Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 67 | Styczeń 2020

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Wolność słowa w praktyce Nauczyliśmy się być cierpliwymi, ciągle wierząc w sprawied­ liwość, nawet w sądzie, który zajmuje się w drugiej instancji jednym felietonem na temat jednego radnego (w Sanoku), teks­ tami „opublikowanymi” w mailach (Sosnowiec), czy na lokalnych portalach (Opole, Nadarzyn, Rzeszów, Przemyśl, Zębowice, Kraków…). Jolanta Hajdasz podsumowuje rok 2019 w Cen­ trum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

RYC. Z ARCHIWUM AUTORA

W 2017 roku osuwająca się ziemia na zboczu Góry Zamkowej w Wilnie odsłoniła pięć miejsc pochówku. Z bezimiennych grobów wydobyto szczątki 21 ciał, znaleziono strzępy ubrań, butów, pasów i guzików, a także medaliki z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej i widokiem kapliczki na Śnipiszkach. Tadeusz Loster – w rocznicę powstania styczniowego.

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 67 Styczeń · 2O2O

FOT. CMWP SDP

Powstańcy – żołnierze wyklęci

5 zł

w tym 8% VAT

Lutowy numer „Kuriera WNET” będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

Krzysztof Skowroński

13 lutego

Redaktor naczelny

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Tajemnice tajnego obozu Konowałow na 5 dni przed swoją śmiercią ożenił się z miej­ scową dziewczyną. Uwinął się w 5 miesięcy z zamieszkaniem na tym terenie, poznaniem dziewczyny, zakochaniem się, oświadczynami i ślubem. Nu, mołodiec! Odkrycie Wojciecha Pokory w archiwach IPN.

Z Bronisławem Wildsteinem, pisarzem i publicystą, o śp. Rogerze Scrutonie i jego konserwatywnej myśli filozoficznej rozmawia Krzysztof Skowroński.

Roger Scruton, brytyjski filozof, zmarł w niedzielę 12 stycznia. Jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli; dlaczego tak o nim mówimy? Na pytanie, dlaczego mówimy, że ktoś jest wybitnym myślicielem, nie da się odpowiedzieć w paru zdaniach. Był to człowiek, który rozumiał filozofię tak, jak się powinno ją rozumieć. Czyli jako miłość mądrości – bo takie jest znaczenie tego słowa; czyli poszukiwanie mądrości poza modami, poza presjami ideologicznymi, poza doraźną korzyścią. Był człowiekiem niezwykle głęboko myślącym, a to jest podstawowa rzecz w tym kontekście, w jakim żyjemy. Nie miała na niego specjalnego wpływu ta tyrania mniemań, która narzuca pewne poglądy, jakie z głębszym myśleniem mają niewiele wspólnego. No i Roger Scruton płacił za to. Ale to są rzeczy bardzo ogólne; trzeba by przejść do rozmowy o konkretnych sprawach, o konkretnych wątkach jego twórczości, jego myślenia. On zresztą był nie tylko filozofem, ale i pisarzem, i kompozytorem. Spróbujmy otworzyć drzwi do myśli śp. Rogera Scrutona. Od czego zaczniemy? Można by zacząć w ten sposób: co jest fundamentalne dla człowieka? I można

odpowiedzieć na to, że zgodnie z myślą Rogera Scrutona, natura ludzka jest taka sama teraz, jak przed paru tysiącami lat. I samo to jest już zakwestionowaniem pewnych dogmatów współczesnej myśli, ideologii, które przyjmują, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak natura człowieka. To paradoksalne, ponieważ natura to jest coś, co pozwala nam określić rzecz. Powiemy bowiem: naturą tego

człowieka w miejscu Boga. Człowiek, jeśli sam się stwarza, to jest tak jak Bóg, prawda? Mówiąc krótko: w całej swojej twórczości Scruton pokazuje te uzurpacje. Pokazuje także, co jest niezbędne do tego, żeby człowiek mógł funkcjonować naprawdę jako człowiek: określone otoczenie, osadzenie w tradycji. Człowiek bowiem nie tworzy się sam, nie wyrasta sam. Człowiek jest i staje się

Istnieją idee niedowodliwe i ostatecznie racjonalnie nie do rozpoznania, na przykład te fundamentalne: prawda, dobro, piękno. Które istnieją i które przekraczają człowieka, i bez odniesienia do których człowiek jest zupełnie zagubiony. jest to. Trywialnie mówiąc: stół jest stołem, dlatego że ma taką naturę. Z jakiegoś powodu mówimy, że człowiek jest człowiekiem, a więc musimy znać jego naturę. Ale współcześnie opowiada się, że naturą człowieka jest właśnie brak natury i samostwarzanie się. Brzmi to dość enigmatycznie, a jednocześnie strasznie, ponieważ sytuuje to

osadzony dzięki kulturze. Kultura jest zbiorowym, wielowielopokoleniowym przedsięwzięciem, które nieskończenie przerasta zdolności intelektualne człowieka. Wszystko w niej przerasta zdolności człowieka. Język, który otrzymujemy, dzięki któremu się uczymy nie tylko porozumiewać się, ale i rozpoznawać siebie, i nazywać świat. Ten język

6

Co musi się stać, żeby Zachód przejrzał na oczy?

zależy od nas w bardzo minimalnym stopniu, jak każda inna rzecz. W tym sensie uzurpacje współczesne są jednym wielkim nieporozumieniem. I człowiek musi być bardzo mocno emocjonalnie związany ze swoim światem. Innymi słowy, po prostu musi afirmować świat i go kochać – swoich najbliższych, to, co go ufundowało, to, co będzie chciał przekazać później innym, od najbliższego otoczenia, swoich bliskich, rodziny – i rozszerzać na kulturę. To jest również stwierdzenie, że istnieją idee niedowodliwe i ostatecznie racjonalnie nie do rozpoznania, na przykład te fundamentalne: prawda, dobro, piękno. Które istnieją i które też przekraczają człowieka, i bez odniesienia do których człowiek jest zupełnie zagubiony. Zresztą Scruton był w głównej mierze estetykiem. Bardzo dużo pisał. Nie tylko ciekawie, ale i dużo, co jest wyjątkowe. Piękno, dobro, natura ludzka są wciąż takie same. Istniejemy gdzieś wewnątrz kultury, uczymy się języka, ale to, czym operujemy, nie do końca rozumiemy. Co jeszcze? Czy to mało? Z tych podstawowych założeń można teraz wyciągać dalsze konsekwencje. Bo to, że istnieje szeroko rozumiana wspólna natura człowieka, nie znaczy, że ludzie się nie różnią. Właśnie się różnią. Dokończenie na str. 2

T

rwająca już od 12 lat wojna współczesnymi środkami dotarła do Polski. Nie chodzi tu tylko o ostatni atak Putina na Polskę, ale o układ sojuszy i przeplatanie się wykorzystywanych w niej oręży. Zanim nastąpi właściwy atak – zbrojny – paraliżuje się przeciwnika i pozbawia ewentualnych sojuszników. To nie jest nowa taktyka. Stosowała ją już carska ochrana. Warto pamiętać, że do wybuchu rewolucji w Rosji wartość inwestycji francuskich w tym kraju była wyższa niż we wszystkich koloniach zamorskich. Jak to się działo, że Francuzi inwestowali dużo więcej u Rosjan niż na własnym terytorium? Dużo wyjaśnia specjalista od dezinformacji dr Rafał Brzeski. Opisuje sposoby, jakie wróg stosuje, aby osiągać swoje cele. Aby zmusić władze kraju przeciwnika do wygodnych dla siebie decyzji, należy odpowiednio wpływać na opinię społeczną. Do tego służą media. Jest to współczesna broń masowego rażenia. Rafał Brzeski w swojej książce Wojna informacyjna – wojna nowej generacji pisze: „Na treści publikowane przez media można też wpływać za pośrednictwem własnej agentury wśród dziennikarzy. Taktykę tę od ponad 100 lat

Na prośbę amerykańskich Departamentów Stanu i Obrony ambasador USA w Warszawie zwróciła się do Kancelarii Rady Ministrów z propozycją spotkania z przebywającym w Polsce w połowie grudnia br. gen. Robertem Spaldingiem. Rozmowy miały dotyczyć współpracy polskich firm z przemysłem amerykańskim w dziedzinie głównie elektroniki i możliwości dużych inwestycji w naszym kraju w związku z wycofywaniem się firm amerykańskich z Chin. Niestety żadnej odpowiedzi od polskiego premiera nie otrzymała.

Jak długie są ręce Rosji w Polsce? Wojna hybrydowa XXI wieku Jadwiga Chmielowska

stosują Rosjanie. Działająca w Paryżu od lat 80. XIX wieku Agentura Zagraniczna carskiej ochrany miała na swojej liście płac dziesiątki dziennikarzy oraz płaciła tysiące rubli miesięcznie w subsydiach, m.in. dla gazet »Le Figaro«,

»Echo de Paris« i »Gaulois«. Równocześnie carskie ministerstwo finansów przepłacało francuskich dziennikarzy, żeby tworzyli przychylny klimat dla rosyjskich starań o kolejne pożyczki zagraniczne. Paryski przedstawiciel

rosyjskiego ministerstwa Artur Raffałowicz miał w kieszeni wszystkie liczące się gazety francuskie z wyjątkiem socjalistycznej (potem komunistycznej) »L’Humanite«. Po przegraniu wojny z Japonią w 1905 roku, Raffałowicz wydawał miesięcznie do 200 000 franków na łapówki dla dziennikarzy, żeby minimalizowali porażkę Rosji. Z doświadczeń ochrany korzystała od swoich pierwszych dni CzeKa, subsydiując dziesiątkami tysięcy funtów ukazujący się w Wielkiej Brytanii socjalistyczny dziennik »Daily Herald«, który »odpłacił się« w 1920 roku medialnym patronatem nad zorganizowanym przez skomunizowany związek zawodowy dokerów bojkotem transportów broni i amunicji dla armii polskiej. Przygotowując globalne przywództwo Związku Sowieckiego, KGB miało na swych usługach tysiące dziennikarzy na całym świecie, dzięki czemu mogło prowadzić koronkowe operacje dezinformacyjne rozpisane na kilka lub kilkanaście krajów. Skutki tych operacji wracają echem nawet dzisiaj, jak choćby »działania aktywne« Służby A Pierwszego Zarządu Głównego KGB z lat 80. XX wieku Dokończenie na str. 4

FOT. WIKIPEDIA

FOT. K. TOMASZEWSKI

Współczesne uzurpacje są nieporozumieniem

Kochasz wolność i demokrację? Czas się ocknąć i otworzyć sze­ roko oczy, bo możesz przespać kluczowy moment i obudzić się w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie będziesz niewolnikiem. Wywiad Agnieszki Iwaszkiewicz z gen. Robertem Spaldingiem.

8-9

Z perspektywy Dmowskiego „Każdy czyn polityczny Polaka, bez względu na to, gdzie jest do­ konywany i przeciw komu skie­ rowany, musi mieć na widoku in­ teresy całego narodu”. Piotr Sutowicz przypomina niektóre aspekty myśli politycznej i dzia­ łalności Romana Dmowskiego.

10

W polityce prawo służy silnym do dyscyplinowania słabych Niemcy, którzy mają do dyspo­ zycji TSUE i Komisję Europejską, robią wszystko, żeby obecny rząd Polski osłabić, a rząd udaje, że nic nie rozumie i chce zbierać butelki plastikowe, żeby im się przypodobać. Wywiad Magdaleny Uchaniuk-Gadowskiej z Jerzym Targalskim.

13

Przesłuchanie liberała Nepotyzm zabija powoli eko­ nomię i wiarę obywateli w ich mały świat. Zabił moralnie wie­ lu moich znajomych z czasów Solidarności i NZS. Mariusz Patey rozmawia z Andrzejem Voigtem, który przez 17 lat walczył w sądach o swoje do­ bre imię.

15

ind. 298050

Z

adzwonił telefon. W słuchawce znajomy głos inżyniera poinfor­ mował mnie, że właśnie pije kawę i je kołacz z wiśnią w cukierni Vaniliova niedaleko nyskiego rynku. Ale nie dlate­ go zadzwonił, by pochwalić smak ciastka i kawy, ale by poinformować, że wśród gazet wyłożonych w cukierni jest „Kurier WNET”. Poprosiłem inżyniera o małe dziennikarskie śledztwo i okazało się, że ktoś do nyskiej kawiarni regularnie podrzuca naszą Gazetę Niecodzienną, a skoro podrzuca, to czyta. Tą drogą chcę za to podziękować anonimowemu Czytelnikowi i jedno­ cześnie przeprosić za to, że ten – stycz­ niowy – „Kurier WNET” się spóźnił. Tak się zdarza. Inżynier zadzwonił, gdy moje myśli, krążące wokół ostatnich wypo­ wiedzi prezydenta Rosji na temat hi­ storii i 1939 roku oraz wokół debaty w Parlamencie Europejskim, dotyczącej praworządności w Polsce, uruchomiły wspomnienia pewnego sierpniowego dnia z końca XX wieku. Niebo błękitne, żar się z niego leje. Turyści na placu św. Marka, stojąc w kolejce do bazyliki, popijają wodę z plastikowych butelek, odgradzając się od słońca parasolkami, słomko­ wymi kapeluszami, gazetami. Szczęś­ liwcy, którzy już zakończyli zwiedza­ nie, bezsilnie opadli na kawiarniane krzesła lub znajdując cień, przysiedli na chodniku. Jest sierpień w Wenecji, wydaje się, że nic nie może się zdarzyć, a tu nagle nie wiadomo skąd słychać uporządkowane dźwięki. Po chwili na rozgrzany plac wkracza kilkaset osób. Trąbią, skandują, machają tęczowymi flagami, a na końcu pochodu, niczym wisienka na torcie, dziarsko wędru­ je starsza pani z czerwonym sztanda­ rem, na którym widnieje nadruk z wi­ zerunkiem Lenina. Widząc ten obraz, pomyślałem sobie, że pewno kręcą film, że za chwilę pojawi się Fellini z ka­ merami, wjedzie w tłum krokodyl na skuterze, ale nic takiego się nie sta­ ło. To było serio. I to obudziło moją chęć porozmawiania z Wisienką z Le­ ninem na sztandarze. Postanowiłem ją dogonić i powiedzieć, kim był Le­ nin, wierząc, że do słonecznej Wene­ cji informacje mogą docierać nawet ze stuletnim opóźnieniem. I to zrobi­ łem. Podbiegłem i powiedziałem, że Lenin to morderca, to sowieci, gułag, Stalin… Wisienka popatrzyła na mnie z absolutną pogardą i powiedziała tyl­ ko jedno słowo: faszysta! I powędro­ wała dalej. Piętnaście lat przed sceną wenec­ ką, gdy w Polsce rządził Jaruzelski, pod­ czas rozmowy z francuską komunistką opadła mi ze zdumienia szczęka, gdy komunistka tłumaczyła mi, ile Polska za­ wdzięcza Związkowi Radzieckiemu i że solidarność to jest ruch faszystowski. Nie mogłem uwierzyć, że takie bred­ nie może mieć w głowie kobieta, które całe życie spędziła w Paryżu. Przez wiele lat myślałem, że te dwa zdarzenia są zupełnie nieistotne. Dziś wiem, że zarówno Wisienka, jak i fran­ cuska komunistka odniosły sukces na skalę europejską, że to wizerunek ich Lenina wygląda zza maryjnych gwiaz­ dek umieszczonych na europejskiej fla­ dze. A zresztą może to nie jest wize­ runek Lenina, tylko Władimira Putina. W końcu to przed prezydentem Rosji kłania się Angela Merkel i wychowa­ ny na Dostojewskim prezydent Mac­ ron, i to oni, choć często niewidoczni, są największymi przeciwnikami obec­ nej władzy w Polsce. I to w ich imieniu różni pomniejsi albo powięksi politycy, dziennikarze, artyści opowiadają głu­ poty albo kłamliwie opisują sytuację w Polsce. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

2

TELEGRAF Ulicami miast w orszakach Trzech Kró-

powody, dla których pomimo sprzeciwu rządu

recept wkroczyła e-rewolucja.TNaukowcy

bitwy pod Grunwaldem uśmiercili Litwini, co

li przemaszerowało blisko półtora milio-

oraz prezydenta poleciał do Brukseli na spot-

Katedry Chirurgii Klatki Piersiowej Śląskiego

uwiecznili w swoich dziełach m.in. Jan Matej-

na obywateli.T„Tam, gdzie religia mie-

kanie z jednym z ośmiorga wiceprzewodniczą-

Uniwersytetu Medycznego odkryli, że poprzez

ko i Henryk Sienkiewicz, czy też małopolski

sza się do życia ludzi, tam rodzi najwięcej

cych Komisji Europejskiej, atakującym polskie

modelowanie ciśnienia w jamie brzusznej prze-

rycerz Mszczuj ze Skrzynna.TZapowiadaną

bólu, cierpienia, wykluczenia. Trzeba po-

władze za domniemane łamanie praworząd-

pona wpływa na utrzymanie równowagi przez

przez Lewicę kandydatką na prezydenta Polski

skromić potrzebę religijną” – wyznała Olga

ności.TSędziowie tłumnie wyszli na ulice

człowieka.TZmarł Adam Słodowy – majster-

okazał się Robert Biedroń.TGrzegorz Schety-

Tokarczuk.T„ Ja bym założyła nowy koś-

Warszawy, domagając się utrzymania przywi-

kowicz nad majsterkowicze.TZmarł Scruton

na zapowiedział rezygnację z funkcji przewod-

ciół. Miałam nawet taki plan, tylko zabrakło

leju o niekaralności własnego stanu a priori.

Wielki.TW Milanówku ujęto „króla dopala-

niczącego Platformy Obywatelskiej.TTwórczo

T

mi wolnego czasu. Mój kościół byłby kościo-

rozwijając dotychczasowe absurdy związane

łem Jezusa syna kobiety, nie syna Boga. (…)

W badaniu CBOS 73% ankietowanych uznało ubiegły rok za przynajmniej „dość dobry”, a jedynie 10% za bardzo zły, zły czy raczej zły, co zdradziło najwyższy poziom optymizmu Polaków w ostatnim 30-leciu.

Nabożeństwa odbywałyby się w planetariach” – wyznała Agnieszka Holland.T„Przemilczeć, ewentualnie wyśmiać czy przypiąć prawicową łatkę” – scharakteryzował red. Michał Karnowski taktykę marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego przyjętą wobec oskarżeń o łapówkarstwo

z segregacją śmieci w Polsce po wycofaniu się z tego obowiązku przez Unię Europejską, spółdzielnia „Kolejarz” w Białej Podlaskiej wprowadziła dla mieszkańców obowiązek pozbywania się odpadów jedynie w obecności swojego pracownika w godzinach 6.30.–7.30 oraz 17.00–

czy” Jana S., podejrzanego o zlecenie zabój-

18.00 w dni robocze, oraz dodatkowo przez

formułowanych przez jego byłych pacjentów.

TPrezydent Duda uchylił się od wizyty w Izraelu.TPosługując się argumentacją à la Sta-

stwa ministra Ziobry.TPo przerwie spowo-

całą godzinę w każdą sobotę.TDawid Kuba-

TDo upublicznionej już wcześniej listy 747

lin, prezydent Putin obarczył Polskę, a także

dowanej swoim zaangażowaniem w powstanie

cki stał się trzecim Polakiem, który zatrium-

orzekających sędziów nominowanych jesz-

Francję i Wlk. Brytanię wywołaniem II wojny

styczniowe, Czerwińsk, Lututów, Piątek oraz

fował w Turnieju Czterech Skoczni.TRodzice

cze przez Radę Państwa PRL, prof. Kamil Za-

światowej.TPrezydent USA polecił zgładzić

Klimontów ponownie otrzymały prawa miej-

specjalizującej się w zapowiedziach końca świa-

radkiewicz dołączył suplement w postaci na-

najbardziej wpływowego irańskiego generała

skie.TArchitektem XII-wiecznej Krzywej Wie-

ta szwedzkiej eko-aktywistki Grety Thunberg

zwisk 49 sędziów Sądu Najwyższego.T„Nikt

Kasema Solejmaniego.TPrezydent Erdoğan

ży w Pizie okazał się Bonanno Pisano.TWśród

zdradzili, że ich córka już nie wróci do szkol-

trzeciej osobie w państwie nie będzie dykto-

zapowiedział wysłanie tureckich oddziałów

historyków rozgorzała dyskusja, czy wielkie-

nej ławy, aby ukończyć szkołę podstawową.T

wać, co ma robić” wyjaśnił marszałek Grodzki

wojskowych do Libii.TW świat lekarskich

go mistrza Ulryka von Jungingena w czasie

Maciej Drzazga

Dokończenie z poprzedniej strony

nasze myślenie, na których nasze myślenie się opiera. Do tego wątku Burke’owskiego odwoływał się bardzo mocno Scruton. Czy miałeś kiedyś okazję osobiście porozmawiać z Rogerem Scrutonem? Tak, znałem Scrutona. Może znałem to za duże słowo. Parę razy w życiu z nim rozmawiałem; kiedyś, siedemnaście, osiemnaście lat temu zrobiłem z nim wywiad dla „Rzeczpospolitej”. Później parę razy spotykałem się z nim, trochę rozmawiałem. Mieliśmy wspólnych przyjaciół: Ryszarda Legutkę, Agnieszkę Kołakowską, Zdzisława Krasnodębskiego. Scruton był stale bardzo zaangażowany w to, co się działo wokół niego. W czasach totalitaryzmu komunistycznego stworzył z przyjaciółmi w Anglii taki ośrodek – wtedy to było dość rzadkie – który pomagał ruchom antykomunistycznym. Starał się wspierać na wszelkie możliwe sposoby antykomunistyczne ruchy na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. Odwiedzał Polskę i Czechy, zwłaszcza z Czechami miał dobre kontakty. Nawet nauczył się czeskiego. Można by długo mówić… Zapłacił za swoje poglądy. Płacił cały czas, i to potężną cenę. To jest niewiarygodne, ale to się zaczęło już w latach osiemdziesiątych. Na przykład zdarzało się, że jego książki wyrzucano z biblioteki. Nie można było znaleźć jego książek w bibliotece uniwersyteckiej, w tym miejscu były kartki z napisem „faszysta”. Taka akcja

Scruton potrafił pokazać, do jakich absurdalnych i szokujących konsekwencji prowadzą dominujące obecnie idee, które funkcjonują w obiegu publicznym tylko dlatego właśnie, że są niekrytykowane. przykład jego stosunek do przesądu. Burke pierwszy steoretyzował przesąd. Powiedział, że to jest zmagazynowana wiedza wielu pokoleń. Nie jesteśmy w stanie rozpoznać całego świata i zdać sobie sprawy ze wszystkich jego przejawów. Musimy przyjmować z kultury pewne dane. Bo inaczej nie moglibyśmy funkcjonować. Gdybyśmy się próbowali zastanawiać nad każdym naszym działaniem, to byśmy byli sparaliżowani, prawda? Zachowujemy się tak, jak zostaliśmy nauczeni w ramach kultury. A ta kultura daje nam pewne przesądy, które, można powiedzieć, wyprzedzają

oczyszczania z faszystów, czyli inaczej myślących niż prawowierne uniwersytety. On bez przerwy się zderzał, konfrontował z tym światem, który był i jest bardzo mocno ocenzurowany. Gdzie ta dyktatura mniemań czy też opinii absolutnie dominuje. To jest charakterystyczne, bo prawdziwa filozofia zawsze się zderza z czymś takim. Filozofia narodziła się w Grecji. Sokrates pojawił się w momencie, kiedy dominowali tam sofiści. Mówili: nie ma jednej prawdy, w ogóle nie ma czegoś takiego jak prawda. Protagoras czy Gorgiasz twierdzili, że nic nie jest możliwe do poznania, a jeśli

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Myślimy o brexicie: decyzja wolnych obywateli. Ale właśnie w Wielkiej Brytanii Scruton doświadczał czegoś takiego jak polityczna poprawność czy nawet cenzura. Paradoks polega na tym, że żyjemy w świecie, w którym najbardziej zniewolone są miejsca, jakie powinny być ostoją wolności: uniwersytety, ośrodki myśli, ośrodki opiniotwórcze, gdzie powinno się pracować intelektualnie, a więc konfrontować różne myśli, prowadzić debatę, polemikę. Otóż to jest w tej chwili zupełnie zablokowane. To

Był zaprzeczeniem filozofa zagubionego w świecie, który siedzi w książkach i nie za bardzo wie, co się dzieje. Trzeba mu przyznać, że był człowiekiem przedsiębiorczym, potrafił stworzyć parę instytucji. bury Review” – zupełnie wyjątkowe czasopismo, które było ośrodkiem myśli konserwatywnej lat osiemdziesiątych. Odradzało tę myśl, która w dużej mierze obumarła również w Anglii. Przemieszczał się z Anglii do Stanów Zjednoczonych. I bez przerwy był atakowany w sensie prawie fizycznym, bo jego wykłady były zrywane. Były takie bojówki, które wrzeszczały i uniemożliwiały słuchanie tych wykładów. Bo niewłaściwych poglądów nie wolno wygłaszać. Ostatnio była ta sławna historia dwa lata temu, czy w zeszłym roku? Dwa tysiące dziewiętnaście. Czyli w zeszłym roku. On był przecież ekspertem do spraw architektury. Trudno znaleźć lepszego; pisał wspaniałe książki o architekturze. I został usunięty z instytucji rządowej pod wściekłą presją lewicowych ośrodków, z powodu niewłaściwych poglądów… Jedna z przywódczyń związku zawodowego architektów powiedziała: jak to dobrze, że człowiek, który opowiada o takich nonsensownych ideach jak piękno, został wreszcie usunięty z tego stanowiska. Więc on płacił bardzo dużo. I teraz, jak spojrzymy na jego śmierć… Oczywiście niewiele wiemy o raku, ale jedną z jego przyczyn, tak się opisuje, są przeżycia psychiczne. Ta choroba bardzo szybko doprowadziła go do śmierci, niecały rok po tej dymisji… Przypuszczalnie ta nieustanna, wieloletnie presja również się do tego

jest przejaw tego fundamentalnego kryzysu kultury zachodniej: uniwersytety, na których studenci – podekscytowani wiedzą o tym, że jakiś wykładowca jest „faszystą” – uniemożliwiają jego wykład. Co zresztą zaczyna dochodzić również i do Polski. Mieliśmy parę takich przykładów, i to nie tylko ostatnio. Na przykład zrywanie wykładów ludzi, którzy przeciwstawiają się obecnie dominującym trendom w dziedzinie seksu, prawda? Zresztą, co ciekawe, Scruton również tym się zajmował. Jedno z jego wielkich dzieł ma tytuł Pożądanie. Podjął w nim próbę całościowej analizy fenomenu erotyzmu w życiu człowieka. I tam on wyraźnie, expressis verbis pisze, że nie można zrównywać homoseksualizmu i heteroseksualizmu, dlatego że erotyzm heteroseksualny osadza pożądanie w społeczno-kulturowych warunkach i prowadzi do prokreacji, do odpowiedzialności. W wypadku homoseksualizmu erotyzm jest zupełnie od tego oderwany. Zostaje zredukowany wyłącznie do doraźnej przyjemności. Ale to dygresja; odszedłem trochę od tematu presji, pod jaką nieustannie żył Scruton. My wszyscy cały czas w tym funkcjonujemy. I paradoks polega na tym, że narody chcą wybrać inaczej, a presja opiniotwórcza jest zupełnie inna. Znamy to doskonale z Polski. Polacy ponad cztery lata temu w wyborach wskazali pewną partię. I ta partia natychmiast została poddana wściekłej nagonce ze strony

Libero

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja A

przyczyniła. Tak, że można powiedzieć – to jest troszeczkę taki sokratejski wariant śmierci filozofa, tym razem współczesnego.

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

G

byłoby nawet możliwe, to nie byłoby możliwe zakomunikowanie tej wiedzy, i tak dalej. W każdym razie w związku z tym myślenie jest takim instrumentem pobudzającym do działania. I Sokrates, i jego uczeń Platon, i konsekwentnie inni ich uczniowie zasadniczo się temu oparli. Oni stworzyli filozofię przeciwną tym filodoksom. Można powiedzieć, że dokładnie taki był Scruton, a w związku z tym wyrzucano go z uczelni, eliminowano go z przeróżnych inicjatyw. On zresztą był zaprzeczeniem takiego filozofa zagubionego w świecie, który siedzi w książkach i nie za bardzo wie, co się dzieje. Trzeba mu przyznać, że był człowiekiem przedsiębiorczym, potrafił stworzyć parę instytucji, np. „Salis-

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz V Rzeczpospolita Jan Kowalski

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

dominujących środowisk opiniotwórczych. Nie było i nie ma żadnej dyskusji, żadnej wymiany zdań, zderzenia racji. Jest za to dezawuowanie, odsądzanie od czci i wiary, i eliminowanie z, że tak powiem, dopuszczalnego spectrum wymiany opinii. A kto znajduje się w tym dopuszczalnym spectrum opinii? O tym decydują rządzący w tej chwili – rządzący nie w sensie politycznym, broń Panie Boże! – ale w sensie opiniotwórczym. Rzecznicy ideologii emancypacji czy też lewicowo-liberalnej, którzy starają się wyeliminować jakiekolwiek alternatywne myślenie, jakąkolwiek dyskusję. To jest uderzające i to możemy w Polsce oglądać masowo. Jeśli ktokolwiek podejmuje dyskusję albo reprezentuje inne zdanie, nie prowadzi się z nim polemiki, tylko się go piętnuje: ma niewłaściwe poglądy, bo jest faszystą – dokładnie tak, jak postępowano ze Scrutonem. Czy Scrutonowi udało się dodać coś do tej olbrzymiej skarbnicy wiedzy filozoficznej, myśli filozoficznej? Uważam, że udało mu się dodać bardzo dużo. Przy czym powstaje pytanie, na ile my dodajemy, a na ile pewne wątki osadzamy w nowych warun-

działaniem ludzi nierozumnych, ludzi, którym wydaje się, że są panami świata i są w stanie w całości go przekształcić. Ale oprócz tego, że był konserwatystą, był myślicielem par excellence. Kiedy czyta się np. jego dzieło Model filozofii (nie było tłumaczone na polski), gdzie analizuje on współczesną filozofię – uderzająca jest jego otwartość myślenia. On próbuje tamten sposób myślenia traktować poważnie. Zupełnie inna w wymowie jest jego książka Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele nowej lewicy – tam jest wątek bardzo ostro polemiczny, co zresztą spowodowało, że Scruton był jeszcze bardziej nieakceptowany. A on po prostu nazywa tam – odważył się nazywać – rzeczy po imieniu. Bo przyzwyczailiśmy się, że ta druga strona wymyśla myślicielom konserwatywnym od faszystów, opisuje jakąś tam strategię równi pochyłej – że jeżeli ktoś uznaje, że wspólnota ma wartość, to znaczy, że będzie mordował wszystkich innych itd., itp. Tymczasem Scruton potrafił pokazać, do jakich absurdalnych i szokujących konsekwencji prowadzą te dominujące obecnie idee, które funkcjonują w obiegu publicznym tylko dlatego właśnie, że są niekrytykowane.

Żyjemy w świecie, w którym najbardziej zniewolone są miejsca, jakie powinny być ostoją wolności: uniwersytety, ośrodki myśli, ośrodki opiniotwórcze, gdzie powinno się pracować intelektualnie, prowadzić debatę, polemikę. kach… Świat, w którym żyjemy, wygląda zupełnie inaczej niż za czasów Sokratesa i Platona, czy świętego Tomasza, i ich następców. W związku z tym podstawowe problemy, z którymi się borykamy, podstawowe pytania, które sobie zadajemy, są takie same, ale odpowiedzi na nie muszą być nieco inne. To znaczy w tej głębokiej zasadzie są takie same, ale ich konkretyzacja już będzie inna. I tutaj Scruton odegrał niezwykłą rolę. Myślę, że to jest najbardziej znaczący filozof w sensie odbudowy konserwatyzmu w krajach anglosaskich, a już na pewno w Wielkiej Brytanii. Ale oczywiście nie tylko chodzi o to, że on był konserwatystą, czyli uważał, że należy chronić to, co jest warte chronienia, bo tak można by zdefiniować u niego ten konserwatyzm: obrona tego, co jest najbardziej wartościowe dla człowieka. Musimy tego bronić przed naporem zmieniających się okoliczności czasu, przed

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Czy w Twojej nowej książce, która ukaże się w maju, dużo jest cytatów ze Scrutona? Muszę się przyznać, że nie ma żadnego. Proszę o wybaczenie Scrutona i innych. To nie jest jednak historia filozofii. Będzie wiele cytatów z tych, z którymi prowadzę polemikę, a którzy byli również przeciwnikami Scrutona. Przy całym moim ogromnym szacunku, uznaniu dla niego, nie we wszystkim myślę tak samo jak Scruton. Ale to jest już temat na oddzielną rozmowę. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 67 · STYCZEŃ 2O2O

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 11.01.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Podstawowym środowiskiem człowieka jest kultura. Ona występuje w różnych wariantach. Więc ludzie różnią się zależnie od tego, w jakim środowisku żyją. Kiedy w wywiadzie, jakiego Scruton udzielił dla portalu polskiego wPolityce, pytano go właśnie o współczesną obawę przed silnymi uczuciami narodowymi, przed patriotyzmem, przed silną tożsamością narodową, Scruton powiedział: to narzucili nam Niemcy. Bo rzeczywiście – patriotyzm niemiecki jest niebezpieczny. Ale czy niebezpieczny jest patriotyzm polski czy szkocki? Patriotyzm niemiecki zagroził istnieniu Europy, a nawet świata. Ale, przepraszam bardzo, czy patriotyzm irlandzki to zrobił? Po co ja to mówię, uszczegóławiając? Bo nawet te same idee rozmaicie funkcjonują w różnych środowiskach kulturowych, gdzie się w różny sposób rozwijają. I dlatego Scruton był bardzo sceptyczny, a nawet do pewnego momentu niechętny projektowi Unii Europejskiej. Wskazywał, że wspaniały fenomen kultury europejskiej powstał z różnorodności. Ale było coś, co łączyło różne narody i różne warianty kultury zachodniej, prawda? Była religia, był wspólny fundament, z którego ona wyrastała. Rzymski, grecki… Natomiast te odmienności są niesłychanie znaczące. Toteż próba unifikacji jest destrukcyjna dla Europy. W jakim sensie Scruton jest również kontynuatorem, bardzo pozytywnym, konserwatywnej myśli angielskiej. Przede wszystkim odwołałbym się do Edmunda Burke’a, myśliciela z przełomu XIVIII i XIX wieku. Na


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

M

ój nauczyciel nie nazywał się Panglos, jak mentor wol­ terowskiego Prostaczka, nie twierdził, że wszystko jest najlepsze na tym najlepszym ze świa­ tów. Nie, wskazywał tylko, iż w każdej rzeczy można odnaleźć dobre strony, jeżeli się dobrze poszuka. Na przykład: laureatka literackiej nagrody Nobla obmawia nas za pleca­ mi, to znaczy za granicą, nazywa mor­ dercami i handlarzami niewolników. Cieszymy się z tego, gdyż jest to na­ sza, polska noblistka, polska literatka. To tak jak byśmy my wszyscy – Polacy – dostali najwyższą nagrodę za oplu­ wanie samych siebie. Już nawet sejm polski rozpatruje wniosek o zredago­ wanie w imieniu nas wszystkich adresu dziękczynnego do laureatki za to, jak traktuje nas i naszą historię. Nie tylko bowiem cieszymy się, ale dziękujemy i prosimy o jeszcze. Jest w tym duma z nagrody, choć nie bez domieszki go­ spodarskiej troski. Problem opisał Zbi­ gniew Herbert w 1957 roku, w Bajce ruskiej: „umarł car ojczulek na dobre. Dzwony biły, ale ciała nie wynoszono. Przyrósł car do tronu. Nogi tronowe pomieszały się z nogami carskimi. Ręka wrosła w poręcz. Nie można go było oderwać. A zakopać cara ze złotym tronem – żal.” Nie wyrzekajmy się złotego tronu Nobla. Postępujmy gospodarnie – cie­ sząc się nagrodą przyznaną nam wszyst­ kim za znęcanie się nad sobą samymi. Ta nagroda zachęca i zobowiązuje. Nie znajmy litości dla siebie samych. Albo taki strajk generalny we Francji. Przeczytałem właśnie wypowiedź Jacquesa Chaban-Delmasa o strajkach generalnych. To, co mówił premier rzą­ du w czerwcu 1969 r. w Zgromadze­ niu Narodowym, można dzisiaj prze­ drukować bez zmian w zastosowaniu do obecnej sytuacji. Czyż nie jest to powód do optymizmu? Czyż nie jest rzeczą budującą, że w naszym świe­ cie, gdzie wszystko się zmienia, gdzie musimy rezygnować z komputera ku­ pionego dwa lata temu i wyrzucać smartfon nowy, a już przestarzały, jest coś stałego, coś tak niezmiennego jak strajk generalny we Francji – doskonale

K

iedy wiele lat temu – gdy w Ira­ nie panował Jego Cesarska Mość Mohammad Reza Pahlawi, szach­ inszach zresztą, czyli król kró­ lów – przekraczałem samochodem na niemieckiej rejestracji granicę turecko­ -irańską, radosnym „Heil Hitler!” powi­ tał mnie perski oficer straży granicznej. Zrobiło mi się głupio, ale nie zdo­ byłem się na żaden protest, przyznaję. Kiedy wziął do ręki mój peerelowski paszport, to jemu zrobiło się z kolei głupio, ale udał, że nic się nie wydarzy­ ło. Odprawa trwała moment i mogłem ruszyć w dalszą drogę do Teheranu. Kiedy Iran znów znalazł się na czo­ łówkach gazet, od Iranu rozpoczyna­ ją się dzienniki telewizyjne i radiowe, a internet prześciga się w doniesie­ niach, coraz bardziej groźnych z mi­ nuty na minutę – przypomina mi się epizod z II wojny światowej, przedsta­ wiany w polskich w lewicowych me­ diach jako „irańska gościnność wobec polskich uchodźców”, a wspominający przyjazd z Nieludzkiej Ziemi do Iranu Polaków, jacy znaleźli się w stalinowskiej Rosji po wspólnej z Hitlerem napaści ZSSR na Polskę. Otóż ówczesny Iran, sympatyzują­ cy z III Rzeszą, znajdował się częścio­ wo pod brytyjskim protektoratem i to Brytyjczycy, a nie Persowie, organizo­ wali pobyt i wyjazd Polaków z Iranu –za polskie pieniądze zresztą, bo złoto NBP znajdowało się wówczas w Londynie. Epizod ten internacjonalistyczni „libe­ rałowie” ( jak dzisiaj zwą się stalinowcy) wykorzystują do propagowania przyj­ mowania osadników muzułmańskich w Polsce, „no bo przecież muzułmanie też się nad nami zlitowali”. W tym jest tyle samo prawdy, co w opowieściach, że to zawiniona przez człowieka emi­ sja dwutlenku węgla zabiła dinozaury. Ale wracam do dzisiejszych śnie­ gów. Po incydencie w Iraku z Soleima­ nim temperatura polityczna wzrosła w Berlinie niesłychanie, obawiając bezsilność (czy to właściwe słowo?) niemieckiej polityki zagranicznej. Nie­ mieccy komentatorzy uważają, że jej w ogóle brak, że takowej Berlin już nie prowadzi, albo – że „jest sparaliżowa­ na”. Jestem zdania, że się mylą. Berlin prowadzi wyrafinowaną, dyplomatycz­ ną grę. Nie chce narażać przyjaźni z Ira­ nem na szwank, bo z USA łączy go co najwyżej krucha wspólnota interesów,

znany, opisany i zanalizowany pół wie­ ku temu? Cieszmy się! W zrewoltowanej Francji trudno jednak namówić naród do optymizmu, mimo obietnic reform, na których mniej więcej wszyscy mają stracić, i to wiele. Nawet uświęcona tradycją trwałość strajku generalnego nie cieszy. Podczas obecnego strajku gene­ ralnego dyskutuje się losy francuskich pracowników. Punkt ciężkości dyskusji przesunięto obecnie na kwestię wieku emerytalnego. Rząd upiera się przy 64 latach, związkowcy bronią twardo 62. Jeżeli debata nie zmieni kierunku, to pewnego dnia po zażartej walce rząd ustąpi, przyjmie się wiek 62 lat, związkowcy zawieszą strajk i rozejdą się z poczuciem zwycięstwa, akcep­ tując z dobrodziejstwem inwentarza resztę reformy. W rzeczywistości prze­ grają. Gdyż pod rządami obecnego prezydenta los pracownika poważnie się zmienił. Wiek emerytalny to tylko część problemu rzutowana w przy­ szłość i wcale nie najważniejsza. Dwa lata nie zmienią niczego w ich sytua­ cji. Propozycje późniejszego przejścia na emeryturę wysuwane przez rząd mogłyby nawet być akceptowalne, gdyby nie były naznaczone hipokry­ zją, jeżeli nie zwyczajnym krętactwem. A co najmniej ujawniają tylko część prawdy. Wysokość emerytury zależy od wysokości pensji. Pensja składa się z dwóch części – jedną stanowi suma netto płacona do ręki pracownikowi, druga część – to są świadczenia pła­ cone państwu przez pracodawcę. Ta druga część we Francji – świadczenia, podatki jawne i ukryte, i taksy prze­ wyższa niejednokrotnie tę pierwszą. Pensja pracownika jest tym wyższa, im dłuższy jest jego staż pracy. Ale świad­ czenia płacone przez pracodawcę ros­ ną w tej samej proporcji. Pracownik im pracuje dłużej, tym więcej zyskuje, w jego interesie jest więc pracować, jak długo można. Ale interes pracodawcy jest z tamtym sprzeczny: im pracownik starszy, tym więcej trze­ ba do niego dokładać. Toteż praco­ dawca stara się pozbyć dodatkowych kosztów, zwalniając wcześniej drogie­ go pracownika pod byle pretekstem.

a diabeł w Waszyng­ tonie przeraża go bar­ dziej niż cały arsenał zbrojny ajatollahów w Teheranie. Angela Merkel, kanclerz Niemiec, szy­ kuje się na zasłużoną emeryturę. Zanim po­ sprząta swój gabinet w Urzędzie Kancler­ skim w Berlinie (Willy Brandt Strasse 1), za­ wijając w folię przeciw­ wstrząsową podarowa­ ny jej przez Władimira Putina portrecik carycy Katarzyny, chce spokoj­ nie i bezstresowo docze­ kać emerytury. To jej po­ lityczny mentor, kanclerz Helmut Kohl, wymyślił zasadę „aussistzen” (do­ słownie: przesiedzieć) ja­ kąś nieprzyjemną sytuację, aż chmury rozwieje wiatr i znów zaświeci słońce. Dlatego kaza­ ła swemu szefowi dyplomacji powie­ dzieć, że Niemcy będą zabiegać o po­ kój na świecie (czyli że Amerykanie nie mają co liczyć na Berlin). Jest to o tyle niepotrzebne, że diabeł w Waszyng­ tonie dobrze o tym wie. „Der Spiegel” przestrzega Ber­ lin, że niemiecka polityka zagraniczna niepokoi partnerów, w tym Polskę. Na pewno, jak mniemam, kanclerz Merkel się przejmie obawami Warszawy. Za­ pewne uczci to minutą ciszy. Zabawny jest zarzut, podnoszony przez ów ty­ godnik, jakoby szefowa rządu w Ber­ linie nie wyciągała wniosków „z faktu, że gwarancje bezpieczeństwa USA dla Europy stają się coraz bardziej kruche”. A może nie musi? A może otrzymała inne gwarancje, o których na razie nic nie wiemy? Może ów „niemiecki fleg­ matyzm” to wcale nie wada, a metoda? „Niemcy stoją znów po złej stro­ nie” – krzyczy „Die Welt”. Dziennik przestrzega (kogo?), że ze słów szefa niemieckiej dyplomacji Heiko Maasa) wynika niezbicie, iż w przypadku agre­ sji ze strony Iranu rząd w Berlinie nie poprze Stanów Zjednoczonych. Że nie dał żadnej odpowiedzi na agresyw­ ną ekspansję Iranu, strojąc się w szaty obrońcy pokoju, zdecydowanego szer­ mierza deeskalacji. A tymczasem atak

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Dlaczego strajkują? W Nowy Rok wchodzimy przecież pełni optymizmu. Zadowoleni i w dobrym humorze. Jest zresztą wiele powodów do zadowolenia w tym nowym roku. Mój nauczyciel gnoseologii na uniwersytecie pouczał, iż patrząc dialektycznie, w każdej sytuacji można dojrzeć dobre strony. Najlepiej zaraz po pięćdziesiątce. Do dyrektora personalnego należy wyna­ leźć odpowiedni pretekst. Czy ustawa będzie przewidywała 62, czy 70 – nie ma to żadnego znaczenia. Ale każda debata musi się kiedyś zakończyć i nawet po najdłuższej wy­ mianie zdań przejść trzeba do czy­ nów. Opinia o Polaku – człowieku bez­ względnym i znanym z okrucieństwa, powtarzana coraz głośniej od pięćdzie­ sięciu lat, rozeszła się szeroko po świe­ cie. Do mokrej roboty wzywa się więc okrutnego Polaka. Wprawdzie urodził się we Francji, ale w każdym razie nazy­ wa się on Pietraszewski (Laurent) i ma zrobić porządek z problemem eme­ rytur, który rząd rozpętał i teraz nie wie, jak z niego wyjść. Podobno Pietra­ szewski wie, jako autor raportu parla­ mentarnego o prawie pracy. Do tej roli predestynuje go zresztą doświadczenie dyrektora personalnego w ogromnej,

drona na irańskiego generała i super­ terrorystę Ghasema Solejmaniego jest w pełni usprawiedliwiony!

J

a

n

B

o

znanej także Polakom firmie Auchan. Funkcja dyrektora personalnego ewo­ luowała w ostatnich latach. Niegdyś ten specjalista miał za główne zadanie re­ krutację kompetentnych pracowników. Obecnie, w epoce robotyzacji, nieje­ den pracownik stał się ciężarem, a stary, drogi pracownik – wielkim ciężarem. Tym lepszy personalny, im więcej lu­ dzi potrafi wyrzucić tanim kosztem. Pan Pietraszewski już przed laty w super­ markecie w Bethune zwolnił działaczkę związkową za błąd w kasie w wysokości 80 centimów oraz za to, że podarowała biednemu bułeczkę z czekoladą. Obie­ cujące na przyszłość – podsumował dialektycznie pewien internauta. Firma Auchan była tak bardzo zadowolona z usług pana Laurentego, że za dwu­ miesięczną misję sierpień-wrzesień za­ płaciła mu 72 000 €. Niestety pan Pietraszewski, jak się zdaje, nie dorósł do roli kozła

Co więcej – podkreśla Antje Schippmann: „powinien już dawno temu mieć miejsce”. Jako mastermind (mózg) eksportu islamskiej rewolucji,

g

a t k o

Krwawy pokój na Bliskim Wschodzie Czy Niemcy prowadzą tajną dyplomację w relacjach z Iranem, czy staną po stronie amerykańskiego sojusznika?

ofiarnego. Nie tylko odznacza się ok­ rucieństwem, ale także rozwiniętym instynktem politycznym i choć chętnie przyjął przywileje i pobory związane ze stanowiskiem Wysokiego Komisa­ rza do Spraw Reformy Emerytur, to wcale nie przejawia ochoty, aby po­ lec na służbie. Nie pojawia się w me­ diach, nie wypowiada, nie przekonuje, w ogóle zachowuje się tak, jakby go nie było. Wygląda na to, że rząd sam będzie musiał wypić piwo, którego nawarzył. Do niedawna pracownik mógł bronić się na drodze sądowej przed niesprawiedliwym zwolnieniem. Rząd Macrona odebrał mu tę możliwość. Uprościł procedurę tak dalece, że dzi­ siaj we Francji można wyrzucić czło­ wieka praktycznie w każdej chwili i bez uzasadnienia. Ustawa nie gwarantuje zatrudnienia do późnego wieku. Co ma zrobić ze sobą zwolniony z pracy? Naturalnie zapisuje się do agencji bezrobocia i wraca do domu. Ale nie na długo. Rząd Macrona zmniej­ szył wysokość zasiłku dla bezrobotne­ go i skrócił radykalnie czas korzystania z tego zasiłku. Jednocześnie firmowi in­ formatycy skomplikowali fantastycznie formularze zapisu. W domu zwolniony także nie za­ grzeje miejsca. Kto traci pracę, traci też szybko mieszkanie. Gdyż mieszkanie kupione na kredyt (inaczej nie moż­ na) nie należy do niego, ale do banku – do wierzyciela. Za obecnych rządów zmiękła ochrona lokatora, którego ła­ twiej niż dawniej można się pozbyć, jeżeli nie płaci. Przed wakacjami ceny paryskich mieszkań przekroczyły 10 000 € za m2. Wczoraj, przechodząc obok witryny agencji nieruchomości przy ulicy Entre­ preneurs, mogłem stwierdzić, że śred­ nie ceny w Paryżu intra muros przekro­ czyły 15 000 za metr. 37-m mieszkanie za 430 000 wydało mi się więc relatyw­ nie niedrogie. Przyjrzałem się uważniej anonsowi. Chodzi o 4 piętro bez windy w odległej dzielnicy. O kupnie miesz­ kania, nie mówiąc o wynajęciu, może myśleć tylko pracownik bardzo dobrze sytuowany, gwarantowany przez bo­ gatych żyrantów, zapożyczając się na

resztę życia, łącznie z emeryturą, nie­ pewny przyszłości, oddany w niewolę bankowi. Dla pracownika zapowiedź re­ formy – czegokolwiek by dotyczy­ ła – brzmi złowrogo. Reforma ozna­ cza podwyżkę podatków. W bogatej Francji stale brakuje pieniędzy. Nie wszystkim naturalnie. Wielkim prob­ lemem kraju jest ucieczka podatkowa. W dokumentach międzynarodowych nazywana unikiem podatkowym. Co roku dziesiątki miliardów euro wycieka­ ją z budżetu. Rząd prezydenta Macro­ na ułatwił ten proceder. M.in. zlikwido­ wał w ministerstwie finansów placówkę kontroli i zapobiegania ucieczce podat­ kowej. Z czarnej listy rajów podatko­ wych wykreślił Luksemburg i Irlandię. Tym samym los bogaczy został za­ bezpieczony na najbliższe lata. Pod­ czas dyskusji telewizyjnej z udziałem François Hollande’a jeden z rozmów­ ców nazwał Macrona prezydentem lu­ dzi bogatych. – Nieprawda! – zawołał Hollande i po chwili milczenia dodał: – On jest prezydentem ludzi bardzo bogatych! Istotnie. Skoro nie można ująć pieniędzy bogaczom, trzeba ich szukać gdzie in­ dziej. Zdaniem strajkujących, emerytu­ ra oparta na kapitalizacji, połączona ze zniesieniem ochrony pracownika i bra­ kiem własnego domu, oznacza powrót do stosunków społecznych XIX wieku w ich najbardziej brutalnym wydaniu. Los bandosa, zatrudnianego na dniów­ kę, którego dziś można zatrudnić, a ju­ tro zwolnić i wyrzucić z mieszkania na bruk. Gorzej nawet, gdyż w XIX wie­ ku żywe było jeszcze poczucie przy­ zwoitości, apelowano ze skutkiem do chrześcijańskich uczuć miłosierdzia, księża przypominali z ambony słowa Chrystusa: coście uczynili najbiedniej­ szemu z was, Mnieście uczynili. W pań­ stwie laickim te względy nie istnieją. Bądźmy optymistami. Jak wiado­ mo, różnica między pesymistą i optymi­ stą jest taka: pesymista mówi: – Gorzej już być nie może. A optymista: Może, może. Do siego roku! K

Solejmani zajmował się fi­ nansowanymi przez pań­ stwo zbrojeniami, szko­ leniami i utrzymywaniem terrorystycznych bojó­ wek, takich jak Hamas czy Hezbollah. To Solejmani eksportował setki tysięcy sztuk broni i rakiet, dając je do rąk terrorystom na Bliskim Wschodzie, bu­ dował siatki w Europie, Ameryce Południowej i w Afryce. Z tak ostry­ mi ocenami terroryzmu w prasie niemieckiej się dotąd nie spotkałem. Lista przewinień terrorysty z Teheranu jest długa i wstrząsają­ ca. Na niego spada od­ powiedzialność za ma­ sakry w Syrii, za branie głodem całych miast! To on wojskowo i finansowo wspierał dyk­ tatora Syrii, Assada; to na jego konto należy zapisać śmierć setek amerykań­ skich żołnierzy w Iraku i ofiar terrory­ stycznych zamachów na całym świecie, w tym także na irańskich dysydentów w Europie. „Śmierć najpotężniejsze­ go człowieka na Bliskim Wschodzie” – uważa „Die Welt” – „jak nazwali go szefowie CIA, ma tym samym znacznie większe znaczenie niż likwidacja szefa Al-Kaidy, Osamy Bin Ladena, czy her­ szta IS Abu Bakra al-Baghdadiego”. Dlatego należy liczyć się z akcjami od­ wetowymi przeciwko wojskowym lub cywilnym celom USA i ich sojuszników, także i w Europie. „Die Welt” wzywa rząd w Belinie do zajęcia wyraźnego stanowiska. I sta­ wia pytanie: „Czy stoimy zdecydowanie po stronie naszych amerykańskich part­ nerów? Na razie nic na to nie wskazu­ je: Minister spraw zagranicznych Heiko Maas udziela na Twitterze dobrych rad Waszyngtonowi, w rodzaju: „akcja ta nie pomogła w przezwyciężaniu na­ pięć. Powiedziałem też to wyraźnie @ SecPompeo“. Co za odwaga! Na pewno zrobiło to wielkie wrażenie na szefie Departamentu Stanu w USA. Budowniczy pokoju z Berlina roz­ marzył się: „Teraz trzeba zrobić wszyst­ ko, by cały region nie stanął w ogniu” – snuje swą twiterrową opowieść szef berlińskiej dyplomacji. Tego nawet

„Die Welt” za wiele. Antje Schippmann nabija się z depesz Maasa: to tak, jakby Bliski Wschód dotąd nie był skąpany w ogniu, podłożonym przez Solejma­ niego – który w samej tylko Syrii za­ bił setki tysięcy ludzi, a miliony zmusił do ucieczki. Innymi słowy wypowiedź Maasa wskazuje na to, że rząd w Ber­ linie zamierza trzymać się obranego kursu. Lecz – podkreśla „Die Welt” – nie daje on żadnej odpowiedzi ani na agresywną irańską politykę ekspansji, ani na branie zakładników, wspiera­ nie terroryzmu, zbrojenia bojówek na granicy z Izraelem, na masakry w Sy­ rii i na ponad tysiąc ofiar śmiertelnych wśród uczestników protestów przeciw­ ko islamskiej teokracji w Iranie i w Iraku w okresie minionych trzech miesięcy. Berlin robi w gacie. Rząd Niemiec nawet w Republice Federalnej nie po­ dejmuje żadnych działań przeciwko siatkom Solejmaniego. Co prawda tu­ tejszym władzom bezpieczeństwa uda­ ło się ujawnić plany dokonania przez irańskich agentów zamachów na żydow­ skie przedszkola w Niemczech, ale nie pociągnęło to za sobą żadnych konse­ kwencji politycznych wobec Teheranu – utrzymuje w ostrym tonie berlińska gazeta, dodając: „od zakazu działania w Niemczech kontrolowanej przez Iran organizacji Hezbollah, liczącej tutaj nie­ mal 1000 (tysiąc!) członków, Berlin wy­ kręca się już od lat. Powody tegoż są niezrozumiałe – Iran nie jest ani ważnym partnerem handlowym Niemiec, ani też nie stanowi zagrożenia dla egzystencji Republiki Federalnej”. Tego, że dla Ber­ lina Teheran może być… przyjacielem, „Die Welt” nie bierze pod uwagę. O faktycznych relacjach niemie­ cko-irańskich wiemy niewiele. Na prze­ szkodzie ku temu stoi demokratyczna jawność działań, skutecznie utrudnia­ jąca dostęp do informacji. Zamiast odpowiedzi na pytania: dlaczego, po co i w jakim celu, niemiecki obywatel otrzymuje hasła przypominające dekla­ racje uczestniczek konkursów na miss świata. Nie do pobicia jest tu szef nie­ mieckiej dyplomacji Haiko Maas, mistrz Twittera. Ale czego można się spodzie­ wać po członku rządu, który wie, że kończy swą misję, nawet jeżeli jej tak naprawdę wcale nie zaczął? Czy będzie wojna? Na pewno. Wszak pokój o tylko pauza między wojnami. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

4

obliczone na zrzucenie winy za pojawienie się wirusa HIV na amerykański program wojny biologicznej. Sfabrykowaną w Jaseniewie pod Moskwą historię AIDS przedrukowała w pierwszym półroczu 1987 roku prasa ponad 40 krajów rozwijających się. Na fabrykację KGB dały się nawet wziąć konserwatywny dziennik londyński »Daily Express«, brytyjski kanał telewizyjny Channel 4 oraz niemiecka Deutschland Rundfunk”. Teraz też przekaz medialny nie wygląda najlepiej. Szaleje dezinformacja i manipulacja nawet w poważnych mediach wielonakładowych i popularnych mediach elektronicznych. Europa próbuje powoływać różne zespoły, aby przeciwdziałać, ale są one w porównaniu z rosyjskimi i chińskimi zbyt skąpe. W naszej części UE duże doświadczenie w tej materii mają Estończycy i Łotysze, a wyprzedzają nas nawet Litwini. Aleksandr Dugin, kreator rosyjskiej myśli geostrategicznej, twierdzi: – Na eurazjatyckim kontynencie dla Polski miejsca nie ma. […] Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej postaci. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki. – Rosja musi zniszczyć „kordon sanitarny”, utworzony z małych, gniewnych i historycznie nieodpowiedzialnych narodów i państw, z maniakalnymi roszczeniami i niewolniczym uzależnieniem od talassokratycznego (okr. geol.) Zachodu. W roli takiego „kordonu sanitarnego” tradycyjnie występuje Polska i kraje Europy Wschodniej… Zadaniem Eurazji jest to, aby ta bariera nie istniała. „Aleksander Dugin proponuje zagrać na rozbieżnościach między państwami Unii Europejskiej i zaleca rosyjskim dyplomatom przekonywanie krajów Europy Zachodniej, przede wszystkim Niemiec i Francji, do uwolnienia się od amerykańskiej dominacji i skończenia z krajami Europy Środkowej i Wschodniej” – czytamy w komentarzu portalu Jagiellonia.org. To więc tłumaczy dziwne, a wręcz wbrew własnym interesom zachowanie niektórych rządów państw UE. Co pewien czas mocniej nagłaśniane pomysły francuskie na tworzenie armii europejskiej i uniezależnienie się od wojsk amerykańskich są w tym kontekście bardzo zrozumiałe. Widać nic się nie zmieniło w polityce rosyjskiej od kilkuset lat. Wielkie sumy idą nadal na indoktrynowanie zachodnich elit i podrzucanie społeczeństwom kolejnych ideologii jak klimatyzm, genderyzm itp. Nie dziwi więc, że instynkt samozachowawczy

Oświadczenie Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego w imię swojego interesu, lecz w imię tego, czym jest Europa. Podpisany 23 sierpnia 1939 roku Pakt Ribbentrop-Mołotow nie był „paktem o nieagresji”. Był sojuszem politycznym i wojskowym, dzielącym Europę na dwie strefy wpływów – na linii trzech polskich rzek: Narwi, Wi­ sły i Sanu, przesuniętej miesiąc póź­ niej na linię Bugu, w wyniku zawarte­ go 28 września „Traktatu o granicach i przyjaźni między III Rzeszą a ZSRR”. Był prologiem do niewyobrażalnych zbrodni, jakie w ciągu następnych kil­ ku lat miały zostać popełnione po obu stronach tej linii. Sojusz Hitlera i Stalina został bły­ skawicznie wcielony w życie: 1 wrześ­ nia 1939 roku hitlerowskie Niemcy uderzyły na Polskę z zachodu, połu­ dnia i północy, a 17 września ZSRR zrobił to samo, atakując ze wschodu. 22 września w Brześciu nad Bu­ giem odbyła się wielka defilada – świę­ towanie wspólnego zwycięstwa hitle­ rowskich Niemiec i sowieckiej Rosji nad niepodległą Polską. Takich defilad nie urządzają strony paktów o nieagresji – robią to sojusznicy i przyjaciele. Tak właśnie było z Hitlerem i Sta­ linem – długo byli nie tylko sojuszni­ kami, ale wręcz przyjaciółmi. Ta przy­ jaźń kwitła do tego stopnia, że gdy grupa 150 niemieckich komunistów jeszcze przed wybuchem wojny ucie­ kła z III Rzeszy do ZSRR, w listopadzie 1939 roku Stalin przekazał ich Hitle­ rowi niejako „w prezencie” – wydając ich na pewną śmierć. ZSRR i III Rzesza przez cały czas ściśle ze sobą współpracowały. Na spowodował brexit Wlk. Brytanii. Anglicy wolą polegać na sojuszu z USA niż poddać się dyktatowi Niemiec i potakującej im Francji w coraz bardziej irracjonalnym tworze, w jaki przekształca się Unia Europejska pod niemieckim panowaniem. Książka A. Dugina Podstawy geopolityki jest zalecana w Rosji jako podręcznik dla decydentów i została opublikowana przy wsparciu Wydziału

konferencji w Brześciu 27 listopada 1939 roku, przedstawiciele służb bezpieczeństwa obu państw omawia­ li metody i zasady współpracy przy zwalczaniu polskich organizacji nie­ podległościowych na okupowanych terenach. Następne konferencje po­ między funkcjonariuszami NKWD i SS na temat ich współpracy odbywały się m.in. w Zakopanem oraz w Krakowie (w marcu 1940). To nie były rozmo­ wy o nieagresji – ale o likwidowaniu (czytaj: mordowaniu) ludzi, obywate­ li Rzeczpospolitej oraz o wspólnych, sojuszniczych działaniach w celu cał­ kowitego zniszczenia Polski.

po drugim i rozwijając strukturę obo­ zów, które Rosjanin Aleksander Soł­ żenicyn nazwał „Archipelagiem Gu­ łag”. Obozów, w których miliony ludzi, przeciwników władzy komunistycznej wyniszczane były niewolniczą, mor­ derczą katorgą. Zbrodnie komunizmu zaczęły się jeszcze przed II wojną światową – od śmierci głodowej milionów Rosjan na początku lat dwudziestych, od Wiel­ kiego Głodu, w wyniku którego śmierć poniosło wiele milionów mieszkańców Ukrainy i Kazachstanu, przez Wielką Czystkę, w ramach której zamordowa­ no blisko 700 tysięcy przeciwników

Nie ma zgody na zamianę katów z ofiarami, sprawców okrutnych zbrodni z niewinną ludnością i napadniętymi państwami. W imię pamięci o ofiarach i w imię wspólnej przyszłości musimy dbać o prawdę. Bez współudziału Stalina w roz­ biorze Polski i bez surowców natu­ ralnych, które Stalin dostarczał Hitle­ rowi, niemiecka machina zbrodni nie opanowałaby Europy. Ostatnie po­ ciągi z dostawami jechały z ZSRR do Niemiec 21 czerwca 1941 roku – na dzień przed tym, gdy Niemcy hitle­ rowskie zaatakowały dotychczasowe­ go sojusznika. Dzięki Stalinowi Hitler mógł bezkarnie podbijać kolejne kra­ je, zamykać Żydów z całego kontynen­ tu w gettach i przygotowywać Holo­ kaust – jedną z największych zbrodni w historii ludzkości. Stalin prowadził zbrodnicze działania na wschodzie, podporządkowując sobie jeden kraj

politycznych i zwykłych obywateli ZSRR, najczęściej Rosjan, także w tzw. „Operacji Polskiej” NKWD, w której rozstrzeliwano przede wszystkim oby­ wateli ZSRR polskiego pochodzenia. Na śmierć przeznaczono dzieci, kobie­ ty, mężczyzn. W samej tylko „Opera­ cji Polskiej” według danych NKWD rozstrzelano ponad 111 tysięcy osób – zabitych z premedytacją przez so­ wieckich komunistów. Bycie Polakiem w Związku Radzieckim w tym czasie oznaczało wyrok śmierci lub wielo­ letnie zesłanie. Kontynuacją tej polityki były zbrodnie popełniane już po najeź­ dzie sowieckim na Polskę (17 września

warszawskiej konferencji poświęconej Białorusi w 2018 r. już jako Marszałek Senior ośmielił się powiedzieć, że Białorusini, Rosjanie, Ukraińcy i Polacy powinni żyć w jednym państwie. Na szczęście jego poglądów, że Rosjanie w 1944–45 roku nas wyzwolili, nie podziela Mateusz Morawiecki. Jako Premier RP zajął ostre stanowisko w sprawie wypowiedzi Putina o odpowiedzialności Polaków za wy-

Dugina ma zostać całkowicie osamotniona i zniszczona. Przeszkadza bowiem w jego wizji powstawania nowego okresu epejrokratycznego (okr. geol.) w historii Ziemi, czyli kształtowania się mocarstwa kontynentalnego pod panowaniem Rosji, w odróżnieniu od talassokratycznego, czyli imperium morskiego, jak Dugin nazywa państwa bloku zachodniego. Interesującą metodą stosowaną na

1939) – jak wymordowanie ponad 22 tysięcy polskich oficerów i przed­ stawicieli elit m.in. w Katyniu, Char­ kowie, Twerze, Kijowie i Mińsku – a także w katowniach NKWD i łagrach w najdalszych zakątkach sowieckiego imperium. Największymi ofiarami komuni­ zmu byli obywatele Rosji. Historycy szacują, że w samym tylko Związku Sowieckim zamordowano 20 do 30 milionów ludzi. Śmierć i łagry czekały nawet na tych, których każ­ de cywilizowane państwo otacza opieką – na powracających z wojny jeńców. ZSRR nie traktował ich jak bohaterów wojennych, ale jak zdraj­ ców. To była „wdzięczność” Rosji so­ wieckiej dla jeńców-żołnierzy Ar­ mii Czerwonej: śmierć, łagry, obozy koncentracyjne. Za wszystkie te zbrodnie odpo­ wiadają komunistyczni przywódcy, na czele z Józefem Stalinem. Podejmowa­ ne po 80 latach od wybuchu II wojny światowej próby rehabilitowania tej postaci dla politycznych celów dzisiej­ szego prezydenta Rosji muszą budzić zdecydowany sprzeciw każdego, kto ma choć podstawową wiedzę o histo­ rii XX wieku. Prezydent Putin wielokrotnie kła­ mał na temat Polski. Zawsze robił to w pełni świadomie. Zwykle dzieje się to w sytuacji, gdy władza w Moskwie czuje międzynarodową presję związa­ ną ze swoimi działaniami. I to presję nie na historycznej, a na jak najbar­ dziej współczesnej scenie geopoli­ tycznej. W ostatnich tygodniach Ro­ sja poniosła kilka istotnych porażek:

niepowodzeniem zakończyła się pró­ ba całkowitego podporządkowania sobie Białorusi, Unia Europejska po raz kolejny przedłużyła sankcje na­ łożone za bezprawną aneksję Kry­ mu, a rozmowy w tzw. „formacie nor­ mandzkim” nie tylko nie przyniosły zniesienia tych sankcji, lecz w tym sa­ mym czasie doszło do kolejnych ob­ ostrzeń – tym razem amerykańskich – które znacznie utrudniają realizację projektu Nord Stream 2. Jednocześnie rosyjscy sportowcy zostali właśnie za­ wieszeni na cztery lata za stosowanie dopingu. Słowa Prezydenta Putina traktuję jako próbę ukrycia tych problemów. Rosyjski przywódca doskonale zdaje sobie sprawę, że jego zarzuty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – i że w Polsce nie ma pomników Hitlera ani Stalina. Takie pomniki były na naszej ziemi wyłącznie wtedy, gdy stawiali je agresorzy i zbrodniarze – III Rzesza hitlerowska i Rosja sowiecka. Naród rosyjski – największa ofiara Stalina, jednego z najokrutniejszych zbrodniarzy w historii świata – zasłu­ guje na prawdę. Głęboko wierzę w to, że naród rosyjski jest narodem ludzi wolnych – i że odrzuca stalinizm, na­ wet gdy władza prezydenta Putina stara się go zrehabilitować. Nie ma zgody na zamianę ka­ tów z ofiarami, sprawców okrutnych zbrodni z niewinną ludnością i napad­ niętymi państwami. W imię pamięci o ofiarach i w imię wspólnej przyszło­ ści musimy dbać o prawdę. K Warszawa, dn. 29 grudnia 2019

i Dugin nie przejmują się wyborami, bo nie muszą. W 2015 r. premier Morawiecki dużo mówił o jedwabnym szlaku i planowanych chińskich inwestycjach w polską infrastrukturę. Obecnie się o tym nie mówi, ale też nie dokonano wyraźnego odcięcia od tamtej polityki. Politycznie współpraca z Komunistyczną Partią Chin trwa na całego. Instytuty Konfucjusza, rozsadnik chińskiej

Dokończenie ze str. 1

Jak długie są ręce Rosji w Polsce? Wojna hybrydowa XXI wieku

Strategii Akademii Wojskowej Sztabu Generalnego Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Niestety wiele „mądrości” i styl duginowski (geologiczno-historyczno-sakralny) udzielił się innym „strategom”. Dr Bartosiak też w podobnej „naukawej” retoryce, czyli narzucania „maluczkim” swoich przemądrych i jedynie słusznych teorii, z którymi się po prostu nie dyskutuje, próbuje szerzyć determinizm geograficzno-historyczny. Z tego typu narracjami zetknęliśmy się w okresie polskiej transformacji, gdy naród miał słuchać Geremka i Balcerowicza, nie dyskutować, tylko posłusznie wykonywać polecenia i cicho siedzieć. Coraz wyraźniej widać, że istnieje oś Moskwa–Pekin–Teheran skierowana przeciwko wolnemu światu. Na nic się zdadzą bezpodstawne rozważania, czy dojdzie do konfliktu Moskwy z Pekinem, a jeśli nawet, to jedynie o pozycję w tejże osi. Niestety Europę od Atlantyku do Pacyfiku promował też Kornel Morawiecki. Trudno powiedzieć, skąd u tego – kiedyś niepodległościowca i antykomunisty – wzięły się takie poglądy. Na

buch II wojny światowej i współpracy z Niemcami w mordowaniu Żydów. To stanowisko warto upowszechniać w całym świecie. Putin precyzyjnie realizuje instrukcje Dugina kompromitowania Polski jako kraju niegodnego istnienia. Wszelkie rozważania publicystów i samozwańczych geostrategów, czy Putinowi puszczają nerwy i mówi to głównie na użytek polityki wewnętrznej, są bezpodstawne i śmieszne. Właśnie w Rosji wprowadzana jest ustawa, że obywatel Federacji Rosyjskiej, jeśli będzie skarżył swój kraj do trybunałów międzynarodowych w związku z nieprzestrzeganiem praw człowieka, będzie traktowany jako zdrajca i stanie przed sądem.

O

skarżanie Polaków o udział sprawczy w mordowaniu Żydów podczas II wojny światowej przez Putina ma też wesprzeć Przedsiębiorstwo Holokaust – Ustawa 447 i skłócić nas z USA. Trzeba zadawać sobie sprawę, że zarówno w USA, jak i Izraelu mieszka obecnie bardzo dużo obywateli rosyjskich. Polska w strategii

obecnym teatrze wojennym jest działanie pod obcą banderą na cudzym terytorium. Przykładem może być napad Polaków (obywateli polskich) na siedzibę węgierskiego towarzystwa kulturalnego w Użgorodzie na Ukrainie. Ciekawostka sama w sobie – „bratanek napada na bratanka”. Szybko okazało się, że akcja została zlecona przez organizację z Niemiec, a sfinansowana przez Rosję. 31 grudnia 2019 r. w Bagdadzie zaatakowano ambasadę USA w Iraku. Na czele „manifestantów” stała milicja wspierana przez Iran. Państwom osi chodzi o sianie fermentu, ograniczenie amerykańskich wpływów na terenie Bliskiego Wschodu i rozproszenie sił zbrojnych USA. Martwi mnie spory rozdźwięk pomiędzy słowami a czynami polskich polityków. Mam często wrażenie, że uprawiany jest głównie PR, zamiast wykonywania ciężkiej pracy dla wzmocnienia i budowy silnego gospodarczo i stabilnego państwa. Wciąż dominuje polityka doraźna, obliczona na kadencję, a nie na dziesięciolecia, czy nawet setki lat, jak to jest w Rosji. Putin

metody. Przed kilkunastu laty, za życia Prezydenta Lecha Kaczyńskiego rozpoczęto popieraną bardzo przez niego budowę ropociągu nazywanego „Odessa-Brody”. Tym rurociągiem miała płynąć do Polski ropa z Azerbejdżanu. Rurociąg został za granicą zbudowany. Brakuje jedynie krótkiego odcinka w Polsce. I zapanowała znowu cisza. PERN milczy. Rzecznik prasowy nie odpowiada na żadne pytania dziennikarzy wielu redakcji. Niektórzy eksperci sądzą, że ta „polska obstrukcja” spowodowana jest tym, że wpływowe rosyjskie lobby nie chcą dopuścić, aby na tym przesyle korzystały też Gruzja i Ukraina.

O

Jadwiga Chmielowska

FOT. MARVIN MEYER / UNSPLASH

XX

wiek przyniósł światu niewy­ obrażalne cier­ pienie i śmierć setek milionów ludzi – zamordowa­ nych w imię chorych, totalitarnych ideologii. Śmiertelne żniwo nazizmu, faszyzmu i komunizmu jest oczywi­ stością dla ludzi naszego pokolenia. Oczywistością jest także to, kto za te zbrodnie odpowiada – i czyj sojusz rozpoczął II wojnę światową, najbar­ dziej morderczy konflikt w dziejach ludzkości. Niestety, im więcej czasu upły­ wa od tych tragicznych wydarzeń, tym mniej wiedzą o nich nasze dzieci i wnuki. Dlatego tak ważne jest, byśmy nadal głośno mówili prawdę o II woj­ nie światowej, o jej sprawcach i ofia­ rach – i sprzeciwiali się wszelkim pró­ bom zakłamywania historii. Pamięć o tym złu jest szczegól­ nie istotna dla Polski – pierwszej ofiary wojny. Nasz kraj najwcześniej doświadczył zbrojnej agresji hitlerow­ skich Niemiec i sowieckiej Rosji. To właśnie Polska była pierwszym pań­ stwem, które walczyło w obronie wol­ nej Europy. Opór wobec tych potęg zła nie stanowi jednak wyłącznie wspomnie­ nia polskiego bohaterstwa – to coś znacznie ważniejszego. Ten opór to dziedzictwo całej wolnej i demokra­ tycznej dziś Europy, która stanęła do walki przeciwko dwóm totalitary­ zmom. Dzisiaj, gdy niektórzy dla swo­ ich politycznych celów chcą podeptać pamięć o tych wydarzeniach, Polska musi stanąć w obronie prawdy. Nie

RACJA I NARRACJA

agentury wpływu, rosną jak grzyby po deszczu. Niekomunistyczny światowej sławy zespół chiński Shen Yun z Nowego Jorku nie może wynająć odpłatnie sali Opery Narodowej w Warszawie, a Ministerstwo Kultury tłumaczy się, że kultura chińska jest w Polsce propagowana na mocy podpisanej z komunistycznymi Chinami umowy kulturalnej. Z jednej strony aresztowany został za szpiegostwo przedstawiciel Huawei w Polsce i minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński podczas pobytu w USA jesienią 2019 r. wyraźnie zadeklarował, że w Polsce nie będzie wprowadzana chińska technologia 5G Huawei. Z drugiej zaś strony 12 grudnia 2019 r. ukazała się informacja, że Play uruchomił 5G na 100 stacjach bazowych w Trójmieście. Jean Marc Harion, prezes Play, poinformował, że „z radością rozpoczyna współpracę z miastem Gdynia, które uosabia otwarte podejście do nowych technologii i innowacji”. Dużo mówi się o dywersyfikacji źródeł energii. Tymczasem panuje zmowa milczenia nad gazyfikacją węgla pod ziemią, choć GIG przetestował

statnio znowu doszło do kolejnego skandalu. Na terenie Republiki Czeskiej polski Orlen dysponuje urządzeniami do rafinacji ropy azerskiej. Słowacy byli skłonni na swoim odcinku zamontować sprzęt umożliwiający przełączanie przepływającej ropy z rosyjskiej na azerską. Czesi chcieli korzystać z ropy azerskiej i kupować w polskiej rafinerii produkty ropopochodne. I znów paraliż decyzyjny w Orlenie czy gdzieś wyżej. Ciekawe, że te dziwne paraliże i oczekiwania na jakieś enigmatyczne decyzje polityczne zawsze są na korzyść Rosji i na szkodę państw naszego bloku. Czyżby długie ręce Dugina? W znaczących gremiach decyzyjnych słyszy się często, że Amerykanie nie chcą inwestować w Polsce i trzeba myśleć „wielowektorowo”, licząc też na chińskie inwestycje. Tymczasem na prośbę amerykańskich Departamentów Stanu i Obrony ambasador USA w Warszawie zwróciła się do Kancelarii Rady Ministrów z propozycją spotkania z przebywającym w Polsce w połowie grudnia br. gen Robertem Spaldingiem. Rozmowy miały dotyczyć współpracy polskich firm z przemysłem amerykańskim w dziedzinie głównie elektroniki i możliwości dużych inwestycji w naszym kraju w związku z wycofywaniem się firm amerykańskich z Chin. Niestety żadnej odpowiedzi od polskiego premiera nie otrzymała. Nie wiadomo więc, czy polski rząd jest zainteresowany rozwojem technologii i gospodarki. Myślenie wielowektorowe z kolei to najlepsza droga do osamotnienia Polski i spełnienia marzeń Putina. Niektóre rządy państw NATO zdają się współpracować z wrogiem. Coraz wyraźniej widać, że jedynie bilateralne sojusze oparte na wspólnym interesie są wiarygodne. Im więcej baz amerykańskich i firm będzie w Polsce, tym bardziej będziemy mogli czuć się bezpieczni. Z kolei USA, aby zachować swoją pozycję, muszą bazować na pewnych sojusznikach. To szansa dla Polski i naszego Regionu Międzymorza. K


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

5

P·O·L·S·K·A

R E K L A M A

Ryszard Legutko

Oczywiście, że dobrze jest żyć w czystym środowisku i o to środowisko dbać. To uruchamia jednak różne mechanizmy. Także tej szalonej ideologii, jak bardzo zimnej i cynicznej kalkulacji ekonomicznej. To jest przecież walka ekonomiczna. Jeśli wyłączy się węgiel, czyli tzw. dekarbonizacja, i jeśli wyłączy się gaz, bo to też są ostatnie pomysły, że gaz jest brudny, to w następnej kolejności idzie energia nuklearna i też może okazać się brudna. To ci wszyscy producenci energii zielonej staną się nagle potentatami, to oni będą dyktować warunki, to są ogromne możliwości zysku. Nie zdajemy sobie sprawy, do jakiego stopnia ideologia środowiskowa, bardzo radykalna, jest wpływowa w niektórych krajach europejskich – zachodnich czy w Europie północnej. To jest potężny ruch polityczny. 12 grudnia 2019

Zdzisław Krasnodębski

Coraz częściej w Europie pojawiają się postulaty wprowadzenia stanu wyjątkowego ze względu na zagrożenie planety. Mówi się też o wielkich przemianach społecznych i kulturowych np. o konieczności zmiany modelu rodziny. Coraz częściej słyszymy też głosy, domagające się bardzo daleko posuniętej integracji Unii z listami ponadnarodowymi do Parlamentu Europejskiego. Dzisiaj normalności, o której mówił premier Morawiecki, trzeba bronić jak Okopów Świętej Trójcy. 6 grudnia 2019

Kosma Złotowski

Najważniejszą sprawą jest powrót do dyskusji o tym, jak pogłębiać współpracę gospodarczą w UE. Parlament Europejski odgrywa tu kluczową rolę. Niestety w tej kadencji dyskusję na ten temat zdominowali socjaliści, którzy chcą odwrócić proces budowy wspólnego rynku i ponownie postawić granice gospodarcze między państwami członkowskimi. Najlepszym przykładem są tutaj oczywiście wspominanie przepisy uderzające w polskie firmy transportowe. Obrona swobody świadczenia usług w UE będzie na pewno jednym z moich priorytetów. Drugi bardzo ważny temat to nadchodzący przegląd Transeuropejskiej Sieci Transportowej. Chciałbym, aby w sieci bazowej znalazły się nowe projekty, w tym między innymi multimodalny port przeładunkowy zlokalizowany w okolicy Bydgoszczy. Dzięki temu ta inwestycja miałaby zagwarantowane solidne finansowanie z pieniędzy europejskich, a województwo kujawsko-pomorskie mogłoby stać się ważnym centrum logistycznym w Europie Środkowo-Wschodniej. 13 marca 2019

Tomasz Poręba

Nie mam wątpliwości, że Europa się zmienia i to pod wieloma aspektami. Musimy pamiętać, że Unia Europejska w swoim pierwotnym założeniu była związkiem gospodarczym niezależnych państw, zbudowanym na chrześcijańskich fundamentach. Niewiele osób dziś już pamięta, że ojcowie założyciele UE są kandydatami na ołtarze. Obecnie, niektórzy politycy i urzędnicy europejscy chcą, by Unia stałą się jednym wielkim państwem ze wspólną polityką i wspólną armią, a pod hasłami wolności i tolerancji religijnej coraz mocniej próbuje się odzierać Europę z jej chrześcijańskiej tożsamości. 26 lutego 2019

Twój głos w Europie www.ecrgroup.eu


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

6

W

idzę, jak można prowadzić śledztwo z tezą i zamknąć je, zanim uda się wyjawić prawdę. I widzę, jak wyglądało w praktyce naturalizowanie pełniących obowiązki Polaka oficerów NKWD. Widzę jeszcze jedno – jak gaszono nadzieje Polaków na normalność, jak uwierzyliśmy w moc ustaleń Okrągłego Stołu i jak bardzo się myliliśmy. 4 czerwca 1989 roku odbyły się w Polsce wybory, które niosły za sobą nadzieję niepodległości i wolności. Po latach zależności od wschodniego sąsiada i służących mu partyjnych aparatczyków Polacy uwierzyli, że teraz już można badać i mówić o historii najnowszej w sposób otwarty. Uwierzyli też dziennikarze. W 1989 roku „Tygodnik Zamojski” opublikował serię artykułów (ukazywały się w dniach 14, 21 i 28 kwietnia oraz 5 maja i 2 czerwca), w których nieżyjący już prof. Jerzy Markiewicz opisał zbrodnię ludobójstwa w obozie karnym w Błudku-Nowinach na Zamojszczyźnie. Na podstawie pracy prof. Markiewicza Przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa 26 czerwca 1989 roku wysłał pismo do prokuratury generalnej z informacją o możliwości zaistnienia zbrodni ludobójstwa we wspomnianym obozie. Porozumiano się w tej sprawie z Prokuraturą Wojewódzką w Zamościu, jednak prokurator wojewódzki Wiesław Kubicz

Konowałow na 5 dni przed swoją śmiercią ożenił się z miejscową dziewczyną. Zatem uwinął się w 5 miesięcy z zamieszkaniem na tym terenie, poznaniem dziewczyny, zakochaniem się, oświadczynami i ślubem. Nu, mołodiec! oświadczył, że nie ma w tej sprawie żadnych informacji poza doniesieniami prasowymi. Na ich podstawie ustalono, że faktycznie od października 1944 roku do marca 1945 roku w Błudku istniał obóz karny, w którym przetrzymywano głównie żołnierzy Wojska Polskiego „pochodzenia akowskiego” a straż w nim pełnili żołnierze Wojska Polskiego. Ustalono, że komendantem obozu był Władysław Konowałow, który w jedynym ujawnionym dokumencie – akcie zawarcia związku małżeńskiego – występuje jako kapitan Wojska Polskiego. Jednak istnieje teoria, że Władysław był w rzeczywistości Wołodią Konowałowem i oficerem NKWD. Na to jednak dokumentów nie było. Ustalono także, na podstawie materiałów prasowych, że w obozie miały miejsce rozstrzeliwania, a osadzeni umierali w nim także z wycieńczenia, pracując w pobliskim kamieniołomie. W latach 1951–1953 komisja wojskowa przy pomocy KBW przeprowadziła ekshumację zwłok ofiar z przełomu 1944 i 1945 roku. Sprawę przekazano Naczelnej Prokuraturze Wojskowej.

