Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 69 | Marzec 2020

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Wszyscy przeciw! Już 62 organizacje pozarządowe i dziesiątki tysięcy poznaniaków oprotestowały skandaliczną tzw. Europejską Kartę Równości Kobiet i Mężczyzn, przyjętą przez Radę Miasta Poznania 11 lutego. Karta wprowadza ideologię gender do sytemu edukacyjnego i organizacyjnego Poznania. Jedyną nadzieją na zablokowanie skandalicznej uchwały jest uchylenie jej przez Wojewodę. Trwa zbiórka podpisów pod petycją w tej sprawie – pisze Jolanta Hajdasz. uwaga –

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Trwa wojna polsko-polska na wyprzedawanie za grosze węgla wydobywanego przez górników. Nie chodzi o to, by nasz węgiel gdziekolwiek składować, ale by to naszym, a nie obcym palić. Chodzi o polską energię z polskiego węgla, z polskich kopalń. Stanisław Florian relacjonuje konflikt trwający w Polskiej Grupie Górniczej.

nowa cena!

9w zł tym

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 69 Marzec · 2O2O

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Strajk ostrzegawczy w PGG i kompromis Sasina

8% VAT

Koszty życia nieubłaganie rosną. Objętość „Kuriera WNET” również zdecydowanie wzrosła w ciągu lat jego wydawania, podczas gdy jego cena pozostawała niezmieniona. Żebyśmy mogli nadal wydawać naszą Gazetę Niecodzienną, jesteśmy zmuszeni podnieść jej cenę do 9 zł. Liczymy na Państwa zrozumienie.

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

9 kwietnia

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Triumf myśli „Dzisiaj niepodległa Ojczyzna żegna go z honorami, jako swojego bohatera. Oddajemy cześć mę- totalitarnej

Szwajcaria, której waluta postanowieniem konstytucji była związana ze złotem, przeszkadzała w ustanowieniu nowego ładu światowego. Jak i dlaczego kraj ten zrezygnował z pokrycia swojej waluty w złocie, pisze Bernard Mégeais.

stwu wspaniałego polskiego patrioty i dzielności żołnierskiej dowódcy. Składamy hołd człowiekowi odważnemu i wytrwałemu, szlachetnemu i prawemu. Człowiekowi, który kilka razy aresztowany i zbiegły z transportów niemieckich i sowieckich, po osobistych ciężkich doświadczeniach wojny i okupacji pragnął wrócić do zwykłego życia, ale nie za cenę uległości i służby obcemu reżimowi.

Tajemnica obozu w Błądku-Nowinach

6

Demokracja liberalna w służbie imperializmu

„Tutaj morduje się Polaków!” Wojciech Pokora

W

ybrał wierność Rzeczypospolitej i straceńczą walkę do końca, przedkładając patriotyzm, honor i dumę nad zniewolenie i życie z pochyloną głową. Odmowa wstąpienia do partii komunistycznej i służby w Urzędzie Bezpieczeństwa uczyniła Leona Taraszkiewicza śmiertelnym wrogiem w oczach nowej władzy. Przez blisko dwa lata jego partyzanckiej epopei pseudonim „Jastrząb” napełniał strachem funkcjonariuszy reżimu i aparatu bezpieczeństwa od Parczewa, Gródka i Łęcznej po Włodawę i Stulno” – napisał Prezydent RP Andrzej Duda w liście skierowanym do uczestników uroczystości pogrzebowych Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, które miały miejsce we Włodawie w lipcu 2017 roku. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” był oficerem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którego powojenna partyzancka epopeja jest ściśle związana z obozem w Błudku-Nowinach. Gdy wybuchła wojna, miał 14 lat. Był za młody, by walczyć, ale na tyle świadomy, by zaangażować się w pomoc Ojczyźnie. Zaczął od ukrywania broni po żołnierzach Wojska Polskiego, za co już jesienią 1939 r. trafił do aresztu niemieckiej żandarmerii polowej. Zanim osiągnął pełnoletność, zdążył wpaść w ręce Gestapo jeszcze dwa razy. Przetrzymywano go m.in. w siedzibie radomskiego i lubelskiego Gestapo, a także w więzieniu na Zamku w Lublinie. Zawsze udawało mu się zbiec, przy czym dwukrotnie został postrzelony przez konwojentów. Na początku 1944 r., po przypadkowym zatrzymaniu przez sowiecki

patrol partyzantów, wcielono go do oddziału im. Klimenta Woroszyłowa, dowodzonego przez kpt. Anatolija Krotowa „Anatola”. Po wkroczeniu na Lubelszczyznę oddziałów Armii Czerwonej, Taraszkiewicz dostał propozycję pracy w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego. Odmówił. Ta decyzja kosztowała go wolność i zaważyła na całym dalszym życiu. 18 grudnia 1944 r. został aresztowany wraz z rodzicami i siostrą przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie. Pretekstem była jego rzekoma współpraca z Niemcami, na którą, jak widać po jego wojennej biografii, faktycznie nie miał szans. Przetrzymywano go w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu

Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie przy ul. Krótkiej 4. Szefem urzędu był wówczas Stanisław Szot, przedwojenny działacz komunistyczny, żołnierz Gwardii Ludowej i AL, późniejszy poseł na Sejm PRL i attaché wojskowy w Pekinie, zmarły stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku. Nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek był sądzony. Taraszkiewicza osadzono następnie w więzieniu na Zamku w Lublinie (po raz drugi; wcześniej trzymali go tam Niemcy, więc dużą ironią losu było, że tym razem siedzi tam za rzekomą z nimi kolaborację). 13 lutego 1945 r. z Lublina do obozu UB-NKWD w Błudku-Nowinach wyruszył transport 42 więźniów. Na listach

przewozowych większość więźniów w pozycji 4 – oskarżony – wpisane ma jedno słowo – Volksdeutsch. Taraszkiewicz, umieszczony pod numerem 28, także. Według informacji zamieszczonej w notce biograficznej „Jastrzębia” w Wikipedii, dotarł on do obozu i zbiegł kilka tygodni później z transportu na Wschód. Prawda jest jednak inna. Leon Taraszkiewicz nigdy nie dotarł do obozu w Błudku-Nowinach. Udało mu się zbiec z transportu na Roztocze już 13 lutego. W kwietniu 1945 r. został żołnierzem Rejonu II Obwodu Delegatury Sił Zbrojnych Włodawa, a od końca maja 1945 r. był członkiem bojówki rejonowej ppor. Tadeusza Bychawskiego „Sępa”. Po śmierci dowódcy (12 czerwca 1945 r.) „Jastrząb” przejął dowództwo nad grupą, która jesienią 1945 r. została przekształcona w oddział dyspozycyjny komendanta Obwodu WiN Włodawa. Pod jego dowództwem oddział stał się jedną z najaktywniejszych grup partyzanckich w skali całej Lubelszczyzny. Do najbardziej spektakularnych jej akcji należały m.in.: opanowanie Parczewa w lutym 1946 r., zatrzymanie i internowanie rodziny Bolesława Bieruta w lipcu 1946, rozbicie PUBP we Włodawie i uwolnienie 70 więźniów w październiku tego roku. Leon Taraszkiewicz zginął 3 stycznia 1947 r., podczas szturmu na budynek zajmowany przez grupę ochronno-propagandową Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas pochowano go potajemnie na cmentarzu w Siemieniu. W 2016 r. jego szczątki ekshumowano, by uroczyście pochować je we Włodawie w 2017 roku. Dokończenie na str. 5

Nie słuchamy wzajemnych przeprosin Historia nie może być instrumentalizowana, zbrodnia nie usprawiedliwia kolejnej zbrodni, a rzeczy trzeba nazywać po imieniu – mówi nowy szef Ukraińskiego IPN-u w pierwszym wywiadzie dla polskich mediów. Po zmianie władzy w Kijowie jest nim 34-letni Anton Drobowycz, filozof, krytyk sztuki. Zastąpił on na stanowisku szefa UINP W. Wiatrowycza. Z Antonem Drobowyczem m.in. o polityce historycznej i obchodach 100-lecia sojuszu Petlura-Piłsudski rozmawiał Paweł Bobołowicz. Pana poprzednik, Wołodymyr Wiatrowycz, był przyjmowany w Polsce niejednoznacznie – i to delikatnie mówiąc. Najczęściej uważano, że negatywnie wpływał na relacje polsko-ukraińskie i że przyczyniło się do tego jego osobiste podejście do kwestii historycznych, propagowanie postaci

Stepana Bandery czy kult UPA. Czym różni się Pan, Anton Drobowycz, od swojego poprzednika i czym różni się polityka Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej po Wiatrowyczu? Ostatecznie odpowie na to czas i obserwacja pracy. Teraz, tutaj mogę zadeklarować wszystko. Ale od razu

chciałbym powiedzieć jedno: ja nie jestem historykiem. Bardzo lubię historię, mam do niej osobisty sentyment, chciałem wstąpić na wydział historii, ale jednak z zawodu jestem filozofem. Interesuję się kulturologią, antropologią i to ma swoje konsekwencje. Patrzę bowiem na proces historyczny przez pryzmat historii

filozofii. Podobają mi się różne szkoły, różne podejścia. Podoba mi się na przykład szkoła Annales, która ma całkiem inne podejście do historii, inną metodologię niż klasyczna historia liniowa, którą wiele osób na Ukrainie się posługuje. To pierwsza uwaga, natury metodologicznej. Dokończenie na str. 8

W wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, ale także trochę lwem. Nie jesteśmy w tej wojnie bez szans. Bogdan Miedziński wyjaśnia, na czym polega obecny atak imperialny na Polskę i jakie mamy możliwości zachowania suwerenności.

10–11

Kierunek: Orlen Orlen jest jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się firm w tej części Europy. Promujemy Najjaśniejszą Rzeczpospolitą na całym świecie. Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Danielem Obajtkiem, Prezesem Zarządu największej polskiej spółki akcyjnej PKN Orlen.

12

Jan Paweł II – niezapomniany, najważniejszy, swój Najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości. Prof. Vytautas Landsbergis wspomina św. Jana Pawła II w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim i Pawłem Dmitrowiczem.

14

Liban w labiryncie zależności Możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnie prowadzonej polityce otwartych drzwi. Witold Dobrowolski i Mariusz Patey dzielą się spostrzeżeniami z pobytu w Libanie.

16

ind. 298050

Następny numer „Kuriera WNET”

G G AA ZZ EE

FOT. WIKIPEDIA

K

oronawirus zawojował świat. Spadł jak kurtyna w teatrze, zasłaniając cała scenę. To, co wydawało się ważne, zmniejszyło do rozmiarów wirusa. Wirus urósł, przybierając postać mitycznego olbrzyma. Stał się niewidzialną siłą rządzącą ludzką świadomością, panoszącą się w niej i skłaniająca do coraz bardziej desperackich czynów; celebrytą opisywanym codziennie na pierwszych stronach gazet, otwierającym dzienniki telewizyjne i wiadomości radiowe. Postawił wszystkie rządy świata na baczność, zmusił do wprowadzenia powszechnej mobilizacji, odwołania ważnych imprez, zmienił kalendarze artystycznych, politycznych czy sportowych wydarzeń. Obywatel Wirus – książę świrus. Kto chce przetrwać, musi myc ręce. Kto jest podejrzany, zostaje w domu. Zawieszone lekcje, zamknięte uniwersytety, puste półki w sklepach. Apokalipsa. Zastraszone, biedne dzieci, wpatrzone w pustą przestrzeń, po której porusza się niewidzialny, podstępny wróg… Ja wiem, że nie można żartować, że sytuacja jest poważna, bo przecież jeśli to nawet są tylko manewry, tylko przygotowanie na coś, co może się w przyszłości zdarzyć, kiedy inny niewidzialny książę wyjdzie z ciemności, to i tak trzeba je traktować z największą powagą. Każdemu koronawirus wyznaczył rolę i odstąpienie od niej jest złamaniem reguł gry, a ten, kto je złamie, z tej gry wypada. Politycy muszą robić marsowe miny, powoływać sztaby, wprowadzać procedury; dziennikarze muszą z najwyższą powagą relacjonować zdarzenia. Już jest dwóch podejrzanych, już jeden zachorował, a każda informacja nadaje sytuacji powagi, zwiększa strach, dodaje wirusowi władzy i dostojnego okrucieństwa, przed którym można się tylko schronić za szczelnie zamkniętymi drzwiami, z zapasem makaronu, wody i witaminy C. Broń Boże, nie podawać ręki sąsiadowi, nie jeździć z nikim windą, unikać komunikacji miejskiej i słuchać poleceń władzy. Kto nie posłucha, w demokratycznym kraju trafi do więzienia, a w totalitarnym dla przykładu zostanie rozstrzelany. A lekarze po cichu mówią, że oto opanowała ludzi pandemia paranoi. Człowiek, naszpikowany tysiącami filmów, gier komputerowych, zatopiony w wirtualnym świecie, zatraca instynkt, rozstaje się z rozsądkiem. I nie mówię, że wirusa nie ma. On jest i są ludzie, którzy umierają z jego powodu, ale ta bomba, która zawisła nad ludzką świadomością, jest zbyt wielka, za ciężka, zatraciła proporcje. Koronawirus zasłonił wiele problemów. Za chwilę da usprawiedliwienie dla obniżenia poziomu życia, dla błędów czy też decyzji, które w innych warunkach spotkałyby się ze społecznym buntem (Macron i reforma emerytalna). Ale też jest to wirus odsłaniający. Dzięki niemu wiemy, jak słaby jest świat zachodni, tracący zdolność samodzielnego istnienia. Największe firmy nie mogą wyprodukować ani samochodu, ani telefonu, ani leku. To prawda, że globalizacja tworzy system uzależnień, ale jeden jest jej niewolnikiem, drugi panem. Ale Pan ujawni się w ostatniej scenie. Wprawdzie niewolnik w tej sztuce jeszcze gra rolę pana, ale wobec tego, co dzieje się na granicy grecko-tureckiej, wygląda na to, że rolę może stracić szybciej niż mu się wydaje. A może jest zupełnie inaczej. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

2

TELEGRAF Przy zgodnym sprzeciwie PO, PSL i Konfe-

T W rankingu dziennika „Rzeczpospolita”

w wyborach zatriumfowała prawica. T Fran-

prędkości (a nie np. przejazdu na czerwonym

deracji, Sejm przyjął pierwszy w III RP zrów-

najbardziej innowacyjnymi polskimi firma-

cuski startup EP Tender wygrał przetarg na

świetle), a 99,99% kontroli wykonywanych

noważony budżet państwa: 435 mld wpły-

mi okazały się: Selvita w branży farmaceu-

zaopatrzenie stacji benzynowych w 60 tysię-

na obecność substancji psychoaktywnych

wów: 435 mld wydatków. T Po werbalnym

tycznej oraz gdyński Radmor produkujący

cy przyczep z załadowanymi akumulatorami,

dotyczy jedynie alkoholu. T Marcin Gortat

wsparciu udzielonym Kosiniakowi-Kamy-

systemy łączności. T Rząd podniósł wyso-

które elektryczne auta będą mogły odtąd

zakończył karierę. T Zmarł Jan Cisek – je-

szowi (PSL), Donald Tusk zaangażował się

kość podatku paliwowego. T W typowym dla

ciągnąć za sobą w celu zwiększenia własne-

dyny Polak, który wiedział, co danego dnia

w kampanię wyborczą Kidawy-Błońskiej

siebie stylu celebrytka Greta Thunberg pod-

go zasięgu. Co najprawdopodobniej oznacza,

i o której godzinie porabiał Józef Piłsudski.

(PO), a jego minister ds. tajnych, widnych

T Ogłoszono, że pod Nową Solą odkryto po-

i dwupłciowych Jacek Cichocki stał się sze-

tężne pokłady miedzi i srebra. Albo i nie.

fem sztabu wyborczego Szymona Hołowni

T Koronawirus okazał się niespodziewanie groźny. Dla umysłów. T Marszałek Grodzki

Odtańczony 14 lutego na korytarzach Senatu „Taniec kobiet przeciwko przemocy” okazał się wydarzeniem przekraczającym komentatorskie zdolności autora niniejszej rubryki.

pokazywać się w towarzystwie towarzysza Stanisława Cioska. T Uważające się za tzw. najbardziej ważne i opiniotwórcze w Polsce media zgodnie zaatakowały założyciela KOD

myć ręce. T Główny higienik kraju nakazał obywatelom mycie dłoni zwykłym mydłem oraz w sposób, jak uczyli w dzieciństwie

zjer zaczął utrzymywać się z pracy własnych

mama i tata. T Prezydent RP zapowiedział,

rąk. T Kaufland i inne sieci handlowe zaczęły

dała totalnej krytyce proekologiczne plany

że jest tylko kwestą czasu, kiedy na stacjach

że najpotężniejszy w Europie Środkowej kon-

podwyższać pensje swoim polskojęzycznym

Komisji Europejskiej. T Usunięte z pulpitów

pojawią się przyczepki z agregatami prądo-

cern – Orlen – zacznie się zajmować produkcją

pracownikom. T Santander i kilka innych

posłów Parlamentu Europejskiego flagi na-

twórczymi na benzynę. T Bawer Aondo-Akaa

mydła w płynie. T Dzięki dociekliwości red.

banków zaproponowało zadłużonym u siebie

rodowe trafiły do kosza. T Policja odzyskała

został skazany za swoją antyaborcyjną ak-

Skowrońskiego prof. Karwasz przydzielił

we frankach klientom umowy kredytowe po-

skradziony przed 27 laty pierwszy egzem-

tywność. T Ujawniono, że ponad 99% zdjęć

słuchaczom Radia WNET po jednej galakty-

dobne do tych, które od dawna są oferowane

plarz Pana Tadeusza (1834). T Na Ukrainie

drogowych wykonywanych przez policję na

ce. T Przedwiośnie zastąpiło przed-zimę. T

obywatelom w krajach rezydencji ich central.

Szmygal zastąpił Honczaruka. T Na Słowacji

polskich drogach dotyczy przekroczenia

Maciej Drzazga

Wspomnienie o Bratku* Jerzy Biernacki

O

tym jednak wiedzieli jedynie najbliżsi jego przyjaciele. Naturalnie jego wizjer ogarniał znacznie szersze horyzonty, przede wszystkim kultury, nie tylko polskiej, a także polityki i życia społecznego. Za komuny, po studiach filologicznych na Uniwersytecie Wrocławskim i Warszawskim, „ukrył się” w światku czy może w świecie (daleki jestem od pomniejszania jego wartości) literatury detektywistycznej, czy szerzej – kryminalnej, która stała się (czy może była od początku, skoro rozważaniom nie wyłącznie teoretycznym na ten temat poświęcił swoją pracę magisterską) jego wielką pasją. Po latach z pracy magisterskiej zrobił interesującą książkę pt. Zagadki bez niewiadomych. Kto i kiedy zamordował polską powieść kryminalną? Jako redaktor „Iskier” wyszukiwał młode talenty, sam próbował z powodzeniem dołączyć do grona autorów literatury kryminalnej, pisząc m.in. opowiadania wydane pt. Słaba płeć czy minipowieść Za żadne pieniądze. Żywy nerw kryminalny przejawia jego późniejsza znacznie powieść radiowa Kretowisko, pisana z odcinka na odcinek i odczytywana w Radiu WNET w okresie jego początków. Wbrew pozorom, mimo oczywistej instrumentalności i zawężeń związanych z warunkami, w jakich powstało, Kretowisko ma samodzielną wartość literacką i jako kryminał, i jako political fiction, i jako powieść z kluczem. Trzeba było powstania przed dziesięciu laty Radia WNET Krzysztofa Skowrońskiego, żeby doszło do odkrycia niezwykłego talentu radiowego Wojtka. Bez wątpienia od początku stał się jedną z ikon tego niezwykłego i tak świetnie rozwijającego się Radia. Jego audycja wieczorna poświęcona szeroko pojętej kulturze, pt. Smaki i niesmaki, do której współprowadzenia miałem zaszczyt być zaproszony w okresie, gdy Radio nadawało audycje jeszcze z Hotelu Europejskiego, a potem z lokalu przy Koszykowej 8 (krótko to trwało jedynie z mojej winy), gromadziła postaci i mówiła o zjawiskach i wydarzeniach, którymi prawie nikt inny w tym czasie się nie zajmował. O takich, jak Galeria Działań na Ursynowie, jak problemy zmieniającego się języka

debaty publicznej, upadek teatru czy misji telewizji publicznej albo fatalny los jednego z najwybitniejszych polskich publicystów o pokroju konserwatywnym, Piotra Skórzyńskiego. Kurier Kulturalny Wojtka Kwiatka, piątkowe

kilkuminutowe wejścia na zakończenie Poranka WNET, poświęcone filmowi/ filmom, książce, wystawie czy przedstawieniu teatralnemu, to były perełki felietonistyki kulturalnej. Czuł formę radiową, żywe słowo, jak mało kto. Już wiele lat przedtem prezentował się jako znakomity, waleczny publicysta piszący. Najpierw jako członek redakcji „Tysola”, czyli „Tygodnika Solidarność”, skąd odszedł, poróżniwszy się z Andrzejem Gelbergiem, ale przede wszystkim na łamach niezapomnianego tygodnika „Nasza Polska” Marii Adamus, gdzie był przez wiele lat sekretarzem redakcji. Jego publikowane tam przez pewien czas Dialogi europejskie, gdyby je rozbudował i zebrał w książce, byłyby rewelacją intelektualno-literacką. Ironia, pogranicze groteski, ośmieszanie różnych „europejskich” głupstw przy pozorach zachowywania powagi (to tak jak opowiada się dowcipy z kamienna twarzą) i oswajanie przerozmaitej grozy i zgrozy, której elementy właśnie się ziszczają na naszych oczach i dotykają naszego kraju – to treść owych niedokończonych dialogów.

N

aturalnie w okresie swego sekretarzowania w „Naszej Polsce” i także później Wojtek pisywał wstępniaki i felietony, wyróżniające się aktualnym wyczuciem politycznym i świadomością, jak głęboko i nieodwracalnie skutkują błędy polityków, jeśli idzie o przyszłość kraju i narodu. Wprowadzał także na łamy poważnego tygodnika polityczno-kulturalnego

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

formy lżejsze, oparte na właściwym mu poczuciu humoru, bez którego nie ma właściwie dobrego felietonu. Świetnie się też bawił, współpracując z redaktorem technicznym, w sprawach związanych z layoutem pisma, obróbką zdjęć, które układali niekiedy jak rozrzucone karty do gry, żeby czytelnika nie nudził grzeczny, banalny ich porządek. Pamiętam, jak kiedyś daliśmy zdjęcie Antoniego Macierewicza z kotem, ale coś nam w nim nie pasowało i postanowiliśmy zdjąć głowę Antoniego i dać nieco inaczej ułożoną z innego zdjęcia – wypadło znacznie lepiej. Antoni zdumiony zachodził w głowę, co to za fotografia, dopóki nie dowiedział się od nas prawdy.

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

Już jest po wszystkim. Już nikt się nie cieszy. Zmęczonym gestem opuszcza gałązki Stara choinka. Już ciążą łańcuchy I świecidełka i anioł z papieru Który już nie jest in excelsis, bo się Czubek choinki pochylił ku ziemi. Już jest po wszystkim. Rozbierzesz choinkę Radość i ciepło w przegródki powkładasz Jeszcze Cię może co ściśnie za gardło Jak przy życzeniach w wigilijny wieczór.

Nie sposób w kilku zdaniach ogarnąć zakresu, formy i efektów jego kilkunastoletniej pracy w „Naszej Polsce”. Był tam centralną postacią, redaktorem, który potrafił współpracować z szefem bez schlebiania mu i z poczuciem, że ma prawo do czynienia mu w razie potrzeby krytycznych uwag, będąc zrazem łącznikiem między podwójnym kierownictwem redakcji (pani Maria miała decydujący głos, zwłaszcza w sprawach programowych i z zakresu „wysokiej polityki”, redaktor naczelny odpowiadał – krótko mówiąc – za dziennikarski profesjonalizm pisma) a gronem pracowników i współpracowników.

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki

Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz V Rzeczpospolita Jan Kowalski

W ostatnim czasie narodziła się nadzieja na ekranizację powieści. Wojtek napisał scenariusz (z pomocą fachowca z tej dziedziny), zaaprobowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, i zimą miały rozpocząć się zdjęcia do filmu. Obawiam się, czy w obliczu śmierci autora książki projekt ten nie zostanie zaniechany. W Internecie, na Facebooku i w materiałach Radia WNET napisano wiele o tym, jakim Wojtek Kwiatek był człowiekiem, że do kolegów z Radia zwracał się słowami „Piękne Panie i Szlachetni Panowie”, że był wyczulony na dziejące się zło i dążył ku dobru, że był szarmancki wobec pań i lojalny w przyjaźni. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też, że każdą swoją audycję zaczynał od określenia stanu przyrody i pogody i od ich wpływu na psychikę człowieka, na nastrój rozpoczynającego się wieczoru. On, człowiek z gruntu „miastowy”, reagował cienkoskóro na wiatr, ulewę za oknem czy po prostu deszcz, jesienny deszcz. Miał naturę poety i zresztą pisywał dobre wiersze, jak np. ten o rozbieraniu choinki.

W

sieci wymienione są też wszystkie sprawowane przezeń funkcje, zwłaszcza w SDP, gdzie był m.in. wiceprzewodniczącym Klubu Publicystyki Kulturalnej, i to wiceprzewodniczą-

„Mama” i „tata”, nie „ojciec” i „matka” – Tak o nich mówisz dwa razy do roku. Potem się sprzątnie, by ślad nie pozostał Skrzętnie wybierze się igły spod stołu Resztę opłatka zje brat, bo mu każesz Mówiąc: zjedz, gnoju, przecież nie wyrzucę. Obrazki, które dał ksiądz po kolędzie Schowasz w pudełku na listy. Jak zawsze. I będzie dobrze. Tak jak w zeszłym roku Znów będzie można się modlić a potem Lżyć i przeklinać i mówić, że „kocham”.

Kaczyńskich Porozumienie Centrum. Autor odkrywa i demaskuje przyczyny takich a nie innych postaw znanych polityków (ukrytych pod lekko tylko zmienionymi nazwiskami, łatwymi do rozszyfrowania), i jest w tym bezlitosny. Wznowioną książkę zaopatrzył w 14 rysunków śp. Antoniego Chodorowskiego, z których prawie każdy jest samodzielnym arcydziełem rysowanej publicystyki I wreszcie znakomita książka sprzed kilku lat, pt. Obywatel: powieść sensacyjna, political fiction całą gębą, napisana najwyraźniej pod wpływem gorącej tęsknoty do sprawiedliwości, do zadośćuczynienia za popełnione zło.

Libero i wydawca

Krzysztof Skowroński

I

K

ilka lat temu wznowił książkę wydaną 23 lata wcześniej, o początkach transformacji, w której pewną rolę odegrała także „długa ręka Moskwy”, ujawniona przez Sławomira Cenckiewicza dwadzieścia lat później. W Akrobatach i kuglarzach z 1993 roku (wznowionych bodaj w 2016 roku) autor nie ma co do tego złudzeń, podobnie jak co do tego, kogo ta ręka dotknęła i przemieniła nie do poznania. Książka Akrobaci i kuglarze ma wiele innych jeszcze zalet. Wystarczy powiedzieć, że dotyczy m.in. okresu powołania, półrocznego trwania i obalenia rządu Jana Olszewskiego i że jej autor miał dostęp do wszelkich informacji, pracując, zdaje się, w biurze prasowym partii Jarosława i Lecha

Redaktor naczelny

Redakcja Z

Jak przystało na indywidualistę, Wojtek miał również inne rzeczy niedokończone (nawiązuję tu do owych niedokończonych Dialogów europejskich), jak choćby spisywane w formie eseistycznej swoje rozmowy z Bogiem, o których raz kiedyś mi wspomniał. Jakiś czas temu przeżył on głęboką metanoję, rzeczywiste nawrócenie. Poprosił ks. Stanisława Małkowskiego (który był kapelanem redakcji „Naszej Polski”) o przewodnictwo duchowe i pod tym wpływem, jak myślę, szedł duchowo wzwyż.

Rozbieranie choinki

Magdalena Słoniowska

A

monstrowali w Senacie RP, jak najskuteczniej

Mateusza Kijowskiego z powodu, że jako fry-

Rankiem 5 lutego 2020 roku odszedł od nas redaktor Wojciech Piotr Kwiatek. Prażanin, silnie odczuwający więź z ludowym etosem warszawskiej Pragi, miłośnik twórczości Marka Nowakowskiego. Umawiał się w ostatnich latach najchętniej w kawiarni „Piotruś” przy Nowym Świecie, w pobliżu lub przy stoliku upamiętniającym pisarza.

G

(PO) i wicemarszałek Karczewski (PiS) zade-

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

cym twórczym, samodzielnym. Warto jeszcze podkreślić, że oprócz kryminałów jego wielką pasją był film. Nawet w ostatnich latach, trudnych dla niego z powodu gnębiących go chorób, nie opuszczał żadnego pokazu, bez względu na samopoczucie. W SDP prowadził dyskusyjny klub filmowy. Wojtek był też człowiekiem z gitarą. Lubił śpiewać, miał przyjemny, głęboki głos. W ogóle lubił muzykę, zarówno poważną, jak i rozrywkową. Ze szczególną pieczołowitością przygotowywał stronę muzyczną swojej audycji Smaki i niesmaki. Jedną z tych audycji poświęciliśmy w całości dziełu muzycznemu Kiko Argüello pt. Cierpienie

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

niewinnych, przedstawionemu kilka lat temu na terenie niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau w obecności kilkudziesięciu rabinów żydowskich z całego świata i wielu biskupów Kościoła katolickiego. Grała orkiestra symfoniczna i śpiewał chór, liczące razem coś około 300 czy nawet więcej wykonawców. Pamiętam też wspaniały, zainicjowany przez Wojtka koncert kolęd podczas jednego ze spotkań opłatkowych w Klubie Publicystyki Kulturalnej SDP. Próbowałem mu towarzyszyć, ale tylko on znał na pamięć wszystkie zwrotki śpiewanych kolęd i wykonywał je z rozmachem i swadą, tak że udało mu się rozśpiewać cały klub. Był bez wątpienia człowiekiem wielu przeznaczeń. Można by wymieniać kolejne role czy funkcje pełnione przez Wojtka, jak np. rola członka kapituły (przez 10 lat) przyznawania medalu Opoki, nagrody społecznej imienia wspomnianego Piotra Skórzyńskiego, z którym się przyjaźnił, którego twórczość znał dobrze, niezwykle wysoko cenił i celnie potrafił o niej mówić. Bo miał on tę niezwykłą cechę, że nie zazdrościł nikomu jego wybitności, jego dorobku czy sukcesów, lecz – jak w tym przypadku – starał się wiedzę o nich rozpowszechniać. Wobec szczelnie zamilczanego Skórzyńskiego miało to szczególne znaczenie i wymagało odwagi cywilnej wysokiej miary. W 11 edycjach Opoki otrzymała medale (Opoki Ducha, Opoki Słowa i Opoki Czynu) plejada wybitnych niezłomnych Polaków, żeby wymienić tylko: Jerzego Narbutta, ks. Stanisława Małkowskiego, premiera Jana Olszewskiego, prof. Andrzeja Nowaka, Annę Walentynowicz, Marię Adamus, Antoniego Macierewicza, Marka Jana Chodakiewicza, Marcina Dybowskiego czy inż. Jacka Karpińskiego. Myślę, że na zakończenie trzeba powiedzieć o podwójnym żalu: pierwszy żal to ten, że odszedł człowiek, który był w naszym serdecznym krajobrazie codziennym, a drugi żal to ten, że Wojtek miał jeszcze w sobie ogromny potencjał intelektualny, twórczy, duchowy i literacki. Jego dorobek pozwalał mu z pewnością myśleć o sobie: non omnis moriar. Ale nie skończył jeszcze 69 lat. Dlaczego, Panie Boże, nie dałeś mu choćby dekady? Twoja wola, Panie. R.I.P. K *Bratek to imię, jakie nadał autor Kretowiska sobie jako jednej z postaci powieści.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 69 · MARZEC 2O2O

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 07.03.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

(TVN). T Robert Biedroń (Wiosna) zaczął


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

F

rancuska polityka sanitarna, bez względu na rządy, cieszy się umiarkowanym zaufaniem społeczeństwa, od kiedy po katastrofie w Czarnobylu zapewniano, że chmura radioaktywna zatrzymała się na granicy państwa. Okazało się, że się nie zatrzymała. O azbeście zaczęto źle mówić dopiero w latach 90., mimo że już 30 lat wcześniej został zakazany w budownictwie amerykańskim. Trzeba było najpierw upłynnić zapasy. Malarka Leonor Fini, jej sekretarz Martinez i pisarz Konstanty Jeleński przypłacili to życiem. Co roku spędzali lato nad Morzem Śródziemnym, na ustronnej plaży przy kopalni azbestu. Wszyscy troje pomarli na raka. Podobnie upłynniano zapasy krwi, dokonując transfuzji, mimo świadomości, że krew jest zarażona wirusem AIDS. Współwłaścicielem laboratorium krwi był wiceminister. Zamknięto Luwr. W wielu miastach odwołano atrakcje karnawałowe przesunięte w republice laickiej na okres postu. Anulowano przedstawienia wieczorne w Operze paryskiej i koncert w Zenicie. Odwołano paryskie targi książki, przewidziane na koniec marca. Nie rusza się tylko futbolu. Wybierając między obawą utraty pieniędzy lub życia, Francuzi wolą narażać życie, zwłaszcza cudze – kibiców. Na mecz 26 lutego między lyońskim Olimpikiem i Juventusem z Turynu przyjechało z Włoch bez kwarantanny 3000 kibiców. Turyn znajduje się po drodze z Mediolanu – największego we Włoszech i w Europie ogniska epidemii. Otrąbiono zwycięstwo Olimpika. Wyniki spotkania poznamy za dwa tygodnie. I czy to taki wyczyn wygrać z chorymi? Paryż, 2 marca 2020 Wczoraj, 1 marca, w 210 rocznicę urodzin Chopina, Rafał Blechacz grał z orkiestrą poznańską 1. Koncert Fortepianowy w Théâtre des Champs-Élysées. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy nie zostanie odwołany. Po koncercie, zakończonym owacją dla genialnego Rafała, w tej najbardziej prestiżowej sali koncertowej Francji podpisywałem moją książkę o Chopinie.

Z powodu koronawirusa książka nabrała złowrogiej aktualności. Pisząc ją, musiałem przestudiować mechanizm epidemii, a raczej pandemii. W roku, kiedy Chopin usiłował zadebiutować w Paryżu, stolicę Francji nawiedziła zaraza przywleczona z Azji i szalejąca po świecie. Zanim dotarła tutaj, przez wiele miesięcy czyniła spustoszenia w krajach napotkanych po drodze. Wówczas zarazki podróżowały dyliżansem i wozem drabiniastym, obecnie latają jetem. W Paryżu wybuchła jak teraz, w pełni karnawału, i trwała przez rok. Pozostawiła w samej stolicy 22 tysiące trupów i strach na wiele lat. Chodziło o prątki cholery, wobec których medycyna była bezradna, tak jak dziś jest bezradna wobec wirusa covid 19. Próbowano rozmaitych środków leczniczych. Przed kilku dniami lekarze z Marsylii pochwalili się leczeniem chlorofiliną stosowaną z powodzeniem w malarii. Fałszywa nadzieja bez dalszego ciągu. Instytut Włoski w Paryżu odwołał koncert przewidziany na ostatni czwartek. Anulowano karnawał w Niceii i Święto Cytryn w Mentonie. W XIX wieku również odwołano masowe imprezy, m.in. koncerty. Zamykano granice i nakazano kwarantanny, jak obecnie w Chinach i jak rozsądek nakazywałby postąpić gdzie indziej. Pianista, chorowity z natury, ocalał prawdopodobnie dlatego, że dbały o osobistą higienę, mył często ręce. Środek zapobiegawczy pewny, ale trudno do niego przekonać Francuzów. Ze wszystkich lekarzy, których przez lata wzywaliśmy do domu, tylko jeden podszedł do umywalki. Obecna epidemia przesłoniła zupełnie moje intencje. Książka przez pryz­mat covid 19 jest odczytywana jako kronika roku zarazy, chociaż nie po to starałem się zrekonstruować 15 pierwszych miesięcy kompozytora w Paryżu, aby poprzestać na chorobie. Istota moich dociekań sprowadza się do ustalenia: ile Chopin jest winien Rotszyldowi? Początki kariery Chopina znane są dzisiaj z dziesiątków biografii. Można o nich mówić jak o ewangeliach, że są synoptyczne. Wystarczy przeczytać jedną, żeby znać je wszystkie: wiosną 1832 r. kompozytor został

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Ile Chopin jest winien Rotszyldom Paryż, 1 marca 2020 Według codziennych komunikatów WHO Francja została drugim w Europie po Włoszech największym ogniskiem zarazy. W obawie przed paniką rząd cały wysiłek skierował na uspokojenie opinii publicznej. Uspokajano tak gorliwie, że naród zaczął się niepokoić, czy nie chodzi o jakiś globalny kataklizm, skoro tyle o nim mówią. zaprowadzony przez Radziwilła na przyjęcie do Rotszylda, zagrał po kolacji i zaraz miał Paryż u stóp. Wszystko to bajki. Wiosną 1832 r. w Paryżu szalała epidemia cholery. Codziennie ludzie umierali setkami. Zabrakło karawanów i trumien. Grabarze odmawiali pracy z obawy przed zarażeniem. Radziwiłła nie było w stolicy od początku stycznia. Przerażony Rotszyld uciekł za granicę. Zamknięto teatry i sale koncertowe. Bezrobotny Chopin pozostał w Paryżu, bo nie miał za co wyjechać. Mieszkał do końca roku w nieopalanej mansardzie. Biografowie nie zauważyli epidemii, która była, zauważyli za to Rotszylda

i Radziwiłła, których nie było. Zwłaszcza Rotszylda. Andre Gauthier wyjaśnia: „Tego samego wieczoru, gdy się spotkali, książę Radziwiłł zabrał go na przyjęcie do barona de Rothschilda, gdzie znajdował się »cały Paryż« arystokracji i finansów. (...) To stamtąd, jak się zdaje, dobry smak wychodzi...” – powie [Fryderyk; PW] później”. W tym opisie nie ma ani słowa prawdy. Rothschilda i Radziwiłła nie było wówczas w Paryżu. Co do dobrego smaku, to można mówić ewentualnie o smaku zupy żółwiowej, którą przyrządzał bankierowi słynny kucharz podkupiony od Talleyranda, ale nie o rzeczach sztuki ani o elegancji. „To prawda,

że James Rotszyld również sprowadzał brylantynę do włosów z Londynu i że krawcy dworscy szyli mu ubrania, ale najbardziej pomysłowy nauczyciel nie mógł go nauczyć nosić tych strojów jak należy” – pisał przed wojną oficjalny biograf dynastii Rotszyldów, do czego prof. Martin-Fugier za naszych dni dodaje: „Za rządów Karola X nie przyjmowano Jamesa Rothschilda w towarzystwie”. „Co bardziej dyskwalifikowało ich towarzysko – uzupełnia cytowany biograf – zarówno on, jak i jego brat Samuel mówili twardą i gardłową gwarą franckfurckiego getta, (...) ich maniery były szokujące, ich głosy szorstkie, gesty irytujące, umysłowość pospolita”. Uwaga o paryskim źródle dobrego smaku pochodzi rzeczywiście od Chopina. Zamieścił ją w liście do polskiego przyjaciela po noworocznym koncercie w ambasadzie Austrii, gdzie odniósł swój pierwszy triumf przed audytorium książąt i ambasadorów. List nie ma nic wspólnego z Rotszyldami. Ale francuski biograf Chopina nie tylko opisuje przyjęcie, którego nie było. Zna również nazwiska obecnych, m.in. księcia Czartoryskiego, który przebywał w Londynie i zjechał do Paryża wiele miesięcy później. Można ewentualnie wybaczyć komuś, kto się urodził Rotszyldem, że traktuje świat i ludzi w kategoriach Ma i Jest winien. Księga Główna banku to nie pamiętnik pensjonarki. Na jej poliniowanych stronicach nie zapisuje się wierszyków, mazurków ani sonat, ale Debet i Kredyt, Depense i Avoir, Dodatnie i Ujemne, Saldo. Dług Chopina u Rotszylda z tytułu umożliwienia kariery trudno nawet wyliczyć, dodając odsetki od wdzięczności, narosłe przez lata. Ile jest winien? W listach kompozytora trudno znaleźć choćby ślad wdzięczności dla tych, którym miał zawdzięczać zawrotną karierę. Nie wystarczy rozniecić legendę, trzeba potem jeszcze stale dmuchać, aby jej płomień nie zagasł. Westalką świętego ognia w Polsce został pan Szklener, a przybytkiem kultu podległy mu Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. Nie poprzestano na propagowaniu wymyślonego debiutu. NiFC, nie szczędząc kosztów, wydał niedawno

dzieło Chopin i baronowa Nathanielowa de Rothschild pióra Jeana-Jacquesa Eigeldingera. W formacie in folio, trzech językach i kolorowo ilustrowane. Szwajcarski badacz wybadał, iż w 1841 r. Chopin dał lekcję fortepianu pannie Rotszyldównie. Bankier zainteresował się Chopinem, kiedy kompozytor był już wartością solidną na giełdzie sztuki. W 1841 r. był sławny i bogaty, zarabiał dziennie co najmniej równowartość dzisiejszych 5000 €. Za koncert w Sali Pleyela otrzymał równowartość 300 000 € i kazał pannie R. czekać, podczas gdy pił kakao ze znajomym. Honorarium za lekcję nie była to z pewnością zapomoga. Pomocy potrzebował osiem lat wcześniej, kiedy biedny i nieznany przybył do miasta dewastowanego przez wojnę domową, epidemię i śmierć. Nie udało się badaczom opłacanym przez NiFC wyszukać wcześniejszych związków Chopina z dynastią. Poza dobrą wolą uczonego i wydawcy nic nie tłumaczy opinii, iż Chopin „należał niemal do rodziny baronowej Nathanielowej” (s. 9). To baronowa poczuła się tak blisko związana z kompozytorem, że dwa jego rękopisy muzyczne, kupione w handlu antykwarycznym, kazała wydać pod nazwiskiem Rothschild, jako swoje własne utwory. Cytując każdą wzmiankę odkrytą w dokumentach, gdzie nazwisko dynastii bankierskiej pojawia się w związku z Chopinem, gorliwy uczony przeoczył jednak list znany od dawna. Pod koniec życia kompozytor przeżywał trudności finansowe. Z Londynu, gdzie koncertował, tak pisze o spotkaniu z „rodziną”: „Stara Rothschildowa pytała mi się, ile k o s z t u j ę, (...) odpowiedziałem, że 20 gw. [gwinei; PW]. (...) ona radzi, aby mniej wziąć, bo tej season trzeba więcej m o d e r e s z o n” (fonet. z ang. moderation). Informację ofiarowuję Narodowemu Instytutowi bezinteresownie, z okazji urodzin Chopina, jako mój skromny wkład do nauki, w nadziei, że Instytut zamieści ją w kolejnych wydaniach dzieła o Baronowej. Można ją wykorzystać także w innych dziełach, dzięki którym Instytut kuje prawdę o polskim kompozytorze narodowym. K

i na rosnących kursach. RKI (Instytut Roberta Kocha) podał w poniedziałek 2 marca informację, że wiek chorych wynosi od 2 do 68 lat. Poważna placówka, jaką jest ów instytut, ocenia zagrożenie dla zdrowia społecznego w Niemczech jako „mierne”. Dzisiaj, ponieważ najbardziej znane przypadku zachorowań pozostają na ogół w związku z pobytem w określonym regionie ryzyka, Instytut Roberta Kocha zaleca stosowanie strategii containment, czyli wyhamowywania zarazy. Zakłada ona między innymi wprowadzenie 14-dniowej, profilaktycznej kwarantanny – tyle bowiem trwa maksymalny okres inkubacji chinki. O ile w Chińskiej Republice Ludowej (to nie Tajwan!), gdzie korona pojawiła się po raz pierwszy w grudniu, liczba nowych zachorowań teraz spada i życie wraca do tempa sprzed zarazy, to gdzie indziej na tym globalnym świecie statystyki zachorowań strzelają w górę. Wskazuje też ona na to, jakie kraje utrzymują z ChRL bliskie relacje. A więc przede wszystkim Korea Południowa (brak statystyk z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, najbardziej postępowego sąsiada Pekinu). Wirus wyrwał tam z codziennego życia 5000 osób. Następnie Iran (1500) oraz Włochy – smutny rekordzista w Europie, gdzie zarejestrowano ponad 2000 zachorowań. Na tym tle Niemcy ze swoimi bez mała 200 pacjentami to oaza zdrowia. Tak, ale nie dla giełdy. Gospodarka, pisałem kiedyś, to płocha łania. Indeks DAX stracił tylko w okresie minionego tygodnia ponad 13 i pół procent. Dla inwestorów to najczarniejszy tydzień od początku światowego kryzysu finansowego w roku 2008. A przecież chinka to nie wszystko: na co dzień w Niemcy bije zmiana klimatu i niekorzystne tendencje spadkowe niemieckiej gospodarki, wywołane wzrostem

kosztów produkcji i życiem na szerokiej stopie – na kredyt. Angst przychodzi też mailem: „Rynek stoi w obliczu pełnej, GLOBALNEJ recesji” – panikuje Investor-Verlag: „zagrożenie niemieckiej gospodarki jest realne i budzi lęk. Wirus corona przeniósł REALIZM do niemieckiej gospodarki”. Korona bije po kieszeni. Weźmy pierwszy przykład z brzegu: odwołane targi turystyczne ITB w Berlinie przed tegorocznym sezonem. Wystawcy i sprzedawcy już dawno temu zapłacili za wynajętą powierzchnię. Kto im zwróci teraz pieniądze? Organizator targów, przedsiębiorstwo Messe Berlin GmbH, na razie w tej sprawie milczy, chce się do tego ustosunkować „za kilka dni”. Z kolei federalny resort gospodarki zapowiedział zbadanie możliwości dochodzenia odszkodowania, ale „z ostrożności procesowej” ministerstwo wskazuje na umowy, zawarte między stronami na terenie wystawowym. Wydaje się mało prawdopodobne, by zawierały one klauzulę regulującą odpowiedzialność finansową na wypadek zarazy. Eksperci są natomiast zgodni co do tego, że odwołanie targów ITB kosztować będzie Berlin skreślenie obrotów w miliardowej wysokości. Tego zdania jest Burkhard Kieker, dyrektor berlińskiej firmy Tourismus und Kongress GmbH. Tylko sama branża hotelarska w stolicy Niemiec straci na odwołaniu targów z powodu zarazy około 80 milionów euro. Na targach spodziewano się 160 tysięcy przyjezdnych gości z kraju i zagranicy. A co z taksówkarzami czy firmami budującymi stoiska w halach targowych? Ci też dostaną po kieszeni. A nie jest to przecież jedyna impreza, odwołana w Niemczech w czasach zarazy. Czy po świętach wielkanocnych będzie już po wszystkim? Tego nie wiadomo. Nikt zresztą nie odważyłby się dzisiaj w Niemczech przedstawić takiej prognozy. Gorzej: nie da się już powstrzymać rozwoju infekcji przy tej liczbie zachorowań – mówi dyrektor Urzędu Zdrowia we Frankfurcie nad Menem, Rene Gottschalk. Gottschalka cytuje agencja dpa, a za nią informację tę podają wszystkie niemieckie media z telewizją i radiem włącznie. Ekspert z Frankfurtu dodaje: „To nie jest samo w sobie czymś tragicznym. Ponieważ choroba ta nie jest groźna”. Obyś żył w ciekawych czasach! K

P

iszę ten tekst w domu, a miałem być w podróży. Planowałem go pisać w pociągu do Drezna i w samolocie Eurowings z Drezna do Kolonii/Bonn, a później, już wieczorem, w bońskim hotelu, by stamtąd przesłać go mailem do Warszawy. Takie miałem plany, ale życie, zwłaszcza w czasach zarazy, plany poddaje nieubłaganej korekcie. A mamy właśnie czas zarazy. W każdym razie tak utrzymują miejscowe media. W piątek dostałem mail z Bonn z informacją, że konferencja, na jaką się wybierałem w tenże poniedziałek, 2 marca, a która miała potrwać do czwartku 5 marca, została odwołana z powodu epidemii chinki. Nowego terminu organizator nie podał. I tak cały wysiłek przygotowujących międzynarodową konferencję spełzł na niczym. Odwołano referentów, przeproszono zaproszonych uczestników, zrezygnowano z przelotów, pociągów, rezerwacji hotelu, tłumaczy kabinowych i restauracji, w której uczestnicy mieli jadać posiłki. Można spróbować obliczyć koszt odwołanego spotkania, ale to nie miałoby większego sensu. Strach przed zarazą jest droższy. Strach – Angst – to słowo roku (i nie tylko) w tym kraju. W końcu też żyjemy w czasach, w których wszystko można ubezpieczyć. Tu, nad Nysą, życie płynie jeszcze normalnie. No, niemal normalnie. Rozmowa przy stoisku z serem w lokalnym supermarkecie EDEKA, w którym co trzy dni kupuję kostkę szwajcarskiego ementalera, schodzi na koronę. Dowiaduję się z niej, że w naszym pięknym mieście mamy już pierwszy przypadek zarazy. Jest nim pan X., właściciel hotelu S. w dzielnicy Biesnitz (po łużycku Běžnica, w której to Niemcy i Czesi pokonali w 1015 roku polską załogę zamku na górze Siodło, biorąc tysiąc rycerzy do niewoli) i jego kucharka, po powrocie z Włoch. I rzeczywiście, w internecie znajduję na stronie „Sächsische Zeitung” informację o praktyce lekarskiej zamkniętej w mieście z powodu podejrzenia wirusa. I jakież moje zdziwienie, kiedy w niedzielne popołudnie, na Starym Mieście w Ratscafe, spotykam pana X. cieszącego się dobrym zdrowiem. No i po sensacji. Miała być Europa, a tu – prowincjonalny zaścianek. Również inne podawane informacje o ofiarach

epidemii okazały się nieprawdziwe; na szczęście, mówią jedni. Z tym ementalerem to nie do końca prawda, jakby to powiedziała moja córka. Mogłem kupić przecież ser dzień później, nie było naglącej potrzeby pójść na zakupy akurat dzisiaj. Ale moja żona dostała od swych przyjaciółek z Bonn (liczba mnoga!) fotki pustych półek w miejscowych supermarketach. Zabrakło mleka i makaronów! Panika zaczęła się szerzyć w Nadrenii! Co będziemy jeść, jak ogłoszą w związku z epidemią domową kwarantannę dla wszystkich? Przed oczyma stanęły mi wojny, o jakich donoszono regularnie co pewien czas w PRL, zmuszające do wykupywania czego się da: po pierwsze świec, po drugie zapałek, po trzecie cukru, po czwarte mąki itd., itp. Ale żarty na bok: niemieckie media pełne są poradników antykryzysowych na wypadek co i jak. Z listami niezbędnych zakupów włącznie. To prawdziwa kultura kryzysowa! I savoir vivre na czas zarazy: jak kichasz, to zasłaniaj usta. Myj ręce mydłem pod ciepłą wodą co godzina. Unikaj tłumów, wszelkich spędów. Dalekich podróży w zatłoczonych pociągach. I temu podobne. Pociągi w czasach zarazy to ryzykowny środek lokomocji. Z powodu podejrzenia infekcji u jednego z pasażerów zatrzymano 1 marca na Dworcu Głównym w Hagen (Nadrenia Północna-Westfalia) lokalny skład pociągu i przeprowadzono jego ewakuację! Zycie w czasach zarazy sprzyja zdobywaniu sławy! 21-letni pasażer poinformował kierownika pociągu, że jest chory. W rezultacie zmieniono trasę licznych pociągów, ewakuując do tego pośpieszny National Express z Hamm do Krefeld. Sytuacja unormowała się dopiero po półtorej godziny. Bałagan także w sferach rządowych. Minister rozwoju, Gerd Müller, otrzymał w miniony piątek (28 stycznia), lecąc

z Indii do Monachium, zaskakującą informację, że na pokładzie samolotu, którym leci, znajduje się osoba dotknięta wirusem! Po pewnym czasie okazało się, że to było… nieporozumienie. Przygoda, pal licho! W tej sytuacji nikogo nie dziwi, że co trzeci Niemiec z uwagi na covid 19 chce zrezygnować z podróży, zwłaszcza za granicę. Z badań, okazjonalnie przeprowadzonych przez Instytut Rynkoznawczy Kantar dla tabloidu „Bild” w ubiegłą niedzielę, 35 procent zapytanych odpowiedziało, że nie wyjedzie. Ale na 62 procentach respondentów zaraza wrażenia, jak dotąd, nie zrobiła.

J

a

n

B

o

Jednak Angst w Niemczech rośnie. Niemal co czwarty Niemiec boi się, że złapie wirusa. Pod koniec stycznia bał się jedynie co mniej więcej dziesiąty. 3 marca 2020 liczbę zachorowań w Niemczech określano na co najmniej 199 osób. Dla wielu Niemców to żadna epidemia – na coroczną grypę choruje tu znacznie więcej ludzi i więcej też umiera. Nie rozumieją też oni, po co tyle hałasu o nic. Wymyśla się najbardziej absurdalne teorie, skąd to całe zamieszanie i czemu ono służy. Miłośnicy teorii spiskowych wskazują na giełdę, na której zarabia się, jak wiadomo, zarówno na spadających, jak

g

a t k o

Życie w czasach zarazy To chyba pierwszy przypadek w wesołych czasach, kiedy dyskoteki w poście pustoszeją. W czasach, kiedy mówiono po polsku, mówiono by o wirusie korona. W czasach szyberdachu mówimy o koronawirusie.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

4

O

d 1944 r. cierpieliśmy klasyczne „wyzwolenie i bratnią pomoc” w postaci terroru, zbrodni, kłamstw i bezpośredniego nadzoru rosyjskich wojsk specjalnych. Na początek żelazna kurtyna od Zachodu, częściowa zagłada elit i masowe prześladowania ludności, by wszyscy czuli, widzieli i zrozumieli, że „oni raz zdobytej władzy nie oddadzą nigdy”. Przez pierwsze dwa lata po wojnie bardzo wielu polskich patriotów konspirowało na różne sposoby w nadziei, że czerwona zaraza zostanie pokonana. To było ogólnokrajowe, spontaniczne, jednak nieskoordynowane i oddolne powstanie narodowe. Ponad 200 tys. Polaków chcących żyć w państwie wolnym i niepodległym walczyło przeciw Polakom chcącym żyć w państwie podległym Rosjo-sowietom. W tej swoistej wojnie domowej, wobec olbrzymiej przewagi aparatu terroru państwa komunistycznego, patrioci ponieśli krwawą klęskę. Dla istnienia polskiego państwa nieszczęściem było nie tylko geograficzne położenie między agresywnymi systemami imperialnymi dwóch naszych sąsiadów. Zbyt wielu Polaków odznaczało się całkowitym brakiem patriotyzmu połączonym ze służalczością wobec obcych mocarstw. Żołnierze Wyklęci to jednocześnie historyczny rachunek dla tych wszystkich, którzy nie mieli sumienia, czyli dla polskiego lewactwa. Morderstwa na Wyklętych i późniejsze zamazywanie śladów tych zbrodni były pierwszymi

NIEZŁOMNI Od 2012 roku mamy wreszcie święto państwowe, czyli Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych, przypadający 1 marca. Najpierw mówiliśmy o nich NIEZŁOMNI, ale przyjęło się bardziej dosadne określenie WYKLĘCI – oznaczające patriotów, którzy walczyli zbrojnie o wolną Polskę z narzuconą przez sowietów totalitarną okupacją polskich komunistów, zwaną później PRL-em.

Wyklęci w czasie wojny i po wojnie Paweł Milla

W artykule tym nie koncentruję się tylko na Żołnierzach Wyklętych w PRL, którzy odzyskali przez ostatnich kilka lat pamięć narodową. Podczas II wojny światowej i po niej było u nas więcej różnych WYKLĘTYCH i więcej Katyniów, o których należy wiedzieć i pamiętać. W dziejach narodów duże znaczenie mają postawy poszczególnych ludzi, zwłaszcza jeśli można było ich poznać osobiście lub byli krewnymi, o których się słyszało chwalebne, choć tragiczne opowieści. Wybrałem kilka takich znanych mi historii, by z perspektywy mojej rodziny spojrzeć na Rozstrzelaną i Wyklętą Polskę przez jej zewnętrznych i wewnętrznych wrogów.

mógłbym o co bardzo bardzo proszę”. Tym razem odpowiedź na list nie tylko nadeszła, ale wprost nadjechała. Do Sławska Wielkiego przyjechali jacyś funkcjonariusze UB i oznajmili

do partyzantki. Twierdził, że ostatni raz widział Władysława po pożegnaniu i rozformowaniu oddziału i gdy z nim rozmawiał, rozdzieliła ich obława NKWD, czyszcząca teren z polskich

Władysław Mila vel Milla – polski Katyń. Żołnierz wyklęty, po polsku

Władysław Mila vel Milla ok.1943 r.

krokami buciorów totalitarnej władzy nad Polakami. Jednak ducha Narodu nie zabili. Po pół wieku odzyskaliśmy niepodległość i względną suwerenność, ale nie zniknęli ci, którzy nie chcą Polski niepodległej. Dzieci i wnuki Jaruzelskich, Cimoszewiczów i Baumanów wyszły z PRL-u obłowione i w większości ustawione w życiu dzięki ojcom i dziadom, którzy wprowadzili i utrzymywali system obciążony brzemieniem mordów na Wyklętych. Słowo Ojczyzna nie przejdzie im przez zaczerwienione gardła. Bóg, Honor i Ojczyzna – to właśnie te imponderabilia nas

Pisma wysyłane przez rodzinę ze Sławska Wielkiego na Kujawach w latach 1945–46 do lubelskich władz lokalnych, sądów i UB pozostawały najczęściej bez odpowiedzi. Nie było też informacji od przyjaciół i znajomych Władysława, którzy podobnie jak on poznikali w różnych aresztach i więzieniach Polski lubelskiej. Chcąc coś więcej ustalić, należało jeździć na drugi koniec Polski, lecz było to często niemożliwe ze względu na powojenną biedę i zniszczoną infrastrukturę. Ktoś poinformował tylko, że pozostały na Lubelszczyźnie Władysław został aresztowany pod koniec 1944 r. Po dwóch latach braku informacji o nim, ostatnią nadzieją na pomoc w poszukiwaniu wydawała się instancja najwyższych władz. 28 II 1947 r. 84-letni Wawrzyniec Mila ze Sławska Wielkiego napisał list do ówczesnego prezydenta Bieruta z prośbą, by pomógł ustalić, co się dzieje z jego synem Władysławem. Z zachowanego pisma cytuję fragmenty, zachowując oryginalną pisownię: „o synu mam słabą wiadomość o którą staram się przeszło rok. Zwracam się z gorącą prośbą do

„Wasz syn był bandytą działającym przeciw Polsce Ludowej, został pozbawiony wszelkich praw i został rozstrzelany na początku 1945 r.”.

Podpis Władysława, 16 grudnia 1944 r.

różniły, różnią i różnić będą. Pokłosie komuchów i dołączający do nich różni Sorose chcą przekształcić Europę w region wymieszanych kultur przez wyeliminowanie państw narodowych oraz wartości chrześcijańskich. Używają do tego wszystkich dostępnych im środków. Lewactwo nie ma obecnie władzy, więc IPN jakoś żyje. Mozolnie odkrywa groby i szczątki potajemnie zamordowanych polskich patriotów oraz resztki zbrodniczej dokumentacji, której ojcowie obecnych postkomuchów nie zdążyli całkowicie zniszczyć.

Pana Prezydenta Bieruta o wpłynięcie na Sąd Wojskowy w Lublinie, gdzie po długich staraniach dowiedziałem się, że akta oskarżenia jego znajdują się tamże. (…) Nie otrzymałem odpowiedzi, za co ukarano go i gdzie się znajduje. (…) Jestem ojcem tego syna i nie chce mi się wierzyć, aby przekroczył on jakiekolwiek prawo przeciw Polsce.(…) Przeto jeszcze raz bardzo proszę pana Prezydenta Bieruta o wpłynięcie na powyższy Sąd Wojskowy w Lublinie aby ujawnił mnie stroskanemu, gdzie się znajduje syn mój i czy jeszcze zobaczyć się

Odmowa ułaskawienia za przynależność do nielegalnej organizacji wojskowej A.K. Wniosek potwierdza swoim podpisem gen. Michał Rola-Żymierski. Data symboliczna: 1 marca

rodzinie treść jakiegoś pisma, które informowało, że „Wasz syn był bandytą działającym przeciw Polsce Ludowej, został pozbawiony wszelkich praw i został rozstrzelany na początku 1945 r.”. Dodali od siebie, że nie wolno o nim z nikim rozmawiać, bo konsekwencje będą surowe. Wawrzyniec stracił definitywnie nadzieję, że może chociaż trzeci syn przeżył wojnę. Wszyscy zginęli za Polskę. Przed wybuchem wojny Władysław uczęszczał do szkoły rolniczej w Dalkach (dzisiaj dzielnica Gniezna), która była „kuźnią narodowców”. Władysław był wychowany bardzo religijnie i był po prostu patriotą, podobnie jak cała rodzina Milów ze Sławska, zaprawiona od wielu pokoleń w walce z Niemcami o polskość tej ziemi. Gdy wybuchła wojna, Władysław miał 18 lat. Nie ma miejsca na opis jego wojennych losów, przedstawię tylko końcowy okres. Władysław jako ideowy narodowiec przystąpił w Lubelskiem do podziemnego wojska stworzonego przez Stronnictwo Narodowe. Był aktywnym żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych. Na stałe „do lasu” został skierowany w styczniu 1944 r., ale już w stopniu podporucznika. Miał pseudonim „Czarny” i został zastępcą dowódcy oddziału JACKA (Zbigniew Góra), który w czerwcu został poważnie ranny w walce z Niemcami. Władysław objął po nim komendę nad ok. 100-osobowym oddziałem i dowodził nim do rozformowania w końcu lipca. Miał 23 lata, był więc jednym z najmłodszych dowódców partyzanckich. Oprócz walk z Niemcami przeżył też jako partyzant rozłam w NSZ, scalenie z AK oraz wspólną z AK tzw. Akcję Burza. Władysław był z większością żołnierzy NSZ za przyłączeniem się do AK, tworząc AK-NSZ. W ostatnim starciu z Niemcami jego oddział walczył wraz z AK, wspierając sowieckie natarcie pod wsią Wilkołazy. Przyjechało wówczas z Lublina polityczne dowództwo NSZ i wobec wkraczającej Armii Czerwonej oddział (czasami nazywany oddziałem JACKA II) w końcu lipca 1944 r. rozformowano. Posiadamy w rodzinie ustny przekaz Bolesława Pawłowskiego, kolegi Władysława. Znali się jeszcze sprzed wojny. Po wysiedleniu na Lubelszczyznę Pawłowski również trafił

oddziałów partyzanckich. Bolesław pobiegł w inną stronę i schronił się pod jakimiś krzakami, a później nie wrócił do Lublina, tylko przedzierał się do domu, na rodzinne Kujawy. Pawłowski nie wiedział nic więcej o Władysławie ani co się stało z innymi partyzantami. Sowieci do Lublina weszli 23 lipca i przez 2 dni trwały walki o miasto. W lipcu na Lubelszczyźnie rzeczywiście to była wspólna walka wojsk sowieckich i polskiej podziemnej armii z Niemcami. Później front przesunął się w większości na pobliską linię Wisły i zamarł na kilka miesięcy. W Warszawie wybuchło powstanie i nastąpiło zerwanie łączności z dowództwem NSZ i AK. Po całkowitym spacyfikowaniu przez Rosjo-sowietów wschodnich terenów Polski przedwojennej ze Lwowem i Wilnem, Lublin stał się stolicą i przez pół roku najważniejszym ośrodkiem władzy polskich komunistów. Został wybrany na siedzibę właśnie utworzonego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Powstawały jednocześnie krwawe fundamenty nowej władzy narzuconej przez Moskwę. Polskich komuchów, mających wówczas kilkuprocentowe poparcie wśród Polaków, wspierali w wielkiej ilości i uczyli specjaliści sowieccy. Gomułka nawet stwierdził, że bez nich „antykomuniści (czyli Żołnierze Wyklęci) by nas roznieśli w 3 dni”. Najważniejsze dla nich było spacyfikowanie siłą wszelkich niezależnych od nich, a dążących do wolnej Polski, zorganizowanych formacji polityczno-wojskowych, jak AK, BCH i NSZ. Nastąpiły masowe aresztowania. W centrum tych wydarzeń znalazł się Władysław. Za dotychczasowe zaangażowanie otrzymał od majora Roli awans na porucznika. Sztab AK-NSZ wznowił działanie w Lublinie, ale wobec beznadziejnej sytuacji ograniczono się tylko do szkoleń wojskowych młodzieży i ulotkowej akcji informacyjnej. Władysław otrzymał stanowisko adiutanta szefa sztabu okr. III NSZ w Lublinie, przyjął też nowy pseudonim „Rylski”. Na zajętym terenie komuniści ogłaszali obowiązkową mobilizację i wcielali rekrutów do Armii Berlinga. Władysław musiał więc stawić się w komisji poborowej. Dodał sobie 7 lat i podał, że porucznikiem był już w wojnie obronnej 1939 r. I tak został na krótko oficerem żandarmerii

w Lublinie, ale po kilku tygodniach znalazł się w szponach kontrwywiadu Armii Czerwonej pn. SMIERSZ. W zachowanych dokumentach uderzył mnie wygląd podpisu Czarnego-Ryskiego po miesięcznym śledztwie, w dniu 16 XII 1944 r., wykonany strasznie drżącą ręką, jakże różniący się od tych wcześniejszych. W aktach procesowych widać zasadę, iż śledczy najpierw podstępnymi pytaniami ustalali przeszłość partyzancką więźniów, a później torturami przez miesiąc wyciągnęli z Władysława i trzech współoskarżonych 10 pseudonimów żołnierzy z NSZ, choć bez nazwisk. Śledztwo wobec tych oskarżonych zakończono, ale wydzielono do osobnego postępowania te 10 pseudonimów z funkcjami konspiracyjnymi. Kacapom pozostało tylko czekać, jak kłusownikowi przy zastawionych sidłach, na pozyskanie jakiegokolwiek nazwiska z pseudonimem w innych sprawach – i mieli kolejne ofiary. Tym sposobem oraz za pomocą tortur, przekupywania zdrajców i naiwności objętych tzw. amnestią, komunistyczni śledczy przez 2 lata rozpracowali prawie całe antykomunistyczne podziemie. Wobec zdrady Zachodu m.in. poprzez uznanie komunistycznego rządu i zarazem „wyklęcie” emigracyjnego rządu londyńskiego, a także z braku perspektyw na III wojnę światową nastąpił kres marzeń o życiu w wolnej Polsce. Po sfałszowanych przez komunistyczną władzę wyborach i po tzw. drugiej amnestii ponad 53 tys. Żołnierzy Wyklętych ujawniło się, zdając broń. Czerwona bezpieka, wbrew gwarancjom amnestii, nie dała im spokoju. Nie mam danych, ilu z powrotem pod byle pretekstem ponownie uwięziono, a ilu przez lata uwięziono nowych Niezłomnych, ale były to dziesiątki tysięcy. Wujek Wacław Mila, w czasie wojny oficer kontrwywiadu KG AK, został namierzony dopiero w 1954 r. i skazany na 5 lat. Osoby z jego procesu miały możliwość skrócenia kary o połowę poprzez pracę w kopalni. W ten sposób znów znalazł się w podziemiu, tym razem jednak ryzykował jako więzień-górnik. Ledwie przeżył głód i tragiczne warunki, jakie do 1956 r. mieli w kopalniach polityczni więźniowie. Fedrował w kopalni

Stanisław Mila w armii pruskiej przed I wojną światową.

do Głównego Zarządu Informacji, gdzie włączono do sprawy członków sztabu III okr. NSZ L. Baczyńskiego. Ich rozprawa odbyła się w domu pod Zegarem przy ul. Uniwersyteckiej (siedziba GZI) 3 II 1945 przed okręgowym Sądem Wojskowym. Władysław Milla, podobnie jak Leopold Baczyński, na podst. Art. 1 dekretu PKWN z 30 X 1944 r. o „ochronie państwa” został skazany na karę śmierci, a uzasadnienie wyroku było w obu przypadkach takie samo: przynależność do organizacji NSZ zmierzającej „do obalenia demokratycznego ustroju Państwa Polskiego PKWN-u i wprowadzenia władzy Polskiego Rządu emigracyjnego”. Pozostali oskarżeni zostali skazani: J. Sokół na 8 lat, a Tadeusz Jost na 10 lat więzienia”. Ironią polskiej historii jest fakt, iż 23-letni por. Władysław Milla był przesłuchiwany przez takich oficerów śledczych na najważniejszych stanowiskach w Wojsku Polskim w IV oddziale Zarządu Informacji, jak kpt. Komissarow, kpt. Czerniawski, ppłk Łobanow, a prośbę o ułaskawienie negatywnie opiniował bolszewik polskiego pochodzenia, naczelny szef Sądow­nictwa Wojennego, gen. bryg. Aleksander Tarnow-

List z Antoniego z Kazachstanu

węgla kamiennego „Barbara”, w której kilka miesięcy przed jego przybyciem wydarzyła się największa w polskiej historii katastrofa górnicza. W wyniku pożaru zginęło w niej 120 górników, głównie więźniów politycznych, w większości AK-owców i żołnierzy Batalionów Pracy. Ich śmierć łatwo było UB-owcom ukryć, gdyż w odróżnieniu od zwykłych górników, „polityczni" nie pobierali numerków przy zejściu pod ziemię. Spośród ponad 200 tys. takich więźniów-górników wyklętych kilka tysięcy zaginęło bez wieści, a kilkadziesiąt tysięcy zostało kalekami. Komuniści oczywiście zatuszowali tę jedną z największych w historii katastrof górniczych, bo przecież dotyczyła byłych AK-owców, żołnierzy i zarazem Górników Wyklętych. Zofia Leszczyńska, którą miałem okazję poznać, w książce o lubelskich Wyklętych tak napisała o por. Władysławie Milli: „Uwięziony 15 XI 1944 r. w areszcie NKWD przy ul. Chopina 18, w wyniku znalezienia przy aresztowanym b. szefie żandarmerii okręgu J. Sokole ps. Grot notesu z adresami i punktami kontaktowymi. Władysław był przesłuchiwany przez oficerów Smierszu i NKWD, a następnie przekazano go

ski. Uwzględniając tę opinię, decyzję o odrzuceniu możliwości ułaskawienia i zatwierdzeniu wyroku śmierci podjął Naczelny Dowódca Wojska Polskiego gen. broni Michał Łyżwiński, zwany Rola-Żymierski, od wielu lat przed wojną tajny agent sowiecki, zdrajca i degenerat polskiego pochodzenia. Po kilku latach ciężkiej pracy i wyszkoleniu fachowców z polskich kadr czekistów, wielu z tych utrwalaczy PRL-u wyjechało z powrotem do ZSRR oraz do powstałego kilka lat później pewnego państwa w Palestynie. Nikt z tych antypolskich zbrodniarzy w Lubelskiem nie tylko nie został skazany, ale nawet pociągnięty do odpowiedzialności za te haniebne śledztwa. Po wyrokach z 13 lutego Władysław Milla i koledzy z procesu zostali przewiezieni do więzienia na Zamku w Lublinie. Jeden z nich, Tadeusz Jost, w sierpniu 1945 r. zbiegł z więzienia razem ze strażnikiem i szczęśliwie ukrywał się do odwilży w 1956 r. Historyk i znawca spraw antykomunistycznego podziemia na Lubelszczyźnie L. Pietrzak napisał, iż „więzienie na Zamku, które w czasach hitlerowskiej okupacji było miejscem martyrologii Dokończenie na sąsiedniej stronie


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

5

WYKLĘCI Dokończenie ze str. 1

Tajemnica obozu w Błądku-Nowinach

Morderca Konowałow O tym, że w obozie w Błudku-Nowinach mordowano Polaków, wiedziała miejscowa ludność. Jednak informacja na ten temat, podobnie zresztą jak o istnieniu obozu, nie przedarła się do szerokiej wiadomości. W związku z tym można było jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie utrzymywać mit przyjaźni polsko-sowieckiej i wmawiać społeczeństwu narrację o wojnie domowej pod koniec lat 40. i na początku lat 50. w Polsce. Przeciwko nowemu ustrojowi buntowały się, zdaniem tych nowych narratorów, jedynie leśne bandy kryminalistów, napadających funkcjonariuszy i grabiących niewinnych mieszkańców okolicznych wsi. Jeśli ktoś ginął, to jedynie bandyci, poza tym wszystko odbywało się w sposób cywilizowany. Polska miała nową władzę, prezydenta, rząd, wojsko. Odbudowywała się z wojennych zniszczeń. W więzieniach trzymano jedynie bandytów i kryminalistów, a w obozach, takich jak nieistniejący oficjalnie opisywany tu obóz w Błudku-Nowinach, siedzieli niemieccy kolaboranci, odpracowując w kamieniołomach swoje niedawne winy. Sielanka. I w tę sielankę wkrada się prawda. W transporcie, którym 13 lutego 1945 r. na Roztocze z lubelskiego Zamku wywieziony został Leon Taraszkiewicz, znalazł się jeszcze jeden „Volksdeutsch”. Na liście przewozowym figuruje on pod numerem pierwszym. Był nim Stanisław Schmidt, niespełna czterdziestoletni kupiec z Jarosławia. Nie miał on tyle szczęścia i sprytu co „Jastrząb”, więc niestety z transportu nie udało mu się uciec, ale miał rodzinę, która postanowiła go ocalić. Dzięki relacji jego brata poznajemy kolejne szczegóły funkcjonowania obozu pod komendą Konowałowa. 11 lipca 1990 r. Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu przesłuchała na potrzeby opisywanego przeze mnie śledztwa Edwarda Schmidta, brata Stanisława. Jak zeznaje Edward Schmidt, w 1944 r. został on pracownikiem Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie, a jego brat Stanisław pełnił służbę w stopniu sierżanta w żandarmerii wojskowej w Jarosławiu. Jesienią 1944 r., będąc na służbie, Stanisław był świadkiem bójki między żołnierzami sowieckimi a grupą cywilnych mieszkańców miasta. Zainterweniował w obronie cywilów i został aresztowany. Sowieci przeszukali jego mieszkanie. Nie znaleźli żadnych kompromitujących materiałów, ale przy okazji rewizji mieszkanie splądrowali i okradli. Stanisław zaginął. Jego żona zwróciła się o pomoc do Edwarda. Ten, wykorzystując fakt pracy w prokuraturze, po kilku tygodniach ustalił, że jego brat został osadzony na Zamku

zwłok piachem. Ich pracy przyglądali się miejscowi. Zdaniem Edwarda Schmidta, musieli oni usłyszeć jego głośny krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi, że „tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z relacją tych ludzi. Po latach Edward nie potrafił określić, ile faktycznie ciał mogło znajdować się w mogile i czy była tylko jedna, czy było ich tam więcej. Pamiętał, że znajdowała się na terenie obozu, koło szopy, i że w jednym rzędzie, wzdłuż, wrzuconych do niej było wiele ciał. Był to po prostu rząd świeżej ziemi, nieuformowany w grób. Co istotne, według zeznań, tego dnia obaj bracia widzieli w obozie więźniów. Ubrani byli w papierowe worki zamiast ubrań i wszyscy pracowali w pobliskim kamieniołomie. Bracia zostawili ciało Stanisława na noc na terenie obozu i wyruszyli do Jarosławia

31 grudnia 1990 r. Ryszard Bartosik, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu, postanowił umorzyć śledztwo w sprawie zbrodni zabójstwa dokonanych w okresie od 14 lutego do 25 marca 1945 r. na więźniach osadzonych w Obozie Karnym w Nowinach. W uzasadnieniu prokurator stwierdza, że faktycznie w okresie od jesieni 1944 r. do marca 1945 r. na terenie wsi Nowiny zlokalizowany był obóz, w którym osadzono więźniów lubelskiego Zamku i obozu w Jarosławiu, w sumie ok. 80 osób. Więźniowie traktowani byli w nieludzki sposób. Pomimo zimy, spali na gołej ziemi, w późniejszym okresie na przyniesionych z lasu żerdziach. Zmuszani byli do niewolniczej pracy przy wyrębie lasu i w pobliskim kamieniołomie. Byli źle odżywiani (rano kromka chleba i kubek kawy, wieczorem talerz zupy). Zdaniem prokuratora, głównym motywem zbrodni dokonywanych w obozie były jednak względy rabunkowe. W ten sposób tłumaczy mord dokonany m.in. na Schmidcie. Prokurator Bartosik stwierdza, że w świetle zebranych materiałów brak jest podstaw do zakwalifikowania zabójstw dokonanych w obozie jako zbrodni przeciwko ludzkości lub jako zbrodni wojennych. Z dokonanych przez niego ustaleń wynika ponadto, że faktycznie część więźniów osadzonych w Nowinach w czasie okupacji niemieckiej współpracowała z Niemcami bądź odstąpiła od narodowości polskiej. Jednak nie wszyscy, bowiem wśród osadzonych znajdowali się AK-owcy lub osoby nie związane z żadnymi organizacjami. Prokurator nie podaje jednak proporcji tych grup. Prokurator podaje jednak ważny fakt: z zeznań świadków wynika, że najbrutalniej z więźniami postępowali

oficerowie z kierownictwa obozu, tj. komendant Władysław(Wołodia) Konowałow oraz oficer zwany przez więźniów „Muzykantem”. Prawdopodobnie chodzi tu o chorążego Stanisława Muzykę, który wraz z chorążym Hipolitem Zielińskim był świadkiem na ślubie Konowałowa z Marianną Wrębiak. Stanisław Muzyka zmarł 2 sierpnia 1984 r., więc nie udało się go przesłuchać. Żył jednak w okresie prowadzenia śledztwa Hipolit Zieliński. Prokuratura próbowała go przesłuchać w 1990 roku. Wydarzyła się jednak typowa w podobnych okolicznościach rzecz – świadek się rozchorował i stracił pamięć. Nie stawił się osobiście na wezwanie, a jedynie przesłał odręcznie napisane wyjaśnienie, w którym stwierdza: „Uprzejmie zawiadamiam, że nieznana jest mi osobistość Błudka, jak również nie znam miejscowości Zamość. Komunikuję, że od dłuższego czasu jestem obłożnie chory”. Jednak Zielińskiego udało się przesłuchać w 1989 r. wiceprokuratorowi Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, kpt. Wiesławowi Szafarynowi. Zieliński przekonywał, że w sierpniu 1944 r. wstąpił do służby MO w Siedlcach, a następnie w sierpniu 1944 r. trafił do Lublina, gdzie wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty mieszczącej się w majątku Jastków koło Lublina. Uczył się tam do kwietnia 1945 r., po czym w stopniu chorążego został przydzielony do 3. Samodzielnego Batalionu Ochrony w Warszawie, który ochraniał obóz dla volksdeutschów na tzw. Gęsiówce w Warszawie. W związku z powyższym nie jest mu znane nazwisko Konowałow, nigdy nie przebywał w województwie zamojskim i nie wie nic o istnieniu obozu w Błudku. Nie jest mu także znana osoba o nazwisku Stanisław Muzyka i nie przypomina sobie, by był świadkiem ceremonii ślubnej oficera o nazwisku Konowałow. Nie znał też Marianny Wrębiak. Podobnie zapewne zeznałby Stanisław Muzyka, gdyby żył. Jest jednak jeden punkt zaczepienia. Po wojnie Marianna Wrębiak wyemigrowała z rodzinnej miejscowości na zachód. Zamieszkała w Głuchołazach, gdzie podczas śledztwa prowadzonego na przełomie lat 1989–90 przesłuchiwał ją prokurator. Wydawała się wówczas zastraszona i opowiedziała historię wielkiej miłości do enkawudzisty. Wiemy już, że fakty były inne. Wyszła za mąż zmuszona do tego. Wbrew własnej woli. Dlaczego po latach tak bała się prawdy? Może odpowiedź znajduje się w aktach Stanisława Muzyki? Może fakt, że służył w Głuchołazach w 1945 r., w czasie, gdy Marianna uciekła przed przeszłością na Zachód, nie jest przypadkowy? K

wiecznie. Tylko że ja pójdę tam za wiarę i ojczyznę, a ci, co mnie skazali, jako pachołki sowieckie”. Mimo że zawsze związany był z ruchem narodowym, nie zawahał się w czasach PRL przyjąć propozycji przywódcy krakowskich piłsudczyków, pułkownika Józefa Herzoga, do wzięcia udziału – jako ślusarz artystyczny – w przywróceniu przedwojennego wyglądu zaniedbanej wawelskiej krypcie pod wieżą Srebrnych Dzwonów – miejscu wiecznego spoczynku Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Mimo sędziwego wieku, por. Wacław Szacoń chętnie i często bierze udział w spotkaniach z młodzieżą, opowiadając jej o swojej wieloletniej żołnierskiej służbie i o współtowarzyszach

konspiracji. Jest też bohaterem filmu dokumentalnego Dariusza Walusiaka pt. Mój przyjaciel „Laluś”. „Czarny”, którego mam zaszczyt i przyjemność od dawna znać osobiście, jest bardzo skromnym człowiekiem, co przejawia się m.in. konsekwentnym odmawianiem przezeń przyjmowania dalszych awansów oficerskich. – Jako żołnierz byłem podoficerem. Niektórzy z moich rówieśników są już teraz podpułkownikami. A ja uważam, że wystarczy mi stopień porucznika w stanie spoczynku – powiedział mi podczas jednego ze spotkań patriotycznych pod kopcem Józefa Piłsudskiego na krakowskim Sowińcu. Teraz „Czarny” jest komandorem. K

nad Bzurą, ale do dziś nie wiadomo, kiedy i gdzie.

światową służył w carskim wojsku, napisał list do rodziny w Dobrem pod koniec 1956 r., że przebywa z rodziną w Kazachstanie i prosi o przesłanie jego polskiej metryki. To był pierwszy i ostatni ich list. Jeden z wujków należał do partii i napisał do nich, że będzie na jakimś kongresie naukowym w Moskwie, postara się do nich wybrać i przywiezie metrykę Antoniego. Nie miał pojęcia, że po Rosjo-sowietach nie można było podróżować bez specjalnych zezwoleń, a tym bardziej do obozów pracy, tzw. gułagów. Otrzymał zwrot listu z adnotacją, że taki adres nie istnieje! Uznał, że to pomyłka. Rodzina pisała do ich „Czerwonego Krzyża”, ale odpowiedź zawsze brzmiała, że tacy nie istnieją i takiego adresu nie ma. Po upadku komuny napisaliśmy do kazachskiego „Półksiężyca” i przyszło potwierdzenie, że te 4 osoby przebywały w obozie do 1956 r. Do dziś nie wiadomo jednak, jakie były ich dalsze losy. K

„Tutaj morduje się Polaków!” Wojciech Pokora

w Lublinie. Szef Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie wystarał się dla niego o nakaz zwolnienia, wystawiony przez Prokuratora Generalnego. Edward ruszył do Lublina. Na Zamku przyjął go naczelnik więzienia, który oświadczył, że jego brat był na Zamku, jednak wraz z grupą więźniów został wywieziony do obozu w Nowinach. Co istotne, Stanisław nie miał żadnej sprawy sądowej, nie był o nic oskarżony i nigdy nie

będące własnością jego brata. Edward ubrany był w mundur wojskowy, obaj bracia byli uzbrojeni. Natychmiast wyjęli broń i celując do zebranych w kancelarii żołnierzy, nakazali położenie zrabowanych przedmiotów na stole. Oficer pospiesznie oddał zegarek i sygnet i nie odpowiadając na żadne pytania, opuścił pomieszczenie. Jak zeznał Schmidt, był to Konowałow – „naczelnik tego obozu, w polskim mundurze, ale narodowości

Wszystkie w papierowych, częściowo pognitych przez rozkładające się ciała workach. Oglądali je dokładnie, przyglądając się głowom wygrzebanych zwłok, próbując zidentyfikować brata. Wszystkie miały rany postrzałowe, co świadczyło, że wszyscy ci ludzie zginęli od strzału w tył głowy. Trudno było rozpoznać rysy. Stanisława poznali po znamieniu na czole. Wyciągnęli go z mogiły i położyli obok, zasypując resztę

otrzymał żadnego wyroku. Jego jedyną winą było wejście w drogę „wyzwalającym” Polskę czerwonoarmistom. Edward Schmidt wraz z drugim bratem Władysławem ruszyli na Roztocze. Rozpytując okoliczną ludność, odnaleźli ukryty w lesie obóz. W rozmowie ze strażnikiem na obozowej bramie przekazał informację, że ma nakaz uwolnienia brata. W odpowiedzi usłyszał, że brat już nie żyje. Według relacji strażnika, Stanisław Schmidt został poproszony do kancelarii naczelnika obozu, a gdy stamtąd wychodził, ten wyszedł za nim i już na zewnątrz budynku strzelił do niego z pistoletu w tył głowy. Strażnik wskazał także miejsce pochowania Schmidta. Edward zeznał, że będąc w szoku po informacji o śmierci brata, udał się wprost do kancelarii, gdzie przebywało kilku oficerów. Na palcu i ręce jednego z nich, w stopniu pułkownika, zauważył złoty sygnet i złoty zegarek,

rosyjskiej, który zastrzelił mojego brata”. Pozostali na miejscu polscy oficerowie nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, co zaszło między Stanisławem a naczelnikiem i dlaczego ten pierwszy musiał zginąć. Jedynie po okazaniu im nakazu zwolnienia zgodzili się na zabranie zwłok przez braci, wskazując mogiłę, w której się znajdowały.

Mały Katyń Obaj bracia Schmidtowie na kolanach, gołymi rękami zaczęli odgarniać piach z mogiły brata. Na ich prośbę, by ktoś z obsługi obozu podał im rydel, nikt nie reagował. Na głębokości 20 cm, w piachu, pojawiło się ciało. Bracia odkopali je, sądząc, że to zamordowany Stanisław. Ciało znajdowało się w papierowym worku. Jednak nie był to ich brat. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. I kolejne. W sumie było ich ok. 10.

Komandor „Czarny” Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych prezydent Andrzej Duda odznaczył „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski 94-letniego porucznika Wacława Szaconia-„Czarnego”. Ten dzielny żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej i Armii Krajowej, po 1945 roku członek działających na Lubelszczyźnie w ramach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oddziałów antykomunistycznego podziemia zbrojnego majora Hieronima

Dekutowskiego-„Zapory” oraz kapitana Zdzisława Brońskiego-„Uskoka”, był jednym z przyjaciół uznawanego za ostatniego Żołnierza Niezłomnego sierżanta Józefa Franczaka-„Lalusia”, który zginął w 1963 r. – To niezwykle wzruszająca chwila: móc zobaczyć, dotknąć bohaterów, prawdziwych niezłomnych, którzy nie dali się złamać i zniszczyć w najtrudniejszych czasach; którzy w najtrudniejszych czasach walczyli o prawdziwie niepodległą, suwerenną i wolną Polskę; którzy nie byli koniunkturalistami, oportunistami, nie szukali

dla siebie okazji do wygodnego życia. Wręcz przeciwnie, poświęcili się dla innych, by wszyscy mogli żyć w wolnym i suwerennym państwie – powiedział w trakcie uroczystości Prezydent RP. Wychowany w tradycjach religijnych i narodowych Wacław Szacoń kierował się nimi we wszystkim, co robił w życiu. Aresztowany w 1949 roku przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, został skazany czterokrotnie na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie. Z więzienia wyszedł dopiero w grudniu 1956 roku. Gdy siostry, którym pozwolono na odwiedziny w więzieniu skazanego na śmierć brata, szlochały, powiedział do nich: „Dlaczego płaczecie? Przecież nikt nie będzie żył

tajny i skandaliczny, oraz przyjął sakrament Ostatniego Namaszczenia (przy rozstrzelaniu zezwolono na obecność księdza). Wielu Żołnierzy Wyklętych takiego przywileju nie miało – zostali zabici przez komunistów w różny sposób i bez żadnych śladów, również potajemnie zakopani. Porucznik Władysław Milla został rozstrzelany 4 marca i pochowany w tajemnicy w do dziś nieodnalezionej bezimiennej mogile na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie.

i katolickich. W Sławsku Wielkim nie było Żydów, za to była mniejszość niemiecka. Gdy we wrześniu 1939 r. po napaści Niemców i Rosjo-sowietów ustawał polski opór wojskowy w całym podbitym kraju, obaj okupanci mogli robić, co chcieli. Przystąpili nie tylko do tradycyjnej dla nich denacjonalizacji naszego podbitego państwa i narodu, ale po raz pierwszy – do zaplanowanej eksterminacji ludności polskiej. Znaczącą rolę odegrali tu nasi dotychczasowi sąsiedzi, żyjący obok nas i stanowiący mniejszość niemiecką, żydowską i ukraińską. Pierwsze w tej wojnie utajnione ludobójstwo, połączone z wyklęciem zamordowanych Polaków, zostało dokonane przez Niemców. Na naszych ziemiach Pomorza i Wielkopolski powstały we wrześniu 1939 r. paramilitarne formacje złożone z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, tzw. Volksdeutscher Selbstschutz. To oni głównie przygotowali listy proskrypcyjne mieszkających na tych terenach

Polaków, przeznaczonych w pierwszej kolejności do zabicia. Wicesołtys ze Sławska Wielkiego Stanisław Mila bez podania powodu został aresztowany i po kilku dniach, 4 X 1939 r., rozstrzelany bez sądu w masowej egzekucji. Wina zamordowanych polegała na tym, iż byli elitą polskiego narodu. Na Pomorzu i Kujawach, włączonych natychmiast do III Rzeszy, to ludobójstwo nazwano Intelligenzaktion, a na pozostałych terenach utworzonego Generalnego Gubernatorstwa – Akcją AB. Zamordowano w kilka miesięcy bez sądów ponad 50 tys. osób – wyselekcjonowaną elitę polskiego narodu, a drugie tyle wysłano do obozów zagłady, gdzie prawie wszyscy zginęli. Ciało Stanisława wydobyto z masowego grobu kaźni w Rożniatach i pochowano na cmentarzu w Sławsku Wielkim dopiero w 1945 r. W ten sposób tylko jeden z trzech braci Milów ma grób w Sławsku Wielkim. Drugi brat Władysława, Kazimierz, był wojskowym i najprawdopodobniej zginął w bitwie

Jerzy Bukowski

FOT. WIKIPEDIA

W

po ubranie i trumnę. W Błudku pojawili się następnego dnia w okolicach południa. Obóz był już jednak otwarty, nie było wartowników. Na jego terenie zastali partyzantów i miejscowych, którzy dzień wcześniej przyglądali się ekshumacji. Na drzewach wisiały zwłoki trzech żołnierzy z dowództwa ochrony. Od ludzi dowiedzieli się, że Konowałow został schwytany na podwórku u żony – pięknej miejscowej dziewczyny, która szantażem została zmuszona do małżeństwa z nim. Zwłoki brata ubrali i zabrali do Jarosławia. Pochowali go na starym cmentarzu. Na końcu protokołu z przesłuchania znajduje się dopisek – Edward Schmidt powiadomił telefonicznie przesłuchującego, że z napisu na grobowcu w Jarosławiu wynika, iż śmierć Stanisława Schmidta miała miejsce 25 lutego 1945 roku.

Brak cech ludobójstwa

Dokończenie z poprzedniej strony

Polaków walczących z okupantem, po wojnie stało się miejscem jeszcze bardziej przejmującej martyrologii walczących z komunistyczną władzą żołnierzy wyklętych. Choć Zamek miał opinię więzienia, z którego nie można uciec, w nocy z 18 na 19 lutego 1945 r. doszło do słynnej ucieczki 11 więźniów, z którymi zbiegło 12 wartowników. Inicjatorem ucieczki był Leon Majchrzak, ps. Dzięcioł. Udało mu się potem wrócić do działalności podziemnej, ale w grudniu 1953 r., okrążony przez UB, popełnił samobójstwo”. Władysława przewieziono do więzienia 13 lutego, a tydzień później miała miejsce największa ucieczka 11 AK-owców. Por. Władysław Milla był wówczas zamknięty w celi śmierci. Co musiało czuć w swoich sercach, jeśli w ogóle dowiedziało się lub coś usłyszało, ponad tysiąc uwięzionych polskich patriotów pozostałych na Zam­ku? Z dokumentów w IPN wynika, że Władysław miał jednak w tym całym nieszczęściu proces sądowy, choć

Stanisław Mila, brat Władysława – niemiecki Katyń, wyklęty po niemiecku Najstarszy syn Wawrzyńca, brat Władysława Stanisław, gospodarzył na roli w Sławsku, był zastępcą sołtysa, miał żonę i czwórkę dzieci. Tuż przed I wojną światową służył w wojsku pruskim. W dwudziestoleciu międzywojennym aktywnie działał w polskich organizacjach społeczno-narodowych

Antoni Milla z Dobrego – Katyń Bis, wyklęty po rosyjsku Wiemy już dość dużo o ludobójstwie na polskich oficerach w 1940 r., jak i wielu innych miejscach rozstrzelań Polaków we wschodniej części kraju. Dużo mniej wiadomo o losach innego rodzaju Rosjo-sowieckiego ludobójstwa na cywilnej ludności, której ok. 2 miliony wywieziono na nieludzką ziemię w latach 1939–41. Około miliona Polaków zmarło z wycieńczenia niewolniczą pracą i z głodu. Były też po 1944 r. wywózki Polaków na różne Sybiry z terenów ponownie zajętych przez krasnoarmiejców. Dopiero po 1956 r. ci, co przeżyli, mogli starać się o powrót. Niektórzy dali znak życia, po czym słuch o nich zaginął. Brat mojego dziadka Władysława, Antoni Milla, który przed I wojną

Fotografie pochodzą z archiwum rodzinnego autora


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

6

N O W Y TOTA L I TA RY Z M

Cóż takiego stało się w Niemczech, a konkretnie w Turyngii, że główne media krzyczą o próbie przejęcia władzy przez nazistów, publikują zdjęcia z Hitlerem przejmującym władzę z rąk prezydenta Hindenburga, krzyczą o zbezczeszczeniu pamięci ofiar znajdującego na terenie tego landu Buchenwaldu i o hańbie a nawet o upadku cywilizacji?

