemiec. Mieszkając w kolońskiej dzielnicy Südstadt, w knajpianych rozmowach nie tylko w barze „Köln Rouge“ (Czerwona Kolonia), ale także i winiarni na Ubierringu, mogłem się dowiedzieć o „polskim antysemityzmie”, „katolickim zacofaniu” oraz o zbrodniach popełnianych na Niemcach przez Polaków („byli gorsi od Rosjan”!) podczas wypędzania z ich ojczyzny na wschodzie. O związku przyczynowo-skutkowym jakoś nie wspominano, to już były narodziny nowej, lewicowej niemieckiej polityki historycznej. Młodzi kolończycy tłumnie brali udział w prosowieckich i antyamerykańskich „Marszach Wielkanocnych”, lewackich koncertach i demonstracjach (na przykład przed katedrą kolońską, na rzecz legalizacji pedofilii). Te marsze wielkanocne nieco straciły rozmach po upadku ZSSR, ale tym niemniej uważa się je dziś za nową, niemiecką świecką tradycję. Kto nie był czerwony, ten był „faszystą” – bardzo prosty był podział na „dobrych” i „złych” w Kolonii, jak i w wielu innych niemieckich miastach. Nie było dotąd w Niemczech równie skutecznej i dobrze zakonspirowanej przy pomocy „pierwszego demokratycznego pokojowego państwa niemieckiego”, czyli NRD, i jej sowiec­ kich doradców, organizacji terrorystycznej co RAF – „Frakcja Armii Czerwonej”, bandycka lewacka formacja,

przyjeździe, i drugą –przed śmiercią w 1849. Mickiewicz umarł od tej drugiej w Stambule sześć lat później. Moja książka o debiucie Chopina w roku 1832, niemożliwym z powodu szalejącej cholery, zyskała nagle nieprzewidzianą aktualność. Po pierwszym polskim wydaniu dziesięć lat temu mówili mi, że za dużo jest w niej pandemii. Teraz, po wyjściu francuskiego przekładu i wybuchu covida, mówią, że za mało. Na temat ostatnich chwil Chopina dysponujemy obfitością świadectw, najczęściej bałamutnych. Paryżanin Turgieniew mówił o pół-setce hrabin, które miały trzymać w ramionach umierajacego. Liszt, który był wówczas na tournée, zebrał niektóre świadectwa. Zamieścił je w swojej książce, przypisując im okolicznościową dekorację pełną „niebiańskich melodii” i „tajemniczych cieni”. Niemniej opisy różnią się od siebie tak, jak różnią się ich autorzy. Do dziś nie wiadomo, czy Delfina Potocka u łoża śmierci śpiewała Belliniego, jak chcą jedni, czy Mozarta, jak utrzymują inni. Księżna Marcelina Czartoryska słyszała arię Belliniego, Wojciech Grzymała także Rossiniego, Gutmann arię Pergolesiego. Większość świadectw potwierdza jednak informację czasopisma „l’Artiste” zamieszczoną 1 listopada, dwa tygodnie po śmierci Chopina, iż chodziło o Psalm Stradelli i o Hymn do Matki Boskiej tegoż kompozytora. Franciszek German, skrupulatny wydawca Hoesicka, popełnia błąd, wspominając obraz przedstawiający Chopina na łożu śmierci jako „ofiarowany pannie Winnaretta” (F. Hoesick, Chopin, PWM, Kraków 1967, t. III, s. 281). Chodzi o scenę namalowaną przez Barriasa w roku 1885 na zamówienie miliarderki i melomanki Winaretty Singer, późniejszej księżny de Polignac (Dziś w Muzeum Narodowym w Krakowie). Ze swej strony, Paulina Viardot, „żona” Turgieniewa (również nieobecna) ukazuje Chopina „zamęczanego przez księży, którzy każą mu siłą całować relikwie przez sześć godzin bez przerwy, aż do ostatniego tchnienia”, a następnie „wszystkie wielkie damy mdlejące w sypialni zatłoczonej przez rysowników, dopóki dobry Gutmann,

matka chrzestna (proszę wybaczyć mi ów zwrot) późniejszej antify. Kryła ją cała postępowa niemiecka lewica. I dopiero lektura książki Bettiny Röhl RAF was kocha (prywatnie córki Ulrike Meinhof, lewicowej terrorystki) pomogła niektórym otworzyć oczy. Dodam – niektórym nielicznym, bo lewackość to tradycja świecka w Niemczech: KPP, NSDAP, SED, Die Linke. Nie zapominając o równie czerwonych Zielonych. Lewackość jest cierniem w niemieckiej duszy. I tym cierniem miał odwagę zająć się tutejszy ekspert do spraw ekstremizmu, Karsten D. Hoffmann, politolog i publicysta średniego pokolenia. Jego książka: Antysiła. Wojownicza lewica i nadchodząca rewolucja. Jego teza: to ekstrema lewacka stanowi zagrożenie dla demokratycznego państwa. Karsten D. Hoffmann (D. oznacza Dustin) to wróg publiczny numer jeden niemieckich sił postępu: autor cytowanej książki doczekał się aż 40 (słownie: czterdziestu) odmów jej wydania ze strony renomowanych wydawnictw w Niemczech. Czy nie ma lepszego dowodu na to, że ta książka warta jest przeczytania? Niemieckie wydawnictwa, które odmówiły wydania książki o wojowniczej lewicy, dobrze wiedzą, że publikacja ta może im przynieść sławę dopiero pośmiertną. W Niemczech panuje wolność słowa i publikacji: można powiedzieć wszystko, co wolno, i publikować to, co wolno. Wiem o tym z mej pracy jako redaktora Deutsche Welle. Czy Niemcy są odważni? A jakże. W rozmowach w cztery oczy na świeżym powietrzu. Instytut badania opinii publicznej w Allensbach (to renomowana placówka badawcza) postanowił to sprawdzić i w dniach od 3 do 16 maja 2019 roku przepytał „na tę okoliczność” 1283 Niemców w wieku powyżej 16 lat (ze wszystkich grup społecznych o różnym poziomie wykształcenia). Wynik? Proszę bardzo: jedynie co szósty (około 17 procent) odczuwa, że może wyrazić w Internecie czy publicznie własne zdanie! 59 procent naszych zachodnich

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Zaduszki paryskie W piątek 23 października w miasteczku Er­mont widziałem witrynę handlu nieruchomościami zasnutą sztuczną pajęczyną. Przygotowania do Halloween trwały we Francji od wielu tygodni. oburzony, nie wyrzucił tych wszystkich rzemieślników za drzwi...” (P. Viardot do G. Sand, 19 X 1849). Tyle, że według bratanicy Chopina, Gutmanna także nie było w Paryżu (Ludwika z Jędrzejewiczów Ciechomska, „Kurier Warszawski” 1882, nr 177 z 9 VIII). Chopin pragnął, aby jego życie wewnętrzne pozostało tajemnicą. Odchodząc, na łożu śmierci polecił, aby spalono niedokończone kompozycje i notatki, nie chciał dopuścić obcych do tajemnic swego warsztatu kompozytora i do sekretów duszy. Pragnął pozostać w pamięci potomnych takim, jakim siebie stworzył, chciał, aby zachowali jego autoportret doskonalony przez lata zgodnie z zasadą elegancji sformułowaną za młodu. „ Jest

to grzeczność nadnaturalna, jest to kokieteria do tego stopnia posunięta, że zupełnie już w naturalność przechodzi, bo nie można przypuścić, żeby człowiek mógł zostać tak naturalnym, nie znając wszystkich resursów kokieterii”. Serce Fryderyka wyjęto i przewieziono do Polski. Znajduje się w parafialnym kościele rodziny Chopinów pw. Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, wmurowane w filar. Francuzi zarzucają z tego powodu Polakom, że lubią kawałkować swoich zmarłych i rozpraszać ich szczątki po świecie. Tak mogą mówić tylko ludzie nie znający historii. To stary obyczaj francuski. Wnętrzności Napoleona stoją w wazie ze złoconego srebra obok trumny u Inwalidów. Za monarchii, po ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

W

tej samej podparyskiej miejscowości pajęczyny wisiały nawet w piekarni, a na parapecie wśród rogalików i chleba z rodzynkami leżały zakrwawiona gumowa ręka i takaż odrąbana głowa. W piekarzu ani jego klientach makabryczna dekoracja widocznie nie budziła skojarzeń z tragedią nauczyciela historii zamordowanego kilka dni wcześniej. A może w tej sypialni Paryża, zamieszkałej w znacznej części przez ludność mahometańską, ucięta głowa miała właśnie wywołać skojarzenia? My – zacofana Polonia paryska – nie nawróciliśmy się jeszcze na Halloween. Wspominając naszych zmarłych w Zaduszki, zbieramy się przy grobie wielkiego rodaka i słynnego emigranta. Szczątki Mickiewicza i Słowackiego zostały przeniesione na Wawel, szczątki doczesne Norwida przepadły we wspólnej mogile biedaków. Na cmentarzu Père-Lachaise pozostał trup Chopina. Każdego roku jest nas tutaj wielu. Temu, kto przyjdzie na Père-Lachaise w dzień Wszystkich Świętych, nie znając cmentarza, i pyta o drogę, tłumaczą: proszę wejść trochę wyżej i spojrzeć w prawo. Grób Chopina znajduje się tam, gdzie jest najwięcej świateł. Nie tylko my tutaj przychodzimy i nie tylko paryżanie. Miesiąc temu w sąsiedniej alejce spotkałem młodego człowieka z wiązanką pąsowych róż. Przyleciał z Argentyny, żeby złożyć kwiaty na grobie uwielbianego kompozytora. Dla nas – Polonii paryskiej – miejsce ma dodatkowe znaczenie. Po zamknięciu przed kilku laty pałacyku Instytutu Polskiego przy ulicy Jean Gou­ jon i wyproszeniu polskich stowarzyszeń z rue Legendre przez tych, którzy chcą sprzedać pałacyk Stowarzyszenia Kombatantów, pozostało nam miejsce na cmentarzu. Ironia losu sprawiła, że mickiewiczowska tradycja „dziadów” – agap cmentarnych – wciąż żyje wśród nas, polskich emigrantów 2020. Dzisiaj, z perspektywy doświadczeń ostatniego roku, patrzymy na jego życie świeżym okiem. Chopin przeżył w Paryżu wielką pandemię, a nawet dwie: w 1832 roku, krótko po

sąsiadów nie boi się nawet wyrazić własnego zdania w gronie przyjaciół! Czyli 40 procent z nich nawet wśród tak zwanych przyjaciół nie zdobyłoby się na słowa prawdy! Są tematy tabu: do nich należy kwestia uchodźców ( ja mówię o osadnikach) i islam. A teraz ta książka! Unaocznia ona kolejne tabu w Niemczech: kwestię wojowniczej lewicy. Lewica? Niegroźna! Groźna jest prawica! Jak przyjrzymy się z kolei tak zwanej groźnej prawicy,

J

a

n

B

o

to okazuje się, że to w przytłaczającej większości także lewica, lecz narodowosocjalistyczna. O terrorystach monarchistach nie słyszałem, o milicji chrześcijańskiej też nie. Hoffmann ukazuje tę wojowniczą lewicę w całej okazałości (w Polsce znamy jej odpowiedniki z bojówek KOD, Obywateli „RP” czy Strajku „kobiet”.) Bez retuszu. Wydawnictwa, które stchórzyły, kierowały się następującą kalkulacją: czy opłaca się nam narazić lewackiemu

g

a t k o

Rewolucja bolszewicka trwa Podobno wraz ze zrywem Solidarności i ru­ nięciem Muru Berlińskiego upadł komunizm w Europie. Wygodne kłamstwo usypia czuj­ ność. Rewolucja trwa. Także i w Niemczech. Komunizm siermiężny typu moskiewskiego, panujący do niedawna w sowieckiej Europie („Europa Wschodnia”), przeobraził się w komu­ nizm salonowy parysko-brukselsko-frankfurcki. Komunizm zachodni nie jest ubogi i jeśli tam nie je się mięsa, to nie z powodu fatalnej go­ spodarki (bezmięsny poniedziałek w PRL), lecz w wyniku rozważań nad nowym dekalogiem.

śmierci członka rodziny królewskiej, wyjmowano jego serce i umieszczano je w relikwiarzu ze złoconego srebra. Najwięcej tych pudełeczek o kształcie serca zawieszono w kościele oo. jezuitów pw. św. Pawła przy ulicy Rivoli. Podczas rewolucji ludność rozgrabiła część, zanim Konwent wziął sprawę w swoje ręce. Skutkiem rewolucji były braki w zaopatrzeniu. Między innymi, w rezultacie blokady angielskiej na Morzu Śródziemnym, zabrakło malarzom francuskim koloru mumii. Tak nazywano farbę ciemnokasztanową, otrzymywaną ze sproszkowanych mumii sprowadzanych z Egiptu. Konwent, pragnąc, aby dynastia Burbonów do czegoś ludowi posłużyła przynajmniej po śmierci, obarczył Vivant-Denona misją sprawiedliwego przydziału poszukiwanego pigmentu. Są w Luwrze malowane tymi sercami arcydzieła. Martin Rolling miał ich podobno czterdzieści pięć. Tradycja serca-relikwii była tak silna, że za rewolucji, po śmierci następcy tronu zamęczonego przez jakobinów, lekarz, który dokonał sekcji zwłok, z narażeniem życia wyjął serce z piersi dziecka i przechował je do czasu powrotu Burbonów z emigracji. Spór o to serce znalazł rozwiązanie dopiero kilka lat temu. Badanie DNA relikwii i żyjących Burbonów potwierdziło jego autentyczność. Ale z Chopinem sprawa była zupełnie inna. Serce wyjęto na jego prośbę, a nawet żądanie. Paniczna obawa, aby nie pogrzebano go żywcem, prześladowała Fryderyka od lat. Od kiedy, wkrótce po jego przyjeździe do Francji, wybuchła pandemia cholery. Władze sanitarne Paryża czekały na nią od dawna. Dzisiejszy koronawirus przyleciał z zarażonym studentem z Wuhan jetem w ciągu kilkunastu godzin. Cholera 1832 podróżowała pieszo i konno. Zajęło jej pięć lat, zanim z Chin dotarła do Paryża przez Syberię i Europę, pozostawiając po drodze setki tysięcy trupów i przepełnione cmentarze. Władze zaopatrzyły Paryż w leki, w których skuteczność wierzono, rozlepiono na murach przepisy sanitarne, otwarto ogromny szpital św. Ludwika i inne szpitale czasowe oraz hospicja, trzymane w pogotowiu na wypadek epidemii.

Wszystko na nic. Nie znano ani etiologii cholery, ani terapii. Wiedziano jednak, że zaraza to jest coś, co zaraża, i starano się pozbyć zwłok jak najprędzej. Grzebano w pośpiechu i zdarzało się podobno, że niektórych pochowano żywcem. Takie przynajmniej opowieści krążyły wśród artystów nie tylko w salonie Aleksandra Dumasa. W Brukseli znajduje się muzeum Antoine’a Wiertza. Można tam zobaczyć kilka obrazów, na których ten dziwny malarz romantyczny przedstawił domniemanego nieboszczyka, jak uchyla wieko trumny w grobowcu, usiłując się wydobyć. W jednym z tych przedstawień można przeczytać umieszczony na wieku trumny urzędowy napis: Zmarły na cholerę. Zaświadczone przez nas, Doktorów Sandoutes; pieczęć i podpisy lekarzy. Na innym jest i data: Paryż 17 lipca 1832. Chopin leży wśród muzyków. Po prawej ręce ma za sąsiada Habenecka – współczesnego mu słynnego dyrygenta, po lewej Petruccianiego – słynnego pianistę jazzowego, zmarłego niedawno. Vivant-Denon spoczywa naprzeciwko. Chodzę czasem po Père-Lachaise, przyglądam się grobom. Odczytuję nazwiska, które przeważnie nic już nie mówią. Gdzie wzrok obrócić – domy, kamienice, prawdziwe katedry. W porównaniu z nimi niewielka muza Euterpe, wyrzeźbiona Chopinowi przez Clésingera, robi skromniutkie wrażenie. Nasza ułomna wyobraźnia nie może się obejść bez kamiennego nagrobka. Jest on jak słup graniczny postawiony na skraju wieczności. Ale przecież to nie marmur ani granit zagwarantowały polskiemu kompozytorowi sławę pośmiertną, ale te małe kawałki – etiudy – utwory szkolne, które pisał, bo cóż innego miałby pisać profesor fortepianu? Grane są co dzień na całym świecie. Nie ma dnia, żeby paryskie Radio Classique którejś nie powtórzyło. Lecz tylko my słyszymy w nich wszystko: nieznane cudzoziemcom strzępy melodii, urywki fraz krakowiaków, kujawiaków, kolęd, którymi inkrustował swoje utwory, wspominając dzieciństwo spędzone na Krakowskim Przedmieściu, na Mazowszu i na Kujawach. K

środowisku i zdobyć łatkę faszystów? Podobne doświadczenia na niemiec­ kim „wolnym” rynku wydawniczym zdobył Thilo Sarrazin; także kolporterzy ( jak np. Amazon) wykręcali się, jak mogli od sprzedaży książki niezależnego autora. Jednak w końcu książka Hoffmanna ukazała się; nawet, jak sądzą niektórzy, że być może to jego ostatnia publikacja na ten temat. No bo jak długo można walczyć z wiatrakami? Lektura książki Antysiła. Wojownicza lewica i nadchodząca rewolucja wstrząsa. Okazuje się, że dla wszystkich tak zwanych „ludowych” partii politycznych w Niemczech, dla kierowanych przez nie fundacji, ba, wybitnych socjologów, całego nowego pseudomieszczańskiego centrum, wojownicza lewica to zakazana piosenka. Trwa natomiast w najlepsze – z udziałem tejże wojowniczej lewicy – walka z pseudoprawicą. W Niemczech terminem „prawica” określa się nacjonalistyczną lewicę, wymierających bez większego rozgłosu pogrobowców NSDAP. Na tę walkę – bój to jest nasz ostatni – państwo, kraje związkowe, gminy i fundacje wydały dotąd pół miliarda euro. Jest to w przybliżeniu 50 razy więcej (słownie pięćdziesiąt) niż na zwalczanie lewackiej ekstremy. Środowisko lewicy wzrasta w siłę. Pomagają mu w tym niemieccy dziennikarze. Nie ma obecnie w Niemczech stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej czy gazety, w których wyborcy lewicowych partii politycznych nie byliby w zdecydowanej większości. To oni kształtują opinię publiczną, narzucając im swą ideologię. Jest możliwe, że niemiecki kapitał czuje się niezagrożony przez lewicę: nie głosi ona dziś hasła uspołecznienia środków produkcji. Ona je dziś posiada! Czy to może się zmienić w kierunku dla tego kapitału niebezpiecznym? Może! „Ale już wtedy mnie o pomoc nie proście!” – mówi Hoffmann. To fakt. Rewolucja lewicy trwa. Nie tylko w Niemczech. Widzimy ją w USA, w Ameryce Południowej, w Polsce. Coraz bardziej zagraża nam

nowy, wspaniały świat ze swym dekalogiem. Polskie lewackie bojówki mają sojuszników w Niemczech. Należy do nich niewątpliwie korespondentka ultralewackiej gazety TAZ w Warszawie, Gabriele Lesser. Bierze udział w walce z rządem w Warszawie, bo doskonale wie, że jej za to z jego strony nic nie grozi. Ta walka jest populistyczna, nieporadna, daleka od wymiany argumentów. Popiera ona protesty lewackie przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności aborcji eugenicznej z konstytucją. Ale to przecież nie orzeczenie zmienia jakoby zgodność tej aborcji z konstytucją, tylko wskazuje na to, że ona nie istnieje od samego początku. A zatem protestanci powinni domagać się nowelizacji konstytucji, której jakoby zawsze podobno bronili, a nie uchylenia orzeczenia Trybunału, bo to formalnie niemożliwe! Niemiecka gazeta „BILD” pisze o interwencji policji przeciwko „pokojowemu protestowi zwolenników aborcji w świątyni”. Łat­ wo sobie wyobrazić reakcję niemieckiej policji na „pokojowy protest” w synagodze. Ale w tej wojnie nie chodzi wcale o aborcję, lecz o obalenie rządu. Czy majdan się powiedzie? Tak, wszelkie nieszczęścia są zawsze i wszędzie możliwe. Zwłaszcza, jeśli państwo jest słabe i boi się użyć siły. Przewrót październikowy w Rosji dokonał się właśnie w takich okolicznościach, ze znanymi skutkami. Tak na marginesie, bo nie o aborcji w tym felietonie piszę, lecz o wojnie lewicy z cywilizacją. Przewodnicząca ruchu Chrześcijańscy Demokraci na rzecz Życia (CDL), Mechthild Löhr, stwierdziła wobec prasy: „w orzeczeniu, jakie spotkało się z szeroką uwagą w całej Europie, 22 października najwyższy trybunał w Polsce, Trybunał Konstytucyjny, stwierdził, że przerywanie ciąży z powodu wad rozwojowych nienarodzonego dziecka jest sprzeczne z konstytucją. Tym samym konsekwentnie kontynuuje on linię, jaką większość polityczna nieustannie popiera w Polsce od końca komunizmu. W epoce komunizmu aborcja była we wszystkich państwach bloku wschodniego całkowicie legalna, zawsze dostępna i kosztem kobiet zwyczajnym środkiem planowania rodziny”. Rewolucja bolszewicka trwa? K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

4

PUNKT WIDZENIA

To jest wojna! – powtórzę za bojownikami nowej bolszewii. To jest wojna z chrześcijaństwem w Polsce i wojna wydana naszej zbudowanej na chrześcijaństwie Ojczyźnie. Niech Was, Drodzy Chrześcijanie, nie zwiedzie pretekst, czyli wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 22 października. Gdyby chodziło o wyrok Trybunału, to jego budynek powinien być przez oszalałych z wściekłości lewaków zdewastowany, splądrowany i wysadzony.

Módlmy się i walczmy! (po ostatnich napaściach na nasze kościoły) Jan Kowalski

T

ymczasem odbyła się tam jedna pikieta, a zorganizo­ wane bojówki ruszyły na kościoły. Dewastując przy okazji wszystko, co kojarzy się im z na­ szą cywilizacją, na przykład pomnik Ronalda Reagana. Trybunał Konstytucyjny nie mógł orzec inaczej. Jeżeli konstytucja z 1997 roku stanowi o państwowej ochronie dla życia od poczęcia do naturalnej śmierci, to obowiązująca ustawa nie może być z nią – ustawą zasadniczą – sprzeczna. Ale od wyroku TK do zmia­ ny ustawy droga jest naprawdę daleka. I taką zmianą nie jest zainteresowany

sam obóz Zjednoczonej Prawicy. Wszyscy o tym od wielu lat wiemy. Wie o tym również cała tęczowa zaraza. Nie o to jednak chodzi wrogom naszej cywilizacji. Im chodzi o wyko­ rzystanie każdego pretekstu do walki z podstawami naszej kultury i państwa. I temu dali wyraz w protestach, które przy zastanawiającej nieporadności po­ licji, objęły cały kraj. Dlatego dziecięco naiwne wydają się wyjaśnienia rzecz­ nika Episkopatu, ks. Leszka Gęsiaka, wskazujące Kościół jako prawie win­ nego obecnej sytuacji: „O pewnych rze­ czach aksjologicznych, etycznych właś­ ciwie nigdy nie powinno się głosować,

nie powinno się ich stawiać jako punkt wyboru i stawiać ludzi w dramacie wy­ boru: za lub przeciw”. Ciężko to zrozumieć, zatem wy­ tłumaczę. Jesteś za zabijaniem dzieci nienarodzonych czy przeciw? To bar­ dzo prosty i podstawowy wybór. Jak mielibyśmy go uniknąć? Tak patrząc, całe życie ludzkie jest dramatem i nikt z tego dramatu wyboru nas nie wy­ zwoli. Jeżeli chcemy, żeby nasze pań­ stwo – zbudowane na chrześcijaństwie – trwało i rozwijało się wspaniale, to nie możemy usprawiedliwiać prawnie zabijania dzieci nienarodzonych. I tak rozumując, każdy z nas opowiada się

Dokończenie ze str. 1

Manifestacja pokolenia poszukującego doznań przypadku tego, co się określa jako pra­ wa reprodukcyjne kobiety. Ale ci, którzy tak mówią, zdają się nie dostrzegać, że prowadzą Polaków i Polskę do pułapki, której – paradoksalnie dzięki naszemu zacofaniu gospodarczemu – udało nam się uniknąć. Jaka to jest pułapka? Wszy­ scy odpowiedzialni analitycy na świecie stwierdzają, że demokracja liberalna jest w kryzysie, że wizja pakietu wolnościo­ wego, kojarzonego, powiązanego z de­ mokracją liberalną, jest jedną z przyczyn tego kryzysu. Tezę o tym, że demokracja liberalna przeżywa kryzys – niektórzy badacze mówią wprost, że zmierzch – podzielają zarówno jej obrońcy, jak i jej krytycy. Inaczej mówiąc, mamy do czy­ nienia z sytuacją w Polsce paradoksalną: demokracja liberalna przeżywa poważny kryzys, na temat źródeł tego kryzysu to­ czą się dyskusje, a tymczasem środowiska lewicowe, liberalne, postępowe mówią: dołączmy się, realizujmy kolejne instytu­ cjonalne rozwiązania, które współtworzą kryzysową demokrację liberalną. To mam na myśli, gdy mówię, że nie wiemy, co robimy. Tę tezę trzeba uczci­ wie stosować. Każda ze stron może być pogubiona. Oni nie uświadamiają sobie, że chcą zapisać Polskę i Polaków, po­ przez zmiany w polskim systemie praw­ nym, poprzez zmiany regulacji abor­ cyjnych, do formy demokracji, która znalazła się na równi pochyłej. Może dlatego, że nie ma alternatywy prócz Rosji Putina albo Białorusi Łukaszenki, weszliśmy w koleiny, które nas prowadzą śladem demokracji zachodnich.

Nie do końca się z tym zgadzam. Otóż nie ma tego modelu na naszym radarze. Uczestniczyłem w dyskusji, której na­ granie można znaleźć na portalu Nowej Konfederacji, nad książką Bartłomie­ ja Radziejewskiego Między wielkością a zanikiem, z podtytułem Rzecz o Polsce w dwudziestym pierwszym wieku. Autor w sposób dojrzały, jak sądzę, prezentuje tam wizję neoklasycznego republika­ nizmu, demokracji zrównoważonej, mądrzejszej niż demokracja liberalna, która kładzie nacisk na prawa jednost­ ki, gdy tymczasem republikańska wizja demokracji wiąże prawa jednostki z od­ powiedzialnością, samoopanowaniem, samokontrolą, z instytucjami społecz­ nymi – w tym z rodziną i Kościołem – które niosą w sobie depozyt moralny naszej całej cywilizacji. Ułomność debaty publicznej, ale także ułomność świata akademickiego, politologów, filozofów polityki, któ­ rzy nie potrafią pokazać alternatywy republikańskiej, powoduje, że mamy poczucie, że jesteśmy tylko między dżu­ mą a cholerą. Z jednej strony autory­ taryzm, który się natychmiast kojarzy z putinizmem, a z drugiej strony de­ mokracja liberalna, która zjada własny ogon, zadławiając się hiperkreatywnoś­ cią, hiperpluralizmem. Już widzę, jak Pan wychodzi do tłumu, rozkłada swój kram, wykłada… na lewo Spinoza, tutaj Jan Paweł II… i jeszcze Radziejewski. I słyszy Pan: „Wyp……..!”. Ta ironia jest nietrafna, ponieważ dzisiaj nie jest czas na prezentowanie

alternatywy republikańskiej oszalałemu tłumowi. Dzisiaj trzeba to szaleństwo zrozumieć. Jak próbuję to zrozumieć socjologicznie, to trzeba powiedzieć pa­ rę przykrych rzeczy. Że gdy szaleństwo przekracza pewne ramy, staje się czymś więcej niż szaleństwem. Gdy omawia­ łem w mediach wydaną także po polsku książkę Douglasa Murraya Szaleństwo tłumów na temat polityki genderowej, transowej, elgiebeteńskiej, to nie bra­ łem pod uwagę, że tak szybko i tak in­ tensywnie to szaleństwo nam się zob­ razuje. A podobnie jak z szaleństwem, jest z wulgarnością. Gdy wulgarność przestaje być marginesem, a staje się manifestem politycznym, to staje się czymś innym niż tylko wulgarnością. Gdy rozpoczęła się transformacja ustrojowa na początku lat dziewięćdzie­ siątych – już byłem dosyć wiekowym człowiekiem – zauważyłem nowe zja­ wisko. Otóż na ulicach, w parkach, na imprezach, w przestrzeni społecznej dziewczyny posługiwały się wulgarnym językiem. Za peerelowskiego autory­ taryzmu tego nie było. Wolność przy­ niosła ze sobą upadek obyczajów. I jeśli chcemy zrozumieć wulgarne, szalone oblicze tych manifestacji, trzeba mówić o gniewie. Bo to jest fenomen, że nastą­ piła kumulacja gniewu różnych grup społecznych. Obawiam się, że może się okazać, że skala gniewu jest głębsza niż obóz rządzący się spodziewał. Każdy psycholog emocji powie, że gniew jest zazwyczaj ekspresją jakichś frustracji, lęków, zawiści, zazdrości, próbą odre­ agowania niepowodzeń, zamaskowa­ nia lęku. Okazuje się gniew, często żeby

9 sierpnia 2020 roku Białorusini wybierali swojego prezydenta. Gdy wieczorem ogłoszono wyniki ich wyboru, okazało się, że odbiega on od oczekiwań obywateli.

„Rusofobiczny Trójkąt Lubelski” czyli źdźbło w oku Rosji Wojciech Pokora

N

atychmiast rozpoczęły się protesty. Już po godz. 20.00 w Warszawie, przed Amba­ sadą Białorusi w Polsce ze­ brali się Białorusini, którzy nie zdą­ żyli wziąć udziału w wyborach. Przed Ambasadą Białorusi w Moskwie tłum skandował „Odejdź!”. W Mińsku doszło do pierwszych starć z milicją. Relacjo­ nujące wydarzenia rosyjskie media od razu zaczęły nazywać te wydarzenia „zamachem stanu” i wskazywać win­ nych – to Trójkąt Lubelski – nowy, ru­ sofobiczny format współpracy Litwy, Polski i Ukrainy – głosiły media ta­ kie jak NewsFront czy Politnavigator. Zaczęto wskazywać, że Trójkąt Lubel­ ski powołany został tylko po to, by jak

najbardziej oderwać Białoruś od Rosji. Pisano, że ten „twór” jest tylko z pozoru nieszkodliwy, a w rzeczywistości stano­ wi narzędzie zewnętrznego sterowania wzniecenia „Majdanu” na Białorusi. W rzeczywistości Trójkąt Lubelski to format zapoczątkowany w Lublinie 28 lipca 2020 roku przez ministrów spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy w celu rozwoju współpracy politycz­ nej, ekonomicznej i społecznej. Jednym z celów jest też pomoc Ukrainie w odzy­ skaniu integralności terytorialnej oraz w integracji z Unią Europejską i NATO. Stąd też apel członków Trójkąta do Rosji o zaprzestanie agresji na Ukrainę, prze­ rwanie aneksji Krymu i wycofanie wojsk z obwodów Donieckiego i Ługańskiego

na Ukrainie. Jednak dla Rosji oznacza to, że inicjatywa jest „trójkątem niena­ wiści do Rosji”. Nie było także prób ingerencji w sprawy wewnętrzne Białorusi. Chy­ ba, że można tak nazwać apel o po­ wstrzymanie się od użycia siły, wysto­ sowany 10 sierpnia 2020 roku: „My, ministrowie spraw zagranicz­ nych Trójkąta Lubelskiego, wyrażamy głębokie zaniepokojenie eskalacją sy­ tuacji na Białorusi po wyborach pre­ zydenckich. Zwracamy się do władz o powstrzymanie się od użycia siły oraz uwolnienie wszystkich osób zatrzyma­ nych wczorajszej nocy” – napisali mi­ nistrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy. Ponadto zaoferowali

za lub przeciw. Za cywilizacją życia lub przeciw niej – za cywilizacją śmierci. Za Jezusem lub za szatanem. Zabicie własnego dziecka nie w pełni sprawnego wynika właśnie z naszego określenia się. I chociaż no­ wocześni księża nie chcieliby o tym przypominać, to przecież wiemy, że za­ bicie własnego nienarodzonego dziec­ka skutkuje automatycznym wyklucze­ niem z Kościoła. Jasne, wiele niedo­ szłych matek, które zabiły własne dzieci lub właśnie to planują, nie chce być w Kościele i nigdy w nim nie było. Ale przecież nikt nie powiedział, że one muszą być w Kościele. Dlaczego jednak ich występek ma być uznany przez na­ sze państwo za normę prawną? Nie dotarła także do moich uszu informacja, żeby piosenkarka Natalia Przybysz, która publicznie przyzna­ ła się do zabicia własnego dziecka, bo nie zmieściłoby się w jej mieszkaniu (musiałaby pozbyć się psa), odbywała w tej chwili karę wieloletniego wię­ zienia. Ktoś inny może siedzi za po­ dobny czyn? W czerwcu tego roku pisałem o procederze nielegalnej (= wbrew obowiązującemu prawu), ale jawnej aborcji chemicznej na jak najbardziej zdrowych dzieciach, prowadzonym przez doskonale znane policji osoby.

Czy któraś z tych osób siedzi właśnie w więzieniu? O nie, brylują na lewico­ wych salonach. Zatem nie o to w ostatniej le­ wackiej zawierusze chodzi. Chodzi o zniszczenie naszych rodzin, nasze­ go systemu wartości, naszej chrześci­ jańskiej Polski. Tu nie ma miejsca na żaden kompromis, na żaden dialog.

zamaskować swoje przerażenie. I sądzę, że w sensie psychospołecznym mamy do czynienia z unikalną sytuacją skumu­ lowania się wielu procesów i bodźców.

polityce edukacyjnej. Jeśli się nie wy­ ciągnie wniosków z tego, nie zrozumie się, jak w bardzo innym świecie ci mło­ dzi się ukonstytuowali, a teraz zyskali złudne, bo złudne, ale poczucie pod­ miotowości… Jeśli się nie zrozumie, że wiele z tego, co widzimy na ulicach, to jest manifestacja pokolenia, które jest zaprogramowane na poszukiwanie do­ znań… Pokolenia, które nie ma sensu życia jako kontynuacji pracy opartej na dziedzictwie przodków, nie ma wizji stabilnej rodziny, stabilnej pracy. Jeśli rządzący nie zrozumieją tego, jak głę­ boka zmiana cywilizacyjna nastąpiła, bardzo trudno będzie rządzić polskim społeczeństwem.

Muszę zadać pytanie o przełożenie tych wszystkich zjawisk na politykę. Czy ta kumulacja złych emocji wobec rządu to koniec marzeń obecnej formacji rządzącej o trzeciej kadencji? O stabilnym, wielo-

Demokracja liberalna kładzie nacisk na prawa jednostki, gdy tymczasem republikańska wizja demokracji wiąże prawa jednostki z odpowiedzialnością, samokontrolą, z insty­ tucjami społecznymi, które niosą w sobie depozyt moralny naszej całej cywilizacji.

Gdyby chodziło o wyrok Trybunału, to jego budynek powinien być przez oszalałych z wściekłości lewaków zdewastowany, splądrowany i wysadzony. Tymczasem odbyła się tam jedna pikieta. Bolszewia, której nie udało się znisz­ czyć narodu polskiego po roku 1945, próbuje kolejny raz. Tym razem przy wsparciu nie Wschodu, ale Zachodu. Jedno jest pewne, po stronie tego bolszewickiego szaleństwa opowiada się wiele ogłupiałych osób, głównie młodych. Widziałem 12-latki wrzesz­ czące na księdza, bo nie miał macicy! I – w nawiązaniu do słów rzecznika

letnim poparciu na poziomie około 40 procent? Uważam, że nie można tego przesądzić, ale jeśli kierownictwo obozu rządzące­ go nie zrozumie głębokich przyczyn te­ go gniewu, także pozapolitycznych, to nie będzie zdolne wygrać kolejnych wy­ borów. Bo te przyczyny mają częściowo charakter technologiczny, mianowicie media społecznościowe wyrwały całe pokolenie spod wpływu tradycyjnych instytucji i autorytetu. Można powie­ dzieć, że rewolucja naukowo-technicz­ na ukradła dzieci rodzicom, szkole,

Postęp techniczny zabrał starszym to, co było ich siłą przez tysiąclecia, czyli doświadczenie. Doświadczenie 65-latka w świecie cyfrowym niewiele znaczy. Tak jest. Ale nie tylko o to chodzi. Sy­ tuacja, w której młodzi ludzie spotykają się i zamiast ze sobą rozmawiać, patrzeć sobie w oczy, obserwować swoje emo­ cje – patrzą w smartfony, pokazuje, że ekrany miały siłę przyciągania większą od interakcji międzyludzkich. I nagle ci młodzi uczestniczą w czymś par ex­ cellence społecznym, co jest silniejsze od smartfonu. Oni chcą być z innymi ludźmi. Ta ich potrzeba była dławiona także przez lockdown koronawirusowy. Potrzeba przełamania swoich lęków, obaw nagle znalazła formę zaspokoje­ nia poprzez uczestnictwo w masowych demonstracjach – w otwartej kumulacji wściekłości i w pewnym sensie – pros­ tactwa. To jest to, co profesor Ryszard Legutko nazwał triumfem człowieka pospolitego, kogoś, dla kogo potrzeba samoopanowania i pracy nad sobą nie jest wartością. Proszę zwrócić uwagę, jak kreatywne jest wiele z tych tekturo­ wych plakatów, napisów. Ile osób zna­ lazło ujście dla potrzeby ekspresji, któ­ rej najwyraźniej nie zaspokajają na co dzień, a uwierzyli w to, że każdy może

swoją pomoc w nawiązaniu dialogu między władzami Białorusi a opozycją, bowiem „dobrobyt i rozkwit Białorusi i jej mieszkańców są ważne dla całej Eu­ ropy, a zwłaszcza dla naszego regionu”. Skąd więc tak agresywna narra­ cja rosyjskich mediów? Dr Jakub Ol­ chowski z Instytutu Europy Środko­ wej w Lublinie i Wydziału Politologii i Dziennikarstwa UMCS w wypowie­ dzi dla Stop Fake stwierdził, że to nic zaskakującego: – Insynuacje rosyjskich mediów i oficjalnych mediów białoruskich, które w dużej mierze są kontrolowa­ ne przez Rosję, jakoby protesty na Białorusi były organizowane czy ins­ pirowane przez Trójkąt lubelski, czyli nową inicjatywę współpracy państw Europy Środkowej, nie są niczym za­ skakującym. One się doskonale wpi­ sują w szersze działania Federacji Ro­ syjskiej w infosferze. Te działania, jak wiemy, zakrojone są na szeroką skalę, bo Rosja doskonale sobie zdaje sprawę, że w takim konflikcie asymetrycznym z Zachodem w przypadku działań dez­ informacyjnych ma przewagę. Może generować jednolity przekaz, bo kon­ troluje ten przekaz poprzez kontrolę

własnej infosfery. Natomiast Zachód, postrzegany jako przeciwnik w tej wal­ ce, nie jest w stanie tego zrobić. Jest z natury swojej demokratyczny, co wią­ że się z wolnością słowa i pluralizmem opinii. Natomiast Rosja w dużej mierze kontroluje swoją sferę informacyjną i używa informacji jako broni – uważa dr Jakub Olchowski. Warto podkreślić, że ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy zastrzegli, że format Trójkąta Lubelskiego nie zakłada rozstrzygania kwestii historycznych:

Episkopatu – to jest problem wycho­ wawczy. Ale najbardziej zakłamanym problemem jest kwestia cierpienia. Wszyscy zwolennicy aborcji powołują się właśnie na cierpienie i jego uniknię­ cie w przypadku zabicia płodu. Wyjaś­ nił mi to jakiś czas temu mój przyjaciel doktor Tomasz Dangel, anestezjolog i twórca Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci. Aborcja, czyli zabicie dziecka w łonie matki, jest koszmarną dla tego dziecka męczarnią. Porównywalną je­ dynie z torturami poprzez podtapianie, ale bez happy endu. Wynika z tego ogromne cierpie­ nie zabijanego dziecka i trauma na całe życie dla jego matki-zabójczyni. Moje dziecko widzę we śnie – piszą potem, gdy otrząsną się z amoku. Na­ szym chrześcijańskim zadaniem jest odwiedzenie ich od tego strasznego czynu i wytłumaczenie, że jedynym mądrym wyjściem jest urodzenie nie­ pełnosprawnego dziecka. Jeżeli wada okaże się niewielka, dziecko stanie się wielkim darem dla rodziców. Jeżeli le­ talna – dziecko urodzi się, niedługo potem umrze i zostanie pochowane przez kochających je rodziców. K PS. Wielki szacunek dla Straży Naro­ dowej i Roberta Bąkiewicza za obronę naszych świątyń. Cześć i chwała bo­ haterom!

być twórcą w dzisiejszym świecie. Dzi­ siaj każdy może nadawać w internecie, jest więcej twórców niż odbiorców. Ostatnie dwa pytania: Dlaczego kościoły? I co ma oznaczać politycznie i społecznie orędzie Jarosława Kaczyńskiego? Ja sam nie rozumiałem, dlaczego ten atak jest na chrześcijaństwo, na religię. I przy okazji wywiadu, którego udziela­ łem jakiś czas temu „Kulturze Liberal­ nej”, powiedziano mi, że dla środowisk progresywnych… użyjmy takiego okre­ ślenia, którym oni sami się posługują, choć jest to progresja ku przepaści, jak mówiłem na początku… Dla środowisk progresywnych Kościół jest symbolem instytucji patriarchalnej, instytucji bę­ dącej emanacją męskiego szowinizmu, czyli w schemacie myślenia gendero­ wego Kościół jest jakby taką kapsułą, która chroni to, co złe, chroni przewagę mężczyzn niewrażliwych na kobiecość, na los kobiety, na uciskanych. A nie­ zdolność kierownictwa hierarchicznego Kościoła w Polsce do poradzenia sobie z nadużyciami we własnym gronie na pewno się do tego ogromnie przyczy­ niła. Kościół stał się jedną z ofiar kry­ zysu cywilizacji. Wielu duchownych nie potrafiło oprzeć się pokusom związa­ nym z presją seksualizacyjną kultury masowej, a biskupi, będący nie tylko pasterzami wiernych, ale pasterzami duchownych, nie stanęli na wysoko­ ści zadania. I tak tłumaczę ten atak na kościoły. Ci młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest atak na depozyt naszych przodków. Jarosław Kaczyński rozumie ten aspekt tego ataku. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego była elementem taktyki politycznej czy emocji? Tak wyrafinowany, doświadczony poli­ tyk, nawet gdy daje wyraz swoim emo­ cjom, to myśli taktycznie i strategicznie. Dziękuję bardzo za rozmowę.

K

– Trójkąt Lubelski to współpraca o charakterze regionalnym, wielostron­ nym. Nie przewidujemy dialogu na te­ maty dwustronne. Do tego służyć mogą inne fora – komisje rządowe, komitety międzyresortowe – podkreślili. K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

5

MEDIA W tym miesiącu przede wszystkim o pobiciu operatora TVP w Gdyni, podczas realizacji przez niego materiału dziennikarskiego z zatrzymania jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. To, jak wymiar sprawiedliwości poradzi sobie z tą sprawą, ma znaczenie dla wszystkich dziennikarzy w naszym kraju.

Wolność słowa AD 2020 Październik Jolanta Hajdasz

D

o brutalnego ataku na ope­ ratora Telewizji Polskiej do­ szło 15 października, gdy dziennikarze różnych me­ diów i operatorzy chyba wszystkich ogólnopolskich stacji telewizyjnych przez kilka godzin obserwowali prze­ szukanie miejsca zamieszkania biznes­ mana Ryszarda Krauzego (biznesmen zgodził się na podawanie pełnych da­ nych osobowych). Gdy agenci CBA zakończyli przeszukania i wyprowadzi­ li zatrzymanego, dziennikarze zaczęli się rozjeżdżać, ekipa TVP spakowała sprzęt, ale stała jeszcze przy samocho­ dzie. Wówczas doszło do pobicia. Syn zatrzymanego popchnął operatora, przewrócił go i kopał leżącego już na chodniku. Konieczna była interwencja lekarska, młody operator ma rozciętą głowę, założone szwy i uszkodzone zę­ by, ma kłopoty z widzeniem w jednym oku. Chcę podkreślić, że chłopak ni­ czym nie sprowokował „małego księcia Trójmiasta”, bo tak o napastniku mó­ wi się w Gdańsku, nie wdał się z nim w pyskówkę ani w bójkę. Aleksander K. bił niewinnego człowieka. Tymczasem sąd w Gdańsku nie zastosował wobec napastnika aresztu, a ojciec napastnika wypowiedział się w telewizji TVN, że syn bronił honoru rodziny i poniosły go emocje, więc prosi o wyrozumia­ łość dla niego. Internet został zalany opiniami w stylu „dobrze mu tak, bo to pisowska telewizja”, mógłby przecież pracować gdzie indziej. „Metody nie popieram, ale cel wybrany dobrze” – to kwintesencja tego stylu myślenia. W ten sposób skomentował to pobicie jeden z profesorów, prawnik i filozof zresztą. Te wypowiedzi świadczą o tym, jak elity finansowe III RP lekceważą podstawowe wartości – ludzkie życie i zdrowie, oraz jak za nic mają zasadę wolności słowa, która oznacza nie tylko swobodę wypowiedzi, ale także bez­ pieczeństwo pracy dla ludzi mediów. Dziennikarz w pracy jest jak funkcjona­ riusz państwowy, nie jest osobą prywat­ ną, która robi co chce i zachowuje się jak chce. W zamian państwo powinno mu jednak zagwarantować bezpieczeń­ stwo, a tych, którzy je naruszają – suro­ wo karać. Niestety mam obawy, że tak się nie stanie. Nie słychać bowiem wielu komentarzy na ten temat, największa komercyjna stacja telewizyjna ograni­ czyła się do jednego zdania na Twit­ terze, media o największej liczbie od­ biorców wręcz zamilkły. Nie zauważają tego wydarzenia. Osoby, które oglądają tylko stacje komercyjne lub niektóre polskojęzyczne portale internetowe, najprawdopodobniej w ogóle nie wie­ dzą, że operator telewizji publicznej nadal jest na zwolnieniu lekarskim, że nadal prawie nie widzi na jedno oko. I jeszcze jedno – na moment czy­ sto teoretycznie odwróćmy tę sytuację i wyobraźmy sobie, że pobity w ten spo­ sób został operator np. telewizji TVN podczas czynności wykonywanych przez CBA u kogoś związanego z pra­ wicą. Jestem pewna, że natychmiast protestowałyby międzynarodowe or­ ganizacje dziennikarskie i najróżniej­ sze instytucje Unii Europejskiej, a za­ sądzone odszkodowania liczylibyśmy w tysiącach euro. Zobaczymy, jak bę­ dzie tym razem.

2 października Wznowienie sprawy z powództwa Henryka Jezierskiego przeciwko dziennikarce i dyrektor TVP 3 Gdańsk 2 października 2020 r. odbyła się w Są­ dzie Okręgowym w Gdańsku pierw­ sza po przerwie spowodowanej pande­ mią koronawirusa rozprawa przeciwko red. Joannie Strzemiecznej-Rozen, dy­ rektor TVP3, oraz red. Agacie Miel­ czarek, dziennikarce TVP3 Gdańsk. Zostały one pozwane przez Henryka Jezierskiego, właściciela wydawnictw

dojść do spotkania na terenie Elektromi­ su, kiedy to w obecności pracowników tej firmy oraz szefa firmy Mariusza Ś. Aleksander G. miał podżegać do zabicia Jarosława Ziętary.

16 października Protest CMWP SDP przeciwko pobiciu operatora TVP Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo zaprotestowało prze­ ciwko utrudnianiu pracy dziennika­ rzy i osób realizujących z nimi mate­ riały dziennikarskie, np. operatorów telewizyjnych, podczas wykonywania ich zawodowych obowiązków, czego

państwie muszą mieć zagwarantowaną możliwość bezpiecznego relacjonowa­ nia wszystkich wydarzeń. Dziennikarz w Polsce musi, idąc do pracy, mieć pew­ ność, że wróci z niej cały. Rozmów­ czyni Łukasza Jankowskiego z Radia Wnet przypomniała, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich broniło poszko­ dowanych dziennikarzy niezależnie od tego, w jakiej stacji pracowali. 16 października policja zatrzyma­ ła podejrzanego o napaść na operatora TVP Aleksandra K., do której doszło po przeszukaniu i zatrzymaniu byłe­ go prezesa Prokomu Ryszarda Krau­ zego przez CBA w czwartek wieczo­ rem. 31-letni Aleksander K. usłyszał

Sprawa zabójstwa Jarosława Ziętary. Sensacyjne zeznania świadka incognito: dziennikarz został „skwasowany”

motoryzacyjnych. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP. W imie­ niu Centrum rozprawy obserwuje red. Maria Giedz. Jest to kolejna sprawa dziennikarzy oskarżonych o naruszenie dóbr osobistych osoby, którą IPN uznał na tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa PRL. Przedmiotem sporu jest wyemitowany 27 stycznia 2017 r. w TVP3 Gdańsk materiał in­ formacyjny dotyczący wyboru człon­ ków do Rady Programowej publicznych mediów w Gdańsku. Henryk Jezier­ ski, który w kontrowersyjny sposób wszedł w skład Rady Programowej TVP3 Gdańsk, po czym został odwo­ łany, zarzuca obecnie dziennikarce i dy­ rektor TVP3 Gdańsk bezpodstawne przypisanie mu współpracy ze Służ­ bami Bezpieczeństwa z czasów PRL. Koncern RASP pozywa polskich dziennikarzy. O procesach dziennikarzy i ich przyczynach w programie „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info Procesy wytaczane polskim dzienni­ karzom przez koncern Ringier Axel Springer i ich przyczyny były głównym tematem programu „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info, emitowanego 8 października 2020 r. Gośćmi programu był. red. Samuel Pe­ reira, szef portalu tvp.info.pl oraz Jo­ lanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP. Red.

– red. Pereira poważnie naruszył dobra osobiste wydawcy.

15 października Kolejna rozprawa dotyczący uprowadzenia, pozbawienia wolności i pomocnictwa w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary W Sądzie Okręgowym w Poznaniu 13 października zeznawał tylko jeden świadek, Maciej B., który znany jest rów­ nież pod pseudonimami: Baryła, Młody i Małolat. Obecnie odsiaduje on wyrok dożywocia w innej sprawie. Pomimo, że był to długi i żmudny dzień w sądzie, nie padły żadne – zdaniem obserwa­ tora – przełomowe zeznania. Rozpra­ wa stanowiła dalszy ciąg przerwanych w lutym 2019 r. zeznań Macieja B. Od­ tworzono dwa nagrania – filmy – na których Baryła ujawnia swoją wiedzę na temat Jarosława Ziętary przed krakow­ skim prokuratorem Piotrem Kosmatym. Obecny na sali prokurator Mirosław Ko­ zioł wnioskował, by nagrania odtworzo­ no od początku, jednak sąd postanowił rozpocząć projekcję od momentu, gdzie w lutym 2019 r. została ona przerwana. W dalszym ciągu rozprawy odczytywa­ no protokoły zeznań Macieja B., złożone w czasie śledztwa, w prokuraturze i w są­ dzie od roku 2011. Jarosław Ziętara zo­ stał zauważony przez ochronę holdingu

Protest Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przeciwko pobiciu operatora TVP przez syna Ryszarda Krauzego. Konieczna była interwencja lekarska, chłopak ma rozciętą głowę, założone szwy, uszkodzone zęby i kłopoty z widzeniem w jednym oku

skandalicznym przykładem jest pobicie operatora Telewizji Polskiej w trakcie realizacji materiału dziennikarskiego z aresztowania biznesmena Ryszarda K. w Gdyni 15 października 2020 r. Do brutalnego ataku na operatora Telewi­ zji Polskiej doszło ok. godz. 19.30. Syn zatrzymanego przez CBA biznesmena Ryszarda K. podszedł do ekipy, a na­ stępnie – jak wynika z relacji reporterki TVP Info – zaczął popychać operatora, kilkakrotnie uderzył go też w twarz i przewrócił na ziemię. Zakrwawio­ nemu operatorowi została udzielona pomoc medyczna. Jak poinformowała PAP, biznesman Ryszard K. oraz adwo­ kat Roman Giertych zostali zatrzymani przez CBA w związku ze sprawą wy­ prowadzenia ok. 92 mln zł z giełdowej spółki deweloperskiej. Wraz z nimi za­ trzymano także dziesięć innych osób. Wśród nich są członkowie zarządu tej spółki. CMWP SDP przypomniało, że fizyczne ataki na dziennikarzy, operato­ rów czy fotoreporterów są jaskrawym naruszeniem zasady wolności słowa, która jest fundamentem ustroju każde­ go demokratycznego państwa, i nigdy nie powinny mieć miejsca. Bezpieczeń­ stwo pracy osób relacjonujących wszel­ kie wydarzenia, w tym te wywołujące silne społeczne emocje, powinno być zawsze przedmiotem troski wszystkich stron zaangażowanych w sytuację kon­ fliktową, a zgodnie z obowiązującym prawem zobowiązane one są do za­ pewnienia dziennikarzom i osobom z nimi pracującym warunków pracy niezagrażających ich życiu i zdrowiu.

w prokuraturze w Gdyni trzy zarzuty: naruszenia nietykalności, kierowania gróźb wobec dziennikarzy i spowodo­ wania obrażeń ciała poniżej siedmiu dni. Czyny te są zagrożone karą do 2 lat pozbawienia wolności. Sąd nie zgodził się na aresztowanie podejrza­ nego i zastosował wolnościowe środ­ ki zapobiegawcze. Aleksander K. jest pod dozorem policji (dwa razy w ty­ godniu musi zgłaszać się na policję), ma zakaz kontaktu i zbliżania się do trzech pokrzywdzonych dziennikarzy na odległość nie mniejszą niż 50 m.

20 października Apel CMWP SDP do Sądu Okręgowego w Warszawie w obronie red. Witolda Gadowskiego CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę powództwa koncernu Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o. prze­ ciwko red. Witoldowi Gadowskiemu. RASP uznał, że dziennikarz naruszył jego dobra osobiste w felietonie, który ukazał się we wrześniu 2017 r. m.in. na portalu wPolityce.pl i na portalu Radia

»Fakcie«, Axel Springer zasiadali wer­ machtowcy, SS-mani – to rozumiem, skąd ta agresja na Polskę” – pisał red. Witold Gadowski. Sankcjonowanie dziennikarza za to, iż ośmielił się wyrazić swoją opinię na temat działalności koncernu me­ dialnego, jakim jest RASP, jest w tym kontekście zdumiewające, tym bardziej że przeciwko pojedynczemu, niezależ­ nemu, prowadzącemu własny kanał na jednym z portali internetowych pub­ licyście staje międzynarodowy gigant medialny, który ma ogromne możliwo­ ści polemizowania z red. Gadowskim na łamach jednego ze swoich mediów – np. gazety „Fakt” (nr 1 na rynku pa­ pierowych dzienników w Polsce) i na jej portalu internetowym fakt.pl czy portalu Onet.pl (nr 1 na rynku portali internetowych w Polsce). W tej publi­ kacji dziennikarz nie podaje nazwisk, zwraca tylko uwagę na określone zja­ wiska. Działanie takie jest absolutnie uzasadnione ze względu na funkcję kontrolną, jaką w demokratycznym kraju pełnią media i, co równie istot­ ne, jest zgodne ze sztuką dziennikarską – czytamy w przesłanym do sądu sta­ nowisku Centrum. Ogłoszenie wyroku w tej sprawie odwołano ze względu na chorobę sędziego.

21 października Sprawa zabójstwa Jarosława Ziętary. Świadek incognito: „dziennikarz został skwasowany” – Jarosław Ziętara został zamordowany przez dwie osoby, przywiezione do Pol­ ski w celu pozbycia się go. Został ugo­ dzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego, co się orientuję, Jarosława Ziętarę przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Najpierw był pobity. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu – tak na wstęp­ ne pytanie sędziego dotyczące stanu wiedzy zeznającego na temat sprawy Ziętary odpowiedział świadek incog­ nito podczas rozprawy 21 października br. W poznańskim Sądzie Okręgowym trwa tzw. proces ochroniarzy, w któ­ rym oskarża się Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochro­ niarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy 1 września 1992 roku, przebrani za policjantów, mieli porwać dziennika­ rza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. CMWP SDP obserwuje proces od lutego 2019 roku. W uprowadzeniu uczestniczyły osoby przebrane w mundury policyj­ ne. Cała akcja odbyła się na zlecenie Aleksandra G. Ziętara miał otrzymać ofertę finansową, by odstąpił od pisa­ nia artykułów. Propozycji dziennikarz nie przyjął, bo – według świadka – była dla niego niezadowalająca. Oferentem miał być Aleksander G. Potwierdził, że przed uprowadzeniem odbyło się przeszukanie mieszkania dziennika­ rza, w którym uczestniczył Maciej B. Potwierdził też zabranie z mieszkania klisz fotograficznych, które przekaza­ no Aleksandrowi G. Świadek stwier­ dził również, że B. brał udział w po­ rwaniu, jednak jego rola miała się skończyć na wepchnięciu Jarosława Ziętary do samochodu. Jednak sam Baryła, który zeznawał w tej sprawie,

18 października Koncern RASP pozywa polskich dziennikarzy. O procesach dziennikarzy i ich przyczynach w programie „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info

Samuel Pereira przypomniał, iż RASP domaga się od szefa portalu tvp.in­ fo przeprosin i przekazania 100 000 złotych na cele społeczne. Pozew cy­ wilny dotyczy 27 wpisów z Twittera i Facebooka, w których Samuel Pereira krytykował media RASP bądź działa­ nia dziennikarzy tego wydawcy. Zda­ niem autorów pozwu, z krytycznych wobec mediów RASP wpisów dzien­ nikarza wynika zarzut, iż „»Fakt« jest niemieckim tabloidem”, „linia progra­ mowa RASP jest tworzona pod dyk­ tando Niemiec”, prezes wydawnictwa „Mark Dekan jest niemieckim nad­ zorcą”, a RASP działa w interesie Nie­ miec. Swoimi wpisami – zdaniem RASP

Elektromis, że fotografuje teren i obiek­ ty firmy. Jeden z ochroniarzy uderzył dziennikarza w ucho, w wyniku czego Ziętara miał mieć podbite oko, i rozbi­ to mu aparat fotograficzny. – Najpierw Jarek został przyłapany pod Elektromi­ sem, jak robił zdjęcia. To było jesienią 1991 roku. Z opowieści kolegów wiem, że przyłapał go ochroniarz Bekon, który rozbił mu aparat i dał „w ucho”; Jarek miał chyba podbite oko. Potem, jak pod bramę przyjeżdżały jakieś samochody, mówiono, że trzeba dać znać klakso­ nem. Trzy razy trąbiono. Mówiło się, że Ziętara siedzi w krzakach i robi zdjęcia tirom przyjeżdżającym do Elektromisu. Po tym zdarzeniu, już w 1992 r., miało

Reakcje mediów na protest CMWP SDP przeciwko pobiciu operatora TVP3 Gdańsk Wiadomości TVP, TVP Info (w pro­ gramie i na tzw. pasku), portal wPo­ lityce.pl, „Gazeta Polska Codziennie”, portal niezależna.pl, telewizja wPol­ sce.pl, Radio Poznań, TVP Gdańsk, Radio Maryja i Radio Wnet cytowały oświadczenie CMWP SDP, w którym Centrum protestuje przeciwko pobiciu operatora TVP przez syna biznesmena Ryszarda K. i apeluje o rzetelne wy­ jaśnienie wszystkich okoliczności tej sprawy. W Radiu Wnet Jolanta Haj­ dasz, mówiąc o pobiciu operatora TVP przez syna zatrzymanego biznesmena Ryszarda K., zwracała uwagę, iż przed­ stawiciele mediów w demokratycznym

Apel CMWP SDP do Sądu Okręgowego w Warszawie w obronie red. Witolda Gadowskiego

Maryja. Koncern RASP domaga się przeprosin i 50 000 zł grzywny. Za co? W felietonie dziennikarz podkreślił, że ważne jest, by na świecie więcej mówiło się o domaganiu się przez Polskę repa­ racji wojennych. Odniósł się również do niemieckich mediów: „To Niemcy robili mydło z ludzkiego tłuszczu. To Niemcy robili abażury z ludzkiej skóry. To Niemcy robili maskotki z ludzkich kości. To Niemcy rozsiewali po polach popioły zwęglonych ludzi jako nawóz. To wszystko robili »kulturalni« Niem­ cy. Dziś, kiedy słyszę, że m.in. w ZDF,

wiele razy w ciągu ostatnich lat ni­ gdy nie wspomniał, by sam miał brać udział w zbrodni. Spod domu Jarosła­ wa Ziętarę zawieziono do magazynów Mariusza Ś. „Wiem, że był wożony więcej niż w jedno miejsce”. Oprawca­ mi byli „żylaści mężczyźni, nie robili tego pierwszy raz”. Przy maltretowaniu dziennikarza obecny był Aleksander G. Po zamordowaniu Ziętara został „skwasowany”, a czaszkę zatopiono w jeziorze Kierskim. K Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Zdjęcia: CMWP


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

6

Od ponad dwóch kwartałów światowa gospodarka jest w kryzysie. Jednak, sądząc po notowaniach, na warszawskiej giełdzie kryzysu nie ma. Czy rzeczywiście? Ten kryzys jest inny od poprzednich, bo teraz niesłychanie się rozwarstwiły wy­ ceny spółek giełdowych: mamy branże mocno dotknięte kryzysem covidowym i beneficjentów tego kryzysu – spółki technologiczne, informatyczne, gaming czy biotechnologie. Jest to kryzys bar­ dzo różnicujący spółki. Czyli ten kryzys jest jak pożar w lesie – trawi stare drzewa, ale tworzy miejsce dla nowych organizmów. To może za daleko idące porównanie, bo na przykład sekwoje zawsze prze­ trwają pożar i pozbywają się różnych drobnych szkodników dzięki pożarom. Właściwie w każdej branży są solid­ ne firmy, które sobie poradzą w naj­ trudniejszej nawet sytuacji. Jednak rzeczywiście inwestorzy widzą spore wyzwania, przynajmniej patrząc na kursy giełdowe, przed np. sektorem finansowym, natomiast spodziewają się zysków w branżach technologicz­ nych. Ale inwestorzy nie są nieomylni. Giełda warszawska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że dwie największe pod względem kapitalizacji spółki no­ towane na tej giełdzie to właśnie spółki nowych technologii. Dlatego jesteśmy pod względem wzrostu obrotów trze­ cią najszybciej rosnącą giełdą w Unii Europejskiej i możemy zaliczać siebie w tym całym krajobrazie giełd raczej do zwycięzców kryzysu covidowego, ale zawdzięczamy to właśnie strukturze polskiej gospodarki, strukturze firm notowanych na giełdzie. Mówi się jednak, że rynek kapitałowy oderwał się od realnej gospodarki i że giełdy to świat sam w sobie. To oderwanie nastąpiło w krajach, w których stosuje się luzowanie iloś­ ciowe, czyli po prostu druk pieniądza, a zarazem nastąpił znaczny spadek ak­ tywności gospodarczej. Szczególnie w strefie euro spada aktywność go­ spodarcza, Europejski Bank Centralny drukuje bardzo dużo pieniądza, który nie jest kierowany do konsumpcji ani

Jak złoto, ten odwieczny miernik bogactwa, a także wartości danej waluty, zachowuje się w czasie koronakryzysu? Złoto jest po prostu pieniądzem. Jest nim od jakichś pięciu tysięcy lat i gdy na rynkach trwoga, inwestorzy lecą do złota – które jako jedyne nie generuje ryzyka kredytowego, które po prostu nie może zbankrutować w przeciwień­ stwie do całej reszty. Jeśli chodzi o ce­ ny, to rok temu mieliśmy złoto mniej więcej po półtora tysiąca dolarów, czyli poniżej sześciu tysięcy złotych za un­ cję. Później nastąpił pierwszy rajd, bo w tym szalonym roku już w styczniu mieliśmy mieć wojnę z Iranem, więc złoto drożało. Znów zaczęło drożeć, gdy koronakryzys zaczął się wylewać poza Chiny. W marcu, w czasie naj­ większego załamania na rynkach fi­ nansowych, kursy kontraktów termi­ nowych na złoto bardzo mocno spadły. Ale nie dlatego, że ludzie nie chcie­ li złota, bo bardzo chcieli, tylko nie mogli kupić w sklepach, u dilerów, bo go nie było; ale dlatego, że wyprzeda­ wano kontrakty terminowe na złoto, ponieważ inwestorzy na Wall Street potrzebowali płynności, aby pospłacać swoje kredyty. Złoto spadło, ale bardzo szybko się odbiło. Drugi rajd mieli­ śmy w lipcu; dolarowe notowania złota wzrosły do przeszło 2000 $ dolarów za uncję i w ten sposób został pobity no­ minalny rekord wszechczasów z 2011 roku. Potem mieliśmy korektę, a od miesiąca na rynku złota praktycznie nic się nie dzieje – cena się stabilizuje wokół 1900 $ dolarów za uncję przy stosunkowo niewielkiej zmienności. Mamy ciszę i spokój od kilku tygodni. Przeciętny konsument nie myśli o swoim złotym pierścionku czy obrączce jako o pieniądzu. A decydenci, prezesi wielkich banków – czy uznają złoto za ostateczną, prawdziwą walutę? Rzeczywiście od pół wieku złoto jak­ by wykluczono z systemu finansowe­ go. Od 50 lat po raz pierwszy w histo­ rii system monetarny obywa się bez złota sensu stricto, ale ono wciąż jest. Wciąż w skarbcach banków centralnych kurzy się te bodajże 30 000 ton złota i w ostatniej dekadzie banki centralne się z nim przeprosiły. To znaczy, ban­ ki centralne z Zachodu przestały złoto

KRĄŻY ZŁOTY PIENIĄDZ inwestycji w realnej gospodarce i nie ma innego ujścia, jak tylko rynki kapitało­ we. Natomiast w Polsce mamy bardzo dobre wyniki produkcji przemysłowej – straty covidowe już zostały odrobione przez polski przemysł – poziom produk­ cji przemysłowej jest mniej więcej taki, jak na początku tego roku. Konsumpcja też jest mocna, silny sektor budowlany, więc zastosowane przez NBP luzowanie ilościowe, którego skala jest zresztą mała w porównaniu do UE, USA, czy nawet do Chin, nie spowodowało przesadnej inflacji aktywów. Relatywnie dobre za­ chowanie wycen na warszawskiej gieł­ dzie i bardzo duży wzrost obrotów ma raczej podłoże fundamentalne, a nie drukowania złotówek.

tych, którzy mogą prowadzić niezależ­ ną politykę monetarną, i tych, którzy na to sobie nie mogą pozwolić. Te kra­ je, które mogą emitować własną walutę, dodrukowywać pieniądz, generalnie ra­ dzą sobie lepiej, a te, które są w dużych blokach, jak strefa euro, radzą sobie go­ rzej, bo nie mogą dostosować skali eks­ pansji monetarnej do potrzeb własnej gospodarki. W najtrudniejszej sytuacji są państwa, które – np. ze względu na duże zadłużenie w walutach obcych – nie mogą wprowadzić żadnej ekspansji monetarnej, bo załamanie się kursu ich lokalnych walut spowodowałoby kryzys zadłużenia. Tak więc kryzys rozwar­ stwił spółki i wyceny na giełdzie, ale też niezwykle się rozwarstwiły gospodarki.

napędza tam głównie sektor publicz­ ny i pytanie, jak długo to może trwać. Jeśli chodzi o eksport Chin, jest on wciąż wysoki, bo Chiny głównie eks­ portują produkty codziennego użytku. Ta dynamika jest całkiem przyzwoita w porównaniu np. z Niemcami, któ­ re głównie eksportują maszyny i tzw. dobra pośrednie, czyli to, co jest wy­ korzystywane w procesie produkcji, a inwestycje na całym świecie mocno przyhamowały. Chiny prowadzą po­ litykę gospodarczą w bardzo ostrym, konfucjańskim stylu rozwiniętej biu­ rokracji, gdzie decyzje z góry są na­ tychmiast implementowane na dole, a w sytuacjach kryzysowych ten model zarządzania gospodarką się sprawdza.

Wojna walutowa w dobie pandemii Z prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, Markiem Dietlem, rozmawia Łukasz Jankowski. Są firmy, które w czasie pandemii zyskują, i takie, które tracą. Czy podobnie jest z państwami? Akurat wczoraj uczestniczyłem w dysku­ sji zorganizowanej przez „Financial Ti­ mes” w ramach szczytu ekonomicznego państw grupy G20 i mogłem usłyszeć, jak postrzegają sytuację ludzie z różnych re­ gionów świata. Optymizm panuje w Azji. Tamte gospodarki szybko się otrząsnęły z kryzysu covidowego. Gospodarka chiń­ ska notuje nawet wzrost w tym trudnym, pandemicznym roku. Z kolei ze strefy euro czy Wielkiej Brytanii płynie pesy­ mizm ekonomiczny. Mieszane nastroje panują w USA, gdzie są spore trudności gospodarcze, ale relatywnie duża część branż gospodarki kwitnie. Natomiast wszyscy są zgodni, że następuje olbrzymie rozwarstwienie między państwami i wewnątrz nich, a przebiega ono według podziału na

Państwa afrykańskie czy Ameryki Połu­ dniowej, szczególnie te zadłużone, zna­ lazły się w covidowej pułapce i zamiast doganiać bogate kraje, oddalają się od nich, bo spadki aktywności gospodar­ czej są tam jeszcze większe niż w krajach najbardziej rozwiniętych.

wyprzedawać, a banki centralne, po­ wiedzmy, z szeroko pojętego Wscho­ du, zaczęły to złoto kupować. Rekor­ dowy pod tym względem był zeszły rok. Między innymi Polska praktycz­ nie podwoiła swoje rezerwy, kupując jakieś sto dwadzieścia parę ton złota. Ale od trzech, czterech miesięcy banki centralne przestały skupować i sprze­ dawać złoto.

wykłada na stół gotówkę, chowa mone­ tę do kieszeni, gotówka zostaje w kasie sprzedającego. Inwestor może sobie to złoto schować gdzieś w domu, w sejfie, gdzie chce. Natomiast na rynku finansowym złoto kupują, jak już wspomniałem, wielkie fundusze inwestycyjne exchange traded fund, czyli pasywne fundusze, które za wpłacone pienią­ dze kupują złoto i nic więcej. W ich przypadku to są inne sztaby – wielkie, takie, jak na filmach historycznych – i to złoto sobie leży w jakimś skarbcu w Nowym Jorku, Londynie czy Zu­ rychu i jest tylko przeksięgowywane, że sztaba zmieniła właściciela. Ona sobie dalej spoczywa w skarbcu, ale

W jakim celu robiono te zakupy i kto kupował najwięcej złota w ostatnich latach? W ostatnich latach prym wiedli pod tym względem, oczywiście, Chińczycy. Przy czym nikt rozsądny nie ufa chiń­ skim statystykom, bo Chiny potrafią powiedzieć: tak przy okazji; właśnie zwiększyliśmy nasze rezerwy o kilkaset ton złota. To nieprawda, że to stało się nagle; oni je kupowali latami i raptem to ujawnili. Tak więc przede wszystkim Chiny, Rosja, Turcja, w Europie Polska. Oczywiście Polska to zupełnie inna li­ ga niż Chiny, ale w relacji do wielkości naszych rezerw to były znaczne zakupy. W ostatnim czasie złoto kupują przede wszystkim inwestorzy, przy czym nie w postaci małych sztabek i monet bulionowych, czyli wielkości uncji. Wielkie fundusze ETF od po­ czątku tego roku kupiły ponad tysiąc ton złota. To jest absolutny rekord, już teraz prawie dwukrotne przekroczono rekordy z lat 2008 czy 2016. Inwestorzy z Zachodu, także ci detaliczni, skoro nie mogli kupić, przynajmniej w marcu, tych złotych monet u dilera, bo ich po prostu nie było, to kupili sobie wirtual­ nie, przez rachunek maklerski jednost­ kę ETF-a, a taki ETF kupił sobie za to wielką, trzydziestodwukilową sztabę, taką London Good Delivery. Tak więc jest potężne ssanie na złoto ze strony inwestorów z Zachodu. Czy prywatni inwestorzy kupują realny kruszec, czy papier? Jak wygląda fizyczny obrót złotem? Sztabki przepływają przez oceany z jednego do drugiego banku, czy zmieniają się tylko zapisy księgowe? Inwestorzy kupują zarówno złoto fi­ zyczne, jak i tzw. złoto papierowe. Kup­ no złota fizycznego to jedna z najprost­ szych operacji na rynku finansowym. Po prostu idzie się do dilera, powiedz­ my do sklepu ze złotem inwestycyjnym,

Zatrzymajmy się chwilę przy Chinach. Chiny miały być krajem, który na tej pandemii przegra, bo za dużo produkują, a produkcja będzie wracać do miejsca, gdzie jest konsumowana, czyli do Europy, do Stanów. Wydaje się, że te przewidywania z wiosny się nie sprawdzają. Z Chinami jest ciekawa sytuacja w tym sensie, że tam dobrze wypada kon­ sumpcja wewnętrzna i wbrew obawom świata, Chińczycy dalej chcą konsu­ mować. Natomiast co do inwestycji, sprawa jest trochę gorsza. Inwestycje

A co do przyciągania produkcji bliżej konsumentów, to ta tendencja się nie zatrzymała. Jest takie badanie ekonometryczne, pokazujące, że kursy biznesów, które są nadmiernie złożo­ ne, rozproszone po całym świecie, za­ chowały się dużo słabiej w czasie tego kryzysu. Nastąpi upraszczanie biznesu, przybliżanie się do klienta, nawet za ce­ nę tego, że koszty wzrosną. Chiny, które były taką fabryką świata, rzeczywiście mogą średnioterminowo to odczuć. Profesor Eryk Łon, ekonomista, członek Rady Polityki Pieniężnej, powiedział: jesteśmy na wojnie, ta wojna walutowa w czasach pandemii się zaostrzyła i państwa potrzebują ekonomicznych pancerników, instytucji rządowych czy okołorządowych, które będą na rynkach finansowych, a także w realnej

na różnego typu mechanizmach. Teraz przynajmniej część tych funduszy uznała, że jednak złoto jest najlepszym towarem. Myślę, że finansiści nie rozumują w ten sposób. Oni po prostu doszli do wnio­ sku, że warto zwiększyć alokację w zło­ cie – jeżeli alokacja w złocie była zero, to, powiedzmy, weszli za jeden, dwa procent. Nie pomyśleli nagle: olabo­ ga, wszystko się zawali, to ja kupuję za wszystko złoto! Duże fundusze zwięk­ szyły zaangażowanie właśnie w złoto nie z powodu obaw, że zawali się system finansowy, chociaż może u niektórych zarządzających takie myśli się pojawiły, ale raczej dlatego, że prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku lat polityka

Co można wywróżyć ze złota? O surowcu, który przez tysiąclecia był synonimem bogactwa i jego miernikiem, czyli o złocie, z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, rozmawia Łukasz Jankowski.

na papierze, a właściwie w pamięci komputera zapisane jest, że taki a taki fundusz jest właścicielem tej sztabki, a z kolei udziały, czy też jednostki te­ go funduszu posiadają inne fundusze czy inwestorzy indywidualni. Fundusze w ostatnich latach najlepiej zarabiały na nietypowych opcjach finansowych, na nietypowych ofertach na giełdach, na zakładach,

monetarna banków centralnych będzie bardzo sprzyjała wzrostom cen złota. Czy to znaczy, że banki centralne będą drukować pieniądze? W dużym uproszeniu tak. Jedna rzecz to tzw. ilościowe poluzowanie, czyli te wszystkie programy, mówiąc po­ tocznie, dodruku pieniądza. Jednak w tej chwili liczy się, moim zdaniem, najbardziej perspektywa utrzymania

gospodarce, prowadzić ich interesy. Czy trzeba gospodarkę europejską i światową opisywać w kategoriach wojny? Kwestia patriotyzmu gospodarczego i rywalizacji między krajami zawsze istniała. Tyle, że w wyniku pandemii państwa przestały ukrywać fakt pro­ wadzenia egoistycznej polityki gospo­ darczej. Faktycznie sektor prywatny bardzo mocno oczekuje wsparcia państwa, te­ go, że instytucje publiczne będą brały na siebie ryzyko. Nawiązując jeszcze do wczorajszej konferencji – wielu mów­ ców, którzy jeszcze niedawno głosili dość liberalne tezy w zakresie polityki gospodarczej, wycofywania się państwa z gospodarki, zgłaszało duże oczeki­ wania w stosunku do państwa i insty­ tucji międzynarodowych. Co ciekawe, Międzynarodowy Fundusz Walutowy z jednej strony mówi: odchodźcie od polityki oszczędności, wydawajcie, sty­ mulujcie gospodarkę, natomiast jego pomoc w 76 z 91 przypadków była wa­ runkowana krokami oszczędnościo­ wymi. Tak więc kraje bogate mówią o kreowaniu popytu, pobudzaniu go­ spodarki, a jednocześnie niewiele robią, żeby wspierać gospodarkę w krajach rozwijających się. Nie wiem, czy jeste­ śmy na wojnie, ale wiele krajów stało się dużo bardziej egoistyczne i w fak­ tycznych działaniach, i w retoryce. To dla światowego systemu gospodarczego nie jest zbyt optymistyczne. Może Międzynarodowy Fundusz Walutowy chce nam zamydlić oczy, zachęcając nas do zadłużania się i wydawania, skoro, jak Pan powiedział, na razie najgorzej na kryzysie wychodzą te kraje, które są poważnie zadłużone? Nie wiem, czy to jest celowe działanie, ale stało się niezwykle ważne w tym kryzysie, na ile potrafimy wyekspor­ tować naszą walutę, na ile inne kraje chcą trzymać swoje rezerwy walutowe w naszej lokalnej walucie. USA mają możliwość „eksportowania” swojej in­ flacji poprzez oferowanie na rynkach międzynarodowych dolara, który jest chętnie przyjmowany jako waluta re­ zerwowa. A co do tych pancerników,

realnie ujemnych długoterminowych stóp procentowych przez lata. Przyzwy­ czailiśmy się na Zachodzie, że główna stopa procentowa wynosi zero lub na­ wet poniżej zera, ale takiego poziomu zeszły rentowności dziesięcioletnich obligacji skarbowych. Do niedawna w Stanach Zjednoczone realne i no­ minalne oprocentowanie obligacji dziesięcioletnich było rzędu jednego, dwóch, trzech procent. W marcu zeszło do poniżej 1%, a inflacja wyniosła koło 2%. W związku z tym właściciel takich obligacji ma niemalże gwarantowaną stratę w ujęciu realnym w dniu wyku­ pu, więc może stwierdzić: po co mi ta obligacja? Kupię sztabkę złota, która też mi, co prawda, odsetek nie przyniesie, ale jest szansa, że za dziesięć lat będzie ona warta więcej niż teraz. Kto jest bardziej aktywny na rynku złota, kto więcej kupuje: banki centralne Chin, Turcji, Rosji i innych państw, czy wielkie, prywatne fundusze? Dane za lipiec i sierpień świadczą, że banki centralne wycofały się z rynku złota. Ale już od dziesięciu lat rola ban­ ków centralnych na rynku złota nie jest decydująca. Od roku 2011 banki centralne kupowały między 400–600; w poprzednim roku 670 ton złota, pod­ czas gdy rynek złota fizycznego w skali świata to jest 4,5–5 tys. ton złota. Nato­ miast tylko w tym roku ETF-y kupiły już ponad 1000 ton, więc mniej więcej tyle, ile banki centralne przez ostatnie dwa lata. A więc zdecydowanie więk­ sza jest aktywność po stronie inwe­ storów prywatnych, ale nie zapomi­ najmy o dominującym, przynajmniej współcześnie, komponencie popytu na złoto, czyli popycie na wyroby ju­ bilerskie, który w pierwszej połowie roku się po prostu załamał, spadając o 46% względem tego samego okresu roku poprzedniego. Wygląda więc na to, że fundusze weszły na miejsce ludzi, którzy normalnie kupowali złoto, ale z powodu lockdownu nie mogli tego zrobić, bo raz, że było zamknięte, a dwa – często nie mieli za co. Podobno Chiny w ostatnim czasie skokowo kupują złoto, chociaż raportują to w we właściwy sobie sposób i trudno tym informacjom do końca wierzyć…

tych ciężkich dział w rywalizacji go­ spodarczej, to powinniśmy bardzo mocno popularyzować złotego jako walutę rezerwową. W tej chwili w re­ lacji do PKB mamy bardzo nikły udział naszych rezerw walutowych, trzyma­ nych przez inne banki centralne w zło­ tym. Nasza gospodarka, nasz udział w handlu, w świecie inwestycyjnym skłania do tego, żeby złotówkę popu­ laryzować. Ten kryzys bardzo dobrze pokazał, że w najlepszej sytuacji są ci, którzy mają możliwość eksportowa­ nia swojej waluty, w niezłej są ci, któ­ rzy mają małe zadłużenie w walutach obcych, a w najtrudniejszej ci, którzy się zadłużyli w obcych walutach i nie mogą podjąć wielu działań zalecanych przez Bank Światowy czy MFW. Stąd widać, że finansyzacja gospodarki jest niezwykle ważna dla gospodarki op­ artej na produkcji, bo nawet, jeśli ma się bardzo dobrych szewców, którzy produkują bardzo dobre buty, ale po­ pełni się błędy w polityce makroeko­ nomicznej, to ci szewcy mogą mieć ograniczone szanse rozwoju przez to, że powstrzymamy dynamiczny rozwój gospodarczy. Mówi się wśród ekonomistów, że ten kryzys może pogrzebać Króla Dolara, że system petrodolara może nie przetrwać. Przy każdym kryzysie wieszczono zmierzch dolara, np. w 2008 r. – że Amerykanie „nasadzili cały świat na toksyczne aktywa” i to musi się skoń­ czyć. Nie skończyło się w 2008 ani te­ raz na to nie wygląda. Olbrzymi rynek kapitałowy, bardzo duża płynność, do­ stępność dolara, łatwa wymienialność, dolaryzacja wielu gospodarek rozwija­ jących się sprawiają, że dolar trzyma się mocno. Słabiej wygląda sytuacja strefy euro i popularyzacji euro. Zadyszka strefy euro może się odbić na atrak­ cyjności euro jako waluty rezerwowej, a z kolei uczynienie z juana, z renminbi waluty rezerwowej jest obciążone ry­ zykiem politycznych decyzji chińskich. Nie lubimy dolara, chcielibyśmy utrzeć nosa Wujowi Samowi i trochę tych do­ larów się pozbyć, natomiast, jak przy­ chodzi co do czego, to jednak zielony ma swoje zalety. K

To jest tak zwana uczciwość z chińską specyfiką. Są głosy, że ruchy Chin na rynku złota mają windować chińską walutę na światowym rynku walutowym i przygotować jej niezależność od dolara opartą na własnych, solidnych, dużych rezerwach złota. Takie głosy się pojawiają tak napraw­ dę od wielu lat. Ostatnio wręcz trochę przycichły, ponieważ Chiny od połowy ubiegłego roku w ogóle nie raportują przyrostu cen złota. Ja uważam, że wła­ dze Chin przygotowują się do bardzo poważnej rozgrywki pod tytułem „reset światowego systemu finansowego”. Mało kto z finansistów to przyzna otwarcie, ale narasta przekonanie, że system petrodo­ lara, który tak naprawdę jest – w dużym uproszczeniu – dolarem wymienialnym na ropę naftową, dotarł do ściany i w ra­ mach jakiegoś poważniejszego kryzysu trzeba go będzie zreformować; raczej szybciej niż później. Może w ramach nowego ładu monetarnego złoto wróci do systemu i będzie budowało zaufanie do nowego pieniądza; np. w postaci ja­ kichś globalnych jednostek rozrachun­ kowych. I bank centralny, posiadający więcej złota, będzie miał więcej atutów w ręku. To jakby dobieranie kart w grze, w ramach resetu systemu, który nam nieszczęśliwie panuje. Czy na podstawie sygnałów, które wysyła złoto, można przewidzieć przyszłość gospodarczą? Czy małym i średnim inwestorom pomogą one poruszać się na rynku? Kurs złota można by przyrównać do magicznej kuli, ale ja bym tej złotej kuli nie zawierzał. Kiedy kurs złota rośnie, pokazuje, że coś jest nie tak, ale co – okazuje się dopiero później. Port­ fel, którym obraca inwestor, powinien być po prostu przygotowany na każde warunki. Ekspozycja na złoto utrzy­ muje się raz większa, raz mniejsza, ale nigdy nie spada do zera. Jednak ab­ solutnie nie namawiam do tego, żeby wszystko sprzedać i zamienić na zło­ to. Byłoby to bardzo ryzykowne także dlatego, że uniemożliwiłoby zarabianie na czymkolwiek innym. Uważam, że rozsądny inwestor trzyma w złocie pewną część swojego portfela, a całą resztę ma zainwestowaną jednak w tak zwany papier. K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

7

CUI BONO?

Głupota i nonszalancja działają, niestety, po obu stronach. Bo jak oceniać pewne wyroki i decyzje prokuratury? Ratio, czyli rozum, nie ma tu nic do powie­ dzenia. Układy i opcje poglądowe, owszem. Pięknie to wszystko brzmi i mogło­ by może zadowolić człowieka – choć nie na długo, bo w naturze ludzkiej jest głód absolutu – wszakże jest jed­ no „ale”, i to nie lada jakie. Owo ratio powinno wyjść z podręczników i stu­ diów i udowodnić, że naprawdę działa. Z tym jest kłopot. Zobaczmy, jakie ma ono odsłony tu i teraz. Oto wypowiedź osoby, która całe życie mieszkała w Rosji, zachowując swą polskość: „Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak zapisać, że tu, w Jarosławiu nad Wołgą, żyje taka »Babula«, która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi” (Ma­ rek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe,

Replika, 2017, s. 242). Pozostaje niejako w opozycji do wypowiedzi zamiesz­ czonej niżej. Bo oto jak sprawę polskości widzi Wojciech Mann: „My jesteśmy napraw­ dę spychani z dnia na dzień na jakieś marginesy. Ludzie wstydzą się, że mają polskie obywatelstwo. Ja mówię o lu­ dziach rozumnych, takich, którzy ka­ wałek świata widzieli”. Też widziałem kawałek świata, a ja­ koś nikt mi się nie zwierzał ze swego zawstydzenia faktem posiadania oby­ watelstwa polskiego, spotkałem nato­ miast sporo osób, które o to obywatel­ stwo zabiegały. Słyszałem, że w Izraelu jest takich rocznie kilka tysięcy. I co na to Wojciech Mann? Czy ludzi tych na­ leży uznać za pozbawionych rozumu? A może to racjonaliści typu mannow­ skiego, czyli tacy, którzy marzą stale jeszcze o obywatelstwie PRL-u i rozum zastąpili dziwaczną nostalgią? A tacy, jak ta pani z Jarosławia: rozumni czy nierozumni? Ja myślę, że wstydzić się powinni tego, że są obywatelami polski­ mi ci, którzy w europarlamencie judzą przeciw Polsce, i ci, którzy takie głup­ stwa plotą, jak Wojciech Mann. Ale w dziedzinie nierozważnej pa­ planiny inni biorą go o wiele długości. Oto popis syna pani Nowackiej przy­ toczony za niezalezna.pl: „Syn poseł Lewicy Wandy Nowac­ kiej, Michał Nowacki, opublikował w serwisie You Tube nagranie »Feliks Desperado«. W piosence gloryfikuje NKWD, a ofiary aparatu komunistycz­ nego określa mianem »wyklętego pol­ skiego ścierwa«. Jest też autorem strony »Odrodzenie komunizmu«, na której wskazuje m. in. »że sowiecki najazd na Polskę był humanitarna interwencją«”. O Michale Nowackim napisał dzienni­ karz Wojciech Wybranowski: „Mniej więcej 15 lat temu prowadził portal Lewica Bez Cenzury, na którym glo­ ryfikował komunizm, zamordowanych w Katyniu polskich żołnierzy nazwał »darmozjadami«, wzywał do napaści na przedsiębiorców i księży, wiesza­ nia polskich żołnierzy uczestniczących w misjach na Bliskim Wschodzie i nisz­ czenia miejsc pamięci narodowej”. To nie wszystkie występy Nowackiego.

Kalamburowy niemal ciąg zdarzeń. Sięgam po periodyk „Filozofuj”. Biorę do ręki numer poświęcony filozofii humoru. W nim trafiam na tekst Cezarego Jurkiewicza. Może to wstyd, ale nie znam faceta. Dowiaduję się, że para się stand-upem. Myślę sobie, o naiwny, że warto pooglądać gościa. Skoro skrobnął coś do znakomitego czasopisma. Wyjutubowuję stand-upowca i słucham. Puchną uszy od przekleństw.