Towarzysze wyjaśnią zbrodnie towarzyszy? Ciekawie wygląda korespondencja pomiędzy Naczelną Prokuraturą Wojskową a Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Jest okres po wyborach z czerwca 1989 roku, ale jeszcze przed powołaniem rządu Tadeusza Mazowieckiego. Na czele resortu spraw wewnętrznych stoi Czesław Kiszczak. 26 lipca 1989 roku prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Ryszard Szczęsny kieruje pismo do dyrektora gabinetu ministra spraw wewnętrznych, adresując je: „Tow. płk mgr Czesław Żmuda”. Przytoczę treść tego pisma w całości, bo unaocznia ono tezę, z którą przystąpiono do badania zbrodni sprzed 40 lat. Zbrodni, której wykonawcy jeszcze przecież żyli. „Oddział V Naczelnej Prokuratury Wojskowej wyjaśnia przekazaną przez Prokuraturę Generalną i Przewodniczącego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – sprawę rzekomych zbrodni zabójstw żołnierzy w „obozie” na terenie m. Błudek /zamojskie/, jakoby popełnianych w okresie od m-ca października 1944 r. do m-ca marca 1945 r.

Z ARCHIWÓW IPN Według nadesłanej informacji w latach 1951–53 na terenie tego obozu działała komisja »wojskowa«, która przeprowadziła ekshumację zwłok przy pomocy żołnierzy KBW. Z tych względów zwracam się do Tow. Pułkownika o spowodowanie zbadania w archiwach MSW czy odnotowano cokolwiek co miałoby związek z taką sprawą”. Tego samego dnia prokurator Szczęsny wysłał pismo do szefa Centralnego Archiwum Wojskowego z prośbą o „spowodowanie ustalenia”, czy w materiałach archiwalnych MON znajdują się jakiekolwiek dane o „rzekomych zabójstwach” na terenie Błudka, gdzie jakoby był zlokalizowany obóz, którego komendantem miał być Władysław bądź Władimir Konowałow, nieznany ze stopnia oficer. Prokurator Szczęsny wpadł na jeszcze jeden genialny pomysł. A może w Błudku był obóz hitlerowski i to ofiary Niemców były ekshumowane w latach pięćdziesiątych? Można z niemal stuprocentową pewnością stwierdzić, że gdyby rzeczywiście w tym miejscu znajdował się obóz niemiecki, którego ofiary ekshumowano by w latach 1951–53, to w roku 1989 byłby on opisany w podręcznikach, a samo miejsce byłoby upamiętnione, bo komuniści chętnie pokazywali zbrodnie drugiego okupanta, skutecznie zamilczając własne. Prokuratora Szczęsnego może jednak intuicja do końca nie zawodziła, bo przecież wielokrotnie w obozach, które podczas wojny prowadzili Niemcy, po „wyzwoleniu” wartę przejmowali nowi okupanci, zatem skoro obóz istniał od 1944 roku, to faktycznie można było domniemywać, że przejęty został po poprzednikach. W związku z tym prokurator wysłał jeszcze jedno pismo. Tym razem do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce Instytutu Pamięci Narodowej – z prośbą o informację, czy ma wiedzę na temat ewentualnego obozu hitlerowskiego w m. Błudek, bądź filii innego obozu w tym miejscu i czy w latach 1951–53 dokonano ekshumacji ofiar tych obozów. Jeśli tak, to kto je prowadził. Niestety co do tezy z hitlerowskim obozem intuicja prokuratora Szczęsnego zawiodła. Bardzo szybko udało mu się bowiem ustalić, że jednak obóz istniał w tym miejscu już po wojnie. Świadczy o tym pismo z 4 sierpnia 1989 roku, które prokurator wysłał do szefa Centralnego Archiwum Wojskowego. Prosi w nim o ustalenie, czy istnieje ewidencja personalna tego obozu, którego komendantem był „kpt. Władysław Konowałow”. W piśmie pada sugestia, że załoga mogła wywodzić się ze składu ówczesnego 8. zapasowego puł-

Fakty dotyczące kapitana mówią same za siebie. Był Rosjaninem. Synem oficera Armii Czerwonej, który kończył rosyjskie szkoły i służył w obcej armii. Do Wojska Polskiego został oddelegowany i stał się Polakiem w 1943 roku. Kariera typowa dla wielu ówczesnych oficerów Armii Czerwonej. ku piechoty w Jarosławiu. I najważniejsze, prokurator wymienia nazwiska 11 żołnierzy, z prośbą o potwierdzenie pełnienia przez nich wówczas służby wojskowej. Zatem wygląda na to, że był już w posiadaniu listy załogi obozu. W piśmie wymieniono następujące nazwiska: por. Stanisław Muzyka (w 1945 r. – 24 lata), por. Hipolit Zieliński (w 1945 r. – 23 lata), por. Piotr Kuźmiński (rzekomo zginął w nocy z 25 na 26 marca 1945 r.), plut. Stanisław Łaptis, plut. Aleksander Klocek, kpr. Honorek, kpr. Zając, strz. Leonard Dajnowski, strz. Antoni Jankowski, strz. Jan Szkiełda, strz. Piotr Trepiet. Dodatkowo w piśmie znajduje się zapis, że podaje się także w składzie osobowym sierż. Stanisława Schmidta s. Józefa, kierowcę z oddziału żandarmerii wojskowej, wcielonego w styczniu 1945 roku do 8. zpp w Jarosławiu, który został „jakoby” aresztowany i zastrzelony w tym

obozie najprawdopodobniej w przeddzień jego rozbicia przez AK w dniu 24 marca 1945 roku. Dowiadujemy się zatem kilku cennych rzeczy. Pierwsza jest taka, że w obozie, który istniał w Błudku, znajdowała się polska obsada. Świadczą o tym wymienione w dokumencie naz­wiska i sugestia pułku, z którego mogli się wywodzić. Dowiadujemy się, że w pismach prokuratury Konowałow ma już stopień – kapitan, i że przyjęto

Naczelną Prokuraturę Wojskową 8 sierpnia 1989 roku. Ponadto Komisja ustaliła, że w spisie miejscowości PRL z 1968 roku w ogóle nie ma miejscowości o nazwie Błudek. Swoją część zadania wykonało też Centralne Archiwum Wojskowe. W piśmie z dnia 16 sierpnia 1989 roku poinformowało ono Naczelną Prokuraturę Wojskową, że nie udało się ustalić, by istniał obóz wojskowy w miejscowości Błudek, którego komendantem był-

W tej sprawie jak w soczewce skupiają się bolączki Polski pookrągłostołowej. Śledząc akta dotyczące zbrodni ludobójstwa na żołnierzach podziemia niepodległościowego w jednym z obozów na Zamojszczyźnie, przyglądam się z bliska działaniom prokuratury z przełomu lat 1989 i 1990, zacieraniu pamięci uczestników niedawnych zbrodni, ich nagłym pogorszeniom stanu zdrowia i amnezji.

Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach Wojciech Pokora

jego polskie pochodzenie, używając imienia Władysław, a nie Władimir czy Wołodia. I pojawia się jeszcze jeden fakt. Obóz 24 marca 1945 roku rozbiło AK, jednak stacjonujący w nim żołnierze ginęli pomiędzy 23 a 26 marca 1945 roku. Co tam się wydarzyło? Do pracy zaprzęgnięto wojskowego prokuratora garnizonowego w Lublinie, zlecając mu przesłuchanie prof. Jerzego Markiewicza w związku z jego artykułami. Skąd czerpał wiedzę i jakie ma dowody na poparcie swoich tez? Zobowiązano także lubelską prokuraturę do zbadania, czy zachował się akt małżeństwa Władysława Konowałowa z Marią W. z Oseredka, zawartego 19 marca 1945 roku, oraz do przesłuchania świadków – mieszkańców wsi Majdan Sopocki i Susiec – co wiedzą o obozie i jego rozbiciu

by Władysław Konowałow. Udało się jednak ustalić, że w CAW znajdują się niekompletne akta Władysława Konowałowa, z których wynika, że pełnił on służbę w 2. Pułku Piechoty 1. DP, a od 1 grudnia 1944 roku w Samodzielnym Batalionie Specjalnym (Szturmowym). Dnia 24 sierpnia 1944 roku Batalion ten został przekazany do dyspozycji resortu bezpieczeństwa publicznego. Z akt nie wynika, że Konowałow był komendantem obozu wojskowego. W sprawie odezwało się również Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Z jednej strony poinformowano, że nie natrafiono na informacje dotyczące istnienia obozu w Błudku, ale Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Zamościu ustalił, że problematyką tą zajmuje się prof. Markiewicz, który ustalił, że obóz taki istniał i kierowało

oraz o okolicznościach śmierci Konowałowa, Schmidta i Kuźmińskiego. Zatem Konowałow na 5­ dni przed rozbiciem obozu przez AK i swoją śmiercią ożenił się z miejscową dziewczyną. To ważna informacja, bo jak pamiętamy, obóz założono w październiku 1944 roku, zatem uwinął się w 5 miesięcy z zamieszkaniem na tym terenie, poznaniem dziewczyny, zakochaniem się, oświadczynami i ślubem. Nu, mołodiec!

nim NKWD, na dowód czego MSW przesłało prokuraturze kserokopie artykułów z „Tygodnika Zamojskiego”. Jednak kilka dni później do towarzysza Szczęsnego z Naczelnej Prokuratury Wojskowej wpłynęło kolejne pismo z MSZ, w którym przekazano dokumenty z Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie. Tu już pojawiły się konkrety. MSW dotarło bowiem do wyroku Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie z dnia 19 czerwca 1947 roku, na mocy którego uniewinniono Klemensa Kulę od zarzutu udziału w „gwałtownym zamachu z oddziałem »Wira« na jednostkę Wojska Polskiego stacjonującą w Błótku gm. Majdan Sopocki” dnia 25 marca 1945 roku. Czyli pojawia się pierwsza wzmianka dokumentująca

Nie ma takiej miejscowości – Błudek Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce Instytut Pamięci Narodowej ustaliła, że na terenie miejscowości Błudek nie istniał obóz hitlerowski, o czym poinformowano

istnienie jakichś struktur wojskowych w Błudku/Błótku oraz fakt rozbicia jej przez AK w marcu 1945 roku. Ponadto w dokumentach z 1946 roku, do których dotarło MSW, znajduje się adnotacja o napadzie bandy terrorystycznej w marcu 1945 roku na jednostkę wojskową stacjonującą w Błudku gmina Majdan Sopocki, powiat Biłgoraj, która to jednostka miała za zadanie pilnowanie „Volksdeutschów”. 4 września 1989 roku towarzysz Ryszard Szczęsny wysłał pismo do wojskowego prokuratora garnizonowego w Lublinie z informacją o potwierdzeniu istnienia obozu w Błudku i z poleceniem odnalezienia akt sprawy z 1947 roku. W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na ważny fakt ilustrujący „przemiany demokratyczne” w Polsce w 1989 roku. Oto mamy sprawę, która trafiła do prokuratury wojskowej w okolicach wyborów z czerwca 1989 roku. Doszło do „obalenia komunizmu” w Polsce. Przecież datę 4 czerwca uznajemy ofic­ jalnie za przełomową w naszej historii. Jednak jak widzimy w dokumentach, towarzysze pracują normalnie, przez całe, wydawać by się mogło gorące lato 1989 roku funkcjonuje normalnie MSW, na czele którego stoi Czesław Kiszczak, działają prokuratury wojskowe, nikt nie panikuje, nikt się nie pakuje, nie ma wstrzymania pracy. W sierpniu Czesław Kiszczak próbuje nawet utworzyć rząd w ramach dotychczasowej koalicji, rozszerzonej jedynie o Solidarność. Nie udaje się to, ale Kiszczak się nie poddaje, a resorty działają. 17 sierpnia Lech Wałęsa rzuca koło ratunkowe. Ogłasza wraz z Romanem Malinowskim i Jerzym Jóźwiakiem zawiązanie koalicji z ZSL i SD, dotychczasowymi koalicjantami PZPR. Czesław Kiszczak ustępuje z pełnienia funkcji premiera. Prezydentem od 19 lipca 1989 roku jest Wojciech Jaruzelski. PZPR nie wchodzi formalnie w skład koalicji, ale ją wspiera, gwarantując sobie teki ministrów spraw wewnętrznych i obrony. Posłowie PZPR zagłosowali w konsekwencji za kandydaturą Tadeusza Mazowieckiego na premiera. Dostali za to dwie kolejne teki ministerialne, więcej niż koalicyjna SD. Dla nas kluczowe, że w rękach towarzyszy zostały resorty spraw wewnętrznych i obrony. Sprawa dotycząca ludobójstwa na Roztoczu może być nadal przez nie

Obóz 24 marca 1945 roku rozbiło AK, jednak stacjonujący w nim żołnierze ginęli pomiędzy 23 a 26 marca 1945 roku. Co tam się wydarzyło? prowadzona. Mamy wolną Polskę. Rząd Mazowieckiego. Towarzysze trzymają się dobrze.

Pełniący Obowiązki Polaka – Konowałow We wrześniu 1989 roku do rąk prokuratora towarzysza Ryszarda Szczęsnego trafia teczka kapitana Władysława Konowałowa, syna Jana i Ireny. Dowiadujemy się z niej, że Władysław urodził się w Mińsku 15 października 1923 roku. W ankiecie personalnej wpisana jest przy jego nazwisku narodowość polska, a zawód student. Ukończył 7. rosyjską szkołę przy konsulostwie ZSRR na Lit­ wie. Jego ojciec w latach 1917–1943 służył w Armii Czerwonej jako oficer. Matka zajmowała się gospodarstwem. Władysław, jak przystało na przykładnego Polaka, wstąpił do armii w pierwszych dniach wojny, czyli… w 1941 roku. Zgłosił się wówczas jako ochotnik do dywizji, którą dowodził jego ojciec. Chrzest bojowy przeszedł w walkach pod Moskwą. Następnie wstąpił do szkoły piechoty. Jak czytamy w aktach, w latach 1941–1942 kończył Kalinkowiczewskają oficerską szkołę. Został dowódcą kampanii na froncie południowo-zachodnim. Później, do roku 1943, pełnił funkcje dowódcy baonu, oficera łącznościowego sztabu, dowódcy samodzielnego zmotoryzowanego batalionu, adiutanta dowódcy i komendanta miasta Izium. W lipcu 1943 roku pod Izium zginął jego ojciec. W chwili śmierci dosłużył się stopnia generała-porucznika i był dowódcą I Gwardyjskiej Armii. W październiku 1943 roku Konowałow został odkomenderowany do polskiego korpusu w ZSRR. I tu zaczyna się jego prawdziwa kariera Polaka. Doszedł do Warszawy, 13 września 1944 roku został ranny w walkach o Pragę, po czym

otrzymał podziękowania od marszałka Stalina. Jak czytamy w ankiecie, Konowałow z języków obcych dobrze znał rosyjski i litewski. W aktach znajduje się także jego deklaracja oficera Wojska Polskiego z 5 grudnia 1944 roku. Co ważne, w teczce znajdują się dwa odręcznie napisane życiorysy, oba z 1944 roku. Jeden spisany jest po rosyjsku. Fakty dotyczące kapitana mówią same za siebie. Był Rosjaninem. Synem oficera Armii Czerwonej, który kończył rosyjskie szkoły i służył w obcej armii. Do Wojska Polskiego został oddelegowany i stał się Polakiem w 1943 roku. Kariera typowa dla wielu ówczesnych oficerów Armii Czerwonej, którzy pełnili obowiązki Polaków podczas wojny i niestety także po niej. W Polsce na-

Przez całe, wydawać by się mogło gorące lato 1989 roku funkcjonuje normalnie MSW, na czele którego stoi Czesław Kiszczak, działają prokuratury wojskowe, nikt nie panikuje, nikt się nie pakuje, nie ma wstrzymania pracy. leżało się jednak uwiarygodnić. Stąd przerzucanie z jednostek do jednostek i śluby z Polkami, najlepiej jeszcze podczas wojny lub tuż po niej, by z polską rodziną zafunkcjonować w powstającej z gruzów ojczyźnie. Tak też postąpił Wołodia. W chwili, gdy został komendantem obozu w Błudku, postanowił za wszelką cenę się ożenić. Ofiarę, bo tak trzeba chyba nazwać jego przyszłą żonę, znalazł w najbliższym sąsiedztwie. Piszę ofiarę, zakładając że żona Konowałowa w zeznaniach mówiła prawdę. Można przyjąć oczywiście tezę, że się zakochali, wzięli ślub i śmierć kapitana ich rozdzieliła, jednak opieram się na zeznaniach Marianny Wrębiak, która miała to nieszczęście, że to właśnie ją upatrzył sobie Rosjanin. Na początek ustalenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które towarzysz dyrektor gabinetu ministra spraw wewnętrznych płk Czesław Żmuda przesłał towarzyszowi Szczęsnemu 21 września 1989 roku. Obaj panowie tytułują się w oficjalnych pismach per towarzyszu, mimo że mamy od miesiąca premiera Tadeusza Mazowieckiego, a od ponad tygodnia nowy rząd. Niby wolny. Zatem w piśmie czytamy, że w aktach ślubnych z roku 1945, znajdujących się w parafii rzymskokatolickiej Majdan Sopocki, istnieje wpis świadczący, iż 19 marca 1945 roku został zawarty związek małżeński pomiędzy kpt. Wojska Polskiego Władysławem Konowałowem, ur. w Przemyślu (!!!), lat 24, s. Jana i Ireny Żwirniewskiej, a Wrębiak Marianną. Świadkami byli por. WP Stanisław Muzyka i por. WP Hipolit Zieliński. Ponadto w przesłanym dokumencie znajduje się informacja o tym, że 26 marca 1945 roku Konowałow został zabity wraz ze swoim zastępcą i jednym żołnierzem przez bandę AK, oraz wzmianka, że w Urzędzie Gminy Susiec znajduje się akt zgonu Władysława Konowałowa, w którym stwierdza się, że został on zastrzelony w dniu 27 marca 1945 roku. Akt zgonu przygotowany został jednak dopiero 19 marca 1953 roku na podstawie postanowienia Sądu Powiatowego w Tomaszowie Lubelskim, jednak postanowienie nie jest znane; akta trafiły na makulaturę. Wniosek o uznanie go za zmarłego złożyła żona, która w 1953 roku zawarła ponowny związek małżeński. Ponadto z ustaleń wynika, że w w 1976 roku rozwiodła się i po raz kolejny wyszła za mąż. „Wymieniona może znać dokładne okoliczności śmierci jej pierwszego męża, gdyż według uzyskanych danych, podczas rozbicia obozu w Błudku przez oddziały AK, co miało miejsce 26 marca 1945 roku, została wraz z nim zatrzymana, a następnie kapitan W. Konowałow został rozstrzelany”. Co wydarzyło się w marcu 1945 roku? Czy świadkowie ślubu Wołodii i Marianny znali pochodzenie swojego przełożonego? Kogo więziono w obozie w Błudku, czy faktycznie Armia Krajowa wystąpiła w obronie volksdeutschów, rozbijając obóz i zabijając członków jego polskiej załogi? I co z tymi faktami zrobi wojskowy prokurator u schyłku PRL? Zapraszam do lektury lutowego numeru „Kuriera WNET”. K cdn.


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

OBLICZA PRZEMOCY

B

ył 11 stycznia 1946 roku. Kilkanaście godzin wcześniej osaczono w pobliżu leśnej kryjówki, używanej przez kilka lat niemieckiej okupacji, 10-osobowy oddział byłych NSZ-owców. Miesiąc wcześniej się ujawnili. Potem zgłosili się do pracy w milicji. Zostali przyjęci. Ale szybko zrozumieli, że ich dni są policzone, gdy zainteresowała się nimi służba bezpieczeństwa. Wrócili do lasu. Ktoś zdradził. Wysłano oddzielnie dwa oddziały. Nie wiedząc o sobie, bezpieczniacy i milicjanci wzajemnie się ostrzelali. Byli partyzanci, doświadczeni w walkach, próbowali wyrwać się z kotła. Wywiązała się bitwa. Dowódca NSZ-owców zginął. Ciało Józefa Borkały nie zostało wydane rodzinie. Wraz z innymi ofiarami akcji mającej miejsce pod Skoczowem w nocy z 10 na 11 stycznia 1946 roku zostało zakopane lub spalone. Do dnia dzisiejszego syn nie wie, co się stało z ciałem ojca. W krótkim czasie po śmierci Józefa Borkały została aresztowana jego żona Antonina, matka 3-letniego synka, tak jak ojciec – Józefa. W UB-ckich więzieniach (między innymi w Cieszynie) poddano ją torturom, dotkliwie poraniono, spowodowano uszkodzenie słuchu. W czasie pierwszego przesłuchania kopano ją, bito po głowie, po rękach i plecach. Umieszczono w celi jednoosobowej. Musiała stać przy drzwiach. Nie mogła siadać ani spać. Była bita. Została zwolniona po sześciu miesiącach. Jeszcze do lat siedemdziesiątych była niepokojona przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Wychowywała urodzonego w 1942 roku syna. W domu nigdy nie rozmawiano o tamtych czasach. Całe życie Pani Antoninie towarzyszył strach, że tamten koszmar powróci. Syn traktowany był przez kontrolującą rodzinę władzę jako „element” niepewny, wrogi. Został górnikiem. Do emerytury pracował w kopalniach, przez wiele lat na dole, jako górnik przodowy. Józef Borkała syn Józefa od lat bezskutecznie walczy o zadośćuczynienie za śmierć ojca, męczeństwo matki i życie naznaczone piętnem zbrodniczej władzy. Sprawy się toczą w sądach – okręgowym, apelacyjnym. Materiały IPN-owskie jednoznacznie potwierdzają fakty. Ale to nie wystarcza sędziom. W ich ocenie pojawiają się opinie, że „nie udało się udowodnić ani uprawdopodobnić, że pozbawienie wolności – aresztowanie matki wnioskodawcy związane było z jej działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego, czy też oporu wobec kolektywizacji wsi oraz obowiązkowym dostawom”. Pełnomocnik Józefa Borkały, mecenas Andrzej Wołoszyn z Gliwic, wnosi kolejne odwołania. 5 lat temu Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej zasądził od Skarbu Państwa zadośćuczynienie w kwocie 80 tysięcy złotych. Wyrok ten utrzymany został w mocy w roku 2017 przez Sąd Apelacyjny w Katowicach. Obecnie zgłoszona została apelacja wnioskodawcy od wyroku zapadłego we wrześniu 2019 roku, a rozprawa, wyznaczona początkowo na grudzień, jest znów przekładana o kilka miesięcy.

Paskudny zimowy dzień. Pada. Przenikliwe zimno. Rynek w Skoczowie. – Tu, między ratuszem a restauracją – pokazuje JÓZEF BORKAŁA – wyrzucono z samochodu na bruk ciało mojego ojca. Leżał tak półtorej doby. Zakrwawiony. Ubłocony. Ludzie mieli się napatrzeć: tak kończą wrogowie ludowego państwa! Zabili go funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa.

Palestra Stefan Truszczyński

Pan Józef Borkała ma 77 lat. Ciągle czeka na sprawiedliwość. Ta, która przedstawia się sumą osiemdziesięciu tysięcy złotych, sprawiedliwością nie jest. Ktoś walczył, zginął. Jakiż to sąd, jakiż człowiek w todze zamienia w swoim sumieniu morderstwo afirmowane przez państwo na nędzne zadośćuczynienie? I jak to ten ważny człowiek – z orłem na łańcuchu – liczy?

IRENA JASTRZĘBOWSKA …ma dziś 92 lata. Też czeka. I czekają jej córki. Tym razem sądy okazują się łaskawe, ale z sędziami nie zgadza się pan prokurator. Pani Jastrzębowska odwołuje się więc do prokuratorskich władz we wrześniu 2019 roku: „pomimo tzw. starczego wieku, jaki osiągnęłam, posiadam znakomitą pamięć, inteligencję, zasób wiadomości, zdolność logicznego myślenia i wysuwania właściwych konkluzji (…) Jako wdowa po „wyklętym żołnierzu” ADAMIE JASTRZĘBOWSKIM, który doznał ze strony komunistycznego aparatu ucisku wieloletniego uwięzienia, bezprzykładnych straszliwych tortur, z zagrożeniem utraty życia, a także niewypowiedzianych cierpień psychicznych, posiadałam i nadal posiadam antykomunistyczne przekonania, co przekłada się na moje elektoralne wybory”. Pani Irena pisze więc z ufnością do władzy, której na imię prawo i sprawiedliwość. Stwierdza jednak, że „istnieje autentyczny rozziew pomiędzy werbalnymi deklaracjami ze strony PiS-u dotyczącymi rzekomego docenienia dorobku żołnierzy wyklętych i ich materialnego zadośćuczynienia, a autentycznym stanowiskiem, jakie prokuratury realizują w procesach o odszkodowanie i zadośćuczynienie”. Chodzi o to, że Prokuratura Okręgowa w Katowicach wniosła – cytuję z listu Pani Ireny Jastrzębowskiej do Prokuratora Generalnego (23.09.2019) – „haniebną apelację od wyroku sądu pierwszej instancji, żądając daleko idącego obniżenia kwot pieniężnych”. Przypomnijmy: Pan Adam Jastrzębowski był człowiekiem dzielnym, patriotą, który zachował się jak trzeba (to

Dążenie do wprowadzenia żeńskich końcówek to realizacja opisanego przez Orwella wykorzystania języka, a raczej jego zmiany, do panowania nad społeczeństwem i narzucenia mu swojej ideologii.

Polityczne poprawianie języka Zbigniew Kopczyński

T

o element działań rewolucyjnych, tak charakterystyczny dla wszelkich ruchów lewackich. Ostatnie działania gendero-feministycznych działaczek to już rewolucja permanentna, czyli zmiana nie po to, by dojść do jakiegoś celu, lecz żeby zmieniać. W czasach mojej wczesnej młodości w naturalny sposób używano feminatywów, nazywając zawody lub funkcje sprawowane przez kobiety. Były więc panie kierowniczki, dyrektorki, lekarki itp., oczywiście w granicach rozsądku i dobrego smaku. Rozwijający się wtedy ruch feministyczny (o gender jeszcze wtedy nie słyszano) uznał to za przejaw dyskryminacji kobiet. Stwierdzono, że stosując żeńskie końcówki, rozróżnia się między kobietami i mężczyznami wykonującymi tę

samą pracę, a więc podkreśla się, że kobiety na tych stanowiskach są czymś innym, czyli gorszym. Logiki w tym nie było za grosz, ale nie o logikę tutaj chodziło. Nie było wtedy udających naukę studiów gender, więc nie czytaliśmy pseudonaukowych uzasadnień. Po prostu doprowadzono do zmiany i odtąd mówimy pani kierownik, pani dyrektor itp. Zostać tak jednak nie mogło, bo oznaczałoby to koniec rewolucji językowej. Rewolucja to zmiany, więc dowiedzieliśmy się, że brak feminatywów to przejaw dyskryminacji kobiet i ich straszliwej opresji. Związek z logiką jak wyżej. Tym razem opinie te wyrażane są w formie – bo nie treści – naukowej, wskutek powstania i rozrostu studiów feministycznych i genderowych, co niektórzy uważają za naukę.

cytat z przedśmiertelnych słów „Inki”). Nie bał się w obliczu najpierw brunatnej, a potem czerwonej zarazy stanąć do walki z nadzieją i bronią w ręku. Ale gdy nadeszło ze wschodu wyzwolenie od Niemców, został zniszczony rodzimymi rękami. Bez uwzględnienia tego, że walczył jako żołnierz podziemia, że walczyła wraz z nim, tak – walczyła(!), o życie i przetrwanie – jego rodzina. Jeździłem w ciągu ostatnich miesięcy na sprawy sądowe i przysłuchiwałem się procesom. Potem wertowałem materiały przygotowane przez nieustępliwą gliwicką kancelarię – pełnomocnika Pani Ireny Jastrzębowskiej. Dokumenty odwołań obrońcy, ale także niespodziewanych apelacji prokuratury. Ciągle z nadzieją czekają rodziny. I ja czekam. Ale i informuję przez dostępne mi media. Ktoś powie – to tylko jeden z przykładów działania bezwzględnej machiny sprawiedliwości. Ten walec może i drgnął, ale niestety miażdży również ludzi skrzywdzonych, oszczędzając srebrniki należne za krew, ból, łzy i lata pogardy. Pan Adam Jastrzębowski to żołnierz „wyklęty”. Nie za bardzo podoba mi się to określenie, ale jeżeli już, to dodawać trzeba, że nie przez ludzi, ale przez bestie. To wszystko działo się w 1949 roku. Za co tak torturowano człowieka? Za to, że – cytując dalej Postanowienie prokuratora z 2016 roku: „w rodzimej wsi Jastrząbki powiat Mława w okresie letnim 1941 r. wstąpił do miejscowej organizacji Narodowe Siły Zbrojne. W latach 1943–44 zdobywał dokumenty dla ukrywających się członków organizacji (…) Przez cały okres okupacji był członkiem ruchu oporu, początkowo NSZ, a następnie AK. W maju 1945 roku po wyzwoleniu terenów Mazowsza został aresztowany przez funkcjonariuszy z Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Mławie (…) osadzono go wówczas w piwnicy siedziby Komendy Milicji w Mławie. Przesłuchiwali go nieznani mu funkcjonariusze UB. Zapamiętał jedynie nazwisko »Złotowski«, który był starszym oficerem i prawdopodobnie kierownikiem grupy śledczej”.

To było przed laty. Adam Jastrzębowski był więziony przez lat pięć. Zbrodniarze dawno już nie żyją. Żyje rodzina, której ta sama władza zgotowała koszmar egzystencji – lata chorób i cierpienia psychicznego, szykany na każdym kroku życia codziennego. „Oni też byli wyklęci”. Dziś, po latach zabiegów o odszkodowanie, prokurator z Katowic w apelacji uzasadniającej z dn. 2 października 2019 roku żonie i córkom ofiarom stalinowskich zbrodni dokonywanych polskimi rękami redukuje zasądzone przez Sąd Okręgowy odszkodowanie, wysokość zadośćuczynienia – czterokrotnie. Cytuję: „Zarzucam rażącą niewspółmierność zasądzonego na rzecz wnioskodawczyń wygórowanego zadośćuczynienia w kwocie po 470 000 zł, nieadekwatnego do rozmiaru krzywd moralnych i fizycznych, jakich doznał Adam Jastrzębowski, co skutkowało ich bezpodstawnym wzbogaceniem (…) wnoszę o zmianę zaskarżonego orzeczenia przez rozstrzygnięcie o zasądzeniu na rzecz wnioskodawczyń w kwocie po 117 500 zł oraz wskazanie, iż na działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego (Dz.U. z dnia 23 kwietnia 1991 r.), było co do zasady słuszne”. No proszę: jednak… słuszne jest zadośćuczynienie, brzmi łaskawe stwierdzenie pana prokuratora.

No i rozpoczęła się radosna twórczość. Nie wystarczył powrót znanych wcześniej w języku polskim żeńskich nazw zawodów i funkcji. Zaczęto na siłę tworzyć nowe formy, najczęściej dodając po prostu końcówkę -a do istniejącej „męskiej” nazwy. Tak więc bombardowani jesteśmy neologicznymi koszmarkami typu „ministra” czy „premiera” – bez ładu i składu, za to zgodnie z postępową ideologią. Cóż, „naukowcy” od gender muszą się czymś wykazać i tworzą te dziwaczne słowa, wywołując u mniej postępowych zniesmaczenie, a czasem rozbawienie. Rozpisywać się o tym nie będę, bo każdy ma to, niestety, na co dzień.

w liczbie mnogiej, czyli ‘ludzie’. Jak to mogłoby być? Człowiek i człowieka, ludzie i ludziny? W każdym razie z niecierpliwością czekam na efekt tych „naukowych” dociekań. Jest on istotny wobec coraz powszechniejszego użycia określeń „Polki i Polacy”, „studentki i studenci” czy „gdańszczanki i gdańszczanie”, jak mówi prezydent (prezydenta?) tego miasta. Do teraz było oczywiste, że wyrazy ‘Polacy’, ‘studenci’, ‘gdańszczanie’ czy ‘ludzie’ obejmują wszystkich, bez względu na ich płeć, wiek, wykształcenie czy kolor włosów. Dziś, pewnie z powodu obniżenia poziomu wykształcenia społeczeństwa, musimy łopatologicznie wymieniać wszystkich, określanych do niedawna w domyślny sposób przez określenia zbiorcze, by przypadkiem nie urazić kogoś o oryginalnym zestawie wymienionych cech. Czy będzie koniec tego szaleństwa? Doświadczenie mówi, że, po wprowadzeniu feminatywów pojawią się publikacje – naukowe, a jakże – „naukowo” wyjaśniające, że rozróżnianie w nazwach funkcji i zawodów płci jest dyskryminacją kobiet i ich niesłychaną opresją. Pojawi się ruch na rzecz powrotu do męskich form. Najważniejsze, by był ruch w interesie. Zupełnie prawdopodobny jest także inny scenariusz. Coraz głośniejsze, udające naukę studia gender dojdą do wniosku, że określenia typu „Polki i Polacy”,

P

ewna trudność powstała przy tworzeniu form żeńskich rzeczowników, które w męskiej formie kończą się na „a”. O ile z sędzią, starostą czy wojewodą poradzono sobie, stosując istniejące formy sędzina, starościna czy wojewodzina i zmieniając ich pierwotne znaczenie, oznaczające żony tychże, o tyle nie słyszałem o żeńskiej formie wyrazu ‘kierowca’. Kierowniczyni, kierowcowa, kierownica, a może kierowniczka? Sprawa godna doktoratu, wręcz habilitacji. Takich tematów znaleźć możemy multum, co zapowiada bujny rozwój nowych pseudonauk. Nie tylko habilitację, ale feministycznego nobla powinien otrzymać ten, kto znajdzie żeńską formę rzeczownika ‘człowiek’, również

Krzywda i zadośćuczynienie. Zbrodnia i nieprawość Cytując dalej z pisma Katowickiej Prokuratury Okręgowej do Sądu Apelacyjnego w tymże mieście, bezczelnie nazywanego w czasie wrednego okresu – Stalinogrodem: „wysokość zadośćuczynienia za doznaną krzywdę wynikła z pozbawienia wolności, należy więc do sfery swobodnego uznania sędziowskiego, co implikuje stwierdzenie, że zarzut wadliwego określenia wysokości zadośćuczynienia może być uwzględniony jedynie w sytuacjach, w których przyznane zadośćuczynienie w sposób oczywisty i rażący nie odpowiada relewantnym okolicznościom,

występującym w danej sprawie, jest niewspółmierne do stopnia i długotrwałości cierpień doznanych przez wnioskującego o zadośćuczynienie”. Trudno spokojnie przyjąć treść apelacji prokuratora. I jeszcze ten język! Jakaż przepaska oślepia i jakaż waga mierzy ból w złotówkach? To są pytania również do Prokuratury Krajowej reprezentowanej przez Departament Postępowania Sądowego, która w piśmie do Pani Ireny Jastrzębowskiej i jej córki Ewy Domańskiej (4 X 2019) informuje o zwrocie akt sprawy do Sądu Okręgowego w Katowicach, a także (w sprawie cofnięcia apelacji) do Prokuratury Rejonowej w Katowicach. Wiekowa wdowa ciągle czeka z nadzieją.

Wracam do tej odległej dziś już sprawy, ponieważ bardzo chciałbym pisać o mądrych i sprawiedliwych sędziach i prokuratorach. W sądzie warszawskim, bo tu zapadł wyrok, godnym zawodu sędzią okazała się Pani Anna Zalewska. Nie przestraszyła się „redaktorów” wielusettysięcznego dziennika i jego mocodawców. Napisała obszerne i udokumentowane uzasadnienie wyroku. I „Fakt”, który z faktami nie miał nic wspólnego, zamknął twarz. Przykro, że nie wszyscy sędziowie tak postępują; niestety mamy złe przykłady. Tuż obok, w stolicy, zapadły niedawno zdumiewające wyroki na dziennikarzy-celebrytów, nieproporcjonalne do ich bezczelności i tupetu. „Dziennikarzy” szkodzących opinii o naszym środowisku.

EDMUND KRASOWSKI

WYBRAŃCY CZY KASTA?

Chodzą teraz ulicami i protestują. Jedni liczą ich w tysiące, inni, że jest ich dużo mniej. „Togi” nie maszerowały w Gliwicach, Bielsku-Białej. Za to „reprezentanci” przeciwni ustawie sądowej głośno szkodzą Polsce w Strasburgu i Brukseli. Francuska policja leje sędziów długimi pałami, ale to podobno u nas palestra cierpi. Na szczęście trafiają się sędziowie mądrzy i sprawiedliwi. Przed kilkoma miesiącami chodziłem na sprawy naszego kolegi, wieloletniego członka Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, odważnego nie tylko słowem, ale i czynem opozycjonisty z Wybrzeża, strasznie poranionego przez ZOMO. Przeżył, w szpitalu poznał swoją przyszłą żonę, też dziennikarkę, która się nim opiekowała. Potem został posłem, mianowano go szefem gdańskiego oddziału IPN-u. przepłynął jachtem z kolegami dziennikarzami przez Zalew Wiślany na Bałtyk pod lufami dział w Bałtyjsku, bez rosyjskiej zgody. Edmunda Krasowskiego oszkalowano. Zrobili to ludzie „z gazety” wydawnictwa „Faktu”, niemieckiego właścicielstwa, którzy wyssali z brudnego palca kłamstwo o jego drogowym pijaństwie. Ordynarna bzdura i chamstwo niespotykane. Nie sprawdzono, albo i sprawdzono specjalnie „fakty”. Ukazało się to w wielonakładowej „książeczce” reporterskiej. Wydano paszkwil, a potem przez wiele miesięcy nie sprostowano łgarstwa i sprzedawano egzemplarze w sieciach dystrybucyjnych. Kłamcy nie chcieli zniszczyć nakładu „książki”, choć kolejne wyroki to zasądzały. Człowiek z bohaterską, nieposzlakowaną opinią nie tylko został opluty, ale nie mógł nawet doczekać się przeprosin i wycofania książki z obiegu. Nawet mając już pewne dowody przestępstwa, wydawcy sprzedawali i zarabiali. Sprawa trafiła do warszawskiego sądu. Trwało długo, ale po kilku miesiącach mecenas Maciej Śledź z Gdańska i kancelaria adwokacka Nowosielski i Partnerzy sprawę wygrali. Wydawnictwo zapłaciło pokaźną sumę. Była zbrodnia – bo tak trzeba nazwać to przestępstwo – ale i kara. Nie wiem, czy Dostojewski by się ucieszył. Bo wydawcy „Faktu” na pewno nie!

Mamy w Polsce około dziesięciu tysięcy sędziów, piętnaście tysięcy prokuratorów i ponad czterdzieści tysięcy adwokatów i radców prawnych. W każdym stadzie biegają czarne… osobniki. Może to i nie owieczki, na które wystarczyłby jeden mądry baca. Trwa próba naprawy. Ale tak jak po czerwcowych wyborach ’89, niektórzy znowu mówią, że palestra sama się zreformuje. Niestety nadzieja często okazuje się matką głupich. Adam Słomka z grupą swoich NIEZŁOMNYCH, głównie ludzi bardzo zasłużonych dla wywalczenia solidarnościowej niepodległości, ale i biednych, i często schorowanych, chodzi po sądach i demonstruje przeciwko bezprawiu. Słomka informuje, że wyroki feruje nadal około czterystu sędziów, którzy skazywali ludzi w stanie wojennym; że żyje jeszcze około dwustu takich, którzy w okresie stalinowskim skazywali na śmierć przeciwników politycznych. Słomka jest głośny, bywa aresztowany. Ale naprawdę niezwykle niezłomny. Podobnie jak Zygmunt Miernik, starszy pan, którego trzymała – dzisiejsza już władza – w celi z kryminalistami, za radykalny, tortowy protest! Jedna pani sędzia poinformowała nas onegdaj, że należy do grupy szczególnej. Rzeczywiście odpowiedzialność tym ludziom powierzona jest wielka. Ale muszą za tym iść samokrytycyzm i praktyczne działania reformatorskie. Sędziowie, prokuratorzy – tak jak my wszyscy – jesteśmy tylko wykonawcami woli suwerena. Jego głos decyduje, by wszystko było uczciwie i dobrze rządzone. W stanie wojennym, jak wielu moich kolegów, latałem po ulicach przeganiany przez ZOMO. Teraz można swobodnie protestować, pisać i mówić, co tylko się chce. Pieniacze są żałośni i po prostu kłamią. Ale zacietrzewienie i upór to trudny przeciwnik. Palestro! Bądź jak Pani Anna Zalewska. Oczywiście nie ta, co nie dokończyła oświatowej reformy i pojechała precz. Palestro! Ty nad poziomy wylatuj! Będziesz wtedy nie „kastą”, a ważną grupą zawodową, darzoną szacunkiem i sympatią. Ale kiedy to będzie? K

„gdańszczanki i gdańszczanie” są dyskryminujące i obraźliwe dla przedstawicieli płci innych niż żeńska i męska, a jest ich, zależnie od tego, kto liczy, od sześćdziesięciu do ponad trzystu. Płci, których nikt nie widział, a które są za to „naukowo” opisane, więc istnieją. Ustalenie

politpoprawnych form rzeczowników, określających osoby tych płci, to zadanie iście herkulesowe. Niezbędne będzie do tego stworzenie potężnego ośrodka „naukowego” i granty, i granty, i granty. Oczywiście za pieniądze podatników obu istniejących płci. K

Tolerancja totalna Małgorzata Todd

K

omu potrzebna jest tolerancja? Na pewno głupocie, brzydocie, draństwu i kłamstwu. Mądrość, piękno, dobroć i prawda tolerancji nie potrzebują. Deprawacja dzieci bez tolerancji udać się nie może. Stąd ten nacisk od najmłodszych lat, żeby tolerancję wobec zboczeńców utożsamiać z podziwem dla nich. Absurd? Nie takie absurdy komuniści wprowadzali w życie. Najpierw mamy się tylko zgadzać na „inność”. Taka/ki Anulka Grodzka to przecież nic groźnego. Profesor Grodzki, chociaż nie jest mężem tej sławnej Anulki (może szkoda), poczuł się namiestnikiem wasalskiego kraju i żadne tam coraz to nowe zarzuty o wytykane mu łapówkarstwo nic mu nie zrobią. Konsultacje z Brukselą i Moskwą dają mu immunitet bezkarności. MSZ

nieudolnie reaguje na wyręczanie go w obowiązkach dyplomatycznych. Tolerancji wymagają coraz to nowe kasty. Domiar niesprawiedliwości rodem z PRL domaga się przecież tylko przywilejów zagwarantowanych mu przy Okrągłym Stole. Resortowe dzieci i wnuki innych nadzwyczajnych kast też żądają tolerancji dla swoich wybryków, jakie by one nie były. „Artyści” wszelkiej maści narzucają nam brzydotę, głupotę i chamstwo – nazywając to prawdziwą sztuką. W imię tolerancji (chyba) zastąpimy rodzimą energetykę węglową niemiecką energetyką węglową pod pretekstem, że tamta jest zielona, mimo iż jest brunatna. Proszę tylko nie insynuować żadnych skojarzeń historycznych. Jest brunatna, bo pochodzi z węgla brunatnego, bardziej zanieczyszczającego powietrze od naszego węgla kamiennego. Totalna tolerancja draństwa i głupoty w końcu zaowocuje totalnym zamordyzmem. Taka jest kolej rzeczy. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

8

NIEWIDZIALNA WOJNA Kochasz wolność i demokrację? Chcesz decydować o tym, co robisz w swoim codziennym życiu? Czas się ocknąć i otworzyć szeroko oczy, bo możesz przespać kluczowy moment i obudzić się w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie będziesz niewolnikiem. Najtrudniej rozpoznać zagrożenie, które podstępnie ukryto. Z generałem w stanie spoczynku Robertem Spaldingiem mam przyjemność spotkać się po raz drugi. Rozmawiamy o wydanej przez niego książce Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód (Stealth War. How China Took Over While America’s Elite Slept), w której w sposób mistrzowski obnaża prawdziwą naturę KPCh. Alarmuje, że Chiny toczą niewidzialną wojnę i świadomie wybrały tę strategię. Nie trzeba mieć wiedzy militarnej, by się domyślić, że łatwiej pokonać przeciwnika, który nie spodziewa się ataku, a wręcz nie ma świadomości, że toczy się wojna, a wróg udaje przyjaciela. Spojrzenie wytrawnego stratega, dyplomaty i doświadczenie wojskowe sprawiają, że książka przykuwa uwagę od pierwszych wersów do ostatniej kropki. Pilot Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, latający na B-2, pokazuje nam to, co z pozoru jest niewidoczne, niewykrywalne. Możemy zburzyć misterny plan KPCh i nie pozwolić ChRL przejąć kontroli nad Zachodem. Jak to zrobić? W jaki sposób chiński reżim wkrada się w łaski państw demokratycznych, by przejąć nad nimi kontrolę? Jakie konsekwencje może mieć współpraca z totalitarnym reżimem dla każdego z nas? To jedynie kilka wątków poruszanych w książce i naszej rozmowie. Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód – już sam tytuł jest odważny i skłaniający do „przebudzenia”. Udało się Panu dokonać czegoś bardzo trudnego: Na niespełna 240 stronach zdemaskował Pan największe „czarne sekrety” KPCh. Zna Pan mandaryński. Opiera się Pan nie tylko na dokumentach, badaniach, ale miał Pan okazję mieszkać w Chinach. Jak Pan tam trafił? Jak Amerykanin odnalazł się w chińskiej rzeczywistości? W amerykańskim wojsku mamy program o na­ zwie Olmsted Scholar. Został utworzony przez generała, który w czasie II wojny światowej przebywał na terytorium określanym jako Chi­ na-Burma-India Theater. (Przyszły gen. George H. Olmsted został wysłany do Chin, by służyć w sztabie gen. Alberta Wedemeyera i utwo­ rzyć sekcję personelu ogólnego, znaną jako G-5, dla tajnej operacji o kryptonimie China­ -Burma-India Theater – przyp. redakcji). Był on także bardzo zamożnym bankierem, więc założył fundację, która współpracuje z Depar­ tamentem Obrony. Wybiera po trzech ofice­ rów z każdej ze służb: z Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej, Piechoty Morskiej, a także ze Straży Wybrzeża. Są oni wysyłani na szkolenia językowe. Na szkoleniu językowym uczą się np. pol­ skiego, a potem przyjeżdżają do Polski i przez dwa lata studiują na uniwersytecie. Podczas studiów podróżują po kraju, poznają historię, kulturę i ludzi. Pomysł generała polegał na tym, żeby ci ludzie, gdy zdobędą już stopnie w swoich służbach, mieli głębszą znajomość danego obcego kraju, jego kultury i języka. Ja zostałem wybrany do tego programu, aby pojechać do Chin. Myślałem wówczas, że Chi­ ny będą miały strategiczne znaczenie dla do­ bra lub zła. I zdecydowałem się pojechać do Szanghaju. Najpierw przez rok uczyłem się chińskiego w naszym Defence Language Insti­ tute, a potem wraz z rodziną przeprowadzi­ łem się do Szanghaju. Mieszkaliśmy tam przez dwa lata. Na Uniwersytecie Tongji studiowa­ łem MBA (Master of Business Administration) i podróżowałem po całym kraju, aby poznać Chińczyków oraz geografię, historię i kulturę Chin. Naprawdę mi się podobało. To było fantastyczne doświadczenie i moja rodzina spędziła tam dobrze czas. Chińczycy są wspa­ niali. Pod koniec dwuletniego pobytu powie­ działem żonie, że przejdę w stan spoczynku, zamieszkamy w Chinach i będę tam robił inte­ resy, ponieważ jest to takie cudowne miejsce. To była moja pierwsza styczność z Chi­ nami. A potem, ze względu na tę styczność, w Siłach Powietrznych powiedziano mi: „ Jesteś pilotem B-2, więc musisz latać B-2. Ale gdy­ byś miał wykonywać jakieś prace w sztabie, będą one związane z Chinami”. Ponieważ gdy awansujesz w wojsku, wykonujesz pewne pra­ ce operacyjne i niektóre w sztabie. Pierwszą pracę związaną z Chinami mia­ łem w naszym Biurze ds. Jeńców Wojennych i Osób Zaginionych, które szuka szczątków za­ ginionych podczas wojny amerykańskich męż­ czyzn i kobiet. Pracowałem tam nad umową z Armią Ludowo-Wyzwoleńczą (PLA). Cho­ dziło o uzyskanie dostępu do archiwów PLA, która kontrolowała podczas wojny koreańskiej obozy jenieckie przeznaczone dla naszych woj­ skowych. W tych archiwach znajdują się wszyst­ kie informacje o miejscach pochówku zmarłych. Chcieliśmy mieć do nich dostęp, aby zbadać, gdzie znajdowały się szczątki, zabrać je i zwrócić rodzinom w Stanach Zjednoczonych. To była moja pierwsza praca w sztabie, gdy pracowa­ łem z PLA, aczkolwiek w niepełnym wymiarze godzin, ponieważ miałem inne obowiązki.

Powiedział Pan, że bardzo się Panu w Chinach podobało. Kiedy więc zapaliła się czerwona lampka i dostrzegł Pan prawdziwą naturę współczesnych Chin, a właściwie KPCh? Gdy zakończyłem tę pracę, wróciłem do latania B-2, do czasu uzyskania stanowiska zastępcy do­ wódcy skrzydła. Wówczas Siły Powietrzne zde­ cydowały: „Chcemy, żebyś był w przyszłości attaché obrony i wyższym urzędnikiem obrony w Pekinie”. Pierwszym krokiem do tego była Rada Stosunków Zagranicznych w Nowym Jor­ ku dla ludzi biznesu. W roku 2013 spotykałem się z rozmaitymi przedstawicielami kierowni­ czego szczebla biznesu i finansów. Lepiej więc poznałem biznesową stronę świata, a nie tylko bezpieczeństwo narodowe w biznesie. Po tym roku zacząłem pracować jako strateg ds. Chin przy przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. I zacząłem naprawdę przyglą­ dać się Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, chińskim władzom i Komunistycznej Partii Chin. Właśnie wtedy zacząłem czytać statut Komu­ nistycznej Partii Chin i wszystkie te dokumenty, z którymi dotąd nie miałem styczności. Wcześ­ niej po prostu mieszkałem w Chinach, nie kon­ centrowałem się na władzach czy polityce. Za­ cząłem więc czytać dokumenty, zwłaszcza gdy zapoznałem się z Dokumentem nr 9. Wciąż miałem sieć znajomości bizneso­ wych, co różniło mnie od większości oficerów w wojsku, którzy nie mają w swoim otoczeniu liderów biznesu. A potem zacząłem czytać wszystkie dokumenty chińskiej partii komuni­ stycznej, a ci liderzy biznesu, w szczególności jeden, przesyłali mi informacje o prowadze­ niu interesów w Chinach. W ten sposób za­

Generalnie zauważa się, że reżimy totalitarne na całym świecie posiadły umiejętności wykorzystywania danych, mediów społecznościowych i e-commerce. czynałem demaskować partię komunistyczną, a także to, w jaki sposób kierowała ona re­ lacjami biznesowymi między USA i Chinami. Przyglądałem się konkurencji pomiędzy USA i Chinami, konkurencji strategicznej, i zaczą­ łem zdawać sobie sprawę, że to coś więcej niż konkurencja gospodarcza. Jesienią 2014 roku zapoznałem się z in­ formacją przygotowaną przez jedną z naszych głównych firm audytorskich w Stanach Zjedno­ czonych. Pokazywała ona, w jaki sposób chiń­ skie firmy wykorzystują firmy amerykańskie, za­ bierając ich własność intelektualną przy użyciu bardzo wyrafinowanych metod, będących spe­ cjalnością społeczności wywiadowczej. Chodzi nie tylko o kradzież na zasadzie włamywania się do firmowych komputerów, lecz raczej o to, że wiedząc, jak firma działa, wywiera się na nią presję za pomocą pewnych środków. Gdy zrozumiałem, o co chodzi z partią ko­ munistyczną i Armią Ludowo-Wyzwoleńczą, zacząłem zdawać sobie sprawę, że ta konku­ rencja jest inna niż ta, jak ją pojmujemy w Sta­ nach Zjednoczonych. Ta chińska miała charakter ekonomiczny, finansowy i informacyjny, szcze­ gólnie była skupiona na cyberinformacji. To metody, jakich my nie stosowaliśmy, o których

nie mieliśmy pojęcia. Od tamtego momentu zacząłem bardzo głęboko to analizować. Pro­ wadziłem zespół ds. Chin w Pentagonie. Przez dwa lata koncentrowaliśmy się na zrozumieniu wyzwań związanych z ekonomiczną, finansową i informacyjną współpracą z Chinami. Później zacząłem myśleć: „OK, jeśli mielibyśmy okazję to zmienić – jeśli nasza administracja byłaby go­ towa bardziej bezpośrednio skonfrontować się z działaniami Komunistycznej Partii Chin – to co chcielibyśmy zrobić? Jakie byłyby elementy tej strategii?”. Zostałem więc attaché obrony w Pe­ kinie, jak planowały Siły Powietrzne. Był to dla mnie proces odkrywania, skoncentrowany na patrzeniu na świat nie taki, jakim chcielibyśmy go widzieć, lecz taki, jaki naprawdę jest. Jednak po sześciu miesiącach od moje­ go przyjazdu do Pekinu mieliśmy nową ad­ ministrację. Jej przedstawiciele chcieli przede wszystkim zająć się Chinami takimi, jakie są, jak postępują w naszej obecnej gospodarce. Poprosili mnie, żebym przyjechał do Białego Domu, by pomóc w opracowaniu strategii. W tamtym czasie wiedziałem już wszystko to, co opisałem później w książce. Jeszcze w Pe­ kinie napisałem siedmiostronicową strategię, wziąłem ją ze sobą i powiedziałem: „Musimy zacząć kształtować nasze relacje w taki spo­ sób, w jaki myślimy o konkurencji w Stanach Zjednoczonych”. Chińczycy ukrywają wiele rzeczy, które robią, dlatego moja książka nazywa się Niewidzialna wojna – Stealth War. Pokazuje fak­ tyczne działania Komunistycznej Partii Chin. Jeśli nie znasz strategii partii komunistycznej i nie wiesz, gdzie „patrzeć”, nie zobaczysz tego, ponieważ w ich zamyśle ma to wyglądać jak twoje normalne interesy. Ich celem jest infiltro­ wanie codziennego życia w demokracji i nie­ zauważalne zmienianie go w taki sposób, żeby korzystała na tym Komunistyczna Partia Chin. Dlaczego Chińczycy wybrali niewidzialną wojnę jako strategię? Jednym z dokumentów, który moim zdaniem jest w tej sprawie znaczący, jest „Unrestricted Warfare” („Nieograniczona wojna”), napisany przez dwóch oficerów Sił Powietrznych PLA. Zimna wojna się kończy. Szczególnie po masakrze na placu Tiananmen Chiny zastanawiają się, jak za­ chować władzę partii komunistycznej w obliczu rosnących demokracji na całym świecie, ponie­ waż rozpada się Związek Radziecki i wszystkie byłe państwa radzieckie stają się demokracja­ mi. Wszędzie widzą demokrację. Zastanawiają się więc, jak zachować to, co nazywają socjaliz­ mem o chińskich cechach, choć mówiąc wprost, jest to komunizm; lub w jaki sposób zachować władzę chińskiej partii komunistycznej. Zdają sobie sprawę, że rywalizacja wojskowa na wzór Związku Radzieckiego jest zbyt kosztowna. Nie mogliby sobie pozwolić na rozwój gospodarczy, naukowy i technologiczny, gdyby inwestowali wszystko w wojsko. Co ważniejsze, nadal istniała broń nuklearna. A więc jeśli pójdziesz na wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, zagraża ci broń nu­ klearna. To oznacza, że wojna w sensie działania kinetycznego jest bardzo ryzykowna. Związek Radziecki zbankrutował, próbu­ jąc kupić całą tę broń. Chińczycy stwierdzili: „Nie chcemy też zbankrutować. Chcemy roz­ wijać naszą gospodarkę. Wymyślmy strategię, która nie polega na walce z użyciem broni”. To nie wszystko. Patrząc na USA podczas wojny w Zatoce Perskiej czy w Kosowie, Chińczycy pomyśleli: „Nie sprostamy takiemu potencja­ łowi. To zbyt zaawansowane umiejętności bo­ jowe. Gdybyśmy skoncentrowali się na tym, nie rozwijalibyśmy naszej gospodarki”. To skło­ niło ich do podjęcia decyzji o zastosowaniu

Co musi żeby Z przejrzał

narzędzi, jakich Mao użył do przejęcia władzy w Chinach. Komuniści walczyli z nacjonalista­ mi. Mao użył wówczas koncepcji People’s War (chińskiej wojny domowej – przyp. redakcji): wojny politycznej. Komunistyczna Partia Chin zdaje sobie sprawę, że mamy globalizację, internet, jeste­ śmy wszędzie połączeni. Decyduje się zatem użyć tej koncepcji Mao i po prostu przekształ­ cić ją w nowocześniejszą wizję. Skupić się na biznesie, finansach i danych. W książce wyjaśnia Pan, dlaczego zdecydował się zaalarmować świat i ostrzec

Firmy, które budują 5G, mają dostęp do 100% twoich danych, wszystkiego – kim jesteś, co robisz, każdej osoby, z którą się zadajesz, twoich nawyków. przed prowadzoną przez Chiny „niewidzialną wojną” oraz ich dążeniami do zdominowania naszej planety poprzez skoncentrowanie się na sześciu obszarach wpływów: gospodarce, wojsku, globalnej dyplomacji, technologii, edukacji oraz infrastrukturze. Na którą z tych sfer należy, według Pana, szczególnie uważać? Skupiłbym się na dwóch obszarach. Pierwszy to inwestycje. W tej chwili USA sporo kapita­ łu inwestuje w Chinach. Promuje to „Made in China 2025” (chiński plan, którego celem jest uzyskanie przewagi przez ChRL w dziedzinie najnowocześniejszych rozwiązań technologicz­ nych – przyp. redakcji), inicjatywę „ Jednego pasa, jednej drogi” czy wzrost gospodarczy, co daje KPCh legitymizację władzy w Chinach. Należy zaprzestać inwestycji w Chinach i więcej inwestować w krajach demokratycz­ nych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ponieważ straciliśmy 70 tys. fabryk, gdyż loko­ waliśmy nasz kapitał właśnie w Chinach. Drugi obszar to dane. W ostatnim okre­ sie mojego pobytu w Białym Domu skupiłem się na tym, jak zbudować bezpieczny inter­ net w Ameryce, tak aby Komunistyczna Par­ tia Chin nie mogła wykorzystać danych ani

do osłabienia obywateli ekonomicznie, ani do wpływania na ludność. Bo widzieliśmy, że KPCh to robi. Wykorzystując handel elektro­ niczny i media społecznościowe, można zyskać ogromną władzę pod względem komercyjnym i informacyjnym w internecie. Przy jej użyciu da się wpływać na poszczególne osoby. Wi­ dzieliśmy to przecież na przykładzie Rosjan w wyborach w 2016 roku. Generalnie zauważa się, że reżimy totalitarne na całym świecie po­ siadły umiejętności wykorzystywania danych, mediów społecznościowych i e-commerce. Chiny wprowadziły też płatności elektro­ niczne. Przechodzą z niewymienialnej waluty, ścisłej kontroli kapitału na możliwość płat­ ności elektronicznej przez ich internet – sfe­ rę cyfrową, którą obecnie nazywają Cyfro­ wym Jedwabnym Szlakiem. Rozszerzają więc swoje terytorium, na które mają wpływ cy­ frowo i ekonomicznie. Kiedy połączy się te dwa elementy, staje się to bardzo potężnym, zwłaszcza w Eurazji, bardzo skutecznym me­ chanizmem osłabiania zasad demokracji i pro­ mowania wzrostu gospodarczego w Chinach ze szkodą dla krajów demokratycznych. Trzeba przy tym podkreślić, że wszystkie chińskie firmy, które działają także na terenie np. Stanów Zjednoczonych czy Europy, podlegają KPCh. Nawet jeśli formalnie nie są przedsiębiorstwami państwowymi, tylko teoretycznie należą do sektora prywatnego. Tak, są pod kontrolą partii komunistycznej. Zatem finanse i dane to są dwa rodzaje głów­ nych zagrożeń. Finanse są bardzo łatwe do zabezpieczenia. Chińskie firmy nie mają takich samych jak Zachód wymagań co do audytu czy transparentności, więc nie powinny mieć dostępu do naszych rynków kapitałowych. Jeśli chcą mieć dostęp do rynków kapitało­ wych, muszą być otwarte na przeprowadzanie audytu w swoich firmach, muszą też uczynić swój system transparentnym. Oczywiście Ko­ munistyczna Partia Chin tego nie zrobi, ponie­ waż wiązałoby się to z rezygnacją z kontroli nad firmami, a tego KPCh nie chce. Ozna­ cza to, że obecnie amerykańscy inwestorzy


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

9

NIEWIDZIALNA WOJNA

i się stać, Zachód na oczy?

instytucjonalni funduszy emerytalnych, fun­ duszy uniwersyteckich przestają inwestować w Chinach. Muszą przenieść inwestycje gdzieś indziej i mogą wchodzić na rynki kapitałowe krajów demokratycznych. Jeśli chodzi o dane, to napisałem – i za­ mieściliśmy to w strategii bezpieczeństwa narodowego – że powinniśmy zbudować bezpieczną ogólnokrajową sieć 5G. Nowy bezprzewodowy internet dla narodu ame­ rykańskiego. Oczywiście nasz rząd i nasz sektor biznesu nie są na to gotowe. Jest to tak różne od tego, co zrobiliśmy wcześniej. To swego ro­ dzaju powrót do planu przemysłowego, który jest potrzebny, ale jeszcze mu trochę brakuje. Myślę, że każdy kraj musi uświadomić sobie, jakie wyzwania stoją przed nim, by ochronić demokrację, i jak zamierza im sprostać. Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy rozumieją potencjał zagrożenia ze strony Chin. Z jednej strony Mark Esper w swoim wystąpieniu Brukseli powiedział, że Chiny są największym zagrożeniem dla Zachodu. W liście do delegatów tegorocznej Światowej Konferencji Radiokomunikacyjnej (WRC) w Egipcie prezydent Trump potwierdził swoje stanowisko w sprawie wykluczenia chińskiego telekomu z budowy 5G. Jednak np. premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson był gotowy udzielić zezwolenia na zastosowanie sprzętu Huawei przy budowie krajowej sieci 5G, bo – jak tłumaczył – brakuje realnych alternatyw technologicznych. Co może się stać, jeśli Huawei zbuduje sieć 5G? Nastąpi transformacja nie tylko ekonomiczna, lecz także społeczna, ponieważ teraz moż­ na wpływać na ludzi za pośrednictwem me­ diów społecznościowych, e-commerce, i tak dalej. W 2007 roku, kiedy iPhone pojawił się w Stanach Zjednoczonych, w czołówce było pięć firm: AT&T, General Electric, Microsoft, ExxonMobil i Chevron. Byliśmy pierwszym państwem, które skonstruowało smartfona i drugim krajem na świecie, który zbudował sieć 4G. Jeśli połączy się te dwa elementy, wi­ dać, że przekształciło to nie tylko gospodarkę USA, lecz także gospodarkę globalną. W ciągu dziesięciu lat w czołowej piątce, jeśli chodzi o kapitalizację rynkową (czyli wartość giełdo­ wą – przyp. redakcji), znalazły się: Facebook, Amazon, Netflix, Google i Microsoft. Chińczycy to zobaczyli i powiedzieli: „OK, platformą dla 4G jest Android i Apple czy Google i Apple – Android i iOS; my więc chcemy być platformą dla kolejnej rewolucji technologicznej, którą

FOT. WIKIPEDIA

Z gen. Robertem Spaldingiem rozmawia Agnieszka Iwaszkiewicz z „The Epoch Times”

ponieważ już zaczęły wdrażać technologie 5G w Chinach. Australian Strategic Policy Institute opubli­ kował w październiku naprawdę dobry raport „Engineering global consent”, napisany przez Samanthę Hoffman. Opowiada on o Global Tone Communication, firmie tłumaczeniowej, która przy użyciu sztucznej inteligencji gro­ madzi wielki zbiór danych. Prowadząc usługi tłumaczeniowe, zbiera dane. Czasami ma tę funkcję wbudowaną na podobnych zasadach co produkty Huawei – jako most telekomunika­ cyjny lub może bazować na oprogramowaniu opartym na tzw. chmurze. Zbierają od dwóch do trzech petabajtów danych rocznie. Ta firma jest własnością ministerstwa finansów i ramie­ niem propagandy Komunistycznej Partii Chin. Wysyłają więc te dwa do trzech petabajtów danych do aparatu wywiadowczego w Chinach, a także do departamentu propagandy Komu­ nistycznej Partii Chin, aby przetwarzać zebrane dane wywiadowcze i wywierać wpływ na in­ nych. Tak więc nie chodzi tylko o Huawei, lecz ogólnie o dane. Zabierają wszystkie nasze dane i zaczynają je wykorzystywać do promowania interesów Komunistycznej Partii Chin.

nie jest smartfon; jest nią IoT (ang. Internet of Things – przyp. redakcji)”. Zarówno przemysł, jak i rząd tak naprawdę nie zorientowali się, że w 5G smartfon nie jest już tak przydatnym urządzeniem, może nawet w wielu przypad­ kach zniknie, ponieważ w technologii 5G plat­ formą jest nie smartfon, a cała sieć, która jest zbudowana wokół nas. Dziś, chcąc zamówić przejazd uberem, korzystasz z telefonu. Po chwili pojawia się samochód i słyszysz: „Hej, Robert, czy to ty?”, a potem możesz już jechać. W technologii 5G wystarczy, że wyjdziesz przed drzwi swojego domu i powiesz: „uber”. Nie potrzebujesz tele­

Nie chodzi tylko o Huawei, lecz o dane. Zabierają wszystkie nasze dane i zaczynają je wykorzystywać do promowania interesów KPCh. fonu, bo kamera widzi twoją twarz, odczytuje ruch warg. Następnie pojawia się samochód, wsiadasz i kierowca zabiera cię w wybrane miejsce. Ty nie masz kontroli nad tymi wszyst­ kimi danymi. Za to firmy, które budują 5G, mają dostęp do 100% twoich danych, wszyst­ kiego – kim jesteś, co robisz, każdej osoby, z którą się zadajesz, wszystkich twoich złych nawyków; oni to wiedzą. Tak naprawdę to już się dzieje w Chinach, tyle że w obecnej technologii. Myślę o systemie nadzoru Chińczyków przez KPCh, czyli o systemie Skynet. Tak, to dzieje się teraz w Chinach. Powiedzia­ łem, że w 2007 roku mieliśmy iPhone’a, a na­ stępnie zbudowaliśmy drugą na świecie sieć 4G. Pierwotnie iPhone obsługiwał sieć 3G, a potem, gdy nastąpił boom sieci 4G, jego popularność gwałtownie wzrosła. Obecnie Chińczycy budują sieć 5G i roz­ wijają firmy, za pośrednictwem których za­ mierzają zdominować ten świat. Baidu, Aliba­ ba, Tencent tworzą aplikacje, usługi i modele biznesowe w Chinach. Gdy te sieci zostaną wdrożone na całym świecie, chińskie firmy Bai­ du, Alibaba, Tencent będą miały przewagę,

Pisze Pan też o Instytutach Konfucjusza – „mackach partii”. Część ludzi w Polsce miała okazję zobaczyć film „W imię Konfucjusza” w reżyserii Doris Liu. Mimo to pod koniec września w Polsce otwarto kolejny Instytut Konfucjusza, tym razem w Warszawie. Oficjalnie przedstawia się je jako ośrodki edukacyjne, nauczania języka, centra kultury chińskiej. Jaką rolę pełnią naprawdę? W zasadzie Instytuty Konfucjusza kontrolują nar­ rację o Chinach i Chińczykach, a przede wszyst­ kim uprawiają propagandę w społecznościach, w których powstały. Jeśli są na kampusach uni­ wersyteckich, sieją propagandę na kampusie uniwersyteckim, by kontrolować, monitorować i upewnić się, że przedstawiana tam narracja spełnia wymagania Komunistycznej Partii Chin. Jeśli więc mówisz o Tybecie, o Tajwanie, o Xinjiang lub o Falun Gong albo robisz coś, czego Komunistyczna Partia Chin nie chce, wtedy Chińczycy mogą wykorzystać Instytut Konfucjusza np. do wygłuszenia skarg albo użyją chińskich studentów, których zadaniem będzie agresywne tłumienie tego rodzaju wy­ powiedzi. Ponadto Instytuty Konfucjusza dają chińskiemu reżimowi sposobność do indoktry­ nacji studentów. Uczą ich np.: „Komunistyczna Partia Chin nie jest reżimem totalitarnym, to demokracja, promuje demokrację i zasady de­ mokracji”. Oczywiście KPCh nie promuje zasad demokracji. Tego jednak uczy się studentów w Instytutach Konfucjusza. Instytuty Konfucjusza są niestety prowa­ dzone przez Hanban – Chińskie Państwowe Biuro Międzynarodowej Promocji Języka Chiń­ skiego. Hanban podlega Wydziałowi Zjedno­ czonego Frontu Pracy, który jest ramieniem propagandowym Komunistycznej Partii Chin. Ze względu więc na sam fakt, że działa dla par­ tii komunistycznej, powinniśmy już wiedzieć, jakie są jego pobudki. Oczywiście gdy Chińczycy chcą otworzyć Instytut Konfucjusza i rozmawiają z uniwersy­ tetami, nie mówią: „Chcemy umieścić depar­ tament propagandy na uniwersytecie”, tylko przekonują: „Chcemy uczyć języka chińskiego i chińskiej kultury”. W ten sposób partia ko­ munistyczna przejmuje kontrolę nad Chinami, Chińczykami i kryje się z tym. Kiedy ludzie w to wchodzą, przypomina to miłą, przyjazną pan­ dę. Nie widzą, że w środku czai się groźny smok. KPCh ma szerokie spektrum technik i narzędzi manipulacji. Jednym z nich są właśnie Instytuty Konfucjusza. W książce przywołuje Pan m.in. przykłady cenzury treści związanych z wizerunkiem Chin. Jeśli nie były zgodne z myślą KPCh, „przekonywano” uniwersytety, by np. zrezygnowały ze spotkania z Dalajlamą albo by studenci nie uczestniczyli w spektaklach Shen Yun, bo jak sugerowali przedstawiciele Instytutów Konfucjusza, mogłoby to „zaszkodzić silnym relacjom” nawiązanym pomiędzy danym uniwersytetem a Chinami. O tak. „Rozgniewałeś 1,4 miliarda Chińczy­ ków” – to jest to, co oni mówią. Cóż, ale to nie Chińczycy będą rozgniewani, tylko Komu­ nistyczna Partia Chin. Rozgniewałeś Komuni­ styczną Partię Chin, która nie chce nic słyszeć o tych sprawach. Miał Pan szczęście nie wychowywać się w państwie totalitarnym. Jakie zagrożenia z Pana perspektywy niesie rozpowszechnianie komunizmu w krajach demokratycznych? Już trochę o tym rozmawialiśmy, piszę też o tym w książce. To np. sprawa Roya Jonesa, który pra­ cował dla korporacji Marriott i został zwolniony z pracy za to, że „polubił” z konta firmy tweet o Tybecie. Komunistyczna Partia Chin w zasa­ dzie powiedziała firmie Marriott: „Przeproście i zajmijcie się tą osobą”. Oczywiście zwolnili go. Oto, co się dzieje. KPCh ma relacje z elitami kor­ poracyjnymi, Wall Street i politykami. To są politycy, którym Chińczycy przeka­ zują darowizny. To uczelnie – wszyscy chińscy

studenci na uniwersytetach w USA mogą wy­ wierać presję na amerykańskie uniwersytety. Partia komunistyczna włada chińskojęzycznymi mediami, zdominowała je podobnie jak inter­ net. Wszystkie te rzeczy, te instytucje Zachodu, które uważaliśmy za tak potężne, przekazujące wartości demokratyczne, w rzeczywistości zo­ stały wykorzystane do promowania wartości totalitarnych. Tak naprawdę wszyscy muszą uświadomić sobie, że chodzi nie tylko o to, iż Chińczycy odbiorą wam waszą pracę – choć tak będzie; w USA przejęli ponad 70 tys. fabryk i ponad 13 mln miejsc pracy – lecz o to, że Chińczycy odbiorą wam demokrację. Wyobraź sobie, że gdy w pracy powiesz np.: „Popatrz na Hong­ kończyków” i dodasz: „ Jestem po ich stronie”, to usłyszysz: „ Jesteś zwolniony”. Właśnie to dzieje się teraz w USA. Wspomina Pan w książce o ofiarach łamania praw człowieka, m.in. o Ujgurach i praktykujących Falun Gong. Dlaczego partia od ponad 20 lat bezkarnie prześladuje Falun Gong? Mamy orzeczenie niezależnego Trybunału dla Chin w Londynie w sprawie grabieży organów dokonywanej w ChRL na masową skalę. Czy to wciąż za mało, żeby Zachód przejrzał na oczy? Sądzę, że istnieją dwa powody. Pierwszym jest to, że Komunistyczna Partia Chin bardzo ciężko pracuje, aby ukryć te sprawy. Kolejny powód leży po naszej stronie. Na Zachodzie mówimy: „Och, tak, Chińczycy wprawdzie robią te rze­ czy, ale już wkrótce zmienią się w demokrację, ponieważ otwieramy się na nich. Otwarte rynki prowadzą do dobrobytu. Dobrobyt prowa­ dzi do demokracji. Poczekajmy jeszcze trochę, a nie będą już tacy”. Oczywiście większość lu­ dzi nie rozumie Komunistycznej Partii Chin: że jest ona bardzo skoncentrowana na byciu do­ kładnie taką, jaką jest. A gdy otwieramy się na nich, Chińczycy przychodzą i to wykorzystują. Idea otwarcia się na Chińczyków to zły pomysł. W rzeczywistości musimy chronić na­ szych ludzi i nasze instytucje przed ich dra­ pieżnymi zachowaniami. A gdy zaczniemy to robić, Chińczycy nie będą mogli wykorzystać naszych innowacji, technologii, talentu i kapi­ tału, żeby rozwijać swoje systemy tak, by stały się silniejsze i bardziej wpływały na naszą kul­ turę. Myślę więc, że to główny sposób obrony. Czy Zachód wciąż ma szansę wygrać tę niewidzialną wojnę? Nie tylko mamy szansę wygrać, ale zaczyna­ my wygrywać. Mamy otwierający strzał w tej niewidzialnej wojnie i zaczęliśmy oddawać cio­ sy. Od kiedy Ameryka zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje, uderza coraz moc­ niej, z każdym dniem następuje coraz więcej uderzeń. Komunistyczna Partia Chin nie może sobie z tym poradzić. Są w końcu wciąż bardzo odgórnie sterowanym systemem. Kiedy spotykam się z Amerykanami i mó­ wię im, co się dzieje, ich oczy otwierają się. Mó­ wią: „Och, to jest to, co mogę zrobić, by zmienić coś w tej kwestii”. A każdy Amerykanin i każdy obywatel demokracji ma do odegrania w tej sprawie pewną rolę. Wszyscy powinni się do­ wiedzieć, jaka jest ich rola. Jak tylko zorientują się, że problem dotyczy bycia wolnymi ludźmi albo wolności ludzi, będą wiedzieli, jak się za­

Chcę decydować sam za siebie. I naprawdę nie lubię totalitaryzmu. Myślę, że ten system jest dla nas zły. To nie jest sposób, w jaki ludzie powinni żyć. angażować i co powinni zrobić, by się chronić. Mieszkańcy Hongkongu pokazują dokład­ nie to, co zrobią wszyscy w demokratycznym społeczeństwie, kiedy się obudzą i zdadzą so­ bie sprawę, że partia komunistyczna naprawdę nie żartuje. Wtedy ludzie powiedzą: „Nie chcę tego!”. Oni tego nie chcą. Mieszkańcy Hongkon­ gu tego nie chcą, mieszkańcy Tajwanu tego nie

chcą. Problemem wszystkich mieszkańców Chin kontynentalnych jest to, że Komunistyczna Partia Chin ma absolutną kontrolę nad wszystkim. I co­ raz częściej ma kontrolę nad demokracjami. Trze­ ba więc zerwać te powiązania, w których Chiny mogą wpływać na elity społeczne. Aby elity nie zarabiały pieniędzy na prowadzeniu działalno­ ści gospodarczej w Chinach lub utrzymywaniu relacji finansowych z Chinami, a tym samym, by ponownie stały się oddane narodom, z których pochodzą, a nie służyły KPCh. Czy ktoś „namawiał” Pana do odstąpienia od pomysłu napisania tej książki lub sugerował, by jej nie publikować? Nie. Wydałem książkę bardzo szybko, w ciągu czterech miesięcy. Rzeczywiście bardzo szybko. Może nie mieli szansy tego zrobić. Owszem, nie mieli takiej okazji. Były dwie opcje. Jedna – mogłem jeszcze dłużej czytać i napisać siedem tomów o tym, co robi partia komuni­ styczna. Zamieścić wszystkie analizy, przypisy, dokumenty, etc. Jednak czułem, że lepiej jak najszybciej pokazać te informacje publicznie – wszystko to, czego się nauczyłem. Jest wiele rzeczy, o których nie piszę w książce, ponieważ po prostu nie wystarczyło na to ani miejsca, ani czasu. Chcieliśmy to naprawdę szybko wydać. Chcieliśmy upewnić się, że ludzie, zwłaszcza ci z dziedzin badawczych, czytając książkę, będą w stanie zauważyć opisywany problem, a po­ tem samodzielnie przyjrzeć się np. temu, czym są Instytuty Konfucjusza, czym jest taka firma jak Global Tone Communications, o której pi­ sze Samantha Hoffman. Chcemy zachęcić nie tylko tych, którzy zawsze to robili, do poszuki­ wania informacji, prześledzenia tego, co robi partia komunistyczna. Gdy zwrócą uwagę na poszczególne elementy, zaczną rozumieć, że każdy z nich służy konkretnemu celowi. Jest też niepokojąca wiadomość. Odkry­ łem, że służby wywiadowcze USA nie przyglą­ dają się Komunistycznej Partii Chin. A dopóki nie skłoni się ludzi do przekierowania uwagi, by przyjrzeli się działaniom KPCh i zobaczyli, czym one są, będziemy nadal mieć problemy. Jeśli ktoś pracował w fabryce w czasie, gdy Chiny weszły do Światowej Organizacji Handlu 20 lat temu, prawdopodobnie myślał: „Fabryka porzuciła moją społeczność, nie ma tutaj miejsc pracy i nie ma nadziei. Czemu?”. Cóż, pozwoliliśmy naszym elitom przenieść produkcję do Chin. Chiny zaś wysyłają nam te tanie produkty niskiej jakości, niespełniające norm, które wybuchają lub zatruwają nasze dzieci, albo produkty takie jak fentanyl. Właśnie dlatego tak szybko powstała książka. Niech ludzie ją przeczytają. Niech będzie przystępna nie tylko dla osób, które interesują się Chinami lub naukowców, lecz po prostu dla wszystkich. Myślę, że wielkim atutem książki jest właśnie sposób ujęcia treści. Opisanie najistotniejszych kwestii przystępnym językiem. Jest wciągająca, a zarazem inspiruje do zgłębiania przedstawionych zagadnień. Czytałam ją w oryginale, czekam na wydanie polskie. (Książka ukazała się 11 grudnia – przyp. redakcji). Z jakimi reakcjami spotkał się Pan po jej opublikowaniu? Wszystkim książka się podoba, ponieważ po raz pierwszy ukazuje prawdziwe oblicze Chin. W dzisiejszych czasach prawdziwe Chiny ozna­ czają Komunistyczną Partię Chin. Ona zdomi­ nowała ten kraj. Jeśli nie ujawni się światu tego, że ta niewidzialna wojna nadal się toczy, cał­ kiem niedługo obudzimy się jako niewolnicy. Napisał Pan wspaniałą dedykację dla Amerykanów, ale my, Europejczycy i ludzie wielu innych narodowości, także powinniśmy wiedzieć, co się w Chinach naprawdę dzieje i co nam zagraża ze strony KPCh. Ta książka jest dla każdego, kto naprawdę ko­ cha demokrację. Napisałem to, bo kocham demokrację. Nie lubię, kiedy ludzie mówią mi, co mam robić. Chcę decydować sam za siebie. I naprawdę nie lubię totalitaryzmu. Myślę, że ten system jest dla nas zły. To nie jest sposób, w jaki ludzie powinni żyć. Właśnie tak. Dziękuję za rozmowę.

K

Wywiad został pierwotnie opublikowany w polskiej edycji „The Epoch Times”.