Haniebny wybór Zbigniew Kopczyński

C

o się stało, że przebywająca w dalekiej Afryce kanclerz żąda natychmiastowego unieważnienia wprawdzie demokratycznego, ale niewybaczalnego wyboru? Dlaczego następnego dnia dopiero co wybrany premier Turyngii podaje się do dymisji? A za nim szef turyngijskiej chadecji. Szef niemieckiej partii liberalno-demokratycznej FDP po tym sromotnym wydarzeniu ciągle kaja się jak wstydliwy uczniak i poddaje się wotum nieufności. I w ogóle wszyscy chadecy i liberałowie w Turyngii kajają się i prześcigają w przeprosinach. Dlaczego kanclerz dymisjonuje natychmiast swojego komisarza dla Niemiec Wschodnich? W czasie, gdy w Niemczech szalał i wyrywał drzewa orkan Sabina, orkan Angela zmiótł ze sceny politycznej nie tylko lokalnych polityków, lecz również niedawno wybraną nową szefową niemieckiej chadecji. W trzeci dzień po hańbie erfurckiej kandydatka na kanc­ lerza rezygnuje ze swoich funkcji. Co się stało, że nowo wybrany, a już były premier otrzymuje codziennie pogróżki i boi się o swoje życie, jego żona jest obrażana i opluwana na ulicy, a jego dzieci odważają się tylko pod ochroną policji uczęszczać do szkoły? Przed ich

Z

mediów zachodnich, przeznaczonych do manipulowania opiniami, nie da się poznać prawdy o polskiej polityce wewnętrznej. W tej dziedzinie większość szwajcarskich mediów – produkt koncernu Ringer Axel Springer – to tylko echo „Gazety Wyborczej” czy polskiej opozycji, diabolizującej politykę PiS i nazywającej ją nacjonalistyczną i populistyczną. Co najgroźniejsze dla zachodnich Europejczyków, to fakt, iż taki właśnie rodzaj wybiórczej cenzury przekłada się na zwalczanie przez ultraliberalną i antysocjalną Unię Europejską w Szwajcarii i innych krajach Europy tych wartości, których broni rząd Polski. Wartości takich, jak na przykład suwerenność, którą rząd szwajcarski, pod presją decydentów gospodarczych, gotów jest przehandlować na rzecz Unii. I chociaż takie decyzje muszą być potwierdzone przez naród w referendum, istnieje możliwość, że społeczeństwo, zmanipulowane przy pomocy mediów opłacanych przez kręgi finansowe, powie TAK. Polityka ultraliberalna, niszcząc sprawiedliwość społeczną w Szwajcarii, skutkuje stale postępującym zubożeniem i niepewnością jutra, wzrostem obciążenia budżetów domowych, oddanym w ręce prywatnych ubezpieczycieli coraz kosztowniejszym systemem ochrony zdrowia, ciągłym drożeniem – z powodu spekulacji nieruchomościami – mieszkań oraz – właśnie oczekiwanym – podwyższeniem wieku emerytalnego. Dlatego, jako idącą pod prąd ogarniających Europę Zachodnią trendów antyspołecznych i liberalnych, politykę premiera Mateusza Morawieckiego – obrony suwerenności i sprawiedliwości społecznej – trzeba stłumić. Większość francuskich mediów jest własnością finansjery, która potęgą propagandy, stanowiącej siłę aktualnie panujących, wyniosła do władzy Macrona. Jedynie media społeczne informują o przemocy policji okaleczającej i gazującej „żółte kamizelki”, o manifestantach protestujących przeciwko nowemu systemowi emerytalnemu, uczniach kontestujących nową formę matury, o obecności uzbrojonej po zęby policji w szkołach i na uniwersytetach, o degradacji służby zdrowia i systemu ochrony zdrowia. Na przedmieściach, w utraconych przez Republikę dzielnicach, strażacy gaszący płonące samochody są obrzucani kamieniami, a policjanci ostrzeliwani z obrzynów. Lepiej być policjantem w Polsce niż we Francji. Widocznego już we Francji procesu zanikania narodów i zastępowania ich przeciwnymi państwowości

domem odbywają się wiece nienawiści, a w pobliskim supermarkecie można zobaczyć list gończy z jego podobizną. Co się stało, że politycy FDP, partii liberalnej, są wyzywani od nazistów i atakowani nie tylko w Internecie w całych Niemczech? Litera F w nazwie ich partii, oznaczająca „Frei”, czyli „wolni”, ma oznaczać teraz faszyzm. Biura partii są obsmarowywane, jakaś lokalna polityk wraz z kilkuletnią córeczką została zaatakowana petardami przed swoim domem. Co się stało, że kanclerz i prezydent obwiniają partię Alternatywa dla Niemiec o niszczenie demokracji?! Cóż więc zrobiła AFD? Otóż jej przedstawiciele wybrani legalnie jako posłowie do turyngijskiego Landtagu, otrzymując prawie jedną trzecią głosów, odważyli się… zagłosować. Tak! Tak po prostu, bezczelnie, demokratycznie zagłosować! Nie żeby chcieli rządzić, nie żeby chcieli wejść do jakiejś tam koalicji. Oni odważyli się zagłosować tak po prostu! Jak Hitler, jak naziści, dlatego te ofiary w Buchenwaldzie. A na kogo? Nie na, broń Boże, przedstawiciela swojej partii,albo innego ekstremistę, ale na kompromisowego kandydata Kemmericha z FDP, polityka centro-liberalnego. Chociaż jego partia zdobyła zaledwie 5% głosów, to jednak uzyskał poparcie i CDU, i SPD, które to

komunitaryzmami oczekuje właśnie Unia Europejska. Podczas gdy kraje UE i Szwajcaria podmywane są ultraliberalnymi prądami, które rozmontowują i prywatyzują państwa na obraz wielonarodowego przedsiębiorstwa, Polska wydaje się wyspą oporu przeciwko nowemu porządkowi świata, który ma zniszczyć kultury i prawa narodów, by zastąpić je prawami rynku i ponadnarodowych korporacji. Jednak dla takich dążeń pojawiło się zagrożenie. Sukces polityki premiera Morawieckiego pokazuje alternatywę dla wielkiego światowego

partie nie wystawiły swojego kandydata. Cały szkopuł w tym, że do absolutnej większości potrzebne były głosy AFD. Cóż więc zrobił nowo wybrany premier Turyngii, Tomasz Kemmerich, że został nazwany faszystą? Odważył się przyjąć ten wybór! Tak po prostu, przyjąć demokratyczny wybór! Tym samym zablokował możliwość ponownego wyboru Bodo Ramelowa, polityka skrajnej lewicy, partii Die Linke (Lewica), wywodzącej się z enerdowskiej SED. Winą Kemmericha jest to, że nie powinien dać się wybrać głosami znienawidzonej AFD! I jak tu zgłębić zakamarki niemieckiej demokratycznej duszy?

D

laczego szefowa niemieckiej chadecji złożyła rezygnację? Bo myślała, że Bundesrepublika jest jeszcze federacją i wyraziła jedynie niezadowolenie z działań turyngijskich struktur CDU! A tu trzeba było zmusić turyngijską chadecję do posłuszeństwa wobec centrali i dostosowania się do jedynie słusznego kierunku. Z takimi poglądami nie pasowała do pruskiego drylu Merkel. Dopiero kanclerz aż z Afryki musiała rzucić gromami i od razu poleciały głowy. Tylko, że kanclerz nie jest już szefową partii. Po klęsce wyborczej swojej partii – właśnie w Turyngii – była zmuszona podzielić się władzą. Nową przewodniczącą CDU została jej własna protegowana, szczupła saaryjska katoliczka Annegreta Kramp-Karrenbauer, w skrócie AKK. A teraz znowu Angela się rozsiadła i zrzuciła tym samym Annegretę z jej prezesowskiego fotela. Że przekroczyła swoje kompetencje? Cóż, takie drobiazgi nie obchodzą jej już od dawna. Robi to, na co ma ochotę. A co zrobił komisarz dla wschodnich landów? Przesłał gratulacje nowo wybranemu premierowi Turyngii! Zwykła formalność, a starczyło, by stracić pracę. Niemcy już kompletnie pogubili się w tej swojej demokracji. No bo jak tu wybrać rząd bezwzględną większością

w pogoni za umacniającym ich władzę pieniądzem. Pod pretekstem walki z kryzysem ekonomicznym, w 1933 r. prezydent Franklin Roosevelt skonfiskował złoto Amerykanów i zniósł rolę złota jako jednostki miary wartości, jak gdyby było to zwycięstwo w boju o pomyślność narodu. [Rozporządzenie wykonawcze nr 6102 narzucało na obywateli USA obowiązek dostarczenia do 1 maja 1933 r. całego posiadanego złota, z wyjątkiem jego małych ilości w formie wyrobów, do Rezerwy Federalnej i wymienienie go na dolary. Złamanie tego rozporządzenia było ka-

głosów, gdy tylko nienawistna AFD tę większość gwarantuje? A być wybranym dzięki AFD to hańba. Szef AFD, Aleksander Gauland, właśnie doradził swojej partii w Turyngii, by głosowała również na skrajnie lewicowego Bodo Ramelowa, po to, aby go nie wybrać! No, bo jak skrajna lewica odzyska władzę w Turyngii, to tylko głosami Alternatywy. A będzie się działo, gdy AFD przyjmie taką samą taktykę w całych Niemczech i zacznie głosować na innych polityków, np. na Merkel… Ta istna kwadratura koła zupełnie przerosła możliwości intelektualne i zdolność przewidywania rządzących polityków, co jest powodem coraz większych i absurdalnych oskarżeń pod adresem AFD, jedynej opozycji z prawdziwego zdarzenia. Chociaż ma ona w swoich szeregach skrajnych polityków, jest, tak po prawdzie, jedyną partią prawicowo-konserwatywną w Niemczech. Honorowy prezes tej partii, Aleksander Gauland, to były członek i wysoki urzędnik CDU, a wielu polityków tej

partii sympatyzuje mniej lub więcej otwarcie z Alternatywą. Jest to też jedyna partia, która odważa się przeciwstawić polityce niekontrolowanej migracji forsowanej przez kanclerz Merkel i dlatego jest przez nią zaciekle zwalczana. Oczywiście chadeccy politycy nie chcą przyznać, że od czasu, gdy Merkel otwarła granice praktycznie dla każdego spoza Europy, jej partia zdobywa coraz mniej głosów. Odgradzając się kategorycznie od skrajnej prawicy i lewicy, nie ma szans na rządzenie, na razie tylko na szczeblu lokalnym, bo konkurencyjne partie zielonych i socjaldemokratów

dy wydawało się, że już wszystko stracone, otworzyła się przed nim, dzięki zarządzonemu odgórnie, antydemokratycznemu resetowi, druga szansa, z której chce skorzystać. Ma pomysł, jak wygrać bez AFD, i proponuje już ponoć wypróbowany trik wyborczy, tzw. deal klozetowy. A konkretnie oznacza to, że w tym wypadku brakujące mu cztery głosy można sobie dodać przez odejmowanie. I tak podczas głosowania czterech np. chadeków wyjdzie do toalety, co, obniżając kworum, zapewni mu absolutną większość. Bodo nie zdradził, o czym rozmawiał z Angelą,

Nixon, dekretem, nagle, odebrał innym krajom możliwość wiązania wartości dolara z wartością złota, a świat, nie mając innego wyjścia, zaakceptował amerykański pieniądz jako międzynarodową walutę referencyjną. W ten sposób zapewniono USA światową dominację gospodarczą. Ale pozostał kraj, którego waluta postanowieniem konstytucji była wciąż związana ze złotem. To Szwajcaria. Przeszkoda na drodze do ustanowienia nowego ładu światowego. W marcu 1997 r. we francuskim przeglądzie „Controverse” Pierre de Vil-

nacisku niż pieniądze i władza. Wtedy właśnie wyszła na jaw sprawa nieodebranych depozytów ofiar wojny i podejrzenie przetrzymywania tych zasobów w bankach szwajcarskich. „New York Times” oskarżył szwajcarskie banki o sabotowanie przez dziesiątki lat dochodzeń dotyczących zachowania przez nie neutralności w czasach nazizmu, zaś „Washington Post” oburzał się na rzekome zajęcie przez te banki aktywów swych deponentów i wypranie przez nie zasobów finansowych zrabowanych przez nazistów. 5 marca 1997 r. „Journal de Genève” poinformował o zdumiewającym ostrzeżeniu Bronfmana, mistrza globalizacji, pisząc: „Pan Edgar Bronfman uważa, że jeśli szwajcarskie banki nie skorzystają z okazji odzyskania dobrej reputacji, to przewiduje koniec roli Szwajcarii jako wielkiego światowego centrum bankowego, z powodu utraty zaufania. Pewnego dnia wolny świat może uznać taki system bankowy za godny potępienia”. Oburzony sprawą Bill Clinton powierzył Stuartowi Eizenstatowi, odpowiedzialnemu za restytucję mienia w Europie Środkowej i Wschodniej, przygotowanie raportu na temat grabieży dokonanych przez Szwajcarów. Raport, przygotowany przez 11 przedstawicieli władz federalnych USA w czasie siedmiu miesięcy, to 210 stron na temat polityki podczas II wojny światowej, których nikt nigdy nie przeczyta. W rozprawie w imieniu wszystkich ofiar reżimu nazistowskiego, która odbyła się w Sądzie Federalnym Stanów Zjednoczonych, oskarżonymi były duże banki szwajcarskie i oczywiście rząd tego kraju. W maju 1997 r. „American Spectator” zauważył: „Gdyby naprawdę chodziło o znalezienie brakujących pieniędzy w szwajcarskim systemie bankowym, sprawa zostałaby wniesiona do sądu w szwajcarskim kantonie, w którym bank posiadał fundusze; akcja została przeprowadzona w Nowym Jorku i jako taka stanowi akt polityczny”. Atak przyniósł pożądany skutek i był tak gwałtowny, że Konfederacja Szwajcarska w konsekwencji utworzyła szwajcarską fundację humanitarną o kapitale 7 miliardów franków, a banki – fundusz w wysokości 100 milionów franków. Przyjęto to z entuzjazmem, zaś Bronfman powiedział: „Teraz, gdy rząd szwajcarski się wycofał, zapraszam do współpracy”… Współpracy jakiego rodzaju? Szwajcaria, dołączając do MFW w 1992 roku, musiała sprzedać dużą część swoich rezerw złota. Zgodnie z konstytucją MFW (p. 2b, § IV), członkostwo w nim kraju o walucie mającej pokrycie w złocie jest zabronione.

NEUTRALNIE I Z DYSTANSU

Triumf jedynie słusznej myśli totalitarnej Bernard Mégeais

P

okrycie pieniądza w złocie uniemożliwia spekulacje walutowe, podczas gdy brak tej przeszkody pozwala na emitowanie „z niczego” dowolnej jego ilości, a to wywołuje zadłużenie publiczne, inflację, recesje gospodarcze i bezrobocie. Takich zjawisk może uniknąć gospodarka poddana dyscyplinie narzuconej przez walutę opartą na złocie – wartości realnej. Tu nie da się manipulować ilością masy pieniądza według zapotrzebowania politycznego czy finansowego. Do XX wieku pokrycie wartości w złocie było powszechne, a jego zalety były dobrze znane. Ten rodzaj hamulca walutowego powstrzymywał banki i zachłannych polityków

rane. Większość obywateli, posiadających duże zasoby złota, przesłało je do innych krajów, np. Szwajcarii. Przypis tłumacza]. Pozostał jedynie papierowy pieniądz Rezerwy Federalnej, niezwiązany z żadną obiektywną wartością odniesienia. W takiej sytuacji inflację opanowuje się przez ograniczenie dostępności kredytów i podnoszenie stóp procentowych, co prowadzi do recesji i bezrobocia. Ekonomiści nazywają to zręcznie „cyklami koniunkturalnymi”. Rozwiązanie ostateczne wprowadzono na konferencji w Bretton Woods w 1944 r., pod patronatem brytyjskiego socjalisty Johna Maynarda Keynesa i Harry’ego Dextera White’a, który był wówczas podwójnym agentem – członkiem komunistycznej sieci szpiegowskiej i wiceministrem finansów Stanów Zjednoczonych. Celem było zastąpienie złota, jako bazy wymiany walut, standardem papierowym, który pozwalał Stanom tworzyć pieniądz „z niczego”, jak czyniły banki amerykańskie. Jednak inne państwa i banki centralne nadal mogły handlować dolarami po stałej cenie 35 USD za uncję. W roku 1971 postanowiono ostatecznie pozbyć się parytetu złota. W tym celu prezydent

H

ańba erfurcka musi więc zostać pomszczona. Zagraża ona bowiem chwiejnej koalicji CDU z SPD w Bundestagu, a co za tym idzie, samej Merkel. A ma ona dalekosiężne plany, „modernizacji” całej Unii Europejskiej po opuszczeniu jej przez Brytyjczyków. Podczas gdy organizacja landowa jej własnej partii i wieloletnia partia koalicyjna są odżegnywane od czci i wiary, a za jakikolwiek kontakt z AFD politycy stają się trędowatymi i wykluczonymi, kanclerz pertraktuje telefonicznie z Bodo Ramelowem, kiedyś przez lata obserwowanym przez Urząd Ochrony Konstytucji za kontakty z Komunistyczną Partią Niemiec. Teraz on, rozzuchwalony, kreuje się na obrońcę demokracji. Po klęsce wyborczej, kie-

AFD ma problemy z dostaniem lokalu czy hotelu na zjazdy partyjne, domy jej liderów są oblewane farbą, samochody i biura podpalane, rodziny zastraszane, zdarzyło się nawet pobicie do nieprzytomności.

Dla zachowania dobrej reputacji na arenie międzynarodowej Szwajcaria poświęciła część swojej suwerenności.

bazaru. W ten sposób Polska znalazła się w podobnej sytuacji jak Szwajcaria, będąca ostatnim z krajów, których pieniądz miał pokrycie w złocie, co gwarantowało jej niezależność walutową wobec władzy globalnych guru. Jak i dlaczego Szwajcaria zrezygnowała z pokrycia swojej waluty w złocie, dającego jej niezależność i pozycję finansową umożliwiającą zarządzanie 30% inwestycji międzynarodowych?

nie mają z tym żadnych problemów. Istnieje już wiele koalicji landowych, tzw. czerwono-czerwono-zielonych, tzn. koalicji socjaldemokratów i zielonych z byłą komunistyczną SED.

lemarest napisał: „Pod koniec tego wieku prawdą jest, że zwolennicy globalizacji, którą prowadzi pan Bronfman [Edgar Miles Bronfman – amerykańsko-kanadyjski przedsiębiorca pochodzenia żydowskiego, filantrop i długoletni prezes Światowego Kongresu Żydów. Przyp. tłum. za Wikipedią], chcą przyspieszyć swój marsz w kierunku zniszczenia narodów i ludów, których aberracja polega na chęci zachowania kultury i tradycji. Chrześcijaństwo jest przeciwstawiane nieuchronnemu Nowemu Porządkowi, który zamierza zastąpić prawa narodów prawami rynkowymi i wielonarodowymi korporacjami, a ustanowienie w Europie wspólnej waluty stanowi jeden z etapów tej drogi”.

W

1962 r. Szwajcarskie banki „odnalazły” fundusze nieodebrane, należące do osób, które zginęły podczas wojny. W rezultacie ocalałym zwrócono dziesięć milionów franków. W roku 1997, po zakończeniu zimnej wojny, amerykańska Rada Stosunków Zagranicznych nagle zdała sobie sprawę, że argumenty moralne są znacznie silniejszym narzędziem

ale śledząc jego klozetowego Twittera, powiało bardzo nieświeżo. Równie dobry pomysł ma szefowa jego frakcji w turyngijskim Landtagu, taka niemiecka Nancy Pelosi. Po wyborze nowego premiera wsławiła się niesamowitym taktem, rzucając mu pod nogi bukiet kwiatów, które zwyczajowo powinna mu wręczyć. Zaproponowała, aby spisać protokół głosowania, z imiennymi listami posłów, aby było czarno na białym, kto na kogo głosował. Szefowej frakcji, towarzyszce Zuzannie, nie przeszkadza, że wybory na premiera landu odbywają się trybie tajnym. Tak więc odcięcie się CDU od prawicowych nurtów funkcjonuje, a od skrajnie lewicowych praktycznie nie. „Czy musimy na nowo policzyć ofiary Muru Berlińskiego?“ pyta retorycznie trochę lepiej rozwinięty, niedawny lider chadeckiej młodzieżówki, a teraz sekretarz generalny CDU, urodzony zresztą w Szczecinie Paweł Ziemiak. FDP przekonała się na własnej skórze, co to znaczy być oskarżonym o faszyzm, oczywiście zupełnie niesłusznie. Kiedy kryptobojówki Ramelowa zastraszają opozycję w Turyngii, w całych Niemczech Antifa pozwala sobie na coraz większe akty przemocy, a przez to likwidację konkurencji na prawicy. AFD ma problemy z dostaniem lokalu czy hotelu na zjazdy partyjne, domy jej liderów są oblewane farbą, samochody i biura podpalane, rodziny zastraszane, zdarzyło się nawet pobicie do nieprzytomności. Za obiad z politykiem Alternatywy można nawet stracić posadę, o czym przekonał się Bogu ducha winny Jan Joachim Mendig, szef heskiego Instytutu Filmowego. Coraz łatwiej stać się w Niemczech faszystą. Jeśli porządny i szanowany polityk z centro-liberalnej partii zasługuje dziś na taką nazwę, to wkrótce zwykły obywatel zacznie sobie zadawać pytanie, dlaczego jest to niby godne potępienia? K

Szwajcarskie rezerwy złota zmalały z 2 590 do 1 040 ton. Dziś stanowi to tylko 5,6% rezerw międzynarodowych [Polskie rezerwy złota to obecnie 228,6 ton. Pod tym względem nasz kraj zajmuje 23 miejsce na świecie. Przyp. tłumacza]. Dla zachowania dobrej reputacji na arenie międzynarodowej Szwajcaria poświęciła część swojej suwerenności.

R

eguły gry ustanawiają potęgi ponadnarodowe, nie biorące pod uwagę aspiracji narodów, które stają się podporządkowanymi obiektami. Wystarczy obejrzeć patetyczną debatę w Unii Europejskiej o polityce demokratycznie wybranej partii rządzącej w Polsce. Przypomina bardziej inkwizycję lub proces stalinowski z udziałem zdrajców własnego kraju niż dyskusję polityczną. Europosłowie wypowiadający swoje „kopiuj-wklej”, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, i komisarz europejski czytający wcześniej przygotowany tekst, nie zważając na argumenty wysuwane w obronie przed zmyślonymi od „a” do „z” zarzutami. Niedobrze się robi. To nie ma nic wspólnego z demokratyczną debatą. To przewrotna machina, stworzona w celu niszczenia narodów i ich suwerenności. Dla elektoratu Europy Zachodniej pole wyboru jest prawie zerowe i mieści się między chrześcijańsko-proislamską lewicą oraz liberalną antyspołeczną prawicą, która rezygnuje z suwerenności na rzecz Unii Europejskiej. W Polsce istnieje prawdziwy wybór, a zatem prawdziwa demokracja. Wybór między opozycją, która chce ślepo stosować neoliberalne antyspołeczne zasady rynkowe oraz poddać kraj internacjonalistycznemu dyktatowi w stylu Brukseli Macrona i Tuska, a konserwatywną partią społeczną, która broni sprawiedliwości socjalnej i suwerenności. Bez suwerenności będziemy mieli federacyjną dyktaturę albo ponadnarodowy, globalistyczny totalitaryzm. Z Unią Europejską mamy to wszystko razem. Suwerenność jest najważniejszą i konieczną wartością polityczną. Dzięki niej obywatele mogą wpływać na los swojego kraju. Obecnie doświadczamy wojny totalnej przeciwko suwerenności, a ulubioną bronią jej przeciwników jest społecznikowskie hasło LGBTIQ+, które staje się kryterium oceny politycznej i potępia wszelką odmienną myśl jako populistyczną lub neofaszystowską, a dyktaturę sędziów stawia ponad decyzjami demokratycznymi. Triumfuje jedynie słuszna myśl totalitarna. K Autor jest mieszkającym w swoim kraju rdzennym Szwajcarem, od dawna i z uwagą obserwującym Polskę. Tłumaczenie z francuskiego – Adam Gniewecki.


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

7

PUNKT WIDZENIA

Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze (dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi) Jan A. Kowalski

P

rzyznam się po raz kolejny: 5 lat temu, w I turze wyborów prezydenckich, głosowałem na Pawła Kukiza. Niezależny od partii politycznych kandydat, z głównym postulatem odpartyjnienia życia publicznego w Polsce, zyskał prawie 21-procentowe poparcie. Dziś, 5 lat później, już wiemy, że to poparcie obywatelskie Paweł Kukiz zmarnuje. Ale jeżeli nie jesteśmy zbyt nierozsądni, to wiemy również, że społeczna tęsknota za odpartyjnieniem polskiego życia politycznego, społecznego, gospodarczego nie wyparowała jak kamfora. Jakby jej nigdy nie było. Przeciwnie, tęsknota za obywatelskim państwem wolnych Polaków dalej żyje w dużej części naszego narodu. Na pewno nie umarła w piszącym te słowa. Dlatego nie mogę w I turze poprzeć kandydata, który reprezentuje

obcy mi nurt w myśleniu o zarządzaniu państwem. Nurt, który postrzega państwo jako łup zwycięskiej drużyny partyjnych wojowników. Ponieważ zwyciężyli, to mają prawo podporządkować sobie, swojemu wodzowi i drużynie (=Partii) całą strukturę zarządzania państwem. Ze wszystkimi jego instytucjami, nawet tymi, które z definicji powinny pozostać apolityczne i bezpartyjne. Żenujący spór o podporządkowanie sobie prezesa Najwyższej Izby Kontroli, łącznie z pomysłem na pozbawienie go niezależności poprzez zmianę Konstytucji, jest tego wystarczającym dowodem. Paweł Kukiz bezmyślnie roztrwonił swoje poparcie i na parę lat zablokował poważne myślenie o innym, niepartyjnym pomyśle na zarządzanie państwem. Ale pamiętamy przecież jedną

Mamy wspaniałego prezydenta. Błyskotliwego, z refleksem, wysokim IQ, wykształconego, patriotę… Gdy go słucham, serce mi się raduje. Kiedy widzę parę prezydencką, duma mnie rozpiera. Mamy wybitnego premiera. Świetnego finansistę, rasowego polityka, twardego negocjatora i młodego weterana walki o suwerenność ojczyzny. Takiego tandemu jeszcze „za wolnej Polski” nie było. PALEC W OKO

Alea iacta est Adam Gniewecki

Kości zostały rzucone Za nieco ponad 3 „Kuriery” wybory prezydenckie, a właściwie referendum: za lub przeciw obozowi patriotycznemu reprezentowanemu przez Prezydenta Andrzeja Dudę. Według sondaży w I turze kandydat Andrzej Duda ma ogromną przewagę nad rozdrobnioną resztą. Ale w ewentualnej drugiej – siła złego na jednego i przewidywana przewaga, w zależności od sondażowni, topnieje. Teoretycznie są pewne szanse, że Andrzej Duda jednak przegra.

Nieprzemakalnie OTUA-ionych i mówiących językiem tefałenowskim możemy sobie teraz darować. Pochylmy się nad nimi w „bulu i nadzieji”, że kiedyś przejrzą na zamydlone oczy, ale chyba nie aż tak szybko.

Minimalną różnicą, ale wysokość różnicy nie ma znaczenia, bo w Pałacu Namiestnikowskim byłby nowy lokator, a raczej, zapewne, lokatorka. Albo on, albo ona. Tertium non datur. W przeczuciu KOlejnej POrażki następca POprzedniego wodza przezornie skrył się w szeregach szarych członków. Za budką ratownika i za plecami słabej, oj bardzo słabej kobiety. PiSowi PiSane jest zwycięstwo. Jeśli jednak zło by się stało, bastionem Koalicji Zjednoczonej Prawicy pozostałby już tylko sejm, a projekty nowych ustaw byłyby permanentnie blokowane.

Sprawmy, by po pierwszej turze było już po awanturze! Sztab wyborczy Andrzeja Dudy i on sam zapewne zrobią wszystko co w ich mocy, ale bez naszej pomocy to może nie wystarczyć przeciwko skonsolidowanej, wspieranej z zagranicy sile złego na jednego. Jeśli utracimy Pałac Prezydencki, zacznie się staczanie w ramiona poprzednich, pożal się Boże, gospodarzy. Do stracenia mamy bardzo wiele. Zdecydowanie za dużo, by ryzykować przegraną. Przypomnę, że m.in.: Zprzywrócony prawidłowy wiek emerytalny, Zsłusznie rozbudowane świadczenia socjalne, Zwzrost naszych dochodów, Zuzdrowione

z pierwszych deklaracji wodza zwycięskiej drużyny, Jarosława Kaczyńskiego, pod jego adresem: połowa posłów może być wybierana w okręgach jednomandatowych. W zamian za Twoje poparcie, Pawle! Ale Paweł Kukiz chciał wszystko. Dlatego nie dostał niczego, a wraz z nim niczego nie dostaliśmy my, obywatele (nie mylić z UBywatelami). To znaczy, uściślijmy, dostaliśmy partyjne zapewnienie, że Partia wie lepiej i prowadzi nas jedynie słuszną drogą ku świetlanej przyszłości. I polecenie, że mamy słuchać i nie przeszkadzać. Napisałem miesiąc temu, czym groziłoby zwycięstwo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nie będę tu przypominał. Kto chce się jeszcze raz przestraszyć, niech odszuka na naszym portalu. Ale bezapelacyjne zwycięstwo Andrzeja Dudy w I turze będzie oznaczać zanik

finanse państwa, Zszybki rozwój gospodarczy, Zrealną przynależność do NATO, Zstałe i konsekwentne wzmacnianie armii, Zniewpuszczanie tzw. uchodźców, Zpodnoszenie Polski z kolan i znaczenia jej woli na arenie międzynarodowej, Zutrzymywanie w ryzach ruchów LGBT i ich demoralizujących zapędów, Zhamulec na nieuczciwą reprywatyzację…

Zresztą wiecie sami Jeśli z wymienionych wektorów złożyć wypadkową, to jej kierunek i zwrot dla patrioty, a nawet tylko sympatyka naszego kraju, jest zdecydowanie pozytywny. Mamy bardzo korzystne dla silnego, ale zabójcze dla słabego położenie geograficzne na euroazjatyckim szlaku między zachodem i wschodem. Przed wyruszeniem na wojnę 1812 r., zwaną wówczas Wojną Polską, Napoleon Bonaparte powiedział: „Polska zwornikiem Europy”. Czyli bez istnienia silnej i niezależnej Polski europejska katedra będzie się walić, a historia potwierdza to kolejnymi sojuszami i wojnami. Ci z zachodu i wschodu o tym dobrze wiedzą. Nasze niezależne istnienie jest kijem w szprychy współpracy złego z gorszym. Stąd naprzemienne i jednoczesne próby objęcia nas „protektoratem” przy większej lub mniejszej współpracy części krajowców. Stąd wieczne, jawne albo ciche mieszanie w nasze sprawy wewnętrzne. Tumanienie i skłócanie Polaków. Oni do szkoły chyba chodzili, bo wyraźnie znają łacińskie divide et impera.

Najwyższy czas włączyć się aktywnie do gry Stawka jest zbyt wysoka, by ryzykować powtórkę z Senatu. Jest nią przyszłość Polski! Niedocenianie przeciwnika zwykle kończy się źle. Mniejszość nie śpi. Działa od dawna. Totalnie. Uparcie rzuca kamieniami w dinozaura. Nieopatrzne i groteskowo nieporadne ujawnienie tej strategii uświadomiło mi, że to jest właśnie ten daremnie poszukiwany PrOgram Totalnej oPOzycji. Dinozaur powoli taci siły i krew. Vide Senat i proweniencja niektórych

Dieta „europosłańczyni”, czyli co jest sprawą prywatną, a co nie Piotr Sutowicz

G

łośna, przede wszystkim z tego, że jest głośna, europosłanka czy też europoślini – sam bowiem już nie wiem, jak należy określać kobietę zasiadającą w Europarlamencie – pani Sylwia S. (skoro nazwisko jest znane, to umówmy się, że nie będę go na każdym kroku powtarzał) wypowiedziała się w lutym, kolejny zresztą raz, w temacie konsumpcji mięsa. Nie chodzi tu o jej prywatne preferencje, a o kwestię społeczną. Na swoim profilu w jednym z portali społecznościowych dokonała wpisu, który szybko został podjęty przez media. Pani S. napisała, iż „to, co jemy na talerzu, nie jest naszą prywatną sprawą. Ograniczenie spożycia mięsa jest tylko kwestią czasu, a debatę

o tym trzeba zacząć już dziś. Bez zmiany sposobu produkcji żywności nie da się powstrzymać katastrofy klimatycznej”. W tym krótkim tekście znalazło się całkiem sporo treści, które wyrażają manifest polityczny pani posłanki i jej zaplecza politycznego oraz, co wydaje się najważniejsze, znacznej części elit społecznych współczesnego świata. Rzecz pierwsza dotyczy tego, co jest, a co nie jest sprawą prywatną. Jeśli napiszę, że żaden grzech popełniony przez kogokolwiek, choćby uczyniony był jedynie w najgłębszych zakamarkach myśli, całkiem prywatny nie jest, to jestem przekonany co do słuszności takiego poglądu. Natomiast znaczna część przedstawicieli elit będzie w tym względzie nieufna,

a następnie, kiedy określę dokładnie, zgodnie z nauczaniem Kościoła, co jest grzechem, ogłosi mnie faszystą, homofobem, oskarży o mowę nienawiści. Wreszcie, gdyby moja opinia

dyskusji na temat reformy polskiego państwa i zarządzania naszym narodem. Niepodważalny i bezdyskusyjny będzie tylko jeden sposób, ten właśnie realizowany przez obóz Dobrej Zmiany. Andrzej Duda jeszcze nie wygrał w I turze, dlatego podyskutujmy przez chwilę. Czy ten sposób jest dla nas, państwa i narodu, najlepszy? Uważam, że tylko w dwóch elementach jest lepszy od sposobu realizowanego kiedyś przez Platformę Obywatelską. • Pierwszy, wewnętrzny: politycy do spółki z gangsterami nie okradają zwykłych obywateli. • Drugi, zewnętrzny: obóz Dobrej Zmiany zakwestionował koncepcję oddania polskiego państwa pod bezpośredni zarząd niemiec­ kiej Brukseli. Na rzecz odzyskania suwerenności przy poparciu Stanów Zjednoczonych Nie chcę pomniejszać znaczenia powyższych punktów. Dla polskiej racji stanu (w klasycznym tego słowa znaczeniu) to punkty podstawowe. Ale brakuje tu elementu trzeciego – polskiego społeczeństwa. Polskiego społeczeństwa w każdym przejawie jego żywotności. Oparcia się na nim jako

na największym polskim skarbie narodowym. W wymiarze społecznym właśnie, gospodarczym, militarnym i politycznym. Po okresie wielkiej Patologii Obywatelskiej trwającej od 1990 do 2015 roku, Prawo i Sprawiedliwość objęło w posiadanie państwo teoretyczne, czyli wydmuszkę państwa. I od tego czasu z uporem godnym lepszej sprawy próbuje tę wydmuszkę wzmacniać. Wewnątrz poprzez budowanie kolejnych autostrad, swoistych pasów transmisyjnych Centrala – gmina. Na zewnątrz poprzez kupowanie kolejnego amerykańskiego sprzętu wojskowego nakierowanego na zewnętrzny amerykański konflikt zbrojny. Jednak wzmocnienie panowania wewnętrznego poprzez rozbudowę partyjnej (niby-państwowej) biurokracji nie uczyni z pustej skorupki żywego jajka. Nie odrodzi życia. Wręcz przeciwnie, już ponad milionowa armia biurokratów skutecznie utrudnia takie odrodzenie. I za niedługo okaże się, że jest główną przeszkodą w powstaniu polskiego kapitału narodowego. Z samej swej istoty biurokracja może jedynie przeszkadzać i uniemożliwiać. Jak

wybranych ostatnio europosłów oraz ich, a także przedstawicieli innych narodów oburzające, antypolskie hece na forum unijnym. Nawet najmniejszy kamyczek robi siniaczek, a suma dużych i małych ciosów to już poważna kontuzja. Spójrzmy na amunicję: • Zmasowany, z użyciem zagranicy atak na reformę wymiaru sprawiedliwości, który miał się przecież „sam oczyścić”. Owszem, oczyścił się, ale ze znacznej części resztek przyzwoitości. • Bardziej lub mniej otwarte popieranie oskarżania Polaków o Holokaust, a nawet o wywołanie II wojny światowej. Zgodnie z filmem Tadeusza Chmielewskiego Jak rozpętałem drugą wojnę światową. • Media tzw. komercyjne – w dużej przewadze ilościowej nad narodowymi. Polskojęzyczne, ale głównie zagraniczne. W metodach i stylu urban-istyczne. • Celebryci-makabryci. Zmyślni jak chysek litrusek albo mędrek powiatowy, ale głośni i zacięci. • Pożal się Boże politycy, którzy używają wolności słowa w roli kłamliwej swawoli. Swawola → swa wola → swoja własna wola zamiast zakrzykiwanej prawdy i wszystkim znanych faktów. • Wrzeszczące, obrażające głowę państwa i najwyższych przywódców, bezczeszczące uroczystości narodowe oraz wypinające publicznie półnagie sempiterny cyrki objazdowe. Ktoś powie: „nie mój cyrk, nie moje małpy”. Otóż małpy może nie nasze, ale cyrk tak, bo z naszego kraju go robią. • Antypolskie hece w Brukseli. O zgrozo, wśród ich organizatorów znajduje się nasz były minister spraw zagranicznych. • Tumanienie zagranicznej opinii publicznej przy pomocy fałszywych „faktów medialnych”. Itd., itp. A wszystko zgodnie z zasadą wolnego rynku: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią. Byle na chama, byle głośno, byle głupio” (© Studencki Teatr Satyryków z dawnych lat). Czy chcielibyście XLikwidacji świadczeń społecznych (500+, 13. emerytura…),Xpowrotu do wieku emerytalnego w wieku 67 lat, Xnajazdu muzułmańskich „imigrantów”, Xredukcji armii do rozmiarów kompanii

honorowej, Xzakupu psujliwych i kosztownych caracali zamiast F-35,Xsojuszu obronnego z aliantami nr 39 zamiast baz amerykańsko-natowskich, Xpokornego przyznania się do sprawstwa Holokaustu i rozpętania II wś. oraz uznania Żołnierzy Wyklętych za bandytów, Xprzywrócenia kominowych emerytur byłym esbekom, Xrezygnacji z przekopu Mierzei Wiślanej, budowy CPK oraz modernizacji i rozbudowy sieci drogowej i kolejowej, Xponownego odpolszczenia banków, Xreinauguracji odstępowania za złotówkę, ewentualnie likwidacji pereł przemysłu i spółek skarbu państwa – vide LOT – tzn. powrotu do koncepcji bursztynowozłotego paliwa lotniczego przy rozruchowej pomocy żółtych burłaków, Xponownego otworzenia śluzy wyciekowej VAT-u, Xwznowienia propozycji zastąpienia schabowego szczawiem i mirabelkami, Xcyrku ogólnokrajowego – zamiast objazdowego, Xudanego najazdu LGBT-towców na Jasną Górę, Xszargania świętości narodowych, demoralizacji dzieci i młodzieży już od przedszkola, Xszerokiego zamknięcia oczu na Nord Stream 2 wraz z jego symboliką, Xpowrotu na berlińsko-paryski klęcznik unijny, Xwprowadzenia euro, Xodwrotu z drogi reformowania sądownictwa, X z placu Jaruzelskiego kierować się w stronę Alei Bieruta, by na rogu Kiszczaka i Urbana spotkać się z kolegą na szklaneczkę Czaskowianki…X??? Spójrzmy, na ilu frontach jednocześnie musi zmagać się koalicja rządząca i prezydent, a przecież pozostają jeszcze takie drobiazgi jak np. polityka zagraniczna czy przekształcanie bezbronności w obronność. Chcecie znowu w polskiej polityce mistrza świata w gimnastyce? Tego co potrafi kłaniać się na zachód, jednocześnie nie wypinając się na wschód? Toż jeśli siła złego wygrałaby wybory prezydenckie, obecny szef EPL, były brukselski garderobiany, poczuje poważną szansę na objęcie miłościwego przywództwa. Zajedzie okrakiem na białym mercedesie, by przesiąść się na konika bujanego i powtarzać, tak już dobrze opanowane, bujdy i figury gimnastyczne oraz obietnice ciepłej wody w kranie. A! I jeszcze

ugodowi komentatorzy obwieszczą, że sprawy wiary powinienem zostawić w domu, oczywiście pod warunkiem, że nie będę w jej duchu wychowywał dzieci. W wypadku pani S. tak się nie dzieje, a postulat niejedzenia mięsa stał się częścią debaty publicznej. I wcale tu nie chodzi o powstrzymanie się całych społeczności od konsumpcji białka zwierzęcego w związku z przeżywanym właśnie Wielkim Postem, to bowiem ma pozostać prywatne. Nie dotyczy on również sytuacji, w której

szkodliwych zarazków, które powalą połowę ludzkości. To ostatnie zresztą dla części lewicowych elit chyba wcale nie jest takie najgorsze, skoro głoszą one potrzebę ograniczenia populacji ludzi szkodzących środowisku, między innymi przez jedzenie mięsa właśnie.

Kiedy określę dokładnie, zgodnie z nauczaniem Kościoła, co jest grzechem, ogłosi się mnie faszystą, homofobem, oskarży o mowę nienawiści. okazała się przebić do szerszych kręgów społecznych, zostanę odsądzony od czci i wiary i szybko powstanie postulat konieczności wyeliminowania mnie z życia publicznego. Co bardziej

szkodzę sobie i społeczeństwu jedząc jakieś świństwo, które prowadzi bądź do zatrucia pokarmowego, z którego trzeba mnie leczyć, bądź do tego, że stanę się roznosicielem jakichś

P

ani poseł, będąca skądinąd doktorem prawa, stoi na stanowisku, że pomiędzy sposobem produkcji, z którego wynika konsumpcja, a klimatem istnieje bezpośredni związek, który obecnie nacechowany jest negatywnie. Poza tym wypowiedź powyższa wpisana jest w kampanię polityczną mającą na celu wprowadzenie nowego podatku, który miałby spowodować podniesienie cen mięsa. Ot i wszystko. Oczywiście sposób odżywiania człowieka nie pozostaje bez związku z jego funkcjonowaniem. Mówi się, że społeczeństwo tyje, że niewłaściwa struktura spożycia przyczynia się do chorób, które przecież trzeba leczyć. Poza tym masowa produkcja mięsa, bo

mojej firmie w wywozie śmieci, pomimo 300-złotowej opłaty zgłoszeniowej. A przecież przez wiele lat płaciłem za wywóz śmieci zgodnie z umową podpisaną z firmą utylizacyjną i worki ze śmieciami nie piętrzyły się przed budynkiem mojej firmy. Budowa sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi jest, rzecz jasna, najlepszą koncepcją, na jaką stać Polskę w najbliższych dwudziestu latach, a może i dłużej. Jednak zaangażowanie się w ten sojusz bez wewnętrznego wykorzystania możliwości, jakie stwarza, może okazać się jednym z głównych błędów strategicznych naszego państwa. Aby stać się jądrem Międzymorza, nie wystarczy kupować F-35 na kredyt. Dla pozostałych państw potencjalnie je tworzących musimy stać się atrakcyjni pod każdym względem. A najbardziej pod względem gospodarczym. Musimy stać się państwem bogatym. Swoistym eksporterem bogactwa i wolności, jaką można za nie kupić lub zabezpieczyć. Jak to osiągnąć i dlaczego w związku z tym w I turze nie zagłosuję na Andrzeja Dudę, napiszę w kwietniowym numerze „Kuriera WNET”. K

Jeśli chociaż jedna na trzy osoby z „przytomnych” przekona jedną na pięć z „chwiejnych” czy „nieuczestniczących”, to niezawodnie NASZA będzie PIERWSZA TURA. I HURRA!!! POharatać w gałę. Polska od pięciu lat rośnie, bogaci się, zasobnieje. Będzie na czym pohulać, a i czym protektorom się zrewanżować…

Hannibal ante portas! Odeprzyjmy go, pokazując urbi et orbi oraz miłującej demokrację i praworządność Brukseli wolę większości narodu. Krzyknijmy razem: No pasarán! Wygrajmy dobrą przyszłość. Jesteśmy jej warci! Roześlijmy wici i dotrzyjmy z przesłaniem do rodaków. Tych, którzy odpuszczają sobie udział w wyborach, tych niezorientowanych i tych niezdecydowanych. Nieprzemakalnie OTUA-ionych i mówiących językiem tefałenowskim możemy sobie teraz darować. Pochylmy się nad nimi w „bulu i nadzieji”, że kiedyś przejrzą na zamydlone oczy, ale chyba nie aż tak szybko.

Wici!!! Czytelniku „Kuriera”! WNET poleć, pożycz albo daj ten numer „chwiejnemu” albo „pasywnemu”. Niech przeczyta i zdecyduje, czy powinien się wahać. Czy warto pasować. Jeśli chociaż jedna na trzy osoby z „przytomnych” przekona jedną na pięć z „chwiejnych” czy „nieuczestniczących”, to niezawodnie NASZA będzie PIERWSZA TURA. I HURRA!!! K

takie pojęcie będzie tu adekwatne do rzeczywistości, wiąże się z brutalnym traktowaniem zwierząt, którego również jestem przeciwnikiem i uważam, że jakieś regulacje w tym względzie byłyby przydatne. Oczywiście zwierzę – czy traktowane źle, czy dobrze – i tak skończy na talerzu, ale jednak jako człowiek stawiam w tym względzie jakieś priorytety. O tym w konkretnej zacytowanej wypowiedzi jest jakby mniej, czy też nie ma nic. Celem zmiany ma być poprawa klimatu. Nie wiadomo, jak się to do siebie miałoby mieć. Masowa produkcja wieprzowiny i podobna jej uprawa roślin modyfikowanych genetycznie, jednakowo mogą być niebezpieczne. Dla równowagi biologicznej niebezpieczna jest sama globalizacja i globalny rynek produktów. Głos pani posłanki dotyka tego w niewielkim stopniu. Istnieje wszakże niebezpieczeństwo, że jak każdy ideologiczny radykalizm, nie ma służyć dobru człowieka, lecz przede wszystkim głoszonej ideologii, a to już dobre nie jest i chyba nie będzie. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

Po drugie – jeśli chodzi o różnego rodzaju kulty. Nie wiem, na ile sprawiedliwie jest mówić o Wołodymyrze Wiatrowiczu w kontekście kultów, bo ja nie badałem tej sprawy, ale jeśli chodzi o mnie, to mogę powiedzieć jednoznacznie, że nie mam zamiaru robić kultu z niczego. Jestem przeciwnikiem instrumentalizacji historii. Nie podobają mi się same procedury heroizacji kogokolwiek. Uważam bowiem, że procesem heroizacji mają zajmować się nie organy i instytucje państwowe ani wszelkie inne utrzymujące się z pieniędzy podatników, lecz sam naród ma wyznaczać, kto jest dla niego bohaterem i dlaczego nim jest. To kwestia złożonej społeczno-politycznej, historycznej dyskusji, w której naukowcy i obywatele z różnych grup, różnych specjalności mają sami dla siebie o tym zadecydować. Być może właśnie to jest kluczowe. Będę kontynuować to, co zostało rozpoczęte i odniosło sukces, na przykład w kwestii dekomunizacji na Ukrainie – to, co dotyczy mało znanych kart historii, a w czym położył olbrzymie zasługi właśnie Wołodymyr Wiatrowycz i zespół, który on stworzył. Będę zwiększał praktyki dialogu, zwiększał liczbę formatów, które działają w liberalnych ramach, powiązanych z obywatelskimi konsultacjami, naukowo-społecznymi ekspertyzami itd. Na ile pozwalają nam zasoby, będę to wzmacniać. Tak samo będę kłaść akcent na prace i praktyki edukacyjne. Trudno jednak uciec od prawnej oceny bohaterstwa. Stepan Bandera jest uznany za bohatera Ukrainy i należy do osób, które wspomina się w różnych ważnych momentach. I ciężko jest też uniknąć oceny ważnych wydarzeń w historii. Takim przykładem są wydarzenia z lat 40. na Wołyniu, do których osobiście odnosił się poprzedni szef instytutu. Czy to była wojna polsko-ukraińska, jak twierdził Wiatrowycz, ludobójstwo, jak uważa strona Polska, czy jeszcze coś innego? Na to trzeba odpowiedzieć! Tak, na to trzeba odpowiedzieć i w tej odpowiedzi trzeba trzymać się podejścia nieideologicznego. A sens tego nieideologicznego podejścia polega na tym, że mamy zbadać wszystkie historyczne podstawy dla osądu. I gdy uczciwie nazwiemy rzeczy ich imionami, i stwierdzimy, co się stało, czym była na przykład polityka pacyfikacji, co oznaczało być dyskryminowaną mniejszością w II Rzeczypospolitej, jak to odreagowała część ukraińskiego społeczeństwa, która postanowiła wziąć w ręce broń i walczyć przeciwko temu, również stosując terrorystyczne metody. Po prostu musimy nazwać sprawy po imieniu. Powiemy o Berezie Kartuskiej – obóz koncentracyjny, o którym wszyscy wiedzieli i tak go nazywali, ale też powiemy o Ukraińcach, którzy terrorystycznymi metodami walczyli przeciwko polskiej władzy. Nazwijmy rzeczy ich imionami i okazuje się, że nie ma żadnych problemów. Wszystko po prostu trafia na swoje miejsce. Sytuacja sprzed II wojny światowej, tak czy inaczej nie może być usprawiedliwieniem tego, co stało się później, po 1943 roku… Nigdy nie może być żadnego usprawiedliwienia dla zabójstwa człowieka. Ja jestem kategorycznym przeciwnikiem kary śmierci i chwała Bogu, na Ukrainie jest ona zabroniona. Jakiekolwiek wydarzenia, też te, które stały się na Wołyniu, mogą mieć przyczyny, ale nie usprawiedliwienie. Jednak kontynuując myśl: jeśli na Wołyniu stała się tragedia, która doprowadziła do śmierci wielu osób i w odpowiedzi na tę tragedię przyszli inni ludzie i doprowadzili do śmierci wielu kolejnych osób, to też nie jest usprawiedliwienie. Tragedia nie usprawiedliwia innej tragedii. Zbrodnia nie usprawiedliwia innej zbrodni. Ta sprawa, im mniej jest upolityczniona, mniej zinstrumentalizowana, tym staje się bardziej wyraźna. Przywódcy naszych państw już przepraszali i prosili o wybaczenie. Dlaczego tego nie słyszymy, dlaczego nie wczuwamy się w te przeprosiny, czemu nie wczuwamy się we własne przeprosiny i przeprosiny innych – to jest pytanie. Czemu po raz kolejny rozniecamy te spory? Jeśli ukraińskie i polskie społeczeństwa nie zdecydowały, że te rozmowy zostały zakończone, to powinniśmy sprawę omówić ponownie: historycy, społeczeństwo, media; ale wstrzymajmy się od upolityczniania

POLITYK A HISTORYCZNA – UKRAINA tego. Przestańmy epatować elektorat, obywateli tymi historiami i demonizować się nawzajem. My mamy dzisiaj naprawdę poważne wyzwanie w związku z państwem-agresorem, Rosją, która już tutaj i teraz tylko patrzy, jak zdemontować, poniżyć, zabrać fizycznie pod swoją strefę wpływów terytorium Ukrainy, a niewykluczone, że i Polski. I w tym kontekście, jeśli zaczniemy wznawiać nasze kłótnie, to staje się to bardzo niebezpieczne. Jeśli te sprawy nie są do końca omówione, omówmy je w cywilizowany sposób, ale nie róbmy z tego politycznej bomby, która nas w końcu zgubi. Bo wciąż działa to samo założenie: divide et impera. Nas dzielą, osłabiają i wiemy, co będzie według tego scenariusza. Nie pozwólmy spełnić się temu scenariuszowi.

100 lat sojuszu Petlura-Piłsudski. W przeciwieństwie do tych wcześniej wspomnianych wydarzeń, to wywołuje mniej kontrowersji, chociaż i tam są momenty nieproste w naszych relacjach. Rocznice tych wydarzeń przypadają nawet na czas, w którym rozmawiamy – współpraca wojskowa Petlury i Piłsudskiego, wyzwolenie Kijowa. Czy będziemy o tym pamiętać, czy przypomnimy o tym i czy kijowskim Chreszczatykiem 9 maja tego roku może przejść wspólna parada polsko-ukraińska, tak jak przed stu laty? To ciekawy pomysł. Wiem, że w maju w Kijowskiej Fortecy będą obchody i planuję w nich brać udział. Z panem ambasadorem Bartoszem Cichockim omawialiśmy możliwość wspólnej pa-

tematy, włączając cały ten niezagojony ból – to pytanie trudne. Myślę, że w tym momencie to nie jest możliwe. 10 kwietnia 1940 roku z rozkazu Stalina i Berii zabito ponad 20 tysięcy polskich oficerów, przedstawicieli elity intelektualnej. Mówię o zbrodni katyńskiej. Ale miejsca tych sowieckich mordów znajdują się też na Ukrainie, m.in. w podkijowskiej Bykowni i w Piatichatkach pod Charkowem. W Polsce trwa teraz dyskusja, czy polska delegacja rządowa powinna jechać do Katynia, także do Smoleńska, na miejsce katastrofy samolotu prezydenckiego 10 kwietnia 2010 roku, czy może jednak zorganizować obchody na Ukrainie. Ten drugi wariant pozwoliłby na uniknięcie pu-

Dokończenie ze str. 1

Nie słuchamy wzajemnych przeprosin

FOT. KOSTJANTYN POLISZCZUK

8

Uczyniliśmy wielki krok w polityce pamięci, którym jest zniesienie moratorium na prace poszukiwacze i ekshumacyjne na Ukrainie. Jakie prace zostaną przeprowadzone w tym roku i czego po nich można się spodziewać? Po pierwsze trzeba powiedzieć, że nie było żadnego moratorium na ekshumacje. Były oświadczenia co do prac poszukiwawczych, ale nigdy nie dotyczyło to ekshumacji. To pomyłka, która często jest upowszechniana w mediach. To ważne sprecyzowanie. Wiemy, że w pewnym momencie Polska i Ukraina wymieniły się listami dotyczącymi oczekiwań tego, gdzie przeprowadzać prace poszukiwawcze z ponownymi pochówkami. Polska otrzymała dwa pozwolenia już po zdjęciu tego tzw. moratorium. Ukraina nie otrzymała żadnego pozwolenia na prowadzenie prac poszukiwawczych. My kilka razy o to się zwracaliśmy, ale jeśli jest taka potrzeba, powtórzymy nasze wystąpienie. I myślę, że tu nastąpi progres. Dla nas wrażliwym tematem jest wzgórze Monastyrz – odnowienie upamiętnienia i zadośćuczynienie sprawiedliwości. I ważna jest dla nas symetria w tej kwestii. My otrzymaliśmy od Polski prośbę i wydaliśmy dwa pozwolenia, i chcemy od Polski otrzymać odpowiedź na naszą listę, otrzymać pozwolenia i działać stopniowo razem. Żeby się nie okazało, że w odpowiedzi na polskie listy są już pozwolenia, prace poszukiwawcze, już są realizowane ekshumacje, a strona ukraińska jeszcze nie otrzymała pozwoleń albo jakiejś reakcji. Ale to jest techniczna strona tego pytania, które, myślę, że zostanie rozwiązane w najbliższym czasie i pójdziemy dalej, i nie będzie problemów. Wiem, że są inne pilne sprawy: na przykład znaleziono gdzieś w czasie jakiejś budowy miejsca pochówku polskich żołnierzy. Jeśli się tak zdarzy albo gdy zostaną w ten sposób znalezione na terenie Polski szczątki ukraińskich żołnierzy z czasów ukraińskiej rewolucji 1917–21, czy też z II wojny światowej, i powstanie potrzeba pilnych decyzji, wydaje mi się, że trzeba dawać pozwolenia i nie stosować zasady symetryczności; ale to wyjątki. Systemowo powinien być stosowany parytet podejmowania decyzji.

rady rekonstruktorów w Kijowie. Z odpowiednimi propozycjami zwróciłem się do władz państwa i jest to jeden z rozpatrywanych wariantów. Teoretycznie jest to możliwe. Nie mamy żadnych ideologicznych ani organizacyjnych sprzeciwów. Musimy to jedynie pogodzić z innymi wydarzeniami, obchodami. Jeśli w tym czasie będzie się odbywać coś innego, to nie ma problemu, by w uzgodnieniu z władzami Kijowa zrobili to sami rekonstruktorzy, organizacje obywatelskie. Rekonstruktorzy z Polski i Ukrainy mogą spróbować to zrobić, bo naprawdę to bardzo dobra historia, bo chociaż nie na długo, ale Kijów był wyzwolony od bolszewików. Wojskowi, którzy defilowali, zameldowali Petlurze o wyzwoleniu Kijowa! To dobra historia. A jeśli mówimy o sierpniu i Bitwie Warszawskiej, to przede wszystkim Polacy, ale z pomocą Ukraińców, bronili nie tylko Polski. Odbili bolszewicką napaść i nie tylko obroniła się II Rzeczpospolita, ale również obroniono Europę od bolszewików, którzy marzyli o światowej rewolucji. To bez wątpienia wielkie zwycięstwo, gdy razem tysiące Ukraińców i dziesiątki tysięcy Polaków obroniło Europę. O tym nie można zapomnieć nie tylko na Ukrainie i w Polsce, ale i na świecie. Mapa polityczna, historyczna Europy byłaby całkiem inna, gdyby bolszewicy zatrzymali się w pobliżu La Manche Polski historyk, dr Łukasz Adamski, zresztą nie tylko on, mówi o konieczności powstania w Polsce pomnika Petlury i Ukraińców, którzy byli naszymi sojusznikami w 1920 roku. Czy wyobraża Pan sobie, że na Ukrainie może stanąć pomnik Józefa Piłsudskiego? Skomplikowane pytanie. To wprost zależy od jakości ukraińsko-polskiego dialogu. Od przywiązywania uwagi do wzajemnych przeprosin, które sobie składamy, do historycznej prawdy – jak z nią pracujemy, czy boimy się o niej mówić. Myślę, że jakby odbyła się między Ukraińcami i Polakami szczera rozmowa i miałaby głęboki oddźwięk w naszej społecznej praktyce – w jakiejś przyszłości byłoby to możliwe. Ale na razie, uwzględniając wszystkie trudne, nieomówione

tinowskich prowokacji, szczególnie w sytuacji, kiedy Putin przepisuje na nowo historię II wojny światowej. Stworzyłoby to też możliwość wspomnienia oficerów innych narodowości, którzy walczyli w armii polskiej, także Ukraińców, którzy również zostali zamordowani, a wśród nich naczelny prawosławny kapelan Wojska Polskiego Szymon Fedorońko. Czy jest możliwe zorganizowanie na Ukrainie uroczystości upamiętniających ofiary zbrodni katyńskiej?

Wcześniej wspomniał Pan kwestię dekomunizacji. Znalazłem Pana artykuł z 2015 roku, w którym opisuje Pan pozytywną rolę Marksa, Engelsa i w którym, w pewien sposób krytykując ówczesne działania UINP, pisze Pan o „bolszewickiej dekomunizacji”. Czy można robić dekomunizację bez burzenia pomników? Ten artykuł jest ilustrowany zdjęciami ze zburzenia pomnika Lenina w 2013 roku. Mówiąc wprost: czy według Pana pomnik Lenina powinien pozostać w centrum Kijowa, czy mają pozostać takie pomniki, jak sowieckiego generała Siergieja Watutina, bolszewika Mykoły Szczorsa czy Łuk Przyjaźni Rosyjsko-Ukraińskiej? Można prowadzić politykę dekomunizacji bez niszczenia pomników. Pomniki można przekazać do specjalnej tematycznej strefy, przestrzeni: muzeum, parku totalitarnego reżimu itp., gdzie mogą pozostać niezniszczone. Przypadek pomnika Lenina jest bardzo pouczający: dowodzi, że jeśli się długo ignoruje oczekiwania społeczności, a kijowianie dawno chcieli, żeby zabrać ten pomnik z ich publicznej przestrzeni, w pewnej chwili cierpliwość się kończy i ludzie biorą sprawy w swoje ręce. Osobiście widziałem, jak był burzony pomnik Lenina. Mówi się, że był on kosztowny, z wyjątkowego kamienia, że był dziełem sztuki. Nikogo to nie powstrzymało, bo doszło do punktu szczytowego braku zaufania i nienawiści do władzy z jednej strony, dlatego że władza czasów Janukowycza doprowadziła do strasznych konsekwencji. A z drugiej strony Lenin był cierniem, jaki już dawno należało usunąć. I kiedy pomnik padł, zwyczajni kijowianie godzinami go rozbijali. To dosadny przykład, co może stać się z władzą, która nie reaguje na problemy swoich obywateli. Natomiast jeśli mówimy o tym moim artykule, to raczej krytykuję w nim politykę, która bezmyślnie rujnuje obiekty sztuki i pod pretekstem dekomunizacji jacyś biznesmeni, leniwi przedstawiciele organów władzy dla własnych korzyści „dekomunizują” cenne mozaiki stworzone przez ukraińskich dysydentów, np. Ałłę Horską. Jej dzieła, na przykład w Mariupolu, są zagrożone pod pretekstem dekomunizacji. Wtedy przestrzegałem, żebyśmy pod hasłami dekomunizacji sami nie zaczęli działać komunistycznymi metodami. Drugi ważny argument: to, w jaki sposób usuwamy pomnik, chociażby wspomnianego Szczorsa czy inny z czasów sowieckich, nawet tego wspominanego Lenina, pokazuje stopień naszego ucywilizowania. Demontujmy, a nie niszczmy. Wyjaśniajmy społeczeństwu, dlaczego go demontujemy, gdzie go przenosimy, co będzie na tym miejscu – to całkiem inna historia. Chciałoby się, żeby w prakty-

Lenin był cierniem, jaki już dawno należało usunąć. I kiedy pomnik padł, zwyczajni kijowianie godzinami go rozbijali. To dosadny przykład, co może stać się z władzą, która nie reaguje na problemy swoich obywateli. Jeśli polska strona miałaby taką prośbę i wolę, nie sądzę, żeby strona ukraińska stwarzała jakieś problemy. Dla Ukrainy i oczywiście dla naszego Instytutu ważna jest ochrona pamięci o zbrodniach bolszewizmu, które przez lata były wymazywane, zapominane i wypaczane. W tej sprawie Polska jest naszym pierwszym sojusznikiem. Myślę, że nasze społeczeństwa jeszcze długo będą miały dość tego antykomunistycznego genu. Takie obchody to objaw zdrowej pamięci o imperiach, które pomiatają ludźmi i są gotowe w imię politycznych haseł mordować setki tysięcy ludzi. To bardzo ważne i nie ma tutaj istotnych przeszkód. Prowokowanie czy też nie Putina w ogóle nie ma znaczenia i nie może być wyznacznikiem takich działań. Niech sobie Putin w swojej Rosji zajmuje się tym, do czego ma prawo. My w swoich działaniach, w swojej polityce mamy kierować się swoim imperatywem moralnym, naszym rozumieniem dobra. Jeśli Polacy zechcą jednak pojechać do Katynia, by oddać cześć ofiarom, nie wiem, kto miałby moralne czy polityczne prawo im w tym przeszkodzić. Inną sprawą jest, że jest to utrudnione przez okoliczności polityczne, ale to też plama, która spoczywa na Rosji, a nie na nas czy Polakach

ce dekomunizacji z tych demontowanych figur można było stworzyć taką przestrzeń, instytucje, które – jak ktoś odwiedzi i zobaczy te „bałwany” imperialnego, komunistycznego państwa – to otrzyma szczepionkę uodparniającą na ich dalszy wpływ. My nie możemy udawać, że ich nigdy nie było. Nie możemy pozwolić sobie na zapomnienie zbrodni komunizmu. Czy te, o których wspomniałem: Watutin, Szczors, Łuk Przyjaźni – znajdą się wśród bałwanów komunizmu? One też powinny trafić do tego specjalnego miejsca? Każdy z tych eksponatów ma swoją specyficzną historię. To, jak my na nią zareagujemy, będzie określało nasz poziom ucywilizowania. Na przykład mówiąc o Szczorsie – jego pomnik jest zabytkiem i dziełem sztuki, i są pewne zasady, według których można Szczorsa zdemontować albo przenieść w inne miejsce, albo stworzyć z niego eksponat muzealny. W przyszłym tygodniu w Kachowce nastąpi spotkanie ekspertów dotyczące legendarnej Taczanki. To kolejny wytwór monumentalnej sztuki sowieckiej, ale powiązany z ustanowieniem władzy sowieckiej na Ukrainie. Omówimy przyszłość takich

obiektów i tu jest pełna paralela do Szczorsa. Co do pomnika Watutina, sytuacja jest zupełnie inna. Stoi on bowiem na mogile Watutina i tak jak każdy grób – nie podlega dekomunizacji. Tak jest to sprecyzowane w ustawie. Są inne pomysły: ekshumacja szczątków Watutina i przekazanie ich rodzinie, która tego chce. Opowiadano mi, że pochowanie Watutina w Kijowie było wobec niego zemstą ze strony kierownictwa partii, które go nie lubiło i dlatego nie pochowało go w Moskwie, z innymi tzw. generałami zwycięstwa. W konsekwencji ma grób w Kijowie, chociaż on sam tego nie chciał. Pojawiały się głosy, też od rodziny, bo chyba pozostali wnukowie, o ponownym pochówku Watutina. W takim przypadku byłby możliwy demontaż pomnika. Dopóki nie nastąpi ponowny pochówek, pomnik pozostanie na miejscu. Bez wątpienia ważnym elementem nowej ukraińskiej tożsamości narodowej są wydarzenia Rewolucji Godności. Jednocześnie w ostatnich miesiącach w oficjalnej przestrzeni publicznej pojawiają się oceny tych wydarzeń całkowicie inne. Wypowiadają je tak skompromitowane osoby z czasów reżimu Janukowycza, jak Ołena Łukasz czy Andrij Portnow, którzy zrównują pamięć tych, którzy walczyli na Majdanie – majdanowców, z tymi, którzy bronili reżimu Janukowycza – berkutowcami. Jak wygląda zatem ta pamięć dzisiaj i jakie ma do tego podejście nowa władza? Czy Rewolucja Godności wciąż wpisuje się w nową ukraińską tożsamość? Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że od czasu haniebnej ucieczki Janukowycza, dyktatorskich ustaw całej tej kamaryli, która była w układzie, w tym Ołeny Łukasz i Andrija Portnowa, ich głosy wciąż były słyszalne. Ukraina jest demokratycznym państwem i zawsze wypowiadali się ludzie, którzy odważali się krytykować, ale to musi być ocenione pod względem moralnym. Ktoś porównuje pokojowych demonstrantów, których zabijano na oczach całego świata z broni ostrej, którzy chronili się drewnianymi tarczami – z wyszkolonymi, ubranymi w kamizelki kuloodporne, uzbrojonymi w karabiny siłami specjalnymi. Mówiąc uczciwie, takie porównanie jest amoralne. Oczywiście kwartał rządowy ochraniali również zwykli żołnierze wojsk wewnętrznych, niektórzy mieli po 18 lat i wykonywali rozkazy, które, co dla wszystkich później stało się oczywiste, były rozkazami zbrodniczymi. Niektórzy z tych chłopców zginęli, ale też nie wiadomo, w jakich okolicznościach, czy to nie były dziania prowokatorów, którzy do nich strzelali. Jest wiele pytań i te pytania nie znikają, bo nie zakończono śledztwa w tych sprawach. To pozwala takim jak Łukasz, Portnow, Szarij i inni, nad których postawami moralnymi i intencjami można się zastanawiać, na spekulacje, próby „desakralizacji”, czy jak jeszcze to nazywają, narracji dotyczącej Niebiańskiej Sotni i Rewolucji Godności. Ale im się to nie uda z bardzo prostej przyczyny. Nawet jeśli były jakieś pomyłki, niejednoznaczności i coś takiego w czyimś postępowaniu można znaleźć, to ogólnie jest to wielka prawda ukraińskiego narodu, wielka historia, w której sprawiedliwy gniew społeczeństwa wygania tych, którzy zapomnieli, że są wynajęci po to, by służyć narodowi. A oni ten naród chcieli zmanipulować i poniżyć. Cały naród. Ukraińcy dali się poznać jako naród ceniący swoją godność i wolność. To było następnie pokazane i dowiedzione w walce o niezależność wobec rosyjskiego agresora, który nie mógł przeżyć faktu, że Ukraińcy sami zdecydowali o swojej przyszłości, że chcą być Europejczykami. To bez wątpienia pozostanie nierozłączną częścią nowej ukraińskiej tożsamości i w ogóle ukraińskiej tożsamości. Tego się nie da zmienić, to się stało częścią ukraińskiego „ja”. Jeśli komuś się zdaje, że to nie takie znowu wielkie wydarzenie, to ulega iluzji, bowiem jest to wydarzenie, które łączy Ukraińców i przypomina nam, kim jesteśmy. Przypomina, że prawa człowieka, godność jest ważniejsza niż jacyś możnowładcy. Kiedy zatem zostanie otwarte muzeum Rewolucji Godności? Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z procedurami, to mam nadzieję, że już za 5, 6 lat Muzeum będzie. K


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

POLIT YK A HISTORYC ZNA – P·O·L·S·K·A

N

ajbardziej zasłużeni dla wspierania tej walki otrzymali rozmaite odznaczenia, w tym Leninowską (wcześniej Stalinowską) Nagrodę Pokoju. Marian Turski, który jako młody człowiek przeszedł niemieckie piekło zbrodniczego systemu nazistowskiego, przystąpił w zniewolonej przez Armię Czerwoną Polsce (na której terytorium zainstalowano PRL) do wspierania zbrodniczego systemu komunistycznego. Działał w młodzieżówce PPR, następnie w PZPR, był na froncie propagandowym w randze redaktora naczelnego (w latach 1956–1957) „Sztandaru Młodych” – komunistycznego organu prasowego ZMP (później ZMS). Pismo to zainaugurowało swoją działalność 1 maja 1950 r., zamieszczając na pierwszej stronie przemówienia wybitnych bojowników o pokój i sprawiedliwość społeczną – Bolesława Bieruta, Konstantego Rokossowskiego, Józefa Stalina. Od 1958 był publicystą tygodnika „Polityka” – tuby propagandowej PZPR; kierownikiem jego działu historycznego i jest z tym tygodnikiem związany do dnia dzisiejszego.

Auschwitz nie spadł nam z nieba „Auschwitz nie spadł nagle z nieba. Auschwitz tuptał, dreptał małymi kroczkami, zbliżał się… Aż stało się to, co stało się tutaj”– mówił Marian Turski, przypominając oczywiste słowa, jakie kiedyś wygłosił prezydent Austrii Alexander Van der Bellen. W tej „drodze do Auschwitz” nie wspomniał nawet o ludobójstwie Ormian, a znany jest argument Hitlera uzasadniający eksterminację ludności polskiej w 1939 r.: „Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?” Czy obojętność świata wobec ludobójstwa Ormian nie stanowiła kroku (nie tylko kroczku) ku Auschwitz? Dlaczego się tego nie przypomina, podobnie jak wcześniejszego ludobójstwa ludności Wandei podczas rewolucji francuskiej, którą to rewolucję czci się do dnia dzisiejszego, a dokonane podczas niej ludobójstwo jest tematem tabu. Skąd ta obojętność? KL Auschwitz zaczął funkcjonować od 1940 r. jako miejsce eksterminacji Polaków, których pierwszy transport trafił tam 14 czerwca 1940 r. I to był ważny krok do stworzenia tam fabryki śmierci – miejsca eksterminacji głównie ludności żydowskiej, ale nie tylko.

O tym kroku Marian Turski w swym wystąpieniu nawet nie wspomniał. Podobnie jak o późniejszej historii KL Auschwitz, po wkroczeniu Armii Czerwonej i rozpoczęciu instalacji systemu komunistycznego na terytorium Polski. Na stronach Centralnej Biblioteki Wojskowej zamieszczono informacje, które Marian Turski winien znać: „W lutym 1945 roku NKWD utworzyło dwa obozy na terenie byłego obozu macierzystego i w obrębie byłego KL Auschwitz II Birkenau. Pierwszy obóz funkcjonował w dawnym KL Auschwitz I przypuszczalnie do jesieni 1945 roku i przetrzymywano w nim wyłącznie jeńców niemieckich. W drugim z nich, założonym w obrębie byłego obozu KL Auschwitz II Birkenau, więziono także osoby cywilne, pochodzące z Górnego Śląska i Podbeskidzia, podejrzewane o brak lojalności wobec Polski. Obóz ten funkcjonował do marca 1946 roku. W obozach tych przebywało łącznie nie mniej niż 25 tys. osób. Były to obozy przejściowe, w których umieszczano więźniów przed ich wywiezieniem do łagrów na terenie ZSRR. Od wiosny 1945 roku w Oświęcimiu istniał również obóz Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (UBP), utworzony niedaleko dworca kolejowego, do którego początkowo NKWD, a potem ówczesne komunistyczne władze polskie kierowały głównie osoby z okolic Bielska-Białej, Rybnika i Raciborza, pochodzenia niemieckiego, podejrzane o przynależność do NSDAP, lub Polaków nie akceptujących przejęcia władzy w Polsce przez komunistów lub oskarżanych o sympatię dla ich przeciwników”. W tym czasie Marian Turski działał już w młodzieżówce komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Niestety o tych krokach do stworzenia kolejnego zbrodniczego systemu nie wspomina. System komunistyczny nie spadł nam z nieba, został zainstalowany za pomocą sowieckich czołgów i przy pomocy marionetek Kremla, nazywających się „patriotami polskimi” i mordujących tysiące prawdziwych – nie kremlowskich – Polaków, którzy na instalację zbrodniczego systemu, zniewolenia Polski nie byli obojętni. To, co się działo w KL Auschwitz w latach 1940–43, opisał w swych raportach inny więzień KL Auschwitz – rtm. Witold Pilecki, który tak był nieobojętny wobec doniesień o eksterminacji więźniów tego obozu, że poszedł tam na ochotnika, aby to zbadać na miejscu.

Wypowiedziane przez Mariana Turskiego słowa „Auschwitz nie spadł nam z nieba” i propozycja 11 przykazania „nie bądź obojętny” poruszyły polską, a także zagraniczną opinię publiczną. Środowisko tygodnika „Polityka” rozpoczęło zbieranie podpisów pod nominacją Mariana Turskiego do pokojowej Nagrody Nobla i już wiele setek osób pod tym apelem się podpisało, nie bacząc na kontrowersyjną wymowę tych wypowiedzi człowieka, który przeszedł piekło niemieckich obozów koncentracyjnych (nie tylko KL Auschwitz), a jakby był obojętny na los ludzi przechodzących piekło nie tylko w Auschwitz, ale także w Gułagu czy w katowniach UB, tworzonych przez instalatorów systemu komunistycznego w ramach walki o szczęście i pokój całej ludzkości.

Auschwitz nie spadł nam z nieba, komunizm też! Józef Wieczorek

Historia pierwszych lat KL Auschwitz jest jednak jakby wymazywana z pamięci, stąd nie wszyscy wiedzą, że KL Auschwitz został założony z myślą o eksterminacji ludności polskiej. Jeśli do szkół trafią wypowiedzi Mariana Turskiego – jak postulują jego koledzy z „Polityki” – a nie trafi raport rtm. Witolda Pileckiego, to obraz tego, co miało miejsce w KL Auschwitz, wyniesiony z naszych szkół przez ich absolwentów, nie będzie prawdziwy. Marian Turski pouczał, że nie należy być obojętnym na fałszowanie historii, więc nie można pominąć takiej obojętności i takiego fałszowania przez osobę, którą zamierza się awansować do rangi autorytetu moralnego i jego wypowiedzi włączyć do lektur szkolnych, a ponadto uhonorować Pokojową Nagrodą Nobla.

R E K L A M A

#poznajcieJP2

www.wspieram.to/JP2

Radio Wnet przygotowuje cykl audycji, uruchomienie poczty głosowej dla słuchaczy, programy wyjazdowe i wiele innych akcji związanych z Janem Pawłem II z okazji rocznicy jego setnych urodzin.

Planujemy podróż w miejsca ważne dla pontyfikatu Karola Wojtyły. Chcemy odwiedzić Rzym, Wadowice, Bejrut, Częstochowę, Dublin, Fatimę i Kijów.

POMÓŻ NAM! wspieram.to/JP2

Rok 2020 został przez Senat RP ogłoszony Rokiem Ojca Józefa Marii Bocheńskiego. Jak przypomina Radio WNET, „Ojciec Bocheński w sposób bezkompromisowy ganił intelektualistów kolaborujących z komunizmem (nazywał ich zgniłkami, przy czym, jak podkreślał, jest to stwierdzenie naukowe, oznaczające ludzi, którzy nie wierzą w prawdę oraz są produktem rozkładającego się społeczeństwa)”. Niestety Nagroda Nobla w ostatnich latach przyznawana jest często intelektualistom kolaborującym z komunizmem, co jest wynikiem przejęcia „zgniłków” po zaprzestaniu funkcjonowania pokojowej Nagrody Stalinowskiej/Leninowskiej. Natomiast rtm. Witold Pilecki realizował swoją postawą przesłanie „nie bądź obojętny”– tak wobec ludobójstwa niemieckiego w Auschwitz, jak i ludobójstwa komunistycznego – i dlatego został zgładzony, podczas gdy jednostronnie nieobojętni – tzn. tylko na zło nazistowskie, ale nie na komunistyczne – są hołubieni. Auschwitz nie spadł nam z nieba, ale system komunistyczny, który ma na swoim koncie ok. 100 mln ludzkich istnień (Czarna księga komunizmu) też z nieba nie spadł. W ramach głoszonego wyzwalania uciśnionych, krok po kroczku opanował spore połacie wolnego świata przy pomocy „zgniłków”. Wobec tego systemu rtm. Pilecki nie był obojętny, udowodnił to swoim działaniem i poniósł tego konsekwencje. O katowni UB mówił, że „Oświęcim to była igraszka”. Czy można było być obojętnym wobec zbrodniczego systemu komunistycznego? Okazuje się, że można było, a Marian Turski taką obojętność wykazuje, a nawet jako były więzień KL Auschwitz włączył się w instalację i propagowanie tego nieludzkiego systemu.

Po co nam 11 przykazanie? Marian Turski w 75 rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej do Auschwitz przypomniał wygłoszone w tym samym miejscu przed 5 laty słowa prezydenta Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Romana Kenta. Prezydent – jak mówił Marian Turski – „wymyślił 11 przykazanie, które jest doświadczeniem Shoah, Holokaustu, strasznej epoki pogardy. Brzmi tak: nie bądź obojętny”. To winno być oczywistością dla każdego człowieka i nie tylko po Auschwitz. W końcu już w ewangelii wg Marka czytamy: „Będziesz miłował Pana Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych” (Mk 12, 29–31). Gdyby to przykazanie było respektowane, nie byłoby obojętności człowieka wobec drugiego człowieka, nie byłoby wykluczenia, nienawiści, nie byłoby

Auschwitz ani innych ludobójstw Auschwitz poprzedzających i późniejszych. W końcu i 5 przykazanie – „nie zabijaj” – byłoby wystarczające. A zatem nie ma potrzeby tworzenia kolejnego, i to dopiero 11 przykazania. Wystarczy respektowanie przykazania największego i już istniejącego od czasów biblijnych. Z Nieba spadł nam DEKALOG i to obojętność wobec Dekalogu, nierespektowanie 10 przykazań, a często walka z nimi prowadziła krok po kroku do Auschwitz, jak i do wcześniejszych i późniejszych ludobójstw. Nie spadły one z Nieba, lecz były konsekwencją odrzucenia tego, co z Nieba spadło. Rtm. Witold Pilecki swój brak obojętności, tak wobec ludobójstwa w Auschwitz, jak i wobec zbrodniczego systemu komunistycznego, oparł na ciągłej lekturze poradnika życia chrześcijańskiego „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis i dodatkowe, 11 przykazanie nie było mu potrzebne.

Nie byli obojętni… Przesłanie „nie bądź obojętnym”, jeśli nie opiera się na tym, co spadło z Nieba, może być realizowane jednostronnie i bynajmniej nie chroni nas przed ludobójstwem i innymi niegodziwościami, co widać w naszej historii. Ci, którzy opierali się w swej nieobojętności na lekturze Marksa/Lenina, prowadzili do tworzenia nieludzkiej ziemi, nieludzkiego systemu, który pochłonął znacznie więcej ofiar niż Auschwitz. Niestety w instalacji i propagowaniu komunizmu Marian Turski brał udział i jakby o tym w Auschwitz zapomniał. Nie był w tym odosobniony. Józef Cyrankiewicz był także więźniem Auschwitz, a dla instalacji zbrodniczego systemu komunistycznego w Polsce miał dużo większe zasługi. Wykazał się przy tym co najmniej obojętnością wobec znanego mu losu rtm. Witolda Pileckiego, który także przeszedł Auschwitz, i komunizmu nie instalował, tylko z nim walczył. Od lat pamięta się o zbrodni niemieckiej na profesorach UJ uwięzionych w KL Sachsenhausen po Sonderaktion Krakau, ale nie pamięta się o postawie niektórych z nich wobec instalacji systemu komunistycznego. Sławili geniusz Stalina (Teodor Mar-

Kto nie był zwolennikiem systemu kłamstwa, a nie daj Boże, stanowił dla tego systemu i jego wielbicieli zagrożenie – był wykluczany, krok po kroku, aż do końca trwania systemu i nawet po jego formalnym upadku, a postulatorzy 11 przykazania i ich towarzysze byli i są na to obojętni! chlewski), propagowali łysenkizm (Stanisław Skowron), czy – już w randze rektorów – wykazywali się haniebną postawą wobec naukowców nieobojętnych na instalację zbrodniczego systemu komunistycznego w Polsce (Józef Wieczorek: Niezłomni – wyklęci przez rektorów, „Kurier WNET” nr 46/2018). To są tematy na poważne psychologiczne studium dla zrozumienia, jak ci, którzy przechodzili jedno piekło, mogli być zwolennikami drugiego piekła. Obojętność chyba można by zrozumieć z racji ogromu przeżytej tragedii, ale skąd brali siłę do aktywności i wspierania drugiego piekła? Mimo poznania ogromu zbrodni systemu komunistycznego nadal te zbrodnie wypiera się z pamięci, fałszuje historię i walczy się z tymi, którzy wobec tego nie są obojętni, nazywając ich często, podobnie jak w czasach instalacji systemu komunistycznego, faszystami, przeciwnikami demokracji, ciemnogrodem, propagatorami mowy nienawiści itd., itp. Ojciec Józef Maria Bocheński „po roku 1989 domagał się nie tylko konsekwentnej dekomunizacji, ale również eliminacji z życia politycznego »lizusów, ludzi bez charakteru, bez kręgosłupa«” (Radio WNET). Jak widać, ojciec Bocheński nie był obojętny

9

wobec systemu komunistycznego. Niestety postulaty wybitnego filozofa nie zostały wprowadzone w życie, choć jak podkreślał Senat, ojciec Bocheński ma „wyjątkowe miejsce wśród polskich uczonych, reprezentując najważniejszą polską szkołę filozoficzną, zwaną lwowsko-warszawską”; trzeba przypomnieć: szkołę zwalczaną zażarcie przez filozofów-marksistów w komunistycznej Polsce. „Całe życie bronił prawd wiary, praw logiki oraz wspierał Polaków walczących o wolność”. Postulowane jedenaste przykazanie nie było mu do tego potrzebne. Nie bądź obojętny wobec rozkładającego się społeczeństwa Przesłanie „nie bądź obojętny” jest jednak jak najbardziej wskazane wobec rozkładającego się społeczeństwa – jak oceniał już przed laty o. Bocheński – odrzucającego Dekalog, rodzinę, tradycyjny system wartości. Nie można być obojętnym na szerzenie się tęczowej zarazy, wykluczanie tych, którzy nie są miłośnikami LGBT, podobnie jak wykluczano/likwidowano/marginalizowano przeciwników zarazy czerwonej. Kto nie był zwolennikiem systemu kłamstwa, a nie daj Boże, stanowił dla tego systemu i jego wielbicieli zagrożenie – był wykluczany, krok po kroku, aż do końca trwania systemu i nawet po jego formalnym upadku, a postulatorzy 11 przykazania i ich towarzysze byli i są na to obojętni! Po transformacji czerwonej zarazy w tęczową takie procesy nawet się nasiliły i ci, którzy nie są miłośnikami LGBT, rozkładu rodziny, deprawacji dzieci – są szykanowani, marginalizowani. „Postępowi” domagają się wyprowadzenia religii/Dekalogu ze szkół, a na ich miejsce wprowadzenia ideologii tęczowej. Nieobojętnych na zagrożenie chrześcijańskich wartości oskarżają o mowę nienawiści. Nienawiść do nieobojętnych ma wielką moc destrukcyjną. O. profesor Dariusz Kowalczyk z rzymskiej Gregoriany niedawno niezwykle trafnie zauważył (eKai): „Współczesne ideologie, jak gender, LGBT, skrajny feminizm, aborcjonizm, antyludzki ekologizm głoszą, że nie są żadnymi ideologiami, a jedynie stawaniem po stronie dyskryminowanych, domaganiem się poszanowania praw każdego człowieka, praw zwierząt itd. To trochę tak, jakby Lenin i Stalin przekonywali, że nie szerzą żadnej ideologii, a jedynie domagają się poprawy losu uciemiężonych chłopów i robotników. Prawda zaś była taka, że po wojnie bojówki zetempowskie tropiły nieprawomyślnych profesorów, doprowadzając do tego, że byli oni pozbawiani prawa nauczania. Tak było na przykład w przypadku słynnego profesora Władysława Tatarkiewicza, oskarżonego m.in. przez młodego Leszka Kołakowskiego. Dzisiaj – jak dobrze wiemy – podobne rzeczy dzieją się na polskich uniwersytetach, gdzie profesorów stawia się przed sądy dyscyplinarne za to, że przekazują zdroworozsądkową prawdę o człowieku, rodzinie i małżeństwie”. W jednym z wywiadów atakowany za nieobojętność wobec szerzenia tęczowej zarazy abp. Marek Jędraszewski powiedział: „w preambule obowiązującej ustawy o oświacie jest mowa o tym, że nauczanie i wychowanie w polskich szkołach ma respektować chrześcijański system wartości, a za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Próba wprowadzania tego typu seksedukacji jest łamaniem najbardziej podstawowych praw, które aktualnie obowiązują w Rzeczpospolitej Polskiej. To trzeba od strony prawnej jasno stwierdzić. Jeśli chodzi o wymiar moralny seksedukacji, zwłaszcza związanej z wytycznymi WHO, prowadzi ona bardzo wyraźnie i jednoznacznie do tego, żeby niewinne dzieci – już na poziomie przedszkoli – deprawować. Stąd ogromny apel, który Kościół kieruje nie tylko do ludzi wierzących, ale do wszystkich rodziców zatroskanych o zdrowe życie duchowe swoich dzieci, żeby protestowali i nie dopuszczali do nieszczęść, które te dzieci nieuchronnie czekają, jeśli te programy zostaną dopuszczone i wprowadzone w życie szkolne”. Czyli, inaczej mówiąc, metropolita domaga się, aby nie być obojętnym – nie w ramach respektowania postulowanego przez zasłużonych dla szerzenia ideologii komunistycznej 11 przykazania, tylko w ramach respektowania najbardziej podstawowych praw, respektowania Dekalogu, który spadł nam z Nieba. Dekalog nie wymaga poprawiania, wymaga respektowania i wtedy nie będzie ludobójstwa, fałszowania historii ani rozkładu społeczeństwa. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

10

EKSPANSJONIZM

Gołym okiem widać, że pomimo posiadania przez Zjednoczoną Prawicę wyjątkowo mocnej demokratycznej legitymacji do sprawowania władzy, ma ona ogromne kłopoty z dokonywaniem tak bardzo potrzebnych usprawnień państwa polskiego. Kluczowym czynnikiem ograniczającym aktywność obozu rządzącego w tym zakresie stał się złowrogi sojusz wewnętrznej opozycji totalnej z zagranicznymi grupami interesu. Opozycja totalna nie potrafi już samodzielnie wytworzyć masy krytycznej niezbędnej do dokonania powrotu „do tego, co było”. Tym niemniej jest ona w stanie wytwarzać impulsy, które po amplifikowaniu ich, właśnie przez polityczne, kapitałowe i medialne wsparcie zagranicy, nabierają mocy pozwalającej paraliżować podejmowane przez obóz rządowy przedsięwzięcia modernizacyjne.

N

apastliwość ataków zagranicy na Polskę oraz ich niewspółmierność do zdarzeń będących powodem, a raczej pretekstem do podejmowania tych ataków bulwersuje: o nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych ustanawiającej kary dyscyplinarne dla sędziów za zaangażowanie polityczne Jürgen Hardt, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego CDU/ CSU mówi: niezależność sądów jest kluczowym wymogiem dla utrzymania praworządności. Podjęciem tego kroku Polska odchodzi od podstawowych zasad UE. Z kolei Daniel Freund, eurodeputowany Zielonych ostrzega: każdy, kto w ten sposób narusza nasze podstawowe wartości, musi się liczyć z sankcjami z Brukseli. Jeżeli zostają demontowane podstawowe zasady demokratyczne i konstytucyjne, muszą zostać obcięte dotacje UE. Natomiast Nils Schmid, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego SPD domaga się, aby omawiane tu zmiany wprowadzone ustawą dyscyplinującą sędziów uwzględnić w toczącym się przeciwko Warszawie postępowaniu w sprawie naruszenia prawa unijnego. A przecież Sejm uchwalił tę nowelizację, kierując się ewidentną potrzebą przeciwdziałania zagrożeniu państwa paraliżem kompetencyjnym prowokowanym przez niektórych przedstawicieli środowiska sędziowskiego. Nie sposób nie dostrzegać, że cytowani powyżej politycy niemieccy, obiektywnie biorąc, wspierają wywoływanie chaosu w państwie polskim. Tymczasem na prawicy nawet wytrawni komentatorzy polityczni, koncentrując się na spektakularnych aspektach omawianego konfliktu politycznego, mają duży kłopot ze wskazaniem rzeczywistych przyczyn ataków kierowanych przez zagranicę na Polskę. Politycy obozu rządzącego jak ognia unikają rzetelnej odpowiedzi na nasuwające się w sposób oczywisty pytanie, dlaczego jesteśmy tak bezlitośnie grillowani. A przecież rozpoznanie i ujawnienie opinii publicznej rzeczywistych motywów sił zagranicznych atakujących Polskę jest niesłychanie istotne dla zapewnienia adekwatnego przeciwdziałania wobec tych agresywnych akcji. Idziemy bowiem prostą drogą do faktycznej utraty suwerenności. Kamieniami milowymi tej wędrówki, zapoczątkowanej akcesją do Unii Europejskiej w roku 2004, są: przyjęty w roku 2007 traktat lizboński, następnie przyjęcie w 2014 roku przez KE Nowych ram unijnych na rzecz umocnienia praworządności i wreszcie łańcuch przewrotnych orzeczeń polskich i unijnych sądów, zapoczątkowany pytaniami prejudycalnymi Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie wieku emerytalnego sędziów, poprzez wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w tej sprawie, a na uchwale z dnia 2019-01-19 Sądu Najwyższego kończąc. Ten ostatni akt unieważnia, de facto, dotychczasowe rezultaty reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości, a zarazem na oścież otwiera wrota do bezwarunkowego stawiania prawa unijnego ponad Konstytucją RP. Dziś wiceprzewodnicząca KE, Vêra Jurowa, w swoim bezczelnym piśmie w sprawie ustaw dyscyplinujących sędziów, robi to bez ogródek. Robią to gremialnie polskie sądy. Pełną aprobatę dla ich stanowiska wyraża opozycja totalna. A przecież, jeżeli prawo unijne stoi ponad Konstytucją, to jest ono władne wymusić zmianę tej Konstytucji w każdym obszarze. Wystarczy tylko wyrok TSUE, od którego przecież nie ma odwołania. A zatem tylko patrzeć, jak niedługo kilku jegomościów z TSUE wyda orzeczenie, że dotyczący definicji małżeństwa zapis polskiej Konstytucji jest niezgodny z wartościami unijnym i nakaże Sejmowi jej harmonizację z tymi wartościami. A my? Ano, usłyszymy zapewne od przedstawiciela ekipy akurat sprawującej władzę: „Wicie, rozumicie...”. Jak za Gierka. Nieodparcie nasuwa się na pamięć wygłaszona przez Jaśka końcowa fraza z Wesela Wyspiańskiego: „Nic nie słysom, ino granie, ino granie, jakieś ich chyciło spanie”. Ta gra pozorów powinna się skończyć jak najszybciej. Jest oczywiste, że w omawianym tu konflikcie nie chodzi o dokonanie zwykłego przejęcia władzy przez opozycję w ramach demokratycznego werdyktu wyborczego. Stawka

jest o wiele większa. Całościowe i pozbawione emocji spojrzenie na trwający w Polsce od 2015 roku konflikt polityczny pokazuje, że przeciwko naszemu krajowi toczy się w istocie wojna imperialna, a więc taka wojna, w której napastnik (imperium) dysponujący potencjałem wielokrotnie przewyższającym ten, którym dysponuje państwo napadnięte (Polska), dąży do jego skolonizowania. Imperium nie wykreśla państwa skolonizowanego z mapy politycznej świata, ale ustanawia w nim porządki chroniące jego własne interesy, a nie interesy napadniętych. Robi to przy użyciu nacisku ekonomicznego, doktryny, ideologii, prawa, a także zainstalowania życzliwych mu kadr w kluczowych ogniwach władzy. Fakt, że w tej wojnie toczonej przeciwko Polsce nie ma armat i nie słychać wystrzałów powoduje, że jej ofiary nierzadko nawet nie wiedzą, że jakaś wojna się toczy i że ją właśnie przegrywają. Co należy więc robić? W pierwszym rzędzie – obudzić się z tego koszmarnego letargu, w który popadliśmy, skończyć z robieniem dobrej miny do złej gry i powszechnie zacząć dawać świadectwo! Nie obronimy się przed najazdem udając, że wojny nie ma. Dlatego trzeba rzetelnie ujawnić opinii publicznej, kto w tej wojnie z Polską jest napastnikiem oraz na jakich polach ona się toczy. Istota władzy imperialnej pozostała bowiem taka jak dawniej, jednakże zmienił się radykalnie profil instytucjonalny najeźdźców, a także formy jej ustanawiania i sprawowania. Dziś centrami imperialnymi niekoniecznie są pojedyncze państwa. Mogą nimi także być sieci zbudowane z ogniw o bardzo zróżnicowanym statusie (administracyjnym, partyjnym, biznesowym), pozostających względem siebie w złożonych, niekiedy nawet częściowo konkurencyjnych relacjach. Formacje takie mają amorficzną, płynną strukturę, a jej podstawowym spoiwem są interesy oraz kadry przepływające pomiędzy poszczególnymi ogniwami i segmentami tej struktury. Ulokowana w ramach tych sieci władza nie jest dana raz na zawsze – jej lokalizacja zależy od aktualnego układu sił. Takim właśnie centrum imperialnym jest formacja, z której płynie główny, kierowany z zagranicy atak na Polskę. Składa się ono z dwóch największych państw członkowskich „starej” Unii Europejskiej, wianuszka państw satelickich dobieranych ad hoc do pojedynczych spraw, a także potężnych organizacji lobbystycznych reprezentujących świat kapitału, takich na przykład, jak European Round Table of Industrialists. Ważną funkcję w tej formacji spełniają organy kierownicze Unii Europejskiej wraz ze swoim 45-tysięcznym personelem. Stwierdzenie to nie oznacza oczywiście, że Unia jako taka jest organizacją imperialną. Jednakże jest faktem, że jej organy, oprócz funkcji znajdujących się w jej oficjalnej agendzie, pełnią również i takie funkcje, które oficjalnie deklarowane nie są, a które bez trudu można zidentyfikować jako nakierowane na realizację interesów wskazanego powyżej centrum imperialnego. Politykę imperialną prowadzoną przez tę formację pokrywa negliż demokracji liberalnej. Skrywa on trzy potężne nośniki, przy pomocy których polityka ta jest prowadzona. Pierwszym z nich jest doktryna ekonomiczna będąca osobliwą mieszanką neoliberalizmu i protekcjonizmu. Stanowi ona podstawę kształtowania porządku gospodarczego w strefie wpływów omawianego centrum imperialnego. Zasadnicza funkcja tej doktryny w aspekcie polityki imperialnej polega na tworzeniu takich zasad ładu gospodarczego, które zapewniają beneficjentom tej polityki bezpieczny transfer przysporzeń uzyskiwanych w krajach skolonizowanych do imperialnych centrów zysków. Drugim nośnikiem polityki imperialnej, stanowiącym jej soft power, jest lewicowa ideologia bazująca na libertariańsko rozumianej wolności jako naczelnej wartości przysługującej jednostce ludzkiej. Absolutyzowanie tej wartości przez lewicę prowadzi do atomizacji społeczeństwa w kraju kolonizowanym i przeciwdziała powstawaniu w nim wspólnot zagrażających porządkowi sprzyjającemu konserwowaniu relacji imperialnych. Trzecim nośnikiem polityki imperialnej jest liberalizm konstytucyjny. Stanowi on

podstawę kształtowania zasad porządku publicznego. Oznacza pewną zasadę kształtowania tego porządku, polegającą na nadaniu praworządności bezwzględnego, także wobec idei demokracji, priorytetu jako gwarantowi ochrony podstawowych praw, takich jak wolność słowa, zgromadzeń, wyznania czy prawo do własności prywatnej. Jego zasadniczą funkcją jest ochrona istniejącego w skolonizowanym państwie imperialnego porządku publicznego.

