Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 65 | Listopad 2019

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

KPCh chce kontrolować twoje życie

Ofiar wołanie FOT. Z ARCHIWUM ROBERTA SPALDINGA

Dlaczego należy łączyć ekonomię z zasadami demokratycznymi? Co możemy stracić, wchodząc w interesy z totalitarnym reżimem? Na czym polega pasożytnictwo gospodarki Chin? Z kim USA będą utrzymywać sojusze i gdzie zamierzają inwestować? Wywiad Agnieszki Iwaszkiewicz z Robertem Spaldingiem, strategiem Pentagonu i ekspertem ds. Chin.

Niemcy nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku w Poznaniu założyli pierwszy na polskiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny KL Posen. To miał być – i był – wzór postępowania z Polakami, przede wszystkim z polską elitą. Dariusz Brożyniak o męczeństwie Polaków w Polsce i w Austrii w czasie II wojny światowej.

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 65 Listopad · 2O19

5 zł

Do kogo należy władza w Polsce?

w tym 8% VAT

W polskim parlamencie dominują ustabilizowane siły partyjne, które nie są zainteresowane nowelizacją konstytucji, a już na pewno nie zmianą art. 7, który legitymizuje wszelkie ich poczynania. Mirosław Matyja o paradoksach stanowienia i sprawowania władzy w III RP.

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

A

Z

E

T

Strategy and Future. To nazwa portalu, ale także tytuł nowej audycji w Radiu WNET, którą będzie prowadził mój rozmówca, dr Jacek Bartosiak. Co to za tytuł i dlaczego taki? W zespole Strategy and Future staraliśmy się wyjaśnić to w tekście wprowadzającym, właśnie pod tytułem Strategia i przyszłość. Chodzi o to, że trzeba rozmawiać o strategii i o przyszłości. Przyszłość wynika w dużej mierze ze strategii i chcieliśmy to oddać. Dotyczy to też przeszłości. Właściwie wszystko jest strategią – w naszym codziennym życiu, już nie mówiąc o życiu państwa, Rzeczpospolitej. Stąd ta nazwa, a dlatego w języku angielskim, że chcemy z naszym przekazem trafić również do świata. Z przekazem ludzi pochodzących stąd. Z pomostu bałtycko-czarnomorskiego, z dawnej przestrzeni Rzeczpospolitej. Wyjaśniać nasze widzenie świata, naszą perspektywę, naszą geostrategię. Dokończenie na str. 4

A A

N

I

E

D

Z

I

E

N

N

A Wszystko jest strategią

U nas ludzie nie chcą się publicznie utożsamiać z naszą przestrzenią jako czymś samoistnym. Strasznie musimy przynależeć do kogoś. I to jest odwieczny problem Polski. Jacek Bartosiak i Krzysztof Skowroński – o świecie z perspektywy pomostu bałtycko-czarnomorskiego.

4

Czeka nas

trzęsienie ziemi

Słowem pisane Pierwszy rok WNET na fm Lech R. Rustecki

Z

O

Z dr. Jackiem Bartosiakiem, adwokatem, ekspertem ds. geopolityki i strategii oraz autorem poczytnych książek o tej tematyce, byłym szefem spółki odpowiedzialnej za budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, założycielem działającego od tego roku, ale mającego uzasadnione ambicje opiniotwórcze portalu Strategy&Future – rozmawia Krzysztof Skowroński.

Radio WNET już rok nadaje na UKF z historycznej wieży PAST-y nieopodal Pałacu Kultury i Nauki, w samym centrum Warszawy, przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej ze Świętokrzyską.

PAST-y sygnał radiowy (uzupełniony o przekaz ze studiów zagranicznych, mobilnych i od naszych korespondentów) płynie światłowodami do nadajnika w Krakowie, a wnet dopłynie również do Białegostoku, Wrocławia i Szczecina, a także do Lublina, Łodzi i Bydgoszczy, bo tam również mamy nadzieję na pozytywne rozstrzygnięcie naszych wniosków o rozszerzenie nadawania na kolejne terytoria. Krzysztof Skowroński poprosił mnie, żebym zmierzył się z tekstem z okazji pierwszej rocznicy rozpoczęcia nadawania przez Radio WNET na falach UKF FM. Zgodziłem się z pewną obawą, bo taki artykuł musi okazać się niekompletny i stanowić duże uproszczenie, ale perspektywa zatrzymania się w biegu na te godziny potrzebne do przypomnienia sobie najważniejszych momentów, umiejscowienia ich na osi czasu i krótkiej refleksji wydała mi się na tyle atrakcyjna, że powiedziałem „tak”, nie wiedząc wtedy, iż przyjdzie mi przeglądać tysiące e-maili i setki zdjęć z tego okresu, który zdarzył się w dziesiątym już roku istnienia naszego projektu. Niektóre zdjęcia z podpisami Krzysztofa Skowrońskiego zostaną dołączone do tego tekstu, a wśród listów od słuchaczy znalazłem wiersz z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości, który publikujemy w tym „Kurierze WNET”, a także wideo, na którym 5-letni Adam tańczy do piosenki w Radiu WNET i chwali nas do kamery za muzykę, „bo chce się tańczyć i można żyć dalej”. Radio WNET to spółka Krzysztofa Skowrońskiego, Spółdzielczych Mediów WNET i kilkunastu inwestorów prywatnych. Oficjalne nadawanie na falach UKF rozpoczęło 12 listopada

C

2018 r. o godzinie 12:11. W praktyce jednak wystartowaliśmy już o północy 10 listopada, gdy rozpoczęliśmy nadawanie alfabetem Morse’a informacji o tym, że jesteśmy już na falach. Pierwszą audycją nie była jednak ta nadana w poniedziałek 12 listopada o godzinie 12:11. Pierwszy był specjalny program z okazji stulecia obchodów odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą Polską, który odbył się 11 listopada, i wtedy po raz pierwszy wykorzystaliśmy systemy emisyjne, które umożliwiają łączenie się ze studiem emisyjnym w radiowej jakości praktycznie z każdego miejsca, w którym dostępny jest jest internet o rozsądnych parametrach. A w dzisiejszych czasach za kilkadziesiąt tysięcy można kupić modem, router i antenę do odbioru szybkiego internetu

satelitarnego, a koszt nadania jednego Poranka WNET ze szczytu Mount Everestu to tylko parę tysięcy złotych. Kilka tygodni przed rozpoczęciem nadawania na UKF dużo czasu spędziliśmy na przygotowaniu nowej oprawy dźwiękowej, której miksem i masteringiem zajmował się Karol Smyk, a muzyka pochodziła z wybranych płyt Jerzego Mazzolla – muzyka, który często pojawia się na antenie naszej rozgłośni, a Ela, jego żona, od poniedziałku do czwartku prowadzi o 11 „Porę karmienia”, audycję skierowaną szczególnie do kobiet, niekoniecznie tych karmiących. Po zakończeniu programu niepodległościowego w niedzielę, a przed oficjalnym rozpoczęciem nadawania w poniedziałek, nadawaliśmy muzykę, a właściwie jeden utwór – „Yellow Submarine” zespołu The Beatles. Ten sam utwór, ale w kilkudziesięciu wersjach, również koncertowych. Dla naszych stałych słuchaczy był to jasny sygnał, bo tę piosenkę słyszą zawsze przed rozpoczęciem najpopularniejszej audycji Radia WNET, czyli „Poranka WNET” prowadzonego przez Krzysztofa Skow­rońskiego (zwykle w poniedziałki, środy, czwartki i piątki) i Magdalenę Uchaniuk-Gadowską (wtorki). 3-godzinny „Poranek WNET” zaczął się w tym roku skracać, bo Krzysztof Skowroński zaprosił po godz. 9 na antenę – rosnące jak grzyby po deszczu

– zagraniczne i mobilne studia zewnętrzne (Lwów, Wilno, Kijów, Dublin, Dziki Zachód, Bejrut), rozpoczynając realizację wspólnototwórczego programu, na który dostaliśmy koncesję, od próby połączenia mostem radiowym Polaków mieszkających w kraju z naszą diasporą. Pasmo informacyjno-publicystyczne przygotowywane przez redakcję wydłużyło się za to o audycje „Popołudnie WNET” i „Kurier w samo południe”, prowadzone w składzie Dokończenie na str. 8

Wolna i Niepodległa Ryszard Jabłoński Jedenastego listopada szybciej i mocniej bije serce Jedenastego listopada składają się w modlitwie ręce Szept niespokojny tłumi radość niepewność czyni śpiew ponurym pedagogika wstydu działa drąży umysły, krzywi słowa prowokatora głosem woła zamęt wprowadza, niszczy ducha Podłość to zwykła czy głupota? Dźwięk sfałszowany w zbożnej pieśni czy prawda o nas, o nas wszystkich? Byliśmy tacy i jesteśmy? Żadnej refleksji ni nauki? Jadem zaborców zakażeni padać będziemy i powstawać powtarzać wielki grzech Kaina? Boże niech przyjdzie ta godzina że będę mógł uścisnąć brata nieznajomego i sąsiada by razem czcić biało-czerwoną Jedenastego listopada Jedenastego listopada wznosimy modły za Ojczyznę by była wolną, niepodległą my dla Niej – winniśmy być jedno

W tych czarnych walizkach są nasze studia: Kraków, Bejrut, Wilno, Kijów, Londyn, Los Angeles i „Dziki Zachód”. To jest materialna realizacja naszych marzeń o radiu, które można zamknąć w pudełku, ale nie potrzebuje pomieszczeń. Może nadawać z każdego miejsca na ziemi.

Władimir Bukowski – drogowskaz dla wolnego świata

Jedenastego listopada w dzień każdy i o każdej porze o to prosimy Ciebie Boże Jedenastego listopada

Postrzegał świat takim, jaki jest, a nie takim, jakim chcemy go widzieć. Do dziś wielu nie rozumie jego słów: „Na Wschodzie zwyciężyli bolszewicy, a na Zachodzie mieńszewicy – jaka różnica?”. Wspomnienie Jadwigi Chmielowskiej o śp. Władimirze Bukowskim.

5

Wołodymyr Zełenski: „Nie jestem frajerem” Jeśli jakimś cudem na Donbasie zapanuje pokój, Zełenski przejdzie do historii. Tylko dlaczego Putin, który decyduje w tym regionie o wojnie i pokoju, miałby mu dać taki prezent? Paweł Bobołowicz o sytuacji na Ukrainie po pół roku rządów nowego prezydenta.

6-7

Manosfera – miejsce nowej rewolucji? „Geniusz” feminizmu polega na tym, że przeprowadził swoją rewolucję płciową w społeczeństwie zakonserwowanym rolami społecznymi. Dlatego nawet znaczna część mężczyzn przyjmuje narrację ginocentryczną. Łukasz Burzyński o odpowiedzi części mężczyzn na feminizm.

15

Zabytki umierają po cichu Jeden z najciekawszych zabytków techniki w Europie, most w Tczewie, znika za zgodą Starostwa Powiatowego, które za każdy kilogram zezłomowanego zabytku uzyska 81 gr; razem ok.1 700 000 zł. Maria Giedz ze smutkiem o ginących zabytkach.

16

ind. 298050

G

FOT. JAN OLENDZKI

R

ezygnacja Donalda Tuska z kandydowania w wyborach prezydenckich kosztować mnie będzie dwie butelki wina. Przegrałem zakład libański z Kazimierzem Gajowym, który mimo lat spędzonych na Bliskim Wschodzie, nie stracił wyczucia polskiej sceny politycznej. Mogłem przegrać więcej, bo i Michał Karnowski, i Ryszard Czarnecki od dawna mówili, że były prezydent Europy nie zaryzykuje komfortu życia i nie zamieni cygar palonych w salonach europejskich na PKS, którym trzeba by przejechać Polskę wzdłuż i wszerz bez pewności, że na końcu drogi będzie na niego czekał pałac przy Krakowskim Przedmieściu. Myślałem, że zapowiedź powołania Donalda Tuska na szefa partii ludowej ma związek z polskimi wyborami i koncepcją przyspieszenia procesu federalizacji Europy; że wybory prezydenckie będą plebiscytem: kto za Unią – głosuje na byłego premiera, kto za zaściankiem i marginesem – wybiera Andrzeja Dudę. Oczywiście ten podział byłby efektem zabiegu propagandowego, bo prezydent Andrzej Duda, podobnie jak inni politycy Dobrej Zmiany i większość Polaków, jest zwolennikiem zjednoczonej Europy, tyle że jego koncepcja rozchodzi się z koncepcją establishmentu europejskiego, który widzi wspólnotę założoną na fundamencie ideologii gender z poprawnością polityczną, czyli cenzurą, w której sterowanie emocjami ludzi prowadzi do izolacji od problemów istotnych. Tak dzieje się w Starej Unii, gdzie lekarstwo na różne choroby jest bardziej szkodliwe niż te choroby. Przykładów na słuszność tej tezy jest dużo i nie warto ich tutaj wymieniać. Wybory prezydenckie, które odbędą się w okolicach setnej rocznicy urodzin św. Jana Pawła II, będą bardzo istotne nie tylko ze względu na nasze polskie sprawy. Wybierzemy bowiem drogę, po której Polska będzie kroczyć przez czas trudny, w którym będzie postępowała zmiana globalnego porządku świata. Będziemy przeżywać dalsze konsekwencje zmiany klimatu i jak zapowiadają liczni eksperci, dojdzie do dużego kryzysu gospodarczego. W maju wybierzemy przewodnika, który ma nas przeprowadzić przez ten trudny czas i ważne, żebyśmy wiedzieli, kim jest. Dlatego żałuję, że Donald Tusk podjął taką decyzję; nie z powodu zakładu i dwóch butelek wina, ale dlatego, że znów w czasie kampanii wylądujemy w teatrze cieni, które będą udawać, że są tym, kim nie są, i chcą tego, czego nie chcą. Gorzej, bo Donald Tusk udawałby, ale by wiedział, że udaje, a inni być może nawet tego wiedzieć nie będą. Z cieniami w teatrze trudno walczyć, ale mam nadzieję, że prezydent Andrzej Duda sobie poradzi. Przed nami długie zimowe miesiące politycznej bitwy o wszystko. W kraju szczęśliwym – w którym, nie ma głodu, wojny, bezrobocia, terroryzmu i kwitnie demokracja – opozycja, mimo że na ulicach posługuje się tęczowymi flagami, rzeczywistość polityczną będzie malować czarnymi barwami. Żyjąc w Warszawie, dziwię się, jak wiele osób dało się zamknąć w informacyjnej bańce, i pewno, gdyby powiedziano w ich mediach, że PiS będzie strzelał, chodziliby w kamizelkach kuloodpornych i każdego dnia, wracając z pracy, kawiarni lub kina, dziękowaliby (komu?) za przeżycie. My też dziękujemy; zarówno za 101 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, jak i pierwszą rocznicę nadawania Radia WNET na falach dwóch stolic, w Warszawie i Krakowie. O czym – ale oczywiście nie tylko o tym – w 65. numerze „Kuriera WNET” mogą Państwo przeczytać. K

2


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

2

TELEGRAF TW meczu: Prawo i Sprawiedliwość kontra resz-

że uznaje świętość Prymasa Tysiąclecia Stefana

Warszawa-Włochy udał się autem marki Mase-

własne placówki dyplomatyczne.TWlk. Brytania

ta świata, wybory parlamentarne rozstrzygnął

Wyszyńskiego.TCzołowi redaktorzy „Gazety

rati (TVP), Škodą (TVN), Lamborghini (Polsat).

ogłosiła referendum w sprawie Brexitu w formu-

na swoją korzyść PiS, zdobywając 8 mln głosów,

Wyborczej” zaczęli występować w arabskiej tele-

le przyspieszonych wyborów parlamentarnych.

co przełożyło się na 235 mandatów w Sejmie i 48

wizji Al Jazzera.TOlga Tokarczuk, wychowanka

TMiasto Kielce zaczęło inwestować w 6-kolorowe tzw. tęczowe ławeczki.TPatriotyczna akcja

mandatów w Senacie.TDo Sejmu dostała się też

Wisławy Szymborskiej, otrzymała literackiego

„Szkoła pamięta”, w ramach której miejsca naro-

TUE pogrążyła się w sporach dot. składu nowej Komisji Europejskiej.TRzecznik generalny Try-

postkomunistyczna SLD wraz z przybudówkami

Nobla.TPoświęcony św. Faustynie polski film Mi-

dowej pamięci odwiedziło 1,3 mln uczniów oraz

bunału Sprawiedliwości w Luksemburgu ogłosił,

(49 mandatów) oraz narodowo-liberalna Konfede-

łość i Miłosierdzie wszedł na ekrany 800 amerykań-

108 tys. nauczycieli, pokrzyżowała plany organiza-

że Polska – która obiecała, ale nie przyjęła; Cze-

racja (11 mandatów).TW skali kraju bastionami

chy, które nie obiecały, ale przyjęły, oraz Węgry

opozycji okazały się wielkie miasta, województwo

– które ani nie obiecały, ani nie przyjęły uchodź-

Naukowcy z NASA poinformowali, że tzw. dziura ozonowa, odpowiednik CO2 w XXI wieku, gwałtownie się kurczy. Najprawdopodobniej z tych samych powodów, z których powstała. Nieznanych.

pomorskie i lubuskie oraz zakłady karne, gdzie PiS odnotował wynik od 14% (Wrocław) po zaledwie 8,5% (Warszawa-Białołęka).TPrzy okazji Donald Tusk ogłosił, że nie będzie kandydował w zbliżających się wyborach prezydenckich.TPrzy okazji Państwowa Komisja Wyborcza sama sobie pogra-

w Akademii Policyjnej w Helsinkach ujawniono, że 93% gwałtów na kobietach popełnionych w Finlandii mają na sumieniu muzułmanie, którzy stanowią 2,8% ludności kraju.TEurostat policzył,

skich kin, bijąc frekwencyjne rekordy.TUchyla-

torom tęczowego piątku.TNa wezwanie ZNP na-

że spośród krajów UE w ciągu ostatniego dzie-

już najdłuższego w całej UE.TAutogratulacje zło-

jący tajemnice przemysłu aborcyjnego w USA film

uczyciele przystąpili do strajku włoskiego. Podob-

sięciolecia w globalnym handlu najszybciej rósł

żyła sobie też policja za akcję Znicz, podczas której

Nieplanowane, trafił na srebrne płótno w Polsce.

no.TPrezydent Wołodymyr Zełenski rozpoczął

udział firm z Irlandii (+58%), Rumunii (+38%)

6 tysięcy zaangażowanych w wielodniowe kontrole

T50 tysięcy Czechów pożegnało w katedrze św.

wojnę o pokój na rubieżach Ukrainy.TWojska tu-

i Polski (+26%), a największy spadek odnotowały:

drogowe na terenie całego kraju policjantów nie

Wita w Pradze Karela Gotta – malarza i piosenka-

reckie wkroczyły do Syrii.TPo Singapurczykach

Włochy (-20%), W. Brytania i Francja (po -15%).

zatrzymało ani jednego kierowcy będącego pod

rza.TZmarł prof. Jan Szyszko, który Greenpeace

także Libańczycy i Katalończycy wyszli masowo

wpływem środków odurzających innych niż al-

się nie kłaniał.TPoinformowano, że po łapówkę

na ulice protestować.TZ powołaniem na prob-

kohol.TUstami papieża Kościół zapowiedział,

w wysokości 200 tys. złotych burmistrz dzielnicy

lemy finansowe izraelska dyplomacja zamknęła

TZ dniem 11 listopada 2019 roku Polacy otrzymali możliwość podróżowania do USA bez wizy.T Maciej Drzazga

Wszyscy wygrali, ale PiS najmniej

Do kogo należy władza w Polsce?

Kalejdoskop polityczny

Jan A. Kowalski

Mirosław Matyja

Ryszard Surmacz

Posiadając najwyższą władzę w pos­ taci sędziów – swoich zaufanych ludzi i agentów – można było samemu bezkarnie kręcić lody. I okradać nas wszystkich z najmniejszej szansy na rozwój. A jak się nie podoba, to wypad… to znaczy wyjazd. Dlatego dwa i pół miliona z nas wyjechało. Prawo i Sprawiedliwość dostało mniejsze niż zakładane poparcie, bo przegrzało całą kampanię. Przedstawiło cudowny raj socjalny, w który nawet najmniej zarabiający nie potrafili uwierzyć. I skutecznie wystraszyło przedsiębiorców i wysokiej klasy specjalistów odebraniem im części zarobionych pieniędzy. I nie ma znaczenia, jak to fachowo nazwiemy. Ani przez chwilę natomiast nie zaprezentowało całościowej wizji naprawy państwa. Zatem nawet tego, co przedstawiło w kampanii roku 2015. Bardzo chciałem tej drugiej samodzielnej kadencji Prawa i Sprawiedli-

Czekają nas cztery lata bezproduktywnej mordęgi. Urozmaicane co jakiś czas lansowaniem się posłów Konfederacji, wrzaskami rzekomo obdzieranych ze skóry posłów KO i kabaretowymi występami mojej ulubienicy Jachiry. wości z prostego powodu, o którym pewnie już parę razy wspominałem. Dzieci Kiszczaka, odcięte przez kolejne cztery lata od kręcenia lodów pod przykrywką państwa, już nie przeżyją. Do utrzymania wpływów i struktur potrzeba naprawdę dużych pieniędzy. I nawet swoi sędziowie nie wystarczą. Naturalny zanik tej grupy wpływu bardzo potrzebny jest całej scenie politycznej, a Polsce najbardziej. Miałem nadzieję na wyższe zwycięstwo obozu Dobrej Zmiany. Zwycięstwo konstytucyjne, po dodaniu niesocjalistycznych patriotów. Takie zwycięstwo, które pozwoliłoby wyz­ wolić Polskę z pęt narzuconych przez układ Okrągłego Stołu i komuszą konstytucję. Z systemowych ograniczeń rozwoju. Tak się jednak nie stało, dlatego czekają nas cztery lata bezproduktywnej mordęgi. Urozmaicane co jakiś czas lansowaniem się posłów Konfederacji, wrzaskami rzekomo obdzieranych ze skóry posłów KO i kabaretowymi występami mojej ulubienicy Jachiry. Czy będą równie atrakcyjne jak występy minionej gwiazdy włoskiego parlamentu, Ciccioliny? Czas pokaże. K

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

W

ładza w Polsce jest zalegitymizowana na podstawie art. 7. Konstytucji RP, który został nazwany zasadami działania organów państwa i brzmi krótko i jednoznacznie: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Cóż to jest jednak ta legitymizacja władzy? To nic innego jak uprawnienie rządzących do podejmowania wiążących decyzji, przy równoczesnej akceptacji rządzonych. Przynajmniej tak brzmi oficjalna definicja legitymizacji władzy. A więc rządzący podejmują wiążące decyzje w imieniu wyborców i dla dobra społeczeństwa. Przy czym ich wysiłki mają na celu wywołanie i utrzymanie opinii, a nawet przekonania rządzonych, że istniejące instytucje polityczne w państwie są najbardziej odpowiednie i właściwe dla społeczeństwa. Oni decydują, ponieważ są reprezentantami Narodu i posiadają w swoich rękach tzw. władzę, czyli instrument dominacji, ale też i odpowiedzialności za całe społeczeństwo. Nie mają więc łatwego zadania, ale – sugerując się dobrem państwa – zdecydowali się na to wyzwanie. Oczywiście udzielenie legitymizacji opiera się na kryterium dobrowolności, a więc wyklucza przemoc, manipulacje i monopol mediów jako źródła podporządkowania. W państwach najbardziej rozpowszechnioną formą legitymacji władzy są oczywiście wolne wybory, co łączy się z przekonaniem, że źródłem władzy jest naród, a więc rzeczywisty suweren. Wybory powinny byc przeprowadzone na podstawie demokratycznej ordynacji wyborczej, z uwzględnieniem czynnego i biernego prawa wyborczego wszystkich obywateli (a nie partii politycznych). W demokratycznej Polsce z tą legitymizacją jest trochę inaczej.

Z

godzimy się z tym, że każda konstytucja jest aktem posiadającym najwyższą moc prawną. Jako tzw. ustawa zasadnicza stoi ponad innymi ustawami – stanowi prawo praw i obowiązków, w sensie nadrzędności w stosunku do wszelkich ustaw i zarządzeń, bez odwoływania się do nich. Przyjrzyjmy się jednak na przykład rozdziałowi VII Konstytucji RP pt. „Samorząd terytorialny”, aby stwierdzić, że ta nadrzędna rola ustawy zasadniczej w sprawach dotyczących jednostek samorządowych w Polsce stoi pod dużym znakiem zapytania. W wymienionym rozdziale VII, składającym się z 10 artykułów,

Libero

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

P

aradoksem polskiego parlamentu jest jednak to, że dominują w nim ustabilizowane siły partyjne, które nie są zainteresowane w szczególny sposób nowelizacją Konstytucji, a już na pewno nie zmianą art. 7., który legitymizuje wszelkie ich poczynania. Sejm jako najwyższy organ władzy publicznej działa na podstawie i w granicach prawa, a więc w granicach ustaw, które sam uchwala. Tak więc ustawy górują nad Konstytucją, a nad ustawami góruje partyjny parlament, który działa w imię art. 7. Konstytucji. Posłowie nie muszą się zbyt troszczyć o swój byt w najwyższym organie władzy państwowej, bowiem sprzyja im ordynacja wyborcza, która jest dla nich bardzo praktyczna, a jednocześnie jest zasadniczą ustrojową wadą polskiego państwa. Ordynacja ta, pielęgnowana na rzecz elit politycznych, odbiera bowiem obywatelom bierne prawo wyborcze, czynne prawo wyborcze zaś stało się fikcją, gdyż obywatele wybierają, ale tylko spośród kandydatów już wybranych wcześniej – przez partyjne kierownictwa. Konkretnie chodzi tu o głosowanie na tzw. partyjne listy wyborcze. Tak właśnie funkcjonuje system, który nazywam polską semidemokracją, zdominowaną z jednej strony próbami wprowadzenia elementów w pełni demokratycznych, a z drugiej strony – sposobem rządzenia kontrolowanym przez elity polityczno-partyjne, które – cokolwiek by zrobiły – zawsze mogą się powołać na art. 7. polskiej ustawy zasadniczej, mającej ponoć stać ponad innymi ustawami. Nowelizacja polskiej Konstytucji, uwzględniająca powyższe rozważania, jest nieodzowna – aktualna ustawa zasadnicza nie tylko nie pozwala, ale wręcz blokuje rzeczywistą partycypację obywateli w procesie decyzyjnym na szczeblu ogólnokrajowym i lokalnym. Ale kto ją zmieni? Konstytucyjnie rzecz biorąc, inicjatywa winna wyjść od parlamentu, ale kto podcina dobrowolnie gałąź, na której siedzi? K

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

Z

występuje 10 odwołań do ustawy, a więc aktu prawnego ustalanego przez parlament i mającego niższą rangę i niższą moc prawną aniżeli zapisy konstytucyjne. Tak więc Konstytucja powołuje się na ustawy, które – jak powszechnie wiadomo – można uchwalać i zmieniać w aktualnym parlamencie praktycznie dowolnie. Notabene, posłowie minionej kadencji uchwalili ich już kilkaset. Już sam ten fakt świadczy o koniecznej potrzebie zmiany i uaktualnienia Konstytucji.

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz V Rzeczpospolita Jan Kowalski

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Demokracja Demokracja w czasie pokoju jest wartością, w czasie przejściowym – obciążeniem, a podczas wojny klęską. Co to jest polityka (bez osłonek)? Najkrócej mówiąc: to, co moje, jest najmojsze! Kto o tej regule zapomina, najczęściej przegrywa. Słabe państwo Państwo, w którym demokracja przeradza się w anarchię; administracja płaci za złą pracę, społeczeństwo nie rozumie, że bylejakość i miałkość wykluczają je z wszelkiej gry o przyszłość, a wszyscy udają, że o coś im chodzi. Słabe państwo to takie, w którym obywatele rozkradają własne mienie, nie wiedząc, że nie są w stanie obronić tego, co wcześniej nakradli. Silne państwo Państwo, którego obywatele rozumują kategoriami dobra wspólnego, w którym demokracja ma jasno określone reguły, a na ich straży stoi organ wykonawczy. To takie państwo, w którym świadomość obywateli cechuje wrażliwość 1000 lat dziejów, a wykonywana przez nich praca buduje nie tylko własną wspólnotę i dobrobyt, ale także majątek trwały, który wszyscy są w stanie obronić własnymi rękami. Wybory W uczciwym państwie i zdrowym społeczeństwie wybory są formalnością. W nieuczciwym przeradzają się w gangsterskie porachunki, w których wyborcy stają się zakładnikami i ofiarami. Generalnie politycy są tacy, jakie jest społeczeństwo. Polska po wyborach Używając języka młodzieżowego – grozi nam „kaszana”. Znaleźliśmy się bowiem w okresie, w którym stan przejściowy związany z losem UE i cywilizacji chrześcijańskiej nałożył się na stan przejściowy na polskiej scenie politycznej. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie. Żal, że 30 lat po 1989 r. wciąż niedojrzała scena polityczna ma szansę się kompletnie rozpaść i pozostawić Polskę w stanie masy upadłościowej. Chyba że skonsoliduje się i poważnie zacznie budować państwo i własną przyszłość.

polskie społeczeństwo tej świadomości nie ma. Październikowe wybory wyłoniły poległych i zwycięzców. Czy wybrani posłowie sprostają wyzwaniom czasów, pokaże cała rozpoczynająca się kadencja. Nie można jednak wykluczyć, że kolejne wybory osiągną najniższą frekwencję w historii. Państwu już dziś brakuje tlenu, a obywatelom puszczają nerwy. Rola Donalda Tuska Jeżeli ktoś myśli, że polski polityk, który został wzięty do Brukseli, dysponuje wolną wolą i samodzielnie może decydować o starcie w wyborach prezydenckich, jest po prostu naiwny. Tylko Schetyna dawał gwarancję, że PO przetrwa do końca drugiej kadencji przewodniczącego Rady Europejskiej. Tusk ma teraz dwóch głównych przeciwników do pokonania: PiS i Schetynę, ale to od określonych kół w Brukseli zależeć będzie, czy kończący urzędowanie prezydent UE weźmie udział w wyścigu do fotela prezydenta Polski. Słabszy wynik PiS w ostatnich wyborach otworzył mu tę szansę. Co powinien zrobić Jarosław Kaczyński? Polityka socjalna nie sprawdziła się, dlatego też, nie rezygnując z niej, w najbliższej kadencji powinien bardzo mocno położyć nacisk na zbudowanie polskiego narodu. Tylko taka opcja daje możliwość wygranej w następnych wyborach. Drugim warunkiem jest weryfikacja we własnych szeregach regionalnych – podczas kampanii ci ludzie byli zupełnie niewidoczni. Tu bowiem leży przyczyna gorszego niż przewidywano wyniku w Sejmie i niedoboru w Senacie. Kolejne warunki: podniesienie poziomu powszechnej debaty publicznej oraz diametralna zmiana proporcji w programie TVP i przestawienie go z trybu taniej rozrywki na tryb misyjny. Należy podnieść stopień odpowiedzialności we wszystkich służbach państwowych, w tym oczywiście prawników, lekarzy, dziennikarzy, nauczycieli. To oczywiście powinno iść w parze z ostateczną reformą sądownictwa, na którą polskie społeczeństwo oczekuje od 1989 r. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Los państwa Walka PO z PiS doprowadziła polską scenę polityczną do kompletnej ruiny, a los państwa został oparty na jednym, ponad siedemdziesięcioletnim człowieku. Wynik wyborów świadczy o tym, że

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 65 · LISTOPAD 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 09.11.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

T

A

cji – złamały unijne prawo.TPodczas wykładów

tulowała tempa policzenia głosów – zwyczajowo

akie wnioski można wyciągnąć po pierwszych i drugich reakcjach liderów poszczególnych partii na wyniki październikowych wyborów do parlamentu. Nie poczuwając się do dyscypliny partyjnej, zastanówmy się, co to oznacza dla Polski na kolejne cztery lata. Czy mamy się aby na pewno z czego cieszyć. Zacznijmy od oczekiwań minimalistycznych. Udało się! Obóz Dobrej Zmiany uzyskał większość sejmową wystarczającą do kontynuowania samodzielnych rządów. I na tym skończmy swoje świętowanie. Oznacza to jedynie dalsze szamotanie się w rzeczywistości Rzeczypospolitej III i pół, bez możliwości przeprowadzenia gruntownej naprawy państwa. Jego organizacji i sposobu funkcjonowania. Możemy zatem oczekiwać więcej sprawiedliwości w ramach formalnie obowiązującego po okrągłym stole modelu. Dobre i to. Bo co to oznacza dla mnie, przedsiębiorcy? Ano to, że wez­ wanie lub kontrola urzędu skarbowego nie zakończy się mandatem lub grzywną. Przebrnąłem przez jedną taką długą kontrolę pod koniec 1. kadencji i nie zostałem ukarany, co stałoby się niechybnie za poprzedniej władzy. Nielichy to sukces. Jednak ta kontrola, łącznie z korektami niemającymi najmniejszego wpływu na wysokość podatku, w ogóle nie powinna się ciągnąć przez sześć miesięcy. Pomimo jej optymistycznego zakończenia decyzją o nieukaraniu mnie trzy miesiące później. Nienałożenie kary finansowej to oczywisty plus, ale czasu straconego nikt mi nie odda. Niech powyższy akapit uzmysłowi nam wszystkim stan polskiego państwa. Odrobinę generalizując, tak właśnie wygląda całościowa reforma państwa polskiego, jaka się dokonała w trakcie minionej, czteroletniej kadencji obozu Dobrej Zmiany. Nie zamierzam tej zmiany nie zauważać lub ją lekceważyć, o nie! Jednak dla odbudowy silnego i sprawnego państwa, w którym naród polski miałby zapewnione optymalne warunki do rozwoju, to trochę mało. Bez zmian strukturalnych nie staniemy się samodzielną siłą w polityce światowej, a nasz naród dalej będzie narodem żebraków lub bogaczy na kredyt (zachodni lub wschodni). Trochę na wyrost (i kierując się sondażami) spodziewałem się wyższego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. Takiego na poziomie 50%. I trochę wyższego wyniku PSL (z Kukizem) i Konfederacji. Dopiero to pozwoliłoby przymierzyć się do zmiany obecnej konstytucji, która utrwala bałagan w naszym państwie. Po to przecież, w zdominowanej chwilowo przez postkomunę polityce, została przyjęta.

G

ców i imigrantów w ramach tzw. programu reloka-


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

P

iękny, słoneczny dzień. Lars i Peter, trochę młodsi ode mnie, grali w tej zachodnioniemieckiej produkcji Hansjürgena Pohlanda. Poznaliśmy się na plaży Grand Hotelu, w którym mieszkali. Interesowało ich wszystko: jak się żyje w Polsce, czy jes­ tem zadowolony z socjalizmu, o czym myślą moi rówieśnicy. Non Stop („kultowy” wówczas namiot beatowy nad morzem) niewiele ich interesował. Kiedy wracałem z plaży, jakiś ciężkawy człowiek w garniturze i z pederastką na przegubie ręki (dziś powiedzielibyśmy pewnie ‘gejką’?) spytał się mnie, czy mam zapałki (wówczas dymiłem jak komin) – a kiedy mu je, przytakując, podałem, zapytał: – A o czym to rozmawiałem z chłopakami? Od niego dowiedziałem się też, kim byli aktorzy. Synami nadburmistrza Berlina Zachodniego, Willy’ego Brandta. Niezłe! W gazetach na ten temat raczej nic nie było. – O płytach i laskach – powiedziałem. Jednak każdy człowiek, nawet bardzo młody (a może dlatego?), ma w sobie zmysł samoostrzegawczy. O czym rozmawialiśmy? Może to i dziwne, ale o polityce. Lars i Peter byli bardzo lewicowi, tak lewicowi i zachwyceni socjalizmem, jak każdy postępowy mieszkaniec wolnego Zachodu. Marzyli po prostu o rewolucji socjalistycznej (doszło do niej w Niemczech w niespełna dwa lata później, w 1968 roku). Nie byli w stanie pojąć, dlaczego socjalizm, przyniesiony Polakom przez Armię Czerwoną, miałby być taki zły. – Patrz, jak wszystko tu jest tanie – przekonywali mnie, przeliczając na złote zachodnie marki po czarnorynkowym kursie. Opowieści o prześladowaniach, cenzurze, policji politycznej, zaginionych ludziach nie chcieli nawet słyszeć. – To wszystko faszystowska propaganda – mówili (nie jestem pewny, czy Lars i Peter użyli wtedy określenia „faszystowska” czy „amerykańska”, ale coś w tym duchu). Człowieka w garniturze z pede­ rastką widziałem jeszcze raz na sopoc­ kiej plaży. Spoglądał na nas (byliśmy sporą grupką dziewcząt i chłopców) spoza gazety. Ale już o zapałki nie prosił. Miał własne? Kolej na szwenk: Warszawa, Pałac Mostowskich, rok 1968. Doprowadzają mnie z celi w podziemiu pałacu do pokoju przesłuchań. „Moim” śledczym

jest kapitan SB Samojluk Oczywiście nie mam pewności, czy to jego prawdziwe nazwisko, czy pseudonim z czasu walki o socjalizm i demokrację. Jednak Lista Wildsteina zdaje się potwierdzać tożsamość oficera Służby Bezpieczeństwa. Widnieje na niej niejaki Zbigniew Samojluk, opatrzony cyfrą „0”, oznaczającą – jak poucza legenda – etatowych oficerów SB. I oto w kwietniu 1968 roku Samojluk ni z tego, ni z owego pyta mnie (bez związku ze sprawą przeciwko mnie, dotyczącą zbrodni wydrukowania ulotek, mających na celu obalenie Polski Ludowej itd.), jak leci… Larsowi i Peterowi! Rok 1968! Barykady w Paryżu i w Berlinie, strajk okupacyjny na UW w Warszawie. Młodzi ludzie wychodzą na ulice. W ruch idą pałki, armatki wodne i gaz łzawiący. Jakże inne powiewają flagi. W Paryżu czy w Berlinie – czerwone; w Warszawie czy w Krakowie – biało-czerwone. Protesty przeciwko udziałowi Amerykanów w wojnie w Wietnamie, jakie przelewały się przez zachodnią Europę, niezbyt zachęcały polską młodzież do wznoszenia barykad na ulicach miast; jej tros­ką była cenzura, celem – polityczna wolność, w tym zrzeszania się, oraz – zwłaszcza na lewicy – socjalizm z ludzką twarzą, bo o demokracji młodzi ludzie w obliczu sowieckiej dominacji w Polsce mogli tylko marzyć. I tak sroga spotkała ją za to kara. Wprawdzie pisząc o ruchu ʼ68 na tzw. Zachodzie na jednym oddechu wymienia się Paryż, Berlin, Warszawę i Pragę, to jednak cele walki były całkiem odmienne: tam, w Paryżu czy w Berlinie, walczono w gruncie rzeczy o to, z czym walczono w Warszawie i w Pradze. Bój w Paryżu czy w Berlinie, a w jego wyniku marsz przez instytucje, przyniósł „liberalną demokrację”, która zafascynowała komunistów w bloku sowieckim do tego stopnia, że zrezygnowali z dyktatury na rzecz tejże liberalnej demokracji, „dając się obalić”. Z jednym wyjątkiem: NRD. Tam naprawdę komunizm poniósł klęskę. Tak się przynajmniej wówczas wydawało. A na Zachodzie bez zmian. Lewica krok za krokiem przejmowała urzędy i uniwersytety, nie wywołując najmniejszych krytycznych uwag ze strony konserwatystów czy Kościołów (które, protestanckie zwłaszcza, skręciły ostro w lewo). Z czasem, kiedy klasa

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Zanim autorytety wezmą nas za mordę Nie mamy jeszcze nowego rządu, mamy za to nowy Autorytet w dziedzinie literatury w szczególności, a kultury i z pewnością moralności w ogóle. Mówię o obu tych wydarzeniach na raz, nasze wybory parlamentarne i werdykt Nobla łączy bowiem coś więcej, niż tylko zbieżność dat. Nobel ma wpływy na świecie o wiele potężniejsze niż polscy Ministrowie Kultury, Oświaty i Spraw Zagranicznych razem wzięci. homo z klerykami; później Tadeusz Mazowiecki – pogromca biskupów – dyżurny chrześcijanin. Od teatru i aktorów – Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki, również członek KC PZPR. Od filmu – Wielki Wajda; itd., itd. Jeżeli te autorytety przegrały, to tylko dlatego, że jeszcze większymi od nich orędownikami demokracji okazali się policjanci. Andropow, Gorbaczow, Jelcyn – wszyscy ci liberałowie byli przecież szefami KGB.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

weń szczodrze. Nagrody filmowe krajowe i międzynarodowe, festiwale, krytyka, kształtowanie opinii. No, nie wszyscy na świecie ulegali ślepo propagandzie. Po premierze szwajcarskiej Popiołu i diamentu dziennik „Neue Zürcher Zeitung” napisał: „Tacy artyści jak Andrzej Wajda (...) są emisariuszami zręcznie działającego sys­temu Chruszczowa wysyłanymi na Zachód jako pułapka dla głupców. Dzięki (…) pozornej artystycznej wolności są bardziej niebezpieczni niż ciężcy i nudni bardowie Żdanowa”. I przenikliwy recenzent dodał: „Partia prowadzi ich na smyczy (…) i w odpowiednim momencie gwizdem przywołuje do porządku.(…)”. A jakże. Na Jerzego Andrzejewskiego, kiedy się rozpił i zrobił nieobliczalny, wysłano do cenzury zapis. Nie wolno było nic publikować autorstwa scenarzysty Popiołu i diamentu, zanim Partia tego nie przeczytała. Tam, gdzie sprawy nie są oczywiste, gdzie wyborca waha się, siła oddziaływania autorytetów jest nie do przecenienia. Autor y tetom ukształtowanym przez komunę ślamazarna polityka historyczna PiS-u nie potrafiła do tej pory przeciwstawić niczego. Kiedy przed wyjazdem z kraju współpracowałem z redakcją kultury w TV, widziałem ten system w akcji. W momentach trudnych szefowa redakcji rozkazywała „Wołajcie autorytety!”. I autorytety przybywały do studia, żeby wskazać narodowi, co ma myśleć. Od etyki i moralności był dr, później profesor Henryk Jankowski z UW, zmarły w podeszłym wieku z przepicia. Od religii – Jerzy Zawieyski – prywatnie organizator orgii

Do dzisiaj autorytety bałamucą naród: sądy to instytucja darzona wielkim szacunkiem na świecie. Trudno obliczyć straty polityczne z powodu machlojek polskich sędziów. Polskie uniwersytety zajmują ostatnie miejsca w rankingach światowych, ich profesorowie nie mogą pomóc krajowi, ale wciąż mogą szkodzić. Paryska stacja PAN organizuje za pieniądze podatnika międzynarodowe seanse opluwania Polski.

FOT. WIKIPEDIA

W

ybory słusznie skomentował lider opozycji. Po ogłoszeniu wyników p. Grzegorz Schetyna zawołał: nie będzie Budapesztu w Warszawie!. Istotnie, PiS, mimo druzgocącej przewagi nad Obywatelską, nie uzyskał równie komfortowej sytuacji jak Wiktor Orban u siebie. Rysuje się możliwość przepychanki w Sejmie i groźba trudnej sytuacji w Senacie. Dlaczego tak się stało? Czym Obywatelska ujęła, czym otumaniła 28% narodu? Jarosław Kaczyński cieszy się poparciem najszerszych warstw społeczeństwa, kosztem elit. W demokracji liczy się wynik, wygrywa większość; strategia Jarosława Kaczyńskiego okazała się przeto słuszna, lecz czy wystarczy jej na długo? I czy to bezpiecznie lekceważyć elity aż tak bardzo? PiS ma za sobą naród, ale przeciwko sobie ma autorytety. Większość z nich została ukształtowana w formach komunistycznych i post-komunist ycznych. O tych, co twor z y l i Polskę Ludową w oparciu o zbrojne ramię Armii Czerwonej, można powiedzieć wiele złego, ale nie to, że byli to ludzie głupi. Jakub Berman był człowiekiem dużej i przebiegłej inteligencji. Kupował autorytety, dobrze płacąc, wzorem swoich sowieckich mocodawców. Zostali zaciągnięci pod czerwony sztandar Tuwim, Ważyk, Andrzejewski, Konwicki i wielu innych. Jeżeli nie było odpowiedniego materiału na rynku, tworzono je. I tak, z kiepskiego studenta szkoły filmowej, lecz gorliwego działacza ZMP i PZPR, został wystrugany socjalistyczny Matejko dziejów Polski, czyli reżyser Wajda. Partia inwestowała

robotnicza skończyła się jako garb, na którym można było wspiąć się do władzy, lewica postawiła na LGBT. Dziś nie broni ona już (nawet teoretycznie) biednych, tylko bogatych i ich przywilejów. Jej aktywiści-decydenci przyznają granty wyłącznie za publikowanie pożądanych treści, finansują pseudonaukowe prace gender, określają warunki gry, przyznają wysokie nagrody w ogłaszanych konkursach, decydują o karierach. To oni definiują na nowo pojęcie ‘demokracja’ (tylko ‘demokracja liberalna’), prawa człowieka (aborcja, eutanazja), wolność słowa (tylko

J

a

n

B

o

dla liberałów). Nie zdają sobie sprawy (a raczej nie chcą zdawać) z faktu, że taka demokracja, takie prawa człowieka, taka wolność słowa, jakiej żądają, były przecież gwarantowane zarówno przez narodowy socjalizm, jak i sowiec­ ki system „państwa prawa”! W zasadzie akcje neostalinows­ kich bojówkarzy na niemieckich uniwersytetach, napiętnowane ostatnio przez prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, to nic nowego. Pozostaje zagadką, dlaczego teraz akurat Steinmeier zabrał głos. Prezydent nie jest bynajmniej konserwatystą, lecz

g

a t k o

Zachód jest czerwony Lato 1966 roku spędzałem nad Bałtykiem. W Sopocie. W lipcu, bez rozgłosu, kręcono tam film Kot i mysz według noweli Güntera Grassa.

Dyrektorzy teatrów, którym obcięto dotacje, są przeciwko; aktorzy, reżyserzy filmowi, nawet nieboszczyk Wajda wyciąga zza grobu rękę i kościstym palcem wygraża Kaczyńskiemu. Cieszy się wciąż powszechnym autorytetem w sprawach historii Polski. Tymczasem, co najbardziej paradoksalne, rząd konserwatywny znacznie chętniej finansuje swoich przeciwników niż zwolenników. Ileż to wymagało zabiegów, jakżeż długo trwało, zanim nasze Radio WNET otrzymało wreszcie koncesję na nadawanie! Gdyby zadbano o autorytety, być może byłby Budapeszt w Warszawie. Niedawno na antenie Radia WNET Paweł Lisicki i Krzysztof Skowroński wymienili uwagi na temat dzieła laureatki Nobla, milcząco odnosząc się do jego przyszłej recepcji. Gruntowne wykształcenie filozoficzne dobrze przygotowało ich obu do lektury Ksiąg Jakubowych – dzieła, które zatrąca o Talmud, chrześcijaństwo, historię chasydyzmu. Lisicki uznał księgę za nudną, Skowrońskiego ona zaciekawiła. Niestety doświadczenie pokazuje, że o przyjęciu dzieła przez czytelników nie decyduje ono samo. Zwłaszcza w ostatnim stuleciu pojawiło się wiele dzieł sztuki, opinie o których są ważniejsze od samych dzieł. Fineganns Wake Jamesa Joyce’a, tasiemcowe powieści turec­kiego noblisty Orhana Pamuka, muzyka Johna Cage’a, Nono i Stockhausena – nikt ich nie czyta ani nie słucha, ale powszechnie wiadomo, że są to wielkie dzieła sztuki, ponieważ autorytety tak stwierdziły i poparły swoje decyzje odpowiednimi

nagrodami. Niewielu tylko znajdzie czas na lekturę tysiącstronicowej powieści o mało przejrzystych kwestiach mistycyzmu żydowskiego na Podolu w XVIII wieku. Zamiast wyrobić sobie sąd samodzielny, zdadzą się na opinię fachowców. A któż lepiej oceni wartość dzieła, jak nie komitet nagrody Nobla? Kto inwestuje w noblistów? Superiores Incogniti – nieznani zwierzchnicy. W każdym razie obecnie wypowiedź o „Polakach, którzy muszą zapłacić za zbrodnie dokonane na Żydach”, nabiera nowego ciężaru gatunkowego jako opinia słynnej pisarki. Niedługo z pewnością zostanie na podstawie nagrodzonego dzieła nakręcony film z hollywoodzkim rozmachem, posypią się omówienia, doktoraty, pewnie i serial telewizyjny z udziałem gwiazd. Ludzie nie czytają tysiącstronicowych ksiąg. Czerpią wiedzę z telewizji i z filmu. Prawda historyczna nie ma tu nic do rzeczy; liczy się post-prawda. Tylko pat­ rzeć, jak Wysoki Autorytet weźmie nas za mordę. Nie po to dano mu do ręki Wielką Tubę, żeby milczał. Paryska stacja Polskiej Akademii Nauk nie czekała na werdykt komitetu noblowskiego. Miesiąc wcześniej urządziła sesję „naukową” z udziałem przyszłej laureatki, poświęconą problemom polskich Żydów nawracanych na katolicyzm w XVIII wieku metodą szczucia i prześladowań. Historia zawajdana ukazywała Polaka jako łachudrę i naiwniaka. Teraz portret zostanie uzupełniony o cechy rasisty, fanatyka i sadystycznego zbrodniarza. K

socjaldemokratą z więdnącej dziś, aczkolwiek nadal współrządzącej w Niemczech, w ramach tak zwanej „wielkiej koalicji”, partii SPD. Bojówkarze Antify (ultralewackiej organizacji, znanej z napaści na grupę rekonstrukcyjną Księstwa Warszawskiego podczas Marszu Niepodległości w Warszawie w roku 2011) przerwali na uniwersytecie w Hamburgu wykład współzałożyciela konserwatywnej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), profesora ekonomii Bernda Lucke­go. Agitatorzy wykrzykiwali pod adresem profesora obelgi w rodzaju „nazistowska świnia”. Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że Lucke 4 lata temu opuścił AfD i jest nawet krytykiem tej partii, która zresztą ma mniej wspólnego z nazizmem niż Antifa z demokracją – ale skąd mają to wiedzieć ciemni jak tabaka w rogu lewacy besserwisserzy. Lecz nie dla wszystkich atak na uczonego to hańba dla uniwersytetu. Barbara Hend­ riks, swego czasu minister środowiska z ramienia SPD, uważa zgoła, że sprzeciw wobec AfD jest „demokratycznym obowiązkiem”. W końcu wykład profesora doszedł do skutku i nie bylibyśmy w Niemczech, gdyby uczelnia nie zaproponowała studentom… pomocy psychologicznej dla uporania się z traumą, wywołaną wydarzeniem. Tymczasem prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier, wzywa społeczeństwo do publicznej debaty: „To niedopuszczalne, by zmuszać innych do milczenia tylko dlatego, że ich poglądy komuś nie pasują do jego wizji świata”. Nie potrzeba nam – mówił prezydent Niemiec – agresywnych ataków w celu udaremnienia debaty, zastraszenia i napaści, opowiadając się za debatą bezwzględnie uczciwą i opartą na respektowaniu innych członków społeczeństwa; ataków na niewygodnych polityków, jak ostatnio w Getyndze i w Hamburgu. Czy na kontrowersyjnych (czyli nielewicowych; dodatek mój – J.B.) profesorów na salach wykładowych i na seminariach. Co się wydarzyło w Hamburgu, już wiemy, a co się stało w Getyndze? Otóż na swego czasu idyllicznym uniwersytecie w Getyndze miał wystąpić były minister spraw wewnętrznych, Thomas de Maizière. Z uwagi na ostre protesty musiano odwołać jego wykład. Co gorsza: na lewicy zanika chęć i wola ponadpartyjnego występowania na rzecz

prawa do swobody wypowiedzi. Gazeta „Frankfurter Rundschau“ stanęła zgoła w obronie blokady wydarzenia z de Maizièrem jako „aktu cywilnego protestu”. Podobnych protestów dopuszczały się oddziały SA wobec inaczej myślących w III Rzeszy. Ale o tym się już nie pamięta. Lewica narzuca ton publicznej dyskusji, kiedy nieśmiało zaczyna się ona tlić w społeczeństwie. Niemieckie media duszą ją w zasadzie w zarodku, z jednym chyba wyjątkiem hamburskiego tygodnika „Die Zeit”. Otóż ten lewicowy tygodnik ma też kolumnę po tytułem „Spór”. Zamieszczono tam niedawno wywiad z liberałem, Gerhartem Baumem, i konserwatystą, Georgiem Maaßenem. Wybuchła wrzawa! Ruszyła fala krytyki ze strony wyrwanych z błogiego snu prenumeratorów, pragnących czytać tylko to, co łechce ich własne ego. Nie wolno dopuszczać do głosu kogoś pokroju Maaßena, pisali do redakcji czytelnicy, wypowiadający prenumeratę pisma. Podobna wrzawa podnosi się, kiedy do telewizyjnej dyskusji zaprasza się kogoś z AfD. Czy słyszeli Państwo o protestach wobec zapraszania polityków Die Linke (dawna SED, odpowiednik enerdowskiej PZPR) do publicznego radia czy telewizji w Niemczech? Ja nie. Tak, ma rację prezydent Frank-Walter Steinmeier, narzekając na upadek kultury dyskusji i wolności słowa w Niemczech. Zjawisko rozpoznał prawidłowo, ale przyczyn lewicowej choroby już nie. Komunizacja Niemiec, której celem jest odebranie ludziom praw człowieka, zastępując je hasełkami bez znaczenia, pięknymi sformułowaniami, niczym z konstytucji NRD – zdecydowanie postępuje. Ostatni akord to wyniki wyborów do Landtagu w Turyngii. Komuniści, zwani dziś Die Linke, są zwycięzcami tych wyborów. CDU na 3. miejscu. AfD na 2. (największy wzrost poparcia). Teoretycznie poobijane CDU mogłoby wejść w koalicję z AfD i FDP, z takim pomysłem wystąpił też myślący poseł CDU w Turyngii, Michael Heym. „Ludzie, jak pan Heym, nie mają czego szukać w CDU” – napisał na Twitterze parlamentarny sekretarz stanu w MSW, Marco Wanderwitz. (CDU). No jasne! Niech rządzą nasi, to jest SED po liftingu. Nasz sztandar płynie ponad trony! K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

4

WIDOK Z POMOSTU

Dokończenie ze str. 1

Jak widzimy świat – nawet Zatokę Perską czy zachodni Pacyfik – naszymi oczami. Nie wstydzimy się tego, że mamy na to własny pogląd. Nazwa musi być w języku angielskim, bo to jest język przepływów strategicznych, czyli język oceanu światowego, język osób, które ustalają, na jakich zasadach ludzie wymieniają się wiedzą, technologią, rynkiem. To po prostu jest język świata. I dlatego nie chcieliśmy się zamykać tylko w pols­ kim, w polskiej perspektywie, ale też emanować naszą perspektywą na zewnątrz. Stąd taka nazwa. W tej audycji dużo będziemy mówić o relacjach chińsko-amerykańskich. O Chinach drobna uwaga: na lotniskach i w Warszawie, i w Paryżu – bo na tych dwóch lotniskach ostatnio byłem – zobaczyłem wiele napisów po chińsku. Pojawił się nowy język komunikacji. Wprawdzie nie z nami, bo patrzymy na te litery i nic z nich odczytać nie potrafimy, ale są tacy, którzy potrafią i jest ich coraz więcej w Europie i na świecie. Myślę, że język chiński nigdy nie będzie językiem komunikacji światowej. To język ludzi morza musi być językiem wspólnym, bo ocean łączy wszystkie państwa świata. W wymianie handlowej i tak dalej. Dlatego język angielski stał się językiem wymiany i korespondencji. Poza tym język angielski jest łatwiejszy do nauczenia niż chiński. Z tego, co wiem, dzieci chińskie muszą spędzić siedem lat, codziennie przyswajając sobie znaki swojego języka, żeby w ogóle uważać się za ludzi, bo inaczej nie są w stanie przekazać sobie nawet najprostszych rzeczy na piśmie. Ten język jest po prostu za trudny. Jest trudny, ale siedem lat można sobie wyobrazić… Na razie jednak rozmawiamy o portalu i o jego zespole. Powiedział Pan: zespół Strategii i Przyszłości. Co to za zes­ pół, jacy ludzie do niego wchodzą i gdzie w ogóle można się z tym zes­ połem zetknąć? Rdzeń zespołu tworzy kilka osób, z którymi współpracowałem przez ostatnie lata w kontekście geopolityki, geostrategii. I jest też szersza grupa osób, która pisze dla nas, która rozumie geostrategię, zajmuje się nią pomimo tego, że w codziennym życiu są prawnikami, inwestorami, finansistami, bankowcami, inżynierami, matematykami, naukowcami, a nawet piszą powieści. Innymi słowy, jest to taki ruch, który ma gromadzić ludzi podzielających ten pogląd na świat i poczuwających się do odpowiedzialności za naszą przestrzeń pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Utożsamiają się z tą przestrzenią. Co wcale nie jest taką oczywistą sprawą, bo u nas ludzie właściwie nie chcą się publicznie utożsamiać z naszą przestrzenią jako czymś samoistnym, oddzielnym. Strasznie musimy przynależeć do kogoś. I to jest odwieczny problem Polski. A przecież my mamy własny kod kulturowy i własny kod cywilizacyjny. Tak, dążymy do Zachodu i cywilizacyjnie jesteśmy związani z Zachodem, ale mamy własne myślenie strategiczne, bo musieliśmy tutaj przetrwać. I to jest to, co my w Strategy and Future chcemy mówić i o czym chcemy mówić.

mówić – traktowany był przez wielu jako klęska. I to pokazuje powracającą odpowiedzialność za przestrzeń. Możemy jeszcze powiedzieć o tym, dlaczego z wojskowego punktu widzenia nasi przodkowie musieli się mierzyć z tą wielką przestrzenią Białorusi, Ukrainy. Dlatego, że od Bramy Smoleńskiej do Niemna i do Doliny Wisły jest jeden wielki ruch. Wojska mogą się szybko przemieszczać, jak na suwnicy; nie ma wielkich przeszkód terenowych i kiedy ruch zaczyna się w Bramie Smoleńskiej, to kończy się na Warszawie. I nie można powiedzieć, że nas to nie dotyczy. Dotyczy. W dniu dzisiejszym tak samo. O tym też w Strategy&Future piszemy i mówimy.

Czeka nas

trzęsienie ziemi się po tych pekińskich labiryntach. Oczywiście będę wdzięczny. Mam już taki kontakt w Chinach. Jednak chciałbym bezpośrednio dotrzeć do mandarynów z rządu chińskiego, którzy podejmują decyzje. Ale wtedy musiałby Pan spędzić w szkole te siedem lat wstępnych… Chińczycy mogą bezpiecznie porozumiewać się ze sobą, bo nikt nie jest w stanie ich zrozumieć. Podczas zimnej wojny Rosjanie i Amerykanie mogli się nawzajem podsłuchiwać, bo znali swoje języki, a tymczasem język chiński jest zupełnie obcy, a jeszcze gdyby go zaszyfrować… Słyszałem, że sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Otóż nie wystarczy siedem lat tak zwanej podstawówki chińskiej, ale żeby zostać mandarynem i naprawdę być uważanym za człowieka cywilizowanego, trzeba znać kilkadziesiąt, a nie kilka tysięcy tych znaków.

Chcemy z naszym przekazem trafić również do świata. Z przekazem ludzi pochodzących stąd. Z pomostu bałtycko-czarnomorskiego, z dawnej przestrzeni Rzeczpospolitej. Jaki charakter ma ten zespół? I czy to są tylko Polacy? Nie, nie tylko Polacy. W ścisłym zespole są też obcokrajowcy. To są na przykład Amerykanie, Brytyjczycy. Mamy też Tatara Krymskiego – formalnie obywatela Ukrainy. Już publikowaliśmy ich teksty i wypowiedzi. Czy uczestniczycie w konferencjach? Macie dostęp do wiedzy źródłowej albo przynajmniej zbliżonej do źródeł? Tak, mamy. Oczywiście nie wszędzie. Chiny nie udostępniają swojej wiedzy źródłowej, ale i tam zdobywamy jej tyle, ile się da. W Polsce i wśród sojuszników, wydaje mi się, że mamy dostęp do wiedzy źródłowej. I nie chodzi tylko o publikacje, ale też o ludzi. Mogę udostępnić kontakt do pewnego Amerykanina, który jest dziennikarzem, mieszka w Pekinie od trzydziestu czy czterdziestu lat, zna język chiński i umie poruszać

Powiedzieliśmy, czym jest portal Strategy&Future. Teraz spójrzmy na mapę, na granicę syryjsko-turec­ ką i powiedzmy, o co chodzi w tym konflikcie. Mamy wojnę trzydziestoletnią o nowy układ sił na Bliskim Wschodzie. Na wielkim, Bliskim Wschodzie. Ład, który istniał przez sto lat, po pierwszej wojnie światowej, po rozbiorze Imperium Osmańskiego, ład, który został ustanowiony przez Brytyjczyków i Francuzów, a później przejęty przez Amerykanów, polegający na utrzymywaniu stref wpływów, później dogadaniu się z Sowietami na temat ich podziału i jeszcze później – utrzymywaniu dyktatorów, którzy stabilizowali ten system zgodnie z interesami strategicznych przepływów Ameryki i Wielkiej Brytanii, rozpadł się po inwazji Ameryki na Mezopotamię w dwa tysiące trzecim roku. Amerykanie zburzyli kruchą równowagę w centralnym miejscu Bliskiego Wschodu.

I po wypowiedziach Chińczyków od razu widać, kto jest kim, jakie ma wykształcenie. Więc wyobrażam sobie, że dyskusje na najwyższych szczeblach muszą być bardzo abstrakcyjne, biorąc jeszcze pod uwagę to, że język chiński jest językiem obrazów, symboli. Podam taką ciekawostkę. Czytałem ostatnio o jakichś badaniach z Harvardu czy z Cambridge, które dowodzą, że przy posługiwaniu się chińskim pracują obie półkule mózgu, nie tylko jedna. Tak więc to trochę inny sposób komunikowania się od naszego. Ja się na tym nie znam, cytuję ludzi, którzy znają chiński albo mają z tym kontakt. Dla mnie to jest kompletnie nieprzenikalne. Czytałem ostatnio wspomnienia Lee Kuan Yew, wielkiego przywódcy Singapuru, który był Chińczykiem z pochodzenia, urodzonym w Singapurze. On mówił po mandaryńsku, czyli głównym, obowiązującym dialektem. I opowiadał o swoich kontaktach z Chińczykami. Pisał, że ludzie mieli problemy ze zrozumieniem tego, co

mówił Mao Tse-Tung, który nie mówił prawidłowo po mandaryńsku. Że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Chinach na potrzeby nomenklatury komunistycznej byli zatrudnieni tłumacze znający mandaryński, żeby przywódcy partyjni mogli porozumiewać się między sobą. To były problemy! Albo opowiadał, jak w latach siedemdziesiątych, podczas swojej pierwszej wizyty w Chinach kontynentalnych, gdy był już przywódcą Singapuru, tłumaczył jakiegoś przedstawiciela Hajnanu, który mówił wprawdzie po mandaryńsku, ale z takim akcentem, że ci z Pekinu go nie rozumieli. I on, człowiek z Singapuru, tłumaczył, bo miał kiedyś kontakt z ludźmi z Hajnanu. No, można by o tym języku dużo, dużo mówić, tak jak o wielu innych wątkach chińskich. Innymi słowy: jest pewna nieprzenikalność. Najważniejsze, żeby zapamiętać, że audycja Strategia i przyszłość prezentuje punkt widzenia pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Otóż to. A także, że nie jest to jakiś nowy, abstrakcyjny pomysł. Na naszym portalu Strategy&Future umieściliśmy na przykład recenzję Doliny Issy Czesława Miłosza. To jest opowieść o pomoście bałtycko-czarnomorskim, o jego północnej części – Żmudzi i Auk­ sztocie. Powieść zaczyna się – jeżeli ktoś pamięta ze szkoły czy z późniejszej lektury Doliny Issy – od wielkiego traktatu geopolitycznego Czesława Miłosza, który opisuje, jak ten kraj wygląda i dlaczego nie jest połączony ze strefą Atlantyku, co jak gdyby ustawia ten obszar cywilizacyjnie. Opowiada o lasach, o cieniu Rosji nad tą ziemią i tak dalej, i tak dalej. I to jest kwintesencja tego pojęcia, punktu widzenia. Jeżeli czytamy cokolwiek, od Innego świata Herlinga Grudzińskiego po Mackiewicza czy modnego ostatnio Helaka i jego Nad Zbruczem, to się okazuje, że wszys­ cy, także my, którzy tu teraz rozmawiamy, jesteśmy nie kim innym, tylko spadkobiercami dziedzictwa pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Przecież Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski i tak dalej – to są chłopcy z dworków pomostu bałtycko-czarnomorskiego. To jest nasza tkanka kulturowa – dawnego imperium lądowego Rzeczpospolitej i całego tego obszaru. Stąd nasze zainteresowanie Białorusią, Ukrainą, Litwą. To nie jest tylko sentyment, ale

niepokój o to, co tam się dzieje. Dlatego, że nasze interesy strategiczne są związane z losem tych narodów. Najpierw były zabory, a potem traktat ryski. Coś poważniejszego. I jesteśmy dziedzicami, którzy na skutek traktatu ryskiego stracili dużą część tego dziedzictwa. Zależy, jak się na to patrzy, ale tak. Pięknie Władysław Sikorski wspomina o tym w swojej książce o wojnie dwudziestego roku. Jak po pierwszych sukcesach w dziewiętnastym i dwudziestym roku śniły nam się granice Rzeczpospolitej nie tylko na strategicznych liniach Dźwiny i Dniepru – bo to były strategiczne granice z Bramą Smoleńską jako wrotami do dawnego państwa – ale wręcz na Starodubie, na przedmieściach Moskwy, jak jeszcze za Hetmana Tarnowskiego, z wczesnego XVI wieku, gdy nasze granice sięgały już na obszar wychodzący poza strategiczną granicę Dźwiny i Dniepru. I dlatego później ten kompromis traktatu ryskiego – można by na ten temat dużo

Dlaczego to zrobili? Myślę, że mieli wielki plan, wielką strategię przebudowy Bliskiego Wschodu, jego transformacji. Chcieli zainstalować w Bagdadzie rząd, który będzie rozsadnikiem liberalnej demokracji. I po prostu – oczywiście – to się nie udało. Natomiast zniszczyli kruchą równowagę. Przez pierwsze lata próbowali utrzymać ją za pomocą swoich wojsk lądowych, ale po prostu się zmęczyli. Wychodzą więc z Bliskiego Wschodu. I wybuchła wojna każde-

przepływów ropy, bo żyje tylko z tego; w uproszczeniu, ale taka jest prawda. Turcja musi – bez względu na to, że jest zwornikiem od kierunku europejskiego i pasem transmisyjnym ze wschodu na zachód – musi brać udział w tej grze. Plus uruchamiają się wszystkie partykularyzmy. Jest zbyt dużo frakcji i stronnictw. Bardzo ciężko jest balansować ten system z zewnątrz. A Amerykanie wychodzą z Bliskiego Wschodu, bo nie jest w ich interesie być siłą w środku. Trump ma rację, kiedy mówi, że Stany Zjednoczone są siedem tysięcy mil stamtąd. Amerykanie osiągną swoje cele, balansując system. I nie będąc policjantem pierwszego telefonu na dziewięćset trzynaście na każdy problem. Taka jest stanowisko Waszyngtonu. Także obecnie dominującego tam stronnictwa; bo w Waszyngtonie też trwa rywalizacja – między tak zwanym stronnictwem wszechimperium i stronnictwem realistów. Stronnictwo wszechimperium uważa, że Amerykanie są w stanie poradzić sobie jednocześnie i z Chinami, i z Rosją, i z Bliskim Wschodem, i dalej krzewić demokrację liberalną, i powinni to robić, pomimo deficytu, zadłużenia, problemu z sekwestracją, utrzymaniem sił zbrojnych. A stronnictwo realistów uważa, że należy ograniczyć globalne zobowiązania, skoncentrować się tylko na Chinach i jak będzie trzeba, dogadać się też z Rosjanami przeciwko Chińczykom. Trump skłania się do drugiego stronnictwa, ale establishment mu nie pomaga. Establishment amerykański jest przyzwyczajony: od 2001 roku trwa długa wojna, kolejne pokolenia i rotacje żołnierzy liderów amerykańskich przeszły przez długą wojnę na Bliskim Wschodzie. Jest pamięć instytucjonalna, inercja. Poza tym bardzo trudno się pożegnać ze statusem wszechimperium. I problem polega tylko na tym – i to dla Polski jest ważne – że racjonaliści mówią, że jeżeli Amerykanie utrzymają zaangażowanie wszędzie, to w pewnym momencie padną jak Ros­ janie pod Cuszimą albo Brytyjczycy w Singapurze. Bo będą słabi; nie można być wszędzie silnym. Zresztą tego się obawiają sojusznicy Amerykanów na Pacyfiku. I dlatego są przerażeni tym,

Nie można być wszędzie silnym. Zresztą tego się obawiają sojusznicy Amerykanów na Pacyfiku. I dlatego są przerażeni tym, że Amerykanie nie wyszli z Bliskiego Wschodu. go z każdym; każdy musi w niej wziąć udział, bo powstają wędrujące próżnie bezpieczeństwa i każdy się natychmiast boi. Rozpoczęła się gra o sumie zerowej i strach jednych przed drugimi, jak w czasie drugiej wojny światowej u nas, na pomoście bałtycko-czarnomorskim. I to będzie trwało. W następstwie mamy wzrost potęgi Iranu, który dąży do Morza Śródziemnego. Mamy coraz większą wasalizację Arabii Saudyjskiej względem Stanów Zjednoczonych. Bo bez Stanów Zjednoczonych Arabia Saudyjska nie jest w stanie przetrwać. Jest wasalem w zakresie pomocy wojskowej i potrzebuje swobody strategicznych

że Amerykanie nie wyszli z Bliskiego Wschodu. Oni uważają – na przykład Japonia, Australia – że to wielki błąd. Czyli nie jest tak, że Trump budzi się rano i myśli sobie: napiszę tweet: wycofujemy się z Syrii – tylko jest w tym głębia pewnej strategii, którą realizuje Biały Dom? Ja uważam, że istnieje stronnictwo, które w pewnym momencie przekonało Trumpa do swoich racji. Trump oczywiście ma własny styl, jak wszyscy przywódcy. Juliusz Cezar miałby też swój specyficzny styl twitterowy. Dziękuję za rozmowę.

Znajdźmy nowe miejsce na Jarmark WNET!

Z

Edyta Piasecka-Wójcicka

Radiem WNET jestem związana poprzez Jarmark. Po prostu jestem tam wystawcą. Zwracam się do Państwa ze szczególnym apelem. Otóż, jak Państwo wiedzą, teraz w Warszawie bardzo modne są wszystkie kolory z wyjątkiem białego i czerwonego, i być może dlatego Jarmark WNET decyzją władz stolicy od minionych wakacji zamienił się w zwykłe targowisko. A przecież Jarmark WNET to unikat, to marka. Większość towarów tam sprzedawanych to manufaktura, artykuły prosto od producentów. Najwyższej klasy, bez konserwantów, wytwarzane w domu, bez chemii. To pyszne wędliny, ciasta, dżemy, pierogi. To własne owoce i warzywa, miód. Jaja od szczęśliwych kurek, prosto ze wsi, z różnych stron Polski. To kilkanaście osób pozytywnie zakręconych na punkcie zdrowego jedzenia. To pan Andrzej, muzyk, nasz akordeonista. To także wydarzenia kulturalne, koncerty zespołów regionalnych, orkiestr, to miejsce spotkań słuchaczy Radia i czytelników „Kuriera WNET”. Tam możemy poznać osobiście gości Poranków WNET. To miejsce wymiany myśli na każdy temat i spotkań ludzi, dla których ważne jest dobro wspólne.

Drodzy Słuchacze i Czytelnicy! Jarmark to tylko jedna z inicjatyw, których twórcą lub współtwórcą jest Krzysztof Skowroński. Istnieje także „Kurier WNET”, Akademia WNET i oczywiście Radio WNET, które właśnie obchodzi pierwszą rocznicę nadawania na falach UKF. To jest ewenement na skalę na pewno kraju, być może Europy, a nawet świata. To wszystko istnieje dzięki słuchaczom, czytelnikom i ludziom dobrej woli. Nie pozwólmy, aby rozdział „ Jarmark WNET” został zamknięty. Dlatego mam do Państwa wielką prośbę. Pokażmy, że się da, że nikt nam nie może ograniczać naszej wolności wypowiedzi i prawa do spotkań. Popytajmy znajomych, rozejrzyjmy się wkoło. Zróbmy wszystko, żeby jeszcze w tym roku udało nam się spotkać przy wspólnym stole. Jeszcze raz się zmobilizujmy, bardzo Państwa o to proszę! Jeszcze tylu ciekawych ludzi, autorów książek, dziennikarzy, muzyków, polityków moglibyśmy poznać osobiście. Tyle tematów omówić na Jarmarku! Nie traćmy czasu, znajdźmy miejsce w Warszawie. Pokażmy, że się da, że nie jesteśmy szarą masą. W czasie okupacji niemieckiej ludzie robili maturę, a w obecnych czasach nie możemy znaleźć miejsca dla Jarmarku?

K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

5

AUTORYTET

W

ielu w krajach postsowieckich miało nadzieję na pomoc Zachodu w budowie demokratycznych, niepodległych państw. Żelazna kurtyna trwająca 50 lat sprawiła, że dopiero poznawaliśmy kraje wolnego świata. Władimir Bukowski w 1976 roku został w kajdankach wywieziony do Szwajcarii, gdzie dowiedział się, że został wymieniony na Luisa Corvalana, chilijskiego komunistę. Ten wytrawny obserwator miał więc wiele lat na badanie budowy komunizmu na Zachodzie. Komunizm bolszewicki znał świetnie. Za głoszenie prawdy o nim trafiał do sowieckich więzień, łagrów i psychuszek. Całe życie próbował ostrzec Zachód przed Związkiem Sowieckim i komunizmem. Napisał książkę I powraca wiatr, w której opisał sowiecki system łagrów i wykorzystywania psychiatrii w celach niszczenia przeciwników politycznych. W 1971 roku udało się Bukowskiemu opublikować we Francji przeszło 150 stron zgromadzonych przez niego dokumentów oraz swój apel do psychiatrów na całym świecie o obronę więzionych w psychuszkach oraz o potępienie nadużywania psychiatrii w celach politycznych. Prosił ich, by podjęli się obrony więzionych oraz potępili sowieckich psychiatrów. Wielkim sukcesem Bukowskiego było to, że Międzynarodowy Związek Psychiatrów, wprawdzie dopiero po sześciu latach, nie tylko potępił wreszcie postępowanie sowieckich lekarzy, ale i powołał specjalną komisję. W 1983 roku ZSRS wycofał swoich przedstawicieli z Międzynarodowego Związku Psychiatrów.

Postrzegał świat takim, jaki jest, a nie takim, jakim chcemy go widzieć. Władimir Bukowski był realistą, niepokornym. Do dziś wielu nie rozumie jego słów: „Na Wschodzie zwyciężyli bolszewicy, a na Zachodzie mieńszewicy – jaka różnica?”. Usłyszałam je od Władimira na początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy jeszcze o Zachodzie wiedzieliśmy mało, za mało. Władimir Bukowski w Warszawie, grudzień 1990

WSZYSTKIE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z ARCHIWUM PIOTRA HLEBOWICZA.

Władimir Bukowski – drogowskaz dla wolnego świata Jadwiga Chmielowska

Z Anną Walentynowicz, Warszawa 2007

Istniały kontakty między byłymi więźniami politycznymi i działaczami niepodległościowymi wielu narodów w ich krajach i na emigracji. Stan wojenny w Polsce i opór przeciwko niemu, masowa niezależna, podziemna prasa sprawiły, że pomoc wolnego świata zwiększyła się. Po latach okazało się niestety, że jej koncentracja na strukturach związanych z Wałęsową Solidarnością doprowadziła do zmarnowania większoś­ci środków finansowych i sprzętowych. Dla wielu emigrantów stało się jasne, że potrzebna jest koordynacja międzynarodowych działań antykomunistycznych. W 1983 r. powstała organizacja Résistance International, a jej przewodniczącymi zostali Armando Valladares, znany kubański dysydent i wieloletni więzień, oraz Władimir Bukowski. Organizowano

powstać polski legion w Afganistanie, aby umożliwić bezpieczną do niego dezercję chrześcijan. Bukowski oceniał bardzo sceptycznie politykę głasnosti i pieriestrojki Gorbaczowa. Wraz z Parujrem Hayrikjanem, Ormianinem, z sowieckiego łagru wyrzuconym prosto do Etiopii, założył organizację Demokracja i Niepodległość (DiN). Był zdecydowanym zwolennikiem dekomunizacji. Wspierał pomysł przeprowadzenia procesu nad komunizmem i osądzenia zbrodniarzy. Ideę powołania „Norymbergi II” pamiętam z wielu konferencji organizowanych przez DiN i Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej w kolejnych wyzwalających się z niewoli republikach Związku Sowiec­ kiego na początku lat dziewięćdziesiątych. Władimir Bukowski był jednym z nielicznych Rosjan, którzy tworzyli Międzynarodówkę Antykomunistyczną. Pragnął on Rosji demokratycznej i wolnej od wielowiekowego imperializmu.

P

rezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn umożliwił mu dotarcie do Archiwum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KC KPZR).

Bukowskiemu udało się zeskanować wiele cennych dokumentów i wydać książkę Moskiewski proces. To właśnie w niej możemy zapoznać się ze stenogramem wypowiedzi gen. Jaruzelskiego, który prosi moskiewskich towarzyszy o interwencję w Polsce i pomoc w zdławieniu ruchu Solidarności. Do

dziś, niestety, wielu ignorantów uważa Jaruzelskiego, sowieciarza, za bohatera, który wybrał „mniejsze zło”. Skandalem jest pochowanie go na Powązkach w Alei Zasłużonych. W każdej dyskusji z Władimirem Bukowskim utwierdzałam się w moim przekonaniu, że Okrągły Stół był

zdradą Polski, a III RP to PRL-bis, czyli PRL po pierestrojce. Podczas naszego spotkania w 2007 r. bardzo krytykował Zachód. Zaskoczył mnie stwierdzeniem, że odetchnął z ulgą, kiedy Polskę przyjęto do Unii Europejskiej, którą nazywał Eurosojuzem, porównując ją do Związku Sowieckiego. Powiedział: „Jestem pewien, że Polacy ją rozwalą – jesteście narodem zbyt kochającym wolność i logiczne myślenie”. Wtedy jeszcze do Polski nie dotarła nowa religia klimatyczna i genderyzm, nowatorskie hasła starego marksizmu czy mieńszewickiego komunizmu. Trzeba wiedzieć, że Rosja So­wiecka czy Putinowska zawsze likwidowała swoich zdrajców i niszczyła przeciwników. Stąd zamachy: udany na Litwinienkę, który zmarł po skażeniu go polonem, i nieudany, związkiem chemicznym Nowiczok, na Skripala, którego udało się lekarzom odratować. Bukowski już od 2006 roku apelował o prowadzenie energicznego śledztwa w sprawie zabójstwa Aleksandra Litwinienki. Uważał, że wszystkie tropy prowadzą do Moskwy. Jednak energiczne śledztwo wszczęto dopiero po aneksji Krymu.

R

osja nie traktowała go jako zdrajcy. Nie był w FSB, GRU, nawet nie należał do partii, był jedynie wrogiem, czyli niekoniecznie trzeba go zlikwidować, to znaczy zabić; należy niszczyć. Zabijanie zdrajców to forma dyscyplinowania swojej agentury. Rosja Sowiecka mściła się na Bukowskim za protesty przeciwko interwencji moskiewskiej w Czechosłowacji w 1968 r., a Putin – nie tylko za stanowisko w sprawie Litwinienki, lecz również za potępienie agresji na Krym i Donbas. Po złożeniu przez Bukowskiego w tej sprawie zeznań, FSB, następczyni KGB, zainfekowała jego komputer pornografią dziecięcą. Angielska prokuratura wszczęła śledztwo, informacje wyciekły do prasy, a usłużni lub niekompetentni dziennikarze podali nazwisko, a nie inicjały podejrzanego. Bukowski pozwał prokuraturę brytyjską do sądu za znieważenie, gdyż zarzuty trafiły do prasy przed wyrokiem. Proces ten ślimaczył się. Bukowski trafił do szpitala; przeszedł w Niemczech poważną operację serca. Gdy odwlekano

Autonomiczny Wydział Wschodni – obchody 25. rocznicy powstania „Solidarności Walczącej”, Wrocław, czerwiec 2007 r.

Piotr Hlebowicz

W Z Piotrem Hlebowiczem, Krym 2012

spotkania, konferencje i angażowano znanych polityków do nagłaśniania problemu walki z komunizmem. Irena Lasota z IDEE z USA tak wspomina tamtą działalność na łamach „Rzeczpospolitej”: „Jedyne udane przedsięwzięcia to były te, które podejmowano bez rozgłosu, takie jak pomaganie sowieckim żołnierzom w dezerterowaniu z Afganistanu, rozpowszechnianie bibuły w ZSRS czy nadawanie audycji o Solidarności z małej łodzi na granicy wód terytorialnych Kuby”. „Audycje te przygotowywaliśmy z Jakubem Karpińskim po angielsku, potem tłumaczono je na hiszpański. Może nie zrobiliśmy zbyt dużo – powiedział po latach Bukowski – ale to, co zrobiliśmy, zrobiliśmy dobrze”. To najprawdopodobniej w ramach tej akcji miał

utracony kontakt. Książka powstała na podstawie dokumentów, które Wołodia znalazł w archiwum kremlowskim w czasie swego pobytu w Moskwie (za rządów Jelcyna). Udało mu się wtedy wiele z tajnych dokumentów zeskanować ręcznym skanerem, przywiezionym z Anglii. Korespondowaliśmy przez długi czas za pomocą poczty, potem pojawił się internet i możliwość szybszego kontaktu. W 2007 r. Wołodia przyjechał na 25 rocznicę powstania Solidarności Walczącej. Była możliwość porozmawiać na różne tematy w Warszawie i we Wrocławiu. Wydarzenia 2008 roku w Gruzji potwierdziły tezy Bukowskiego o odradzaniu się Imperium Rosyjskiego. Po tragedii w Smoleńsku w 2010 r. Wołodia był bardzo przybity. Zawsze niezwykle ciepło wypowiadał się o śp. Prezydencie Lechu Kaczyńskim. W maju 2012 roku zobaczyłem Wołodię po raz ostatni. Na zaproszenie Mustafy Dżemilewa (legendarny lider Tatarów Krymskich, długoletni więzień sowieckich łagrów i zsyłek) przyjechaliśmy na Krym, by uczestniczyć w międzynarodowej konferencji „Krymskie Forum-1”. Do Symferopola przybyli wówczas znani działacze praw

człowieka i więźniowie polityczni okresu ZSRS – m.in. Władimir Bukowski, Siergiej Kowalow, Aleksander Podrabinek, Vardan Harutyunyan, Natalia Gorbaniewska, Ludmiła Aleksiejewa, Oles Szewczenko, Andriej Gregorenko i inni. W ciągu tych paru dni mieliśmy okazję porozmawiać do woli, powspominać stare czasy i odnieść się do bieżącej sytuacji politycznej w regionie. Wołodia bardzo pesymistycznie oceniał przyszłość. Obawiał się rosyjskich prowokacji na Krymie oraz szantażu gazowego w stosunku do Europy Zachodniej i Ukrainy. Wtedy, w 2012 roku, widać już było, że cierpi na różne dolegliwości i toczy walkę z poważną chorobą. W nas­tępnych latach Wołodia prawie nie jeździł za granicę. Rzadko odpowiadał na maile, przestał pisać listy. Gasł. Śmierć odebrała nam przyjaciela i sojusznika. Ten bezkompromisowy wróg komuniz­mu i Putinowskiej Rosji pozostał do końca wierny swoim ideom. Niech spoczywa w pokoju na angielskiej ziemi. PS. Według ostatnich informacji, pogrzeb Władimira Bukowskiego będzie miał miejsce 19 listopada br. w Londynie. K

Zaskoczył mnie stwierdzeniem, że odetchnął z ulgą, kiedy Polskę przyjęto do Unii Europejskiej, którą nazywał Eurosojuzem. Powiedział: „ Jestem pewien, że Polacy ją rozwalą – jes­ teście narodem zbyt kochającym wolność i logiczne myślenie”. tecznie oskarżyć Bukowskiego. Wtedy dopiero przerwał on głodówkę. Oskarżenia o pedofilię są najdrastyczniejsze. Ludzie boją się nawet przypuszczać, że oskarżony może być niewinny. W Polsce ostatnio takie pomówienia były wykorzystywane do walki z Kościołem. Putinowi udało się, dzięki pomocy pożytecznych idiotów na Zachodzie, skrócić życie Bukowskiego. Nie dożył osiemdziesiątki. Niestety wytaczanie procesów stało się formą prześladowań osób niepokornych. Dlatego tak ważna jest walka w Polsce o niezależne sądownictwo i odkomunizowanie go. Przykład Bukowskiego powinien być kolejnym ostrzeżeniem dla całego świata, by nie kupować technologii rosyjskiej i chińskiej. Niestety w wielu instytucjach, nawet rządowych, dalej stosowany jest program antywirusowy Kaspersky, a Huawei reklamuje się nawet w patriotycznych mediach. Trwa dyskusja, czy komputery i chińskie 5G są bezpieczne, mimo że służby wywiadowcze USA i wielu państw UE ostrzegają! Niepokoi mnie wprowadzanie nowej ideologii w świecie. Obawiam się, że poprawność polityczna może doprowadzić do tego, że wszyscy wątpiący w zmiany klimatyczne spowodowane produkcją przez człowieka CO2 oraz przekonani o istnieniu tylko dwóch płci, mogą być uznawani za chorych psychicznie. Są dysydentami, bo są nieprawomyślni. Oby podręcznik Psychiatria dla nieprawomyślnych – czyli poradnik dla dysydentów, jak nie dać się zaklasyfikować jako chory psychicznie, napisany przez Władimira Bukowskiego razem z psychiatrą, łagiernikiem, Siemionem Gluzmanem – nie musiał być bezdebitowo wydawany i używany na całym świecie. Komunizm się nie skończył, nastąpiła jedynie jego „pierestrojka”, czyli metamorfoza. K

WŁADIMIR BUKOWSKI

Parę słów o Władimirze Bukowskim ołodię po raz pierwszy spotkałem w Polsce, był rok 1990. Przygotowywaliśmy grunt pod zwołanie międzynarodowej konferencji i powołanie organizacji pod nazwą „Centrum Koordynacyjne Warszawa 90”. Inicjatywa wyszła od samego Bukowskiego, Parujra Hayrikjana (działacz ormiański), Kornela Morawieckiego oraz naszego Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. W grudniu 1990 r. do Warszawy przyjechali liderzy i przedstawiciele antykomunis­ tycznych, narodowościowych partii i organizacji z terytorium ówczesnego ZSRS, Bułgarii, Rumunii i Laosu. Centrum Koordynacyjne stało się faktem. Głównymi zadaniami organizacji były: dążenie do powstania odrodzonych państw narodowych na gruzach imperium sowieckiego, wymiana informacyjna, współpraca polityczna, rozliczenie zbrodni komunistycznych („Norymberga II”). Prace prowadziliśmy jeszcze po upadku ZSRS. W drugiej połowie lat 90. Wołodia przyjechał z prezentacją swojej nowej książki pt. Moskiewski proces. Poszedłem na spotkanie z nim i nawiązałem

proces, który wytoczył prokuraturze o zniesławienie, podjął bezterminową głodówkę. W jego obronie stanęli koledzy z sowieckich łagrów i przyjaciele, którzy znali go od lat. Zawiadomił ich 85-letni Wiktor Fajnberg. Po roku dziwnego śledztwa w sprawie pedofilii prokuratura stwierdziła, że musi zebrać dodatkowe informacje, by móc sku-

Владимир Константинович Буковский 30. XII. 1942–27. X. 2019 Wołodia Bukowski nie żyje. Zmarł 27 października 2019 roku w Cambridge, gdzie mieszkał od 1976 roku po wyjeździe z ZSRS. Był jednym z nas, przeszedł drogę przez mękę w sowieckich więzieniach i ośrodkach psychiatrycznych. Walczył z komunistycznym systemem o prawa człowieka, o niepodległość narodów uwięzionych w sowieckim imperium. O prawdę i sprawiedliwość. Będzie nam Ciebie brakowało, nasz Przyjacielu. Wykruszają się nasze szeregi, lecz pamięć pozostanie na przyszłe pokolenia. Żegnaj Wołodia. Скончался Владимир Буковский. Умер 27 октября 2019 года в Кембридже, где жил после того, как покинул СССР в 1976 году. Он был одним из нас, прошёл дорогой страданий в советских тюрьмах и психиатрических госпиталях. Боролся с коммунистической системой за права человека, за независимость народов, порабощённых советской империей. За правду и справедливость. Нам будет Тебя не хватать, наш Друг. Наши ряды потеряли бойца, но память сохранится в будущих поколениях. Прощай, Володя. Mustafa Dzhemilev, Ukraina Lagle Parek, Estonia Antanas Terlackas, Litwa Paruyr Hayrikyan, Armenia Piotr Hlebowicz, Polska Jadwiga Chmielowska, Polska Oles Shevchenko, Ukraina Tariel Gviniashvili, Gruzja Vakhtang Dzabiradze, Gruzja David Berdzenishvili, Gruzja Guram Soselia, Gruzja Vardan Harutyunyan, Armenia Sinaver Kadyrov, Ukraina Diana Bidochko, Ukraina Aleksandr Podrabinek, Rosja Valery Buival, Białoruś Kalle Jürgenson, Estonia

Myrosław Marynowycz, Ukraina Andrius Tučkus, Litwa Saulius Pečeliūnas, Litwa Genovaitė Šakalienė, Litwa Leonardas Vilkas, Litwa Adas Jakubauskas, Litwa Kazimierz Michalczyk, Niemcy Riza Shevkiev, Ukraina Isa Gambar, Azerbejdżan Mykola Horbal, Ukraina Mykola Matusevych, Ukraina Raisa Rudenko, Ukraina Ilmi Umerov, Ukraina Tadeusz Świerczewski, Polska Ewa Kubasiewicz, Francja Yury Belenki, Białoruś Mikhail Kubekov, Anglia

Alexander Rusetsky, Gruzja Irena Lasota, USA Jerzy Targalski, Polska Andrzej Gwiazda, Polska Joanna Duda-Gwiazda, Polska Petruška Šustrová, Czechy Akhiad Idigov, Francja Viktor Fainberg, Francja Alla Dudayeva, Szwecja Vasyl Ovsienko, Ukraina Wojciech Stando, Polska Levan Berdzenishvili, Gruzja Tadeusz Markiewicz, Polska Lech Osiak, Polska Wioleta Osiak, Polska Krzysztof Łucyk, Polska


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

6

UKRAINA

21 kwietnia 2019 roku odbyła się druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie. Wygrał ją bezapelacyjnie Wołodymyr Zełenski – popularny ukraiński komik, znany przede wszystkim z roli prezydenta w serialu komediowym Sługa Ludu. Kampania Zełenskiego była zbudowana przede wszystkim na negacji Poroszenki i hasłach, które dobrze współgrały z oczekiwaniami, a nawet marzeniami wyborców. Pół roku po wyborach to za mało, żeby w pełni ocenić prezydenturę, ale wystarczająco dużo, by zobaczyć, w jaką stronę Zełenski podąża. Jeden z działaczy rewolucji Godności, „Boroda”, krytyczny wobec Zełenskiego, stwierdza: „pół roku to już jedna dziesiąta jego kadencji, za chwilę będzie jedna piąta. A i tak nie sądzę, żeby Zełenski całą kadencję rządził, a nawet jeśli, to i to przeżyjemy”.