Gen. Robert Spalding Generał brygady w stanie spoczynku Sił Powietrz­ nych Stanów Zjednoczonych od ponad 26 lat peł­ ni wysokie funkcje strategiczne i dyplomatyczne w Departamencie Obrony i Departamencie Stanu USA. Jest uznawany za znakomitego stratega poli­ tyki bezpieczeństwa. W Pentagonie był głównym strategiem ds. Chin przy Przewodniczącym Kole­ gium Połączonych Szefów Sztabów. Ceniony w rzą­ dzie za innowacyjność rozwiązań, umiejętność przewidywania globalnych trendów i uni­ kalną wiedzę na temat chińskiej konkurencji gospodarczej, wojny cybernetycznej oraz wpływów politycznych. Był odpowiedzialny za tworzenie krajowych ram konkurencji w strategii bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Donalda Trumpa. Jako dowódca wojskowy ma na swoim koncie wiele sukcesów operacyjnych. Obecnie jest ekspertem waszyngtońskiego Hudson Institute.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

10

Przyczynek do dyskusji – morfologia wymoczków włoskowatych Do dziś dnia jego myśl polityczna bywa przedmiotem krytyki, ale i inspiracji; jedna i druga ujawnia się najczęściej niestety według określonych, bardzo uproszczonych schematów. Bierze się jakąś wypowiedź polityka lub wręcz kawałek cytatu i używa się go do atakowania całej myśli twórcy narodowej demokracji. W drugim wypadku robi się dokładnie na odwrót – cytując go dowodzi się, że myśl twórcy obozu narodowego nadal ma cechy wręcz profetyczne. Obie strony nie przebierają

„Każdy czyn polityczny Polaka, bez względu na to, gdzie jest dokonywany i przeciw komu skierowany, musi mieć na widoku interesy całego narodu”. w środkach, by udowodnić odległe od siebie cele. Pierwsi chcą z Dmowskiego uczynić ksenofoba, faszystę, a może wręcz nazistę, drudzy zaś niestety czynią z jego dorobku myślowego przedmiot muzealny. Z obydwoma stronami tej wątpliwej dyskusji rozmawia się trudno. Dmowski na pewno zasłużył na to, by jego metodologię myślenia o narodzie oraz prowadzenia polityki traktować poważnie. Błędy należy krytykować, pamiętając o tym, że wynikały z kalkulacji i wiedzy znanej mu w danym momencie. Osiągnięcia polityka wymagają zaś przypominania i chwalenia; w końcu nikt nie przeczy, że mamy do czynienia z jednym z ojców niepodległości. Jeżeli coś się prezentuje, to skalę jego zasług. W ciągu swego życia pan Roman funkcjonował kolejno w kilku odmiennych rzeczywistościach politycznych, tak jak całe jego pokolenie. Przyszedł na świat 9 sierpnia 1864 roku w Ka-

B I O LO G I A I PAT R I OT Y Z M Nasz patriotyzm Ów biologizm mógł mieć oblicze negatywne, jak i pozytywne. Ujmowanie relacji między narodami w optyce świata zwierzęcego mogłoby w określonych okolicznościach mieć charakter negatywny. Z drugiej jednak strony pozwalało ono Dmowskiemu spojrzeć na Polaków jak na całość, bez dzielenia ich ze względu na zamieszkiwane akurat państwo rozbiorcze. Polskość Dmowskiego była ponadzaborowa. On i jego współpracownicy tę perspektywę wprowadzili do myślenia przedpolitycznego, a potem w tym duchu zaczęli pracę na wszystkich szczeblach swej aktywności. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na wydaną anonimowo przez naszego bohatera broszurę pt. „Nasz patriotyzm”. Ukazała się ona w roku 1893 i była wynikiem swoistego zamachu stanu, jaki on i jego stronnicy dokonali w obrębie wcześniej działającej organizacji Liga Polska, przekształcając ją w kwietniu tegoż roku w Ligę Narodową. „Nasz patriotyzm” był swoistym manifestem politycznym grupy. Już w pierwszym akapicie tego tekstu pada bardzo znamienne zdanie, które Dmowski nosił w sercu przez cały czas swej proniepodległościowej działalności przed i w trakcie I wojny światowej: „Każdy czyn polityczny Polaka, bez względu na to, gdzie jest dokonywany i przeciw komu skierowany, musi mieć na widoku interesy całego narodu”. Myśl ta znajduje rozwinięcie dalej, gdzie autor mówi np. o obowiązkach deputowanego Polaka w parlamentach państw rozbiorczych. Idea ta była trudna w sytuacji, kiedy poddani poszczególnych cesarstw rozbiorczych zobowiązani byli do lojalności wobec swych rządów. Niełatwo też było statystycznemu Polakowi wznieść się ponad myślenie dzielnicowe, gdy z krajem, w którym mieszkał, łączył go szereg interesów np. gospodarczych czy nawet mentalnych. Czas, kiedy nie istniało państwo polskie, trwał wówczas około 100 lat, a większość prób odzyskania suwerenności skierowane było przeciw jednemu zaborcy, najczęściej rosyjskiemu, chociaż nie można tej kwestii generalizować. Ów trójpodział narodu polskiego był doskonałym narzędziem politycznym zaborców, którzy mając na

Dmowski romantykiem z pewnością nie był, a jego „biologizm”, a nawet jakaś forma darwinizmu, czyniła go niewrażliwym na porywy romantyczne w polityce. mionku, miejscowości, która jeszcze w XIX stuleciu została włączona do Warszawy, dziś stanowi części dzielnicy Praga-Południe. Warto wspomnieć, że był o trzy lata młodszy od Józefa Piłsudskiego, który przyszedł na świat 5 grudnia w Zułowie na Wileńszczyźnie. Życiorysy obu panów bywają ze sobą splatane przez kolejne pokolenia Polaków do tego stopnia, że do dziś niekiedy mówi się, że Polską rządzą dwie trumny. Jeżeli przyjrzeć się bliżej naszej polityce, to w takim stwierdzeniu jest ziarno prawdy. Jak to z ziarnem bywa, jest ono jednak stosunkowo nieduże, resztę zajmują spory polityków, którzy chcą być odniesieni do myśli jednego z obu wymienionych. Wraz z całym pokoleniem Dmowski dorastał w rzeczywistości popowstaniowej. Represje carskie, jakie nastały w latach młodości całej tamtej generacji, odcisnęły się nie tylko na osobach, ale i na myśleniu o narodzie. Zarówno Dmowski, jak i Piłsudski w podobnych realiach zaczynali swą aktywność społeczną, niemniej odpowiedzi udzielane sobie na te same pytania zaprowadziły ich w zupełnie inne miejsca, które w przyszłości miały stać się osiami sporu polityki polskiej trapiącymi nas – przynajmniej na poziomie publicystyki, w tym także prowadzonej przez czynnych polityków – do dziś dnia. Obaj panowie chcieli się uczyć. Piłsudski zaczął studiować medycynę w Charkowie, ale splot różnych okoliczności, w tym chyba przede wszystkim jego aktywność antyrosyjska, nie pozwoliły mu wyjść poza I rok. Dmowski zaś z sukcesem ukończył studia biologiczne, które uwieńczył pracą kandydacką nt. morfologii wymoczków włoskowatych, która została nawet opublikowana w specjalistycznym wydawnictwie uniwersyteckim. Pewnie to rodzaj studiów wykształcił u niego specyficzny sposób myślenia o relacjach społecznych, w tym tych międzypaństwowych.

celu uzyskanie własnej korzyści, grali nim dowolnie. Temu zjawisku miała przeciwdziałać ogólnonarodowa, ponadzaborowa myśl polityczna. „Nasz patriotyzm” wydawał się być manifestem małej grupy romantyków, którzy chcieli czegoś zupełnie nowego, niesłychanego i niespotykanego. A jednak Dmowski romantykiem z pewnością nie był, a wspomniany powyżej jego „biologizm”, a nawet jakaś forma darwinizmu, czyniła go niewrażliwym na porywy romantyczne w polityce. Wraz z „Naszym patriotyzmem” rodziła się polska szkoła zimnej kalkulacji, prowadząca często do działań niepopularnych i niezrozumiałych. Od tego momentu Liga Narodowa zaczęła pracę na rzecz przebudowania mentalnego narodu polskiego. Młody Dmowski był zafascynowany Anglią i jej sposobem organizacji politycznej. Stąd czerpał pierwsze wzorce ustrojowe dla przyszłości ojczyzny. Z czasem pojawiły się również inne fascynacje. Niewątpliwie przykładem dla niego stało się zjednoczenie Niemiec przez Prusy, niemniej daleko idącym uproszczeniem byłoby twierdzić, że to w pruskim sposobie życia społecznego widział on wzór dla przyszłego Polaka. Niemniej na pewno uznawał, że wroga najlepiej zniszczyć jego własną bronią. Dmowski, stawiając na pierwszym miejscu pojęcie interesu całości narodu, przeciwstawił się zarówno myśleniu zaborczemu, jak i klasowemu, co od początku czyniło go wrogiem ruchu robotniczego, w którym nadzieje pokładali inni działacze niepodległościowi, w tym Piłsudski. Panu Romanowi nie zależało na tym, by upadł carat czy pozostałe monarchie; on chciał zjednoczonej Polski. Jeżeli droga do niej prowadzić miała po ich trupach, to w porządku, a jeśli niekoniecznie – ich los stawał mu się obojętny. Odrzucając ruch socjalistyczny jako możliwą drogę do niepodległości Polski, Dmowski nie upatrywał alternatywy w konserwatyzmie, lecz w modernizacji

2 stycznia minęła kolejna rocznica śmierci Romana Dmowskiego – w tym roku nieokrągła. Polityk zmarł w 1939 r. w Drozdowie, w dworku rodziny Lutosławskich, z którą od wielu lat był zaprzyjaźniony i przez którą był traktowany najbliższy krewny.

Z perspektywy Dmowskiego Piotr Sutowicz

stosunków społecznych. Wydaje się, że jest to ważny rys jego myśli – Dmowski nie odpowiedziałby jednoznacznie na pytanie o to, czy państwo narodowe ma być monarchią, czy republiką. W końcu XIX wieku kwestia ta pozostawała otwarta i można wyobrazić sobie sytuację, w której jest otwarta do dziś dnia. Temu politykowi odpowiedź wydawałaby się z pewnością kwestią drugorzędną, na pierwszym miejscu stawiał bowiem problem suwerena, czyli rządów narodu w państwie. Na pewno był demokratą i republikaninem, ale dla potrzeb strategii politycznej gotów był wiele poświęcić. Nie był natomiast skłonny do pozostawienia nienaruszonego postfeudalnego ładu społecznego. Potrzeba budowania narodu nowoczesnego, jak go widział, nakazywała swoistą industrializację myślenia o kulturze. Dmowski dość stanowczo walczył z myślą, że to szlachta jest nośnikiem polskiej kultury, a ponieważ to ona stała za przegranymi polskimi powstaniami narodowymi, to tylko jego opinię wzmacniało. Obcy mu był też kult powstań, który wydawał się niepotrzebnym zupełnie rozdrapywaniem ran i wykrzywianiem mentalności narodowej. Wokół tego zagadnienia wytworzyła się później ogromna

więcej tylko Józefa Piłsudskiego. Sprawy polskie znowu rozgrywane były na gruncie polityki obcego państwa, a do tego tak bardzo egzotycznego. W lutym tegoż roku wybuchła wojna rosyjsko-japońska. Podłożem jej, jak w wypadku większości konfliktów tamtego czasu, stała się chęć imperialnego panowania nad pewną częścią globu. Nowoczesna aktywność Japonii na polu międzynarodowym była dość świeżej daty. Kraj ten wyzwalał się ze struktur feudalnych, jakie kneblowały go jeszcze 50 lat wcześniej. Jego wejście na arenę dalekowschodniej rozgrywki mocarstw było więc nader nowe, niemniej od razu nastąpiło zderzenie z ekspansją Rosji, a polem rozgrywki były m. in. Chiny i Korea. Japończycy nie godzili się na umacnianie rosyjskiej potęgi u swych granic, a ponieważ rozmowy pokojowe nic nie dały, przystąpili do działań zbrojnych. Na pozór mogło to wyglądać dziwnie: mały kraj uderzył na światowe imperium. Przebieg wydarzeń zaskoczył jednak wszystkich oprócz oczywiś­ cie samych Japończyków, którzy zadali Rosjanom kilka strategicznych ciosów, przyczyniając się do odepchnięcia caratu od ciepłych wód chińskich i przejmując częściowo ich obszar wpływów w Mandżurii.

Aktywność Dmowskiego wskazuje na jedno: niechęć do któregokolwiek państwa zaborczego nie może prowadzić do nieprzemyślanej decyzji o zaszkodzeniu mu dla zasady. debata, w wyniku której jedni czynią z Dmowskiego niemal zaprzańca, drudzy zaś wskazują na nowatorstwo takiego stawiania sprawy. Na pewno sam bohater nie chciałby być postawiony w charakterze symbolu przy alternatywie: bić się czy nie bić. Na pewno zalecałby rozważenie wszystkich możliwości i przyjęcie najlepszego z możliwych rozwiązań.

Japońskie zimne kalkulacje W Japonii Dmowski znalazł się w maju 1904 roku, w wyniku splotu losów sprawy polskiej i wielkiego konfliktu międzynarodowego. Zastał tam ni mniej, ni

Sprawa polska była dla Japończyków możliwym marginesem działań, który być może mógłby ich interesować w określonych okolicznościach. Sytuację postanowił wykorzystać właśnie Piłsudski, który zabiegał o wsparcie z ich strony dla polskiego powstania, jakie mógłby wywołać w Kongresówce i na ziemiach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, co oczywiście utrudniłoby prowadzenie wojny Rosjanom. Dmowski rozmawiał z nimi o czymś wręcz odwrotnym, namawiając, by się w sprawy polskie nie mieszali. Japończycy kierowali się swoimi interesami, Dmowski swoimi, a Piłsudski oczywiście również swoimi. Pan Roman uważał, że wybuch

powstania w tej konkretnej chwili dziejowej nic Polsce nie da oprócz ogromnych represji, które wywoła. Nie miał dla niego znaczenia fakt rozstrzygnięcia się dalekowschodniej wojny na korzyść którejś ze stron, jeżeliby sprawa polska miała być trwale pogrzebana. Jego argumentacja względem Japończyków musiała przebiegać po linii braku korzyści z powstania dla sprawy japońskiej. Utrzymywał on w rozmowach, że więcej kosztuje Rosję pilnowanie porządku w Kongresówce niż likwidacja krótkotrwałego powstania i możliwość przerzucenia znacznych sił na Daleki Wschód. Oczywiście Japończycy nie zdecydowali się na „odpalenie” kwestii polskiej i doprowadzenie do powstania, i oprócz niewielkiego wsparcia finansowego dla działań, które można określić jako wywiadowcze, Piłsudski nic znaczącego nie uzyskał. W rzeczywistości cesarstwo pewnie nie chciało umiędzynarodowienia konfliktu i jego przeciągania, lecz szybkiego zakończenia z wymierną korzyścią dla siebie. Najpewniej to realizm polityczny Japończyków względem własnego interesu zadecydował o wyniku rozmów. Dalekowschodnia aktywność Dmowskiego wskazuje na jedno: niechęć do któregokolwiek państwa zaborczego nie może prowadzić do nieprzemyślanej decyzji o zaszkodzeniu mu dla zasady. Są sytuacje, kiedy utrzymanie biologicznych sił narodu stoi ponad wszystkim. Część komentatorów w akcji japońskiej Dmowskiego dopatruje się jego prorosyjskości, co jest całkowitym rozminięciem się z prawdą. Wojna z Japonią okazała się dla Rosji tragedią jeszcze z jednego powodu: doprowadziła do kryzysu politycznego, który zachwiał krajem, co było dowodem na jego słabość. Dmowskiemu wskazało to nowy kierunek działania.

Myślenie geopolityczne Myśl geopolityczna Dmowskiego jest najbardziej znaną i akceptowaną częścią jego dorobku i chociaż krytycy często zarzucają mu chęć porzucenia Kresów Wschodnich, to jest to oczywista nieprawda. Natomiast postulowane przez niego zwrócenie się na zachód w zasadzie racjonalnie wyrażanych sprzeciwów nie budzi. Wszystko to miało swe korzenie w myśleniu o całości narodu właśnie. Obóz wszechpolski odkrył obecność polskojęzycznej ludności we wschodnich częściach Prus i jej instynktowne ciążenie ku polskości. Podjęto olbrzymi trud edukacyjny zmierzający do włączenia tych ludzi w krwiobieg narodu polskiego, co udało się w znacznej części, chociaż trzeba podkreślić, że brakło czasu i przemyślanej strategii na uratowanie polskiego szczepu na Dolnym Śląsku, a na skuteczną narodową repolonizację Mazurów – pomysłu. Niemniej fakt stał się faktem – polskość na ziemiach

niepisanego porozumienia mocarstw rozbiorczych względem Polski. Celem konfliktu międzynarodowego, w który nasz polityk chciał wpisać sprawę polską, była klęska Niemiec i zjednoczenie ziem przynależnych do narodu polskiego choćby pod panowaniem rosyjskim, a następnie konsekwentne dążenie do jak największej autonomii z wizją niepodległości na samym końcu. Nie ma tu miejsca na postulowaną przez wrogów Dmowskiego jego rzekomą filorosyjskość, jest natomiast dalsza realizacja postulatów wyrażonych w „Naszym patriotyzmie”, od których, zdaje się, na krok nie odstąpił. Jednak mimo ogromnej pracy edukacyjnej, jaką ruch wszechpolski wykonał w ciągu kilku dziesięcioleci swego istnienia, nie wszystkie zwroty i strategie Dmowskiego zyskiwały sobie poklask społeczny. Polityka nie zawsze jest romantyczna i uczuciowa, właściwie częściej nie jest takową – trudniej z dyplomaty zrobić bohatera obrośniętego legendą. Na działalności Dmowskiego mścił się polski romantyczny charakter narodowy oraz cały szereg konfliktów, w tym klasowych, których w żaden sposób nie dało się wygasić.

Dmowski, stawiając na pierwszym miejscu pojęcie interesu całości narodu, przeciwstawił się zarówno myśleniu zaborczemu, jak i klasowemu, co od początku czyniło go wrogiem ruchu robotniczego. Bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie, na ile wewnątrzrosyjska polityka Dmowskiego przyczyniła się do wybuchu I wojny światowej, ale na pewno jest faktem, że jakąś rolę w podgrzaniu atmosfery odegrała. O jego aktywności w czasie wojny i na konferencji wersalskiej pisałem już w „Kurierze WNET” ponad rok temu. Niektóre tezy tu wyłożone są jedynie uzupełnieniem tamtych, niemniej warto przy okazji kolejnej rocznicy śmierci polityka pomyśleć chwilę nad tymi mniej widocznymi fragmentami naszej najnowszej historii.

Naród Podmiotem dla Dmowskiego był naród i jego interesy. Tak było przed wojną, tak było i w dwudziestoleciu międzywojennym. Czasy się zmieniały, okoliczności przynosiły nowe wyzwania, z którymi „Pan Roman” czasem sobie radził, a czasem chyba nie. Nie zmie-

Na działalności Dmowskiego mścił się polski romantyczny charakter narodowy oraz cały szereg konfliktów, w tym klasowych, których w żaden sposób nie dało się wygasić. zachodnich odżyła. Germanizacja, mimo brutalnych środków stosowanych przez Niemcy, została w zasadzie zatrzymana, ziemie zachodnie zaczęły się powoli integrować z rdzeniem narodu. Trzeba było jednak budować plan polityczny na połączenie wszystkich Polaków w jednym organizmie politycznym. Dmowski, widząc słabnięcie Rosji i brak z jej strony możliwości asymilacyjnych względem Polaków, zwrócił się w tę właśnie stronę, ogłaszając Prusy największym wrogiem narodu polskiego. Myśl ta jest syntezą przekonania polityka co do tego faktu oraz strategii politycznej zmierzającej ku wojnie zaborców, którzy mieliby się wzajemnie wykrwawić, stając się na tyle słabymi, że Polacy mogliby odbudowywać się w miarę swobodnie. Plan był skomplikowany, ale napinające się stosunki międzynarodowe zdawały się zmierzać do jego realności. Nie miejsce tu na opisywanie poszczególnych etapów przedwojennej polityki Dmowskiego – składa się ona zarówno z publicystyki, jak i dyplomacji, a wszystko musiało się odbywać bez odsłaniania właściwych celów. Na tym też polega trudność w analizowaniu działalności tego polityka jeszcze przed wojną. Jedno nie ulegało żadnej wątpliwości: cała jego aktywność realizowała postulat jednoznacznego zerwania

niło to jednak w niczym jego sposobu myślenia. W późniejszych latach coraz mocniej dostrzegał rolę tradycji, cywilizacji i Kościoła, do którego zbliżył się mocno. Mógł bliżej przyjrzeć się prawidłom życia wewnętrznego narodu, na co wcześniej pewnie nie miał czasu. Widział kryzys demokracji parlamentarnej, którą kontestowali także młodzi ludzie uważający się za jego uczniów. Chyba miał z tym pewien problem. Wreszcie – zaczął analizować procesy zakulisowe rządzące światem. Czy zawsze dochodził do słusznych konstatacji? Pewnie nie. Dziś często padają pytania, co ten i ów polityk zrobiłby w naszych realiach, jakie sojusze by popierał, a które by zwalczał. Jeśli chodzi o odpowiedź Dmowskiego, to na poziomie teorii byłaby ona prosta: wchodzić w takie układy, które realizują interes narodowy, wychodzić z tych, które albo szkodzą, albo nic nie dają. W jednym pewnie byłby nieugięty: naród musi być podmiotem polityki i to założenie byłoby dla niego chyba bezdyskusyjne. Być może więc w dzisiejszych czasach nie byłby aż taki „nowoczesny”. Na pewno nie przywiązywałby wagi do swoich publicystycznych opinii wygłoszonych w konkretnym czasie, w stopniu, w jakim się to robi obecnie. I chyba wizja owych dwóch trumien też by mu nie odpowiadała. K


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

11

N I E C H C I A N Y B O H AT E R

S

łowami Testamentu Juliusza Słowackiego kapitan Henryk Aleksander Kalemba (1899– 1940), bohater biograficznej książki pióra Zdzisława Janeczka, mógłby podsumować swoje bogate, choć przerwane przez katyńską kulę życie. Warto jest poznawać historię przez pryzmat rzetelnej, uczciwej biografistyki, która od lat przeżywa swoisty renesans i najlepiej przybliża czytelnikom przeszłość narodu, tym bardziej, że celem książki jest przywrócenie „godności wszystkim ofiarom bezprawia” (Wstęp, s. 6). Ważne jest to z przynajmniej dwóch powodów: Henryk Kalemba, powstaniec, inicjator budowy pomnika powstańców śląskich w Katowicach-Józefowcu z 1938 r., nie ma swojego nazwiska na monumencie, podczas gdy w ostatnim czasie przywraca się nazwiska zbrodniarzy komunistycznych jako patronów polskich ulic [sic!]. Wydaje się, że na rynku wydawniczym, mimo bogatej już bibliografii „sanacyjnej” (F. Kusiak, Życie codzienne oficerów II RP), „17-to wrześniowej” (K. Liszewski, Wojna polsko-sowiecka 1939) i „katyńskiej” (J. Łojek, Agresja 17 września 1939; J. Zawodny, Katyń i in.), w zasadzie brakuje książek biograficznych o obrońcach Polski po 17 IX 1939 (wyjątkiem jest m.in. biografia gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna, dowódcy KOP), gdyż biogramy zawarte w słownikach i leksykonach to jednak za mało. Praca Z. Janeczka w pewien sposób zapełnia tę lukę. W sporze wokół mitu powstańczego i antypowstańczego, trwającym już od polemiki między prof. Władysławem Konopczyńskim z prof. Michałem Bobrzyńskim, Autor zdecydowanie opowiada się za pierwszą opcją, podkreślając wraz z eseistą, dramaturgiem i filozofem Bohdanem Urbankowskim, iż „filozofia czynu” Marszałka Józefa Piłsudskiego przyniosła konkretne i wiekopomne owoce. Powstania, wbrew pozorom – tu warto przytoczyć rozważania prof. Tadeusza Łepkowskiego – „nie spływały krwią, a krzywa demograficzna wzrostu nie załamywała się katastrofalnie, grożąc biologicznym unicestwieniem narodu”. I dalej: „Polacy wykrwawiali się najbardziej, nieraz straszliwie, w trzech konfliktach powszechnych, których sami nie wywołali [1806–1812, 1914–1918, 1939–1945 – uwaga rec.]. „Powstania Śląskie mogły liczyć na kadrową, finansową i polityczną pomoc ze strony odradzającej się Rzeczypospolitej Polskiej”. W tym miejscu należy pochwalić Zdzisława Janeczka za uwypuklenie roli Marszałka Józefa Piłsudskiego wobec Śląska (i zaboru pruskiego). To On jeszcze przed wybuchem I powstania powołał do życia POW Górnego Śląska, inicjował tworzenie polskiej administracji, sztabu obrony plebiscytu, interweniował u Anglików w sprawie prześladowania Polaków, bronił Śląska wobec Francuzów, wysyłał broń i żołnierzy; wśród setki wyróżnionych odznaczył Henryka Kalembę orderem Virtuti Militari. Przywrócenie Górnego Śląska do Macierzy było według słów Naczelnika Państwa „cudem nad Odrą” (ss. 74–75). W ten sposób Z. Janeczek potwierdza opinię: „Nieuprawnione są teorie głoszone przez nieprzychylne Polsce środowiska, jakoby Rzeczpospolita nie wspierała walczących Śląza-

Powstania, wbrew pozorom – tu warto przytoczyć rozważania prof. Tadeusza Łepkowskiego – „nie spływały krwią, a krzywa demograficzna wzrostu nie załamywała się katastrofalnie, grożąc biologicznym unicestwieniem narodu”. ków i zajęta była wyłącznie ustalaniem granic wschodnich. Z jednej strony J. Piłsudski dotrzymywał słowa danego Ślązakom w grudniu 1918 r. i dawał im to, co miał najlepszego, czyli swoich towarzyszy z grup bojowych PPS, peowiaków i sprawdzonych w boju legionistów. Z drugiej strony wspierało ich dowództwo Wojska Polskiego” – pisze na łamach „Kuriera WNET” Jadwiga Chmielowska, autorka cyklu

poświęconego powstaniom śląskim (nr 65, XI 2019, s. 8). Fundamentem życiowej postawy Kalemby był katolicyzm (s. 11). Dokumentuje to ważny dla bohatera książki obraz Matki Bożej, będący duchowym wsparciem w trudnych latach bismarckowskiego Kulturkampfu. Podkreślić wypada, że za kordonem szalał w tym czasie (wg określenia prof. A. Romanowskiego) inny, rosyjski „Kulturkampf ”. Józef Piłsudski, potwierdzając fabułę Syzyfowych prac Stefana Żerom-

przedstawia w Aneksach, ss. 136–151). Szukając ratunku, Niemcy utworzyli własną konspirację, Kampforganization Oberschlesien, oraz pragnęli stworzyć nawet odrębne górnośląskie państwo niemieckie z szeroką autonomią (podobnie działo się na Pomorzu Gdańskim), ale próby odseparowania Kościoła od państwa i szkolnictwa były przyjmowane na katolickim Śląsku wrogo i umacniały tylko propolskie postawy wśród ludności – a nawet wśród polityków Ententy.

na Żmudzi i innych powstańców styczniowych w Wilnie (22 XI 2019 r.) dał Prezydentowi RP Andrzejowi Dudzie asumpt do przypomnienia, że „bez trumien, ze związanymi z tyłu rękami, wrzucono ich ciała do jam grobowych i zasypano wapnem. Dobrze znamy ten charakterystyczny, barbarzyński zwyczaj, kontynuowany od białego do czerwonego caratu”. „Sarmackim Katyniem” XVII wieku było wymordowanie po bitwie pod Batohem, w dniach 3–5 V 1652 r., na

„Żyłem z Wami, cierpiałem i płakałem z wami,/ (…). Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie,/ Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode (…). Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei (…) A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,/ Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”.

Testament kapitana Kalemby:

wołanie o godność, prawdę i pamięć Refleksje wokół biografii Dariusz Ostapowicz Recenzja książki Z. Janeczka Kpt. Henryk Aleksander Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater, Siemianowice Śląskie 2019, ss. 210. skiego wspominał, że epoka szkoły była dla niego najgorszym okresem młodości; pedagodzy szkalowali wszystko co polskie. Drugim fundamentem patriotyzmu H. Kalemby i wielu innych Ślązaków była na wskroś polska atmosfera panująca w domu rodzinnym. Jeden z powstańców śląskich wspominał: „Byliśmy wychowywani przez rodziców w duchu polskim i to bardzo ostro, nad czym czuwał ojciec. Do ojca mówiliśmy „taciczku”, do matki – „mamiczko”. Pomimo nauki w szkole tylko języka niemieckiego, nie wolno było nam, dzieciom, poza szkołą tego języka używać, a przestrzegano mówienia po polsku. (…) Przy śpiewie zaczęło się organizować i teatry (…). Jednocześnie postanowiono uczyć się czytania i przyswajania sobie prawdziwego języka ojczystego”. W oczach młodego Hajnusia i innych śląskich dzieci kanclerz Otto von Bismarck jawił się na portretach jako „morda jaskiniowca” lub… zimowy bałwanek (s. 15). Głęboki polski patriotyzm sprawił, że Henryk Kalemba nie sprawdził się ani jako niemiecka ostatnia nadzieja na frontach I wojny światowej (Deutschlands letzte Hoffnung – s. 17), ani prosowiecki zdrajca-komunista w 1939–1940, lecz mimo cierpień – Polak wierny Bogu i ojczyźnie (s. 103), „energiczny, śmiały i wymagający (…), zdolny do twórczej inicjatywy” (s. 66). Nie dziwi więc wcale udział młodego Ślązaka w trzech powstaniach, gdzie się wyróżnił. Został ranny w 1919 r. pod Chyrowem, w 1920 pod Czeladzią. I nie dziwi fakt, że drugie powstanie zaczęło się od Szopienic, a wkrótce cały powiat katowicki został nim objęty. Opis zmagań powstańczych widzianych z wąskiego, bądź co bądź, punktu widzenia szeregowego żołnierza został bardzo słusznie uzupełniony przez Autora w Aneksach w postaci m. in. kalendarium powstań śląskich z uwypukleniem roli Marszałka Józefa Piłsudskiego (s. 178–187). Ciekawym akcentem tej części książki jest zaznaczenie animozji między piłsudczykowską POW Górnego Śląska a Wojciechem Korfantym, reprezentantem i wyrazicielem poglądów endeckich. Zwłaszcza Maciej Mielżyński bardzo krytycznie oceniał działania dyktatora; podobnie uczynił to później Związek Powstańców Śląskich w 1924 r. (Aneksy, nr 13, 14, ss. 152–158). Dzięki książce i artykułom zawartym w „Kurierze WNET” w innym, nowym, bardziej realnym świetle walki politycznej widzimy postać Wojciecha Korfantego, który nonszalancko odwoływał terminy powstań, narażając ludzi na prześladowania, i niszczył szanse na sukces (nr 61, VII 2019, s. 15). Autor podkreśla nieprzejednaną, antypolską postawę Niemców, nie cofających się przed zbrodniami (listę ofiar i katów bardzo szczegółowo na podstawie żmudnej kwerendy archiwalnej

P

rzy okazji powstań śląskich pragnę zasygnalizować kwestię nazewnictwa: zaznaczone w książce określenie „Czwarte Powstanie Śląskie we wrześniu 1939 r.” (s. 9) może zainicjować ciekawą dyskusję historiograficzną. Z jednej strony jako czytelnicy przyzwyczajeni jesteśmy do definiowania powstań jako ruchów narodowowyzwoleńczych spod obcej, wrogiej okupacji, spod reżimu zaborców, podczas gdy w 1939 r. Polacy bro-

nili niepodległego państwa; z drugiej – pojawiają się próby określania tym samym desygnatem różnych form kontestacji społecznych (np. prof. Jerzy Eisler pisze o robotniczym powstaniu grudniowym w 1970 r. na Wybrzeżu). Dobrze, że biografia kapitana została osadzona na bardzo szerokim tle porównawczym, pokazującym jasno liczne przykłady antypolskich sojuszy Berlina z Moskwą (1772–1795, 1831, 1863, 1919–1920, 1939–1941) oraz konsekwentną ich nienawiść do Polski i Polaków, bez względu na to, kto stał u steru władzy. Rzeź Pragi dokonana przez gen. Aleksandra Suworowa w 1794 r. jest tu dobrym przykładem (ss. 110–111), choć oczywiście można przytaczać inne, liczne przykłady zbrodni na bezbronnych jeńcach. Uroczysty pogrzeb naczelnika wojennego województwa kowieńskiego, gen. Zygmunta Sierakowskiego, dowódcy

polecenie Bohdana Chmielnickiego, około trzech tysięcy oficerów polskich, stanowiących w większości elitę wojskową I Rzeczypospolitej. Wśród ofiar mordu był m.in. brat Jana III, Marek Sobieski. Przypomnijmy też słowa Adama Mickiewicza, który oddawał hołd pomordowanym rodakom na Wschodzie: mieszkańcom Oszmiany (1831 r.), filomatom „za miłość ku ojczyźnie prześladowanym, z tęsknoty ku ojczyźnie zmarłym w Archangielu, na Moskwie, w Petersburgu”.

N

icią przewodnią książki jest stałe uwypuklanie paraleli między zbrodniami niemieckimi – hitlerowskimi (1919, 1939) – i sowieckimi (1920, 1939–1940). Obie strony przejawiały jaskrawe okrucieństwo wobec duchowieństwa rzymskokatolickiego, przywódczej, inteligenckiej warstwy narodu polskiego, powstańców i osadników. Brunatno-czerwony sojusz sprawił, że oba zbrodnicze i barbarzyńskie totalitaryzmy mordowały jednocześnie Ślązaków po obu stronach linii Ribbentrop-Mołotow: w Auschwitz i Katyniu, dokonując barbarzyńskiej zemsty na obrońcach Katowic i Grodna. 20 X i 8 XI 1939 r. w publicznej egzekucji w Śremie hitlerowcy zamordowali liczną grupę Polaków uznanych za zakładników, a inni oficerowie rezerwy ze Śremu znaleźli kres życia m.in. w Katyniu. 11 XI 1939 r. doszło do masowego mordu kilkunastu tysięcy Polaków

w pomorskiej Piaśnicy, nazywanej odtąd „Kaszubską Golgotą”; a w grudniu 1939 r. 107 cywilów w podwarszawskim Wawrze. Z kolei w noc wigilijną Sowieci wywieźli grupę wojskowych kapelanów z Kozielska – na pewną śmierć. Konferencje niemiecko-sowieckie w Zakopanem przyniosły w efekcie zbrodniczą Akcję AB i z drugiej strony rozkaz szefa NKWD Ławrientija Pawłowicza Berii z 5 III 1940 r. o wymordowaniu przeszło 20 tys. Polaków pod okupacją sowiecką, przede wszystkim spośród warstwy przywódczej, inteligenckiej narodu polskiego, wojskowych – i cywilów. Tak w praktyce wyglądały zapowiedzi o „szczęśliwym dorobkowym życiu” pod okupacją sowiecką (s. 99). Również w Buchenwaldzie osadzeni tam komuniści niemieccy mordowali Polaków (s. 112). Henryk Kalemba jako oficer rezerwy został przydzielony u progu kampanii wrześniowej 1939 r. do 73 PP w ramach Armii „Kraków” i przemierzając szlak bojowy aż do Tomaszowa Lubelskiego, znalazł się daleko na wschód od Bugu, w Tarnopolu. Tu trafił do niewoli sowieckiej. Warto w tym miejscu nieco uzupełnić informacje z książki o pierwszych chwilach okupacji (ss. 100–101). O wydarzeniach w Tarnopolu szeroko informuje monumentalne dwutomowe dzieło specjalisty prawa międzynarodowego i historyka Ryszarda Szawłowskiego, ps. Karol Liszewski, zatytułowane Wojna polsko-sowiecka 1939 roku. Z opisu zarysowuje się dość jasno obraz chaosu, jaki zapanował w mieście dnia 17 IX: ucieczka władz miasta, brak dowodzenia, chaotyczna strzelanina – i następnie znęcanie się nad wziętymi do niewoli żołnierzami polskimi (bicie kolbami, obrabowanie, lżenie oficerów, zabijanie opornych, wyczerpujące, wielokilometrowe marsze w słocie i głodzie), rozstrzelanie funkcjonariuszy policji, zabójstwa bezbronnych Polaków – cywilów i wojskowych. Ostatecznie H. Kalemba trafił do Kozielska, a stamtąd do Katynia (12–13 IV 1940 r.). Autor cytuje dwa unikalne źródła, listy Henryka Kalemby do rodziny, będące ważnym uzupełnieniem Pamiętników znalezionych w Katyniu. Przebija z nich ogromna tęsknota za rodziną, żoną i córką. Podobne emocje odnajdujemy np. w pamiętniku ppor. Dobiesława Jakubowicza („Tęskno mi bardzo za Wami…, ja mogę pisać dopiero za miesiąc…, martwię się o Ciebie…, myślę o Tobie i naszej córuni…”). Kapitan Henryk Kalemba oddał życie za ojczyznę, lecz mimo zakłamanej propagandy komunistycznej i wieloletniego milczenia, pamięci o zbrodni nie dało się zatrzeć, choć do tej pory [!] nie zwołano „komunistycznej Norymbergi”, o co apelował tak mocno zaangażowany w sprawę syn zamordowanego oficera, prof. Jerzy Łojek, bo jeśli – twierdził – „ze ścigania i ujawniania mają być wyłączone zbrodnie popełnione przez dawne rządy ZSRR, znika moralne prawo kogokolwiek do ścigania i karania zbrodni hitleryzmu”. I choć współcześnie konsekwentnie działa polskie prawo i IPN, jest to ważne również i dzisiaj, mimo iż od ujawnienia rozkazu Stalina i Berii z 5 III 1940 r. upłynęło prawie trzydzieści lat. Mamy bowiem w Rosji dwie narracje. Jedna – postsowiecka, urzędowa, kontynuująca kłamstwa komisji Nikołaja Burdenki i przemówień Wiaczesława Mołotowa, narzucająca całkowicie zakłamany obraz przeszłości, w którym powtarza się jeszcze narrację o zbrodni hitlerowców, agresja ZSRR na Polskę 17 IX jest interpretowana jako „misja pokojowa” [sic!], agresorzy to chodzące ideały nawet nie myślące o popełnianiu okrucieństw i zbrodni (które zawsze były dziełem… polskich żołnierzy); w końcu było to… „wyzwolenie” (a wojna – ojczyźniana – zaczęła się dopiero 22 VI 1941 r.) – wylicza przykłady prof. Andrzej Nowak.

polsko-rosyjskich w historii) zdanie o trudnościach czynionych przez władze Federacji w sprawie ujawnienia pełnej prawdy o Katyniu przetłumaczono, iż winę za to ponoszą instytucje RP! Narracji stalinowskiej sekundowała zakłamana propaganda PRL (s. 118), a co gorsza, współcześni propagandyści podważają wartość niepodległości i polskości (s. 7, przyp. 5.). Rosja zawsze znajdowała w Europie „użytecznych idiotów”, którzy – nawet bezwiednie – pisząc apologie, może nawet nie dostrzegali, że dają Kremlowi niezasłużone argumenty. Na szczęście jest druga Rosja, Rosja autentycznych przyjaciół Polski, skupionych m. in. w Stowarzyszeniu „Memoriał”, którzy jak np. Aleksiej Pamiatny, Aleksander Akuliczew, Jurij Szarkow czy inni historycy (Natalia Lebiediewa) już od 1987 r. na różne sposoby starali się wydobyć z archi-

asuwa mi się myśl o fabule kuriozalnej sowieckiej powieści o A. Suworowie (napisana w 1975 r., wydanie z 2001 r.). Kłamstwa mieszają się tam autorowi z błędami. Wojska carskie, zajmując powstańczą Pragę, nie ruszyły mieszkańcom nawet kubka z wodą, staruszek Polak cieszył się, że wreszcie zapanuje spokój, a buntowników otumaniali „ksiendzy i pany” (to z pewnością echo propagandy carskiej z czasów powstania styczniowego, gdy wszędzie węszono „jezuicką intrygę”). Cóż pisać o odleglejszej przeszłości, skoro w 2010 r. w rosyjskiej wersji Białych plam – czarnych plam (publikacji o trudnych relacjach

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres:

N

Oba zbrodnicze i barbarzyńskie totalitaryzmy mordowały jednocześnie Ślązaków po obu stronach linii Ribbentrop-Mołotow: w Auschwitz i Katyniu, dokonując barbarzyńskiej zemsty na obrońcach Katowic i Grodna. wów sowieckich i ujawnić prawdę o ludobójstwie dokonanym na oficerach polskich ze wszystkich trzech obozów jenieckich, opowiedzieć o represjach wobec Polaków, rozpowszechnić film A. Wajdy, wytknąć kłamstwa poststalinowskiej propagandy. W Polsce ogromną zasługę w utrwalaniu prawdy o Katyniu pełniła i pełni „Rodzina Katyńska”, której prezesem była w pewnym okresie czasu Córka kapitana Kalemby, śp. Pani Józefa Bogdanowicz, ze wszystkich sił starająca się przywrócić pamięć o ojcu, zarówno na kartach Encyklopedii powstań śląskich i w prawdziwej narracji katyńskiej (ss. 119–130). Dopięła celu, choć pośmiertnie, gdy w Katowicach odsłonięto w 2001 r. pomnik Ofiar Katynia. Czy jest na rynku wydawniczym książka podsumowująca długoletni wysiłek „Rodziny Katyńskiej”? Książka prof. Zdzisława Janeczka, przez pryzmat losów i działań rodziny kapitana Henryka Kalemby, jest zatem również hołdem złożonym pokoleniom Polaków, którzy nieustępliwie, narażając życie i wolność dążyli do prawdy. „Polakiem jest ten, kto tych ofiar bezimiennych nie może zapomnieć. I tu jest ich zwycięstwo” napisał jeden z ocalałych, świadek historii, Józef Czapski (1896– 1993), polski artysta malarz i pisarz, major Wojska Polskiego. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach mar­ ketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobo­ wych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do tre­ ści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbie­ rane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

12

PROBLEMY DEMOKRACJI

Partia Konserwatywna odniosła w Wielkiej Brytanii największe zwycięstwo od czasów Margaret Thatcher. W. Brytania prawdopodobnie wyjdzie z UE. Jakiej polityki gospodarczej należy się zatem spodziewać? Po raz pierwszy po referendum z 2016 r. dalsze działania związane z brexitem wydają się oczywiste i wręcz nieuniknione. Możemy być prawie pewni, że w najbliższym czasie brytyjski parlament zatwierdzi wynegocjowaną przez premiera Borisa Johnsona umowę z Unią Europejską.

Nowy Jork, Singapur i Zurych również nie należą do Unii i prosperują świetnie, jako potęgi finansowo-giełdowe. Nikt w Europie nie jest zainteresowany słabością gospodarczą Wielkiej Brytanii. Dlatego dojdzie szybko do bilateralnych układów handlowych i celnych. I dla przypomnienia: Norwegia również znajduje się poza UE, a prosperuje bardzo dobrze. O jednym się tu zapomina – Wielka Brytania może i powinna przystąpić do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. (Do EOG należą: Norwegia, Islandia, Liechtenstein). Wówczas

jakakolwiek próba ukarania Brytyjczyków może sprowokować inne siły eurosceptyczne. Brexit rodzi więc obecnie pytanie o przyszłość całego projektu europejskiego i o jego kształt. W najbliższym czasie wewnątrz instytucji unijnych może dojść (i zapewne dojdzie) do napięć; nie tylko w kontekście tego, jak podejść do negocjacji z Wielką Brytanią, ale też – w jakim kierunku zmierza Unia Europejska. Z drugiej strony, brexit pokazał, jak ciężko jest opuścić Unię Europejską – ten proces trwa już 3,5 roku. A wyjście ze strefy euro? To tro-

bestialsko mordowali całe polskie rodziny. Do tego, niestety, zdążyliśmy już nieco przywyknąć, ale nadal wygląda to jak nieudolna prowokacja. Pozostaje tylko pytanie, po co Ukraina to robi. Czy w przypadku wojny Polska może liczyć na sojuszników z NATO? Wcale nie jestem o tym przekonany, że w razie zagrożenia wszystkie kraje Paktu Północnoatlantyckiego posłałyby Polsce na pomoc swoje wojska. Państwa takie, jak Francja czy Włochy, mają swoje interesy z Rosjanami. Ponadto drugie pod względem wielkości

– młodzi ludzie bez sprecyzowanych preferencji partyjnych, jeszcze inną – kobiety z małych i średnich miast. Dla każdej grupy przygotowano propozycje, jak np. rozszerzenie programu 500+ czy obniżenie podatków dla młodych. Później sprawdzono w badaniach, czy i jak te propozycje mogą zostać przyjęte przez wyborców. Wprowadzenie w życie tzw. piątki Kaczyńskiego, ogłoszonej w lutym 2019 r., rozłożono w czasie tak, by niektóre jej elementy zadziałały już w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a inne – jak pakiet dla młodych czy

Orderem Virtuti Militari. Nadawany był corocznie 8 maja, podczas uroczystości ku czci św. Stanisława w kościele św. Krzyża w Warszawie. Jego otrzymanie miało być zachętą do dalszej służby publicznej, z perspektywą wyższego odznaczenia. Dzieje orderu zostały przerwane III rozbiorem Polski, kiedy wszystkie trzy polskie ordery uległy likwidacji wraz z całym państwem. W 1809 r. monarcha Księstwa Warszawskiego Fryderyk August I wznowił order pod nową nazwą, jako Order Świętego Stanisława. Po utworzeniu Królestwa

500+ na każde dziecko – przyniosły efekty w jesiennych wyborach do Sejmu i Senatu. PiS regularnie sprawdzało też skalę poparcia. Pod koniec kampanii były to sondaże przeprowadzane codziennie. Oczywiście ich wyniki nie były ujawniane – poza bardzo ścisłym kręgiem osób, tak by nie zdemobilizować potencjalnych wyborców. Poza tym, PiS po analizie kampanii samorządowej w 2018 r. odkryło, że problemem jest mobilizacja elektoratu w ostatnich dniach przed głosowaniem. Dlatego w sztabie partii powstało specjalne „call center”, którego celem była dodatkowa mobilizacja struktur w konkretnych okręgach wyborczych tuż przed wyborami. I wreszcie – trzeba przyznać, że opozycja pomogła PiS-owi – dlatego, że sama prowadziła chaotyczną kampanię i była skłócona.

Polskiego, już w 1815 r., order został wprowadzony ponownie jako Order Polski Świętego Stanisława. Wielkimi Mistrzami byli odtąd carowie rosyjscy z dynastii Romanowów, noszący też tytuł Króla Polski (Aleksander I i Mikołaj I). Od 1831 r. order został włączony do znaków zaszczytnych Cesarstwa Rosyjskiego jako Cesarski i Królewski Order Świętego Stanisława. Władze II Rzeczypospolitej nie restytuowały go w 1918 r. z powodu jego zruszczenia i degradacji. Pierwszą próbą stworzenia nowego Orderu św. Stanisława stał się utworzony około 1950 r. we Włoszech Ordine di St. Stanislao, na którego czele miał stać książę Golicyn. 9 czerwca 1979 r. – nieuznawany przez większość emigracji polskiej za Prezydenta Polski na Wychodźstwie – Juliusz Nowina-Sokolnicki wydał dekret przywracający Order św. Stanisława. Po odzyskaniu przez Polskę suwerenności Juliusz Nowina-Sokolnicki swoim dekretem z 15 września 1990 r. wyłączył order z listy polskich odznaczeń państwowych i przekształcił go w Niezależny Order Św. Stanisława, który funkcjonuje po dzień dzisiejszy. Obecnie siedzibą konfraterni orderu jest miasto Poznań, a order przyznawany jest w Bazylice Św. Piotra i Pawła w tym mieście – najstarszej polskiej katedrze. Osobiście miałem przyjemność i godność odebrać Krzyż Komandorski z Gwiazdą Królewskiego Orderu św. St. Biskupa i Męczennika w Złotej Kaplicy w poznańskiej bazylice – przy sarkofagach Mieszka I i Bolesława Chrobrego. To jeszcze bardziej podniosło rangę tego wydarzenia. K

Z dr. Mirosławem Matyją, politologiem, ekonomistą i historykiem, profesorem Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie i dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją PUNO rozmawia Marek Bober. Wielka Brytania wychodzi więc z Unii – to są fakty. Po wyjściu czeka Wielką Brytanię rok intensywnych negocjacji z Unią, aby ustalić przyszły modus vivendi, zanim skończy się uprzednio uzgodniony okres przejściowy. Wiele będzie zależeć w tym procesie od postawy Unii Europejskiej. Dotychczas Unia stawiała na maksymalne korzyści dla swojej strony, zachęcana słabością byłej premier Theresy May i ostrym podziałem w brytyjskim parlamencie. Teraz, w obliczu wyniku wyborów, Unia musi mieć świadomość, że tamta taktyka się wyczerpała i trzeba zająć bardziej ugodowe stanowisko. I tu jest szansa dla przyszłej polityki gospodarczej Wielkiej Brytanii. Ale można też zadać inne pytanie – co Unia Europejska będzie wolała: dobre relacje z Wielką Brytanią, czy raczej jej słabość gospodarczą? Jeśli w okresie przejściowym nie zostanie wynegocjowany ostateczny układ, nastąpi zerwanie wszelkich specjalnych więzi między Unią a Wielką Brytanią, a relacje przejdą na zwykłe międzynarodowe warunki. Załóżmy jednak, że wszystko pójdzie po myśli Borisa Johnsona. Wówczas Wielka Brytania gospodarczo będzie funkcjonować jak Szwajcaria. Dojdzie do licznych bilateralnych umów między Brytyjczykami i Unią. Będzie to kłopotliwe, długotrwale, ale możliwe. Poza tym Wielka Brytania, podobnie jak Szwajcaria, nie będzie płatnikiem netto w ramach Unii, bo przestanie należeć do tego ugrupowania. W tym układzie istotne jest, aby Londyn ustawił się korzystnie, balansując umiejętnie między USA i UE. Z czasem również wielka finansjera światowa wróci do Londynu. Przypomnijmy, że

wzmocniłaby znacznie to ugrupowanie i zyskała korzyści w stosunkach z Unią Europejską. Czy inne państwa członkowskie EU będą chciały w najbliższej przyszłości wyjść z EU? Czy może bardziej będą chciały wyjść ze strefy euro? Brexit to przede wszystkim sygnał dla instytucji unijnych: trzeba się skupić na odbudowaniu zaufania obywateli do projektu europejskiego – po to, aby inne państwa nie naśladowały Wielkiej Brytanii. Nie zapominajmy jednak, że za brexit odpowiedzialne są przede wszystkim elity polityczne i eurosceptyczne media, które od lat prowadziły nagonkę na Unię Europejską i obarczały ją winą za niedostateczną integrację europejską. Wielu Brytyjczyków zagłosowało głównie przeciwko napływowi imigrantów, którzy rzekomo zabierają im pracę i wykorzystują nadmiernie system opieki socjalnej. Brytyjskie referendum – nie da się ukryć – dodało optymizmu siłom eurosceptycznym w innych państwach członkowskich, które będą wywierały presję na swoje rządy, aby te zorganizowały podobne referenda. To, czy będziemy mieli do czynienia z efektem domina, będzie w dużym stopniu zależało od przebiegu negocjacji Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Bruksela musi zdecydować, jak najlepiej podejść do negocjacji o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Próba ulgowego potraktowania i zaoferowanie uprzywilejowanego statusu Brytyjczykom może spowodować, że inne państwa członkowskie będą chciały powielić ten model. Stąd już niedaleka droga do dezintegracji Unii. Z drugiej strony

chę inna sprawa – mianowicie gospodarcza i monetarna. Myślę, że żadne państwo nie zdecyduje się na ten połowiczny krok, tzn. opuszczenie strefy euro i jednoczesne pozostanie w Unii. To nie miałoby sensu w obecnej sytuacji międzynarodowej/unijnej. Czy w najbliższych np. 5 latach należy spodziewać się konfliktu wojennego w Europie? Poza oczywiście konfliktem rosyjsko-ukraińskim i rosyjsko-gruzińskim. Tak napiętej sytuacji na świecie nie było od wielu lat. Konflikt zbrojny według wielu ekspertów staje się coraz bardziej realnym zagrożeniem. A ostatnie napięcia między Iranem i USA tylko potęgują niepokój. Mam tu na myśli wojnę importowaną do Europy z zewnątrz, np. poprzez konflikt irańsko-amerykański, Bliski Wschód. Poza tym wielką niewiadomą jest Rosja z jej mocarstwowymi zapędami. Niepewna jest również sytuacja w Hiszpanii na linii Barcelona – Madryt, a także przyszłość Irlandii Północnej. Trzeba też przyznać, że Ukraińcy prowadzą politykę mało odpowiedzialną wobec Polski. W obliczu konfliktu zbrojnego z Rosją powinni przecież w sposób bardziej przyjazny odnosić się do Polaków. Tymczasem ich ton bardziej kojarzy się z agresją wojenną aniżeli z pragnieniem procesu pokojowego. Od lat słyszymy o roszczeniach terytorialnych Ukrainy wobec Polski. Władze w Kijowie, co prawda, nie wystąpiły oficjalne z roszczeniami do rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Jednakże na własnym podwórku robiły i robią już znacznie mniej przyjazne gesty wobec Polski. Pomijam fakt nazywania ulic i placów imieniem ludzi, którzy

W komentarzu tygodnia z 8 stycznia Witold Gadowski zwrócił się z prośbą, żeby ktoś wreszcie mu wytłumaczył, na czym polega polska racja stanu. Nikt z rządu nie odpowie, a i sam Witold Gadowski również nie oczekuje odpowiedzi. Potwierdził to w następnym zdaniu, twierdząc, że polską racją stanu jest głoszenie prawdy. Jednak spróbuję się nie zgodzić i zgłaszam się do odpowiedzi na wcześniej postawione pytanie: co jest polską racją stanu?

Krótka wykładnia dla Witolda Gadowskiego i jego sympatyków Polska racja stanu po zabiciu przez Amerykanów generała Solejmaniego

N

ajpierw przyjrzę się kryterium prawdy, a potem spróbuję rozdzielić osobne porządki, które Witold Gadowski z góralską pasją miesza i podgrzewa ku uciesze wiernych fanów. Kryterium prawdy, które próbuje on ustanowić jako główne w myśleniu o interesie państwa polskiego, jest bardzo ryzykowne w sferze geopolityki, ale niech będzie. Obalenie w Iranie lewicowego rządu Mohammada Mosadeka, który

Jan A. Kowalski chciał znacjonalizować wydobycie ropy naftowej na terenie tego państwa, Publicysta przedstawia jako przykład złej i agresywnej amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Obalenie zerkającego w stronę Związku Sowieckiego Mosadeka, w czym duży udział odegrały CIA i MI6, to oczywiście fakt. Ale czy wyjaśniająca wszystko prawda? Przecież Prawda nie może być wyrywkowa i zaczynać się od dogodnego dla nas roku, miesiąca czy dnia. Dlatego cofnijmy się w czasie o parę

lat. Do czasów, gdy roponośne złoża kryła jałowa pustynia, a zamieszkujące ją plemiona egzystowały w nędznych warunkach. Ich wartość wynosiła wtedy ZERO, zwłaszcza dla ludów cwałujących po nich na wielbłądach. Dopiero ogromny nakład finansowy, technologiczny i duch ryzyka Zachodu wydobył tę wartość na powierzchnię ziemi. I dopiero wtedy, gdy uśpiony potencjał został obudzony i zamieniony w petrodolary, nie oglądając się wstecz, przychodzi populistyczny przywódca, który mówi ludowi, że to jest

FOT. YOUTUBE

Tak napiętej sytuacji na świecie dotąd nie było

państwo NATO, czyli Turcja, jest wątpliwym sojusznikiem. Czemu PiS zawdzięcza sukces wyborczy? Szef PiS Jarosław Kaczyński zawdzięcza wyborcze sukcesy nie tylko połączeniu idei nacjonalizmu z państwem socjalnym, lecz przede wszystkim przemyślanej, długofalowej strategii. PiS w drugim etapie swojej kadencji wymienił premier Beatę Szydło na Mateusza Morawieckiego, by przekonać do siebie umiarkowany elektorat – to było dla PiS bardzo dobre posunięcie. Ton stał się bardziej umiarkowany – zarówno w polityce wewnętrznej, jak i za granicą. PiS przeobraził się z partii agresywnej na ugrupowanie umiarkowane i wybieralne. Poza tym PiS ma bardzo nowoczesną i przemyślaną strategię politycznej komunikacji – w przeciwieństwie do opozycji. Dlaczego? Dzięki monopolowi na największe media w państwie i oczywiście na skutek monopolu sprawowanej władzy w państwie. Liderzy PiS zdali sobie sprawę, że aby wygrać wybory, muszą w zupełnie nowy sposób mobilizować elektorat. Odpowiedź na pytanie, jak to zrobić, wynikała oczywiście z badań. Kombinacja szczegółowych badań jakościowych oraz ilościowych (sondaży), dotyczących konkretnych tematów sprawiła, że PiS było w stanie wyodrębnić kluczowe grupy tematyczne, w ramach których zachęcało do głosowania. Dlatego partia ta mogła zawczasu przygotować odpowiednie rozwiązania – na podstawie tego, co mówili ludzie i co wynikało z precyzyjnych, rozbudowanych badań tematycznych. Grupami elektoratu rozpracowywanymi przez PiS byli np. emeryci, inną

jego ziemia, jego złoża i jego powinny być wszystkie pieniądze z eksploatacji. Oczywiście zostaje entuzjastycznie wybrany. A co z wcześniejszymi nakładami, prawami i umowami? Tak miałaby wyglądać obiektywna prawda? I dlaczego Kuwejt i Emiraty kwitną, a Iran nie potrafi nawet przerobić własnej ropy? A Wenezuela, która rzyga ropą i znacjonalizowała ją dawno temu, właśnie zbankrutowała? A może na te pytania też warto by było odpowiedzieć zgodnie z kryterium prawdy? Ale nie tej trzeciej z Tischnerowskich prawd.

D

laczego, w swoim umiłowaniu prawdy, słowa naszych bliźnich w Wierze, Amerykanów, traktuje Pan na równi ze słowami wyznawców Allacha, pozostawiając rzekomo wolny wybór umysłowi widza? Wiedząc zarazem, jak nietolerancyjną, fanatyczną i fałszywą religią jest islam. I przez jakiego oszusta został stworzony. I po co te opowieści, że Iran to Persowie, a nie Arabowie, i że to wszystko zmienia? Przecież to bzdury, skoro wiemy, że Iran (Persja) został podbity przez Mahometa w połowie VII wieku. Cała warstwa rządząca musiała przyjąć islam. Chomeini i jego następcy, którzy rządzą współcześnie Iranem, to tylko w 50% Persowie, w 99% mahometanie,

Panie Profesorze, gratuluję otrzymania Królewskiego Orderu św. Stanisława Biskupa Męczennika. Dziękuję. Otrzymanie Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Św. Stanisława Biskupa Męczennika za zasługi na polu nauki to rzeczywiście wielki honor dla mnie. Ale dla przypomnienia... Order Świętego Stanisława to historyczny polski order nadawany w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Księstwie Warszawskim i Królestwie Polskim. Od 1831 roku istniał jako odznaczenie rosyjskie. Order Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika ustanowił w 1765 r. król Stanisław August Poniatowski, który został jego pierwszym Wielkim Mistrzem. Order zajmował drugie miejsce w hierarchii polskich orderów po Orderze Orła Białego, a przed ustanowionym w 1792 r.

podobnie jak zabity generał Solejmani. A pierwotną perską religię, czyli zoroastryzm, wyznaje jedynie kilka/kilkanaście tysięcy osób. Odejście od islamu jest przecież w tej innej Persji karane śmiercią, podobnie jak w Pakistanie

Opłacalność dla państwa i narodu wiąże się zawsze i niezmiennie z zapewnieniem mu bezpieczeństwa zewnętrznego i możliwością rozwoju wewnętrznego. Tylko tyle i aż tyle. czy Arabii Saudyjskiej. Ale to Arabii Saudyjskiej powinniśmy nie lubić, bo… jest sojusznikiem USA(?) Rozdzielmy jednak porządki. Przecież już Pan Jezus apelował o ich niemieszanie. Oddajcie Bogu co boże, a Cezarowi co Cezara – możemy przeczytać w Ewangeliach. Jezus Chrystus, Syn Boga Jedynego, udzielił nam jednoznacznej i niepodważalnej do końca świata wskazówki. (Dlaczego nic sobie nie robimy z Jego nauki?). I przyjmijmy kryterium ustanowione przez Jezusa Chrystusa za wiążące dla nas,

Wywiad radiowy Mirosława Matyi dla „Ku­ riera Polskiego” w USA 16.12.2019 r.

a nie to proponowane przez Witolda Gadowskiego, niezależnie od pomniejszych sympatii. A jeżeli tak, to musimy zrezygnować z kryterium cząstkowej prawdy w pojmowaniu świata i roli w nim Polski. I poszukać innego kryterium polskiej racji stanu. Proponuję kryterium opłacal­ności, nie odkrywając przecież niczego nowego. A opłacalność dla państwa i narodu wiąże się zawsze i niezmiennie z zapewnieniem mu bezpieczeństwa zewnętrznego i możliwością rozwoju wewnętrznego. Tylko tyle i aż tyle. Zapytajmy zatem: czy położeni między Niemcami i Rosją (o czym Witold Gadowski wielokrotnie przypomina) możemy opierać nasze bezpieczeństwo zewnętrzne i rozwój wewnętrzny na poparciu Baszara al-Asada, irańskich ajatollahów i Strażników Rewolucji, Hezbollahu, czy wręcz samego przywódcy Autonomii Palestyńskiej? Bo przecież niedawno zabity, odpowiedzialny za śmierć wielu żołnierzy amerykańskich generał Solejmani już nam nie pomoże. Na koniec chcę oświadczyć, że Iran, Irak, Syrię i Liban zamieszkuje prawdopodobnie wielu przyzwoitych ludzi. I podobnie jak generał Solejmani kochają swoje żony i dzieci. Myślicie, że w Arabii Saudyjskiej, Izraelu i Stanach Zjednoczonych jest inaczej? K


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

13

S AT R A P O W I E Czy dla Pana jest zaskoczeniem, że Miedwiediew uznał za słuszną dymisję rządu z powodu propozycji prezydenta Władimira Putina dotyczącej zmian w konstytucji, i nie będzie już premierem Federacji Rosyjskiej? To nie do końca pewne, czy nie będzie. Mniej więcej od miesięcy mówiło się, że pozycja Miedwiediewa słabnie i czekano, kiedy zostanie odwołany. Ale ja bym nie tracił czasu na te rozważania, bo nic istotnego się w tej chwili w Rosji nie dzieje. Putin dokonuje szeregu pustych gestów, a specjaliści od Rosji zaraz dzielą włos na czworo i rozpatrują, jaka to demokracja tam zagości. Najważniejsze było spotkanie Putin-Merkel, na którym prawdopodobnie doszło do ustaleń, że sankcje oczywiście nie zostaną zniesione, ale – tak jak dotychczas często było – pozostaną na papierze. Wyraźnie widać, że Niemcy nie dadzą się wyprzedzić Francji we współpracy z Rosją. Dla nas to oczywiście bardzo źle. Mówi Pan o spotkaniu Putin-Merkel, które miało miejsce 11 stycznia. Czy rozmawiano tylko o sankcjach? Na pewno poruszano kwestię Ukrainy, a także Bliskiego Wschodu w aspekcie Stanów Zjednoczonych, ponieważ konflikt między Stanami Zjednoczonymi a niemiecką Unią Europejską się zaostrza. Przecież Władimir Putin mówił o znaczących zmianach konstytucji, że w tej sprawie odbędzie się referendum. Czy Pani uważa, że Rosja jest państwem, w którym konstytucja ma jakiekolwiek znaczenie? A referendum? Oczywiście, że nie ma znaczenia. Wynik został już na pewno ustalony. Przecież z góry musi być wiadome, jakie będą wyniki. W co gra Władimir Putin? Myślę, że robi przedstawienie pod tytułem: popatrzcie, zmieniłem się, będę kulturalny i przede wszystkim jestem gotowy do kompromisu. Zapytam inaczej: dlaczego ten już otwarty atak na Polskę, który rozpoczął się około miesiąc temu, nastąpił w tym właśnie momencie? To jest element gry z Europą. Po pierwsze chodzi o to, żeby zawrzeć sojusz z Niemcami – bo przecież obciążanie Polski złem II wojny światowej to jest jednocześnie zdejmowanie odpowiedzialności z Niemiec; Niemcy są tym zainteresowane. Po drugie: przecież dla europejskiego lewactwa Polska jest krajem faszystowskim. Więc to jest też ukłon w stronę lewicy europejskiej, kompletnie zbzikowanej i oderwanej od rzeczywistości. No i sprawa najważniejsza. Przecież oskarżanie Polaków o antysemityzm, o holokaust itd. jest oczywistym wyciągnięciem ręki i propozycją sojuszu ze środowiskami religii holokaustu i przede wszystkim przemysłu holokaustu. Wyraźnie chodzi o sojusz między Rosją a częścią środowisk żydowskich i Izraelem. Trzeba na to spojrzeć pod kątem interesów poszczególnych grup. Jeżeli chodzi o polityków, to w Izraelu ani Netanjahu, ani Beni Ganc nie wygrają przedterminowych wyborów, jeżeli nie pozyskają wyborców pochodzenia sowieckiego. Przecież na plakatach przedwyborczych Netanjahu stał z Władimirem Putinem ramię w ramię. No właśnie, bo Netanjahu chce zabrać wyborców Awigdorowi Libermanowi, który ma własną partię prorosyjską. Netanjahu bez tych wyborców nie wygra. Czyli, podsumowując: te wewnętrzne rozgrywki w Rosji nie mają żadnego znaczenia? Moim zdaniem nie mają; to wszystko są ruchy pozorowane. Oczywiście można wypisywać rozmaite banialuki i zarabiać na wierszówce, ale ja proponuję spokojną analizę. Nie ma znaczenia, kto będzie premierem w Rosji, bo to nie premier rządzi. To jest teatr, a teatr robi się dla widzów. Widzami są przywódcy i elity zachodnioeuropejskie, do których Putin wyciąga rękę. Dodatkowo mamy ten sojusz, nastawiony na złamanie współpracy polsko-amerykańskiej. Dla mnie cała ta akcja jest bardzo skoordynowana, logiczna i nie widzę w niej nic zaskakującego albo nienormalnego. Zresztą, jeśli już mówimy o Izraelu, to z jednej strony w grę wchodzą tu interesy elit politycznych,

W polityce prawo służy silnym do dyscyplinowania słabych Z dr. Jerzym Targalskim, historykiem i niezależnym publicystą, rozmawia Magdalena Uchaniuk-Gadowska.

ale z drugiej – interesy państwa jako państwa. Przecież Izrael jest zagrożony sytuacją w Syrii. I w Iraku. Tak, ale z Irakiem nie graniczy. Liczy się przede wszystkim Syria i jeżeli Izrael chce czuć się pod tym względem bezpiecznie, musi współpracować z Rosją. Ciekawe, jaka będzie reakcja Stanów Zjednoczonych na sytuację, kiedy Izrael zacieśni współpracę z Rosją i z Chinami. No właśnie; jaka może być ich reakcja? Amerykanie powinni wreszcie Izrael zdyscyplinować. Za Obamy potrafili Netanjahu trzymać za gardło i on nie był w stanie zrealizować swoich planów zbombardowania ośrodków wzbogacania uranu w Iranie. Izrael, taki malutki kraj, a posiada broń jądrową. No i co z tego? Nie może użyć żadnej broni bez zgody Amerykanów. Ale sam fakt, że ją posiada, już jest chyba nadużyciem. W dodatku nie podpisał porozumienia nuklearnego z lat 60., które podpisało bodajże 188 krajów. Nie podpisał, więc nie łamie układu o nieproliferacji. Nie przekracza prawa. W polityce prawo służy silnym do dyscyplinowania słabych albo do wprowadzenia zawieszenia broni między silnymi. Z jednej strony Izrael ma za sprzymierzeńców Rosjan, a z drugiej – Amerykanów. Jak w tym wszystkim znaleźć wspólny mianownik? To już prezydent Trump musi zdecydować, czy będzie dyscyplinować Izrael, czy nie. Jak dotąd tego nie robi. Nie robi tego ze względu na rok wyborczy i na głosy amerykańskich ewangelików, ale będzie musiał podjąć decyzję. Czytałem opinie amerykańskich funkcjonariuszy państwowych, w tym pochodzenia żydowskiego, którzy domagają się, żeby Izraelowi jasno powiedzieć: my mamy własne interesy, wy własne i musicie się słuchać. À propos Rosji: dlaczego my, Polacy, przywiązujemy aż takie znaczenie do konferencji, która ma się odbyć 23 stycznia w Jerozolimie? Czy możemy się tam spodziewać ważnych rozstrzygnięć, słów? Nie, to będzie tylko głośna impreza propagandowa, skierowana przeciwko Polsce i uzasadniająca mocarstwową rolę Rosji i jej rolę jako sojusznika sił postępowych, tak to nazwijmy. Ja uważam, że przywiązujemy do tego zbyt dużą wagę ale to dlatego, że... Nie pojawi się tam nasz prezydent, który chciał zabrać głos. I bardzo dobrze, a po co miałby tam jechać? Nie mówię, że miałby jechać, tylko że chciał zabrać głos i ktoś mu tego głosu nie udzielił. Nie udzieliła mu głosu strona żydowska, dlatego że organizuje to razem ze Związkiem Sowieckim, znaczy Rosją. To przejęzyczenie nie jest do końca

błędem, bo tak naprawdę chodzi o Żydów sowieckich, którzy odgrywają w Izraelu coraz większą rolę. I właśnie o nich trwa walka. Mosze Kantor, ponoć jeden z głównych finansujących tę imprezę, ma duży wpływ na politykę w Izraelu i w Rosji… To nie Mosze Kantor ma wpływ na politykę. To Putin wydaje polecenia Mosze Kantorowi, środowiskom żydowskim w Rosji i ma wpływy w środowiskach żydowskich poza Rosją. Mosze Kantor nie jest tu żadnym samodzielnym graczem. On po prostu realizuje politykę imperialną Rosji. Czy Izrael będzie musiał się opowiedzieć po którejś ze stron – rosyjskiej albo amerykańskiej – czy wszystko pozostanie w zawieszeniu? Na pewno dojdzie do zasadniczej rozmowy amerykańsko-izraelskiej. Tylko że problem polega na tym, że mamy rok wyborczy. Nawet porozumienie z Chińczykami jest tajne. Nie wiadomo, jakie są punkty ugody w sprawie amerykańsko-chińskiej wojny handlowej. Natomiast z powodu wyborów w Izraelu i sytuacji geopolitycznej Izraela zarówno Izrael, jak i tamtejsze elity mają interes w tym, żeby grać razem z Rosją. A jeżeli ceną za sojusz z Rosją ma być atak na Polskę, to dla nich jeszcze przyjemność dodatkowa. Rosja ma bardzo duże wpływy w Syrii, a jak mówiliśmy, Izraelowi najbardziej zależy na tym, żeby jego relacje z Syrią i w Syrii były w miarę unormowane. Bo ma granicę z Syrią i może być stamtąd zagrożony. Wprawdzie już inkorporacja Wzgórz Golan daje mu przewagę strategiczną, ale mimo wszystko z terenu Syrii można Izrael ostrzeliwać. Jak Pan się odniósł do zabójstwa generała Ghasema Solejmaniego? Im mniej kanalii na świecie, tym lepiej. A forma, a złamanie prawa międzynarodowego – bo takie głosy też się pojawiły? Przepraszam bardzo – a likwidacja Osamy bin Ladena to co? Porównuje Pan generała służb, który ma paszport dyplomatyczny, do człowieka, który się ukrywał? Ukrywał się jak ukrywał, po prostu żył sobie w Pakistanie, a też należał do elity Arabii Saudyjskiej... Ale tutaj człowiek przyjechał z paszportem dyplomatycznym do innego kraju i został zabity na jego terenie. To jest po prostu pogwałcenie prawa międzynarodowego, w ogóle dobrych obyczajów. Jak rozumiem, że jeżeli chodzi o terrorystów, to mamy się z turystami obchodzić w rękawiczkach i przestrzegać wszelkich praw, tak? Jak Pani wyleci w powietrze w autobusie, to na tamtym świecie Pani to przypomnę. Jak może się rozwiązać sytuacja w Iranie? Czy nie będzie eskalacji konfliktu? Przynajmniej Iran nie jest zainteresowany tym, żeby go zaostrzać.

Tak, ale nie o to chodzi, bo Amerykanie mają ropę. Tu chodzi o sprawy strategiczne. Jeżeli Iran uzyska bezpośrednie połączenie z Syrią, to po prostu będzie w Syrii rządził, a za Iranem wejdą tam również Chińczycy i uzyskają przewagę strategiczną. Czyli Pan się martwi o interesy Stanów Zjednoczonych? Nie, niech o interesy Stanów Zjednoczonych martwią się Stany Zjednoczone. Ja po prostu analizuję sytuację i patrzę, kto jakie ma interesy i czy postępuje zgodnie nimi. I usiłuję zrozumieć jego postępowanie w kontekście tych interesów. Ale czy nie ma Pan wrażenia, że Amerykanie bardzo mocno ingerują w sprawy Bliskiego Wschodu? Czasami za mocno. I w każdym państwie muszą być obecni – czy to Syria, czy Libia, czy właśnie Irak. A Pani chce, żeby nie byli obecni? Wszyscy by się zaczęli mordować i mordowaliby się do skutku, aż ktoś by wreszcie pewnie został.

Trump z największą chęcią zakończyłby wszelkie wojny, bo jego domeną jest działalność ekonomiczna. Gdyby nie śmierć Solejmaniego, groziło całkowite podporządkowanie Iraku Iranowi i to dopiero byłaby wybuchowa sytuacja. Ale przecież Irakijczycy nie chcą wojsk amerykańskich w swoim kraju. A kto tak powiedział? Kurdowie się wahają, a przedstawiciele Asada są przeciwni obecności wojsk amerykańskich. Przede wszystkim Irak nie jest takim państwem jak Polska czy Francja. Składa się z trzech elementów: wspólnoty szyickiej, wspólnoty sunnickiej i wspólnoty kurdyjskiej. I jedna z tych wspólnot nie może decydować za wszystkie trzy, a tymczasem to nie parlament, jak tutaj krzyczy ruska agentura, tylko szyici w parlamencie zdecydowali za pozostałe dwie wspólnoty. Ale Kurdowie nie głosowali, wyszli po prostu z sali. Czyli właśnie nie głosowali. U nas opozycja też wychodzi, jak jest głosowanie. U nas jest jednolita struktura narodowa. To zupełnie co innego. Irak ma trzy wspólnoty i żadna z nich nie może decydować za wszystkie. Ale szyici tak zdecydowali z winy Kurdów i sunnitów. Bo Kurdowie wyszli z sali. Bo byliby przegłosowani. Jeżeli nie głosowali w ogóle, to właśnie delegitymizowali decyzję. U nas można podjąć decyzję większością głosów. Tam nie jest to możliwe, bo to są trzy odrębne elementy. Jak pani podzieli Polskę na dwie części i w jednej będzie PiS, a w drugiej PO, to wtedy decyzje będą musiały być podejmowane wspólnie; ale dopóki Polska nie jest podzielona na dwa narody, to decyduje większość głosów. Czyli szyici chcą, Kurdowie się wahają, sunnici nie chcą. Kurdowie też nie chcą. Rozmawiałam z przedstawicielami Barzaniego i oni mówią że nie wiedzą, co zrobić, bo Iran jest blisko, a Amerykanie są tacy przyjaźni. Chcieli dać znak Amerykanom: gdybyście nie postępowali tak, jak postępujecie, to byśmy głosowali przeciw, a tak – tylko się uchylamy. A poza tym sami Kurdowie też są podzieleni na dwa klany: Barzanich i Talabanich. Struktura tamtego społeczeństwa jest zupełnie inna niż naszego. Tam jest społeczeństwo plemienno-klanowe. Ale parlament musi jakoś decydować i tak zdecydował. Nie parlament zdecydował, tylko szyici. I dlatego w takich krajach nie można podejmować decyzji większością zwykłą, tak jak u nas, bo to prowadzi do rozpadu kraju na części. Czyli Amerykanie z Iraku najprawdopodobniej nie wyjdą. Nie wiadomo. Ja na ich miejscu bym z Kurdystanu nie wychodził, bo to jest obszar, który rozgranicza Syrię i Iran. I jest przecież zasobny w ropę.

Uważa Pan, że Amerykanie są tam gwarantem pokoju? Zapewniają pewną równowagę. Proszę pamiętać, że przed tymi wszystkimi rzeziami trwała wojna iracko-irańska i wtedy Amerykanie też byli obecni, tylko że za pośrednictwem Iraku. Tak więc zmieniła się tylko forma ich obecności na bezpośrednią. Ale też wiemy, co Amerykanie robili w samym Iranie, jak starali się wywrócić system, jak doprowadzili do tego, że ajatollahowie zostali odsunięci od władzy… Ta ingerencja trwa nieustannie. Amerykanie po prostu zdradzili szacha i nie udzielili mu pomocy, kiedy trzeba było mu pomóc. Pozwolili nie tyle na to, żeby rewolucja zwyciężyła, ale na to, by w toku tej rewolucji przejęli władzę islamiści. Ja nie lubię tej miłości do ajatollahów, dlatego że to jest zbrodniczy system, tam mordują ludzi tysiącami, strzelają i zabijają podczas każdej demonstracji i jakoś nikt się nie przejmuje. Tylko Amerykanie są dla wszystkich solą w oku. Jakie jest Pana zdanie o obecności Amerykanów w Syrii? Donald Trump oficjalnie zapowiedział, że wojska amerykańskie wychodzą z Syrii. Rosja bardzo mocno demonstruje tam swoje wpływy. Amerykanie dotychczas stamtąd nie wyszli, tylko się wycofali, sprzedając Turkom pas przygraniczny – bodajże 120 na 30 km. U nas się głośno mówiło, że Amerykanie zdradzili swoich sojuszników Kurdów. Tak, zdradzili, ponieważ pozwolili Turkom na zajęcie tego pasa. Kontrolę nad całym obszarem uzyskały wojska Asada i rosyjskie, bo wojska Asada weszły na ten teren, a pas przygraniczny jest kontrolowany przez patrole rosyjskie. I Kurdom w Iraku dalej nic to nie dało do myślenia? Dało, ale przecież nie chodzi o to, że jak ty mnie zdradzisz, to ja popełnię samobójstwo, żeby ci zrobić na złość. Kurdowie prowadzą taką politykę, na jaką im zezwala aktualny układ sił. Nie chcą zrywać do końca z Amerykanami ani Amerykanie nie chcą zrywać z nimi, bo nie wiadomo, co będzie dalej. Natomiast musieli pogodzić się z Asadem. I teraz jest tylko kwestia, na jakich warunkach. W tej chwili wszystko pozostaje w zawieszeniu. Powiedział Pan, że w Iranie panuje bandycki reżim. Czy podobnie było w Syrii, zanim zaczęła się wojna? W Syrii był reżim autorytarny, i to bardzo twardy, ale nie był to reżim typu religijnego. I Asad nie był fanatykiem religijnym, który w imieniu Allaha może wymordować dowolną liczbę ludzi. Przed wojną chrześcijanie mieli się tam dobrze, ale w Iranie też nie słyszy się o prześladowaniu chrześcijan. W Iranie nie chodzi o prześladowanie chrześcijan. Chodzi o prześladowanie ludzi dlatego, że są ludźmi, że kobieta zdejmie chustę albo że robotnicy zrobią strajk – za wszystko po prostu. Nie za to, że są chrześcijanami albo muzułmanami. To są skutki rewolucji, którą przeprowadzili ich ojcowie. Jednak wejście do Iraku mogło być błędem Stanów Zjednoczonych. Z perspektywy czasu było błędem, ponieważ sytuacja była stabilna, ale nie

zapominajmy o tym, że reżim Husajna to nie była wzorowa demokracja; przypominam np. o masowym gazowaniu Kurdów – 5 tys. Kurdów zagazowano w ciągu jednego dnia. To był reżim opresyjny. Tyle, że był stabilny, a kiedy go zabrakło, to szyici i sunnici zaczęli się nawzajem mordować. Te reżimy są mniej czy bardziej stabilne, ale nie ma aż takiego rozlewu krwi, jaki widzieliśmy w Iraku i w Syrii, ani milionów uchodźców. Bo jest jeden satrapa, który morduje prewencyjnie wszystkich po trochu, a jak tego satrapy zabraknie, to się wszyscy mordują nawzajem. Taka jest istota islamu. Przecież to kultura, czyli religia, określa stosunki między ludźmi. Czyli islam jest doktryną polityczną, religijną i światopoglądem – po prostu wszystkim. Tak, i w takiej sytuacji nie można mówić o laickości państwa czy o wolności dla kogokolwiek, bo po prostu wolności nie ma. Smutna konstatacja jest taka, że tak jest tam od wieków, a Zachód próbuje czasami bezskutecznie narzucić nasz rodzaj demokracji. Amerykanie eksportowali tam demokrację, ale to był eksperyment całkowicie nieudany i zakończył się katastrofą. Nadal są tam obecni i próbują... Nie, nie próbują wprowadzić demokracji, tylko usiłują zachować jakąś równowagę i nie wpuścić swoich przeciwników, co dopiero zakończyłoby się katastrofą. Bo jeżeli zacznie się walka wszystkich ze wszystkimi na Bliskim Wschodzie, jej pierwszą ofiarą będzie Europa. Miliony uchodźców zaczną szturmować Europę. Zmieniamy temat. Federacja Rosyjska nie wyklucza złożenia projektu rezolucji podczas Zgromadzenia Rady Europy. Rosjanie chcą podnieść temat ochrony pamięci historycznej. Uważają, że Rosja jest przedstawiana w niewłaściwym świetle. Czy to kolejna propagandowa wrzutka? To jest akcja, o której już mówiliśmy, która ma uzasadnić mocarstwową pozycję Rosji w Europie i stworzyć podstawę do sojuszu z elitami europejskimi. Przecież Rosja zawsze będzie promować taką wizję historii. Ale kto zabrania nam promować naszą wizję historii? I tak dochodzimy do tego, co polski rząd robi dobrze, a czego nie robi. Nie można powiedzieć, co robi dobrze, a co źle, skoro nic nie robi. Problem polityki polskiej polega na tym, że Polska jest jak liść na wietrze: jak zawieje z jednej strony i ktoś powie coś złego, wtedy nagle wszyscy się budzą i debatują. Wygadają się, napiją i uspokoją, i znów jest cisza, aż znów ktoś nas zaatakuje. Chodzi o to, że nie ma konkretnej strategii promocji polskich interesów. Na koniec: jak Pan ocenia to, co dzieje się w państwie polskim? Mówię m.in. o tym, że wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego wypowiedziała się o Polsce w ostrych słowach i zagroziła, że jeśli zostanie przyjęta ustawa reformująca sądownictwo, może trzeba będzie nałożyć na Polskę jakieś kary finansowe. Jeżeli Polska postanowiła uczynić z kapitulacji swoją strategię i wciąż przekonuje Komisję Europejską, że i tak skapituluje, to jest normalne, że na pochyłe drzewo każda koza skacze. Przypominam wypowiedź Ursuli von der Leyen bodajże sprzed miesiąca, że Polska zgrzyta zębami, ale wykonuje każdą decyzję TSUE. Co to znaczy? To znaczy, że ona jest przekonana, że rząd polski oczywiście skapituluje i dlatego mogą robić wszystko, co chcą. A wiadomo, że po pierwsze jesteśmy kością w gardle dla lewactwa – bo nie chcemy popierać i popularyzować dewiacji. Z kolei Niemcy chcą, żeby tu rządziła partia niemiecka, a nie partia, która jest od Berlina niezależna, bo Polska ma być dodatkiem do gospodarki niemiec­ kiej, i tyle. Jest zrozumiałe, że Niemcy, którzy mają do dyspozycji zarówno TSUE, jak i Komisję Europejską, robią wszystko, żeby obecny rząd osłabić, a rząd udaje, że nic nie rozumie i chce zbierać butelki plastikowe, żeby im się przypodobać. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

14

FRANCJA

R E K L A M A

Jesteś Słuchaczem, zostań Przyjacielem! www.wnet.fm/wspieraj twórzmy wspólnie Radio Wnet – wspieraj nas regularnie

WSPIERAM!

wybieram WNET!

S

trajkują i co jakiś czas blokują rafinerie nad Sekwaną kierowcy tirów oraz inni pracownicy francuskiego sektora transportowego. Strajkują i demonstrują studenci. Nad Sekwaną trwa największy i najdłuższy od 50 lat kryzys społeczny i nic nie wskazuje na to, aby miał on się zakończyć w najbliższym czasie; wprost odwrotnie! Można się zastanawiać, czy bardziej zgodne z prawdą jest mówić o kontynuacji kryzysu społecznego, czy też o otwarciu nowego kryzysu społecznego nad Sekwaną? Albowiem od 17 listopada 2018 r. co sobotę mają miejsce we Francji antyrządowe demonstracje żółtych kamizelek. O ile udało się rządzącym – za pośrednictwem instrumentu finansowego i policyjno-represyjnego – osłabić ten ruch, to tak naprawdę żółte kamizelki nie zakończyły konfrontacyjnych działań wobec Emmanuela Macrona i rządu Edouarda Philippe’a. Jednak kryzys społeczny, z którym mamy nad Sekwaną do czynienia obecnie, jest bardziej przejawem konfrontacji tradycyjnych związków zawodowych z rządzącymi niż rezultatem działań spontanicznie powołanych w sieci kolektywów, jak miało to miejsce w okresie, kiedy ruch żółtych kamizelek był niekwestionowanym przywódcą społecznych przeciwników prezydenta i rządu. Aktualnie swoistym zapalnikiem wybuchu społecznego niezadowolenia we Francji stała się planowana reforma systemu emerytalnego. Zakłada ona odejście od roku 2022 od systemu specjalnych statusów emerytalnych. We Francji faktycznie funkcjonują jednocześnie 42 statusy emerytalne, dające ich beneficjentom szereg przywilejów, np. możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę. Ze statusów specjalnych nad Sekwaną korzystają między innymi pracownicy francuskiej kolei, paryskiej komunikacji zbiorowej czy policjanci. Reforma rządu Edouarda Philippe’a zakłada utworzenie uniwersalnego statusu francuskiego emeryta; wszystkich mają obowiązywać te same reguły, czyli opłacane składki będą przekładały się na pozyskiwanie punktów, których liczba ma zadecydować o wysokości świadczenia emerytalnego. Dodatkowo owa reforma zakłada stopniowe podwyższanie – do roku

2027 – wieku emerytalnego. Po roku 2027 pozostanie wprawdzie możliwość przejścia na emeryturę w wieku 62 lat albo po przepracowaniu pełnych 42 lat, jednak świadczenia emerytalne tych, którzy zdecydują się przejść na emeryturę w wieku 62 lat, będą pomniejszone o pewną kwotę w skali procentowej do czasu uzyskania przez nich 64 lat.