Neoliberalizm – ekonomiczny filar polityki imperialnej Korzenie neoliberalizmu tkwią w kryzysie naftowym lat 70. XX wieku. Jednym ze skutków tego kryzysu, poniekąd ubocznym, było nagromadzenie przez potentatów naftowych z Bliskiego Wschodu gigantycznych aktywów finansowych w bankach, głównie amerykańskich. Powstała z tego tytułu w aktywach tych banków nadwyżka wolnych środków groziła z kolei naruszeniem stabilności całego systemu finansowego i wymagała pilnego zagospodarowania. Ta właśnie okoliczność stała się impulsem uruchomienia w roku 1980 przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Światową Organizację Handlu, przy wsparciu OECD, grupy G7 oraz World Economic Forum, tak zwanego programu dostosowania strukturalnego (structural adjustment). Program ten, dedykowany krajom rozwijającym się, polegał na powiązaniu wspierania finansowego tych krajów z wymogiem transformacji przez nie swoich gospodarek, dokonywanej według formatu nazwanego później consensusem waszyngtońskim. Właśnie to kraje rozwijające się miały wchłonąć wspomnianą powyżej lwią część tej nadwyżki zgromadzonej w bankach. Rdzeniem consensusu waszyngtońskiego stał się postulat swobodnego przepływu towarów i kapitałów, umożliwiający praktycznie niekontrolowany transfer nadwyżek przechwytywanych w kolonizowanych krajach do centrów zysku zlokalizowanych w ośrodkach imperialnych. Kluczowym warunkiem tego transferu było zniesienie w ramach programu structural adjustment wszelkich instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, przy pomocy których państwa narodowe mogłyby chronić swoje rozwijające się gospodarki i w ten sposób zagrażać swobodnemu przepływowi kapitałów. Dziś na straży tak ukształtowanej struktury instytucjonalnej chroniącej własność, oprócz wymienionych powyżej instytucji autoryzujących program structural adjustment, stoją państwa, partie polityczne, banki, kancelarie prawne oraz sieci dyskretnie sterowanych organizacji opiniotwórczych. Ochronie własności służy swoista prywatyzacja wymiaru sprawiedliwości przejawiająca się przenoszeniem w coraz większym stopniu sporów pomiędzy inwestorem zagranicznym a władzą państwową danego kraju z sądów powszechnych do sądów arbitrażowych funkcjonujących w oparciu o klauzulę ISDS (Investor-State Dispute Settlement). Ogromną rolę w kolonizacji państw rozwijających się odgrywają raje podatkowe, w których beneficjenci polityki imperialnej przechowują uzyskane w nich nadwyżki. Omawianą tu imperialną logikę tego ładu gospodarczego ekonomista chiński Ha-Joon Chang określił metaforą „odrzucenie drabiny” (kicking off the ladder). W metaforze tej drogę rozwojową krajów bogatych symbolizuje właśnie drabina, a jej szczeble są symbolem instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, po których kraje te wspięły się na wysoki poziom dobrobytu. Po jego osiągnięciu kraje bogate drabinę tę odrzuciły, zmuszając do konfrontacji ze swoimi potężnymi gospodarkami kraje gorzej rozwinięte, ale już pozbawione instrumentów protekcjonistycznych, które chroniłyby ich raczkujące gospodarki narodowe. Takie właśnie „odrzucenie drabiny” towarzyszyło akcesji krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej. Zasada zniesienia instrumentów protekcjonistycznych w relacjach gospodarczych między krajami członkowskimi została w szczególności znacząco zaakcentowana w art. 107 Traktatu o UE, w którym postanowiono, że wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie

lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom lub produkcji niektórych towarów, jest niezgodna z rynkiem wewnętrznym w zakresie, w jakim wpływa na wymianę handlową między Państwami Członkowskimi. Postanowienie to zapewniło komfortowe warunki inwestowania zachodnich kapitałów w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, pozbawiając jednocześnie ich rodzime, wybiedzone przedsiębiorstwa jakiejkolwiek ochrony przed naporem kapitału obcego. Dzięki temu nastąpiła błyskawiczna kolonizacja krajów „nowej” Unii przez kapitał zachodni. W efekcie udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w Europie Środkowo-Wschodniej wynosi obecnie około 53%, a w branżach high-tech sięga 90%. Dla porównania, udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w krajach Europy Południowo-Zachodniej wynosi około 24%. Dzisiaj już mało kto w naszej części Europy wierzy, że kapitał nie ma narodowości. Niestety, poniewczasie – mleko się rozlało. Unia Europejska, otwierając szeroko wrota dla napływu kapitału zagranicznego do krajów Europy Środkowo-Wschodniej i umożliwiając w ten sposób krajom „starej Unii” pobudzenie swoich kulejących gospodarek, nie miała zarazem żadnych oporów ze znoszeniem lub zawieszaniem innych traktatowych swobód i praw, w których bilans korzyści i nakładów układałby się na korzyść krajów „no-

UE do ograniczenia wewnątrzunijnej konkurencji poprzez poprawę ich pozycji względem mających niższe koszty pracy krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Jest oczywiste, że zakonserwowanie tego rodzaju imperialnych relacji pomiędzy krajami „starej” Unii a nowymi jej członkami z Europy Środkowo-Wschodniej musi prowadzić do zakotwiczenia na stałe tych ostatnich w tak zwanej pułapce średniego dochodu. Sprawi to, że dystans między bogatymi krajami starej Unii a krajami Europy Środkowo-Wschodniej zostanie utrzymany, co umożliwi czerpanie przez kraje „starej” Unii renty imperialnej z przewagi kapitałowej nad krajami Europy Środkowo-Wschodniej także w przyszłości.

Libertariańska koncepcja wolności – soft power polityki imperialnej Dla kapitalizmu neoliberalnego idealnym otoczeniem działalności gospodarczej jest społeczeństwo konsumpcyjne złożone ze zatomizowanych, hedonistycznie motywowanych jednostek. Z kolei, etyka liberalnej lewicy, budowana na haśle paryskiej rewolty studentów 1968 roku „Il est interdit d’interdire” (zabrania się zabraniać), rozpowszechnianym trzydzieści lat później nad Wisłą w wersji „róbta, co chceta”, stanowiła dla takiego konsumenta idealny drogowskaz życia. Zbieg tych czynników sprawił, że na gruncie politycznym ukształtowała się osobliwa symbioza tych dwóch, zdawałoby

DEMOKR AC JA W SŁU

IMPERIA

Bogdan M

wej Unii”. Taką wymowę na przykład miało uruchomione zaraz po akcesji moratorium na przepływ pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej do krajów „starej” Unii. Taką jest dyskryminująca Polskę, nadal obowiązująca, regulacja dotycząca unijnych dopłat dla rolnictwa. Kanonicznym przykładem dyskryminacji przedsiębiorstw Europy Środkowo-Wschodniej względem przedsiębiorstw „starej Unii” jest świeżo uchwalona dyrektywa przewozowa. Do tej samej kategorii uregulowań dyskryminujących kraje „nowej” Unii zaliczyć należy bulwersującą decyzję Komisji Europejskiej blokującą wsparcie Stoczni Szczecińskiej przez rząd polski, podczas gdy w tym samym czasie akceptowane były identyczne działania rządów Francji i Niemiec wobec przemysłów stoczniowych tych krajów. Przykłady tego rodzaju praktyk można mnożyć. Niczym innym jak zakamuflowanymi próbami dyskryminacji są podejmowane przez bogate kraje unijne uporczywe próby walki z rzekomym „dumpingiem socjalnym” ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz natarczywe postulaty „harmonizacji” podatkowej zmierzające do unifikacji obciążeń fiskalnych przedsiębiorstw na terenie całej Unii Europejskiej. Podobne oddziaływanie na gospodarki krajów „nowej” Unii będzie miał Zielony Ład. Za tymi wszystkimi przewrotnie brzmiącymi nazwami kryje się całkiem przyziemne dążenie części najbogatszych krajów

się przeciwstawnych sił, a mianowicie neoliberalnego kapitalizmu i lewicy kulturowej (oczywiście po odcedzeniu z tej ostatniej zbędnego obciążenia w postaci mało spektakularnej dziś aktywności w sferze socjalnej). W ramach owego sojuszu lewicy i kapitału ukształtowała się wspólna dla obydwu sił agenda ideowa bazująca na absolutyzowaniu wolności jednostki, skierowana – w imię ochrony praw wszelkich mniejszości – na przeciwdziałanie odwołującym się do wartości konserwatywnych odruchom kształtującym takie wielkie wspólnoty, jak wyznawcy określonych religii, naród czy państwo. Zwolennikom takich wspólnot i wartości przez nie głoszonych przypisywane są standardowo etykiety nacjonalistów, faszystów, kseno(homo)fobów. Wymownym przykładem takiego etykietowania było niedawne określenie przez Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, marszów niepodległości gromadzących setki tysięcy Polaków mianem czarnosecinnych manifestacji. Bezdyskusyjnie za główne zagrożenie dla bronionych przez lewicę wszelkich mniejszości uznawana jest, zaliczana do największych, wspólnota katolicka, stosunkowo zwarta i dobrze zorganizowana, a więc w jej mniemaniu najgroźniejsza. Perfidnym aspektem funkcjonowania omawianej tu agendy ideowej, ujawniającym się bardzo wyraźnie w Polsce, było to, że tym prowadzonym przez lewicę działaniom


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

ZA MASKĄ WOLNOŚCI zmierzającym do dekompozycji społeczeństwa towarzyszy zarazem ronienie przez lewicowych socjologów i psychologów krokodylich łez nad rzekomo niskim poziomem kapitału społecznego w Polsce. „Badacze” ci za ten stan rzeczy obwiniają właśnie Kościół, kult rodziny i uczucia narodowe, a więc te instytucje społeczne, które w istocie kapitał ten właśnie tworzą. „Wyrwać dziecko rodzinie” – takim właśnie hasłem „Gazeta Wyborcza” kilka lat temu próbowała budować kapitał społeczny wśród Polaków. Namacalnym przejawem istnienia wspólnej dla lewicy i neoliberalnego kapitalizmu agendy ideowej, szczególnie istotnym z punktu widzenia polityki imperialnej wobec krajów kolonizowanych, jest finansowanie przez wielkie korporacje różnorodnych ngo-sów prowadzących działalność lewicową, przyjęcie przez korporacje medialne haseł lewicy jako podstawy kształtowania profilu działania kontrolowanych przez nich środków masowego przekazu oraz wykorzystywanie przez te korporacje do indoktrynacji swoich pracowników wzorców zachowania propagowanych przez lewicę kulturową. Przestrzeń, w której funkcjonuje agenda ideowa lewicy kulturowej, podlega w krajach kolonizowanych szczególnej ochronie. W sposób skuteczny zapewnia ją trzeci z wymienionych na wstępie nośników współczesnej polityki imperialnej, a mianowicie liberalizm konstytucyjny (omówiony poniżej). Dlatego właśnie w Polsce obóz rządowy o uporządko-

Środkowo-Wschodniej, bardzo niefortunnie wpłynęła na ciągle dokonujące się w tych krajach przekształcenia instytucjonalne. Formułę tę obrazowo i do bólu szczerze wyraziła Prezes Sądu Najwyższego, Małgorzata Gersdorf, głośnym stwierdzeniem, że w państwie polskim suwerenem jest Konstytucja. Wynikająca z tej konstatacji niemalże automatycznie absolutyzacja imperatywu praworządności, stanowiącej przecież także naczelną zasadę demokracji liberalnej, spowodowała, że ta ważna przecież składowa systemu swobód obywatelskich stała się w istocie kagańcem paraliżującym dojrzewanie się raczkującego dopiero w tych krajach systemu demokratycznego. W rezultacie deformacje, jakim podlega rządzenie, którego podstawy doktrynalne zredukowane zostały do liberalizmu konstytucyjnego, zaczęły być rażące nawet dla badaczy będących szczerymi zwolennikami demokracji liberalnej. I tak, Jan Zielonka, profesor europeistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim pisze: Większość, która jest w jakimś stopniu ograniczona, w pewnym momencie nie mogła zrobić nic. Bo kiedy chce coś zmienić, to okazuje się, że rozmaite instytucje, jak Komisja Europejska, centralny bank czy sąd konstytucyjny, jej na to nie pozwalają. Yascha Mounk, Associate Professor w Johns Hopkins University stwierdza, że konieczne dla demokracji liberalnej biurokratyczne instytucje regulacyjne obsadzone przez wyspecjalizowanych ekspertów zaczęły odgrywać rolę quasi-ustawodawczą, co zaowocowało tworzeniem „niedemokratycznego li-

LIBERALNA UŻBIE

ALIZMU

Miedziński

waniu zawłaszczonego przez kapitał zagraniczny rynku medialnego boi się nawet pomyśleć.

Liberalizm konstytucyjny i praworządność Koncepcja liberalizmu konstytucyjnego, będąca w istocie pewną odmianą demokracji liberalnej, narodziła się wśród elit wysoko rozwiniętych krajów Zachodu jako propozycja radzenia sobie ze słabościami demokracji, a opisał i nazwał ją amerykański politolog i dziennikarz Fared Zakaria. W tym celu, mówiąc językiem uproszczonym, dokonał on po prostu „odfiltrowania” członu „demokracja” z pojęcia demokracji liberalnej. Intencją tego zabiegu było przywrócenie zachwianej, jego zdaniem, równowagi między demokracją a wolnością. Zakaria twierdzi mianowicie, że przysłowie „co za dużo, to niezdrowo” w całej rozciągłości odnosi się również do współczesnej demokracji: nieustanne kampanie i podlizywanie się wyborcom, zdobywanie funduszy, grupy interesów i lobbing zdyskredytowały system demokratyczny. Dlatego, według Zakarii, powinien on zostać zastąpiony/uzupełniony sprawowanymi na fundamencie praworządności rządami ekspertów (współczesnych elit). Formuła liberalizmu konstytucyjnego implantowana w realia krajów o słabiej rozwiniętym systemie demokratycznym, takich właśnie, jak te należące do Europy

beralizmu”. Z kolei Andrzej Szahaj, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zauważa, że demokracja liberalna okazała się pełnić jedynie funkcję fasady, za którą prawdziwa władza dystrybuowana była na zasadach niedemokratycznych i pozapolitycznych. Sprawowanie władzy, zredukowane do formatu liberalizmu konstytucyjnego, zaczęło sprowadzać się do administrowania społeczeństwem przez grona eksperckie znajdujące się pod wpływem dysponujących olbrzymimi pieniędzmi krajowych i zagranicznych grup nacisku. W efekcie, wskutek niedorozwoju struktur instytucjonalnych państwa, kraje te stały się bardziej podatne na ekspansję imperialną, a ukształtowany w ten sposób system rządzenia, pomyślany pierwotnie jako demokracja liberalna, stał się w praktyce narzędziem wspomagającym ich kolonizację. W warunkach zatomizowania społeczeństw krajów Europy Środkowo-Wschodniej, słabości istniejącej w nich klasy średniej oraz głębokich podziałów politycznych, liberalizm konstytucyjny okazał się wygodnym narzędziem służącym do zamrażania instytucjonalnego status quo, a tym samym do zakonserwowania istniejących luk w funkcjonowaniu instytucji państwa. Nieuporządkowanie to stało się istotnym czynnikiem umożliwiającym inwestorom zagranicznym dokonywanie na wielką skalę niejawnych transferów nadwyżek poza zasięg kontroli podatkowej skolonizowanych krajów.

W Polsce szczególnie niebezpieczną deformacją systemu sprawowania władzy dokonującą się pod wpływem liberalizmu konstytucyjnego – zagrażającą suwerenności państwa polskiego bezpośrednio – stała się alienacja systemu sądowniczego. W rezultacie wadliwie przeprowadzonej w latach 90. reformy polskie sądownictwo, spełniając nadal swoją fundamentalną funkcję bycia organem władzy państwowej, przekształciło się w wyłączoną spod kontroli demokratycznej potężną korporacją zawodową o silnie zaznaczonej hierarchii władzy, dysponującą gwarantowanym i obfitym zasilaniem z budżetu państwa, a także wyposażoną w system wyborczy sprzyjający samoodtwarzaniu się jej kadr kierowniczych na poszczególnych szczeblach. Każda, raz ukształtowana w ten sposób korporacja, musi działać jedynie coraz gorzej i gorzej. Sytuacja ta prowadzi do dramatycznego narastania w funkcjonowaniu tej struktury nie tylko typowych deformacji biurokratycznych, takich jak ociężałość, mała sprawność, wysokie koszty, ale także do skażenia korporacyjnym partykularyzmem rozstrzygnięć podejmowanych w ramach podstawowego zadania statutowego sądownictwa, jakim jest ferowanie wyroków. Skażenie to stałą się już plagą polskiego sądownictwa. Wbrew temu, co twierdzą na prawicy niektórzy fundamentaliści, sądownictwo, pozostając w dotychczasowej strukturze instytucjonalnej, nawet wówczas, gdyby doszło do odgórnego oczyszczenia tego środowiska z pozostałości po PRL, musiałoby działać w ten sam sposób co dzisiaj. Żadna organizacja powołana do dokonywania świadczeń na rzecz otoczenia, pozbawiona zewnętrznych wymuszeń do racjonalizacji swej działalności (takich jak mechanizm konkurencji rynkowej, nadzór bezpośredni innych organów władzy lub demokratyczny system wyborczy) i mająca zagwarantowane zasilenia zewnętrzne, nie będzie dobrowolnie usprawniała się. Wręcz przeciwnie, będzie ona podlegać coraz większym deformacjom o charakterze pasożytniczym. Po to, aby organizacja usprawniała się, musi być poddawana określonym wymuszeniom zewnętrznym. Takie są prawa rządzące działaniami zorganizowanymi. Dobitną egzemplifikacją tego prawa są właśnie wyniki pracy polskich sądów: w Europie pod względem proporcji liczby sędziów do liczby mieszkańców jesteśmy w czołówce, a pod względem czasu trwania procesów – na końcu. I wskaźniki te pogarszają się. Bulwersującym przejawem alienacji systemu sądownictwa w Polsce stała się uchwała z dnia 2020-01-19 trzech izb Sądu Najwyższego, naruszająca nie tylko fundamenty sądownictwa w Polsce, ale wręcz podważająca podstawy ustrojowe państwa polskiego, zawarte w konstytucyjnej zasadzie trójpodziału i równoważenia władzy państwowej. Przyjęta przez Sąd Najwyższy, będący najwyższą instancją władzy sądowniczej w Polsce, konstrukcja prawna tej uchwały, budująca w oparciu o incydentalne orzeczenie TSUE zupełnie nowy porządek prawny w Polsce, legitymizuje de facto rezygnację przez nasz kraj z państwowości w dziedzinie stanowienia prawa i władzy sądowniczej. Oto Sąd Najwyższy, wykorzystując przewrotnie orzeczenie TSUE dotyczące błahego w istocie pytanie prejudycalnego, unieważnia uchwalane przez Sejm ustawy oraz nominacje Prezydenta Polski. Oto sądy powszechne wydają orzeczenia unieważniające de facto postanowienia ustawy dezubekizacyjnej. Oto sędziowie unieważniają status innych sędziów.

Perspektywa relacji Polski z UE Oczywistym celem prowadzonego na Polskę ataku imperialnego jest dążenie do ujarzmienia jej oporu wobec planowanego przez liderów Unii Europejskiej „wtopienia” jej, w drodze federalizacji, w mocarstwo globalne/ regionalne. Głównym rozgrywającym w tym ataku (co nie znaczy głównodowodzącym całością przedsięwzięcia) jest Komisja Europejska, a zasadniczym orężem – przyjęte w 2014 roku Nowe ramy unijne na rzecz umocnienia praworządności. Unia Europejska od wielu lat traci dystans wobec reszty świata. Dzieje się tak głównie za sprawą pogrążonych w stagnacji krajów „starej” Unii. Liderzy UE prą więc w kierunku federalizacji w nadziei, że poprawi ona sytuację ich krajów, a być może pozwoli nawet zająć im dogodną pozycję w geopolitycznej rozgrywce o kształt porządku światowego w nadchodzących dekadach. Oczekiwania te są błędne. Federalizacja nie poprawi ani na jotę konkurencyjności Unii jako całości. Przeciwnie, poprzez pogłębienie imperialnego charakteru już istniejących relacji między centrum a peryferiami, nieuchronnie stłumi dynamikę rozwoju krajów peryferyjnych, napędzających dziś wzrost całej Unii, a zarazem „rozleniwi” kraje będące beneficjentami polityki imperialnej. Także towarzyszące temu przeregulowanie gospodarki unijnej nie zapewni poprawy jej konkurencyjności względem innych regionów świata, czego tak gromko domaga się prezydent Francji Emmanuel Macron, będący zarazem głównym architektem protekcjonistycznych poczynań tę konkurencyjność niszczących. Federalizacja

sprowokowałaby również niewyobrażalne koszty wymuszone koniecznością borykania się przez sfederowaną Europę z coraz wyraziściej rysującymi się sprzecznościami interesów gospodarczych i politycznych między poszczególnymi krajami. Wielkie szkody powstałyby w zasobach kulturowych sfederowanych krajów – integracja z pewnością uszczupliłaby bo­gactwo tych zasobów, wynikające przecież z różnorodności kultur narodowych. Wizje wspólnej polityki zagranicznej i obronnej Unii, wskazywane jako przesłanka federalizacji, pochodzą chyba z księżyca. Przecież już dzisiaj widać fundamentalne różnice w priorytetach tych polityk prowadzonych przez poszczególne kraje. Z jakiej racji miałyby one zniknąć? U Polaka oparcie polityki zagranicznej na rosyjsko-niemieckich kleszczach gazowych oraz na rojeniach o sojuszu krajów położonych w pasie od Atlantyku aż po Władywostok, snutych przez kieszonkowego Napoleona z Paryża, budzi dreszcz przerażenia, podobny do tego, jaki u kur wywołuje pomysł powierzenia lisowi pilnowania kurnika. Grubym nieporozumieniem, jakkolwiek gorzko to zabrzmi, jest wskazywanie jako przesłanki integracji instytucjonalnej Unii Europejskiej tak zwanych wspólnych europejskich wartości. Bolesną egzemplifikacją ich braku stało się głosowanie nad deklaracją Szczytu Ludnościowego w Nairobi w 2019 roku, postulującą włączenie prawa kobiety do poddania się aborcji do pakietu praw człowieka. Do uchwalenia tej barbarzyńskiej deklaracji na szczęście nie doszło, ale ogół krajów unijnych (z wyjątkiem Polski i Węgier) głosował za jej przyjęciem. Jeżeli przyjąć z kolei za miarodajną deklarację LXII posiedzenia Konferencji Komisji do spraw Unijnych Parlamentów Unii Europejskiej (COSAC), w której w kwestii tak zwanych europejskich wartości stwierdza się, że to praworządność jest fundamentalna dla legitymizacji UE w oczach jej obywateli, należałoby uznać, że ta sama praworządność, która służy dziś do grillowania Polski i Węgier, musiałaby zapewniać zarazem niezbędną spójność rozumienia przez wszystkie zbiorowości wchodzących w skład Unii tego, czym są w istocie prawa człowieka. Biorąc pod uwagę wyniki głosowania państw członkowskich Unii w Nairobi, należałoby się zatem spodziewać, że Komisja Europejska, stojąc na straży tej praworządności, wkrótce już uzna, iż w Polsce łamane są prawa człowieka, gdyż obowiązujące w niej prawo zabrania aborcji na życzenie i nakaże, przy pomocy nieocenionego TSUE, zmianę tego prawa. Jest jasne, że chcemy pozostać w Unii Europejskiej. Jednakże dla Polski Unia, de facto, ma wartość jedynie jako związek niepodległych państw tworzących wspólny rynek. Potencjalne walory takiej wspólnoty są ogromne i pozostają nadal w znacznym stopniu niewykorzystane. Do ich osiągnięcia nie jest potrzebne mocarstwo Federacja Europejska. Dla Polski koncepcja ta nie niesie żadnej wartości dodanej. Wręcz przeciwnie. Z powyższych wywodów wynika, że dziś do rangi kluczowego kryterium naszego stosunku do UE urasta kwestia suwerenności. Z tego punktu widzenia można rozważać trzy zasadnicze opcje kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską. Pierwszą z nich jest płynięcie w głównym nurcie. Unijny mainstream z pełną determinacją zmierza do federalizacji Unii Europejskiej. Płynięcie Polski w głównym nurcie oznacza stopniową, ale nieodwołalną utratę suwerenności. Wiążące się z tą opcją, dające się łatwo przewidzieć usiłowania uzyskania przez przyszłą Federację Europejską statusu mocarstwa równoważnego Chinom i USA, prowadziłyby niewątpliwie do prób zawarcia sojuszu strategicznego z Rosją. Taki deal, siłą rzeczy skierowany przeciwko USA, oznaczałby dla Polski katastrofę. Niepokojące jest, że opozycja totalna, wyraźnie optująca właśnie za płynięciem przez Polskę w głównym nurcie, zakłamuje jednocześnie związane z tą orientacją zagrożenie utraty suwerenności. Trudno doprawdy pojąć, dlaczego obóz rządowy na tę przewrotną postawą nie reaguje. Przyjęta w tym zakresie przez opozycję taktyka narracyjna pozwala jej w ten sposób utrzymać przy sobie znaczną liczbę zwolenników nieświadomych tego zagrożenia. Kampania prezydencka powinna być dobrą okazją do ujawniana i demaskowana tej przewrotnej taktyki. Drugą, przeciwstawną do płynięcia głównym nurtem opcją kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską, jest polexit. Do niedawna opcja ta w poważnych dyskusjach na temat przekształceń UE była wygaszona mrożącym krew w żyłach argumentem: to katastrofa, lepiej w ogóle o tym nie myśleć. Straszenie przez totalną opozycję polexitem stanowiło zawsze standardowy argument wytaczany przeciwko PiS, a niemała liczba polityków obozu rządowego była skłonna w takich przypadkach odruchowo zapewniać, że nie ma osób bardziej kochających Unię niż oni. Dzisiaj, ze względu na brexit, na narastające w niektórych krajach nastroje antyunijne oraz coraz wyraziściej rysujące się zagrożenie utraty przez Polskę suwerenności, a także i to, że już wkrótce staniemy się płatnikiem netto,

11

sytuacja ulega zmianie. Stopniowo będzie zanikać bałamutne, odwołujące się do emocji wyszydzanie Brytyjczyków za podjęcie decyzji o brexicie. Przemówią rynki finansowe. Ciekawe wyniki może przynieść także remanent pobrexitowy w samej UE, obejmujący także sposób prowadzenia negocjacji przez unijną biurokrację. Okoliczności powyższe powodują, że brexit stanie się ważnym punktem odniesienia dla analiz dotyczących pożytków i kosztów bycia w UE. Opcją trzecią jest dalsze trwanie w Unii Europejskiej jako związku niepodległych państw. Działanie na rzecz realizacji tej opcji wymaga wielkiego wysiłku, bowiem musi się ono zderzyć z presją mainstreamu UE prącego ku federalizacji. Warunkiem wyjścia z tego zderzenia cało jest posiadanie w elektoracie zdecydowanej i zdeterminowanej większości, zdolnej do wsparcia „opcji niepodległościowej”. Obecna sytuacja polityczna i związane z nią wyzwania stojące przed Polską są dobrym momentem do tworzenia wokół spraw fundamentalnych, czyli właśnie suwerenności, tak potrzebnej, ponadpartyjnej platformy wspólnoty narodowej. Działanie w tym kierunku może sprzyjać zjednaniu sobie przez obóz rządzący krytycznie nastawionej do niego, niemałej części patriotycznie zorientowanego elektoratu nie tylko do wspólnych działań na rzecz obrony suwerenności, ale także i do współpracy w innych kwestiach. Dotyczyć to może na przykład środowiska nauczycielskiego, które naprawdę nie ma powodów, aby jako całość stać w kontrze wobec PiS. W tym przypadku do uzyskania pozytywnych efektów wystarczająca byłaby, być może, zmiana tonu dialogu prowadzonego z tym wpływowym środowiskiem. Maską współczesnej polityki imperialnej jest demokracja liberalna. Osłona ta umożliwia przewrotne operowanie – w celu legitymizowania tej polityki – całym arsenałem pojęć takich jak demokracja, praworządność, wolność, godność osoby ludzkiej, równość, prawa człowieka – w sposób odwrócony, całkowicie przeciwstawny temu, co pojęcia te oznaczają w rzeczywistości. Pozwala to, przy pomocy kazuistycznie stosowanej zasady praworządności, będącej przecież fundamentem demokracji w ogóle, tę demokrację unicestwiać, narzucając tak zwaną jurystokrację (rządy prawników). Absolutyzując prawo do wolności przysługujące mniejszościom (na przykład seksualnym), można zniewalać większości (na przykład w zakresie swobody wyznawania i głoszenia przekonań religijnych), a posługując się zacnym postulatem poszanowania godności (na przykład kobiet), można doprowadzić do uznania urągającego godności osoby ludzkiej prawa do aborcji za składnik niezbywalnych praw człowieka. Niezależnie od tego, ośrodki prowadzące politykę imperialną dysponują ogromną zasobową przewagę medialną nad swoimi ofiarami. Zjednoczona Prawica tonie wprost w nawale kłamliwych informacji płynących z krytycznych wobec niej mediów, ngo-sów i ośrodków intelektualnych finansowanych z zagranicy, a także – niestety nie tak rzadko – z pieniędzy polskich podatników. W świadomość Polaków w sposób systematyczny, planowy i wyrafinowany wdrukowywane jest przekonanie, że stanowimy naród faszystów, antysemitów i kseno(homo)fobów. Powyższe okoliczności powodują, że Zjednoczona Prawica będzie musiała dotrzeć do opinii publicznej z własną narracją. Możliwości służące temu muszą być zwielokrotnione. Warunkiem podjęcia skutecznych działań w tym zakresie jest tworzenie wrażliwego na polską rację stanu potencjału intelektualnego. Kuźnią tego potencjału są wyższe uczelnie. Najwyższa pora, aby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ocknęło się drzemki i zauważyło, co dzieje się w dziedzinie nauk społecznych. Na wszelki wypadek warto może jednak mu przypomnieć, że dysponuje ono narzędziem prowadzenia polityki naukowej w postaci Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Zapewne w prowadzonej wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, ale także trochę lwem. Nie jesteśmy w tej wojnie bez szans. Niesłychanie istotne będzie umiejętne wykorzystanie kluczowego – z punktu widzenia przyszłej układanki geopolitycznej określającej ład polityczny w naszej części globu – usytuowania naszego kraju. Okoliczność ta sprawia, że mamy szansę na występowanie w istotnych relacjach zagranicznych z pozycji podmiotowej, a nie z pozycji petenta czekającego w kącie, do którego chcieliby zapędzić nas niektórzy liderzy europejskiej sceny politycznej. Wiele też wskazuje na to, że po okresie pewnego dezawuowania politycznej roli państw narodowych nastąpi stopniowa zmiana klimatu wobec tych wspólnot, będących jakże ważnym ogniwem światowego ładu politycznego. Walka o zachowaniem suwerenności Polski wkroczyła w decydującą fazę. Jej kolejnym, być może rozstrzygającym starciem, będzie wynik ataku opozycji totalnej i zagranicy na reformę sądownictwa. K Dr hab. Bogdan Miedziński jest profesorem w Euro­ pejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

12

Zanim przejdziemy do wielkich transakcji, porozmawiajmy o czymś szlachetnym. Kiedy byliśmy w Wilnie, w Domu Polskim na uroczystości otwarcia hospicjum dla dzieci, Pan również był tam obecny. W swoim wystąpieniu mówił Pan, że siostra Michaela, inicjatorka tego hospicjum, przy pierwszym spotkaniu zrobiła na Panu wielkie wrażenie. Siostra Michaela, która jest inicjatorką budowy tego hospicjum i nim kieruje, to niezwykła osoba, pełna charyzmy. Bardzo pomaga ludziom, można powiedzieć, że żyje dla innych. Kiedy kilka lat temu pojawiła się u mnie niezapowiedzianie, budowała w Wilnie pierwsze hospicjum dla dorosłych. Nie znałem wcześniej siostry Michaeli, ale to, w jaki sposób mówiła o swojej pracy na rzecz potrzebujących, jej entuzjazm sprawił, że już w trakcie tego pierwszego spotkania uznałem, że warto jej działania wesprzeć. Marzeniem siostry było stworzenie w Wilnie hospicjum dla dzieci. Uznaliśmy, że skoro mamy jedną z największych na Litwie firm – spółkę Orlen Lietuva, do której należy rafineria w Możejkach, to powinniśmy tam również realizować zadania społeczne. Ostatecznie Orlen Lietuva wsparła budowę hospicjum dla dzieci, pokrywając połowę kosztów. Oby żadne dziecko nie musiało się tam znaleźć, ale wszyscy wiemy, że takie sytuacje są nieuniknione. Dlatego chcemy, aby te dzieci miały właściwą i godną opiekę. W naszym studiu na półce stoją skrzydła anioła – podziękowanie od siostry Michaeli. Bo w Radiu WNET zbieraliśmy pieniądze na budowę hospicjum. I jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel i przyczynili się do budowy tej placówki. Przejdźmy do zamierzeń Orlenu przejęcia grupy kapitałowej Energa. Jaki jest cel tego przejęcia? Gdy obejmowałem stanowisko szefa Orlenu, zapowiadałem, że musi on stać się spółką multienergetyczną i konsekwentnie ten cel realizuję. Rozwój PKN ORLEN w tym kierunku wpisuje się w megatrendy i działania realizowane przez inne, międzynarodowe koncerny z branży paliwowej. Dywersyfikacja źródeł przychodów zwiększa bowiem odporność spółki na wahania rynkowe i zmiany w otoczeniu makroekonomicznym. W ten sposób budowana jest dodatkowa wartość dla klientów i akcjonariuszy. Właśnie tak swoją działalność biznesową rozwijają już regionalni gracze – konkurenci Grupy ORLEN, czyli węgierski MOL, austriacki OMV czy włoskie Eni, a także światowi giganci, jak BP, Shell czy Total. W ciągu czterech lat Orlen zarobił 23 mld zł. Chcemy te pieniądze dobrze zainwestować. Oprócz inwestycji w unowocześnianie rafinerii czy rozbudowę petrochemii, angażujemy się również w energetykę. PKN Orlen już jest czwartym producentem energii elektrycznej w Polsce. Ten obszar chcemy rozwijać, dlatego inwestujemy w farmy wiatrowe na morzu, w nisko- i zeroemisyjne źródła wytwarzania energii. Przejęcie Energi zwiększy jeszcze bardziej możliwości rozwoju tego obszaru. Połączenie Energi z Orlenem ma charakter komplementarny. Skorzystają na tym obie spółki. My mamy doskonale rozwiniętą sprzedaż, a Energa sieć dystrybucyjną. Chcemy wykorzystać efekty synergii. Dzięki temu m.in. będziemy mogli zaproponować klientom kompleksowe usługi. Najpierw na to przejęcie musi się zgodzić Komisja Europejska. Pod koniec lutego złożyliśmy do Komisji Europejskiej wniosek o koncentrację, który poprzedzony był fazą prenotyfikacji i wstępnym wnioskiem. Ściśle współpracujemy z Komisją w tym zakresie. Sądzę, że w ciągu kilku tygodni zostanie wydana decyzja. 2,9 miliarda złotych – taka jest wycena spółki Energa przez Orlen. Siedem złotych za akcję. Czy to prawda? Siedem złotych to jest nasza propozycja. Trwają rozmowy, zobaczymy, jaki będzie ich efekt. Mamy długą historię udanych akwizycji. Żadna spółka

Kierunek:

Orlen

Kieruję PKN Orlen od przeszło dwóch lat i jeszcze rok temu akcje Orlenu kosztowały powyżej stu złotych. Przeprowadziliśmy wiele procesów optymalizacyjnych, zwiększyliśmy efektywność procesów produkcyjnych. Orlen ma solidne fundamenty, ale znaczący wpływ na cenę akcji ma otoczenie makroekonomiczne, to, co dzieje się na świecie. Proszę zobaczyć, co dzieje się na giełdach w związku z epidemią koronawirusa. Proponuję więc, by przeciwnicy dobrej zmiany sprawdzili, jak stoją spółki paliwowo-energetyczne na całym świecie, szczególnie w Europie. Giełda nie jest pod tym względem miarodajna. Znaczący wpływ na nią mają niepokoje na świecie. Naszymi akcjonariuszami są również fundusze międzynarodowe. W obecnej sytuacji starają się one lokować swoje środki w innych częściach świata i cała giełda w Europie leci. To są normalne spadki. Dlatego wartości firmy w żadnym wypadku nie można określać wyłącznie na podstawie giełdy, ponieważ niepokoje ekonomiczne przekładają się na cenę akcji. Orlen osiąga dobre wyniki, rozwija się, nadrabia zaległości, które powstały wcześniej. W ciągu trzech lat rozpoczęliśmy więcej inwestycji niż przez poprzednie 30 lat, m.in. w rozwój petrochemii, energetyki, w nowoczesne nawozy, reanimację spółek, które za rządów PO–PSL były przygotowane do prywatyzacji. Czy może Pan podać przykład spółki, która miała być sprywatyzowana? Orlen Lietuva – ta rafineria w 2015 roku była na skraju bankructwa. Teraz zarabia. Rozwijamy się dynamicznie, prowadzimy procesy akwizycyjne. Zwiększyliśmy liczbę rynków, na których jesteśmy obecni, zwiększyliśmy obroty.

ŹRÓDŁO: ORLEN

Czy rzeczywiście Orlen jest największą polską spółką? Większą od PZU? Tak, większą. PKN Orlen jest obecny w około stu krajach na sześciu kontynentach. Bardzo dynamicznie się rozwija, między innymi poprzez inwestycje. Dodatkowym kierunkiem i siłą naszego rozwoju są akwizycje.

POL AK POTRAFI

Z Danielem Obajtkiem, Prezesem Zarządu największej polskiej spółki akcyjnej – Polskiego Koncernu Naftowego Orlen, rozmawia Krzysztof Skowroński. przejęta przez Orlen na tym nie straciła. W każdym przypadku fuzje dały impuls do rozwoju przejmowanych spółek. Przykładem jest włocławski Anwil, w który inwestujemy 1,3 mld zł, by zwiększyć o połowę moce wytwórcze nawozów. Mamy wizję, jeżeli chodzi o rozwój Energi, będziemy w nią inwestować. To opłaci się Orlenowi, ale zdecydowanie opłaci się też Enerdze. Czy Energa to też budowa elektrowni w Ostrołęce? Tamta budowa szła pełną parą, ale nagle stanęła, bo ktoś powiedział, że nie opłaca się inwestować pieniędzy w elektrownię węglową. Jaka jest sytuacja elektrowni w Ostrołęce? Zarządy spółek Enea i Energa podjęły decyzję o zawieszeniu finansowania, uzasadniając to zmianami, jakie zaszły w otoczeniu zewnętrznym. Chodzi m.in. o zmiany w podejściu KE do kwestii klimatycznych, ale także złożone przez Orlen wezwanie do zakupu akcji Energa. Wszystko wymaga gruntownego przeanalizowania i dostosowania do naszych możliwości oraz potrzeb. Jedno jest pewne: w Ostrołęce będzie inwestycja, ale ostateczne decyzje będziemy mogli podejmować, kiedy Orlen stanie się właścicielem Grupy Energa. Czyli elektrownia? Będzie elektrownia. Ale to oczywiste, że każdą inwestycję muszą poprzedzić szczegółowe analizy. Dostosowujemy plany do naszej strategii, której ważnym elementem są niskoemisyjne źródła wytwarzania energii. A czy już zapadła decyzja w sprawie Lotosu? W sprawie Lotosu jeszcze nie ma decyzji. To jest trudny projekt, mówiłem o tym, kiedy składaliśmy wniosek. Kiedy został złożony? Pierwsza faza, w której złożyliśmy wstępny wniosek, zakończyła się już półtora roku temu. Później była druga faza pogłębionych analiz. Kilka dni temu Komisja Europejska zatrzymała procedurę „stop the clock”, standardowo stosowaną przy postępowaniach dotyczących fuzji i przejęć. To oznacza, że wznawiamy negocjacje w sprawie

przejęcia Lotosu. Ten proces jest znacznie trudniejszy niż w przypadku fuzji z Energą. Wiąże się z pewnymi połączeniami na rynku i większą koncentracją. Liczę, że finalna decyzja zapadnie w pierwszej połowie tego roku. To nieprędko. Przy tego typu połączeniach, przy dużym udziale rynku, takie procesy trwają średnio 3–4 lata. My zaczęliśmy w 2018 roku. List intencyjny podpisaliśmy wcześniej, ale działania, w związku z pewnymi sprawami korporacyjnymi, rozpoczęliśmy cztery miesiące później. Gdyby więc Komisja wydała zgodę po około dwóch latach, byłoby to bardzo szybko. Czy projekt przejęcia Lotosu jest od strony prawnej i finansowej dopracowany? Kiedy Komisja Europejska powie „tak”, będzie można to szybko zrobić? W naszym Radiu mówimy: wnet. To bardzo skomplikowany proces. Wymaga wielu badań, wycen i analiz. Do tego dochodzą też tzw. warunki zaradcze. Prowadzimy zaawansowane rozmowy z naszą konkurencją, której opinie Komisja także bierze pod uwagę. Rozmawiamy również z Komisją. Ta transakcja wiąże się z koncentracją hurtu i detalu. Ma także wpływ na rynki zewnętrzne, bo przecież jesteśmy obecni nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Orlen 60% swoich przychodów uzyskuje spoza rynku polskiego. Z tego więc powodu Komisja bada też koncentrację na każdym rynku Unii Europejskiej, na którym działamy. My również to robimy, dostarczamy analizy. Poza tym Orlen produkuje nie tylko paliwa, lecz także nawozy, energię, środki smarne czy oleje. Grupę tworzą również spółki zależne, które wykonują różnego rodzaju usługi i które później też zostaną połączone. W tych przypadkach także bada się poziom koncentracji. To bardzo trudny proces, ale robimy wszystko, by przeprowadzić go jak najszybciej, bo bez wątpienia będzie on korzystny zarówno dla obu spółek, akcjonariuszy, klientów, polskiej gospodarki, jak i bezpieczeństwa energetycznego kraju. Na całym świecie rosną obciążenia regulacyjne. W związku z tym trzeba

szukać pewnych możliwości optymalizacji. Dziś powinniśmy robić wspólne zakupy ropy, bo przez to uzyskujemy większe wolumeny i jesteśmy atrakcyjniejszym klientem. Dzięki temu nie rozmawiamy z trzecim, czwartym pośrednikiem, tylko bezpośrednio z narodowymi koncernami. I to po pierwsze gwarantuje dobry biznes, a po drugie – bezpieczeństwo państwa. Gdyby doszło do tego połączenia, to które miejsce w Europie będzie zajmował Orlen? Wszystkie wielkie firmy, z którymi konkurujemy, połączyły się już 20–30 lat temu. Miały odwagę, by przeprowadzić konsolidacje, tworzyć spółki multienergetyczne. U nas tej odwagi wcześniej nie było. Było za dużo niezdrowej polityki. Zwłaszcza za czasów Platformy i PSL-u, ale i jeszcze wcześniej. Nikt nie miał odwagi zmienić tego postsowieckiego układu spółek. Każdy musiał mieć własny żłóbek, przy którym się żywił. Nikogo nie obchodziła globalna gospodarka. I wszyscy tracili, a przede wszystkim Polacy. A jeżeli chodzi o nasze miejsce w Europie – wśród koncernów, z którymi rozmowy są trudniejsze i które nie są zbyt przychylne konsolidacji, jest np. BP z ponad 130 miliardami dolarów kapitalizacji. Tymczasem my, nawet po połączeniu, będziemy mieć około 16 mld dolarów. Dzięki fuzji powstanie spółka, która będzie miała możliwości inwestycyjne. To, by do tego doszło, jest wręcz polską racją stanu. Polska potrzebuje dużych inwestycji w energetykę, a one wymagają inwestora, który będzie posiadał odpowiednie środki. Łącząc siły, będziemy bardziej efektywni. Wspomniał już Pan, że Orlen wypracował 23 miliardy złotych zysku w ciągu czterech lat. Tak, i jest to bardzo dobry wynik. Dla porównania: w ciągu ośmiu lat rządów Platformy i PSL-u spółka wypracowała zaledwie 2,9 mld zł zysku. Ale z kolei przeciwnicy dobrej zmiany mówią, że cena akcji Orlenu na giełdzie wynosiła 108 złotych w 2016 roku, a teraz jest 66,60 złotych.

Przesunęliśmy się w stronę Łotwy… Tak, to prawda. I przekroczyliśmy już ponad 110 miliardów złotych obrotu. Orlen jest więc jedną z bardziej dynamicznie rozwijających się firm w tej części Europy. Mamy odwagę, by podejmować decyzje, które zapewnią spółce dynamiczny rozwój w kolejnych latach i przyniosą zyski. Jak wygląda sprawa źródeł dostaw ropy? Przez ostatnie trzy lata bardzo mocno zdywersyfikowaliśmy dostawy. Nasza rafineria w Płocku przerabia już 50% ropy z innego kierunku niż wschodni. I dzięki Bogu, że podjęliśmy takie decyzje, bo przypomnę tylko, że ze względu na zanieczyszczenie chlorkami, rosyjska ropa nie płynęła rurociągiem przez 46 dni. Czy Rosjanie zapłacili odszkodowanie? W grudniu wystąpiliśmy do rosyjskich dostawców o odszkodowania. Obejmują one m.in. dodatkowe koszty poniesione w związku z przerobem zanieczyszczonego surowca. Jesteśmy zdeterminowani, aby odzyskać wszystkie koszty, które ponieśliśmy. Takiego przestoju nigdy wcześniej nie było. Jednak dzięki temu, że podjęliśmy odważne decyzje dywersyfikacyjne, polska gospodarka nie ucierpiała. W tym czasie cena oleju napędowego i benzyny wręcz spadła. A pamiętam, jak za czasów tych, którzy nas teraz krytykują, cena paliwa przekraczała sześć złotych. Dzisiaj na stacjach benzyna jest poniżej pięciu złotych i tendencje są raczej spadkowe. Polacy to widzą. I jaka była jakość naszych stacji jeszcze pięć lat temu, a jaka jest teraz. Stacje Orlenu należą do najnowocześniejszych w Europie. I tankuje Pan tylko na Orlenie? Oczywiście. Kierunek jest jeden – Orlen. A czy pracownicy Orlenu Pana rozpoznają? Z przyjemnością spotykam się z pracownikami. Regularnie jestem w spółkach z Grupy Orlen, rozmawiam z ludźmi, analizuję zgłaszane mi pomysły. Zawsze pamiętam o tym, że siłą firmy są jej pracownicy. Jakim sportem się Pan Prezes interesuje? Zdecydowanie lubię kolarstwo. Tym bardziej cieszę się, że w zeszłym roku do Grupy Sportowej Orlen dołączyli utalentowani kolarze torowi. Wspieramy ich w przygotowaniach do letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio, które odbędą się w tym roku. PKN Orlen jest niezmiennie postrzegany jako najaktywniejszy sponsor wydarzeń sportowych. To wynik naszych przemyślanych działań i umiejętnego łączenia biznesu ze wsparciem polskich sportowców. Dzięki temu, że teraz zdecydowanie

więcej zarabiamy, praktycznie o 100% zwiększyliśmy zaangażowanie w sponsoring sportowy. To dla nas dobra inwestycja. Wspieramy wiele dyscyplin sportu: m.in. siatkówkę, koszykówkę, lekkoatletykę. Sponsorujemy praktycznie wszystkie sporty motoryzacyjne. Poprzez sport najlepiej buduje się rozpoznawalność marki. Tak robią wszystkie liczące się firmy na świecie. Marka ma również swoją cenę i wartość. Ale przede wszystkim poprzez sport promujemy naszą Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, i to na całym świecie. Bardzo mocno inwestujemy w promowanie naszego kraju poprzez barwy narodowe w sporcie. Choćby nawet ostatnią decyzją związaną z tym, że jesteśmy tytularnym sponsorem zespołu Alfa Romeo Racing Orlen, którego zawodnicy ścigać się będą w bolidzie w biało-czerwonych barwach. Trzecim kierowcą teamu został Robert Kubica. Formułę 1 przed telewizorami ogląda dwa miliardy ludzi na świecie. To jest sto czterdzieści godzin emisji na cały świat. Proszę sobie wyobrazić, jak wtedy rośnie rozpoznawalność i firmy, i kraju. Mamy analizy, z których wynika, że udział Roberta Kubicy w zeszłorocznych wyścigach Formuły 1 przyczynił się w Polsce do wzrostu oglądalności tej dyscypliny o ponad 630%. Globalny ekwiwalent z ekspozycji marki Orlen podczas transmisji telewizyjnych po 16 wyścigach sezonu 2019 przekroczył 110 mln zł. To liczby, które robią wrażenie. Co więcej, według badań ARC Rynek i Opinia, w ciągu całego sezonu znacząco wzrosła też znajomość marki Orlen jako sponsora Roberta Kubicy. W tych samych badaniach co piąty polski kierowca zadeklarował, że ze względu na wsparcie przez nas Roberta, częściej korzysta z oferty naszych stacji. Potwierdzeniem tego był istotny wzrost sprzedaży w detalu. W ubiegłym roku w tym segmencie wypracowaliśmy zysk operacyjny na poziomie 3 mld zł i był on o 10% wyższy niż rok wcześniej. Weszliśmy też w DTM-y, które są bardzo popularne w Niemczech, ale także w Czechach i na Słowacji. W tych krajach mamy sieć stacji, które docelowo będą działać pod marką Orlen. Zaangażowaliśmy się także w wodną Formułę 1 H2O, ponieważ zwłaszcza w tej części Europy są to bardzo znane wyścigi, mające wielu kibiców. Czy powrót Roberta Kubicy do F1 to była Pana decyzja? To była w pełni moja decyzja. Zastanawiałem się w 2018 roku, kto będzie twarzą Orlenu. I zacząłem rozmawiać z Robertem. On przechodził wtedy badania, testy. Oczywiście, dostałem wiele rad, żeby w to nie wchodzić, bo Robert już swój czas w sporcie miał. Ale po półgodzinnym spotkaniu z nim przekonałem się, że to człowiek, który ma wielką charyzmę i niesamowitą siłę woli. Nikomu jeszcze o tym w mediach nie mówiłem, ale na końcu tego spotkania powiedziałem mu: widzę, że chcesz walczyć. Masz determinację. Robert w Formule 1 znalazł się dzięki temu, że podpisaliśmy umowę z Williamsem. Przez rok były pewne problemy, ale często rozmawiałem z Robertem i widziałem, że problem nie tkwi w nim. I teraz – proszę zobaczyć, jak Robert wypada na testach. Miał najlepszy czas… ale jest trzecim kierowcą. Pokazał na testach, co potrafi i na co go stać. Więc zachęcam wszystkich, żeby najpierw człowieka poznać, a potem go oceniać. Wierzę w Roberta i wiem, że nadal będzie doskonałym ambasadorem marki Orlen. Jest to jeden z nielicznych naszych sportowców, który ma wielką charyzmę i jest bardzo znany nie tylko w Polsce, ale na świecie, również poprzez to, że wygrał walkę z samym sobą. Pan jest z pokolenia JP II. Mamy w Radiu WNET audycję „Urodziłem się w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym”. W którym roku się Pan urodził? W 1976. Ale pamiętam moment pierwszej pielgrzymki, kiedy byłem trzyletnim dzieckiem. Ta atmosfera… Nigdy tego nie zapomnę. Kiedy Papież Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski, to było wielkie wydarzenie, panowała wręcz jedność ducha. To prawda. O jedenastej w każdą sobotę w Radiu WNET Piotr Dmitrowicz prowadzi audycję „Urodziłem się w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym”. Fajne jest radio WNET, prawda? Słucham go. Oczywiście, że fajne. Dziękuję Panu za wywiad.

K


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

13

DA J WSZYSTKO

Krzysztof Skowroński: Wzruszająco brzmią słowa świętego Jana Pawła II, wygłoszone w 1998 roku: bądźcie ze mną, bądźmy razem… I tak jest tutaj, w Wilnie. Siostra Michaela Rak jest tu gospodynią, duszą tego wspaniałego hospicjum. Dzisiaj mamy wielką uroczystość – otwarcie hospicjum dla dzieci. Towarzyszą nam tutaj święci: Jan Paweł II, Faustyna, błogosławiony Michał Sopoćko… Zacznijmy opowieść o duchowości tego miejsca od polskiego papieża. Święty Jan Paweł II wpisał się w drogę mojego powołania. Pamiętam, jak jesz-

A inauguracja działu hospicjum dziecięcego to jest wejście miłosiernych Samarytan na drogę życia tych chorych dzieci i ich rodzin. Oczywiście to jest wyzwanie, bo my nie wiemy, jak będzie, jak ta droga będzie przebiegać; porównując do pogody: czy będzie burza, mróz czy śnieg. Ale chcemy przejść przez każdy etap tej drogi z chorym dzieckiem, w duchu miłosiernego Samarytanina.

Z siostrą Michaelą Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, inicjatorką budowy i dyrektorką pierwszego na Litwie hospicjum dziecięcego im. bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, w dniu uroczystego otwarcia tej placówki rozmawiają Krzysztof Skowroński i Piotr Dmitrowicz.

Do Was się zwracam, umiłowani moi Rodacy! Umiłowani moi Rodacy, Pielgrzymi z Polski, Bracia Biskupi z Waszym wspaniałym Prymasem na czele! Kapłani, Siostry i Bracia z polskich zakonów! Do Was, przedstawiciele Polonii z całego świata! A cóż powiedzieć do Was, którzy tu przybyliście z mojego Krakowa, od stolicy świętego Stanisława, którego byłem niegodnym następcą przez lat czternaście? Cóż powiedzieć? Wszystko, co mógłbym powiedzieć, będzie blade w stosunku do tego, co czuje w tej chwili moje serce, a także w stosunku do tego, co czują Wasze serca, więc oszczędźmy słów, niech pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest samą modlitwą. Proszę Was, bądźcie ze mną, na Jasnej Górze i wszędzie. Proszę Was, nie przestawajcie być z papieżem, który dzisiaj przypomina słowa poety: „Matko Boża, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie”… i do Was kieruję te słowa w tej chwili. Niech to na dzisiaj wystarczy. Jan Paweł II

To będzie miejsce, w którym będzie obecne najbardziej aktywne ludzkie cierpienie, jakie sobie można wyobrazić. Bo hospicjum dla dzieci to jest cierpienie dziecka, płacz rodziców… Wczoraj patrzyliśmy z Piotrem na jeszcze puste sale pełne zabawek, łóżeczek, rozmaitych miejsc, które mają dawać radość życia. Które mają sprawiać, że będzie kolorowo, że będzie dobrze, wygodnie, czysto… Są przeszklone

kiedyś Jana Pawła II, jak to jest, kiedy on staje przed tymi milionami? A on powiedział: ja nie staję przed milionami, ja staję i mówię do konkretnego człowieka. I Siostra też opowiada o osobistym spotkaniu. Oczywiście, i przenikniętym mocą Bożą. Bo kiedy Ojciec Święty nas minął i już był kilka metrów bliżej ołtarza, usłyszał mój głos, ale nie widział, kto wołał, a od razu spojrzał w moje oczy. On nie mógł wiedzieć, że to ja wołałam. To zadziałała moc Ducha Świętego, która porusza i daje siłę. Spotykałam się z Ojcem Świętym jeszcze na placu Świętego Piotra, dwa

Mamy przepiękne dwa krzyże z tej deski. To są relikwie. One zapewniają nam przestrzeń, w której czujemy się chronieni od tego, co może nam spaść na głowę, a ksiądz Sopoćko wskazuje nam drogę.

Zrób wszystko, żeby choremu i jego rodzinie pomóc, daj to, co masz, po prostu daj wszystko. I wtedy jesteś obrazem Boga i ktoś, patrząc właśnie na ciebie, powie: dotknąłem Boga w Jego postaci ludzkiej.

Jak Siostra zapamiętała to jego spojrzenie? Było przenikające, pełne ufności, dotykało całego serca, po prostu całego serca. Niosę to jego głębokie spojrzenie. Później miałam jeszcze wiele innych spotkań z papieżem, ale to jego wołanie: „To się naprawdę módlcie!” było dla mnie czymś przeogromnym. I tak sobie myślę, że w encyklice o Miłosierdziu Bożym, która dla mnie jako siostry Jezusa Miłosiernego jest fundamentem, on mocno wypowiedział i przypomniał słowa: „kto Mnie widzi, widzi Ojca”. I to jest wołanie, żeby każdy człowiek, który się ze mną spotka, widział we mnie działanie mocy Boga, że to Bóg działa przez ludzi, i wtedy świat jest pełen miłosierdzia i spojrzenia pełnego miłości człowieka do człowieka. Piotr Dmitrowicz: Słucham tego i zaniemówiłem. To jest kolejny przykład, że my mówimy o naszym Janie Pawle II tak, jakby każdy z nas się z nim spotykał z osobna. To nie jest tak, że były miliony czy tysiące ludzi na spotkaniu, ale był on i ja. Chyba Wanda Półtawska zapytała

razy na audiencji ogólnej, na spotkaniach indywidualnych, a później było to wyjątkowe spotkanie, kiedy krzyczeliśmy na placu Świętego Piotra „Santo subito!”, patrząc na trumnę z ciałem Jana Pawła II. Święty, naprawdę święty, to nie podlegało żadnej dyskusji. A święty zawsze woła – prawda? – bądź też święty, bądź obrazem Chrystusa. Święty Jan Paweł II i święta Faustyna, i siła Ducha Świętego, ale też siła modlitwy Siostry i solidarności ludzkiej doprowadziły do tego, że dziś nastąpi uroczyste otwarcie hospicjum dla dzieci. I to się znowu bardzo mocno łączy z tym, co Jezus przekazał właśnie Faustynie: że miłosierdzie przemienia oblicze tej ziemi. Święty Jan Paweł II bardzo mocno też powiedział, że w miłosierdziu człowiek znajdzie szczęście, a świat pokój. Nie da się miłosierdzia oddzielić od postaci świętego Jana Pawła II. W encyklice o Miłosierdziu Bożym pojawia się postać miłosiernego Samarytanina. Kim jest ten miłosierny Samarytanin? On widzi leżącego przy drodze człowieka, któremu trzeba pomóc. I Ojciec Święty bardzo mocno pokazuje to, co wybrzmiewa z Ewangelii: zatrzymaj się, zauważ, zobacz, wsłuchaj się, pomóż, zaangażuj się. Miłosierny Samarytanin później oddaje tego po-

FOT. J. BREWCZYŃSKI

cze w domu rodzinnym wróciliśmy kiedyś z rodziną po pracy w polu i nastąpiła potężna salwa radości – dowiedzieliśmy się, że papieżem został Polak. Miałam wtedy kilkanaście lat. Później przez cały jego pontyfikat Pan Bóg splatał moje drogi z papieżem. Pamiętam, że kiedy byłam nowicjuszką, pojechałyśmy z siostrami na spotkanie z Ojcem Świętym do katedry szczecińskiej, wypełnionej po brzegi. To było spotkanie z osobami duchownymi, więc my jako nowicjuszki, dziewczyny, postawałyśmy jak się dało na oparciach ławek. Papież przechodził główną nawą i już nas minął. Wiadomo, każdy chciał go dotknąć, coś do niego powiedzieć… Papież już był trzy, cztery metry za nami, więc ja tylko krzyknęłam: – Ojcze Święty, my się modlimy za ciebie! I papież zatrzymał się, odwrócił, wśród tego tłumu spojrzał na mnie i zapytał: – A kto się za mnie modli? Więc ja podniosłam rękę i powiedziałam: – Siostry Jezusa Miłosiernego. A on spojrzał mi głęboko w oczy i mówi: – To się naprawdę módlcie, naprawdę módlcie! I mnie te słowa – już dziś świętego – Jana Pawła II bardzo mocno poruszyły: żeby wszystko, co czynimy, było naprawdę. I modlitwa, i miłosierdzie, wszystko. I później jego encyklika o Miłosierdziu Bożym przekierowała mnie na czyn miłosierdzia wobec chorych, wobec tych, którzy tego miłosierdzia potrzebują. Po prostu jest ona dla mnie mocą, siłą. I wiem, że właśnie w przestrzeni obcowania świętych on jest razem z nami.

Czyńmy wszystko naprawdę! po prostu daj wszystko. I wtedy jesteś obrazem Boga i ktoś, patrząc właśnie na ciebie, powie: dotknąłem Boga w jego postaci ludzkiej, bo ten człowiek był miłosierny, bo ta kobieta była miłosierna, bo ten lekarz, bo ta pielęgniarka… I tego ducha miłosiernego Samarytanina staram się w codzienności

miłosierdzie. Oczy, ręce, nogi, serce; za cenę przebitego serca, kiedy dajemy drugiemu człowiekowi – to jest miłosierdzie. Dzisiaj nastąpi otwarcie hospicjum. To jest koniec jakiejś drogi, ale też początek drogi chyba jeszcze trud-

KURIER WNET · STYCZEŃ 2O19

Kurier WNET nr 55, styczeń 2019: 11 stycznia 2019 r. zakończyła się zbiórka, w której słuchacze Radia WNET zebrali przez miesiąc 37 060 zł dla siostry Michaeli Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, na budowę hospicjum dla dzieci w Wilnie. Siostra Michaela jest założycielką i dyrektorką pierwszego takiego hospicjum na Litwie. Zostanie ono wybudo­ wane obok domu zakonnego, w którym przed wojną mieszkał bł. ks. Michał Sopoćko, spowiednik św. Siostry Faustyny Kowals­ kiej. Hospicjum stanie tuż obok widocznego na zdjęciu kościoła pw. Serca Jezusowego w Wilnie, zwanego zwyczajowo kościołem Wizytek na Rossie. Na zdjęciu: siostra Michaela Rak i Krzysztof Skowroński. FOT. LECH RUSTECKI

20

O S TAT N I A· S T R O N A

ściany ze wspaniałą panoramą Wilna. Nie wiem, kto był architektem, ale rzeczywiście w doskonały sposób zaprojektował to hospicjum. Jednak w momencie, kiedy pojawi się pierwszy pacjent, pojawią się tutaj pierwsze łzy… Pierwsi pacjenci już się pojawili, w ramach domowego hospicjum dziecięcego. A wczoraj wniosłam na rękach do tego budynku kilkuletnią dziewczynkę, która nie była w stanie wejść tutaj sama. Ona chciała zobaczyć wcześniej, jak to wygląda. Dzisiaj nasza Gabrysia będzie na uroczystościach, bladziutka, słabiutka, ale ona wie, że hospicjum jest dla niej, że będzie rehabilitacja, że otrzyma wszelką możliwą pomoc… Przy Gabrysi stoi jej mama; to jest ogromne wyzwanie. Gabrysia wczoraj się uśmiechała. Ona wie, że jest chora, że ją boli. Nie mogła iść, bo jest po operacji, cierpi na łamliwość kości. Powiedziała: jak tu pięknie! Położyła się na łóżku i tam nie było łez. Tam była dojrzała relacja do przestrzeni cierpienia i do drugiego człowieka. Od tej kilkuletniej dziewczynki my możemy się uczyć. PD: Możemy też uczyć się od Siostry. Musimy się przyznać, że myśmy z Krzysztofem wczoraj tak naprawdę zdezerterowali, bo chcieliśmy porozmawiać z tą dziewczynką, ale ja nie miałem odwagi. A Siostra się uśmiecha, promienieje… Nie wiem, skąd Siostra bierze taką siłę. To oni dają nam tę siłę. Ja nie umiem racjonalnie wytłumaczyć, jak to się dokonuje, ale kiedy przytulamy się razem, chorzy i zdrowi, to każdy czuje moc i siłę. KS: Byliśmy tutaj w momencie, kiedy nastąpiło pierwsze uderzenie kafara. I nic więcej nie było, nawet fundamentów, pierwsze prace się rozpoczynały – i nagle jest. Obserwujemy wiele budów, Siostro, w Rzeczpospolitej i innych miejscach, i te budowy mają swoje plany, inżynierów, wykonawców, a jednak często mają kłopoty, żeby ruszyć z miejsca. A Siostra już dokonała swego dzieła.

się chronieni od tego, co może nam spaść na głowę, a ksiądz Sopoćko wskazuje nam drogę. Jest naszym patronem, patronem naszej misji hospicyjnej. Jeszcze jest pusto, ale dzisiaj odbędzie się tutaj wielka uroczystość. Kto będzie na tej uroczystości? Lista jest zbyt długa, żeby wszystkich wymienić, ale na pewno będą osoby reprezentujące pana prezydenta Gitanasa Nausėdę, będzie jego małżonka – pierwsza dama, także przedstawiciele pana prezydenta Andrzeja Dudy i szczebla rządowego, i samorządowego, z Polski i z Litwy. Będą goście z placówek dyplomatycznych – niemieckiej, austriackiej, polskiej; po prostu wiele narodów, wiele ludzkich serc, ale pod jednym mianownikiem – serca pełnego miłości i miłosierdzia. PD: Będą też wszyscy – już są – którzy wspomagają hospicjum; reprezentacje z różnych miejsc Polski – uśmiechnięci ludzie, którzy witają się, rozmawiają, przytulają. Wszyscy przyjaciele tego miejsca. Tak, to są ci, którzy przyczynili się do tego, że dziś mamy poświęcenie i otwarcie budynku działu hospicjum dziecięcego. I Radio WNET też jest z nami, a przecież dzięki niemu tyle ludzi się o hospicjum dowiedziało i na konto hospicyjne wpłynęły pieniądze. Dziękuję. Hospicjum to dom, każdy może do niego przyjść. Czujcie się tutaj zawsze u siebie. Proszę jeszcze powiedzieć, jak Siostra odkryła swoje powołanie? Nie pamiętam dokładnie dnia, ale to był okres wakacyjny. Byłam na pieszej pielgrzymce do Częstochowy i kiedy wychodziłam po spotkaniu z Matką Boską Częstochowską, wiedziałam, że będę siostrą zakonną. Teraz przy­ pomniałam sobie, czym rozpoczynaliśmy rozmowę – cytatem: „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie”… I co jest przedziwne: kiedy my składamy śluby zakonne, dostajemy imię – tajemnicę i hasło życia. I ja w dniu ślubów zakon-

Ja proszę tych po drugiej stronie, którzy byli naszymi pacjentami, a już osiągnęli wieczność: pomóżcie nam! I kiedy to się zbiera w jedno – ci tu, na ziemi, i ci w niebie – można dokonać cudu. I hospicjum dziecięce to cud.

Historia jednego zdjęcia...

10 stycznia 2019 r. zakończyła się zbiórka, w której słuchacze Radia WNET zebrali przez miesiąc 36 000 zł dla siostry Michaeli Rak ze Zgromadze­ nia Sióstr Jezusa Miłosiernego, na budowę hospicjum dla dzieci w Wilnie. Siostra Michaela jest założycielką i dyrektorką pierwszego takiego hospicjum na Litwie. Zostanie ono wybudowane obok domu zakonnego, w którym przed wojną mieszkał bł. ks. Michał Sopoćko, spowiednik św. Faustyny Kowalskiej. Hospicjum stanie tuż obok widocznego na zdjęciu kościoła pw. Serca Jezusowego w Wilnie, zwanego zwyczajowo kościołem Wizytek na Rossie. Na zdjęciu: siostra Michaela Rak i Krzysztof Skowroński. Fot. Lech Rustecki

Półprawdy, fikcje, dezinformac je, fejki...

trzebującego pomocy człowieka pod opiekę innego człowieka i mówi: wracając, zapłacę. Czyli daje praktycznie wszystko, co niesie ze sobą – to, co ma w swojej ręce i co ma w swoim sercu. To jest właśnie miłosierdzie, które się przenosi także na przestrzeń hospicyjną. Zauważ, zatrzymaj się, pochyl, pomóż, zrób wszystko, żeby choremu i jego rodzinie pomóc, daj to, co masz,

Białorusi, w domu rodzinnym błogosławionego Michała Sopoćki. Co Siostra stamtąd przywiozła? Okno. Byłam bardzo poruszona, bo dom rodzinny błogosławionego księdza Michała Sopoćki jest teraz pustostanem w ruinie. Zobaczyłam wyłamane przez wiatr okno. Wystarczyło je po prostu zdjąć z jednego gwoździa i to okno z jedną, potłuczoną szybą przywiozłam. I tak po prostu poczułam, że ksiądz Sopoćko, dorastając do kapłaństwa i do świętości, przez to okno patrzył na przestrzeń świata, codzienności. Chciałabym, żeby patrzył symbolicznie przez to okno także na nas i na swoje ukochane Wilno. To okno wisi w dziale hospicjum dziecięcego. Wzięłam też deskę z dachu rodzinnego domu księdza Sopoćki. Dzisiaj, dzięki naszemu wolontariuszowi Staszkowi, mamy przepiękne dwa krzyże z tej deski. To są relikwie. One zapewniają nam przestrzeń, w której czujemy

To określenia, z którymi spotykamy się codziennie. Już nie relacjonuje się prawdy, tylko snuje narrację. Brniemy w dżunglę kłamstwa coraz głębiej. Specjaliści PR przygotowują pracowicie wytyczne dnia wpisane w aktualnie obowiązującą narrację. Politycy otrzymują wytyczne i jak pociągane za sznurki kukiełki powtarzają zawarte w nich tezy. Mają przy tym margines na inwencję własną, co chwilami daje kuriozalny efekt. Takie zaklinanie rzeczywistości byłoby śmieszne, gdyby nie było tak smutne. Na ekranach telewizorów przekrzykują się ludzie, na własną prośbę zredukowani do roli bocianiego dzioba klekoczącego bezustannie: PiS, PO, PO, PiS i czasami PSL lub Nowoczesna. Ta scena to nie coś wyjątkowego, to codzienna strawa telewizyjnych programów publicystycznych. W internecie nie dzieje się lepiej. W sieci jest jeszcze więcej kłamstwa, gdyż toczy się w niej regularna wojna informacyjna. Wewnętrzna i międzynarodowa, których uczestnicy są oszczędni z prawdą, za to obficie rozpowszechniają dezinformację i fejki. Ponieważ o kłamliwe elementy wojny informacyjnej spotykamy codziennie, warto przypomnieć, że dezinformacja może mieć wymiar strategiczny bądź taktyczny. Dezinformacja taktyczna trwa stosunkowo krótko i ma na celu wprowadzenie w błąd w jednej lub kilku zazębiających się kwestiach. Prowadzona jest raczej w skali miesięcy aniżeli lat. Dezinformacja strategiczna prowadzona jest przez kilka, a nawet przez dziesiątki lat. Przykładem może być sączone konsekwentnie od dziesięcioleci kłamstwo o „polskich obozach koncentracyjnych”. Zadaniem dezinformacji taktycznej jest blokowanie kanałów wzajemnego komunikowania się i w ten sposób sianie zamętu, rozbudzanie i podsycanie konfliktów oraz uniemożliwianie zbudowania platformy porozumienia. Dezinformacja taktyczna może być przy tym adresowana nie do całej opinii publicznej, ale do bardzo wąskiego jej segmentu – elity decyzyjnej – aby ta, jak pudło rezonansowe, manipulowała dalej całą społecznością. Zadaniem dezinformacji

strategicznej jest wytworzenie stereotypów myślowych utrudniających lub wręcz uniemożliwiających poprawną ocenę rzeczywistości. Strategiczna czy taktyczna, dezinformacja nie jest zazwyczaj spontaniczna. Najczęściej bywa metodycznie planowana i stanowi syntezę działań

potwierdzenia podsuniętej mu informacji fałszywej, weryfikuje ją na podstawie innych wiadomości fałszywych, uzyskanych z drugiego źródła znajdującego się pod kontrolą dezinformującego. Działania dezinformacyjne muszą mieć przy tym jasno określony cel. Nie wolno prowadzić dezinformacji

– bezpośrednia, kapitałowa lub administracyjna, – pośrednia, poprzez agentów wpływu świadomie wprowadzonych do redakcji albo zwerbowanych spośród personelu redakcyjnego. Najskuteczniejszy jest jednak strach przed konsekwencjami ujaw-

się z całymi grupami ludzi. Natomiast przekonującą, chociaż fałszywą zawartość fejków umożliwiają łatwo dostępne technologie szybkiego wyszukiwania i przetwarzania obrazu. Obrazy są bowiem najlepszym „paliwem” dla fejków Widać to w informacyjnej chmurze otaczającej francuski ruch protesta-

to autentyczne zdjęcia wykonane podczas protestów, we Francji, tyle tylko, że cztery zostały wykonane przez fotoreporterów AFP oraz Cnews i zostały rozpowszechnione przez te redakcje, a nie ocenzurowane i usunięte z serwisu. „Przesunięty w okolicznościach” został natomiast filmik ukazujący przejeżdżających otwartym samochodem żołnierzy w żółtych kamizelkach. Miał stanowić świadectwo poparcia dla protestu, ale... samochód miał belgijski numer rejestracyjny. Jeden telefon do rzecznika prasowego resortu obrony w Brukseli wystarczył, aby ustalić, że regulaminy wojsk belgijskich nakazują, aby podczas transportu samochodami żołnierze mieli na sobie odblaskowe kamizelki. Do takich autentycznych, ale „przesuniętych” obrazów dochodzą jeszcze ordynarne fałszywki obrazu, chociaż czasami sprytnie wykonane. Wrzucony 24 listopada do sieci filmik przedstawiał umundurowanego policjanta apelującego do kolegów o przyłączenie się do demonstrantów. Filmik uzyskał w ciągu kilkunastu dni 3,6 miliona wyświetleń i prawie 250 000 przesłań dalej. Po analizie okazało się, że insygnia i odznaki na mundurze nie odpowiadają wiekowi „policjanta”. Bohater filmiku był zbyt młody i ewidentnie został przebrany, przy czym „kostiumolog” nie miał koniecznej wiedzy. Dziennikarze agencji France Presse nie ustalali, kto wrzucił spreparowane zdjęcia i filmiki do sieci. Autorzy fejków mogli być różni. Od popierających protest, którzy chcieli w ten sposób podgrzać atmosferę i skłonić ludzi do szerszego udziału w demonstracjach, przez pełnych dobrej woli sympatyków Żółtych Kamizelek, którzy publikowali obrazy „ku pokrzepieniu serc”, po profesjonalistów służb wywiadowczych zainteresowanych sianiem zamętu politycznego we Francji. Celem dziennikarskiej analizy było uzmysłowienie użytkownikom sieci, jak bardzo przekonujące mogą być naładowane emocjami fejki i jak ostrożnie należy je traktować. A tak zupełnie na marginesie. Od dnia zburzenia Bastylii 14 lipca 1789 roku francuska ulica obaliła 3 monarchów, dwóch cesarzy, przygarść prezydentów oraz znowelizowała 15 konstytucji. K

wszczepić właśnie w misję hospicyjną: niejszej, choć droga do wybudowaŻyjemy w cywilizacji kłamstwa. „Kłamstwo jest wtłaczane w umysły ludzkie jako prawda być przy pomocy najordynarniejszych i pod wysokim ciśnieniem... w którym jesteże nie możemy zamknięci, głu- metod nia tego miejsca, Całe narody wytresowano już w przyjmowaniu kłamstwa za prawdę...” – notował Andrzej Bobkowski w swym dzienniku Szkice piórkiem. Bardziej barwnie opisałtrudna. si i niezdolni do pochylenia się nad śmy, była bardzo wszechobecność kłamstwa we współczesnym świecie brytyjski dziennikarz Brian „żyjemy w środku dżungli kłamstwa. Fałsz zwisa z każdej gałęzi. Półprawdy czyjąś biedą.King: To się łączy. Ewangelia, Tak, ja też przenoszę to w przestrzeń i fikcje czają się w poszyciu jak jadowite węże kąsające nieostrożnych”. święty Jan Paweł II i wołanie Jezusa drogi życia. Ona może będzie prosta, Dezinformacja i fejki o to, żebyśmy dziś byli miłosierni –Rafał i to może pod górę, może w dół, może z zaBrzeski przypomniała święta Faustyna i błogo- krętami, ale to jest droga życia naszych sławiony ksiądz Michał Sopoćko. Tu, pacjentów, prawda? Hospicjum dla w tym miejscu został namalowany ten dorosłych już posługuje. Już tysiące obraz, który wprost mówi, czym jest osób tu, w Wilnie, otrzymały pomoc. wywiadu i kontrwywiadu. Pierwszy zbiera informacje o przeciwniku i podsuwa dezinformację własną, drugi penetruje służbę wywiadowczą i aparat władzy nieprzyjaciela i sprawdza, czy i w jakim zakresie dezinformacja została „połknięta” i przyjęta za pewnik. To z kolei umożliwia kontynuowanie operacji lub korygowanie kolejnych podsuwanych dezinformacji wytwarzających w sumie u przeciwnika fałszywy obraz rzeczywistości. Podstawowa zasada brzmi: przeciwnika można skutecznie wprowadzić w błąd jedynie wówczas, kiedy podsuwana dezinformacja jest oparta na wiedzy, jaką on już posiada. Stąd tak istotne dla powodzenia dezinformacji jest rozpoznanie przeciwnika i jego sposobu myślenia. Podstawowym warunkiem powodzenia w prowadzeniu strategicznych działań dezinformacyjnych jest wgląd w realne plany przeciwnika oraz znajomość jego obaw i rozterek. A taką wiedzę można osiągnąć przede wszystkim dzięki własnej agenturze w jego obozie lub dzięki dekryptażowi jego tajnej korespondencji. Ideałem działań dezinformacyjnych jest doprowadzenie do sytuacji, kiedy przeciwnik, szukając

dla dezinformacji. Nie wolno kłamać, nie znając prawdy, bowiem skuteczność dezinformacji zależy nie od tego, co przeciwnik pomyśli, ale od tego, co zrobi. Chodzi o to żeby zrobił coś konkretnego, zgodnego z planami dezinformującego.

nienia szerszemu ogółowi informacji prawdziwej. Strach przed odpowiedzialnością prawną, administracyjną, profesjonalną (ostracyzm) lub towarzyską (obciach). Strach prowadzi do spontanicznej zmowy milczenia i ugruntowania dezinformacji jako

Skuteczność dezinformacji zależy nie od tego, co przeciwnik pomyśli, ale od tego, co zrobi. Chodzi o to, żeby zrobił coś konkretnego, zgodnego z planami dez­ informującego.

Skuteczną dezinformację umożliwiają: – ignorancja z wyboru, czyli niechęć do ustalenia prawdy, – łatwowierność płynąca z odruchowej niechęci do samokrytyki, – tendencja do oceniania innych wedle własnej miary, – skłonność do niedawania wiary złym wiadomościom, do powątpiewania w „czarne scenariusze” oraz do upatrywania „teorii spiskowych”. Lenin radził Dzierżyńskiemu: „mów im to, czego chcą słuchać”. Skuteczne utrzymywanie dezinformacji w zbiorowej świadomości odbiorców daje kontrola nad mediami:

prawdy w świadomości zbiorowej całych środowisk i społeczeństw.

Dezinformacja jako element zarządzania postrzeganiem Fejki to fałszywki krótkoterminowe – „jętki jednodniówki”, ale o dużym ładunku emocjonalnym. Fejki to narzędzie w zarządzania emocjami. To produkt zmian technologicznych w społecznym komunikowaniu się, prowadzących do powszechności mediów społecznościowych obecnych w sieci internetu. Sieć daje możliwość łatwego i szybkiego komunikowania

cyjny Żółtych Kamizelek, w której obok dramatycznych obrazów prawdziwych pojawiły się obrazy autentyczne, ale „przesunięte w czasie” oraz „przesunięte w przestrzeni”. Można też mówić o obrazach prawdziwych, ale „przesuniętych w okolicznościach”. Dziennikarze Agence France Presse zadali sobie trud przeanalizowania obrazów, które pojawiły się w sieci po listopadowych demonstracjach Żółtych Kamizelek. W sobotę 24 listopada pojawiło się zdjęcie żandarma trzymającego kartkę z napisem „nie odpuszczajcie”. Zdjęcie było autentyczne, tyle że „przesunięte w czasie”, bowiem zostało wykonane przed paryską katedrą Notre Dame 21 października 2016 roku. Zestaw 7 dramatycznych zdjęć pobitych i poranionych demonstrantów opublikowany na Facebooku 20 listopada rano opatrzono stwierdzeniem, że media głównego nurtu zamiotły te fotki pod dywan. Do południa 30 listopada zestaw ten został podany dalej 140 000 razy i komentowany był ponad 800 razy. Po weryfikacji przez AFP okazało się, że dwa zdjęcia pobitych to obrazy autentyczne, ale „przesunięte w przestrzeni”, bowiem pochodzą z manifestacji w Hiszpanii. Pięć innych

To obcowanie świętych. W poczuciu własnej słabości czy niemocy – bo mieliśmy przeróżne problemy, także administracyjne – ja wołam tych po drugiej stronie, naszych świętych. Świętego Jana Pawła II, naszego błogosławionego Michała Sopoćkę, świętą Faustynę, świętych męczenników… Mówię: błagam, pomóżcie nam! Mało tego, ja proszę tych po drugiej stronie, którzy byli naszymi pacjentami, a już osiągnęli wieczność: pomóżcie nam! I kiedy to się zbiera w jedno – ci tu, na ziemi, i ci w niebie – można dokonać cudu. I hospicjum dziecięce to cud. A Siostra jest właściwie wszędzie. Była Siostra między innymi na

nych dostałam: siostra Maria Michaela od Matki Boskiej Ostrobramskiej. I hasło życiowe: „Pod Twoją obronę uciekamy się”. To jest hasło wypisane właśnie na Ostrej Bramie tutaj, w Wilnie. To Pan Bóg mnie tu skierował, ja sobie tego nie zaplanowałam, to jest zgoda na wolę Bożą. To, czego chciałam w życiu, Pan Bóg mi dał właśnie tutaj, dając wielką rodzinę hospicyjną. To było serce nauczania świętego Jana Pawła II i każdego kolejnego następcy świętego Piotra, bo to jest nauczanie Jezusa Chrystusa. Serdecznie dziękujemy za rozmowę. Dziękuję bardzo, niech Bóg Państwa błogosławi. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

Krzysztof Skowroński: Panie Profesorze, porozmawiajmy o świętym Janie Pawle II. Rok 1978. Wybór papieża Polaka. Jak Pan to przyjął? To było wydarzenie obiecujące coś bardzo nowego. Nie tylko w obrębie wartości i działalności duchowej. Religijne, ale i polityczne. Jan Paweł II nie był jeszcze Janem Pawłem Drugim. Był kardynałem. Był już znanym ze swojej postawy jako człowiek głęboko religijny, a jednocześnie humanista, z przeszłością aktorską i rozumieniem sztuki teatralnej. Gdy już zaczął swoją działalność jako duszpasterz wszechświatowy, bardzo się wyróżniał. Pamiętam jego inauguracyjne wystąpienie na placu św. Piotra. Oczywiście nie było mnie tam, ale to było przekazywane przez media – jak zwrócił się do wierzących: „Nie bójcie się!”. To słowa Chrystusa. Ale potem można było się domyślić, jak to wyszło paradoksalnie. Bo tak jak rozumiem, Chrystus mówił: Nie bójcie się, że was jest mało! Pokonacie świat! A gdy Jan Paweł II zwrócił się z tymi słowami, chyba miał na myśli ludzi uciemiężonych przez komunizm, którzy byli przyzwyczajeni do życia w bojaźni, że są śledzeni, mogą zostać ukarani nie wiadomo za co. A powiedział tak – nie mogę go zapytać, więc interpretuję – powiedział, żeby nie zwracać uwagi na to, że nas straszą. Bądźcie sobą w swojej godności człowieczej i chrześcijańskiej. Bądźcie ponad wszelkie prześladowania i pogróżki. Wracając do tego, że to słowo było zwrócone do niewielkiego grona uczniów: okazało się, że nie ma się czego bać, gdy są was miliony. Niech oni się boją! To wkrótce stało się też rzeczywistością na Litwie, gdy powstał ruch wyzwoleńczy Sajudis. Też na początku był straszony: jesteście przeciwko władzy sowieckiej, jesteście wrogami narodu, wrogami prawicy. Ale gdy ludzie przestali się bać, to już było zwycięstwo. Już była wolność. Jeszcze nie polityczna, ale już duchowa. I to było decydujące. Bo najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości. Czyli wiąże Pan to „Nie lękajcie się” z wyzwoleniem duchowym? Tak, tak! „Nie lękajcie się”. Nie lękajcie się, bo z wami jest prawda i Bóg. I nie bójcie się, że jest was pozornie niewielu. Was będzie bardzo wielu. I tak się stało. W jaki sposób docierały do Pana informacje z placu Świętego Piotra w czasach sowieckich, kiedy Litwa nie była wolna? Nie tak łatwo. Przez różne „zakazane” radia, przez radio watykańskie. Mieliśmy i litewski przekaz z Watykanu. Pracował tam Lozoraitis, brat przyszłego ambasadora i kandydata na prezydenta. Była też informacja z drugiego obiegu, kolportowana przeważnie z Polski. Nawet trochę w tym uczestniczyłem, bo podróżowałem do Polski w celach naukowych. Pracowałem tam w bibliotekach, w archiwach, miałem sporo dawnych i nowych przyjaciół wśród Polaków. I pewnego razu ktoś poprosił mnie, abym przewiózł i przekazał proboszczowi w Turgielach druki dotyczą-

PRZESŁANIE DLA LITWY chrześcijaństwa – że ludzie to bracia. A nie podzieleni przez sztuczne granice i politycznie, i ideologicznie – co w zasadzie jest głupstwem w porównaniu z fundamentalnymi wartościami i sensem istnienia ludzkości na tej planecie. Ta pierwsza pielgrzymka spowodowała, że kilka miesięcy później w Polsce wybuchła Solidarność. Jak to wpływało na to, co się działo wtedy na Litwie? Oczywiście obserwowaliśmy pojawienie się Solidarności z dużą nadzieją, że nadchodzą wreszcie znaczące zmiany społeczne i polityczne. I żeby tylko dał Bóg powodzenie, aby ich nie

Piotr Dmitrowicz: Tuż po wyborze Jan Paweł wysłał jedną ze swoich piusek właśnie do Wilna. A w 1979 roku, kiedy przyjechał do Polski z pierwszą pielgrzymką, mówił w Gnieźnie o tym, że Europa Środkowo-Wschodnia stanowi ważne płuco Europy i jest fundamentem chrześcijaństwa. Powiedział wtedy: „Pozdrawiam braci Litwinów”. Czy to było ważne? Czy trafiało wtedy do Was tutaj? Oczywiście, że trafiało. Odczuwaliśmy, że dzieje się coś innego, nowego. W rozumieniu dnia dzisiejszego i jutrzejszego. Że ten układ, ten nie tylko polityczny, ale i duchowy podział Europy, podział ludzi – ma zginąć, ma odejść. Ma być inaczej. A jak inaczej? Inaczej w duchu

– a była to w ogóle pierwsza pielgrzymka papieska wszech czasów – zażądał, aby w programie znalazła się wizyta na Górze Krzyży. I modlił się tam. Jest tam dotychczas zachowana kaplica, gdzie Papież odprawił Mszę Świętą. KS: Wróćmy do pierwszego spotkania Pana Profesora z Janem Pawłem II. Jakie odniósł Pan wrażenie z tego osobistego spotkania? Jakie słowa padły? Okoliczność była specjalna. To była kanonizacja wspólnego świętego Polski i Litwy, ojca Rafała Kalinowskiego, powstańca i sybiraka, a potem karmelity bosego. I gdy Jan Paweł II go kanonizo-

mężowie stanu, czy był jakiś bardziej osobisty moment tej rozmowy? Cała rozmowa była prosta i serdeczna. Nie wiem, czy występowaliśmy w roli mężów stanu. Rozmawialiśmy jak ludzie, którzy mają w dużym stopniu wspólne pojęcia o aktualnej i historycznej sytuacji w Europie. Czas był przełomowy. I Bóg wie, co mogło jeszcze z tego wyjść. To i troska była wspólna, i chęć lepszego poznania, bo on pytał mnie o Rosję. I miałem być trochę jakby ekspertem, powiedzieć, co myślę, co wiem o nastrojach i o tym, co może się tam stać. Niepokoił się sytuacją w Rosji. Także o to, czy dojdzie do pojednania

Jan Paweł II

niezapomniany, najważniejszy, swój

Prof. Vytautas Landsbergis, były prezydent Litwy, opowiada Krzysztofowi Skowrońskiemu i Pawłowi Dmitrowiczowi swoje wspomnienia o Janie Pawle II. zahamowano siłą. Ale już niemożliwe było zatrzymanie tego ducha wolności i zarazem godności. Bo człowiek chciał być człowiekiem, a nie jakimś tam pańszczyźnianym niewolnikiem. KS: Ale diabeł nie spał w 1981. Trzynastego maja był zamach, próba zabójstwa Ojca Świętego. Jak Pan się dowiedział o zamachu i jak Pan zareagował na tę wiadomość? Myślę, że i dla mnie, dla wielu na Litwie było zupełnie jasne, kto to zrobił i po co. Jan Paweł II był takim „sztandarem” nowego rozumienia człowieczeństwa i kultury. I tego, czym jest wolność. A to było absolutnie przeciwne dyktaturze komuny.

Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to się dzieje dziś, wpływa na jutro. I to czego on dokonał, to były kroki dziejowe. Także wobec Litwy. ce słynnego orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich. Nie tylko je przewiozłem i przekazałem, ale przeczytałem. To było wzruszające w sensie idei, przymierza i pojednania. Dobre i w dobrym duchu chrześcijańskim i braterskim. Bo chrześcijaństwo to braterstwo.

byłem wtedy przewodniczącym Ruchu Wyzwoleńczego i Parlamentu, i głową państwa. Ale tak się stało, że Sowieci urządzili nam zbrojną prowokację przy parlamencie. Nie było wiadomo, co się wydarzy jutrzejszego dnia i nie mogłem wyjechać z Litwy. Koledzy pojechali, moja żona była w Polsce. Przyjaciele Polacy zorganizowali spotkanie Papieża z moją żoną. On przekazał przez nią błogosławieństwo dla mnie. Ona to pamięta. Mam zdjęcie. Ale nie mogłem osobiście pojechać, bo musiałem pozostać tu, w parlamencie, przed ewentualnym atakiem sowieckim. Na ogłoszenie przez nas niepodległości Jan Paweł II zareagował w bardzo

FOT. J. BREWCZYŃSKI

14

PD: Panie Profesorze, powiedział Pan, że było wiadomo, kto stoi za zamachem… To się rozumiało samo przez się. Po co? Dlaczego? Kto go nienawidził? Wiadomo, kto. Ten ideologiczny wróg. Stalin chyba zapytał, ile dywizji ma papież? Jeżeli nie ma wielu dywizji zbrojnych, to nie ma sił. Tymczasem jest odwrotnie. Ma znacznie większą siłę. Duchową siłę w sercach ludzi. Ta siła jest też na Litwie. Poszliśmy drogą wolności i zwyciężyliśmy. Bez czołgów. Bez armii zbrojnej. Ale poczuliśmy się uzbrojeni przez tę siłę wiary i wolności. KS: Kiedy Pan poznał osobiście Jana Pawła II? Podczas mojej wizyty we Włoszech, w Watykanie. Wcześniej była szansa na spotkanie w Łomży, gdy Jan Paweł II odwiedzał Polskę i chciał znaleźć się jak najbliżej Litwy. Na to spotkanie przyjechała wielka pielgrzymka z Litwy, łącznie z politykami. Ja też miałem tam być. Zaplanowano spotkanie z Papieżem, także moje, ponieważ

swoisty sposób. Oczywiście błogosławił nam z placu Świętego Piotra, ale i przekazał przez kogoś kartkę z pozdrowieniem przy okazji świąt wielkanocnych. Mam tę kartkę do dziś. W tym samym czasie dostaliśmy depeszę od Gorbaczowa. Taką ultymatywną depeszę, że mamy się podporządkować konstytucji sowieckiej i ponownie poddać się pod władzę Moskwy albo będzie z nami bardzo źle. A z drugiego kierunku, z Rzymu, przychodzi nie depesza, tylko kartka z życzeniami od Jana Pawła II. Z pozdrowieniem. PD: Skoro mówimy o tych pozdrowieniach i o wsparciu, chciałbym wrócić do roku 1987. Dwudziesty ósmy czerwca. Rocznica sześćsetlecia Litwy. Papież bardzo chciał przyjechać. Nie przyjechał, ale wysłał piękny list. Czy dodało Wam sił, kiedy Papież przypomniał całą, piękną historię Litwy? Litwy włączonej w Europę? Oczywiście. Przesłanie Papieża nie było drukowane w komunistycznej prasie, ale było czytane w kościołach przez księży. Trafiało do społeczeństwa za pośrednictwem wierzących. Cały czas był taki rezonans. Co się dzieje na Litwie? Jak reaguje Stolica Apostolska i Jan Paweł II? I jak my to tutaj odczuwamy? Tak też było z zamachem na życie Papieża. Nikt nie przykazał ludziom, by stawiali krzyże wdzięczności Bogu za to, że uratował nam Papieża. A na Litwie stawiano. Na Górze Krzyży przy Szawlach, gdzie są tysiące krzyży, stoi też słynny krzyż dziękczynienia Bogu za uratowanie Papieża. Posłałem mu zdjęcie tego krzyża. Byłem tylko fotografem-amatorem, zrobiłem zdjęcie dla siebie, a potem, gdy mój przyjaciel Krzysztof Droba jechał do Rzymu i powiedział, że może będzie na audiencji, zobaczy Papieża, to przekazałem mu tę fotkę. Spróbuj, przekaż – i przekazał. Nie wiem, czy dzięki temu, czy już wcześniej, ale Papież znał Górę Krzyży na Litwie. Wiedział, jakim jest symbolem wiary, nawet za komuny. Niezłomny symbol niezłomnej wiary. Bo te krzyże niszczono, a ludzie je stawiali od nowa… Stawiali od nowa. I Papież to miał głęboko w sercu. Dlatego podczas pierwszej jego pielgrzymki na Litwę

wał, na pewno miał świadomość, że ten wspólny święty dla Litwy i Polski będzie działał na rzecz pojednania. I naszych narodów, i chrześcijan obojga narodów. Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to, co się dzieje dziś, wpływa na jutro. I to, czego on dokonał, ma rangę dziejową. Także wobec Litwy. Z okazji kanonizacji Rafała Kalinowskiego byłem z delegacją litewską w Watykanie. Byliśmy zaproszeni my – delegacja państwowa Litwy – i delegacja państwowa z Polski. Z jednej strony był Lech Wałęsa, z drugiej strony Landsbergis. Tam wydarzyło się coś ciekawego, bo Wałęsa nie bardzo chciał mi podać rękę, ale to drobiazg. Za to otoczenie Wałęsy było bardzo przychylne i dzięki temu ten incydent nie zakłócił Mszy Świętej. Potem zresztą mieliśmy z Wałęsą dobre stosunki. Następnego dnia spotkałem się z Janem Pawłem II podczas wizyty oficjalnej. Byliśmy we dwóch, nie potrzebowaliśmy tłumacza, ponieważ mogę rozmawiać po polsku. Rozmowa była bardzo serdeczna, mówiliśmy o sytuacji duchowej, politycznej, nawet i ekonomicznej na Litwie. Także o perspektywach na uregulowanie stosunków z Rosją, bo to był rok 1991 i Związek Radziecki już się kończył, przychodziły nowe czasy. A Papież był bardzo zatroskany o cały wschód Europy, łącznie z Litwą. My już byliśmy niepodległym państwem z własnej woli i decyzji, uznanym przez państwa demokratyczne; nawet Rosja już się z tym pogodziła. Ale wciąż panowała jeszcze duża niepewność, co może stać się jutro. Dokonywały się jakieś przewroty w Moskwie, nie było wiadomo, co będzie z Jelcynem i tak dalej. Jan Paweł II był zatroskany o losy Litwy. Pytał, jak może nas wesprzeć. Poruszaliśmy nawet takie praktyczne sprawy, jak wyznaczenie nowego arcybiskupa wileńskiego, bo Jan Paweł II dokonał historycznej decyzji zjednania decyzji wileńskiej z Litwą, co było rozbite podczas tej awantury międzywojennej Litwy Środkowej i tak dalej. PD: Czy Pan i Jan Paweł II rozmawialiście tylko jako dwaj wybitni

chrześcijan po obydwu stronach. Wiadomo, że Rosja – ta prawosławna Rosja – nie chciała Papieża widzieć. Dojechał do Ukrainy, gdzie był zresztą bardzo kochany. Ale do Rosji nie dotarł. To było też jego troską… Rosja, co tam się stanie?

zanim komuniści powrócili do władzy. A potem to płynnie przeszło w organizację tej właśnie wizyty. I podczas wizyty też miałem okazję spotkać się na krótko z Papieżem. I przyjąłem komunię z jego rąk. Widziałem się z nim także podczas jego wizyty w Parlamencie. Przechodził przez Parlament i błogosławił zebranych. Z jednej strony stała ta nasza narodowa, chrześcijańska opozycja i ludzie z administracji i obsługi. Wiele kobiet przyszło z dziećmi, aby Papież pobłogosławił ich dzieci. On to robił, a z drugiej strony stały aktualne władze. Gdy Papież przechodził i nasza strona uklękła, ci z lewicy nie klękali. Nie klękali. Gdyby ktoś to filmował, byłoby widoczne, jak Litwa jest podzielona. I z jakiego powodu. A potem skierował się do pokojów prezydenckich, do prezydenta Brazauskasa (wtedy jeszcze nie mieliśmy oddzielnego budynku prezydentury). I zaczął wchodzić po schodach, a wtedy ktoś z moich przyjaciół coś krzyknął. I Papież spojrzał w tę stronę, zobaczył mnie, rozpoznał i zawrócił. Wrócił do mnie i serdecznie pozdrowił. Tak, że pokazał, że jesteśmy sobie bliscy. Że myśmy się już wcześniej poznali. Chyba nie miałem więcej okazji spotkać się z Papieżem. Ale on zawsze jest ze mną. Zawsze, gdy myślę o wydarzeniach tych lat, spotkania z Janem Pawłem II należą do najbardziej znaczących. Niezapomnianych. Ważniejszych niż z np. Bushem. Bo nie chodziło tylko o rozmowy i ich tematykę, bardzo zresztą istotną. Ale o kontakt, poczucie wspólnoty poglądów. I może nawet sympatię. Miały rangę głęboko osobistą. Podczas pielgrzymek po świecie Jan Paweł II pozostawiał w każdym miejscu jakieś przesłanie. W Polsce „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi, tej Ziemi”. Jakie przesłanie pozostawił na Litwie? Bardzo znaczące dla nas było, gdy zstąpił z samolotu i ucałował ziemię litewską. Znane było jego powiedzenie, że Litwa jest głęboko w jego sercu. Jako specjalny kraj, nie jeden z wielu. Rozumieliśmy te słowa jako istotne, serdeczne, bardzo szczerze powiedziane. Nie kurtuazyjne tylko, żeby zrobić przyjemność gospodarzom. Drugi kwietnia 2005 roku. Jan Paweł II umiera. Jest czas beatyfikacji, czas świętości. Jak z testamentem Jana Pawła II radzi sobie współczesna Litwa? Mam teraz o czym myśleć. O co chodzi? Taki generalny testament braterstwa i współczucia, empatii ludzi do ludzi to jest jedno. Czy zostawił ja-

Odszedł ojciec, naprawdę ojciec, dla wszystkich. To była i strata, i zjednoczenie, pojednanie w tej stracie. Poczuliśmy, że wszyscy odnieśliśmy stratę i znów staliśmy się braćmi. Bo straciliśmy ojca. Ale przede wszystkim rozmawialiśmy o Litwie. Miał specjalne uczucie do Litwy. Mieliśmy tu informacje, że jego babcia była Litwinką. Nie chcieliśmy tego podkreślać, aby nie mówiono, że kochamy Papieża z tego powodu. Kochamy go jako wielkiego chrześcijanina i naszego ojca, a nie z powodu babci. KS: Jan Paweł II miał wielką charyzmę. Czy odczuł Pan tę charyzmę? Oczywiście. Dotychczas pamiętam naszą rozmowę. Gdy ktoś mnie pyta o ludzi, których spotkałem w życiu, to na pierwszym miejscu jest Papież Jan Paweł II. Był to człowiek i niezwykły, i bardzo prosty. Taki swój. Z którym jest bardzo dobrze. Jest rok 1993. Pielgrzymka świętego Jana Pawła II na Litwę i do krajów bałtyckich… Ta pielgrzymka miała kilka momentów specjalnych dla mnie, które pozostały mi w pamięci. Już byliśmy po przegranych wyborach. Ja i moja partia, moje grono polityków, znaleźliśmy się w opozycji. Władzę przejmowali znów ekskomuniści. Byłem jeszcze w kierownictwie państwa i organizowaliśmy tę wizytę. Trzeba było w Wilnie przeznaczyć budynek na nuncjaturę, akceptowany przez Watykan. Wcześniej nie mieliśmy świadomości tego, że Papież nie może zatrzymać się w hotelu, choćby i państwowym. Powinien przyjechać do własnego domu, a takim jest nuncjatura. I zorganizowania nuncjatury mieliśmy dokonać jeszcze

kieś specjalne przesłanie, gdy umierał? Mam wszystko przed oczami, bo byłem na pogrzebie. Pojechało kilka osób z Litwy – duchowni, dygnitarze. Byłem wtedy w opozycji, ale pojechałem z kilkoma kolegami, aby być obecnym. Aby dać wyraz szacunku i miłości do niego, kiedy już odszedł. Panowało wyraźne porozumienie i poczucie, że odszedł człowiek bardzo znaczący dla wszystkich. Nie w sensie: prezydent albo król. Ktoś zupełnie inny. Dla nas – swój. Prawie krewny, duchowy krewny. Ojciec, naprawdę ojciec, dla wszystkich. To była i strata, i zjednoczenie, pojednanie w tej stracie. Poczuliśmy, że odnieśliśmy stratę wszyscy i znów staliśmy się braćmi. Bo straciliśmy ojca. Panie Profesorze, bardzo serdecznie dziękujemy za rozmowę. Za przyjęcie w domu, w gabinecie, gdzie stoi fortepian, na którym Pan czasami gra… Czasami, ale bardzo rzadko, bo nie mam czasu. Im dalej, tym mniej mam czasu dla siebie. Gdybym grał, to dla siebie, ale dla siebie czasu nie mam. Ciągle są jakieś plany, zadania do wykonania. Terminy, których trzeba dotrzymać. Lada dzień wyjdzie moja książka, nad którą pracowałem kilka dziesięcioleci. To książka o mojej matce. W tych dniach ukaże się na targach książki w Wilnie. Czekamy na polskie tłumaczenie. Wszystkiego dobrego, Panie Profesorze. Bardzo dziękuję. K


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

15

INTERWENC JE

Ł

trwało, bo przecież w sądzie trwa to zwykle latami. A więc pieniądze są. Niektórzy, załamani i zdesperowani, zgodzili się na takie rozwiązanie. Muszą przecież budować nowe domy, inwestować w ziemię. Tak czy owak, proceder to paskudny.

Mizerota władzy

ł złoty róg. ia m w ó e ż emu dla ński drwił, z ia js p ie s n y ż a W . jw ń lęczał ucze najmądrzejszemu i na stolicy. Przecież ś j e w o k z s e m Orz zecież zyży w Nad Chame ją chłopa. Czyżby? Pr nik na placu Trzech Kr iągając samogłosek. m ec nu Ale dziś sza postawiono piękny po uż po miejsku. Nie prz .J li, tych, co z ro ak mówi. Nawet ładnie t PSL mówi…

a m a Na ch zczyński Stefan Trus

bezkarnie buduje na czyimś? Gdzie są – jakieś tam w końcu nominalne – władze? Dlaczego nie interesuje ich los obywatela, który ich wybrał, któremu winni służyć? W biurze-baraku Pana Adama dwie kobiety obsługują ruch kilkudziesięciu wielkich ciężarowych samochodów. Tu też pracuje szef. Po kilkanaście godzin dziennie. I dlatego firma ma rzeczywiście efekty ekonomiczne. Zdalnie sterowani urzędnicy na pań-

wszystko to pójdzie w diabły, ponieważ jakiś urzędas tak to sobie wymyślił. Niech tym się zajmuje pan prokurator albo CBA. Ja uprzejmie proszę i donoszę. Ale nie na ucho władzy, a tak, jak to powinien robić dziennikarz – w gazecie (w dodatku największej, przynajmniej gabarytowo), w „Kurierze WNET”. Rugi płońskie być może są podobne jak w wielu innych miejscach Polski. Opowiada mi kolega dziennikarz (dobry i mądry, sprawdzający informacje) z Gdańska, że tam wyrzucili

Jak to się dzieje, że ktoś bezkarnie buduje na czyimś? Gdzie są – jakieś tam w końcu nominalne – władze? Dlaczego nie interesuje ich los obywatela, który ich wybrał, któremu winni służyć?

Szczątki rycerza Pan Adam Stańczak za to, czego się dorobił ciężką, kilkudziesięcioletnią pracą, mógłby wystawić nie kompanię, ale pułk ochroniarzy – żołnierzy. Walczył o zmiany w Polsce, angażował się w demokratyczne kampanie. Pisał, apelował, protestował. Oczywiście nigdy przeciwko rozbudowywaniu sieci dróg – to konieczność i szansa przyspieszenia rozwoju. Tak mówi nadal. Jest właścicielem kilkudziesięciu potężnych samochodów transportowych, plantatorem i eksporterem. Jak i inni rolnicy, produkuje buraki, ziemniaki. Walczy z suszą o uprawy. Chce tych dróg. Oczekuje jednak traktowania po obywatelsku, po ludzku. Niestety bez uprzedzenia, zapytania o zgodę archeolodzy kopią mu na prywatnym polu, bo jest domniemanie, że tu pod ziemią mogą znajdować szczątki rycerskie sprzed kilkuset lat. Gdzieś ktoś to odkrył, wertując stare kroniki. I aby zdążyć z pracami archeologicznymi przed spychaczami i maszynami z asfaltem, wykonuje się w tajemnicy odkrywki. Znaleziono w końcu coś w tym Ćwiklinku czy nie – nie wiadomo. Może tylko zmarnowano pieniądze na poszukiwania. I dlaczego robi się to w tajemnicy, nie zawiadamiając o podjęciu robót? Nie informując nawet, gdy są one realizowane. Przecież ta ziemia należy ciągle do pana Adama Stańczaka! Ale mniejsza o przerdzewiałą zbroję. Co będzie z gospodarstwem, z firmą? Specustawa nie daje prawa do zawłaszczania ziemi i obiektów bez wpisów do ksiąg notarialnych, umów, wreszcie – nie likwiduje prawa do odszkodowań. Jak to się dzieje, że ktoś

stwowym wikcie oczywiście zarabiają mniej. Być może dlatego ich stosunek do czarnoroboczych jest, jaki jest. Ci, co orzą i sieją, faktycznie przysparzają krajowi konkretnego dobra, produktu. Ci, co siedzą i wysyłają pisemka, nawet nie wiedzą, jak wyglądają firmy, do których ślą rachunki i dyspozycje.

Opodatkowane rugi Nikt w Płońsku nie interesuje się dramatem mieszkańców Ćwiklinka. Nikt w gminie. Po co więc ci śpiący sołtysi, wójtowie? Ludzie mają się wynieść z domów do końca marca. Czyli już! Państwo Bluszczowie mieli czas na odwołanie do końca lutego. Ale te zapewnienia i papierki, zgoda na termin odwołania, okazały się świstkami bez wartości. Już tydzień wcześniej wjechały i na pole buldożery i koparki. I zaczęto ryć, kopać doły pod zbiorniki paliwowe. Tu właśnie ma być kolejny wielki MOP. Nic to, że ziemia tu najlepsza w okolicy. Nic to, że MOP miał powstać (jeszcze niedawno były takie plany) zaledwie kilka kilometrów dalej w Rybitwach. Tamtejszy właściciel zgodził się chętnie. Bo jego grunty podłe i jałowe. Zarobek za nie byłby korzystniejszy niż marnota tamtejszej gleby. Jak to się stało, że nie dochodzi do transakcji z tym, który chce sprzedać, a zabiera się siłą gospodarstwo i ziemię państwu Grzegorzowi i Barbarze Bluszczom? A ich synowi Damianowi, spadkobiercy, który jest świetnie przygotowany do dalszego prowadzenia wysoko wydajnego gospodarstwa mlecznego (kilkadziesiąt krów, oprzyrządowanie, bardzo wydajne łąki etc.),

i zrujnowali zakład drukarski, budując dodatkową drogę do Chwaszczyna. Podobno można było inaczej rozwiązać problem drogowy, w dodatku tam też nie zapłacono z góry. Właściciel walczy o pieniądze już trzeci rok. A niestety na Wybrzeżu sędziowie nie mają czasu na rozprawy, bo muszą protestować, maszerując po ulicach. Podobnie postąpiła GDDKiA Lublin w gminie Górzno pod Garwolinem, przy poszerzaniu S-17. Ucięto tam pole i las na szerokości około 30 metrów. Drzewa wyrąbano i wywieziono bez podliczenia, płacąc potem grosze. Rolnik się odwoływał. Był sąd. W rezultacie właściciel wyrwał jeszcze 4000 złotych. Dokładnie tyle, ile musiał zapłacić adwokatowi.

Płacz i płać! Oto pismo urzędowe od wójta gminy Baboszewo inżyniera Bogdana Janusza Pietruszewskiego sprzed kilkunastu dni. Opiewa na sumy regulaminowe z tytułu podatku rolnego na rok 2020. Pan Daniel Rachocki (Ćwiklinek 6) pokazał mi oryginał pisma, jakie dostał od wójta. „Jego własny” wójt, który bierze pensję i ma siedzibę kilkaset metrów dalej, nie zauważył, że od miesięcy drogę S-7 ryją w dzień i w nocy. Nie ma już pola pana Daniela. Z 7 hektarów połowę mu zabrano, a na tej części, którą mu zostawiono, usypano górę piachu. Ale rachunek z gminy skrupulatnie jest wyliczony. W bieżącym kwartale, w następnym i dalszych kwartałach pan Daniel Rachocki i jego małżonka Bogumiła mają konkretną sumę zapłacić. To jest paranoja! Jasne.

Ale co z tego, skoro władza – teraz po wyborach – ma już głęboko gdzieś swoich obywateli i opowiada interweniującemu rolnikowi, że wszystko jest w porządku. Może i płakać, byle płacił. Może by jednak przestać płacić tym, którzy za nic mają obywateli? Nawet tych, których kartka do głosowania ustanowiła ich na urzędzie. Jak to się dzieje, że można zabrać komuś dom, nie uzgodniwszy, ile za ten dom właściciel ma dostać?! Won, dziadu, rozbij sobie namiot na polu! Za chwilę (czas ma pan Daniel do końca marca) spychacz rozwali 100-letni dom, który powinien być potraktowany jako zabytek. To jedyny w okolicy dom z pełnej z cegły. Konserwatorzy i opiekunowie dziedzictwa narodowego są daleko. Chrapią sobie mocno za te kilka tysięcy miesięcznie. Co ich tam w Płońsku, w Warszawie obchodzi, że w jakimś tam Dłużniewie, Cieciórkach rozwalają piękny dom? Może na przykład warszawscy urzędnicy (rządzi tu PO) cieszą się, że elekt Duda dostanie mniej głosów w najbliższych wyborach od zdenerwowanych ludzi? Przecież Rachoccy powinni mieć już na koncie konkretne pieniądze, by

gospodarstwa. Pisaliśmy już o tej sprawie. Prawdą jest, że przybyła potem następna pani do wyceniania majątku. Tym razem już nie z krakowskiej firmy specjalizującej się w wycenach, ale z Warszawy. Ta nowa podniosła wyceny i dostrzegła dwa wolno stojące budynki obok domu. Drgnęło, ale niezupełnie. W dalszym ciągu zamiast informacji i umowy sprzedaży-kupna w sprawie ziemi, którą zabrano na drogę – nic nie wiadomo. To kpina. Tak samo postępuje się przy budowie dróg. To skandal. Panie Ministrze Infrastruktury Andrzeju Adamczyku, Panie nowo mianowany dyrektorze Głównej Dyrekcji Budowy Dróg i Autostrad, prezesie Tomaszu Żuchowski! Jak możecie Panowie występować w telewizji i chwalić się osiągnięciami? Proszę przyjechać do remizy strażackiej w Dłużniewie na spotkanie z rolnikami i spojrzeć w oczy Bluszczom, Rachockim, Adamowi Stańczykowi i innym pokrzywdzonym. Niech Panowie przeproszą młodego rolnika Damiana Bluszcza, że wtargnięto na jego ojco-

Podobno pieniądze na odszkodowania są. Dlaczego się ich nie wypłaca? Może ktoś obraca tym szmalem? Czy w Polsce na każdą inwestycję wyznaczać trzeba pluton z CBA i innych agend? móc budować sobie dom nowy. A może, wyrzuceni z ojcowizny, powinni zrobić najazd na siedzibę wójta, starosty? I zamieszkać tam do czasu, aż przeleją im na konto odpowiednią sumę. Ciekawe, ile to wyjdzie za jeden metr kwadratowy? Czy starczy choć na jedną dziesiątą powierzchni niezbędnej do życia? Któryś z urzędników już się wypowiedział: „A co, chce pan sobie wybudować nowy dom za ten stary?”. Pierwsza wyceniaczka, wysłana tu przez Okręgową Dyrekcję Budowy Dróg w Olsztynie, nie zauważyła nawet dwóch pokaźnych budynków (po 65 m2) pana Daniela, stojących kilkanaście metrów obok domu mieszkalnego. Przez wiele lat były tam sklepy obsługujące okolicznych mieszkańców. „Wyceniaczka” nie dostrzegła też innych kilkudziesięciotysięcznych inwestycji poczynionych przez Rachockich – minioczyszczalni ścieków, zbudowanej za 28 tysięcy złotych, ogrodzenia metalowego na fundamencie, długości około 80 metrów, bramy wjazdowej i innych urządzeń będących w wyposażeniu

wiznę. Było tu siedlisko żurawi, czyste łąki i las. Drzewa wycięto nocą, kradnąc po cichu wszystko. Wysyłałem artykuły do generalnej i okręgowej dyrekcji dróg w Olsztynie, i do szefa PSL. Pozostały bez odpowiedzi. Może trzeba to uświadomić również austriackiemu koncernowi budowy dróg, który zarabia w Polsce. Podobno pieniądze na odszkodowania są. Dlaczego się ich nie wypłaca? Może ktoś obraca tym szmalem? Czy w Polsce na każdą inwestycję wyznaczać trzeba pluton z CBA i innych agend? O tym, że pieniądze dla rolników, którym zabiera się ziemię, jednak są, świadczy dość perfidny pomysł drogowców. Zaoferowali oni następujący układ: jeśli zgodzisz się na proponowane mniejsze sumy, wypłacimy ci od razu wszystko, a nawet dodamy jeszcze 5% premii. Jeśli nie, to od sumy wysądzonej, wykłóconej dostaniesz tylko 70% od razu, a pozostałe 30% gdzieś tam kiedyś. Oczywiście nie wiadomo, jak długo to będzie

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

garstwo i obłuda władzy nie ma granic. Ani moralnych, ani terytorialnych. Szczuplutkie, eleganckie inteligenciki, które dziś „przewodzą” partyjnemu ludowemu ruchowi, potrafią ładnie gadać (szczególnie przed wyborami). Ale g...o ich obchodzi, że burzą chłopu wiekowy dom rodzinny, marnują zbiory, wylewają do szamba mleko i zabierają bez ceregieli i za grosze pole. I jeszcze, na deser, przysyłając rachunek: płać podatek na dziś i jeszcze na jutro, choć połowę pola ci zabrano już kilka miesięcy temu, a resztę zniszczono, na długo usypując tam ziemię zdjętą z tej części, którą zabrano, ukradziono – bo nie wiadomo nadal, ile i kiedy zostanie za nią zapłacone. „Możecie iść do sądu” – bekają urzędnicy szczebli różnych. Jasne. I czekać trzy lata na sprawę! Ci sami urzędnicy, którym przy uroczysto-telewizyjnych otwarciach kolejnych odcineczków usypuje się z piasku „wzgórki” paradne, oczyszcza tło. Wiadomo – przyjedzie kamera, a nawet liczne kamery. Pod krawatem stać będą rzędem urzędnicy z pryncypałem od dróg na czele, a on mówić będzie przez więcej minut niż liczy kilometrów otwierany odcinek. Potem przypną medaliki napiersiowe: rąsia, goździk, buźka. Tak jak i onegdaj było. Wsiądą do swoich wypasionych bryk i pomkną na bankiet. Nie czepiałbym się. Na zdrowie. W końcu nowe drogi są rzeczywiście niezłe. Tylko dlaczego, budując te niezwykle potrzebne (a wszyscy się z tym zgadzają) autostradopodobne dzieła – tak po chamsku postępuje się z naszymi obywatelami? Za pieniądze kombinowane (polsko-unijne), dając zarobić obcym (budowlane firmy są z zagranicy), Polakom wyciska się łzy z oczu. Lekceważy się rolników, przedsiębiorców zakładów – czasem nawet dużych – burząc ich dorobek życia, bazy transportowe. Jest specustawa – zasłania się władza. Owszem, jest, ale sprzed ośmiu lat, nieżyciowa i przestarzała. Urzędnicy śmieją się w kułak. Ministrowie i ich wice, prezesi prezydiów dużych i małych, wojewodowie, starostowie, a nawet sołtysi. Suną kawalkady aut wstęgą nowych szos. Cieszymy się wszyscy. Jasne. Polska tym razem naprawdę rośnie w siłę, a ludzie (no, nie wszyscy) zaczynają żyć dostatniej. Tylko dlaczego kosztem innych? Dlaczego kosztem ludzi, którym na chama zabiera się ich własność? Dlaczego nie uprzedzono, nie zawiadomiono o dokonywaniu brutalnych wycen na bazie wspomnianej specustawy. Dlaczego nie płaci się ludziom przed rugowaniem z ojcowizny, by wcześniej zbudowali sobie miejsce do dalszego życia i pracy? Nowoczesne chamy w białych kołnierzykach. Rządzą z reguły krótko. Ale płacz i zgryzota po nich trwać będzie długo.

Zdawałoby się, że wojewoda to brzmi dumnie. Przynajmniej powinno. Fajny tytuł i wiele przypomina. Ale to już było dawno. Dziś wojewoda – jak się okazuje – to tylko mizerne wspomnienie, tytuł ubezwłasnowolniony, kwiatek do kożucha. Nawet jeśli się dumnie nazywa Radziwiłł, to już tylko wspomnienie rodu, który nagradzał szczodrze, ale i karał strasznie, gdy było za co. Napisaliśmy w grudniowym „Kurierze WNET” (Tryptyk mazowiecki, KW nr 66/2019), że w Ciechanowie wyrzucono brutalnie, zupełnie bezpodstawnie wieloletnią dyrektorkę miejscowego miejskiego centrum kultury, świetnie prowadzonej placówki. W jej obronie odezwało się kilkadziesiąt osób aktywnych w sferze kultury – pisarzy, muzyków, malarzy. Ale ta elita środowiska to nic dla miejscowej starościny (PSL), Joanny Potockiej-Rak. Doktor Teresa Kaczorowska to autorka niezwykle wartościowych książek o Katyniu i obławie augustowskiej, redaktor naczelna piszącego o ziemi ciechanowskiej kwartalnika społeczno-kulturalnego. To wszystko okazało się nieważne. Władza powiatowa wysupłała pieniądze na wysokie podwyżki pensji dla pracowników centrum kultury. Marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik milczy. Wojewoda mazowiecki, pan Konstanty Radziwiłł – ku naszej radości – początkowo zareagował błyskawicznie. Anulował decyzję o stronniczym i krzywdzącym odwołaniu dyrektor centrum. Zrobił to zdecydowanie, słusznie i kategorycznie. Ale okazuje się, że lokalne władze mogą to lekceważyć. Nowo osadzony na fotelu dyrektora Centrum Kultury siedzi sobie spokojnie. Sprawa nabiera rozpędu w sądach – cywilnym i w sądzie pracy. Na razie sądy odkładają decyzje, oglądając się jeden na drugiego. Decyzja wojewody pozostała tylko na papierze. Niestety pan wojewoda Radziwiłł okazał się nieskuteczny, a nawet naraża się na utratę poważania. Mówiło się „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. Teraz można by rzec, że to starosta jest mu równy. Cóż to za słabe państwo! Jaka mizerna władza! Dlaczego w sprawie ciechanowskich wyborów albo płońskich (to też Mazowsze) rugów władza wykazuje indolencję? To nasi współobywatele – dyrektorka od kultury, uprawiacze roli i dostarczyciele mleka. Urzędnicy, nawet premierzy, zmieniani są szybko. I szybko też popadają w niepamięć (chyba żeby w następnych latach okazywali się wyjątkowo paskudni). I Bóg z nimi. A właściwie – diabeł z nimi tańcował. Niegodne to i słabe towarzystwo. Choć z tytułami. Postępowanie „na chama” odbije się przy najbliższych wyborach. Oczywiście nie przesądzi o nich. Ale nasz nowy-stary prezydent podziękuje zapewne wszystkim, którzy mu teraz szkodzą. Mam nadzieję, że rozliczanie zacznie od pyszniących się osiągnięciami drogowo-autostradowymi. Im bowiem pomyliła się hierarchia obowiązków: nie drogi, a ludzie są najważniejsi. Wyskoczą ze swoich kamaszy szybciej niż myślą. Drogi, nawet drogie i niestety budowane przez obcych, to krwiobieg gospodarki. I wszyscy je jak najszybciej chcemy mieć. Ale nie kosztem krzywdy ludzkiej, niedbalstwa źle pracujących, którzy na przykład do spraw wycen wynajmują sobie najgorsze (bo najtańsze) firmy, zbierając oferty z całego kraju. I wówczas obywatelka rzeczoznawczyni przyjedzie nie tylko na 15 minut pracy z Krakowa. A jej koleżanka z Warszawy nie odpadnie z konkurencji, bo była tak nieostrożna (uczciwa), że napisała ofertę zgodnie z prawdą, według zasad wyceny. Ktoś po drodze to „analizował” i decydował. Ministrze, ma Pan buławę w tornistrze. Ale nie dożywotnio. Dyrektorów różnych szczebli u Pana dostatek. Nic to, że nie odpowiadają na krytykę. Strach, że mają władzę i pieniądze (ogromne!), a nie odpowiadają za ich wydawanie. Przykazanie, którym powinni się kierować, powinno brzmieć: nie czyń drugiemu… na chama! Bo i z tobą kiedyś tak postąpią. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

16

BLISKI WSCHÓD

11

lutego br. w Bejrucie doszło do kolejnych zamieszek i starć protestujących, najczęściej młodych ludzi, z policją i wojskiem. Użyto armatek wodnych gazów łzawiących, a z drugiej strony – kamieni. Polski turysta może czuć się zdezorientowany. Widzi nowoczesne wieżowce i drogi, a jednocześnie – rozgoryczonych sytuacją polityczną i gospodarczą Libańczyków. Dlaczego od dłuższego już czasu ludzie chodzą pod parlament wyrażać niezadowolenie?

Krótka historia upadku i prób podniesienia się Wojna domowa, kolejne interwencje wojskowe państw sąsiednich doprowadziły Liban do gigantycznych strat materialnych i w ludziach. W okresie rządów francuskich państwo otrzymało konstytucję i system polityczny oparty na parytetach uwzględniających podziały etniczno-religijne, co pozwalało utrzymywać przez lata kruchy konsensus polityczny. Walka o powstanie państwa Izrael oraz kolejne wojny izraelsko-arabskie powodowały kolejne fale exodusu Palestyńczyków, także do pobliskiego Libanu. Ich organizacje polityczno-wojskowe zaczęły używać terytorium krajów, które ich przyjęły, jako baz wypadowych w walce przeciw Izraelowi. Państwa islamskie aktywnie zabiegały o wpływy w organizacjach palestyńskich, widząc w nich potencjał dla umocnienia swojej pozycji w społeczeństwach arabskich wspierających dążenia palestyńskich przywódców do utworzenia państwa palestyńskiego na terenach zajętych przez Izrael. Z uwagi na granicę libańsko-izraelską organizacje palestyńskie nadały szczególne znaczenie Libanowi. W oparciu o mieszkających w licznych obozach dla uchodźców Palestyńczyków powstało państwo w państwie. Na taką sytuację nie godziły się organizacje libańskie, związane głównie ze społecznościami chrześcijańskimi i Druzami, a początkowo także z szyickim odłamem islamu. (Palestyńczycy są w większości wyznania sunnickiego).

Akcje Palestyńczyków przeciwko Izraelowi prowokowały akcje wojska i służb Izraela na terenie Libanu. Część organizacji libańskich zaczęła dążyć do wypchnięcia Palestyńczyków z Libanu, co doprowadziło do wojny domowej i interwencji Syrii i Izraela. Syrii udało się doprowadzić do podporządkowania sobie organizacji palestyńskich i dużej części szyickich. Liban stał się nieformalną, ale faktyczną prowincją syryjską. Walki, które zrujnowały kraj, zostały zakończone podpisaniem porozumienia z Taif w Arabii Saudyjskiej 22 X 1989 r. Porozumienie, nazywane Kartą Zgody Narodowej, przywróciło względny spokój i zmodyfikowało system parytetów w podziale władzy. Strony konfliktu zbrojnego zorganizowały się w dwóch głównych blokach politycznych: Sojusz 14 marca i Sojusz 8 marca. Sojusz 14 marca reprezentował zwolenników opcji prozachodniej i pokojowej koegzystencji z Izraelem. Był konglomeratem organizacji i polityków z różnych grup religijnych i organizacji świeckich. Sojusz 8 marca zrzeszał siły związane z regionalnymi potęgami – Iranem i Syrią, szukające ich wsparcia, a wrogów upatrujące w Izraelu i państwach Zachodu. Byli to głównie szyici z Amalu i Hezbollahu. Wreszcie w ostatnich wyborach 2018 r. partie chrześcijańskie porozumiały się z przedstawicielami szyitów Amalem i Hezbollahem. Partia Wolny Ruch Patriotyczny, która kiedyś współtworzyła sojusz prozachodni, antysyryjski i antyirański, zawarła porozumienie – Memorandum Zrozumienia – z organizacją będąca ekspozyturą

Ktoś, kto pamięta Liban sprzed wojny domowej 1975–1990, mógł śmiało o nim powiedzieć, że to miejsce cudu gospodarczego. Nie przypadkiem nazywano Liban Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Niestety, ten obraz kraju i jego stolicy, Bejrutu, legł dosłownie w gruzach.

Mariusz Patey, Witold Dobrowolski Zdjęcia: Witold Dobrowolski

interesów Syrii Assada i Iranu. Takie wolty w celu zachowania wpływów politycznych i ekonomicznych w Libanie nie należą do rzadkości. Wojna domowa wyrządziła poważne straty gospodarce Libanu, doprowadziła także do obniżenia zaufania między Libańczykami, a także erozji norm i wartości etycznych w życiu publicznym.

Poszczególni politycy, będący stronami w krwawym konflikcie, doprowadzili do kruchej stabilizacji. Zaczęto odbudowywać zniszczone miasta. W Bejrucie niemal ukończono restaurację starego miasta.

Liban ofiarą wielkiej polityki Gospodarka Libanu, wyspecjalizowana w świadczeniu usług finansowych dla bogatych państw Zatoki Perskiej, nie potrafi odzyskać dawnej świetności. Przyczyn można wymieniać wiele. Według obserwatora z zewnątrz, kiedy w Libanie trwały walki, państwa Zatoki Perskiej zaczęły inwestować we własną infrastrukturę instytucji finansowych. Nie przypadkiem w amerykańskim Citi Banku głównymi akcjonariuszami zostali saudyjscy inwestorzy. W imię spokoju ostatnimi czasy w rządach Libanu uczestniczą ministrowie kojarzeni z organizacją szyitów – Hezbollahem. W USA, Izraelu i państwach UE Hezbollah, powiązany z Iranem i Syrią, jest uważany za organizację terrorystyczną. Ten fakt tym bardziej ogranicza napływ do Libanu kapitałów z USA i państw Zatoki Perskiej. Kolejne rządy libańskie nie potrafiły znaleźć nowego pomysłu na kraj, co gorsza, niemal wszyscy politycy tradycyjnych ugrupowań politycznych stracili zaufanie Libańczyków ze względu na szerzącą się korupcję, nepotyzm, układy rodzinne, klanowe i towarzyskie na wszystkich szczeblach władzy, w tym i w wymiarze sprawiedliwości. Bogactwo polityków razi szczególnie w czasach stagnacji gospodarki.

Liban w labiryncie zależności

Uchodźcy w Libanie. Lekcja dla Polski Liban, liczący 4,5 mln mieszkańców, to także kraj uchodźców. Wielu z nich przybyło w kolejnych falach, począwszy od 1948 r., z ogarniętej wojną i poddanej czystkom etnicznym Palestyny. W Libanie uzyskali schronienie, ale ich organizacje traktowały terytorium Libanu jako bazę wypadową na obszar wrogiego Izraela. Doprowadziło to do militarnych akcji Izraela i stało się jedną z przyczyn wojny domowej. Od 2011 r zaczęli licznie przybywać uchodźcy z Syrii. Spotykaliśmy wielu z nich na ulicach libańskich miast. Liban obok Turcji był jedynym krajem, który otworzył się na nieszczęście uciekinierów z Syrii. Opłacił to jednak starciami z bojówkami Państwa Islamskiego, przenikającymi na jego teren razem z uchodźcami. Społeczeństwo Libanu, samo pogrążone w kryzysie gospodarczym, postrzega przybyszów jako zagrożenie dla własnych miejsc pracy. Zdesperowani uchodźcy są gotowi pracować za zaniżone stawki. Odwiedzając Liban, przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnie prowadzonej polityce otwartych drzwi. Nasz kraj, do którego już przyjechało 2 mln Ukraińców wskutek tamtejszego kryzysu ekonomicznego wywołanego wojną, nie jest przygotowany instytucjonalnie i kulturowo do prowadzenia skutecznych działań integracyjnych, tak jak byłe kraje kolonialne. Duża liczba uchodźców przybywająca w krótkim czasie może wywołać problemy społeczne w społeczeństwie polskim i wśród nowo przybyłych. Pomagajmy tak, by sobie nie szkodzić.

Tragedia syryjskich chrześcijan Część z licznej grupy uchodźców przybywających do Libanu to chrześcijanie. Ci, z którymi rozmawialiśmy, mówili, żeby nie wierzyć propagandzie Assada jakoby obdarzał chrześcijan specjalną troską. Jeśli chrześcijanin wyrażał w Syrii otwarcie sceptycyzm wobec wszechwładzy BAAS i krytykował np. korupcję polityków, mógł skończyć jak wielu innych dysydentów i opozycjonistów – torturowany, a potem zamordowany w piwnicy i ukradkiem, nocą pochowany w bezimiennym grobie. Partia BAAS była tworzona na podobieństwo KPZR, a syryjskie służby bezpieczeństwa czerpały z doświadczeń NKWD-KGB i SMIERSZ-GRU. Przed wybuchem wojny domowej – trzeba tu jasno powiedzieć: sprowokowanej

przez służby baasistowskiej bezpieki w determinacji utrzymania władzy za wszelką cenę – chrześcijanie, tak jak inne mniejszości religijne i etniczne, starali się unikać konfliktów z władzą. To była strategia trwania w mało przyjaznym środowisku. Nieliczni wchodzili do systemu władzy i stawali się jego częścią. Wśród wielu, zwłaszcza sunnitów, stereotyp: chrześcijanin – zwolennik reżimu Assada był popularny, jednak ten opresyjny system uderzał tak naprawdę we wszystkie grupy mniejszościowe. Tragedia losu chrześcijan polega na tym, że byli wyniszczani i wyrzucani z domów przez radykalnych bojowników islamskich walczących z Assadem. Strategie przetrwania wypracowywane przez setki lat nie zadziałały. W obozach dla uchodźców chrześcijanie jako mniejszość często byli dyskryminowani przez uchodźców muzułmańskich i zajmowali najniższe szczeble drabiny społecznej. Odpowiednie instytucje ONZ z rzadka dostrzegały ten problem. Warto tu zrobić dygresję, że w Libanie angażują się polskie organizacje charytatywne: Caritas, Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polskie Centrum Pomocy Charytatywnej i inne. Niosą znaczącą pomoc, organizując pomoc medyczną, zapewniając namioty czy całe wioski kontenerowe. Organizują także pomoc rozwojową ważną dla lokalnych mieszkańców, np. rozbudowę oczyszczalni ścieków. Polityka pomocy na miejscu jest bardziej efektywna i może trafić do większej ilości osób w ramach posiadanego budżetu.

na Dekalogu przyczyniają się do szerzenia zła w życiu publicznym? Europejski model państwa opiekuńczego jest przeciwstawiany modelowi stosunków społecznych i gospodarczych, który funkcjonuje w Libanie. To jeden z paradoksów tego państwa: konserwatyzm stosunków społecznych współegzystuje z liberalnymi rozwiązaniami gospodarczymi, dużym udziałem kapitału prywatnego w PKB kraju. Wiele obszarów tzw. usług publicznych, np. służba zdrowia, energetyka, usługi komunalne – wymaga reform. Powstają nowe inicjatywy polityczne głoszące potrzebę transparentno-

ich plecach przyjdą do władzy kolejni skorumpowani politycy, a los ludzi się nie zmieni. Tylko część uczestników protestów to osoby biedne, pochodzące z ubogich szyickich dzielnic Bejrutu. Spotykaliśmy wśród protestujących także dobrze wykształconych przedstawicieli klasy średniej, studentów renomowanych uczelni. Niestety należy się obawiać, że samo doprowadzenie do transparent­ ności w polityce i dobrych praktyk w organach państwa nie wystarczy. Także zniesienie systemu parytetów, choć przybliży kraj do współczesnych modeli demokracji typu liberalnego,

Odwiedzając Liban, przekonujemy się, że możemy podziękować naszym rządom, że nie dały się uwieść politykom dużych państw UE, proponującym Polsce mechanizm relokacji przy jednostronnie prowadzonej polityce otwartych drzwi.

Protesty – zwiastun nowej ery? Młodzi ludzie pełni energii i nadziei opowiadali nam o swojej wizji walki o nowy, lepszy Liban. Uważają, że za zły stan gospodarki Libanu odpowiadają wszyscy politycy tzw. tradycyjnych ruchów politycznych. Współpracują oni ze sobą nie dla dobra kraju, ale by utrzymać swoje przywileje i władzę. Używają przewrotnie argumentów religijnych, tworząc sztuczne podziały i poczucie zagrożenia reprezentowanych przez siebie społeczności. Korupcja i nepotyzm dotyka wszystkich. Skorumpowane są także organa ścigania i wymiar sprawiedliwości. Tradycyjny, patriarchalny system społeczny krępuje aktywność kobiet, blokując uwolnienie kapitału społecznego. Widoczne jest dążenie do świeckości państwa i zmian społecznych umożliwiających budowę nowoczesnej wspólnoty narodowej typu europejskiego. Czy jednak wartości religijne naprawdę są przeszkodą w rozwoju? A może to hipokryzja rządzących i właśnie odejście od wartości opartych

ści, walki z korupcją, a także z pamiętającym czasy Francuzów systemem parytetów ze względu na przynależność religijno-etniczną. Wspomniane na początku protesty są także okazją do autopromocji wielu małych, skrajnych ugrupowań lewicy. Uczestnicy protestów nie wierzą jednak partiom i przywódcom. Tworzą ruch bez spójnego programu reform. Mimo przekonania o odpowiedzialności polityków rządzących dotychczas ugrupowań za problemy Libanu, nowe inicjatywy polityczne są przyjmowane z dystansem. Protestujący obawiają się, że na

bez aktywnych działań przyciągających kapitały inwestujące w realną gospodarkę opartą na wiedzy nie spełni oczekiwań społecznych, a są one niemałe. 75% pracujących Libańczyków dostaje wynagrodzenia miesięczne ponad 1260 USD. Zarobki w Libanie na tle regionu są wysokie. Pracownik służby zdrowia (dietetyk) zarabia około 1800 USD miesięcznie, dostaje także dodatki na paliwo. Tu trzeba dodać, że w Libanie praktycznie nie ma transportu publicznego, jaki znamy w Europie. Zdecydowana większość mieszkańców Bejrutu Dokończenie na sąsiedniej stronie


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

17

FRANCJA posiada samochody, a transport zbiorowy zapewniają prywatne busy i taksówki. Podatki są niskie w porównaniu np. z Polską, ale edukacja czy usługi medyczne są płatne.

Analogie do protestów w Hongkongu 2019 r. Można zauważyć pewne podobieństwa protestów społecznych w Bejrucie do zamieszek w Hong Kongu. Podobne jest tło ekonomiczne, hasła i forma organizacji. To pokazuje, że świat młodych ludzi, niezależnie od położenia geograficznego, bardzo się ujednolicił. Można się komunikować i organizować przez internet, bez charyzmatycznych przywódców, a nawet nie znając się wzajemnie. Społeczeństwa Hong Kongu i Libanu nie należą do biednych. Zmagają się jednak ze stagnacją gospodarek wynikającą z uwarunkowań wewnętrznych (korupcja, brak wizji rozwoju elit rządzących) i zewnętrznych. W przypadku Hongkongu następują próby przejęcia centrów usług i handlu przez Chiny kontynentalne, a w przypadku Libanu kraje Zatoki Perskiej zaczęły wypychać ze swoich rynków libańskie banki, zastępując je własnymi instytucjami finansowymi. W obu miejscach mamy do czynienia z dużym napływem migrantów. Do Hongkongu przedostaje się ok 200 Chińczyków z ChRL dziennie; w Libanie przebywa od 1 mln do 2 mln uchodźców z Palestyny i Syrii. I w Hong Kongu, i w Bejrucie popularny jest film Zima w ogniu o Rewolucji Godności na Ukrainie (dostępny na platformie Netflix), który stanowi inspirację dla młodych demonstrantów. W Hong Kongu jednak po Rewolucji Parasolek zrezygnowano z formy miasteczek namiotowych, w Bejrucie zaś demonstranci okupują plac Męczenników. Postawiono namioty noclegowe, regularnie wydawane są posiłki, a nawet wydzielono miejsca pracy dla przedstawicieli prasy. Między namiotami stoją dzieła wykonane przez rewolucyjnych artystów – np. rzeźba zbudowana wyłącznie z kanistrów po gazie łzawiącym.

Próba blokady parlamentu i gwałtowne starcia 12 lutego na godzinę 11 zaplanowana była sesja parlamentu mająca doprowadzić do sformowania nowego rządu zjednoczonej koalicji. Spotkało się to z silnym sprzeciwem opozycji i demonstrantów, którzy zapowiedzieli tego dnia blokadę gmachu parlamentu, odgrodzonego już przez służby państwowe murem od miasta. Protestujący zamierzali nie dopuścić do głosowania odpowiedniej liczby deputowanych i w konsekwencji – doprowadzić do kolejnych wyborów parlamentarnych. W noc przed sesją parlamentu na placu Męczenników zbierali się młodzi ludzie, by o świcie przystąpić do blokady, którą ostatecznie podjęli dopiero o godzinie dziewiątej, wychodząc na ulice otaczające mur wokół parlamentu i blokując ruch. Wśród nich były osoby w wieku studenckim, szkolnym, ale również ludzie starsi. Jedną trzecią sta-

I w Hong Kongu, i w Bejrucie popularny jest film Zima w ogniu o Rewolucji Godności na Ukrainie, który stanowi inspirację dla młodych demonstrantów. nowiły kobiety, których duże zaangażowanie w protesty i traktowanie ich na równi z mężczyznami to cecha Bejrutu jako jednej z oaz pod tym względem na Bliskim Wschodzie. Blokada spotkała się jednak z ze zdecydowaną reakcją wojska, które rozlokowano w centrum miasta jako wsparcie dla policji. Wojskowi budzą w Bejrucie respekt, jako że wielu Libańczyków ma żołnierzy w rodzinach, a wojsko jest zaangażowane w walkę z terroryzmem i kryminalistami w Libanie i ponosi w tej walce straty. Zaledwie kilka dni wcześniej kilku żołnierzy ogłoszono męczennikami po fatalnej wymianie ognia z przestępcami. Wojsko uzbrojone w karabiny z ostrą amunicją, ale również w klasyczny sprzęt prewencji w postaci pałek i tarcz, bardzo szybko zepchnęło demonstrantów

z drogi. Ci nie stawiali większego oporu, a w większości przypadków słuchali poleceń żołnierzy. Gdy tylko żołnierze wycofywali się po odblokowaniu ruchu, demonstranci wychodzili na drogę ponownie, tak że wojsko musiało spychać ich kilkakrotnie. W tym czasie przy samym miasteczku namiotowym, znajdującym się przy archeologicznych stanowiskach starożytnych rzymskich ruin, wybuchły walki. Demonstranci próbowali zdemontować mur wokół parlamentu, a znajdujące się za nim dwie armatki wodne starały się silnym strumieniem wody powstrzymać ich przed tym, co spotkało się tylko z eskalacją ich usiłowań. Mężczyźni i kobiety zaczęli ciskać kamieniami w kierunku armatek i oddziałów prewencji policji, na co odpowiedziano wystrzałami gazu. Takie starcia trwały parę

W obozach dla uchodźców chrześcijanie jako mniejszość często byli dyskryminowani przez uchodźców muzułmańskich i zajmowali najniższe szczeble drabiny społecznej. Odpowiednie instytucje ONZ z rzadka dostrzegały ten problem. godzin. Do niebezpiecznej sytuacji doszło, gdy żołnierze brutalnie rozpędzili tłum, wdając się w szarpaniny, na co demonstranci odpowiedzieli masowym obrzucaniem żołnierzy kamieniami. Ostatecznie żołnierze wycofali się, a demonstranci zaprzestali ataków na wojsko. Około godziny 15. policja przeprowadziła szturm na miasteczko namiotowe, co spotkało się z bardzo ostrym oporem okupujących plac manifestantów. Zmuszona pod gradem kamieni prewencja wycofała się aż do bram parlamentu, gdzie była atakowana przez rozwścieczony tłum młodych ludzi. Dopiero zdecydowany kontratak policji wspartej przez wojsko odrzucił demonstrantów ponownie na plac. Warto zauważyć, że przeszkolenie policji do zadań kontroli tłumu w Libanie jest niewystarczające. Wielokrotnie zdarzały się sytuacje, gdy gazem ostrzelane zostało wojsko wspierające policję, a ponieważ żołnierze nie byli wyposażeni w maski przeciwgazowe, większość uległa zatruciu i nie była w stanie pełnić swoich zadań. Wielu funkcjonariuszy policji nie było również w stanie powstrzymać emocji i ciskało w demonstrantów kamieniami. Uczestnicy protestów, którzy podczas starć dostali się w ręce funkcjonariuszy, byli bici do nieprzytomności na oczach prasy, a następnie ciągnięci po asfalcie do miejsc przetrzymywania. Ostatecznie tego dnia policja przy wsparciu wojska spacyfikowała demonstrację, spychając jej uczestników z okupowanego placu Męczenników, do czego użyła m.in. kilkudziesięciu kanistrów z gazem łzawiącym. Nieprzygotowanie i zaskoczenie demonstrantów wobec użycia gazu spowodowało ich rozproszenie i ustanie walk jeszcze przed zapadnięciem zmroku. W walkach rannych zostało kilkadziesiąt osób z policji, armii i demonstrantów. Ostatecznie 84 na 128 deputowanych wzięło udział w obradach parlamentu i ta liczba wystarczyła, żeby oficjalnie sformowano nowy rząd. Protestujący, liczący na przyspieszone wybory parlamentarne, nie osiągnęli swego celu.

Liban bez końca historii Obecne protesty budują społeczeństwo obywatelskie zaangażowane w sprawy całego kraju – nie tylko swojej grupy etnicznej czy religijnej. Uwolnienie pozytywnej energii społeczeństwa może przywrócić Libanowi jego wielkość – naturalnie nie w znaczeniu terytorium, bo to kraj o powierzchni województwa świętokrzyskiego, ale w rozumieniu siły gospodarki i bogactwa obywateli. Ważne, by w tej walce o nowoczesność nie stracić dorobku przeszłych pokoleń. Jest on zaklęty m.in. w przepięknej architekturze sakralnej i świeckiej z przełomu XIX w i XX w., obyczaju i niezwykle barwnej i zróżnicowanej kulturze. Najważniejsze dla Libanu jest, aby nie wróciła do niego wojna. K

N

a ławie oskarżonych zasiedli również Penelope Fillon (żona byłego premiera) oraz Marc Joulaud (były współpracownik premiera Fillona). Wszyscy troje są oskarżeni o defraudacje finansowe. Mieli się ich dopuścić w okresie od 1998 do 2013 r. W tym czasie Penelope Fillon była zatrudniona na stanowisku asystentki swojego męża, który sprawował wówczas mandat poselski. Zdaniem prokuratury i sędziów śledczych Penelope Fillon miała być tzw. słupem, umożliwiając wszystkim trojgu oskarżonym wyłudzenie około miliona euro od francuskiego parlamentu. Według oceny oskarżyciela publicznego, jej zatrudnienie miało charakter fikcyjny, nie ma bowiem dostatecznych dowodów na to, iż w rzeczonym okresie Penelope Fillon faktycznie wykonywała pracę asystentki posła. Proces przed sądem pierwszej instancji François i Penelope Fillonów oraz Marca Joulauda ma potrwać do końca marca br. Wszystkim trojgu oskarżonym grozi wyrok do 10 lat więzienia oraz wysoka kara finansowa. Ponadto francuski parlament zażądał od małżonków Fillon zwrotu pieniędzy, które mieli oni zdefraudować. Trudno potraktować ten proces jako zwyczajne wydarzenie o charakterze obyczajowo-kryminalnym. Sprawa ta

europarlamentu (maj 2014) i wreszcie – wybory do rad regionów (grudzień 2015 r.). Wszystkie te wybory wykazały wzrost poparcia dla ugrupowania Marine Le Pen – ówczesnego Frontu Narodowego, który uzyskał najwyższy

Czy to przypadek, że proces Fillona rozpoczął się miesiąc przed wyborami i będzie trwał podczas ostatnich tygodni kampanii wyborczej poprzedzającej wybory samorządowe? w swojej historii wynik wyborczy w wyborach samorządowych oraz w wyborach do rad departamentalnych. Co więcej, FN wygrał wybory europarlamentarne z maja 2014 r. i wszedł w czterech z trzynastu francuskich regionów do drugiej tury wyborów regionalnych z grudnia 2015 r. W tej sytuacji partia Republikanie, aby odzyskać czołową pozycję na francuskiej scenie

i zatrudniają w ten sposób członków swoich rodzin. Dodał również, iż zatrudniał również swoje dzieci i nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego. Kolejne tygodnie przyniosły dodatkowe rewelacje w tej sprawie. Żona François Fillona miała również pracować dla czasopisma „Revue de Deux Mondes”, należącego do przyjaciela byłego premiera, i znów nie istniały ponoć żadne dowody na to, że wykonywała tam jakąkolwiek pracę. Ponadto dzieci Fillonów również znajdowały się na liście płac partii Republikanie i francuskiego parlamentu bez żadnego potwierdzenia pracy uzasadniającej pobieranie przez nie wynagrodzenia. Od początku lutego 2017 r. wszystkie spotkania wyborcze François Fillona były systematycznie zakłócane przez działaczy skrajnej lewicy, a we francuskich mediach rozważano możliwość wycofania się Fillona z wyścigu wyborczego o pałac prezydencki. Sam Fillon dementował te pogłoski. Luty i marzec przyniosły kolejne rewelacje medialne. François Fillon miał dostać w prezencie kilka niezwykle drogich garniturów, wartych w sumie ponad 60 tysięcy euro. Od końca lutego poparcie dla niego spadło o 15%. W tym samym czasie rosło poparcie dla byłego polityka partii socjalistycznej, byłego ministra w rządzie Manuela Vallsa i byłego współpra-

26 lutego tego roku rozpoczął się we Francji proces François Fillona, byłego premiera (w okresie 2007–2012, podczas prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego) oraz kandydata w wyborach prezydenckich nad Sekwaną w 2017 r.

Proces polityczny czy proces polityka?

Fillongate porównywana nad Sekwaną do sprawy Dreyfusa Zbigniew Stefanik miała bowiem niespełna trzy lata temu daleko idące polityczne konsekwencje dla francuskiej sceny politycznej, jak również potężny wpływ na wynik wyborów prezydenckich z kwietnia i maja 2017 r. Toteż nie brakuje we Francji opinii, iż to tzw. Fillongate wprowadziła do pałacu prezydenckiego Emmanuela Macrona; kandydata, który przed ujawnieniem tej afery miał nad Sekwaną jednocyfrowe poparcie sondażowe, a zdecydowanym faworytem wyborów był François Fillon, z szansami na wygraną nawet w pierwszej turze. Tymczasem w pierwszej turze wyborów prezydenckich François Fillon zajął trzecie miejsce za Marine Le Pen (drugie miejsce) i Emmanuelem Macronem (pierwsze miejsce). Czy jeśli nie doszłoby do Fillongate, Emmanuel Macron miałby szanse jakkolwiek zaistnieć w tych wyborach prezydenckich? Czy François Fillon stał się persona non grata zarówno dla lewicowych, jak i dla prawicowych czołowych polityków francuskich, bo podejrzewano go o zbyt bliskie kontakty z Rosją Władimira Putina? Czy może został obiektem ataków części francuskiego środowiska sędziowskiego, które nie chciało dopuścić do powrotu do władzy nad Sekwaną partii Republikanie, a także wyrównać rachunki z liderami politycznego obozu chirakistów i sarkozistów? Czy atak na François Fillona to odwet na partii Republikanie za ataki ze strony Jacque’a Chiraca, Nicolasa Sarkozy’ego oraz innych polityków prawicy na grupę sędziów, która zamierzała postawić czołowych polityków francuskiej prawicy przed sądem za domniemane nadużycia i defraudacje finansowe? Wreszcie, czy Fillongate była dziełem konkurentów François Fillona na prawicy? Te pytania pojawiają się nad Sekwaną od trzech lat. Czy w tej sprawie jest drugie dno, a może jakieś kolejne? Kto skorzystał, a kto stracił na tej aferze i dlaczego jest ona coraz częściej porównywana przez francuskich komentatorów sceny politycznej do sprawy Dreyfusa? Lata 2014 i 2015 przyniosły nad Sekwanę nowe zjawisko. Kończy się na francuskiej scenie politycznej dwupartyjność. Ówcześnie rządząca Francją partia socjalistyczna przegrała wszystkie wybory – najpierw samorządowe (luty 2014), następnie do rad departamentalnych (marzec 2014), do

politycznej, zdecydowała się wyłonić kandydata w wyborach prezydenckich w drodze prawyborów, które nazwała prawyborami prawicy i centrum. Ówczesny prezydent Francji François Hollande miał najniższe poparcie społeczne ze wszystkich prezydentów V Republiki i wydawało się, że nie będzie się ubiegał o reelekcję, a jego obóz polityczny, wyczerpany i zużyty pięcioletnim rządzeniem, nie był w stanie wyłonić kandydata, który mógłby skutecznie powalczyć o prezydenturę Francji. Powstało więc przekonanie, że zwycięzca prawyborów prawicy i centrum zostanie przyszłym prezydentem Francji. Wbrew prognozom, prawybory te wygrał nie były premier Alain Juppé, ale niebrany wówczas pod uwagę jako potencjalny zwycięzca były premier François Fillon. Tymczasem jeszcze przed drugą turą prawyborów prawicy i centrum francuską przestrzeń polityczną i medialną obiegła informacja, że François Fillon jest zbyt blisko Kremla i Władimira Putina. W przeszłości miał on przyjmować prezenty i zaszczyty ze strony Rosji, a jego zwycięstwo w prawyborach byłoby zwycięstwem Moskwy. Z kolei na lewicy zdecydowanym faworytem okazał się ultralewicowy polityk Benoît Hamon. „Fillon oznacza zwasalizowanie przez Kreml. Hamon to komunista”. Takie opinie obiegały od 23 stycznia 2017 r. francuską przestrzeń publiczną.

25

stycznia 2017 r. tygodnik „Le Canard enchaîné” opublikował szokujący artykuł. Według jego autorów François Fillon w okresie, kiedy był posłem, miał sprzeniewierzyć ponad milion euro z budżetu francuskiego parlamentu, zatrudniając fikcyjnie swoją żonę jako swoją asystentkę. Taki stan rzeczy trwał ponoć przez ponad 15 lat, a w tym procederze miał brać również udział bliski współpracownik François Fillona, Marc Joulaud. W pierwszych dniach po tych doniesieniach François Fillon zdawał się lekceważyć całą sprawę. Stwierdził, że artykuł jest przejawem brutalnej kampanii wyborczej. W udzielanych w kolejnych dniach wywiadach prasowych przyznał, że zatrudniał swoją żonę jako asystentkę, jak większość francuskich polityków, którzy zatrudniali

cownika François Hollande’a, niezależnego kandydata Emmanuela Macrona, który ostro potępiał nepotyzm, finansowe afery i zapowiadał stworzenie nowej jakości we francuskiej polityce, gdzie za jego prezydentury miała obowiązywać skromność, uczciwość, przejrzystość i wiarygodność.

N

a przełomie marca i kwietnia 2017 roku ponownie pojawiła się nad Sekwaną informacja o możliwej rezygnacji François Fillona ze startu w wyborach, na rzecz Alaina Juppé’go. Alain Juppé zdementował pogłoski, ale François Fillon coraz bardziej tracił poparcie. Na początku kwietnia zajmował już trzecie miejsce w sondażach, a prowadzenie objął Emmanuel Macron. W tym samym czasie prokuratura postawiła Fillonowi zarzuty o defraudację funduszy publicznych. François Fillon mówił w udzielanych mediom wywiadach o spisku i działaniach mających na celu zniszczenie jego i jego rodziny, jednak nie przedstawił na to żadnych dowodów. Do końca kampanii wyborczej pozostał kandydatem republikanów w wyborach prezydenckich, jednak już w pierwszej turze (23 kwietnia 2017 r.) przegrał z Emmanuelem Macronem i Marine Le Pen. 7 maja 2017 roku Emmanuel Macron został 8 prezydentem V Republiki Francuskiej. Tzw. Fillongate była głównym czynnikiem, który doprowadził do klęski partii Republikanie w wyborach prezydenckich 2017 r. i umożliwił zwycięstwo Emmanuelowi Macronowi. Trudno wszak sobie wyobrazić polityczny sukces obecnego prezydenta Francji bez Fillongate i politycznych wydarzeń związanych z tą aferą. Jednak okazało się również, iż sprawa ta miała poważne następstwa dla wszystkich obozów politycznych we Francji. Publikacje dotyczące oskarżeń pod adresem François Fillona o defraudacje finansowe zapoczątkowały potężny szereg oskarżeń o to samo wielu czołowych polityków francuskich tak z prawicy, jak z centrum i lewicy. W marcu 2017 r. ze stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych musiał pożegnać się lewicowy polityk Christophe Leroux. Został on oskarżony o fikcyjne zatrudnianie córki na stanowisku swojej asystentki w czasie, gdy sprawował mandat poselski. Nie znaleziono bowiem dowodów

na to, iż jego córka wykonywała pracę, która uzasadniałaby wynagrodzenie wypłacane przez francuski parlament. W czerwcu 2017 roku do dymisji musiał się podać koalicjant Emmanuela Macrona, przewodniczący centrowej partii MoDem, François Bayrou. Jako minister sprawiedliwości François Bayrou stworzył pakiet ustaw na rzecz »moralizacji francuskiego życia politycznego«. Ów pakiet, przyjęty latem 2017 roku przez francuski parlament, zakazywał francuskim politykom sprawującym mandaty wyborcze m.in. zatrudniania członków rodzin na stanowiskach asystentów i współpracowników. W czerwcu 2017 r. Bayrou i czołowi politycy jego partii zostali oskarżeni o defraudację funduszy europarlamentarnych, które mieli wykorzystywać do finansowania struktur krajowych swojej partii. W lipcu 2019 r. ze stanowiskiem ministra transformacji ekologicznej musiał pożegnać się bliski współpracownik Emmanuela Macrona, François de Rugy. Na początku lipca 2019 r. portal mediapart opublikował szereg artykułów, z których wynikało, ze de Rugy podczas sprawowania urzędu przewodniczącego niższej izby francuskiego parlamentu finansował ze środków parlamentarnych prywatne kolacje dla siebie, swojej żony i przyjaciół oraz wykorzystywał fundusze publiczne na niezwykle drogie remonty mieszkania służbowego, które zajmował. Został również oskarżony o niejasne kontakty z lobbystami, kiedy pełnił funkcję ministra transformacji ekologicznej. To tylko kilka przykładów czołowych francuskich polityków, którzy doznali politycznego upadku po informujących o niejasnościach finansowych publikacjach, jakie pojawiły się w następstwie tzw. Fillongate. 15 i 22 marca tego roku odbędą się we Francji wybory samorządowe. Prognozy zapowiadają sukces partii Republikanie i dużą polityczną klęskę obecnie rządzącego Francją obozu politycznego macronistow – La République en marche. Czy to przypadek, że proces François Fillona rozpoczął się niespełna miesiąc przed wyborami samorządowymi i będzie trwał podczas ostatnich tygodni kampanii wyborczej poprzedzającej wybory samorządowe? – pyta coraz więcej dziennikarzy i komentatorów francuskiego życia politycznego. Niezależne śledztwo dziennikarskie umotywowane chęcią ujawnienia nadużyć finansowych we francuskiej przestrzeni politycznej? Polityczny spisek mający na celu pozbawienia partii Republikanie urzędu prezydenta Fran-

Fillongate była głównym czynnikiem, który doprowadził do klęski partii Republikanie w wyborach prezydenckich 2017 r. i umożliwił zwycięstwo Macronowi. cji? Odwet grupy sędziów na tej partii i jej czołowych politykach w ramach ponad dwudziestoletniej wojny, prowadzonej przez Jacque’a Chiraca, Nicolasa Sarkozy’ego, Édouard Balladura, Alaina Juppégo i innych liderów francuskiej prawicy z sędziami, którzy oskarżali ich o poważne nadużycia finansowe? Czy istniały prawdziwe przesłanki (dotąd utajnione) do tego, by François Fillon nie został prezydentem Francji? Co tak naprawdę sprawiło, że stał się on persona non grata dla części francuskich i europejskich polityków? Kilkadziesiąt godzin przed pierwszą turą wyborów prezydenckich nad Sekwaną członek Europejskiej Partii Ludowej (do której należy francuska partia Republikanie i jej kandydat w wyborach prezydenckich 2017 roku), ówczesny przewodniczący Rady Europy Donald Tusk stwierdził, że życzy powodzenia w wyborach prezydenckich François Fillonowi, jednak jego zdaniem z punktu widzenia integracji europejskiej lepszym prezydentem Francji byłby Emmanuel Macron. Co spowodowało taką wypowiedź Donalda Tuska, zwłaszcza że Macron był wówczas związany z partia ALDE (europejskich liberałów), konkurencyjną wobec Europejskiej Partii Ludowej? Nie wiadomo, czy kiedykolwiek poznamy prawdę i odpowiedzi na postawione wyżej pytania. Jednak trudno nie zauważyć, że Fillongate to – najdelikatniej mówiąc – afera wielowątkowa… K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

18

N

ajważniejsza książka roku 2018” – tak w podtytule recenzji ze stycznia 2019 oceniłem Historię antykultury. Podtrzymuję tę ocenę, a samego Krzysztofa Karonia uważam za najważniejszego filozofa ostatnich lat w Polsce i może na świecie. To muszę zadeklarować na wstępie, bo dalej już nie będzie tak uprzejmie. Ubiegłoroczną recenzję zakończyłem przekonaniem, że dzieło Karonia zostanie wydane w wielu językach i należycie rozpropagowane. Warunek jeden: usunąć błędy! A tych błędów na różnych poziomach tekstu jest bardzo dużo: trzy tysiące drobnych uchybień, kilkadziesiąt rażących niedoróbek i kilkanaście błędów poważnych. Niestety – większość tych błędów powtórzyła się w rozszerzonej „wersji 1.0”, co by znaczyło, że Autor jest dość odporny na argumenty wielu recenzentów.

More geometrico W zeszłorocznym artykule zwróciłem uwagę na metodę, konsekwentnie stosowaną przez Karonia i na okładce, i w rozumowaniu. Tę metodę – tym razem dopowiem: całkowicie błędną – wymyślił Kartezjusz, a Spinoza doprowadził do absurdu. Otóż Kartezjusz, skądinąd genialny matematyk i ważny filozof, bezpodstawnie założył, że filozofię można uprawiać na wzór geometrii euklidesowej: przyjąć jakieś pewniki, a całą resztę logicznie wyprowadzać na niewzruszonym fundamencie tych pewników. Ta atrakcyjna metoda zawiera w sobie dwa słabe punkty: 1) W jaki sposób się dowiemy, że wybrane dla danej kwestii aksjomaty są poprawne? Wszak nawet drobna nieścisłość na początku może doprowadzić do skutków nieprzewidywalnych, co opisuje (nieznana Kartezjuszowi) teoria chaosu. 2) Skąd wiemy, że w danej dyscyplinie, np. w filozofii, logika jest narzędziem właściwym, gwarantującym poprawność wyników? Historia filozofii – wbrew pozorom – wcale tego nie dowodzi. Metoda more geometrico u Karonia polega na zdefiniowaniu „pojęć podstawowych” i konsekwentnym stosowaniu tych pojęć tylko w ściśle określonym znaczeniu, z bezwzględnym odrzuceniem innych definicji. O ile samo ujęcie pojęć podstawowych uważam za istotny i cenny wkład Karonia do reinterpretacji marksizmu, to sztywne trzymanie się tych samych założeń w różnych kontekstach prowadzi do wniosków mocno ryzykownych.

Niezmienność logiki W geometrii twierdzenie raz dowiedzione, np. przez Talesa, będzie tak samo słuszne po tysiącu lat, jak i po tysiącu wieków. Nawet jeżeli ludzkość nie poczeka, by to sprawdzić. Podobnie – wszystkie prawa logiki formalnej były słuszne, zanim na świecie pojawił się człowiek i w niezmienionej postaci będą obowiązywać, gdy przeminiemy. Wystarczy, że przed śmiercią ostatniego człowieka ktoś wyśle w kosmos definicję jednego tylko działania na zbiorze dwuelementowym (np. binegacji). Obserwatorzy z dalekiej galaktyki na tej podstawie dojdą do takich samych zasad działania komputerów jak my w XX wieku. Logika nie ma w sobie zdolności do zmiany. Gdybyśmy nawet (błędnie) założyli, że logika miała jakikolwiek związek z językiem w czasach, gdy Arystoteles pisał swoje genialne Analityki, to zauważmy, że przez te dwa i pół tysiąca lat ludzie się pozmieniali, narody i języki są inne, a niezmienione Analityki pozostają tak samo poprawne jak zawsze. O takich bytach, jak logika i człowieczeństwo, możemy mówić: ‘byty konwergentne’, istniejące obok siebie bez żadnego koniecznego związku. Z logiki możemy korzystać tylko w prostych wnioskowaniach. Z każdym kolejnym piętrem niby niezawodnej dedukcji logika jest coraz mniej pewna w warunkach realnych. Tylko w świecie komputerów logika jest niezawodna zawsze.

Metoda czasownikowa To, czym działalność Karonia (książka i wykłady) różni się od przeciętnej produkcji filozoficznej w Polsce, to nie tylko oryginalność idei głównej, bo o to by nawet nie było trudno w kraju, który dopiero przyswaja zachodnią filozofię XX wieku, prawie niedostępną w czasach, gdy powstawała. Nasi wykładowcy filozofii musieli być komunistami w PRL-u, a później szybciutko wyprali się z sowieckiego marksizmu leninowskiego, by wpaść w objęcia marksizmu frankfurckiego,

DAĆ RZECZY SŁOWO którym zarażają i porażają swoich następców. Do dziś pisane są doktoraty i habilitacje o tym, który marksista na Zachodzie co mniema o jakimś koncepcie innego marksisty z wieku XX. Żenada. Z mojego punktu widzenia wielką wartością metody Karonia jest czasownikowość. Autor nie operuje rzeczownikami abstrakcyjnymi, zakłamującymi rzeczywistość. Niekiedy je cytuje, ale ich nie wprowadza do swojego języka, pełnego współczesnych kolokwializmów i doskonale zrozumiałego. Cechą wypowiedzi Karonia jest dokładne nazywanie czynności, które są lub muszą być wykonywane. Na ogół są to czasowniki, choć pojawiają się też nazwy

w kategoriach dobra i zła staje się nierelewantna (do czynności „koniecznych” i niepoddających się wartościowaniu w tych kategoriach zaliczam m.in. oddychanie, jedzenie, picie itd.). Na pewno złe są zabawy na Foreksie. Nie dlatego, że tam się spekuluje, ale dlatego, że strony tej spekulacji są drastycznie nierówne. 90% graczy musi przegrać niezależnie od ewentualnych umiejętności, bo takie są zasady Foreksu. Kilka procent przypadkowo wychodzi na zero, a parę procent równie przypadkowo trochę wygrywa, żeby później przegrać. Stale wygrywają tylko ci, którzy ustalili zasady tej gry i ci insiderzy, którzy dysponują możliwością różnych manipulacji. Zasady są podob-

odpowiedzi, które mnie przekonują. Wyjątek stanowią jego poglądy ekonomiczne, skażone zbyt długim obcowaniem z literaturą marksistowską: Karoń nie lubi bogaczy. Polacy muszą mieć jak najliczniejszą klasę średnią, jak najmniejszą liczbę ubogich, choć i oni są nieuchronnie obecni w każdej dużej grupie, ale musimy mieć również warstwę ludzi naprawdę bogatych, bo tylko oni są w stanie podjąć działania wielkoskalowe. Tak jest w krajach, które nas wyprzedzają pod względem dobrobytu i tak będzie u nas. A obecnie musimy robić to, co trzeba, by do tamtych państw jakoś dociągnąć. Bo to jest dobre dla Polski!

zaliczamy siebie do tej większości, która na podobnych prezentacjach zajmuje miejsce między punktami wyróżnionymi na osi poziomej, czyli charakteryzuje się społecznie akceptowalnym natężeniem badanej cechy, oznaczanym na osi pionowej (pomijamy tu szczegóły, opracowane w książce). Dodatkowym parametrem jest tu czas. Dziś jesteśmy radykalnie uczciwi, ale kiedyś tam w przeszłości znaleźliśmy się w takiej jakby trochę niewyraźnej sytuacji, że właściwie sami nie wiemy, czy to było bardzo uczciwe, czy może nie za bardzo. Obserwator zewnętrzny, który nie szukałby mętnych samousprawiedliwień, oceniłby nas wtedy jednoznacznie: złodziej! Ale

Przed rokiem („Kurier WNET”, styczeń 2019) obszernie omówiłem „wersję roboczą” Historii antykultury Krzysztofa Karonia; w grudniu otrzymaliśmy „wers­ ję 1.0” tego dzieła. Niemal równocześnie (styczeń 2020) wydawnictwo Cambridge Scholars Publishing opublikowało moją książkę pt. The Verbal Philosophy of Real Time. Pewne rzeczy łączą te pozycje, inne różnią jedną od drugiej. O tym opowiem.

Karoń więźniem własnej metody Andrzej Jarczewski rzeczownikowe, które – jak np. ‘terror’ – rozumiemy w Polsce wszyscy tak samo i trochę inaczej niż Francuzi czy Rosjanie. Zdarzają się też czasowniki metaforyczne, np. ‘zaorać’, ale – nie wiedząc, co dokładnie ten czasownik znaczy – wiemy dokładnie, o co Karoniowi chodzi.

Słowo-klucz: kradzież Na każdym kroku Karoń przypomina – i to jest jego wielka zasługa – że kto nie pracuje, ten musi kraść. Tę (dla wielu nowatorską) prawidłowość Karoń pokazuje na dziesiątkach przykładów. Raczej nie mówi o Siódmym Przykazaniu, ale cały jego wykład oparty jest na przekonaniu, że kradzież jest zła. I z tym nie próbuję polemizować. Natomiast problemy zaczynają się, gdy poznajemy różne rodzaje aktywności człowieka, nazywane przez Karonia ‘kradzieżą’. Tyle wstępnych uwag, pozwalających przejść do omówienia błędu metody w książce i w internetowych wykładach Krzysztofa Karonia. Fundamentalna kategoria systemu Karonia – pojęcie ‘kradzieży’ – występuje jako rzeczownik w tym sensie nieprecyzyjny, że pozwala sobą nazwać różne czynności, które autor potępia, a które mogą być uważane za godne uznania przez innych uczestników tego dyskursu (pardon, Karoń nie używa takich „brzydkich” słów, jak ‘dyskurs’, ale ja nie jestem na to uczulony, bo ta na-

ne do karcianej gry w głupka: „jeżeli wyjdzie czerwona, to ja wygrywam, a jak będzie czarna, to ty przegrywasz”. Na giełdach papierów wartościowych też się spekuluje. Tam też są wielcy oszuści, ale generalnie giełda jest koniecznym uzupełnieniem gospodarki jako tako rynkowej. Napiszę o tym osobno, dlatego że 1) Karoń niedostatecznie odróżnia GPW od Foreksu czy Providentu i dlatego, że 2) istnienie giełdy jest nie tylko konieczne, ale jest dobre dla Polski. Natomiast błędem jest wytwarzanie złej aury wokół giełdy. Podobnie było z potępieniem handlu przez Sarmatów w wiekach poprzedzających rozbiory. Pisałem o tym więcej w „Kurierze WNET” (luty 2019) w obszernym artykule „Ideologie Polaków”, dostępnym nadal w internecie (należy wpisać nazwisko i tytuł). Karoń w pogardliwym tonie wyraża się również o innowacjach i o automatyzacji. Błądzi. Stwierdzam to nie tylko jako inżynier automatyk, ale jako długoletni badacz tego rodzaju zagadnień. Ten temat też zostawiam na później.

Społeczne kontinuum Na koniec powiem coś o własnej książce, by zasygnalizować, z jakich pozycji odnoszę się do dzieła Karonia. Otóż zasadnicza różnica widoczna jest już na okładkach. U mnie nie ma czarnych kwadratów na białym tle, symbolizujących metodę more geometrico. Nie ma postulatu wyraźnego oddzielenia dobra od zła. Zamiast tego widzimy kłębowisko dziwnych krzywych, które jest uogólnieniem – rozważanej wewnątrz książki – koncepcji osoby we wspólnocie (nie: koncepcji człowieka jako indywiduum). Wyjaśniam to w największym skrócie na poniższym rysunku.

my oczywiście się z nim nie zgadzamy, no… nie w pełni, bo intencje były w zasadzie jakby nie takie złe itd.

The verbal philosophy of real time W przekładzie na polski – tytuł mojej książki brzmiałby dość niezręcznie: Filozofia czasownikowa czasu rzeczywistego. Oprócz metody czasownikowej i hipotezy społecznego kontinuum wprowadzam tam – znaną z informatyki – koncepcję czasu rzeczywistego, który biegnie sekwencjami czasu zegarowego: od każdej przyczyny do jej nieuniknionego skutku. Przedmiotem pierwszej części książki jest czasowni-

O zawartości książki napiszę, jak ukaże się jej polskie wydanie, bo obecna cena egzemplarza papierowego – 65 ₤ – gwarantuje raczej, że nikt tego w Polsce nie kupi. filozoficznych oraz na wykładach gościnnych na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Uniwersytecie Warszawskim. Nie obrażałem się na recenzentów, stale coś poprawiałem, skreślałem i uzupełniałem. W końcu uznałem, że całość nadaje się już do wydania w języku angielskim. Zniechęcała mnie tylko wizja roku, jaki – przy mojej rzadko praktykowanej angielszczyźnie – musiałbym spędzić na translacji. Najpierw jednak zabrałem się do tekstu polskiego, pisanego od nowa z myślą o czytelniku anglojęzycznym. Wiedziałem, że to musi być ujęte zupełnie inaczej. W maju 2019 dowiedziałem się o istnieniu firmy eli-lang.com, prowadzonej przez Eleonorę Joszko, która jest doktorem językoznawstwa angielskiego, a w pracy translatorskiej stosuje system CAT Trados Studio. W tym momencie zrezygnowałem z własnych prób przekładu. Moja „czasownikowa” książka ma w dużym stopniu charakter lingwistyczny i doktorat z tej dziedziny gwarantował zrozumienie różnych cienkości; z kolei profesjonalne narzędzie wspomagające tłumacza pozwalało mieć pewność, że w angielskim tekście nie będzie irytujących błędów, tak nas prześladujących na różnych poziomach języka. Translacja 500 znormalizowanych stron zajęła dwa wakacyjne miesiące, a od początku września zacząłem testować listę pierwszoligowych wydawnictw angielskich i amerykańskich. Cambridge Scholars Publishing pierwsze przyjęło tekst do rozpatrzenia, więc dalszych prób nie podejmowałem. Wszystko – od kontraktu do okładki – toczyło się na drodze mailowej. Tamtejszy Proof­ reading wymagał drobnych korekt, ale o jakości przekładu wyraził się jednoznacznie: excellent! Czyli osiągnięcie najwyższej jakości jest w Polsce możliwe. Dzięki temu cały proces wydawniczy trwał tylko 4 miesiące i w lutym 2020 otrzymałem 4 eleganckie egzemplarze autorskie. Tu licznik znaków każe mi zakończyć ten artykuł, ale do sprawy wrócę, jak tylko ukaże się anglojęzyczne wydanie Historii antykultury. Jeśli… dożyję. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Kryterium podstawowe – dobro polski

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

Różni doktrynerzy każą nam wierzyć w proste rozwiązania skomplikowanych problemów. A to że podatki są złe, a to że ZUS musi upaść, a to że trzeba zlikwidować biurokrację itd. Tu mógł­bym wypisać całą litanię podob-

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Wykład oparty jest na przekonaniu, że kradzież jest zła. I z tym nie próbuję polemizować. Natomiast problemy zaczynają się, gdy poznajemy różne rodzaje aktywności człowieka, nazywane przez Karonia ‘kradzieżą’. zwa jest trafna, choć trefna). Podejście Karonia ma charakter agensowy: „nie kradnij!”, dla odmiany moja książka zajmuje się głównie biernymi prawami pacjensa, w tym: „nie być okradanym”.

Rodzaje spekulacji Według Karonia: „spekulacja – to zarabianie pieniędzy bez wytwarzania jakichkolwiek dóbr (coś za nic)” oraz: „kto akceptuje spekulację, akceptuje kradzież”. Te poglądy są w kolejnych wykładach i w książce szeroko uzasadniane. Tu jednak mamy do czynienia z przejściem na pozycje rzeczownikowe. Ponieważ spekulacja zawsze jest kradzieżą, a kradzież zawsze jest złem – spekulacja jest złem. Same rzeczowniki. Tymczasem w życiu społecznym mamy do czynienia z różnymi rodzajami spekulowania. Jedne są złe, a inne są konieczne w taki sposób, że ich ocena

nych ideologicznych rekomendacji. Ot, pewien misjonarz przeczytał książkę Misesa, stał się prorokiem wolnego rynku w stylu afrykańskim i potępia Program „500+”; inny nawiedzony profeta dałby ludziom broń do ręki, kolejny by wprowadził okręgi jednomandatowe, a jeszcze inny – pod pozorami rojalistyczno-legalistycznymi – roi o restytucji monarchii Romanowów w Polsce, bo tylko Romanowowie są legalnymi pretendentami do tronu w przyszłym Królestwie Polskim. Monarchiści nie lubią Rosji Czerwonej, ale Rosję Białą powitaliby w Polsce czerwonym dywanem. Takich symplicystycznych pomysłów mamy na pęczki. Można by je ewentualnie rozważyć, ale doktrynerzy musieliby dać odpowiedź na pytanie główne: czy to jest dobre dla Polski?! W przeciwieństwie do polityków – Karoń nie zapowiada cudów i na ogół daje

Wyobraźmy sobie jakąś większą społeczność, w której znajdziemy ludzi o różnym stopniu uczciwości. Spróbujmy ich uszeregować względem wybranej cechy w taki sposób, by na pierwszym miejscu postawić osobę o zerowym natężeniu tej cechy (teraz: bezwzględnego złodzieja), a na ostatnim – człowieka, który za żadne skarby i pod żadną groźbą nie byłby w stanie ukraść nikomu niczego. Pomijam w tym przykładzie kwestię możliwości pomiaru danej cechy; chodzi o pewną hipotezę, o to, jak sobie wyobrażamy rozkład wybranej cechy w społeczeństwie. Podobnie można by rysować np. rozkład bogactwa i badać w ten sposób wiele innych parametrów. Po sporządzeniu rysunku tego typu łatwiej zauważymy, że ludzie nie dzielą się (dwuwartościowo) na dobrych i złych, ale że między skrajnościami znajdziemy przeważającą część populacji, która generalnie potępia kradzież. Gdyby jednak ceną za krystaliczną uczciwość było wymordowanie naszej rodziny, miasta, a w końcu wszystkich ludzi na Ziemi – otóż gdyby cena doskonałości była za wysoka, to jednak zgodzilibyśmy się nie być aż tak doskonali jak Savonarola. Zapewne

kowa teoria prawdy, a drugiej – czasownikowa teoria dobra. O zawartości książki napiszę, jak ukaże się jej polskie wydanie, bo obecna cena egzemplarza papierowego – 65 ₤ – gwarantuje raczej, że nikt tego w Polsce nie kupi (Google Books oferuje e-booka za 286 zł). Teraz tylko wyjaśnię, dlaczego o tej książce wspominam w kontekście Historii antykultury 1.0. Otóż we wspomnianej tu na wstępie zeszłorocznej recenzji książki Karonia zawarłem opinię, że należy to dzieło wydać w innych językach. Wiem, że doradzać łatwo, wykonać trudno. Przetestowałem więc na własnym grzbiecie, jak to się robi bez żadnych grantów ani jakiegokolwiek wsparcia, w prowincjonalnych Gliwicach i w wieku lat… 70, co ma znaczenie, bo Krzysztof Karoń jest ode mnie znacznie młodszy, mieszka w Warszawie, ma lepsze zaplecze i pójdzie mu dużo łatwiej. Najpierw więc opublikowałem program badań w książce pt. Europoliteja (Wydawnictwo Dante, Kraków 2007), a następnie dwie książki po polsku w Wydawnictwie Naukowym „Śląsk” w Katowicach: Prawda po epoce post-truth (2017) i Czasownikowa teoria dobra (2018). Prezentowałem te książki nie w internecie, ale na konferencjach

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

19

SUBIEKTYWNIE Znaleźliśmy się na rozdrożu co do kwestii moralnych istotnych z punktu widzenia nauczania Kościoła, a objętych przepisami prawa państwowego. Strategia realizowana przez organizacje katolickie przez ostatnie kilka lat wyczerpała się.

Nowe otwarcie Ryszard Skotniczny

P

odobna sytuacja powstała w 2007 roku po porażce nowelizacji konstytucji gwarantującej standardy ochrony życia. Obywatelskie inicjatywy ustawodawcze podejmowane w kolejnych latach miały na celu przywrócenie debaty publicznej na tematy moralne. Okazały się na tyle skuteczne, że debata o ochronie życia powróciła. Niestety później inicjatywę przejęły środowiska, które ze zbierania podpisów, z marszów uczyniły cel sam w sobie, aż po budowanie swojej podmiotowości przeciw całej scenie politycznej (np. liderka, która wystąpiła w wyborach z ramienia radykalnego ugrupowania głoszącego postulat wyjścia z UE). W praktyce oznacza to najgorszą sytuację, gdy katolicy definiują się jako radykalna mniejszość, a nie głos moralnej większości. Metoda projektów obywatelskich i marszów została wyczerpana – właśnie z powodu ich zastosowania do pozycjonowania się jako mniejszość w kontrze do wszystkich. Nowe rozwiązania powinny przede wszystkim zapewnić oddziaływanie na siły polityczne, a nie walkę z nimi lub próbę ustanowienia kolejnej. Nasze środowiska i organizacje powinny się zaangażować w przedsięwzięcie polegające na nakłanianiu liderów partii politycznych, by w ich ugrupowaniach w przyszłości nie obowiązywała dyscyplina partyjna co do głosowania i inicjatywy w sprawach moralnych. Taką próbę podjęliśmy przed 2011 rokiem (również przy pierwszym projekcie obywatelskim odnośnie do ochrony życia) – chcieliśmy uzyskać poparcie choćby kilku posłów w każdym klubie i nie pozwolić na używanie naszego projektu do walk największych partii między sobą poprzez wskazywanie, iż jedna jest systemowo za życiem, a druga przeciw. Sposób, w jaki przez ostatnie lata większość sejmowa porusza się w sprawach moralnych i światopoglądowych,

FOT. WIKIPEDIA

wytworzył w wielu środowiskach przekonanie, iż jest dobry czas na zdecydowane przyspieszenie procesów laicyzacyjnych w Polsce. Na tej podstawie zostało zainicjowane w ostatnim czasie kilka przedsięwzięć politycznych. Jednym z czołowych jest wyrzucenie lekcji religii ze szkół. Zwolennicy tego postulatu wmawiają ludziom, że kto jest za partią A, B, C powinien być przeciwko lekcjom religii w szkołach. Wejście w tę logikę uważamy za błąd (choć mogą nią być zainteresowane partie przedstawiające się jako konserwatywne). Od podziału partyjnego trzeba w tej sprawie próbować się oderwać. Formuła nauczania lekcji religii w polskich szkołach ma od lat charakter tymczasowy. Politycy nigdy nie spróbowali jasno jej uregulować, czyniąc zadość postanowieniom Konkordatu. Obecnie pojawiają się próby wywołania wokół religii w szkołach konfliktu społecznego i politycznego, mimo że zdecydowana większość dzieci i rodziców chce nauczania religii; nawet wielu rodziców niewierzących i niepraktykujących. Dobro młodego człowieka wymaga bowiem, by otrzymywał informacje o wzorcach moralnych i zasadach etycznych. Ostatnio arcybiskup Wiktor Skworc i biskup Marek Mendyk publicznie wyrazili nadzieję na wprowadzenie obligatoryjnego nauczania religii lub etyki we wszystkich szkołach. Już w lutym 1999 roku to samo stanowisko przedstawiał kard. Kazimierz Nycz, gdy swe prace rozpoczynała rządowo-kościelna komisja konkordatowa. Jeśli nawet nie jest możliwe pielęgnowanie u młodego człowieka aspektu religijnego, potrzebne są przynajmniej lekcje etyki, ukazujące cywilizacyjny wymiar etyczno-moralny. Wydaje się to być sprawą wręcz kluczową wobec zachwiania tożsamości europejskiej. Trzeba budować poparcie dla utrzymania chrześcijańskich norm moralnych jako podstawowych wartości

Pan Mateusz Morawiecki Prezes Rady Ministrów Szanowny Panie Premierze,

11

lutego 2020 roku podczas posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia procedowany ma być rządowy projekt ustawy z druku sejmowego nr 172. Jest to przedłożenie rządowe dotyczące nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw. Główną treścią projektu jest mnogość przepisów dotyczących szkoleń lekarzy. Jednakże w art. 1 pkt. 62 i 63 dołączone zostały regulacje dotyczące zupełnie innej materii. Chodzi o problematykę lekarskiej klauzuli sumienia i obowiązku informacyjnego, gdy lekarz powołuje się na klauzulę sumienia. Problem ten pojawił się w związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z dnia 7 października 2015 roku (sygn. K 12/14), w którym orzeczono, iż niezgodna z konstytucją jest treść art. 39 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty nakazująca lekarzowi powołującemu się na klauzulę sumienia, aby on sam wskazał realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w innym podmiocie leczniczym.

Europy. Nie należy traktować kwestii aborcji czy homozwiązków jako tematów odrębnych. Musimy wskazywać podstawy naszej chrześcijańskiej cywilizacji jako dorobek pokoleń, który nie może ustępować chwilowym modom czy fascynacjom niewielkich mniejszościowych grup. Rodzina jako podstawa społeczności przestrzegającej etycznych zasad chrześcijańskich musi pozostawać niekwestionowaną podstawą funkcjonowania narodu i państwa. Wszelkie próby podważania jakiejkolwiek z fundamentalnych zasad i wartości należy rozpatrywać jako negowanie całości norm. Liberalnym lewicowym grupom znacznie trudniej będzie namówić polityków do poparcia podważenia zbioru norm i wartości niż pojedynczych zasad. Nie można też pozwolić na ustawianie w debacie polskich katolików na pozycji przeciwników „nowoczesnej” Europy. Mając świadomość, iż nasz kraj jest jednym z ostatnich bastionów naszej cywilizacji, mamy bardzo mało czasu, aby ją obronić przed laickim liberalnym lewactwem oraz ekspansją muzułmańską na teren Europy.

P

roponujemy zatem radykalną zmianę podejścia, powiązaną z jednoznacznym, wspólnym mocnym głosem hierarchów. Kościół nie może dalej milczeć i biernie czekać na rozwój wypadków. Spór moralno-cywilizacyjny w najbliższych latach będzie w Polsce trwał, tocząc się na dwóch poziomach. Pierwszym jest stan świadomości Polaków. Od tego przede wszystkim zależy, czy Polska pójdzie drogą przyzwolenia dla zabijania nienarodzonych, osób starszych i chorych; zrównywania małżeństwa i homozwiązków; dopuszczalności homoadopcji itd. Etyka zawarta w nauczaniu Kościoła ma kluczowe znaczenie dla zachowania tradycyjnej moralności, stanowiącej fundament tożsamości Europy. Rozwinięciem

W praktyce chodzi najczęściej o przypadki, gdy lekarz odmawia zabicia dziecka przed narodzeniem (tzw. aborcja). W obecnym przedłożeniu, Rada Ministrów kierowana przez Pana Premiera, w nowym brzmieniu art. 39 zaproponowała, by podmiot leczniczy, w ramach działalności którego powstrzymano się od wykonania świadczenia zdrowotnego, był obowiązany wskazać lekarza lub podmiot wykonujący działalność leczniczą, który zapewni możliwość wykonania tego świadczenia. Innymi słowy obowiązek został przeniesiony z lekarza na szpital. Taki projekt zmiany w ustawie musi budzić nasz największy niepokój. Wszak przepis w zaproponowanym brzmieniu oznacza, iż informować o tym, gdzie można wykonać aborcję, zmuszone będą także szpitale katolickie. W ten sposób również w Polsce powstanie sytuacja znana niestety z wielu innych krajów, gdzie podmioty deklarujące działanie w oparciu o nauczanie Kościoła są przez władze państwowe zmuszane do tego, by zaparły się swej tożsamości! Na Podkarpaciu osiągnęliśmy bardzo wysoki poziom moralny ochrony zdrowia – praktycznie nie sposób znaleźć lekarza, który podjąłby się zabicia dziecka przed narodzeniem (co systematycznie jest wytykane naszemu

nauczania Kościoła jest działalność stowarzyszeń, ruchów i wszelkich podmiotów, których cele koncentrują się na propagowaniu wartości chrześcijańskich. Po drugie istnieje poziom prawno-polityczny, na którym przekonania moralne znajdują swój wyraz w przepisach obowiązującego prawa. Podczas ostatniej kadencji parlamentarnej kwestie moralne, w tym sprawa ochrony życia, były traktowane wyłącznie propagandowo. Deklaracje bardzo wielu polityków nie przełożyły się na przyjęcie stosownych ustaw. Pod byle pretekstem politycy zakwestionowali wartość merytoryczną projektu, który według uzgodnienia został przedstawiony jako obywatelski. Ostateczne zablokowanie sprawy nastąpiło w momencie deklaracji liderki strony społecznej o kandydowaniu w wyborach z listy ugrupowań partyjnych. W końcówce rządów koalicji PO-PSL wprowadzono do systemu prawnego bardzo ułomne moralnie regulacje dotyczące zapłodnienia pozaustrojowego. Były one wówczas mocno krytykowane przez wielu polityków obecnie rządzącego obozu. Niestety, przez całą poprzednią kadencję nie uczyniono nic, by je zmienić. Wiele słów padło w sprawie ochrony małżeństwa i dzieci przed propagowaniem homomałżeństw i homoadopcji. Niestety na słowach się skończyło. Niedawno Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, iż w Polsce należy uznawać, iż dziecko ma dwoje rodziców tej samej płci, jeśli dopuszcza to kraj urodzenia dziecka. Dotychczas, powołując się na podstawowe zasady prawne Rzeczypospolitej, sąd ten odmawiał takich decyzji. W uzasadnieniu innego orzeczenia NSA stwierdził, iż polska Konstytucja nie sprzeciwia się wprowadzeniu homozwiązków, mimo oczywiście odmiennego brzmienia postanowień ustawy zasadniczej. Niestety

regionowi przez lewicowe i liberalne media). Z tego punktu widzenia przedłożenie rządowe oznacza dla nas wyraźny regres. Bardzo trudno nam sobie wyobrazić, by szpital imienia św. Ojca Pio w Przemyślu, św. Jana Pawła II w Krośnie czy św. Jadwigi w Rzeszowie, ze względu na swych patronów, był zmuszany do takich działań.