Wołodymyr Zełenski:

Nie jestem frajerem Tekst i zdjęcia Paweł Bobołowicz

Wojna – Zełenski 1 października br. ukraińska opinia publiczna dowiedziała się, że Ukraina zgodziła się na realizację tzw. formuły Steinmeiera, a odpowiedni dokument w Mińsku podpisał Leonid Kuczma, były ukraiński prezydent. Ukraińcy dowiedzieli się o uzgodnieniu, ale nie wiedzieli, co pod jego formułą się kryje, a informację o podpisie Kuczmy pierwsze podały rosyjskie media. Ukraińskie sieci społecznościowe zawrzały. Prezydenta Zełenskiego oskarżano wręcz o zdradę, a formułę Steinmeiera uznano za akt kapitulacji. Zełenski w końcu zwołał briefing, na którym starał się wyjaśnić, że formuła to nic nowego i właściwie funkcjonuje od 2016 roku, że przewiduje ona wybory samorządowe na Donbasie, ale tylko, gdy się wycofają obce wojska (unikając stwierdzenia „rosyjskie”); że najpierw musi być przywrócona ukraińska kontrola nad granicą z Rosją, a w ogóle szczegóły zostaną uzgodnione na spotkaniu w ramach formatu normandzkiego (spotkanie liderów Ukrainy, Francji, Niemiec i Rosji). Jednym z elementów formuły ma być też wycofanie w głąb pozycji wojsk ukraińskich i tzw. separatystów wzdłuż linii frontu. Briefing trwał zaledwie 13 minut, a Zełenski zakończył, go uzasadniając, że musi wracać do rodziny. Być może to był pierwszy raz, gdy Zełenski absolutnie nie wyczuł ani nastroju dziennikarzy, ani społeczeństwa – przynajmniej tej części, która uważa się za patriotyczną, antyrosyjską, do

której należy wielu weteranów wojny rosyjsko-ukraińskiej i działaczy Rewolucji Godności. Podpisanie formuły, a może właśnie błędy w polityce informacyjnej doprowadziły do pierwszych tak licznych masowych protestów w Kijowie i na całej Ukrainie pod hasłem „Nie kapitulacji”. Protesty połączyły różne środowiska społeczne i polityczne. Pomimo dużej liczby uczestników, zachowały pokojową formę, nawet 14 października, gdy w Kijowie na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy uczestników (wg organizatorów 50 tysięcy, chociaż liczba 20 tysięcy zdaje się być bardziej prawdopodobna). Kulminacja akcji może jednak dopiero nastąpić 21 listopada, w Dzień Wolności i Godności, będący wspom­ nieniem ukraińskich rewolucji (które wybuchały w tym dniu albo jego pobliżu) i dniem patrona Ukrainy, św. Michała Archanioła (o którego wojowniczości nie trzeba przypominać). Na ten dzień do Kijowa wybierają się przeciwnicy Zełenskiego z całej Ukrainy, a wielu się odgraża, że protesty nie będą „śpiewaniem i tańczeniem”, nawiązując w ten sposób do pierwszej fali protestów w 2013 roku, tzw. Euromajdanu, który miał jednoznacznie pokojowy charakter, a przerodził się w krwawe wydarzenia po akcjach sił reżimu Janukowycza. Protesty wspierają weterani – a ci przeszli prawdziwy szlak bojowy i niestety nieobce im jest wszystko, co związane z wojną. Wojna też spowodowała, że na Ukrainie jest ogromna ilość niekontrolowanej

broni i amunicji. Wszystko to musi budzić obawy. Pomimo protestów, 1 listopada nastąpiło wycofanie się ukraińskich wojsk z Zołotego – jednej z miejscowości na linii frontu. W Zołotem sprzeciw wobec tego demonstrowali weterani Azowa – formacji wojskowej i politycznej, która uchodzi z jednej strony za bezkompromisowego obrońcę Ukrainy, ale z drugiej – za środowisko w pełni kontrolowane przez Arsena Awakowa – ministra spraw wewnętrznych czasów

w języku rosyjskim jest też używane w gwarze więziennej. Taki styl wypowiedzi prezydenta natychmiast stał się paliwem do wszelkiego rodzaju memów i antyprezydenckich żartów. W odpowiedzi Biuro Prezydenta opublikowało swój film z wizyty Zełenskiego w strefie przyfrontowej, zatytułowany Na krok od pokoju, na którym widać, że prezydent na froncie mieszkał w zwyczajnym domu i spotykał się z mieszkańcami, którzy z radością przyjmowali informację o wycofaniu się wojsk. Zaprezentowano

Jeśli jakimś cudem na Donbasie zapanuje pokój, Zełenski nie tylko odbuduje swoje notowania, ale przejdzie do historii. Tylko dlaczego Putin miałby mu dać taki prezent? prezydentury Poroszenki, który swoje stanowisko zachował również w nowym rządzie „komandy Ze”. Do Zołotego, praktycznie w przededniu wycofania wojsk, pojechał sam prezydent. Spotykał się z mieszkańcami i protestującymi weteranami. Nagrania z tych spotkań znów uaktywniły ukraińskie sieci społecznościowe. Do weteranów prezydent zwracał się w rozmowach na „ty”, był ostry i stanowczy. W pewnym momencie, zarzucając im, że oszukują go w kwestii przetrzymywania broni, użył stwierdzenia „я не лох”, co można przetłumaczyć „nie jestem frajerem”, ale oryginalne słowo

również prezydencką wypowiedź „nie jestem frajerem”, jednak kontekst filmu był jednoznaczny: mieszkańcy i prezydent chcą pokoju, a jakaś grupa chce w tym przeszkodzić. Krytycy Zełenskiego zwracają uwagę, że prezydent przenosi ciężar odpowiedzialności za wojnę z Rosji na środowiska wewnętrzne, że jest to zgodne z rosyjską narracją i wpisuje się w putinowską propagandę. Zełenski unika otwartego mówienia o Rosji jako agresorze, nie mówi o prorosyjskich ugrupowaniach zbrojnych, a najczęściej używa enigmatycznego stwierdzenia „druga strona”. Publicznie odcina się od

nazywania mieszkańców okupowanych terenów „separatystami”. Co ciekawe, wielu z nich wcale tego terminu się nie wstydzi, ciężko też nie zauważyć, że rosyjskie i prorosyjskie formacje korzystały ze wsparcia miejscowych mieszkańców, że wielu z nich uważa się za naród „donbaski” albo „ruski” (w rozumieniu: rosyjski, a nie ukraiński), że w propagandzie tzw. ludowych republik słowo ‘ukraiński’ jest tożsame z nazizmem, bandytami i zbrodniarzami. Zełenski jednak w drodze do pokoju wybiera miękki język, manifestujący pokojowe nastawienie. Otoczenie prezydenta i on sam nie ukrywają, że jego celem jest doprowadzenie do spotkania w formacie normandzkim, ale przede wszystkim – z samym Putinem. Zełenski z Putinem już rozmawiał telefonicznie, ale wydaje się, że faktycznie żywi przekonanie, że w bezpośrednim spotkaniu jest w stanie doprowadzić do pokoju. Nie ulega wątpliwości, że potężnym sukcesem było dla Zełenskiego doprowadzenie do wymiany jeńców. To, co wielokrotnie zapowiadał Poroszenko, a czego nie zrealizował, udało się Zełenskiemu: na Ukrainę powrócili najbardziej znani więźniowie Kremla: m.in. Ołeh Sencow, Roman Suszczenko, Mykoła Karpiuk czy Pawło Hryb, a przede wszystkim 24 marynarzy wziętych do niewoli w czasie incydentu w Cieśninie Kerczeńskiej w 2018 roku. To tak duży sukces, że temat pozostałych ponad 100 jeńców, a właściwie zakładników, prawie zniknął z przestrzeni medialnej. Mało kto ma też odwagę podjąć kwestię

zapłaconej ceny: m.in. wypuszczenia z Ukrainy Wołodymyra Cemacha, który mógł być głównym świadkiem w sprawie oskarżenia Rosji o udział, czy też dokonanie zestrzelenia malezyjskiego samolotu w lipcu 2014 roku, wyniku którego zginęło 298 osób. Rosja oskarża o to Ukrainę, co pozostaje w sprzeczności z ogólnie znanymi faktami, ustaleniami międzynarodowych śledczych i dziennikarzy. Jednak w historii nieraz już pokazano, że konsekwentne kłamstwa mogą stać się prawdą dla opinii międzynarodowej i Rosja do tego dąży. Wydanie Cemacha niewątpliwie jej to zadanie ułatwia, ale z drugiej strony, być może powrót do domu ludzi, nad którymi przez lata fizycznie i psychicznie się znęcano i bezprawnie więziono w ekstremalnych warunkach przypominających sowieckie łagry, był wart tej ceny. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że przecież to nie strona ukraińska jest architektem porozumienia dotyczącego wymiany więźniów. Gdyby to zależało od Ukrainy, ta wymiana dokonałaby się już dawno. A zatem jest to gest strony rosyjskiej, tylko za co? Putin wiedział, że to doprowadzi do umocnienia pozycji Zełenskiego jako tego, który chce pokoju i ma szanse na jego uzyskanie. Wiedział też, że dla wielu środowisk to będzie argument potwierdzający zbyt bliskie relacje nowego prezydenta albo jego otoczenia z Rosją. Być może na to zagrał Putin: z jednej strony kupił sobie trochę dobrych ocen na Zachodzie (pomijając już fakt, że Trump publicznie twierdzi, że Putin chce pokoju), wsparł Dokończenie na sąsiedniej stronie


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

7

P O C Z ĄT E K Z M I A N

Dokończenie z poprzedniej strony

bardziej ugodową frakcję w polityce ukraińskiej, a jednocześnie zaostrzył wewnątrzukraiński konflikt polityczny – radykalizując tych, którzy w polityce Zełenskiego widzą politykę kapitulacji. Prezydent Zełenski i jego otoczenie wiele ryzykują, stawiając na sukces formatu normandzkiego i spotkanie z Putinem. Na razie fikcją stają się kolejne terminy ogłaszane przez komandę Ze: do spotkania nie doszło ani we wrześniu, ani w październiku, a ostatnio rzecznik Kremla Pieskow stwierdził, że spotkanie w tym roku jest wątpliwe. Dla Zełenskiego to tym cięższe, że jednym z elementów formuły Steinmeiera jest konieczność przegłosowania do końca roku nowej ustawy dotyczącej tych terenów Donbasu, które obecnie są okupowane. Prezydent obiecał, że ustawa, jej opracowanie i procedowanie będzie jawne, z udziałem szerokich kół społecznych. Na razie jednak nie ma nad czym dyskutować, a koniec roku zbliża się wielkimi krokami. Warto wspomnieć, że obecnie funkcjonuje ustawa uchwalona przez „poroszenkowski” parlament, a jej uchwalaniu też towarzyszył pomruk oskarżeń o zdradę. Jednak wtedy w ukraińskim parlamencie zasiadali m.in. weterani, liderzy oporu w 2014 roku. Dziś są oni w opozycji i swoje poglądy mogą prezentować najczęściej na ulicy. W pogoni za pokojem Zełenski, na razie przynajmniej, podzielił własne społeczeństwo. Pomimo otrzymujących się dobrych ocen jego prezydentury, przewyższających 60% (co jednak oznacza lekki spadek pozytywnych notowań), 53% Ukraińców odrzuca jego politykę w oparciu implementację formuły Steinmeiera. Nie ulega jednak wątpliwości, że jeśli jakimś cudem na Donbasie zapanuje pokój, Zełenski nie tylko odbuduje swoje notowania, ale przejdzie do historii. Tylko dlaczego Putin, który jednoosobowo (może ze swoją nie do końca zidentyfikowaną grupą) decyduje w tym regionie o wojnie i pokoju, miałby mu dać taki prezent?

Kołomojski–Zełenski Zełenski wygrał, tworząc obraz człowieka walczącego z oligarchatem. Część Ukraińców uwierzyła w to dzięki serialowi telewizyjnemu, inni, bo byli przekonani, że jest to człowiek spoza polityki,

a jeszcze inni, bo uważali, że najgorszym oligarchą jest Petro Poroszenko i nic gorszego Ukrainy spotkać już nie może. O ile takie nastawienie społeczeństwa ukraińskiego można jakoś zrozumieć, to w przypadku części społeczności międzynarodowej świadczy to o kompletnej ignorancji i niezrozumieniu ukraińskiej polityki albo o cynicznej grze motywowanej własnymi interesami, dalekimi od interesów Ukrainy. Prezydentura Zełenskiego to oczywisty twór układu oligarchicznego. Można jedynie się spierać, którzy jeszcze oligarchowie biorą w nim udział. „Jeszcze”, bo nie do zakwestionowania jest rola Ihora Kołomojskiego, który zresztą się tego nie wstydzi, czy też Wiktora Pińczuka. Biurem Prezydenta kieruje Andrij Bohdan – bez wątpienia człowiek Kołomojskiego; zresztą postać, która prezydentowi Zełenskiemu nie przysparza dobrych ocen i źle jest odbierana przez partnerów zagranicznych Ukrainy. Jednak jego pozycja zdaje się być bardzo silna, a niektórzy uważają, że to on rządzi, a nie Zełenski. Bo Bohdana można lubić lub nie, ale posiada on i wiedzę i doświadczenie (zdobyte w rządach Azarowa) w sprawowaniu władzy. Mówi się też, że często konfliktuje się on z inną grupą w otoczeniu Zełenskiego – jego dawnych współpracowników z Kwartału 95, czyli kabaretu i tworzącej go firmy producenckiej. Faktycznie Zełenski wprowadził wiele osób ze swoich kręgów koleżeńskich do kół władzy i ukraińskiego parlamentu, a nawet służb specjalnych. Przy tej okazji przeciwnicy bezlitośnie przypominają wystąpienia Zełenskiego, który w kampanii wyborczej zapowiadał, że skończy się epoka obsadzania stanowisk państwowych swoimi znajomymi i krewnymi. Jak na razie jednak jest doskonałym naśladowcą Poroszenki, który powszechnie za taką politykę personalną był krytykowany. Kołomojski nie ukrywa, że jego celem jest m.in. co najmniej odebranie części pieniędzy z PriwatBanku. To „dziecko” Kołomojskiego, największy bank Ukrainy, który stał się niezamienialnym filarem finansów tego kraju. Poprzez nielegalne wyprowadzenie z niego potężnych kwot bank jednak stanął na progu bankructwa i jedyną drogą jego ratunku była nacjonalizacja. Dziś Priwat

stara się odebrać od Kołomojskiego wyprowadzone sumy, a ten twierdzi, że to jemu się jeszcze należą pieniądze. Ponieważ bank jest państwowy, Kołomojski próbuje do swoich celów wykorzystać aparat państwowy. Publicznie też mówi o konieczności ogłoszenia przez Ukrainę bankructwa. Dzięki temu Ukraina m.in. wyrwałaby się spod kurateli MFW, który dzisiaj nie pozwala Kołomojskiemu na wydrenowanie pieniędzy z państwowego systemu bankowego. Oczywiście bankructwo Ukrainy doprowadziłoby do nieprzewidywalnych i niebezpiecznych konsekwencji, marginalizując Ukrainę w życiu międzynarodowym, zapewne grzebiąc euroatlantyckie aspiracje tego kraju. Jednak w takiej sytuacji oligarcho-

Prezydentura Zełenskiego przyniosła pozytywną zmianę w relacjach z Polską. Faktem stało się zniesienie moratorium na prace poszukiwawcze i ekshumacje polskich ofiar. wie mogliby całkowicie przejąć resztki ukraińskiego majątku i zasobów. Na razie ukraińskie sądy podjęły szereg decyzji na korzyść Kołomojskiego, zdejmując areszt z jego majątku, a powiązana z nim firma United Energy od października zaczęła import gazu z Federacji Rosyjskiej. Tym samym pierwszy raz od 2016 roku Ukraina zaczęła importować energię elektryczną z Rosji. W takiej sytuacji szczególnie niewskazany jest jakikolwiek konflikt z Federacją Rosyjską.

Zełenski–Trump Nazwisko Kołomojskiego pojawia się też w sprawie, która zdominowała relacje ukraińsko-amerykańskie. Do Kołomojskiego mieli się bowiem zwracać pośrednicy od Rudolfa Gulianiego – osobistego prawnika Trumpa. Sprawa dotyczy możliwego poszukiwania przez Trumpa haków na Joe’go Bidena – jego najbardziej prawdopodobnego rywala w wyborach na prezydenta USA. Syn Bidena, Hunter, od 2014 roku zasiada w radzie dyrektorów w spółce Burisma Holdings (zresztą obok m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego). Spółka zajmuje się wydobyciem gazu na Ukrainie

Pozyskiwanie danych: to dopiero początek O podstępnym pozyskiwaniu naszych danych – w świetle afery Cambridge Analytica – z Tomaszem Soczyńskim z Urzędu Ochrony Danych Osobowych rozmawia Krzysztof Skowroński. Tomasz Soczyński zainspirował mnie do obejrzenia filmu na temat afery związanej z wykradaniem danych osobowych w czasie rozmaitych kampanii wyborczych. Sprawa Cambridge Analytica jest ostatnio dość głośna, ale w Urzędzie Ochrony Danych Osobowych dostrzegamy ten problem od lat. Są firmy i instytucje bardzo zainteresowane naszą prywatnością. Przejawia się to między innymi w tym, że aplikacje, z których na co dzień korzystamy, takie jak komunikatory, mają stały dostęp do naszych danych, do wszelkich informacji o nas, zapisanych na naszych urządzeniach elektronicznych. A co to znaczy: mają dostęp? To znaczy, że instalując aplikacje w telefonie, czy w komputerze – oprogramowanie do przeglądania zasobów internetu, i korzystając z tego, tak naprawdę wyrażamy zgodę na udostępnienie właścicielom tych aplikacji i programów naszych zdjęć, naszych mejli,

sms-ów – wszystkiego, co przepływa przez nasze kanały komunikacyjne. Kto z Państwa przeczytał w całości regulamin danej aplikacji? Kto zapoznał się z uprawnieniami dostępu tych aplikacji do naszych informacji, do naszych prywatnych danych? Pozyskiwanie danych wydaje się na tyle skomplikowane i trudne, że żadna osoba na co dzień korzystająca z komunikatora nie przywiązuje wagi do tego, jaką cenę płaci za użytkowanie darmowej – pseudodarmowej – usługi. Bo te usługi z reguły są dostarczane nam jako darmowe. Niemniej jednak środkiem, którym płacimy za nie, jest nasza prywatność, nasze dane osobowe. I z tym wiąże się wiele pytań, jak te dane są przetwarzane: czy w celach dostarczania nam coraz lepszej reklamy, czy też na przykład w kwestiach politycznych. I temu był poświęcony ten dokument. Dane osobowe powinny być własnością właściciela, ale nie są

i należy do ukraińskiego oligarchy i ministra czasów Janukowycza – Mykoły Złoczewskiego. Trump i jego otoczenie mieli naciskać na Ukrainę, by ta poszukiwała nieprawidłowości w działalności spółki, co obciążyłoby Bidena Juniora i tym samym jego ojca. Trump od działań Ukrainy uzależnił dostawę na Ukrainę pomocy wojskowej. Fakt ujawnienia rozmowy telefonicznej na ten temat, a teraz jeszcze lawina kolejnych zeznań przeciwko Trumpowi, spowodowały jednak sytuację, w której Zełenski stał się osobą, która może albo potwierdzić prawdomówność Trumpa, albo go pogrążyć. I tak oto w pierwszym półroczu swoich rządów Zełenski stał się przypadkowo graczem w rozgrywce

i żadne prawo nie gwarantuje tego, że informacje, które przekazuję, pozostaną moją własnością. Przywłaszcza je sobie system, do którego wchodzę. Nie do końca wygląda to tak, jak Pan Redaktor mówi… Na szczęście. Na szczęście. Pamiętajmy o dyrektywie dziewięćdziesiąt pięć, która była przed RODO. Te przepisy na gruncie europejskim uniemożliwiają tego typu korzystanie z naszych danych, z naszej prywatności. Ale już czym innym jest prawo amerykańskie, common law, które rządzi się troszeczkę innymi zasadami, mimo że pojęcie ochrony prywatności wyszło ze Stanów Zjednoczonych i przez Kanadę dotarło do Europy. Przepisy, które obowiązują w Europie, mają nam gwarantować i gwarantują pozostanie naszych prywatnych danych w naszych zasobach. Niemniej jednak, przyglądając się rewolucji cyfrowej, która nastąpiła, musimy zauważyć, że

o impeachment prezydenta największej potęgi współczesnego świata. W tle tej sprawy jest jeszcze kwestia korespondencji Demokratów, której wypłynięcie pogrążyło Hillary Clinton. Co ciekawe, za jej wykradzeniem prawdopodobnie stoją ukraińscy hakerzy. Ciężko na razie jest przewidzieć wszystkie skutki tej sprawy. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ukraina może na tym zyskać, a może też wiele stracić.

Komanda Ze Triumf prezydenta Zełenskiego przełożył się też na zwycięstwo jego partii Sługa Ludu w ukraińskim parlamencie. Tempo tworzenia prezydenckiej partii jednak może doprowadzić do katastrofalnych skutków. Wybory wygrała jedna partia, ale wiadomo, że w jej łonie jest wiele środowisk, których interesy są bardzo różne albo wręcz sprzeczne. Jest grupa deputowanych wprost kontrolowanych przez Kołomojskiego, są też autentyczni działacze obywatelscy, którzy uwierzyli w hasła zmiany, są bliscy współpracownicy Zełenskiego z jego biznesów i armia absolutnie nieprzygotowanych do sprawowania

tak naprawdę dane osobowe przekroczyły wartość ropy naftowej, i to zdecydowanie. Stały się one znaczącym środkiem płatniczym. Na czym ta wartość polega i kto za to płaci? Sukces takich portali jak Facebook, gigantów jak Google polega na tym, że w zamian za nasze dane osobowe, za informacje, które sami im podajemy,

Musimy zauważyć, że tak naprawdę dane osobowe przekroczyły wartość ropy naftowej, i to zdecydowanie. Stały się one znaczącym środkiem płatniczym. dostarczają nam treści cyfrowe. Powstaje efekt skali. W pewnym momencie, w pewnych warunkach darmowa usługa – która tak naprawdę nie jest darmowa, bo każda rzecz jest związana z kosztami – sama się zaczyna napędzać, płacąc właśnie naszymi danymi. W kwestiach targetowania – i tu wracamy do sprawy Cambridge Analytica – nie mamy tak naprawdę do czynienia z danymi osobowymi; tam nie chodziło o dane osobowe jako wartość, ale o sieć powiązań: naszych sąsiadów, naszych kolegów, naszych znajomych z portalu.

władzy, przypadkowych osób. Pomimo zdecydowanej większości, jedną z pierwszych porażek okazało się zniesienie immunitetu. Za sztandarowym pomysłem Zełenskiego nie zagłosowała część jego deputowanych. Od kilkunastu dni Ukraina żyje też skandalem dotyczącym wręczania łapówek deputowanym Sługi Ludu, a do Rady Najwyższej sprowadzane są wykrywacze kłamstw, żeby stwierdzić, kto łapówkę przyjął. Na dodatek szef komisji spraw zagranicznych Rady Najwyższej, który był obliczem nowego podejścia do polityki zagranicznej „komandy Ze” – Bohdan Jaremenko – został przyłapany przez dziennikarzy na prowadzeniu w czasie posiedzenia Rady Najwyższej korespondencji przez smartfon z prostytutkami i ustalania cen za ich usługi. Początkowo deputowany twierdził, że to była prowokacja, ale ostatecznie przyznał się do czynu i ustąpił ze stanowiska. Ukraińscy dziennikarze bezlitośnie publikują wypowiedzi deputowanych, którzy nie potrafią powiedzieć, jakie są ich kompetencje, albo deputowanej, która się rozpłakała, gdy nie zostały uwzględnione jej poprawki do jednej z ustaw. Szczególnie bolesne są informacje o próbie zamykania spraw dotyczących rozstrzału Majdanu i powrót do życia publicznego takich osób jak Andrij Portnow, który był jednym z filarów rządów Janukowycza. Dziś Portnow udaje niezależnego dziennikarza w telewizji należącej do innej demonicznej postaci ukraińskiej polityki, Wiktora Medwedczuka, prywatnie kuma Putina. W takiej atmosferze toną zmiany w ustawach dotyczących przedsiębiorczości (które zresztą nie wszystkim się podobają) czy faktyczne uproszczenia w przepisach. Wiadomo też, że Zełenski nie spełni, przynajmniej szybko, obiecanki zakończenia epoki biedy. Nie wskazuje przynajmniej na to budżet na 2020 rok. Trudno też przewidzieć, jak długo ukraińskie społeczeństwo będzie wierzyć, że oto stanęło na progu ekonomicznego sukcesu. W zamian jednak ma zapewnienie, że nie trzeba będzie ze sobą wozić dokumentu potwierdzającego posiadanie prawo jazdy – wystarczy odpowiedni plik w smartfonie. Prezydenta i jego ugrupowanie czeka jeszcze w tym roku głosowanie

W filmie Great Hack, który jest punktem wyjścia naszej rozmowy, postawiono tezę, że w momencie, w którym wszyscy Amerykanie zostaliby zbadani, można byłoby określić portret psychologiczny każdego użytkownika sieci, dostarczać mu to, na co ma zapotrzebowanie i w ten sposób przekonywać go do rozmaitych rzeczy; nie tylko do zakupów, ale do odpowiedniego udziału w wyborach. Była tam mowa o pięciu tysiącach punktów dostępowych. Co oznacza te pięć tysięcy punktów dostępowych? Oznacza to tyle, że w trakcie kampanii skierowanej do określonej grupy użytkowników pozyskano pięć tysięcy różnego rodzaju informacji o każdej osobie. W marketingu typu hacking growth przekłada się to na to, że informacja o jakimś naszym upodobaniu, na przykład, że lubimy słodzoną kawę, może wiązać się np. z tym, że tego typu osoby są skłonne zagłosować na tę czy na inną partię. W taki sposób te akcje marketingowe zostały zastosowane do celów politycznych. W tym filmie jest jednak coś dla mnie niezmiernie dziwnego: mimo, że jest spójny w zakresie tego, że takie technologie i ich zastosowanie są możliwe, nie jest spójny w wymowie. Ewidentnie kształtuje jeden pogląd, nadaje jeden kierunek, czyli stosuje te same metody, o których mówi.

nad zniesieniem moratorium na sprzedaż ziemi i to będzie kolejny moment, który może pokazać, że Sługa Ludu wcale nie jest monolitem.

Zełenski–Polska Prezydentura Zełenskiego przyniosła jednak pozytywną zmianę w relacjach z Polską. Wszystko wskazuje na to, że faktem stało się zniesienie moratorium na prace poszukiwawcze i ekshumacje polskich ofiar. Nawet jednak tutaj kryje się haczyk: staramy się nie słyszeć, że strona ukraińska i nawet sam Zełenski mówi w tej sprawie głosem swojego poprzednika: „zniesiono moratorium, ale ukraińskie cmentarze w Polsce mają być odnowione”. Być może „komanda Ze” nie będzie do tego przywiązywać wagi, ale co będzie, gdy zacznie jej się obsuwać grunt pod nogami w polityce wewnętrznej i zacznie szukać usprawiedliwień gdzieś na zewnątrz? Chociaż akurat odnowienie profanowanych cmentarzy na terenie RP powinno nastąpić bez względu na narodowość osób na nich pochowanych. Dla Polski jednak podstawową sprawą powinny być kwestie bezpieczeństwa. Niestabilna Ukraina, wbrew opowieściom polskich narodowców, nie jest w naszym interesie. Ta niestabilność bowiem prędzej czy później oznacza ingerencję Rosji. Stabilna Ukraina natomiast zapewnia trzymanie Rosji z dala od naszego kraju; mało tego, może wpłynąć korzystnie na przemiany w samej Rosji. Na razie nie można nawet powiedzieć, jak będzie wyglądać realizacja kluczowych dla nas projektów energetycznych. Czy nasz wschodni sąsiad przyłączy się do projektu osi gazowej USA-Polska-Ukraina? A może wybierze, tak jak w przypadku energii elektrycznej, układ korzystny dla któregoś z oligarchów i powróci do uzależnienia od Moskwy? Nie mówiąc o tym, że decyzje Zachodu w sprawie Nord Stream II też Ukrainę do tego pchają. W którą stronę zatem poprowadzi Ukrainę prezydent Zełenski? Czy wraca ona do szarej strefy kontrolowanej przez Rosję i wyzyskiwanej przez mętny oligarchat? Pierwsze półrocze prezydentury Zełenskiego raczej mnoży kolejne pytania i budzi obawy. K

A do tego wskazuje jednego winnego używania takiej technologii, chociaż wiemy, że korzystają z nich właściwie wszyscy. Jesteśmy na krawędzi wielkiej manipulacji. Mówimy o Stanach Zjednoczonych, o Facebooku… Tam jeszcze Kongres może przesłuchać szefa Facebooka; tutaj może być jakaś dyrektywa Unii Europejskiej… ale są Chiny, Rosja – kraje niedemokratyczne, w których też umieszczamy informacje o sobie i stamtąd może przyjść coś nowego i gorszego. Tak. Przerażające jest, że tego typu wiedza jest pozyskiwana i gromadzona. Przepisy europejskie mówią o retencji, o tym, że takie dane należy usuwać po pewnym czasie. Ale musimy mieć również na względzie to, że obecnie komputer kwantowy jest w stanie przetworzyć informacje dużo szybciej. To, co naszym komputerom zajęłoby obecnie dziesięć tysięcy lat, komputer kwantowy przetwarza w trzy minuty. Czyli pozyskanie, zebranie tak dużej liczby informacji i przetworzenie staje się możliwe i tanie. Czyli informacje o wszystkich w ciągu jednej godziny. A jesteśmy dopiero na początku rewolucji, tak jak kiedyś byliśmy na początku lotów przez Atlantyk, które sprawiły, że ten świat się zmienił. Tak samo teraz jesteśmy w przededniu wielkich zmian. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

8

I ROCZNIC A RADIA DWÓCH STOLIC Dokończenie ze str. 1

Słowem pisane Pierwszy rok WNET na fm Lech R. Rustecki

Spotkanie redakcyjne

Krzysztof Skowroński odbiera umowę na nadawanie od przedstawiciela firmy Emitel, Marcina Jankowskiego

poszerzonym o Łukasza Jankowskiego, Jaśminę Nowak, Adriana Kowarzyka i Jana Olendzkiego. Dzisiaj możemy słuchać polskiego słowa nadawanego na żywo dodatkowo z Kijowa, Londynu i Los Angeles. Już 15 listopada ub. roku udaliśmy się w mocnym składzie do Libanu, gdzie ruszyło nasze pierwsze zagraniczne studio, prowadzone przez Kazimierza Gajowego, eksperta ds. Bliskiego Wschodu, który mieszka tam od kilkudziesięciu lat. Kazimierz (zwany w Libanie Casimirem) tworzy „Studio Bejrut” razem ze swoją żoną, panią Barbarą z Polonii i młodym dziennikarzem z Polski, który wyjechał do Libanu w ostatnich latach i na razie nie zamierza wracać. My wróciliśmy z Libanu do Warszawy 24 listopada, żeby od razu wsiąść do samolotu udającego się do Wilna, skąd Krzysztof Skowroński prowadził audycje do 28 listopada. 1 grudnia nadawał już z Paryża. Takie olbrzymie tempo utrzymywało się dalej, na pewno do marca, ale również później, gdy dużo pracy wkładaliśmy w przygotowanie się do wakacyjnej trasy, która ruszyła z początkiem lipca i dobiegła końca w drugiej połowie września wraz ze specjalnymi programami poświęconymi polskiej wojnie obronnej przeciwko Niemcom i ZSRR, realizowanymi wspólnie z Narodowym Centrum Kultury z okazji 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej.

W Bejrut i Liban pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Dlatego pierwsze studio otworzył w Bejrucie i Byblos Kazimierz Gajowy, który wraz z Krzysztofem Skow­ rońskim stoi przed kawiarnią w Sydonie

Wilno: siostra Michaela to wulkan miłosierdzia. Stworzyła pierwsze hospicjum dla dorosłych i dzieci i znalazła miejsce dla Studia WNET . Jesteśmy w miejscu, gdzie powstał obraz Jezusa Miłosiernego. Po prawej: Czeslaw Okińczyc i proboszcz parafii św. Piotra i Pawła, ks. Wojciech Górlicki

czerwcu zakończyła się tradycyjna już, doroczna akcja wsparcia radia przez jego słuchaczy, w której udało się zebrać ponad połowę środków potrzebnych do wybudowania nowoczesnego studia emisyjnego z widokiem na ulicę Marszałkowską, wejście do stacji Metra Świętokrzyska, historyczny „Prudential” i Ogród Saski. Okno o wysokim współczynniku pochłaniania dźwięku zostało już wstawione, ale ciągle czekamy na decyzję najemcy umożliwiającą rozpoczęcie instalowania urządzeń wentylacyjnych, a następnie budowę sufitu podwieszanego w nowym studiu emisyjnym, realizatorni, serwerowni, studiu produkcyjnym i kabinach do nagrywania relacji reporterów i korespondentów. Te poważne inwestycje mają znacznie podwyższyć standard użytkowy pomieszczeń, które nie były remontowane od dawna, a budynek został niedokładnie odbudowany tuż po II wojnie światowej i nie ma nawet wentylacji grawitacyjnej, nie wspominając o niestabilnej sieci energetycznej i windzie wydającej dziwne odgłosy. Lepszego jednak miejsca do tworzenia i nadawania naszego programu prawdopodobnie nie ma, a jego klimat, charakter i historia R

E

D

A

pozwalają przetrwać wszelkie niedogodności. I można powiedzieć, że w ten sposób domyka się ten pierwszy rok na UKF. Właśnie wieziemy sprzęt dla „Studia Londyn”, rusza „Studio Los Angeles”; wnet Piotr Witt z Paryża i Jan Bogatko z Niemiec będą mówić na antenie głosem o radiowej jakości dźwięku z wykorzystaniem niezwykle mobilnej technologii LUCI, o której tyle mówi na antenie szef radia.

Jak redaktor z redaktorem: Paweł Bobołowicz i Krzysztof Skowroński

N

a rozpatrzenie czekają wnioski o rozszerzenie nadawania na kolejne nadajniki, ulokowane w Lublinie, Łodzi i Bydgoszczy. Trwają prace administracyjne, które mają doprowadzić do otrzymania pozwolenia radiowego z UKE i rozpoczęcia nadawania z anten w Białymstoku, Wrocławiu i Szczecinie. Tak radio dwóch stolic zamienia się w rozgłośnię ponadregionalną, nadającą program dla wszystkich Polaków z Warszawy i swoich studiów mobilnych w Krakowie, Bejrucie, Dublinie, Wilnie, Lwowie, Kijowie, Londynie, Los Angeles i przez Wojciecha Cejrowskiego z Dzikiego Zachodu i Polski, w specjalnej audycji prowadzonej przez niego wspólnie z Krzysztofem Skowrońskim („Studio Dziki Zachód”). Program Radia WNET przygotowuje mały, kilkunastoosobowy zespół pracujący na co dzień oraz grupa kilkudziesięciu osób prowadzących swoje autorskie audycje na żywo raz na tydzień lub z inną częstotliwością. Niektóre audycje nadawane są raz na siedemnaście, trzydzieści siedem, pięćdziesiąt trzy lub inną ilość dni. To nowość w tym sezonie, która ma urozmaicić doświadczenie słuchania radia i zachęcać do przebywania z nim w oczekiwaniu na niezwykłe zdarzenia, które mogą się pojawiać tylko dlatego, że większość programu jest nadawana na żywo i praktycznie nie ma audycji odtwarzanych z „puszki”. Mógłbym długo ciągnąć moje refleksje, ale chcę jeszcze do tekstu dołączyć kilka zdjęć wraz z podpisami, które przygotował Krzysztof Skowroński, i nie wyobrażam sobie niepodjęcia próby wymienienia wszystkich pracowników i współpracowników zaangażowanych teraz w Radio WNET, próby, która zawsze musi być skazana na porażkę, bo Radio WNET to więcej niż radio, ale mam nadzieję, że uda się to zadanie wykonać przynajmniej w 90%. A więc do usłyszenia na antenie w Warszawie, Krakowie, Białymstoku, Wrocławiu, Szczecinie i, miejmy nadzieję, także w Lublinie, Łodzi i Bydgoszczy, gdzie Radio WNET, przecież starające się dopiero o koncesję, ma swojego ambasadora od dekady. K Brwinów, 7 listopada 2019 roku

K

C

J

Dublin: na pierwszym planie Karol Smyk, szef oddziału specjalnego, jakim są realizatorzy Radia WNET. Za oknem w ciemności nocy pogrążony, Tomasz Wyb­ ranowski, który w Dublinie pod numerem 37 stworzył filię Radia WNET

W Budapeszcie po raz pierwszy połączyliśmy trzy studia. Spacerując po stolicy Węgier, mieliśmy połączenie ze „Studiem Dziki Zachód”, czyli domem Wojciecha Cejrowskiego w USA. Na zdjęciu: nasze studia w Instytucie Kultury Polskiej

Nasze studio 1 sierpnia 2019 r. na warszawskich Powązkach: Magdalena Uchaniuk-Gadowska i Łukasz Jankowski rozmawiają z Janem Krzysztofem Ardanowskim

A

Krzysztof Skowroński – prowadzący, wydawca i redaktor naczelny; prowadzący pasma informacyjno-publicystyczne: Łukasz Jankowski, Magdalena Uchaniuk-Gadowska, Jaśmina Nowak, Adrian Kowarzyk, Jan Olendzki i Aleksander Wierzejski; Tomasz Wybranowski – prowadzący Studio Dublin i szef muzyczny; Paweł Bobołowicz – szef Studia Kijów, Wojciech Jankowski – prowadzący Studio Lwów, Agata Antoniewicz – Studio Wilno, Kazimierz Gajowy – szef Studia Bejrut, Wojciech Cejrowski i jego „Studio Dziki Zachód”; korespondenci zagraniczni: Piotr Witt (Paryż), Jan Bogatko (Niemcy), Irena Lasota (Waszyngton) AU DYC J E AUTO RSKI E

Paryż : sympatyczna kawiarnia przy Rue Jean Goujon, z której nadawaliśmy Poranek WNET dzień po największych zamieszkach w stolicy Francji

„Easy Riders” – Jan Olendzki, „Muzyka świata” – Adrian Kowarzyk, „Libański Top 20” – Lech r. Rustecki, „Nowy wspaniały świat” – Aleksander Wierzejski, „Program Wschodni” – Paweł Bobołowicz, „Konfrontacje muzyczne” – Roman Zawadzki, „Pora karmienia” – Ela Mazzoll, „Mazzoll Arhythmic Radio” – Jerzy Mazzoll, „Lista nieprzebojów” – Mazzollowie, „Studio Apteka” – Jędrzej i Ksenia Kodymowscy, „Studio Dziki Zachód” – Wojciech Cejrowski, „Mocne Ramię” – Grzegorz Wacław, „Medycyna Hildegardy z Bingen” i „Ukryte skarby” – Elżbieta Ruman, „Republica Latina” – Zbyszek Dąbrowski, „Na początku był Chaos” – Milo Kurtis, „Koloseum” – Ewa Tylus, „Gawęda historyczna” – Krzysztof Jabłonka, „Studio Lwów” – Wojciech Jankowski, „Radioaktywni” – Radek Ruciński, Michał Popiński z ekipą, „Śpiewnik kabaretowy” – Ryszard Makowski, „Muzyczna ruletka” – Tomasz Krupa, „0+ program o przedsiębiorczości” – Sebastian Stodolak, „Czas nie tylko na country” i „Czas na country” – Jerzy Głuszyk, „Smaki i niesmaki” – Wojciech Piotr Kwiatek, „Crossroads” – Zbyszek Jędrzejczyk i Ania Zwierzyńska, „Studio Wilno” – Agata Antoniewicz, „Złote lata piosenki francuskiej” – Gabriel Garstka, „Niech słowo zawsze słowo znaczy” – Anna Falkiewicz i Ewa Błoch, „Sofa surfing” – Olgierd Zbychorski, „Radio Solidarność” – Andrzej Gelberg, Barbara Karczewska, Paweł i Małgorzata Pietkunowie; „Na rapie” – Bartosz Boruciak, „Studio Dublin”, „Studio 37”, „Muzyczna Polska Tygodniówka” i „Cienie w jaskini” – Tomasz Wybranowski, „Z miłości do kina” – Angelika Cudna, „Beatlemania” – Anna Frawley, „ Jesteśmy razem” – Marek Kalbarczyk i Janusz Mirowski, „Matura z WF-u” – Jakub Mądry i Józef Skowroński, „Pofolkuj sobie” – Krystyna Mazur, „Kalejdoskop kulturalny” – Konrad Mędrzecki, „PoliszCzart” – Sławomir Orwat, „Wejść głębiej” – Katarzyna Szczepanek, „Muzyczne IQ” – Radosław Ruciński, „Strategy&Future” – Jacek Bartosiak, Piotr Dmitrowicz, prof. Grzegorz Łęcicki, Anna Popek

Hel. Porankowa rozmowa z rybakiem podczas letniej podróży Radia WNET

Szef anteny: Jan Brewczyński Realizacja: Karol Smyk, Paweł Chodyna, Dariusz Kąkol, Jan Dudziński, Piotr Szydłowski, Andrzej Gumbrycht, Franciszek Żyła, Marcin Głos Media internetowe: Adrian Kowarzyk z zespołem – WNET.fm i Podcasty Mixcloud, Konrad Tomaszewski – YouTube, Łukasz Jankowski – Twitter, Jan Olendzki – Instagram, Anna Szarf – Biuletyn Wnet i skrzynka pocztowa Reklama i sponsoring: Ryszard Gajewski, Grzegorz Omilianowicz Administracja i biuro: Anna Biernat Technologia i produkcja: Lech Rustecki Zarząd: Krzysztof Skowroński

18 grudnia 2018 roku, restauracja „Chimera” w Krakowie. Zaraz rozpocznie się Poranek WNET

2019 (C) Radio WNET – spółka Krzysztofa Skowrońskiego, Spółdzielczych Mediów WNET i kilkunastu inwestorów prywatnych

Razem panie mają 110 lat. Pani Halina Cieszkowska jest pisarką, uczestniczką powstania warszawskiego i wspaniale opowiada. Jadwiga prowadzi swoją pierwszą w życiu audycję, a wszystko dzieje się na Jarmarku WNET


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

NAUKOWIEC I GOSPODARZ

N

ależał do grona światowej sławy uczonych, ale nie miał zwyczaju się chwalić, dlatego nie każdy wie, że jako jeden z dwóch Polaków – obok Ojca Świętego Jana Pawła II – otrzymał pres­tiżową nagrodę Ettorego Majorany – Erice – „Nauka dla Pokoju”, przyznawaną przez Światową Federację Naukowców. Nagrodę tę otrzymały tylko 62 osoby na świecie, w większości laureaci nagrody Nobla. Był wizjonerem i wybitnym naukowcem. Chyba jako pierwszy i jedyny polski uczony założył i prowadził prywatną stację badawczą. Cenił sobie bowiem niezależność i rzetelność w pracy naukowej. Po latach funkcjonowania i – należy to podkreślić – ogromnego wysiłku Profesora i jego rodziny, Terenowa Stacja Badawcza w Tucznie posiada profesjonalne sale wykładowe, laboratorium, muzeum historii naturalnej Tuczna, pokoje gościnne, a ponadto dużą kolekcję owadów i roślin naczyniowych. Na obserwacje jest przeznaczone ponad 1200 ha powierzchni doświadczalnej. Od 1988 roku prowadzone są tam badania nad pochłanianiem dwutlenku węgla przez żywe zasoby przyrodnicze. Służą one m.in. kształtowaniu gospodarki leśnej w celu zmniejszenia koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze, a więc spełnienia założeń konwencji klimatycznej. Ponadto cele badawcze to regeneracja gleb i zwiększenie ich produkcyjności, kształtowanie bioróżnorodności, sterowanie dynamiką liczebności populacji. Chodziło także o tworzenie miejsc pracy w terenach wiejskich. Trzeba podkreślić, że w badaniach tych uczestniczyli najwyższej klasy naukowcy z całego świata. Na ten cel Profesor przeznaczał w dużej mierze prywatne środki i osobiste zbiory, i nie pobierał żadnych dopłat, wbrew temu, co insynuowały niektóre media. Hektary Profesora weszły do historii literatury naukowej jako miejsce zwane Krzywdą. Dlaczego Krzywda?? Otóż miejscowy rolnik, gdy dowiedział się, że Profesor kupił te grunty – bagna i nieużytki – powiedział wówczas: „Panie, toż to krzywda to kupić”. Stacja badawcza w Tucznie była miejscem setek spotkań, konferencji,

– Szczęść Boże, Darz Bór! – takimi słowami się witał. Powiedzieć o Profesorze: naukowiec, polityk, patriota, społecznik, wykładowca, wychowawca, pasjonat, leśnik, etyczny myśliwy, ekolog – to wszystko mało. Jan Szyszko był w wielu wymiarach człowiekiem wielkim i wybitnym.

Zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać

Wspomnienie śp. Profesora Jana Szyszki Paweł Sałek

Radio Wnet w Tucznie 2013

Na badania Profesor przeznaczał w dużej mierze prywatne środki i osobiste zbiory, i nie pobierał żadnych dopłat, wbrew temu, co insynuowały niektóre media. seminariów, wykładów naukowych. Wiele z nich miało charakter międzynarodowy, a nawet światowy. Powstał zwyczaj, że każdy gość Profesora sadził drzewo, którego stawał się patronem. Obecnie na sławetnej Krzywdzie rośnie piękna aleja dębowo-lipowa. Terenowa Stacja Badawcza w Tucznie to placówka, która także ma swoich wybitnych patronów. Są nimi polski leśnik prof. Jan Dominik oraz holenderski uczony prof. Peter den Boer. Stąd nazwa stacji D&B. Niech miarą tego wyjątkowego miejsca będzie anegdotka, jak to jeden z dziennikarzy pewnego tygodnika, chcąc dokuczyć Profesorowi, zasugerował, że dorobił się on na tej ziemi… a Pan Profesor dowcipnie, ale zgodnie z prawdą odpowiedział: „ten dorobek to 3 habilitacje, kilka doktoratów i setki prac magisterskich”. Wielu z nas doświadczyło jego niebywałej gościnności. Zawsze z otwartymi ramionami przyjmował wszystkich. Nigdy nie pobierał żadnych opłat za użytkowanie stacji i laboratorium. Sam jako student byłem wiele razy jego gościem, zresztą jak setki innych studentów, którzy przez te 30 lat przewinęli się przez stację. Pozwalał nam korzystać z unikatowych zbiorów i infrastruktury stacji, a nierzadko udostępniał dach nad głową i strawę. Wszyscy jego goście mieli okazję skosztować specjałów, które serwował, bo był również wyśmienitym kucharzem. Znakomicie przyrządzał produkty pochodzące z lasu: dziczyznę, grzyby, jagody. Hitem kulinarnym była kapusta na świńskim łbie przygotowywana nad ogniskiem, która smakowała również wegetarianom. Chyba jako pierwszy w Polsce promował zdrową, ekologiczną żywność.

Zawsze powtarzał, że polskie rolnictwo to nasz największy skarb: tradycyjne, ekstensywne, oparte na naturalnych procesach, bez sztucznych wspomagaczy i nadmiernej chemizacji, a przede wszystkim bez GMO. Był z polskiego modelu rolnictwa bardzo dumny, powtarzał, że kraje rozwinięte, do których wówczas aspirowaliśmy, mogą tylko pomarzyć o takich zasobach i takiej bioróżnorodności, o znakomitych i niezdegradowanych glebach. Potrafił prowadzić wielogodzinne dysputy o znaczeniu polskich krajobrazów, „polskiej miedzy” czy mozaiki pól, o procesach glebotwórczych, bioróżnorodności gatunkowej roślin i zwierząt. Czy po latach możemy z satysfakcją powiedzieć, że wykorzystaliśmy w pełni ten potencjał? Dopuściliśmy do GMO i wielkich ferm przemysłowych. Czy nasze rolnictwo stało się w związku z tym bardziej konkurencyjne lub ekologiczne? Chyba nie, ale za to mamy nowe problemy. Profesor Szyszko od zawsze był przeciwnikiem upraw GMO, wiedział, że ograniczy to bioróżnorodność i uzależni rolników od producentów nasion oraz środków ochrony roślin. Ale największą troską otaczał Lasy Państwowe. Był wielkim orędownikiem ich struktury, organizacji i tradycji. Uważał je za wzór zrównoważonego rozwoju. Powszechnie z nich korzystamy, pozyskujemy drewno, a jednocześnie zachowujemy wysoką bioróżnorodność i wysokie standardy środowiskowe. Zasoby leśne są dobrem narodowym i muszą służyć każdemu Polakowi. To nasze bezpieczeństwo ekologiczne, to czyste powietrze, czysta woda oraz siedlisko bytowania gatunków dziko żyjących. Estymą otaczał każdego leśnika, od dyrektora generalnego do zwykłego gajowego, niezwykle cenił sobie ich służbę i praktyczną wiedzę. Zawsze powtarzał, że Lasy Państwowe to podstawa bytu i niepodległości Polski i Narodu, a zarządzanie nimi zgodnie z koncepcją zrównoważonego rozwoju stymuluje rozwój terenów wiejskich i kreuje tam nowe miejsca pracy. Wiele razy płacił za te poglądy utratą stanowisk i nieustaną kampanią oszczerstw i pomówień, bo w historii 30 lat III RP następowały próby rozbicia, demontażu, a nawet prywatyzacji Lasów Państwowych. Był tego zdecydowanym przeciwnikiem,

FOT. LECH RUSTECKI

uważał że Lasy Państwowe to najlepiej zorganizowana gałąź gospodarki. Liczące sobie obecnie blisko 100 lat Lasy Państwowe uważał za ogromny sukces polityczny i gospodarczy Polski oraz wzór zarządzania i użytkowania zasobów przyrodniczych dla całego świata. W obliczu zagrożeń związanych z dekompozycją struktury Lasów Państwowych, jakie pojawiły się w latach 2008–2014, podjął samotną i – trzeba to powiedzieć – heroiczną walkę o ich ocalenie. Zorganizował akcję zbierania podpisów o poddanie pod ogólnokrajowe referendum sprawy przyszłości Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe i polskiej ziemi. Podpisy były zbierane wszędzie, zbierali je wszyscy. Studenci, rodzina Radia Maryja, koła łowieckie, kluby „Gazety Polskiej”, niezależne organizacje pozarządowe, organizacje kombatanckie, związki zawodowe, stowarzyszenia… O akcji zbierania podpisów i efektach informowały Radio Maryja, TV Trwam, „Nasz Dziennik”, tygodnik „Niedziela” i „Gazeta Polska”. Zebrano ponad 3,5 milionów podpisów pod wnioskiem o referendum ogólnokrajowe w sprawie przyszłości Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe i polskiej ziemi. To było największe pospolite ruszenie, które uruchomił Jan Szyszko. Powstrzymało ono niebezpieczne zapędy ośrodków liberalnych. Często powtarzał: pozbywając się ziemi, pozbywamy się państwa, stając się równocześnie narodem migrujących najemników. Być może inspirował się myślą Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego, który w książce Gasnące ognie pokazał, co dla narodu znaczy własność ziemi. Jak umierają narody, które tej własności się pozbywają. I jak w historii świata powstawały państwa, które wykupywały ziemię, a później osiedlały tam swoich obywateli. Wpajał to wszystkim: „Polskie Lasy Państwowe to wielkie dziedzictwo narodowe naszego kraju, jeden z ostatnich bastionów państwa polskiego i szansa na przetrwanie narodu w tzw. jednoczącej się Europie”. Dlatego też czerpiąc z wiedzy i doświadczeń Pana Profesora, nie dopuśćmy do zmiany statusu Lasów Państwowych i zaszczepmy w sobie postawę nieufności wobec wszelkiego rodzaju „błyskotliwych koncepcji racjonalizatorskich” dotyczących lasów

i leśnictwa czy sprzedaży drewna. Profesor był myśliwym. Uważał, że polski model łowiectwa, oparty na jednej organizacji, jaką jest Polski Związek Łowiecki, to klucz do prowadzenia racjonalnej gospodarki zwierzyną łowną i zachowania równowagi przyrodniczej. Łowiectwo to nasza tysiącletnia tradycja, od początku związana z polską państwowością; od czasów Piastów to nasze dziedzictwo kulturowe, zwyczaje, a także naturalna i najzdrowsza żywność. Mówił, że współpraca między rolnikiem, leśnikiem i myśliwym to podstawa ochrony przyrody. Przestrzegał przed prywatnymi obwodami łowieckimi i był przeciwnikiem tych koncepcji. Niezwykle ważnym rozdziałem w działalności Pana Profesora była sprawa Konwencji Klimatycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych. On pierwszy zrozumiał jej treść i pojął, jak ważny to instrument; że możemy go wykorzystać dla rozwoju kraju. Dziś

Często powtarzał: pozbywając się ziemi, pozbywamy się państwa, stając się równocześnie narodem migrujących najemników. wielu decydentów zdało sobie sprawę, co dla Polski znaczą limity emisji CO2, ograniczenia wydobycia krajowych zasobów energetycznych. Teraz wszyscy politycy są specjalistami od zmian klimatu. Obecnie borykamy się ze wzrostem kosztów wytwarzania energii. Gdyby wcześniej słuchano Profesora, dziś byłoby łatwiej. Mówił o tym już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pamiętam, jak w Hadze w 1999 r. jako Prezydent Konferencji Stron Konwencji Klimatycznej (COP5) zamykał posiedzenie sesji ogólnej i mówił, jakim brutalnym mechanizmem gospodarczym jest Konwencja Klimatyczna i Protokół z Kioto, który wyznacza, które państwa i w jakim tempie będą się rozwijać, jakich technologii będziemy używać, z jakich źródeł energii

korzystać. Wówczas nikt w kraju go nie rozumiał, z lekceważeniem odnoszono się do jego obaw i przestróg. Choć nierozumiany przez ówczesną klasę polityczną, przygotowywał podwaliny polskiej polityki klimatycznej, zainicjował szereg prac naukowych i debat dotyczących mechanizmu pochłaniania gazów cieplarnianych. Zauważył, że przy naszej strukturze własności lasów możemy sterować procesem pochłaniania gazów cieplarnianych i wypracować model zrównoważonej polityki klimatycznej, która nie odetnie nas od naszych rodzimych, bezpiecznych źródeł energii. Aktywnie udzielał się na forum Konwencji Klimatycznej. Trzy razy był Ministrem Środowiska i uważał, że to kluczowy resort dla rozwoju i bezpieczeństwa Polski. Polityka klimatyczna zawsze była dla niego priorytetem. Chciał, by polski głos na forum Konwencji był słyszalny, aby polska koncepcja stanowiła jeden z nurtów debaty. Szukał sojuszników, szkolił fachowców, publikował, organizował posiedzenia Konferencji Stron w Polsce. To dzięki jego staraniom Polska była gospodarzem posiedzenia Konferencji Stron w Poznaniu w 2008 r. i ostatnio w Katowicach w 2018 r. Jego ostatnim dziełem są leśne gospodarstwa węglowe. Był krytykiem koncepcji pakietu klimatyczno-energetycznego Unii Europejskiej, który blokuje własne zasoby energetyczne. Był przekonany, że pakiet klimatyczno-energetyczny niszczy polskie bezpieczeństwo energetyczne, uzależnia nasz kraj od obcych źródeł energii, zmniejsza konkurencyjność polskiego przemysłu i stymuluje bezrobocie. Żartował, że największym problemem polskiego węgla jest to, że właśnie my go mamy. Często na forum rady ds. środowiska Unii Europejskiej wypominał, że polityka zrównoważonego rozwoju UE nie wykorzystuje możliwości racjonalnego gospodarowania dwutlenkiem węgla jako gazem życia do produkcji biomasy i tworzenia miejsc pracy. Wytykał unijnym urzędnikom, że z premedytacją pomijają możliwości zmniejszenia koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze przez racjonalne użytkowanie lasów, mimo że związane jest to z kształtowaniem pożądanej bioróżnorodności, poprawą jakości powietrza i wody, jak też bezemisyjną produkcją surowca drzewnego i odnawialnych źródeł energii. Posiedzenia rady ds. środowiska Unii Europejskiej z udziałem profesora Szyszki należały do wyjątkowych, ponieważ zapadała zupełna cisza, gdy profesor przemawiał, a mówił o rzeczach racjonalnych i opar­tych na naukowych dowodach. Gdy decyzje rady szły w drugim kierunku, zastanawiał się, czy w obecnych czasach komukolwiek jest potrzebna nauka, która umożliwia nam dojście do prawdy. Może współczesnym niepotrzebna jest prawda, aby podejmować decyzje. Pamiętajmy, że jako twardy, ale rozsądny negocjator doprowadził do wpisania do Porozumienia Paryskiego neutralności klimatycznej czyli bilansowania CO2 przez lasy i gleby, a z zapisów porozumienia usunięto dekarbonizację. Dziś klimat jest priorytetem wszystkich agend politycznych świata, dziś polityka klimatyczna zawładnęła wyobraźnią społeczeństw. W obronie klimatu mamy wielotysięczne protesty uliczne. Profesor to wszystko przewidział w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wiedział, że polityka klimatyczna to kolejne narzędzie podporządkowania sobie słabszych i pouczania tych, którzy swojej suwerenności jeszcze nie utrwalili. Profesor Szyszko chciał Polsce tego oszczędzić. Konsekwentnie wdrażał swoją koncepcję, nie mając niestety wielu sprzymierzeńców, nieustannie zmagając się z intrygami, koteriami, drwiną, oporem i niezrozumieniem. Nawet we własnym obozie politycznym nie był rozumiany. Wystarczyła sugestia jednej ze stolic europejskich, aby łamiąc prawo ONZ, dobry obyczaj i zwyczaje międzynarodowe, dokonano zmiany na stanowisku Prezydenta COP 24, gdy był już desygnowany przez grupę państw wschodnioeuropejskich. Czy było warto, czy rzeczywiście coś wygraliśmy na tej uległości? Pan Profesor, leśnik z krwi i kości, który niejedną gradację szkodników widział i jej przeciwdziałał, był wyśmiewany i odsądzany od czci i wiary, gdy chciał ratować nasze narodowe dziedzictwo, jakim jest Puszcza Białowieska. Chyba za szybko ulegliśmy tzw. ekologom. Profesor wierzył, że to ludzie ogromnego serca i wrażliwości. Chciał

9

z nimi znaleźć wspólny język, zbliżyć stanowiska. Zapraszał do Tuczna, chciał dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. Wszystko to zostało odrzucone i zagłuszone wrzaskiem i infantylnym rozumieniem ekologii. Mam wrażenie, że dialog Profesora z jego przeciwnikami nie był możliwy, bo na wszystko miał naukowo udowodnione tezy i opracowane badania statystyczne. Nie każdy jednak chciał zmierzyć się z prawdą. Poza tym ekologia to skomplikowane procesy oraz zależności między nimi. Profesor widział geniusz Stwórcy, który ten świat tak zaplanował, że każdy jego element znakomicie pasuje do kolejnych i w tym Boskim planie człowiek ma swoje miejsce stosownie do swojej godności. Dowodził, że użytkowanie zasobów przyrodniczych nie pomniejsza ich, ale może być wręcz odwrotnie, może pomnażać i zwiększać bioróżnorodność. Nie zgadzał się z filozofią humanizacji zwierząt i przy-

Dialog Profesora z jego przeciwnikami nie był możliwy, bo na wszystko miał naukowo udowodnione tezy i opracowane badania statystyczne. Nie każdy jednak chciał zmierzyć się z prawdą. rody, a jednocześnie dehumanizacją czy animalizacją człowieka. A spór o Białowieżę był sporem ideologicznym, a nie merytorycznym. Ponieważ bardzo szybko i trafnie diagnozował sytuację i z dużą łatwością odgadywał – „złe zamysły serc wielu”, był metodycznie niszczony i poniżany. Doznał ataków na swój dom, dokonano kilku włamań do stacji w Tucznie, niszczono jego trofea myśliwskie, wycinano drzewa na posesji, dwa razy otruto mu psy. Był często obrażany i lżony w sposób nieprawdopodobny. Próbowano odbierać mu godność i przymioty człowieka racjonalnego, atakowano jego najbliższą rodzinę i współpracowników. Znamy metody niszczenia dob­ rego imienia polityków, którzy stają w obronie żywotnych interesów Państwa Polskiego, a których z racji wykształcenia i dorobku naukowego nie da się skompromitować. On przeszedł tę drogę, ale jak powiedział jego przyjaciel, poseł Dariusz Bąk, „Jan wierzył, że można dla Ojczyzny wszystko – nawet stos upokorzeń na swój krzyż nałożyć”. Pamiętajmy, czego nauczył nas Profesor. Lasy Państwowe to znakomity wzór zrównoważonego rozwoju, a jednocześnie ostatni bastion narodu. Dlatego nie zmieniajmy struktury i sposobu gospodarowania Lasami Państwowymi. Powinniśmy zachować własność ziemi rolnej i uchronić ją przed sprzedażą obcokrajowcom. Powinniśmy być bardzo aktywni w polityce klimatycznej, nie możemy biernie realizować wytycznych europejskich urzędników – mamy własny plan, własne rozwiązania i własne zasoby energetyczne. Nie pozwólmy na lekkomyślne zarządzanie środowiskiem przyrodniczym. Przyroda nie znosi demokracji. Trzeba jeszcze powiedzieć, że Profesor Jan Szyszko był wybitnym wychowawcą. Wykształcił rzeszę młodych ludzi i wychował ich dla Polski i polskich spraw. Poza wiedzą, którą nam przekazywał, zarażał miłością do przyrody i ziemi ojczystej, wpajał szacunek dla wysiłku przodków. Budował nasze poczucie wartości, leczył polskie kompleksy. Dziś grono jego wychowanków piastuje odpowiedzialne stanowiska w Polsce i za granicą. Każdy, kto go spotkał, był pod wrażeniem jego poczucia wolności. Wskazywał nam perspektywę nieograniczonych możliwości, jakie stoją przed nami i Polską. Bardzo szybko rzucał nas na głęboką wodę i nieustanie wychwalał nasze umiejętności i osiągnięcia, choć rzeczywistość nieco skrzypiała. Profesor Jan Szyszko był pod każdym względem człowiekiem wielkim i wybitnym. Był niezwykle prawy, wielkoduszny, dobry i mimo przeciwności osiągnął wiele, wiele sukcesów. Zaszczytem było z Panem Profesorem pracować, ogromnym bólem jest żegnać. K W imieniu wychowanków i studentów – Paweł Sałek


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

10

CZŁOWIEK POJEDNANIA Ks. mitrat Stefan Batruch Prezbiter Archidiecezji Przemysko-Warszawskiej Kościoła Greckokatolickiego w Polsce, proboszcz parafii greckokatolickiej w Lublinie, prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza, członek Komisji Polsko-Ukraińskich Związków Kulturowych Oddziału PAN w Lublinie, sekretariatu Kapituły Nagrody Pojednania Polsko-Ukraińskiego oraz Kapituły im. bł. Emiliana Kowcza, które nagradzają niestrudzonych orędowników dialogu, pojednania i pokoju. Współpracuje z Ukraińskim Uniwersytetem Katolickim we Lwowie, Uniwersytetem św. Pawła w Ottawie, Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Zajmuje się porozumieniem polsko-ukraińskim oraz dialogiem religijno-kulturowym, organizuje międzynarodowe konferencje, ratuje od zapomnienia cenne zabytki sztuki sak­ralnej na styku tradycji wschodniej i zachodniej, między innymi cerkwie z Tarnoszyna i Korczmina oraz kościół w Wyżnianach k. Lwowa. Prowadzi działalność pastoralną, społeczno-kulturalną i dydaktyczno-naukową w wymiarze transgranicznym na obszarze pogranicza. Zainicjował spotkania na samej granicy polsko-ukraińskiej, pod nazwą „Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa”, które uzyskały wiele wyróżnień, między innymi od Prezydentów Rzeczypospolitej Polski i Ukrainy. Pełni rolę konsultora w Radzie ds. Ekumenizmu przy Konferencji Episkopatu Polski. Urodził się 15 czerwca 1963 r. w Miastku na Pomorzu, ukończył Szkołę Podstawową w Białym Borze (1978) oraz Liceum Ogólnokształcące w Kołobrzegu (1982). W latach 1984–1989 odbył w Lubelskim Seminarium

Człowiek Pojednania Polsko-Ukraińskiego to nagroda, która została przyznana w tym roku po raz pierwszy. Uroczystość odbyła się w Rzymie. Gdy myślimy o pojednaniu Polski i Ukrainy, nasze myśli rzadko kierują się do Włoch. Skąd zatem wziął się Rzym w relacjach polsko-ukraińskich? Od pewnego czasu środowiska, które badają zagadnienie dotyczące dialogu, genezy dialogu polsko-ukraińskiego, czy też pojednania polsko-ukraińskiego, zaczęły zauważać, że Rzym odgrywał pod tym względem, szczególnie w okresie Związku Radzieckiego i PRL-u, bardzo ważną rolę. Wtedy jakiekolwiek działania na rzecz pojednania i porozumienia między Ukrainą a Polską właściwie nie mogły mieć miejsca ze względu na sytuację polityczną. Ukraina nie była państwem niezależnym, zresztą Polska również pozostawała pod ogromnym wpływem Związku Radzieckiego – właściwie była satelitą. W jakimś sensie kartą konfrontacyjną rozgrywano wszelkie dążenia do samostanowienia, do odzyskania niepodległości państwowej – jeżeli chodzi o Ukrainę, ale i u nas również dążenia do niepodległości politycznej były tłumione i właściwie sprowadzane do tego, żeby oba narody bardziej skonfliktować, trzymać w napięciu, wręcz w konfrontacji i wrogości. Stąd na przykład w okresie PRL-u w Polsce stworzył się negatywny obraz Ukraińca – człowieka złego, z negatywnymi cechami. Właściwie słowo ‘Ukrainiec’ pod koniec lat 80. stało się niemalże synonimem zbrodniarza, złoczyńcy, człowieka z bardzo złymi intencjami, szczególnie wobec Polaków. W tym czasie nawet wypowiadanie słowa ‘Ukrainiec’ było dla wielu Polaków, również tych życzliwie nastawionych do tego narodu, pewną niezręcznością. Gdzieś w świadomości tkwiło poczucie, że mówiąc o kimś „Ukrainiec”, można tego kogoś urazić. Do tego doprowadziła propaganda. W takich warunkach, na początku troszeczkę w środowiskach opozycyjnych, ale to też dopiero w latach 80., zaczął się pojawiać temat ukraiński i stosunków polsko-ukraińskich. Oczywiście aktywnie zajmowało się tym środowisko paryskiej „Kultury”, jednak jeś­ li chodzi o środowisko kościelne i cerkiewne, to Rzym był właśnie takim ważnym ośrodkiem. O „Kulturze” i Paryżu słyszał chyba każdy, a o Rzymie? Właśnie. Długo nie mieliśmy właściwie pojęcia, że Rzym odgrywa aż taką rolę. Z czasem coraz bardziej docierało do naszej świadomości, że spotkanie przedstawicieli Episkopatu Polski i Synodu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które miało miejsce w Rzymie w 1987 roku w dwóch kolegiach – polskim i ukraińskim – było wydarzeniem przełomowym. W tym kontekście Rzym był obecny. W 2017 roku zorganizowaliśmy więc w Rzymie – my, to znaczy Kapituła Pojednania Polsko-Ukraińskiego, w której mam możliwość uczestniczyć wspólnie z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim i profesorem Markiem Melnykiem – pierwszą wspólną konferencję. Odbywała się ona w dwóch instytutach – Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych (właściwie jest to struktura bardzo polska, której patronowali wcześniej prymasi Polski, ale która

Duchownym formację duchową oraz studia filozoficzno-teologiczne, w latach 1990– 1992 studia licencjackie na KUL z teologii duchowości, w latach 1991–1993 zaś podyplomowe studia poradnictwa psychologicznego i psychoterapii. Doktoryzował się na KUL w zakresie teologii duchowości w 2001 r. Święcenia diakonatu otrzymał 8 grudnia 1990 r. w Lublinie, prezbiteratu zaś – 4 maja 1991 r. z rąk abp. Jana Martyniaka w rodzimej parafii w Białym Borze. 10 października, w greckokatolickiej cerkwi-soborze Świętej Sofii (Mądrości Bożej) w Rzymie ks. Stefan Batruch odebrał Nagrodę Człowieka Pojednania Polsko-Ukraińskiego za zainicjowanie i opiekę nad Nagrodą Pojednania Polsko-Ukraińskiego, za prowadzenie Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza w Lublinie, która od lat w Korczminie organizuje Dni Dobrosąsiedztwa, będące spotkaniami pogranicza i dniami modlitw w intencji pojednania polsko-ukraińskiego, oraz za promocję bł. ks. Emiliana Kowcza, którego osobę i kult rozpowszechnił w Polsce i na Ukrainie przez media i liczne konferencje. Nagroda Człowieka Pojednania Polsko-Ukraińskiego została przyznana w soborze św. Sofii w Rzymie, ponieważ to tam rozpoczęła się droga polsko-ukraińskiego pojednania. Nagroda będzie przyznawana każdego roku bądź co dwa lata. Zostaną nią uhonorowane konkretne osoby, które mają wyjątkowe zasługi w dziele pojednania między naszymi narodami. Kapituła to grupa teologów, którzy pracują na płaszczyźnie pojednania i składa się po połowie z Polaków i Ukraińców.

oczywiście jest agendą papieską) i w Kolegium Ukraińskim św. Jozafata. Tam odbyły się dwie części konferencji. Pamiętaliśmy o 1987 roku, i w 2017 roku została wręczona statuetka pojednania polsko-ukraińskiego dla Kongregacji Kościołów Wschodnich oraz dla redakcji Radia Watykańskiego, a właściwie dla dwóch sekcji – polskiej i ukraińskiej. Gdy to zostało przypomniane, jeszcze bardziej uświadomiliśmy sobie, jak ważnym miejscem spotkań środowisk kościelnych i cerkiewnych był Rzym. To właśnie tu znajdowały się: Papieski Instytut Studiów Kościelnych, Kolegium Ukraińskie św. Jozafata, Kolegium Polskie w Rzymie, ale również Ukraiński Uniwersytet Katolicki, założony przez kardynała Josyfa Slipyja. I zaczęliśmy zadawać sobie pytanie – jak do tego doszło? Czy to wydarzenie w 1987 roku było czymś zupełnie spontanicznym? Obfitowało w wiele symboli jak na wydarzenie spontaniczne. Niewiele było wiadomo o kulisach tego spotkania. Wiedzieliśmy, że odbyło się z inspiracji Jana Pawła II, ale dlaczego? Skąd u niego wzięło się takie przekonanie, że trzeba to zainicjować? Że to spotkanie musi się odbyć? Na pewno to Jan Paweł II przekonał zarówno Prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, jak i kardynała Myrosława Iwana Lubacziwskiego, by do tego spotkania doszło, bo z wypowiedzi i wystąpień prymasa Glempa i zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które się zachowały, widać, że to było bardzo spontaniczne. Nawet do pewnego stopnia, jakby to było nie do końca przygotowane, ale ważne wydarzenie.

Już w latach 60. w Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych spotykali się Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kardynał Josyf Slipyj i Metropolita Krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Jego owocem było Wasze spotkanie w roku 2017? Tak. Kapituła Pojednania Polsko-Ukraińskiego nagradza przedstawicieli różnych dziedzin – historyków, środowiska artystyczne, filmowe, ale też instytucje. Wtedy pojawił się pomysł, już bardziej w środowisku związanym z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim i Katedrą Aksjologii Dialogu Międzykulturowego i Międzyreligijnego z prof. Markiem Melnykiem na czele, żeby zacząć nagradzać osoby niekonieczne duchowne, ale z wykształceniem teologicznym. Bo dialog między narodami wymaga również pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego dialog

i pojednanie są ważne i potrzebne. Pomysłodawcom zależało na tym, by zejść z poziomu politycznego, czy wręcz upolitycznionego, do wymiaru duchowego. Przecież ten dialog jest ważny także ze względu na wspólne korzenie chrześcijańskie Polaków i Ukraińców. Jest to zresztą przesłanie czysto ewangeliczne, które powinno być przedmiotem refleksji teologicznej czy filozoficznej. Wtedy też zaczęliśmy coraz mocniej odczuwać, że spotkanie w 1987 roku było konsekwencją czegoś, co musiało się odbyć wcześniej. Jednak nie mieliśmy danych, by to zrozumieć. W międzyczasie, po spotkaniu w Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych okazało się, że światło dzienne ujrzały zdjęcia ilustrujące wydarzenia sprzed lat. I czego się dowiedzieliśmy? Otóż już w latach 60. w tymże Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych spotykali się Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kardynał Josyf Slipyj i Metropolita Krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Spotkali czy spotykali? To było jednorazowe wydarzenie? Właśnie okazuje się, że nie było jednorazowe. Mało tego, osobą, która w jakiś sposób koordynowała współpracę między nimi, był dominikanin Feliks Bednarski. To ciekawa postać. Był on również związany z Lublinem. Niedługo po II wojnie światowej był kierownikiem Katedry Etyki na Wydziale Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i w momencie, gdy przeszedł do Rzymu, Katedrę Etyki przejął późniejszy metropolita krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Znali się osobiście. Co się okazuje? Również kardynał Josyf Slipyj, gdy po powrocie z Syberii, gdzie spędził 18 lat, został zmuszony do wyjazdu do Rzymu, stworzył tam środowisko swoich konsultantów, z którymi omawiał wiele kwestii dotyczących sytuacji kościelnej i międzynarodowej. Wśród tych zaufanych osób był również właśnie dominikanin prof. Feliks Bednarski. Pełnił on zatem rolę swego rodzaju łącznika. Okazuje się ponadto, że to prof. Feliks Bednarski wysunął propozycję współpracy teologów i filozofów słowiańskich, w szczególności polskich i ukraińskich. Jak świadczą zachowane pisma i listy – kardynał Slipyj i kardynał Wojtyła poparli tę inicjatywę. To pokazuje, że ta współpraca zaczęła się wcześniej niż w latach 80. Oni poznali się bliżej nieprzypadkowo. To też rzuca światło na inne fakty. Zwróćmy w tym kontekście uwagę, że Wojtyła, wykonując pewne gesty, nie działał nieprzemyślanie, bez przygotowania. Doskonale obrazuje to przykład sytuacji, gdy został wybrany na papieża i kardynałowie klękali przed nim w geście wierności. Przed dwoma hierarchami – kardynałem Stefanem Wyszyńskim i kardynałem Josyfem Slipyjim papież Jan Paweł II wstał z tronu. Z jednej strony świadczyło to o pewnych więziach między nimi, ale również o tym, że był to gest, którego wobec innych kardynałów jednak nie wyraził. Było to bardzo ważne i znamienne. Ten gest został zauważony, ale nie był rozumiany. Może jeśli chodzi o kardynała Wyszyńskiego, był to gest wówczas bardziej czytelny, ale wobec Slipyja nie. Dlaczego to zrobił? Dziś już wiemy dlaczego? Okazało się to o wiele później, gdy światło dzienne ujrzał protokół ze spotkania z Radą Główną Episkopatu Polski na Jasnej Górze podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Tam w wypowiedzi skierowanej do obecnych (złożone z siedmiu biskupów ciało było de facto „rządem” polskiego Kościoła) wspomniał m.in. o tym, że pierwszą osobą, z którą się spotkał – niecały miesiąc po wyborze na papieża – był właśnie kardynał Slipyj, który przyszedł do niego nie tylko z wizytą grzecznościową, ale z konkretnymi propozycjami współpracy. Miała ona dotyczyć m.in. obchodów tysiąclecia chrztu Rusi Kijowskiej. Ten projekt papieżowi Janowi Pawłowi II bardzo się spodobał. Zachwycił się nim, poprosił o konsultacje blis­ kiego sobie hierarchę, późniejszego kardynała i osobę, która stała na czele Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich, biskupa Władysława Rubina. Razem omówili wówczas przedstawioną propozycję i okazało się, że ten program, związany z obchodami tysiąclecia chrztu Rusi Kijowskiej, ze szczególnym wsparciem Kościoła Greckokatolickiego, Jan Paweł II konsekwentnie od tej chwili realizował. Nawet już po śmierci kardynała Slipyja w 1984 roku papież dalej, krok za krokiem wcielał go w życie. Mało tego, w 1979 roku papież na Jasnej Górze zobowiązał polski Episkopat do tego, by zadbał o wiernych Kościoła greckokatolickiego. Nie tylko w Polsce, ale całym bloku wschodnim. To pokazuje, że Rzym i to, co się tam działo między kardynałem Slipyjim i kardynałem Wojtyłą, a później papieżem Janem Pawłem II, było niezwykle istotne w tym sensie, że miało wpływ na wydarzenia w Polsce. Później mamy bowiem rok 1988 i niespodziankę dla wszystkich, bo w Częstochowie odbywają się duże uroczystości milenijne chrztu Rusi Kijowskiej, w których biorą udział zarówno hierarchowie

DLA T DIALO NIE ALTERNA

„To, co dzieli, może się stać również Z ks. mitratem Stefanem Batruchem, lau Polsko-Ukraińskiego, roz polscy, jak i greckokatoliccy – ukraińscy, a wraz z nimi rzesze wiernych grekokatolików z całej Europy. Wydawało się, że to też wzięło się jak gdyby znikąd, a był to jeden z elementów realizowanego konsekwentnie programu, ustalonego między Wojtyłą i Slipyjim. Warto podkreślić, że był on realizowany mimo ogromnego sprzeciwu ze strony patriarchatu moskiewskiego i Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Papież nie uległ presji, był konsekwentny i – jak czytamy w ujawnionym protokole z czerwca 1979 roku – zaplanował wręcz radykalnie progreckokatolicką politykę Watykanu. Jan Paweł II powiedział bowiem polskim biskupom, że „gdyby to dostali w ręce ci od jedności chrześcijan, to by tam pewne rzeczy przytłumili, ale okazało się, że tego nie widzieli. Ukraińcy powinni czuć się dowartościowani. Ktoś bowiem powiedział o nich ich historyczną prawdę. Kościół nie ma prawa odbierać im historycznej prawdy o nich, w imię ekumenizmu”. To pokazuje, że Rzym odegrał bardzo ważną rolę; właściwie tam zainicjowano działania kościelne na rzecz pojednania i bardziej zrozumiałe staje się później to, co papież wypowiedział w Przemyślu w 1991 roku, kiedy mówił, jak bardzo liczy na to, że wydarzenia w Częstochowie, związane z obchodami tysiąclecia chrztu Rusi Kijowskiej, przyczynią się do pojednania i porozumienia. Bardziej zrozumiałe jest też jego stanowisko w związku z kolejnymi rocznicami zbrodni wołyńskiej czy też jego wypowiedź we Lwowie, podczas pielgrzymki na Ukrainę w 2001 roku, gdy mówił:

„Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu”. To nie były wypowiedzi bez kontekstu, tylko jego przemyślane przekonania, którymi inspirował zarówno hierarchów polskich, jak i ukraińskich, by szukać porozumienia. Teraz jest to bardziej czytelne i oczywiste, dlaczego po stronie greckokatolickiej ta linia porozumienia jest kontynuowana przez kolejnych zwierzchników, począwszy od kardynała Josyfa Slipyja, poprzez kardynała Myrosława Iwana Lubacziwskiego, później kardynała Lubomyra Huzara, a obecnie arcybiskupa Swiatosława Szewczuka. To samo odnosi się do hierarchów polskich, zaczynając od prymasa kardynała Józefa Glempa, który pozostawał w bardzo bliskich relacjach z papieżem Janem Pawłem II i na pewno był wręcz posłuszny pewnym intuicjom i prośbom, które kierował papież wobec niego i Kościoła w Polsce. Kolejny przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski – abp Józef Michalik – w tym czasie, gdy w Rzymie działy się te ważne sprawy polsko-ukraińskie, był rektorem polskiego kolegium. Kontynuuje tę politykę obecny przewodniczący Konferencji Episkopatu, abp Stanisław Gądecki. Stąd ten pomysł na Rzym jako miejsce ważne, gdzie zrodziły się zalążki dialogu i porozumienia, ale też miejsce, gdzie osoby duchowne, najwyżsi hierarchowie i osoby blisko z nimi związane, teologowie, ten dialog wspierali. Wszyscy oni widzieli, że nie ma dla niego alternatywy, że jest konieczny. I stąd też pomysł na tę nagrodę.