T

rzy aspekty tego projektu budzą kontrowersje i powodują strajki oraz demonstracje. Pierwszy to podniesienie wieku emerytalnego, na co wskazują wszystkie badania francuskiej opinii publicznej przeprowadzone w ostatnich miesiącach. Warto wspomnieć, iż jesienią ubiegłego roku rządzący zapowiadali, że reforma systemu emerytalnego będzie dotyczyła wyłącznie tych, którzy wejdą na rynek pracy po jej wprowadzeniu. Gwarantowali również niepodwyższanie wieku emerytalnego dla osób obecnie aktywnych zawodowo. Jednak 11 grudnia ubiegłego roku premier Edouard Philippe, przedstawiając główne aspekty tej reformy na specjalnej konferencji prasowej, poinformował, że wiek emerytalny, który pozwoli uzyskać pełne świadczenia emerytalne, będzie dla wszystkich, którzy urodzili się 1 stycznia 1975 r. i później stopniowo podwyższany do roku 2027, a od tego momentu wyniesie 64 lata. Ta zapowiedź doprowadziła do protestów nawet te związki zawodowe i grupy społeczne, które nie odrzucały en bloc reformy emerytalnej i były otwarte na dialog. Drugi kontrowersyjny aspekt tego projektu to system punktowy, decydujący o wysokości świadczenia emerytalnego. Rządzący gwarantują, iż minimalna wartość każdego emerytalnego punktu zostanie ustawowo ustalona i nie będzie poddawana dewaluacji, a jedynie waloryzacji. Jednak przeciwnicy systemu punktowego wyrażają obawy na przyszłość, ponieważ rządzący nie mogą zagwarantować, iż wartość punktu emerytalnego nie będzie spadała ani że nie stanie się obiektem doraźnego ustalania przez kolejne rządy, które będą zmieniać »reguły gry w trakcie gry«, czego ofiarami staną się przyszli emeryci. Trzeci budzący sprzeciwy aspekt tej reformy to jej autorzy i inicjatorzy. Wszystkie badania opinii społecznej z jesieni ubiegłego roku wskazują, iż

Strajkują pracownicy francuskiej kolei krajowej i regionalnej. Strajkują pracownicy transportów regionalnych miejskich, morskich i lotniczych. Strajkują pracownicy francuskich elektrowni oraz szeroko pojętej branży energetycznej. Strajkują lekarze SORów oraz inni pracownicy francuskiej służby zdrowia. Strajkują nauczyciele i pracownicy francuskiego wymiaru sprawiedliwości.

Rządzący vs związki zawodowe

Największa od 50 lat próba sił we Francji Zbigniew Stefanik zdecydowana większość Francuzów akceptuje konieczność reformy francuskiego systemu emerytalnego, jednak nie wierzy w odpowiednie i uczciwe przeprowadzenie tej reformy przez obecnie rządzących. Aktualnie poparcie dla prezydenta i rządu sytuuje się na poziomie 30%. A więc kryzys zaufania społecznego jest istotnym elementem, który tłumaczy masowy sprzeciw we Francji przeciwko forsowanej przez rządzących reformie emerytalnej.

R

ządzących dyskredytują m.in. ujawniane przez media w szeregach twórców projektu reformy emerytalnej afery finansowe. Na początku grudnia ubiegłego roku francuskie media systematycznie ujawniały nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych wysokiego komisarza ds. reformy emerytalnej i pełnomocnika rządu w tej sprawie, Jeana-Paula Delevoye, co doprowadziło w końcu do jego dymisji. Został on zastąpiony parlamentarzystą, który przez wiele lat

pracował dla supermarketów Auchan. Jednak kilka godzin po nominacji tegoż francuskie media ujawniły niejasne powiązania finansowe między nowym komisarzem do spraw reformy emerytalnej i jego byłym pracodawcą. Laurent Pietraszewski, sprawując mandat posła, miał dostać od supermarketu Auchan kwotę pieniężną w łącznej wysokości 100 tysięcy euro. Nie wiadomo jednak, z jakiego tytułu kwota ta została mu wypłacona. Media nadal badają tę kwestię, a sam Laurent Pietraszewski usiłuje nie odnosić się do tej kwestii publicznie. Toteż pojawia się nad Sekwaną w sferze medialnej pytanie, jak długo Laurent Pietraszewski pozostanie na stanowisku wysokiego komisarza ds. reformy emerytalnej… Sam zainteresowany na tym etapie nie rozważa dymisji. Główny trzon obecnego protestu stanowią przeciwnicy reformy francuskiego systemu emerytalnego, jednak niezadowolenie społeczne nad Sekwaną ma wiele twarzy. Do związków

zawodowych dołączyły związki studenckie. 8 listopada ubiegłego roku w Lyonie dokonał samopodpalenia 22-letni student. W liście pożegnalnym napisał on, że zdecydował się na ten desperacki czyn, aby zaprotestować przeciwko trudnym warunkom życia studentów. Stał się on jednocześnie twarzą i zapalnikiem protestów studenckich wspólnych z protestami przeciwników reformy emerytalnej. Nad Sekwaną protestują przeciwko trudnym ich zdaniem warunkom bytowym i zawodowym pracownicy francuskich szpitalnych oddziałów ratunkowych i szeroko pojętej służby zdrowia. Przeciwko reformie emerytalnej i reformie francuskiej edukacji narodowej protestują nauczyciele. Przeciwko reformie emerytalnej i ich zdaniem trudnym warunkom bytowym i zawodowym protestują strażacy. A więc nie tylko reforma emerytalna, ale wiele innych kwestii o charakterze społecznym motywuje obywateli do strajku i wychodzenia na ulice francuskich miast. Masowy protest społeczny rozpoczął się we Francji 5 grudnia ub. roku. Tego dnia rozpoczęli bezterminowy strajk pracownicy francuskiej kolei krajowej i regionalnej oraz pracownicy komunikacji zbiorowej, a także inne grupy zawodowe, a w antyrządowych demonstracjach w całej Francji wzięło udział, według różnych szacunków, od 800 tysięcy do dwóch milionów osób. Kolejne wielotysięczne antyrządowe demonstracje miały miejsce 12 i 19 grudnia 2019 roku. Strajki na kolei i w innych środkach komunikacji zbiorowej trwały w okresie świątecznym, co doprowadziło w regionie paryskim, i nie tylko, do potężnych korków.

W

okresie przedświątecznym dochodziło we Francji również do sporadycznych przerw w dostawach prądu i innych źródeł energii, jako rezultat protestów pracowników sektora energetycznego. Przerwy w dostawach prądu dały się we znaki nad Sekwaną kilkudziesięciu szpitalom i innym placówkom leczniczym i opiekuńczym. Na tym etapie wszystko wskazuje na to, że społeczny kryzys nad Sekwaną może trwać nawet do letnich wakacji, kiedy to francuski parlament z wielkim

prawdopodobieństwem przyjmie jednak reformę systemu emerytalnego. Jak poinformował 17 stycznia br. premier Edouard Philippe, do końca stycznia rząd na specjalnym posiedzeniu ma przyjąć ostateczny projekt reformy emerytalnej, a parlament 7 lutego zacznie nad nią pracować. Jak widać, rządzący są zdecydowani wprowadzić daleko idące zmiany we francuskim systemie emerytalnym. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że główne założenia ich projektu reformy nie zostaną zachowane, ponieważ próbując rozładować społeczne napięcia, francuski rząd proponuje coraz to większej liczbie grup społecznych i zawodowych specjalną waloryzację ich punktów emerytalnych. Jeśli te ustępstwa miałyby stać się trwałym elementem strategii rządzących, będziemy mieli do czynienia z reformą bez reformy, ponieważ zostanie podważona zasada uniformizacji statusów emerytalnych. Nie poprawi się również sytuacja francuskich finansów publicznych, a w pierwotnym założeniu reforma emerytalna miała doprowadzić do oszczędności w wydatkach publicznych (obecny stan zadłużenia Francji przekroczył 100% rocznego francuskiego PKB). Warto również pamiętać, że obecny kryzys społeczny ma wiele twarzy, a więc nawet jeśli osiągnięto by jakiś kompromis w sprawie reformy emerytalnej pomiędzy związkami zawodowymi a rządzącymi, nie oznaczałoby to wygaszenia protestów przeciwko aktualnej sytuacji bytowej. Coraz bardziej prawdopodobny scenariusz to mniej lub bardziej intensywne protesty do samego końca kadencji Emmanuela Macrona, czyli do maja 2022 roku. Jednak nic na to nie wskazuje, że upływ kadencji obecnie urzędującego prezydenta, a nawet jego wcześniejsze odejście doprowadziłoby do wygaszenia protestów. Obecny kryzys społeczny nie przekłada się bowiem na wzrost poparcia dla opozycyjnych ugrupowań politycznych. Nie korzysta na nim ani obóz Marine Le Pen, ani tradycyjna francuska prawica zrzeszona w partii Republikanie, ani partia zielonych ELV, ani lewica. To wszystko powoduje, że przyszłość Francji, tak społeczno-gospodarcza, jak polityczna, staje się coraz bardziej niepewna i coraz trudniejsza do przewidzenia. K


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

15

TRANSFORMACJA

Szczególnie boli mnie dzisiejsze pouczanie przez osoby z władz z czasów PRL nas – którzy po nich wówczas musieli sprzątać. wartości liberałów gdańskich, a raczej liberałów gdańskich oraz Młodej Polski, wzajemnie przenikających się personalnie, a wprost wywodzących się z podziemnej Solidarności regionu gdańskiego w latach osiemdziesiątych. Aleksander i Jurek Hall, Maciej Płażyński, bracia Merkel, Kamińscy, Rybiccy, Maciek Grzywaczewski, Jacek Karnowski pojawiali się tak na spotkaniach tzw. liberałów, jak i Młodej Polski. Nikt nikogo nie pytał o poglądy religijne, choć na I zjeździe Kongresu Liberałów w Gdańsku-Sobieszewie w 1990 r. z anonimowej ankiety wyszło nam, że 82% z ponad 120 uczestników regularnie chodzi do kościoła! Wszystkich nas w latach 80. jednoczyło marzenie o innej Polsce, wolnej od aresztowań, obłudy, ekonomii socjalizmu, terroru satelity sowieckiego systemu – władz PRL. Co było przed Solidarnością i liberałami? Przecież tak po prostu z ulicy nie wchodzi się po stanie wojennym do środowiska podziemnej Solidarności w Gdańsku, bardzo nieufnego. To prawda, pewne cechy musisz wynieść z rodziny, szkoły. To, co w sercu – wyjdzie szybko w prostej rozmowie. Szkoła podstawowa nr 1 w Kościerzynie, do której chodziłem, była ulokowana w byłym ogromnym klasztorze z 1865 roku Sióstr Niepokalanek, gdzie wcześniej były szkoły katolickie, ostoje polskości przez 50 lat niewoli pruskiej. Po 1945 roku kilkanaście sióstr żyło w niewielkiej części tego klasztoru. Były świetnie wykształcone. Nasze drogi codziennie wiele razy krzyżowały się. Siostry miały swój ogród i gospodarstwo, z którego utrzymywały się, dbały o wspaniałą kaplicę. Uczyły nas religii. Siostra Alana i Dawida miały ogromny pozytywny wpływ na moje wychowanie. Wiele sióstr było z Mazowsza, Warszawy, co było widoczne po numerach rejestracyjnych aut ich rodzin i znajomych, którzy odwiedzali siostry na Święta. Kościerzyna i Kartuzy oraz inne gminy od setek lat były bastionem Polaków i Kaszubów, katolików. 90% Żydów po 1920 roku wyjechało do Niemiec, które wydawały się im bardziej atrakcyjne. Wiadomo, jak to się dla tej społeczności skończyło. Ewangelicy posiadali inny kościół i bez większych przeszkód funkcjonowali na tych terenach, zanim wybuchła II wojna światowa. Nie wiem, jak taka wyspa normalności i wolności myślenia utrzymała się w czasach PRL. W mojej najbliższej rodzinie (około 150 osób) nie pamiętam więcej niż kilku szeregowych członków PZPR. Raczej byli oddelegowani do partyjnej struktury przez patriarchów rodzinnych, aby rodziny mogły sobie w tym absurdzie radzić. Wszyscy chodzili do kościoła, chrzcili i żenili się przez pokolenia w kościele Św. Trójcy, którego fundamenty pochodzą z XIII wieku. Wszyscy w rodzinie byli w wojsku polskim w kampanii wrześniowej. Później niektórzy z Kaszub zostali siłą wcieleni do wojska niemieckiego. Z niego uciekli do wojska angielskiego, tak jak mój dziadek. Wujek Staszek walczył w powstaniu warszawskim 1944 roku (pochodził z Warszawy, mąż siostry mojej babci). Do śmierci nie podał ręki Niemcom, nawet tym urodzonym po 1945… Zabierał mnie na spotkania AK – pewnie niezbyt legalne w Gdańsku, kiedy

miałem 12–14 lat. Lubiłem do niego przyjeżdżać, gdyż dużo mi opowiadał o powstaniu, a także o Katyniu. Jego sąsiadka była wdową po oficerze polskim zamordowanym w Katyniu. Drugi bliski wujek, Filip, był zaangażowany w podziemie solidarnościowe na kolei w Gdańsku. Bibułę odbierał na przystanku tramwajowym Gdańsk-Przeróbka, nierzadko ze mną. Chyba do tej pory mam kilka ulotek z lat 1979–81. Mieszkał dwa bloki od rodziny Wałęsów. Prababcia w 1945 roku została aresztowana przez UB i NKWD za pomoc niedobitkom żołnierzy AK (chyba „Gryfa Pomorskiego”) pod wsią Gostomie. Wydali ją sąsiedzi. Została wywieziona na Sybir mając 40 lat, piękna kobieta – nigdy nie wróciła, nie wiemy nawet, gdzie jest jej grób. O tym w domu zupełnie się nie mówiło ze strachu przed oprawcami. Tamta rodzina dostała w dzierżawę całe gospodarstwo prababci i do tej pory tam gospodarzy. Przez zasiedzenie nie poczuwają się do żadnych zwrotów. Jak więc mogłem polubić PRL, UB czy te czasy? A jak ty sobie wyobrażałeś tę przyszłą Polskę? Trauma masowych egzekucji Kaszubów w latach 1939–40 (podobno około 60 000 rozstrzelanych w 4 miesiące – polecam film Kamerdyner) była na tych terenach powszechna. Nie chciano kolejnych powstań, przelewu krwi. Wychowywałem się w tej atmosferze, zarazem blisko stoczni w Trójmieście. Te półtora roku „festiwalu Solidarności” pamiętam jako czas uśmiechniętych ludzi, mimo strasznych kolejek. Jako etatowy rodzinny stójkowy we wszelkich możliwych kolejkach po chleb, masło, wędliny, ser, buty, ubrania, kawę, cukier (najstarszy w rodzinie, tata ciągle był w pracy na kilku etatach, rodzina 7-osobowa…), nie rozumiałem, jak można mieć tyle milionów hektarów w Polsce, a jedzenia nie ma. Ziemia i tzw. komórka w domu była miejscem produkcji żywności, czyli króliki, świnka, drób – wszystko na skraju miasta. Jagody i grzyby ryby z okolicznych jezior i lasów dawały dobre i zdrowe jedzenie. Nie było wyjścia, lata mojej młodości były bardzo pracowite. Mimo tego miałem czas na naukę ze średnią około 4,7–5,0 corocznie. Po stanie wojennym masowe stały się wyjazdy na Zachód. Niewielu wierzyło w zmiany w Polsce. Od 1985 roku studiowałem. Strajki studenckie, współpraca z NZS, szefowanie największej organizacji studenckiej na świecie AIESEC w Gdańsku, potem w Polsce na 21 uczelniach ekonomicznych; rejestracja tej organizacji jako niezależnego stowarzyszenia w 1990 r., co obiecałem w grudniu 1988 r. podczas wyborów na prezydenta tej organizacji w Polsce i wykonałem, mimo 8-miesięcznych batalii w sądzie i sędziów blokujących te zmiany. Zostałem wybrany jako jedyny niezależny kandydat do pierwszego wolnego samorządu studenckiego na Uniwersytecie Gdańskim (UG), oczywiście przy cichym wsparciu NZS i AIESEC. Starałem się zawsze łączyć te środowiska. Polityka bez wysokich kompetencji w ekonomii zawsze wg mnie prowadziłaby do populizmu, tworzenia programów nierealnych, a my tu mieliśmy czas sprzątania po PRL, ruina w gospodarce totalna. W latach 1989–91 należałem do Klubu Prywatnego Przedsiębiorcy w Gdańsku (KPP), byłem jego pierwszym dyrektorem, współzałożycielem Kongresu Liberałów, od początku wspierałem działania Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową i Prawami Własności. 3 pokoje tych organizacji oficjalnie od 1990 roku były na Grunwaldzkiej 8 w Gdańsku, a ja ze śp. Markiem Mazurkiewiczem (NZS) prowadziłem często ich sprawy. W statucie KPP był jasny zapis – nie mógł należeć do niego nikt, kto był w PZPR. Tacy byliśmy prostolinijni w doborze ludzi do naszego środowiska. Często tajne spotkania i narady odbywały się przy okazji naszych niedzielnych meczów piłkarskich na boisku UG. Nie lubiliśmy „dwulicusów”, osób moralnie niewiarygodnych. Chyba nie było u nas donosicieli dla SB, byliśmy bardzo hermetycznym środowiskiem. Dołączyłem do niego na stałe w 1987 roku. Miałem tylko 21 lat, chciałem działać, gotów do zmieniania tej smuty PRL-owskiej. Nie znałem zagrożeń, nie miały one dla mnie – młodego i gniewnego, wysportowanego – żadnego znaczenia. Na egzaminie wstępnym na handel zagraniczny na UG w 1985 roku na pytanie jednego z „czerwonych” profesorów komisji rekrutacyjnej, „dlaczego

chcę właśnie na tym kierunku studiować, przecież o pracę będzie mi bardzo trudno?”, odpowiedziałem, że ten system nie ma sensu, nie przetrwa długo, więc zanim skończę studia – Polska będzie inna. Tak też się stało w 1989 roku. Niczego nikomu nie zawdzięczałem. Odpowiedziałem bezczelnie, bo wiedziałem, że i tak mnie przyjmą – byłem laureatem Olimpiady Geograficznej (IV miejsce w Polsce). Dane Ci było współtworzyć nową Polskę bez komunistów. Opowiedz o tym okresie, co według Ciebie udało się zrobić, a co poszło nie tak?... Wiemy, że rządzenie to proces, skutki wielu działań

pełnomocnictwa Rządu RP Jana Olszewskiego i zarejestrowanie PAIZ (Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych) i współkierowanie nią jako wiceprezes w latach 1992–95, celem pozyskania kapitału zagranicznego do kraju o inflacji ponad 60–30% rocznie, bezrobocia ponad 25% w wielu regionach, słabej złotówki, pustego budżetu. Nikt mi do tej pory nie podziękował za pracę po 16–18 godzin dziennie w latach 1991–95. Ojców sukcesu tych czasów za to jest dzisiaj bardzo wielu, tylko pytam, gdzie byli, kiedy ich potrzebowaliśmy do pracy w ministerstwach? Szczególnie boli mnie dzisiejsze pouczanie przez osoby z władz z czasów PRL nas – którzy po nich wówczas mu-

w środku, więc trudno mi ocenić te lata konkretnie. Wiem tylko, że sądy rozpatrują sprawy gospodarcze średnio ponad 1000 dni, czyli podobnie jak w Senegalu. Prawo w Polsce zmienia się najczęściej (5 miejsce w UE od końca), program budowy dróg i autostrad to upadek tysięcy małych i średnich polskich firm, ponad 10 mld PLN roszczeń firm prywatnych do GDDKiA. Mafia Vat i akcyzowa w zakresie obrotu paliwami, stalą, elektroniką i lekarstwami to stan faktyczny i do dzisiaj nierozwiązany. Krycie w Ministerstwie Finansów uczestniczących w tym procederze ludzi dawnych służb – o czym donoszą ogólnopolskie gazety – jest dla mnie skandaliczne, w tym brak reakcji

Przesłuchanie liberała

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Pierwszy epizod w moim życiu, jaki pamiętam, to wizyta u mojego wuja w areszcie śledczym. Wuj siedział za udział w straży porządkowej ochraniającej procesję w roku tysiąclecia Chrztu Polski. I nie braki na półkach sklepowych, nie puste portfele rodziców, ale walka systemu z duchowością, z tożsamością narodu polskiego opartą na tradycji i doświadczeniu cywilizacji łacińskiej, budziła we mnie wewnętrzny bunt... Skąd wziął się Twój sprzeciw dla rządów „ludzi honoru” i „prawdziwych patriotów” z PZPR, LWP, SB? Zacznę od wyjaśnienia Twojej „zaczepki”, dzisiaj bardziej już intelektualnej. Urodziłem się w Kartuzach. Pierwsze 18 lat mojego życia to Kościerzyna i Trójmiasto. Tak, byłem związany emocjonalnie ze środowiskiem

O polskiej transformacji Mariusz Patey rozmawia z jej bezpośrednim uczestnikiem, Andrzejem Voigtem – byłym działaczem NZS z Gdańska, związanym ze środowiskiem gdańskich liberałów i Młodej Polski. Jako Wiceprzewodniczący rady nadzorczej Grupy Lotos SA Andrzej Voigt zablokował prywatyzację Lotosu, na której miał skorzystać kapitał rosyjski. W konsekwencji stoczył 17-letnią – zwycięską – batalię w sądach o swoje dobre imię. są odłożone w czasie, a efekty realizowania strategii mierzy się horyzontem czasowym daleko wykraczającym poza cykl wyborczy. Jesienią 1990 r. nasze środowisko gdańskich liberałów stało się głównym zapleczem programowym dla opuszczonego przez elity warszawskie Lecha Wałęsy. Razem z Porozumieniem Centrum (PC) stworzyliśmy program polityczny i zaplecze organizacyjne. Zaangażowałem się dodatkowo w Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Podlegała mi Sekcja Młodych, a moim mentorem był prof. Czartoryski. Wybory prezydenckie wygraliśmy wspólną pracą. W styczniu 1991 roku byłem już z Januszem Lewandowskim w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych RP. Było nas tak niewielu do pracy, znających gospodarkę rynkową, robiłem łapankę do pracy za 250– 350 USD za miesiąc, kiedy tyle trzeba było płacić za pokój w Warszawie. No i te ponad 10000 strajków tylko w 1991 roku w firmach państwowych… W MPW odpowiadałem za gaszenie wielu setek pożarów. Profesora Jeffreya Sachsa szanowałem, nieraz pracowaliśmy w jednym pokoju na ul. Mysiej 2 w Warszawie. Jednak szybko okazało się, że jego poglądy są dalekie od oczekiwań polskiego obywatela. Wielkim zaszczytem i nauką była praca z prof. Krzysztofem Lothem z UNIDO. Tworzyłem Centrum Informacji i Negocjacji zajmujące się upowszechnianiem informacji o przedsiębiorstwach do prywatyzacji, tak aby była ona jak najbardziej przejrzysta i każdy, kto ma pomysł, mógł zainwestować we w większości upadające polskie firmy. Było wiele zła w tym procesie, począwszy od niescentralizowania w MPW ważnych firm państwowych sektora obronnego czy central handlu zagranicznego, później mocno rozparcelowanych przez nomenklaturę postkomunistyczną, o czym dowiadywałem się po latach. Ponad 40 szpitali w budowie od 10–20 lat. Taki ORBIS SA, niby perła w koronie hoteli polskich, a na skraju upadku w 1991 roku, rozkradana przez kolejne ekipy dyrektorów z nadania władz PZPR. Ta prywatyzacja też mi podlegała. Dzisiaj ta firma istnieje, ponad 116 hoteli w 6 krajach. Inne podobne sieci w krajach postkomunistycznych nie istnieją, zostały rozsprzedane, często za bezcen. Potem było moje wypełnienie

sieli sprzątać. Niech już nie mieszają się w codzienne życie polityczne. Czas podsumowań tego okresu politycznego jeszcze przed nami. Trzeba się spieszyć, gdyż z mojego 1. piętra MPW na Kruczej z 1991 roku już niewielu żyje. Zawały, wylewy, wypadki samochodowe (zaśnięcia za kierownicą), rak – zabrały większość z moich „starszych kolegów”; nie bardzo mogą się dzisiaj bronić. Jak odbierasz kolejne rządy w Polsce? Coś niedobrego zaczęło się dziać już za rządów premier Suchockiej. Wieczne konsultacje w każdej sprawie 8 partii koalicyjnych. 1993 rok to wygrana i powrót do rządzenia postkomunistów z PZPR i PSL, choć jeszcze wówczas w formie rządów młodego premiera Pawlaka, słuchającego się czasami otoczenia prezydenta Lecha Wałęsy i Solidarności. Po wygranej prezydenta Kwaśniewskiego kolejne rządy RP były coraz bardziej dla mnie kontrowersyjne moralnie. Po 1995 roku świadomie wycofałem się z aktywnej polityki i pracy w administracji rządowej. Nie chciałem kłamać inwestorom zagranicznym, że mój kraj, Polska, idzie w dobrych kierunku, szczególnie w zakresie prywatyzacji i transparentności stosowania prawa w Polsce, faktycznej niezawisłości sądów oraz prokuratorów od bieżącej władzy politycznej. Dobrze, że masowo rozwijały się polskie firmy prywatne i one do tej pory dają stabilność podatkową polskim kolejnym rządom. Bardzo dobrze oceniam w skali kraju działania samorządów terytorialnych, choć od początku byłem zwolennikiem 2 kadencji 4-letnich. Nie ma ludzi nie do zastąpienia. Wymiana kadr powinna być tamą dla korupcji politycznej i nepotyzmu. Tak się niestety w setkach gmin i miast nie stało, nepotyzm zabija powoli ekonomię i wiarę obywateli w ich mały świat. Zabił moralnie wielu moich znajomych z czasów Solidarności i NZS. Czy Polska rozwija się we właściwym kierunku? Korzystamy od lat ze stabilnej polityki gospodarczej kolejnych rządów Niemiec i UE, koniunktura w Polsce jest pochodną tych zjawisk makropolitycznych oraz ekonomicznych. 70% eksportu z Polski to Niemcy i około 100 mld euro rocznie. Błędów zaniechania było mnóstwo w polityce rządów PO-PSL. Nie byłem

premiera Morawieckiego. Czy te wiadomości do niego nie docierały? Musi natychmiast powstać komisja śledcza, bo to dotyczy miliardów PLN. Zapłaciłem za swoją niezależność i nieprzekraczanie barier moralnych koszmarną cenę – areszt, utrata majątku, czarny PR – i uniewinnienia po 15–17 latach. Areszt 136 dni na jednym oddziale z czołówką gangu morderców Krakowiaka. Nikt nie chciał mnie wysłuchać, sędzia nawet nie rozpakował akt moich spraw, akt oskarżenia stworzony po 2 latach od aresztowania, zarzuty upadły jeden za drugim. Życie rodzinne rozbite na lata. Żadne odszkodowania tego mi już nie wynagrodzą. Taki mamy stan faktyczny w sądach i prokuraturach. Minister Ziobro chce przeprowadzić zmiany, nie daje sobie jednak pomóc. Robi to po swojemu od lat. Drogą politycznych decyzji, niewiele mających wspólnego z rzeczywistością polskich firm i ludzi pokrzywdzonych. Czy nasz kraj jest skazany na tworzenie gospodarki i kultury imitacyjnej? Czy można z Polaków wydobyć innowacyjność, zwalczyć strach przed brakiem akceptacji zagranicy i przywrócić wiarę w siebie? Niestety dzisiaj w Polsce mamy głównie gospodarkę imitacyjną, czyli nie opartą na innowacji. Państwo polskie wydało miliardy, efektów niewiele. Ręczne sterowanie NCBR czy Agencjami Przedsiębiorczości to wyłącznie przedłużenie rąk politycznych szefów. Niestety rzadko dochodzi tam do wyborów merytorycznych. Efekt znany. Polska jest jednym z krajów o najniższej liczbie zarejestrowanych patentów w UE. To fakty, nie moje stanowisko polityczne. UE ma tu też wiele do naprawienia w procedurach. Ostatnio niespodziewanie otrzymałem zaproszenie z Komisji Europejskiej do komisji oceniających projekty inwestycyjne w całej UE w 28 krajach na lata 2020–2024. Ciekawe, ile będę miał do powiedzenia. Co było dla Ciebie najbardziej traumatycznym przeżyciem? Pierwsze to kiedy mnie w 1992 roku pani Jaworowicz w programie „Sprawa dla reportera” zaatakowała w dwóch programach (oglądalność 6–8 mln widzów) za mój udział w prywatyzacji w MPW oraz za działania w związku z ORBIS SA. Nigdy nie miałem żadnego

zarzutu, nawet podczas pracy w znienawidzonym i opluwanym przez wiele środowisk MPW. Mnóstwo lobbystów i „Kubiaków” mnie podchodziło, pozbywaliśmy się ich, bo szybko okazywało się, że nas, młodych, traktowali instrumentalne, aby załatwić swoje geszefty. Pracowałem dla Polski za 500 USD miesięcznie, zarządzając majątkiem za miliardy USD. Z tej przyczyny po ślubie w 1995 musiałem roku odejść, nie starczyło na nic w domu w Warszawie. Żona miała wyższe wymagania niż moje dotychczasowe życie. Drugie – to 136-dniowy areszt w 2001 roku i uniewinnienie po 17 latach batalii w sądach. Próbowano ze mnie zrobić aferała, a faktycznie ktoś inny był beneficjentem całego tego gospodarczego zamieszania. Wszędzie w tle dawni funkcjonariusze służb specjalnych PRL, którym wchodziłem w drogę, chciałem robić w sposób przejrzysty projekty inwestycyjne. Wg mnie w wielu branżach do tej pory nie jest to możliwe. Jakie są Twoje plany zawodowe, życiowe? Realizacja kolejnych projektów inwestycyjnych, a poprzez takie działania – tworzenie nowych firm, innowacyjnych w Polsce i kilku innych krajach. Mam ogromną satysfakcję z takich efektów pracy, bez politycznych nadań, pieniędzy publicznych. W naszych firmach nie wzięliśmy żadnych środków pomocowych na cokolwiek, a zrobiliśmy projektów inwestycyjnych i innowacyjnych za ponad 2 mld PLN. Polska jest cudowna, wielkie zmiany dzieją się na moich oczach, wiem, że faktycznie są one też pochodną naszych projektów innowacyjnych i propaństwowych, dzięki którym polski budżet zarobił, wg moich rachunków, pośrednio lub bezpośrednio, tylko z projektów inwestycyjnych, których byłem szefem lub ważnym ogniwem – ponad 10 mld PLN. To chyba konkret, jak na dwadzieścia lat mojej pracy zawodowej. Doświadczenie w wielu branżach, takich jak petrochemia, chemia, nieruchomości, IT i inwestycje infrastrukturalne, telekomunikacja, bankowość komercyjna oraz inwestycyjna, w powiązaniu z moją biegłą znajomością 4 języków obcych oraz moim wcześniejszym zaangażowaniem w sferę polityki na szczeblu krajowym oraz regionalnym (byłem Szefem Rady Agencji Rozwoju Regionalnego w Gdańsku od 1990 do 2001 roku), staje się dla ludzi z zagranicy wielkim aktywem, czego dowodem jest moje zaangażowanie w krajach UE oraz już w USA w projektach wielobranżowych. Nie chciałbym na stałe wyjeżdżać z Polski. Nie mam jednak odczucia, że takie osoby jak ja są rządowi RP bardzo potrzebne. Od roku 2001 nie jestem zaangażowany w zarządzanie czymkolwiek, co jest publiczne i z nadania partyjnego. Raz jednym startowałem na Prezesa PGE SA, chyba w 2011 roku, spełniałem wszelkie wymogi, doszedłem do krótkiej listy. Na Radzie Nadzorczej PGE SA jej członek

Wymiana kadr powinna być tamą dla korupcji politycznej i nepotyzmu. Nepotyzm zabija powoli ekonomię i wiarę obywateli w ich mały świat. zadał mi pytanie „Panie Andrzeju, po co to Panu?”. Szczerze zaskoczony niemerytorycznym pytaniem, odpowiedziałem, że mam skończone studia EMBA w Austrii i na UCLA w USA, które przygotowały mnie do zarządzania wielkimi strukturami biznesowymi i administracyjnymi, pewnie nigdy nie zbuduję swoje firmy o wielomiliardowych obrotach, a PGE SA to struktura i wielkość, która jest dla mnie czymś naturalnym po latach doświadczeń z innych firm. Konkurs tej samej nocy unieważniono, minister Grad powołał jedynego słusznego kandydata, bez konkursu. Od tego czasu powiedziałem basta! na takie praktyki i brak zainteresowania. Nowe/stare Ministerstwo Skarbu może to zmienić, ale mam co do tego duże wątpliwości. Dopóki sterowanie firmami będzie w rękach polityków, nie spodziewajmy się większych efektów w dłuższym czasie. Warto, aby politycy wyciągali wnioski z czasów PRL. Dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

16

Historia jednego zdjęcia...

G

O S TAT N I A S T R O N A

29 lat temu, 13 stycznia 1991 r., sowieckie oddziały specjalne urządziły pod Wieżą Telewizyjną w Wilnie masakrę ludności cywilnej. Pod gąsienicami czołgów, wozów pancernych i od pocisków karabinowych zginęło 14 osób, a 500 zostało rannych. W tym czasie wraz z przyjacielem, Leonardasem Vilkasem, przebywałem w parlamencie litewskim. Od paru nocy spaliśmy na podłodze sali posiedzeń sejmu, obok stołu prezydialnego. Utrzymywaliśmy stałą łączność telefoniczną z Pałacykiem Sobańskich w Warszawie, gdzie dyżurowali Jadzia Chmielowska z Piotrem Pacholskim. Przekazywaliśmy najświeższe informacje z oblężonego Wilna, które Jadzia z Piotrem wysyłali do agencji prasowych w Polsce i za granicą. W tę pamiętną noc na sali posiedzeń nocowała większość posłów litewskiego parlamentu. Późną nocą doszły do nas tragiczne informacje o ofiarach pod Wieżą Telewizyjną. Wszystkich ogarnął strach, gdyż spodziewaliśmy się ataku sowieckiego na Parlament. Przed budynkiem Parlamentu parędziesiąt tysięcy obywateli z różnych zakątków Litwy dniami i nocami paliło ogniska – w razie sowieckiego desantu staliby się żywą tarczą obronną. Jednak – na szczęście – do szturmu nie doszło. Ludzie odetchnęli z ulgą. Niepodległość Litwy została uratowana. Na zdjęciu: tłum obywateli – obrońców Parlamentu Litewskiego Tekst i zdjęcie: Piotr Hlebowicz

lifosat to składnik Roundupu, któ­ ry został wprowadzony na rynek w 1974 roku przez amerykański kon­ cern Monsanto. Jest to preparat che­ miczny stosowany do usuwania chwastów i do­ suszania roślin przed ich zbiorem, sprzedawany np. w sklepach ogrodniczych i popularnych marketach. Stosowany powszechnie, trafia do wód gruntowych, a także do wody w kranie i żywności. Glifosat można znaleźć m.in. w oleju rzepakowym, pieczywie, ziemniakach, mięsie, mleku czy np. serach. Ale nie tylko. Z rapor­ tu Fundacji Konsumentów (sporządzonego w ramach programu FoodRentgen) wynika, że znajduje się on także w kaszy gryczanej. Aż 6 z 10 produktów – podchodzących od różnych producentów – zawierało glifosat! Przy czym jedna z próbek aż siedmiokrotnie przekraczała dopuszczalną normę. Problem w tym, że glifosat trafia też do pasz dla zwierząt hodowlanych, głównie świń i bydła. Przede wszystkim dlatego, że w Ar­ gentynie Roundupem z samolotów opryskuje się np. soję, która jest głównym składnikiem ich pożywienia. (Ta nie dość, że jest GMO, to jeszcze wysycana glifosatem). Co jeszcze trafia do żołądków polskich konsumentów? Mody­ fikowany genetycznie tucz nakładczy z Ho­ landii i Danii – pełen azotynów sodu (E 250) i pestycydów. Skala problemu jest duża – jak wielkim zagrożeniem dla zdrowia i życia konsumen­ tów jest żywność zagraniczna sprzedawana w marketach na terenie Polski, pokazał ra­ port NIK za lata 2016–2018. Wynika z niego, że tylko w 11 proc. produktów nie było do­ datków do żywności. Gorzej; u 5 proc. dzieci w wieku 1–3 lat spożycie azotynów ponad 5-krotnie przekraczało określony limit. Jaki jest w tym udział glifosatu, nie wiadomo. Dowie­ dziono z kolei, że jako substancja czynna, jest

Zabawki, leki, chemia gospodarcza, kosmetyki, opakowania dla gastronomii – o tym, że mogą być rakotwórcze, wie wielu. Niewielu zdaje sobie sprawę, że dotyczy to także żywności. Ta również może zawierać szkodliwy dla zdrowia glifosat.

Czy staniemy się workami na śmieci? Marta Wilczyńska on transporterem metali ciężkich do mózgu i może zakłócać pracę gruczołów dokrewnych oraz negatywnie wpływać na płodność. W raporcie NIK podkreślono z kolei, że „dodatki do żywności są powodem wzrostu zachorowalności na nowotwory i inne cho­ roby”. A na raka Polacy wymierają masowo – jest on drugą po chorobach układu krąże­ nia przyczyną zgonów. (Według danych GUS w 2018 r. liczba zgonów sięgnęła już 414 tys.). Najwyższa Izba Kontroli ostrzega od lat, że do 2050 roku zachorowalność na choroby on­ kologiczne wzrośnie o 25 proc. Czy ktoś coś z tym robi?

W Europie i Ameryce wrze Nad Sekwaną trwa wojna pomiędzy rządem francuskim a ministrem rolnictwa i samorzą­ dami. Część tych ostatnich zabroniła używa­ nia Roundupu, ale sąd nałożył na nie wyso­ kie kary. I to mimo tego, że rząd przyznał:

kontrowersyjny komponent jest szkodliwy Więcej, w kampanii wyborczej prezydent Francji Emmanuel Macron obiecał, że zabro­ ni stosowania tej substancji w całym kraju, ale już po wyborach zdanie zmienił. Oświadczył, że nic nie może zrobić w tej sprawie. Winą obarczył rolników i UE, która ma swoje regu­ lacje i nie jest w stanie nic zrobić. Z kolei w Kanadzie w 2018 roku ponad 60 osób wniosło pozew zbiorowy przeciwko koncernowi Bayer. Domagało się odszkodo­ wań za zachorowanie na raka w wyniku kon­ taktu z Roundupem. Bayer się nie wybronił i sąd w USA nakazał wypłatę odszkodowania w kwocie 289 mln dolarów. W maju 2018 r. kolejny sąd zasądził odszkodowanie w wyso­ kości 2 mld dolarów, zredukowane później do 86,7 mln dolarów. Do tej pory przeciwko firmie Bayer – która przejęła Monsanto – tylko w samym USA zło­ żono 18 tys. pozwów. Głównie za wprowadze­ nie Roundupu do sprzedaży, brak informacji

o ryzyku związanym z jego stosowaniem i o ko­ nieczności zachowania szczególnej ostrożności. A jak wygląda sytuacja w naszym kraju? Dlaczego w Polsce – podobnie jak w Danii – nie funkcjonują normy bezpiecznej żywności? Dlaczego temat jest przemilczany w mediach głównego nurtu?

Mafia większa niż inne Jednej odpowiedzi na te pytania nie ma. Je­ dyną organizacją, która mówi stop glifosato­ wi, jest Konfederacja Rolniczo-Konsumencka. Jej przewodniczący Marcin Bustowski walczy o powstanie organizacji, która wycofa rako­ twórczy składnik. – Powinniśmy zacząć dyskusję o budżecie i o przesunięciu środków na produkcję tak, by rolnikom wyrównać straty spowodowane wycofaniem trującego glifosatu – przekonuje. Już zlecił w Niemczech badanie na obec­ ność glifosatu w moczu i upublicznił wynik testu. A ten nie pozostawia złudzeń: 1,97 ng/ml przy normie 0,5 ng/ml. Czterokrotnie przekroczona norma dopuszczona przez mi­ nisterstwo zdrowia. Bustowski nagłośnił spra­ wę, a komentując ją w mediach społecznoś­ ciowych, zaapelował, by i inni zgłaszali się na badania. Tym bardziej, że są one już dostępne także w Polsce. Test na glifosat kosztuje 150 zł. Działacz udostępnił też wyniki badań ok. 50 polskich dzieci. Statystyki są jednoznacz­ ne: wszystkie miały przekroczone normy. Przy czym okazało się, że glifosatem są zatrute za­ równo dzieci, jak i dorośli. Stąd Marcin Bukow­ ski głośno mówi teraz i o tym, że w przemyśle rolno-spożywczym mamy do czynienia z mafią większą niż mafia paliwowa czy narkotykowa: – Mogą cię zamknąć za 5 gramów kokainy, ale nie zamkną cię za 50 ton metronidazolu po­ dawanego w hodowli świń przemysłowych.

Bustowski żąda przy tym obostrzenia pra­ wa karnego za trucie Polaków i konsekwentnie wskazuje winowajców obecnego stanu.

Kogo chroni prawo? Czy w Polsce dojdzie do publicznej dysku­ sji o kwestiach bezpieczeństwa oraz nadzoru nad jakością i bezpieczeństwem żywności? Przecież – o ile możemy zrezygnować ze sto­ sowania rakotwórczego talku do ciała, lakie­ ru do włosów – o tyle nie sposób nie kupo­ wać owoców, warzyw czy mięsa. A to właśnie one są głównym źródeł glifosatu w organizmie człowieka. W 2018 r. do prezydenta trafiła pety­ cja o powołanie Agencji Bezpieczeństwa Żywności. Rozwiązania systemowe zapro­ ponowali Związek Zawodowy Rolników Rzeczypospolitej „Solidarni” i Konfedera­ cja Wolność i Niepodległość. Do dziś nie dostali odpowiedzi. A pytania się mnożą: dlaczego w obrocie i produkcji rolnej dozwolona jest substancja chemiczna uznana przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem Światowej Or­ ganizacji Zdrowia jako „prawdopodobnie rakotwórcza dla ludzi”? Jak dziś funkcjonują Izby Rolnicze i czy służą polskim rolnikom, rolnictwu i konsumentom? Ile przeznaczają pieniędzy na badania laboratoryjne żyw­ ności sprzedawanej w marketach? I komu w ogóle służą? Jedno jest pewne. Bez polskiego konsu­ menta nie zmieni się polskie rolnictwo, a co za tym idzie, i sama żywność. Czy proces zbio­ rowy, który zapowiada prezes Konfederacji Rolniczo-Konsumenckiej, coś zmieni? Trzeba wierzyć, że tak, jeśli jesteśmy tym, co jemy. A czymże będziemy, spożywając śmieci? Wor­ kami na śmieci?! K




Nr 67

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Styczeń · 2O2O Seminarium „Kryzys klimatyczny”

Jadwiga Chmielowska

S

tyczeń obchodzi się z nami łagodnie, śnieg cieszy jedynie w górach. W tym roku, 2020, przypada rocznica zwycięstwa wojsk polskich na bolszewicką Rosją. Trzeba pamiętać o naszych sprzymierzeńcach: o Ukraińcach pod dowództwem hetmana Symona Petlury, o Białorusinach pod wodzą Bułak-Bałachowicza, o wspierających nas końmi i amunicją Węgrach i o Amerykanach – głównie lotnikach. Wtedy uratowaliśmy Europę od komunizmu. W Niemczech szalała już rewolucja, a skomunizowane związki zawodowe blokowały porty i nie mogły do Polski trafić transporty broni nawet z Wielkiej Brytanii i Francji. Możemy mieć nadzieję, że stanie w końcu w Warszawie Łuk Triumfalny i Pomnik Braterstwa Broni. Trzeba też pamiętać, że powstanie warszawskie uratowało Europę przed Armią Czerwoną, która doszła jedynie do Łaby, a nie do Paryża. Dwa razy w XX wieku Polacy uratowali więc Europę przed komunizmem. O sromotnie przegranej Bitwie Warszawskiej pamiętają też Rosjanie. Putin zaatakował Polaków, oskarżając nas o wywołanie II wojny światowej i o współpracę z Hitlerem w mordowaniu Żydów. Na szczęście mało skutecznie. Istnienie jednak prorosyjskiej Konfederacji i popieranie jej przez wielu młodych Polaków świadczy o zaniedbaniach edukacyjnych w III RP. Są to skutki 30-letniego ograniczania nauki historii i matematyki w Polskich szkołach. Egzaminy premiowały nie wiedzę i myślenie, a jedynie dopasowywanie się do oczekiwań egzaminatorów i wykorzystywania słów-kluczy. Teraz „punktoza” ogarnęła wyższe uczelnie. Nie liczy się odkrycie naukowe, a jedynie zdobywane punkty. Reforma szkolnictwa wyższego obniża nie tylko poziom nauczania, ale wprowadza cenzurę dyskursu naukowego. Nie są prowadzone masowe badania historyczne nad dyplomacją II RP i II wojną światową, a należałoby wydawać publikacje w języku angielskim, kręcić filmy. Martwi, że historia niczego nas, Polaków, nie nauczyła. Znowu powtarzamy błędy XVIII wieku. Prywata, pogoń za stanowiskami i dwa stronnictwa: niemieckie i rosyjskie, a teraz doszło trzecie, chińskie. Sakiewka protektora jest ważniejsza niż honor i myślenie o przyszłych pokoleniach. Bardzo niebezpieczne jest mącenie mózgów młodzieży różnymi modnymi ideologiami: genderyzmem, ekologizmem, klimatyzmem itp. Walka z Kościołem i rodziną ma na celu zniewolenie człowieka, całkowite jego ubezwłasnowolnienie. Izrael z własnym holokaustem na ustach milczy o dziejącym się dziś holokauście w Chinach. Muzułmańskie kraje nie bronią prześladowanych tam Ujgurów. Pamiętajmy, że to wszystko już było w XVIII w. – nowe trendy w epoce Oświecenia. Wolter w Paryżu za pieniądze carycy Katarzyny pisał o polskiej ciemnocie, którą Rosjanie muszą wyplenić. Cara Mikołaja cieszył fakt, że szlachcic doniósł na księdza Ściegiennego, który działał wśród chłopstwa, edukując je i zachęcając do przyłączenia się do powstań polskich. Carowi Rosji spodobało się, że szlachta, bojąc się chłopów, będzie musiała trzymać z Rosjanami. W rzezi galicyjskiej 1846 r. lud, podburzony przez austriackiego zaborcę, uderzył w Małopolsce na polskie dwory – rozsadniki patriotyzmu. Za każdego zamordowanego szlachcica urzędnicy austriaccy wypłacali pieniężne nagrody, a przywódca rabacji, Jakub Szela, został sowicie wynagrodzony przez cesarza nadaniem ziemi. Żydzi wówczas nie ucierpieli. Kornel Ujejski napisał wtedy słynny chorał: O! Panie, Panie! ze zgrozą świata Okropne dzieje przyniósł nam czas, Syn zabił matkę, brat zabił brata, Mnóstwo Kainów jest pośród nas. Ależ, o Panie! oni niewinni, Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz, Inni szatani byli tam czynni; O! rękę karaj, nie ślepy miecz! Oby te słowa dały nam w 3. dekadzie XXI w. opamiętanie. Skończmy z wojenką polsko-polską. Targowica do dziś jest synonimem zdrady. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

3

Przebieg II powstania śląskiego

Uhonorowanie Jana Olszewskiego w Bielsku-Białej!

W

lutym 2019 roku radna Sejmiku Województwa Śląskiego poprzedniej kadencji i prezes Towarzystwa Patriotycznego im. Jana Olszewskiego, Monika Socha-Czyż, złożyła petycję do władz Bielska-Białej o nadanie miejscu publicznemu w przestrzeni publicznej (ulica, plac) imienia zmarłego premiera Jana Olszewskiego. Inicjatywa została wsparta podpisami mieszkańców tego miasta. W kwietniu ubiegłego roku dyrektor Biura Upamiętnienia Walki i Męczeństwa IPN Adam Siwek w swojej korespondencji z władzami Bielska-Białej przedstawił swoje stanowisko w prawie inicjatywy p. Sochy-Czyż: „Jan Olszewski był osobą o niezaprzeczalnych zasługach dla naszego kraju (…) Wobec powyższego w pełni popieramy inicjatywę upamiętnienia osoby Jana Olszewskiego w przestrzeni publicznej miasta. Proponujemy równocześnie, aby obok tablicy z nazwą ulicy rozważyć umieszczenie kolejnej, zawierającą krótką informację o osobie patrona. Takie rozwiązanie będzie służyć naszej wspólnej pamięci, a zwłaszcza edukowaniu młodego pokolenia”. Ponadto publicznego wsparcia dla inicjatywy udzielił były katowicki poseł i lider Konfederacji Polski Niepodległej Adam Słomka oraz rzecznik prasowy Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych, dr Jerzy Bukowski. – To była pierwsza w Polsce inicjatywa upamiętniania zmarłego premiera Jana Olszewskiego. Wydawało się, że wyrazy osobistego żalu po jego śmierci składane przez licznych polityków opozycji: Grzegorza Schetynę, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Jerzego Buzka, Władysława Frasyniuka, Hannę Gronkiewicz-Waltz czy Bogdana Borusewicza dawały nadzieję, że upamiętnienie tego męża stanu nie będzie napotykało na problemy w Bielsku-Białej, którym to miastem rządzi prezydent z Platformy Obywatelskiej Jarosław Klimaszewski oraz koalicja radnych Platformy Obywatelskiej i radnych byłego prezydenta naszego miasta Jacka Krywulta – dziś klub radnych „Wspólnie dla Bielska-Białej” i radnych z klubu byłego parlamentarzysty Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego/Unii Wolności, Janusza Okrzesika. Niestety przez wiele miesięcy trwał nasz osamotniony ciężki bój o realizację inicjatywy. Miejski Zespół

Piotr Galicki Ekspercki ds. Nazewnictwa Ulic, Placów i Nazw Obiektów Fizjograficznych, działający przy prezydencie Klimaszewskim, wydał 14 października opinię, że od śmierci premiera Jana Olszewskiego minęło zbyt mało czasu, a on sam nie był zasłużony dla Bielska-Białej. Bielski radny Porozumienia Jarosława Gowina, Janusz Buzek, przygotował zatem w listopadzie 2019 roku projekt uchwały Rady Miejskiej w Bielsku-Białej, firmowany przez Komisję Skarg, Wniosków

Monika Socha-Czyż

i Petycji [druk 288], w którego uzasadnieniu podano, że „członkowie Zespołu podkreślili niezaprzeczalne zasługi Jana Olszewskiego dla naszego kraju, jednakże w chwili obecnej nie podjęli decyzji upamiętnienia wskazanej we

radnego Buzka z listopadowej sesji rady miejskiej – mówi Monika Socha-Czyż.

16

grudnia ubiegłego roku na posiedzeniu Komisji Skarg, Wniosków i Petycji radni poparli nowy projekt uchwały, który uznał petycję Towarzystwa Patriotycznego im. Jana Olszewskiego za zasadną. Radni przedłożyli na sesji całej rady 17 grudnia komisyjny projekt uchwały Rady Miejskiej w Bielsku-Białej [druk

FOT. PIOTR GALICKI / NGOPOLE.PL (2)

288 wersja II], w którym uznano, że Jan Olszewski zasługuje na upamiętnienie nazwą ulicy, placu lub ronda w tym mieście. Co interesujące – aby obniżyć rangę sukcesu byłej radnej PiS – na tym samym komisyjnym posiedzeniu przed-

Radni przedłożyli na sesji całej rady 17 grudnia komisyjny projekt uchwały Rady Miejskiej w Bielsku-Białej, w którym uznano, że Jan Olszewski zasługuje na upamiętnienie nazwą ulicy, placu lub ronda w tym mieście. wniosku postaci, postanawiając włączyć proponowaną nazwę do »banku danych« nazw gromadzonych do wykorzystania w przyszłości”. Nie pozostało mi nic innego niż apel do przyjaciela zmarłego Jana Olszewskiego, marszałka seniora sejmu RP IX kadencji, Antoniego Macierewicza, aby swoim autorytetem wywarł wpływ na bielskich radnych Zjednoczonej Prawicy, którzy na sesji Rady Miejskiej w Bielsku-Białej chcieli głosować w tej sprawie tak, jak radni totalnej opozycji. Na szczęście publiczne stanowisko wiceprezesa PiS spowodowało wycofanie fatalnego projektu

stawiono projekt podobnego upamiętnienia premiera Tadeusza Mazowieckiego, który wpłynął do Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej... 13 grudnia 2019 roku. Autorem inicjatywy był między innymi były prezydent tego miasta i były poseł Unii Wolności Zbigniew Leraczyk. W czasie obrad wspomnianej komisji 16 grudnia jedynie bielska radna Prawa i Sprawiedliwości Barbara Waluś wyraziła zdziwienie, że tak szybko lokalne władze zajmują się upamiętnieniem Tadeusza Mazowieckiego, chociaż nie ma w sprawie takiego upamiętnienia opinii IPN.

17

grudnia ubiegłego roku na sesji Rady Miejskiej w Bielsku-Białej Towarzystwo Patriotyczne im. Jana Olszewskiego reprezentował redaktor naczelny „Niezależnej Gazety Obywatelskiej”, Paweł Czyż (prywatnie mąż inicjatorki upamiętnienia śp. Jana Olszewskiego), który w swoim wystąpieniu przypomniał, że zmarły premier był obrońcą więźniów politycznych zarówno z obecnej opozycji, jak i obozu rządzącego. Pochwalił wycofanie się z odesłania projektu do „samorządowej zamrażarki” na bliżej nieokreślony czas. Zaapelował też do prezydenta Jarosława Klimaszewskiego o szybkie wykonanie przewidywanej uchwały bielskich radnych. W głosowaniu – poza radnym Adamem Wykrętem, byłym posłem Platformy Obywatelskiej, który się wstrzymał od głosu – wszyscy obecni miejscy rajcy zagłosowali za upamiętnieniem Jana Olszewskiego w Bielsku-Białej. – 17 grudnia 2019 roku – po dziewięciu miesiącach walki – doprowadziliśmy do szczęśliwego końca sprawę upamiętnienia Jana Olszewskiego. Trwają prace w bielskim urzędzie miejskim nad naszymi kolejnymi petycjami w sprawie upamiętnienia nazwą ulicy, placu lub ronda śp. Kornela Morawieckiego oraz pomnikiem bielszczanina Bohdana Smolenia. Świadoma polityka historyczna i wskazywanie postaw godnych naśladowania jest też zadaniem samorządu lokalnego. Dobrze, że na ostatniej sesji Rady Miejskiej w Bielsku-Białej radni nie prowadzili na sesji nad naszym projektem jałowych dyskusji i zdecydowali się upamiętnić Jana Olszewskiego. Natomiast słusznie radna PiS Barbara Waluś publicznie zapytała na tej samej sesji, dlaczego w projekcie upamiętnienia Tadeusza Mazowieckiego podaje się, że był on premierem III RP, gdy był powoływany na premiera PRL przez sejm PRL X kadencji. „Premierem III RP” został jedynie w związku ze zmianą nazwy państwa i godła. Próbowano nieudolnie zrównać dokonania premiera Olszewskiego przez ekspresowe upamiętnienie „bez dyskusji” również Mazowieckiego – chociaż w jego rządzie zasiadali komunistyczni zbrodniarze, np. Czesław Kiszczak czy Florian Siwicki. Trzeba zatem znać miarę i mieć wyczucie, którego miłośnikom Okrągłego Stołu po prostu wciąż brakuje – konkluduje Monika Socha-Czyż. K Piotr Galicki jest dziennikarzem „Niezależnej Gazety Obywatelskiej”.

Dlaczego Korfanty paraliżował wszelkie mające szanse na sukces zrywy? Rozwiązywać zwycięską organizację, z którą pertraktuje Komisja Koalicyjna? Czy to była tylko walka frakcyjna endecji z piłsudczykami, czy jeszcze coś gorszego? – pyta Jadwiga Chmielowska, relacjonując to zaledwie tygodniowe powstanie.

4

„Krytykę patologii trzeba zacząć od własnego środowiska” Postulowałem, aby decydentów nauki dotkniętych czerwoną zarazą przenosić w stan nieszkodliwości, ale nie mając władzy nad kimkolwiek poza samym sobą, to ja zostałem usunięty z systemu akademickiego. Przesłanie Józefa Wieczorka na nowy rok dla polskiego szkolnictwa wyższego.

5

Krucha pewność siebie chińskiego reżimu Prawdziwa pewność siebie rodzi się ze współczucia. Jak mądrze stwierdził chiński filozof Laozi: „Życzliwość w słowach budzi zaufanie. Życzliwość w sposobie myślenia tworzy głębię. Życzliwość w dawaniu tworzy miłość”. To wydaje się ostatnią rzeczą, o jakiej myślą władcy KPCh – stwierdza Peter Zhang.

9

Opowieść o „Katoliku” Gazeta wydawana w Bytomiu zyskała nową winietę, która informowała, że pismo poświęcone jest „ludowi ku czci, nauce i zbogacaniu” oraz zawierała ważne przesłanie: „szanuj język ojców, to prawo Boga, a człowieka obowiązek”. Renata Skoczek przypomina dzieje najdłużej wydawanej polskiej gazety na Śląsku.

12

Był moim kolegą... W Himalajach, wisząc nad przepaścią w śniegu i w wichrze, przy ponad 30-stopniowym mrozie, on jeden był naprawdę wolny. Tam był sobą, niezależnym, silnym góralem, samodzielnie odpowiedzialnym za swój los i rzeczywistym ambasadorem prawdziwej Polski. Dariusz Brożyniak wspomina Jerzego Kukuczkę.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Oby, z powodu wydalania przez niektórych ponadprzeciętnej ilości cieplarnianych gazów jelitowych – w związku z histerią globalnego ocieplenia nikt nie wpadł na pomysł dyskryminowania, a może eksterminowania tych ludzi. Refleksje Jacka Musiała – uczestnika katowickiego seminarium.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

2

KURIER·ŚL ĄSKI Do Prezesów Oddziałów Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Delegatów Krajowej Rady Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Helena Miziniak, Honorowy Prezydent EUWP Szanowni Państwo!

w tej strukturze to my jesteśmy PODMIOTEM, a nie przedmiotem, jak nas, niestety, ostatnio traktowano. To Oni stworzyli warunki bezkonfliktowego współdziałania i chronili tę działalność Stowarzyszenia od zmiennych nacisków politycznych. Zmiany, które nastąpiły w Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska” w roku 2017 z powodu przedwczesnej śmierci śp. Prezesa Longina Komołowskiego, dotyczyły nie tylko osób, ale również kierunku i sposobu zarządzania Stowarzyszeniem. Dialog zamieniono na nakaz, a grzeczność, uprzejmość i otwartość na przeciwieństwo tych słów. Doświadczyłam tego nie tylko ja, ale również wiele osób, które boją się zabrać głos ze względu na konsekwencje. Myślę, że wyeliminowanie prezesów Oddziałów Stowarzyszenia z uczestnictwa w V Światowym Zjeździe Polonii i Polaków z Zagranicy było olbrzymim błędem. Jako przewodnicząca Forum Organizacji Polonijnych na V Światowym Zjeździe, z ramienia Rady Polonii Świata, nigdy nie przypuszczałam, że program, przygotowany przez nas z dużym wyprzedzeniem i przesłany do Stowarzyszenia na 2 tygodnie przed Zjazdem, poddany będzie cenzurze i weryfikowany tak pod

W

związku z zbliżającym się Walnym Zjazdem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” czuję się w obowiązku, nie po raz pierwszy (w styczniu 2005 r. wys­ tępowałam w obronie prof. A. Stelmachowskiego, który był skreślony z listy delegatów), zabrać głos przed tak ważnym momentem – wyborem nowych władz Stowarzyszenia. Decyzję tę przemyślałam i skonsultowałam z wieloma osobami. Czynię to jako wieloletnia, doświadczona i niezależna działaczka polonijna, która ze Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” współpracowała na różnych płaszczyznach życia polsko-polonijnego do roku 2017. Czuję się współodpowiedzialna za losy Stowarzyszenia, które do pewnego stopnia wspólnie budowaliśmy. Trudno w tym momencie nie wspomnieć trzech wspaniałych prezesów Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”: Prof. Andrzeja Stelmachowskiego, Marszałka Macieja Płażyńskiego i Wicepremiera Longina Komołowskiego, którzy swoim autorytetem budzili w nas podziw i szacunek. To Oni, budując to wspaniałe dzieło, uświadamiali nas – Polaków zamieszkałych na różnych kontynentach świata, że

względem organizacyjnym, jak i merytorycznym, a następnie odesłany nam do wykonania w zmienionej szacie. Wprowadzając na Forum 16 mówców, ograniczono czas dyskusji do 15 minut dla ponad 100 delegatów tego Forum. Polonia brytyjska (będąca chyba najbardziej niepodległościową emigracją) z przykrością przyjęła wiadomość o wyeliminowaniu ich przedstawiciela z listy mówców inauguracyjnego spotkania na otwarciu Zjazdu. Referat dotyczył wkładu Polonii brytyjskiej w walkę o Niepodległą z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości (ten „wyklęty” referat przesyłam w załączeniu – do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego został wyeliminowany).

P

oczułam się jak w roku 1960, kiedy to opuszczałam mój kraj rodzinny, między innymi z powodu takiego traktowania. Uczestniczyłam w pięciu Zjazdach Polonii i Polaków z Zagranicy, trzem z nich przewodniczyłam, ale tak skandalicznych sytuacji, jakie towarzyszyły ostatniemu Zjazdowi, nie pamiętam. Mimo, że od tego pamiętnego Zjazdu minął ponad rok, to Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” nie widzi potrzeby rozliczenia Funduszu Polonijnego. Każdy delegat oprócz

wpisowego w wysokości 100 euro wpłacał dodatkowe 25 euro na pokrycie wydatków polonijnych związanych ze Zjazdem. Do dziś nie wiemy, ile na ten fundusz wpłynęło oraz ile z niego wydano. Finanse należą do tej dziedziny życia publicznego, które wymagają klarownego i przejrzystego rozliczenia, szczególnie jeżeli środki są pochodzenia społecznego. Kiedy pani prezes Rady Polonii Świata zwróciła się z uprzejmą prośbą do pana prezesa Bonisławskiego o przesłanie rozliczenia dotacji Senatu RP przeznaczonych na RPŚ za lata 2017 i 2018, otrzymała od pana prezesa następującą odpowiedź (cytuję): „RPŚ nie może otrzymać wglądu do tych dokumentów... Pozwalam sobie także podkreślić, że dotacje Senatu zostały przyznane SWP, a nie RPŚ” (List z dnia 25.03 2019). Wygląda to na jakieś nowe standardy. Nikt chyba o tym nie wie, że dotacje przyznawane przez Senat RP na działalność organizacji polonijnych nie są dotacjami dla Polonii. Ciekawe, czy Senat o tym wie? I ostatnia kwestia: kampania społeczna „ Jest nas 60 milionów”. Dowiedzieliśmy się o niej z Internetu – o projekcie dotyczącym Polonii i Polaków zamieszkałych za granicą, przygotowanym przez SWP, czyli „o nas bez

nas”. Po rozmowie z panem prezesem Bonisławskim otrzymaliśmy taką informację: „ Jeżeli RPŚ chce dołączyć się do projektu, to proszę o przygotowanie opisu środowiska zrzeszonego w RPŚ i wskazanie zasobów, jakie państwo wniesiecie do realizacji kampanii. Każdy z uczestników kampanii określa swoje zasoby i sposób, w jaki przyczyni się do realizacji celu kampanii, czyli budowania wspólnoty 60 milionów”. Trudno się ustosunkować do tych słów. Jeżeli Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” nie wie, jakie posiadamy zasoby, to rodzi się pytanie: jacy ludzie w nim pracują? Poprzedni prezesi takiego pytania nam nigdy nie postawili, bo Oni wiedzieli. Zdaję sobie sprawę, że osoby zaangażowane w publiczną działalność, zajmujące eksponowane stanowiska, mają przyjaciół i wrogów, mają wzloty i upadki, ale wszyscy obdarzeni jesteśmy przez Pana Boga rozumem, abyśmy mogli z godnością rozwiązywać problemy, szukać kompromisów i służyć wspólnemu dobru. Tutaj tego zabrakło. Dlatego apeluję do Waszych serc i umysłów: wybierzcie godnego kandydata na stanowisko prezesa Stowarzyszenia. Pana Bonisławskiego za takiego, niestety, nie uważam. K

„Mamy świadomość, że jeśli nasz naród zaczyna wreszcie żyć własnym życiem, jeśli staje się suwerennym, wolnym – to jest to ogromna zasługa naszej polskiej Emigracji. Tych wszystkich, którzy z determinacją dawali świadectwo prawdzie o Polsce. Nie ustawali w walce o niepodległość – macie swój ogromny wkład nie tylko w dziele polskiej kultury, ale udział w zwycięstwie Narodu”.

Łączy nas Niepodległa

V Światowy Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy 20–23 września 2018 r. Helena Miziniak, Zjednoczenie Polskie w Wlk. Brytanii

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

drogi do wolności nie tylko krzyżami się mierzy, rozpoczęto organizować życie polityczne, społeczne i kulturalne. W celu skoordynowania tych działań w 1947 r. powołano ZPwWB, które od początku współpracował z Rządem Polskim na Uchodźstwie. Choć działalność polityczno-partyjna nie miała miejsca w ZP, to działalność niepodleg­ łościowa była jednym z głównych jego celów. Miało to swoje odzwierciedlenie

manifestacje. Zabiegaliśmy u rządu brytyjskiego o wsparcie polityczne i ekonomiczne dla podziemnej opozycji. Organizowaliśmy manifestacje, konferencje, sympozja. Prowadziliśmy szeroką akcję wydawniczą, która była arsenałem dla naszej amunicji w walce o wolną i niepodległą Polską. Na obcej ziemi wznosiliśmy pomniki i tablice ku czci Polaków pomordowanych na nieludzkiej ziemi.

Co nam dodawało skrzydeł? Na pewno słowa Ojca św. : „Nie można o Was myśleć, wychodząc od pojęcia ‘emigracja’; trzeba myśleć, wychodząc od rzeczywistości ‘Ojczyzna’. Ta więź z Ojczyzną była i jest dla Was siłą duchową, głęboko zakorzenioną w Waszych sercach, tradycjach, w rodzinach, kulturze. Opuściliście tę Ojczyznę, ale nie przestaliście być Polską, częścią szczególną Polski”. w zapisach statutowych i deklaracjach, które mówiły: „Celem naszym jest Polska wolna i niepodległa. Pozostaliśmy na uchodźstwie dobrowolnie po to, aby walczyć z narzuconym Polsce reżymem komunistycznym. Istnieje więc odpowiedzialność moralna wobec naszych własnych postanowień i wobec spadających na nas obowiązków płynących z ogólnej postawy obozu niepodległościowego”. Emigracja ta wiedziała, że ma swoje miejsce i rolę w dramacie narodu i musi stać się Pielgrzymami wolności i spełniać rolę poselstwa Narodu, któremu odebrano wolność myśli, słowa i działania. Wykluczono wszystkie kontakty z przedstawicielami systemu komunistycznego. Anglikom przedstawialiśmy niezakłamany obraz Polski – kraju skutego tzw. dyktaturą proletariatu. W publicznych wystąpieniach potępialiśmy terror i represje, którymi reżym tłumił wszelkie

T

rudno w tym czasowo ograniczonym referacie przedstawić pełny obrazu walki o Niepodległą, a później budowanie jej wizerunku w krajach naszego zamieszkania. Odniosę się jednak do kilku. W związku z prześladowaniami Kościoła i aresztowaniem ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego, w Wielkiej Brytanii powołano Komitet Akcji Protestu, który na bieżąco monitorował trudną sytuację Kościoła w Polsce. Organizował akcje protestacyjne nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale również o zasięgu światowym. Wydano broszurę dokumentującą sytuację Kościoła i rozesłano ją delegatom państw biorących udział w Zgromadzeniu ONZ. Wydarzeniem o wielkim znaczeniu politycznym było zorganizowanie manifestacji przeciwko wizycie Chruszczowa i Bułganina w Londynie. Uczestniczyło w niej 40 tys. ludzi. Wydano 50 tys. znaczków z napisem

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

„Freedom for Poland”. Naklejano je na listy i wysyłano nie tylko do polityków i społeczności brytyjskiej, ale do polityków całego zachodniego świata. Rozdano 50 tys. ulotek anglojęzycznych „The Soviet visit and Poles”. Manifestacja ta, zwana Marszem milczenia, odbiła się szerokim echem w prasie anglojęzycznej. Na wieść o wypadkach poznańskich powołano Komitet Pomocy Rodakom w Kraju, który gromadził fundusze na pomoc ofiarom wypadków nie tylko w Poznaniu, ale później także na Wybrzeżu, w Radomiu i w Ursusie. Obchody milenijne w 1966 r. Zjednoczenie Polaków wykorzystało do zamanifestowania naszego tysiącletniego powiązania z chrześcijańską kulturą Zachodu i prawem do pełnej wolności i suwerenności. Manifestowaliśmy w 73 miastach Wielkiej Brytanii i centralnie w Londynie na White City, z udziałem 45 tys. Polaków. To my byliśmy nośnikami prawdy o mordzie katyńskim. W1971 r. ZP rozesłał Memoriał do rządów 71 państw, 5 organizacji międzynarodowych, bry-

Sowieckiej, w wielu miastach Wielkiej Brytanii odbyły się manifestacje. Centralna w Londynie, w Imperial College. Uczestniczyli w niej parlamentarzyści brytyjscy wszystkich opcji politycznych. Odczytano list Margaret Thatcher, uchwalono rezolucję, która informowała opinię wolnego świata o nowej próbie deptania Narodu poprzez zaostrzanie sowieckiej dyktatury. ZP przygotowało raport o nieprzestrzeganiu zawartych przez Polskę porozumień na Konferencji w Helsinkach. Przekazany on został sygnatariuszom aktu w Helsinkach – 23 państwom.

N

a wieść o wprowadzeniu stanu wojennego zorganizowano potężną manifestację w Londynie. Wysłano memoriał do premier M. That­cher, żądając wprowadzenia sankcji przeciw władzom PRL i Związkowi Sowieckiemu. ZP prowadziło dzień i noc akcję protestacyjną pod Ambasadą PRL. Zabiegało we wszystkich parlamentach Wolnego Świata o wsparcie finansowe dla działaczy podziemnej Solidarności. Uruchomi-

Obchody milenijne w 1966 r. Zjednoczenie Polaków wykorzystało do zamanifestowania naszego tysiącletniego powiązania z chrześcijańską kulturą Zachodu i prawem do pełnej wolności i suwerenności. Manifestowaliśmy w 73 miastach Wielkiej Brytanii. tyjskich parlamentarzystów, członków parlamentu amerykańskiego i australijskiego o włączenie się w ogólnoświatową akcję żądającą ujawnienia katyńskiej prawdy. Pierwszy z pomników katyńskich został odsłonięty w Londynie w 1978 r. Na wieść o wprowadzeniu zmian w Konstytucji PRL, która miała jeszcze bardziej podporządkować Polskę Rosji

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

ło na olbrzymią skalę akcję pomocową, w którą włączyły się wszystkie organizacje polskie, brytyjskie firmy, społeczeństwo i Kościół. Powołano Medical Aid For Poland, którego celem było niesienie pomocy medycznej. Długa jest lista naszych akcji w walce o Niepodległą, jak również akcji na rzecz obrony dobrego imienia Polski i Polaków. ZP z pełną

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

determinacją podchodzi do tego zagadnienia. Gdy w 2000 r. ukazał się podręcznik historii dla angielskich szkół średnich, zawierający stwierdzenia, że Polacy współpracowali z Niemcami w mordowaniu Żydów, nasz ogólny protest spowodował, że wydawnictwo nie tylko wycofało publikację z rynku, ale w nowym wydaniu zamieściło tekst uwzględniający zasługi organizacji „Żegota” w ratowaniu Żydów. Stałe monitorowane nieścisłości prowadzi w Londynie Polish Media Group, która śledzi całą prasę anglojęzyczną w świecie. Więcej na ten temat na Forum organizacji polonijnych. Podsumowując naszą wszechstronną działalność, można by zadać pytanie: co nam dodawało skrzydeł? Na pewno poczucie współodpowiedzialności za losy Ojczyzny, której obraz kształtowany był w nas przez historię, narodową kulturę i świadomość wspólnoty losu. Na pewno słowa Ojca św. wypowiedziane 30 maja 1982 r.: „Nie można o Was myśleć, wychodząc od pojęcia ‘emigracja’; trzeba myśleć, wychodząc od rzeczywistości ‘Ojczyzna’. Ta więź z Ojczyzną była i jest dla Was siłą duchową, głęboko zakorzenioną w Waszych sercach, tradycjach, w rodzinach, kulturze. Opuściliście tę Ojczyznę, ale nie przestaliście być Polską, częścią szczególną Polski”. Niech nasza tu obecność, w roku 100-lecia odzyskania Niepodległości, będzie potwierdzeniem, że jesteśmy częścią Polski i obyśmy pozostali Jej częścią szczególną. Kochać Polskę, to nie głosić Piękne o niej tylko słowa, Lecz to dla niej trud ponosić, Bo czyn trwalszy niźli mowa. Kochać Polskę, to nie dzielić Jeden naród polski przecież, Lecz się łączyć w pięknej bieli I czerwieni barw duecie. O ty, który w Boga wierze, Co się mienisz orła znakiem, Powiedz: czy na pewno, szczerze Chcesz ty ciągle być Polakiem? K

Nr 67 · STYCZEŃ 2O2O

(Śląski Kurier Wnet nr 62) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 11.01.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

T

e słowa wypowiedziała Senator Anna Bogucka-Skowrońska w Rzymie w 1990 r. na Konferencji Kraj-Emigracja. Dwa lata później na I Światowym Zjeździe w Krakowie śp. Ryszard Zakrzewski – wielki działacz emigracji niepodległościowej – sekretarz Zjednoczenia Polaków w Wielkiej Brytanii, swój referat rozpoczął słowami „Ogarnięci poczuciem wspólnej odpowiedzialności za losy kraju i poczuciem narodowej solidarności – zjechaliśmy się z całego świata, od Chicago do Tobolska, żeby Polska była Polską”. Te dwa cytaty bardzo mocno wpisują się w temat dzisiejszego Zjazdu „Łączy nas Niepodległa”, który odbywa się w stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości, o którą walczyło kilka pokoleń Polaków, tych w kraju, jak i tych, których los rozrzucił po różnych kontynentach świata. Przyjmując obowiązek przygotowania i zaprezentowania wkładu Polonii brytyjskiej w walce o Niepodległą, wiedziałam, że nie będzie to zadanie łatwe ze względu na wieloletniość działań i różnorodność ich podejmowania. Mówiąc o wkładzie Polaków w Wielkiej Brytanii na rzecz niepodległości należy pamiętać, że Wielka Brytania nigdy nie była krajem wielkich emigracji z ziem polskich. Sytuacja ta drastycznie zmieniła się po wybuchu II wojny światowej, której zakończenie nie przyniosło Polsce upragnionej wolności. Począwszy od 1939 r. różne fale emigrujących Polaków przedostawały się na Wyspy Brytyjskie. Losy ich nie były jasno określone aż do 1946 r., kiedy to okazało się, że dziesiątki tysięcy Polaków nie powróci do kraju i że na odzyskanie niepodległości Polski trzeba będzie długo czekać. Emigracja, która przyjęła miano „niepodległościowa”, wiedziała, że trzeba będzie długo i wytrwale o nią walczyć. Walkę tę zapowiedział w orędziu do narodów świata premier Rządu Polskiego na Uchodźstwie Tomasz Arciszewski. Wychodząc z założenia, że


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Seminarium

„Kryzys klimatyczny” Refleksje Jacek Musiał

Obraz Jana Matejki przedstawiający Wernyhorę – słowiańskiego profetę ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

zaświtała mi myśl, czy rozdmuchiwana w Europie histeria na tle CO2 nie jest przykrywką dla poważniejszych zagrożeń dla środowiska, chociażby takich, jak właśnie odpady, a w szczególności plastik, począwszy od szkód ekologicznych pojawiających się od etapu wydobycia surowców: ropy naftowej i gazu ziemnego, poprzez emisje gazowych półproduktów do atmosfery (w tym do kilku procent etylenu i chlorku winylu), a następnie pyłów oraz gazowych produktów samoistnego rozpadu na składowiskach i produktów spalania?

Park Naukowo-Technologiczny w Katowicach

wyroby z tworzyw sztucznych i odzież z materiałów o wieloskładnikowych włóknach. Czy żywność przechowujemy w szklanych słoikach, mogących służyć kilka lat, czy kupujemy pojemniki plastikowe, a słoiki wyrzucamy na śmietnik? Odpady to problem ekologiczny, estetyczny i finansowy. Polacy dostrzegają zasadniczo dwa ostatnie. Maksymalizacja sortowania minimalizuje ilość odpadów, które trzeba składować lub w ostateczności spalić. Głuszyński jest przeciwnikiem prostego spalania. Uważa, że lepsze jest składowanie; skłonny jest zaakceptować współspalanie z odzyskiem energii. Temat gospodarki odpadami wart jest filmów konkurujących z produkcjami National Geografic – nie tylko o sortowaniu (są takie, np. japońskie), ale ogólnie o problemie, o ciekawostkach, mniej o sensacjach. Przybliżenie społeczeństwu tematyki byłoby skuteczniejsze aniżeli wprowadzanie drakońskich kar za złe sortowanie. Podniesienie świadomości społecznej pomogłoby w akceptacji ponoszenia kosztów gospodarki odpadami. Po wysłuchaniu tej prelekcji

WNET”). Z jednej strony postępuje ekstensyfikacja rolnictwa, z drugiej – jego intensyfikacja z powszechną chemizacją środkami ochrony roślin (oprócz nawozów sztucznych) i presją lobby koncernów chemicznych na wzrost popytu na te środki. Wg kalkulacji prelegenta przejście całego świata na dietę wegetariańską spowodowałoby znaczące zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych (dr Kulik należy do entuzjastów poglądów Kiryła Kondratiewa, według którego globalne ocieplenie pochodzi od CO2 i jest katastrofalne w skutkach, w odróżnieniu od Arrheniusa, który tworząc zręby tej hipotezy uważał, że ten niewielki wzrost temperatury będzie korzystny dla Ziemian). Niepodważalnym jednak powodem, dla którego warto zredukować ilość spożywanego mięsa, są wielokierunkowe korzyści zdrowotne. Dr Kulik zwrócił uwagę na diety lokalne. Człowiek jest genetycznie i immunologicznie dostosowany do swojego środowiska. Kolor skóry jest optymalny w stosunku do nasłonecznienia w odpowiednich szerokościach geograficznych, co przekłada się np. na zdolność przemian w skórze cholesterolu w witaminę D. Podobnie rzecz ma się z przewodem pokarmowym i metabolizmem. W pewnej sprzeczności z dietą lokalną stoi więc próba implantacji na teren Europy diety wegetariańskiej, do której od tysięcy lat ewoluowało i dostosowało się np. społeczeństwo hinduskie. Pozwoliło to tamtejszej populacji na funkcjonowanie bez makroskopowego spożywania pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Dla Europejczyka jednak dieta wegetariańska nie jest dietą naturalną – lokalną.

Przeludnienie?

znacznych ilości odpadów (na niekorzyść np. Krakowa, gdzie Huta Sendzimira niestety prawdopodobnie już przetworzyła złom we własnym zakresie, bez udziału skupów). Czy nie ma obaw o import recyklingu z innych krajów? Albo o organizację „oscylatora” – przerzutu recyklingu (fizycznie lub tylko fakturowo) pomiędzy skupami różnych województw?

Wegetarianizm lekarstwem na efekt cieplarniany?

FOT. WIKIPEDIA

Pierwszego dnia spotkanie odbyło się w sali Związku Górnośląskiego, drugiego – na terenie Parku Naukowo-Technologicznego Euro-Centrum w Katowicach. Wykład mgr. Pawła Głuszyńskiego, specjalisty gospodarki odpadami ze Stowarzyszenia Zero-Waste, pt. „Bez plastiku”, przybliżył słuchaczom problem gospodarki odpadami. Większość Polaków ma do śmieci podejście roszczeniowe: „niech ktoś się tym zajmie”. Brakuje świadomości zakresu problemów ekologicznych, co najwyżej widzi się wzrosty kosztów, które są konsekwencją coraz bardziej rygorystycznych wymogów ochrony środowiska. Starsze państwa Unii Europejskiej mają przynajmniej o 20 lat dłuższe doświadczenie w segregacji odpadów. Uczyły się na próbach i błędach, a czas weryfikował ich pomysły, jakie w Polsce teraz na nowo bywają „wymyślane” przez radnych jednostek samorządu terytorialnego. Wśród tych pomysłów często pojawia się taki, aby śmieci po prostu palić. Doświadczenie uczy jednak, że najkorzystniej jest odpady najpierw posortować i odzyskać jak najwięcej surowców wtórnych. W ten sposób większość uniknie spalenia, które wiąże się z trudnymi do opanowania emisjami. Odzyskanych surowców nie trzeba będzie importować lub wytwarzać od podstaw z użyciem energii. Tu pojawiają się dylematy ekonomiczne. Jeśli cła są zbyt niskie – importowane surowce będą tańsze od odzyskiwanych. Podobnie, jeśli energia importowana nie jest obłożona cłem. Półśrodkiem są dopłaty do skupu surowców wtórnych, co przy zbyt wysokim ich poziomie, może (jak wszędzie) wieść do nadużyć. Jeśli państwo nie baczy na spiralę własnego zadłużenia – można wszystko bezrefleksyjnie wyrzucać na śmietnik, bo nowe się kupi lub sprowadzi z zagranicy. Wiele rządów łatwo wpada w pułapkę importową: im większy import, tym więcej spływa od niego podatku, tym większy budżet. Pozornie świetny biznes. W rzeczywistości jest to życie na kredyt, kosztem zadłużenia przyszłych pokoleń, duszenia własnej myśli technicznej i rozwoju, co miało miejsce w Polsce w pierwszej dekadzie tego wieku. Jak to wykazał mgr Głuszyński, najsłuszniejszym sposobem funkcjonowania ekologicznego jest tzw. unikanie, które cechuje społeczeństwa dojrzałe i świadome kosztów ekologicznego indywidualnego luksusu, mody (choroby nowobogackich) i hedonizmu. Unikanie to niedokonywanie niepotrzebnych zakupów i użytkowanie starszych, ale sprawnych przedmiotów, zamiast je wyrzucać i kupować nowe. Największy problem sprawiają trudne do przetworzenia

W dniach 7–8 grudnia 2019 r. odbyło się w Katowicach seminarium „Kryzys klimatyczny – globalny problem, lokalne rozwiązania”, którego organizatorem było Stowarzyszenie BoMiasto. Poniższe refleksje są indywidualnymi odczuciami uczestnika.