Z

tych powodów zwracamy się do Pana Premiera z wnioskiem, by Rada Ministrów wycofała się z proponowanych zmian przepisów. Ponadto wyborcy na Podkarpaciu, którzy udzielili bardzo mocnego poparcia PiS, mają chyba prawo się dowiedzieć, jak to się właściwie stało, iż projekt zawierający takie przepisy został poparty przez Radę Ministrów i skierowany do Sejmu? Odpowiada to poglądom członków rządu? A jeśli nie, w jaki sposób do tego doszło? Kto personalnie za to odpowiada? Za wycofaniem zaproponowanej zmiany przemawiają nie tylko racje zachowania spójności światopoglądowej obozu rządzącego, ale także racje czysto prawne. Już sam przywołany wyżej wyrok TK powołuje się w swej treści na rezolucję nr 1763 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy

próby zmian przepisów Konstytucji drogą orzecznictwa nie spotkały się z żadną reakcją władzy ustawodawczej ani polityków. Chorwacki Trybunał Konstytucyjny orzekł, rodzicielstwo zastępcze powinno być dostępne dla par jednopłciowych. To przestroga, że orzekanie trybunałów konstytucyjnych w sprawach moralnych jest zawsze ryzykiem. Jeśli jakieś rozwiązanie przyjmie wprost władza ustawodawcza, jest to bardziej transparentny i stabilny sposób działania. Dlatego źle się stało, iż polscy posłowie znowu próbują uciekać od odpowiedzialności w sprawie ochrony życia i rodziny, chowając się za plecami polskiego TK.

P

rzyczynę tego stanu rzeczy upatrujemy w upartyjnieniu kwestii moralnych. Okazało się, iż żadna z partii nie traktuje ich serio. Widoczne jest głównie zainteresowanie manipulowaniem nimi dla wzniecania emocji politycznych. Postulaty moralne nie powinny być amunicją dla przeciwstawiania jednej partii drugiej. Należy powrócić do modelu poszukiwania poparcia u polityków we wszystkich partiach. W każdym ugrupowaniu nasze projekty znajdą zwolenników, ale zapewne wśród szeregowych posłów mających kontakt z wyborcami, a nie wśród liderów partyjnych, których stosunek do spraw moralnych nie różni się nadmiernie we wszystkich partiach. Większość Polaków ma w sprawach moralnych inne poglądy niż elity polityczne, które są bardziej indyferentne moralnie. Upartyjnianie kwestii moralnych prowadzi do tego, że ponadpartyjna moralna większość zostaje podzielona partyjnie. Polacy w wielu kwestiach moralnych są zgodni, ale tylko tak długo, jak sprawa nie zostanie połączona z poparciem dla tej czy innej partii politycznej. Nasza organizacja postuluje, by skoncentrować się na przekonaniu

z 7 października 2010 r. w sprawie prawa do sprzeciwu sumienia w ramach legalnej opieki medycznej. Zgodnie z nią żadna osoba, szpital lub instytucja nie mogą zostać prawnie przymuszone, pociągnięte do odpowiedzialności prawnej ani dyskryminowane ze względu na odmowę wykonania lub odmowę pomocy przy wykonaniu zabiegu przerywania ciąży, wywołania poronienia, eutanazji lub innego czynu, który mógłby spowodować śmierć zarodka ludzkiego lub embrionu, z jakiegokolwiek powodu. Tak więc, nawet w myśl standardów międzynarodowych, proponowane przez Radę Ministrów nowe brzmienie art. 39 nie rozwiązuje problemu. Nie tylko poszczególne osoby, ale również instytucje (szpitale) mają prawo odżegnać się od działań, które uważają za niegodziwe.

J

ak dalej wyjaśnił TK: „W ocenie Trybunału, prawo lekarza, jak każdej innej osoby, do powstrzymania się od działań sprzecznych z własnym sumieniem wypływa wprost z wolności gwarantowanej przez Konstytucję, a zatem także w braku unormowania w art. 39 ZawLekU lekarz mógłby odmówić świadczenia z powołaniem się na sprzeciw sumienia”. Jak z tego wynika, nawet powołując się tylko na Konstytucję, każdy dyrektor szpitala czy

liderów partyjnych, by zagwarantowali, że w ich ugrupowaniach nie będzie obowiązywać dyscyplina partyjna w sprawach moralnych.

P

odobny dylemat dotyczy szerszego otoczenia cywilizacyjnego. Dotychczas poprzestawaliśmy najczęściej na prostej diagnozie, iż kierunek przemian w Europie Zachodniej jest nieodpowiedni. Wraz ze wzmożeniem sporu o przyszłość Unii Europejskiej przestało to już wystarczać. Polityczne przełożenie takiej diagnozy oznacza bowiem postulat polexitu, czego nie chce tego zdecydowana większość Polaków. Staje się więc możliwe polityczno-partyjne odwodzenie Polaków od zasad moralnych pod pretekstem, iż ich porzucenie jest warunkiem pozostania w Unii. Jeśli więc chcemy zachowania tradycyjnej moralności w Polsce, musimy o to walczyć na szerszym polu niż tylko krajowe. Czy nie do tego właśnie wzywał nas Jan Paweł II? Przecież to on zalecał nam wstąpienie do Unii Europejskiej, ale po to, by wzmacniać tam chrześcijańskie korzenie Europy! Oczywiście to postawa dużo trudniejsza niż całkowita negacja obecnej Europy i postulat wystąpienia z Unii. Wielu może nawet twierdzić, iż takie ambicje są nierealne. Z drugiej strony jednak – nie da się inaczej połączyć troski o wymiar moralny społeczeństwa z poglądami Polaków na temat Unii. Poza tym brak nawet gospodarczej alternatywy dla obecności Polski w Unii w chwili obecnej. Należy skupić się na obronie podstawowych wartości chrześcijańskich, tak aby poszczególne istotne kwestie przestały być przedstawiane w oderwaniu od podstawowych norm etycznych wypracowanych przez pokolenia. K Ryszard Skotniczny jest prezesem Stowarzyszenia Europa Tradycja.

wyznaczony przez niego pracownik ma prawo odmówić uczestniczenia w zabijaniu dzieci nienarodzonych przez wskazywanie podmiotu, który taką czynność wykona. Wygląda więc na to, że również w zaproponowanym obecnie brzmieniu art. 39 będzie po prostu sprzeczny z Konstytucją. Wydaje się, iż w tej sprawie można przeprowadzić bardzo prosty test. Nie mamy powodów uznawać za nieszczere wypowiedzi ministra Łukasza Szumowskiego, który po wielokroć deklarował, iż sprawa ochrony życia nienarodzonych jest jego osobistym przekonaniem. Skoro tak, to czy minister Szumowski zgodziłby się, żeby obowiązek informowania, kto zabije dziecko, spoczywał na Ministerstwie Zdrowia? Może takie brzmienie nadać art. 39? A jeśli sam nie podjąłby się takich czynności (w co ufamy), dlaczego obecnie zmuszani mają być do tego dyrektorzy szpitali, w tym tych wprost katolickich? Być może chodzi o zwykłe nieporozumienie. Do projektu o zupełnie innych kwestiach dołączono niedopracowane stanowisko. Dlatego liczymy, że przy pierwszym czytaniu te całkowicie nietrafione propozycje znikną. Ryszard Skotniczny Pełnomocnik Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin na Podkarpaciu


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

20

Historia jednego zdjęcia...

P

O S TAT N I A S T R O N A

5marca 2020 roku potwierdzono ponad 97 000 przypadków zakażeń wirusem SARS-CoV-2, z których 7 100 zostało zakwalifikowanych jako poważne. Dotkniętych zostało 87 państw, a główne ogniska zakażeń znajdują się w centralnych Chinach, Korei Południowej, Włoszech i Iranie. Zmarło ponad 3 000 chorych w Chinach i ponad 300 w innych krajach. Wyzdrowiało ponad 53 000 osób. Na zdjęciu zrobionym 26 lutego pracownicy teherańskiego metra odkażają wagony metra w stolicy Iranu, gdzie 3 marca m.in. 23 posłów z 290-osobowego parlamentu zaraziło się tym aktualnie najpopularniejszym na świecie wirusem. Fot. Zoheir Seidanloo (CC BY 4.0)

ozbawił też potencjalnego zarobku wiele indiańskich wiosek, które z tych turystów uzyskują większość swojego dochodu. A przynajmniej do czasu zakończenia badań geologicznych, które mają ustalić, czy można będzie znowu otworzyć szlaki – podłoże w tej okolicy jest bardziej piaszczyste niż skaliste, co wywołuje pewne obawy, że powstaną kolejne leje. Podczas gdy na półkuli północnej trwa zima – przynajmniej ta kalendarzowa – w Ekwadorze szaleją ulewy pory deszczowej. Właściwie tak było do tej pory, bo zmiany klimatyczne sprawiły, że pora deszczowa wydłużyła się nawet do czerwca. Niebo skryte jest za chmurami przez długie miesiące, a potężne strumienie wody zalewają świat każdego popołudnia. Ulice i górskie ścieżki zmieniają się w potoki, ze zboczy gór schodzą błotne lawiny, nierzadko zrywając drogi, a czasem porywając ludzkie domostwa, a nawet całe wioski. Służący w mieście Valladolid pol-

udziałem chińskiego kapitału kopalnia miedzi Mirador wywołuje sprzeciw rdzennej ludności. Indianie obawiają się zwłaszcza obróbki miedzi, niosącej ze sobą duże ryzyko zanieczyszczenia rzek, które pełnią kluczową rolę w tradycyjnej gospodarce rdzennych mieszkańców Andów, ale zwłaszcza Amazonii. Ekwadorski rząd zapewnia jednak, że inwestycja jest opłacalna – ma przynieść budżetowi ponad dwa miliardy dolarów przez cały okres koncesji. Ogółem Ekwador planuje zwiększyć udział wydobycia metali (głównie złota, miedzi i srebra) w PKB z 1,6% w połowie 2019 r. do 4% w 2021 roku, powołując się na przykład Chile i Peru. Podczas gdy legalne wydobycie metali pociąga za sobą głównie zagrożenia związane z wpływem na środowisko naturalne, nielegalne i niekontrolowane pozyskiwanie cennych kruszców stanowi dużo poważniejszy i bardziej złożony problem. Częstą techniką jest szybkie rozkopywanie koryt rzek na wschodnich stokach Andów za pomocą

W styczniu tego roku największy wodospad Ekwadoru San Rafael przestał istnieć. A właściwie po prostu zmienił swój bieg – w wyniku wypłukiwania koryta przez wodę doszło do implozji, która skryła kaskadę wody w tunelu. Z jednego strumienia wody zrobiły się dwa, wpadające pod ziemię. Całkowicie naturalny proces (co w rabunkowo eksploatowanej Ameryce Południowej wcale nie jest oczywiste) pozbawił z pewnością wielu turystów możliwości oglądania stupięćdziesięciometrowego wodospadu na rzece Coca.

Złoto i wodospady

pieniądze. Grupy przestępcze wymuszały haracze, zastraszały mieszkańców, handlowały nielegalnie bronią. A to tylko część z postawionych zarzutów. Ogółem szacuje się, że różnymi nielegalnymi biznesami skupionymi wokół wydobycia złota w La Merced de Buenos Aires zajmowało się około dziesięciu tysięcy osób. Prawdopodobnie niemożliwe byłoby zliczenie wszystkich ekwadorskich wodospadów. Są te bardziej i mniej znane, te położone na stokach zachodnich i te amazońskie. W okolicach leżącego na zboczu aktywnego wulkanu Tungurahua miasta Baños de Agua Santa ciągnie się szlak wodospadów. Niektórzy decydują się na przebycie go rowerami, chociaż wiele osób wybiera zdecydowanie mniej

Piotr M. Bobołowicz Po serii zabójstw rząd zdecydował się w końcu wysłać do miasteczka tysiąc dwustu policjantów, drugie tyle żołnierzy i dwudziestu prokuratorów, by rozprawić się z panującym tam bezprawiem. Obok nielegalnego wydobycia złota dochodziło tam do porwań, morderstw, gwałtów, sutenerstwa, uprawiano hazard, prano brudne pieniądze. ciężkiego sprzętu i przepłukiwanie na przemysłową skalę wydobytego z dna materiału. Cierpi na tym fauna i flora, a na krajobrazie pozostają skazy. Jednocześnie przyczynia się to do znacznego zanieczyszczenia rzeki – oprócz olbrzymich ilości mułu, do wody trafia ropa czy smary. Dodatkowo nielegalność tego procederu powoduje wytwarzanie się wokół takich kopalni całych stref, gdzie kwitnie przestępczość. W lipcu 2019 roku głośno zrobiło się o miejscowości La Merced de Buenos Aires. Po serii zabójstw rząd zdecydował się w końcu wysłać do miasteczka tysiąc dwustu policjantów, drugie tyle żołnierzy i dwudziestu prokuratorów, by rozprawić się z panującym tam bezprawiem. Obok nielegalnego wydobycia złota dochodziło tam do porwań, morderstw, gwałtów, sutenerstwa, uprawiano hazard, prano brudne

Pailón del Diablo, Diabelski Kocioł. Woda leje się tam huczącym strumieniem – najwyższy jednorazowy uskok kaskady ma aż osiemdziesiąt metrów. W dole woda kotłuje się – od razu dając odpowiedź na pytanie o pochodzenie nazwy.

FOTOGRAFIE: PIOTR M. BOBOŁOWICZ

ski misjonarz ks. Łukasz często w porze deszczowej jest odcięty od świata zewnętrznego. Droga, która łączy nieduże Valladolid z pobliskim miastem Loja, gdzie znajdują się chociażby supermarkety czy różne instytucje, regularnie jest zasypywana przez osuwającą się ziemię. Jeszcze częściej staje się nieprzejezdna tam, gdzie przepływa przez nią strumień – w porze suchej płynie sobie szeroko po drodze, a autobusy i samochody bez problemu przez niego przejeżdżają. Gdy silne deszcze zasilą potok, staje się on jednak niebezpieczną przeszkodą, skutecznie tamując ruch. Do osłabienia górskich zboczy przyczynia się znacznie rabunkowa gospodarka. W wielu miejscach prosperują nielegalne kopalnie złota, ale nawet te legalne stanowią spore zagrożenie dla ekosystemu. Niedawno otwarta przez spółkę Ecuacorriente z dużym

zagłuszając wszelkie próby rozmów między pasażerami i burząc nieco nastrój obcowania z naturą. Chiva chwieje się na zakrętach wąskiej drogi. Najpierw pierwszy wodospad. Trudny do oglądania, bo przejeżdżamy pod nim – na dach kapią krople wody niczym rzęsisty deszcz. Potem kolejny – ten po drugiej stronie doliny, przez którą można przejechać tzw. tarabitą, czyli kolejką linową. Manto de la Novia, Welon Panny Młodej. Obfita, biała kaskada sperlonej wody. Ale clou wycieczki jest na końcu. Do tego wodospadu trzeba dojść. Pailón del Diablo, Diabelski Kocioł. Woda leje się tam huczącym strumieniem – najwyższy jednorazowy uskok kaskady ma aż osiemdziesiąt metrów. W dole woda kotłuje się – od razu dając od-

spokojną opcję – tzw. chivę. Chiva (hiszp. koza) to stan pośredni między autobusem a ciężarówką. Na konstrukcji ciężarówki umieszczone są odsłonięte po bokach, ale zadaszone rzędy siedzeń lub częściej po prostu ławek. W niektórych miejscach chivy wciąż wykorzystuje się do regularnego transportu pasażerów. W miejscowościach turystycznych służą jako atrakcja – obwieszone są sznurami różnokolorowych ledów, a z głośników ryczy cumbia, salsa i reggatton, skutecznie

powiedź na pytanie o pochodzenie nazwy. Tam jedyne złoto to dolary, które turyści zostawiają przy każdej atrakcji i w hotelach. Wodospad San Rafael nie przestał istnieć, zmienił tylko swój bieg. Niewykluczone, że w kolejnych latach zmieni go jeszcze nie raz. Ekwadorska przyroda jest żywa. Inkowie i ich potomkowie nazywają ją Pachamama i czczą ją od setek lat – a ona czasem daje, a czasem okrutnie zabiera, porywając drogi, domy, wioski i ludzi. K




Nr 69

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Marzec · 2O2O Ideologia CO2 przykrywką dla poważniejszych problemów?

Jadwiga Chmielowska

M

arzec rozpoczyna święto Żołnierzy Niezłomnych – wyklętych przez komunistów. Walczący do końca o niepodległość, uratowali nasz polski honor. Nie poddaliśmy się jako naród i nie bierzemy odpowiedzialności za komunistyczne zbrodnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jest to niezmiernie ważne zwłaszcza na Śląsku, gdzie byłe niemieckie obozy koncentracyjne zamieniono na nowe, komunistyczne łagry. Sowieccy kolaboranci jako namiestnicy Kremla sprawowali władzę w PRL-u – strefie okupacyjnej Moskwy. Niegodziwością jest to, że nie odbyła się „Norymberga 2” – osądzenie zbrodni komunistów. Sowieccy mordercy w polskich mundurach brali przykład z carskiej ochrany. Zabitych partyzantów spotykał los podobny jak uczestników powstania styczniowego: bezczeszczenie zwłok i zbiorowe mogiły. Do dziś nie można odnaleźć miejsc pochówku największych polskich bohaterów. Skandalem jest, że w III RP nadal są tacy, którzy kwestionują bohaterstwo żołnierzy AK, NSZ, WiN i innych formacji niepodległościowego antykomunistycznego podziemia zbrojnego. To albo wprost antypolska działalność agenturalna, albo ignorancja – brak podstawowej wiedzy w wyniku zaniedbań edukacyjnych. Zgadzam się z prof. Andrzejem Nowakiem, że zaniedbania w polityce historycznej Polski sięgają początków XVIII wieku (utrata suwerenności) i będziemy te zaległości odrabiać jeszcze przez dziesięciolecia. Tłumaczę już od dawna Ukraińcom, że powinni robić rzetelne badania i opisać swoją historię od XVII w., kiedy zadnieprzańskie ziemie wpadły w rosyjskie łapy. Narody nieświadome swojej historii ulegają wrogim manipulacjom. Fałsz historyczny wpływa nie tylko na teraźniejszość, ale warunkuje przyszłość całych narodów. Niszczenie od 30 lat systemu edukacji, czyli ograniczanie nauki historii, literatury, a także matematyki i przedmiotów przyrodniczych, premiowanie „punktozy”, a nie ocena realnej wiedzy i samodzielnego myślenia, przynosi efekty. Np. w wymiarze sprawiedliwości sędziowie są niezawiśli od logiki i zdrowego rozsądku. Bylejakość, odrzucenie norm moralnych sprawia, że mamy zanik elit. Politycy zapominają, że ich naczelnym zadaniem jest dbanie o dobro państwa, a nie chęć przypodobania się obcym. Szkoda, że przez tyle lat nie udało się wprowadzić ustaw umożliwiających skuteczne finansowanie telewizji publicznej. Od połowy lat 90. trwają próby jej zniszczenia i prywatyzacji. Wielokrotnie występowałam w jej obronie. Zadaniem mediów, zwłaszcza publicznych, jest nie tylko przekazywanie informacji, ale też funkcja edukacyjna i kulturotwórcza. Unią Europejską targają różne kryzysy, w tym poczytalności. Świat jest przerażony epidemią koronawirusa. Ekonomiści przewidują kryzys, bo zagrożony jest łańcuch dostaw do produkcji prawie wszystkich gałęzi przemysłu. Najpierw z niepoczytalnej chęci zysku wyprowadzono masowo produkcję do Chin, a teraz wszyscy będziemy zbierać tego żniwo. Kiedy nie tak dawno zabrakło chińskiego komponentu do produkcji farmaceutycznej, leków brakowało w całej Europie. Było to poważne ostrzeżenie, ale nie spowodowało uruchamiania lokalnej produkcji substancji czynnych. Ostatnio zamilkli wielowektorowi geopolitycy. Jedwabny szlak, mam nadzieję, odejdzie w niepamięć. Zaczynają się manewry NATO. Amerykanie ćwiczą przerzucanie dużej ilości wojsk w nasz region. Ich stała obecność jest gwarancją naszego bezpieczeństwa. Nieliczni już Żołnierze Niezłomni cieszą się, że Bóg dał im długie życie i ich marzenia się spełniły, doczekali wojsk amerykańskich w Polsce, których wyglądali od 1944 r. Wielki Post to czas zadumy i rozważań. Nikomu nie życzę kwarantanny, ale może dla wielu, zwłaszcza polityków, byłby to czas na swoiste rekolekcje. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Strajk ostrzegawczy w PGG, związkowa blokada Euroterminalu w Sławkowie i kompromis Sasina Stanisław Florian

W

T

o, że „przed mocnym zawsze niesie winę bezsilny”, odkrył już w XIX wieku bajkopisarz rosyjski Iwan Kryłow, a Seneka, że nie masz nienawiści groźniejszej niż ta, której przyczyną jest, że się z kimś niegodziwie postąpiło. Rosja brała udział w czterech (!) rozbiorach Polski i była głównym źródłem nieszczęść i cierpień narodu polskiego przez stulecia. Związek Sowiecki, który uformował Putina w duchownym sensie, rozstrzelał tysiące oficerów polskich w 1940 roku i usiłował zrzucić winę za to przestępstwo na okupantów nazistowskich. Podczas pierestrojki wreszcie przyznano, że rozstrzeliwało Polaków NKWD, jednak w Rosji dzisiejszej znowu się głosi, że Polaków rozstrzelali naziści. W obecnych czasach Rosjanie popełnili przeciwko Polsce i narodowi polskiemu przestępstwo, które nie ma sobie równych w historii. Chodzi o zniszczenie samolotu z Lechem Kaczyńskim na pokładzie nad Smoleńskiem w kwietniu 2010 roku. Polska jest wiecznym wyrzutem sumienia Rosjan… chciałem powiedzieć. Ale oni nie mają sumienia, a Putin jest tylko średnią arytmetyczną gustów i preferencji obywateli, którzy śpią i marzą, że znowu wracają do ZSRR. W rozumieniu przeciętnego Rosjanina ostatecznym argumentem jest to, że kto był pod ich okupacyjnym butem, stał się „ich”. „To jest nasze, to są nasze tereny, które musimy znowu odzyskać” – kategorycznie oświadczają nie tylko co do byłych sowieckich republik – Ukrainy i Białorusi, ale również co do Polski i Finlandii, a także Alaski i Kalifornii. Czy trzeba dziwić się temu, że władza na czele z Putinem trzyma się tej zasady? „Wielka Rosja, której wszyscy muszą się bać i którą należy szanować”

Gawędy, gdzie pojawili się m.in. górnicy z Solidarności ’80. Górnicy dotarli również do biura jego żony, senator PiS Ewy Gawędy. Jak z oburzeniem napisała na portalu społecznościowym pani senator: w jej biurze miał miejsce „akt wandalizmu, którego dopuścili się członkowie związku zawodowego Sierpień ’80 z KWK ROW Ruch Marcel”. „Górnicy wtargnęli do biura, które wynajmujemy, rozsypali 350 kg węgla, niszcząc w ten sposób mienie prywatne. Dialogu nie prowadzi się, dewastując czyjąś własność. W demokratycznym kraju nie powinno być przyzwolenia na tego typu chuligańskie zachowania”. Owe wizyty w biurach poselskich szef górniczej „Solidarności”, Bogusław Hutek, tłumaczył tak: związkowa akcja miała „przypomnieć wszystkim posłom na Śląsku, jak wygląda polski

węgiel – żeby go umieli odróżnić od rosyjskiego, który jest w milionach ton sprowadzany przede wszystkim przez spółki państwowe”. „My z tego powodu mamy dzisiaj poważne problemy. Chcemy, żeby posłowie ze Śląska się obudzili i zaczęli walczyć o miejsca pracy na Śląsku”.

N

astępnego dnia wiceminister Gawęda poinformował na portalu społecznościowym, że „z pomocą Polskiej Grupy Górniczej udało się posprzątać węgiel z biur śląskich parlamentarzystów i przekazać go dla Stowarzyszenia Charytatywnego „Rodzina”, prowadzącego schronisko dla bezdomnych w Wodzisławiu Śląskim”, a pani senator Gawęda już w zupełnie innym tonie niż dzień wcześniej napisała na Facebooku: „Łzy radości mogliśmy

Dyktator Rosji Putin jako „sensację historyczną” ogłosił, że Polska rozpoczęła II wojnę światową i nazwał „swołoczą” ambasadora Polski w Niemczech nazistowskich, Józefa Lipskiego.

Putin i Polska: z chorej głowy na zdrową Borys Stomachin

jest najlepszym narkotykiem, wykorzystywanym przez władze Rosji wobec własnego społeczeństwa, kiedy powstają polityczne lub gospodarcze problemy. Pomaga to zjednoczyć się wokół swojego führera. Kto jest następny po inwazji na Ukrainę w 2014 roku? Kto będzie ofiarą nowej „małej, zwycięskiej wojny” i okupacji? Znowu Ukraina? Białoruś, o której teraz dużo się mówi? A może Polska? Żeby zrozumieć, co się dzieje dziś w Rosji, trzeba znać jej historię. Początek Rosji to jest XIII wiek i inwazja Złotej Hordy mongolskiej. Moskwę założył w 1272 roku jeden z chanów ordyńskich. Państwo moskiewskie zostało wychowane w okropnej, wstrętnej szkole niewolnictwa mongolskiego. Moskwa wzmocniła się dzięki temu, że stała się arcymistrzem w sztuce niewolnictwa. Nawet po wyzwoleniu z opieki mongolskiej pozostała niewolnikiem,

który stał się panem. Mongołowie Złotej Hordy zawsze dążyli „do ostatniego morza”, na Zachód. Stając się Hordą Moskiewską, Rosjanie odziedziczyli od Złotej Hordy to instynktowne dążenie do agresji i ekspansji, do opanowania wszystkiego, co leży między Moskwą i „ostatnim morzem”, czyli całej Europy. A Polska zawsze stała im na drodze. Na wschód od Polski jest wciąż ta sama horda, ci sami barbarzyńcy. I nie wolno dać się zwieść temu, że zamiast skór zwierzęcych mają na sobie garnitury i krawaty. Zmieniły się formy, ale istota pozostaje ta sama. Rosjanie pozostają dzisiaj ordyńcami, dzikusami, barbarzyńcami. Ludność barbarzyńska wybiera na prezydentów najbardziej brutalnych i cynicznych tyranów, barbarzyńców. Rosjanie mają specyficzną mentalność: podstęp, podłość, chytrość, cynizm, złość i okrucieństwo są ich głównymi

Żyć kłamstwem czy prawdą w Chinach? Nie istniał reżim komunistyczny, który szanowałby jakiekolwiek umowy międzynarodowe. Pekin nigdy w przeszłości nie dotrzymał swoich obietnic. Pod żadnym pozorem nie należy wierzyć wilkowi w owczej skórze, radzi Peter Zhang.

4

Zaostrza się konflikt w Polskiej Grupie Górniczej. Determinacja obu stron nie ułatwia znalezienia sposobu wyjścia z klinczu. Zarząd Grupy odmawia rozmów o podwyżkach, a związkowcy zapowiadają kolejne formy protestu.

edług informacji na stronie NSZZ „Solidarność”, 5 lutego górnicze związki zawodowe tworzące sztab protestacyjno-strajkowy w PGG przyjęły harmonogram działań. Zgodnie z nim 17 lutego odbył się dwugodzinny strajk ostrzegawczy we wszystkich kopalniach spółki. Na dół nie zjechało kilka tysięcy górników. Uzupełnieniem strajku ostrzegawczego były wizyty górniczych związkowców w biurach poselskich posłów Ziemi Śląskiej. Po odszukaniu biura posła i premiera rządu, Mateusza Morawieckiego, górnicy ze Związku Zawodowego Pracowników Dołowych wysypali przy jego drzwiach węgiel ze zwałów zalegających przed kopalniami. Podobnie było w biurze posła i wiceministra Aktywów Państwowych, Adama

3

TęczUJe zdobyli UJ Jeśli nie powstanie front opozycyjny, tęczowi TęczUJe całkiem zdominują UJ i sformatują na tęczowo kolejne elity, które będą się kłaść Rejtanem, gdyby ktoś ośmielił się choćby skrytykować TęczUJa. Józef Wieczorek omawia sytuację na UJ po jego podporządkowaniu ideologii LGBT. dziś zobaczyć w oczach osób, którym przekazaliśmy węgiel rozsypany wczoraj przez związkowców. Został on uprzątnięty i postanowiliśmy go przekazać potrzebującym. Dzisiaj węgiel trafił do wodzisławskiego schroniska dla bezdomnych mężczyzn, prowadzonego przez Towarzystwo Charytatywne „Rodzina”. Z prezentu bardzo ucieszyli się mieszkańcy oraz członkowie stowarzyszenia”. Jednak w czasie, gdy pani senator oglądała „łzy radości” osób, którym przekazano z jej biura węgiel dostarczony przez związkowców, 18 lutego od 8 rano kilkuset górników z 13 związków zawodowych tworzących sztab protestacyjno-strajkowy w PGG zorganizowało w euroterminalu przeładunkowym Sławków blokadę torów należących do PKP Linia Hutnicza Szerokotorowa. Dokończenie na str. 2

cechami, odziedziczonymi po hordzie mongolskiej. Historia świadczy, że Rosja nie mniej niż Niemcy hitlerowskie jest odpowiedzialna za Holokaust i II wojnę światową. Na początku lat 30. XX wieku Stalin doprowadził do rozłamu między komunistami i socjaldemokratami w Niemczech, co zapewniło partii hitlerowskiej zwycięstwo w wyborach w 1933 roku. ZSRR uzbrajał i szkolił Reichs­wehrę oraz wspierał Berlin pożyczkami i surowcami. Ale korzenie tego zła tkwią jeszcze głębiej w przeszłości Rosji. W 1905 roku zostały opublikowane fałszywe Protokoły mędrców syjońskich, które napisał agent policji carskiej. Protokoły stały się bardzo popularne w Niemczech i to na ich podstawie Rosenberg (urodzony w imperium rosyjskim) opracował swoją teorię rasową, a więc to Rosji naród żydowski zawdzięcza swoją tragedię w XX wieku. Nie Polska, ale Rosja z jej Stalinem jest winna wybuchu drugiej wojny światowej, bo to Moskwa, a nie Warszawa podpisała pakt z Hitlerem w 1939 roku. Wniosek z tego jest jednoznaczny: Rosja nie zmienia się w ciągu stuleci, pozostaje imperium barbarzyńskim, które nadal zagraża wszystkim sąsiadom tak, jak setki lat temu. Od tego zagrożenia nie może uratować nawet członkostwo w NATO. Gwarancja niepodległości i bezpieczeństwa wszystkich krajów Europy Wschodniej i Środkowej nastąpi dopiero wtedy, kiedy Rosja wreszcie rozpadnie się, jak rozpadły się w historii wszystkie imperia, i przestanie istnieć. Dlatego głównym zadaniem państwa i narodu polskiego jest przyczyniać się ze wszystkich sił do rozłamu Rosji. K Borys Stomachin (Борис Стомахин) – dysydent rosyjski okresu putinowskiego, publicysta, wydawca, autor książek o współczesnej Rosji.

4

Awanturnik szpitalny W tym, co mi się przytrafiło, pacjenci szpitali w większości przypadków rozpoznają dobrze im znany bajzel, którego byli/będą bezwolnym, choć istotnym elementem/ofiarą. Niewyemancypowany pedagog Herbert Kopiec podejmuje tym razem temat służby zdrowia.

5

Instytut Tarnogórski i Muzeum Marka Wrońskiego Zbiorów dotyczących historii polskiej wojskowości XIX i XX w. może pozazdrościć Muzeum Wojska Polskiego. Tadeusz Loster prezentuje muzeum stworzone w Tarnowskich Górach przez pasjonata Marka Wrońskiego.

8

Namiestnictwo Potockiego a pruskie manipulacje w Galicji Dzień mordu politycznego na namiestniku Galicji Andrzeju Potockim stał się datą symboliczną w stosunkach Polaków z Galicji i Rusinów podkreślających swoją ukraińskość. Stanisław Orzeł referuje dzieje nacjonalizmu ukraińskiego.

10–11

Śląski Piemont Polskie sztuki musiały być tłumaczone przez zaprzysiężonego tłumacza, ich treść korygowała policja i często zakazywano spektakli tuż przed ich rozpoczęciem. Renata Skoczek opisuje działalność polskich stowarzyszeń na Śląsku pod panowaniem niemieckim.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Coraz częściej ujawniane są luki w CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia. Jakim celom służy katastroficzna mistyfikacja szkodliwości CO2? O beneficjentach tej ideologii i ukrywanych za jej parawanem problemach piszą Jacek, Michał i Karol Musiałowie.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

2

KURIER·ŚL ĄSKI

C

Dokończenie ze str. 1

zęść górników przyjechała przygotowana na długotrwały protest: mieli kuchnię polową, kamper dla nocujących. Prezes PKP LHS Zamość, Zbigniew Tracichleb, dawny działacz kolejarskiej Solidarności, apelował do blokujących, aby zaprzestali tej akcji, bo – według niego – po blokowanych torach z Jastrzębskiej Spółki Węglowej jest wywożony węgiel na

Strajk ostrzegawczy w PGG, związkowa blokada Euroterminalu w Sławkowie i kompromis Sasina Stanisław Florian blokadzie), Związku Zawodowego Górników w Polsce, Związku Zawodowego Pracowników Dołowych, Związku Zawodowego Jedności Górniczej i inni członkowie związkowego kartelu górniczego w PGG. Prezes Tracichleb próbował zastraszać przedstawicieli związków uczestniczących w blokadzie, informując, że nagrywa wszystkie rozmowy z nimi. Presję na blokujących wywierała również rosnąca obecność policji i jej „negocjatorów”, którzy koniecznie próbowali wyłuskać liderów związkowych do spisania ich personaliów przez funkcjonariuszy… Gwoli ścisłości trzeba przypomnieć, że były to jednak działania znacznie mniej agresywne niż w lipcu 2014 r., gdy pod niemiłosiernymi rządami neoliberałów z PO i PSL policja w rynsztunku jak ZOMO interweniowała podczas blokady ulicy Groniec na dojeździe do euroterminalu w Sławko-

Węgiel w biurze senator Gawędy

Ukrainę, której kopalnie w Donbasie są pod okupacją rosyjskich separatystów. Według oświadczenia Zarządu PKP LHS żadne transporty węgla z Rosji do terminalu nie docierają od końca 2019 roku. W rozmowie z Dominikiem Kolorzem, szefem ZR Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności, Tracichleb miał otrzymać zapewnienie, że ten o blokadzie nic nie wie, a już na pewno nie uczestniczą w niej związkowcy z Solidarności. Tymczasem na torach pełno było flag i górników w kamizelkach Solidarności. Ktoś tu kogoś okłamał albo w śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” – jak to się mówi w przenośni o bezhołowiu – „nie wie lewica, co czyni prawica”… Oprócz nich w proteście brali udział górnicy z Solidarności ’80, Sierpnia ’80 (którzy nadawali radykalny ton

– dotarł do terminalu dzień wcześniej o 9-tej rano. Ściągani w trybie pilnym pracownicy Euroterminalu musieli go rozładowywać do wieczora 17 lutego, tak że w chwili rozpoczęcia blokady na

Interwencja Policji przeciw blokadzie Euroterminalu przez pracowników firmy Aspekt w 2014 r., pod rządami PO-PSL

J

wie, zorganizowanej przez pracowników dąbrowskiej firmy Aspekt, którzy domagali się jedynie zapłaty za wykonaną pracę, czyli 2 milionów złotych… Zaprzeczeniem tego, co mówił prezes PKP LHS, były informacje kolejarzy ze Sławkowa, od których blokujący dowiedzieli się, że właśnie w dniu blokady miał wjechać do Sławkowa transport węgla z Rosji, ale – najwidoczniej ktoś ujawnił szykowaną akcję

N

ie tylko PGG jako największa spółka węglowa ma problemy. Jak wskazują związkowcy, trzy kopalnie Tauron Wydobycie („Brzeszcze”, „Janina” i „Sobieski”) zagrożone są likwidacją. – Spółka sprowadzała obcy węgiel, lecz jest w katastrofalnej sytuacji. Finansowo niebawem klęknie.

Jak ciężko przyszło władzom PGG przyjąć to rozwiązanie, świadczą reakcje utrwalone na zdjęciu. Kompromis zawarto w ostatniej chwili. Zgodnie bowiem z harmonogramem przyjętym przez sztab protestacyjno-strajkowy w PGG, kolejnym krokiem miało być referendum strajkowe 25 lutego, a 28 lutego – manifestacja w Warszawie. W związku z planowanym wyjazdem górników do Warszawy na stronie internetowej Sierpnia ’80 można już było przeczytać apel nie tylko do związkowców z PGG, ale też ze spółek węglowych Tauronu, JSW i LW „Bogdanka” o udział w demonstracji

Trwa wojna polsko-polska na wyprzedawanie za grosze węgla wydobywanego przez górników. Nie trzeba być ekonomistą, by stwierdzić, że to chore!

bocznicach stały już tylko puste wagony z rosyjskimi kartkami przewozowymi.

Węgiel z biura senator Gawędy w ośrodku pomocy SCh „Rodzina”

i przeładunek importowanego węgla, który stąd wysyła się w inne części Polski. Jak mówią, to tu dokonuje się likwidacja miejsc pracy w polskim przemyśle wydobywczym. Jak dodają, protestują

– dodaje Skupin. Jak dalej mówi, inna spółka, PGE, zaangażowana finansowo w PGG, w ubiegłych latach sprowadziła ogromne ilości węgla z Rosji, a dziś nie odbiera zakontraktowanego węgla z PGG. To – jak stwierdza – nic innego, jak kryminalny sabotaż.

ak można przeczytać na stronie WZZ Sierpień ’80: „Górnicy podają w wątpliwość sens transportowania węgla ze Śląska do centralnego magazynu w Ostrowie Wielkopolskim, co zapowiedział odpowiedzialny za górnictwo węglowe wiceminister aktywów państwowych Adam Gawęda. – To żadne rozwiązanie! Nie chodzi o to, by nasz węgiel gdziekolwiek składować, ale by to naszym, a nie obcym palić. Chodzi o polską energię z polskiego węgla, z polskich kopalń – podkreśla szef Sierpnia ’80 [Bogusław Ziętek – S.F.]. Związkowcy wskazują (…) euroterminal w Sławkowie za szczególnie negatywny, gdyż to tu odbywa się zsypywanie

nie tylko przeciwko importowi samego surowca do energii, ale i samej energii, która jest sprowadzana przesyłem „z Niemiec czy Skandynawii”. – Węgiel leży dzisiaj na zwałach, on jest zakontraktowany i nie jest sprzedawalny. Nie tylko ten, ale i energetyczny. Mamy prawie 3 miliony ton węgla. Za chwilę będzie problem, że kopalnie albo będą miały ograniczone wydobycie, albo po prostu staną. Jeżeli tego węgla energetyka nie będzie odbierała, nie będzie fakturowany, pieniądze nie będą spływały, to wszyscy mamy świadomość, że PGG za chwilę straci płynność finansową – alarmuje Przemysław Skupin, lider WZZ Sierpień ’80 w Polskiej Grupie Górniczej. – Sektor komunalno-bytowy to 6–8 milionów ton węgla rocznie i pochodzi on niestety prawie w całości z importu

I nie ma co liczyć na wsparcie finansowe grupy Tauron. Te kopalnie pójdą do zamknięcia i nikt z tym nic nie robi – mówi jeden z liderów górniczego Sierpnia ’80, Rafał Jedwabny. Wcale nielepsza okazuje się być sytuacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej. (…) – Mamy pełne zwały i wyprzedawanie węgla poniżej jego wartości. Tak to nic nie ma sensu. Trwa wojna polsko-polska na wyprzedawanie za grosze węgla wydobywanego przez górników. Nie trzeba być ekonomistą, by stwierdzić, że to chore! – oburza się Krzysztof Łabądź z WZZ Sierpień ’80 w JSW SA. Wolny Związek Zawodowy Sierpień ’80 zapowiadał też dalsze protesty przeciwko importowi węgla zza granicy, w tym głównie z Rosji. Będzie „blokowanie kolejowych przejść granicznych i przyspawanie tam pociągów do torów”. Na tym tle interesująca była posta-

28 lutego wraz z zapowiedzią przyjazdu do Warszawy również górników „brunatnych” z Bełchatowa i Turowa. Puentą konfliktu w PGG było ogłoszenie 19 lutego, że Rada nadzorcza Polskiej Grupy Energetycznej PGE powołała zarząd XI kadencji. Na stanowisko prezesa zarządu na miejsce Henryka Baranowskiego, który ogłosił współpracę w zakresie zielonej energetyki z firmami niemieckimi i zablokował odbiór z kopalń PGG zakontraktowanego przez PGE węgla, został powołany Wojciech Dąbrowski. Kadencja wspólna nowego zarządu potrwa trzy lata. Nowy prezes PGE tak zdefiniował założenia swojego zarządu: PGE Polska Grupa Energetyczna potrzebuje silnego impulsu zarządczego, aby realizować wyzwania, jakie ma przed sobą. Unijna polityka klimatyczna, zielony ład, de-

Z lewej – min. Sasin rządzi w PGG; z prawej – reakcja zarządu PGG na kompromis

Arkadiusz Siński

Z

okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych 1 marca 2020 r. w Dąbrowie Górniczej odsłonięto w Bazylice pw. Najświętszej Marii Panny Anielskiej tablicę upamiętniającą ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” (1925–1946), urodzonego w Dąbrowie Górniczej żołnierza Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej, oficera 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Uroczystości rozpoczęły się mszą św. w tej samej świątyni, w której bohater 27 grudnia 1928 r. został ochrzczony, a po niej Łukasz Borkowski

w swojej prelekcji „Zdzisław Badocha – Bohater z Zagłębia” przedstawił tę niezwykłą postać, która łączy tradycje niepodległościowe mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego i Śląska z innymi regionami Polski. Uroczystemu odsłonięciu tablicy upamiętniającej ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” towarzyszył koncert partyzanckich pieśni w wykonaniu

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Marii Kołakowskiej i recytacja wierszy w wykonaniu ich autorki Marty Sałdan. Uczestnicy mogli też obejrzeć wystawę przygotowaną przez Oddział IPN w Gdańsku pt. Nie jesteśmy żadną bandą. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. 5. Wileńska Brygada na Pomorzu i otrzymali broszurę edukacyjną poświęconą postaci „Żelaznego”. Uroczystość przygotowała i prowadziła Agnieszka Zaleska ze Stowarzyszenia Historycznego im. 5. Wileńskiej Brygady AK. Zdaniem Piotra Szubarczyka z BEP IPN w Gdańsku, „historia »Żelaznego« to opowieść o odwadze, niezłomności, honorze oraz dramacie nierównej walki bez szans na zwycięstwo, ale także tragedia przedwczesnej śmierci młodego człowieka, który poświęcił swoje życie dla Polski”. Młodziutki podporucznik Zdzisław Badocha został zapamiętany jako niezwykle pogodny człowiek, sympatyczny, serdeczny kolega, szanowany dowódca i oficer. Urodził się 22 marca 1925 r. w Dąbrowie Górniczej. 27 grudnia 1928 r. w bazylice Matki Bożej Anielskiej w Dąbrowie Górniczej na chrzcie świętym nadano mu imiona Zdzisław Stanisław. W parafialnej księdze chrztów z 1928 r. pod numerem 797 zachował się wpis dotyczący tego wydarzenia. Pochodził z rodziny patriotycznej o wojskowych tradycjach. Jego ojciec był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza i w związku z jego służbą w 1937 r. cała rodzina zamieszkała na Wileńszczyźnie. Lata sowieckiej okupacji rozpoczęły się dla „Żelaznego” dwukrotnym aresztowaniem. Po zwolnieniu z obozu pracy w 1942 r. wstąpił do Armii Krajowej i przyjął pseudonim „Żelazny”, rozpoczynając tym samym

działalność w konspiracji. Na początku 1943 r. jako pracownik stacji kolejowej Nowe Święciany otrzymał przydział do 23. Ośrodka Dywersyjnego Ignalino-Nowe Święciany, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy 9. patrolu, a zajmował się dywersją i sabotażem na szlakach kolejowych. W marcu 1944 r. w związku z dekonspiracją został przeniesiony do V Wileńskiej Brygady AK, dowodzonej przez mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Po wyzwoleniu Wilna razem ze swoim oddziałem przedostał się w okolice Białegostoku. Tam został wcielony do LWP, z którego zdezerterował. Kiedy Brygada Wileńska wznowiła walkę z sowieckim okupantem, jako dowódca patrolu bojowego był postrachem komunistycznej bezpieki na obszarach Borów Tucholskich, Pomorza i Powiśla, bo niezwykle skutecznie paraliżował tam działalność administracji, służb bezpieczeństwa oraz wojska. Największym sukcesem oddziału „Żelaznego” była akcja

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

z 19 maja 1946 r., kiedy w ówczesnych powiatach starogardzkim i kościerzyńskim rozbrojono siedem posterunków milicji, zlikwidowano dwie placówki UB i zdobyto ponad dwadzieścia sztuk broni oraz kilka tysięcy sztuk amunicji. W Dąbrowie Górniczej w dniach 24 X – 1 XI 1945 r. spotkał się po raz ostatni z rodziną. 28 czerwca 1946 r. grupa operacyjna złożona z MO i KBW otoczyła Żelaznego. Próbował wyrwać się z okrążenia, ale zginął, trafiony odłamkiem granatu. Miał 21 lat. Mimo poszukiwań prowadzonych przez gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej, do dziś nie wiadomo, gdzie został pochowany. Rodzina dopiero w latach sześćdziesiątych poznała okoliczności jego śmierci. Ważne jest, by znieważanym w propagandzie komunistycznej bohaterom, takim jak „Żelazny”, przywracać prawdziwą pamięć, o co zadbał IPN, wydając dwie publikacje na temat ppor. Zdzisława Badochy: zeszyt piąty z poświęconego Żołnierzom Wyklętym komiksowego cyklu Wilcze tropy – „Żelaz­ny” – Zdzisław Badocha oraz książkę Łukasza Borkowskiego „Żelazny” od „Łupaszki”. Ppor. Zdzisław Badocha (1925–1946). K

Stali współpracownicy

Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang

karbonizacja, społeczne oczekiwania to elementy, które już wpływają na sektor energetyczny i będą determinować pracę zarządu PGE. Zielony kierunek z uszanowaniem konwencjonalnej podstawy to cel, który stawiam przed sobą. Trzeba wraz z górnikami mieć nadzieję, że po wyborach prezydenckich wicepremier Sasin będzie dokładał wszelkich starań w celu dotrzymania przyjętego właśnie kompromisu. Warto by też było, aby rząd – oprócz uginania się przed unijną ideologią dekarbonizacji i promowania „zielonego ładu” – zaczął wreszcie uruchamiać na przemysłową skalę produkcję „błękitnego węgla” i w ten sposób, poprzez gazyfikację ze zwałów oraz – opatentowaną przez Główny Instytut Górnictwa – gazyfikację węgla w złożach uruchomił kolejne źródło gazowej niezależności Polski od rosyjskiego Gazpromu i jego niemieckich wspólników. K

Kompromisowy komunikat z 20 lutego 2020 r.

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 69 · MARZEC 2O2O

(Śląski Kurier Wnet nr 64) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 07.03.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy „Żelaznego”

wa przewodniczącego sekretariatu górnictwa Solidarności, Hutka, który nie uczestniczył w blokadzie, a pojawił się około południa, poinformował blokujących, że cel blokady – zainteresowanie mediów – został osiągnięty i o 12:30 doprowadził do jej przerwania. Można było odnieść wrażenie, że zadziałało „porozumienie barbórkowe” szefów Solidarności z rządem i ministrami. Rozmowy związkowców z zarządem PGG i przedstawicielami strony rządowej, z udziałem wicepremiera, a jednocześnie ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, które zakończyły się w czwartek 20 lutego w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach – doprowadziły do kompromisu. Obecność wicepremiera ponownie okazała się decydująca dla złagodzenia konfliktu. Podpisany przez uczestników sporu zbiorowego i protestów komunikat o porozumieniu brzmi:


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

3

FOT. M. BILAŻEWSKI, „TĘCZA”, 11.01.1930

KURIER·ŚL ĄSKI

Generator elektryczny

Beneficjenci ideologii CO2 Lista beneficjentów jest już w dużej mierze znana. 1. Rządy zbierają nieuczciwy podatek, będący formą okradania zindoktrynowanych tą teorią społeczeństw przy ich przyzwoleniu, a nawet na własną prośbę, w poczuciu misji, że płacąc podatek od CO2, ratują świat. 2. Animatorzy IPCC dzięki straszeniu (starą) hipotezą CO2-centryczną mają zapewnione synekury. 3. Rzesze urzędników znajdują zatrudnienie przy przeliczaniu wszelkich aktywności ludzkich na „emisje CO2”. 4. Przez 40 lat mistyfikacja pozwalała rosyjskim instytutom naukowym, zatrudniającym kilka tysięcy naukowców, maskować faktyczne badania z fizyki atmosfery dla budowy potęgi militarnej ZSRR (zachowanie rakiet w atmosferze, propagacja fal elektromagnetycznych, systemów namierzania i rozpoznania, radarów, lidarów, laserów bojowych, a prawdopodobnie i możliwości prowadzenia ze światem kapitalistycznym wojny klimatycznej. Kusząca była też perspektywa przystosowania terenów północnych ZSRR tak, aby klimat stał się tam bardziej przyjazny dla rolnictwa, co wcześniej przyświecało idei Arrheniusa, głoszącego na przełomie XIX i XX w. swoje hipotezy o możliwym korzystnym wpływie dwutlenku węgla na klimat). Szersze informacje na ten temat można znaleźć w artykule Spowiedź naukowca, „Kurier WNET” z maja 2019 roku. 5. Wielka Brytania, a konkretnie Margaret Thatcher, rzekomą szkodliwość dwutlenku węgla pochodzącego z węgla wykorzystała do zdławienia strajków górniczych zainspirowanych tam przez ówczesne kraje bloku komunistycznego oraz Libię. Mogła zaryzykować 5 miliardów funtów strat, gdyż Wielka Brytania posiadała własne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. 6. Deindustrializacja dekarbonizacyjna Europy była i jest na rękę Chinom i Rosji, które same nie traktują poważnie hipotezy CO2-centrycznej, najpewniej dlatego, że posiadają naukowców własnych uniwersytetów, które w rankingach światowych mieszczą się w pierwszej dwusetce wyższych uczelni, a może dlatego, że dla ich naukowców nie stanowi problemu budowanie własnych laserów molekularnych CO2, co rzuca nowe spojrzenie na cały problem. 7. Następuje obniżenie wartości zasobów węgla (aktywów) polskich, czeskich i rumuńskich, co zachęca te państwa do wyprzedaży ich za bezcen. 8. Propaganda skutkuje wymuszeniem obniżenia cen rynkowych cennego surowca, jakim jest dwutlenek węgla, a nawet zmuszeniem jego producentów („emitentów”) do sprzedawania go po cenie ujemnej, czyli dopłacając jego odbiorcom, „ponieważ szkodził klimatowi”. CO2 to najbezpieczniejszy, niemający sobie równych konserwant żywności, szczególnie napojów. Roczne jego zużycie (oszacowanie Michała i Karola Musiałów z 2017 roku) tylko do napojów typu cola wyniosło ponad 4 miliony ton. Napojów gazowanych, do których jako konserwantu dodaje się CO2, jest na świecie około 50 razy więcej. 9. Ważniejszym jednak odbiorcą ogromnych ilości dwutlenku węgla, i to takiego, który nie wymaga szczególnych certyfikatów, jest przemysł naftowy. Metoda znana jest pod nazwą Enhanced Oil Recovery. Firmę, która wdrażała w Stanach Zjednoczonych tę technologię – Glori Oil Ltd w Teksasie – założył Rajendra Kumar Pachauri (1940–2020) Kim był ten człowiek? Przede wszystkim to przyjaciel Ala Gore’a. Z wykształcenia inżynier kolejnictwa, który awansował na przewodniczącego IPCC (Międzynarodowego Zespołu do Zmian Klimatu, opisanego we wcześniejszych artykułach). Był współzałożycielem (m.in. z Alem

Gore’em) pierwszej w świecie giełdy prowadzącej spekulacyjny handel świadectwami emisyjnymi CO2: Chicago Climate Exchance PLC. Współpracował m.in. z Deutsche Bank. Odszedł przed upływem kadencji z zajmowanych stanowisk w związku z innymi aferami. Czy, gdyby się potwierdziło, że Al Gore i Rajendra Kumar Pachauri świadomie rozpowszechniali kłamstwo ekologiczne o decydującej roli

Nie ma rzeczy bezużytecznych

wiekowej 20–39 lat to już co ósmy zgon. W aspekcie długoterminowym alkoholizm powoduje katastrofalne szkody zdrowotne i społeczne, choć, jak się wydaje, nadużywający alkoholu lub uwikłani w biznes alkoholowy politycy potrafią przewrotnie twierdzić, że to nie alkohol, lecz instytucja rodziny jest przyczyną wszelkiego zła na świecie. Do spożywania alkoholu przyznaje się 2,3 mld ludzi, przy czym ich

Piece do spalania śmieci (kotły), z ostatniego wydobywa się płonący żużel

spożyciu (spaleniu w organizmie) powstaje drugie tyle, a także uwzględnić wszystkie etapy produkcji i dystrybucji alkoholu (nie licząc skutków społecznych), to okazuje się, że alkohol odpowiada za ponad 100 milionów ton dwutlenku węgla. W tym miejscu aż się prosi, by osoby odpowiedzialne za energię oraz tzw. zielony ład w organach Unii Europejskiej zachowały trzeźwość spojrzenia.

Wartość energetyczna odpadów to około 10 GJ/t. Ze spalenia 2 mld ton można by uzyskać aż 20 mld GJ energii. Nie jest to ani proste, ani szczególnie opłacalne. O wiele korzystniejsze jest odsortowanie poszczególnych składowych. Część nada się do recyklingu, część do kompostowania i nawożenia, i tylko 20–30% faktycznie do spalenia, co jednak wiąże się z wieloma problemami natury środowiskowej.

Na świecie, poza Unią Europejską można znaleźć coraz więcej prac demaskujących luki w CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia. Czemu służyła i jakim celom gdzieniegdzie jeszcze służy katastroficzna mistyfikacja szkodliwości CO2?

Ideologia CO2 przykrywką dla poważniejszych problemów? Jacek Musiał · Michał Musiał · Karol Musiał

CO2 w globalnym ociepleniu, to ich przypadek stałby się dowodem na to, że za popularyzowanie kłamstwa można dostać Nagrodę Nobla? Czy możliwe, że Komitet Noblowski został oszukany? 10. Nawiasem mówiąc, zbiornikowce LNG mogą w jedną stronę transportować gaz ziemny, a z powrotem, do pól gazo- i roponośnych – dwutlenek węgla. 11. Lobby francuskiej energetyki jądrowej, chcące wymusić na innych krajach kupno takich elektrowni. 12. Lobby rosyjskiego gazu ziemnego (w kłamliwej, lansowanej teorii gaz miałby mieć mniejszy potencjał ocieplenia klimatu; jak jednak wykazano we wcześniejszych artykułach, dzieje się dokładnie odwrotnie). 13. Lobby chińskich paneli fotowoltaicznych i chińskich turbin dla elektrowni wiatrowych. 14. Lobby handlu narkotykami; ideologia anty-CO2 odwraca uwagę społeczeństw od postępującej narkomanii w świecie. 15. Lobby międzynarodowego handlu bronią. Temat zastępczy CO2 jest świetną przykrywką dla najbardziej odrażającego (po handlu narkotykami) „biznesu”. Nawiasem mówiąc, liderem w międzynarodowym handlu bronią w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest ojczyzna celebrytki Grety Thunberg – Szwecja. 16. Lobby produkcji i handlu alkoholem. Słabnie zainteresowanie społeczeństw narastającym problemem alkoholizmu. 17. Straszenie dwutlenkiem węgla pozwala ukryć inne problemy, w tym społeczne, zdrowotne, neokolonialne zniewalanie innych narodów czy permanentne wojny. Czy sztuczna histeria CO2 nie jest także przykrywką dla ukrycia faktycznych problemów i katastrof ekologicznych II połowy XX wieku? Zanieczyszczenia gleby środkami ochrony roślin? Zanieczyszczenia wód śródlądowych, mórz i oceanów? (Statki, które oficjalnie woziły odpady do Chin, w rzeczywistości opróżniały ładownie wcześniej, na oceanie). Rosnące góry cuchnących odpadów, palące się wysypiska? Katastrofy ekologicznie powodowane przez tzw. wielką chemię? Tworzywa sztuczne: ulatniające się toksyczne dla przyrody i klimatu półprodukty, a później produkty ich rozpadu?

Światowy alkoholizm Według raportu WHO Global status report on alcohol and health 2018, nadmierne spożycie alkoholu na świecie przyczynia się do 3 milionów zgonów rocznie, czyli do 1 zgonu co 10 sekund, i jest przyczyną co 20 zgonu. W grupie

średnia dzienna porcja wynosi 33 g czystego alkoholu. Prym wiedzie Europa. Warto zauważyć, że w Europie jest też największa indoktrynacja dwutlenkowęglowym ociepleniem. Wspomniany raport przeszedł praktycznie bez echa. W codziennym rozsiewaniu

Spalarnie odpadów Dyskutując o najważniejszych problemach, czy wręcz katastrofach ekologicznych, trzeba wspomnieć o odpadach. Poniższe informacje zostały opracowane na podstawie danych The World Bank,

Sortownia śmieci

pseudonaukowych, katastroficznych wizji przodują, jak się wydaje, media najbardziej przychylne Rosji i Chinom. Niczym Wernyhora straszą internautów dwutlenkiem węgla, do rzadkości zaś należą artykuły o alkoholu, a jeśli, to zamieszczane materiały sprawiają wrażenie kryptoreklam.

IBRD-IDA, What A Waste 2.0. A Global Snapshot of Solid Waste Management to 2050, Trends in Solid Waste Management. Średnia dzienna produkcji odpadów wynosi 0,74 kg/osobę, ze zmiennością od 0,11 kg w krajach biedniejszych do 4,54 kg w bogatych. 16% tej bogatszej populacji odpowiada za gene-

Spalarnia śmieci w Naramowicach pod Poznaniem

W całej mistyfikacji CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia pomijany jest czynnik produkcji i metabolizmu alkoholu. Wylicza się hipotetyczny wpływ hodowli zwierząt na ilość gazów cieplarnianych, ale nikt nie tyka lobby alkoholowego. W 2017 roku Michał i Karol Musiałowie w konkursie „Fizyka da się lubić” oszacowali, że tylko w samej reakcji powstawania alkoholu z glukozy powstaje na świecie rocznie 20 milionów ton dwutlenku węgla. Gdyby wziąć pod uwagę, że po jego

rowanie 34% odpadów. Światowa produkcja odpadów wynosi ponad 2 mld ton rocznie. Do 2050 r. spodziewany jest dalszy wzrost ilości odpadów, szczególnie w krajach, które do tej pory produkowały ich mniej, do co najmniej 3,4 miliarda ton w stosunku rocznym. Blisko 50% odpadów jest pochodzenia spożywczego i roślinnego. Około 17% to papier i opakowania. 12% stanowią tworzywa sztuczne. Kolejne to szkło, metal, guma i skóra, drewno oraz aż 14% to inne – nieokreślone.

Polacy pod względem produkcji odpadów plasują się około średniej światowej na poziomie 0,8 kg dziennie na mieszkańca. Cała Polska produkuje rocznie ok. 12 mln ton odpadów komunalnych. Może pojawić się pokusa, aby wszystko spalić i zamienić na energię, co po przeliczeniu (korzystając z danych KOBIZE 2018) pozwoliłoby uniknąć spalenia 4,8 mln ton węgla. Najważniejszym problemem jest oddziaływanie spalarni odpadów na środowisko. Pierwsze próby zastosowania spalarni miały miejsce w Wielkiej Brytanii w latach 70. XIX wieku. Jak na tamte czasy, Polska nie odbiegała od europejskich trendów. W 1912 roku powstała spalarnia w Warszawie, ze zdolnością utylizacji 60 tys. ton odpadów rocznie. Działała do zniszczenia wojennego w 1944 roku. Druga w Polsce spalarnia istniała w Poznaniu od 1927 roku, ze zdolnością utylizacji 25 tys. ton rocznie. Poznań, podobnie jak Warszawa, został poważnie zniszczony w czasie II wojny światowej (Poznań 1945 i dziś, red. A. Olejnik, Wyd. Poznańskie, Poznań 1985). Po 1945 roku próbowano spalarnię w Naramowicach pod Poznaniem odbudować i w sposób ograniczony pracowała jeszcze do 1954 roku. W artykule Jana Szulca Nie ma rzeczy bezużytecznych w czasopiśmie kulturalno-społecznym „Tęcza” z 11 stycznia 1930 roku (skąd zaczerpnięto ilustracje autorstwa Mieczysława Bilażewskiego do niniejszego tekstu), opisano proces sortowania śmieci, urozmaicając go ciekawostkami dotyczącymi różnych przypadkowych znalezisk. Przy spalarni działała elektrownia, która 30% energii zużywała do celów własnych, pozostałe 70% sprzedawała elektrowni miejskiej. Żużel ze spalarni zużywano do produkcji betonu wykorzystywanego do wykonywania nawierzchni dróg oraz płyt chodnikowych. W artykule podkreślony został aspekt antyepidemiczny spalarni. Co się stało, że po zniszczeniu tamtych spalarni musiało upłynąć 50 lat, zanim w Polsce zaczęły powstawać nowe? Do lat 60. XX wieku nie zdawano sobie sprawy z oddziaływania spalarni na środowisko, a w szczególności z wpływu gazowych produktów spalania na zanieczyszczenia atmosfery – na środowisko i zdrowie. Jak można przeczytać w artykule dr inż. Grzegorza Wielgosińskiego (Politechnika Łódzka): Oddziaływanie na środowisko spalarni odpadów, NowaEnergia.com.pl z 24.10. 2008, pomimo spalania odpadów w wysokiej temperaturze, w spalinach stwierdza się ponad 350 różnych związków organicznych w stężeniach ponad 5ug/ m3, w tym węglowodory C1, C2, akrylonitryl, acetonitryl, benzen, toluen,

etylobenzen 1,2- oraz 1,4-dichlorobenzen, 1,2,4-trichlorobenzen, hexachlorobenzen, fenol, 2,4-dinitrofenol, 2,4-dichlorofenol, 2,4,5-trichlorofenol, pentachlorofenol, chlorometan, chloroform, chlorek metylenu, 1,1- oraz 1,2-dichloroetan, 1,1,1oraz 1,1,2-trichloroetan, 1,1,2,2-tetrachloroetan, czterochlorek węgla, 1,1-dichloroetylen, trichloroetylen, tetrachloroetylen, formaldehyd, aldehyd octowy, aceton, metyloetyloketon, chlorek winylu, ftalan dietylu, kwas mrówkowy, kwas octowy i wiele innych. Do tego dochodzi cały szereg związków o udowodnionym działaniu rakotwórczym i teratogennym, zwanych wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi WWA. Należą do nich (wg opracowania Grzegorza Wielgosińskiego): np. benzo(a) piren, benzo(a)antracen, benzo(k) fluoranten, dibenzo(a,h)antracen, indeno(1,2,3-c,d)piren. Kolejną grupą związków chemicznych są dioksyny i związki dioksynopodobne, powstające podczas spalania odpadów zawierających chlor (np. PCV), kojarzone najczęściej z chorobą byłego prezydenta Ukrainy – Wiktora Juszczenki, choć działania tych związków na zdrowie mogą być wielokierunkowe. W spalinach pochodzących ze spalarni wykazywane bywają nieobojętne dla środowiska i zdrowia pary wielu metali, część z nich występuje w pyłach oraz żużlu. Dlatego w ostatnich dwóch dekadach ubiegłego wieku naukowcy mozolnie opracowywali technologie pozwalające usuwać ze spalin poszczególne substancje toksyczne. Współczesna spalarnia powinna przypominać fabrykę chemiczną. Dzięki wstrzymaniu się w Polsce przez 50 lat z budową spalarni odpadów, z pewnością udało się uchronić wielu Polaków przed chorobami związanymi z toksycznym wpływem zanieczyszczeń atmosfery. W ostatniej dekadzie radni kolejnych miast decydują o budowie spalarni odpadów. Są to już z pewnością nieporównanie nowocześniejsze obiekty aniżeli te, które funkcjonowały w Europie jeszcze w końcu ubiegłego wieku. Niestety są to obiekty i technologie kosztowne. Radni nie zawsze zdają sobie sprawę, jakie są pełne koszty eksploatacji. Status i zasady funkcjonowania reguluje w Polsce szereg aktów prawnych, począwszy od Ustawy o odpadach, poprzez rozporządzenia ministrów środowiska, budownictwa i zdrowia, a wszystkie są dostosowywane do odpowiednich dyrektyw Unii Europejskiej. Czy obecnie budowane spalarnie są już bezpieczne? Specjalista gospodarki odpadami ze Stowarzyszenia „Zero Waste”, mgr Paweł Głuszyński uważa, że w dalszym ciągu bezpieczniej jest odpady składować niż spalać. Głównym argumentem jest niedoskonałość procesów oczyszczania spalin, szczególnie w odniesieniu do – chyba najgroźniejszych – WWA, a kolejnymi – przepisy, które wobec niektórych składników wymagają kontroli zaledwie kilka razy w roku, a także możliwość pracy spalarni w trybie awaryjnym. Składować pewnie łatwo, pod warunkiem, że drogą sortowania uda się zredukować do 20% ilość odpadów ostatecznych, już niepodlegających recyklingowi. Nie wyklucza to możliwości spalenia ich w przyszłości, gdy technologie spalania ulegną dalszemu udoskonaleniu. Ewentualne spalanie lub współspalanie odpadów jest oczywiście uwarunkowane jednoczesnym wykorzystaniem energii. Z kolei zwolennicy spalarni argumentują, że spaliny ze spalarni są czystsze aniżeli samochodowe, a porównywalne do spalin z mniejszych kotłowni gazowych (większe, profesjonalne, mają lepsze systemy oczyszczania). W latach 90. ubiegłego wieku do spalarni przylgnęła opinia, że najbardziej szkodliwy jest ten dym, którego nie widać. Jak to jest obecnie? K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

4

P

omijają prosty fakt, że Pekin nigdy w przeszłości nie dotrzymał swoich obietnic. Komunistyczna Partia Chin wzięła sobie do serca treść jednej ze stron w książce Sztuka wojny Sun Tzu (544-496 p.n.e.), prawdopodobnie najbardziej znanego stratega wojskowego w historii Chin: „Oszustw nigdy za wiele w czasie wojny”. Wiedzcie, że KPCh od początku swego istnienia korzysta z tego sposobu.

Nałogowy kłamca 4 lipca 1943 roku KPCh opublikowała artykuł wstępny Niech żyje amerykańska demokracja! w „Xinhua Daily”, swojej oficjalnej tubie medialnej, a w nim podziękowała Stanom Zjednoczonym za pomoc Chinom i propagowanie amerykańskich wartości demokratycznych. Napisano w nim: „Od dzieciństwa czuliśmy, że Ameryka jest dla nas krajem szczególnie ukochanym. Uważamy, że dzieje się tak nie tylko dlatego, że nigdy siłowo nie okupowała chińskiego terytorium ani nie prowadziła agresywnej wojny z Chinami; co ważniejsze, dobre uczucia Chińczyków wobec Ameryki wynikają z demokratycznej postawy narodu amerykańskiego i wielkiego współczucia”. Ponadto dodano: „Ameryka jest wzorem prekursora dla zacofanych Chin pod względem polityki demokratycznej – pokazuje Chińczykom, by uczyli się od Waszyngtona, Lincolna i Jeffersona, i pozwala nam zrozumieć, że potrzebujemy odwagi, sprawiedliwości i uczciwości, aby ustanowić demokratyczne i wolne Chiny”. Jednak pozorna pokora i otwartość KPCh nie mogły bardziej rozmijać się z prawdą. KPCh przebrana za czempiona demokratycznych Chin ucieka się do kłamstw i podstępów – nie przebierając w środkach – aby zdobyć poparcie ludzi z różnych środowisk w Chinach i za granicą, aby pokonać nacjonalistyczny rząd kierowany przez Czang Kaj-szeka i odnieść sukces w 1949 roku po czteroletniej wojnie domowej, najkrwawszej wojnie we współczesnej historii Chin.

N

ie ma zatem pewności, czy rektorzy potrafią się posługiwać busolą, choć takie przyrządy znajdują się w Muzeum UJ. Najnowsza historia jagiellońskiej wszechnicy, nader słabo poznana i na opak przedstawiana w przestrzeni publicznej, dokumentuje, że w życiu uczelni zbyt często siła jest stawiana przed rozumem, co skutkuje nie najlepszą pozycją UJ w rankingach światowych uczelni. Jeśli chodzi o wiek, UJ plasuje się wysoko; jeśli chodzi o poziom uczelni, niestety nisko. Gdyby średniowieczną dewizę władze UJ zdołały utrzymać, w naszych niewątpliwie ciężkich, choć swoiście postępowych czasach sytuacja uczelni byłaby inna, na miarę oczekiwań Polaków. Niestety UJ nie zachował ciągłości z czasami złotymi, wielokrotnie podupadał, w ciągu ostatnich dziesiątków lat był obiektem zastosowania siły przez okupanta niemieckiego, a następnie osłabione kadry poddane były kolejnej sile znaczącej więcej niż rozum w czasach czerwonej zarazy. Z tej epoki UJ nie zdołał się podnieść do dnia dzisiejszego, a nawet jeszcze bardziej się pogrąża.

Tęczowy Uniwersytet Jagielloński Na początku obecnego roku akademickiego na jagiellońskiej wszechnicy powstało stowarzyszenie, które przyjęło nader barwną nazwę „TęczUJ”. Powstanie TęczUJa poprzedziła dyskusja w Auditorium Maximum UJ na temat LGBT, pod hasłem „LGBT – potrzeby, możliwości, wyzwania”. Nowe stowarzyszenie „ma zamiar zwalczać homofobię, transfobię oraz seksizm na UJ, a także prowadzić działania edukacyjne, w tym rozpowszechniać informacje na temat społeczności LGBTQ, aby stworzyć środowisko na Uniwersytecie Jagiellońskim, które będzie przyjazne dla wszystkich studentów i studentek LBTGQ”. Warto mieć na uwadze, że dla tworzenia przyjaznego środowiska akademickiego dla studentów, a także pracowników spoza sfery LBGTQ, jakoś nie powstało żadne stowarzyszenie i nie było debat merytorycznych w tej kwestii ani w Auditorium Maxium, ani w mniej reprezentacyjnych salach UJ. Środowisko akademickie UJ (i nie tylko UJ) dziwnym trafem nie jest przyjazne dla

KURIER·ŚL ĄSKI 25 czerwca 1950 roku wybuchła wojna koreańska. 10 grudnia 1950 roku Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza cicho przekroczyła rzekę Yalu na granicy z Koreą Północną z zamiarem wzięcia udziału w tzw. „wojnie, aby oprzeć się Ameryce i pomóc Korei”, choć Pekin twierdzi, że ta wojna przeciwko siłom ONZ pod dowództwem USA oficjalnie rozpoczęła się 25 grudnia 1950 roku. Chińska Armia Czerwona odbyła swoją pierwszą oficjalną walkę z wojskami USA na polu bitwy. Do tego czasu uwielbienie Ameryki przez KPCh, jak opisano w artykule wstępnym z 1943 roku w „Xinhua Daily”, zostało już dawno zapomniane. W latach 1958-1962 Mao Zedong zarządził kampanię „Wielki Skok Naprzód”, która doprowadziła do klęski głodu – masowego głodu i śmierci około 20 do 30 milionów ludzi. Najbardziej katastrofalną polityką agrarną było utworzenie tzw. gmin ludowych lub kolektywów socjalistycznych. Zawyżone dane dotyczące produkcji zboża były szeroko promowane w państwowych mediach, co stworzyło zakłamany obraz dobrobytu socjalistycznego. Najbardziej szalony był zapewne reportaż z „People’s Daily” z 18 września 1958 roku, w którym stwierdzono, że ziemia uprawna o powierzchni 667 m2 w powiecie Huanjiang w prowincji Guangxi była w stanie wydać plon równy 65 217 kg ryżu, czyli 363 razy więcej niż w roku poprzednim. KPCh stale zmienia historię, aby wpływać na opinię publiczną w kraju i za granicą. Zamiast szczerze powiedzieć ludziom, że to rząd nacjonalistyczny kierował oporem przeciwko inwazji japońskiej w latach 40. XX w., KPCh przypisuje sobie w książkach pokonanie Japończyków. Dziś, manipulując informacjami i filtrując je w internecie i państwowych mediach, KPCh nadal przedstawia Chińczykom inną rzeczywistość, szczególnie w kwestii tzw. wrażliwych tematów, takich jak rewolucja kulturalna, masakra studentów na placu Tiananmen w 1989 roku oraz trwające kampanie prześladowań przeciwko duchowemu ruchowi Falun Gong, chrześcijanom z Kościołów

tych mniej postępowych, którzy – jak dawniej – chcieliby traktować uniwersytet jako korporację nauczanych i nauczających poszukujących wspólnie prawdy. Tak uniwersytet był określany w statucie UJ aż do jubileuszowego roku 2000, ale widocznie uznano na szczytach akademickich, że nie ma co się trudzić poszukwaniem prawdy, bo to ani nie jest postępowe, ani nie przynosi awansów, ani zysków dla uczelni i ich etatowych pracowników, a także studentów. Zresztą tych, co razem ze studentami poszukiwaniem prawdy się trudzili, usuwano z UJ w czasach panowania systemu kłamstwa, i to z oskarzenia o negatywny wpływ na studentów. Rzecz oczywista, dla systemu kłamstwa i jego budowniczych/beneficjentów prawda stanowiła śmiertelne zagrożenie. Trzeba było jej się przeciwstawiać, tworzyć przyjazne środowisko dla miłośników tego systemu i to w czasach czerwonej zarazy. Przez wiele lat III RP urabiano opinię, że system ten został obalony, co prawda wskazując, że czerwoni stali się co najwyżej różowymi. W ostatnich latach okazało się, że środowiska czerwonych znakomicie przetrwały swój „upadek” i znacznie ubogaciły się kolorystycznie. Przybrały barwy tęczy i ogłosiły, że nie wszyscy ich miłują, a tak dłużej nie może być.

Z TęczUJami nie ma żartów Nowo powstałe stowarzyszenie w ramach walki o tolerancję ma być nieprzyjazne dla tych, którzy nie są miłośnikami TęczUJów. Na kanale You Tube (Tęczowy Uniwersytet Jagielloński) TęczUJe ostrzegają, że profesorowie i wykładowcy na uczelniach muszą się mieć na baczności, bo nawet niewinny żart może się dla nich źle skończyć. To już nie przelewki. Nie ma żartów. Lepiej zorientowani w historii tworzenia „najlepszego z systemów” o barwie czerwonej wiedzą zapewne, że żartownisie (ros. szutniki), i to niewinni, budowali Kanał Białomorski. Czyżby TęczUJe chcieli nawiązać do tych tradycji? Na to wygląda. W PRL instalacja najlepszego z systemów wspierana była przez młodzież skupioną w ZMP – Związku Młodzieży Polskiej, którego aktywiści tworzyli Brygady Lekkiej Kwalerii, zajmujące się zwalczaniem nauczycieli kontestujących

prezydenta Donalda Trumpa z CNN, przyznał: „Bądźmy szczerzy w jednym zasadniczym punkcie: Donald Trump ma rację – Chiny to oszust handlowy”. Zakaria wyraził poparcie dla polityki Trumpa wobec Chin, ponieważ żadna inna nie działała.

Zagubiona konfucjańska cnota: wiarygodność

Obecnie wielu decydentów z Waszyngtonu, amerykańskie korporacje, inwestorzy z Wall Street i niektórzy międzynarodowi inwestorzy finansowi odłożyli na bok racjonalne myślenie i po raz kolejny ulegli myśleniu życzeniowemu. Mówią, że wszystko, czego potrzeba, aby uspokoić rozedrgany rynek papierów wartościowych i powstrzymać spadek w światowej gospodarce, to umowa handlowa między USA a Chinami.

Żyć kłamstwem czy prawdą w Chinach? Peter Zhang

podziemnych, Tybetańczykom i Ujgurom w prowincji Sinciang. Według 36-stronicowego raportu, opublikowanego 20 czerwca 2018 roku przez Biuro ds. Handlu i Polityki Produkcyjnej przy Białym Domu, Chiny przez lata prowadziły nieograniczoną wojnę przeciwko Stanom Zjednoczonym, realizując działania takie jak „kradzież fizyczna i cybernetyczna, wymuszony transfer technologii, unikanie kontroli eksportu w USA, ograniczanie

eksportu surowców i inwestowanie w ponad 600 aktywów zaawansowanych technologii w Stanach Zjednoczonych, wartych blisko 20 mld dolarów”. Powtarzające się niepowodzenia Pekinu w przestrzeganiu zobowiązań międzynarodowych od czasu przyjęcia do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku pogłębiły powszechne zaniepokojenie i niepewność związane z rosnącym supermocarstwem komunistycznym. Nawet Fareed Zakaria, krytyk

Konfucjusz (551–470 p.n.e.) głosił pięć podstawowych zasad: życzliwość, prawość, etykieta, mądrość i wiarygodność. Od ponad dwóch tysięcy lat są one częścią chińskiego (i prawdopodobnie koreańskiego oraz japońskiego) dziedzictwa kulturowego. Zigong, jeden z najlojalniejszych i najważniejszych uczniów Konfucjusza, szukał kiedyś porady w kwestii tego, jak rządzić krajem w sposób właściwy. Konfucjusz powiedział: „Po pierwsze, niech lud ma wystarczającą ilość jedzenia i ubrań. Po drugie, kraj powinien mieć silną armię. Po trzecie, władca powinien mieć zaufanie swoich podwładnych i ludu”. Zigong zapytał: „Jeśli trzeba byłoby usunąć jedną z tych trzech, to która miałaby to być?”. Konfucjusz odpowiedział: „Usuń armię”. Zigong zapytał ponownie: „Jeśli trzeba byłoby usunąć kolejną, to którą?”. Konfucjusz powiedział: „Usuń jedzenie i ubrania. Lepiej poświęcić jedzenie i ubrania, aby zachować zaufanie. Jeśli władca straci zaufanie swoich podwładnych i ludu, kraj będzie skończony”. Nieuczciwe jednostki mogą istnieć we wszystkich krajach, ale kiedy społeczeństwo będzie rządzone przez zwodniczy reżim komunistyczny, kultura społeczeństwa z czasem ulegnie zepsuciu. Kampania przeciwko „czterem starym rzeczom” (stare idee, stara kultura, stare zwyczaje, stare nawyki) podczas wielkiej rewolucji kulturalnej (1966-1976) zniszczyła podstawy moralne kultury chińskiej.

Żyć prawdą Václav Havel, były prezydent Czech, napisał w Sile bezsilnych: „Jeśli głównym filarem systemu jest kłamstwo,

Uniwersytet Jagielloński jest najstarszym polskim uniwersytetem, matką rodzicielką pozostałych polskich uczelni, i szczyci się dewizą „Plus ratio quam vis” (łac. „Więcej znaczy rozum niż siła”, „Rozum przed siłą”), zaczerpniętą z Elegii Maksymiana, który to utwór należał do kanonu średniowiecznych lektur szkolnych. Ta średniowieczna idea, uwidoczniona w gmachu Collegium Maius, określa kierunki działalności najstarszej polskiej uczelni, ale niestety nie zawsze uczelnia potrafi te kierunki utrzymać.

TęczUJe zdobyli UJ Józef Wieczorek

idee tego, co miał usta słodsze od malin, niepopierających polityki i ideologii komunistów. W deklaracji TęczUJów jakby się słyszało echo nadciągającej lekkiej kawalerii, która zajmie się zwalczaniem akademików niepopierających ideologii i polityki LGBT. W tych działaniach studenci nie są osamotnieni. Przecież cała Konferencja Rektorów Szkół Polskich (KRASP) jednomyślnie wydała oświadczenie o kierowaniu na ścieżki dyscyplinarne tych, co by się ośmielili krytykować LGBT, i to w warunkach wojny kulturowej, kiedy każda krytyka może przechylić szalę frontu wojennego. Władza rektorów została wzmocniona w wyniku reformy Gowina, stąd rektorzy – autonomicznie – każdego niemiłującego LGBT mogą zawiesić albo wypędzić z uczelni, tak jak to robili ich poprzednicy wobec niemiłujących systemu komunistycznego.

Minister w roli Rejtana [sic!] Minister Gowin jakby nic nie miał przeciwko takiej sytuacji. Co więcej, broni na uczelniach ideologii gender, zdając sobie sprawę, że jest to ideologia, a nie nauka. Minister zadeklarował: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender”. Szokujące – nieprawdaż? W czasach czerwonej zarazy na uczelniach nad nauką dominowała ideologia marksistowska i nauka w Polsce nie wyszła na tym dobrze. Ograniczenie wolności słowa naukowcom niszczonym bez ograniczeń przez

marksistowskich ideologów (i ich popleczników) musiało doprowadzić do degradacji nauki na polskich uniwersytetach. Z tej degradacji nauka w Polsce nie zdolała się podnieść, a dziś, w ramach reformowania systemu nauki, ideolodzy, tym razem tęczowi, mają znowu dominować nad naukowcami. No cóż, każdy system musi mieć oparcie na uniwersytetach, wśród elit. Bez tego trudno by było przed laty zainstalować system komunistyczny, czerwona zaraza nie mogłaby się rozprzestrzenić. I teraz tęczowa zaraza też potrzebuje oparcia na uniwersytetach, dobrze przygotowanych do ubogacenia kolorystycznego naszego społeczeństwa. Należy na tę okoliczność przypomnieć, że w obronie ograniczenia wolności słowa niewygodnego dla czerwonych/tęczowych minister do tej pory nie położył się Rejtanem, a nawet nie ruszył palcem w bucie. Pozbawieni wolności słowa na uniwersytetach w czasach czerwonej zarazy do tej pory nieraz jej nie odzyskali, bo niby jak mogli odzyskać, skoro – przy wsparciu ministrów – ideologia czerwona została w wyniku transformacji zastąpiona ideologią tęczową?

Tęczowy front akademicki Tęczowy front akademicki rozwija sie coraz śmielej. TęczUJe przenikają UJ (i nie tylko), tęczują sobie swobodnie, bez zakłóceń. Byli już pod oknem papieskim w rocznicę wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową – bez żadnej reakcji poza jedną osobą duchowną z różańcem. Nawet środowiska walczące

o wolną Polskę, o zachowanie dotychczasowych wartości, tradycji nie wystawiły czUJek, ani nie rozmieściły czUJników, aby mieć właściwą orientację tego, co się na froncie akademickim wojny kulturowej dzieje. W obronie abp. Marka Jędraszewskiego, który objaśnił przekształcanie się zarazy czerwonej w tęczową, co spotkało się z atakiem rektorów, pod krakowską Kurią zgromadziło się kilka tysięcy osób, ale pod Collegium Novum, gdzie urzęduje rektor UJ, który wraz ze swoimi kolegami z KRASP potępił mowę metropolity, uznając ją za mowę nienawiści, nie zgromadził się nikt. Nie miałem z czego zrobić fotoreportażu! Taka schizofreniczna postawa niczego dobrego nie wróży. Potrzebne są zdecydowane działania, po wcześniejszym rozpoznaniu sytuacji na froncie i w rejonach przyfrontowych. Na Plantach przed Collegium Novum nie ma jeszcze tęczowych ławeczek, rektor jeszcze nie zasiada w tęczowym fotelu, w tęczowej todze, studenci – nawet TęczUJe – jeszcze nie noszą tęczowych czapek studenckich (aby było wiadomo, kogo tolerować) – ale to dopiero początek. W czasach PRLu UJ nie był CzuUJem – Czerwonym Uniwersytetem Jagiellońskim, choć rektor Karaś do tego zmierzał, ale zrodzony z UJ Uniwersytet Śląski takim czerwonym uniwersytetem, czyli „CzUŚem” (jak się mówiło) był. W III RP na dobrej drodze jest instalacja na bazie najstarszego polskiego uniwersytetu – Tęczowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. W PRL nie było reakcji środowiska

nic dziwnego, że podstawowym zagrożeniem dla niego jest życie prawdą”. Najwyższy czas, aby ludzie z Chin i innych części świata żyli w prawdzie i stawili czoła orwellowskiemu reżimowi z Pekinu. Według opublikowanego niedawno w „The Guardian” reportażu pt. Inside China’s Audacious Global Propaganda Campaign (pol. „Wewnątrz zuchwałej globalnej kampanii propagandowej Chin”) mechanizmy propagandowe KPCh działają już za granicą, zagraniczni dziennikarze są zatrudniani, aby „dobrze opowiadali historię Chin” – co samo w sobie jest prawdopodobnie najlepszym dowodem na to, że państwo-partia w rzeczywistości nie radzi sobie dobrze. W III akcie Henryka VI Szekspir napisał: „Podejrzenie zawsze prześladuje umysł winnego”. Jako zwykły kłamca, Komunistyczna Partia Chin prosperuje dobrze tylko wtedy, gdy świat patrzy w bok, pozwalając jej na zwodnicze działania. W całej współczesnej historii nigdy nie istniał reżim komunistyczny, który szanowałby wszelkie umowy międzynarodowe, zarówno w handlu, jak i w innych obszarach. Przez lata Chiny rozwijały się dzięki dyplomatycznemu oszustwu i kradzieży technologii z Zachodu. W wywiadzie dla National Public Radio amerykański przedstawiciel ds. handlu Robert Lighthizer powiedział: „Jeśli zapytacie mnie, kiedy po raz pierwszy mieliśmy oficjalny międzyrządowy kryzys z Chinami dotyczący własności intelektualnej, to miało to miejsce za czasów administracji George’a Herberta Walkera Busha w 1991 roku. Trwa to od tak dawna. Od tego czasu prawdopodobnie ze 20 razy widzieliście, jak Chiny zgadzają się rozwiązać ten problem lub jakiś jego aspekt. I do tej pory tego nie zrobiły”. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie należy wierzyć wilkowi w owczej skórze. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 19.09.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”. Fot. Erikawittlieb / pixabay

akademickiego na oczyszczanie UJ z elementu niemiłującego czerwonych i nie ma jej do dnia dzisiejszego (nikt prawdziwej historii UJ nie chce poznać!). Skutkuje to, bo niby dlaczego nie, brawurowymi atakami na tych, co nie miłują tęczowych. Jeśli nie powstanie front opozycyjny, tęczowi TęczUJe całkiem zdominują UJ i sformatują na tęczowo kolejne elity, które będą się kłaść Rejtanem, gdyby ktoś ośmielił się choćby skrytykować TęczUJa.

TęczUJe zdobyli UJ! Pod koniec roku okazało się, że ideologia TęczUJów skutecznie, i to bez dyskusji właściwej dla uniwersytetów, wypiera oponentów stojących na gruncie wielowiekowych tradycji i wartości oraz mających oparcie w dewizie „Plus ratio quam vis”. Ta dewiza na ideologicznym froncie przestała się liczyć. Okazało się, że na obecnym Uniwersytecie Jagiellońskim nic nie znaczy. Planowana przez europosłów Patryka Jakiego i Beatę Kempę debata na temat LGBT na UJ nie mogła się odbyć! Takie debaty mogą organizować tylko TęczUJe i nawet Auditorium Maximum jest do ich dyspozycji. Dla debatowania osób o innej orientacji, tak moralnej, jak i intelektualnej, miejsca na UJ nie ma. Debata odbyła się w sali Uniwersytetu Papieskiego z udziałem ks. prof. Pawła Bortkiewicza, prof. Aleksandra Nalaskowskiego, ks. prof. Dariusza Oko i dziennikarza Jacka Karnowskiego, kierujących się w argumentach krytycznych wobec LGBT rozumem, a nie siłą, co można było swobodnie rejestrować, a przebieg debaty dostępny jest w internecie (Ideologia LGBT i gender – mój kanał na YouTube). Po wystąpieniu panelistów europoseł Patryk Jaki oddał głos także grupie „tęczowych” przybyłych na debatę. Ale ci i tak określali w swych relacjach debatę jako homofobiczną. TęczUJe zdobyli UJ, ale są uczelnie, które trzymają się jeszcze rozumu i nie stosują siły wobec osób o odmiennej od TęczUJów orientacji intelektualnej i moralnej. Dewiza „plus ratio quam vis” nie zaginęła całkiem na polskich uczelniach, a jedynie zmieniła swą lokalizację. Szkoda, że tak naprawdę została zaniechana na najstarszym polskim uniwersytecie. K


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

W analizach funkcjonowania szpitala jako środowiska przywracającego zdrowie wciąż mało poświęca się uwagi tej subtelnej sferze przeżyć pacjentów i personelu medycznego, które są wywołane owym klimatem emocjonalnym. odpowiedzialności, to reagowaliśmy mniej więcej tak: Rychtyk tak było? Tak pedzioł? Tak się zachował, jak godosz? I nie było go za to nic gańba? Przeca to sie nadaje do gazety… Otóż to! Myślę sobie, że to, co mi się w związku z moim tygodniowym pobytem w szpitalu przytrafiło (czego jako pacjent szpitalny osobiście doświadczyłem, widziałem na własne oczy), śmiało spełnia wzmiankowane kryteria. Zastanawiam się tylko, od czego by tu zacząć, abym do otaczającego mnie tam chaosu, o którym chcę opowiedzieć, sam swoim niezdarnym gadulstwem ręki nie przyłożył. Może rozpocznę od tego, że samo przyjęcie do szpitala trwało ponad trzy godziny. Miałem więc sposobność poznać na własnej skórze okoliczności powstania znanego powiedzenia, że aby chorować, trzeba mieć końskie zdrowie. Było mi też dane przeżyć dość osobliwą rozmowę z lekarzem. Oto podczas jednej z porannych wizyt nie zadał mi rutynowego pytania: Jak się Pan czuje?, ale zaczął konfidencjonalnie: – Panie Herbercie, są skargi na pana… Kiedy próbowałem się dowiedzieć, czym podpadłem, czym się naraziłem, o co poszło – odpowiedziała mi cisza. Nie wiem więc, czy wiedział. Choć byłoby interesujące, czyją wziąłby stronę. Nie miałem już bowiem pod tym względem (mówiąc najdelikatniej) najlepszych doświadczeń. Ilekroć nie ukrywałem swojego naturalnego przecież zaniepokojenia z powodu – przykładowo – popełnienia jakiegoś ewidentnego błędu przez konkretną pielęgniarkę

– w jej obronie zawsze murem (iście po komsomolsku) stawały koleżanki, które akurat znajdowały się w pobliżu. Nie muszę dodawać, że robiło się z tego powodu wokół mnie jakoś niesympatycznie, niekiedy głupkowato i chłodno, przesądzając niekiedy – co istotne – o jakości sygnalizowanego wyżej klimatu emocjonalnego, w którym jako pacjent przecież funkcjonowałem.

perspektywie, z nadzieją, że ułatwią wgląd w stan mojego ducha jako pacjenta. Ryzykując, że mogę trochę przynudzić nadmierną szczegółowością relacji z zaistniałych osobowych interakcji, przejdźmy do konkretów. Nie widzę innej możliwości uwiarygodnienia moich hipotez, dlaczego, na-

Tak więc widzisz, Drogi Czytelniku – póki co poradziły sobie siostrzyczki z agresywnym pacjentem. Zdrowo oberwałem. Dostałem za swoje. Jednego jednak chyba nie przewidziano, czyli że trafił im się pacjent ze skłonnościami do recydywy. W tej sytuacji postanowiono zastosować wobec marudnego

Klimat emocjonalny szpitala Sam termin ‘klimat emocjonalny’, pomimo pewnej niejasności, wydaje się użyteczny, gdyż zazwyczaj wywołuje jednoznaczne skojarzenia. Myślę, że klimat ten jest konstytutywny dla prawidłowego kształtującego się środowiska szpitalnego. Wybitny psychiatra Antoni Kępiński (1918–1972) używał go na potrzeby własnych do-

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

z dwoma pracownikami niższego personelu (byłem tego przypadkowym świadkiem) wyrzucił z siebie owo rozgoryczenie jakoś tak: „Ku…wa, przecież ja powinienem teraz być na sali operacyjnej. Tam jest moje miejsce, bo tam się najlepiej czuję”… Wielu tego rodzaju słownictwo przestało już, niestety, razić, zwłaszcza że jego oburzenie było słuszne i niewątpliwie szczere, zaś źródło dyskomfortowej sytuacji, w jakiej się znalazł, dawno już zostało rozpoznane i ujęte w mądrej intuicji, w myśl której trudno o większe nieszczęście w życiu niż utrata radości z pracy… „Radość – pisał w mało znanej pracy W. Keppler – trzyma na wodzy niskie popędy i budzi dobre skłonności (…). Gdziekolwiek jest radość; tam łagodnieje dzikość, milkną przekleństwa i wyzwiska. Słowem: radość umila, ułatwia i upiększa współżycie społeczne”. Nic dodać, nic ująć.

Opowiem dziś o tym, jak (i dlaczego) pacjent może być (o dziwo!) bardziej znany w szpitalu ze swojego awanturniczego/zrzędliwego charakteru, aniżeli z choroby, która go tam przywiodła.

Awanturnik szpitalny (analiza przypadku)

ciekań, przypisując mu istotne znaczenie w postrzeganiu przez człowieka siebie samego i otoczenia. Klimat emocjonalny pojmował jako tę cechę widzialnego świata, która nie zmieniając w zasadzie jego istoty, tj. struktury i tematyki, zmienia jednocześnie wszystko, sprawiając, że ten sam obraz w zmienionych barwach staje się inny. Myślę, że w analizach funkcjonowania szpitala, oddziału szpitalnego jako środowiska przywracającego zdrowie, wciąż mało poświęca się uwagi tej subtelnej sferze przeżyć pacjentów i personelu medycznego, które są wywołane owym kolorytem (atmosferą, klimatem emocjonalnym). Właśnie ta zmienność w niezmienności może być zasadniczą cechą życia uczuciowego, będąc zarazem najbardziej zasadniczą „wewnętrzną” częścią interakcji pacjenta i personelu medycznego ze swoim środowiskiem. Traktując uczucia jako podstawowy składnik każdego przeżycia, można przyjąć, że postrzeganie szpitala, drugiego człowieka, czyli pacjenta i świata, zmienia się w zależności od owego klimatu emocjonalnego. Przyjrzyjmy się teraz bliżej moim interakcjom w zarysowanej

jogólniej rzecz biorąc, między częścią personelu szpitalnego a piszącym te słowa pacjentem nie było, jak to się dziś mówi, pozytywnej chemii. Zaczynamy. Oto któregoś wieczora podano mi dwie zamiast trzech tabletek. Zauważyłem, że brakowało łatwo rozpoznawalnej tabletki o nazwie Omnic 0,4. Poinformowałem o tym pielęgniarkę, która, dodając mi tę tabletkę, wyjaśniła, że to nie ona rozdzielała tego wieczora lekarstwa pacjentom. Równocześnie opatrzyła swoje wyjaśnienie uwagą, żeby nie kierować do niej pretensji, bo przecież nie może brać odpowiedzialności za innych. Pełna ufności w słuszność swojego stanowiska i mocno poirytowana, zwróciła się do mnie z następującym pytaniem: Niech mi pan powie, czy w swoim miejscu pracy bierze pan odpowiedzialność za innych pracowników? Potem było już tylko gorzej. Dowiedziałem się o swoim charakterze zadziwiających rzeczy, z których najgorszą było dopuszczenie się obrazy pracownika na służbie. Szans na obronę mi nie dano… Miałem przechlapane, zwłaszcza że w sukurs rzekomo obrażonej przeze mnie pielęgniarce przyszła inna rozdrażniona pielęgniarka.