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

11

POLSKO-UKRAIŃSKIEGO

TEGO OGU MA ATYWY

zalążkiem porozumienia i zbliżenia”. ureatem nagrody Człowiek Pojednania zmawia Wojciech Pokora. Okazuje się, że w relacjach polsko-ukraińskich, na tej najwrażliwszej płaszczyźnie, czyli dialogu, strona kościelna zrobiła więcej, niż udało się zrobić politykom. Trudno tutaj porównywać, ale na pewno ze strony Kościoła jest wola szukania płaszczyzn porozumienia. Oczywiście działania te natrafiają na pewne trudności. To nie jest tak, że ten dialog idzie gładko, bez przeszkód. Zresztą porozumienie nie może być aktem jednorazowym. Przecież dotyczy całych społeczeństw. Społeczeństwo składa się z jednostek, które są bardzo różnorodne i jedni szybciej, inni wolniej przyjmują pewne apele związane z tym, że trzeba szukać tego, co łączy i bardziej na nie kłaść akcenty niż na to, co dzieli. Trzeba szukać jakiejś możliwości, by uwolnić się od negatywnych emocji związanych z przeszłością. Ale właśnie w Kościele to się wydarzyło. To kardynał Lubomyr Huzar, witając w 2001 roku we Lwowie papieża Polaka, powiedział: „Może się to wydać dziwne, niezrozumiałe i niewłaściwe, że w tej właśnie chwili, gdy Ukraiński Kościół Greckokatolicki zaznaje tak wielkiej chwały, uznajemy także, iż w ubiegłowiecznej historii naszego Kościoła były też chwile mroczne i duchowo tragiczne. Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyrządzali zło – niestety świadomie i dobrowolnie – swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu

Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Aby nie ciążyła na nas straszliwa przeszłość i nie zatruwała naszego życia, chętnie przebaczamy tym, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas. Jesteśmy przekonani, że w duchu wzajemnego przebaczenia możemy spokojnie przystąpić do wspólnego z Tobą sprawowania tej Eucharystii, ze świadomością, że w ten sposób wstępujemy ze szczerą i mocną nadzieją w nowe i lepsze stulecie”. Ważne jest też to, co powiedział we Lwowie Ojciec Święty: „Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy będą gotowi stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, na braterskiej wspólnocie, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”. Ten akt się dokonał. Akt, o którym w przestrzeni politycznej mówi się nieustannie, oczekując wciąż na nowo próśb o przebaczenie. A to się w Kościele wydarzyło. Nie zauważa się tego aktu bądź politycy może nawet o nim nie wiedzą. Nie mam oczywiście na to dowodów…

W relacjach polsko-niemieckich taki akt zamknął pewien etap, a w polsko-ukraińskich cały czas wydaje się, że zatrzymaliśmy się na tym samym poziomie i wciąż są oczekiwania, że Ukraina będzie się kajała za to, co wydarzyło się w 1943 roku, i nie idziemy dalej. Polityka jest cały czas kształtowana w sposób historyczny. Wydaje mi się, że część polityków tak to widzi. Są politycy otwarci, którzy dostrzegają, że można się porozumieć i że jest więcej tego, co łączy nasze narody, niż tego, co je dzieli. Są jednak i tacy, którzy uważają, że to zadośćuczynienie jest niewystarczające. Ich zdaniem strona ukraińska powinna rzeczywiście jeszcze mocniej wyrazić swoją skruchę. Właściwie nie wiadomo, jak miałaby ona wyglądać, ale takie oczekiwanie jest wyczuwalne. Strona ukraińska to nie jest jednorodne środowisko. To zlepek różnych wrażliwości, losów historycznych. Ukraina w takim kształcie, w jakim jest obecnie, to zbiór różnych doświadczeń politycznych i historycznych jej obywateli. To, co jest oczywiste czy bardziej znane dla mieszkańców zachodnich terenów Ukrainy, dawnej Galicji czy Wołynia, jest zupełnie obce i nieznane dla mieszkańców centralnej, wschodniej czy południowej części Ukrainy. Dlatego oczekiwania niektórych polskich polityków, że cała Ukraina nagle uświadomi sobie, jak wielkim dramatem była zbrodnia wołyńska, są chyba troszeczkę na wyrost. Bo nie ma tej świadomości z różnych powodów. Są też zaniedbania w sensie badawczym i historycznym. Do wielu źródeł do tej pory nie ma dostępu. W Polsce badania poszły o wiele dalej. Ja czasem nie wiem, czy te oczekiwania są do końca szczere, czy są to oczekiwania, które nigdy nie będą miały szansy zostać spełnione, bo to będzie taki ciągły postulat – nie dokonaliście rachunku sumienia, nie jesteśmy usatysfakcjonowani, bo to, co zostało zrobione, jest jeszcze niewystarczające… ale to jest droga prowadząca w ślepy zaułek. Co jest punktem wyjścia w dialogu między narodami? Jan Paweł II, którego Ksiądz wspominał, w 1979 roku w Częstochowie o dialogu mówił do Konferencji Episkopatu Polski w następujący sposób: „W dialogu trzeba jasno mówić, kim ja jestem, żebym mógł rozmawiać z kimś drugim, który jest inny. Trzeba bardzo jasno to mówić, bardzo stanowczo: kim ja jestem, kim ja chcę być i kim chcę pozostać. Zdajemy sobie sprawę z tego, że dialog ów nie może być łatwy, gdy prowadzi się go ze stanowiska diametralnie przeciwnych założeń światopoglądowych, ale musi być możliwy i skuteczny, jeśli domaga się tego dobro człowieka, dobro narodu i wreszcie dobro ludzkości”. Zatem dopiero, gdy uświadomimy sobie, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, jesteśmy w pozycji wyjściowej do dialogu. Czy w relacjach międzynarodowych ten punkt wyjścia jest właściwy? To jeden z możliwych wariantów, ale też nie mniej ciekawe jest to, co wypowiedział jego następca Franciszek, który trzy lata temu na Wawelu powiedział, że tak w życiu każdej osoby, jak każdego społeczeństwa istnieją dwa rodzaje pamięci: dobra i zła, pozytywna i negatywna. Dobrą pamięcią jest jego zdaniem ta, którą Biblia ukazuje nam w Magnificat, czyli uwielbienie. Pamięcią negatywną jest natomiast ta, która koncentruje się na złu, zwłaszcza popełnionym przez innych. Można więc patrzeć na przeszłość tylko poprzez pamięć negatywną i wspominać to, co było złe. Bez końca to rozpamiętywać, analizować i rozdrapywać, i nie zrobić kroku dalej. Można też patrzeć na historię poprzez pamięć pozytywną i wydobywać to, co było wartościowe, szlachetne, co zbliżało ludzi, uczyło wzajemnego szacunku, tolerancji, poszanowania godności. Wybór zależy od nas. Na czym powinniśmy budować nasze pojednanie z Ukrainą? Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o to, co najbardziej przeszkadza w tej chwili, jest to przede wszystkim sprawa zbrodni wołyńskiej. Ciągle brakuje szczegółowych, wspólnych badań. Nie widzę, by były podjęte kroki zmierzające do wspólnych badań historyków, może też i innych specjalistów, by te badania były pełne. Te wydarzenia działy się w konkretnym miejscu, dotyczyły bardzo konkretnych ludzi, zaistniały w bardzo złożonych okolicznościach historycznych. Nie da się tego łatwo policzyć czy jednoznacznie ocenić. Mogę powiedzieć o jednym wydarzeniu, które pokazuje, jak ciężko jest dociec pewnej prawdy historycznej. To zdarzenie dotyczy porozumienia, które miało miejsce na Lubelszczyźnie – pomiędzy podziemiem polskim a ukraińskim. Historycy badali to wydarzenie. To byli znani i bardzo kompetentni historycy. Podawali, że spotkanie, na którym nastąpiło porozumienie, odbyło się w miejscowości, która nazywa się Ruda Różaniecka. I tak to zostało ujęte w historiografii. Ja również, idąc za tą informacją, zacząłem się interesować tym tematem i okazało się, że dawni mieszkańcy tej miejscowości byli nieco zdezorientowani, gdy zacząłem z nimi rozmawiać. Nic o takim

Ks. mitrat Stefan Batruch, Człowiek Dialogu Polsko-Ukraińskiego z członkami Kapituły Nagrody i uczestnikami konferencji pt. „ Jan Paweł II w procesie dialogu i pojednania polsko-ukraińskiego” FOT. ASSOCIAZIONE RELIGIOSA „SANTA SOFIA”

Uczestnicy międzynarodowej konferencji „Jan Paweł II w procesie dialogu i pojednania polsko-ukraińskiego” FOT. ASSOCIAZIONE RELIGIOSA „SANTA SOFIA”

wydarzeniu nie wiedzieli. Sprawę wyjaśniły dopiero późniejsze badania dwóch niezależnych historyków – jeden to historyk bardziej z zamiłowania, pasjonat z Krakowa, drugi to historyk z Lublina. Jeden dysponował zdjęciami archiwalnymi, drugi wywiadami z naocznymi świadkami tego wydarzenia. I dopiero zestawienie tych dwóch źródeł informacji pomogło bardzo precyzyjnie ustalić, że to nie było w miejscowości Ruda Różaniecka, ale w przysiółku Żary. Dla kogoś z perspektywy Lublina, Warszawy, Kijowa nie ma żadnego znaczenia, czy to była Ruda Różaniecka, czy przysiółek Żary. Natomiast patrząc na to wszystko z perspektywy lokalnej, ma to ogromne znaczenie. Dlaczego? Bo Ruda Różaniecka to była miejscowość bardzo polska, gdzie działała polska partyzantka. Większość jej mieszkańców to byli Polacy. Natomiast sąsiednia wioska Lubliniec była uważana za wioskę ukraińską. Z kolei przysiółek Żary był niemalże na samym środku, pomiędzy tymi dwiema miejscowościami. To jest przede wszystkim symboliczne. Ale dla mieszkańców tych terenów było istotne, że to pojednanie odbyło się pomiędzy – nie w jednej czy w drugiej wiosce. Dlatego dociekanie tych spraw wymaga naprawdę ogromnej rzetelności. Tutaj mam na myśli szermowanie liczbami: czy to było 300, czy 100 tysięcy zamordowanych. I znowu: z perspektywy lokalnej wywołuje to opór wewnętrzny, ludzie się z tym nie zgadzają, uważają, że to są liczby przesadzone, niezweryfikowane. Dlatego to wymaga badań i tych badań niestety ciągle brakuje. To znaczy każdy bada na własną rękę i troszeczkę chce udowodnić drugiej stronie swoją rację, a nie dociec obiektywnie, jak było naprawdę. A więc elementem, na którym należy budować dialog, jest prawda… Tak, dążenie do obiektywnej prawdy. Wspólne dążenie. Nie tylko do udowadniania swojej racji, ale do tego, by się nad tą prawdą wspólnie pochylić. Czyli po to jest nam ta perspektywa historyczna. Szukamy prawdy historycznej. Jednak perspektyw do budowania dialogu jest więcej. Przecież to, czym Ksiądz

Dialog między narodami wymaga pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego pojednanie jest potrzebne. Pomys­ łodawcom zależało na tym, by zejść z poziomu politycznego do wymiaru duchowego. zajmuje się na co dzień, nie jest związane z doszukiwaniem się prawdy w historii. Ja zrozumiałem w jakimś momencie, że w większości mieszkańców pogranicza, a więc również tych miejsc, które zostały doświadczone dramatem, cierpieniem, śmiercią niewinnych ludzi, dominuje pragnienie, pomimo tych trudnych wydarzeń, współpracy i wzajemnych kontaktów. Przecież nigdy nie było granicy między nami. Nie było. I gdy zaczynaliśmy, ze strony przedstawicieli władz lokalnych można było usłyszeć, że społeczeństwo jest wzburzone, że na

Ks. Stefan Batruch zasadza oliwne drzewko pojednania FOT. ASSOCIAZIONE RELIGIOSA „SANTA SOFIA”

Ks. Stefan Batruch podczas konferencji FOT. ASSOCIAZIONE RELIGIOSA „SANTA SOFIA”

pewno nie ma pragnienia współpracy, spotykania się, wzajemnych kontaktów, że to jest wręcz ryzykowne, że może przez to dojść do zamieszek. W momencie, gdy zaczęliśmy organizować spotkania na granicy, okazało się, że są one bardzo spokojne, że nie dochodzi do antagonizmów, że ludzie są pokojowo usposobieni, potrafią się porozumieć, nawiązują między sobą relacje, odnajdują wspomnienia z przeszłości, związki i kontakty rodzinne, że bardzo się cieszą z takiej możliwości. To zaprzeczyło obawom, które były obecne w świadomości osób, które raczej powinny ludzi zachęcać do współpracy, a nie budzić lęk czy nieufność. I tego brakuje. Osoby, które mogłyby wpływać na zmianę atmosfery, nie zawsze mają dosyć odwagi cywilnej, by działania podjąć. Ja się przekonałem, że to wcale nie jest niebezpieczne, a wręcz jest potrzebne, znajduje podatny grunt. Po pierwszych spotkaniach sami mieszkańcy postulowali o to, by były organizowane kolejne. Zostały rozwiane wszelkie obawy przedstawicieli władz miejscowych, którzy się obawiali: jak to będzie? Co to będzie? Te obawy brały się u nich z pewnej propagandy politycznej – często również media się do tego dołączały – że to może być groźne; a jednak okazało się, że są one zupełnie bezpodstawne. Czasem nawet przedstawiciele władz lokalnych obawiali się, że w momencie, gdy zaangażują się w takie wspólne przedsięwzięcie, może to im odebrać głosy i nie zostaną wybrani na kolejną kadencję. I to również okazało się całkowicie bezpodstawne. Byli wybierani, a ich autorytet na tym nie ucierpiał. To prawdopodobnie dla wielu z nich też było odkrywcze. Ja też się obawiałem np. tego, że straż graniczna będzie niechętnie nastawiona do takich przedsięwzięć, bo to wymaga od niej dodatkowego zaangażowania. Tymczasem oni pow­tarzali, że to jest potrzebne, że jest dla nich ważne, że mają okazję poznać się bliżej z partnerami po drugiej stronie, mogą wymienić się doświadczeniami i że to prowokuje do współdziałania. Okazało się, że taka prosta rzecz jest niezwykle potrzebna i niezwykle ważna, mimo że wszyscy z jakiegoś powodu się jej bali. Ja dopiero po czasie usłyszałem, że byłem postrzegany jako dziwak, który podejmuje się jakiegoś szalonego przedsięwzięcia. Graniczymy z Wołyniem. Działania Księdza fundacji dotyczą pogranicza Lubelszczyzny z Wołyniem. W 1928 roku na Wołyniu wojewodą został Henryk Józewski, który o Wołyniu mówił, że to jest zupełnie odrębny świat, jeśli chodzi o sprawy ukraińskie. Świat, do którego pewne wpływy z Galicji czy sowieckiego już Kijowa, dopiero docierają i tu zaczynają się ścierać. Pisał o Wołyniu: „Tu właśnie Polska stawała się poprzez sprawę ukraińską, a Ukraina przez polską. Tu mogły zakwitać sobą. Realizowały się wielkie możliwości polskiego istnienia. Stąd uśmiech polsko-ukraiński i ukraińsko-polski mógł zawędrować nad Dniepr i w fali dnieprowej się przeglądać”. Wołyń jako miejsce, które dzisiaj mamy zohydzone przez historię, myślimy o nim w sposób dramatyczny, był – ale z tego, co Ksiądz mówi – również dzisiaj jest miejscem, skąd może promieniować dialog oraz współpraca i nad Dniepr, i nad Wisłę. Myślę, że tak. Uważam, że to, co dzieli, może się stać również zalążkiem porozumienia i zbliżenia. Kwestia tylko, czy znajdą się pasjonaci, którzy zechcą w tym kierunku działać. Ze strony społeczeństwa jest ogromne zapotrzebowanie na współdziałanie, współpracę i współistnienie. Na dobrosąsiedztwo. Na pewno większe niż na prowadzenie działań konfrontacyjnych czy wzajemnie sobie wrogich. Ja tego nie odczuwałem i nie odczuwam po kilkunastu latach działań na tym terenie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

12

DALEKI WSCHÓD

Trochę historii

FOT. WITOLD DOBROWOLSKI

Imperium Brytyjskie na mocy traktatu w Nankinie z 1842 r. kończącego tzw. I wojnę opiumową między Wlk. Brytanią i Cesarstwem Chińskim, przejęło kontrolę nad Hongkongiem – małym obszarem położonym nad Morzem Południowochińskim. W 1860 r. Wlk. Brytania podczas tzw. konwencji pekińskiej poszerzyła swoje posiadłości o kolejne obszary: Kowloon i wyspy Stonecutter. 1 lipca 1898 r. wydzierżawiła od Chin żyzny obszar zwany Nowymi Terytoriami, który dołączono do Hongkongu. Na mocy umowy z ówczesnym cesarzem Chin z dynastii Quing, Nowe Terytoria zostały wydzierżawione na 99 lat, czyli do 1997 r. Do dziś stanowią one „spichlerz” Hongkongu. Stolicą enklawy zostało nieoficjalnie miasto Victoria. Hongkong, w odróżnieniu od Chin kontynentalnych, przyjął liberalny model gos­podarczy, prawo anglosaskie, a mieszkańcy przyswoili wiele wartości społeczeństw Zachodu, w tym prawa

Policjant stosuje miotacz gazu pieprzowego wobec bezbronnego demonstranta

jednostki, wolność osobistą, a także demokratyczne państwo prawa. Wśród społeczeństwa hongkońskiego ważne są tradycje, których pochodzenie ma wiele źródeł: konfucjanizm, taoizm, buddyzm, a także chrześcijaństwo. Językiem używanym przez Hongkończyków jest kantoński. Powszechnie posługują się również angielskim. Hongkong był okupowany w latach 1941–1945 przez Japończyków. Podczas rządów brytyjskich stał się pośrednikiem między światem Zachodu a Chinami kontynentalnymi, czerpiąc z tego duże zyski. Przeżywał szybki rozwój gospodarczy skutkujący

31 marca 2019 r. w Hongkongu rozpoczęły się protesty i demonstracje przeciwko stopniowemu ograniczeniu autonomii tej enklawy przez rządy w Pekinie. Zaburzyło to europejską perspektywę postrzegania Chin jako w miarę jednorodnego kulturowo i politycznie państwa.

Nastolatek zatrzymany przez policję

FOT. WITOLD DOBROWOLSKI

Protesty społeczne w Hongkongu

Szansa czy zagrożenie dla liberalizacji polityki chińskiej? Implikacje dla Polski Mariusz Patey gwałtownym rozwojem aglomeracji miejskiej i wzrostem liczby ludności. Władze brytyjskie były kontestowane przez mieszkańców Hongkongu za deficyty demokracji, co czasem prowadziło do protestów ulicznych wspieranych często przez komunistycznych aktywistów prochińskich. Do największych zamieszek dochodziło w latach: 1956, 1966 i 1967. Strach przed komunistycznymi Chinami powstrzymywał jednak mieszkańców enklawy przed większymi akcjami antybrytyjskimi. Gdy w 1984 r. demonstrowało na rzecz demokratyzacji życia politycznego ok. tysiąca ludzi, to w 1989 roku, w reakcji na masakrę na placu Tiananmen w Pekinie – już około miliona i protesty miały także charakter antychiński. Hongkończycy zaczęli czuć swoją odrębność.

Hongkong w ChRL Kiedy w 1998 r. Chiny przejęły tę byłą brytyjską kolonię, zadeklarowały politykę w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy”. Hongkończycy po latach życia w Imperium Brytyjskim z obawą, ale i nadzieją odnieśli się do odbywającego się ponad ich głowami procesu przekazywania jurysdykcji nad ich terytorium władzom ChRL. Obserwatorzy byli ciekawi, czy ten trudny dla obu stron eksperyment przetrwa. Hongkong miał pokazać światu lepszą twarz Komunistycznej Partii Chin. ChRL wiele sił i środków przeznaczała na budowanie wizerunku kraju nieekspansywnego, skupionego na rozwoju i współpracy. Status Hongkongu miał przekonać Tajwan, że pokojowe zjednoczenie nie zagraża jakości życia. Hongkong otrzymał dużą autonomię w zakresie polityki wewnętrznej. Pekin zaczął jednak stopniowo ograniczać samodzielność enklawy. Zaczęto drenować Hongkong z kapitałów i know how (środki pozyskiwane z Hongkongu służą rozbudowie infrastruktury sąsiedniego Shenzhen), nasycać prochińskimi urzędnikami administrację publiczną. Zadbano także o lojalność lokalnej policji, kierując do niej osoby z kontynentu. Wielu Hongkończyków jest przekonanych o nasilającej się obecności służb komunis­tycznych z Chin kontynentalnych. Choć Chiny zobowiązały się do utrzymywania niezależności Hongkongu do 2047 r., to część społeczeństwa Hongkongu już dziś obawia się o przyszłość enklawy i jej, choć ułomnej, to jednak demokracji. (Hongkong jest zarządzany jak korporacja, z ograniczonym udziałem obywateli). Pierwsze oznaki zmian na gorsze pojawiły się z początkiem XXI w. Próby ograniczenia praw i wolności Hongkończyków wywołały protesty 1 VII 2003 i 1 VII 2004 r. Władze chińskie zdecydowały się wówczas na wycofanie z najbardziej kontrowersyjnych propozycji, co dowodzi, że strona chińska podchodzi pragmatycznie do polityki. Chińskie postulaty są formułowane z uwzględnieniem rozwiązań kompromisowych. To może być wskazówką dla naszej strategii prowadzenia negocjacji z chińskimi komunistami. Istotne przy tym jest sformułowanie jednolitej linii wszystkich państw Zachodu. W 2014 r. w Hongkongu wybuchły kolejne zamieszki, których głównym celem była demokratyzacja życia politycznego. W zamian za zakończenie protestów

demonstrantom obiecano konsultacje społeczne, które jednak po półtora roku dyskusji nie doprowadziły do bardziej demokratycznych rozwiązań ustrojowych.

Hongkong a sprawa polska Polskie doświadczenia z kohabitacją dwóch odrębnych systemów w ramach jednego państwa nie były dobre. Pamiętamy próby łączenia samodzierżawia i monarchii konstytucyjnej w czasie unii personalnej Królestwa Polskiego i Cesarstwa Rosyjskiego z lat 1815– 1831, rosnącą ingerencję Petersburga, ograniczanie autonomii i resztek niezależności, korumpowanie i łamanie polskich elit – co doprowadziło do powstania listopadowego i ostatecznego zakończenia eksperymentu. Królestwo Polskie, podobnie jak w przypadku relacji Hongkongu z ChRL, korzystało gospodarczo z bliskości rynku rosyjskiego, choć bliskość ta także uzależniała. Pokusę bezpośredniego wpływu na Warszawę ze strony rosyjskich władców można porównać z naciskami na Hongkong komunistycznych polityków po 1997 roku. Autorytarne rządy boją się niezależnych społeczeństw i chęć ograniczenia tej niezależności okazuje się silniejsza niż strach przed ewentualnymi kosztami. Czy historia zatoczy koło? Niebawem się przekonamy.

Protesty 2019, ich przyczyny i możliwe skutki Możliwość korzystania przez rząd w Pekinie z zasobów wypracowywanych w Hongkongu nie uchroniła enklawy przed próbami bezpośredniej ingerencji jej w politykę wewnętrzną. Wraz ze wzrostem gospodarczym rząd ChRL zaczął bardziej zdecydowanie ograniczać wpływ społeczeństwa Hongkongu na zarządzanie jego obszarem. Wprowadzono w szkołach naukę dialektu mandaryńskiego, choć w Hongkongu mówi się po kantońsku; zmieniono program dotyczący etyki i podstawowych wartości, odrzucając system demokratyczny i prawa człowieka na rzecz kolektywizmu i chińskiego nacjonalizmu. W 2015 r. doszło do porwania księgarzy oferujących antykomunistyczne publikacje. Zaczęto wciągać w struktury policyjne Hongkongu osoby z interioru. Wobec dużego poczucia odrębności Hongkończyków, wywołało to frustrację i niechęć, zwłaszcza przedstawicieli młodego pokolenia, w tym wielu studentów, a nawet licealistów. Rozbudowa infrastruktury transportowej między ośrodkami miejskimi położonymi w Chinach Ludowych wzbudza w mieszkańcach enklawy obawę przed utratą odrębności i rozpłynięciem się w chińskim społeczeństwie. Kwestionowane są koszty i sens angażowania kapitału z Hongkongu. Także napływ osób z Chin kontynentalnych budzi sprzeciw. Według nie do końca sprawdzonych informacji na teren Hongkongu przybywa dziennie 150 nowych migrantów. Ma to, zdaniem wielu rdzennych Hongkończyków, negatywny wpływ na wysokość pensji i wzmacnia politycznie partie prochińskie. Kolejnym krokiem miała być umowa o ekstradycji osób oskarżonych o przestępstwa przeciwko prawu ChRL. I właśnie decyzja o tej umowie stała się bezpośrednią przyczyną protestów. Co tydzień w soboty

i niedziele młodzież spotyka się w różnych miejscach, artykułując swoje żądania. Strona chińska, nie zastanawiając się nad przyczynami protestów wynikających z potrzeb Hongkończyków, uwarunkowanych specyfiką rozwoju tej enklawy, obwinia o inspirację – wręcz płacenie za udział w protestach – zagraniczne ośrodki dywersji. Choć rząd ogłosił, że ustawa o ekstradycji jest „martwa”, protestujący domagają się spełnienia następujących postulatów: 1. Formalnego wycofania projektu przez Radę Legislacyjną. 2. Powołania komisji śledczej w sprawie domniemanej brutalności policji. 12 czerwca policja rozproszyła protestujących, używając nieproporcjonalnych do za-

700 osób, które oskarżono o przestępstwa nielegalnego gromadzenia się, napaści na policję i uczestnictwa w zamieszkach. 5. Podwójnego powszechnego prawa wyborczego – zarówno do Rady Legislacyjnej, jak i na stanowisko Dyrektora Zarządzającego Hongkongiem. Obecnie tylko połowa miejsc w Legco – organie stanowiącym prawo enklawy – jest wybierana bezpośrednio przez wyborców. Pozostałe 35 mandatów pochodzi z tzw. okręgów funkcjonalnych, gdzie wyborów dokonują przedstawiciele korporacji, biznesu i różnych zawodów. Oznacza to jednak, że system przedstawicielski, choć ułomny, działa. Korporacje i wybrane grupy wyborców mogą głosować na swoich przedstawicieli w ramach przyznanych parytetów. Dyrektor Zarządzający jest wybierany przez komisję liczącą 1200 członków. Spoś­ ród nich 900 to przedstawiciele różnych sektorów biznesu, wybierani tylko przez osoby upoważnione przez organizacje biznesowe. Spośród 300 pozostałych członków komitetu 70 jest członkami Rady Legislacyjnej, a inni są przedstawicielami Chińskiego Narodowego Kongresu Ludowego. Po próbach pacyfikacji protestów z udziałem chuliganów i prawdopodobnie chińskich służb, demonstracje przybrały charakter tzw. flash mob. Demonstranci nie tworzą jednolitej struktury. W organizowaniu zgromadzeń posługują się komunikatorami. Ma to jednak i tę słabą stronę, że policja może z łatwością wprowadzić w tłum prowokatorów i pokierować wydarzeniami w sposób niekorzystny dla wizerunku protestujących. Szansą dla Hongkongu mogłaby być aktywna kontestacja społeczeństwa w Chinach kontynentalnych. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju wydarzeń jest jednak nieduże ze względu na sukcesy gospodarcze Pekinu oraz sprawnie działającą propagandę rządową. Wobec poniesionych przez ChRL dużych inwestycji na politykę „soft power” istnieje szansa na skłonienie Pekinu do kompromisowych rozwiązań i rezygnację z użycia siły. Czynnikiem powstrzymującym Pekin od bardziej radykalnych kroków wobec Hongkongu jest także nadzieja na pokojowe przejęcie Tajwanu, gdzie wkrótce odbędą się wybory prezydenckie. A dużą szansę na zwycięstwo ma przedstawiciel Kuomintangu – partii nacjonalistycznej pozytywnie nastawionej do idei zjednoczenia. Formuła „pieniądze za autonomię”

FOT. WITOLD DOBROWOLSKI

S

połeczeństwo Hongkongu przeżywa okres samoidentyfikacji w opozycji do zarządzanych przez partię komunistyczną Chin kontynentalnych. Pekin, mimo deklaracji, nie jest gotowy na bardziej wolnościowy model rządów w enklawach Hongkongu i Makao niż wynegocjowany z państwami kolonialnymi Wlk. Brytanią i Portugalią w 1997–1998 r. ChRL, nie czekając na wygaśnięcie umów w sprawie autonomii Hongkongu i Makao, stara się wspierać konwergencję systemów. W związku z niedopasowaniem oczekiwań społecznych do polityki Pekinu wobec Hongkongu i Makao, formuła „jeden kraj dwa systemy” może nie przetrwać, wywołując głębokie konsekwencje dla polityki wewnętrznej i zewnętrznej Chin. Chiny mogą zatem odejść od polityki samoograniczenia i małych kroków na rzecz jeszcze bardziej asertywnej polityki, nie mogąc liczyć na realne wsparcie zagranicy. Protestujący podjęli się niezwykle trudnego zadania obrony swej odrębności i praw. Władze chińskie nie są gotowe do stosowania filozofii „win-win” w stosunkach międzypaństwowych. Polityka jednostronnego otwarcia ze strony państw Zachodu tylko potwierdziła słuszność asertywnej polityki zagranicznej Chin. Chiny potrafią jednak trzeźwo oceniać spodziewane zyski i straty swoich działań i wycofywać się tam, gdzie napotykają opór i ponoszą nadmierne koszty. Polska i cała społeczność Zachodu musi uważnie przyglądać się polityce chińskiej wobec Hongkongu, zachęcając Pekin nie tylko do symetrycznego otwarcia swojej gospodarki na produkty, usługi i kapitały z zewnątrz, ale i do stosowania standardów państwa prawa, ochrony własności prywatnej, w tym intelektualnej. Zgoda Polski na chińskie reguły w obrocie gospodarczym spowoduje wysokie deficyty w handlu z Chinami, a rozbudowa szlaków komunikacyjnych będzie głównie ułatwieniem dla chińskiego eksportu, uderzając w polskie firmy produkcyjne. Polska, pomna swojej przeszłości, nie może być bierna wobec łamania praw obywatelskich w Chinach, w tym swobody praktyk religijnych. W relacjach z ChRL, z uwagi na olbrzymią dysproporcję między potencjałem Polski i Chin, Polska powinna współpracować ze swoimi sojusznikami i partnerami z UE i USA.

Demonstraci podczas protestu w jednej z galerii handlowych

grożenia środków przemocy. Protestujący nie mają również zaufania do obecnej instytucji kontroli policji – Niezależnej Rady Skarg Policji. Lokalna policja stara się uporać z protestami w sposób możliwie humanitarny, nie wywołujący oskarżeń licznych dziennikarzy i zagranicznych obserwatorów o przemoc. Według protestujących, w tłumieniu demonstracji uczestniczy wielu funkcjonariuszy z Chin Ludowych, znacznie brutalniejszych i bezwzględnych niż policjanci miejscowi. Dochodzi do nocnych zatrzymań protestujących, niektórzy z nich znikają. 21 lipca nastąpił atak prochińskich bojówek chuliganów na uczestników demonstracji i przypadkowe osoby. Miało to na celu zastraszenie społeczeństwa i obniżenie poziomu poparcia dla protestujących, których prochińskie media usiłowały utożsamić z chuliganami. Na związek chuliganów z władzą wskazywała bierność policji nie reagującej na przejawy przemocy. 3. Wycofania się władz z określania protestujących jako uczestników zamieszek. Niedługo po 12 czerwca, kiedy protestujący otoczyli Radę Hongkongu, tzw. Legco, i zmusili ją do przerwania drugiego czytania kontrowersyjnej ustawy o ekstradycji, zarządzająca Hongkongiem Carrie Lam Cheng Yuet-ngor i komisarz policji Stephen Lo Wai-chung użyli wobec protestujących określenia ‘uczestnicy zamieszek’. Uczestnictwo w zamieszkach jest przestępstwem, za które grozi kara do 10 lat więzienia. 4. Amnestii dla aresztowanych demonstrantów. Do tej pory w związku z protestami przeciwko ekstradycji aresztowano ponad

i przyzwolenie na dalszą demokratyzację życia politycznego Hongkongu mogłaby być do przyjęcia także dla większości społeczeństwa enklawy. Tak jak w przypadku umowy między Szwajcarią i UE, Chiny mogłyby utrzymywać otwarcie swojego rynku i wycofać się z ingerencji w wewnętrzne rozwiązania ustrojowe w zamian za środki finansowe przekazywane przez Hongkong do budżetu centralnego ChRL.

Bez zakończenia Niezależnie od dalszych losów protestu, władze Pekinu muszą dobrze przemyśleć swoją strategię wobec Hongkongu, jeśli nie chcą ponieść olbrzymich strat wizerunkowych. Tegoroczne demonstracje dowiodły, że młode pokolenie Hongkończyków zainicjowało dyskusję o swojej przyszłości po 2047 roku. Poczucie odrębności i wspólny los to czynnik narodotwórczy. Czy na naszych oczach tworzy się nowy, świadomy naród? Przy sprzyjających warunkach Hongkong może pokusić się o niepodleg­ łość. Bardziej prawdopodobne jednak jest osiągnięcie jakiegoś kompromisu z władzami ChRL. Na pewno chiński kolos łatwo z Hongkongu nie zrezygnuje.

Uaktualnienie Oddziały ChRL wkroczyły do Hongkongu. Zmienia to zasadniczo sytuację w enklawie i będzie miało głębokie konsekwencje dla państw w regionie Azji Południowo-Wschodniej. Coraz bliżej do siłowej rozprawy z protestami. K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

13

KOMU ZŁOTY RÓG? Po pierwsze demokracja Czy wybór, jakiego społeczeństwo w imieniu narodu dokonuje za pomocą kartki wyborczej, jest rzeczywistym wskazaniem większego dobra spośród całego szeregu propozycji złożonych mu w czasie kampanii? Wszak takie pytanie powinno być decydujące w tym okresie i ono winno determinować postępowanie wyborców. Śmiem twierdzić, że taka kwestia interesowała stosunkowo niewielką liczbę głosujących. Paradygmat „PiS” i „anty-PiS” był wyznacznikiem postępowania w znacznie większym niż cokolwiek innego stopniu. Żebyśmy jednak nie mieli zbyt dużych kompleksów, trzeba jasno stwierdzić, że podobne cechy mają akty wyborcze w całym świecie Zachodu, tu, gdzie decyduje głosowanie na partie polityczne podzielone według klasycznego schematu prawica – lewica. Można powiedzieć, że Polska dogoniła w tym względzie najwyżej rozwinięte kraje, chociaż akurat w tym względzie lepiej by było, by tego nie robiła. W moim odczuciu dyskurs polityczny, jaki toczy się w świecie euro-atlantyckim, jest jałowy i donikąd nie prowadzi. Paradygmaty, wokół jakich toczy się dyskusja, bywają najczęściej subiektywne i wynikają z umowy mediów lub innych znaczących ośrodków wpływu, które decydują, jakie problemy są ważne, a jakie nie. Stąd grupy polityczne muszą mieć zdanie na temat ochrony klimatu, w tym szczególnie efektu cieplarnianego, przy czym musi ono być w miarę zbliżone do tego prezentowanego przez główne ośrodki kształtowania opinii publicznej. Z drugiej strony – co najmniej niejasno trzeba wypowiadać się w tak ważnych sprawach jak choćby prawo do życia osób, które jeszcze na świat nie przyszły. Niebagatelną rolę odgrywają w tym swoistym zderzeniu cywilizacji tzw. harcownicy – pozornie słabo kontrolowani przez główne ośrodki publicyści-performerzy, niby-politycy z bocznych nurtów i wszyscy ci, którzy się na taką rolę zgodzą, często dla swoich prywatnych celów; najczęściej dlatego, że chcą być popularni za wszelką cenę. Ta ostatnia przypadłość nie jest charakterystyczna tylko dla naszych czasów, ale zawsze, kiedy się pojawia w większej populacji, oznacza kłopoty cywilizacyjne. W ten sposób dochodzimy również do nieoczywistego tytułu niniejszego tekstu.

Pani Klaudia Osoba, o której piszę (celowo pomijam nazwisko), wypełniła sobą znaczną część kampanii wyborczej, dlatego mogę sobie pozwolić na zapytanie: jaki wpływ jej aktywność wywiera na tzw. sprawę polską, czyli na dyskurs o naszym dobru wspólnym? Biorąc pod uwagę treści jej wystąpień, można by powiedzieć, że żadną, a jednak… Wystąpienia pani J. nie wnoszą niczego do merytorycznej debaty, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że nie ona jedna nie ma nic w tym względzie do powiedzenia, a mówi. Być może różni ją niespotykany gdzie indziej poziom „obciachu”, czegoś nienazwanego. Rodzaj emocji, którą kieruje (czy też kierowała) w stronę odbiorcy, jest zjawiskiem stosunkowo nowym i ciekawym w życiu publicznym. Nie wiem, czy dzięki temu, czy też z powodu tego przebiła się ze swym przekazem na szerokie wody dyskusji medialnej i stała się przedmiotem narodowej debaty wszystkich mediów, co uczyniło ją popularną i rozpoznawalną. Ponieważ mówił o niej dużo zarówno obóz władzy, jak i opozycji, stała się bardzo popularna. Czy została posłem? Jeszcze nie wiem, tekst bowiem piszę w dzień ciszy wyborczej, który przyjmuję z ulgą i przeznaczam częściowo na niniejszy eseik. Na pewno pani Klaudia odniosła ogromny sukces, i tyle. Kim rzeczona osoba jest? Z tego, co wyłowiłem, jest aktorką pozostającą na swoim utrzymaniu, chociaż dla mnie nie jest pewne, czy nie zarabia na tej swoistej aktywności społecznej. Nie oglądam telewizji, nie posiadam bowiem stosownego odbiornika, więc nie wiem, gdzie występuje. Jakieś fragmenty jej, że się tak wyrażę, twórczości aktorskiej pojawiają się na różnych forach celem obśmiania, nic mi one jednak nie mówią. Sposób, w jaki prezentuje ona swe przekonania – trudno tu bowiem mówić o poglądach – wskazuje na dwie możliwości. Albo sama wykreowała swą postawę na czyjeś zlecenie, albo została wykorzystana przez czynniki zewnętrzne i szybko zostanie przez nie porzucona jak zużyta motyka po skończonej robocie. Jaka jest prawda, nie wiem. Być może mamy do czynienia

Okres kampanii wyborczej na szczęście minął. Jednak zgodnie z pewnymi zasadami demokracji parlamentarnej, walka o głosy wyborców wróci, niestety wraz ze wszystkimi swymi patologiami, wskazującymi na coraz większy kryzys w obranym przez zachodni świat, mającym ambicje uniwersalistyczne sposobie wyłaniania elit politycznych.

Klaudia J. a sprawa polska, czyli o wszystkim po trochu Piotr Sutowicz

Partia rządząca coś deklaruje, ale niewiele robi i w nowej kadencji realizować chyba nie zamierza. Wchodzi w spory z dotychczasowym establishmentem, ale tu, gdzie ten ewidentnie wchodzi jej w drogę. Wiem, że wszelkie analogie są dość ryzykowne, ale w wielu miejscach rzeczywistość polityczna przypomina czasy przedwojennej sanacji, co do której mam duży dystans. Podobnie jest na całym świecie. Populiści bywają różni: w Niemczech są ksenofobiczni, we Francji – na przemian narodowi i lewaccy, a we Włoszech bywają separatystami bądź sympatyzują z dziedzictwem faszyzmu. Wszystko to pokazuje jednak jasno, że obecny system wyłaniania władzy jest do wymiany nie w sensie tych, którzy rządzą, lecz w zakresie mechanizmów, które się proponuje.

Populizm opozycyjny

z hybrydą, czyli kimś mającym jakieś problemy z osobowością, którą bezwzględni gracze wykorzystali – nie ją pierwszą i nie ostatnią. Nasza najnowsza historia polityczna pełna jest takich przypadków. Wszyscy chyba pamiętamy karierę medialną pana z Białegostoku, który w ramach swej kampanii ogłaszał światu, że za jego rządów nie będzie „biurokractwa” ani… „niczego nie będzie”. Ktoś powie: „sorry, taki mamy klimat”, jest w nim miejsce i na takie exempla, ale to nieprawda. W wypadku Białostockiego ludzie się trochę pośmiali, trochę pokiwali głowami z politowaniem, niektórzy rzeczywiście „dla jaj” oddali głos gdzieś tam w wyborach samorządowych, co na pewno było też aktem rozpaczy i jednym objawów kryzysu demokracji. Tu jednak

W owej gmatwaninie osądów i opinii, które roszczą sobie prawo do prawdziwości bądź choćby chcą mieć prawo bycia wysłuchanymi, od jakiegoś czasu zabrania się Kościołowi mówić własnym głosem. mamy do czynienia z czymś szerszym – wyznaczaniem nowej linii frontu. W wypowiedziach pani Klaudii brak jest jakichkolwiek prób dyplomacji. Nie próbuje ona dobierać wyszukanych słów ani eleganckich gestów. Zaprezentowana przez nią chyba gumowa kaczka, którą nakłuwa ona na oczach widzów za kolejne wypowiadane głośno „przewiny”, nie jest śmieszna i nie jestem pewien, czy dla kogokolwiek ma taką być. Ten swoisty rytuał wudu jest naprawdę przerażający, wpisuje się bowiem w narrację, z której ma się wyłonić przemoc realna. Dla mnie bardzo znamienny był fakt, że osoba ta, której dokonania były wszystkim znane, została wciągnięta na listę wyborczą dużego komitetu. Wskazuje to bowiem na cel polityczny, którym nie ma być realizacja takiego czy innego planu, lecz odczłowieczenie przeciwnika, a co dalej? Możliwości się okażą.

Przechył dyskusji W ogóle przypadek owej biednej gumowej kaczki wyprodukowanej przez jakąś fabrykę w celu zabawy w wannie, najpewniej z myślą o dzieciach, jest ciekawy z jeszcze jednego powodu. Podobny rytuał, który odbył się kilka lat temu we Wrocławiu, polegający na spaleniu kukły, która czynnikom decyzyjnym kojarzyła się z „Żydem”, skończył się procesem i, zdaje się, skazaniem osób, które za owym aktem stały. W wypadku pani J., która wcale nie kryła się z tym, czego symbolem

jest ów kawałek gumy, nic takiego nie nastąpiło. Tu i ówdzie coś tam pogadano po to, by establishment doszedł do wniosku, że to jednak jest niewinna zabawa. Przypadków dużo gorszych mamy więcej. Ruch LGBT w swych prowokacyjnych występach często obraża mojego Boga i uczucia religijne. Oficjalne reakcje w tej kwestii najczęściej kończą się na miałkim gadaniu. Sprawa udawanego „zabijania” arcybiskupa Jędraszewskiego w mediach nie istnieje. Nie wiem, czy toczy się w sądzie, ale warto przypomnieć tę odbywającą się w Poznaniu kilka miesięcy temu „zabawę” środowisk LGBT, z którego to wypadku wprost wynika wniosek, iż jednym wolno, a innym nie. Kwestie polityczne i światopoglądowe często się przeplatają i obydwie nie są na swoich miejscach. Przed wyborami ksiądz arcybiskup Stanisław Gądecki wydał list, w którym wzywał katolików i wszystkich, którzy chcieliby jego głosu wysłuchać, do aktywnego wzięcia udziału w wyborach. Pomijając fakt, czy katolik miał tam po co pójść. Na kartach dokumentu hierarcha nakreślił pewne ramy światopoglądowe, którymi katolicy powinni się kierować przy urnach. Oczywiście jak zwykle taki głos znalazł się z jednej strony pod ostrzałem tych, którzy uważali, że Kościół do polityki mieszać się nie powinien, z drugiej zaś tych, którzy chcieliby wykorzystać go do swoich celów dowodząc, że to oni spełniają owe wyznaczone kryteria. Ja należałem do tych specyficznych odbiorców, którzy ze smutkiem skonstatowali, nie tylko zresztą na podstawie listu, że nie ma idealnej listy katolickiej i jedyne, co może zrobić katolik, to iść na jakieś kompromisy, a czy tego zechce, musi to być jego osobistym wyborem. Warto wszakże zająć się tymi, którzy mówią o owym nieuprawnieniu Kościoła do zajmowania się polityką. Z tego, co widać gołym okiem – w końcu wszyscy tego konia widzimy i wiemy, jak wygląda – płynie jasny wniosek, że w owej gmatwaninie osądów i opinii, które roszczą sobie prawo do prawdziwości bądź choćby chcą mieć prawo bycia wysłuchanymi, od jakiegoś czasu zabrania się Kościołowi mówić własnym głosem i stawiać własne postulaty społeczne. Zdaje się, że rzeczywiście dążeniem współczesnej zachodniej cywilizacji jest zepchnięcie Kościoła jedynie do sfery domowej. Katolik w społeczeństwie winien się zachowywać, jakby katolikiem nie był. Taki jest, zdaje się, ostateczny cel tych zamierzeń i temu ma służyć owa walka światopoglądowa, do której używa się wszystkich dostępnych środków możliwych w życiu publicznym: od zarzutów pedofilii po twierdzenia, że nauka Kościoła ogranicza prawa ludzkie, w tym to do aborcji, co staje się kluczowym kryterium prawa do udziału w życiu publicznym. Stąd owa ostrożność części polityków, którzy nie chcieliby swym mimo wszystko katolickim przekonaniom uchybić. Jest na taką postawę stare przysłowie: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

Odpowiedź Czy ci, którym lewicowa czy raczej lewacka narracja jest obca, dają jej jakiś odpór? Otóż najgorsze jest to, że słaby. Kiedyś katolicka nauka społeczna próbowała być na czasie i Kościół zajmował stanowisko w konkretnych sprawach i dawał konkretne odpowiedzi. Warto w tym względzie przytaczać wciąż na nowo encykliki społeczne i listy papieskie w poszczególnych ważnych kwestiach, które bywały źródłem inspiracji i aktualizacji tego, co trzeba w przestrzeni społecznej czynić. Były katolickie postulaty ustrojowe, które stawały w kontrze do tego, co się działo w dwudziestowiecznym świecie. Wreszcie – potępiano to czy owo, czasem w sposób nieco zakamuflowany ze względów politycznych, ale ci,

Ten nowy, dziwaczny populizm, odwołujący się wprost do populacji, która odrzuca przeszłość i wartości, które w historii wypracowano, zdaje się być jednym z największych zagrożeń współczesności. którzy chcieli, wiedzieli, o co chodzi. Dziś, zdaje się, głos ten stopniowo zamiera. Owszem, katoliccy publicyści głos zabierają – jednak nie aby kłócić się na temat istoty odczytywania Ewangelii we współczesnych realiach, ale często, kogo poprzeć politycznie, jak być bardziej na czasie i nie wzbudzać kontrowersji w głównym nurcie. Zwykłym wiernym często nie pozostaje nic innego jak modlitwa za ojczyznę, co też niektórzy godnie uskuteczniają i dobrze, że aż tyle. Społeczny aktywizm katolików jest jednak trudny, szczególnie w sytuacji aż tak wyraźnego starcia. Ze strony hierarchów często słyszą o szacunku do człowieka, ale co zrobić z nawałem obcej ideologii – już niekoniecznie. Jako mały przykład przytoczę, iż w kwestii rzeczonej kukły rzekomego „Żyda” i jej spalenia słyszałem ze strony duchownych sformułowania, iż rzecz jest niedopuszczalna, natomiast w kwestii zachowania pani J. – jakoś nie. Chciałbym wierzyć, iż odbyło się to w imię nierobienia jej reklamy, a nie z tchórzostwa. Poza oficjalnym głosem Kościoła trwa oczywiście debata publicys­tów i polityków. Nie wiadomo, na ile szczera, ale postulaty katolickie były obecne w hasłach różnych list wyborczych, najbardziej chyba w wypowiedziach kandydatów Konfederacji, która wszakże nie zdobyła sobie masowego uznania ani elektoratu, ani hierarchów, a i w publicystyce katolickiej podchodzono do niej z dystansem. Być może dlatego, że w jej wnętrzu obecne były różne głosy,

uważane niekiedy za co najmniej dziwne; a może dlatego, że Kościół boi się populizmu – zjawiska, co do istoty którego nie wiadomo, czym jest, ale ważne, by go nie popierać. Wydaje się, że odpychanie go od siebie i udowadnianie, że nie ma się z nim nic wspólnego nie jest dobre i to z kilku powodów.

Populiści Tak naprawdę nie tworzą oni żadnej myśli politycznej. Właściwie nie wiadomo, czym bądź kim są, trudno ich zdefiniować w jednolity sposób. Łączy ich to, że protestują. Czasami przeciwko lewicy, a czasami prawicy. Ogólnie przeciw zabetonowanej scenie politycznej. W świecie zachodnim sytuacja partii politycznych była jasna: władza zmieniała się w określonych cyklach, ludzie mieli dość złudną świadomość, że dokonują wyboru, a partie miały, co chciały, czyli poczucie władzy. Żadna sytuacja nie trwa jednak do końca świata. W pewnym momencie państwa socjalne, oparte na coraz bardziej zgniłych kompromisach ekonomiczno-światopoglądowych, zaczęły gonić w przysłowiową piętkę. Demografia i kryzys mentalny, idące niestety w parze, doprowadziły do zakrętu, który z jednej strony zaowocował lewackim radykalizmem, z drugiej czymś, co określono populizmem, czyli ruchem niezgody na to, co jest. Cztery lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo kojarzono je ze zmianami. Katolicy chcieli realizacji ich postulatów światopoglądowych, młodzież pracy, ludzie dojrzali – emerytur, państwo potrzebowało dzieci, by starzejące się społeczeństwo nie musiało sięgać po rzesze uchodźców, którzy zmienią oblicze kulturowe miast, a z czasem kraju. Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich, których, zdaje się, nic nie jest w stanie zatrzymać. R E K L A M A

Kto jest populistą, decydują tzw. swoi, czyli elity, które same się za elity uznały. Jest to swoiste masło maślane, ale inaczej rzeczy się nazwać chyba nie da. To dlatego pani J. i inni mają prawo do swoistej ekspresji i tylko od czasu do czasu słyszy się coś, co ma nieco dyscyplinować ją i jej podobnych. Być może takie niezdecydowane enuncjacje wynikają m.in. stąd, że część działaczy politycznych, szczególnie tych, którzy dojrzewali jeszcze w minionym systemie, nie chce mieć nic wspólnego z takimi obskuranckimi ekscesami. Na pewno w tym duchu należy patrzeć na skandaliczną wypowiedź Lecha Wałęsy odnoszącą się do działalności śp. Kornela Morawieckiego. W Polsce powszechnie uznaje się zasadę, że w niedługim czasie po czyjejś śmierci nie szarga się pamięci tej osoby. Ocenę, może głębszą, historyczną pozostawia się „na potem”. Niemniej z komentarzy pod oficjalnymi tekstami na stronach internetowych, zamieszczonych przez osoby – nieważne, czy przez kogoś opłacane, czy nie – jasno wynika, iż w młodszym pokoleniu, tudzież być może wśród osób starszych pozbawionych zasad przyzwoitości, na takie ograniczenie miejsca nie ma. Jest to przykład na to, że jeśli nasz świat stworzył jakieś zasady i świętości, choćby świeckie, to na naszych oczach są one burzone. Oprócz naszego noblisty udział w tym biorą inni, w tym także pani Klaudia, która pozwala sobie, przy zachwycie swoich miłośników, na daleko idące „brunatne” analogie w stosunku do swoich przeciwników politycznych. Nic też nie przeszkadza jej w jakichś dziwnych prezentacjach „bobu, hummusu i czegoś tam”, co ma obśmiewać wartości narodowe i religijne oraz dorobek cywilizacyjny tych, którzy tworzyli naród na długo przed nami. Ten nowy, dziwaczny populizm, odwołujący się wprost do populacji, która odrzuca przeszłość i wartości, które w historii wypracowano, zdaje się być jednym z największych zagrożeń współczesności. Kampania wyborcza uwypukla rzeczywiste cele i postulaty nawet nie ludzi, a całych zrzeszeń i nad tym warto się zastanowić w kontekście tego, co przyniesie przyszłość. Pewnie nie wolno nam w tym procesie pozostać jedynie obserwatorami. Chyba, że nie da się już nic zrobić, w co wszakże mimo wszystko wątpię.

Post scriptum Dziś już wiemy, że pani Klaudia zasiądzie w sejmie i będzie w nim reprezentować naród, tak jak pozostałych 459 posłów. Do tego, co napisałem, niczego nie dodaję ani nie ujmuję; resztę zobaczymy w swoim czasie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

14

K

iedy dostaje się na podwórze, zachodzi mu drogę 24-letni stróż porządku, pełniący służbę w tej prefekturze od sześciu dni. Po trzech wezwaniach napastnika do poddania się, funkcjonariusz otwiera do niego ogień ze służbowego pistoletu maszynowego typu HKG36. Agresor ginie na miejscu. Wydarzenie trwało w sumie 7 minut. Informacja o ataku w policyjnej prefekturze paryskiej przedostała się do francuskich mediów około godziny 13.30. Media poinformowały o ataku, jednak ani one, ani francuski minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner nie potwierdzili terrorystycznego charakteru zdarzenia. Stało się to dopiero tego dnia wieczorem, około godziny 19.30. Wszyscy eksperci nad Sekwaną zwracają uwagę na niespotykany dotychczas we Francji profil zamachowca i charakter ataku. Sprawcą ataku jest 45-letni Michael Harpon, urodzony na Martynice obywatel francuski. Od 16 lat pracował w policyjnej prefekturze paryskiej na stanowisku informatyka i miał najwyższy poziom dostępu do danych ściśle tajnych, w tym do informacji związanych z walką z terroryzmem nad Sekwaną i do kartotek fiché S i fiché SPRT, czyli zbioru nazwisk osób podejrzewanych o działalność ekstremistyczną. Jest też osobą niepełnosprawną – ma kłopoty ze słuchem. Agresor nie miał przeszłości kryminalnej, nie był notowany w żadnym rejestrze policyjnym czy służb antyterrorystycznych, nic też nie wskazywało na jego przynależność do band islamistycznych. Jedyne, co udało się początkowo ustalić na podstawie zeznań współpracowników, to że bywał ofiarą mobbingu. Podobno pozwalano sobie w stosunku do niego na żarty w związku z jego niedosłyszeniem. Jednak on sam nie był źródłem żadnych problemów w miejscu pracy. Według słów współpracowników i przełożonych, był punktualny i sumiennie wywiązywał się ze swych obowiązków służbowych. Wieczorem w dniu ataku śledztwo wykazało jednak inną twarz napastnika. Ustalono, że przed 10 laty przeszedł na islam, a od co najmniej 18 miesięcy

R E K L A M A

FRANCJA zradykalizował się. Podobno uczęszczał do meczetu, gdzie nauczał dobrze znany służbom antyterrorystycznym i imigracyjnym Ahmed Hilali, reprezentant radykalnej (salafickiej) formy islamu. Późniejszy agresor miał przejawiać widoczne symptomy radykalizacji: przychodził do pracy w tradycyjnym stroju

do niej 33 sms-y o radykalnej treści islamskiej. Sąsiedzi zeznali śledczym, że w nocy poprzedzającej atak Michael Harpon miał krzyczeć w swoim mieszkaniu „Allah Akbar!”. Członkowie jego rodziny ujawnili zaś, iż kilka dni przed dokonaniem zbrodni rozmawiał z nimi w sposób, który wskazywał na to, że

na których były zarejestrowane dane osobowe (nazwiska, adresy, numery telefonów, emaile) około stu funkcjonariuszy pełniących służbę w regionie paryskim. Nie znaleziono dowodu na to, by komukolwiek przekazał te dane, jak również motywu, dla którego Harpon miałby je gromadzić i przechowywać.

3 października 2019 r., godzina 12.54. Pracownik policyjnej prefektury paryskiej atakuje nożem i zabija swego współpracownika z biura. Następnie przenosi się piętro wyżej i atakuje, również nożem, czterech policjantów na służbie. Następnie udaje się na schody, aby zejść na podwórze. Tam rzuca się z nożem na kolejne dwie pracowniczki prefektury.

Inny zamach?

Atak od wewnątrz na funkcjonariuszy policyjnej prefektury paryskiej Zbigniew Stefanik

muzułmańskim, odmawiał podawania ręki kobietom. W dniu zamachu na tygodnik „Charlie Hebdo” (7 stycznia 2015 r.) miał powiedzieć koledze z pracy: „dobrze się stało, dobrze im tak”. Śledztwo wykazało również, iż współpracownicy kilkakrotnie informowali przełożonych o jego niepokojącym zachowaniu, ci jednak nie podjęli w tej sprawie żadnych kroków.

W

dniu napaści Harpon po drodze do pracy kupił dwa noże ceramiczne i z tymi narzędziami późniejszej zbrodni udało mu się przejść przez bramki kontrolne policyjnej prefektury paryskiej. Według zeznań jego żony, miał on się jej skarżyć, że słyszy głosy, które nakłaniają go „do robienia strasznych rzeczy”. W przededniu ataku ponoć poprosił ją, aby zadbała o bezpieczeństwo dzieci. Kilka godzin przed tragedią przesłał

chce się z nimi pożegnać. Wreszcie – jego żona powiedziała, że w dniu ataku przesłała kilka alarmujących wiadomości tekstowych do jego współpracowników o dziwnym zachowaniu swojego męża. Ich adresaci podobno ani na nie odpowiedzieli, ani nie zareagowali w żaden inny sposób. Oględziny urządzeń elektronicznych Michaela Harpona wykazały, iż kontaktował się on z osobami podejrzanymi we Francji o działalność salaficką. Jednak nie udało się udowodnić, aby utrzymywał kontakty z jakąkolwiek organizacją terrorystyczną tak we Francji, jak za granicą, czy żeby ktokolwiek wydawał mu polecenia. Wierni meczetu, do którego uczęszczał zamachowiec, zeznali, iż kilka lat temu zrezygnował on z imienia Michael i kazał mówić do siebie Tariq. Podczas przeszukania biura oraz mieszkania Michaela Harpona śledczy odnaleźli kilka nośników,

Bilans zamachu w policyjnej prefekturze paryskiej z 3 października tego roku to pięcioro zabitych (w tym napastnik) i dwie osoby ciężko ranne. Po raz pierwszy od drugiej wojny światowej doszło do ataku na funkcjonariuszy policyjnej prefektury paryskiej i po raz pierwszy w historii tej instytucji – do ataku od wewnątrz. Po raz pierwszy też w historii tzw. francuskiego antyterroryzmu zaatakowano samo jego centrum, jego serce, albowiem policyjna prefektura paryska jest tak naprawdę komendą (dyrekcją) rozpoznania francuskiej policji państwowej. Wreszcie – do tej pory nikt w historii V Republiki nie dokonał zamachu na francuską instytucję przy tak rozległych możliwościach swobodnego działania, czyli mając dostęp do najtajniejszych informacji francuskiej policji i innych francuskich służb. Napastnik, który w policyjnej prefekturze paryskiej zasztyletował cztery osoby

i ranił dwie kolejne, nie miał pochodzenia arabskiego i przeszłości kryminalnej. Wywodził się ze środowiska nie noszącego żadnych cech tzw. gettoizacji. Nie znajdował się na marginesie społecznym ani w strefie wykluczenia zawodowego. Od 16 lat pracował na stanowisku informatyka w jednej z najistotniejszych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa instytucji.

A

więc co sprawiło, że się zradykalizował? Dlaczego przeszedł na islam? Dlaczego dopuścił się tak straszliwej zbrodni? Dlaczego zaatakował ludzi, z którymi pracował i przebywał na co dzień od lat? Nawet ujawnione w trakcie śledztwa zjawisko mobbingu, któremu Harpon miał być poddawany w pracy od dłuższego czasu, nie pozwala uzasadnić w pełni wejścia Michaela Harpona na drogę islamskiej radykalizacji. Dlaczego jego przełożeni nie zareagowali na informacje o jego podejrzanym zachowaniu? Czy zawiodły procedury? Czy też zwierzchnicy Michaela Harpona zlekceważyli bądź przeoczyli symptomy jego radykalizacji, ponieważ w ich mniemaniu późniejszy napastnik był osobą niepełnosprawną i nieszkodliwym dziwakiem? Śledztwo nie dos­

Napastnik, który w policyjnej prefekturze paryskiej zasztyletował 4 osoby i ranił dwie kolejne, nie miał pochodzenia arabskiego i przeszłości kryminalnej. Wywodził się ze środowiska nie noszącego żadnych cech tzw. gettoizacji. tarczyło na razie satysfakcjonujących odpowiedzi na te pytania. Zeznający tydzień po zamachu przed parlamentarną i senacką komisją sprawiedliwości minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner zapewniał posłów i senatorów, iż

wewnętrzny atak z 3 października br. w policyjnej prefekturze paryskiej spowodował zaostrzenie procedur sprawdzających wszystkich funkcjonariuszy i pracowników państwowych i samorządowych instytucji, wobec których występuje uzasadnione podejrzenie o radykalizację. 25 czerwca tego roku został opublikowany we Francji raport sporządzony przez parlamentarny zespół pod przewodnictwem parlamentarzysty Erica Diarda. Zespól ten miał za zadanie zbadać stopień radykalizacji pośród pracowników i funkcjonariuszy francuskiego sektora publicznego (policja, służby antyterrorystyczne, szkolnictwo niższe i wyższe, środki transportu miejskiego, regionalne i krajowe, służba zdrowia i różne urzędy). Z raportu wynika, że na dzień 20 czerwca tego roku w policji francuskiej pełniło służbę 40 funkcjonariuszy rozpoznanych przez służby antyterrorystyczne w związku z podejrzeniami o radykalizację czy działalność o radykalnym charakterze islamskim. Informacje przekazane przez francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych po zamachu w policyjnej prefekturze paryskiej mogą wskazywać na to, że zostały podjęte czynności i konkretne kroki w celu zawieszenia w obowiązkach służbowych funkcjonariuszy, którzy przejawiają symptomy radykalizacji. Ciągle zmieniająca się strategia grup terrorystycznych i tzw. samotnych wilków wymusza nieustanne dostosowywanie metod działania do rozpoznanego zagrożenia nie tylko na służbach antyterrorystycznych. Październikowy atak na paryską prefekturę policji dowodzi, że to samo dotyczy instytucji kierujących służbami antyterrorystycznymi i zajmujących się rozpoznaniem zagrożenia i jego natury. Zamach z 3 października uświadamia brutalną prawdę: 1) żadna metoda walki z terroryzmem nie daje stuprocentowej gwarancji bezpieczeństwa i nie lik­ widuje zagrożenia. 2) Nie ma miejsca, w którym przeprowadzenie ataku terrorystycznego jest całkowicie niemożliwe. 3) W dobie terroryzmu o charakterze międzynarodowym nikt nie może czuć się całkowicie bezpieczny. K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

15

WOJNA PŁCI Twórca ruchów męskich Wspominał później: „Bez przerwy pytały mnie :»Jak możemy cię sklonować?« Na imprezach przyprowadzały do mnie swoich mężów i chciały, żebym nauczył ich, jak mają się zachowywać”. Farrell rzeczywiście był wymarzonym mężem – kochającym i wspierającym żonę w karierze matematyczki, pracownicy IBM. Oboje chętnie pozowali do zdjęć. Na jednym z najbardziej znanych Warren zajmuje się przygotowaniem posiłku, a Ursula czyta gazetę, co na tamte, jeszcze mocno patriarchalne czasy, było obrazem rzadkim. Po dziesięciu latach małżeństwo rozpadło się. Sam Farrell tak o tym opowiadał: „Zapytałem ją kiedyś, z jakim mężczyzną by się związała, gdybym umarł. Odpowiedziała, że obecnie łączy ją więź z kolegą z pracy. Wtedy wziąłem głęboki oddech”. Innym razem na pytanie, czy wolałaby mężczyznę o wysokim statusie społecznym i mocnym charakterze, pod warunkiem, że zostałaby w domu, czy mężczyznę równego jej statusem, odpowiedziała, że tego pierwszego – czym miał być głęboko zawiedziony. Jak sam twierdzi, po rozstaniu z Ursulą doszedł do wniosku, że społeczeństwo zajmuje się tylko kobietami, powstaje dużo badań i prac naukowych o tym, jakie są one pokrzywdzone, a nie wspomina się o krzywdzie mężczyzn. Następnie napisał serię książek o sytuacji mężczyzn we współczesnym świecie, m.in. Mit męskiej władzy, Czy feminizm dyskryminuje mężczyzn?. Dziś uznaje się go za „ojca ruchu mężczyzn”, który od czasu jego pierwszych manifestów ewoluował w różne odłamy – od mizoginistycznych po takie, które utożsamiają się z ideą feminizmu.

Pokrótce o ruchu mężczyzn Czym jest ruch mężczyzn? Przede wszystkim kojarzy się ze stowarzyszeniami i fundacjami walczącymi o opiekę nad dziećmi po rozwodach i separacjach. W Polsce działają od lat m.in. Fundacja Ojców Pokrzywdzonych przez Sądy, Stowarzyszenie Obrony Praw Ojca i Dziecka czy Dzielny Tata. Te organizacje śmiało można zakwalifikować do ruchu mężczyzn, choć poruszają się one w wąskim obszarze zagadnień. Można postawić więc tezę, że ruch mężczyzn w życiu społecznym istnieje od dawna. Od kilku lat na forach internetowych pojawia się jednak zupełnie nowe zjawisko, oparte na aksjomatyce demoliberalnej, czy inaczej rzecz nazywając – emancypacyjnej. Zjawisko to w zachodnich społeczeństwach zostało naznaczone piętnem faszyzmu, mizoginizmu i wszelakiego zła, choć trzeba uczciwie przyznać, że głosami tych samych osób, które faszyzmem nazywają zgoła wszystko, co nie zgadza się z przyjętą przez nie wizją świata. Ruch ten jest zróżnicowany. O ile w internecie dominują głosy bardzo niechętne kobietom, o tyle bardziej intelektualne formy ruchu mężczyzn nie sprzeciwiają się nawet feminizmowi

„Geniusz” feminizmu polega na tym, że przeprowadził swoją rewolucję płciową w społeczeństwie zakonserwowanym rolami społecznymi. Dlatego nawet nie-feministki i znaczna część mężczyzn przyjmuje narrację ginocentryczną. trzeciej fali. Jeśli idzie o konkretniejszą definicję, należałoby go zdefiniować jako walkę o… równe traktowanie kobiet i mężczyzn. Mężczyźni, którzy czują się dyskryminowani ze względu na płeć, wprowadzają te zagadnienia do debaty publicznej, głównie online, w tzw. manosferze, czyli luźnym zbiorze ruchów męskich, często powiązanych ze skrajnie prawicowym ruchem określanym ogólnym mianem alt-right. Najbardziej popularne fora to amerykański reddit czy polski wykop. Tworzą

Druga połowa lat 60. ubiegłego wieku. Warren Farrell przeprowadza się wraz z żoną Ursulą do Nowego Jorku, gdzie dołącza do Międzynarodowej Organizacji na Rzecz Kobiet. W organizacji feministycznej zajmuje bardzo wysokie stanowiska, aż czterokrotnie zostaje wybrany na jej przewodniczącego w USA. Staje się ulubieńcem feministek.

Manosfera miejsce nowej rewolucji? Łukasz Burzyński

także kanały na Youtube, jak MGTOW (polskie: MGTOW Polska lub Radio Samiec), fejsbukowe blogi, jak Men’s Rights (Men’s Rights Polska) czy strony internetowe, np. samczeruno.pl i forum braciasamcy.pl. Definicja ruchu może wskazywać na kolejną roszczeniową grupę społeczną, która szuka powodu, by nazywać się uciśnioną. Dopiero po analizie ich postulatów można dojść do wniosku, że ruch mężczyzn to odpowiedź na feminizm. Jest albo anarchistycznym (bo nieformalnym i niehierarchicznym) zrzeszeniem przeciw roszczeniowym postulatom tego środowiska kobiet, które zdaje się dyskryminować mężczyzn, albo uzupełnieniem feminizmu w postaci emancypacji mężczyzn, tak jak do tej pory zajmowano się emancypacją kobiet. W książce The Boy Crisis autorstwa Warrena Farrella i Johna Graya przytoczono badania na temat przedwczesnej śmierci w 20 krajach OECD. Ich wyniki są bezwzględne. Autorzy stwierdzają, że „bycie mężczyzną to obecnie największy czynnik ryzyka przedwczesnej śmierci”. Słowo „obecnie” jest tutaj kluczowe, bo mężczyźni do 50. roku życia są dwukrotnie bardziej niż kobiety narażeni na przedwczesną śmierć; jest to więcej niż podczas II wojny światowej. Z szacunkowych badań Nesse’a wynika, że mężczyźni umierają coraz młodziej. Statystycznie codziennie w USA 150 pracowników ginie podczas wykony-

Feministki nie garną się do oddania komukolwiek monopolu na rolę ofiary w opresyjnym społeczeństwie. Mężczyźni w narracji lewicowej kojarzeni są z patriarchatem, więc z założenia mają się jawić jako źródło opresji, nie jego ofiara. wania swojego zawodu, a średnio 92% z tych pracowników to mężczyźni. Farrell i Gray postawili tezę, że to społeczna rola mężczyzny jest powodem takiego stanu rzeczy. Wpisuje się to oczywiście w lewicową teorię konstruktywizmu społecznego. Autorzy zauważyli, że to, co jest szczególnego w przypadku samobójstw mężczyzn, to rodzaj usprawiedliwienia i sposób samobójstwa, świetnie opisany na przykładzie Brada, uczestnika trzeciej misji w Afganistanie. Brad wrócił do kraju w 2016 roku z pieniędzmi zapewniającymi jemu i jego rodzinie bezpieczny byt. Podczas wojny został dotknięty zespołem stresu pourazowego (PTSD) i po powrocie nie mógł odnaleźć się w rodzinie. Pewnego dnia wręczył żonie kwiaty, a dzieciom kupił najnowszy model PlayStation. Pożegnał się z żoną i wsiadł do starszego z dwóch samochodów rodzinnych, mówiąc, że jedzie na zakupy. Popędził krętą szosą i „wypadł” z niej na zakręcie nad przepaścią. Żona Brada przyznała później, że w momencie pożegnania była świadoma, co się może stać. Powiedziała: „gdy puszczały mu nerwy, zwykle mawiał, że nie jest wart więcej niż polisa na życie”. Upozorował wypadek samobójczy, by rodzina mogła dostać odszkodowanie, gdyż nie traktowano tego jako samobójstwa.

Podobnie bywa w większości przypadków samobójstw mężczyzn. Wielu z nich jest przekonanych, że więcej korzyści przyniosą swojej rodzinie martwi. Decydując się na zakończenie życia, bardziej niż o sobie myślą o tym, by na ich pieniądzach skorzystali najbliżsi. Badania pokazują, że mężczyźni czują presję posiadania środków finansowych na utrzymanie siebie i rodziny, a ci ubożsi uważają się za bezwartościowych. Podczas kryzysu finansowego w badanych krajach na każde 100 samobójczyń przypadało 154 samobójców. W 2015 roku, zaliczanym do okresu stabilności finansowej, na 100 samobójczyń przypadało już blisko 350 samobójców płci męskiej. Autorzy książki zwracają uwagę na inny problem mężczyzn, głównie młodych: bigoreksję, czyli przesadną dbałość o własny wygląd. Przytoczyli przykład Jonathana, którego brat był mistrzem zapasów w szkole średniej. Kolega z drużyny miał porównać braci do tytułowych bohaterów filmu Bliźniacy z Arnoldem Schwar­ zeneggerem (zbliżonego wyglądem do brata Jonathana) i Dannym DeVito (tym miał być Jonathan). Jonathan robił więc wszystko, by już nigdy nie być postrzeganym jako niski słabeusz. Zaczął obsesyjnie trenować i przyjmować suplementy, później brać sterydy, a wkrótce ich nadużywać.

Sfeminizowane i dyskryminujące społeczeństwo? Ktoś może zauważyć, że jako społeczeństwo zmagamy się z pewnym problemami cywilizacyjnymi i nie ma co dzielić ich na męskie i kobiece. Jednak prawdą jest, że wiele mówi się o nierównościach płacowych, parytetach płci, „kulturze gwałtu”, społecznej pozycji kobiet czy o ich – niekiedy absurdalnych – roszczeniach. Milczy się zaś o problemach płci męskiej. Ruch mężczyzn zwraca uwagę na mało w Polsce znane pojęcie ginocentryzmu. Ginocentryzm to koncentracja społeczeństwa na płci żeńskiej i umniejszanie wartości mężczyzn. W roku 2016, podczas tzw. czarnych protestów, posłanka Scheuring-Wielgus krzyknęła przez pomyłkę słynne zdanie „Dość dyktatury kobiet!”. Paradoksem jest, że w tym zdaniu nie ma już nic śmiesznego, bo pracuje się nie nad poprawą obecnego prawa, ale nad pogłębieniem dyskryminacji mężczyzn. Lewicowe partie w Polsce domagają się zniesienia domniemania niewinności w przypadku tzw. przemocy wobec kobiet. Mężczyzna oskarżony przez kobietę o przemoc byłby z urzędu skazywany na wyrzucenie z domu i izolację od dzieci, a nawet areszt. Takie prawo istnieje już w Hiszpanii, gdzie dochodzi do tego, że kobiety wzywają policję w przypadku większej sprzeczki, a mężczyzna nie ma szans się obronić. Należy też wspomnieć, że mężczyźni za identyczne przestępstwa jak popełnione przez kobiety dostają niemal zaw­ sze wyższe kary. System zdecydowanie sprzyja kobietom także w kwestii podzielności majątku porozwodowego czy prawa do dzieci, nawet w przypadkach, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że matka je zaniedbuje. Badania (autorstwa Tindera) wskazują, że blisko 80% mężczyzn jest klasyfikowanych przez kobiety poniżej średniej atrakcyjności! To znaczy, że zdecydowana większość kobiet musi zadowolić się kimś, kogo ma za „mniej niż przeciętnego”. W konsekwencji kobiety mniej cenią swoich partnerów, a te bardziej niezadowolone częściej występują z pozwami o rozwód, co potwierdzają statystyki. W kwestii wartościowania partnerów warto dodać, że badania potwierdzają roszczeniową postawę kobiet w Polsce: „mężczyzna zaczyna się od 180 cm wzrostu i 6 tys. zł

pensji” (cytat z jednego z portali opiniotwórczych), a atrakcyjniejsi dla nich są partnerzy z krajów zachodnich i egzotycznych. „Geniusz” feminizmu polega na tym, że nawet nie-feministki i znaczna część mężczyzn przyjmuje narrację ginocentryczną.

Incele Najjaskrawszym odłamem ruchu mężczyzn jest Incel. Termin ‘incel’ pochodzi z połączenia dwóch angielskich słów involuntary celibates – niedobrowolny celibat. Incele to członkowie internetowej subkultury, którzy definiują siebie jako niezdolnych do podjęcia romantycznego lub seksualnego partnerstwa. Przez intelektualistów nowolewicowych ich postulaty nazywane są użalaniem się nad sobą, standardowym rasizmem i faszyzmem, mizoginizmem, a nawet mizantropią, a opis ich działalności internetowej w lewicowo-liberalnej prasie polega na wyciąganiu z kontekstu obraźliwych komentarzy wobec kobiet i kategoryzowaniu inceli jako nienawistników. Incele są przez neolewicowców błędnie charakteryzowani jako społeczność konserwatywna. Jednak uważają oni, że rozwiązłość seksualna jest zjawiskiem naturalnym i domagają się „sprawiedliwej dystrybucji” seksu, co w środowiskach konserwatywnych jest nie do przyjęcia. Z kolei nietrudno wyobrazić sobie, że w programie co bardziej postępowych partii lewicowych znalazłby się zapis o refundacji seksu dla 80% mężczyzn i 22% kobiet, opatrzony podanym wyżej wynikiem badań. Ba! Pomysł usuwania nierówności w dostępie do seksu nie jest czymś nowym nawet w Polsce. W 2013 r. jeden z posłów Ruchu Palikota, Armand Ryfiński, wypowiedział się m.in. w programie „Młodzież kontra”, iż jego ugrupowanie popiera pomysł refundowania – dosłownie – „talonów na prostytutki dla osób chorych i niedołężnych”. Jest to więc postulat oparty na aksjologii lewicowego materializmu, bazującego na dogmatach oświeceniowych, w żadnym wypadku konserwatywnych. Incele to niechciane dziecko aksjologicznego porządku myśli lewicowej – tj. wyzwolenia seksualnego i równej redystrybucji. Dlaczego niechciane? Przede wszystkim – na lewicy siedzą już feministki, które nie garną się do oddania komukolwiek monopolu na rolę ofiary w opresyjnym społeczeństwie. Z drugiej strony, mężczyźni w narracji lewicowej kojarzeni są z patriarchatem, więc z założenia mają się jawić jako źródło opresji, nie jej ofiara.

Doskonały dżentelmen Brak akceptacji społecznej, ale także empatii ze strony współideowego mainstreamu pcha młodych mężczyzn w kierunku ekstremizmu i terroryzmu. „Bunt prawiczków” rozpoczął 22-letni Elliot Rodger – syn hollywoodzkiego reżysera. Wieczorem 23 maja 2014 r. w Isla Vista w Santa Barbara w Kalifornii zadźgał on nożem dwójkę swoich współlokatorów i ich kolegę. Następnie wsiadł do swojego bmw i pojechał do Starbucksa, gdzie zamówił kawę i wysłał wideo zatytułowane „Zemsta” na swój kanał na Youtube, a także e-mail do swojej psychoterapeutki, z 141-stronicowym manifestem o tytule Mój pokręcony świat. Kilka minut po wysłaniu e-maila Elliot zapukał do drzwi żeńskiego akademika. Nikt mu nie otworzył, więc wyjął pistolet i zaczął strzelać do przechodzących dziewczyn. Zabił dwie studentki. Znów wsiadł do bmw, ostrzelał kawiarnię, zastrzelił chłopaka, jadąc pod prąd taranował pieszych, strzelał do ludzi. W końcu przystawił sobie pistolet do głowy i pociągnął za spust. Oprócz siebie zabił 6 osób i ranił 14.

Elliot już wcześniej wysyłał szereg sygnałów alarmowych, np. deklarację „wojny przeciwko kobietom za to, że odmówiły mu seksu”; jednak nikt nie spodziewał się, że może dopuścić się masowego morderstwa. Wspomniany manifest Mój pokręcony świat zawiera opis jego życia, jego relacji z ludźmi, a przede wszystkim z dziewczynami. Film Zemsta wyjaśnia jego pobudki; oto fragment: „To niesprawiedliwe. Wy, dziewczyny, nigdy nie czułyście do mnie pociągu. Nie wiem, dlaczego wy, dziewczyny, nie czujecie do mnie pociągu, ale ukarzę za to każdą z was. To niesprawiedliwość, zbrodnia, ponieważ nie wiem, dlaczego nic we mnie nie widzicie. Jestem doskonały, a mimo to rzucacie się na tych wszystkich ohydnych facetów zamiast na mnie, doskonałego dżentelmena. Ukarzę was za to… [śmiech]. (…) Dziewczyny, jedyne, czego chciałem, to kochać was i być przez was kochanym. Chciałem mieć dziewczynę. Chciałem seksu. Chciałem miłości, czułości, adoracji. Myślicie, że nie jestem tego wart. To zbrodnia, której nie można wybaczyć. Skoro nie mogę was mieć, dziewczyny, zniszczę was… [śmiech]. Odmówiłyście mi szczęśliwego życia, w zamian ja odmówię życia wam. [śmiech]. Tylko tak jest sprawiedliwie”. Elliot Rodger został potępiony przez wszystkie główne media w USA, jednak stał się idolem młodych mężczyzn na forach dla inceli. Co ważne,

Już dzisiaj widzimy w mężczyznach niechęć do obciążania się małżeństwem i rodzicielstwem; tym bardziej nie sprzyja temu pewność, że w razie problemów zostaną oni przez partnerki puszczeni z torbami. wcześniej latami uczestniczył w ich internetowych dyskusjach. Niedługo okazało się, że po masakrze w Isla Vis­ ta dokonano jeszcze aż sześciu zamachów z podobnych co Elliot powodów, a niektórzy sprawcy odwoływali się do ich prekursora. Trzy zamachy miały miejsce w zeszłym (2018) roku (Park­ land w święto zakochanych, Toronto i Tallahassee), a ostatni w sierpniu tego (2019) roku (Dayton).

Mężczyźni podążający własną drogą Jednak ruch mężczyzn to nie tylko młodzi, pogrążeni w ekstremizmie incele. To także mężczyźni po przejściach z kobietami, którzy twierdzą, że idealistyczne podejście do kobiet, do instytucji małżeństwa i roli społecznej mężczyzn jest dla nich krzywdzące. Mowa jest o ruchu MGTOW, akronimu utworzonego od słów Men Going Their Own Way (Mężczyźni obierający własną drogę): „MGTOW to antyfeministyczna, głównie internetowa społeczność, która zaleca mężczyznom oddzielenie się od społeczeństwa, które uważają za szkodliwe dla mężczyzn, a szczególnie unikania małżeństwa i współżycia heteroseksualnego. Społeczność występuje pod postacią stron internetowych i obecności w mediach społecznościowych w ramach tego, co jest szerzej nazywane manosferą.

MGTOW dąży do skoncentrowania się na sobie samym, a nie na zmianie status quo poprzez aktywizm i protesty, co dla członków jest odróżnieniem ich od ruchu na rzecz praw mężczyzn” (Wikipedia anglojęzyczna; polskojęzycznego odpowiednika tego hasła nie ma). Można wyróżnić różne poziomy zaangażowania MGTOW: od samej świadomości tego, jak funkcjonuje sfeminizowane społeczeństwo, poprzez odrzucanie związków (np. „strajki małżeńskie”) po bierność gospodarczą i społeczną. Społeczność MGTOW uważa, że istnieje systemowa, gynocentryczna stronniczość wobec mężczyzn, w tym podwójne standardy w roli płci, uprzedzenia wobec mężczyzn w sądach rodzinnych, brak troski o mężczyzn fałszywie oskarżonych o gwałt i brak konsekwencji prawnych dla ich oskarżycieli. Szczególnie w Polsce MGTOW podkreśla problemy fałszywych oskarżeń o ojcostwo, które prowadzą do wyłudzania alimentów. W Polsce, żeby udowodnić ojcostwo, należy pobrać próbki DNA ojca, dziecka i… matki, na co ta ostatnia lub prokuratura może nie wyrazić zgody. Mężczyźni zwracają także uwagę na przemoc w rodzinach, przede wszystkim na fakt, że kobiety bardzo często stosują przemoc psychiczną w posta-

Kobiety bardzo często stosują przemoc psychiczną w postaci manipulowania czy tzw. cichych dni. Te ostatnie zachowania kobiet są w społeczeństwie uznawane nie tylko za normę, ale nawet „urok kobiet” (sic!). ci manipulowania czy tzw. „cichych dni”. Te ostatnie zachowania kobiet są w społeczeństwie uznawane nie tylko za normę, ale nawet „urok kobiet” (sic!). Pisząc o polskiej manosferze, nie wypada nie napisać o forum braciasamcy.pl, własności Marka Kotońskiego, youtubera (twórca kanału Radio Samiec) i autora kilkunastu książek o relacjach damsko-męskich, w tym m.in. Kobietopedia czy Co z tymi kobietami?. Jak stanowi 11. punkt regulaminu forum, „Czynny udział w dyskusjach na Forum mogą brać jedynie mężczyźni, kobiety mogą zamieszczać posty w wydzielonym dziale Rezerwat”. Forum skupia ponad 7 tysięcy kont. Regularnie korzysta z niego około 500 użytkowników dziennie. O czym piszą forumowicze? Udzielają sobie porad, rozmawiają o swoich relacjach, seksie, bójkach, pieniądzach, problemach alimentacyjnych, środowiskowych, zdrowotnych i rodzinnych. Pojawiają się czasem zgryźliwe komentarze na temat kobiet, jednak zarówno regulaminowo, jak i w praktyce obrażanie jest zabronione i karane banicją. Forumowicze nie są też incelami.

Wojna płci – koniec czasów Nowa lewica w swoich filozoficznych założeniach podważa monogamię jako metodę życia. Poligamia/poligynia towarzyszyła ludzkości przez wieki; jest naturalna wśród niektórych zwierząt, np. goryli. Wkraczamy tutaj w sferę barbarzyńskiej siły fizycznej, w której zwycięża najsilniejszy. Nauka dowiodła, że społeczeństwa monogamiczne są dużo mniej konfliktowe niż te, które opierają się na walce o zaspokojenie potrzeb seksualnych. Zmieniające się wzorce kulturowe nie napawają więc optymizmem. Zamęt, w którym jednostki nie potrafią identyfikować się z wzorcem społecznym, mogą doprowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji. Już dzisiaj widzimy w mężczyznach niechęć do obciążania się małżeństwem i rodzicielstwem; tym bardziej nie sprzyja temu pewność, że w razie problemów zostaną oni przez partnerki puszczeni z torbami. Od lat konserwatyści powtarzają, że świat nieskończonej emancypacji runie. Jeśli mają rację, to czy początkiem rewolucji będzie manosfera? K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

16

W

iele obiektów zabytkowych, świadczących o bogactwie kultury polskiej ziemi, na której je rozlokowano, zaczęło znikać. Nie tylko przestano o nie dbać, ale ich miejsce zaczęły zajmować byle jakie, bez charakteru bloki mieszkalne, apartamentowce, wielkopowierzchniowe sklepy, boiska... Okoliczni mieszkańcy czasem próbowali protestować przeciw takiej degradacji dóbr kultury. Tłumaczono im wówczas, że utrzymanie zabytków kosztuje. Poza tym są niepraktyczne, nienowoczesne, o ile nie należą do grupy obiektów uznanych za wyjątkowe. Wpisanie ich do rejestru zabytków często tylko pogarszało sytuację, bo nie można ich rozebrać, przebudować albo remontować według prywatnych wizji właścicieli. Wszystko musi dziać się pod okiem konserwatora, więc lepiej je z tego rejestru wypisać, poczekać, aż się rozpadną, a potem teren wykorzystać pod nową zabudowę.

PODRÓŻE WNET Pomimo wojen i najróżniejszych niesprzyjających warunków, również tych z czasów PRL-u, tysiące obiektów zabytkowych, zarówno wzniesionych kilkaset lat temu, jak i w XIX w. czy na początku XX w., udało się ochronić przed zniszczeniami i zachować dla potomnych. Wydarzenia przełomu lat 80./90. ubiegłego stulecia i ich pochodne doprowadziły do sytuacji, której nikt by się nie spodziewał.

Zabytki umierają po cichu Tekst i zdjęcia Maria Giedz

Na Podlasiu, gdzie włóczyłam się przez wszystkie miesiące tego lata, znalazłam wiele obiektów zabytkowych, które figurują jeszcze w rejestrze zabytków, ale prawie już ich nie ma. Takim przykładem może być wieś Klukowicze (niedaleko Nurca) z drewnianym dworem z 1914 r., który od lat nie jest używany i ulega dewas­tacji, a od 2003 r. widnieje w konserwatorskiej ewidencji zabytków. Innym przykładem jest XVIII-wieczny klasycystyczny, murowany pałac w miejscowości Lewickie (gmina Juchnowiec), który jest już ruiną. Podobnie rzecz ma się z murowanym, neogotyckim dworem z 1906 r. w Niewodnicy Nargielowskiej położonej niedaleko Białegostoku. Szkoda, że nie są to obiekty, o które zabiega obecna pani konserwator zabytków województwa podlaskiego, notabene historyk z tytułem profesora.

Wykreślony z rejestru Kiedy zamieszkałam na gdańskiej Morenie, czyli pod koniec 1988 r., z mojego oka widać było piękny, XVIII-wieczny, czyli późnobarokowy park, dość zaniedbany. W Gdańsku zachowały się zaledwie dwa barokowe parki: w Oliwie, wokół Pałacu Opatów, i znacznie mniejszy, zapomniany, ten w Migowie na gdańskiej Morenie – usytuowanej niegdyś na obrzeżach miasta, a obecnie atrakcyjnej dzielnicy. W parku rosły stare, rozłożyste drzewa, głównie lipy. Była więc lipowa aleja, a obok strzelnica. Bliżej ulicy Myśliwskiej stał murowany dwór z przełomu XVIII i XIX w., w którym mieszkało kilka rodzin. Bardzo ciekawe były tam piwnice, sklepione na łuku odcinkowym, wcześniejsze od postawionych na nich murów dworu. Za dworem znajdował się staw, a dalej nieduży sad i warzywnik. Rok później, już po rozmowach przy Okrąg­ łym Stole, ale i czerwcowych wyborach, ten zespół dworsko parkowy kupił za symboliczną złotówkę biznesmen produkujący części samochodowe pod Warszawą. Zamierzał przeprowadzić się nad morze i urządzić sobie rezydencję. Miał na to zgodę władz mias­ ta Gdańska, a przede wszystkim wojewódzkiego konserwatora zabytków. Niestety splajtował. Po nim posiadłość przejął inny człowiek, a raczej spółka kilku osób zajmujących się elektroniką, z siedzibą w okolicach Gdańska. Pomimo wręczania gadżetów w postaci kształtnych butelek z napojami, włożonych do modnej wówczas „reklamówki”, co osobiście widziałam, zabytek zyskał jedynie to, że wykwaterowano z niego wszystkich lokatorów, a bramę prowadzącą do parku zamknięto na kłódkę. Po jakimś czasie pojawił się kolejny właściciel. Poprzycinał drzewa. Zlikwidował rosnącą na nich jemiołę. Następnie, ale już nie pamiętam, czy to ten sam, czy inny właściciel, postawił solidne ogrodzenie. Mijały lata, a zabytek się rozpadał i to zarówno dwór, jak i park. Kiedy dwór przestał istnieć, skreślono go z rejestru zabytków, a karta ewidencyjna (informacja o jego istnieniu) gdzieś zaginęła. Do rejestru wpisany jest jeszcze park, ale pewnie też zostanie skreślony, gdyż staw dawno został zasypany, warzywnika czy sadu już nikt nie pamięta, a większość drzew, nawet o 200-letnim rodowodzie, zwłaszcza tych pięknych, rozłożystych, rosnących w środku parku – nagle, w tajemniczy sposób zaczęła usychać. Wówczas postanowiono je ściąć. W ten sposób powstał spory, wolny plac, na którym właściciel, jak się okazało deweloper – ponoć kupił dwór i park o powierzchni 2,2 ha za ok. pół mln zł – chce wybudować sześć bloków mieszkalnych dla kilkuset rodzin.

Po co nam konserwator Jednym z niezwykłych obiektów, zaliczanych do najciekawszych zabytków techniki w Europie, jest, a raczej są (chociaż powinno się już mówić w czasie przeszłym, czyli były) mosty w Tczewie. Wznoszono je w latach 1851–1857 oraz 1888–1891. Po czym w latach 1910–1912 przedłużono, tak że most ten był długi na 1052 metry. Kiedy zbudowano tę sześcioprzęsłową budowlę posadowioną na siedmiu filarach zwieńczonych neoromańskimi basztami z żółtej cegły, była najdłuższym mostem w Europie i jednym z największych na świecie, a także pierwszym żelaznym mostem na Wiśle. Najbardziej interesujące w niej są kratowane ściany, tworzące długi tunel. To one fascynują, przyciągają uwagę. Warto

też dodać, ważną dla polskiej historii informację, że II wojna światowa wcale nie zaczęła się na Westerplatte, tylko w Tczewie, a raczej przy tczewskich mostach, które były własnością Polski, chociaż granica między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem znajdowała się na rzece. Niemcy próbowali zdobyć mosty 11 minut wcześniej, przed godziną 4.45, kiedy to niemiecki pancernik Schleswig-Holstein otworzył ogień na polską placówkę wojskową na Westerplatte, a więc o 4.34. Dla Niemców ważne było ich przejęcie. Polacy do tego nie dopuścili. Najpierw sami wysadzili most, który Niemcy w czasie wojny odbudowali. Potem to Niemcy wysadzili tczewskie mosty, a Polacy je odbudowali, wykorzystując do tego dwa przęsła ESTB, czyli przęsła angielskiego mostu wojennego, wykonane

Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków wstrzymał prace nad odbudową zabytkowego mostu w Tczewie, ale starosta tczewski wie lepiej, co jest zabytkiem, a co nie i nie godzi się na wstrzymanie prac, argumentując dodatkowymi kosztami. Dla starosty wygodniej jest wybudować nowy most. Rekonstrukcja zabytku, np. Zam­ ku Królewskiego, w Warszawie miała uzasadnienie, ale w Tczewie? Turyści i tak nie poznają, że to nie oryginał.

Świadkowie polskiej kultury Małe miasteczka czy tereny wiejskie, zwłaszcza na wschodzie Polski, głównie na Podlasiu, ale i Lubelszczyźnie, mogą poszczycić się sporą grupą obiektów zabytkowych wykonanych z drewna. Są

szlacheckiej rodziny Świerzbińskich herbu Rawicz. Wybudował go albo przebudował Kazimierz Świerzbiński w 1776 r., prawdopodobnie na założeniu wcześniejszej, XVI-wiecznej rezydencji, też drewnianej. Jeden z członków rodziny Świerzbińskich, kanonik inflancki ks. Adam Świerzbiński, był proboszczem w niedalekiej Kalinówce Kościelnej i to on wybudował w 1768 r., a raczej odbudował wcześniejszy kościół, wykorzystując zachowane elementy, a przede wszystkim XVII wieczne wyposażenie. Około połowy XIX w. dwór poprzez małżeństwo przeszedł w ręce rodziny Dyżewskich. Jesienią 1939 r. dwór przejęli Sowieci, tworząc na przynależnych do niego ziemiach dwa kołchozy. Dwa lata później majątek przejęli Niemcy. Po zakończeniu wojny w Sikorach mieszkała Jadwiga Dyżewska. Jej włości zostały

fotografowanie przyrody nazywał „bezkrwawymi łowami”. Nazywał się Włodzimierz Puchalski, znany polski fotografik, ale i przyrodnik, urodzony w 1909 roku w Mostach Wielkich pod Lwowem. Kupił tę chatę w 1960 r. Miała wówczas około 150 lat. Morusy stały się dla niego świetną bazą do wypadów na „łowy” z aparatem na Bagna Biebrzańskie, nad Narew. Zmarł w styczniu 1979 roku, kiedy to pracował nad filmem o pingwinach z Wyspy Króla Jerzego na Antarktydzie. Pół roku po śmierci artysty chata w Morusach została wpisana do re­ jestru zabytków. Wpis ten argumentowano tym, że jest to „chałupa o cennych walorach krajobrazowych, dokumentacyjnych i estetycznych, o cechach tradycyjnego budownictwa wiejskiego, badanego terenu”. Do rejestru pod

Tczew, Żeliwny most z neoromańskimi basztami

Morusy, zabytek o którym konserwator zabytków woj. podlaskiego zapomniał

Dwór w Migowie przez prawie 20 lat stał pusty, aż się rozpadł

Sikory, drewniany dwór z XVIII w.

w 1945 r. Przęsła te stanowią unikatowe i prawdopodobnie jedyne zachowane w Europie przęsła mostowe typu ESTB. Po prawie 70 latach od odbudowy mostów przystąpiono do ich renowacji. Jesienią 2016 r. zakończył się pierwszy etap remontu, podczas którego odrestaurowano zabytkowe, dziewiętnastowieczne przęsła. W 2018 r. rozpoczął się drugi etap remontu, polegający na demontażu powojennych stalowych konstrukcji – przęseł ESTB. Są rozbierane kawałek po kawałku. Wycina się te żelazne przęsła i wywozi na złom. Ponadto w trakcie rozbiórki odkryto stary, o ceglanej konstrukcji przyczółek z 1857 r. Został już rozbity i wykopany. Most powoli znika. A to wszystko za zgodą Starostwa Powiatowego w Tczewie, które rozstrzygnęło przetarg zarówno na rozbiórkę przęseł, jak i na sprzedaż złomu. Za każdy kilogram zezłomowanego zabytku powiat uzyska 81 gr, czyli razem około 1 milion 700 tysięcy złotych.

rozparcelowane, a w dworze urządzono szkołę, mieszkanie dla nauczyciela i klub RUCH. Od ponad 20 lat dwór jest opuszczony, a wojewódzki konserwator chyba nawet nie wie o jego istnieniu. Warto też wspomnieć, że Sikory leżą w miejscu urokliwym, nad niewielką rzeczką Nereśl, dopływem Narwi, gdzie jeszcze do niedawna stał zbożowy młyn wodny, złożony z budynku produkcyjnego i mieszkalnego; całość wpisana do rejestru zabytków w 1975 r. Młyn, czyli budynek produkcyjny, już nie istnieje. Na jego miejscu stoi nowy budynek. Ale po młynie pozostała karta ewidencyjna dla zabytków architektury. Za chwilę stanie się to samo z kartą dworu.

to cerkwie, kościoły, ale również dwory, chaty, młyny, stodoły, wiatraki, kuźnie. Nie wszystkie one zostały przeniesione do parków etnograficznych zwanych skansenami. Wiele z nich, mimo że znajdują się w rejestrze zabytków, powoli umiera, bo służby konserwatorskie trochę o nich pozapominały. A szkoda, gdyż to one są świadectwem polskiej kultury. W Sikorach (powiat Mońki), miejscowości położonej niedaleko Knyszyna, znajduje się XVIII-wieczny drewniany dwór. Do rejestru zabytków wpisano go w 1977 r. i na tym kończy się zainteresowanie wojewódzkiego konserwatora zabytków. A jest to interesująca budowla, typowa dla wiejskich dworków z terenów pogranicza. Parterowy budynek o konstrukcji wieńcowej, podpiwniczony, na kamiennej podmurówce, z dachem dwuspadowym, naczółkowym mógłby jeszcze zachwycać. Niestety jest już w tak złym stanie, że do środka nie powinno się wchodzić. A przecież była to posiadłość

Świat Włodzimierza Puchalskiego Niedaleko Krypna w miejscowości Morusy stoi nieduża drewniana, polska chata, niegdyś kryta strzechą. Mieszkał w niej niezwykły człowiek, który

ornitologów, prezentować takie filmy jak Skrzydlaci rycerze, Wesele żab czy Na rozlewiskach Biebrzy i Narwi. Fotografik zostawił przecież po sobie 60 filmów i ponad 100 tys. negatywów. Kiedyś chata żyła, ale ją ktoś kupił i o niej zapomniał, a konserwator może sobie przypomni, jak jakiś młody pracownik urzędu będzie aktualizował ewidencję zabytków i odkryje, że chata wpisana do rejestru już nie istnieje.

nr 466 wpisano też stodołę z początku XX w., której od wielu lat nie ma, ale w ewidencji występuje. Puchalski z Morusami był związany od 1948 r. Zakupioną chatę wyposażył w stare sprzęty. Urządził w niej istne muzeum. Po jego śmierci chatę przejęła jego żona Alana Puchalska, mieszkająca w Krakowie. Przez jakiś czas w chacie funkcjonowało maleńkie muzeum. W 1995 r. pani Alana sprzedała posiadłość męża małżeństwu z Warszawy, które zachowało stare sprzęty i zbiory etnograficzne kolekcjonowane przez Puchalskiego. Teoretycznie można je zobaczyć, ale w praktyce chata zamknięta jest na głucho, chyli się ku upadkowi. Dojście do niej zarośnięte jest wysoką trawą. Kiedyś na dachu było bocianie gniazdo. Nie ma też przydomowego ogródka ani stawu z kaczkami, często przez Puchalskiego fotografowanymi. Tak po cichu umiera kolejny zabytek, a przecież można by urządzać w chacie spotkania

Powrót carskiego dziedzictwa Od roku budynek dworca kolejowego w Białymstoku jest remontowany. Wymienia się w nim dokładnie wszystko, chociaż jesienią 2003 r. został tam zakończony generalny remont. Pani konserwator zabytków województwa podlaskiego zapowiada, że będzie wyglądał jak za cara. W mass mediach stale słychać, że przywracane jest carskie dziedzictwo. Trochę dziwnie brzmi stwierdzenie „przywracanie carskiego dziedzictwa”, bo dla Polaków car Rosji nigdy nie był władcą, chociaż prawnie od 1815 r. car Aleksander I był królem Polski. Jeśli ktoś ma na myśli okres rozbioru Polski i zaboru rosyjskiego, to moim zdaniem, ale zapewne się mylę, dla Polaków car był jedynie zaborcą, chociaż posiadał sporą władzę. Ponadto moja skromna wiedza podpowiada mi, że akurat Białystok w 1795 r. znalazł się w zaborze pruskim, a nie rosyjskim. Dopiero pokój w Tylży zawarty w 1807 r. doprowadził do przekazania miasta pod barbarzyńskie rządy moskiewskie. (Od 1807 r. Białystok wchodził w skład Imperium Rosyjskiego, najpierw jako stolica obwodu białostockiego, a później miasto powiatowe guberni grodzieńskiej). O kulturze i dziedzictwie carskim w Białymstoku trudno więc mówić. Rok 1830 wiąże się z ogłoszeniem w Białymstoku stanu wojennego i zakazem nauki języka polskiego. Po 1863 r., czyli po powstaniu styczniowym, „kulturalne” władze rosyjskie zakazały używania języka polskiego w miejscach publicznych. Nawet kazania i modlitwy w kościołach musiały odbywać się w języku rosyjskim. I właśnie wówczas w Białymstoku oddano do użytku linię kolejową warszawsko-petersburską i jednocześnie dworzec kolejowy. Budynek dworca wzniesiono w 1861 r. w stylu klasycystycznym. Podczas I wojny światowej został spalony przez wycofujące się wojska rosyjskie. Po wojnie odbudowany, ale nie na długo, bo podczas kolejnej wojny został zbombardowany. Potem kilka razy był odbudowywany i remontowany. Ostatnia jego modernizacja trwała 14 lat. W 2008 r. odnowiony budynek został uznany za najpiękniejszy dworzec w Polsce, otrzymując 71 punktów na 100 możliwych. Dziesięć lat później rozpoczęła się kolejna jego przebudowa, a przede wszystkim odtwarzanie jego autentyczności. Zastanawiam się tylko na jakiej podstawie, gdyż brakuje dokumentacji – opisów, ikonografii. Do dzisiaj zachowały się zaledwie dwie pocztówki z okresu międzywojennego, ukazujące fragmenty budynku dworcowego. Nikt nie wie, jak ten dworzec wyglądał w czasach carskich. Oczywiście odtwarzać te czasy zawsze można, zwłaszcza jeśli ma się na to środki. Szkoda tylko, że zamiast dobudowywać kolumienki czy doklejać sztukaterię, nie buduje się przejść podziemnych, wind dla niepełnosprawnych. Bo jak na razie, aby dostać się na perony, wchodzi się po drewnianych stopniach na żeliwnej konstrukcji, potem wędruje się pomostem, aby następnie zejść, targając walizy czy inne tobołki. Chyba rzeczywiście przywraca się carskie dziedzictwo. K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

17

K TO C Z Y TA , N I E N U D Z I S I Ę Szara to pasjonująca, wielowątkowa powieść sensacyjna, z aktualną sytuacją polityczną polską i międzynarodową w tle. Jej akcja rozgrywa się od Afryki po Europę, a najważniejsza część – w środowisku tatrzańskich ratowników i grotołazów, w malowniczej scenerii polskich Tatr.