Niepokojące dyrektywy unii europejskiej? Zgodnie z dyrektywą 2008/98/W, art. 11, do 2020 roku kraje UE miały osiągnąć 50% recyklingu odpadów. Jest to możliwe na trzy sposoby: przez zmniejszenie ilości produktów niepodlegających recyklingowi (pozytywny kierunek), skuteczniejsze sortowanie (też pozytywny) albo – w sposób najłatwiejszy, ale tragiczny dla środowiska – zwiększenie masy produktów nadających się formalnie do recyklingu, czyli np. opakowań i innych wyrobów krótkotrwałych z tworzyw sztucznych, produkując sprzęt gospodarstwa domowego i elektronikę nie tylko w masywniejszych obudowach, ale o krótszym czasie użytkowania... Miasta portowe i graniczne mogą importować odpady tworzyw sztucznych lub metali i poprawiać w ten sposób swój wynik. Decyzja komisji 2011/753/UE formalnie daje krajom wolną rękę w wyborze koszyka wsadu do liczenia recyklingu, co faworyzuje te regiony państw, gdzie deindustrializacja prowadzi do złomowania

Pierwszy z dwóch pozostałych wykładów, wygłoszony przez Patryka Białasa – prezesa Stowarzyszenia BoMiasto, dyrektora Centrum Innowacji i Kompetencji Parku Naukowo-Technicznego Euro-Centrum, radnego miejskiego i aktywistę ruchów proekologicznych w Katowicach – był przypomnieniem pochodzącej jeszcze z ubiegłego wieku i popularnej do pierwszej dekady obecnego stulecia, a pokutującej jeszcze w świadomości polityków europejskich, CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia. W kolejnym wykładzie dr psychologii Ryszard Kulik przedstawił ciekawą propozycję pod nazwą „Kuchnia klimatyczna” jako bardziej ekologiczną alternatywę dla około 2000 znanych na świecie diet. Jest to dieta roślinna, lokalna, nieprzetworzona, organiczna, sezonowa, bez marnowania. Prelegent wyeksponował marginalizowany sprytnie w retoryce polityków europejskich fakt emisji przez wszystkie gałęzie rolnictwa gazów zwanych cieplarnianymi. Emisje te są porównywalne, a może i wyższe od niezwiązanych z rolnictwem emisji powodowanych przez spalanie paliw węglowodorowych (w tym gazu ziemnego) oraz węgla. Dr Kulik stwierdził, że dieta bogata w produkty zwierzęce wymaga od producentów żywności większego wydatku energetycznego, a przy okazji większego uwolnienia do atmosfery gazów cieplarnianych aniżeli dieta roślinna. Najbardziej energochłonny jest tucz zwierząt hodowlanych. Niesie on za sobą wymierne szkody środowiskowe, nawet większe, niż wymienił prelegent, czyli emisję nie tylko metanu, dwutlenku węgla i tlenków azotu (o czym będzie szerzej w jednym w przyszłych artykułów w „Kurierze

Wraz ze wzrostem dobrobytu ludzie spożywają coraz więcej mięsa. Tendencja wydaje się nie do opanowania. Pojawiły się głosy z widowni, że gdyby globalne ocieplenie miało być niekorzystne dla ludzkości (jak straszą pracownicy-beneficjenci IPCC i giełdy handlującej świadectwami emisyjnymi CO2), to można przypuszczać, że wszystkiemu winne jest przeludnienie. Wprawdzie Arrhenius był zwolennikiem eugeniki („życie niewarte życia”), ale w efekcie cieplarnianym dopatrywał się wyjątkowo samych korzyści dla ludzkości. Tak się jednak składa, że największe przyrosty ludności obserwuje się współcześnie w krajach muzułmańskich, gdzie nie spożywa się wieprzowiny, oraz w Indiach, gdzie wcale nie je się mięsa – co podważa wyrażaną przez prelegenta nadzieję, że popularyzacja wegetarianizmu w krajach o największym przyroście naturalnym da oczekiwane zmniejszenie ilości gazów cieplarnianych. Człowiek sam, a tym bardziej wegetarianin, jest istotnym źródłem gazów jelitowych, będących przy okazji gazami tzw. cieplarnianymi (co zasygnalizowano we wcześniejszych artykułach w „Kurierze WNET”) i jest łatwo przeliczalne przez maturzystę z piątką z chemii. Oby, z powodu wydalania przez niektórych ponadprzeciętnej ilości cieplarnianych gazów jelitowych, animatorzy IPCC nie wpadli – w związku z histerią globalnego ocieplenia – na pomysł dyskryminacji, a może eksterminacji tych ludzi. Nie musiałby to być atak na państwa czy grupy ludzi, lecz np. na środki produkcji żywności wegetariańskiej, podobnie jak to ma miejsce z atakiem prominentnych polityków europejskich bez wykształcenia z fizyki czy z chemii na polski węgiel. Nie podlega jednak wątpliwości fakt, że zmniejszenie spożycia mięsa na głowę mieszkańca Ziemi uwolniłoby istotne obszary rolnicze dla dzikiej przyrody, a przynajmniej powstrzymałoby dalszą ekspansję rolnictwa na tereny naturalne lub zmniejszyłoby intensywność chemizacji rolnictwa. Na razie konsumpcja mięsa wzrasta. Można wszakże mieć nadzieję, że wraz z rozwojem świadomości w niedługim czasie to się zmieni.

energii dla przemysłu i ogrzewania mieszkań – wręcz zamarznięcie. Na ćwierć wieku pozwoliło to windować ceny nośników energii, głównie ropy naftowej i gazu, a politykom – podejmować decyzje z dzisiejszej perspektywy nierozsądne. Dziś, dla odmiany, są tacy, którzy (niebezinteresownie) straszą nadmiarem energii. Raport IPCC zawiera utrzymany w podobnym tonie (lecz odwrotnym domniemanym mechanizmie) katastroficzny obraz świata i zalecenia dla polityków w stylu raportu rzymskiego. Dr Ryszard Kulik w swoich kalkulacjach nie uwzględnił faktu, że w wielu krajach ekspansja rolnictwa wynika z upraw na biopaliwa, których koszt energetyczny i środowiskowy jest porównywalny z uzyskiem energii z samych biopaliw. Niestety obecnie wśród polityków występuje patologiczna presja na hasłowe pozory ekologii, np. pod zwodniczą nazwą „paliwa odnawialne”. Prawdopodobny wydaje się scenariusz ekonomicznych mechanizmów samoregulacyjnych. Gdy za 30 lat będą wyczerpywać się łatwo dostępne złoża paliw, wzrost cen wymusi przechodzenie na inne źródła energii, co niewątpliwie ułatwi pędzący postęp technologiczny (Marcin Adamczyk, Mity globalnego ocieplenia, 2019: „Demaskowanie fałszywości ekologicznych upiorów nie jest bynajmniej łatwe, bo zgodnie z tzw. prawem Brandoliniego, energia potrzebna do obalenia bzdury jest o rząd wielkości większa niż użyta do jej wyprodukowania”).

nad- i podziemnych, stabilizacji lokalnych warunków hydrologicznych, generowaniu większego zachmurzenia i opadów. Wydaje się, że dr Orczewska nie podziela obaw śp. prof. Jana Szyszki, który uległ presji sił wojujących z klimatem poprzez zwalczanie emisji gazów cieplarnianych. Przyroda ma własne mechanizmy adaptacyjne. I nawet inwazja kornika, który może zdziesiątkować drzewostan, zwielokrotnić ilość martwych drzew, stających się na kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat intensywnym źródłem metanu i dwutlenku węgla, nie stanowi problemu, który nakazywałby usuwanie chorych drzew z lasu. W Niemczech, gdzie doszło do katastrof ekologicznych np. w Lesie Bawarskim, po latach zaczyna odradzać się nowy las. Dla człowieka kilka lat to dużo. Dla lasu cykl odnowy może trwać dwa–trzy pokolenia ludzkie i w ocenie dr Orczewskiej dla puszczy jest to normą, a nie katastrofą. Przyroda sobie poradzi, także z nadmiarem dwutlenku węgla i metanu powstających intensywniej w procesach butwienia i gnicia. To człowiek jest zbyt niecierpliwy i gubi się w swoich lękach. Czy zatem w dalszym ciągu obowiązuje porzekadło: „Nie było nas, był las. Nie będzie nas – będzie las”? Las choruje np. wskutek inwazji kornika, jeśli już jest z jakiejś przyczyny osłabiony. Można by się domyślać, że przyczyny osłabienia lasu są antropogeniczne, np. masowe stosowanie pestycydów i herbicydów, których zasięg, według amerykańskich badań, może nawet przekraczać 100 km od miejsca użycia. Należałoby prawdopodobnie pilnie dokonać analizy skutków przenoszenia przemysłu ciężkiego z Europy Zachodniej m.in. na Białoruś (z przykrością trzeba zauważyć, że wielu polityków zachodnioeuropejskich nie rozumie, że emisje gazów nie znają granic). Czy optymistyczne podejście dr Anny Orczewskiej jest w pełni słuszne? Czy profesor Szyszko dał się zastraszyć „ekologom” spod znaku EEX i bez potrzeby usuwał chore drzewa – źródła metanu i CO2 z puszczy? Takie rozdwojenie celów klimatyczno-ekologicznych, jakie stały się hasłami sztandarowymi działaczy nazy-

Euro-centrum w katowicach Drugiego dnia dyrektor Centrum Innowacji i Kompetencji Parku Naukowo-Technicznego mgr Patryk Białas zaprosił uczestników seminarium do zwiedzenia Euro-Centrum i zapoznał z profilem jego działalności. Centrum może się poszczycić własnym ośrodkiem badawczym i szkoleniowym oraz eksperymentalnymi (na warunki polskie) budowlami, które dowodzą opłacalności i celowości inwestowania w nowoczesne techniki budowy, ociepleń, instalacji, pozyskiwania i oszczędzania energii. Budownictwo pasywne,

Najsłuszniejszym sposobem funkcjonowania ekologicznego jest tzw. unikanie. Unikanie to niedokonywanie niepotrzebnych zakupów i użytkowanie starszych, ale sprawnych przedmiotów, zamiast je wyrzucać i kupować nowe. jako najbardziej energooszczędne, to niekwestionowana przyszłość, a właściwie już teraźniejszość. W starszym budownictwie można co najwyżej poprawić efektywność energetyczną, ale każde docieplenie zmniejsza wydatnie zapotrzebowanie na energię, a pośrednio niweluje zanieczyszczenie środowiska i smog. Szczególnie zasłużony dla europejskiego budownictwa pasywnego jest niemiecki fizyk, prof. Wolfgang Feist (ur. 1954), dzięki któremu największe doświadczenie w budownictwie pasywnym ma miejscowość Darmstadt w Niemczech. W licznych powstałych tam na przestrzeni blisko 30 lat budynkach udało się przetestować różne techniki energooszczędne, także metodą prób i błędów. A najlepiej uczyć się na cudzych błędach.

wających się ekologami, ma wymiar schizofreniczny: albo przyjmujemy śmiertelne niebezpieczeństwo działania gazów cieplarnianych, albo się nimi nie przejmujemy i pozostawiamy wszystko naturze. Skoro Las Bawarski daje oznaki życia, to i Puszcza Białowieska, w razie rozprzestrzenienia się wspomnianego kornika, też pewnie kiedyś się odrodzi.

Śląsk prymusem rekultywacji terenów poprzemysłowych

Lasy naturalne i ich ochrona

Katastrofizm Czarnowidztwo jest częścią kultury i psychologii człowieka. W najstarszym dokumencie, jakim jest Biblia, zostały uwiecznione przepowiednie proroków, których wizje się spełniły. Innych nazwano fałszywymi prorokami. Katastroficzny, zapomniany już Raport Klubu Rzymskiego (Limits of Growth, 1972), skierowany do polityków, wieszczył niewyobrażalne przeludnienie do 2000 roku... które nie nastąpiło oraz głęboką recesję w krajach rozwiniętych półkuli północnej z powodu niedoboru

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Śmieci – wstydliwy problem czy wyzwanie?

Artur Grottger, „Puszcza”

Dr hab. Anna Orczewska z Katedry Ekologii Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego przybliżyła temat roli lasu w ochronie klimatu. Przedstawiła buforowy wpływ lasów na klimat, m.in. dzięki gromadzeniu większych ilości węgla w przedziałach

W kolejnym interesującym wykładzie dr hab. Edyta Sierka z Katedry Botaniki i Ochrony Przyrody Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego zapoznała słuchaczy z problemami rewitalizacji terenów poprzemysłowych, szczególnie hałd. Uniwersytet Śląski ma w tej dziedzinie wieloletnie doświadczenie i należy do światowych pionierów i liderów w tej dziedzinie. Pewnym olśnieniem było zwrócenie przez Panią Profesor uwagi, że hałda może mieć pozytywne aspekty. Często wrosła już w krajobraz jako pagórek, może pełnić funkcje rekreacyjno-sportowe, a także być swoistą wyspą przyrodniczą dla interesujących gatunków, choć niekoniecznie tak artystyczną, jakby tego sobie życzyli niektórzy radni. Hałda potrzebuje czasu. Zazielenienie robione w pośpiechu potrafi przyrodzie przynieść więcej szkody niż pożytku i pozory „ubierania hałd w struktury naturopodobne” nie powinny stanowić priorytetu polityków. Już po wykładzie przyszło mi na myśl pewne odległe skojarzenie. Wprawdzie jestem zdecydowanym przeciwnikiem pomysłu Elona Muska zaszczepiania na Marsie życia typu ziemskiego; gdyby jednak naciski kapitału bogatych ekscentryków miały do tego doprowadzić, mogliby się tym zająć właśnie nasi naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

4

P

rzedtem powiadomiłem Komitet Plebiscytowy w Bytomiu wr. Jan Emil Stanek” – czytamy w zapiskach komendanta szopienickiego POW. Najprawdopodobniej decyzja ta była spowodowana informacją o zwołaniu przez Niemców na 17 sierpnia manifestacji i wieców. POW dysponowała niezłym wywiadem. Po ostatecznej reorganizacji kierownictwo POW G.Śl. stanowili: Alfons Zgrzebniok – komendant; Jan Ludyga-Laskowski – szef sztabu i Oddział III (operacyjny), Jerzy Paszkowski – Oddział I (organizacja); Mieczysław Hirszler – Oddz. II (wywiadowczy); Mieczysław Majewski – Oddz. IV (gospodarczy) Jerzy Benderski – Oddz. V (personalny); Teodor Ludyga – Oddz. VI (łączność); Jerzy Janiszewski – Oddz. VII (kulturalno-oświatowy). Górny Śląsk podzielono na Okręgi: I – lubliniecki, komendant Paweł Gołaś z Lubszy; II – kluczborsko-oleski, kom. Jan Pleszka z Kuźni Raciborskiej; III – opolski, kom. Jan Błana z Opola; IV – strzelecki, kom. Jan Dropała ze Strzelec; V – kozielski, kom. Karol Grzesik z Siedlisk; VI raciborsko-rybnicki, kom. Józef Buła ze Smolnej; VII pszczyńsko-katowicki, kom. Walenty Fojkis z Józefowca; VIII bytomsko-tarnogórski, kom. Rudolf Kornke z Piekar, IX gliwicko-toszecko-zabrski, kom. Stanisław Mastalerz z Gliwic. Każdy okręg dzielił się na rejony. Komendantom rejonów podlegały organizacje miejscowe z mężami zaufania jako dowódcami. Organizacja miejscowa dzieliła się na dziesiątki. „Dziesiętnik” znał swoich ludzi, ich adresy, miejsca pracy, zawód, umiejętności itp. Każda dziesiątka miała pod ręką swój magazyn broni i z góry ustalone miejsce zbiórki. Próbowano nawet tworzyć bataliony i pułki powstańcze, ale nie wszędzie udało się to zorganizować przed wybuchem powstania. Jak widać, w śląskiej POW

KURIER·ŚL ĄSKI Informacja o rozpoczętym powstaniu szybko się rozchodziła. Jeszcze przed oficjalnym wydaniem rozkazu członkowie POW pod dowództwem Jana Stanka zdobyli posterunek policji w Szopienicach. „W dniu 16 VIII 1920 r., w sklepie u kol. Romana Popiołka wydałem moim bojówkom rozkaz rozpoczęcia w dniu 18 VIII powstania.

Przebieg II powstania śląskiego Historia powstań śląskich · Część XIV Jadwiga Chmielowska

i znanych w Pszczynie obywateli Polaków o opiekę w czasie pertraktacji z powstańcami. W lasach międzyrzeckich odbyło się spotkanie. Przedstawiciele Koalicji, między którymi był również generał francuski Gratier, przyrzekli rozbrojenie i rozwiązanie Sicherheits­ polizei i zastąpienie jej przez Policję Plebiscytową, zorganizowaną w składzie parytetycznym. Jednym słowem, zadania powstania-samoobrony zostały w całej pełni osiągnięte, aczkolwiek ze względu na zaskoczenie Niemców i kompletną bezradność Koalicji, można było daleko większe osiągnąć korzyści dla sprawy polskiej na Górnym Śląsku” – czytamy w relacji Stanisława Krzyżowskiego – komendanta powiatu pszczyńskiego. W powiecie rybnickim odziały dowodzone przez Jana Wyglendę i braci Józefa i Mikołaja Witczaków już 19 sierpnia wieczorem opanowały większość miejscowości. Linia frontu biegła przez Rudy–Pszów–Niedobczyce–Wodzisław –Jastrzębie-Zdrój–Godów.

W ciągu 2 dni cały powiat pszczyński był w rękach powstańców. Wszędzie tworzono natychmiast Straże Obywatelskie. Powstańcy zostawiali miejscowości pod dobrą opieką. dowódcami i podkomendnymi byli Ślązacy, a nie – jak twierdzą niektórzy RAŚ-owcy, że to Polacy z Polski przyszli i robili powstania, wszczynając wojnę domową na Górnym Śląsku. Powstańcy opanowali błyskawicznie Bogucice, Zawodzie, Janów i Dąbrówkę Małą (obecnie dzielnice Katowic; przyp. red). Walenty Fojkis, wracając z Sosnowca na czele czterystuosobowego oddziału, przyniósł broń wydaną przez Alfonsa Zgrzebnioka. Komendant POW początkowo czekał na decyzję Wojciecha Korfantego – Komisarza Plebiscytowego, ale nie było z nim łączności, więc pod naciskiem powstańców broń wydał. 19 sierpnia opanowano Giszowiec, Nikiszowiec. Załoga Kopalni „Giesche” rozpoczęła strajk, trwający do końca powstania. W tym samym dniu Komisja Międzysojusznicza ogłosiła dla Katowic stan oblężenia. Wprowadzono godzinę policyjną od 20.30 do 4 rano. W każdej niemal miejscowości zgłaszali się do POW ochotnicy. „Przykładowo z terenu Giszowca i Kolonii Zuzanny w II powstaniu wzięło udział 367 osób, a z Małej Dąbrówki i Burowca ok. 129 osób” – podaje Michał Cieślak w swojej publikacji II Powstanie Śląskie w Katowicach. W powiecie pszczyńskim posterunki Sicherheitspolizei były całkowicie zaskoczone powstaniem. Powstańcy ruszyli z Imielina 20 sierpnia w trzech kierunkach: na Pszczynę, Murcki i Mikołów. Opór spotkali jedynie w Hołdunowie (Anhalt) zamieszkałym w zasadzie tylko przez Niemców. Miejscowość została zdobyta i spalona. W ciągu 2 dni cały powiat pszczyński był w rękach powstańców. Wszędzie tworzono natychmiast Straże Obywatelskie. Powstańcy zostawiali miejscowości pod dobrą opieką. Do Pszczyny, zgodnie z rozkazem, nie wkroczono. „Ze wszystkich stron zdążały w kierunku na Pszczynę tysiące powstańców. Była obawa, iż mimo zakazu Dowództwa Głównego POW porwą się powstańcy do ataku i zdobędą miasto. Władze koalicyjne były w wielkiej trwodze. Postanowiły udać się do powstańców z prośbą odstąpienia od zamierzonego ataku. Jak wielką była dezorientacja władz koalicyjnych, świadczy fakt, iż bali się pertraktować z powstańcami sam na sam. Ażeby się chociaż w części zabezpieczyć, poprosili Francuzi zamieszkałych

S

trajk powszechny sparaliżował całe życie gospodarcze. W Mysłowicach komendant miasta Ryszard Mańka był zaskoczony, gdy na miejsce zbiórki powstańców zgłosiło się nie tylko 176 zaprzysiężonych peowiaków, ale przeszło 3000 ludzi. Cały arsenał mysłowicki liczył 48 karabinów, ciężki karabin maszynowy i dużą ilość granatów i bomb ręcznych produkcji własnej; wszak materiału wybuchowego w kopalniach nie brakowało, a górnicy byli z nim obznajomieni. Niemcy dysponowali siłą 160 dobrze uzbrojonych członków Sicherheitspolizei i bojówkarzy. 20 sierpnia 1920 r. o 6 rano odziały powstańcze zaatakowały od strony Słupnej i Radochy. Francuzi zabarykadowali się na dworcu kolejowym i nie interesowali się powstańcami. Nie udało się powstańcom zdobyć kopalni. Zbyt silny był ogień karabinów maszynowych. O godzinie 16 całe miasto było w rękach polskich. Broniły się jedynie koszary Sicherheitspolizei. „Zdając sobie sprawę z położenia i przewidując ciężkie walki, chciałem uniknąć ofiar, wysyłając do Niemców parlamentariusza z żądaniem poddania się. Propozycję Niemcy odrzucili. Rozkazałem rozpocząć systematyczne ostrzeliwanie reduty. W chwili, kiedy już mieliśmy uderzyć szturmem, Niemcy w liczbie 150 poddali się nam. W reducie zdobyto bardzo pokaźne ilości różnego rodzaju materiału wojennego, jak dwa ciężkie kulomioty, 118 karabinów i duże ilości amunicji, hełmy stalowe, plecaki, rowery, telefony itp. Jeńców odstawiono do szkoły w Szopienicach. Na wieść o sprowadzeniu „Zycherki” z Mysłowic do Szopienic w okamgnieniu zgromadziła się na podwórzu szkoły ludność polska, która w sposób niedwuznaczny objawiała chęć zlinczowania znienawidzonych Germanów. Tylko dzięki energicznej interwencji kilku rozsądnych powstańców przypisać należy, iż do tej ewentualności nie doszło” – czytamy w relacji Ryszarda Mańki. Generał Gratier wzmacniał siły alianckie w Katowicach i wezwał na pomoc oddział włoski. W rękach powstańców znalazły się też Roździeń, Ligota, Panewniki, Kostuchna, Wełnowiec, Ochojec, Murcki, Brzęczkowice, Brzezinka Dziedźkowice. 20 sierpnia o godz. 20. W. Fojkis tak raportował: „Zorganizował się

w Szopienicach i Roździeniu Komitet Straży Obywatelskiej, obok niego sztab POW. Należy do niego Beszczyński z Katowic, Lelonek z Szopienic, Berger z Roździenia i Urbańczyk też z Roździenia. Dotychczas poległo z naszej strony 8, pomiędzy nimi komendant Wilhelminy Kłosek Emil. Rannych nie wiadomo jeszcze ilu jest. Zabraliśmy 85 karabinów i amunicję. Obecnie nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, lecz trzeba uważać, ażeby czasem obce elementy nie dostały się od strony Opola. Heimatstreuerów ścigamy, o ile nam są znani. Hasło na dziś „Szturm – Zwycięstwo”. Czekamy na dalsze rozkazy”. 21 sierpnia opanowano Mikołów. Boje toczyły się o Siemianowice i Królewską Hutę. Jednym z najstarszych dowódców powstańczych był Marcin Watoła, w którego oddziale walczył jego 18-letni syn. Sicherheitspolizei i bojówkarze zabarykadowali się w budynkach fabrycznych, skąd prowadzili ogień z karabinów maszynowych. „Marcin Watoła zrywa się do ataku, ażeby ludzi swoich porwać za sobą i zdobyć stanowisko niemieckie. W tym momencie kula przeszywa na wylot pierś syna jego i kładzie trupem na miejscu. Na ten widok strapiony bólem nieszczęsny ojciec zdobywa się tylko na jedno przekleństwo „Pierony, i tak nie wygrocie!” – opisał J. Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys Historii III Powstań Śląskich. W Lipinach powstańcy zajęli bez większych problemów budynek gminy, kopalnię i hutę. Niemcy zabarykadowali się w szkole. Byli świadomi, że nie są w stanie walczyć z powstańcami. Przed szkołą zebrał się wielki tłum ludzi, którzy nie brali udziału w poprzednim powstaniu. Kot i Kap­rol, którzy dowodzili powstańcami, mimo że mieli już gotowy plan zdobycia niemieckiej placówki, postanowili wysłać emisariusza. „Wybór padł na mnie i starszego powstańca. Posterunek przywołał chorążego i rozmowa odbyła się na placu szkolnym. Przedstawiłem się jako spokojny obywatel Lipin i że dowódcy powstania mnie wybrali, abym przedłożył propozycje opuszczenia Lipin, ponieważ Lipiny znajdują się w rękach powstańców i nie mają żadnych szans zmienić sytuację, za to dowództwo gwarantuje im swobodny wymarsz z Lipin. Broń należy złożyć w szkole i wolno zabrać tylko rzeczy osobiste i bagnety. A co jeśli odmówimy – rzekł chorąży. Wtedy ich zapewniłem, że powstańcy mają nie tylko przewagę liczebną i są dobrze uzbrojeni, to i plan zdobycia szkoły jest gotowy i dowództwo czeka na wynik pertraktacji. Należy wziąć pod uwagę, że na kopalni w magazynach leży do dyspozycji masa materiałów wybuchowych, które starczą na zniesienie pięciu takich szkół a nafty jest tyle, że z tej szkoły można zrobić przerażającą pochodnię. Po naradzie prosili by mogli odmaszerować z honorem, to znaczy czy mogą wziąć ze sobą broń. Pozwoliliśmy na to, więc pięknie uformowane szeregi wyruszyły z honorem z Lipin” – relacjonował w swoich wspomnieniach Filip Copik.

N

ajcięższą sytuację mieli komendanci w powiatach nieobjętych powstaniem. Peowiacy w kozielskim, opolskim i strzeleckim chcieli się bić. Próbowali nawet wymusić rozkaz, którego ich przełożeni nie mogli wydać. Niektóre oddziały na własną rękę szukały więc oddziałów Sicherheits­ polizei i podejmowały z nimi walkę. Na terenach zajętych przez powstańców Niemcy próbowali spijać znanych rozrabiaków, by wszczynali burdy. Tymi zajmowała się Straż Obywatelska. W Lipinach do kwatery powstańczej przyprowadzono Żyda, „który powiedział, że Polski nie było ani

jej nigdy nie będzie, a jeżeli by się tak stało, nie będzie chleba ani niczego. W czasie przesłuchania przyznał się do tego, lecz tłumaczył, że tak powiedział, aby klienteli nie stracić. Jeśli się boisz, że w Polsce nie będzie chleba – rzekł Kot – zapraszam na powstańczą gościnę, ponieważ my tu przedstawiamy Polskę. Posłał po 3 grube kromy i kazał grubo posmarować smalcem. Miał to aresztant w półgodziny zjeść. Żyd błagał i zaklinał na Abrahama, że już nigdy nie wypowie grzesznych słów. Został puszczony wolno i maszerując śpiewał »Jeszcze Polska nie zginęła«” – czytamy we wspomnieniach F. Copika. Niestety wielu Żydów – niektórzy z chęci robienia stabilnych interesów, inni z powodu swoich sympatii do komunistów – agitowało przeciwko Polsce.

21

sierpnia 1920 r. J. Jedrośka, komendant Okręgu II POW, tak raportował o sytuacji w powiecie oleskim: „Z powodu nierozpoczęcia powstania w naszym okręgu położenie nasze staje się coraz groźniejsze. Kontroler powiatu oleskiego, angielski pułkownik Coquerell, przeprowadza osobiście w otoczeniu stostruplerów rewizje u Polaków. Sicherheitspolizei została na rozkaz pułkownika Coquerella wyposażona w kulomioty. Ośmieleni prowokacyjnym zachowaniem kontrolera, ban-

w Oleśnie i ich pogotowie bojowe; 3. słabe uzbrojenie nasze”. W powiecie tarnogórskim powstańcy odnieśli druzgocące zwycięstwo. Jego komendant POW J. Zejer tak napisał w swoim raporcie 22 sierpnia: „Cały powiat w naszym ręku; wszędzie panuje zupełny spokój. Straż Obywatelska funkcjonuje. O Nakło toczą się walki; wysłałem pomoc. O godz. 9 wieczór nie miałem stamtąd wiadomości. O stratach własnych dotychczas nie donoszono”. Do dowództwa trafiały kolejne meldunki zarówno o stratach, jak i prośby o dostarczenie uzbrojenia. 22 sierpnia powstańcy opanowali Siemianowice i powiat bytomski, a zacięte walki trwały nadal w Hajdukach Wielkich i w powiecie zabrzańskim. Wydano rozkaz rozpoczęcia walk w całym powiecie rybnickim oraz w raciborskim. 23 sierpnia o godz. 3 Józef Szafarczyk, komendant V Okręgu POW, a następnie adiutant Dowództwa Głównego, wysłał meldunek do komendanta VII Okręgu W. Fojkisa, prosząc go o wsparcie: „Dzisiejszej nocy zamierza się uczynić atak na Bismarkhutę. Do przeprowadzenia potrzeba około 300 ludzi. Wobec krytycznego położenia w samym Załężu może takowy stawić tylko 10 do 15 ludzi i może służyć 100 granatami ręcznymi. Proszę przysłać z Bogucic i Zawodzia po jednym karabinie maszynowym, gdyż z góry zaznaczam, że akcja będzie trudna. Upraszam o wysłanie silnych oddziałów z Dąbrówki, Bogucic, Józefowca, Dębu i Zawodzia. Kochłowice zawiadomiłem osobno. Ludzie niech się zgłoszą w Turnhalle w Załężu, o ile możliwe już o godz. 10 rano. Świętochłowice również poproszę o pomoc. Upraszam o jak najszybsze załatwienie”. Rudolf Kornke, komendant Okręgu VIII POW, raportował 23 sierpnia o sytuacji bojowej w okolicach Bytomia. „Dotychczas okręg VIII za wyjątkiem miasta Bytomia, Tarnowskich Gór, Frydenshuty i Bismarkhuty jest zajęty przez nasze oddziały. Toczą się walki o Bismarkhutę (Hajduki) i Frydenshutę (Nowy Bytom). Straty własne w obecnej chwili 19 zabitych. Po stronie nieprzyjacielskiej zabitych 27 ludzi. Czy mogę otrzymać 3 ciężkie karabiny

Jak widać, w śląskiej POW dowódcami i podkomendnymi byli Ślązacy, a nie – jak twierdzą niektórzy RAŚ-owcy, że to Polacy z Polski przyszli i robili powstania, wszczynając wojnę domową na Górnym Śląsku. dy niemieckie grasują zupełnie bezkarnie w całym powiecie, a zwłaszcza w mieście. Ludność polska skarży się, dlaczego nie dano hasła do powstania dla tutejszego okręgu. Po dokładnym zapoznaniu się z sytuacją dochodzę do wniosku, iż można by w powiecie oleskim rozpocząć powstanie jeszcze w obecnej chwili, o ile by powiat lubliniecki udzielił nam pomocy. Pod uwagę należy wziąć: 1. bardzo wrogo nam usposobionego kontrolera powiatowego; 2. koncentrację niemieckich stostruplerów i Sicherheitspolizei

maszynowe, potrzebne dla powstrzymania toczących się walk? Zapał powstańców jest bardzo duży”. W tym samym dniu dotarł meldunek od Jana Zejera – komendanta powiatu tarnogórskiego POW: „W nocy odparliśmy kilka patrolek niemieckich posuwających się z Tarnowskich Gór w stronę naszych linii. Z miasta Tarnowskich Gór uciekają masowo Polacy. Niektórzy z nich są bardzo pobici i ranni przez hołotę niemiecką, proszę o przysłanie mi dla nich środków żywnościowych albo pieniędzy”.

24 sierpnia o godzinie 4 rano powstańcy uderzyli na Frydenshute (Nowy Bytom) i zdobyli miasto. Pomimo trzykrotnego ataku nie udało się zająć samej huty silnie bronionej przez Niemców. W Suchej Górze Francuzi rozbroili kilku powstańców. W Starych Tarnowicach doszło do nieporozumienia. Powstańcy ostrzelali ciężarówkę Sicherheitspolizei, nadjeżdżającą od strony Tarnowskich Gór. Okazało się, że jechali nią Francuzi, którzy nie odpowiedzieli ogniem, a natychmiast uciekli. „Godzinę później przyjechało 50 kawalerzystów francuskich. Naturalnie, iż po wyjaśnieniu sprawy samochód zwrócono Francuzom. Zjawiła się u mnie księżna Donnersmark, prosząc mnie byśmy nie zrobili napadu na zamek. Ażeby ją uspokoić, dałem do jej dyspozycji straż zamku, złożoną z naszych ludzi. W całym powiecie panuje spokój” – pisał w raporcie J. Zejer. Z kolei Stanisław Mastalerz, komendant Okręgu IX POW, tak raportował: „Powiat toszecki, łącznie z miastami Toszek i Pyskowice, w naszym posiadaniu, Powiat zabrski posiadamy za wyjątkiem miasta Zabrza. Powiatu gliwickiego jest cała wschodnia cześć bez miasta Gliwice w naszym posiadaniu. Wszędzie tworzą się Straże Obywatelskie. Melduję, że w Gliwicach koncentruje się Sicherheitspolizei”. Cała wschodnia część powiatu raciborskiego była w rękach powstańców. Włosi zdołali rozbroić kilka powstańczych oddziałów i dalsza akcja się załamała. „Południowa cześć powiatu rybnickiego aż do wysokości miasta Rybnika, linia Zernik, Rybnik, Leszczyna jest w naszym posiadaniu. Wodzisław został zdobyty i odsadzony przez powstańców pod dowództwem powstańca Józefa Michalskiego. Straże obywatelskie zostały wszędzie zorganizowane i na terenie zajętym przez powstańców panuje wzorowy porządek” – czytamy w meldunku z 24 sierpnia Jana Pleszki, komendanta okręgu VI POW. Natomiast w swoim raporcie z tego samego dnia Paweł Gołaś – komendant Okręgu I POW – pisał: „Za wyjątkiem miasta Lublińca i Gutentagu (Dobrodzienia) cały powiat jest w ręku powstańców. Lubliniec jest otoczony przez liczne oddziały powstańcze, tak samo i na wschód od Gutentagu strzegą powstańcy, ażeby uniemożliwić Niemcom napad na nasz front. O posiadanie Lissy (Lisowa) stoczyliśmy ostrą walkę. We wszystkich miejscowościach przez nas zajętych stworzono Straż Obywatelską, która się dobrze wywiązuje ze swego zadania. Donoszę dowództwu, iż jacyś obcy, nieznani panowie, podobno z Komisariatu w Bytomiu, zgłaszają się tutaj, ażeby objąć dowództwo. Nie tylko, iż nie znają żadnych warunków tutejszej organizacji, ale nie mają nawet żadnych legitymacji. Przepędziłem ich, gdzie pieprz rośnie. Dowództwo proszę, by uniemożliwiło podobne wybryki. Czekam na dalsze rozkazy”. Również 24 sierpnia Komisja Międzysojusznicza podjęła decyzję o rozwiązaniu Sicherheitspolizei (Sipo) i wydała specjalne rozporządzenie o utworzeniu Policji Górnego Śląska, która miała dbać o porządek na terenie plebiscytowym. Powstańcy całkowicie kontrolowali teren. Niemcy sprowadzeni do pracy na Górnym Śląsku masowo wyjeżdżali. W raporcie komendy rejonu II okręgu VII POW o sytuacji w Michałkowicach czytamy: „W rejonie II ogólny nastrój publiczności i duch narodowy jest dobry. Robotnicy niemieccy, zamieszkali w domu sypialnym w Michałkowicach, są zwolnieni z pracy i wysłani do Niemiec. W całym rejonie Niemcy masowo uciekają. Wczoraj o godzinie 7 wieczorem zatrzymano na dworcu »Maksa« w Michałkowicach pociąg składający się z sześciu wagonów, przepełnionych »stostruplerami« i innymi Niemcami. Rewidowano legitymacje i odsyłano wszystkich z powrotem do miejscowości urodzenia. Rada Gminna Michałkowice wyrzuciła cztery rodziny niemieckie, które prowokowały ludność polską, strzelając do niej. Zawiadomiono o zajściu kontrolera francuskiego w Katowicach, który przysłał oficera i 25 żołnierzy, którzy wyżej wspomniane rodziny niemieckie odtransportowali poza teren plebiscytowy”. Należy pamiętać, że Komisja Rządząca i Plebiscytowa Górnego Śląska miała swą siedzibę w Opolu. Nie wiadomo na jakiej podstawie była pewna, że Ślązacy nie porwą się do walki. Obawiali się raczej prowokacji Sicherheitspolizei. J. Ludyga-Laskowski twierdzi, że być może Niemcy utwierdzali Koalicjantów w tym, że Ślązacy wcale nie chcą walczyć. W Opolu mieściły się wszystkie niemieckie urzędy Dokończenie na sąsiedniej stronie


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie z poprzedniej strony

prowincji. Ludyga-Laskowski odniósł też wrażenie, że przybywający z Opola do okręgu przemysłowego kontrolerzy dopiero po jakimś czasie zaczynają rozumieć istotę narodowościową Śląska. Dowództwo Główne wydało rozkaz zniszczenia w chwili wybuchu powstania wszystkich linii telefonicznych, aby uniemożliwić kontakt kontrolerów z Komisją Międzysojuszniczą w Opolu. Bano się rozkazów stłumienia powstania. Nim ten kontakt nawiązano, zanim zorientowano się w sytuacji, w rękach polskich powstańców był już niemal cały okręg przemysłowy Gór-

Rozwiązywać zwycięską organizację, z którą pertraktuje Komisja Koalicyjna? Czy to była tylko walka frakcyjna endecji z piłsudczykami, czy jeszcze coś gorszego? nego Śląska. Panował już w większości miejscowości spokój, Sicherheitspolizei przestała istnieć, a powiązana z POW Straż Obywatelska czuwała nad ładem i porządkiem. Decyzja POW była słuszna. Dopiero po 4 dniach trwania powstania władze koalicyjne zażądały złożenia broni. „Komisja Międzysojusznicza rozpoczęła pertraktować bezpośrednio z pows­tańcami, czyli uznała tym samym prawną podstawę istnienia formacji powstańczych. W dodatku uznano te formacje za zwycięskie, ponieważ wszystkie postulaty powstańcze zostały przez Komisję uznane i wypełnione: rozbrojenia i wywiezienia poza obszar plebiscytowy Sicherheitspolizei, uznania de jure i de facto stworzonej przez powstańców Straży Obywatelskiej do momentu powołania parytetycznej policji plebiscytowej” – napisał w swej książce J. Ludyga – Laskowski.

W

ojciech Korfanty – Komisarz Plebiscytowy – kilkakrotnie rozmawiał z przedstawicielami Komisji Międzysojuszniczej. Chcieli oni jak najszybciej zakończyć powstanie. 24 sierpnia, gdy powstanie było w apogeum, odbyła się na wniosek Korfantego „narada w sprawie zakończenia działań powstańczych. Wzięli w niej udział polski Komisarz Plebiscytowy W. Korfanty, jego zastępcy oraz członkowie sztabu POW” – napisał w swej pracy II Powstanie Śląskie w Katowicach Michał Cieślak. Obecny na tym spotkaniu Jan Ludyga-Laskowski odnotował w swoich wspomnieniach Zarys Historii Trzech Powstań Śląskich: „Po obszernym wyłuszczeniu przez obecnych wszelkich pro i contra, dotyczących dalszego prowadzenia powstania, poseł Korfanty zastrzegł sobie czas do namysłu do dnia 25 sierpnia 1920 r. celem wydania ostatecznej decyzji. W dniu, w którym powstanie osiągnęło największy rozmach, 25 sierpnia 1920 r. – przybyli do Dowództwa Głównego POW G.Śl. z ramienia posła Korfantego Mieczysław Paluch i Józef Potyka i na konferencji u komendanta Zgrzebnioka uchwalono wydać rozkaz na zaprzestanie powstania, a to przez rozwiązanie POW G.Śl.”. I nikt nie protestował, nie zadawał pytań, z kim to Korfanty musiał konsultować, na co potrzebował tego dnia do namysłu? Dlaczego nie pozostał w Dowództwie i nie dyskutował z POW? Dlaczego w końcu wszyscy się zgodzili? Dlaczego Korfanty paraliżował wszelkie mające szanse na sukces zrywy? Rozwiązywać zwycięską organizację, z którą pertraktuje Komisja Koalicyjna? Czy to była tylko walka frakcyjna endecji z piłsudczykami, czy jeszcze coś gorszego? Rozkaz likwidujący POW G.Śl. brzmiał: „Z dniem 25 VIII 1920 r. zwalnia się wszelkich funkcjonariuszy i członków POW G.Śl. z przysięgi i wszelkich przyrzeczeń złożonych powyższej organizacji. Organizacja jest rozwiązana. Wszelkich członków byłej organizacji uprasza się o współdziałanie w pracy narodowej i o wytężenie wszystkich sił do osiągnięcia celu, do któregośmy przeznaczeni. Powyższy rozkaz powinien być w najkrótszym czasie zakomunikowany wszystkim funkcjonariuszom i członkom POW G.Śl. na terenie plebiscytowym G. Śląska. Podpisał (-) Zgrzebniok, komendant POW za zgodność: Gray Jan”. K Pierwotna wersja tekstu ukazała się w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”.

O doskonałość polskiego środowiska naukowego Prof. Śliwerski, członek Rady Doskonałości Naukowej, walczący o doskonałość polskiego środowiska naukowego, także na swoim blogu, niedawno ogłosił całkiem słusznie, że „Nauka polska wymaga spełniania przynajmniej minimalnych standardów metodologicznych”. Można krzyknąć – tak trzymać! Profesor pisze: „Jeśli już kogoś nie stać na oryginalność, to niech chociaż przestrzega reguł logiki i obowiązujących w diagnostyce standardów. W przeciwnym razie upowszechnia się w sieci – pod szyldem nauki polskiej – błędy, które z nauką nie mają nic wspólnego. Są bowiem pseudonauką”. To na okoliczność zamieszczonej w sieci ankiety na temat polskiego środowiska akademickiego, która to ankieta pana profesora poruszyła i wydaje się – wręcz wyprowadziła z równowagi, choć to nie była praca naukowa, a tylko mający swoje mankamenty sondaż środowiskowy osoby ze stopniem doktora. Nie tak dawno ten sam profesor wyrażał swoje niezadowolenie, że adiunkci nie działają w środowisku akademickim jako środek chwastobójczy („Kurier WNET”, grudzień 2019). Wydawałoby się zatem, że jak profesor natrafi na przykład próby – choćby nieporadnej – odchwaszczenia środowiska akademickiego przez adiunkta, to się tym faktem ucieszy, a jako spec od doskonałości pospieszy z pomocą. Nic z tego. Totalna krytyka, dyskredytacja, wręcz akademickie rozstrzelanie osoby próbującej odchwaszczenia środowiska. Fakt, w ankiecie dwa pytania – o badania doktorskie i profesorskie – raczej nie kwalifikowały się do odpowiedzi w trybie ankietowym, bo trzeba by użyć tysięcy znaków, aby temat przynajmniej napocząć, a w ankiecie, nim się napocznie, już trzeba skończyć.

Wzorowa metodologia? W totalnej krytyce profesor powołał się na słuszność metodyczną Heliodora Muszyńskiego, znanego pedagoga i metodologa, należącego – jak podaje Wikipedia (fakt, że źródło niezbyt doskonałe, ale doskonali profesorowie niczego bardziej doskonałego do tej pory nie udostępnili mniej doskonałym) – do opartego na poglądach Karola Marksa i Fryderyka Engelsa nurtu pedagogiki socjalistycznej, który to profesor zgodnie z tym nurtem argumentował: „Jeśli naukowiec popełnia tak elementarne błędy, to jest w świetle naukoznawstwa pseudonaukowcem, gdyż kompromituje reprezentowaną przez siebie naukę wskazując innym, że można ją uprawiać tak patologicznie”. Nurt ten wyniósł prof. Heliodora Muszyńskiego nie tylko na piedestał profesora, ale także członka Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej ds. Stopni Naukowych przy Radzie Ministrów (i to

To, że polskie środowisko akademickie jest stabilne swoimi patologiami i walczy o zachowanie status quo w tej materii, nie jest żadną tajemnicą. Nie jest też tajemnicą konformizm środowiska akademickiego, pod tym kątem zresztą od lat selekcjonowanego i formowanego. Standardy metodologiczne beneficjentów systemu komunistycznego często szwankują, szczególnie w naukach humanistycznych i społecznych. Dobrze, jeśli ktokolwiek te problemy publicznie podnosi.

Przesłanie na Nowy Rok:

„Krytykę patologii trzeba zacząć od własnego środowiska” Józef Wieczorek przez cztery kadencje, czyli 14 lat, od roku 1972 do roku 1986). Od 1968 do 1973 r. socjalistyczny profesor prowadził tzw. eksperyment poznański, którego przedmiotem było opracowanie systemu wychowawczego w szkołach, rzecz jasna socjalistycznych. „Jego, krytycznie oceniane przez część pedagogów, rezultaty były szeroko wdrażane w tysiącach polskich szkół (…) Założenia eksperymentu wywodzono od klasyków marksizmu-leninizmu, m.in. ustalenia Karola Marksa, że wychowanie dla przyszłości może być tylko angażowaniem wychowanków do walki o tę przyszłość. (…) Punktem wyjścia dla wprowadzanego systemu wychowawczego, według uchwały ministerstwa, były cele właściwe ideałowi człowieka socjalistycznego, który powinien się charakteryzować: zaangażowaniem ideowo-politycznym, świadomością zasad, celów i ideałów socjalizmu, emocjonalnym związkiem z tymi ideałami, uspołecznieniem, dbałością o wspólne dobro, rzetelną pracą, ofiarnością i zdyscyplinowaniem społecznym, patriotyzmem i internacjonalizmem socjalistycznym, emocjonalnym związkiem z postępowymi tradycjami narodowymi i społecznymi, solidarnością i braterstwem z narodami ZSRR i innych krajów socjalistycznych”. Nie bez przyczyny w 1975 r. kierowany przez niego zespół otrzymał Nagrodę Komisji Edukacji Narodowej i chyba nie bez przyczyny metodologia – stosowana przez jego szefa – jest przywoływana przez profesora stojącego na straży doskonałości nauki polskiej w III RP, tak silnie zakorzenionej w standardach systemu opartego na klasykach marksizmu-leninizmu. Kto z tymi standardami jest na bakier, nie ma szans w systemie akademickim III RP, bo doskonałości, rzecz jasna, nie osiągnie, jako że nie zważa

na jedynie słuszną metodologię socjalistyczną Heliodora Muszyńskiego.

Mankamenty doskonalenia Tym niemniej trzeba podkreślić jak najbardziej słuszną konstatację prof. Śliwerskiego: „Krytykę patologii trzeba zacząć od własnego środowiska”. Mogłaby ona służyć jako przesłanie na kolejny rok, nie tylko akademicki. Trudno jednak zrozumieć, że profesor od doskonałości naukowej nie podjął nawet próby realizacji tego przesłania, doskonalenia swojego środowiska, nie podjął krytyki jego poczynań, mimo że środowisko to jest bardzo niedoskonałe. To środowisko wyselekcjonowało w naszym systemie akademickim całe rzesze bardzo niedoskonałych tak doktorów, jak i profesorów, na drodze do stworzenia nadzwyczajnej kasty akademickiej, która jednak niewiele znaczy w nauce w relacji do środowisk naukowych innych krajów. Starając się działać na rzecz odchwaszczenia tego środowiska, podnosiłem wielokrotnie (głównie na moim blogu) kwestię absurdalnej nieraz metodologii badań prowadzonych przez profesorów, kompromitujących reprezentowaną przez nich naukę. Nie zauważyłem jednak, aby profesorowie od doskonałości naukowej te niedoskonałości zauważyli, podjęli krytykę swojego środowiska i chcieli niedoskonałości usuwać. Ja postulowałem, aby takich decydentów nauki, często dotkniętych czerwoną zarazą, przenosić w stan nieszkodliwości, ale nie mając władzy nad kimkolwiek poza samym sobą, to ja zostałem usunięty z systemu akademickiego, jako stanowiący zagrożenie dla socjalistycznych decydentów nauki oraz procesu formowania

Wspomnienie o śp. Irku Marciszuku Ryszard Surmacz

Z

astanawiam się, kogo Pan Bóg chce ukarać, gdy przedwcześnie zabiera wartościowych ludzi? Rodzinę, kulturę czy tego, kto odchodzi? A może człowiek tu, na ziemi, dojrzewa jak owoc, a potem boska dłoń zrywa go i odkłada do spiżarni lub przekazuje do własnej pracowni? W każdym bądź razie 52 lata, jak na warunki ziemskie, to zbyt krótko. Mógł jeszcze zrobić dużo dobrego. Ireneusz Marciszuk (1967–2019), znakomity fotografik posługujący się autorską techniką i skrupulatny dokumentalista, był człowiekiem trzech wymiarów: historii, historii sztuki i fotografiki. Historia i historia sztuki dawały mu wiedzę, a fotografika niezwykłą umiejętność wnikania w głąb przeszłości – poprzez dostrzeganie i interpretację szczegółów. I to był jego świat życia, pasji i dociekań. Swoją karierę zaczynał w 1995 r. jako fotograf uniwersytecki KUL; od 2007 r. był już pracownikiem Instytutu Historii Sztuki KUL. Jego obszarami zainteresowania były zabytki Lublina, a także eksponaty znajdujące się w Muzeum KUL oraz osobne światy: greckokatolickiej cerkwi, witraży kościołów województwa lubelskiego, folkloru ludów karpackich, sztuki cmentarnej w Polsce i na Kresach oraz wiele innych dziedzin pobocznych. Projektował okładki ważnych książek, współpracował z wieloma czasopismami, a także z Wydziałem Filozofii KUL, z Regionalnym Ośrodkiem Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Rzeszowie, Ośrodkiem Studiów Polonijnych i Społecznych PZKS w Lublinie, z Politechniką Łódzką, Podhalańskim Towarzystwem Opieki nad Zabytkami itd. W tym świecie uczestniczyła

jego ukochana żona Katarzyna, również historyk sztuki, zajmująca się Huculszczyzną. Jako środek wyrazu w swojej twórczości wybrał wystawy. Wystawiał w Polsce i poza jej granicami. Zaczynał od 1992 r. Najpierw udziałem w wystawach zbiorowych, potem indywidualnie. Pierwsza wystawa zbiorowa nosiła tytuł „Lublin miastem pogranicza różnych kultur” (Polska, Niemcy 1992), kolejna „Renesans w Polsce – renesans lubelski” (Lublin, Kopenhaga 2001). Pierwsza indywidualna pojawiła się w 1997 r. pod nazwą: „Lublin w fotografii Ireneusza Marciszuka”, potem kolejne: „Lublin od podszewki” (Lublin 2009, 2010); „Pod strzechą i dechą. Światłem malowane…” (Lublin 2010); „Lublin – miasto świętego Antoniego, cz. I i II” (Lublin 2010, 2011); „Lublin – pod płaszczem opieki ukryty” (Lublin 2011, 2012, 2016); „Lublin – sen Leszka Czarnego” (Lublin 2012, 2016); „Lublin w poszukiwaniu dawnego piękna” (Lublin 2012); „Piękno natury w fotografii” (Lublin 2013, 2015), „Cenne czy niechciane – witraże kościołów woj. lubelskiego” (Lublin, Łuków, Kraków 2014, 2015). Jego prace wykorzystywane były również w innych wystawach zbiorowych, np.: „Współczesny obraz pasterstwa karpackiego”, Lublin 2017. Współpracował także z lubelskim Oddziałem IPN. I tu kolejne wystawy: „Młodzież z partią… się rozliczy”, „Wolność jest tam, gdzie są wolni ludzie”, „Zaczęło się lipcu. Solidarność w Regionie Środkowowschodnim 1980–1989”. Był także miłośnikiem gór: Karpat i Sudetów oraz współorganizatorem wielu karpackich wypraw, które owocowały kolejnymi wystawami,

i doskonalenia młodzieży akademic­ kiej w ramach najlepszego z systemów, tak wspieranego m.in. przez Heliodora Muszyńskiego. Mimo to nie zaprzestałem działań na rzecz naprawy systemu akademickiego, na rzecz jego odchwaszczenia, co przez szkodników akademickich jest traktowane jako destabilizowanie tego środowiska (sic!). Z ludzkiego punktu widzenia trudno się nawet temu dziwić, bo w przypadku przyjęcia moich standardów (jakże odmiennych od tych wprowadzanych w życie przez prof. Heliodora Muszyńskiego), musieliby tacy potracić lukratywne stanowiska od doskonalenia naukowego. Moim, niewątpliwie niedoskonałym zdaniem (w końcu jestem jedynie doktorem), metodologia prof. Heliodora Muszyńskiego, do której prof. Śliwerski tak głęboko jest przywiązany, z nauką sensu stricte nie ma wiele (o ile cokolwiek) wspólnego. Prof. Śliwerski jednak nie zważa na swój postulat, aby krytykę patologii zacząć od własnego środowiska, i nie krytykuje, lecz lansuje socjalistycznego profesora, specjalistę od doskonalenia polskiej młodzieży w czasach PRL-u, w duchu Marksa i Engelsa. Chętnie bym poznał opinie w tej sprawie doskonałych naszych profesorów, w końcu mających za zadanie służbowo, no i moralnie, wspierać w nauce mniej doskonałych.

W nauce nie mają żadnego znaczenia stopnie i tytuły naukowe?! W tekście Wybór między destrukcją a nauką profesor bardzo zasadnie, ale i bardzo niezgodnie z wieloma swoimi wcześniejszymi wpisami, oznajmia: „W nauce nie mają żadnego znaczenia stopnie i tytuły naukowe”, czym

m.in.: „Zabytki na karpackich bezdrożach”; „Za górą – historia cerkwi w Łopience”. Wszystkie wystawy, które organizował lub współorganizował, jak również wydane albumy z jego zdjęciami, a ostatnio również zredagowana przez Irka strona internetowa, były wyrazem promocji Instytutu Historii sztuki KUL. Jaki był na co dzień? Jego potężna fizycznie postać nosiła w sobie dużą wrażliwość nie tylko kulturową, ale również tę ludzką. I tu ciekawostka… jest taki moment w procesie gro-

madzenia wiedzy, że nie zapominając o niczym, nagle, mimo woli, zaczyna się mówić bardziej o człowieku niż świecie, który on stworzył. I tak właśnie było z Irkiem. Po świecie ludzkich kultur poruszał się z dużą swobodą i wyczuciem. Każdemu odwiedzającemu jego wystawę potrafił poświęcić dużo czasu, tłumacząc jej myśl, a także pokazywane w niej szczegóły. Był nie tylko cierpliwy, ale również otwarty na drugiego człowieka. Chciał mu przekazać posiadaną wiedzę i wyciągnięte z niej wnioski – za darmo. Wiedział bowiem, że wiedza buduje, kojarzy przyjaźnie i redukuje zbyteczne

dokumentuje, że ma wiedzę na temat wartości tego, co komisje i rady, w których sam od lat zasiada, aprobują i za co odpowiadają. Skoro stopnie i tytuły generowane są w systemie wsobnym, zamkniętym, bez możliwości merytorycznej krytyki wewnętrznej ani zewnętrznej, ich znaczenie musi spadać, co ma miejsce od lat i konkluzja profesora ten proces jakby podsumowała. Profesor pisze także: „Zagraniczni eksperci zdiagnozowali fatalną politykę kadrową oraz strukturę naukowych obszarów badań, które utrwalają status quo, a związkowcy podejmują jeszcze uchwały, by wszystkim płacić tak samo według stanowisk pracy. Nawet dodatki motywacyjne chcieliby, jak w szkołach podstawowych, przyznawać każdemu tej samej wysokości, bo przecież – jak w socjalizmie – czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy. Ciekaw jestem, co z tą socjalistyczną pozostałością uczynią rady uczelni?”. A więc dobrze wie, co w akademickiej trawie piszczy. Potwierdza to także wypowiedzią: „Możemy dalej działać w nurcie pomocy socjalnej koleżankom i kolegom, w wymiarze darów wdzięczności za wieloletnią współpracę z tymi, z którymi od -nastu lat jesteśmy w tych samych jednostkach akademickich. W ten sposób prowadzimy pedagogikę na naukową śmierć”. Ta wypowiedź jest słuszna także w stosunku do innych dziedzin nauki uprawianej w Polsce. Na uwagę zasługuje także wiedza pana profesora odnośnie do szkodliwych pozostałości socjalistycznych uczelni. Jak on to godzi z jednoczesnym polecaniem metodologii socjalistycznego profesora Heliodora Muszyńskiego?

Przesłanie na Nowy Rok Prezentowane przez prof. Śliwerskiego niekonsekwencje, wewnętrzne sprzeczności argumentacji nie są czymś niezwykłym w polskim środowisku akademickim, uformowanym w ramach metodologicznych założeń systemu komunistycznego. Bez zerwania z pozostałościami tego systemu, nie do końca obalonego, bez oczyszczenia, inaczej mówiąc: odchwaszczenia – tak metodologicznego, jak i personalnego, takie niekonsekwencje są raczej standardem, a nie wyjątkiem. Skoro członkowie rad od doskonałości naukowej takie niedoskonałości przejawiają, marne są szanse na dobrą zmianę w domenie akademickiej. Niby kto ma zacząć krytykę patologii od własnego środowiska, skoro ci, którzy nim zaczną, już są skończeni, i to dożywotnio! Tym niemniej postulat „Krytykę patologii trzeba zacząć od własnego środowiska” dobrze by było potraktować jako przesłanie na Nowy Rok, a zarazem postulat do poczynienia takich zmian ustaw akademickich, aby krytyka merytoryczna w środowisku akademickim, ujawnianie i krytyka patologii nie były karane, ale premiowane. K

napięcia. Za pomocą wystaw i tej swojej otwartości chciał zbudować lepszy świat niż ten, w którym uczestniczył. Nasze rozmowy zawsze były niezwykle interesujące. Irek swoją pracownię miał na poddaszu starego budynku KUL (3 piętro). Wbiegałem po schodach niesiony ciekawością, co też owo „dziś” nam przyniesie. I nie ma w tym żadnej przesady ani kokieterii. Tak było. Rozmowy zaczynały się banalnie, ale w pewnym momencie następował „zapłon” i od tej pory stawały niedokończonymi. Często przerywał je telefon żony, oznajmiający, że już czas do domu. Planowaliśmy konfrontację dwóch światów w formie wzajemnego wywiadu. Irek miał reprezentować „pogranicze” lubelskie, ja ziemie zachodnie (w tym przeniesione tam kresy) i Śląsk. Zupełnie niespodziewana śmierć brutalnie przerwała te plany. Zabrała go 9 sierpnia 2019 r. na Huculszczyźnie, w Werchowynie (przed wojną – Żabie), podczas kolejnej wyprawy etnograficznej. Polsko-ukraińskim zespołem kierował prof. Janusz Gudowski. Irek został pochowany 24.08.2019 na cmentarzu wojskowo-komunalnym przy ulicy Lipowej w Lublinie (od ul. Białej). Za swoją ogromną pracę i wielkie zaangażowanie otrzymał tylko jedno wyróżnienie: w 2019 r. medal z okazji 700-lecia miasta Lublina. I gdyby nie przyjaciele, odszedłby niezauważony. Oprócz żony zostawił dwóch dorosłych synów. Obszerniejszy życiorys Zmarłego, autorstwa żony, Katarzyny Tur-Marciszuk, ukaże się w najbliższym numerze „Czasu Solidarności” w Lublinie. PS W opracowaniu korzystałem z informacji zamieszczonej na stronie internetowej Instytutu Historii Sztuki oraz z opracowania Katarzyny Tur-Marciszuk.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

6

KURIER·ŚL ĄSKI

O aspiracjach niepodległościowych Polaków „Schlesische Zeitung” patronowała m.in. w 1861 r. zbiórce pieniężnej na rzecz pogorzelców miasta Rawy i wraz z „Breslauer Zeitung” reagowała na komentarze prasy warszawskiej, jak w przypadku tzw. wojny żydowskiej „Gazety Warszawskiej”. Stanęła wówczas po stronie Żydów prześladowanych przez „polskich jezuitów”. Inaczej natomiast postrzegała kwestie narodowościowe w zaborze pruskim. W numerze 23 z 1861 r. czytamy: „Nie przychodzi nam naturalnie na myśl, aby na rzecz zasady narodowościowej oddawać jakąś cząstkę Wielkiego Księstwa Poznańskiego albo Prus Zachodnich czy nawet Górnego Śląska. Kraje te bowiem bardziej niż mieczem i traktatami zostały zdobyte faktycznie pługiem niemieckim. [...] Chcemy te kraje zatrzymać wbrew wszelkim pretensjom narodowego sentymentalizmu”. Prasa śląska wypowiadała się także na temat aspiracji narodowych Wielkopolan i polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. W doniesieniu z Berlina z 23 III 1861 r. czytamy, iż polski poseł do sejmu pruskiego, Władysław Bentkowski, autor głośnej w owym czasie broszury pt. Sprawa Polszczyzny w urzędowych ogłoszeniach Wielkiego Księstwa Poznańskiego pod sąd filologów oddana (1858 r.), domagał się, aby zagwarantowane prawa dotyczące posługiwania się językiem ojczystym nie były „systematycznie pomijane na korzyść dążeń germanizacyjnych” i aby „wszelkie reskrypta i postanowienia wbrew tym prawom wydane, usunięto”. Innym razem „Schlesische Zeitung” pisała o wyborach do Sejmu Galicyjskiego, a jej doniesienia komentował „Kurier Warszawski”. „Schlesische Zeitung” nie tylko upowszechniała informacje o polityce rządu pruskiego i wydarzeniach zagranicznych. Inspirowała także inne periodyki, m.in. polskie, ukazujące się w Królestwie Polskim, Galicji i Księstwie Poznańskim. Wiadomości o sytuacji w sąsiedniej Kongresówce czerpała z różnych źródeł, nie gardząc nawet „Dziennikiem Powszechnym”,

„Schlesische Zeitung” główne źródło informacji na Śląsku, chętnie cytowana przez prasę zagraniczną

Krakowski „Czas” nr 210 z 16 września 1863 r.

Ponieważ w okresie reakcji pruskiej po Wiośnie Ludów na Śląsku (z wyjątkiem austriackiego) nie ukazywało się żadne polskie pismo, wypadki w Królestwie Polskim lat 1863–1864 komentowały wyłącznie „Schlesische Zeitung”, „Schlesisches Kirchenblatt”, „Breslauer Hausblätter”, „Grünberger Wochenblatt”, „Breslauer Zeitung”, „Schlesische Provinzialblätter”, które od dawna śledziły bieg wydarzeń nad Wisłą.

O czym pisała śląska prasa w latach 1861–1863 Zdzisław Janeczek

ostrzegał: „Niech redakcja spojrzy na Zachód i przypatrzy się falandze pism niemieckich, na czele których stoją: »Kreuz-Zeitung« i »Powszechna Ga-

Z lewej: Józef Unger (1817–1874), polski drukarz, księgarz i wydawca m.in. „Tygodnika Ilustrowanego”. Powyżej: współczesna prasa litograficzna

„Wiener Zeitung” czy „Journal de Petersbourg”, „Dień” lub „Russkij Inwalid”, systematycznie przedrukowując ukazy carskie i rozporządzenia rządowe. Gazeta była na ogół dobrze poinformowana o bieżących wydarzeniach, ale nie zawsze udawało się jej uniknąć oskarżeń polskich o uprawianie propagandy prorosyjskiej. Pretensje takie wysuwano czasami także pod adresem „Breslauer Zeitung”, bliskiej wiedeńskiej „Der Presse”, która była organem partii liberalnej. Ocen takich uniknęła natomiast „Grünberger Wochenblatt”, być może dlatego, iż nie była tak popularna na ziemiach polskich, jak „Schlesische Zeitung” i „Breslauer Zeitung”. Początkowo też „Schlesische Zeitung” miała bardziej przychylny stosunek do sprawy polskiej aniżeli „Breslauer Zeitung”; później relacje te uległy zmianie na korzyść gazety wrocławskiej, do której w czasie powstania dostęp uzyskali „czerwoni”; „biali” utrzymywali kontakty ze „Schlesische Zeitung”. „Goniec” pisał, iż „Schlesische Zei­ tung” była „umiarkowana i sprawie polskiej bynajmniej nie sprzyjająca”, innym razem nazywał ją gazetą „nieprzyjazną Polakom”. Mimo to redakcja „Gońca” powoływała się na doniesienia gazety śląskiej; np. 1 II 1863 r. utyskiwała, iż „Schlesische Zeitung”, która „miewa dość wczesne wiadomości, nie doszła nas dzisiaj”. Z kolei założony w 1859 r. przez Józefa Ungera „Tygodnik Ilustrowany”, organ poważny i bezstronny, z którym wiązali się najwybitniejsi pisarze obozu postępowego, pisząc o polemice między redagowaną przez J.I. Kraszewskiego „Gazetą Polską” a „Warschauer Zeitung” (nr 221),

jej z Katowic list o wielkiej porażce, jaką ponieśli Polacy. Nieznajomość języka polskiego redaktorów tej gazety, piszącej wszelako o Polsce jakoby z pierwszej ręki, spowodowała, że umieścili to szydercze doniesienie, w którym wszystkie nazwiska są tego rodzaju, iż powtórzyć ich nie możemy bez ubliżenia przyzwoitości. Sens moralny z tego niemoralnego ustępu ten tylko wypada, że »Schlesische Zeitung« drukuje, choć nie wie co i nie pytając, od kogo pochodzi”. Ofiarą tej mistyfikacji, o mało co, a padłaby również „Kreuz­-Zeitung”. Inne dzienniki niemieckie powtórzyły „katowicką wiadomość”; przesłano ją nawet telegrafem, zawsze powołując się na źródło, tj. „Schlesische Zeitung”. W tej sytuacji redakcja „Czasu” przewidywała, iż doniesienie to trafi zapewne także do gazet angielskich i francuskich. Jako kuriozum traktował „Goniec” doniesienie korespondenta wiedeńskiego „Schlesische Zeitung”, dotyczące wyboru arcyksięcia Ferdynanda Maksymiliana Habsburga na kandydata do tronu, który rzekomo ofiarowali mu polscy powstańcy. Na szczęście w komentarzu zaznaczył: „Przypomina to układy, jakie się toczyły przez 30 laty z księciem Metternichem co do mającej się postawić kandydatury arcyksięcia Franciszka Karola, ojca panującego obecnie cesarza. Zbyteczne byłoby jednak podnosić, że stosunki są w tej chwili wcale inne”. Redakcja „Czasu” zastrzegała się, iż

zeta Augsburska«; niech zliczy kłamstwa, obelgi, oszczerstwa wymierzone przeciwko wszystkiemu co polskie, niech rzuci bezstronny wzrok w ubiegłe dzieje”. Zapytując m.in.: „Co się stało ze Ślązakami?” – odpowiadał: „Pożarła ich i pożera idea germańska”. Sporadycznie jednak „Tygodnik Ilustrowany” cytował „Schlesische Zeitung”. Według opinii redakcji „Czasu”, „Nord-Deutsche Zeitung” była organem Bismarcka, a „Ostdeutsche Zeitung”, najpierw chwalona za „tak godne i uczciwe stanowisko”, w kolejnym numerze została nazwana „dziennikiem pruskim zaprzedanym Rosji”, piszącym o okrucieństwie powstańców. Natomiast „National-Zeitung” postrzegano jako jeden z dzienników, „który na sprawę polską pragnął jak najbezstronniej się zapatrywać”. Ocena „Breslauer Zeitung” i „Schlesische Zeitung” zmieniała się w zależności od stopnia zaangażowania w sprawę polską. „Czas” więc raz zaliczał „Schlesische Zeitung” do dzienników niemieckich, które „szerzą ciągle fałszywe wieści, byle tylko podchlebić się Moskwie. Dostąpiły też zaszczytu, iż ich fałsze przedrukowywane są w organie fałszu, w »Dzienniku Powszechnym«, piśmie Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, inspirowanym przez margrabiego Aleksandra Wielopolskiego”; innym razem dostrzegał krytycyzm artykułów piętnujących politykę Bismarcka i metody postępowania caratu. Miano też za złe, iż „Schlesische Zeitung” nie straciła debitu w Warszawie, a biuletyny „Dziennika Powszechnego” służyły jej za „wyrocznię”.

Według doniesienia z Wrocławia, władze w Kongresówce pozwalały na kolportaż czterech tytułów pruskich. Oprócz gazet śląskich „Breslauer Zei­ tung” i „Schlesiche Zeitung”, były to: „Kreuz-Zeitung” i „Posener Zeitung”, które „dymiły pochwałami dla rządu moskiewskiego prowadzącego wojnę mordem, pożogą i rabunkiem [...], a i te zwykle do połowy były zamazywane”. W przypadku „Breslauer Zeitung” zdarzały się konfiskaty numerów i „groźby zamknięcia granicy”. Za to w prasie polskiej oceniano gazetę wrocławską jako „dość przychylną Polsce”. Należała ona do tych pism, które bacznie obserwowały podziemny ruch wydawniczy. To korespondent „Breslauer Zeitung” potwierdzał, iż redagowany przez Bronisława Szwarcego „Ruch” w dalszym ciągu, mimo represji carskich, ukazywał się „tłoczony lepszym drukiem, jak poprzednio”. Krakowski „Czas” zamieszczał przedruki z „Prawdy”, organu Rządu Narodowego redagowanego przez Władysława Sabowskiego, korzystając z serwisu gazety wrocławskiej; w takim przypadku informował swoich czytelników: „Tę osnowę ostrzeżenia podajemy nie z »Prawdy«, której numeru nie otrzymaliśmy, lecz z »Breslauer Zeitung«”. Warto także zaznaczyć, iż redakcje obu gazet śląskich zarzut współpracy lub sympatii do rządu carskiego traktowały jako wielką zniewagę, co nie przeszkadzało jednak „Breslauer Zeitung” przedrukować bez komentarza za paryską „La Presse” wypowiedzi Pierre`a Josepha Prudhona, francuskiego socjalisty utopijnego, który ulegając w dobie powstania styczniowego rosyjskiej propagandzie na Zachodzie, w Aleksandrze II widział rewolucjonistę na tronie, uwalniającego miliony chłopów, a w samej Rosji – kraj pos­ tępu, do którego należy przyszłość ludzkości. Podobnie reformę Mikołaja Aleksiejewicza Milutina w Królestwie Polskim oceniał jako kolejny dowód polityki carskiego demokratyzmu i „prawosławnego socjalizmu”. Swe uznanie dla chłopskiej Rosji i niechęć do szlacheckiej Rzeczypospolitej wyraził Proudhon w zdaniu: „gdyby powstała Polska w jej historycznych granicach, to obowiązkiem Europy byłoby natychmiast ją rozebrać”. Uchybienia takie narażały gazetę wrocławską na ostre komentarze w prasie polskiej.

Głosy polemiczne „Breslauer Zeitung” podejmowała również polemiki z prasą oficjalną, głównie z „Dziennikiem Powszechnym”,

a później „Dziennikiem Warszawskim”. Z niepokojem obserwowała narastający terror. Po zamachu na Berga 19 IX 1863 r., gdy arcybiskupa Zygmunta Felińskiego zesłano do Jarosławia, do Wilna przybył Michaił Mikołajewicz Murawiow zwany Wieszatielem, a całe kolumny „Dziennika Powszechnego” wypełniły spisy aresztowanych, skazanych i zesłanych. Dla urozmaicenia drukowano głównie wymuszane adresy wiernopoddańcze, potępiające „bandy buntowników” lub „polskich bandytów”. W prasie symbolem tej zmiany w podejściu do sprawy polskiej było zastąpienie „Dziennika Powszechnego” (zamkniętego 1 VII 1864 r.) „Dziennikiem Warszawskim”.

„Breslauer Zeitung” podjęła z nim natychmiast polemikę na temat sprawy Zamoyskiego i innych ofiar carskich represji. Korespondent warszawski gazety wrocławskiej, wypowiadając się o wyroku sądu wojennego na młodego hrabiego Zamoyskiego i złagodzeniu go przez gen. Berga, zwrócił się do „Dziennika Warszawskiego” w słowach: „Jeżeli dziennik w jednym ze swych cynicznych artykułów przeciw »Breslauer Zeitung« z wyroku dowodzić chce winy Zamoyskiego, to mu odpowiemy, że bylibyśmy w stanie wymienić mu wiele nazwisk osób, przez sąd wojenny na śmierć skazanych, które jednak całkiem były niewinne, tak że je później zupełnie uwolniono. Tylko dlatego, aby tym osobom nie robić nieprzyjemności, nie wymieniamy ich nazwisk. Ale dlaczegóż »Dziennik Warszawski« nie podał winy hr. Zamoyskiego?”. Od początku powstania prostowano jednak fałszywe anonse zamieszczane na łamach gazety wrocławskiej. Tak było w przypadku doniesienia

o podjętych w Warszawie przygotowaniach do „nocy św. Bartłomieja”, które przekazał władzom jakiś starozakonny. Pogromu miano dokonać nie tylko na Rosjanach; rzekomo zaplanowano także wymordowanie Niemców i Żydów. W wielu przypadkach redakcji „Breslauer Zeitung” zarzucano, iż podawała wiadomości „bez przytoczenia źródła”.

Pruska przypadłość „fake news”, czyli dezinformacja Wpadki zdarzały się również redakcji „Schlesische Zeitung”. Komentował je jak zwykle „Czas”, którego korespondenci działali we Wrocławiu i Berlinie,

Gen. Gustav von Alvensleben (1803– 1881), generał piechoty, dyplomata pruski, 8 II 1863 r. podpisał z Rosją konwencję zakładającą współpracę w tłumieniu powstania

nie jest w stanie drukować wszystkich sprostowań mylnych doniesień z pola walki, zamieszczanych w pruskich gazetach, gdyż w ten sposób zapełniłaby każdy numer własnego pisma. Jako zły przykład podała jednego z korespondentów „Breslauer Zeitung”, autora cyklu Od granicy polskiej, piszącego pod kryptonimem (X*X). Ocenę kwalifikacji dziennikarskich (X*X) zawarto w słowach: „zwykle nie wiedzący donosi”. Często narzekano na zniekształconą pisownię nazwisk, np. drukowa-

Z lewej: Fiodor Fiodorowicz Berg (1794–1874), Niemiec bałtycki w służbie carów, hrabia Wielkiego Księstwa Finlandii, ostatni namiestnik Królestwa Polskiego. Powyżej: zamach na F. Berga 19 IX 1863 na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie; poniżej: plądrowanie pałacu Zamoyskich po zamachu na Berga

wychwytując co ciekawsze wypowiedzi dotyczące sprawy polskiej. „Schlesische Zeitung”, według współczesnej relacji, „spłatał ktoś niemiłego figla. Licząc na jej gotowość w umieszczeniu wszelkich doniesień przyjaznych Polsce, przesłał

no Czechowski zamiast Czachowski itp. Zbliżone zarzuty kierowano pod adresem „Schlesische Zeitung”, pisząc: „O czym też nie wiedzą uczeni pruscy, a jak czego nie wiedzą, to sobie skomponują”. Nadmiar niesprawdzonych


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Gen. Michaił Murawiow (1796–1866), generał gubernator wileński, okrutnik, który w czasie powstania otrzymał przydomek „Wieszatiel”.

informacji lub wiadomości opartych na domniemaniach prowokował konflikty z czytelnikami. „Schlesische Zei­ tung” otrzymała też ostrzeżenie „za sprawozdanie z bankietu” wydanego na cześć przewodniczącego delegacji miejskiej wysłanej przez wrocławian do króla Fryderyka Wilhelma IV.

Zaprzedani Rosji

i schizma nie dawały gwarancji normalnemu politycznemu i cywilizacyjnemu rozwojowi”. Dostrzegano także, że „potrójnemu przymierzu braknie obiektu działania. Francja była spokojna i niemal potulna. Niebezpiecznie było budzić śpiącego lwa. Prusy, rozgrzane wojną duńską, byłyby może skłonne wyciągać dla Rosji kasztany z ognia, ale godzi się wątpić, aby Austria miała do tego ochotę. [..] Chwila powtórnego oddania się Niemiec w wasalstwo Rosji jeszcze nie nadeszła”. Redakcje zarówno „Breslauer Zeitung”, jak i „Schlesische Zeitung” nie obawiały się też, że powstanie może ogarnąć również ziemie polskie zagarnięte przez Prusy, co od dłuższego czasu sugerował Bismarck. Teoretycznie takiej możliwości nie wykluczały, ale prezentowały pogląd, że miałoby ono znacznie mniejsze szanse niż po stronie rosyjskiej, gdyż u boku armii pruskiej stanęłoby zjednoczone społeczeństwo niemieckie. Polska – według ocen redakcji „Schlesische Zeitung” – mogłaby stanowić duże zagrożenie dla Prus jedynie w przypadku, gdyby Rosja wraz z wolnością zwróciła Polakom wszystkie prowincje zagrabione w ciągu minionych dwóch stuleci. Równocześnie publicyści wrocławscy przekonani byli, że Prusy „więcej ceniły dynastyczne stosunki z Rosją i jej terytorialne, na rozbiorze Polski oparte sąsiedztwo aniżeli przyjaźń z Anglią”. Tymczasem na związku z Londynem budowano nadzieje społeczne „zarówno pod względem wewnętrznej wolności, jak zewnętrznego znaczenia”. Pozostał jedynie zawód i rozczarowanie, dwór berliński bowiem wybrał związek z Rosją. Od prasy oczekiwano ponadto felietonów uzasadniających politykę dworu. „Schlesische Zeitung” znalazła się w trudnej sytuacji, gdy zarzucano jej, iż niezbyt wiernie oddała treść noty pruskiej i domyślać się trzeba było, iż rząd w Berlinie „podniósł na nowo kwestię związku ściślejszego państw, którą był już dawniej stawiał”. Niedługo potem musiała zaprzeczać istnieniu noty pruskiej, którą miał wydać Berlin na żądanie rosyjskiego kanclerza Alek-

Władysław Bentkowski (1817–1887), dziennikarz i polityk z Poznańskiego, pruski oficer, uczestnik obu powstań i węgierskiej rewolucji 1849 r.; poseł do parlamentu w Berlinie. Poniżej: W. Bentkowski jako szef sztabu dyktatora M. Langiewicza w powstaniu styczniowym

O recepcji polskiego powstania nad Wełtawą

Władysław Sabowski (1837–1888), poeta i pisarz, dziennikarz, dramatopisarz. Redaktor „Ojczyzny” i powstańczej „Strażnicy”

Nachrichten”, „Saganer Wochenblatt” i „Niederschlesischer Anzeiger”. Apel zaczynał się od słów: „Współobywatele! Czytaliście o okropnościach w Polsce – o owej konskrypcji, która należy do najokrutniejszych czynów naszego wieku, o paleniu wsi i miast, o nieludzkim prowadzeniu wojny przez Rosjan, którzy zarzynali bezbronnych, a dusili kobiety i dzieci. Czytaliście to i serce się wam krwawiło [...]. Współobywatele! Dla tych ofiar rozpacznej wojny narodowej prosimy o dowody waszego współczucia. Żony szlachty pruskiej

Portret litograficzny Tadeusza Kościuszki, dzieło Henryka Aschenbrennera, czynnego w latach 1857–1864

Józef Ignacy Kraszewski (1812–1887), pisarz, publicysta, historyk, wydawca i działacz narodowy

skubią szarpie dla ranionych Rosjan! Czyliżby obywatele nie mieli jałmużny dla ranionych Polaków?”.

narodowej. Spod kierownictwa Franciszka Riegera i Franciszka Palackiego wyłamali się przedstawiciele skrzydła radykalnego: Emanuel Tonner, Karol Sabina i Józef Wacław Fric (uczestnik praskiego powstania 1848 r., więzień austriackich twierdz do roku 1854, w latach 1859–1879 emigrant, redaktor pisma „Czech”, który wystąpił w obronie polskiego zrywu zbrojnego 1863 r.), zarzucając swoim niedawnym przywódcom sympatie dla caratu. Postawa taka wywołała niezadowolenie Hilfierdinga, który nie opowiadał się za politycznym rozwiązaniem sprawy polskiej, lecz był zwolennikiem jej ostatecznego rozstrzygnięcia za pomocą metod inżynierii społecznej, tj. „»odpolaczenia« guberni zachodnich poprzez usunięcie z nich obcego słowiańszczyźnie żywiołu polskiego, który przywiązany do wspomnień swej wielkości, nie jest w stanie pogodzić się z podległością wobec chłopskiej Rosji”. Powstanie 1863 r. uświadomiło Hilferdingowi misję dziejową Rosji, która musiała uwolnić ruski, litewski i polski lud od obcej i wrogiej łacińskiej arystokracji, przywrócić słowiański samorząd gminny, prawo do ziemi, zapewnić powrót do „ludowej słowiańskiej cerkwi”. Program ten, realizowany na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej przez carskich generałów i urzędników, nie znalazł jednak ani zrozumienia, ani aprobaty wśród redakcji śląskich gazet.

Echa Polenlieder z 1830 r.

korespondenci Do zaprzedanych Rosji redakcja „Czasu” zaliczyła korespondenta używającego kryptonimu H., pracującego dla „Breslauer Zeitung”. Powód: zainspirował „fałszywą i podstępną wiadomość, [...] jakoby naczelnicy powstania postanowili i nakazali złożyć broń i rozpuścić ludzi do domów”. Wiadomość tę opublikowano w numerze z 31 III 1863 r., prowokując Polaków do formułowania na łamach polskiej prasy ostrych dementi. Protesty zamieszczane w polskiej prasie i okoliczności polityczne w Kongresówce spowodowały, iż korespondent „Breslauer Zeitung” w liście z 6 IV 1863 r. odwołał swoje „fałszywe doniesienie o rozkazie Komitetu składania broni”. Mimo tych krytycznych uwag trzeba zaznaczyć, iż żadna z polskich gazet nie zamieściła na swoich łamach tak wielu przedruków z „Breslauer Zeitung” i „Schlesische Zeitung”, jak krakowski „Czas”. Choć artykuły drukowane w prasie śląskiej dotyczące tematyki polskiej budziły wiele zastrzeżeń, wyróżniały się na tle innych zamieszczonych w gazetach państw ościennych realizmem i umiarkowaniem nie tylko w ocenach wydarzeń, ale także w prognozach. W jakimś stopniu wiązało się to z zapatrywaniami obywateli i opinią publiczną, łączącą kwestię polską z szeroko rozumianą polityką europejską. W korespondencji z Wrocławia z 8 VII 1864 r. czytamy, iż idea Świętego Przymierza nie cieszyła się wówczas popularnością: „Instynkt publiczny czuł, że sprzymierzające się z sobą konstytucjonalizm i despotyzm, legalność i samowola, katolicyzm, protestantyzm

sandra Michajłowicza Gorczakowa. Dokument rzekomo dotyczył sprzeciwu dyplomacji Fryderyka Wilhelma IV wobec koncepcji odbudowy Polski „w duchu traktatów wiedeńskich”. Ostatecznie korespondent berliński „Schlesische Zeitung” doniósł jako pewnik, iż generał Gustaw Alvensleben wrócił

We Wrocławiu, położonym na styku trzech kultur, toczyła się także dyskusja wokół stosunku Czechów do polskiego powstania. Na łamach „Schlesiche Zeitung” znany rosyjski panslawista Aleksander Fiodorowicz Hilferding, znawca problematyki polskiej i autor wydanej w 1871 r. w Petersburgu książki pt. Gus – jego otnoszenije k prawosławnoj cerkwi (akcentującej elementy wspólne dla prawosławia i husytyzmu, nasyconej wrogością do katolicyzmu), opublikował list otwarty do Franciszka Riegera z zapytaniem, dlaczego naród i dziennikarze czescy „w dzisiejszej wojnie rosyjsko-polskiej tak gorąco i głośno ujmują się za polską narodowością i jej prawami?”. Na co Rieger miał odpowiedzieć: „że głos dziennikarstwa czes­ kiego nie jest głosem opinii i sympatii narodu czeskiego, a prawa Polaków do krajów zabranych, będących prawem dziedzictwem Rosji, nigdy nie były i nie będą uznane przez naród czeski”. Natomiast w korespondencji z Wrocławia 18 VI 1863 r., czytamy: „Nie znam całej osnowy ani listu Hilferdinga, ani odpowiedzi dra Riegera, bo do Wrocławia dzienniki polityczne nie dochodzą, a trzymać ich wszystkich pojedyńczej osobie niepodobna”. Autor tych słów nie wiedział, że w Czechach powstanie styczniowe stało się pretekstem do rozłamu w partii

Mimo iż ruch polonofilski w 1863 r. nie wywołał tak szerokiej akcji politycznej i reakcji narodu niemieckiego jak w 1831 r., to jednak wpływał na postawę mieszczan i ograniczał sympatię do Prus, rzutował też na ocenę polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Tak było m.in. w przypadku wrocławskich liberałów. W korespondencji zagranicznej znajdowały się doniesienia o koncertach organizowanych na rzecz Polaków, z których dochód był odsyłany na adres Komitetu Polskiego w Paryżu. Koncerty takie składały się z deklamacji połączonych z występami muzycznymi, które kończyły się odśpiewaniem Jeszcze Polska nie zginęła! Na jednym z nich np. recytowano utwór Polak na

oraz poruszał problem załamywania się nastrojów propolskich w roku 1863. O dokładności i aktualności prezentowanych serwisów świadczyła interwencja władz cywilnych, które domagały się od redakcji pism ograniczenia przekazów informacyjnych „o siłach i ruchach wojska pruskiego, bo wiadomości te mogły być dla Prus niekorzystne”. Naczelny prezydent poli-

panowało bezprawie. Na powyższy fakt zwracały m.in. uwagę „Breslauer Zeitung” i „National Zeitung”. Korespondenci tych gazet opisywali polowania na ludzi organizowane przez kozaków i carskich żołnierzy, którzy po domach i drogach chwytali spokojnych obywateli, katowali batogami, a następnie pędzili przy koniach do więzień, skąd większość wysyłana była na Sybir lub do Orenburga.