Filozofia nosa Sławomir Zatwardnicki

T

o zdaje się cecha charaktery­ styczna stand-upów, wstyd się przyznać, nie wiedzia­ łem wcześniej. Nie czyta­ łem tekstu Michała Płocińskiego pt. Stand-up i roast, czyli błaznom wolno więcej. Wrzucam w wyszukiwarkę ha­ sło „stand-up bez przekleństw”. Kli­ kam w drugą od góry pozycję zatytu­ łowaną Jezus „Miłujcie się”. Uszy stają na sztorc. Ze zdziwienia, że wciąż się dziwię kolejnym odsłonom tego same­ go przedstawienia pod tytułem LGBT (+, bo skrót wciąż podlega ewolucji). Na siłę wkłada się ludziskom tęczowe okulary. Ale patrzcie, i to ewoluuje, już zaczynamy sami sobie wkładać na nos takie patrzałki. Za występem Jezus „Miłujcie się” stoi Grupa Filmowa Darwin. Doce­ niam kunszt nie tyle kabareciarski, ile oratorsko-aktorski Jana Jurkowskie­ go, absolwenta Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Nie klaszczę jednak. Zamyślam się nie nad przesłaniem, ale nad światem, w któ­ rym mogło się ono pojawić. Patrzę na twarz bruneta z brązową peruką. Coś tu nie pasuje. Nic tu się nie klei, choć skrojone jest niby po mistrzowsku. Je­ zus Ewangelii nie przypomina Jezusa stand-upu. Jak to pisał był G.K. Che­ sterton? „Musiało rzeczywiście być coś nie tylko tajemniczego, ale i wszech­ stronnego w Chrystusie, skoro moż­ na wykroić z Niego tylu mniejszych Chrystusów”. Musi być też coś małego w dzisiejszym rozumie, że grubymi

nićmi wszechtolerancji fast­r yguje po­ kawałkowany światopogląd. Średnio­ wieczni mawiali, że rozum ma nos z wosku. Że można go wykręcać w do­ wolne strony. Patrzę zatem na jakby znajomą twarz scenicznego Andrzeja­ -Jezusa, ale widzę nos z wosku. Nie tyl­ ko Jana Jurkowskiego, ale wszystkich jemu podobnych. „A co, jeśli Jezus też był gejem?” – pada zza mikrofonu bardzo oryginalne jak na dzisiejsze czasy pytanie, zadane chyba całkiem na poważnie. Że niby nic nie wiemy na pewno, bo wszystko jest domniemane. Ale co byłoby – zawisa w powietrzu retoryczna pauza – gdyby wrócił jako gej albo jako kobieta? Mo­ że zaakceptowalibyśmy Go i w końcu wszyscy pokochaliby wszystkich – ciąg­ nie Jurkowski. Gdyby miało to być dla śmiechu, trzeba by śmiechem odpowiadać. Ale skoro mówi się tutaj całkiem na po­ ważnie, trzeba chyba odpowiadać „na serio”. Otóż tak się składa, że ani nie chodzi o domniemania, ani Jezus nie był gejem, ani nie może przyjść jako kobieta, bo Wcielenie – z samej swojej natury – dokonuje się raz jeden w całej historii. Nie da się go powtórzyć i nie da się go odwołać. Trudno też Boga oskarżyć o jakąś pomyłkę w realizacji odwiecznego planu zaaplikowanego nie przypadkiem w tym a nie innym czasie. Ale niepotrzebnie się czepiam prawdy jak rzep psiego ogona, nie o prawdę przecież tutaj chodzi. Chyba że o praw­ dę etapu.

Obecnie lewicę – mowa o polskiej i to nie kojarzonej wyłącznie z partią stającą do wyborów – można bez obawy błędu włożyć do jednego worka z niemal całą opozycją totalną. Zmieszczą się w nim zarówno ta lewica Czarzastego i Biedronia, Platforma Obywatelska, jak i inne partie i partyjki istniejące i te będące in statu fieri. Lewica nie ma zatem i nie może w tej sytuacji mieć jasnego programu mającego cechę wykonalności, ale musi mieć coś, co ją wewnętrznie łączy.

ich przede wszystkim przypominanie Żołnierzy Wyklętych. Sam nie jestem zwolennikiem takiej nazwy, gdyż byli to ludzie niezłomni, a wyklęli ich dranie, sługusy Stalina, najgorsza szumowina polskiego narodu. Ale obchody im po­ święcone rażą Czarzastego, Mieszkow­ skiego – niezbyt udanego selfmademana teatru. Ten jest zdania, że świętowanie pamięci tych żołnierzy dzieli Polaków. W tym ma rację, bo utrwalacze tzw. Pol­ ski ludowej i ich potomkowie tych nie­ złomnych nie lubią, a niektórzy może mają wyrzuty sumienia. Dla Czarzastego są to zbrodniarze na pomnikach. Nie był takowym Feliks Edmundowicz na placu Bankowym, nie są nimi kaci z Moko­ towskiej i tylu innych miejsc kaźni UB i NKWD. Nie są i nie mogą być, bo ta sama gildia dba o ich honor. Rozumny Polak, który według Manna wstydzi się obywatelstwa pol­ skiego, winien jednak raczej wstydzić się swej przynależności do środowisk, które pragną gloryfikować hańbiącą przeszłość, upodlenie narodu oku­ powanego przez zewnętrznych i we­ wnętrznych wrogów, może przez ich własnych ojców. Czymże innym

że nikt nigdy więcej tego pedalskiego ziarna nie zasieje, bo Bóg tak nie chce”. Uwaga: koniecznie trzeba tego po­ słuchać, tekst pisany nie oddaje dra­ maturgii rozwijającej się akcji. Z prze­ ciwnika „tego całego LGBT” (grymas pod nosem) wychodzi szydło z worka, i w końcu odkrywają się jego skrywane wcześniej intencje. A po tej manipula­ cji zostajemy skonfrontowani z pyta­ niem wypowiadanym głosem baranka: „Myślicie, że Jezus mógłby powiedzieć coś takiego? Nie bardzo, co?”. I dalej, żeby kielich szantażu emocjonalno­ -intelektualnego wychylić adresatowi przesłania do dna: „Gdyby Jezus mówił takie rzeczy, to jakoś ciężko byłoby Go nazwać Jezusem”. Dobra, dobra, pro­ szę nie mydlić oczu i nie rozwadniać Ewangelii.

naturalnego wynika. Zgodnie z filozo­ fią nosa woskowego wolno tak zrobić. To wystarczy, by mieć prawie trzy mi­ liony odsłon, jakieś 300 razy więcej niż wynosi nakład „Kuriera WNET”, który Państwo właśnie czytacie. Naprawdę, wystarczy posłuchać stand-upowca, który nie przeklina. I wykrojonego z Ewangelii Jezusa, który nie zbawia od grzechu, lecz indoktrynuje ideologią. Zamienić „miłujcie się” na „tolerujcie się” (por. odpowiedź w stylu „oko za oko, skecz za skecz” autorstwa Toma­ sza Samołyka pt. Tolerujcie się (Mój coming out)). Taki to stand-up bez przekleństw, za to z dildo. Żal mi Jurkowskiego. Żal mi siebie. Miało być śmiesznie, a jest smutno i straszno. Facet ma nos z wo­ sku. Mógłby zapalić świecę do mod­

Ks. Zygmunt Zieliński

K

toś może powiedzieć i będzie miał rację, że te wypowiedzi kwalifikują ich autora do lecze­ nia w wiadomym miejscu. Ale głupota to nie choroba psychiczna, a może być źródłem wielu przestępstw. Prokuratu­ ra zaś wiele czasu zmitrężyła, zanim w 2010 r. wymierzyła Nowackiemu ka­ rę… w postaci 1000-złotowej grzywny za „wzywanie do niszczenia pomni­ ków”. Głupota i nonszalancja działają więc, niestety, po obu stronach. Obie też szczycą się racjonalnością. Bo jak oceniać pewne wyroki i decyzje pro­ kuratury? Ratio, czyli rozum, nie ma tu nic do powiedzenia. Układy i opcje poglądowe, owszem. Fanów komunizmu jest znacznie więcej, to nie tylko Nowacki. Drażni

Oczywiście „odcinek powstał z po­ trzeby serca” i wcale to a wcale „nie ma na celu obrażania niczyich uczuć reli­ gijnych”. Być może jedynie nadwrażliwy odbiorca religijny nie zaśmieje się, gdy Ukrzyżowanie Jurkowski przyrówna do pozycji najbardziej podatnej na łaskot­ ki. Jest ten wykreowany przez Marka Hucza i Jana Jurkowskiego scenariusz przecież niczym więcej niż „wyrazem zaniepokojenia wobec agresji między­ ludzkiej, zaślepienia i braku tolerancji” (cytaty z opisu poprzedzającego filmik). Można by powiedzieć, wykręcając kota ogonem jak pomysłodawcy skeczu, że powstał z nadmiaru tolerancji. Dlatego przerysowuje się tutaj jedynie – rzeko­ me zresztą – postawy ludzi zaniepoko­ jonych ideologią LGBT. Realizatorzy pomysłu dodają pod filmikiem dla nie­ poznaki zapewnienie o symetrii swojej krytyki, ale trudno dać temu wiarę:

N

ajlepiej jednak ideologię i iko­ nografię Razem wyraziła jedna z członkiń tej partii, Angelika Krawczyk, zamieszczając na Twitterze młot i sierp. Oto jak widzi ten niestraw­ ny nawet dla wielu członków Razem wyczyn jeden z członków Wiosny: „Po umieszczeniu na Twitterze symboli mło­ ta i sierpa krakowska działaczka Lewicy Razem może zostać poddana ocenie sądu koleżeńskiego. Broni jej jednak… kolega z Wiosny. – Sierp i młot to pięk­ ny symbol lewicy. Nie możemy pozwo­ lić, aby go nam odebrano i zakwalifiko­ wano jako symbol zła – ocenił Michał Piękoś”. Pytanie, czy to tylko głupota, czy też „racjonalne” myślenie Piękosia i innych, którzy ani na chwilę nie prze­ stali być komunistami, a ponieważ uszy zatkali i zasłonili oczy na zbrodnie ko­ munizmu, mogą dziś swobodnie pluć w twarz ofiarom tych zbrodni. Rzecz jasna, chronieni przez demokratyczne państwo, którego demokrację oni jak świat szeroki oczerniają. A więc jednak chyba głupota po­ krywana rzekomo racjonalnym po­ glądem na świat. Ale mamy gatunki jeszcze bardziej wyrafinowane. Nasz noblista zapędził wszystkich w kozi róg: „Zawsze ostrzegałem przed Kaczyń­ skimi i ich kumplami. Zawsze uwa­ żałem, że prędzej czy później będzie tylko możliwość fizycznego ich usu­ nięcia niezależnie od ceny” – napisał na Facebooku Lech Wałęsa. Były pre­ zydent dodał też zaskakującą propo­ zycję: „jak będziecie przekonani, będę do dyspozycji”. Wiadomo – Wałęsa zawsze jak Py­ tia. I nie wiadomo, czy zechce Kaczyń­ skiego wywieźć na taczce, czy załatwić

Irracjonalizm racjonalistów Twierdzi on też, że „kłamstwem jest obarczanie Rosjan za mord w Katyniu – w jego ocenie masowej eksterminacji dokonali Niemcy”. To oczywiste, bo gdyby sprawcami byli Sowieci, Nowa­ cki uznałby to za zabieg humanitarny. A swoją drogą – kto go uczył historii? Według Nowackiego nie było też Wiel­ kiego Głodu na Ukrainie.

legitymuje się obecna Lewica? Rzecz­ niczka Lewicy Razem Dorota Olko w rozmowie z Polską Agencją Praso­ wą podkreśla, że „statut Razem mówi jasno, jesteśmy partią demokratycznej lewicy”. Nic to nie mówi albo tyle sa­ mo, co kiedyś: Polska Rzeczpospolita Ludowa. A przecież była partyjna, lud był w jej agendach na ostatnim miejscu, najczęściej jako atrapa mająca zasłonić totalne rządy partii. Tym samym dla lewicy jest dziś demokracja.

go na mokro? Jednak popełnił groźbę karalną. Siedzieć nie pójdzie za taką drobnostkę, skoro złodzieje fortun cie­ szą się świeżym powietrzem. Tak to już jest w każdym systemie. Jeśli du­ żo ukradłeś i kolesiom odpaliłeś, spij spokojnie. Niczego tu nie wymyśliłem. Bo i nie było takiej potrzeby. Jest u nas sporo wariatów i jeszcze więcej „ra­ cjonalistów”, którzy wszystko robią, by swoim racjonalizmem doprowadzić „ten kraj” do ruiny. Ale jest też wielu takich, którzy nie wstydzą się Polski ani jej obywatelstwa. Zawsze jednak wisi groźba jakiejś infekcji. Jednej czasowo, innej permanentnie. Należy pamiętać, jak zaraźliwa jest głupota. Póki naród się nią nie zainfekuje, wszystkie te dziw­ ności, o których wyżej mowa, to tylko

Należy pamiętać, jak zaraźliwa jest głupota. Póki naród się nią nie zainfekuje, wszystkie te dziwności, o których tutaj mowa, to tylko harmider głupio się bawiącej dzieciarni. harmider głupio się bawiącej dzieciar­ ni. Szkoda, że placem tych zabaw bywa parlament europejski, sejm, senat, uli­ ca, media. Rozumny człowiek winien się wstydzić, że tak jest. Na tym właśnie polega rozumność, a nie na tym, co Wojciech Mann postrzega jako wstyd z posiadania polskiego obywatelstwa. Istnieją pewne kategorie ludzi, któ­ rzy zawłaszczyli rozum, inteligencję i wynoszą się ponad profanum vulgus. I tak zasklepili się w swojej postawie, że nie widzą, iż ich ekstrawagancje się przeżyły, a swoją dobrze już nadpleśnia­ łą elitarność, przez Annę Pawełczyńską arcytrafnie nazwaną lumpenelitarnoś­ cią, obnoszą przy coraz bardziej pusto­ szejącej widowni. K

że wszystko jest OK. O pofragmenta­ ryzowanym świecie klejonym taśmą klejącą tolerancji, królowej wszystkich innych cnót, które wyparowały. O „mi­ łujcie się”, którym jeśli się przejmiemy, świat oczyścimy z nienawiści. Ale, ale: może ja źle słucham, może ten stand-up, będący w istocie krytyką stand-upu, jest wielokrotnym retorycz­ nym salto mortale? Jest zarazem kryty­ ką niby to śmiesznych stand-upów, ale sam w sobie też nie jest na poważnie, lecz właśnie do śmiechu nie na niby? Byłby to śmiech do kwadratu, śmiech przez łzy, śmiech z próby podmienie­ nia stand-upu na coś tylko pozornie poważniejszego. W końcu Czarek Jur­ kiewicz przypominał w „Filozofuj!”, że reakcję humorystyczną wywołuje za­ skoczenie oraz zderzenie ze sobą normy

A

dresatami tego filmu nie są żadni »wszyscy« – przeciętni katolicy, zwykli chrześcijanie itd. Ale ci ludzie, których jest wielu, a ciężko ich określić jednym słowem – ci pełni nienawiści, agresji, którzy potrafią wyjść na ulicę i pobić drugiego człowieka, bo ma kolorową koszulkę, ale też nazywać kogoś debilem w imię tolerancji. Po każdej »stronie« są hejte­ rzy […] – po jednej stronie może być to jakiś wandal na ulicy, a z drugiej strony chłopak trzymający transparent z wize­ runkiem Matki Boskiej zrobiony z dil­ do, który ma tylko prowokować, a nie walczyć o równouprawnienie. Z każ­ dej strony są takie przypadki, właśnie o tym tu mówimy. Potępiamy pewne zachowania ALE z obu stron konfliktu”. W imię tej symetryczności o jednej tylko stronie mówi się, że w imieniu Chrystusa bijemy, krzyczymy (z ak­ centem na bliżej niezidentyfikowane „my”), tak że inni nie mogą czuć się bezpiecznie we własnym domu, uczy­ my też nasze dzieci, że pedałów trzeba zabijać. Lubię dosadny język i potrafię docenić hiperbolę, ale nie usprawied­ liwiam wkładania w usta innych osób takich poglądów: „Mogliby sobie podciąć żyły, obciąć genitalia, spuścić je w kiblu, odkroić sobie po jednej nodze, zeżreć tę nogę, oblać sobie ryje kwasem, wbić widelec w nerkę, a na koniec jeszcze strzelić so­ bie w łeb, żeby mieć absolutną pewność,

FOT. YOU TUBE

N

ajbardziej czytelny będzie tu racjonalizm, a może ra­ czej jego wykrzywiona po­ stać zawężająca wszystko do ciasnego materializmu. Od zawsze, z wyjątkiem średniowiecza, był to kie­ runek, mówiąc w sposób najprostszy, stawiający człowieka w miejsce Boga. A Objawienie miało i ma być zastą­ pione przez ratio, czyli rozum. Takie są założenia i teoretycznie nie moż­ na im nic zarzucić. Po prostu opcja, jak byśmy dziś powiedzieli, laicka. To ratio zastępuje w tym układzie wiarę, ale obiecuje więcej niż ona, bo zapew­ nia, iż zdolne jest zgłębić istotę świata i człowieka. Tak przesadny optymizm pada już w zetknięciu z rzeczywistoś­ cią tu i teraz.

Ani Jezus nie był gejem, ani nie może przyjść jako kobieta, bo Wcielenie – z samej swojej natury – dokonuje się raz jeden w całej historii. Nie da się go powtórzyć i nie da się go odwołać. Trudno też Boga oskarżyć o pomyłkę.

D

obra Nowina Jurkowskiego polega na tym, że jak pora­ dziliśmy sobie z segregacją rasową i brakiem równouprawnienia kobiet, tak i przez dzisiejszą niespra­ wiedliwość jakoś przejdziemy. Idące pod prąd prawa naturalnego postulaty LGBT zostały tutaj postawione w jed­ nym szeregu z tym, co wprost z prawa

litwy, a dał zwieść swoją wrażliwość na manowce. Ale przecież nie o nim jest ten tekst. Raczej o tych wszystkich, którzy na potęgę wykręcają swoje no­ sy. O tej większości, która z mniejszo­ ści robi normę. O upadku wszelkich norm, o normie budowanej na pia­ sku braku normalności. O ranie duszy i ciała, którą leczy się zapewnieniem,

i naruszenia. Niech czytelnicy sami osą­ dzą, jak się sprawy mają – zostawiam drobną podpowiedź w post scriptum. K PS Grupa Filmowa Darwin składa „podziękowania dla Fundacji Krysty­ ny Jandy Na Rzecz Kultury za pomoc w realizacji nagrania”.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

8

J

a zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowu­ jącej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów, od Jana Nowaka-Jeziorańskiego poczy­ nając. Radia, w którym „Polacy mówią do Polaków” i za pośrednictwem zróż­ nicowanych form komunikacyjnych, od informacji do wysublimowanych arty­ stycznych środków wypowiedzi – jak znakomite i nowatorskie słuchowiska ra­ diowe – dostarczają słuchaczom w Pol­ sce prawdziwych informacji o Polsce i świecie otaczającym, a także pokarmu duchowego i godziwej rozrywki. Roz­ głośni, która przełamuje monopol in­ formacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, prze­ ciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji. Pierwszym dyrektorem i twórcą koncepcji programowej tej rozgłośni był Jan Nowak-Jeziorański, a czołowymi postaciami, które ów program w pierw­ szych latach realizowały, byli między innymi Wojciech Trojanowski, Wiktor Trościanko, Aleksandra Stypułowska, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, a także Kazimierz Wie­ rzyński, Jan Lechoń, Tadeusz Wittlin, Marian Hemar czy Stanisław Baliński. Żaden z wymienionych wybitnych pi­ sarzy i dziennikarzy nie miał nic wspól­ nego z NiD-em, który, jak piszesz, był w sekcji polskiej „najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym”. Żaden też z nich – oprócz Trościanki – nie angażował się w dzia­ łalność emigracyjnych partii (dość zresztą hermetycznych), na względzie głównie mając dobro słuchaczy w kraju i satysfakcję czerpiąc z możliwości (pra­ wie) bezpośredniego z nimi kontaktu. O standardach dziennikarskich i misji kulturowej RWE pięknie i mądrze pisała badaczka młodszej generacji, Violetta Wejs-Milewska, między innymi w roz­ dziale Zamiast podsumowania w książce Buenos Aires – Gwatemala – Montevideo – Nowy Jork – Paryż. Listy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i innych, Białystok 2018. Polecam, tak samo zresztą jak jej inne, oparte na rzetelnej dokumentacji źródłowej, książki i artykuły.

„Sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emo­ cji, których sam zain­ teresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publicystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywią­ zując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Ty zatrudniłeś się w Rozgłośni, która – cytuję Twój artykuł: „W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952– 1975) kierownictwo monachijskiej roz­ głośni wyróżniały trzy elementy: wo­ jenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demo­ kracja) oraz związki z CIA w wywia­ dowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworze­ nie w Polsce zakonspirowanego zaple­ cza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg”. Mając taką wiedzę i wyobrażenie o genezie i długoletniej działalności Rozgłośni Polskiej RWE, kierowanej do 1976 roku przez Jan Nowaka, a kon­ tynuowanej przez jego następców, Ka­ zimierza Michałowskiego i innych – dziwię się, że podjąłeś w niej pracę. A przechodząc do meritum: rzeczywi­ ście, Zdzisław Jeziorański (okupacyjny pseudonim Jan Nowak) i jego najbliżsi współpracownicy brali udział w kon­ spiracyjnej walce z hitlerowskim oku­ pantem w strukturach Armii Krajowej. No bo we współpracy z kim, jak nie ze zorganizowanym ruchem oporu, mie­ liby tę walkę toczyć? Nowak-Jeziorański rzeczywiście był członkiem NiD-u, ale imputowanie mu udziału w przygotowywaniu wy­ wiadowczych akcji na Polskę i współ­ uczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie

POLEMIKA popartą insynuacją. Od przemówienia inaugurującego działalność Głosu Wol­ nej Polski 3 maja 1952 roku – mając w pamięci tragedię powstania warszaw­ skiego – konsekwentnie przestrzegał przed podejmowaniem przez „gorą­ ce głowy” w społeczeństwie polskim

dokładnie znane (...). A wreszcie, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Józef Mackiewicz opublikował w hitle­ rowskiej gadzinówce »Goniec Codzien­ ny« pięć artykułów. Były to w roku 1941 cztery pozycje – trzy materiały litera­ ckie (szkice i fragmenty późniejszej

zgody Komendy Okręgu Armii Krajo­ wej w Wilnie. Zgoda ta została udzie­ lona i pod koniec maja Mackiewicz znalazł się w Katyniu. Rozwikłanie okoliczności, w ja­ kich skazano Mackiewicza, dodatko­ wo komplikuje fakt, że nie zachowały

ostro krytykującym wewnętrzne sto­ sunki w państwie polskim. Tym po­ stępowaniem pan Józef Mackiewicz, jako członek Związku Dziennikarzy RP, przekroczył granicę dyscypliny obywa­ telskiej, która jest podstawową częścią składową etyki dziennikarskiej”.

gorszy od Niemca-gestapowca” – i tu­ taj już wyraźnie widać, że niechęć do osoby autora Drogi donikąd przesłoniła racjonalną argumentację. Juliusz Sakowski, który redagował w tym czasie „Wiadomości” w zastęp­ stwie chorego Mieczysława Grydzew­

Drogi Andrzeju, pracowaliśmy przez wiele lat w tym samym gmachu przy Ogrodzie Angielskim w Monachium, ale czytając Twoje ostatnie publikacje – z ostatnim tekstem „ Józef Mackiewicz, Radio Wola Europa i SB” („Kurier WNET” 75 / 2020), który w skróconej postaci powtarza tezy zawarte w książce „Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy…” – odnoszę wrażenie, że pracowaliśmy w zupełnie różnych instytucjach.

Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie

w odpowiedzi na jego tekst „Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB” Konrad Tatarowski zbrojnej walki z sowieckim okupan­ tem. Z tego też się wywodzi przyjęta przez niego strategia ewolucyjnej, czy graduacyjnej walki z komunizmem. Omawiam to i analizuję w mojej książce Aksjologia i polityka w pisarstwie i działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Łódź 2010. Na próby przemycania zaszyfro­ wanych informacji wywiadowczych w programie RWE – były takie w po­ czątkowej fazie działalności – reago­ wał ostro i skutecznie, o czym sam pisze w Polsce z oddali, pierwszym tomie swoich radiowych wspomnień (w wydaniu krajowym opublikowa­ nym łącznie z Wojną w eterze). Tam też wiele miejsca poświęca walce z Ame­ rykanami o utrzymanie i poszerzenie autonomii programowej Rozgłośni Pol­ skiej RWE. Najwięcej miejsca zajmuje jednak charakterystyka specyfiki pro­ gramowej RWE i ludzi, którzy ją two­ rzyli, i to już zdecydowanie wykracza poza ramy politycznych, a z pewnością partyjniackich uprzedzeń. Józef Mackiewicz, który wymie­ niony jest jako główny bohater Twojego artykułu, rzeczywiście progów mona­ chijskiej Rozgłośni nigdy nie przekro­ czył, choć mieszkał w jej pobliżu. Ani w okresie, kiedy dyrektorem Rozgłośni Polskiej był Jan Nowak, ani później. Nie przeszkodziło mu to jednak w karierze pisarskiej, należał przecież do najbar­ dziej poczytnych autorów londyńskich „Wiadomości”, jego książki były wyda­ wane i cieszyły się powodzeniem wśród czytelników. Twój artykuł nie wnosi żadnych nowych informacji o jego ży­ ciu i twórczości – oprócz tego, że już na początku autorytatywnie stwierdzasz, że stawiane mu zarzuty o współpracę z wydawaną w Wilnie hitlerowską ga­ dzinówką „Goniec Codzienny” były nieprawdziwe. Czyżby zatem nie opub­ likował tam kilku tekstów o charakterze literackim i publicystycznym?

O „sprawie Mackiewicza” w skrócie „Sprawa Mackiewicza” jest złożona, wielowątkowa i z biegiem lat wydaje się coraz bardziej, a nie mniej skompli­ kowana. Różne jej aspekty i konteksty wydobył i skomentował Włodzimierz Bolecki w książce Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991. I do jego ustaleń tutaj się odwołam. Tak zwaną „sprawę Mackiewicza” tworzą – jego zdaniem – cztery tema­ ty. Pierwszy z nich to ocena publika­ cji autora Kontry w okresie II wojny światowej. Drugi – to wyjaśnienie oko­ liczności i zasadności wydania przez Sąd Specjalny Armii Krajowej wyro­ ku śmierci na Józefa Mackiewicza; po trzecie obiektywne zbadanie zasadności oskarżeń wysuwanych wobec pisarza; po czwarte wreszcie, stawia Bolecki pytanie, jaki sens wynika ze „sprawy Mackiewicza” dla dzisiejszego myśle­ nia o sprawach polskich. Skupię się tutaj na rzeczowym aspekcie oskarżeń wysuwanych prze­ ciwko pisarzowi. Jak pisze Bolecki: „Chodzi o ocenę publikacji Józefa Ma­ ckiewicza w okresie, którego umow­ ne granice stanowią daty: październik 1939–3 czerwca 1943. Jak wiadomo, po pierwszym zajęciu Wilna przez bolsze­ wików, jesienią 1939 r. Józef Mackie­ wicz publikował w prasie litewskiej – daty artykułów, ich liczba i treść nie są

powieści Droga donikąd) oraz jeden felieton poświęcony politycznym kon­ sekwencjom ataku III Rzeszy na ZSRR. Natomiast w roku 1943 Mackiewicz opublikował wywiad na temat swego pobytu w Katyniu (3.VI.1943 r.)”. Oskarżenia przeciwko Mackiewi­ czowi formułowała grupa wileńskich działaczy związanych z Biurem Infor­ macji i Propagandy Armii Krajowej w Wilnie; zapewne pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku został na pisarza wydany wyrok śmierci – nie­ długo potem (prawdopodobnie) for­ malnie odwołany. W kwietniu 1943 r. – po odkryciu przez Niemców maso­ wych mogił w Katyniu – Mackiewicz otrzymał propozycję wyjazdu wraz z grupą niezależnych obserwatorów, aby ich odkrycie zweryfikować, po­ twierdzić i uwiarygodnić przed świa­ tową opinią publiczną. Pisarz uzależnił swój udział w tym przedsięwzięciu od

się dokumenty, na podstawie których Sąd Specjalny AK wydał wyrok, ani też dlaczego go odwołał. Nie jest też jasna rola, jaką pisarz pełnił w „Goń­ cu Codziennym”: czy uczestniczył w pracach redakcyjnych, czy też jedy­ nie opublikował w niej kilka tekstów o charakterze literackim. W każdym razie Sąd Koleżeński Związku Dzien­ nikarzy RP, który zebrał się w Rzymie, 12 listopada 1945 r. wydał orzeczenie, w którym uniewinnił Mackiewicza od zarzutu pracy w niemieckiej gadzinów­ ce, równocześnie stwierdzając: „fakt bezsporny, że w październiku 1939 r., gdy Wilno znajdowało się pod okupacją sowiecką, a władze polskie na tym tere­ nie nie były czynne, pan Józef Mackie­ wicz zamieścił w dzienniku litewskim »Lietuvos Żinios«, popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskie­ go, artykuł o charakterze politycznym,

W ten oto sposób otwiera się przed nami nowy wymiar „sprawy Mackiewi­ cza” i znowu pojawia się pytanie: o co się go właściwie oskarża? Osoby zain­ teresowane dalszym rozplątywaniem tego kłębu, z którego ciągle wystaje ja­ kaś nowa nić – odsyłam do cytowanej książki Włodzimierza Boleckiego. W oparciu o przytoczone tu fakty wydaje się jednak, że trudno byłoby zbudować jednoznaczny, czarno-biały wizerunek kolaboranta i zdrajcy, choć oczywiście sam fakt wydrukowania kil­ ku tekstów na łamach „Gońca Codzien­ nego” w 1941 roku był naganny, a je­ go publicystyka na łamach litewskiej prasy mogła wzbudzać kontrowersje. Z drugiej strony, „sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emocji, których sam zainteresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publi­ cystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywiązując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Przykładem tego może być jego replika na atak Nowaka-Jezio­ rańskiego, do której jeszcze powrócę.

Atak Jana NowakaJeziorańskiego Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku, po opub­ likowaniu przez dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE w piśmie „Na Antenie” – w pierwszym numerze dołączonym do londyńskiego „Orła Białego” – Listu otwartego, adresowanego do Juliusza Sakowskiego, redaktora londyńskich „Wiadomości”, w którym Nowak wy­ jaśniał, że: „nasza Rozgłośnia i redakcja nie ponosi żadnej współodpowiedzial­ ności za artykuł p. Józefa Mackiewi­

Trudno mówić o spo­ rze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kon­ taktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o wojnie. cza »List pasterski«, umieszczony na pierwszej stronie »Wiadomości« z dnia 23 marca. Nie wdając się w polemikę z treścią artykułu, daliśmy wyraz na­ szemu przekonaniu, że p. Józef Mackie­ wicz nie jest właściwym autorem do wydawania sądów o postawie patrio­ tycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza Kardynała Wyszyńskiego, z uwagi na własną działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiada­ ne na łamach prasy wydawanej przez okupantów”. W dalszej części cytowa­ nego tekstu uderzał jeszcze mocniej: „Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboń­ ski, pod okupacją rodak-kolaborant był

skiego, oświadczenia Nowaka, stano­ wiącego atak personalny na Józefa Mackiewicza – a zarazem, dodajmy, ingerującego w politykę programową i personalną londyńskiego tygodnika – nie opublikował. Konsekwencją tego było zerwanie przez Nowaka-Jeziorańskiego współ­ pracy z „Wiadomościami”. Pisał o tym w Wojnie w eterze: „Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo »Na Antenie« przestanie wychodzić – spotkał go za­ wód. Przygarnął nas miesięcznik »Orzeł Biały«, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało na­ kład dziesięć razy mniejszy od »Wiado­ mości«. Straciliśmy wielu czytelników, a »Wiadomości« – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony”. To, że stratne były obie strony, nie ulega wątpliwości, bo redagowane przez Zygmunta Jabłoń­ skiego w latach 1963–1969 „Na Antenie” było wielotematyczną i wielogatunkową swoistą drukowaną wizytówką RWE, a z perspektywy półwiecza patrząc – nieocenionym źródłem dla badaczy programu i historii Rozgłośni. Później pismo zmieniło charakter, publikując prawie wyłącznie teksty o profilu infor­ macyjnym i społeczno-politycznym, dla dzisiejszego czytelnika dość hermetycz­ nym i nudnym. Jan Nowak-Jeziorański przywołał też postać Mackiewicza w rozdziale Akcja specjalna, łącząc go z przygo­ towywanymi przeciwko niemu (No­ wakowi) przez służbę bezpieczeństwa PRL na początku lat 70. oszczerczymi pomówieniami. Już na pierwszy rzut oka wiązanie ideowego wroga komu­ nizmu z akcją specjalną przygotowywa­ ną przez służby PRL-u brzmi dziwnie i mało wiarygodnie. Na dodatek Je­ ziorański sam obrócił wniwecz swoje oskarżenie, kończąc fragmenty poświę­ cone „fałszywkom” przypomnieniem wizyty, którą złożył mu inspektor nie­ mieckiej policji kryminalnej: „Wręczy­ łem mu siedemnaście oryginalnych listów anonimowych, otrzymanych między listopadem 1974 roku a mar­ cem 1975, oraz wycinek prasy niemie­ ckiej z ręcznym dopiskiem i podpisem Józefa Mackiewicza. Wezwany na poli­ cję Mackiewicz stwierdził kategorycz­ nie, że jego podpis został sfałszowany. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła jego oświadczenie”. Mimo to – dodaj­ my – Nowak nigdy swoich oskarżeń nie wycofał ani nie podał w wątpliwość.

Replika Józefa Mackiewicza Mackiewicz odpowiedział na perso­ nalny atak Jana Nowaka w broszurze... mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa, wydanej w Monachium w 1969 roku. Rozpoczął od przypomnienia okoliczności „chuligańskiego ataku” na jego osobę, po czym zaznaczył, że nie będzie polemizować z Nowakiem – tu warto zacytować: „bo ten może mó­ wić o mnie (...) chyba z czapką w ręku”. Przedmiotem głównym swoich uwag uczynił rozgłośnię, którą jego ad­ wersarz kierował. Pisząc o niej, określa ją w całym tekście mianem „radio Free Europe”, podkreślając tym jej amery­ kański, niepolski charakter i rodowód. Dużo w tekście Mackiewicza – który należałoby określić mianem polityczne­ go paszkwilu – dość łatwych uogólnień i efekciarskich porównań („Sprzedani Dokończenie na sąsiedniej stronie


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

9

POLEMIKA Polemikę Konrada Tatarowskiego z moimi Pięknoduchami, radiowcami i szpiegami odbieram jako próbę obrony hagiograficznego podejścia do dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Jego „aksjologię” KT obrał sobie za temat pracy habilitacyjnej, będącej twórczym zastosowaniem greckich dytyrambów ku czci Dionizosa w kontekście polskiej transformacji ustrojowej.

infiltrowała. Po drugie nie Johanne­ sa, tylko Johanna lub Jana, po trzecie Kassner tylko firmował oświadczenie, którego autorem był Bazyli Koczubej – dyrektor personalny w okupacyjnym, komisarycznym zarządzie skonfisko­ wanych żydowskich nieruchomości. Po czwarte Kassner podpisał volksli­ stę z polecenia polskiej Dwójki w Bu­ dapeszcie i miał zasługi dla wywiadu AK. Nie był też oskarżony w Polsce o zbrodnie wojenne, bo gdyby był, to by w 1958 r. stamtąd nie wyjechał, gdy odwiedzał rodzinę. Nowak zdemoni­ zował Kassnera, a KT wdycha te de­ moniczne opary in odore sanctitatis.

Homo deificatus

P PLAKAT Z ARCHIWUM AUTORA

czyli mity nie są darmowe Andrzej Świdlicki Przeciwstawiając linię rozgłoś­ ni węgierskiej linii rozgłośni polskiej w październiku 1956 r., by pochwalić swego idola za polityczny umiar, Ta­ tarowski pisze: „Głos Wolnych Węgier RWE, który przyjął puste hasła polityki wyzwolenia za dobrą monetę, wybrał w owych dniach zupełnie inną strate­ gię; wzywał do czynnej walki z komu­ nistycznym reżimem, atakował Imrego Nagya…”. Istotnie Głos Wolnych Wę­ gier, jak rozgłośnia węgierska nazywała się do 1958 r., podżegał Węgrów do oporu, sugerując, że pomoc Zachodu jest bliska, ale polityka wyzwolenia (KT powinien był napisać: doktryny wy­ zwalania) była czymś więcej niż „pu­ stym hasłem”, była oficjalną polityką Departamentu Stanu z czasów Johna F. Dullesa. I nie jest prawdą, że Głos Wolnych Węgier z własnej inicjatywy „przyjął” te hasła za dobrą monetę; zo­ stały mu narzucone przez Amerykanów dążących do przetestowania doktryny wyzwalania na węgierskich doświad­ czalnych królikach. Tatarowski wymienia pisarzy bę­ dących podporą rozgłośni w Mona­ chium, ale pomija twórców, którzy odmówili z nią współpracy lub się do niej rozczarowali. Do pierwszej gru­ py należą m.in. Czesław Miłosz i An­ drzej Bobkowski. Do drugiej Gustaw Herling-Grudziński, który po trzech latach odszedł, zniechęcony pracą „wyrobniczą”. Potem freelansował, by pod koniec lat 60., rozczarowany sto­ sunkiem RP RWE do inwazji na Cze­ chosłowację, zerwać relacje na dobre. Trzeba też wspomnieć o literatach, któ­ rzy chcieli współpracować z RP RWE, ale w oczach dyrektora Nowaka ich twórczość bądź polityczne afiliacje nie znalazły uznania. Oprócz J. Mackie­ wicza ten los spotkał m.in. Sergiusza Piaseckiego. Tatarowski uważa Nowaka za pierwszego dyrektora RP RWE (był trzecim) i twórcę koncepcji programo­ wej, która w rzeczywistości powstała w okresie nadawania z Nowego Jor­ ku, a jej autorem był pierwszy dyrek­ tor Lesław Bodeński, choć inspiracja

zapewne wyszła od amerykańskiego wywiadu i dyplomacji. KT zamieszcza listę pisarzy i dziennikarzy RP RWE, twierdząc, że nie mieli „niczego wspól­ nego z NiD-em” (ugrupowanie Nie­ podległość i Demokracja, którego de­ klaracja ideowa ma wolnomularskie naleciałości) i „żaden z nich oprócz Trościanki – nie angażował się w dzia­ łalność emigracyjnych partii”. Tymczasem figurujący na jego li­ ście Tadeusz Nowakowski był człon­ kiem NiD-u (po co mu to było po­ trzebne – dla chleba, panie, dla chleba, czy dla bułki z szynką – niech zostanie jego słodką tajemnicą), a wśród publi­ cystów rzekomo niezaangażowanych w działalność polityczną wymienia Aleksandrę Stypułkowską – działacz­ kę Stronnictwa Narodowego. Jakby nie wiedział, że redaktorzy do pracy w Monachium pochodzili z partyj­ nego, emigracyjnego klucza, co by­ ło wyrazem polsko-amerykańskiego partnerstwa, które przeżyło się z koń­ cem lat 60., gdy zaczęto zatrudniać dziennikarzy z Polski.

Na twierdzenie Tatarowskiego: „imputowanie mu [Nowakowi] udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej ak­ cji Berg jest niczym nie popartą insy­ nuacją”, pozostaje tylko rozłożyć ręce i zacytować Jacka Kleyffa: „O święta naiwności, staraj się przy mnie zawsze stać, daj jeszcze trochę pożyć…”. No­ wak nie zostałby dyrektorem rozgłoś­ ni w Monachium, gdyby nie popar­ cie czołowych osób zaangażowanych w operację Bergu, o czym piszę na s. 31–32 i 47–49 t. 1. O samej operacji wiedział i ją aprobował, był we wła­ dzach NiD-u, jednego z trzech politycz­ nych stronnictw skompromitowanych przez tę akcję. KT zarzuca mi, że powołuję się na oświadczenie „Johannesa Kassnera, volksdeutscha, oskarżonego w Polsce o zbrodnie wojenne”, przedrukowane w książce A. Czechowicza. Nie da się napisać historii RP RWE, nie powołu­ jąc się na nie, bo to jakby napisać, że Służba Bezpieczeństwa rozgłośni nie

KARTKA POCZTOWA Z ARCHIWUM AUTORA

K

ilka myśli z tej pracy dla naświetlenia kontekstu po­ lemiki. Tatarowski przyznał, że „Nowak nie był pozbawiony wad”, ale jego pisarstwo i działalność polityczna odznacza się „współczynnikiem ak­ sjologicznym”. Wielu współczesnych Nowaka miało o tym „współczynniku” niskie wyobrażenie, a dla niektórych, np. Mariana Hemara, był tromtadra­ cją. Jego reputacja męża stanu, polityka i człowieka czynu oparta jest głównie na autoreklamie, hołdach składanych przez ludzi materialnie od niego zależ­ nych i – last but not least – posłuszeń­ stwie wobec Amerykanów, zwłaszcza CIA i Z. Brzezińskiego. Był człowie­ kiem uraźliwym, wyczulonym na punkcie swego ego, ustawiał jednych przeciw drugim, miał swoich węszy­ cieli, obsesyjną niemal potrzebę zwal­ czania kogoś i demonizowania wrogów, przez politykę rozumiał personalne na­ gonki, zagrywki i kampanie. „Dawniej groził Kwaśniewskiemu Ameryką, a te­ raz już – Ukraińcom Kwaśniewskim” – pisał J. Giedroyciowi B. Osadczuk w lipcu 1996 r. W swojej apologii Tatarowski opi­ suje Nowaka jako „rzecznika polskich spraw”. Trzeba dodać: samozwańcze­ go. Był doradcą Departamentu Stanu i NED, i im doradzał. Członkowie Kon­ gresu Polonii Amerykańskiej rozczaro­ wali się do niego i musiał z organizacji wystąpić. Od żadnej polskiej instytucji publicznego zaufania mandatu nie miał i nie był przez nią rozliczany. Po 1989 r. dał się poznać jako „wujek [nieproszo­ na] dobra rada”, agitujący za podpo­ rządkowaniem Polski hegemonii USA i interesom żydowskiego lobby. „Fakty dotyczące oskarżeń Jana No­ waka o kolaborację z Niemcami wydają się oczywiste” – pisze Tatarowski. Może oczywiste wydają się jemu jako twór­ cy pionierskiej w naukach społecznych koncepcji „współczynnika aksjologicz­ nego”, ale nie były oczywiste dla Tadeu­ sza Żenczykowskiego, któremu Nowak wypowiedział wieloletnią przyjaźń, gdy w te oskarżenia zaczął się wgłębiać.

olemika między autorem a czy­ telnikiem, który jego książki nie przeczytał, a ma z góry ukształ­ towane wyobrażenia o jej temacie, nie ma większego sensu, jest jak przeko­ nywanie zakochanego, że obiekt je­ go amorów nie jest tym, czym mu się wydaje. KT pisze: „Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, fi­ nansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrekto­ rów (…) Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycz­ nego państwa i przyczynia się do bu­ dowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowiety­ zacji umysłów, broni wartości i naro­ dowych tradycji”. To zupełnie jak cytat z foldera reklamującego egzotyczne wakacje albo napis na pudełku z czekoladka­ mi. Nie odmawiam rozgłośni zasług. Była rakiem na bezrybiu, miała smak owocu zakazanego, mit wykreowany przez zagłuszanie, dobre pióra, praca w niej była pasjonująca – ale przecież nie była z łaski bożej ani polska w tym sensie, że podlegała kontroli polskie­ go ośrodka politycznego, lecz służyła politycznym celom USA. Najwięcej do powiedzenia zawsze miał w niej De­ partament Stanu, i to nawet w okresie do 1958 r., gdy w Monachium działał obsadzony przez CIA dział doradcy politycznego. Nie wiem, skąd KT wie – bo o brak spostrzegawczości go nie posądzam – że RP RWE była rozgłoś­ nią antykomunistyczną, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalne­ mu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu, a niektórzy opozycjoniści, jak np. Jacek

Trznadel, zarzucali jej lustracyjną po­ wściągliwość. Tatarowskiego dziwi, że zatrud­ niłem się w Monachium. Otóż byłem tam chińskim agentem wykradającym plany nadajników dla Huawei, a dzię­ ki mnie koncern ten zdobył przewagę w technologii 5G. Kilka słów o Józefie Mackiewiczu, który – jak pisze Tatarowski – mieszkał w pobliżu rozgłośni, ale jej progu nigdy nie przekroczył. Niechby spróbował – radiowe security ogłosiłoby alarm prze­ ciwlotniczy. Dalej KT pisze, że mimo, iż progu nie przekroczył, to jego karierze pisarskiej to nie przeszkodziło. Tu pozo­ staje westchnąć za poetą: „Ach, dokąd­ że wciągnąłeś mnie, amorze zdradliwy, nie zdołam tego wyrazić słowami”. Jan Nowak nie tylko odciął Mackiewicza od słuchaczy w Polsce; także od przekładów jego książek na niemiecki i angielski, także od polskiej prasy emigracyjnej. Skutkiem było to, że jego książki stały się szerzej dostępne w Polsce dopiero w latach 80. dzięki podziemnym wy­ dawcom. No i co ma oznaczać stwier­ dzenie: „Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku”. Może KT nie wie o jego antecedencjach sięgających 20 lat wstecz. W sprawie sowieckiej i niemieckiej okupacji Wilna i postawy Mackiewicza w tym okresie odsyłam Tatarowskiego do artykułu Tomasza Balbusa Obsada i uposażenie pracowników wileńskiego „Gońca Codziennego” (uzupełnienie do sprawy Czesława Ancerewicza, w Wywiad i kontrwywiad wojskowy II RP, pod redakcją Tadeusza Dubickiego, t. VIII, Wydawnictwo LTW, Łomian­ ki 2017. Balbus pisze też o „wyroku” na pisarza w książce „Fakir” Sergiusz Kościałkowski, t. 1, Życie i wojna na Wileńszczyźnie, IPN, Warszawa 2018, powołując się m.in. na protokoły prze­ słuchań Adama Boryczki (1954). Sam J. Mackiewicz ustosunkował się do tzw. sprawy w artykule „Redaktor” Bohdan Mackiewicz w napisanej wspól­ nie z Barbarą Toporską książce Droga Pani, opublikowanej w 1994, 1998 i 2012 przez Kontrę. No i jest książka S. Piaseckiego Dla honoru organizacji. PFK, Londyn 1964 (LTW 2000). Kto krzyczy: „Niech Żyje!” – mu­ si płacić za pogrzeb (Stanisław Jerzy Lec). Ten przykry wymóg dotyczy także mierniczych „współczynnika aksjolo­ gicznego”. K

Dokończenie z poprzedniej strony

w Jałcie – kupieni przez CIA”), mało rzetelnej oceny i analizy programu ra­ diowego, jego roli i znaczenia dla słu­ chaczy w kraju. A jeżeli już jakieś kon­ kretne zarzuty się pojawiają, to trudno dociec ich źródła i zweryfikować ich prawdziwość. Nie wiadomo zatem, skąd za­ czerpnął Mackiewicz informacje, ja­ koby Komitet Wolnej Europy zalecał zastępowanie w audycjach RWE sło­ wa „sowiecki” określeniem „radzie­ cki”, aby... „dostosować się do życzeń komunistycznej Warszawy”, gdzie wi­ dział tajne instrukcje, aby przestawiać radiowe audycje na tory „bardziej so­ cjalistyczne”. Kiedy i w jakiej audycji RWE mówiono o propagandzie PRL jako o „naszej propagandzie”, na ja­ kiej podstawie wysuwa twierdzenie, że w Wolnej Europie stawia się na stwo­ rzenie w Polsce „narodowego komu­ nizmu”, a równocześnie nieco wyżej pisze, iż program RWE zakłada: „po­ godzenie się z ustrojem i wyrzeczenie się autentycznych haseł niepodległoś­ ciowych za normę stałą”? Podobnych pytań pod adresem niezbyt obszernej

broszury Mackiewicza można by po­ stawić znacznie więcej. Czytelnik tego tekstu obcuje wy­ łącznie z opiniami jego autora, formu­ łowanymi w sposób autorytatywny, uzasadnionymi jedynie przekonaniem

Na szczęście z przypomnianego tu sporu sprzed ponad półwiecza obaj ad­ wersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepo­ miernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologiczne niedoskonałości.

Mackiewicza o własnej, niepodważalnej racji. Nie cofa się przy tym przed insy­ nuacją: „Free Europe nie reprezentuje żadnego wolnego poglądu politycznego, lecz wyłącznie obcą instrukcję odgórną. I tu przebiega granica pomiędzy polity­ ką i agenturą”. Używa też obraźliwych określeń („kanalia Nowak”). I nawet kiedy porusza Mackiewicz problemy, które mogłyby stać się punktem wyjścia do merytorycznej dyskusji, na przykład na temat założeń politycznych doktryny gradualizmu albo stosunku Rozgłośni Polskiej do rewizjonistów – to autory­ tatywny ton, który przyjmuje, sprawia, że dyskusja staje się niemożliwa. Oceniając publicystyczną działal­ ność Józefa Mackiewicza, wielki zwolen­ nik i znawca jego pisarstwa, Czesław Mi­ łosz, w książce Rok myśliwego pisał: „Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Nie­ które jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według wzoru wietrzenia wszędzie agentur. Toteż ukła­ dając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjo­ waniem, czy nawet wariactwem za stałość

swoich poglądów. Odsiew oczywistych błędów spotyka po śmierci wszystkich chyba piszących i myśl o tym powinna nas ustrzec od występowania w todze surowych sędziów”.

Podsumowanie Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecy­ dowanie wykraczał poza ramy huma­ nistycznego dyskursu, który zakłada obecność zainteresowanych podmio­ tów w ramach określonego modelu ko­ munikacji, z możliwością udzielenia im głosu lub przynajmniej prawa do repliki. A właściwie nie tyle wykraczał, co w ogóle się w nich nie mieścił. Trud­ no mówić o sporze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kontaktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o woj­ nie. I to takiej, którą prowadzi się aż do całkowitego zwycięstwa – albo klęski. Dzisiejszemu czytelnikowi, któ­ ry śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome

i dobrze znane. Na szczęście z przypo­ mnianego tu sporu sprzed ponad pół­ wiecza obaj adwersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepomiernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologicz­ ne niedoskonałości. Z pewnością obaj nie byli spiżowymi bohaterami, ulepio­ nymi wyłącznie ze szlachetnych krusz­ ców. Nie byli, jak wszystkie wybitne jed­ nostki, pozbawieni wad. To oczywiste. Tym bardziej dziwi mnie – wraca­ jąc do początku tej rozpoczętej w oso­ bistym tonie polemiki z Andrzejem Świdlickim – jednoznaczne, czarno­ -białe usytuowanie bohaterów owego konfliktu, w którym jeden jest ucieleś­ nieniem wszelkich cnót, drugi zaś god­ nym potępienia prześladowcą. A na do­ datek, jak pisze Świdlicki – od sierpnia 1940 roku zarządcą w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomo­ ści w Warszawie. Powołuje się przy tym na oświadczenie Johannesa Kassnera – volksdeutscha oskarżanego w Polsce o zbrodnie wojenne. Jego oświadczenie zostało opublikowane w książce agenta wywiadu PRL, Czechowicza, i służyło

za podstawę przygotowanej przez SB akcji mającej zdyskredytować postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Świdlicki z godną lepszej sprawy dobrą wiarą re­ lacjonuje przebieg owej krucjaty, mają­ cej na celu zniszczenie dobrego imienia autora Kuriera z Warszawy i kierowanej przez niego monachijskiej rozgłośni. No cóż, każdy ma prawo wybie­ rać sobie sojuszników według włas­ nych upodobań. Propagandyści PRL imputowali również Jeziorańskiemu ho­ moseksualizm, za który rzekomo zo­ stał wyrzucony z wojska, a nawet to, że w podchorążówce zgwałcił własną klacz. Oni działali w myśl odgórnych instruk­ cji, bo dla władz PRL Jan Nowak-Jezio­ rański był groźnym przeciwnikiem. Ale jakie motywy kierują młodszym o poko­ lenie publicystą, były redaktorem RWE, z przekonań antykomunistą? K Konrad Tatarowski w latach 1984–1994 był redaktorem w Rozgłośni Polskiej RWE, dokąd trafił po wyjeździe z kraju po 10-miesięcznym okresie internowania. W 1995 roku powrócił do pracy na Uniwersytecie Łódzkim, w ostatnich latach na stanowisku profesora w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorem kilku książek i wielu publikacji o Wolnej Europie i życiu literackim emigracji.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

10

MOMENT DZIEJOWY

Zaledwie 30 lat temu Polska z trudem zaczęła odbudowywać swoją utraconą przed półwieczem suwerenność, a już dziś grozi nam jej ponowna utrata. Tym razem zagrożenie pochodzi z zachodniej strony barykady. Nowa władza imperialna nie jest obejmowana, jak poprzednia, pod ochroną karabinów.

I

Bogdan Miedziński nstalowanie jej następuje bez specjalnych protestów, właściwie za zgodą suwerena, z zachowaniem całego sztafażu traktatów, ustaw i podpisów, a w dodatku pod bardzo zacnymi hasłami – pogłębiania integracji Unii Europejskiej, wprowadzania Zielonego Ładu, dbania o praworządność i walki na śmierć i życie z mową nienawiści. Słowem – wszystko, co najlepsze. Taki przynajmniej obraz docelowego stanu Unii Europejskiej jawi się w orędziu o jej stanie przedstawionym przez Przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen. Jednakże po usunięciu tego utkanego z tych pięknych słów i chwytliwych haseł negliżu, ów ponętny obraz unijnej krainy marzeń znika, a zamiast niego wyłania się wizja bezwzględnego mocarstwa imperialnego z zakonserwowanym na długo podziałem jej krajów członkowskich na peryferia, obejmujące kraje Europy Środkowo-Wschodniej, oraz centrum, zajęte przez wiodące kraje Europy Zachodniej – dokładnie tak, jak to ujął Immanuel Wallerstein w swojej teorii systemów-światów. Ten bardziej realistyczny obraz w pełni zintegrowanej Unii Europejskiej – można by ją nazwać Europą Federalną – pozwala bez trudu stwierdzić, że skutki obudzenia się Polaków pewnego dnia w takim państwie byłyby niewesołe. Wykraczałyby one daleko poza materialną sferę życia. Czekałoby nas bowiem nie tylko nieuchronne unieważnienie zdobyczy socjalnych Dobrej Zmiany – dokonywane pod hasłem dekarbonizacji, harmonizowania podatków i walki z rzekomo prowadzonym przez nasz kraj dumpingiem socjalnym (przy pomocy podstępnego wykorzystywania niskich kosztów pracy – sic!) o czym szerzej pisałem w marcowym „Kurierze WNET”). Włączenie Polski w plan sfederalizowania Europy naruszałoby także fundamenty tożsamościowe, na których polska wspólnota narodowa została ukształtowana. Status półkolonii, przypisany naszemu krajowi w wyniku transformacji przebiegającej pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego, utrwalony przyjętymi niefrasobliwie bezlitosnymi warunkami akcesji do UE i przypieczętowany nowelizacją traktatu w Lizbonie, po zakończeniu kolejnej, planowanej fazy integracji, stałby się nieodwołalny. Nawet Polexit, ostatnią deskę ratunku, musielibyśmy wybić sobie z głowy. Wystarczy zauważyć, jak trudno jest potężnej Wielkiej Brytanii wyzwolić się z uwikłań unijnych obecnie. Dziś ponad połowa polskiego przemysłu (w branżach high-tech – znacznie więcej) znajduje się w rękach obcego kapitału. I tak się właśnie składa, że to te kraje, które ulokowały w Polsce największe ilości kapitału (Niemcy, Francja, Holandia), są zarazem najaktywniejsze w stawianiu nas do kąta przy jakimkolwiek odchyleniu polityki prowadzonej przez nasz kraj od unijnego mainstreamu. Wśród zdarzeń tego rodzaju zjawiskiem zupełnie niesłychanym co do skali bezczelności jest rosnący antypolonizm polskojęzycznych mediów należących do kapitału niemieckiego.

Najazd imperialny Nie ustają próby nękania państwa polskiego przez agendy unijne pod pozorem obrony praworządności, rzekomo zagrożonej ze strony polskich organów władzy ustawodawczej i wykonawczej. Mnożą się nie liczące się kompletnie ze stanem faktycznym interwencje jej funkcjonariuszy w sprawach incydentów rozdętych do monstrualnych rozmiarów (strefy wolne od LGBT, aresztowanie Michała Sz., ps. Margot), będących w istocie prowokacjami przeciwników Polski i Polaków. Są one podejmowane już niemalże automatycznie, bez jakiejkolwiek próby weryfikacji przekazywanych z Polski donosów. Tego rodzaju przypadki wywierania nacisku na Polskę przez przywódców unijnego mainstreamu pokazują wymownie, że nie chodzi w nich o konkretne problemy – wycinkę Puszczy Białowieskiej, ochronę praw mniejszości i temu podobne sprawy, ale po prostu o to, aby zmusić Polskę do pełnej subordynacji i poruszania się wyłącznie w ramach wyznaczonych przez ten mainstream. Nie należy mieć złudzeń, że unijne naciski na ograniczanie suwerenności Polski kiedykolwiek ustaną. Przeciwnie, wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie zostaną one zintensyfikowane. Ambicją obecnie kierującej pracami Unii prezydencji niemieckiej – według deklaracji Michaela Rotha, ministra ds. europejskich w rządzie tego państwa – jest wdrożenie nowego instrumentu w ramach unijnych traktatów, umożliwiającego krajom członkowskim prowadzenie „otwartego i konstruktywnego

dialogu między sobą i PE w sprawie stanu praworządności” (teraz jest niemożliwy!?). Celem tego instrumentu jest „ujednolicenie sposobu rozumienia przez kraje członkowskie tego, czym jest praworządność”. Te napuszone i zakłamane zawijasy niemieckiego ministra należy czytać następująco: Wprowadzimy pozatraktatowy reżim podejmowania decyzji w UE, pozwalający dyscyplinować niesforne kraje członkowskie, także w sprawach nie zastrzeżonych do kompetencji UE. A próbkę tego, jak w praktyce będzie ów instrument działał, przedstawiła w swoim orędziu jego rodaczka, Przewodnicząca Ursula von der Leyen. Obiecała ona mianowicie rozciągnięcie na całą Unię jednolitych regulacji w zakresie statusu małżeństw homoseksualnych, kierując niedwuznacznie ten passus orędzia w stronę Polski (gdzie regulacja ta oznaczałaby zmianę Konstytucji). A zatem chodzi o to samo, co zawsze: To, jak plankton unijny rozumie różne sprawy, ma być ujednolicone przez rzeczywistych włodarzy Unii, którzy wiedzą lepiej. Dopiero wtedy szeregowi członkowie Unii będą mogli prowadzić sobie dialogi. Tylko – wtedy – po co? Inny pokaz przywoływania Polski do porządku zademonstrował premier Holandii, Mark Rutte, który postraszył nas wygłoszonym na sesji parlamentu swojego kraju stwierdzeniem, że może dojść do stworzenia nowej Unii Europejskiej bez Polski i Węgier, jeżeli kwestie praworządności w tych krajach wymkną się spod kontroli. Proces przekształcania Unii Europejskiej w państwo federalne, dokonywany metodą małych kroków, przebiega powolnie, ale zarazem z nieubłaganą konsekwencją. Towarzyszą mu próby obejmowania przez agendy unijne coraz to nowych problemów, a w konsekwencji zawłaszczania przez nią nowych sfer działania. Ma to dodatkowo legitymizować potrzebę dalszego postępu integracji, pomimo oczywistej niewydolności agend unijnych w zakresie radzenia sobie z zadaniami już jej przydzielo-

zmierzenia rozmiarów hipokryzji komisarza Bretona formułującego oksymorony głoszące, iż jawne łamanie traktatów odbywać się będzie przy ich poszanowaniu (dlaczego by nie?), a podporządkowanie się przymusowi jest współpracą. Wypisz wymaluj, jak w bajce Brzechwy o Lisie Witalisie, wybranym przez zwierzęta na ich władcę i nakazującym kurom i kurczętom, aby te same zgłaszały się do niego „i prosiły, by na rożnie raczył upiec je ostrożnie”. W przypadku Polski proceder ograniczania suwerenności wspomagany jest dodatkowo skierowaną na nasz kraj nawałą progresywizmu zmierzającego do destrukcji systemu wartości leżącego u podstaw naszej tożsamości narodowej i tworzenia w to miejsce przestrzeni, w której będzie panoszył się nihilizm. Przedmiotem ataków są powszechnie przyjęte normy moralne i obyczajowe, tradycja patriotyczna oraz symbole narodowe i religijne.

Linia podziału Główną siłę po stronie prowadzących agresję imperialną przeciwko Polsce stanowi potężny sojusz wielkiego kapitału, najbardziej wpływowych państw członkowskich Unii Europejskiej oraz neomarksistowskiej lewicy. (Imperiami są dziś nie tylko państwa. Należą do nich także transnarodowe korporacje. Roczne przychody największych z nich zbliżają się do wartości rocznego PKB Polski, a ich sprawność operacyjna o niebo przekracza sprawność operacyjną państwa średniej wielkości, takiego np. jak nasze). Egzekutywą, prowadzącą zarazem koordynację operacyjną działań tych sił, jest Komisja Europejska, natomiast ich zaplecze ideowo-polityczne stanowi Parlament Europejski. Na arenie krajowej siły imperialne wspierane są mniej lub bardziej otwarcie, czasem nie do końca świadomie, przez pokaźną warstwę euroentuzjastów, rzec można, patriotów kochających Polskę inaczej. Wśród nich grupę

Gdyby za trzy lata, nie daj Boże, rządy objąć miała obecna opozycja, to wówczas bez wątpienia przyszłoby jej za­ płacić zagranicznym sponsorom za wspieranie jej w czasie pobytu na opozycyjnym zesłaniu. I wtedy znowu „będzie, jak było”, tylko bardziej. nymi. Ostatnim pomysłem tego rodzaju jest zamiar finansowania programów przeciwdziałania skutkom Covid-19 gigantycznym długiem. Zewsząd rozlegają się pienia zachwytu nad tym przejawem aktywności UE. Znacznie mniej mówi się o tym, że doprowadzi on niechybnie do dalszego pogłębienia uzależnienia krajów członkowskich od władztwa unijnego, i to na koszt tych krajów – bo przecież UE nie posiada własnych dochodów umożliwiających spłatę tego zadłużenia. Wielce wymowne z tego punktu widzenia jest reaktywowanie – wraz z planami finansowania programów unijnych za pomocą długu – koncepcji wprowadzenia większościowego systemu głosowania w Radzie Europejskiej, niezgodnego przecież z postanowieniami traktatowymi. Komisarz unijny Thierry Breton (nazywany w Brukseli superkomisarzem) uzasadnia tę koncepcję głębokim przekonaniem, że dzięki niej Europa skorzystałaby na uzyskaniu „zdolności do analizy, koordynacji i szybkiego podejmowania decyzji”. Mechanizm taki zapewniłby, jego zdaniem, podstawę operacyjną dla wprowadzenia czegoś, co nazywa on „europejskim stanem wyjątkowym”. Jego wprowadzenie, ogłoszone na podstawie zidentyfikowanego kryzysu, spowodowałoby uruchomienie „obowiązkowych procesów współpracy” (sic!). Mechanizm ten, według Bretona zarządzany wspólnie (a jakże!), „zapobiegałby podejmowaniu odosobnionych decyzji sprzecznych z interesem ogólnym”. Wyjaśnieniem tego, czyje interesy będą uznawane przez ten mechanizm za ogólne, a czyje za sprzeczne z nim – komisarz Breton oczywiście się nie trudzi. Na zakończenie swojego wywodu komisarz Breton konkluduje: „Ten stan wyjątkowy – dlaczego by nie – mógłby zezwolić na tymczasowe podejmowanie niezbędnych decyzji kwalifikowaną większością głosów, przy poszanowaniu traktatów”, przyozdabiając go z iście francuskim wdziękiem – jak tort wisienką – zapewnieniem, że „Parlament Europejski powinien oczywiście być w pełni zaangażowany w uruchomienie i korzystanie z mechanizmu europejskiego stanu wyjątkowego”. Doprawdy brakuje skali do

wiodącą stanowi bez wątpienia AntyPiS, czyli ci, dla których euroentuzjazm jest wehikułem, mającym dowieźć ich do przejęcia w Polsce władzy. Bezkrytyczne przyjmują oni wszelkie płynące ze strony Brukseli dyrektywy i uznają, że wszystko to, co dobre według Komisji Europejskiej, jest dobre dla Polaków. Są oni zagorzałymi zwolennikami hasła: „Im więcej integracji europejskiej, tym lepiej”. Zarazem z lubością przypisują państwom narodowym (w szczególności państwu polskiemu) wszelkie zło tego świata – faszyzm, nacjonalizm i ksenofobię. W ten sposób legitymizują oni w istocie prowadzoną przez instytucje unijne ofensywę imperialną, tworząc w debacie publicznej wolną przestrzeń dla percepcji tych działań. Oprócz opozycji politycznej, ważną rolę opiniotwórczą w środowisku euroentuzjastów odgrywają przedstawiciele środowisk artystycznych, wolnych zawodów, środowisk naukowych i biznesu. W warstwie tej odnaleźć można także kompradorów z czasów pozostawania Polski w sowieckiej strefie wpływów. Motywacje euroentuzjastów są różne. Część tego środowiska działa z pobudek lewicowo-liberalnych, część jest profitentami ładu biznesowego i administracyjnego panującego w III Rzeczpospolitej, będącego właśnie w znaczącej części produktem akcesji Polski do UE. Dla niemałej grupy euroentuzjastów magnesem jest uzależnienie ich działalności zawodowej od dotacji unijnych. Euroentuzjaści nie wspierają działań imperialnych bezpośrednio. Robią to w sposób zniuansowany. Często wsparcie to ma postać demonstrowania zachowań indyferentnych w stosunku do standardów właściwych dla postaw charakteryzujących się wrażliwością na wartości narodowe. Przykładem takiej demonstracji może być publiczna deklaracja znanego polskiego aktora, że za granicą wstydzi się na ulicy rozmawiać po polsku, albo oświadczenie popularnej pisarki lub byłego prominentnego polityka, że wyjeżdża z kraju, bo nie może znieść panującego w nim reżimu. Oczywiście w debacie krajowej euroentuzjaści jak ognia unikają popierania wprost koncepcji

federalizacji UE. Wiedzą bowiem doskonale, że w taki sposób władzy w Polsce nie zdobędą. Dlatego mówią jedynie na okrągło to samo, co cytowany wcześniej Breton – że integracja, że łatwiej analizować i koordynować, że szybsze decyzje... Po co koordynować i w jakich sprawach decyzje podejmować – nieważne, zostawmy to na później. Stosują oni tę samą przebiegłą taktykę, która przyświeca wytrawnym lewicowym progresistom hamującym zapędy radykałów domagających się legalizacji od zaraz prawa adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Perswadują oni: cierpliwości, jeszcze nie pora, na razie mówmy o ułatwieniu życia związkom partnerskim. Po przeciwnej stronie barykady stoją siły patriotyczne zogniskowane wokół Zjednoczonej Prawicy. Przez kontrast w stosunku do euroentuzjastów można środowisko to określić jako zwolenników Europy ojczyzn. Ich wizja integracji europejskiej to Unia silna potencjałem państw członkowskich, wzmocnionym synergią płynącą z unijnej współpracy. Zbiorowość ta, podobnie jak zbiorowość euroentuzjastów zróżnicowana co do składu, bez wątpienia liczbowo jest od niej znacznie większa. Zwolenników Europy Ojczyzn różni od euroentuzjastów także to, że wśród nich dominują tzw. zwykli ludzie, tak zwane zaś elity reprezentowane są stosunkowo skromnie. Zarysowany powyżej podział na zwolenników Europy Ojczyzn i na euroentuzjastów pokrywa się w pewnym stopniu z podziałem politycznym na zwolenników obozu rządzącego i zwolenników opozycji. Wśród tych ostatnich zdystansowaniem od koncepcji pogłębienia integracji UE wyróżniają się zwolennicy Konfederacji, zajmujący pozycje zdecydowanie eurosceptyczne. W pozostałych środowiskach opozycyjnych zwolennicy Europy Ojczyzn stanowią stosunkowo niewielką i mało wyrazistą ich część. Wsparcie krajowego obozu zwolenników Europy Ojczyzn ze strony zagranicy jest rozproszone i umiarkowane, oględnie mówiąc. Wyraźnie jest ono artykułowane ze strony Węgier. W ramach UE Polska może liczyć na dyskretne i delikatne wsparcie w szczegółowych sprawach części członków Rady Europejskiej, składającej się z szefów rządów krajów członkowskich. Obóz dzisiaj sprawujący władzę w Polsce problem suwerenności traktuje z powagą. Ale nie zawsze tak było. Wystarczy wspomnieć tempo rozszerzania władztwa unijnego nad krajami członkowskimi w latach 2007–2015, kiedy to proces ten postępował bez żadnych oporów (przykładem są decyzje w sprawie relokacji imigrantów). Wówczas wystarczało wręczenie szefowi rządu dyplomu uznania i poklepanie członków jego świty po ramieniu (róbta, róbta, nie bójta sie). Jako zwieńczenie procesu integracji z Unią planowano przystąpienie Polski do strefy euro, które miało zaklinować nasz kraj w UE na wieki. Plany te zostały pokrzyżowane najpierw przez kryzys finansowy 2008 roku, a potem przez dojście do władzy Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku. Oddaliło to na jakiś czas groźbę pełnego zwasalizowania kraju. W nowej sytuacji politycznej metoda przejmowania władzy imperialnej nad Polską zmieniła się zasadniczo. Podstawowym narzędziem do tego służącym stał się szeroko rozumiany imperatyw praworządności. Dlatego właśnie otwierane są przez Parlament Europejski lub Komisję Europejską coraz to nowe pola konfliktów – o sądy, o LGBT, aborcję, rodzinę, rasizm, imigrantów. W ostatecznym rozrachunku w działaniach tych chodzi zawsze – niezależnie od poruszanych szczegółowych kwestii będących punktem zaczepienia – o realizację celu długofalowego, jakim jest pozbawianie Polski suwerenności w kolejnych sferach życia publicznego. Do tego właśnie potrzebny jest wielkiemu kapitałowi sojusz z lewicą neomarksistowską wyspecjalizowaną w podsycaniu konfliktów i sianiu zamętu. Nie oznacza to oczywiście, że odgrywa ona w tym sojuszu rolę drugorzędną – posiadany przez nią przez potencjał niszczenia ładu publicznego jest tak znaczący, że należy traktować ją jako autonomiczny składnik sił prowadzących ofensywę imperialną przeciwko Polsce.

Potencjał służący obronie suwerenności Zdolność polskiej wspólnoty narodowej do przetrwania w formie suwerennego państwa będzie zależała w ostatecznym rozrachunku od tego, jaki potencjał zdoła ona przeciwstawić siłom imperialnym. Na potencjał ten składają się trzy zasadnicze składowe. Pierwszą z nich jest potencjał materialny, którego głównymi częściami są zasoby ludzkie, infrastruktura gospodarcza oraz siły zbrojne. Nasz potencjał ludnościowy jest dzisiaj nadal znaczący, jednakże w najwyższym stopniu niepokojące są niekorzystne tendencje jego kształtowania się w długim okresie czasu. Grożą one po prostu fizycznym zanikiem polskiej wspólnoty narodowej. Negatywny wpływ tego czynnika na ogólny potencjał obronny polskiej wspólnoty narodowej będzie narastał. Pozostałe składniki naszego potencjału materialnego, to jest gospodarka i siły zbrojne, uległy w ostatnich dziesięcioleciach istotnemu


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

11

MOMENT DZIEJOWY i kazać im klęczeć na grochu! Jest oczywiste, że dysponujące takim potencjałem państwo polskie musi mieć ogromne trudności w dźwiganiu ciężaru wojny z siłami imperialnymi. Skutkuje to tym, że Zjednoczona Prawica, znękana toczonymi na wielu frontach potyczkami (obwiniana zarazem o ich wszczynanie), raz po raz zaczyna puszczać dymki zniechęcające do stawania wobec przeciwników z otwartą przyłbicą.

Jak się bronić?

Co zrobimy z suwerennością Polski? wzmocnieniu. Znacznie poprawiła się, zwłaszcza dzięki sojuszowi z USA, nasza infrastruktura obronna. Poważnym atutem w walce o suwerenność państwa polskiego jest także siła naszej gospodarki. Bezspornie wzrosło nasze bezpieczeństwo energetyczne. Polska gospodarka jest obecnie dobrze zarządzana i ma obiecujące perspektywy rozwojowe. Słabą stronę potencjału gospodarczego stanowi nadmierne spenetrowanie gospodarki przez kapitał zagraniczny, co powoduje nie tylko nadmierny transfer wypracowanych przez Polaków nadwyżek za granicę, ale i możliwość wywierania pośredniego wpływu (poprzez lobbing, kontrolę mediów) na wiele wrażliwych sfer naszego życia publicznego. O ile jednak nieuprawnionemu transferowi nadwyżek finansowych za granicę można w pewnym stopniu przeciwdziałać poprzez zainstalowanie w systemie podatkowym odpowiednich urządzeń zabezpieczających, o tyle perspektywa uporządkowania sfery medialnej wydaje się odległa – w ciągu minionych pięciu lat z kół sprawujących władzę nie przedostała się do wiadomości publicznej żadna wzmianka o jakiejkolwiek sensownej koncepcji uzdrowienia sytuacji w tej sferze. Siła gospodarcza i potencjał obronny Polski w sposób widoczny przekładają się na jej pozycję międzynarodową. Szczególnie godne odnotowania jest, będące również zasługą umiejętnie prowadzonej polityki zagranicznej, stopniowe sytuowanie się Polski na pozycji lidera regionalnego w Europie Środkowo-Wschodniej. Drugą składową naszego potencjału służącego obronie suwerenności jest potencjał niematerialny. Stanowi go zespół norm i wartości obyczajowych, moralnych i kulturowych tworzących kościec naszej tożsamości narodowej. Z powodu swego pierwszorzędnego znaczenia ten właśnie składnik naszego potencjału obronnego jest wyjątkowo zaciekle atakowany przez lewicę neomarksistowską. To właśnie te normy i wartości wyznaczają przestrzeń, w której rozgrywa się zasadniczy bój o suwerenność. Nie można ukrywać, że potencjał ten podlega postępującej erozji. Wskazuje na to zjawisko rosnącego indyferentyzmu niemałej części obywateli naszego kraju wobec kwestii suwerenności polskiej wspólnoty narodowej. Jego spektakularnym przejawem jest wyłonienie przez polskich wyborców pokaźnej grupy eurodeputowanych skwapliwie uczestniczących w systematycznym przeprowadzaniu przez Parlament Europejski nagonek na Polskę. Bez istnienia spójności między postawami tych polityków a preferencjami ich wyborców tacy

reprezentanci Polski w Parlamencie Europejskim nie znaleźliby się. Opoką potencjału niematerialnego polskiej wspólnoty narodowej pozostaje Kościół katolicki. Jednakże i on dużo stracił ze swojej dawnej mocy. Dotyczy to zarówno borykającego się z potężnymi problemami wewnętrznymi Kościoła hierarchicznego, jak i Kościoła rozumianego jako wspólnota wiernych. W sposób wymowny mówią o tym statystyki. Dotkliwą słabością potencjału niematerialnego polskiej wspólnoty narodowej jest niedostatek zaplecza intelektualnego uwrażliwionego na wartości patriotyczne i narodowe, obejmującego w pierwszym rzędzie szczebel elit, ale także szerokie kręgi inteligencji. Ujawniają się tutaj skutki pedagogiki wstydu, aplikowanej czwartemu już pokoleniu Polaków na opanowanych przez progresistów uczelniach. Zjawisko to, narastające powolnie, w ostatnim okresie eksplodowało w sposób równie spektakularny, co bolesny, w postaci głębokiego rozziewu między sformowanymi na tych uczelniach pod

ratunku za granicą. Objęcie rządów przez Zjednoczoną Prawicę spowodowało, co prawda, że problematyka suwerenności przesunęła się w agendzie organów państwa polskiego o kilka pozycji w górę, jednak podjęte wysiłki zmierzające do aktywizacji działalności w tym zakresie ujawniły zarazem ogrom ukrytych do tej pory zaniedbań, sięgających dziesiątków lat. Wyrazistą egzemplifikacją ułomności sposobu urządzenia państwa polskiego jest działanie zasady check and balance, wyrażającej istotę trójpodziału władzy. W polskim wydaniu działanie to ma postać zaciekłej wojny pozycyjnej między władzą ustawodawczą a władzą sądowniczą, prowadzącą do coraz głębszej destrukcji państwa. W rezultacie mamy wołające o pomstę do nieba orzeczenia sądów i zamrożoną w pół drogi, leżącą odłogiem reformę sądownictwa, nie mówiąc już o konstytucji, coraz bardziej potrzebującej nowelizacji. O słabości egzekutywy władzy państwowej nie ma co wspominać. Najlepiej ilustruje ją porównanie korowodów przy za-

Mamy szanse stać się liderem w skali globalnej wielkiego ruchu na rzecz restauracji ładu cywilizacyjnego odwołują­ cego się do rzeczywistej źródeł europejskości. Pod wzglę­ dem integralności naszego kodu kulturowego jesteśmy bowiem krajem unikalnym. względem ideowym i mentalnym „elitami” a „ludem” hic et nunc żyjącym i czującym. Nie ulega jednak wątpliwości, że poczucie tożsamości narodowej, ukształtowane w toku dramatycznego przebiegu dziejów naszego narodu, który odzyskanie utraconej niepodległości okupił morzem krwi, silnie rozwinięte i zakotwiczone w Polakach – pomimo powyżej wzmiankowanych objawów erozji – jest kluczową i nadal silną częścią potencjału służącego obronie suwerenności polskiej wspólnoty narodowej. Trzecią składową tego potencjału jest państwo polskie rozumiane jako całokształt norm określających w nim porządek prawny. Jego obecna struktura instytucjonalna, a także mechanizm funkcjonowania wymagają pilnego remontu. Jednocześnie te same komponenty remont ten uniemożliwiają. To sprawia, że Zjednoczona Prawica, posiadająca wyjątkowo silną legitymację demokratyczną do sprawowania władzy, jest skutecznie paraliżowana w swoich poczynaniach reformatorskich przez osłabioną jak nigdy opozycję, szukającą bez skrupułów

trzymaniu przez policję Michała Sz., pseud. Margot oraz krajowego i światowego rezonansu na to wydarzenie, ze sposobem interweniowania policji francuskiej w przypadku demonstracji żółtych kamizelek oraz rezonansem, jaki ta interwencja wywołała. Jeszcze gorzej niż funkcjonowanie sił porządkowych przedstawia się aktywność tych ogniw aparatu państwowego, których zadaniem jest neutralizacja prowadzonych przeciwko Polsce ataków hybrydowych i które odpowiadają za takie działania, jak lobbing, monitoring, tworzenie sieci kontaktów i grup wpływu. Trudno pojąć, jak to się dzieje, że dopiero post factum, z gazet dowiadujemy się, że 50 ambasadorów akredytowanych w Polsce wystosowało list otwarty poniżający nasz kraj w oczach świata, albo że kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, korzystając ze sfałszowanych danych, wytknął Polsce tworzenie stref wolnych od LGBT? Za coś takiego należałoby postawić do kąta kilka departamentów MSZ oraz, być może, innych instytucji

Próba odpowiedzi na pytanie, jak prowadzić obronę w tej niewypowiedzianej, ale realnie prowadzonej przeciwko Polsce wojnie hybrydowej, ze względu na ogromny zasięg tego pytania ograniczona zostanie do tych obszarów, w których działania obronne, prowadzone niekiedy intensywnie już teraz, powinny w najbliższym czasie być jeszcze bardziej zintensyfikowane. Podstawowym narzędziem sił imperialnych w toczącej się wojnie, ale także i głównym polem walki, stało się prawo. Dlatego też w tej sferze działania powinien zostać zmobilizowany po stronie państwa polskiego maksymalny potencjał oraz wprowadzone wszelkie dostępne zabezpieczenia. Nietrudno stwierdzić, że w działaniach agend unijnych zmierzających do destrukcji porządku prawnego obowiązującego w Polsce i zastąpienia go porządkiem definiowanym przez napastnika stosowany jest proceder określany terminem lawfare. Proceder ten, służący do osiągania celów partykularnych w drodze paraliżowania instytucji prawnych państwa demokratycznego, jest dobrze znany badaczom konfliktów hybrydowych. Podmioty go stosujące używają narracji prawnej do prezentowania swoich – nie mieszczących się w istniejących ramach prawnych – działań jako takich, które nie przekraczają akceptowalnego progu legalności. Posługując się tą koncepcją, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej dokonał na przykład destrukcji porządku prawnego w Polsce poprzez zablokowanie działalności Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego przez TSUE, w następstwie skierowania tam przez trzech sędziów Izby Pracy pytań prejudycjalnych. Należy spodziewać się, że stosowanie procederu lawfare w najbliższym czasie zostanie zogniskowane na wywieraniu presji unijnego mainstreamu na kraje członkowskie w celu spowodowania, aby te odstąpiły od reguły jednoosobowego podejmowania decyzji przez Radę Europejską i zastąpiły ją regułą głosowania większościowego. Nacisk ten jest elementem złożonej manipulacji, zmierzającej do utworzenia instrumentu, opartego na wyssanej z palca zasadzie bezwzględnej wyższości prawa unijnego nad prawem krajowym oraz na umieszczonym, co prawda, w Traktacie, ale niezdefiniowanym postulacie praworządności. Instrument ten będzie stanowić broń atomową, służącą do bezapelacyjnego przywoływania do porządku krajów członkowskich odchylających się od mainstreamu. Wystarczyłoby po prostu w określonej sprawie przyjąć na poziomie unijnym regulację ustanawiającą odmienny porządek, aniżeli jest przyjęty w określonym kraju członkowskim i powstała w ten sposób niezgodność dawałaby podstawę do formułowania zarzutu łamania praworządności przez ten kraj, a to z kolei byłoby podstawą stosowania wobec niego określonych sankcji. Użycie tej sztuczki, forsowane z coraz większą natarczywością i wbrew postanowieniom traktatowym, pozwoliłoby dominującym w Unii państwom członkowskim, metodą divide et impera, sprawować władzę w Unii, praktycznie biorąc, prawie absolutną. Żeby skutecznie przeciwstawić się tego rodzaju manipulacjom, nie wystarczą wyrafinowane akrobacje premiera podczas posiedzeń Rady Europejskiej. Nie można też zapominać, że gdyby za trzy lata, nie daj Boże, rządy objąć miała obecna opozycja, to wówczas bez wątpienia przyszłoby jej zapłacić zagranicznym sponsorom za wspieranie jej w czasie pobytu na opozycyjnym zesłaniu. I wtedy znowu „będzie, jak było”, tylko bardziej, i to do tego stopnia, że nikt nawet już nie zauważy, że staliśmy się niepostrzeżenie marchią wschodnią Europy Federalnej Niemiec. Dlatego potrzebne jest zdecydowane wzmocnienie prawne i polityczne pozycji władzy wykonawczej w relacjach z agendami UE, w postaci jednoznacznego ustawowego określenia ram działania przedstawicieli tej władzy na forum unijnym, zabezpieczających naszą suwerenność. W tym celu, dla bezwzględnego zapewnienia nienaruszalności zasady jednomyślności podejmowania decyzji przez Radę Europejską, kluczowej z punktu widzenia polskich interesów, należy podnieść rangę zajmowanego stanowiska przez polski rząd w kwestiach dotyczących stosowania tej zasady, poprzez ustanowienie wymogu ustawowego uprzedniego akceptowania treści tego stanowiska przez polski parlament. Zupełnie oczywistym warunkiem koniecznym skutecznej obrony suwerenności jest dokończenie reformy sądownictwa. Jeżeli to nie nastąpi bezzwłocznie, to nie nastąpi nigdy. Przeciwnicy tej reformy nie ustąpili ze swoich

pozycji ani o milimetr. Dotyczy to zarówno oponentów krajowych, jak i wspierających ich agend unijnych. Mnożą się orzeczenia sądów utrzymane w duchu ostentacyjnej kontestacji prawa stanowionego przez obecną władzę ustawodawczą. Utrzymywanie tej sytuacji grozi powstaniem dwuwładzy prowadzącym do kompletnej destrukcji państwa polskiego. Rosnący indyferentyzm obywateli wobec wartości narodowych ma przyczyny bardzo głębokie, a zmiany w tym zakresie podlegają ewolucji w stosunkowo długich cyklach. Wśród działań pozwalających już dziś wpływać na zahamowanie tego zjawiska, w agendzie politycznej obozu rządzącego powinny znaleźć się przedsięwzięcia następujące: Po pierwsze, należy zapewnić adekwatną reakcję organów ścigania na przypadki profanowania symboli narodowych i religijnych przez środowiska skrajnych progresistów. Obserwowane od dłuższego czasu niemrawe reagowanie państwa na tego rodzaju incydenty ma niezwykle destrukcyjny wpływ na wrażliwość obywateli na wartości narodowe. Bez przełamanie tego karygodnego paraliżu wszelkie wysiłki podejmowane na innych polach (programy edukacyjne, pomniki, muzea itp.), zmierzające do pobudzenia patriotyzmu społeczeństwa, będą marnotrawione. Po drugie, należy w takim zakresie, jak to możliwe, ale stanowczo, działać na rzecz rozerwania sojuszu wielkiego kapitału i lewicy neomarksistowskiej. Jest on realizowany w różnych formach – poprzez organizowanie w zakładach pracy akcji afirmujących ideologię LGBT, finansowanie NGO-sów prowadzących agresywną promocję progresywizmu, kontrolowanie mediów i platform internetowych. Nie jest to sojusz organiczny, wynikający ze wspólnoty celów strategicznych, ale sojusz taktyczny, wynikający z posiadania wspólnego przeciwnika. Neutralizacja tego sojuszu jest zadaniem trudnym, bowiem trzeba go realizować, respektując zarazem swobodę przepływu kapitału i prawa własności, zasady z punktu widzenia pojedynczego państwa narodowego, praktycznie biorąc, nienaruszalne. Jednakże w biznesie są jeszcze pola, na których państwo zachowało swoje kompetencje. Polska polityka gospodarcza powinna tu stawiać sprawę jasno: nie jesteśmy zainteresowani tym, aby kapitał (zwłaszcza obcy) kształtował według swojego widzimisię nasz porządek kulturowy. Nie należy się obawiać, że z powodu takiego postawienia sprawy zaczną uciekać z Polski dolary. Kapitał potrafi liczyć i jest skrajnie oportunistyczny. Pójdzie tam, gdzie jest pieniądz. A w Polsce on jest i będzie. W pierwszym rzędzie postulat powyższy należy wdrożyć na płaszczyźnie prawa pracy – mnożą się doniesienia o wymuszaniu na pracownikach zachowań niezgodnych z ich systemem wartości poprzez wywieranie presji na udział w akcjach afirmatywnych związanych z ideologią LGTB. W stosunku do pracowników nękanych przez pracodawcę musi być zapewniona efektywna ochrona prawa obywateli do posiadania własnych poglądów politycznych bez obawy represji w miejscu pracy. Po trzecie, ogromnym zadaniem w zakresie przeciwdziałania indyferentyzmowi postaw obywatelskich wobec ojczyzny jest stworzenie przeciwwagi dla dominującego obecnie w naukach społecznych nurtu lewicowego poprzez dowartościowanie w funkcjonujących w Polsce ośrodkach akademickich programów naukowo-badawczych i dydaktycznych przyjmujących orientację konserwatywną. Zrównoważenie obydwu nurtów prowadzenia refleksji naukowej jest istotnym warunkiem efektywnego rozwoju tej dziedziny wiedzy, mającej trudny do przecenienia wpływ na świadomość Polaków. Po czwarte, należy podjąć próbę pozyskania dla koncepcji Europy Ojczyzn tych obywateli wrażliwych na wartości patriotyczne, których uwiodła wizja zintegrowanej Europy do tego stopnia, że nie dostrzegają oni złudności tej wizji oraz związanych z nią zagrożeń dla suwerenności Polski. Warunkiem powodzenia takiego działania byłaby wielka ofensywa medialna, z jednej strony ujawniająca te zagrożenia, a z drugiej – demaskująca kunktatorstwo opozycji politycznej, stosującej w tym zakresie opanowaną do perfekcji politykę uników.