To, co mi się przytrafiło, winno zainteresować pacjentów szpitali. Jestem bowiem pewny, że w większości przypadków rozpoznają w tym dobrze im znany bajzel, którego byli/będą bezwolnym, choć istotnym elementem/ofiarą.

pacjenta bardziej radykalne techniki dyskryminacyjne. Poza wszelką wątpliwość zdecydowano, aby przyprawić mi gębę oszołoma/awanturnika. I tak to już się za mną wlokło, zatruwając wokół to, co nazwałem klimatem emocjonalnym. Bywało, że tenże klimat jawił mi się coraz mniej przyjazny. Niekiedy nabierałem przekonania o jego rosnącej sile w następstwie zwykłego zbiegu okoliczności. Tak było w przypadku fenomenu wulgarności. Także i on miał swój przyczółek w szpitalu.

Przekleństwo w ustach funkcyjnego lekarza Nie będę ukrywał, że wedle mojej zacofanej/moherowej miary do popsucia klimatu emocjonalnego na analizowanym oddziale szpitalnym mógł się przyczynić, niestety, pewien ważny lekarz. Zasmuciła mnie scenka wulgarnego (w tradycyjnym sensie) poirytowania tego, pełniącego chyba jakąś kluczową funkcję kierowniczą na oddziale, lekarza. Można się było domyślić, że puściły mu właśnie nerwy z powodu obezwładniającej go, bezsensownej, biurokratycznej mitręgi. W rozmowie

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

D

la uniknięcia nieporozumień odnotujmy, że mowa będzie o pacjencie, który w życiu – jeśli można tak powiedzieć – pozaszpitalnym cieszy się opinią osobnika raczej zrównoważonego i wolnego od defektów charakterologicznych. Kiedy więc zaczęło do mnie docierać, że to wzmiankowane dziwactwo zaczyna się przyklejać do mnie jako pacjenta jednego ze śląskich szpitali, zacząłem się szczerze martwić, mając świadomość, że opinia awanturnika szpitalnego nic mi dobrego nie wróży. I rzeczywiście, było coś ze mną i wokół mnie nie tak, jak być powinno. Poczułem się na przykład mocno nieswojo, słysząc, o czym to gwarzy sobie z pielęgniarzem mój sąsiad (cukrzyk) z łóżka naprzeciwko. Okazało się (przypadkowo dzięki tej rozmowie), że w następstwie jakiegoś nieporozumienia/błędu? w szpitalu przyjmował oprócz tabletek także insulinę. Radykalnie spadał mu więc poziom cukru we krwi. Było już bardzo niebezpiecznie, ale dzięki Bogu i odstawieniu lekarstw szło już potem wszystko ku dobremu. Wydawałoby się, że ktoś za to powinien beknąć. Jakoż odniosłem wrażenie, że się na to nie zanosi. Nieporozumienia albo brak odpowiedzialności niewątpliwie zatruwają relacje międzyludzkie w szpitalu i to jest powód, dla którego będziemy im się przyglądać w perspektywie destrukcyjnego wpływu na to, co można nazwać klimatem emocjonalnym szpitala. Pomyślałem też, że może warto o tym opowiedzieć nie dlatego, żeby jątrzyć i szukać dziury w całym, ale z nadzieją, że może z tego wyniknąć jakiejś DOBRO, zbieżne zresztą z DOBREM zawartym w haśle oficjalnego dokumentu, zwanym Misją szpitala: „Dobro i zdrowie pacjenta naszym celem nadrzędnym”. Trzymając kciuki za pomyślne wypełnianie tej porywającej Misji (dowiedziałem się o niej z oddziałowej tablicy ogłoszeń) pomyślałem sobie: czyż schorowany człowiek może marzyć o czymś więcej? Nie ukrywam, że jest jeszcze inny powód mojego dzisiejszego zrzędzenia. Otóż dawno, dawno temu (pamiętam z dzieciństwa), jak się opowiadało o czyjejś wyjątkowej głupocie, niefrasobliwości lub braku

Tradycyjni Ślązacy raczej nie przeklinają… Może powinienem wyjaśnić, skąd się bierze ta moja jednoznaczna dezaprobata dla przekleństw. Otóż niewątpliwie ma ona głębokie uzasadnienie, sięgające moich rodzinnych korzeni. Tylko starsi jeszcze pamiętają, że u nas na Śląsku, generalnie rzecz biorąc, się nie klęło (przeklinało). Wiązało się to przede wszystkim z obyczajowością górników. Na kopalniach obowiązywał niepisany zakaz przekleństw. Wszystko dlatego, że pod ziemią rządził Skarbnik, a on nie lubił brzydkich słów. Wierzono, że Skarbnik, jeśli usłyszy przekleństwa, nie tylko może dać po pysku, ale też sprowadzić nieszczęście na pracujących górników. Jeśli górnicy chcieli werbalnie wyrazić swoje emocje, to były wyrazy, które teraz funkcjonują jako przekleństwa, a kiedyś miały zupełnie inny wydźwięk. Mówiło się: o pierona, ty pieronie i takie wyrażenia mogły mieć znaczenie raz negatywne, a raz pozytywne. Wszystko zależało od kontekstu wypowiedzi. Można było powiedzieć: ty pieronie, coś ty narobił albo o pieronie, aleś mioł szczyńście. Nie były to jednak przekleństwa we współczesnym rozumieniu. Słowo pieron było też używane jako przerywnik w zdaniu. Z czasem takie określenie nabrało pejoratywnego znaczenia. Jakich mocnych słów używali w irytacji Ślązacy? Jeszcze moja matka (rocznik urodzenia 1904), kiedym coś nabroił jako paroletni szkrab, krzyczała: mały najduchu, mały peperowcu, giździe łoszkliwy. Gizd to w potocznym tłumaczeniu łobuz. Bardzo często też mówiono: pieroński podciepie. Podciep to zgodnie z wierzeniami śląski demon, który zamieniał małe dzieci w kołyskach, gdy spały. Kiedy ktoś zrobił coś złego czy niewłaściwego, mówiono o nim podciep (Gizdy i pierony, rozmowa z Bożeną Donerstang z Muzeum Historii Katowic, Ślązaczką z dziada pradziada, „Trybuna Śląska”, 30.07.2004). Dość powiedzieć, że mój ojciec i czterej starsi ode mnie bracia – wszyscy górnicy – nie przeklinali. Nigdy. Tak ich zapamiętałem. Zbliżając się ku końcowi niniejszego felietonu, tych Czytelników, których mogłem zaskoczyć brakiem biadolenia nad warunkami, w jakich przyszło mi się leczyć, informuję z radością, że nie miałem ku temu najmniejszych powodów. Wiem, że może to budzić pewne zdziwienie, zważywszy że w internecie można, niestety, zobaczyć zdjęcia (zaciekające ściany, grzyb itp.) pomieszczeń szpitalnych. Otóż, dzięki Bogu, pod tym względem (mój oddział liczył ok. 50 pacjentów) wszystko było w najlepszym porządku, wręcz wzorowo, czyli sterylnie czysto (łącznie z ubikacjami – choć, co prawda, bez papieru toaletowego). Zastanawiałem się więc, jak i czym to estetyczno/higieniczne eldorado wyjaśnić i jak zrozumieć? Nijak nie pasuje przecież do ogólnie lichej kondycji służby zdrowia. Pamiętam, że przez moment miałem nawet poczucie rozwiązania tej sympatycznej zagadki.

Otwarte drzwi (widok tego, co dzieje się na korytarzu) pozwoliły mi ocenić, że pracuje tu sporo ludzi. Pomyślałem więc, że jest tak klawo, bo uznano akurat to za wartość nadrzędną… Rychło się zreflektowałem, że pośród mnogości krzątających się wokół osób większości wcale nie stanowią panie sprzątaczki. Ale żeby pacjent zdołał się w tym połapać, potrzebuje trochę czasu. Często nie jest się w stanie rozróżnić sprzątaczki od siostry/pielęgniarki, a także jednej i drugiej od pani doktor. Bywa wszak, że ci ważni funkcjonariusze szpitalni (o jakże zróżnicowanych przecież kompetencjach) nie są na pierwszy rzut oka rozpoznawalni. Noszą się bowiem w dość dowolnym odzieniu i często bez identyfikatorów. Na marginesie: warto może wiedzieć, że zamieszczenie imion i nazwisk oraz specjalizacji lekarza na drzwiach gabinetów lekarskich nie narusza RODO. Informacje o imieniu i nazwisku lekarza oraz jego specjalizacji są jego zwykłymi danymi osobowymi (…), a zgodnie z art. 36 Ustawy o działalności leczniczej, osoby zatrudnione w szpitalu bądź pozostające w stosunku cywilnoprawnym z podmiotem leczniczym, którego zakładem leczniczym jest szpital, są obowiązane nosić w widocznym miejscu identyfikator zawierający imię i nazwisko oraz funkcję tej osoby (…). Myślę, że to, co mi się przytrafiło, winno zainteresować pacjentów szpitali. Jestem bowiem pewny, że w większości przypadków rozpoznają w tym dobrze im znany bajzel, którego byli/będą bezwolnym, choć istotnym elementem/ ofiarą. To draństwo samo nie zniknie. Wymaga sprzeciwu ze strony pacjentów, bo na personel szpitalny nie ma co za bardzo liczyć. Najpoważniejszy szkopuł leży w tym, że pacjenci z reguły też nie są skorzy do okazywania swojego słusznego niezadowolenia. Bliższa jest im maksyma życiowa (i nią się raczej kierują), w myśl której kto o wszystkim milczy, ma ze wszystkim spokój. W trosce o zachowanie świętego spokoju pacjenci najzwyczajniej siedzą (a w zasadzie leżą) cicho. Odnoszę wrażenie, że zaobserwowana pasywność pacjentów przypomina trochę zachowania obywateli PRL-u. Starsi pamiętają, iż bywało, że kogoś, kto ryzykował, niekoniecznie zdrowiem czy życiem, ale kłopotami w pracy, czy choćby pozbawieniem paszportu, komuniści brali za osobnika niespełna rozumu, który zamiast żyć w zgodzie z obowiązującymi prawami cyrku, żyje podług czegoś innego. I jeszcze jedno: gdyby ktoś sympatyzował z „awanturnikiem szpitalnym”, niechaj wie, że mamy za sobą Stefana Kisielewskiego (1911–1991), który twierdził, że „nie ma demokracji bez oficjalnych konfliktów, że wyrzekanie się konfliktowości to grób demokratyzmu”. Przekonujące intuicje na temat destrukcyjnego wpływu zatrutego, sztucznego (nienaturalnego) klimatu emocjonalnego sformułował Prentice Mulford: „Istnieją zatrute duchowe prądy – pisał – jak istnieją trujące wyziewy arszeniku

Pacjenci z reguły też nie są skorzy do okazywania swojego słusznego niezadowolenia. Bliższa jest im maksyma życiowa (i nią się raczej kierują), w myśl której kto o wszystkim milczy, ma ze wszystkim spokój. lub metali. Kto przebywa zupełnie biernie (…) wśród zazdrosnych, cynicznych albo niewyzwolonych ludzi, wchłania z nich trujący pierwiastek pełen choroby i niszczącej siły” (Przeciw śmierci, Wrocław 1992). Jest coś w zarysowanym kontekście istnienia „niszczących sił” na rzeczy. Trudno mi przecież zarzucić, że przebywałem w szpitalu, będąc biernym wobec zauważonych nieprawidłowości pac­jentem. A mimo to dość radykalnie podskoczył mi poziom cukru we krwi. Uspokajał mnie zaprzyjaźniony emerytowany lekarz, że to mi przejdzie po opuszczeniu szpitala… Ano pożyjemy, zobaczymy… Póki co, rokowania są niezłe. Tak przynajmniej sprawy się mają w świetle sprawnie przeprowadzonej operacji. I byłbym ostatnim niegodziwcem, gdybym ja – pacjent z fatalną reputacją – tego faktu z wdzięcznością (serdeczne dzięki!) nie odnotował. Panowie chirurdzy, chapeau bas! K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Niemcy zamierzali opanować cały Górny Śląsk W artykule pt. Rozbrojenie francuskich oddziałów na Górnym Śląsku czytamy, iż 14 VIII 1920 r. „Raciborski Związek Pracowników Zawodowych zatrzymał transport francuskich oddziałów. Pociąg został przesunięty na martwy tor, którego strzegli robotnicy Związku. Miano także zatrzymać pociągi transportowe w Tworkowie i Anabergu (Górze św. Anny – Z.J.). Pracownicy żądali, żeby w czasie wojny rosyjsko-polskiej nie odbywało się żadne przesuwanie wojsk koalicyjnych, pozostających na Górnym Śląsku”. Zdaniem redakcji powodem niemieckiej akcji był francuski kontyngent stacjonujący na Zaolziu, który po rozgraniczeniu Śląska między Polskę i Czechy wyjechał dla wzmocnienia wojsk koalicyjnych na Górny Śląsk. Stacjonujący tutaj Fran-

Antypolski niemiecki plakat propagandowy (fragment)

cuzi musieli coraz bardziej mieć się na baczności. 15 VIII 1920 r. potężna eksplozja na gliwickim dworcu spowodowała śmierć trzech żołnierzy i kolejarza. Odpowiedzialność za akt terroru ponosili członkowie niemieckiej bojówki, którzy uprowadzili parowóz i skierowali go w pełnym pędzie na stojący na bocznicy francuski pociąg z amunicją. W kolejnym numerze „Gwiazdki” tytuł doniesienia Niemcy na Górnym Śląsku podnoszą głowę budził niepokój polskiego czytelnika. Wytłuszczonym drukiem w telegraficznym skrócie charakteryzowała ona stan rzeczy po 17 VIII. „Demonstracje niemieckie. Wojsko francuskie strzela. 10 zabitych, 30 ciężko rannych. Wzburzenie ludu. Francuzi zgadzają się na rozbrojenie wojsk francuskich”. Komentarz redakcji zwracał uwagę, iż wojska francuskie od początku swej bytności na Górnym Śląsku „nie były lubiane przez Niemców”. Ciągle nadchodziły wieści o burdach ulicznych między żołnierzami francuskimi a ludnością niemiecką. Wzmagały się one „równolegle do niepowodzeń Polski na froncie” wschodnim.

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

członków Sicherheitswehry) i 30 rannych”. Nie oznaczało to jednak końca niepokojów. Rozwścieczony tłum zebrał się przed siedzibą Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, zdobył francuski automobil wojskowy i rozpoczęło się polowanie na polskich działaczy narodowych. Jedną z ofiar był lekarz Andrzej Mielęcki, pod którego adresem wznoszono nienawistne okrzyki, m.in. Das war der Polenkönig Dr Mielęcki, raus mit ihm, lynchen muss man den Hund! (dr Mielęcki to polski król, wynocha z nim, zlinczować psa!). Jednak na tym nie poprzestano. „Z podwórza wywleczono nieszczęśliwego na ulicę dla zabawki wściekłego motłochu. Podniosły się kije, laski, żelazne druty, siekąc niemiłosiernie ciało lekarza. Zajechał wóz sanitarny. Mordercy, myśląc, że dr Mielęcki nie żyje, porwali leżące ciało i rzucili je do wozu. Nieszczęśliwa ofiara bestialskich instynktów motłochu dawała jeszcze znaki życia. Ten resztek życia na nowo podburzył tłum, który znów z dzikim rykiem rzucił się na wóz i popędził z nim w stronę rzeczki – Rawy. Nad brzegiem wyrzucono konającego z wozu, ażeby dokonać zemsty na »polskim królu«. A jest to rzeczywiście król polskich męczenników górnośląskich. Oprawcy zdarli z niego resztki odzieży i zaczęli tak długo bić i kopać, aż nie pozostało na nim ani jedno zdrowe

Polski plakat propagandowy

Rozwój wydarzeń na Górnym Śląsku bacznie śledziła i komentowała redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Nie tylko zauważyła nagonkę na przyjaznego Polakom wizytatora apostolskiego na Polskę i Litwę – nuncjusza Achillego Rattiego.

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” cz. II

miejsce. Kilku zwyrodniałych opryszków wytłoczyło deski z wozu ratunkowego, dobijając nimi dr. Mielęckiego. I gdy przed nimi leżał tylko nieruchomy, poszarpany, sino-krwawy trup bez kształtu, masa z błota i krwi, rzuciło go do brudnej, mętnej rzeki”. Także w innych miejscowościach miały miejsce podobne incydenty. W Rybniku doszło do krwawych starć z Polakami. Podczas strzelaniny zostało kilka osób zabitych i kilkanaście rannych. Wśród ciężko pobitych przez

Mimo tego drobnego potknięcia redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” dokonała trafnej oceny przebiegu wydarzeń w artykule Niemcy zamierzali opanować Górny Śląsk. „Niemcy górnośląscy spodziewali się, że Warszawa zostanie zdobyta przez bolszewików i że wówczas Górny Śląsk dostanie się pod panowanie Niemiec. Przygotowywali oni przy pomocy Berlina zamach stanu, chcieli wyrzucić garnizony francuskie i włoskie z obszaru plebiscytowego, objąć na powrót władzę i dokonać po-

komitetu. Niektórych nawet zamordowano. Niemcy urządzili napad na redakcję „Gazety Ludowej” i zdemolowali urządzenie redakcji. Napadnięto również kilka polskich sklepów, a zwłaszcza jubilerów, które zrabowano”. Niesprawdzona wiadomość o zajęciu przez Rosjan Warszawy wprawiła Niemców niemal w hipnotyczny trans. „Wszyscy gotowi byli poświęcić się bolszewizmowi tylko po to, aby bolszewizmu użyć do przeprowadzenia swego zamiaru zemsty, oswobodzenia ojczyzny i zapanowania nad światem”.

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Po rozbrojeniu francuskich żołnierzy, którzy z Cieszyna chcieli przejechać na Górny Śląsk, niemieccy robotnicy rozpoczęli strajk wymierzony w transporty wojsk francuskich skierowane na Górny Śląsk. Strajkujący unieruchomili m.in. centrale elektryczne w Chorzowie i Zabrzu. Na rozkaz organizacji niemieckich kupcy niemieccy zamknęli swoje sklepy, a po południu o godzinie 17.00 w kilku miastach okręgu przemysłowego odbyły się niemieckie wiece. Jak pisała „Gwiazdka Cieszyńska”, najkrwawszy przebieg miały demonstracje w Katowicach, gdzie zaatakowano kamieniami francuskich żołnierzy. „Jed-

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Rząd w Warszawie chce prowadzić walkę do końca

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Lord Edgard Vincent D`Abernon (1857–1941), brytyjski polityk, dyplomata i pisarz; Alexandre Millerand (1859–1943), socjalistyczny polityk francuski, premier i prezydent Francji

Lord Halford John Mackinder (1861–1947), jeden z najwybitniejszych brytyjskich geografów i współtwórca geopolityki, twórca słynnej koncepcji Heartlantdu (serca Eurazji); obok – traktat Mackindera

Sicherheitswehrpolitzei Polaków znalazł się m.in. członek Rady Miejskiej, adwokat dr Marian Różański, o którym „Gwiazdka Cieszyńska” mylnie doniosła, iż został zabity.

łączenia z republiką niemiecką. Udało im się to tylko po części, bo wyparli Francuzów na krótki czas z Bytomia, lecz zaraz nastąpił zwrot, bo Francuzi otrzymawszy nowego komendanta, wtargnęli na powrót do miasta i siłą zbrojną zmusili Niemców do spokojnego zachowania się. To samo stało się w Katowicach i Bogucicach”. Z kolei na podstawie doniesień z Opola „Gwiazdka Cieszyńska” pisała: „W Katowicach Komisja koalicyjna ogłosiła 18 bm. obostrzony stan oblężenia. Od godziny 8.00 wieczorem ruch uliczny jest zakazany. Mimo to przyszło jednak w Katowicach do nowych rozruchów. Niemcy napadli na siedzibę powiatowego komitetu plebiscytowego w hotelu „Deutsches Haus”, który podpalili. Personel komitetu był zmuszony w obronie własnej użyć broni. W końcu jednak wobec przewagi musiał się poddać. Ponieważ wojska francuskie wyszły z miasta, Polacy byli zdani na łaskę i niełaskę Niemców. Sicherheitswehr aresztowała członków

W odpowiedzi na skwapliwie drukowane w niemieckiej prasie napastliwe komentarze i napaści „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule pt. Polska nie przyjmuje upokarzających warunków pisała: „Prasa francuska bardzo żywo zajmuje się położeniem na froncie polskim i stwierdza, że zdolność armii polskiej nie ustała. Żołnierze i oficerowie polscy protestują przeciw pokojowi, o którym mówią, że w obecnych warunkach byłby on rezultatem klęski. Koła wojskowe pragną walczyć aż do końca i wymusić zwycięstwo na Rosji. Silna wola rządu polskiego odgrywa w tej sprawie pierwszorzędną rolę. Rząd polski pragnie w porozumieniu z koalicją doprowadzić do zwycięskiego końca. Taka jest wola narodu polskiego. Rząd polski nie przyjmuje upokarzających warunków rozejmu i odrzuci wszelkie rozbrojenie. Nie zgodzi się on również na krzywdzące ustępstwa terytorialne i nie ścierpi drogi [przez Prusy Wschodnie – Z.J.] łączącej Rosję i Niemcy”. Redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” była przekonana, że zgodnie z wolą narodu można poprzez jedność i współpracę wszystkich dobrze życzących Polsce formacji politycznych osiągnąć zwycięstwo. Cnota chrześcijańskiej pokory oddali partyjny egoizm. Największe nadzieje wzbudzały artykuły w prasie francuskiej. Chętnie cytowano doniesienia z codziennej konserwatywnej gazety „L`Echo de Paris”, redagowanej przez librecistę i poetę Maurice`a Etienne`a, używającego ps. Frank-Nohain, do której pisywali: lotnik, reporter, wrogo nastawiony do partii, które sprzyjały „ułaskawieniu Niemiec”, pisarz, bohater I wojny,

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Zdzisław Janeczek

Zdemolowane wnętrze Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Hotelu „Deu­ t­sche Haus” w Katowicach

nego żołnierza tłum ściągnął z konia i zabił na miejscu”. Wojsko odpowiedziało ogniem karabinowym. „Tłum rozproszył się. Na polu zajścia zostało 10 zabitych (wśród nich dwóch

niezależny republikanin Henri de Kerillis oraz pisarz i prawnik Henry Bordeaux, pisarz Jerome Tharaud i francuski mąż stanu Georges Clemenceau, premier Francji podczas I wojny światowej, czołowy polityk Trzeciej Republiki. Jako równie „pięknie i mądrze skreślone” postrzegano artykuły publikowane na łamach wysokonakładowego, sięgającego około 1 miliona egzemplarzy, paryskiego dziennika „Le Petit Journal”. Potępiał on agresywne zachowania Niemców i z sympatią pisał o zmaganiach Polaków z bolszewikami. Oba dzienniki, według „Gwiazdki Cieszyńskiej”, uparcie broniły zapatrywania, że „nastrój bojowy armii polskiej nie osłabił się”. Wypadki dezercji były spowodowane dezinformacyjnymi „manewrami bolszewickimi”. Znalezione zostały fałszywe rozkazy demobilizacyjne. Autorzy artykułu Walka do ostateczności pisali: „Dezerterzy wracają obecnie dobrowolnie na front. Żołnierze i oficerowie protestują przeciw pokojowi”. Koła wojskowe za wzór stawiają sobie bohaterski opór Belgów, obrońców Liege (od 5 do 16 VIII 1914 r.) i Namur (od 20 do 23 VIII 1914 r.), powstrzymujących niemieckie armie gen. Alexandra von Klucka i Karla von Bülowa. Nad Wisłę dotarła także sława Edithy Louisy Cavell (1865–1915), bohaterskiej brytyjskiej pielęgniarki, która przez

Ferdynand Foch (1851–1929), marszałek Francji, marszałek polny Wielkiej Brytanii i marszałek Polski, przewodniczący Rady Wojennej Sprzymierzonych, Naczelny Wódz Sił Sprzymierzonych

kilka miesięcy pomagała rannym żołnierzom belgijskim i francuskim, za co została przez Niemców rozstrzelana. Pojawiło się także nazwisko Lloyda George`a i kwestia ustępstw terytorialnych na rzecz „nieprzyjaciół ze Wschodu i Zachodu”.

Debaty o Polsce nad Tamizą i Sekwaną Na podstawie doniesień „Le Petit Journal” „Gwiazdka Cieszyńska” opisywała knowania agresora. Komentowała m.in. treść „radiotelegramu bolszewickiego” dotyczącego decyzji rządowej z Moskwy w sprawie żądań wysuwanych pod adresem Polski. „Rząd sowiecki musi jeszcze 4 dni czekać, ponieważ czasu tego potrzebuje na pewne narady. W Moskwie oczekują z pewną niecierpliwością noty z [z konferencji w] Boulogne. [Ludowy Komisarz ds. przemysłu i handlu oraz zaopatrzenia Armii Czerwonej Leonid Borisowicz – Z.J.] Krassin ma w Londynie sprawozdawców, którzy są w stałym kontakcie z otoczeniem Lloyda George`a”. Według „Gwiazdki Cieszyńskiej” inny duch, bardziej przyjazny Polakom, panował nad Sekwaną. Redakcja dała wyraz swoim przekonaniom w artykule Sprawa polska w senacie francuskim, cytując wypowiedzi tamtejszych polityków. Na posiedzeniu 23 VII 1920 r. izba wyższa parlamentu francuskiego zajmowała się trzema tematami: sprawą Wschodu, sytuacją w Polsce i konsekwencjami konferencji w Spa (5–16 VII 1920). Redakcja zwróciła uwagę na wystąpienie L. Hubera, przedstawiciela ministerstwa spraw zagranicznych,

który zabrał głos, łącząc zagadnienia geograficzne i polityczne. Wyraził on opinię, iż „Niewiele potrzeba, aby ten, kto owładnie Wschodem, stał się Panem Zachodu”. Wypowiedź ta nawiązywała do geopolitycznej myśli Halforda Johna Mackindera (1961–1947), który w 1904 r. sformułował słynną teorię Heartlandu (serca Eurazji) i wyłożył ją w artykule Geograficzna oś historii, opublikowanym przez Royal Geographical Society, a w 1919 r. ukończył drugie ważne dzieło, Democratic Ideals and Reality (Ideały demokratyczne i rzeczywistość). To w nim napisał najbardziej znane swoje słowa: „Kto panuje we wschodniej Europie, panuje nad sercem Eurazji. Kto panuje nad sercem Eurazji, ten panuje nad wyspą światową, kto panuje nad wyspą światową, ten panuje nad światem”. Autor tych przemyśleń w 1919 r. rozmawiał w Paryżu na temat Rosji z Romanem Dmowskim, spotkał się także z Józefem Piłsudskim. Jak widać, jego teorie geopolityczne zyskały sympatyków także we francuskim parlamencie. Mowę L. Hubera gazeta śląska skomentowała, dopatrując się w takim oglądzie rzeczywistości podobieństwa do imperialnej polityki Niemiec, które w celu zdominowania Zachodu budowały na Wschodzie kolej bagdadzką. Równocześnie ostrzegała polityków, iż identycznie rozumują „propagatorzy idei bolszewickiej na Wschodzie”. Zaznaczając, że kwestia polska „ściśle z tym się łączy, o czym zdawał się nie wiedzieć Lloyd George, gdy wymagając zaprzestania ofensywy w Persji, nie żądał od bolszewików zaprzestania naporu na Polskę”. Polityk ten, który podobno nie odróżniał Galicji, krainy historycznej na Półwyspie Iberyjskim, od Galicji – potocznej nazwy austriackiego kraju koronnego Królestwa Galicji i Lodomerii, ziem zagarniętych Rzeczpospolitej, nie tolerował sowieckiej ekspansji w Azji. Miał inny pogląd na sprawę aniżeli oficer sowieckiego wywiadu zagranicznego Jakow Blumkin, który słał tryumfalne telegramy o wspólnocie walk frontu polskiego i perskiego, kierowanych przez III Międzynarodówkę. Pomysł Lwa Trockiego proklamowania Perskiej Republiki Radzieckiej i instalacji w maju 1920 r. czerwonego reżimu w Teheranie godził bowiem w interesy brytyjskie na Środkowym i Bliskim Wschodzie. Z Persji można było eksportować rewolucję do brytyjskich Indii, a potem Chin. Co innego Polska – Warszawa leżała w strefie wpływów Rosji. Ponadto „Gwiazdka Cieszyńska”, informując o treści debaty, wyraziła sąd, iż sprawa polska była rozpatrywana w senacie francuskim w atmosferze głębokiej sympatii. Stąd z dużą atencją „potraktowała osobę byłego ministra wojny i spraw zagranicznych, aktualnie sprawującego urząd premiera (a od września 1920 r. prezydenta republiki) – Alexandre`a Milleranda. Jako puentę jego mowy przytoczyła słowa: „Obecna chwila nie jest odpowiednią na mówienie pod adresem Polski czegokolwiek, co by wyglądało na zarzut. Polacy oczekują od nas czego innego; upewniam ich, że nie będą czekali na próżno”. W mniemaniu redakcji te same przesłanki sprawiły, iż w podobnym tonie przemówił reprezentujący ministerstwo spraw zagranicznych P. Ribot. Polityk ten podkreślił, iż jakiekolwiek wymówki pod adresem Rzeczpospolitej byłyby nie na miejscu. Kontynuował on myśl A. Milleranda. „Jeśli Polacy podjęli wyprawę ukraińską […] zrobili to dlatego, że widzieli, jak kropla po kropli, jak na to pozwalał ówczesny stan kolei w Rosji, zbierały się przeciwko nim przygotowania bolszewickie do potężnej ofensywy, której skutki widzimy dzisiaj. Gdyby Polacy byli pozostali bezczynni, jakże sarkastycznie nieprzyjaciele Polski odnieśliby się obecnie do niej: »Trzeba było wcześniej pomyśleć o niebezpieczeństwie – krzyczeliby – trzeba było przeszkodzić bolszewikom w przygotowaniu ofensywy«. Dlaczego było czekać na klęskę z wołaniem o pomoc, a szczególniej z zastosowaniem zbawczej maksymy: »Strzeżonego Pan Bóg strzeże«? Tak by odpowiedziano Polakom, gdyby poprzestali na defensywie. Dzisiaj im się wymawia, że przeszli do ofensywy. Mówi im się: »Powiększyliście siłę bolszewików, wywołując wybuch patriotyzmu rosyjskiego«, zapewne Polska naraziła się na to poważne ryzyko, ale co zrobiono potem, by mogła go uniknąć?” „Jeśli Polska angażowała się w ten sposób – mówił P. Ribot – nie trzeba było przestawać na dawaniu jej rad, a jeżeli miano wysyłać do Polski misję dla przekonania się tym, jakie są jej rzeczywiste siły i w jaki sposób będzie


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

7

„Gwiazdka Cieszyńska” chętnie cytowała także wypowiedzi publikowane na łamach „Le Matin”, jednej z czterech największych gazet francuskich, zatrudniającej tak znanych dziennikarzy, jak Gaston Leroux, Michel Zevaco i Albert Londres. W jednym z numerów sierpniowych ukazał się artykuł pt. Marszałek Foch o Polsce. Bohater znad Marny, spod Ypres i bitwy nad Sommą w udzielonym wywiadzie wyraził swą wiarę w Polaków, Polskę oraz jej armię. „Kiedy się chce zatrzymać, to się zatrzymuje, kiedy chce się obronić, to się obroni. Trzeba tylko powiedzieć: Dalej się nie cofamy! I jeżeli to się umie powiedzieć jak należy, wojsko się zatrzyma na wyznaczonych pozycjach. Polska ma środki po temu. Nigdy jej nie doradzałem agresywności, na to istnieją dowody, ale teraz radzę jej postąpić z godnością i nie dać sobie narzucić woli zwycięzcy, bo wystarczy jej chcieć, a zwyciężoną nie będzie. Alianci nie mają nic przeciwko temu, żeby Polska zawarła rozejm. Zawarcie przez nią pokoju, który by miał,

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

sprawiedliwości zostanie podrażnione, Brytania będzie gotowa do dalszych, znaczących poświęceń na rzecz Polski”.

Pierwszy z prawej – dr Marian Różański

Na koniec postawił zasadnicze pytanie: „Jeśli Brytania wyśle swoich ludzi, aby wzmocnić armię polską, czy Francja byłaby skłonna wysłać swoją kawalerię?”. Zanim wypowiedział te słowa, Fochowi wyrwało się: „Pas d`hommes!” (nie ma mężczyzn), a Millerand tylko wzruszył ramionami. Lloyd George już dowiedział się, czego chciał się dowiedzieć. Ponadto miał usprawiedliwienie swojej bierności: „Skoro Francuzi, bardziej zaangażowani na kontynencie jak Anglia, nie są gotowi walczyć, to on nie będzie walczył za nich”. Gdy premiera brytyjskiego zapytano podczas konferencji prasowej, co myśli o Polsce?, odpowiedział „ze zwykłą swoją żartobliwością w traktowaniu poważnych spraw: »Dwadzieścia dywizji francuskich, dziesięć dywizji angielskich, ale na czele batalion dziennikarzy dowodzonych przez lorda [Alfreda Charles`a Williama Harmswortha, 1. wicehrabiego – Z.J.] Northcliffe«”, brytyjskiego dziennikarza, potentata wydawniczego na rynku prasowym. Założyciela i pierwszego właściciela funkcjonujących do dziś tytułów „Daily Mail” i „Daily Mirror”. Była to

cytując „Danzinger Zeitung” donosiła, iż 3 VIII 1920 r. u kierownika urzędu żywnościowego dr. Grünspanna odbyło się spotkanie delegatów robotniczych związków zawodowych i partii socjalistycznej w sprawie wytworzonej odmową robotników portowych wyładowania amunicji dla Polski. Dr Grünspann wskazał na to, że z powodu akcji odwetowej polskich kolejarzy, którzy nie przepuszczają transportów żywnościowych, aprowizacja Gdańska w wysokiej mierze została zagrożona. W związku z czym zachodzi konieczność wywarcia wpływu na robotników, by podjęli pracę. Do rozmów, według relacji „Gwiazdki Cieszyńskiej”, włączyli się sir Reginald Thomas Tower, pełnomocnik Głównych Mocarstw Sprzymierzonych i Stowarzyszonych, oraz komendant Reginald Hacking. Oświadczyli oni, że ze względu na grożącą miastu katastrofę, amunicja i materiały wojenne dla Polski muszą być dalej transportowane. Jednak porozumienia w tej sprawie nie osiągnięto. W sierpniu 1920 r. pracownicy gdańskiego portu odmówili wyładowania m.in. holenderskiego „Tri-

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

żołnierskich. Z drugiej strony jednak utrzymywał nadal zażyłe stosunki z partią monarchistyczną, do której należeli byli oficerowie gwardii. Z wyraźnego polecenia tej partii wstąpił do Armii Czerwonej. Wybrany jako dowódca jednostki wojskowej, operował przeciwko Czechom, zyskując sobie zaufanie władz bolszewickich i wkrótce stanął na czele armii walczącej z Kołczakiem”. W dalszym ciągu nie unikał kontaktów z partią kontrrewolucyjną, twierdząc, że zbliża się chwila czynu zbrojnego na rzecz dynastii Romanowów i „zrzucenia kajdan bolszewickich”. Ale zdaniem redakcji gazety cieszyńskiej, stanowisko i zaszczyty zawróciły mu w głowie. Gdy do jego sztabu przybyli koledzy, byli carscy oficerowie, celem omówienia wspólnego działania, zostali przyjęci bardzo wyniośle i usłyszeli, że „Rosja potrzebuje Napoleona, który kiedyś też był porucznikiem”. Ostatecznie autor artykułu Towarzysz Kniaź konkludował: „Umysł mętny, ambicja niepoślednia, zarozumiałość chorobliwa, moralność żadna

Naczelnik Józef Piłsudski – 1920 rok

Gen. Henri Le Rond na Górnym Śląsku

Ukraińscy żołnierze S. Petlury w Bitwie Warszawskiej

że dla ocalenia Polski niezbędne jest udzielenie jej pomocy zbrojnej przez państwa koalicji. W każdym razie zdaje się być wykluczone, aby Stany Zjednoczone mogły wziąć udział w akcji zbrojnej na rzecz Polski. Rząd Stanów Zjednoczonych nie może przy tym działać, nie otrzymawszy dostatecznych pełnomocnictw od Kongresu. Kongres zaś zbierze się nie prędzej jak dopiero w grudniu, chyba że prezydent Wilson uważałby za wskazane zwołać nadzwyczajne posiedzenie Kongresu. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Polska może liczyć na całkowite poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych oraz na efektywną pomoc, jakiej mogą udzielić amerykańskie organizacje społeczne, między innymi Amerykański Czerwony Krzyż”.

wolwer, przy czym nie chcąc kompromitować swojego pułku, podał się za prostego żołnierza i jako taki powędrował do obozu karnego jeńców w twierdzy Ingolstadt [gdzie zetknął się z por. Charles’em de Gaulle`m – Z.J.]. Z niewoli trzykrotnie uciekał i trzykrotnie

– oto ogólna charakterystyka nowego dyktatora czerwonej Rosji”. Niestety od tego człowieka zawisł los Rzeczpospolitej, Niemiec, Francji, a może całej Europy. Gdzieś w jego cieniu rodziły się listy aresztowanych, skazanych i zesłanych lub rozstrzelanych wrogów

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Francuski posterunek wojskowy u wylotu ul. Pocztowej w Katowicach

w Moskwie i podporucznika gwardii elitarnego Siemionowskiego Pułku Gwardii Cesarskiej w Petersburgu, któremu Lenin powierzył misję podboju i sowietyzacji Rzeczpospolitej. Podobno, zanim w sierpniu 1920 r. zagroził niepodległości Polski, w czasie I wojny światowej, w Kraju Nadwiślańskim (ros. Привислинский край, Priwislinskij kraj) dowodził kompanią i zasłynął „z dzikiej odwagi”. W ciągu pół roku sześciokrotnie go odznaczono. W jednym z listów z frontu wyznał adresatom: „Jestem przekonany, że wszystko, co jest konieczne, abym osiągnął mój cel, to męstwo i wiara w siebie. Powiedziałem sobie, że albo będę generałem w wieku trzydziestu lat, albo nie dożyję tego czasu”. Jak pisał autor eseju, Tuchaczewski „twierdził stale, że kule się go nie imają i jako dowód wychodził na przykład na papierosa przed druty kolczaste. W lutym 1915 r., gdy mu pod Łomżą przełamali Niemcy niespodziewanie odcinek frontu, broniony przez Pułk Siemionowski, Tuchaczewski dostał się do niewoli, zanim zdążył wyciągnąć reZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

wymijająca odpowiedź polityka, który już wówczas dogadywał się w sprawie polskiej z bolszewikami, nie tracąc z pola widzenia „białych”, a podczas rozmów w Villa Fraineuse w Spa na wszelkie sposoby upokarzał premiera Władysława Grabskiego. Do Polski, miast dziesięciu dywizji angielskich, latem 1920 r. przybył, jako członek brytyjsko-francuskiej Misji Międzysojuszniczej (ang. Interallied Mission to Poland, fr. Mission interalliée en Pologne), Edgar Vincent, 1. wicehrabia D’Abernon, brytyjski polityk, dyplomata i pisarz. Jego ówczesny stosunek do Polaków niewiele odbiegał od normy wyznaczonej przez premiera Lloyda Geoerge`a. Towarzyszyli mu gen. Percy Radcliffe i Maurice Hankey, sekretarz gabinetu wojennego premiera Lloyda George`a. Według rachub „Gwiazdki Cieszyńskiej” nie można było również liczyć na realne wojskowe wsparcie USA, czemu redakcja dała wyraz w artykule Pomoc Ameryki. „W tutejszych kołach, zbliżonych do rządu – pisała gazeta – dość powszechne jest przekonanie, ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Czytelnika podnieść na duchu miała także informacja, jaką „Gwiazdka Cieszyńska” podała w oparciu o korespondencję z Londynu, iż przygotowuje się pod francuskim kierownictwem węgiersko-rumuńską ofensywę, by przyjść Polsce z pomocą od strony południowej. Mniej przyjazne było zachowanie polityków angielskich: Lloyda George`a i ministra spraw zagranicznych George`a Curzona, na których postawę próbowali wpłynąć Francuzi. Zdaniem Normana Daviesa, Lloyd George był przekonany, iż Francuzi, chociaż często mówili o potrzebie walki z bolszewizmem, nie zaangażują się w Polsce zbrojnie. W tym celu, aby nabrać pewności, posłużył się prowokacją. I jak dotąd, zgodnie z swoimi przekonaniami deklarował niechęć do interwencji zbrojnej na rzecz Polski, zagadnął przekornie marszałka Ferdynanda Focha i premiera Aleksandre`a Milleranda, sugerując wolę wysłania korpusu ekspedycyjnego: „Gdybyśmy pozwolili bolszewikom zdeptać niepodległość Polski kopytami jazdy Budionnego – oświadczył – bylibyśmy na wieki zniesławieni […] Jeśli angielskie poczucie

„Rosja potrzebuje Napoleona”, a Polska amunicji

„Tygodnik Górnośląski”, Bytom, 10 września 1920 r.

Osobny szkic portretowy poświęciła „Gwiazdka Cieszyńska” dowódcy sowieckiej ofensywy, zwierzchnikowi Frontu Zachodniego, który już kiedyś wojował pod Warszawą. W jednym

był schwytany. Wreszcie za czwartym razem udało mu się zbiec”. Przedostał się okrężną drogą przez Szwajcarię do zrewoltowanej Rosji pod rządami Aleksandra Kiereńskiego. Zdawało się, że

Plebiscytowa kartka pocztowa

z numerów ukazał się artykuł pt. Towarzysz Kniaź Tołkaczewski. Czytelnik śląski po jego lekturze był dobrze zapoznany z życiorysem i karierą wojskową Michaiła Nikołajewicza Tuchaczewskiego, syna szlachcica z guberni smoleńskiej i chłopki, urodzonego w majątku Aleksandrowskoje, absolwenta Aleksandrowskiej Szkoły Oficerskiej

ZE ZBIORÓW BIBL. ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Członkinie Koła Polek przed kawiarnią „Kresy” podczas organizowania pomocy żywnościowej dla żołnierzy w czasie wojny polsko-bolszewickiej

„Le Petit Journal” 13 czerwca 1920; „L`Echo de Paris” z 20 marca 1920 r.; „Kurier Śląski”, Gliwice, 6 marca 1921 r.; „Le Matin”, 20 lutego 1920 r. Ilustracja przedstawia żydowskich obywateli Dęblina witających Naczelnika J. Piłsudskiego chlebem i solą

ZE ZBIORÓW BIBL. ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

mogła nie tylko dla własnej obrony, ale i dla nas samych, którzy za nią gwarantujemy, przeciwstawić się bolszewikom, to, rozumiem, że misja ta powinna była być wysłaną już wtedy. Ale wtedy niestety jedna Francja orientowała się w sytuacji. Mniej przywykli do zawsze równoległych krzywych, którymi biegną wypadki na kontynencie, Anglicy jeszcze nie dostrzegali ogromu niebezpieczeństwa. Krassin przemawiał w Londynie, w Gdańsku wysoki komisarz angielski pracował ręka w rękę z Niemcami”. „Dzisiaj prawda stała się oczywistą, ale za jaką cenę! Dziś już nie można popełnić ani jednego błędu i chciałoby się być pewnym, że alianci unikną nowych pomyłek, jedną z nich byłoby podtrzymywanie pewnych stronnictw polskich przeciw innym. Drugą byłoby zapoznanie tego, że jeśli natychmiastowe niebezpieczeństwo dla Polski idzie od Rosji sowieckiej, to jednak niebezpieczeństwem stałym dla niej jest groźba pruska. Polska i Rosja mogą istnieć współrzędnie i zadaniem naszym będzie je pogodzić w przyszłości. Ale Polska niezależna nie może istnieć obok Prus, w dalszym ciągu dominujących nad Niemcami. Wszak to Fryderyk II wynalazł rozbiory, wszak to Bismarck ugruntował na powstaniu polskim [1863 roku – Z.J.] ową przyjaźń rosyjsko-pruską, która doprowadziła do Sadowy (1866 r.) i Sedanu (1870 r.). Czyżby Anglia zapomniała o naukach historii? My pamiętajmy o nich i powtarzajmy: Jeśli chce się pomóc Polsce, nie ustępujmy Niemcom”.

„Wśród serdecznych przyjaciół…”

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

ZE ZBIORÓW BIBL. ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Powyżej – niemiecki plakat propagandowy; niżej – Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, tzw. Polrewkom, utworzony przez bolszewików 23 VII 1920 r. celem sprawowania władzy na zajętych przez Armię Czerwoną terytoriach II RP

według wyrażenia Trockiego, Polskę zsowietyzować, byłoby jej upadkiem, a tego uniknąć może”. Zdaniem „Gwiazdki Cieszyńskiej” równie przychylny Polsce był „Le Temps”. Mimo skromnego nakładu (między 50 000 a 80 000 egzemplarzy) najważniejsza, opiniotwórcza gazeta Francuskiej Republiki, szczególnie popularna wśród francuskiej elity politycznej i gospodarczej. Zamieszczała ona na swoich łamach informacje polityczne i dyplomatyczne oraz komentarze o wysokiej jakości. Miała opinię rzetelnego źródła, gazety „poważnej aż do nudy”. Wywierała znaczący wpływ na opinię publiczną innych krajów Europy. Generał de la Croix, omawiając na łamach „Le Tempsa” sytuację militarną na polskim froncie, porównał ją z sytuacją, w jakiej znalazły się armie francuskie i armie angielskie z końca sierpnia 1914 r. na tydzień przed zwycięstwem nad Marną.

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

KURIER·ŚL ĄSKI

Polska propagandowa kartka pocztowa autorstwa Stanisława Ligonia

odtąd wszystko pójdzie gładko. Choć koledzy pamiętali, że na paradzie jako młody oficer potrafił przyciągnąć uwagę cara Mikołaja II. Jak donosiła „Gwiazdka Cieszyńska”: „Młody, ambitny, mający wpływ na żołnierzy, rzucił się w wir polityki i został delegatem różnych rad

ludu, „polskich panów”, podnoszących świętokradczą rękę na bolszewików i proletariat, na jego pełnomocników. Gotowych cały kraj zatopić we krwi jego obrońców i we łzach ich matek, by po trupie Polski dojść do Berlina. Naprzeciw tym oczekiwaniom i planom M. Tuchaczewskiego wyszła Kommunistische Partei Freistadt Danzig – Spartakusbund (Komunis­ tyczna Partia Wolnego Gdańska – Związek Spartakusa). Wystosowała ona apel Do proletariuszy gdańskich: „nie możecie dopuścić, aby czynione były próby przyjścia z pomocą białogwardyjskiej Polsce. Obserwujcie jak najdokładniej wszystkie pociągi skierowane do Polski. Nie pozwólcie im wyruszyć, jeżeli znajdują się w nich materiały wojenne. [...] Niech żyje Rosja Radziecka! Niech żyje rewolucyjna Polska! Niech żyje rewolucja światowa!” Postawę taką skrytykowała „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule Amunicja z Gdańska musi być transportowana. Gazeta śląska,

tona”, który przywiózł broń i amunicję dla polskiego wojska, oraz nie pozwolili wpłynąć łotewskiemu „Saratawsowi” z polskimi żołnierzami na pokładzie. W mieście na Targu Siennym zorganizowano wielką demonstrację, która przerodziła się w rozruchy. Wznoszono okrzyki na cześć Armii Czerwonej, a część manifestantów zaatakowała polskie lokale i placówki rządowe. Gdy armia Michaiła Tuchaczewskiego zajęła Brodnicę i bliska była osiągnięcia dolnej Wisły, gdańscy Niemcy uznali, iż koniec Polski jest bliski. Związki Zawodowe 9 VIII powzięły uchwałę o wstrzymaniu przeładunków jakichkolwiek towarów przeznaczonych dla Polski. Postawa ta nie liczyła się w żaden sposób ze stanowiskiem strony polskiej, które jasno wyłożył Józef Piłsudski: „Co się tyczy naszego dostępu do morza, powiem, Gdańsk jest bramą Wisły, jest naszym portem historycznym i geograficznym na Bałtyku, absolutnie niezbędnym dla naszego handlu, jak i naszego życia narodowego. Dlatego żądamy, by było uznane jasno i bez zastrzeżeń jego posiadanie przez Polskę”. Z treści artykułu Sytuacja na wschodzie można było odczytać troskę o losy pustoszonego przez bolszewików kraju. Żal i gniew społeczeństwa znalazły ujście w cytowanej wypowiedzi szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, gen. Tadeusza Jordana Rozwadowskiego: „Zwycięstwo Czerwonej Armii byłoby nie tylko zwycięstwem sowietów, ale i Niemiec, byłoby wymazaniem Polski z Karty Europy [...] Należy pamiętać, że Polska, zredukowana na wschodzie, jest w każdej chwili narażoną na niebezpieczeństwo, nie tylko ze strony Rosji sowieckiej, ale także i Niemiec, a wtedy stałaby się państwem zależnym od sąsiadów”. O ile w ogóle by istniała, gdyż Lenin po zwycięstwie nad Rzeczpospolitą pragnął prowadzić politykę „nie w Polsce, ale w Niemczech i Anglii” na zupełnie nowym „odcinku rewolucji proletariackiej”. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

8

J

ako wzięty architekt za własne, zarobione pieniądze kupił zabytkową kamienicę, w której urządził ekspozycję muzealną. Umieścił w niej własną kolekcję eksponatów związanych z historią polskiej wojskowości XIX i XX wieku. Po kilku latach ekspozycja rozrosła się o dary przekazane przez m.in. honorowego kustosza muzeum – Piotra Madeja z Toronto, płk. Przemysława Szudka z Londynu, Michała Gałuszę z Toronto – oficera 1. Dywizji Pancernej – oraz o zbiory Zofii Proszek, żołnierza Armii Krajowej, mieszkającej w Toronto. W ten sposób w 1993 roku powstała regionalna placówka naukowo-badawcza, a od 1999 roku Instytut Tarnogórski i Muzeum. Do chwili obecnej muzeum w swoich zbiorach zgromadziło ponad 40 tys. eksponatów, które złożyły się na dwie muzealne ekspozycje. Pierwsza z nich poświęcona jest dwóm pułkom Wojska Polskiego, które tworzyły w okresie II Rzeczpospolitej tarnogórski garnizon przygraniczny. Druga wystawa prezentuje pamiątki związane z dziejami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W zbiorach, których może pozazdrościć Muzeum Wojska Polskiego, znajdują się mundury wojskowe (w tym generalskie), uzbrojenie i wyposażenie wojskowe, medale i odznaczenia, dokumenty, fotografie itp. pamiątki z okresu międzywojennego i wojny. Oprócz eksponatów militarnych Muzeum Instytutu Tarnogórskiego posiada zbiory archeologiczne, zbiory związane z historią miasta Tarnowskie Góry, regionu

11 listopada 1928 r. Marszałek Józef Piłsudski w powozie zaprzężonym w „ko­ nie Beselera” FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM INSTYTUTU TARNOGÓRSKIEGO DAROWANA PRZEZ ZBIGNIEWA PRUS-NIEWIADOMSKIEGO

i zbiory etnograficzne. Organizowane są również wystawy czasowe, w głównej mierze związane z wydawaniem kolejnych publikacji Instytutu Tarnogórskiego. Dotychczas zaprezentowano 77 takich wystaw. W 2019 roku Muzeum Instytutu Tarnogórskiego zorganizowało cztery wystawy czasowe: Autografy gen. broni Władysława Andersa w zbiorach Muzeum Instytutu Tarnogórskiego w 75 rocznicę bitwy pod Monte Cassino, Odznaka Pamiątkowa 11. Pułku Piechoty, Ułani 3. Pułku w konspiracyjnej Warszawie i Powstaniu Warszawskim (w 75 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego), Pomniki polskie pod Monte Cassino (w 75 rocznicę bitwy pod Monte Cassino). Do wydawnictw instytutu należą: dwa tytuły ciągłe „Zeszyty Tarnogórskie” oraz „Studia nad Dawnym Wojskiem, Bronią i Barwą”. Publikowane są kolejne tomy Tarnogórskiego Rocznika Muzealnego oraz Słownika Biograficznego Regionu Tarnogórskiego. Przy muzeum działa biblioteka i archiwum, a w ofercie muzeum znajdują się lekcje muzealne oraz turnieje wiedzy dla młodzieży. Warto zaznaczyć, że taka działalność, jak zwiedzanie wystaw, prowadzenie lekcji muzealnych czy korzystanie z biblioteki, jest bezpłatna. Do działalności Instytutu Tarnogórskiego należy również organizowanie sesji naukowych. W grudniu 2019 r. odbyła się XXV Tarnogórska Sesja Naukowa pt. Patriotyczne rocznice. Została ona zorganizowana w tarnogórskim ratuszu przy wydatnej pomocy i współpracy władz miejskich. Otwarcia sesji dokonał burmistrz miasta, mgr inż. Arkadiusz Czech, oraz prezes instytutu, dr hab. Marek Wroński. Każde z wystąpień XXV Tarnogórskiej Sesji Naukowej pt. „Patriotyczne rocznice” połączone było z promocją książek wydanych przez instytut. Pierwszym wystąpieniem była promocja książki Marka Wrońskiego wydanej w roku stulecia wskrzeszenia Rzeczypospolitej, opatrzonej tytułem Odtworzenie 3. Pułku Ułanów w Warszawie w listopadzie w 1918 roku i jego wkład w odzyskanie niepodległości. Autor książki, którą przekazał Prezydentowi Rzeczypospolitej Panu Andrzejowi Dudzie, w skrócie przedstawił jej treść: „Późniejsi ułani śląscy odrodzeni w Warszawie znaleźli się w centrum wydarzeń 11 listopada 1918 roku. Oddział „Zamek” poprowadzony przez mjr. Cypriana Bystrama, od 1922 roku pierwszego tarnogórskiego dowódcę żółto-białych ułanów, zdobył siedzibę królów polskich i pojąłby Gubernatora Warszawskiego Gen. Hansa von Beselera, ale ten w stroju kobiecym salwował

KURIER·ŚL ĄSKI Stara, zabytkowa XIX-wieczna kamienica przy ul. Ligonia 7 w centrum Tarnowskich Gór, na niej podrdzewiała już tablica Muzeum Instytutu Tarnogórskiego. Za tą nazwą kryje się niezwykła osoba – inż. architekt doktor habilitowany historii Marek Wroński, pasjonat wojskowości i historii Śląska oraz Tarnowskich Gór.

Instytut Tarnogórski i Muzeum Marka Wrońskiego oraz XXV Tarnogórska Sesja Naukowa Tadeusz Loster się ucieczką motorówką przez Wisłę. Druga grupa zajęła kompleks koszarowy w Łazienkach, inni rozbrajali Niemców i zajęli magistrat. Łupem ułanów stała się broń, skład żywności, wódek i win, które zasiliły kasyno oficerskie oraz reprezentacyjne samochody, i słynne „konie Beselera”. Były to dwie pary – siwków i karych, zrabowane przez Niemców w 1914 roku królowi belgijskiemu Albertowi I Koburgowi. Cztery lata później polskie służby dyplomatyczne w tej sprawie nawiązały kontakt z dworem monarszym, który pozostawił konie do dyspozycji rządowi polskiemu. Odtąd wspomniane konie chodziły w zaprzęgach, z których korzystał Marszałek Józef Piłsudski oraz kolejni prezydenci Rzeczypospolitej. Nadmienić należy, iż w tym samym czasie organizowany w Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej 6. Szwadron tegoż regimentu brał udział w rozbrajaniu cesarsko-królewskich żołnierzy oraz walczył z komunistycznymi bojówkami. Sentymenty ze stolicą przetrwały do 1939 roku, a na tarnogórskiej bramie koszarowej widniało nieformalne miano »3. Pułk Ułanów Dzieci Warszawy«. Przez dwie dekady oddział ten legitymował się związkami z jakże różnymi mentalnie środowiskami Śląska i stolicy”. Następna promocja dotyczyła książki dr. Witolda Marconia Leksykon

Maczka, były promocje dwóch książek Marka Wrońskiego. Wydanie książki pt. 1 Dywizja Pancerna w rysunkach porucznika Bogdana Samulskiego miało miejsce wraz z wystawą jego rysunków. Jak podkreślił autor książki: „pokazanie na wystawie prac artysty Bogdana Samulskiego było naszym obowiązkiem jako posiadaczy części artystycznej spuścizny tego bohaterskiego żołnierza, kawalera Krzyża Srebrnego Orderu Wojennego Virtuti Militari, architekta tworzącego w Belgii, Kongo Belgijskim i Nigerii, a także rysownika. W wyniku współpracy z Muzeum Instytutu Tarnogórskiego, w oparciu o szkice wykonane w czasie działań wojennych miał powstać cykl plansz ilustrujących boje żołnierzy gen. Maczka. Wiek i wezwanie na wieczną wartę nie pozwoliły dokończyć artyście zaplanowanego dzieła. Wystawę uzupełniły rysunki oraz prace Samulskiego z innego tematu – Historia jazdy polskiej. Nie bez znaczenia pozostaje też wojenny, a wręcz filmowy życiorys por. Samulskiego: podchorążówka saperów w Modlinie, udział w wysadzeniu mostu na Wiśle pod Maciejowicami w 1939 roku, uwięzienie w stalagach, udana druga ucieczka w 1943 roku z obozu czy ponad roczny udział w akcjach belgijskiego ruchu oporu oraz boje w szeregach „maczkowców” w 11. Kompanii Saperów.

tej nawiązywało wystąpienie współpracownika instytutu, starszego kustosza Tadeusza Lostera, oraz jego książka pt. Kufer pełen zapachu lawendy. Starszy kustosz muzeum Nina Jarzyńska w słowie laudacyjnym między innymi powiedziała: „Pisząc książkę, autor uważał, że do jego obowiązku należało opisać losy stryja, śp. por. 84 p.p. Tadeusza Lostera, kawalera orderu Virtuti Militari, jednego z 208 znanych i 24 nieznanych polskich wrześniowych żołnierzy, którzy spoczęli na cmentarzu wojskowym w Jeżowie. Opisał również przedstawicieli społeczności Jeżowa, którzy swoją patriotyczną postawą doprowadzili do powstania wojennego cmentarza i przez 80 lat czcili pamięć żołnierzy poległych za Polskę na ziemi ich małej ojczyzny. Książka Tadeusza Lostera nie jest beletrystyką ale dokumentem opartym na faktach, które autor zbierał przez blisko 50 lat”. (Patrz: „Śląski Kurier WNET” nr 63/19, Tadeusz Loster, Sprawa poruczników Kapuścińskich; nr 65/19, Andrzej Jarczewski, Reportaż przeczy reporterowi). Drugie wystąpienie dotyczyło książki Marka Wrońskiego pt. Odznaka Pamiątkowa 11. Pułku Piechoty 1928–1939 – zarys monograficzny, oczekiwanej przez kolekcjonerów militariów, a ważkiej z punktu widzenia muzealnictwa wojskowego. Zaprezentowano odkryte w archiwach plansze

stacjonował w latach 1922–1939. Do szczególnie uroczystej dekoracji Odznaką Pułkową doszło 11 czerwca 1933 r. podczas odsłonięcia w Będzinie Pomnika ku czci poległych żołnierzy 11. Pułku Piechoty, zaprojektowanego przez prof. Adolfa Szyszko-Bohusza, wybitnego architekta i konserwatora, rzeźba Anioła Pokoju zaś była koncepcją rzeźbiarza

Odznaka pamiątkowa 11 Pułku Piechoty

Stanisława Majchrzaka, a wykonał ją Henryk (właściwie Heszel) Hochman. W tysiącach polskich miejscowości istnieją ulice gen. broni Władysława Andersa, lecz Tarnowskie Góry mogą poszczycić się, iż istnieją związki łączące miasto z tą postacią. Legendarny generał bywał w gwarkowym mieście

18 maja 1946 r. Odsłonięcie pomnika 4 Pułku Pancernego pod Monte Cassino

Bogdan Samulski, Walki w Moerdijk, Holandia, listopad 1944 r.

posłów Sejmu Śląskiego. W słowie laudacyjnym naczelnik Wydziału Kultury mgr Damian Stadler trafnie stwierdził, iż książka jest wynikiem wielu lat pracy i musi być postrzegana jako jedna z najważniejszych pozycji w bibliografii śląskiej ostatnich lat. Opracowane prawie 200 biogramów jest w pewnym sensie ukoronowaniem badawczej pasji dr. Witolda Marconia, autora m.in. Autonomii Śląska 1922–1939 czy Śląskiej Rady Wojewódzkiej 1922–1939. Autor, prezentując książkę, przedstawił ogrom pracy i trudności, jakie miał z napisaniem tej olbrzymiej monografii. Przez lata szukał kontaktów z rodzinami byłych posłów do Sejmu Śląskiego. Rodziny posłów narodowości niemieckiej odnajdywał w Niemczech, a ich dobra wola w udzielaniu mu informacji przyczyniła się do uzupełnienia życiorysów opisanych w książce. Niektórych życiorysów, choć nielicznych, nie udało się opisać z uwagi na niemożność dotarcia do ich rodzin. Upamiętnieniem 75 rocznicy bitwy pod Falaise i Chamboiee 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez jednego z najwybitniejszych dowódców drugiej wojny światowej, gen. dyw. Stanisława

Barwa baterii śmierci w latach II wojny światowej – zarys monograficzny to tytuł kolejnej książki i referatu Marka Wrońskiego. Odkrycie cennych dokumentów w londyńskich archiwach pozwoliło wyświetlić wiele szczegółów dotyczących tej jedynej formacji polskich wojsk lądowych na obczyźnie, noszących na swoich mundurach odznakę pamiątkową oraz malujących na pojazdach bojowych emblemat z motywem trupiej główki ze skrzyżowanymi piszczelami. Ten pododdział 1. Pułku Artylerii Motorowej kontynuował tradycje bohaterskiej baterii kapitana Adama Zająca, która 16 września 1920 r. pod ogniem bolszewickiej artylerii odpierała natarcia „Czerwonych Kozaków” i piechoty wroga w bitwie pod Dytiatynem, określonej też w historiografii jako „polskie Termopile”. Bój ten stał się tematem obrazów wybitnych batalistów – Wojciecha Kossaka i jego syna Jerzego. Nie mniejsza odwaga cechowała żołnierzy Baterii Śmierci w 1939 roku oraz na szlaku wojennym 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. W 2019 roku minęło 80 lat od Kampanii Wrześniowej. Do rocznicy

75. rocznicę bitwy o Monte Cassino, opatrzona tytułem Pomnik 4 Pułku Pancernego zwanego nieformalnie »Skorpion« pod Monte Cassino. Po ustaniu działań bojowych ówczesny dowódca tego oddziału, płk Ignacy Kowalczewski, zaproponował ustawienie pomnika z wykorzystaniem wraku czołgu dokładnie w miejscu, w którym polegli pierwsi „Czwartacy” w bitwie o klasztorne wzgórze. 12 maja 1944 r. pomiędzy północnym skrajem grzbietu zwanego „Głową Węża” a południową krawędzią „Widma” zbliżał się polski czołg sherman zwany „Sułtanem”, pod dowództwem ppor. Ludomira Białeckiego (wrzesień – Węgry – Francja – Krzyż Walecznych w Narwiku). Został zatrzymany eksplozją min ułożonych w „słupek”. Wybuch zerwał prawą gąsienicę i spowodował zapalenie i wybuch amunicji. Siła eksplozji odrzuciła na bok kilkutonową wieżę czołgu. Trzech żołnierzy załogi zginęło na miejscu. Z czołgu wydostał się poparzony jego kierowca, Józef Nickowski (kapral rezerwy, ślusarz; 25 lat; kampania wrześniowa – niewola bolszewicka). Zwęglone zwłoki Białeckiego – dowódcy czołgu – znaleziono około 100 metrów od wraku. Tragedię tę opisał Melchior Wańkowicz w książce Bitwa o Monte Cassino: „...nagle – huk 380-konnego silnika począł narastać. Ani chybi – idzie czołg. (To Białecki.) Ucho zupełnie już wyraźnie poczęło rozróżniać dalsze warkoty. (To były czołgi Ostrowskiego, Dzięciołowskiego, Fajta.) Człowiek-poczwarka wychylił się ze skorupy głazów do połowy. Patrzy chciwie. Tam, tuż pod nim – jak widać – ciemna sylwetka wspaniałego Szermana. Niesie przed sobą 75-mm lufę działa, jak słoń idący przez dżunglę do ataku niesie w górę podniesioną trąbę. Płomień nagły wybucha pod czołgiem. Huk. Z wieży tryska płonąca ludzka rakieta; gorejący człowiek biegnie w noc. Za nim z wieży czołgu powoli wygramala się drugi człowiek-pochodnia; skula się o kilka kroków pod skarpą, tarza się, gaśnie na nim, ciemnieje wszystko; z czołgu nie wychodzi nikt więcej...”. Ideę dowódcy urzeczywistnił artysta rzeźbiarz służący w szeregach Pułku – por. Ludwik Kuźniarz. W miejscu wieży spalonego czołgu przyspawano trzymetrowy krzyż wykonany z gąsienic czołgowych, podparty dwiema spiżowymi tablicami oraz dwoma spiżowymi, symbolizującymi pułk skorpionami. Ten oryginalny i bez wątpienia jeden z najpiękniejszych polskich pomników został uroczyście odsłonięty przez gen. dyw. Zygmunta Szyszko-Bohusza podczas obchodów pierwszego Święta Pułkowego 18 maja 1946 r., a następnie poświęcony przez wielkiego Ślązaka – Naczelnego Kapelana Wojska Polskiego ks. biskupa Józefa Gawlinę. Monument ten powstał z dobrowolnych składek żołnierzy Pułku oraz sprzedaży zdobycznego półgąsienicowego wozu dowodzenia, co stało się przedmiotem dochodzenia żandarmów. Niestety pomnik był wielokrotnie okradany: w latach 50. XX wieku

projektowe oraz dokumenty dotyczące tego najważniejszego odznaczenia „Jedenastaków”. Regiment ten, co w założeniu zdaje się być nieprawdopodobne, obdarzony

Por. Stanisław Taras z laską-insygnium dowódcy „Baterii Śmierci”, Holandia, marzec 1944 r.

został równocześnie sympatią mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego – miejsca organizacji regimentu – oraz Ślązaków, bowiem w Tarnowskich Górach

w latach 1935–1938, kiedy to odwiedzał swojego brata Jerzego, który w stopniu majora nosił wówczas barwy 3. Pułku Ułanów. Z rozkazu Generała w 1944 roku w ramach II Korpusu Polskiego ten tarnogórski regiment odrodził się, a z czasem otrzymał historyczne miano 3. Pułku Ułanów Śląskich. Jego ostatnim w dziejach dowódcą, do rozformowania w 1947 r., był ppłk Jerzy Anders. On też podczas Święta Pułkowego obchodzonego 14 czerwca 1946 r. we włoskim Chieti udekorował Generała Oficerskim Znakiem Pułkowym. Więź z ułanami śląskimi wpisała się w życiorys tej postaci historycznej w latach emigracyjnych. Wielokrotnie przybywał na Święta Pułkowe organizowane przez Londyńskie Koło Pułkowe, składając autografy w prowadzonej Księdze Gości. Zawsze występował w krawacie Ułanów Śląskich – insygnium przynależności do wielkiej rodziny pułkowej, którego pierwszy egzemplarz wręczyła mu delegacja tarnogórskich kawalerzystów 6 stycznia 1952 roku. O tym opowiadał Marek Wroński, autor książki pt. Generał Anders – honorowy ułan śląski. Spod ręki tego autora wyszła jeszcze inna książka, upamiętniająca

włoscy Cyganie wyrwali oba skorpiony. W 1978 roku wyłamano orła z tablicy, zrabowano wiele części shermana, a wymontowany ckm znalazł się w ekspozycji Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Warto jeszcze przypomnieć, iż wspomniany dowódca „Skorpionów” – płk Ignacy Kowalczewski w 1922 roku w stopniu rotmistrza przyprowadził Szwadron Honorowy 3. Pułku Ułanów na Śląsk, aby uczestniczyć w uroczystości inkorporacji tej Piastowskiej Ziemi przez Rzeczpospolitą i przez wiele lat nosił barwy tego tarnogórskiego regimentu. Ostatnim punktem sesji naukowej była premiera filmu dokumentalnego powstałego przy współfinansowaniu Gminy Tarnowskie Góry, pod tytułem 3. Pułk Ułanów. Reżyser Łukasz Kobiela w atrakcyjnych obrazach ukazał historię oddziału, który na zawsze wpisał się w historię Tarnowskich Gór i Śląska. XXV Tarnogórska Sesja Naukowa dowiodła, iż społecznie działający ponad dwie dekady Instytut Tarnogórski stał się znaczącą placówką naukową, podejmującą badania nad dawną wojskowością Polską, a szczególnie nad historią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. K


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

S

zczególnie dały o sobie znać konflikty Korfantego ze zwierzchnikami oddziałów bojowych, ppor. Machnickim i ppor. Krukowskim. Zrzekli się oni stanowisk i powrócili na przerwane studia. Zapanowało rozprzężenie. Lotne oddziały zostały rozwiązane w lis­topadzie. Na szczęście kpt. Tadeusz Puszczyński poczynił w tym samym czasie przygotowania do działalności specjalnej w zmienionej formie. Korfanty wyznaczał jako główne zadania dla byłych bojowców jedynie działania defensywne, czyli obronę ludności przed niemieckim terrorem i zabezpieczenie fabryk przed możliwą dywersją niemieckich prowokatorów. Główne Dowództwo Centrali Wychowanie Fizycznego (CWF) tworzy-

ło „bataliony szturmowe”. W ich skład wchodzili młodzi ludzie z doświadczeniem bojowym wyniesionym z niedawno zakończonej I wojny światowej. Starsi kierowani byli do zwykłych oddziałów. Konspiratorzy składali przysięgę. Wydawano rozkazy ustne, a łączność z terenem zapewniali łącznicy. Po ustąpieniu Mieczysława Palucha komendantem głównym CWF został Mieczysław Chmielewski, a w jej skład wchodzili: kpt. Alfons Zgrzebniok – szef sztabu CWF (dowódca I i II powstania), jego zastępca kpt. Michał Grażyński (późniejszy wojewoda śląski), kpt. Stanisław Baczyński – referent operacyjny, Józef Witczak – referent informacyjny, ppor. Józef Jędrośka – referent techniczny, por. Tadeusz Szaliński – referent łączności, kpt. Jan Naw­rocki – referent inżynierii, kpt. Tadeusz Puszczyński – referent destrukcyjny, Edmund Wąsik – referent kolejowy, dr Tadeusz Hechelski – referent sanitarny. Warto tutaj wspomnieć, że Stanisław Baczyński był ojcem poety Kamila Baczyńskiego, poległego w powstaniu warszawskim. „W miesiącu grudniu stan szeregów powstańczych wynosił 15 855 zorganizowanych i zaprzysiężonych członków” – napisał Jan Wyglenda w swojej książce W imieniu i z upoważnienia organizacji wojskowej na Górnym Śląsku, istniejącej pod nazwą CWF melduję: 1. Wszelką zmianę dotychczasowego systemu i kierunku pracy POW w przededniu plebiscytu uważam za wysoce szkodliwą. 2. Usunięcie w obecnej chwili ze stanowisk kierowniczych w Sztabie i powiatach ludzi, którzy pracowali tam dwa lata i mają za sobą dwa powstania – cieszących się zupełnym zaufaniem członków organizacji i zastąpienie ich przez przybyszów, nie znających stosunków, terenu oraz charakteru pracy – doprowadza do rozbijania własnych sił w przededniu bitwy. 3. Organizacja wojskowa Górnego Śląska jest organizacją obywatelską, względem której nie mogą być wydawane rozkazy wojskowe nieuzgodnione z jej duchem. Dokonywanie w tej chwili całkowitej zmiany dotychczasowego kierownictwa organizacji mogłoby mieć miejsce, gdyby tego wymagał stan i charakter organizacji. Wprowadzenie na

Kpt. Augustyn Bańczyk pochodził z powiatu zabrskiego. Po studiach we Wrocławiu w czasie wojny służył w ar-

komisarzem plebiscytowym W. Korfantym a DOP był M. Chmielewski, natomiast łączność z Warszawą utrzymywał ppłk Maciej Mielżyński. Na wzrost liczebny oddziałów bojowych miał wpływ rozkaz MSWojsk. z 31 XII 1920 r.: „Wszyscy członkowie organizacji byli traktowani na równi z ochotnikami armii regularnej. Jak wszystkim żołnierzom czasu wojny, „służbę liczono im podwójnie, uzyskiwali pełne prawa do awansów i odznaczeń oraz inne przywileje przyznane żołnierzom uchwałami sejmu” (S. Baczyński, Tajne organizacje wojskowe na terenie Górnego Śląska w latach 1918– 1921, s. 143). Z czasem P. Chrobok dostosowywał się do wymogów organizacji. Wciąż jednak brakowało oficerów. Ślązakom

mii niemieckiej. Do POW wstąpił na samym początku jej tworzenia, potem do Pułku Strzelców Bytomskich. Walczył z bolszewikami pod dowództwem gen. Hallera. Ranny w bitwie pod Filipowem, został skierowany na Górny Śląsk. Od sierpnia 1920 do stycznia 1921 r. pracował w Polskim Komitecie Plebiscytowym. Tam poznał Korfantego. Zawierzył mu całkowicie. Trudno więc obecnie stwierdzić, czy działania noszące znamiona dywersji prowadził na własną rękę, czy miał na nie wpływ Korfanty. Na Śląsku cały czas ścierały się dwie koncepcje: jedna Korfantego, który był przeciwny walce zbrojnej, gdyż uważał, że drogami dyplomatycznymi Ślązacy są w stanie uzyskać przyłączenie swych ziem do Polski; druga Ślązaków, którzy wyciągnęli lekcje z historii Śląska Cieszyńskiego przyłączonego siłą do Czechosłowacji, nie zważając na decyzje mocarstw. Wiedzieli, że w polityce liczą się głównie fakty dokonane. Zdawali sobie sprawę z tego, że i tak przyjdzie im walczyć. Oficerowie związani z obozem belwederskim złożyli w styczniu dymisje – nie zostały one jednak przyjęte przez MSWojsk. Trwał wyścig z czasem. Oficerem łącznikowym między

bardzo rzadko udawało się w armii niemieckiej zdobyć oficerskie szlify. W ramach DOP tworzono kompanie i baony, próbowano także organizować większe związki taktyczne – pułki. „Jakąkolwiek nazwę przybierała POW w czasie swojego istnienia i swej działalności na Górnym Śląsku, bez względu na to, kto stał na jej czele, w takiej czy innej fazie organizacyjnej, wszystkie wysiłki POW szły zawsze w jednym kierunku, dążąc do zapewnienia zwycięstwa słusznej sprawie polskiej” – napisał J. Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech Powstań Śląskich (s. 221). Ppłk Paweł Chrobok w swoim raporcie z 5 III 1921 r., skierowanym do Dowództwa Okręgu Generalnego w Poznaniu, podał stan liczbowy DOP – 30 tys. członków, a w razie powstania 40 tys. Brakowało jednak broni. Bojowcy dysponowali jedynie 25 tys. karabinów i 170 karabinami maszynowymi. „Plan operacyjny obrony terenu plebiscytowego Górnego Śląska” łącznie z instrukcjami był gotowy 13 marca 1921 r. Organizacja rosła w siłę, zaczęły się ostre konflikty między Korfantym a Chrobokiem. Zbliżał się termin plebiscytu. K

Po ustaleniu terminu plebiscytu, Rada Ministrów PR powierzyła Wojciechowi Korfantemu całokształt działań na obszarze plebiscytowym Górnego Śląska. Trzeba pamiętać, że już od października zaostrzyła się ostra rywalizacja pomiędzy Narodową Demokracją a ośrodkiem belwederskim, czyli Poznaniem a Warszawą.

Zaostrzenie walki przed plebiscytem Historia powstań śląskich · Część XVI Jadwiga Chmielowska

Plebiscyt i Powstania Śląskie (s. 130). Za pracę w terenie odpowiadali inspektorzy: Wiktor Przedpełski – powiaty:

zabrski, katowicki i bytomski; Mikołaj Witczak – powiaty: pszczyński, rybnicki, raciborski, kozielski; Wacław Bardaszko – powiaty: prudnicki, strzelecki, opolski; Jan Plac­kowski – powiaty: tarnogórski i gliwic­ko-toszecki.

W

szeregach dawnej POW odżyła koncepcja działań specjalnych i przygotowania się do kolejnego powstania. Polacy mieli dużą przewagę na prawym brzegu Odry. Wnioski wyciągnięte z I i II powstania dawały podstawę nawet do twierdzenia, że Niemcy nie będą mogli liczyć tam na zwycięstwo bez pomocy wojskowej z zewnątrz, czyli z głębi Niemiec. Por. Tadeusz Puszczyński uważał, że przez działania o charakterze specjalnym i dywersyjnym należy odizolować tereny plebiscytowe od Republiki Weimarskiej. Po powrocie na Śląsk, który nastąpił dzięki interwencji kpt. Zgrzebnioka w Warszawie, już 1 grudnia 1920 r. Puszczyński utworzył Referat Destrukcji i jeszcze w grudniu 1920 r. opracował główne założenia planu zablokowania możliwości militarnego wsparcia Niemców. „W wyniku rozmowy odbytej w Kępnie 11 grudnia1920 r. pomiędzy miejsce usuniętych – ludzi zupełnie organizacji nieznanych, nie mających zrozumienia dla prac tajnych organizacji wojskowych, jest zupełnym przekreśleniem rezultatów dotychczasowej działalności CWF. 4. Jestem moralnie zobowiązany zarówno wobec interesów Polski na Górnym Śląsku, jak i wobec organizacji, która ode mnie tego zażądała, zaprotestować przeciwko rozwiązaniu CWF dokonanemu rozkazem Dowództwa Obrony Plebiscytu nr 2 z dnia 15 I 1921 r. 5. CWF zwracała się do MSWojsk. z prośbą o pomoc techniczną i w materiale ludzkim – miała jednak zawsze na uwadze, że siły napływające zajmą stanowiska doradcze, że będą to ludzie mający za sobą praktykę prac konspiracyjno-wojskowych i że potrafią zastosować się do warunków istniejących oraz pozyskać zaufanie szerszych sfer organizacyjnych, bez czego wszelka praca jest niemożliwą. Narzuceni organizacji w ostatnim czasie oficerowie

gen. Raszewskim a Korfantym, ten ostatni stał się faktycznym dysponentem śląskiej organizacji bojowej. Podczas spotkania postanowiono również, że w ramach przygotowań do plebiscytu należy dokonać zmian w profilu śląskiej organizacji bojowej” – czytamy w książce Zyty Zarzyckiej Polskie działania specjalne na G. Śl. 1919-1921 (s. 61). Za zgodą Korfantego, 19 grudnia gen. K. Sosnkowski polecił nadzór nad organizacją bojową na Górnym Śląsku gen. Kazimierzowi Raszewskiemu – dowódcy Okręgu Generalnego w Poznaniu. Otoczenie Korfantego bało się kolejnego niekontrowanego zrywu powstańczego. Raszewski, były podpułkownik huzarów Armii Cesarstwa Niemieckiego, jako dowódca 2. Armii WP poniósł na froncie bolszewickim porażkę. Zawiódł pod względem operacyjnym – w sierpniu 1920 r. został więc usunięty ze stanowiska dowódcy Armii i wycofany do Poznania. Raszewski z Korfantym zadecydowali o powierzeniu ppłk. Pawłowi Chrobokowi zwierzchnictwa nad organizacją wojskową na Górnym Śląsku. W grudniu ppłk. Chrobok przybył na obszar plebiscytowy. Miał on dopilnować, by zgodnie z zamierzeniami Korfantego organizacja bojowa zajmowała się ochroną ludności w czasie przygotowań do plebiscytu, a po ewentualnie zwycięskim plebiscycie ochraniała obiekty państwowe. Chrobok, rodowity Ślązak, szlify oficerskie zdobył w armii niemieckiej, a po odzyskaniu niepodległości związany był z wojskowym ośrodkiem poznańskim. W tym czasie znowu zaczynała wygrywać opcja czekania na zwycięski plebiscyt i niczym nieuzasadniona wiara w przychylność mocarstw. Pierwszym ruchem P. Chroboka było powołanie Dowództwa Obrony Plebiscytu (DOP) i rozkazem z 15 stycznia 1921 r. – rozwiązanie CWF. Na swego zastępcę powołał Macieja Mielżyńskiego z Poznania. Szefem sztabu został kpt. Henryk Zborowski. Na czele wydziału I – organizacyjno- mobilizacyjnego – stanął Jan Wyglenda, jego zastępcą został kpt. Michał Grażyński. W DOP znaleźli się również por. Jan Kowalewski, por. Leon Nowackiewicz, kpt. Zdzisław Orłowski, kpt. Franciszek Harazim, por. Bolesław Duchnicki. Skład dowództwa ulegał zmianie. Okresowo znajdowali się w nim też Stanisław Rostworowski, Józef Witczak, kpt. Alojzy Horak, por. Remigiusz Grocholski, Henryk Zborowski. W ciągu niecałych 5 miesięcy fluktuacja kadr była duża. Sztab główny DOP przeniesiono na terytorium Polski, do Grodźca w powiecie będzińskim, a później do Sosnowca. Ślązacy zostali po raz kolejny zaskoczeni przez układy polityczne poznańskiej endecji. Już 17 stycznia na ręce „Rakoczego” (A. Zgrzebniok) skierowano list, który podpisali K. Gorczek, J. Gray, P. Gołaś, P. Latusek, L. Piechoczek, R. Kornke, i podoficerowie nie odpowiadają żadnemu z wymienionych wyżej warunków, a szczególnie temu ostatniemu. Ich nieprzyjazne stanowisko w stosunku do dotychczasowych kierowników i samej organizacji oraz traktowanie ich na sposób „pruski” – czynią dalszą współpracę

E. Roeder, W. Fojkis, A. Zaiczek, Wcisło, Koszyk i Jędrysik. Czytamy w nim między innymi: „1. Dokonywania zmiany w systemie naszej roboty krótko przed plebiscytem są dla ogólnej naszej sprawy bardzo szkodliwe. 2. Usuwanie ludzi, którzy dotychczas okazywali się bardzo zdolnymi i którzy mają kilkuletnią praktykę poza sobą, a zastąpienie ich przez ludzi nie znających pracy wojskowo-konspiracyjnej i nie znających psychologii ludu górnośląskiego, prowadzi do rozbicia pracy i wprowadzenia zamętu w nasze szeregi. 3. (…) Do pomocy potrzebujemy ludzi, którzy są w stanie prędko się wżyć w stosunki nasze i przychodzą nie z rozkazem na ustach, lecz z dobrą radą fachową. Przede wszystkim nie na miejscu jest, jeżeli ktoś z nowych kierowników, których nasi członkowie mieli zaszczyt poznać, rozgłaszają systematycznie tendencje dzielnicowe, chwaląc jedną, a poniżając druga dzielnicę. 6. Prosimy stanowczo, ażeby ludzie nam do pracy nadesłani posiadali pożądane kwalifikacje, a w obchodzeniu się z naszymi ludźmi nie postępowali po prusku, ale służyli nam pomocą i doradą. 7. Usilnie prosimy, ażeby nareszcie sprawa halerczyków została tak załatwioną i uregulowaną, ażeby ci ludzie w organizacji Samopomocy, którzy naszą pracę psuli, zostali pociągnięci do odpowiedzialności, gdyż już od szeregu czasu nadsyłamy cały szereg raportów, udowadniających im nadużycia swych władz do wrogiego występowania wobec naszej roboty, jako też przyczyniających się do dekonspirowania organizacji. (…) Organizacja Samopomocy b. jeńców wyszła z łona naszej organizacji i była przewidziana jako rezerwa nasza, więc w żadnym wypadku nie zgodzimy się na to, ażeby podkopywała autorytet i szkodziła w ogóle całej sprawie Polski. Jesteśmy przekonani, że powyższe wywody zostaną bezwarunkowo uwzględnione, w przeciwnym razie zwalamy wszelką odpowiedzialność na tych, którzy naszą robotę psują”.

W

obozie dla uchodźców ze Śląska wybuchł bunt i przybyli z Poznania oficerowie musieli się serwować ucieczką. Był więc coraz mocniejszy antagonizm pomiędzy wysyłanymi z Poznania przez Korfantego na Śląsk oficerami związanymi z endecją a Ślązakami. Dowódca I i II powstania, kpt. Alfons Zgrzebniok, skierował 19 stycznia 1921 r. do Ministra Spraw Wojskowych meldunek. Znalazły się w nim podobne uwagi, jak w cytowanym powyżej liście byłych dowódców powstańczych, a obecnie uchodźców. Zwrócił on też uwagę na poważne zagrożenia dalszej pracy konspiracyjnej struktur. Ze względu na wagę tego dokumentu przytaczam go poniżej w całości.

osobiście zlokalizować, z tym jednak, że przybysze musieli się niezwłocznie usunąć. Podkreślić tu również muszę, że oficerowie i podoficerowie poznańscy systematycznie podkopują powagę Państwa Polskiego, wskazując na nieporządki w b. Królestwie i jego bierność

Jako przykład przytaczam zbuntowanie się dnia 17 I 1921 r. uchodźców Ślązaków, skoncentrowanych w obozie sosnowieckim, przeciw przysłanym oficerom i podoficerom poznańskim, przy czym doszło do rozbicia magazynu broni w celu wystrzelania przybyszów. z nimi zupełnie niemożliwą. Jako przykład przytaczam zbuntowanie się dnia 17 I 1921 r. uchodźców Ślązaków, skoncentrowanych w obozie sosnowieckim, przeciw przysłanym oficerom i podoficerom poznańskim, przy czym doszło do rozbicia magazynu broni w celu wystrzelania przybyszów. Bunt udało mi się

w stosunku do spraw śląskich, przeciwstawiając mu Poznańskie. 6. Jako jedyne wyjście z obecnej groźnej sytuacji proszę w imieniu organizacji o: a) Zachowanie nadal dotychczasowego charakteru CWF i drogi służbowej do MSWojsk;

b) Wycofanie wszystkich przysłanych oficerów i podoficerów nie nadających się do pracy konspiracyjnej na terenie Górnego Śląska i w Ekspozyturach Związku Przyjaciół Górnego Śląska; c) Podporządkowanie CWF – jak to miało miejsce dotychczas – wszystkich pracujących na terenie oficerów poza oficjalnymi łącznikami pomiędzy organizacją i władzami centralnymi w Warszawie. Jednocześnie melduję: Na terenie Górnego Śląska znajduje się około 7 000 zdemobilizowanych żołnierzy WP, przeważnie b. Hallerczyków. Z tej liczby do prac organizacyjnych stawiło się około 8–10%. Stosunek Związku b. Hallerczyków do organizacji był zupełnie poprawny aż do września roku ubiegłego, kiedy kierownictwo Związku na rozkaz p. komisarza Korfantego objął kpt. Bańczyk, który wysunął hasło dzielnicowe: „Śląsk dla Ślązaków” i przystąpił do zwalczania

CWF jako organizacji stanowiącej główną przeszkodę w urzeczywistnieniu jego koncepcji. Jako argumentu w walce używa kpt. Bańczyk twierdzenia, że na czele Centrali stoją „Żydzi i złodzieje”. Członkom Związku, którzy pragnęli wstąpić do Centrali [CWF – przyp. red.], zagroził cofnięciem wypłaconych im, jako zdemobilizowanym, poborów. Ponieważ stan wewnętrzny tarć na terenie Śląska pomiędzy CWF i Związkiem nie może być bez zgubnych następstw tolerowany, proszę Pana Ministra o: 1. Usunięcie niezwłocznie kpt. Bańczyka od udziału w pracy organizacyjnej i cofnięcie kredytów na wypłacenie poborów zdemobilizowanym. 2. Wyznaczenie komisji w celu skontrolowania wypłat dotychczas przez kpt. Bańczyka dokonanych. 3. Potwierdzenie, jak to już było rozkazane, wypłaty zdemobilizowanym należnych im poborów przez organy gospodarcze kierowników powiatowych organizacji.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

10

315).W listopadzie tego roku Potocki „doprowadził do zakończenia strajku medyków na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przybywszy do Krakowa, zagwarantował realizację zasadniczego żądania uczestników strajku, a mianowicie – przywrócenie cofniętych dotacji dla klinik uniwersyteckich” (Wikipedia).

pisał w okólniku z 5 lutego 1905 r. o fali strajków w Królestwie Polskim – obawa przed ich rozprzestrzenieniem się na teren Galicji. Zwłaszcza, że podobne obawy zgłaszały wówczas władze Prus. Nic więc dziwnego, że 15 lutego 1905 r. wszelkie objawy solidaryzowania się z ruchem rewolucyjnym w Królestwie potępiła uchwalona w poro-

i leśnymi, bronić łamistrajków przy użyciu siły wojskowej, winnych zaś zakłócenia pracy pociągać do odpowiedzialności karno-sądowej, w razie zaś potrzeby wzywać asystencję wojskową, a dla celów prewencyjnych używać jak najszerzej żandarmerii. W odezwie „Do Ludności Włościańskiej” przypominał, że wielu chłopów już zostało aresztowa-

w listopadzie tego roku w Christianii układ Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji w sprawie zagwarantowania integralności Norwegii po rozwiązaniu unii personalnej ze Szwecją. W tle tego zbliżenia widać było jednocześnie zaostrzenie wewnętrznej polityki obu zaborców w sprawach polskich. Najpierw – w połowie października 1907 r. – generał-gubernator warszawski Gieorgij Skałon, co odnotował konsul francuski w Warszawie, powiedział, że „sytuacja w Polsce poprawiła się. Polacy pojęli, że walka jest bezskuteczna i zrezygnowali z walki wobec siły. Powinniśmy powiększyć ilość policji, podwyższyć im pensje (…). Bandytyzm skończy się, gdy Polacy przestaną zajmować się polityką. W szkołach pozwolono na język polski, ale szkoły prywatne to źródło polonizmu, zamierzam je zamknąć”… Po drugiej stronie kordonu 26 listopada parlament pruski dla wspierania osadnictwa niemieckiego w Prusach Zachodnich i w Poznaniu uchwalił tzw. ustawę wywłaszczeniową w prowincjach wielojęzycznych. Według projektu przygotowanego pod przewodnictwem samego kanclerza Bernharda von Bűlowa państwo pruskie – a nie fundacja typu HaKaTy – królewskim rozporządzeniem otrzymało prawo do wywłaszczania wskazanych przez Komisję Kolonizacyjną majątków obywateli tych prowincji, którzy nie byli Niemcami. Symetrycznie – 14 grudnia tego roku – Skałon rozwiązał w „Priwislanskim Kraju” założoną w 1905 r. Polską Macierz Szkolną,

W czerwcu 1903 r. Namiestnikiem Galicji został Andrzej Potocki herbu Pilawa (ur. 10 czerwca 1861 r. w Krzeszowicach, zm. 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie), który był politykiem związanym z konserwatystami krakowskimi, marszałkiem Sejmu Krajowego Galicji. Na początku urzędowania nieco złagodził ostrą politykę w stosunku do socjalistów i ludowców poprzedniego namiestnika – Podolaka L. Pinińskiego.