Król pruski Wilhelm I (1797–1888), panujący od 1861, od 1871 r. cesarz

Król pruski Fryderyk Wilhelm IV (1795–1861) i jego karyktura

cji we Wrocławiu Ende „jako przykład szkodliwości tych doniesień przytoczył, iż powstańcy mogli dowiedzieć się z gazet o kierunku, w jakim się udał do Królestwa oddział wojska rosyjskiego trzymany w Gliwicach, a wynoszący 400 ludzi, który przez Herby poszedł do Częstochowy i mógłby być pobitym przez powstańców albo wypartym do Prus”. Decyzję prezesa Endego poddała natychmiast krytyce „Breslauer Zeitung”. Redakcja skarżyła się, iż z powodu zakazu „wartość gazety traciła na takiej tajemnicy”, ponadto zapytywano, czy patriotyzm, do którego odwoływał się szef policji, powinien polegać na niesieniu pomocy Rosji, bo jeśli chodzi o „Breslauer Zeitung”, to specjalnie jej na tym nie zależy, aby Rosjanie wygrali. Przedrukowywano też z innych czasopism co celniejsze artykuły o tematyce polskiej i rosyjskiej, z których wiele zawierało wyrazy sympatii i współczucia dla Polaków uciskanych przez carat w Królestwie Polskim i prześladowanych przez urzędników pruskich w Poz­ nańskiem i na Śląsku. Korespondenci

Z lewej: Nikołaj Aleksiejewicz Milutin (1818–1872), autor reformy uwłaszczeniowej w Rosji w 1861 r., współautor reformy uwłaszczeniowej w Królestwie Polskim. Z prawej: Medal za Pracę przy Realizacji Reformy Uwłaszczeniowej 1864 r.

do stolicy, podpisawszy „umowę względem wspólnego działania Rosji i Prus w uśmierzeniu polskiego powstania”. Prowokacją było więc upowszechnianie na Śląsku odezwy opublikowanej przez „Hamburger Nachrichten”, w numerze z 9 III 1863 r., wzywającej obywateli państw niemieckich do solidaryzowania się z Polakami. Jej treść nawiązywała do tekstu opublikowanego przez „Münchener Zeitung”, a przedrukowanego w 1831 r. przez „Bunzlauer

wygnaniu oraz wiersz Für Polen autorstwa Adolfa Strodtmanna, wydawcy czasopisma literackiego „Orion”. Na Śląsku bardzo szybko zrozumiano, iż po zawarciu przez Bismarcka 8 II 1863 r. konwencji z Rosją, sprawa polska stała się nie tylko głównym problemem dyplomacji europejskiej, ale chwilowo także istotnym zagadnieniem wewnętrznej polityki rządu pruskiego w rozgrywce parlamentarnej o ustrój państwa.

W korespondencji datowanej 31 XII 1863 r. z Wrocławia można było przeczytać opis rewizji w domu Józefa Jełowiec­ kiego z Ryńska w powiecie toruńskim, jaką przeprowadzili funkcjonariusze Edmunda Bärensprunga, dyrektora policji w Poznaniu. Jełowieckiej zabra-

Car Aleksander II Romanow (1818– 1881), uwłaszczył chłopów w Rosji i Królestwie Polskim, w 1867 r. sprzedał Alaskę Stanom Zjednoczonym

Aleksandr Michajłowicz Gorczakow (1798–1883), książę, w latach 1856– 1882 minister spraw zagranicznych

„Breslauer Zeitung” regularnie donosili o „świeżych łupieżach i mordach popełnianych przez wojsko moskiewskie, które wyszło z wszelkich karbów subordynacji”.

no wówczas broszę, krzyż i trzy spinki z narodowymi godłami, a także album zawierający prócz portretów rodzinnych fotografie sławnych ludzi, m.in.: cesarza Napoleona III z rodziną, króla Wiktora Emanuela II, Giuseppego Garibaldiego, Joachima Lelewela i Aleksandra Hercena oraz wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej. Zarekwirowano ponadto trzy kokardki w barwach narodowych, które „w czasie ruchu 1848 r. w Wielkim Księstwie Poznańskim pomiędzy ludem obiegały” i kilka litografii z podobizną Kościuszki. Ogromne wrażenie na rewidujących „uczyniły” kawałki papierowego rubla, które uznano za „znak tajemnego politycznego porozumienia”.

Aspekty militarne powstania 1863 r. „Schlesische Zeitung” wiele miejsca poświęcała militarnym aspektom powstania 1863–1864. Od stycznia 1863 r., podobnie jak „Breslauer Zeitung”, drukowała doniesienia o bitwach i potyczkach. Cykl artykułów pt. Der Aufstand in Polen, Aus Polen lub Von der polnischen Grenze stanowił wartościowe źródło informacji dla śląskiej opinii publicznej. Niektóre reportaże nosiły podtytuły: Von der preussich-polnischen Grenze. Pisma śląskie rejestrowały nie tylko ruchy wojsk i większość epizodów z pola walki, ale także echa tych wydarzeń za granicą, zwłaszcza w państwach niemieckich. Artykuł opublikowany na łamach „Breslauer Zeitung” pt. Sympatie dla Polski wspominał entuzjastyczny stosunek Niemców dla sprawy polskiej w 1831 r., omawiał wydarzenia 1848 r.

O rewizjach i przeszukaniach

Zakończenie

Aleksander Wielopolski (1803–1877), margrabia, wiceprezes Rady Stanu Królestwa Polskiego, szambelan Mikołaja I

Postępowanie Rosjan wobec bezbronnej ludności cywilnej przyrównywano do okropnych rzezi, jakich dopuszczali się Druzowie na chrześcijanach w Libanie. Podobnie czyniła „Schlesische Zeitung”. Tacy dowódcy, jak: płk Jerzy Schilder-Schuldner, gen. Aleksander Bremsen, płk Emanow, Tarasienko i Pomerancow byli określani w prasie śląskiej jako „dzicy moskiewscy prokonsulowie”. Na obszarach zajętych przez ich ludzi zazwyczaj

W jednym z felietonie „Breslauer Zei­ tung” przyznawała rację walczącym Polakom, pisząc: „Królestwo ma dość powodów nieufania wszystkim obietnicom, jakimi próbowali wabić Rosjanie. „Schlesische Zeitung” i „Breslauer Zeitung” wpływały także uspokajająco na niemiecką opinię publiczną, którą przeciw Polakom próbował podburzyć Bismarck i rząd pruski. Temu celowi służył m.in. przedruk przez „Schlesische Zeitung” apelu publikowanego na łamach tajnego „Ruchu”, w którym wzywano mieszkańców Galicji i Poznańskiego do ofiar na rzecz powstania z równoczesnych żądaniem, „by w prowincjach tych przestrzegano jak najbardziej spokoju, gdyż Polacy walczą teraz tylko z rządem moskiewskim”. K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

8

KURIER·ŚL ĄSKI

WSZYSTKIE ILUSTRACJE POCHODZĄ Z ARCHIWUM AUTORA

P

od koniec powstania styczniowego namiestnik carski Murawiow (zwany Wieszatielem) na dziedzińcu zamkowym obok baszty kazał grzebać straconych powstańców, a pod koniec XIX wieku Rosjanie utworzyli w tym miejscu plac do gry w krokieta. W 1915 roku po opuszczeniu miasta przez Rosjan dokonano ekshumacji szczątków powstańczych. Osuwanie się gruntu ze zboczy Góry Gedymina odnotowano już w minionych stuleciach, w tym w latach 30. XX wieku. W 2013 roku wycięto drzewa porastające zbocze góry. Miało to poprawić widoczność wzniesienia oraz uchronić zbocza przed osuwaniem się gruntu. Stało się odwrotnie – już w lutym 2016 roku nastąpiło poważne osunięcie. W 2017 roku osuwająca się ziemia odsłoniła pięć miejsc pochówku rozlokowanych na powierzchni 15 m2. Rozkopano dwa z nich, w których znaleziono szczątki czworga ludzi, pochowanych bez trumien. Jedne ze zwłok miały związane ręce, a usytuowanie kości i dalszych szczątków wykazało, że ciała zostały wrzucone do dołu – wspólnej mogiły bez zachowania należytej dla umarłych czci i zasypane wapnem. Z bezimiennych grobów wydobyto szczątki 21 ciał, znaleziono strzępy ubrań, butów, pasów i guzików, a także medaliki z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej i widokiem kapliczki na Śnipiszkach. Na palcu jednego z pogrzebanych znaleziono obrączkę z wygrawerowanym na wewnętrznej stronie napisem: „Zygmuntowi Apolonia 11 sierpnia/30 lipca 1862 r.”. Obrączka ta była podstawą do rozpoznania, że szczątki należały do generała powstania styczniowego Zygmunta Sierakowskiego, któremu obrączkę ofiarowała mu z jego żona Apolonia z Dalewskich. Druga data wyryta na obrączce była datą ich ślubu. Odkrycie to potwierdziło przypuszczenia, że na zboczu góry w latach 1863–1864 zostało pochowanych 21 powstańców, w tym przywódcy powstania – Zygmunt Sierakowski i Konstanty Kalinowski. Powstańcy ci zostali straceni na wileńskim placu Łukiskim i pogrzebani przez władze carskie w tajemnicy przed bliskimi i społeczeństwem. Zygmunt Sierakowski urodził się w 1827 roku w Lisowie na Wołyniu. Już jako student na Uniwersytecie w Petersburgu był działaczem politycznym. Podczas nielegalnego przekraczania granicy rosyjsko-austriackiej został schwytany i skazany na bezterminowe

Przysięga – „Lituania”, Artur Grottger

Góra Gedymina, zwana również Górą Zamkową, to wzniesienie w centrum Wilna, górujące nad krajobrazem miasta, opasane wstęgą Wilejki. Na jego szczycie znajduje się Zamek Górny z XIV wieku. Zachowane do dnia dzisiejszego zabudowania to baszta Gedymina, na przeciwległym krańcu dziedzińca Pałac Władców oraz fragmenty muru obronnego otaczające zamek.

Powstańcy – żołnierze wyklęci Tadeusz Loster

– poddany rosyjski walczący przeciwko carowi, na polecenie gubernatora Michaiła Murawiowa został powieszony 27 czerwca 1863 roku. W dniu wykonania wyroku na generale Zygmuncie Sierakowskim żona jego Apolonia była w ciąży. Mimo to została zmuszona do oglądania egzekucji męża. W zaawansowanej już ciąży, wyrokiem została zesłana w głąb Rosji. Tam urodziła córeczkę, nazwaną na cześć ojca Zygmuntą, która zmarła na zesłaniu w wieku 3 lat. Apolonia doczekała wolnej Polski, zmarła w Warszawie w 1919 roku w wieku 81 lat. Wincenty Konstanty Kalinowski

Pieśń powstańców grodzieńskich Hej-ha razem chłopcy: hu – ha my mołodcy; Hej-ha z Polakami: Hu-ha a Boh z nami: Ja na Bożu znajma wolu: naszy ślozy i niewolu. Hej-ha my poczuli: hu-ha szto nas skuli: Hej-ha ciepier znajem; Hu-ha z obiczajem: z ziemi naszej won warohi; Maskalou stul won do nohi; Hej-ha mai ludzie: hu-ha dobre budzie; Hej-ha pj nadnyje, Hu-ha mileńkije: budzie wolność prawdziwaja; daść nam jeje Polszcz świataja. Hej-ha budzie dzieło: hu-ha tolko śmieło! Hej-ha jeszcze bolsze: Hu-ha wiernem Polszcze. Niechaj cały świat poznaje: jakie dzietki Polszcza maje! Hej-ha kto z kosoju hu-ha kto z strelboju. Hej-ha biery mieczy; hu-ha do reczy! Hura bratcy na waroha! Hura razem w imie Boha!

roty aresztanckie jako zwykły żołnierz. W wojsku dosłużył się stopnia podoficera. Objęty amnestią po śmierci cara Mikołaja, został awansowany na chorążego. Przyjęty do Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu, ukończył studia z wyróżnieniem – złotym medalem, uzyskując awans na porucznika. Podczas studiów założył w Petersburgu integrujące środowisko polskie. W 1860 roku został odznaczony Orderem św. Włodzimierza, a rok później mianowano go kapitanem sztabu generalnego. W 1862 roku wyjechał do Francji jako oficer armii rosyjskiej. Związany już w tym czasie z organizacją czerwonych w Kongresówce, spotykał się z przedstawicielami europejskich środowisk rewolucyjnych oraz polskimi politykami na emigracji. W 1863 roku po wybuchu powstania został naczelnikiem wojennym województwa kowieńskiego. Jako generał (pseudonim Dołęga) dowodził oddziałem liczącym 2500 osób. 21 kwietnia 1863 roku pokonał wojska rosyjskie w bitwie pod Ginietynami. W dniach 7–9 maja stoczył trzydniową bitwę pod Birżami, zakończoną rozbiciem oddziału przez fiński pułk Jana Ganeckiego. Ciężko ranny 9 maja pod Sznurkiszkami, dostał się do niewoli rosyjskiej. Przed sądem wojennym nie okazał skruchy, okazując niezłomności charakteru. Mimo zabiegów dyplomacji międzynarodowej, jako oficer

Bój – „Lituania”, Artur Grottger

urodził się w Mostowlanach 2 lutego 1838 roku. Pochodził z niezamożnej rodziny ziemiańskiej. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Moskwy na uniwersytet. Po kilku latach przeniósł się do Petersburga, gdzie kontynuował studia prawnicze. W 1860 roku powrócił w Grodzieńskie. Tam rozpoczął wydawanie czasopism, w tym „Mużyckej Prawdy” w języku białoruskim. Był zwolennikiem oderwania się Litwy od Rosji, uwłaszczenia chłopów oraz włączenia ich do walki zbrojnej o niepodległość. Po wybuchu powstania styczniowego został komisarzem Rządu Narodowego na województwo grodzieńskie. W niedługim czasie awansował na Komisarza Pełnomocnego, stając się zwierzchnikiem sił zbrojnych na Litwie. Zdradzony, został aresztowany przez Rosjan i po śledztwie skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie, którą zamieniono na hańbiące powieszenie. Został stracony 22 marca 1864 roku na Rynku Łukiskim w Wilnie. Siostra Litwa nie zdradziła Polski tak w powstaniu listopadowym, jak i w styczniowym. Już 23 stycznia 1863 roku w obwodzie białostockim doszło do pierwszych potyczek, a 7 lutego nastąpiła bitwa pod Siemiatyczami. Ostatni bój stoczono w Kowieńskiem koło Poniewierza 12 października 1864 roku.

5 sierpnia 1864 roku na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 roku polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek (na terenie Królestwa Polskiego 956, na Litwie 237, na Rusi 35). Poległo w nich blisko 25 tys. insurgentów. Majątki osób biorących udział w powstaniu zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano wobec 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię oblicza się na blisko 38 000 osób. 57% zesłańców stanowili obywatele Litwy i Białorusi, a Ukraińcy 8%. Trzeba przypomnieć, że w tym czasie Litwa była częścią Rosji, w przeciwieństwie do Królestwa Polskiego mającego cząstkową autonomię. Represje na Litwie przewyższały represje carskiej władzy w Kongresówce. Przyczynił się do tego mianowany przez cara Rosji namiestnik Litwy Michał Mikołajewicz Murawiow zwany Wieszatielem. „Robił co chciał, mordował i wieszał, pustoszył i kłamał; zrazu sam nie wierzył, nie przypuszczał, iżby to długo udawać się mogło, ale się udawało. (…) Rosja została zwycięską i mogła robić

Sąd Murawiewa, Michał Andriolli

co chciała, rozpętana z ostatnich więzów, które ją krępowały, szacunku dla ludzi, strachu przed opinią i przed siłą państw zachodnich”. Jak rządził i co robił, napisze w swoich pamiętnikach: „Tymczasem zająłem się urządzaniem samego miasta Wilna i zaprowadzeniem w niem policyi, która nie istniała, tak, iż naczelnicy band otaczających miasto i wogóle wszyscy powstańcy otrzymywali wszystko, co było potrzebne, z Wilna i sami przemieszkiwali tam

po dni kilka; słowem, Wilno było arsenałem i placem broni dla powstańców, gdzie się oni zaopatrywali codziennie we wszystko i zasilali liczbę nowozaciężnych. Policmajster donosił mi codziennie o obywatelach, którzy uciekali do powstańców, po 40 do 50 ludzi średnio na dobę; zatrzymać ich przez wojsko nie było sposobu, ponieważ miasto jest otwarte. Uciekłem się do środka nakładania kar pieniężnych, który się okazał nader skutecznym. Nakazanem zostało ściągać od właścicieli domów, majstrów, restauratorów i innych osób po 10 do 25 rubli kary za każdego człowieka, który wyszedł do powstania i ściągać ją bez żadnych względów przedając ostatnie mienie. W tenże sposób obłożone zostały klasztory i duchowieństwo parafialne rzymsko-katolickie; za każdego wychodzącego od nich do powstania po 100 rubli, a przy ponowieniu się ucieczki, karę kazałem podwajać. Za noszenie żałoby kazano również ściągać po 25 rubli kary, a w razie powtórzenia karę tę zdwajać. Za pomocą tych środków, stosowanych srogo i natychmiast, przerwane zostały wspomniane nieporządki i z miasta rzadko już tylko uciekali do powstania ludzie bez przytułku. Księża zaś i mnisi płaciwszy po kilkaset rubli kary, przestali uciekać do band; niemniej jednak pozostając w Wilnie, potajemnie i jawnie współpracowali i rozdmuchiwali płomień buntu. Sam biskup Krasiński był jednym z najczynniejszych jego działaczy. Wszystkie te środki i wiele innych, których nie wspominam, bo samo ich wyliczenie byłoby uciążliwem, a wiele z nich było drukowanych i powszechnie są wiadome, przyniosły korzyść widoczną i uciszyły rewolucyjne polskie manifestacje; lecz wszystkiego tego było za mało; trzeba było przystąpić do postanowień ważnych i do srogiego prześladowania spisku. Wiele osób było uwięzionych w różne czasy za udział w powstaniu, wszystkie więzienia były niemal napełnione, lecz niestety po większej części sprawy ich nie były ukończone, a nawet nie zaczęte. Na osoby zaś skazane przez sądy wojenne nie było konfirmacyi, ponieważ obawiano się drażnić buntowników srogością. Pragnąc przeciwnie dowieść Polakom, że rząd nasz ich się nie obawia, zająłem się niezwłocznie rozpatrzeniem wyroków na ważniejszych przestępców; potwierdziłem je i kazałem natychmiast wykonać je w Wilnie na placu targowym, w samo południe, ogłaszając egzekucje przy odgłosie bębnów. Zacząłem od księży, jako od głównych działaczy buntu; w ciągu tygodnia rozstrzelano dwóch księży. Polacy nie wierzyli, że się na to zdecyduję; gdy zaś zobaczyli to w samej rzeczy a nie w słowach, opanował ich wszystkich strach. Płaczu i krzyku dużo było w mieście i wiele

osób nawet z miasta wyjechało. (…) W liczbie znajdujących się w więzieniu był także były kapitan jeneralnego sztabu Sierakowski, ranny, który dowodził największym oddziałem na Żmudzi, rozbitym przez jen. Ganieckiego, dowódcę finlandzkiego pułku, a także szlachcic Kołyszko, naczelnik innego znacznego oddziału. Kazałem przyśpieszyć wytoczone im procesa i konfirmowałem ich obu – na powieszenie” (Pamiętniki Michała Mikołajewicza Murawiowa „WIESZATELA” 1863 – 1865, tłumaczenie z oryginału rosyjskiego J… Cz…. Z przedmową St. Tarnowskiego, wydanie trzecie, Spółka wydawnicza Polska w Krakowie 1902 r.). Pola bitwy na Litwie w Kongresówce czy na Rusi nie różniły się od siebie. Bezczeszczenie zwłok poległych powstańców należało do „obyczaju” Rosjan. Stefan Żeromski w książce pt. Wierna rzeka tak opisze pole bitwy pod Małogoszczą: „[P]odobijani, gdy padli z ran, na rozkaz wodza nieprzyjaciół, (...) – obdarci przez wojsko ze szmat do ostatniego gałgana – roztrzęsieni na bagnetach – po dziesięć razy do ziemi przybici sztychem oficerskiej szpady pchniętej na wskroś – z głowami rozwalonymi kulą z lufy przystawionej do czoła – (...). Zrudział daleko przypiaskowy grunt od krwi, co do ostatniej kropli z tych zwłok wyciekła. Zmiękły grudy twardej oraniny. Roztajał śnieg. Wleczeni w to miejsce ze wszech stron za nogi, zamietli do czysta włosami szeroką niwę. Ugrabili ją kostniejącymi palcami. Naszeptali w zagony ostatnich słów i pokąsali je w ostatnim szlochu”. Tych zbezczeszczonych zwłok nie wolno było grzebać, za pochowanie ciał powstańców groził Sybir. Leżały ich zwłoki na polach bitew – nagie, rozdziobywane przez kruki i wrony. Z takich obrazów zrodził się tytuł noweli Stefana Żeromskiego. Powstańców, których zwłoki udało się pochować na cmentarzach, było niewielu. Zakopywano ich w miejscu śmierci lub w pojedynczych leśnych grobach, bez chrześcijańskiego pochówku. Ilu ich jeszcze leży w zatartych czasem mogiłach? Ilu – pochowanych po egzekucjach w miejscach wymyślonych przez „chytrego” wroga, aby nie stały się celem pielgrzymek i pamięci?

Spowiedź Zygmunta Sierakowskiego, Michał Andriolli

Rosyjskie władze w tamtym okresie traktowały powstańców jak bandytów, a nie jak wojsko, a pomagających im – jak kryminalistów. „Zacieranie” miejsc pochówków było polityką nie tylko białej Rosji w XIX wieku. Taką samą politykę uprawiała w XX wieku czerwona Rosja. Losy powstańców styczniowych nie różniły się od losów żołnierzy podziemia walczących z bolszewicką władzą na terenie Polski czy Litwy i nie brakowało, jak w tamtym okresie, współpracujących z Rosją „Polaków” czy „Litwinów”. 22 listopada 2019 roku w Wilnie odbyła się uroczystość pochówku

20 powstańców styczniowych zamordowanych przez carską Rosję. W dniu tym do Wilna przybyli przedstawiciele państw-depozytariuszy wielkiego dziedzictwa Rzeczpospolitej wielu narodów. Polskę reprezentowali prezydent Andrzej Duda oraz premier Mateusz Morawiecki. Litwę – prezydent Gitanas Nausede. Do Wilna przybyli także wicepremier Białorusi Ihar Pietryszenko oraz przedstawiciele Łotwy, Estonii i Ukrainy. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się na Placu Katedralnym w Wilnie, gdzie przy trumienkach ze szczątkami powstańców styczniowych odbył się uroczysty apel wojskowy. Następnie trumny zostały wniesione do bazyliki archikatedralnej św. Stanisława i św. Władysława. W 20 trumienkach

Trójpolowy herb Rządu Narodowego

spoczęli: Konstanty Kalinowski, gen Zygmunt Sierakowski, Bolesław Kołyszko, ks. Rajmund Ziemacki, Julian Leśniewski, Albert Laskowicz, Józef Jabłoński, Aleksander i Józef Rewkowscy, Karol Sipowicz, Jan Bieńkowski, Jan Marczewski, Władysław Nikolai, Kazimierz Syczuk oraz Jakub Czechun. Dwie trumny – przywódców powstania: gen. Zygmunta Sierakowskiego oraz Komisarza Rządu Narodowego Wincentego Konstantego Kalinowskiego zostały przykryte amarantowym płótnem z trójpolowym herbem ówczesnego rządu – symbolem jedności ziem Rzeczpospolitej. Uroczystej Mszy św. przewodniczył ks. abp Gintaras Gruśas, Metropolita Wileński. Eucharystię wspólnie celebrowali biskupi i kapelani wojskowi z Litwy, Polski i Białorusi, m.in. kard. Tadeusz Kondrusiewicz, zwierzchnik Kościoła katolickiego na Białorusi. Po zakończeniu Eucharystii przemawiali przedstawiciele poszczególnych państw. Następnie trumny powstańców ulicami Wilna zostały przeniesione na cmentarz na Rossie; dwie trumny przywódców powstania wiezione były na armatniej lawecie. Po drodze kondukt żałobny zatrzymał się pod Ostrą Bramą z wizerunkiem słynącej łaskami Matki Bożej Miłosierdzia. Ozwały się dzwony wileńskich świątyń oraz śpiewano pobożne pieśni w czterech językach dawnej Rzeczypospolitej – polskim, litewskim, ukraińskim i białoruskim. Po dotarciu konduktu żałobnego do cmentarza na Rossie przemówienia wygłosili prezydenci Polski i Litwy. Na cześć powstańców styczniowych salwę honorową oddały pododdziały żołnierzy Litwy i Polski uczestniczące w uroczystościach pogrzebowych. Dwadzieścia trumien ze szczątkami bohaterów – powstańców złożono w XIX-wiecznej odnowionej kaplicy na wileńskiej Starej Rossie. W uroczystości pogrzebowej od Placu Katedralnego do złożenia trumien w kaplicy na Rossie uczestniczyły tłumy mieszkańców i przybyłych gości z żółto-zielono-czerwonymi flagami Litwy, biało-czerwonymi Polski, nielegalnymi biało-czerwono-białymi Białorusi oraz amarantowymi flagami z trójpolowym herbem Rządu Narodowego Powstania Styczniowego. K ILUSTRACJE POCHODZĄ Z ARCHIWUM AUTORA

G

dzie krzyże na tych mogiłach? Gdzie te mogiły same? Zapadły w ziemię bez śladu, zaorał je pług, zrównała zła ręka ludzka. Ale, w pamięci potomnych, żyją ci, co snem nieprzespanym, we krwi młodzieńczej, w grobach tych legli. I pokaże ci chłopak wiejski miejsce pod lasem, na polanie, wśród sosen odwiecznych, w ustroniu na skraju wioski, zdejmie kapelusz słomiany z konopiastej głowy i szepnie; tam leżą powstańcy! Powstańcy!… polskie wojsko… nasi… jakie smutne, jakie tragiczne słowa. Ci „nasi”, to „polskie wojsko” muszą się zawsze w sercu i myśli Polaka łączyć z nieznaną na pustkowiu mogiłą, z celą więzienną, z drogą na Sybir, z lochem kopalni… A pół wieku temu furczały nad nimi chorągiewki, brzęczały szable u boku, tryskało życie z płomiennych oczu. Nadzieja i zapał wiodły ich w pole, na tysiąckroć silniejszego wroga, a męstwo tych garstek, szalona ich odwaga i pogarda śmierci, zdumiewały nieprzyjacielskiego żołnierza. Minęło… zagasło… lecz nigdy, nigdy nie zapomni Polska o swoich bohaterach i obrońcach. Marzył im się jakiś wielki, królewski sen. Tylu z nich za sen ten zapłaciło życiem. Więc, choć porwali się do czynu nad siły, choć synowie odpokutowali za ich poryw młodzieńczy, czyż można ich za to potępić, czyż można ich nie kochać! Przedmowa do książki Rok 1863 – obrazy i wspomnienia, Warszawa 1916


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

T

o nagranie, wkrótce usunięte przez władze, rozgniewało wielu z tych chińskich internautów, którzy byli w stanie je obejrzeć, i wywołało drwiny z doktryny Komunistycznej Partii Chin tzw. „czterech pewności siebie” – iż są tak kruche, że post internetowy może osłabić reżim.

„Cztery pewności siebie” Na XVIII zjeździe KPCh w listopadzie 2011 roku ówczesny sekretarz generalny partii Hu Jintao przedstawił doktrynę tzw. „trzech pewności siebie” – dosłownie pewności siebie odnośnie do socjalistycznej ścieżki Chin, teorii i systemu. W 2016 roku obecny sekretarz generalny Xi Jinping dodał pewność siebie co do kultury socjalistycznej. Doktryna „czterech pewności siebie” stała się tak istotna, że w maju 2017 roku Biuro Informacyjne Rady Państwa ChRL rozpowszechniło artykuł zatytułowany „Cztery pewności siebie są duchowym przyczółkiem ‘chińskiego snu’”, który został pierwotnie opublikowany w czasopiśmie Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Biuro Informacyjne stwierdziło, że „chiński sen” Xi nie może zostać osiągnięty bez doktryny „czterech pewności siebie”. Platon powiedział kiedyś: „Puste naczynie wydaje najgłośniejszy dźwięk, więc ci, którzy mają najmniej rozumu, są największymi pleciugami”. Żadna inna partia rządząca na świecie nie może się poszczycić niczym takim jak „cztery pewności siebie”. Najwyraźniej przywódcy KPCh nie zważali na przykazanie Konfucjusza: „Trzeba przestać, gdy czyjś czyn nosi znamię wstydu”. Ludzie mogą się zastanawiać, skąd bierze się wiara KPCh w socjalis­ tyczną ścieżkę. Były przywódca Deng Xiaoping, który „otworzył” chińską gospodarkę, wielokrotnie mówił, że jego „socjalizm o chińskich cechach” był niezbadanym kierunkiem. Według własnych słów Denga, jego socjalistyczna podróż była jak „brodzenie w rzece po omacku, szukając kamieni na dnie” – opis, który w niewielkim stopniu wskazuje na pewność siebie. Zatem wielu chińskich internautów wyśmiewa socjalistyczną przygodę Denga. W jednej z kreskówek online urzędnik KPCh, stojąc na leżącej na brzegu łodzi, nakazuje wszystkim ustawić się w szeregu i wejść do nieznanej rzeki. Dwie osoby czekające w kolejce pytają: „Dlaczego zamiast tego nie skorzystamy z pobliskiego mostu i łodzi?”. Kolejny odkrzyknął tamtym dwóm: „A co wy wiecie?! Gdybyśmy skorzystali z mostu i łodzi, nie byłoby żadnych chińskich cech, prawda?”. Taki mroczny humor w stylu radzieckim może być żywym przykładem tego, ile wiary naprawdę mają ludzie w socjalistyczną ścieżkę Chin.

Oszukiwanie samych siebie Jeśli chodzi o wiarę KPCh w teorie socjalistyczne wyrażone przez przywódców partii – od myśli Mao po teorię Denga, „trzy reprezentacje” Jiang Zemina, „naukowy rozwój” Hu, a teraz nową myśl Xi – te puste twierdzenia są co najwyżej zwodzeniem samych siebie. Bez względu na etykietkę, wszystkie mają na celu utrzymanie dyktatury

Ming, wydaje się być jakoś szczególnie pod jego wrażeniem. Niemniej w Pekinie ludzie znają taki żart: Pewnego dnia klient skarżył się właścicielowi restauracji: „Dlaczego nie mogę znaleźć wołowiny w tej misce ‘makaronu ze smażoną wołowiną’?”. Właściciel wzruszył ramionami i powiedział: „Dlaczego jesteś taki wybredny, jeśli chodzi o nazwę jedzenia, które tu serwujemy? Czy spodziewasz się znaleźć żonę, jedząc ‘ciasto żony’

różnorodność. Nic dziwnego, że jego książka została zakazana wkrótce po opublikowaniu. Pewien dziennikarz zażartował: „Gdyby jego książka nazywała się Przeprowadzka do systemu feudalnego, wszystko byłoby w porządku”. Qin uczy teraz na Uniwersytecie Chińskim w Hongkongu. Ideologia socjalistyczna została zaimportowana i na pewno nie stanowi części cywilizacji Chin, liczącej 5000 lat. Jest z natury totalitarna i represyj-

W Chinach wiralem stał się film pokazujący policjantów z Shenzhen, którzy w sierpniu zeszłego roku weszli do mieszkania młodej kobiety i zabrali ją w środku nocy. Policja nie miała nakazu aresztowania ani przeszukania, a kiedy kobieta zażądała wyjaśnień, policja odpowiedziała pytaniem: „Co ostatnio opublikowałaś w internecie?”.

Lekcje z historii

Krucha doktryna pewności siebie chińskiego reżimu

Król Li, 10. król z chińskiej dynastii Zhou, panował od 877 p.n.e. do 841 p.n.e. i słynął z tyranii. Wysyłał agentów, aby szpiegowali prywatne rozmowy ludzi i zabijali tych, którzy ośmielali się wyrazić jakiekolwiek negatywne poglądy na temat jego rządów terroru. W rezultacie ludzie bali się wyrazić swoje zdanie. Król Li z wielką satysfakcją powiedział Zhao Gongowi, jednemu ze starszych ministrów: „Jestem w stanie zamknąć usta wszystkim krytykom”. Zhao Gong odpowiedział: „Zamykanie ust społeczeństwu jest o wiele bardziej niebezpieczne niż próba zatamowania potopu. Z potopem najlepiej poradzić

Peter Zhang

Pewien europejski dyplomata powiedział kiedyś: „ Jeśli chcesz wiedzieć, który kraj lub system polityczny jest lepszy, po prostu spójrz, dokąd zmierzają imigranci”.

Wartownik na pl. Tiananmen w Pekinie, w tle portret Mao Zedonga

FOT. PUBLICDOMAINPICTURES / PIXABAY

KPCh w zmieniającym się środowisku na świecie. Jednak każdy przywódca KPCh był chętny do pozostawienia po sobie jakiejś spuścizny poprzez dodanie własnej osobliwej doktryny do chińskiej konstytucji. Znany autograf Mao „Służyć ludowi”, widniejący na ścianie przy wejściu do Zhongnanhai, głównej siedziby KPCh w Pekinie, może i jest najczęściej czytanym hasłem, ale niewielu mieszkańców Pekinu, którzy przechodzą obok tej bramy cesarskiej z dynastii

(lao po bing)? A może jeszcze lepiej: czy widziałeś kiedyś zwykłych ludzi w Wielkiej Hali Ludowej?”. Qin Hui, były profesor Uniwersytetu Tsinghua, pisał we wnikliwym bestsellerze z 2015 roku Odejście od systemu feudalnego o tym, że KPCh nie wyszła z cienia systemu imperialnego. Czerpiąc wnioski z głównych wydarzeń współczesnej historii Chin, Qin opowiadał się za republiką opartą na demokracji konstytucyjnej, która szanuje podstawowe wolności i chroni

na. Chiny stają się częścią globalizacji, więc coraz więcej ludzi jest poddanych działaniu zachodniej liberalnej demokracji i witają ją z zadowoleniem. Chlubiąc się pewnością siebie w kulturze socjalistycznej, KPCh może mieć trudności z wyjaśnieniem zapalonym chińskim fanom Kubusia Puchatka, dlaczego ta popularna postać z kreskówek i film „Krzysiu, gdzie jesteś” (ang. „Christopher Robin”) są zakazane w Chinach. W przeciwieństwie do liderów w otwartych

W trakcie poszukiwań wyjaśnienia niezgodności obserwacji zmian klimatu z teorią „CO2-centryczną” okazało się, że notowane zmiany temperatury znacznie lepiej odpowiadają wzrostowi eksploatacji gazu ziemnego niż węgla, w związku z czym postawiona została konkurencyjna teza, że być może to woda powstająca ze spalania paliw węglowodorowych (i nie tylko) jest tu czynnikiem sprawczym.

chłodnie kominowe to przede wszystkim część krajobrazu elektrowni. Można je jednak spotkać w otoczeniu wielu zakładów przemysłu ciężkiego, tam, gdzie konieczne jest chłodzenie, a niemożliwe jest wykorzystanie do tego celu zbiorników i cieków wodnych. Oddają ciepło do otoczenia – do atmosfery, częściowo w postaci pary wodnej (1,5% spływającej wody), gdzie dodatkowo wykorzystywana jest szczególna właściwość fizyczna wody – duże ciepło parowania. Nowoczesne chłodnie kominowe opuszcza para wodna z powietrzem w temperaturze o zaledwie kilka do kilkunastu stopni Celsjusa wyższej od temperatury otoczenia. W nielicznych instalacjach para wodna opuszcza kominy wraz z dymem. Laikom wydaje się, że para wodna jest całkowicie obojętna dla środowiska. Tymczasem wpływ chłodni kominowych na środowisko jest niebagatelny. Obejmuje: tzw. smugę pary wodnej z określonym zasięgiem (nawet kilkunastu kilometrów) i tworzenie chmur – cumulusów, zamglenie i zalodzenie powodowane smugą, wzrost

wilgotności względnej i bezwzględnej, wzrost temperatury powietrza. Jeśli instalacja dużej mocy funkcjonuje przez dłuższy okres czasu (arbitralnie przyjmowane jest 30 lat), można mówić, że kształtuje klimat.

Chłodnie kominowe

W

Karol Musiał, Jacek Musiał się z młotami na chłodnie kominowe. Nawiasem mówiąc, co być może wyniknie po przeczytaniu tego artykułu, „ekolodzy”, którzy podczas COP-24 w Katowicach wspięli się na chłodnię kominową w elektrowni Bełchatów i ją okupowali, może coś przeczuwali? Jednak może warto poczekać z emocjami na kilka przyszłych hipotez na temat globalnego ocieplenia, konkurencyjnych wobec tej pochodzącej jeszcze z ubiegłego wieku – „CO2-centrycznej”. Chłodnia kominowa to z punktu widzenia ochrony środowiska instalacja, z punktu widzenia prawa budowlanego – budowla, technicznie – służąca do schładzania wody technologicznej. Współcześnie

sobie, dając mu możliwość odpłynięcia, a nie budując tamę – i tak też jest w przypadku zarządzania ludem, któremu należy pozwolić wyrażać swoje poglądy w ten czy inny sposób”. Król Li nie posłuchał rady, a później żył na wygnaniu, kiedy jego lud zbuntował się i powstał przeciwko niemu. Rozpad ZSRR w latach 90. stanowi kolejny przykład tego, że niewielu ekspertów ds. Rosji na Zachodzie spodziewało się upadku tego państwa, wziąwszy pod uwagę to, jak potężnie wyglądało. Co ciekawe, dyktatorzy w Chinach i innych krajach nie są pilnymi uczniami, którzy uczyliby się na cudzych błędach. Pewien europejski dyplomata powiedział kiedyś: „Jeśli chcesz wiedzieć, który kraj lub system polityczny jest

W 2017 roku świat wyprodukował 25551,3 TWh, w tym hydroelektrownie 4060 TWh (15%), odnawialne i inne 2334 TWh (9%). Polska odpowiednio: 170 TWh, w tym hydroelektrownie 2,6 TWh (1,5%), odnawialne i inne 22 TWh (13%). [Na podstawie BP Statistical Review of World Energy 2019 za 2018 rok]. Całkowita wyprodukowana energia pierwotna na świecie w 2017 roku wyniosła 13511,2 Mtoe = 1,57e5 TWh. Energia elektryczna stanowiła zatem 16%. W niektórych krajach raportowanie „źródła odnawialne i inne” obejmuje spalanie biomasy i drewna, które stanowić może 40% tej grupy energii. Zatem niepewność określenia ilości

lepszy, po prostu spójrz, dokąd zmierzają imigranci”. Pomimo nieustępliwej propagandy KPCh przeciwko zachodnim demokracjom, urzędnicy KPCh wydają się być jednymi z najbardziej gorliwych w wysyłaniu swoich dzieci i majątków do Ameryki. Wiele chiń-

Ideologia socjalistyczna została zaimportowana i na pewno nie stanowi części cywilizacji Chin, liczącej 5000 lat. skich mediów donosi, że Pekin ma nadzieję na współpracę z obcymi rządami w celu odzyskania za granicą ok. 21 bln dolarów w ukrytych aktywach i niezapłaconych podatkach. Wydaje się jednak, że nikt nie zna dokładnej kwoty kapitału, który wyciekł z Chin, odkąd Deng Xiaoping wdrożył swoje pionierskie reformy gospodarcze w latach 80. Jeśli spojrzy się na długą kolejkę ludzi ustawiających się codziennie przed biurami wizowymi konsulatów USA w Chinach, nie można nie zastanawiać się nad niekwestionowaną pewnością siebie Ameryki w wielu sprawach. Propagandowe plakaty reklamujące „chiński sen” są widoczne wszędzie w Chinach, ale dla wielu Chińczyków – w szczególności młodych ludzi – ich marzenia mogą faktycznie wiązać się z możliwością przyjazdu do Stanów Zjednoczonych, krainy ludzi wolnych, gdzie mają nadzieję spełnić swój amerykański sen. Zamiast przekształcić się w otwarte społeczeństwo, aby umieć lepiej zaradzić różnorodnym problemom społecznym, wliczając w to powszechny niepokój, korupcję, nierówność w dochodach i niesprawiedliwość społeczną, KPCh często, ze względu na swój drapieżny instynkt, ucieka się do represji, a nawet przemocy wobec odmiennych głosów. Liderzy KPCh nie zdają sobie sprawy z tego, że ich naciski prowadzą z kolei do kumulowania się jeszcze większej chęci zemsty, która ostatecznie ukróci ich rządy. Być może nie należy oczekiwać, że wilk kiedykolwiek zmieni się w wegetarianina. Prawdziwa pewność siebie rodzi się ze współczucia. Jak mądrze stwierdził chiński filozof Laozi: „Życzliwość w słowach budzi zaufanie. Życzliwość w sposobie myślenia tworzy głębię. Życzliwość w dawaniu tworzy miłość”. To wydaje się ostatnią rzeczą, o jakiej myślą władcy KPCh. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 10.09.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Ile pary wodnej uwalniają chłodnie kominowe? Z uwagi na ograniczony dostęp do pełnych danych, poniżej wykonano oszacowania, ile pary wodnej uwalnianych jest w chłodniach kominowych przykładowych elektrowni.

Energia elektryczna: świat i Polska

Chłodnia kominowa z banknotu Narodowego Banku Polskiego 1000 zł z 1947 r. PROJ. WACŁAW BOROWSKI, ŹRÓDŁO: WIKIEDIA

spalanych surowców mieści się od 76 do 85%. Do dalszych obliczeń przyjęto, że światowa energia elektryczna pozyskiwana ze spalania paliw kopalnych oraz z energii jądrowej stanowi 80% czyli, z wyprodukowanych 25551 TWh energii elektrycznej około 20440 TWh.

Turów–Bogatynia (Na podst.: Wniosku o zmianę pozwolenia zintegrowanego dla instalacji Elektrownia Turów w Bogatyni, Przeds. Bad.-Wdrożeniowe Ochrony Środowiska EKOPOLIN, Sp. z o.o., Wrocław 2015 oraz Obliczeń modelowych rozprzestrzeniania substancji emitowanych do powietrza przez źródła należące do Elektrowni Turów w Bogatyni dla stanu projektowego, Biuro Studiów i Pomiarów Proekologicznych EKOMETRIA sp. z o.o. 2005) Roczna produkcja energii elektrycznej (2014) 9 TWh. Zużycie węgla brunatnego 7,3x10e6 ton rocznie. 5 chłodni kominowych uwalnia Dokończenie na str. 11

Z lewej: chłodnie kominowe – wpływ na środowisko. Powyżej: chłodnie kominowe pierwszej w europie elektrowni gazowej „Premier” w Borysławiu woj. lwowskie, 1928 r. .

FOT. KIRILL UMRIKHIN, MOSKWA; ZA ZGODĄ AUTORA

Hipoteza Wrocław cz. III

grudniowym numerze „Kuriera WNET” zauważyliśmy, że woda atmosferyczna, stanowiąca śmiesznie małą cząstkę wody na Ziemi, tzn. zaledwie 0,001%, ma decydujący wpływ na kształtowanie pogody i klimatu. Wykonano oszacowanie źródła wody, jakim jest spalanie paliw węglowodorowych. Poniżej zostanie przedstawione kolejne źródło antropogenicznej, dodatkowej wody w atmosferze. Tu prośba, aby w gorącej wodzie kąpani, samozwańczy ekolodzy, którzy wcześniej zostali wkręceni w zwalczanie dwutlenku węgla, tym razem nie rzucili

społeczeństwach, władcy KPCh mają cienkie skóry i na pewno nie będą droczyć się z masami w internecie, nie mówiąc już o porównywaniu ich z puszystym niedźwiedziem, nieważne, czy jest uroczy, czy nie. KPCh ma paranoję na punkcie wszystkich sektorów społeczeństwa. 6 sierpnia ub. roku świątynia Shaolin, jedno z najbardziej znanych buddyjskich miejsc pielgrzymkowych w Chinach, po raz pierwszy od założenia świątyni ok. 1500 lat temu, wywiesiła flagę państwową, aby przysiąc lojalność wobec KPCh. A w niektórych miejscach ludzie muszą okazać dowody osobiste, żeby kupić nóż kuchenny, co przypomina wymagania z czasów dynastii Yuan (1271–1638), kiedy Mongołowie rządzili Chińczykami.

ZE ZBIORÓW I ZA ZGODĄ REDAKCJI PORTALU KRESY.ORG.PL


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

10

Na dalszy rozwój ukraińskiego ruchu narodowego warto spojrzeć w kontekście zmian stosunków między państwami rozbiorowymi I Rzeczypospolitej. W 1873 r. doszło do spotkania i konwencji cesarza Austrii Franciszka Józefa I z carem Rosji Aleksandrem II, do której dołączył cesarz Niemiec Wilhelm I, co potocznie określano jako rosyjsko-niemiecko-austro-węgierski sojusz trzech cesarzy. Jego pamiątką jest do dziś tzw. trójkąt trzech cesarzy na granicy śląskich Mysłowic i zagłębiowskiego Sosnowca, do którego od 1873 r. przylgnęło określenie Drei Kaiser Ecke, bo w tamtych latach ze strony pruskiej miejscowościami granicznymi były: Brzęczkowice/Słupna, ze strony rosyjskiej Modrzejów, a ze strony austriackiej Jęzor (wówczas – osiedle należące do Jaworzna).

Narodowy ruch ukraiński w czasach Iwana Franki i Mychajły Hruszewskiego Stanisław Orzeł

Trójkat trzech cesarzy

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Aleksandra II 18/30 maja 1876 r. nie przez przypadek w Bad Ems – na terenie zjednoczonych pięć lat wcześniej przez Bismarcka Niemiec – tajny ukaz emski zakazał nie tylko używania nazwy „Ukraina”, drukowania książek, broszur, prasy i przekładów (nawet z rosyjskiego) w języku ukraińskim (wg słów dokumentu – „narzeczu małoruskim”), ale też wwożenia z zagranicy na terytorium Imperium Rosyjskiego wszelkich wydawnictw w tym języku. Zabraniał także drukowania ukraińskich tekstów do utworów muzycznych i wystawiania ukraińskich spektakli teatralnych. Nauka w szkołach, w tym elementarnych, miała być odtąd wyłącznie w języku rosyjskim. Z bibliotek szkół wszystkich szczebli usunięto książki w języku ukraińskim. Ukaz nakazał zamknięcie filii Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego w Kijowie (oddział na Kraj Południowo-Zachodni) oraz gazety „Kyjiwski Telegraf ”, wydawanej przez Hromadę. „Nauczyciele i wykładowcy uniwersyteccy pochodzący z okręgów szkolnych: kijowskiego, charkowskiego i odeskiego mieli być przeniesieni na terytorium wielkoruskie, a ich miejsce zająć mieli Rosjanie”. Akt emski stanowił w zasadzie rozszerzenie zapisów cyrkularza wałujewskiego z 1863 r. W jego konsekwencji czołowi działacze kijowskiej Hromady (Mychajło Drahomanow, Fedir Wowk, Mykoła Ziber, Serhij Podołynśkyj) zostali usunięci z pracy na Uniwersytecie Kijowskim, a Drahomanow i Pawło Czubynski otrzymali zakaz pobytu w ukraińskich guberniach cesarstwa i udali się na emigrację. Zakaz wystawiania sztuk w języku ukraińskim uchylono wprawdzie już w 1881 r., a w czasie rewolucji lat 1905–1907 w Rosji, zwłaszcza po manifeście październikowym, ukaz był przepisem martwym (powstawały ukraińskie stowarzyszenia, prasa, wydawnictwa; jednak po stłumieniu rewolucji carat powrócił do reakcyjnej polityki), to do jego uchylenia doszło formalnie dopiero w 1907 r. Pełny tekst ukazu opublikowano po raz pierwszy dopiero w roku 1930 (Wikipedia). Były to lata, gdy do życia narodowego Ukraińców włączał się już Iwan Jakowycz Franko (ur. 27 sierpnia 1856 r. w Nahujowicach, zm. 28 maja 1916 r. we Lwowie) – poeta i pisarz, slawista i tłumacz (m.in. Mickiewicza), uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli ukraińskiej myśli politycznej i literatury, obok Tarasa Szewczenki. Pochodził z rodziny chłopskiej, uważał, że po ojcu, kowalu wiejskim Jakiwie France, pochodzi od niemieckich kolonistów, którzy osiedli w Galicji po rozbiorach. Natomiast jego matka, Maria Kulczycka – według historyków ukraińskich – wywodziła się ze zubożałej szlachty ruskiej albo polskiej (według Timothy Snydera) herbu Sas. Według najnowszych badań rodzina Franków zamieszkiwała tereny dawnego województwa ruskiego I Rzeczypospolitej od co najmniej XVII w., a według najstarszych metryk parafialnych należała do Kościoła greckokatolickiego przynajmniej od XVIII w. Po ukończeniu w 1875 r. c.k. Wyższego Gimnazjum Realnego im. Franciszka Józefa w Drohobyczu, Iwan podjął studia z filologii klasycznej, języka i literatury ukraińskiej na Uniwersytecie Lwowskim i już na pierwszym roku studiów wydrukował na łamach studenckiego czasopisma „Druh” powieść Petrije i Doboszczukowie oraz pierwszy tomik wierszy

Ballady i opowiadania. W 1876 r. – roku ukazu emskiego – w Galicji I. Franko zaczął ogłaszać na łamach lwowskiego almanachu Dnistrianka cykl tzw. opowiadań borysławskich. W tym czasie nawiązał kontakty z Erazmem Kobylańskim (Michałem Koturnickim), delegowanym przez koło studentów polskich w Petersburgu za granicę w celu zorganizowania nielegalnego przerzutu literatury socjalistycznej ze Szwajcarii do Rosji. Już w 1877 r. został aresztowany i oskarżony o propagandę soc­ jalistyczną, a na ławie oskarżonych, oprócz Kobylańskiego i Franki, zasiedli: Edmund Brzeziński, Bolesław Limanowski (późniejszy nestor patriotycznego nurtu socjalizmu polskiego) oraz Ukraińcy: Mychajło Pawłyk i Ostap

rosyjskich wpływów w basenie Morza Śródziemnego i doprowadzili do rewizji postanowień pokoju rosyjsko-tureckiego. Momentem przełomowym w stosunkach mocarstw rozbiorowych był zwołany w 1878 r. z inicjatywy kanclerza Bismarcka największy od kongresu wiedeńskiego kongres berliński, podczas którego pod naciskiem Wielkiej Brytanii i Austro-Węgier mocarstwa europejskie wymusiły na Rosji ograniczenie ekspansji na Bałkany. Cofnięto jej przywileje, które zdobywała w tej części Europy od końca XVIII w. i zakazano jej używania floty wojennej na Morzu Czarnym. Austro-Węgry przejęły pod „tymczasową opiekę”, czyli z administracją austro-węgierską, południowosłowiańską Bośnię

Kazimierz Badeni

niepodległość Czarnogóry, Rumunii i Serbii, ale zakazano Czarnogórze posiadania floty wojennej, ponieważ Anglia obawiała się, że będą to okręty rosyjskie pod banderą Czarnogóry. Rezultat konferencji był niekorzystny dla Rosji: choć zyskała sławę obrońcy uciśnionych Słowian, jako zwycięzca wojny odchodziła prawie z niczym. Dlatego Wielka Brytania – lekką ręką rozdająca cudze ziemie – zaproponowała jej jako zadośćuczynienie Kaukaz, gdzie Turcy popierali powstanie antyrosyjskie. Mimo to z kongresu berlińskiego Rosja wychodziła w poczuciu krzywdy. Swoją niechęć skierowała głównie w stronę Niemiec, a szczególnie kanclerza Bismarcka, co zagroziło sojuszowi trzech cesarzy. „W 1879 roku prawie nastąpiło jego zerwanie, gdy Aleksander II zaprotestował, powołując się na okoliczności, że we wszystkich ważnych kwestiach Niemcy stają po stronie Austro-Węgier. Dlatego Otto von Bismarck postanowił nie stawiać wszystkiego na jedną kartę, ponieważ uznał, że nie może dłużej ufać Rosji i zawarł z Austro-Węgrami tajne tzw. dwuprzymierze. Sojusz ten miał chronić oba państwa przed napaścią ze strony Imperium Rosyjskiego. Gdyby jedno z państw zostało zaatakowane przez Rosję, drugie miało mu pomóc. W przypadku zaatakowania przez inne państwo, druga strona miała zachować życzliwą neutralność. Traktat został zawarty na pięć lat, jednak obowiązywał dłużej, ponieważ wspólne interesy wiązały ze sobą coraz bardziej obie niemieckie dynastie. Po zawiązaniu sojuszu niemiecki kapitał zaczął napływać do Europy Południowo-Wschodniej” (Wikipedia).

T

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

S

ojusz trzech mocarstw zaborczych od początku cechowały nieporozumienia. Kiedy Rosja popierała powstania antytureckie Bułgarów, Bośniaków, Serbów – Austro-Węgry, zainteresowane ekspansją na Bałkanach, poczuły się zagrożone imperializmem rosyjskim i alergicznie zaczęły reagować na nastroje moskalofilskie w Galicji. Zwłaszcza, że w latach 70. i nawet jeszcze 80. XIX w. największe wpływy wśród Rusinów Galicji Wschodniej miało stronnictwo staroruskie (moskalofilskie), tzw. świętojurcy, które w pierwszych bezpośrednich wyborach do austriackiej Rady Państwa w 1873 r. zdobyło aż szesnaście mandatów. Dlatego uważane było za głównego wroga mniejszości polsko-szlacheckiej w Galicji Wschodniej i wszystkie polskie stronnictwa w porozumieniu z władzami zaborcy austriackiego zgodnie je zwalczały. Kolejny etap formowania nowoczesnego ukraińskiego ruchu narodowego wiąże się z działalnością Iwana Franki i Mychajły Hruszewskiego w warunkach antyukraińskich represji carskich, po ogłoszeniu przez Aleksandra II tzw. ukazu emskiego. Pretekstem do carskich represji było przenikanie na teren Rosji wydawnictw publikowanych w języku ukraińskim. Jednym ze środowisk, które inicjowały ich wydawanie, było Towarzystwo Naukowe im. Szewczenki. Ta najstarsza ukraińska instytucja naukowa została założona we Lwowie 11 grudnia 1873 r. jako towarzystwo literackie, z inicjatywy dwóch Ołeksandrów: Konyskiego i Barwinskiego. Towarzystwo wzmocnili Rusini o poglądach liberalnych, emigranci znad Dniepru, którzy chcieli w Galicji „zaszczepić idee postępu rosyjskiego w formie ukraińskiej”. „Ukrainofile, nazywający się narodowcami, rozwijają coraz energiczniejszą działalność literacką i oświatową, choć i liczebnie, i zwłaszcza pod względem zasobów materialnych ustępują dość długo moskalofilom” – jak pisał L. Wasilewski (Ukraińska sprawa narodowa, Warszawa−Kraków 1925, s. 62 i 75). Byli oni popierani przez konserwatystów krakowskich, według których narodowe aspiracje Rusinów nie zagrażały ani ziemiaństwu, ani inteligencji polskiej w zachodniej Galicji, a oceniali ich w kontekście szerszej polityki austriackiej. Tak stanowisko konserwatystów krakowskich tłumaczył Stanisław Tarnowski: „Czy jest naszym interesem stawać na zawadzie rozwojowi narodowości ruskiej? Nie, […] jeżeli to plemię poczuje się dobrze i prawdziwie w swej narodowości, stanie się koniecznie wrogiem WszechRosji. Zatem byłoby obowiązkiem i interesem Polaków dopomagać mu, ażeby się w tej narodowości dobrze poczuło” (S. Tarnowski, O sesji sejmowej z roku 1865–1866, „Przegląd Polski”, 1867, t. 1, z. 1, s. 144). Przeciwne stanowisko zajęli Podolacy, czyli konserwatywni ziemianie wschodniogalicyjscy, którzy w ukraińskim ruchu narodowym Galicji Wschodniej od początku widzieli niebezpiecznego konkurenta. Ponieważ stanowisko Podolaków przeważało w Sejmie galicyjskim, polska większość sejmowa nie dopuszczała żadnych ustępstw wobec Rusinów-narodowców, czym wywoływała coraz większe rozdrażnienie posłów ukraińskich, określanych jako „garstka kozaków, która nie miała nic do stracenia”. W tym czasie trwały już w Rosji działania, które doprowadziły do wydania ukazu emskiego. W 1874 r. Michaił Józefowicz, wicekurator kijowskiego okręgu szkolnego sporządził donos, w którym poinformował cesarza o działalności ruchu ukrainofilskiego. Według niego był to zamaskowanym socjalizmem, zagrażającym jedności państwa carów. Józefowicz donosił, że „chcą wolnej Ukrainy w kształcie republiki z hetmanem na czele”. W konsekwencji donosu w sierpniu 1875 r. Aleksander II powołał komisję do „opracowania sposobów walki z działalnością ukrainofilską”, a ta potwierdziła, że „zezwolenie na odrębną literaturę w ludowym dialekcie ukraińskim byłoby równoznaczne z położeniem trwałych fundamentów pod przekonanie o możliwości odłączenia się Ukrainy od Rosji, choćby w dalekiej przyszłości”. Wydanie ukazu było spowodowane obawą caratu przed takim rozwojem narodowego ruchu ukraińskiego, który doprowadziłby do wyodrębnienia się Ukrainy z Imperium Rosyjskiego. Dlatego na wzór akcji rusyfikacyjnej w popowstaniowym Królestwie Polskim (Priwislanskim Kraju – według biurokratycznego nazewnictwa wielkoruskiego), wydany przez cara

KURIER·ŚL ĄSKI

Franko nawiązał jeszcze bliższe kontakty z polskimi socjalistami i stał się znanym popularyzatorem marksizmu, tłumacząc na ukraiński fragmenty Kapitału Marksa i Anty-Dühringa Engelsa. Terlecki. Był to w Galicji pierwszy tak wielki proces socjalistyczny.

T

ymczasem po pokonaniu Turcji w wojnie 1877–1878 r., Rosja zajęła ogromne obszary jej terytorium na Bałkanach, a następnie rozdzieliła je między swoich sojuszników na Bałkanach, tworząc zwłaszcza swój satelicki kraj Wielkiej Bułgarii, która sięgała do Morza Egejskiego. Jednak Brytyjczycy nie zamierzali tolerować

i Hercegowinę, które jednak pozostały w granicach imperium tureckiego, a pod jawną okupację – Sandżak Nowopazarski. Okrojono terytorium Wielkiej Bułgarii do 1/3, tworząc Księstwo Bułgarii, podzielono ją na dwie części i część południową zwrócono Turcji jako autonomiczną prowincję Rumelii Wschodniej, która nadal podlegała sułtanowi, ale miała własną armię i była zarządzana przez chrześcijańskiego generał-gubernatora. Uznano wprawdzie

ymczasem w Galicji wypuszczony z więzienia Franko nawiązał jeszcze bliższe kontakty z polskimi socjalistami i stał się znanym popularyzatorem marksizmu, tłumacząc na ukraiński fragmenty Kapitału Marksa i Anty-Dühringa Engelsa. Współredagując ukraiński miesięcznik literacko-naukowy „Hromadśkyj Druh”, wszedł do lwowskiego Komitetu Socjalistycznego, gdzie współpracował z Bolesławem Czerwieńskim, B. Limanowskim, Antonim Mańkowskim i ukraińskim działaczem społecznym Mychajłą Pawłykiem, oraz do redakcji wydawanego we Lwowie polskiego pisma robotniczego „Praca”. Za tę działalność w 1880 r. został ponownie skazany, na trzymiesięczne uwięzienie w Kołomyi. Jednak rezultatem działalności tego Komitetu było opracowanie w 1881 r. programu socjalistów galicyjskich, który propagował solidarność proletariatu galicyjskiego z klasą robotniczą innych krajów oraz głosił ideę walki o poprawę bytu mas pracujących w Galicji. W czasie, gdy w wyniku rozszerzenia dwuprzymierza 20 maja 1882 r. w Wiedniu o Królestwo Włoch powstało trójprzymierze, Austriacy zainicjowali działania, które doprowadziły w Galicji do osłabienia ukraińskiego ruchu moskalofilskiego: w 1882 r. rozpoczął się proces sądowy jego przywódców: Iwana Naumowicza, Benedykta Płoszczańskiego i innych, których władze austriackie oskarżyły o związki z rządem rosyjskim i zdradę państwową. Wprawdzie sąd we Lwowie ich uniewinnił, ale powszechnie uważano, że gdyby zapadły wyroki skazujące, doprowadziłoby to do pogorszenia stosunków Austrii z Rosją. Mimo, że

27 marca 1884 r. w Berlinie został odnowiony układ trzech cesarzy – przełomowy dla umocnienia ukraińskiego ruchu narodowego był rok 1885, gdy dzięki oficjalnemu wsparciu Wiednia powstała ukraińska Rada Narodowa, skupiająca narodowców i stanowiąca przeciwwagę dla moskalofilskiej Ruskiej Rady świętojurców. Od tego czasu rok po roku ukraińscy narodowcy skutecznie wypierali moskalofilów z życia politycznego i społecznego Galicji. Podczas gdy za sprawą Bismarcka Cesarstwo Niemieckie i Imperium Rosyjskie zawarły 18 czerwca 1887 r. w Berlinie tajny traktat reasekuracyjny, którego zapisy pozostawały de facto w sprzeczności z dwuprzymierzem i trójprzymierzem – za poparciem części polskich środowisk w Galicji rozszerzały się wpływy narodowców ukraińskich. Poparcie to wyrażało się m.in. tym, że w 1887 r. I. Franko wszedł jako stały współpracownik na dziesięć lat do redakcji związanego z polskim ruchem ludowym dziennika „Kurier Lwowski”, kierowanym przez Henryka Rewakowicza i uczestnika powstania styczniowego Bolesława Wysłoucha, organizatora ruchu ludowego w Galicji. Zaprzyjaźniony z nimi Franko czynnie uczestniczył w organizowaniu polskiego ruchu socjalistycznego i ludowego Galicji, publikując na łamach „Kuriera Lwowskiego” setki artykułów na tematy społeczne, polityczne, gospodarcze, kulturalne i literackie. Był też stałym współpracownikiem redagowanego przez Wysłoucha pisma „Przyjaciel Ludu”, a swoje prace naukowe drukował tak w prasie ukraińskiej, polskiej, jak też niemieckiej, czeskiej, węgierskiej, rosyjskiej i innych. Jednak tuż przed wyborami do Sejmu Krajowego Galicji VI kadencji (1889–1895) władze galicyjskie aresztowały go po raz trzeci.

W

1890 r., gdy po upadku rządów Bismarcka został przez nowy rząd zerwany niemiecko-rosyjski traktat reasekuracyjny, Cesarstwo Niemiec­ kie ostatecznie postawiło na sojusz z Austro-Węgrami, a Rosja zaczęła szukać porozumienia z Francją, co doprowadziło do utworzenia „porozumienia serdecznego”, czyli Ententy. W ten sposób na tle formowania się w Europie dwóch wrogich bloków militarnych doszło do przyspieszenia w formułowaniu dążeń niepodległościowych narodów dawnej Rzeczypospolitej. W tymże roku 1890 I. Franko razem z M. Pawłykiem założył w Galicji pierwsze ukraińskie ugrupowanie polityczne o ideologii socjalistycznej: Rusko-Ukraińską Partię Radykalną. Jeszcze w tym samym roku Franko wyjechał do Czerniowiec, a następnie na studia do Wiednia, gdzie pod kierunkiem profesora slawistyki Vatroslava Jagicia w 1893 r. uzyskał doktorat filozofii. W 1894 r. wrócił do Lwowa i podjął starania o uzyskanie docentury na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie po śmierci ks. profesora Omeliana Ohonowskiego wakowała katedra literatury i języka ruskiego (ukraińskiego). Jednak na skutek oporu Podolaków i administracji galicyjskiej namiestnika Kazimierza Badeniego, nie otrzymał tego stanowiska. Od tegoż roku w Towarzystwie Naukowym im. Szewczenki ściśle współpracował z przybyłym niedawno z rosyjskiej Ukrainy do Lwowa Mychajłą Hruszewskim. Jednocześnie współredagował organy prasowe partii radykalnej – „Narod”, „Chliborob”, przemawiał na wiecach organizowanych przez radykałów, pisywał do prasy politycznej krajowej i wiedeńskiej. W latach 1895 i 1897 bez powodzenia kandydował do Sejmu Krajowego Galicji z prawego skrzydła Rusko-Ukraińskiej Partii Radykalnej. Namiestnik Galicji, a później premier Austrii-Przedlitawii, doktor praw i filozofii hrabia Kazimierz Badeni (ur. 14 października 1846 r. w Surochowie, zm. 9 lipca 1909 r.) pochodził z nobilitowanej w końcu XVII w. rodziny pochodzenia wołoskiego herbu Bończa. Tytuł hrabiowski w 1845 r. uzyskał od zaborców austriackich jego dziad Kazimierz Stanisław. W 1888 r. hr. K. Badeni objął urząd austriackiego namiestnika Galicji. W odróżnieniu od poprzednich namiestników związanych z Podolakami (m.in. hr. A. Gołuchowski) – Badeni, zdając sobie sprawę z zainteresowania Wiednia tą kwestią, skłonny był pójść na pewne ustępstwa wobec ukraińskich narodowców, licząc jednocześnie, że dzięki temu pozbawi galicyjskich moskalofilów wpływów politycznych. Dlatego 24 listopada 1890 r. doprowadził do nazywanego „nową erą” porozumienia z przywódcami narodowców ukraińskich Julianem


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 9

(Nacional’na biblioteka Ukra’ini im. V.I. o odłączeniu się i tworzeniu własnych Vernads’kogo, dział rękopisów, f. 134, oddziałów partii (Wikipedia). spr. 27). Od tego momentu Hruszewski zaczął publikować monumentalozostali w RURP działacze ukrane, dziesięciotomowe dzieło Historia ińscy organizowali od 1900 r. Ukrainy-Rusi (Історія України-Руси, w austriackim Królestwie Galicji, 1898–1937) i tworzyć na Uniwersytecie Lodomerii i Bukowiny paramilitarną Lwowskim tzw. lwowską szkołę histo- organizację Towarzystwa Gimnastyczryków Ukrainy, do której można zali- no-Pożarniczego „Sicz”, na której będą czyć m.in. Iwana Krypjakewicza, Iwa- się wzorować Polacy, tworząc dziesięć na Dżydżora, Omeliana Terleckiego, lat później Towarzystwo SportowoStepana Tomaszewskiego, czy Myrona -Gimnastyczne „Strzelec” i Związek Korduba. Od 1898 do 1913 r. Hruszew- Strzelecki, z których uformowały się ski kierował lwowskim Towarzystwem POW i Legiony Polskie Piłsudskiego Naukowym im. Szewczenki i stworzył na początku I wojny światowej. przy nim bibliotekę i muzeum. Sygnałem, że ukraińskie ożywienie W 1899 r. Hruszewski podjął dzia- polityczne z Galicji zaczęło przenikać łalność polityczną, gdy prawe skrzydło na ziemie Ukrainy pod zaborem rosyjRusko-Ukraińskiej Partii Radykalnej skim, było utworzenie Bractwa Tarasow(RUPR) w 1899 r. ców – ukraińskiej wyodrębniło się tajnej organizacji, 26 grudnia tego założonej w 1891 r. roku i po połą(niektóre źródła czeniu z ukraińpodają rok 1892) skimi narodow„na grobie Tarasa cami galicyjskimi Szewczenki w Ka(m.in. J. Romanniowie, którą załoczukiem, Kostem żyła grupa ukraińŁewyckim, Jewheskich studentów nem Ołesnyckym) – Borys Hrinczen– na wzór polskiej ko, Iwan Łypa, MyNarodowej Demokoła Michnowśkyj, kracji – utworzyło Witalij Borowyk, Ukraińską Partię Mykoła Worony Narodowo-Demoi inni”. Według kratyczną, a Hru- Mychajło Hruszewski „Deklaracji wiary szewski – obok I. młodych UkraińFranki, Wołodymyra Ochrymowicza, ców” opublikowanej w 1893 r. – raczej Jewhena Łewyćkiego, Wiaczesława nie przez przypadek – w kwietniowym Budzanowśkiego, Damiana Sawczaka wydaniu lwowskiej „Prawdy”, głównym i Teofila Okunewskiego – wszedł do jej zadaniem Bractwa była walka o ukraścisłego kierownictwa, czyli Komitetu ińskie wyzwolenie narodowe i zdobycie Ludowego. Podczas swojego I Kongre- pełnej autonomii dla wszystkich narosu 5 stycznia 1900 r. UNDP przyjęła dów zniewolonych w Imperium Rosyjprogram jedności narodowej i niepod- skim. Domagało się też rozszerzenia ległości, a następnie zdobyła czołowe nauki języka ukraińskiego w szkołach miejsce w ukraińskim politycznym oraz wprowadzenia go do urzędów i inżyciu Galicji, zajmując miejsce RUPR stytucji państwowych. Jak można przew roli stałej opozycji i zwalczając par- czytać w Wikipedii: „Tarasowcy rozwitie rusofilskie. W wyborach 1907 r. do nęli szeroką działalność propagandową Reichsratu Przedlitawii (parlamentu wśród studentów, młodzieży szkolnej, stateczny rozbrat Hruszew- austriackiego) zdobyła 17 z 27 miejsc, chłopów i robotników. Do lata 1893 ich skiego z nadziejami na pol- jakie przypadły Ukraińcom. Partia wy- głównym ośrodkiem działania był Charsko-ukraińskie porozumienie dawała tygodnik „Swoboda”, jej po- ków, ale po aresztowaniu znacznej części nastąpił po tzw. wyborach badeniow- glądy reprezentowały również „Diło” uczestników, zarząd przeniesiono do skich w 1895 r. do Sejmu Krajowego i „Bukowyna”. W czasie narastania wza- Kijowa”. Jego „głównymi działaczami Galicji i posłów do wiedeńskiej Rady jemnych antagonizmów polsko-ukra- byli: W. Borżkowśkyj, M. Dmytrijew, W. Samijłenko, M. Kononenko, Mychajło Kociubynski, Wołodymyr Stepanenko, B. Tymczenko, O. Czerniachiwśkyj i W. Szemet”. Chociaż Bractwo działało tylko do 1898 r., pod wpływem jego idei utworzono w 1897 r. Ogólnoukraińską Bezpartyjną Organizację Demokratyczną (ZUBDO), a 11 lutego 1900 r.– Rewolucyjną Partię Ukrainy (RUP), utworzoną przez studentów Uniwersytetu w Charkowie jako podziemna organizacja polityczna. Jej pierwszy program, w którym głoszono ideę politycznej niezależności Ukrainy, napisał Mykoła Michnowśkyj. Został on wydany – jak „Deklaracja…” Tarasowców we Lwowie, pod nazwą Samostijna Ukraina. Ponieważ nie było w nim wzmianek o problemach społeczno-ekonomicznych, powodowało to krytykę „skrzydła socjalistycznego”; w rezultacie Zarząd RUP uchwalił własny program, w którym oprócz silnych akcentów socjaldemokratycznych, hasło samostijnej Ukrainy zamieniono na żądanie narodowo-terytorialnej autonomii w obrębie Imperium Rosyjskiego. Odstąpienie od idei niepodległościowych przyśpieszyło odejście Tablica pamiątkowa na domu, w którym Aleksander II wydał tajny ukaz emski z RUP nacjonalistów-radykałów, którzy w 1902 r. założyli Ukraińską Partię Ludową. Prawie jednocześnie z partii odeszli narodnicy z Mykytą Szapowałem i M. Zalizniakiem, którzy przyłączyli się do eserów. Z odejściem niepodległościowców RUP już w 1903 zaczęła nabierać charakteru socjaldemokratycznego. W styczniu 1904 r. z RUP wyodrębniPaństwa w 1897 r., kiedy w wyniku nad- ińskich UNDP jako pierwsza wysunęła ła się Ukraińska Partia Socjalistyczna użyć administracji namiestnikowskiej hasło przymusowego wysiedlania Po- na czele z B. Jaroszewskim. Podczas zginęło kilku Ukraińców. Jak pisał w li- laków z Galicji Wschodniej. I Zjazdu RUP, rozpoczętego pod koniec ście do G. Kovalenki z 24 IV 1897 r.: W 1899 r. z lewego skrzydła roku 1904, doszło do rozłamu w sze„Rząd chciał był właśnie zawrzeć przy- RUPR wyodrębniła się jeszcze Ukra- regach partii. Mniejszość – grupa M. mierze z Rusinami, ale chciał to uczynić ińska Partia Socjal-Demokratyczna Mełenewskiego i O. Skoropisa-Jołtutanim kosztem bez równouprawnienia z Mykołą Hankewyczem, Julijanem chowskiego, połączyła się w styczniu Rusinów. Gdy to wyszło, Rusini wyrze- Baczynśkym, Romanem Jarosewy- 1905 r. z rosyjskimi socjaldemokratami kli się ze swej strony przymierza i roz- czem i Semenem Witykem na czele. i działała jako frakcja Związek Ukraińpoczęli znów zawziętą walkę o swoje W 1900 r. uformowała się jako Ukra- ski w obrębie RSDRP do 1913 r. Więkprawa, a rząd krajowy i Polacy z pre- ińska Socjal-Demokratyczna Partia szość pod przewodnictwem Mykoły zydentem ministrów Badenim razem Galicji i Bukowiny i rozpoczęła wy- Porsza, Symona Petlury i B. Sodowposługiwali się wszelkimi sposobami, dawanie dwutygodnika „Wolja” (który skiego dalej działała jako RUP i na II żeby nie dać Rusinom wybrać odpo- ukazywał się do 1907 r.). Pierwszy jej Zjeździe w grudniu 1905 r. przyjęła nawiedniej liczby posłów do sejmu i par- zjazd odbył się w 1903 r. we Lwowie zwę Ukraińska Socjal-Demokratyczna lamentu. Używali do tego wszelkich pod przewodnictwem M. Hankewy- Partia Robotnicza (USDRD). oszustw, kradziono kartki, głosowało cza i S. Wityka. Do 1907 r. USDPGiB Dwie rewolucje rosyjskie z początsię z urn, posługiwano się wojskiem była sekcją Polskiej Partii Socjalno- ku XX w. i narastanie konfliktu moprzy wyborach, aresztowano wybor- -Demokratycznej Galicji i Śląska Cie- carstw europejskich, który doprowadził ców itd. Mimo to, Rusinom udało się szyńskiego, wchodzącej w skład fe- do I wojny światowej, znacząco zmieniwybrać trzech swych posłów, którzy deracji Socjaldemokratycznej Partii ły ukraiński ruch narodowy i wpływy teraz w Parlamencie krzyczą na cały Austrii. Dopiero w tym roku odbyła się państw germańskich w oddziaływaniu głos przeciwko polskim krzywdom” konferencja, na której zdecydowano na jego kształt. K

P

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

R

ównież w warunkach „nowej ery” w 1894 r. do Lwowa został zaproszony Mychajło Hruszewski (ur. 17 września/29 września 1866 r. w Chełmie, zm. 25 listopada 1934 r. w Kisłowodsku), syn nauczyciela gimnazjum greckokatolickiego spod Czehrynia, który otrzymał edukację rosyjską. Jego ojciec przybył na ziemię chełmską w ramach akcji rusyfikacyjnej po powstaniu styczniowym, był wykładowcą greckokatolickich seminariów teologicznych w Perejesławiu i Kijowie, dyrektorem szkół ludowych na Kaukazie, autorem wielokrotnie wznawianego w przedrewolucyjnej Rosji podręcznika języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, a matka – Głafira Zacharowna Opokowa – miała silne związki z kulturą polską. Hruszewski w autobiografii opisał rodziców jako prawdziwych patriotów Ukrainy, którzy potrafili pielęgnować „ciepłe przywiązanie do wszystkiego co ukraińskie – języka, pieśni, tradycji” i budzili w swoich dzieciach uczucia narodowe (Wikipedia). Jednak w prowadzonym od siedemnastego roku życia dzienniku pisał początkowo po rosyjsku, bo – jak sam przyznał – pisanie w języku ukraińskim sprawiało mu trudność. Mimo to od czasu studiów (od 1886 r.) na wydziale historyczno-filozoficznym Uniwersytetu Kijowskiego był aktywistą kijowskiego oddziału Hromady. Na Uniwersytecie Lwowskim za rekomendacją swojego mentora W. Antonowycza objął katedrę „historii powszechnej, ze szczególnym uwzględnieniem historii Europy Wschodniej”, która – w ramach realizacji porozumień „nowej ery” w praktyce była pierwszą na świecie katedrą wykładanej po ukraińsku historii Ukrainy. „Po negocjacjach Hruszewski otrzymał nominację na katedrę profesora dzięki reskryptowi samego cesarza Franciszka Józefa. W inauguracyjnym wykładzie przedstawił swoje credo jako badacza historii. Tematem badań powinno być życie ludu – ekonomiczne, duchowe i kulturalne. A zatem nie państwo i nie życie elit – jak uważała większość historyków”. Ponieważ od czasu reskryptu Wałujewa, a zwłaszcza ukazu emskiego Aleksandra II, nauczanie w języku ukraińskim było w imperium pseudo-Romanowych zabronione, wykłady Hruszewskiego prowadzone po ukraińsku od początku okazały się „wielkim sukcesem. Ukraińscy studenci przybywali na nie tłumnie. Stały się wydarzeniem politycznym (…) W swoich zainteresowaniach historycznych Hruszewski przeniósł akcent z historii państw na historię ludu – jego kultury i sposobu życia. Lud ukraiński stał się narodem, a Hruszewski w swojej działalności rozpatrywał Ukraińców jako naród o wyodrębnionych cechach fizycznych, psychicznych i sposobie życia” (I. Słowiński, Twórca ukraińskiej historii, „Polska Bez Cenzury”, dostęp 26.12. 2019 r.). Jednak po fiasku „nowej ery” i uzyskaniu wśród galicyjskich elit przewagi przez Podolaków, relacje między Hruszewskim a rządzącymi konserwatystami wschodniogalicyjskimi były co najmniej napięte. Już samo utworzenie katedr ukraińskich na Uniwersytecie Lwowskim było wystarczającym zarzewiem konfliktu, jednak oliwy do ognia dodawało używanie języka ukraińskiego w trakcie oficjalnych spotkań i rejestracja w tym języku na zajęciach. Również poglądy Hruszewskiego, ukształtowane w stosunku do historii Polski m.in. pod wpływem niemieckiego historyka z pruskiego wówczas i przesiąkniętego lożami masońskimi Wrocławia, Richarda Roepella – nie pozostały bez wpływu na jego odbiór wśród polskich elit Galicji. „Jego zdaniem Polacy świadomie pozbawiali Ukraińców szansy na rozwój kulturalny; stanowili uprzywilejowaną elitę, która prześladowała ukraińskie masy. Konflikt między Polakami a Ukraińcami wpisywał się w model interpretacyjny stosowany przez Hruszewskiego w wyjaśnianiu historii: sporu między elitami a masami. Hruszewski negatywnie oceniał panowanie Polaków na Ukrainie. Uważał, że mieli oni mało do zaoferowania Ukraińcom, ponieważ sami byli prowincją Europy. Ich przewaga

wynikała z faktu, iż byli wspierani przez państwo polskie. (…) W odróżnieniu od wielu Ukraińców, którzy poszukiwali porozumienia z Polakami i źródła konfliktów między dwoma narodami widzieli w polityce dynastycznej i ambicjach wielkich panów, Hruszewski uważał, że wynikał on z różnic między dwoma narodami. Od czasu zajęcia Galicji przez Polaków w XIV wieku spór był nieuchronny. Począwszy od unii w Krewie, zaczyna się przewaga Polaków, od czasów unii lubelskiej – całkowite podporządkowanie Polakom. Również unię brzeską Hruszewski postrzegał jako element procesu polonizacji. W przypadku Ukraińców tę dominację Hruszewski oceniał jako narodową katastrofę, ponieważ całkowicie został zniszczony ukraiński sposób życia” (I. Słowiński, Twórca ukraińskiej historii, jw.). W jego opiniach widać recepcję nacjonalistycznie wypaczonych poglądów Roepella, które „pokazują szybką dynamikę „unarodowienia” – postrzegania procesów przeszłości, powiązanych z samorządowym prawem miast, przez pryzmat historii narodu niemieckiego” (O. Pustovyi, Prawo miejskie w pracach polskich i ukraińskich historyków XIX wieku. Porównanie konceptów, w: „Zeszyty Naukowe Doktorantów UJ. Nauki Społeczne” nr 23 (4/2018), s. 90). W V tomie Historii Ukrainy-Rusi Hruszewski za Roeppelem doszedł do dość paradoksalnego wniosku, że w XVI i XVII wieku „element polski, wcześniej bardzo słaby w mieście, wzrasta nie tylko ilościowo, ale też zdobywa kapitały niemieckie i cechy ducha niemieckiego […] jego kupiecką i przemysłową umiejętność, gospodarczość, solidność. Co prawda […] te osiągnięcia niedługo znikają i wyradzają się, […] można jednak powiedzieć, iż dzięki Niemcom Lwów stał się polski” (М. Грушевський, Історія УкраїниРуси, t. V: Сусіпільно-політичний і церковний устрій і відносини в українсько-руських землях XIV–XVII віків, Київ 1994, s. 250).

O

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

wyraziciela najszczytniejszych dążeń narodu polskiego” (Wikipedia) – to jednak był coraz bardziej izolowany w społeczeństwie Galicji.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Romańczukiem, Ołeksandrem Barwinskim i czterema innymi przedstawicielami ruchu młodo-ukraińskiego. Rusini w jego wyniku otrzymali w Galicji m.in. zwiększenie dotacji dla działalności kulturalnej, większą liczbę szkół ludowych i średnich z językiem ukraińskim (ruskim) oraz zgodę na utworzenie na Uniwersytecie Lwowskim katedry historii z ukraińskim językiem wykładowym. Wyrazem porozumienia było też poparcie administracji namiestnictwa dla kandydatów młodo-ukraińskich w wyborach do Rady Państwa w 1891 r., dzięki czemu – „ku zadowoleniu rządu wiedeńskiego, w wyborach nie został wybrany żaden kandydat staroruski (moskalofilski)” (A. Górski, Powikłane polityczne relacje polsko-ruskie w Galicji Wschodniej w okresie autonomii, w: „Studia politologica Ucraino-Polona” 2013, s. 187). Wprawdzie „nowa era” napotkała zdecydowany sprzeciw Podolaków i radykałów ukraińskich, którzy nie chcieli zgody „z Lachami”, i szybko się skończyła, rozpalając od nowa na- Iwan Franko miętności narodowe, ale to dzięki niej w roku 1892 Towarzystwo im. Szewczenki zostało przeorganizowane na wzór polskiej Akademii Umiejętności z Krakowa w stowarzyszenie naukowe, zaczęło pełnić funkcję pierwszej, jeszcze nieformalnej ukraińskiej Akademii Nauk i od 1892 r. wydaje seryjne wydawnictwo Записки Наукового товариства імені Шевченка (do 2009 r. ukazało się 257 tomów). Wsparcie finansowe tej inicjatywie zapewnili Elizaweta Skoropadśka-Miłoradowycz i Ołeksandr Konyśkyj, a znanymi członkami byli m.in. Stepan Kaczała, Omelian Ohonowśkyj czy J. Romanczuk. Stawiali oni sobie za cel organizację badań naukowych i ich popularyzację. Jaką solą w oku kolejnych władz rosyjskich była działalność Towarzystwa, świadczą fakty: w czasie I wojny światowej okupujące Lwów władze rosyjskie natychmiast je zamknęły, a po tym, jak odrodziło się za zgodą władz II Rzeczypospolitej Polskiej – zostało zlikwidowane 12 stycznia 1940 r. po zdradzieckiej agresji Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 r. i okupacji Lwowa przez Armię Czerwoną. Ponownie zostało odtworzone w 1947 r. przez emigrację ukraińską w Europie Zachodniej i Ameryce (m.in. Kanadzie), a we Lwowie reaktywowano je w roku 1989. Zwalczany w wyborach, niedopuszczony do docentury na Uniwersytecie Lwowskim Franko – znakomity znawca literatury polskiej, a w dotychczasowej twórczości obszernie i życzliwie zajmujący się Mickiewiczem – rozładował swoje frustracje w roku 1897 paszkwilem Ein Dichter des Verrates (Poeta zdrady), opublikowanym podczas przygotowań do obchodów setnej rocznicy urodzin Mickiewicza w wiedeńskiej „Die Zeit”. Zarzucał w nim polskiemu wieszczowi, a szerzej – Polakom, wallenrodyzm, czyli kult zdrady, czego dowodów miały dostarczać powieść poetycka Konrad Wallenrod czy ballady Rybka i Świtezianka. Franko delatorsko donosił w tym tekście, że Polacy, czcząc Mickiewicza, tym samym lubują się w zdradzie, a były już wówczas namiestnik Galicji Kazimierz Badeni jako premier rządu Austrii (1895–1897) zdradzał to państwo w interesie Polski. Ten skrajnie stronniczy artykuł został przedrukowany w pismach rosyjskich Warszawy, a później moskalofilskich Galicji z tak antypolskimi komentarzami, że wywołał oburzenie Polaków nie tylko wobec samego Franki, ale i całego społeczeństwa ukraińskiego. Po jego ogłoszeniu Franko został pozbawiony możliwości publikacji w „Kurierze Lwowskim”. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze, kiedy w 1898 r. kandydował do Sejmu Krajowego – przepadł po raz trzeci. Wprawdzie od 1898 r. redagował ukraińskie czasopismo „Literaturno-Naukowyj Wistnyk”, na którego łamach publikował przekłady wierszy i poematów Mickiewicza, a w jego pracach historyczno-literackich zaczęły się ukazywać entuzjastyczne wzmianki o wartościach moralnych polskiego poety, co niektórzy współcześni uważali za dowód, że artykuł w „Die Zeit” był pomyłką wywołaną frustracjami, a nawet, „że ukraiński pisarz żywił głęboki szacunek dla polskiego wieszcza narodowego jako

Wydanie ukazu było spowodowane obawą caratu przed takim rozwojem narodowego ruchu ukraińskiego, który doprowadziłby do wyodrębnienia się Ukrainy z Imperium Rosyjskiego.