Moment dziejowy Ranga stojących przed polską wspólnotą narodową wyzwań powoduje, że czas podejmowania prowokowanych przez nie rozstrzygnięć można śmiało nazwać momentem dziejowym. To co, stanie się z państwem polskim, będzie zależało od tego, czy my wszyscy: naród oraz nasi przywódcy – potrafimy prawidłowo odczytać znaki czasu sygnujące ten moment. A są one następujące: Mamy realne szanse stać się, wśród krajów Europie Środkowo-Wschodniej, liderem (może nawet jako mocarstwo regionalne), inspirującym pozostałe państwa do współdziałania w dążeniu do uzyskania pełnej podmiotowości na arenie międzynarodowej. Dodatkowy handicap do zajęcia tej pozycji daje nam pandemia Covid-19, z którą radzimy sobie znacznie lepiej, aniżeli kraje „starej” Unii. Dokończenie na str. 13


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

12

DEKADENCJA W OFENSYWIE W czasach komunizmu rocznica rewolucji październikowej w Rosji była obchodzona niezwykle hucznie. Nie miała, co prawda, rangi święta państwowego, co nakazywało obywatelom iść do pracy, a uczniom do szkół. Ci ostatni bywali tam w tym listopadowym– zaraz przypomnę dlaczego – dniu po to, by uczestniczyć w okolicznościowych akademiach, na których recytowano stosowne wiersze radzieckich i polskich komunistycznych poetów, tudzież śpiewano pieśni i piosenki rzekomo rewolucyjne. Sam byłem, widziałem, pamiętam.

Rewolucja październikowa

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Piotr Sutowicz

Głowa Chrystusa zniszczona przez hiszpańskich republikanów w czasie wojny domowej

M

nie też kazano śpiewać i recytować. Szczególnie jakoś zapamiętał mi się stosowny okolicznościo­ wy wierszyk Władysława Broniewskie­ go, zaczynający się od słów: „Kłaniam się rosyjskiej rewolucji czapką do ziemi, po polsku: radzieckiej sprawie, spra­ wie ludzkiej, robotnikom, chłopom i wojsku”. Co do samej rocznicy, obchodzona była u nas 7 listopada, chociaż przez cały tydzień, w którym wypadała, or­ ganizowano jakieś imprezy towarzy­ szące, akademie, spektakle, w telewizji puszczano stosowne okolicznościowe filmy, zarówno dokumentalne, jak i fabularne, a w ramach teatru telewi­ zji zdarzały się premierowe spektakle o Leninie. Starszym przypominać nie trzeba, a może… W końcu odzwycza­ iliśmy się od kalendarza juliańskiego i niezbędnej dla nas, łacinników, wie­

rodzimej. Ta wybuchła mniej więcej w tym samym czasie co sowiecka, tyle że w naszym czasie. Jej celem też było i chyba jest zniszczenie starego świata, i też na pewno stoi za nią zagraniczna propaganda, kapitał i polityka. Analo­ gie są coś zanadto ewidentne, by z czys­ tym sumieniem powiedzieć, że jako państwo i społeczeństwo nie za wiele nauczyliśmy się od historii.

Kobiety jako siła napędowa rewolucji Proletariaty, będące siłą napędową re­ wolucji, mogą być różne: ten klasyczny, znany z rewolucji komunistycznych z przeszłości, lub nowy – zastępczy. Do rewolucji można zagnać np. aryj­ ską większość przeciwko semickiej mniejszości – chociaż to też jest me­ lodia przebrzmiała – młodzież, któ­ ra wystąpi przeciwko starym, można

Czy dekadencja jest narzędziem rewolucji, czy też odwrotnie, istnieje sama z siebie i ją tylko wykorzystuje? Dekadencki Rzym na przełomie starożytności i średniowiecza upadł pod napo­ rem barbarzyńców, ale nie był przecież ich dziełem. dzy, że kiedy w Rosji, obojętnie czy carskiej, komunistycznej, czy obecnej, jest jeszcze październik, my cieszymy się listopadem. Komuniści w Polsce, organizując swoje obchody, mieli z tym niejaki problem. Otóż 7 listopada dzieli od jedenastego tylko kilka dni, a jak się domyślamy, w tym drugim dniu ob­ chodów żadnych robić nie należało. Co prawda, od czasu do czasu pojawiały się narracje w rodzaju „wpływ rewolu­ cji październikowej na niepodległość Polski”, ale to był margines. General­ nie było jak z pierwszym maja: flagi, zarówno biało-czerwone, jak i te cał­ kiem czerwone, mogły wisieć właśnie w tym dniu, ewentualnie drugiego do południa, ale w żadnym wypadku nie mogły pozostać do trzeciego. Po co takie „popeerelowskie” październikowe reminiscencje? Ano, przypomniało mi się o nieboszczce so­ wieckiej rewolucji przy okazji naszej

do tego użyć ludzi z tzw. ruchu LGBT, ale można i kobiety przeciwko… no właśnie, czemu? Wmówić kobietom, że ich wrogami są mężczyźni, którzy nie chcą aborcji, jest hasłem chwytli­ wym, ale na dłuższą metę trudnym do utrzymania. We wszelkich protestach feministycznych i proaborcyjnych męż­ czyźni również uczestniczą. Można, co prawda, powiedzieć, że pełnią rolę, jaką w klasycznej interpretacji marksi­ zmu państwowego okresu PRL pełniła tzw. postępowa inteligencja, która nie była klasą pracującą miast i wsi, ale za to ją wspierała i wraz z nią budowała socjalizm, a potem pewnie to samo miała robić z komunizmem. Niemniej wroga trzeba zdefiniować jakoś ina­ czej. Mężczyzna nadaje się do tej roli wtedy, gdy jest katolikiem albo żyje we własnej rodzinie, którą kocha. Źle, jeśli ma dziecko niepełnosprawne, bo nie można mu nic zarzucić. Wtedy można

powiedzieć, że jest wsteczny, opresyjny, sprzyja pedofilom w sutannach i do tego zmanipulował bądź zmusił swoja żonę (partnerkę) do cierpień związa­ nych z urodzeniem chorego „płodu”, bo do tego sprowadzała się początkowa retoryka postkobiecej rewolucji. Później wszakże, jak w każdej re­ wolucji, hasła się radykalizowały. Po jakimś czasie trudno je było jedno­ znacznie zracjonalizować, trudno też podejrzewać, by stały za nimi auten­ tycznie bojące się urodzenia ciężko chorego dziecka panie. Wulgarność i antykatolickie, bluźniercze ekscesy, które wtargnęły w przestrzeń publiczną, czyniąc przedmiotem wrogości wszyst­ kich dookoła, łącznie z tymi, którzy odmawiali różaniec, pokazało jedno: rzekome kobiety będące, w wypowie­ dziach propagandowych „rewolucją”, swoje zrobiły i mogą odejść. Ich miej­ sce zajęła tłuszcza, która – i tu znowu cytat – „wyrażała swój słuszny gniew”. Od początku wiadomo, że nie o ko­ biety tu szło. Tak jak nikogo z twórców tej kampanii nie obchodzi ich prawo wyboru do urodzenia chorego dziecka. Co najwyżej może chodzić o nieskrępo­ waną możliwość dokonywania aborcji, choć trzeba zaznaczyć, że jest to tylko jeden z celów rewolucji.

Ona Ta rewolucja, gdybyśmy ją uosobili, chce tego co zwykle: zburzenia porząd­ ku i zastąpienia go innym ładem, czy raczej przeciwieństwem ładu. O to cho­ dziło kiedyś bolszewikom, nazistom, ale i ruchom kontrkulturowym, Pol Potowi, aktywistom LGBT i tak dalej. Po prostu nadarzyła się okazja i wyko­ rzystano ją maksymalnie, zarządzając irracjonalnym strachem przed zniewo­ leniem rzekomo serwowanym przez rząd i Kościół. Rewolucja jest najczęściej ładnie opakowana. Na pudełku napisane jest „wolność”, a jej się generalnie chce. Nie­ stety w dzisiejszym ponowoczesnym świecie to pojęcie sprowadza się do zwykłej anarchii, wynikającej ze słyn­ nego „róbta co chceta”. Jedni w związku z tym chcą ćpać i prawa do ćpania się domagają, drudzy chcą afirmacji swo­ ich odmiennych od większościowych postaw seksualnych czy ogólnie oby­ czajowych. Im bardziej coś jest dziw­ ne, im trudniejsze do estetycznej czy

moralnej akceptacji, tym jaskrawiej się eksponuje. Jeszcze inni nie wiedzą, cze­ go chcą, ale – chcą. Wszystko, co tu piszę, jest pewną oczywistością, widzieliśmy to w me­ diach, zarówno tych starego typu, jak i nowszych, tzw. społecznościowych. Tam też można było najbardziej jaskra­ wo zobaczyć falę nienawiści do świata, jaka wylewała się spod palców piszą­ cych na klawiaturach. Pogardę tę widać było na zdjęciach i filmikach. Obrazki te nie są taką znowu no­ wością, w Polsce też mieliśmy przy­ grywki do tego, co się działo. Do nich należy zaliczyć wydarzenia na Krakow­ skim Przedmieściu sprzed 10 lat, ale też ekscesy z lata tego roku, których symbolem stał się facet drapiący się publicznie po jajkach (przepraszam za słowa, ale to tylko opis tego, co i tak wszyscy widzieli). Takie zachowania są stare jak świat. Objawy dekadencji w takiej postaci towarzyszyły wszyst­ kim rewolucjom rozwalającym zastany porządek. Tak było w rewolucji fran­ cuskiej czy towarzyszyło przewrotowi komunistycznemu w Hiszpanii w la­ tach trzydziestych; o bolszewikach w tym tekście napisałem już wystar­ czająco wiele. Gdybyśmy weszli głę­ biej w historię, to być może trzeba by sobie zadać pytanie: czy dekadencja jest narzędziem rewolucji, czy też od­ wrotnie, istnieje sama z siebie i ją tylko wykorzystuje? Dekadencki Rzym na przełomie starożytności i średniowie­ cza upadł pod naporem barbarzyńców, ale nie był przecież ich dziełem. Pewnie prawda leży pośrodku, niemniej jestem zdania, że pewne zjawiska występujące samoistnie są z zewnątrz wspierane. Jedno jest pewne. To nowe, które idzie, nie jest propozycją nowej organi­ zacji życia społecznego, to prosta dro­ ga do jego dezorganizacji. Zakłócanie możliwości przemieszczania się ludzi, organizacji gospodarki, a przy okazji zaburzanie funkcjonowania łańcucha dostaw, który w czasie medialno-poli­ tycznej pandemii i tak był zakłócony, ma służyć jednemu: obaleniu władzy.

Cui bono? W tym miejscu trzeba zadać to sta­ re prawnicze, choć może również polityczne pytanie: Kto tak napraw­ dę na rozróbie w Polsce korzysta? Po pierwsze ci, którzy chcą zmiany władzy

w Polsce. Na pewno do tej grupy za­ liczają się wszelkie globalne ośrodki lewicy, ogromnie możne i w takim sa­ mym stopniu bogate. Zmiana władzy czy wręcz anarchizacja życia w Polsce może też być na rękę różnym ośrod­ kom siły, globalnym jak i regionalnym. Na pewno za PiS-em nie przepadają Niemcy, którzy mimo przeprowadzo­ nej denazyfikacji i wizualnym pozby­ ciu się atrybutów mocarstwowości nie porzucili swych marzeń o panowaniu na wschodzie. Nie chodzi o to, że par­ tia ta w swym programie czy gospo­ darczych przedsięwzięciach jest jakoś szczególnie antyniemiecka, ale w dys­ kursie wewnętrznym na pewno na taką się kreuje. Jeśli chodzi o konkrety, to prawdopodobnie bardzo irytuje na­ szych zachodnich sąsiadów blokowa­ nie możliwości dokończenia budowy rurociągu Nord Stream 2, która to blo­ kada identyfikowana jest z polsko-ame­ rykańską zmową. Poza tym polityka niemiecka, tak na użytek wewnętrzny, jak i na eksport, zdaje się być mocno lewicowa i lewicowość wspiera, z wy­ jątkiem sytuacji, w której zagrożone są czysto niemieckie interesy. Z jednej strony jest to dość dziwaczny balans, z drugiej jednak trudno go krytyko­ wać, gdyż do tej pory przynosił temu krajowi i jego narodowemu kapitałowi zdecydowane korzyści. Skoro wymieniłem ów fatalny ru­ rociąg i jego beneficjentów, to trzeba uczciwie przyznać, że Rosja też nie przepada za władzą w Polsce, którą może obarczać kilkoma swoimi mię­ dzynarodowymi porażkami, a kwestia wydarzeń smoleńskich z kwietnia 2010 roku zdaje się być ciągle niezabliźnioną politycznie raną. Poza tym pamiętajmy, że dla części rosyjskich polityków Pol­ ska jest bliską zagranicą, która winna być objęta strefą wpływów. Oba ośrodki na pewno starają się mieć wpływ na media i propagandę. Bez wątpienia dysponują tu swoimi ośrodkami. Nie przypadkiem ekolo­ dzy w Polsce nie protestują przeciwko budowie gazociągu czy ściekom w Wi­ śle, ale przeciw przekopowi Mierzei Wiślanej. To już jest oczywiście tylko jeden, stosunkowo mały przykład. Na pewno można jeszcze dla ilustracji do­ dać znaną wypowiedź lewicowego po­ lityka, obecnie prezydenta stolicy, któ­ ry kwestionował konieczność budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego

wobec istnienia eleganckiego lotniska w Berlinie. Nietrudno odnieść wraże­ nie, że wojna światopoglądowa, jaka obecnie się u nas rozpętała, może mieć korzenie geopolityczne. Na arenie międzynarodowej Pol­ ska jest sojusznikiem, o ile nie wasa­ lem Stanów Zjednoczonych. Wydaje się więc, że tam nie znajdziemy chętnych do destabilizowania sytuacji. Twier­ dzenie takie jest jednak naiwnością. W USA też trwa spór polityczny o pod­ łożu ideologicznym i ma on swe od­ zwierciedlenie w koncepcjach polityki zagranicznej. Było to widać w trakcie kampanii prezydenckiej i na pewno będzie widoczne w późniejszym czasie. Polityka USA wobec Polski jest wyraź­ nie niekonsekwentna. Z jednej strony mamy wypowiedzi Donalda Trumpa o tym, jak jesteśmy ważni, z drugiej – połajanki pani ambasador mówiącej o tym, że stoimy po złej stronie histo­ rii. Może to być zaplanowana strategia, zabawa w dobrego i złego glinę, trud­ no powiedzieć. Nie należy zapominać, że w Stanach Zjednoczonych są różne globalne ośrodki finansowe, także te rewolucyjne, co każe nam brać pod uwagę, że i stamtąd może płynąć bez­ pośrednia inspiracja i pieniądze dla potencjalnej rewolucji w Polsce. Wszystkie te wymienione prze­ ze mnie powierzchownie możliwości łączy nacisk światopoglądowy, jakby niezależny od geopolityki; albo inaczej: światopogląd staje się narzędziem walki geopolitycznej. Tak już w historii by­ wało. Przecież panowanie komunizmu w Polsce wiązało się z przynależnością naszych ziem do określonego bloku geopolitycznego. Zmiana oblicza światopoglądo­ wego Polski jest na rękę podmiotom na pozór nie mającym ze sobą wiele wspólnego. Wspierają one różne grupy nacisku, które przypadkiem, albo i nie przypadkiem, spotkały się przy okazji rewolucji październikowej.

Dlaczego? Czy to można było przewidzieć? Trudno powiedzieć. Przynajmniej z mojej perspektywy skala zjawiska każe przypuszczać, że wybuch zo­ stał gdzieś przygotowany i zorgani­ zowany. To, że nie było go widać na poziomie mediów, to nic dziwnego, ale czy na pewno nie wiedziały o tym


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

13

MYŚL JP II Wspomniany w październikowym eseju w „Kurierze WNET” angielski filozof utylitarysta John Stuart Mill w traktacie O wolności od razu odżegnał się od scholastycznej tradycji zajmowania się wolną wolą człowieka, przejawiającą się – jak pisał św. Tomasz z Akwinu w traktacie Człowiek (tom 6 londyńskiego wydania Sumy teologicznej) – swobodą „wyboru między dobrem a złem”. Skupił się zaś na tzw. wolności obywatelskiej lub społecznej, rozumianej jako „charakter i granice władzy, której społeczeństwo ma prawo podporządkować jednostkę”. We współcześnie zapominanym zwyczaju języka polskiego, bardziej odpowiednie byłoby tu wyrażenie: ‘swobody obywatelskie lub społeczne’.

Sumienie prawe według Jana Pawła II

Wolność a odpowiedzialność Teresa Grabińska

O

ile wolność odniesiona do samostanowienia (przy­ bliżonej w eseju lipcowym „Kuriera WNET” koncep­ cji Karola Wojtyły) jest władzą człowie­ ka nad samym sobą w czynieniu dobra i doskonaleniu siebie, to swobody oby­ watelskie lub społeczne są osłabieniem przymusu władzy zewnętrznej – pań­ stwa lub obyczaju – wywieranego na jednostkę. Mill jako teoretyk liberalizmu sfor­ mułował wiodącą zasadę, która głosi, „że jedynym celem usprawiedliwia­ jącym przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, ograniczenie swobody działania jakiegokolwiek człowieka, jest samoobrona, że jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem cy­ wilizowanej społeczności wbrew je­ go woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. Jego własne dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem”. Na pierwszy rzut oka Millowska zasada mogłaby się wydać swoistym przeskalowaniem (z poziomu osoby na społeczność) Wojtyłowej normy per­ sonalistycznej (przedstawionej w paź­ dziernikowym „Kurierze WNET”). Zgodnie z nią „osoba jest takim do­ brem, (…) które nie może być trak­ towane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i peł­ nowartościowe odniesieniu do niej sta­ nowi tylko miłość”. Niewątpliwie zasada Milla słusznie staje w obronie każdego indywiduum, które ma prawo do swobody działania, akcentuje w ten sposób jego podmio­ towość, broni przed naruszeniem jego

dobrostanu. Co prawda jest pewien kłopot z ową Wojtyłową miłością, ale pewnie dałoby się jej realizację prze­ łożyć na unikanie krzywdzenia dru­ giego człowieka? Okazuje się jednak, że uspójnienie obu zasad jest niewy­ konalne w bezpośrednim przekładzie znaczeń językowych, lecz dopiero na poziomie współuzupełniających się koncepcji wolności. Po pierwsze, jednak postawa miło­ ści, a nawet Arystotelesowskiej przyjaź­ ni wobec drugiego człowieka to nie to samo, co niewyrządzanie mu krzywdy. Ponadto postulowana przez Milla moż­ liwość nieuwzględniania dobra mo­ ralnego poszczególnego człowieka nie wpisuje się w relację miłości, a wraz z możliwością nieuwzględnienia do­ bra fizycznego zapowiada legalność nie tylko miękkiego, ale i twardego przy­ musu. Mimo zastrzeżenia szczególnych okoliczności użycia przymusu, jego cele i metody mogą być różne. Po drugie, jeszcze trudniejszą do rozwiązania kwestią, wywołaną zesta­ wieniem obu zasad, jest odpowiedzial­ ność za czyn. Według Milla: „Każdy jest odpowiedzialny przed społeczeństwem jedynie za tę część swego postępowania, która dotyczy innych. W tej części, któ­ ra dotyczy jego samego, jest absolutnie niezależny; ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem”. Dziedzina wolności bowiem obejmuje „po pierwsze, wewnętrzną sferę świa­ domości: żądanie wolności sumienia w najszerszym znaczeniu tego słowa; wolności myśli i uczucia; absolutnej swobody opinii i osądu we wszystkich przedmiotach praktycznych lub filozo­ ficznych, naukowych, moralnych lub teologicznych”.

Dokończenie z poprzedniej strony

służby? Wydaje się to rzeczą dziwną. Możemy mieć do czynienia z kilkoma możliwościami: albo służby wiedziały i sprzyjały nowemu ruchowi, w sen­ sie – nie są lojalne wobec rządzących w Polsce, albo wiedziały i rzecz całą koordynowały, co daje pole do róż­ nych domysłów, które na razie pozo­ stawię na boku, albo nie wiedziały, co oznacza, że nasze państwo, mi­ mo rządowych deklaracji, jest w sta­ nie opłakanym. Ponieważ nie jestem władny tej kwestii rozstrzygnąć, zaj­ mę się czym innym: dlaczego grunt pod protesty był tak podatny? Otóż przede wszystkim mogliśmy jasno zobaczyć efekty kilku dziesiątek lat działalności systemu szkolno-wy­ chowawczego i pracy mediów liberal­ nych i lewackich. To, że protesty tak masowo poparła młodzież, oznacza też kompletną klęskę np. katechezy szkol­ nej i wszystkich modeli i programów duszpasterskich. Oczywiście mam tu na myśli ich wymiar społeczny i nie odnoszę się do indywidualnego na­ wrócenia określonych ludzi. Niestety poległo zupełnie wy­ chowanie patriotyczne oparte na historii. Młodzież, która przeszło­ ści nie zna i znać nie chce, jest goto­ wa na wszystko i podatna na każdy głos namawiający ją do najbardziej szkodliwych działań. Nie jest to oczy­ wiście zjawisko wyłącznie polskie. Pisze o tym choćby Papież Franci­ szek w swej ostatniej encyklice Fratelli tutti jako o problemie globalnym. Być może jest to kolejna podpowiedź pozwalająca nam poszukiwać źródła rewolucji w bezdusznym, globalnym kapitalizmie, bawiącym się ideologia­ mi i wykorzystującym je do swoich egoistyczno-finansowych celów. Jest

to więcej niż prawdopodobne. Naj­ prawdopodobniej Papież wie, o czym pisze. To z powodu tego zagrożenia nawołuje on do powrotu do warto­ ści narodowych osadzonych właś­ nie w historii, tyle tylko, że jego też upolityczniono i wsadzono do wora z ekologami i różnymi dziwakami. Ta ostatnia konstatacja oczywiście nie na wiele nam się przyda. Stracone lata bardzo trudno będzie odrobić, o ile w ogóle okaże się to możliwe. Kolej­ ne miesiące coraz bardziej ukażą nam przesunięcie dyskursu społecznego na lewo, w stronę anarchizacji, a to bar­ dzo szybko może się skończyć naro­ dową katastrofą. Ponieważ przedział pomiędzy dniem, kiedy piszę ten tekst, a dotarciem tych słów do czytelnika dzieli spora przepaść czasowa, to być może, że ta oto moje projekcja już się zrealizowała. Wracając na koniec do mojego wstępu poświęconego recepcji obcho­ dów rocznicy rewolucji październi­ kowej w okresie mojego dzieciństwa: przyszedłem na świat i dorastałem w czasie i na obszarze, gdzie obowią­ zującą narracją była ta o determinują­ cej roli walki klas w historii. W Polsce była ona wręcz zadekretowana praw­ nie. Na szczęście to się skończyło, po­ nieważ mało kto w nią wierzył, a jeśli nawet tacy byli, to większość tej wiary nie podzielała. Zapewne częściowo był to niezawiniony sukces szkoły, gdzie sztuczność państwowych obchodów budziła raczej politowanie bądź opór zamiast akceptacji. Niestety lata mijają i sytuacja się odwróciła. Być może wielkimi krokami zbliżamy się do rzeczywistości, w któ­ rej walka klas stanie się praktyką życia. Oby nie. K

W

dziele personalisty Ka­ rola Wojtyły Osoba i czyn odpowiedzialność także ma wymiar społeczny, lecz zaczyna się w sprawcy czynu, przede wszystkim względem siebie samego, a względem zewnętrznych regulacji lub opinii spo­ łecznej w takim stopniu, w jakim są spójne z imperatywem wewnętrznym. „Stosunek między sprawczością osoby a jej odpowiedzialnością daje podstawę do tych elementarnych usta­ leń, na których opiera się cały porządek moralny i prawny w swym wymiarze międzyludzkim i społecznym. Tym nie­ mniej stosunek ten, podobnie jak po­ winność, jest przede wszystkim pewną rzeczywistością w osobie, wewnątrz osoby. Tylko też dzięki tej rzeczywisto­ ści wewnątrzosobowej możemy z kolei mówić o społecznym znaczeniu odpo­ wiedzialności i ustalać w życiu społecz­ nym pewne jej zasady”. Warto się zatem przyjrzeć tym jed­ nak dwóm różnym rozumieniom od­ powiedzialności za sprawstwo czynu oraz odpowiedzieć na pytanie: skąd ta różnica się bierze? Porównanie w pierwszym już mo­ mencie ujawnia przeciwny zwrot rela­ cji w zależności między indywiduum a grupą indywiduów (społecznością). W personalizmie (ale częściowo też w arystotelizmie) wszystko zaczyna się w osobie i to kondycja poszczególnych osób w swoistej wypadkowej wyznacza kondycję wspólnoty. Zależność ukierun­ kowana jest od dołu (od osoby) ku górze (ku wspólnocie). Natomiast w Millow­ skim podejściu to kondycja ogółu (spo­ łeczności, tj. od góry) wymaga niejako dopasowania stanu poszczególnych in­ dywiduów (tj. ku dołowi). Jedno i drugie podejście jest istotne w odpowiednim uzupełnianiu się podczas wypraco­ wywania właściwych relacji wewnątrz wspólnoty. Jednak od XIX w. zaczyna przeważać to drugie. Niebezpiecznie de­ precjonuje status osoby i w istocie igno­ ruje etykę, aż po współczesny nurt trans­ humanizmu, który unieważnia w ogóle biologiczną (naturalnie psychofizyczną) strukturę organizmu ludzkiego na rzecz struktury stechnologizowanej. J.S. Mill próbował uwzględnić oba te podejścia w swoich rozważaniach o wol­ ności. Nie przypadkiem jednak uważa się go za równoległego twórcę filozofii pozytywistycznej (pozytywnej), obok francuskiego filozofa Augusta Comte’a. Pozytywizm za wiedzę prawdziwą uznaje jedynie wiedzę o faktach. Comte zapo­ stulował wprost „unaukowienie” pozna­ nia ludzkiego postępowania w zapropo­ nowanej przez siebie nowej dyscyplinie wiedzy – socjologii, która za przedmiot badań empirycznych przyjmuje fakty (zjawiska, fenomeny) społeczne. Bada­ nie w ten sposób faktów społecznych rzeczywiście dostarcza wiele cennej wie­ dzy o ludzkim działaniu, determinowa­ nym uwarunkowaniami społecznymi. Ma więc pozytywne znaczenie dla te­ orii moralnej w poszerzeniu jej zakre­ su przedmiotowego o tzw. moralność zsocjo­logizowaną. Jednak dziewiętnastowieczni filozo­ fowie nie poprzestali na socjologii w jej funkcji wzbogacania wiedzy o ludzkim działaniu w określonych warunkach kulturowych, bytowych, społecznych itp. Część z nich przyjęła stanowisko zrywające z moralną kwalifikacją ludz­ kiego czynu, nieuwzględniające innego rodzaju moralności niż ta zsocjologi­ zowana. Odrzuca ono zatem tzw. sądy wartościujące czyn, tzn. stwierdzenia tego, czy jest dobry, czy zły. A skoro tak, to człowiek nie jest moralnie od­ powiedzialny za swój czyn, lecz wyłącz­ nie wobec ustanowionych w społeczno­ ści reguł (prawnych) i wobec własnego

zindywidualizowanego sumienia. W ten sposób powstał żywotny do dziś nurt zwany socjologizmem.

W

definicji francuskiego per­ sonalisty Jacquesa Mari­ taina (z jego Dziewięciu wykładów o podstawowych pojęciach filozofii moralnej) socjologizm jest nur­ tem będącym „ekstrapolacją socjolo­ gii, utożsamiającym ją z filozofią życia moralnego i zastępującym nią etykę”. Nie tylko ze względu na własne od­ mienne stanowisko filozoficzne Mari­ tain uznał socjologizm „za pozbawiony sensu”, lecz wykazywał jego wewnętrz­ ne sprzeczności, niespójności i konse­ kwencje, które ostatecznie unieważniają jego przedmiot. M.in. poruszył prob­ lem sumienia, który wiąże się z wol­ nością podejmowania czynu i rów­ nocześnie z odpowiedzialnością zań. Pisał o tym tak: „Zawsze gdy w życiu codziennym ze względu na sumienie – aby mieć czyste sumienie – rezygnu­ jemy z czegoś, co rzeczywiście sprawia nam przyjemność, zawsze gdy wznosi­ my się ponad to, co się robi i myśli, aby podjąć decyzję, którą uważamy za na­ prawdę dobrą, doświadczenie moralne stawia nas wobec rzeczywistości, która jest autentycznie nasza, zakorzenio­ na w mojej wolności osobowej, tak że wszelka presja zewnętrzna ma władzę nade mną tylko o tyle, o ile tego chcę”. W przytoczonym wcześniej frag­ mencie autorstwa Milla i ostatnim cy­ tacie autorstwa Maritaina występuje sumienie jako instancja, do której się człowiek odwołuje w ocenie moralnej podejmowanego czynu. Już po pobież­ nym porównaniu obu tekstów widoczna się staje zasadnicza różnica w rozumie­ niu, czym sumienie jest dla każdego z autorów. W podejściu Milla do wol­ ności jest to instancja zindywidualizo­ wana, stając się u różnych ludzi w różny sposób podstawą moralnej oceny włas­ nego czynu. U Maritaina, jak i u innych personalistów, sumienie jest uniwersal­ nym, niejako gatunkowym miernikiem przystawalności czynu osoby do dobra. W świetle podjętych rozważań bardziej jasne staje się osłabienie (a na­ wet wykluczenie) jednostkowej odpo­ wiedzialności za moralne zło czynu, gdy sumienie ma wymiar indywidual­ ny. Natomiast ujednorodniony stopień odpowiedzialności za czyn względem sumienia uniwersalnego prowadzi do

samoregulacji poszczególnych osób w ich postępowaniu, ze względu na tę samą ocenę czynu w sumieniu. Jednostki o zin­ dywidualizowanym sumieniu bardziej wymagają regulacji zewnętrznych (praw­ nych, konwencjonalnych) niż jednostki o sumieniu uniwersalnym (prawym), które wedle tego samego wzorca moral­ nego niejako same się względem siebie dopasowują, harmonizują we wspólnotę. Powstaje jednak pytanie, czy w tym drugim przypadku nie ma miejsca krę­ powanie indywidualnej wolności, ha­ mowanie twórczości i przekraczania rozmaitego typu barier, służącego roz­ wojowi? Tak lub nie; wszystko bowiem zależy od tego, jak się rozumie wolność w relacji do systemu wartości, a więc od tego, od czego zaczął się niniejszy esej: czy wolność OD wszelkich ograniczeń wyboru, czy wolność DO urzeczywist­ niania wartości (dobra)? W jakim wza­ jemnym splocie oba rodzaje wolności występują i jaką u podstaw przyjmuje się hierarchię wartości? Piękną wykładnię funkcji sumienia

prawego dał Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor (Blask prawdy). Są to złożone i trudne rozważania teologicz­ ne, adresowane do biskupów, nie zaś bezpośrednio do wiernych, którym to biskupi mają przybliżać ich tok i wy­ niki. Pisząca nie jest teologiem, a więc może tylko sygnalizować niektóre waż­ ne punkty powiązania wolności i kon­ cepcji sumienia.

W dziele Wojtyły Osoba i czyn odpo­ wiedzialność także ma wymiar społeczny, lecz zaczyna się w sprawcy czynu, przede wszyst­ kim względem siebie samego, a względem zewnętrznych regulacji lub opinii społecznej w takim stopniu, w jakim są spójne z imperatywem wewnętrznym. Sumienie jest pojęciem teologicz­ nym. Jedna z jego definicji pochodzi z Listu do Rzymian św. Pawła. Powo­ łuje się na nią Jan Paweł Ii, gdy pisze, że „sumienie w pewnym sensie stawia człowieka wobec prawa, samo stając się «świadkiem» w jego sprawie: świadkiem jego wierności lub niewierności prawu, tzn. jego istotnej prawości lub niegodzi­ wości moralnej. (…) Sumienie składa

swoje świadectwo wyłącznie wobec sa­ mej osoby. Z kolei tylko ona sama zna własną odpowiedź na głos sumienia”.

W

cytacie tym termin ‘prawo’ to prawo naturalne. „[O]d­­ nosi się ono do pierwotnej natury właściwej człowiekowi, do «na­ tury osoby ludzkiej», którą jest sama osoba jako jedność duszy i ciała, jako jed­ ność wszystkich jej skłonności zarówno duchowych, jak i biologicznych, oraz wszelkich innych właściwości, które są niezbędne, by mogła dążyć do swego ce­ lu”. W chrześcijaństwie prawo naturalne jest utożsamiane z prawem Bożym. Jest w swoim ogólnym zarysie powszechne (uniwersalne) i niezmienne. W 1987 r. Jana Paweł II w lubel­ skiej homilii, skierowanej do kapła­ nów, powiedział, że „człowiek (…) rośnie przez osąd sumienia”. Jednak sama zgodność osądu moralnego czynu z wyrokiem sumienia nie oznacza, że jest ów osąd prawdziwy. Jak to już było wskazane w eseju lipcowym „Kuriera

WNET”, współcześnie zanika „nieod­ zowny wymóg prawdy, ustępując miej­ sca szczerości, autentyczności, «zgod­ ności z samym sobą», co doprowadziło do skrajnie subiektywistycznej inter­ pretacji osądu moralnego”. W języku codziennym wyraża się to frazą, że każ­ dy ma swoją własną prawdę, w jedna­ kowym stopniu godną uznania. Ow­ szem, godną zastanowienia, pochylenia się nad nią, zrozumienia, ale nie można zgodzić się na to, aby przyznawać „su­ mieniu jednostki wyłączny przywilej autonomicznego określania kryteriów dobra i zła oraz zgodnego z tym działa­ nia”. Te kryteria są bowiem obiektywne i uniwersalne, gdy wynikają z prawa naturalnego. Rozmycie klasycznego rozu­ mienia prawdy jako zgodności sądu z rzeczywistością albo zgodności bytu z poznaniem jest przyczyną błędnego osądu sumienia. Błąd sumienia może mieć jednak dwojakie pochodzenie. Po pierwsze, przy zachowaniu dąże­ nia do prawdy obiektywnej, człowiek oceniający czyn może nie mieć dosta­ tecznej wiedzy i nie być tego świadom. Mimo błędu, człowiek dalej legitymuje się prawym sumieniem, choć swoim czynem powoduje niezawinione zło. Natomiast po drugie, gdy człowiek legi­ tymuje się błędnym sumieniem, pracu­ jącym w matrycy subiektywnie (indy­ widualnie) oraz dowolnie dobieranych norm i zasad, wyroki tak ukształtowa­ nego sumienia, prowadzące do czynów złych, obarczają sprawcę winą. Jan Paweł II podkreślał kardynalną sprzeczność w liberalistycznym poj­ mowaniu wolności. Z jednej oto stro­ ny wolność OD wszelkich ograniczeń jest celem samym w sobie; „czyni się z niej absolut, który ma być źródłem wartości”. Z drugiej zaś strony, w tym ujęciu wolności płynność wartości i norm nie może być powstrzymana, aby nie deabsolutyzować wolności, nie tamować procesu samoprojektowania się wolności. W ludzkiej egzystencji prowadzi to do – jak to kiedyś nazwa­ ła pisząca – zniewolenia doraźnością, tym, co tu i teraz. Stan ten rodzi zarów­ no patologie społeczne, jak i patologie osobowościowe – znane współczesnym socjologom i psychologom. Oba ro­ dzaje patologii są wynikiem fałszywie rozumianej wolności tak grupowej, jak jednostkowej, wynikającej z błędnie uformowanego sumienia. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

14

C H WA Ł A B O H AT E R O M !

P

rzeglądając w moim telefo­ nie zdjęcia, natrafiłam na jed­ no, zrobione trzy lata temu w ogrodach Pałacu Prezyden­ ckiego. Przypomniałam sobie spotka­ nie z panem Władysławem Fusem, wrocławskim działaczem Solidarno­ ści Walczącej. W mojej pamięci zachował się upal­ ny czerwiec 2017 roku. W pięknej sce­ nerii oświetlonych rozgrzanym słońcem ogrodów Pałacu Prezydenckiego licznie zgromadzeni, odświętnie ubrani goście, stojąc w niewielkich grupkach, prowa­ dzili rozmowy. W powietrzu unosiła się jeszcze podniosła atmosfera zakończo­ nej przed chwilą oficjalnej części obcho­ dów. Uczestnicy uroczystości oczekiwali na rozpoczęcie mniej formalnej części jubileuszu. Po chwili w ogrodach poja­ wili się: Gospodarz Pałacu, Prezydent Andrzej Duda, Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz ówczesny wicepremier, Mateusz Morawiecki. Kilkanaście minut wcześniej w Sa­ li Kolumnowej Pałacu Prezydenckie­ go miała miejsce uroczystość z okazji 35 rocznicy powstania Solidarności Walczącej. Wielu działaczy podzie­ mia zostało odznaczonych przez Pre­ zydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Wolności i Solidarności. Ponadto wielu z obecnych tam członków SW otrzy­ mało wyemitowaną przez NBP oko­ licznościową monetę upamiętniającą zarówno tę rocznicę, jak i tych, którzy tworzyli Solidarność Walczącą. Zasad­ niczy wpływ na wygląd monety miały dwie osoby będące legendą Solidarno­ ści Walczącej: Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz Andrzej Kołodziej. Miałam zaszczyt uczestniczyć w kilku posiedzeniach komisji zajmującej się wyborem wizerunku numizmatu i ob­ serwowałam, jak Kornel Morawiecki wraz z And­rzejem Kołodziejem po­ chylają się nad najdrobniejszym ele­ mentem projektu. Zależało im, by na małej powierzchni srebrnego krążka zawrzeć symboliczną opowieść o So­ lidarności Walczącej. Po części oficjalnej wszyscy goście przeszli do ogrodów. Znajomi, którzy niejednokrotnie nie widzieli się od lat, mieli okazję do wspomnień. Obser­ wując dawnych działaczy Solidarności Walczącej, w większości ludzi w sile wieku, powróciło do mnie wspomnie­ nie, że to właśnie przeciwko tym lu­ dziom peerelowski generał Czesław Kiszczak rozkazał użyć „wszelkich do­ stępnych sił i środków”. Pomimo czę­

śnieżnych i brodzenie w błocie w drew­ niakach, które nie zabezpieczały przed zimnem i wilgocią, nie zapewniały sto­ pom komfortu równego goretexowi, było wyzwaniem, przed którym każde­ go dnia stawali ci, których dzieciństwo i młodość przypadły na lata okupacji i czas powojenny. Każdy z nas popeł­ nił „grzech” marudzenia przy jedze­ niu, siedząc za stołem u dziadków. Czy pomyśleliśmy, że oni niejednokrotnie marzyli o tym, by najeść się do syta?

P

Warto przybliżyć sylwetkę człowieka, który może być reprezentantem swojego pokolenia – ludzi urodzonych przed II wojną światową, którym przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a następnie żyć w czerwonym.

Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie Maria Czarnecka

wspomniał jedynie, że wykonywał za­ dania, które mu przydzielano, a czasa­ mi podczas manifestacji zdarzyło się mu walczyć z ZOMO. Niejednokrotnie ta nierówna walka kończyła się cięż­

Włączył się w tworzenie Solidarności we wrocławskich zakładach pracy. A później nastał 13 grudnia 1981 r. i… pan Władysław nadal działał. W swojej opowieści mówił: „Nie ma we Wrocławiu komisariatu, gdzie bym nie siedział”. stych aresztowań, pomimo intensyw­ nych działań agentury, nigdy nie udało się rozbić ani zinfiltrować środowiska Solidarności Walczącej. To właśnie wtedy, podczas uroczy­ stości w Pałacu Prezydenckim pozna­ łam pana Władysława Fusa. Elegancki, starszy pan o niewielkiej posturze pod­ szedł do nas, zaproszonych na roczni­ cowe obchody rocznicowe SW daw­ nych działaczy Młodzieżowego Ruchu Oporu, później KPN i NZS, grzecznie przerwał naszą rozmowę z Marszał­ kiem Seniorem i poprosił o zrobienie zdjęcia z Kornelem Morawieckim, swoim dawnym szefem z podziemia, z którym spotkał się po wielu latach. Prośba została spełniona, a na zdjęciu obok pana Władysława i przywódcy SW znalazło się kilka osób z naszej gru­ py. Uderzyła mnie pogoda ducha, jaką pan Władysław emanował. Nie ukry­ wał, że cieszy się z udziału w rocznico­ wych uroczystościach, z zaproszenia do Pałacu Prezydenckiego, z otrzymanej monety, a przede wszystkim z możli­ wości spotkania z legendą Solidarno­ ści Walczącej, Marszałkiem Seniorem Kornelem Morawieckim. Poprosiliśmy pana Władysława, by zechciał chociaż na chwilę dołączyć do naszego grona. Rozmowa na początku dotyczyła ob­ chodów 35 rocznicy powstania SW. Pan Władysław przyjechał z Wrocławia wraz z grupą dawnych działaczy. Był wdzięczny za pamięć, nie krył wzru­ szenia z faktu, że jest mu dane gościć w Pałacu Prezydenckim, a nawet osobi­ ście spotkać prezydenta Andrzeja Du­ dę. Cieszyło go ogromnie, że po tylu latach ma okazję jeszcze raz uścisnąć dłoń Kornelowi Morawieckiemu. Ude­ rzająca była skromność starszego pana. Pytany o okres opozycyjny, lapidarnie

kim pobiciem. O sobie mówił niewiele. W trakcie rozmowy głównie skupiał się na postaci Kornela Morawieckiego jako fantastycznego twórcy oraz przywódcy Solidarności Walczącej, który pomi­ mo upływu wielu lat nadal pamięta o swoich ludziach, czego wyrazem jest chociażby ta rocznicowa uroczystość, odznaczenia i moneta. Poza tym był wdzięczny za bezpłatny transport, bo jak stwierdził, wielu osób nie byłoby stać na bilet do i z Warszawy, a poza tym nie wszystkim zdrowie pozwalało na podróż pociągiem. Pan Władysław podziękował nam za rozmowę i wrócił do swoich znajo­ mych. Zaintrygował mnie ten pogod­ ny, miły mężczyzna. Jeden z tysięcy bezimiennych bohaterów, którzy bę­ dąc świadomi grożących im represji, walczyli, wierząc w upadek komuny w Polsce. Po tym spotkaniu powróci­ łam wspomnieniami do lat 80., kiedy to w jedynej telewizji, w jedynie „słusz­ nym” programie informacyjnym nie­ jednokrotnie spiker z oburzeniem in­ formował o zamieszkach lub strajkach we Wrocławiu, wywoływanych przez wrogie społeczeństwu socjalistyczne­ mu elementy, czyli przez Solidarność Walczącą.

P

rzy pierwszej nadarzającej się okazji zapytałam Artura Adam­ skiego – chodzącą encyklopedię SW, dawnego wrocławskiego opozy­ cjonistę z Solidarności Walczącej oraz bliskiego współpracownika Kornela Morawieckiego – o pana Władysła­ wa. Usłyszałam fascynującą opowieść o człowieku, który w latach młodo­ ści uprawiał wiele dyscyplin sporto­ wych, z których boks zahartował go najbardziej na resztę życia. Pan Fus

związał się z SW i często uczestniczył w ulicznych demonstracjach, podczas których był celem zomowskich pałek. Podczas jednej z manifestacji, zorga­ nizowanej po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, funkcjonariusze SB zrzucili pana Władysława z dachu bu­ dynku, na którym stał z rozwiniętym transparentem: „Uwolnić Kornela”. Ten mężczyzna o niezbyt rosłej posturze miał niesamowitą siłę, dzięki której wy­ chodził obronną ręką z opresji i wracał do zdrowia. Myślę, że warto przybliżyć sylwet­ kę człowieka, który może być repre­ zentantem swojego pokolenia – ludzi urodzonych przed II wojną świato­ wą, którym przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a następ­ nie żyć w czerwonym.

P

an Władysław Fus urodził się 11 grudnia 1930 r. w Żołyni w powiecie łańcuckim, w wo­ jewództwie lwowskim. Niewielką miej­ scowość, która w latach 20. XX wieku utraciła prawa miejskie, zamieszkiwała wielokulturowa społeczność, gdzie – oprócz mieszkańców pochodzenia pol­ skiego – najliczniejszą grupę stanowili Żydzi. Pan Władysław we wspomnie­ niach utrwalonych w Cyfrowej Biblio­ tece Multimedialnej Edukacja, opowia­ dając o swoich zabawach z żydowskimi kolegami, interesach prowadzonych przez swojego ojca z żydowskimi kon­ trahentami, o codziennej koegzystencji przedstawicieli różnych grup etnicz­ nych „odczarowuje” coraz częściej pro­ pagowany w niektórych środowiskach mit hermetycznego polskiego społe­ czeństwa. To beztroskie życie małego chłopca zostało brutalnie przerwane 1 września 1939 roku. Zniknął nagle znany, bezpieczny świat, a kolejne la­ ta przyniosły strach, ubóstwo, wręcz głód. Ojciec podjął walkę z okupantem, więc Władysław musiał pomagać mat­ ce utrzymać rodzinę. Tym bardziej, że jeden ze starszych braci został wywie­ ziony na roboty do Niemiec. Koniec wojny nie oznaczał końca trudnej sytuacji życiowej rodziny Fu­ sów. Po ukończeniu drugiej klasy gim­ nazjum w 1948 roku pan Władysław zdecydował się dołączyć do brata, który w wyniku wojennej zawieruchy osiadł we Wrocławiu. Całe dnie wypełniała praca w fabryce sztucznego jedwabiu i szkoła. Pomimo zapewnionych w za­ kładowej stołówce posiłków, głód, który

był zmorą podczas okupacji, nadal towa­ rzyszył młodemu człowiekowi. Oprócz głodu były też problemy mieszkaniowe. Niespokojny duch pana Władysława popchnął go w stronę sportu. Uprawiał różne dyscypliny, jednak największe sukcesy osiągnął w boksie. Życie się toczyło. Praca, sport, zało­ żenie rodziny, wspieranie najbliższych. Mała stabilizacja nie przesłoniła oglą­ du sytuacji w kraju. Niespokojny duch nie pozwolił osiąść na laurach. Pomimo nadszarpniętego wypadkiem w pracy zdrowia i przejścia z tego powodu na rentę, włączył się w tworzenie Solidar­ ności we wrocławskich zakładach pracy. A później nastał 13 grudnia 1981 r. i… pan Władysław nadal działał. W swojej opowieści mówił: „Nie ma we Wroc­ ławiu komisariatu, gdzie bym nie sie­

P

óźniej działalność w Solidarno­ ści Walczącej i znów grupa „za­ dymiarzy”, i znów zatrzymania, i znów pobicia – stąd taka doskonała znajomość lokalizacji wrocławskich komisariatów. Pytany o swój patrio­ tyzm, odpowiedział krótko, bez pa­ tosu: „To się nie wzięło samo z siebie. Miałem przedobrego ojca. On mnie tego nauczył”. Pan Władysław nie krył przywiązania do swojej małej ojczyzny, z której pochodził. Lokalny patriotyzm przewija się w cyfrowym zapisie jego opowieści o Żołyni, jaką zapamiętał z dzieciństwa, jak i o Żołyni dzisiaj. Ciekawa jest opinia pana Wła­ dysława o bieżącej sytuacji w Polsce. O wyborach 2015 r. powiedział: „Uwa­ żam to za cud boży. Ja i moi znajomi prosiliśmy o wygraną. Pan Bóg dał nam

„Pan Bóg dał nam tyle, że nawet nie marzyliśmy. Jak nie pociągniemy tego, zaniechamy, to Polska nie odzyska tego, co teraz jest, za 200 lat”. Powiedział to człowiek, którego emerytura była zdecydowanie niższa niż dwa tysiące złotych. dział”. Po chwili dodał: „To, co przeży­ łem w stanie wojennym, to tylko dzięki Bogu”. A przeżył niemało. Jako członek grupy tzw. zadymiarzy, był traktowany przez esbeków według „specjalnych” procedur. Podczas zatrzymań zimą zo­ stał osadzony w celi bez szyb w oknach, bity, zdarzyło się, do utraty przytom­ ności na trzy dni. Zahartowany przez boks i wzmocniony wiarą, nie podda­ wał się. Trauma głodu nie powstrzy­ mała go od wzięciu udziału w głodów­ ce w 1985 r. w Krakowie-Bieżanowie. Miał uczestniczyć w proteście siedem dni, jednak z powodu braku chętnych i z konieczności kontynuacji strajku głodował o dwa dni dłużej. Wówczas poznał Annę Walentynowicz, z którą przegadał wiele godzin. Anna ukazała mu Solidarność przez wiele nieznanych większości Polaków faktów dotyczących działaczy solidarnościowego podzie­ mia. Znajomość z Anną Walentynowicz przetrwała długie lata. Znamienna jest wypowiedź pana Władysława: „Wałę­ sa? Już myślałem, że jestem tam, gdzie trzeba. Gdy głodowałem w Bieżanowie w 1985 roku, dopiero Anna Walentyno­ wicz otworzyła mi oczy”.

tyle, że nawet nie marzyliśmy. Jak nie pociągniemy tego, zaniechamy, to Pol­ ska nie odzyska tego, co teraz jest, za 200 lat”. Powiedział to człowiek, któ­ rego emerytura była zdecydowanie niższa niż dwa tysiące złotych. A i tak pan Władysław uważał, że to dużo i ta kwota zapewnia mu wygodne i dostat­ nie życie. Gdy go poznałam, był eme­ rytem, mieszkał w jednym z najdłuż­ szych w Polsce bloku na wrocławskim osiedlu. Pan Władysław Fus zmarł 7 kwiet­ nia 2019 roku. Został pochowany na Cmentarzu Osobowickim we Wroc­ ławiu (pole 124, 4 rząd od pola 125). Tadeusz Piątek, do którego za­ dzwoniłam, by porozmawiać o panu Władysławie, podkreślił niesamowitą pogodę ducha naszego bohatera oraz jego radość życia. Ostatnio świat oszalał na punkcie różnego rodzaju wyzwań, które czasa­ mi, według założeń pomysłodawców, mają służyć zbożnym celom. Oglądając te „akty odwagi”, warto przypomnieć sobie o naszych rodzicach, dziadkach, krewnych, którzy przed laty zaznali, co to głód i chłód. Pokonywanie zasp

opkultura codziennie podsuwa nam bohaterów stworzonych w większości przez hollywoodz­ kich scenarzystów. Niezniszczalni, a jednocześnie nierealni, niezasłużenie zajmują miejsce w zbiorowej wyobraźni widzów. Zapominamy o tym, że praw­ dziwi bohaterowie są wśród nas. Mo­ że nie tak atrakcyjni, jak ci stworzeni w studiach filmowych, nie mieszczący się w kanonie estetyki wyznaczonym przez celebrytów. Często już pozba­ wieni zdrowia i sprawności fizycznej, z naznaczoną zmarszczkami twarzą. Ale ich historie są prawdziwe i świadczą o prawdziwym bohaterstwie. Zastanawiam się, ilu jest takich bezimiennych bohaterów, których mło­ dość, a co za tym idzie najlepsze lata aktywności zawodowej przypadły na czasy komuny. W wielu przypadkach zaangażowanie w działalność opozycyj­ ną kosztowało utratę pracy i trudności ze znalezieniem nowej. Podejmowali się zajęć poniżej kwalifikacji, w dodat­ ku za marne grosze, często pracując na czarno. A później nadszedł 1989 rok i realizacja planu L. Balcerowicza, (przygotowanego w oparciu o ekspe­ rymentalne założenia J. Sachsa), który doprowadził do upadku wielu zakła­ dów pracy i bezrobocia. Prywatyzacja przeprowadzona pod kierownictwem J. Lewandowskiego dokończyła dzie­ ła. Dla bezimiennych bohaterów po raz kolejny nadszedł trudny czas – lat 90.; znów trzeba było walczyć, ale tym razem o pracę, która pozwoliłaby opła­ cić rachunki i dotrwać do emerytury. W wolnorynkowej rzeczywistości nie było dla nich miejsca. Zakłady pracy, z którymi byli związani, upadały, były planowo likwidowane, prywatyzowane lub sprzedawane. A w nowych firmach, korporacjach nie było dla nich miejsca, bo – jak pamiętamy – lata 90. to rynek pracodawcy, często z obcym kapitałem, poszukującego młodych, dynamicz­ nych, elastycznych, wykształconych, którzy wiele zniosą dla kolejnego punk­ tu w CV. Bezimienni bohaterowie nie wpisywali się w ten obraz. Z pewnością nie do pojęcia były dla nich te realia, tym bardziej, że beneficjenci komu­ ny stali się jednocześnie beneficjen­ tami okrągłostołowych zmian. Nawet dzisiaj, po tylu latach, trudno zrozu­ mieć system, który umożliwił dawnym funkcjonariuszom PZPR i służb bez­ pieczeństwa brylowanie w świecie po­ lityki i biznesu. Lata 90. to czas, kiedy bezimienni bohaterowie zaczęli osiągać wiek eme­ rytalny. Wówczas okazało się, że ich staż pracy jest krótki, a zgromadzone na indywidualnym koncie emerytal­ nym środki nie zapewniają godziwe­ go miesięcznego uposażenia. Niełatwo było pogodzić reguły systemu eme­ rytalnego obowiązujące w gospodar­ ce socjalistycznej z nowym systemem gospodarki wolnorynkowej. Ta mie­ szanka okazała się bolesnym ekspe­ rymentem dla rzeszy ludzi takich, jak pan Władysław. Dlatego niezrozumiałe dla mnie jest negowanie przyznawa­ nia emerytom dodatkowych świad­ czeń w postaci trzynastej i czternastej emerytury, szczególnie gdy czynią to osoby w dobrej sytuacji materialnej. Ale najdziwniejsza, oburzająca, a wręcz nieetyczna w mojej opinii jest sytua­ cja, gdy byli członkowie PZPR, nadal utrzymujący się na powierzchni życia publicznego, a co za tym idzie – bez kłopotów materialnych, nazywają to dodatkowe świadczenie kupowaniem wyborcy. Myślę, że na barkach młodszej ge­ neracji opozycjonistów spoczywa od­ powiedzialność za pamięć o starszych kolegach, którzy uczyli nas konspira­ cyjnego abecadła, służyli pomocą i ra­ dą. Warto przypomnieć sobie adresy, pod które przekazywaliśmy informacje, bibułę… Może w tych mieszkaniach czekają starsi ludzie pozostawieni sami sobie. Oni nie wiedzą, gdzie się zgłosić, by otrzymać legitymację kombatanta, która umożliwi im korzystanie z opieki medycznej bez kolejki. Nie są zapra­ szani na świąteczne spotkania. Żyją w skromnych warunkach, za skrom­ ną emeryturę lub rentę. Pomóżmy im wydobyć się z niepamięci. K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

15

PRZECIW IMPERIOM

Sprzedawca książek religijnych w Chinach skazany na 7 lat więzienia Frank Yue

FOT. REENABLACK / PIXABAY

W

edług informacji podanych przez Ra­ dio Free Asia (RFA) Chen Yu został ska­ zany 27 września za swoją działalność biznesową. Został również ukarany grzywną w wysokości 200 000 juanów (29 450 dolarów). Chen sprzedał około 770 różnych książek religijnych i cza­ sopism, które sprowadził ze Stanów Zjednoczonych i Tajwanu. Nie tylko Chen ma kłopoty z wła­ dzami; podobno jego klienci również stali się podejrzanymi w dochodzeniu prowadzonym przez lokalną policję. RFA poinformowało, że władze wytropiły klientów Chena, korzystając z informa­ cji o zamówieniach, które pobrano z sy­ stemu jego sklepu internetowego. Klienci, którzy przedstawili się jako chrześcijanie z prowincji Shandong, Henan i Zhejiang powiedzieli, że policja dokonała prze­ szukania w ich domach i zarekwirowała książki religijne niezatwierdzone przez Komunistyczną Partię Chin. Według RFA, policja „uznała Whe­ at Study za siłę antychińską” w trakcie przeszukiwania domów. Wheat Stu­ dy to nazwa księgarni internetowej Chena. Zgodnie z notatką władz lo­ kalnych, którą pozyskało RFA, policja przesłuchała ponad 10 000 podejrza­ nych klientów. Pewien chrześcijanin, pod warun­ kiem zachowania anonimowości, wy­ raził dezaprobatę wobec wyroku sądu w sprawie Chena. – To bardzo niespra­ wiedliwe, ponieważ chrześcijanie, pro­ wadząc takie księgarnie, nie powodują żadnych zakłóceń w społeczeństwie – stwierdził w wywiadzie dla RFA. – Wiele lat temu było łatwiej – dodał. – Można było kupować chrześcijańskie

publikacje w internecie według włas­ nego uznania. Teraz wszystkie są zaka­ zane. Wyśledzą cię, jeśli zostawisz jakąś wiadomość. W zasadzie nic nie kupuje­ my. Pobieram wersje elektroniczne on­ line, ponieważ wiem, jak obejść Wielki Firewall – powiedział, odnosząc się do stosowanego przez chiński reżim na­ rzędzia nadzoru i cenzury, które bloku­ je Chińczykom dostęp do wybranych stron internetowych, zwłaszcza z kra­ jów demokratycznych. Inny chrześcijanin powiedział, że stał się niezwykle ostrożny, odkąd urzędnicy rządowi prześwietlili jego za­ kupy książek religijnych. Aby zapobiec monitorowaniu transakcji, mężczyzna usunął z telefonu wszystkie aplikacje i kontakty z powiązaniami religijnymi i opuścił religijne grupy internetowe, w których uczestniczył w mediach spo­ łecznościowych. Zhang Jialin, profesor na Wydziale Kultur Religijnych i Zarządzania Infor­ macjami na Uniwersytecie Aletheia na Tajwanie, powiedział RFA, że ostatnie

orzeczenie sądu było szokującym cio­ sem dla wolności religijnej w Chinach. Dodał, że nigdy nie słyszał o tak suro­ wej karze za sprzedaż niezatwierdzonej książki religijnej, chociaż takie tytuły już od dawna są uważane przez KPCh za nielegalne. – Za podobne przypadki wystawia­ no mandaty, ale żadna z kar nie była tak surowa. Prawdopodobnie miejsco­ wy sąd zrobił to, aby podporządkować się polityce religijnej Xi Jinpinga – do­ dał Zhang.

Kampania „Sinicyzacja” religii W 2014 roku sceny usuwania krzyży z kościołów w Chinach zaszokowały wielu chrześcijan w Chinach i na całym świecie. Przykładowo 27 lutego tamtego roku władze dzielnicy Yuhang w mieś­ cie Hangzhou w prowincji Zhejiang zmobilizowały ponad 200 osób i dźwig, żeby szybko zdemontować krzyż z koś­ cioła w Huanghu; zajęło im to 20 minut.

Dokończenie ze str. 11

Co zrobimy z suwerennością Polski? Bogdan Miedziński

N

arastająca wśród beneficjentów obecnego półkolonialnego statusu Polski świadomość możliwego jej awansu stanowi rzeczywistą przyczynę narastającej przeciwko nam nagonki. Nasz wybór w związku z tym ma postać następującą: walczyć o status zapewniający nam suwerenność i dostatek albo dać się zagonić na stałe do jakiegoś peryferyjnego kąta i siedzieć tam cicho. Mamy także szanse stać się liderem w skali globalnej wielkiego ruchu na rzecz restauracji ładu cywilizacyjnego odwołującego się do rzeczywistej źródeł europejskości. Pod względem integralności naszego kodu kulturowego jesteśmy bowiem krajem unikalnym w znaczeniu dosłownym. Czarną owcą w rodzinie krajów demokratycznych staliśmy się tylko dla tych, którzy postrzegają nas za pośrednictwem mainstreamowego filtra medialnego. Jednakże dla wielu środowisk, często izolowanych i zawieszonych w morzu lewicowego żywiołu, jesteśmy wzorem i nadzieją. Dotarcie do nich z budzącym otuchę przesłaniem stwarza szanse pomnożenia naszych sił i skuteczniejszej obrony przed zalewem progresywizmu. (Można tu odwołać się do doświadczeń międzynarodówki lewicowej, która stanowiąc ongiś mniejszość rozproszoną w różnych zakątkach globu, potrafiła, dzięki międzynarodowej współpracy, umiejętnie zwielokrotnić swój potencjał). Szaleństwo, w które popadł świat, już wkrótce osiągnie szczyt (dalej już tak brnąć nie sposób). Musi więc nastąpić przesilenie, bowiem narzucany ludzkości lewacko-liberalny ład cywilizacyjny nie jest w stanie (nigdy nie był) wytwarzać wartości dodanej, bez której ludzkość nie może

istnieć. Oznacza to, że zbliża się czas, w którym rewolucja zacznie pożerać własne dzieci. Dlatego więc zadanie na dziś polega na tym, żeby po prostu przetrwać. Projekt o nazwie „Europa Federalna” jest pomysłem poronionym. Jego prawdziwym celem nie jest przyczynianie się do zwiększenia dobrobytu poszczególnych krajów członkowskich, ale stworzenie formacji, która pozwoli obecnym liderom unijnym, Niemcom i Francji, jako reprezentantom mocarstwa globalnego o nazwie „Europa Federalna”, wejść do gry o ustanowienie nowego światowego ładu instytucjonalnego. Zgłaszając te aspiracje mainstream europejski próbuje lokować się na pozycji ofiary dotychczasowych kreatorów światowego porządku. Cytowany już wcześniej komisarz Therry Breton w jednej ze swoich publikacji roni krokodyle łzy: „Bez wątpienia zbyt długo Europa opierała się na hipotetycznej wzajemności swoich partnerów handlowych, ostatecznie narażając Stary Kontynent na nieuczciwą konkurencję i spychając nasze interesy strategiczne na drugi plan, a nawet nasze bezpieczeństwo”, a w innym miejscu swoich wywodów wskazuje jako jednego z winowajców tego stanu na USA (a jakże!), „które zobowiązały się pójść w pojedynkę w imię »America first«, posuwając się aż do ryzyka destabilizacji swoich strategicznych sojuszy. Na przykład poprzez przemieszczanie oddziałów stacjonujących w Niemczech bez żadnych konsultacji w Europie”. Zawarty w tym wywodzie bezmiar obłudy i zakłamania poraża. Zaiste, wiele Europa wycierpiała od Stanów Zjednoczonych, budując po II wojnie światowej, dzięki planowi Marshala i pod ich parasolem atomowym, swój obecny

dobrobyt. A teraz ci ciemięzcy zza oceanu w dodatku destabilizują ją, bo już nie chcą dalej płacić za jej bezpieczeństwo. Zgroza! Szanse na realizację projektu „Europa Federalna” są mizerne. Nie tylko dlatego, że USA i Chiny nie mają żadnego interesu, aby dopuszczać takie „konsorcjum” do gry jako samodzielnego partnera. Także dlatego, że gigantyczne koszty transakcyjne dochodzenia Europy do niezbędnego – z punktu widzenia federalizacji – poziomu integracji zniwelują potencjalne jej korzyści. Już dziś Unię Europejską zaczynają rozszarpywać sprzeczności interesów. Będą one ujawniać się tym silniej, im bardziej postępować będzie narzucana siłowo integracja. Uporanie się z tym sprzecznościami wymagałoby silnej egzekutywy, ale dla takiej projektowana formacja nie będzie w stanie zapewnić niezbędnej legitymizacji. Samo głodzenie Polski i Węgier, jak to proponuje niemiecka wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego, nieoceniona pani Katerina Barley, nie wystarczy. (Nieoceniona, bo nikt inny tak zwięźle i trafnie jak ona nie ujawnił tego, czym w istocie dla unijnego mainstreamu są kraje takie jak Polska czy Węgry). Utworzeniu państwa federalnego na bazie Unii Europejskiej nie pomoże również jej ład instytucjonalny. Został on ukształtowany przez jej „starą”, dominującą obecnie, ale skostniałą część. Będzie on ciągnął całość w dół. Z wygłoszonego przez Ursulę von der Leyen orędzia wynika przygnębiający wniosek, że siły kierownicze UE nie mają pojęcia, jak poprawić jej dramatycznie spadającą konkurencyjność względem reszty świata. W agendzie unijnej, poza mglistą wizją gratyfikacji płynących z uzyskania statusu mocarstwowości i czysto

Następnie na spotkaniu Zjedno­ czonego Frontu, które odbyło się w Pe­ kinie w dniach 18–20 maja 2015 roku, chiński przywódca Xi Jinping po raz pierwszy wysunął propozycję „siniza­ cji” religii. Przedstawił swój plan do­ stosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „soc­ jalizmu z chińskimi cechami” KPCh. Od tego czasu w całym kraju pojawiały się doniesienia o kościołach, z których władze siłą usuwały krzyże. Według danych z „Bitter Winter”, czasopisma poświęconego wolności religijnej i prawom człowieka, w tym roku, w okresie od stycznia do kwietnia,

W 2015 roku Xi Jinping po raz pierwszy wysunął propozycję „sinizacji” religii. Przedstawił swój plan dostosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „socjalizmu z chińskimi cechami” KPCh. co najmniej 250 krzyży zostało usu­ niętych z kościołów w miastach Lu’an, Ma’anshan i Huaibei w prowincji An­ hui. 1 kwietnia lokalne władze miasta Fuyang w Anhui próbowały usunąć krzyż ze 124-letniego kościoła Gulou. Pojawiło się ok. 100 chrześcijan, któ­ rzy starali się powstrzymać rozbiórkę. Ostatecznie krzyż został zdjęty o 5 nad ranem dnia następnego. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 5.10 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

deklaratywnego postulatu intensyfikacji postępu technologicznego, nie ma nic, co pozwoliłoby gospodarce unijnej „szarpnąć do przodu”. Nawet życzliwe Unii, renomowane środowiska eksperckie (na przykład think tank Bruegel) zauważają, że za planem Zielonego Ładu, skutkującym uruchomieniem na gigantyczną skalę procesów redystrybucyjnych (via budżet unijny), dokonywanych na żywym organizmie gospodarek narodowych, nie stoi żadna analiza ekonomiczna wskazująca na efekty tego przedsięwzięcia, zarówno z punktu widzenia Unii jako całości, jak i w przekroju poszczególnych krajów. Zupełnie niesłychane jest to, że decyzje te podejmuje grono ludzi, z których za to, co się stanie wskutek ich wdrożenia, żaden nie poniesie osobistej odpowiedzialności – ani politycznej, ani karnej, ani finansowej i nie podlega jakiemukolwiek mechanizmowi demokratycznej weryfikacji i kontroli, gdyż za cztery lata będzie inna Komisja Europejska, inny Parlament Europejski oraz inni premierzy. Co za komfort! Z punktu widzenia interesów Polski federalizacja UE jest koncepcją szkodliwą. Nasz kraj, w przypadku włączenia go w orbitę tej koncepcji, spętany przenikającym całą Unię etatystycznym ładem, obciążony półkolonialnym statusem, straci swoją dynamikę, pozostając źródłem wytwarzania nadwyżek finansowych transferowanych do krajów „starej” Unii, czego dzięki posiadanej i zakonserwowanej przez ten ład przewadze kapitałowej kraje te za żadne skarby nie pozwolą się pozbawić. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ofensywa prowadzona przeciwko Polsce ma cele imperialne, że jest ona prowadzona metodami właściwymi dla wojny hybrydowej i że nie da się jej odeprzeć ani spokojnym tłumaczeniem własnych racji, ani dyplomatycznymi sztuczkami, ani nawet polityką miłości. Dla Polski, jedynym sposobem obrony przed tym najazdem jest przystąpienie do konfrontacji z otwartą przyłbicą. Nie chyłkiem, ale idąc na zwarcie, tak jak to robi Wiktor Orbán w maleńkich Węgrzech. K Dr hab. Bogdan Miedziński jest profesorem w Europejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie.

„Białorusini wiecznie cierpliwi, politycznie pasywni i obojętni. Zadowoleni ze swojego Bat’ki Łukaszenki, nie chcą nic zmieniać w swoim życiu, marzą o powrocie do ZSRR i chcieliby jak najszybciej połączyć się z Rosją. Białorusini zapomnieli swojego języka i kultury, powszechna rusyfikacja wygrała w tym nieszczęsnym kraju”…

Białoruś: rewolucja obala stereotypy Walery Bujwał

K

rótko mówiąc, w ciągu dzie­ sięcioleci najnowszej histo­ rii ogólna opinia Europy o Białorusinach utrzymy­ wała się w granicach stereotypowych wyobrażeń Wszystkie te mity o naszym na­ rodzie tak długo i uparcie powtarzały się w różnych interpretacjach, że w tę mitologię uwierzyli nie tylko nasi sąsie­ dzi, ale też i inni Europejczycy, a nawet wielu Białorusinów. I nagle jak grom z jasnego nieba spadły na nas wyda­ rzenia ze środka sierpnia 2020 roku. Wydarzenia, których nikt się nie spo­ dziewał. Zmyślone stereotypy zaczęły spadać jak stara tapeta. Odkrył się cał­ kiem nieznany współczesnej Europie portret narodu białoruskiego. Po krwawych rozprawach reżi­ mu z protestującymi przeciwko sfał­ szowaniu wyborów w pierwszej fazie protes­tów (9–11 sierpnia) reżim liczył, że udało mu się pokonać i zastraszyć naród. Stało się inaczej. Ludzie (zwłasz­ cza młodzi) nie chcieli żyć w strachu, nasze dusze przepełniał gniew. Oka­ zało się, że rządzony przez Moskwę wasalny reżim Łukaszenki od dawna mierzi nasze społeczeństwo i stracił poparcie. A sfałszowane wybory były tylko iskrą w beczce suchego prochu. 14 i 15 sierpnia pochowaliśmy swo­ ich poległych bohaterów. 2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach oraz w niektórych wioskach na ulice i place –z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie prze­ mawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową i pod dawnym hasłem na­ rodowej rewolucji „Жыве Беларусь!” Wydarzeń tej rangi nie było po okresie od lutego do grudnia 1917 r. (Wów­ czas powstała niezależna Białoruska Republika Ludowa, którą rok później zniszczyli moskiewscy bolszewicy). Na oczach zdumionej Europy postępuje proces narodowego przebudzenia, bia­ łoruskiej politycznej Wspólnoty. Reżim wasala i Moskwa nie spodziewali się takiej reakcji. Kolejne 10 dni minęło bez bru­ talnych represji policyjnych, chociaż większość z 7000 aresztowanych pa­ triotów nadal przebywa w więzieniach.

Jednocześnie reżimowi udało się po­ wstrzymać falę strajków w fabrykach poprzez aresztowania i przekupstwo. Wtedy robotnicy jeszcze nie wspierali masowych demonstracji w miastach. Lecz gospodarka, zniszczona przez re­ żim, przybliżała upadek. Robotnicy jesz­ cze powiedzą swoje ostatnie słowo. De­ monstrację nadal trwają, są ich tysiące. Od początku września reżim rozpoczął brutalne ataki na protestujących. Ludzie zauważyli, że protestujący byli atakowa­ ni nie tylko przez lokalne siły specjalne, ale także przez speców z Rosji.

P

o wizycie Łukaszenki w Rosji i spotkaniu z Putinem w So­ czi 14 września reżim na roz­ kaz z Moskwy rozpoczął falę areszto­ wań w całym kraju. Cel to przerwanie protestów do dnia inauguracji kolej­ nej kadencji prezydenckiej uzurpatora Łukaszenki. Patrioci zostali zmuszeni zejść do podziemia albo opuścić kraj. Jesteśmy bardzo wdzięczni Rządowi RP i Polakom za wsparcie w walce oraz pomoc humanitarną dla tych z nas, którzy byli zmuszeni opuścić ojczyznę. 23 września miała miejsce fałszywa inauguracja uzurpatora i państwowego zbrodniarza Łukaszenki. Wieczorem tysiące osób protestowały; znowu setki rannych i aresztowanych przez polic­ję. Rewolucja trwa, ludzie i społeczność międzynarodowa nie uznają sfałszowa­ nych wyników farsy wyborczej. Reżim Łukaszenki trzyma się dzięki rosyjsko­ -moskiewskim bagnetom. Nawet na tym etapie Białorusinom udaje się krzyżować plany okupacji Białorusi przez Kreml. Putin zrozumiał, że Białorusini będą walczyć o swój kraj. Rosja wycofała swo­ je wojska z naszych granic. To ważne, strategiczne zwycięstwo białoruskiej re­ wolucji. Moskwa będzie kontynuować wojnę hybrydową na Białorusi, ale im­ perium zła poniosło już pierwszą po­ rażkę i jest zmuszone marnować czas, zmieniać taktykę i stosować wyłącznie nielegalne metody aneksji (co oznacza brak perspektyw na imperialne zajęcie Białorusi). Wierzymy w zwycięstwo nad rosyjskim imperializmem. K Tłumaczyła Helena Gruszewska

Walery Bujwał urodził się w 1955 roku. Działa w opozycji białoruskiej od końca lat 80. Był członkiem Białoruskiego Frontu Narodowego, następnie Konserwatywno-Chrześcijańskiej Partii Białoruski Front Narodowy (liderem organizacji jest Zianon Paźniak, od 1996 roku na emigracji). Od 1989 roku współpracował z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej ( Janina Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz), był też członkiem założycielem międzynarodowej organizacji antykomunistycznej Centrum Koordynacyjne Warszawa ’90. W 2009 roku Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nadał Waleremu Bujwałowi Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. Niestety ze względów proceduralnych (brak zgody prezydenta Białorusi) odznaczenie nie zostało wręczone do dnia dzisiejszego. Walery Bujwał jest także Kawalerem Krzyża Solidarności Walczącej. W ostatnich miesiącach prowadził na Facebooku stronę „Nie dla integracji z Rosją”. Od połowy września br. przebywa w obozie uchodźców w Polsce, gdzie oczekuje na decyzję w sprawie przyznania mu azylu politycznego. Piotr Hlebowicz

FOT. PIOTR HLEBOWICZ

Mężczyzna w chińskiej prowincji Zhejiang został skazany przez sąd miejski w Linhai na siedem lat więzienia za rzekomo nielegalną sprzedaż importowanych z zagranicy książek religijnych, zamawianych przez internet.

Walery Buival odznaczany przez Kornela Morawieckiego w czasie uroczystości XXXV-lecia „Solidarności Walczącej”, Warszawa, czerwiec 2017


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

16

MIĘDZY NARODAMI

Obecna eskalacja konfliktu między Azerbejdżanem a Republi- Stosunki azersko-armeńskie nigdy nie należały do łatwych. ką Arcachu (Republiką Górskiego Karabachu), która od wieków Mamy kolejną eskalację konfliktu między tymi państwami o Górbyła zaludniona przez Ormian, może doprowadzić do bardzo ski Karabach. poważnych problemów gospodarczych, społecznych, humanitarnych i geopolitycznych. Należy wziąć pod uwagę, że region Górski Karabach jest bardzo wrażliwy geopolitycznie, a kolejna wojna między Ormianami a Azerbejdżanem może zdestabilizować cały region, w najgorszym przypadku – nawet świat.

O co toczy się gra?

Eskalacja konfliktu między Azerbejdżanem a Ormianami Andranik Muradyan Gruzja

Rosja

Armenia

Azerbejdżan Górski Karabach

Turcja Nachiczewańska Republika Autonomiczna

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

budżet wojskowy i trzykrotnie mniejszą populację niż Azerbejdżan. Kraj jest objęty dwustronną blokadą gospodar­ czą (przez Turcję i Azerbejdżan), co również w pewnym stopniu ograni­ cza perspektywy jego rozwoju gospo­ darczego. Dodatkowo obecna sytuacja epidemiologiczna w Armenii jest dość trudna, co powoduje dodatkowe prob­ lemy, w tym wzrost wydatków rządo­ wych. Należy też podkreślić, że status quo konfliktu o Górski Karabach jest dość dogodny dla stron ormiańskich, ponieważ Republika Arcachu jest de facto niepodległym krajem, mającym wszystkie charakterystyczne atrybuty władzy. Wydaje się oczywiste, że kraj o mniejszych możliwościach ekono­ micznych i finansowych, z mniejszą liczebnością czynnej armii i mniejszym budżetem wojskowym, kraj nie mający pewności co do reakcji sojuszników, czy wreszcie kraj, który jest zainteresowany utrzymaniem status quo podczas pan­ demii koronawirusa – nie może mieć logicznej motywacji do rozpoczęcia wojny. Poza tym, po pokojowej zmia­ nie władzy w kraju w 2018 r., przyspie­ szyło tempo wzrostu gospodarczego, zwiększył się poziom praworządności, praw obywatelskich oraz skuteczności rządu, poprawiła się jakość regulacji prawnych, a poziom korupcji znacznie się zmniejszył. To kolejne dowody na to, że strona ormiańska nie była ini­ cjatorem eskalacji, bo wojna mogłaby doprowadzić do kryzysu społeczno­ -gospodarczego i zminimalizować efekt pozytywnych reform. Azerbejdżan jest najmniej demo­ kratycznym krajem spośród trzech republik kaukaskich. To autorytar­ ne państwo, któremu często zarzuca się łamanie praw człowieka. Państwo charakteryzuje się wysokim stopniem korupcji, niezmiennością elity rządzą­ cej (fikcyjny charakter wyborów), bra­ kiem praworządności oraz niską sku­ tecznością rządu. Wzrost gospodarczy w Azerbejdżanie jest w dużej mierze uzależniony od produkcji i cen ropy naftowej. Spadek cen ropy naftowej na rynkach światowych w 2016 r. spowo­ dował spadek gospodarki o 3,06% we­ dług Banku Światowego. Niektórzy eks­ perci twierdzą, że eskalację konfliktu zbrojnego wokół Górskiego Karabachu w 2016 r. roku można wytłumaczyć między innymi próbą odwrócenia uwa­ gi azerskiego społeczeństwa od prob­ lemów gospodarczych i społecznych kraju. Warto wspomnieć, że w marcu 2020 r. cena ropy spadła do najniższe­ go poziomu od 15 lat. Średni poziom cen ropy w 2020 r. jest bardzo zbliżo­ ny do średniej ceny ropy w 2016 r. Tak więc aktualna eskalacja konfliktu może być kolejną próbą odwrócenia uwa­ gi społeczeństwa przez azerski rząd. Ponadto miliardy dolarów wydane na broń w ciągu ostatnich kilku lat, wie­ lostronne wsparcie ze strony tak po­ tężnego sojusznika, jakim jest Turcja z pantureckimi ambicjami Erdogana, odwrócona z powodu pandemii ko­ ronawirusa uwaga społeczności mię­ dzynarodowej oraz wahania polityczne w Azerbejdżanie pozwalają wysunąć wniosek, że to Baku jest bardziej za­ interesowane nową wojną. Zrozumienie motywów rozpoczę­ cia wojny może pomóc społeczności międzynarodowej w znalezieniu op­ tymalnego rozwiązania tego kryzysu. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie arsenału dostęp­ nych środków dyplomatycznych, ale tu pojawia się kilka pytań: Czy strony nie przekroczyły już „Rubikonu”? Czy negocjacje i kompromis są na­ dal możliwe po utracie setek, a może nawet tysięcy istnień ludzkich? Czy społeczność międzynarodo­ wa będzie miała wystarczająco dużo siły i możliwości, aby skutecznie me­ diować?

P

rzypomnijmy, że w 1917 r., kiedy to powstała Federacja Zakaukaska, składająca się z Gruzji, Armenii i Azerbej­ dżanu, były nadzieje na trwałe oderwa­ nie się tego obszaru od Imperium Ro­ syjskiego. Konflikty między Gruzinami,

Iran Co gotowa jest zrobić Turcja, aby osiągnąć jeden ze swoich głównych ce­ lów – przywrócenie swojej potęgi geo­ politycznej w regionie? Czy nie jest to przypadkiem druga próba ludobójstwa Ormian przez Tur­ cję i czy świat będzie reagował? To tylko przykłady pytań, na które w tej chwili nie ma odpowiedzi. Może­ my tylko mieć nadzieję, że pokój w tym regionie będzie nadal możliwy i że nie będzie więcej śmierci niewinnych ludzi. K Andranik Muradyan jest doktorem nauk społecznych w dziedzinie zarządzania i jakości (Uniwersytet Warszawski). Publikuje artykuły w czasopismach naukowych w Armenii i w Polsce.

Ormianami i Azerami doprowadziły do wyodrębnienia się niezależnych kra­ jów: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Każdy z tych starożytnych narodów, uciskanych przez wiele lat, snuł wizje odtworzenia swojego państwa w gra­ nicach historycznych o jak najwięk­ szym zasięgu. I tak Ormianie marzyli o wielkiej Armenii, Azerowie o wiel­ kim Azerbejdżanie, a Gruzini o wiel­ kiej Gruzji. W związku z tym wybuchły konflikty między tymi trzema krajami. Wykorzystała to w kemalistowska na­ cjonalistyczna Turcja, niemal zajmując Armenię. Z kolei Ormianie zajęli część terytorium Azerbejdżanu. Wszystkich pogodziła Armia Czerwona, która do

„Bohaterka dwóch narodów” Na Ukrainie w obwodzie rówieńskim otwarto wystawę o Annie Walentynowicz Sergij Porowczuk

W

miejscowości Sadowe w rejonie goszczańskim obwodu rówieńskiego otwarto wystawę poświęconą Annie Walentynowicz – polskiej opozycjonistce w czasach PRL-u, współzałożycielce Wolnych Związków Zawodowych, działaczce NSZZ Solidarność. Wystawa Bohaterka dwóch narodów przedstawia biografię Anny Walentynowicz, z pochodzenia Ukrainki, ścieżkę jej kariery i wybitną pozycję w polskiej opozycji. Część wystawy poświęcona jest Solidarności i sytuacji w niepodległej Polsce. Na ekspozycji można zapoznać się z życiorysem opozycjonistki, jej znaczeniem oraz nieustępliwością wobec reżimu.

FOT. SERGIJ POROWCZUK

Z

dotychczasowych doniesień medialnych wynika, że Azer­ bejdżan, przy jawnym wspar­ ciu Turcji (według wiarygod­ nych źródeł, Turcja wysyła syryjskich bojowników na pomoc Azerbejdża­ nowi), nie planuje w najbliższym cza­ sie zakończenia działań wojennych. Świadczy o tym znacząca skala zaan­ gażowanych zasobów ludzkich i sprzę­ tu wojskowego, jak również kampania medialna, którą Turcja i Azerbejdżan uruchomiły na kilka dni przed rozpo­ częciem aktywnej fazy wojny (próba uzasadnienia przyszłej eskalacji). To może być plan wojny do wyczerpania – do ostatnich sił. Należy mieć na uwa­ dze, że ta strategia nie odniosła sukce­ su podczas wojny w latach 1991–1994. Zastosowana w tym okresie przez Azer­ bejdżan i Turcję blokada gospodarcza Armenii, będącej gwarantem bezpie­ czeństwa Republiki Arcachu, nie przy­ niosła zamierzonych efektów. Wręcz przeciwnie, Ormianie wygrali wojnę, co zaowocowało powstaniem de facto niepodległej Republiki Arcachu. Trzeba też wziąć pod uwagę, że poza Turcją, która nie ukrywa swojego zaangażowania, przedłużająca się woj­ na może również zaangażować świato­ wych graczy, takich jak Iran czy Ro­ sja. Federacja Rosyjska odgrywa w tym konflikcie szczególnie ważną rolę. Rosja i Armenia są członkami Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ) – międzyrządowego sojuszu wojskowego (ang. CSTO). Oznacza to, że ataki na granice Republiki Armenii mogą zmusić Rosję do bezpośredniego zaangażowania się w konflikt po stronie Armenii. Włączenie się Rosji w konflikt wojenny może spowodować wycofa­ nie przez Turcję poparcia dla Azer­ bejdżanu. Wydaje się jednak, że Rosja stara się uniknąć takiego scenariusza. FR ma dość silną pozycję polityczną i lobbystyczną w Azerbejdżanie i trak­ tuje ten kraj jako partnera strategiczne­ go. Zatem jakiekolwiek jawne wsparcie strony ormiańskiej przez Rosję z pew­ nością doprowadziłoby do utraty tej pozycji, a wtedy Azerbejdżan dostałby się w strefę wpływów Turcji. Dla Ro­ sji oznaczałoby to znaczące osłabienie pozycji geopolitycznej w tym regionie. Z oficjalnych oświadczeń Kremla wy­ nika, że na tym etapie wojny władze Rosji próbują znaleźć rozwiązanie ka­ nałami dyplomatycznymi. Świadczą o tym liczne apele Rosji o powstrzy­ manie eskalacji przemocy w Górskim Karabachu oraz liczne rozmowy przy­ wódców Armenii i Azerbejdżanu z pre­ zydentem Putinem. Niemniej jednak warto również podkreślić, że po osiem­ nastu dniach intensywnych walk stro­ na ormiańska nie poprosiła o wsparcie OUBZ. Może to świadczyć o tym, że Armia Obrony Górskiego Karabachu kontroluje sytuację, a strona azerska nie osiąga swoich celów nawet przy pomocy Turcji. Oczywiście istnieje ryzyko, że za­ angażowanie Turcji i ewentualne zaan­ gażowanie Rosji może doprowadzić do głębszego militarnego, politycznego lub innego rodzaju włączenia się w konflikt (np. w formie pomocy finansowej lub technologicznej dla walczących stron) innych światowych centrów siły – np. niektórych państw UE, Stanów Zjed­ noczonych, Chin, Indii, Pakistanu. W rezultacie konflikt regionalny może przerodzić się w wojnę zastępczą, jak to ma miejsce w Syrii czy w Libii. Na tym etapie prawdopodobieństwo takie­ go scenariusza nie jest wysokie, ale jeśli zaistniałaby choćby najmniejsza szansa rozwoju wydarzeń w tym kierunku, spo­ łeczność międzynarodowa musi zrobić wszystko, aby temu zapobiec. Warto zrozumieć, kto zainicjował tę eskalację. Armenia, która jest gwa­ rantem bezpieczeństwa Republiki Ar­ cachu, ma trzykrotnie mniejszą gospo­ darkę, prawie czterokrotnie mniejszy

Mariusz Patey

W otwarciu wystawy uczestniczyli: Konsul Generalny RP w Łucku Sławomir Misiak, konsul Teresa Chruszcz, dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie Robert Czyżewski, Jarosław Górecki oraz zastępca szefa Równieńskiej Administracji Obwodowej Serhij Gemberg i przedstawiciele lokalnej społeczności. – Dzisiaj w ojczystej miejscowości Anny pojawiła się wystawa poświęcona jej życiu. Anna Walentynowicz zmieniała bieg historii w walce z reżimem komunistycznym nie tylko w Polsce, lecz w całej Wschodniej Europie. To bohaterka dwóch narodów – powiedział podczas uroczystości inaugurującej wystawę Sergij Gemberg. – Uroczystość otwarcia we wsi Sadowe wystawy Anna Walentynowicz – bohaterka dwóch narodów napawa optymizmem. Pokazuje, jaki potencjał w relacjach polsko-ukraińskich ma odpowiednie wykorzystanie historii. Słowa uznania należą się zespołowi konsulatu w Łucku, który przygotował uroczystość, a także dyrekcji szkoły i ukraińskim władzom różnych szczebli. Dla mnie osobiście wielkim przeżyciem było spotkanie z rodziną „matki Solidarności” – szczególnie z siostrą naszej bohaterki – panią Kateryną – napisał na Facebooku Robert Czyżewski. K

1922 r. ostatecznie złamała opór po­ szczególnych państw kaukaskich. Rejon Górskiego Karabachu został przez aliantów przyznany po I wojnie światowej Azerbejdżanowi, a bolsze­ wicy w 1920 r. potwierdzili to nadanie i pozostał on w Azerskiej SSR. Należy tu wspomnieć, że związana umową koń­ czącą wojnę z Turcją bolszewicka Ro­ sja przekazała Azerbejdżanowi rejon, który z racji geograficznych powinien należeć do Armenii (dziś nazywa się on Nachiczewańska Republika Auto­ nomiczna). Teren jest obecnie eksklawą Azerbejdżanu i został zupełnie zablo­ kowany przez Armenię. Linie komu­ nikacyjne łączące go z resztą Azerbej­ dżanu biegną przez Turcję lub Iran. Armenia graniczy od południowego zachodu z NRA, a z północnego wscho­ du z obszarem Górskiego Karabachu, formalnie należącym do Azerbejdżanu. Górski Karabach, w 1991 r. za­ mieszkały w 76% przez Ormian, zo­ stał zajęty w wyniku operacji wojskowej przez siły armeńskie i de facto pozosta­ je poza jurysdykcją Baku. Obie strony dopuściły się przy tym czystek etnicz­ nych i związku z tym wielu Ormian musiało opuścić Azerbejdżan, a Aze­ rów – Górski Karabach. Azerbejdżan nigdy nie zrezygnował z odzyskania swojego terytorium. Trzeba tu zazna­ czyć, że istnieje duża presja społeczna na władze, by drogą dyplomatyczną bądź militarną przywróciły suweren­ ność enklawy. Do dużych protestów społecznych na tym tle doszło w lipcu 2020 r. w Ba­ ku. Azerbejdżan, zasobny w surowce energetyczne, wydaje się stać na lepszej pozycji niż biedna i mniej liczna Ar­ menia. Jednak Armenia ma ważnego sojusznika – Federację Rosyjską; stąd dotychczasowe próby przywrócenia zwierzchności nad Górskim Karaba­ chem przez Baku kończyły się niepo­ wodzeniem. 15 km od linii rozgraniczenia biegnie ważna infrastruktura przesy­ łu surowców energetycznych do Turcji i gruzińskich terminali nad Morzem Czarnym, omijająca FR. W interesie Rosji byłoby zatem nie tylko utrzy­ manie kontroli Armenii nad Górskim Karabachem, ale rozszerzenie tego te­ rytorium, a co za tym idzie – objęcie kontroli nad tymi ważnymi korytarza­ mi transportowymi. Podłożem uporu Ormian wydaje się jednak kwestia historyczna. Ten sta­ ry naród ma poczucie swojej wielko­ ści i misji cywilizacyjnej (jest bowiem jedną z najstarszych chrześcijańskich społeczności w Europie). Zgłaszając swoje roszczenia, kieruje się zatem ar­ gumentami historycznymi i obszarem zamieszkania etnicznych Ormian. Ofi­ cjalnie jednak Armenia nie zdecydowa­ ła się ani na inkorporację tych terenów, ani na uznanie niezależności Górskie­ go Karabachu. To stwarza dla niej ol­ brzymi koszt polityczny: jest przyczyną niemożności uregulowania kontaktów z sąsiadami – zarówno z Azerbejdża­ nem, jak i z Turcją. Biedna Armenia musi także do­ tować funkcjonowanie enklawy prak­ tycznie odciętej od świata. Abyśmy wiedzieli, o czym mowa, podam pa­ rę liczb: Górski Karabach ma 11 458 km² powierzchni, a liczbę ludności (2015 r.) 150 932, czyli 13,17 osób/ km². W 2005 r. Rada Europy przyjęła stanowisko w tej sprawie, podtrzymane w 2010 r. przez Parlament Europejski, który zażądał wycofania armeńskich sił zbrojnych z terytorium okupowanego. Rada Bezpieczeństwa w rezolucjach nr 882, 853 i 874 potwierdzała zwierzch­ ność Azerbejdżanu nad Górskim Ka­ rabachem. Azerbejdżan całkowicie zabloko­ wał kontakty z Górskim Karabachem, a w odpowiedzi Armenia wprowadziła blokadę Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej. Oba państwa na tym konflikcie niewątpliwie tracą. Traci także Turcja, nie mogąc w pełni wy­ korzystać swojego potencjału gospo­ darczego. Zyskuje Rosja, blokując do tej pory skutecznie rozwój południo­ wego korytarza transportowego Euro­ -Azjatyckiego Korytarza Transportu Ropy Naftowej (EAKTR).