Warto przeczytać: Szara Tomasza Krzyżanowskiego Magdalena Słoniowska

T

omasz Krzyżanowski udowadnia, że w gatunku, w którym już tyle napisano, on ma jeszcze coś nowego do powiedzenia i to nie tylko pod względem fabularnym. Mamy tu służby specjalne, politykę, miłość, pieniądze, władzę, media, dramatyczne ucieczki i pościgi na lądzie, wodzie, w powietrzu i pod ziemią, malownicze krajobrazy, humor… Jest to klasyczna, dobra literatura, przyciągająca uwagę wartką od pierwszych stron akcją. Nie chodzi jednak tylko o zaciekawienie czytelnika i utrzymanie go w napięciu przez ponad 700 stron, choć to się autorowi w pełni udaje. W powieści jako ważne i naturalne wartości zostały ukazane patriotyzm, przyjaźń, lojalność, honor, godność, wiara w Boga. W dodatku, co jest rzadkością we współczesnej literaturze, nie ma w Szarej epatowania przemocą, cierpieniem, seksem, cynizmem, dewiacjami i wszelkim innym złem. Nie było to Tomaszowi Krzyżanowskiemu potrzebne, żeby pozyskać uwagę czytelników, chociaż ciemne strony natury ludzkiej odgrywają w powieści znaczącą rolę. Niewątpliwie najciekawszy i niewyeksploatowany w literaturze jest wątek umiejscowiony w Tatrach, w środowisku ratowników górskich, zwłaszcza dramatyczne wydarzenia pod ziemią. Wątek ten został

Z

egarek wskazywał wpół do drugiej. Był spóźniony już o dwie godziny. Czy Šperka zdąży zawiadomić Słowaków? – Rany Boga, Paweł nie przeżyje! – pomyślał w panice. – Nie zdążę! A gdyby tak Gruzin poprowadził? Na drugiego idzie się łatwiej, a nieznajomy znał się na wspinaczce. – Jak się nazywasz? Kak tiebia zawut? – zapytał szybko siedzącego w kucki i pijącego małymi łyczkami wodę nieznajomego. – Ilja. Ja Ilja Czuwaszwili. – Kotrikadze dałby się pokroić, a nie ujawniłby swojego prawdziwego nazwiska. – Ilja, wiem, kim jesteś i czego ode mnie chcecie. Rozumiesz? – Tak, ja panimaju… rozumiem. Ja prosto chocziu, sztoby ty wybrałsja iz kawierny ceły i zdarowy, Jan. – Teraz ty idź pierwszy. Ja jestem wykończony. Na dwóch ścianach trzeba porozpinać liny do już wbitych punktów asekuracyjnych. Niektóre są stare, ale dwie są nowe, założyłem je, kiedy schodziłem kilka godzin temu. Na ostatniej ściance, trudniejszej,

przedstawiony z niezwykłą znajomością rzeczy, co zresztą nie dziwi u autora, który sam był człowiekiem gór, ratownikiem i grotołazem. Ciekawy i oryginalnie ujęty jest temat służb rosyjskich, a wiele powieściowych postaci i sytuacji ma odniesienie do rzeczywistych osób i wydarzeń. Więcej nie będę zdradzać. Przed oczami czytelnika umiejętnie poprowadzona fabuła wyświetla się jak film. RPA, ocean, Moskwa… ale przede wszystkim Tatry i ich tajemnicze i groźne wnętrze, którego nie wystarczy poznać, ale trzeba zostać przez nie zaakceptowanym… Tomasz Krzyżanowski, Szara, t. I i II, Wydawnictwo Witold Gadowski, Kraków 2019

zostawiłem linę i tam sprawa pójdzie szybko. Musimy stać się zespołem, choć, Bóg mi świadkiem, to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał! – Dobrze, Jan, poprowadzę. – A ten koniak – Gąsienica wskazał ręką na plecak – będziesz nosił do śmierci? Gruzin uśmiechnął się i wyjął plastykową butelkę, której zawartością się podzielili. Jasiek poczuł się o wiele lepiej. Ramaz prowadził może i topornie, ale sprawnie. To czekał, to zwalniał, a kiedy było trzeba, wyciągał towarzysza uwieszonego na końcu liny. Tempo, w jakim pokonywali korytarz, poprawiło się na tyle, że po półgodzinie stanęli na dnie ośmiometrowej studni z półmetrowym zaciskiem w środku. – Ty pierwyj, Jan – Gruzin wskazał głową na wiszącą nad nimi sztolnię. Gąsienica wiedział, dlaczego tamten nie chciał prowadzić. Zacisk można było pokonać tylko bez plecaka, który Gruzin musiałby zostawić przy czekającym Polaku. A to była ostatnia rzecz, na jaką Kotrikadze mógł się zgodzić.

– Nie wiem, czy dam radę – pokręcił głową Jasiek. – Widzisz, że nieszczególnie mi idzie dzisiaj wspinanie. Miałeś prowadzić! – Niet. Ty pierwyj. Nu, dawaj, Jan! – Dobrze, ale pierwszy ja, potem plecaki, a na końcu ty. Zgadzasz się? – Jasiek był zniecierpliwiony niepotrzebnymi dyskusjami. – Nie. Pierwyj ty, potom ja, rukzaki posliednije – upierał się Gruzin. – Ale kto uwiąże te pieprzone plecaki? Przecież, do cholery, musimy je wyciągać pojedynczo! – Uspokojsja, Jan. Wsio budiet otliczno. Ja sdiełaju wsio OK. Kontynuowanie dyskusji było nonsensem. Jasiek zostawił swój bagaż i rozpoczął wspinanie prostą jak cembrowana studnia pionową sztolnią. Pokonanie takiej ścianki zwykle zajmowało mu kilka minut, ale tym razem wszystko szło nie tak. Osłabione mięśnie nóg nie pozwalały na dobre osadzanie stóp; mdlejące z wysiłku ręce uniemożliwiały podciąganie się. Jakiś metr przed słynnym zaciskiem dygoczące w łydkach nogi dały znać, że są na skraju wytrzymałości, ale udało mu się w ostatniej chwili podciągnąć kolana i mocno wcisnąć plecy w ścianę. Szukając ręką po omacku, trafił na wystający kamień, na którym zacisnął palce. Zebrał siły i wykonał dwa szybkie kroki do góry, podciągając stopy i wciskając się w ociekające wodą zwężenie. Szorując kombinezonem po chropowatych ścianach, pokonał kilkadziesiąt centymetrów, po czym znów musiał poświęcić dwie minuty na odpoczynek. Po chwili zdołał podciągnąć się o następne pół metra i wreszcie całym tułowiem znalazł się poza zwężeniem. Rozwiązał linę, włożył ją do rolki na piersiach, po czym resztę spuścił na dno komina i mocno zaparłszy się w przewężeniu, krzyknął: – Możesz iść! Głowa Gruzina dość szybko pojawiła się w zacisku i Gąsienica musiał podejść jeszcze trzy metry, aby tamten mógł swobodnie wyciągnąć oba pakunki. Kotrikadze wydobył je sprawnie i ten trudny fragment drogi wreszcie mieli za sobą. Znowu założyli bagaż na plecy i Gruzin poszedł jako pierwszy. Przed nimi była jeszcze głęboka wyrwa, nad którą wzdłuż łukowatego stropu Jasiek wcześniej rozpiął linę, wpiętą w system friendów i aluminiowych kostek. Gąsienica musiał uważać na każdy swój ruch. Jeden fałszywy krok mógł kosztować go życie. Zalewały go fale gorąca, a w głowie czuł nieustanne dudnienie. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa do tego stopnia, że miejscami czołgał się, zamiast iść, ale mobilizowała go myśl o Czartoryskim. Później usiłował sobie przypomnieć moment, kiedy pokonywał przepaść w chodniku, zapinając się do liny, ale żaden szczegół drogi nie utkwił mu w pamięci. Nie pamiętał też, jak pokonali dwa ostatnie kominki ani czołgania się w błocie w dół sztolnią prowadzącą bezpośrednio do otworu wyjściowego. Wcześniej jednak zdarzyło się coś, co mimo krańcowego zmęczenia zapamiętał na zawsze. Za sobą mieli już dwa kilkumetrowe kominy, został im jeszcze najdłuższy, ośmiometrowy, pokryty chropowatą warstwą mokrych zlepieńców, po których spływała cieniutka warstwa wody. Komin

ten uzbrojony był w linę, którą Jasiek zostawił kilka godzin wcześniej. Pierwszy wpiął się w nią Kotrikadze i stopniowo podciągając się po kilkadziesiąt centymetrów, dość szybko pokonywał trudną przeszkodę. Gąsienica szedł za nim mechanicznie, wykonując każdy krok i każdy chwyt jak manekin, nie angażując mózgu, choć wiedział, że był to prosty sposób na najgłupszą śmierć, spowodowaną wyłączeniem instynktu samozachowawczego. Otrzeźwił go krótki krzyk i jakby metaliczny trzask. Spadający Gruzin całym impetem uderzył w ramię przyklejonego do ściany Polaka. Jasiek wypuścił z rąk linę i poleciał około metra w dół, ale zadziałał zacisk bezpieczeństwa. Szarpnięcie obróciło go głową w dół, powodując, że żołądek uderzył z całą siłą w przeponę i płuca. Tymczasem Gruzin znalazł się metr pod wiszącym głową w dół Gąsienicą, z końcówką liny wrzynającą się w bark. Groził mu upadek z sześciu metrów na dno komina. Nie musiał być śmiertelny, ale Kotrikadze miał na sobie ciężki plecak i skutki mogły być nieobliczalne. – Jan, ja nie mogu dołgo wydierżat’! Wytaszczi mienia! – krzyczał. Polak nie miał mu jak pomóc, bo nawet gdyby wyciągnął maksymalnie ręce, nie dałby rady dosięgnąć ręki pechowca. – Nie ma szans, żebym go dostał. Ktoś wyraźnie go nie lubi – pomyślał nagle Gąsienica. – A gdyby… a gdyby tak spadł, to… to co? W jednej chwili stanęły mu przed oczami wszystkie tragiczne chwile z ostatnich dni. Zobaczył zimną twarz Michaiła Piskuna, który bez emocji rozkwaszał mu twarz na marmoladę. Przypomniał sobie zabójców, strzelających do niego w szopie zamęczonego Prabhakara. Zamajaczyły mu twarze wszystkich, którzy mieli nieszczęście być koło niego w czasie, kiedy być nie powinni: zabitej podstępnie młodej Amelie, zmasakrowanej Anny i zastrzelonych Samira i Chrisa, bossów półświatka z Cape Town, hinduskiej rodziny. Teraz los dał mu niepowtarzalną szansę, aby raz na zawsze wyrównać rachunki. Sięgnął prawą ręką do czekana. Trzymając spoconą dłonią jego ogumowany trzonek, wyraźnie widział w świetle czołówki głowę człowieka, który nie był jego przyjacielem. Nie był nawet obojętnym nieznajomym, spotkanym w zakamarkach jaskini. Był agentem rosyjskiego wywiadu, który chciał go skrzywdzić albo nawet zabić. Wisząc głową w dół, miał dużo miejsca, aby wziąć odpowiedni zamach i jednym celnym ciosem w czoło uwolnić się od prześladowcy. Jeszcze przez ułamek sekundy resztki rozsądku podpowiadały mu zrobienie bilansu zysków i strat, ale wyczerpany mózg nagle zgasł, pozwalając działać instynktom. Kiedy podniósł czekan głęboko za siebie, jego oczy pociemniały, a w ustach pojawiła się suchość. Napinając mięśnie, włożył w uderzenie całą siłę. Dwudziestocentymetrowe, ząbkowane ostrze z hartowanej w próżni szwedzkiej stali przecięło przestrzeń bezgłośnie i najważniejszym widokiem, jaki zarejestrowały szare komórki Gąsienicy, był obraz przerażonego Gruzina, patrzącego mu prosto w oczy.

D

rzwi otworzyły się i stanął w nich niewysoki, starszy mężczyzna o wychudłej, pomarszczonej twarzy przysłoniętej siwymi wąsami i rondem wyświechtanego góralskiego kapelusza. W ręku trzymał grubą, drewnianą laskę, wydającą głośny stuk przy każdym kroku gospodarza. Ze środka izby buchnęło gorącym powietrzem i charakterystycznym zapachem gotowanych obierek. – Chebojcie haw, ino wartko, bo zima się pcho dźwierzami. Wyście kto? – starzec bacznie oglądał niespodziewanego gościa. (…) – A kto wos tu do mnie przysłoł, panie… – Witold Wilk, nazywam się Witold Wilk – asystent poderwał się z zydla. – Otóż… ludzie, którzy znają pana, twierdzą, że… że mógłby pan pomóc nam w odnalezieniu Weroniki Baron i Pawła Czartoryskiego. Chyba pan słyszał, że zaginęli około trzy dni temu w jaskini, właśnie w Szarej, a tam miał miejsce… – Cosi słysołek, ze w korytarzu głównym przed Komnatom urwała się ściana i tamci som w środku… – Byrka mówił powoli, ale pewnie. – Zyjom? – Tego nie wiemy, panie Władysławie, ale też nie mamy pewności, że nie żyją. Wiemy, że są tam w środku, przy wejściu do jaskini znaleźli ich plecak. – No taaaak – Byrka podrapał się w głowę. – No to niefajnie. Jedynica? – Przepraszam, co? – Wilk nastawił ucho. – Pytom się, cy ta dziewka, no córka, to jedynica, cyli po wasemu… jedynaczka? – Tak. Weronika jest jedynym dzieckiem mojego szefa, Aleksandra Barona. Na pewno pan słyszał to nazwisko. – Na pewno to kozdy musi umrzeć. Nie… nie słysołek o tym cłowieku, a choćbyk i słysoł, to nic do rzecy ni mo. – Wilkowi wydawało się, że cień przebiegł przez pomarszczoną twarz górala. – Kto prowadzi wyprawę? Neumayer? – Tak. Neumayer. I właśnie mój szef jakoś nie ma do niego… no, jakby to powiedzieć… zaufania. – Wilk wreszcie wydusił z siebie sedno sprawy. – Pan Baron wysłał mnie do pana właśnie dlatego, aby pan ocenił… czy też… doradził, co zrobić, aby córkę i chłopaka uratować. Uważa, że gdyby nie szczęśliwe zbiegi okoliczności, to do tej pory ratownicy z Pogotowia goniliby w piętkę. (…) – Co fcecie wiedzieć i jako mom pomóc? Godojcie śmiało! – Nie wiem, panie Władysławie… to już trzeci dzień akcji. Korytarz w Szarej zasypany, cała jaskinia zagrożona jest ruchem górotworu. Ma pan jakiś pomysł? Byrka myślał chwilę, a potem odkaszlnął. – Neumayer dobry jest, nojlepsy. Zno Szarom jak włosnom chałupe. Pewnie jest tamok i Szach i Rubin, to fachowcy pirso klasa. Oni wse idom na sto dziesięć procent. Stary przerwał i zamyślił się chwilę. – Ino to nie syćko. Nie syćko jest w ręcach cłowieka, choćby był wyćwicony i wymuśtrowany. Choćby był silny

i mocarny. Choćby syćkie rozumy pozjadoł. Byrka znów przerwał. – Za moik casów pirse to my odmawiali modlitwe za tych, ftorych my śli ratować – stary stuknął w leżący na stole brewiarz. Tam syćko zapisane – wskazał palcem do góry – i tamok prowdziwy nacelnik urzęduje. – Ja wiem, ja wiem… – żachnął się Wilk. – No, ale to, panie Władku… jest jakoś mało konkretne. Pan wybaczy, ale przecież nie powiem szefowi, żeby… no nie wiem… żeby na przykład, zamiast ratować… modlił się. Mój szef… no, on po prostu tego nie zrozumie. – Oni syćka wyśportowani som i zapatrzeni w sprzęt i w tom całom technike, w taktyke i te syćkie procedury. To wozne, ale nie najwoźniejse. Choćby nie wiem co robili, choćby nie wiem jako się naciągali, to bedzie tak jako tyn – Byrka podniósł oczy w górę – nojwoźniejsy gazda se umyślił. I nic już nie zmienis. – No tak. – Wilk uśmiechnął się kwaśno i podniósł się z krzesła. – Czyli właściwie nie może nam pan pomóc. A już myślałem w pewnym momencie, że nie przyjechałem tu na próżno. – Wyście jakisi dziwny, panie Wilk – Byrka patrzył łagodnie spod kapelusza – przecie juzek wom prawił, ze Adam Neumayer jest nolepsy, i w ścianie, i pod ziemiom, i poważanie u ratowników mo, ale wyboccie – do Szarej to on scyńścio ni ma. I temu on tej dziewki i tego chłopca nie uratuje. To jo, stary Władek Byrka wom godom. – Dlaczego?! – Neumayer mo stare porachunki z tom jaskiniom. I te rachunki som do dziś niewyrównane. Coby dziewcyne i chłopca spod ziemi wyjąć, musi być ktosi inny. Witold Wilk pomału kierował się do wyjścia. Właściwie nie miał tu już czego szukać. Byrka żył w swoim własnym, nierealnym świecie. Ale z uprzejmości zapytał: – A jest w ogóle ktoś taki? Gospodarz obszedł pomału stół, stukając niemiłosiernie laską, i wziął do ręki telefon komórkowy. Przez dobrą chwilę, to przysuwając, to odsuwając aparat od oczu, pukał w ekran palcem, a potem kiwnął ręką: – Odpiszcie se, tu mocie numer do niego. Ale zakiela to zrobicie, to jesce musicie siednąć i posłuchać tego, co mom wom do powiedzenio. Stary skończył mówić, kiedy było już dobrze po północy. Asystent prezesa Barona siedział nieruchomo jeszcze kilka minut, zanim dotarły do niego słowa gazdy. Kiedy zrozumiał, że nie może tracić czasu, szybko wstał, uścisnął Byrkę i wyszedł. – To wszystko zmienia! – powtarzał. – To wszystko zmienia! Wybrał numer Barona. Kiedy usłyszał w słuchawce zaspany głos, zawołał: – Panie prezesie! Niech pan nic nie mówi, tylko się pakuje. Dostaliśmy szansę! Chyba jedną na milion! Wszystko wytłumaczę, jak wrócę, ale proszę się nie martwić. Kurczę, to wszystko zmienia! K (Fragmenty powieści)

Fragment książki

Józef Garliński (1913–2005) yjny. Polski pisarz, historyk, działacz emigrac praw ia stud ł oczą W latach 30. XX wieku rozp iąrudz w G ą kow wojs nicze i ukończył szkołę Brał dzu ze stopniem podporucznika rezerwy. niej póź , roku 9 193 ej udział w wojnie obronn ził wad pro AK j wne jako oficer Komendy Głó eńiecz Bezp o Biur że Wydział Więzienny, a tak przestwa. Na tajnych kompletach dokończył wany szto Are e. nicz rwane wojną studia praw żył prze , ców Niem z w kwietniu 1943 roku prze Pawiak i Auschwitz. ięPo wojnie osiadł w Londynie, gdzie pośw lipub oraz znej lityc cił się pracy społeczno-po dok ień stop kał uzys cystycznej. W 1973 roku and s omic Econ of ol tora filozofii w London Scho esem Political Science, a w 1975 roku został prez autoJest ie. zyźn Obc na Związku Pisarzy Polskich nych aczo tłum , nych rem wielu książek historycz mu: ły nios przy łos rozg y na inne języki. Największ zący walc ięcim Ośw 8), Politycy i żołnierze (196 skiego – nagrodzony przez Fundację Jurzykow tnia Osta , roku 74 w 19 i przez Związek Pisarzy atłum h jnyc kole tach broń Hitlera (1977, w la 8), (197 ma Enig ki), miec czona na j. angielski i nie j WojSzwajcarski korytarz (1981), Polska w Drugie się ało ukaz 5 198 ku nie Światowej (1982, w ro the in nd Pola łem tytu wydanie angielskie pod ńską). Second World War, z mutacją ameryka rniaCze a Alin a serk W 1999 roku reży zefie o Jó zny rafic biog kowska nakręciła film lski. Garlińskim pt. Myśli z Po

we staDnia 17 września 1940 roku nasłucho eszę dep ą cje brytyjskie odebrały niemieck lotstkie wszy radiową z rozkazem Hitlera, że mają ii and Hol niska Luftwaffe w okupowanej jącego poniechać przygotowań do decydu ano ją row szyf ataku na Wielką Brytanię. Roz z przedmow y Michaela r. D. Foota iepos na no i tego samego wieczora odczyta . iera prem m dzeniu szefów sztabu z udziałe lrchi Chu rz Wszys­cy odczuli wielką ulgę, twa Rozpoczyna się gra wywiadów m, że la promieniała. Depesza była dowode Dzisiaj wiemy znacznie więcej o akty wnoia na wan lądo Niemcy zrezygnowali z planów ści w Szwajcarii służb informacyjnych innych wyspach Brytyjskich. państw. Jednak pomimo iż od pierwsze go wyów Informacje o zmianie niemieckich plan dania angielskiego i polskiego książki Józefa rwo Cze bo , dotarły także szybko do Moskwy Garlińskiego upłynęło kilkadziesiąt lat, ale praca , tów agen ch na Kapela miała wszędzie swy Szwajcarski Korytarz wytrzymała prób ę czasu. y zutwarze sowiec­kich przywódców przybrał Autor – były oficer Wojska Polskieg o i żołwoją dług na pełnie inny wygląd. Liczono tam nierz Armii Krajowej, w której zajmowa ł się prze cji Fran nę na Zachodzie; załamanie się sprawami wywiadu więziennego – unik o a senwan dzie spo kreśliło te rachuby, ale ciągle sacyjności, starając się skupiać na fakt ach. Za ia i że się, że Hitler podejmie próbę lądowan cel swojej pracy, jak sam stwierdził, pos le, tawił Nag . rację wplącze się w długotrwałą ope zapoznanie szerszych kół z niebezpie czeństało prze to w ciągu kilku tygodni, wszystko stwem, jakie kryją w sobie działania obcych dywizji być aktualne i ponad 200 niemieckich wywiadów. Książka, na co zwrócił uwa gę sam go aźne wyr bez znalazło się na terenie Europy Autor: „odsłania cynizm metod Sowieck iej Rowiąotow Moł celu do ataku. Pakt Ribbentropsji, która zawsze morduje i pozbawia woln ości potęgi, zał bardzo mocno dwie dyktatorskie tych wszystkich naiwnych ludzi, którzy jej jak ział pod ów, szła wymiana towarów i surowc najwierniej służą, ale jednocześnie ostr w. zega Autor, ścigany przez PRL-ow soró agre ch ską cenzurę, zna- łupów przybliżył do siebie dwó przed równie naiwną wiarą w dobre intencje ny z drugiego obiegu, op zoje swo ał ełni owiada tajemnice Stalin bardzo dokładnie wyp zachodnich, wielkich demokracji. Są one na- wywiadów działających na w, ale terenie Szwajcarii. bowiązania w zakresie dostawy surowcó szymi naturalnymi sojusznikami, ale pom awą ogą Wstrząsający dokument, wy i krw ą dług jaśniający sekrety rozumiał, że jego rachuby na nam tylko wtedy, gdy będzie to zgodne z ich II wojny światowej. egoistycznymi interesami. O tym mus imy zawsze pamiętać”. „Rosjanie wychodzą w tej książce praw ie tak samo źle, jak Niemcy; Amerykanie i Bry tyjczycy także zostali obarczeni swoją częścią winy. To jest historia taka, jaka była, nie hero iczna, ale taka, jaką widzi historyk: prawdziw a”.

Ze wstępu prof. Piotr a Kołakowskieg

o

wojnę na Zachodzie rozwiały się i że zbliża się śmiertelne zagrożenie. Musiał za wszelką cenę wiedzieć, jakie plany rodzą się obecnie w głowie Hitlera i w tym duchu dał instrukcje szefowi swego wywiadu. Czerwona Kapela posiadała dobrze zorganizowaną siatkę wywiadowczą na terenie Niemiec, Francji, Belgii i Holandii, wszystko trzymał mocno w garści Leopold Trepper, ale te kraje znajdowały się już we władaniu Hitlera lub, jak południowa Francja, były przezeń dokładnie penetrowane. Szybka łączność z Centralą była możliwa tylko za pomocą radia, ale była to łączność zawodna, bo niemieckie władze bezpieczeństwa wyłapy wały radiostacje i kontakt z Moskwą rwał się nieustannie. Siatka szwajcarska, od pseudonimu jej twórcy Sándora Radó zwana grupą Dora, miała być trzymana w rezerwie, ale Centrala już na wiosnę 1940 roku zdecydowała, że trzeba ją ożywić i przygotować do szybkich działań, i w tym celu jeździł do Genewy Kapitan Kent. Teraz, gdy posiadał już dobrze działające dwie radiostacje, których bezpieczeństwo na terenie neutralnego kraju było zapewnione, waga jej bardzo wzrosła i Moskwa zażądała od niego pełnej aktywności. Józef Garliński, Szwajcarski korytarz. Gry wywiadów, wyd. 2, Editions Spotkania, Warszawa 2019


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

18

N O STA LG I C Z N I E

P

rzez Białoruś przebiega wododział – Dniepr wraz z Berezyną i Prutem wpadają do Morza Czarnego, a Dźwina Zachodnia i Niemen do Bałtyku. Główne drogi są dobre i bardzo szerokie – często cztery-pięć pasem w jedną stronę, więc jazda przez ten rozległy kraj nie jest uciążliwa. Miasta i wsie są bardzo czyste, a miejskie aleje i w ogródki na wsi – ukwiecone aksamitkami, daliami i podobnymi, zwykłymi kwiatkami. Ludzie ubierają się starannie, nie dotarła tu jeszcze moda wszechobecnych tatuaży, legginsów u pań czy męskich krótkich spodni na ulicach miast. Stolica Mińsk ma, podobnie jak Warszawa, około dwa miliony mieszkańców, a ceny mieszkań są równie wysokie. Miasto było całkowicie zniszczone w czasie II wojny światowej. Odbudowano je w stylu ‘klasycyzmu stalinowskiego’, jak prześmiewczo nazywają tu ten rodzaj budownictwa. Odtworzono jedynie niewielką część starego miasta (w tym dwór Wańkowiczów). Mieszkańcy narzekają na kryzys przejawiający się wzrostem cen i obniżkami pensji w niektórych zakładach pracy (żeby uniknąć zwalniania pracowników). Powoduje to nowe na

Impresje białoruskie

opiece wiernych, choć czasem bez księdza. Budynki są odnawiane z własnych środków parafian i Kościoła, a w zachodniej części Białorusi uczęszcza do nich wielu wiernych. Widać również wiele cerkwi prawosławnych, restaurowanych na koszt państwa. Cerkiew unicka ma najtrudniejszą sytuację, bo choć oficjalnie jest tolerowana, to napotyka liczne trudności administracyjne. Opowiadano nam, że unici przetrwali wyłącznie dzięki otwarciu kościołów i seminariów za okupacji niemieckiej w latach 1942–45, kiedy to wykształcono kapłanów, bo wcześniej zarówno carat, jak i ZSRR go zwalczały.

L

Joanna Pyryt Białorusi zjawisko emigracji na Zachód, w tym – bardzo licznej – do Polski. Nadal istnieją tu zakłady przemysłowe produkujące traktory (marki Białoruś), wagony kolejowe czy specjalistyczne ciężarówki dla kopalń odkrywkowych (na licencji zachodniej). Rolnictwo jest prowadzone przez spółki agro-akcyjne, które zastąpiły kołchozy. Pokazywano nam tzw. domki Łukaszenki – budowane na wsiach, aby zapewnić mieszkanie specjalistom potrzebnym w takich przedsiębiorstwach. Niewielu mieszkańców mówi po białorusku, choć jest to jeden z dwóch

WSZYSTKIE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z ARCHIWUM A UTORKI

Wiele ładnych posągów kniaziów widzi się w miastach; potem są wojny napoleońskie (zwycięskie), potem rewolucja październikowa – ale zdaje się, że bez zbędnych szczegółów, choć w każdym mieście na centralnym placu nadal stoi pomnik Lenina.

Po przekroczeniu granicy otwiera się przed nami rozległa równina z polami zboża aż po horyzont i pięknymi liściastymi lasami, które zajmują blis­ ko 40% powierzchni kraju. Horyzont zdaje się bardziej odległy niż u nas, a gra obłoków na bezkresnym niebie przypomina opis chmur u Mickiewicza. Wszak to jego kraj. Nowogródczyzna jest teraz tutaj, obok Rusi Czarnej, Pińszczyzny, Polesia, Mińszczyzny i części Rusi Czerwonej.

Siedziba Michała Kleofasa Ogińskiego w Zalesiu (muzeum)

języków urzędowych. Białoruski jest nauczany w szkole w wymiarze czterech godzin tygodniowo, jak język obcy; mimo to mało kto umie się nim posługiwać. W Mińsku, Połocku czy Witebsku najłatwiej dogadać się po rosyjsku, ale polski jest rozumiany. W Lidzie i Grodnie na zapytanie po rosyjsku odpowiadano po polsku. Sam prezydent Łukaszenka posługuje się rosyjskim w lokalnej odmianie zwanej trasianką. Kościół katolicki w zasadzie odprawia msze po białorusku. Powiadają, że ksiądz, który użyje w liturgii polskiego, może nie dostać przedłużenia

wizy pobytowej. Jednak w niedzielę po południu w Grodnie w katedrze pod wezwaniem św. Franciszka Salezego ksiądz odprawiał przy bocznym ołtarzu mszę po polsku, a parafianie odpowiadali po białorusku. Od czasu pierestrojki następuje odrodzenie Kościoła katolickiego. Rozpoczął je jeszcze Jan Paweł II, uzyskując zgodę Gorbaczowa. Oddano wiele kościołów zabranych za czasów ZSRR i przeznaczanych na magazyny, kina, muzea ateizmu czy wręcz chlewnie. Pokazano nam jednak na prowincji kilka parafii, gdzie kościół ostał się dzięki

Witebsk, kościół i klasztor bazylianów ufundowany przez Adama Kisiela w miejscu kaźni Jozafata Kuncewicza

iczne zabytki są odnawiane i rekonstruowane – dotyczy to także zabytków polskich. Z pietyzmem zorganizowano muzeum w zamku Radziwiłłów w Nieświeżu czy we dworze Kleofasa Ogińskiego w Zalesiu; rekonstruuje się stary zamek w Grodnie, gdzie zmarł król Stefan Batory. Odtworzono dworek – miejsce urodzenia Kościuszki w Mereczowszczyźnie, w Mińsku dwór rodziny Prószyńskich (Łoszyce) i wiele innych miejsc. Mimo to ogląd historii wydaje się posiadać pewne luki. Wspomina się kniaziów, których wiele ładnych posągów widzi się w miastach; potem są wojny napoleońskie (zwycięskie), potem rewolucja październikowa – ale zdaje się, że bez zbędnych szczegółów, choć w każdym mieście na centralnym placu nadal stoi pomnik Lenina. Potem jest już Wielka Wojna Ojczyźniana, która zaczęła się w 1941 roku. Lata 1939–1941 to wojna na zachodzie Europy, a 17 września to wyzwolenie zachodniej Białorusi i Ukrainy. Taka jest oficjalna wersja. Jednak jadąc przez ten kraj, nie sposób na każdym kroku nie natykać się na ślady wydarzeń i ludzi stanowiących nieodłączną część historii Polski. Na najdalszym wschodzie, w Połocku, przebywał król Stefan Batory po odzys­ kaniu miasta po kilkuletniej okupacji przez Iwana Groźnego. Tu Batory założył kolegium jezuitów, którego rektorem był ks. Piotr Skarga. Tu przebywał św. Andrzej Bobola. W tym kraju rozgrywały się wielkie bitwy Polaków

W Mińsku, Połocku czy Witebsku najłatwiej dogadać się po rosyjsku, ale polski jest rozumiany. W Lidzie i Grodnie na zapytanie po rosyjsku odpowiadano po polsku. Sam prezydent Łukaszenka posługuje się rosyjskim w lokalnej odmianie zwanej trasianką. – zwycięskie jak Orsza w 1514 roku, czy przegrane jak Szkłów w 1664. Tu rodzili się i działali wielcy Polacy – Kościuszko, Mickiewicz, Moniuszko, Orzeszkowa i setki innych, bez których nie istniałaby nasza kultura. Na tych ziemiach ginęli nasi wielcy męczennicy za wiarę, jak Jozafat Kuncewicz (w Witebsku 1623, biskup unicki) i św. Andrzej Bobola (Janów Poleski 1657). Tu wreszcie pracowali wielcy organizatorzy i działacze, jak biskup miński Zygmunt Łoziński (1870–1932), który organizował pomoc dla „bieżeńców” w czasie I wojny światowej, chronił Żydów mińskich podczas wojennej zawieruchy i zmarł w opinii świętości. Tu gospodarowali polscy ziemianie i przemysłowcy – Wojniłłowicze, Korwin-Milewscy, Jałowieccy, Pusłowscy, Wańkowicze, Skirmunttowie i wiele innych rodzin zasłużonych dla tego kraju. Grodno było jedną ze stolic Polski – w nim od 1673 roku odbywał się co trzeci sejm Rzeczypospolitej. Po wizycie na Białorusi nasuwa się pytanie: jaki los czeka te ziemie – czy uda im się zachować dobre dziedzictwo, pozbyć fałszywego obrazu dziejów i nie ulec zwodniczym modom płynącym z Zachodu? I czy podobne pytania nie dotyczą też teraźniejszej Polski? K

Odnowiony Pałac Pusłowskich w Mereczowszczyżnie

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego Zbigniew Kopczyński

K

ornel Morawiecki umarł w sam raz, by jego pogrzeb mógł mieć rangę państwową. W sam raz, by żegnać mógł go syn w randze premiera. W sam raz, by media szeroko omawiały jego dokonania i niezłomną postawę. Wśród komentujących jego odejście zdecydowaną większość stanowili doceniający jego działalność. Wyjątkiem, raczej kuriozalnym, był zarzut zdrady ze strony byłego prezydenta, rytualnie nazywającego zdrajcami tych, którzy nie zdradzili. Chyba nikt nie potraktował tego poważnie. Ot, taki kompleks kapusia. Nie zauważyłem też zarzutu – a może przeoczyłem – że syn-premier funduje ojcu pogrzeb państwowy, choć to akurat prawda. To premier decyduje, kto zasłużył na państwowy pogrzeb, a kto nie. Akurat Kornelowi to się należało jak mało komu. I dobrze się stało, że prezydent zdążył uhonorować go Orderem Orła Białego trzy dni przed śmiercią. Jeszcze za życia, ale co najmniej trzydzieści lat za późno. A co byłoby, gdyby Kornel Morawiecki zmarł, powiedzmy, pięć lat wcześniej? Jak wyglądałby jego pogrzeb, jak byłby uhonorowany? Tu

nie musimy gdybać. Wystarczy przypomnieć pogrzeb Kazimierza Świtonia. Było to w czasie rządów Platformy Obywatelskiej z Ewą Kopacz jako premierem. Zmarł jeden z najbardziej zasłużonych ludzi opozycji antykomunistycznej. Człowiek, który miał odwagę sam jeden rzucić wyzwanie komunie w trzymanym żelazną ręką regionie i w czasie, gdy jego późniejsi krytycy na samą myśl o jakimkolwiek nieposłuszeństwie – bo o oporze nie byli w stanie pomyśleć – dostawali rozwolnienia. Pierwszy założył Wolne Związki Zawodowe i konsekwentnie prowadził ich działalność, choć w ich grupie założycielskiej połowa członków była tajnymi współpracownikami SB, a pozostali, wraz z nim, zostali poddani brutalnemu zastraszaniu. Skazano go w sfingowanym procesie, oskarżono o pobicie czterech milicjantów. Jego mieszkanie zostało w pełni zradiofonizowane i żył dzień i noc pod nieustanną kontrolą bezpieki. Bezpieka była też sprawcą jego rodzinnych dramatów. Mimo to wytrwał. Premier Kopacz uznała, że to za mało i odmówiła Kazimierzowi Świtoniowi pogrzebu państwowego. Pochowany został nie na

Powązkach, lecz na cmentarzu parafialnym w Katowicach, a pogrzeb miał charakter prywatny. Czy to takie ważne? Cóż nieboszczykowi po zaszczytach, ocenach jakiegoś premiera, prezydenckich odznaczeniach, gdy właśnie staje przed Najwyższym Sędzią? Jemu – nic. To ważne dla nas, jeszcze żyjących, i dla młodszych pokoleń. To wskazówka dla młodzieży, jak warto żyć i jakie postawy docenia i nagradza Rzeczpospolita. Rzeczpospolita Platformy nie znalazła uznania dla niezłomnej postawy Kazimierza Świtonia. A jakie postawy doceniła?

W

tym samym roku, kilka miesięcy wcześniej, jeszcze za premierostwa Donalda Tuska, zmarł Wojciech Jaruzelski. Premier Tusk nie miał wątpliwości. Jaruzelskiemu nie poskąpiono zaszczytów i zorganizowano wspaniały pogrzeb, oczywiście państwowy. To hołubienie komunistycznego zbrodniarza spowodowało zafałszowanie jego życiorysu w odbiorze społecznym i rozpowszechnianie życzliwych mu opinii nawet przez osoby deklarujące się jako antykomuniści, jak choćby Janusz Korwin-Mikke. Tenże JK-M oświadczył niedawno, że wspomniany towarzysz generał był poczciwym człowiekiem, znakomitym wojskowym. I rzeczywiście, wystarczy przyjrzeć się jego dokonaniom.

Tenże poczciwiec już od początku swej kariery, jako TW Wolski, donosił na swych kolegów Informacji Wojskowej, formacji brutalniejszej niż UB. Jako jedyny z towarzyszy generałów nie chciał powrotu pełniącego obowiązki Polaka Konstantego Rokossowskiego

Cóż nieboszczykowi po zaszczytach, ocenach jakiegoś premiera, prezydenckich odznaczeniach, gdy właśnie staje przed Najwyższym Sędzią? Jemu – nic. To ważne dla nas, jeszcze żyjących, i dla młodszych pokoleń. do jego sowieckiej ojczyzny. Zżył się z nim pewnie ten poczciwina i bolało go rozstanie. Dekadę później, jako szef Sztabu Generalnego, wziął udział w szerokiej i skutecznej akcji odżydzania szeregów wojskowych, dzięki której Ludowe Wojsko Polskie osiągnęło stopień aryjskości według najlepszych

standardów towarzysza Adolfa. Krótko potem genialnym manewrem wykonał Blitzkrieg w Czechosłowacji. Zanim się Czesi połapali, było po krzyku. W grudniu 1970 roku w podobnie szybki i zdecydowany sposób, za pomocą czołgów i karabinów maszynowych, wytłumaczył robotnikom Wybrzeża, że nie warto nie chcieć być niewolnikiem. Szczytem militarnych dokonań Wojciecha Jaruzelskiego był grudzień 1981 i unikalna inwazja na własny kraj z imponującymi, błyskotliwymi operacjami, jak choćby szarża na Kopalnię „Wujek” – istna Somosierra XX wieku. I tylko złośliwcy w rodzaju zmarłego właśnie Włodzimierza Bukowskiego twierdzili, że zrobił to nie w obronie przed Sowietami, lecz na ich wyraźny rozkaz, po odrzuceniu jego próśb o interwencję. Wasal wykonujący sumiennie rozkazy swego seniora – to był wzór państwa Platformy. Wiele różni obecne rządy od poprzedników. Możemy mówić o programach socjalnych, zmniejszaniu deficytu budżetowego, różnych reformach, szukać wskaźników umożliwiających porównania. Pogrzeb Kornela Morawieckiego z jednej strony, a pogrzeby Kazimierza Świtonia i Wojciecha Jaruzelskiego z drugiej – pokazują lepiej niż wskaźniki ekonomiczne, czym różnią się rządy Prawa i Sprawiedliwości od rządów Platformy Obywatelskiej. K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

19

BLISKO I DALEKO Fabuła filmu o tym tytule opowiada o Emmecie i Austinie - dwóch młodych Amerykanach, którzy chcieli zostać szpiegami, a zostają przyjęci do CIA tylko po to, żeby odwrócić uwagę KGB od planowanej misji prawdziwych szpiegów. Ten film z lat 80. przypomniał mi się, gdy dotarła do mnie kolejna informacja z Państwowego Instytutu Geologicznego, tym razem naprawdę szokująca.

Pierwsza połowa października w Ekwadorze upłynęła pod znakiem największego kryzysu politycznego od prawie dekady. Co ciekawe, przyczyna była dosyć podobna do tej, która wywołała kryzys pod koniec września 2010 roku, za rządów prezydenta Rafaela Correi. Wtedy chodziło o reformę prawa wynagrodzeń – tym razem kwestia ta była marginalna (choć wciąż obecna), ale Ekwadorczycy znów wyszli na ulice w sprzeciwie wobec zmiany przepisów.

Szpiedzy tacy jak my

uż wydawało mi się, że po niesławnych ekscesach byłego Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska nic mnie nie zaskoczy, a w geologii zapanuje długo oczekiwany i jakże potrzebny spokój. Jednak, jak widać, proroctwa się rzadko sprawdzają. I jak ogłoszony prawie 30 lat temu przez Francisa Fukuyamę koniec historii nie znalazł potwierdzenia w rzeczywistości, tak w geologii trudno cokolwiek prorokować. Widać zarówno historia, jak i geologia nie znoszą pustki i nudy. Ktoś mógłby zapytać, co takiego się wydarzyło? Tuż przed wyborami parlamentarnymi w Państwowym Instytucie Geologicznym (PIG) dokonano długo oczekiwanej zmiany dyrektora. Ta świętująca w tym roku 100-lecie instytucja zdecydowanie wymagała usunięcia „złogów” po byłym pośle (działalność tego Pana i jego akolitów opisałam w serii artykułów w „Kurierze WNET”). Nowy Główny Geolog Kraju długo zwlekał, ale podjął wreszcie decyzję i zwolnił cały zarząd PIG. Wielu biło brawo i pytali tylko, dlaczego tak późno. Wybór GGK padł na wieloletnią pracownicę PIG. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, jedni się cieszyli, część się dziwiła, a jeszcze inni zazdrościli. Wydawało się jednak, że każdy wybór będzie lepszy od poprzedniego, a ta zasłużona instytucja zazna wreszcie, jakże potrzebnego, spokoju. Niestety, co jak co, ale spokój instytutowi nie chyba jest pisany. Nowa pani dyrektor, jak nagle i niespodziewanie się pojawiła, tak równie szybko zniknęła. Jeszcze nie zdążyła się zadomowić w gabinecie dyrektorskim, a już tego samego dnia po południu złożyła dymisję z funkcji „z powodów osobistych”. Niby nic szczególnego, ale… Światło na całą sprawę rzuciła dopiero publikacja TVN, która ukazała się po kilkunastu dniach. Okazało się, że w tle są działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że mąż nowej dyrektor niedawno został skazany za szpiegostwo na rzecz… Rosji. Chyba jednak instytut nie ma rzeczywiście ostatnio szczęścia. Najpierw działalność osławionego posła z Dolnego Śląska, a teraz taka wpadka… Dlaczego na wstępie wspomniałam film z przed 30 lat? Być może, podobnie jak w scenariuszu filmu, cała sprawa wokół instytutu ma drugie dno i komuś szczególnie zależy, żeby odwrócić uwagę od prawdziwych działań, jakie mają miejsce wokół surowców. Komu zależy, aby instytucja odpowiedzialna za polskie surowce kopalne była notorycznie osłabiana? TVN ujawniła sprawę tydzień po wyborach parlamentarnych. Czy to przypadek? Trzeba pamiętać, że zdymisjonowany przez premiera Główny Geolog Kraju nie dostał się do parlamentu.

O

kazało się także, że „powody osobiste” byłej Pani dyrektor były szeroko znane w środowisku geologicznym od dłuższego czasu. Tajemnicą poliszynela było, że Marek W. został aresztowany we wrześniu 2018 r. pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji, a skazany w pierwszej instancji w lipcu br. Jego żona pełniła przez lata ważną rolę w PIG, kierując m.in. państwową służbą hydrogeologiczną. Służba ta jest może mało znana szerszej opinii publicznej, ale wystarczy nadmienić, że odpowiada za strategiczne zasoby wód pitnych. Pojawia się zasadne pytanie, czy były Główny Geolog Kraju, pełniąc nadzór nad PIG, nie wiedział o „powodach osobistych” tej Pani? Dlaczego hodował przez prawie rok problem, który został „odpalony” w dziwnych okolicznościach? Pytania się mnożą, ale to już chyba normalne, bo do tej pory nie udało się uzyskać odpowiedzi na wiele innych pytań, między innymi na te, jakie postawiłam

w poprzednich artykułach. Wystarczy przypomnieć dziwne zakupy działek na Atlantyku czy też zablokowanie na dwa lata strategicznej inwestycji magazynu rdzeni wiertniczych w Leszczach. Były wiceminister stracił nie tylko posadę w ministerstwie, ale także immunitet poselski. Być może powoli zaczną się pojawiać odpowiedzi na te i inne pytania. Na razie dziennikarze powiązani z byłym posłem sugerują, że w wśród nowo powołanej dyrekcji PIG są jeszcze inne „trupy w szafie”, tym razem związane z zarzutami o nieetyczne postępowanie. Cała sprawa wokół PIG ma jednak drugie dno, gdyż powstałe zamieszanie i decyzje personalne podważają przede wszystkim autorytet instytucji mającej dbać o strategiczne zasoby surowców mineralnych i wód podziemnych. Komu i dlaczego może zależeć na osłabianiu instytutu? W czerwcu br. Pan Jędrysek odszedł w niesławie do historii, a zastąpił go nowy GGK, Piotr Dziadzio. Wydawało się, że będzie to sygnał do rozpoczęcia długo oczekiwanych reform w geologii. Moi rozmówcy bardzo liczyli na zmiany i kibicowali nowemu ministrowi. Ale równie szybko nastąpiło rozczarowanie brakiem działań i co najmniej dziwnymi nominacjami. Można odnieść wrażenie, że następuje powrót do przeszłości, co mocno zaskakuje, gdyż bądź co bądź geologia, jak i cały rząd, firmowany jest przez Prawo i Sprawiedliwość.

N

owy GGK odwołał cały skład Rady Geologicznej i Górniczej, a w wypowiedzi dla prasy przekazał jasny komunikat, że krytycznie przyjrzy się projektowi polityki surowcowej państwa, który jego zdaniem wymaga zmiany. Jednocześnie powołał nowy zespół doradczy do spraw geologii i górnictwa, który ma doradzać w przeprowadzeniu zmian. Niby krok w dobrym kierunku i wszyscy powoli zaczynają zapominać o byłym wiceministrze, ale chyba nie do końca… Okazuje się bowiem, że na kluczowych miejscach w nowym zespole zasiadają osoby stanowiące trzon zespołu przygotowującego niesławną politykę surowcową państwa, której symbolem miała być Państwowa Agencja Geologiczna. Na widok Pana Przewodniczącego, aż się ciśnie na usta cytat z kultowego filmu „Psy”: „czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach”… Wystarczy wspomnieć, że wśród wiceprzewodniczących zespołu znalazł się m.in. niesławny bohater mojego pierwszego artykułu, były dyrektor PIG i współpracownik posła Burego, jeszcze za kadencji Jędryska ponownie zainstalowany w Instytucie. Jest też oczywiście były szef Stowarzyszenia Ordynacka. Czyżby w Polsce nie było geologów mogących firmować zmiany i trzeba ciągle wyciągać „trupy z szafy”? Wszystko to razem chyba dobrze nie wróży na przyszłość. W większości krajów na świecie geologia i surowce stanowią strategiczny segment gospodarki, a u nas od kilku lat następuje dziwny paraliż tej dziedziny. Moi rozmówcy zastanawiają się, co się dzieje w geologii? Dlaczego nie może być po prostu normalnie? Może geologiczna „dobra zmiana” ma teraz nowe hasło, „aby było tak jak było”, ale czy to nie przypadkiem zapożyczenie z innego ugrupowania? Wszystko, co w ostatnich czterech latach działo się wokół PIG, daje dużo do myślenia i raczej nie napawa optymizmem. Czy po raz kolejny ktoś nie próbuje odwracać uwagi od strategicznej dziedziny, jaką są surowce kopalne? Środowisko i media ekscytują się skandalami i giełdą nazwisk, a mętna woda jak była, tak pozostaje mętna. Smutne, że nikt nie potrafi uporządkować dziedziny, która od lat powinna pracować dla dobra gospodarki. Pytania się mnożyły i mnożą się dalej, a czas leci. K

FOT. WIKIPEDIA

J

Danuta Franczak

(Od lewej) Prezydenci: Paragwaju – Fernando Lugo, Boliwii – Evo Morales, Brazylii – Luiz Inácio Lula da Silva, Ekwadoru – Rafael Correa i Wenezueli – Hugo Chavez

W

arto zaznaczyć, że przez Ekwador w tym roku przetoczyły się co najmniej trzy fale protestów. Od maja do września kilkakrotnie protestowali studenci medycyny, odbywający staż w szpitalach. Otrzymywane przez nich stypendium, wynoszące dotychczas nieco ponad 500 USD (dolar amerykański jest od 2000 roku oficjalną walutą Ekwadoru), zostało zmniejszone prawie o połowę. Wywołało to duże niezadowolenie i protesty, które z czasem objęły większość środowiska akademickiego w Ekwadorze. Strajkowali też emerytowani nauczyciele, domagając się za pomocą kilku strajków głodowych wypłaty zaległych świadczeń. Obie grupy osiągnęły swój cel. Bezpośrednim preludium do masowych wystąpień z października były protesty w prowincji Carchi na północy kraju, które rozpoczęły się 24 września. Objęły one całą prowincję i zyskały nawet poparcie prefekta. Ich przyczyną było „zaniedbanie przez rząd”. Demonstranci domagali się dymisji minister spraw wewnętrznych Marii Pauli Romo, większych nakładów na zdrowie, a także ukrócenia korupcji i cofnięcia niektórych reform ekonomicznych. Rząd po sześciu dniach manifestacji zgodził się na spełnienie dwunastu postulatów i protest się zakończył. Raptem trzy dni potem od strajku przewoźników zaczęły się masowe protesty w całym kraju. Lenín Moreno, prezydent Ekwadoru, ogłosił 1 października 2019 roku sześć bezpośrednio wchodzących w życie decyzji, dotyczących ekonomii kraju, a także trzynaście dalszych, które miały być procedowane przez parlament. Najważniejszą z nich było uwolnienie cen diesla i benzyny poprzez likwidację państwowych subsydiów. Ekwador posiada złoża ropy, eksploatowane od ponad stu lat. Nie dysponuje jednak mocami przerobowymi, które pozwoliłyby chociażby na pokrycie krajowego zapotrzebowania na olej napędowy i benzynę. Eksportuje więc surową ropę i importuje jej produkty. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku doszło do dwóch dużych kryzysów na światowym rynku ropy naftowej – w latach 1973 i 1979, spowodowanych odpowiednio wojną Jom Kippur (arabsko-izraelską), a potem rewolucją ajatollahów w Iranie. Ceny ropy poszybowały w górę, osiągając w szczytowym momencie realną cenę ok. 65 USD za baryłkę, podczas gdy na początku dekady wynosiła ona niespełna 12 USD. Rząd ekwadorski zadziałał, wprowadzając subsydia na paliwa, co pozwoliło złagodzić skutki kryzysu dla obywateli. Nie można jednak powiedzieć tego samego o ekonomii. Obecnie do każdego galonu (ok. 3,8 litra) benzyny lub diesla sprzedanego w Ekwadorze państwo dopłaca ok. 40% jego wartości. Cena paliw bez subsydiów wynosiłaby ok. 2,5 USD za galon, a dzięki państwowej pomocy waha się w okolicach 1,5 USD. Łącznie szacuje się, że w roku 2019 na dopłaty do paliwa Ekwador przeznaczy ponad 3 miliardy dolarów amerykańskich. To dużo w skali kraju, którego dług zewnętrzny w marcu tego roku przekroczył 37 miliardów USD i 32,8% PKB (dług całkowity – 51,2 mld USD, 45,3% PKB). Rząd Morena porozumiał się na przełomie września i października z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który w zamian za cięcia wydatków publicznych zgodził się

na przyznanie otwartej linii kredytowej w wysokości 4 miliardów USD na najbliższe trzy lata. Oprócz likwidacji subsydiów zmiany objęły między innymi zasady zatrudnienia funkcjonariuszy publicznych. Ci na umowach tymczasowych mieli stracić 20% wynagrodzenia przy odnowieniu takiej umowy, zamiast przejścia na umowę bezterminową. Dodatkowo roczny wymiar urlopu miał być skrócony z 30 do 15 dni, a jeden dzień w miesiącu wszyscy funkcjonariusze mieli pracować de facto za darmo – ich wynagrodzenie za ten dzień zasilać miało kasę państwa. Prezydent zapewnił jednak, że przewidywane przez niektórych podniesienie podatku VAT z 12% do 15% nie jest w planach. Dodatkowo zniesiono lub zmniejszono cła na telefony komórkowe, komputery, a także maszyny rolnicze i materiały konstrukcyjne. Głównymi poszkodowanymi poczuli się przewoźnicy. Zastrajkowali oni 3 października, rozpoczynając kompletny paraliż kraju. Jednocześnie zamknięte

z urzędu – jeden przez triumwirat wojskowy, drugi przez parlament, po uznaniu za „mentalnie niezdolnego do pełnienia obowiązków”. Prezydent Moreno wydał także dekret zabraniający osobom nieuprawnionym przebywania w godzinach 20:00–5:00 w okolicy obiektów o znaczeniu strategicznym – takich jak elektrownie, rafinerie, ujęcia wody. Indianie nazwali to „godziną policyjną”. Dekret został wydany w odpowiedzi na akty wandalizmu w całym kraju. Doszło do zniszczenia ujęcia wody w Ambato. Protestujący okupowali także elektrownię wodną Pucará w kantonie Píllaro. Doszło do licznych zniszczeń i okradania prywatnych sklepów, kawiarni i hoteli. Dekret prezydenta był bezpośrednią reakcją na krótkotrwałe zdobycie przez demonstrantów budynku parlamentu, z którego jednak szybko zostali wyparci. W ostatnich dniach protestów zmilitaryzowano stolicę i wprowadzono zakaz przebywania w przestrzeni publicznej na 24 godziny. W sobotę 12

11 dni ekwadorskiego kryzysu Piotr Mateusz Bobołowicz

zostały szkoły w całym Ekwadorze, gdyż władze stwierdziły, że nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa transportu dzieci. Usługi transportowe dla ludności zapewnić miało bezpłatnie wojsko, jednak nawet to było mocno utrudnione, gdyż protesty przybrały formę blokad dróg, nie tylko głównych, ale także lokalnych. Prezydent tego samego dnia ogłosił wprowadzenie stanu wyjątkowego.

P

o weekendzie protesty przybrały na sile, szczególnie w ekwadorskiej stolicy Quito i konkurującym z nią o miano największego miasta Guayaquil (do stycznia tego roku Guayaquil miało więcej mieszkańców niż Quito). We środę 9 października prezydent przeniósł do Guayaquil siedzibę rządu. Dzięki położeniu miast w delcie rzeki Guayas możliwe było zablokowanie protestów na mostach. W bardzo niepewnym okresie rodzącego się konfliktu, który przez moment wydawało się, że miał potencjał przerodzenia się w zamach stanu lub rewolucję, decyzja ta miała charakter taktyczny. Dodatkowo bezpośrednie sąsiedztwo lotniska wojskowego i bazy lotnictwa wydaje się uzasadnione – szczególnie, gdy w pamięci mamy dosyć skomplikowaną technicznie ucieczkę prezydenta Lucia Gutierreza w 2005 roku helikopterem z położonego w centrum stolicy Pałacu Carondelet, podczas gdy manifestanci szturmowali budynek. Nie był to zresztą pierwszy przypadek obalenia prezydenta, bo dwaj spośród poprzedników Gutierreza – Jamil Mahuad i Abdala Bucaram (zwany „El Loco” – „Szalony”) w 2000 i 1997 roku też musieli się salwować ucieczką z kraju po zdjęciu

października w nocy zaatakowano budynek Contraloria General del Estado (najwyższy organ kontroli finansowej państwa, odpowiednik NIK-u). Budynek został zdemolowany przez zamaskowanych demonstrantów. Zaprószyli oni ogień, wykorzystując do tego dokumenty i fragmenty mebli. Podpalono także budynek TeleAmazonas, telewizji od początku oskarżanej o ignorowanie protestów i prorządową propagandę.

P

rotesty pokazały nieufność wielkiej części społeczeństwa wobec tradycyjnych mediów. Informacje przekazywano przez Facebook i WhatsApp, co prowadziło do rozprzestrzeniania się wielu fałszywych informacji. Znacznie zawyżano liczbę ofiar śmiertelnych. W mediach społecznościowych pojawiały się rozpaczliwe wręcz apele o pomoc. „Zabijają nas. Pomóż nam. Mów u Ciebie w kraju, co się tu dzieje” – takie prośby od niektórych Ekwadorczyków można było otrzymać. Ostateczny bilans to 11 ofiar śmiertelnych, ponad tysiąc rannych i drugie tyle zatrzymanych przez policję. Mówiąc o ekwadorskich protestach, nie można nie wspomnieć o CONAIE (Konfederacji Rdzennych Ludów Ekwadoru). Ten indiański ruch przejął w pewnym momencie główną siłę protestów, doprowadzając w końcu 13 października do gestów ugodowych ze strony rządu Lenina Morena. Przewodniczący CONAIE Jaime Vargas wystosował odezwę do przedstawicielstwa ONZ w Ekwadorze i Konferencji Episkopatu Ekwadorskiego, by pośredniczyły w mediacjach. W końcu w niedzielę, po jedenastu dniach potężnego zrywu udało się osiągnąć porozumienie

– kontrowersyjne dekrety zostały uchylone, a Indianie i prezydent zgodzili się, że nad ewentualnymi zmianami musi pracować wspólna komisja. Zaangażowanie Indian wynika z faktu, że duża część z nich to rolnicy, żyjący w ubóstwie. Nagły skok cen paliwa godził bezpośrednio w ich sytuację bytową. W poniedziałek Ekwadorczycy pokazali swoją niezwykłość. Zorganizowano tzw. mingę. Obyczaj ten wywodzi się jeszcze z czasów inkaskich, a być może nawet wcześniejszych, kiedy to cała wspólnota zbierała się, by wykonać prace niemożliwe do przeprowadzenia przez jedną rodzinę – czasem nawet nie leżące w interesie publicznym, a jedynie części członków społeczności. Mingi organizuje się do dziś, zwłaszcza wobec konieczności usuwania skutków lawin błotnych czy trzęsień ziemi. Albo masowych demonstracji w stolicy, jak tym razem. W poniedziałek Ekwadorczycy nie poszli do pracy – poszli sprzątać swoją stolicę.

P

ojawia się oczywiście pytanie o siły, jakie stoją za protestami. Moreno oskarżył publicznie swojego poprzednika i niegdysiejszego kolegę partyjnego Rafaela Correę, a także Nicolasa Madura, prezydenta Wenezueli. Zarzut wobec Correi miał wieloraką naturę. Warto zwrócić uwagę, że choć poziom życia Ekwadorczyków poprawił się znacznie podczas jego rządów, to zwiększył się dług zewnętrzny państwa z ok. 10 do ponad 28 mld USD, w wyniku chętnego stosowania polityki rozdawnictwa i nieograniczania wydatków publicznych. Dodatkowo na Correi ciążą poważne oskarżenia o korupcję, związane ze sprawą brazylijskiej firmy Odebrecht. Realizowała ona głównie wielomilionowe kontrakty publiczne, finansując kampanie polityków z całego kontynentu. W sprawie skazanych zostało wiele osób. W Ekwadorze wyrok odsiaduje między innymi były wiceprezydent Jorge Glas. W Peru za tę samą sprawę mandat stracił prezydent, a jego poprzednika aresztowano w USA. Correa przebywa obecnie w Belgii, gdyż Interpol do tej pory odrzucał ekwadorskie wnioski o areszt prewencyjny. 8 października, czyli w momencie, gdy protesty przybrały ponownie na sile po chwilowym uspokojeniu sytuacji, miał zacząć się proces Correi. Dodatkowo ze sprawą tą wiąże się spalenie przez zamaskowanych manifestantów dokumentów w organie kontroli publicznej. Indianie z CONAIE odcięli się od wpływów correistów – zaznaczyli jednak, że brutalne starcia z policją i wandalizm to właśnie wina zwolenników Correi, którym nie zależy na pokojowym rozwiązaniu sytuacji. Warto zwrócić uwagę na możliwą rolę Madura, zwłaszcza w świetle fali protestów w całej Ameryce Południowej. Protesty w Chile, podobnie jak te w Ekwadorze, inspirowane są głównie przez lewicę, w tym skrajną. W Boliwii wybory prezydenckie na czwartą kadencję (po zmianie konstytucji) wygrał po nieco podejrzanym nocnym liczeniu głosów przyjaciel Hugona Chaveza, którego następcą jest Maduro, i braci Castro – a także Rafaela Correi – Evo Morales. Poparcia Chavezowi i Castro, a ostatnio także Madurowi niejednokrotnie udzielała Rosja – i ta sowiecka, i ta Putinowska. W Ekwadorze najprawdopodobniej chodziło nie tylko o ceny paliw, a o coś dużo więcej – tak jak w całym regionie. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

J

O S TAT N I A S T R O N A

Rok temu, 12.11 o 12:11 Krzysztof Skowroński rozpoczął oficjalnie nadawanie Radia WNET na falach UKF w Warszawie (87,8 MHz) i Krakowie (95,2 MHz). Zdjęcie wykonał Dariusz Kąkol, realizator w rozgłośni. Widać na nim słuchaczy i twórców oraz zaproszonych gości. Po lewej i prawej stronie Redaktora Naczelnego członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji: Teresa Bochwic i Witold Kołodziejski. Na samym końcu kolejki do mikrofonu widać Bartosza Boruciaka z naszym firmowym kubkiem i w czapce z daszkiem, zapraszającego do studia twórców muzyki hip-hopowej. Fot. Dariusz Kąkol

eszcze jedna biała plama na kartach najnowszej historii wypełniła się treścią. Po piętnastu latach od zamknięcia anteny Andrzej Świdlicki wydał dzieło poświęcone dziejom Radia Wolna Europa. Były pracownik etatowy rozgłośni, później londyński korespondent Polskiego Radia, wniósł cenny wkład do historii. Dzieje rozgłośni to przecież najnowsza historia Polski, w tej mierze, w jakiej wszelkie zjawiska zachodzące w naszym kraju znajdowały natychmiastowe echo i komentarz w RWE. Miłośnicy dziejów najnowszych otrzymują lekturę na długie, zimowe wieczory. Dziewięćset stron w dwóch tomach pod tytułem Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy – Radio Wolna Europa dla zaawansowanych. Do ponownego przemyślenia historia niezwykłych czasów, niezwykłego radia i niezwykłych ludzi, którzy je tworzyli. Tajniki zimnej wojny, ataki na Radio i jego współpracowników, dzieje prowokacji, podstępów, sabotaży – mało, a po większej części w ogóle nieznanych. Z kart książki wyłaniają się charakterystyczne postaci naszych czasów; trudno powiedzieć, których jest więcej: elity radiowców czy agentów wywiadu komunistycznego, którzy starają się ich werbować albo kompromitować. Zdzisław Jeziorański (Jan Nowak), pierwszy dyrektor RWE, lecz także Zygmunt Solorz vel „Podgórski”, jeden z ludzi najbardziej wpływowych w obecnej Polsce – TW radomskiej bezpieki ps. „Zyg”, posiadacz co najmniej ośmiu paszportów, ścigany przez Austriaków listem gończym. Patrzę na to ogromne dzieło, a nawet czytam je w miarę wolnego czasu spojrzeniem świeżym, nie zamąconym znajomością rzeczy. Jak szeregowy, słabo zorientowany w przedmiocie czytelnik, a nie jak były komentator Radia Wolna Europa, którego materiały dla audycji Fakty, Wydarzenia, Opinie kolega Świdlicki odbierał wielokrotnie w monachijskim studio. Czy Amerykanami, kiedy powoływali do życia Radio Wolna Europa, kierowały nietrudne do przeniknięcia rachuby polityczne? Czy też pragnęli odkupić się za konferencję trzech (a właściwie dwóch, gdyż Stalin świecił nieobecnością) w Casablance w styczniu 1943, kiedy wspólnie z Anglikami dzieląc Europę na strefy wpływów,

skazali nas na pół wieku wegetacji w cieniu Łubianki i Rakowieckiej?

D

o mnie, do Paryża echa wydarzeń w redakcji monachijskiej docierały rzadko, najczęściej w szczątkowej i zdeformowanej formie. Byłem zbyt daleko, aby móc docenić ich znaczenie i poważniej się nimi przejąć. Zdzisława Najdera nigdy nie widziałem na oczy, Nowaka-Jeziorańskiego poznałem w SPATiF-ie w Warszawie; przedstawił mu mnie profesor Leszek Kołakowski. Lepiej znałem jego rodzinny dworek – Głuchy, sprzedany Andrzejowi Wajdzie. Marka Łatyńskiego widziałem tylko raz. Co mówić! Komentator radiowy, pojawiający się przez kilka lat na antenie trzy razy dziennie, nie licząc powtórek – nigdy nie miałem w ręku mikrofonu. Moje komentarze przekazywałem telefonicznie z paryskiego mieszkania lub z budki telefonicznej. Dyrektora Andrzeja Krzeczunowicza wspominam wyłącznie jako ofiarodawcę historycznej fotografii wykonanej w 1920 roku w Wierbce u państwa Moesów. Figurują na niej gospodarze, panna Rucz – matka mego przyjaciela Franka Starowieyskiego, rotmistrz Henryk Krzeczunowicz – ojciec Andrzeja, moje dwie ciotki Karschówny z Kielc – Marysia i Jadzia – oraz porucznik Komorowski, późniejszy „Bór” – komendant Powstania. Z przykrością odnalazłem niedawno nazwisko Krzeczunowicza pod zdradzieckim listem byłych ambasadorów potępiającym „faszystowskie tendencje” obecnego rządu polskiego. Świdlicki tkwił w środku wszystkich rzeczy, w Monachium znał wszystkich i jak wynika z jego monografii, pasjonował się ludźmi, wydarzeniami, sytuacjami, które dziś należą do historii. Górami materiałów, najczęściej publikowanych po raz pierwszy, posługuje się z wielką wprawą. Niektóre fakty są oczywiste same przez się, inne stają się czytelne i zrozumiałe dopiero po skoroborowaniu dokumentów radiowych i archiwów zachodnich z archiwami UB i MSW. Czytam z zaciekawieniem o intrygach personalnych i politycznych, o konflikcie Nowaka-Jeziorańskiego z Józefem Mackiewiczem, o działalności szpiegowskiej Madejczyka – podwójnego agenta, prowokatora dwóch wywiadów: zachodnioniemieckiego i peerelowskiego.

Ostatni dyrektor RWE – Piotr Mroczyk – miał w szwajcarskim banku UBS wspólne konto z b. generałem bezpieki Gromosławem Czempińskim, który z kolei kręcił lody dla dr. Kulczyka. Kiedy im wyprowadzono z UBS milion dolarów, właściciele konta nawet tego nie zauważyli. Prawa ręka Mroczyka w RWE – Andrzej Mietkowski, późniejszy dyrektor Polskiego Radia – był synem generała UB, który z ramienia radzieckiego organizował aparat represji w „wyzwolonej” Polsce.

Wolna Europa dla dorosłych Piotr Witt O jego manipulacjach w interesie peerelowskich mocodawców. O szpiegu Czechowiczu. O dostojnikach partyjnych – cichych informatorach RWE, o mocodawcach amerykańskich.

Świdlicki tkwił w środku wszystkich rzeczy, w Monachium znał wszystkich i jak wynika z jego monografii, pasjonował się ludźmi, wydarzeniami, sytuacjami, które dziś należą do historii. Od czasu zamknięcia polskiej sekcji Radia Wolna Europa w 1994 roku o radiu wiele pisano. Przez czterdzieści lat było ono jedynym godnym wiary źródłem informacji o Polsce i o świecie. Nigdy już żaden dziennikarz radiowy nie będzie mógł cieszyć się dwudziesto-, a nawet trzydziestomilionowym audytorium, jakie myśmy mieli w tamtych czasach. Od czasu, kiedy mogliśmy bez obawy przyjeżdżać do Polski,

politycy zabiegali o nasze względy, fotografowali się z nami, ostentacyjnie nas ściskali przy każdej okazji, żeby wykazać wyborcom, że i oni zawsze myśleli tak samo jak my. Rozmaite cwaniaki

starały się wciągnąć nas do swoich interesów, zwłaszcza w pierwszym okresie tak zwanych spółek ajencyjnych, kiedy prawo nakazywało, aby stroną w spółce był zawsze obywatel polski. Najgorętszą czułość okazywali zwłaszcza dawni partyjniacy. Ostatni dyrektor RWE Piotr Mroczyk miał w szwajcarskim banku UBS wspólne konto z byłym generałem bezpieki Gromosławem Czempińskim, który z kolei kręcił lody dla dr. Kulczyka. Było tych lodów tyle, ze kiedy im wyprowadzono z UBS milion dolarów, właściciele konta nawet tego nie zauważyli. Prawa ręka Mroczyka w RWE, Andrzej Mietkowski, z dnia na dzień zos­ tał dyrektorem Polskiego Radia. Był synem generała UB, który z ramienia radzieckiego tworzył aparat represji w „wyzwolonej” Polsce. W odróżnieniu od innych, monografia Świdlickiego, nie rezygnując z potoczystej narracji i dziennikarskiej swady, zaleca się doskonałą dokumentacją, rygorem w cytowaniu źródeł, komentarzami sine ira et studio. Każde wysunięte stwierdzenie, każdą hipotezę autor uzasadnia, cytując starannie odpowiednie referencje. Pierwsza część dzieła na 383 stronach zawiera 453 przypisy z podaniem źródeł.

Z

najdzie odpowiedź na swoje pytania, kto będzie chciał zrozumieć rolę Amerykanów w kształtowaniu polityki Radia w jego pierwszym okresie istnienia w świecie podzielonym na bloki. Wiele dowie się również o relacjach Radia z ruchami robotniczymi, związkowymi i wolnościowymi w okresie około- i postokrągłostołowym. Po przemianie ustrojowej dawna elita komunistyczna przeobraziła się w nową elitę, w męczenników za wolność i demokrację, którym aresztowania zainscenizowane przez generała Kiszczaka miały stworzyć alibi i dostarczyć agentom świadectwa moralności. Michnikowie, Geremkowie i inne Kuronie znalazły się w Monachium i w Paryżu, kompromitując swoją obecnością ośrodki wolności słowa. Świdlicki patrzy na sprawy trzeźwo, nie jest naiwny i obiektywnie ocenia ich właściwą rolę. Jerzy Giedroyc – pamiętam – był zachwycony „Adasiem” (Michnikiem), dopóki u schyłku życia łuski nie spadły mu z oczu i nie dojrzał

właściwej roli „liberała” w potężnym interesie wyprzedaży Polski. W 1989 roku Redaktor pisał do autora, zaniepokojony tłumem ludzi Wałęsy i jego doradców oraz ludzi Michnika przy Okrągłym Stole. Za późno! Wałęsa i Michnik spełnili już swoje zadanie – doprowadzili otumaniony naród do Magdalenki i Okrągłego Stołu, gdzie został podpisany między zasiadającymi po obu stronach agentami tej samej firmy „żelaza, kłamstwa i papieru” akt wyprzedaży Polski. W imię jakich (i czyich) wyższych racji Wolna Europa służyła za rękojmię ich dobrych intencji, chociaż komunistyczna przeszłość tych „liberałów” była powszechnie znana? Czy wszystkie relacje i opinie autora są wolne od stronniczego zacietrzewienia, nie mnie wyrokować; kompetentni historycy uczynią to lepiej. Kiedy autor przedstawia Tomasza Atkinsa, korespondenta prasy angielskiej, jako notorycznego agenta bezpieki, budzą się we mnie wątpliwości, gdyż tymczasem Krzysztof Persak w swojej monografii o Henryku Hollandzie, wydanej przez IPN, twierdzi na podstawie archiwalnych dokumentów MSW, że w środowisku dziennikarskim tylko Atkins (prawdziwe nazwisko Pomeranc) i korespondent „Paris Matcha” Wołowski odmówili współpracy, mimo ponawianych nagabywań. W każdym razie opowieści Świdlickiego są doskonale udokumentowane, lekkim i wytrawnym piórem kreślą wyraziste portrety postaci i pokazują wymownie sieci intryg. Wartości pracy dodaje staranne opracowanie wydawnicze i redakcyjne (wydawnictwo Solidarności Walczącej – Lena). Każdy z dwu tomów (468 + 461) jest zaopatrzony w osobny indeks osobowy i wykaz użytych skrótów, odnośniki są czytelne i zachowują numerację ciągłą w obrębie poszczególnych części, zamieszczone ilustracje uzupełniają materiał dowodowy; słowem, gdyby nie to, że jest dobrze napisana po polsku, jasno i interesująco, mogłaby nawet uchodzić za historyczną pracę naukową. Sztywne okładki mają uzasadnienie: książkę Andrzeja Świdlickiego postawimy na półce domowej biblioteki obok słowników i encyklopedii i będziemy do niej zaglądać w miarę potrzeby, jak do podręcznika najnowszej historii Polski. K




Nr 65

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Listopad · 2O19 W

n u m e r z e

Dokumenty mówią

Jadwiga Chmielowska

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

KPCh chce kontrolować twoje życie

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

3

ZSL czy PSL?

Z gen. Robertem Spaldingiem rozmawia Agnieszka Iwaszkiewicz, „The Epoch Times” FOT. DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ROBERTA SPALDINGA

Generała brygady Sił Powietrznych USA w stanie spoczynku Roberta Spaldinga trudno przedstawić w kilku słowach. Od ponad 26 lat pełni wysokie funkcje strategiczne i dyplomatyczne w Departamencie Obrony i Departamencie Stanu USA. Jest uznawany za znakomitego stratega polityki bezpieczeństwa. W Pentagonie był głównym strategiem ds. Chin przy Przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. W rządzie jest ceniony za innowacyjność rozwiązań, umiejętność przewidywania globalnych trendów i unikalną wiedzę na temat chińskiej konkurencji gospodarczej, wojny cybernetycznej i wpływów politycznych. To on odpowiadał za tworzenie kraCzy silna Europa to według Pana Eu­ ropa kierująca się zasadami i war­ tościami? Przede wszystkim uważam, że należy przyjąć, że Unia Europejska jest in­ stytucją wielostronną i uznać, że nie zawsze reprezentuje wartości istotne dla obywateli krajów reprezentowanych przez Unię. Tak więc bardzo trudno jest mówić z punktu widzenia zasad demokracji i praw człowieka, zwłaszcza gdy UE jako instytucja nie jest zdolna powstrzymać reżimów totalitarnych od wykorzystywania poszczególnych krajów członkowskich. A ponieważ UE działa jako kolektyw, zasadniczo reżi­ my są w stanie przejąć kontrolę nad całą instytucją. Mówię w szczególności o głosowaniu za niesankcjonowaniem łamania praw człowieka, a raczej za nie­ podnoszeniem tego tematu. Właściwie po raz pierwszy UE nie zagłosowała za zwróceniem uwagi na łamanie praw człowieka w Chinach podczas [obrad]

Komisji Praw Człowieka ONZ; było to latem 2017 roku. Stało się tak dlate­ go, że Chiny w zasadzie przejęły stery w Grecji i na Węgrzech, a następnie uwiodły UE. Próbuję wyjaśnić światu, że w Sta­ nach Zjednoczonych staramy się współ­ pracować indywidualnie z krajami de­ mokratycznymi, aby powiedzieć: Jeśli chcesz promować wolny świat, będziesz musiał zacząć odzwyczajać się od eko­ nomicznych i finansowych, a zwłasz­ cza internetowych relacji z Chinami, ponieważ w przeciwnym razie nadal będziesz osłabiany od wewnątrz. W związku z tym naszą strategią bezpieczeństwa narodowego – nas ja­ ko kraju promującego zasady nie tylko otwartych rynków, lecz otwartych ryn­ ków i zasad demokratycznych łącznie – jest wypracowanie nowego konsensusu w sprawie tych wspólnych zasad de­ mokracji i wolnych rynków, a następ­ nie chronienie naszego społeczeństwa

jowych ram konkurencji w strategii bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Donalda Trumpa. Jako dowódca wojskowy ma na swoim koncie wiele sukcesów operacyjnych. Obecnie jest Senior Fellow w waszyngtońskim Hudson Institute. W rozmowie z „The Epoch Times” wyjaśnia m.in., dlaczego tak istotne jest łączenie ekonomii z zasadami demokratycznymi oraz co możemy stracić, wchodząc w interesy z totalitarnym reżimem. Mówi o pasożytniczej naturze gospodarki Chin. Wyjawia, z kim Stany Zjednoczone będą utrzymywać sojusze i gdzie zamierzają inwestować. Dzieli się także przemyśleniami na temat sytuacji w Hongkongu. przed totalitarnymi reżimami. Świet­ nie, jeśli kraje chcą z nami współpra­ cować w tym zakresie. Jednak jeśli chcą jednocześnie współpracować z nami i reżimami totalitarnymi, takim part­ nerstwem nie jesteśmy zainteresowani. Interesuje nas partnerstwo polegające na wspólnym promowaniu zasad de­ mokracji, a nie takie, które podważa demokratyczne zasady. Ludzie słyszą o wojnie handlowej między USA i Chinami, ale tak­ że prezydent Trump mówi o moż­ liwości zawarcia najkorzystniej­ szej w historii umowy z Chinami. Wiele osób może czuć się nieco zdezorien­towanych. Informacje, które docierają do społeczeństwa, mogą różnić się od strategii dyplo­ matycznej. Może Pan jakoś rozjaś­ nić tę sytuację? Myślę, że to, co media publikują, jest głównie związane z tweetami

Święto Niepodległości w Chorzowie Renata Skoczek

W

okresie międzywojennym rzędu państw niepodległych”. Oficjalne Krzyżową, św. Pawła, J. Słowackiego, 11 listopada był obchodzo­ uroczystości rozpoczęły się w środę 10 św. Piotra, Karola Miarki, 3 Maja i Ka­ ny jako Święto Niepodleg­ listopada o godz. 18 zbiórką na placu towicką do Rynku. Następnego dnia łości nieoficjalnie, bo dopiero dwa lata Marszałka Józefa Piłsudskiego (obecnie rano o godzinie 7 mieszkańców Cho­ przed wybuchem II wojny światowej stał Rynek). Pół godziny później Komen­ rzowa obudziła orkiestra wojskowa 75. się świętem państwowym. Ustanowiono dant miejscowego garnizonu odebrał Pułku Piechoty. Przed godziną 9 na­ je ustawą sejmową z 23 kwietnia 1937 raport i nastąpił przegląd oddziałów, stąpiła zbiórka oddziałów wojskowych roku, podpisaną przez Prezydenta RP a kwadrans później wyruszyły ulicami i licznych organizacji, po czym na placu Ignacego Mościckiego i cały skład Ra­ dy Ministrów z premierem i ministrem spraw wewnętrznych Felicjanem Sła­ wojem Składkowskim. Artykuł 1. usta­ wy ogłoszonej w Dzienniku Ustaw nr 33 brzmiał: „Dzień 11 listopada, jako rocznica odzyskania przez Naród Pol­ ski niepodległego bytu państwowego i jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny, jest uroczystym Świętem Niepodległości”. W 1937 roku uroczyste obcho­ dy Święta Niepodległości były cele­ browane w całej Polsce we wszystkich miastach i miejscowościach. W Cho­ Fragment ul. Wolności z synagogą i flagami narodowymi rzowie święto wypadło nad wyraz oka­ zale, pomimo że dzień był pochmurny Chorzowa dwa pochody. Jeden, urzą­ Marszałka Józefa Piłsudskiego odbyło i dżdżysty, a temperatura wynosiła oko­ dzony przez wojsko i pokrewne orga­ się nabożeństwo polowe, po którym ło 5 stopni Celsjusza. Afisze z progra­ nizacje, przeszedł obecnymi ulicami: ustawiły się w pochodzie związki i sto­ mem uroczystości zostały rozmieszczo­ Wolności, Hajducką, Dąbrowskiego, warzyszenia w następującej kolejności: ne na słupach ogłoszeniowych w całym Chopina i Katowicką do Rynku. Dru­ wojsko, byli żołnierze 1. Pułku Strzel­ mieście. Obywatele Chorzowa prze­ gi pochód, który tworzyły: Związek ców Bytomskich w mundurach oraz czytali na nich, że „dzień 11 listopada Powstańców Śląskich, Związek Pod­ członkowie różnych organizacji kom­ jest świętem państwowym, bo wywiódł oficerów Rezerwy i Młodzież Pows­ batanckich, m. in. Związku Powstań­ on Polskę z niewoli i wprowadził ją do tańcza, przeszedł ulicami: Katowicką, ców Śląskich, Związku Powstańców

prezydenta. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby media przekazywały, że ktoś w Departamencie Stanu lub w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego współ­ pracuje z sojusznikami i partnerami, aby ograniczyć pole działania Komu­ nistycznej Partii Chin i zacieśnić sojusz państw demokratycznych. To są nasze informacje dyplomatyczne oraz wysiłki ekonomiczne Stanów Zjednoczonych i krajów współpracujących. Media nig­ dy tego nie promowały ani o tym nie informowały, głównie dlatego, że dzien­ nikarstwo stało się bardzo leniwe. Nie idą głębiej, nie drążą tematu, nie usły­ szymy więcej niż to, co było w tweecie. W rządzie federalnym Stanów Zjed­ noczonych dzieje się też wiele innych rzeczy. To przecież duża organizacja, w której pracuje wiele osób odpowie­ dzialnych za różne sprawy. Większość z nich nie jest relacjonowana. Dokończenie na str. 2

Wielkopolskich, Związku Hallerczyków, a dalej członkowie Bractwa Kurkowe­ go, Ligi Morskiej i Kolonialnej, Towa­ rzystwa Gimnastycznego „Sokół”, To­ warzystwa Polek, Towarzystwa Śpiewu i organizacji młodzieżowych, takich jak Związek Harcerstwa Polskiego, Towa­ rzystwa Młodych Polek, Organizacja Młodzieży Powstańczej i Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej. Wszystkie sztandary, chorągwie i pro­ porce organizacji defilowały na cze­ le kolumny. Pochód, który przeszedł od Rynku ulicą Katowicką, Moniuszki do ulicy Wolności, zamykali cykliści, motocykliści i policja konna. Defilada odbyła się na ulicy Wolności naprze­ ciwko Hotelu Polskiego, a jej rozwią­ zanie nastąpiło na skrzyżowaniu z ulicą Zjednoczenia. Po rozwiązaniu pocho­ du przy Płycie Nieznanego Żołnierza nastąpiło wręczenie proporczyka dla najlepszego hufca Przysposobienia Wojskowego oraz przekazanie cięż­ kiego karabinu maszynowego ufun­ dowanego dla wojska przez byłych żołnierzy 1. Pułku Strzelców Bytom­ skich zatrudnionych w Hucie „Pokój” w Nowym Bytomiu (obecnie dzielnica Rudy Śląskiej). W godzinach popo­ łudniowych w Domu Ludowym przy ulicy H. Sienkiewicza 3 odbyła się aka­ demia dla wojska, a wieczorem o go­ dzinie 19 – gala dla szerszej publicz­ ności. Wszystkie zakłady pracy, szkoły i przedsiębiorstwa handlowe były w tym dniu nieczynne. Dzielnica III, czyli dawna gmi­ na Chorzów, zorganizowała własne Dokończenie na str. 2

Za każdym razem, gdy lide­ rzy dzisiejszego PSL-u mówią o kontynuacji tradycji partii w wymiarze 124 lat – targa­ ją mną emocje. Bardzo niedo­ bre emocje i sprzeciw. Czyż­ by ludzie nie znali historii, by się nabierać na propagando­ wą sieczkę? Piotr Hlebowicz przypomina niechlubne dzieje Polskiego Stronnictwa Ludowego.

4

Kociokwik pedagogiczny II Nie zamierzam oceniać talen­ tu literackiego noblistki. Zde­ cydowałem się natomiast podzielić z Czytelnikami nie­ pokojem po obejrzeniu sfil­ mowanego spotkania literatki z młodymi Polakami i wysłu­ chaniu jej pozaliterackich wy­ powiedzi. Przyczynek niewy­ emancypowanego pedagoga Herberta Kopca do literackie­ go Nobla 2019.

5

Oswajanie Czerwonego Smoka Chiny, które mają 1,3 mld mieszkańców, a Komunistycz­ na Partia Chin, licząca zaledwie 80 mln członków, to nie to sa­ mo. KPCh od 1949 roku na­ rzuciła komunizm całemu na­ rodowi, który utrzymuje pod kontrolą, oddzielając go od in­ formacji. Jak obalić ten „chiń­ ski mur”, zastanawia się Peter Zhang.

9

Pułk „Azow” a terroryzm Nie jest prawdą, że w Puł­ ku „Azow” dominowały oso­ by o poglądach nazistowskich czy faszystowskich ani że istnie­ je porównywalne zagrożenie ze strony najlepszego oddzia­ łu Gwardii Narodowej Ukra­ iny „Azow” i terrorystów is­ lamskich. Wład Kowalczuk polemizuje z tekstem Marcina Łuniewskiego opublikowanym w „Rzeczpospolitej”.