3075 Mg/h pary wodnej, czyli 3,1e3 t/h. Rocznie 27,2 mln t pary wodnej. Elektrownia Turów oddaje ścieków ok. 500m3/h, czyli ok. 4,4e6 ton/rok. Z całkowitej zużywanej wody 14% stanowią ścieki, 86% ucieka z parą wodną w chłodniach kominowych. Uwolnienie pary wodnej na wytworzenie jednostki energii elektrycznej: 3e6 t/TWh. Elektrownia Bełchatów (Na podst. Programu Ochrony Środowiska Powiatu Bełchatowskiego, 2003, ebelchatow. pgeiek.pl, 2017, oraz: Wachowiak G., Galiniak G., Jończyk W., Martyniak R., Ocena zmian odpływu w zlewni rzeki Widawki w roku 2010 pod wpływem oddziaływania inwestycji górniczo-energetycznej w Rejonie Bełchatowa, Górnictwo i Geoinżynieria, r. 35, Z. 3, 2011) Roczna produkcja energii elektrycznej 28 TWh. Zużycie węgla brunatnego 40e6 ton rocznie. Zapotrzebowanie zakładu na wodę 180 tys. m3/ dobę, czyli 65,7 mln m3/rok. Elektrownia Bełchatów z procesów technologicznych (czyli pomijając odwodnienie kopalni) oddaje ok. 0,13 m3 ścieków/s, czyli ok. 4,1e6 ton/rok. Z całkowitej zużywanej wody 7% wody stanowią ścieki, 93% ucieka z parą wodną w chłodniach kominowych. Uwolnienie pary wodnej na wytworzenie jednostki energii elektrycznej: 2,3 e6 t/TWh. Elektrownie Łagisza, Łaziska i Jaworzno III (Na podst.: Sąkol-Sikora D., Problemy związane z zaopatrzeniem w wodę i odprowadzenie ścieków przez zakłady energetyki zawodowej na terenie Regionu Wodnego Małej Wisły i Górnej Odry; Wydział Gospodarki Wodnej, PKE SA, Elektrownia Łagisza, 2005) Roczna produkcja energii elektrycznej odpowiednio: Łagisza – 2,8 TWh, Łaziska – 5,5 TWh, Jaworzno III – 5,2 TWh. Pobrana woda do uzupełnienia rocznie, odpowiednio: Łagisza – 7,6 e6 t, Łaziska – 15,3 e6 t, Jaworzno III – 18,1 e6 t. Uwolnienie pary wodnej na wytworzenie jednostki energii elektrycznej, odpowiednio: Łagisza – 2,7 e6 t/TWh, 2,8 e6 t/TWh, 3,5 e6 t/TWh.

Para wodna uwalniana przez chłodnie kominowe na świecie Na podstawie powyższych wyliczeń i przedstawionych wcześniej danych dotyczących światowej produkcji energii elektrycznej można przyjąć, że na świecie chłodnie kominowe elektrowni paliwowych i jądrowych łącznie uwalniają od 2 do 3,5 mln t H2oszO/ TWh. W powyższym oszacowaniu nie uwzględniono pary wodnej stanowiącej części lotne węgla. W oparciu o te oszacowania można przypuszczać, że na całym świecie energetyka dostarcza poprzez chłodnie kominowe od 41 do 72 Gt pary wodnej. Istnieją pojedyncze elektrownie atomowe, które do chłodzenia wykorzystują bezpośrednio wodę z oceanu. Ale też do rachunku trzeba dodać parę wodną pochodzącą z chłodni kominowych innych zakładów przemysłowych, np. hut. Wielkość emisji pary wodnej drogą chłodni kominowych na świecie przypuszczalnie nie przekracza 80 Gt rocznie. W poprzednim artykule Gdy obserwacje przeczą teoriom z grudnia 2019 roku, oszacowano ilość pary wodnej ze spalania komercyjnych (czyli kopalnych, tzn. przy pominięciu suszenia i spalania drewna i biomasy) paliw na poziomie 13 Gt, czyli 1,3 e10 t. W bieżącym zaś artykule wykazany dodatkowy wkład pary wodnej jest 6 razy większy! Jeśli wierzyć, że gazy cieplarniane mają decydujący wpływ na efekt cieplarniany, może warto będzie pokusić się jeszcze o podważenie poprawności obowiązującej w modelach teorii „CO2-centrycznej”, ekstrapolację znanego ze spektrometrii, logarytmicznego wpływu zwiększania stężenia gazu cieplarnianego dla przypadku H2O w atmosferze na wymuszenie radiacyjne... Po zsumowaniu emisji antropogenicznej pary wodnej spowodowanych spalaniem paliw komercyjnych, wartość emisji pary wodnej jest rzędu 1 e11 ton rocznie. Dla porównania: emisje dwutlenku węgla antropogenicznego wynoszą tylko 3,7 e10 ton rocznie. Biorąc pod uwagę kilka scenariuszy (jak w poprzednim artykule) „ile razy silniejszy jest efekt cieplarniany pary wodnej z chmurami wobec dwutlenku węgla”, można dokonać kolejnego przeliczenia, co pozostawiamy Czytelnikom. Czy faktycznie, jak odpaliliby kpiarze z bloga Skeptical: „fizyka na to nie pozwala”? – nie bądźmy tacy pewni... K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

12

KURIER·ŚL ĄSKI

P

Pierwsze polskie gazety na Śląsku zaczęto wydawać w połowie XIX wieku. Ośrodkami drukarskimi były wówczas Pszczyna, Racibórz i Piekary. Gazetą drukowaną w języku polskim na skalę masową stał się „Katolik”, którego pierwszy numer ukazał się 5 kwietnia 1869 roku. Była to najdłużej wydawana polska gazeta na Śląsku, bo ukazywała się nieprzerwanie do 1931 roku.

ierwszym wydawcą był Karol Chociszewski, który w 1868 roku redagował czasopismo o takim tytule w Chełmnie na Pomorzu, ale z powodu problemów finansowych sprzedał tytuł Karolowi Miarce. Ten znany śląski działacz narodowy w tym czasie w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów) przy obecnej ul. 3 Maja naprzeciwko kościoła pw. św. Barbary otworzył księgarnię i rozpoczął wydawanie gazety. Na winiecie „Katolika” widniała informacja, że pismo jest poświęcone nauce, przemysłowi, zabawie i wiadomościom politycznym. Początkowo gazeta ukazywała się trzy razy w miesiącu, ale szybko zyskała szerokie grono czytelników i pod koniec 1869 roku stała się tygodnikiem politycznym o patriotycznym charakterze, ukazującym się w każdą sobotę. Nakład zwiększył się do 7 tysięcy egzemplarzy. Gazeta była bardzo popularna. Przyczynił się to tego jednoznaczny tytuł oraz atrakcyjny sposób redagowania. Docierała do mniejszych miejscowości i wsi oraz poza granice państwa niemieckiego. W Małopolsce kolportowaniem „Katolika” zajmowała się drukarnia i księgarnia Franciszka Pobudkiewicza, a na Śląsku Austriackim za kolportaż i prenumeratę odpowiadał Franciszek Zanibal. Gazeta zamieszczała płatne ogłoszenia reklamowe, za które płaciło się w zależności od ilości wierszy.

Opowieść o „Katoliku” Krótka historia pewnej gazety Renata Skoczek

W 1875 roku Karol Miarka, nękany prześladowaniami i licznymi procesami przez władze niemieckie niechętne Polakom i polskiej prasie, wyprowadził się do Mikołowa, gdzie zakupił drukarnię. Siedem lat później, po przedwczesnej śmierci Miarki tytuł prasowy przejął ks. Stanisław Radziejewski, który przeniósł redakcję z powrotem do Królewskiej Huty. 1 lipca 1885 roku redakcja, drukarnia i ekspedycja „Katolika” została przeniesiona do Rozbarku – dzielnicy Bytomia. W następnym roku ks. Radziejewski przekazał czasopismo swojej siostrze Ludwice Radziejewskiej, która zainwestowała cały swój majątek w rozwój i unowocześnienie wydawnictwa „Katolik”. Zajmowała się administracją i finansami, a pracami redakcyjnymi – zatrudnieni redaktorzy. Gazeta wydawana w Bytomiu zyskała nową

Pocztówka z gmachem „Katolika” w Bytomiu przy Al. Legionów.

ZE ZBIORÓW AUTORKI

Winieta „Katolika” z 1887 roku wydawanego w Bytomiu–Rozbarku. ZE ZBIORÓW AUTORKI

winietę, która informowała, że pismo poświęcone jest „ludowi ku czci, nauce i zbogacaniu” oraz zawierała waż-

Piekarską 29. W 1892 roku wydawnictwo zakupiło kamienicę przy dzisiejszej ulicy Powstańców Warszaw-

Gazeta wydawana w Bytomiu zyskała nową winietę, która informowała, że pismo poświęcone jest „ludowi ku czci, nauce i zbogacaniu” oraz zawierała ważne przesłanie: „szanuj język ojców, to prawo Boga, a człowieka obowiązek”. ne przesłanie: „szanuj język ojców, to prawo Boga, a człowieka obowiązek”.

O

W

Zakładzie Metanometrii i Sterowania Wentylacją Ośrodka Badawczo-Rozwojowego koncernu EMAG w Katowicach, ówczesnego monopolisty w zakresie elektryfikacji i automatyzacji górnictwa, zacząłem pracować w 1978 roku. Jurek w sąsiednim pokoju, jako technik mechanik, pracował w zespole zajmującym się pneumatycznymi elementami sterującymi do obudów zmechanizowanych. Wtedy był już sportowym kierownikiem wyprawy w Hindukusz, zdobywając swój szczyt najwyższy – 7706 m n.p.m., aby w następnym roku przekroczyć tę magiczną granicę ośmiu tysięcy, na Lhotse. To był początek wielkiego wyścigu

FOT. DARIUSZ BROŻYNIAK

M

W październiku ubiegłego roku minęło 30 lat od tragicznego wypadku na Lhotse, w którym zginął jeden z największych polskich himalaistów. Zginął dokładnie dziesięć lat po swoim pierwszym wejściu na ośmiotysięcznik. Właśnie na... Lhotse.

Był moim kolegą... Wspomnienie o Jerzym Kukuczce Dariusz Brożyniak

o koronę Himalajów z Tyrolczykiem Reinholdem Messnerem, który zaliczał właśnie… piąty szczyt. Kukuczka doprowadził stan rywalizacji do różnicy dwóch szczytów, zdobywając rok po Messnerze, w 1987 r., całą koronę. Wtedy to Messner depeszował: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”. To bardzo prawdziwe słowa. Messner zdobył wszystkie ośmiotysięczniki w ciągu 15 lat, większość w sezonach letnich i drogami klasycznymi, nie szczędząc wydatków na wsparcie logistyczne wypraw. Kukuczka, ograniczając ze względów finansowych do absolutnego minimum pomoc tragarzy oraz długość wypraw, wykorzystując do maksimum uzyskiwaną aklimatyzację, potrzebował około 10 lat na zdobycie tychże czternastu himalajskich szczytów. W większości nowymi drogami, w sezonie zimowym i bez wsparcia tlenowego. Był pierwszym człowiekiem, który

wszedł na dwa ośmiotysięczne szczyty w ciągu jednego sezonu, i to zimowego. Jego opowieść o tym, jak samotnie przemieszczał się himalajskimi dolinami pomiędzy nimi, była przejmująca i niezwykła. Pozostał jednak realistą, mówiąc „Któż pamięta, kto jako drugi stanął na Evereście?”. Srebrny Medal Orderu Olimpijskiego jednak przyjął z satysfakcją, widząc także i sportowy walor wyczynowego wspinania, a więc rywalizację. Przeciwnie do Messnera, który odznaczenia nie przyjął, uznając wyłącznie twórczy charakter alpinizmu.

K

ukuczka pozostał wierny swojej postawie sportowej, której zaw­dzięczał to, że nie umiał wrócić z niczym. Tu także tkwiła tajemnica i siła jego sukcesu, kiedy często jakby wbrew logice podejmował próbę raz jeszcze... i wygrywał. Było w tym coś z uporu, ale i inteligentnej

Zecernia wydawnictwa „Katolik” w Bytomiu przy Alei Legionów. ZE ZBIORÓW AUTORKI

skich 56, gdzie przeniosła się redakcja i drukarnia. W starej siedzibie przy ulicy Piekarskiej naprzeciwko kościoła św. Trójcy funkcjonowała firmowa księgarnia „Katolika”, gdzie sprzedawano gazetę oraz książki, broszury i inne druki oraz świadczono usługi introligatorskie. W nowej siedzibie wydawnictwa przy ul. Powstańców Warszawskich zainstalowano nowoczesne maszyny drukarskie, dzięki którym zwiększył się nakład czasopisma.

d 1889 roku „Katolika” redagował Adam Napieralski, nazywany „królem polskiej prasy”. Pod jego kierownictwem znacznie wzrósł nakład czasopisma, który osiągał 11 tysięcy egzemplarzy. Za czasów Adama Napieralskiego i dzięki funduszom Ludwiki Radziejewskiej wydawnictwo przeniosło siedzibę z Rozbarku do centrum Bytomia na obecną ulicę

oje wspomnienia o Jurku dotyczą jednak zawsze wiosny, a konkretnie 23 kwietnia, kiedy pięciu Jurków obchodziło tradycyjnie biurowe imieniny. Wśród nich wiódł prym Kukuczka, wyróżniając się zręcznością serwowania kawy „plujki” w typowo socjalistycznej ciasnocie pomieszczeń laboratoryjno-biurowych, warsztatu pracy ówczesnej „wielkoprzemysłowej elity technicznej”. Jurek przy tej okazji zawsze zdradzał, że do wyspania się i ugotowania obiadu potrzebuje jednego metra kwadratowego skalnej półki i chwili spokoju. Gotowanie tak zresztą weszło mu w krew, że nie poprzestawał nigdy na biurowej herbatce z kanapką. Zawsze coś pichcił w menażkach na gazowej kuchence w korytarzu. Był oczywiście poprzez tę swoją pasję i niezwykłość związanych z nią przeżyć najbardziej egzotyczną postacią takich imienin. Chociaż równie dobrze mógłby spędzić je w skromnym kątku, nie przerywając ani razu jałowych biurowych ploteczek przysłowiowej panny Krysi. Oczywiście nie dawaliśmy mu nigdy spokoju. Był bowiem niezwykle rzadkim gościem w biurze i dziwnym trafem… jakoś zdążał na te imieniny. Nadarzała się więc okazja do relacji z pierwszej ręki wydarzeń znanych tylko ogólnikowo z prasy. I Jurek zdawał nam, kolegom z pracy – „górniczym kumplom”, to kolejne sprawozdanie z nieprawdopodobnych rocznych dokonań, w skąpych słowach. Nie lubił dużo mówić, szczególnie o sobie i szczególnie o sukcesie.

W 1910 roku przy obecnej Alei Legionów 49 rozpoczęto budowę nowej siedziby wydawnictwa. Okazały, bardzo reprezentacyjny i nowoczesny gmach został oddany do użytku 7 października 1911 roku. W tym czasie redaktorem naczelnym gazety był Paweł Dombek, znany dziennikarz i późniejszy burmistrz Królewskiej Huty. W redakcji pracowały także kobiety, między innymi Janina Omańkowska – późniejsza posłanka do Sejmu Śląskiego – oraz Maria Kipińska – znana działaczka Towarzystwa Kobiet. Wydawnictwo zajmowało się drukowaniem nie tylko tytułu prasowego, ale także książek, broszur, różnego rodzaju druków, takich jak: ulotki, zaproszenia, afisze teatralne. W latach 1919–1931 publikowano na każdy rok kalendarze ozdobione licznymi ilustracjami.

W okresie powstań śląskich i plebiscytu „Katolik”, wydawany w nakładzie 22 tysięcy egzemplarzy, odegrał ważną rolę informacyjną i agitacyjną. W tym czasie gazeta ukazywała się trzy razy w tygodniu: we wtorki, czwartki i soboty. W każdym numerze zamieszczane były treści polityczne z Górnego Śląska, wiadomości z całego świata oraz ogłoszenia i reklamy, a także powieści w odcinkach. Publikowano także różnego rodzaju wiadomości urzędowe, na przykład dane statystyczne ludności danego miasta oraz informacje dotyczące poszczególnych parafii katolickich, na przykład: ile dzieci przystąpiło w danym roku do Pierwszej Komunii Świętej, ile zawarto małżeństw, a także informacje o zebraniach i działalności polskich organizacji i towarzystw społeczno-kulturalnych. Po 1922 roku, kiedy Bytom pozostał w granicach państwa niemieckiego, a część Śląska została przyłączona do Polski, „Katolik” zaczął się borykać ze stopniowym spadkiem zainteresowania czytelników. Powstały nowe tytuły prasowe wydawane w Katowicach, z którymi trudno było konkurować. Ostatni numer „Katolika”, pod redakcją Stanisława Witczaka, ukazał się w czwartek 31 grudnia 1931 roku. Czytelnicy zostali zaproszeni do prenumeraty wydawanych w Opolu „Nowin Codziennych” – pisma poświęconego sprawom ludu polskiego w Niemczech i sprawom lokalnym Śląska. K

kalkulacji górala. Górala z Istebnej, z korzeni; bo na zewnątrz Jurek trudny był do odróżnienia od rodowitego miejskiego Górnoślązaka. Wychował się w typowym familoku katowickich Bogucic, kształcił w przyzakładowej szkole, a więc ukształtowała go cała ta, jakże specyficzna dla Górnego Śląska, atmosfera i tradycja. Tu trzeba było umieć stworzyć coś z niczego, z tego dostępnego minimum, tak jak na kopalnianych hałdach stworzono kiedyś siłą wyobraźni wspaniały, unikalny park w Chorzowie. I tak Jurek kondycję do ekstremalnych himalajskich wyczynów zdobywał, biegając po prostu dookoła betonowego osiedla, gdzie zamieszkał z założoną rodziną, a zręczność i pieniądze – malując wysokie śląskie kominy. W tym samym stylu stanął do egzaminu na Politechnikę Gliwicką, by ostatecznie ukończyć Studium Trenerów Alpinizmu na AWF. Wyobraźnia i improwizacja, przy bardzo skromnych środkach prowadząca często do zaskakująco ciekawych i wartościowych rezultatów, to był także styl i klimat pracy w Głównym Instytucie Górnictwa. Tam w Laboratorium Cybernetyki, przed przeniesieniem całej grupy pracowników do EMAG-u, dojrzewał Jurek. Wśród tych ludzi, którzy chcieli mieć, jak na owe czasy i w byłym Stalinogrodzie, tak nierealne marzenia jak himalaizm, pełnomorskie wyprawy po świecie czy międzynarodowe rajdy samochodowe. Ludzi, którzy potrafili w godzinach pracy pójść na pływalnię, by na drugi dzień rano zaprezentować genialny pomysł na trudny technicznie problem, a po południu własnoręcznie składać telewizor, przerabiać samochodowy silnik czy konstruować jacht. Nie było więc przypadkiem, że w otoczeniu Jurka, a później i moim, byli uczestnicy bądź kierownicy wypraw w Himalaje, Hindukusz, Karakorum czy na Alaskę z Klubów Wysokogórskich Katowic i Gliwic. I wszyscy oni byli w codziennym, zawodowym życiu skromni, niepozorni, jacyś na boku. Jakby (i może na szczęście) poza głównym nurtem tamtych trudnych społecznych i politycznych wydarzeń. Pamiętam rok 1980, kiedy kilkaset osób stało pod firmą, żeby powitać Jurka po udanym wejściu na Mount Everest. Podjeżdżał swoim „maluchem”

w kolorze smutnej terakoty i gdy zobaczył nas, zrobił taki manewr, jakby chciał zawrócić. Wnieśliśmy go do budynku na rękach, a później „zabrała” go nam, wyraźnie zażenowanego, „dyrekcja”. Prawie ta sama, która jeszcze w 1976 roku zafundowała mu wypowiedzenie pracy, anulowane dopiero po interwencji w ministerstwie.

W

rócił szybko, nie było mu jakoś po drodze z propagandą sukcesu późnego Gierka. Przyszli raz jeszcze, już do jego laboratoryjnej kanciapy, by choć trochę uszczknąć tej jego sławy – jest taka scena w jednym z filmów o nim.

osobiste wspomnienia zatytułował Mój pionowy świat. Pełnię szczęścia dawała mu jednak sportowa rywalizacja z samym sobą, z pogodą, z górą; nie tyle sam cel, co dążenie do niego. Mając lat 40, chciał jeszcze być szczęśliwy spontanicznie, bez wyrachowania, i podejmował nowe wyzwania. Wchodził jednak w statystycznie coraz większe ryzyko. Od pewnego już czasu sygnały były niepokojące, trzech jego towarzyszy kolejno zginęło. Lecz i tym razem szedł szybko i pewnie ścianą opadającą pionowo trzy kilometry w dół. Ścianą, której do tej pory nie udało się przejść nikomu. Miał ze sobą 70 m nieco cienkiej linki, ściśle skal-

W Himalajach, wisząc nad przepaścią w śniegu i w wichrze, przy ponad 30-stopniowym mrozie, on jeden był naprawdę wolny. Tam był sobą, niezależnym, silnym góralem, samodzielnie odpowiedzialnym za swój los i rzeczywistym ambasadorem prawdziwej Polski. My jednak zrozumieliśmy, że Jurek dostąpił przywileju bycia wolnym. Kilka tysięcy kilometrów stąd, tam w Himalajach, wisząc nad przepaścią w śniegu i w wichrze, przy ponad 30-stopniowym mrozie, on jeden był naprawdę wolny. Tam był sobą, niezależnym, silnym góralem, samodzielnie odpowiedzialnym za swój los i rzeczywistym ambasadorem prawdziwej Polski. Zdawał sobie z tego chyba dobrze sprawę mówiąc, że dla niego najważniejsze w życiu są góry, a jedyne

kulowane obciążenie doświadczonego himalaisty. Ta linka nie mogła utrzymać krępego mężczyzny, trenującego niegdyś podnoszenie ciężarów, lecącego w dół przez 140 m. Urwała się przy jedynym haku asekuracyjnym, ratując życie towarzysza. Koledzy znaleźli ciało Jurka i pochowali go w lodowej szczelinie – taki był oficjalny komunikat. U podnóża południowej ściany Lhotse umieszczona jest pamiątkowa tablica. W katowickim Parku Kościuszki na pomniku alpinizmu dopisano kolejne nazwisko. K




Nr 67

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Styczeń · 2O2O W

n u m e r z e

Artyści na wojnie z Dobrą Zmianą Jolanta Hajdasz

N

ie wypowiadaj się już o Grodzkim, bo żaden lekarz od ciebie koperty nie weźmie i gdzie się będziesz leczyć? Ta zdroworozsądko­ wa uwaga jednego z moich znajomych sprowadziła mnie na ziemię po tym, jak po raz kolejny w imieniu Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP za­ deklarowałam publicznie wsparcie dla dziennikarzy atakowanych przez poli­ tyków opozycji za materiały o korupcji w szpitalu kierowanym przez obecnego marszałka senatu. Oczywiście uwaga była sarkastyczna, ale uświadomiła mi, że na każdy element tej sprawy patrzą z uwagą miliony osób w całej Polsce, zainteresowanych niekoniecznie kolejną rundą PO kontra PiS, ale tą tak ważną dla nas wszystkich dziedziną życia, jaką jest leczenie. Polacy jakby znieruchomieli i obserwują, czy ci, którzy ośmielili się dotknąć jednego z największych te­ matów tabu naszej transformacji, czyli leczenia za prywatne pieniądze w pub­ licznych placówkach, dostaną „po gło­ wie” i złagodzą swoje wersje wydarzeń, czy też uda się coś ujawnić, wyjaśnić choć w przypadku tego jednego szpi­ tala. Odwaga każdego z informatorów dziennikarzy jest bardzo duża, a opisy­ wane przez nich okoliczności wręczania „wpłat na czasopisma medyczne”, „na fundację” czy „za badania” – szczegó­ łowe i przez to wiarygodne. Nie można się dziwić, że nie znamy nazwisk części tych osób. To standardowy sposób pracy dziennikarza, który ma prawo zachować tożsamość swoich rozmów­ ców do swojej wiadomości; nawet sąd nie zwalnia z tajemnicy dziennikarskiej. Ale najistotniejsze novum to składanie przez nich zeznań w prokuraturze. To przełom, nawet jeśli sprawy wyglądają na drobne (np. 200 zł na badania rent­ genowskie w publicznym szpitalu) i daw­ ne. Doktor – marszałek Grodzki – chyba nie wziął tego pod uwagę, iż atakując dziennikarzy, mobilizuje ich do jeszcze intensywniejszej pracy. Trudno zresztą, by pozostawali obojętni wobec tego, że ich coraz to nowi rozmówcy – byli pacjenci obecnego marszałka senatu – informują o wręczeniu pieniędzy prof. Grodzkiemu w zamian za leczenie czy opiekę medyczną w publicznym szpi­ talu, gdzie był dyrektorem w latach dziewięćdziesiątych. Funkcja „trzeciej osoby w państwie”, jaką dziś pełni, wręcz zmusza media do zajmowania się tym te­ matem. Próby dezawuowania ich pracy, kierowanie przeciwko nim pozwów do sądu, co zapowiedział 7 stycznia 2020 r. na konferencji prasowej marszałek, są w najwyższym stopniu niepokojące i na tym etapie wyjaśniania sprawy na pewno przedwczesne. W naszym „Kurierze WNET” wy­ jątkowo dużo o mediach – zamiesz­ czamy bowiem aż na trzech stronach podsumowanie różnego rodzaju prob­ lemów i procesów, jakie w minionym roku mieli dziennikarze. Zachęcam go­ rąco do lektury, to bardzo ciekawa per­ spektywa oglądu świata, w którym ży­ jemy. Widać jak na dłoni tematy tabu współczesnej debaty publicznej. Jest nim przede wszystkim krytykowanie ideologii LGBT i obrona życia w prze­ strzeni publicznej. Proszę sprawdzić, jak wiele osób w 2019 r. ponosiło z tego powodu konsekwencje. To np. prof. Na­ laskowski, to abp Jędraszewski, to red. Tomasz Sakiewicz i „Gazeta Polska”, na którą spadły gromy za małą naklejkę z przekreśloną tęczą i napisem „strefa wolna od LGBT”… Ale z drugiej strony miejmy świadomość, iż mimo wielu pro­ testów, rozpraw dziennikarzy i spraw prowadzonych przeciwko redakcjom, w Polsce media cieszą cię prawdziwą wolnością słowa. Można opublikować wszystko i każdy może w przestrze­ ni publicznej prezentować swoje ra­ cje, a próby naruszenia swobody wy­ powiedzi są pokazywane i omawiane w mediach. To sytuacja nieporówny­ walna z np. Niemcami, gdzie już pra­ wie 80% obywateli przyznaje, że trzeba być bardzo ostrożnym w publicznych wypowiedziach i nie poruszać niektó­ rych tematów np. na swoim facebooku. U nas tego nie ma i ufam, że nigdy nie będzie. Czego sobie i Państwu na ten nowy, 2020 rok szczerze życzę. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Można się mylić, ale nie wolno kłamać. To najprostsza i najważniejsza zasada etyki dziennikarskiej, której przestrzegać powinni wszyscy ludzie mediów. Ale w zamian za to demokracja powinna pozwalać im publikować materiały i publicznie prezentować swoje 2 oceny bez ingerencji i bez kary za krytykę.

a w o ł s ć ś o n l o W e c y t k w pra aniach ł ia z d w 9 1 0 2 k o R SDP y s a r P i c ś o ln o W ringu Centrum Monito ta Hajdasz

Istnieją dwa obozy w społe­ czeństwie: tych, co leczą, i tych, co są leczeni. W układzie: pac­ jent, pieniądze, lekarz i ich wzajemnych relacjach zamyka się cały problem oceny opieki zdrowotnej w społeczeństwie. Prof. Marian Smoczkiewicz, chirurg, dołącza swój głos do dyskusji o polskiej służbie zdrowia.

2

Strażnicy postępu

Jolan

A jak jest w praktyce? Kto i w jakich okolicznościach tłumi wolność słowa? Dobrze widać to z pewnej odległości. Przyjrzyjmy się zatem minionym 12 miesiącom w jedynej instytucji zajmującej się tylko i wyłącznie monitorowaniem przestrzeni medialnej pod kątem przestrzegania zasady wolności słowa demokratycznego państwa, czyli z perspektywy działalności istniejącego od 1996 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. STYCZEŃ 2019

Służba zdrowia

Postęp trzeba troskliwie chro­ nić i kultywować. Pozostawiony samemu sobie może paść pod naporem sił religianctwa, ob­ skurantyzmu i zacofania, któ­ re to siły mogą nas cofnąć do średniowiecza – do mrocznych czasów, gdy zakładały uniwer­ sytety i budowały katedry... Jan Martini komentuje stan postępu w Polsce.

3

LUTY 2019

U boku polityków Rząd Kiereńskiego jako pierw­ szy uznał niepodległość Pol­ ski pod presją Michaiła Teresz­ czenki, milionera ukraińskiego, który właściwie cały ten Rząd Tymczasowy finansował i nim kierował. Tereszczenko był wówczas moim narzeczonym. Wojciech Namysł przywołu­ je wspomnienia Jadwigi Krauze, żony bohatera powstania wiel­ kopolskiego Mieczysława Palucha. Red. Michał Rachoń

Styczeń 2019 to skandaliczne zawieszenie w obowiązkach dziennikarzy red. Michała Rachonia i red. Krystiana Krawiela, i po nim apel CMWP SDP o przywrócenie ich do pracy w telewizji publicznej oraz obrona TVP przed skandalicznymi atakami polityków sugerujących związki programów TVP z makabrycznym zabójstwem prezydenta Gdańska. Dwa oświadczenia CMWP SDP ze stycznia 2019 r. ze słowem ‘skandal’ i słowem ‘TVP’. Te same wyrazy, a jak różny kontekst. To, że można i trzeba czasem zganić, a innym razem tego samego podmiotu bronić, uświadamia tylko, jak wielowymiarowy jest świat współczesnych mediów i jak wiele zależy w nim od kryteriów, jakimi kieruje się oceniający. W CMWP SDP to główne kryterium, ta najważniejsza zasada etyki dziennikarskiej jest bardzo prosta – „można się mylić, ale nie wolno kłamać”. Dlatego protestowaliśmy przeciwko wskazywaniu na związek przyczynowy pomiędzy treściami publikowanymi na antenach Telewizji Polskiej SA a tragiczną śmiercią p. Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska, i podkreślaliśmy, iż takie wypowiedzi nie mają uzasadnienia w rzeczywistości i są manipulacjami oraz próbą wprowadzenia w błąd opinii publicznej. Z kolei red. Michał Rachoń (prowadzący) oraz red. Krystian Krawiel (wydawca) zostali odsunięci od redagowania i prowadzenia programów w TVP Info po audycji „Minęła 20” wyemitowanej 10 stycznia ub. r. Zdaniem nadzorujących ich pracę przełożonych,

w tym programie znalazła się wywołująca kontrowersje animacja, w której bohaterami byli szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz była prezydent Warszawy. Tymczasem nawet krytyczna ocena tej animacji nie powinna być powodem do działania przeciwko dziennikarzom, a takim jest pozbawienie ich możliwości wykonywania zawo-

Przedstawiciele „Reporterów bez Granic” stwierdzili, że nic nie powstrzymuje obecnych władz naszego kraju w usiłowaniach, żeby uczynić media ponownie polskimi. du w mediach publicznych. Animacja, która stała się przyczyną tak dokuczliwej dla dziennikarzy kary, jest bowiem satyrą polityczną, posługuje się więc środkami wyrazu charakterystycznymi dla tego rodzaju gatunku wypowiedzi publicznej i ocenianie jej wymowy wg kryteriów dziennikarskiej publicystyki jest błędem. Tak opresyjne dyscyplinowanie dziennikarzy psuje debatę publiczną i może zagrażać realizacji zasady wolności słowa – podkreśliliśmy w specjalnym oświadczeniu. Dziennikarze pracują nadal w TVP.

Red. Wojciech Biedroń

Luty był miesiącem bogatym w wydarzenia, w których swój udział miało także Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Protest przeciwko skazaniu red. Wojciecha Biedronia z art. 212 kk, wsparcie walki SDP o utrzymanie możliwości korzystania z Domu Dziennikarza przez… dziennikarzy, protest przeciwko manipulacjom zawartym w opracowaniu na temat pedofilii w polskim Kościele i przygotowywanie przez nas Raportu na temat wolności słowa w krajach Europy Środkowo-Wschodniej to tematy, którymi zajmowaliśmy się w tym miesiącu najbardziej intensywnie i których omówienie pojawiło się wielokrotnie w różnych mediach. Sprawa skazania red. Wojciech Bied­ronia z tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce. pl była najgłośniejsza. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko skazaniu dziennikarza przez Sąd Okręgowy w Łodzi. Sąd skazał Wojciech Bied­ronia na podstawie art. 212 kodeksu karnego na grzywnę w wysokości 3000 zł za opisanie sprawy sędziego Wojciecha Łączewskiego, który poprzez portal Twitter miał nawiązać prywatną korespondencję z osobą, jaką wziął za dziennikarza Tomasza Lisa, i namawiać ją do przyjęcia nowej strategii w politycznej walce z rządem. Wyrok jest prawomocny. Jedynie Prezydent RP może ułaskawić dziennikarza. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP protestowało także przeciwko manipulacjom zawartym w opracowaniu pt. Raport nt. naruszeń prawa

świeckiego lub kanonicznego w działaniach polskich biskupów w kontekście księży sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci i osób zależnych fundacji „Nie lękajcie się” z 19 lutego 2019 r. i apeluje do dziennikarzy o rzetelność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego omawianiu w środkach masowego komunikowania. Już w lutym zwracaliśmy uwagę, iż raport ten zawiera szereg nieprawdziwych, niepełnych i zmanipulowanych informacji oraz stawia bezpodstawne zarzuty polskim duchownym katolickim. Oficjalny protest przeciwko zawartym w nim informacjom wyrazili przedstawiciele m.in. Archidiecezji Krakowskiej, Wrocławskiej i Warmińskiej oraz Diecezji Toruńskiej i Opolskiej. Raport ten m.in. ujawniał nazwiska 24 polskich hierarchów, wśród nich dwóch kardynałów, którym zarzuca m.in. ukrywanie pedofilii. Lektura Raportu nie zostawia wątpliwości, iż był on przygotowany na podstawie tendencyjnie wyselekcjonowanych faktów. Generalizowanie ocen na podstawie pojedynczych zdarzeń, a jednoczesne pomijanie opisu zjawisk niepasujących do postawionej przez autorów Raportu tezy o rzekomym ukrywaniu przez hierarchów kościelnych w Polsce księży-sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci, upoważniają do twierdzenia, iż raport ten był przede wszystkim politycznym narzędziem mającym skompromitować Kościół katolicki i jego księży w Polsce. W Raporcie materiałem źródłowym są głownie publikacje z prasy Ciąg dalszy na str. 4-5

6

Błogosławiony biskup Michał Kozal Dziesiątki godzin spędzonych przy powstającym portrecie bł. Michała Kozala powodo­ wały, że zasypiałem, widząc je­ go wyraz twarzy i jego wzrok. Można powiedzieć, że wiele godzin rozmawialiśmy ze sobą. Andrzej Karpiński przybliża postać męczennika bp. Micha­ ła Kozala i historię tworzenia jego portretu.

7

Z kamerą w peruwiańskich Andach Będziemy uczestniczyć w czymś zupełnie wyjątkowym – El Seńor de los Milagros – największej procesji świata, jak ją tu określają. Na ulice Limy wychodzi od 2 do 3 mln osób, by uczestniczyć w tej nadzwy­ czajnej uroczystości. Kult obra­ zu trwa ponad 350 lat. Relacja Ryszarda Piaska z podróży do Peru.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Wśród inteligencji dość po­ wszechny jest przesąd, iż wła­ dza obecna niechętna jest kul­ turze wysokiej i gdyby tylko mogła, objęłaby ją ideologicz­ ną cenzurą. Zawsze wydawa­ ło mi się, że jest dokładnie od­ wrotnie. Co ma w tej sytuacji zrobić władza? Alleluja i do przodu! – zachęca Henryk Krzyżanowski.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Aleksandra Tabaczyńska

Służba zdrowia

Koniec roku i początek nowego to zawsze czas podsumowań. Sprzyjają temu liczne medialne analizy i komentarze. Sprzyjają również częste w tym okresie spotka- Marian Smoczkiewicz nia rodzinne czy towarzyskie, na których można podzielić się z bliskimi własnymi organizacji i funkcjoprzemyśleniami. nowaniu służby zdro-

T

ematy takie jak reforma sądow­ nictwa, rządy Prawa i Sprawied­ liwości czy nadchodzące wybo­ ry prezydenckie są gwarantem żywych dyskusji w każdym środowisku. Wśród wielu oczekiwań w stosunku do nowego roku jest jedno wydarzenie, które oprócz emocji, wśród zdecydo­ wanej większości społeczeństwa budzi przede wszystkim radość. Milkną ewen­ tualne różnice ocen niedawnych zda­ rzeń politycznych i pojawia się wspólny mianownik. Jest nim zapowiedziana na czerwiec beatyfikacja Stefana Kardyna­ ła Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia. Gdy zmarł Prymas, nie miałam jesz­ cze 15 lat. 31 maja 1981 roku oglądałam wraz z rodziną transmisję z wielkiej pro­ cesji za trumną Kardynała. Już ta trans­ misja była niezwykła, bo takich tłumów Polaków nie widziałam nigdy wcześniej w telewizji, nawet podczas pochodów pierwszomajowych, które były regular­ nie pokazywane przez ówczesną tele­ wizję. Nie widziałam też takich tłumów wiernych podczas pierwszej pielgrzym­ ki Jana Pawła II w 1979 roku – zresztą na zaproszenie Stefana Wyszyńskiego – bowiem relacjonowano ją w bardzo określony sposób. Ci, którzy pamiętają tamte czasy, bez trudu przywołają obra­ zy zakonnic, księży i starców nielicznie przychodzących na spotkania z papie­ żem, a przede wszystkim ucieczkę od szerokich planów. Jednak podczas pogrzebu Pryma­ sa realizatorzy jakby zapomnieli o sta­ rych nawykach. W dodatku trwała już Solidarność.

Zadziwiły mnie wtedy dwie rze­ czy. Pierwsza to prosta, niewyszukana trumna. Pomimo tego, że nastolatki, do których wtedy należałam, raczej nie są bywalcami pogrzebów, jednak brak ozdobników w kontraście do wręcz kró­ lewskiego pochówku niezwykle dobitnie wizualizował powściągliwość, skromność i zupełny brak przywiązania Prymasa do ziemskich precjozów. Drugą sceną, któ­

Sceną, którą do dziś mam w oczach, jest ogromny transparent o następującej treści: „Takiego Ojca, Pasterza i Prymasa Bóg daje raz na 1000 lat”. Za rzadko! rą do dziś mam w oczach, jest ogromny transparent o następującej treści: „Takie­ go Ojca, Pasterza i Prymasa Bóg daje raz na 1000 lat”. I pamiętam swoją myśl – „Za rzadko, stanowczo za rzadko”. Cóż jednak zrobić, by przez te ko­ lejne tysiąc lat nie zapomnieć przesła­ nia wielkiego Polaka? Odpowiedzią była choćby świetna akcja w poznań­ skich tramwajach i autobusach, która rozpoczynała ubiegły rok. Mianowicie przez cały styczeń w pojazdach MPK Poznań widniały banery zawierające poszczególne punkty i sformułowania

z tekstu Kardynała Stefana Wyszyńskie­ go „ABC Społecznej Krucjaty Miłości”. Można je było zobaczyć także na ze­ wnątrz – z tyłu niektórych autobusów. Organizatorem akcji była Fundacja Na­ sze Dzieci oraz czasopismo „Miłujcie się!” wydawane przez Towarzystwo Chrystusowe. Te zachęty, które można przeczytać w Krucjacie Miłości, są pros­ te, jasne, niezwykle życiowe i przez to zrozumiałe dla każdego oraz absolut­ nie uniwersalne w sensie społecznym. W czerwcu w Warszawie będzie mi dane usłyszeć, że mój Prymas jest w Nie­ bie. Jest to wspaniała informacja i wielka nadzieja dla Polski. Dla poznaniaków do­ datkowo ufność, że czerwcowe uroczy­ stości wpłyną również na przyspiesze­ nie zapowiedzianego już w 2017 roku procesu beatyfikacyjnego cichego bo­ hatera Kościoła katolickiego w Polsce, abp. Antoniego Baraniaka, sekretarza prymasa Polski, a później metropolity poznańskiego. Cieszę się, że w czerwcu 2020 roku znów wybrzmi bardzo do­ bitnie, że nie wolno nam rezygnować z obecności religii i symboli chrześcijań­ skich w przestrzeni publicznej. Obrona wartości wiary katolickiej, jej material­ nych przejawów na ulicach, w urzędach, szkołach czy szpitalach, w kontekście beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia nabie­ rze zupełnie innego wymiaru. I może w końcu umilkną głosy przeciwników krzyża w Sejmie, obecności biskupów na ważnych uroczystościach państwowych czy jak ostatnio – opłatka bożonarodze­ niowego. To będzie owocny rok dla naszej Ojczyzny. K

Artyści na wojnie z Dobrą Zmianą Henryk Krzyżanowski

Wśród inteligencji dość powszechny jest przesąd, iż władza obecna niechętna jest kulturze wysokiej i gdyby tylko mogła, objęłaby ją ideologiczną cenzurą. Ma to wynikać z totalitarnych zapędów PiS, które rzekomo boi się twórców i ich niezależnego myślenia.

P

rawdę rzekłszy, zawsze wydawa­ ło mi się, że jest dokładnie od­ wrotnie. Tzn. to artyści rzucili się stadnie do walki z obecną władzą, często jeszcze zanim wygrała ona wybo­ ry – vide słynne zdjęcie przerażonego Andrzeja Wajdy w wieczór wyborczy Komorowskiego. Jakiż interes miałby ten rząd (zresztą każdy inny) w zwal­ czaniu artystów? Pamiętajmy, że tłem tej sytuacji jest trwająca na Zachodzie od kilkudzie­ sięciu lat rewolucja kulturalna, nazy­ wana wojną kultur. Stroną agresywną jest w niej liberalna antyreligijna lewi­ ca, spychająca do głębokiej defensywy wierzących chrześcijan, a także zwolen­ ników wartości tradycyjnych, takich jak patriotyzm czy przywiązanie do trady­ cyjnego modelu rodziny. Do Polski tę wojnę po roku 1989 importowali artyści, choć oczywiście nie tylko oni. Swój udział mieli m.in. tzw. katolicy otwarci, skupieni wokół „Tygo­ dnika Powszechnego”. Dla nich bodaj głównym obiektem krytyki stał się od samego początku działalności ojciec Tadeusz Rydzyk i Radio Maryja, szybko ogłoszone głównym problemem Koś­ cioła w Polsce. Jako słuchacz tego radia mogę zaświadczyć, że reakcja o. Tadeu­ sza na ataki postępowców była dalece niesymetryczna. Sprowadzała się w za­ sadzie do ignorowania wrogich opinii

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

i co najwyżej prostowania co bardziej ordynarnych kłamstw. Podobny brak symetrii cechuje stosunki między rządzącymi a arty­ stami niechętnymi „Dobrej Zmianie”. Administrujący kulturą starają się igno­ rować publicystyczne zaczepki twór­ ców i jeśli już reagują, czynią to pod presją tych wyborców, których oburza

to – pomijając absurdalność – jest to tak przewidywalne, że narzuca się sformu­ łowanie „myślenie zbiorowe” – oksymo­ ron przecież. Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju sformatowaniem kultury wysokiej, której twórcy wykazują przy tym daleko posuniętą nietolerancję wobec nie swoich poglądów. Co ob­ jawiło się ostatnio w ich gwałtownych

Jeśli w operze Moniuszki na scenie pojawia się gej w klatce, a nad nim spacerują zakonnice jako jego rzekomi ciemięzcy, to – pomijając absurdalność – jest to tak przewidywalne, że narzuca się sformułowanie „myślenie zbiorowe” – oksymoron przecież. bezczynność wobec co bardziej bez­ czelnych ‘performansów’. Tu zresztą jest jedno ze źródeł sukcesu wybor­ czego Konfederacji. Warto przy tym nakłuć balon opinii o artystach jako ostoi niezależnego my­ ślenia. Myślenia? To co widać, to daleko posunięty konformizm środowiskowy i ujednolicenie podejmowanej tematyki. Jeśli w operze Moniuszki na scenie poja­ wia się gej w klatce, a nad nim spacerują zakonnice jako jego rzekomi ciemięzcy,

reakcjach na nominację dla dr. Piotra Bernatowicza. Zapyta ktoś – co może w tej sy­ tuacji zrobić władza zatroskana o kul­ turę? Moim zdaniem niewiele ponad to, co robi w tej chwili. No i niech bie­ rze przykład z Ojca Tadeusza, który w nieprzyjaznym środowisku w ciągu zaledwie 28 lat zbudował dzieło zaiste imponujące. Zatem, Panie Ministrze Gliński, Alleluja i do przodu! K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

O

wia napisano wiele słów w formie książek, artykułów i prac naukowych, poglądowych, opiniotwórczych, polemicznych. Temat ten jest przedmiotem dyskusji na zjazdach lekarskich, konferencjach, jak również w rozmowach towarzyskich. Zdrowie jest elementem i warunkiem ogólnie pojętego szczęścia. Za zdrowie społeczeństwa są odpowiedzialni lekarze oraz współpracujący z nimi ludzie innych specjalności, jak pielęgniarki, ratownicy, fizjoterapeuci i farmaceuci. Między tą grupą ludzi, zwaną służbą zdrowia, a resztą społeczeństwa istnieje stan napięcia – czasami pozytywnego, a częściej negatywnego. Obok wyrazów wdzięczności i uznania są również opinie krytyczne, potępiające postawy lekarzy, groźby. Trudno ocenić, których jest więcej. Na pewno krytyczne opinie są wyraziste, opisują czyjąś tragedię i przez to łatwiej trafiają do większej ilości odbiorców. W ogólnym przekonaniu istnieją dwa obozy w społeczeństwie: tych, co leczą, i tych, co są leczeni. Tymczasem ci pierwsi są takimi samymi ludźmi jak ci drudzy. Takie same mają problemy, tak samo chorują i wypadki ich nie omijają. Z racjonalnego punktu widzenia, jeśli wszyscy podlegamy tym samym uwarunkowaniom, nie powinno być takich napięć i antagonizmów. Jest jednak inaczej, bo tu wkracza pieniądz. Służenie zdrowiu to jest zawód, który musi dawać środki na utrzymanie siebie i rodziny. Jak pokazuje historia ludzkości, chorzy zawsze płacili medykom za pomoc w chorobie i za nadzieję powrotu do zdrowia. W Ewangelii wg św. Łukasza w rozdziale 43 czytamy: „pewna kobieta, która od 12 lat cierpiała na upływ krwi, całe swe mienie wydała na lekarzy, z których żaden nie mógł jej uleczyć”. Każdy chory, również bliscy chorego zrobią wszystko, aby wyjść z kłopotów bez względu na koszty. W układzie: pacjent, pieniądze, lekarz i ich wzajemnych relacjach zamyka się cały problem oceny opieki

zdrowotnej w danym społeczeństwie. Dość powszechna jest opinia, że lekarze za swoją działalność pobierają pieniądze, podczas gdy powinni raczej udzielać pomocy charytatywnie. Nie dziwi natomiast nikogo fakt, że mechanik samochodowy albo inny rzemieślnik bierze pieniądze za usługę. Tak funkcjonuje społeczeństwo. Z drugiej strony wiele osób, idąc z poważnym problemem do lekarza, naciska na niego, aby przyjął od nich pieniądze, bo jest to wyraz swego rodzaju umowy, że usługa zostanie dobrze wykonana. Jeżeli doktor odmówi wzięcia pieniędzy awansem, bo np. nie może zagwarantować oczekiwanego rezultatu, to zwykle traci pacjenta na rzecz kolegi, który nie ma takich obiekcji.

W

ostatnim czasie w medycynie dokonał się ogromny postęp technologiczny. Sam doktor ze słuchawkami niewiele może zdziałać zarówno w diagnostyce, jak i w leczeniu. Obecnie wyposażenie szpitala czy centrum diagnostyczno-leczniczego wymaga gigantycznych nakładów. Mogą to zrealizować jednostki administracji, koncerny, spółki z dużym kapitałem. Służba zdrowia, lekarze są ważnym, ale tylko trybikiem w tej machinie dbającej o nasze zdrowie. Niewielu byłoby stać na samodzielne opłacenie zaawansowanej diagnostyki, nowoczesnego leczenia i licznego personelu zaangażowanego w proces leczenia. Celem nadrzędnym służby zdrowia jest zapewnienie wszystkim dostępu do nowoczesnych osiągnieć medycyny bez względu na stopień zamożności chorego. Ważną rolę może odegrać tutaj element solidarności społecznej. Chorzy, którzy posiadają wysokie dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, opłacają w znacznym stopniu funkcjonowanie systemu, zapewniając przy tym pewne przywileje dla siebie, np. jednoosobowy pokój w szpitalu. Podobnie jest z biletami lotniczymi. Podróżni, którzy nie mają za dużo pieniędzy, wykupują bilet tańszy w klasie ekonomicznej, a bogatsi

kupują wielokrotnie droższy w klasie biznes. Wszyscy dolecą do celu w tym samym czasie, tylko jedni bardziej wygodnie, a drudzy mniej. Wszyscy natomiast osiągną zaplanowane cele przy różnym nakładzie środków. Zasadniczą rzeczą jest wycena procedur medycznych. To już jest. Na tej podstawie można wyliczyć koszt leczenia większości chorób, a następnie oszacować wysokość dopłat z funduszu zdrowia lub wysokość składki ubezpieczeniowej. Dla ułatwienia rozpatrzmy koszty leczenia szpitalnego na oddziale zabiegowym. System poniżej przedstawiony z dużym powodzeniem funkcjonuje w krajach Europy Zachodniej, a także w USA. Prawo do prowadzenia prywatnej praktyki w szpitalu ma tylko lekarz na stanowisku ordynatora. Szpital jest zainteresowany zatrudnianiem wybitnych specjalistów, ponieważ oni przyciągają dużą liczbę pacjentów, za którymi idą pieniądze. Stanowią oni źródło dużych dodatkowych dochodów w budżecie szpitala. W związku z tym szpital na swoim terenie organizuje zespół nowoczesnych gabinetów na potrzeby ordynatorów i ich prywatnych pacjentów (dodatkowo ubezpieczeni, samopłacący). Jest cennik na procedury. Wszędzie obowiązują te same ceny. Lekarze na samodzielnych stanowis­ kach ordynatorskich zarabiają dobrze, mimo że lwią część wpłaconych pieniędzy zabiera szpital. Z drugiej strony szpital udostępnia lekarzowi ogromną bazę techniczną, która – żeby dobrze funkcjonowała – wymaga nakładów. Pieniądze za usługi medyczne są wpłacane na konto szpitala. Administracja szpitala w ustalonych okresach rozlicza się ze swoimi pracownikami. Większe obroty dają możliwość lepszych zarobków. Czy ordynator zajmuje się tylko prywatnymi pacjentami? Nie. Jest zatrudniony w szpitalu i to jest jego podstawowe zajęcie: prowadzenie oddziału i leczenie wszystkich chorych, niezależnie od rodzaju ubezpieczenia czy jego braku. System rozliczania tu zaprezentowany wydaje się logiczny, spójny i ogranicza patologiczne sytuacje. Nie do przyjęcia jest układ, w którym pac­ jent przychodzi do prywatnego gabinetu lekarza i płaci za zabieg, który potem wykonywany jest na sprzęcie szpitalnym. Czyli koszty związane z użyciem bazy szpitalnej pokrywamy my, z naszych podatków. Zaprezentowany pogląd na funkcjonowanie części służby zdrowia jest głosem w większej dyskusji, jak poprawić ochronę zdrowia w naszym kraju. Służba zdrowia wymaga ciągłego udoskonalania, bo takie są oczekiwania społeczne. K

Polska wspólnotowość Małgorzata Szewczyk

Około 1,3 mln osób uczestniczyło w tym roku w Orszakach Trzech Króli w niemal 900 dużych i małych miejscowościach w całej Polsce, w tym 90 tys. osób w barwnym pochodzie przeszło w samej tylko Warszawie. To prawdziwy rekord, ale w tym wspólnym, radosnym świętowaniu nie o bicie rekordów wszak chodzi…

W

arto zwrócić uwagę na ten społeczny fenomen z kilku powodów. Or­ szak to wydarzenie od­ dolne, zainicjowane przez świeckich i adresowane do wszystkich, jak pod­ kreślił bp Szymon Stułkowski w roz­ mowie z dziennikarzami tuż przed roz­ poczęciem poznańskiego korowodu: „katolików i tych, którzy w inny sposób przeżywają święta Bożego Narodzenia”. Uczestniczę w Orszaku organizo­ wanym w stolicy Wielkopolski od sa­ mego początku; w 2020 roku przeszedł on po raz dziesiąty. Ani razu nie zda­ rzyło się jeszcze, by ktoś zachowywał się w niewłaściwy sposób lub zakłócił to barwne wydarzenie. Często za to było słychać zachwyty dzieci i star­ szych, zgodnie ubranych w papiero­ we korony i dzierżących śpiewniki ko­ lędowe w dłoniach. Tutaj nikt nikogo nie pyta o po­ glądy polityczne, przynależność par­ tyjną, o tę czy inną ideologię... Nikt

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

nie skanduje modnych lub nie haseł dotyczących tolerancji, mowy niena­ wiści, równości itp., nie opowiada się za czy przeciwko reformom, ustro­ jom społecznym… W tych ulicznych jasełkach uczestniczą zwolennicy wszystkich ugrupowań. Rzesze Pola­ ków (bywa, że słychać też inne języki niż polski) podążają za trzema kró­ lami i ich dworami do Chrystusowe­ go żłóbka, by złożyć pokłon i dary. Biblijna historia, artyści (nierzadko uczniowie szkół podstawowych, ama­ torzy), kolorowe szaty, konie, wielbłą­ dy, powiewające chorągwie, gwiazda, która prowadzi każdy orszak, muzycy – to wszystko scala radosny, wypeł­ niony śpiewem kolęd korowód. Każ­ dy uczestnik tego wspaniałego po­ chodu może być królem czy królową podążającymi do żłóbka. Mimo że pogoda zazwyczaj nie jest sprzyjająca, ludzie pragną poczu­ cia polskiej wspólnoty, zgody i jednoś­ ci. Fenomen Orszaków Trzech Króli tkwi

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 67 · STYCZEŃ 2O2O

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 59)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

także w tym, że na próżno szukać w nich ekstrawagancji czy groteskowości. Czy to się podoba, czy nie lewicowo-libe­ ralnym mediom i środowiskom, Polacy chętnie sięgają do tradycji i chwalebnej, choć bolesnej historii. Patriotyzm od­ żywa w nas zwłaszcza w takich dniach jak 1 sierpnia, kiedy to wieczorem na warszawskim placu Piłsudskiego setki tysięcy mieszkańców stolicy (i nie tyl­ ko) śpiewają powstańcze piosenki, czy 11 listopada, kiedy chętnie uczestniczy­ my w Marszu Niepodległości w War­ szawie czy w innych lokalnych wyda­ rzeniach organizowanych tego dnia. Takie inicjatywy i wydarzenia pod szyldem tradycji i świata warto­ ści, rodziny i wspólnoty, który miał odejść w zapomnienie, mają sens i znajdują rezonans w społeczeń­ stwie. Warto o nie dbać i wspierać, mimo że niektórzy przyprawiają jego organizatorom i uczestnikom Gomb­ rowiczowską gębę. Potrzeba tylko jednego: odwagi. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 11.01.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Owocny dla naszej Ojczyzny rok 2020

Na pytanie: czego ci życzyć? z reguły otrzymujemy odpowiedź: przede wszystkim zdrowia. Jak będzie zdrowie, to inne sprawy, takie jak awanse, pieniądze, powodzenie, miłość też mają realną szansę na sukces, ale w drugiej kolejności.


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A bezkarności”. Zdaniem prof. Krzysztofa Szwagrzyka grupa prokuratorów i współpracujących z nimi sędziów wydających wyroki w okresie stalinowskiego terroru liczyła ok. 1100 osób. Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. Choć ustawa o IPN stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedawniają się po 40 latach, w 2010 roku Sąd Najwyższy pod przewodnictwem sędziego Płóciennika wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo, uchwalając przedawnienie zbrodni sądowych według kodeksu karnego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestępstwa sądowe są już przedawnione... (sędzie-

że Sąd Najwyższy jest upolityczniony i służy postkomunistom. W PRL sytuacja była klarowniejsza – nie było tych nieustannych rytualnych zaklęć o „trójpodziale władzy” czy „niezawisłości i apolityczności” sędziów. Ponieważ w mojej sprawie w stanie wojennym uważałem PZPR w pewnym sensie za stronę, chciałem wnioskować o sędziów bezpartyjnych, ale adwokat powiedział mi, że w sądzie wojskowym nie ma na to szans, bo sędziowie są oficerami, a wszyscy oficerowie są partyjni. W Niemczech usunięto 65% sędziów z NRD, przeprowadzono weryfikację profesorów na uczelniach i nikt się nie oburzał na „łamanie praw człowieka”, ale oni mają całkiem inny zakres suwerenności... Innym użytecznym narzędziem do czuwania nad dobrym samopoczuciem kadr komunis­

Życiorys dyskretnie przemilcza, że to prezydent Lech Kaczyński odkrył go w dalekich Kielcach i mianował pierwszym prezesem TK bez tytułu profesorskiego. Tak więc mgr Stępień stał się klasycznym przykładem „sędziego pisowskiego” – zjawiskiem praktycznie nie występującym w przyrodzie, a zarazem dowodem na liczne nietrafione decyzje kadrowe prezydenta Kaczyńskiego. Natychmiast po tej nominacji byliśmy świadkami jednego z najbardziej spektakularnych nawróceń w nowożytnej historii Polski. Prawdopodobnie pod wpływem uporczywej lektury „Gazety Wyborczej” sędzia stał się ekstremalnie apolityczny, zapałał neoficką miłością do lewicy laickiej i zaczął uczestniczyć w zadymach KOD-u, wygłaszając płomienne antypisowskie filipiki. W końcu stał

I rzecz najważniejsza: otóż gdzieś na początku roku 1990 ówczesny pułkownik SB pan Pietruszka poprosił, żeby mógł się wyspowiadać przed prokuratorem krajowym. Spisano na tę okoliczność odpowiedni dokument w obecności pana Rzeplińskiego i nieżyjącego już pana Nowickiego. Pan płk Pietruszka pokazuje cały mechanizm zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, mówi kto z MSW zlecił zamordowanie i zamordował Piotra Bartoszcze. To przesłuchanie było w obecności pana Rzeplińskiego. Co zrobił z tą informacją pan prof. Rzepliński? Następnie pan Rzepliński słuchał wypowiedzi pana płk. Pietruszki, który mówił wprost, że generał Kiszczak kazał mu poddać się uwięzieniu, ponieważ on musi chronić pana gen. Jaruzelskiego i pana Kiszczaka. Pan Pie-

Postęp nie jest dany raz na zawsze. Trzeba go troskliwie chronić i kultywować. Pozostawiony samemu sobie może paść pod naporem sił religianctwa, obskurantyzmu i zacofania, które to siły mogą nas cofnąć do średniowiecza – do mrocznych czasów, gdy zakładały uniwersytety i budowały katedry...

Strażnicy postępu

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

A

le postęp trzyma się mocno, bo ma licznych obrońców. W celu uzyskania efektu synergii progresiści wszystkich krajów łączą się. Ulica i zagranica, wielki kapitał i drobni ciułacze, osoby konsekrowane i świeckie, sędziowie i nobliści, no i politycy, którzy walczą o postęp niejako zawodowo i mają za to płacone. Gdy totalnie opozycyjny poseł Zalewski z miedzianym czołem i szklanym okiem wygłasza obowiązujące komunały o „kompromisie okrągłego stołu między przedstawicielami narodu a komunistami”, to walczy właśnie o postęp. I choć dziś już o transformacji ustrojowej wiemy całkiem dużo, to ze strony bojowników postępu wciąż słyszy się o stanie wojennym, który był „mniejszym złem”, o „bezkrawym oddaniu władzy” czy o roli Wałęsy w „upadku komunizmu”. Oczywiście taka narracja ma na celu kształtowanie błędnego rozumienia rzeczywistości, co pośrednio wpływa na decyzje wyborcze skołowanego elektoratu. Dlatego warto stale przypominać, że komuniści starannie przygotowali się do swego „upadku”, a celem „pierestrojki” była zmiana nieefektywnego systemu ekonomicznego przy zachowaniu ciąg­ łości władzy. Autorzy kontrolowanego „przejścia do demokracji” największe kłopoty napotkali właśnie w Polsce („Solidarność”), gdzie konieczny był stan wojenny i teatrzyk okrągłego stołu. Można powiedzieć, że cele „pierestrojki” w Polsce zostały osiągnięte dopiero 10 kwietnia 2010 roku. Miesiąc po tragedii smoleńskiej w putinowskiej „Naszej Rosji” napisano – „Moskwa powinna teraz maksymalnie wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by sprawić, aby korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne. Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 stały się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku, jest szansą. Można ją wykorzystać jedynie poprzez wyjście naprzeciw sobie w sposób trwały i instytucjonalny”. Platforma Obywatelska, choć kojarzona raczej ze „stronnictwem pruskim” „wyszła naprzeciw w sposób trwały i instytucjonalny” i w czasie jej rządów nastąpiło apogeum przyjaźni polsko-rosyjskiej. To wtedy na zaproszenie min. Sikorskiego oberszpieg Ławrow (długoletni szef rezydentury KGB w USA) miał spotkanie (odprawę?) z polskimi ambasadorami, Państwowa Komisja Wyborcza udała się na szkolenie do Moskwy, a Służba Kontrwywiadu Wojskowego zawarła układ o współpracy z rosyjską FSB. Reaktywowano nawet Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Nastąpiła też gwałtowna demilitaryzacja kraju w myśl „doktryny” Komorowskiego – „nikt na nas nie czyha”. I pomyśleć, że jeszcze na początku jego urzędowania armia nasza liczyła 200 tysięcy... Te szokujące fakty nie robią już większego wrażenia, a inne są po prostu nieznane opinii publicznej. Do wielu zasadniczych wiadomości mogą dotrzeć tylko najbardziej dociekliwi (ci mniej dociekliwi nie mieli szans np. dowiedzieć się, że warunkiem zjednoczenia Niemiec było powstanie strefy buforowej z Polską o ograniczonej suwerenności). Politycy (czy osoby pretendujące do tego miana) powinni dotrzeć do przemilczanej pracy Jerzego Targalskiego pt. Służby specjalne i pierestrojka – rola służb specjalnych w demontażu komunizmu w Europie sowieckiej. Autor przekopał się przez archiwa w dziesięciu językach i zgromadził tysiące faktów. Znajomość tej pozycji oszczędziłaby młodocianym politykom Konfederacji zdziwienia, że „Polska nie jest suwerenna”, i pomogła zrozumieć skąd się biorą trudności przy przekopie Mierzei Wiślanej, fuzji Orlenu z Lotosem, odbudowie poznańskiego Pomnika Wdzięczności czy reformie sądownictwa (nie mówiąc już o reprywatyzacji i dekomunizacji, co w ogóle okazało się niemożliwe). Eksperci sowieckich służb pracujący nad koncepcją „pierestrojki” doskonale znali mentalność ludzi Zachodu z ich fetyszyzowaniem „rządów prawa”, dlatego sądownictwo uczynili podstawowym narzędziem do kontroli ryzykownych przemian okresu przejściowego, a także gwarantem bezkarności komunistycznych przestępców. Stąd wyjątkowa rola prawników w nowym „utrwalaniu władzy ludowej”, czyli adaptacji komunistycznych elit do nowej sytuacji społeczno-ekonomicznej. W 2001 r. niemiecki Instytut Maxa Plancka Międzynarodowego Prawa Karnego uznał Polskę za jeden z krajów, który wobec funkcjonariuszy reżimu totalitarnego przyjął zasadę „względnej

Jan Martini

W Niemczech usunięto 65% sędziów z NRD, przeprowadzono weryfikację profesorów na uczelniach i nikt się nie oburzał na „łamanie praw człowieka”, ale oni mają całkiem inny zakres suwerenności...

go Płóciennika pamiętam, jak w stanie wojennym skazał surowo, dla przykładu, moją solidarnościową koleżankę Zofię Pietkiewicz za dokuczanie zomowcom). Praca Targalskiego ujawnia, jak wielką uwagę przywiązywano do przygotowania kluczowych kadr przyszłej „demokracji”. Dlatego zwolennicy spiskowej teorii dziejów zastanawiają się, czy represje (umiarkowane), które spotkały sędziego Strzembosza w latach osiemdziesiątych, nie miały na celu wytworzenia „pięknego życiorysu opozycyjnego”, bo był on przewidziany na przyszłego prezesa Sądu Najwyższego? Faktem jest, że prof. Strzembosz jako autorytet moralny przeprowadził suchą stopą komunistyczne sądownict­ wo przez zawirowania okresu przejściowego i jemu zawdzięczamy sporą część patologii trapiących nasz system wymiaru sprawiedliwości. Zmieniają się systemy polityczne, partie rządząca, a „apolityczni” sędziowie o giętkich kręgosłupach orzekają...

M

ój kolega Ryszard Szpryng­ wald za wręczenie ulotki patrolowi wojskowemu został skazany przez sędziego – porucznika Bogdana Rychlickiego – na 3 lata, a po paru latach sędzia Sądu Najwyższego – pułkownik Jan Bogdan Rychlicki unieważnił poprzedni własny wyrok (po przemianach ustrojowych sędzia dodał sobie dodatkowe imię). Sędziowie Płóciennik i Rychlicki (obaj z Koszalina), którzy zawdzięczają swoje awanse gorliwej pracy w stanie wojennym, orzekali w Sądzie Najwyższym jeszcze w 2018 roku – zresztą jak wielu innych o podobnej ścieżce kariery. Właśnie takim sędziom powierzano sprawy o charakterze politycznym, a wyroki, które zapadały (uniewinnienia podejrzanych o zbrodnie komunistyczne, umarzanie spraw lustracyjnych) spowodowały powszechne przekonanie,

tycznych jest powołany w 1985 roku Trybunał Konstytucyjny, który dwukrotnie storpedował próby lustracji. W roku 1992 sędzia Zoll „uchylił w całości” ustawę lustracyjną, a w 2007 roku powtórzył to sędzia Stępień, uzasadniając: „Demokratyczne państwo oparte na rządach prawa dysponuje wystarczającymi środkami aby zagwarantować, że sprawiedliwości stanie się zadość, a winni zostaną ukarani, nie może ono jednak i nie powinno zaspokojać [sic!] żądzy zemsty zamiast służyć sprawiedliwości”. Werdykt wprawił w zachwyt prezydenta Kwaśniewskiego, który powiedział: „Trybunałowi Konstytucyjnemu szczególnie w tych dniach, kiedy tak ogromna presja była wywierana na tę instytucję, która jest gwarancją naszej demokracji i wolności, chcę złożyć w imieniu własnym, a wierzę również w imieniu państwa wyrazy najwyższego szacunku”. Słowa te padły podczas konferencji pt. „Europejskie Standardy Demokratyczne”, na której obecny był kwiat bolszewizmu polskiego – najlepszych znawców demokracji. Sędzia Stępień jest posiadaczem tzw. pięknego, opozycyjnego życiorysu, gdyż był członkiem zarządu Regionu Świętokrzyskiego NSZZ Solidarność i został internowany w stanie wojennym. Jego życiorys w Wikipedii zawiera informację, że „w 2006 prezydent RP powołał go na stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego”.

się prezesem Fundacji Wałęsy i został nagrodzony przez „Newsweek” nagrodą im. Teresy Torańskiej obok braci Sekielskich i sędziego Juszczyszyna. Nie mniej apolityczny jest inny prominentny sędzia – prof. Rzepliński, który starał się w 2005 roku o posadę Rzecznika Praw Obywatelskich (właśnie kończyła się kadencja prof. Zolla). Prof. Rzepliński nie został powołany, bo zdominowany przez SLD Senat zablokował nominację, widocznie pamiętając, że kandydat w stanie wojennym wystąpił z PZPR. W ramach dyskusji nad kandydaturą głos zabrał poseł Zygmunt Wrzodak: „Wysoka Izbo! Chciałbym poprosić posłów wnioskodawców z PO, którzy wnoszą o powołanie na rzecznika praw obywatelskich pana prof. Rzeplińskiego, żeby coś powiedzieli o jego przeszłości politycznej, bo od strony zawodowej ja go znam dość dobrze. Ale czy prawdą jest, że do 1982 r. był sekretarzem POP na Uniwersytecie Warszawskim? Po drugie, jak się odnosi poseł wnioskodawca do wypowiedzi pana profesora z 2001 r., że on ma żal do władz komunistycznych z lat 1944– 1950, że tylko dziesięciu Polaków zostało skazanych za tzw. mord w Jed­ wabnem, a powinno być skazanych przynajmniej stu? Na jakiej podstawie, na jakiej historii, na jakich informacjach opiera taką dziwną opinię pan Rzepliński?

truszka zgodził się na więzienie, bo sąd był w tym momencie ustawiony i prokuratura ustawiona. I rzeczywiście taki wyrok, jaki ustawili przed rozprawą, dostał pan Pietruszka. Pan generał Kiszczak obiecał panu płk. Pietruszce stopień generała po wyjściu z więzienia. Pan prof. Rzepliński pod tymi zeznaniami pana esbeka Pietruszki podpisał się i te dokumenty są w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zetknąłem się z nimi w tym roku. To są dla mnie informacje szokujące, bo pan Pietruszka wprost pokazuje, kto zamordował i kto zlecił zabójstwo Piotra Bartoszcze, jak również w jaki sposób miał być zamordowany biskup Gulbinowicz i wiele innych osób w latach osiemdziesiątych. To są zeznania złożone w obecności pana prof. Rzeplińskiego. Co zrobił pan prof. Rzepliński z tą informacją od 1990 r.?” Cóż mógł zrobić prof. Rzepliński, który był sekretarzem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka? Wiedział, że samobójcy grasują po ludziach, a życie było mu drogie. Podobnie jak mgr Stępień, także ten sędzia poszedł do pracy u Lecha Wałęsy, wchodząc w skład powołanego przez noblistę Komitetu Obywatelskiego do monitorowania prawidłowości przebiegu wyborów w Polsce w latach 2018–2020. Wydawałoby się, że Wałęsa jest doszczętnie skompromitowany, jednak ciągle pozostaje w grze, bo jest użyteczny w walce o „postęp”.

P

rof. Gersdorf nie była sędzią, a nominację na Prezesa Sądu Najwyższego otrzymała chyba ze względu na zdolności, a także bardzo dobre pochodzenie – jej wstępni od dziesięcioleci zajmowali prominentne stanowiska w branży. Z powodu zmiany ustawy emerytalnej Pani Prezes zaproponowano przejście na emeryturę po ukończeniu 65 roku życia. Prof. Gersdorf pobrała odprawę i skorzystała z okazji. Ale wkrótce ktoś ją namówił (przewodnik duchowy? spowiednik?)

i wróciła do pracy, nie kwapiąc się jednak do zwrotu odprawy. Jej powrót na stanowisko wzbudził entuzjazm ulicy i zagranicy. Pani prezes ma przekonanie, że prawidłowo nominowany sędzia musi być wybrany tylko przez lewicowo-liberalnych internacjonalistów proletariackich. W przeciwnym razie będzie to sędzia upolityczniony, nie gwarantujący sprawiedliwych wyroków. Niestety takie przekonanie pchnęło ją w kierunku anarchizacji państwa, bo czym innym może być wezwanie kilkuset sędziów, by powstrzymali się od orzekania (z perspektywą unieważnienia tysięcy wyroków)? Za to działalność ta spotkała się z najwyższym uznaniem u Niemców. W maju prof. Gersdorf odebrała nagrodę im. Theodora Heussa za „wzorową niezłomność, jednoznaczną postawę i odwagę cywilną w służbie obrony warunków nieodzownych dla istnienia demokracji konstytucyjnej”, natomiast w listopadzie wyróżnienie „Internationale Demokratiepreis Bonn” za „niestrudzone zaangażowanie na rzecz niezależnego wymiaru sprawiedliwości”. Troska Niemców o demokrację w Polsce ma długą tradycję – Fryderyk Wielki i Katarzyna Wielka uzgodnili, że nigdy nie dopuszczą do likwidacji „liberum veto”, aby polskie wolności obywatelskie nie doznały uszczerbku. Właśnie pracą na odcinku polskim ci monarchowie zaskarbili sobie u potomnych miano „Wielkich”. Kadry prawnicze wymiaru sprawiedliwości są znacznie bardziej „postępowe”, niż inne grupy zawodowe (tramwajarze, dentyści, leśnicy), a ten lewicowy przechył środowiska wynika z przesłanek historycznych. Po wojnie sądownictwo było tworzone praktycznie od zera, „wymiar sprawiedliwości” był rdzeniem reżimu totalitarnego i potrzebował kadr. Dlatego pierwsze szkoły prawnicze powstawały już w latach czterdziestych i kształciły na krótkich kursach przyszłych prokuratorów i sędziów (matura nie byla wymagana). Później kadry były już znacznie lepiej wykształcone, a zawody prawnicze przechodziły z ojca na syna w obrębie sprawdzonego ideowo środowiska. Dlatego nie będzie przesadą stwierdzenie, że znaczna część obecnych kadr wymiaru sprawiedliwości lewicowość wyssała z mlekiem matki. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ludzie przyzwoici w zasadzie nie studiowali prawa. Później to się zaczęło zmieniać, ale w czasie stanu wojennego usunięto grupę sędziów – solidarnościowców, którzy stanowili „ciało obce” w środowisku, a więc w pewnym sensie sądownictwo „oczyściło się”. W MSZ jeszcze dziś pracują wnuki Bieruta i grupa 220 byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb. Prawo pracy chroni ich przed zwolnieniem, ale nawet jak przejdą na emeryturę, pozostaną ich dzieci i wnuki. Pewne instytucje są ulubionym miejscem pracy dla wielopokoleniowych klanów rodzinnych. To dlatego w materiałach reklamowych polskich placówek dyplomatycznych znajdują się książki Grossa czy film Pokłosie. Można powiedzieć, że obok ciągłości personalnej, ta swoista pamięć instytucjonalna jest „gwarancją mocy i trwałości” władztwa komunis­ tycznego nad Polską. W miarę jak zacieśnia się współpraca Rosji z Białorusią, a Rosja zbliża się do naszych granic, rośnie w siłę Nowa Lewica (pod kierunkiem starych komunistów). Już otrzymali potężny wiatr w żagle i są na fali wznoszącej, choć wydawało się, że po historycznej kompromitacji ta ideologia wkrótce znajdzie się na śmietniku historii. Przed wojną mniej lub bardziej wrogie mniejszości stanowiły ok. 40% ludności naszego państwa. Dziś mamy podobną mniejszość, choć jest ona głównie etnicznie polska. Wytworzenie się tej mniejszości to najsmutniejszy rezultat niemal półwiecznej sowieckiej dominacji i zarazem największe osiągnięcie imperializmu rosyjskiego. Choć przypisani do różnych partii, ci ludzie nie mają żadnych zahamowań w szkodzeniu Polsce w każdy możliwy sposób i gdzie się tylko da. Prowokują niepokoje społeczne, wzywają do obcej interwencji i prawdopodobnie woleliby zewnętrzną okupację niż obecne rządy. Jeden z prominentnych artystów wypowiedział to otwartym tekstem. Jak zachowają się w momencie próby? Czy będą walczyć, czy zbudują bramy powitalne dla wkraczających agresorów? Obserwujemy gwałtowne wymieranie środowisk solidarnościowych, Klubów Gazety Polskiej, Rodzin Radia Maryja – ludzi, którym udało się wywalczyć całkiem duży stopień podmiotowości kraju. Czy to pokolenie będzie miał kto zastąpić? Czy łowcy pokemonów poniosą Polskę? K


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Dokończenie ze str. 1

liberalnej i lewicowej, całkowicie pominięto w nim artykuły ukazujące się w mediach prezentujących inny punkt widzenia. Wnioski, jakie na podstawie przeprowadzonych „analiz” wyciągają autorzy tego raportu, świadczą o całkowitej ignorancji przez nich realnej skali i rzeczywistej reakcji polskiego Kościoła i jego hierarchów na wszelkiego rodzaju nadużycia seksualne, których miałyby się dopuszczać osoby duchowne. Podkreślaliśmy, iż tak tendencyjne przedstawianie trudnych i złożonych problemów społecznych

jest manipulacją, która wprowadza w błąd odbiorców mediów. Warto też wspomnieć, iż właśnie w lutym minister sprawiedliwości obiecał zaangażować się w sprawę likwidacji 212 kk, co oczywiście przyjęliśmy z radością i nadzieją, a prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie operatora TVN-u, który sfilmował „urodziny Hitlera”, co wielu przedstawicieli naszego środowiska przyjęło z oburzeniem, cześć z ulgą, a inni ze słowami: „wiedziałem, że tak będzie”… Sporo tego, jak na jeden krótki miesiąc, prawda?

MARZEC 2019

prokuratury o możliwości popełnieniu przestępstwa zniesławienia przez „Gazetę Wyborczą” (polityk domaga się przeprosin za treści naruszające jego dobre imię w publikacjach o jego rozmowach z austriackim biznesmenem G. Birgfellnerem). Ponadto przedstawiciele „Reporterów bez Granic” stwierdzili, że nic nie powstrzymuje obecnych władz naszego kraju w usiłowaniach, żeby uczynić media ponownie polskimi, ale nie wyjaśniono, o jakie działania chodzi ani na czym miałaby polegać ich ewentualna naganność. Powtórzono także twierdzenie o tym, iż media publiczne zostały przemianowane na narodowe i przekształcone w tubę propagandy rządowej, a ich nowi dyrektorzy nie akceptują przeciwnych poglądów ani bezstronności u dziennikarzy (bez uzasadniania tak radykalnej tezy) oraz przypomniano, iż przypisywano TVP SA, że swoją mową nienawiści wobec prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza przyczyniła się do jego śmierci (przeciwko temu protestowało m.in. CMWP SDP – oświadczenie z 25.01.19 r.). Ponadto

w raporcie zaznaczono, że na początku br. przed siedzibami TVP Info oraz oddziałów regionalnych TVP organizowano demonstracje w tej sprawie, ale nie wspomniano przy tym o atakach na pracowników TVP, m.in. na red. Magdalenę Ogórek czy red. Michała Rachonia. W raporcie nie uwzględniono w ogóle opinii zaprzeczających stawianej przez „Reporterów bez Granic” niskiej ocenie stanu wolności mediów w Polsce, co świadczy po prostu o tym, iż w odniesieniu do naszego kraju raport ten ma charakter ideologiczny, a nie merytoryczny. Równie kontrowersyjne jak raport „Reporterów bez Granic” jest sprawozdanie Rady Języka Polskiego o… pas­ kach w „Wiadomościach”. Radykalnie negatywnej oceny Rada, składająca się z naukowców z poważnymi tytułami naukowymi, dokonała na podstawie analizy tylko 4% tych pasków, dobranych wg takich kryteriów, by łatwo było uzasadnić krytykę. Sprawozdanie to złożono w Sejmie. Kto może więc z nim polemizować, jak skutecznie przeciwstawić się jego tezom?

MAJ 2019 Red. Jarosław Ziętara

Marzec to przede wszystkim protest CMWP SDP przeciwko tzw. Acta 2, czyli dyrektywie UE o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym i nasz apel o taką jej implementację, by powodował jak najmniej negatywnych skutków dla internautów, a w naszej ocenie zagrożenie cenzury internetu przy wprowadzaniu tych przepisów jest naprawdę realne. Dlatego CMWP SDP oceniło krytycznie przyjęcie przez Parlament Europejski w Strasburgu dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej popularnie w Polsce „Acta 2”, w wersji przegłosowanej 26 marca 2019 r. Dyrektywa ta ma zmienić zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. Krytycznie oceniają ją wszystkie tzw. prawicowe media w Polsce i wskazują, iż każdy przepis tego dokumentu może skutkować koniecznością zastosowania mechanizmów cenzorskich w sieci lub stworzeniem na rynku warunków faworyzujących największe podmioty, skutecznie utrudniając lub uniemożliwiając funkcjonowanie podmiotów małych, niszowych lub niekomercyjnych, które nie będą w stanie ponieść dodatkowych kosztów związanych z obowiązkiem filtrowania treści. W konsekwencji przepisy te mogą doprowadzić do ograniczenia wolności publikacji i dostępu do informacji przez użytkowników mediów w internecie. 26 marca 2019 r. Parlament Europejski w Strasburgu poparł unijną dyrektywę

o prawach autorskich: 348 europosłów było za, 274 przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg nie poparły porozumienia wypracowanego w tej sprawie w Radzie UE. W marcu objęliśmy monitoringiem kilka kolejnych spraw dotyczących dziennikarzy i zasady wolności słowa, a wśród nich był także proces Jana Grabowskiego przeciw Fundacji Reduta Dobrego Imienia. To ten „naukowiec”, który stwierdził m.in., iż Polacy zamordowali „200 tysięcy Żydów” w czasie II wojny światowej. Ponad 130 polskich naukowców zaprotestowało przeciwko tej tezie, uzasadniając to obszernie i rzeczowo, na gruncie naukowym, a Fundacja w 2017 r. opublikowała ich stanowisko, negatywnie oceniające rzetelność prac naukowych Jana Grabowskiego. On zaś wytoczył proces RDI, która opublikowała opinię naukowców. Z ogromnym zainteresowaniem i nadzieją na wyjaśnienie sprawy monitorujemy także proces osób oskarżonych o pomoc i udział w zabójstwie red. Jarosława Ziętary, poznańskiego dziennikarza zamordowanego w 1992 r., którego ciała do dziś nie odnaleziono. Wszystko wskazuje na to, iż każda kolejna rozprawa przybliża nas do odkrycia prawdy o śmierci niewinnego człowieka, który wykonując zawód reportera, naraził się bezwzględnym i okrutnym gangsterom.