Obecny kryzys to kolejna pró­ ba odzyskania spornego terytorium, podjęta przez słabnącego z powodu problemów gospodarczych kraju pre­ zydenta Alijewa. Wojna jest więc dla niego sposobem na odwrócenie uwagi społeczeństwa. A może komuś chodziło o podsycenie „patriotycznego” zwodze­ nia Azerów, by ochronić Ormian przed kolejną rzezią „Turków”? Rosja ma oficjalnie związane rę­ ce, póki gra toczy się o terytorium for­ malnie należące do Azerbejdżanu. No chyba, że się pojawi zagrożenie humani­ tarne… Wtedy będzie mogła wyprowa­ dzić wojska ze swojej bazy usytuowanej w Armenii. Jest jeden problem: Turcja, która otwarcie wsparła Baku i ma ku te­

Kreml, kiedy podej­ mie decyzję, może użyć patriotycznie pobudzonych „pra­ wosławnych turystów”, zaopatrzonych w „prywatne” czołgi i systemy artyleryjskie. Wielu Rosjan posiada także „prywatne” statki powietrzne… mu argumenty prawne. Przecież Górny Karabach jest w rękach separatystów, nielegalnych formacji zbrojnych. Wie­ my jednak, że Kreml, kiedy podejmie decyzję, może użyć patriotycznie pobu­ dzonych „prawosławnych turystów”, za­ opatrzonych w „prywatne” czołgi i syste­ my artyleryjskie. Wielu Rosjan posiada także „prywatne” statki powietrzne…

S

ytuacja jest zatem bardzo niepew­ na, rozwojowa i przypomina sce­ nariusz, jaki szykowało KGB na Litwie dla Polski, wychodzącej właśnie spod wpływu ZSRR, wykorzystując pa­ triotyczne uniesienie Polaków. Starano się mianowicie utworzyć Polski Kraj Narodowo-Terytorialny. Połknięcie tej przynęty mogłoby mieć katastrofalne skutki dla 38 mln Polaków. Trwały kon­ flikt z Litwą, przypominający to, co było przed II wojną światową, zablokował­ by nasze starania o członkostwo w UE i NATO. Członkostwo Krajów Nadbał­ tyckich także stanęłoby pod znakiem zapytania. Dobrze, że Warszawa oparła się pokusie i zajęła stanowisko uznania granicznego status quo. Bogactwo materialne i kulturowe narodu nie jest już zależne, jak w mi­ nionych wiekach, od wielkości tery­ torium, ale od stopnia wykorzystania kapitału ludzkiego. Gospodarka oparta na wiedzy daje szansę rozwoju nawet bardzo małym terytorialnie państwom. Los rodaków mieszkających poza na­ szymi wschodnimi granicami i kwestia pomocy Polski dla nich to temat na inny artykuł. Z tej dygresji wynika, jak ważna jest dojrzałość elit. Na Kaukazie – trze­ ba ze smutkiem skonstatować – nie potrafiły one udźwignąć ciężaru obo­ wiązków wobec swoich narodów. Sy­ tuacja jest tam obecnie bardzo trudna i mamy na nią niewielki wpływ. Pokój i stabilność na Kaukazie, a także bezpieczeństwo korytarzy trans­ portu ropy i gazu, jest jednak kluczowe dla nas, jeśli chcielibyśmy kiedyś szerzej skorzystać z zasobów Morza Kaspijskie­ go jako komponentu w naszym planie dywersyfikacji kierunków dostaw ropy i gazu. Polska powinna zatem zaanga­ żować się w jak najszybsze i pokojowe uregulowanie konfliktu satysfakcjonują­ ce jego uczestników. Konflikt ten tworzy tylko koszty dla obu stron i jest jednym z czynników utrzymujących się deficy­ tów rozwojowych u wszystkich zaanga­ żowanych weń stron. Kończąc, trzeba uznać mądrość przysłowia: „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

17

MIĘDZY NARODAMI Jak powstał Fundusz Trójmorza, jakie były początki tej inicjatywy? Historia Funduszu jest bardzo prosta. W 2017 r. w Warszawie odbywał się drugi szczyt Trójmorza – inicjatywy prezydentów Polski i Chorwacji. Ob­ serwowaliśmy wtedy z okna naszej sie­ dziby opustoszałą z powodów bezpie­ czeństwa Warszawę i zastanawialiśmy się, w jaki sposób BGK – polski bank

fundusze, dużych inwestorów do tej pory tutaj nieobecnych. Czyli jedną z cech Funduszu byłoby zapewnienie know how zagranicznym inwestorom? Z pewnością daje to komfort, ponie­ waż inwestorzy spoza Europy nie mu­ szą sami uczyć się specyfiki regionu. Podsumowując, Fundusz angażuje po

Te braki mają zasadnicze przełoże­ nie na ograniczenia w naszym rozwo­ ju. Wszyscy wiemy, jak szybko można przyjechać z Warszawy do Brukseli, natomiast podróż z Tallina do Kra­ kowa trwa znacznie dłużej, mimo po­ dobnej odległości. Jednocześnie nie ma żadnego obiektywnego powodu, dla którego nie powinniśmy inwesto­ wać w infrastrukturę na linii północ­

Chiny mają szereg własnych inicjatyw, chociażby „17+1”, które w swojej isto­ cie gospodarczej mają bardzo podob­ ny wymiar, jak Inicjatywa Trójmorza. Jest jednak zasadnicza różnica między nimi, bowiem w koncepcji „17+1” to nie my – kraje regionu – mamy decy­ dować o rozwoju i być jego głównymi beneficjentami, ale Chiny. Paradok­ salnie jednak wydaje mi się, że ciężko

zarejestrowania Funduszu Trójmorza przebiegły więc wyjątkowo sprawnie. Fundusz założyliśmy na prawie luksem­ burskim z kilku powodów: po pierwsze – legislacja luksemburska jest bardzo popularna dla tego typu przedsięwzięć, zwłaszcza ze względu na jej znajomość przez inwestorów. Po drugie – prawo luksemburskie daje nam wszystkim jasną, wspólną płaszczyznę. Mimo iż

Koncepcja Tójmorza staje się faktem Rozmowę o Funduszu Trójmorza z Pawłem Nieradą, wiceprezesem BGK i członkiem rady nadzorczej Funduszu Trójmorza, przeprowadzili Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey przy współpracy Filipa Januszewskiego. rozwoju – mógłby włączyć się w tę ini­ cjatywę. Ma ona wiele wymiarów, ale jej celem nadrzędnym jest rozwój naszego regionu. Stwierdziliśmy, bazując na na­ szych wcześniejszych doświadczeniach międzynarodowych relacji finansowych i ekonomicznych, że bardzo dobrym narzędziem do wpisania się w Inicjaty­ wę Trójmorza będzie właśnie utworze­ nie takiego funduszu. Zdecydowaliśmy, że Fundusz będzie wspierać przedsię­ wzięcia infrastrukturalne w trzech ob­ szarach – infrastruktury transportowej, cyfrowej i energetycznej. Stwierdzili­ śmy, że do zaprosimy do niego banki i instytucje rozwoju z całego regionu, uznając, że nasi odpowiednicy w pozo­ stałych krajach najlepiej znają lokalne potrzeby. Z drugiej strony uznaliśmy, że Fundusz powinien stanowić bramę do krajów regionu. Zasadniczą część Funduszu ma stanowić wkład od prywatnych inwes­ torów instytucjonalnych, którzy są za­ interesowani wzrostem aktywności w regionie Trójmorza. Fundusz jest otwarty na inwestorów spoza Europy. Prowadzone są rozmowy z przedsta­ wicielami instytucji ze Stanów Zjed­ noczonych, krajów azjatyckich, takich jak Japonia i Korea, czy też Australii. Cechą naszego regionu jest to, że składa się z relatywnie dużej liczby państw, ale wiele z nich jest małych. Dlatego właś­ nie chcieliśmy stworzyć instrument, który otworzy ten region na dodatkowe

pierwsze banki lub instytucje rozwoju, po drugie międzynarodowe instytucje finansowe, takie jak np. Europejski Bank Inwestycyjny, Europejski Bank Odbu­ dowy i Rozwoju, grupa Banku Świato­ wego; a po trzecie – właśnie prywatnych inwestorów, zarówno globalnych, jak i znaczących inwestorów regionalnych. Czym różni się Inicjatywa Trójmorza od historycznego projektu Międzymorza? Trójmorze i Międzymorze są to całko­ wicie różne rzeczy, których nie należy łączyć. Międzymorze to historyczna koncepcja sojuszu na rzecz bezpieczeń­ stwa wywodząca się wprost z I RP, któ­ ra cieszyła się popularnością również w II RP. Natomiast Inicjatywa Trój­ morza skupia się na wymiarze gospo­ darczym i powstała w 2015 r. Ma ona wykorzystywać potencjał „nowych” krajów UE, które wcześniej były zamk­ nięte w bloku sowieckim. Ponad 50 lat komunizmu sprawiło, że kraje te ma­ ją ogromne zapóźnienia infrastruktu­ ralne. Bank Gospodarstwa Krajowego zlecił jednej z firm konsultingowych przeprowadzenie analizy dotyczącej potrzeb inwestycyjnych w infrastruktu­ rę transportową, cyfrową i energetycz­ ną. Policzono, ile pieniędzy potrzeba, by zrównać się z poziomem rozwoju krajów zachodnich UE. Te szacunki pokazały, że zapotrzebowanie wynosi nieomal 600 miliardów euro.

-południe równie intensywnie, co na li­ nii wschód-zachód. Usunięcie wąskich gardeł, częstych na granicach między naszymi krajami, zdecydowanie popra­ wi szlaki komunikacyjne i handlowe. Wpłynie to znacząco na wzrost wymia­

W koncepcji „17+1” to nie my – kraje regionu – mamy decydować o rozwoju i być jego głównymi beneficjentami, ale Chiny. Paradoksalnie jednak wydaje mi się, że ciężko o lepszy dowód na słuszność koncepcji Trójmorza. ny handlowej między naszymi krajami, ale także między UE a resztą świata, jak chociażby z Dalekim Wschodem. No właśnie, jak Chiny zapatrują się na Inicjatywę Trójmorza? Wydaje się znacząca w kontekście chociażby „nowego jedwabnego szlaku”.

o lepszy dowód na słuszność koncepcji Trójmorza. Jaka ma być docelowa struktura organizacyjna? Które państwa miałby uczestniczyć w Funduszu? Zdaje się, że jeszcze nie wszystkie banki rozwoju dołączyły? Warto zwrócić uwagę na intensywność pracy, którą wykonaliśmy. Przez kil­ kanaście miesięcy, od lata 2017 roku, spotykaliśmy się regularnie z naszymi kolegami z instytucji rozwoju w pozo­ stałych krajach i przy okazji kolejnego szczytu w Bukareszcie w 2018 r. sześć podmiotów podpisało list intencyjny w sprawie utworzenia Funduszu Trój­ morza. Co najważniejsze, od tego mo­ mentu zaczęliśmy pracować wspólnie nad wypracowaniem po pierwsze stra­ tegii inwestycyjnej Funduszu, a także formalności prawnych potrzebnych do działania. Spotykaliśmy się co mie­ siąc w innym kraju na regularnych warsztatach. W prace zaangażowane były instytucje praktycznie ze wszyst­ kich krajów regionu Trójmorza, z wy­ jątkiem Austrii, która już na począt­ ku zadeklarowała brak chęci udziału w projekcie. Fundusz założyliśmy w wyjątkowo krótkim czasie, bo z końcem maja 2019 roku. W innym funduszu inwestycyj­ nym, zakładanym z największymi ban­ kami rozwojowymi „starej Unii”, trwało to wielekroć dłużej. Przygotowania do

wszystkie kraje Trójmorza podlega­ ją prawu unijnemu, to jednak każdy z nich ma swoje specyficzne uwarunko­ wania. Wspomniane różnice rzutują na to, kiedy poszczególne instytucje roz­ woju są w stanie przystępować do Fun­ duszu. Nasza sytuacja jest relatywnie prosta, bo BGK jako bank ma zarząd i radę nadzorczą, więc możemy samo­ dzielnie podejmować decyzje. Jednak w niektórych krajach instytucje nie mają własnych środków, muszą więc operować pieniędzmi skarbu państwa. Pierwszymi inwestorami Fundu­ szu zostały banki: polski BGK oraz ru­ muński EximBank, a w radzie nadzor­ czej mamy już również przedstawicieli z Czech, Łotwy i Estonii. We wrześniu 2020 r. Estonia i Łotwa przystąpiły do Funduszu również jako akcjonariusze, a podczas Szczytu Trójmorza w Tallinie kilka kolejnych krajów zapowiedziało dołączenie z konkretnymi kwotami.

zaangażowanie w Fundusz o 250 mln euro, by można było zrealizować więk­ szą liczbę projektów niosących dłu­ gofalowe korzyści dla całego regionu. Fundusze inwestycyjne mogą zwie­ lokrotniać swoją „siłę rażenia”, więc zebrane środki pozwolą na zainwesto­ wanie w projekty nawet do 100 mld eu­ ro. Poza tym zarządza nimi bardzo do­ świadczony zespół, który osiągał dobre wyniki w inwestycjach infrastruktu­ ralnych w przeszłości. Fundusz będzie uzupełniał sferę publiczną i budżetową, czy też środki unijne. Nie będzie ich zastępować ani z nimi konkurować. Czy są jakieś plany wyjścia poza granice UE do krajów, które mają europejskie aspiracje, takich jak Ukraina, Gruzja czy Mołdawia? Inicjatywa lubelska wskazała, że rządy Polski, Ukrainy i Litwy chcą współpracować w projektach infrastrukturalnych. Jeśli chodzi o sam Fundusz, to prio­ rytetem jest inwestowanie w projekty zwiększające rozwój krajów Trójmorza – więc krajów z UE. Celem Funduszu jest również generowanie zysku dla in­ westorów, a finansowane projekty muszą mieć wpływ na co najmniej dwa kraje inicjatywy Trójmorza. Oczywiście ob­ serwujemy i aktywnie angażujemy się we współpracę ze wspomnianymi krajami, jednak na razie jest to głównie obszar dla programów pomocowych UE.

Jakimi środkami będzie dysponować Fundusz w swojej dojrzałej fazie rozwoju? Naszym celem jest, by fundusz dyspo­ nował między trzema a pięcioma mi­ liardami euro. Brzmi to jak duża liczba, ale nie jest to wiele w kontekście prawie 600 miliardów, które byłyby niezbęd­ ne, by jedynie wyrównać poziom roz­ woju między „starą” a „młodą” Unią. Podczas Szczytu Trójmorza w Tallinie ogłosiliśmy, że BGK zwiększa swoje

Jakie mogą być pozytywne implikacje – np. w polityce społecznej – działania Funduszu Trójmorza? Mówimy o społecznej odpowiedzialności biznesu, o tworzeniu dobrej atmosfery między społeczeństwami. Wydaje mi się to dosyć oczywiste. Kreo­ wanie wspólnych projektów, wspólnych przedsięwzięć i nawiązanie bliższej współpracy zaczyna już procentować. Jeśli uda nam się stworzyć ekosystem ekonomiczny, który pozwoli nam wzra­ stać razem, wykorzystamy wreszcie po­ tencjał, który ma nasz region. Mówimy tu o 120 milionach obywateli, ponad 30% unijnej powierzchni i prawie 20% unijnego PKB. Trzeba w końcu to wy­ korzystać. K

wrześniu 2020 r. W pierwszej kolejno­ ści odnowiono te pochówki, które były w najgorszym stanie, niektóre bez na­ grobka czy krzyża. Koszty wykonanych prac przekraczają możliwości lokalnej społeczności ukraińskiej. Pewne środki przekazało na ten cel państwo ukraiń­ skie, jednak ze względu na pandemię wsparcie ze strony Ambasady Ukrainy w RP było znacznie mniejsze niż pier­ wotnie planowano. Towarzystwo zwróciło się z prośbą o wsparcie do Prezydenta Miasta Lubli­ na, Marszałka Województwa Lubelskie­ go, Wojewody Lubelskiego. Wsparcia nie udzielono. Towarzystwo zwróciło się z apelem o darowizny na ten cel do społeczności ukraińskiej Lublina, a także do polskich przyjaciół Ukrainy. W ciągu 2020 r. zebrano już kwotę kilku

tysięcy złotych, darowizny napływają nie tylko z Lublina, ale także z różnych zakątków Polski i z zagranicy. Całościo­ wy koszt prac wykonanych w 2020 r. to ok. 30 tysięcy złotych. Jak zapowiada dr. Kuprianowicz: – Dalsze prace restauracyjne przy lubelskich grobach żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej pla­ nowane są w 2021 r. i w kolejnych la­ tach. Będą one prowadzone w miarę pozyskiwania środków finansowych na ten cel. Mamy zatem okazję uratować Rok Bitwy Warszawskiej konkretnym dziełem. Pomóżmy sfinansować reno­ wację grobów naszych sojuszników. Niech to będzie nasz wkład w uczcze­ nie zwycięzców wojny polsko-bolsze­ wickiej. K

Dobiega końca 2020 rok. Rok wielkich rocznic. Sejm w uchwale z czerwca 2019 roku ustanowił go m.in. Rokiem św. Jana Pawła II i Rokiem Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Zwrócono uwagę, że Jan Paweł II zajmuje szczególne miejsce w historii Polski i Europy, a Bitwa Warszawska powinna być upamiętniona ze względu na fakt, że „bohaterskie Wojsko Polskie na czele z Marszałkiem Józefem Piłsudskim, wspieranym m.in. przez szefa sztabu generalnego – generała Tadeusza Jordan-Rozwadowskiego, obroniło niepodległość Polski. Zwycięstwo przekreśliło też plany rozszerzenia rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią”.

Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej

P

olacy obydwa jubileusze uczci­ li w sposób spektakularny. Wygląda na to, że w nowy, 2021 rok wejdziemy skłóce­ ni bardziej niż ojcowie naszej niepod­ ległości. Rok Jana Pawła II świętujemy z hukiem, dewastując jego pomniki i atakując kościoły. Natomiast rocznica 100-lecia Bitwy Warszawskiej nie zo­ stała upamiętniona żadnym wielkim dziełem. Miał powstać Łuk Triumfalny, ale nie powstał. Muzeum Bitwy War­ szawskiej zamiast zostać otwarte, ru­ szyło z budową. Udała nam się jedynie wielka narodowa rekonstrukcja bitwy, tylko w tegorocznej edycji bolszewikom udało się wejść do Warszawy. Rok 2020 to 100-lecie jeszcze jed­ nego ważnego wydarzenia. I tu możemy jeszcze uratować nasz honor. 21 kwietnia 1920 roku w Warszawie między Rzeczą­ pospolitą Polską (II RP) a Ukraińską Re­ publiką Ludową została podpisana umo­ wa, której bezpośrednim skutkiem była rozpoczęta cztery dni później wyprawa kijowska. Zatem stawiając pomnik te­ mu wydarzeniu, czcimy też rocznicę naszego zwycięstwa nad bolszewika­ mi. Tylko trochę szerzej, niż zawarto to w sejmowej uchwale, gdzie wymie­ niono wszystkich sojuszników, nawet nuncjusza papieskiego abp. Achille Rat­ tiego, późniejszego papieża Piusa XI, lecz nie wymieniono sojuszniczej armii Ukraińskiej Republiki Ludowej. A trze­ ba pamiętać, że bez wsparcia żołnierzy Symona Petlury moglibyśmy dzisiaj nie

mieć powodów do świętowania. Bez ukraińskiego wsparcia pod Zamościem i Komarowemlosy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogły­ by wyglądać inaczej, niż do tego przy­ wykliśmy. Nie udało nam się jednak odpowiednio za to wsparcie podzię­ kować. W przyszłym roku będziemy obchodzić setną rocznicę niechlubnego traktatu ryskiego, który przekreślił ma­ rzenia Ukraińców o niepodległości na następne dziesięciolecia. Co się stało z żołnierzami URL po wojnie? Zostali osadzeni w obo­ zach internowania na terenie Polski. Przebywali w nich do połowy lat 20., po czym większość osiadła w Polsce. Grupa kilkudziesięciu byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej zamieszkała w Lublinie i okolicy, wiążąc się z tym miastem i budując tu swoje ży­ cie. Były wśród nich postacie znaczące. Jak podaje dr Aleksander Kolańczuk, w Lublinie przebywał m.in. gen. Dmy­ tro Żupinas-Żupinadze (1892–1968) – pełnomocnik Ukraińskiego Centralnego Komitetu w RP. Dr Grzegorz Kupriano­ wicz przypomina, że „przez cały okres międzywojenny lubelska społeczność emigrantów ukraińskich prowadziła ak­ tywną działalność społeczno-kulturalną. W Lublinie działał oddział Ukraińskiego Komitetu Centralnego, będącego ofi­ cjalnym przedstawicielstwem emigracji ukraińskiej w RP. W 1926 r. powstała tu filia Towarzystwa im. Symona Pelury, której przewodniczył płk Wołodymyr

Sołomko. Lubelskie środowisko emi­ grantów ukraińskich była bardzo prężne, organizowano tu uroczystości narodo­ we, akademie, wieczory. Istniał system wzajemnej pomocy, udzielano byłym żołnierzom wsparcia w sprawach ży­ ciowych. Ważnym ośrodkiem życia tej społeczności była również miejscowa parafia prawosławna Przemienienia Pańskiego”.

U

kraińscy żołnierze w Lublinie żyli, ale też umierali. Po śmier­ ci chowani byli na lubelskim cmentarzu prawosławnym przy ul. Li­ powej. Jako jeden z pierwszych został tam pochowany sotnyk (kapitan) My­ koła Lutyj-Lutenko (1885–1926), po­ chodzący z Czernihowszczyzny były urzędnik Ministerstwa Spraw Wojsko­ wych Ukraińskiej Republiki Ludowej. Kolejnych byłych żołnierzy grzeba­ no w pobliżu dominującego pomnika M. Lutego-Lutenki wzniesionego przez jego żonę. Według ustaleń dra Aleksan­ dra Kolańczuka, wśród pochowanych w Lublinie żołnierzy URL są m. in. ppłk Mykoła Zembycki (1886–1927), pchor. Iwan Manżos (1900–1935), por. Justym Kostenko (1887–1934), sotnyk Serhij Bondarenko (1900–1939), chor. Bohdan Połutranka (1886–1942), sotnyk Pan­ tełejmon Szutowski (1880–1942), ppłk Wołodymyr Bajwenko (1882–1941), por. Wołodymyr Ozoł (1889–1927), pchor. Marko Mazepa (1885–1927), kpt. Mychajło Szczypko (?–1942).

FOT. GRZEGORZ KUPRIANOWICZ

Wojciech Pokora

– Z czasem na cmentarzu wydzie­ lona została odrębna kwatera dla byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – mówi dr Kuprianowicz – a na grobach postawiono jednakowe, tzw. kozackie krzyże z godłem pań­ stwowym Ukrainy oraz tabliczką ze stopniem wojskowym, imieniem i na­ zwiskiem pochowanego. Po drugiej wojnie światowej, w no­ wych realiach geopolitycznych, krzyże i nagrobki uległy częściowemu znisz­ czeniu – niektóre krzyże usunięto, z po­ zostałych zaś zdjęto tabliczki z nazwi­ skami oraz godła Ukrainy – tryzuby. Jedynym pomnikiem w nienaruszonej formie i z godłem Ukrainy pozostał pomnik M. Lutego-Lutenki. General­ nego porządkowania kwatery społecz­ ność ukraińska Lublina dokonała na początku lat 90., wykonano wówczas m.in. prace ziemne w celu pionowa­ nia przechylonych nagrobków i krzyży. Po 30 latach nagrobki doczekały się kolejnej renowacji: – W 2020 r. Towarzystwo uznało, iż w tym szczególnym roku jubileuszu sojuszu polsko-ukraińskiego i wspól­ nej walki groby ukraińskich sojuszni­ ków Polski powinny wreszcie zostać odnowione. Prace zostały podjęte we

Darowizny można wpłacać na konto Towarzystwa Ukraińskiego: Towarzystwo Ukraińskie, nr 92 1090 2688 0000 0001 1833 0907, Santander Bank Polska S.A., z dopiskiem: Darowizna – groby żołnierzy ukraińskich w Lublinie. W walutach obcych (USD) oraz z zagranicy: PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

18

"FAKT" I FAKT Y

Przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie zakończył się proces opozycjonisty antykomunistycznego Janusza Fatygi przeciwko potentatowi medialnemu Ringier Axel Springer o naruszenie dóbr osobistych poprzez zobrazowanie go jako zbrodniarza komunistycznego na stronach „Faktu”. Ten fakt rozpoznałem w internecie 24 lutego 2017 r. i opisałem na swoim blogu oraz następnie w „Kurierze WNET”, w sierpniu 2019 r.: Jak „Fakt” przerobił polskiego antykomunistę na zbrodniarza komunistycznego.

Dawid pokonał Goliata

Ringier Axel Springer przegrał w Sądzie Apelacyjnym Józef Wieczorek Skandaliczna sprawa Sprawa była niewątpliwie skandalicz­ na, dokumentowała upadek rzetelnego dziennikarstwa i zasługiwała na proces sądowy, do którego doszło, mimo jej przerzucania sobie jak gorącego kar­ tofla przez organy wymiaru (nie)spra­ wiedliwości. A jest to sprawa dla szarego obywatela nadzwyczaj prosta, bo na po­ pularnych stronach internetowych „Fak­ tu” pojawiło się zdjęcie znanego działa­ cza antykomunistycznego, z opaską na oczach, jako zobrazowanie tekstu o wy­ sokich emeryturach komunistycznych zbrodniarzy. Przykładem miał być gen. Henryk Kostrzewa i zdjęcie było podpi­ sane u góry: „Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny”, a u dołu – „Henryk Kostrzewa ma bardzo wysoką emeryturę”! Zdjęcie innej osoby – bynaj­ mniej nie Henryka Kostrzewy – anoni­ mizowanej(?) czarną opaską na oczach, prowadzonej przez policjantów, miało zdaniem potentata medialnego stano­ wić właściwą ilustrację tekstu. To, że tą inną osobą była postać znanego działacza antykomunistycznego o bardzo charak­ terystycznej sylwetce, dla potentata nie miała żadnego znaczenia (sic!). Jest oczywiste, że nikt nie ma pra­ wa w taki sposób naruszać czyjegoś dobrego imienia, tym bardziej, jeśli ten człowiek to honorowany działacz anty­ komunistyczny, protestujący przeciwko uniewinnianiu sądowemu zbrodniarzy komunistycznych. Tym niemniej „Fakt” nie widział w tym nic zdrożnego i „rżnął głu­ pa”, twierdząc, że twarz osoby została R E K L A M A

dla reklam, co niewątpliwe wpłynie na zmniejszenie dochodów wydawcy. Że­ nujący poziom dziennikarstwa poten­ tata medialnego został ukazany.

Niechlubne intencje Niestety nie można się zgodzić z opi­ nią Sądu, że naruszenie dóbr wynikło z niechlujstwa redakcji serwisu „Faktu” i nie było intencjonalne. Zdjęcie Janu­ sza Fatygi przerobionego na zbrodnia­ rza, zamieszczone na stronach portalu fakt.pl, to był kadr/zrzut ekranu, ina­ czej stop-klatka z filmu (Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bez-

szanującego własności prywatnej po­ zostawiło głębokie ślady, także w wy­ miarze sprawiedliwości. Sądy winny się lepiej przygotowy­ wać do rozpraw, aby wydawać orzecze­ nia na podstawie rzetelnej, wszech­ stronnej analizy faktów!

Orientacje akustyczne Rozprawa przy okazji ujawniła inte­ resujące fakty dotyczące zasad reje­ strowania rozpraw sądowych. Rzecz to szczególnie ważna dla dziennikarzy niejednokrotnie molestowanych/ska­ zywanych przez sądy za swoją pracę.

wystarczająco zanonimizowana po­ przez dodanie czarnej opaski. Temu twierdzeniu przeczyło to, że na zdję­ ciu natychmiast rozpoznałem Janusza Fatygę przerobionego na zbrodniarza komunistycznego. Skandal oczywisty, wina „Faktu” również, ale potrzeba by­ ło kilku lat na wymierzenie elementar­ nej sprawiedliwości.

Rozprawy nad „Faktem” W końcu 3 lipca 2019 r. doszło do rozprawy przed Sądem Okręgowym w Krakowie, na której byłem świad­ kiem, a pokrzywdzonego Janusza Fa­ tygę wspierała adwokat Monika Brzo­ zowska-Pasieka. Ponieważ pokrzywdzony narusze­ niem swoich dóbr nie mógł wykazać konkretnych szkód, jakie poniósł w wy­ niku tej zniesławiającej go publikacji, bo nikt bezpośrednio nie dał mu od­ czuć, że od momentu opublikowania zdjęcia uznał go za zbrodniarza komu­ nistycznego, strona „Faktu” wpadła na oryginalny pomysł, wskazując mnie jako osobę, która jest winna rozpo­ wszechnienia „rzekomej” krzywdy Ja­ nusza Fatygi. Sąd jednak nie poszedł tym śladem i nie postawił mnie w stan oskarżenia za zrobienie dobrej roboty dziennikarskiej i po prostu ludzkiej. Rozprawa zakończyła się wyrokiem pomyślnym dla Janusza Fatygi, ale nie do końca satysfakcjonującym tak stronę pozwaną, jak i pozywającą, stąd koniecz­ na była kolejna rozprawa przed Sądem Apelacyjnym, która odbyła się 6 paź­ dziernika 2020 r. Niestety bez obecności

Zdjęcie ze strony internetowej Faktu

Stop-klatka z filmu na kanale Wolny Czyn

w tym czasie przebywającego w szpitalu pokrzywdzonego Janusza Fatygi, repre­ zentowanego na rozprawie przez adwo­ kat Monikę Brzozowską-Pasiekę. Sprawa dotyczyła odpowiedzialności mediów, i to medialnego potentata, ale jakoś nie wzbudziła bezpośredniego zaintereso­ wania mediów! Poza mną, tym razem w roli dziennikarza rejestrującego za zgodą sądu obraz i dźwięk całej rozpra­ wy, była tylko ekipa TVP Kraków (nie zauważyłem, aby w TVP jakaś relacja z procesu się ukazała). Moja społeczna/ obywatelska relacja z rozprawy ukazała

się natomiast na moim kanale YouTube – Józef Wieczorek TV. Proces zakończył się bezapelacyjną porażką „Faktu”, czyli – rzec można – Goliat został pokonany przez Dawida. Sąd pominął absurdalną linię obro­ ny potentata medialnego i zobowiązał pozwanego do zapłacenia pokrzyw­ dzonemu Januszowi Fatydze 25 tys. zł zadośćuczynienia oraz do przeprosin na pierwszej stronie serwisu interne­ towego „Faktu”, które mają być ekspo­ nowane przez okres jednego miesiąca. Zajmą one miejsce zwykle przeznaczone

karny – kanał Wolny Czyn na You­ Tube), i trzeba było ten film uważnie przejrzeć, zatrzymać w konkretnym miejscu, aby takie poglądowe zdjęcie z filmu wydobyć i następnie wzmoc­ nić jego przesłanie czarną opaską na oczach. To wszystko w jasny sposób opisałem/udokumentowałem na swoim blogu akademickiego nonkonformisty i także w „Kurierze WNET”, ale Sąd tej oczywistości nie uwzględnił. I to jest fakt – kompromitujący fakt! Rzutowało to na niską karę dla wydawcy „Faktu”. Co to jest 25 tys. dla takiego potentata? Ponadto nie została rozpatrzo­ na sprawa nielegalnego, niezgodne­ go z prawem i wyjątkowo perfidnego wykorzystania materiału filmowego do pozyskania „zbrodniczego” zdję­ cia (stop-klatka z filmu). Niestety kil­ kadziesiąt lat panowania systemu nie

Sędzia prowadzący rozprawę, nie­ stety głosem słabo słyszalnym dla pub­ liczności (nawet tej nie cierpiącej na niedosłuch), objaśnił, że mówi tak, aby słyszał go przyrząd rejestrujący dźwięk, a nie publiczność na sali rozpraw (sic!). Tym samym wykazał niejako (może niechcący, ale rzetelnie), że przyrząd rejestrujący dźwięk traktuje podmio­ towo, a publiczność przedmiotowo. Przypomnę, że byłem sądownie „grillowany” przez 5 lat, w procesie – rzec można – „akustycznym” (Kasacja niewygodnego dziennikarza, czyli proces Józefa W., „Kurier WNET” nr 59/2019), bo nie słyszałem dobrze tego, co mówił sąd, a przyrząd słyszał! Jest zatem poważny problem praw­ ny: czy można obywatela grillować za to, że ma odmienną orientację akustyczną od urządzenia rejestrującego dźwięk? K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

19

K U LT U R A

Po zamieszkaniu w Szwajcarii Romańskiej weszła Pani w miejscowy

świat sztuki aktorskiej. Jak wyglądają warunki profesjonalnego uprawiania tej sztuki w praktycznym i racjonalnym szwajcarskim świecie? Czy potęga kulturalna sąsiedniej Francji nie stanowi konkurencji dla ludzi sztuki, mówiących tym samym językiem? W porównaniu z Polską, różnice w podejściu do zawodu aktorskiego w Szwajcarii czy Francji są ogromne. Wiąże się to z systemem szkolenia ar­ tystycznego i organizacji pracy oraz zatrudniania aktorów. W Polsce aktor

Gallimard w Chłopiec z Very Labiche’a, Helene w Love (Schisgala), Madame Therbouche w Libertynie Schmitta, An­ tonina Miliukova w Madame Czajkowski (Humberta) i wiele innych. Brałam też udział w licznych spektaklach kabareto­ wych, wieczorach poezji czy recitalach muzycznych. A sprawa bariery językowej? Musiała Pani grać w języku Moliera, który, jak wiem, opanowała Pani perfekcyjnie. Jednak zwykle pozostaje kwestia choćby śladów obcego ak-

istniały dwie małe szkoły dramatyczne, które po trzyletnich studiach wypusz­ czały na rynek nowy aktorski narybek. Głównie rodowitych Szwajcarów. Mia­ ły one dość luźną formułę, polegającą głównie na stażach. W każdym seme­ strze młodzież była pod opieką inne­ go profesora, z reguły aktora, czasem bardzo młodego. W nauce kładziono nacisk na tekst teatralny, przygotowy­ wano sceny i minispektakle, następnie wystawiane na deskach teatrów pro­ fesjonalnych. Szybko i półamatorsko. Praktycznie nie było pracy nad ciałem,

szkoła jest, a przynajmniej za moich lat była, w ofercie artystycznego naucza­ nia znacznie bogatsza od swoich od­ powiedniczek w zamożnej Szwajcarii. Bywając regularnie w Polsce, zapewne odwiedza Pani teatry i kina. Poza tym, jak sądzę, ogląda Pani naszą telewizję. Jak ocenia Pani obecny poziom naszego teatru, filmu i sztuki w telewizji? Przyjeżdżam do Polski dość regular­ nie, ale na krótko. Nie zawsze spektakl, który chciałabym zobaczyć, jest akurat

Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka centu. Czy musiała Pani ograniczać się do grania obcokrajowców, czy też była Pani akceptowana w takich samych rolach, jakie grają aktorzy frankofońscy? Gdy nabrałam apetytu na grę po fran­ cusku, musiałam skupić się na nauce perfekcyjnej wymowy. Bez tego szan­ se na przesłuchaniach byłyby marne. Francuska dykcja, intonacja i rozłoże­ nie akcentów w zdaniu są bardzo trud­ ne dla obcokrajowca. Zaakceptowano mnie i mój, jak mówiono, „uroczy sło­ wiański akcent”, którego ślady jednak pozostały. Zresztą każdy aktor szwaj­ carski ma trochę inny akcent, w zależ­ ności od tego, z którego z 26 kantonów pochodzi. Kompleksów więc nie mia­ łam. Teraz uśmiecham się, gdy reżyser prosi mnie, bym uwypukliła mój polski akcent. Nasz akcent, jak zresztą i język, tu się podoba. A może naśladują Petera Brooka, słynnego reżysera angielskie­ go, który lubując się w różnorodności akcentów, angażował aktorów z całe­ go świata. Opanowanie języka w połączeniu z doświadczeniem scenicznym umoż­ liwiło mi pracę ze starszą młodzieżą ze szkół genewskich – niezależnie od pracy w teatrze. Jako pedagog Departa­ mentu Szkolnictwa Publicznego przez wiele lat przekazywałam młodym taj­ niki sztuki scenicznej i komunikacji, a także narzędzia do budowania pew­ ności siebie w różnych sytuacjach za­ wodowych. Moi młodzi aktorzy wspaniale zagrali w sztuce Serenada Sławomira Mrożka, którą wyreżyserowałam na fe­ stiwal szkolnych warsztatów teatralnych. I zdobyli nagrodę! Musieli też opanować pamięciowo fragmenty polskiej klasyki w tłumaczeniu francuskim. Najtrudniej im szła Świtezianka Mickiewicza, a wier­ sze Szymborskiej najłatwiej. Oglądając spektakle z Pani udziałem, wystawiane na deskach teatrów Szwajcarii Romańskiej, odnosiłem wrażenie przewagi warsztatowej, odróżniającej Panią od partnerów. Śpiewa Pani, tańczy, gra całą gamą środków profesjonalnych. Czy Szwajcaria kształci i posiada dużego formatu aktorów zawodowych? A może Pani kunszt to zasługa polskiej szkoły aktorskiej? Jeszcze parę lat temu w romańskiej czę­ ści Szwajcarii, w Genewie i Lozannie,

Uczestniczy Pani w urządzanych przez Polonię szwajcarską uroczystościach związanych z Polską i jej historią, lub wręcz je organizuje. Czy tego rodzaju przedsięwzięcia są dostatecznie przez nasz kraj wspierane? Wszystkie miejsca i okoliczności ce­ lebracji polskiej historii, tradycji, kul­ tury czy sztuki są mi bardzo bliskie. Obok pracy zawodowej udaje mi się uczestniczyć w większości takich wy­ darzeń, w ramach Stowarzyszenia Pol­ skiego w Genewie, Wspólnoty Polskiej przy kościele św. Teresy czy przy okazji koncertów organizowanych przez To­ warzystwo Szopena w Genewie. Or­ ganizowałam i reżyserowałam wiele imprez dla Polonii szwajcarskiej, np. spotkania w rocznice świąt 11 listopada czy 3 maja, pasterki Bożonarodzenio­ we w Misji Polskiej przy ONZ, gdzie kilka lat temu wystawiłam Zemstę Fre­ dry z udziałem uczniów i nauczycielek Polskiego Punktu Szkolnego. Była też polska poezja i pieśni dla uczczenia ka­ nonizacji Jana Pawła II, na 100 rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę czy ostatnio, w 100 rocznicę urodzin św. Jana Pawła II. Pomysłów i chęci na aktywny, twórczy kontakt z polskością oraz jej podtrzymywanie mamy bez liku. Sta­ ramy się prowadzić promocję naszego kraju, prostować fałszywe schematy myślenia o Polsce. Czasami otrzymuje­ my skromne wsparcie finansowe, ale do regularnej działalności na ambitniej­ szym, profesjonalnym poziomie, przy­ dałaby się poważniejsza, stała pomoc.

W dziedzinie polityki, ideologii czy obycza­ jów głos aktora waży tyle samo, co głos przedstawiciela każ­ dego innego zawodu. Nie można mylić ról wielkich postaci, które się grało, z życiem rzeczywistym. Aktor, który zagrał Kolumba, nie jest odkrywcą Ameryki.

Z Elżbietą Jasińską, mieszkającą w Szwajcarii polską aktorką, nauczycielką teatru, ekspresji i komunikacji międzyludzkiej rozmawia Adam Gniewecki

mógł się zatrudnić na długoletni kon­ trakt w teatrze, nawet na całe życie. W krajach frankofońskich angaż do roli w spektaklu odbywa się po przesłucha­ niu. Do konkretnego przedstawienia dobiera się zespół, który przez sześć czy osiem tygodni je przygotowuje. Po zakończeniu cyklu spektakli wszy­ scy się rozchodzą i szukając następnej pracy, pozostają na zasiłkach. Tak się tu żyje artystom. W ciągłej niepewno­ ści jutra. Chyba, że jest się zaangażo­ wanym do Comédie Française. Ale to instytucja narodowa, zarezerwowana dla nielicznych. W tym systemie jednak dostrze­ głam szanse dla siebie, bo skoro moż­ na się zaprezentować, to trzeba pró­ bować. Przygotowywałam się solidnie do przesłuchań, dostawałam angaże, a potem, grając różne role, stawałam się coraz bardziej widoczna i zauważalna dla reżyserów. Szwajcaria Romańska nie jest duża. Odległości między Lo­ zanną, Genewą, Fryburgiem czy La­ -Chaux de-Fond nie przekraczają 100 km, więc przemieszczanie się za rola­ mi nie stanowiło problemu. Były też dłuższe tournée i występy gościnne we Francji czy Belgii. Miałam dużo szczęścia, trafiając na wspaniałych, otwartych i życzliwych mi artystów, reżyserów i dyrektorów teatrów instytucjonalnych i tych z of­ fu, którzy dawali mi „carte blanche” w pracy nad rolą. Wyczuwałam ich po­ zytywny stosunek do mojego polskie­ go pochodzenia i chęć pomocy w do­ skonaleniu języka. Często prosili, bym wplatała repliki po polsku czy zaśpie­ wała polską piosenkę. Te prośby speł­ niałam z wielką przyjemnością. Pytano, skąd mam takie narzędzia do pracy nad rolą, jak konstruować postać sceniczną. Chętnie odpowiadałam i dzieliłam się doświadczeniem. Organizowałam też warsztaty teatralne. Publiczność dostrzegała różnice między mną i miejscowymi partnerami. Niekoniecznie z powodu akcentu. My­ ślę, że jak na cudzoziemkę, Polkę, zagra­ łam sporo ról po francusku, bo ponad dwadzieścia. Na zawsze pozostaną we mnie te najważniejsze i najtrudniejsze: Gwendoline u Anouilha, Lady Macduff w Makbecie, Jessica w Kupcu weneckim, Margarita w Gburach Goldoniego, Ka­ tarina Marmeladowa w Zbrodni i Karze, Tatiana w Miłości na Krymie, Judy w Maszynie do liczenia (Rice’a), Mme

Aktor, który zagrał Kolumba, nie jest odkrywcą Ameryki.

głosem czy ekspresją. Nie uczono śpie­ wać i tańczyć. Poziom szkolenia za­ leżał przede wszystkim od poziomu, doświadczenia i talentu pedagogicz­ nego profesora prowadzącego. Różnie z tym bywało. Prawdę mówiąc, pozna­ łam jednego tylko pedagoga i wspa­ niałego aktora, André Steigera, który pod względem warsztatu odpowiadał poziomowi moich polskich profesorów. Godzinami słuchałam jego pasjonują­ cych wykładów, choć przeszkadzał mi trochę jego ideologiczny klucz do kon­ struowania sytuacji scenicznych. Miał komunistyczne ciągoty, może po Ber­ toldzie Brechcie czy Benno Bessonie. Obecnie jest tylko jedna Akade­ mia Dramatyczna w Lozannie, która uzyskała status uczelni akademickiej. Podniósł się poziom nauki teoretycznej i praktyki, a konkursy kwalifikujące do przyjęcia stawiają wyższe wymagania. Drzwi są otwarte dla każdego, kto umie posługiwać się językiem francuskim. To oznacza większą rywalizację między Szwajcarami i Francuzami. Tych ostat­ nich uczelnia przyjmuje znacznie wię­ cej, z racji ich ogromniej łatwości w wy­ sławianiu się w języku Moliera oraz dzięki ich umiejętności walki o pozycję w środowisku artystycznym. Szkoła w Lozannie szeroko otwiera im drzwi do kariery w krajach frankofońskich, czyli w Szwajcarii, Francji i Belgii. Ob­ serwując występy młodych aktorów, widzę, że poziom nauczania niewie­ le różni się od poprzedniego. Jednak studia stwarzają okazję do zapoznania się z ciekawymi i uznanymi artystami z innych krajów. Dla moich szwajcarskich kolegów i koleżanek zaskoczeniem były war­ sztaty teatralne, które zorganizowałam w 1990 r. Prowadził je Eugeniusz Korin, mój były profesor z warszawskiej szko­ ły i ówczesny dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu. W ciągu miesiąca mogli poznać, w formie skondensowanej, naj­ ważniejsze elementy polskiego szkolni­ ctwa teatralnego. To dla nich założyłam Ensemble Theatre – kompanię teatral­ ną, gdzie kontynuowałam produkcje sceniczne, które odnosiły sukcesy. Powracając do tematu polskiej szkoły dramatycznej, podkreślam, że dzięki niej i wspaniałemu poziomo­ wi jej pedagogów-artystów udało mi się stosunkowo szybko zostać zauwa­ żoną i docenioną w teatrze szwajcar­ skim. I za to jestem wdzięczna. Nasza

w repertuarze. Czasami udaje mi się trafić na ciekawe propozycje Teatru Polskiego, Narodowego, Współczesne­ go czy Rozmaitości, gdzie poziom gry aktorów i reżyserii jest nadal wysoki. Interesujący jest rozwój teatrów prywatnych, gdzie już nie wszystko mi się podoba. Często gra się pod gu­ sty publiczności. Chociaż i tu aktorzy bywają znakomici. Na przykład sztu­ ki, które widziałam w Teatrze 6 Piętro czy w Teatrze Kamienica, oceniłabym wysoko. Nie interesują mnie już przedsta­ wienia w Teatrze Powszechnym, który, moim zdaniem, wpisując się w agitacje ideologiczne, przestał służyć autentycz­ nej sztuce. Bardzo to dla mnie przy­ kre, bo właśnie tam stawiałam pierwsze profesjonalne kroki z takimi artystami, jak Władysław Kowalski, Bronisław Pawlik, Olgierd Łukaszewicz, Grażyna Marzec, Elżbieta Kępińska i Monika Sołubianka. To byli moi mistrzowie. Co do kina, mam wrażenia miesza­ ne. Bywa bardzo interesujące. Dobrze, że robi się filmy o prawdziwej historii Polski. Szkoda, że tak ich mało w wersji francuskiej, tak, by fakty dotarły do kra­ jów frankofońskich, w tym Szwajcarii Romańskiej. Niecierpliwie czekam na film o rotmistrzu Pileckim, o którym w Genewie można już czytać po francu­ sku. Oglądam regularnie Teatr Telewi­ zji, którego spektakle są na wspaniałym poziomie. Dobre i bardzo potrzebne są seriale i filmy historyczne o wymowie patriotycznej, a seriale obyczajowe TVP potrafią wycisnąć łezkę wzruszenia. Czy, Pani zdaniem, aktorzy powinni wyrażać publicznie swoje opinie w sprawach politycznych i obyczajowych? Aktor nie powinien wykorzystywać swojej, z natury zawodu, popularno­ ści, do wygłaszania kontrowersyjnych opinii politycznych, obyczajowych czy ideologicznych. Może wystąpić z ogól­ nym potępieniem np. wojen, przemocy, pochwalą dobroczynności czy apelem do porozumienia albo łagodzenia kon­ fliktów. Może działać w polityce jako obywatel, nie zaś jako celebryta pracu­ jący na rozgłos i karierę. W dziedzinie polityki, ideologii czy obyczajów głos aktora waży tyle samo, co głos przed­ stawiciela każdego innego zawodu. Nie można mylić ról wielkich postaci, któ­ re się grało, z życiem rzeczywistym.

FOT. ZE ZBIORÓW PRYWATNYCH E. JASIŃSKIEJ

Jak wspomina Pani studia w warszawskiej PWST, debiut i okres pracy aktorskiej w słusznie i już dość dawno minionych czasach? W Szwajcarii żyję i pracuję od 35 lat. Poza sprawami rodzinnymi, do wyjaz­ du zainspirowała mnie chęć przygo­ dy i odkrywania nowych horyzontów, sprawdzenia się w nowym środowisku i innym języku. Podczas studiów w warszawskiej PWST miałam szczęście uczyć się od wielkich mistrzów sceny, takich jak Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki, Jan Świderski, Andrzej Szczepkowski, Gustaw Holoubek, Aleksandra Śląska i wielu innych. Te nazwiska wywołu­ ją we mnie nadal dreszcz emocji. Oni naprawdę uczyli uprawiania tego trud­ nego zawodu. Wpajali pokorę i pracę, przestrzegali przed rutyną i pogonią za sławą. W tamtych latach panowa­ ła w szkole surowa dyscyplina. Przez pierwsze 2 lata studiów nie wolno by­ ło grać w filmie. Najpierw trzeba było opanować podstawy warsztatu. Wy­ kładowcy wiedzieli, co znaczy być wy­ eksponowanym oraz jaką cenę płaci się za miałkość i fałsz na scenie. To byli mistrzowie; dla nas niemal bogowie. Przekazywali nam tajniki gry ak­ torskiej, zdradzali swoje metody pracy nad rolą, odkrywali przed nami boga­ ctwo polskiej poezji i dramatu, uczyli najwyższych technik poprawnej wymo­ wy, emisji głosu i impostacji. Pomagali odkrywać w naszych ciałach i duszach rzeczy, o których nam nawet się nie śni­ ło. Wygrzebywali z nas uśpione emocje, wskazywali, jak je opanować, uczyli myślenia nad tekstem, nad konstrukcją roli, a także przygotowywali do pracy w zespole. Uczyli prowadzenia dialogu z partnerem w przeróżnych konwen­ cjach i stylach. To było pasjonujące. Wymagali bardzo dużo. Bywało ciężko. Załamania i zwątpienia były na porząd­ ku dziennym, ale taka była cena dora­ stania, doskonalenia, walki z samym sobą. Było pięknie i trudno zarazem. Na trzecim roku studiów ogrom­ ną radością i nagrodą była dla mnie propozycja Zygmunta Hübnera zagra­ nia na scenie jego teatru roli Marianny w Świętoszku Moliera. Tę rolę uznano mi jako pracę dyplomową. (Na ostat­ nim, czwartym roku należało zaliczyć udział w trzech przedstawieniach dy­ plomowych). Jako studentka zagrałam jeszcze jedna rolę w spektaklu w Tea­ trze Powszechnym, w Kopciuchu Ja­ nusza Głowackiego. Po ukończeniu studiów zaangażowałam się do Teatru Popularnego. Grałam tam dużo i in­ tensywnie. Przede wszystkim duże lub główne role (Ania z Zielonego Wzgó­ rza, Julia w Dwóch panach z Werony, Klara w Ślubach panieńskich i wiele in­ nych). Dla początkującej aktorki była to wspaniała baza doskonalenia war­ sztatu i rozwoju. Na początek mojej pracy aktor­ skiej nałożył się „festiwal Solidarno­ ści”. Gorączka udzieliła się wszystkim w naszym teatrze. Miałam poczucie nowego otwarcia, niesamowitej energii, przemiany. Długo wyczekiwana radość, atmosfera prawdziwej wolności. Stan wojenny przekreślił te nadzieje. Większość aktorów odpowiedziała bojkotem, czyli odmową grania w fil­ mach, produkcjach telewizyjnych i ra­ diowych. Dla młodych aktorów, takich jak ja, był to koniec marzeń o karierze filmowej. Mówiono o nas: „pokolenie poświęcone dla sprawy”. Starsi koledzy mieli już kariery za sobą i ugruntowane pozycje autorytetów, a my, młodzi, bun­ towaliśmy się. W owym czasie odmó­ wiłam zagrania trzech poważnych ról, choć kuszono mocno. Skupiłam się na pracy teatrze, gdzie mówiło się więcej o polityce niż o spektaklach. Zaczęłam się uczyć języków obcych. Ze strony Instytutu Francuskiego w Warszawie dostałam propozycję za­ grania po francusku roli w Lecie w Nohan Iwaszkiewicza. Zagraliśmy te sztu­ kę w Nohan we Francji, w posiadłości George Sand, gdzie spędzał wakacje Szopen. To była pierwsza moja próba grania w języku obcym. W 1984 r. po wielu staraniach wy­ jechałam na staż artystyczny do Pa­ ryża, gdzie zostałam asystentką Jean­ -Louis’a Barraulta, wspaniałego aktora, reżysera i dyrektora Teatru Rond Point de Champs Elysées, i do Tulonu, na zaproszenie do pracy przy olbrzymim fresku renesansowym Le Printemps, czyli Wiosna, Denisa Guénouna. Po­ tem, po konkursowym przesłuchaniu, otrzymałam w Szwajcarii pierwszy an­ gaż aktorski poza Polską, w Antygonie Sofoklesa. Tak zaczęła się moja przy­ goda z teatrem francuskojęzycznym.

Żyjąc na stałe za granicą, pozostaje Pani zainteresowana i zaangażowana w to, co się dzieje w kraju, w działalność polonijną. Czy poświęciłaby Pani wygodne i dostatnie, jak mniemam, życie w Szwajcarii, gdyby miałaby Pani okazję zagrania roli teatralnej czy filmowej w Polsce? Większość życia zawodowego spędzi­ łam poza Polską, wypracowałam sobie w Szwajcarii status zawodowej fran­ cuskojęzycznej aktorki oraz profesjo­ nalnej nauczycielki teatru, ekspresji i komunikacji międzyludzkiej. Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wyksztalceniu ar­ tystycznemu zawdzięczam to, iż doce­ niano mnie i wyróżniano, dając czę­ sto za przykład innym. I z tego jestem dumna. Nauczyłam się wiele o sobie samej i o naszym kraju, obserwując z dystansu życie w Polsce. Spotkałam i podziwiałam wielu wspaniałych, pra­ cowitych i dobrych Szwajcarów. Mogę powiedzieć, że wybór mojej życiowej drogi dał mi sporo satysfakcji. Jednak brakuje mi grania w języku ojczystym, polskiej reżyserii i polskiego ducha w sztuce. Może w innej dyscyplinie artystycznej, jak muzyka, malarstwo czy rzeźba, byłoby łatwiej. Będąc w kraju, najbliżej polskiej tożsamości i atmosfery narodowej, mo­ głabym najpełniej i najprawdziwiej wy­ rażać uczucia i emocje. Esencją sztu­ ki teatru czy filmu jest dla mnie duch języka ojczystego, narodowej kultury i tradycji. Gdybym otrzymała propo­ zycję albo miała okazję zagrania znowu roli teatralnej czy filmowej albo pracy nad sztuką teatralną w Polsce, nie wa­ hałabym się ani chwili. W jakiej dziedzinie polskiej sztuki teatralnej najchętniej by Pani uczestniczyła? Właściwie we wszystkich dziedzinach. To zawsze zależy od realiów rynkowych i zapotrzebowania, a także własnej oceny swoich możliwość artystycznych i orga­ nizacyjnych. Obserwując rozwój pol­ skiego życia kulturalnego, w kontekście reformy edukacji i wychowania polskiej młodzieży, a ogólnie społeczeństwa, wi­ dzę potrzebę odtworzenia w Polsce te­ atru klasycznego, w pełnym tego słowa znaczeniu. Klasycznego pod względem repertuaru, scenografii, reżyserii i ak­ torstwa. Teatru pokazującego historię polskiej i światowej sztuki teatralnej oraz dzieje naszego narodu – także te, które były przez lata przemilczane czy przeinaczane. Teatru dla uczniów, mło­ dzieży, ale także dorosłych. Przybytku nauczającego kultury klasycznej, jed­ nocześnie bawiąc. Ale to tylko pomysł, marzenie. To wymagałoby infrastruktu­ ry – w formie choćby sali i koniecznych do startu środków finansowych. Jestem przekonana, że po fazie rozwojowej ta­ kie przedsięwzięcie byłoby finansowo rentowne, nie licząc korzyści najważ­ niejszych – niematerialnych, o których już mówiłam. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

20

Historia jednego zdjęcia...

N

ie napiszę o zatrzymaniu Sławomira N., a potem pa­ nów R.: G. i K. et consortes, bo oczywistym i pożytecznym jest złodziei łapanie i sprawiedliwe kara­ nie. Nie wyznam, że wspomniane „ła­ panie” uważam za pierwszą jaskółkę, ale ta przecież nie czyni… a i w spra­ wiedliwe karanie powątpiewam – patrz „neverending story” reformy wymia­ ru sprawiedliwości. Tymczasem koń, krzepki jak byk, „zrobił w konia” „na L4” CBA, Prokuratora Generalnego i Ministerstwo Sprawiedliwości. „Con­ sortes”, dzięki nadzwyczajnej kaście, też mogą hasać na wolnym powietrzu. Diu vivere iustitia! Nie zamierzam wspo­ minać, że policja, choć po żółwiemu, jednak zadziałała, ale kasta z wysokości nieomylnej sprawiedliwości uznała za niedorzeczność, by ten śmiał mataczyć na wolności, „przekonywać” świadków i zastraszać innych gości.

N

ie napiszę o pobitym ope­ ratorze TVP, bo przecież to oczywisty akt bandytyzmu, a policja państwowa i sąd powszech­ ny powinny zadziałać szybko, zdecy­ dowanie i surowo – czego spodziewam się z nadzieją umiarkowaną.

N

ie napiszę o powtarzanym przez tzw. polityków i dzien­ nikarzy idiotycznym powie­ dzonku o „wilczym prawie opozycji”. Wilcze prawa mają wilki, a opozycja może mieć prawo do mówienia prawdy i uczciwych zmagań o przejęcie władzy w celu realizacji swego programu, któ­ rego zresztą, poza likwidacją suweren­ ności, nie ma.

N

ie napiszę o prezydencie War­ szawy, choć ten z pogardliwą beztroską niszczy miasto i je­ go mieszkańców. W tym tych, którzy na niego głosowali. Chyba ich też nie lubi. Nawet nie mruknę, że w okresie pandemicznego zubożenia ludu niebo­ tycznie podnosi ceny i kary finansowe, jednocześnie marnując pieniądze na głupie i szkodliwe cele. Zdziwionym miauknięciem nie skwituję faktu, że powyższy producent „Trzaskowianki” dalej zasiada na stołecznym stolcu. Nie zająknę się nawet o konieczności wpro­ wadzenia przez władze państwowe i sa­ morządy zakazu – w okresie wycieńcza­ jącej naród, także finansowo, pandemii

O S TAT N I A S T R O N A

W 2019 r. w Polsce wykonano 1110 aborcji – najczęściej z powodu rozpoznania trisomii 21, czyli zespołu Downa. Tymczasem osoby z zespołem Downa żyją średnio 50 lat i potrafią być samodzielne. 22 października br. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis ustawy zezwalający na przerywanie ciąży z powodu wad rozwojowych dziecka jest niezgodny z Konstytucją, stwierdzając jednocześnie, że „ustawodawca nie może przenosić ciężaru związanego z wychowaniem dziecka ciężko i nieodwracalnie upośledzonego albo nieuleczalnie chorego jedynie na matkę, ponieważ w głównej mierze to na władzy publicznej oraz na całym społeczeństwie ciąży obowiązek dbania o osoby znajdujące się w najtrudniejszych sytuacjach”. Legalna pozostaje aborcja, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia matki lub zachodzi uzasadnione podejrzenie, że poczęcie nastąpiło w wyniku czynu zabronionego. Na zdjęciu Maria Julia de Araujo Dias, pierwsza modelka z zespołem Downa, która urodziła się 20 czerwca 2002 roku w Rio de Janeiro. fot. RenatoBPassos (CC BY-SA 4.0)

Nie, nie napiszę o piątce dla zwierząt. Przegadanej i w meritum dużo mniej ważnej niż aktualne kłopoty. Chyba, że jest to, w perspektywie długiego rządzenia, testowanie swoich i koalicjantów oraz chytry plan podzielenia tzw. opozycji. Aaaa, w takim przypadku – chapeau bas.

Covidiotom STOP!

PALEC W OKO

Adam Gniewecki – podwyższania cen artykułów i usług pierwszej potrzeby. Za to przypomnę, że mamy epi­ demię choroby wirusowej pod nazwą covid-19, która zbiera smutne żniwo w postaci chorych i zmarłych, choć, jak uczeni w statystyce mówią, w iloś­ ciach zbliżonych do skutków kilku znanych nam z życiowej praktyki epi­ demii grypy. Gospodarka i finanse państwa oraz portfele Polaków poniosły poważne szkody, a może być jeszcze gorzej. Ro­ zumiem, że chwilowo trudno temu za­ radzić, tak jak wykryć i złapać kon­ struktorów SARS-CoV-2, jeżeli istotnie jest to produkt rąk ludzkich. Ale czy konieczne są straty psychiczne? Czemu (komu?) służy, a raczej szkodzi (poma­ ga?) sianie paniki i psychozy, strachu oraz niepewności? Media to napędzają, a media społecznościowe wspomagają. Media napędzane są przez polityków i dziennikarzy, a media społecznoś­ ciowe przez tych samych plus potężną rzeszę oszołomionych, wypisujących brednie i zasłyszane tzw. opinie, czyli ploty i durnoty.

Każdy może gadać publicznie, co mu ślina i kurzy móżdżek na język przyniosą. Każdy może wstawiać fil­ miki czy zdjęcia, jakie zechce, i podpi­ sać, jak mu się podoba. Wypowiadają się publicznie wszyscy. Od fachowców i ekspertów po dyletantów, natchnio­ nych idiotów, świadomych siewców strachu. Politycy, szczególnie opozycyj­ ni, ex cathedra objawiają swoje praw­ dy medyczne oraz proroctwa, straszą i podle próbują wykorzystać sytuację. Przoduje opozycja totalna i jej główny nurt medialny. Państwo rozumieją – „wilcze prawo opozycji”, ale i media na­ rodowe dokładają swoje. Powstał nie­ znośny nadmiar wiadomości i szum informacyjny. Czego nie włączysz albo nie poczytasz – tematy covidowe. Na­ wet jeśli słuszne i poważne, to w gigan­ tycznym nadmiarze. Sądzę, że w mediach należy ogra­ niczyć dzisiejszą mnogość raportów, informacji, wywiadów i wypowiedzi na temat pandemii, do ilości nie po­ wodujących mdłości. Na przykład x razy na dobę. Na razie x→. Jeśli dodać do tej wezbranej rzeki informacji te

byle jakie, kłamliwe i widzimisiowe, to już Niagara „Trzaskowianki”. Wszak od wieków wiadomo, że potęga plotki i głupoty przerasta siłę rzetelnej infor­ macji, że „zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”. Covidioci mnożą się szybciej niż wirus i są od niego groźniejsi! Tym­ czasem psychiatrzy donoszą o lawino­ wym wzroście skali depresji, chorób psychicznych, obsesji i covidolęków. Ilość samobójstw wzrasta. Jeśli walka z pandemią to wojna, trzeba stosować odpowiednie do rodza­ ju wojny środki. Woda, mydło, masecz­ ki, dystans i CENZURA prewencyjna na covidiotyczne wypowiedzi poli­ tyczne, publiczne, defetyzm i pacyfi­ styczne manifestacje covidosceptyków. Przeciwnicy strategii obrony i wrogo­ wie dowództwa powinni zamilknąć. Krytyka taktyki obrony podczas woj­ ny defensywę tylko osłabia. Podniesie się wrzask o demokratycznym „prawie do swobodnego wyrażania poglądów” – tu i w Brukseli. Na wojnie nie ma wolności słowa. Inter arma silent leges (w czasie wojny prawa milczą), jak mó­ wili mądrze starożytni. Covidiotom – STOP. Czynią więcej zła niż mogłoby się wydawać. Albo sprawa jest poważna i trzeba oddać ją fachowcom, albo mało ważna i można ją powierzyć profanom. Tertium non datur. Widzę potrzebę wprowadzenia li­ cencji na publiczne wypowiedzi. Wy­ łączności dla fachowców wyznaczo­ nych przez np. odpowiednie rady przy prezydencie i premierze, w porozumie­ niu z ministrem zdrowia. Publiczne media powinny przestrzegać przed czerpaniem wiedzy z nielicencjono­ wanych źródeł, w tym internetowych – krajowych i zagranicznych. Zamiast danych bezwzględnych, należałoby po­ dawać dane liczbowe na np. 100 tys. albo na milion mieszkańców. U nas i w innych krajach. Tak, by można je było porównać z innymi krajami i in­ nymi czasami, gdy populacje krajów były inne. Kaganiec na sianie defetyzmu, kłamstw i paniki. Bo inaczej oszale­ jemy wszyscy, a na dodatek pójdziemy z torbami. No, może z wyjątkiem co­ vidiotycznych agentów wpływu (mo­ że tacy istnieją, a może nie), którzy formują pożytecznych covidiotów, by ci z kolei roznosili wirusa covido­ szaleństwa. K

Jednemu z kapłanów Archidiecezji Przemyskiej Policja postawiła zarzut, że nie dopilnował, aby na odprawianej przez niego Mszy św. była obecna liczba osób nie większa niż określona przepisami związanymi ze stanem pandemii.

Policja przegrała z księdzem Ryszard Skotniczny

Z

daniem Policji to ksiądz, nawet w trakcie odprawiania Mszy św., ma pilnować, ile osób pojawia się w kościele. Stowarzyszenie Europa Tradycja zwołało w tej sprawie 14 października w Krośnie konferencję prasową przed kościołem oo. Kapucynów przy pl. Konstytucji 3 Maja. Stowarzyszenie wystosowało również apel do parlamentarzystów regionu Podkarpacia o przeciwdziałanie rozporządzeniom łamiącym konkordat i mającym znamiona prześladowania katolików i Kościoła. Objęło także kapłana opieką prawną. Przed sądem reprezentował go związany ze Stowarzyszeniem mec. Ludwik Skurzak. 19 października 2020 r. w leżajskim Sądzie Rejonowym odbyła się rozprawa. Sąd uniewinnił księdza od zarzutów stawianych przez Policję. Na rozprawę nie stawił się oskarżyciel, czyli Policja. Nieobecny był także ksiądz. Obrona wnosiła, by oskarżyciel został wezwany na rozprawę i uzasadnił, dlaczego uważa, iż przepis mówiący o obowiązku zapewnienia nieprzekraczania ilości osób obecnych w kościele ma spoczywać na księdzu, który odprawia Mszę. Jak wywodził adwokat, przepis nie precyzuje tego – jednak nie sposób uznać, iż jest to obowiązek powszechny, czyli że spoczywa na każdej osobie. Oznaczałoby to bowiem, że każdy, kto wchodzi do kościoła, ma obowiązek policzyć obecnych, a jeśli jest ich zbyt wielu, powinien sam wyprosić się z kościoła. Podobnie nie można uznać, że ma to robić ksiądz, który odprawia Mszę – jak

domaga się tego Policja w postawionym zarzucie. Biorąc pod uwagę, iż czynność polegająca na nakazywaniu komuś opuszczenia jakiegoś miejsca obejmuje działania władcze, należy dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy odpowiedzialność za realizację tak zapisanego prawa obciąża właśnie Policję, a więc Policja oskarżyła kapłana o niedopełnienie obowiązku, który spoczywa na niej samej. Obrona powoływała się przede wszystkim na argumentację, która wcześniej doprowadziła sądy (np. słynny wyrok sądu w Kościanie) do wniosku, iż na podstawie obowiązujących rozporządzeń nie można karać, ze względu na brak właściwego umocowania przepisów w ustawie, a w szczególności ze względu na ich sprzeczność z Konstytucją. W tej sprawie dodatkowo chodzi również o niemożliwość uzgodnienia rozporządzenia z umową międzynarodową – konkordatem. Sąd podzielił takie stanowisko. W obszernym ustnym uzasadnieniu wskazał na ewidentne defekty rozporządzenia, które nie ma właściwego umocowania w ustawie, jak i na wątpliwości konstytucyjne. W szczególności Sąd wskazał na rangę praw wolności religijnych i konieczność jasnego stanowienia prawa, które wkracza w tak wrażliwe obszary. Sąd podkreślił, iż zgodnie z art. 235 Konstytucji, takie ograniczenia mogą być stanowione przepisami rangi ustawowej, i to raczej w ramach stanów nadzwyczajnych, nie w rozporządzeniu, a na taki akt prawny powoływała się Policja, stawiając zarzut księdzu. Stowarzyszenie Europa Tradycja składa podziękowania Panu Mecenasowi Ludwikowi Skurzakowi za objęcie w imieniu Stowarzyszenia opieka prawną i reprezentowanie księdza przed Sądem Rejonowym w Leżajsku. K Ryszard Skotniczny jest prezesem Stowarzyszenia Europa Tradycja




Nr 77

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Listopad · 2O2O Hipoteza Harsprånget (II)

L

istopad. Drzewa tracą liście. Dni Wszystkich Świętych i Zaduszek skłaniają do zadumy nad sensem naszego życia i tych, którzy uczyli nas odpowiedzialności za czyny, bo na ich przykładzie mogliśmy dokonywać rozumnych wyborów i unikać błędów. Sztafeta pokoleń zapewnia rozwój cywilizacji ludzkości. Wspomnijmy Powstańców Listopadowych 1830 roku. Pomódlmy się za walczących o niepodległość. Zapaść edukacyjna, od dziesięcioleci widoczna w demokratycznym Zachodzie, dotarła i do Polski. Dotarły do nas burdy, które widzieliśmy na ulicach USA. Młodzież szkolna, zachęcona przez nauczycieli, wypełzła na ulice w proteście, którego nie rozumie. Niszczone są pomniki polskich bohaterów, żołnierzy AK, atakowane kościoły. Wszystko to pod hasłami z logo Hitlerjugend. Czyżby niemiecka Antifa, uznana w USA za organizację terrorystyczną i zdelegalizowaną, organizowała tęczową/komunistyczną rewolucję na ulicach polskich miast? Uczestnicy zadym nie zdają sobie sprawy z tego, że wirus u osób zakażonych i niemających objawów chorobowych i tak sieje spustoszenie w organizmach zainfekowanych. Wirusy grypy i covid-19 zbierają swoje żniwo. Spośród znanych mi osób jedna zmarła, a dwie walczą o życie w szpitalu pod tlenem. Kilkunastu kolegów w wieku od 25 do 60 lat przeszło ciężko chorobę i nieznane są jeszcze szkody, jakie wirus wyrządził w ich organizmach. Histeria antymaseczkowa, podważająca istnienie pandemii, jest, moim zdaniem, sterowana przez wrogie państwa. Podważa zaufanie do władz i destabilizuje państwa. Z drugiej strony nadmierny lęk przed epidemią jest też szkodliwy. Niszczy światowe gospodarki w interesie Chin. WHO się skompromitowała. Faktycznie trwa wojna nowego typu – tzw. hybrydowa. Przeanalizowałam katalizatory obecnej rewolucji w Polsce. Jak doszło do uchwalenia szkodliwej ustawy niszczącej konserwatywną, polską wieś? Młodzieżówka PiS u przekonała Kaczyńskiego, że aby pozyskać młodzież, należy wystąpić w obronie zwierząt. Na czele młodzieżówki stoją bardzo ciekawe postaci: Tomasz Gontarz (zarząd PKP Intercity), Anna Gembicka (wiceminister rolnictwa) i Michał Moskal (szef gabinetu PJK). Warto wiedzieć, że w 2014 roku w ramach NZS UW zorganizowali oni debatę „Kukliński – bohater czy zdrajca” z udziałem gen. Dukaczewskiego z WSI. Michał Szpądrowski, wiceszef Forum Młodych PiS, organizacji, która zaprezentowała „Piątkę dla zwierząt” likwidującą hodowlę zwierząt na futra, uważa, że ochrona życia norek i lisów „jest miarą człowieczeństwa”. Ten sam Szpądrowski nie krył rozczarowania werdyktem Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że aborcja dzieci z powodów eugenicznych (wad płodu, chorób) jest niezgodna z Konstytucją. Według wiceszefa młodzieżówki PiS zakaz zabijania dzieci z powodów eugenicznych… to błąd. Kto namówił Prezydenta Dudę i Kaczyńskiego do występów na chińskim portalu społecznościowym TIK-TOK? Ten portal został w USA zabroniony, jako gromadzący informacje o użytkownikach. O działalności szpiegowskiej KPCh i zbieraniu informacji o osobach istotnych w polskiej polityce pisał Piotr Nisztor na łamach „Gazety Polskiej”. Być może to wyjaśnia, dlaczego w polityce polskiej nadal funkcjonuje projekt „jedwabnego szlaku”. Portal wp.pl podał informację, że rząd złagodzi przepisy dotyczące działalności Huawei w Polsce. „Zmian przepisów dotykających firmy Huawei domagają się też Ministerstwo Sprawiedliwości, MSZ, UOKiK, NBP i Rządowe Centrum Legislacji” – podaje wp.pl. Czyżby ktoś chyłkiem dążył do odwrócenia sojuszy? W NATO, UE i USA przyjęto inne standardy. Może awantury uliczne ogłupiałej młodzieży mają pogrzebać naszą wolność i niepodległość? Wszak przywódczyni Klementyna Suchanow walczy o „totalne świeckie państwo”. Na wzór Chin? K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Likwidacja górnictwa i covidowy kryzys związków zawodowych Z Przewodniczącym Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność 80, Dariuszem Czechem, rozmawia Stanisław Florian Co w ocenie Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność 80 spowodowało presję przedstawicieli strony rządowej na ogłoszenie planu likwidacji polskiego górnictwa węgla kamiennego? Trudno jest udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ nie zostaliśmy zapoznani ze szczegółami przebiegu rozmów podczas dwudniowego szczytu UE, dotyczącego budżetu Wspólnoty na lata 2021–2027, w którym brał udział Premier RP Mateusz Morawiecki. Może warunkiem uzyskania dotacji było szybsze odejście od produkcji energii z węgla kamiennego? Czym była spowodowana kapitulacyjna postawa central górniczych dominujących w Międzyzwiązkowym Komitecie Protestacyjno-Strajkowym podczas wrześniowych negocjacji z przedstawicielami strony rządowej? Od kilku miesięcy jako strona społeczna sygnalizowaliśmy rządowi problemy w sektorze górnictwa węgla kamiennego, a w szczególności produkującego węgiel kamienny do energetyki zawodowej (PGG, Tauron Wydobycie). Sytuacja

tego sektora pogarsza się drastycznie z dnia na dzień, co jest w jakimś stopniu spowodowane wyhamowaniem gospodarczym związanym z COVID-19. Wiąże się to z mniejszym zapotrzebowaniem na energię elektryczną. Od kilku lat w Polsce zmieniły się również warunki atmosferyczne – brak mroźnych zim, co wpływa na zmniejszenie zapotrzebowania na węgiel, czego konsekwencją jest fakt, że energetyka nie odebrała zakontraktowanego węgla. Ponadto polski węgiel jest obłożony tzw. haraczem emisyjnym, co sprawia, że jest droższy np. od węgla rosyjskiego, australijskiego czy kolumbijskiego. Poniekąd dlatego energetyka nie odbierała polskiego węgla, importując niby tańszy węgiel ze wspomnianych kierunków. Jak kapitulacja związków górniczych w sprawie likwidacji górnictwa, czyli suwerenności energetycznej Polski, jest oceniana przez górników pracujących w kopalniach? Brak wcześniejszych reakcji ze strony rządowej na sygnalizowane przez stronę społeczną, nawarstwiające się problemy widma upadłości największej firmy w Europie produkującej węgiel

energetyczny, czyli Polskiej Grupy Górniczej, wpłynął na eskalację niezadowolenia społecznego, czego konsekwencją było reaktywowanie Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego. Fiaskiem zakończyły się kilkutygodniowe rozmowy prowadzone z wicepremierem i ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem. W głównej mierze było to spowodowane prezentacją 10 września br. w Warszawie dwóch dokumentów. Mowa o Planie na rzecz energii i klimatu na lata 2021-2030 oraz o Polityce energetycznej Polski do 2040 r., w których zaprezentowano rozwiązania zmierzające do drastycznego odejścia od węgla, co skutkowałoby szybką likwidacją kopalń. Po uzyskaniu tych informacji wyznaczyliśmy Panu Premierowi RP Mateuszowi Morawieckiemu ostateczny termin podjęcia rozmów z nami na temat polskiego górnictwa, w nieprzekraczalnym terminie do 21 września br. Niestety do podanego terminu nie uzyskaliśmy żadnej informacji o podjęciu chęci przeprowadzenia z nami rozmów. W momencie przekazania planów rządu załogom kopalń 21 września, część górników podjęła sama spontaniczną decyzję o pozostaniu

na dole w ramach sprzeciwu wobec braku reakcji ze strony rządu. W związku z podjętymi 22 września br. działaniami górników dostaliśmy informację o przyjeździe delegacji, której przewodniczył wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń, będący jednocześnie pełnomocnikiem rządu ds. transformacji spółek energetycznych i górnictwa węglowego. W składzie delegacji znaleźli się także szef gabinetu politycznego Prezesa Rady Ministrów Krzysztof Kubów i wiceminister klimatu Piotr Dziadzio, którzy mieli pełnomocnictwa Premiera RP do podejmowania wszelkich decyzji odnośnie do górnictwa. Czy po porażce związków zawodowych w obronie górnictwa nie ma kryzysu w strukturach związkowych? Czy ludzie na kopalniach nie odchodzą ze związków? W trosce o bezpieczeństwo, zdrowie i życie załóg górniczych, które rozpoczęły spontaniczną akcję protestacyjną pozostania na dole, 22 września podjęliśmy rozmowy z przedstawicielami Premiera RP. Po kilku dniach i nocach intensywnych rozmów wypracowano projekt Dokończenie na str. 2

Przed wojną na placu Wolności w Katowicach stał Grób Nieznanego Powstańca Śląskiego, zbudowany z powstańczych składek. Niemcy zburzyli go na początku II wojny światowej. Po wieloletnich bojach środowisk niepodległościowych, głównie KPN, z tego miejsca usunięty został Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, która na Górnym Śląsku ponuro wsławiła się mordami, gwałtami, kradzieżami, wywózką około 200. tys. górników do kopalń Związku Sowieckiego i organizacją łagrów z niemieckich obozów koncentracyjnych przekształconych w obozy NKWD i MBP!

O

d 2007 r. trwają starania o odbudowę przedwojennego Grobu Nieznanego Powstańca Śląskiego. 26 sierpnia 2020 r. do Prezydenta Miasta Katowice zwrócili się z takim wnioskiem: Fundacja Polskie Dziedzictwo Śląska, Stowarzyszenie Represjonowani w Stanie Wojennym Region Śląsko-Dąbrowski, Pokolenie NZS, NZS 1980, Pokolenie, Henryk Sławik – Pamięć i Dzieło z poparciem Wojewódzkiej Rady Konsultacyjnej ds. Działaczy i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych. W ich piśmie skierowanym do Marcina Krupy – Prezydenta Miasta Katowice – czytamy: „Po wielu konsultacjach z mieszkańcami Katowic i województwa śląskiego oraz w różnych środowiskach, przytłaczająca większość stwierdziła, że najlepszym i najgodniejszym uczczeniem 100 rocznicy powrotu Górnego Śląska do Polski będzie odbudowa Grobu Nieznanego Powstańca Śląskiego na placu Wolności. Wyrazimy w ten sposób naszą wdzięczność i przywrócimy pamięć o bohaterstwie powstańców i ich heroizmie oraz poświęceniu i ofierze ludu śląskiego w walce o polskość Śląska”. Otrzymali 14 września br. kuriozalną, moim zdaniem, odpowiedź, którą warto zacytować: „W miejscu tym od ponad stu lat upamiętnia się ważne dla lokalnej społeczności osoby i wydarzenia. Już w 1898 r. postawiono przy obecnym placu Wolności pomnik dwóch cesarzy Wilhelma I i Fryderyka III. Został on 13 grudnia 1920 r. wysadzony w powietrze. Sprawców nie ustalono. Jedynym ocalałym elementem pomnika był cokół. Dnia 17 czerwca 1923 r. Prezydent RP Stanisław Wojciechowski odsłonił przymocowaną do wspomnianego cokołu marmurową tablicę pamiątkową, na której wyryto napis: Pamięci Bohaterów/ Poległych w Powstaniach/ na Górnym Śląsku/ w latach 1919, 1920,

Katowice czy Katowitz, a może Stalinogród? Jadwiga Chmielowska Grób Nieznanego Powstańca, Katowice, pl. Wolności 1923 r.

FOT. DOMENA PUBLICZNA

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

1921 – / Obywatele – Polacy/ Miasta Katowic/ w r. 1922. Zdawano sobie jednak sprawę, że pomnik ma bardzo skromną formę i należałoby zastąpić go bardziej okazałym monumentem. W 1927 r. Związek Powstańców Śląskich powołał komitet budowy nowego pomnika, planując umieszczenie pod nim grobowca ze zwłokami jednego z Powstańców Śląskich poległych pod Górą Św. Anny. Skończyło się jednak na planach. Tablicę zniszczyli Niemcy w 1939 r. Potem w tym miejscu znajdowały się: obelisk poświęcony pamięci żołnierzy niemieckich, obelisk poświęcony żołnierzom Armii Czerwonej, wreszcie Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, zdemontowany w 2014 r. Jak widać więc, zarówno epoka pruska, jak i polskie dwudziestolecie międzywojenne, okres II wojny światowej oraz

czas PRL-u pozostawiły na Placu Wolności swój ślad. Każda z wymienionych epok i towarzyszący jej pomnik stały w opozycji do poprzednich. Obecnie na terenie miasta znajduje się wiele miejsc upamiętniających Powstania Śląskie”. Tu następuje wyliczenie 17 miejsc upamiętnień. Obok najważniejszego – Pomnika Powstań Śląskich w postaci trzech skrzydeł symbolizujących trzy powstania – są też tablice i pomniki, np. na cmentarzu garnizonowym, pomnik poległych w powstaniach i II wojnie światowej w Katowicach-Bogucicach i innych miejscowościach, obecnie dzielnicach Katowic. W piśmie wiceprezydent Waldemar Bojarun wymienił nawet grobowiec Józefa i Jadwigi Danielów, uczestników powstań śląskich, znajdujący się na cmentarzu w Katowicach-Szopienicach.

W konkluzji odpowiedzi czytamy: „Sądzimy zatem, że budowanie kolejnego monumentu nie jest konieczne. Warto sobie uświadomić, że sytuacja dzisiejsza jest zgoła inna niż w 1923 r., kiedy na terenie Katowic nie było zupełnie takiego upamiętnienia. Automatyczne powracanie w tym względzie do rzeczywistości sprzed II wojny światowej nie wydaje się dobrym rozwiązaniem”. Zaiste pokrętne tłumaczenie. Może warto sprawdzić, jaki był przedwojenny projekt i jednak przywrócić Grób Nieznanego Powstańca Śląskiego. To powstańcy bronili Katowic we Wrześniu. Hitler po zajęciu Katowic 4 września 1939 r. nakazał niszczenie polskości. Niemcy wysadzili Grób Nieznanego Powstańca Śląskiego oraz cały gmach Muzeum Śląskiego, najnowocześniejszego obiektu tego typu w Europie. W publicznych egzekucjach i w lasach panewnickich zamordowano przeszło tysiąc obrońców miasta. Nakazano żołnierzom wermachtu pisanie wspomnień o tym, jak wkraczali do Katowic. W zamian dostawali dwa tygodnie urlopu. Po wyzwoleniu w iście sowieckim stylu, w 1945 r. mieszkańcy Katowic na fundamentach Grobu Nieznanego Powstańca Śląskiego składali kwiaty. Komuniści wysadzili pozostałości po przedwojennym pomniku i wybudowano na tym miejscu pomnik Armii Radzieckiej. Warto, by Grób Nieznanego Powstańca Śląskiego był też symbolicznym grobem wszystkich Powstańców, także tych, którzy ginęli na nieludzkich ziemiach Niemiec i Rosji. Powstańcy i ich synowie, wywożeni do obozów koncentracyjnych hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji, siłą kierowani do niewolniczej pracy w kopalniach Donbasu czy mordowani w obozach NKWD i MBP, zakładanych przez czerwonych okupantów Polski po 1945 r., często nie mają własnych grobów. K

3

O konieczności przenoszenia „doskonałych” w stan nieszkodliwości Niewybredny atak na blogu, przypuszczony przez prof. B. Śliwerskiego na dr. Herberta Kopca, i wnioski z takiego zachowania członka Rady Doskonałości Naukowej. Józef Wieczorek

4

Obóz badawczy w Michałowie Eksperci z Narodowego Instytutu Dziedzictwa rozpoczęli prace badawcze w kościele w Michałowie, który istnieje już 700 lat. Badania pozwolą przygotować wniosek o wpis kościoła na prezydencką lis­tę Pomników Historii. Tomasz Kwiatek

4

W ogniu walki i destrukcji. III powstanie śląskie Korfanty wezwał do zaprzestania strajku. Polacy mają się zachowywać potulnie, bo oczy świata na nich patrzą! A rozsądnym, widzącym bezsensowność jego decyzji i zagrożenie pozycji na froncie, groził śmiercią. Jadwiga Chmielowska

8

Zwycięstwo Polaków w wyborach na Górnym Śląsku w 1919 r. Dwa i pół miesiąca po krwawym stłumieniu przez Niemców I powstania śląskiego śląscy Polacy w 73,15% gmin wiejskich i miejskich wygrali wybory komunalne na obszarze rejencji opolskiej. Stanisław Orzeł

9

Sybiracy Od 1940 do 1941 r. na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Obecnie żyje około 39 tys. osób zrzeszonych w Związku Sybiraków, spośród ok. 1,35 mln deportowanych w latach 1936–1956. Tadeusz Loster

10–11

Rok 1920 na Górnym Śląsku Zawiła sytuacja polityczna i międzynarodowa oraz rola powstań śląskich w kształtowaniu granic II RP dla wielu nadal pozostaje tematem nieznanym. Tę lukę pomaga wypełnić katowicki oddział IPN za pomocą ciekawych i przystępnych wystaw. Renata Skoczek

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Sztuczne zbiorniki pogorszyły warunki życia co najmniej pół mld ludzi na terenach poniżej zapór, przez jałowienie gleb i ich postępujące zasolenie wskutek nawadniania. Stały się przyczyną masowych emigracji. Jacek, Karol, Michał Musiałowie


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

2

Patrioci są wśród nas Z Robertem Dulińskim, prezesem Stowarzyszenia Klub Rekreacyjno-Sportowy Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „TYTAN” Świętochłowice rozmawia Stanisław Florian Co sprawiło, że zacząłeś uczyć dzieci i młodzież w Świętochłowicach surwiwalu – tak poznałem cię na Górze Hugona – i sportów ASG m.in. w Dolinie Ajski? Sam byłem wychowany od dzieciństwa jak Spartanin. Zawsze fascynował mnie świat przyrody. Od dziecka wspinałem się po drzewach, chciałem wiedzieć, jak to jest w lesie bez jedzenia i picia. Jak to jest w nocy, w deszczu, śniegu, w wodzie... Po powrocie z wojska i pobiciu wszelkich rekordów na zawodach dywizyjnych zorientowałem się, że starzy przyjaciele i koledzy w cywilu się rozleniwili, a młodzież klas mundurowych tak naprawdę nie ma prawie żadnych umiejętności praktycznych. Niektórzy nigdy nie strzelali, nie mieli szkolenia ze wspinaczki, zjazdu na linie, nie potrafią się maskować, walczyć wręcz, przetrwać bez wody i jedzenia. A o szkoleniach ze sztuki przetrwania tylko słyszeli z fantastycznych opowieści. Trzeba było coś z tym zrobić. Skrzyknąłem paru znajomych. Zaprawionych specjalistów z różnych specjalności terenowych – i tak się to zaczęło ponad 30 lat temu.