10

Cenzura na uniwersytecie Kto w czasach PRL występo­ wał przeciw czerwonej zara­ zie – znikał z systemu, a przy­ najmniej był marginalizowany, a po latach tego, kto jawnie występuje przeciwko zarazie tęczowej, czeka podobny los. Autocenzura jak była, tak i jest racją bytu akademickiego – stwierdza Józef Wieczorek.

12

ind. 298050

L

istopad to miesiąc refleksji. O prze­ mijaniu myślimy, odwiedzając groby. Tak niedawno byli jeszcze wśród nas, a teraz o naszej pamięci świadczą jedynie kwiaty, znicze i modlitwa za ich dusze. Rozważamy, co w życiu jest najważniejsze. Odejdziemy kiedyś i my. Nic na tamten świat nie zabierzemy. Co pozostanie po nas? Jedynie pamięć. „Mieć czy być?” to dylemat czło­ wieka od tysięcy lat. W tym roku zmarli: Premier Jan Olszewski, który całe swo­ je życie poświecił Polsce, Kornel Mo­ rawiecki, którego postawa i odwaga w latach 80. zadziwiała, Alfred Zna­ mierowski, który na falach Wolnej Eu­ ropy i Głosu Ameryki dodawał otuchy rodakom w okupowanej przez komuni­ stów Polsce. Odchodzi pokolenie żoł­ nierzy AK i „Solidarności”. Choć udało się wywalczyć wolną Polskę, to jednak zagrożenia nie minęły. W ostatnich dniach października odbyła się w Katowicach międzynaro­ dowa konferencja „Cyberbezpieczeń­ stwo”. Dyskutowano o nowych zagroże­ niach, o wojnach hybrydowych, które się toczą, i o tym, jak bronić się przed cybe­ ratakami. Chęć całkowitego panowania nad człowiekiem nie zakończyła się wraz z upadkiem totalitaryzmu niemieckiego i sowieckiego. Zmieniły się hasła, które mają oszukać ludzi. Rozwój technologii sprawia, że człowiek nawet nie zauważa momentu, kiedy staje się zniewolony. Najważniejsze zdania, jakie pad­ ły na tej konferencji, to gen. Spaldin­ ga z USA – „Przede wszystkim musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy obywatele mają kontrolować rząd, czy rząd obywateli?”. W tym samym panelu dyskusyjnym Tomaszewski z Polski po­ wiedział, że „musimy jako ludzie doko­ nać wyboru: czy ważniejszy jest zysk za wszelką cenę, czy jednak wartości”. To nie są dylematy z powieści fan­ tastyki naukowej, to już rzeczywistość. „Financial Times” podał informację, że Chiny próbują przewidywać potencjal­ ne przestępstwa za pomocą sztucznej inteligencji (AI), wykorzystując tech­ nologię monitorowania stanu emocjo­ nalnego swoich obywateli. Oczywiście znowu, aby uśpić czujność, tłumaczą, że to wszystko dla dobra ludzi i ich bez­ pieczeństwa: „Wykorzystując materiał wideo, rozpoznawanie emocji może szybko zidentyfikować podejrzanych, analizując ich stan psychiczny (…) aby zapobiec nielegalnym czynom, w tym terroryzmowi i przemytowi”. Hitler i Stalin też uzasadniali swoje zbrodnicze ideologie. Iluż to, nawet w Polsce, ekspertów od geopolityki i dziennikarzy zafascy­ nowanych jest bogactwem i technolo­ giami komunistycznych Chin. Nie zwa­ żają na prawa człowieka, dla nich ważna jest kasa! Inżynierowie dusz XXI wieku chcą zrobić z ludzi nierozumnych niewolni­ ków. Aby tego dokonać, muszą walczyć ze wszystkimi tradycyjnymi religiami i wartościami. Idą śladami narodowego socjalizmu i komunizmu. Poprawność po­ lityczna zamyka usta ludziom nauki. Nikt przecież nie jest samobójcą, aby kwies­ tionować narzucone doktryny albo cho­ ciaż próbować dyskutować o nich. Kto podważał teorie Hitlera o rasach, ten kończył w obozie koncentracyjnym. Kto nie popierał Lenina i Stalina, nie propa­ gował idei bolszewickich komunistów, tego miejsce było w sowieckich łagrach i szpitalach psychiatrycznych. To już się dzieje. W USA skomu­ nizowane uniwersytety nie wpuszczają na wykłady nieprawomyślnych profe­ sorów. Okazałoby się, że zmiany klima­ tu następują co kilkaset lat i zależne są głównie od aktywności Słońca. Tresura zaczyna się już od szkół. W Anglii na­ uczyciel wyrzucił z lekcji ucznia, który stwierdził, że są tylko dwie płcie, a nie kilkadziesiąt. Czyżby baśń Christiana Anderse­ na Nowe szaty cesarza, opublikowana przez duńskiego autora w 1837 r., zo­ stała umieszczona na indeksie? Wierzę, że znajdzie się mały chłopczyk, który krzyknie jak w tej baśni – Król jest nagi! Bóg nad nami czuwa. Nie pozwoli na zniszczenie swego dzieła przez sza­ tańskie idee Marksa. K

G

POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW DR INŻ. JACKA NOWAKA

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Do końca listopada 1939 r. na zagarniętych terenach polskich władze sowieckie nie wycofa­ ły z obiegu polskich znaczków pocztowych i stopniowo za­ stępowały je swoimi. Na prze­ syłkach występowały znaczki poczty polskiej wraz z radziec­ kimi. O tym, jakim celom pro­ pagandowym służyła taka sy­ tuacja, pisze Tadeusz Loster.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Wiedza o łamaniu praw człowieka w Chinach, prześladowaniach Falun Gong i innych jest dla rządów państw niewygodna, bo chcą prowadzić inte­ resy z Chinami. Europa, w tym Pol­ ska, angażuje się m.in. w przedsię­ wzięcie Nowego Jedwabnego Szlaku („Jeden pas, jedna droga”). Dlaczego świat udaje, że nie widzi tego wszyst­ kiego, co dzieje się w Chinach, i uwa­ ża je za partnera w interesach? Z pewnością ze strony chińskiej, a także ze strony zachodniej na każdym pozio­ mie motywacją jest czerpanie korzyści: czy to w transakcji finansowej, w której zarabia się pieniądze, czy to gdy han­ del oferuje tańsze produkty, czy kiedy jakaś firma sprzedaje Chińczykom np. technologię. Jeśli chodzi o imigrację, to działa w USA EB-5 (ang. the EB-5 Immigrant Investor Program – przyp. redakcji) czy inne znane programy, gdzie wpła­ ca się pieniądze w zamian za emigra­ cję do Stanów Zjednoczonych; czasem nielegalnie. Bo Chińczycy doszli do wniosku: dlaczego mielibyśmy tworzyć duże wojsko i walczyć, kiedy możemy po prostu zapłacić za wejście? I oczywiście wszyscy są gotowi brać pieniądze, ponieważ nie widzą, że jest to tak naprawdę korupcja, nie­ zależnie od tego, czy jest to działalność przestępcza, czy reżim totalitarny, który stara się kupić twoją wolność, bo zbyt­ nio lubisz pieniądze. Kiedy Erping Zhang, ekspert zaj­ mujący się polityką i gospodarką regionu Azji Wschodniej, przyje­ chał do Polski, na jednym ze spot­ kań przypomniał słowa Friedmana, iż nie ma czegoś takiego jak darmo­ wy obiad. Robiąc interesy z China­ mi, niczego nie dostajemy za darmo i zwykle trzeba będzie oddać dużo więcej, niż się spodziewaliśmy. Zgadza się, tak czy inaczej zapłacisz. Sri Lanka czy kraje Afryki straciły więcej, niż zyskały na inwestycji Chin. Europa mimo to zacieśnia współpra­ cę. Nawet po ujawnieniu kolejnych faktów dotyczących Huawei, pomi­ mo ostrzeżeń przed możliwością in­ wigilacji, szpiegostwa, kradzieży da­ nych, firma nie zniknęła z Europy. Dlaczego się na to pozwala? Myślę, że częścią tego problemu jest to, że ludzie przestali reagować na fakt, że nie wiedzą, co dzieje się z ich danymi. Nie mają oporów przed przekazywa­ niem danych do Google lub Face­booka i nie zdają sobie sprawy, że nastąpią poważne konsekwencje tej decyzji, zwłaszcza jeśli dane przejmą Chiny. A więc po pierwsze, ludzie sądzą, że nie są w stanie zabezpieczyć swoich danych. Po drugie, firmy telekomuni­ kacyjne lubią bezpłatny sprzęt; więc jest to kombinacja kilku problemów. W miarę upływu czasu wszystko łączy się z tym, co robisz w internecie. Im więcej w nim jesteś, tym bardziej twoja wolność ulega ograniczeniu. Po­ szliśmy tą ścieżką, pozwoliliśmy na to i to się dzieje. Jeśli wrócimy do założenia Sta­ nów Zjednoczonych, to zobaczymy,

Dokończenie ze str. 1

KPCh chce kontrolować twoje życie że bardzo rozważnie zastanawiano się, jak zorganizować rząd USA. W jaki sposób zaprojektować rząd, w którym nikt, żadna osoba, żadna partia, żad­ na grupa nie może zdobyć władzy ab­ solutnej, ponieważ władza absolutna demoralizuje i prowadzi do korupcji. I tak stworzono rząd, w którym wystę­ puje trójpodział władzy. Przyjęto też drugą poprawkę, mianowicie: nawet jeśli nam się nie uda, upewnimy się, że ludzie będą w stanie oprzeć się re­ presyjnemu rządowi. Teraz, gdy technologia ewoluowała, szczególnie wraz z rozwojem internetu i globalizacji, tracimy możliwość za­ pewnienia, że żadna osoba, grupa nie pozyska władzy absolutnej, ponieważ posiadanie wszystkich danych o każ­ dym z nas jest niesamowicie potężnym narzędziem. W połączeniu z big data, analizą sztucznej inteligencji, sieciami społecznościowymi i handlem elektro­ nicznym nie tylko mogą teraz wiedzieć, jaką osobą jesteś, znają twoje zamiary, pragnienia czy zainteresowania, lecz także twoje słabości. Te dane można wykorzystać w taki sposób, by powoli skłonić cię do dobrowolnego zrezygno­ wania twojej wolności i nigdy nie zostać na tym złapanym. Na tym polega przemyślność KPCh. Na umiejętności społecznego projektowania naszego zachowania za pomocą technologii, biznesów i finan­ sów w sposób, w jaki robi to Amazon. Ale Amazon tylko stara się zarobić, nie próbuje kontrolować twojego ży­ cia. KPCh zaś chce kontrolować twoje życie, twoje pragnienie bycia wolnym i gotowość do obrony tej wolności.

od życia, np. wyrażać siebie w dowolny sposób. Właśnie wtedy chcą czcić swo­ jego Boga, jakiegokolwiek Boga, kiedy dowiadują się, że tego im zabroniono. Rok temu pewien gimnazjalista w Chinach powiedział: „Ja nie chcę się wzbogacić, żeby uciec od bezsensowno­ ści życia”. Chciał przez to powiedzieć, że w Chinach poza pieniędzmi i wła­ dzą życie nie ma znaczenia. Nie ma w nim nic więcej. To naprawdę puste życie dla człowieka i nie zdajesz sobie z tego sprawy, dopóki nie skonfron­ tujesz się z faktem, że to wszystko, co możesz mieć. Wielu z nas pewnie nie wyobraża sobie, co znaczy żyć w zamkniętym, totalitarnym systemie, bez prawa do wolności. Czy Pana zdaniem Chi­ ny chcą zawrzeć umowę z USA, czy jest to rodzaj spektaklu na arenie międzynarodowej? Jeśli przejrzy się ich oświadczenia, szczególnie po tym, jak odstąpili od umowy, kiedy wynegocjowali 150-stro­ nicowy dokument – to nie my od tego odstąpiliśmy, a oni – to widać, że Chiń­ czycy nigdy nie powiedzieli, że chcą umowy. Powiedzieli, że będą negocjo­ wać w dobrej wierze, dopóki USA ich nie zastraszą. Nie powiedzieli, że chcą umowy. Uważam, że nie chcą umowy, ponieważ nie chcą żadnego mechani­ zmu egzekwowania, nie chcą zmienić struktury swojej gospodarki. Myślę, że Chiny zdają sobie spra­ wę, że nawet jeśli to demokrata zosta­ nie wybrany w 2020 roku, to nie ma­ ją szans na umowę, ponieważ wysiłki przeciw strategii Chin wobec USA są coraz bardziej dwupartyjne. Chiny są przygotowane, by zamiast ze Stanami Zjednoczonymi połączyć się z Europą, ponieważ myślą, że są w sta­ nie sprawić, że Europa zgodzi się sprze­ dać siebie, sprzedać swoją wolność.

Chyba lepiej nie da się tego ująć. Mówi się o wojnie handlowej, ale to jest wojna między dwoma sy­ stemami – demokratycznym i to­ talitarnym, między wartościami i ich brakiem. Ekonomia i wartości; nie wszyscy pewnie to łączą i rozu­ mieją? Pomysł robienia zakupów, stworzenia wolności gospodarczej, ale tylko wol­ ności gospodarczej, wywołuje wraże­ nie wolności. Jeśli pojedziesz do Chin, możesz nawet pomyśleć, że wszyscy ci ludzie robią, co chcą. Nie, oni robią wszystko, co chcą, w ściśle określony, narzucony sposób. Przyjmując wolność gospodarczą oferowaną jako umowę społeczną, od­ daje się w ręce rządu wszystkie inne swobody, wolność. Aby mógł on zacho­ wać kontrolę i pozostać prawomocny, sprzedaje to jako fałszywą wolność. Tyl­ ko wtedy, gdy myślisz szerzej i chcesz wyjść poza ten bardzo wąski, określony schemat, zdajesz sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę handlujesz w tym systemie. Szczerze mówiąc, większo­ ści ludzi to nie obchodzi. Chcą domu, samochodu, chcą wysłać swoje dzieci do szkoły. Więc im to nie przeszkadza. Dostrzegają to dopiero wtedy, gdy sami są zagrożeni lub gdy chcą czegoś więcej

Jeśli dobrze rozumiem, w Pana opi­ nii lepiej, żeby do tej współpracy nie doszło, bo wchodzenie w inte­ resy z chińskim reżimem to jak na­ wiązywanie współpracy z mafią? To jest jak współpraca z Hitlerem. Nie­ podejmowanie współpracy z Chinami nie tylko będzie dobre w aspekcie zasad demokracji obowiązujących w Stanach Zjednoczonych, lecz także przyczy­ ni się do wzmocnienia naszej gospo­ darki. Komunistyczna Partia Chin ma bardzo pasożytniczą gospodarkę i za­ biera ze Stanów Zjednoczonych, sza­ cuję, od 1 do 3 proc. PKB. Jak tylko ten procent spadnie, nasza gospodar­ ka zacznie rosnąć bardziej niż obec­ nie, ponieważ jest to przede wszystkim gospodarka napędzana konsumpcją krajową, a nie eksportową. Zamiast produktów dostar­czanych przez Chiń­ czyków do Stanów Zjednoczonych, amerykańskie firmy mogą stworzyć lepszą produkcję w USA, a inne kraje demokratyczne mogą dostarczać to, czego potrzebujemy.

Dokończenie ze str. 1

Jeśli amerykańskie firmy przestaną produkować w Chinach, będą pew­ nie przenosić fabryki w inne miej­ sca. Prawdopodobnie zainwestu­ jecie m.in. w Amerykę Łacińską, Europę. Co zatem, według Pana, mogłaby zrobić Polska, żeby mieć szansę na taką współpracę? Myślę, że należy skoncentrować się na tym, aby Chiny nie mogły wykorzystać Polski – tak jak Stany Zjednoczone nie pozwalają się Chinom wykorzystywać. Jednym z wyzwań, przed którymi sto­ imy, jest to, że Chiny wykorzystują na­ szych sojuszników i partnerów. Jeśli odcinamy Chinom dostęp do naszej gospodarki, wówczas produkty prze­ chodzą przez stronę trzecią – w celu przeładunku towarów. Chiny robią wszelkiego rodzaju rzeczy sprzecz­ ne z regułami systemu międzynaro­ dowego. Szukamy więc sojuszników i partnerów, którzy nie pozwolą na to, by Chiny wykorzystywały ich w celu zaszkodzenia naszej gospodarce. Tak postępując, możemy mieć znacznie silniejsze relacje. Myślę, że na ile inne kraje pozwa­ lają, by Chiny wykorzystywały je do wywierania wpływu na naszą gospo­ darkę, na tyle my będziemy musieli odciąć tych sojuszników, ponieważ nie są naszymi prawdziwymi sprzymie­ rzeńcami. Nawet jeśli mamy zawarty sojusz bezpieczeństwa, to jeśli takie kraje utrzymują stosunki gospodarcze, które podważają nasze zbiorowe bez­ pieczeństwo, o wiele lepiej jest mieć sojusze tylko z tymi państwami, które chcą mieć silny ekonomicznie i finan­ sowo handel oraz stosunki wojskowe ze Stanami Zjednoczonymi. Zatem powinniśmy przyjąć nasze cła dla Chin na stałe. To z kolei musi być powielone przez naszych sojuszni­ ków i partnerów. Nie chcemy, by Chiń­ czycy np. przewozili stal do Polski, aby podstemplowano ją „wyprodukowano w Polsce” i wysłano do Stanów Zjed­ noczonych. Chińczycy często omijają w ten sposób zakazy. Wiele chińskich firm wysyła towary przez Wietnam, Hongkong lub inne kraje. Chociaż mają oznaczenie, że zrobiono je w jednym z tych państw, wiadomo, że zostały wy­ produkowane w Chinach. Kiedy więc już to stwierdzimy, za­ czynamy odcinać także te inne kraje. Mam na myśli to, że będąc w grupie, trzeba wybrać, z kim wolisz utrzymy­ wać relacje, ponieważ jeśli dany kraj ma stosunki gospodarcze z Chinami, to równie dobrze później może nawiązać z nimi stosunki dotyczące bezpieczeń­ stwa. Będą mogli sprzedać mu samo­ loty i czołgi. Dlatego nie zamierzamy współ­ pracować z takimi państwami, ponie­ waż podważają nasze zbiorowe bez­ pieczeństwo. Przejdźmy do sytuacji w Hongkon­ gu, gdzie od ponad trzech miesię­ cy mieszkańcy tłumnie wychodzą na ulice, by sprzeciwić się projektowi

ustawy ekstradycyjnej do Chin kon­ tynentalnych. Polacy wielokrotnie musieli odzyskiwać wolność, żyliśmy też w totalitarnym systemie. Dlatego Polakom łatwiej jest zrozumieć, co przeżywają Hongkończycy. Do świa­ ta docierają informacje, że próbuje się oczernić protestujących. Wyglą­ da na to, że KPCh rozpoczęła akcję propagandową przeciwko nim. Co KPCh chce osiągnąć swoimi działa­ niami w Hongkongu i dlaczego jest aż tak zdeterminowana? Przede wszystkim partia komunistycz­ na zawsze miała zamiar przejść z dok­ tryny „jeden kraj, dwa systemy” do „jeden kraj, jeden system”. Partia chce, aby do 2047 roku Hongkong nie różnił się od Szanghaju lub Pekinu. I myślę, że oni pragną, żeby to samo stało się z Tajwanem. Jeśli chodzi o ustawę ekstradycyjną, to wydaje mi się, że przywódcy Hong­ kongu nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielu Hongkończyków nie poparło­ by tego prawa ekstradycyjnego. A zatem nawet jeśli czuli, że mają wystarczającą większość w parlamencie, żeby prze­ głosować to prawo, to nie zdawali sobie sprawy z tego, że ludzie będą z tym wal­ czyć. Ludność Hongkongu uświadomiła sobie, co się dzieje. Powinni byli zawsze o tym wiedzieć, a wtedy protesty, takie jak rewolucja parasolek z 2014 roku, trwałyby przez cały czas. Według mnie protesty odbywa­ ją się dzięki milenialsom. Milenialsi dorośli i doszli do wniosku: jestem przypisany do totalitarnej przyszłości i jeśli jej nie chcę, teraz jest czas się te­ mu sprzeciwić, a jeśli nie zaprotestuję, będę się tego wstydził. Myślę, że zde­ cydowali, że nie chcą żyć pod rządami Komunistycznej Partii Chin, a KPCh zdecydowała, że muszą żyć zgodnie z regułami przez nią wyznaczonymi. Jesteśmy więc w impasie, który, jak sądzę, skończy się tym, że partia komunistyczna dostanie to, czego chce. Jednak ostatecznie będzie to bardzo szkodliwe, ponieważ Hongkong jest finansowym oknem na Zachód. Jak długo ludzie w Hongkongu bę­ dą wychodzić na ulice i protesto­ wać? Czy KPCh może się obawiać, że protesty przeniosą się do Chin kontynentalnych? Odkąd Hongkong wrócił do chińskiego rządu, zdolność skutecznego wywiera­ nia nacisku przez innych jest bardzo niewielka. Jakieś znaczenie mógł mieć jedynie fakt, że dla Chin jest to okno finansowe na Zachód. Hongkong to te­ rytorium chińskie i myślę, że musimy jedynie lepiej zrozumieć, czym są Chi­ ny. Czy Chiny to Chińczycy, czy Chiny to chińska partia komunistyczna? Jeśli Chiny to Chińczycy, to kto zabiera głos w imieniu ludzi? Czy jest to Komuni­ styczna Partia Chin? Jeśli tak, wówczas nie ma nadziei dla Hongkongu. Czy kiedykolwiek Chińczycy będą przemawiać w imieniu Chińczyków? To zbyt trudne, by to wiedzieć.

A w jakiej kondycji jest według Pa­ na obecnie KPCh? Gospodarka chińska jest bardzo głębo­ ko zadłużona. Mają 3 proc. PKB długu. W obiegu jest 20 bln renminbi (jua­ nów – przyp. redakcji) i 2 bln aktywów. Można więc powiedzieć, że ich finanse stoją na głowie. A jedynym powodem, że w tej chwili nie upadają, jest to, że pozwoliliśmy im mieć walutę niewy­ mienialną w warunkach ścisłej kontroli kapitału i nadal mają dostęp do mię­ dzynarodowych rynków finansowych. Nigdy nie powinni mieli mieć spe­ cjalnych praw ciągnienia w Między­ narodowym Funduszu Walutowym. Nigdy nie powinno im się zezwalać na sprzedawanie akcji spółek na naszych giełdach, jeśli nie pozwalają one na przeprowadzenie audytu, nie działają transparentnie i nie stosują żadnych in­ nych zasad, których muszą przestrzegać amerykańskie firmy. Z naszej strony jest to całkowicie niedorzeczne, że do­ puszczamy takie zachowanie. Dopóki będziemy pomagać Chinom, dając im pieniądze, technologię, innowacje, będą miały problem z ciągłością [własnego rozwoju gospodarczego]. Tylko wtedy, gdy staniemy w obro­ nie nas samych i przestaniemy dawać im wszystko, czego chcą, zapobiegając wykorzystaniu przez nich naszych in­ nowacji, kapitału, talentu, technologii, Chiny będą musiały stanąć na własnych nogach. A kiedy będą musiały nazbyt długo i nazbyt stabilnie trzymać się prosto, to nie będą mieć środków, żeby tego dokonać. Zatem co by Pan doradził Europie, Stanom Zjednoczonym, żeby nie pozwolić na takie działanie KPCh? Czy to w ogóle jest realne? Tak. Numer jeden – skoncentrować się na połączeniu zasad demokratycz­ nych i zasad wolnego handlu. Nie wol­ no patrzeć tylko na zasadę wolnego handlu. Musimy bronić swoich finan­ sów, handlu, inwestycji, imigracji, me­ diów, polityki, internetu i wszystkich innych rzeczy. Chroń swój kraj, inwe­ stuj w swoim kraju w infrastrukturę, bazę przemysłową, badania naukowe i rozwój edukacji STEM (nauki, tech­ nologii, inżynierii i matematyki, ang. Science, Technology, Engineering, Mathe­matics – przyp. redakcji). Kie­ dy do tego doprowadzimy, gospodarka zacz­nie znów rosnąć, a świat spojrzy na Amerykanów i powie: O, właśnie tak kraj powinien się rozwijać: dumny, wolny i silny! Jeśli będziemy tak rosnąć, będziemy dumni, wolni i silni. Chodzi o to, aby naprawdę wrócić do naszych korzeni i stać się latarnią morską, po­ kazując światu, jak można być wolnym, silnym i zamożnym. Obywatele innych państw, czy to Chin, Polski, czy jakiegokolwiek innego kraju, spojrzą na swoje rządy i powiedzą im: Dlaczego my tego nie mamy? To jest wizja – tworzenie możliwości dla naszych obywateli i wskazywanie innym krajom sposobów tworzenia możli­wości dla ich obywateli. Rządy ludzi, przez ludzi, dla ludzi. K Wywiad pierwotnie został opublikowany 3.10 br. w polskiej edycji „The Epoch Times”.

POŻEGNANIE

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

sprzedawano w księgarniach. Piąt­ kowy ranek 11 listopada był mglisty, z dużym zachmurzeniem, miejscowy­ mi opadami deszczu i bardzo ograni­ czoną widocznością. Pobudka orkie­ stry wojskowej odbyła się o godzinie 7, a następnie mieszkańcy udali się na nabożeństwa dziękczynne do świątyń katolickich, kościoła ewange­ lickiego im. Marcina Lutra oraz syna­ gogi. W polowej Mszy Świętej przy ratuszu uczestniczyli przedstawicie­ le władz państwowych, samorządo­ wych i wojskowych z Marszałkiem Sejmu Śląskiego Karolem Grzesikiem i dowódcą 75. Pułku Piechoty, płk. Stanisławem Habowskim. Nabożeń­ stwo odprawił proboszcz parafii św. Jadwigi, ks. Jan Gajda, w asyście licz­ nego duchowieństwa. Następnie chorzowianie tłumnie pospieszyli na trasę, którą miała przechodzić defilada. Najpierw ulicą Wolności przemaszerowali żołnierze 75. Puł­ ku Piechoty, a następnie oddziały Przysposobienia Wojskowego i Wy­ chowania Fizycznego, członkowie

Związku Pows­tańców Śląskich, Związ­ ku Podoficerów Rezerwy i innych or­ ganizacji kombatanckich. W dalszej kolejności ustawili się przedstawicie­ le różnych organizacji społecznych, organizacji urzędniczych, zawodo­ wych, a także robotnicy huty „Piłsud­ skiego” i Skarbofermu oraz szkoły. Na defiladzie przygrywała kolejno orkiestra wojskowa 75. Pułku Piecho­ ty, a następnie muzycy orkiestrowi Straży Pożarnej i Skarbofermu. Tego roku załoga kopalni węgla kamiennego „Pokój” w Nowym Byto­ miu ufundowała dla wojska 3 ciężkie karabiny maszynowe i 2 granatniki, których wręczenie nastąpiło po za­ kończonej defiladzie. Po południu tradycyjnie w Domu Ludowym od­ była się akademia dla wojska, a wie­ czorem feta dla społeczności całe­ go miasta. Prasa relacjonowała, że Święto Niepodległości w Chorzowie wypadło szczególnie wspaniale, de­ filada była imponująca, a uroczystoś­ ciom towarzyszyły tysięczne rzesze publiczności. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

NA WIECZNĄ WARTĘ ODSZEDŁ

Ś P Alfred Znamierowski 21.06.1940–23.10.2019

Z głębokim żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci naszego przyjaciela, członka „Solidarności Walczącej”, Alfreda Znamierowskiego, który zmarł nagle w Pradze. Jego ciekawa i pracowita życiowa ścieżka wiodła poprzez emigrację – gdzie był dziennikarzem Radia Wolnej Europy i Głosu Ameryki oraz przedstawicielem „Solidarności Walczącej” w USA – do powrotu na łono Ojczyzny po 1989 roku. Pisarz, dziennikarz, ilustrator. Współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Weksylologicznego (wiedza o flagach) oraz członek Polskiego Towarzystwa Heraldycznego – gdzie był uważany za światowy autorytet w tych dwóch dziedzinach. Napisał wiele książek, w tym dwie związane z „Solidarnością Walczącą”: „Zaciskanie Pięści” oraz „Niezłomni”. Odznaczenia: 15 czerwca 2007 roku został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi za zasługi w dokumentowaniu prawdy historycznej o dziejach Narodu Polskiego, w 2016 – Krzyżem Oficerskim OOP oraz Krzyżem Solidarności Walczącej. Do końca wierny naszym wspólnym ideom sprawiedliwej Polski. Najbliższej rodzinie Zmarłego składamy wyrazy szczerego ubolewania Żegnaj nasz Druhu! Jadwiga Chmielowska – przewodnicząca Komitetu Wykonawczego SW (1988-1990) i współprzewodnicząca Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW (1988-92), Tadeusz Świerczewski – współzałożyciel Solidarności Walczącej, Ewa Kubasiewicz – szef przedstawicielstw SW za granicą, Piotr Hlebowicz – Przewodniczący Oddziału SW w Krakowie, współprzewodniczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW, Kazimierz Michalczyk – przedstawiciel organizacji Solidarity with Solidarity oraz Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW w Berlinie, Marek i Magdalena Czachor – SW Trójmiasto

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 65 · LISTOPAD 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 60) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 09.11.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

uroczystości w dniu 10 listopada, natomiast w dniu następnym do­ łączyła do defilady organizowanej w centrum miasta. Z okazji święta państwowego miejscowe organiza­ cje przygotowały akademie. Organi­ zacja Młodzieży Powstańczej z Cho­ rzowa Starego w sobotę 13 listopada urządziła uroczystą wieczornicę z za­ bawą taneczną dla wszystkich człon­ ków i sympatyków. W 1938 roku, w dwudziestą rocznicę odzyskania niepodleg­łości, święto 11 listopada obchodzone było w całej Polsce niezwykle uro­ czyście. 10 listopada o godzinie 19 rozgłośnie radiowe nadały na cały kraj przemówienie Prezydenta RP Ig­ nacego Mościckiego, które w Cho­ rzowie zostało wysłuchane przez megafon podczas capstrzyku. Mia­ sto przybrało odświętny wygląd, wszędzie powiewały flagi o barwach narodowych, a nastrój był podnio­ sły i radosny. Wszystkie okna i wit­ ryny sklepowe były udekorowane narodowymi emblematami, które


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

27

sierpnia, czyli czte­ ry dni po podpisa­ niu układu, Klimient Woroszyłow udzielił „Izwiestii” wywiadu, zawierającego „życzliwe” sugestie sowieckie, w któ­ rych stwierdził możliwość (w razie woj­ ny) dostaw dla Polski. 2 września am­ basador ZSRR w Warszawie, Mikołaj Szaranow, zwracając się do ministra Becka, wyraził zdziwienie, że Polska nie korzysta z tej możliwości. 17 września o godzinie 9 rano mjr Zarębski przybył w tym celu do Moskwy. Wtedy sowiec­ ka armia wkroczyła już kilkanaście ki­ lometrów w głąb terytorium Polski. Wojska bolszewickie przejechały przez granicę z białymi flagami, z otwartych wieżyczek czołgów żołnierze wymachi­ wali czapkami, wymijając w ten sposób napotkane na drodze pol­ skie stanowi­ ska graniczne. O godz. 11 ofi­ cerowie misji francuskiej do­ nieśli, że czołgi bolszewickie prze­ kroczyły Dniepr i są już 40 km od Kołomyi. Marszałek Rydz­ -Śmigły, zamiast or­ ganizować osłonę dla wycofujących się sił polskich, podjął o godz. 12 decyzję: „Z bolszewi­ kami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich stro­ ny oraz prób rozbrajania”. Podobnie postąpił naczelny dowódca obrony Warsza­ wy, gen. dywizji Juliusz Rómmel, któ­ ry bezprawnie rozkazał radiodepeszą traktowanie sił radzieckich jako „od­ działów sprzymierzonych”. Dziwne, że jako były oficer wojsk rosyjskich pod­ czas Wielkiej Wojny nie wyczuł pod­ stępu właściwego dla ludzi Wschodu. Nie wszystkie oddziały wojska pol­ skiego dostosowały się do decyzji do­ wództwa armii. Przykładem tego może być Brygada Kawalerii, która stoczyła pod Koziowcami jednodniową bitwę, czy Samodzielna Grupa Operacyjna

H

istorię można zakłamać tyl­ ko pod warunkiem, że nikt nie weźmie na siebie obo­ wiązków strażnika prawdy. Gdy jednak ktoś będzie wytrwale przez całe życie starał się wyjaśnić ważne dla siebie wydarzenie, prawda ma szan­ se wyjść na jaw, oświetlając również szersze procesy i zjawiska. O takich staraniach teraz opowiem. Należę do pokolenia urodzonego kilka lat po wojnie. Pamięć o tragicz­ nych wydarzeniach była wtedy świe­ ża, ale z dziećmi raczej nie rozmawia­ no o niedawnej przeszłości. Wojna to główny ówczesny temat szkoły i kultu­ ry. Filmy, książki, wiersze, akademie... w tym wszystkim uczestniczyliśmy ma­ sowo i przymusowo, natomiast opo­ wieści rodzinnych słuchaliśmy niezbyt chętnie. Tej wojny było za dużo doo­ koła, więc również starsi nie zachęcali nas do uczestniczenia w domowych spotkaniach i rozmowach o strasz­ nych czasach. Pragnęli dla nas jeszcze nie dobrobytu, ale choćby tylko życia w pokoju i spokoju. Po latach zauwa­ żamy, że została wtedy przerwana więź narracyjna między pokoleniami i to już w następnym pokoleniu się nie na­ prawiło. O wielu ważnych sprawach, znanych doskonale rodzicom, dzieci dowiadują się nie bezpośrednio, ale dopiero z opracowań naukowych i pa­ miętnikarskich. Zdarza się, że – jak zo­ baczymy niżej – dopiero po 80 latach.

Kufer historii Autor omawianej teraz publikacji – Ta­ deusz Marcin Loster – również rocznik powojenny, otrzymał na chrzcie imio­ na swojego stryja, bohatera polskiej wojny obronnej z września 1939, do­ wódcy 9. kompanii III batalionu 84. Pułku Strzelców Poleskich, odzna­ czonego Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. By ci dwaj Tadeusze nam się nie mylili, starszego nazwę Tadeuszem I, a młodszego – Tadeu­ szem II. Brak staranności w tym wzglę­ dzie sprawił, że w równoległej historii błędnie utożsamiono dwóch różnych poruczników Kapuścińskich, a nawet na nagrobku Stanisława dopisano imię „Józef ”, co z bohatera zrobiło dezertera. W latach pięćdziesiątych Tade­ usz II na strychu domu swojej matki znalazł stary, lipowy kufer podróżny.

Po upływie 80 lat od pamiętnego dnia 17 września 1939 roku nasuwa się pytanie, czy Rząd II Rzeczypospolitej Polskiej wierzył w pakt o nieagresji podpisany z bolszewicką Rosją, odświeżony protokołem 26 listopada 1938 roku? Czy znał treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku, którego istnienie zostało ujawnione dopiero podczas procesu w Norymberdze 25 marca 1946 roku?

Dokumenty mówią Tadeusz Loster

„Polesie” gen. Franciszka Kleeberga oraz wiele oddziałów KOP. Na zajętych przez siebie ziemiach polskich oddziały Armii Czerwonej zaczęły powoływać tymczasowe zarzą­ dy obwodowe składające się z funk­ cjonariuszy NKWD i reprezentan­ tów tubylczej lewicy. W ten sposób na okupowanych terenach utworzono administrację bolszewicką. 28 paź­ dziernika 1939 roku ZSRR oraz Rzesza Niemiec­ka zawarły traktat o granicach i przyjaźni, wyznaczający jako granicę linię Bugu. Już 1 października tegoż roku Biuro polityczne KC podjęło decyzję o zwoła­ niu zgromadzeń ludowych Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Zgro­

madze­ nia te natychmiast uchwaliły prośbę o wciele­ nie tych terenów do ZSRR. 7 października rozpoczęła się kampania wyborcza, przebiega­ jąca w klimacie nasilającego się terroru, pod hasłami konfiskaty ziemi obszarniczej, fabryk i ban­ ków oraz przyłączenia do odpo­ wiednich republik. 22 październi­ ka 1939 roku odbyły się „wybory”. Głosować można było na wyzna­ czonych z góry kandydatów – człon­ ków partii komunistycznej. Głosowanie przebiegało w atmosferze bezprzykład­ nego terroru i masowych aresztowań. Według prasy bolszewic­kiej w Za­ chodniej Ukrainie wzięło w głoso­ waniu udział 92,83% uprawnionych, a na Zachodniej Białorusi – 96,7%.

Ukrainy ogłosiło we Lwowie odezwę w sprawie wejścia Zachodniej Ukrai­ ny w skład Ukraińskiej Socjalistycz­ nej Republiki Radzieckiej. W odezwie tej napisano m.in.: „Armia Czerwona, wypełniając wolę wielkiego narodu ra­ dzieckiego, wyciągnęła do mas pracu­ jących Zachodniej Ukrainy pomocną dłoń i oswobodziła je z ucisku polskich kapitalistów i obszarników”. Dwa dni później Zgromadzenie Ludowe Za­ chodniej Białorusi pod hasłem „śmierć białemu orłowi” wystąpiło z podob­ nym oświadczeniem włączenia ziem Zachodniej Białorusi do Republiki Białoruskiej. 29 listopada 1939 roku dekret Prezydium Rady Najwyższej ZSRR nadał mieszkańcom tych obsza­ rów obywatelstwo radzieckie. Ciekawymi dokumentami tego okresu są przesyłki pocz­ towe. Bolszewicki zarząd zagar­ niętych ziem nie wstrzymał dzia­ łalności Poczty Polskiej, urzędy pocztowe działały jak przed wy­ buchem wojny. Nowe władze nie wycofały z obiegu polskich znacz­ ków, utrzymały taryfę pocztową obo­ wiązującą w RP od 1934 roku. Listy nada­ wane w urzędach pocz­ towych nie różniły się od listów przedwo­ jennych, frankowa­ ne polskimi znacz­ kami i pieczętowane polskimi kasowni­ kami, adresowa­ ne po polsku do instytucji o nie­ zmienionych polskich naz­ wach, leżących

Reportaż przeczy reporterowi Andrzej Jarczewski

Tragiczne odwroty Oś kompozycyjną, wokół której roz­ wija się cała opowieść, wyznaczają lo­ sy por. Tadeusza Lostera. Wykształ­ cenie, promocje zawodowego oficera, wybuch wojny, walki, śmierć. Można powiedzieć – typowy życiorys polskie­ go żołnierza. Dla czytelnika ważne jest jednak coś innego niż dla autora. Bo­ haterskie historie znamy w tysięcznych

wariantach. O wiele słabiej opracowane są odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego tę wojnę tak strasznie prze­ graliśmy?! A książka Lostera do tej od­ powiedzi przybliża w ciekawy sposób. Tadeusz II, opisując losy swego stryja, przytacza wiele zebranych przez siebie relacji żołnierskich. Te, które do­ tyczą okresu międzywojennego i opisu­ ją ówczesne realia, muszę tu pominąć.

Mieliśmy mapy, pozwalające posuwać się trochę do przodu. Nie mieliśmy map przydatnych w odwrocie. Bo nie mieliśmy planu odwrotu!

Ilustracje pochodzą ze zbiorów autora.

1. Sowiecki dowód osobisty Heleny Los­ter, od 30 listopada 1939 roku Eleny Pietrownej Loster, obywatelki ZSRR. 2. List polecony wysłany z Wygody do Stryja dnia 25 października 1939 roku. 3. List zwykły wysłany ze Lwowa do Stryja dnia 26 października 1939 roku. 4. List polecony wysłany z Kałusza do Stryja dnia 9 października 1939 roku.

W tamtym czasie prywatnie mówiło się, że w głosowaniu wzięło udział 102,63% „obywateli”. W rezultacie „zwycięskich” wy­ borów powstały Zgromadzenia Lu­ dowe nie będące w żadnej mierze re­ prezentantami ludności okupowanych terenów. 27 października 1939 roku zgromadzenie Ludowe Zachodniej

We wrześniowym numerze „Kuriera WNET” (nr 63/2019) w reportażu historycznym Sprawa podporuczników Kapuścińskich Tadeusz Loster opisuje bitwę pod Przyłękiem (9.09.1939), w której śmiercią bohatera zginął jego stryj por. Tadeusz Loster oraz ppor. Stanisław Kapuściński. Inny podporucznik Kapuściński, Józef, zdezerterował, przeżył wojnę, a fałszywą biografię dopisał mu wiele lat później syn – słynny reporter Ryszard Kapuściński.

Jak wielu Polaków wypędzonych po wojnie ze Lwowa, Losterowie nie roz­ pakowali od razu tego kufra. Widzia­ łem wiele takich skrzyń czy pakunków wileńskich i lwowskich w Gliwicach. Niektórych nie otworzono do dziś! Oczywiście – nie można powiedzieć, że lwowianie naprawdę spodziewali się rychłego powrotu do swojego miasta. Po prostu nie byli zdolni do dezercji z krainy marzeń i nadziei. Niech póź­ ne wnuki odnajdą swoją rodzinną pre­ historię. W takim właśnie kufrze – wśród różnych lwowskich bibelotów – Ta­ deusz II znalazł mundur Tadeusza I, a także jego oficerski neseser z przy­ borami toaletowymi. Zachowała się również przedwojenna buteleczka wo­ dy kolońskiej, ale zakrętka ustąpiła pod wpływem być może wstrząsów i cały kufer wypełnił się zapachem lawen­ dy, utrzymującym się przez dziesiątki lat. Tadeusz II postanowił dotrzeć do prawdy o swoim stryju i przez pół wie­ ku zbierał różne relacje i dokumenty. Wyniki tej zadziwiającej pracy opubli­ kował w wydanej właśnie książce pod tytułem, który w pełni zrozumieć mogą tylko lwowianie: Kufer pełen zapachu lawendy.

przy ulicach o nazwach jak przed wojną. Z czasem, po wyczerpaniu się zasobów polskich znaczków pocztowych, zostały one zastąpione znaczkami radzieckimi w relacji: jeden złoty równał się jednemu rublowi. Stopniowo zaczęły ukazywać się przesyłki oklejone tylko znaczkami sowieckimi lub bardzo ciekawe prze­ syłki, na których występowały znacz­ ki Poczty Polskiej wraz ze znaczkami radzieckimi. W historii poczty rzad­ ko można spotkać przesyłki opłacone znaczkami różnych państw. Taka farsa pocztowa trwała oficjalnie do 30 listo­ pada 1939 roku, kiedy obywatele polscy otrzymali obywatelstwo radzieckie. Po tej dacie z urzędów pocztowych zni­ kały znaczki polskie, a polskie stemp­ le pocztowe zastępowano radzieckimi. Zaczęła także obowiązywać taryfa taka sama, jak na całym obszarze Związku Sowieckiego. W jakim celu okupacyjne wła­ dze prowadziły taką politykę? Nale­ ży przypuszczać, że chciały pokazać światu „radziecką demokrację”. Do­ kumenty pocztowe miały świadczyć, zgodnie z założeniami propagandy bolszewic­kiej, że Polska na tym tere­ nie istniała tylko do czasu, kiedy sam naród, bez zewnętrznego przymusu zadecydował, aby przyłączyć się do „radzieckiego raju”. K

Najważniejsze zaczyna się 26 marca 1939 roku. Wtedy to 84. Pułk Strzel­ ców Poleskich zostaje odesłany ze swej siedziby w Pińsku (wschodnie rubie­ że II RP) na ówczesny daleki zachód. Przypomnijmy, że 23 marca ogłoszono w Polsce mobilizację alarmową (częś­ ciową) w odpowiedzi na zajęcie przez Niemców litewskiej Kłajpedy. 9. kompania, którą dowodził Loster, stacjonowała w Łunińcu, na wschód od Pińska, gdzieś w połowie szerokości dzisiejszej Białorusi. Nowe miejsce to Broszęcin, 40 km od Wie­ lunia. Najkrótsza droga między tymi miejscowościami liczy dziś 618 km. Należy tu brać pod uwagę nie tylko odległość fizyczną. Oto część armii polskiej, przygotowanej, wyposażo­ nej i uzbrojonej w sposób właści­ wy do obrony kraju przed wojskami sowiec­kimi, zostaje przeniesiona na teren obcy pod każdym względem to­ pograficznym i cywilizacyjnym. Żoł­ nierze, którzy na – wykluczających użycie czołgów – poleskich mokrad­ łach i torfowiskach ćwiczyli odpieranie ataków ze wschodu, mieli się zmierzyć z wrogiem zupełnie inaczej uzbrojo­ nym i dowodzonym. Trudno się więc dziwić, że pierwszy tydzień września upłynął im na walkach odwrotowych.

Gdzie są mapy?! Gdy czyta się omawianą książkę, naj­ większą trudność sprawia wyobraże­ nie sobie całego teatru wrześniowych walk na odcinku środkowym (okolice Łodzi). Loster zamieszcza tylko jedną małą mapkę, na której nie zaznaczono wielu wymienionych w tekście miej­ scowości i nazw geograficznych. To

jest poważna wada i mój zarzut pod adresem autora. Jakże ta „poważna wada” jest nie­ poważna wobec wojennej sytuacji puł­ ku, dywizji i całej armii, która otrzy­ muje rozkazy bojowe, ale nie dysponuje mapami! A tak właśnie było. Polska przygotowywała się do wojny, ale do marca 1939 roku nawet Hitler planował zupełnie inną kolejność podbijania kra­ jów Europy. Na pierwszy ogień miała iść Francja. Hitler zmienił decyzję do­ piero na przełomie marca i kwietnia, gdy zorientował się, że w razie ataku na Francję Polska uderzy na Niemcy na pewno, a w razie ataku na Polskę... Francja na Niemcy uderzy nie na pew­ no. Tymczasem strategiczna myśl pol­ ska zakładała wciąż ograniczone dzia­ łania obronne i zaczepne, odciążające Francję. Mieliśmy mapy, pozwalające posuwać się trochę do przodu. Nie mie­ liśmy map przydatnych w odwrocie. Bo nie mieliśmy planu odwrotu!

Gdzie byli historycy?! Książka Lostera pokazuje na kolejnym przykładzie, jak złą pracę wykonywali historycy w PRL i jak dużo wciąż po­ zostaje do zrobienia w III RP. Kilka ważniejszych wydarzeń wrześniowych zbadano solidnie i opisano. Ale prze­ cież polskie wojsko stoczyło również setki mniejszych bitew przegranych i zwycięskich, w których ginęli żoł­ nierze. Każdy, kto oddał życie za Oj­ czyznę, powinien mieć swój – choćby symboliczny – grób. I każdy boha­ ter powinien być zapisany na kartach chwalebnych, a każdy tchórz, dezerter i zdrajca – na kartach hańby. Tego nie wykonano do dziś.

W odniesieniu do bitwy pod Przy­ łękiem wielką część tej pracy wykonał dopiero swoją książką Tadeusz Loster po 80 latach! Nie historyk. Inżynier. Szukał śladów swojego stryja, chciał się dowiedzieć, jak zginął, a dzięki temu opisał nie tylko samą bitwę. Pokazał ówczesne realia, ale na tym nie poprze­ stał. Okazuje się, że mimo ogromnych ofiar, jakie poniósł wtedy 84. Pułk Strzelców Poleskich, przeżyło wielu żołnierzy, którzy co roku 9 września przyjeżdżają do Jeżowa, gdzie znajduje się cmentarz z 248 żołnierskimi mogi­ łami (bitwa pod Przyłękiem toczyła się między Jeżowem a Lipcami Reymon­ towskimi, nieco na wschód od Łodzi). Kombatanci trzech pułków (82., 83. i 84.), wchodzących w skład walczą­ cej pod Przyłękiem 30. Dywizji Piecho­ ty, spotykają się przy grobach swoich kolegów od roku 1945. Tadeusz Loster pierwszy raz trafił tam wraz z rodziną, gdy miał 10 lat, w roku 1957. Później przyjeżdżał wielokrotnie, by słuchać i zapisywać opowieści coraz starszych żołnierzy. Każde spotkanie zaczynało się od mszy św., odprawianej przez ks. Jana Zieję, kapelana 84. Pułku Strzel­ ców Poleskich. Ks. Jan Zieja zasłynął głównie z późniejszej działalności ja­ ko patron KOR-u, ale zawsze pamiętał o swoim pułku i – dopóki żył – prawie każdego 9 września wygłaszał w Jeżo­ wie płomienne kazania. Wielu jeszcze wspaniałych ludzi wymienia w swojej książce Tadeusz Los­ter. Przypomina nie tylko bohater­ stwo na placu boju, ale również wielo­ letnie zmagania z peerelowskimi wła­ dzami, by można było organizować spotkania kombatantów. Dziś, gdy po­ marli prawie wszyscy uczestnicy bitew wrześniowych, na jeżowskim cmenta­ rzu nadal spotykają się rodziny pole­ głych, a młodzież okolicznych szkół oddaje hołd bohaterom. Oni zginęli, ale pamięć o nich żyje i jest przekazywana kolejnym pokoleniom. Mimo trochę „po lwowsku” zaszyfrowanego tytułu – książka Tadeusza Lostera warta jest lektury, bo zawiera autentyczne wypo­ wiedzi bohaterów polskiego Września. Dostarcza wartościowej wiedzy i po­ maga zrozumieć niezwykłość tamtych czasów. K Tadeusz Loster, Kufer pełen zapachu lawendy, Wydawnictwo Instytutu Tarnogórskiego, Tarnowskie Góry 2019.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

4

D

wutlenek węgla w hipotezie szwedzkiego fizyka z przeło­ mu XIX i XX wieku – Svante Arrheniusa – miał w przy­ szłości spowodować ocieplenie klimatu i poprawę warunków ludności żyjącej bliżej okolic podbiegunowych (nb. wie­ loletnie anomalie pogodowe zdarzały się już w okresach pre- i historycznych bez udziału dwutlenku węgla). Postulo­ wane ocieplenie taką drogą miałoby być bardziej widoczne w obszarach o niż­ szej temperaturze (np. Szwecja) niż w klimacie okołorównikowym. Kilkadziesiąt lat później „przecieki wywiadowcze” pochodzące z instytutów radzieckich (tak naprawdę – zajmują­ cych się fizyką atmosfery dla celów ściśle militarnych) wywołały żywe zaintere­ sowanie amerykańskich naukowców, w sumie kilku (w tym Jerry’ego Mah­ lmana, o którym po raz trzeci będzie wspomniane w przyszłości), ale prze­ de wszystkim wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych – Ala Gore’a, który, zwę­ szywszy interes, zaczął forsować temat dekarbonizacji i spekulacji świadectwa­ mi emisyjnymi CO2. Nawiasem mówiąc, giełda działa tak, że czy instrumenty finansowe („papiery”) drożeją, czy ta­ nieją, zawsze ma zysk z prowizji. Suk­ ces Ala Gore’a okazał się krótkotrwały. Dzięki zdroworozsądkowemu podejściu prawdziwych uczonych w Stanach Zjed­ noczonych, ten pomysł został zarzucony. I to nie tylko dlatego, że nagła dekarbo­ nizacja USA to deindustrializacja tego kraju i zachwianie równowagi ekono­ micznej Zachód-Wschód, ku uciesze wschodnich rywali. W świadomości wielu ludzi węgiel stał się już jednak synonimem zła, gaz ziemny– „błękitne paliwo” – dobra. Obecnie wielu europejskich polityków szermuje niczym mantrą hasłem ‘zero­ emisyjność’ – nb. brzmiącym do złu­ dzenia jak orwellowska nowomowa. Kilku zaś prominentnych polityków umieszczonych we władzach Unii Eu­ ropejskiej sprawia swoim zachowaniem wrażenie, jakby od niemowlęctwa nie­ nawidzili Polski*). Dla takich każdy pretekst jest dobry do niszczenia Polski. Jednym z pretekstów, jak się wydaje, jest mit globalnego ocieplenia od pol­ skiego węgla, a celem ataku – polska energetyka, opierająca się na węglu. Ponieważ jednak we wcześniej zindok­ trynowanym społeczeństwie i, spora­ dycznie, w niektórych kręgach nauko­ wych wciąż pokutuje przeświadczenie o zgubnym wpływie węgla, przyjrzyjmy się, jak wygląda statystyka. W pierw­ szej części artykułu o dwutlenku wę­ gla, zamieszczonym we wrześniowym numerze „Kuriera WNET”, zaprezen­ towaliśmy dane statystyczne pokazu­ jące, że CO2 uwolniony przez przemysł

T

radycje Stronnictwa Ludowe­ go – Polskiego Stronnictwa Ludowego – kończą się na wyjeździe Stanisława Miko­ łajczyka z Polski w roku 1947 i na repre­ sjach, które dotknęły w komunistycznej

I tak, do 1989 roku rządziła PZPR (naczelna siła komunistyczna), a wtórowały jej „dwa kwiatki do kożucha” – ZSL i SD (Stronnictwo Demokratyczne). Wasale PZPR w tzw. Sejmie PRL. Widząc idące zmiany w Polsce, towarzysze z wierchuszki ZSL-u postanowili działać. Powołali do życia tzw. PSL „Odrodzenie”.

KURIER·ŚL ĄSKI Histeria wywołana wokół dwutlenku węgla doprowadziła do sytuacji, że nawet raportowanie kluczowych wskaźników energetycznych przez poszczególne jednostki i szczeble, a nawet całe państwa, zamiast być wyrażane w jednostkach energii: dżulach, kilowatogodzinach, tonach oleju standaryzowanego (toe), kaloriach, czy innych wielkościach fizycznych, zaczęły się sprowadzać do wykazywania (z fałszywym wstydem) wielkości emisji CO2.

Dwutlenek węgla po ludzku

do Raportowania w Ramach Systemu Handlu Uprawnieniami do Emisji za Rok 2018 – wynoszą: dla ropy naftowej 74kg/GJ, dla gazu ziemnego 56 kg/GJ i dla węgla (w zaokrągleniu) 100 kg/GJ, i mnożąc to przez dane z tabeli „Pro­ porcje wytwarzania”, otrzymujemy: Tak więc spalane na świecie paliwa

Zatem roczny względny ubytek tle­ nu wskutek spalania wszystkich paliw kopalnych wynosi 0,003% i globalnie nie jest istotny, nawet gdyby w jakiejś perspektywie czasowej spalić wszystkie dostępne paliwa kopalne. Przedstawione powyżej statystycz­ ne skutki spalania paliw kopalnych to

Proporcje emisji dwutlenku węgla przy spalaniu różnych paliw na świecie (2018)

węglowodorowe dostarczają łącznie 1,4 CO2 w stosunku do jego ilości po­ wstałej w wyniku zużycia węgla. Gdyby przyjąć za prawdziwą hi­

Część II i nie ostatnia Jacek Musiał · Karol Musiał

potezę o wpływie dwutlenku węgla na globalne ocieplenie, jasno widać, że globalnie większa część emitowane­ go dwutlenku węgla pochodzi współ­ cześnie ze spalania paliw węglowodo­ rowych. Odbiegając nieco od tematu, po­ równajmy, ile te paliwa pochłonęły tle­ nu z atmosfery. Światowe roczne zużycie tlenu pod­

jeszcze nie wszystkie konsekwencje. Inne istotne zostaną opisane w kolej­ nych artykułach. * Uprzedzenia narodowościowe wobec Polaków, występujące jeszcze sporadycznie na Zachodzie, mają swo­ je korzenie w czasach zimnej wojny. Polska była wtedy drugą po radziec­ kiej armią w Układzie Warszawskim i niemałym zagrożeniem dla NATO. Przez dziesięciolecia prowadzono wojnę ideologiczną, oskarżając przeciwnika o najbardziej niecne czyny i zamiary. Było to i zakłamywanie historii, i nasta­ wianie społeczeństwa wrogo wobec stro­ ny przeciwnej. Ówczesnemu RFN-owi cała akcja propagandowa była nawet na rękę, gdyż cichcem dawała przyzwo­ lenie na korzystne w sojuszu państw NATO wybielanie swoich zbrodni wo­ bec Żydów i… przerzucanie własne­ go antysemityzmu na Polaków, co dla nieświadomego odbiorcy było trudne do weryfikacji z powodu żelaznej kur­ tyny. Wywołana w tamtych czasach

Zużycie tlenu na wytworzenie jednostki energii [m3/MJ]

w Polsce wynosi 315 Gt rocznie (na podst. BP Statistical Review of World Energy 2018), co stanowi mniej niż 1% emisji światowych, a np. Niemcy emitują go 765 Gt rocznie (źródło da­ nych jw.), czyli 2,4 razy tyle co Polska – i nikt z polityków europejskich nie rozdziera z tego powodu szat.

Czy dla klimatu groźniejsze są paliwa stałe, czy węglowodorowe? Przyjmijmy w tym momencie, że tak jak twierdzą animatorzy IPCC (Inter­ governmental Panel on Climate Change – organ doradczy przy ONZ) i twier­ dził wcześniej Al Gore z kilkoma ame­ rykańskimi naukowcami, dwutlenek węgla jest „groźnym, kluczowym ga­ zem cieplarnianym i przyczyną global­ nego ocieplenia”, i na dodatek, że ten

Polsce liderów tejże partii. Ugodowi lu­ dowcy (marionetki bierutowskiej wła­ dzy ludowej, którzy pomagali w likwi­ dacji „mikołajczykowców”) stworzyli zalążek nowej partii, podległej PPR, którą nazwano Zjednoczone Stronni­ ctwo Ludowe. Tutaj tradycje się kończą, gdyż nowa „partia chłopska” została sa­ telickim kontrahentem powstałej z tak zwanego zjednoczenia Polskiej Zjed­ noczonej Partii Robotniczej (w skrócie PZPR). Co prawda na emigracji w Lon­ dynie działała w rządzie na uchodź­ stwie PSL, jednak miała ona właściwie tylko symboliczne znaczenie, gdyż nie wpływała na życie kraju. I tak do 1989 roku rządziła PZPR (naczelna siła ko­ munistyczna), a wtórowały jej „dwa kwiatki do kożucha” – ZSL i SD (Stron­ nictwo Demokratyczne). Wasale PZPR w tzw. Sejmie PRL. Widząc idące zmia­ ny w Polsce, towarzysze z wierchuszki ZSL-u postanowili działać. Powołali do życia tzw. PSL „Odrodzenie”.

O

d 1989 roku istniała też grupa tzw. wilanowskiego PSL-u, na czele z bardzo przyzwoitymi działaczami, wywodzącymi się z Nie­ zależnego Ruchu Ludowego, „Solidar­ ności” rolniczej oraz z Ogólnopolskiego Komitetu Oporu Rolników (działające­ go od roku 1982 w konspiracji). Czaro­ dzieje z PSL „Odrodzenie” zaczarowali Romana Bartoszcze (stare komunistycz­ ne wygi obiecały mu funkcję prezesa) i w maju 1990 r. oba PSL-e zostały „zjed­ noczone”. Owszem, Bartoszcze preze­ sem został, lecz tylko na rok. A potem nastąpiła akcja wyrugowania Romana i porządnych ludzi z nowo powstałej partii, a całą władzę przejęli towarzysze typu: Malinowski, Kalinowski, Olesiak, Jagieliński, Zych, młody Pawlak i inni. W 1989 roku, z grupą znanego lu­ dowca i żołnierza Armii Krajowej Józefa Teligi (przy poparciu Adama Bienia),

domniemany wpływ miałby nie być korzystny dla ludzkości. Porównajmy poniżej, ile dwutlenku węgla powstaje z jakich paliw (własne opracowanie na podstawie m.in. PB Statistical Review of World Energy za rok 2018: Biorąc pod uwagę, że emisje wy­ liczone na podstawie wartości opało­ wych bądź przyjęte z oficjalnych ta­ bel – np. KOBIZE, Wartości opałowe (WO) i Wskaźniki Emisji CO2 (WE)

Proporcje zużycia tlenu dla różnych paliw

Energia pierwotna uzyskana ze spalania różnych paliw (2018) w mln toe i w dżulach:

Proporcje wytwarzania energii pierwotnej według paliw:

Za każdym razem, gdy liderzy dzisiejszego PSL-u mówią o kontynuacji tradycji partii w wymiarze 124 lat – targają mną emocje. Bardzo niedobre emocje i sprzeciw. Czyżby ludzie nie znali historii, by się nabierać na propagandową sieczkę?

ZSL czy PSL? Piotr Hlebowicz

próbowaliśmy odrodzić prawdziwy PSL. Niestety towarzysze z ZSL-u bardzo sku­ tecznie nasze zamiary storpedowali. I to metodami niegodnymi. Omotali Bar­ toszcze, owinęli wokół palca panią Han­ nę Chorążynę (PSL na wychodźstwie w Londynie) – i dopięli swego. Tłuma­ czyliśmy Romkowi Bartoszcze – nie fir­ muj swoją osobą zielonych komuchów z ZSL-u, róbmy tradycyjny PSL na ba­ zie działaczy niezależnych, którzy cały stan wojenny pracowali w konspiracji

na rzecz niepodległości Polski. Nic nie pomogło. Roman zrozumiał dopiero wtedy, gdy go wykorzystano, wyciśnięto jak cytrynę i wyrzucono na bruk. Pró­ bował błąd naprawić, zaczął montować nową organizację, jednak była to przy­ słowiowa musztarda po obiedzie. ZSL zawłaszczył nazwę PSL, przyjmując ją za swoją, i od tej pory spadkobiercy ko­ munistycznych ludowców udają więź z tradycjami Stronnictwa Ludowego, założonego w 1895 roku.

czas spalania paliw kopalnych wynosi około 2,6exp13 m3, czyli 3,7exp10 ton. Atmosfera ziemska ma 5x10exp15 ton, z czego tlen stanowi 23,25% tej masy, czyli 1,15exp15 ton.

W ostatnim czasie ci przemalo­ wani ludowcy dorobili się opinii jak najgorszej: w wyborach do Parlamentu Europejskiego wiosną br. sprzęgli się z Platformą Obywatelską i na swych plecach wynieśli na brukselskie salony towarzyszy z byłego PZPR – Millera, Cimoszewicza, Belkę. Lider tego no­ wego PSL-u, Władysław Kosiniak-Ka­ mysz (zresztą syn wpływowego działa­ cza ZSL-u okresu PRL), nie zareagował w maju 2019 r., uczestnicząc w „od­ czycie” Leszka Jażdżewskiego na UW, gdy ten zaatakował Kościół w sposób chamski i perfidny. A nawet oklaski­ wał złotoustego antyklerykała! Nato­ miast w obecnej kampanii wyborczej do parlamentu RP Władysław Kosi­ niak-Kamysz oddał miejsca na listach PSL-u sześciu kandydatom z organiza­ cji „Ślonzoki Razem”. Może nic by nie było w tym dziwnego, gdyby stowarzy­ szenie to nie negowało polskości Śląska i nie trzymało się antypolskiej narracji historycznej. Po prostu – autonomiści.

P

an przewodniczący Kosiniak­ -Kamysz zasługuje na czerwoną kartkę od środowisk wiejskich całego kraju. Niestety, wiedza histo­ ryczna naszego społeczeństwa jest w chwili obecnej znikoma. Cała masa poczciwych obywateli środowisk wiej­ skich nie jest świadoma, iż dzisiejsza partia pod nazwą PSL ma się do mi­ kołajczykowskiego PSL-u, a tym bar­ dziej do przedwojennego SL-u – jak pięść do nosa. Żadnej więzi historycz­ nej NIE MA. Ojciec mojego znajomego (już śp.), mieszkający w Katowicach, poszedł do siedziby PSL-u, by się zapisać do tej par­ tii. Był rok 1990. Gdy był już w środku, spytano go, czego tutaj szuka. On na to, że przyszedł do Mikołajczyka. Mło­ dzi ludzie nie zrozumieli aluzji i odpo­ wiedzieli mu: „Panie, nie zawracaj pan

nienawiść do Polski i Polaków prze­ trwała, jak się okazuje, w niektórych kręgach Zachodu do dziś. Współcześ­ nie, w związku ze zmianą sojuszy (kła­ nia się Orwell – Rok 1984) oskarżanie Polski o antysemityzm i wywoływanie niesnasek przejęły media oficjalnie za­ rejestrowane na Zachodzie, a w istocie, jak się wydaje, kontrolowane przez by­ łe STASI i następców GRU. Można też domniemywać udziału w całym proce­ derze agentów przerzuconych z byłego ZSRR na Zachód, w tym do Izraela. Ten drażliwy temat wymaga pilnych stu­ diów, opracowań historycznych i socjo­ logicznych. K

głowy, taki tu nie pracuje”. Ochota do wstąpienia do nowego PSL-u odeszła. Warto w tym miejscu dodać, że pan Karol Gwoździewicz miał legitymację PSL-u z 1946 roku, podpisaną przez Stanisława Mikołajczyka. Koło historii zamknęło się na kłamstwie i ogłupianiu ludzi. Uczmy się prawdziwej, niezakła­ manej historii. K

Lider tego nowego PSL-u, Władysław Kosiniak-Kamysz (zresztą syn wpływowego działacza ZSL-u okresu PRL), nie zareagował w maju 2019 r., uczestnicząc w „odczycie” Leszka Jażdżewskiego na UW, gdy ten zaatakował Kościół w sposób chamski i perfidny.


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Czy są powody do radości? Nie zamierzam oceniać talentu litera­ ckiego noblistki. Zdecydowałem się na­ tomiast podzielić z Czytelnikami moim niepokojem po obejrzeniu sfilmowane­ go spotkania popularnej i nagradzanej literatki z młodymi Polakami i wysłu­ chaniu jej pozaliterackich wypowiedzi na Owsiakowym Pol’and rock festival w ramach funkcjonującej tam Akade­ mii Sztuk Przepięknych. O. Tokarczuk – wojująca ekolożka i feministka – na krótko przed przyznaniem jej literackiej

Dla katolika świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus. Tymczasem bywa, że coraz częściej mający się za katolików nie są nazbyt skorzy do takich deklaracji. nagrody Nobla dała się tam bowiem po­ znać bliżej (zob. internet 3 VIII 2019). Już na dzień dobry młodzież otrzymała mocny przekaz, że książki O. Tokarczuk „to rodzaj szczepionki na rodzący się w Polsce, czy odradzający się nacjona­ lizm”. Poniżej przytaczam jej dłuższą wypowiedź, zawierającą różne oceny i pomysły odnoszące się do religii. Prze­ myślenia, z którymi dzieliła się boha­ terka spotkania, osadziła na wstępnie przyjętej tezie, że współcześnie jesteśmy karmieni katastroficznymi wizjami od­ nośnie do tego, co się w świecie wydarzy. Jakbyśmy – ubolewała przyszła noblistka – „zrejterowali przed myśle­ niem o przyszłości w sposób pozytyw­ ny. A mnie by interesowała – delibero­ wała w modnym duchu postępowych psychologów – taka pozytywna wizja świata. Ale do tego potrzeba nam lu­ dzi z wielką wyobraźnią, bo trzeba by przecież naszkicować taki plan, że świat może być lepszy”. Wyznała też, że jakiś czas temu zaczęła się przygo­ towywać do napisania takiej utopii. „Pomyślałam sobie, że bardzo moż­ liwe , iż na samym początku trzeba by się zająć religią. Ponieważ bardzo często religie pełnią w społeczeństwie

rolę przemocową, narzucającą jedyny sposób myślenia i postępowania. Tam, gdzie pojawia się niewinna wiara w jed­ ność z bóstwem, natychmiast pojawiają się jakiejś obostrzenia, jakiejś przepisy, jakiejś wzorce do naśladowania, które potem – dodała, nie skrywając swojego zniesmaczenia – egzekwuje się bardzo często przemocowo”. I w tym miejscu swojej narracji, znana ze swojej wielkiej tolerancji Olga Tokarczuk poszła na całość. Z grubej rury ni mniej, ni wię­ cej stwierdziła: „Może religię trzeba by było WYWALIĆ albo pomyśleć o takim społeczeństwie, w którym istnieje mno­ gość różnych religii, które tolerują się wzajemnie”. Dalej wzmocniła swój po­ mysł konkretnym przykładem: „Byłam jakiś czas w Indiach. To jest miliard lu­ dzi. On jest [ten miliard] politeistyczny. I ten politeizm jakoś dobrze współgra z demokracją” – przekonywała. „Wy­ daje się, że monoteizm czasami jest

ktoś – roztropnie podkreśliła przyszła noblistka – że na przykład jabłko spa­ da do góry, że szczepienie zabija dzieci, itd.”. Wreszcie z nieskrywaną satysfak­ cją podkreśliła: „Wydaje mi się, że my­ ślenie o takich utopiach otwiera nam umysł. Na dodatek robimy pożytek, bo zaczynamy wymyślać inne, lepsze

pod pozorem postawy przyjacielskiej, zatroskanej o lepszą przyszłość, nasta­ wionej na współpracę i partnerstwo. Postępując w sposób pragmatyczny wszędzie tam, gdzie nadarza się oka­ zja, dbając o to, aby nigdy nie rozmy­ wać własnych celów, agenci rewolucji/ eksperci zaczęli korzystać z miękkich

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

tradycji. Jednak ich rzeczywistym ce­ lem jest przekształcenie od wewnątrz nauczania religii oraz zachowań wie­ rzących, aby ci dostosowali się do norm rewolucyjnych. (Marquerite A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewo­ lucji kulturowej, 2010). Zbliżając się do końca refleksji, warto może skon­ frontować rewolucyjną nową etykę z religią katolicką. Ryzykując modny dziś zarzut siania nienawiści do innych religii, zauważmy, że dla katolika świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus. Tymczasem by­ wa, że coraz częściej mający się za ka­ tolików nie są nazbyt skorzy do takich deklaracji. Na dobrą sprawę nie znam publikacji ani pedagoga, powołują­ cych się na deklarację Dominus Iesus. O jedności i powszechnej zbawczości Jezusa Chrystusa i Kościoła, wydaną za czasów pontyfikatu Jana Pawła II przez ks. kard. Ratzingera. W doku­

Tysiące różnych intelektualistów na całym świecie, w ogromnej większości nie uznających żadnej formy zbawienia i odrzucających jakąkolwiek religię, zapałało gniewem, iż deklaracja watykańska wykluczyła z grona zbawionych przedstawicieli innych religii. Jest dość zabawne słyszeć, iż ktoś domaga się dla innych czegoś, co w jego najgłębszym mniemaniu nie istnieje.

Kociokwik pedagogiczny Część II

religią, która jest hierarchiczna, wartoś­ ciuje, wyklucza, która nie daje miejsca na inne sposoby myślenia, bo odwołuje się do jednej słusznej prawdy”. Wizjo­ nersko, ale i praktycznie usposobiona literatka mówiła: „Wyobrażam sobie, że teraz tutaj jak jesteśmy, ludzie mają głębokie potrzeby religijne i gdzieś tam stoją jakiejś malutkie kapliczki i każdy tam może sobie pójść”. Gdy słucham tych pomysłów i ar­ gumentacji, nachodzi mnie retorycz­ ne pytanie: skąd ja tę śpiewkę znam? No cóż, pobrzmiewa zapewne na kur­ sach, studiach genderowych, kształ­ cących „ekspertów” zajmujących się przeprowadzaniem tzw. zmiany spo­ łecznej, czyli stawianiem świata trady­ cyjnych wartości na głowie. Nie wiem, czy O. Tokarczuk jest absolwentką tego profesjonalnego prania mózgów. Jeże­ li tak, można być pewnym, że była by studentką prima inter pares. Skąd ta pewność? Posłuchajmy, jak przekonuje słuchaczy: „Wyobrażam sobie, że w takim społeczeństwie religia, religijność nie powinny być czymś jakby widocznym, czymś obnoszonym ogólnie. Religia po­ winna być czymś intymnym. Może po­ winna być czymś tak intymnym i pry­ watnym jak seks. To znaczy, że ludzie by się spotkali przy piwie i po dwóch piwach mówili sobie: słuchaj, co mi się przydarzyło; modliłem się i poczułem więź…” I w tym miejscu wpada jej w sło­ wo prowadząca rozmowę dziennikarka: „O, fajne, to się chyba zdarza, może nie po dwóch piwach, ale po trochę więcej”. Ilość piw nie zbiła z tropu O. Tokar­ czuk, bo kontynuuje: „W każdym razie traktowalibyśmy religijność jako bardzo intymne, głębokie przeżycie, poczucie więzi z jakąś duchowością, z czymś, co wykracza poza ten świat, jako coś bardzo prywatnego. Myślę, że w takim świecie, w takim społeczeństwie, w którym ist­ niałyby różne religie, etyki, musiałoby istnieć prawo, które by zobowiązywało ludzi do przestrzegania go. Ale musia­ łaby istnieć moralność, która by była ARELIGIJNA, czyli poza religią. Jed­ nym z głównych składników tej moral­ ności byłoby to, co nazwałabym etyką samoograniczania, co zapobiegałoby na przykład bogaceniu się, nierównościom różnego rodzaju, niszczeniu środowiska (sic!) itd.”. Z nutką odpowiedzialnego zatroskania O. Tokarczuk zastanawia się też nad tym, „jak ludzie uczyliby swoje dzieci w takim demokratycznym, spo­ laryzowanym społeczeństwie?”. I trzeba przyznać, że roztropnie wskazuje, że „musiałyby istnieć zasady w edukacji, które by były wspólne, to znaczy że­ by uczyć dzieci, że są prawa Newtona i jabłko spada z drzewa na ziemię i tak dalej. Czyli, że są takie prawa, których nie da się podważyć. Ale równocześnie – podkreśla – opowiadano by historię świata z różnych punktów widzenia, po­ nieważ historia opowiadana z jednego tylko punktu widzenia najczęściej jest nieprawdziwa i pokazuje tylko niektóre aspekty. Ale oczywiście – zaznacza To­ karczuk – osiągnięcia naukowe byłyby referowane/traktowane jako obowiązu­ jące. To znaczy nie mógłby wystrzelić

społeczeństwo. Takie społeczeństwo, które rozwiązuje konflikty, wskazuje takie miejsca, w których doszliśmy do ściany, w których sobie nie radzimy”. Kończąc przydługawy wątek religijny wypowiedzi Tokarczuk odnotujmy, że noblistka opatrzyła go krzepkim zawo­ łaniem: „Niech żyją utopiści, niech żyją pisarze science-fiction!”. Zareagowała na to dziennikarka prowadząca spotkanie: „Jak cię słucham, to właściwie scenariusz tej książki jest już gotowy. Kto wie, czy za rok nie będzie tu premiery?”. W miejsce komentarza przypo­ mnijmy, że eksperci i agenci trans­ formacyjni, którym marzy się świat

technik neutralizacji oporu stawianego przez religie. Teraz twierdzą, że dążąc do lepszego wzajemnego zrozumienia, można pokonać różnice zdań. Trzeba jednak podkreślić – słusznie zauważa przywoływana w moich wcześniejszych tekstach M. Peeters – że nauczanie wiel­ kich religii nie jest kwestią opinii. Jakoż agenci rewolucji (śmiało możemy za­ liczyć do nich naszą świeżo upieczoną noblistkę) robią swoje. Mają wszakże dobre rozeznanie, że to, co robią, jest skuteczne, bo obserwacje wskazują, że najtrudniej przeciwdziałać zmianom, które następują powoli, bardzo stop­ niowo i w klimacie zatroskania, będąc

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

P

owiadają, że przypadki chodzą po ludziach, ale jeśli komuś się zdaje, że nagły wysyp parad równości w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy to przypadek, po­ winien koniecznie sięgnąć do doku­ mentu pt. Strategie wprowadzenia rów­ ności małżeńskiej na lata 2016–2025. W 2025 roku ma obowiązywać w Pol­ sce prawo zezwalające parom homo­ seksualnym na zawarcie małżeństw. Będzie ich wtedy w relacji do ogółu małżeństw półtora procent. Skąd to wiemy? Ano ze szczegółowej strategii działania opracowanej przez ważne, prominentne stowarzyszenie środowisk LGBT o nazwie Miłość Nie Wyklucza. Działalność stowarzyszenia to nie są jakiejś amatorskie rojenia. Mamy tu do czynienia z bardzo przemyślanym planem powolnego oswajania polskiego społeczeństwa z ostentacyjnym obno­ szeniem się ze swoimi skłonnościami (Ł. Warzecha, Plany LGBT wobec Pol­ ski, „Do Rzeczy” 40/2019). To zostało na Zachodzie przetestowane z bardzo dobrym rezultatem, czyli opłakanymi konsekwencjami dla życia tradycyj­ nych wspólnot. Dobrze by też się stało, gdyby Po­ lacy zechcieli się zainteresować bliżej splotem różnych okoliczności, w na­ stępstwie których fetujemy ostatnio, ile tylko wlezie, przyznanie literackiej nagrody Nobla Oldze Tokarczuk. Wów­ czas okaże się, że tytułowy „kociokwik pedagogiczny” nie jest żadnym prze­ sadnym efekciarskim nadużyciem. Trudno zaprzeczyć, że zrobiło się ja­ koś bezsensownie i absurdalnie. Co bo­ wiem ma sobie pomyśleć o tym Bożym świecie jakiś zwykły, zacofany mohe­ rowiec, gdy się dowie, że rząd dobrej zmiany wprawdzie ma za sobą naród, ale kiepsko radzi sobie ze współczes­ nymi elitami. Bywa, że o wiele chętniej finansuje swoich przeciwników (jak to ostatnio słusznie wypomniał mój zna­ komity redakcyjny kolega Piotr Witt) niż zwolenników. Oto Instytut Książki poinformował niedawno, że wsparł aż 91 przekładów O. Tokarczuk na 28 ję­ zyków obcych (Przepis na Nobla, „Gość Niedzielny” 20 IX 2019).

zsekularyzowany, bez tradycyjnie pojmowanego Boga i religii (i dlatego zapewne upodobali sobie naszą Olgę Tokarczuk), dobrze wiedzą, że zmiana kultur i religii od wewnątrz jest znacz­ nie bardziej skuteczna niż wszelkie pró­ by narzucania własnych poglądów od zewnątrz. Nie trzeba też dodawać, że w Komitecie Noblowskim zagnieździli się lewoskrętni naprawiacze i kreato­ rzy nowego, lepszego świata. To dlate­ go Zbigniew Herbert nie miał u nich szans. Wszak po drodze było im z za­ łożeniami lewackiej nowej etyki (zob. prace M. Peeters), będącej rzekomą skarbnicą mądrości unijnych eksper­ tów. To dlatego z bezpośredniej kon­ frontacji, frontalnego ataku i agresji na (zwłaszcza) Kościół katolicki (pamię­ tamy serię zabójstw księży w Polsce) przeszli do nowych form ataku – sub­ telnych, pośrednich, trudnych niekie­ dy do zauważenia, ponieważ ukrytych

zarazem częścią dobrze przemyślanego planu. A to jest właśnie taki przypadek (Ł. Warzecha, op. cit).

Atuty ideologii powszechnego zatroskania Rekonstruowana strategia przeprowa­ dzanej rewolucji kulturowej służy ma­ nipulacji i nieuchronnie prowadzi do chaosu. Mimo to ma dowodzić zgod­ ności opcji, które ze swej natury są nie do pogodzenia: tradycji kulturowych i religijnych z jednej strony, a z dru­ giej programów rewolucji kulturowej, globalnej. Nowa strategia porzuciła podejście negatywne, skupiające się na przeszkodach i jest ostentacyjnie pozytywna: eksperci i różnej maści elokwentni humaniści, agenci trans­ formacji wychwalają społeczną rolę religii, deklarują nawet szacunek dla

mencie promowane są dwie główne tezy: jedynym Zbawicielem świata jest Jezus Chrystus i Chrystus założył je­ den Kościół. Zatem to nie jest tak, jak mówią liberałowie i zwolennicy rela­ tywizmu (w tym nasza noblistka), że jednych zbawia Budda, drugich Jezus, a jeszcze innych Mahomet – w zależ­ ności od tego, w kogo się wierzy. Świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus. Także nie mo­ że być wiele prawdziwych kościołów, skoro zachodzą między nimi istotne różnice. Poszczególne religie nie mogą być jednakowo prawdziwe i nie mogą mieć tej samej wartości (ks. bp Igna­ cy Dec, Relatywizm upokarza rozum, „Nasz Dziennik” 2013). Tymczasem tysiące różnych intelektualistów na całym świecie (w tym prof. Leszek Ko­ łakowski; P. Kopeć, Profesor jako literat, „Najwyższy Czas” 2005), w ogrom­ nej większości nie uznających żadnej formy zbawienia i odrzucających ja­ kąkolwiek religię, zapałało gniewem, iż deklaracja watykańska wykluczyła z grona zbawionych przedstawicieli in­ nych religii. Jest dość zabawne słyszeć, iż ktoś domaga się dla innych czegoś, co w jego najgłębszym mniemaniu nie istnieje. W rzeczywistości organizato­ rzy politycznie poprawnego oburzenia wpisują się w szeroką akcję rugowania chrześcijaństwa z życia publicznego. W tym miejscu zilustrujmy zary­ sowaną tendencję, czyli: jak politycz­ nie poprawna tolerancja przechodzi w rzeczywistości w nietolerancję. Oto przed kilku laty w katastrofie lotniczej na wschodnim wybrzeżu Kanady zgi­ nęło dwieście dwadzieścia dziewięć osób. W pobliżu miejsca, gdzie rozbił się samolot, odprawiono nabożeństwo poświęcone pamięci ofiar, które było transmitowane na żywo przez kana­ dyjską telewizję. Pod pretekstem, że ofiary były wyznawcami różnych reli­ gii, zobowiązano duchownych chrześ­ cijańskich, aby nie czytali fragmentów z Nowego Testamentu i nie wymieniali imienia Jezus. Skąd i dokąd naprawdę wieje wicher tej (obłudnej) tolerancji, można było poznać po tym, że obec­ nych na nabożeństwie duchownych wy­ znań niechrześcijańskich nie poddano tego typu cenzurze. Mogli całkowicie swobodnie wzywać imię swojego Bo­ ga i cytować ze swoich świętych ksiąg (R. Baader, Political correctness, „Opcja na prawo” 12/2009).

Póki co, większość Europejczyków uważa się za wierzących Myślę, że najbardziej niepokojące jest jednak pominięcie, wbrew historycznej prawdzie i zdrowemu rozsądkowi, dzie­ dzictwa chrześcijańskiego w tworzeniu się współczesnej europejskiej wspólno­ ty. Warto przy tym pamiętać, że 57% mieszkańców starej Europy uważa się za wierzących, a tylko 14% za ateistów. Można przyjąć, że po rozszerzeniu Unii Europejskiej dane te zmienią się jesz­ cze na korzyść wierzących. Tymczasem zdarzają się kraje nominalnie demokra­ tyczne, w których władzę zdobywają

wrogowie religii oraz Kościoła i gnębią wierzących obywateli w imię (a jakże!) pluralizmu, postępu i… tożsamości pojmowanej inaczej. Myślę, że w czasie gwałtownie na­ rastającej agresji do Kościoła katolickie­ go warto przypomnieć niektóre diag­ nozy i oceny sprzed kilkunastu lat. Oto w trakcie wykładu na Sorbonie w li­ stopadzie 1999 roku kardynał Ratzin­ ger (późniejszy papież Benedykt XVI) wskazywał, że współczesny świat nie akceptuje chrześcijaństwa z racji wia­ ry w to, że Jezus Chrystus jest jedyną drogą zbawienia. Gdyby chrześcijanie uznali, że są jedną z wielu dróg samo­ realizacji duchowej człowieka, nie bu­ dziliby takiej niechęci liberałów. Jednak rezygnacja z wiary w wyłączność swojej drogi do zbawienia w opinii Ratzingera jest dla katolicyzmu bardziej zabójcza niż najkrwawsze nawet represje. Za te poglądy wiele mediów wyklęło bawar­ skiego kardynała jako fanatyka. A jed­ nak jego ówczesna odwaga w głoszeniu prawdy przyniosła mu zwycięstwo. Jego ostrzeżenia przed manowcami dialogu międzyreligijnego podziela wielu kar­ dynałów i arcybiskupów całego świata (P. Semka, Niemiec po Polaku, czyli cud Jana Pawła Wielkiego, „Rzeczpospoli­ ta” 2005). Myślę, że kardynał Ratzinger wyrażał słuszne obawy, iż największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa bę­ dzie w przyszłości antychrześcijańska dyktatura opinii publicznej, pozorna tolerancja, wykluczająca wiarę jako nie­ tolerancyjną (Bóg i świat. Z kardynałem J. Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, Kraków 2001). Obserwacje wskazują, że do tej fikcyjnej, destrukcyjnej tole­ rancji oraz związanego z ową misty­ fikacją zniewolenia duchowego wielu Polaków już się niestety dostosowało i krążą posłusznie w chocholim tańcu lewackich telewizyjnych przekonań. Tak oto, póki co, kultura europej­ ska wraz z edukacją wchodzi powoli w okres schyłkowy, w którym stosun­ ki międzyludzkie ulegają osobliwemu zdziczeniu. Tak narodził się współczes­ ny, Mrożkowski, pogrążony w chao­ sie półinteligent globalny, irracjonalny postę­powiec, omamiony konsumpcyj­ nym szaleństwem i nieograniczoną wolnością obyczajową, który w manii mitologizowania rzeczywistości dobro­ wolnie usprawiedliwi każdą głupotę i każde własne upokorzenie.

Uczyć się na błędach Co robić? Myślę, że należy i warto śle­ dzić błędy, które popełniły inne kraje. Przetaczająca się od kilku dziesięcioleci przez Zachodni świat, a ostatnio także przez Polskę radykalna, antychrześci­ jańska, pełzająca rewolucja moralna, niosąca zdehumanizowany laicyzm i sekularyzm, niczym walec zgniata wszystko, co normalne, zdrowe, usank­ cjonowane wartościami tradycyjnymi i zgodne z prawem naturalnym. Naj­

Kard. Ratzinger wyrażał słuszne obawy, iż największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa będzie w przyszłości antychrześcijańska dyktatura opinii publicznej, pozorna tolerancja, wykluczająca wiarę jako nietolerancyjną. bardziej tragikomicznym skutkiem tego wszystkiego jest fakt, że coraz więcej stąpających po tej ziemi jest całkowi­ cie nieświadomych, jak bardzo ulegli manipulacji. Słowem, nie w pełni zro­ zumiemy, na czym polega osobliwy tragizm sytuacji w czasach współczes­ nych, jeśli chodzi o swobodę dostępu do informacji, i nie uświadomimy so­ bie, że (jak donoszą amerykańskie me­ dia alternatywne) około 90% tego, co widzimy w telewizji, jest kontrolowane przez zaledwie 6 gigantycznych korpo­ racji medialnych. Co gorsza, wszyst­ kie owe korporacje są z jednej ideolo­ gicznej stajni (lewicowej oczywiście). U nas, w Polsce, jest jeszcze gorzej, bo ściek informacyjny wylewa się tylko z dwóch kanałów: rządowego i nieprze­ jednanej opozycji, mamiących nas swo­ ją rzekomą odrębnością ideologiczną (R. Kościelny, Jeszcze o propagandowym praniu mózgu, „Warszawska Gazeta”, sierpień 2019). K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

6

N

a uwagę zasługuje również Petycja do sejmu o podanie prośby do N[ajjaśniejszego – Z.J] Pana względem za­ chowania narodowości Wielkiego Księ­ stwa Poznańskiego z dnia 27 stycznia 1830 roku, w której Konstanty Kosse­ cki ostrzegał przed skutkami pruskiej polityki germanizacyjnej. „Smutne to – pisał – dla nas przykłady, dawniej Śląsk, teraz Prusy Zachodnie rozbu­ dzają w nas tę sprawiedliwą obawę, iż podobny los czeka i Wielkie Księstwo Poznańskie”. Dużo wcześniej genera­ licja Królestwa Polskiego rozważała możliwość wojny z Prusami i Austrią. Memoriał Ignacego Prądzyńskiego z 1828 roku nie ograniczał się do gra­ nic powiedeńskich, ale wciągał w roz­ ważania obszar Galicji, Prus Wschod­ nich, a nawet tereny po Odrę. Głównym inicjatorem zamierzeń antypruskich w Królestwie był wielki książę Konstanty Pawłowicz, o które­ go antypatii do Prus, obok licznych świadectw pamiętnikarskich, pełno wzmianek w ówczesnej korespondencji dyplomatycznej. W 1827 roku Kon­ stanty w jednym z listów sekretnych do Mikołaja I donosił o mobilizacji sił pruskich na Śląsku, zwróconej przeciw Rosji. Plan Ignacego Prądzyńskiego Guerre contre Prusse został ułożony na wyraźny rozkaz Konstantego. Prądzyński przewidywał dla pierwszego okresu wojny dwukrotną przewagę Prus i Austrii, dlatego pro­ jekt jego zakładał walki defensywne. W swojej hipotezie koncentracji sił nieprzyjacielskich przewidywał, że

Herb Prowincji Śląskiej

dla osłony Śląska zostanie utworzona armia pomocnicza w rejonie Prosny, a w oparciu o twierdze nadodrzańskie grupowałaby się silna armia „Śląsk”, przeznaczona ewentualnie do współ­ pracy z korpusem austriackim znajdu­ jącym się naprzeciw Krakowa. Obawiał się szczególnie współdziałania pruskich armii: śląskiej i toruńskiej, przewidując kierunek ataku tej pierwszej na War­ szawę. Prądzyński był przekonany, że agresja ze strony Prus przeciw Polsce wyjdzie z dwóch kierunków: Wrocła­ wia i Torunia. Na wypadek zdobycia przewagi nad Prusakami, I. Prądzyński propo­ nował w pierwszym rzędzie zdobycie Prus Wschodnich i Torunia oraz ob­ lężenie Gdańska, a w drugiej fazie do­ piero zwrot ku Odrze. Po odniesionych zwycięstwach przeważające siły polskie błyskawicznie zaatakowałyby armię śląską, która w razie niemożności wy­ cofania się byłaby pobita i zniszczona. Inny wariant zakładał koncentrację sił rosyjsko-polskich w rejonie Koła, skąd armia polska mogłaby działać z jedna­ kową łatwością na Berlin i Śląsk. Plany strategiczne Ignacego Prą­ dzyńskiego wskazywały zasięg teryto­ rialny zjednoczonego przez Romano­ wów państwa polskiego. W memoriale z 26 kwietnia 1816 roku pt. Mémoire militaire sur la Pologne. Dans l`Etat ou l`a place le Congres de Vienne faisant suite aux reconaissances des nouvelles frontieres pisał: „Aby Karpaty, Odra, Bałtyk stanowiły nasze granice”, przez co cesarstwo słowiańskie oprze się na granicach naturalnych, zapewni sobie długotrwały pokój i będzie zawsze arbi­ trem Europy. Tego żądają Polacy, a ich pragnienia zgadzają się z interesami Rosji. Również w memoriale z 1828 ro­ ku I. Prądzyński zaznaczał, „że ta część państwa pruskiego, która rozciąga się od Morza Bałtyckiego i Odry, winna by, być może, stać się głównym przedmio­ tem naszych kombinacji strategicznych i naszych wysiłków”. Autor planów strategicznych wska­ zywał także na zagrożenie ze strony fortyfikacji pruskich na Śląsku nad Odrą, postulując przeciwstawienie nie­ przyjacielowi takich samych środków ze strony polskiej. Znakomity polski teoretyk wojskowy reprezentował we wszystkich swoich memoriałach inte­ res narodowy oraz nadzieje polskiego społeczeństwa i – choć bezskutecznie

KURIER·ŚL ĄSKI Podczas wojny rosyjsko-tureckiej można było zauważyć ze strony dworu i rządu wiedeńskiego pewne starania obliczone wyraźnie na pozyskanie Polaków. Natomiast w sztabie głównym rosyjskim projektowano wiosną 1829 r. uderzyć na Austrię, współdziałając z armią Królestwa Polskiego. Wielki książę Konstanty polecił Wojciechowi Chrzanowskiemu opracować plan ataku. Najsilniejsza kolumna miała wkroczyć na Śląsk, skąd jej zadaniem było maszerować przez Morawy wprost na Wiedeń.