KWIECIEŃ 2019

Bp Jędraszewski i TVN

W maju najważniejszą sprawą, w którą zaangażowało się CMWP SDP, był protest przeciwko zaostrzeniu art. 212 kk, zgodnie z którym za zniesławienie grozi dziennikarzowi do roku pozbawienia wolności, a w związku z nowelizacją kodeksu karnego zaistniała groźba, że będzie to jeszcze więcej. Na szczęście udało się zastopować to działanie i przy procedowaniu tych zmian w Senacie poprawki do 212 kk zostały usunięte. Protestowaliśmy także jako jedni z pierwszych przeciwko znieważaniu katolików i osób duchownych (stanowiska z 4.05.19 i 13.05.19), a były to wówczas zaledwie zapowiedzi kolejnych, bardziej agresywnych prowokacji wymierzonych w katolików w naszym kraju, co w czerwcu ujawniło się naprawdę wyraźnie. Sprzeciwiliśmy się znieważeniu Redaktora Naczelnego Radia Maryja i Telewizji Trwam o. Tadeusza Rydzyka, gdy 3 maja, w dniu Święta Konstytucji 3 Maja i w dniu, w którym katolicy w Polsce obchodzą uroczystość Matki Bożej Królowej Polski, przed siedzibą Radia Maryja w Toruniu odbyła się manifestacja środowisk feministycznych pod nazwą: „Na drugi koniec Tęczy z Ojcem Tadeuszem.

Chryja 2”. Podczas pikiety w wulgarny sposób odstawiano scenki obyczajowe, m.in. taniec i pocałunek osób w maskach o. Rydzyka i posłanki PiS Anny Sobeckiej, drwiono z ważnych dla katolików symboli, słów i wartości. Wystąpiliśmy także ze zdecydowanym protestem przeciwko perfidnej manipulacji zawartej w materiałach telewizji TVN i „Gazety Wyborczej”, przedstawiających w wypaczony sposób reakcje abp. Marka Jędraszewskiego na film Tylko nie mów nikomu Tomasza i Jakuba Sekielskich. Udało nam się także skutecznie pomóc kilku kolejnym dziennikarzom, choć przyznać trzeba, iż nie zawsze są to sprawy jednoznacznie zakończone. Apelacje stron przeciwnych były i są na porządku dziennym, z reguły trwają aż do ostatecznego wyczerpania całej procedury. Ale razem z dziennikarzami nauczyliśmy się być cierpliwymi, ciąg­le wierząc w sprawiedliwość, nawet w sądzie, który zajmuje się w drugiej instancji jednym felietonem na temat jednego radnego (w Sanoku), tekstami „opublikowanymi” w mailach (Sosnowiec), czy na lokalnych portalach (Opole, Nadarzyn, Rzeszów, Przemyśl, Zębowice, Kraków…).

CZERWIEC 2019

Reporterzy bez granic

Kwiecień to protest CMWP SDP przeciwko stronniczej ocenie stanu wolności mediów w Polsce, zawartej w dorocznym raporcie organizacji „Reporterzy bez granic”. Po raz kolejny obniżono w nim miejsce Polski, na podstawie tak wątłych przesłanek, że aż dziw bierze, iż robi to podmiot o międzynarodowym, uznanym autorytecie. Na portalu sdp. pl pojawiła się ważna analiza wskazująca jednoznacznie na manipulatorski charakter raportu „Reporterów” w stosunku do Polski. Zachęcam każdego do jej przeczytania. Ocena stanu wolności mediów w 2019 r., zawarta w raporcie organizacji „Reporterzy bez Granic” (RSF) opublikowanym 16 kwietnia 2019 r., jest dla Polski naprawdę krzywdząca. Według tego raportu poziom wolności mediów w naszym kraju jest obecnie najniższy od dekady, Polska została sklasyfikowana na 59 miejscu na 180 ocenianych państw, a od czterech lat

systematycznie jest w tym rankingu umieszczana coraz niżej. W 2016 roku spadła z 18. na 47. miejsce, rok później na 54., w 2018 na 58, a obecnie, będąc na 59 miejscu, wg autorów raportu nadal znajduje się „w grupie państw, w których występują wyraźne problemy z poszanowaniem wolności prasy”. Tymczasem system prasowy w Polsce zabezpiecza wolność mediów w sposób wystarczający i analogiczny jak w krajach o ugruntowanej demokracji. Spadek Polski w ogólnoświatowym rankingu wolności mediów aż o 41 miejsc w stosunku do raportu z roku 2015 r. jest całkowicie niezrozumiały i nieuzasadniony. W komentarzu do tegorocznego obniżenia miejsca Polski w rankingu zwrócono uwagę przede wszystkim na „działania prawne przedstawicieli władzy wobec niezależnych mediów”, czego jedynym przywołanym przykładem jest skierowanie przez p. Jarosława Kaczyńskiego, prezesa partii Prawo i Sprawiedliwość, doniesienia do

Konferencja CMWP

Najważniejszym wydarzeniem dla Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w czerwcu 2019 r. było spotkanie dziennikarzy, których sprawy objęte były wsparciem CMWP. Zaproszenie na konferencję W obronie dziennikarzy. CMWP SDP 2017-2019 przyjęło wiele osób z całej Polski. Wszyscy uczestniczący w konferencji dziennikarze doświadczyli negatywnych konsekwencji swoich publikacji, mimo że działali w interesie swoich odbiorców – czytelników, widzów czy internautów. Art. 212 kk to najczęstsza przyczyna kłopotów dziennikarzy. Wielomiesięczna, lub nawet  wieloletnia procedura karna,

konieczność wydatków na adwokata (bo jak bez prawniczego wsparcia iść do sądu?) oraz perspektywa znalezienia się w rejestrze karnym (co blokuje np. wzięcie kredytu czy pracę w instytucjach publicznych) albo w skrajnym przypadku nawet 1 rok więzienia – to sprawia, iż pewnie niejeden z nas waha się i… rezygnuje nie tylko z publikacji, ale w ogóle z podejmowania ważnego tematu, w którym miałby się narazić komukolwiek. SDP mówi o tym od lat. Ale ta czerwcowa konferencja pokazała jeszcze jedno – mianowicie absurdalność i groteskowość wymiaru sprawiedliwości. Sprawy proste i banalne rozpatrywane są przez kolejne

ś o n l o W w pra

Rok 2019 w ring Centrum Monito t Jolan

instancje na kolejnych rozprawach z tym samym, ośmieszającym wręcz wymiar sprawiedliwości rozmachem w zamawianiu ekspertyz i opinii biegłych. Konkretne sprawy bardzo szczegółowo były przedstawiane na konferencji, jest ona utrwalona na YouTube, a jej transkrypcja, jak wszystkie konferencje CMWP – dostępna w zakładce „do pobrania”. Ostatniego dnia czerwca włączyliśmy się w obronę pracownika koncernu IKEA wyrzuconego z pracy za wyrażone w firmowych mediach społecznościowych poglądy. W ocenie CMWP SDP działanie to w skandaliczny sposób narusza konstytucyjne prawa obywatelskie wolności sumienia i wyznania. W czerwcu 2019 r. pracownik sieci Ikea został zwolniony za to, iż w odpowiedzi na ideologiczną agitację pracodawcy polegającą na udostępnieniu wszystkim pracownikom artykułu Włączenie LGBT+ jest obowiązkiem każdego z nas, na firmowym forum

internetowym wyraził swoją krytyczną opinię na temat tej akcji wspierania ruchu LGBT+. W swojej opinii cytował fragmenty Pisma Świętego. Ta wypowiedź stała się przyczyną wypowiedzenia umowy o pracę temu pracownikowi. Jak informują media, osoby, które „polubiły” jego wpis na forum, zostały ukarane upomnieniem. Jak wynika z całokształtu okoliczności ujawnionej sprawy, potwierdzonych m.in. przez Polską Agencję Prasową, TVP Info oraz Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, rzeczywistą przyczyną zwolnienia pracownika było wyrażenie przez niego poglądu odwołującego się do wartości katolic­ kich. Pracownik stracił pracę, mimo iż była ona pozytywnie oceniana przez klientów i przełożonych. W ocenie CMWP SDP pracownik ten został ukarany za opublikowanie swojej opinii, co w jednoznaczny sposób narusza fundamentalną dla każdego demokratycznego państwa zasadę wolności słowa.

LIPIEC 2019

Naklejka „Gazety Polskiej”

Wydawało się, że lipiec będzie wreszcie spokojnym, leniwym, może nawet nudnym miesiącem w pracy Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Tymczasem za sprawą jednej niewielkiej naklejki – insertu do jednego z lipcowych numerów „Gazety Polskiej” – zrobiło się gorąco wokół nas wszystkich. Nie mam wątpliwości, że odmowa dystrybucji naklejki „Strefa wolna od LGBT” to naruszenie zasady wolności słowa. Zasada ta obejmuje przecież także możliwość publicznej krytyki wszelkich spraw i wydarzeń, w tym także ideologii, a przecież ta naklejka była jedynie sprzeciwem wobec ideologii LGBT. 22 lipca, na dwa dni przed planowanym rozpoczęciem sprzedaży tygodnika, Empik poinformował o odmowie sprzedaży wydania „Gazety Polskiej” z naklejką „Strefa wolna od LGBT”. Decyzja ta łamała fundamentalną w ustroju demokratycznym zasadę wolności słowa, która gwarantuje każdemu zarówno możliwość wyrażania swoich poglądów, jak i wyrażania negatywnej oceny innych poglądów czy zachowania, co należy uwzględniać w przypadku podejmowania wszelkich działań w obszarze „polityki antydyskryminacyjnej”. Była to po prostu bezczelna próba realnej ingerencji firmy zajmującej się dystrybucją prasy w treści zamieszczane przez gazety, w tym wypadku przez redakcję „Gazety Polskiej”. To praktyka niedopuszczalna. Empik jest jednym z głównych miejsc sprzedaży gazet i jednym z największych na polskim rynku sklepów internetowych.

Arbitralność decyzji o wycofaniu konkretnego numeru gazety ze sprzedaży oznaczała więc dotkliwe straty finansowe dla redakcji, którym nie ma ona jak zapobiec ze względu na krótki czas dystrybucji prasy drukowanej (7 dni w przypadku tygodnika). CMWP SDP zwraca uwagę, iż działanie takie stać się może współczesnym rodzajem cenzury prewencyjnej i w demokratycznym ustroju nie powinno mieć miejsca. Poza tym bezsprzecznie dystrybucja prasy drukowanej w żaden sposób nie może być uzależniona od swobodnej oceny treści prasy wydawanej przez jakąkolwiek firmę, szczególnie w sytuacji, gdy ta firma – jak Empik – zajmuje sporą część rynku i z dnia na dzień nie można niczym zastąpić jej punktów sprzedażowych. To było w naszym oświadczeniu, ale atak, jaki spadł na CMWP SDP po tym oświadczeniu w sprawie naklejki „Gazety Polskiej”, uświadomił wielu, w jak brutalnej wojnie bierzemy udział i jak potrzebna jest stałe przypominanie zasad, na podstawie których mogą istnieć wolne media. Liczba późniejszych blokad prawicowych kont i profili na YouTube – łącznie z zablokowaniem konta nie tylko telewizji wRealu24. pl, internetowych audycji red. Pawła Lisic­kiego, lecz także konta Radia Maryja – udowodniła tylko, iż próby tłumienia wolności słowa są coraz częstsze i coraz bardziej zuchwałe. Tym gorętsze podziękowania za wszelkie słowa wsparcia i wyrazy solidarności, jakie otrzymało CMWP SDP w ostatnim czasie. Serdecznie dziękujemy! I walczymy dalej!


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

a w o ł s ść aktyce

w działaniach SDP y s a r P i c ś o ln o W gu

ta Ha jdasz

SIERPIEŃ 2019

Blokada konta Radia Maryja

Sierpień 2019 w Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP minął pod znakiem oświadczeń przeciwko blokowaniu treści w internecie przez YouTube, Facebook, Google czy Twitter. Blokada konta Radia Maryja na YouTube (na szczęście krótkotrwała) z homilią abp. Marka Jędraszewskiego wygłoszoną w dniu 75 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, paradoksalnie miała też pozytywną stronę – uświadomiła nam wszystkim, jak nietransparentny, jak łatwy w realizacji jest dzisiejszy mechanizm usuwania treści z internetu i jak wszyscy jesteśmy wobec niego bezradni. Możemy oczywiście naiwnie wierzyć, że wystarczy tylko zwrócić się do anonimowego zarządcy „regulaminem społeczności”, a każda pomyłka systemu, algorytmu czy jak tam nazwiemy tego współczesnego cenzora, zostanie natychmiast naprawiona, z obietnicą poprawy i przestrzegania tego regulaminu. Ale aż tak dobrze nie jest. Dziwnie się bowiem składa, że blokowane są treści i profile konserwatywne, prawicowe, a te inne nie… CMWP SDP odnotowało w sierpniu kolejne przypadki blokowania treś­ ci konserwatywnych przez platformę społecznościową YouTube z powodu tzw. szerzenia nienawiści. Szczególnie niezrozumiałe i przez to bulwersujące było np. usunięcie przez YouTube z tego powodu odcinka programu „Wierzę” red. Pawła Lisickiego, który miał się ukazać na antenie telewizji internetowej wSensie.tv. Odcinek poświęcony był „nauce Kościoła w kontekście ideologii LGBT”, a zdaniem serwisu „miał szerzyć mowę nienawiści”. Podobne ostrzeżenie otrzymała telewizja

internetowa wRealu24.pl, która przez to nie mogła na swoim kanale publikować nowych treści, relacji i transmisji. Zniknęły też opublikowane przez nią filmy, które zostały uznane przez serwis za szerzące mowę nienawiści. Według informacji Redakcji wRealu24. pl, kanał został niespodziewanie i bez wyjaśnienia odblokowany 1 sierpnia, po czym po rozpoczęciu nadawania na nim transmisji z obchodów w Warszawie 75 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, został ponownie zablokowany przez platformę YouTube. Serwis nie wyjaśnił przyczyn ponownego zablokowania tego konta. W wielu programach, w których w sierpniu miałam okazję mówić na ten temat, zwracałam także uwagę, iż nie rozwiąże się tego problemu tylko na gruncie prawnym. W komunikowaniu masowym ważne jest także, a może przede wszystkim, „tu i teraz”, więc blokada konta wtedy, gdy wszyscy właśnie interesują się tematem, ma o wiele bardziej negatywne skutki niż ta sama naganna blokada wprowadzona w innym czasie. Usunięcie z sieci materiału źródłowego, jakim było nagranie całej homilii Metropolity Krakowskiego, na początku sierpnia, było jaskrawym naruszeniem zasady wolności słowa, bo nastąpiło wtedy, gdy spór o zdanie zawierające słowa o „tęczowej zarazie” sięgał zenitu i gdy zainteresowani tym tematem bez problemu powinni móc znaleźć argumenty obu stron, a nie tylko jednej, antykościelnej. Stąd nasz protest przeciwko tej blokadzie, który wraz z innymi protestami okazał się tym razem skuteczny. Oby takich sytuacji było jak najmniej.

WRZESIEŃ 2019 Obrona prof. Nalaskowskiego, protest w sprawie skandalicznych wyroków sądów skazujących za opublikowanie mema czy wpis

na Twitterze red. Ziemkiewicza i red. Cenckiewicza to sprawy, które we wrześniu najbardziej przykuwały uwagę ludzi mediów zajmujących

Felieton prof. Nalaskowskiego

się wolnością słowa. CMWP SDP we wszystkich tych przypadkach reagowało jako jedna z pierwszych instytucji, protestując przeciwko karaniu publicystów za to, że wyrażają swoje opinie i poglądy. To jest po prostu łamanie zasady wolności słowa. Nawet jeśli w tweetach i felietonach ich autorzy wyrażają poglądy złośliwie, dosadnie, to powtarzam – mają do tego prawo, ta forma wypowiedzi ich do tego upoważnia. Nam, dziennikarzom, nie trzeba tłumaczyć, czym różni się felieton od poważnego artykułu w gazecie, a tweet od rozprawy na portalu, ale sędziom

„Sieci” felieton pt. Wędrowni gwałciciele, w którym w jednoznaczny sposób apeluje o przeciwstawianie się ideologii LGBT, krytykując metody i sposoby działania zwolenników tej ideologii. Decyzja rektora oczywiście naruszyła fundamentalną dla ustroju demokratycznego zasadę wolności słowa. Publikując na łamach prasy felietony naukowiec, jak każdy publicysta, ma prawo przedstawiać – nawet w dosadny i kontrowersyjny sposób – swój osobisty punkt widzenia. Zastosowane w tym przypadku przez władze uczelni środki były absolutnie nieadekwatne do

Nauczyliśmy się być cierpliwymi, ciągle wierząc w sprawiedliwość, nawet w sądzie, który zajmuje się w drugiej instancji jednym felietonem na temat jednego radnego (w Sanoku), tekstami „opublikowanymi” w mailach (Sosnowiec), czy portalach. orzekającym w sprawach naszego zawodu przydałyby się chyba korepetycje z gatunków dziennikarskich i warsztaty z prawa prasowego. Ale może chodzi tylko o to, by biznes się kręcił, czyli by trwały rozprawy, przesłuchiwani byli świadkowie, były zgłaszane odwołania i apelacje. Wiadomo, winny czy niewinny, stawić się musi. No to jest co robić i czym się zajmować. Sprawa profesora Nalaskowskiego jest pod tym względem wyjątkowa, tym razem za felieton ukarał profesora pracodawca, rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, na którym Aleksander Nalaskowski pracuje. Rektor Andrzej Tretyn na trzy miesiące zawiesił w obowiązkach nauczyciela akademickiego prof. Aleksandra Nalaskowskiego i wszczął wobec niego procedurę dyscyplinarną po publikacji przez niego felietonu krytycznego wobec ideologii LGBT. A jakie było przestępstwo? 26.08.19 prof. dr hab. Aleksander Nalaskowski, opublikował w tygodniku

popełnionego czynu, jakim jest publikacja felietonu. Ale to tylko jedna strona medalu. Szczególnie bulwersujące w tej sytuacji jest bowiem to, iż władze UMK starały się usunąć z przestrzeni publicznej publikacje wyrażające ważne i dla wielu Polaków fundamentalne treści w momencie ostrego sporu ideologicznego, jaki obecnie toczy się w Polsce w związku z promocją ideologii LGBT prowadzoną nieskrępowanie w różnych środkach masowego komunikowania. Karanie autora za publikowane przez niego treści, jak to miało miejsce w przypadku prof. Aleksandra Nalaskowskiego, prowadzi do uruchomienia i upowszechnienia w komunikowaniu masowym mechanizmu autocenzury, czyli samoograniczania się także innych publicystów i niepodejmowania przez nich trudnych i kontrowersyjnych tematów społecznych. W oczywisty sposób niszczy to zasadę wolności słowa i prowadzi do ograniczenia swobód obywatelskich.

PAŹDZIERNIK 2019

5

LISTOPAD 2019

Red. Roman Suszczenko

Uwolnienie red. Romana Suszczenki to spektakularny sukces Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Po trzech latach pobytu w więzieniu w Moskwie paryski korespondent ukraińskiej agencji prasowej Ukrinform został uwolniony, a w Domu Dziennikarza odbyła się konferencja prasowa z udziałem jego żony i córki, które razem z ambasadorem Ukrainy w Polsce dziękowały nam za apele i protesty w jego sprawie. Tę historię warto zapamiętać i przypominać wtedy, gdy mamy wątpliwości, czy taka praca jak CMWP SDP ma sens. Tyle już razy słyszałam, iż lepiej „dać sobie spokój”, bo przecież nikt na te apele nie zwraca uwagi, a my tylko pokazujemy swoją słabość, zajmując się tymi beznadziejnymi sprawami… Ale my będziemy działać nadal, nie chcemy i nie zostawimy nikogo bez wsparcia, kto tylko działał i publikował w dobrej wierze, zgodnie z etyką dziennikarską. Dlatego nadal intensywnie się zastanawiamy, jak pomóc red. Pawłowi Gąsiorskiemu, skazanemu za naprawdę niewielki tekst na portalu, a dotyczący dziwnych zakupów gminy Poraj, czy red. Hannie Szumińskiej, oskarżonej i skazanej z 212 kk za felieton o tym, jak łatwo, będąc policjantem, wyjechać na wymianę zagraniczną… ze strażakami; i jak pomóc innym dziennikarzom ciąganym po sądach. Szczególnie ważne jest to dla tzw. prawej strony, bo o dziennikarzach nie podobających się liberalnym mediom nie napisze żaden portal piszący o mediach. A sądy skazują tych dziennikarzy na „grzywny”, „nawiązki” i „zwrot kosztów procesu” bardzo często. W listopadzie także wydarzyła się jedna z najbardziej kuriozalnych spraw w 2019 r. Sąd Okręgowy w Zamościu zakazał „Tygodnikowi Zamojskiemu” publikować artykuły na temat Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej

w Zamościu oraz nakazał tygodnikowi usunięcie ze strony internetowej www.tygodnikzamojski.pl artykułów dotyczących przedsiębiorstwa. Zgodnie z postanowieniem Sądu zakaz publikacji ma obowiązywać co najmniej 11 miesięcy. Było to tzw. zabezpieczenie powództwa w procesie wytoczonym tygodnikowi przez przedsiębiorstwo. W ocenie CMWP SDP było to złamanie fundamentalnej zasady wolności słowa. Artykuły, które przywołuje Sąd Okręgowy w Zamościu w swoim postanowieniu, powstały w ramach realizacji ochrony ważnego interesu społecznego, dziennikarze opisywali bowiem nieprawidłowości i kontrowersje związane w wydatkowaniem publicznych środków finansowych przez PGK. Sądowi nie przeszkadzało to, iż po krytycznych artykułach „Tygodnika Zamojskiego” na temat PGK Rada Nadzorcza tego przedsiębiorstwa stwierdziła nieprawidłowości w procedurze przetargowej i zawiadomiła o tym prokuraturę. Postępowanie w tej sprawie nadal trwało i już tylko ten fakt był bezspornym uzasadnieniem zainteresowania środków masowego komunikowania, w tym „Tygodnika Zamojskiego”, przedsiębiorstwem PGK w Zamościu oraz czyni całkowicie niezrozumiałym zakaz jakichkolwiek publikacji na jego temat. W ocenie CMWP SDP była to praktyka porównywalna z cenzurą prewencyjną, której stosowanie jest w Polsce konstytucyjnie zakazane. Byliśmy pierwszą instytucją, która publicznie zaprotestowała przeciwko tej skandalicznej decyzji sądu. Na szczęście zdążyliśmy nie tylko nagłośnić sprawę, ale także przesłać nasz protest do sądu i do Redakcji „Tygodnika Zamojskiego” jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przez sąd. Potem była szeroko rozpowszechniona akcja wsparcia „Tygodnika Zamojskiego” przez inne lokalne gazety i… zakaz został cofnięty.

GRUDZIEŃ 2019

Konferencja OBWE

To był bardzo pracowity miesiąc dla CMWP SDP. Świadczy o tym liczba i jakość spraw, którymi przyszło się nam zajmować. Ale w sumie to nic dziwnego, przecież to był miesiąc wyborów parlamentarnych, ostrej rywalizacji politycznej, w której dziennikarze zawsze są na pierwszej linii frontu i zawsze komuś się narażą i komuś na pewno nie będą się podobać ich komentarze, informacje, kwestie, na które chcą zwrócić uwagę opinii publicznej. Sprawa najważniejsza to apel do OBWE o obiektywizm w Raporcie na temat przebiegu wyborów do Sejmu i Senatu 2019. CMWP SDP z ogromnym zaniepokojeniem przyjęło wstępną informacje międzynarodowych obserwatorów OBWE na temat wyborów do Sejmu i Senatu w Polsce z 13 października ub. r. Obserwatorzy OBWE już 14 października na konferencji prasowej przedstawili opinie do rzeczonego raportu. Znalazło się w nich twierdzenie, jakoby wybory parlamentarne w Polsce zakłócała „narracja nietolerancji” oraz „stronniczość mediów szczególnie publicznych”. Międzynarodowi obserwatorzy OBWE stwierdzili jednoznacznie, iż „obywatele, przekraczając próg lokali wyborczych, mieli wiele opcji, lecz ich zdolność dokonania wyboru w oparciu o dostępne informacje była pomniejszona poprzez stronniczość mediów, przede wszystkim nadawcy publicznego, oraz że czołowi politycy używali (w kampanii wyborczej – przyp. red.) narracji dyskryminacyjnej, co budzi poważne obawy w społeczeństwie demokratycznym”. W specjalnie wydanym apelu CMWP SDP podkreśliło, iż są to oceny powierzchowne i krzywdzące zarówno

dla polskich polityków, jak i dziennikarzy i mediów funkcjonujących w Polsce, ponieważ przedstawiają wypaczony obraz przebiegu kampanii wyborczej w wyborach do Sejmu i Senatu 2019. Kampania ta odbyła się przecież bez poważnych zakłóceń i zgodnie z procedurą i przebiegiem charakterystycznym dla każdego demokratycznego kraju. Krytykowana przez obserwatorów OBWE polaryzacja polityczna podmiotów medialnych w Polsce dotyczy nie tylko mediów publicznych, ale także prywatnych, szczególnie tzw. main­ streamowych, czyli tych, które mają największe grono odbiorców. Polaryzacja ta jest skutkiem patologii złożonego procesu transformacji rynku mediów po obaleniu ustroju komunistycznego po 1989 r. i wykluczenia przez wiele lat sporej części społeczeństwa przede wszystkim o prawicowych, konserwatywnych, katolickich poglądach z dostępu do środków masowego komunikowania. Przy sporządzaniu aktualnej oceny programowej mediów publicznych w Polsce konieczne jest więc uwzględnienie tego, iż są one główną przeciwwagą dla liberalnych i lewicowych treści prezentowanych praktycznie we wszystkich mediach prywatnych. Przedstawiciele CMWP SDP spotkali się z przedstawicielami OBWE będącymi obserwatorami tych wyborów. Ufamy, że w swoim raporcie (miał być gotowy w połowie grudnia) wezmą pod uwagę choć kilka naszych argumentów uzasadniających to, iż wybory w Polsce naprawdę są w pełni demokratyczne i suwerenne, a media, przy wszystkich ich mankamentach i wadach, w sumie spełniają swoją rolę – zarówno kontrolują polityków, jak i dostarczają o nich informacji.

Akcja w obronie prof. Agnieszki Popieli

Grudzień to znowu kolejny miesiąc kilku skandalicznych spraw związanych z naruszeniem zasady wolności słowa. Mam na myśli przede wszystkim skazanie red. Jana Śpiewaka, znanego publicysty i dziennikarza obywatelskiego, a także zasłużonego działacza społecznego i obrońcy wyrzucanych ze swoich mieszkań obywateli Warszawy. Stając w obronie słabszych i nierzadko bezbronnych wobec administracyjnych instytucji sprawił, iż tematyka kontrowersyjnej reprywatyzacji w stolicy stała się znana opinii publicznej w Polsce, a tymczasem jest chyba jedyną osobą skazaną w aferze reprywatyzacyjnej. Oczywiście CMWP SDP protestowało w jego sprawie i apeluje do Prezydenta RP Andrzeja Dudy o jego ułaskawienie. W grudniu także udało się pomóc red. Hannie Szumińskiej z wikiduszniki.pl, którą sąd skazał z art. 212 za naprawdę skromniutki w treści felieton o kontrowersjach wokół darmowego wyjazdu policjanta ze strażakami… Także w grudniu została ujawniona kolejna sprawa dotycząca naruszenia zasady wolności słowa. Chodzi o postępowanie dyscyplinarne wobec prof. Agnieszki Popieli, prowadzone przez

Uniwersytet Szczeciński za jej wpis na Facebooku na temat marszałka senatu i korupcji w zarządzanym przez niego szpitalu. Postępowanie to jest absurdalne (co ma opis wydarzenia z prywatnego życia na prywatnym koncie FB z pracą zawodową Pani Profesor?), ale w konsekwencjach może być niezwykle groźne dla wolności słowa. Łatwo przecież sobie uzmysłowić, jak bardzo „swobodnie” będą się teraz wypowiadać publicznie inni pracownicy naukowi i studenci Uniwersytetu Szczecińskiego, wiedząc, co spotyka osobę o uznanej pozycji zawodowej, która ośmieliła się opisać naganne praktyki aktualnego ulubieńca mainstreamowych mediów. Dlatego, chcąc nie chcąc, Centrum Monitoringu Wolności Prasy naszego Stowarzyszenia weszło w Nowy Rok znowu z protestem, ale widać takie czasy. Na ten 2020 wszystkim członkom Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, dzięki którym istnieje Centrum Monitoringu Wolności Prasy, oraz wszystkim odbiorcom mediów życzę radości i wszelkiej pomyślności. I jak najmniej przypadków tłumienia wolności słowa. K Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

6

J

adwiga Janina Krauze I voto Mieczysławowa Paluchowa – Warszawa ul. Nowogrodzka 4 m 6”. Taki był ślad pozostawiony na jej rękopisie Wspomnienia o Mieczysławie Paluchu. Kulisy Powstania Wielkopolskiego i 3-ch g.-Śląskich 1918–1921 r. [sic]. Jadwiga Janina Wieczffińska – jak sama stwierdza na piśmie już jako Jad­ wiga Krauze, pod rygorem odpowiedzialności, w dniu 20 XI 1949 r. – urodziła się 13 grudnia 1899 r. w Kijowie. Ojciec jej, Józef Wieczffiński, z zawodu był inżynierem, matka, Wiktoria, była z domu Rycharska. Spotykana też jest w dokumentach data urodzin – 13 XII 1900 r. Z pewnością młodziutka J.J. Wieczffińska skorzystała z okazji, jaką stworzyła jej zawierucha wojenna, by nieznacznie się odmłodzić. Przecież zupełnie inaczej brzmi: urodzona w 1900, a inaczej, „starzej” – w 1899. Również imiona matki są różne: Alfreda – w akcie małżeńskim, a w urzędowym życiorysie – Wiktoria. Te drobne zamiany widać na pierwszy rzut oka, porównując akt ślubu, pierwszy oficjalny warszawski dokument Wieczffińskiej z 1921 r., z jej życiorysem napisanym w roku 1949. W roku 1917 ukończyła gimnazjum p. Duczyńskiej w Kijowie. Po maturze, również w Kijowie, studiowała dwa lata w Wyższym Instytucie Handlowym. W latach 1919/20 pracowała w Teatrze Komunistycznym (cokolwiek to znaczy). Do Warszawy z Kijowa przybyła w czerwcu 1920 r. i do czasu zamążpójścia w lutym 1921 r., pracowała w Biurze Statystycznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, mieszkając w tym czasie na ul. Żurawiej. Informacje, na które trafiałem, ustalając dokonania powstańca Mieczysława Palucha, a związane z Jadwigą J. Krauze, zaczęły się w mojej wyobraźni układać w lekko fantastyczną, acz logiczną całość. A oto ta fantazja: młodziutka „rewolucjonistka” Jadwiga Wieczffińska, owładnięta nieodwzajemnioną miłością do pewnego młodzieńca i idei „powszechnej szczęśliwości”, nie widząc szansy ani perspektywy na ich realizację na Ukrainie – jako utajniona „emisariuszka”, taczanką lub konno, z rozwianym włosem, za wojskiem sowieckim, a może przed polskim, dociera do Warszawy i po Bitwie Warszawskiej odnajduje tutaj swoją przystań. Niezwykle trudny to okres dla odrodzonego, powstającego dopiero co z niebytu państwa, a tymczasem moja bohaterka szybko, bez problemów znajduje atrakcyjną pracę, mieszkanie na Żurawiej, a w niedługim czasie bywa już w Poznaniu, gdzie równie szybko poznaje przystojnego, młodego, obiecującego oficera Wojska Wielkopolskiego – Mieczysława Palucha. W Poznaniu z pewnością bywał on wówczas sporadycznie, bo już od początku roku dwudziestego bez reszty był zaangażowany w wyzwoleńczą działalność organizacyjną powstań śląskich i mieszkał w Bytomiu.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A wówczas moim narzeczonym i sprawę niepodległości Polski wspólnie omawialiśmy. W końcu października 1918 r. (w 1-szy dzień Wielkiej Rewolucji) udało mu się uciec do Francji i nasze kontakty urwały się, bo ja nie chciałam z nim uciekać. W grudniu 1918 r. zostałam sekretarką komisarza Kijowskiego Rewolucyjnego Trybunału – towarzysza A. Sałowa. W czerwcu 1920 r. z wojskiem polskim przyjechałam do Warszawy, a w sierpniu przeprowadziłam się do Poznania,

Historycznego (dawniej WIH), podsycały moje zainteresowanie i przyczyniły się do pogłębiania wiedzy o niej samej. Idąc dalej tropem Nowogrodzkiej 4 i po kilku tam bytnościach, rozmowach i rozpytywaniach o losy mieszkańców, otrzymałem od pracowników firmy deweloperskiej Nieporęcka, modernizujących tę kamienicę, książeczkę „No4.fr” o historii i planach wobec tej kamienicy. Na str. 11 czytamy: „Lokal pod numerem 5 zajmowała wdowa po jednym z przywódców powstania wiel-

Drugi dokument tam zamieszczony, z 13 marca 1945 r., to jeszcze większy kaliber. Jest to wykaz mieszkańców zarejestrowanych w domu Nowogrodzka 4, potwierdzający dostarczenie 6 lokatorom kart aprowizacyjnych za marzec 1945 r. – Kurde, pomyślałem sobie. Wszystko w gruzach, jeszcze tlą się zgliszcza, swąd spalenizny czuć dookoła, prowizoryczne groby praktycznie na każdym klombie i skwerku, a tu już notatki do Milicji Obywatelskiej (skąd oni się wzięli?). Inni ocaleni miesz-

W latach 50. XX wieku Jadwiga Janina Krauze w swoich wspomnieniach o pierwszym mężu oddaje instytucjom historycznym spisany bagaż osiągnięć, doświadczeń, także emocji, które były udziałem Mieczysława Palucha w okresie powstania wielkopolskiego i trzech powstań śląskich. Skonfrontowała istniejące opisy udziału M. Palucha w powstaniu wielkopolskim, powstałe w okresie przed i po II wojnie światowej, z osobistą wiedzą, którą posiadła, będąc jego żoną w latach 1921–1935 r.

U boku polityków Jadwiga Paluch-Krauze Wojciech Namysł

gdzie poznałam M. Palucha i w lutym 1921 r. zostałam jego żoną. Ślub wzięliśmy w kościele Św. Aleksandra (na Pl. 3 Krzyży), a w kancelarii tego kościoła (przy ul. Książęcej 21) do dnia dzisiejszego znajdują się w aktach podpisy Mieczysława Palucha i mój (pod datą ślubu naszego t.j. 6 lutego 1921 r.). Przepraszam bardzo, że tak się rozpisałam, ale dlatego – bo prawdopodobnie wkrótce już i pisać nie będę mogła, bo i prawa ręka zaczyna mnie boleć. Przesyłam najserdeczniejsze życzenia Szczęśliwego Nowego 1967 Roku Z poważaniem Jadwiga Krauze” [sic]. Dokument potwierdzający zawarcie małżeństwa stwierdza: „Działo się w Warszawie, w Kancelarji Parafji św. Aleksandra dnia szóstego Lutego tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku o godzinie szóstej po południu. Wiadomo czynimy, że w obecności świadków: Kazimierza Grosmana i Kazimierza Palucha, pełnoletnich, w Warszawie zamieszkałych, zajmujących stanowiska Dyrektorów Banku, w dniu dzisiejszym zawarte zostało religijne małżeństwo między: Mieczysławem Sylwestrem (dwóch imion) Paluchem, kawalerem, urzędnikiem Komisarjatu Plebiscytowego na Śląsku, liczącym lat trzydzieści dwa, urodzonym w Trżemżalu, synem Jana i Józefy z Majorów, małżonków Paluch, zamieszkałym w Bytomiu – i Jadwigą Wieczffińską, panną, urzędniczką, li-

Moja bohaterka szybko, bez problemów znajduje atrakcyjną pracę, mieszkanie na Żurawiej, a w niedługim czasie bywa już w Poznaniu, gdzie równie szybko poznaje przystojnego, młodego, obiecującego oficera Wojska Wielkopolskiego – Mieczysława Palucha. Te wszystkie migawki, wydobyte z różnych dokumentów odnalezionych w archiwach, urzędach, kancelariach i własnych zbiorach, a także z rozmów odbytych na Nowogrodzkiej 4, zaczęły utwierdzać mnie w przeświadczeniu, że prawdopodobnie istniały jakieś związki Jadwigi z Sowietami i z „budowniczymi” nowego, powojennego ładu społecznego na wzór sowiecki w „wyzwalanych” przez nich krajach. Poniżej cytuję jeden z pierwszych dokumentów (akt zawarcia małżeństwa w Warszawie) i jeden z ostatnich jej zapisów, sporządzonych na rok przed śmiercią, kiedy jej rozbudzone wspomnienia mogły wskazywać na lekko zakłócony stan jej świadomości. „I jeszcze jedna zabawna ciekawostka! Niedawno przeczytałam, że jakoby Polska zawdzięcza Leninowi swoją niepodległość i że nie została wcielona do ZSSR, jako 18 republika. Nic podobnego!! Przecież to Tymczasowy Rząd Kiereńskiego jako pierwszy uznał niepodległość Polski. A głównie – pod presją ministra finansów Michaiła Iwanowicza Tereszczenki, milionera ukraińskiego, który właściwie cały ten Rząd Tymczasowy finansował i nim kierował. M.I. Tereszczenko był

tego związku w postaci dzieci nie było. Janina Jadwiga powtórnie wychodzi za mąż, za Józefa Krauzego z Sulima, który w grudniu 1940 roku, mając lat 49, umiera w Warszawie, również nie pozostawiając potomków. Wdowa Jadwiga zachowuje jednak ich warszawskie, bardzo atrakcyjne, 150-metrowe mieszkanie w samym centrum Warszawy przy ul. Nowogrodzkiej 4, jak też i prawo do 1/4 udziału w kamienicy Nowy Świat 49 oraz 250 akcji dochodu ze spółki „Konrad Jarnuszkiewicz”. (Oczywiście

czącą lat dwadzieścia jeden, urodzoną w Kijowie, córką Józefa i Alfredy z Piot­ rowskich małżonków Wieczffińskich, zamieszkałą w Warszawie, przy ulicy Żurawiej pod numerem tysiąc sześćset osiemdziesiątym Lit. G. w rejonie parafji tutejszej. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzie, wygłoszone w parafji św. Trójcy w Bytomiu i parafji tutejszej w dniach: dwudziestym trzecim, trzydziestym Stycznia i szóstym Lutego roku bieżącego. Nowożeńcy oświadczyli, że umowy przedślubnej nie zawierali. Obrzędu religijnego dopełnił ksiądz Romuald Pozowski – wikariusz parafji tutejszej. Akt niniejszy po odczytaniu, przez Nas, Nowożeńców i świadków został podpisany. – podpis nieczytelny – wikariusz Romuald Pozowsy Niżej podpisy: Mieczysław Paluch kapitan, Jadwiga Wieczffińska, Kazimierz Paluch, Kazimierz Grosman” [sic]. W okresie międzywojennym Jadwiga J. Paluchowa, będąc żoną Mieczysława, często podkreśla swoje pochodzenie z domu „Prus-Wieczffińskich”. Małżeństwo Jadwigi z Mieczysławem z różnymi doświadczeniami przetrwało do roku 1935. Owoców

NIEPOKORNY. Mieczysław Paluch to książka oparta w większej części na osobistych wspomnieniach spisanych przez Jadwigę Janinę Krauze z domu Wieczffińską, primo voto Mieczysławową Paluchową. Dokument ten nigdy nie został upubliczniony przez historyków. Co było przyczyną? Czyżby bohater tych wspomnień, jeden z najważniejszych organizatorów powsta­ nia wielkopolskiego, zarówno przez endecję, jak i sanację odarty z zasług i pomijany w dyskursie historycznym, wciąż był postacią niewygodną? Bo i w Polsce Ludowej nie było lepiej. Czy jednak nawet dzisiaj tak być musi? Może pora przypomnieć jego postać! Relacja Jadwigi Janiny Krauze, bardzo osobista, gorąca od emocji, została tu wzbogacona o świadectwa innych uczestników powstania wielkopolskie­ go, dowódców i żołnierzy, którzy z czasem z honorami spoczęli w polskiej ziemi, podczas gdy ich przywódca Mieczysław Paluch do dnia dzisiejszego leży w skalistym grobie na Wyspie Wężów, Rothesay-Bute w Szkocji. Niech ich relacje, często także po raz pierwszy przywoływane, nierzadko pozosta­ jące w opozycji do krążących sądów, przyczynią się również do poszerzenia portretu zapomnianego Bohatera. wszystko to po wojnie zostało przejęte przez państwo). Przed wojną i w czasie okupacji współpracuje z firmami zbożowymi należącymi do męża. Po jego śmierci zakłada klub brydżowy, który daje jej możliwość zarobkowania, a równocześnie jest miejscem spotkań towarzyskich, jak również, co można wyczytać w protokołach, stanowi punkt kontaktowy dla – ponoć – białogwardzistów. Kamienica Nowogrodzka 4, nie licząc drobnych pożarów i zrujnowanych oficyn, od frontu w całości przetrwała okupację i okres powstania. Jadwiga Janina po upadku powstania warszawskiego, jak większość ludności stolicy, została wywieziona do obozu w Pruszkowie. Uciekła podczas transportu do Częstochowy. Po powrocie do Warszawy doczekała się wyzwolenia stolicy i powróciła do ocalałego, choć splądrowanego i częściowo zajętego mieszkania na Nowogrodzkiej 4. Kilka lat później, jak sama wspomina – za podpowiedzią osób z Wojskowego Instytutu Historycznego w Warszawie – przystąpiła do spisywania monografii Mieczysława Palucha, pierwszego męża, wybitnego, acz zupełnie pomijanego przez historyków powstańca wielkopolskiego i powstań śląskich. Monografię tę ukończyła 11 listopada 1959 r. Pozostawiła w niej trop (Warszawa ul. Nowogrodzka 4), którym zacząłem podążać. Jak sama informuje, rękopis sporządziła w trzech egzemplarzach, które przekazała instytucjom zainteresowanym oraz siostrzenicy M. Palucha z Poznania. Jeden egzemplarz wspomnień, z tego co wiem, został odsprzedany UAM w Poznaniu. Jeden egzemplarz monografii znalazł się również w moich zbiorach rodzinnych, a przed kilkoma laty, po odkryciu i przestudiowaniu, stał się dla mnie inspiracją do prześledzenia nie tylko historii Mieczysława Palucha. Olśnił mnie także fenomen zwycięskiego powstania wielkopolskiego, co zaowocowało wydaniem dwóch książek: Duma Powstanie Wielkopolskie w 2017 r. i Niepokorny Mieczysław Paluch w 2018. Intrygujące też w pierwszym momencie były wieloznaczne migawki z życia bohatera monografii, w których uczestniczyła Jadwiga Krauze, a które ujawniały się podczas śledzenia tej historii. Rożne zaś glosy, uwagi i poprawki w tekstach, wprowadzane przez autorkę do połowy lat 60., co widać w materiałach złożonych do Wojskowego Biura

kopolskiego, Jadwiga Krauze-Paluch.” (…) „Po wojnie dość szybko pierwsi mieszkańcy wrócili na Nowogrodzką 4. Nietrudno się domyślić, że mieszkania były zajęte przez różnych ludzi, którzy stracili dach nad głową. Zdarzało się, że w tych niegdyś pięknych przestrzeniach zamieszkiwało po pięć rodzin. Pojawili się też oficerowie UB, którzy rekwirowali mieszkania lub poszczególne pokoje – zabijali je deskami, zabraniając mieszkańcom dostępu”. Panią Krauze ponoć ominął los większości mieszkańców kamienicy,

tak pamiętano: że lokal pod szóstką zajmowała sama. Mogło tak być. Ja taką wersją początkowo przyjąłem, co narzuciło mi od razu fałszywe, jak później się okazało, skojarzenia i powiązanie jej osoby z powojenną rzeczywistością. Takie były moje pierwsze oceny, potwierdzone przez kopie dokumentów, które zamieszczono w książeczce „No4.fr”, a powstałe w pierwszych dniach 1945 r., tj. ledwo miesiąc po wkroczeniu sowieckich wojsk do Warszawy 17 stycznia. To tak roznieciło moją wyobraźnię, że byłem już przekonany, że podążam tropem sowieckiego szpiega, rezydenta. Dokumenty te to: notatka do MO z dnia 21 lutego 1945 r. o powołaniu Komitetu Domowego przez mieszkańców Nowogrodzkiej 4 już 19 lutego, co moim zdaniem było ewenementem w tamtych czasach. Normalne stało się to w latach pięćdziesiątych i później, kiedy każdy budynek musiał mieć swój Komitet Blokowy z przewodniczącym „Aniołem”, który miał wszystko widzieć, wiedzieć, nadzorować i wszystkim sterować.

kańcy, którzy nie mieli tyle szczęścia, co ci z Nowogrodzkiej, pomieszkiwali w norach piwnicznych, bez wody, ciepła i zaopatrzenia, sami musieli dawać sobie radę, a tam – proszę: już władza zatroszczyła się o byt ocalonych z wojny i powstania, zapewniła karty aprowizacyjne, które pewnie wówczas były luksusem i znakomicie ułatwiały zaopatrywanie w podstawowe artykuły. Co musiało lub mogło łączyć tych obdarowanych z instalującą się władzą, że zasłużyli sobie na takie względy? Tu muszę dla sprawiedliwości zaznaczyć, że na tej liście sześciu szczęśliwców, dla których przeznaczona była ta pomoc, brak jest potwierdzającego odbiór podpisu Jadwigi Janiny Krauze, choć jest wyszczególniona. Niemniej te wszystkie nieścisłości, rozbieżności

akustyk, po wojnie pracownik Polskiego Radia; bywało u niej również wielu przedwojennych oficerów Wojska Polskiego. W tamtych czasach wszelkie znajomości, odwiedziny, życie towarzyskie, z natury tamtego systemu, instalowanego w „oswobodzonym, wyzwolonym” kraju, musiały być kontrolowane. W lokalu nr 6 panowało zagęszczenie i różnych opisów wzajemnych stosunków pozostało wiele. Jaki klucz obowiązywał decydentów kwaterunku kierujących różne osoby do poszczególnych pokojów o dobrym standardzie – nie wiadomo. Była jedna kuchnia, jedna łazienka – ale były; był i korytarz, z którego wszyscy korzystali. Tam też z pewnością wspólnotowi lokatorzy widywali Stefana Mossora, przedwojennego oficera, który jako znakomicie wykształcony, cenny żołnierz przedwojennego Wojska Polskiego, swoją aktualną przynależnością legitymizował władzę komunistyczną. Wykorzystany został zresztą, jak większość podobnych mu oficerów czy powstańców, którzy zdecydowali się służyć narzuconej władzy, z którą wcześniej walczyli, do unicestwiania podziemia antykomunistycznego. Mossor dał się poznać także jako dowódca grupy operacyjnej akcji „Wisła” w walkach z UPA. „Zasługi” te, jak wielu podobnie „zasłużonym” generałom, nie pomogły mu ostatecznie uniknąć komunistycznych kazamatów. Stefan Mossor, podobnie jak J. Kirchmayerer, F. Herman, S. Tatar, w procesie tzw. generałów został skazany na dożywocie. I to z pewnością on, Stefan Mossor, był jedną z przyczyn wnikliwego przyglądania się lokatorom Nowogrodzkiej 4 przez „blokowego Anioła”. Z pewnością ta mnogość ludzkich życiorysów, które pojawiały się na drodze życia Jadwigi Janiny Krauze od Kijowa przez Warszawę, Poznań, Bytom, ponownie – powstańczą – Warszawę i powrót na Nowogrodzką 4 sprawiła, że nie tylko ona musiała kluczyć w skomplikowanej rzeczywistości, ale i ta rzeczywistość wyciągała po nią przeróżne macki i zastawiała sidła, by ją opętać i wciągnąć w tryby komuszej współpracy. Pomimo jednak wielu zastrzeżeń i powyżej wykazanych

Rząd Kiereńskiego jako pierwszy uznał niepodległość Polski. A głównie – pod presją ministra finansów Michaiła Tereszczenki, milionera ukraińskiego, który właściwie cały ten Rząd Tymczasowy finansował i nim kierował. Tereszczenko był wówczas moim narzeczonym. oraz rewolucja sowiecka, Kijów, rewolucyjny duch wielu młodych ludzi, również kobiet, powiązania towarzyskie – wszystko to wyostrzyło moją ciekawość i umocniło postanowienie wyjaśnienia tych przypadków oraz nasuwających się niejasnych związków i podejrzeń. A działo się wiele i gęsto. Dekret Bieruta – kwaterunek – ustanowiono 26 października 1945 r., a na Nowogrodzkiej 4 już od początku 1945 roku mieszkanie nr 6 Jadwigi Krauze było pełne ludzi. Z pewnością podobnie działo się w pozostałych lokalach. Ona sama jako właścicielka oficjalny nakaz potwierdzający pozwolenie na zajmowanie własnego mieszkania otrzymała od odpowiednich władz kwaterunkowych dopiero w maju 1946 r., a kilka lat później została zameldowana. Do lat 50. zaś przez jej mieszkanie zdążyło przewinąć się wiele różnych osób i rodzin, na których pobyt we własnym mieszkaniu nie miała żadnego wpływu, żeby wymienić tylko tych, na których natrafić można w czytanych dokumentach: Orejsza, towarzysz, pracownik Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej; Orszukiewicz Herman, prac. Bezpieczeństwa Publicznego (mieszkał od 1946); Contre Henryk Gustaw, dyr. Polskiego Radia, żona Hanna (mieszkali od 1945 r.); Kamiński Władysław z żoną i matką (mieszkali od 1945 r.); Drozdowski Władysław z żoną Elżbietą, kelner rencista; Kamiński Władysław Leon z żoną Anną, adwokat sądów warszawskich; Kwiatkowska Franciszka, wdowa. Często gościli u Jadwigi Krauze znajomi i rodzina. Odwiedzał ją brat, Tadeusz Wieczffiński, inżynier

wątpliwości, ostatecznie doszedłem do wniosku, że jej drobne fałszerstwa i kłamstewka trzeba złożyć na karb burzliwego okresu w dziejach Polski i Europy, w jakim przyszło jej żyć. Natomiast muszę przyznać, że pani Krauze pracę o Mieczysławie Paluchu wykonała niezwykle skrupulatnie, wnikliwie i ze znawstwem. Pomijając częste usilne przypisywanie Paluchowi lewicowości, jak i rewolucyjnego charakteru całemu ruchowi powstańczemu, wykazała wielką skrupulatność w gromadzeniu i porównywaniu materiałów wspomnieniowych i źródłowych, co monografię tę uczyniło bardzo wartościową. Dzięki mnogości dokładnie przeanalizowanych źródeł, stanowi ona znaczące uzupełnienie wiedzy o działalności Mieczysława Palucha. K * „Michał Iwanowicz Tereszczenko, późniejszy minister finansów i spraw zagranicznych w rządzie Kiereńskiego. (…) 25 sierpnia 1917 roku w Sali Konserwatorium Petersburskiego podpisywał razem z ambasadorami Wielkiej Brytanii, Francji, Stanów Zjednoczonych, Włoch, Portugalii i Rumunii akt uznania niepodległości Polski”. Roman Dzwonkowski SAC, Kościół katolicki w ZSRR 1917–1939. Zarys historii, Lublin 1997, KUL. „Młody, bardzo zdolny, politycznie dosyć niezależny, ale zawsze na lewicy. Miał ogromnie bogatą matkę i powszechnie wierzono, że korzystając z tej sytuacji, suto finansował wszelkie poczynania rewolucyjne. Mieczysław Harasiewicz, Za carskich czasów i po wyzwoleniu, Londyn 1975.

Wojciech Namysł – warszawiak, Wielkopolanin, rocznik 1946, wydawca źró­ deł historycznych. NIEPOKORNY. Mieczysław Paluch to kolejna książka z po­ wstającego cyklu wielkopolskiego (po DUMA. Powstanie Wielkopolskie). Przyświecające mu motto: Nie bójcie się prawdy, prawdziwych bohaterów.


STYCZEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Błogosławiony Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. we wsi Nowy Folwark pod Krotoszynem. Pochodził z rodziny Jana Kozala i Marianny z domu Płaczek. Państwo Kozalowie zarządzali w tym czasie trzema majątkami pruskiego właściciela. Michał ukończył szkołę podstawową i gimnazjum w Krotoszynie. Ponieważ był zdolnym uczniem, zaproponowano mu stypendium rządu niemieckiego, pod warunkiem, że wybierze świecki kierunek dalszej edukacji. Jako dobrze ukształtowany patriotycznie członek tajnej organizacji krzewiącej historię i kulturę polską, miał inne plany. W 1914 roku wstąpił do Seminarium Leoninum w Poznaniu. Ponieważ w tamtym czasie archidiecezja poznańska i gnieźnieńska były połączone, ostatni rok studiów oraz święcenia kapłańskie przyjął w katedrze gnieźnieńskiej 23 lutego 1918 r. Gdybym miał w jednym zdaniu scharakteryzować życiorys bł. Michała Kozala przed męczeńską śmiercią, to powiedziałbym krótko: „Kapłan w podróży”. Odczytuję jego wędrówkę przez wiele miejscowości i parafii aż do biskupstwa we Włocławku jako zapowiedź ostatniej podróży do Dachau, która prowadziła przez wiele miejscowości, więzień i obozów. Po ukończeniu seminarium otrzymał pracę wikarego w parafii w Kościelcu koło Inowrocławia, a następnie w Pobiedziskach. W 1920 r. został administratorem parafii w malutkim Krostkowie niedaleko Piły. To tutaj nastąpiły przełomowe wydarzenia w życiu Błogosławionego. Mimo niewiel-

Od konsekracji biskupiej do aresztowania minęło zaledwie 93 dni. Dlatego biskup wśród wielu obowiązków nie zdążył nawet przygotować herbu do swojej pieczęci. kiej liczby mieszkańców Krostkowa, propagował w okolicy czytelnictwo, współpracował ze szkołą i kołami PCK. Doniosłym wydarzeniem była w 1922 r. wizytacja w Krostkowie Prymasa Polski kard. Edmunda Dalbora. Dzięki wstawiennictwu bł. Michała Kozala pierwszym owocem wizyty było utworzenie parafii w Białośliwiu. Stąd do dzisiaj żywe zainteresowanie Błogosławionym w mieście i w miejscowym gimnazjum. Drugim owocem było już po kilku miesiącach przeniesienie i awansowanie wikariusza Kozala na

Jednym z patronów-męczenników zeszłorocznego wydarzenia Polska pod Krzyżem był związany z ziemią i archidiecezją włocławską bł. biskup Michał Kozal. Jego wspomnienie liturgiczne przypada wprawdzie 14 czerwca, ale zginął męczeńską śmiercią 26 stycznia. Dlatego niniejszą relację przedstawiam na początku roku.

Polska pod Krzyżem – wizerunki męczenników

Błogosławiony bp Michał Kozal Tekst i ilustracje Andrzej Karpiński

Następnie od stycznia 1940 do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Przez następne trzy tygodnie więziony był w kolejnych obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Jak widać na załączonej mapce, od aresztowania we Włocławku, droga błogosławionego prowadziła prosto do obozu zagłady w Dachau. Z powodu widocznej gorliwości kapłańskiej przez całą drogę był szykanowany i ośmieszany przez oszalałych z nienawiści Niemców. Wyczerpany nieludzką podróżą biskup wraz z innymi więźniami dotarł do Dachau 25 kwietnia 1941 r. Był to pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny, założony już w 1933 r. Stanowił niejako wzorzec dla wszystkich następnych niemieckich obozów zagłady, których z roku na rok przybywało na całym terenie ówczesnych Niemiec. W obozie Dachau istniał bunkier, w którym torturowano więźniów, oraz ściana, pod którą ich rozstrzeliwano. Natomiast w baraku medycznym przeprowadzano na więźniach okrutne eksperymenty. W trakcie pobytu bł. Michała Kozala w Dachau komendantami obozu odpowiedzialnymi za tortury i eksperymenty medyczne byli: Alex Bernhard Piorkowski – przez 8 miesięcy – oraz Martin Gottfried Weiss – przez 13 miesięcy. Barak przeznaczony dla księży był oznaczony numerem 28. Więziono tu wielu znanych duchownych. Między innymi misjonarza werbistę ojca Mariana Żelazka z Palędzia, ochrzczonego w podpoznańskim Skórzewie. Przebywał z bł. Michałem Kozalem w tym samym baraku. Przez obóz przeszło ponad 200 tys. więźniów z 40 krajów i aż dwie trzecie z nich stanowili Polacy (30% Żydzi). Na Dachau mówi się nie bez powodu „Golgota polskiego duchowieństwa”. Zamordowano tu 90% wszystkich polskich księży, którzy

Bp Kozal mógł uratować swoje życie. Wystarczyło przyjąć obywatelstwo niemieckie, wyprzeć się narodu i wiary, współpracować z okupantem. Jako mówiący biegle po niemiecku mógł podjąć kolaborację nawet w obozie. On jednak tego nie uczynił... Biskupa Michała Kozala w Białośliwiu. Była to fotografia dokumentalna z dnia uwięzienia biskupa w niemieckim obozie koncentracyjnym Dachau. Ponieważ biskup Kozal doskonale wiedział, że wojna zbliża się nieuchronnie, musiało być to widoczne w jego spojrzeniu w ostatnich latach życia. Postanowiłem więc wykorzystać całą jego twarz z obozowego zdjęcia. Fotografię właściwie opracowałem na nowo. Od warunki. 26 stycznia 1943 roku został uśmiercony przez „pielęgniarza” obozowego zastrzykiem z fenolu. Więźniowie zabiegali, aby ciała nie spalono, jednak szybko trafiło do krematorium. Rodzina biskupa również otrzymała odmowę przysłania urny z prochami oraz rzeczy osobistych. Bp Kozal mógł jeszcze po aresztowaniu uratować swoje życie. Wystarczyło przyjąć obywatelstwo niemieckie, wyprzeć się narodu i wiary, współpracować z okupantem. Jako mówiący bie-

prowadzące do procesu beatyfikacyjnego. Rozpoczął się on jednak dopiero w 1957 roku. Podczas uroczystej Mszy Świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie beatyfikacji biskupa Michała Kozala dokonał papież Jan Paweł II. Papież powiedział w homilii: „Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: »A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyja-

Dziesiątki godzin spędzonych przy powstającym portrecie bł. Michała Kozala powodowały, że zasypiałem, widząc jego wyraz twarzy i jego wzrok. Można powiedzieć, że wiele godzin rozmawialiśmy ze sobą. stanowisko prefekta Katolickiego Żeńskiego Gimnazjum Humanistycznego w Bydgoszczy. Tutaj w krótkim czasie swoim oddaniem i aktywnością religijną zwrócił uwagę kardynała Augusta Hlonda. W 1927 r. otrzymał stanowisko ojca duchowego w Arcybiskupim Seminarium w Gnieźnie, którego rok później został rektorem. Wykładał teologię i liturgikę, piastując jednocześnie w kurii wiele stanowisk. Na początku roku 1939 papież Pius XI mianował Michała Kozala biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. W tutejszej katedrze 13 sierpnia 1939 r. z rąk biskupa Karola Radońskiego otrzymał sakrę biskupią.

N

iemcy aresztowali bł. Michała Kozala 7 listopada 1939 roku. Jako powód zatrzymania przedstawili kościelne sprawy organizacyjne, m.in. aby głosił kazania w języku niemieckim. Najpierw na miesiąc został osadzony w więzieniu we Włocławku.

zginęli podczas II wojny światowej. Łącznie było tu więzionych ponad 2,7 tys. duchownych, a Polacy byli najliczniejszą grupą narodowościową. Nie lubię w tym kontekście używać starotestamentowego słowa holocaust (ofiara całopalenia). Powinno być ono używane w stosunku do ludzi nieuznających Najświętszej Ofiary Chrystusa na Krzyżu. Słowo to jest źle zrozumiane i ma podtekst teologiczny. Sugeruje odnoszące się do woli Bożej oczekiwanie ofiary. To bluźnierstwo! Niestety słowo to utrwaliło się już w komentarzach historycznych i zaczyna zmieniać swoje znaczenie. Można przecież powiedzieć po polsku: ludobójstwo, zagłada, eksterminacja, ofiarowanie życia, ofiarowanie cierpienia, golgota, męczeńska śmierć. W styczniu 1943 r. biskup zachorował na tyfus. Przeniesiono go, wycieńczonego, do baraku szpitalnego, w którym z uwagi na ciągle przybywających nowych więźniów, panowały okropne

gle po niemiecku mógł podjąć kolaborację nawet w obozie. On jednak tego nie uczynił... Czasami rozglądam się po moim mieście, po ulicy, po znajomych i zadaję sobie pytanie; kto mógłby być Judaszem, gdyby dzisiaj sytuacja się powtórzyła? Po śmierci bł. Michała Kozala obóz w Dachau „rozwijał się”, wybudowano kolejne krematorium oraz komorę gazową. Z czasem powstał także podobóz kobiecy. Ciekawostką jest, że więźniowie Dachau wraz z innymi więźniami z pobliskich obozów pracy byli wożeni do przymusowej pracy nie tylko na torfowiska i do piaskarni, ale także do pobliskiej fabryki BMW w dzielnicy Allach pod Monachium. 29 kwietnia 1945 roku obóz został wyzwolony w kilka godzin przez niewielki batalion amerykańskiej piechoty pod dowództwem ppłk. Feliksa Sparksa. Po wyzwoleniu obozu Dachau księża-współwięźniowie i świadkowie męczeństwa biskupa czynili starania

ciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują« (Mt 5,44). Od 2002 r. 29 kwietnia jest obchodzony jako Dzień Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego. Będę o tym pamiętał, gdyż tego dnia przypadają moje urodziny.

N

asycony wiadomościami biograficznymi, przystąpiłem do gromadzenia elementów kompozycji. Po lekturze materiałów historycznych na temat obozów koncentracyjnych i męczeństwa polskiego duchowieństwa trudno było otrząsnąć się i wracać do projektowania. Jak pisałem we wcześniejszych artykułach, moim zadaniem było utworzyć portret w wysokiej rozdzielczości, pasujący do głównej koncepcji graficznej. Tradycyjnie rozpocząłem od zapoznania się z biografią męczennika oraz sprawdziłem, jakie są dostępne materiały, z których mógłbym skorzystać. Okazało się, że bardzo interesujące zdjęcie udostępniło w swoich archiwach Gimnazjum im.

wygładzenia detali poprzez dodanie półcieni, aż do nałożenia piuski biskupiej. Od konsekracji biskupiej do aresztowania minęło zaledwie 93 dni. Dlatego biskup wśród wielu obowiązków nie zdążył nawet przygotować herbu do swojej pieczęci. Nie wiedziałem, czy można w takim przypadku herb zaprojektować pośmiertnie i czy jest to zgodne z panującymi zwyczajami oraz przepisami kościelnymi. Po kilku konsultacjach z osobami duchownymi odważyłem się na utworzenie herbu specjalnego. Postanowiłem wykorzystać główne elementy konstrukcyjne z innych herbów biskupich, jednak w samym centrum umieściłem tarczę z obozowego pasiaka przypominającą serce. Tarcza miała naszyty czerwony trójkąt (więzień polityczny) z literą P, oznaczającą w nomenklaturze obozowej Polaka. Nad trójkątem widniał numer obozowy bł. Michała Kozala, 24544, zwieńczony krzyżem. Całość została otoczona koroną cierniową skojarzoną w tym wypadku z drutem kolczastym. W ten sposób udało mi się połączyć symbolikę Najświętszego Serca Pana Jezusa z herbem biskupim i symboliką obozu koncentracyjnego. Kolejnym elementem kompozycji była sutanna biskupia z krzyżem. Musiałem znaleźć odpowiednią do rangi i koniecznie z roku 1939. Zarówno sutanna, jak i krzyż zostały zbudowane z osobnych elementów, gdyż nie były dostępne żadne fotografie w wysokiej rozdzielczości szat biskupich z tamtego okresu.

P

o wydarzeniu Polska pod Krzyżem bazylika krotoszyńska otrzymała w prezencie od rodziny bł. Michała Kozala, mieszkającej w Stanach Zjednoczonych, niecodzienny prezent. Jest to klęcznik z relikwiarzem w postaci otwartej księgi z herbem biskupim wyrzeźbionym w podobnej koncepcji graficznej. Dziesiątki godzin spędzonych przy powstającym portrecie bł. Michała Kozala powodowały, że zasypiałem, widząc jego wyraz twarzy i jego wzrok. Można powiedzieć, że wiele godzin rozmawialiśmy ze sobą. Po prostu opowiedział mi to wszystko. K www.airbrush.com.pl


KURIER WNET · STYCZEŃ 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Jest późne popołudnie końca października 2010 roku. Jednostajny szum silników działa usypiająco. Większość pasażerów olbrzymiego boeinga poddaje się temu nastrojowi. W końcu to już dwunasta, a począwszy od startu w Warszawie – dziewiętnasta godzina podróżowania. Za oknami piękne słońce, a w dole kolor ciemnej zieleni.

Z kamerą w peruwiańskich Andach Największa rzeka świata

O

d tego tła – niczym sreb­ rzysty wąż – odbija się wyraźnie wstęga rzeki; nawet z tej wysokości (ponad 10 tys. m) imponuje wielkością. To największa rzeka świata – Amazonka! Widok jest urzekający. Nie można oderwać wzroku od tej wstęgi w dole. Samolot powoli przemieszcza się nad tą olbrzymią, dziewiczą krainą. Wreszcie, w sposób dość gwałtowny, kolor ciemnej zieleni zmienia się w brunatny. Andy! W barwach zachodzącego słońca widać wspaniałe pasma górskie

Tekst i zdjęcia: Ryszard Piasek Limy kościoła Los Nazarenos. Będziemy uczestniczyć w czymś zupełnie wyjątkowym – El Seńor de los Milagros – największej procesji świata, jak ją tu określają. Na ulice Limy wychodzi od 2 do 3 mln osób, by uczestniczyć w tej nadzwyczajnej uroczystości. Kult obrazu trwa ponad 350 lat. Wiąże się ze strasznym trzęsieniem ziemi, które dosłownie zmiotło Limę z powierzchni ziemi. Ostał się tylko kawałek muru z namalowanym przez afrykańskiego artystę Jezusem. Powszechnie uważa się to za zdarzenie wyjątkowe i cudow-

N

iecałe 100 km na południowy wschód od Chimbote leży położone w górach Pariacoto. Miejsce to zasłynęło niechlubnie 9 sierpnia 1991 roku, gdy dwóch polskich misjonarzy: Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski zostało zamordowanych przez terrorystów z komunistycznej organizacji „Świetlisty szlak”. Wtargnęli oni do franciszkańskiego klasztoru i zażądali, by misjonarze przestali wspierać ubogich i przyłączyli się do ich marksistowskiego ruchu. Kiedy doszli do wniosku, że kapłani te-

Powyżej: pustynne i górskie widoki Peru; z prawej: Pariacoto – krzyże przypominające zamordowanych polskich misjonarzy. Poniżej: pałac prezydencki w Limie, El Seńor de los Milagros – „Pan Cudów” – jedyna pozostałość po tragicznym trzęsieniu ziemi.

i szczyty nieraz pokryte śniegiem. Od brunatno-czerwonawych gór odbijają białe, a w promieniach zachodzącego słońca pomarańczowe chmury, przypominające nieodparcie kłęby waty. Są tak widoczne, iż wydaje się, że przelatujemy nad nimi tuż, tuż. A może tak jest w rzeczywistości, skoro niektóre ze szczytów dochodzą do 7 tys. m? Lima, poza centrum, nie należy do miast zbyt urodziwych. Ta ośmio-, a może i 10-milionowa metropolia ciągnie się kilometrami wzdłuż Pacyfiku. Zabudowania stanowią niskie, nieciekawe – zaledwie jednopiętrowe domy. Z większości z nich wystają zbrojeniowe druty, przez co budynki wyglądają jak niewykończone. Za to centrum, zwłaszcza główny plac – przy którym jest m.in. pałac prezydenta i katedra – urzeka swą architekturą. Jest to tym milsze, że kilka budynków – w tym siedziby arcybiskupa oraz burmistrza miasta – zaprojektował Polak – inż. Ryszard Małachowski – główny architekt Limy. Zwiedzamy piękną katedrę, a potem kościół franciszkański wraz z niezwykle cennym franciszkańskim muzeum. Od wschodu zamykają miasto góry. Poprzyklejane do nich małe dom­ ki z daleka wyglądają ładnie; z bliska okazuje się, że są to slumsy Limy – tzw. pueblos jóvenes. Mieszka tutaj od 2 do 3 milionów ludzi. Są to przybysze z gór, którzy uciekli przed biedą lub terrorystami. Opiekuje się nimi parafia, w której pracują polscy misjonarze. Zdjęcia, które tutaj robię – a możliwe jest to tylko dzięki towarzyszącym księżom – są unikatowe. Sklecone z byle czego szałasy, brak wody i kanalizacji, wszędzie obecny kurz i unoszący się odór, kompletny brak zieleni. Następnego dnia pobudka znowu bardzo wczesna. Wyjeżdżamy taksówką do położonego w centrum

ne. Obraz co roku jest wyprowadzany na ulice, niesiony na zmianę przez 24 mężczyzn. Wokół nieprzebrane tłumy. Wszyscy śpiewają uroczystą pieśń – bardzo ładną, chwytającą za serce. Wielu poddaje się nastrojowi, ociera łzy z policzków. W górę lecą kwiaty i kolorowe konfetti. Robię zdjęcia. Tłum napiera. Jestem tuż za obrazem. Kamera uniesiona wysoko w górę rejestruje wszystko dookoła. Zdjęcia, jak sądzę, będą udane. Wreszcie trochę zelżało. Jeszcze jedno zdjęcie i chwila oddechu.

Ale cóż to? Jakoś puste kieszenie? Sprawdzam w jednej – brakuje portmonetki ale – co gorsza – w drugiej nie ma portfela. Nie zdążyłem wyjąć po podróży. 250 $ wyfrunęło. Zdjęcia okazały się drogie!

A

le cóż to? Jakoś puste kieszenie? Sprawdzam w jednej – brakuje portmonetki ale – co gorsza – w drugiej nie ma portfela. Nie zdążyłem wyjąć po podróży. Ok. 250 $ wyfrunęło. Zdjęcia okazały się bardzo drogie! Znowu wczesna pobudka. Tym razem wyjazd do oddalonego o 500 km na północ miasta Chimbote. Droga prowadzi nadmorskim traktem. Z lewej strony ocean, z prawej piaszczyste wzgórza. Niesamowita sceneria. W miejscach, gdzie szosa oddala się od wody, wydaje się, że jesteśmy gdzieś na Synaju. Wszędzie zupełnie pustynny teren – aż po horyzont. Chimbote jest dużym miastem, stolicą prowincji, znaną z produkcji mączki rybnej. Pracują tu o.o. franciszkanie.

go nie zrobią, że nie wyrzekną się wiary, skrępowali ich sznurami, wywieźli poza wioskę i zamordowali strzałami w tył głowy i w plecy. Dziś na miejscu zbrodni stoją wielkie krzyże. Wokół roztacza się piękna panorama gór. Aż trudno uwierzyć, że wydarzyła się tutaj tak straszna tragedia. Huancayo – położona w dolinie pomiędzy górami stolica prowincji. W mieście tylko część ulic jest wyasfaltowanych. Reszta to drogi pełne dziur i stale unoszącego się pyłu i kurzu. Tutaj także pracuje Polak – ks. Mirek Maciarz. Kościół pełen młodzieży. Przyciąga ich osobowość księdza, który w ramach duszpasterstwa prowadzi teatr. Próby odbywają się w salce obok kościoła. Teatr ma na swym koncie kilka sztuk i kilkadziesiąt już występów, cieszących się zawsze niezmierną popularnością. Spotykamy tu następnych polskich misjonarzy: Jacka Olszaka i Tomasza Palucha. W ich towarzystwie wyruszamy w góry do miejscowości Andamarca. To tylko 170 km, ale jazda trwa... ponad 6 godzin. Droga jest utwardzona, ale bardzo kręta. Urwiska z jednej i drugiej strony. Dojeżdżamy na miejsce w silnej mgle. Widoczność minimalna. Trzeba bardzo uważać. W Andamarca nie było księdza przez 40 lat. Młodzi Polacy są tutaj od niedawna. Mieszkają w zrobionym z gliny domu. Dzień Wszystkich Świętych; idziemy do kościoła. Jest duży, ale prymitywny. Ściany z kamienia; dach blaszany z wieloma dziurami. Kiedyś – jak opowiadają – terroryści kazali rozebrać dach i poprzykrywać blachami wieśniacze domy. Jak się z nimi rozprawiono, chłopi z własnej inicjatywy przynieśli blachy i ułożyli na dawnym miejscu. Na mszy jest 7 osób, w tym 2 księży. Nie ma tu tradycji uroczystego obchodzenia tego

K

siądz Marek jest najfajniejszym duszpasterzem ministrantów, jakiego znam. Właściwie to znam tylko jednego księdza, który jest opiekunem ministrantów, ale i tak jest najlepszy na świecie. Dziś wróciłem z gór, byliśmy tam z chłopakami na nartach, a teraz odpoczywałem i gadałem sobie z tatą. – No i jak było, synku, mam nadzieję, że byliście grzeczni i nie denerwowaliście księdza Marka? – spytał tata, a ja bardzo chętnie zacząłem wszystko opowiadać. – Byliśmy super, tato, a wyjazd był po prostu megaświetny!! Chociaż byłoby jeszcze fajniej, gdyby ksiądz nie zmuszał nas ciągle do wycieczek. Druga przykrość to taka niemiła pani w recepcji budynku naszej stołówki. Do stołówki wchodziło się przez bardzo śmieszne drzwi obrotowe i chłopaki na czas starali się rozkręcić je na maksa. Przez tę panią każdego dnia mieliśmy mniej czasu. Była też winda, z którą się ścigaliśmy, biegając po schodach. Jak tylko wchodziliśmy do budynku, to ta pani miała groźną minę. Było widać, że nas nie lubi i najchętniej wydawałaby nam posiłki na wynos. – Cóż, liczyłem, że pozwolicie choć trochę wypocząć waszemu kapłanowi. Widać z tego, że nie miał lekko – westchnął tata, a ja od razu wyjaśniłem: – Ksiądz ma bardzo mocne nerwy, tato. W domu, gdzie nocowaliśmy, były długie, kręte korytarze, więc lataliśmy i bawiliśmy się w wojnę. Starsze chłopaki, na przykład, niby pomagali księdzu nas pilnować, ale trochę nam dokuczali. A ksiądz trochę bawił się z nami, a trochę żartował z seniorami – tak się nazywają starsi ministranci. Mówił, że każdy musi mieć trochę przyjemności i nie mamy zwracać uwagi na drobiazgi, tylko dalej się bawić. Albo to. Piecyk, ten ministrant, co zawsze coś zbroi, był akurat wrogiem, a my go goniliśmy. On jest bardzo szybki i uciekał jak wariat. Przeleciał przez drzwi i tak nimi trzasnął, że się zamknęły na amen. Piecyk został na zewnątrz, a my wszyscy zatrzaśnięci w środku. Piecyk wystraszył się okropnie, bo nie mógł wejść i zaraz zadzwonił do swojej mamy. A ksiądz nic się nie zdenerwował, stalowe nerwy i twarz komandosa. Spokojnie tłumaczył starszym ministrantom, co mają robić, a mamę Piecyka prosił, żeby kazała mu stać grzecznie przed drzwiami tak długo, aż je naprawią. – Jak to? – Tata wydawał się zaskoczony. – Zwyczajnie, Piecyk zadzwonił do swojej mamy i powiedział, że wszyscy są zatrzaśnięci w środku budynku, a on jeden na zewnątrz, na ulicy. Mama Piecyka zadzwoniła do księdza, a on ją

w skupieniu wysłuchał i na końcu poprosił, żeby nakazała Piecykowi, że ma stać przed drzwiami i absolutnie nigdzie nie odchodzić. Piecyk odgrażał się, że idzie do domu i ma dosyć tych ferii. Po chwili przypomniało mi się i dodałem: – Tylko raz się ksiądz zdenerwował. – Tylko raz? – Tak – potwierdziłem. – Poszliśmy na wycieczkę, śniegu było po szyję i tak mniej więcej w połowie trasy Kefir, ten z czwartej, podszedł cały zabeczany i pokazał, że wyszedł w bamboszach. – Nikt wcześniej nie zauważył? – zdziwił się tata. – No nie – wyjaśniłem – bo on ma takie zagraniczne papcie, co nie wyglądają jak papcie, ale są z materiału. Kefir bardzo je lubi, a do tego myślał, że idziemy tylko na chwilę. – I co, ksiądz się wtedy zdenerwował? – dopytywał się tata.

Ferie

Aleksandra Tabaczyńska

RYS. ELŻBIETY KOWALSKIEJ Z KSIĄŻKI A. TABACZYŃSKIEJ „ARMIA KSIĘDZA MARKA”

– No jeszcze nie – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Dał tylko starszym chłopakom swój plecak i wziął Kefira na barana. Musieliśmy zawrócić. Ksiądz zdecydował, że najlepiej będzie kupić mu buty po drodze. Kefir się ucieszył i był bardzo zadowolony. Po pół godzinie doszliśmy do sklepu przemysłowego i ksiądz kupił Kefirowi trzy pary skarpet i za duże kalosze. Kefir znowu się rozbeczał, bo myślał, że dostanie jakieś nowe, fajne buty. Zaczął tłumaczyć księdzu, że takie kalosze to obciach i wtedy ksiądz Marek się zdenerwował. Nie żeby krzyczał, zrobił po prostu taką minę, że wszyscy się wystraszyli. Kefir już bez słowa założył te trzy pary skarpet i kalosze, a starsze chłopaki, bez dokuczania nam, nosili plecak księdza. – Jak to: starsi ministranci i marudzą, gdy trzeba ponieść rzeczy ich własnego duszpasterza? Wstyd! – Tata był niezadowolony, więc szybko wyjaśniłem:

– Nie. Oni nie marudzili, że muszą nosić księdza rzeczy. W księdza plecaku były nasze rzeczy. – Nie rozumiem – Tata dziwnie na mnie patrzył, okrągłymi oczami. – No nasze. Każdy dostał od mamy jakieś ekskluzywne jedzenie na wyjazd. Batoniki i inne słodycze, które mogliśmy jeść tylko po jednym dziennie, picie na każdy dzień i pieniądze. Wszystkie te rzeczy daliśmy księdzu Markowi, żeby nas nie kusiło lub żeby nie posiać. W czasie wycieczek mogliśmy dostać nasze batoniki, soczki i pieniądze, jeśli ktoś chciał coś kupić. Wszyscy kupowaliśmy sobie jedną rzecz (więcej nie było wolno) i dawaliśmy ją księdzu na przechowanie, żeby nie zgubić. Nas, młodszych, było 14, więc plecak zawsze był pełny. Ksiądz Marek tłumaczył starszym ministrantom, że lepiej ponosić nasze zakupy, niż żebyśmy je zgubili lub zepsuli w czasie drogi. Podobno wieczór jest wtedy spokojniejszy. Tego dnia wszyscy kupiliśmy góralskie ciupaski. – Moim zdaniem to nie ferie, tylko obóz przetrwania, a wasz duszpasterz jest bohaterem! – wykrzyknął tata. – O nie, tato – zaprotestowałem – było bardzo soft. Rano msza święta, śniadanie i wygłupy w stołówce, potem narty i obiad. Po obiedzie starsi ministranci pod opieką prezesa szli jeszcze pozjeżdżać, a my, ksiądz i dwóch frajerów szliśmy na te wymuszane wycieczki. Ksiądz zawsze miał ze sobą listę, kto ma ile kasy i całą furę drobnych, żeby nam dawać na zakupy. My przecież grubej forsy nie mamy. Przed wyjściem chłopaki zgłaszali, jaki batonik z zapasów ksiądz Marek ma zabrać. Każdy oczywiście chciał tylko swój, wszystko się musiało zgadzać. Przed wyjściem jeszcze wszyscy zamienialiśmy się na słodycze, no i co tu dużo gadać, kupa śmiechu. Najgorzej to było z frajerami, bardzo łatwo tracą nerwy… – Jakimi frajerami? – przerwał mi tata. – Zawsze dwóch ze starszych ministrantów miało dyżur przy nas i tych nazywali frajerami – wyjaśniłem. Czułem, że tata myśli, że wakacje z ministrantami to jakaś straszna robota, a to nieprawda, więc opowiadałem dalej. – Kolacja i po kolacji zabawa z księdzem. Ksiądz Marek to świetny kolega w zabawach i dlatego zawsze go zapraszaliśmy do wszystkich wieczornych gier. O dziesiątej modlitwa i spanko. Ksiądz zwalniał frajerów i szedł na dalsze zabawy do starszych chłopaków. Oglądali jakieś filmy albo gadali o życiu. Moim zdaniem ksiądz Marek miał najwięcej atrakcji. K Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Książkę można nabyć pod adresem: http:// www.armiaksiedzamarka.pl lub https://www. facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka.

Limeryk o nauce dygania Henryk Krzyżanowski Pierwsza wersja to rozszerzające tłumaczenie oryginału Leara, a druga to czysto populistyczny komentarz aktualny. Ciekawe jest słowo ‘curtsey’ – dygnięcie. Wygląda jakby pochodziło z germańskiej części angielskiej leksyki, a pochodzi z części francuskiej, por. ‘kurtuazja’.

There was an Old Lady of Chertsey, Who made a remarkable curtsey; She twirled round and round, Till she sunk underground, Which distressed all the people of Chertsey. Ważną misją, myśli panna Iga, Uczyć damy, jak się ładnie dyga. Dyg! Dyg! Nie żal mozołu! Dyg! Aż wpada do dołu! I na marne cała jej fatyga.

święta. Za to w dzień zaduszny – tłumy zbierają się na cmentarzu. Księża to wykorzystują i odmawiają tutaj różaniec. Potem wracają do oddalonej o 3 km wioski.

T

ymczasem po południu z miasta rusza orkiestra: 6 instrumentów dętych, bęben, skrzypce i... przenośna harfa. Idę za nimi z kamerą. Na cmentarzu czekają tłumy. Wszyscy upiększają groby, palą świece i... piją bimber, który przynoszą całymi kanistrami. Orkiestra gra krótką, skoczną i powtarzaną ciągle melodię. Wychodzą na wzgórze za cmentarzem. Tutaj zaczynają się tańce. Uczestnicy są ubrani w kolorowe, tradycyjne stroje; kobiety w kapeluszach na głowach; mężczyźni zaopatrzeni w 2–3-metrowe kije.

Denerwuje z towarzystwa damę plebs w sylwestra stłoczon w Zakopanem. Jest hucuł w karakułach (!?) Brak T-shirtów OTUA. Przepędź, Unio, Fatalną tę Zmianę!

Ustawieni w dwóch rzędach, tańczą rytmicznie, po góralsku, szybko przebierając nogami. Za chwilę przychodzi druga podobna orkiestra, za którą ciągną następni tancerze. Wnet zaczyna się walka na kije. Taka na niby, ale uważać trzeba! Kamera rejestruje to niecodzienne widowisko. Wszystko trwa do późnej nocy. Kiedy kończy się bimber, wrócą do domów albo też przy grobach, często leżąc obok nich, doczekają ranka. Wierzą, że duchy przodków są w tym szczególnym czasie razem z nimi. W drodze powrotnej do Limy przejeżdżamy przez przełęcz Ticlio. Tutaj, na wysokości 4818 m, rozpoczyna swą trasę kolej transandyjska, zaprojektowana przez Polaka – inż. Ernesta Malinowskiego. Jest to najwyżej na

świecie położona kolej. Do dziś uważa się jej budowę za rzecz niezwykłą, jedno z największych technicznych osiągnięć XIX wieku. Warto wspomnieć, że najwyższa kolej europejska sięga 1120 m, a himalajska – 2390 m. O wielkości przedsięwzięcia polskiego inżyniera niech świadczy fakt, że dla wybudowania kolei transandyjskiej trzeba było wydrążyć 30 tuneli i przerzucić 63 mosty i wiadukty. W lipcu 1999 roku na przełęczy Ticlio został odsłonięty, z inicjatywy Elżbiety Dzikowskiej, pomnik słynnego inżyniera, którego autorem jest prof. Gustaw Zemła. Oprócz kolejnictwa inż. Ernest Malinowski wsławił się przy budowie fortyfikacji portu Callao oraz jednego z najpiękniejszych miast Peru – Arequipy. K Cdn.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.