Jak do tej działalności ma się wspieranie rodzinnego domu dziecka, np. podczas ostatnich manewrów ASG, i inne akcje charytatywne? Stowarzyszenie i klub zawsze były oparte na pracy i zaangażowaniu społecznym i wolontariacie. Od samego powstania pomagaliśmy dzieciom i młodzieży ze środowisk o niskim statusie materialnym, zgrupowanym w ochronkach przyparafialnych czy domach dziecka. Zawsze wspieraliśmy młodych ludzi w odnalezieniu własnej drogi życia. Często tych pogubionych i mających zatargi z prawem. Dzisiaj wielu ma wyższe wykształcenie, swoje firmy, wielu jest w służbach mundurowych, strzegąc naszego bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego. Uważam, że żadne dziecko czy młody człowiek nie jest zły. Wystarczy w odpowiednim momencie podać mu rękę i ukierunkować w życiu. Sport uczy samodyscypliny, pokory i szacunku do innych. A to już dobry start w dorosłość. Jakie plany na najbliższy rok ma prezes „Tytana” i o czym marzy w dłuższej perspektywie? Moje plany i marzenia zawsze były bardzo ambitne. Ale z czasem muszę je weryfikować ze względu na coraz mniejsze zaangażowanie i brak stabilności moich znajomych, instruktorów i oficerów, z którymi całe lata współpracuję. Na pewno będę chciał utrzymać wiele sztandarowych imprez, zawodów, turnieje, które od lat organizujemy. Oraz przynajmniej 2–3 stałe sekcje ćwiczebne: Świętochłowicką Akademię Sztuk i Sportów Walki, Team TYTAN Special Force ASG wraz z surwiwalem oraz sekcję rekreacyjną gier i zabaw. Sztandarowe imprezy to: 3. Śląskie Manewry ASG 1/2 maja 2021 Teren Ajska, 15. Spartakiada Sportów Wodnych – wiosna i jesień 2021 Aquaparki, 8. Międzypokoleniowe Zawody Strzeleckie z karabinu 12.11.2020 Strzelnica Flor-Amator, 5. Otwarty Turniej Strzelecki ASG 20.11.2020 Dom Sportu oraz 21. Rodzinny Turniej Sprawnościowy z okazji św. Mikołaja 11.12.2020 Dom Sportu.

Jak długo działasz w klubie TKKF „Tytan” i dlaczego TKKF? Klub założyłem ze znajomymi 28 lat temu. Trzeba było się w tamtych burzliwych czasach zrzeszyć. Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej było organizacją bardzo silną, z umocowaniami na AWF-ach i w ministerstwie sportu. Z księgowością, opieką prawną, szkoleniowymi ośrodkami sportowymi oraz możliwością zdawania egzaminów państwowych na instruktorów i trenerów różnych spec­jalności. Czy dla dzieci i młodzieży z Chropaczowa, Lipin czy Piaśnik zajęcia paramilitarne są formą przygody, przez którą poznają praktyczny smak patriotyzmu? W założeniach i statucie klubu od samego początku mamy wpisane cele: wychowanie młodego pokolenia poprzez wartości patriotyczne i chrześcijańskie. Promujące postawy twórcze i zaangażowane, łączące talenty i umiejętności z ukierunkowaniem na wybór zawodu.

Dziękuję za rozmowę i – życzę powodzenia! K

18 października 2020 r. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej – lek. med. Władysław Kostrzewski

B

ezpośrednią przyczyną śmierci był COVID-19, który dodał się do innych niedomagań zdrowotnych. W. Kostrzewski urodził się 15 września 1948 r. w Gliwicach. W roku 1974 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a trzy lata później uzyskał specjalizację z anestezjologii. Wśród wielu działań, podejmowanych przez doktora Kostrzewskiego i opisanych w Encyklopedii Solidarności, na uwagę zasługują dwie akcje o szczególnym znaczeniu. Już w roku 1980 przewodził grupie działaczy, którzy doprowadzili do przekształcenia budowanego właśnie w Gliwicach gmachu PZPR w szpital położniczy, a domu szkoleń ZSMP – w przedszkole. Natomiast do historii całej polskiej Solidarności przeszła przeprowadzona indywidualnie przez doktora Kostrzewskiego akcja w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu

Likwidacja górnictwa i covidowy kryzys związków zawodowych porozumienia, który w późniejszym czasie został podpisany. Jest on wstępem do stworzenia umowy społecznej do dnia 15 grudnia tego roku, w której trzy strony, czyli rząd, strona społeczna i samorządy ustalą działania zmierzające do tzw. modelu niemieckiego, czyli długofalowego odchodzenia od produkcji energii z węgla kamiennego z zachowaniem gwarancji dopracowania przez wszystkich zatrudnionych w górnictwie do emerytury lub też ewentualnego skorzystania z pakietu osłon, stworzenia równorzędnych miejsc pracy – czyli tzw.

Pamięci Stanisława Łaszczyka

oraz innych działaczy opozycji niepodległościowej, którzy nie doczekali pełnej sprawiedliwości i należnego społecznego szacunku Piotr Hlebowicz

I

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

już dawno nie żyją, a w obecnie odchodzą następne pokolenia działaczy niepodległościowych. Większość z nich wegetowała na mizernych rentach i emeryturach, podczas gdy równolegle, przez ponad 25 lat, byli funkcjonariusze komunistycznych służb represyjnych i partyjni bonzowie otrzymywali nieprzyzwoicie wysokie świadczenia emerytalne. Należy przypomnieć, że w okresie swej „pracy” nie odprowadzili do ZUS ani jednej złotówki! Jednym z takich poszkodowanych i zapomnianych był zmarły 1 października 2020 r. w Kwapince koło Gdowa Stanisław Łaszczyk, gorący patriota i uczestnik konspiracji w latach 1982–1989. Miałem przyjemność z nim współpracować w tych ciężkich czasach. Był członkiem Porozumienia Prasowego „Solidarność Zwycięży” i Krakowskiego Oddziału „Solidarności Walczącej” (strukturami tymi kierowałem od 1986 r.), wspólnie działaliśmy także w Ogólnopolskim Komitecie Oporu Rolników (od roku 1982). Stanisław pozyskiwał papier dla naszej drukarni (bunkra) w Zagórzanach, pomagał w organizowaniu produktów żywnościowych dla rodzin osób represjonowanych. Jednak głównym jego zadaniem był kolportaż prasy podziemnej wśród zaufanych rolników na terenie kilku gmin. Dostarczaliśmy Stanisławowi prasę, w większości wydrukowaną w naszej drukarni w Zagórzanach. Wśród nich były m.in. takie tytuły: „Solidarność Zwycięży”, „Solidarność Rolników”, „Żywią i Bronią”, „Kurierek B”,

ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia, co pozwoliło o świcie 13 grudnia utworzyć konspiracyjną strukturę o nazwie „Drugi Garnitur Gliwickiej Delegatury NSZZ Solidarność”. Już 13 grudnia przystąpiono do druku ulotek, a w następnych dniach, miesiącach i latach tak powołany Drugi Garnitur przewodził konspiracji w Gliwicach, obejmując swym oddziaływaniem kilka sąsiednich miast. Władysław Kostrzewski został internowany 5 marca 1982. Zwolniono go w lipcu po 29-dniowej głodówce. Po powrocie uczestniczył w półjawnych działaniach grupy udzielającej pomocy rodzinom internowanych i aresztowanych działaczy. Od roku 1983 związał się z Solidarnością Walczącą, kontynuując współpracę z nurtem związkowym Solidarności. W roku 1989 znów organizował struktury „S” w gliwickiej służbie zdrowia. W roku 2013 przeszedł na emeryturę, nie przestając kierować

Dokończenie ze str. 1

Od tamtych wydarzeń, gdy należało mieć sporo odwagi, hartu ducha i szczęścia – minęło już prawie 40 lat. Ilu nas było – konspiratorów, drukarzy, „zadymiarzy”, łączników, kurierów, kolporterów? Trudno dziś dokładnie określić. Pewnie kilkanaście tysięcy w całym kraju (tych najbardziej aktywnych).

lu zginęło z rąk komunistycznych oprawców, straciło zdrowie, pracę, szansę na karierę zawodową z powodu swego sprzeciwu względem czerwonego zła? Tego również nikt nie jest w stanie obliczyć. Po 1989 roku społeczeństwo przeszło z okresu komunizmu do problemów życia codziennego, zaczęła się nowa era w historii naszego kraju. Zabrakło – niestety – dekomunizacji i lustracji, by mówić o pełnej niepodległości, elementarnej sprawiedliwości i całkowitej demokracji. W nowej Polsce nie osądzono (choćby symbolicznie) komunistycznych satrapów za haniebne czyny, które ze swą kamarylą popełnili w latach 1944–1989. Nomenklatura komunistyczna, która przed 1989 rokiem była u steru władzy, powróciła do rządów po roku 1992, dzięki nowym przyjaciołom z dawnej opozycji kontraktowej. Wiadomo – umów „okrągłego stołu” należało dochować za wszelką cenę, dla premiera Mazowieckiego była to sprawa „honoru”. Premier Jan Olszewski w czerwcu 1992 r. próbował naprawić te błędy, zarządzając lustrację polityków. Natknął się jednak na mur wrogości, zwłaszcza ze strony ówczesnego prezydenta RP Lecha Wałęsy, który doprowadził do odwołania gabinetu Rady Ministrów. Przez długi czas w sprawach lustracyjnych zaległa grobowa cisza. A o cichych bohaterach niosących na swoich plecach przez długie 8 lat główny ciężar walki przeciwko komunie – zapomniano na ponad dwie dekady. Starsi uczestnicy ruchu konspiracyjnego

Władysław Kostrzewski

szerokiego programu transformacji dla Śląska i Małopolski Zachodniej. Trudno więc to porozumienie nazywać porażką związków zawodowych, ponieważ kierowała nami w szczególności troska o tysiące miejsc pracy, które mogły być utracone znacznie szybciej, niż to jest przewidziane w porozumieniu. Komisja Krajowa Solidarności 80 ogłosiła – ze względu na pandemię – przedłużenie kadencji wybranych organów statutowych Związku o rok. Jaki wpływ na tę decyzję

wiemy! Więc z praw tych zaczęliśmy korzystać w czasie aresztowań, przesłuchań i rewizji. Te niewielkie książeczki nie raz wybawiły nas z różnych opresji i pułapek służby bezpieczeństwa. Wspaniałymi nauczycielami w dziedzinie pracy konspiracyjnej byli również starzy żołnierze AK, którzy włączyli się do nowego nurtu podziemia solidarnościowego. Dla niektórych z nich była to już kolejna – druga lub trzecia – konspiracja. W naszym kręgu mieliśmy kapitana AK Józefa Teligę, ukrywającego się do 1983 roku (po aresztowaniu w grudniu tegoż roku, Teliga był najstarszym więźniem politycznym PRL). Dziadek Teliga – jak go

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Rok 2012 – Kornel Morawiecki odznacza Stanisława Łaszczyka Krzyżem „Solidarności Walczącej” FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

nazywaliśmy – był nie tylko naszym nauczycielem w dziedzinie konspiracji, ale i szefem nowej organizacji antykomunistycznej. Jesienią 1982 roku u księdza Adolfa Chojnackiego na plebanii w Bieżanowie Józef Teliga wziął udział w utworzeniu struktury podziemnej pod nazwą Ogólnopolski Komitet Oporu Rolników (OKOR) i został jej liderem. Jako że się w tym czasie ukrywał (SB rozesłało za nim list gończy), oświadczenia i materiały podpisywał swoim nazwiskiem. Wraz ze Stanisławem późną jesienią 1982 zostaliśmy przez Dziadka Teligę zaprzysiężeni do OKOR-u i wyznaczeni

ska była najwyższym nakazem i dobrem nadrzędnym. Za zasługi dla ojczyzny Stanisław Łaszczyk został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Wolności i Solidarności oraz Krzyżem „Solidarności Walczącej”. Na cmentarzu parafialnym w Stadnikach żegnało go wąskie grono rodziny, przyjaciół i znajomych. Warunki epidemiologiczne nie pozwoliły na pogrzeb godny tego wspaniałego patrioty. Cześć Jego Pamięci!

.

Nr 77 · LISTOPAD 2O2O · Śląski Kurier Wnet nr 72  .  Data i miejsce wydania Warszawa 31.10.2020 r.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.

.

Reklama reklama@radiownet.pl

.

K

Z

e Stanisławem jeździliśmy na spotkania Ogólnopolskiego Komitetu Oporu Rolników, zazwyczaj w Krakowie, które odbywały się pod płaszczykiem dni skupienia rolników. Organizowali je księża cystersi w Mogile (Nowa Huta), księża w kościele pod wezwaniem św. Józefa (Kraków – Podgórze, słynne „Kamieniołomy”). Podobne spotkania miały miejsce w klasztorze w Czernej oraz na plebanii u księdza Adolfa Chojnackiego w Krakowie-Bieżanowie Starym. Rozpoczynając pracę w podziemiu, musieliśmy się nauczyć zasad konspiracji i ściśle ich przestrzegać. Od tego zależało bezpieczeństwo nasze i naszych najbliższych, jak również efekty pracy podziemnej. Pomogły nam w tym dwie broszury, wydane poza cenzurą: „Mały Konspirator” oraz „Obywatel a służba bezpieczeństwa”. Zdobyłem je i dałem do przestudiowania ludziom z naszego środowiska. Stanisław był zaskoczony, iż w tym PRL-owskim bezprawiu mamy jednak sporo praw, o których nic nie

Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl . Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40-010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski Z

Dziękuję za rozmowę.

„Solidarność Walcząca” oraz wiele innych pozycji. Stanisław był zamiłowany m koniarzem – „od zawsze” hodował parę koni rasy arabskiej. Co jakiś czas na ulubionej klaczce przyjeżdżał do nas skrótem przez pola (kilka kilometrów) i odbierał pakunki z prasą, plakatami i ulotkami. – Nawet gdybym został namierzony przez esbeków czy milicjantów – nie byliby w stanie mnie złapać, przecież gazikiem po ornych polach i przez potoki za mną nie pojadą – żartował.

.

A

ma kryzys likwidacyjny w górnictwie i widoczny na przykładzie ArcelorMittal początek podobnego kryzysu w hutnictwie? Decyzja Komisji Krajowej NSZZ Solidarność 80 o wydłużeniu kadencji o rok władz wszystkich szczebli była spowodowana sygnałami struktur oddolnych, iż w związku z sytuacją pandemii mogą być duże problemy w prawidłowym i bezpiecznym dla zdrowia oraz życia naszych członków przeprowadzeniu zebrań sprawozdawczo-wyborczych. Dlatego też Komisja Krajowa skorzystała z możliwości, jakie daje statut. Tak więc ta decyzja nie miała żadnego związku z kryzysem likwidacyjnym w górnictwie i hutnictwie.

na koordynatorów w kilku gminach na południowy wschód od Krakowa. 8 lat pracy konspiracyjnej zaowocowało dla Stanisława bardzo lichą, wprost głodową emeryturą z KRUS. Dopiero niedawno Stanisław otrzymał status Działacza Opozycji Antykomunistycznej, co wiązało się z otrzymywaniem mizernego dodatku z tego tytułu. Nie doczekał ustawowego wyrównania swojej emerytury do 2400 zł brutto (ustawa została uchwalona przez Parlament w końcu sierpnia 2020 r.). Zmarł nagle 1 października tegoż roku. Odszedł patriota w starym stylu, dla którego Pol-

.

G

medyczną działalnością związkową. W roku 2000 został odznaczony Złotym Medalem Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, a w 2007 – krzyżem Semper Fidelis. W Zmarłym tracimy niezłomnego patriotę i związkowca. Tracimy dzielnego kolegę i odważnego organizatora, od którego zaczęła się antykomunistyczna konspiracja stanu wojennego w Gliwicach. K

Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

KURIER·ŚL ĄSKI


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

W drugiej części artykułu kontynuujemy temat dramatycznego wpływu sztucznych zbiorników wodnych na klimat i globalne ocieplenie. Wpływ ten jest nieporównanie większy aniżeli wpływ antropogenicznego dwutlenku węgla. Niestety niezwykle trudno nam bronić CO2, gdyż społeczeństwo zostało zindoktrynowana teorią CO2-centryczną globalnego ocieplenia, w procesie uniewinnienia węgla zaś mamy wyjątkowo groźnego przeciwnika, gdyż bardzo wpływowy autor fałszywego oskarżenia ma w swoim życiorysie doświadczenie korespondenta wojennego z Wietnamu z przylepionym na twarzy uśmiechem.

Hipoteza Harsprånget (II) Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat? Jacek Musiał · Karol Musiał · Michał Musiał wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Chińska Zapora Trzech przełomów

FOT. WIKIPEDIA

Uwaga: Zrozumienie treści tego artykułu może (choć nie musi) wymagać zaznajomienia się z wcześniejszymi, opublikowanymi w „Kurierze WNET” od stycznia 2019 roku.

Zbiorniki wodne a parowanie W opracowaniu programu Aquastat (Kohli A., Frenken K., Evaporation from artificial lakes and reservoirs, Aquastat Reports, FAO of UN, 2015) wzięto pod uwagę 14200 większych akwenów o całkowitej objętości ok. 6700 km3, chociaż i tak nie wszystkie dane były dla autorów dostępne. W kalkulacjach użyto i wzorów, i współczynników empirycznych. Przeprowadzona analiza pozwoliła zgrubnie oszacować parowanie tych zbiorników na 346 km3 do 865 km3 rocznie. Jest to mniej niż objętość wody użytej do nawadniania pól w ilości 3,5 tys. km3, z której na polach i tak większa część wyparuje. Gdyby uwzględnić mniejsze zbiorniki i te zbudowane już po ogłoszeniu rzeczonego opracowania, które składają się na 800 tys. sztucznych zbiorników wodnych, prawdopodobne parowanie wszystkich jest przynajmniej dwukrotnie większe, czyli od 0,7 do 1,7 tys. km3. W innej pracy: Sadek M.,F., Shahin M., M., Stigter C.J., Evaporation from the reservoir of the High Aswan Dam, Egypt: A new comparison of relevant methods with limited data, „Theoretical and Applied Climatology” 56, 57–66 (1997), autorzy obliczyli, że roczne parowanie ze zbiornika asuańskiego o powierzchni 5250 km2 i pojemności 157 km3, a stanowiącego zaledwie ok. 1% powierzchni i 2% objętości wszystkich sztucznych akwenów, zawiera się w zakresie pomiędzy 8,9 i 15 km3, co uwiarygadnia także nasze szacunki. Można przypuszczać, że tworzenie sztucznych zbiorników i nawadnianie odpowiada za antropogeniczne odparowanie rzędu 5 tys. km3 wody rocznie. We wcześniejszych artykułach o spalaniu gazu ziemnego i chłodniach kominowych, z sierpnia i grudnia 2019 oraz ze stycznia 2020 roku, obliczyliśmy, że mogą one dostarczać nawet 1e11 (1011) ton pary wodnej rocznie, co odpowiada 100 km3 wody. Spróbowaliśmy oszacować wpływ tej uwolnionej pary wodnej na klimat, i okazał się on druzgocący w porównaniu z dwutlenkiem węgla. W przedstawionej tym razem „Hipotezie HARSPRÅNGET” z antropogenicznym parowaniem wszystkich sztucznych zbiorników wodnych na poziomie 5000 km3 wody rocznie, czyli 5000% większym od przemysłowego i bytowego, już nie zamieszczamy diagramów porównujących wpływ CO2 i antropogenicznej pary wodnej na globalne ocieplenie, gdyż dwutlenek węgla pozostawiłby tylko niewidoczny punkt na wykresie.

Badania naukowe zmian klimatu związanych z budową zbiorników wodnych Przez blisko 100 lat od budowy pierwszej hydroelektrowni albo wcale nie było badań, albo były szczątkowe. Jeśli prowadzono obserwacje, to najczęściej dopiero po fakcie. Dostępne dane cechuje brak pełnego opracowania miejscowego klimatu sprzed inwestycji. Jeśli wcześniej zostały zbadane temperatura, opady i ewentualnie siła wiatru, to najczęściej są to dane z krótkiego okresu, niewiele mówiące o klimacie (wymagane minimum 30 lat obserwacji). Prawie zawsze brakuje danych o wilgotności względnej i bezwzględnej sprzed inwestycji, jak i długotrwałych danych o nasłonecznieniu. Brakuje danych o temperaturze wody w rzece za

przyszłą zaporą przed i po jej instalacji. Zaledwie od kilkunastu lat badane i szacowane są skutki parowania zbiorników.

Sztuczne zbiorniki wodne a opady deszczu Dopiero w ostatniej dekadzie naukowcy zajęli się problematyką zmian klimatu i opadami powiązanymi z budową rezerwuarów wodnych (Degu A.M., Hossain F., Niyogi D. et al., The influence of large dams on surrounding climate and precipitation patterns, Advance Earth and Space Science, Geographical Research Letters, „Hydrology and Land Surface Studies”, 2011 oraz: Pizarro R., Valdes-Pineda r., Garcia-Chevesich P., et al., Latitudinal Analysis of Rainfall Intensity and Mean Annual Precipitation in Chile, „Chilean Journal of Agricultural Research”, 2012). Prawdopodobnie zostali zmotywowani obserwacją, że wielkości opadów wynikające z wcześniejszych obserwacji, a przyjmowane do projektowania zapór, po ich zbudowaniu okazały się znacząco wyższe, stając się przyczyną zagrożenia oraz prawdopodobną przyczyną kilku katastrof. Za najbardziej prawdopodobną przyjęto początkowo sam fakt parowania przez sztuczne zbiorniki. Okazało się jednak, że przyrost intensywności tych opadów potrafi przekraczać spodziewane wartości wynikające z parowania zbiornika. Obszar oddziaływania dużego zbiornika sięga ponad 100 km od niego, czyli najczęściej na jego własną zlewnię. Prawdopodobnie lustro wody nowego zbiornika oddziałuje w pewien sposób na cyrkulację powietrza i wody, ściągając – podkradając – wodę z chmur; można przedstawić kilka hipotez mechanizmu tego zjawiska, co wykracza ponad ten artykuł.

Bryza nad sztucznymi zbiornikami Nad rozległymi sztucznymi zbiornikami wodnymi występuje znane znad morza zjawisko bryzy. Ma ona znaczący wpływ na parowanie wody i transport pary wodnej. W naturalny sposób wilgotność powietrza jest największa nisko nad poziomem morza i wynika to nie tylko z sąsiedztwa akwenu. Wilgotność naturalna gwałtownie spada wraz z wysokością. Człowiek emituje parę wodną ze spalania gazu ziemnego, z chłodni kominowych (w tym także elektrowni atomowych), a przede wszystkim ze sztucznych zbiorników wodnych. Działalność człowieka przyczyniła się do tworzenia zbiorników wodnych nawet setki metrów n.p.m.; inne antropogeniczne źródła pary wodnej też nierzadko zlokalizowane są wysoko. Panująca tam naturalna niska wilgotność umożliwia przyjmowanie znacznych ilości pary wodnej przez suchą atmosferę. Sprzyja temu cyrkulacja powietrza, naturalnie tam występująca bądź wywołana obecnością sztucznego zbiornika wodnego. Parowanie wody znad dużych zbiorników jest zwykle łatwiejsze aniżeli z terenów zurbanizowanych, gdyż nad samą powierzchnią otwartych akwenów wiatr może osiągać większe prędkości, „zdmuchując” cząsteczki wody posiadające nieco większą energię kinetyczną i pokonujące napięcie powierzchniowe tuż nad samą powierzchnią wody i zmniejszając ciśnienie parcjalne pary wodnej w najbliższym sąsiedztwie powierzchni parującej. Podobnie jak jedno dmuchnięcie nad łyżeczką z herbatą powoduje szybkie jej ostudzenie. Nad niektórymi zbiornikami wodnymi, np. nad Zaporą Trzech Przełomów, obserwowane jest obniżenie temperatury

przypowierzchniowej. Przyczyna jest bardziej złożona niż prosta wymiana ciepła pomiędzy powierzchnią wody a atmosferą. Mechanizm nieco przypomina działanie klimatyzatora ewaporacyjnego. Spadek temperatury nad powierzchnią akwenu nie jest chłodzeniem klimatu, gdyż zdmuchnięta przez wiatr para wodna transportowana jest dalej i gdzieś tam oddaje swoje ciepło podczas skraplania. W odróżnieniu od gładkiej powierzchni lustra wody zbiorników, na terenach z obecnością wielopiętrowych budynków lub wyższych drzew niski wiatr nie może się wystarczająco rozpędzić i ciepło zostaje na miejscu (jeden z czynników miejskiej wyspy ciepła).

Ślad wodny Woda dostarczana roślinom (pomijając straty) podlega wchłanianiu przez glebę i roślinę, część zaś od razu rozpraszana jest w atmosferze. Gleba i roślina oddają dużą część otrzymanej wody w postaci parowania fizycznego (ewaporacja) i czynnego parowania przez naziemne części roślin (transpiracja), które jest procesem fizjologicznym roślin (za Kulig B, Uniwersytet Rolniczy, Kraków, http://matrix.ur.krakow.pl/~bkulig/eto.

zużyć 2975 m3 wody – jest to 2 razy tyle, co dla wyprodukowania tej samej ilości pszenicy lub 3 razy tyle, co dla wyprodukowania tejże ilości kukurydzy. Dla wyprodukowania kilograma wieprzowiny trzeba zużyć ponad dwa razy tyle wody, co dla wyprodukowania kilograma ryżu (Wirtualna woda, tabela: Zawartość wirtualnej wody w wybranych produktach, Wikipedia 2020 oraz Burszta-Adamiak E., Racjonalizacja wykorzystania zasobów wodnych na terenach zurbanizowanych – Poradnik dla gmin. Możliwości zastosowania wskaźnika śladu wodnego w praktyce, Kraków 2019). W okolicznościach, gdy teoria CO2-centryczna staje się coraz mniej wiarygodna, a wprowadzenie spekulacyjnego podatku pod nazwą świadectw emisyjnych CO2 pod pretekstem globalnego ocieplenia nabiera coraz bardziej cechy perfidnego oszustwa, może warto rozważyć innego rodzaju podatek ekologiczny – od śladu wodnego. Na przykład od zbóż (w tym ryżu) importowanych z krajów, gdzie do irygacji pól wykorzystuje się sztuczne rezerwuary powodujące globalne ocieplenie, jak również śladu wodnego powstającego w procesach produkcji wyrobów energochłonnych powsta-

Zapora i zbiornik na rzece Soła, Międzybrodzie-Porąbka

pdf.). Łącznie obydwa zjawiska określa się mianem ewapotranspiracji i jej wielkość wyrażona w wysokości słupa wody waha się od 300 do 2000 mm w okresie wegetacji. Przez potrzeby wodne roślin rozumiemy ilość litrów wody potrzebnej do wyprodukowania 1 kg suchej masy rośliny. Nazywane to jest współczynnikiem transpiracji. Za-

WYD. ES-KA, 1937 R.

jących z wykorzystaniem energii z hydroelektrowni powiązanych z antropogenicznymi zbiornikami wodnymi.

Zasolenie i jałowienie gleb nawadnianych Intensywne nawadnianie pól w cieplejszym klimacie wiąże się z intensywniej-

Projekt budowanej zapory i Jeziora Rożnowskiego RYS. E. BAŁABAN, NAKŁ. LIGA MORSKA I KOLONIALNA, ODDZ. JEZ. ROŻNOWSKIEGO, OK. 1934 R.

leży od nasłonecznienia, temperatury, wilgotności powietrza, siły wiatru, składu gleby i oczywiście rodzaju rośliny. Potrzeby wodne wielu roślin zawierają się w przedziale 150–800 l/kg suchej masy. Dla wyprodukowania jednostki masy konkretnego produktu spożywczego, np. ziarna kukurydzy, pszenicy czy bulw ziemniaka itp., a nie rośliny w całości, używa się wskaźnika wody wirtualnej – w m3 zużytej do wyprodukowania jednostki masy produktu w tonach. Przykładowo do wyprodukowania tony ryżu łuskanego trzeba

szym parowaniem gleb i transpiracji roślin uprawnych. Pomimo, że nawadniania prowadzi się wodami słodkimi, śladowa zawartość w nich rozpuszczonych soli prowadzi do jej wytrącania, a następnie kumulacji, tym większej, im mniej opadów atmosferycznych mogących ją wymywać z pól. Nadmierne nawadnianie prowadzi do szybszej kumulacji soli. Gleby zasolone stają się mniej przydatne do upraw i ostatecznie są porzucane przez rolników. To nie globalne ocieplenie jest przyczyną porzucania pól, lecz wieloletnie

intensywne, a może zbyt intensywne ich nawadnianie z antropogenicznych zbiorników wodnych. Sztuczne zapory w ciepłej strefie klimatycznej przyniosły rolnikom obfitość wody, obfitość plonów… lecz na krótko.

Biedni stają się jeszcze biedniejsi Budowa dużych sztucznych zbiorników wodnych zawsze odbywa się pod hasłem poprawy warunków życia społeczeństwa i w biedniejszych krajach – na kredyt. Inwestycje już na etapie budowy średnio przekroczyły planowane wcześniej koszty o 56%, a nierzadko o ponad 100% (dane World Commision on Dams), przez co państwa stały się zakładnikami banków udzielających kredyty. Po ukończeniu inwestycji koszty eksploatacji okazały się wielokrotnie wyższe od przewidywanych. Państwa biedne, które zainwestowały w duże hydroelektrownie, pozostały biednymi. Oczekiwane zyski nie zostały przeznaczone dla rozwoju społecznego i ekonomicznego.

Sztuczne zbiorniki wodne a poważne choroby infekcyjne Wody stagnujące, jako skrajny rodzaj sztucznych zbiorników wodnych, to wody o małej ruchliwości lub wymianie, o zmniejszonej zawartości tlenu, o szczególnym, zwykle ubogim życiu biologicznym, ale mogą być źródłem niebezpiecznych dla życia patogenów bakteryjnych i pasożytniczych. Sztuczne zbiorniki wodne są doskonałym siedliskiem dla komarów i innych muchówek. Największym chyba problemem strefy subtropikalnej jest malaria. Jest to choroba pasożytnicza m.in. człowieka, roznoszona przez komary. Warunkiem rozwoju gatunków roznoszących malarię jest obecność stojącej wody, podniesiona wilgotność powietrza i odpowiednia temperatura, które to warunki doskonale zapewniają sztuczne zbiorniki, szczególnie w klimacie cieplejszym. Inne choroby roznoszone przez komary w ciepłym klimacie to żółta febra, denga, tularemia, filarioza, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Znaną muchówką roznoszącą chorobę pasożytniczą o nazwie śpiączka afrykańska jest także mucha tse-tse (malarię też zresztą może roznosić). Schistosomatoza, poważna choroba powodowana przez przywry i ściśle związana ze środowiskiem wodnym, dotyka już ponad 200 milionów ludzi na świecie, przy czym np. w Ghanie w pobliżu zbiornika Wolta (8500 km2) choruje 90% ludności. Znane Polakom kleszcze, roznoszące m.in. boreliozę, też preferują tereny o zwiększonej wilgotności i prawdopodobnie antropogeniczne emisje pary wodnej są przyczyną obserwowanego wzrostu populacji tego pajęczaka. W niektórych krajach stosuje się otwarte opryski insektycydami lub dodawanie ich do zbiorników wodnych, za wiadomą cenę szkód środowiskowych. Choroby zakaźne, nieznane dotąd w Europie, wchodzą do niej właśnie wielkimi krokami. Przyczyną nie są imigranci. Nie jest to też skutkiem prostego wzrostu średniej temperatury kontynentu o ułamek stopnia Celsjusza, lecz przede wszystkim powstaniem niezliczonych sztucznych zbiorników wodnych, zwiększonej wilgotności spowodowanej spalaniem gazu ziemnego, emisjami chłodni kominowych elektrowni atomowych i parowaniem powierzchni sztucznych zbiorników oraz kilustopniowym lokalnym wzrostem średniej temperatury w licznych miejskich wyspach ciepła. Jesteśmy

świadkami, jak w ten oto sposób powstają wspaniałe warunki dla rozwoju muchówek – wektora przenoszenia tych infekcji.

Eksmisje ludności spowodowane budową zapór wodnych Według danych International Rivers, budowa sztucznych zbiorników wodnych spowodowała przemieszczenie przynajmniej 40–80 milionów ludzi. Sztuczne zbiorniki wpłynęły negatywnie na warunki życia – najskromniej licząc – pół miliarda ludzi zamieszkujących tereny poniżej zapór, poprzez jałowienie gleb i postępujące zasolenie gleb wskutek nawadniania. Stały się drugą przyczyną masowych emigracji (poza wojnami).

Zbrodnie związane z budową zapór wodnych Budowa sztucznych zbiorników często wiązała się z pogwałceniem praw człowieka. Podczas największej masakry przy budowie zapory w Gwatemali zginęło przynajmniej 440 rdzennych mieszkańców. Lista osób, których śmierć została powiązana z działalnością na rzecz ochrony środowiska, jest bardzo długa. Global Witness podaje, że przykładowo w 2015 roku znanych jest 185 przypadków, choć liczba ta obejmuje tych, co oddali swoje życie w obronie naturalnych rzek (ponad 100) i innych środowisk naturalnych lub sprzeciwili się deweloperom. Są kraje, skąd informacje o zbrodniach nawet nie miały szans się przedostać do organizacji praw człowieka lub udało się upozorować samobójstwa lub śmierć z innych przyczyn.

Wpływ zapór na bioróżnorodność i masowe wymieranie gatunków 77% rzek w Ameryce Północnej, Europie i na obszarze byłego ZSRR jest dotkniętych skutkami postawionych zapór wodnych. Organizmy zamieszkujące rzeki ewoluowały do środowiska każdej z nich przez miliony lat. Nagle, z dnia na dzień człowiek przegrodził możliwość naturalnych migracji w ich obszarze. Zmienił temperaturę wody, jej skład chemiczny i natlenowanie. Odgrodzone zostały miejsca tarła i miejsca żerowania wielu gatunków. Spowodowało to ginięcie licznych gatunków organizmów na masową skalę. Zapory zmniejszyły populacje organizmów o ¾. Za to mikroklimat w otoczeniu zapór wodnych, wynikający ze zwiększenia wilgotności powietrza, zmniejszenia wahań temperatury i średniego, zwykle (bo niekoniecznie, co ma związek z lokalizacją zbiornika i zjawiskami fizyki) nieznacznego podniesienia temperatury, może prowadzić do wzrostu plonów. Sztuczne zbiorniki wodne przyczyniają się jednak do zwiększenia populacji muchówek, o czym w części dotyczącej chorób. Zwierzęta, głównie ryby, które przechodzą wraz z wodą przez turbiny hydroelektrowni, w ponad 95% giną. Do gatunków, które bezpowrotnie wyginęły z powodu antropogenicznych zapór, należy np. wiosłonos chiński. Kilkadziesiąt razy zmniejszyła się w blokowanych amerykańskich rzekach liczba łososi, a w Jeziorze Kaspijskim – jesiotra. Liczba gatunków w przekształconej ludzką ręką rzece Missisipi jest 3 razy mniejsza niż w rzece Mekong. Czy wiele pomoże, że na temat organizmów w Missisipi napisano kilkanaście tysięcy prac naukowych? K Ciąg dalszy w kolejnym „Kurierze WNET”.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

4

S

poro światła na orientację intelektualną i moralną tego gremium rzuca, prowadzony z imponującą regularnością, blog członka Rady Doskonałości Naukowej, a do niedawna Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów – prof. dr. hab. Bogusława Śliwerskiego. Z tego powodu blog jest bardzo cenny, choć dosyć często zawiera treści co najmniej bulwersujące dla refleksyjnego czytelnika. Od czasu do czasu doskonały profesor atakuje niedoskonałych jego zdaniem akademików, nie zawsze ujawnianych z nazwiska i działalności, stąd nie bardzo wiadomo, na czym taka niedoskonałość może polegać, czy jest realna, czy tylko domniemana i kogo dotyczy. Jak na pedagoga – a profesor jest uznanym autorytetem pedagogicznym w naszym systemie akademickim – to dziwny obyczaj, bo niby kogo on takim działaniem/dyskredytowaniem zamierza nauczyć i czego?

Grillowanie dr. Herberta Kopca 16 września roku 2020 wziął na swój ruszt innego pedagoga, wymienionego tym razem z nazwiska – dr. Herberta Kopca, zaznaczając w samym tytule, że jest osobą o rozumiejącym wglądzie w jego postawę. Pełny tytuł tekstu na blogu prof. Śliwerskiego brzmi: Rozumiejący wgląd w postawę pedagoga nienawidzącego pedagogiki i innych pedagogów oraz byłych zwierzchników, choć z tekstu raczej wynika, że wgląd w postawę grillowanego na blogu pedagoga mogły mu zaciemnić jakieś dymy unoszące się z rusztu i z tym podkreślanym w tytule rozumieniem jest coś nie tak. Doskonały profesor rozprawia się bez pardonu z dr. Herbertem Kopcem, uczestnikiem X Zjazdu Pedagogicznego, który odbył się w Warszawie 18–20 września 2019 r., ale pozjazdowy tom, z referatami i podsumowaniami zjazdu, jeszcze się nie ukazał. Profesor, uprzedzając pojawienie się tego tomu drukiem, już opiniuje jego treść związaną z dr. Herbertem Kopcem, który, jego zdaniem, „postanowił wysupłać z referatów plenarnych niezrozumiałe dla siebie zdania, by poddać krytyce pedagogikę. Każdy, kto je przeczyta w całości, dostrzeże manipulację typową dla propagandzisty z minionego ustroju”. Rzecz w tym, że nikt jeszcze tego przeczytać nie może w całości, czy chociażby w części, aby ocenić, czy to jest manipulacja, czy święta prawda o pedagogice, którą podobno dr. Kopiec poddaje krytyce. A ponadto nie wiadomo dlaczego ta wypowiedź skłania prof. Śliwerskiego do obdarzenia go mianem „propagandzisty z minionego ustroju”. Czyżby się obawiał, że ktoś nieprzygotowany jego opinią do czytania tego tomu, kiedy się on ukaże, sam do takich konkluzji może nie dojść, a winien, bo tak uważa prof. Śliwerski?

KURIER·ŚL ĄSKI Jako profesor od doskonałości naukowej tak charakteryzuje poddanego grillowaniu kolegę-pedagoga: „Emerytowany doktor, który z powodu braku osiągnięć naukowych został kilkanaście lat temu wyrotowany z Uniwersytetu Śląskiego, przyjechał na Zjazd jako komiwojażer prawicowej gazety. (…) Po co przyjechał? Nie po to, by wygłosić referat, bo od ponad czterdziestu lat nie zajmuje się nauką, a na zjeździe

„Przyjechał z teczką pełną egzemplarzy prawicowej gazety, w której publikuje swoje artykuły. Dla niego są one ważne, bo »zieją« osobistą nienawiścią do wybranych przez siebie postaci polskiej pedagogiki socjalistycznej. Poziom manipulacji tekstami jest rzeczywiście typowy dla propagandzistów…” – broniąc wyraźnie ideologii lewicowej, bo o krytyce naukowej tego, co dr Kopiec pisze, nie ma ani słowa. Słowa o manipulacji

Dekonspiracja profesora Dalej dyskredytuje – niemerytorycznie i z odczuwalną nienawiścią – grillowanego dr. Kopca jako, jego zdaniem, „nienawistnika”, podkreślając: „Wyłonił się zatem nowy rodzaj antypedagoga, który postanowił zatroszczyć się nie o pedagogikę, bo jej nie zna, nie rozumie, ale o Polskę, naród, historię, o –

Przed kilku miesiącami pisałem w „Kurierze WNET” (nr 70 – kwiecień 2020 r.) o konieczności doskonalenia doskonałych, czyli areopagu polskich akademików skupionych w Radzie Doskonałości Naukowej, oceniających poziom doskonałości innych akademików na drodze do otrzymania tytułu profesora – głównego celu karier naukowych w Polsce. Niestety mój postulat jest bez szans na realizację w systemie zamkniętym, w którym to od dziesiątków lat bardzo niedoskonali decydowali i nadal decydują o poszerzaniu swojego grona tworzącego coś na kształt nadzwyczajnej kasty akademickiej.

O konieczności przenoszenia „doskonałych” w stan nieszkodliwości Wnioski z ataku prof. Bogusława Śliwerskiego na dr. Herberta Kopca Józef Wieczorek naukowców nikt nie potrzebuje wysłuchiwać publicystycznego żargonu”. Czyli dyskwalifikacja!? Ale czy naprawdę dr. Kopca? Czy prof. Śliwerski nie zna choćby informacji łatwo dostępnych w internecie o działalności naukowej dr. H. Kopca? Pisał o nim chociażby red. Grzegorz Filip – MAM KŁOPOTY – Forum Akademickie, 2000/1112, a z tekstu wynika, że o działalności naukowej dr. Kopca, i to nie przed 40, ale przed 20 laty wiedział obecny prof. Śliwerski i nawet sam wyrażał się pozytywnie o książce dr. Kopca, jak wielu innych profesorów. Czytamy: „O książce wypowiedział się w opinii wydawniczej prof. Bogusław Śliwerski, specjalista teorii wychowania z Uniwersytetu Łódzkiego. Napisał m.in. tak: »Skoro wciąż obecni w akademickim życiu profesorowie nie mają odwagi, by zmierzyć się z etycznym wymiarem prawdy swoich czasów i własnej w nich działalności, ktoś musi to za nich zrobić. (...) Ktoś musi oczyścić terminologię nauk o wychowaniu z nowomowy, by przywrócić jej fenomenom ich właściwy sens. Ktoś wreszcie musi zatrzymać się nad detalami tamtych czasów, by nie zamazywano więcej różnic między doktryną a nauką. Nie jest to łatwe studium, ale i niezwykle trudnego zadania podjął się jego autor«”. Dlaczego zatem pisze nieprawdę, sam siebie dyskwalifikując swoimi opiniami? Dalej na blogu atakuje dr. Kopca, publicystę „Kuriera WNET”:

typowej dla propagandzistów w istocie rzeczy odnoszą się chyba do prof. Śliwerskiego, który jakby miał problemy ze swoją tożsamością, sądząc przy tym, że ktoś oczekuje jego publicystycznego żargonu. Zamiast spojrzeć krytycznie na te swoje niemiłosierne przeinaczenia, brnie dalej: „Godna miłosiernego spojrzenia postać zapewne chce zatrzeć z okresu PRL swoją lewicową aktywność na uczelni…”, dezinformując konsekwentnie, że Herbert Kopiec „studiował w najbardziej »czerwonym« uniwersytecie tamtego ustroju”, gdy tymczasem nawet niedoskonali wiedzą, że nie było możliwości studiowania w tamtym ustroju na państwowym uniwersytecie innym niż czerwony, choć różne były odcienie tej czerwieni. Np. Uniwersytet Śląski był tak czerwony, że zwany był w skrócie CzuSiem (Czerwonym Uniwersytetem Śląskim), gdy tymczasem Uniwersytet Jagielloński, na którym studiował w latach 60. Herbert Kopiec, był co prawda, podobnie jak i pozostałe państwowe uniwersytety, czerwony, ale nie tak bardzo, i CzUjem go nikt nie nazywał, nawet w latach późniejszych, 70., kiedy to rektor Karaś marzył o jego przekształceniu w Instytut Propagandowy Polskich Komunistów, jak pisał w swych pamiętnikach Karol Estreicher (Dziennik Wypadków – Karol Estreicher, T. V (1973–1977)).

metaforycznie biorąc – tischnerowską »prawdę«, w tym o samego siebie”. Tym samym pan profesor jasno się zdekonspirował jako – rzec można – anty-Polak, bo jak rozumieć inaczej jako zarzut troskę o Polskę, naród, historię…? Dla Polaków taka troska to pochwała godna naśladowania, wyróżnienie dla każdego nauczyciela, ale dla prof. Śliwerskiego to rzecz niesłychana, właściwa jeno antypedagogowi! Nie jest on, co prawda, jedynym profesorem, który nienawidzi tego, co polskie. Warto przypomnieć Michała Bilewicza, skierowanego przez gremium doskonałych profesorów do nominacji profesorskiej, który Polaków nie traktuje jako naród, tylko jako twór ideologiczny, ale prezydent RP jego orientacji antypolskiej nie zaaprobował i do tej pory nominacji nie podpisał. Natomiast prof. Śliwerski oznajmia o zidentyfikowaniu także innych „doktorów nauk, którzy nie byli w stanie przekroczyć granicy własnego rozwoju ku samodzielności naukowo-badawczej. Oni nawet nie wiedzą, że nie wiedzą i czego nie wiedzą”, nie podając jednak, czy mając obowiązek służbowy i – rzecz jasna – pedagogiczny, pomógł im w rozeznaniu ich niewiedzy, czy ma jakieś sukcesy pedagogiczne na drodze przekraczania granic rozwoju mniej od niego doskonałych i czy wyciągnął kogokolwiek z mroków niewiedzy? Postuluje natomiast: „Pochylmy

W poniedziałek 12 października 2020 r. w kościele pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie (Gmina Olszanka, powiat brzeski) eksperci z Narodowego Instytutu Dziedzictwa rozpoczęli prace badawcze. Obóz naukowy miał trwać do piątku 16 października 2020 r. i pozwolił lepiej poznać unikatowy kościół, mający ponad 700 lat.

Obóz badawczy w Michałowie

N

decyzji konserwatorskich –powiedział Paweł Filipowicz. Na konferencji prasowej obecny był Bartosz Skaldawski, dyrektor Narodowego Instytutu Dziedzictwa, który stwierdził, że takie działania mają na celu lepsze poznanie obiektu – bo – jak powiedział – często doceniamy obiekty zabytkowe, o których się dużo mówi, które znajdują się w dużych ośrodkach, a nie doceniamy obiektów równie cennych, które znajdują się w naszej okolicy. To jest powód, dla którego takie badania uważamy za ważne. Na początku września br. eksperci z Narodowego Instytutu Dziedzictwa pod kierunkiem Karola Czajkowskiego wykonali inwentaryzację i pomiary 3D kościoła w Michałowie, z których korzystali badacze podczas obozu. Dr Grzegorz Grajewski, znany historyk sztuki, uczestnik obozu i kierownik oddziału terenowego Narodowego Instytutu Dziedzictwa we Wrocławiu, podkreślił, że świątynia jest wyjątkowa: – Mamy gotyckie prezbiterium, do którego wstawiono imponujące artystycznie dzieła sztuki, jak chrzcielnica, ambona, czy też barokowy już, późniejszy, ołtarz. Jednocześnie sam korpus oraz

Uczestnicy konferencji prasowej w kościele w Michałowie

szata zewnętrzna to jest jeden z wcześniejszych przykładów neogotyku na Śląsku – zaznaczył ekspert.

Z

Krakowa przyjechał również prof. dr hab. Jarosław Adamowicz, dziekan Wydziału Konserwacji Dzieł Sztuki ASP w Krakowie. Jak zaznaczył – na razie o tym kościele wiemy niewiele. Ale na tym polega fenomen pracy przy zabytkach, żebyśmy mogli poznawać i dokonywać nowych odkryć.

zostać antypedagogiem, jak raczy go uprzejmie nazywać? A może to prof. Śliwerski osiągnął poziom antypedagoga i sfrustrowany tym wypisuje takie manipulacje/dyrdymały, kompromitując się publicznie, choć trudno nad nim pochylać się z wyrozumiałością, jako że jest decydentem i tym, co wypisuje, szkodzi innym, co skłania do wysunięcia postulatu przeniesienia go w stan nieszkodliwości.

Żargon niezależny od prawdy Póki co, jako nadal profesor, brnie konsekwentnie w grillowaniu dr. Kopca, pisząc: „Zatrudniał się w wyższych szkołach prywatnych. W jednej z nich ukarano go dyscyplinarnie, a następnie zwolniono, bo ponoć obrażał pracujących tam pracowników naukowych i ujawniał studentom artykuł prasowy, w świetle którego rektorem szkoły był tajny współpracownik poprzedniego reżimu”. Nijak ma się to do prawdy i faktów, na których jakoś nie chce opierać swoich insynuacji/manipulacji. W internecie można znaleźć nagranie rozprawy sądowej: „28 marca 2014 r. Sąd Rejonowy w Gliwicach – przewodniczy pani sędzia Małgorzata Sąsiadek – rozpoznawał sprawę VI P 646/12 o przywrócenie do pracy doktora Herberta Kopca przeciw Gliwickiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości. Dr Kopiec

że profesorowie z naszej uczelni działali tu już w latach pięćdziesiątych. W Michałowie na odkrycie przez konserwatorów czekają m.in. średniowieczne polichromie ukryte pod warstwą tynku i białej farby, które gdzieniegdzie już same odsłaniają malutkie fragmenty dawnych wymalowań.

P

Tomasz Kwiatek

a terenie powiatu brzeskiego mamy wiele wspaniałych zabytków, jak Muzeum Piastów Śląskich czy kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach. Ale mamy też wiele unikatowych kościołów, które jeszcze nie są tak znane i odkryte. To wydarzenie jest precedensem na terenie woj. opolskiego. Mam nadzieję, że w ciągu tych kilku dni obozu badawczego poznamy prawdziwą historię i najcenniejsze informacje na temat kościoła w Michałowie – powiedział podczas konferencji prasowej rozpoczynającej badania architektoniczne kościoła pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie starosta brzeski Jacek Monkiewicz. Badania prowadziła ekipa ekspertów Narodowego Instytutu Dziedzictwa pod kierunkiem architekta Pawła Filipowicza, kierownika Pracowni Terenowej NID w Łodzi. – Mam nadzieję, że nasza praca posłuży przede wszystkim do przyszłych prac konserwatorskich w tym kościele. Bo można badać dla samego badania, a można badać dla konserwacji, by obiekt przetrwał. Mam nadzieję, że wiedza, którą zdobędziemy, umożliwi podejmowanie właściwych

się zatem z wyrozumiałością i współczuciem nad dr. H. Kopcem, któremu – jako jeden z nielicznych w naszym środowisku akademickim (co jest udokumentowane) – pomogłem w wydaniu książki Rozumiejący wgląd w wychowanie”. Czyli co? Czyżby ta pomoc profesora od doskonałości okazała się niedoskonała, a wręcz tak katastrofalna, że w gruncie rzeczy pomagał dr. Kopcowi

FOT. SŁAWOMIR MIELNIK

Przypomniał też, że w latach 2010– 2012 prowadził prace konserwatorskie polichromii gotyckich w kościele w Małujowicach: – Mam tę przyjemność, że na tym terenie prowadziłem także prace przy polichromiach ściennych w kościele w Małujowicach. Było to bezprecedensowe wydarzenie, gdyż tam znajduje się największy zbiór średniowiecznych malowideł ściennych w całej Polsce. Nagromadzenie zabytków na terenach okalających Brzeg sprawiało,

roces przywracania dawnej świetności kościoła w Michałowie już się rozpoczął. Opolski Wojewódzki Konserwator Zabytków w tym roku przeznaczył dotację finansową na renowację renesansowej chrzcielnicy z piaskowca, pochodzącej z 1575 r. – To jest początek prac konserwatorskich – zapowiedziała obecna na konferencji prasowej Elżbieta Molak, Opolski Wojewódzki Konserwator Zabytków. – Znajdujemy się w unikalnej świątyni, która istnieje już 700 lat. Kościół był najpierw gotycki, potem przebudowywany w okresie renesansu i otrzymał m.in. renesansowe wyposażenie, jak zespół epitafiów znajdujących się w prezbiterium, których formy plastyczno-architektoniczne są unikalne w skali kraju. Chcemy, żeby te badania zainicjowały proces renowacji tego kościoła i jego rewaloryzacji – dodała. Bliższe poznanie cech technologicznych bryły kościoła, co będzie możliwe dzięki badaniom architektonicznym, pozwoli parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Michałowie przygotować wniosek o wpis kościoła na prezydencką listę Pomników Historii. O historii zabytku ciekawie opowiada ks. Czesław Morański, proboszcz parafii św. Jadwigi Śl. w Michałowie.

ośmielił się przeciwstawić destrukcji pedagogiki polskiej przez reprezentantów dominujących dziś tendencji neokomunistycznych i dlatego został zwolniony z pracy pod zmyślonym pretekstem. Sąd uwzględnił powództwo i niepokornego naukowca nakazał przywrócić do pracy (https://nfapat.wordpress. com/2014/04/21/sprawa-herberta-kopca-przed-sadem/)”. Nie wiadomo, dlaczego profesor uznał ujawnienie faktu o współpracy rektora z komunistyczną SB za obraźliwe. Nie podaje jednak żadnych faktów ani o kogo chodzi. Można jednak sądzić, że chodzi o b. Rektora Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości, gdzie był zatrudniony dr Herbert Kopiec. O rektorze można przeczytać „Sąd Okręgowy w Gliwicach: Tadeusz Grabowiecki kłamcą lustracyjnym – https://www.24gliwice.pl/wiadomosci/ sad-okregowy-w-gliwicach-tadeusz-grabowiecki-klamca-lustracyjnym/: »Tadeusz Grabowiecki w latach 1993– 1998 był przewodniczącym Rady Miejskiej. Później sprawował funkcję radnego. Od ośmiu lat jest rektorem Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości. W marcu tego roku Instytut Pamięci Narodowej oskarżył go o kłamstwo lustracyjne. Rektor miał zataić, że w latach 1976–1978 był zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Jan«” (patrz także: https://lustronauki. wordpress.com/2014/11/14/tadeusz-grabowiecki/). To IPN ujawnił taką niechlubną przeszłość rektora i sąd to potwierdził, a profesor od doskonalenia, na ślepo, z nienawiścią bije w dr. H. Kopca, trafiając kulą w płot, a właściwie samemu sobie w stopę, tracąc przy tym twarz. Wyszło na jaw, że jest do dnia dzisiejszego twardym obrońcą minionego systemu, nie dając zapomnieć o swym romansie z przewodnią siłą narodu (http://obserwatoriumedukacji.pl/felieton-nr-108-glownie-na-temat-wywiadu-prof-sliwerskiego-w-gazecie-wyborczej/#more-11954). Tekst prof. Śliwerskiego reprezentuje publicystykę niezależną od prawdy, czym zwraca uwagę na niedoskonałości profesorów od doskonałości naukowej, selekcjonujących innych akademików do grona profesorskiego. Dzięki takim tekstom obywatel, karmiony w mediach zachwytami nad przewodnią siłą polskich elit, powstałą z transformacji przewodniej siły narodu minionego, ale nadal w naszym życiu obecnego systemu, może wyrobić sobie pogląd o poziomie „doskonałości” takich profesorów. Winien zrozumieć przyczyny tak słabości polskich elit, jak i żałosnego stanu domeny akademickiej z ogromną ilością utytułowanych profesorów na czele. Czy jest możliwe aby Polska w swym planie rozwoju opierała się na takich formalnie „doskonałych”? Czy bez przeniesienia ich w stan nieszkodliwości Polska osiągnie należną pozycję na arenie światowej? K

– Kościół w Michałowie początkami sięga II połowy XIII wieku. W XVI wieku za sprawą panującego tu rodu Gruttschreiberów trafił w ręce protes­ tantów. Pod koniec wieku XVII znów kościół objął proboszcz katolicki – zresztą przy zbrojnym oporze gminy protestanckiej i 56-dniowym oblężeniu zamienionego w fortyfikację kościoła – ale tylko na 15 lat. W 1707 r., na mocy układu pokojowego w Altransztadzie, kościół przyznano gminie ewangelic­ kiej. I tak było aż do końca II wojny światowej. Po wojnie kościołem zaopiekował się i zabezpieczył go jeden z poprzednich proboszczów, ks. Karol Żurawski. Obecnie jest to kościół pomocniczy w parafii, w którym odprawiane są co niedzielę Msze św. – od odpustu 1 maja do końca wakacji. Ksiądz proboszcz podkreślił też, że specjalne podziękowania należą się mieszkańcom Michałowa, którzy od lat opiekują się kościołem, dbają o niego, sprzątają i wietrzą. To na ich prośbę przez cztery miesiące w roku w kościele odprawiane są Msze św. Parafianie czekają na pomoc specjalistów, którzy będą w stanie uratować ich kościół. Bardzo liczą na ten obóz badawczy, który pozwoli w pełni na odkrycie i poznanie dziejów świątyni. Są przekonani, że ich zabytek ma wartość predysponującą go do miana Pomnika Historii. Obóz zorganizował Oddział Terenowy Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Opolu we współpracy z Parafią pw. św. Jadwigi Śląskiej w Michałowie. K Tomasz Kwiatek jest Prezesem Fundacji „Dla Dziedzictwa”.


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

O

kazją do złożenia tej szokującej (dla tradycyjnego hanysa – sic!) propozycji była debata, jaka odbyła się 5 października br. w katowickim kinie Rialto, zatytułowana Kazimierz Kutz a Śląsk – co dalej?. „Może należałoby spojrzeć na Teatr Śląski i zmienić jego patrona? Zamienić Wyspiańskiego na Kutza? CZEMU NIE?” – powiedział dyrektor Teatru, Robert Talarczyk. Myślę sobie, że taki pomysł mógł się zrodzić tylko w głowie tęgiego liberała. Choć – póki co – nadzieje na jego realizację są niewielkie. W pełni podzielam pogląd, że mamy tu raczej do czynienia z sondowaniem, jak daleko można się posunąć w promowaniu ludzi, którzy pluli na Polskę. O pogmatwanym żywocie Kutza pisałem niedawno. Jedno zdaje się nie budzić wątpliwości. Format osobowy (m.in. antyklerykalizm) tego skądinąd utalentowanego artysty ma się nijak do wzoru osobowego funkcjonującego na gruncie tradycyjnie pojętej cywilizacji zachodniej. Kieruje raczej naszą refleksję w stronę tezy francuskiego myśliciela Paula Valery’ego, który sto lat temu jakże słusznie i zwięźle zauważył: „Wiemy, że cywilizacje są śmiertelne”. Do sformułowania tego banału wystarczyła zwykła znajomość historii. I nic się od tego czasu nie zmieniło. Dziś wskazuje na to przetaczająca się przez świat antychrześcijańska rewolucja moralna, którą niesie zdehumanizowany laicyzm i sekularyzm, niczym walec zgniatający wszystko, co normalne, zdrowe, usankcjonowane wartościami tradycyjnymi i zgodne z prawem naturalnym. Poza wszelką wątpliwość wpisywał się w to moralne bagno propagandowo kreowany na wzór zawodowego Ślązaka K. Kutz, maszerując ongiś na czele warszawskiej Parady Równości. Chciałoby się pozostawić to luzackie zachowanie bez komentarza. Ale Kazimierz Kutz był jednym z najwybitniejszych polskich twórców. Jak pojąć, co autor filmu Śmierć jak kromka chleba robił w sztabie wyborczym ekskomunisty Włodzimierza Cimoszewicza? Dlaczego dołączył do grona swobodnie bredzących bojowników o prawa wszystkich do wszystkiego? Wreszcie na jakiej podstawie twierdził, że Polacy nie są tolerancyjni wobec homoseksualistów? Nie dziwi więc, że w konserwatywnych/ antyliberalnych kręgach pobrzmiewa pytanie: ile musi upłynąć czasu, zanim

Warto i trzeba czytać gazety. Dlaczego? Ano, gdybym nie zajrzał do „Gazety Warszawskiej” (nr 42/2020), mógłbym nie wiedzieć, że w Katowicach dyrektor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego zaproponował, aby zmienić patrona tej placówki na Kazimierza Kutza.

W kręgu zawołania bojowego liberałów:

Czemu nie?!

przypominają wykładowców marksizmu polskich uniwersytetów, o losach których ślad jakoś zaginął. Dziwne to – wszak nie jest tajemnicą, że na wszystkich uniwersytetach w PRL-u były katedry marksizmu. A jeśli tak, to gdzie się podziali marksiści? Ani chybi znajdziemy ich pośród współczesnych liberałów. Niczego dobrego to nie wróży, jeśli zważyć, że zawołaniem bojowym liberałów – jak słusznie zauważa francuski filozof Alain Finkielkraut – jest nonszalancko przecież brzmiące: czemu nie?! „Pogardzać bogactwem przeszłości w imię tego, co dopiero nastąpi, w imię nowych tradycji i konwencji? Czemu nie? Wszyscy jak jeden mąż wychwalamy bezgraniczne i ciągłe zmiany, idąc za przykładem techniki i nauk społecznych. Nikogo i niczego nie mamy już zamiaru bronić. A jeżeli rodzina monogamiczna przy okazji przepadnie? Spróbujmy, co nam szkodzi... Czemu nie!” (Wartość wspólnej pamięci, rozmowa z A. Finkielkrautem, „Życie”, 20.12.1999).

Z

tego właśnie powodu Patrick J. Buchanan, autor światowego bestsellera Śmierć Zachodu (Wektory, Wrocław 2005) twierdzi, że Zachód umiera i ma na myśli cywilizację ukształtowaną przez chrześcijaństwo – tak prawosławne, jak katolickie oraz protestanckie – i kulturowe dziedzictwo greckie i łacińskie. Umiera dlatego, że milcząca większość Europejczyków w imię dobrobytu i spokoju socjalnego dała sobie narzucić światopogląd nie pasujący do tradycji kulturalnej, religijnej i obyczajowej kontynentu. Książka, reklamowana jako

Autor Śmierci Zachodu pisze o tym, co dzieje się, kiedy człowiek, a nie Bóg stał się miarą wszechrzeczy i kiedy nie warto o nic walczyć, niczego zdobywać i niczego bronić, bo można narazić się na nieprzyjemności, miast pławić się w luksusie. – jeśli w ogóle – nasza cywilizacja zachodnia znowu stanie na nogach? Nie muszę dodawać, że zarysowany problem nie stanowi zmartwienia (wręcz przeciwnie) w kręgach tzw. nowej lewicy, pochłoniętej instalacją liberalnego postępu. Można odnieść wrażenie, że nie dostrzegają (bądź też nie widzą w tym zła?) jak ten implantowany z Zachodu dyktat perfekcyjnej politycznej poprawności się rozrasta, upokarza rozum, niszczy język (dając np. społeczne zezwolenie na używanie wulgaryzmów), degraduje maniery, oswaja i banalizuje kłamstwo. Słowem: jak dewastuje normalny świat i do czego może nas to doprowadzić. Przyjrzyjmy się zatem dziś bliżej owym dewastatorom. Zwłaszcza że z pychą obiecują (i rzekomo wiedzą), jak stworzyć raj na ziemi. Pod tym względem liberałowie jako żywo

prekursorska i odkrywcza, wcale taka nie jest. Prawie sto lat temu Oswald Spengler opublikował Upadek Zachodu, treściowo analogiczny. Podobnie Samuel P. Huntington, w Zderzeniu cywilizacji rozpatrujący nieuchronność napięć między cywilizacjami, ma swego prekursora w Polaku Feliksie Konecznym, którego kilka prac (zwłaszcza O wielości cywilizacyj z roku 1935) głosiło podobną tezę. Autor Śmierci Zachodu pisze o tym, co dzieje się, kiedy człowiek, a nie Bóg stał się miarą wszechrzeczy i kiedy nie warto o nic walczyć, niczego zdobywać i niczego bronić, bo można narazić się na nieprzyjemności, miast pławić się w luksusie, na co przecież z definicji rzekomo zasługuje. Stąd moda na „pluszowe chrześcijaństwo”, w ramach którego Ewangelia pozbawiona jest wymagań sprzecznych z tym, czego chce

od człowieka współczesny, coraz bardziej zsekularyzowany i antykatolicki świat. Rozmaitej maści dziennikarze, artyści, eksperci od religii przekonują, że gdyby zrezygnować z nauczania bib­lijnej moralności, przestać nękać innych opiniami na temat zbrodniczości aborcji, straszyć piekłem czy potępiać akty homoseksualne, to od razu nasze świątynie napełniłyby się wiernymi. Na taką drogę „upluszowienia chrześcijaństwa” weszło już wiele wyznań. I wbrew opiniom ekspertów od „koniecznych zmian w Kościele, bez których straci on wiernych”, w niczym nie polepszyło to ich sytuacji. Wszystkie one tracą bowiem wiernych, i to w tempie zastraszającym. Póki co wielką karierę zaczyna robić powiedzenie, że „nikt nie musi być heroiczny”. W praktyce oznacza to, że nikt nie musi być przyzwoity, a nawet normalny w sensie tradycyjnym. Pornograficzne zdjęcia dziewcząt w internecie i kolorowych czasopismach nieprzypadkowo opatrywane są refleksją typu: „Jest tak piękna i zgrabna, że nie musi w życiu nic. Zastanawiacie się, jak to jest po prostu być, leżeć, pachnieć i dostarczać rozkoszy? Heroizm to rzecz niezdrowa, a nie dbać o zdrowie to przecież grzech”. I właśnie – pamiętamy – że w czasach kultu łatwości, przyjemności, użycia i „pluszowego chrześcijaństwa” Ojciec Święty Jan Paweł II zwracał uwagę, jak istotną rolę w rozwoju człowieka jako osoby ludzkiej ma do spełnienia trud, poświęcenie i cierpienie. Ludzie poważni nie uciekają przed cierpieniem, jeśli widzą, że jest ono ceną, jaką trzeba zapłacić za ocalenie zasad moralnych i religijnych. Wolą cierpieć, niż złamać zasady, które odsłaniają przed nimi sens życia i cel godnego życia. Okazuje się, że człowiek potrzebuje cierpienia, trudu, aby dojrzeć. To nie przypadek, że do młodzieży (Westerplatte, 12.06.1987) Jan Paweł II mówił: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Wbrew wszystkim mirażom ułatwionego życia. Musicie od siebie wymagać”. W podobnym duchu wypowiadał się o młodzieży kardynał J. Ratzinger: „Człowiek może dojrzeć i wydawać owoce właśnie dzięki temu, że podporządkuje się jakimś wymaganiom i pozwala przyciąć swe roszczenia. Młodzi ludzie mają poczucie, że zbyt mało się od nich żąda (...) Człowiek wie, gdzieś to w nim tkwi: Muszę się zmierzyć z wymaganiami, muszę formować swą osobowość wedle jakiejś wyższej miary, muszę się nauczyć dawać” (za: „Gość Niedzielny”, 14.05.2006). Właśnie z tego powodu, że chrześcijaństwo/katolicyzm jest wymagający i uciążliwy, bywa odrzucany jako nie do pogodzenia z wygodą życiową. Ponury katolicyzm jako fanatyczne przeciwieństwo humanizmu (bez Boga!) to we współczesnej kulturze motyw częsty, jak w skądinąd pełnym literackiego i filmowego uroku Imieniu Róży Umberta Eco i J.J. Annauda czy angielsko-hiszpańskim filmie Alejanda

Amenabara pt. Agora. Chrześcijanie są w nim fanatyczną dziczą, która dokonuje pogromów i w religijnym szale niszczy humanistyczny dorobek antyku, zatrzymując rozwój cywilizacji na tysiąclecia. Dziś propagatorzy postępu zapominają, że to nie tylko tradycja sprawia, iż Alfa i Omega są od siebie w innej odległości niż A i Zet. Sugeruje się też, że wszystkie zachowania należy traktować jako dobre, mimo że nawet obowiązujący kodeks karny mówi co innego!

W

szkołach ponadgimnaz­ jalnych (czerwiec 2004) przeprowadzono ankietę TNS OBOP pod neutralnie brzmiącym tytułem Młodzież o sobie. Opinie, postawy i zachowania młodzieży wobec ważnych spraw życiowych. Sonda zawierała 75 obscenicznych pytań na temat zachowań seksualnych. Zawierała niemal instruktażowy opis zachowań seksualnych, które są związane z przemocą i patologią lub zakazane prawem. Ankieta o takiej treści jest nie tylko instruktażem zachowań patologicznych i przestępczych, jest też szantażem emocjonalnym i moralnym, wywieranym na uczniach za pomocą przewrotnie sformułowanych pytań oraz natarczywych sugestii, że współżycie seksualne w ich wieku to coś tak oczywistego i częstego, że trudno nawet pamiętać swój pierwszy stosunek (pyt. 66A i 69). Drastyczną przemocą wobec sumienia i wrażliwości moralnej uczniów jest pytanie, czy są skłonni zaakceptować takie zachowania seksualne, które są przestępstwem (pyt. 20, 25, 26, 34), albo czy sami są skłonni zdecydować się na zachowania przestępcze albo czyny lubieżne (pyt. 27, zobacz: Ankieta czyli molestowanie w szkole, „Nasz Dziennik”, 14.06.2004). Wypacza się w ten sposób obraz ludzkiej płciowości u młodych ludzi. Jest to sytuacja wręcz groteskowa, gdyż politycznie poprawni naukowcy kierują tego typu sugestię do pedagogów, a zatem do tych, którzy na co dzień przekonują się, jak wielu ich wychowanków drastycznie krzywdzi samych siebie i innych ludzi. Autorzy ankiety na temat płciowości odkrywczo i „postępowo” zauważają, że „jedni ludzie zachowują się tak, inni inaczej”. Zapominają jednak dodać, że jedni ludzie popełniają samobójstwa, inni są w szpitalach psychiatrycznych czy w więzieniach, a jeszcze inni zakładają szczęśliwe rodziny. W podobnym duchu zredagowano pakiet edukacyjny Każdy inny, wszyscy równi. Pakiet przygotowała Rada Europy we współpracy z Europejskim Ruchem Młodzieży przeciw Rasizmowi, Ksenofobii i Nietolerancji. Polskim wydawcą książki jest Harcerskie Biuro Wydawnicze „Horyzonty”. Pierwszy nakład wyniósł 1100 egzemplarzy, drugi już 9 tys. Publikacja była dotowana przez Ministerstwo Edukacji i Sportu i rozsyłana do szkół średnich (zob. Każdy inny, wszyscy równi Warszawa 2003, a także: B. Andrzejewska, Instrukcja

oswajania z patologią, „Nasz Dziennik”, 30.04–3.05.2004). Pseudoedukacyjna broszura, firmowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu oraz Związek Harcerstwa Polskiego promuje moralny indyferentyzm, wprowadza wychowawczy „męt i zamęt”. Za priorytet uważane jest wychowanie międzykulturowe; skupiające się na różnicach społecznych, kulturowych i etnicznych. Efektem takiego wychowania ma być budowanie społeczeństwa, w którym następuje proces aktywnej tolerancji i utrzymania stosunków, gdzie każdy jest tak samo ważny, nie ma zwierzchników i podwładnych, lepszych i gorszych ludzi. Wiarę, rodzinę, tradycyjne społeczeństwo sprowadzono w tym pakiecie do zbioru uprzedzeń i stereotypów właściwych ksenofobom, rasistom i antysemitom. Normą ma być brak wszelkich norm. Patologie społeczne i dewiacje to – według autorów publikacji – wybór innej, uprawomocnionej

jest nietolerancyjna, wszystko winno być publiczne” – mówi „postępowy” student socjologii. „Trzeba – w myśl „zgorszenia kontrolowanego” – odrzucić wstyd, a więc stworzyć świat bezwstydny. Jak można zrozumieć, to właśnie ma być ideałem współczesnej tolerancji” (B. Wildstein, Tolerancja, tolerancja, tralalala, „Rzeczpospolita”, 1.06.2004). W dodatku do „Gazety Wyborczej” („Wysokie Obcasy”) koszulki prezentują znane postacie z życia publicznego. Koszulkę z napisem „byłem w więzieniu” poleca Władysław Frasyniuk. Być może dzięki owej akcji – ironizuje publicysta „Rzeczpospolitej” – uda się zbudować dekalog tolerancji współczesnej. Jej wcielenie: „będzie Żydem gejem, który usunął ciążę, wyszedł z więzienia, nosi spiralę i się masturbuje, choć ma okres”. Frasyniuk – zauważmy – zaakceptował bardzo perwersyjny przekaz, jaki niesie ze sobą ta akcja. Miesza ona solidarność z grupami, które poddawane są uprzedzeniom z racji rasowych czy kulturowych, z afirmacją postaw, które są wolnym wyborem moralnym i światopoglądowym. O ile nikt nie ma wpływu na to, że urodził się Żydem lub Arabem, o tyle zabicie własnego dziec­ ka lub pobyty w więzieniu, przy całym dramatyzmie ludzkich losów, w większości przypadków bywają wynikiem określonego postępowania i wyborem między dobrem a złem. Zauważmy, że wybierając W. Frasyniuka, jednego z najsłynniejszych więźniów politycznych, do promowania koszulki „byłem w więzieniu”, autorzy akcji z premedytacją zamazali różnicę losu i moralnej oceny działaczy „Solidarności” walczącej o wol-

To nie przypadek, że do młodzieży (Westerplatte, 12.06.1987) Jan Paweł II mówił: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Wbrew wszystkim mirażom ułatwionego życia. Musicie od siebie wymagać”. drogi życiowej. Nawet w obrębie jednej kultury są tacy, którzy nie zgadzają się z powszechnymi normami i mogą określać się jako subkultury. Członkowie subkultur są często ofiarami nietolerancji w obrębie społeczności. Przykłady obejmują niepełnosprawnych, gejów, lesbijki, pewne grupy religijne i szerokie spektrum subkultur młodzieżowych. Pytanie do młodzieży, sugerowane przez autorów pakietu brzmi: „Do której subkultury należysz?”. O manipulacyjnych tendencjach twórców książki świadczy wyjątkowo fałszywe i perfidne zestawienie osób niepełnosprawnych z homoseksualistami. Ideologią nowej lewicy jest bowiem kult wszystkich mniejszości i zrozumienie dla tych, którzy odrzucają tradycyjne normy moralne.

I

dźmy dalej. „Koszulki na rzecz wolności” to inna akcja, mająca służyć demonstrowaniu haseł solidarności z grupami i postawami, które w opinii Nowej lewicy są poddawane dyskryminacji. „Jestem Żydem, jestem Arabem, nie słucham papieża, nie chodzę do kościoła, usunęłam ciążę, jestem gejem, jestem lesbijką, mam okres, byłem w więzieniu, jestem bezrobotny” – to tylko parę „wolnościowych” deklaracji. Jest to akcja społeczna, wymyślona przez studenta socjologii, a polega na sprzedaży podkoszulków w celu „przeciwdziałania dyskryminacji różnych grup społecznych i poruszanie tematów tabu. Tak, żebyśmy nie musieli się wstydzić, kim jesteśmy, jacy jesteśmy, jakie mamy przeżycia”. „Intymność

ność i kryminalistów, których więzienna przeszłość nie może być przecież powodem do chwały (P. Semka, Nowe szaty i koszulki lewicy, „Rzeczpospolita”, 16.07.2004). Senator Kazimierz Kutz wyznał, że gotów włożyć na siebie koszulkę z napisem: Jestem Żydem! „Bo Żyd i pedał to przecież ekwiwalenty w naszej katolicko-narodowej tradycji. Dla mnie to nie nowość, że znani ludzie, w tym znani publicznie homoseksualiści, boją się wyrażać na taki temat. To dowód – ubolewał „Ślązak inaczej” – na to, jak mało jest wśród nas ludzi wolnych, a jak wielu zastraszonych i zahukanych. Człowiek, który ma w sobie wolność, wyraża, co chce i jak chce” (M. Rybiński, Geje-jednodniówki, „Gazeta Polska”, 15.06.2005). Dotychczas homoseksualizm był formą zaspokojenia popędu płciowego albo potrzeby miłości a do tego przestrzeń publiczna jest raczej niepotrzebna. Dotychczas nie uważano tego za pogląd, lecz mówiono o skłonnościach. Ale „jednodniówkom”, gejom wierzącym, choć niepraktykującym, chodzi właśnie o politykę i o ideologię. Myślę, że należy współczuć prawdziwym homoseksualistom, którzy dają się wykorzystywać. Należy współczuć Polakom, z których robi się na siłę homofobów, ciemniaków i zacofańców. Przedstawiona powyżej akcja koszulkowa jest wyrazem głębokiego kryzysu kultury europejskiej. Jego najistotniejsza przyczyna tkwi zaś w rozumie, a w zasadzie jego braku. W błędnym odczytaniu prawdy o człowieku, jego naturze i celu. Cdn. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

6

Według Włodzimierza Sowińskiego kult pieniądza i kupowania, chociaż powiązany z pracą, faktycznie niszczy jej wartość. „Gdy ważniejsza staje się ilość posiadanych pieniędzy niż stworzone dzieło, powodem do dumy przestaje być wykonana praca. Obniżaniu wartości pracy towarzyszy pogarda dla ludzi pracy” – murarzy, piekarzy, nauczycieli, lekarzy i wielu innych. „Konieczność »napracowania się« dla osiągnięcia dostatku zaczyna być coraz częściej postrzegana jako nieudacznictwo«. Pracować ciężko muszą ci, którym się nie udało. Mnożą się coraz lepiej opłacane ze wspólnych pieniędzy stanowiska pracy, które są nie tylko zbędne, ale wręcz szkodliwe dla życia społecznego. Pożytek dla otoczenia przestaje mieć znaczenie”. W polskim kontekście dopełnieniem takiego obrazu świata może być konkluzja Witolda Kieżuna: „Skoro prawie cały majątek dostał się w ręce zagranicznych właścicieli, powstał patologiczny system gospodarczy. Za komunizmu nie było prywatnej własności, nie było więc klasy kapitalistycznej. Teraz, ze względu na fakt, że majątek został sprzedany w obce ręce, nie ma też w Polsce klasy kapitalistycznej na dużą skalę. W pewnym sensie jest to kontynuacja komunizmu. Kapitał rezyduje za granicą, a praca jest w kraju”. Nie mamy na miarę naszych czasów Cegielskich, Chłapowskich, Lubeckich, Marcinkiewiczów, Wawrzyniaków, Jabłkowskich, Wedlów, Kwiatkowskich i Grabskich. Zabrakło kontynuatorów dzieła pozytywistycznego, których uosobieniem byli tacy literaccy bohaterowie, jak doktor Judym, Siłaczka czy Benedykt Korczyński. Nie rodzą się banki i polskie bazary, ich miejsce zajęły Lidle, Biedronki, Auchany i Carrefoury. Wiele na ten temat mówi czterotomowe dzieło Jacka Tittenbruna Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji. W zapomnienie poszło dzieło Władysława (1853–1924) i Jadwigi (1831–1923) Zamoyskich. Jadwiga Zamoyska, snując rozważania O miłości Ojczyzny, przestrzegała rodaków przed lekceważeniem etosu pracy i zwolennikami teorii „nicnierobienia”: „Kto sam nie chce pracować i nie chce ni-

François-Noël-Babeuf (1760–1797), radykalny polityk francuski, wróg Robespierre`a, do jego poglądów nawiązywali Marks i Engels, uważany za prekursora komunizmu

czego sobie odmawiać, ten znieść nie może tych, co ostrzejsze i pracowitsze życie prowadzą w celu służenia krajowi i bliźnim, albo choćby tylko w celu osobistego wzbogacenia się”. W nawiązaniu do myśli kanclerza Jana Zamoyskiego, założyciela Akademii Zamoyskiej: „takie będą Rzeczypospolite jakie młodzieży chowanie” – kładła nacisk na edukację. „Dobre wychowanie dzieci wymaga ze strony rodziców i nauczycieli czujności, poświęcenia, trudu, zaparcia się siebie, a wreszcie nieustannego umartwienia, ażeby nie szukając własnego zadowolenia, własnej korzyści, rozrywki, mieć jedynie na celu dobro doczesne i wieczne dzieci, które się wychowuje […]. Kary i nagrody powinny logicznie wynikać z postępowania dzieci i dawać im zrozumienie następstw, jakie za sobą pociągają tak dobre, jak złe uczynki. […] Celem wychowania jest wyrobić sąd, sumienie i wolę”. Konsekwencją takiej pedagogiki byłaby „wielka mobilizacja rozbudzonej polskiej siły”. Nic z aktualności nie straciły jej słowa: „Jeżeli my sami u obcych kupujemy i od obcych sprowadzamy to, co nam do życia potrzebne, nasi robotnicy i nasze robotnice gonić muszą za zarobkiem do Niemiec, do Węgier, do Ameryki, bo u siebie wyżywić się nie mogą. I tak wyrzucamy naraz z kraju i ludzi, i pieniądze. A któż nam te szkody powetuje?” Do syna Władysława zaś pisała: „Pracuj dla miłości Bożej i kraju, a nie dla próżności i miłości własnej”. Z kolei

W opozycji do wartości związanych z etosem pracy, jakie głoszą chrześcijaństwo i judaizm, znalazły się: konsumpcjonizm, zachęcający do łamania zakazów, i chciwość, polegająca na gromadzeniu owoców pracy bez dzielenia się z innymi, biedniejszymi. »Im więcej posiadasz, tym jesteś szczęśliwszy«. A więc dzielenie się w oczywisty sposób umniejszałoby zdobyte szczęście. Istnienie bogactwa obok nędzy zostaje uzasadnione”.

Rozważania o etosie pracy i nie tylko… (II)

Zdzisław Janeczek

Nikołaj Ogniow (właściwie Michaił Rozanow) w swoich powieściach propagował homoseksualizm i masturbację. David Lass prowadził badania nad zjawiskiem onanizmu wśród ukraińskich chłopów. W akcję seksualizacji włączył się także komisarz edukacji Anatol Łunaczarski, który patronował walce klas i płci. „Nowy proletariusz” odrzucił burżuazyjne konwenanse i samokontrolę, co oznaczało „róbta co chceta”. Inny z ojców rewolucji rosyjskiej, L. Trocki, stawiał w tym czasie pomniki Kainowi i Judaszowi oraz zakładał gułagi. Na tych dokonaniach wzorował się narodowy socjalista Hitler. Budował on w Niemczech obozy koncentracyjne i patronował takiej instytucji jak Lebensborn (źródło życia), która w prowadzonych ośrodkach organizowała seks dla bezdzietnych esesmanów. W tym celu wybierała na matki młode kobiety kierowane tam przez Służbę Pracy dla Rzeszy i Związek Dziewcząt Niemieckich. Dzięki tym społecznym eksperymentom życie straciły miliony. W Rosji wolna miłość zaowocowała plagą chorób wenerycznych i zbiorowych gwałtów oraz załamaniem demograficznym.

Bohaterowie walki z „nędzą seksualną”

Oh, Kinsey raport! Czego można dowiedzieć się z Raportu Kinseya, nagranie dr. Murraya Banksa Program dla dzieci Queer Kid Stuff, dostępny na smartfonach, prowadzony przez lesbijkę i transseksualistę o pseudonimie Ms. Ter, jest zachętą do tego, by kwestionować własną płeć i eksperymentować z homo-, trans- i biseksualizmem Plakat – seks po sowiecku: Od jednej maciory do 2,5 t wieprzowiny w żywej masie w ciągu roku.

Polakom w rozprawie O wychowaniu dawała wskazówkę, iż „naród może się odrodzić tylko przez odrodzenie rodzin”. Równocześnie sympatyków „prawa do lenistwa” ostrzegała: „Niczego na świecie zdobyć nie można bezpłatnie. W pocie czoła i boleści dobijać się musimy nauki, cnoty, doświadczenia, mądrości, wykształcenia, zręczności, siły i wszystkiego tego, cośmy cenić zwykli”. Ucieleśnieniem tychże myśli było założenie przez generałową Jadwigę Zamoyską „szkoły życia chrześcijańskiego” dla dziewcząt, w której realizowano hasło: „Służyć Bogu – służąc Ojczyźnie. Służyć Ojczyźnie – służąc Bogu”. Dzięki niej młode Polki uczestniczyły nie tylko w lekcjach religii, historii Polski, rachunków gospodarczych, śpiewu chórowego i pogadankach pedagogicznych. O zajęciach praktycznych mówił dowcipny wierszyk Trzewiki, kroje, suknie i stroje: Książki, szkarpety, sery, gorsety Co tylko chcecie, wszystko znajdziecie Tu uczyć będziem, władać narzędziem lać z łoju świece, czyścić police Prać i prasować, dziury cerować Hafty wyszywać, i ładnie śpiewać Chować prosięta, kaczki, kurczęta Gotować sosy, barszcze, bigosy Zobaczcie proszę, panowie, panie Wszystko praktyczne i bardzo tanie! Patriotyzm i nieugięta postawa Jadwigi Zamoyskiej, kierującej się „bojaźnią Bożą”, imponują. Jej koncepcje, mimo upływu czasu, przekonują żelazną logiką i rzeczowymi argumentami, jaskrawo kontrastującymi z pustymi frazesami o wolności, które dzisiaj padają z ust aktywistów rewolucji seksualnej i adherentów „prawa do lenistwa”. Ci ostatni pomijają fakt, iż „człowiek, który chce korzystać z wolności, musi dysponować dobrami, które ktoś musi wyprodukować”.

Zatrute źródła Za to w publicznej przestrzeni XXI w., czerpiąc z doświadczeń i dorobku swoich „wielkich poprzedników”, pojawiają się liczne odnogi ruchu neomarksis­ towskiego (m.in. marksizm psychoanalityczny), które niszczą etos pracy, rodzinę, cywilizację europejską zbudowaną na fundamencie filozofii greckiej i chrześcijaństwie. „Dzieciom kwiatom”, „dzieciom LSD” odpowiadała nie tylko filozofia „nicnierobienia”. Nie wadziło im, że deprecjonowanie etosu pracy i prawa własności pozbawiało ich motywacji do nauki i zdobywania kwalifikacji, a więc ekonomicznej samodzielności. Już na początku okazało się, że społeczeństwo musi utrzymywać tych ludzi, którzy nie chcą pracować, bo wolą żyć po swojemu. Dla nich ważne było, jako dla żyjących wbrew normom społecznym w komunach, gdzie

wspólne były nawet kobiety i dzieci, że Fryderyk Engels, zgodnie z ich oczekiwaniami, protestuje przeciwko monogamii i uważa ją za „absurdalne założenie”, ponieważ według niego powstanie monogamicznego małżeństwa następuje wskutek odpowiednich „relacji własnościowych”. „Monogamia powstała z koncentracji większych bogactw w jednym ręku”, czyli w ręku „jednego mężczyzny i z potrzeby przekazania tych bogactw w dziedzictwo dzieci tego mężczyzny i żadnego innego”. Według F. Engelsa, „małżeństwo pojedynczej pary nie występuje w żadnym wypadku w dziejach jako pojednanie mężczyzny i kobiety, tym bardziej nie jest ich najwyższą formą. Wprost przeciwnie, ono występuje jako uciemiężenie jednej płci przez drugą, jako proklamacja nieznanej w dotychczasowych dziejach sprzeczności płci”, co jest „pierwszym klasowym przeciwieństwem […]

FOT. YOUTUBE

Upadek wartości pracy

KURIER·ŚL ĄSKI

rewolucjonistów, zajęły traktowane instrumentalnie kobiety, wszelkiego rodzaju mniejszości godne opieki i obrony przed wykluczeniem oraz zwierzęta. Na arenie dziejów pojawił się prekariat. Siły te programowo mają na celu rewolucję i jak każda utopia zakładają zburzenie cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej, by na jej gruzach wznieść nowy, doskonały świat i uformować nowego człowieka. Poprzednikami i prekursorami nowych „poprawiaczy świata” byli m.in. François-Noël Babuef (propagator rewolucyjnego przewrotu, komunizmu, egalitaryzmu), Robert Owen (odrzucał własność prywatną), Karol Fourier (przeciwnik instytucji małżeństwa, zwolennik wolnej miłości), Henri de Saint-Simon (przeciwnik prawa dziedziczenia, zwolennik dyktatury fachowców) oraz markiz Donatien Alphonse François de Sade (1740–1814),

Portret rodziny – życie prywatne w malarstwie biedermeier

i pierwszym klasowym uciskiem”. Kolejnym krokiem mogło być wyzwolenie od płci, uwarunkowanej tradycyjnym wychowaniem. Z kolei Karol Marks domaga się, aby: odrzucić prawdę o Rodzinie Świętej i pośrednictwie zbawczym Jezusa Chrystusa. Boga nie ma, człowiek jest pochodną materii. Religia to opium dla ludu. Karierę robi koncepcja leninowskiego centralizmu demokratycznego, polegająca „na rządach mniejszości w interesie większości” (istota bolszewizmu). Uzupełniają ją: tolerancja represywna Herberta Marcuse’a, uzasadniająca tolerancję dla lewicy, a nietolerancję dla prawicy, poprawność polityczna oraz zawłaszczanie języka polegające na zmianie znaczenia słów. Ważne miejsce zajmuje rewolucja seksualna. Jako wartości są przedstawiane antywartości (antydekalog). Miejsce proletariatu, który zawiódł oczekiwania

propagator przemocy jako źródła przeżyć o charakterze seksualnym, który w swoich dziełach starał się wniknąć w głąb umysłu człowieka i odkryć jego pierwotne instynkty, czasowo, zdaniem autora, wytłumione przez bariery kulturowe. Z kolei Lenin, Trocki i Stalin to twórcy socjalizmu internacjonalistycznego, a Hitler socjalizmu narodowego. Każda z tych prób budowy świata idealnego i nowego człowieka kończyła się katastrofą. Wyrażała się ona poprzez terror oraz załamanie ekonomiczne i demograficzne. Hasłem rewolucji francuskiej były słowa: Wolność, Równość i Braterstwo albo Śmierć! Jej ceną było ok. 400 000 istnień ludzkich, w większości zgilotynowanych niewinnych kobiet i mężczyzn lub zamęczonych mieszkańców zbuntowanej przeciw paryskiemu reżimowi Wandei. Francja zaś, dzięki postępowej rewolcie, przestała być wiodącym mocarstwem,

otrzymując w zamian laicyzację i święto 14 Lipca na cześć zburzonej Bastylii. Najważniejszym narzędziem przebudowy Europy i świata, według autora Manifestu Komunistycznego i jego uczniów, zawsze jawi się terror. „Jest tylko jedna droga, która może skrócić, uprościć i zintensyfikować przedśmiertne drgawki starego społeczeństwa i skurcze porodowe nowego – tą drogą jest rewolucyjny terror”. Jego zapowiedzią może być poprawność polityczna oraz bezzasadne oskarżenia o faszyzm, homofobię i antysemityzm. Autorem cennego spostrzeżenia dotyczącego etosu pracy i rewolucyjnych utopii była notatka juniora Roberta Dale Owena (1801–1877) o założonej przez ojca Nowej Harmonii i przyczynach jej upadku. Jego zdaniem kolonię zamieszkiwał „heterogeniczny zbiór radykałów, fanatycznych ideowców, rzetelnych liberałów, leniwych teoretyków i pozbawionych skrupułów spryciarzy”. Niestety „każdy system, który zapewnia równe wynagrodzenia dla wykwalifikowanych i pracowitych oraz leniwych ignorantów musi pracować na własny upadek, bo musi eliminować jednostki wartościowe i zachowywać niewykształcone, leniwe i zdeprawowane”. Wielce wymowne były czyny naśladowców terroru jakobińskiego. Lenin podpisał dekrety likwidujące w praktyce instytucję małżeństwa i znoszące dotychczasowe kary za utrzymywanie stosunków homoseksualnych i usuwanie ciąży. Dr A.L. Berkowicz propagował seks w połączeniu z eugeniką i darmową aborcję, by stworzyć socjalistycznego supermena według koncepcji Lwa Trockiego. Eliminowano m.in. psychicznie chorych. Gwałcenie kobiet (nawet 4-, 10-letnich dzieci) na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej bolszewicy uważali za dobrodziejstwo dla miejscowej ludności, powtarzając ofiarom, że „wytwarzają nową, wyzwoloną rasę”. Rozwodów udzielano za 3 ruble, bez żadnych formalności, dokumentów, wezwań, nawet zawiadamiania osoby, z którą się rozstawano. Uwolnione od zajmowania się dziećmi kobiety miały zająć się pracą zawodową. Seks bez romansu miał zwiększyć produktywność robotników. Celem nowego ustawodawstwa było rozbicie rodziny – niekontrolowanego bastionu oporu wobec nowej władzy – i zniszczenie moralności burżuazyjnej. Zrewolucjonizowano relacje rodziców z dziećmi. Te ostatnie stały się, według N. Bucharina, własnością społeczną. Wzorem stał się Pawlik Morozow, który zadenuncjował swojego ojca i został przez propagandę komunistyczną wykreowany na patrona ruchu pionierskiego i wzór do naśladowania dla dzieci w ZSRR.