Śląsk przed nocą listopadową w kalkulacjach politycznych Echa powstania 1830/1831 roku na Śląsku (Część I) Zdzisław Janeczek

– podsuwał władcom Rosji myśl wal­ ki z pozostałymi zaborcami i oparcie granic na Odrze, Bałtyku i Karpatach. Zbliżone do Ignacego Prądzyńskie­ go stanowisko w kwestii zachodnich ziem polskich reprezentował gen. Józef Bem. Był on zwolennikiem planu wal­ ki o rozszerzenie granic Polski, o po­ większenie ludności, sił materialnych narodu. Wszystko to miało służyć przy­ śpieszeniu odzyskania niepodległości i zapewnić na przyszłość złączenie tych ziem z Polską. Dla J. Bema istotne było zagadnienie przynależności i rewindy­ kacji ziem na wschód od Odry. Marzył on o rozbiciu Prus, które liczyły: „na trzynaście milionów ludności około 6 500 000 Słowian z dawnych prowincji polskich, to jest połowę swojej potęgi teraźniejszej”. Tę sama miarę stosuje względem drugiego zaborcy, Rosji – „tyranię moskiewską zgruchotać”. Rów­ nocześnie zaznacza: żadne interwencje polityczne, żadne dyplomatyczne ukła­ dy Polsce niepodległości nie wrócą. „Trzeba się wziąć do oręża i wojska nie­ przyjacielskie na ziemi rozłożone wy­ tępić, żeby tę niepodległość odzyskać i żeby krajowi nadać instytucje, które by na Wolności, Równości i Braterstwie ugruntowane przyszłą jego egzystencję zapewniły”. Józef Bem widział polskim duchem niepodległości „ożywione po­ bratymcze narody od Odry do Dźwiny i Dniepru, od Bałtyku do Karpat i do

jeszcze bardziej ujemny wpływ aniżeli podobne wydarzenia w innych krajach sąsiednich”. Prezydent rejencji opolskiej wyjaśniał: „W swoim sprawozdaniu z 29 ubiegłego miesiąca podkreślałem wprawdzie wierność i dobre nastroje miejscowej ludności, wtedy jednak nie oddziaływały jeszcze wpływy owego przewrotu i nie było takich jak dziś po­ wodów do podniecenia. Oddziaływanie przewrotu staje się coraz wyraźniejsze”.

Wpływ recesji

Nastroje landwerzystów

przypomniano, że ich polityczne wy­ kroczenia wynikające z prywatnych sentymentów będą traktowane jako naruszenie obowiązków służbowych. Także prości Niemcy z miejscowości nadgranicznych poczuli się bezpiecz­ niej, gdy kordon został obsadzony przez oddziały pruskie. Na wieść o powstaniu niektóre gminy organizowały na własną rękę lub na żądanie miejscowych landratów oddziały, które patrolowały odcinki graniczne. Na wzniesieniach terenu zapalano stosy służące do sygnaliza­ cji. Celem wzmożenia kontroli granicy i przestrzegania wydanych zarządzeń powołano komisję złożoną z dwóch radców rządowych cywilnych i kapita­ na sztabu generalnego jako komisarza wojskowego. Strefę nadgraniczną po­ dzielono na okręgi, którymi kierowali: IX tytularny pan bytomskiego państwa stanowego (od 7 IX 1827 r.), dziedzic majoratu i dóbr nadgranicznych, Karl Lazarus Henckel von Donnersmarck, książę Adolf Karl Friedrich Ludwig Hohenlohe-Oehringen (na powiat lubliniecki) oraz hrabia Reichenbach­ -Schönwald (na powiat sycowski). Zarządzono również drugi pobór do Landwehry, który jednak nie wszę­

Powstaniu w Królestwie Polskim towa­ rzyszyło zjawisko recesji gospodarczej na Śląsku, wpływała ona na nastroje mieszkańców i pogłębiała niechęć wo­ bec Rosji. Górnikom, hutnikom i wsi odczuwającej spadek siły nabywczej ludności miejskiej dał się we znaki kry­ zys cynkowy w powiecie bytomskim. Dokonane redukcje pensji i produkcji w wielu zakładach przemysłowych oraz brak środków do życia spowodowały silne wzburzenie. W liście z prowin­ cji nadgranicznych opublikowanym 14 VIII 1831 r. w „Gońcu Krakowskim” czytamy: „Nadzwyczajna tu u nas dro­ żyzna, już funt mięsa po 19 groszy, wszystko bowiem skupują dla Rosjan i wiozą do nich do Polski; z tego po­ wodu wszyscy obywatele bardzo roz­ jątrzeni na Rosjan, których tu zresztą co dzień przynajmniej kilkunastu przy­ będzie, jako dezerterów, gdyż wielka w ich wojsku panuje bieda”. Wolfgang Woidschützke wspo­ minał o silnych wpływach przenika­ jących z Poznańskiego na Górny Śląsk i zwracał uwagę, że policja pilnie śle­ dziła miejscowych Polaków, ponieważ „wybuchłe w Warszawie powstanie mogło obudzić uśpione poczucie przy­ należności narodowej”. Dotyczyło to zwłaszcza terenów przygranicznych, gdzie mieszkańcy Kongresówki często przedostawali się przez granicę. Tłu­ maczy to wyjątkowo ostre rozporzą­ dzenia pruskich władz wojskowych z grudnia 1830 r. Nakazywały one porządek, posłuszeństwo dla króla

Ignacy Prądzyński

Dyktator Józef Chłopicki

Nadprezydent prowincji Friedrich The­ odor von Merckel

dzie przebiegał bez zakłóceń, wsku­ tek niechęci mieszkańców do odry­ wania się od codziennych zajęć. Jeden z prezydentów regencji 6 XII 1830 r. donosił nawet o konieczności obsta­ wienia granicy wojskiem, podkreśla­

i uległość prawu wojennemu – „każdy żołnierz na straży i każdy patrol miał być poważanym, a jego rozkazy ściśle wykonane”. Generał Friedrich Erhard Röder zalecał zamykanie o godzinie 9.00 wieczorem „wszelkiego rodza­ ju szynkowni i winiarni”. Rozkazem z 4 XII komenderujący V Korpusem zakazał „wszelkiego rodzaju zbierania się wielu po ulicach i placach publicz­ nych, albowiem straże mają rozkaz ta­ kowe gromady natychmiast rozpędzić i każdy na pierwsze wezwanie nieustę­ pujący sobie samemu przyzna winę swego pokrzywdzenia. W nocy nie wolno więcej jak trzem osobom stać wspólnie, skoro ściemnieje, winien każdy idący na ulicy być opatrzonym w latarnię, kto spotkanym będzie bez takowej, zostanie aresztowanym i po­ licji oddanym”. Na Śląsku coraz częściej dawały się słyszeć narzekania w związku ze zwiększającą się ustawicznie liczbą stacjonujących wojsk i stałym wzro­ stem podatków. Od maja 1831 r. w By­ tomiu kwaterowało 200 żołnierzy, w czerwcu dalszych 600. T.G. Hippel

Rynek Wrocławia

Głogów-Bydgoszcz stacjonowało 11 ba­ talionów. Po wybuchu powstania, 18 XII siła ta wzrosła do 22 batalionów piechoty. Południową część Wielkopol­ ski zajęła kawaleria VI wrocławskie­ go korpusu armii. Po bitwie grochow­ skiej Fryderyk Wilhelm III rozkazał generałowi Friedrichowi Erhardowi von Röderowi skoncentrować V kor­ pus na linii od Leszna do Wrocławia, gdzie gen. Hans von Ziethen, dowódca VI korpusu, stanąć miał „z całą swoją siłą”. Aby uniknąć incydentów granicz­ nych i ewentualnego wtargnięcia na

Dyplomata Christian Bernsdorff

Król Fryderyk Wilhelm III

Czarnego Morza […] narody, które dawne Królestwo Polskie składały”. Podczas powstania 1830/1831 r. marszałek sejmu, zachęcając obradu­ jących do jedności i zgody, wspominał o Polsce od Odry do Dniepru. Jednak­ że niezwykle trudna sytuacja militarna Królestwa Polskiego i zabiegi o neu­ tralność Prus nie pozwalały stronie polskiej bliżej zająć się sprawą Śląska. Jedynie „Gazeta Polska” odnotowała, że „niedawno mówiono bardzo moc­ no o wspólnym pośrednictwie Anglii, Francji, Austrii i Prus w sprawie pol­ sko-rosyjskiej, o planie przywrócenia Królestwa Polskiego, na którego tro­ nie zasiadałaby dynastia saska. Galicja i Wielkie Księstwo Poznańskie zosta­ łoby przyłączone do Polski, Austria zostałaby nagrodzona częścią Śląska pruskiego, a Prusy Saksonią”. Władze pruskie w Berlinie i nadprezydent pro­ wincji śląskiej Friedrich Theodor von Merckel we Wrocławiu z niepokojem obserwowali rozwój wydarzeń na zie­ miach polskich.

terytorium Prus, władze postanowiły umocnić całą linię graniczną, nieznacz­ nie powiększając liczbę strażników. Za szczególnie zagrożone na Górnym Ślą­ sku uważano: Bytom, Olesno, Lubliniec i powiaty średniego Śląska: Milicz oraz Syców. 4 grudnia 1830 r. naczelny pre­ zydent Friedrich Theodor von Me­r­c­k­­el nakazał koncentrować na granicy wszystkie rezerwy żandarmerii. Nieco później wzmocniono je przez stworze­ nie z miejscowej ludności specjalnych posterunków granicznych. W wielu miastach nadgranicznych utworzono tzw. Związek Bezpieczeństwa (Sicher­ heitsverein), którego członkowie pełnili służbę wartowniczą i patrolową. Na polskie powstanie podobnie jak rząd zapatrywała się część ofice­

Pruskie przygotowania W grudniu 1830 roku władze pruskie zmobilizowały V korpus, a następ­ nie oddziały graniczne korpusów: I, II i VI, powołując na dowódcę ca­ łej tej armii obserwacyjnej marszałka Augusta Gneisenau, a na szefa sztabu gen. Karola Clausewitza. Zarządzenia te rząd pruski motywował koniecznoś­ cią utrzymania porządku oraz tym, że pokonana armia polska wycofa się na Śląsk lub do Wielkopolski. We wrześniu 1830 r. na linii

Winieta „Schlesische Zeitung”, najpopularniejszej na pruskim Śląsku gazety

rów stacjonujących w śląskich garni­ zonach, grono lojalnych dziennikarzy i pisarzy oraz niemały odsetek urzęd­ ników zabiegających o swe posady, dla których ostrzeżeniem były rozporzą­ dzenia władz centralnych podane do wiadomości w marcu 1831 r. Landra­ tom, dziekanom i superintendentom

zmuszony był zakomunikować wła­ dzom zwierzchnim, że: „Wśród mó­ wiącej po polsku ludności mnożą się oznaki niechętnych nastrojów. Na uchylenie swoich żądań deputacje tej ludności odpowiadają w sposób o wie­ le ostrzejszy niż dotąd, w szynkach sły­ szy się coraz więcej wypowiedzi prze­ ciw kacerzom, przeciwko dziedzicom itp. Wśród landwerzystów doszło do, nieznacznych wprawdzie, wykroczeń przeciwko dyscyplinie”. T.G. Hippel wyrażał obawy, by ludność niezado­ wolona ze swego ciężkiego położenia, widząc, że sąsiedzi walczą o swe prawa, nie zechciała ich naśladować. W poszczególnych miejscowoś­ ciach na wypadek akcji zbrojnej two­ rzono składy broni. W obawie przed ewentualnym atakiem powstańców z Mysłowic, Bytomia i Milicza wywie­ ziono kasy wojskowe i miejskie. W po­ wiecie milickim oczekiwano wtargnię­ cia insurgentów. Wśród władz pruskich szerzyła się panika. Na Śląsku, podob­ nie jak w Poznańskiem, rozpoczęto wy­ wożenie własności prywatnej. Również w powiecie kluczborskim obawiano się napadu wojsk regularnych i mas chłop­ skich. Przyczyną niepokojów był polski garnizon w Kaliszu i rozmieszczone na granicy oddziały obserwacyjne, złożo­ ne z uzbrojonych chłopów. Jeden z ta­ kich posterunków rozbroił pruskich strzelców granicznych.

jąc, że „tutejsza Landwehra na pewno będzie lojalna, ale w tych powiatach, z których pochodzi, nie nadaje się do obsadzenia granicy”. Theodor Gott­ lieb Hippel w raporcie z 20 XII 1830 r. zwracał uwagę, że „Na tego rodzaju de­ partament, jak Górny Śląsk, przewrót polityczny w Polsce wywrzeć musiał

W powiatach graniczących ze Śląskiem, w krotoszyńskim i w Odolanowie pano­ wało wzburzenie. Szerzyły się pogłoski, że na Górny Śląsk dotarli agenci rządu powstańczego, żeby „podburzyć klasę ludzi, która nic nie ma do stracenia”. M. Laubert wspominał o drukowa­ nej odezwie pt. Apel śląskiego członka Landwehry do jego śląskich i pruskich kolegów przed odmarszem na polską granicę. Zakazano jej rozpowszechnia­ nia, ponieważ zmierzała do pozyskania wojska pruskiego dla sprawy polskiej, a przede wszystkim godziła w zasadę pruskiej neutralności i niemieszania się w sprawy polskie. Z powołanych do służby w Land­ wehrze do punktów werbunkowych zgłosili się tylko nieliczni. Szczegól­ ne poruszenie panowało na wschod­ nich rubieżach Śląska (Bytom, Olesno, Lubliniec, Milicz). Dochodziło tam na­ wet do zabójstw pruskich urzędników. W Bytomiu został zabity komornik, a w Lublińcu gajowy. Wzmocnienie ochrony policyjnej na tych terenach spowodowało osłabienie jej na innych odcinkach, gdzie w następstwie wzrosła liczba napadów zbrojnych. Już przy poborze do wojska doszło do pewnych zaburzeń. „Dziennik Po­ wszechny Krajowy” z 17 I 1831 r. poda­ wał: „Na Śląsku koło Namysłowa zaszły rozruchy, mieszkańcy nie chcieli stanąć Prusakom do Landwehrów”. W liście

z Poznania z 7 XII 1830 r. czytamy: „We Wrocławiu panuje nieukontentowa­ nie. Kiedy wojsko ruszyło ku Renowi, oficerowie narzekali głośno, że ich nie w sprawie narodu, lecz za Holendrów i Karola X poświęcają”. Do Komisji Rzą­ dowej Spraw Wewnętrznych i Policji wpłynęło 11 IV 1831 r. pismo skiero­ wane do prezesa Komisji Województwa Kaliskiego, świadczące wyraźnie o na­ strojach panujących w Landwehrze: „Zaciężni żołnierze (landwehrzyści) niczego nie pragną, jak żeby jak naj­ prędzej do domów swoich powrócić mogli”. W innym doniesieniu czyta­ my: „Landwehrzyści śląscy w jednym z miasteczek śląskich tyle okazali oporu we wkraczaniu do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, iż dowódcy swemu szpa­ dę złamali, nie chcąc siedzib swoich opuszczać”. W Tarnowskich Górach omal nie doszło do pobicia oficera werbunko­ wego przez rekrutów, rozgoryczonych wielogodzinnym oczekiwaniem na za­ łatwienie formalności i lekceważącym traktowaniem. Mimo zwolnienia do


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Wilhelm Gottlieb Korn, wrocławski księgarz i wydawca

Joachim Lelewel, historyk, członek Rzą­ du Narodowego Królestwa Polskiego

domów, poborowi wznosili gniewne okrzyki: „Nie będzie w tym kraju spo­ koju, aż wymorduje się panów, księży i Żydów!”. I rzeczywiście, powracający do domu żołnierze Landwehry zamor­ dowali w okolicy Piekar Żyda. Podob­ ne tło miały rozruchy w Landwehrze zgorzeleckiej: „W Görlitz (Zgorzelcu) regencji legnickiej Landwehr tamtej­ szy wprost oświadczył, że przeciwko Polakom walczyć nie myśli”. W pierwszej fazie powstania władze pruskie wpadły w popłoch, obawiając się, że armia polska mo­ że podjąć próbę przekroczenia Od­ ry. Stąd wojskowe władze pruskie za­ broniły zatrzymywać się na noc na prawym brzegu tratwom, promom i statkom, aby powstańcom utrudnić zdobycie lewego brzegu. Magistraty Opola i Raciborza otrzymały nakaz natychmiastowego zburzenia mostów na Odrze, gdy dowiedzą się o przekro­ czeniu granicy Opolszczyzny przez wojska powstańcze. „Korespondent Hamburski” pod datą 25 III 1831 r. donosił: „Widać ciągle ruch wojska dla wzmocnienia kordonu na grani­ cach Królestwa Polskiego. Znaczną siłę zebrano szczególniej w okolicy Opola, gdzie wsie i różne miejsca są tak obciążone kwaterunkiem, że stąd wyniknął powód do uskarżania się mieszkańców [...]. Naczelny dowódca hr. August Wilhelm Gneisenau objeż­ dża całą granicę”. Stopniowo do Polski zaczęły do­ cierać ze Śląska wieści o nastrojach

religia, miłość ojczyzny wspólnej i umi­ łowanie wolności, tak drogiej dla czło­ wieka. Z Brandenburczykami we wszyst­ kim różni jesteśmy. Lud szląski, który stanowi masę narodu z tej strony Odry, dotąd między sobą mianuje się Pola­ kiem, a Brandenburczyka Niemcem. Przychylność Szlązaków ku Polakom jest może z narodów słowiańskich najwięk­ sza, bo dosyć jest dla Szlązaka mówić do niego po polsku, żeby sobie go ująć”. W liście z Olkusza z 26 XII 1830 r. czy­ tamy: „Lud śląski powszechnie z unie­ sieniem i radością o naszej wspomina rewolucji”. Prezes Komisji Wojewódz­ twa Kaliskiego w piśmie z 20 VI 1831 r., adresowanym do zastępcy ministra spraw zagranicznych, informował: „Jeń­ ców moskiewskich mnóstwo dostaje się do Śląska i połowa ich jeszcze kwa­ rantannę odbywa, wszystko to zgrozą mieszkańców napełnia, którzy duszą i sercem są nam przyjaźni”. Jak wynika z listu prezesa Komi­ sji Województwa Kaliskiego do za­ stępcy ministra spraw zagranicznych z 2 V 1831 r., „Landwehra jest najprzy­ chylniejsza sprawie polskiej, a pewien rodowity Niemiec miał nawet oświad­ czyć, iż zaczęcie wojny z którymkol­ wiek ościennym narodem niewątpli­ wie poda sposobność do powstania na całym Śląsku, gdyż zapał mieszkańców Śląska, jeżeli nie przewyższa zapału mieszkańców Księstwa Poznańskiego, to przynajmniej jest mu równy”. Z dez­ aprobatą „Dziennik Powszechny Kra­ jowy” w numerze majowym donosił,

Gen. Michał Gedeon Radziwiłł

urzędników

Nadzwyczaj wrogo do kwestii polskiej ustosunkowany był nadprezydent pro­ wincji śląskiej Friedrich Theodor von Merckel, który w 1831 r. wydał wiele ostrych zarządzeń, uniemożliwiają­ cych – pod pretekstem epidemii cho­ lery – komunikację z terenami obję­ tymi powstaniem. Wzmocnił aparat policyjny i wojskowy oraz zaostrzył cenzurę. „Na granicach pruskich i w Berlinie – pisał „Goniec Krakow­ ski” z 21 V 1831 r. – jest zgraja przez rząd utrzymywanych ludzi do odpie­ czętowywania i przeglądania listów wszelkich i pak”. „Wyższa instancja wydała przepis, aby w celu wizowania paszportów podróżnych przybywają­ cych przez granicę do kraju, ustalono poza stacją graniczną przy każdej dro­ dze jeszcze drugą stację, tak że legity­ mowanie podróżnego, udającego się z zagranicy w głąb kraju, należy wtedy dopiero uznać za kompletne, kiedy wbito wizę do paszportu na obu sta­ cjach i pozwolono na dalszą podróż”. Wydaje się, że tylko dzięki drakońskim zarządzeniom nie doszło w tym cza­ sie na Śląsku do większych zaburzeń. Poczynania władz pruskich nie znajdowały uzasadnienia, gdyż nie było realnego zagrożenia ze strony polskiej. Wiadomo, że już w pierw­ szych dniach powstania wyłoniła się konieczność wysłania przedstawiciela walczącej Polski do Berlina. Warszaw­ skie koła rządowe starały się usilnie, aby Fryderyk Wilhelm III podjął się mediacji na dworze petersburskim, w zamian za co w przyszłości korona polska miała przypaść dynastii bran­ denburskiej. Równocześnie władze powstańcze wydały surowy zakaz przekraczania we wrogich zamiarach granicy pruskiej i wycofały z pogra­ nicza oddziały wojskowe, zastępując je chłopami-kosynierami. Losy powstania ważyły się na wschodnich rubieżach dawnej Rze­ czypospolitej, a nie na Śląsku. Znalazło to wyraz w wystąpieniu posła Jana Le­ dóchowskiego: „Póty będziemy czekać, aż zagarnie kraj cały, który się podniósł. Lepiej ustąpmy na granice Śląska i tam czekajmy, co zrobi Mikołaj i to będzie z pokorą chrześcijańską, ale czy będzie z tą cechującą dobrego Polaka odwagą i wytrwałością? Nie wiem, czyli przed Bogiem nie ściągniemy odpowiedzial­ ności na siebie, żeśmy wyzwali do po­ wstania Litwinów, Żmudzinów i Woły­ nianów, a teraz czekamy, póki mściwy Mikołaj całego pokolenia nie wytępi”.

Oceny insurekcji i przypadki udziału w „polskiej rewolucji” Henryk Laube

przychylnych sprawie polskiej. Pra­ sa powstańcza, nie mająca wskutek blokady dobrego rozeznania, podała nawet mylną informację „o powsta­ niu w Szląsku i że twierdza Koźle już jest w rękach powstańców”. W pobli­ żu granicy tworzono stacje kurierów konnych. Urzędnikom prowincji nad­ granicznych zlecono zbierać i wysyłać wiadomości o ruchach wojsk powstań­ czych z każdą pocztą, a w wyjątko­ wych sytuacjach używać kurierów konnych. „Goniec Krakowski” w nu­ merze marcowym zamieścił wiado­ mość: „W zeszłym tygodniu przepro­ wadzono przez Berlin blisko 60 000 starej broni z fortec śląskich celem niby zarządzenia ich naprawy”.

Do Braci Ślązaków Sądząc ze wzmianek prasowych, na Ślą­ sku istniały żywe sympatie dla sprawy polskiej. „Gazeta Polska” z 17 XII 1830 r. pisała: „Bracia, łączmy się z naszą bracią, dopomóżmy im przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, to jest Brandenburczy­ kowi. Z bracią naszą, Szlązakami, łączy nas ubiór, mowa, zwyczaje, obyczaje,

że „Lud w pogranicznym Szląsku nie­ zmiernie sprzyja sprawie polskiej, ale rząd stara się go utrzymać w nieświa­ domości o istotnym stanie rzeczy. Od początku b.m. nie wydawano gazet pol­ skich we Wrocławiu, a rosyjscy agenci, których tam jest mnóstwo, puszczają po mieście najniekorzystniejsze dla nas wieści, jednakże prawda się przedziera”. Według informacji „Dziennika Powszechnego” z maja: „Są w Szląs­ ku i obywatele, którzy z serca i duszy sprzyjają wolności naszej; jeden z nich, majętny posiadacz dóbr, Niemiec, ro­ zesłał znaczne pieniądze po kościołach naszych na nabożeństwa o pobłogosła­ wienie orężowi polskiemu, złożył bez­ imiennie kilka razy ofiary dla sprawy naszej, a powziąwszy z gazet niemie­ ckich wiadomość o losie gen. Dwer­ nickiego, przybył sam na granicę, by się z pewnością mógł o tem dowie­ dzieć; gdy mu powiedziano, że wa­ leczny korpus był istotnie zniewolony przejść granicę austriacką, mimowol­ nie łzy się puściły z oczu tego godnego Obywatela”.

Poczynania pruskich

Właściwą ocenę kunktatorskich poczy­ nań rządu i dowód osobistego zaanga­ żowania w sprawę narodową dał pro­ boszcz Trzebini ks. Mateusz Świerczak, „rodem Szlązak”, o którym Kazimierz Girtler wspominał: „Polskę całą duszą kochał, toteż na jego obliczu znać by­ ło odbicie wypadków rewolucyjnych. Martwił się tym, że sejm rozprawiał o herbach województw wtedy, gdy jesz­ cze Orzeł Biały nie mógł swobodnie latać, a Pogoń skakać. Mówił: za wiele rozpraw, bitew za mało!”. Historycy niemieccy, m.in. W. Woidschutzke i A. Lattermann, przytaczają fakt, że ze Śląska zbiegły do Polski tylko 22 osoby, mimo że miesz­ kało tu tyle samo osób pochodzenia polskiego, co w Poznańskiem, skąd na tereny objęte powstaniem udało się 2000 obywateli. Zapominają oni jed­ nak, że w Wielkopolsce ludność polska była silniejsza pod względem gospo­ darczym i kulturalnym oraz że miała – w przeciwieństwie do ludności pol­ skiej Śląska – własną elitę przywódczą. Według sprawozdań naczelnego prezydenta, Friedricha Theodora von Merckla, ze Strzelec Wielkich udały się do Polski tylko dwie osoby (pa­ sterz i parobek), z Bytomia artylerzysta z Landwehry, kupiec i chory umysłowo

syn dziedzica. Z Raciborza miał wy­ jechać jedynie pewien ślusarz, który, wędrując po Polsce, został siłą wcielo­ ny do pułku Krakusów, z Kluczborka krawiec, z Pszczyny 4 osoby, z Olesna – 6, a z Lublińca – 5. Wśród zbiegłych do Królestwa Polskiego było wiele osób o nazwiskach niemieckich, np.: Waw­ rzyniec Gottlieb, Antoni Wimmer, Fry­ deryk Stohlberg, co historycy niemiec­ cy tłumaczą po prostu żądzą przygód. Z tej grupy zniknął parobek Fryderyk Rieger, po czterech tygodniach zabrał ze sobą swoje uzbrojenie; pisarz go­ spodarczy Richard Schlenz podobno został zastrzelony przy trzeciej próbie ucieczki, porucznik Wilhelm Müller po 14 dniach został na żądanie wydany Prusakom, a u pisarza gospodarczego Karola Weissa i pewnego szewca bra­ kowało rzekomo wszelkiego rodzaju odznak udziału w walce. Lattermann podał, że zbiegł również do powstania zwolniony z pruskiej służby wojskowej hrabia Schulenburg. „W Krakowie – pi­ sał „Kurier Warszawski” z 15 stycznia 1831 r. – zgłosiło się 6 kobiet ze Ślą­ ska, by podjąć służbę w pułku polskich amazonek”. Michał Krawczyk, leśniczy w don­ nersmarckowskich lasach pod Piekara­ mi Śląskimi, zaopatrujący ochotników do powstania w żywność oraz prze­ pustki z kancelarii hrabiego Karla La­ zarusa Donnersmarcka, a następnie przewożący ich nocą na drugi brzeg granicznej Brynicy, został aresztowany i skazany przez sąd w Bytomiu na dwa lata więzienia. Podczas rewizji w jego mieszkaniu znaleziono listę z 26 nazwi­ skami osób, które dzięki jego pomocy przedostały się do Królestwa. Pod wpływem polskiego powstania stał się historykiem, literatem i poetą Ślązak Henryk Laube. Wśród utworów tego poety z okresu polskiej rewolucji znajdziemy wiele objawów sympatii dla walczących Polaków. Wyrazem tego podziwu był utwór Polen. W powieści Die Krieger (Wojownicy, 1837) Laube nakreślił obraz pobojowiska pod Ol­ szynką Grochowską i upadek Warsza­ wy. Autor podziwiał odwagę i patrio­ tyzm Polaków, a przyczynę zwycięstwa wojsk rosyjskich widział w chwiejności i braku zdecydowania władz powstań­ czych. Wśród poruszonej przez Lau­ bego problematyki na uwagę zasłu­ guje obszerne potraktowanie kwestii żydowskiej. Podobnie na polskie powstanie zareagowali: pochodzący ze Śląs­ ka księgarz i wydawca „Grünberger Wochenblatt” Ludwig Krieg oraz Karl

Polsce zawiązały się także w Zielonej Górze, Żaganiu, Bolesławcu, Szprota­ wie, Legnicy, Głogowie i Kożuchowie. Mimo licznych restrykcji wymierzo­ nych w działające nie tylko na Śląsku towarzystwa charytatywne, po upadku powstania władze pruskie próbowa­ ły udowadniać, że nie usiłowały prze­ szkadzać poddanym Fryderyka Wil­ helma III w wysyłaniu szarpi i płótna dla rannych Polaków. Bardzo szybko zapomniano, iż landraci, zalecając zbiórki tylko dla szpitali rosyjskich, równocześnie zakazywali pomocy dla szpitali powstańczych. We Wrocławiu po kilku tygo­ dniach przygotowań student Adam

Kazimierz Kuczkowski zwerbował 27 kolegów, których nocą wyprowadził z miasta celem przedarcia się za kor­ don pruski. Zgłosili się oni w szeregi powstańcze zaopatrzeni we własną

cia Krakowianie”, wystawionego przez województwo krakowskie. Z Dąbro­ wy Górniczej wyjechał do powstania górnik Bartłomiej Johymczyk, który wraz z baterią artylerii konnej gwardii

Gen. Jan Nepomucen Umiński

Piotr Wysocki, bohater Nocy listopadowej

Joseph Eichendorff

Eduard von Holtei (1798–1880), au­ tor pieśni polonofilskich, który wyra­ żał wówczas pogląd, że polonofilizm da się pogodzić z patriotyzmem pru­ skim. Entuzjazm Karla Eduarda von Holtei dla Polaków opierał się na tych samych zasadach, co zapał ogólno­ niemiecki, polegający na śpiewaniu, pisaniu wierszy, popieraniu sprawy polskiej w prasie, pomocy materialnej dla emigrantów lub przygotowywaniu entuzjastycznych powitań. Do grona, które krytycznie oceniało entuzjazm Polenlieder budzących wrogość wobec Rosji, należał śląski poeta Joseph von Eichendorff (1788–1857). Ukończył on wówczas tragedię Der letzte Held von Marienburg (Ostatni bohater Mal­ borka), wystawioną w 1831 r. w teatrze królewieckim. Bohaterem sztuki był Heinrich von Plauen, który po bitwie grunwaldzkiej uratował zakon przed ostateczną zagładą, jaką groziły mu operacje wojsk Władysława Jagiełły. Gdy w lutym 1831 r. wojska rosyj­ skie pod wodzą Iwana Dybicza prze­ kroczyły granice Królestwa Polskiego, wiele gazet śląskich przedrukowało apel „Münchener Zeitung”, wzywający do tworzenia Komitetów Pomocy Polsce. Tekst ten zamieściły m.in: „Saganer Wochenblatt”, głogowska „Nieder­ schlesischer Anzeiger” i „Bunzlauer Nachrichten”. Jako jedno z pierwszych miast śląskich stał się siedzibą takiej organizacji Wrocław. Wysyłała ona do Warszawy odzież, żywność, pieniądze i pomoc medyczną. Komitety Pomocy

Stanisław Daszewski, magazy­ nier w kopalni węgla, odbył kampanię 1831 r. w stopniu podporucznika arty­ lerii pieszej „aż do ostatniego rozwią­ zania byłego wojska polskiego”. Z kolei Stanisław Maderski, górnik kopalni galmanu „Józef ”, jako żołnierz 4 pułku piechoty liniowej w Warszawie uczest­ niczył w bitwach: grochowskiej, os­ trołęckiej i obronie Wolskich Rogatek. Wśród uczestników powstania znalazł się także Antoni Tomczyk, „mierca węgli przy fryszerkach pan­ kowskich”. Pod dowództwem gen. Sa­ muela Różyckiego bił się Łukasz No­ gacki. Wstąpił on do 6 Pułku Strzelców Pieszych, powszechnie zwanego „Bra­

Karol Eduard Holtei

broń, amunicję i konie. Losy wo­ jenne rozrzuciły ich po różnych od­ działach. W walkach powstańczych wzięli udział: Ludwik Gąsiorowski oraz Adalbert Feliks Morawski, syn dawnego warszawskiego referendarza państwowego i właściciela ziemskiego w Luboniu. Odwagą i poświęceniem wyróżnili się: Teofil Buchowski, syn nauczyciela gimnazjalnego, Walerian Jonemann (Jockmann), syn nieżyjące­ go urzędnika sądowego w Poznaniu, Stanisław Wytwer (Wittwer lub Wyt­ wór), którego ojciec był radcą w mi­ nisterstwie sprawiedliwości; w bitwie poległ Nepomucen Budzyński, student teologii, Kuczkowski wraz z kilku ko­ legami dostał się do niewoli rosyjskiej, skąd po wielu latach wrócił w rodzinne strony pod Gniezno. Innych sytuacja zmusiła do emigracji. Udział Ślązaków w powstaniu listopadowym nie ograniczał się do uczestnictwa w nim jedynie miesz­ kańców pruskiego Śląska. Zachował się wykaz obejmujący łącznie 25 naz­ wisk górników i hutników z Zagłębia Dąbrowskiego, którzy służyli w armii Królestwa Polskiego przed 29 listopa­ da 1830 r. Dwudziestu trzech z nich wzięło czynny udział „w rewolucji polskiej”, a dwóch zwolniono z po­ wodu odnowienia się starych ran. W grupie tej znajdował się: jeden oficer, dwóch bombardierów, jeden wachmistrz, jeden trębacz i osiem­ nastu żołnierzy.

odbył batalię pod Grochowem, Miń­ skiem, Ostrołęką i Brześciem Litew­ skim. Żołnierzem gen. Piotra Szembeka został Stanisław Budny, przysięgły gór­ nik w kopalni węgla. Walczył on pod Pragą, Węgrowem, Liwem, Warszawą, „w okopach tego miasta około dwóch miesięcy stojąc rozkazy wojenne w bit­ wach wykonywał”, natomiast Jacen­ ty Kalaga, stróż przy kasie górniczej, bił się pod Grochowem, Kałuszynem, Miłosną, a pod Kockiem został ranny. Po upadku powstania wraz z innymi „poszedł w Prusy”, gdzie internowano go w obozie „o 3 mile od Gdańska”. Uderzająco podobne były losy Toma­ sza Jastrzębskiego, górnika i żołnie­ rza 4 Pułku Piechoty Liniowej, które­ go dowódcą był słynny gen. Ludwik Bogusławski. Jastrzębski uczestniczył w bitwach pod Grochowem, Siedlcami, Ostrołęką, Rudkami; w końcu został internowany w Prusach. Osobną grupę stanowili zesłani do pracy w kopalniach za udział w po­ wstaniu. Spis imienny męczenników polskich, obejmujący imiona oficerów i obywateli, którzy za udział w powsta­ niu 1830/1831 r. uprowadzeni zostali w głąb Rosji wymienia m.in. inspek­ tora Korpusu Górniczego, Ferdynanda Szumana, osiedlonego w Słobocku, po­ wołanego „na służbę w Korpus Górny Uralski”. K Ilustracje pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

8

S

iedzibą Komisji było Opole. Sprawowała ona władzę od 11 II 1920 r. do 22 VII 1922 r. Rozpoczęła pracę 11 lute­ go i w tym dniu ogłosiła całkowite przejęcie władzy sprawowanej dotąd przez rządy Rzeszy i Prus. Od kwietnia wydawała zarządzenia z mocą ustaw. Administrację w terenie sprawowali kontrolerzy powiatowi, podlegający bezpośrednio dyrektorowi departa­ mentu spraw wewnętrznych Komisji. Przydzielano im też tzw. doradców technicznych – początkowo wyłącz­ nie Niemców; dopiero w maju 1920 r. do tej funkcji zaczęto dopuszczać Pola­ ków. Przy Komisji Międzysojuszniczej zostali akredytowani oficjalni przed­ stawiciele: Niemiec, Czechosłowacji, Watykanu i Polski. Interesy polskie re­ prezentował Konsul Generalny Daniel Kęszycki. Komisja Międzysojusznicza powołała w Opolu sądy: Apelacyjny, Najwyższy oraz Specjalny o szerokich kompetencjach, a przy nim prokura­ turę. Posiadała też własną komórkę ds. bezpieczeństwa, której zadaniem by­ ło monitorowanie nastrojów i działań organizacji społecznych. Siły zbrojne Komisji Międzysojuszniczej pod do­ wództwem francuskiego generała Ju­ lesa Gratiera liczyły od 13 do 22 tys. żołnierzy. Odpowiedzialny za represjonowa­ nie Ślązaków Otto von Hörsing mu­ siał opuścić Śląsk. W styczniu został ze Śląska wycofany Grenzschutz, a w lu­ tym – rozwiązany. Oficerowie trafili do Reichswehry. Trzeba pamiętać, że Grenzschutzowi, odpowiedzialnemu za bestialstwa wobec Ślązaków, podpo­ rządkowane były wszystkie organizacje i oddziały ochotnicze, np. Freikorps.

Niemieckie siły policyjne Komisja Międzysojusznicza zgodziła się jednak na funkcjonowanie niemie­ ckiej policji bezpieczeństwa – Sicher­ heitspolizei. W jej skład wchodziły najbardziej szowinistyczne niemieckie elementy. „Każdy członek Sicherhe­ itspolizei był zarazem i stróżem bez­ pieczeństwa publicznego, i szpiegiem niemieckim, śledzącym bacznie ruch polski. Na dowódców tej policji nazna­ czano najdzielniejszych oficerów nie­ mieckich. Jednym słowem, tzw. Sicher­ heitspolizei nie była niczym innym jak wyborowym wojskiem niemieckim, pozostającym na terenie plebiscyto­ wym pod inną nazwą” – napisał w swej książce Zarys historii trzech powstań śląskich Jan Ludyga-Laskowski, któ­ ry zresztą był Ślązakiem, pochodził z Bytomia i brał udział w II i III po­ wstaniu śląskim. Na Górnym Śląsku działała rów­ nież tzw. modra policja. Nazwa brała się od koloru mundurów. Zatrudniała ona byłych podoficerów armii niemieckiej. Byli oni bardzo oddani niemieckim interesom, gdyż obawiali się, że gdy Śląsk przypadnie Polsce, najprawdopo­ dobniej stracą stanowiska. Należy zdać sobie sprawę również z tego, że dzia­ łała również sprawna siatka szpiegów prowadzona przez znakomitych ofice­ rów niemieckiego wywiadu. Spośród wielu niemieckich organizacji cywil­ nych najprężniejsze były: Selbstschutz i Technische Nothilfe für Oberschle­ sien. Niemcy dbali o sprawny aparat nie tylko w celu zwycięstwa w plebis­ cycie, ale również aby szybko zdławić spodziewane powstanie.

Przygotowania do plebiscytu Podkomisarzem Naczelnej Rady Ludo­ wej (NRL) na Górnym Śląsku był mec. Kazimierz Czapla (powołała go na to stanowisko NRL z Poznania, z pole­ cenia Korfantego). Czapla i najbliżej z nim współpracujący adwokat Kons­ tanty Wolny nie tylko mieszkali w tym samym mieście, Bytomiu, ale łączył ich negatywny stosunek do walki zbrojnej. Czapla wielokrotnie próbował dezor­ ganizować prace POW. Nie dopuścił m.in. do spotkania płk. Juliana Lan­ gego – komendanta Straży Ludowej w Poznaniu – z kierownictwem tej or­ ganizacji, gdy ten specjalnie przyjechał na inspekcję POW G.Śl. Czapla wysłał Wolnego do Pozna­ nia po rozkaz Korfantego odwołujący w ostatniej chwili kwietniowy termin pierwszego powstania. Był to jeszcze czas, kiedy powstańcom mogło się udać bez plebiscytu przyłączyć Śląsk do Pol­ ski. Należy pamiętać, że Niemcy od­ rzuciły przedstawione im 7 V 1919 r. warunki pokoju. Podpisały je dopiero po zmianie zapisów na niekorzyść Pol­ ski, 23 VI, a 28 VI 1919 r. podpisano traktat wersalski. W kwietniu Niemcy

KURIER·ŚL ĄSKI Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku została powołana na mocy 88 artykułu traktatu wersalskiego. Jej zadaniem było umożliwienie przeprowadzenia plebiscytu na Górnym Śląsku. W jej skład mieli wejść przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch. Funkcję Przewodniczącego zarezerwowano dla przedstawiciela USA, ale po odmowie ratyfikacji traktatu przez Stany Zjednoczone, szefem Komisji został generał francuski Henri Le Rond.

Przed II powstaniem śląskim Historia powstań śląskich · Część XII Jadwiga Chmielowska mieli jeszcze u siebie problem z rewo­ lucją, nawet Grenzschutz był zdemo­ ralizowany. Korfanty odwołał też drugi termin powstania, 18 czerwca, a więc na kilka­ naście dni przed podpisaniem traktatu. Aby zdążyć, przyleciał nawet samolo­ tem. Poznaniacy nie słuchali NRL – walczyli i zwyciężyli! Kazimierz Czapla uważał, że w placówkach rad ludowych należy podjąć przygotowania do plebiscytu. „Dla większej powagi i wydajności jego pracy władze centralne zamianowały posła Wojciecha Korfantego Komisa­ rzem Rządu dla Górnego Śląska. Przy­ jechał on na Górny Śląsk z zamiarem jak najdalszego rozkrzewienia placó­ wek polskich o charakterze kulturalno­ -oświatowym” – zanotował J. Ludyga­ -Laskowski w swoich wspomnieniach. Powiatowe komitety plebiscytowe mia­ ły organizować swe placówki w każdej miejscowości. Wszystkie polskie partie polityczne, związki zawodowe i orga­ nizacje nie konkurowały, a współpra­ cowały ze sobą.

POW G. Śl. rośnie w siłę W tym samym czasie Alfons Zgrzeb­ niok rozbudowywał reaktywowaną na początku grudnia 1919 r. POW G.Śl. Współpracowała ona ściśle z Minister­ stwem Spraw Wojskowych. „Wprowa­ dzono system kierowniczy, zbliżając jej strukturę do struktury regularnych sił zbrojnych” – czytamy w książce Zyty Za­ rzyckiej Polskie Działania Specjalne na Górnym Śląsku 1919,1920,1921. Sprzy­ jały temu zmiany kadrowe w Minister­ stwie Spraw Wojskowych. Kpt. Bogu­ sław Miedziński został szefem Oddziału II Sztabu, a kpt. Polakiewicza w Sekcji Plebiscytowej zastąpił mjr Franciszek Sikorski. Prawdziwym przełomem było mianowanie w kwietniu 1920 r. por. Ta­ deusza Puszczyńskiego szefem Wydziału Plebiscytowego B w Sekcji Plebiscytowej Ministerstwa Spraw Wojskowych. Był to wieloletni działacz niepodległościowy, więzień caratu, członek PPS, żołnierz I Brygady od 1914 r., a od maja 1918 r. kierował oddziałami lotnymi PPS. Wy­ dział ten miał prowadzić wywiad, ale i akcje propagandowe. Udało się na­ wiązać bliską współpracę Narodowej Partii Pracy i PPS. „Działacze tej miary co Kazimierz Kuszell, Wacław Brunner, Stanisław Dubois, Bohdan de Nisau, Stanisław Saks i Wacław Wardaszko, świetni znawcy klasy robotniczej, za­ absorbowani bez reszty jej problemami, szybko zdobyli sobie zaufanie i posłuch Ślązaków. Byli przy tym doskonałymi propagatorami idei zjednoczenia Gór­ nego Śląska z Polską”– napisała Zyta Zarzycka w swej książce. Do sztabu POW skierowano fa­ chowych oficerów. Rozwinięto wywiad. Zdemobilizowanych z polskiej armii Ślązaków-żołnierzy kierowano do ko­ szar Traugutta w Sosnowcu. Dostawali żołd, wyżywienie i odzież cywilną. Na Śląsk trafiały podręczniki z dziedziny wojskowości, broń i amunicja. W maju zreorganizowano Dowództwo Główne POW G.Śl. Alfons Zgrzebniok pozostał Komendantem Głównym. Szefem Szta­ bu został por. Jan Ludyga-Laskowski, wcześniej oficer armii gen. Hallera, kie­ rownikiem Oddziału Organizacyjnego – Jerzy Paszkowski ps. Kruk, wielo­ letni działacz peowiacki i doskonały konspirator. Wydziałem Informacyj­ nym kierował Mieczysław Hirschler. We władzach znaleźli się również por. Mieczysław Majewski, Jerzy Bander­ ski, Teodor Ludyga. Referatem Broni dowodził Wacław Wardaszko, a Refe­ ratem ds. Zadań Specjalnych ppor. Sta­ nisław Machnicki ps. Macher, Roman. Miał on bogate doświadczenie jeszcze z pogotowia bojowego PPS.

Nieuprawnione są teorie głoszo­ ne przez nieprzychylne Polsce śro­ dowiska, jakoby Rzeczpospolita nie wspierała walczących Ślązaków i za­ jęta była wyłącznie ustalaniem granic na wschodzie. Z jednej strony Piłsudski dotrzymywał słowa danego Ślązakom w grudniu 1918 r. i „dawał im to, co miał najlepszego”, czyli swoich towarzy­ szy z grup bojowych PPS, peowiaków i sprawdzonych w boju legionistów. Z drugiej strony wspierało ich dowódz­ two Wojska Polskiego. Żołnierze polscy nie mogli oficjalnie wkroczyć na Śląsk po zawarciu traktatu wersalskiego. Na terytorium Polski tworzono odziały złożone ze Ślązaków. Tych bowiem można było podczas walk przerzucić bez mundurów przez granicę.

Manifestacja polskości Trudna sytuacja Polski na froncie wschodnim rozzuchwaliła Niemców. Z Republiki Weimarskiej zaczęły napły­ wać na Śląsk oddziały paramilitarne, by zastraszyć Polaków. Sztab gen. von Seec­ ta rozpoczął przygotowanie planu agre­ sji na Polskę. Niemcy zarządzili nawet cichą mobilizację. W miarę posuwania się bolszewików w głąb Polski, chcieli bez plebiscytu zająć Górny Śląsk, tłuma­

Polskie działania specjalne bili bezlitośnie każdego, kto im wpadł pod rękę, nie szczędząc przy tym ko­ biet i dzieci. Jak dzicy, darli polskie sztandary i chorągwie. Atoli, mimo całego ich rozpaczliwego wysiłku, Górny Śląsk zadokumentował przed Niemcami i przed Komisją Między­ sojuszniczą, iż był, jest i będzie pol­ skim” – napisał w swojej książce Jan Ludyga-Laskowski. A teraz, niemal po 100 latach, zna­ leźli się w Polsce szubrawcy, którzy za­ prosili niemieckie bojówki, by zablo­ kowały Marsz Niepodległości w dniu Święta Narodowego 11 listopada. Pol­ ska wywalczyła niepodległość, nikt jej nam nie dał. Sprzyjająca sytuacja his­ toryczna sprawiła, że ta walka się po­ wiodła. Dziś zaproszeni przez polskich degeneratów niemieccy bojówkarze plują na polski mundur, prowokują bójki na ulicach Warszawy i wszczę­ li rozróbę, w której ucierpiały nawet osoby na wózkach inwalidzkich – za to, że czują się polskimi patriotami. Dziennikarka-idiotka na antenie TVN obwieściła światu, że słyszy hasła fa­ szystowskie – „Bóg Honor i Ojczyzna”. Hańba! W jakim domu wyrosła, kto był jej dziadkiem, czy przelewał krew za ojczyznę?

Polski plakat z okresu plebiscytu na Górnym Śląsku FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

cząc, że Polski już nie ma. Szerzyły się napady niemieckich bojówek na polskie sklepy, drukarnie, a nawet mieszkania. Ponieważ święto 3 Maja w 1920 r. wypadło w poniedziałek, postanowio­ no główne uroczystości przenieść na niedzielę 2 maja. Po nabożeństwach, podczas których księża Polacy wy­ głaszali patriotyczne kazania, odbyły się pochody. Na wioskach maszero­ wano w strojach śląskich. Największe pochody przeszły ulicami Bytomia, Katowic, Pszczyny, Rybnika i Gliwic. „W miastach Opolu, Lublińcu Racibo­ rzu udało się Niemcom przy pomo­ cy uzbrojonych sztostrupów (wielu zbójów – przyp. red.) rozbić polskie pochody. Płatni pałkarze niemieccy

samoobrona, obrona wieców, zebrań i zgromadzeń polskich, a także własne czynne wystąpienia przeciwko niemie­ ckim bojówkom” – tak opisała w swej pracy sytuację na obszarze plebiscyto­ wym Zyta Zarzycka. Niepowodzenie w Bytomiu Niem­ cy powetowali sobie w Opolu. Znisz­ czyli konsulat Polski, zburzyli też powiatowy komisariat plebiscytowy w Koźlu. Musiał się on przenieść się do Czyszek – wioski zamieszkałej tylko przez Polaków. I tam Niemcy próbo­ wali go zlikwidować. Zaalarmowani mieszkańcy zorganizowali błyskawicz­ nie obronę. Niemcy, którzy przyjechali ciężarówkami w towarzystwie Sicher­ heitspolizei, musieli uciekać. Niestety Włosi, którzy stacjonowali w powiecie kozielskim stacjonowali, pozostali cał­ kowicie bierni.

Bojówki niemieckie szaleją Obchody święta Konstytucji 3 maja przeraziły Niemców. Zaczęli już ma­ sowo sprowadzać z Niemiec bojówki. 27 V 1919 r. zaatakowali Hotel „Lom­ nitz”, siedzibę Polskiego Komisaria­ tu Plebiscytowego. Mieścił się tam też sztab POW. Alfons Zgrzebniok napręd­ ce zorganizował obronę. Z pomocą Po­ lakom przyszły zaalarmowane wojska francuskie. „Na porządku dziennym były napady na polskie komitety ple­ biscytowe, rozbijanie polskich wieców wyborczych, skrytobójcze mordy. (…) Dlatego podstawowym zadaniem Re­ feratu do Zadań Specjalnych stała się

Na terror można skutecznie odpowie­ dzieć tylko terrorem. Referat do Zadań Specjalnych ochraniał wiece i ujawniał prowokatorów. Prowadził też odwet na bojówkach niemieckich. „Do najgłośniejszych akcji w okresie poprzedzającym II powsta­nie zaliczyć można wykradzenie 10 VI 1920 r. z Katowic szefa niemiec­kiego wy­ wiadu mjr. Wielgoszewskiego i osa­ dzenie go w częstochowskim więzie­ niu oraz likwidację renegata Teofila Kupki [a także] akcja odwetowa na zgromadzonych w Rudzie Śląskiej nie­ mieckich bojówkarzy 15 lipca, wy­ pad na posterunek niemieckiej policji w Szopienicach w celu odbicia aresz­ towanych członków organizacji, wy­ kradzenie szefa niemieckich bojówek na powiat kluczborski i odstawienie go do Polski” – podaje w cytowanej pracy Zyta Zarzycka. Teofil Kupka należał do najbliż­ szych współpracowników Wojciech Korfantego. Znał najbardziej tajne pla­ ny Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Skuszony pieniędzmi, ujawnił nie tylko szczegóły przygotowywanej kampanii wyborczej-plebiscytowej; zdradził też informacje o działaniu polskich oddzia­ łów bojowych. Był kilka razy ostrzega­ ny, lecz kontynuował swoją wrogą dzia­ łalność, stał się bardzo niebezpieczny i został zlikwidowany. Referat Działań Specjalnych po­ wołał też lotne oddziały, tzw. szóstki, gdyż składały się z 5–6 osób. Przewo­ dzili nimi doświadczeni śląscy bojowcy, jak Stanisław Książek – górnik po kur­ sie destrukcji w Warszawie, Wilhelm Chrobok – górnik ze Świętochłowic, a od 1916 r. w PPS zaboru pruskie­ go, a także Wilhelm Kłosok – górnik z Szopienic, który w listopadzie two­ rzył POW G.Śl. w Szopienicach oraz członkowie pogotowia PPS, którzy ja­ ko ochotnicy przybyli na Górny Śląsk: Stanisław Dzięgielewski ps. Kuba, Lu­ dwik Romanowski ps. Śmiały i Kon­ stanty Kolczyński. „W referacie suro­ wo przestrzegano wszelkich wymogów konspiracji. Zarówno ppor. Machnicki, jak i jego zastępca, ppor. Krukowski, kontaktowali się jedynie z dowódca­ mi „szóstek”, często zmieniając adresy i pseudonimy. Rozkazy wydawane były jedynie ustnie” – opisuje na podsta­ wie relacji Stanisława Machnickiego i Henryka Krukowskiego Zyta Za­rzycka w swej książce. Wszystkie akcje specjalne były uzgadniane z Tadeuszem Puszczyń­ skim – kierownikiem Wydziału Ple­ biscytowego B do Zadań Specjalnych. Od lipca 1920 r. Puszczyński został z rozkazu ministra spraw wojskowych przedstawicielem Oddziału II Sztabu, a więc podlegały mu wszystkie polskie organizacje wojskowe na terenie ple­ biscytowym. POW G.Śl. poważnie traktowała pogróżki niemieckie, „że raczej znisz­ czą przemysł górnośląski, aniżeli mie­ liby go odstąpić Polsce”. Szukano więc kontaktu z polskimi związkami zawo­ dowymi i przez nie organizowano ze­ społy samoobrony spośród robotników nie będących członkami POW. Obo­ wiązywał w nich system „dziesiątek”. Istotną sprawą była samoobrona Kolei Żelaznej. Tam przygotowywano się za­ równo do sprawnego ruchu pociągów w czasie ewentualnego powstania, jak i blokowania niemieckich transportów wojskowych. Mało znany jest fakt udziału kobiet w POW G.Śl. Temperament i odwaga Polek sprawiły, że udało się im utwo­ rzyć oddziały żeńskie POW G.Śl. Spe­ cjalizowały się w wywiadzie, łączności, a w razie walk miały być też sanita­ riuszkami. Przewidziano wręcz w POW G.Śl. etat dla organizacji żeńskich – jedną referentkę przy Dowództwie

Głównym.

Ślązacy w wojsku polskim Historia lubi się powtarzać. Okazuje się, że Ślązacy dezerterujący z Wehrmachtu i zgłaszający się w obozach jenieckich do oficerów werbunkowych, by tra­ fić do armii gen. Władysława Andersa czy gen. Stanisława Maczka, mieli swój pierwowzór podczas I wojny światowej. Wielu Górnoślązaków, byłych jeńców wojennych służyło w armii gen. Halle­ ra. Jednakże Francuzi, wyrażając zgodę na jej tworzenie na swoim terytorium, zastrzegli, że armia ta nie może być wy­ korzystana do rozwiązywania konflik­ tów polsko-niemieckich ani użyta na froncie wschodnim. Na Śląsku jednak w 1919 r. wiązano olbrzymie nadzie­ je z jej przybyciem na ziemie polskie. Jednym z argumentów wysuwanych przez Korfantego i Czaplę przeciwko powstaniu był właśnie powrót armii gen. Hallera, na który trzeba koniecz­ nie czekać, bo inaczej powstanie się nie uda, a można dodatkowo „poszkodzić sprawie polskiej”. Armia ta walczyła tylko z bolszewikami. W jej szeregach był mój dziadek Jan Dreiseitel i jego żona Julianna z domu Machowska. Po upadku Niemiec do polskiego wojska zgłaszało się mnóstwo ochotników z Górnego Śląska.

Komisja Międzysojusznicza a sprawa polska Trzeba pamiętać, że w Międzysojuszni­ czej Komisji jedynie Francuzi sprzyjali Polakom. Anglicy najprawdopodob­ niej obawiali się, że Niemcy po utracie Górnego Śląska nie będą mogli płacić kontrybucji. Stracili wszak Alzację i Lo­ taryngię, a Zagłębie Saary miało pozo­ stawać pod zarządem międzynarodo­ wym przez piętnaście lat, potem czekał je plebiscyt. W bezpardonowej walce z POW G.Śl. szczególnie wykazali się dwaj Anglicy: major Hottley (Ottley) – kontroler koalicyjny na powiat bytomski i płk Coquerell – kontroler na powiat oleski. Pomagali oni Sicherheitspolizei w przeprowadzaniu rewizji w wielu pol­ skich domach. Korfanty bezskutecznie interweniował u władz koalicyjnych. „Pod opiekuńczym skrzydłem władz angielskich niemieckie bojowe organizacje mnożyły się jak grzyby po deszczu. Prawie codziennie powstawały nowe oddziały. Największą czynność z nich okazywały: Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens, Kamp­ forganisation Oberschlesiens, Szwarzer Adler, Schlesische Volkswehr, Obers­ chlesischer Bund, Kreisvereinigung der Kriegs und Zivilgefangener, Lan­ desbund itp. Wobec tak różnorodnych nazw, pod jakimi tworzono niemieckie organizacje bojowe, zdawać by się mo­ gło, iż działalność niemiecka była roz­ prężona i niezorganizowana, doryw­ cza i podlegająca różnym wpływom zewnętrznym. (…) Wszystkie bojowe organizacje niemieckie miały za swoje główne oparcie – niby kość pacierzowa szkieletu organizacyjnego – szeregi Si­ cherheitspolizei, która była pod jednoli­ tym rozkazem niemieckich elementów hakatystycznych, zdecydowanych na walkę o śmierć i życie z górnośląskim żywiołem polskim” – oceniał sytuację w swojej książce świadek tamtych dni Ludyga-Laskowski. Jak więc którykolwiek z polityków związanych z endecją i sam Korfanty mógł liczyć na to, że mocarstwa zlitują się nad Ślązakami? Prosty lud wiedział, że przyjdzie im walczyć. „POW G.Śl. nie posiadała pieniędzy, nie rozporzą­ dzała prawie żadnymi oficerami, miała – jak na posiadaną ilość członków – bardzo mało broni, ale za to posiadała lud – te masy ze swoją niezachwianą wolą stoczenia walki z nienawidzonymi Niemcami, nawet pięściami” – konty­ nuuje Ludyga-Laskowski. A teraz w Polsce są politycy gotowi oddać całą Europę w łapy Übermen­ schów, którzy już tyle razy pokazali całemu światu swoją masową kulturę i człowieczeństwo. A ostatnio uszczę­ śliwiają Europę procedurami, bo sami bez dokładnych instrukcji i rozkazów nie są w stanie funkcjonować, a nawet żyć. Porządek musi być!

Zdrada Wojciech Korfanty, mimo że obecność kwatery głównej Dowództwa POW G.Śl. w Hotelu „Lomnitz” uratowała Komitet Plebiscytowy przed zdemo­ lowaniem i zabraniem dokumentów przez bojówkę niemiecką, stale zabiegał o przeniesienie peowiaków do innego Dokończenie na sąsiedniej stronie


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Z

rozumiałe jest, że Waszyngton stara się wykorzystać wszelkie dostępne środki, aby wyrów­ nać szanse w obecnej wojnie handlowej z Pekinem. Wojna ta doty­ czy w szczególności deficytu handlo­ wego USA z Chinami, który według amerykańskiego urzędu statystycznego United States Census Bureau osiągnął poziom 152,2 mld dolarów. Ale tak na­ prawdę chodzi o wiele więcej. Przedstawiciel handlowy USA stwierdził, że „chińska kradzież amery­ kańskiej własności intelektualnej kosz­ tuje obecnie od 225 do 600 mld dolarów rocznie”. W ostatnich latach chińskie fir­ my wykorzystywały fundusze państwo­ we do kupowania firm amerykańskich i europejskich, zdobywając w ten spo­ sób zachodnią technologię, w tym tajne i poufne informacje. Tymczasem amery­ kańskie taryfy celne na produkty z Chin spowodowały kolejną rundę manipula­ cji walutami – osłabiony juan może sku­ tecznie zrównoważyć taryfy importowe Waszyngtonu wobec Pekinu. Co więcej, dziesięciolecia zachodnich wysiłków na rzecz demokratyzacji komunistycznego Państwa Środka – przyznanie mu statu­ su stałych, normalnych stosunków han­ dlowych, umożliwienie wejścia do Świa­ towej Organizacji Handlu oraz pełnej integracji Pekinu z rynkiem globalnym – okazały się próżnym trudem. Nie­ zrównoważony handel z Chinami jest tylko objawem drapieżnego charakteru chińskiego reżimu. Stany Zjednoczone, opowiadając się za wolnym i uczciwym handlem z Chinami, muszą zabrać ze sobą inną broń.

Znając swojego wroga Sun Tzu (ok. 544 r. p.n.e. – 496 r. p.n.e.), być może najsłynniejszy chiński strateg wojskowy, powiedział w Sztuce wojny: „Znaj siebie, znaj wroga. Tysiąc bitew, tysiąc zwycięstw”. Należy pamiętać, że Chiny, które mają 1,3 mld miesz­ kańców, a Komunistyczna Partia Chin (KPCh), licząca zaledwie 80 mln człon­ ków, to nie to samo. KPCh zaimporto­ wała komunizm w latach dwudziestych XX w. i od 1949 roku narzuciła go ca­ łemu narodowi. Politolodzy na ogół zgadzają się, że wszystkie zamknięte społeczeństwa, aby przetrwać, bazu­

Należy pamiętać, że Chiny, które mają 1,3 mld mieszkańców, a Komunistyczna Partia Chin (KPCh), licząca zaledwie 80 mln członków, to nie to samo. KPCh zaimportowała komunizm w latach dwudziestych XX w. i od 1949 roku narzuciła go całemu narodowi.

Oswajanie Czerwonego Smoka Peter Zhang

Dzisiaj osoby żyjące w otwartych społeczeństwach uważają brak dostę­ pu do niektórych form mediów spo­ łecznościowych i otwartego internetu za niewyobrażalny. Niestety 600 mln chińskich internautów żyje wewnątrz internetu sztucznie kontrolowanego chińskim „Wielkim Firewallem”. KPCh wydaje miliardy dolarów na wzmoc­ nienie technologii nadzoru, w tym na skradzione z Ameryki know-how do rozpoznawania twarzy i głosu. Teraz Pekin zmusza Apple Inc. do budowy centrum danych w chmurze w Chi­ nach, aby reżim miał dostęp do infor­ macji o użytkownikach. Walka z wojną handlową mu­ si obejmować wykorzystanie słabych punktów KPCh poprzez zwiększenie wolności internetu i praworządności.

Burząc chiński Wielki Firewall Przeprowadzone przez naukowców z Harwardu w 2016 roku badanie wykazało, że KPCh zatrudniła mi­ liony osób, które tworzyły tzw. armię

pięćdziesięciu centów (termin obraźli­ wy, używany do opisania pracowników kontraktowych, o których powszech­ nie uważa się, że zarabiają 50 centów za post) w celu wyprodukowania ok. 488 mln postów w mediach społecz­ nościowych rocznie. Według badań „większość postów dotyczyła kibico­ wania Chinom, rewolucyjnej historii partii komunistycznej lub innych sym­ boli reżimu”. Ta dezinformacja mo­ głaby zostać zlikwidowana, a chiński internet mógłby się stać narzędziem, które ją zastąpi, dostarczając faktycz­ nej oceny reżimu. Według badań terenowych prze­ prowadzonych przez harwardzkie Berkman Klein Center for Internet & Society w 2005 roku, wśród cenzuro­ wanych pozycji w chińskim interne­ cie znajduje się Dziewięć komentarzy na temat partii komunistycznej, książ­ ka redakcji „The Epoch Times”, któ­ ra szczegółowo opisuje przestępstwa łamania praw człowieka popełnione przez KPCh w ciągu ostatnich dzie­ więciu dekad. Ta książka jest tak dema­ skatorska i zabójcza dla legitymizacji

Prezydent USA Donald J. Trump i przywódca ChRL Xi Jinping, 8 lipca 2017 r.

KPCh wydaje miliardy dolarów na wzmocnienie technologii nadzoru, w tym na skradzione z Ameryki know-how do rozpoznawania twarzy i głosu.

Prezydent USA Donald J. Trump i przywódca ChRL Xi Jinping, 8 listopada 2017 r.

ją na trzech kluczowych warunkach: 1. kontrolowaniu informacji – w tym rozpowszechnianiu dezinformacji, 2. stosowaniu przemocy w celu utrzy­ mania władzy, a także 3. zmuszaniu mas do zaakceptowania ideologii sprzyjają­ cej władcom. Te trzy warunki okazują się kluczowe dla przetrwania KPCh.

FOT. BIAŁY DOM, WASZYNGTON / DOMENA PUBLICZNA

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wielu urzędników KPCh przeniosło zarówno swoje aktywa, jak i członków rodziny za granicę, zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych.

Dokończenie z poprzedniej strony

lokalu. W połowie lipca część sztabu POW postanowiono przenieść do Pie­ kar. Swoje mieszkanie ofiarował Szy­ mon Ludyga. Uważano, że poza Byto­ miem jest bezpieczniej. Jednak okazało się, że Niemcy zostali powiadomieni i bojówka usiłowała w nocy z 24 na 25 VII napaść na lokal zajmowany przez POW. Na szczęście w pobliżu znajdowała się polska bojówka. Wywią­ zała się strzelanina – dwóch Niemców poległo, reszta uciekła. 30 VII 1920 r. spalono materiały konspiracyjne POW (rozkaz dowództwa wykonali J. Pasz­ kowski i J. Ludyga-Laskowski), a Ru­ dolfowi Kornkemu z Wielkich Piekar polecono przenieść najważniejsze do­ kumenty na terytorium Polski do eks­ pozytury w Sosnowcu. Niestety znów nastąpił dziwny przeciek i 31 VII w po­ bliżu wsi Brzozowice podczas prze­ prawy przez graniczną rzekę Brynicę

wpadł kurier, wywiązała się strzela­ nina, a dokumentacja wpadła w ręce Niemców. „Korfanty zażądał katego­ rycznie ustąpienia Dowództwa Głów­ nego POW G.Śl. z hotelu „Lomnitz” i groził rozwiązaniem POW” – podaje Mieczysław Wrzosek w przypisach do Zarysu historii trzech powstań śląskich L.-L. (na podst.: J. Paszkowski, Wybuch drugiego powstania śląskiego). Znowu w przededniu walki POW G.Śl. musiała się przeorganizować. Przypominam, że w przeddzień wy­ buchu I powstania Niemcy aresztowali w wyniku zdrady przewodniczącego Komitetu Wykonawczego, a także szefa Sztabu, kilku komendantów powiato­ wych i łączników POW G.Śl. Fatum czy wysoko postawiony w polskich szere­ gach agent niemiecki? „W sierpniu 1920 r. Niemcy z coraz większą pewnością siebie organizowali

wiece i demonstracje, przez co nara­ stało na terenie plebiscytowym napię­ cie. Od sierpnia również przybywali na Górny Śląsk (chodzi o jego część – okręg przemysłowy; przyp. red.) człon­ kowie niemieckich bojówek nawet z te­ renów Opolszczyzny i Dolnego Śląska. Sytuacja zmierzała nieuchronnie do wybuchu kolejnego polsko-niemieckie­ go konfliktu” – napisał w swej publika­ cji II powstanie śląskie w Katowicach Michał Cieślak. Niemcy liczyli na to, że wobec klęsk Polski na froncie wschodnim – bolszewicy w marszu na Warszawę – nawet Francuzi odpuszczą obronę polskich interesów. Myśleli, że Polska będzie państwem sezonowym, a więc i determinacja Ślązaków, by o nią wal­ czyć, osłabnie. Jakże się mylili… Pierwotna wersja artykułu była opublikowa­ na w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”. K

się z demontażem Wielkiego Firewalla i swobodnym dostępem do internetu! To sprawa ważna i pilna!”. Istnieje wiele bezpłatnych ame­ rykańskich narzędzi do obchodzenia zabezpieczeń przez użytkowników w Chinach i ludzi na całym świecie. Co najważniejsze, chińscy internauci często polegają na technologii dostar­ czanej przez dwie amerykańskie firmy: Free Gate i Ultra Surf. Obie oferują bezpłatne narzędzia cyfrowe, które zo­ stały dobrze sprawdzone przez „New York Times’a”, „Washington Post”, „For­ besa”, „Wall Street Journal” i naukow­ ców z Harvardu. Chociaż możliwości tych dwóch firm są poważnie ograni­ czone z powodu braku funduszy, ich programiści są utalentowanymi chiń­ skimi inżynierami, którym udało się uciec do Ameryki po przeżyciu ma­ sakry na placu Tiananmen lub prze­ śladowań Falun Gong prowadzonych przez Pekin – są pochłonięci, być może bardziej niż czymkolwiek, pracą nad zniszczeniem chińskiej zapory inter­ netowej. Aby zwiększyć skalę pomocy i zaspokoić potrzeby chińskich użyt­ kowników internetu, te zdolne osoby,

KPCh, że nawet nie została potępiona przez Departament Propagandy KPCh ani jej media, z obawy przed promo­ waniem tej publikacji w świadomości publicznej. Jednak istnieją środki do rozpowszechniania Dziewięciu komen­ tarzy w internecie. W niedawnym zeznaniu przed Senatem USA były urzędnik Departa­ mentu Stanu Ely Ratner zaproponował, aby „Kongres zapewnił środki i nakazał Departamentowi Obrony opracowa­ nie narzędzi umożliwiających obejście chińskiego Wielkiego Firewalla i ułat­ wienie chińskim obywatelom dostępu do globalnego internetu”. To propozy­ cja strategiczna, która ma wiele długo­ terminowych, konstruktywnych impli­ kacji. Dzięki udostępnieniu narzędzi do obchodzenia zabezpieczeń ok. 600 mln chińskich użytkowników internetu będzie mogło ominąć Wielki Firewall i komunikować się ze światem zewnętrz­ nym, w ten sposób przekształcając się w świadomych obywateli i wyłączając wpływ machiny propagandowej KPCh. Z czasem poinformowane masy staną się potężnymi przedstawicielami zmian społecznych. Ponadto jest to stosunko­ wo niedrogi sposób na wprowadzenie pozytywnych zmian w Chinach w po­ równaniu z miliardami dolarów wy­ danymi na wyścig zbrojeń. Tego naj­ bardziej obawia się KPCh, ponieważ wolność informacji oznaczać będzie koniec zamkniętego społeczeństwa. Po usłyszeniu zeznań E. Ratnera o obaleniu chińskiego systemu zapory internetowej, Bao Peng, bliski dorad­ ca reformatora Chin, byłego premie­ ra Zhao Ziyanga, a obecnie dysydent w Pekinie, napisał na Twitterze: „Cał­ kowicie się zgadzam. Tym, czego Chiń­ czycy potrzebują najbardziej, jest zro­ zumienie ich własnych Chin, a to wiąże

które dysponują najlepszą na świecie technologią obchodzenia firewalla, des­ peracko potrzebują funduszy federal­ nych oraz prywatnych. Dostępne są też inne narzędzia do obchodzenia zapory internetowej, takie jak drobne serwisy świadczące usługi VPN, których siedzi­ ba mieści się poza Chinami, ale nie są one bezpłatne i mogą zostać z łatwością zablokowane przez cenzorów z Chin.

Amerykańska ustawa Magnitskiego o globalnym zasięgu Amerykańska ustawa Magnitskiego z 2016 roku, która zezwala na zastoso­ wanie sankcji wobec obywateli innych krajów, którzy łamali prawa człowieka, także daje Waszyngtonowi pewną prze­ wagę. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wielu urzędników KPCh przeniosło zarówno swoje aktywa, jak i członków

Uczynienie urzędników KPCh od­ powiedzialnymi za ich zbrodnie zwią­ zane z prawami człowieka nie tylko ochroni interesy Ameryki, lecz także wyśle głośny komunikat do wszystkich zamkniętych społeczeństw, że Ameryka jako lider wolnego świata opowiada się za ONZ-owską Powszechną deklaracją praw człowieka i jej broni. Waszyngton powinien również rozważyć ujawnienie wszystkich znajdujących się w Stanach Zjednoczonych aktywów, które nale­ żą do urzędników KPCh, co umożliwi ludności chińskiej uzyskanie informacji o tym, dokąd faktycznie trafiają pienią­ dze z ich podatków. Przychody i akty­ wa chińskich urzędników są w Chinach tajemnicą państwową. Od lat Ogólno­ chińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych nie uchwaliło ustawy wyma­ gającej ujawnienia przez urzędników KPCh dochodów i aktywów, pomimo publicznego oburzenia. Ponadto gdyby administracja Trumpa opublikowała listę urzędników KPCh i członków ich rodzin, którzy są posiadaczami zielonej karty lub paszportu w USA, skutecznie podważyłoby to trwające antyamery­ kańskie i nacjonalistyczne kampanie

FOT. BIAŁY DOM, WASZYNGTON / DOMENA PUBLICZNA

KPCh. Ujawnienie informacji o majątku i statusie imigracyjnym spowodowałoby również poważne problemy dla KPCh. Nie jest trudno wyobrazić sobie poziom oburzenia społecznego, gdyby takie in­ formacje stały się dostępne w Chinach, gdzie nierówności są ogromne, a współ­ czynnik Giniego znacznie przekracza 4,0 – poziom ostrzegający o możliwych niepokojach społecznych. Jawność lub prawo do posiadania wiedzy na powyż­ szy temat wydają się czymś prostym, ale może mieć zasadnicze znaczenie dla do­ brobytu każdego społeczeństwa. Aby oswoić tego Czerwonego Smo­ ka podczas wojny handlowej, możemy ponownie chcieć podążać za mądrością Sun Tzu, który powiedział: „najwyższą sztuką wojenną jest podporządkowanie sobie wroga bez walki”. Być może bar­ dziej skuteczną strategią byłoby ukie­ runkowanie się na najsłabsze punkty KPCh: strach przed uświadomieniem

Prezydent USA Donald Trump i przywódca ChRL Xi Jinping na szczycie G20 w Bue­ nos Aires, 2018 r. FOT. DAN SCAVINO / WIKIMEDIA

rodziny za granicę, zwłaszcza do Sta­ nów Zjednoczonych. Wiadomo rów­ nież, że wielu z tych urzędników KPCh bezpoś­rednio lub pośrednio uczestni­ czyło w łamaniu praw człowieka wo­ bec podziemnych wspólnot chrześci­ jańskich, wobec praktykujących Falun Gong, Tybetańczyków, prawników bro­ niących praw człowieka oraz znanych intelektualistów. Odmawianie tym oso­ bom wjazdu do Ameryki i zamrożenie ich aktywów w Stanach Zjednoczonych za ich zbrodnie byłoby nie tylko roz­ sądne; byłoby również słuszne w myśl ustawy Magnitskiego.

obywateli poprzez nieocenzurowany internet i sprawiedliwa kara za łamanie praw człowieka zgodnie z amerykańską ustawą Magnitskiego, obejmującą cały świat. W końcu nie chodzi tu o potycz­ kę z KPCh z powodu samego handlu, lecz o wojnę, która ma zakończyć usta­ wiczne zdradzanie ludzkości. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią politycz­ ną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Między­ narodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 18.08.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

10

P

ułk „Azow” został utworzo­ ny na bazie batalionu ochot­ niczego „Azow”, tworzone­ go przez środowiska kibiców sportowych klubów piłkarskich, także tych ze Wschodniej Ukrainy. Nie jest prawdą, że dominowały tam osoby o poglądach skrajnych – nazistowskich czy faszystowskich. Członkowie bata­ lionu mieli różne poglądy polityczne i byli różnych wyznań. Ochotników walczących w batalionie „Azow” łączy­ ła chęć zatrzymania rosyjskiej agresji, mającej na celu podważenie integral­ ności granic, a być może przejęcie bez­ pośrednio lub pośrednio kontroli nad całym krajem. W trudnym okresie lat 2014–2015 każdy, kto zgłaszał się, by wesprzeć Ukrainę, kto był gotów ryzy­ kować własne życie w walce z agreso­ rem, był witany z wdzięcznością. Problem agresji, radykalizacji po­ glądów wśród byłych żołnierzy jest zja­ wiskiem opisanym jako stres pourazowy. Jednostkowe przypadki agresywnych zachowań zdarzają się także i w armiach mających do dyspozycji całą infrastruk­ turę leczenia urazów psychicznych. Przez batalion, a potem pułk „Azow” przewinęło się kilka tysięcy osób. Pro­ centowo ilość przestępstw popełnianych przez kombatantów „Azowa” nie odbie­ ga od przestępczości wśród uczestników wojny w Afganistanie czy Iraku. Winę za urazy psychiczne żołnierzy ponosi państwo agresor, nie broniące swojego kraju jednostki ukraińskie w tym bata­ lion „Azow”. Nie jest prawdą, że partia Korpus Narodowy jest związana z pułkiem „Azow”, który jest częścią Gwardii Narodowej jednostek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy. Część wolontariuszy wspierających batalion ochotniczy „Azow” i byłych uczestni­ ków ATO (operacja antyterrorystycz­ na) zdecydowała się prowadzić dzia­ łalność polityczną, jednak nie w celu budowy dyktatury brunatnej czy innej, ale dlatego, by przeciwdziałać psuciu państwa przez korupcję i nietranspa­ rentne związki polityki z biznesem. Korpus Narodowy jest legalnie zare­ jestrowaną partią respektującą cezurę kartki wyborczej w walce politycznej, nie rewolwer czy pałkę. Kontakty KN ze skrajną prawicą zachodnioeuro­ pejską są elementem walki o sympa­ tię dla sprawy ukraińskiej w środowis­ kach tradycyjnie prorosyjskich. Inne środowiska ukraińskich patriotów, jak i czynniki rządowe, starają się robić to samo, tyle że w tzw. europejskim main­ streamie politycznym. Środowiska KN mają w programie rozwój współpra­ cy z krajami regionu, w tym z Polską, w ramach projektu Intermarium. Nie ma to nic wspólnego z szowinizmem. Zrównywanie ukraińskich patriotów z rosyjskimi przedstawicielami idei imperialnej, jawnie nawołującymi do rewizjonizmu, ekspansjonizmu – jest manipulacją.

W

2014 roku, kiedy na Ukra­ inie zaczęła się wojna z Ro­ sją, kraj w ogóle nie był przygotowany na odparcie wrogiej agre­ sji, tymczasowy rząd bał się stanowczych ruchów skierowanych przeciw rosyjskim agresorom na Wschodzie Ukrainy, nie wierząc w możliwość wygrania starcia z Rosją, kiedy rosyjskie wojska zajęły już Krym. Ciężar walki, by zatrzymać rosyjski pochód na zachód, spoczął na ochotnikach, aktywistach Majdanu, patriotach zorganizowanych między innymi wokół ukraińskich środowisk kibiców sportowych. I jest prawdą, że kiedy wiele jed­ nostek wojskowych poddawało się bez walki, jedną z sił zmotywowanych do

KURIER·ŚL ĄSKI aktywnej obrony były środowiska tzw. kiboli, często chuliganów stadio­ nowych. Wiele osób, które walczyły przedtem o naprawę instytucji de­ mokratycznego państwa prawa nisz­ czonych przez skorumpowaną mafię skupioną wokół prezydenta Janukowy­ cza, podczas Rewolucji Godności, po ucieczce Wiktora Janukowycza i wej­ ściu hybrydowych wojsk rosyjskich za­ częło tworzyć ochotnicze partyzanckie oddziały, zrzeszające ludzi różnych wy­ znań i poglądów politycznych. Chciałbym tu zaznaczyć, że Gwar­ dia Narodowa jako struktura sił MSW Ukrainy w tym okresie jeszcze nie ist­ niała i tworzyła się w trakcie wojny obronnej na Donbasie. Obywatele nie mieli zaufania do ówczesnych jed­ nostek wojsk MSW oraz armii zawo­ dowej ze względu na udział członków tych formacji w próbie pacyfikacji Maj­ danu, dlatego woleli tworzyć własne oddziały. Kiedy kraj pada ofiarą agresji, armia jest zdemoralizowana, a rząd nie wie, co robić, gdy giną i są porywani ludzie – czy można w tej sytuacji robić selekcję na podstawie poglądów poli­ tycznych czy przynależności do grup subkulturowych? Ojczyzna przyjmowała pomoc wszystkich, którzy chcieli dla niej ry­ zykować swoje życie. Dla Polaków po­ winno to być zrozumiałe. Także mu­ sieli się organizować, walcząc o swoją niepodległość. Kiedy stawką jest ludzkie życie i egzystencja ojczyzny, liczy się chęć walki oraz umiejętności, dzięki którym można obniżyć straty wśród niedo­ świadczonej młodzieży, która stawiła opór jednej z największych armii świa­ ta. Donos na Ukrainę, że przyjmowała ochotników mających doświadczenie wojskowe z innych krajów, jest o tyle kuriozalny, że strona rosyjska używa­ ła jawnie najemników z Kaukazu czy innych odległych rejonów Rosji. Przyj­ mowała także „pomoc” serbskich, wło­ skich, francuskich najemników, zwo­ lenników Ruskiego Miru i Putina. Nikt nie ukrywa, że w Azowie wal­ czyli obcokrajowcy, w tym ze Szwecji, Włoch, Rosji, Białorusi, Gruzji oraz Chorwacji. Tutaj warto wrócić do kwe­ stii, czy na wojnie był czas na spraw­ dzanie życiorysów każdego ochotnika z zagranicy, który nie tylko popierał Ukrainę dobrym słowem, ale również chciał walczyć z bronią w ręku, miał umiejętności i doświadczenie.

Azow Pułk

a terroryzm Polemika z artykułem Marcina Łuniewskiego Prawicowa ekstrema ćwiczy w Donbasie Wład Kowalczuk

W

idać, że Autor pisał swój artykuł, nie znając realiów wojny, nie siedział w oko­ pie pod ostrzałem wyrzutni rakieto­ wych, nie był w strefie Operacji Zjed­ noczonych Sił (oficjalna nazwa działań wojennych od kwietnia 2018 roku). Według autora tekstu, o „prawicowej ekstremie” ochotniczego pułku „Azow” ma świadczyć fakt, że w jego szeregach walczyli ludzie, którzy w swych ojczy­ znach byli uznani za radykałów. Idąc tym tokiem rozumowania, można by oczekiwać, że ukraińscy żołnierze Azo­ wa powinni popierać reżim Putina i Łu­ kaszenki, bo są oni krytykami demo­ kracji zachodnich, a tymczasem w jego szeregach byli ludzie, którzy w swoich państwach krytykowali system demo­ liberalny tak jak Putin i Łukaszenka, a także byli uznawani w swoich krajach za radykałów. Warto też dodać, że walczący w „Azowie” „ekstremiści” z Rosji i Biało­ rusi porzucili swoje majątki i rodziny, że­ by wspierać Ukrainę w wojnie przeciw­ ko putinowskiej, neoimperialnej Rosji. Są wśród nich i tacy, którzy dostali status uchodźców politycznych w Polsce. Czy polskie służby tolerowałyby „nazistów”?

Komentarz do wycofania wojsk amerykańskich z Rożawy Mariusz Patey

I

Ten tekst nigdy by nie powstał, gdyby nie artykuł Pana Marcina Łuniewskiego opublikowany w gazecie „Rzeczpospolita”. Autor stawia kontrowersyjną i nieprawdziwą tezę, iż istnieje porównywalne zagrożenie ze strony najlepszego oddziału Gwardii Narodowej Ukrainy „Azow” i terrorystów z Państwa Islamskiego.

nformacje medialne podają, że zaczął się atak Turków na pozycje Kurdów syryjskich. Stało się to po decyzji USA o wycofaniu wojsk amerykańskich z terenów kontrolowa­ nych przez Kurdów. Nie chcę bronić postawy Donalda Trum­ pa wobec Kurdów syryjskich, ale trzeba w jego krytyce stosować umiar. „Sojusz kurdyjsko­ -amerykański” był wymierzony w ISIS, które zagrażało tak Kurdom (przypomnijmy so­ bie oblężenie Kobane), jak i obywatelom

amerykańskim. Nie był zaś skierowany przeciw innym wrogom Kurdów – Turcji czy na przy­ kład opozycji złożonej z syryjskich antyasa­ dowskich „państwowców”. Tak samo Kurdowie nie zamierzali angażować się we wspieranie USA na przykład w Afganistanie. Kurdowie z Rożawy także nie palili się, by brać udział w jakiejś antyasadowskiej koalicji; wręcz prze­ ciwnie, często wspierali Bagdad. Kurdowie w ramach współpracy z Ame­ rykanami dostali duże wsparcie finansowe w uzbrojeniu i wyszkoleniu. Czy mogli do­ stać więcej? Mogli, ale pomoc nie jest, jak wi­ dać, dla prezydenta Trumpa obligatoryjna. Być może nie chciał doprowadzić do dalszej erozji NATO z Turcją i Europą w tle. Poważ­ ny sojusznik USA w Europie – Niemcy – byli na przykład przeciwni interwencji zbrojnej w Syrii. Podejmując decyzję o ataku na Kurdów, Erdogan popełnia moim zdaniem błąd. Za­ pomniał, że w latach 70. ub. wieku Kurdowie

Nie śmiałbym oskarżać państwa polskie­ go o brak profesjonalizmu, a tym bar­ dziej twierdzić, że Polska udziela azylu politycznego terrorystom czy ekstre­ mistom. Chyba, że autor wierzy infor­ macjom pozyskiwanym z rosyjskiego internetu. O tym, jak niedookreślone jest pojęcie faszyzmu, niech świadczy fakt, iż dla niektórych zachodnich me­ diów także Polska jest faszystowskim krajem z dyktaturą PiS.

N

ie mogę też nie odnieść się do oskarżeń o rekrutację chor­ wackich „nacjonalistów” (w domyśle „ustaszy”?) – ochotni­ ków z Chorwacji, którzy są w swoim kraju szanowanymi weteranami woj­ ny z serbskim szowinizmem wspie­ ranym, jak pamiętamy, przez FR. Na przykład weteran wojny, nagrodzony medalem Republiki Chorwackiej i ty­ tułem narodowego bohatera Ukrainy, a od 2015 roku ochotnik „Azowa”, De­ nis Szeler. Warto również podkreślić, że demokratyczny rząd Chorwacji nie prześladuje swoich obywateli za służbę w ukraińskiej armii. Czy powołując się na ten fakt, można stwierdzić, że rząd Chorwacji popiera prawicowy ekstre­ mizm, gdyż obywatele Chorwacji szko­ lili azowskich „radykałów”?. Wzmianki w tekście, że pułk „Azow” stworzył partię polityczną, nawiązał kontakty z nazistami z Nie­ miec, Szwecji czy Włoch, że stworzył narodową milicję atakującą zwolenni­ ków byłego prezydenta Petra Poroszen­ ki – nie są zgodne z prawdą. Gwardia Narodowa jest strukturą, która wyko­ nuje zadania bojowe w strefie Operacji Zjednoczonych Sił, więc twierdzenie, że jednostka specjalna stworzyła par­ tię polityczną, jest świadectwem braku wiedzy o tym, że w każdym kraju prawo zakazuje udziału żołnierzy w polityce, albo świadomą manipulacją, mającą na celu zdyskredytować jedną z najbar­ dziej zasłużonych i najbardziej efek­ tywnych jednostek ukraińskiej armii. Czy na przykład batalion strzelców podhalańskich może stworzyć partię polityczną, blokować parady równości czy szkolić osoby z zagranicy, łamiąc ustawę nr 162 z 17 grudnia 1998 ro­ ku o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa? Biorąc pod uwagę, że w tekście kil­ ka razy padają oskarżenia o rekrutowa­ nie osób za granicą, można dojść do wniosku, że autor oskarża Ukrainę jako państwo i ukraińską armię o łamanie konwencji ONZ o zakazie rekrutowa­ nia, szkolenia, użycia i finansowania najemników. Wspominany w tekście obywatel Norwegii Joachim Furholm nigdy nie służył w „Azowie”, a podpisał z Siłami Zbrojnymi Ukrainy kontrakt, który jednak później został anulowany. Według ukraińskiego prawa obywa­ tel innego kraju może służyć w Siłach Zbrojnych i dopiero po roku zmienić miejsce służby.

B

łędne jest też twierdzenie, że „Azow” cały czas rekrutuje lu­ dzi z zagranicy, jak i używanie określenia „batalion”, biorąc pod uwagę, że od września 2014 roku „Azow” jest pułkiem Gwardii Narodowej Ukrainy, podlegającym sztabowi generalnemu najpierw operacji antyterrorys­tycznej, a później dowództwu operacji zjed­ noczonych sił. Z tego wynika, że pułk „Azow” jako jednostka Gwardii Naro­ dowej podlega pod statut Gwardii Na­ rodowej, ustawę nr 876-VII o Gwardii Narodowej oraz ustawę nr 1932-XII o prawie obronnym Ukrainy. Porównanie żołnierzy pułku „Azow” do terrorystów z Państwa

o lewicowych poglądach byli narzędziem Ba­ sistów, a także służb ZSRS w działaniach właś­ nie przeciwko Turcji. Pod kuratelą amerykań­ ską stanowili oni mniejsze zagrożenie dla Turcji niż wzięci z powrotem pod kontrolę Asada i jego sojuszników. A że zostaną przejęci – łat­

Dlaczego? Bo uwalniała od strasznego wroga OUN-UPA. Podobnie będzie z Kurdami. Turcja zapomniała, że polityka zde­ stabilizowania jej była niezmienną doktry­ ną rosyjską od cara Piotra I. Gesty Putina wobec Ankary służą tylko rozszczelnieniu

Turcja zapomniała, że polityka zdestabilizowania jej była niezmienną doktryną rosyjską od cara Piotra I. Gesty Putina wobec Ankary służą tylko rozszczelnieniu NATO. wo przewidzieć. Ktoś na pewno poda rękę Kurdom walczącym z tureckim najeźdźcą i to będzie ręka Asada. Pamięć ludzka jest krótka. Przypomnijmy, kogo witała z kwiatami ludność polska na Wo­ łyniu w 1944 roku? Armię Czerwoną, tę samą, która Polakom odbierała państwo w roku 1939.