Namiestnictwo Potockiego a pruskie manipulacje w Galicji Rewolucja 1905-1907

Rok 1904 był znamienny również z innych powodów: od lutego trwała wojna rosyjsko-japońska o Mandżurię, w kwietniu Anglia i Francja podpisały układ „Entente Cordiale”, umożliwiający sformowanie sojuszu przeciw Niemcom, a w listopadzie – na fali klęsk rosyjskich z Japończykami oraz niepokojów związanych z zaciągami młodych Polaków do wojny na Dalekim Wschodzie – na placu Grzybowskim w Warszawie po raz pierwszy z wojskiem rosyjskim starła się Organizacji Bojowa PPS Józefa Piłsudskiego. Natomiast na gruncie ukraińskim z życia politycznego wycofał się – formalnie z powodu pogarszającego się zdrowia, ale być może pod wrażeniem nacjonalistycznych prowokacji, w których mógł

zumieniu z Potockim rezolucja Koła Polskiego w Wiedniu. Natomiast pismem z 27 maja 1905 r. Potocki okazał niezadowolenie krakowskiej Dyrekcji Policji, która nie udzielała żandarmerii rosyjskiej informacji o przebywających w Galicji działaczach socjalistycznych z Królestwa. Coraz liczniejsze manifestacje poparcia dla wydarzeń w Królestwie zaniepokoiły namiestnika do tego stopnia, że wydał generalny zakaz zebrań, których porządek dzienny przewidywałby „omówienie wydarzeń w Rosji”. Skoro w coraz bardziej zapalnej sytuacji nie udawało się tego zakazu w pełni wykonywać, polecił policji rozpędzać takie zebrania. Kiedy po starciach z policją w Krakowie podczas demonstracji 15 października i 5 listopada w Sejmie Krajowym posłowie prawicy 7 listopada interpelowali o podjęcie zdecydowanych środków przeciw ruchowi rewolucyjnemu – Potocki 9 listopada zapowiedział Sejmowi zastosowanie stanowczych represji. Oświadczył przy tym, „że utrzymanie ładu społecznego przez policję będzie wtedy skuteczniejsze, gdy poprze ją opinia publiczna”, a nawiązując do starć zagroził, że „władze rzucą przeciw demonstrantom nie tylko policję, ale także wojsko, które zrobi użytek z broni”.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Andrzej Potocki

na podstawie własnego doświadczenia ze „sprawy Mickiewicza” dostrzegać drugie, niemieckie dno – I. Franko. Zmieniał się globalny układ sił i w tej zmianie uczestniczyli również narodowcy ukraińscy. Kiedy w 1905 r. wybuch rewolucji w Rosji spowodował w Galicji wzrost napięcia politycznego, falę zebrań, wieców, demonstracji ulicznych i strajków, w tym politycznych, wzywających do solidarności z wydarzeniami „za kordonem”, a jednocześnie postulującym demokratyzację ustroju, Potocki – jako namiestnik cesarski – zdecydowanie się temu przeciwstawił. Zarzucano mu m.in., że arystokracja galicyjska posiadająca majątki w zaborze rosyjskim wpływała na niego, aby podkreślić w ten sposób lojalność w stosunku do cara. Jednak na jego postawę wobec wydarzeń rewolucyjnych w Rosji oddziaływała – nie bez podstaw, jak

d 1905 r. w wyniku rewolucji doszło do pewnej liberalizacji stosunków politycznych na rosyjskiej Ukrainie, dlatego – widząc konsekwentne działania Potockiego w Galicji – M. Hruszewski przeniósł swoją zasadniczą działalność naukową i społeczną do Kijowa, gdzie powołał do życia Ukraińskie Towarzystwo Naukowe i Towarzystwo Ukraińskich Postępowców. Kiedy zaś w rosyjskiej Dumie pojawiła się grupa ukraińskich posłów – Hruszewski przeniósł się do Petersburga i tam aktywnie włączył w ukraińskie życie polityczne, głosząc program, który polegał na dążeniu do przyznania Ukrainie szerokiego zakresu autonomii w ramach imperium pseudo-Romanowych, ale nie przywoływał argumentu historycznego, tzn. nie odwoływał się do umowy perejasławskiej z 1654 r. Dokonał redefinicji problemu ukraińskiego w ten sposób, że Ukraińcy są w Cesarstwie Rosyjskim mniejszością narodową, tak samo jak Polacy czy Finowie, a nie – częścią narodu wielkoruskiego. Dlatego Hruszewski – wyciągając wnioski z tego, co działo się w Galicji – najbardziej obawiał się w Rosji porozumienia między Polakami a Rosjanami, na mocy którego Polacy mogliby uzyskać autonomię, a w rezultacie – władzę nad Ukraińcami. W konsekwencji – zwalczał politykę endeków w zaborze rosyjskim, którzy dążyli do porozumienia z Rosją przeciw Niemcom. Przeciwstawiając się antyniemieckiej polityce endeków, twórca narodowej historii i polityki ukraińskiej podkreślał pozytywne znaczenie wpływów niemieckich na Ukrainie. O ile jego działalność w Galicji była wymierzona przeciwko Polakom, ale nie Austrii, to na rosyjskiej Ukrainie za wrogów uznawał polityków rosyjskiej prawicy, przy czym zwracał się nie tyle przeciw Rosjanom, ile starał

znajomość historii panowania Polaków w Galicji. Twierdził, że w ramach państwa ukraińskiego Polacy będą centrum reakcji i zagrożeniem dla socjalnych osiągnięć rewolucji ukraińskiej (Wikipedia). Gdy fala strajkowa w Galicji osiągnęła apogeum w 1906 r. Potocki, który szukał kompromisu z górnikami strajkującymi w jego własnych kopalniach w Sierszy i Tenczynku, gotów był tolerować strajki robotników w przemyśle i rzemiośle. Zdecydowanie wystąpił jednak przeciw strajkom rolnym ukraińskich chłopów w Galicji Wschodniej. Wprawdzie – mimo żądań delegacji ziemian – nie zdecydował się na ogłoszenie stanu wyjątkowego na terenach objętych tymi strajkami, wydał jednak 11 stycznia 1906 r. okólnik, który miał ułatwić „zaciąg robotników rolnych w zachodniej części kraju w przypadku wybuchu strajków rolnych na wschodzie, i zarządził stosowanie najostrzejszych represji wobec strajkujących fornali. Z inspiracji i na żądanie Towarzystwa Gospodarczego we Lwowie, reprezentowanego przez prezesa Władysława Sapiehę, wydał w lutym dalsze zarządzenia, dotyczące w szczególności jak najbardziej rygorystycznego przestrzegania regulaminu służbowego dla robotników rolnych. W czerwcu – na prośbę pokuckiego Towarzystwa Gospodarczego – polecił starostom, by zapewnili ochronę policyjną i wojskową transportom Hucułów, sprowadzonych na miejsce strajkujących miejscowych robotników, przede wszystkim w najbardziej objętych strajkami powiatach: podhajeckim, husiatyńskim, brzeżańskim, czortkowskim, rohatyń-

nych, zapowiadał dalsze areszty, groził sprowadzeniem robotników z innych części kraju, którzy odbiorą miejscowej ludności zarobek, zapowiadał wreszcie, że „gdzie by się okazała potrzeba, tam wystąpią żandarmi i wojska, którzy mogą gwałt »użyciem broni odeprzeć«. Spodziewając się z początkiem lipca 1906 r. wybuchu powszechnego strajku rolnego, zarządził w najbardziej zagrożonych rejonach wprowadzenie pogotowia wojska i żandarmerii. Władzom miejscowym polecił zatrzymywać wiejskich agitatorów”. Taką politykę zmodyfikowało 16 lipca 1906 r. dopiero wiedeńskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, gdy zakomunikowało mu, że występowanie przeciwko demonstracjom antyrosyjskim nie jest pożądane, „dopóki wystąpienia te nie przekraczają granic prawnych, zastrzeżonych ustawą o zgromadzeniach”. Trzeba zauważyć, że Potocki wykazał się wówczas odwagą, gdy pod eskortą ułanów objeżdżał wsie objęte strajkami, stawiając cały swój autorytet, żeby strajki zakończyć. W 1907 r. namiestnik Galicji pośredniczył w rokowaniach z przywód-

Bernhard von Bülow

skim i trembowelskim. W drugiej połowie czerwca (22, 25 i 26 czerwca) wydał dalsze zarządzenia, polecając starostom m.in. masowy werbunek łamistrajków, zwalczanie nastrojów bojkotowych oraz szczegółową instrukcję (26 czerwca), w której zalecił karać i przymusowo sprowadzać do pracodawców służbę dworską, rozstrzygać z jak największym pośpiechem spory między właścicielami wielkiej własności ziemskiej a robotnikami rolnymi

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Stanisław Orzeł

O

Kraków 1986, s. 221). Potocki podjął rozmowy z przywódcami socjalistów (m.in. z Ignacym Daszyńskim) w duchu pojednawczym, zmierzając do uwzględnienia przez władze i przedsiębiorców większości postulatów strajkujących. Dzięki temu strajk zakończył się „częściowym sukcesem: skróceniem dnia roboczego w tej gałęzi przemysłu do 9 godzin na dobę. Powstawały wspólne związki zawodowe, a w ruchu socjalistycznym niejednokrotnie członkowie i działacze Ukraińskiej Partii Socjalno-Demokratycznej działali zarazem w Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Śląska. Między tymi partiami doszło do swoistego podziału wpływów: UPSD dominowała na wsi wschodniogalicyjskiej, PPSD – w miastach” (W. A. Serczyk, Historia Ukrainy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk, 1979, s.

się agitować rosyjskich Ukraińców, aby im uświadomić, że stanowią naród odrębny od Rosjan. Dlatego m.in. zwalczał tendencje panslawistyczne. O ile deklarował możliwość porozumienia z Rosjanami i Żydami i przekonania ich do nowego państwa ukraińskiego, o tyle był bardzo sceptyczny w odniesieniu do Polaków, powołując się na

Piotr Stołypin

której celem było krzewienie i popieranie oświaty w duchu chrześcijańskim i narodowym poprzez zakładanie i prowadzenie różnego typu instytucji wychowawczo-oświatowych: ochronek, prywatnych szkół powszechnych, seminariów nauczycielskich, szkół średnich (w tym progimnazjów i gimnazjów) i wyższych, organizowanie czytelni, bibliotek, uniwersytetów ludowych oraz

Należy rozważyć, czy szowinistyczna agitacja rozpętana przez ukraińskich nacjonalistów, do której dali się wciągnąć Podolacy i endecy, połączona z nawoływaniem do fizycznej rozprawy z przeciwnikami, nie była elementem pruskich manipulacji.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

W

latach 1903 i 1906 podejmował całkowicie odmienne niż jego poprzednik decyzje wobec strajków rolnych w Galicji Wschodniej. Pisał wprawdzie do Wiednia, że mają one nie tyle ekonomiczny, co antyziemiański charakter, wskazywał, że bezrolni i małorolni chłopi ukraińscy zwrócili się w ich trakcie nie przeciw wielkiej własności rolnej w ogóle, ale szczególnie przeciw polskiej wielkiej własności w Galicji. Jednak w odróżnieniu od L. Pnińskiego, jako środek zaradczy przeciw spowodowanemu strajkami brakowi rąk do pracy proponował zahamowanie emigracji chłopów ukraińskich i zalecał to starostom w poufnym okólniku z kwietnia 1904 r. (Wikipedia). Gdy w 1904 r. wygasły strajki na Śląsku austriackim, w lipcu „wstrzymano pracę przy robotach wiertniczych, wydobyciu ropy naftowej i wosku ziemnego w okręgach: borysławskim, krośnieńskim i jasielskim. Strajk w zagłębiu naftowym objął 8 tys. osób” (W. Najdus, Polska Partia Socjalno-Demokratyczna Galicji i Śląska: 1890–1919, PWN, Warszawa 1983, s. 307). „O zaciętości robotników świadczy fakt, że w (…) Borysławiu (lipiec 1904 r.) władze skoncentrowały w tamtejszej okolicy dywizję piechoty i batalion saperów w łącznej liczbie ponad 6000 ludzi. Ponieważ strajkujących oceniano wówczas na 7000 osób, na prawie każdego robotnika wypadał uzbrojony żołnierz. Niezależnie od tego wysłano wówczas oddziały wojskowe w rejon Krosna. Nie zdecydowano się jednak ogłosić stanu wojennego, jak tego domagali się przedsiębiorcy. Obawy władz były wówczas tak wielkie, że (…) namiestnik Galicji hr. Andrzej Potocki przerwał kurację w Karlovych Varach, przybył na miejsce owego wielkiego strajku i skłonił się do ustępstw wobec robotników. Z drugiej strony zjawili się tu także czołowi przywódcy socjaldemokratyczni polscy i ukraińscy, jak I. Daszyński, Z. Marek, Z. Żuławski, J. Drobner, K. Kaczanowski, J. Schiff­ler, S. Wityk, T. Mełeń, a także prezes Unii Górników, wybitny socjaldemokrata czeski P. Cingr” (J. Buszko, Dzieje ruchu robotniczego w Galicji Zachodniej: 1848–1918, Wydawnictwo Literackie,

KURIER·ŚL ĄSKI

cami ukraińskich narodowych demokratów. Dzięki temu w październiku tego roku doszło do porozumienia z namiestnikiem na Prezydium Koła Polskiego: w zamian za kilka kierowniczych stanowisk w galicyjskich władzach krajowych i centralnych, zapewnienie uchylenia dyskryminacji w polityce personalnej urzędów krajowych, zobowiązanie poparcia sprawy nowych katedr ukraińskich na Uniwersytecie Lwowskim, założenie trzech nowych gimnazjów ukraińskich i rozszerzenie subwencji na rzecz ukraińskich instytucji kulturalnych oraz obietnicę ordynacji wyborczej zapewniającej Ukraińcom 35 mandatów do Rady Państwa przy zastosowaniu katastru narodowego – Klub Ukraiński rezygnował z forsowania postulatu powszechnego prawa głosowania przy wyborach do Sejmu Krajowego Galicji i do gmin, obiecywał też współdziałanie z Kołem Polskim w zwalczaniu radykalnej agitacji politycznej i społecznej, posługującej się strajkami i tym podobnymi środkami. Jednak warunki tej ugody wywołały gwałtowną reakcję endeków i Podolaków na plenum Koła Polskiego.

N

a dalszy bieg wydarzeń w Galicji miało wpływ zbliżenie w stosunkach Niemiec z Rosją: w październiku 1907 r. te dwa mocarstwa podpisały układ w sprawie staus quo w rejonie Morza Bałtyckiego, którego kontynuacją był podpisany

urządzanie odczytów, wykładów, pogadanek, przedstawień publicznych, wydawanie i rozpowszechnianie książek (za pomocą własnego wydawnictwa i sieci drukarni i składów książek).

W

tym czasie na terenie autonomii galicyjskiej pod presją nastrojów antyukraińskich we własnym obozie, Potocki i podległa mu administracja poparli w wyborach sejmowych z lutego 1908 r. „moskalofilów”, a nie kandydatów ukraińskiej odrębności narodowej. „W lutym 1908 r. Tadeusz Cieński w imieniu polskiej Rady Narodowej zawarł formalny sojusz wyborczy z moskalofilami. Uznał to za jeden ze swoich największych sukcesów politycznych. »Walkę z hajdamaczyzną już nie sami Polacy prowadzimy, ale i starorusini z tym idą razem« — pisał Cieński (…). Jednak — wbrew opiniom Feldmana — nie można mówić tu o sympatii Podolaków dla moskalofilów, ale o wspólnym interesie politycznym, który nakazywał polskim ziemianom konserwatywnym (ale także endekom) tolerować umiarkowanych moskalofilów”. Ci Rusini „starej daty” nie byli jawnie prorosyjscy i antypolscy, nie postulowali usunięcia Polaków za San i podziału Galicji na część polską i ruską, jednolicie etniczną. W efekcie „moskalofile”, niewspółmiernie do rzeczywistych wpływów, uzyskali dziesięć mandatów, podczas gdy narodowcy


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

11

Andrzej Potocki

i radykałowie ukraińscy łącznie – jedenaście. Przebieg i wynik wyborów Ukraińcy potraktowali jako prowokację i zdradę. W rezultacie mimo wygaśnięcia rewolucji w Rosji i niepokojów w autonomii galicyjskiej – atmosfera polityczna w Galicji Wschodniej uległa zaostrzeniu. Namiestnik, rozumiejąc swój błąd, próbował wznowić pertraktacje z Klubem Ukraińskim. Udał się osobiście do przywódcy ukraińskich narodowych demokratów Eugeniusza Oleśnickiego i zaproponował mu stanowisko wicemarszałka krajowego. Ten jednak, choć skłaniał się do przyjęcia propozycji, zwlekał, mając na uwadze wzburzenie wśród ludności ukraińskiej oraz brak ostatecznych uzgodnień poufnych rokowań z Kołem Polskim w sprawie innych warunków porozumienia.

i w jej trakcie strzelił czterokrotnie z rewolweru do Potockiego. Ujęty tuż po dokonaniu zamachu, wyprowadzany na korytarz, powiedział do czekających na przyjęcie chłopów ukraińskich: „To za waszą krzywdę, za wybory, za Kahańca” [Marek Kahaniec był ukraińskim chłopem, zabitym przez żandarmerię w Koropcu podczas wyborów 1908 r. – S.O.]. Śmiertelnie ranny Potocki bezpośrednio po zamachu był jeszcze na tyle przytomny, że w otoczeniu rodziny sporządził ustny testament. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 14 kwietnia 1908 r. we Lwowie. Następnie zwłoki namiestnika przewieziono do Krzeszowic, gdzie pochowano je w grobowcu rodzinnym miejscowego kościoła. Co ciekawe – w pogrzebie oprócz licznych delegacji samorządów galicyjskich i organizacji patriotycznych uczestniczyła m.in. delegacja z Górnego Śląska. Zabójstwo A. Potockiego odbiło się szerokim echem w całej Polsce pod zaborami; jego śmierć wywołała powszechne oburzenie nie tylko wśród Polaków galicyjskich, a dzień tego mordu politycznego stał się datą symboliczną w stosunkach Polaków z Galicji i Rusinów podkreślających swoją ukraińskość. Jak pisał Czesław Partacz, był to koniec „epoki złudzeń i sentymentów w stosunkach polsko-ukraińskich w Galicji”, złudzeń i sentymentów, których ziemianie wschodniogalicyjscy nigdy nie mieli wobec narodowców ukraińskich” (A. Górski, Powikłane…, s. 189). Już w tymże 1908 r. znany polski

jednak dopuszczony do matury. Jesienią 1905 r. zaczął studia na Uniwersytecie Wiedeńskim, gdzie czynnie włączył się w działalność ukraińskiej korporacji studentów „Sicz” i towarzystwa oświatowego „Postup”. Znaczące jest, że podjął współpracę z czasopismem „Ukrainische Rundschau”, ukraińskim miesięcznikiem wydawanym we Wiedniu po niemiecku (A.A. Zięba, Iwan Andrij Myrosław Siczynśkij, Internetowy Polski Słownik Biograficzny). W latach 1903–1905 pismo wychodzi-

Konający Potocki

ło pod tytułem „Ruthenische Revue”, a następnie, do 1915 r., jako „Ukrainische…”, aby informować cudzoziemców o sprawach politycznych i kulturalnych Ukrainy. Feliks Koneczny już w 1911 r. pisał o nim: „szły słuchy, że Ukrainische Rundschau jest na żołdzie pruskim” („Świat Słowiański – miesięcznik”, t. 7, dr. F. Koneczny, Kraków 1911, s. 267).

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

P Zabójstwo Potockiego

Zabójstwo Potockiego W świetle później ujawnionych dokumentów należy rozważyć, czy szowinistyczna agitacja rozpętana przez ukraińskich nacjonalistów, do której dali się wciągnąć Podolacy i endecy, połączona z nawoływaniem do fizycznej rozprawy z przeciwnikami, nie była elementem pruskich manipulacji, których celem było storpedowanie próby kolejnej ugody polsko-ukraińskiej. Zwłaszcza, że rząd pruski 20 marca 1908 r. wprowadził w życie ustawę o przymusowych wywłaszczeniach, dążąc do ostatecznej zmiany stosunków własnościowych w Wielkopolsce i Prusach Zachodnich, tak aby własność niemiecka osiągnęła tam trwałą przewagę. Tymczasem w autonomii galicyjskiej pod rządami Habsburgów procesy przebiegały w zupełnie przeciwnym kierunku: polska własność i wpływy polityczne we władzach Galicji umacniały się. Proces ten mogły utrwalić podejmowane przez namiestnika Potockiego kolejne próby ponownego porozumienia z narodowcami ukraińskimi. W interesie Berlina i Moskwy było przerwanie tych działań, a na straży zbliżenia niemiecko-rosyjskiego stał premier Rosji, Piotr Stołypin. W każdym razie wywołane szowinistyczną nagonką emocje doprowadziły do zbrodni: 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie, o godzinie 13:30, student III roku filozofii Uniwersytetu Lwowskiego, Ukrainiec Mirosław Siczynśki, zjawił się na audiencji u namiestnika

historyk gospodarczy, Franciszek Bujak, proroczo przewidywał: „widoki nasze na przyszłość w Galicji wschodniej nie są pomyślne. Los narodowości angielskiej w Irlandyi, niemieckiej w krajach czeskich i prawdopodobny, acz w dalekiej przyszłości, los niemieckiej narodowości na Górnym Śląsku jest złą dla nas prognozą” (F. Bujak, Galicja, t. 1, Lwów-Warszawa 1908, s. 94). W ten sposób polityka Podolaków w Galicji przekreśliła szanse na korzystne zmiany, a być może – stała się symetrycznym w stosunku do działań nacjonalistów ukraińskich narzędziem pruskich manipulacji w Galicji, a szerzej na ukraińskich kresach dawnej Rzeczypospolitej. Zabójca Potockiego Jan Andrzej Mirosław Siczynśki (1887 – 1979) urodził się jako najmłodsze z czternaściorga dzieci księdza greckokatolickiego, proboszcza i posła na galicyjski Sejm Krajowy, Mykoły Siczynśkiego, i Ołeny. Był szwagrem posła do Reichsratu Przedlitawii (parlamentu austriackiego) w Wiedniu, Jewhena Łewyckiego. Należał do Ukraińskiej Partii Socjal-Demokratycznej. Od czasów gimnazjum w Kołomyi i Przemyślu brał udział w życiu politycznym, prowadził odczyty. Na początku 1905 r. brał udział w ukraińskiej manifestacji przeciw byłemu premierowi Austrii E. von Kroeberowi pod Namiestnictwem we Lwowie, za co został aresztowany, skazany na karę grzywny w wymiarze 25 koron i relegowany z gimnazjum. Dzięki wstawiennictwu Potockiego został

Ukraińców galicyjskich”. Po porażce radykałów ukraińskich w wyborach 1908 r. „pod wpływem atmosfery depresji wśród młodzieży ukraińskiej we Lwowie (…) myślał o samobójstwie. Można domniemywać, że przyjaciel jego Mykoła Cehłynśkij (późniejszy ukraiński działacz na emigracji) zasugerował mu wówczas pomysł zamachu na namiestnika (…), identyfikując Potockiego z systemem wielowiekowego i niesprawiedliwego panowania szlachty polskiej nad Ukraińcami” (A.A. Zię-

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

KURIER·ŚL ĄSKI

o roku Siczynśki podjął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Lwowskiego. Miewał tam odczyty w Akademickiej Hromadzie, a w marcu 1907 r. brał udział w rozruchach studenckich z powodu niedopuszczenie języka ukraińskiego do aktu immatrykulacji. Został wówczas ponownie aresztowany, ale – dziwnym trafem – po podjęciu głodówki po trzech dniach zwolniony. Wstąpił do UPS-D, był wiceprzewodniczącym jej młodzieżówki „Vilna Hromada” i współpracował z organem tej partii

Zmarły Potocki

„Zemlja i Wola”. Na polecenie UPS-D prowadził na przełomie 1907/1908 r. agitację przed wyborami we wschodniej Galicji, gdzie zetknął się z licznymi nadużyciami polskiej administracji. Jak zeznał podczas przesłuchań „był wstrząśnięty terrorem polskim wobec ludności ukraińskiej” (m.in. we wsi Ladzkie w 1906 r., w Horucku w 1907 r.). Dlatego „zwątpił m.in. w celowość pracy prowadzonej przez parlamentarzystów ukraińskich i był przekonany [przez kogo? – S.O.], że pomiędzy namiestnikiem (…) Potockim a premierem Rosji P. Stołypinem doszło do tajnego porozumienia kosztem

ba, Iwan Andrij Myrosław Siczynśkij, jw.) – co wbijał do głów lwowskich studentów w swojej wykładni historii Ukrainy M. Hruszewski i jego „szkoła historyczna”. Za zabójstwo Potockiego Siczynśki został skazany na karę śmierci. Wyrok – w wyniku zabiegów polityków ukraińskich, zbieżnych z poglądami namiestnika Michała Bobrzyńskiego, do którego dotarł przyjaciel Siczynśkiego, wspomniany Cehłynśkij oraz, co szczególnie ciekawe, austriackiego szefa sztabu generalnego, gen. F. Conrada v. Hőtzendorffa – został złagodzony przez cesarza do 20 lat więzienia. Podobno dlatego, że zamach Siczynśkiego „wywołał w maju 1908 r. (…) wzrost zaniepokojenia władz austriackich, w wyniku czego ambicje ukraińskie uzyskały daleko idące poparcie szczególnie ze strony sfer wojskowych w Austrii” (A.A. Zięba, jw.)… Nic dziwnego, że mimo wysiłków miarodajnych

FOT. MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII KRAKÓW

sfer strony polskiej, wzywających do utrzymania spokoju, doszło do licznych napadów na instytucje ukraińskie. Wśród galicyjskich Ukraińców rozległy się nieliczne głosy potępienia zamachu: Mykoły Wassylka i Julijana Romańczuka ze strony przywódców narodowców ukraińskich, a przede wszystkim Jarosława Olesnyćkiego. Mord polityczny potępili rusofile i starorusini. „Najostrzej wystąpił metropolita Andrzej Szeptycki w wielkopiątkowym kazaniu (24 IV) w katedrze św. Jura, nazywając S-ego »tylko z imienia (…) chrześcijaninem« (…). Natomiast wśród młodzieży

i w środowiskach radykalnych mord wywołał entuzjazm. (…) Dn. 30 IV plenum ukraińskiego klubu parlamentarnego w Radzie Państwa ogłosiło, że »akt 12 kwietnia« był rezultatem systemu politycznego w Galicji”. Zamach i wyrok na Siczynśkiego wywołały silne reakcje wśród emigrantów ukraińskich w Ameryce Północnej: w czerwcu 1909 r. przed konsulatem Austro-Węgier w Nowym Jorku odbyła się wielka demonstracja w jego obronie. W „Kanadzie socjaliści ukraińscy utworzyli towarzystwo zbierające fundusze na jego uwolnienie, w USA kampanię” na jego rzecz „zainicjowała największa gazeta ukraińska »Svoboda«. Liczne organizacje i kluby ukraińskie przybrały go sobie za patrona; jego czyn stał się tematem popularnych wierszy, opowiadań i sztuk teatralnych” (A.A. Zięba, jw.). Czy maczały w tym palce pruskie służby specjalne – trudno udowodnić, ale faktem jest, że najpierw przeniesiono mordercę Potockiego do więzienia Dąbrowa w Stanisławowie, które było uważane za wspaniale chronione, a ucieczkę stąd uważano za niemożliwą, jako że było to więzienie dla tzw. politycznych, pod specjalnym nadzorem. Jednak strażnicy więzienni byli – według prasy polskiej – w 60% Rusinami, czyli galicyjskimi Ukraińcami, co dementował ówczesny minister spraw wewnętrznych cesarstwa Habsburgów, podając ścisłe dane: strażników Rusinów miało być jakoby jedynie 37%... Do 1909 r. aktywną działalność poprzez szkołę muzyczną, Związek Towarzystw Śpiewających i Muzycznych w Galicji i tworzenie chórów ukraińskich w Stanisławowie i okolicy prowadził starszy brat Myrosława, Denys Siczynśki, uzna-

cesarsko-królewskiej biurokracji – został przyjęty do pracy, po czym dotarł do zabójcy Namiestnika i bez zbędnych słów poinformował go, że pomoże mu w ucieczce”. Dzięki funduszom zebranym w Galicji, Rosji i Ameryce przyjaciele Siczynśkiego, głównie socjaliści galicyjscy, zorganizowali jego ucieczkę z więzienia męskiego w Stanisławowie „i wyjazd w przebraniu kupca żydowskiego przez Czerniowce, Lwów i Kraków do”… Berlina. Siczynśki nie skorzystał z zaproszenia do USA i udał się przez Norwegię do Szwecji. „Po wybuchu pierwszej wojny światowej (…) jako korespondent gazety szwedzkiej wyjechał do Austro-Węgier [nikt go nie aresztował – S.O.], gdzie spotykał się z różnymi osobistościami politycznymi, m.in. (…) z liderem austriackiej socjaldemokracji W. Adlerem. W drodze powrotnej (…) zatrzymał się w Berlinie, gdzie odrzucił [? – S. O.] wcześniejszą propozycje austriacką podjęcia dywersji w USA na rzecz państw centralnych, zarazem jednak zdecydował się tam wyjechać. Tam od 1915 r. stał na czele Sejmu Ukraińskiego w Ameryce i „Federaciji Ukrainśkij”. Koneksje w Foreign Languages Information Service ułatwiły mu m.in. audiencję u prezydenta W. Wilsona. „W roku 1918 skierował list do (…) Wilsona z wez­ waniem do poparcia sprawy ukraińskiej i protestem przeciw przyznaniu Galicji Wschodniej przyszłej Polsce” (A.A. Zięba, Iwan Andrij Myrosław Siczynśkij, Internetowy Polski Słownik Biograficzny). W czasach ZSRR trzykrotnie „odwiedzał Ukraińską SRR, zarówno w latach 30. (Połtawa), jak i 60. XX wieku (Lwów)”. Co znaczące – 25 czerwca 2013 r. rada obwodu lwow-

Czy maczały w tym palce pruskie służby specjalne – trudno udowodnić, ale faktem jest, że w nocy z 9 na 10 listopada 1911 r. dzięki funduszom zebranym w Galicji, Rosji i Ameryce przyjaciele Siczynśkiego, głównie socjaliści galicyjscy, zorganizowali jego ucieczkę z więzienia. wany do dziś za jednego z najwybitniejszych kompozytorów ukraińskich. W mieszkaniu naprzeciw więzienia zamieszkała matka Siczynśkich, dzięki czemu więzień był codziennie zaopatrzony w świeżą żywność, prasę itp. Nic dziwnego, że – jak podała 11 listopada 1911 r. „Rzeczpospolita” – „za zbrodnię swą miał w tym więzieniu szczególną swobodę, szczególne wygody, szczególne względy, szczególną życzliwość graniczącą z czcią, aż wreszcie” – jak pisał krakowski „Czas” – w nocy z czwartku na piątek 9/10 lis­topada 1911 r., po uformowaniu pod pościelą z gazet kształtu śpiącej osoby i poczęstowaniu współwięźnia niezwłocznie dostarczoną butelką wina – „Siczyński zbiegł z zakładu karnego o godzinie 4 m. 5 rano przebrany w mundur dozorcy więzienia i wyszedł na ulicę główną bramą, przy której pełnił służbę dozorca więzień, Jan Nuda” (Stanisław Cz. Kurdziel, Zbrodnia i życie, blog z 12 kwietnia 2016 r.). Jak przypomniał Gabriel Maciejewski w wykładzie o zamachu na namiestnika Potockiego na antenie Radia WNET (28. 06. 2018 r.) – o pomoc w ucieczce oskarżono oprócz dozorcy J. Nudy jeszcze dwóch strażników-Polaków, którzy przyznali się podczas procesu do zarzuconych im czynów i zostali skazani na niskie wyroki. Faktycznym inicjatorem ucieczki był niejaki Pylypczuk, który wkrótce po osadzeniu Siczynśkiego zgłosił się do władz więzienia z propozycją, że zostanie strażnikiem i – bez zbędnych formalności ze strony

Z okazji 80. urodzin składamy najserdeczniejsze życzenia Olesiowi Szewczence – przyjacielowi Pols­ ki, więźniowi łagrów sowieckich, obrońcy praw człowieka i patriocie Ukrainy. Prezydent RP prof. Lech Kaczyński w 2009 roku nadał Olesiowi Szewczence Krzyż Komandorski Orderu Zasługi RP.

Olesiu – 100 lat! Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz w imieniu Autonomicznego Wydziału Wschodniego „Solidarności Walczącej” oraz wszystkich przyjaciół Olesia Szewczenki w Polsce

skiego przyjęła uchwałę o upamiętnieniu czynu M. Siczynśkiego, określonego jako bohaterski (Wikipedia), mimo, że w „karierze” tego zbrodniarza widać wiele tropów działania służb specjalnych Prus i Austro-Węgier, a od lat 20. XX w. – również sowieckich. Zasygnalizowane przejawy narastającej agresywności nacjonalistycznego ruchu ukraińskiego w Galicji dają wiele do myślenia, gdy uwzględnić, że nastąpiły w okresie chwilowego zbliżenia w stosunkach Niemiec i Rosji. Jeśli przyjąć, że autonomia galicyjska była wówczas przez wielu Polaków uważana za „polski Piemont” – wykorzystanie nacjonalistów ukraińskich do jego osłabienia, a w perspektywie – zniszczenia, leżało niewątpliwie w interesie obu tych mocarstw zaborczych. Sprzyjały temu naturalne procesy narodotwórcze na Ukrainie, wielowiekowy wyzysk chłopów ukraińskich przez polską lub spolonizowaną szlachtę ukraińską i koncepcje ideologiczne propagowane wśród młodej inteligencji ukraińskiej, m.in. przez M. Hruszewskiego. Wszystkie te zjawiska prowadziły do ukształtowania się narodu ukraińskiego jako etno-klasy, dla którego wyzysk ekonomiczny, ucisk polityczny i kulturowy stał się tożsamy z panowaniem Polaków, czyli ich dominacją w zakresie wiedzy, władzy i własności w Galicji. Te okoliczności w sposób bezwzględnie brutalny wykorzystywały bezpośrednio lub pośrednio do własnych manipulacji oba te jawnie polakożercze mocarstwa. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

12

KURIER·ŚL ĄSKI

G

dzie byliście?, pytają dusze przedstawicieli polskiej inteligencji, zaledwie parę miesięcy przed wybuchem II wojny światowej przyjmowanych na europejskich salonach politycznych, wojskowych, naukowych, honorowani międzynarodowymi nagrodami za wkład w europejskie i światowe dziedzictwo kultury. Gdzie byliście?, pytają dusze polskich hierarchów i księży o autorytecie niekwestionowanym także w Watykanie. Gdzie byliście?, zadają niepodważalne w swej istocie pytanie dusze europejskich, szczególnie wschodnich Żydów, Romów, ale także przecież Ormian i rżniętego ukraińskimi piłami prostego polskiego, chłopskiego, kresowego ludu Wołynia, Polesia, Podola i Małopolski Wschodniej. Gdzie byliście?, pytają dusze polskich oficerów z Katynia, Charkowa i Miednoje. Pytają także tych, którzy prawdę o tym bestialskim ludobójstwie ukryli celowo na lata. Gdzie byliście?, już tyle lat po wojnie pytają tysiące ofiar Auschwitz, Treblinki, Dachau, Majdanka, Ravensbruck etc., a także Mauthausen-Gusen, których popioły przykrywają i tam prehistoryczne siedliska Słowian. Gdzie byliście, gdy setki tysięcy Polaków, począwszy od lat 30. ub. wieku, zostało wymordowanych lub wywiezionych w głąb Rosji przez bolszewicką, często azjatycką dzicz? Gdzie byliście, kiedy z Waszej woli setki tysięcy ludzi (szacuje się na 1 300 000) musiało opuścić swoje odwieczne ojcowizny, prosząc się jeszcze o to, by zostać ujętym w opartym na horrendalnym kłamstwie, jak wszystko u bolszewików i Sowietów, programie REPATRIACJI (czyli powrotu do ojczyzny – sic!), aby nie stać się pastwą Sowietów czy banderowców? Na ten łaskawy akt przepędzenia z Polski do Polski (z wyjątkiem Wołynia, bo tam Sowieci wydawali bez szemrania repatriacyjne karty, zdając sobie doskonale sprawę, że plan UPA nie pozostawi ani jednej żywej polskiej głowy. Nie mylili się, bo przecież jeszcze nawet po zakończeniu wojny, tak długo, jak to było fizycznie możliwe, banderowcy „riezali” Polaków, już nawet na pozostawionym

Polsce terytorium) wygnańcy oczekiwali nawet do trzech miesięcy na bydlęce wagony, koczując na peronach przydzielonych dworców (sic!). Starsi ludzie i niemowlęta wymierali jakże często z wycieńczenia, czekając lub jadąc do celu tygodniami pociągiem długim na dobrze ponad setkę wagonów. Nawet

zbrodniczych medycznych eksperymentów, rozpocząć normalne życie, uczyć się, pracować czy założyć rodzinę. Gdzie byliście? To pytanie, zasadne tak długo, jak długo trwa historia ludzkości, nadal pozostaje retoryczne, opierając się najwyraźniej wszelkim zewnętrznym oznakom cywilizacji.

Gdzie byliście i gdzie jesteście… Dariusz Brożyniak postoje w pobliżu większych miejscowości nie dawały szans na zaopatrzenie takiej ilości ludzi w powojennej rzeczywistości. W oddzielnych wagonach jechały zabrane zwierzęta, pasza dla nich i ziarno na pierwszy zasiew. Nocami na pojałtańskiej sowieckiej stronie nierzadko trzeba było bronić wiezionego dobytku przed rabunkowymi napadami band UPA. Cel podróży często był tam, gdzie kończył się tor…

I

leż trzeba było mieć siły i determinacji, żeby po wyjściu z takiego pociągu zorganizować jakieś życie, i to dla całej rodziny. Okazywało się, że pomocną dłoń wyciągał wróg… niemieccy bauerzy, którzy jako wysiedleńcy w bardzo zorganizowany sposób przygotowywali się do opuszczenia z kolei swego dorobku życia. Obie strony święcie wierzyły, że powstała sytuacja jest wyłącznie tymczasowa. Niemcy starali się przekazać gospodarstwa w solidne ręce, ucząc nawet posługiwania się maszynami rolniczymi, nieznanymi jeszcze na wschodzie, tak aby jak najmniej uległo zmarnowaniu. Chłopi „zza Buga” latami jeszcze dyscyplinowali dzieci, aby nie zniszczyć nieswego. Ileż trzeba było mieć wreszcie jeszcze siły i determinacji, żeby po wyjściu z niemieckiego obozu zagłady – bo już wyłącznie takiego sensu na koniec wojny nabrały i obozy koncentracyjne, i obozy pracy – nierzadko ze skutkami

Rafał Lemkin, wybitny polski prawnik żydowskiego pochodzenia, studiując we Lwowie, poznał wiele znamienitych osobistości, szczególnie diaspory ormiańskiej, uratowanych z tureckiej rzezi. Wtedy głośna stała się sprawa zabójstwa byłego ministra spraw wewnętrznych Turcji odpowiedzialnego za rzeź Or-

W następstwie aktów bestialstwa dokonanych w czasie II wojny światowej, o skali nie mającej precedensu w dotychczasowej historii wojen, ONZ przyjęła 9 grudnia 1948 roku projekt Konwencji autorstwa Lemkina w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa. Dziś, po ponad 70 latach,

Na Barbarę Wojnarowską-Gautier, tzw. dziecko obozowe, byłą więźniarkę KL Auschwitz, na której przeprowadzano eksperymenty medyczne doktora Mengele, polskie media głównego nurtu przypuściły frontalny atak. mian, Greków i Asyryjczyków. Proces Ormianina, który dokonał tego zabójstwa, przywiódł Lemkina do wniosku, że „suwerenność nie może być rozumiana jako prawo do zabijania milionów niewinnych ludzi, […], zróżnicowanie narodów, grup religijnych, ras jest esencjonalne dla cywilizacji, ponieważ każda z tych grup ma misję do wypełnienia i zadanie do wykonania w zakresie kultury; zniszczenie tych grup jest przeciwne woli Stwórcy”. 1 200 000 ludzi zostało zabitych w Turcji tylko za to, że byli chrześcijanami. Aresztowano wprawdzie i internowano na Malcie 150 tureckich zbrodniarzy wojennych, lecz zostali wkrótce

Śląski Piemont

W

nurtu przypuściły frontalny atak. Inspirują je do tego, wydaje się, zaprzeczające właśnie idei Lemkina esencjonalnego dla cywilizacji różnicowania narodów i grup religijnych działania Dyrekcji Muzeum Auschwitz. W sukurs tym działaniom przychodzą warszawskie stowarzyszenia byłych więźniów. To nie

Od 27 stycznia 2020 brzmi mi w uszach to jakże dramatycznie zasadne pytanie, zadane w tak bolesny i jednocześnie spokojny sposób w Auschwitz.

W pierwszej połowie XIX w. ośrodkiem ruchu narodowego, który doprowadził do zjednoczenia Włoch, był Piemont. To sprawiło, że ten północno-zachodni włoski region stał się symbolem odrodzenia narodowego. „Polskim Piemontem” chętnie określano Galicję z Krakowem, w którym w drugiej połowie XIX wieku koncentrowało się polskie życie narodowe i kulturalne.

tym czasie także na Górnym Śląsku budziła się polska świadomość narodowa, a Królewska Huta (obecnie Chorzów) stała się na tyle ważnym ośrodkiem działalności polskich organizacji, że zyskała miano „śląskiego Piemontu”.Głównym filarem polszczyzny na Górnym Śląsku był Karol Miarka, który otworzył księgarnię przy obecnej ul. 3 Maja w Chorzowie, naprzeciwko kościoła św. Barbary. To on był inicjatorem założonej 6 czerwca 1869 r. najstarszej na Górnym Śląsku polskiej organizacji o charakterze kulturalno-oświatowym, nazwanej Kasyno Polskie. W tym samym roku Miarka rozpoczął wydawanie „Katolika” pierwszego pisma polskiego poświęconego walce o prawa narodowe ludu śląskiego. Początkowo gazeta liczyła 2 tysiące abonentów, ale szybko stała się jednym z najpoczytniejszych pism ludowych w Polsce. W 1872 r. Kasyno zostało przemianowane na Kółko Towarzyskie, a największe zasługi w jego rozwoju położył Juliusz Ligoń. Kiedy dwa lata wcześniej zamieszkał w Chorzowie, miał za sobą już spore doświadczenie jako pisarz i poeta. Był z zawodu kowalem hutniczym, który publikował w gazetach wiersze, artykuły i opowiadania, dając w nich świadectwo umiłowania mowy ojczystej i zachęcając do szerzenia oświaty. Ligoń włączył się aktywnie do pracy w Kółku Towarzyskim, pełniąc funkcję sekretarza, wiceprezesa oraz bibliotekarza. Wspierał swoim piórem amatorski teatr jako autor sztuk teatralnych, adaptował sztuki innych dramatopisarzy i komponował pieśni na potrzeby przedstawień. Jako aktywny członek Kółka Towarzyskiego

przez władze brytyjskie zwolnieni. Lemkin w 1933 roku na międzynarodowej konferencji w Madrycie pierwszy wysunął koncepcję prawnego opisu pojęcia ludobójstwa i sankcji, ujętych w oficjalnym raporcie z konferencji. Nie zapobiegło to jednak Holokaustowi, w którym zginęła cała rodzina Lemkina.

Renata Skoczek

coraz natarczywiej przychodzi jednak na myśl wyjątkowo złowrogie pytanie: GDZIE JESTEŚCIE??? Od tegoż 1948 roku na świecie dokonano i dokonuje się ciągle aktów rzezi, ostatnio znów masowo na chrześcijanach. Powszechnie winna jest chyba najbardziej relatywizacja samej zbrodni i ta wyraźna skłonność przenosi się groźnie i niepostrzeżenie także do od 75 lat sytej i spokojnej Europy, także w sensie ocen historycznych. Na Barbarę Wojnarowską-Gautier, tzw. dziecko obozowe, byłą więźniarkę KL Auschwitz, na której przeprowadzano eksperymenty medyczne doktora Mengele, polskie media głównego

konsekwentnie głosił w swojej pracy pisarskiej i działalności politycznej pogląd o jedności historycznej i narodowej Śląska z Polską. Dzięki jego aktywności po roku działalności Kółko liczyło 250 członków i zorganizowało pierwszą patriotyczną wycieczkę do Krakowa, która co roku była powtarzana w Zielone Świątki. Ponadto Kółko urządziło pierwszą polską bibliotekę i wypożyczalnie książek oraz organizowało przedstawienia popularnych sztuk ludowych w wykonaniu miejscowych amatorów. W broszurze wydanej w 1922 r. z okazji jubileuszu pięćdziesięciolecia Kółka czytamy: „przez te niewinne teatra

Policja często zakazywała spektakli teat­ ralnych, wystawianych przez polskie organizacje, na kilka minut przed ich rozpoczęciem. Grywane sztuki musiały być tłumaczone przez zaprzysiężonego tłumacza sądowego, a treść korygowała policja

Pomnik Juliusza Ligonia przy ul. 3 Maja w Chorzowie

ZE ZBIORÓW AUTORKI

kształciło się dusze, uszlachetniało serca i uczyło mówić poprawnie po polsku”. Drugą polską organizacją o charakterze społeczno-kulturalnym było Katolicko Polskie Towarzystwo pod opieką św. Józefa, które powstało w 1894 r., zrzeszając 120 Polaków z Klimzowca (dzielnica Chorzowa). Działalność Towarzystwa skupiała się na pielęgnowaniu języka polskiego, wygłaszaniu odczytów i urządzaniu amatorskich przedstawień teatralnych. W 1898 r. założono towarzystwo kulturalne Polsko Katolickie Kasyno, które skupiało się na organizowaniu wycieczek i wieczorków familijnych. W 1901 r. powstało Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, w którym ówczesne władze niemieckie widziały przyszłe wojsko polskie. Gniazdo sokole w Chorzowie „założono dla budzenia i pielęgnowania ducha polskiego i wychowania tu dzielnych duchem i ciałem Polaków”. Pomimo przeszkód ze strony władz niemieckich, gniazdo prowadziło intensywną działalność nie tylko sportową, ale także kulturalną i oświatową: „zebrań było przeciętnie po dwa w miesiącu na

pierwszy przypadek, znany także z Austrii, kiedy byli więźniowie, z obawy przed utratą opieki wspieranego przez państwo stowarzyszenia, popierają narzucaną rządową narrację. Pani Barbara Wojnarowska-Gautier, jedna z 200 byłych więźniów zaproszonych na uroczystości 75 rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz, w udzielonych wywiadach krytycznie opisała kulisy przebiegu tych uroczystości. Ta opowieść jest spójna z dotychczasowymi słowami krytyki pod adresem Dyrekcji Muzeum KL Auschwitz, z sytuacją w dużej mierze potwierdzoną przez Witolda Gadowskiego 15 sierpnia ubiegłego roku, z sytuacją „polskiego” Bloku 11 czy perypetiami Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych (SRPOOK) o do tej pory nieuregulowanym statusie prawnym w sensie traktowania przez RP rodzin ofiar w ogóle.

P

ani Barbara Wojnarowska-Gautier, upominając się o prawa do pamięci o Polakach z KL Auschwitz, od kilku lat wyraźnie i celowo jest spychana w narożnik „narodowy”, tak jak SRPOOK i podobne stowarzyszenia, a zatem, zapewne w domyśle Dyrekcji KL Auschwitz, także antysemicki. Prowokuje to tylko, oczywiście szkodliwie, rozmaite ruchy radykalne i ekstremistyczne do zainteresowania powstałym konfliktem. Być może komuś właśnie na tym zależy, szczególnie

od czasu powołania w ubiegłym roku przez panią Wojnarowską-Gautier Komitetu Obchodów 14 czerwca jako Dnia Pamięci Pierwszego Transportu Polaków do KL Auschwitz, zgodnie przecież z przyjętą przez Sejm RP ustawą. Pani Wojnarowska-Gautier w swych głęboko patriotycznych wypowiedziach nie traci jednak przecież w żadnym przypadku całego i szerokiego humanistycznego kontekstu cierpienia Auschwitz-Birkenau, starając się rzetelnie wymienić wszystkie narodowości i wszystkie konfesje, spełniając tym samym wszelkie lemkinowskie wymagania konwencji ONZ Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa. Sytuacja wymaga zatem pilnego wsparcia mediów niezależnych od bieżącej gry politycznej. Tym bardziej, że Dyrekcja Muzeum Auschwitz, niebagatelnie ostatnio wzmocniona wysokim papieskim odznaczeniem pana Piotra Cywińskiego, jest gotowa w obliczu każdego przejawu krytyki kierować sprawy do sądu. Jest jednak skandalem, wzmacniającym tym bardziej problem, że wobec zapowiadanej obecności Prezydenta RP na obchodach 75 rocznicy wyzwolenia Auschwitz udzielono głosu prominentnemu przedstawicielowi komunistycznego reżymu z czasów PRL, izolując jednocześnie polskich byłych więźniów o przekonaniach patriotyczno-narodowych, lecz przecież nie narodowo-radykalnych! Jak można to pogodzić z szumnymi zapowiedziami o godnej polskiej patriotycznej uroczystości rocznicowej, wobec skandalu, jaki miał miejsce w Izraelu? Jak można to pogodzić z narracją o wielkim szacunku dla Żołnierzy Wyklętych-Niezłomnych, a więc właśnie przecież także z nurtu patriotyczno-narodowego Armii Krajowej? (Prezydencki krzyż przyznany mej matce próbowano wręczyć w gospodzie [sic!]). Czy zatem 1 marca mamy do czynienia z niebywałym aktem hipokryzji, jak z francuskiego teatru absurdu, szczególnie w obliczu kampanii wyborczej? Czy w takim razie Józef Cyrankiewicz, także uratowany więzień tegoż KL Auschwitz, gdyby żył, też byłby jednym z głównych mówców z okazji tak zamiennej rocznicy w wolnej Polsce? K

każdym były odczyty od 1 – 3 przeważ- prowadzono kurs pisania polskiego. nie z dziedziny języka polskiego oraz Polskie stowarzyszenia domagały się historii i literatury polskiej; po odczy- prawa urządzania wymarszów ze sztantach członkowie wygłaszali deklamacje darami po ulicach miasta, ale policja i śpiewano polskie pieśni. W ten spo- rzadko wydawała takie zezwolenia, a jesób uczono się języka polskiego, histo- śli nawet, to wyznaczała boczne ulice rii i literatury”. Niedługo po „Sokole” i zakazywała wszelkich przemówień powstało pierworaz śpiewów polsze polskie Towaskich patriotyczrzystwo Śpiewu nych pieśni. Za „Lutnia”, założone złamanie zakazu latem 1908 r. Śpiegroziły wysokie wacy z „Lutni” bykary finansowe. li drugim najstarKarol Miarszym polskim ka jako wydawchórem mieszaca polskiej gazety nym na Górnym był nękany i przeŚląsku. Wkrótce śladowany przez potem rozpoczęwładze niemiec­ ło działalność Tokie. Tylko w ciągu warzystwo Kobiet. 1872 r. miał 6 proW statucie kobiecesów prasowych, cej organizacji w których skazaczytamy, że „ceno go łącznie na lem Towarzystwa 9 miesięcy i 8 dni jest pielęgnowa- Portret Juliusza Ligonia wg rysunku Je- więzienia oraz rzego Widery ZE ZBIORÓW AUTORKI nie towarzysko36 talarów grzywści, wzajemne ny i zapłatę koszpouczanie i kształcenie się za pomocą tów sądowych. Miarka wyprowadził się wykładów, odczytów, pogadanek, wypo- w 1875 r. do Mikołowa, aby wydawać życzania książek z czytelni towarzystwa”. „Katolika” we własnej drukarni. Tam Te pięć towarzystw nadawało ton również był nękany przez władze niepolskiemu życiu narodowemu w Cho- mieckie i skazany na pobyt w więzieniu, rzowie, pomimo licznych utrudnień ze gdzie w sumie spędził ponad trzy lata. strony władz niemieckich. Policja czę- Zmarł przedwcześnie w 1882 r. w wieku sto zakazywała spektakli teatralnych, 57 lat, bo więzienia poważnie nadszarpwystawianych przez polskie organi- nęły jego zdrowie. zacje, na kilka minut przed ich rozJuliusz Ligoń był śledzony przez włapoczęciem. Grywane sztuki musiały dze niemieckie z powodu działalności być tłumaczone przez zaprzysiężonego oświatowej i politycznej. Prześladowany tłumacza sądowego, a treść korygowała za propagowanie języka polskiego, został policja. W stosunku do właścicieli lo- zwolniony z pracy w hucie „Królewskiej”, kali miejscowa policja przeprowadziła a policja przeprowadzała w jego mieszostrą kampanię represyjną, aby żadne kaniu rewizje, konfiskując książki i matowarzystwo polskie nie znalazło lokalu teriały literackie. Ligoń, nękany walką na zebrania. Z tego powodu spotkania i trudnościami, podupadł na zdrowiu członków musiały być organizowane i zmarł w 1889 r. w wieku 66 lat. Został w prywatnych mieszkaniach. Dopiero pochowany na miejscowym cmentarzu od 1906 r. polskie organizacje dyspono- parafii św. Barbary. Pamięć o nim kultywały lokalem, w którym odbywały się wowało Kółko Towarzyskie, które dziazebrania w każdą niedzielę od godziny łało nieprzerwanie do wybuchu II woj15 do 22. Mieścił się on przy obecnej ny światowej. W rocznicę jego śmierci, ul. Wolności naprzeciwko drapacza która przypada 17 listopada, Kółko orchmur. W tym niewielkim pomiesz- ganizowało co roku uroczyste obchody czeniu wystawiano przedstawienia te- połączone ze składaniem kwiatów na atralne, świętowano wszelkie uroczy- jego grobie. W 1949 r. na miejscu grobu stości narodowe, wieczorki i gwiazdki, stanął pomnik z rzeźbą przedstawiająodbywały się tam również codziennie cą popiersie Juliusza Ligonia autorstwa ćwiczenia „Sokołów”, a wieczorami Rajnholda Domina. K




Nr 69

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Marzec · 2O2O Śmieciowa historia

Jolanta Hajdasz

T

en pomnik, a raczej karykatura pomnika, to cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za „współpracę ponad podziałami”. W stolicy PO i PiS wspólnie sfinansują budowę pomnika z okazji 100 rocznicy Bitwy Warszawskiej. Udało się niemożliwe – porozumienie samorządu z rządem. W sumie tanio wyszło. Warszawa, której budżet wynosi ponad 21 mld złotych, wyściboliła na pomnik aż… 3 miliony. Co się czepiać, pomnik duży, bo 23 metry, a architekt-zwycięzca doświadczony; co prawda, w projektowaniu muzeów, budynków, a nie pom­ ników, ale nie bądźmy drobiazgowi. W efekcie bryła o kształcie świdra czy wiertarki ma upamiętnić jedno z największych zwycięstw polskich żołnierzy, jedną z najważniejszych bitew w Europie. – Nikt nie dojdzie do tego, co ta forma wyraża… z kim była ta wojna, czy zakończona, czy niezakończona… (…) Jest w tym chaos, nie ma prawdy – powiedział o projekcie Pomnika Bitwy Warszawskiej słynny rzeźbiarz Jerzy Kalina i wyraził to, co wielu myśli, ale czego nie ma odwagi powiedzieć głośno. – Poczekamy do końca kampanii prezydenckiej i wtedy nagłośnimy ten temat – powiedział mi jeden z działaczy związanych z PiS, który zresztą nie ma wątpliwości, że Pomnik Bitwy Warszawskiej w kształcie zaproponowanym przez zwycięzców konkursu jest pomyłką, porażką i wstydem dla nas wszystkich i że koniecznie konkurs powinien być powtórzony. Gołym okiem widać, że projekt jest nie tyle kontrowersyjny, ile po prostu beznadziejny. Czekamy tyle lat na upamiętnienie Cudu nad Wis­łą, że cudem jest to, iż pamięć o zwy­ cięstwie polskiego wojska nad bolszewikami w ogóle przetrwała, ale dlaczego władze Warszawy i minister kultury chcą nas tak bardzo z tego powodu upokorzyć, naprawdę trudno zrozumieć. Obserwuję to, co dzieje się wokół Pomnika Bitwy Warszawskiej, z perspektywy Poznania i naszego Pomnika Wdzięczności, nieodbudowanego na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. W Poznaniu władze miasta nie pozwoliły na restytucję pomnika, choć po drodze była też 100 rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego i 100 rocznica jego zakończenia, a w tym roku mija 100 lat od podjęcia na I Ogólnopolskim Zjeździe Katolików w Poznaniu oficjalnej decyzji o budowie „wotum wdzięczności narodu polskiego za odzyskaną niepodległość”. I nie chodzi o miejsce, gdzie miałby stanąć odbudowany Pomnik, bo to tylko pretekst. Przyglądałam się zapowiedziom zgodnej współpracy rządu i samorządu w Warszawie z zazdrością. Byłam prawie pewna, że w sprawie Bitwy Warszawskiej chcą się naprawdę porozumieć, bo rocznica, bo mieszkańcy, bo promocja i duma z własnej historii. Głupio wyjdzie, myślałam, bo warszawiacy się dogadają, a poznaniacy niestety nie… Ale się przeliczyłam. Miało być tak pięknie, a wyszło tak jak zwykle. Komu i dlaczego zależy na tym, byśmy jako naród nie mieli pomników, które ucieleśniają chwałę i zwycięstwo, wielkie momenty naszych dziejów? Jeden taki nieodbudowany czy niepostawiony pomnik można uznać za przypadek, ale dwa na pewno nie. Tymczasem Poznań śmiało podąża za wytyczonym przez Warszawę „porozumieniem ponad podziałami”, bo liderka listy PiS w Poznaniu z ostatnich wyborów, minister Jadwiga Emilewicz, tworząca u nas energicznie struktury partii Porozumienie Jarosława Gowina, podpisuje z prezydentem Jaśkowiakiem wielomilionowe kontrakty, np. na przebudowę starego dworca PKP czy modernizację szpitala. Nie ma przy tym nikogo ze znaczących polityków PiS, ale to pewnie przypadek. I znów jestem prawie pewna, że to poznańskie porozumienie ponad podziałami oznacza, iż odbudowanie Pomnika Wdzięczności odpływa w daleką przyszłość. Ale o Pomnik Bitwy Warszawskiej powalczmy, w końcu od marca do sierpnia jest jeszcze trochę czasu. Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, czego symbolem jest zakręcony świder, co wydarzyło się 15 sierpnia 1920 roku i dlaczego nazywamy tę bitwę cudem. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

To bezprecedensowy solidarny głos sprzeciwu Poznania – 62 organizacje pozarządowe reprezentujące różne środowiska i dziedziny życia społecznego oraz dziesiątki tysięcy mieszkańców naszego miasta zjednoczyły się i błyskawicznie oprotestowały skandaliczną tzw. Europejską Kartę Równości Kobiet i Mężczyzn. Rada Miasta Poznania przyjęła ją 11 lutego. Ta karta to wręcz instytucjonalne wprowadzanie ideologii gender, ideologii LGBT i seksualizacji dzieci do sytemu edukacyjnego i organizacyjnego metropolii, jaką jest miasto Poznań. Jedyną nadzieją na zablokowanie skandalicznej uchwały jest jej uchylenie przez Wojewodę. Trwa zbiórka podpisów pod petycją do niego w tej sprawie.

Wszyscy przeciw!

2

W niewoli objazdowych miotaczy wulgaryzmów Co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami? Henryk Krzyżanowski zastanawia się nad wyborczą taktyką totalnej opozycji.

2

Protest organizacji pozarządowych w Poznaniu przeciwko Europejskiej Wolność słowa Karcie Równości Kobiet i Mężczyzn AD 2020. Luty Jolanta Hajdasz

Kolejny miesiąc i kolejne sygnały o naruszaniu wolności słowa, znowu z sądami w tle. Jolanta Hajdasz prezentuje wybrane, nierzadko bulwersujące sprawy, jakimi zajmowało się CMWP w minionym miesiącu.

3

P

rzeciwko przy­ jęciu Karty pro­ testowali inter­ nauci, którzy w liczbie prawie 10 ty­ sięcy podpisali petycję do radnych miasta, przy­ gotowaną przez Centrum Życia i Rodziny oraz Społeczną Radę Edu­ kacji i Wychowania „Rodzinny Po­ znań”. Karta wylicza szereg niebezpie­ czeństw, które pojawią się w związku z jej przyjęciem.

Zagraża małżeństwu i rodzinie Karta zagraża przede wszystkim kon­ stytucyjnej pozycji małżeństwa i rodzi­ ny. Nawiązuje ona wprost do ideologii gender, której założeniem jest pogląd, że przyczyną przemocy w życiu spo­ łecznym jest istnienie płci męskiej i płci żeńskiej (art. 22, ust. 2), narzuca wizję ludzkiej płciowości nacechowaną po­ stulatami skrajnych, lewicowych ideo­ logii (część I, pkt 4), postuluje zwalcza­ nie tzw. stereotypowych ról płciowych, a prowadzi do promocji tzw. niestereo­ typowych ról płciowych, a co za tym

F

„Odeszła wśród drogi”

idzie, jest ogromnym wsparciem dla idei ruchu LGBT.

Zagraża szkole Europejska Karta Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym to także złamanie obowiązującego Prawa oświa­ towego. Karta bezprawnie przyznaje sa­ morządom możliwość wprowadzania poważnych zmian w treściach materia­ łów edukacyjnych dla szkół (Art. 13 ust. 3) i w konsekwencji wprowadza moż­ liwość narzucenia dzieciom obowiąz­ ku uczestnictwa w zajęciach z edukacji seksualnej wg standardów WHO. Karta stwarza zagrożenie zakwestionowania prawa rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnym sumieniem i prze­ konaniami.

orum Współpracy Wielkopolskich Organizacji Pozarządowych z wiel­ kim niepokojem przyjęło informację o uchwaleniu przez Radę Miasta Poznania „Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lo­ kalnym”. Zdumienie budzi fakt, że Karta, mimo że regulować ma wszystkie obszary aktywności Miasta, została przyjęta bez szerokiej debaty i kon­ sultacji społecznych. Takie zachowanie Radnych Koalicji Obywatelskiej budzi nasz stanowczy sprzeciw. Co najbardziej niepokoi, to totalny charakter Karty. Miasto uznaje sprawę równości płci jako sprawę dla samorządu najważniejszą, pierwszo­ planową i fundamentalną, której podporządkowane mają być wszystkie działania w każdym obszarze aktywności. Sprawa równości płci ma mieć pierwszeństwo i być przedkładana ponad inne chronione wartości, w tym dobro rodziny. Co więcej, szereg zapisów Karty jest sprzecznych z obowiązującym prawem. Niepokoją nas szczególnie zapisy, które jawnie naruszają pol­ skie prawo. Np. Art. 13 ust. 3 Karty zobowiązuje Sygnatariusza (w tym przypadku Miasto Poznań) do „sprawdzania materiałów edukacyjnych szkół i innych programów edukacyjnych oraz metod nauczania, w celu zapewnienia, że zwalczają one stereotypowe postawy i praktyki”. Tego rodzaju forsowanie zmian w programach nauczania stanowi istotną inge­ rencję w prawa rodziców do wpływu na wychowanie i edukację swych dzieci, chronionych przez art 48 ust. 1 Konstytucji. Co więcej, oznacza także złamanie Prawa oświatowego, które nie przewiduje kompetencji do kształtowania przez prezydenta miasta treści nauczania dzieci w szkole. Innym przykładem jest stawiany przez Kartę, niezgodny z obowiązu­ jącym prawem wymóg prowadzenia polityki równości przez podmioty współpracujące z Miastem i realizujące zadania przez nie zlecone. Przyjęcie Karty i aplikacja podjętych w niej zobowiązań będą miały długofalowo katastrofalne skutki dla całego Miasta. Realizacja utopii zaw­ sze prowadzi do dramatów jednostek, które takim eksperymentom są poddawane, a w tym wypadku chodzi o wszystkich mieszkańców naszego Miasta. Dlatego będziemy apelować do Wojewody Wielkopolskiego, aby korzystając ze swoich prerogatyw, uchylił uchwałę Rady Miasta Poznań przyjmującą Europejską Kartę Równości.

RYS .W

Zagraża równości gospodarczej

O JC

IEC

HS

O BO

LE W

SK I

Przedsiębiorcy protestują przeciwko „Europejskiej Karcie”, gdy orientują się, iż jest to ideologiczna ingerencja w zakres wydatków i kontraktów pub­ licznych. Karta tworzy zobowiązanie przeznaczania środków publicznych na szkolenia, programy i kampanie pro­ mujące założenia kontrowersyjnych ideologii (Część I, pkt 6) i zobowią­ zuje przedsiębiorców do preferencyj­ nego zatrudniania niektórych osób, bez względu na kwalifikacje zawodowe

(Art. 11 ust. 4). Nie wprowa­ dza żadnych dodatkowych przepisów prawnych, które faktycznie chroniłyby równość obywateli. Natomiast w dłuż­ szej perspektywie będą one prowadziły do osłabienia rodziny i zburzenia po­ rządku społecznego. W związku z powyższym, ape­ luję do Pana Wojewody o uchylenie uchwały Rady Miasta Poznania z dnia 11 lutego br., dotyczącej przyjęcia Eu­ ropejskiej Karty Równości w Życiu Lokalnym. K

Karta bezprawnie przyznaje samorządom możliwość wprowadzania poważnych zmian w treściach materiałów edukacyjnych dla szkół i w konsekwencji wprowadza możliwość narzucenia dzieciom obowiązku uczestnictwa w zajęciach z edukacji seksualnej wg standardów WHO. Lista organizacji i stowarzyszeń z Wielkopolski tworzących Forum Współpracy Wielkopolskich Organizacji Pozarządowych Kongres Kobiet Konserwatywnych, Akademicki Klub Obywatelski, Warsztaty Idei, Związek Oficerów Rezerwy im. Józefa Piłsudskiego, Klub Inteligencji Katolickiej, Polonia Christiana, Klub Piastowski, Koliber Polonia Maior, Instytut Piotra Skargi, Klub Gazety Polskiej, Wspólnie Dla Wielkopolski, Towarzystwo Naukowe im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu, Fundacja Głos Dla Życia, Fundacja Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, Collegium Reginae Hedvgis, Sucholeskie Stowarzyszenie Sportowe Fighter, Polskie Forum Rodziców, Projekt Poznań, Wielkopolscy Patrioci, Fundacja Świętego Benedykta, Fundacja im. Piotra Frankiewicza, Fundacja Instytut Poznański, Fundacja Otoczmy Troską Życie, Fundacja im. Abpa Antoniego Baraniaka, Błażejewko Dla Kórniczan, Fundacja Życie i Rodzina, Wielkopolski Oddział Dziennikarzy Polskich, Fundacja Pro Posnania, Klub Dyskusyjny im. I.J. Paderewskiego, Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych, Fundacja Kreatywna Rodzina, Polsko-Fińska Fundacja Finnway, Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności, Sursum Corda, Stowarzyszenie im. Romana Brandstaettera, Stowarzyszenie Kresowe, Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie, Komitet Obrony Praw Ludzi Wierzących, Polska Izba Biznesu Wielkopolska Izba Gospodarcza, Nasz Głos Swarzędza, Ruch Odbudowy Polski, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół Poznański”, Duszpasterstwo Talent, Fundacja Fra Angelico, Stowarzyszenie „Nasza Rodzina”, Fundacja Altum, Gmina Czerwonak Dla Ciebie

„Nie była nadzwyczajnym dziec­kiem ani się specjalnymi zdolnościami nie odznaczała. Poczciwe dziecko, posłuszne, niegłupie, dobrze wychowane”. Opowieść Katarzyny Purskiej USJK o m. Franciszce Popiel, która tak „uprawiała” swoje człowieczeństwo, aż stała się dziełem sztuki – osobą rozumną i dobrą w swej wolności.

4–5

Polskie wejścia do Europy Gdy 1 maja 2004 roku wchodziliśmy do Europy przy dźwiękach Ody do radości i fajerwerkach, mało kto zdawał sobie sprawę, że Polska w swoich długich dziejach już kilkakrotnie wchodziła do Europy (i kilkakrotnie z niej wychodziła…). Jan Martini przypomina ten aspekt naszej historii.

6–7

Z kamerą w peruwiańskich Andach (II) Miasto jest bardzo zagadkowe. W odkrytych grobach znaleziono jedynie szkielety kobiet. Mężczyźni bądź to poszli na wojnę, bądź ich wcale nie było, a kobiety pełniły funkcje kapłanek. Reportaż Ryszarda Piaska z wyprawy do Peru.

7

Św. Stanisław Biskup Historycy są zgodni co do jednego: biskup zarzucał królowi grzeszne życie i król nie mógł tej krytyki zaakceptować. Czas Wielkiego Postu jest najlepszy na refleksję o przyjmowaniu upomnień. Andrzej Karpiński o tworzeniu wizerunku św. Stanisława.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Mieszkańcy wielkiej płyty stanęli przed dylematem: albo umieszczą w swoich kuchniach trójdzielne kosze, albo będą zmuszeni zrezygnować z jednej szafki stojącej lub, co gorsza, stołu… Małgorzata Szewczyk komentuje absurdy ustawy śmieciowej.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

To wszystko przeżyłem Aleksandra Tabaczyńska

P Poznań dla Żołnierzy Niezłomnych Tekst i zdjęcia : Andrzej Karczmarczyk

W

ładza ludowa chcia­ ła zniszczyć fizycznie i moralnie Żołnierzy Niezłomnych – po­ wiedział w czasie poznańskich uro­ czystości Narodowego Dnia Żołnie­ rzy Wyklętych wojewoda wielkopolski Łukasz Mikołajczyk. Przywołał dramat żołnierzy, doświadczonych wojenną poniewierką, których miał dobić po­ wojenny aparat terroru. – Żołnierze Niezłomni dali świa­ dectwo, które tuszowane przez wiele lat, mogło zaświecić dopiero pół wieku po dramatycznych losach tysięcy żołnierzy, wywodzących się m.in. z Armii Krajowej,

Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, Ruchu Oporu AK, konspiracyjnego Wojska Polskiego, czy innych formacji wojskowych – po­ wiedział wojewoda. Jednym z żyjących wielkopolskich żołnierzy wyklętych jest pułkownik Jan Górski, żołnierz Armii Krajowej, który nie złożył broni po maju 1945 r. i który za tę walkę był więziony, torturowany i który ponad rok przesiedział z wyro­ kiem śmierci. Przypomniał on swoich przywódców, którzy zostali zabici – jak powiedział radzieckimi rękoma... – Pod symbolem PRL kryła się okupacja ra­ dziecka – mówił kombatant. To zawsze

była ta sama Rosja, taka jak za Iwana Groźnego, za carów i jaka jest teraz. Nie wolno nam zapominać, musimy o tym pamiętać i przekazywać to kolejnym po­ koleniom. W czasie uroczystości przy po­ mniku Polskiego Państwa Podziem­ nego i Armii Krajowej odczytano listy ministra obrony narodowej. Mariusz Błaszczak przypomniał, że niezłomni walczyli z determinacją, ale nie mieli szans na sukces. Nazwał ich następcami bohaterów wojny z 1920 roku. Pocho­ dząca z Wielkopolski minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Ma­ ląg napisała z kolei, że oddając cześć żoł­ nierzom podziemia, przywracamy ich do panteonu narodowych bohaterów. K

rzebaczenie nie może nisz­ czyć śladów historii. Gdyby tak było, nie mógłbym pisać wspomnień i utrwalać w nich zgodnych z prawdą faktów”. 19 lutego w Instytucie Zachodnim w Poznaniu odbyła się promocja wspo­ mnień autora powyższych słów, profe­ sora Karola Mariana Pospieszalskiego. Publikacja nosi tytuł To wszystko przeży­ łem… i została wydana już po jego śmier­ ci. Oparta została na spisanych przez nie­ go wspomnieniach oraz innych tekstach autobiograficznych rozproszonych w ar­ chiwach PAN, Instytutu Zachodniego czy Biblioteki Uniwersyteckiej. Wspomnienia obejmują okres od dzieciństwa i wczesnej młodości po po­ czątek lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Innymi słowy, jest to niezwykła panorama dziejów Polski czasów zabo­ rów, na które przypada dzieciństwo K.M. Pospieszalskiego w Cesarstwie Niemiec­ kim i w polsko-niemieckiej rodzinie, da­ lej dwudziestolecie niepodległości, czyli lata gimnazjalne, studenckie i pracy w są­ downictwie autora. Kolejna część to tra­ giczny czas II wojny światowej: ucieczka przed grożącą kaźnią, wysiedlenie z wcie­ lonego do III Rzeszy Poznania do Często­ chowy w Generalnym Gubernatorstwie, codzienność wygnańca, który wszystko utracił, oraz zaangażowanie w pracę kon­ spiracyjną. Zwieńczeniem wspomnień są czasy PRL-u, od stalinowskiego terroru po stan wojenny. Wydarzenia, szczególnie te powo­ jenne, opisywane są z perspektywy rze­ telnego uczonego, uczciwego badacza dziejów okupacji, prawnika szykano­ wanego na swojej macierzystej uczelni. Trudno przecenić wartość opisywanych przez Pospieszalskiego realiów funk­ cjonowania nauki polskiej po II wojnie światowej, kulis karier i porażek, zmagań z cenzurą, partyjną kontrolą, ubeckimi groźbami czy „układami” wszelkiego au­ toramentu. Potoczysta narracja, a także znakomita pamięć szczegółów dodatko­ wo podnoszą wartość książki. Autor wspomnień, Karol Marian Pospieszalski (1909–2007), był praw­ nikiem, historykiem, profesorem nauk

prawnych. W czasie II wojny światowej działał w podziemnej organizacji „Ojczy­ zna”. Po wojnie należał do grona założy­ cieli Instytutu Zachodniego w Poznaniu, w którym pracował w latach 1945–1966. Równolegle był wykładowcą na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Do­ kumentalista, wnikliwy badacz, znawca dziejów okupacji niemieckiej w Polsce, inicjator i wydawca serii „Documenta Occupationis”; autor licznych opracowań naukowych z zakresu problematyki oku­ pacyjnej i prawniczej. R E K L A M A

W niewoli objazdowych Śmieciowa historia miotaczy wulgaryzmów Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Incydent z wojny plakatowej z czasów Solidarności: PZPR odbywała jakieś swo- Choć ustawa śmieciowa weszła w życie w lipcu 2019 roku, to już 1 stycznia je plenum i oblepiła mury hasłem „Program Partii programem Narodu”. Na to br. wprowadzono jej nowelizację. Temat wśród wielu, zwłaszcza mieszkańców nasi chłopcy zaczęli przemalowywać słowo „Program” na tych plakatach na „Po- „wielkiej płyty”, wciąż budzi duże emocje, stąd ten felieton. grom” – w tamtych czarno-białych czasach miało to moralne uzasadnienie, a do cale nie najstarsi Pola- Cel pewnie jest szczytny, obwarowa- uwagę: nie jest to odpad bio) z intego okazało się prorocze. cy pamiętają, że na sło- ny unijnymi nakazami, ale w kuchniach formacją: „Nie wrzucać worków folio-

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Otóż nie, na poziomie intelektualistów nie było wcale mądrzej. Profesorowie i artyści przerzucali się grepsami o tym, co zrobić, kiedy już „po nich przyjdą”. A co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami? Doprawdy nie warto psuć sobie rozumu analizą tych haseł. One wszyst-

Mamy w Polsce kolejne wybory, a opozycja zamiast debaty o programie, znowu wybrała wiec. A na wiecu nie liczy się rozumowa analiza i wyciągnięte z niej zalecenia programowe. Ważniejsza jest donośność aparatury nagłaśniającej i chwytliwość haseł. Jak ostatnio przekonaliśmy się, te hasła mogą być wulgarne – liczy się przecież wyrazistość, nie elegancja. Dlatego w ślad za prezydentem Dudą na jego przedwy-

W ślad za prezydentem na jego przedwyborcze spotkania jeździ ekipa zagłuszaczy, których głównym orężem jest chamstwo i wulgarne wyzwiska. kie sytuują się w poetyce wiecowej, która demokratyczne rządy wsparte mocnym mandatem kilku wygranych wyborów określa jako „czas zarazy”, a próbę polityki nieco bardziej niezależnej od Brukseli nazywa „wypisywaniem się duchowym i intelektualnym z Europy”.

borcze spotkania jeździ ekipa zagłuszaczy, których głównym orężem jest chamstwo i wulgarne wyzwiska. Wygląda na to, że to oni są teraz najważniejsi. Ciekawe tylko, jak czują się wykwintni Europejczycy z opozycyjnych elit, wzięci w jasyr przez objazdowych miotaczy wulgaryzmów? K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

W

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

o powierzchni 7 m2 mało realny. Oto mieszkańcy wielkiej płyty stanęli przed dylematem: albo umieszczą w swoich kuchniach trójdzielne kosze, albo będą zmuszeni zrezygnować z jednej szafki stojącej lub, co gorsza, stołu… W wybudowanym „domku na śmieci”, jak mówią często najmłodsi, stoi dziś 6 kontenerów, tyle że o pojemności 1100 l, opisanych według swojego przeznaczenia. Liczba mieszkańców „przypisanych” do owych kontenerów nie zmieniła się znacznie, więc nietrudno się domyślić, że już po 2–3 dniach ich zawartość wysypuje się na zewnątrz. Ale nie są to, jak można by mniemać, Himalaje absurdu. Palmę pierwszeństwa w tej kwestii dzierży bowiem pojemnik na bioodpady: 120 l. Zwracam uwagę na tę „gigantyczną” pojemność i proponuję porównać ją z liczbą 1400 mieszkańców, dla których jest to jedyne tego typu rozwiązanie. Ale jakby tego było mało, niedawno dzielni pracownicy poznańskiej spółdzielni rodem z kultowego serialu Alternatywy 4 przykleili na nim kartkę papieru (zwracam

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 69 · MARZEC 2O2O

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 61)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

wych”. To ja się pytam, w czym mam przynieść: obierki z warzyw i owoców, pestki, zawartość konserw warzywno-owocowych, kaszę, makaron czy fusy po kawie i herbacie? W torbie papierowej, koszyku czy – jak za starych, dobrych czasów – w wiadrze? To ostatnie rozwiązanie wiąże się z dodatkowym zużyciem wody. Uściślając: popieram segregację papieru, szkła czy PET-ów, ale pozostałe odpady? Zanim wszedł w życie ten genialny przepis, przeciętna rodzina zużywała jeden worek na śmieci. Dziś są to co najmniej trzy ( jak się to ma do walki z wyrobami foliowymi?). Można zadać pytanie: wprowadzając te przepisy, komu tak naprawdę oddaliśmy największą przysługę? I jeszcze jedno: skoro obowiązek segregacji śmieci spada na mnie jako obywatelkę tego kraju, wnoszę postulat likwidacji lub przynajmniej zmniejszenia liczby sortowni śmieci, bo na poznańskim osiedlu w pięknie ogrodzonym miejscu na kontenery rządzą sroki, gołębie, gawrony i koty… I to one chyba najwięcej zyskały. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 07.03.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

P

o 13 grudnia 1981 partia już właściwie nigdy nie odzyskała władzy, przejętej otwarcie przez wojsko i bezpiekę. Niestety totalna opozycja świadomie czy nieświadomie próbuje replikować tamten model, oczywiście w roli PZPR ustawiając PiS i koalicjantów. To ma szereg fatalnych skutków dla świata polityki, ale przede wszystkim dla niej samej, bowiem uwierzywszy we własną czarną propagandę, zaprzestała ona jakichkolwiek wysiłków programowych. Na zasadzie „obalić PiS, a potem się zobaczy”. Komicznym wymiarem tej propagandy jest oczekiwanie na represje ze strony dyktatury. Kiedy KOD był w największym rozkwicie, jego aktywistki, damy w okolicach sześćdziesiątki, często ze słodkim pieskiem na profilowej fotce na fejsie, ekscytowały się wzajemnie perspektywą męczeństwa: „Czy spakowałaś już szczoteczkę do zębów?” Kompletnie nie zauważając przy tym grotes­ kowości swoich dialogów. Powie ktoś, że to był poziom ludowego antyPiS-u.

wa rodziców: „Wynieś śmieci!”, człowiek – mały i duży, mniej lub bardziej chętnie – szedł do kuchni i brał w ręce wiadro z różnego rodzaju odpadkami. Nie była to czynność z serii najprzyjemniejszych, ale cóż było robić – szło się do miejsca, gdzie stały kontenery o pojemności 4 ton każdy i opróżniało się wiadro. Na jednym z poznańskich osiedli w owym czasie stały trzy–cztery takie metalowe, masywne kontenery, z otwieranymi klapami, przeznaczone dla ok. 1500 mieszkańców (5 bloków po 6 klatek, na każdym piętrze 10–15 mieszkań). Ten błogi – o czym wówczas nie mieliśmy nomen omen zielonego pojęcia – stan trwał do 2013 roku, kiedy to spółdzielnia wygrodziła przestrzeń na kontenery, zainstalowała nad nimi dach (sic!), a furtkę wyposażyła w zamek na klucz. Nie trzeba było długo czekać, bo już po kilku miesiącach zamek został uszkodzony i odtąd kluczyk jest zbędny. Od 2019 roku na tablicy ogłoszeń w każdej klatce wisi informacja o konieczności segregacji odpadów.


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ierwszy to absolutnie bulwer­ sujący wyrok dla dziennika­ rza, który był jedną z osób uniemożliwiających wyda­ nie funkcjonariuszom ABW słynne­ go laptopa Sylwestra Latkowskiego, gdy po ujawnieniu nagrań z nielegalnych podsłuchów polityków z rządzącej PO wkroczyli oni do redakcji tygodnika „Wprost” i zażądali wydania nośników nagrań, co wywołało tzw. aferę taśmo­ wą. Protestujemy przeciwko temu wy­ rokowi. Naprawdę trudno zrozumieć, za co skazany ma zapłacić 18 tysięcy złotych. Co szczególnie bulwersują­ ce – sąd nie bierze pod uwagę tego, iż sprawa dotyczy dziennikarzy, których praca polega także na odwadze poru­ szania i publikowania nawet bardzo kontrowersyjnych materiałów, bo wy­ maga tego interes społeczny. By to ro­ bić, dziennikarze muszą chronić źródła swoich informacji. Dziś z pewnością wiemy, iż redakcja „Wprost” działała wówczas w interesie społecznym i re­ dakcja miała prawo chronić laptop jako źródło wiedzy o swoich informatorach z tej i innych spraw. Skąd w takim razie wyrok skazujący, co sąd chciał przeka­ zać tym wyrokiem naszemu środowi­ sku? Czy ktoś wie? I jeszcze jedna trudna sprawa z lu­ tego – skandaliczna publikacja „Gazety Wyborczej” o żonie ministra sprawied­ liwości. Artykuł, w którym opiera­ jąc się na zeznaniach byłego członka gangów Piotra K. ps. Broda z 2009 r., skierowano pod adresem Patrycji Ko­ teckiej zarzuty bliskich kontaktów ze środowiskiem przestępczym Warsza­ wy, to kolejna historia pokazująca, jak kontrowersyjnie może zachowywać się jakaś redakcja i jak niewiele ma to wspólnego z prawdziwym dziennikar­ stwem. Informacje, na których oparto tę publikację, autor znał od kilku lat, w międzyczasie zdążyła je negatywnie zweryfikować prokuratura, a główne ich źródło, czyli ex-świadek koronny, już dawno utracił jakąkolwiek wiary­ godność, skoro ma tak duże kłopoty z prawem, iż trzeba go ścigać listem gończym. Dlatego w ocenie CMWP SDP zarówno termin, jak i treść opub­ likowanego artykułu wskazują na to, iż jest on elementem nieuczciwej walki politycznej, której celem jest dyskre­ dytowanie ministra sprawiedliwości i związanego z nim obozu politycz­ nego w toczącej się obecnie w naszym kraju kampanii prezydenckiej. Cieka­ we jakim „interesem społecznym” bę­ dzie redakcja uzasadniać tę publikację w sytuacji, gdy swój artykuł oparła na konfabulacji i insynuacjach? Niestety mam przekonanie graniczące z pew­ nością, iż w tym wypadku sąd stanie murem po stronie redaktora z „Gaze­ ty Wyborczej” serwującego kłamliwe sensacje i na pewno go nie ukarze. Mamy przecież wolność słowa.

Kolejny miesiąc i kolejne sygnały o naruszaniu zasady wolności słowa, niestety znowu z sądami w tle.

Wolność słowa AD 2020. Luty Jolanta Hajdasz

„Wprost”. Ponadto zaakcentowała, że sąd w ogóle nie wziął pod uwagę kon­ tekstu omawianej sprawy, czyli świeżo ujawnionej wówczas afery taśmowej. Zaznaczyła, że obok spraw tak oczy­ wistych, jak utrzymywanie tajemnicy dziennikarskiej i ochrona źródeł, ma znaczenie także fakt, że osoby opisy­ wane przez tygodnik sprawowały wów­ czas władzę, co oznacza, że nie można było mieć pewności, czy służby pań­ stwa nie będą chciały sprawy zamieść pod dywan.

13 lutego 2020 CMWP SDP w programie Koniec systemu red. Doroty Kani w TV Republika Redaktor Dorota Kania w swoim pro­ gramie ujawniła informacje nt. rektora

dodatkowych usług prawnych nie jest marnowaniem publicznych pieniędzy, biuro prasowe marszałka odpisało: „W ocenie marszałka województwa Zachodniopomorskiego Olgierda Geblewicza, kompletnym marnotra­ wieniem pieniędzy publicznych jest wynajmowanie przez Radio Szczecin takich „celebrytów PiS” jak Magda­ lena Ogórek, Piotr Semka czy Piotr Cywiński, tylko i wyłącznie do głosze­ nia informacji zgodnych z linią partii rządzącej (…) Wynajęcie renomowa­ nej Kancelarii „Chmaj i Wspólnicy sp.k.”, specjalizującej się w zakresie prawa konstytucyjnego, zostało wy­ muszone przez agresywną politykę rządu Prawa i Sprawiedliwości wo­ bec samorządów, w tym Samorządu Województwa, charakteryzującą się recentralizacją Państwa oraz niezgod­

19 lutego 2020 Kolejna rozprawa w procesie byłego członka Rady Programowej TVP3 Gdańsk przeciwko jej dyrekcji. Relacja obserwatora CMWP SDP 18 lutego br. w Sądzie Okręgowym w Gdańsku odbyła się kolejna już roz­ prawa wytoczona przez Henryka Je­ zierskiego, dziennikarza wydawnictw motoryzacyjnych, przeciwko red. Jo­ annie Strzemiecznej-Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk. Proces toczy się już od ponad dwóch lat. Przedmiotem sporu jest wyemitowany w dniu 27 stycznia 2017 r. w TVP3 Gdańsk materiał in­ formacyjny autorstwa Agaty Mielcza­ rek, dotyczący wyborów członków do Rady Programowej w tejże stacji oraz w Radiu Gdańsk. Znalazły się w nim, na

dostępu do publikowanych na nim treści. Liczba zarejestrowanych przez konto Radio Maryja prób blokady jest znacząca i dlatego CMWP opublikowa­ ło specjalne stanowisko w tej sprawie.

21 lutego 2020 Sąd uchylił zakaz wykonywania zawodu dla dziennikarki i lewicowej działaczki politycznej z Wronek i jednocześnie skazał ją za pomówienia Anna Wilk-Baran została prawomoc­ nie uznana winną pomówienia spółki Amica. Jednocześnie jednak sąd drugiej instancji uchylił jej zakaz wykonywania zawodu, o co apelowało Centrum Mo­ nitoringu Wolności Prasy SDP. 20 lute­ go br. Sąd Okręgowy w Poznaniu utrzy­ mał w mocy wyrok Sądu Rejonowego,

Na zdjęciach: ilustracje działań CMWP SDP w lutym 2020 r. U góry po lewej – redaktor naczelny tygodnika „Wprost” Sylwester Latkowski chroni swój laptop przed wydaniem go w ręce funkcjonariuszy ABW w czerwcu 2014 r. po opublikowaniu nagrań polityków PO z podsłuchów; u góry po prawej – strona internetowa Radia Szczecin; u dołu po lewej – strona internetowa Radia Maryja z informacją o próbach blokowania treści krytycznych wobec ideologii LGBT na twitterowym koncie Radia; u dołu po prawej – protest CMWP SDP przeciwko publikacji „Gazety Wyborczej” o rzekomych kontaktach żony ministra sprawiedliwości z warszawską mafią. W ocenie CMWP SDP artykuł ten jest elementem nieuczciwej walki politycznej, która ma na celu dyskredytowanie ministra sprawiedliwości i związanego z nim obozu politycznego.

Wybrane sprawy z działalności CMWP SDP w lutym 2020 roku:

6 lutego 2020 Protest CMWP SDP przeciwko skazaniu dziennikarza i wydawcy tygodnika „Wprost” za ochronę źródeł informacji w tzw. aferze taśmowej CMWP zaprotestowało przeciwko wy­ rokowi Sądu Rejonowego w Warszawie, na podstawie którego były dziennikarz „Wprost”, red. Michał Majewski, i wy­ dawca pisma, Michał M. Lisiecki, zo­ stali uznani za winnych i skazani na – odpowiednio – 18 tys. zł i 20 tys. zł grzywny za zachowanie w czerwcu 2014 roku w gabinecie Sylwestra Lat­ kowskiego, któremu funkcjonariusze ABW starali się odebrać laptop. W oce­ nie CMWP SDP wyrok ten narusza fundamentalną dla ustroju demokra­ tycznego zasadę wolności słowa, a sąd zlekceważył swoim wyrokiem zarówno wszystkie okoliczności tego zdarzenia, jak i ich kontekst, czyli ważny interes społeczny, jakim było ujawnienie tre­ ści nagrań z podsłuchów oraz ochrona tajemnicy dziennikarskiej związanej z ich publikacją.

10 lutego 2020 Jolanta Hajdasz w audycji Temat dnia/Gość PR24 o wyroku skazującym dla byłego dziennikarza i wydawcy tygodnika „Wprost” – Sąd Rejonowy w Warszawie skazał dziennikarzy, którzy nie byli główny­ mi bohaterami całej tej sprawy, na tak wysokie grzywny za czyny, których tak naprawdę – w mojej ocenie – w ogóle nie było – stwierdziła wiceprezes SDP. Podkreśliła, że paragraf, z którego ska­ zani zostali dziennikarze, absolutnie nie przystaje do sytuacji w redakcji

Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika, prof. Andrzeja Tretyna, który w ubie­ głym roku zawiesił prof. Aleksandra Nalaskowskiego, pracownika UMK, za opublikowanie felietonu. Oficjal­ ną przyczyną tej decyzji nie była jego działalność naukowa, ale krytyczne zdanie profesora Nalaskowskiego na

nym z Konstytucją RP przejmowa­ niem kompetencji”. – Każdy, kto przeczyta całą od­ powiedź, nie będzie miał wątpliwości, że jest ona lekceważąca, że dziennika­ rze Radia Szczecin nie zostali potrak­ towani poważnie przez biuro prasowe marszałka – oceniła Jolanta Hajdasz. –

Red. Kania ujawniła informacje nt. prof. Andrzeja Tretyna, który zawiesił prof. Aleksandra Nalas­ kowskiego, pracownika UMK, za opublikowanie felietonu. Oficjalną przyczyną tej decyzji nie była jego działalność naukowa, ale krytyczne zdanie na temat marszów równości oraz ideologii LGBT. temat marszów równości oraz ideologii LGBT, opublikowane w tym felietonie na łamach tygodnika „Sieci”. Dyrek­ tor Jolanta Hajdasz przypomniała oko­ liczności wystosowania przez CMWP SDP protestu przeciwko postępowaniu wyjaśniającemu, jakie rektor Andrzej Tretyn wszczął wobec prof. Nalaskow­ skiego, co w ocenie Centrum było naru­ szeniem zasady wolności słowa i swo­ body wypowiedzi.

17 lutego 2020 CMWP SDP o odmowie udzielenia informacji dziennikarzom z Radia Szczecin przez zarząd województwa zachodniopomorskiego Kiedy dziennikarze Radia Szcze­ cin zwrócili się do Urzędu Marszał­ kowskiego z pytaniem, czy zlecanie

Z pewnością odpowiedź biura prasowego marszałka województwa zachodniopo­ morskiego narusza ustawę o dostępie do informacji publicznej, a ze względu na wagę poruszanego zagadnienia – i rolę, jaką pełnią media we współczes­ nym społeczeństwie. W tym kontekście warto przypomnieć, iż wolność słowa stanowi jedną z podstawowych zasad demokratycznego państwa prawnego. Została ona wprost wyrażona w art. 54 w ust. 1 Konstytucji RP, który za­ wiera nie tylko powszechną gwarancję wolności wyrażania swoich poglądów, ale także pozyskiwania i rozpowszech­ niania informacji – powiedziała Jolanta Hajdasz, komentując na antenie Radia Szczecin nieudzielenie dziennikarzom tego radia merytorycznych informacji przez biuro prasowe województwa za­ chodniopomorskiego.

podstawie danych z IPN, odniesienia m.in. do osoby redaktora Jezierskiego, na temat jego domniemanej współ­ pracy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL.

20 lutego 2020 CMWP SDP o próbach blokowania treści krytycznych wobec ideologii LGBT W połowie lutego niektóre treści publikowane przez Radio Maryja na Twitterze zostały zgłoszone przez nie­ zidentyfikowanych użytkowników jako niezgodne z prawem i naruszające za­ sady tego portalu społecznościowego. Wszystkie rzekomo naruszające pra­ wo treści dotyczyły artykułów krytycz­ nych wobec ideologii LGBT i ideologii gender. W przypadku każdej ze skarg

który uznał, że dziennikarka „Gazety Powiatowej” z Wronek i działaczka po­ lityczna Anna Wilk-Baran, związana z ugrupowaniami lewicowymi, m.in. Ruchem Palikota, winna jest pomó­ wienia spółki Amica. Sąd nakazał jej opublikowanie przeprosin, wpłatę tzw. nawiązki 5 tys. zł na wskazany cel cha­ rytatywny i nałożył na nią ponad 2 tys. zł grzywny. Sąd drugiej instancji uchylił jednocześnie Annie Wilk Baran zakaz wykonywania zawodu, o co od począt­ ku apelowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

22 lutego 2020 Nowe zeznania w procesie dotyczącym śmierci red. Jarosława Ziętary w 1992 r.

Informacje ujawniane przez media w odpowiedzi na publikację W. Czuchnowskiego z „Gazety Wyborczej” (m.in. portal wpolityce.pl) potwierdzają, iż artykuł nt. żony ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oparty był na kłamstwach i konfabulacjach niewiarygodnych osób. Twitter ocenił, że nie stwierdzono na­ ruszenia zasad oraz obowiązujących przepisów prawa, w związku z tym nie podjęto żadnych działań wobec zgło­ szonych wpisów. CMWP SDP zwróciło jednak na ten fakt uwagę, ponieważ jeszcze w ubiegłym roku nawet jeden taki wpis mógł skutkować zabloko­ waniem konta i brakiem możliwości

21 lutego br. Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował proces Mirosława R. ps. Ryba oraz Dariusza L. ps. Lala, oskar­ żonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Świadkowie w procesie ze­ znawali tego dnia o napisie zawierają­ cym m.in. cyfry i nazwisko redaktora

Jarosława Ziętary, który pojawił się w 2016 r. na murze jednej z posesji w Puszczykowie, należącej do twórcy Elektromisu, Mariusza Ś. Relację z roz­ prawy zamieścił m.in. portal niezależna. pl i PAP. Według ustaleń prokuratury, oskarżeni Mirosław R. i Dariusz L., po­ dając się za funkcjonariuszy policji, pod­ stępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radio­ wóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy. W toku postępowania śledczy ustalili, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. 60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L. byli w pierwszej połowie lat 90. pracowni­ kami poznańskiego holdingu Elektro­ mis, którego działalnością interesował się J. Ziętara. W piątek 21 lutego sąd przesłuchał m.in. Leszka J. Mężczyzna przeprowadzał remont na jednej z po­ sesji należącej do twórcy Elektromisu Mariusza Ś. w Puszczykowie. Jak mó­ wił, jesienią 2016 r., w trakcie remontu nieruchomości, pracownicy znaleźli na murze napis. Miał on zawierać nazwisko Ziętara, Kapela, a także cyfry.

28 lutego 2020 CMWP SDP skrytykowało publikację „Gazety Wyborczej” dotyczącą żony ministra sprawiedliwości i zaapelowało do dziennikarzy o przestrzeganie etyki dziennikarskiej 26 lutego br. „Gazeta Wyborcza” zamieś­ ciła artykuł Wojciecha Czuchnowskie­ go pod tytułem Niebezpieczne związki Patrycji Koteckiej. Niejasna przeszłość żony Ziobry, w którym, opierając się na zeznaniach z 2009 r. byłego członka gangów Piotra K. ps. Broda, skierowano pod adresem żony ministra sprawiedli­ wości Zbigniewa Ziobry zarzuty bliskich kontaktów ze środowiskiem przestęp­ czym Warszawy. Tymczasem informacje ujawniane przez media w odpowiedzi na publikację „Gazety Wyborczej” (m.in. portal wpolityce.pl) potwierdzają, iż rze­ czony artykuł oparty był na kłamstwach i konfabulacjach niewiarygodnych osób. W ocenie CMWP SDP termin, treść opublikowanego artykułu i sposób jego promocji w mediach, w tym społecz­ nościowych, wskazuje na to, iż jest on elementem nieuczciwej walki politycz­ nej, która ma na celu dyskredytowanie ministra sprawiedliwości i związanego z nim obozu politycznego. Informacjom GW stanowczo zaprzeczyła zarówno Prokuratura Krajowa, jak i p. Patrycja Kotecka. Prokuratura Krajowa w spe­ cjalnym oświadczeniu podkreśliła, iż wyjaśnienia Piotra K., na których opie­ ra swoje zarzuty „Gazeta Wyborcza”, były przez nią wielokrotnie i szczegó­ łowo sprawdzane w postępowaniach prowadzonych od 2009 r. i nie zostały przez nią potwierdzone. Przeciwnie, do­ wody zgromadzone przez prokuraturę w tych postępowaniach jednoznacznie wykazały, że Piotr K. ps. Broda mijał się z prawdą. Piotr K. obecnie jest podej­ rzany, ściganym listami gończymi oraz Europejskim Nakazem Aresztowania i utracił status świadka koronnego.