Dopełnieniem współczesnej rewolucji lewackiej okazała się seksualizacja wszystkich sfer życia ludzkiego, poczynając od wieku dziecięcego. Była to myśl Wilhelma Reicha (1897–1957), nazywanego „panem od rozkoszy” lub „zaklinaczem chmur i orgazmu”, którego podstawowym obszarem badań jawiła się masturbacja. Ich ukoronowaniem był esej Über Spezifitaet der Onanieformen (Concerning Specific Forms of Masturbation), opublikowany w „Internationale Zeitschrift für Psychoanalyse”, vol. 8 (1922). Ponadto W. Reich wydał książkę Dialektischer Materialismus und Psychoanalyse (Materializm dialektyczny a psychoanaliza), w której przedstawił idee nazwane niedługo potem freudomarksizmem. Jako założyciel SexPolu – Związku Proletariackiej Polityki Seksualnej – wierzył, że seks ma właściwości uwalniające. „Seks czyni wolnym”. Odpowiedzialnością za utratę tej „wolności” obarczał kapitalistyczne państwo oparte na „jednostce patriarchalnej rodziny, w której ojciec odzwierciedla państwo jako autorytet absolutny”. Zdaniem Reicha państwo wykorzystuje różne narzędzia w celu stłumienia seksualności swoich obywate-

Wilhelm Reich (1897–1957), austriacki psychiatra, działacz komunistyczny, twórca freudomarksizmu

li, m.in. ideologię monogamicznego małżeństwa na całe życie, tłumienie seksualności dziecięcej oraz zakaz swo-

Okładka pracy W. Reicha Die Sexualität im Kulturkampf. Zur sozialistischen Umstrukturierung des Menschen (Seksualność w wojnie kultur. O socjalistycznej restrukturyzacji człowieka), w której wskazuje ZSRR jako „ojczyznę” rewolucji seksualnej

body seksualnej nastolatków i aborcji. Państwo istnieje dzięki trwaniu rodziny patriarchalnej, która zapewnia zyski kapitalistom. Tłumi ono także pociąg seksualny dzieci do rodziców, „powodując w ten sposób tłumione przywiązanie do


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

tym, jak jedna z matek oskarżyła Reicha „o nieobyczajne zachowanie wobec jej dziecka”. Eksperymentator jako były członek Komunistycznej Partii Niemiec znalazł się w orbicie zainteresowań FBI. Jednak tytułem ojca rewolucji seksualnej obdarzono nie Wilhelma Rei­ cha, a amerykańskiego biologa Alfreda Kinseya (1894–1956), profesora zoologii, autora raportu zatytułowanego jego nazwiskiem. W 1947 r. założył on Institute for Research in Sex, Gender and Reproduction na Indiana University, znany dzisiaj jako Kinsey Institute for Research in Sex, Gender, and Reproduction. Na podstawie opracowanych raportów A. Kinsey opublikował dwie książki: w 1948 r. Sexual Behavior in the Human Male (Zachowania seksualne mężczyzn) a w 1953 r. Sexual Behavior in the Human Female (Zachowania seksualne kobiet). Trafiły one na listy bestselerów. Ich autor, zwolennik darwinizmu i zwierzęcej natury ludzkości, snuł śmiałe rozważania i czynił

są trzy tezy. Pierwsza to stwierdzenie, iż człowiek (wg autora Raportu „ludzkie zwierzę”) jest istotą seksualną od urodzenia, a dzieci mają zdolność do przeżywania swojej seksualności. Gdyż dziecko od przyjścia na świat jest orgazmiczne i ma prawo do współżycia seksualnego z dorosłymi, również kazirodczego. Fakt ten powinien być respektowany przez prawo! Druga to pewnik, iż dzieciom należy się gruntowna edukacja seksualna. Trzecia zakłada, iż dzieci potrzebują masturbacji i przysługuje im prawo do stosunków homoseksualnych. Powyższe „odkrycia” zdaniem Alfreda Kinseya powinny skłonić władze, by wyraziły zgodę, aby pod te oczekiwania zmienić prawo i doprowadzić do stopniowych zmian w obyczajowości. Wszystkie pomysły A. Kinseya i proponowane transmutacje zamiesz-

zyskał miano „papieża awangardy seksualnej”. W ramach swoistego kulturkampfu ogłosił, iż „kultura to składanie ofiary z libido”. Rodzinę postrzegał zaś jako narzędzie przemocowego „uszlachetniania” popędu seksualnego. Rozwiązaniem problemu miały być komuny. Jednak w niektórych projektach wyprzedziła go w ZSRR twórczyni w 1919 r. tzw. Żenotdieła – Ministerstwa Kobiet – Aleksandra Michajłowna Kołłontaj (1872–1952), którą historyk Norman Davies określił jako „apostołkę wolnej miłości” opisanej w cyklu opowiadań Miłość pszczół robotnic (1923). Dążeniem Kołłontaj było, by miejsce rodziny zajął „skrzydlaty Eros”. Feliks Dzierżyński spełnił jej oczekiwania i założył w 1924 r. pierwszą komunę młodzieżową dla kryminalistów (Bolszewo), w której prowadzili nieskrępowane życie seksualne.

później artykule w piśmie kulturalnym „Das da”. W wywiadzie telewizyjnym w 1982 r. Cohn-Bendit opisał dalsze szczegóły, podkreślając, że „seksualność dziecka jest czymś wspaniałym” i „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”. Naprzeciw oczekiwaniom środowiska Cohna-Bendita wyszli prof. Elisabeth Tuider i Stefan Timmermanns, autorzy podręcznika szkolnego pt. Sexualpädagogik der Vielfalt (Seksualna pedagogika różnorodności), opublikowanego w 2008 r., a poprawionego przez rozszerzony zespół autorów w 2012 r. i używanego przez wiele instytucji jako materiał dydaktyczny. W zamieszczonym na s. 78–79 ćwiczeniu uczniowie mają za zadanie zagospodarowanie przestrzeni „Burde-

Daniel Cohn-Bendit, ps. Czerwony Dany, jeden z przywódców rewolucji 1968 r., redaktor lewicowej gazety „Pflasterstrand”, współzałożyciel ugrupowania Revolutionar Kampf, (Rewolucyjna Walka), trafił do aresztu gdyż rozpowszechniał instrukcje produkcji materiałów wybuchowych, działacz Partii Zielonych, poseł do Parlamentu Europejskiego od 1994 r., należący do Grupy Zielonych – Wolny Sojusz Europejski, członek Komisji Gospodarczej i Monetarnej oraz Komisji Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego. Popiera ideę federalistyczną w Unii Europejskiej

Erich Fromm (1900-1980), niemiecki psycholog i socjolog, ukształtowany przez myśl Karola Marksa, Maxa Horkheimera i Sigmunda Freuda

Herbert Marcuse (1898-1979), socjolog marksistowski, ideolog rewolucji studenckiej 1968 r.

Louis Althuser (1918-1990), francuski filozof marksistowski

danych pochodzących od więźniów, w większości skazanych za przestępstwa seksualne, których zakwalifikował do próby 1300–1400 „normalnych, przeciętnych mężczyzn”. Ponadto dokooptował do tego grona kryminalistów odsiadujących wyroki za inne przestępstwa, a także 199 psychopatów seksualnych! Współpracował m.in. ze zbrodniarzem wojennym dr. Friedrichem „Fritzem” Karlem Hugonem Viktorem von Balluseck (1908–1989), który podczas wojny na ziemiach okupowanej Polski, od października 1939 r. pełnił urząd starosty okręgowego Tomaszowa Mazowieckiego, a od listopada 1940 r. do kwietnia 1943 r. był starostą jędrzejowskim. Jako Kreishauptman, niemiecki urzędnik III Rzeszy, dopuścił się on wielu gwałtów na Polkach i odrażających seksualnych nadużyć wobec dzieci, którym ostatecznie, oprócz cierpienia, zadawał śmierć. Liczba jego ofiar w Polsce sięgała kilkuset pokrzywdzonych. W 1957 r. odbył się proces „Fritza” w Berlinie i za powyższe zbrodnie został skazany na 6 lat więzienia. Podczas procesu wyszły na jaw jego związki z Kinseyem. Alfred Kinsey korzystał także z notatek pedofila, który bezkarnie uprawiał swój proceder od 1917 r. Reisman, autorka książki Kinsey: zbrodnie i konsekwencje, wprost stwierdziła, że „Kinsey dla zdobycia »danych« na temat seksualności nieletnich trenował pedofilów w celu molestowania dzieci. Ze stoperami w rękach zbierali oni »dane« podczas krzywdzenia ofiar. Często własnych dzieci. W tym procederze »naukowym« ofiarami pedofilów Kinseya mogło paść nawet ok. 2 tys. dzieci”. Wstrząsającą jest relacja kobiety o tym, jak według „instrukcji” Kinseya, jako mała dziewczynka, była gwałcona w ramach „eksperymentu naukowego” przez ojca i dziadka, którzy czynili to ze stoperem w ręku i notowali opisy jej reakcji. „Zboczeńcy podczas molestowania dzieci mieli włączone stopery, aby zmierzyć czas, w którym gwałcone dziecko będzie miało »orgazm«. Tym »orgazmem« zdaniem Kinseya były torsje, krzyki, zwijanie się z bólu czy płacz dziecka, co oczywiście jest związane z doznawaną krzywdą, a nie jest żadnym »orgazmem. Jednak to właśnie te »badania« spowodowały, że do szkół w Ameryce zawitała edukacja seksualna”. Cały ten proceder ujawnia wstrząsający film dokumentalny pt. Kinsey Syndrome. Obrazuje on zagładę świata niewinności dziecięcej oraz doznane cierpienia i poniżenie. Taką cenę zapłacili najsłabsi za Raport Kinseya. Eksperymentem objęte były nawet 5-miesięczne niemowlęta. Według dr Judith A. Reisman odzwierciedleniem treści Raportu Kinseya

czono w publikacjach American Low Institute (Amerykańskiego Instytutu Prawa), który to Instytut wywierał i wywiera duży wpływ na interpretację oraz zmiany prawa w USA. W tamtym czasie American Low Institute, który publikował postulaty A. Kinseya, był finansowany przez Rockefellera. I to właśnie za sprawą American Low Institute doszło ostatecznie do zmiany Kodeksu Karnego i złagodzenia wyroków wobec pedofilów. Z tego tytułu padło pod jego adresem oskarżenie, iż gdy wsiadł do „tramwaju zwanego pożądaniem”, wziął udział „w dekryminalizacji każdego możliwego prawa, które kiedykolwiek mieliśmy, które chroniło kobiety i dzieci”. W gruzach legł świat wartości dawnej purytańskiej Ameryki, oparty na naukach chrześcijańskich zaczerpniętych z Biblii. Alfred Kinsey swoje teorie realizował w praktyce i narzucał otoczeniu. W trakcie plenerowych zajęć ze studentami miał w zwyczaju rozbierać się przed nimi. Wśród swoich najbliższych współpracowników propagował łamanie seksualnego tabu. Promował podejmowanie kontaktów seksualnych bez wchodzenia w stałe związki. Stosunki intymne odbywane w instytucie filmowano. Niektórzy podejrzewają, że może być wśród tych materiałów także pornografia dziecięca i zoofilia. Jednym z jego bliskich współpracowników był Paul Henry Gebhard (1917–2015), który uczestniczył w przerażających „badaniach seksualności dzieci”, a po śmierci mentora stał się drugim dyrektorem Instytutu Kinseya. Wielkim entuzjastą i propagatorem „odkryć” Kinseya stał się także amerykański działacz komunistyczny, socjopata seksualny Harry Hay (1912– 2002), który, gdy zapoznał się z jego „badaniami”, porzucił żonę i dwójkę dzieci, by w latach 60. ubiegłego wieku „zapoczątkować rewolucyjną walkę o prawa gejów (wesołków)”. Założył Mattachine Society, którego celem była ochrona i poprawa stanu prawnego homoseksualistów.

Uroki komunistycznego Raju Ważnym ogniwem w procesie formowania nowego człowieka była koncepcja rewolucji seksualnej Ericha Fromma (1900–1980), która powinna zburzyć podstawy systemu edukacji i wychowania, czyli systemu reprodukcji kultury. Z tego powodu musiała ona poprzedzać rewolucję społeczną. Innym autorytetem dla tej formacji światopoglądowej był socjolog marksistowski, współpracownik Maxa Horkheimera (1895– 1973), dyrektora Instytutu Badań Społecznych (Institut für Sozialforschung) na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem, przedstawiciel szkoły frankfurckiej Herbert Marcuse (1898–1979), autor głośnej książki Eros i cywilizacja, którego nazwisko, jako marksisty wolnościowego, trafiło na transparenty rewolucji paryskiej 1968 r. Odtąd Nowa Lewica stworzyła i propagowała hasło „Marks, Mao, Marcuse”. Ten ostatni

Komsomołka, która odmawiała seksu bez zobowiązań, stawała się burżujką, która niszczy swą młodość w imię przesądów przeszłości, oszczędzającą się dla męża, posiadacza prywatnej własności. Bolszewicy, znosząc małżeństwo, nieśli kobietom wyzwolenie z „seksualnej pańszczyzny”. Odtąd zaspokojenie popędu płciowego miało być łatwe jak „wypicie szklanki wody”. Latem 1918 r. w Moskwie został rozpowszechniony Dekret o uspołecznieniu panienek i pań. We Włodzimierzu miejscowy komitet rewolucyjny wprowadził obowiązek rejestracji kobiet między 18 a 30 rokiem życia, a mężczyźni otrzymywali specjalne talony na ich „użytkowanie”. W 1922 r. statystyki wykazały 7 mln.

Plakat My prekariat

dzieci bezprizornych (niczyich). Mimo to Kołłontaj liczyła, że gdy zaniknie rodzina, kobiety nauczą się traktować wszystkie dzieci jako własne. Nie przewidziała jednak, iż jej nauki przyjmą się wśród elit USA. Powyższe przykłady inspirowały niemieckich marksistów ze szkoły frankfurckiej i ich następców. Rozgłosu nabrała niemiecka Kommune 1, postulująca wolną miłość. Komunardzi zakładali przedszkola, w których – tak jak to było w przypadku podopiecznych Wilhelma Reicha – najmłodszych zachęcano do masturbacji. Kommune 2 wydała z kolei instruktażową broszurę, w której opisywano opiekę nad trzy- i czteroletnimi dziećmi. Zalecano w niej pokazywanie dzieciom członków w stanie erekcji. Propagatorem takich alternatywnych przedszkoli był m.in. Daniel Cohn-Bendit, zwany Czerwonym Dany (ur. 1945 r.), jeden z przywódców ruchu studenckiego we Francji i Paryskiego Maja 1968, poseł do Parlamentu Europejskiego z partii Zielonych. Przyjaźnił się m.in. z Joschką Fischerem i Adamem Michnikiem. Założył ugrupowanie Revolutionärer Kampf (Walka Rewolucyjna) i pracował w tzw. przedszkolu alternatywnym. W 2001 r. niemiecka dziennikarka, autorka książki So macht Kommunismus Spaß. Ulrike Meinhof, Klaus Rainer Röhl und die Akte Konkret (wyd. pol. Zabawa w komunizm, 2007) – Bettina Röhl, córka Ulriki Meinhof (1934–1976), oskarżyła go o pedofilię na podstawie autocytatów z autobiograficznej książki pt. Wielki Bazar (1975 r.). Podobne relacje zawarł w opublikowanym rok

lu dla wszystkich”. Muszą zaplanować m.in. wysokość zarobków personelu, opracować projekt reklamowo-marketingowy domu publicznego, zastanowić się, co zrobić, żeby zadowolone z odwiedzin były zarówno kobiety wyznania katolickiego, jak i muzułmanki, gdyż w tym miejscu powinny być zaspokojone wszystkie opcje i fantazje erotyczne. Ponadto wymaga się, aby korzystając ze swojej „wolności”, uczniowie zadeklarowali chęć skorzystania ze świadczonych uciech albo zaoferowali swoje usługi seksualne. Przy okazji uczestnicy warsztatów uczą się także, jak zaspokoić geja lub lesbijkę. W szkole odgrywają seksualne scenki teatralne, pokazują seks analny, seks grupowy w klubach gejowskich, sadomasochizm, przezwyciężają swoje obawy przed „nowymi doświadczeniami” poprzez zabawy z wibratorami. Na Youtubie udostępniono specjalny program Queer Kid Stuff, promujący homoseksualizm i transseksualizm wśród dzieci w wieku 3–7 lat. Dla niemieckich przedszkolaków przygotowano specjalną edycję pt. Das kleine Körper-ABC: ein Lexikon für Mädchen (und Jungen) (ABC ludzkiego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców), autorstwa Sylvi Schneider. Można więc maluchom przeczytać na lekcji m.in. następujące kwestie ABC: „łechtaczka znajduje się z przodu pomiędzy małymi wargami sromowymi. Dotykanie łechtaczki może dostarczyć wiele rozkoszy”, „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, a „prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych”. Malcy dowiadują się też, co to jest „duma gejowska” i kiedy obchodzi się jej święto. W nowej rzeczywistości, afirmowanej przez Cohna-Bendita, walczono z mieszczańskim zakłamaniem poprzez wszechobecną nagość, brak prywatności (intymne pomieszczenia bez drzwi), publiczne czytanie listów. Seksualność wyrażała najpełniejszą realizację postulatów wolności osobistej i „stała się ważniejsza od troski o wolność innych. Od obywatelskości, która jest troską o to, co ponadjednostkowe, a więc wspólne”. Krzysztof Karoń, autor Historii antykultury 1.0, słusznie zwrócił uwagę na zjawisko stygmatyzacji kultury: „Kultura, a w szczególności kultura katolicka, z jej kultem racjonalności i wykształcenia, z jej etosowym wychowaniem i religijną moralnością seksualną jest instrumentem zniewolenia człowieka, tłumiącym jego naturalną wolność, tłumiącym nade wszystko popęd seksualny, prowadzącym do psychopatologii i faszyzacji psychiki, dehumanizacji życia i w końcu do Holokaustu”. W tej sytuacji misjonarzom nowej religii Polska jawi się jako katotaliban.

Zakończenie Obserwacja trendów społecznych oraz wynikających z nich zmian w wyznawanych wartościach pozwala wnioskować, że dotyczy to również etosu pracy. Pojawia się pokolenie osób, dla których praca, a nawet rodzina nie jest już synonimem sensu życia, a tradycyjne

wartości i autorytety ulegają osłabieniu. Słowa: „wartości europejskie” kryją zupełnie inny zakres znaczeniowy od tego, jak rozumiały je przez wieki minione pokolenia Europejczyków. Nowym kryterium stała się młodość, piękno i siła. Miłość fizyczna – sensem życia. Starość, która wyklucza spełnienie seksualne – przyczyną klęski w starciu z młodością. To nic, że obrazoburca Foucault, antymoralista i „piewca” rozkoszy łoża, który, wzorem mieszkańców Sodomy, pogardzał prawem boskim i preferował sadomasochizm homoseksualny, zmarł na AIDS. Jego Edenem była starożytność, epoka, kiedy kwitła artis erotica, a głowa rodu swawoliła z żoną, własnym potomstwem, sługami i niewolnikami, dzieci zaś mogły masturbować się do woli. Kres tej wolności położyła „ciemna niewola” – chrześcijaństwo. Dla tego filozofa wyznający wartości „człowiek był tylko niedawnym wynalazkiem”. Wieszczył mu rychłą śmierć i ponowne przeobrażenie w „ludzkie zwierzę”. Inspiratorem zaś był Louis Althusser (1918–1990), przez wiele dziesięcioleci działacz Francuskiej Partii Komunistycznej, przewodnik ideowy młodzieży maoistowskiej, jeden z głównych przedstawicieli marksizmu strukturalistycznego, który odwoływał się do myśli: Karola Marksa, Antonia Gramsciego, Sigmunda Freuda i Jacquesa Lacana. Z tego źródła korzystali autorzy haseł na transparentach: „Seksualizm radykalność rewolucja”, „Co dwie matki to nie jedna”, „Co dwóch ojców to nie jeden”, „Wasze dzieci będą takie jak my”. Jeden z cytowanych napisów nawiązywał do historii dwóch homoseksualistów z Australii – Petera Truonga i Marka Newtona, którzy w 2005 r. adop­towali małego chłopca, by doświadczyć „szczęścia tacierzyństwa”. Sprawę szeroko nagłośniły media, prezentując ich jako modelową idealną „rodzinę”. Australijskie środki przekazu zrealizowały nawet reportaż pt. Dwóch tatusiów to lepiej niż jeden. Fakty jednak temu wizerunkowi przeczyły. Homoseksualni „rodzice” gwałcili malca i sprzedawali go innym pedofilom oraz nagrywali za pieniądze filmy pornograficzne z udziałem adoptowanego dziecka. W tym celu jeździli z chłopcem m.in. do Francji, Niemiec i USA. Ostatecznie sprawą musiał zająć się sąd i zapadł wyrok skazujący. Jan Paweł II określił powyższe praktyki i teorie społeczne mianem cywilizacji śmierci. Przygotowała ona grunt pod Kościół elohimicki, neopoganizm i technologiczne rozmnażanie oraz tęczowy postkomunizm. Akt samobójczy (eutanazja) rozwiązuje problem nieprzydatności starzejącego się ciała i dopełnia prawo do aborcji. Prekursorami takiego rozstrzygnięcia, by wyręczyć boginie losu: Kloto („Prządkę” nici żywota), Lachesis („Udzielającą”, która tej nici strzeże) i Atropos („Nieodwracalną”, która ją przecina) byli Paul Lafargue i jego żona Laura Marks. Wcześniej został pogrzebany etos pracy. Rozpanoszył się pasożytniczy hipisowski infantylizm i nihilizm. Piękno w sztuce zajmuje antykultura i pochwała brzydoty. Neobarbarzyńcy próbują narzucić większości swoje antywartości w imię antycywilizacji, budowanej na fundamencie rewolucji protestanckiej zapoczątkowanej przez Marcina Lutra, rewolucji francuskiej 14 lipca 1789 r. i rewolucji rosyjskiej 1917 r., równocześnie lekceważąc słowa Alexisa Tockqueville`a, iż „Wolność nie może zostać ustanowiona bez moralności ani moralność bez wiary”. Nieprzypadkowo za najbardziej szkodliwe teksty uznano Manifest Komunistyczny, Mein Kampf i Raport Kinseya, porównywany z wybuchem bomby atomowej. K Zdjęcia niepodpisane pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej

ŹRÓDŁO: TVP.INFO

Aleksandra Michajłowna Kołłontaj (1872–1952), komunistyczna rewolucjonistka, w randze ministra odpowiedzialna w ZSRR za realizację idei rewolucji seksualnej; poniżej: plakat – ulotka: Każda komsomołka zobowiązana jest iść mu naprzeciw inaczej jest burżujką. Każdy komsomolec może i powinien zaspokajać swoje seksualne potrzeby.

analogie m.in. do aktywności seksualnej (na skinienie nadgarstkiem) szympansów bonobo, dla których ta sfera życia jest gwarantem społecznej harmonii, wolnej od takich więzi i ograniczeń, jak romantyczna miłość czy moralność i opiera się wyłącznie na prawach biologii. Jego badania finansowała Fundacja Rockefellera. Dopiero po latach odkryto, iż Kinsey dopuścił się wielu manipulacji i jego badania nazwano „śmieciową nauką”. Zarzucano mu, iż „1/3 ogółu badanych była karana za przestępstwa seksualne, 10% męskiej próby badawczej stanowili stali bywalcy klubów gejowskich w San Francisco i Chicago, małżeństwem był każdy nieformalny związek, m.in. relacje między prostytutką i jej alfonsem. Tezę o 95% mężczyzn, którzy choć raz dopuścili się przestępstwa na tle seksualnym”, Kinsey wysnuł na podstawie

ŹRÓDŁO: MYPREKARIAT.WORDPRESS.COM

jednostki rodzinnej. Dziecko tęskni za związkami rodzinnymi i naśladuje rodzica własnej płci w tworzeniu własnej rodziny”. Kapitalista czerpie korzyści „z ekonomicznej jednostki rodziny ze względu na ekonomiczną dominację męża nad żoną, która jest ekonomicznie zależna od męża i pracuje w domu za darmo. Dzięki temu pracodawca męża może wypłacić mu niższe wynagrodzenie, ponieważ pracodawca nie musi brać pod uwagę kosztów, jakie mąż musiałby zapłacić gospodyni lub opiekunce do dzieci. Ten brak dodatkowego wynagrodzenia za tradycyjne prace domowe i wychowywanie dzieci zachęca kobietę do pozostania w domu, aby być oszczędną, a także pozwala pracodawcy jej męża zatrzymać ten dodatkowy nadwyżkowy kapitał dla siebie”. Mimo osobistego zaangażowania autora powyższych pomysłów rozwiązania problemów kapitalizmu, w latach 30. niemieccy i francuscy robotnicy sprzeciwili się realizacji koncepcji W. Reicha, polegającej na podważeniu etosu pracy, rozbiciu tradycyjnej rodziny i seksualizacji dzieci. Reich na różne sposoby zmagał się więc z „represyjną moralnością” judeochrześcijańską. Opętany żądzami już jako dziecko domagał się seksu od matki i przyczynił się do jej śmierci. Mania ta z wiekiem potęgowała się i uczynił z niej cel swego życia „zawodowego”. W Norwegii poddawał terapii pacjentki, głównie młode kobiety, które w czasie seansów molestował, zmuszał do odbywania z nim stosunków seksualnych oraz stosował wobec nich przemoc fizyczną. W sierpniu 1939 r. udał się do USA, by tam „walczyć z nędzą seksualną”. Wierzył, że wolność seksualna jest w stanie obalić stary, burżuazyjny świat. Skoro „rodzina jest nośnikiem cywilizacji starego świata i blokuje zbawienny przepływ orgonu”, to jego zdaniem trzeba ją zniszczyć i stworzyć relacje międzyludzkie na nowo. W Forest Hill w stanie Nowy Jork założył swoje laboratorium, gdzie kontynuował pseudonaukowe badania na próbie kilkuset dzieci. Skonstruował tzw. orgazmotron – miejsce, w którym można wyleczyć raka. Zalecanym przez niego lekarstwem na nowotwory miały być stosunki z młodymi kobietami. W 1950 r. W. Reich założył Orgonomic Infant Research Center, który miał zajmować się badaniami nad rzekomymi blokadami seksualnymi u kilkuletnich dzieci i ich usuwaniem za pomocą masturbacji. Ośrodek został zamknięty w 1952 r. po

W 2012 r. w Kijowie I. Szewczenko, aktywistka FEMEN-u ścięła krzyż, który upamiętniał ofiary NKWD; stał on przy Pałacu Październikowym, gdzie po rewolucji i w latach 1917-1941 więziono i mordowano przeciwników komunizmu, w tym także Polaków. Ich ciała były wywożone m.in. do podstołecznej Bykowni. Szewczenko, znana jako liderka feministycznej międzynarodowej grupy FEMEN, zasłynęła także z wtargnięcia nago do paryskiej katedry Notre Dame. Za swe „dokonania” została nagrodzona w Paryżu. Komitet Laickości Republiki wyróżnił ją „za laickość”. FEMEN znana jest z antyklerykalnych akcji, m. in. z ataku na arcybiskupa Andre-Josepha Leonarda, metropolity Brukseli, prymasa Belgii


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

8

D

la Polaków zdobycie Kędzierzyna znaczyło osiągnięcie tzw. linii Korfantego, czyli objęcie przez Polskę terenów, gdzie w plebiscycie Polacy zwyciężyli. „O Kędzierzyn stoczyć się więc miała się walka, która zdecydować miała o dalszych losach powstania. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zwycięskie przez Niemców odparcie ataków powstańczych musiałoby wywołać psychiczną depresję u ochotników, którzy ruszyli w bój z niezachwianym przekonaniem o swej wyższości bojowej nad oddziałami Selbstschutz Oberschlesien” – napisał Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys Historii Trzech Powstań Śląskich (s. 255). Już 2 maja 1921 r. w nocy udało się powstańcom zająć dworzec kolejowy, a 3 maja, choć nie wszystkie oddziały dotarły na miejsce walk, to udało się powstańcom zająć miasto. Niestety sukces był krótkotrwały, gdyż do Kędzierzyna wkroczył 200-osobowy oddział niemieckiej policji, dowodzony przez oficera angielskiego. Pomimo zaciętego oporu, Polacy musieli się wycofać. 27 powstańców dostało się do niewoli, a reszta w okolicach Ujazdu połączyła się z oddziałem Jędrysika – „Wallensteina” – (A. Benisz, Walki o Kędzierzyn i Górę Św. Anny, s. 13nn.) Dowództwo Grupy Operacyjnej „Wschód” wydało 7 maja rozkaz opanowania Kędzierzyna. Czytamy w nim między innymi: „Zadaniem grupy wypadowej jest opanować Kędzierzyn i utworzyć linię Odry na odcinku Bierawa, Januszkowice, z ugrupowaniem w głąb, które jednocześnie zabezpieczy linię ewentualnej obrony rzeki Kłodnicy od Koźla do Ujazdu. Główny atak na Kędzierzyn przeprowadzić z południa lub północnego zachodu (od Odry), atak wspomagający od wschodu lub północnego wschodu. Przy tym jednak rejon Ujazd i rejon Bierawa trzymać mocnymi siłami. Opanowawszy Kędzierzyn zająć też Brzeźce, Pogorzelce, Kłodnicę, Koźle i Przystań Kozielską. Z tej linii – trzymając odcinek Odry pod ostrzałem – wysadzić oba mosty, tj. most szosowy na wschodniej odnodze Odry (ewentualnie zachodniej, o ile udałoby się utrzymać na wyspie) i most kolejowy na północ od Koźla”. Postanowiono skoordynować atak

Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Po wycofaniu się Włochów miasto ogarnęła panika. Niemcy w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie. dwóch grup. Uderzenie miało iść od południa (kpt. P. Cyms), od północy i wschodu (W. Fojkis). „Do grupy Fojkisa przydziela się na czas akcji kpt. Ludygę-Laskowskiego (szef sztabu), do grupy Cymsa kpt. Kellera. Na oficera łącznikowego wyznacza się por. Joksa. Podpisał szef sztabu dr Borelowski (M. Grażyński – przyp. red.)”. Za służbę sanitarną odpowiadał dr I. Nowak. Łączność pomiędzy oddziałami mieli obsługiwać posłańcy konno. 9 maja 1921 r., punktualnie o godzinie 18.00 artyleria powstańcza pod dowództwem Orlińskiego i Surzyckiego otworzyła ogień pod Nową Wsią i Starym Koźlem. 45 minut później piechota ruszyła do ataku. Grupa Fojkisa szła szybko naprzód. Kpt. Cyms toczył krwawe walki w Starym Koźlu. Pomagał mu dowódca 2. baterii artylerii J. Surzycki, przesuwając armatę na skraj wioski, by granatami ostrzelać pozycje niemieckie. Brak koni spowodował, że powstańcy sami ciągnęli armatę. Aby zająć dogodną pozycję, wyprzedzili piechotę o ok. 500 m. Celnym ogniem razili Niemców. Ci w odwecie ogniem karabinów maszynowych kosili pozycje armaty. Powstańcy zdążyli przylgnąć do ziemi, jednak dowódca wypatrujący pozycji niemieckich został zastrzelony. „Obsługa armaty, widząc swojego ukochanego dowódcę nieżywego, zerwała się z ziemi, rzucając się ku armacie, i zasypała swym ogniem pociąg pancerny, zmuszając go do odwrotu na północ. Powstańcy, widząc

KURIER·ŚL ĄSKI to, rzucają się z wielkim impetem na Niemców – którzy nie mogąc sprostać odwadze atakujących –zostawili karabiny maszynowe, uciekając w popłochu w stronę Pogorzelec i Kędzierzyna” – relacjonuje w swej książce J. Ludyga-Laskowski (s. 258). W tym czasie II i III batalion Fojkisa zbliżały się od strony północno wschodniej do przedmieść Kędzierzyna. Wielu padło zabitych i rannych. Ks. major Karol Woźniak jako dowódca batalionu szturmowego nie tylko prowadził do boju, ale i wypełniał posługę kapłańską wobec konających. Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Po wycofaniu się Włochów miasto ogarnęła panika. Niemieccy mieszkańcy

się, że Ludyga-Laskowski podpisał to porozumienie. Owszem, podpisał, ale w sprawie uregulowania sytuacji w Koźlu i utworzenia pasa neutralnego. Umowa ta została zawarta 13 maja 1921 r. o godz. 15.00 i miała obowiązywać od północy 13 maja do godz. 12.00 20 maja 1921 r. Podpisali ją: płk Adam, kpt. Gaskell, por. Ettore Periggi – jako reprezentanci Komisji Międzysojuszniczej – oraz kpt. Ludyga-Laskowski, kpt. Bulowski, por. Fojkis, kpt. Grzesik – jako przedstawiciele GO „Wschód”. Była więc to umowa lokalna. Tymczasem do Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych Korfanty przekazał wyniki umowy władz powstańczych podpisanej jakoby z Międzysojuszniczą Komisją i płk Mielżyński zaczął nawet ustalać w Gli-

wówczas do kontrofensywy i nie chciała dopuścić do wkroczenia do akcji wojsk alianckich, które odgrodziłyby od siebie strony walczące” – napisał Michał Cieślak w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie (s. 31). Tak więc podczas tego powstania Korfanty po raz drugi wezwał do zaprzestania strajku. Polacy mają się zachowywać potulnie, bo oczy świata na nich patrzą! Mało tego, wszystkim rozsądnym, widzącym bezsensowność jego decyzji i zagrożenie pozycji na froncie, groził śmiercią. Nie posiadał przy tym żadnej gwarancji Międzysojuszniczej. Dlaczego więc w swym manifeście pisał: „Waleczne uzbrojone hufce ludu górnośląskiego osiągnęły walne zwycięstwo. Wywalczyły nam wspólne z wami, którzy samo-

się on niesieniem pomocy uciekinierom i rannym. Powstańcy zaczęli reorganizację swych sił. W GO „Wschód” stworzono 1. Dywizję Wojsk Powstańczych pod dowództwem kpt. J. Ludygi-Laskowskiego. Grupa por. Fojkisa została przekształcona w 1. Katowicki Pułk Powstańczy im. Józefa Piłsudskiego, dowodzony nadal przez Fojkisa; szefem sztabu został Romuald Pitera. W jego skład wchodziły trzy bataliony: braci Karola i Fryderyka Woźniaków, Marcina Watoły i Jana Lortza. Dawny batalion Rudolfa Niemczyka został przekształcony w 3. Pułk Powstańczy im. Jana Henryka Dąbrowskiego. „Na skutek stabilizacji na froncie rozpoczęło się wydawanie przepustek urlopowych, co zaowocowało rozprężeniem dyscypliny w szeregach powstań-

Po raz pierwszy od wybuchu powstania Niemcy zorganizowali silny opór na przedpolach Kędzierzyna. Olbrzymie znaczenie taktyczne miał węzeł kolejowy w tym 10-tys. mieście nieopodal Koźla, w którym z kolei znajdował się port rzeczny największy w ówczesnej Europie. Dla Niemców Kędzierzyn miał być przyczółkiem, z którego rozpocznie się główny atak sił sprowadzonych z głębi Niemiec na stanowiska powstańcze.

W ogniu walki i destrukcji III powstanie śląskie

Historia powstań śląskich · Część XXV Jadwiga Chmielowska w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie. Pierwszy do Kędzierzyna wkroczył batalion mjr. K. Woźniaka. O godzinie 20.30 Kędzierzyn był już w polskich rękach. Powstańcy oswobodzili 17 zakładników w wieku od 14 do 65 lat, których Niemcy od 3 maja trzymali w piwnicy dworca kolejowego. Niemcy bestialsko zmordowali 4 Polaków, którym kazali kopać rękoma groby. Wycofując się, zniszczyli wszystkie przewody gazowe i elektryczne. W mieście panowała ciemność. Brak było wiadomości o położeniu grupy Cymsa. Rozesłane patrole zwiadowcze ustaliły, że Niemcy skoncentrowali się w Kłodnicy i Przystani Kozielskiej. Szef sztabu kpt. J. Ludyga-Laskowski opracował plan ataku na niemieckie pozycje. 10 maja podczas ostrzeliwania przez powstańców gniazda karabinów znajdujących się na wieży kościoła w Koźlu, kilka pocisków padło na koszary włoskie. Włosi wystraszyli się ataku na nich i pospiesznie wycofali się do Reńskiej Wsi. 1. batalion powstańczy Lortza zajął Przystań Kozielską. Wg Ludygi-Laskowskiego w bitwie o Kędzierzyn i Przystań Kozielską poległo 39 powstańców, a 211 odniosło rany, w tym 145 cięższe. Zdobyto 700 karabinów, 20 karabinów maszynowych, 49 lokomotyw, 2300 wagonów kolejowych, a w nich przeszło 600 ton mąki i 127 ton cukru, 46 ton makaronu, cysterny z 500 tys. litrów spirytusu i sprzęt elektrotechniczny. „Zwycięskie walki w pasie Kędzierzyn–Przystań Kozielska miały bardzo doniosłe znaczenie dla dalszego przebiegu powstania. W walkach tych powstańcy po raz pierwszy od rozpoczęcia walki odnieśli zdecydowane zwycięstwo nad oddziałami niemieckimi, którego wpływ moralny był wielki, ponieważ podniósł ducha powstańców. Jeszcze ważniejsze było znaczenie taktyczne sukcesu. Dzięki niemu powstańcy stali się panami sytuacji nad Odrą, gdyż posiadali w swoich rękach Górę Św. Anny, dominującą nad całym wschodnim brzegiem Odry od starego Koźla do Krapkowic” – ocenił J. Ludyga-Laskowski w swojej książce (s. 261). W czasie, gdy powstańcy osiągnęli największy sukces, zaczęły się pertraktacje. Ustalono linię demarkacyjną. Podpisano, wg Korfantego 9 maja, wstępną umowę z Międzysojuszniczą Komisją. W istnienie układu zawartego 9 maja wątpił badacz tej kwestii K. Smogorzewski. Ludyga-Laskowski zaś podaje jedynie, że po wstępnych negocjacjach, które od 6 do 9 maja 1921 r. toczyły się w Szopienicach, a w których uczestniczyli Korfanty i Mielżyński, rozmowy przeniesiono do Opola. Tam władza naczelna, wg niego, wydelegowała swoich pełnomocników – Adama Żółtowskiego i mjr. Abrahama. Z kolei w publikacji K. Popiołka podaje

wicach z gen. de Brantesem sprawy techniczne obsadzenia linii demarkacyjnej. Powstańcy mieli utrzymać pozycje aż do wsunięcia się pomiędzy walczące strony wojsk koalicyjnych. Gen Le Rond, który sprzyjał Polakom, a nawet ostrzegł, że tereny przyfrontowe po wycofaniu się powstańców zajmą nie alianci, a Niemcy, zdecydowanie zaprzeczył istnieniu takiej umowy. Trudno dziś po latach stwierdzić, czy zawarto rzeczywiście jakieś wiążące porozumienie, czy miało być ono potwierdzone przez szefów państw ententy, czy też były to jedynie obietnice bez pokrycia. Czy w ogóle nie było nic konkretnego, a jedynie mrzonki Korfantego. Wojciech Korfanty 10 maja 1921 r. wydał manifest, w którym m.in. czytamy: „Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość. Czas powrócić do życia normalnego, a przede wszystkim czym prędzej należy podjąć pracę. Wszystkie kopalnie, huty, słowem wszystkie warsztaty pracy na Górnym Śląsku, powinny być czym prędzej uruchomione, aby pokazać światu, który cały czas ma na was swe oczy zwrócone, że nie tylko walczyć, lecz przede wszystkim pracować i życie gospodarcze organizować umiemy. Zostają pod bronią jedynie ci, którzy pełnią służbę w organizacji wojskowej powstańczej. Ci do pracy nie wracają i wytrwają na posterunkach w myśl rozkazów swej przełożonej władzy. (…) Zaznaczamy, że surowymi karami wojennymi karać będziemy wszystkich tych, którzy swych współ-

rzutnie chwyciliście się broni strajku generalnego, poszanowanie woli ludu polskiego na Górnym Śląsku, wyrażonej w dniu 20 marca 1921 r. podczas plebiscytu. Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość”. Kłamał z premedytacją czy wierzył w to, co głosił? Ludyga Laskowski – jeden z przywódców powstania – tak napisał w swej książce: „9 maja stał się punktem zwrotnym w powstaniu. Siła przebojowa frontowych oddziałów powstańczych została zahamowana pertraktacjami dyplomatycznymi, a tym samym względy taktyczne zeszły na drugi plan, ustępując miejsca dążności dyplomacji Władzy Naczelnej do likwidacji powstania” (Zarys Historii Trzech Powstań Śląskich, s. 266.) Od 11 maja 1921 r. ustabilizowała się linia frontu. Rozpoczęła się wojna pozycyjna. Znów czekano na decyzje mocarstw. Tymczasem Niemcy ściągali posiłki z głębi Niemiec. „Proklamowanie zwycięstwa przez Korfantego nie miało żadnego uzasadnienia. Ale zamęt, który w związku z tą sprawą powstał w szeregach powstańczych, był poważny i nadzwyczaj szkodliwy. Przeciw polskim pretensjom do Górnego Śląska, przeciw rządowi polskiemu i władzom powstańczym wystąpił 13 maja 1921 r. z brutalną napaścią angielski premier Lloyd George w przemówieniu wygłoszonym w Izbie Gmin. Kwestionował on kategorycznie prawa Polski do Górnego Śląska i potępił powstanie. Była to wyraźna zachęta dla rządu Rzeszy do jawnego użycia swych

Śląski Powstaniec Czyn powstał wielki! Bo swą dłonią twardą Zerwać odwieczny, krzyżacki kaganiec I z dumnem czołem w boje poszedł hardo Śląski Powstaniec. Krew da i życie, a gdy trzeba będzie Bez wahań pójdzie na ostatni szaniec, Wbrew dyplomatom zwycięstwo zdobędzie Śląski Powstaniec.

obywateli od pracy powstrzymują, za dalszym strajkiem agitują, naruszają prawo wolności i własności współobywateli. A karami tymi są – w myśl prawa wojennego – śmierć przez rozstrzelanie lub długoletnie więzienie”. W tym samym dniu 10 maja naczelny wódz powstania ppłk. Mielżyński wydał rozkaz wstrzymania wszelkich działań zaczepnych, gdyż – jak twierdził Korfanty – władze koalicyjne ustaliły tymczasową linię demarkacyjną na czas rokowań dyplomatycznych. Ledwo te decyzje zostały ogłoszone, „Komisja Międzysojusznicza ogłosiła, że nie ma żadnego układu pomiędzy jej przedstawicielami a władzami powstańczymi. Istotny jest fakt, że strona niemiecka szykowała się

regularnych wojsk przeciw powstaniu. Zdecydowana kontrakcja Francji i stanowisko Polski pokrzyżowało te plany. Przemówienie Lloyda George’a i francusko-polska polemika z nim zamykają pierwszą fazę trzeciego powstania, w której wystąpiły wyraźnie dwie tendencje: szybki rozwój powstania i jego sukcesy oraz zarysowująca się nieomal od początku, reprezentowana zwłaszcza przez rząd polski i władze powstańcze (Korfantego – przyp. red.) tendencja do likwidacji powstania” – czytamy w książce Wandy Musialik Michał Tadeusz Grażyński 1980–1965 (s. 63). W Zagłębiu Dąbrowskim 11 maja 1921 r. powołano Centralny Komitet Pomocy Górnoślązakom. Zajmował

ców, a w konsekwencji obniżeniem ich zdolności bojowej” – napisał Michał Cieślak w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie (s. 31). Niektórzy Ślązacy uwierzyli znowu Korfantemu, że zwyciężyli i teraz pozostały już tylko dyplomatyczne formalności. W Warszawie zaczęły dominować endeckie lęki – „Rząd Witosa obawiał się, że w miarę przedłużania się powstania na Górnym Śląsku mogą wzmóc się rewolucyjne nastroje wśród robotników. Obawiał się tego również W. Korfanty i jego współpracownicy w śląskim kierownictwie polskim. I oni współdziałali w likwidacji powstania. Już w czwartym dniu walki, 6 maja, wezwał Korfanty robotników do zakończenia strajku i powrotu z dniem 9 maja do pracy oraz wydał zakaz występowania przeciw urzędnikom. Nawoływanie do przerwania strajku, który stanowił szeroką podstawę powstania, było niekorzystne dla dalszej walki i osłabiało, powstanie” – napisała Wanda Musialik we wspomnianej pracy (s. 62). Za wszelką cenę, bez jakichkolwiek gwarancji Korfanty od samego początku chciał zlikwidować powstanie, które wybuchło wbrew niemu. Do końca się mu przecież sprzeciwiał. Niemcy wykorzystali spokój na froncie i demobilizację po polskiej stronie i ściągali posiłki. „Z głębi rzeszy niemieckiej, bo aż z Bawarii – sprowadził gen. Hoefer oddziały osławionego Adolfa Hitlera pod nazwą Oberland” – czytamy w Księdze X-Lecia Polski Niepodległej (s. 135). Korpus ochotniczy Oberland, dowodzony przez mjr. Horadama, składał się z trzech batalionów. Wsławił się on wyjątkową zawziętością w walce. W rejon frontu przybył też freikorps z Brzegu. Od 14 do 15 maja w okolicach Strzebniowa pod Gogolinem walczył batalion pod dowództwem Alojzego Kurtoka, złożony z powstańców z Katowic, Ligoty, Podlesia, Ochojca, Kostuchny i Panewnik. Zgodnie z rozkazem z 16 maja GO „Wschód” przejęła część linii frontu bronionego wcześniej przez GO „Północ”. Przewidywano, że główne uderzenie pójdzie na odcinek Bierawa–Gogolin. Pociąg pancerny pod dowództwem por. Jurczaka składał się z opancerzonej lokomotywy, dwóch wagonów-lor, które wyposażone były w sprzęt naprawczy do uszkodzeń torów, dwóch opancerzonych węglarek wyposażonych w działo i amunicję oraz dwóch wagonów do przewozu wapna – wyposażonych w 6 ckm-ów każdy. 15 maja 1921 r. Wojciech Korfanty wydał kolejną odezwę, w której nakazał oddziałom powstańczym cofnąć się. „Zbrojne hufce nasze, w myśl rozkazów otrzymanych, powinny się cofnąć na wskazaną im przez Naczelne Dowództwo linię, aby się odczepić od nacierających na nas Niemców, bo my nie pragniemy dalszego rozlewu

krwi i dalszych walk. Zadaniem Komisji Międzysojuszniczej zaś będzie, aby ze swej strony użyła wszelkich środków, by nie doszło do dalszego rozlewu krwi. Jeśli Niemcy bez względu na nasze pokojowe usposobienie zaczepią nas na liniach naszych, odpowiedzialność za dalszy rozlew krwi spadnie na nich. Okażemy światu naszą drogą wolę pokoju, pokażemy mu, że w zwycięstwie i korzystaniu z niego jesteśmy tak umiarkowani i karni, jak byliśmy dzielni w walce o naszą wolność i w obronie rodzin i braci naszych”. Znowu mieliśmy coś światu pokazywać, mimo że świat tyle razy miał nas w głębokim poważaniu! Zaledwie przed rokiem uratowaliśmy Europę przed zalewem bolszewickim. Tak nam odpłacano. Podobnie teraz – pokazaliśmy światu „okrągły stół” i przebaczenie zdrajcom i mordercom. Przynależność do UE okupiliśmy likwidacją naszego przemysłu i bankowości. „Zblatowana” łże-elita wmówiła narodowi, że musimy mieć inwestorów strategicznych. I mieliśmy wrogie przejęcia naszych firm. A czy świat kiwnął palcem, gdy z rąk sowieckiej Rosji ginęło przeszło milion Polaków? Przecież to świat twierdził, że ludobójstwo w Oświęcimiu to polski wymysł, bo Niemcy to taki kulturalny naród, że nie mogliby robić czegoś takiego. Kiedy amerykańscy Żydzi wyśmiali przedstawiciela mniejszości żydowskiej – członka Rady Narodowej RP w Londynie, a prezydent Roosevelt nie chciał nawet rozrzucić ulotek nad Niemcami, nie mówiąc o pomocy walczącym w warszawskim getcie, Szmul Mordechaj Zygelbojm popełnił samobójstwo. Świat milczał, gdy bestialscy Niemcy rozprawiali się z jego rodakami i współwyznawcami. Czy ten świat coś zrobił, gdy już po zwycięskiej wojnie staliśmy się sowiecką strefą okupacyjną? Nie obchodziło go to, że więziono 200 tys. ich sojuszników, a około 10 tys. stracono! Tak jak wcześniej, nikt na świecie nie uronił łzy po rzezi Pragi w listopadzie 1784 r., kiedy Rosjanie bestialsko zabili przeszło 20 tys. mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy. Do dziś ważniejsze jest dla politycznych pajaców to, co o nas powiedzą inni, niż nasz własny interes. Kunktatorstwo Korfantego doprowadziło do niepotrzebnych strat w szeregach powstańczych. Ich śmierć powinna być dla nas przestrogą po wsze czasy. Ludwik Łakomy w artykule Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego, Księga Pamiątkowa Powstań i Plebiscytu na Śląsku, wyd. 1934, s. 10, pisał: „»Powstanie zorganizowano ze zbrodniczą genialnością« – temi słowy prasa niemiecka zatytułowała pierwsze wiadomości o czynie orężnym Nieznanego Powstańca Górnośląskiego. Zaiste.

Korfanty po raz drugi wezwał do zaprzestania strajku. Polacy mają się zachowywać potulnie, bo oczy świata na nich patrzą! Mało tego, wszystkim rozsądnym, widzącym bezsensowność jego decyzji groził śmiercią. W określeniu tem nie było zbytniej przesady. Bo jakże – jeśli nie genialnością – nazwać to, że owej pamiętnej, wspaniałej nocy z 2 na 3 maja 1921 r. stanęło do boju przeszło 40 tys. powstańców, ubranych we własne robocze bluzy z białemi opaskami na rękawach, wprawdzie częściowo tylko uzbrojonych, lecz zbrojnych za to w niezłomną wolę zwycięstwa. Trzeba to wyraźnie podkreślić, że trzecie powstanie – ów największy ludowy ruch wolnościowy w historii Polski – nie było akcją narzuconą ludowi górnośląskiemu, że owa armja powstańcza nie składała się z elementu napływowego, lecz że nawet przeważająca ilość dowódców jednostek bojowych rekrutowała się z pośród górników i hutników śląskich, którzy od szeregu miesięcy w podziemiach przygotowywali ten największy Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego. Trzeba to podkreślić tembardziej, że po drugiej stronie frontu, w szeregach niemieckich, mało było elementu miejscowego, a przeważali żołnierze Rechswehry oraz takich organizacji jak Orgesch i Oberland, w których Niemcy górnośląscy stanowili znikomy odsetek”. K


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Dwa i pół miesiąca po krwawym stłumieniu I powstania śląskiego przez nacjonalistyczną soldateskę rządzącej po rewolucji 1918 r. tzw. republiką weimarską socjaldemokracji niemieckiej – na wniosek rządowego komisarza niemieckiego do spraw Śląska, prawicowego socjaldemokraty Otto Hőrsinga, przeprowadzono 9 listopada 1919 r. wybory gminne na obszarze rejencji opolskiej.

Zwycięstwo śląskich Polaków w wyborach komunalnych na Górnym Śląsku w 1919 r. Stanisław Orzeł

W

tym czasie większość uczestników powstania była aresztowana przez Niemców lub przebywała na emigracji, m.in. w obozach dla uchodźców ze Śląska na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. Wśród zmuszonych do emigracji podczas wcześniej ogłoszonego przez Hőrsinga stanu oblężenia na Górnym Śląsku byli nie tylko działacze na rzecz powrotu Śląska do Macierzy, ale również uznawani przez władze niemieckie za zdrajców działacze optującego za samodzielnym „państewkiem śląskim” typu szwajcarskiego Związku Górnioślązaków-Bund der Oberschlesier. Wśród nich – ksiądz Tomasz Reginek, który, aby uniknąć aresztowania, trafił do Paryża, gdzie spotkał się z Romanem Dmowskim. W rezultacie tych

wydarzeń kierownictwo tzw. inependentystów śląskich utraciło wpływ na to, co działo się na Górnym Śląsku i nie miało udziału w wydarzeniach I powstania śląskiego. W takich okolicznościach, mając do dyspozycji bojówki freikorpsów i Grenzschutzu, socjaldemokratyczne władze Niemiec były pewne zwycięstwa w wyborach, które – wbrew postanowieniom traktatu wersalskiego – postanowiły przeprowadzić przed wkroczeniem na obszar plebiscytowy cywilnej i wojskowej administracji tzw. Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej dla Górnego Śląska. Zawarta pod naciskiem Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej w Paryżu 1 października 1919 r. polsko-niemiec­ ka umowa amnestyjna po I powstaniu dopuściła do głosowania polskich

uchodźców ze Śląska (około 20 tys. ludzi) i wypuszczanych z więzień powstańców, objęła również zwolenników niepodległości Górnego Śląska. Jednak ich sytuację skomplikował fakt, że dwa tygodnie później, 14 października, pruski Landtag przyjął ustawę o utworzeniu w miejsce dotychczasowej rejencji górnośląskiej osobnej prowincji w ramach Prus, odrębnej od prowincji Dolnego Śląska. We władzach nowej prowincji katolicka Centrum-Partei uzyskała przewagę: Joseph Leon Bitta został jej komisarycznym nadprezydentem, a niedawny komiwojażer niepodległości Śląska, Karl Ulitzka, wszedł do rady prowincjonalnej. Polską kampanię wyborczą władze niemieckie utrudniały nie tylko różnymi manipulacjami prawnymi, np. cofaniem debitu, czyli zezwoleń pruskiego

urzędu cenzury na rozpowszechnianie gazet czy ulotek, odmowami na zwoływanie polskich wieców wyborczych lub ich rozwiązywaniem decyzją policji, ale zwłaszcza terrorem niemieckich organizacji paramilitarnych, a także zastraszaniem wyborców przez bojówkarzy Kampforganisation Oberschlesiens (KOOS). Ponadto polską kampanię wyborczą utrudniały wewnętrzne walki między partiami prawicowymi zwalczającymi PPS, działającą w porozumieniu z niektórymi lokalnymi radami ludowymi. Swoją rolę odgrywały również spory personalne na polskiej prawicy, przez co polscy Ślązacy w sporej liczbie gmin wystawiali listy wyborcze unikające określenia narodowego. I tak do wyborów po polskiej stronie stanęły tak dziwne listy partyjne, jak – przykładowo – partia obywatelska, partie robotników, gospodarzy czy chałupników, partia „ludzi małych” albo związek posiedzicieli domów i gruntów… Mimo to polskie listy wystawiono w 20 spośród 26 powiatów rejencji opolskiej, w tym 6 spośród 7 miejskich, które obejmowały 1028 gmin.

W

ynik wyborów był szokiem dla Niemców: w 73,15% gmin wiejskich i miejskich, czyli w 762 spośród objętych wyborami, wybrano 8432 radnych, z czego 6251 (74,12%) wystartowało z list polskich. Śląscy Polacy wygrali w 629 spośród owych 762 gmin, w tym zdobyli 100% mandatów w 216 gminach. Tylko w 18 gminach doszło do równego podziału mandatów. Niemieckie listy wyborcze wygrały tylko w 109 gminach.

Największe zwycięstwa polscy Ślązacy odnieśli w powiatach: rybnickim – 1089 radnych, pszczyńskim – 917, toszecko-gliwickim – 695, strzeleckim – 628, opolskim – 623 i lublinieckim – 417 radnych. Kiedy uwzględniono głosy oddane na wspomniane „zakonspirowane” listy polskie, okazało się, że polscy Ślązacy w rejencji opolskiej zdobyli 6822 mandaty radnych spośród 11 255 możliwych… Kolejne zmiany następowały tuż po wyborach. Przykładowo: po przegranych przez Niemców wyborach komunalnych

do grona independystów, oprócz braci Reginków, wpisali się niektórzy działacze polscy, m. in. uczestnik I powstania Alojzy Pronobis, lider Polskiego Związku Górnoślązaków-Autonomistów. W tym kręgu znalazł się też Artur Trunkhardt, Niemiec z Westfalii, wychowany na antyhakatystę w kolegiach jezuickich Belgii i Holandii m.in. przez polskich profesorów, a w tym czasie redaktor związanej

z Centrum-Partei gazety „Oberschlesische Volksstime”. 23 listopada 1919 r. w rybnickim kościele św. Antoniego Trunkhardt poślubił Marię Nowak. Nastąpiło to pod wpływem namów księdza Reginka, tworzącego polskie skrzydło w Centrum-Partei, dla którego małżeństwo to miało charakter symboliczny: ślub polskiej Ślązaczki i westfalskiego antyhakatysty popierającego dążenia Ślązaków do autonomii i związku z Polską miał być przykładem dla rozwiązań politycznych. Tymczasem na zjeździe 26 listopada 1919 r. kierownictwo Związku Górnoślązaków zostało przejęte przez zwolenników neutralizacji Górnego Śląska. Kiedy jednak w grudniu 1919 r. Niemcy utworzyli Schlesischer Ausschuss, centralę agitacyjno-propagandową, której władze Rzeszy i Prus udzieliły szerokich pełnomocnictw do koordynowania niemieckiej kampanii plebiscytowej w interesie Plebiszitkomisariat fűr Deutsch­land, a na jego czele stanął rybnicki landrat z Centrum-Partei, dr Hans Lukaschek, w radzie miejskiej Rybnika doszło do rozłamu wśród członków Centrum-Partei. W ostatnich dniach 1919 r. wystąpili z niej adwokat i notariusz, dr Karol Ogórek, redaktor A. Trunkhardt, kupiec J. Muschalik, księgarz Adolf Paulczyk oraz Jan Prus, którzy utworzyli frakcję polską Centrum-Partei. Zaczął się też pogłębiać rozłam w środowiskach zwolenników niepodzielonej, autonomicznej republiki górnośląskiej: część zwolenników zaczęła ulegać wpływom strony niemieckiej, część poparła koncepcję autonomii związanej z Polską. Tę drugą opcję wspierał organizacyjnie Polski Komisariat Plebiscytowy (PKPleb.). K

We wtorek 11 listopada 1919 r. w „Górnoślązaku”, piśmie codziennym, poświęconym sprawom ludu polskiego na Śląsku, z podtytułem „Przez lud – i dla ludu”, na pierwszej stronie ukazał się obszerny artykuł-komunikat „Wybory gminne na Górnym Śląsku”. Zaczynał się od informacji: „Przy wczorajszych wyborach do rad gminnych, miejskich i wiejskich, udział wyborców był bardzo znaczny”. Frekwencja zatem – była bardzo wysoka. W dalszej części podano pierwsze, niepełne wyniki wyborów powiatami dla poszczególnych gmin. Na pierwszym miejscu podano liczbę radnych, na drugim – w klamrach „głosy oddane na poszczególne partye”. I tak: POWIAT BYTOMSKI Bytom miasto: Polacy 13 (5586), Polscy socyaliści 2 (1012), centrum 21 (8842), rządowi socyaliści 5 (2062), partya urzędników 5 (1950), demokraci 3 (1384), niemieccy nacyonaliści 3 (1336), komuniści 1 (398), niezależni socyaliści 1 (360). (…) Królewska Huta: Polacy 12 (8168), polscy socyaliści 1 (522), centrum 16 (6908), niezależni socyaliści 5 (2088), rządowi socyaliści 6 (2808), niemiecka partya obywatelska 2 (848), niemieccy nacyonaliści 3 (1569), głosów nieważnych 32. Rozbark: Polacy 13 (4229), centrum 3 (1000), trzy partye socyalistyczne 2 (803), oprócz tego oddano na listy kaleków wojennych 119, polskich socyalistów 269, kopalni Heinitz 179. Nowe Hajduki: Polacy 8, centrum 4, rządowi socyaliści 3. Wielka Dąbrówka: Polacy 8, centrum 1. Szarley: Polacy (2764), polscy socyaliści (117), niemieckie zjednoczenie gospodarcze (503), posiedziciele domów i gruntów (212), kalecy wojenni (126), niezależni socyaliści (212). Kamień: Polacy 8 (689), centrum 1 (94, polscy socyaliści – (41), głosów nieważnych (1). Bobrek: Polacy 8 (1606), centrum 3 (515), socyaliści rządowi 3 (498), złączone dwie partye niem. 1 (298). Bismarkhuta: Polacy 11 (3578), polscy socyaliści 1 (232), centrum 5 (1633), demokraci 2

(757), niezależni socyaliści 3 (1095), rządowi socyaliści 1 (373). Niemieckie Piekary: Polacy 14 (3432), centrum 1 (281), polscy socyaliści – (205), Niemcy – (90). Orzegów: Polacy 10 (2015), Niemcy 3 (614), socyaliści lista Pyka 2 (507). Brzeziny: Polacy 7 (1448), centrum 1 (230), niezależni socyaliści 1 (269). Brzozowice: Polacy 8 (688), centrum 1 (140), partya polsko-katolicka – (72), nieważne głosy (4). Miechowice: Polacy 10 (2987), polscy socyaliści 1 (349), centrum 2 (696), Niemcy 1 (334), rządowi socyaliści 1 (104), niezależni socyaliści – (62). Lipiny: Polacy 13 (3406), polscy socyaliści 5 (1259), centrum 3 (964), demokraci 1 (212), rządowi socyaliści 1 (371), niemieccy nacyonaliści 1 (304). Łągiewniki: Polacy 5 (2530), polscy socyaliści 2 (510), Niemcy 2 (650), socyaliści rządowi – (245). POWIAT TARNOGÓRSKI Tarnowskie Góry, (miasto). Polacy 6, centrum 13, niem. nar. 5, rząd. socyaliści 4, demokraci 2. Lasowice: Polacy głosów (53), polska partya (99), centrum 129, niem. obywatelska partya (61), niem. partya gospodarcza (88), nieważny (1). Wielki Żyglin: Polacy 9 (213), niem. partya obywatelska 3 (69).

Stare Chechło: Polacy 7 (350), centrum 3 (125), Nieważne (2). Kozłowagóra: Polacy 8 (583), centrum 1 (98). Nakło: Polacy 6 (479), centrum 1 (186), socyaliści 1 (95). Rybna: Polacy 9 (309). Górniki: Polacy 10 (362), nieważne 2. Mikulczyce: Polacy (3416), polscy socyaliści (868), niezal. socyaliści (136), rząd. socyaliści (187), centrum (568), związek pos. domów i gruntów (194). POWIAT GLIWICKI Gliwice (miasto): Polacy 9 (3817), centrum 18 (7172), socyal. niezależni 3 (1212), socyal. rządowi 5 (1962), partya obywatelska 2 (684), partya demokratyczna 5 (2135), partya nar. niem. 6 (2336). Klyszczów: Polacy 7 (113), Niemcy 2 (30). Przezchlebie: Polacy 6 (136), polscy robotnicy 3 (86). Żerniki: Polacy 7 (468), socyaliści 1 (94), inne partye 1 (129). Rudno: Polacy 5 (78), Niemcy 4 (52). Łabęty: Polacy 8 (1177), polska partya soc. 1 (143), centrum 2 (215), Niemcy 1 (196). Klucze: Polacy 7 (112), Niemcy 2 (31). Czechowice: Polacy 11 (288), socyaliści niezależni 1 (49), centrum – (23).

Wśród zwolenników autonomii Górnego Śląska związanej z Polską znalazł się ostatecznie ksiądz Tomasz Reginek

Wspomnienie o księdzu Tomaszu Reginku Stanisław Orzeł

U

rodził się 7 marca 1887 r. w Dobrzeniu Wielkim jako syn rolnika Jakuba i Magdaleny z d. Gabriel. Ukończył szkołę ludową w Dobrzeniu Wielkim, gimnazjum w Prudniku i Bytomiu oraz Wydział Teologiczny Uniwersytetu we Wrocławiu. W 1912 roku przedłożył przed niemieckim gremium profesorskim tej uczelni jako dysertację doktorską studium socjologiczne pt. Życiowe elementy ewolucji kultury europejskiej. „Jej przedmiotem była – jak wspominał w napisanym 40 lat później pamiętniku – ewolucja kultury europejskiej pod względem społeczno-ekonomicznym, w niej (…) poruszył wrażliwe sprawy robotnicze i słowiańskie. Wbrew stanowisku niemieckich autorów, przepowiadał on narodom słowiańskim w najbliższym czasie odrodzenie i polityczne kierownictwo we wschodniej, a nawet centralnej Europie”. Hakatystyczne środowisko naukowe uczelni tak ostro zaatakowało jego pracę, że ugiął się pod „dobrą radą” profesora teologii Laemmera i wycofał ją z obrony. „Był to – jak pisał we wspomnieniach – bolesny cios, lecz praca kilkusetmetrowa nie była stracona i bezowocna w [jego] przyszłym rozwoju (…)”. Tuż przed wybuchem I wojny światowej, 18 czerwca 1914 r., przyjął święcenia

kapłańskie. Jako wikary krótko pracował w Dobrzeniu Wielkim, Opolu, Byczynie. Podczas wojny światowej był kapelanem wojskowym i szpitalnym w Szczecinie, posługę kapłańską sprawował następnie w Jełowej k. Opola, Chociebożu (Cottbus na Łużycach), Zabrzu-Mikulczycach i w Chorzowie. Gdy na Górnym Śląsku w początkach listopada 1918 r. zaczęły masowo powstawać na wzór rewolucji rosyjskiej, ale pod kontrolą nacjonalistycznej SPD, rady robotnicze i żołnierskie, które mimo swej rewolucyjnej nazwy zajmowały się głównie najpilniejszym zaopatrzeniem ludzi w żywność, przeciwdziałaniem bezrobociu, brakowi mieszkań i pieniądza, a faktycznie były samoistnie powstającymi organami górnośląskiej administracji, w skład których wchodzili rodowici Górnoślązacy – na czele Rady Robotniczej i Żołnierskiej w Raciborzu stanął, nie będący bynajmniej komunistą, brat księdza T. Reginka – dr Jan Reginek. W ten sposób, poprzez związki rodzinne, które dla Ślązaków zawsze były najważniejsze, pod koniec wojny ksiądz zaangażował się w ruch na rzecz autonomii społeczno-gospodarczej Górnego Śląska. Gdy po ogłoszeniu przez socjaldemokratyczny rząd „rewolucyjnych”

Żernice: Polacy 11 (335), centrum 3 (101), socyaliści rządowi 1 (36). Trachy: Polacy 8 (265), Niemcy 1 (33). Powiat Zabrski. Zabrze: Polacy (9224), polscy socyaliści (1804), centrum (3091), niemieccy narodowcy (1438), demokraci (1136) – Nie podano nam głosów na pozostałe listy i dlatego nie można było obliczyć podziału mandatów. Większość polska zapewniona. Bielszowice: Polacy 10, polscy socyaliści 2. Zaborze: Polacy 14, polscy socyaliści 1, centrum 3, socyaliści niezależni 3, niem. nacyonaliści 2, socyaliści rządowi 1. Sośnica: Polacy (1012), centrum (236), niem. partya obywatelska (78), socyaliści niezależni (124), socyaliści rządowi (91), partya właścicieli domów i gruntów (87). Ruda: Polacy 14, Niemcy 4. Pawłów: Polacy 7, centrum 1, socyaliści niezależni 1. Makoszowy: Polacy 9, Niemcy 3. Biskupice: Polacy 10, Niemcy 5. Bujaków: Polacy 11, Niemcy 2. Paniowy: Polacy 9, Niemcy – POWIAT KATOWICKI Katowice (miasto): Polacy 8 (3086), centrum 11 (4282), niem. nacyonaliści 9 (3809), demokraci 5 (2125), rządowi socyaliści 3 (1406), rządowi

planu usamodzielnienia Górnego Śląska.

N

ajpierw bracia Reginkowie odbyli spotkania z największymi przemysłowcami górnośląskimi: księciem Janem Henrykiem XV von Hochberg zu Pless oraz hrabiami Johannesem „Hansem” v. Praschma i Karolem Fryderykiem v. Pűcklerem – którzy udzielili im poparcia, zakładając, że w państwie takim, w odróżnieniu od

Ks. T. Reginek w Jerozolimie (drugi od lewej)

Niemiec 13 listopada orędzia zapowiadającego rozdział Kościoła od państwa i laicyzację szkolnictwa katolicka Centrum-Partei podjęła na Śląsku akcję antyrządową, dążąc do skupienia wokół siebie wszystkich katolików bez względu na narodowość – ks. Reginek wraz z bratem oraz przewodniczącym Rady Robotniczej w Wodzisławiu Śląskim, adwokatem, notariuszem, burmistrzem i landratem komisarycznym Rybnika, dr. Ewaldem Lataczem, przystąpił w drugiej dekadzie listopada 1918 r. do realizacji

ŹRÓDŁO: SILESIA.EDU.PL

zrewolucjonizowanych Niemiec i zradykalizowanej, antyniemiecko nastawionej Polski – reprezentowana przez koła junkiersko-przemysłowe niemczyzna zachowa dotychczasową panującą pozycję polityczną, ekonomiczną i kulturową. Następnie z kilkoma ważniejszymi osobistościami Górnego Śląska Reginkowie i Latacz 27 listopada 1918 r. powołali w Rybniku – jeszcze wówczas tajny – Komitet Górnośląski, który zaczął przewodzić ruchowi

socyaliści 3 (1149), niem. partya obywatelska 2 (860), kalecy wojenni 1 (301). Szopienice: Polacy 9, centrum 2, polscy socyaliści 1. Roździeń: Polacy 9, centrum 6. Bańgów: Polacy 4 (173), polscy socyaliści 4 (165), Niemcy 1 (51). Maciejkowice: Polacy 7 (284), niem. partya obywatelska 2 (83), socyaliści rządowi – (35). Janów (wieś): Polacy 6 (1067), polscy socyaliści 2 (343), niemieckie partye 1 (201). Mała Dąbrówka: Polacy 8 (2003), polscy socyaliści 1 (339), centrum 2 (671), socyaliści rządowi 1 (303). Brynów: Polacy 6 (676), centrum 2 (235), socyaliści niezależni 1 (88), głosów nieważnych 2. Bytków: Polacy (803), polscy socyaliści (306), centrum (145), soc. rządowi (93), soc. niezaw. (93). POWIAT PSZCZYŃSKI Paprocany: Polaków 9 (284). Cielmice: Polacy 10 (403), Niemcy 2 (62). Stary Bieruń: Polacy 10 (810), Niemcy 2 (62). Średnie Łaziska: Polacy 6 (436), Niemcy 3 (180). POWIAT RYBNICKI Rybnik (miasto): Polacy 10 (1196), centrum 9 (1192), niezależni soc. 4 (467), rządowi soc. 3

niepodległościowemu. Trzyosobową delegację Komitetu przyjął 2 grudnia 1918 r. szef rządu Czechosłowacji, Karel Kramarz. Na spotkaniu tym E. Latacz i bracia Reginkowie przedstawili plany powołania państwa górnośląskiego, a w dalszej perspektywie – podpisania wspólnej śląsko-czechosłowackiej konwencji wojskowej i gospodarczej. Przyszłe Państwo Górnośląskie, według wydanej przez Komitet Górnośląski anonimowej niemieckojęzycznej broszury zatytułowanej Górny Śląsk – niezależne wolne państwo, której autorstwo przypisuje się T. Reginkowi – miało pokojowo rozwiązać konflikt polsko-niemiecki o te ziemie. Na wzór wielojęzycznej Szwajcarii czy też Belgii, miało równo traktować wszystkie grupy językowe właśnie w dziedzinie języka, kultury i spraw socjalnych. Eksploatowane przez Górnoślązaków bogactwa naturalne kraju miały być wykorzystane na wyraźną poprawę bytu mieszkańców, przy nienaruszalności własności prywatnej. Miał też nastąpić swobodny rozwój Kościoła katolickiego. Jego utworzenie – jak pisał Piotr Dobrowolski – „miało przyczynić się do lepszego rozwoju krajów Europy środkowo-południowej i rozwiązania wielu problemów społeczno-ekonomicznych na Górnym Śląsku”. Broszura nie określiła ustroju przyszłego państwa. Ewald Latacz oraz bracia Reginkowie utrzymywali wówczas ścisłe kontakty z Józefem Kożdoniem, chcąc, by niepodległe Państwo Górnośląskie objęło również Śląsk Austriacki. 9 grudnia 1918 r., podczas górnośląskiej konferencji Centrum-Partei w Kędzierzynie ogłoszono żądanie przekształcenia prowincji opolskiej w samodzielne państwo śląskie. W programie Centrum pojawiło się

(399), niemieccy nacyonaliści 4 (512). Zamysłów: Polacy (322), nieważnych (11) (tylko polska lista była). Ligota pod Paruszowcem: Polacy 8 (1060), Niemcy 2 (244), centrowcy 2 (252). Orzupowice: Polacy 8 (315), Niemcy 1 (57). Czerwionka (okręg dworski): Polacy 6 (180), Niemcy 6 (192). Król. Wielopole: Polacy 10 (345), Niemcy 2 (95). POWIAT STRZELECKI Gąsiorowice: Polacy 15 (232). Była tylko polska lista. POWIAT OPOLSKI Opole: Polacy 3, centrum 19, rządowi soc. 6, niemieccy nacyolnaliści 4, niezależni socyaliści 3, partya urzędników 3, demokraci 2, niem. partya ludowa 1, partya urzędników prywatnych 1. Daniec: Polacy (216), Niemcy (112), nieważny (1). Pokój: centrowcy (255), narodowi Niemcy (333), demokraci (73), rządowi socyaliści (185). POWIAT LUBLINIECKI Strzebin: Polacy (176), Niemcy (45). POWIAT OLESKI Gorzów: Polacy (61), Niemcy (416).”

hasło „Górny Śląsk dla Górnoślązaków (Oberschlesien den Oberschlesiern)”. Jednak akcja Centrum-Partei, której celem było obalenie rządów SPD na Śląsku i samodzielne przejęcie władzy, załamała się. 20 grudnia, podczas zorganizowanej we Wrocławiu konferencji Centralnej Rady Ludowej, SPD, która do tej pory była przeciwna autonomii dla Śląska, poparła koncepcję samorządową Centrum i do przedstawicieli rządu na Śląsku skierowano projekt ustawy o przyznaniu Górnemu Śląskowi autonomii administracyjnej i kulturalnej, którą miały zagwarantować: sejmik górnośląski, mający uprawnienie do wyrażenia zgody na wprowadzenie na Śląsku ustaw dotyczących Kościoła, oraz równouprawnienie języków polskiego i niemieckiego. W trakcie przetargów o kształt tego projektu w połowie grudnia 1918 r. wśród autonomistów doszło do rozłamu: H. Lukaschek z poparciem Centrum stanął na czele autonomistów, którzy chcieli odrębności Śląska, ale w ramach Niemiec, a pozostali utworzyli ruch tzw. independystów, czyli niepodległościowców, którzy podtrzymywali ogłoszone niedawno przez Centrum-Partei żądanie proklamacji samodzielnego państwa śląskiego. Przeciwne jakiejkolwiek formie autonomizacji i neutralizacji Górnego Śląska socjaldemokratyczne niemieckie władze centralne i chadeckie prowincji opolskiej najpierw odrzuciły projekt CRL, popierając jedynie postulaty dotyczące Kościoła i religii, a następnie, 31 grudnia 1918 r., prezydent rejencji opolskiej Walther v. Miquel ogłosił zakaz wszelkiej propagandy na rzecz autonomii, uznając ją za zdradę państwa niemieckiego. Dokończenie na str. 11


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

10

KURIER·ŚL ĄSKI

W latach 1939–1941, za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. wojnami. Po upadku powstania listopadowego władze carskie zlikwidowały wojsko polskie. Żołnierzy, którym nie udało się zbiec za granicę, wcielono do wojska rosyjskiego, i to do korpusów specjalnych, na okres 15 lat, a żołnierzy 4. pułku piechoty – na 25 lat służby. Były to przeważnie korpusy: Orenburski, Syberyjski czy Kaukaski. Wiadomo jest, że na Kaukazie w 1834 r. służyło 9 tys. żołnierzy polskich. To nie znaczy, że na Syberię nie trafiali także cywilni zesłańcy. W 1848 r. władze carskie wpadły na trop spiskowców z Towarzystwa Demokratycznego Polskiego (TDP). Należała do niego przede wszystkim inteligencja urzędnicza. Jeszcze na początku 1850 lat trwały procesy spiskowców, a osądzonych przez sądy wojenne kierowano na Sybir. Klęska poniesiona przez Rosję w wojnie krymskiej spowodowała odgórne przeobrażenia społeczno-polityczne i złagodzenie ucisku. Ta „posewastopolska odwilż” dała się również odczuć w Kongresówce. Ogłoszona po pokoju paryskim amnestia pozwoliła powrócić do Polski w 1856 r. paru tysiącom sybiraków. 5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

O

becnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących. Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? 29 lutego 1768 r. w Barze na Podolu założony został zbrojny związek szlachty polskiej w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczypospolitej, skierowany przeciw kurateli Imperium Rosyjskiego oraz uległości króla Polski Stanisława Augusta w stosunku do władz carskich. Po licznych bitwach i potyczkach (ok. 500) w 1772 r. konfederacja barska została stłumiona przez wojska rosyjskie. Jako przywódcy wojsk powstańczych zasłynęli dwaj bracia: Józef i Kazimierz Pułascy. Powstanie stało się pretekstem dla carskiej Rosji i sprzymierzonych z nią państw – Prus i Austrii – do dokonania jeszcze w tym samym roku 1772 pierwszego rozbioru Polski. Po upadku rebelii na Sybir trafiło 14 tys. konfederatów. W 1773 r. na mocy amnestii zwolniono kilka tysięcy konfederatów, jednak nie tych wcielonych na 15 lat do wojska rosyjskiego. Po stłumieniu insurekcji kościuszkowskiej zostało zesłanych w głąb Rosji 20 tys. jej uczestników. Tych zaliczonych do najcięższej kategorii „przestępców” zesłano do najodleglejszych zakątków Syberii. Do Twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu trafili: naczelnik Tadeusz Kościuszko, Jan Kiliński oraz Julian Ursyn Niemcewicz. Po 1812 r., po przegranej wojnie Napoleona z Rosją, na zsyłkę i do wojska rosyjskiego trafili następni jeńcy polscy w liczbie około 9 tys. Trudno powiedzieć, ilu politycznych i spiskowców trafiło na Sybir w okresie między

Jacek Malczewski – Niedziela w kopalni, 1882 r. (Muzeum Narodowe w Warszawie)

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Sybiracy Tadeusz Loster

uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399. Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

S

kazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania lis­topadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej. Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka. Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu

Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu. Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A tempe-

Przemysłowy, Uralski Okręg Przemysłowy, rozpoczęto wydobywanie na dużą skalę surowców mineralnych w okolicach Norylska, Mirnego czy Magnitogorska. Wybudowano elektrownie wodne na Jeniseju i Angarze. W latach 70. XX wieku wybudowano Bajkalsko-Amurską Magistralę Kolejową, która ułatwiła eksploatację wschodniej Syberii. W latach 60. Nizina Zachodniosyberyjska stała się terenem wydobycia ropy naftowej, a lata 80. to początek wielkiej eksploatacji gazu ziemnego na półwyspie Jamal, które to zasoby szacuje się na 30% światowych. Mimo kolejnych amnestii szeregi zesłańców syberyjskich były „uzupeł-

P

o 1918 r. do odrodzonego Państwa Polskiego zaczęli powracać polscy zesłańcy oraz żołnierze armii carskiej. W 1928 r. staraniem byłych żołnierzy Syberyjskiej Brygady Piechoty oraz byłych syberyjskich zesłańców powstał Związek Sybiraków, którego przewodniczącym został Antoni Anusz. Celem powołanego związku było m.in. niesienie pomocy i opieka nad członkami związku, opieka nad grobami poległych sybiraków oraz gromadzenie pamiątek i opracowywanie materiałów związanych z działalnością Polaków na Syberii. Jeszcze tego samego roku podczas zjazdu sybiraków honorowymi członkami Związku zo-

Marsz Sybiraków Bo od września, od siedemnastego, Dłuższą drogą znów szedł każdy z nas: Przez lód spod bieguna północnego, Przez Łubiankę, przez Katyński Las! Na nieludzkiej ziemi znowu polski trakt Wyznaczyły bezimienne krzyże...

Nie zatrzymał nas czerwony kat, Bo przed nami Polska – coraz bliżej! I myśmy szli i szli – dziesiątkowani! Choć zdradą pragnął nas podzielić wróg... I przez Ludową przeszliśmy – niepokonani Aż Wolną Polskę raczył wrócić Bóg!!! Marian Jonkajtys

ratura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. Zesłańcowi drugiej połowy XIX w. tamta Syberia jawiła się jako jedyna droga komunikacyjna z zachodu na wschód, przecięta przez jeden wielki las, tuż obok rzek: Toboła, Irtyszu, Obi, Tomu, Czułymu, Kiemczuka, Jenisieja, Tunguski, Angary, Jeziora Bajkalskiego, dalej tuż obok rzek: Leny, Witemu, Aldanu, Amuru i wielu innych mniejszych. Wzdłuż tej drogi po obu jej stronach znajdowały się wioski z wyjątkiem większych miast o zabudowie drewnianej: Omska, Tomska i Irkucka, gdzieniegdzie step, jeziora i bagna. Gospodarka Syberii w XIX wieku to eksploatacja lasów, przemysł futrzarski i eksploatacja złota. Do dnia dzisiejszego gałęzie tego przemysłu nie straciły na wartości. W XX wieku wybudowanie Kolei Transsyberyjskiej przyczyniło się do intensywnego uprzemysłowienia tego terenu oraz do przewozu skazanych na katorgę. Powstał tu Kuźniecki Okręg

niane” nowymi zesłańcami. W 1878 r. na Syberię trafili pierwsi działacze ruchu socjalistycznego, w 1885 – działacze „Proletariatu”, wśród nich w 1887 r. bracia Józef i Bronisław Piłsudscy, oskarżeni o udział w spisku zmierzającym do obalenia cara Rosji Aleksandra II. Józef Piłsudski został skazany na karę pięcioletniego zesłania na Syberię Wschodnią, a jego brat Bronisław – na 15 lat katorgi. Na zesłaniu w Tunce 20-letni Józef Piłsudski poznał i zaprzyjaźnił się z Bronisławem Szwarcem, członkiem Centralnego Komitetu Narodowego. Przyszły działacz niepodległościowy i marszałek Polski zawdzięczał mu przekazany podczas gorących dyskusji „prawdziwy konspiracyjny uniwersytet” i poprawę sytuacji materialnej. Szwarce odstąpił Piłsudskiemu dobrze płatną pracę – własne korepetycje. Bronisław Szwarce był ostatnim, najdłużej przebywającym na Syberii zesłańcem z okresu powstania styczniowego. Aresztowany w grudniu 1862 r., bezpośrednio przed wybuchem powstania, został skazany na karę śmierci zamienioną na więzienie. Osadzono go w twierdzy szliselburskiej, skąd po 7 latach został zesłany na Sybir, gdzie przebywał 23 lata. Po zwolnieniu zamieszkał we Lwowie. Rok 1905 to okres rewolucji na terenie Rosji. W 1907 r. aresztowanych rewolucjonistów, w tym także Polaków, zaczęto wywozić masowo w głąb Rosji.

stali Marszałek Polski Józef Piłsudski, Benedykt Dybowski oraz Wacław Sieroszewski, pisarz (1856–1845) – działacz polityczny, zesłaniec na Syberię, podróżnik, badacz, etnograf Syberii, legionista. Benedykt Dybowski był naukowcem (1833 – 1930),w okresie powstania styczniowego został komisarzem Rządu Narodowego na Litwie i Białorusi. Po aresztowaniu skazano go na karę śmierci, którą w ramach „carskiej łaski” zamieniono na długoletnie zesłanie na Syberię. W 1865 r. jako zesłaniec rozpoczął działalność badawczą. Doprowadził do odkrycia nowych dla nauki form zwierzęcych. Niestety członkowie Związku Sybiraków II RP nie byli ostatnim pokoleniem sybirskich zesłańców. W 1935 r. rozpoczęła się deportacja Polaków w głąb ZSRR z obszarów dawnej Rzeczypospolitej zajętych przez Sowietów. Władze bolszewickiej Rosji zamierzały wywieźć z tych terenów 400 tys. Polaków. Akcja ta, rozciągnięta w czasie, spowodowała, że duża część ludności uniknęła wywózki. Okres II wojny światowej zaznaczył najtrudniejszy w dziejach Polski okres zesłań i deportacji wielotysięcznych rzesz Polaków. 17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza

w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. W 1991 r. rozpocząłem sądowne uśmiercanie dziadka, chcąc załatwić sprawy spadkowe. Rozprawa odbywała się w Zawierciu. Sędzia po zapoznaniu się z wnioskiem wywołał mnie na środek sali i zapytał: „Według wniosku Władysław Wróbel został aresztowany przez NKWD, a nie załączył pan nakazu aresztowania” Odpowiedziałem: „Proszę Wysokiego Sądu, NKWD nie dawało nakazów aresztowania”. Poirytowany sędzia, wstając, powiedział: „Proszę nie pouczać Wysokiego Sądu!”. Matka moja i siostra, uczestniczące w rozprawie, ostentacyjnie opuściły salę sądową. Poza upomnieniem musiałem dodatkowo złożyć pismo do Polskiego Czerwonego Krzyża i zamieścić ogłoszenie w prasie o poszukiwaniu dziadka, mimo tego, że w tym czasie miałby 105 lat. W marcu 1993 r. otrzymałem z Polskiego Czerwonego Krzyża pismo informujące, że na podstawie pisma Stowarzyszenia Czerwonego Krzyża Federacji Rosyjskiej z dnia 3.12.1991 r. Władysław Wróbel był aresztowany 13.10.1939 r. przez ODTO NKWD Kolei Lwowskiej, więziony w więzieniu nr 1 we Lwowie, art. 54–13, wyrok OSO (Osoboje sowieszczanije – Kolegium specjalne NKWD – TL) 11.10. 1940 r. – 8 lat ITŁ (isprawitelno-trudowoj łagier – poprawczy obóz pracy) – zmarł 02.09.1941 r. w Uchtiżemłagu na terenie KOMI ASSR w miejscu odosobnienia (dokładnej informacji brak). Miejsca pochowania nie ustalono. Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód. Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci. Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

O

statnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa,


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940– 41 nie były ostatnimi. Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowiec­ kiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych. W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru. Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich.