NATO. Turcja nie zbuduje swojej pozycji na imitacji działań Rosji, co najwyżej posłuży jako instrument silniejszemu graczowi. Tak było w przypadku wsparcia separatyzmu abchaskiego czy poparciu tzw. aspiracji na­ rodowych Gagauzów w Mołdawii. Pienią­ dze tureckie posłużyły Rosji do zwiększenia

Islamskiego jest oskarżeniem Ukrainy, państwa, które zwalcza właśnie terro­ ryzm rosyjski, oskarżeniem ukraińskich Sił Zbrojnych oraz Gwardii Narodowej Ukrainy o wspieranie i finansowanie transgranicznego terroryzmu. Ciężkim oskarżeniem państwa z takim trudem budującego demokratyczne instytucje, konsekwentnie kierującego wektor swej polityki ku integracji ze strukturami UE i NATO, bynajmniej bez agresywnych intencji w stosunku do kogokolwiek. Ukraina i Ukraińcy mają jednak prawo walczyć o swoje terytorium, o wolność i niezawisłość. Sugerowanie, że zamachowiec Brenton Tarrant był szkolony przez „Azow”, na podstawie tego, iż prze­ bywał na Ukrainie, jest manipulacją, oficjalnie sprostowaną przez dowódz­ two pułku.

W

arto też dodać, że żołnierze pułku „Azow” zatrzyma­ li ofensywę terrorystów 14 marca 2014 r. w Charkowie, wyzwo­ lili półmilionowe miasto Mariupol, któ­ re jest drogą lądową do Krymu, oraz takie miejscowości jak Pawłopol, Kom­ internowe, Berdiańskie, Lebedyńskie; brali udział w walkach pod Iłowajskiem oraz przeprowadzili pierwszą w histo­ rii wojny na Donbasie kontrofensywę, zajmując miejscowość Szyrokino, co uniemożliwiło ostrzał Mariupola przez terrorystów z szyrokińskich wzgórz. 24 sierpnia 2019 r. dowódca „Azo­ wa” kapitan Denys Prokopenko został oficjalnie odznaczony przez prezyden­ ta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego orderem Bohdana Chmielnickiego, który jest jedną z najwyższych nagród państwowych. Ażeby postawić kropkę nad i stwierdzam, że ta część wolontariu­ szy „Azowa”, która współtworzyła Kor­ pus Narodowy, działa w ramach de­ mokratycznego porządku prawnego, uczestniczy w wyborach, respektując cezurę kartki wyborczej, nie pistoletu, pałki czy trucizny, jak to ma w zwycza­ ju w walce o władzę pewna „partia” w Federacji Rosyjskiej. W programie KN jest postulat poddania waluacji społecznej sądów, co raczej poszerza sferę demokracji w duchu tradycji ko­ zackich, a nie buduje dyktatury bru­ natne czy inne. Członkowie pułku „Azow” mają różne przekonania polityczne, wyznają różne religie, choć dominują prawo­ sławni i grekokatolicy. Są tam i ateiści, i poganie. Nikt nie poddaje kontroli wy­ znania członków pułku. To samo doty­ czy poglądów politycznych. Wszystkich żołnierzy łączy miłość do Ojczyzny, pragnienie wyzwolenia okupowanych przez siły rosyjskie terytoriów ukra­ ińskich i zapewnienie bezpieczeństwa swojemu krajowi. Tekst o rzekomym ekstremizmie, wspieranym przez jednostki ukraiń­ skiej armii, trzeba traktować nie ina­ czej, jak dezinformację na politycz­ ne zamówienie, a oskarżenia pułku „Azow” o terroryzm i porównanie do Państwa Islamskiego – jako czyn go­ dzący w międzynarodową reputację Ukrainy i jako publiczne zniesławie­ nie pamięci ludzi, którzy oddali swoje życie, walcząc na froncie. Przypomina opluwanie żołnierzy gen. Andersa po wojnie przez propagandystów komu­ nistycznych będących – a jakże – na usługach Kremla. Władysław Kowalczuk jest wo­ lontariuszem pułku „Azow”, przedsta­ wicielem Ruchu Azowskiego i doradcą ds. Polski. K Artykuł Marcina Łuniewskiego został opub­ likowany 05.09.2019 r. w dodatku „Plus Mi­ nus” do „Rzeczpospolitej”.

swojego stanu posiadania. Co tam zbudo­ wała Turcja? Nic. Po objęciu rządów przez Erdogana obu­ dziły się pewne nadzieje na deeskalację kon­ fliktu turecko-kurdyjskiego związane ze zmianą kemalistycznej doktryny z „jeden naród, jedno państwo” na bardziej empatyczne podejście do kwestii mniejszości. Wydawało się, że zmia­ na jego polityki wobec Kurdów będzie trwała. Pozwolono na pewną autonomię kulturalną, zgodzono się na rozwój oświaty kurdyjskiej. Niestety to już przeszłość. Dokąd zaprowadzi Turcję odnowienie nacjonalistycznej narracji w połączeniu z imperialnymi marzeniami jej przywódców, z nowymi przyjaciółmi w tle? Jedno jest pewne: w interesie Polski jest, by Turcja była strażnikiem pokoju, sojuszni­ kiem w ramach NATO, a nie nowym czynni­ kiem niestabilności w regionie ważnym także dla nas ze względu na jego rolę w polityce dywersyfikacji dostaw surowców energe­ tycznych. K


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

Ruch ukraiński od Wiosny Ludów do powstania styczniowego Opracował Stanisław Orzeł

Właśnie wtedy w Galicji zaczęto wydawać pierwsze stałe pismo ruskie – „Zorię Hałyćką”, organ Hołownej Rady Ruskiej, drukowany w języku ruskim od 3 maja 1848 do 1851 r. Jej pierwszym redaktorem i wydawcą na własny koszt był Antoni Pawęcki, c.-k. notariusz we

W tym czasie na zgermanizowanym Uniwersytecie Lwowskim, na wydziałach teologicznym i prawniczym zorganizowano wykłady w języku Rusinów, co odbierano jako dyskryminację Polaków przez władze austriackie, bo ci mieli na uczelni jedynie Katedrę Języka Polskiego

W

Henryk Laube

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Mychajło Małynowśkij (1812–1894)

Antoni Petruszewicz

Płaton Kostecki (1832–1908)

z jednym z twórców Rusałki Dnistrowej – Jakiwem Hołowaćkim, który w grud­ niu 1848 r. został kierownikiem Katedry Języka i Literatury Ruskiej na zgerma­ nizowanym Uniwersytecie Lwowskim. Podjął się on tam próby stworzenia lite­ rackiego języka ruskiego na bazie uży­ wanego w Cerkwi podczas nabożeństw języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. Już jako minister spraw wewnętrznych Austrii (1859–1861) A. Gołuchowski – z pomocą innego Rusina, który określał się jako gente Ruthenus, natione Polonus – Euzebiusza Czerkawskiego, wówczas radcy szkolnego dla Galicji i Bukowiny – próbował narzucić Rusinom alfabet łaciński. Zostało to jednak odebrane jako zamach na kulturę ruską. W rezul­ tacie alfabetu nie zmieniono, ale Hoło­ waćki (wtedy już Głowackij), który do tego czasu nie tylko został rusofilem i panslawistą, ale wręcz próbował zru­ syfikować język ukraiński, za sprawą Gołuchowskiego musiał opuścić Ga­ licję. Trafił do Wilna na płatną posadę w zaborze rosyjskim. W tym czasie na zgermanizowa­ nym Uniwersytecie Lwowskim, na wy­ działach teologicznym i prawniczym zorganizowano wykłady w języku Rusi­ nów, co odbierano jako dyskryminację Polaków przez władze austriackie, bo ci mieli na uczelni jedynie Katedrę Ję­ zyka Polskiego. Pomimo takich starć – w tym okresie Rusini okazali się bardzo prężni kulturalnie, co może świadczyć o politycznym dojrzewaniu ich elit.

sposób wśród Rusinów (Ukraińców) galicyjskich będzie mogła upowszech­ nić się znajomość literatury rosyjskiej” (Wikipedia). Ponieważ w tych latach nasilały się – podgrzewane m.in. przez Pola­ ków – obawy władz austriackich przed rosyjskimi wpływami w Galicji i jej przyłączeniem do imperium carów, w 1854 r. „Zoria Hałyćka” ponownie została sprzedana i zmieniła orientację na bardziej narodowo-ukraińską. Jej re­ daktorem został do 1856 r. zwolennik porozumienia Polaków z Ukraińca­ mi, Płaton Kostecki, późniejszy „nes­ tor dziennikarstwa polskiego”, który określał się jako gente Ruthenus, na­ tione Polonus. W 1855 r. przeniósł się on do Sanoka i założył spółkę z dru­ karzem Karolem Pollakiem (Wikipe­ dia). W 1857 r. – co świadczy o słabości ówczesnego narodowego ruchu ukra­ ińskiego – gazeta z przyczyn finanso­ wych upadła… Również jeszcze w 1849 r., w wy­ niku starań księdza Lwa Treszczakiwś­ kiego, później autora pierwszego ukra­ ińskiego podręcznika pszczelarstwa Наука о пчоловодстві (1855 r.), zo­ stał przez Hołowną Radę… utworzo­ ny we Lwowie Narodnyj Dim (Dom Ludowy). Powstał w latach 1851–1864 po przebudowaniu dawnego klasztoru i kościoła trynitarzy (architekci: Wil­ helm Schmidt i Sylwester Hawryszke­ wycz). Budynki potrynitarskie, które od 1784 r. zajmował Uniwersytet Lwowski,

ukraińscy moskalofile – J. Głowackij, B. Didyćki czy Antonij Petruszewycz. Ten ostatni był księdzem greckokato­ lickim, znanym w Galicji jako działacz religijny i społeczno-polityczny, poeta i publicysta, historyk, filolog i etnograf, doktor habilitowany historii Uniwer­ sytetu Kijowskiego, członek Akademii Nauk w Petersburgu, Pradze, Krako­ wie, Budapeszcie i Bukareszcie oraz członek honorowy Moskiewskiego To­ warzystwa Archeologicznego, a także Odes­kiego Towarzystwa Historii i Sta­ rożytności. Był to człowiek, który przez ponad 50 lat pełnił obowiązki kustosza Kapituły Metropolitalnej Greckokato­ lickiej we Lwowie. Trzej wymienieni działacze zaprzeczali istnieniu narodu ukraińskiego, zwalczali rozwój języka ukraińskiego i usiłowali zamiast nie­ go wprowadzić wspomniane jazyczie. Innym duchownym greckokatoli­ ckim, który wyróżnił się w tym czasie, był Mychajło Małynowśkyj (Michał Malinowski, ur. 1812, zm. 1894), któ­ ry w 1861 r. opublikował Die Kirchenund Staats-Satzungen bezüglich des grie­ chisch-katholischen Ritus in Galizien. Jak skomplikowane były stosunki wśród ówczesnej inteligencji ukraiń­ skiej w Galicji świadczy fakt, że w krę­ gu współpracowników „Zarii” znalazł się również Josyp Łewyćkyj (pol. Józef Lewicki), który w 1834 r. w artykule Odpowiedź na zdanie o zaprowadze­ niu abecadła polskiego do piśmienni­ ctwa ruskiego (Відповідь на погляд про

swoich politycznych żądań. Jak pisał Artur Górski (Powikłane polityczne re­ lacje polsko-ruskie w Galicji Wschod­ niej w okresie autonomii, w: „Studia politologica Ucraino-Polona” 2013, s. 185): „Rząd w Wiedniu, aby hamować usiłowania i ambicje szlacheckich po­ słów polskich, którzy podnieśli hasła autonomii Galicji, przy pomocy nie­ mieckich urzędników wprowadził do tegoż Sejmu nie tylko liczną rzeszę po­ słów chłopskich, ale też czterdziestu posłów ruskich (nazywanych przez Polaków Starorusinami). Posłowie ci byli w Galicji posłusznym narzędziem w rękach rządu austriackiego, a wo­ bec autonomicznych aspiracji Polaków okazali się zdecydowanymi centralista­ mi, gdyż obawiali się rządów polskiej szlachty, nazywanej przez nich „polski­ mi panami”(…). Jak pisał Józef Szujski, „stronnictwu świętojurskiemu chodzi o pozycję quand même [„za wszelką

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

ramach Domu działała też Matyca Hałycko-Ruska (Macierz Halicko-Ruska) – organizacja kulturalno-oświatowa założona przez działaczy ukraińskich we Lwowie podczas Wiosny Ludów (16 lipca 1848 r.) na wzór powstałych wcześniej podobnych organizacji słoweńskich, chorwackich i czeskich (czy późniejszej Macierzy Szkolnej dla Księstwa Cieszyńskiego, jednej z naj­ starszych organizacji patriotycznych na Śląsku). Głównym jej celem była działalność oświatowa (włącznie z roz­ wijaniem sieci szkół) i wydawnicza. Pierwszym przewodniczącym Matycy został Mychajło Kuzemśkyj, moskalofil nazywany „sercem Rusi Halickiej”, który w 1859 r. jako pra­ łat-kustosz kapituły lwowskiej wystą­ pił przeciwko próbie wprowadzenia przez A. Gołuchowskiego w miejsce alfabetu cyrylickiego łacinki ukraiń­ skiej. Jednym z założycieli Matycy był Wenedykt Łewyćkyj, który do 1849 r. decydował o kierunkach rozwoju życia kulturalnego i narodowego Ukraiń­ ców w Galicji, znany z cenzurowania ukraińskich książek (m.in. Rusałki…) i widowisk teatralnych. W latach 60. XIX w. kierownictwo Matycy przejęli

Lwowie, który jako członek założyciel HRR publikował wszystkie jej oficjal­ ne dokumenty. Pawęcki, członek ko­ mitetu założycielskiego powiązanego z Instytutem Stauropigijnym Soboru Ruskich Uczonych, w lipcu 1850 r., gdy „Zoria” zaczęła mieć kłopoty ekono­ miczne i polityczne, sprzedał ją owe­ mu Instytutowi, który do tego czasu został już opanowany przez ruch mos­ kalofilski. Redaktorem pisma został Bohdan Didyćki (pol. B. Dziedzicki), który propagował „pogląd, że istnie­ je jeden język rosyjski (wszechruski) z dwoma wymowami – rosyjską i ukra­ ińską” i negował istnienie odrębnego języka ukraińskiego. Jednocześnie pi­ sał filoaustriackie wiersze, a w 1866 r. opublikował w tzw. jazycziu broszu­ rę W odin czas nauczitsja małorusinu po wełykoruski. „Był zdania, że w ten

nie dostrzegali jego starć z „niemiecką administracją (Bachem, Hammerstei­ nem i wiceprezydentem namiestnictwa Kalchbergiem) i (…) postępującej polo­ nizacji ośrodków władzy w Galicji. Dzię­ ki kontaktom z bratem cesarza Karolem Ludwikiem udało mu się przeforsować budowę linii kolejowej z Wiednia do Lwowa, zwanej wówczas Carl Ludwig Bahn. (…) Z jego inicjatywy zbudowano we Lwowie wyższą szkołę realną, szkołę handlową i przemysłową, gimnazjum polskie i szkołę ogrodniczą z ogrodem botanicznym, a także w Brodach, Tar­ nopolu, Samborze i Stanisławowie. Ja­ ko przeciwnik podziału kraju na część polską i rusińską oraz wprowadzenia kurii narodowych w wyborach do Sej­ mu Krajowego, proponował Ukraińcom używanie alfabetu łacińskiego (Wiki­ pedia). Doprowadziło to do konfliktu

запровадження польської азбуки в руську писемніст) zaprotestował prze­ ciw propozycji Josypa Łozynskiego wprowadzenia alfabetu łacińskiego do języka ukraińskiego, był w tymże roku autorem jednej z pierwszych grama­ tyk języka ukraińskiego (Grammatik der ruthenischen oder kleinrussischen Sprache) oraz elementarza ukraińskie­ go i nie uznawał odrębności narodowej Białorusinów, a sam pisał w jazycziu. Jego siostrzeńcem był Józef Czernulcza­ kiewicz, który po studiach w Rzymie przyjął święcenia kapłańskie w Wied­ niu (1853 r.), gdzie pracował jako pre­ fekt Barbareum, czyli wspomnianego austriackiego seminarium duchownego

spłonęły podczas tłumienia Wiosny Ludów przez Austriaków w 1848 r. W 1849 r. zniszczony budynek został przez Namiestnictwo Galicji (A. Go­ łuchowskiego) ofiarowany Domowi Ludowemu wraz z działką. Od lat 70. XIX wieku o Dom toczyły się wśród Ukraińców „walki” pomiędzy ugrupo­ waniami moskalofilów a ukraińskim ruchem narodowym (Wikipedia).

obrządku greckiego i jako proboszcz parafii św. Barbary. Kiedy w 1858 r. objął w wyniku konkursu stanowisko profesora dogmatyki na Uniwersyte­ cie Lwowskim, okazało się, że jest on dla Ukraińców-moskalofilów posta­ cią mocno kontrowersyjną. „Skandal wywołało jego twierdzenie, wygłoszo­ ne na wykładzie w czerwcu 1863 r., iż »schizmatycy są synami diabła, cerkiew prawosławna jest synagogą diabelską, w eucharystii schizmatyckiej siedzi sam diabeł«. Rychło popadł także w konflikt z klerykami rusińskimi, dla których wykład prowadził po łacinie”, tak samo jak dla kleryków obrządku łacińskiego (Wikipedia). Przyczyną takiego rozbicia postaw wśród galicyjskiego duchowieństwa greckokatolickiego było niskie upo­ sażenie, co zmuszało niekiedy do szu­ kania wsparcia „za kordonem”, czyli w Rosji. W rezultacie rusofile przej­ mowali we Lwowie zarówno instytu­ cje, jak i gazety. Szczególnie popularne było ich „Słowo”, wydawane od 1861 do 1887 r. Nie można zapominać, że część duchownych greckokatolickich wyjeżdżała z Galicji na Chełmszczy­ znę, czyli do Królestwa Kongresowe­ go, a tam w latach 70. XIX w. władze rosyjskie zmusiły unitów do przejścia na prawosławie, co nie pozostawało bez oddźwięku w Galicji. Kiedy okres absolutyzmu pierw­

W

ten sposób zgermanizo­ wany car-batiuszka Ro­ sji stał się „dobroczyńcą” chłopskiej ludności na Ukrainie, a au­ striacki cesarz z niemieckiego rodu Habsburgów – ojczulkiem dla Rusinów w Galicji. Gdy w styczniu 1863 r. wy­ buchło polskie powstanie styczniowe – chłopi nie tylko na ziemiach Królestwa Polskiego, ale zwłaszcza na rosyjskiej Ukrainie, dzięki „objaśnieniom” kleru prawosławnego uważali, że powstanie „polskich panów” chce im odebrać do­ piero co przyznaną wolność. Nie mogło tego przekonania zmienić czysto sym­ boliczne umieszczenie na rządowych pieczęciach i powstańczych chorąg­ wiach obok polskiego Orła i litewskiej Pogoni – archanioła Michała, godła Rusi, nawiązujące z opóźnieniem do wygasłego mitu unii hadziackiej. Na­ wet wydanie przez władze powstańcze i odczytywanie we wsiach ukraińskich tzw. Złotej hramoty, dokumentu, który przewidywał uwłaszczenie chłopów ruskich na terenie zaboru rosyjskiego, niewiele mogło zmienić. Jak przypomniał Marek Gałęzow­ ski (Powstanie styczniowe na Ukrainie. Walki na Kijowszczyźnie i na Woły­ niu, Super HISTORIA.pl, 21 stycznia 2018 r.): „Oddziały powstańcze miały skoncentrować się we wszystkich powia­ tach województw ukraińskich i rozpo­ cząć walkę w nocy z 8 na 9 maja 1863 r. Wobec odmowy przystąpienia do niej komitetu powstańczego na Podolu, powstanie wybuchło jedynie w dwóch pozostałych województwach (kijow­ skim i wołyńskim). W kijowskim więk­

Gdy w styczniu 1863 r. wybuchło polskie powstanie styczniowe – chłopi nie tylko na ziemiach Królestwa Polskiego, ale zwłaszcza na rosyjskiej Ukrainie, dzięki „objaśnieniom” kleru prawosławnego uważali, że powstanie „polskich panów” chce im odebrać dopiero co przyznaną wolność. cenę” – przyp. A.G.], o przeszkadzanie i niweczenie wszelką siłą autonomicz­ nego dążenia sejmu”.

R

ok 1861 charakteryzowało jeszcze jedno – decydujące dla sprawy ukraińskiej – wydarze­ nie: reforma uwłaszczeniowa w Rosji. Jak uważa Richard Pipes (Rosja carów, Magnum, Warszawa 2005, s. 166–168) – „po klęsce Rosji w wojnie krymskiej upadło powszechne przed nią przeko­ nanie, jakoby samodzierżawie w ist­ niejącej w Rosji formie było w stanie militarnie bronić kraju przed wroga­ mi zewnętrznymi oraz niepokojami wewnętrznymi. Poczucie zwątpienia we własne siły skłoniło administrację carską do krytycznej oceny instytucji państwowej, co z kolei doprowadziło do wniosku, że poddaństwo jest zja­ wiskiem negatywnym”. Po ogłoszeniu manifestu cara Aleksandra II i Ustawy o włościanach uwolnionych od zależnoś­ci poddańczej od marca 1861 r. rozpoczęła się w całej Rosji, w tym i na Ukrainie, reforma uwłaszczeniowa. „Na jej mocy 22 558 748 chłopów rosyjskich zyska­ ło wolność osobistą: nie mogli być już przedmiotem transakcji kupna i sprze­ daży, zastawu i darowizny. Właściciele ziemscy stracili prawo do dowolnego przesiedlania i karania chłopów. Z kolei chłopi otrzymali prawo podejmowania aktywności przemysłowej i handlowej,

Klęska powstania styczniowego, a zwłaszcza brak wśród Rusinów entuzjazmu dla głoszonego przez władze powstańcze programu federacyjnego, który miał doprowadzić do niepodległości połączonych ze sobą Polski, Litwy i Rusi – nie doprowadziły jeszcze do konfliktów polsko-ukraińskich w Galicji. szej fazy panowania Franciszka Józefa zelżał w obliczu klęsk Austrii w wal­ kach z Francją w 1859 r., rozpoczęły się procesy przebudowy monarchii Habs­ burgów w kierunku demokratycznym. Jedną ze zmian było utworzenie sej­ mów krajowych na mocy tzw. dyplomu październikowego z 1860 r. Utworzenie w 1861 r. Sejmu Krajowego we Lwowie stworzyło tak Polakom, jak i Rusinom w Galicji możliwość artykułowania

przekazywane chłopom przez dotych­ czasowych właścicieli. Gminy wydawały również zezwolenia na dłuższy wyjazd ze wsi” (Wikipedia).

zawierania umów, kształcenia się, za­ wierania związków małżeńskich, naby­ wania dóbr, przechodzenia do stanów mieszczańskiego i kupieckiego. Obawia­ jąc się zamieszek, niekontrolowanych przemieszczeń całych grup chłopów, masowego porzucania przez nich pra­ cy w rolnictwie i trudności z poborem podatków, władze rosyjskie przypisały chłopów do wiejskich wspólnot. Tylko one mogły wykupywać nadziały ziemi

szość oddziałów została rozbita w ciągu dwóch dni, nieliczne przetrwały oko­ ło tygodnia. (…) Dwa oddziały, które wystąpiły w powiecie wasilkowskim, następnego dnia wymordowali chłopi. Więcej szczęścia mieli powstańcy w po­ wiecie taraszczańskim, dowodzeni przez Adama Zielińskiego, pseudonim Wola, czyli przekładając na polski Wolność, byłego oficera carskich saperów. Oto­ czeni przez chłopów, których zamia­

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

K

Dopiero po uzyskaniu przez Galicję z końcem lat 60. XIX w. statusu autonomicznego, wskutek wyartykułowania spraw spornych przez rozwijający się politycznie ukraiński ruch narodowy ujawniły się nowoczesne konflikty, które rzucają cień na stosunki polsko-ukraińskie do dziś.

iedy carat więził Tarasa Szewczenkę i pozbawiał go możliwości nie tylko pub­ likacji, ale nawet tworzenia poezji – w Galicji po przebudzeniu na­ rodowym Wiosny Ludów (1848–1849) decyzją nowego cesarza Franciszka Jó­ zefa zlikwidowano we Lwowie polską Centralną Radę Narodową. Jednak kolaborującej z austriackim zaborcą Hołownej Radzie Ruskiej władze wie­ lonarodowej monarchii niemieckich Habsburgów pozwoliły funkcjonować aż do 1851 r. W tym czasie namiestnikiem Habsburgów w Galicji (1849–1859) był pierwszy hrabia z tytułem dokto­ ra, ordynat na Skale, Agenor Romu­ ald Gołuchowski. Ten konserwatysta z krwi i kości, przeciwnik reformy włoś­ ciańskiej i ruchu spiskowego, „lojalnie współpracował z władzami austria­ ckimi, dbając o interesy ziemiaństwa” polskiego. „Prowadząc walkę o język wykładowy w szkołach, godził się na ustępstwa na rzecz niemczyzny w Galicji zachodniej w zamian za równorzędne z ukraińskimi prawa języka polskiego we wschodniej części kraju”. Współcześni

Dom Ludowy we Lwowie

ry wyglądały groźnie, lecz do których strzelać nie chcieli, złożyli broń i zos­tali wydani żołnierzom rosyjskim, ci zaś po­ wiedli ich do twierdzy kijowskiej. W po­ wiecie berdyczowskim dowództwo nad oddziałem powstańczym objął blisko 70-letni Platon Krzyżanowski. (…) Wo­ bec ciężkiej choroby Krzyżanowskiego, który (…) wrócił do domu, skąd natych­ miast zadenuncjowany przez włościan został wywieziony do Kijowa, dowódz­ two oddziału objął Antoni Trypolski. (…) Trypolski stawił Rosjanom twardy opór pod Malinkami (…), jednak uległ przewadze wroga. Resztki oddziału ber­ dyczowskiego rozbili chłopi pod wsią Pohrebyszcze, pastwiąc się nad zwło­ kami poległych tak, że rodziny później nie mogły ich rozpoznać. W powiecie skwirowskim partią powstańczą, liczącą zaledwie 170 ludzi zamiast spodziewa­ nego pół tysiąca, dowodził oficer peters­ burskiej Akademii Sztabu Generalnego Piotr Chojnowski (…). Osaczeni w iw­ nickich lasach powstańcy spotkali tak rzęsistym ogniem wojsko, że to na razie tył podało, ale gdy zauważyło, że ogień nieregularny, a dojrzało nadciągającą obławę włościan, rzuciło się i powstań­ ców zgniotło, głównie przy współudziale włościan (…). Niezależnie od działań militarnych z Kijowa wyruszyła na wieś (…) grupa młodzieży inteligenckiej, zło­ żona głównie ze studentów tamtejszego uniwersytetu, której przewodził Antoni Jurjewicz. Oddziałek był bardzo dobrze uzbrojony w porównaniu z innymi, lecz Dokończenie na stronie 12


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

O

kresowe zawieszenie wy­ kładów prof. Nalaskow­ skiego na Uniwersyte­ cie Mikołaja Kopernika w Toruniu, ze względu na jego felieton o marszach równości, zbulwersowało opinię publiczną, gdyż zostało odebra­ ne jako przejaw cenzury na uniwer­ sytecie. Co prawda wskutek nacisków społecznych rektor Andrzej Tretyn po tygodniu cofnął swą decyzję, ale po­ ziom wzburzenia jego pierwszym wy­ rokiem chyba się nie obniżył. Dobrze, że to, co się dzieje na uni­ wersytetach, dotarło wreszcie do me­ diów i szerokiej opinii publicznej, ale szkoda, że tak późno i jedynie w ogra­ niczonym zakresie. Przecież lewico­ wa dyktatura na uczelniach trwa od dawna, a zawieszanie wykładów nie­ wygodnych akademików, i to doży­ wotnio, cenzurowanie (absolutne, tzn. odbieranie możliwości) wypowiedzi czy badań, szczególnie akademickiej historii, w której nieraz brak jest ko­ munizmu, PZPR czy stanu wojennego, miały i mają miejsce niejednokrotnie, i jakoś nie bulwersowało to mediów, a co za tym idzie, opinii publicznej, do której takie ekscesy nie docierały wcale lub nader rzadko. Patologiczne problemy uniwer­ sytetów, środowiska akademickiego – w końcu stanowiącego i formujące­ go polskie elity – jakoś nie cieszą się zbytnią uwagą mediów i opinii pub­ licznej. Funkcjonuje, co prawda, mie­ sięcznik „Forum Akademickie”, ale jest to periodyk resortowy, zależny od de­ cydentów akademickich, a przy tym niezbyt popularny. Od strony prawnej szczegółowe sprawy akademickie po­ dejmuje regularnie „Dziennik Gazeta Prawna”, ale do przeciętnego obywate­ la, nawet wykształconego na polskich uczelniach, niewiele z tego dociera. Aby poznać niezależne opinie o tym, co w akademickiej trawie piszczy, trzeba penetrować internet, no i czytać gazetę niecodzienną „Kurier WNET”, który – jako periodyk z górnej półki – dociera jedynie do znikomej części polskiego społeczeństwa, tej niezależnie myślą­ cej i krytycznej, żyjącej z podniesioną głową, a nie z „podręczną strusiówką” do chowania głowy w piasek.

Autocenzura jak była, tak i jest do dnia dzisiejszego racją bytu akademickiego

Dlaczego cenzura na uniwersytecie tak późno bulwersuje? Józef Wieczorek

Na polskich uczelniach cenzura jest nader powszechna od dawna, a nie dopiero od sprawy toruńskiej. Ma pos­ tać poprawności akademickiej, braku wolności wypowiedzi, konformizmu w życiu akademickim (i nie tylko). Ten stan rzeczy nader rzadko trafia do świa­ domości ogółu społeczeństwa, mimo – a może właśnie dlatego – że jest co­ raz bardziej formalnie wykształcone i udyplomowione.

Cenzura mimo likwidacji urzędu cenzury Jak wiadomo, w czasach PRL, „prze­ wodniej siły narodu” i pryncypiów pań­ stwa socjalistycznego budowanego na fundamentach totalitarnych, na straży poprawności słowa pisanego, a także mówionego stał Główny Urząd Kont­ roli Prasy, Publikacji i Widowisk (od 1981 do 1990 r. Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk) zwany w skrócie urzędem cenzury. Baczył on, aby infor­ macje, opinie, książki, osoby nieprawo­ myślne, niepożądane w systemie, nie docierały do opinii publicznej. Tak było też na uniwersytetach, które po okresie życia podziemnego pod okupacją niemiecką, zostały poot­ wierane pod okupacją sowiecką i stano­ wiły zaplecze dla budowy „najlepszego z systemów”. Ci, którzy system wspie­ rali, osiągali szczyty akade­mickie (i nie tylko) i obdarzeni prestiżem w czasach czerwonej zarazy, przetrwali do medial­ nego końca systemu komunistycznego,

„Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi...”

po czym przeszli z sukcesem transfor­ mację w jego kontynuację w zmienio­ nych nieco warunkach, prowadzących, jak się okazuje po latach, do szerzenia się zarazy tęczowej. Kto w czasach PRL mniej lub bar­ dziej jawnie występował przeciw za­ razie czerwonej – znikał z systemu, a przynajmniej był marginalizowany, a po latach tego, kto jawnie występuje przeciwko zarazie tęczowej, czeka po­ dobny los. Na straży takich „wartości” na uniwersytetach stoją rektorzy uczel­ ni, którzy po reformie Gowina uzyska­ li władzę niemal absolutną, a działają w okresie powrotu dzieci „czerwonej zarazy” na scenę polityczną. Jeszcze przed sprawą toruńską rek­ tor Uniwersytetu Poznańskiego An­ drzej Lesicki wystąpił przeciwko mo­ wie nienawiści ze strony hierarchów kościelnych (było to po znamiennej wypowiedzi abp. Marka Jędraszew­ skiego o tęczowej zarazie 1 sierpnia w krakowskiej Bazylice Mariackiej), a rektorzy KRASP (Konferencji Rek­ torów Akademickich Szkół Polskich) we wspólnym oświadczeniu poparli swojego kolegę. Należy do nich także rektor UMK jako wiceprzewodniczący KRASP. Nie wiadomo więc, czemu jego działania wobec prof. Nalaskowskiego tak bardzo zbulwersowały opinię pub­ liczną. Rektor UMK zrobił to, co było zgodne z jego i jego kolegów opiniami/ dyrektywami. Skoro nie zbulwersowa­ ły one mediów ani opinii publicznej, rektor UMK nie widział przeszkód, aby podjąć decyzję wobec nieprawo­ myślnego podwładnego, stojącego po

T

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

Bogobojny Hiob jednak nie zwątpił i żył nadzieją na sprawiedliwość samego Pana Boga. okrutnie ukarany. On zaś czuł się całko­ wicie niewinny. Bogobojny Hiob jednak nie zwątpił i żył nadzieją na sprawiedli­ wość samego Pana Boga. Jego poetyczny dialog z przyjaciółmi dotyczy zwłaszcza postępowania moralnego. Ostatecznie niewzruszona wiara Hioba pozwoliła mu w cierpieniu po­ znać Boga twarzą w twarz, a do tego nie tylko odzyskał zdrowie, ale wcześniej

utracony majątek został mu zwrócony w dwójnasób. Urodziło mu się także nowych siedmiu synów i trzy córki. Umarł spełniony, w wieku stu czter­ dziestu lat, doczekawszy się potomków w czwartym pokoleniu. Aby w pełni zrozumieć tę księgę, trzeba ją całą przeczytać, bowiem tak krótkie streszczenie nie oddaje nawet małej części głoszonej w niej prawdy o Opatrzności Bożej. Do jej rozważania zaś skłonić może obraz, przedstawiający oczekujące zbawienia dusze czyśćcowe. Jest to ponad dwuwiekowa ikona. Możliwe, że pochodzi z roku 1782, na który prawdopodobnie wskazują cyfry przy sygnaturze. O jej osiemnastowiecz­ nym rodowodzie świadczą także typo­ we dla tej epoki fryzury postaci. Obraz namalowano farbami olejnymi na desce z ramą o wymiarach 57/40 centymetrów. Odnaleziono ją w jednej z przeznaczo­ nych do wyburzenia gliwickich kamie­ nic, na której miejscu powstała później słynna deteeśka (Drogowa Trasa Śred­ nicowa), wiodąca do Katowic. Ikona została poddana renowacji. Przedstawia cierpienia dusz poku­ tujących, dręczonych czyśćcowymi mę­ kami wśród płomieni, których czerwień kontrastuje z łagodnym błękitem nieba i bielą obłoków. Dusze wyciągają w bła­ ganiu ręce ku Chrystusowi, który wzno­ si się ponad nimi przybity do krzyża, a Jego krew, obficie cieknąca z ran, jest jedynym ratunkiem dla udręczonych. Na obrazie umieszczono napisany po niemiecku, przytoczony na wstę­ pie fragment Księgi Hioba (Job 19). Podczas listopadowych nabożeństw za zmarłych często cytuje się obficie właś­ nie ją. Dla dusz pokutujących czyściec jest stanem próby przed wejś­ciem do wiecznego szczęścia. A my – jeszcze bytujący na ziemskim świecie – sku­ tecznie możemy im dopomóc. Na tym obrazie dusze czyśćcowe błagają nas o modlitwę bez doszukiwania się w nich grzechów. K

Kto w czasach PRL mniej lub bardziej jawnie występował przeciw zarazie czerwonej – znikał z systemu, a przynajmniej był marginalizowany, a po latach tego, kto jawnie występuje przeciwko zarazie tęczowej, czeka podobny los. komunistyczny, takie represje stosujący, medialnie się skończył. Może mają na uwadze i to, że spra­ wy dyscyplinarne z okresu stanu wo­ jennego na uniwersytetach są zaaresz­ towane do dnia dzisiejszego i nikt nie może ani nie chce zmusić rektorów do ich ujawnienia. Po prostu na uczelniach prawo stanu wojennego nadal stoi po­ nad konstytucją III RP! (patrz: np. mój

Dokończenie ze str. 11

Ruch ukraiński od Wiosny Ludów do powstania styczniowego Stanisław Orzeł

Barbara Maria Czernecka en cytat pochodzi z biblij­ nej Księgi Hioba. Jej tematy­ ką jest cierpienie człowieka, którego zupełnie niezasłu­ żenie dotknęła cała seria nieszczęść: w jednym dniu zginęły wszystkie je­ go dzieci, utracił cały majątek i jeszcze okazało się, że choruje na nieuleczalny wtedy i zaraźliwy trąd. Jego przyjaciele wprawdzie żałowali go, ale doszukiwa­ li się przyczyn cierpienia w grzesznym postępku, za który rzekomo został tak

drugiej stronie frontu ideologicznego. Tak bywało w czasach czerwonej za­ razy, tak bywa w czasach szerzenia się zarazy tęczowej. Rektor UMK, co prawda, wycofał pospiesznie swoją decyzję, ale rektorzy KRASP nie zmienili swojego negatyw­ nego stanowiska wobec niemiłujących ideologii LGBT i ośmielających się mieć inne zdanie niż ich pracodawcy. Na­ wet to stanowisko zaostrzyli, grożąc im sankcjami dyscyplinarnymi. Rektorzy wyraźnie się określili jako zwolennicy systemu totalitarnego, z którego zresztą nie wyszli, mimo że totalitarny system

jego zadaniem była nie walka, ale odczy­ tywanie chłopom, z którymi dotychczas nigdy się nie zetknęli, Złotej hramoty. Tak też uczynili w dwóch pierwszych wsiach, spotykając się z obojętnością. Wieczorem, kiedy dotarli do Sołowi­ jówki, zostali otoczeni przez wrogo na­ stawiony tłum. Mimo zagrożenia życia Jurjewicz odrzucił możliwość obrony – nie chciał strzelać do ludu, któremu z kolegami niósł wolność, prawa obywa­ telskie i prawa do ziemi. »Zginiemy, ale przynajmniej pozostanie po nas pamięć« – miał powiedzieć. Powstańcy zgodzili się złożyć broń i zamknąć w jednej z chat w oczekiwaniu na wojsko rosyjskie. Kie­ dy jednak oddawali broń, padł strzał – nie z ich strony – wówczas chłopi rzucili się na nich, mordując 12 kłonicami, sie­ kierami, nożami i dłutami, a dziewięciu ciężko raniąc – tych wojsko rosyjskie zabrało do Kijowa”.

przyciągnięcia Rusinów do walki. Jed­ nak żadne polityczne rozmowy między władzami Rządu Narodowego a elitami Rusinów galicyjskich nie zakończyły się powodzeniem ze względu na rozmija­ nie się interesów obu stron. Nie utwo­ rzono ani jednego ruskiego oddziału powstańczego. Mimo to klęska powstania stycz­ niowego, a zwłaszcza brak wśród Rusi­ nów entuzjazmu dla głoszonego przez władze powstańcze programu federa­

W

ybuch walk powstańczych z zadowoleniem przyjęto w Austrii, chociaż rosyj­ scy dyplomaci w Wiedniu wskazywa­ li na potrzebę respektowania układu z 1857 r., na mocy którego oba państwa zobowiązały się do współpracy w ściga­ niu dezerterów i przestępców. Jednak cesarz Franciszek Józef I nie był zaintere­ sowany tłumieniem powstania i wbrew naciskom Rosji, Austriacy nie zamknęli swej granicy przed Polakami. Dzięki te­ mu do Galicji zdołał się wycofać z Wo­ łynia po kilku zwycięskich potyczkach oddział konny Edmunda Różyckiego. W Galicji formował się też oddział gen. Józefa Wysockiego, który po wkroczenie na Wołyń stoczył kilka walk, ale rozbity pod Radziwiłłowem, przedostał się na stronę austriacką, gdzie został rozbrojo­ ny, a Wysocki aresztowany i internowa­ ny do 1865 r. Wielu studentów-Rusinów z Galicji, którzy podjęli polskie hasła patriotyczne, przekraczało kordon i szło do powstania. W jego trakcie odbyły się co najmniej dwa spotkania w celu

tekst – Tajne teczki UJ, czyli o wyższo­ ści ‘prawa’ stanu wojennego nad Kon­ stytucją III RP). Urzędu cenzury co prawda już nie ma, ale rektorzy starają się z sukcesem ten urząd zastąpić. Nie wiadomo, czy za działania cenzorskie są dodatkowo gratyfikowani. W koń­ cu w urzędzie cenzury gratyfikacje nie były małe, a za pracę, i to tak ważną dla utrzymania systemu, wynagrodzenie się należy – nieprawdaż?

Autocenzura racją akademickiego bytu Jeszcze w czasach funkcjonowania urzędu cenzury funkcjonariusze tej instytucji nie zawsze mieli wiele pracy, a to ze względu na rozpowszechnioną autocenzurę inteligentnych autorów, którzy po prostu nie pisali tego, co i tak przewidywali, że przez urząd cenzury nie przejdzie, a po co się narażać (To­ masz Strzyżewski, Czarna księga cenzu­ ry PRL). Nie inaczej rzecz się miała na uczelniach, i to nie tylko na wydziałach ideologicznych, historycznych, i nie tyl­ ko w stosunku do pryncypiów panują­ cego ustroju, a nader często w stosunku do wysoko postawionych osób, zwykle reprezentujących przewodnią siłę na­ rodu. Krytyka merytoryczna, nawet w naukach niehumanistycznych, stop­ niowo była redukowana, a konformiści i oportuniści znakomicie dostosowy­ wali się do panujących reguł, dzięki czemu mogli prosperować w tamtym systemie. Po transformacji nic zasadniczego się w tej materii nie zmieniło i nad­ zwyczajna kasta akademicka nadal nie podlega merytorycznej krytyce, a kan­ dydaci do kasty bacznie autocenzurują swoje opinie, aby do niej się dostać. Nie przestrzegający tych reguł są z systemu wykluczani. Mogą sobie wykładać do swoich ścian, a nie do studentów na uniwersytecie, bo przecież podobnie jak w czasach czerwonej zarazy, mogli­ by na młodzież akademicką wpływać negatywnie, podburzając do myślenia i nonkonformizmu. Autocenzura jak była, tak i jest do dnia dzisiejszego racją bytu akade­ mickiego. Dobrze by było, aby badacze me­ chanizmów rządzących formowaniem kadr akademickich – o ile tacy się znaj­ dą i ich projekty badań nie zostaną ocenzurowane – zajęli się poznaniem losów tych, którzy takim regułom się nie podporządkowali, wypowiadali się otwarcie, merytorycznie o tym, co wy­ pisywali nieraz w publikacjach profe­ sorowie; tych, którzy pisali artykuły polemiczne, dyskusyjne, ujawniali nie­ dorzeczności profesorskie. W wolnym, demokratycznym kraju, na uniwersy­ tetach, które są po to, aby toczyły się na nich dyskusje – jak oznajmiają nie­ którzy z rektorów – takie prace winny być prowadzone i publikowane, aby wyeliminować patologie – lub wręcz uniwersytety, które „zapomniały”, po co istnieją. Nie jest jednak pewne, czy przy rygorystycznym stosowaniu ta­ kich zasad eliminacji ostałby się jakiś uniwersytet na ziemiach polskich.

Dyscyplinowanie niewygodnych

Wzniesiony w 1901 r., nieistniejący już pomnik Agenora Gołuchowskiego, na­ miestnika Galicji, w parku Kościuszki we Lwowie. Lata 30. XX w. ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

cyjnego, który miał skutkować uzys­ kaniem niepodległości połączonych ze sobą Polski, Litwy i Rusi – nie do­ prowadziły wówczas jeszcze do kon­ fliktów polsko-ukraińskich w Galicji. Dopiero po uzyskaniu przez Galicję z końcem lat 60. XIX w. statusu auto­ nomicznego, wskutek wyartykułowa­ nia spraw spornych przez rozwijający się politycznie ukraiński ruch narodo­ wy ujawniły się nowoczesne konflikty, które rzucają cień na stosunki polsko­ -ukraińskie do dziś. K

Ostatnio rektor Warszawskiego Uni­ wersytetu Medycznego, prof. Mirosław Wielgoś, oznajmił, że „przyszła pora, by krytycznie przyjrzeć się części środo­ wiska akademickiego”. I dodał, że „nie możemy żyć od jednego ekscesu do drugiego”. Była to reakcja na krytycz­ ne wypowiedzi niektórych profesorów wobec ideologii LGBT. Trudno tego nie rozumieć jako zapowiedzi dyscyplino­ wania, a nawet oczyszczania środowi­ ska akademickiego z osób niewygod­ nych, które muszą się czuć zagrożone. Takie groźby i poczynania to nic nowego, a jedynie nawiązanie do re­ guł panujących w polskim środowisku akademickim od dziesiątków już lat, jeszcze w czasach panowania totalitar­ nego systemu komunistycznego. Be­ neficjenci tego systemu – obecne elity

akademickie – formują/formatują na swoją modłę kolejne pokolenia. W czasach czerwonej zarazy pos­ tulowano, aby nie dopuszczać do wy­ kładów osób podważających – nieraz niedorzeczne – tezy profesorskie albo takie osoby znieważano, proponując np., aby „obciąć mu brodę”, kiedy brakowa­ ło argumentów merytorycznych. Nic się nie zmieniło. Kiedy kilka dni temu chciałem profesorom merytorycznie wyjaśnić niezrozumiałą kwestię o dużej wadze poznawczej, zdumiony usłysza­ łem: „odbieram panu głos” – i problem sam się rozwiązał. Tak się cenzurowało i cenzuruje do dnia dzisiejszego nie­ wygodnych dla panujących w nauce. Środowiska pozaakademickie, nie wyłą­ czając prawicowych, nieraz stosują taki ostracyzm, nie bacząc na deklarowany przez siebie antykomunizm. Jakoś nie podejmuje się dyskusji na temat pochodzenia obecnych kadr akademickich. Pytałem o to przed laty, aby sprowokować dyskusję nad genezą obecnych kadr i uzyskać wytłumacze­ nie dzisiejszego kiepskiego, niepoko­ jącego stanu uniwersytetów. Jakoś zapomniano słowa C.K. Nor­ wida: Nie trzeba siebie, wciąż siebie, mieć środkiem, By, mimowolnie, nie stać się wyrodkiem – Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo Być demokratą – bez Boga i wiary Czego jak świat ten nie bywało stary! I żal mi bardzo was – o! Postępowi, Którzy zniweczyć przeszłość chcecie całą, By łatwiej było, lecz jako żółwiowi, Orzec: „Tak wiele już ubiegłem z chwałą”. Tylko że, aby drogę mierzyć przyszłą, Trzeba-ć koniecznie pomnieć, skąd się wyszło! Przeszłość akademicką się cenzuruje, a tę poprzedzającą transformację – naj­ bardziej; stąd o korzeniach obecnych kadr i mechanizmach ich formowania przeciętny obywatel wie niewiele. A de­ cydenci akademiccy jakoś wolą odsu­ wać od siebie upiory przeszłości, cenzu­ rując wszystko i wszystkich, którzy by zamierzali je poznać. Mam w tej materii osobiste wspomnienia – „nie widzimy możliwości przeznaczenia na ten cel środków publicznych...” – to odpowiedź na projekt opracowania Czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji!

Barometr demokracji wskazuje na totalitaryzm uniwersytetu Znakomity historyk Henryk Głębocki, badacz archiwów b. ZSRR, zasadnie określił, że „dostęp do zbiorów archi­ walnych jest nie tylko barometrem swo­ body badań naukowych, ale i demo­ kracji”. Trudno się z tym nie zgodzić, ale trzeba tym barometrem objąć nie tylko realia rosyjskie, ale także polskie uniwersytety, w tym wzorcowy UJ, do którego archiwów dostęp jest co naj­ mniej utrudniony, a dla niewygodnych jego archiwa akademickie są całkiem niedostępne. Szczególnie jeśli chodzi o archiwa z końca PRL, co dokumen­ tuję na moich stronach internetowych (Niezależne Forum Akademickie – Sprawy ludzi nauki). Zresztą trzeba pamiętać, że niewy­ godne materiały do archiwów uczel­ nianych czasem wcale nie trafiały, co skutkuje po latach fałszowaniem hi­ storii (przykład z UJ opisany na mo­ im blogu w tekście Powracająca fala zakłamywania historii). W PRL, po przeprowadzeniu ideo­ logicznej selekcji księgozbiorów, w bi­ bliotekach wyodrębniano prohibity jako zbiory zastrzeżone, zawierające treści godzące w interes Polski socja­ listycznej. W III RP na UJ (i chyba nie tylko na UJ) mamy archiwa zastrzeżo­ ne, zawierające zapewne treści godzące w interes uczelni, a raczej interes kas­ ty uczelnią zarządzającej, pokazujące prawdziwą historię w okresie komu­ nizmu, który medialnie upadł, ale re­ alnie daje się we znaki niewygodnym tak wówczas, jak i obecnie. Barometr zatem wskazuje na brak swobody badań naukowych i demokra­ cji na uniwersytetach III RP, czego także ostatnie oświadczenia KRASP „na od­ cinku” LGBT są najlepszym wyrazem. Ten stan rzeczy winien bulwersować tak media, jak i społeczeństwo utrzymujące uniwersytety ze swoich podatków. Najwyższa pora, by krytycznie przyjrzeć się sytuacji na uczelniach i ich przeszłości, i to w całej okaza­ łości. Trzeba, aby uniwersytety były uniwersytetami, a Polska – Polską, silną swoimi uniwersytetami. K




Nr 65

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Listopad · 2O19 W

n u m e r z e

Dobre wieści z tęczowego frontu

K

olejny listopad i kolejne znicze zapalane na grobach najbliższych. Kolejne chryzantemy i kolejne wspomnienia. To na pewno łączy nas wszystkich. W tym miesiącu nie ma chyba w Polsce nikogo, kto nie zadałby sobie tego odwiecznego pytania „po co żyję, dokąd zdążam?”. Dla jednych śmierć kończy wszystko, dla innych jest wstępem do innego, lepszego świata, w którym nie ma łez, nie ma bólu, smutku i tego wszystkiego, z czym zmagamy się na co dzień. Tak się złożyło, że w ostatnim czasie przyszło mi uczestniczyć w pogrzebach ludzi, których dobrze znałam i których spotkałam na swojej zawodowej drodze. Mają piękne życiorysy, choć trudno w nich szukać luksusu, wygody i bogactwa. W tym roku pożegnaliśmy Zbigniewa Tuszewskiego, przedwojennego działacza ONR-u i ostatniego łącznika ostatniego komendanta NSZ w Wielkopolsce. Do końca życia wiele czasu poświęcał młodzieży, a zmarł, mając lat 99. Kilkanaście dni temu zmarł Tadeusz Patecki, społecznik i budowlaniec, bez którego nie byłoby w Poznaniu ani Pomnika Armii Krajowej i Państwa Podziemnego, ani Pomnika Katyńskiego, ani żadnej z kilkunastu tablic upamiętniających wielkopolskie ofiary Katynia, Ostaszkowa, Miednoje… Odeszła też do Pana siostra Remigia, jeden z najważniejszych świadków życia i działalności abpa Baraniaka, która będąc wykwalifikowaną pielęgniarką, opiekowała się nim przed śmiercią i starała się informować wszystkich o jego heroizmie i niezłomności. Zmarł także prof. Jacek Łuczak, legendarny w Polsce i w Poznaniu prekursor opieki paliatywnej. Każdy, kto zmagał się z bólem, np. przy chorobie nowotworowej kogoś z bliskich, wie, jakim dobrodziejstwem jest pomoc w cierpieniu, by ostatnie dni umierających nie były dla nich torturą z powodu bólu nie do zniesienia. Nie potrafię zliczyć, ile razy nagrywałam wypowiedzi profesora Łuczaka na ten temat. Poruszył on temat tabu, jakim jest śmierć. Uczył nas o rzeczach wcześniej pomijanych w mediach, mówił o bólu fizycznym i potrzebie towarzyszenia do końca cierpiącemu człowiekowi. Nie tylko choremu, ale także jego rodzinie. Dziś medycyna paliatywna jest dla nas oczywistością, ale 30 lat temu było to myślenie przełomowe. I profesora Łuczaka, i Tadeusza Pateckiego, i Zbigniewa Tuszewskiego, i siostry Remigii bardzo będzie w Poznaniu brakować. Niestety tak często dopiero po czyjejś śmierci orientujemy się, ile dobrego dana osoba robiła, jak wiele jej zawdzięczamy. Dotyczy to także naszego życia publicznego. Piękne słowa wypowiadane na tak niedawnych pogrzebach prof. Jana Szyszki czy Kornela Morawieckiego każą stawiać pytania, dlaczego słyszymy te pochwały dopiero teraz? Czy naprawdę zrobiono wszystko, by ich docenić, gdy jeszcze byli pełni sił i mieli możliwość przekazania swojej wiedzy i doświadczenia innym? „Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej…”, pytał Norwid. Wiersz jego kończy się gorzko, bo poeta już w 1856 roku pisał, że „każdego z takich, jak ty, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże, i nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem…”. I znowu mamy dowody na to, że jak zawsze wieszcz miał rację. Po dziesiątkach lat od śmierci Żołnierzy Wyklętych, teraz walkę z nimi podejmują radni miejscy związani z Platformą Obywatelską i lewicą. Usunięcie naz­ wisk majora „Łupaszki” i generała „Nila” z nazw ulic w Białymstoku i Żyrardowie, i przywrócenie komunistycznych patronów tym ulicom jest wyjątkowo okrutnym chichotem historii. Niech już nikt nie śmie obrażać tych ludzi! – chciałoby się wykrzyczeć. Jednego przecież na tym świecie możemy być pewni – wszyscy kiedyś umrzemy. A na tamtym świecie, choć nie ma bólu ani łez, ani cierpienia, to jedno jest na pewno – sprawiedliwość Boża. Ona za dobre wynagradza, a za złe – karze. Dosięgnie także polityków. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Wbrew nadziejom Grzegorza Schetyny połączone siły „Europejczyków” i „Euroazjatów” nie zdołały strząsnąć „pisowskiej szarańczy”. Przeciwnie, „szarańcza” się rozpełzła po całej Polsce, kolonizując także jej zachodnią i północną część. Pozostały jedynie jasne wyspy ze wszystkich stron otoczone „jesienią średniowiecza” (R. Biedroń) czy tłumem żądnych zemsty „potomków fornali” ( J. Stuhr). Wśród tych wysp jaśnieje największym blaskiem Poznań – niczym Festung Posen w padłej właśnie Wielkopolsce (52% głosujących na PiS).

N

Twierdza Jasnogród

a Koalicję Obywatelską PO oddano w Poznaniu 45,38% głosów i jest to wynik naj­ wyższy w Polsce – przebi­ jający nawet trójmiejską „małą Sycy­ lię”. Także powiat poznański w skali kraju jest liderem postępowości (czy postkomunizmu?), choć już 2 gminy są zdobyte przez PiS – akurat te, w któ­ rych nie budują sobie podmiejskich rezydencji mieszkańcy Poznania. No i z tego miasta pochodzi najwspanialszy wykwit polskiej lewicowości – europo­ sła doktora Spurek Sylwia (Spurka?). Na dziesięciu posłów z Poznania tyl­ ko trzech reprezentuje partię rządzącą i jest to wynik dokładnie taki sam, jak w poprzednich wyborach. Świadczy to o stałości poglądów politycznych obec­ nych mieszkańców Poznania, którzy „nie dali się kupić” i okazali się odporni na wszelkie rozdawnictwo i kiełbasę wyborczą. Kandydaci strony postępo­ wej mieli zagwarantowane zwycięstwo – praktycznie nie musząc prowadzić kampanii wyborczej. Dlatego Jaśkowiak Joanna – któ­ ra została osobą publiczną nie tylko ze względu na zbieżność nazwisk ze swoim byłym mężem, prezydentem miasta, ale również dzięki publicznemu używaniu słów powszechnie uznanych za wulgarne – otrzymała aż 67 822 gło­ sów, miażdżąco pokonując kandydatkę Zjednoczonej Prawicy – Emilewicz Ja­ dwigę (43 958 głosów). Tryumf liberałów i lewicy laickiej nad kryjącymi się po kruchtach kato­ faszystami w Poznaniu jest bezapela­ cyjny, mimo że katolicyzm jest ważną częścią naszej tożsamości narodowej, a sporo Polaków jest przywiązanych do chrześcijaństwa i zachodniej cywi­ lizacji. Ten fakt jest stałym powodem troski świata o Polskę, troski napraw­ dę poważnej, skoro zdecydowano się przeznaczyć na ten cel sumy, za któ­ re można by nakarmić miliony dzieci w Afryce. Dlatego w kraju – podobnie jak w całej Europie – toczy się wojna ideologiczna, a żołnierzami tej wojny są rzesze stypendystów Sorosa i bene­ ficjentów rozmaitych grantów (na Wę­ grzech zwie się ich huzarami Sorosa). Na Polskę rzucono armię 30 tys. seks­ edukatorów. Istotę tej wojny można określić w dwóch zdaniach: finansowo zmotywowani aktywiści propagują sze­ rokie stosowanie narządów płciowych w celach rozrywkowych (często w spo­ sób niezgodny z ich przeznaczeniem), rzekomo w trosce o zdrowie i dobro­ stan obywateli. Faktycznym zaś celem jest walka z chrześcijaństwem. Skutki tej walki odczuwamy w Poz­naniu wyjątkowo wyraźnie – jej efektem jest np. niemożność odbudo­ wania Pomnika Wdzięczności. Pomnik – wotum za odzyskanie niepodległo­ ści – został zburzony przez Niemców natychmiast po zakończeniu działań wojennych we wrześniu 1939 roku. Nie został odbudowany w PRL, bo komu­ nistom przeszkadzała centralna po­ stać pomnika – monumentalna figura Chrystusa Króla. Niechęć obecnych elit do „obiektów kultu” jest równie głę­ boka. Ludzie powołujący 10 lat temu społeczny komitet mieli zamiar odbu­ dować pomnik na stulecie odzyskania niepodległości (2018) i nikt wówczas nie spodziewał się, że będzie to „mis­ sion impossible”. Często spotykamy się z pytaniem „gdzie się podział endecki, katolicki

Jan Martini

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Poznań”? Wbrew pozorom procent Po­ znaniaków w Poznaniakach wcale nie jest duży – mieszkańcy zostali w czasie wojny wysiedleni, po wojnie nie wszy­ scy wrócili, a w mieście pojawiło się sporo ludności napływowej. 11 lat po wojnie – w 1956 roku – spadł na miasto kolejny cios, które­ go skutki widoczne są do dziś choćby w wynikach wyborów. Uczestnicy tzw. wypadków poznańskich wprawdzie nie zostali wymordowani (jak powstań­ cy Budapesztu), ale byli gnębieni aż do lat siedemdziesiątych, nie mając

przedsiębiorcy. Nie przypadkiem pod­ poznańskie gminy Tarnowo Podgórne czy Suchy Las należą do najbogatszych w Polsce, a ich wyjątkowo zmotywowa­ ni mieszkańcy zjawili się niemal w cało­ ści w lokalach wyborczych, zapewniając druzgocącą klęskę kandydatom PiS.

Kto wygrał, kto przegrał? Wygrała niewątpliwie Państwowa Komisja Wyborcza, która nadzwyczaj sprawnie policzyła głosy, mimo braku

Odpłynęli przedsiębiorcy, przerażeni perspektywą płacy minimalnej; ale przede wszystkim najbardziej ideowa część wyborców PiS, zniechęcona indolencją, brakiem asertywności i zdecydowania rządzących. szans na studia czy normalną pracę. Aby zapewnić kontrolę nad niepo­ kornym miastem, powiększono kadry Urzędu Bezpieczeństwa do 900 eta­ tów. Funkcjonariusze ci, ciesząc się względnym dobrobytem, byli w stanie zapewnić lepszy start swoim – resorto­ wym – dzieciom, z których wywodzą się w dużej mierze obecne elity miasta (także finansowe). To dlatego „euro­ pejczycy polskojęzyczni” opanowali świat kultury, administracji, mediów, uczelni czy sądownictwa w Poznaniu. Są wśród nich także odnoszący sukcesy

szkolenia w Moskwie (a może właśnie dlatego). Pewnie dziś mało kto pamię­ ta, że poprzednia komisja odbyła sym­ pozjum naukowe (?) z moskiewskimi kolegami, gdzie, być może, zaliczyła kurs liczenia głosów. Wygrał też „antypis”, choć nie było to zwycięstwo miażdżące. Nawet jeśli wiodąca formacja tego ugrupowania straciła sporo głosów, jest to fakt bez znaczenia. Jej lider właściwie wypeł­ nił swoje zadania i zostanie w nagrodę przesunięty do Brukseli lub do biznesu. Na jego miejsce pojawi się kilku innych.

Formacja, której przewodził, może zo­ stać rozwiązana (jeśli się uzna, że „wy­ czerpała swoją formułę”), a elektorat płynnie przejdzie do innej „odmiany alotropowej antypisu”. Taką operację już przerabialiśmy przy przemianie Unii Wolności w PO (przy okazji po­ zbyto się garbu licznych solidarnoś­ ciowców w Unii). O powodzeniu może mówić PiS, bo zdołał utrzymać się przy władzy, mimo ogromnej przewagi medialnej przeciwników. Jednak możliwości kon­ tynuowania reform będą ograniczone. Obejmując władzę w 2015 roku, PiS spotkał się z zarzutem, że nie ma moralnego prawa do rządzenia, bo popiera go mniej niż 20% Polaków. Ponadto wszyscy wiedzieli, że „PiS nie zna się na gospodarce”. Na wieść o zwycięstwie „populistów” część cele­ brytów i biznesmenów zapowiedziała, że opuści tenkraj. Niestety wyjechał bodajże tylko jeden – w dodatku zban­ krutowany. Zjednoczonej prawicy przyszło rządzić we wrogim otoczeniu mię­ dzynarodowym i medialnym, mając skromny zakres suwerenności, bar­ dzo silną (także materialnie) opozy­ cję i ograniczone możliwości komuni­ kowania się ze społeczeństwem. Partia Kaczyńskiego mogła liczyć tylko na niezbyt liczny i dość ubogi elektorat patriotyczny, a jedynym narzędziem, jakim dysponowała, by przekonać wy­ borców, było „rozdawnictwo”. O zakre­ sie naszej zdolności do podejmowania samodzielnych decyzji najlepiej świad­ czył fakt, że niektóre ustawy musieliśmy konsultować z czynnikami zewnętrz­ nymi, a np. prezydent Macron mógł nakazać dymisję ministra Szyszki... W tej sytuacji osiągnięcia formacji rządzącej w minionym czteroleciu ja­ wią się jako prawdziwy cud nad Wisłą, a umiarkowany, zaledwie 6-procento­ wy przyrost elektoratu można uznać za czarną niewdzięczność wyborców. Nawet niechętny rządzącej partii (czyli „obiektywny”) Klub Jagielloński wy­ dał opinię: „Bardzo wysoki wzrost gospodarczy, który w dużej mierze wynikał z przyczyn niezależnych od rządu, sprawił, że PiS dostał bardzo silny wiatr w żagle. Rosły wynagrodze­ nia i spadało bezrobocie, co zaowo­ cowało wzrostem poziomu satysfakcji i optymizmu Polaków do rekordowego poziomu. Najważniejszą konsekwen­ cją był wzrost dochodów do budże­ tu, umożliwiający wdrożenie progra­ mów socjalnych na skalę niespotykaną w dziejach III RP”. Kaczyński chyba w cichości li­ czył na większość konstytucyjną, któ­ ra umożliwiłaby prawdziwą reformę państwa. Niestety – szansa na to została odsunięta poza dający się przewidzieć horyzont czasowy. Taka okazja zresztą może się już w ogóle nie powtórzyć. Napisana przez komunistów kons­ tytucja z 1997 roku, której niewspół­ miernie duża część poświęcona jest sądownictwu, obdarzyła sędziów wiel­ kim zakresem władzy (i brakiem odpo­ wiedzialności), faktycznie czyniąc wła­ dzę sądowniczą najważniejszą z władz. „Nadzwyczajna kasta” miała gwaran­ tować neokolonialny status państwa i być strażnikiem interesów postko­ munistów. Możemy się tylko bezsilnie przyglądać anarchizacji państwa przez „sądokrację”. Dokończenie na str. 2

2

Ilu Polaków w Polakach Czy około dziewięciu milionów wyborców „antypisu” można nazwać Polakami w dotychczasowym, tradycyjnym znaczeniu? Czy porzucenie podstawowych idei, takich jak niepod­ległość, wiara, tradycja – pozwala jeszcze mówić o Polakach? Czy można zatem mówić o wojnie polsko-polskiej? Sytuacja powyborcza oczami Celiny Martini.

2

Troje wspaniałych Ks. kard. Kozłowiecki chciał być między ludźmi i z ludźmi. Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. Ojciec Marian, misjonarz w Indiach, w 2002 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Ryszard Piasek wspomina postaci niezwykłych Polaków, pracujących na misjach w Azji i Afryce.

4-5

Ofiar wołanie Istnienie 77 obozów pracy przymusowej, 3 obozów koncentracyjnych, 1 obozu resocjalizacyjnego, 5 więzień i co najmniej trzech szpitali z programem sterylizacji, aborcji i eutanazji w jednym mieście – Linzu – jest niewyobrażalnie szokujący. Dariusz Brożyniak walczy o upamiętnienie polskich ofiar hitleryzmu.

6

Człowiek, który potrafił kochać innych Miłość nieprzyjaciół wyraziła się w jego świadectwie – w „Zapiskach więziennych”, kiedy napisał: „Nie zmuszą mnie, abym nienawidził”. On do nikogo nie miał najmniejszej niechęci. Prymasa Tysiąclecia wspomina w rozmowie z Jolantą Hajdasz Stefania Nowicka – jedna ze słynnych „Ósemek” Prymasa Wyszyńskiego.

7

Świętych Pięciu Braci Polskich Chciałem znaleźć kompromis pomiędzy istniejącymi wizerunkami, do których wierni są przyzwyczajeni, a rzeczywistym wyglądem braci, wynikającym z opisów biograficznych. Najstarszy w momencie śmierci miał 63 lata, a najmłodszy – 23. Andrzej Karpiński o swojej pracy dla projektu Polska pod Krzyżem.

8

ind. 298050

Jolanta Hajdasz

Niektórzy animatorzy ruchu LGBT wyglądają mało estetycznie, jednak rzucanie się do ucieczki na sam ich widok jest antywychowawcze. Poeta napisał: „Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony”. Z pewnością poradzi sobie z tęczową inwazją. Refleksje Henryka Krzyżanowskiego po „tęczowym piątku”.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Bez prawa do głosu Twierdza Twierdza Jasnogród Jasnogród Dokończenie ze str. 1

„ Jestem dzieckiem Boga i nie boję się umrzeć. Więc jeśli chcesz mnie zabić, śmiało, zabij mnie” (Korea Pn.). „Kupiono mnie i sprzedano cztery razy. Zrobili nam złe rzeczy. Pobili nas i zgwałcili… Najgorszy był fakt, że gwałcono nawet dziewczynki w wieku 9 lat” (Irak). „Gdy tylko ksiądz rozpoczął Mszę św., zobaczył napastników z bronią biegnących w kierunku kościoła i zaalarmował wiernych, ale prawie w tym samym czasie oni zaczęli strzelać…

U

ciekliśmy i ukryliśmy się w jednym budynku” (Nigeria). To tylko kilka wypowiedzi świadków, zawartych w najnowszym raporcie „Prześladowani i zapomniani?” o chrześcijanach prześladowanych za wiarę w latach 2017–2019, przygotowanego przez papieskie stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie, a zaprezentowanego pod koniec października w Poznaniu. Chrześcijaństwo jest najbardziej prześladowaną religią świata, chrześcijanie są głównym celem brutalnych działań ekstremistów, którzy bez oporów uderzają w ich wspólnoty, taktując je jako pośrednie uderzenie w cywilizację Zachodu – wynika z raportu papieskiego stowarzyszenia, koncentrującego się przede wszystkim na 12 krajach, w których cierpienia chrześcijan są szczególnie dotkliwe. Prześladowania wyznawców Chrystusa najbardziej zaostrzyły się w Azji Południowej i Wschodniej. Od Nigerii na zachodzie po Madagaskar na wschodzie chrześcijanie w niektórych częściach Afryki są zagrożeni przez islamistów próbujących wyeliminować Kościół za pomocą siły albo przekupując ludzi, by przeszli na islam. Według raportu, w krajach takich jak Egipt czy Pakistan najbardziej cierpią chrześcijańskie kobiety, zmuszane do konwersji i wykorzystywane seksualnie. Uciekinierzy ze wspomnianej już Korei Pn. opowiadają o trudnych

do wyobrażenia sytuacjach: karmieniu pilnujących więźniów psów noworodkiem urodzonym przez jedną z osadzonych chrześcijanek, przymusowych aborcjach czy pokazowych egzekucjach więźniów przyłapanych na próbie zjedzenia roślin jadalnych wykopanych z ziemi, czy na posiadaniu

Niemal 300 mln chrześcijan żyje w krajach, gdzie ich wiara jest prześladowana. I nie łudźmy się: ci ludzie nie stoją u granic naszych państw, by przedostać się do „lepszego świata”. Biblii. Codziennością w tych państwach są pobicia, podpalenia domów, szkół i ataki na kościoły, dyskryminacja w pracy ze względu na wiarę, a nawet zakaz przemieszczania się tą samą drogą… W porównaniu z ustaleniami raportu sprzed dwóch lat, sytuacja chrześcijan pogorszyła się w takich krajach, jak m.in. Birma, Filipiny, Indie czy Chiny, w których niedawno zniszczono

sanktuaria maryjne w Shanxi i Guizhou. Wymowny jest fakt, że z tym ostatnim krajem Watykan we wrześniu 2018 r. zawarł porozumienie... Ktoś powie, że dzieje się to tysiące kilometrów od Polski i że nie dotyka to nas w sposób bezpośredni. Ale czy zwalnia nas to z odpowiedzialności za tych, którzy jak my wierzą w Chrystusa? Czy możemy być obojętni wobec tych, którzy w wielu sytuacjach nie mają nawet prawa do obrony? Dziś niemal 300 mln chrześcijan żyje w krajach, gdzie ich wiara jest prześladowana. I nie łudźmy się: ci ludzie nie stoją u granic naszych państw, by wraz z falą emigrantów przedostać się do „lepszego świata”. Nie, ich po prostu na to nie stać. Prawdą jest, że wielkie mocarstwa i Unia Europejska, gdyby tylko chciały, mogłyby zrobić o wiele więcej, by zapewnić swobodę wyznania chrześcijanom. Ale ważniejsza jest polityczna poprawność i „przestrzeganie praworządności”. Nam pozostaje modlitwa i wsparcie finansowe projektów humanitarnych prowadzonych na rzecz prześladowanych chrześcijan. I cicha refleksja: czy ważniejsze są grzechy ekologiczne, diakonat kobiet i święcenia żonatych mężczyzn, czy mocny głos za tymi, którzy tego głosu są pozbawieni w swoich rzekomo wolnych krajach? K

Dobre wieści z tęczowego frontu Henryk Krzyżanowski

Piszę ten tekst w czasie tzw. tęczowego piątku, kiedy szkoły miały być poddane tęczowej indoktrynacji emisariuszy LGBT. W ubiegłym roku trafili oni do 200 szkół w całej Polsce, co stanowi mniej niż pół procenta. W Poznaniu do siedmiu szkół, czyli proporcjonalnie trzy razy tyle – ale nadal nic wielkiego.

T

egoroczna akcja została w porę zauważona m.in. przez prawników ze stowarzyszenia Ordo Iuris, którym udało się dotrzeć do opinii publicznej i kuratoriów z przekazem, że prawo oświatowe wymaga zgody rodziców na tego typu szkolne imprezy. I to w zasadzie wystarczyło – organizatorzy, najwyraźniej bojąc się aktywizacji rodziców, ukryli swoją akcję, zaprzestając rejestracji szkół chętnych do udziału. W efekcie w nawet w tak progresywnych metropoliach jak Gdańsk czy Wrocław ani jedna szkoła nie zadeklarowała swojego uczestnictwa. To można podsumować jako zwycięstwo rozumu nad tanimi sentymentami, którymi szantażują nas tęczowi ideolodzy. Ich telewizyjne spoty, mające wzbudzić współczucie dla rzekomo prześladowanych uczniów homo, oparte są bowiem na fundamentalnej sprzeczności. Da się ją podsumować jednym pytaniem: Czy, skoro osoby homoseksualne mają cięższe życie niż reszta (a z oczywistych względów mają), należy promować homoseksualizm wśród nastolatków czy – przeciwnie – starać się go ograniczać? Mówiąc inaczej: czy nastolatków

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

przeżywających trudności okresu dojrzewania należy zachęcać do eksperymentów ze swą płciowością, czy przeciwnie, lepiej ich przestrzegać przed zwodniczymi powabami tęczowego świata? Pytanie retoryczne z całkiem oczywistą odpowiedzią. Zauważmy przy tym, iż rzeczywistym celem tęczowych ideologów

atakujący osiągną swój cel? Skuteczny opór wobec „tęczowego piątku” pokazuje, że wcale nie muszą. To cały czas zależy od nas, nie od antychrześcijańskich sił na Zachodzie. Na koniec szczypta soli – organizowanie przez szkoły kontrakcji w postaci porządkowania akurat w tym dniu cmentarzy czy odwiedzin na grobach

Czy atakujący osiągną swój cel? Skuteczny opór wobec „tęczowego piątku” pokazuje, że wcale nie muszą. To cały czas zależy od nas, nie od antychrześcijańskich sił na Zachodzie. jest reedukacja całego społeczeństwa w taki sposób, by homoseksualizm stał się czymś podziwianym i uprzywilejowanym. Na drodze tej reedukacji stoi u nas katolicyzm, ten realny i racjonalny, w postaci obecnie praktykowanej przez wiernych. Stąd ataki na księży i Kościół; myślę, że będą przybierać na sile. Stąd nienawiść, z jaką spotykają się psychoterapeuci oferujący pomoc w dobrowolnym wychodzeniu ze skłonności homoseksualnych. Czy

lokalnych bohaterów uważam za reakcję nadmierną, która niepotrzebnie dowartościowuje tęczowych. Podobnie jak namawianie rodziców do zabierania dzieci na familijne wycieczki. To prawda, że niektórzy animatorzy ruchu LGBT wyglądają mało estetycznie, jednak rzucanie się do ucieczki na sam ich widok jest antywychowawcze. Poeta napisał: „Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony”. Z pewnością poradzi sobie z tęczową inwazją. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

Jan Martini

P

amiętamy, jak pewna eme­ rytka wzywała premiera „na dywanik” i stawiała mu „wa­ runki graniczne”. Faktycznej dwuwładzy się nie pozbędziemy – mu­ simy pozostać przy państwie z dykty i paździerza. A więc – przegrała Polska, choć nie była to przegrana miażdżąca. Agentury odetchnęły z ulgą. „Nie będzie Buda­ pesztu w Warszawie”. Przegrali także konserwatywno-niepodległościowi publicyści. Ich wołanie na puszczy ze szpalt niszowych periodyków i portali internetowych nikogo nie przekonało – widocznie „nie mieli zasięgu”.

O frekwencji niezbyt optymistycznie Wysoka frekwencja w ostatnich wybo­ rach – niemal 62% – dała zwycięskiej partii silny mandat do rządzenia. Skło­ niła też ekspertów do opinii, że „Pola­ cy dorastają do demokracji”. Osobiście uważam, że frekwencję napędził smutny fakt głębokiej polaryzacji społeczeństwa. Obie strony były zmotywowane, ale „an­ typis” chyba bardziej, o czym świad­ czą rekordy frekwencyjne w niektórych dzielnicach najbardziej „czerwonych” miast. Wszyscy wyczerpali już wszel­ kie rezerwy – skończyła się możliwość dalszego pozyskiwania wyborców przez transfery socjalne dla partii rządzącej, a „antypis” – dzieląc się na fragmen­ ty – wykorzystał wszystkie segmenty elektoratu niechętnego dobrej zmianie. Wydaje się, że nie ma już wyborców niezdecydowanych. Nawet niezwykle sprawna rządowa akcja ratowania Wisły przed katastrofą ekologiczną nie wpły­ nęła na preferencje wyborców. Najwięcej niechętnych rządzącej partii zamieszkuje miasta, co publi­cyści głównego nurtu tłumaczą lepszym wy­ kształceniem elektoratu miejskiego. Wprawdzie na tę partię głosują wszyscy celebryci, ale jak wytłumaczyć fakt, że niemal 100 procent więźniów głosuje na Platformę, a połowa żelaznego elektoratu PO ma tylko podstawowe wykształcenie? Autorami sukcesu rynkowego „czerwonych chadeków” są media, któ­ re zdołały przekonać mniej rozgarnię­ tych ludzi, że „wszyscy rozumni głosują na Platformę”. Któż z nas nie chce być rozumnym, dawać odpór mrocznym

Warto sobie uświadomić, że miasta – zwłaszcza średnie i duże – zamieszkuje ogromna rzesza ludzi związana z SB, UB, WSW, WSI, ORMO, ZOMO, ROMO, LWP (Ludowe Wojsko Polskie) i tym podobnymi organizacjami. siłom ciemnogrodu, być heroldem po­ stępu i tolerancji? Warto sobie uświadomić, że miasta – zwłaszcza średnie i duże – zamiesz­ kuje ogromna rzesza ludzi związana z SB, UB, WSW, WSI, ORMO, ZOMO, ROMO, LWP (Ludowe Wojsko Polskie) i tym podobnymi organizacjami. Ilość takich ludzi w Warszawie prof. Wie­ czorkiewicz szacował na 400 tysięcy, a oni nigdy, przenigdy nie zagłosują na partię niepodległościowo-konser­ watywną. To o tych ludziach myślał Ja­ rosław Kaczyński, wspominając o „Po­ lakach gorszego sortu” z uwagi na ich nikłe przywiązanie do polskich kodów kulturowych. Inną grupą mieszczan (częścio­ wo pokrywającą się z poprzednią) są potomkowie kilkudziesięciu tysięcy Ros­jan oddelegowanych po wojnie

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

do „pełnienia obowiązków Polaka” (tzw. POP). Ich wnuki, mówiące już bez akcentu, z pewnością są dobrze umocowane w strukturach społecz­ nych i politycznych kraju i nietrudno przewidzieć ich preferencje wyborcze. O nich wspom­niał ambasador Kasz­ lew („w Polsce mamy wielu zaufanych przyjaciół”), gdy gen. Kiszczak i pre­ mier Mazowiecki złożyli mu wizytę kurtuazyjną. Sam Kiszczak został po­ chowany na cmentarzu prawosławnym („w grobowcu rodzinnym” – jak po­ dano), co trochę tłumaczy jego drogę życiową. Wschodząca gwiazda „cha­ decji”, posłanka Jachira, podczas jed­ nego ze swoich wygłupów („W imię Ojca i Syna, i brata bliźniaka”) żegnała się w sposób prawosławny. Wprawdzie z kręgu tej kultury pochodzi rzesza lu­ dzi mających piękny wkład do naszej wspólnoty, ale czy pani Jachira znajdzie się wśród nich? Na wynik wyborczy PiS w mias­ tach mógł wpłynąć też fakt, że partią mieszczańską stał się „ludowy” frag­ ment „antypisu” – 2/3 głosujących na peeselowską Koalicję Polską to miesz­ kańcy miast. Taka dziwaczna migracja ludowców do miast występuje chyba w całej Europie, bo niebawem najwy­ bitniejszym ludowcem europejskim ma szansę stać się Donald Tusk jako lider EPP. Inny świeży ludowiec – Kukiz – już nie walczy z partyjniactwem, gdyż został dokooptowany do jego jądra. Trudno powiedzieć, czy obecność kuki­ zowców pozytywnie wpłynie na oblicze (i działania) PSL, czy raczej niegdysiejsi antysystemowcy roztopią się w środo­ wisku zielonych postkomunistów. Wprawdzie ludowiec już nie peł­ ni z urzędu funkcji przewodniczące­ go Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Ra­ dzieckiej, ale w ostatnim ćwierćwieczu właśnie funkcjonariuszom tej partii powierzano główne godzące w interes Polaków zadania – bardzo niekorzyst­ ne umowy energetyczne z Rosją (Pohl, Pawlak), „urealnienie” wieku emery­ talnego i przejęcie 150 mld funduszy z OFE (Kosiniak-Kamysz). Nawiasem mówiąc – przy okazji tej ostatniej ope­ racji gdzieś się zawieruszyło 19 mln...

Konfederacja – szansa czy zagrożenie? Z doświadczeń węgierskich wiadomo, że tylko koalicja umożliwia zmianę konstytucji i głębokie reformy państwa. Śp. Kornel Morawiecki o tym wiedział i próbował powołać partię Wolni i So­ lidarni jako potencjalnego koalicjanta. Również z powstaniem Konfederacji wiązano nadzieję na możliwą koalicję, ale dla PiS byłoby to wystawienie się na zarzuty faszyzmu i antysemityzmu, na co przy obecnej, słabej pozycji mię­ dzynarodowej Polski nie można sobie pozwolić. Konfederaci wiedzieli, że nie przejmą elektoratu postkomunistycz­ nego, a głosy mogą pozyskać tylko od zniechęconych pisowców, więc ich ataki na rządzących przewyższały retorykę „totalnych”. Na szczęście dysponenci „antypisu” dość późno na to wpad­ li, udostępniając konfederatom swoje pisma i telewizje dopiero na końcówkę kampanii wyborczej. Wtedy całkiem re­ alna stała się wizja „rządu ratunku na­ rodowego”, powołanego przez koalicję wszystkich partii opozycyjnych z Kon­ federacją jako czwartym elementem „antypisu”! Naprawdę niewiele brako­ wało, by te pięć głosów przewagi PiS otrzymały partie opozycyjne – i mie­ libyśmy najbardziej egzotyczny rząd koalicyjny na świecie. Głosujący na Konfederację pod­ jęli wielkie ryzyko, z którego prawdo­ podobnie nie zdawali sobie sprawy. Trudno sobie nawet wyobrazić bała­ gan związany z cofaniem wszystkich dotychczasowych reform, a perspek­ tywą mogło też być rozbicie dzielni­ cowe kraju pod hasłem „autonomia jako najwyższa forma samorządności”. PiS wprawdzie pozyskał ponad 2 mln nowych wyborców, ale nie wiemy, ilu stracił. Odpłynęli przedsiębiorcy,

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

„ Jasnogród” zionie żądzą zemsty („Wyczyścimy wymiar sprawiedliwości ze wszystkich ludzi, którzy sprzedali się tej władzy” – B. Budka), a jego ludziom obce jest z pewnością chrześcijańskie poczucie miłosierdzia. chrześcijańskie poczucie miłosierdzia. Listy proskrypcyjne już są gotowe. Nie do pozazdroszczenia byłby los wszyst­ kich, których uznano by za „sługusów pisowskiego reżimu” – urzędników państwowych i samorządowych, sę­ dziów nie utożsamiających się z „kastą”, nauczycieli-„łamistrajków”, którzy po­ zostali z młodzieżą. Można sobie wyob­ razić ścieżkę kariery konserwatywnych dziennikarzy jako pracowników Ubera rozwożących pizzę... Taką operację już przerabialiśmy w stanie wojennym – czystki w sądach i na uczelniach, „we­ ryfikacja” dziennikarzy, brak możliwo­ ści awansu dla członków Solidarności. Mało kto sobie zdaje sprawę, że sądy i uczelnie są obecnie bardziej lewicowo­ -postępowe niż za czasów późnego PRL – właśnie z powodu usunięcia z tych instytucji rzeszy solidarnościowców. Są ludzie wiążący pewne nadzieje z obecnością Konfederacji w Sejmie. Czy jej posłowie będą „strażnikami idei”, nie dopuszczą, by PiS pobłądził, i ochronią kraj przed zbytnim wpły­ wem lobby żydowskiego? Z kolei pisowcy obawiają się dość ciepłych uczuć konfederatów do pana prezydenta Putina jako obrońcy chrześ­ cijaństwa. Wprawdzie G. Braun posta­ rał się o oficjalne pismo stwierdzają­ ce, że nie jest agentem rosyjskim, ale występując przeciw obecności wojsk amerykańskich w Polsce, może stać się (już jest?) klasycznym „gównojadem” – jak czekiści nazywali zachodnich in­ telektualistów, którzy świadczyli usłu­ gi sowietom jako agenci wpływu, nie wymagając wynagrodzenia. Dziś mamy poczucie wyjątkowości zmian odczuwalnych jako krok w kie­ runku odzyskiwania podmiotowości po 45 latach komunizmu i 25 postko­ munizmu. Obecnie znacznie większy procent kapitału wypracowanego przez Polaków pozostaje w kraju, a nie wypły­ wa jako „krysza” czy trybut dla patro­ nów zewnętrznych. Międzynarodowe, kosmopolityczne mafie nie mogą już okradać nas tak bezczelnie. Przez 25 lat postkomunizmu podlegaliśmy postko­ lonialnej eksploatacji, czego jedynym dobrym skutkiem był fakt, że nie ob­ rośliśmy tłuszczem i nie zgnuśnieliśmy. Pozbawieni terenów łowieckich postko­ lonialiści nie pogodzą się ze stratą żero­ wisk i będą wspierać „antypis” z wielką determinacją, aż do skutku. Nie liczmy na to, że im się znudzi. K

Nr 65 · LISTOPAD 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 57)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

przerażeni perspektywą płacy mini­ malnej; „samozatrudnieni” obawiają­ cy się Testu Przedsiębiorcy; ale przede wszystkim najbardziej ideowa część wyborców PiS, zniechęcona indolen­ cją, brakiem asertywności i zdecydo­ wania w działaniach rządzących. Jed­ nak Kaczyński wie, że rosyjska wojna hybrydowa polega na generowaniu konfliktów i napięć społecznych, dla­ tego stara się „schodzić z linii strzału” i unika ostrych starć ideologicznych. Z tych powodów mamy najdelikatniej­ szą policję świata i ta taktyka chyba się sprawdza. Bo „jasnogród” zionie żądzą zemsty („Wyczyścimy wymiar spra­ wiedliwości ze wszystkich ludzi, którzy sprzedali się tej władzy” – B. Budka), a jego ludziom obce jest z pewnością

Data i miejsce wydania

Warszawa 09.11.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Małgorzata Szewczyk


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Ilu Polaków w Polakach Celina Martini

N

a początek zacytuję obliczenia księdza Zygmunta Zielińskie­ go, leciwego blogera porta­ lu Niepoprawni.pl: „Wiado­ mo, że uprawnionych było 30 111 291 Polaków. Udział w wyborach wzięło 18 678 457. Euforia z powodu tego, że „aż” 61,74% poszło do urn, jest co najmniej dziwna, a nawet powiedział­ bym, że wręcz wysoce niefrasobliwa. Najpierw trzeba sobie uświadomić, że

nieubłagane i gaszą wszelki subiekty­ wizm. Jednakże na ogół wolimy uspo­ kajać nasze obawy wiarą w osiągnięte powodzenie. PiS takie zanotował bez wątpienia, ale dysponuje on popar­ ciem mniejszościowym i, powiedzmy to otwarcie, środowisk patriotycznych, w Polsce nie tak licznych”. W Rzeczpospolitej nie było nigdy etnonacjonalizmu: ideę polskości mógł przyjąć za swoją każdy – niezależnie od

Żaden rząd nie jest w stanie zapewnić Polsce bezpieczeństwa i stabilności, jeśli dysponuje społeczeństwem, którego ponad 11 mln nie interesuje się losami kraju. aż 11 432 824 osób to ludzie obojętni na los kraju. Nieistotne, jakimi kierowali się racjami, zostając w domu. Na tych ludzi liczyć nie można. PiS uzyskał 8 051 935 głosów. W stosunku do osiągnięć tej for­ macji, mających przełożenie na dobro doznane przez obywateli i stan kraju, jest to wynik wysoce niezadowalający. Z kolei na Koalicję Obywatelską (PO, Nowoczesna, Zieloni, Stowarzyszenie Inicjatywa Polska) głosowało 5 060 355 osób. Na Sojusz Lewicy Demokratycz­ nej 2 319 946. PSL uzyskało 1 578 523 głosów. Wreszcie Komitet Wyborczy Konfederacja Wolność i Niepodległość otrzymał 1 256 953 głosów. Łącznie opo­ zycja uzyskała 10 215 777 głosów. (…) Zważywszy na to, że jedynie PiS, czyli zjednoczona prawica, przedstawiła program transparentny i mający za sobą czteroletnie rządy spełnionych obietnic i znaczone dostrzegalnym, także za gra­ nicą, rozwojem kraju, a ugrupowania opozycyjne w większości jako program wywieszały hasło: »PiS musi odejść«, nasuwa się wniosek tyleż zaskakują­ cy, co niepokojący: żaden rząd nie jest w stanie zapewnić Polsce bezpieczeń­ stwa i niczym niezagrożonej stabilności, jeśli dysponuje społeczeństwem, któ­ rego ponad 11 milionów nie interesuje się losami kraju, a ponad 10 milionów to ludzie popierający każdą inicjatywę godzącą w dobro tego kraju, nie waha­ jący się w tym celu szukać wsparcia sił wrogich Polsce za granicą. (...) Często zarzuca się demagogię krytykującym naszą sytuację w kraju. Tego nie należy się lękać, bo cyfry są

narodowości i religii – kto akceptował wspólne kody kulturowe. Biorąc „pierw­ sze z brzegu” nazwiska: gorącymi pol­ skimi patriotami byli zarówno synowie Prusaków: Oskar Kolberg – założyciel polskiej etnografii, generał Józef Un­ rug – bohater obrony Wybrzeża w 1939 roku, jak i syn węgierskiej szlachcianki Eugeniusz Romer – ojciec polskiej kar­ tografii. Nazwisk takich na przestrze­ ni polskich dziejów można wymieniać dziesiątki, jeśli nie setki. Polakiem zosta­ wał ten, kto znał i cenił polską tradycję i historię, szanował religię katolicką jako fundament polskiej kultury, był dumny

z komunistycznych, a więc antypolskich w istocie kręgów. Nagradzani i promo­ wani twórcy lubują się w „odbrązawia­ niu” polskiej historii, przedstawianiu Polaków jako antysemitów, kolonizato­ rów (epitet najnowszej noblistki), łajda­ ków, nieudaczników. Lansuje się wstyd z bycia Polakiem. Obrona ojczyzny jest wykpiwana. („Nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi” – śpiewa gwiaz­ da chełpiąca się tym, że w jej domu nie przestrzegano Bożych przykazań). Koś­ ciół katolicki, odsądzany od czci i wiary, przestaje być w ich propagandzie ostoją dobroczynności, ładu moralnego, pa­ triotyzmu, lecz przedstawiany jest ja­ ko środowisko dewiantów. Bezustanne zarzuty o wtrącanie się duchownych do polityki zastraszyły kapłanów: NIGDY nie udało mi się usłyszeć kazania o po­ litycznych podtekstach. Nie ma już w tym środowisku poję­ cia zdrady narodowej czy jurgieltników. Są za to obrońcy demokracji na forum europejskim i stypendyści Niemców czy Sorosa. („Polska jest własnością całej Europy i to Europa powinna de­ cydować o sprawach polskich, a nie rząd” – Julia Pitera). Osobny rozdział stanowi obrona zdegenerowanego stanu wymiaru spra­ wiedliwości, gdzie mentalność mafijna połączyła elity prawnicze wyznające „praworządność” zamiast sprawiedli­ wości, co między innymi umożliwiło – dzięki kalekiemu prawu – promowanie

Nie ma już w tym środowisku pojęcia zdrady narodowej czy jurgieltników. Są za to obrońcy demokracji na forum europejskim i stypendyści Niemców czy Sorosa. z przynależności do narodu polskiego, przyczyniał się do jego rozwoju i był skłonny do najwyższych poświęceń dla niepodległej Ojczyzny. Jeśli przyjrzeć się ideom prezen­ towanym przez wszystkie – z wyjąt­ kiem Konfederacji – partie „antypisu”, to widać, że są diametralnie odmien­ ne od prezentowanych powyżej. Ich demokratycznie wybrani przedstawi­ ciele w radach miejskich nie akceptu­ ją polskich bohaterów walki z komu­ nizmem, gdyż bliższe są im postacie

na wysokie stanowiska osób dalekich od uczciwości. Z faktu, że powyższy zestaw po­ glądów znalazł akceptację około dzie­ więciu milionów wyborców „antypisu”, należy wyciągnąć wnioski. Czy można tę grupę obywateli nazwać Polakami w dotychczasowym, tradycyjnym zna­ czeniu? Czy porzucenie podstawowych idei, takich jak niepodległość, wiara, tradycja – pozwala jeszcze mówić o Po­ lakach? Czy można zatem mówić o woj­ nie polsko-polskiej? K

Zmarł prof. dr hab. nauk medycznych Jacek Łuczak – twórca polskiej opieki paliatywnej, założyciel i długoletni prezes Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej. Odszedł 22 października br. w wieku 84 lat. Profesor Łuczak był twórcą hospicjum Palium w Poznaniu i pierwszej w Polsce poradni walki z bólem.