28 lutego 2020 Proces dziennikarza ze Słupcy objęty monitoringiem CMWP SDP Ponad 3 lata toczy się proces red. Marcina Pryki z „Kuriera Słupeckie­ go” (i portalu slupca.pl), oskarżonego o naruszenie dóbr osobistych radcy prawnego Urzędu Gminy w Orchowie. W artykule opublikowanym w 2016 r. pt. Kompetencje radcy jak fatamorgana, dotyczącym sprawy zmiany zakresu obowiązków radcy prawnego, dzien­ nikarz opisał wątpliwości związane z wynagrodzeniem radcy świadczą­ cego usługi prawnicze dla jednostek samorządu terytorialnego. Zdaniem dziennikarza artykuł ten w przeważa­ jącej części był relacją z posiedzenia sesji Rady Gminy Orchowo, a w całym cyklu artykułów dotyczących tej sprawy dziennikarz opierał się na dokumen­ tach opublikowanych w „Biuletynie Informacji Publicznej Gminy Orcho­ wo”, w tym m.in. na zakresie czynności radcy prawnego, Regulaminie Organi­ zacyjnym Urzędu Gminy w Orchowie, protokołach z posiedzeń sesji i komisji Rady Gminy w Orchowie. Radca praw­ ny złożył w 2018 roku akt oskarżenia wobec Marcina Pryki z żądaniem 1 ro­ ku pozbawienia wolności, 3 lat zaka­ zu wykonywania zawodu dziennika­ rza, 30 tys. zł nawiązki na hospicjum i opublikowania przeprosin w trzech lokalnych tygodnikach oraz portalu. Sprawa jest w toku. K Jolanta Hajdasz jest dyrektorem CMWP SDP.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A „16 sierpnia 1963 r. zapowiadał się jak zwykły dzień. Brewiarz, Msza św., trzy godziny pracy w konfesjonale – wspomina ks. Zenon Willa, rektor kościoła we Wrześni. – Właśnie skończono śniadanie, kiedy gwałtownie zadzwonił telefon: »Proszę księdza, prędko, tu szpital, jest straszna katastrofa. Pięć sióstr z wypadku. Tracimy głowy. Wszyscy zmobilizowani. Same ciężkie stany« (…) Na placu przez szpitalem stał ciężki wóz ciężarowy. »To myślmy je przywieźli« – mówi kierowca do zbierającego się tłumu ludzi. (…) Na stole zabiegowym ustawiono nosze, na których ułożono siostrę zakonną w szarym habicie, całą poplamioną krwią. Ręce, twarz zakrwawione. Najtragiczniejsza jednak ta głowa… (…) Kilka

17

sierpnia 1963 r., o godz. 17-tej przywieziono zwłoki naszej najlepszej Matki i kochanej siostry Asystentki do Pniew. (…) Siostry wniosły obie trumny do kaplicy Jezusa Ukrzyżowanego. Ks. Raczkowski z Pniew odprawił żałobną Mszę św. przy głównym ołtarzu (…) Do północy modliłyśmy się przy naszych drogich Zmarłych (…) Patrzyłyśmy na umęczoną głowę naszej Matki. A potem śpiewałyśmy Klęcząc w Ogrójcu – co Matka tak szczególnie lubiła (…) W ciągu tych kilku godzin coś nam się w duszy odmieniło. To było jedno z Bożych nawiedzeń, a ludzkich nawróceń” (wspomnienie sióstr z dn. 22. 08. 1963 r.). „Poszłyśmy z siostrami do kaplicy. Straszny był płacz wszystkich sióstr. Zmówiłyśmy Uwielbiaj duszo moja Pana i wielokrotne wezwanie: »Jezu Chryste, bądź wola Twoja« – wspominała Teresa z Popielów Jaruzelska, młodsza siostra matki Franciszki. „Tosinka konała w godzinach Jezusowych i umarła o trzeciej. To był piątek, to jest znamienne. Urszulanka SJK. O trzeciej zwykła mówić modlitwę przygotowania na śmierć św. Piusa X” – rozpamiętywała jej druga siostra –

o jej wstawiennictwo do Boga, gdyż dusza tak bardzo Boża, głęboka i pokorna i tak pobożna, z całą pewnością znajduje się w Obliczu Boskiego Oblubieńca” (ks. Alfons Chmielowiec, wspomnienie z 28. 03. 1965 r., tamże, s. 96) „Gdy po otrzymaniu telegramu o jej śmierci znalazłam się sama w swej celi, nie spałam. Modliłam się, jak już nie pamiętam kiedy, i w czasie tej modlitwy miałam przekonanie, że nie powinnam się modlić za nią, lecz do niej” (tamże, s. 135; s. Arsenia Bałut, serafitka). Zadziwiała niezwykłym hartem ducha, który jakby na przekór łączyła z dziecięcą radością życia i poczuciem humoru. Zwróciła na to uwagę jej ciotka – Róża Rostworowska (siostra ojca): „Uderzała mnie zawsze jej promienna wesołość i nieprawdopodobna pamięć w stosunku do wszelkich rodzinnych szczegółów i »kawałów«. W przedostatnim liście pisała do mnie: »Ja to jednak żelazne mam siły, tylko myślę, że jak mi przyjdzie czas, to tak jak przepowiadał stryjcio o pani B., momentalnie się w kupę prochu obrócę«” (tamże, s. 47). Podobno nic wcześniej nie zapowiadało tak silnej osobowości, jaką okazała się być w przyszłości m. Franciszka Popiel (chrzestne imię Antonina): „Tosia nie była żadnym nadzwyczajnym dzieckiem ani się też żadnymi specjalnymi zdolnościami nie odznaczała. Poczciwe dziecko, posłuszne, niegłupie, dobrze

Tosia nie była żadnym nadzwyczajnym dzieckiem ani się też żadnymi specjalnymi zdolnościami nie odznaczała. Poczciwe dziecko, posłuszne, niegłupie, dobrze wychowane, jak wszystkie dzieci wólczańskie. Teresa (Maria) Popiel USJK (Teresa Sułowska USJK [red.], Zawsze w prawdzie, Warszawa 1991, s. 146). 15. 08. 1963 r. – w Uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej urszulanki, jak zawsze, przeżywały dzień składnia ślubów zakonnych. Po tej Mszy św. była – kolejna, podczas której m. Popiel została na chórze. Prosiła, aby siostry śpiewały, więc na Komunię zaśpiewały Duszo Chrystusowa. „Do dziś pamiętam mocno śpiewane przez Matkę słowa: »W godzinę śmierci mojej wezwij mnie i każ mi przyjść do Siebie, aby z świętymi Twymi chwalił Cię« – relacjonowała po latach s. Jadwiga Batogowska (tamże, s. 128). Pisze prof. M.A Krąpiec: „Starożytni Rzymianie słusznie pojęli kulturę ludzkiego ducha, na wzór uprawy roli, o którą trzeba dbać, by dała dobre plony. Podobnie i człowieka należy »uprawiać« poprzez jego rozumne działania, by stał się naprawdę człowiekiem, a więc osobą rozumną i dobrą w swej wolności. Doskonalenie zaś człowieka dotyczy wszystkich obszarów jego życia: a więc zarówno warstwy wegetatywnej, jak i zmysłowej, oraz – nade wszystko – warstwy duchowej, czyli obszaru osobowego” (Sens kultury chrześcijańskiej [w:] Człowiek i kultura, Lublin 2008, s. 317–339). Z przemówienia Jana Pawła II do młodzieży wygłoszonego na Wzgórzu Lecha 3. 06. 1979: „Czym jest kultura? Kultura jest wyrazem człowieka. Jest potwierdzeniem człowieczeństwa. Człowiek ją tworzy – i człowiek przez nią tworzy siebie. Tworzy siebie wewnętrznym wysiłkiem ducha: myśli, woli, serca”. Moja opowieść o m. Franciszce Popiel to historia człowieka, który tak uprawiał swoje człowieczeństwo, aż stał się dziełem sztuki, czyli „osobą rozumną i dobrą w swej wolności”. „Uważam m. Franciszkę Popiel za jednego z najpiękniejszych i najbliższych mi ludzi, jakich w życiu spotkałam” – wyznała s. Urszula Górska (Zawsze w prawdzie, s. 80). Ten, kto zetknął się z m. Franciszką, zachowywał w swym sercu niezatarty ślad pamięci o niej. Symbolicznie mówi o tym kamień umieszczony w miejscu tragicznego wypadku samochodowego, w którym zginęła, i napis z jej słowami na metalowej tabliczce obok krzyża: „Pamiętajcie, z czyjej krwi jesteście”. Zachowały się do dziś świadectwa wiele mówiące o tej osobie: „Z najwyższą wdzięcznością i czcią wspominam pamięć m. Franciszki i codziennie modlę się o spokój jej duszy, choć może należałoby się raczej modlić

wychowane, jak wszystkie dzieci wólczańskie”. I kolejne wspomnienie, o dojrzałej już zakonnicy i Przełożonej Generalnej Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK. Jest o tyle ciekawe, że zostało uczynione przez tę samą osobę i dotyczyło tej samej Antoniny: „Pełnia jej duchowego życia objawiła mi się na dobre dopiero po jej śmierci, głównie na podstawie rozmaitych wypowiedzi jej sióstr… Tosia może nie tyle się zmieniła, co tak ogromnie wyolbrzymiała; nie byłabym nigdy tej głębi u niej się spodziewała – myślę, że łaska Boża potężnie ją urabiała…”. Pisze o niej: „Tosia ogromnie wyolbrzymiała”, a zatem urosła w swoim człowieczeństwie, jakoś stała się bardziej, pełniej. Coś, co się w niej wydarzyło, dla jej ciotki było oczywistym dowodem na to, że „łaska Boża ją urabiała” (tamże, s. 46).

W

którym miejscu zaczyna się ta opowieść o uprawianiu siebie i stawaniu się dziełem sztuki? Pytając o początek, trzeba nam sięgnąć do początków życia Antoniny Popiel. Rodzina, z której się wywodziła, była wyjątkowa nawet jak na tamte czasy, w których przyszła na świat i dorastała. Urodziła się 19. 06. 1916 r. w majątku ziemskim swych rodziców, w Wójczy w województwie kieleckim, jako druga z sześciorga dzieci Michała i Jadwigi z Mańkowskich. Ojciec był dziedzicem majątku, do którego zaliczała się prócz Wójczy także Ruszcza. Dzisiaj ten model życia rodzinnego, jaki stworzyli państwo Popielowie, i ten świat, w którym żyła Antonia, wydaje się odległy o lata świetlne od naszych doświadczeń i od współczesnej rzeczywistości. A przecież od dnia jej narodzin upłynął ledwo wiek! Jakaś nierealna, może archaiczna wydaje się ta rodzina, którą stworzyli Michał i Jadwiga Popielowie. A przecież była to rodzina bardzo szczęśliwa, która dała na służbę Kościołowi aż troje swoich dzieci: Jana, Antoninę i Marię Popielów. Michał i Jadwiga byli kochającym się małżeństwem. O tym, że małżonkowie bardzo się kochali, mówi świadectwo ich najstarszego syna – o. Jana Popiela TJ: „Mamusia (...) zdrowie miała raczej słabe (…), a ogromnie trapiła się zawsze zdrowiem ojca…”. Na jej obrazku pośmiertnym napisano: „Wolę Bożą we wszystkim, co Boże, a wolę męża we wszystkim, co doczesne”. Według

kroków dalej w sali opatrunkowej druga ofiara. »Ta nazywa się Popiel« – informuje pielęgniarka. I tu toczyła się zażarta walka ze śmiercią. Lekarze ciasnym kręgiem otoczyli stół zabiegowy (…) raz po raz odzywały się ciche westchnienia operujących i zakładających opatrunki. (…) Cały korytarz przed salą operacyjną zarzucony skrwawionymi tamponami waty, wszędzie skrzepy, pełno sprzętu, nosze porzucone w nieładzie (…) »Boże, Boże, od czego zacząć?« W każdym kącie czai się śmierć (...) »Tutaj, tutaj, namaszczać« – wołają lekarze, nieco dalej sanitariuszki ciągną ciężką butlę z tlenem. »To ich Siostra Generalna, szkoda…« Pomału praca lekarzy się kończy. Krąg wokół Matki Generalnej zluźnił się”.

relacji syna, matka starała się dostosować do życzeń ojca, ale też on sam nigdy poważniej jej nie zasmucił (tamże; s. 27). Brat cioteczny m. Franciszki, o. Jan Rostworowski TJ, tak opisuje to małżeństwo: „We krwi obojga płynęło, to już dziś jest nie do pojęcia, przeświadczenie, że dla mężczyzny naturalnym losem jest gospodarowanie małym, własnym kawałkiem kraju, a dla kobiety małym, ale też własnym »poletkiem« jest praca nad przyszłym Królestwem Niebieskim” (tamże, s. 43). Z tych opisów mogłoby wynikać, że Jad­ wiga była kobietą słabego charakteru, pozbawioną własnego zdania i samodzielności. Przeczą temu relacje krewnych i znajomych. Jej syn – o. Jan TJ – wspomina matkę jako osobę, która była dla siebie twarda i wymagająca. Brała podobno czynny udział w życiu społecznym, aczkolwiek jej zaangażowanie ograniczało się do pomagania ludziom na miejscu (tamże, s. 27). Wobec ludzi była otwarta, gościnna i pełna szacunku do każdego, także do człowieka prostego i biednego. Osobisty przykład matki sprawiał, że w jej dzieciach bardzo wcześnie budziło się umiłowanie ludzi prostych oraz chęć niesienia im pomocy. Antonina już jako mała dziewczynka towarzyszyła swej matce w wędrówkach do chorych i ubogich.

O

boje państwo Popielowie byli ludźmi głęboko religijnymi. W domu ich była kaplica i stale mieszkał u nich ks. kapelan. Kapelanami zazwyczaj byli Niemcy z okolic Westfalii, którzy przy okazji uczyli się też j. polskiego, aby w przyszłości móc podejmować pracę duszpasterską wśród Polaków zatrudnionych w Niemczech. To oni właśnie wnieśli w życie duchowe przyszłej Przełożonej Generalnej ducha liturgicznego i zainteresowanie unią z prawosławiem. Później do tej pobożności u m. Franciszki dołączy się jeszcze fascynacja wywodzącą się z Zachodu ideą odnowy liturgicznej. Jednakże – według

studiów: „Tosia z robiła na mnie silne wrażenie dzięki swej dojrzałości, spokojnej, a jednocześnie pełnej uśmiechu. Bardzo inteligentna, radziła sobie bardzo dobrze ze studiami, które były dla niej tym łatwiejsze, że doskonale znała j. francuski (…) Była uroczą towarzyszką, gdy ciekawie prowadziła rozmowę i z łatwością się uśmiechała (…) W kaplicy mnie uderzała jej postawa skupiona i energiczna zarazem” (tamże, s. 53). To już nie tylko dobra – grzeczna, lecz przeciętna – dziewczynka, ale młoda, inteligentna kobieta, obdarzona dużym poczuciem humoru i darem łatwego nawiązywania kontaktów towarzyskich.

o. Jana – zdecydowanie większy wpływ na ich wychowanie religijne miała matka: „Dla nas mamusia to przede wszystkim osoba, dla której Bóg i to, co z nim związane, było najważniejsze. Przed tym musiało ustąpić wszystko (…) Religijność wpajana przez naszą matkę była zdrowa i wymagająca. Element czynu brał górę nad uczuciem. Trzeba było umieć panować nad sobą”. Cała rodzina Popielów codziennie uczestniczyła we Mszy św. i prawie wszyscy przystępowali do Komunii św. Odmawiali też wspólnie różaniec – wspominał o. Jan Popiel (tamże, s. 29). To wszystko, co wyniosła Antonina Popiel z domu rodzinnego, stanowiło jej depozyt, na którym dalej budowała siebie. Fundamentem zaś była Ewangelia i zawarte w niej zasady, a także głęboka modlitwa wypływająca z żarliwie przeżywanej wiary. Aż do wyjazdu do gimnazjum – jak pisała o niej Róża Rostworowska – „najszerzej pojęty świat Tosi zamykał się w trójkącie trzech miejscowości: Szczucina, Stopnicy i Watykanu”. Szczucin w woj. kieleckim to najbliższa stacja kolejowa. Ze Stopnicy dojeżdżał lekarz. Natomiast „Watykan był połączony z domeną, w której żyła Tosia, gorącą linią”.

W Kronice Zgromadzenia Sióstr Urszulanek znajduje się notatka św. Urszuli Ledóchowskiej – Założycielki Zgromadzenia: „9. 01. 1937 (Rzym) Przyjazd Tosi Popiel. Dziesiątego z nią u św. Piotra. Bóg da, by z niej była dobra urszulanka. 2.06. 1937 (Częstochowa) Po południu zostawiła nam p. Popiel swą Tosię –pojedzie z nami do Pniew rozpocząć życie zakonne”.

R

odzice przywiązywali dużą wagę do kształcenia dzieci. Dzięki temu doskonale znały literaturę, historię i język francuski. Kształcone były w domu przez zatrudnione specjalnie w tym celu nauczycielki, ale o formację religijną dzieci p. Jadwiga Popielowa dbała osobiście. Codziennie, z każdym z nich osobno, prowadziła lekcje religii. Dużo uwagi poświęcała też ich dobremu wychowaniu. Przyzwyczajała swoje dzieci do życia w skromnych warunkach. Uczyła je cieszyć się małymi rzeczami i dzielić się z innymi. Tępiła nadmierne zainteresowanie sobą oraz wszelkie próby zwracanie na siebie uwagi drugich. Oboje rodzice uczyli dzieci panowania nad sobą i nie pozwalali im na egzaltacje. „Metodą wychowawczą była pokora – pisała p. Rostworowska. – W Wójczy nie nosiło się ciała na sobie ani w uczynkach, ani w słowach, ani w myślach. Były ręce, nogi, brzuch oczywiście, ale ciała nie było. Nie ozdabia się czegoś, czego nie ma” (tamże, s. 42). Przytaczam to interesujące spostrzeżenie, aby zilustrować coś, czego w przyszłości będzie nauczał papież Jan Paweł II w swojej teologii ciała: „Człowiek jako duch ucieleśniony, czyli dusza, która się wyraża poprzez ciało, i ciało formowane przez nieśmiertelnego ducha, powołany jest do miłości w tej właśnie swojej zjednoczonej całości” (FC p. 11, KDK12). Autorytet rodzice mieli u dzieci ponoć ogromny. Wspomina o. Jan Popiel: „Dla nas tatuś był kimś w rodzaju Boga Ojca na ziemi. Był przez nas kochany, lecz przede wszystkim był trochę groźny (…) Był dość wymagający, a przy tym stanowił najwyższą instancję w domu. (…) Mamusia była jeszcze trudniejsza do scharakteryzowania niż ojciec. Choć na pewno była nam bliższa. Zresztą wywnętrzanie się przed dziećmi u naszych rodziców nie istniało.” A jednak – jak twierdził – ich wychowanie nie było surowe. Dzieci w zasadzie nie pamiętały, aby były karane przez swoich rodziców, ale za to doskonale pamię-

Budziła siostry, przygotowywała kaplicę do mszy św., a potem jeszcze cały dzień pracowała w polu. Ręce miała od ciężkiej pracy stwardniałe, z popękanych od upału warg sączyła się krew. I tak trwało przez 4 i pół roku. tały pełne swobody zabawy. „Dzieci biegały boso i można im było do woli się brudzić” (tamże, s. 26–31). „Myślę, że umiar, niechęć do ekstrawagancji, podejrzliwość w stosunku do zjawisk niespodziewanych nadawały ton kulturze tego domu, i nie tylko kulturze, ale i sprawom wiecznym” – wspominała rodzinę m. Franciszki (Antoniny) Popiel ich ciotka, Roża Rostworowska (tamże, s. 45).

Średnią szkołę ukończyła w 1936 r. w Zbylitowskiej Górze u sióstr Sacre-Coeur. Tu chyba po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać nad pytaniem: „Gdzie można zrobić więcej dobrego – w klasztorze czy w świecie?” (M. Teresa Kępińska OP, tamże, s. 48). Po maturze w 1936 r. udała się do Belgii na rok studiów katechetyczno-pedagogicznych. Studia podjęła w Ixelles (Bruksela). Z tego okresu pochodzi świadectwo jej koleżanki ze

P

o krótkim pobycie Pniewach, już jako urszulanka SJK, s. Franciszka (Antonina) Popiel została skierowana do pracy w Mołodowie na Polesiu, do gospodarstwa rolnego, które otrzymały siostry od właścicieli majątku – rodzeństwa Skirmunttów. Prócz pracy na roli, podejmowała tam szeroką działalność oświatową i charytatywną wśród miejscowej ludności. Tam również podjęła współpracę z ks. Janem Zieją w założonym przez niego Uniwersytecie Ludowym. Z tego okresu pochodzi wspomnienie m. Andrzei Górskiej, z którą przebywała we wspólnocie: „Wiele można by można pisać o s. Popiel w Mołodowie i o tamtejszym jej życiu i pracy. Na pewno kochała pracę na roli i czuła ją (…) ale na pewno najgłębszym jej umiłowaniem był człowiek. Najważniejsze – wyjście ku niemu z otwartymi ramionami, z gotowością służenia i niesienia pomocy, z zamiarem podzielenia się wszystkim, co miała. Przede wszystkim swoim bogatym, radosnym, życzliwym dla wszystkich sercem (…) Słowem, była s. Popiel przyjacielem wszystkich. I wszyscy byli jej przyjaźni”. A jednak właśnie w Mołodowie przeżyła swój kryzys życia zakonnego, który – co dla niej znamienne – nie wynikał z nadmiaru pracy i obowiązków, ale z tego, że było jej tam, w tej pracy i wśród ludzi... zbyt dobrze. Dopiero rozmowa ze św. Urszulą rozwiała jej wątpliwości. Tam też, na Polesiu, zastała ją II wojna światowa. Wróćmy do relacji m. Andrzei Górskiej: „Najtragiczniejszy okazał się dzień 17. 09, kiedy przez Mołodów wycofywały się polskie oddziały wojskowe znad granicy wschodniej ku Warszawie. Żeby ujść z życiem i przedostać się przez wsie wrogo nastawione, żołnierze podpalali je. Tak miało się stać z Mołodowem. (…) s. Popiel nie

O


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A chciała dopuścić do swej świadomości, że grozi jej niebezpieczeństwo ze strony tych ludzi, których dawaliśmy tyle dowodów oddania i życzliwości. (…) Rzeczywistość okazała się okrutną. Na naszych oczach ludność uwięziła Skirmunttów; wkrótce dowiedziałyśmy się o zamordowaniu Henryka i Marii. Zrozumiałyśmy, że nie mamy wyboru. (…) Przed wyjazdem zlikwidowaliśmy kaplicę, ksiądz wziął z sobą Przenajświętszy Sakrament (…) Ruszyliśmy w drogę w kilka wozów zaprzężonych w konie, z niewielkim dobytkiem,

potrzebą zdobywania środków do życia. Od 1950 r. s. Franciszka, nawet wtedy, gdy już była przełożoną domu, pracowała w PGR jako prosta robotnica na równi z innymi. „Przed wyjściem sprawdzała, czy siostry mają dobre obuwie i ubranie, aby nie zmarzły, potem dzieliła pracę, wybierając dla siebie, co najtrudniejsze” (s. Hiacynta Cieś­lak SJK, tamże, s. 99). Według relacji kapelana domu, ks. A. Chmielowca, „s. Popiel wstawała o pół godziny wcześniej niż pozostałe siostry-robotnice, a więc o 3:30, następnie budzi-

Ja się nie martwię. Gdy będzie trzeba, 300 zakonnic pójdzie na pomocnice domowe. W ten sposób 300 rodzin polskich znajdzie się pod apostolskim wpływem naszego Zgromadzenia. z sercem rozdartym i pełnym niepokoju (…) i nad tym płakała s. Popiel, gdyśmy przedzierały się za wojskiem przez opustoszałe, zniszczone pożarem wsie”. Opowiadała potem młodym siostrom o tym swoim bólu i płaczu, kiedy podczas ucieczki w kierunku Warszawy, ułożona na noc pod stołem, chciała wypłakać cały ten ból i swoje rozczarowanie człowiekiem. Wraz z nią przedzierało się kilkanaście sióstr, których została przewodniczką i opiekunką. Siostry zapamiętały ją z tego okresu jako osobę odważną w podejmowanych decyzjach, rzeczową i wyjątkowo dojrzałą. A miała przecież tylko 23 lata! „Była

ła siostry, przygotowywała kaplicę do mszy św., a potem jeszcze cały dzień pracowała w polu. Ręce miała od ciężkiej pracy stwardniałe, z popękanych od upału warg sączyła się krew. I tak trwało przez 4 i pół roku (…) Próbowano siostry rozdzielić i pomieszać ze świeckimi, zmusić do pracy w męskich kombinezonach, ale i tu postawa s. Popiel, jej osobista powaga i argumentacje sprawiły, że władze PGR-owskie zrezygnowały z tych zamiarów” (tamże, s. 92 –93, ks. Alfons Chmielowiec). Z tych czasów pochodzi jej list do młodszej siostry, Róży: „U nas wszystko według umowy zbiorowej, ale wynagrodzenie dobre

Odeszła wśród drogi

Katarzyna Purska USJK

chyba urodzonym wodzem. Umiała planować, kierować, rządzić – może nawet lubiła to. Realizowała plany odważnie, mocną ręką i miłującym sercem” – ocenia ją z tego okresu m. Andrzeja Górska (tamże, s. 61–65). Po dwumiesięcznej wędrówce, kiedy szczęśliwie dotarły do Warszawy, rozpoczęły obie nowicjat kanoniczny pod opieką ówczesnej przełożonej generalnej, m. Pii Leśniewskiej. Śluby zakonne złożyła rok później w kaplicy Szarego Domu w Warszawie, 6. 08. 1940 r. (tamże; s. 58–66; m. Andrzeja Górska).

P

odczas okupacji s. Popiel prowadziła bursę dla dziewcząt, pracowała w kancelarii, miała wykłady w tajnym Liceum Pedagogicznym i sama studiowała w Wolnej Wszechnicy pod kierunkiem prof. Heleny Radlińskiej. Pełniła też różne funkcje konspiracyjne: „Sprawą, która w czasie okupacji najbardziej nas łączyła, była pomoc udzielana Żydom, zarówno dzieciom, jak i dorosłym. (…) Dominujące cechy jej postawy w tym czasie to: spokój, odwaga, rozmodlenie, przenikające i jednoczące całe życie według słów: w Nim, z Nim i dla Niego” – wspomina m. Andrzeja (tamże, s. 69). Z tego samego okresu pochodzi wspomnienie s. Urszuli Górskiej SJK: „Uwagę ogólną zwróciło to, że Tosia każdą wolną chwilę spędza w kaplicy i lubi rzeczy proste i ubogie” (tamże, s. 73). Od roku 1948 do 1955 m. Franciszka przebywała na terenie Pniew. Pełniła wówczas funkcję asystentki domowej, potem przełożonej wspólnoty w Pniewach, asystentki generalnej, aż w końcu, po śmierci m. Brygidy Rodziewicz, Kapituła Generalna 11. 12. 1955 r. wybrała ją na swoją Przełożoną Generalną. Po upływie pierwszej kadencji została wybrana na drugą, w 1961 r. Lata 50. to czas najstraszniejszego terroru komunistycznego i otwartej walki z Kościołem. W dniu 20. 03. 1950 r. Sejm PRL uchwalił ustawę o przejęciu tzw. „dóbr martwej ręki”. Upaństwowiono wówczas – wśród wielu innych dóbr kościelnych i zakonnych – urszulańskie gospodarstwo w Pniewach. W utworzonym w ten sposób PGR siostry podjęły pracę, zmuszone

i można jeszcze nad normę zarabiać. (…) My jak zawsze w gospodarstwie. Okrywamy kopce, młócimy, nawóz rozrzucamy (…) Ja bardzo lubię okrywanie kopców, bo przy łopacie najcieplej i nie ma takiego kurzu, jak przy młocce” (z listu do Róży Kieniewicz, tamże, s. 282) Od 1962 r. szkoła średnia, którą prowadziły siostry urszulanki w Pniewach, została umieszczona na liście instytucji kościelnych, które mogą być włączone do planu represji w województwie poznańskim. Znając ogólną sytuację w kraju i przewidując niepomyślny rozwój wypadków, uprzedzona o tym nieoficjalną wiadomością z Kuratorium, m. Franciszka zadecydowała, że cenniejszy sprzęt szkolny zostanie zabezpieczony przed grabieżą przez przeniesienie go za klauzurę. 20. 07 ok. godz. ósmej na teren klasztoru weszła grupa przedstawicieli Kuratorium, Wydziału ds. Wyznań oraz funkcjonariuszy MO i SB. Kierownik Wydziału ds. Wyznań, niejaki Edmund Kędzierski zażądał, aby siostry w ciągu godziny opuściły teren szkoły. Wobec stanowczej odmowy spełnienia tego żądania i nazwania całej tej akcji bezprawiem, m. Franciszka została wezwana do stawienia się na rozmowę z nim w Wydziale ds. Wyznań w ciągu trzech dni. Nie pojawiła się tam ani w ciągu trzech dni, ani nawet w ciągu tygodnia, tłumacząc, że jest zbyt zajęta. Wobec tego ok. północy Kędzierski wraz z całą ekipą, czyli tzw. komisją, opuścił zabudowania klasztoru. W podsumowaniu akcji Poznański KW PZPR sporządził dokument, z którego wynika, że w porównaniu z upaństwowieniem innych zakonnych placówek, najtrudniejsza do przeprowadzenia okazała się akcja w klasztorze sióstr urszulanek w Pniewach i że „zaistniały tam poważniejsze trudności”. Czytamy dalej w raporcie: „W szczególny sposób przeciwstawiała się przejęciu szkół matka generalna zakonu »urszulanek« w Pniewach (była hrabina)”. I dalej podana jest informacja, że „na wyraźne polecenie matki generalnej wszystkie siostry zajmujące lokale szkolne nie chciały ich opuścić”. Przełożona generalna miała jakoby powiedzieć, że jeśli władzę chcą mieć opróżnione pomieszczenia, „niech przekonują indywidualnie każdą siostrę” (Małgorzata Krupecka, Walka o przetrwanie szkoły sióstr

urszulanek SJK w Pniewach w latach 1957–1962, w: „Kronika Wielkopolska” nr 1(161), 2017). Tyle o postawie m. Franciszki jako przełożonej generalnej wobec bezprawnego przejmowania szkoły przez władze. A co myślała o tym Antonina Popiel? Oto fragment jej listu do swej siostry, Róży Kieniewicz: „Pamiętasz, jak z Ruszczy do cioci Rózia pisała »Ciotuniu, okowy pękają«. Zupełnie coś podobnego przeżywamy tutaj. Coraz nam lżej i Pana Boga bliżej i coraz bardziej żyjemy prawdą Ewangelii świętej” (Zawsze w Prawdzie, s. 279). Na koniec opisu tej sytuacji warto chyba przytoczyć komentarz ks. Marcina Popiela – kuzyna i dozgonnego przyjaciela m. Franciszki: „Gdy odebrano zakonom możliwość prowadzenia szkół i zakładów wychowawczych, zrozumiała od razu, że przed małymi wspólnotami urszulańskimi przy parafiach otwierają się dla Zgromadzenia nowe możliwości pracy apostolskiej” (ks. Marcin Popiel, tamże, s. 125).

D

o ks. bp. Antoniego Pawłowskiego powiedziała zaś kiedyś: „ Ja się nie martwię. Gdy będzie trzeba, 300 zakonnic pójdzie na pomocnice domowe. W ten sposób 300 rodzin polskich znajdzie się pod apostolskim wpływem naszego Zgromadzenia” (tamże, s. 153; ks. bp Antoni Pawłowski). „Wszyscy, którzy znali m. Popiel, wiedzieli, jak bardzo była oddana sprawie Kościoła, jak po prostu spalała się w trosce o podniesienie życia religijnego w kraju. Była gorliwą propagatorką ruchu liturgicznego na terenie Pniew. (…). Trudno było się oprzeć jej zapałowi i gorliwości (ks. A. Chmielowiec, tamże, s. 92). „Wielką miłością darzyła papieża Jana XXIII. Jej stosunek do Kościoła był wynikiem głębokiej wiary – prostej, dziecięcej i czynnej. (…) Kochała Ojczyznę. Cierpiała, gdy się w niej źle działo, gdy ludzie odchodzili od Boga. Tęskniła za Polską, gdy była za granicą” (s. Teresa Skrzyńska SJK, tamże, s. 103–104). „Umiała połączyć jak mało kto uniwersalizm chrześcijański z polskością, z tym rozumieniem polskości i ukochaniem narodu i jego posłannictwa. A z drugiej strony nie było nic zaściankowego, jak to czasem w naszej polskiej duchowości bywa, tylko wszystko było otwarte na Kościół, na świat, na uniwersalizm” – charakteryzował ją o. Piotr Rostworowski OSB (tamże, s. 144–145). Cenił to w niej ogromnie ks. Prymas Stefan Wyszyński i dlatego ściśle współpracował z nią jako przewodniczącą Konsulty Przełożonych Wyższych Zakonów Żeńskich. Obok przygotowań do Soboru Watykańskiego II i związanego z nim ruchu accomodata renovatio w Polsce trwały w tym czasie przygotowania do Millennium i do Wielkiej Nowenny. Sprawy te zajęły wiele miejsca w jej działalności. M. Franciszka Popiel była jedną z osób gorąco zaangażowanych w soborową odnowę. Z całego serca była także zaangażowana w sprawy duchowej odnowy Kościoła w Polsce. Głęboko przeżyła Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego. Brała udział w tej uroczystości, w dniu 26. 08. 1956 r. i opisywała z wielkim przejęciem. Po powrocie ks. Prymasa z internowania w Komańczy pisała do sióstr, że oto „na naszych oczach za przyczyną ukochanej Jasnogórskiej Królowej spełnia się w Narodzie całym jakiś wielki cud”. Była inicjatorką ogłoszenia Maryi Królową Zakonów (11 XI 1961) oraz nawiedzania domów zakonnych przez obraz Matki Bożej Częstochowskiej (1962). Kiedy w dniu 16. 08. 1963 r. opuszczała Pniewy, „obiecała wrócić 21. 08 na Apel wieczorny. O tej porze już spoczywała na cmentarzu, ale tego dnia wrócił do Pniew Obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, który wiozła na dachu samochodu” (ks. Olgierd Nassalski, tamże, s. 154). „Trudno dziś powiedzieć– pisze Elżbieta Wojcieszek w artykule pt. Wielka Nowenna Narodu a Archidiecezji Poznańskiej – czy służby miały coś wspólnego z niewyjaśnionym, a co najmniej podejrzanym tragicznym wypadkiem urszulanki Franciszki Popiel, która zginęła wraz ze swą asystentką s. Urszulą Kuleszanką w wypadku samochodowym 16. 08. 1963 r. w Węgierkach koło Wrześni – na prostej drodze, na którą nagle wtargnął pojazd”. Mnie osobiście zaintrygował fakt, że rok przed obchodami Millenium miał miejsce inny niewyjaśniony wypadek samochodowy. Dotyczył osoby byłego więźnia PRL – abp Antoniego Baraniaka. Co ciekawe, okoliczności zajścia tego wypadku były niezmiernie podobne (zob. „Kronika Wielkopolska” nr 1(161), 2017, s. 62–63). Pod koniec życia Matki Franciszki dokuczała jej postępująca głuchota jako skutek zaniku nerwu słuchowego. Było to dla niej szczególnie bolesne, gdyż lubiła muzykę i śpiew, ale nie skarżyła się. Sama też pięknie i z wielką przyjemnością śpiewała. Raz tylko zwierzyła się jednej z sióstr: „Wie siostra, ja to sobie tak myślę, że jak już zupełnie ogłuchnę, to wtedy będę pisać to, co mi śpiewa i gra w duszy”. Może przeczuwała zbliżającą się śmierć? Z okazji jej pogrzebu, który odbył się w Pniewach 20. 08. 1963 r., ks. kardynał Wyszyński napisał list, w którym znalazły się słowa o m. Popiel: „Wierna Sługa Zgromadzenia Serca Jezusa Konającego. Jak Jej Mistrz – Droga, Prawda i Życie – odeszła wśród drogi” (z Listu Prymasa z 19. 08. 1963 r., Zawsze w Prawdzie, s. 148). K

Wielki Jubileusz Urszulanek

R

2·0·2·0

ok 2020 to wyjątkowy rok dla Sanktuarium św. Urszuli i domu macierzystego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego w Pniewach w Wielkopolsce. Jest to rok jubileuszowy – setnej rocznicy założenia Zgromadzenia. W domu macierzystym w Pniewach pierwszą okazją do wspominania wydarzeń sprzed 100 lat jest 11 lutego – rocznica zakupu posiadłości w Lubocześnicy pod Pniewami. Posiadłość ta bowiem miała się stać kolebką nowego zgromadzenia urszulańskiego, wspólnoty działającej dotąd na terenie Skandynawii, a wcześniej w Rosji i Finlandii… Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane też urszulankami szarymi, jest jedną z licznych gałęzi rodziny urszulańskiej, powołanej do życia w 1535 roku przez św. Anielę Merici. Zostało założone przez św. Urszulę Ledóchowską w 1920 roku. Szczególną misją Zgromadzenia w Kościele jest głoszenie Chrystusa, miłości Jego Serca – przez wychowanie i nauczanie dzieci i młodzieży, służbę braciom najbardziej potrzebującym i pokrzywdzonym, oraz przez inne formy działania zmierzające do ewangelizacji świata. Nauczanie i wychowanie oraz pomoc ubogim są podstawowym działaniem apostolskim we wszystkich krajach, w których żyjemy. Siostry pragną iść drogą ewangelicznego radykalizmu i braterskiej służby przez świadectwo życia osobistego i siostrzanej komunii we wspólnocie, zaangażowanie katechetyczne, wychowawcze i nauczycielskie, charytatywne i misyjne. Obecnie Zgromadzenie liczy około 800 sióstr, pracujących w prawie 100 wspólnotach, w 14 krajach na 5 kontynentach: w Polsce, we Włoszech, we Francji, w Niemczech, w Finlandii, na Ukrainie, na Białorusi i w Rosji; poza tym w Kanadzie, w Argentynie, w Brazylii i w Boliwii; w Tanzanii i na Filipinach. Dla wspólnoty urszulańskiej w Aalborgu w Danii rok 1920 był czasem pełnym niepokoju. Działały pełną parą oba prowadzone tam dzieła – dom dziecka i szkoła gospodarcza – a zarówno część wspólnoty, jak i oba dzieła po części trzeba było przenieść do nowej siedziby w Polsce… Rok 2020 jest więc rokiem z wieloma datami, w których będzie można (i trzeba) wspominać wydarzenia sprzed 100 lat – najpierw 11 lutego, potem 7 czerwca – setną rocznicę zezwolenia Stolicy Świętej na utworzenie nowej gałęzi urszulańskiej, następnie 2 sierpnia – wyjazd pierwszej grupy sióstr i dzieci z Aalborga i przyjazd ich 8 sierpnia do Pniew, 15 sierpnia – rocznicę pierwszej Mszy św. w skromniutkiej, małej kaplicy w Pniewach, 23 września – setną rocznicę założenia szkoły gospodarczej w Pniewach i w październiku rocznicę odwiedzin ówczesnego nuncjusza apostolskiego w Polsce, ks. abp. Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI. Siostry Urszulanki zapraszają wszystkich do wspólnego świętowania i proszą o wsparcie modlitewne, aby rozpoczęte 100 lat temu dzieło mogło trwać dalej i nie zabrakło rąk do szarourszulańskich dzieł wychowawczych…

W

Program roku jubileuszowego

Sanktuarium św. Urszuli w niedzielę 28 lipca 2019 roku miała miejsce uroczystość inauguracji roku jubileuszowego z okazji 100-lecia istnienia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK, a jednocześnie jego domu macierzystego w Pniewach. Obchody te będą trwały do jesieni 2020 roku, a złoży się na nie szereg wydarzeń – uroczystości, imprezy, spotkania i rekolekcje. Kalendarium najważniejszych wydarzeń: 8 lutego – Obchody nabycia posiadłości w Lubocześnicy (Pniewy); Msza św. o godz. 12.00 28 lutego – 1 marca – W trosce o życie i zdrowie rodziny – rekolekcje 13 marca – VI Bieg św. Urszuli 25 kwietnia – Piknik rodzinny 29 maja – Główna uroczystość z ks. abp. Stanisławem Gądeckim 12–14 czerwca – Forum rodzin 19–21 czerwca – Dziękczynienie za 100-lecie szkoły 4/5 lipca – Nawiedzenie Matki Bożej w kopii obrazu jasnogórskiego 8 sierpnia – 100-lecie przyjazdu św. Urszuli do Pniew 12 września – U „Św. Olafa” dzień otwarty 23–25 października – Międzynarodowe Forum Młodych

Ekstremalna Droga Krzyżowa z Urszulankami Siostry Urszulanki z Pniew zachęcają wszystkich do udziału w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej (EDK). Jest to okazja do rozważania i przeżycia męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa podczas nocnego pielgrzymowania w milczeniu i samotności drogą o długości 40 km. Z okazji jubileuszu 100-lecia istnienia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego powstała nowa trasa EDK z Lipnicy Poznańskiej do sanktuarium w Pniewach, której patronuje św. Urszula Ledóchowska. Trasa EDK wiedzie przez pobliskie miejscowości związane z działalnością Sióstr Urszulanek, tj. Sokolniki Wielkie i Otorowo. Ekstremalna Droga Krzyżowa rozpocznie się w piątek przed Niedzielą Palmową, 3 kwietnia 2020 r. Przed wyjściem na trasę odbędzie Msza Święta o godz. 19.00 w kaplicy Sióstr Urszulanek w Lipnicy Poznańskiej. Zapisy odbywają się przez oficjalną stronę EDK – link bezpośrednio do trasy urszulańskiej. Tam też można znaleźć wszystkie potrzebne informacje. Chętnych, którzy nie mogą wyruszyć w drogę, siostry zapraszają na adorację Najświętszego Sakramentu, która będzie trwała od 20.30 do 5.00 w Sanktuarium św. Urszuli Ledóchowskiej w Pniewach, gdzie o godz. 5.00 i 6.30 po zakończeniu EDK będzie również możliwość uczestniczenia we Mszy Świętej.


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ierwszym „wejściem do Europy” był niewątpliwie chrzest Polski w roku 996. Nie zachowały się relacje, jak ludność kraju przyjęła wydarzenie, ale pogański bunt Masława (1038 r.) wskazywałby, że i wtedy nie brakowało zwolenników „polexitu”. Natomiast reakcje ludności na „wejście do Europy” Poznania w wyniku ustaleń kongresu wiedeńskiego są dobrze udokumentowane: 24 maja 1815 roku generał pruski Thumen przekroczył granice Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Wejście wojsk pruskich poprzedził manifest Fryderyka Wilhelma III zapewniający o równouprawnieniu politycznym Niemiec i nowo przyłączonej prowincji i potwierdzający odpowiedni paragraf umowy wiedeńskiej. Społeczeństwo wielkopolskie przejawiło szczerość i wiarę w zapewnienia pruskie. Obiecywano sobie dużo po deklaracjach rządu berlińskiego dotyczących autonomii i zachowania narodowości polskiej, liczono na „pruski porządek“ w dziedzinie stosunków ekonomicznych i na polu oświaty. 8 czerwca, wśród bicia z dział i odgłosów dzwonów, po uroczystym nabożeństwie w kościele farnym, odbyła się ceremonia zdejmowania orłów polskich z gmachów publicznych. Po zdjęciu herbu polskiego z gmachu prefektury

wóz Drzymały i brutalna germanizacja? Mimo wszystko Prusy były państwem praworządnym, dlatego możliwa była „najdłuższa wojna nowożytnej Europy” (wygrana przez Polaków), mogło się pojawić polskie mieszczaństwo, a nawet zdołano wybudować w centrum Poznania Teatr Polski z napisem „Naród sobie” na fasadzie. Prezydent Putin, przemawiając w roku 2009 na Westerplatte, taktownie zauważył, że najlepsze lata Europy przypadają na czas ścisłego współdziałania Niemiec i Rosji. Rzeczywiście – na koszt Polaków Europa miała swoje 100 lat „pięknej epoki”, ale ta największa zbrodnia nowożytnej historii, jakim było unicestwienie Rzeczpospolitej, w XX wieku przyniosła kataklizm dwóch wojen światowych na kontynencie. Jeszcze gorsze perspektywy niż rozbiory Europa szykowała nam po spodziewanym zwycięstwie państw centralnych w Wielkiej Wojnie i powstaniu Mitteleuropy pod niemieckim protektoratem. Niemiecki plan podczas I wojny światowej przewidywał znaczną aneksję terytorium Polski i wypędzenie z tych terytoriów Polaków i Żydów, zastępowanych stopniowo kolonistami niemieckimi. W perspektywie sama Polska też miała być germanizowana, m.in. poprzez

Aby ułatwić wzajemne zrozumienie między mieszkańcami Europy, przewidziano też użyteczne „rozmówki niemiecko-polskie” pt. „ Jak rozmawiać z polskim parobkiem”. Zawarte są w nich najpotrzebniejsze w codziennej komunikacji zwroty w rodzaju: •  „Geib fleig!” – Bądźcie pilni! (Bondschtsche pilnij!) •  „Macht das orbentlich” – Zróbcie to porządnie (Srobtsche to poschondnje) •  „Du Faulenger!” – Ty leniwcze! (Ty leniwtsche!)

naczelny prezes wraz z generałem – komendantem miasta wręczyli go wojewodom: Działyńskiemu i Wybickiemu. Po oddaniu honorów wojskowych wojewodowie zanieśli go do mieszkania naczelnego prezesa, po czym zawieszono nowy herb: czarnego orła, na którego popiersiu widniał mniejszy – biały. W kilkanaście dni później zgotowano entuzjastyczne wręcz przyjęcie nowo mianowanemu namiestnikowi, Antoniemu Radziwiłłowi. Już u wrót miejskich Poznania wyprzężono konie z książęcej karety i wśród powitalnych okrzyków tłumu zaciągnięto do pałacu namiestnikowskiego. Specjalny komitet dam polskich witał równie entuzjastycznie księżnę Ludwikę, która miała niejako gwarantować prowincji stałą i życzliwą opiekę domu królewskiego (D. Ciepieńko, Klaudyna z Działyńskich Potocka). Namiestnik nowej pruskiej prowincji Antoni Radziwiłł – wychowany na dworze berlińskim, towarzysz księcia Pepiego, „wżeniony” w rodzinę cesarską – był także dobrym wiolonczelistą, dla którego Chopin napisał sonatę (muzykowali razem w dworze namiestnika w Antoninie k. Ostrowa). Czy można było przewidzieć, że kiedyś pojawi się Bismarck, rugi pruskie,

zmniejszenie populacji polskiej na skutek klęsk głodu. Na pytanie uczestników konferencji pokojowej w Hadze „czy pożądaną i możliwą jest po wojnie dalsza praca haskiej konferencji pokojowej?”, profesor prawa międzynarodowego w Monachium baron von Stengel odpowiedział: Nie. Byłaby ona zresztą zupełnie zbyteczną, bo ostateczne decydujące zwycięstwo przypadnie bez wszelkiego wątpienia i musi przypaść nam, Niemcom. A wówczas będziemy temsamym w możliwości trzymać wszystkich pokojowi niechętnych w szachu i darzyć nie tylko nas samych, ale całą cywilizowaną ludzkość trwałym i jedynie prawdziwym pokojem. Cały obecny przebieg wojny dowodzi przecież, że z pomiędzy wszystkich narodów nas Niemców wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Dlatego też naszym stało się udziałem, co dotąd żadnemu nie udało się narodowi, a mianowicie świat cały obdarzyć pokojem. Wynika stąd, że niepotrzebnemi

Argonauci Celina Martini Odbiliśmy od znajomych brzegów W poszukiwaniu Złotego Runa. Żegnały nas snujące się nad wodą Dymy spalonych ksiąg, A ich spopielałe resztki Walały się na trawie wśród spękanych kolumn; Nie pomnę – jońskich, czy korynckich. W opuszczonych grotach niepamięci Pozostawiliśmy kody przeszłości Opatrzone pieczęcią zapomnienia. Nie poprowadzą nas już więcej Drogą pośród mrocznych labiryntów Ku świetlistym horyzontom prawdy. Strzaskaliśmy też nasze tablice, Nasze drogowskazy i nasze kompasy. Waliliśmy młotami tak długo, Aż został z nich proch i pył,

są wszelkie dalsze prace około utrzymania pokoju, bo my Niemcy przejmiemy wówczas razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem je-

okazał się „19-letni syn pewnego włościanina spod Makowa”. Milionowemu robotnikowi gubernator dr Frank wręczył honorowy dyplom i złoty zegarek. Każdy Polak czy też Ukrainiec, który zdecydował się na wyjazd do Rzeszy, może się przekonać, że decyzja ta była dla niego bardzo korzystna. Warunki mieszkaniowe są dobre, obowiązuje

nie przejmując się gromkimi słowami potępienia ze strony światowej opinii publicznej. Imponujące efekty wspólnych niemiecko-rosyjskich działań w celu „eliminacji” polskich elit można było zaobserwować do 22 czerwca 1941. Czy przetrwalibyśmy jako naród, gdyby wspólnie „popracowali” jeszcze 3 czy 4 lata dłużej?

Gdy 1 maja 2004 roku wchodziliśmy do Europy przy dźwiękach Ody do radości i fajerwerkach, mało kto sobie zdawał sprawę, że Polska w swoich długich dziejach już kilkakrotnie wchodziła do Europy (i kilkakrotnie z niej wychodziła…).

Polskie wejścia do Europy Jan Martini

dynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiły by najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i dlatego pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy („Gazeta Lwowska” 1917). Jednak sprawy się potoczyły inaczej, nie musieliśmy się „poddać pod każdym względem wyższemu kierownictwu” i otrzymaliśmy cudowny dar niebios – pełną niepodległość. Niestety – jako „niespokojni sąsiedzi” Europejczyków niedługo cieszyliśmy się wolnością. We wrześniu 1939 roku Europa brutalnie przyszła do nas, oferując jednakże pewne możliwości. O tych możliwościach pisał „Nowy Głos Lubelski” w numerze z dnia 16 marca 1943

Rokowania rosyjsko-niemieckie ustały dopiero po konferencji w Teheranie, gdy Stalin otrzymał od aliantów zachodnich swą „największą zdobycz” ( jak mawiał) – Polszę. roku. Zamieszczono tam relację z podniosłej uroczystości, która odbyła się na dworcu w Krakowie z okazji odjazdu pociągu z 500 robotnikami udającymi się na roboty do Niemiec. Wśród nich był milionowy „gastarbaiter”, którym

W którym brodziliśmy beztrosko. Nie były już nam potrzebne, Skoro żegnaliśmy naszą krainę. W haniebną obróciliśmy ruinę Naszych przodków dumne budowle, Gdzie białe tympanony nad wejściem onieśmielały wchodzących, Rzeźbione lub kute odrzwia wzywały Zdarzenia zamierzchłej przeszłości, A te przychodziły na zew mistrzów dłuta, By dać świadectwo współczesnym. Kaskady schodów prowadziły podróżnych, Którzy zadzierali głowy wysoko, wysoko, Aby dostrzec iglice wież, górujące nad miastem W blasku zachodzącego słońca. Dziś pajęczyny zasnuły okienne witraże I nikt nie pamięta, czemu miały służyć. Kapłani prawd i strażnicy pamięci Zostali wygnani i potępieni, Ponieważ nie rozumieli tego, co miało nadejść. Splątane zielsko równym kożuchem porosło Groby bohaterów i szubienice zdrajców,

czystość i punktualność. Każdy robotnik otrzymuje normalne zaprowiantowanie, tak jak robotnicy niemieccy – pisze „Nowy Głos Lubelski”. Gazeta wskazała też na korzyści z pracy za granicą – Polacy dostali okazję nauczenia się „fachu i pilności“. Żegnając milionowego robotnika z „dorzecza Wisły”, udającego się na roboty do Niemiec, gubernator Frank zwrócił się do wyjeżdżających w „serdecznych słowach”: Cieszę się, że wypada mi pożegnać dzisiaj milionowego robotnika udającego się w podróż do Rzeszy. Rzesza Niemiecka przyjmie u siebie synów i córki Generalnej Guberni i chętnie skorzysta z ich pracy. Ludności tego kraju przesyłam słowa podzięki i uznania za jej udział i współpracę w tym wielkim dziele. Każdy wyjeżdżający powinien przynieść zaszczyt swemu krajowi i swemu narodowi, albowiem od tego dużo zależy przyszły los grup narodowościowych reprezentowanych na terenie Gen. Gub. Wiedzcie, że każdy na swój sposób walczy w interesie nowej, powstającej dopiero Europy, której obywatele pójdą drogą śmiałego i zdrowego rozwoju. Wiem, że przeważająca część ludności zrozumiała potrzebę chwili i chętnie pracą swą przyczynia się do zwycięstwa Europy. Zwycięstwo to da mocne podstawy do zbudowania po ukończeniu wojny na kontynencie europejskim nowego i sprawiedliwego porządku. Życzę Wam dobrej podróży. „Zjednoczenie” z Europą 1939 roku było dla nas najgroźniejsze – nig­dy w historii nie byliśmy tak blisko możliwości fizycznej likwidacji naszego narodu. O tę tragiczną sytuację często oskarża się personalnie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, którego „błędna” („lekkomyślna, nieprzemyślana, zbrodnicza”) polityka rzekomo doprowadziła do kataklizmu, jakim była dla Polski II wojna światowa. Dzisiejsi błyskotliwi analitycy twierdzą, że powinniśmy byli „iść z Hitlerem na Moskwę” lub ze „Stalinem na Berlin”, albo „oddać Gdańsk i korytarz, nie wchodzić do wojny na początku” itp. Ale niewątpliwym osiągnięciem min. Becka było umiędzynarodowienie konfliktu i sprowokowanie wojny, bo można sobie wyobrazić sytuację, że Niemcy i Rosja dokonują rozbioru Polski i zaczynają mordować ludność,

Niemieckie plany wobec Polski były znane – zakładano, że tylko 15% Polaków nadaje się do „recyklingu” – czyli germanizacji. Ludność tego obszaru składa się z Polaków i Żydów, a oprócz tego licznych polsko-żydowskich warstw mieszanych. Pod względem rasowym ludność należy określić jako częściowo istotnie rodzajowo obcą, a w każdym razie nienadającą się do zasymilowania. (...) Z punktu widzenia polityki rasowej istnieje plan, ażeby zarówno Polaków, jak i Żydów utrzymać w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawić ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym, jak narodowym. Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. (...) Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny (Ochrona rasy jako podstawa biologicznej polityki ludnościowej, Berlin, 2. 10. 1940). Widać, że polscy geje mieli więcej szczęścia niż ich niemieccy koledzy, którzy zostali po prostu wymordowani, a Żydzi, z pewną autonomią w gettach, przez pierwsze 2 lata wojny mieli więcej praw niż Polacy. Byli także – na mocy porozumień między ZSRR a Rzeszą Niemiecką – jedyną grupą narodowościową, która miała prawo do dowolnego przekraczania linii granicznej i wyboru osiedlenia się w jednej lub drugiej strefie okupacyjnej (w sowieckiej strefie byli grupą uprzywilejowaną). Z jakichś bliżej nieznanych powodów hitlerowcy po ataku na ZSRR zmienili priorytet – najpierw postanowili „oczyścić” z Żydów Europę, a potem zająć się „rozwiązaniem kwestii polskiej”. Być może powód był czysto praktyczny – Polaków było znacznie więcej. Nasuwa się pytanie, czy holokaust Żydów uratował nas od zagłady? Innym pytaniem jest, czy naszym kosztem ocalono zachodnią cywilizację? Może

Nie odróżnisz jednych od drugich. Najtrudniejsze zadanie mieliśmy ze słowami: Musieliśmy obrać je ze starych znaczeń Tak, jak jabłko obiera się ze spleśniałej skórki. Zasadziliśmy nowe Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego, A jego owoce były lśniące i soczyste. Cóż z tego, że zatrute, jeśli nam posłuszne. Pożegnaliśmy bez żalu naszą krainę, Gdzie brzemię życia miało ciężar kamienia, A pamięć ojców pętała nam ręce. Plamy zaschłej krwi szpeciły nasze krajobrazy, Drzewa przypominały płaczące kobiety, Wspomnienia miały smak piołunu. Teraz płyniemy w nieznane po wzburzonym morzu. Nasze żagle wydyma wschodni wiatr, W naszych tobołkach podróżnych samotność i nadzieja. Stare mapy zniszczyliśmy, gdyż nie były to mapy naszego świata. Płyniemy po omacku w gęstniejącej mgle Między Scyllą pożądań i Charybdą niemożności, Niesieni na grzbiecie fal w nieznaną przyszłość. Coraz bardziej zagubieni, coraz bardziej samotni, Wydani na łup czających się barbarzyńców.

romantycy mieli rację, uważając Polskę za Mesjasza narodów? Często mówi się o zdradzie Zachodu, który wydał nas na żer Stalinowi, ale mało kto sobie zdaje sprawę, że stanowiliśmy jedyną „walutę” za utrzymanie sojuszu Sowietów z aliantami. Podczas tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej kilkakrotnie prowadzone były rozmowy pokojowe sowiecko-niemieckie, gdzie rozważany był wspólny atak na Anglię i Stany Zjednoczone. Amerykanie nie mieli wtedy broni atomowej, więc współdziałanie dwóch największych potęg (plus Japonia) rzeczywiście mogło doprowadzić do upadku zachodnich demokracji. Kością niezgody była Polska (dokładnie tak, jak podczas kongresu wiedeńskiego w 1815 roku!) – Rosjanie żądali „sprawiedliwej granicy” na Wiśle, Niemcy chcieli „przestrzeni życiowej” aż po Dniepr. Rokowania rosyjsko-niemieckie ustały dopiero po konferencji w Teheranie, gdy Stalin otrzymał od aliantów zachodnich swą „największą zdobycz” ( jak mawiał) – Polszę. Instalując w Polsce tzw. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, Stalin chciał postawić na jego czele etnicznego Polaka o nazwisku kończącym się

Prezydent Putin, przemawiając w roku 2009 na Westerplatte, taktownie zauważył, że najlepsze lata Europy przypadają na czas ścisłego współdziałania Niemiec i Rosji. na „ski” i nie będącego komunistą (ci w Polsce kojarzyli się jednoznacznie z agenturą). Takiego nie udało się znaleźć. Ale znaleziono socjalistę o nazwisku Edward Osóbka, któremu dodano nazwisko panieńskie matki i powstał Osóbka-Morawski, który w przemówieniu tak mówił o Stalinie: Nie ma słów, którymi można by wyrazić ogrom szczęścia, jakie przepełnia serce każdego z nas, nie ma słów, którymi można by wyrazić w całej pełni podziękowanie i hołd naszej wyzwolicielce, bohaterskiej Armii Czerwonej, i jej genialnemu wodzowi, Marszałkowi Stalinowi. Osóbka może trochę przesadził, ale nie sposób odmówić Stalinowi pewnych zasług. Wprawdzie nadał „prawa człowieka” polskim kobietom, które otrzymały „prawo wyboru” do dokonania aborcji, ale wywalczył przyłączenie do swojego polskiego protektoratu Wrocławia i Szczecina (alianci zachodni chcieli dać jako rekompensatę za utracone ziemie tylko Gdańsk i Górny Śląsk). Wysiedlił 160 tys. Ukraińców i Białorusinów z terenu naszych obecnych granic – jednak zezwolił na przyjazd 650 tys. Polaków z ziem zabranych. W ten sposób Polska stała się (ku utrapieniu kosmopolitów) najbardziej jednolitym etnicznie krajem Europy. Europa interesowała się Polską nawet w czasach, gdy byliśmy częścią „ruskiego mira”. W roku 1972 grupa ekspertów zatroskanych o losy świata, znanych jako Klub Rzymski, orzekła, że obszar między Odrą a Bugiem jest za gęsto zaludniony. Zdaniem naukowców, aby „uzyskać równowagę”, powinno tu mieszkać 15 mln ludzi, którą to wielkość postulowano osiągnąć w roku 2040. Polskim ekspertem w Klubie Rzymskim był mentor i protektor red. Michnika, Adam Schaff – pryncypialny komunista (naczelny ideolog PZPR), później demokrata-wolnościowiec, a w końcu biznesmen. Jak widać, stałą troską wielu środowisk (nie tylko sąsiadów) jest zbyt duża populacja Polaków. Wywózki na roboty do Niemiec w czasie okupacji miały także na celu „ograniczenie plenności” ludności polskiej. Innymi działaniami było dążenie do jak najpóźniejszego zawierania małżeństw i zniechęcające do posiadania dzieci upośledzenie ekonomiczne. Dziś Dokończenie na sąsiedniej stronie


MARZEC 2O2O · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

I Komunia Święta

D

o odległych górskich wiosek docierają polscy misjonarze. Dojazdy nie należą do ła­ twych. Czekają tam jednak ludzie spragnieni Słowa Bożego i po­ sługi misjonarza. W małej wiosce CCot CCoy (wym.Hot-Hoj) jest podobnie. Ksiądz z posługą duszpasterską zagląda tu rzadko, jednak uroczystość pierw­ szokomunijna jest czymś wyjątkowym; jest świętem całej wioski. Dzwon kościelny ogłasza, że nie­ bawem rozpocznie się od dawna ocze­ kiwana uroczystość. Dzieci są dobrze przygotowane: była spowiedź, próby śpiewu. Teraz, w odświętnych strojach (często jest nim szkolny mundurek), w dwuszeregu wchodzą do kościoła, a właściwie małego wiejskiego kościół­ ka. Zaczyna się pierwszokomunijna msza św. W krótkiej homilii misjonarz podkreśla wagę dzisiejszej uroczystości: to jest dzień i chwila, którą pamięta się całe życie! Dzieci z przejęciem podcho­ dzą do ołtarza. Wzruszenie rysuje się również na spalonych słońcem twa­ rzach rodziców (niektórzy z nich nie dotarli na mszę, bo poszli uprawiać po­ le). Pierwsza komunia święta to wielki dzień dla wszystkich. Odwiedzamy gminę Paucarbamba w powiecie Churcampa (wym. Czur­ kampa). W centrum plac z pomnikiem zasłużonego w walce o niepodległość generała Andresa Avelina Caseresa. Miejsce na pozór ciche i spokojne, ale czasami odwiedzane przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Przy placu koś­ ciół, w którym posługę duszpasterską pełni polski misjonarz ks. Wojciech Wątroba z diecezji tarnowskiej.

Wieśniaczka

Tayacaja (wym.Tajakacha) w departa­ mencie Huancavelica (wym. Łankawe­ lika), jednym z najuboższych w Peru. W mieście działa Wydział Elektroni­ ki Uniwersytetu Huancavelica, a także Wyższy Instytut Techniczny. Pampas jest

Henryk Pocześniok z diecezji opol­ skiej. Tutejszym zwyczajem przedsta­ wia przybyłych gości. Dla położonego wysoko w górach miasteczka jest to rzecz szczególna, gdy przybywają goś­ cie z dalekiej Polski, w dodatku w ich

z nauczycielami, a także lokalne władze. Każdy chce zaistnieć i wykorzystać tę jedyną w roku okazję, aby przed Pa­ nem od Cudów wyrecytować modli­ twę, wiersz albo zaśpiewać. Uroczy­ stą procesję kończy błogosławieństwo

Kolejna wyprawa śladem polskich misjonarzy. Peru jest krajem czterokrotnie większym od Polski. Znaczną część jego powierzchni zajmują góry. Andy osiągają szerokość 700 km. Jesteśmy w ich centralnej części. Najwyższy szczyt Huatapallana (czyt. Łajtapajana – w języku keczua: „miejsce, gdzie zbiera się kwiaty”) wznosi się na wysokość ponad 5500 m.

Z kamerą w peruwiańskich Andach (II) Ryszard Piasek

miejscem, w którym od kilkunastu już lat pracują polscy misjonarze. Pierwsi Polacy przyjechali tutaj w roku 1987. Część z nich pracuje w samym mieście, część na bliższej lub dalszej prowincji. Parafia Pampas poświęcona jest św. Pio­ trowi. Jednak wielką cześć w mieście od­ biera Virgen (wym. Wirchen) Purisima – Matka Boska Niepokalanie Poczęta.

Misjonarze bywają tu, kiedy wierni proszą o msze św. w rocznice śmierci czy w Dzień Zaduszny. Niejednokrotnie zdarza się, że wierni przynoszą na mszę czaszkę zmarłego. Górskimi, krętymi drogami zbliża­ my się do Pampas – miasta usytuowa­ nego w dolinie między górami na wy­ sokości 3276 m. Miasto liczy ok. 10 tys. mieszkańców i jest stolicą Prowincji

W kościele pełno ludzi, a zwłasz­ cza odświętnie ubranej młodzieży. Ich śpiew, z nieodłącznym akompaniamen­ tem gitary, rozchodzi się dookoła. Na­ bożeństwo prowadzi nasz rodak – ks.

Misjonarz w drodze do odległej wioski

Autor reportażu

problemy ekonomiczne nie powinny mieć wpływu na decyzje rodzicielskie Polaków, ale dramatyczna sytuacja demograficzna wciąż trwa. Czy na polską demografię miała wpływ „misja cywilizacyjna” „Gazety Wyborczej” od 30 lat promującej „postępowość” wśród Polaków? Gazeta promowała ludzi „rozumnych” (któż nie chce być rozumnym?), a rozumni, w przeciwieństwie do „dzieciorobów”, mają najwyżej jedno dziecko lub są „singlami w wielkim mieście”. Pamiętamy, jak na demonstracji KOD-u prominentny redaktor tej gazety, Seweryn Blumsztajn, niósł transparent z napisem „Pier...lę, nie rodzę”, choć zapaść demograficzna kraju z pewnością była mu znana. Najwcześniej na „Gazecie Wyborczej” poznał się mój 2-letni bratanek, mówiąc „gazać be”. Mnie zajęło wiele lat, aby dojść do tego samego wniosku. Od lat 80 ub. wieku z Polski wyjechało ok. 4 mln ludzi. Większość z nich już nie wróci, a ich dzieci (kilkaset tysięcy!) staną się Anglikami, Niemcami czy Kanadyjczykami. Tych ludzi brakuje.

Procesja El Señor de los Milagros

Aby gospodarka mogła się rozwijać, potrzebni są imigranci z Ukrainy, Wietnamu, Indii, i w ten sposób powstaje w Polsce „bioróżnorodność” ulubiona przez braci kosmopolitów. Nasze ostatnie „wejście do Europy” różni się zasadniczo od tych nieco wcześniejszych, choćby dlatego, że sami podjęliśmy tę decyzję (poprzednio nikt się nas nie pytał). Przede wszystkim integracja stwarza nam wiele możliwości i jest po prostu korzystna. Dlatego musimy znosić cierpliwie wszelkie uciążliwości i narzucane nam „wartości europejskie”, które otrzymaliśmy w „pakiecie”. Trzeba przywyknąć, że przez miasta przetaczają się hałaśliwe korowody facetów w stringach, że kornik zżera nam puszczę, a agresywni „wykluczeni” nachalnie promują niestandardowe zachowania seksualne czy nienormatywne role społeczne. Choć oczywiście musimy być świadomi zagrożeń i czujnie monitorować sytuację. Wielkim eurosceptykiem był brytyjski sowietolog Christopher Story.

największe święto. Aplauzem przyj­ mowany jest przedstawiciel Episko­ patu Polski ds. Misji, Padre Andres – ks. Andrzej, który sam kilkanaście lat spędził jako misjonarz w Afryce, w Zambii; witany jest również filmo­ wiec don Ricardo – pan Ryszard, który zbiera materiał do kolejnego filmu do­ kumentalnego – tym razem o polskich misjonarzach pracujących Peru. Jest 28 października. W tym dniu, podobnie jak 18 i 19 dnia tego miesią­ ca, odbywają się największe uroczy­ stości religijne w Peru, zwane Senior de los Milagros – Pan Cudów. Domy są przystrojone kwiatami i obrazami. Z płatków kwiatów i farbowanych tro­ cin układa się kolorowe dywany. Obraz Cristo Moreno, Pana od Cudów, nie­ sie kilkudziesięciu mężczyzn na zmia­ nę. Są oni zorganizowani w bractwie. W Pampas w procesji uczestniczy całe miasteczko: przedszkolaki, uczniowie szkół podstawowych i średnich wraz

ks. Henryka, podczas gdy zgromadzony tłum, zwłaszcza dzieci, obsypuje figurę kolorowymi płatkami kwiatów. Życie polskich misjonarzy w wy­ sokich Andach nie jest łatwe. Dojazdy do odległych wiosek; niebezpieczne, kręte drogi; brak kontaktu z szerszym światem; konieczność posługiwania się przynajmniej dwoma językami – hi­ szpańskim i keczua; do tego dochodzą problemy zdrowotne związane z wy­ sokością i brakiem tlenu. Wszystko to powoduje ogólne zmęczenie. Są jednak chwile radości. Z okazji święta i od­ wiedzin z dalekiej Polski młodzież i dzieci przedstawiają peruwiańskie ludowe tańce. Odtwarzane są rów­ nież śpiewy i tańce innych krajów. Na tle majestatycznych Andów pięk­ ne występy dziewcząt w kolorowych strojach wyglądają imponująco. To dzięki takim chwilom, a szczególnie tym, które ukazują efekty pracy mi­ syjnej, zapomina się o troskach dnia W otoczeniu kolorowych tancerek

Uważał on, że w projekt Unii Europejskiej, wyraźnie nawiązujący do pomysłu Lenina powołania superpaństwa – Forum Światowego, były wmieszane sowieckie służby. Story był przekonany, że rozwinięciem projektu będzie stopniowa likwidacja państw narodowych i budowa „wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”. Unia Europejska powołała socjalistyczny, scentralizowany rząd, przenosząc na całkiem nowy poziom unifikację bliską totalitaryzmowi, umożliwiając kontrolowanie całego kontynentu i niszcząc narodową suwerenność poszczególnych krajów. Główną częścią strategii jest budowanie wolno, lecz systematycznie regionalnego rządu nad całą Europą. Rząd ten, o dyktatorskim charakterze, jest montowany w oparciu o obecnie istniejące socjaldemokratyczne biurokracje w formie Unii Europejskiej. Bo czym jest Unia Europejska? To jest polityczny kolektyw, a w kolektywie decyzje podejmowane są wspólnie, żaden naród nie może decydować o sobie indywidualnie. Poza

Podczas 8-letnich rządów premiera Tuska realizowano plan bliski temu, jaki prowadzili hitlerowcy w Generalnej Guberni – wygaszanie gospodarki, zwijanie państwa i zmniejszanie populacji.

Wieśniaczka peruwiańska

codziennego, o dalekich wyjazdach po niebezpiecznych drogach, o tęsknocie do rodzinnego kraju, o różnego rodzaju niebezpieczeństwach trudnej posługi misjonarskiej w wysokich górach. Na krańcach miasta, na stoku wzgórza, rozlokowany jest miejscowy cmentarz. Nie ma tu grobowców ani marmurowych pomników; co najwyżej widać gdzieniegdzie betonowe płyty. Groby są proste, kopane tak jak po­ zwala skaliste ukształtowanie terenu. Misjonarze bywają tu, kiedy wierni proszą o msze św. w rocznice śmierci czy w Dzień Zaduszny. Niejednokrot­ nie zdarza się, że wierni przynoszą na mszę czaszkę zmarłego. Stara stolica Inków Cusco położo­ na jest na wysokości 3326 m. Na mię­ dzynarodowym lotnisku często lądują wielkie samoloty pasażerskie. Nie na­ leży to do rzeczy łatwych! Przed pilo­ tami trudne zadanie. Muszą przelecieć nad wysokimi górami, a potem, nagle i z dużą precyzją, wejść w kotlinę i skrę­ cając, osiąść na niedużym lotnisku. Miasto robi na przybyszach nie­ zwykłe wrażenie zarówno swym poło­ żeniem między górami, jak i wspaniałą zabudową. Szczególnie imponująca jest architektura centrum. Tutaj wpływy hiszpańskie mieszają się z inkaskimi. Przy głównym placu stoi wspaniała ka­ tedra, pełna złoceń i bogatych rzeźb; obok piękny kościół jezuitów z dwie­ ma, podobnie jak katedra, charaktery­ stycznymi wieżami. Cały plac obejmują cudowne podcienia i drewniane, rzeź­ bione balkoniki. Wąskie uliczki z wy­ sokimi na kilka metrów kamiennymi ścianami są wspomnieniem czasów in­ kaskich. Jeszcze bardziej przypomina je położona o 300 m wyżej twierdza Sacsayhuaman. Główną jej część sta­ nowią trzy, zbudowane jeden nad dru­ gim, mury obronne. Powstały z bloków skalnych, ważących ponad 100 ton każ­ dy. Bloki te pasują dokładnie jeden do drugiego. Zachwyt ogarnia, gdy ogląda się tę jedną z najbardziej monumen­ talnych budowli inkaskich. Naukowcy twierdzą, że fortecę budowało przez ponad 70 lat około 30 tys. ludzi. Pociąg z Cusco do Machu Picchu wyrusza o 6.30. Najpierw „halsuje” w tę i z powrotem, by uzyskać odpowiednią

wysokość, a potem przez 4 godziny przemierza wspaniałą górską trasę. Wreszcie osiąga cel. Jeszcze tylko krót­ ka jazda autobusem i przed nami jawi się coś zupełnie niezwykłego. Machu Picchu jest jednym z najsłynniejszych miejsc na kontynencie południowo­ amerykańskim. Odkrycie tego miasta, zbudowanego w górach, zawdzięczamy Hiramowi Binghamowi. W 1911 roku, poszukując Vilcabamby – ostatniej sto­

Miasto jest bardzo zagadkowe. W odkrytych grobach znaleziono jedynie szkielety kobiet. Mężczyźni bądź to poszli na wojnę, bądź ich wcale nie było, a kobiety pełniły funkcje kapłanek licy Inków – znalazł to właśnie miejsce, dokąd przyprowadził go za całe 2 $ in­ diański przewodnik. Miasto zbudowane jest wzdłuż gra­ nitowej skały. Zabudowania bez okien wznoszono na tarasach. Były tu domy mieszkalne, spichlerze, świątynie. Naj­ wyższy punkt miasta stanowiła tzw. In­ tiwatana – czworoboczny filar skalny, przypominający wierzchołek pobliskiej góry. Oglądane stąd okoliczne szczyty pokrywają się z kierunkami geograficz­ nymi oraz ruchami słońca i gwiazd. Miasto jest bardzo zagadkowe. W odkrytych grobach znaleziono je­ dynie szkielety kobiet. Mężczyźni bądź to poszli na wojnę, bądź ich wcale nie było, a kobiety pełniły funkcje kapła­ nek w tym świętym i pielgrzymkowym mieście Inków. Do dziś tego nie wy­ jaśniono! Dla potomków andyjskich cywilizacji Machu Picchu jest źródłem dumy i poczucia tożsamości, hołdem dla historii, kultury i wspaniale rozwi­ niętej cywilizacji. K

Dzieci z wioski

tym wiemy, że Rosjanie mają metody, by kolektyw podejmował „słuszne” decyzje – pisał Ch. Story. Czy dlatego do Unii, którą uważaliśmy za najwyższą formę zachodniej demokracji, wprowadzali nas doświadczeni komuniści – Kwaśniewski i Miller? Podczas 8-letnich rządów premiera Tuska realizowano plan bliski temu, jaki prowadzili hitlerowcy w Generalnej Guberni – wygaszanie gospodarki, zwijanie państwa i zmniejszanie populacji. Działania te spotkały się z najwyższym uznaniem „czynników europejskich” – Tusk dostał na piśmie patent prawdziwego Europejczyka, a może nawet dyplom honorowy i złoty zegarek. Po zmianie ekipy rządzącej, gdy ton zaczął nadawać polityk, który „dba tylko o Polskę”, zaczęliśmy się zachowywać niekulturalnie i rozpychać na salonach łokciami, co musiało spowodować reakcję – z ulubieńca światowych elit staliśmy się „czarnym ludem” Europy. Jednak mimo pohukiwań nie grozi nam usunięcie z UE, bo to się „Europie” po prostu nie opłaca.

Z raportu organizacji Global Financial Integrity (GFI) za lata 2004–2013 wynika, że Polska była liderem w UE, jeśli chodzi o drenaż środków finansowych przez zagraniczne podmioty. W latach 2004–2015 zagraniczne koncerny, rządy czy instytucje unijne wytransferowały poza granice naszego kraju równowartość ponad 622 miliardów zł! Ale mamy powody do optymizmu – dawniej nas mordowali, teraz najwyżej obrabują – postęp jest. Niemcy może nie są „koroną wszechstworzenia” ( jak uważał baron Stengel), ale są najliczniejszym narodem Europy o wielkim, niekwestionowanym dorobku cywilizacyjnym. Nade wszystko są narodem praktycznym, działającym racjonalnie. Dlatego musimy się starać, aby tym razem nasi potężni europejscy sąsiedzi, biorąc w swoje ręce los kontynentu (do czego zachęcał ich min. Sikorski), potraktowali z szacunkiem i po partnersku mniejsze narody. My zaś swoimi politycznymi wyborami możemy przybliżyć im taką decyzję. K


KURIER WNET · MARZEC 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Św. Stanisław Biskup

Ś

Tekst i grafika Andrzej Karpiński

w. Stanisław został kanonizo­ wany dopiero 174 lata po swo­ jej męczeńskiej śmierci w 1079 roku. Został zabity przez same­ go króla Bolesława Śmiałego siedmio­ ma uderzeniami toporem w tył głowy podczas odprawiania Mszy Świętej. Jego ciało poćwiartowano i porzuco­ no. Biskup-męczennik jest nie tylko głównym patronem Polski, ale także patronem wielu, polskich miast i archi­ diecezji. Większość królów Polski była koronowana na Wawelu przed sarko­ fagiem z jego relikwiami. Długo szukałem odpowiedniego wzorca do utworzenia grafiki. Więk­ szość malowideł i rzeźb przedstawiała

a potem powstawały kolejne, z których każda jest nieobiektywna, żeby nie po­ wiedzieć stronnicza. Konflikt między św. Stanisławem a królem Bolesławem Szczodrym (Śmiałym) był tak głęboki, że nawet kronikarze musieli opowie­ dzieć się po którejś ze stron. Dlatego historię nazywa się czasami „polityką wstecz”. Wielka szkoda, że konflikt do dzisiaj nie został rzetelnie opisany, a hi­ storycy są nadal podzieleni. Zgoda jest tylko co do jednego: że biskup zarzucał królowi grzeszne życie i król nie mógł tej krytyki zaakceptować. Natomiast król zarzucał biskupowi kolaborację z cesarzem i Czechami, ale nie miał na to dowodów.

Tak się złożyło, że dwa miesiące wcześ­ niej byłem z pielgrzymką parafialną na Zamojszczyźnie i wierzę, że to nie był przypadek. Tutaj, w zamojskiej kate­ drze, w bocznej kaplicy św. Mikołaja, jest rzeźba ołtarzowa św. Stanisława autorstwa nieznanego lwowskiego arty­ sty. Postać ma pochyloną twarz i wzrok skierowany w dół, czyli tak jak chcia­ łem. Przejrzałem zatem archiwum fo­ tograficzne z wyjazdu i zapożyczyłem twarz właśnie z tej rzeźby. Przy okazji zauważyłem, że także w tym przed­ stawieniu Piotrowin u stóp biskupa Stanisława wychodzi z grobu, a nie – jak na większości obrazów – modli się z boku. Tylko twarz miała wygląd

Powyżej: grafika do akcji Polska pod Krzyżem; popularne, przykościelne wizerunki św. Stanisława

św. Stanisława podczas wskrzeszenia Piotra Strzemieńczyka zwanego Pio­ trowinem. Ta scena w ikonografii ma dwie wersje. W pierwszej Piotrowin wstaje z grobu jako „ożywiony trup”. W drugiej – jako postać, modląca się po wskrzeszeniu o szybki powrót do grobu. Moim zdaniem było to związane z różnym postrzeganiem przez artystów zagadnienia śmierci. Wszystko zaczę­ ło się, gdy trzy lata po śmierci Piotro­ wina jego spadkobiercy upomnieli się o zwrot ziemi, której aktualnym właś­ cicielem było biskupstwo krakowskie. Podczas rozprawy sądowej biskup Sta­ nisław przekonywał, że ziemię nabył od Piotrowina, jednak sąd nie dał mu wiary. Ponieważ w tym czasie biskup

M

oim zdaniem w żywocie św. Stanisława można wyróżnić a dwa zasadnicze aspekty. Pierwszym jest męczeństwo w obro­ nie wiary i tradycji, gdzie Święty sta­ je się również ofiarą walki o władzę. Drugi to świętość, której świadectwem jest wskrzeszenie Piotrowina oraz póź­ niejsze cuda, mające miejsce przy gro­ bie Świętego. Dlatego mimo zdomino­ wania biografii przez konflikt biskupa z królem, postanowiłem skupić się na już istniejącym i częstszym przedsta­ wieniu wskrzeszenia Piotrowina. Do wykonania grafiki potrzebo­ wałem możliwie dobrej jakości zdjęcia. Okazało się, że wzorzec znajduje się tuż tuż. Była nim rzeźba ołtarzowa z 1730

odpowiedni dla 49-letniego mężczy­ zny, inne elementy nie nadawały się do wykorzystania. Zdobienia szat i mitry biskupiej były na zamojskiej rzeźbie zbyt uproszczone. Brakowało mi jeszcze właściwego pastorału. Właściwego, czyli najlepiej tego, którym biskup dotknął Piotrowi­ na, a przynajmniej o możliwie zbliżonej do oryginału... kurwaturze (łac. curva­ re: zakrzywiać, zginać). Tak nazywa się jego górna, ozdobna część. Przed wiekami nazywano tak cały pastorał. Po długich poszukiwaniach najlepsze rozwiązanie znalazłem u samego źród­ ła. Przed Bazyliką św. Michała Archa­ nioła i św. Biskupa i Męczennika na Skałce w Krakowie, gdzie biskup został

J

estem ministrantem od niedawna. Mamy fajnego księdza opiekuna, fajnego prezesa ministrantów, tyl­ ko jednego fajnego zastępcę pre­ zesa, bo drugi już nie jest fajny, fajne zbiórki, fajne… Tak sobie rozmyślałem, szykując się na mszę świętą, gdy usły­ szałem głos mamy: – Co robisz tyle czasu w tej ła­ zience? – Myję się! – odkrzyknąłem i ot­ worzyłem drzwi. –Tak długo? Coś się stało? – ma­ ma, jak zwykle, była zaniepokojona. – Szkoda gadać, Neptun – wiesz, mamo, nasz prezes – strasznie ciśnie. Powiedział, że obowiązkowo na mszę mamy przychodzić z wyczyszczonymi butami i wymyci. Bardzo dobitnie ka­ zał się trzymać tej kolejności: najpierw buty, potem ręce i dziób. Na niektórych z nas to nawet dziwnie patrzył. – Może będą nawet kary? – zmar­ twiła się mama. – Pucuj się, synku, pucuj. – Jakie kary? – prawie rozśmiałem się. – Traktuję to jako normalkę. Ale, mamo, wiesz, co jest nagrodą? Neptun powiedział, że każdy, kto będzie prze­ strzegał Musztry Armii Liturgicznej, zajmie I albo II miejsce. Innych miejsc nie będzie, czyli wszyscy wygrają – tłu­ maczyłem dalej. – Pierwszą nagrodą jest to, że prezes wszędzie zaświadczy, że jest twoim kumplem. Jak go spotkasz w mieście, to się z tobą przywita jak z kolegą ze służby. A najlepszych nawet odwiedzi w szkole na dużej przerwie i zrobi „szacun”. Tacy świetni mają być też dla nas wszyscy starsi ministranci. Dziwny był ten konkurs. W pierw­ szej chwili myśleliśmy, że prezes chce nam jakiś obciach zrobić w szkole, więc powiedzieliśmy, że nikt już nie wita się „Szacun”, tylko „Siema, Eniu, witam, co tam?!” I wiecie, co Neptun zrobił, nie uwierzycie: westchnął i powiedział, że niech będzie. – Dla takiej nagrody warto się umyć – usłyszałem głos mamy pełen podziwu, tylko nie wiem dla kogo. – A na czym polega ta musztra? – py­ tała dalej. – To trening żołnierski, którego celem jest wyszkolenie ministrantów w sprawnym i równoczesnym wy­ konywaniu komend – wyjaśniałem. – Trening obejmuje szkolenie poje­ dynczych żołnierzy, czyli sprawne zajmowanie miejsca w szyku podczas zbiórek (m.in. w szeregu, dwuszeregu,

kolumnie marszowej), marsz równym krokiem, zwroty w miejscu i podczas marszu oraz oddawanie honorów, czyli klękanie. – Czułem się dumny, gdy to wszystko wyrecytowałem. – Brzmi bardzo profesjonalnie – zauważyła z uznaniem mama. – A co jest drugą nagrodą? – Masakra. Indywidualne szkole­ nie u najlepszego ceremoniarza, We­ lona, z którym nawet ksiądz biskup konsultuje, co ma być w kolejności na mszy. Już ostatnio u niego zdawaliśmy śpiewanie kolęd przed chodzeniem po kolędzie. Pamiętasz, mamo? – Oczywiście. Dobra służba przez cały rok i znajomość kolęd. To chyba sprawiedliwe.

Musztra Aleksandra Tabaczyńska

AUTORKĄ ILUSTRACJI NA OKŁADCE JEST ELŻBIETA KOWALSKA

Kolejnym męczennikiem wybranym do opracowania graficznego na akcję modlitewną Polska pod Krzyżem był św. Stanisław Biskup. Po niemal pół roku od wydarzenia coraz bardziej doceniam dobór patronów akcji dokonany przez Lecha Dokowicza z fundacji Solo Dios Basta. Wprawdzie wspomnienie świętego w Polsce przypada w rocznicę kanonizacji, 8 maja, ale 11 kwietnia to data jego śmierci. Dlatego postanowiłem opis tworzenia wizerunku św. Stanisława przeznaczyć do marcowego „Kuriera WNET”.

– Owszem, ale Welon kazał nam śpiewać wszystkie kolędy od czwar­ tej zwrotki, potem trzecią, a z drugiej i pierwszej wcale nie pytał. Wiesz, co to za kolęda: „potem i króle widziani”? – Chyba Mędrcy świata. – Akurat, Bóg się rodzi! – zagią­ łem mamę. – No dobra, czyli jak będziecie wyczyszczeni i wymusztrowani, to rozumiem, że zyskasz dużo dobrych, starszych kolegów, którzy pomogą ci w trudnościach – ucieszyła się mama. – Właśnie – potwierdziłem – Nep­ tun powiedział, że wszyscy ministranci to wspólnota i mamy sobie pomagać, również poza terenem ołtarza. Bardzo

wszystkich chłopaków to ucieszyło i za­ częliśmy zgłaszać Neptunowi różne problemy, które mogliby pomóc zała­ twić starsi ministranci. Piecyk ma na pieńku z takim chłopakiem z szóstej, który naskarżył na niego, że przyniósł do szkoły zapalniczkę, a na mnie na­ dali, że mam scyzoryk w kieszeni… – Dosyć – przerwała mi zdener­ wowana mama – bo zaraz ja na ciebie nadam ojcu! To jest nie do uwierzenia! – Widzisz, mamo, reagujesz jak Neptun. Też się zaraz zdenerwował. To nie koniec, wprowadzili z Lokiem, swoim zastępcą, oprócz musztry i hi­ gieny jeszcze inne punkty. – O! Ciekawe? – mama znowu była podejrzliwa. – Na przykład nie wolno nam zie­ wać w czasie mszy, a gdyby komuś się zachciało, to mamy całą instrukcję, co należy zrobić. – Umieram z ciekawości, mów, synku. Może też skorzystam – mama chyba żartowała, ale nie byłem pewny, więc odpowiedziałem. – Gdy cię dopadnie taka chętka, to musisz dyskretnie schylić głowę i jeśli jest możliwość, schować się za kolegę, zasłonić usta i w ogóle udawać, że nie ziewasz. Neptun powiedział, że jak ktoś będzie błaznował z ziewaniem, to nie ręczy za siebie. Kolejny punkt to zakaz zabawy w czasie mszy sznurami od alb. Kiedyś się z chłopakami powiązaliśmy podczas kazania, no i oczywiście była draka. Lok poradził nam, że najlepiej wsłuchać się w to, co mówi ksiądz, bo można nawet się wciągnąć i wtedy nie chce się ani ziewać, ani bawić sznu­ rami. Wie, co mówi, bo stosuje to od pięciu lat. Szkoda, że mi nie powie­ dzieli wcześniej, że jest taki sposób. Ile miałbym mniej kłopotów! Albo to: gdy komuś z wiernych w czasie mszy zadzwoni telefon, to nie mamy jeden przez drugiego patrzeć i zgadywać, ko­ mu. Wyglądamy wtedy podobno jak stado surykatek. Każą nam udawać, że tego nie słyszymy. Mimo, że tak cisną, postanowiliśmy z Kefirem i Piecykiem wygrać, ale interesuje nas tylko pierw­ sza nagroda. – Ciekawe dlaczego? – ze strachem spytała mama. – Bo koniecznie chcemy zobaczyć miny Neptuna i starszych chłopaków, jak będą tłumaczyć naszemu dyrkowi i panu woźnemu, że przyszli całą ban­ dą na dużą przerwę powiedzieć nam „Siemka, Eniu, witam, co tam?!”. K

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. Armia księdza Marka. Można ją nabyć przez internet: www.armiaksiedzamarka.pl lub www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: ratola@wp.pl

Limeryk o waleniu w bęben Henryk Krzyżanowski Lear jest tutaj prekursorem walki z hałasem – mieszkańcy osiedli położonych przy Malcie od lat borykają się z tym w letnie weekendowe wieczory. A do napisania wariantu politycznego natchnęły mnie telewizyjne obrazy krewkiej francuskiej policji walczącej o praworządność na paryskich ulicach.

There was an Old Man with a gong, Who bumped at it all day long; But they called out, ‘O law! You’re a horrid old bore!’ So they smashed that Old Man with a gong. Typ, co kiedyś majorem był w ZOMO, walił w bęben – taki tik rzekomo. Choć błagali ziomale: ‘Przestań!’ on walił dalej. Aż na końcu spuścili mu łomot.

Przed przyjazdem do Polski Macrona ćwiczył w bęben walenie pan Tomasz. Myśląc: ‘Trzeba dla niego coś urządzić swojskiego’. Lecz nie dała mu podejść ochrona.

1, 2 – rysunki i pocztówki z lat 50. z powtarzającą się sceną wskrzeszenia Piotrowina; 3 – Hans Dürer Młodszy, obraz z ok. 1530 r.; 4 – obraz nieznanego autora

był w konflikcie z królem Bolesławem II Szczodrym, żaden ze świadków nie zjawił się, nie chcąc narażać się królowi. Rozprawę odroczono, a biskup wraz z wiernymi pościł i modlił się o spra­ wiedliwość procesu. Po kilku dniach w kościele św. Tomasza w obecnym Pio­ trowinie odprawił Mszę Świętą i kazał rozkopać grób Piotrowina. Po modli­ twie i dotknięciu zmarłego pastorałem, ten wstał i w sądzie królewskim zeznał, że ziemię sprzedał biskupowi, a umó­ wioną zapłatę otrzymał. Następnie wró­ cił do grobu i kazał zasypać się ziemią. W przytoczonych fragmentach kronik uzupełnionych malarstwem i rzeźbą zauważyłem, że wskrzeszony Piotrowin jakby wzbraniał się przed powrotem do poprzedniego życia. Podobno wra­ cając do grobu prosił zgromadzonych o modlitwę do Boga o jak najszybsze opuszczenie czyśćca. W przekazach kronikarskich na te­ mat św. Stanisława panuje duże zamie­ szanie. Najpierw istniały dwie wersje (Gall Anonim, Wincenty Kadłubek),

roku, autorstwa Pompea Ferrariego, z kościoła zwanego farnym, a obecnie Bazyliki Matki Bożej Nieustającej Po­ mocy, św. Marii Magdaleny i św. Stani­ sława Biskupa w Poznaniu. To jedyna postać na akcję Polska pod Krzyżem, jaką opracowałem nie na podstawie obrazów lub zdjęć, lecz rzeźby. Rzeźba jest przeznaczona do oglądania z dołu, więc proporcje postaci fotografowane teleobiektywem są nieco zdeformo­ wane. Wprawdzie w centralnej części ołtarza umieszczono główny obraz ze sceną wskrzeszenia powtórzoną w rzeź­ bie, jednak układ postaci nie nadawał się do wykorzystania. Najwięcej kłopotów przysporzyła mi twarz św. Stanisława. Na rzeźbie ma otwarte usta i wzrok skierowany w inną stronę, niż zamierzałem przedstawić na moim wizerunku. Wiadomo, że rzeź­ biarze pozostawiają oczy bez tęczówek i źrenic lub rzeźbią wgłębienia zazna­ czające je za pomocą światłocienia. Próbowałem zatem rzeźbie „dodać” wzrok, ale efekt nie był zadowalający.

zamordowany, jest sadzawka zwana Kropielnicą Polski. Według niektórych przekazów to tutaj, po zabiciu w koście­ le, ciało biskupa zostało poćwiartowane i porzucone. Na środku sadzawki, w ro­ ku 1731, postawiono rzeźbę autorstwa szwajcarskiego jezuity Dawida Heela. Jej kompozycja jest niezwykle podobna do rzeźby z poznańskiego kościoła far­ nego i użyto nawet podobnego pasto­ rału. Uznałem, że najlepszym wzorem będzie właśnie ten. Tym bardziej, że ca­ łą rzeźbę można fotografować z bliskiej odległości i z każdej ze stron.

K

ilka faktów z życiorysu w skró­ cie: Stanisław urodził się w Szczepanowie w 1030 roku. Pierwsze studia odbywał w Tyńcu, w klasztorze benedyktynów, a następ­ nie za granicą. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1060. W 1072 roku został konsekrowany na biskupa kra­ kowskiego. Pięć lat później przyczynił się do erygowania metropolii gnieź­ nieńskiej. Wkrótce popadł w konflikt

Św. Stanisław przed krakowskim kościołem na Skałce

z królem Bolesławem Śmiałym, który 11 kwietnia 1079 roku własnymi ręka­ mi zabił biskupa. Król został wydalo­ ny na Węgry. Kult św. Stanisława już trwał, jednak proces kanonizacyjny rozpoczął dopiero w roku 1229 biskup

krakowski Iwo Odrowąż. W roku 1250 papież Innocenty IV powołał komi­ sję i kontynuował proces. Najdłużej ze zgodą na kanonizację zwlekał kardynał Rinaldo Conti. Odtąd postawę rady­ kalnie sprzeciwiającą się kanonizacji

nazywano „advocatus diaboli”. W koń­ cu, w dniu 8 września 1253 roku, w Sto­ licy Apostolskiej dokonano kanoniza­ cji św. Stanisława. Natomiast w Polsce wspomnienie liturgiczne rozpoczęło się rok później 8 maja. Myślę, że czas Wielkiego Postu, a więc czas walki z pokusami i grze­ chem, jest najlepszy na refleksję o upo­ minającym króla biskupie krakowskim. Co nam to przypomina? Jest to także czas kampanii wy­ borczej i tak jak wtedy pojawiają się nie zawsze miłe dla ucha, choć opar­ te przecież na Ewangelii wypowiedzi Kościoła. Podobnie jak 941 lat temu, tak i dzisiaj upomnienia krakowskiego biskupa ciągle odbierane są jako kon­ trowersyjne. K Wszystkie wizerunki męczenników-patronów akcji Polska pod Krzyżem są do nabycia w sklepie internetowym fundacji Solo Dios Basta pod adresem: http://sklep.mikael.pl/9-polska-pod-krzyzem Andrzej Karpiński, www.airbrush.com.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.