6

lipca 1945 r. została podpisana umowa między Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej a rządem ZSRR w sprawie przesiedlenia obywateli polskich z terenów Sowieckiej Rosji. Rząd ZSRR zgodził się na przesiedlenie osób narodowości polskiej i żydowskiej, które do 17 września 1939 r. miały obywatelstwo polskie. Umowa ta umożliwiała im wyjazd z terenów należących do ZSRR. Aby opuścić Związek Sowiecki, trzeba było udowodnić polskie pochodzenie. Spowodowało to, że wiele tysięcy osób pozbawionych jakichkolwiek dokumentów powróciło do kraju dopiero w latach 1957–1959. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej dążył do objęcia repatriacją wszystkich Polaków znajdujących się na terenie ZSRR, czyli zesłańców z lat 1940–1941, ludność uciekającą na wschód przed agresją niemiecką oraz internowanych żołnierzy 1939 r. oraz niepodległościowego podziemia z lat 1944–1945. Powołany do tego celu urząd repatriacyjny pod koniec 1945 r. podał, że weryfikację przeszło 248 tys. osób. Przyczyną tego był brak informacji, która nie docierała

do Polaków rozsianych na olbrzymich terenach sowieckiej Rosji oraz polityka władz odmawiająca wyjazdu niektórym grupom zawodowym np. górnikom z Kazachstanu. W latach 1945–1948 z głębi Rosji Sowieckiej do Polski powróciło 260 tys. obywateli polskich. Powroty odbywały się w nie lepszych warunkach, jak deportacje. Część powracających na trasach kilku tysięcy

435 członków. W lutym 1996 r. powstał Oddział Rejonowy Związku Sybiraków w Gliwicach, skupiający 9 kół terenowych. Pod koniec 1998 r. oddział liczył 630 członków. Aby uzyskać uprawnienia kombatanckie, trzeba było zostać zatwierdzonym przez Komisję Weryfikacyjną. Niektóre sprawy ciągnęły się długo, ponieważ komisji należało przedstawić

Nad grobami towarzyszy zmarłych na Syberii gliwicki sybirak Tadeusz Gluza (trzeci od lewej), kawaler Krzyża Orderu Virtuti Militari; skazany na 10 lat łagrów w Uchcie, Bełchaszu, Dżezkazganie i Workucie. FOT. Z KSIĄŻKI SYBIRACY W GLIWICACH, ZWIĄZEK SYBIRAKÓW – ODDZIAŁ GLIWICE, GLIWICE 2002 R.

kilometrów ciężko chorowała i zmarła. Pierwszą pomoc otrzymali dopiero na punktach granicznych. Tę powracającą falę zesłańców kierowano na tzw. Ziemie Odzyskane. Pierwsza repatriacja Polaków skończyła się w 1948 r. Na byłych terenach polskich, tzw. „za Bugiem”, pozostało około 2,5 mln obywateli polskich, a na terenach sprzed 17 września 1939 r. – 1,5 mln. W okresie od 1948 do 1951 r. powróciło do kraju około 9 tys. osób. Po „odwilży” w ZSRR bardzo dużo ludzi opuściło więzienia i łagry, w tym również Polacy. Podpisana w kwietniu 1955 r. umowa między władzami PRL a ZSRR umożliwiła dalsze wyjazdy Polaków do kraju, które trwała do 1960 roku. Od maja 1945 r. Sowieci rozpoczęli wysiedlanie Polaków ze Lwowa. Do listopada 1946 r. wysiedlono blisko 99 tys. osób narodowości polskiej oraz ponad 3 tys. Żydów. Ludność przesiedlaną wraz z ich ściśle ograniczonym mieniem ładowano do wagonów i wywożono do „nowej” Polski. Ci wyrzuceni ze Lwowa i jego okolic trafiali przede wszystkim na Śląsk – do Gliwic, Bytomia, Opola czy Wrocławia. Do osiedlonych w nowych miejscach rodzin zaczęli powracać sybiraky. Dopiero w grudniu 1988 r. w Warszawie został zarejestrowany Związek Sybiraków, nawiązujący do wolnościowych i patriotycznych tradycji Związku założonego w 1928 r. w II RP. Reaktywowany Związek skupił ponad 400 tys. byłych zesłańców, którym udało się przeżyć „Golgotę Wschodu” i szczęśliwie powrócić do kraju. Jednym z dużych skupisk sybiraków są Gliwice. 8 września 1989 r. w małej Sali zebrań przy ul Konstytucji 11 odbyło się zebranie z udziałem 150 zainteresowanych, a już 15.09. 1989 r zostało powołane Koło w Gliwicach. 28.09.1989 r. zostało zwołane I Zebranie Założycielsko-Wyborcze, listę obecności podpisało 112 osób, w tym już 20 posiadało legitymację związku. W lis­ topadzie 1990 r. koło gliwickie liczyło

rzeczowe dowody, które znajdowały się w byłych archiwach sowieckich. Analiza zgromadzonych akt personalnych w Gliwickim Oddziale Związku Sybiraków świadczy o różnorodności miejsc wysiedleń: z południowo-wschodnich rejonów II RP, z Litwy i Polesia, a także z centralnych rejonów Polski. Dotyczy to również różnych miejsc zesłań: Republika Komi, obwód Archangielski, cały obszar Uralu, Syberia w całej rozciągłości, aż po Morze Ochockie, Krasnojarsk i Ałtajski Kraj oraz przestrzenie Kazachstanu, czyli na olbrzymich terenach dawnego ZSRR – największego obozu zagłady na świecie.

urodziła się 15.01 1927 r. w Dorosijówce w woj. Tarnopolskim. W maju 1941 r., czyli w czwartej deportacji, została wywieziona w rejon Omska. Miała wtedy 14 lat. Z zesłania powróciła w maju 1945 roku. Pani Barbara Nocyszyn urodziła się 12.04. 1928 r. w Buczaczu. Wywieziona została do rejonu barbarowskiego ze Lwowa, 13.04. 1940 r., czyli w okresie drugiej deporta-

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. cji; miała wtedy 12 lat. Powróciła z zesłania w marcu 1945 r. Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami;

paczkę soli, dwie paczki machorki, fotografie, które zmarli rodzice wywieźli z Polski. Zabezpieczywszy dla ostatniego z rodziny posiadane dobra, mozolnie rekonstruował w pamięci wszystkich, których bratu kazał pozdrowić w Polsce, opuszczonej, gdy miał jedenaście lat. Nigdy ta Polska nie gorzała takim złocistym, takim wspaniałym blaskiem, jak w malignie umierających dzieci”… (Fragment książki Droga do Urzędowa Melchiora Wańkowicza).

N

ajmłodsi sybiracy to ci, co zostali poczęci w miejscach zsyłek. Sybir i losy zesłania pamiętają z opowiadań rodziców. Pani Zofia Borówka z domu Biryńczyk urodziła się 12.8. 1946 r. już w Gliwicach. Ojciec jej, Janusz Biryńczyk, urodził się w 1921 roku. W momencie wybuchu wojny w 1939 r. jako uczeń PST w Katowicach był na praktyce w Polskim Radiu Katowice. Uciekając przed Niemcami, 3 czerwca 1940 r. został aresztowany przez Lwowski Graniczny oddział LKSW USRR. 4 października 1940 r. skazano go na 5 lat łagru za nielegalne przekroczenie granicy i zesłano do miejscowości Kotłas w obwodzie archangielskim. Po czterech latach przebywania w łagrze 5.10. 1944 r. został zwolniony. Na zesłaniu poznał swoją przyszłą żonę, Polkę Katarzynę Sołodownik. Rodzice pani Zofii w marcu 1946 r. powrócili do polski, a w sierpniu w Gliwicach przyszła na świat Zofia. Jest jeszcze druga strona medalu syberyjskich zsyłek. Aby ją opisać

S

ybiraków różnią również okresy zesłań: od typowych sześciu lat przy zesłaniach w 1940 r. do kilku i więcej w przypadku karnych wyroków i wywózek do obozów pracy, a po 1944 r. – zsyłki bez wyroków dla żołnierzy podziemia niepodległościowego. Po pierwszych latach burzliwych, kiedy to siedziby sybiraków wypełniali wstępujący do związku nastąpił czas stabilizacji. Życie wspólnoty Związku Sybiraków to udział w mszach opłatkowych i rocznicowych, spotkania w siedzibach związku, wspólne wyjazdy pielg­rzymkowe, odwiedziny u nestorów i organizowanie pomocy potrzebującym wspomożenia. Niestety czas nieubłaganie płynie: odchodzą na wieczny odpoczynek wiekowi członkowie wspólnoty. W wydanej w 2002 r. książeczce Sybiracy w Gliwicach spis członków Oddziału Gliwice obejmuje 836 nazwisk. Ilu żyje obecnie sybiraków w Gliwicach? Obecny prezes Oddziału Związku Sybiraków w Gliwicach Eugeniusz Cymbor informuje mnie, że na dzień 21 listopada 2019 r. było ich 219. A obecnie może być 150, choć wiadomo tylko o tych, na których pogrzeb udała się delegacja związku ze sztandarem. Ile lat mają ci żyjący gliwiccy sybiracy? Najstarszymi są panie. Wanda Włodarczyk skończyła 93 lata,

Danuta Szarejko nad grobem matki w rejonie Aryk-Bałyk w stepach Kazachstanu (grób obłożony kamieniami przeciw wilkom). FOT. Z KSIĄŻKI SYBIRACY W GLIWICACH, ZWIĄZEK SYBIRAKÓW – ODDZIAŁ GLIWICE, GLIWICE 2002 R.

dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”. „A to – czternastoletni Henio Burczak. Utrzymywał rodzinę [złożoną] z siedmiu osób, spekulując machorką, wyprawiając się po sól w step. Zapewne dłużej jak kilka dni nie pociągnie i mały mężczyzna to rozumie. Wezwał dwunastoletniego brata, wyjeżdżającego z dziecińcem, i przekazał mu nóż, koszulę,

choćby pobieżnie, trzeba spojrzeć na historię zesłań Polaków od ich początku. Zsyłani po powstaniach na Syberię Polacy była to w większości szlachta, księża, lekarze, nauczyciele, kupcy i rzemieślnicy, czyli na owe czasy elita. Wraz z tymi zesłańcami granicę Uralu przekraczała europejska cywilizacja, rozlewając się po stepach Kazachstanu i syberyjskiej tajdze. Skazani na katorgę po odbyciu kary mieli szansę powrotu do Polski. Nie mając gdzie wracać lub nie mając funduszów na powrót, pozostawali, „zasypując” swe polskie korzenie syberyjską ziemią. Wielu skazanym po kilku latach pracy łagodzono wyroki, ograniczając je do tzw. osiedlenia. Był to moment, kiedy skazańcy mogli wykorzystać swój potencjał wiedzy i umiejętności, stając się elitą na tamtych terenach Rosji. Budowali drogi i mosty, zakładali tam pierwsze hotele, restauracje, cukiernie, kawiarnie

– VVHO), który stworzył organizację Jedność Górnośląska, mającą na celu niepodległość Górnego Śląska, „rozbudzenie górnośląskiej świadomości narodowej” i pozbawienie stanowisk „elementu napływowego”. Mimo republikańskiego charakteru mającego powstać niezależnego państwa, działania te popierała miejscowa arystokracja

Państwo miało mieć dwuizbowy, wybierany na 5 lat parlament liczący ok. 300 deputowanych, i prezydenta, którego co 7 lat miały wybierać połączone izby parlamentu. Flaga – na wzór niemieckiej – miała się składać z biegnących poziomo trzech pasów: czarnego, białego i żółtego. Walutą miała być własna marka górnośląska. W Katowicach planowano utworzenie politechniki, a w Cieszynie – uniwersytetu. Rozpoczęto nawet dyskusję nad tezami do przyszłej konstytucji. Jednak wpływy Schlesischer Ausschuss sprawiły, że w kampanii plebiscytowej Związek zajął ostatecznie stanowisko proniemieckie. W 1920 r. ksiądz Reginek jako wikary parafii pw. św. Jadwigi w Królewskiej Hucie napisał jeszcze broszurę Die oberschlesische Frage (Kwestia górnośląska), w której wyłożył swoje poglądy na problem autonomii górnośląskiej. Jednak nauczony doświadczeniem emigracyjnym nieufności do Niemców, podczas kampanii plebiscytowej związał się z PKPleb. w Bytomiu. Oprócz wspomnianej broszury opublikował też Moralność a dobroczynność ludu górnośląskiego. Po plebiscycie podjęto w Związku Górnoślązaków próbę powrotu do haseł neutralizacji Górnego Śląska, ale podczas III powstania jego działalność zamarła. Jeszcze w latach 1922–1923 na czele Związku stał J.

i wędliniarnie. Rozwijali szkolnictwo, rzemiosło i handel. Niektórzy polscy zesłańcy rozpoczęli działalność naukową i kulturalną. Do nich należeli przyrodnicy i geologowie: Aleksander Czekanowski, Benedykt Dybowski czy Jan Czerski, którzy dokonali niepowtarzalnych odkryć geologicznych w środowiskach, w których się znajdowali. Do odkrywców nowych złóż złotonośnych na Syberii należał Tomasz Zan – filomata skazany na wieloletnią zsyłkę. Nieocenione zasługi dla kultowego dziedzictwa ludności wschodniej Syberii oddali Edward Piekarski, Wacław Sieroszewski czy Bronisław Piłsudski – badacz języka i kultury Ajnów. Byli też Polacy, którzy dobrowolnie wyjeżdżali na Sybir i Daleki Wschód w poszukiwaniu lepszego życia, zakładając tam „polskie kolonie”. Ignacy Sobieszczański (1872–1952) z własnej woli udał się do Rosji. Szukając złóż złota, odkrył bogate złoża antracytu. Na początku XX wieku założył sieć kopalń, co postawiło go w gronie najbogatszych przemysłowców Rosji. Witold Zglenicki (1850–1904) to odkrywca złóż ropy naftowej. Skonstruował urządzenie do wydobywania ropy z dna morza. Pisali o nim, że „uczynił z Baku naftowe Eldorado”. Alfons Koziełł-Poklewski (1809– 1890) uruchomił na Syberii regularną żeglugę rzeczną, pierwszą w Rosji fabrykę fosforu, kwasu siarkowego na Uralu, fabrykę szkła, porcelany, dziewięć fabryk żelaza, kilka kopalń złota i srebra oraz największą w Rosji kopalnię szmaragdów na Uralu. Wyróżniał się w działalnością społeczną, zakładając żłobki, przedszkola, szkoły i jadłodajnie. Budował kościoły, a nawet cerkwie. Jego działalność dała miejsca pracy tysiącom ludzi zachodniej Syberii, a przede wszystkim zesłańcom polskim. Ksawery Pruszyński w książce Noc na Kremlu napisał: „Jeżeli Niemcy uważają, że wkład ich narodu w naszą cywilizację jest duży, to jest to przecież niczym w porównaniu z wkładem polskim w kraju za Uralem”. Zesłania z okresu II wojny światowej w głąb Rosji Sowieckiej trudno porównać do tych z XIX wieku. Zsyłani za Ural Polacy pracowali ciężko w łagrach, które faktycznie były nastawione na unicestwianie uwięzionych ludzi. Wróćmy do ustawy prezydenta III RP Andrzeja Dudy o świadczeniach pieniężnych przysługujących osobom zesłanym lub deportowanym przez władze ZSRR. Na pewno nikt nie zaprzeczy, że sybirakom takie świadczenia pieniężne się należą. Ale dlaczego płacić mamy my – obywatele Polski? Dlaczego mamy jeszcze dopłacać do zsyłek i deportacji, a przede wszystkim do ciężkiej, niewolniczej pracy tysięcy naszych rodaków, którzy budowali gospodarkę Rosji nie za pieniądze, lecz za marną miskę strawy? Czy nie powinien zapłacić za to rząd Rosji? A z drugiej strony – gdybyśmy teraz nie zrekompensowali tych krzywd choć w tak małym zakresie „dzieciom Sybiru”, które jeszcze żyją – czy doczekałyby się odszkodowań od Rosji? K Autor dziękuje Panu Eugeniuszowi Cymborowi, Prezesowi Oddziału Związku Sybiraków w Gliwicach, za udostępnienie materiałów oraz pomoc w napisaniu niniejszego artykułu.

Dokończenie ze str. 9

Wspomnienie o księdzu Tomaszu Reginku Stanisław Orzeł

M

imo to w połowie stycznia 1919 r. Komitet Górnośląski przekształcił się w Związek Górnoślązaków (Bund der Oberschlesien), którego sekretarzem generalnym – i faktycznym przywódcą – został ks. T. Reginek. Innymi przywódcami byli: Antoni Gemander, Józef Musioł, dr J. Reginek, dr Teodor Werner i ks. dr Wiktor Dorynek. Podtrzymano hasło „Górny Śląsk dla Górnoślązaków”. Kiedy Związek zażądał natychmiastowego zniesienia pruskich ustaw wyjątkowych przeciw polskim Górnoślązakom, niezwłocznego równouprawnienia języka polskiego z niemieckim, powołania na urzędy państwowe Górnoślązaków mówiących oboma językami, zapewnienia wolności wyznania oraz zniesienia rozdziału Kościoła od państwa, utworzenia odrębnej górnośląskiej prowincji kościelnej, najszerszego rozciągnięcia ustawodawstwa socjalnego, opieki państwa nad oświatą ludową i niepodzielności

Górnego Śląska – będący od marca 1919 r. komisarzem rządu pruskiego na Górnym Śląsku Friedrich Otto Hőrsing uznał „independentów”, liczący podobno 400 tys. zwolenników śląski ruch niepodległościowy, za przejaw zdrady niemieckiego państwa. Nastąpiły aresztowania najaktywniejszych działaczy. Niemcy aresztowali dr. J. Reginka, a ks. Reginek, aby uniknąć jego losu, został zmuszony do emigracji ze Śląska i trafił do Paryża, gdzie spotkał się z Romanem Dmowskim. W tym czasie górnośląska Centrum-Partei zaczęła głosić postulat nadania Górnemu Śląskowi statusu osobnego landu, kraju związkowego w niemieckiej Rzeszy, a lider górnośląskiego Centrum, ks. Karl Uliczka, próbował nawet – bezskutecznie – w Paryżu, Londynie i Rzymie uzyskać cofnięcie decyzji o plebiscycie na Górnym Śląsku w zamian za poparcie niemieckich i górnośląskich katolików, wbrew rządowi protestanckich

Prus, odrębnego państwa górnośląskiego. Niepowodzenie tych jego starań doprowadziło podczas zjazdu w Kędzierzynie 10 września 1919 r. górnośląskie Centrum-Partei do decyzji o rezygnacji z dążeń do neutralności Górnego Śląska. Zamiast tego partia katolicka podtrzymała postulat samodzielności (Selbständig­ keit) górnośląskiej, którą rozumiano jako przekształcenie Górnego Śląska w kraj związkowy (land) Rzeszy lub samorządną prowincję Prus. Związek Górnoślązaków pod kierownictwem J. Musioła opracował plany – podejmujące koncepcje do niedawna propagowane na forum międzynarodowym przez C. Uliczkę – według których wolne państwo górnośląskie miało być republiką pod kontrolą Ligi Narodów. Do independentystów przyłączył się w tym czasie Anzelm Stroka, były członek Zjednoczonych Związków Górnoślązaków Wiernych Ojczyźnie (Vereinigte Verbände Heimattreuer Oberschlesier

Przyszłe Państwo Górnośląskie miało pokojowo rozwiązać konflikt polsko-niemiecki o te ziemie. Na wzór wielojęzycznej Szwajcarii czy też Belgii, miało równo traktować wszystkie grupy językowe właśnie w dziedzinie języka, kultury i spraw socjalnych. z księciem pszczyńskim Janem Henrykiem XV i księciem bytomskim Gwidonem Henckel von Donnersmarckiem na czele oraz większość rodzimego kleru katolickiego. Siedziba władz republiki miała być w Bytomiu lub Gliwicach, językami urzędowymi: polski i niemiecki.

Musioł, ale później zaprzestał działalności, a organizacja zanikła. 22 lipca 1923 r. ks. T. Reginek przejął administrację parafialną kościoła pw. św. Antoniego Padewskiego w Rybniku. Do wybuchu II wojny światowej był proboszczem parafii Matki Boskiej Bolesnej w tym mieście, gdzie dał się poznać jako sprawny reformator i organizator życia parafialnego i społecznego (był członkiem rady miasta i rady powiatu). Od 24 lutego 1931 r. ks. Reginek objął funkcję dziekana dekanatu rybnickiego. W czasie II wojny światowej został wikariuszem generalnym biskupa polowego ks. Józefa Gawliny dla Polskich Sił Zbrojnych na Bliskim Wschodzie i Afryce. Po wojnie nie wrócił na Śląsk. Zaangażował się w opiekę nad polskimi uchodźcami poza Europą. Zamieszkał w USA. Do kraju powrócił w 1973 r. i zamieszkał w Oleśnie, gdzie zmarł 21 stycznia 1974 r. Pochowany został na cmentarzu w Dobrzeniu Wielkim. Jego dorobek pisarski to liczne prace dotyczące spraw społecznych i religijnych, m.in. Potęga Polonii Amerykańskiej, Nowe życie w Chrystusie, Naśladowanie Świętych Pańskich z krótkim rozważaniem na każdy dzień. Najważniejszy dla historii Kościoła na Śląsku jest jednak jego pamiętnik pt. Proboszcz śląski – Wspomnienie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

12

Studenci do raportu przystąp! W dzisiejszych czasach rządy żelaznej ręki zaczynają panować w coraz większej liczbie kampusów uniwersyteckich w Chinach. Działacze studenccy, którzy ostatnio zabiegali o prawa pracownicze, otrzymali surową reprymendę, a niektórzy „zaginęli” za sprawą lokalnych służb bezpieczeństwa. Uniwersytetem Pekińskim, być może najbardziej znaną chińską uczelnią, kieruje były urzędnik państwowej bezpieki, który powołał nawet jednostki specjalne, aby wzmocnić zarówno nadzór dyscyplinarny, jak i kontrole, które zapewnią, że wszystkie aktywności w kampusie będą zgodne z linią partii. Kontrowersyjna weryfikacja poglądów politycznych przed egzaminem wstępnym na studia – polityka przyjęta

O

dbiorcy mają możliwość zapoznać się z najnowszymi ustaleniami historyków i ciekawymi materiałami źródłowym z zasobów wielu archiwów, muzeów i bibliotek. Ekspozycje przybliżają wydarzenia z najnowszej historii Polski oraz Górnego Śląska. Z okazji setnej rocznicy powstań śląskich w oddziale katowickiego IPN realizowanych i planowanych jest wiele ciekawych i nowatorskich projektów, między innymi infografiki poświęcone I, II i III powstaniu śląskiemu, ogólnopolskie dodatki prasowe z artykułami historyków poświęcone tej tematyce, a także wystawa Powstania śląskie 1919 –1921, udostępniona na stronie internetowej Instytutu do samodzielnego wydrukowania. W ramach obchodów stulecia II powstania śląskiego Oddziałowe Biuro Edukacji przygotowało również wystawę Rok 1920 na Górnym Śląsku, która jest kontynuacją ubiegłorocznej ekspozycji pt. Rok 1919 na Górnym Śląsku. Te projekty wystawiennicze prezentują w sposób przystępny i zrozumiały dla każdego odbiorcy skomplikowaną sytuację polityczną na Górnym Śląsku, jaka zaistniała po zakończeniu I wojny światowej, a która spowodowała, że Górnoślązacy, w odróżnieniu od Polaków zamieszkałych w innych regionach, nie znaleźli się w granicach odrodzonego państwa polskiego. Długotrwała walka o przynależność tego regionu, prowadzona wszelkimi dostępnymi środkami między Polakami a Niemcami, zakończyła się dopiero jesienią 1921 roku podziałem Górnego Śląska między te dwa państwa. Ostateczne włączenie części Górnego Śląska przyznanej Polsce nastąpiło w czerwcu 1922 roku. Ten czas

Kiełbaski mogą wyglądać na talerzu niezwykle smacznie, ale niewielu będzie zainteresowanych całym procesem produkcji kiełbasy. Gdy w dzisiejszych czasach niektórzy członkowie zarządów z Wall Street i panda-huggerzy (aktywiści polityczni z Zachodu lub urzędnicy, którzy popierają politykę KPCh – przyp. red.) tak chętnie kibicują chińskiemu postępowi gospodarczemu, możliwe, że ich uwadze umykają najnowsze nagłówki w gazetach i innych mediach, dotyczące ogromnych naruszeń prawnych w Państwie Środka.

Pekin: najczarniejsza godzina przed świtem Peter Zhang

Pekin

w erze Mao – zostanie przywrócona w Chongqing (w 30-mln mieście w płd.-zach. Chinach) i prowincji Fujian. Ponowne wprowadzenie w życie tego wymogu wywołało poruszenie wśród chińskich internautów, którzy w komentarzach nazywają człowieka odpowiedzialnego za wprowadzenie powyższego przepisu „upośledzonym umysłowo”. Ci, którzy sprzeciwiają się „czterem podstawowym zasadom” KPCh, mają rejestry kryminalne lub są moralnie skorumpowani, nie przejdą „weryfikacji z ideologii i moralności politycznej” – stwierdza „Chongqing Daily”. Te „cztery podstawowe zasady” powstały w 1979 roku, kiedy Deng Xiaoping konsolidował swoją władzę polityczną. Brzmią one następująco: 1. Musimy trzymać się drogi socjalistycznej; 2. Musimy podtrzymywać dyktaturę proletariatu; 3. Musimy podtrzymywać przywództwo partii komunistycznej; 4. Musimy podtrzymywać myśl marksizmu-leninizmu-Mao Zedonga. Dla ludzi z Zachodu wydaje się to czymś archaicznym i niedorzecznym, ale urzędnicy z KPCh wciąż mówią w ten sposób i próbują zmusić do tego następne pokolenie. obfitował na Górnym Śląsku w wiele wydarzeń, które w podręcznikach historii są traktowane marginalnie. Uczniom trudno jest zrozumieć zawiłą sytuację polityczną i międzynarodową, a rola powstań śląskich w procesie kształtowania się granic II RP także dla wielu dorosłych mieszkańców Śląska pozostaje tematem nieznanym. Lukę w edukacji szkolnej próbuje wypełnić IPN, m.in. poprzez wspomniane wystawy. Ekspozycja ubiegłoroczna przedstawiała najważniejsze wydarzenia 1919 roku – takie jak powstanie konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, która rozpoczęła przygotowania do walki zbrojnej, decyzje traktatu wersalskiego, na mocy którego o losach tego regionu miał zadecydować plebiscyt oraz przyczyny, przebieg i skutki I powstania śląskiego. W tym roku katowicki IPN udostępnił wystawę, która w atrakcyjnej formie przedstawia kompilację najważniejszych wydarzeń na Górnym Śląsku sprzed stu lat. Wystawę rozpoczyna data 10 stycznia 1920 roku, kiedy wszedł w życie traktat wersalski. Zgodnie z postanowieniami tego traktatu pokojowego, wojska niemieckie opuściły obszar plebiscytowy, a na ich miejsce przybyły wojska francuskie i włoskie. Z kolejnych plansz wystawy dowiadujemy się, że rządy na Górnym Śląsku objęła Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, której zadaniem było utrzymać ład publiczny oraz przygotować i przeprowadzić plebiscyt. Podlegały jej administracja państwowa, sądy, policja i wojsko. Następnie przedstawiona jest działalność Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu z komisarzem Wojciechem Korfantym oraz jego powiatowych odpowiedników, którzy

FOT. WONG ZIHOO / UNSPLASH

Hongkong Hongkong, terytorium chińskie, któremu niegdyś zazdroszczono wolności słowa, jest obecnie na prostej drodze, aby stać się kolejnym miastem Chin kontynentalnych. W październiku 2018 r. redaktorowi „Financial Times Asia”, Victorowi Malletowi, odmówiono przyznania wizy wkrótce po tym, jak w Hongkong Foreign Correspondent Club gościł miejscowego działacza – głosiciela wolności. W listopadzie jedyna w Hongkongu wystawa rysownika Baidiucao została nieoczekiwanie odwołana na dzień przed jej otwarciem. W tym samym czasie wiele mediów informowało, że wizytujący Hongkong chińscy sędziowie wzięli udział w szeroko nagłośnionym spotkaniu branżowym KPCh, które odbyło się w miasteczku studenckim, gdzie uczestniczyli w kursie „Mistrz prawa”. Niewiele brakowało, aby Ma Jian, londyński pisarz, dysydent, nie pojawił się w Centrum Dziedzictwa i Sztuki Tai Kwun w Hongkongu, gdzie odwołano zaplanowane z jego udziałem wydarzenie, ale później

zmieniono decyzję z powodu nacisków społecznych. Ma powiedział gazecie „The New York Times”: „Przedtem Hongkong był rajem dla sztuki i literatury – miejscem, w którym czuliśmy, że możemy ukryć się przed Chinami i znaleźć prawdziwą wolność myśli, ale te czasy powoli mijają”.

Falun Gong Spośród tych wszystkich ściśle kontrolowanych przez KPCh kwestii o represjach wobec ruchu duchowego Falun Gong mówiono w głównych mediach najmniej. W 2018 roku zauważono eskalację represji KPCh wobec praktykujących Falun Gong w Chinach. Każdego miesiąca policja na terenie całego kraju organizowała łapanki, podczas których aresztowała setki praktykujących, i wysłała ich do ośrodków detencyjnych lub do więzień, jak wynika z doniesień opublikowanych na Minghui.org, stronie internetowej Falun Gong. Falun Gong, znane również jako Falun Dafa, jest praktyką medytacyjną ze szkoły Buddy. Państwo chińskie, jego Komisja Sportowa i środowisko

Wśród licznych działań edukacyjnych prowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej w Katowicach w ciągu dwudziestu lat działalności, projekty wystawiennicze zajmują miejsce szczególne. W ramach popularyzacji wiedzy historycznej Oddziałowe Biuro Edukacji Narodowej organizuje wystawy skierowane do szerokiego grona odbiorców, przeznaczone do prezentacji zarówno w ogólnodostępnej przestrzeni na wolnym powietrzu, jak i wewnątrz szkół oraz instytucji kultury.

Rok 1920 na Górnym Śląsku Wystawa Oddziału IPN w Katowicach Renata Skoczek

Wystawa w Przystanku Historia – Centrum Edukacyjnym IPN w Katowicach

intensywnie działali na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski. Dalej czytamy, że taką samą działalność na rzecz pozostawienie Górnego Śląska

w Niemczech prowadził Niemiecki Komisariat Plebiscytowy z siedzibą w Katowicach, a napięte relacje między polską i niemiecką ludnością osiągnęły

FOT. OBEN IPN KATOWICE

P

iętnastu urzędujących w Pekinie ambasadorów z Zachodu wystosowało pismo z prośbą o spotkanie z Chenem Quanguo, szefem Komunistycznej Partii Chin urzędującym w prowincji Xinjiang, gdzie, według doniesień, w obozach reedukacyjnych przetrzymywanych jest około miliona Ujgurów. W obliczu narastających dowodów na naruszenia praw chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi, odpowiadając na pismo, przestrzegł ambasadorów, aby uważali na „plotki i pogłoski”, jego rzeczniczka natomiast określiła dokument jako bardzo nieuprzejmy. Te oficjalne odpowiedzi pociągnęły za sobą ostrą naganę ze strony niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa: „W żadnym wypadku nie możemy zaakceptować obozów reedukacyjnych. Potrzebujemy przejrzystości, aby właściwie ocenić, co się tam dzieje”. Chiny są sygnatariuszem Pow­ szechnej Deklaracji Praw Człowieka i stałym członkiem potężnej Rady Bezpieczeństwa ONZ. Z biegiem lat wydaje się, że ONZ i społeczność międzynarodowa przyzwyczaiły się do rozszalałego łamania praw człowieka przez komunistyczny reżim, a może wręcz na nie zobojętniały. W listopadzie 2018 r. Rada Praw Człowieka ONZ, z której członkostwa niedawno zrezygnowały Stany Zjednoczone, ponownie przyznała miejsce Chinom. Według artykułu opublikowanego w „The Guardian” Julie de Rivero z Human Rights Watch uważa wybranie Chin za „niepokojące z dwóch powodów. Jednym z nich są ich akta dotyczące praw człowieka w Chinach – członkowie rady mają spełniać w tym zakresie najwyższe standardy. Po drugie są oni całkowicie negatywnymi graczami wewnątrz rady, ponieważ odrzucają wszelkie inicjatywy, jakie wiązałyby się z odpowiedzialnością państw za łamanie praw człowieka”.

KURIER·ŚL ĄSKI naukowe zajmujące się qigongiem początkowo zachwalały korzyści zdrowotne wynikające z uprawiania Falun Gong oraz nauki moralne dotyczące prawdy, życzliwości, cierpliwości – miało to miejsce we wczesnych latach 90., kiedy Li Hongzhi, założyciel praktyki, wygłaszał publiczne wykłady w całych Chinach. Zgodnie z artykułem opublikowanym w 1999 roku przez magazyn „U.S. News & World Report”, przedstawiciel chińskiej Komisji Sportowej powiedział: „Falun Gong i inne rodzaje qigongu mogą przynieść każdemu oszczędność 1000 juanów rocznie. Jeśli praktykuje to 100 milionów ludzi, to roczne oszczędności na opłatach za leczenie wyniosą 100 miliardów juanów”. Z powodu ogromnych korzyści zdrowotnych wynikających z uprawiania tej praktyki władze chińskie obsypały Falun Gong i jego założyciela wieloma podziękowaniami za zasługi dla społeczeństwa. W związku z tym pod koniec lat 90. Falun Gong było najpopularniejszym systemem zdrowotnym. Według danych przedstawionych w „U.S. News & World Report” Falun Gong stało się „największą organizacją wolontariacką w Chinach, większą nawet niż KPCh”. Nie była to jednak dobra wiadomość dla Falun Gong funkcjonującego w społeczeństwie komunistycznym. Miesiąc miodowy z państwem partyjnym zakończył się gwałtownie w 1999 roku, kiedy to Jiang Zemin, ówczesny przywódca KPCh, dowiedział się, że około 70 do 100 milionów chińskich obywateli, w tym wielu urzędników i członków KPCh, jest zwolennikami tej buddyjskiej praktyki medytacyjnej. W kwietniu 1999 roku, niedługo po tym, jak około 10 000 praktykujących Falun Gong zaapelowało o swoje prawa przed Zhongnanhai, siedzibą przywódców KPCh, Jiang doszedł do wniosku, że musi tę grupę zlikwidować. Zgodnie z informacjami przedstawionymi na stronie China Brief Fundacji Jamestown, 10 czerwca 1999 r. Jiang utworzył podobne do gestapo „Biuro 6-10” działające w ramach Politbiura, które miało kierować ogólnokrajową kampanią prześladowań wobec Falun Gong. Biuro 6-10 z kolei utworzyło podległe biura na wszystkich szczeblach partii i administracji państwowej, którym przyznano pozasądową władzę przeprowadzania łapanek, zatrzymywania i skazywania praktykujących na kary więzienia w obozach pracy, ośrodkach prania mózgu, szpitalach psychiatrycznych itd. Ogólnokrajowe prześladowania i masowa kampania propagandowa oczerniania Falun Gong rozpoczęły się 20 lipca 1999 roku. Te same narzędzia represji KPCh stosuje dzisiaj wobec Ujgurów. apogeum w sierpniu 1920 roku, kiedy wojsko polskie toczyło ciężkie walki z bolszewikami. Niemcy, chcąc wykorzystać trudną sytuację Polski, podjęli zbrojną próbę przejęcia obszaru plebiscytowego. Jedna z plansz jest poświęcona dramatycznym wydarzeniom, które rozegrały się 17 i 18 sierpnia na ulicach Katowic i doprowadziły do śmierci znanego polskiego lekarza i działacza narodowego Andrzeja Mielęckiego, brutalnie zamordowanego przez bojówki niemieckie, oraz do zniszczenia redakcji polskich gazet i wielu lokali prowadzonych przez Polaków, w tym siedziby Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Wystawa omawia przebieg II powstania śląskiego, które zakończyło się dla Polaków sukcesem w postaci rozwiązania znienawidzonej niemieckiej policji Sicherheitspolizei, zwanej Sipo, i utworzeniem polsko-niemieckiej Policji Plebiscytowej (Abstimmungspolizei, w skrócie Apo). Ekspozycja kończy się datą 30 grudnia 1920 roku, kiedy to Międzysojusznicza Komisja ogłosiła Regulamin plebiscytu na Górnym Śląsku, ale termin głosowania nadal pozostawał nieznany. Na wystawie prezentowanych jest ponad trzydzieści fotografii, które ilustrują wspomniane wyżej wydarzenia. Niektóre ze zdjęć nigdy nie były publikowane i prezentowane są w Polsce po raz pierwszy. Zdjęcie kamienicy przy obecnej ul. Plebiscytowej 1 w Katowicach – wykonane przez reportera niemieckiej gazety „Süddeutsche Zeitung” po zdemolowaniu lokalu Polskiego Komitetu Plebiscytowego przez niemieckie bojówki w dniu 18 sierpnia 1920 roku – odnalezione zostało w zasobach jednej z brytyjskich agencji fotograficznych. Ciekawe są zdjęcia francuskich żołnierzy stacjonujących na Górnym

W ciągu ostatnich 21 lat KPCh zmieniła dwóch przywódców, jednak kontynuowana jest polityka prześladowania Falun Gong, gdzie w następstwie tortur i innych form nadużyć zmarło ponad 4000 osób, śmierć wielu ofiar nastąpiła w wyniku grabieży organów, a miliony osób zostały wtrącone do więzień i obozów pracy. Prof. Manfred Nowak, specjalny sprawozdawca ONZ ds. tortur (w latach 2004–2010 – przyp. red.), stwierdził w 2005 roku, że 2/3 zgłoszonych przypadków tortur w Chinach dotyczyło praktykujących Falun Gong. Najbardziej wstrząsającą zbrodnią KPCh jest przerażająca praktyka grabieży organów od więźniów sumienia, którą śledczy opisali jako ludobójstwo z zimną krwią na praktykujących Falun Gong. Pomimo rezolucji przyjętych przez Parlament Europejski i Kongres Stanów Zjednoczonych, potępiających grabież organów w Chinach, światowi liderzy i kraje demokratyczne muszą jeszcze podjąć konkretne działania, by powstrzymać tę odrażającą zbrodnię przeciwko ludzkości. Media głównego nurtu uczyniły niewiele w zakresie przeprowadzenia śledztw i ogłoszenia raportów na ten temat. W liście do organizacji Friends of Falun Gong z 2001 roku kongresman Tom Lantos, który przeżył Holokaust, napisał: „Prawda jest taka, że na dłuższą metę kłamstwa, okrucieństwa i prześladowania nigdy nie mogą wygrać z tym, co ludzie robią i myślą, nie mogą wygrać w Chinach”. Konieczne jest, aby ludzkość uświadomiła sobie, że obrona praw człowieka jest w istocie kwestią ochrony fundamentalnych zasad naszego człowieczeństwa. Biorąc pod uwagę to, co KPCh czyniła przez dekady, stanowi ona dziś największe zagrożenie dla ludzkości. Dzisiejsze rozszalałe represje w Chinach są rzeczywiście niepokojące, ale może jest to najczarniejsza godzina przed świtem. Podczas swojego ostatniego wystąpienia na Uniwersytecie Chińskim w Hongkongu powszechnie lubiany i znany ze swej szczerości Chan Kin-man, profesor nadzwyczajny w dziedzinie socjologii, od niedawna emeryt, zakończył wykład, mówiąc do sali wykładowej wypełnionej setkami studentów i zwolenników ruchu żółtych parasolek: „Tylko będąc otoczeni ciemnością, możemy zobaczyć gwiazdy”. Nikt prawdopodobnie nie opisał okresu cierpień w tak pełen nadziei sposób, jak zrobił to angielski poeta Percy Bysshe Shelley: „Wietrze, jeśli nadejdzie zima, czy wiosna może być daleko w tyle?”. Tak, wiosna musi nadejść, im szybciej, tym lepiej. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 29.11.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Śląsku, pochodzące z zasobów Francuskiej Biblioteki Cyfrowej, oraz zdjęcia wykonane przez słynnego fotografa górnośląskiego Maxa Steckla, który udokumentował opuszczanie Górnego Śląska przez wojska niemiec­kie i wkroczenie wojsk francuskich do Katowic. Zdjęcia ze zbiorów Muzeum Czynu Powstańczego w Górze Św. Anny – Oddziału Muzeum Śląska Opolskiego ukazują polskie patriotyczne demonstracje, które masowo miały miejsce w kwietniu i maju 1920 roku. Ekspozycję uzupełniają ciekawe dokumenty, na przykład legitymacja stenotypistki Polskiego Komisariatu Plebiscytowego z podpisem W. Korfantego, pieczęcie, odznaczenia, plakaty oraz mapa ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach, przedstawiająca schemat organizacyjny POW Górnego Śląska tuż przed wybuchem II powstania śląskiego. Treść wystawy komentują trafnie dobrane cytaty pochodzące z różnych źródeł historycznych, np. odezw Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, relacji prasowych. Nowoczesna forma graficzna, utrzymana w kolorze ciemnoróżowym, to efekt współpracy ze studiem graficznym Niko Studio, którego właścicielem jest Bogusław Nikonowicz. Wystawa do końca 2020 roku jest prezentowana w Przystanku Historia – Centrum Edukacyjnym im. Henryka Sławika przy ul. św. Jana 10 w Katowicach. Tak jak inne ekspozycje przygotowane przez IPN, będzie dostępna do bezpłatnego wypożyczenia. Oferta adresowana jest do placówek oświatowych, stowarzyszeń, instytucji kultury oraz muzeów, a panele wystawowe są łatwe do przewiezienia i ustawienia. K




Nr 77

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Listopad · 2O2O Przerwana Msza w katedrze – wielki smutek

Jolanta Hajdasz

N

a początek przekazuję wszystkim biskupom i kapłanom w naszym kraju wyrazy wsparcia i solidarności w tych trudnych dniach diabolicznych ataków na Kościół i na najświętsze, najważniejsze dla nas, katolików, wartości. Te wszystkie profanacje, prowokacje, protesty to akcje, na które trudno patrzeć spokojnie, bez bólu i obawy o przyszłość. To sterowana i finansowana działalność przeciwko Kościołowi. Nie chodzi przecież tylko o aborcję. Widzimy to od dawna i w gronie dziennikarzy prawicowych nie raz, nie dwa rozmawialiśmy na ten temat, czekając tylko na to, kiedy to wszystko wybuchnie. Takiej agresji i świętokradztwa nikt nie potrafił jednak przewidzieć. Znowu na ulicach setki dziewcząt, dziesiątki agresywnych młodych ludzi. I setki kobiet w średnim, a nawet starszym wieku. Wszyscy manifestujący sprawiają wrażenie osób poranionych, jakby krzykiem i wyzwiskami chcieli zwrócić uwagę na siebie, na jakiś swój ból i swoje życiowe błędy, o których nie potrafią myśleć bez strachu. Ci, którzy protestują w ten skandaliczny i haniebny sposób, jaki od kilku dni obserwujemy na ulicach naszych miast, sprawiają po prostu wrażenie, jakby sami dokonali aborcji lub pomagali bliskiej sobie osobie to zrobić. Matki prowadzące nastoletnie córki do ginekologów po środki antykoncepcyjne, gdy tylko dziewczynka zaczyna się spotykać z jakimś kolegą, chłopaki, którzy zmieniają partnerki jak przysłowiowe rękawiczki z tygodnia na tydzień, z imprezy na imprezę, kobiety i mężczyźni, którzy nigdy nie potrafili być sobie wierni i tak dalej. Dużo tego wokół nas. Ludzie, którzy teraz, po decyzji Trybunału Konstytucyjnego, wręcz zioną na ulicach irracjonalną wściekłością, a z okropnego przekleństwa, wykrzykiwanego także w kierunku Kościoła i jego kapłanów, zrobili główne hasło swojego protestu – są pierwszymi ofiarami współczesnego lewackiego myślenia, które zagraża realnie nam wszystkim. Jak im pomóc, jak do nich dotrzeć? – te pytania nurtują mnie coraz bardziej natarczywie. Niestety jest to trudne, a może nawet już niemożliwe. W ostatnich kilku latach internet wytworzył nieznane wcześniej kanały komunikacji masowej, przebiegające zupełnie inaczej niż w świecie mediów tradycyjnych, dostępnych dla każdego. Te nowe media to nie tylko media społecznościowe, takie jak Facebook, ale nowsze, dobrze zakamuflowane, lepiej ukryte przed osobami z zewnątrz, bardzo atrakcyjne dla nastolatków przez tę tajemniczość i zapewnienie poczucia odrębności swojej grupy. Bardzo łatwo w ten sposób przekazać młodzieży nawet szkodliwą dla niej wiedzę. Niemal każdy ma w rękach telefon od pierwszych minut po przebudzeniu i z tym migającym ekranem żegna mijający dzień, gdy idzie spać. Tak naprawdę nikt nie wie, jakie strony jego dziecko, współmałżonek albo partner przegląda, z kim się kontaktuje, kogo obserwuje i kto przysyła mu każdego ranka nowe filmiki, zdjęcia i oczywiście newsy, wiadomości z kraju i ze świata. Tacy ludzie są najbardziej podatni na manipulację. I co najbardziej niepokojące, zdecydowana większość aktywności w sieci to jest aktywność w tzw. darknecie, czyli tej części internetu, która oferuje tylko to, co jest nielegalne, niemoralne, niezdrowe… Branża medialna mówi o tym zupełnie otwarcie, że darknet to dziś 2/3 wszystkich przekazów, jakie docierają do współczesnych odbiorców. Mamy więc i w Polsce do czynienia z pokoleniem, które wychowało się niejako samo, ulegając wpływom nie wiadomo kiedy i czyim. Należę do tej grupy osób, która wyraża wielkie uznanie dla odwagi sędziów TK za ich jednoznaczne orzeczenie, że nie jest zgodne z konstytucją zabicie dziecka w łonie matki tylko dlatego, że to dziecko jest chore. Ufam, że decyzja TK będzie szybko opublikowana i nikt jej nie zmieni, choćby nie wiem ile feministek urządzało coraz bardziej szokujące manifestacje. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Wygrało życie!

2

Wirus groźniejszy niż COVID Ludzkość zaatakował wirus, którego konsekwencje są o wiele głębsze i trwalsze niż każdej zarazy. Jest to wirus antyosobowy i antyludzki. Polega na kwestionowaniu godności osoby ludzkiej i lekceważeniu przyrodzonej człowiekowi wolności. S. Katarzyna Purska USJK

3

Wybitny Wielkopolanin – prof. Marcin Nadobnik Wspomnienie o zasłużonej dla Wielkopolski i całej Polski postaci profesora statystyki, naukowca i dydaktyka, patrioty i szlachetnego człowieka, dostrzegającego i hojnie wspierającego potrzebujących. Aleksandra Tabaczyńska

4

Nadbudowa, głupcze!

Nie spodziewaliśmy się takich protestów, ponieważ nasz wniosek do Trybunału Konstytucyjnego nie spotkał się z odpowiedzią czysto prawną, nikt na ten temat nie chciał dyskutować, nie publikowano nawet specjalnych stanowisk, które by kwestionowały nasz pogląd i nasze argumenty – mówi Bartłomiej Wróblewski, poseł PiS, autor wniosku do TK w sprawie usunięcia z tzw. ustawy aborcyjnej przesłanki eugenicznej FOT. Z ARCHIWUM BARTŁOMIEJA WRÓBLEWSKIEGO

Z Bartłomiejem Wróblewskim, posłem Prawa i Sprawiedliwości, prawnikiem, autorem wniosku z 2017 roku o stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności z Konstytucją RP dopuszczalności aborcji eugenicznej, rozmawia Jolanta Hajdasz.

P

anie Pośle, należę do osób, które wyrażają wielkie uznanie dla odwagi sędziów TK za ich szlachetną decyzję i dlatego naszą rozmowę chcę zacząć od gratulacji dla Pana, posła PiS z Poznania, który był inicjatorem wniosku do Trybunału Konstytucyjnego i który przez te ostatnie trzy lata, gdy czekał on na rozpatrzenie przez TK, śmiało i publicznie bronił zawartej w nim argumentacji o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci.

Wyrok TK nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia matki ani przesłanki kryminalnej, czyli sytuacji, w której do poczęcia doszło podczas gwałtu bądź kazirodztwa, nie dotyczy środków antykoncepcyjnych ani badań prenatalnych. Nasz wniosek dotyczył tylko eugeniki. Była to praca kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osób, które w się w tę sprawę zaangażowały. Nie składa się takiego wniosku, mając na uwadze tylko i wyłącznie własne przekonania, ale konsultuje się go z różnymi osobami i środowiskami. Oczywiście ten wniosek był uzgodniony na samym początku

z Jarosławem Kaczyńskim, z władzami Prawa i Sprawiedliwości, a także z politykami innych formacji sejmowych; jeszcze wcześniej także z przedstawicielami Kościoła, organizacjami pro life oraz z konserwatywnie nastawionymi prawnikami. Dlaczego zdecydowaliście się skierować ten wniosek do Trybunału Konstytucyjnego? Wniosek został skierowany do Trybunału Konstytucyjnego dlatego, że przez długi czas w parlamencie nie udawało się wzmocnić ochrony życia. Uznaliśmy, że trzeba przenieść dyskusję na poziom czysto prawny, konstytucyjny. W czasie dyskusji parlamentarnych brane są bowiem pod uwagę różne czynniki – społeczne, ekonomiczne, polityczne, a argumenty prawne często dopiero w dalszej kolejności. Wydawało nam się, że przeniesienie tej dyskusji na poziom konstytucyjny da większą szansę na spokojniejszą dyskusję na ten temat, w szczególności ze względu na to, że dyskusja prawna powinna ograniczać się do rzeczowych argumentów i tego, co się komu należy, co komu prawo gwarantuje. A przecież Konstytucja uchwalona w 1997 r. i podpisana przez postkomunistycznego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego jest wręcz Waszym sprzymierzeńcem. Tak. I dodatkowo trzeba podkreślić, że przecież w tej sprawie wcześniejsze orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego było jednoznaczne. Z jednej strony mamy więc artykuł 38 Konstytucji mówiący o prawie do życia, artykuł 30 o godności człowieka, a z drugiej strony – orzeczenia samego TK, np. z 1997 r., później z 2004 i 2008 r., mówiące o tym, że jest się człowiekiem także przed narodzeniem, że

życie w okresie prenatalnym podlega ochronie i że nie można nikogo tej ochrony pozbawić. I do tego było kilkadziesiąt stanowisk konstytucjonalistów, karnistów i cywilistów, którzy tą problematyką w ciągu ostatnich 20 lat się zajmowali i którzy zwracali uwagę, że nie można pozbawić dziecka ochrony w okresie życia prenatalnego, także dziecka chorego i niepełnosprawnego. Tak więc decyzja TK nie była dla nas zaskoczeniem. Biorąc pod uwagę te kwestie, wiedzieliśmy, że kierując się prawem, innej decyzji Trybunał nie powinien podjąć. Czy po decyzji TK, podtrzymującej przecież tylko jego wcześniejsze stanowiska, można było przewidzieć aż taką skalę protestów, tak wulgarne i agresywne manifestacje na ulicach, przed kościołami, w sejmie? Przed złożeniem tego wniosku wydawało się chyba wszystkim, z którymi rozmawialiśmy, że jest to najmniej konfrontacyjna droga do wzmocnienia ochrony życia, najmniej obciążona polityką. Nie spodziewaliśmy się takich protestów, ponieważ nasz wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, poza krótkotrwałą krytyką ze strony radykalnej lewicy, przez trzy lata nie spotkał się z odpowiedzią czysto prawną, nikt na ten temat nie chciał dyskutować, nie publikowano nawet specjalnych stanowisk, które by kwestionowały nasz pogląd i nasze argumenty. To, że od pewnego czasu narastają tendencje antykościelne, a nawet szerzej – antycywilizacyjne, to wiedzieliśmy. Do tego doszła wulgaryzacja, ten Ruch 8 gwiazdek w czasie wyborów, te niepokoje po zatrzymaniu „Margot”, aktywisty ruchu LGBT, który używał przemocy, a mimo to jego zachowanie było aprobowane przez środowiska lewicowe i część

liberalnych mediów. To pokazywało, że te emocje są nie tylko polityczne, ale także kulturowe, wręcz antykościelne, bo już wtedy pojawiły się wulgarne na-

Przed złożeniem tego wniosku wydawało się chyba wszystkim, z którymi rozmawialiśmy, że jest to najmniej konfrontacyjna droga do wzmocnienia ochrony życia, najmniej obciążona polityką. pisy na kościołach. Jednak nikt nie spodziewał się, że skala protestów i emocji może być tak duża. Jakie mogą być tego konsekwencje? Dziś trudno jest przewidzieć, kiedy emocje opadną. Na pewno jednak to wszystko pokazuje, jak zmienia się polskie społeczeństwo, bo ta decyzja TK w mojej ocenie stała się tylko katalizatorem tego, co w społeczeństwie istniało już wcześniej, co było przygotowywane i finansowane poprzez szkolenia na Zachodzie tak agresywnych bojówek jak Antifa, poprzez przygotowywanie aktywistów i gruntu społecznego do tych protestów i prowokacji. Jest to także poważne ostrzeżenie dla polskiej prawicy i Kościoła, że trzeba podejmować więcej działań społecznych, informacyjnych, formacyjnych. Dokończenie na str. 2

Warto się uczyć skuteczności i determinacji od bolszewików– mistrzów kreacji – którzy stworzyli z niczego elity do dziś trzymające rząd dusz w Polsce, i zadbać o powstanie silnych prawicowych elit. Rządzenie wbrew nadbudowie jest niestety skazane na klęskę. Jan Martini

5

Byłem przede wszystkim dziennikarzem Społeczeństwo się odradza, jednak uważam, że teraz w jakimś stopniu jest chore. To jest kwestia moralności. To jest kwestia godności narodowej, poczucia godności osobistej, spokojnego bytu. Wywiad Grzegorza Kaczorowskiego ze śp. red. Michałem Gulgowskim

6

Mały Oświęcim (II) Gdy nadchodził zmierzch, gdy słońca już nie było na świecie, wtedy te umęczone, biedne dzieci siadały na swoich zawszonych, piętrowych pryczach i wszystkie płakały. Te chwile mamę bolały najbardziej. Jolanta Sowińska-Gogacz

7

Św. Maksymilian Maria Kolbe Przed II wojną światową Niepokalanów był największym klasztorem na świecie, a wydawnictwo – największym w Polsce. Czy to nam coś przypomina? Andrzej Karpiński

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Mszę św. w poznańskiej katedrze w rocznicę śmieci prof. Jacka Łuczaka, orędownika opieki paliatywnej, przerwała bojówka LGBT. Bojówkarka, zapytana, czemu przeszkadzają innym się modlić, odpaliła bez wahania: „To jest wojna!”. Henryk Krzyżanowski


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Przerwana msza w katedrze – wielki smutek

Oświadczenie Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu w sprawie Listu JM Rektor UAM prof. dr hab. Bogumiły Kaniewskiej, komentującego wyrok Trybunału Konstytucyjnego

Henryk Krzyżanowski

FOT. HENRYK KRZYŻANOWSKI

Niedzielna Msza św. 25 października o 12:15 w poznańskiej katedrze miała zostać odprawiona za profesora Jacka Łuczaka w pierwszą rocznicę śmierci. Miała zostać, bo zaraz po Ewangelii przerwała ją bojówka ok. trzydzieściorga manifestantów, jak się potem okazało, z poznańskiej grupy Stonewall, zrzeszającej osoby LGBT.

protestować czy apelować o tolerancję dla katolików. Bojówkarka, zapytana przez starszą panią, czemu przeszkadzają innym się modlić, odpaliła bez wahania: „To jest wojna!”. Sprawujący Eucharystię proboszcz, widząc, że próby perswazji nic nie dają, przerwał nabożeństwo i poprosił o wezwanie policji, która zresztą była w gotowości w okolicach katedry. Dla wiernych, których wojna kultur pozbawiła niedzielnej Mszy, dominującym uczu-

przez obie strony. Gry i zabawy uliczne zaczynały się za bramą świątyni, gdzie my mogliśmy już rozwinąć solidarnościowe transparenty, a ZOMO ruszało do szarży. Ale to było dawno temu. Teraz myślę sobie, że wczesną zapowiedzią obecnych ataków na kościoły w Polsce było uniemożliwienie wygłoszenia wykładu ks. prof. Pawłowi Bortkiewiczowi przez młodziana pląsającego po stole w sukience. Ku uciesze i aprobacie obecnej na sali „postępowej” kadry humani-

Coś takiego nie mogłoby się przydarzyć za czasów wojny jaruzelsko-polskiej, kiedy kościoły były szanowane przez obie strony. Gry i zabawy uliczne zaczynały się za bramą świątyni. ciem były smutek i bezradność – no bo co można było zrobić (poza modlitwą, rzecz jasna)? Na wszelki wypadek dałem się spisać jako świadek i wróciłem smętnie do domu. A la guerre comme à la guerre, powie ktoś. Ale coś takiego nie mogłoby się przydarzyć za czasów wojny jaruzelsko-polskiej, kiedy kościoły były szanowane

stycznej mojego uniwersytetu. To było kilka lat temu w Poznaniu, ale historia, zdaje się, mocno przyśpieszyła od tamtego czasu. Na koniec motyw czysto osobisty. Dla mnie najsmutniejsze było to, że po raz pierwszy pomyślałem sobie, „Dobrze, że Ania tego nie dożyła”. Profesor Jacek Łuczak także. K

Wygrało życie!

Jak wobec tego wyglądają Pana relacje z Prawem i Sprawiedliwością? Z jednej strony ta wielka sprawa – doprowadzenie do usunięcia z naszego systemu prawnego przesłanki eugenicznej jako przyczyny zabijania nienarodzonych dzieci, a z drugiej – konflikt spowodowany ustawą „Piątka dla zwierząt”, bo głosował Pan w tej sprawie inaczej niż brzmiała rekomendacja PiS. Może nie wszyscy to rozumieją, ale tak naprawdę głosowanie w sprawie „Piątki dla zwierząt” i zabieganie o ochronę życia wynika z tych samych pobudek. W przypadku ochrony życia nienarodzonych mówimy o prawie do życia, a w przypadku „Piątki dla zwierząt” decydującym dla mnie argumentem było ograniczenie wolności religijnej. Wprawdzie nie jest to wolność religijna chrześcijan, ale wyznawców innych religii, niemniej jednak każdy, kto rozumie konstytucyjny system praw i wolności, bez trudu dostrzega ten problem. Jeśli dziś ktoś pozwoli na ograniczenie wolności religijnej żydów i muzułmanów, to niejako implicite godzi się na ograniczenie wolności religijnej chrześcijan, bo musi być konsekwencja w stosowaniu przepisów

Z Bartłomiejem Wróblewskim, posłem Prawa i Sprawiedliwości, prawnikiem, autorem wniosku z 2017 roku o stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny zgodności z Konstytucją RP dopuszczalności aborcji eugenicznej, rozmawia Jolanta Hajdasz.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

aborcji w sytuacji gwałtu. W naszym wniosku tego nie było, a mimo to reakcja jest porównywalna, a może nawet silniejsza niż wtedy, choć trudno to zestawiać, bo przecież mamy okres pandemii, zajęcia w szkołach, na uczelniach odbywają się zdalnie i nie wiemy, na ile te dzisiejsze manifestacje są odreagowaniem tej bardzo stresującej dla wszystkich sytuacji, głównie młodych ludzi, ale przecież nie tylko ich. Wielu z nich sprawia wrażenie, jakby do końca nie rozumieli, przeciwko czemu, komu i dlaczego protestują. Widzimy teraz, że główny argument przeciwników decyzji TK, który jest używany najczęściej, dotyczy przypadków najcięższych, letalnych i widać po wypowiedziach uczestników tych

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

regulujących prawa i wolności. Tak jak dzięki wyrokom TK z 1997 i kolejnym wiedzieliśmy, że Trybunał nie może orzec inaczej w przypadku ochrony życia, tak wiadomym jest, że

Nr 77 · LISTOPAD 2O2O · Wielkopolski Kurier Wnet nr 69  .  Data i miejsce wydania Warszawa 31.10.2020 r.  . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński

.

A

Prawica nie powinna ograniczać takich regulacji konstytucyjnych, które wzmacniają nasz ład cywilizacyjny, takich jak właśnie prawo do życia, wolność religijna czy prawo rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, albo jak autonomia rodziny.

.

.

G

protestów, jak dużo jest dezinformacji na ten temat. Część osób wypowiada się tak, jakby zlikwidowana była przesłanka kryminalna, co nie jest przecież prawdą. Dodatkowo mówi się, że nie będą przeprowadzane badania prenatalne, albo mówi się o lekceważeniu zagrożenia życia matki, chociaż takich konsekwencji ten wyrok TK nie niesie. Z konstytucji wynika nie tylko konieczność ochrony życia, ale także konieczność wsparcia dla kobiet w trudnych ciążach oraz większe wsparcie dla osób niepełnosprawnych. To jest sprawa, którą trzeba się zająć ponad podziałami. Mam osobiście nadzieję, że jedną z konsekwencji decyzji Trybunału Konstytucyjnego będzie także zwiększenie działań na rzecz osób niepełnosprawnych.

Korekta Magdalena Słoniowska

.

Reklama reklama@radiownet.pl

. .

jeżeli ostałby się zakaz uboju rytualnego, częściowy już na szczęście; ale jeśliby TK uznał tę ustawę za zgodną z Konstytucją, to byłoby to przywoływane jako argument utrudniający powoływanie się na wolność religijną, a więc ułatwiający sekularyzację państwa, gdyby prawica straciła władzę, a uzyskała ją lewica. Niezależnie więc od tego, że to bardzo mocno uderzałoby też w rolników, w przedsiębiorców i naruszało wolność gospodarczą, prawo własności i prawo do prywatności, to zasadniczym argumentem dla mnie było ograniczanie wolności religijnej. Prawica nie powinna ograniczać takich regulacji konstytucyjnych, które wzmacniają nasz ład cywilizacyjny, takich jak właśnie prawo do życia, wolność religijna czy prawo rodziców do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, albo jak autonomia rodziny. Każda taka decyzja, nawet jeśli jest przyjęta ze względu na inne istotne racje, ostatecznie obróci się przeciwko nam, chrześcijanom, nam, Polakom, dla których tradycyjne wartości są podstawowe i najważniejsze. Dziękuję za rozmowę.

K

Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska

.

A

.

Poznań, 27 października 2020 r.

Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, Przewodniczący AKO Prof. dr hab. Stefan Zawadzki, Wiceprzewodniczący AKO Członkowie Zarządu: dr hab. Grzegorz Musiał, prof. UAM dr hab. Elżbieta Czarniewska, prof. UAM dr hab. Jan Paradysz, prof. UEP dr Tadeusz Zysk prof. dr hab. Stanisław Paszkowski mgr inż. Piotr Cieszyński prof. dr hab. Wojciech Rypniewski mgr Ewa Ciosek prof. dr hab. Wojciech Święcicki prof. dr hab. Jacek Dabert dr hab. Witold Tyborowski, prof. UAM prof. dr hab. inż. Antoni Florkiewicz prof. dr hab. Jerzy Weres dr Zdzisław Habasiński ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz – mgr Jan Martini – Duszpasterz AKO

Dokończenie ze str. 1

Czy w takim razie decyzja TK utrzyma się, czy Prawo i Sprawiedliwość nie będzie chciało przy niej „pomajstrować”, by osłabić jej wykonywanie w praktyce? W mediach słyszymy różne głosy. Chciałbym po raz kolejny podkreślić, że wyrok TK nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia matki ani przesłanki kryminalnej, czyli sytuacji, w której aborcja jest dopuszczana ze względu na to, iż do poczęcia doszło podczas gwałtu bądź kazirodztwa. Wyrok nie dotyczy ani środków antykoncepcyjnych, ani badań prenatalnych. Nasz wniosek dotyczył tylko eugeniki, trochę ze względu na to, że w czasie tzw. czarnych marszów najbardziej gwałtowne protesty dotyczyły zarzutu karalności kobiet czy pozbawienia dostępu do legalnej

A „drastyczne podziały społeczne” wywołują ci, którzy podważają porządek konstytucyjny w zakresie prawa do życia każdego człowieka. I organizują protesty, podczas których są przekraczane wszelkie granice kulturowe i cywilizacyjne sposobów wyrażania sprzeciwu w przestrzeni publicznej. Podejmując w sposób niekompetentny kwestie prawne, nie podjęła Pani Rektor sprawy barbaryzacji języka i zachowań protestujących, a tym samym kultury, w których ocenie kompetencje Pani Rektor są bezsporne. Zajęcie stronniczego stanowiska w sporze politycznym bez należytej oceny dewastacji kultury przez rektora polskiej uczelni budzi zasadny niepokój. Do tych brutalnych aktów agresji, do dewastacji polskich kościołów, profanacji mszy św., niszczenia pomników, wulgarnych wyzwisk rzucanych wobec wiernych modlących się w kościołach i kapłanów odprawiających msze św. Pani Rektor się nie odnosi. Czy to milczenie jest wyrazem akceptacji takich zachowań? Czy Rektor polskiej uczelni, humanista z wykształcenia nie powinien stanowczo potępić takich zachowań, przecież bezpośrednio związanych ze sprawą, w której Pani Rektor postanowiła się wypowiedzieć? Zastanawiające i głęboko zasmucające jest to milczenie. Pani Rektor ma prawo do wypowiedzenia swojej opinii, także w tej sprawie, ale z racji pełnionej funkcji ma Pani obowiązek zachowania rygorów obiektywizmu w ocenie opiniowanych spraw. W ostatnim zdaniu Pani Rektor wyraża pragnienie, by „skłonić Rządzących do refleksji i dialogu”. Tylko rządzących? Przecież głęboka merytoryczna refleksja i debata są powinnością uniwersytetów, na które rządzący asygnują duże środki, by również otrzymać wnioski z takiej debaty, a nie żenujący przekaz medialny, i to w zasadzie tylko jednej strony sporu. Jednak może nawet ważniejsza jest tutaj kulturotwórcza rola uniwersytetu, nawoływanie do kultury sporu, który ze strony protestujących sięga rynsztoka, a Pani Rektor tego nawet nie zauważa. Nie wskazuje, że w demokratycznym ustroju, by zrealizować swoje cele polityczne i społeczne, trzeba jeszcze zbudować odpowiednią większość parlamentarną. Najgorsze, że Pani Rektor nie dostrzegła, że w przywołanych przez nią wystąpieniach zwolennicy aborcji nie podejmują żadnej dyskusji, a tylko lżą i obrażają adwersarzy, stosując przemoc fizyczną.

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

.

Nakład globalny 10 000 egz.

.

Druk ZPR MEDIA SA

.

ISSN 2300-6641

ind. 298050

B

ojówkarze najpierw rozrzucili proaborcyjne ulotki, a potem ustawili się przed prezbiterium tyłem do ołtarza, podnosząc banery i skandując hasła. Niektóre z haseł na banerach były absurdalne („Żona Lota miała imię”, „Aborcja bez granic”) albo wulgarne („Biskupie mam cię w .....”, oczywiście bez kropek). Jedno wchodziło groteskowo w dziedzinę zastrzeżoną dla Magisterium Kościoła („Aborcja to nie grzech”). W trakcie tego koszmarnego wydarzenia wystąpiła aktywistka, która zapewniała obecne w kościele kobiety, o pardon, siostry, że działa dla ich dobra. Oferowała przy tym kontakt w kwestii załatwienia aborcji, również farmakologicznej. Wobec typowego składu wiernych na tej mszy – osoby w wieku średnim i starszym oraz małżeństwa z małymi dziećmi (bo jest miejsce dla biegania i chodzenia z wózkami), brzmiało to dość groteskowo. Swoją drogą, czy publiczne oferowanie takiej usługi nie jest łamaniem polskiego prawa? Nieodmiennie agresorzy okazywali pogardę wiernym, którzy próbowali

Społeczność skupiona w Akademickim Klubie Obywatelskim im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu z zażenowaniem i zdziwieniem przyjęła do wiadomości List Pani Rektor UAM. Przede wszystkim Rektor uczelni mającej w swojej strukturze Wydział Prawa powinien od profesorów prawa zasięgnąć informacji na temat kompetencji Trybunału Konstytucyjnego. Jest nią stwierdzanie zgodności z Konstytucją rozwiązań prawnych ustalanych przez Parlament i zatwierdzanych przez Prezydenta. Do tego Trybunał nie ma obowiązku ani merytorycznej potrzeby przeprowadzania konsultacji społecznych, bo jego decyzja wynika ze ścisłej interpretacji prawnej. Przedmiotem konsultacji była natomiast Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej pochodząca z 1997 roku jako efekt długich debat politycznych podjętych przez Parlament za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Przyjęta została przez Zgromadzenie Narodowe i zyskała akceptację Polaków w wyniku ogólnokrajowego referendum. To w tej właśnie Konstytucji w art. 38 jest zapis „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Każdemu człowiekowi. Także nienarodzonemu (i ułomnemu); w tej sprawie nie ma żadnych wykluczeń. A współczesna nauka życie ludzkie zamyka w ramach od poczęcia do naturalnej śmierci. Trybunał nie mógł wydać innej opinii. W swojej wypowiedzi Pani Rektor pomija dobro dziecka chorego w fazie prenatalnej i jego prawo do życia, co wskazuje na dyskryminacyjny charakter Pani opinii. Ta eugeniczna postawa jest dla nas zupełnie niezrozumiała, zwłaszcza gdy zestawimy ją z często podkreślaną przez Panią Rektor potrzebą tolerancji wobec innych, zwłaszcza środowisk LGBT. Dyskryminuje Pani bezbronne chore dzieci, dopuszcza ich zabijanie, nie wyrażając żadnego współczucia dla ich cierpienia podczas aborcji. Nam, Polakom, eugeniczny stosunek do chorych i niepełnosprawnych kojarzy się z niemiecką nazistowską doktryną „życia niegodnego życia”. Zresztą ta część argumentacji Pani Rektor o prawie do życia jako najwyższym dobru i w tym kontekście akceptacja dla aborcji eugenicznej jest niespójna i wewnętrznie sprzeczna. Wyrok Trybunału nie ma najmniejszego wpływu na prowadzenie badań prenatalnych. A jeśli, to korzystny, bo wskazuje na potrzebę ochrony zdrowia i życia także dzieci nienarodzonych, na szukanie nowych form wykrywania i leczenia chorób w stanie prenatalnym. Odrzuca natomiast eugeniczną selekcję.


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Kilka dni temu stałam przy wejściu do warszawskiego metra. Nagle zobaczyłam dwie dziewczyny, które rzuciły się sobie w objęcia. – Mój Boże! – pomyślałam trwożliwie. – Co one robią! Jakie to nieroztropne!

Wirus groźniejszy niż COVID

P

odczas spotkania z pewną mamą, z daleka oglądałam jej małe dzieci. Bałam się, że mogę je zarazić, więc nie zbliżyłam się do nich. Tym bardziej, że jak mi sama wyznała, od marca czyta wyłącznie to, co w internecie piszą na temat szerzącej się pandemii. W programie „Warto rozmawiać” red. Jan Pospieszalski opisał przypadek 14-latki, która trafiła do szpitala z powodu gwałtownego zakrztuszenia się. Niestety, nie udzielono jej pomocy, gdyż najpierw czekano na wynik testu na obecność koronawirusa. W rezultacie dziewczynka zmarła… „Epidemie mają konsekwencje psychologiczne z powodu paniki, jaką mogą wywołać” – twierdzi prof. Roberto de Mattei. Powołuje się przy tym na Gustave’a Le Bona, autora słynnej książki Psychologia tłumu, który, analizując kolektywne zachowania, wyjaśniał, w jaki sposób w człowieku, który znajdzie się w anonimowym tłumie, zachodzi zmiana psychiczna, wskutek której uczucia i nastroje są przekazywane między ludźmi niczym choroba zakaźna. Diagnoza profesora de Matteiego nie napawa optymizmem. Twierdzi on: „Jeśli kryzys zdrowotny zostanie spotęgowany poprzez kryzys gospodarczy, niekontrolowana fala paniki może wywołać gwałtowne impulsy tłumu. Państwo zostanie wówczas zastąpione przez plemiona i gangi, zwłaszcza na obrzeżach dużych ośrodków miejskich. Wojna społeczna, o której teoretyzowano w trakcie Forum w São Paulo – konferencji latynoamerykańskich organizacji ultralewicowych – ma miejsce w Ameryce Łacińskiej, od Boliwii po Chile, od Wenezueli aż po Ekwador. Wkrótce może zaistnieć także w Europie”. Ten scenariusz społeczno-polityczny, polegający na dezintegracji i rozkładzie społeczeństwa, mogliśmy ostatnio obserwować w Stanach Zjednoczonych. W Polsce, znanej z umiłowania wolności aż do popadania w anarchię, jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło, aczkolwiek zaistnienie takiego scenariusza nie jest wykluczone, jako że nasz naród, jak podpowiada nam historia, bywa nieprzewidywalny. Można natomiast zaobserwować w naszym kraju proces dezintegracji społecznej. Zdaniem cytowanego wyżej autora, dzieje się tak dlatego, że „dzisiaj kluczowym środkiem umożliwiającym ucieczkę przed epidemią jest dystansowanie społeczne, izolacja jednostki. Kwarantanna jest rzeczą diametralnie przeciwną społeczeństwu otwartemu, wymarzonemu przez George’a Sorosa. Relacyjne rozumienie człowieka, typowe dla niektórych szkół filozoficznego personalizmu, ma coraz mniejsze znaczenie”. Dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych USA, prof. Anthony Fauci, powiedział ponoć, że od chwili wybuchu pandemii żaden człowiek nie poda już ręki drugiemu człowiekowi. W prezbiterium bydgoskiego kościoła pod wezwaniem Świętych Polskich Braci Męczenników, tym samym, w którym bł. ks. Jerzy Popiełuszko odprawił ostatnią w swoim życiu Mszę św., widnieje napis: „Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia…”. Te słowa, odczytane w nowym kontekście, nabrały dziś dla mnie szczególnego znaczenia. Do czego służy człowiekowi wolność? Do samorealizacji? Jako racja najwyższa dla ludzkich wyborów? W świecie, w którym obalono kryteria, żądanie prawa wyboru jest prostą drogą do zniewolenia człowieka. Człowiek może być zniewolony przez czynniki wewnętrzne lub zewnętrzne. Strach należy do przyczyn wewnętrznych. Do czego potrzebna jest człowiekowi wolność? Odpowiedź filozofa – o. prof. Mieczysława A. Krąpca – brzmi: „Wolność jest przeżyciem godności osobowej człowieka. Wolność daje podstawę dla ludzkich decyzji, które płyną od wewnątrz, a nie od zewnątrz. Dlatego też obrona wolności jest obroną

s. Katarzyna Purska USJK człowieka, jego decyzji wolnych i odpowiedzialnych”. A więc obrona wolności jest zarazem obroną godności osobowej człowieka. Trzeba zatem patrzeć na pandemię obecnie panującą w Polsce i na świecie w kontekście wolności i godności człowieka. Ideę godności osobowej człowieka przyniósł Polsce Kościół katolicki, który poprzez wieki głosił prawdę o człowieku jako osobie stworzonej na obraz i podobieństwo Boga samego, której przysługują wyjątkowe, bo osobowe prawa. Cywilizacja łacińska, na której zbudowana jest nasza tożsamość narodowa, jako jedyna jest cywilizacją personalistyczną, czyli taką, która afirmuje osobę ludzką. Jedynie ona wskazuje na zasadniczą różnicę pomiędzy osobą a osobnikiem. Zacieranie się tej różnicy, które dokonuje się we współczesnej kulturze postmodernistycznej, sprawia, że człowiek bywa traktowany jako zbiór komórek albo jako przedmiot satysfakcji seksualnej. Osoba bywa wówczas sprowadzana do rangi osobnika. Na niebezpieczeństwo stąd wynikające wskazuje ks. Robert Skrzypczak w książce pt. Pomiędzy Chrystusem a Antychrystem. Podkreśla w niej, że wizja osoby jest konsekwentnie niszczona. Dramatyzmu tej sytuacji dodaje fakt, że to, co się dokonuje, często jest społecznie niezauważane. Komunizm zawierał w sobie błąd antropologiczny i niszczył jednostkę w imię kolektywizmu, a współczesna cywilizacja powtarza ów błąd. Tyle, że w zmutowanej postaci, i nie jest on wtłaczany

wątpliwa staje się sama wspólnota. W tym miejscu pojawia się ważne pytanie: Jakie miejsce w naszym systemie wartości zajmuje wolność i na ile możemy zgodzić się na jej ograniczanie? W szkole, w której pracowałam, kilka lat temu miało miejsce wydarzenie, które wprawiło pedagogów w osłupienie. Podczas lekcji nauczycielka usiadła na uszkodzonym krześle i gwałtownie z niego spadła. Początkowo nie mogła wstać z podłogi, gdyż złamała rękę. Uczniowie przyglądali się jej ze spokojem, bez żadnej reakcji. Także wtedy, gdy z trudem podniosła się i wyszła do gabinetu lekarskiego po pomoc. Kiedy potem zapytano uczniów o powód takiego zachowania, jeden z nich oświadczył: „Mój ojciec uczy, że w życiu każdy musi sobie radzić sam”.

E

goizm do niedawna był traktowany jako cecha pejoratywna, ale w ostatnich latach – jak widać – zaszła zmiana. Ludzie nowocześni, stechnicyzowani, żyjący w wielkich miastach, stali się indywidualistami. Nauczyli się poruszać w tłumie coraz bardziej obcych ludzi. Jednakże od czasu wybuchu pandemii drugi człowiek stał się już nie tylko obcym, ale też groźnym. Wszak może przenosić zarazę. Mimo coraz mocniej odczuwanej samotności, wolimy odgradzanie się od innych i bezpieczny dystans. Odwiedzanie rodziny, a tym bardziej – znajomych, zwłaszcza w ostatnim czasie należy do kategorii czynów ryzykownych. Mocno cierpią z tego po-

Cywilizacja łacińska, na której zbudowana jest nasza tożsamość narodowa, jako jedyna jest cywilizacją personalistyczną, czyli taką, która afirmuje osobę ludzką. Jedynie ona wskazuje na zasadniczą różnicę pomiędzy osobą a osobnikiem. pod przymusem, lecz przyjmowany dobrowolnie, poprzez przekaz medialny i narracje polityków, w efekcie manipulacji i inżynierii społecznej.

W

1949 r. George Orwell napisał powieść pt. Rok 1984. Została w niej przedstawiona wizja totalitarnego państwa, w której „Wielki Brat” za pośrednictwem potężnego ekranu jest obecny w każdym domu i kontroluje wszelkie przejawy życia ludzkiego. W demokratycznych społeczeństwach Zachodu wizja ta wydawała się nazbyt drastyczna i mało realna. W ostatnim czasie mogliśmy jednak zobaczyć w internecie film i przeczytać artykuły o tym, w jaki sposób został wprowadzony w Chinach system społecznej kontroli obywateli w ramach walki z epidemią koronawirusa. Jak pisze prof. Wojciech Roszkowski w Roztrzaskanym lustrze, „postęp dnia dzisiejszego może stać się przekleństwem jutra, jeśli niektóre zdobycze technologiczne zostaną wprowadzone pod przymusem”. Opowieści o mikrochipach, które trzeba będzie wszczepić sobie pod skórę zamiast książeczki zdrowia, lub o przygotowywanej aktualnie szczepionce przeciwko koronawirusowi, wydają się mocno przesadzone. Tyle, że wielu młodych ludzi na Zachodzie biochipy wszczepia sobie dobrowolnie, na szczepionkę przeciw wirusowi Covid-19 zaś ludzie czekają na ogół jak na wybawienie. A co z tymi, którzy wbrew powszechnym oczekiwaniom nie będą chcieli się zaszczepić, a tym samym będą pozostałych narażali na zakażenie? Czy zgodzimy się powszechnie na ich prawo do wolnego wyboru? Wiadomo, że w każdym systemie demokratycznym istnieją zasady, nad którymi się nie głosuje. Taką zasadą np. jest prawo człowieka do życia. Im więcej jest takich zasad, tym mniej jest demokracji, ale kiedy ich brak, społeczeństwu grozi anarchia. Wtedy też

wodu szczególnie ludzie starzy i chorzy, którzy znaleźli się w domach pomocy społecznej i w szpitalach. Cierpią także dziadkowie zamknięci w domach, których nie odwiedzają dzieci ani wnuki, w obawie, aby ich nie zarazić. Niektórzy z tych starszych ludzi borykają się z depresją, inni umierają w samotności. Wartość życia i śmierci człowieka nie może być w pełni zrozumiana bez uznania, że jest on osobą. Natomiast to, kim jest osoba, staje się jasne tylko w świetle wiary w Jezusa Chrystusa – Boga, który stał się człowiekiem. „Zanik Boga niesie w sobie zanik człowieka” – pisze ks. Robert Skrzypczak w książce Chrześcijanin na rozdrożu. Zwraca przy tym uwagę, że o ile XX wiek przyniósł uderzenie w przykazanie miłości Boga, o tyle wiek XXI uderzył w drugie przykazanie miłości, tj. przykazanie miłości człowieka. I tak jak w XX wieku Fryderyk Nietzsche, ogłaszając śmierć Boga, uznał, że Bóg stał się ludziom niepotrzebny, tak z kolei wiek XXI, który przyniósł „śmierć człowieka”, sprawił, że drugi człowiek przestał być bliźnim, a stał się niepotrzebnym i obcym. W konsekwencji człowiek, który odrzucił Boga i „uśmiercił” bliźniego, został nieskończenie samotny. Jako ludzie jesteśmy z natury relacyjni, a bliskość jest zawsze ważnym elementem naszych społecznych odniesień. Dlatego też jest chroniona i potrzebuje być wyrażana poprzez zestaw społecznych rytuałów, takich jak podanie ręki czy serdeczny uśmiech. Jednakże podczas pandemii uśmiech ukrywa maseczka nałożona na usta i nos, a od gestu podania ręki wstrzymuje nas obawa przed zakażeniem. Politykom i mediom udało się zdyscyplinować większość społeczeństwa w Polsce. Trzeba jednak być świadomym, że polityka to nie jest – wbrew powszechnemu rozumieniu – sztuką zdobywania i utrzymywania władzy, lecz jest to moralność społeczna i troska o dobro

wspólne. Polityka jest częścią kultury. Przedmiotem zaś kultury jest cały człowiek, który ma wolną wolę, który ma rozum, a więc myśli, i który potrzebuje uzasadnień osobowych, a nie rzeczowych. Potrzebuje też odpowiedzi ostatecznych, które daje mu tylko religia. Religia jest cenna również w wymiarze społecznym, gdyż buduje więź osobową najpierw z Bogiem, a potem z innymi ludźmi. Według ks. Roberta Skrzypczaka społeczeństwo, które odrzuciło przykazanie miłości Boga i bliźniego, zostało pozbawione tych dwóch odniesień i w ten sposób straciło równowagę. W ostatnim czasie wymagania epidemiologiczne objęły także wiernych w kościołach. Ograniczenie liczby osób uczestniczących we Mszy św., a w niektórych miejscach nawet zamknięcie kościołów, było – zwłaszcza podczas ostatniego Triduum Paschalnego – dla wierzących katolików szczególnie bolesnym doświadczeniem. Msza św. przeżywana indywidualnie przed ekranami komputerów, w czterech ścianach zamkniętych mieszkań, była i jest podważeniem jej wspólnotowego i wspólnototwórczego charakteru. Obecnie, po upływie kilku miesięcy takiego doświadczenia, niektóre parafie wyludniły się, w innych zaś pojawili się niemi ludzie siedzący w maseczkach na twarzy, w bezpiecznej od siebie odległości. W środowisku wierzących katolików rozgorzał zaś spór o sens podporządkowywania się takim rygorom, a także o formę przyjmowania Komunii świętej: do ust czy na rękę? Pomimo rekomendacji duszpasterzy, aby czynić to na rękę, dokonał się nowy podział wśród wiernych Kościoła katolickiego. Nie próbuję rozstrzygnąć tego sporu. Myślę jednak, że nie sama forma jest tu ważna, lecz przyczyna, dla jakiej podejmujemy tę lub inną decyzję w tej kwestii. Czynimy tak, aby wyrazić głęboką wiarę w obecność Syna Bożego w Substancji Chleba, czy też w obawie przed zarażeniem?

Z

najomy ksiądz, który posługuje w Danii, opowiedział mi niedawno o wymaganiach tamtejszej władzy państwowej, którym nie sprzeciwił się jego ks. biskup. Otóż według rozporządzeń państwowych, obowiązuje dziś w Danii udzielanie Komunii św. w gumowych rękawiczkach i w sterylnych opakowaniach jednorazowych. Ksiądz ów wyznał mi, że jemu samemu ta zasada posługiwania się rękawiczkami gumowymi kojarzy się z wykonywaniem czynności – jak to określił – obrzydliwych, takich jak np. zbierania psich odchodów, czy też mycie klozetu. Nie wiem, na ile jest to adekwatne skojarzenie. Jednak dla mnie wciąż pozostaje otwarte pytanie o wiarę w realną obecność Chrystusa podczas tak sprawowanego obrzędu. Walczymy z wirusem SARS-COV-19 i słusznie z obawą myślimy o konsekwencjach zdrowotnych i gospodarczych przedłużającej się epidemii. Niemniej jednak sądzę, że jest jeszcze inny wirus, który nas jako ludzkość zaatakował i jest o wiele groźniejszy, gdyż konsekwencje jego inwazji są o wiele głębsze i trwalsze. Jest to wirus antyosobowy i antyludzki. Polega na kwestionowaniu godności osoby ludzkiej i lekceważeniu przyrodzonej człowiekowi wolności. Pandemia wirusa COVID-19 kiedyś przeminie, tak jak przemijały wszelkie epidemie w historii. Ta druga epidemia, którą próbowałam opisać, może nie minąć. Wirus, który ją spowodował, jest moim zdaniem o wiele groźniejszy, bo prowadzi do rozkładu wspólnoty ludzkiej i zniewolenia człowieka przez wszechpanujący strach. Dlatego też uważam, że ta sytuacja wymaga od nas natychmiastowego i zorganizowanego przeciwdziałania, które zapobiegnie jego dalszemu szybkiemu rozprzestrzenianiu się. W jaki sposób to sprawić? To już temat na dalsze rozważanie i dyskusję. K

3


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

B

ył człowiekiem o silnej osobowości [...] Prostolinijność postępowania jednała Mu wielki szacunek i zaufanie, cieszył się powszechnie wysokim autorytetem etyczno-moralnym. W bezpośrednich kontaktach był niezwykle prosty, skromny, niewynoszący się ponad otoczenie, życzliwy”. Tak wspominał Profesora młodszy kolega po fachu, prof. Stanisław Wierzchosławski. Te cechy, podobnie jak patriotyczna postawa Profesora – w wymiarze narodowym i lokalnym – nastawienie na pracę organiczną i przedkładanie dobra wspólnego ponad korzyści osobiste z pewnością godne są przypomnienia, docenienia i naśladowania.

Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale w 1906 roku przeniósł się na uniwersytet w Berlinie, a następnie w Greifswaldzie (Gryfia). W roku 1908 uzyskał doktorat z filozofii w zakresie ekonomii i statystyki na Uniwersytecie Greifswaldzkim na podstawie pracy pt. Die Abnahme des durchschnittlichen Heiratsalters in Deutschland. Po powrocie z Greifswaldu do Wielkopolski Marcin Nadobnik współpracował z Wiktorem Kulerskim (1865–1935), znanym działaczem ludowym, twórcą i długoletnim wydawcą „Gazety Grudziądzkiej”. Zmuszony, ze względów politycznych, do opuszczenia zaboru pruskiego w roku 1909, przeniósł się do Lwowa. Przez 10 lat był

współuczestniczył w tworzeniu Uniwersytetu Poznańskiego i znacząco przyczynił się do rozbudowy jego bazy materialnej. Po habilitacji na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie w roku 1920, Marcin Nadobnik zorganizował Katedrę Statystyki na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego i został jej kierownikiem. Jako profesor nadzwyczajny pracował w niej do wybuchu II wojny światowej, kilkakrotnie pełniąc funkcje prodziekana i dziekana wspomnianego wydziału. Był także współorganizatorem utworzonej w 1926 roku Wyższej Szkoły Handlowej w Poznaniu, która w roku 1938 została przekształcona w Akade-

program seminarium statystycznego. Drogą tajnej korespondencji przekazał go swemu synowi, por. Kazimierzowi Nadobnikowi, wówczas jeńcowi oflagu IIC w Woldenbergu, gdzie w końcu 1942 roku zorganizowane zostały studia uniwersyteckie. W ramach tego seminarium, którym kierował Kazimierz Nadobnik, przeprowadzono unikatowy spis jeńców. Dzięki temu oficerski obóz IIC stał się zapewne jedynym obozem jenieckim, a z pewnością jedynym obozem dla jeńców polskich, o którym zebrano tak wnikliwe i wyczerpujące materiały statystyczne.

Przygotował program seminarium statystycznego. Drogą tajnej korespondencji przekazał go swemu synowi, por. Kazimierzowi Nadobnikowi, wówczas jeńcowi oflagu IIC w Woldenbergu, gdzie w końcu 1942 roku zorganizowane zostały studia uniwersyteckie. członkiem Rady PTS w Warszawie, do której wybrano go również na Walnym Zgromadzeniu w roku 1949. Był także aktywnym członkiem Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich oraz Komisji Nauk Społecznych w Poznańskim Towarzystwie Przyjaciół Nauk, a w latach 1923–1925 redagował dział ekonomiczny w czasopiśmie „Ruch Prawniczy i Ekonomiczny”. Marcin Nadobnik wiele czasu, pracy i środków finansowych poświęcił „małej ojczyźnie”, z której się wywodził i gdzie miał korzenie. W kronikach Wielichowa odnotowano: Grzegorza Nadobnika jako wójta w latach 1690– 1691, Jana Nadobnika – wójta i burmistrza w latach 1725–1728 oraz Wawrzyńca Nadobnika – wójta w latach 1742–1743. Prof. Nadobnik uczestniczył w tworzeniu i prowadzeniu organizacji gospodarczych opartych na zasadach spółdzielczych i społecznych (Bank Ludowy, mleczarnia, cegielnia, kółka rolnicze), inwestując w te przedsięwzięcia własne pieniądze. W 1921 roku wspólnie z żoną założył i wyposażył ze swoich oszczędności spółdzielczą wytwórnię kilimów „Kilim Wielichowski”. Zatrudniano w niej prawie sto dziewcząt z Wielichowa i pobliskich Rakoniewic, ucząc je zawodu i zapewniając im utrzymanie. Wiadomo też, że z myślą o utworzeniu uniwersytetu ludowego kupił dwór w Prochach niedaleko Wielichowa, ale tego planu nie zdołał zrealizować ani w okresie międzywojennym, ani po wojnie.

Listopad to szczególny czas na refleksję i wspomnienie osób, których nie ma już wśród nas, ale warto, by pozostali w naszej pamięci. Jedną z nich jest profesor Marcin Nadobnik, statystyk, naukowiec, działacz społeczny, człowiek skromny i szlachetny.

Historia profesora Marcina Nadobnika Marcin Nadobnik urodził się 9 listopada 1883 roku, w Wielichowie w powiecie grodziskim, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej, od dawna zasiedziałej w Wielkopolsce. W roku 1896 rozpoczął naukę w Gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu, utrzymując się z korepetycji i prac dorywczych. W tym samym czasie działał też w tajnych kółkach samokształceniowych i organizacjach młodzieżowych m.in. Czerwonej Róży. W 1905 roku z wyróżnieniem zdał maturę i wyjechał do Krakowa. Podjął studia na Wydziale

prof. Marcin Nadobnik

pracownikiem naukowym w Krajowym Biurze Statystycznym, którym kierował wówczas profesor Józef Buzek. W 1911 roku ożenił się z Bronisławą Wandą Kaczorowską, z zawodu nauczycielką, a dwa lata później urodził się im jedyny syn Kazimierz. W 1919 roku Nadobnik przeprowadził się do Warszawy i przez kilka miesięcy pracował na stanowisku naczelnika wydziału w Głównym Urzędzie Statystycznym, którego był jednym z pierwszych współorganizatorów. Jesienią tego roku powrócił do Wielkopolski i został naczelnikiem Wydziału Budżetowego w Ministerstwie byłej Dzielnicy Pruskiej w Poznaniu. Pracując na tym stanowisku,

mię Handlową. Tam prowadził wykłady i seminarium ze statystyki, równolegle pracując na Uniwersytecie Poznańskim. W 1939 roku, po przejściowym internowaniu, Marcin Nadobnik został wysiedlony przez Niemców do Warszawy, gdzie pracował jako kierownik Biura Statystycznego Ubezpieczalni Społecznej. Jednocześnie wykładał na tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich oraz prowadził dla Delegatury Rządu na Kraj badania w zakresie organizacji i zagospodarowania Ziem Zachodnich i Północnych po wojnie. Z Janem Rutkowskim i Stefanem Zaleskim – również profesorami wspomnianego uniwersytetu – przygotował

Kiedy ojca aresztowali, ja miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. To był rok 1950, dwudziestego drugiego lipca. Panowie z UB przyjechali samochodem z Warszawy; aresztowali tego dnia zresztą jeszcze kilku peeselowców, w tym komendanta Batalionów Chłopskich Franciszka Kamińskiego, z którego dziećmi zresztą byłyśmy wtedy na tych wczasach.

Aresztowanie ojca ówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pewne obrazy zostają w pamięci dziecka. Ja pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie. Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do niego. Ojciec powiedział nam tylko: Muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać. Pojechał z nimi i w czasie tej drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawiać i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój ojciec był namiętnym palaczem, to miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: „Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany”. Napisał też adres. I faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek trafił do Poznania, i stąd mama wiedziała, co się dzieje. Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siostrą. Przyjechałyśmy do Poznania, gdzie wszyscy mieszkaliśmy, tu chodziłam do szkoły, tu się wychowałam. W Poznaniu była willa moich dziadków ze strony ojca. Mój dziadek Marcin Nadobnik był profesorem na Uniwersytecie Poznańskim. Mieszkaliśmy w ich domu, my na pierwszym piętrze, a dziadkowie na parterze. Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. Momentu rewizji nie pamiętam, ale wiem, że rewizja była, nie tylko u nas, ale także u dziadków. W ich mieszkaniu jeden pokój to była ogromna biblioteka. Ja tego oczywiście nie widziałam, ale znam z relacji i babci, i mamy, że jak ubecy weszli do tej biblioteki i zobaczyli, ile to jest książek, to mówili tylko, że ich nie będą ruszać, bo jak zaczniemy, to przez dwa tygodnie stąd nie wyjdziemy. A dziadek, który pracował na uniwersytecie,

FOT. Z ARCHIWUM WANDY NADOBNIK

M

Wanda Nadobnik

Wanda, wnuczka prof. Marcina Nadobnika

natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy, mimo że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. Może jeszcze kiedyś uda się go upamiętnić choćby tablicą, bo był naprawdę zasłużonym ekonomistą, jednym z ojców polskiej statystyki, który w 1919 współorganizował Główny Urząd Statystyczny. Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowieckiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało. K Fragment wspomnień Wandy Nadobnik, dziennikarki i publicystki, członka Zarządu Głównego SDP, wnuczki Marcina, córki Kazimierza Nadobnika.

P

o powstaniu warszawskim prof. Marcin Nadobnik trafił do obozu w Pruszkowie, a po opuszczeniu go zamieszkał w Miechowie. Do zakończenia działań wojennych pracował w Ubezpieczalni Społecznej. W marcu 1945 roku wrócił do Poznania i ponownie objął kierownictwo Katedry Statystyki na Uniwersytecie Poznańskim. Wznowił też zajęcia dydaktyczne w Akademii Handlowej. W roku 1946 otrzymał nominację na profesora zwyczajnego. W ramach seminarium statystycznego do 1950 roku wypromował dziewięciu doktorów, którzy zasilili kadrę dydaktyczną obu wymienionych uczelni. Opublikowany dorobek naukowy profesora Marcina Nadobnika obejmuje kilkadziesiąt prac. Do roku 1918 były to głównie opracowania poświęcone stosunkom ludnościowym i gospodarczym w Galicji (Przyszły spis ludności, 1910; Szkoły dla mniejszości polskich, 1910; Najważniejsze wyniki spisu ludności i spisu zwierząt domowych, 1911; Przysiółki w Galicji Wschodniej, 1911; Ludność Galicji w 1910 r., 1912; Materiały statystyczne do reformy sejmowej ordynacji wyborczej, 1912; Podatki bezpośrednie w Galicji przypisane na rok 1910, Stan koni, bydła rogatego i trzody chlewnej w Galicji w I półroczu 1917). Publikacje Marcina Nadobnika w okresie międzywojennym obejmowały głównie zagadnienia ludnościowe i były w znacznym stopniu związane z powszechnymi spisami ludności w 1921 i 1931 roku. Do tych opracowań należą między innymi: Obszar i ludność Polski (1929); Powojenny rozwój ludności (1930); Wyludnianie się wsi wielkopolskiej (1937). Wiele artykułów w tym okresie Marcin Nadobnik poświęcił ludności niemieckiej: Przesiedlenie Niemców w Poznańskiem, Rozsiedlenie Niemców w Poznańskiem, Liczba Niemców w Polsce Zachodniej. W tym czasie ukazał się też jego podręcznik akademicki pt. Statystyka teoretyczna. Po II wojnie światowej działalność badawcza i publikacyjna Marcina Nadobnika znacznie osłabła, głównie wskutek zaangażowania Profesora w pracę organizacyjno-dydaktyczną. Prowadząc wykłady i seminaria, dostrzegał braki w materiałach do nauczania statystyki, które próbował uzupełnić, wydając skrypt uniwersytecki pt. Statystyka praktyczna (1947). Na podkreślenie zasługuje aktywność Marcina Nadobnika w ramach towarzystw i organizacji społecznych. Już w roku 1919 był członkiem Towarzystwa Ekonomistów i Statystyków Polskich, a w 1937 roku wszedł w skład Rady nowo utworzonego Polskiego Towarzystwa Statystycznego (PTS). W roku 1938 zorganizował poznański oddział PTS i został przewodniczącym jego zarządu. Po reaktywowaniu PTS w marcu 1947 roku ponownie został

P

rofesor Marcin Nadobnik nigdy nie zapomniał o swoim chłopskim pochodzeniu. Wręcz szczycił się nim i był dumny z tego, że jako chłopski syn – dzięki wytrwałej,

FOT. Z ARCHIWUM WANDY NADOBNIK

FOT. Z ARCHIWUM WANDY NADOBNIK

Wybitny Wielkopolanin –

W swych przekonaniach politycznych Marcin Nadobnik sympatyzował z ruchem ludowym. W tym duchu wychował też syna – Kazimierza, działacza mikołajczykowskiego PSL. Kazimierz Nadobnik był członkiem Rady Naczelnej PSL, wiceprezydentem Poznania w roku 1945, wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Poznaniu w latach 1945–1947, a w roku 1947 wybrano go na posła do Sejmu Ustawodawczego z okręgu gnieźnieńskiego. Jeszcze jako poseł został aresztowany 22 lipca 1950 roku (immunitet odebrano mu dopiero trzy miesiące później) i skazany na 13 lat pozbawienia wolności za przekonania i działalność polityczną. Początkowo był więziony w Warszawie przy ul. Rakowieckiej, a następnie we Wronkach i Wrocławiu. W 1956 roku zwolniono go z więzienia i zrehabilitowano. Wydarzenia związane z aresztowaniem i uwięzieniem jedynego syna bardzo nadwerężyły zdrowie i zaciążyły na karierze profesorskiej Marcina Nadobnika. Odsunięty od pracy dydaktycznej pod zarzutem „braku klasowego ujęcia treści prowadzonych wykładów”, w 1951 roku zrezygnował z kierowania Katedrą Statystyki i przeszedł na przymusową emeryturę. Trzeba dodać, że miał wówczas na utrzymaniu i pod opieką także synową z dwiema kilkuletnimi córkami. Ostatni raz widział się z synem we Wronkach 29 grudnia 1953 roku. Dwa dni później doznał wylewu krwi do mózgu i zmarł w Poznaniu. Profesor Marcin Nadobnik został pochowany na cmentarzu w rodzinnym Wielichowie, w grobie rodziców, a w 1973 roku spoczęła tam również jego żona Bronisława Wanda. Spośród pracowników obu poznańskich uczelni, z którymi

Dziadek Marcin, babcia Bronisława Wanda i młody Kazimierz

żmudnej i efektywnej pracy oraz wymagającej wielkiego hartu postawie życiowej – zdołał osiągnąć status, którego inni mogli mu zazdrościć. Doskonale wiedział, ile to kosztuje i dlatego starał się ułatwić potrzebującym osiągnięcie podobnego celu; dawał temu wyraz zarówno w pracy pedagogicznej, jak i w relacjach rodzinnych. Szczególną uwagę poświęcał młodzieży pochodzącej z rodzin chłopskich, wspierając ją wszelkimi dostępnymi sposobami i środkami, również finansowymi. Pełniąc funkcję kuratora Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej w Poznaniu od chwili powstania tej organizacji (1922) aż do roku 1939, zapisał się w pamięci wielu studentów potrzebujących wsparcia w różnych okolicznościach życiowych. Podobnie postępował także w stosunku do krewnych i znajomych z Wielichowa, którzy uczyli się w poznańskich szkołach lub pracowali w Poznaniu. Często gościł ich w swoim domu, a nawet umożliwiał im zamieszkanie tam podczas nauki czy pracy.

Marcin Nadobnik był związany, w ostatniej drodze profesorowi towarzyszyło tylko kilka najbliższych osób. Liczne powózki wysłane na stację kolejową w Rakoniewicach, by przewieźć członków Senatu, wróciły puste. Takie to były czasy... Poznański ośrodek naukowy wiele zawdzięcza profesorowi Marcinowi Nadobnikowi, zwłaszcza jako współtwórcy Uniwersytetu Poznańskiego i wyższych szkół ekonomicznych, organizatorowi i kierownikowi katedr statystyki w tych uczelniach, ale również twórcy programów nauczania statystyki, wykładowcy, kierownikowi seminariów magisterskich i doktorskich, wychowawcy wielu znakomitych naukowców oraz praktyków w dziedzinie statystyki i demografii. Jego praca na rzecz statystyki oficjalnej zarówno w czasie zaborów, jak i w wolnej Polsce, a także aktywny udział w życiu polskich towarzystw statystycznych też zasługują na szczególne uznanie. K Na podstawie biogramu autorstwa Kazimierza Kruszki, zamieszczonego na 100-lecie GUS w publikacji Statystycy Polscy – biogramy opracowała Aleksandra Tabaczyńska.


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Za „pierwszego PiS-u” Kaczyński ogłosił zamiar przekopania tunelu do Świnoujścia. Po objęciu władzy przez PO od pomysłu odstąpiono (miasto nie jest „odcięte od świata”, bo ma piękne połączenie do Berlina...). Mimo to mieszkańcy Świnoujścia gremialnie głosowali „na Rafała”. Artyści za rządów PO mieli nielekko – zlikwidowano im ulgę na tzw. koszty uzysku. Nie zmieniło to entuzjastycznego poparcia środowiska dla tej partii. PiS, pragnąc „odbić kulturę”, przywrócił tę ulgę. Jednak umizgi te nie zmieniły wrogości artystów do Prawa i Sprawiedliwości. Teraz istnieje zamiar zajęcia się losem ludzi najbardziej pokrzywdzonych przez transformację – pracowników rolnych byłych PGR-ów, którzy z maniackim uporem głosują na kontynuatorów Balcerowicza – sprawcy ich nędzy. Prawdopodobnie efekt wyborczy będzie taki sam... Przygotowując swoją reformę szkolnictwa wyższego, premier Gowin odbył ogromną ilość konsultacji ze środowiskiem akademickim, w wyniku których uwzględniono postulaty tego środowiska – zwłaszcza „autonomię uczelni”. To brzmi pięknie, ale w praktyce oznacza „zabetonowanie” starych, postkomunistycznych układów. Smutny stan polskiej nauki i poziom naszych uczelni wynika m.in. z braku jakiejkolwiek lustracji i dekomunizacji. W Niemczech mogli przeprowadzić weryfikację stopni naukowych i oczyścić uczelnie dawnego NRD ze złogów komunizmu. Niestety w Polsce, ze względu na „prawa człowieka”, takie działania nie były możliwe, a przyczynił się do tego miłośnik wartości europejskich i praworządności – prof. Geremek. W 2007 roku, będąc europarlamentarzystą, Geremek odmówił złożenia obowiązującego go oświadczenia lustracyjnego, informując: „Powiedziano, że ustawa lustracyjna ma cel moralny. Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że ustawa ta w obecnym kształcie narusza zasady moralne, stwarza zagrożenie dla wol-

Młodzi ludzie mogą nie pamiętać, że obecna opozycja, gdy rządziła, miała tylko jedną propozycję dla młodych – pracę na zmywaku w Anglii. Bardzo konkretne działanie rządu PiS – zniesienie podatku dla wyborców do 26 roku życia – pod względem skuteczności wyborczej okazało się daremne, bo młodzież generalnie zagłosowała przeciw PiS.

Nadbudowa, głupcze! Jan Martini

Interes wyborców wcale nie jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym na decyzje przy głosowaniu, co przy okazji udowadnia ograniczony efekt tzw. kiełbasy wyborczej. ności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich”. W efekcie mamy sytuację, że w rankingach jeden z uniwersytetów w Ho Chi Minh (dawny Sajgon) notowany jest o 200 „oczek” wyżej niż najlepsza polska uczelnia, a ogromna większość naszej kadry akademickiej, pomimo reformy Gowina, zamiast cieszyć się z autonomii, głosowała na „opozycję demokratyczną”. Prawdopodobnie ci, którzy oddali głos na Trzaskowskiego (a było ich wielu), są zwolennikami pozatraktatowych i niepraworządnych sankcji finansowych, które zamierza zastosować brukselskie kierownictwo wobec „rządu PiS” za „autorytaryzm, antysemityzm, prześladowanie homoseksualistów i łamanie praworządności”. Sankcje takie uderzyłyby zarówno w elektorat „pisowski”, jak i w ten „postępowy” – proeuropejski. Jak widać, interes wyborców wcale nie jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym na decyzje przy głosowaniu, co przy okazji udowadnia ograniczony efekt tzw. kiełbasy wyborczej. Reakcje wyborców są trudno przewidywalne, bo pozbawione racjonalności. Dlatego prognozy wyborcze dla PiS – partii starającej się myśleć o interesie Polaków – nie wyglądają dobrze. Zwłaszcza, że w przyszłych wyborach głosować będą dzisiejsi 15-latkowie, z których nikt nie wie, kim był Kiszczak czy Urban, a PRL jawi się jako śmieszne dziwactwo. Takie irracjonalne zachowanie elektoratu nie wynika z masochizmu czy „syndromu sztokholmskiego”, lecz z chęci naśladowania elit i aspiracji, by do nich należeć. Zjawisko to ilustruje wagę marksistowskiej nadbudowy w procesach społecznych. Po 1945 roku Sowieci, podporządkowując sobie Polskę, przystąpili bardzo metodycznie do tworzenia swojej nadbudowy. W tym celu trzeba było wyniszczyć do końca resztki polskich elit, które zdołały przetrwać wojnę, i szybko wygenerować nowe. Takie dwutorowe, równoczesne działania najlepiej ilustruje aktywność braci Józefa i Benjamina

nazwisko Kowalski na „internacjonalne” (sądził, że ułatwi mu to karierę?). W Polsce z reguły zmieniano nazwiska w drugą stronę – ze „światowych” na rozmaitych Dobrowolskich, Wróblewskich, Romkowskich. Każdy profesjonalny muzyk wie, że Preisner jest dyletantem przyuczonym do zawodu. Jego nieporadności warsztatowe są łatwo zauważalne, ale jest na tyle zdolny, że ludzie nie będący wyrafinowanymi melomanami odbierają jego muzykę jako „wielką sztukę”. Piękne wokalizy Elżbiety Towarnickiej w wysokim rejestrze, z pogłosem, na tle dość banalnych akordów smyczków, czasem z kilkoma nutami oboju – brzmią wzniośle i szlachetnie. Preisner miał szczęście i znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie – filmy Kieślowskiego przyniosły mu sławę. Ale jeszcze w latach 90. miał dystans do swojej twórczości – zwierzał się mojemu znajomemu muzykowi z Krakowa, że nie wie, co się dzieje, dlaczego ma tyle

skacząc z Giertychem na demonstracji KOD-u. A także powstrzymywali się od szkalowania własnego kraju wobec gremiów międzynarodowych. Zdolnych ludzi nie brakuje, ale zdolności niestymulowane i nierozwijane zanikają, potrzebny jest więc rodzaj mecenatu (niekoniecznie rejsy po ciepłych morzach) i w miarę regularne zlecenia. Tylko lewica wykształciła mechanizmy generowania swoich elit, które następnie propagują miłe jej treści. Nawet gdyby dziś rządzący powołali różne odpowiedniki „paszportów Polityki”, czy nagród Nike, to nie zdołają wylansować „swoich” artystów, bo do tego są potrzebne recenzje w opiniotwórczych pismach i laury międzynarodowe, a prawica nigdy nie będzie miała dojść do Festiwalu w Edynburgu czy Biennale w Wenecji. To dlatego, jak pisze Dębski, „w świecie PiS nie ma sztuki, kultury, książek, artystów, aktorów, twórców, ludzi wybitnie uzdolnionych, ludzi cenionych i nagradza-

Całe środowisko działa jak potężna agentura wpływu, której nawet nie trzeba werbować. A wobec agentury wpływu demokratyczne państwo jest kompletnie bezradne.

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Dlaczego wyborcy głosują przeciw swojemu interesowi?

Goldbergów. Jeden, jako płk Różański – szef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – zajmował się fizyczną „neutralizacją” polskich elit, drugi – pod nazwiskiem Jerzy Borejsza – został organizatorem wielkiego wydawnictwa „Czytelnik” i animatorem nowej literatury. Równocześnie jeden z nielicznych intelektualistów etnicznie polskich – Stefan Żółkiewski – przeprowadzał stalinizację polskiej kultury. Jako kierownik wydziału oświaty i kultury KC PPR (później także wydziału nauki) wyszukiwał talenty wśród ideowej, komunistycznej młodzieży, umożliwiając im błyskawiczną karierę. W ten sposób wylansowana została np. Maria Janion, która będąc jeszcze studentką, została pracownikiem uniwersytetu. Przedwojenni profesorowie o bogatym dorobku naukowym, którym udało się przeżyć wojnę, zostali odsunięci od dydaktyki i wpływu na młodzież. W tym celu powołano w 1951 roku Polską Akademię Nauk – rodzaj kwarantanny, w której przechowywano np. resztki słynnej w Europie filozoficznej Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Ci profesorowie usuwani byli z uniwersytetu na żądanie różnych Hollandów, Kołakowskich czy Kuroniów – młodzieżowego aktywu, domagającego się wyczyszczenia uczelni z „burżuazyjnej” nauki. Trzeba przyznać, że Sowieci, doceniając rolę nadbudowy, bardzo dbali o kulturę, np. budując sieć szkół artystycznych, bibliotek, tworząc zawodowe teatry i filharmonie, gdzie artyści mieli spokojną pracę na państwowych etatach. Pisarze, mając do dyspozycji rozmaite Domy Pracy Twórczej, pozbawieni trosk i kosztów związanych z drukiem i dystrybucją (tym zajmował się Borejsza), mogli koncentrować się na twórczości. Jeśli ich „produkt” spełniał oczekiwania, mogli liczyć na nakład, o jakim pisarze „kapitalistyczni” nawet nie marzyli. Równocześnie prestiż i ranga literatów i artystów w społeczeństwie wzrosła niepomiernie. Można powiedzieć, że byli oni „pieszczochami” komuny, wiodąc stosunkowo

wygodne, beztroskie życie w ówczesnej ponurej rzeczywistości. W zamian musieli tylko realizować wytyczne wydziału kultury KC PZPR. Trudno uwierzyć, że w przeciągu kilku lat garstka komunistów (wspomagana kilkoma dywizjami wojsk NKWD) zdołała nie tylko opanować wrogo nastawiony kraj, ale także wytworzyć nowe, zdolne do samopowielania się elity, które spokojnie przetrwały transformację 1989 roku i do dziś dzierżą władzę nad mózgami Polaków.

Irracjonalna wrogość Niechętne władzy (mówiąc oględnie) środowisko artystyczne wyraża swoje opinie nie tyle szemrząc po kątach, lecz wręcz krzycząc w przestrzeni publicznej. Czy spotyka ich jakaś krzywda ze strony władzy? Czy czują się „niedopieszczeni? Przecież nie powinni kąsać ręki, która ich karmi. Takiego nastawienia racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Ale da się je wykorzystać. Nie ulega wątpliwości, że idea polskiej podmiotowości ma potężnych wrogów, którzy wewnątrz kraju dysponują wielkimi zasobami. Wrogie środowisko artystyczne to dla obcych służb dar niebios. „Siła rażenia” tego środowiska jest przeogromna. Artyści

działalności wpadł przypadkowo podczas rutynowej inwigilacji nowego pracownika ambasady ZSRR. Wydawany przez niego dwutygodnik „Synthesis” z materiałami inspirowanymi przez KGB trafiał do 70 procent składu francuskiej Izby Deputowanych i połowy składu Senatu, a także wielu ambasadorów i dziennikarzy. Pathé działał świadomie i brał za to pieniądze, ale wielu agentów wpływu nawet nie wie, że są narzędziami, których ktoś używa do realizacji swoich celów. Stosunek aktorów do obecnej władzy, do Polski i „polskości – nienormalności” jest powszechnie znany. Wstydliwy Stuhr senior nie wstydzi się swojego ojca (a powinien), lecz wstydzi się za granicą mówić po polsku, więc musi korzystać z jakiegoś innego języka (jidisz? rosyjski?). Artyści o bogatym dorobku wypowiadają się publicznie w szokujący sposób. „Myślę sobie czasem, czy rozbiory nie były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju i mówię to z całą odpowiedzialnością” – oznajmił w wywiadzie jazzman Michał Urbaniak. „Z całą odpowiedzialnością” można go nazwać renegatem. Ta wypowiedź jest nie do przebicia, ale inni muzycy z górnej półki, o nazwiskach znanych także poza Polską, również „koncertują”.

W przyszłych wyborach głosować będą dzisiejsi 15-latkowie, z których nikt nie wie, kim był Kiszczak czy Urban, a PRL jawi się jako śmieszne dziwactwo. udzielają wywiadów, używają różnych fejsbuków czy instagramów, a każdy ma wielu „followerów” i tysiące „polubień”. Całe środowisko działa jak potężna agentura wpływu, której nawet nie trzeba werbować. A wobec agentury wpływu demokratyczne państwo jest kompletnie bezradne. Agenta wpływu nie da się złapać, ponieważ nie robi on mikrofilmów, nie zostawia materiałów w wydrążonym kamieniu, nie spotyka się z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje wynagrodzenia w gotówce. Historia zna tylko jeden przypadek skazania agenta wpływu. Pierre Ch. Pathé ze znanej rodziny wynalazcy patefonu i wydawców kronik filmowych, po 20-letniej bezkarnej

Zbigniew Preisner poczuł się dotknięty faktem rzekomego wykorzystania jego utworu podczas „miesięcznicy” smoleńskiej: „Oświadczam publicznie: nie jestem żadnym wyznawcą religii smoleńskiej. Nic mnie z tą grupą ludzi nie łączy. Nie jestem żadnym oszołomem, który wierzy w jakiś zamach. Mam tylko jedną prośbę do państwa z PiS, żeby naprawdę dali mi święty spokój i przestali używać mojej twórczości do własnych, politycznych celów”. Preisner był członkiem komitetu poparcia prezydenta Komorowskiego, który odznaczył go później Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Kompozytor jest chyba jedynym człowiekiem, który zmienił sobie swojskie

zamówień, telefony z Japonii, wielkie zlecenia itp. W znakomitym przedstawieniu Teatru Telewizji pt. Norymberga (dostępne na YT) jest ukazany mechanizm, za pomocą którego komunistyczne służby dyskretnie wpływały na losy ludzi. Mogły spowodować, że ktoś miał „pod górkę” i spadały na niego przeciwności niczym na Hioba, lub na odwrót – wszystko się wspaniale układało. Delikwent nawet nie wiedział, że korzystne zrządzenie losu to coś więcej, niż łut szczęścia. W internecie można przeczytać, że „obsypany licznymi nagrodami kompozytorskimi, jazzowymi i dyrygenckimi Krzesimir Dębski jest jednym z najwybitniejszych polskich artystów”. Dębskiego właściwie nie znam (lata temu ograliśmy wspólnie chałturniczą trasę po Festiwalu Opolskim), ale wiem, że pochodzi on ze szlachty kresowej naznaczonej traumą wołyńską. Tacy ludzie przeważnie pielęgnują tradycje patriotyczne, jednak kompozytor jest „postępowy” – propaguje antypisowski i antyklerykalny hejt: „Koronawirus to mały pikuś, 3 mln Polaków cierpi na kaczyzm”. Mimo swej wrogości do „reżimu”, Dębski regularnie dostaje wielkie zlecenia od instytucji państwowych – MKiS i TVP. Jako wzięty kompozytor, Dębski ma bardzo dużo pracy. Być może z braku czasu niekiedy ucieka się do plagiatu. Np. jeden z głównych wątków melodycznych filmu Niepodległość jest bezwstydnie inspirowany (?) muzyką Nina Roty z filmu Romeo i Julia. Przed laty, na zaproszenie polsko-australijskiego milionera Ryszarda Opary (powszechnie kojarzonego z WSI), Dębski odbył rejs po Morzu Śródziemnym. Państwo Oparowie – przemili ludzie – wspominali mi, że podobną wycieczkę zasponsorowali też pewnemu aktorowi, którego nazwiska nie pamiętam. Zjawisko wspomagania artystów przez bogatych ludzi – mecenasów sztuki – znane jest od stuleci, a Dębski z pewnością nie musi wykonywać żadnych zadań w ramach wdzięczności.

Pozyskać czy kreować? Widać, że próba pozyskania wrogich środowisk przez intratne zlecenia najwyraźniej nie przynosi rezultatów, czy warto zatem „dokarmiać” artystów – „tłustych misiów”, energicznie zwalczających „reżim Pis-u”? Mając narzędzia (np. w postaci ministerialnych zamówień), chyba lepiej kreować własne elity. Jest co najmniej kilku kompozytorów, którzy są w stanie napisać muzykę nie gorszą niż Dębski. Chociażby Bartosz Kowalski (nie zmienił nazwiska) – młody, lecz mający spory dorobek kompozytor, swobodnie czujący się w jazzie i w muzyce poważnej – wysoko ceniony przez K. Pendereckiego. Przy zwalczaniu zarazy pomaga wykształcenie tzw. odporności stadnej. Może gdyby w środowiskach artystycznych, naukowych czy prawniczych udało się wytworzyć 20-procentową grupę „nowych” elit, homogeniczna zwartość tych środowisk wraz z grupową solidarnością, owczym pędem, obawą przed ostracyzmem, mogłaby zostać przełamana. Nie chodzi wcale o to, by „nowi” byli przekonanymi „pisowcami”, lecz by nie wykazywali gorliwości w zwalczaniu rządu, paląc świeczki czy

nych prestiżowymi nagrodami, ludzi pogodnych, pięknych duchem”. Proces tworzenia elit nie jest łatwy i wymaga czasu, warto się jednak uczyć skuteczności i determinacji od bolszewików – mistrzów kreacji. Mechanizmy sterowania karierą ukazuje kompletnie przemilczana, jedyna niehagiograficzna książka o A. Wajdzie – Pan Andrzej Piotra Włodarskiego. Nie ulega wątpliwości, że Wajdzie stworzono wręcz cieplarniane warunki rozwoju artystycznego – co roku dostawał zlecenia na nowe filmy i był intensywnie promowany w kraju i za granicą. Od pierwszych swoich filmów jak Lotna, w której zawarł kłamliwe tezy niemieckiej propagandy (szarża kawalerii na czołgi, gdzie głupkowaci Polacy okładają szablami pancerze czołgów), poprzez filmy szkalujące AK, aż po najbardziej zakłamany film Człowiek nadziei, będący odpowiedzią na dekonspirację Wałęsy – reżyser był narzędziem. Ci, którzy się nim posługiwali, wiedzieli, że im zdolniejszy i głośniejszy artysta, tym skuteczniejsze narzędzie. Dlatego troskliwie pielęgnowali jego karierę, a przy okazji powstało kilka wybitnych filmów. Wkrótce po tym, jak Jelcyn przyznał się do sowieckiego sprawstwa zbrodni katyńskiej, reżyser Robert Gliński (brat premiera) przygotował scenariusz i chciał kręcić film o tym dramatycznym wydarzeniu. Jednak władze instytucji filmowych ciągle pozostawały w dobrych, sprawdzonych rękach, a ten temat był przeznaczony dla Wajdy i czekał na odpowiedni moment historii. Dopiero kilkanaście lat po „upadku” komunizmu taki moment nadszedł. Po dojściu do władzy Tuska – „naszego człowieka w Warszawie”, nastąpił gwałtowny wybuch przyjaźni polsko-rosyjskiej, zacieśnienie współpracy, „pojednanie Kościołów” i wówczas powstał film Wajdy Katyń. Aby złagodzić antyrosyjską wymowę filmu, Wajda wprowadził postać „dobrego” oficera radzieckiego. Być może tacy ludzie istnieli, ale się „nie wychylali” i nikt ich nie widział. Wajda wraz ze swoimi znakomitymi aktorami (Olbrychski, Janda, Seweryn, Gajos, Pszoniak) „walczył z komuną” i popierał Solidarność. Dziś wszyscy oni stoją „murem za Wałęsą”, wyznają kiszczakową wersję historii i pozostają na pierwszej linii walki z „kaczyz­ mem”… Ci wybitni artyści byli (i są!) bardzo użyteczni – oddali nieocenione usługi organizatorom „demokratyzmu oligarchicznego” Kulczyka, Krauzego, Czarneckiego. Tylko ok. 25 procent Polaków z wyższym wykształceniem głosowało na PiS. Można ich uznać za kontynuatorów tradycji I Rzeczypospolitej, powstańców, inteligencji międzywojennej, AK i Żołnierzy Wyklętych. Inteligencja o tym rodowodzie została fizycznie zniszczona, zmarginalizowana i rozproszona, a w III RP wciąż nie ma dobrych warunków do odtwarzania się środowisk nawiązujących do tradycyjnej polskiej inteligencji – patriotycznej i mającej silne poczucie misji. Jedno jest pewne – nie można rządzić wbrew nadbudowie. Jeśli szybko nie wytworzy się własnych elit artystycznych, literackich, naukowych czy prawniczych, nie można liczyć na zwycięstwo w następnych wyborach. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

Gdzie Pan pracował przed stanem wojennym? Byłem dziennikarzem „Słowa Powszechnego”. Miałem sporo niezależności i kiedy powstawała Solidarność, momentalnie włączyłem się w ten ruch. To było spełnione marzenie naszego pokolenia. W marcu 1968 r., kiedy rozeszła się wieść, że studenci w Warszawie są bici, ja również włączyłem się w to dosyć mocno, tak jak większość studenterii. Byłem jednym z nielicznych, którzy brali udział w wieczornym wiecu pod Mickiewiczem. Był chyba 12 marca, staliśmy na schodach Iuridicum i krzyczeliśmy: gestapo!, gestapo! Dostaliśmy wszyscy pałami, 40–50 osób. Dużo później dowiedzieliśmy się, że to były wewnętrzne walki w KC i że ta cała historia i antysemickie nastroje to były przylepione historie, którymi potem obciążano ludzi. Na czym polegała Pana działalność po powstaniu Solidarności i w stanie wojennym? Nie byłem żadnym wielkim działaczem Solidarności. Rzecz polegała na tym, że wcześniej byłem dziennikarzem w „Gazecie Poznańskiej”, wówczas „Zachodniej”, i „Ziemi Nadnoteckiej”. Odmówiłem wstąpienia do partii. Ponieważ te propozycje się powtarzały, złożyłem wypowiedzenie, co było wówczas czymś niewyobrażalnym. To był rok 1979, kwiecień. I trochę się zagalopowałem, ponieważ zostałem bez pracy. Ale dzięki mojemu koledze, adwokatowi Czesławowi Masianisowi, dowiedziałem o możliwości podjęcia pracy w „Słowie Powszechnym”, w Oddziale Wojewódzkim PAX-u w Pile. Szczęśliwie udało się. Niemniej wyczuwałem, były takie sygnały, że jestem pod kreską. Pamiętam, że przez pierwsze pół roku nie wychodziłem na miasto, bo różne wieści krążyły o tym, jak się rozprawiano z niepokornymi. Byłem zadowolony, że pracuję. Mogłem wreszcie spokojnie pójść do kościoła, mówić to, co myślałem. Moja sytuacja, w porównaniu z dziennikarzami, którzy pracowali w RSW Prasa, była komfortowa. Szukałem ciekawych ludzi, dużo pisałem o Kościele. Księża się połapali, że jestem człowiekiem, któremu można zaufać. Zresztą byłem dosyć znany w Pile. Kiedy powstała Solidarność, zostałem (mam dokumenty) wydelegowany jako przedstawiciel związku do Warszawy na spotkanie, na które przyjechał również Drzycimski, dotyczące tego, co się działo w Stoczni Gdańskiej. To było 12 września. Pojechałem z już gotową deklaracją członkowską Solidarności. Zebranie było burzliwe. Wielcy tego świata, którzy się tam przypadkowo znaleźli, prawie mdleli. Wszedłem w środowisko, które tworzyło Solidarność. Dowiedziałem się, że władze miejskie i wojewódzkie w Pile nie chcą nam dać lokalu na zebranie założycielskie Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego Solidarności. Mieliśmy tylko niewielką salkę konferencyjną na góra 50 osób. Tam zorganizowaliśmy pierwsze spotkanie, chyba 25 września. Zjechali się z całego województwa przedstawiciele wszystkich zakładów, chyba 150 osób. Jeden siedział na drugim. Ale wszystko odbyło się przepięknie, błyskawicznie się zorganizowaliśmy, MKZ się ukonstytuował. Teraz tylko trzeba było wywalczyć siedzibę dla Solidarności. To była taka moja osobista cegiełka, z której byłem bardzo dumny. Jakie miał Pan stanowisko w nowo powstałej Solidarności? Byłem zwykłym członkiem i przede wszystkim dziennikarzem. Uwielbiałem pisanie. To był mój konik: szukanie ludzi, sytuacji. Potem rozpocząłem informowanie, poprzez „Słowo Powszechne”, o tym, co się dzieje w Pile. Stałem się również korespondentem „Tygodnika Pilskiego Solidarność”, który prowadził Jarosław Gruszkowski, wspaniały technik, a jednocześnie dusza wszystkich mediów. To wszystko było niesłychanie ciekawe. Zrozumiałem, że tworzy się coś absolutnie nowego, wchodzimy na nowy ląd i jako dziennikarza szalenie mnie to interesowało. Przejdźmy zatem do stanu wojennego. Mieszkał Pan w tym czasie w Pile. Tak, ale może dodam, że w międzyczasie opublikowałem wywiad-spotkanie z głównymi działaczami Solidarności w Pile – materiał dotyczący demokracji w związku. Ludzie nie bardzo wiedzieli, jak się za to wszystko zabrać – zapewnić demokrację w państwie totalitarnym, które nie zezwalało na demokrację. I udało mi się to wszystko opisać. Wypowiedzi były świetne, ale sądziłem, że prowincjonalną Piłę zlekceważą

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A w redakcji „Tygodnika Solidarność” w Warszawie. A tu artykuł ukazał się w lipcu, na pierwszej stronie pod winietą, ze zdjęciami itd. Zadowolenie w Pile było ogromne. Jednocześnie zostałem wciągnięty na listę korespondentów „Tygodnika Solidarność”, co mnie bardzo ucieszyło. Kontynuowałem pisanie

proste. Przechodziliśmy przez most obstawiony przez huczące czołgi. Sprawdzali ludzi, ale udało nam się przejść. Potem zapadła cisza. PAX i „Słowo Powszechne” zostały zawieszone. 31 marca 1982 r. dowiedziałem się, że „Słowo Powszechne” rozwiązuje ze mną umowę o pracę. To było silne

chętnie, proszę bardzo, bo mężczyzna itd. Proszę się zgłosić jutro. Następnego dnia słyszałem, że niestety etat już został zajęty. Żona nie pracowała, była w ciąży. Dowiedziałem się, że jest praca w PZU, ale w Wałczu. Przyjęto mnie i za 350 zł jeździłem po wioskach i ubezpieczałem rolników od nieszczęśliwych

25 września 2020 r. w wieku 74 lat zmarł redaktor Michał Gulgowski, wieloletni działacz Wielkopolskiego Oddziału SDP. Publikował na łamach wielu gazet Wielkopolski i ogólnopolskich. Prezentujemy obszerne fragmenty wywiadu przeprowadzonego z red. Gulgowskim przez Grzegorza Kaczorowskiego w 2008 r.

Byłem przede wszystkim dziennikarzem o Solidarności i w ogóle wsiąkłem w to środowisko. Tyle, że my się tak za bardzo nie przedstawialiśmy. Cześć, cześć, znaliśmy się z twarzy, pamiętało się jakieś imię. I niestety kiedy kilka lat temu zjawiłem się w Pile w siedzibie Solidarności, nowi ludzie zupełnie nie wiedzieli, kim jestem. Stan wojenny to dla mnie bolesna historia. 12 grudnia zbierałem materiały dotyczące nagonki mediów na Solidarność. Byłem umówiony z redaktorem naczelnym, że 13 w niedzielę rano dostarczę mu ten materiał do Zarządu. Telefonowałem, stawiałem pytania dotyczące głównie tego, jakie jest nastawienie załóg, opinia o wszystkim, co się dzieje, o oszczerstwach rzucanych na Solidarność. Otrzymywałem wspaniałe odpowiedzi. Dwa razy mnie połączono z komitetem PZPR. Jeden z sekretarzy był zachwycony, że Solidarność walczy. Może tak mówił ze strachu. Drugi natomiast był za, ale głównie przeciw. Wił się i kręcił. W każdym razie usiadłem wieczorem i napisałem artykuł. Trzynastego rano kasza w telewizorze, nic nie słychać, idę, dowiaduję się od ludzi, że jest stan wojenny. Z artykułu nici. W bloku niedaleko znajdowała się prawdopodobnie centrala dowodzenia milicją. Mieszkałem na 10 piętrze, patrzyliśmy, co się dzieje. A tam mrowie tej milicji kręciło się wokół budynku, samochody. Już wiedziałem, że coś jest nie tak. Organizowaliście pomoc dla rodzin internowanych. Czy robiliście to w ramach jakiegoś komitetu? Wiedziałem, że trzeba zorganizować jakąś pomoc dla ludzi. Organizowaliśmy ją przez Kościół, ale inicjatywa była moja. Ludzie troszkę się bali, że z karabinów ich usieką. Ale wszystko bardzo dobrze się potoczyło. Przyszedł do mnie nowo narzucony (albo nowo przybyły) szef oddziału Stowarzyszenia PAX, pod pozorem spaceru z dziećmi. Ostrzegł mnie, że Służba Bezpieczeństwa rozpytuje się, co robię, gdzie przebywam itd. Dało mi to do myślenia. I nagle wybucha między ludźmi wieść, że będzie drugi rzut aresztowań. Nie wiedziałem, co robić. Siedzieć w domu, czy uciekać? W każdym razie trzeba się było pozbyć z mieszkania prawie 100 kg zakazanych książek. Zanieśliśmy to z żoną do znajomych, ale zaniesienie dwóch waliz i dwóch toreb nie było

uderzenie. Szef, który chciał jakoś zaistnieć politycznie i został później szefem PRON w Pile, nie chciał mnie zwalniać, bo zależało mu na opinii. A u nas w parafii Świętej Rodziny proboszczem był ks. dr Stanisław Styrna, potrafił z ambony powiedzieć kilka mocnych słów. Moim szefem był ten sam człowiek, który ostrzegł mnie przed SB. Na razie dał mi spokój, ale już w ’83 r., w wyniku (jestem o tym przekonany) interwencji SB, zaczął mi dokuczać. Nie dawał mi żadnych poleceń, przesunął mnie do działu ekonomicznego. Mówię: daj mi jakąś pracę!, a on na to: sam powinieneś wiedzieć, co robić. Byłem też świadkiem, jak kilkakrotnie przychodził do szefa człowiek ze SB i wychodził roześmiany, widać, że po kielichu. Sytuacja stawała się coraz bardziej nieprzyjemna. Coraz więcej uwag, że nic nie robię, że inni za mnie pracują itd. Szef chciał mnie wypchnąć na siłę. Z chwilą, kiedy zostałem usunięty ze „Słowa Powszechnego”, zrozumiałem, że jest to preludium do usunięcia mnie z PAX-u. W 1983 r. dowiedziałem się, że istnieje Polski Związek Katolicko-Społeczny, jest możliwość przejścia do tej organizacji. PZKS cieszył się poparciem Kościoła i miał dobrą opinię. Jego przewodniczącym był w tym czasie Janusz Zabłocki. Zgłosiłem się do niego, odbyliśmy utajnione trzykrotne spotkania w Warszawie. Uzgodniliśmy, że 1 kwietnia ’84 r. podejmę pracę w PZKS-ie jako przewodniczący Oddziału w Pile. Już nie mogłem wytrzymać w PAX-ie. Gdzieś tam jeździłem, coś sobie wymyślałem, ale to było jedno wielkie cierpienie i byłem szczęśliwy, że mogę zmienić firmę. 28 marca Janusz Zabłocki wyjechał do Watykanu, do Ojca Świętego. W tym dniu odbyło się w Warszawie zebranie, na którym pozbawiono go członkostwa. Usunięto z PZKS-u wszystkich poważnych ludzi. Zostałem na lodzie. Sytuacja była tragiczna. Żona była w ciąży z naszym drugim dzieckiem. Jakoś przetrwałem jeszcze kilka miesięcy, ale sytuacja była tak zaogniona, że 15 sierpnia złożyłem wymówienie. Myślałem, że pojadę do rodziców, do Bydgoszczy, tam podejmę jakąś pracę, ale okazało się, że nic z tego. Jak Pan potem dawał sobie radę? Był to czas upokorzeń, psychicznie bardzo dla mnie niszczący. Zacząłem szukać pracy w szkolnictwie – byłem polonistą. Dyrektorzy owszem, bardzo

FOT. Z ARCHIWUM RODZINNEGO

6

wypadków. To trwało trzy miesiące. Oczywiście rolnicy się nie ubezpieczali. Nic nie zarabiałem w tym czasie, prócz tych trzystu ileś złotych. Pamiętam, że żona wymyślała, jak zrobić z niczego coś do jedzenia. I pamiętam ten stres. Wtedy znajomy, śp. Krzysztof Korbicki, historyk z muzeum, powiedział mi, że może w muzeum Staszica w Pile będzie praca. Poszedłem do pani dyrektor Stefanii Porbadnik, która w pierwszej chwili nie była sympatyczna, ale wyczułem, że chce mi pomóc. Otrzymałem pracę instruktora za niewielką, ale prawdziwą pensję. Zacząłem żyć normalnie. W muzeum przepracowałem pół roku. Tam zainteresowałem się Staszicem. Udało mi się opublikować w „Ładzie” PZKS-u – który był prowadzony jeszcze przez ludzi dawnej formacji, więc to nie był żaden wstyd

książkowej. Tam przepracowałem dwa lata. Dowiedziałem się, że w Warszawie powstaje Fundacja Laborem Exercens, która będzie wydawała pismo. Zgłosiłem się i zostałem przyjęty. Moim szefem został dawny człowiek „Ładu”, który opublikował mój 25-stronicowy artykuł o Staszicu. We wrześniu 1987 r. rozpocząłem pracę. To były dwa pełne lata działalności dziennikarskiej, która dała mi wiele satysfakcji. To było pismo opozycyjne w pełnym tego słowa znaczeniu. Byłem zdziwiony, że jest aż taka swoboda. Ale w końcówce lat 80. można było sobie na więcej pozwolić. Jako pierwszy opublikowałem materiał o budowie elektrowni atomowej w Klempiczu, na podstawie technologii radzieckiej, co zagrażało wszelkiemu życiu naokoło. To była rozmowa z biologiem, który ujawnił to straszliwe zagrożenie. Jak mówił mi naczelny, w Warszawie aż huczało, a sam Jaruzelski się wściekł, kiedy to przeczytał, ale nie wiem, czy to prawda. I nagle po dwóch latach wszystko się zawaliło – podobno z powodów finansowych. Ale ja w to nie wierzę. To był rok 1989? Tak, 1989. 4 czerwca wybory. Zwycięża Solidarność. To najpiękniejszy moment, jaki przeżyłem. Ale jednocześnie zacząłem chorować, jakby odezwało się całe dotychczasowe napięcie. Miałem problemy głównie z sercem. W tym czasie dostałem pracę w pierwszym niezależnym dzienniku w Polsce – „Dzisiaj”. Mocno przyczyniłem się do tego, aby wywalić z Komitetu Wojewódzkiego wszystkich aparatczyków. Powstał tam Instytut Historii. To też była taka moja cegiełka. To wszystko mam udokumentowane. Pracowałem w „Dzisiaj” przez rok. Ale ponieważ zdrowie zaczęło mi bardzo poważnie nawalać – poszedłem na uniwersytet. Myślałem, że tam znajdę się między światłymi ludźmi, którzy należeli wyłącznie do Solidarności. Ale się pomyliłem! Wcale tak nie było. Pracowałem jako tzw. pracownik administracyjno-naukowy. Zacząłem dochodzić do siebie, chciałem napisać doktorat, ale po niecałych dwóch latach ucięto mi połówkę administracyjną. Nie mogłem utrzymać rodziny, pracując na pół etatu. Przeszedłem do szkolnictwa. Zacząłem dawać sobie radę. Uczyłem polskiego i angielskiego. Raz jeszcze chciałem wrócić do zawodu dziennikarskiego. W każdym razie sądziłem, że świat się zmienił – to było bardzo naiwne spojrzenie – i że już mogę się czuć swobodnie. Tymczasem zauważyłem, że wcale nieprawda, bo wszystkie te stare kadry, które przetrwały, trzymały bardzo mocno władzę w garści. Stąd te wszystkie zawirowania w dojściu do pełnej niepodległości. Które z doświadczeń lat 80. uważa Pan za najcięższe? To był niewątpliwie stan wojenny – zbrodnia. Runęły wszystkie nasze nadzieje na to, że będzie lepiej. A poza tym utraty pracy, nieustanne zmiany, niepewność – powodowały, że nie mogliśmy się zakorzenić. Najgorsze było to, że jeśli się chciało być dziennikarzem, trzeba było być w partii, bo inaczej było

Uderzał mnie egoizm tych, którzy nagle weszli na szczyty władzy i odwrócili się plecami do społeczeństwa, które wywalczyło im te ich wspaniałe pozycje i możliwości. – pracę naukową na temat Staszica. Wiedziałem jednak, że wciąż jestem na celowniku, że jestem śledzony. Byłem profesjonalnym dziennikarzem, który współpracował z Solidarnością. Mało kto zdaje sobie sprawę, czym były media dla komunistów, dla PRL-u – świętością. Ktoś był albo podporządkowany, albo nie istniał. Oczywiście w Pile działało podziemie. Kiedyś rozmawiałem z pewnym księdzem, że chętnie bym pisał, ale wiem, że jestem obserwowany. Zresztą jak przychodziłem z kimś do domu, to wyskakiwali jak kukiełki. I ten ksiądz powiedział: jeśli uważasz, że możesz komuś zaszkodzić, to zrezygnuj. Więc trzymałem się na dystans. Potem przeniósł się Pan do Poznania. Dostaliśmy przydział na mieszkanie w Poznaniu, po 15 latach czekania. Wcześniej rodzice ufundowali nam tak zwany wkład. Byłem zadowolony, ale opuszczałem Piłę i wchodziłem w nieznane środowisko. W Poznaniu podjąłem pracę w Wydawnictwie Rolniczym i Leśnym. Dosyć szybko dyrektor zorientował się, że nie żyję dobrze z władzami i przerzucił mnie do zwykłej korekty

się eliminowanym. Najcięższy był okres, kiedy zostałem wyrzucony ze „Słowa Powszechnego”. Traktowano mnie w sposób uwłaczający ludzkiej godności. Czy odczuwa Pan skutki ówczesnych represji? Oboje z żoną nerwy mamy w strzępach. Wychowywanie dzieci odbywało się w nieustannym stresie. Cały czas się nam przyglądano. W pracy trzeba było uważać na każde słowo. Żyłem w nieustannym napięciu psychicznym i ciągłym oczekiwaniu na uderzenie. To było destrukcyjne. W 1989 czy 90 r. zostały opublikowane pierwsze informacje o tym, jaki jest stan psychiczny społeczeństwa polskiego, jak potwornie wzrosła ilość ludzi leczących się na choroby psychiczne. Wielu moich kolegów, którzy byli w różny sposób prześladowani, musiało podjąć tego typu leczenie. Czy jakieś doświadczenia z tego czasu wspomina Pan dobrze? Znajomości, przyjaźnie? Nie. Cały czas walczyliśmy o życie, żeby w miarę dawać sobie radę. Żadnych

przyjaźni nie zawierałem. Utkwiła mi w duszy nieufność. Nie mamy specjalnie znajomych. Kiedyś byłem niesłychanie towarzyski, serdeczny. Potem się wszystko zmieniło. Nie ufam ludziom. Jak ocenia Pan zmiany, które nastąpiły po 1989 r.? Przypominam sobie Zjazd Solidarności Wielkopolskiej w Poznaniu, kiedy wszyscy spotkaliśmy się na Arenie. Trudno wyrazić tę radość. Zwyciężyliśmy! To było wspaniałe uczucie. Potem przyszła szara rzeczywistość. Ja byłem dziennikarzem, polonistą. Znam angielski, więc mogłem również uczyć angielskiego. Dawałem sobie radę z utrzymaniem rodziny, mimo że było bardzo cienko. Ale widziałem los innych ludzi, tę tragedię, która się rozgrywała już od pierwszych lat dziewięćdziesiątych. W 1990 r. zostało zwolnionych z pracy 300 tysięcy ludzi. Po roku prawie milion ludzi nie miało pracy. Potem trzy miliony, cztery, pięć, sześć milionów. Niewyobrażalna tragedia. Ja wiedziałem, co to znaczy stracić pracę, być bez środków do życia. To, co rozgrywało się na poziomie decyzji rządu, przyjmowałem z mieszanymi uczuciami i uważałem, że Solidarność postępuje zbyt łagodnie. Uderzał mnie egoizm tych (już pomijam komunistów, których po prostu totalnie nie cierpiałem), którzy nagle weszli na szczyty władzy i odwrócili się plecami do społeczeństwa, które wywalczyło im te ich wspaniałe pozycje i możliwości. Tragiczne było to brutalne przechodzenie w system kapitalistyczny, deptanie ludzkiej godności. Nomenklatura pleniła się na wszelkie możliwe sposoby, obrosła w siłę. Upadanie firm, sprzedawanie za grosze było obrzydliwe. To była ta skaza, straszliwa rysa na pięknym obliczu tego, co powstawało. Mieliśmy wiele ufności. Tymczasem tragedia społeczeństwa polskiego była potężna, a właściwie nic na ten temat się nie mówi, nie pisze. To tak jakby gdzieś bokiem sobie przeszło. Czy ubiegał się Pan o jakieś odszkodowanie z tytułu zwolnień z pracy, represji? Zwróciłem się do IPN o znalezienie mojej teczki, bo to wszystko, co mnie dotknęło, nie wzięło się znikąd. Zapomniałem powiedzieć, że byłem wydelegowany przez Zarząd Regionu w Pile do zaopatrzenia w urządzenia typu linotypy mającej powstać drukarni. Jeździłem do Warszawy, Katowic, Łodzi, Krakowa, żeby kupić potrzebny sprzęt. Esbecy chyba się domyślali, musiał być jakiś przeciek. Uważam, że to również było powodem tego, że byłem obiektem tak silnej inwigilacji. Przywoziłem z Warszawy materiały dla powstającej Solidarności, druki itd. Plątali się za mną dziwni ludzie. Myślałem więc, że jest jakaś dokumentacja na ten temat. Zwróciłem się do IPN, a IPN odpowiedział, że badali w Pile, w Bydgoszczy, w Gdańsku i nic nie znaleźli. Nie chce mi się wierzyć. Czesław Masianis (obrońca zagrożonych przez władzę) opowiadał mi, że kiedy się raz spotkaliśmy i poszliśmy do piekarni, złożono na mnie donos, że byliśmy widziani i rozmawialiśmy o czymś, co być może było nielegalne. Liczyłem, że ten donos się znajdzie. Niestety nie. Ale z drugiej strony dowiedziałem się, że esbecy w 1989 r. spalili w lesie prawie dwie tony akt prawdopodobnie dotyczących stanu wojennego. Jak sobie Pan dzisiaj radzi? Jest niełatwo, ale walczymy o przetrwanie. Niedługo przejdę na emeryturę, więc sytuacja się pogorszy. Ale liczę na to, że dostanę jakąś dodatkową pracę w szkole i dorobię. Żadnym działaczem nie byłem, internowany nie byłem itd. Trudno samego siebie oceniać. Działania esbecji polegały głównie na tym, aby w sposób cichy, niedostrzegalny, w najróżniejszy sposób niszczyć ludzi, którzy się nie poddawali. Takich jak ja były miliony. I wszyscy podlegaliśmy tym samym prawom, tej samej presji, stałemu poczuciu zagrożenia. Co jest piękne, co temu pokoleniu nigdy nie zostanie odebrane? Poczucie wypełnienia misji. Ono zareagowało prawidłowo. Ten entuzjazm tysięcy ludzi. Ta odwaga wielu i nielicznych. To było coś fantastycznego. Ale to było naszą główną zbrodnią. Społeczeństwo się odradza, jednak uważam, że teraz w jakimś stopniu jest chore. To jest kwestia moralności. To jest kwestia godności narodowej, poczucia godności osobistej, spokojnego bytu. To w te wartości uderzył stan wojenny. K Wywiad powstał w ramach projektu EACEA Fundacji KOS i Archiwum Akt Nowych „Ostatnie ofiary stalinizmu w Polsce w okresie stanu wojennego 1981–1983 i ich obrońcy”.


LISTOPAD 2O2O · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W połowie września, nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, wydana została pierwsza po roku 1975 obszerna publikacja poświęcona polskim dzieciom więzionym w hitlerowskim lagrze utworzonym na terenie Litzmannstadt Getto, zwanym obozem na Przemysłowej (1942–1945). Książka składa się z kilku części, ale w każdej z nich odnajdziemy zwierzenia i wypowiedzi Ocalałych, które zebrała i opracowała Jolanta Sowińska-Gogacz. Oto fragmenty Małego Oświęcimia.

„Mały Oświęcim” Książka o obozie dla polskich dzieci

Jerzy Jeżewicz (rocznik 1940) Przyjechaliśmy do Łodzi z o rok starszym bratem w transporcie z Mosiny we wrześniu roku 1943 jako dzieci politycznych. Ja miałem niecałe trzy latka, Edward jest o rok starszy. Najmłodsze dzieci, do lat ośmiu, czyli także my, zamknięte były w murowanym budynku na terenie obozu dziewcząt, za siatką. Spaliśmy na równolegle ustawionych piętrowych pryczach. Na szczęście spałem z bratem, na dolnej kondygnacji, pod jednym kocem. Cośmy mieli pod głowami, nie pamiętam. Może nic. Po wojnie cały czas odczuwało się brak mamy i ojca, wie pani, trudno było słuchać tego wołania z dworu, jak matki wołały kolegów. To był najgorszy moment, gdy zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że coś jest nie tak. Myśmy po wyjściu z obozów nie potrafili kontaktować się ze światem jak normalni ludzie, nie byliśmy w stanie myśleć, tylko wykonywać polecenia. Dopiero potem, jak już człowiek podrastał, jak inni zaczęli w szkole i w domu na ten rozmawiać, człowiek sobie uzmysławiał, co się stało. Proszę nie wierzyć, że najmłodsze dzieci nic nie pamiętają. Ja przez całe życie miałem w głowie i mam do dziś

skazane były na zagładę, bo nie wyrabiały narzuconych norm. Bito je za to i głodzono. Bicie nas, gdzie popadnie, i głodzenie to były kary podstawowe.

Ewa Gauss (rocznik 1938) Kiedy trafiłam do obozu na Przemysłowej, miałam pięć lat, brat miał sześć. Ojciec był właścicielem fabryki okuć metalowych, a mama była tam księgową. Współpracowali z Cegielskim. Mama w roku 1942 zaangażowała się w konspirację i była ważną osobą w grupie doktora Franciszka Witaszka. Tata zginął z rąk Sowietów. Gdy Niemcy wszystkich już wyłapali i zabili, zajęła się nami babcia. Strach o nas był ciągły, ale była też nadzieja, że dzieci Niemcy nie ruszą, że wystarczy im odebranie dorosłych. Któregoś dnia jednak, gdy wróciliśmy z babcią z parku, w domu czekało gestapo. Chcieli nas zabrać od razu, ale babcia ubłagała, żeby pozwolili nam zostać z nią jeszcze jedną noc. Przyrzekła, że następnego dnia doprowadzi nas sama do Domu Żołnierza. Tak się stało. Tam na miejscu rano widzieliśmy bardzo dużo innych dzieci. Wszystkie płakały. Mój brat także. Tylko ja nie płakałam, bo widocznie czas tęsknoty za rodzicami już mi się przez prawie rok czasu rozpłynął,

Pracowaliśmy przy wykopie rowów. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to była sztuka dla sztuki, praca bez sensu, aby tylko umęczyć dzieci. Niektórzy, jak kopali cały dzień, nie byli w stanie wyjść z tego rowu, musieli być wyciągani. jak na dłoni dokładne, gotowe obrazy. Nie wierząc samemu sobie, że są zwierciadłem rzeczywistości. Dopiero w latach 70., gdy zacząłem rozmawiać ze starszymi kolegami i koleżankami z obozu, okazało się, że ich opisy są identyczne z moimi.

Krystyna Wieczorkowska (rocznik 1930) Uwięziono nas w getcie, żeby nikt o tym miejscu nie wiedział i żeby rodziny miały utrudniony dostęp do własnych dzieci. Po przyjeździe robiono nam zdjęcia z kilku stron, brano odciski palców, zabierano wszystkie osobiste rzeczy, dawano szare uniformy z drelichu, trepy (ja miałam oba w różnych rozmiarach) i nadawano numery. Prawie jak w Oświęcimiu, tylko bez tatuaży. Potem kwarantanna, selekcja, przydział baraku. O szóstej była pobudka, po niej apel i przydział pracy. Kilka latryn – dół i drąg, bez ścian i dachu. Żeby pójść załatwić potrzebę w trakcie pracy, trzeba było się odmeldować wachmanowi. W nocy w barakach służyły nam wiadra. Pompa jedna – do mycia i do picia. Na śniadanie i kolację pajda kwaśnego chleba, a na obiad miska zupy z obierkami i robactwem. Wszystkie meldunki po niemiecku, bo inaczej baty, a każde uderzenie pejczem musieliśmy odliczać – eins, zwei, drei… W bykowce wyposażony był cały personel obozu. Byliśmy traktowani jak dorośli więźniowie, tyle że bez podania przyczyn osadzenia i daty zwolnienia. Od świtu do wieczora pracowaliśmy na chwałę III Rzeszy. Dzieci pracowały w warsztatach szewskim, krawieckim, rymarskim, prostowania igieł przemysłowych, wikliniarskim, w pralni, równały teren tonowym walcem… Najmłodsze, nie mające jeszcze zręczności, siły i praktycznej wiedzy,

a poza tym nie zdawałam sobie sprawy, jak trudna droga nas czeka. Mierzono nas i ważono. Dzieci, które z pewnych względów nie były kierowane do adopcji rodzinom niemieckim, wsadzono w pociąg i posłano do obozu koncentracyjnego w Łodzi. Nas również. Pamiętam, jak wprowadzono nas do takiego dużego baraku i powtórzył się schemat z Poznania – znowu sala pełna płaczących dzieci, w tym mój lamentujący brat, i cicha ja, która jeszcze nie myślałam, że to nie wycieczka, tylko więzienie.

Paweł Procner (rocznik 1932) Obóz na Przemysłowej… To było w południe. Na dworze był wydawany obiad, więc ustawiono nas w kolejce do tego obiadu. Zupa. Kiedy zobaczyłem ją i powąchałem w swojej misce, pomyślałem, że to niemożliwe, by coś tak wstrętnego mogło przejść przez gardło i wlałem swoją porcję z miski z powrotem do kotła. Po sekundzie bardzo tego żałowałem. Niemiec tak mnie walnął chochlą w głowę, że się przewróciłem i inni musieli mnie podnosić. Takie było przywitanie w tym obozie. Później rozdzielili nas na poszczególne baraki, bloki. Były to ogromne sale. Warunki naprawdę… Podłoga, prycze… Dużo by można mówić. Naprawdę okropne. Początkowo byłem zatrudniony przy uprawie warzyw. Później zostałem przeniesiony do warsztatu iglarskiego. To był bardzo duży warsztat. Tam były igły przemysłowe różnego kalibru, cienkie i grube, długie, które trzeba było na kowadełku młotkiem klepać, doprowadzić je do prostości, żeby mogły być znowu zdatne do użycia. To była bardzo precyzyjna robota, dla dzieci często niemożliwa do wykonania. Przechodziliśmy tragedię, ponieważ

kierownik iglarni był bezwzględny. Bił za każde uszkodzenie. Targał za uszy. Walił tymi dziećmi o ściany. Pewnego razu także i mnie tak zmaltretował, tak mi oberwał uszy, że myślałem, że mi odpadły. Myślałem, że umieram. Kilka dni leżałem na izbie chorych. Ale byłem poniekąd szczęśliwy, że już tam nie muszę wracać.

praca. Pamiętam, jak jedna koleżanka wpadła do kotła i się strasznie poparzyła. Wachmanka Pohl grzebała jej kijem w trzewiach. Zmarła. Pamiętam grupę ukaranych chłopaków – musieli stać w rzędzie i z kubła do kubła przelewać fekalia. Wszystkie dziewczyny były fajne, bardzo się szanowałyśmy.

wojennych czasów zapomniałam, bo złego nie warto pamiętać.

Byliśmy wykorzystywani w różnych robotach. Były tam takie warsztaty jak koszykarnia, dekarstwo, rymarstwo, plecenie mat dla wojska. Dużo też pracowaliśmy przy wykopie rowów. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to była sztuka dla sztuki, praca bez sensu, aby tylko umęczyć dzieci. Niektórzy, jak kopali cały dzień, nie byli w stanie wyjść z tego rowu, musieli być wyciągani. Były w obozie dwa grube, ciężkie walce, które trzeba było ciągnąć i równać teren. To było ogromnie uciążliwe, ogromnie wyczerpujące. Do takich wielkich, żelaznych walców potrzeba by ciągnika, a tutaj dzieci musiały sznurami, powrozami ciągnąć je tam i z powrotem. Warunki mieszkania były okropne. Jedna miska do mycia. W jednej wodzie myli się wszyscy. Mało kto zmieniał wodę. Mydło widziałem, gdy ktoś dostał w paczce, nie było żadnego przydziału. Żadnych szans na higienę, za to wymagano od nas, by wszystko było bardzo czyste i w porządku.

Gertruda Piechota (rocznik 1933)

czątku mieliśmy swoje rzeczy, potem mundurki. Najpierw fryzjer, włosy na glaze, czyli na łyso, potem od razu praca – budowa obozu i warsztat rymarski. Szósta rano pobudka i apel. Mydła z początku nie było. Potem jakieś takie, że się nie pieniło. Rano skibka chleba i kubek kawy, czyli zabarwionej wody. To samo na kolację. Obiad – chochla zupy ze szczątkami brukwi i obierkami ziemniaków, a w niej glizdy. Ale jadłem to, bo nic innego do jedzenia nie miałem.

Helena Leszyńska (rocznik 1931)

Czesława Henke (rocznik 1929)

Przyszedł policjant z psem. Akurat jadłam obiad. Powiedział, że mam kończyć, bo mnie zabiera. Najpierw był areszt gestapo na placu Wolności, potem Łódź i obóz przejściowy przy ulicy Kopernika, a następnie już lager na Przemysłowej. Tam – tydzień kwarantanny. Wysoki płot,

Zwolniono mnie do domu w połowie października 1944, może za dobrą pracę. Bo się starałam, nie grymasiłam, nie rozrabiałam, duża już byłam, piętnaście lat prawie miałam. Na drogę dostałam kawałek chleba, masła i bilet na pociąg. Jechałam sama. Jak wyszłam z obozu, obejrzałam się za siebie, a jeden

Mój ojciec był powstańcem wielkopolskim. Całą rodzinę wywieźli – rodziców, braci, siostry. Siostra ojca i szwagier zginęli w Forcie VII. Na placu Wolności w Poznaniu było gestapo. Trzymali nas tam aż do wywózki. Jechaliśmy do Łodzi pociągiem. Wieże strażnicze i psy. Potem ciężka praca. Wywozili nas do pracy w polu, robiliśmy torebki ze sznurka i papieru. Za rozmowy po polsku była kara pozbawienia posiłku. Przymieraliśmy głodem. Na apelach musieliśmy pokazywać czyste ręce. A wody ani mydła nie było. Babcia była Niemką urodzoną w Westfalii. Wyszła za mąż za mojego dziadka Polaka i nie podpisała volks­listy. Przyjechała do obozu raz w odwiedziny, zostawiła mi jedzenie, skarpetki i sweter, ale mi to wszystko zabrali. W Łodzi było gorzej niż w Oświęcimiu, bo tam byli dorośli. Najgorsze były apele, zimno, głód i bicie.

Gdy nadchodził zmierzch, gdy słońca już nie było na świecie, wtedy te umęczone, biedne dzieci siadały na swoich zawszonych, piętrowych pryczach i wszystkie płakały. Te chwile mamę bolały najbardziej. Te łzy, co kapią do pustego kubka. nad nim drut kolczasty, lampy i wieże strażnicze. Zabrali ubranie, dali czyjś szary mundurek i stare naczynia. No i trepy, znacznie za duże. Ja pracowałam na blumensztubie, robiłam kwiaty ozdobne z tkaniny, i torebki. Byłam też na iglarni. „Ruhe” było już o 21:00. Gdy wynosiliśmy z baraków odchody, trzeba było krzyczeć austreten!, żeby nie zastrzelili. Opieraliśmy się sami, dziewczynki pracowały w pralni, ja także. Straszna

z Niemców powiedział: „Nie oglądaj się, bo jeszcze tu znowu wrócisz”. Nie wiem jakim cudem na dworzec trafiłam. Wsiadłam w pociąg i pojechałam. Gdy wróciłam do domu, dopadł mnie tyfus. Trzy miesiące leżałam w szpitalu. Gdy wyszłam, nie mogłam chodzić, a wtedy nie było jak do domu dojechać, to mnie jacyś ludzie wzięli pod pachy i ciągnęli. Długo chorowałam, cierpiałam po obozie, ale jakoś przyszłam do siebie. Wiele z tamtych

Kazimierz Gabrysiak (1930–2020) W grudniu 1942 byłem już w Łodzi. Jak zobaczyłem wieże strzelnicze, pepesze i mur, zacząłem płakać. Na po-

Aleksandra Kasińska, córka Gabrieli Jeżewicz: Każde wspomnienie mamy o obozie łódzkim oznaczało płacz. W jej wielkiej sile, przejawianej w codziennych sprawach, tkwiła do końca niezakopana, nie uzupełniona niczym luka, dziecięca słabość. Zobaczyła Jurka – płacz, zobaczyła Edwarda – płacz, zobaczyła ich dzieci – od razu płacz. Płakała też zawsze, gdy raz w tygodniu odwiedzała nas ciocia Aniela, starsza siostra mamy, która przeżyła Oświęcim i Ravensbrück. Od łez zaczynało się każde przywitanie cioci na progu domu. Kogokolwiek jakkolwiek kojarzyła z obozami, momentalnie płakała. Co było ciekawe, mama nie ubolewała nad tym zgniłym, podłym jedzeniem, nad bólem i zimnem, lecz nad czymś zupełnie innym. Gdy nadchodził zmierzch, gdy słońca już nie było na świecie, wtedy te umęczone, biedne dzieci siadały na swoich zawszonych, piętrowych pryczach i wszystkie płakały. Te chwile mamę bolały najbardziej. Te łzy, co kapią do pustego kubka.

Alicja Kwaśniewska (1929–2019) To był czwartek, gdy Niemcy uciekli i obóz stał się wolny. Wie pani, ile się idzie z Łodzi do Kalisza? Tydzień. Szłam od czwartku do czwartku. Styczeń, śnieg, minus dwadzieścia cztery stopnie. Okropna droga, śnieżna. Zewsząd rosyjskie ostrzały, armaty. Huk, dym i strach. Nie wiedziałam kogo w domu zastanę, i czy kogokolwiek. Umarłabym po drodze, ale ktoś, nie wiem kto, śpiącą w rowie okrył mnie kocem. W tym kocu szłam

Brat, jak mnie zobaczył, to bardzo się rozpłakał. Strasznie płakali, cała rodzina. Wróciłam z odmrożonymi nogami. Miałam dziury w stopach, na palcach. Moja babunia brała piórko, maczała je w ciepłej nafcie, smarowała te rany i je wyleczyła. Jak ktoś coś przeskrobał, cała sztuba musiała żabką skakać, do upadłego. Przy zabijaniu wszy pryskała krew spomiędzy paznokci. Szkorbut zniszczył nam zęby. Dzieci umierały z głodu i chorób. Chowano je na cmentarzu żydowskim za murem. Świerzb i tyfus – to mieli prawie wszyscy. Haus 3 – barak dla karnych. Oni mieli czerwone krzyże na mankietach, nogawkach, z przodu i z tyłu. Pełna izolacja i straszne traktowanie. Bicie za nic i najcięższe prace. Tam się tylko wciąż Zdrowaś Maryjo w myślach mówiło, i ta tęsknota za domem…

Henryka Kowalska (rocznik 1934) Miałam dziewięć lat i nic nie umiałam. Aresztowali mnie razem z bratem Heniem. Jak przywieźli nas do obozu, to każdy dostał miskę i szare ciuchy, a nasze rzeczy pozabierali. Ja miałam mało, tylko małą walizkę. Ja na początki miałam ziemniaki strugać. Nie umiałam. Lanie dostałam. Potem mnie wzięli do sztucznych kwiatów, do klejenia kopert. Widziałam, że inne dzieci oblizują klej, to ja też chciałam ten klej zjeść, za co znów mnie wyrzucili. Jakiś czas pracowałam w obozowym ogrodzie, jakiś czas w warsztacie krawieckim przyszywałam guziki do mundurów. Wszystko robiłam źle, bo brakowało mi umiejętności. Skończyłam na czyszczeniu obozowych latryn.

do końca – brat, jak mnie zobaczył, to bardzo się rozpłakał. Strasznie płakali, cała rodzina. Wróciłam z odmrożonymi nogami. Miałam dziury w stopach, na palcach. Moja babunia brała piórko, maczała je w ciepłej nafcie, smarowała te rany i je wyleczyła. K Wybór i redakcja: Jolanta Sowińska-Gogacz

Wyjaśnienie Autorem artykułu To nie ja opublikowanego w październikowym numerze „Kuriera WNET” jest Błażej Torański. Tekst ten ukazał się w książce Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Błażeja Torańskiego Mały Oświęcim (Wydawnictwo Prószyński i S-ka). Redakcja


KURIER WNET · LISTOPAD 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Wśród patronów akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem był franciszkanin, św. Maksymilian Maria Kolbe. To bardzo ciekawa postać wśród polskich męczenników. W dzisiejszym, pędzącym i pogubionym świecie, potrzebujemy wsparcia, autorytetów i przykładów dobrego życia. Być może nawet powrotu do wartości, odrzuconych w imię nowoczesności. Wartości będących fundamentem harmonijnego rozwoju własnego i rodziny. Wartości, które się nigdy nie zmieniają. Takim właśnie przykładem jest rodzina państwa Kolbe.

Św. Maksymilian Maria Kolbe w wydarzeniu Polska pod Krzyżem Jak głęboko sięgają w ludziach pokłady nienawiści do sprawdzonych norm społecznych, do Dekalogu? Ile jeszcze pokoleń i ile lat będą odbywały się ataki na Kościół, który od 2000 lat głosi tę samą naukę tego samego Chrystusa?

Św. Maksymilian Maria Kolbe patronem akcji Polska pod Krzyżem (OPR. GRAFICZNE AUTORA)

Rodzina Ojciec świętego Juliusz (ur. 1871) oraz matka Marianna (Dąbrowska) (ur. 1870) pochodzili ze Zduńskiej Woli z rodzin tkackich. Przodkowie ojca przybyli na te tereny z Czech, natomiast rodzina matki była tutejsza. Cały region wokół Łodzi przyciągał swoim rozwojem przemysłowym ludzi z różnych stron kraju. To był trudny czas dla Polaków i dla Kościoła katolickiego. Łódź należała wtedy do zaboru rosyjskiego, gdzie wprowadzano rusyfikację szkolnictwa polskiego. Natomiast w Wielkopolskie trwał w najlepsze antypolski i antykatolicki Kulturkampf Bismarcka (np. strajk dzieci wrzesińskich). Kraj podczas zaborów był wymęczony i osłabiony wielką emigracją, powstaniami i działalnością konspiracyjną.

Dom Państwo Kolbe mieli pięciu synów: Franciszka, Rajmunda, Józefa oraz Walentego i Antoniego, którzy wcześnie zmarli. Przyszły święty – Rajmund

Zduńska Wola, dom przy ul. Browarnej 9, gdzie na piętrze mieściło się mieszkanie państwa Kolbe FOT. S. FUKS

– urodził się w Zduńskiej Woli 8 stycznia 1894 r. w wynajmowanym przez rodziców jednopokojowym mieszkaniu przy ówczesnej ul. Browarnej 9. Jedyny, ale duży pokój był podzielony na część kuchenną, sypialną i... tkacką. Najwięcej miejsca zajmowały cztery maszyny, na których państwo Kolbe całymi dniami tkali płótno – źródło utrzymania rodziny. Oprócz pana Juliusza przy maszynach pracowało dwóch uczniów i jeden czeladnik. Pani Marianna zajmowała się domem. Życie rodzinne i zawodowe, wraz z gorliwą modlitwą przy domowym ołtarzu, kształtowało się w tym jednym pokoju. Juliusz i Marianna Kolbe byli nie tylko pracowitymi ludźmi, ale udzielali się także w miejscowej parafii. Należeli do tercjarzy – świeckiego, Trzeciego Zakonu św.

Franciszka. W tym samym czasie do tercjarzy należał także rówieśnik rodziców św. Maksymiliana, Józef Haller, lub nieco starszy Jacek Malczewski, nie wspominając o działalności św. Alberta. W roku urodzenia się Rajmunda Wojciech Kossak i Jan Styka namalowali Panoramę Racławicką. Trzy lata wcześniej Jan Matejko namalował Poczet królów i książąt polskich. Natomiast rok później w Poznaniu ukazał się pierwszy numer „Przewodnika Katolickiego”. Równolegle z próbami podnoszenia nastrojów narodowych przez elity artystyczne, nad Polskę nadchodziła wielka chmura antyreligijnych ruchów socjalistycznych. Wraz z rozwojem przemysłowym nastąpił boom demograficzny i gwałtownie wzrosła liczebność klasy robotniczej. Ta ludność szybko stała się łupem socjalistycznych indoktrynatorów. Aby dotrzeć do wierzących robotników, podstępnie stosowali elementy podpatrzonej symboliki chrześcijańskiej. Pojawiły się pochody, które naśladowały procesje i socjalistyczne pieśni z melodiami stylizowanymi na kościelne. Kościół Polski wraz z na-

Przed II wojną światową Niepokalanów był największym klasztorem na świecie, a wydawnictwo – największym w Polsce. To było niespotykane na światową skalę katolickie imperium medialne. Czy to nam coś przypomina? rodem znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, bez wsparcia nawet ze strony Stolicy Apostolskiej. Piszę o tym, aby naszkicować atmosferę czasów, w jakich przyszło urodzić się i wzrastać Rajmundowi.

Portret Podobnie jak w poprzednich realizacjach, potrzebowałem odpowiedniego

i dobrej jakości zdjęcia męczennika. Szybko zauważyłem, że w internecie krąży zaledwie kilka portretów św. Maksymiliana. Najbardziej znanym jest wariant z brodą, z okresu misyjnego. Po konsultacjach z księżmi i organizatorami akcji Polska pod Krzyżem ustaliliśmy, aby użyć właśnie tego wizerunku. Mimo to, chciałem zobaczyć metamorfozę twarzy św. Maksymiliana od dzieciństwa do czasu w obozie Auschwitz. Wtedy zauważyłem, że przez całe życie miał niezmienne oblicze. To, co było najważniejsze, nie zmieniało się.

Niepokalanów – Teresin ok.1935 r.

oraz wydawnictwa. Zainteresowała mnie postać rówieśnika św. Maksymiliana, księcia Jana Druckiego-Lubeckiego, przyszłego ofiarodawcy gruntu dla zakonu. Ojciec 15-letniego księcia zakupił pałac wraz z ziemią w Teresinie pod Warszawą, gdzie cztery lata później został zastrzelony. Cały majątek odziedziczył więc jedyny syn, który 14 lat później podarował część ziemi św. Maksymilianowi pod budowę Niepokalanowa. Ale jak do tego doszło? Pierwsze egzemplarze „Rycerza Niepokalanej” były drukowane w Krakowie, a następnie w trudnych warunkach w Grodnie, gdzie ojciec księcia Jana pełnił obowiązki prezydenta miasta. To tutaj ojciec Maksymilian poznał swojego darczyńcę, który był skłonny ofiarować zakonnikom ziemię w Teresinie, ale pod warunkiem dożywotniego odprawiania Mszy Świętych w intencji zastrzelonego ojca. Władze kościelne nie zgodziły się na takie warunki i projekt miał upaść. Ojciec Maksymilian postawił jednak wcześniej na obiecanej ziemi figurkę Matki Bożej, a transport maszyn drukarskich z Grodna już był zorganizowany. W tej sytuacji książę podarował ziemię bez żadnych warunków.

Imperium medialne Nie wiedziałem, że przed II wojną światową Niepokalanów był największym

Polska pod Krzyżem Już w dzieciństwie Rajmund zdradzał zainteresowanie naukami ścisłymi. Pasjonowała go matematyka, fizyka i astronomia. Cała jego aktywność polegała na oddaniu się Jezusowi przez Maryję w połączeniu z wiarą i zainteresowaniami

WWW.NIEPOKALANOW.PL

i kształtowanie dzieci państwu lub opętanym ideologom. Kolejny raz, gdy piszę o polskim męczenniku, zadaję sobie pytanie, jak głęboko sięgają w ludziach pokłady nienawiści do sprawdzonych norm społecznych, do Dekalogu? Ile jeszcze pokoleń i ile lat będą odbywały się ataki na Kościół, który od 2000

Św. Maksymilian Maria Kolbe patronem akcji Polska pod Krzyżem

techniką. Olbrzymia wrażliwość połączona ze złym stanem zdrowia nie pozwalała na pełne rozwinięcie skrzydeł. Jednak euforia i radość po odzyskaniu przez Polskę niepodległości były niewyczerpanym źródłem sił do pracy. Ale do czasu, niestety. Wojna zniweczyła całe dzieło, a Niepokalanów do dzisiaj nie odzyskał swojego przedwojennego rozmachu. To nieprawdopodobne, ile może zdziałać przez 47 lat jeden człowiek z miłości. I tu nasuwa się pytanie: z miłości do kogo? Bo przecież wojnę i ludobójstwo również może zainicjować

lat głosi tę samą naukę tego samego Chrystusa? Ile lat jeszcze będzie drażnić naszych sąsiadów najmniejszy rozwój Polski? Ile świat jeszcze zmarnuje czasu, ile wyda pieniędzy i ile poświęci ofiar ludzkich na międzynarodowy antypolonizm? Odpowiedź słychać w hymnie Polski: „póki my żyjemy!”. Dlatego wierzę, że z Polską będzie tak jak z ojcem Maksymilianem, którego próbowano zabić w Auschwitz 14 sierpnia 1941 r. i... nie udało się. Jest świętym, żyje i będzie żyć wiecznie!

Linia czasu w portrecie Rajmunda, a potem św. Maksymiliana

Zmieniało się tylko to, co zewnętrzne: fryzura, zarost, głębokość bruzd wokół oczu i na czole. Tę niezmienność spojrzenia i rzeźby twarzy skojarzyłem z niezmienną miłością do Maryi, której Rajmund doświadczył w dzieciństwie. Miłość, która rozpoczęła sie już w domu rodzinnym, rozkwitała, przynosząc owoce wiary, aż po kres jego życia. Powołanie do oddania się Jezusowi przez ręce Maryi poczuł najmocniej

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

WWW.NIEPOKALANOW.PL

klasztorem na świecie, a wydawnictwo – największym w Polsce. To było niespotykane na światową skalę katolickie imperium medialne. Czy to nam coś przypomina? Ależ tak... W 1936 r. Niepokalanów liczył ponad 800 zakonników. Zakon miał własną elektrownię i piekarnię. Ojciec Maksymilian rozpoczął nawet budowę lotniska. Czynił zabiegi o zakup samolotów dla Niepokalanowa, a dwóch braci zakonnych

jeden człowiek, lecz z miłości do siebie. Nic bowiem nie zbiera większego żniwa śmierci niż miłość własna! Dlatego tak ważna jest rodzina, która kształtuje nas w dzieciństwie. Dlatego tak bardzo rodzina jest znienawidzona przez tych, którzy chcą oddać wychowanie

Święty Maksymilianie, módl się za nami! K Wszystkie wizerunki męczenników-patronów akcji Polska pod Krzyżem są do nabycia w sklepie internetowym fundacji Solo Dios Basta pod adresem: http://sklep.mikael.pl/9-polska-pod-krzyzem. www.airbrush.com.pl

Kurczę albo doprawianie waty Henryk Krzyżanowski

Niepokalanów – Teresin ok. 1928 r.

podczas studiów w Rzymie w latach 1912–1915. Tam złożył śluby wieczyste i przybrał imię Maria. W Rzymie był świadkiem bluźnierczych manifestacji heretyków i masonów, których od tej pory pragnął nawracać przez jakąś organizację lub stowarzyszenie maryjne. Już wtedy w jego wyobraźni powstał Niepokalanów z całą infrastrukturą służącą Maryi.

Misja Największym źródłem materiałów fotograficznych do mojej pracy okazało się archiwum klasztoru Niepokalanów. Oglądałem te zbiory przez kilka dni. Osoba św. Maksymiliana tak mnie zafascynowała, że już drugiego dnia odbiegłem od tematu. Zapoznałem się z historią powstania Niepokalanowa, z historią radia, drukarni

WWW.NIEPOKALANOW.PL

ukończyło nawet kurs pilotażu. Niestety wojna przerwała te plany. To był prawdziwy Rycerz Maryi i patriota, który już rok przed święceniami kapłańskimi, w jakże symbolicznym roku 1918, założył stowarzyszenie Rycerstwo Niepokalanej (MI – Militia Immaculatae). Będąc przez sześć lat na misji w Japonii, zbudował w Nagasaki „drugi Niepokalanów” wraz z wydawnictwem drukującym w języku japońskim. Po powrocie ojca Maksymiliana w 1936 roku z misji w Japonii, pismo „Rycerz Niepokalanej” osiagało nakład miliona egzemplarzy. Ks. Kolbe pojechał na pierwszy pokaz telewizji w Berlinie, aby użyć tej nowej wówczas technologii w służbie Maryi. Ojciec Maksymilian zawsze sięgał marzeniami daleko w przód, dlatego dwa lata później działała już w Niepokalanowie pierwsza, katolicka radiostacja.

Z wiekiem niektóre zmysły starzeją się szybciej, inne wolniej. Problemy ze wzrokiem czy słuchem to coś normalnego. Ale węch i smak jakoś się trzymają. To niekoniecznie powód do radości, bo czyż da się przy dzisiejszej przemysłowej produkcji mięsa uzyskać taki smak, jaki miała kupiona na targu kura? O tym ten wierszyk: Wydaje się to niegłupie, by kurczęcia udko upiec. Od pomysłu do konkretu – podpowie mi kucharz z netu. Ale, widzę, nie tak zaraz, z wyborem spory ambaras. Bo w przepisów pstrym wachlarzu niełatwo wybrać, kucharzu… Kurczę z koprem lub z bazylią, w marynacie z tajską lilią, po moskiewsku z ruskim kwasem, po hawajsku z ananasem, w mongolskim sosie z kumysem, w śmietanie z amarylisem, kurczę à la śledź z Murmańska, kurczę z chłopska, kurczę z pańska, podwędzane w warzyw miksie (przepis od szefa w Kadyksie). Kurczę takie, kurczę śmakie.

Wymiękam z mym prostym smakiem... Na kucharza w końcu burczę: „Chcę zwyczajne – kurczę kurczę!” „A, takiego, drogi panie, nigdzie w świecie nie dostaniesz. Bo od hodowli kuglarze sprawili, z farmacją w parze, że w każdym zakątku świata smakuje kurczak jak wata. No a wata, prawda taka, już nie zmieni się w kurczaka. Więc przegrana twoja sprawa. Skup się raczej na przyprawach”. Cóż począć na werdykt taki? Udko kładę na ziemniaki i z cebulką wszystko warzę w mym poczciwym kombiwarze. Morał tej historii taki: Vivant pieczone ziemniaki!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.