Lekarz, jakiego chciałby spotkać każdy chory Aleksandra Tabaczyńska

B

ył lekarzem, jakiego z pew­ nością każdy chory chciałby spotkać, bo dla Jacka zawsze na pierwszym miejscu był pa­ cjent – tak wspomina swojego wielolet­ niego kolegę prof. Marian Smoczkie­ wicz, chirurg. – Znaliśmy się jeszcze z liceum. Obaj jesteśmy absolwentami poznańskiego Marcinka. Ukończyliśmy te same studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Poznaniu, a po­ tem wiele lat pracowaliśmy, mówiąc ogólnie, w poznańskiej służbie zdrowia. – Dziś prof. Jacek Łuczak koja­ rzony jest głównie z medycyną palia­ tywną. Jednak jego droga zawodowa była bardzo bogata. Przez wiele lat

był internistą i kardiologiem. Po la­ tach działalności trafił do szpitala kli­ nicznego przy ul. Przybyszewskiego, gdzie pracował jako anestezjolog. To był okres, w którym spotykaliśmy się niemal codziennie. Był człowiekiem zdolnym, pracowitym, a ponadto obda­ rzonym świetną pamięcią, do tego jako kolega – dowcipnym i wesołym. Łatwo było go lubić. Pamiętam Jacka także ja­ ko lekarza bezkompromisowego, wręcz ideowca i przede wszystkim niezależ­ nego w swych opiniach dotyczących pacjentów. Ta postawa nie zaskarbiała mu popularności wśród przełożonych, jednak pacjenci nie tylko szanowali swojego doktora, ale w pełni mu ufali.

– Leczenie bólu, opieka nad ludź­ mi terminalnie chorymi wymaga od lekarza nie tylko specjalistycznej wie­ dzy, ale też pogodzenia się z tym, że nie każdego pacjenta można wyle­ czyć. Wypracowanie takiej postawy jest bardzo trudne. Uczymy się wiele lat i naszym powołaniem jest dobro chorego rozumiane jako jego powrót do zdrowia Profesor Jacek Łuczak w codziennej pracy musiał się z tym mierzyć. Jednak stanął przy łóżkach tych, którym objawy ciężkiej choroby można jedynie złagodzić, i skutecz­ nie to robił. Do końca był ze swoimi chorymi. Warto też w tym miejscu jak najdobitniej potwierdzić, że był

Żegnamy wielkiego orędownika powrotu na ulice Poznania Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności. Żegnamy ofiarnego Budowniczego świątyń i niestrudzonego Stróża Pamięci Pomordowanych na Wschodzie. Będzie nam bardzo brakowało Jego mądrych, fachowych rad, rozsądku i serdeczności.

Pożegnanie Tadeusza Pateckiego

8

Jolanta Hajdasz

października 2019 r. na cmentarzu parafialnym w Koszutach k. Środy Wielkopolskiej pożegnaliśmy śp. Tadeusza Pateckiego, wielkopolskiego przedsiębiorcę budowlanego oraz działacza społecznego, członka Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich i prezesa Stowarzyszenia „Katyń” w Poznaniu. Obie te funkcje zrosły się z Tadeuszem tak mocno, że w stolicy Wielkopolski trudno dziś sobie wyobrazić, kto mógłby go w tej tak ważnej dla naszej historii działalności zastąpić. Był współinicjatorem oraz kierownikiem budowy Pomnika Ofiar Katynia i Sybiru w Poznaniu, kierownikiem budowy Pomnika Armii Krajowej i Państwa Podziemnego w Poznaniu. Monument ten, usytuowany naprzeciwko klasztoru Dominikanów, jest dziś jednym z najważniejszych miejsc w mieście, przy nim odbywają się często główne patriotyczne uroczystości rocznicowe. Tadeusz był najczęściej ich współorganizatorem, rozsyłał zaproszenia, pilnował, by trafiała do mediów informacja o nich, by rozpowszechniano ją nie tylko w środowiskach kombatanckich, ale także, a może raczej przede wszystkim, wśród najmłodszych, wśród harcerzy i uczniów wszelkiego rodzaju szkół. Wszędzie i wszyscy cenili go za to zaangażowanie. Specjalne podziękowanie za współpracę i wspomnienie o Nim przesłała także Izabella Sariusz-Skąpska, prezes Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich. To wystąpienie odczytano podczas uroczystości pogrzebowych. Izabella Sariusz-Skąpska podkreśliła w nim ogromną dbałość Tadeusza Pateckiego o kontakt z młodzieżą, o przekazywanie im prawdy o Katyniu i jego Ofiarach. „Na Tadeusza zawsze mogliśmy liczyć. Wiedziałam zawsze, że na wszystkie nasze uroczystości przyjedzie autokar z Poznania i że co najmniej połowa jego uczestników to będzie młodzież” – napisała prezes Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich. Tadeusz Patecki od wielu lat zabiegał o ujawnienie prawdy o zbrodni na polskich oficerach zamordowanych przez Sowietów w Katyniu.

T

adeusz Patecki był także wielkim zwolennikiem odbudowy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa – Pomnika Wdzięczności w Poznaniu. Był on członkiem założycielem Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika i od momentu jego powstania w 2012 r. pełnił w nim funkcję członka Zarządu. W imieniu SKOPW pożegnała śp. Tadeusza Jolanta Hajdasz, wiceprezes Komitetu. „Żegnamy wielkiego orędownika powrotu na ulice Poznania Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności. Będzie nam bardzo brakowało Jego mądrych, fachowych rad, rozsądku i serdeczności. Jego często powtarzane słowa »ten Pomnik musi wrócić do Poznania« traktujemy jak testament do wykonania” – powiedziała. Przed Mszą św. w intencji życia wiecznego śp. Tadeusza Pateckiego został odczytany list kondolencyjny abp. Stanisława Gądeckiego, metropolity poznańskiego, skierowany do żony i rodziny Zmarłego. „Składam serdeczne wyrazy współczucia z powodu śmierci Męża Szanownej Pani, kochającego

Ojca Rodziny, ofiarnego Budowniczego świątyń i niestrudzonego Stróża Pamięci Pomordowanych na Wschodzie – napisał metropolita poznański. Dołączam do grona wszystkich, którzy jednoczą się w gorącej modlitwie w intencji Zmarłego. W chwilach takich jak ta spoglądamy zawsze ku Chrystusowi Zmartwychwstałemu. On jest naszą nadzieją, wierzymy, że On przygotowuje każdemu z nas miejsce w Domu Ojca, a Jego słowa „w domu Ojca Mego jest mieszkań wiele”, które wypowiadamy, wznosząc modlitwę w intencji zmarłego śp. Tadeusza, przy-

pominają nam, że gdy człowiek z wiarą przeżywa swoje życie, to każdy dzień i godzina, a zwłaszcza godzina śmierci, nabierają nowego znaczenia. Bogu polecamy bowiem całe życie ukochanych przez nas ludzi, których powołuje On do wieczności, a samych siebie w sercach przepełnionych nadzieją powierzamy Jego opiece. Składając wyrazy współczucia, przekazuję gorące słowa otuchy i pokrzepienia czcigodnej Małżonce Zmarłego, jak również całej pogrążonej w bólu Rodzinie. Niech śp. Tadeusz, stając przed Bogiem, doświadczy wielkiego miłosierdzia i wejdzie do radości swego Pana”. Tadeusz Patecki był także budowniczym kościoła pw. św. Józefa w Środzie Wielkopolskiej, gdzie mieszkał. W 2008 roku władze miejskie Środy Wielkopolskiej uhonorowały go medalem „Ad Valorem”. W 2016 roku została mu wręczona Szabla Kilińskiego, która jest najwyższym odznaczeniem rzemieślniczym ustanowionym przez Kongres Rzemiosła Polskiego (Szablę Kilińskiego nr 0 rzemieślnicy wręczyli Papieżowi Janowi Pawłowi II). Tadeusz Patecki był także Starszym Cechu Rzemiosł Różnych w Środzie Wielkopolskiej. Na pogrzebie żegnali go przedstawiciele Urzędu Wojewódzkiego, Urzędu Marszałkowskiego z Poznania oraz przedstawiciele władz lokalnych ze Środy Wielkopolskiej. Było dwanaście pocztów sztandarowych ze szkół organizacji i cechów, w których działał śp. Tadeusz Patecki, oraz przedstawiciele szkół, z którymi współpracował. K

prawdziwym obrońcą życia. Przez wiele lat pokazywał, jak ważna jest godność umierającego człowieka. Stał zdecydowanie na przeciwnym biegu­ nie tak modnej w niektórych krajach eutanazji.

Świadectwo Profesor Jacek Łuczak przekonywał do swoich poglądów i wartości, któ­ re reprezentował na wiele sposobów. W 2013 roku byłam świadkiem, jakim charyzmatycznym był mówcą. Stanął naprzeciw młodzieży Zespołu Szkół Zawodowych i Licealnych w Nowym Tomyślu, która nie tylko nie należy do łagodnych słuchaczy, ale jest na ogół zupełnie zdrowa, a samo słowo ‘śmierć’ stanowi dla niej zwykle abstrakcję – co oczywiście z racji wieku i doświadczeń życiowych jest zupełnie zrozumiałe. Na sali zabrzmiały terapeutyczne dźwięki muzyki Argentyńczyka Astora Piazzol­ la, na tle których Profesor wygłosił wy­ kład o posłudze lekarza przy łóżku ter­ minalnie chorego. – Cierpienie, chociaż tak trudne i bolesne, jest przecież rzeczą bardzo ludzką, a uczestniczenie w cudzym cierpieniu może być wielką nauką. Człowiek umierający może nauczyć nas przede wszystkim tego, jak żyć

FOT. A. TABACZYŃSKA

Stan permanentnego konfliktu politycznego, w którym od lat tkwią obywatele Rzeczpospolitej Polskiej, a który wyraźnie wykazuje tendencję do pogłębiania się, często nazywany jest „wojną polsko-polską”. Zjawisko to niepokojąco przypomina stan Polski w XVIII wieku, kiedy dzięki perfidnej polityce Rosji Polacy niszczyli swój kraj własnymi rękami. Realizowana przez ambasadora Repnina taktyka polegała na wspieraniu dwóch zbliżonych pod względem siły wrogich obozów: Czartoryskich i Potockich, które walcząc ze sobą, zrywały Sejmy i uniemożliwiały funkcjonowanie państwa. Ostatnie wybory dały mi więc asumpt do refleksji nad naturą podziału w dzisiejszej Polsce.

– przekonywał, stojąc wśród młodzie­ ży, a nie na scenie, prof. Jacek Łuczak, specjalista medycyny paliatywnej. Mło­ dzi, sprawni, nierzadko świetnie wy­ sportowani uczniowie szkoły średniej dowiedzieli się, że aby odczuć czyjś ból duchowy, potrzeba nie tylko wrażli­ wości, ale odpowiedniego przygoto­ wania. A tym właśnie zajmuje się me­ dycyna paliatywna, której celem jest zapewnienie umierającemu godnego

przeżywania ostatnich chwil życia. Isto­ ta tej opieki polega na tym, że próbu­ je się łagodzić ból nie tylko ciała, ale także duszy. Działania zespołu zajmu­ jącego się opieką paliatywną są nie do przecenienia. I tak lekarz uśmierza ból. Pielęgniarka jest pierwszym powierni­ kiem duchowego cierpienia pacjenta. Kapelan pomaga uporządkować nie­ pokoje sumienia. Wolontariusz może po prostu wysłuchać chorego, który w obliczu śmierci ma często wiele do powiedzenia. Cisza i skupienie, które trwało przez całą prelekcję, przemieniło się w wartość dodaną. To spotkanie przy­ niosło owoce w postaci zaangażowania się młodzieży szkolnej w wolontariat związany z hospicjum Palium, który trwa i rozwija się do dziś. We czwartek 31 października od­ był się pogrzeb prof. Jacka Łuczaka. Twórcę hospicjum oprócz najbliższej rodziny żegnali przyjaciele, lekarze, współpracownicy i pacjenci. Mszę świętą pogrzebową w katedrze na Os­ trowiu Tumskim odprawił ksiądz bis­ kup Zdzisław Fortuniak, a następnie pożegnano Profesora, którego ciało zostało złożone w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Junikowskim. K


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Koła samochodu miarowo wybijają rytm, podskakując na szutrowej drodze. Dawno skończył się asfalt. Naokoło busz. Trawa słoniowa dochodzi do 3 m wysokości. Czasem mijamy jakieś murzyńskie wioski. Widać kobiety z niemowlętami na plecach i dzieci niosące wodę. Jesteśmy w Zambii, dawnej Rodezji Północnej – 300 km na północ od stolicy kraju – Lusaki. Ryszard Piasek

Z

ambia leży po drugiej stronie równika; jest 2,5-krotnie większa od Polski. Na południu, na granicy z Zimbabwe, wody rzeki Zambezi tworzą jeden z najpiękniejszych wodospadów świata. Jego odkrywca – misjonarz i podróżnik dr David Livingstone – jako pierwszy biały człowiek mógł podziwiać, jak tysiące ton wody spadające w stumetrową przepaść i rozbijające się o głazy tworzą w promieniach afrykańskiego słońca niepowtarzalną, zadziwiającą tęczę. Od północy zamyka Zambię jezioro Tanganika – drugie co do głębokości jezioro świata. Powierzchnię od dna dzieli słup wody prawie 1,5 km. Klimat kraju ma wyraźne cechy podzwrotnikowe, z porą suchą oraz deszczową. Większość terytorium pokrywa widny las typu miombo, zrzucający liście w porze suchej. Świat zwierzęcy jest także typowy dla sawanny. Spotkać można liczne zwierzęta roślinożerne; słonie, zebry, antylopy, żyrafy, bawoły, nosorożce, no i oczywiście różnych gatunków małpy. Są także drapieżniki: lwy, lamparty, hieny, szakale. Serce Zambii, jak całej czarnej Afryki, bije na wsi. Kto ją poznał – poznał nieco ten kontynent. Typowa wioska zambijska jest bardzo prosta i uboga – podobnie jak życie jej mieszkańców. Rytm dnia wyznacza praca w polu i zagrodzie. W tej ostatniej prym wiodą kobiety, które – jak od wieków – przygotowują posiłek, rozcierając ziarno w drewnianych moździerzach i ustawiając palenisko na trzech kamieniach. Inny obraz Zambii można zobaczyć w mieście, a raczej na jego przedmieściach – tzw. compoundach. Bieda jest tutaj wszechobecna. Bieda i klimat są przyczynami wielu chorób, spośród których wyróżnia się gruźlica, malaria, a ostatnio przede wszystkim aids – dziesiątkujący ludność 9-milionowej Zambii. Olbrzymią pomocą są misje. Właściwie trudno sobie wyobrazić Zambię, a także inne kraje afrykańskie bez misjonarzy. To dzięki nim, przychodzącym z bezinteresowną pomocą i posługą miłości, powstało i funkcjonuje nadal większość szpitali, szkół i sierocińców. To oni zakładają wydawnictwa, uczą efektywnej pracy na roli, a także konkretnych zawodów – budownictwa, stolarstwa, krawiectwa, mechaniki.

Powitanie kardynała Kozłowieckiego przed domem Autora; z boku siostrzenica kardynała, Zofia Kozłowiecka

Ks. Kozłowiecki chciał być między ludźmi i z ludźmi. Dobrze, że to właśnie jemu ojciec św. nadał kapelusz kardynalski. Był na pierwszej linii tych, którzy niosą ludziom Ewangelię, chleb, opiekę lekarską.

Wśród misjonarzy wielu narodowości jest też pokaźna – licząca ponad 100 osób – grupa polskich księży, sióstr zakonnych oraz świeckich. Na niezbyt dostępnym terenie znajduje się miejscowość Mpunde, a w niej misja katolicka – cel naszej podróży. Placówka jest skromna – niewielki dom mieszkalny otoczony murem. Bramę otwiera i wita nas serdecznie gospodarz misji, ks. Jan Krzysztoń. Tuż za nim na podwórzu stoi niewysoki, starszy już, szczupły mężczyzna – uśmiechnięty i przyjaźnie machający ręką. To kardynał Adam Kozłowiecki. Kim jest ten niezwykły, intrygujący człowiek? Jaka była jego droga życiowa, która przyprowadziła go tutaj – do tej skromnej misji w głębi afrykańskiego buszu? Spotkania na misjach to przede wszystkim niekończące się rozmowy. Tak samo jest i tutaj. Oczywiście główną osobą opowiadającą jest kardynał. Ale słuchanie go to nie oznaka grzeczności czy szacunku dla starszej osoby – w dodatku kardynała. Jego słucha się z zapartych tchem, tak barwnie opowiada. Mówi nie jak dostojnik Kościoła, ale człowiek niezwykle bezpośredni, przyjazny i pełen humoru. Weźmy dla przykładu wstępne słowa wywiadu do filmu, jakiego udzielił następnego dnia:

Historia życia – Wszystko zaczęło się w prima aprilis, 1 kwietnia roku 1911, kiedy się urodziłem. A pierwsze dźwięki, które pamiętam, to wybuchy z I wojny

światowej. Pamiętam też chrzest mojego młodszego brata… A jak mój ojciec wywąchał, że ja chcę pójść do Jezuitów, to przeniósł mnie na stancję do Poznania, gdzie uczęszczałem do gimnazjum Marii Magdaleny… Nie zraziłem się jednak trudnościami i pozostałem przy swoim postanowieniu – wstąpiłem do Jezuitów. Przyszły lata studiów seminaryjnych w Krakowie i pierwsze lata pracy w Chyrowie niedaleko Lwowa, brutalnie przerwane przez II wojnę światową. Potem więzienie na Montelupich, Wiśnicz, Oświęcim i Dachau. Ks. Adam cudem uniknął śmierci i przeżył wojnę. Wyszedł z obozu po 5 latach poniewierki. Wtedy to kapelan wojskowy, ks. arcybiskup Gawlina, przyniósł list od wikariusza generalnego, o. Dubois, z zapytaniem, kto chciałby pojechać na misję do Rodezji Północnej. – To był dla nas szok. Pięć i pół roku człowiek śnił i marzył tylko o powrocie do Polski. Więc na pytanie, czy chciałbym pojechać, odpowiedziałem – „Nie”. Wtedy o. Dubois spojrzał na mnie i powiedział, że jego życzeniem byłoby, żebym pojechał. „To pojadę”! – odpowiedziałem. I stało się. Wyjechałem w zamiarze spędzenia tam kilku, najwyżej kilkunastu lat, a przedłużyło się na… całe życie.

Janik oraz Martę Górską ze Zgromadzenia Służebniczek Starowiejskich. Zajmują się one kliniką medyczną i przychodnią. – Praca na tej misji jest ciężka – mówi ks. Prawica, który działa tu od roku 1976. – Ale – dodaje zaraz – to był piękny rozdział w moim życiu, gdy pracował tutaj ks. abp Kozłowiecki – człowiek pełen humoru, ogromnie pracowity, mimo podeszłego wieku. Przemierzał setki kilometrów, odwiedzając tutejsze tzw. out stations, których było ponad 30. Do części z nich można było tylko dojść pieszo. Ks. Kozłowiecki był zawsze bardzo zainteresowany duszpasterstwem. Chciał być między ludźmi i z ludźmi. Dobrze, że to właśnie jemu ojciec św. nadał kapelusz kardynalski. Był na pierwszej linii tych, którzy niosą ludziom Ewangelię, chleb, opiekę lekarską i wszystko to, co dobre w naszej cywilizacji. Ponownie jesteśmy w misji Mpunde. Następnego dnia wracamy do kraju. Przy pożegnaniu ks. Kardynał pyta: – Panie Ryszardzie, czy gdy będę w Poznaniu, mógłbym pana odwiedzić?. – Wielki to dla mnie zaszczyt i honor

ze mną do pobliskiego sklepu z zabawkami i pomógł wybrać najciekawsze – dla jego rówieśników na zambijskiej misji. – Pamiętam, pamiętam, to ten mały ministrant. A ma Pan jego adres? – pyta. – Spróbuję do niego napisać. Rozumiem dobre i szczere chęci kardynała, ale znam też dobrze jego warunki. Wiem, że ma do dyspozycji mały pokoik, zapchany książkami i zawalony korespondencją z całego świata. Skarżył się nawet, że nie może wszystkim odpisać i że przydałaby mu się jakaś pomoc. Po 2 tygodniach wracam do domu. Raptem w moim kierunku biegnie mały Grzesiu. – Panie Ryszardzie! Dostałem list od Kardynała! – i zza pazuchy wyjmuje piękną afrykańską widokówkę z kilkoma odręcznie napisanymi zdaniami: „Kochany Grzesiu. Dziękuję Ci za pomoc Panu Ryszardowi przy zakupie słodyczy i zabawek dla moich podopiecznych. Bardzo się ucieszyli, gdy im je rozdałem. Módl się za nas i za naszą misję. Ja będę się modlił za Ciebie i Twoją rodzinę. Twój przyjaciel, kardynał Adam Kozłowiecki”. Wielkich ludzi poznaje się po takich właśnie gestach.

Ks. Adam Kozłowiecki na ziemi afrykańskiej Ksiądz Adam po raz pierwszy dotknął ziemi afrykańskiej w Niedzielę Palmową 14 kwietnia 1946 roku. Najpierw został mianowany kierownikiem szkół w misji Kasisi. 30 szkół, które należały do tej misji, odwiedzał z całym poświęceniem, przemierzając trudne do przebycia drogi rowerem lub pieszo. Dzięki niestrudzonej pracy jego oraz wielu polskich i słowackich misjonarzy, w Kasisi powstała nie tylko parafia, ale i gimnazjum dla dziewcząt, szkoła podstawowa, szkoła rolnicza oraz sierociniec, w którym obecnie przebywa prawie 200 dzieci. Potem został kapelanem centrum szkolenia inteligencji dla całej Rodezji Północnej. Kiedy misję rodezyjską podniesiono do rangi wikariatu apostolskiego, ks. Kozłowiecki otrzymał funkcję administratora apostolskiego, a kilka lat później został mianowany biskupem. Niestety od tego momentu miał coraz mniej czasu na bezpośrednie kontakty z ludźmi w wioskach – nad czym ubolewał. W jednym z listów pisał: „Brak mi ogromnie dwóch rzeczy: odwiedzania ludzi po wioskach i uczenia w szkole – właśnie te dwie rzeczy pokochałem najbardziej”. W historii jego barwnego życia zdarzały się sytuacje niezwykłe i zaskakujące. Anglicy, z którymi ks. Kozłowiecki toczył boje o równy dostęp do szkół dla białych i czarnych, zapytali kiedyś, jakie też ten ksiądz – pretendent do stanowiska arcybiskupa Lusaki – ma wykształcenie. W odpowiedzi usłyszeli, że studiował filozofię, teologię i pedagogikę, a potem… był w więzieniu i dało to mu dużo doświadczenia! Kolejna wędrówka. Samochód z trudem pokonuje wyboistą drogę. Teren górzysty. Raz posuwamy się w dół, raz w górę. W wielu miejscach drogi prawie nie widać. Jedziemy na wyczucie przez busz i zarośla. Czasem samochód zawisa niebezpiecznie nad urwiskiem, a my w środku próbujemy przeważyć w drugą stronę. Nic dziwnego, że mało kto tędy jeździ. Jak nam potem powiedziano, były próby pobudowania drogi, ale eksperci rządowi stwierdzili, że to zbyt trudne. Wtedy pewien misjonarz – Słowak z pochodzenia i rzeźnik z zawodu – zebrał okolicznych ludzi i… drogę przez wzgórza zrobili. W pewnym momencie samochód wspiął się na wzniesienie i przed naszymi oczami ukazała się wspaniała, rozciągająca się aż po horyzont panorama afrykańskiej niziny. Gdzieś tam w dole znajduje się misja, którą chcemy odwiedzić – Czingombe, około 400 km od Lusaki. Mało kto się decyduje na pracę w tym miejscu. Nie dosyć, że dojazd trudny i teren niedostępny, to jeszcze latem panują tu olbrzymie upały. Ksiądz Adam przybył tu po niezwykłym, jak na owe czasy, zrzeczeniu się funkcji arcybiskupa Lusaki na rzecz biskupa miejscowego. Uważał, że skoro prezydentem został Zambijczyk, to Kościół także powinien prowadzić miejscowy kapłan. Był to akt dotychczas niespotykany, niemal rewolucyjny i dlatego też przez wielu w tamtym czasie niezrozumiały. Niektórzy uważali to nawet za wystąpienie z Kościoła. Ks. Arcybiskup przez 5 lat czekał na to, by wreszcie w roku 1969 jego prośba została wysłuchana. I wtedy właśnie znaleziono dla niego misję – Czingombe! Przybył tu „na niedługo” – może na pół roku, może na rok; a zrobiło się z tego… 16 lat. Na miejscu spotykamy rodaków: ks. Marcelego Prawicę oraz siostry zakonne: Sydonię

Spotkanie w ogrodzie u Autora; stoją: ks. kard. Adam Kozłowiecki, red. Grażyna Wrońska i ks. proboszcz Rafał Pirzchała; obok ks. kardynała siedzi ks. Ambroży Andrzejak – przewodniczący Archidiecezjalnej Komisji Misyjnej. Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum Autora

– odpowiedziałem. Ale prawdę mówiąc, nie wierzyłem w te odwiedziny. Przyjazdy Kardynała do Polski – nie tak częste – zawsze obfitowały bogatym programem spotkań. Czy znajdzie się jeszcze czas na dodatkowe? Poznań. Jest 4 czerwca roku 1999. W ogrodzie w podmiejskiej dzielnicy Poznania – Podolany – kilkanaście osób. Jest dr Wanda Błeńska – misjonarka z Ugandy, ktoś z prasy, z radia, grono przyjaciół i sąsiadów, wśród nich ks. proboszcz Rafał Pierzchała. Jest też ks. dr Ambroży Andrzejak, przewodniczący Archidiecezjalnej Komisji Misyjnej. Wszyscy czekamy na zapowiadaną wizytę ks. kardynała Adama Kozłowskiego. „Na czuwaniu” przy furtce mały Grzesiu – jeszcze nie uczeń, a już świeżo upieczony ministrant. Ma nas powiadomić o przyjeździe Gościa, bo my wszyscy jesteśmy w głębi ogrodu. Wreszcie Grzesiu woła: – Jest Kardynał! Przed bramę zajeżdża samochód. Spełnia się zapowiedź. Wysiada ks. Kardynał w towarzystwie swej bratanicy – dr Zofii Kozłowieckiej! Przedstawiam gości, zapraszam na przekąskę i na lampkę wina. Ks. Kardynał, jak zwykle, w świetnym humorze. – Widzi pan – mówi – teraz ja pana odnalazłem. Tutaj też prawie jak w naszym buszu. Pytaniom oraz opowiadanym historiom nie ma końca. W Poznaniu Adam Kozłowiecki mieszkał kiedyś na stancji i uczęszczał do gimnazjum Marii Magdaleny. Wyniósł stąd bardzo miłe wspomnienia. Zapamiętał też dużo z poznańskiej gwary i ku uciesze wszystkich przypomina wiele zwrotów: ‘ryczka’, ‘antrejka’, ‘tytka’, ‘kiszka’ i słynne poznańskie ‘pyrki’. Ale czas biegnie nieubłaganie i ani się spostrzegliśmy, jak minęły dwie godziny spotkania. Zrobiliśmy wiele zdjęć. To przecież szczególna okazja. Świetnym fotografem okazał się zarówno nasz proboszcz, jak i przyjaciel z dawnych lat, mecenas Jerzy Pomin. Potem wybraliśmy najlepsze, by pokazać je na wystawie pt. Kardynał z buszu na Podolanach, zorganizowanej przez proboszcza w tutejszym kościele. Dwa miesiące później kolejny wyjazd do Zambii i kolejne spotkanie w misji Mpunde. Już na wstępie Kardynał wspomina ofiarowaną mu książkę z poznańską gwarą pod znamiennym tytułem Blubry starego Marycha. – Wszystko się zgadza – mówi – Książkę czytam codziennie. Ale nigdzie nie mogę znaleźć osławionego ‘wymborka’. Niestety tym razem, poza słodyczami i drobiazgami dla dzieci, nic więcej nie przywiozłem. Wszystko to – dużą torbę – składam w ręce kardynała. Jest wdzięczny, że pomyślałem o jego podopiecznych. – To dzięki pomocy małego Grzesia – mówię – który pojechał

Ostatni pacjent dr Wandy Błeńskiej w Afryce Mały autobusik trząsł się niemiłosiernie na wyboistej ugandyjskiej drodze. Nie dosyć, że był okrutnie przeciążony, to jeszcze, z uwagi na kontrole policyjne, jechał boczną, okrężną drogą. Do wszystkich niewygód podróży dołączała dodatkowo temperatura – prawdziwie równikowa. Jazda w takich warunkach nie należała do rzeczy przyjemnych, pomimo całej atrakcyjności oglądanego przez zabrudzone okna terenu. Kolejny mój pobyt w Ugandzie był bardzo urozmaicony. Zasadniczym celem przyjazdu była uroczystość 60-lecia Ośrodka Medycznego w Bulubie, którym zarządzały Siostry Franciszkanki z Irlandii. Siostry otrzymały ten teren od rządu ugandyjskiego za darmo. Sprawiła to mucha tse-tse, która rozpanoszyła się na tutejszych krzewach i zaroślach. Siostry wycięły krzewiasty busz; zniknęła mucha tse-tse i zniknęła śpiączka. Piękny, spadający kaskadami w stronę jeziora Wiktorii teren nadawał się do zasiedlenia. Zbudowano więc bardzo potrzebny na tym terenie szpital dla ludzi chorych na trąd! Uroczystość 60-lecia szpitala wiązała się z jeszcze jednym ważnym wydarzeniem, a mianowicie – pożegnaniem dr Wandy Błeńskiej, która po wielu latach pracy jako lekarka w Ugandzie wracała do kraju. – Fort Portal, do którego przyjechałam w marcu 1950 roku – wspomina lekarka – to miejsce, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się z Afryką. Pamiętam jak dziś moje wrażenia: gorąco, dużo zieleni i czerwona ziemia. I te siostry, z których, ku mojej rozpaczy, żadna nie mówiła po angielsku. Tak się zaczęła moja życiowa przygoda z Afryką, tym cudownym kontynentem, który przez następne ponad 40 lat stał się moim domem. Moja decyzja wyjazdu do Ugandy zapadła szybko i nieoczekiwanie. W wielkiej auli Towarzystwa Chrystusowego na spotkaniu poznańskiego KIK-u dosiadł się do mnie ks. dr Ambroży Andrzejak. – Czy pan wie, że dr Błeńska wraca do kraju? – Nie, kiedy? – zapytałem. – Jeszcze w tym roku. A pan by pojechał na uroczystość pożegnania? Mógłbym, ale to już chyba za późno! Po krótkiej rozmowie wiedzieliśmy, co mamy robić. Ja załatwiałem wizę (przez Ambasadę Kenii w Moskwie) oraz bilet; ks. Ambroży fundusze. Za niecałe trzy tygodnie lądowałem na lotnisku Entebe! Byłem jedyną osobą z Polski, jaka przyleciała na tę uroczystość.


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Dr Wanda Błeńska na spotkaniu u Ryszarda Piaska

Doktor Wanda Błeńska przez lata prowadziła leprozorium w Bulubie. W jej rejestrze było ponad 23 tys. chorych. Wstawała o szóstej. O siódmej, każdego poranka, była na Mszy św. Potem śniadanie i obchód szpitala. Pani Wanda Błeńska była żegnana z największymi honorami. Dr Kawuma – dyrektor szpitala – wspominał w długim, przerywanym burzliwymi oklaskami wystąpieniu jej pełną poświęcenia pracę dla tych najbiedniejszych z biednych, nie leczonych przez nikogo, wyrzucanych poza wioskę wraz z rodzinami. Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. W jej rejestrze było ponad 23 tys. chorych. Dzień na misji zaczynał się wcześnie. Wstawała o szóstej. O siódmej, każdego poranka, była na Mszy św. Potem śniadanie i obchód szpitala. Często jej w tym towarzyszyłem. Odwiedzaliśmy izbę przyjęć chorych, sale szpitalne, aptekę, protezownię, salę ćwiczeń rehabilitacyjnych. Zarówno do personelu szpitala, jak i do pacjentów Pani Doktor odnosiła się z niezwykłym szacunkiem i empatią. Dlatego też wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy byli tam dłużej, bardzo ją szanowali i lubili. Wiedzieli, że Dokta darzy ich serdecznością i współczuciem, i że zawsze im pomoże. Widziałem jej pełne serdeczności spotkania z chorymi na trąd, zarówno w szpitalu, jak i w wioskach położonych niedaleko, a które ona często odwiedzała. Ta serdeczność i empatia były wprost niezwykłe. Zawsze miała przy

mi wynagrodzone pięknem Parku Narodowego Królowej Elżbiety, do którego dotarłem późnym popołudniem. Wokół stada antylop, bawoły, słonie, hipopotamy oraz mnóstwo tropikalnych ptaków – wszystko prawie na wyciągnięcie ręki. Do tego dochodziły wspaniałe pływania po jeziorze Edwarda. Sycąc oczy i duszę oszałamiającą przyrodą, nie zauważyłem, kiedy zostałem ustrzelony – przez komara, oczywiście. Z gorączką, zlany potem, na pół przytomny, dotarłem do Ojców Salezjanów. Targany dreszczami na przemian z osłabiającymi uderzeniami gorąca, nagle ujrzałem nad sobą jasną, znajomą twarz. To była doktor Błeńska. Błyskawicznie postawiła diagnozę i dzielnie przy mnie czuwała przez całe cztery doby. Dzień i noc. Co kilka godzin robiła zastrzyki, podawała lekarstwa. Później, ze względu na ostry przebieg choroby, zostałem przewieziony do szpitala w Kampali, w którym ostatecznie powróciłem do zdrowia. Do dziś jednak pamiętam, że w czasie, gdy leżałem w szpitalu, słyszałem dochodzące gdzieś z daleka dźwięki afrykańskich bębnów, i… śpiew polskiej pieśni: Góralu, czy ci nie żal… – Miałeś, chłopie, wysoką temperaturę – mówią znajomi. A ja ciągle upieram się, że naprawdę słyszałem. A może to polscy misjonarze uczyli miejscowych naszej pięknej pieśni na przyjazd Ojca Świętego, który miał się tam niebawem pojawić? Zagadka do dziś niewyjaśniona. Jedno jest pewne: naprawdę widziałem doktor Błeńską i naprawdę to ona udzieliła mi pierwszej, najważniejszej pomocy. A ponieważ wyjeżdżała do Polski za 2 tygodnie, mogę śmiało powiedzieć: byłem jej ostatnim pacjentem w Afryce. Była osobą bardzo religijną. Uważała, że wszystko, czego udało jej się dokonać, zawdzięcza Bogu, do którego odnosiła się zawsze z pokorą i pełną ufnością. I chyba bez przesady można powiedzieć, że całe dzieło jej życia przeniknięte było Bożym Duchem… Dr Wanda Błeńska powróciła do Polski po 43 latach pracy w równikowej Ugandzie.

Autor i ks. Marian Żelazek parku u OO. Werbistów

z Polski, ojciec Marian Żelazek. Ten apostoł trędowatych w Indiach urodził się 30 stycznia 1918 r. w Palędziu pod Poznaniem. Już w młodości odczuwał powołanie do kapłaństwa i pracy misyjnej. Pięć lat przebywał w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie zrodziło się w nim pragnienie naprawiania świata poprzez czynienie dobra. Po wyzwoleniu i zakończeniu wojny udał się do Rzymu, gdzie odbył studia teologiczne na Anselmianum. Wyświęcony na kapłana 18 kwietnia 1948 r. w Rzymie, został posłany 21 marca 1950 r. do Indii. 25 lat o. Marian pracował jako nauczyciel, inspektor szkolny, a także wśród pierwotnych ludzi z buszu, tzw. Adibasów. W 1968 r. zorganizował placówkę misyjną w Bondamunda. 1 czerwca 1975 r. rozpoczął pracę w Puri (stan Orissa) nad Zatoką Bengalską, w jednym z najświętszych miast hinduistów. Dostrzegając wszechobecną nędzę wśród trędowatych, ich odrzucenie i pogardę ze strony społeczeństwa (Raz trędowaty, na zawsze trędowaty – mówi się w Indiach), o. Żelazek zorganizował dla nich pomoc. Utworzył kolonię trędowatych. Liczy ona do 1000 stałych pacjentów, którzy żyją tutaj wraz ze swoimi rodzinami. Ojciec Marian zapewnił im dach nad głową, a tym, którzy są w stanie pracować – zatrudnienie. Mieszkańcy kolonii uprawiają ogród warzywny, sad i prowadzą fermę kurzą, sprzedając nadwyżki swych produktów. W Puri działa również klinika dentystyczna dla podopiecznych. O. Marian mawiał: – Tylko misjonarz żyjący głęboką wiarą, uprzejmy i tak zwyczajnie dobry może przybliżyć ludziom Chrystusa. Kolonia trędowatych: ludzie mieszkali w skromnych, jednopokojowych chatkach pokrytych strzechą. Niebawem naokoło kolonii wyrosło drugie – nieformalne miasteczko ludzi chorych. Zgromadzili się tam, gdyż po raz pierwszy ktoś się zatroszczył o trędowatych. Liczyli, i słusznie, że jak zostaną zaspokojone potrzeby kolonii, a pozostanie coś z żywności lub leków, to i oni zostaną tym obdziele-

tylko zarabiali na życie swoje i swoich rodzin, ale również odzyskiwali ludzką godność. Trudna praca ojca Mariana zaczęła po latach wydawać owoce – nie tylko w Puri. Zaczęła napływać pomoc z zewnątrz, także z Polski. Były to dary serca, lekarstwa, środki opatrunkowe, a przede wszystkim ludzie – studenci medycyny, lekarze, stomatolodzy. Stały kontakt nawiązała Fundacja Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio z Poznania. W samym Puri, dzięki przychylności miejs­ cowych Hindusów, z którymi o. Marian umiał się kontaktować i którego bardzo szanowali, został pobudowany piękny kościół katolicki pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Pamiętam wielkanocną mszę rezurekcyjną o północy, w kościele zapełnionym po brzegi wiernymi. Do dzisiaj brzmią mi w uszach ich wspaniałe śpiewy. Pobyty w Polsce sprawiały Misjonarzowi zawsze wielką radość, ale praca i obowiązki kazały powracać do podopiecznych w Puri. Jego serce, jak mówił, jest podzielone – połowę dla Polski – ojczyzny ukochanej, a połowę dla Indii; albo lepiej – całe dla Polski i całe dla Indii. W małej kaplicy swego aśramu ojciec Marian przebywał często i wiele godzin. Tam czerpał siły do swej niestrudzonej pracy w służbie dla trędowatych. Mieszkańcy wioski znali jego pochodzenie. Dla nich Polak znaczy tyle, co ‘dobry’, a Polska kojarzy im się jako dobra. Ojciec Marian zasłużył na szacunek i miłość nie tylko u tych, którym pomagał, ale także całego społeczeństwa. Był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla w 2002 r. przez Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri. Widywaliśmy się często, przy każdym jego pobycie w kraju. Chętnie odwiedzał mnie w moim domu lub ogrodzie na Podolanach albo też ja bywałem w nieodległym Chludowie, gdzie w dworku, w którym kiedyś mieszkał Roman Dmowski, mieści się Dom Misyjny Ojców Werbistów. Wędrówki po okazałym parku sprzyjały długim rozmowom. Mogę śmiało powiedzieć, że łączyła nas prawdzi-

Mieszkańcy wioski znali jego pochodzenie. Dla nich Polak znaczy tyle, co ‘dobry’, a Polska kojarzy im się jako dobra. Ojciec Marian w 2002 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Dr Błeńska na terenie szpitala w Bulubie (Uganda)

sobie jakieś cukierki dla dzieci, a dla starszych znalazł się i papieros. Miałem okazję widzieć to z bliska zarówno podczas mej pierwszej wizyty, jak i teraz, kiedy zbierałem materiał do kolejnego filmu dokumentalnego. Dr Kawuma, który, jak wielu innych lekarzy, był kiedyś jej uczniem, nazwał dr Błeńską wielką Polką, która na zawsze pozostanie w sercach Ugandyjczyków. Zwieńczeniem ceremonii pożegnania było nazwanie centrum edukacyjnego szpitala jej imieniem: „Dr. Blenska Training Center”. Po kilkunastodniowym pobycie w Bulubie postanowiłem wyruszyć dalej, w głąb afrykańskiego buszu. Wyjechałem w kierunku gór Ruwenzori. W najbliższym miasteczku Jinja (Dżindża) wsiadłem do niewielkiego mikrobusu. Był wypełniony po brzegi. Ludzie stłoczeni niczym sardynki w puszce. Nieprzyzwoity ścisk i dokuczliwie wyboista droga szybko zostały

Ojciec Marian Żelazek: całe serce dla Indii i całe dla Polski Puri, Zatoka Bengalska – miejscowość znana z rybołówstwa – żyje z tego znaczna część tutejszej ludności. Przede wszystkim jednak jest to miejsce pątnicze dla wyznawców hinduizmu. Tutaj znajduje się słynna świątynia Jaganath – Pana Wszechświata. Codziennie przybywają do Puri tysiące pielgrzymów z całych Indii; wśród nich spotkać można wielu żebraków, a także chorych na trąd. Na głównej drodze prowadzącej do świątyni zawsze panuje tłok: wozy, rowery, samochody, riksze i tłum pątników to codzienny obraz tego świętego miasta. Krzyż widoczny z daleka wskazuje na kościół katolicki. Wśród wiernych odróżnia się człowiek o jasnej karnacji. To misjonarz

Przed kościołem w afrykańskim buszu

ni. I tak też było. Powstała więc na obrzeżach kolonia szałasów z biedą, którą trudno sobie nawet wyobrazić. Do wszystkich, a właściwie każdego z tych biedaków, zarówno w kolonii, jak i poza nią, docierał ojciec Marian z pociechą i pomocą. Tą pomocą było codzienne odżywianie najbardziej potrzebujących w tzw. Kuchni Miłosierdzia, opieka medyczna i stomatologiczna w szpitaliku zbudowanym z pomocą Włochów, czy też pobudowanie, z pomocą Holendrów, szkoły dla dzieci z domów trędowatych, których nie przyjmowały inne szkoły. Kształciło się tam około 500 dzieci. Na cześć królowej Holandii nazwana została Beatrix School. Oprócz tego, staraniem ojca Mariana powstały warsztaty pracy rzemieślniczej – przędzalnia, wytwórnia sznurów jutowych, produkcja pustaków – w których byli zatrudniani ludzie chorzy na trąd. W ten sposób nie

wa przyjaźń, czego wyrazem były słowa listu, jaki otrzymałem po powrocie z Indii: „Drogi Ryszardzie. Krótko byliśmy razem, ale stałeś mi się jak rodzonym bratem”. A w innym liście pisał: „Dziękuję za list i za pamięć, którą sobie cenię. Dziękuję za filmy Cuda w Damaszku i Jerozolima. Piękne. Tak chętnie bym towarzyszył Ci w podróży Śladami Mojżesza. Przynajmniej pomógłbym Ci dźwigać kamerę”! Te i inne słowa wielkiego Polaka-Misjonarza noszę głęboko w moim sercu. Aszirbado! Niech Bóg Wam błogosławi! Ojciec Marian Żelazek zmarł 30 kwietnia 2006 r. w Puri. Obecnie trwają modlitwy w sprawie procesu beatyfikacyjnego Misjonarza. K O życiu i działalności trojga przedstawionych misjonarzy powstały filmy dokumentalne: Kardynał w buszu, Dokta, Misjonarz.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Poznań, Fort VII, największy w Polsce, dla obrony Prus przed Rosją. Niemcy, spadkobiercy bismarckowskiego knuta, nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku właśnie tu założyli pierwszy na pols­ kiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny KL Posen.

T

o miał być i był wzór postępowania z Polakami, znów przede wszystkim z polską elitą. Powoli bledną rdzawe ślady krwi w fugach klepiska więziennych cel, krążek bloczka pod dzwonowatym sklepieniem, o które roztrzaskiwano głowy rozkołysanych więźniów już spokojny, zastygła w swej grozie gilotyna, nikt z głazem nie wspina się po nienaturalnie wyprofilowanych i stromych schodach śmierci, komora gazowa już na oścież otwarta na promienie słońca. Jednak salwa honorowa podczas państwowych obchodów pod patronatem Prezydenta Rzeczpospolitej tej, nad wyraz złowrogiej, 80 rocznicy wywołuje silny dreszcz, odbijając się głośnym echem w wąskim przesmyku ściany śmierci. Dojmująco głośnym, jak codzienne strzały plutonu egzekucyjnego, odbierające tu życie kolejnym ofiarom. Na ścianie jednak zaledwie drobne ślady, podobnie jak jeszcze zbyt często w ludzkiej pamięci, bo zdegenerowani mordercy zadbali grubym, kolejowym drewnem o „nieskazitelny” wygląd i tego miejsca. Uważne i wrażliwe oko dostrzeże jednak wyryte na cegłach cel przejmujące ślady cierpienia, których nie wylizano do czysta własnym językiem na rozkaz oprawców. Wrażliwa dusza potrafi uruchomić wyobraźnię podpowiadającą, z jaką pokorą cierpieli tu uwięzieni w sporej reprezentacji księża. Miejsce kaźni Ludwika Mzyka – werbisty beatyfikowanego w 1999 roku przez papieża Jana Pawła II, ale także hrabiego Adolfa Bnińskiego – międzywojennego wojewody poznańskiego, głównego Delegata Rządu RP, czy Romana Marciniaka – założyciela i pierwszego naczelnika Szarych Szeregów. Żeby, stojąc przed ścianą o jeszcze widocznych otworach po hakach, symbolicznie tylko wymienić tutejsze ofiary. „Noc i mgła” – multimedialny przejmujący spektakl i oddający najwyższy hołd zmarłym dźwięk skrzypiec w celach Fortu VII dopełnia obrazu tej „nocy” ludzkiej natury.

N

adszedł czas na pragmatyczną i naukową analizę tego zbrodniczego fenomenu, nieznanego dotąd w takiej skali w historii wojen. III Wielkopolskie Forum Pamięci Narodowej, zorganizowane 12 października 2019 r. przez IPN Oddział Poznań, starało się wypełnić ten podstawowy obowiązek wobec ofiar i polskiej racji stanu. Na sali, największej z cel kazamat poznańskiego fortu, wśród dwustu obecnych, świadectwo dali krewni i rodziny ofiar, także ze Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych. Główny panel musiał jednak uwzględnić, wobec historycznych faktów, także zmianę miejsca wydarzeń i przenieść badaczy i słuchaczy do Austrii. Zaproszeni austriaccy historycy, Martha Gammer i Rudolf Haunschmied,

projektem „Niewidoczny obóz”. Edukacyjnym tylko dla tych, co tego chcą, bo pozostała, ogromna większość ma przed oczami niczym nie zmącony sielski krajobraz austriackiej przedalpejskiej, naddunajskiej prowincji. Imienne listy 150 ofiar (sic!) będące w dyspozycji polskich służb dyplomatycznych nie odnajdują więcej odpowiednich i indywidualnych upamiętnień na żadnym z trzech cmentarzy miasta Linz. Betonowy most stał się na powrót bezimienny, a polskie upamiętnienie sztolni schowane jest pieczołowicie przed codziennym życiem otaczającego miasteczka, tak jak i ołtarzyk z krzyżem upamiętniającym ofiary – w odległym, rzadko udostępnianym korytarzu sztolni. Specjalistyczne austriackie opracowania sugerują jednoznacznie wątłość i nieśmiałość upamiętnień podejmowanych nawet przez tak oficjalne i międzynarodowe instytucje jak Komitet Mauthausen. Zwraca się powszechną uwagę na ogromny obszar niewiedzy i przypadkowość odkrywanych faktów, także tak znamiennych w swej wymowie, jak depozyty urn z prochami czy tajemnicze składowiska popiołów.

Ofiar wołanie Tekst: Dariusz Brożyniak · Zdjęcia: Wielkopolskie Muzeum Niepodległości

W

nie tylko przypomnieli znowu schody śmierci, komory gazowe i krematoria – tym razem kompleksu Mauthausen-Gusen, lecz także uzmysłowili zebranym, na jaką niewyobrażalną skalę rozwinięto w Austrii, zapoczątkowaną w KL Posen, ludobójczą maszynerię. Dr Anna Jagodzińska z warszawskiego oddziału IPN przedstawiła poruszającą historię martyrologii polskich księży także w Gusen, a „Różańce z Gusen” z paciorkami wypełnionymi popiołami ofiar stały się wstrząsającym świadectwem.

W

ielopoziomowy system sztolni w St. Georgen-Gusen – z ulokowaną tam, najprawdopodobniej największą, fabryką zbrojeniową III Rzeszy i ściśle tajnymi laboratoriami do doświadczeń nad bronią rakietową, a nawet atomową – skutkował bezwzględną likwidacją wszelkich świadków. 18 500 więźniów „zniknęło” z dnia na dzień z obozowej ewidencji. W ostatnich dniach wojny „zlikwidowano” prawdopodobnie cały podziemny obóz koncentracyjny. Z niemieckich dokumentów wynika, że polscy inżynierowie i technicy, przymusowo pozyskani w ramach niemieckiej „Intelligenzaktion”, stanowili główne fachowe siły dla tego produkcyjnego przedsięwzięcia. Dosłownie po ciałach zmarłych z wycieńczenia więźniów, Polaków i Hiszpanów, budowano przez dwie doby betonowy most przez potok Gusen, niezbędny dla fabrycznej bocznicy.

Fakt istnienia 77 obozów pracy przymusowej, 3 obozów koncentracyjnych, 1 obozu resocjalizacyjnego, 5 więzień i co najmniej trzech szpitali z systemowym programem sterylizacji, aborcji i eutanazji w jednym mieście, jest niewyobrażalnie szokujący.

eksperymentalnych silników rakietowych. W betonowej wieży przeciwlotniczego schronu (Flakturm) na terenie huty Hermann Goering Werke, dziś Voestalpine, w centrum Linzu, odnaleziono archiwum ok. 30 000 teczek personalnych i list wynagrodzeń robotników przymusowych. Pełną parą szła bowiem produkcja czołgów, amunicji i łodzi podwodnych w sąsiadującym z hutą dunajskim porcie. Samo miasto Linz przekształciło się, w wyniku osobistej atencji Hitlera i planów III Rzeszy, z miasta barokowego w miasto „barakowe”. Fakt istnienia 77 obozów pracy przymusowej, 3 obozów koncentracyjnych, 1 obozu resocjalizacyjnego, 5 więzień i co najmniej trzech szpitali z systemowym programem sterylizacji, aborcji i eutanazji w jednym mieście, jest niewyobrażalnie szokujący. Funkcje strażnicze wypełniały ukraińskie jednostki SS, później także chorwaccy ustasze.

M

W innym miejscu Górnej Austrii w podobnych warunkach powstał ogromny bunkier, chroniący przed nalotami specjalny

transformator zasilający laboratoria do produkcji paliwa systemu rakiet V, oraz aerodynamiczne tunele, tłumiące słyszalny w promieniu 20 km hałas

imo tego wszystkiego, a może właśnie z powodu skali tej zbrodni, nadal słychać ciągle niezaspokojone wołanie ofiar. Szept złotych, listopadowych liści, opadających na ścieżkę rowerową biegnącą dokładnie po trasie kolejowej bocznicy i dalej przez ponury most na Gusen, to znamienny i jedyny zaduszkowy głos setek pozostałych tam istnień. Uparcie i jakże konsekwentnie oszukiwanych przewrotnym, wyłącznie dźwiękowym (na słuchawkach) edukacyjnym

ażne są zatem wszelkie pomocne gesty w odkrywaniu tej strasznej prawdy i wreszcie zapewnienie, po 80 latach, wiecznego spokoju ofiarom. Powstanie na terenie huty Voestalpine placówki muzealnej pod hasłem „Poszukiwanie śladów” i jej gotowość do współpracy z polskimi środowiskami naukowymi jest niezwykle istotną okazją. Podobną jest możliwość udostępnienia archiwów miasta Linz. Po stronie polskiej leży jednak wieloletni grzech zaniechania, zaniedbania, niekompetencji czy niewybaczalnego kunktatorstwa. Tymczasem nasza ofiara, tak wielka, wymaga zadawania pytań i stawiania wymagań wyłącznie z podniesioną głową! Coś stało się z polską chrześcijańską duszą, której sowiecki totalitaryzm zdołał jakoś amputować tę tak istotną dla empatii, współczucia i pocieszenia część. Polska krwawa jesień bestialskiego mordu na księdzu Jerzym, krwawe zimy – gdańskiego grudnia i pacyfikacji „Wujka” – jeszcze ciągle wołają, i to we własnej, już wolnej Ojczyźnie, jednym ogromnym wyrzutem sumienia. Brak kary i dziesiątkami lat rozmywanie winy jakże wielu już zdążyło znieczulić. Poetka i malarka, absolwentka poznańskiej PWSSP – Zenona Cyplik-Olejniczak w swym Wierszu Wielkanocnym widzi jednak nadzieję, nadzieję powstałego z popiołów Feniksa: „Tyle im wybiliśmy zębów na Zam­ ku w Lublinie, tyle nerek odbiliśmy młotem w Mauthausen, tylu ich spaliliśmy w Warszawie i na Wołyniu, tylu ich zepchnęliśmy w katyńskie groby, a oni wciąż chcą żyć… w strzępie światła ruchomy cień trawy – ci Polacy”. K

Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII Muzeum powstało w miejscu niemieckiego obozu koncentracyjnego. To był pierwszy obóz koncentracyjny, który Niemcy utworzyli w okupowanej Polsce. Gdyby nie zbrodnie popełniane na Polakach w Forcie VII w czasie II wojny światowej, kluczowym elementem jego ogólnej charakterystyki byłoby stwierdzenie, iż jest to atrakcja turystyczna zasługująca na uwagę jako interesujący przykład niemieckiej architektury militarnej z końca XIX w. Istotnie, Fort VII dysponuje wieloma atutami, które czynią zeń popularne miejsce odwiedzin miłośników budowli fortyfikacyjnych. Na przełomie XIX i XX stulecia twierdza fortowa w Poznaniu, w skład której wchodził Fort VII, była największą niemiecką twierdzą zbudowaną dla obrony wschodnich granic II Rzeszy. Fort VII jest najlepiej zachowanym obiektem zewnętrznego pierścienia fortyfikacji, którym wilhelmińskie Niemcy opasały Poznań, by bronić się przed ewentualnym atakiem wojsk carskiej Rosji. Zwiedzanie Fortu VII pod opieką przewodnika jest znakomitą okazją do zdobycia elementarnej wiedzy nt. poznańskich fortyfikacji i poczucia chłodnej atmosfery dużego obiektu fortyfikacyjnego. Tym, co przede wszystkim decyduje o wyjątkowości Fortu VII, jest

jego obecne funkcjonowanie jako niezwykle ważnego miejsca pamięci, służącego utrwalaniu świadomości o zbrodniach popełnionych na polskiej ludności przez niemieckiego okupanta. W październiku 1939 r. hitlerowskie Niemcy utworzyły w Forcie VII pierwszy na ziemiach polskich obóz koncentracyjny – Konzentrationslager Posen, zwany przez Niemców „obozem krwawej zemsty”. Oficjalna nazwa obozu była później zmieniana dwukrotnie, nie miało to jednak wpływu na sytuację znajdujących się w nim więźniów. Przez Niemców Fort VII określany był potocznie jako Lager der Blutrache – „obóz krwawej zemsty”. Obóz w Forcie VII był największym w Wielkopolsce ośrodkiem eksterminacji polskich elit, miejscem, w którym niemieccy oprawcy dopuszczali się niewyobrażalnego wręcz okrucieństwa. Dość powiedzieć, iż więźniowie, którym komunikowano, że zostaną przeniesieni do obozów budzących wyjątkową grozę, np. Auschwitz, Dachau, Gross-Rosen, Mathausen-Gusen, Buchenwald i in., byli postrzegani przez przebywających z nimi z celi towarzyszy niedoli jako ci, którym los dał szansę na przeżycie… W początkowym okresie istnienia

obozu koncentracyjnego w Forcie VII kierowano do niego przede wszystkim osoby, które władze niemieckie uznawały za przeciwników politycznych lub wrogów Niemiec i Niemców. W pierwszej kolejności rozprawiono się z inteligencją wielkopolską jako możliwym zarzewiem przyszłego buntu oraz z powstańcami wielkopolskimi i śląskimi, uznawanymi za zdrajców niemieckiego państwa. Grupy te aresztowano na podstawie przygotowanych jeszcze przed wybuchem wojny list proskrypcyjnych, same aresztowania zaś traktowano jako element tzw. Intelligenzaktion – „operacji politycznego oczyszczania terenu”. Wraz z powstaniem i rozwojem na terenie Poznania i Wielkopolski struktur cywilnych i wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego, coraz większą grupę więźniów stanowili przedstawiciele różnych tajnych organizacji, których działania były wymierzone przeciwko III Rzeszy. Do Fortu VII kierowano także osoby zatrzymane podczas łapanek. Od połowy 1941 r. trafiali tam również ludzie, którzy uchylali się od pracy na rzecz Niemców, tzw. „niedzielnicy”, czyli więźniowie okresowi, którzy przebywali w Forcie VII od zakończenia

pracy w sobotę do poniedziałkowego poranka. Krótkotrwały pobyt w obozie i wyniesiony stamtąd strach miały zmienić ich podejście do pracy. Niektórych zatrzymanych zamykano w celach „wychowawczych” na okres od 2 tygodni do 2 miesięcy. Fort VII był pierwszym obozem, w którym niemieccy oprawcy użyli gazu do masowego mordowania ludności cywilnej. W październiku 1939 r., krótko po otwarciu Konzentrationslager Posen, w jednej z remiz artyleryjskich Fortu VII Niemcy uruchomili testową komorę gazową, w której stosowano przywożony w butlach tlenek węgla (czad). Ofiarami testów było kilkuset pacjentów Zakładu Psychiatrycznego w Owińskach oraz oddziału psychiatrycznego Kliniki Neurologiczno-Psychiatrycznej Uniwersytetu Poznańskiego. Proceder uśmiercania gazem trwał blisko dwa miesiące. Testy zarzucono, gdyż tlenek węgla uznano za mało „efektywny” środek zabijania. Spacer po ekspozycjach Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII pozwala nie tylko poszerzyć wiedzę o zbrodniach popełnianych przez hitlerowców na mieszkańcach Wielkopolski, lecz także – dzięki emocjom pojawiającym się podczas

oglądania eksponatów i słuchania opowieści przewodników – poczuć w części grozę tamtych okrutnych czasów. W części, gdyż strach i cierpienie, którego wówczas doświadczali Polacy, nie jest – na szczęście – elementem doświadczenia życiowego osób urodzonych po 1945 r. O Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII nie wystarczy powiedzieć, iż jest to miejsce, które trzeba odwiedzić. O takim miejscu należy mówić, iż powinno się w nim bywać. Nie tylko po to, by wypełniać obowiązek oddawania hołdu Wielkopolanom pomordowanym przez niemieckiego okupanta. Z Fortem VII związane są losy ludzi, którzy zapisali wspaniałe karty w historii Polski – znakomitych naukowców, wybitnych artystów, zasłużonych nauczycieli, harcerzy, oddanych służbie Bogu i Ojczyźnie duchownych, osób budujących mozolną pracą potencjał gospodarczy Wielkopolski, czy wreszcie tych, którzy zbrojnie walczyli o niepodległość Rzeczypospolitej – powstańców wielkopolskich i śląskich oraz uczestników ruchu oporu. Poznawanie historii życia tych ludzi to okazja do mówienia o wielkich sukcesach, z których Polska i Polacy mogą być dumni. K Źródło: www.wmn.poznan.pl


LISTOPAD 2O19 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Steniu, od 67 lat jesteś członkinią jedynej i absolutnie niezwykłej instytucji – Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Jak przyjęłaś informację o wyznaczeniu daty beatyfikacji Kardynała? Byłam wtedy w naszym domu, tu, na Jasnej Górze, w Domu Pamięci Stefa­ na Kardynała Wyszyńskiego i… cóż powiedzieć, wielka radość! Radość i dziękczynienie, że to już się dokona­ ło, że to jest ostateczna decyzja. Ktoś w domu włączył mi komputer akurat wtedy, gdy kardynał Nycz przekazywał informację w Pałacu Prymasowskim, iż beatyfikacja odbędzie się 7 czerwca 2020 roku. To jest wielka radość dla mnie, dla nas wszystkich.

nie nadążało z tym wszystkim. Te auto­ ryzowane publikujemy w tak zwanych dziełach zebranych i tych dzieł zebra­ nych mamy już 20 tomów! Są wydane, są dostępne. Warto się przekonać, że jego nauczanie jest naprawdę ponad­ czasowe. Jak długo znałaś Prymasa Wyszyńskiego? Przez 30 lat byłam blisko. W jego za­ sięgu, w zasięgu tego Bożego świata, w który on nas wprowadzał. On dawał nam świadectwo wiary żywej, dla nie­ go Maryja była po prostu osobą, odna­ lazł Ją w Jasnogórskiej Ikonie i z tym wizerunkiem wiązał swoje nauczanie i swój przekaz, i swoje osobiste życie,

Ile lat trwały Wasze modlitwy o bea­tyfikację Prymasa? Zaczęłyśmy w roku stanu wojennego, czyli modlimy się już 38 lat.

On dawał nam świadectwo wiary żywej, dla niego Maryja była po prostu osobą, odnalazł Ją w Jasnogórskiej Ikonie i z tym wizerunkiem wiązał swoje nauczanie i swój przekaz, i swoje osobiste życie.

My… czyli kto? Mam na myśli członkinie Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Modlitwy trwały w wielu miejscach na świecie, ale nasze zaczęły się właśnie w roku śmierci Prymasa, w 1981 r.

Dziewczęta zapewne celowo wybrały ten dzień jako początek działalności Waszego Instytutu. 26 sierpnia to przecież Święto Matki Bożej Jasnogórskiej. Ależ skąd, w ogóle sobie z tego nie zda­ wały sprawy. Marysia nawet mówiła do dziewcząt: „Szkoda, że pierwszego ze­ brania nie robimy w jakieś święto Matki Bożej. Gdyby nasze zebranie związane było z Matką Bożą Jasnogórską, byłby to już zbytek szczęścia”. Dopiero kilka lat później dowiedziały się, że dzień 26 sierpnia jest świętem właśnie Matki Bożej Jasnogórskiej. Dla nas wszystkich

bo kiedy został biskupem, w swój herb wpisał wizerunek Matki Bożej Jasno­ górskiej i postrzegał Ją jako przewod­ niczkę swojego życia. Stąd jego ha­ sło biskupie – „Soli Deo” (Jedynemu Bogu – przyp. JH). Naprawdę na co dzień było widać, że ten człowiek żyje w Bożym świecie.

który potrafił kochać innych

O Prymasie Wyszyńskim, jego beatyfikacji i jego programie moralnej odnowy Polski opowiada Stanisława Nowicka (zwana przez przyjaciół Stenią) w rozmowie z Jolantą Hajdasz. jako instytucje wychowawcze, w ce­ lu odrodzenia narodu przez kobiety. Dziewczęta po takiej szkole miały wra­ cać do pracy wychowawczej w swo­ ich środowiskach. Ale w warunkach komunistycznej Polski po II wojnie światowej nie było szans na tworzenie jakichkolwiek katolickich ośrodków wychowawczych dla dziewcząt. Trzeba było działać inaczej.

Marysia nawet mówiła do dziewcząt: „Szkoda, że pierwszego zebrania nie robimy w jakieś święto Matki Bożej. Gdyby nasze zebranie związane było z Matką Bożą Jasnogórską, byłby to już zbytek szczęścia”. Dopiero kilka lat później dowiedziały się, że dzień 26 sierpnia jest świętem właśnie Matki Bożej Jasnogórskiej. była to radość, że Bóg tak cudownie pisał dzieje naszych dróg, nawet bez naszej świadomości i wiedzy. Od sa­ mego początku kierownictwo duchowe objął w nim ks. prof. Stefan Wyszyński, przyszły prymas Polski. Instytut założy­ ło osiem dziewcząt, więc od początku wspólnotę nazywano „Ósemką”. Do dziś popularnie wasz Instytut jest tak nazywany, mówi się o was „Ósemki”, choć jest was już kilkanaście razy więcej. Przez wiele lat wspólnota nosiła na­ zwę: Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła. O tym, by zmienić tę nazwę, zdecydował Jan Paweł II, bo gdy kiedyś Maria Okoń­ ska przedstawiła mu tę pełną nazwę, to Papież złapał się za głowę i powiedział „Kto to spamięta? Nazwijcie się po pro­ stu Instytutem Prymasa Wyszyńskiego”. Nazwę tę w 2006 r. zatwierdziła Kon­ gregacja Instytutów Życia Konsekro­ wanego i Stowarzyszeń Życia Apostol­ skiego. Pierwotną ideą Marii Okońskiej – założycielki Instytutu Prymasa Wy­ szyńskiego – było utworzenie „Miasta Dziewcząt”. Realizacją tego planu miały być katolickie ośrodki dla dziewcząt

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Człowiek

Jak to się stało, że zdecydowałaś się wstąpić do „Ósemek”, czyli do dzisiejszego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego? Moje losy były zupełnie niezależne ode mnie. Tak się złożyło, że już po woj­ nie ciągle zmieniałam szkoły i w końcu znalazłam się w takiej szkole pielęgniar­ skiej, obowiązkowo z internatem, bo ni­ by lepiej jest wychować młodzież przez internat. Miałam 16 lat i moja mama znalazła w tej szkole osobę, z którą była zaprzyjaźniona i poprosiła ją, żeby się mną zaopiekowała i trochę nade mną czuwała, „bo nie wiadomo, co jesz­ cze wymyślę”. Efekt był taki, że ta pani zapisała mnie na kurs katechetyczny, który prowadziła Maria Okońska, no i na tym kursie się wszystko zaczęło. Po kursie katechetycznym były rekolekcje, a po rekolekcjach audiencja u księdza

Na czym więc polegała wasza współpraca z Prymasem Wyszyńskim? Gdy niemożliwe okazało się utworzenie katolickiego dzieła „Miasta Dziewcząt” w powojennej Polsce, w czasach reżi­ mu komunistycznego, Instytut stanął do dyspozycji Kościoła przez posługę prymasa Wyszyńskiego. Po uwolnie­ niu z więzienia i powrocie z Komańczy Ksiądz Prymas, zwracając się do Insty­ tutu, powiedział: „»Miasta Dziewcząt« teraz robić nie możecie, więc dajcie mi dziesięć lat i pomóżcie przygoto­ wać Polskę do Milenium”. Idea „Mia­ sta Dziewcząt” została zamieniona na „Miasto Boże” – „Civitas Dei”. Jak to wyglądało w praktyce, na co dzień? Nasza relacja z Prymasem była opar­ ta tylko na modlitwie. Na samym po­ czątku, w pierwszym liście do nas, który napisał Ojciec, bo właśnie tak nazywałyśmy Prymasa Wyszyńskie­ go, już w 1943 r. w tym pierwszym liś­ cie znalazł się taki cytat: „musicie się ze mnie modlić, a ja też na to odpo­ wiem modlitwą”. I tak to widziałyśmy, ta modlitwa to było najważniejsze na­ sze zadanie, bo cały czas były jakieś

niezwykłe konieczności. Sprawdziło się to bardzo szybko, bo w 1953 roku, gdy został aresztowany, a wraz z nim jego przyjaciel i jednocześnie dyrek­ tor jego sekretariatu Antoni Baraniak, i kiedy oni zostali uwięzieni – biskup Antoni na Rakowieckiej w Warszawie, a Prymas internowany w Rywałdzie, Stoczku Klasztornym, w Prudniku i potem w Komańczy. W tym czasie nasza modlitwa była już we wszystkich możliwych wymiarach. Najpierw oso­ bista modlitwa każdej z nas, a potem zaczęły się przyjazdy na Jasną Górę i nieustanne nocne czuwania. Często odbywało to się w ten sposób, że przy­ jeżdżałyśmy z Warszawy wieczorem, zostawałyśmy na nocnym czuwaniu na modlitwie przed Cudownym Obrazem Matki Bożej i rano następnego dnia wracałyśmy do pracy w Warszawie. To było takie szaleństwo modlitwy, za co też potem Ojciec nam dziękował. Po wyjściu z więzienia mówił, że najpierw bardzo się martwił tym, że tak nocami się modlimy, ale potem nam dziękował, że jednak ta modlitwa go trzymała i po­ zwoliła mu przetrwać ten ciężki czas. Obok modlitwy były też bardzo konkretne, bardzo praktyczne zadania bo mało kto wie, ale to właś-

Główną troską Prymasa było, żeby zachować wiarę, żeby Polska zachowała wierność Bogu, żeby morale naszej Ojczyzny było podniesione. Prymas bardzo zabiegał o odrodzenie narodu po wojnie. nie dzięki „Ósemkom” mamy zachowane dla potomnych ogromne dziedzictwo nauczania Prymasa Wyszyńskiego. To są tomy jego homilii, kazań, publicznych wystąpień… Tysiące stron maszynopisu. To było drugie najważniejsze zadanie, które sobie od razu wyznaczyłyśmy. Chciałyśmy zachować to, czego nas na­ uczał i wszystko, co przekazywał Pola­ kom. Najpierw starałyśmy się notować wszystko, co powiedział, przepisać to i autoryzować, a potem było łatwiej,

to, żeby tę wiarę zachować i przekazać kolejnym pokoleniom. Każdego, kto przeczyta jakiekolwiek teksty Prymasa Wyszyńskiego, zaskoczy z pewnością ich zdumiewająca aktualność. Jak duże jest dziś archiwum „Ósemek”? Mamy co najmniej 10 tysięcy stron maszynopisów formatu A4 – to liczba samych tekstów autoryzowanych przez Prymasa, ale mamy też bardzo dużo nieautoryzowanych, bo po prostu się

Dziękuję za rozmowę.

K

Miłość nieprzyjaciół wyraziła się w jego świadectwie – w „Zapiskach więziennych”, kiedy napisał: „Nie zmuszą mnie, abym nienawidził”. On do nikogo nie miał najmniejszej niechęci.

bo miałyśmy magnetofon i nagrywa­ łyśmy. Miałyśmy taki wielki, szpulowy uher, zawsze starałyśmy się go postawić gdzieś blisko ambony, nagrać to, co mówił, a potem przepisać i dać kardy­ nałowi Wyszyńskiemu do autoryzacji. A nie mogłyście go poprosić o tekst homilii, który pewnie sobie wcześniej pisał? Ależ on praktycznie w ogóle nie pi­ sał kazań ani innych wystąpień, miał tylko krótkie punkty, taki konspekt, i te punkty potem rozszerzał w homi­ lii. Te kazania trwały co najmniej trzy kwadranse, a najczęściej około godzi­ ny. Główną troską Prymasa było, żeby zachować wiarę, żeby Polska zachowa­ ła wierność Bogu, żeby morale naszej Ojczyzny było podniesione. Prymas bardzo zabiegał o odrodzenie naro­ du po wojnie, a przecież był to czas komunizmu, ateizacji wprowadzonej na wszelkich możliwych polach i we wszelkich dziedzinach, a szczególnie do szkół, do dzieci, do młodzieży. On chciał wszystkim przypominać o na­ szym dziedzictwie tysiąclecia chrześ­ cijaństwa, te tysiąc lat chrześcijaństwa i wierności Polski Panu Bogu, więc nie­ ustannie starał się uświadamiać wszyst­ kim odpowiedzialność każdego z nas za

Jakim świętym jest Prymas? To jest człowiek, który potrafił kochać innych. Kiedyś zapadło mi w pamięć takie jedno zdanie z któregoś kazania księdza Prymasa, z czasu, gdy ogłaszał ABC Krucjaty Miłości. Powiedział, że czekamy na człowieka, który będzie in­ nych miłował. Dziś jestem przekonana, że on był takim człowiekiem. Urzeka­ jąca w nim była miłość nieprzyjaciół. On o nikim nie potrafił niczego złego powiedzieć, przy nim nie można było nawet kogoś skrytykować, bo on zawsze znalazł w nim coś dobrego i zawsze próbował wytłumaczyć tę osobę. Ta miłość nieprzyjaciół wyraziła się w jego świadectwie – w „Zapiskach więzien­ nych”, kiedy napisał: „Nie zmuszą mnie, abym nienawidził”. On do nikogo nie miał najmniejszej niechęci. I to powiedział podczas ostatniego swojego spotkania z przedstawicielami Episkopatu, tuż przed jego śmiercią 22 maja 1981 r. Powiedział po prostu: „Wszystko wszystkim przebaczam i do nikogo nie mam najmniejszej nawet niechęci”. To był człowiek, który na­ prawdę kochał ludzi.

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Co to jest Instytut Prymasa Wyszyńskiego? To wspólnota życia konsekrowanego, tzw. instytut świecki w naszym Koś­ ciele. Wszystko zaczęło się w 1942 r., czyli już ponad 77 lat temu. Naszą za­ łożycielką była Maria Okońska. Ma­ rysia wtedy była młodą dziewczyną i chciała razem z koleżankami robić coś dla innych, przeciwstawiać się okrucieństwu wojny. Pierwsze spot­ kanie odbyło się 26 sierpnia 1942 r. w Szymanowie pod Warszawą. Marysia Okońska opowiadała potem, iż zrobi­ ły to zebranie 26 sierpnia. Po krótkiej modlitwie policzyły się i wtedy oka­ zało się, że jest ich osiem. Co to jest osiem? Zastanawiały się w milczeniu i nagle wpadły na pomysł – przecież jest Osiem Błogosławieństw! Otwo­ rzyły Ewangelię i zaczęły ją odczyty­ wać. Wtedy przyszło im do głowy, że będzie to po prostu program ich życia wewnętrznego. Program zewnętrzny to „Miasto Dziewcząt”, a osiem błogosła­ wieństw będzie duchowym programem dla całej gromadki.

Prymasa i jego błogosławieństwo – i to była w zasadzie już taka pieczęć dla mnie, że to jest właśnie ta droga, droga pracy w świeckim instytucie; nie w za­ konie, ale właśnie w świeckim instytu­ cie. To był początek lat pięćdziesiątych, a potem było tyle spraw, tyle wydarzeń, tak niezwykłych i niecodziennych, że nawet trudno to opowiedzieć w kilku zdaniach. Jestem już 67 lat w tym Instytucie i codziennie Bogu dziękuję za tę drogę. Mam cały czas poczucie, że moje życie jest wyreżyserowane przez Pana Boga, ja nawet nie dokonuję wyborów, ja tyl­ ko widzę tę jedną linię, którą idę. Tak jak Prymas, który powtarzał: „wszystko postawiłem na Maryję”.

Prymas Polski Stefan Kardynał Wyszyński w 1967 roku w liście pasterskim na Wielki Post ogłosił program Społecznej Krucjaty Miłości. Jest to program odnowy życia codziennego, to zaproszenie do oddziaływania miłością w rodzinie, w domu, w pracy, wśród przyjaciół, na wakacjach, wszędzie. Tak, aby zacząć przemieniać świat od siebie, od najbliższego otoczenia. Prymas mówił, że „Czas to miłość! (…) Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”. ABC SPOŁECZNEJ KRUCJATY MIŁOŚCI 1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę). 2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego. 3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi. 4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć. 5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody. 6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym. 7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem. 8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich. 9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie. 10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.


KURIER WNET · LISTOPAD 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Blisko 500 uczestników konkursu o Pomniku Wdzięczności w tym roku! wdzięczności Wielkopolan za cud od­ zyskania niepodległości w 1918 roku i zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. W tym roku na konkurs spłynęły 473 prace z 29 szkół z Wielkopolski. Laureatami konkursu są Jakub Łukasie­ wicz ze Szkoły Podstawowej w Sobótce, Łukasz Gulik ze Szkoły Podstawowej nr 80 w Poznaniu, Szymon Kusiński ze Szkoły Podstawowej im. Józefa Lip­ skiego w Szczurach i Wiktor Gabała ze Szkoły Podstawowej w Wolsztynie. Łącznie przyznano w tym roku pra­ wie 30 nagród i wyróżnień. Na zdję­ ciu – obrady jury Konkursu, w którego skład wchodzą: prof. dr hab. Grzegorz Nowicki, prof. dr hab. Stanisław Miko­ łajczak, Barbara Napieralska z NSZZ Solidarność Region Wielkopolska, Ja­ rosław Biegała z Kuratorium Oświaty

Listopady polskie Danuta Moroz-Namysłowska

w Poznaniu, Ewa Tynecka-Szukalska z Referatu Katechetyczego Kurii Me­ tropolitalnej w Poznaniu, Bogumiła Łącka z Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej Archidiecezji Poznańskiej, Stanisław Mystek – artysta rzeźbiarz,

Prezentuję wizerunek św. Pięciu Braci Polskich, który wykonałem dla fundacji Solo Dios Basta do projektu modlitewnego Polska pod Krzyżem. W kolejnych odcinkach przedstawię proces powstawania pozostałych grafik z listy wizerunków męczenników-patronów projektu.

Świętych Pięciu Braci Polskich

P

Świętujemy Listopady od pierwszego dnia spotkania Wszystkich Świętych i Najbliższych od śmierci idąc ku życiu choć przecież i w przeciwną stronę... W pozłotach alej cmentarnych dymiących zniczami zadumani, cisi... Aż przychodzi dzień jedenasty Niepodległy i wybuchają ulice bielą i czerwienią

FOT. JOLANTA HA JDASZ

J

uż po raz szósty odbył się konkurs dla dzieci i młodzieży Sacratissimo Cordi Polonia Restituta, którego celem jest przywracanie pamięci o zbu­ rzonym przez Niemców w Poz­naniu Pomniku Najświętszego Serca Pana Je­ zusa, zwanym Pomnikiem Wdzięcz­ ności. W tym roku mija 80 rocznica zburzenia Pomnika. Niemcy wysadzili go materiałami wybuchowymi tuż po wkroczeniu do Poznania w paździer­ niku 1939 r., a figurę Chrystusa naj­ pierw zawlekli na wysypisko śmieci, a potem przetopili w zajętych przez siebie Zakładach im. H. Cegielskiego. Pomnik Wdzięczności był najwięk­ szym i najważniejszym monumentem przedwojennego Poznania, stanął na centralnym placu w mieście w miej­ sce pomnika Bismarcka, jako wotum

Irena Rosińska-Melnik – artystka rzeźbiarka, Celina Martini – członek SKOPW, Jolanta Jasińska – członek Za­ rządu SKOPW oraz Jolanta Hajdasz – sekretarz Jury, wiceprezes SKOPW. (red.) K

W 1001 r. przyjaciel księcia Bolesła­ wa Chrobrego, niemiecki cesarz Otton III, zaproponował za pośrednictwem krewnego, biskupa Brunona z Kwer­ furtu, założenie na ziemiach polskich klasztoru. Biskup Brunon, wierny to­ warzysz św. Wojciecha, wybrał do tej misji swojego brata, 31-letniego św. Benedykta z pustelni Pereum.

Przy tej okazji warto przypomnieć, że Uroczystość Wszystkich Świętych nie jest świętem zmarłych, ale rados­ nym dziękczynieniem za wszystkich, którzy osiągnęli stan świętości i trafili do nieba. W tym dniu zwracamy uwagę także na tych, którzy wiedli święte życie w ukryciu, lecz nie zostali kanonizo­ wani. Tego dnia naszym obowiązkiem

Tekst i zdjęcia Andrzej Karpiński

ostanowiłem rozpocząć właś­ nie od św. Pięciu Braci Pols­ kich, gdyż 13 lis­topada przy­ pada ich wspomnienie. Funkcjonuje kilka nazw tych mę­ czenników: św. Pięciu Braci Między­ rzeckich, Święci Męczennicy Między­ rzeccy, św. Pięciu Braci Męczenników oraz ta, którą wybrałem. Bracia ci byli pierwszymi polskimi męczennikami wyniesionymi na ołtarze. Ich kult jako

1

męczenników rozpoczął się już w dniu ich pogrzebu w 1003 roku, niespełna 37 lat po chrzcie Polski. Rozpoczynają oni długą i otwartą do czasów współ­ czesnych listę polskich wiernych ucz­ niów Chrystusa, gotowych oddać życie w obronie wiary. Była to jedna z najbardziej praco­ chłonnych prac graficznych, gdyż miała zawierać aż pięć portretów. Chciałem znaleźć kompromis pomiędzy istnieją­ cymi wizerunkami, do których wierni są już przyzwyczajeni, a rzeczywistym wyglądem braci, wynikającym z opisów biograficznych. Znajdujące się w kościo­ łach lub w archiwach wizerunki postaci w formie grafik lub obrazów w więk­ szości przedstawiają Braci jako starców z brodami. Niestety nie jest to zgod­ ne z opisami historycznymi, a przede wszystkim z wiekiem braci, z których najstarszy w momencie śmierci miał 63 lata, a najmłodszy – 23. Większość, dostępnych opracowań przedstawiało Pięciu Braci w momencie śmiertelne­ go napadu rabunkowego, a nie o ta­ kie przedstawienie graficzne chodzi­ ło (fot. 2). Dodatkowym wymogiem organizatorów akcji Polska pod Krzy­ żem było, aby wszystkie wizerunki były komponowane w pionie. To niezwykle utrudniało zmieszczenie pięciu męż­ czyzn w kompozycji.

Po długich przemyśleniach i po­ szukiwaniach inspiracji podjąłem decy­ zję, że zbuduję własną kompozycję, ale na podstawie obrazu autorstwa Stefana Chmiela z 1960 roku, wyeksponowa­ nego w kościele kamedułów w Bieni­ szewie (fot. 3). Podobał mi się w tym obrazie ogólny układ postaci oraz gesty braci świadczące o uniesieniu modli­ tewnym. Cennym wzorcem był także wygląd białych habitów kamedulskich.

dużo młodsi; benedyktyn Benedykt, urodzony w Benewencie w 970 r., miał w dniu śmierci 33 lata. Natomiast po­ chodzący z okolic Międzyrzecza bene­ dyktyni Izaak i Mateusz mieli po 28 lat. Najmłodszy z braci, Krystyn, pełniący w klasztorze funkcję sługi i kucharza, miał zaledwie 23 lata. Młodzi ludzie! Cała trójka Polaków pochodziła naj­ prawdopodobniej z okolicznych książę­ cych rodów. Uważałem zatem, że mimo

3

Aby dwie postacie znajdujące się z tyłu były widoczne, należało je przedstawić w pozycji stojącej. Natomiast pozosta­ łe trzy postacie, z przodu – w pozycji klęczącej. Taka kompozycja świadczy o momencie rozpoczęcia lub zakoń­ czenia modlitwy. Dodatkowo zakon­ nicy w trakce modlitwy powinni mieć nałożone kaptury, które jednak unie­ możliwiałby prezentację twarzy. Zatem przedstawienie nie wszystkich braci w kapturach i w pozycji klęczącej było uzasadnione, gdyż ich modlitwa właś­ nie została przerwana napadem. Wszystkie twarze i całe głowy opracowałem zgodnie z wiekiem mę­ czenników oraz z ówczesnymi fryzura­ mi i zarostem (fot. 1). Ponieważ grafika miała być powiększana drukiem wiel­ koformatowym, musiała być wykona­ na w wysokiej rozdzielczości. Dlatego dobierając poszczególne części twarzy: oczy, nosy, usta, zwracałem uwagę na ich wyrównaną jakość techniczną, cho­ ciaż stojący z tyłu św. Jan i św. Mateusz mogli mieć twarze mniej wyraziste. Najstarszy ze św. Braci, 63-letni bene­ dyktyn Jan, urodził się w 940 r. w We­ necji. Z opisów biograficznych wynika, że nosił na twarzy głębokie blizny po ospie i miał uszkodzone oko. Z tego powodu, jako jedyny z braci, ciągle na­ krywał głowę kapturem. Pozostali byli

zobowiązania do pustelniczego trybu życia, wszyscy bracia powinni wyglą­ dać schludnie i należy ich przedstawić z zadbanymi fryzurami i zarostem. W mojej kompozycji nie chodziło o pokazanie całych postaci. Uwagę mia­ ły skupiać twarze, gesty i atrybuty mę­ czenników. Musiałem całkowicie ukryć rękę św. Krystyna, która na kompozy­ cji obrazu z 1960 r. była niefortunnie umieszczona na habicie św. Benedykta. W dzisiejszych czasach lepiej zwracać uwagę nawet na takie szczegóły... Świętych Braci Międzyrzeckich pokazuje się w ikonografii nie tylko w białych habitach kamedulskich, ale także z symbolizującą męczeństwo ga­ łązką palmową w dłoni oraz z kołem tortur. I właśnie tego atrybutu, w przy­ padku braci, nie rozumiałem. Zostali przecież napadnięci i zabici ciosami mieczów i oszczepów. Jednak koło tor­ tur w ikonografii męczenników sta­ nowi pewien symbol. Torturowanie kołem w tamtych czasach było bardzo rozpowszechnione, jednak nigdy nie odbywało się nagle i bez przygotowa­ nia. Towarzyszyło zazwyczaj procesowi sądowemu, a wykonywane publicznie, pełniło jednocześnie funkcję odstra­ szania innych. A oto jak doszło do męczeńskiej śmierci św. Pięciu Braci Polskich (fot. 4).

2

Benedykt, zamiast zgodnie z wolą rodziny zostać duchownym, zaprzyjaź­ nił się z św. Romualdem oraz z św. Janem z Wenecji i wspólnie wybrali życie pu­ stelnicze. Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w po­ czątkach 1002 r., założyli pustelnię we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojcie­ chowo) pod Międzyrzeczem. Dołączyli do nich Polacy: św. Mateusz, św. Izaak oraz św. Krystyn. Wszyscy zobowiąza­ li się do pustelniczego trybu życia, ale także do pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się języka polskiego. Oczekiwa­ li na przyjazd biskupa Brunona, który miał im dostarczyć z Rzymu papieskie zezwolenie na rozpoczęcie misji. Nie­ stety nie doczekali się. Wśród okolicz­ nych mieszkańców rozpowszechniły się plotki, że pustelnicy posiadają rzekomo pieniądze na prowadzenie misji, otrzy­ mane od Bolesława Chrobrego. W nocy 10 listopada 1003 r., w wigilię uroczy­ stości św. Marcina, w trakcie wspólnej wieczornej modlitwy zostali napadnięci i zamordowani ciosami mieczów i osz­ czepów. Napastnicy nie znaleźli przy ofiarach żadnego srebra ani pieniędzy... Kult męczenników rozpoczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Rok później, w 1004 r., papież Jan XVIII zaliczył pustelników w poczet świętych mę­ czenników Kościoła, a kult został za­ twierdzony przez papieża Juliusza II w 1508 roku.

jest uczestnictwo przede wszystkim w Mszy Świętej. Natomiast wyznaczo­ ny już w 988 r. przez opata benedyk­ tyńskiego Odylona dzień Wszystkich Wiernych Zmarłych (zwany Dniem Zadusznym, Zaduszkami lub Świętem Zmarłych) Kościół obchodzi 2 listopa­ da! Wtedy dopiero należy odwiedzać groby bliskich, by przy nich modlić się za zbawienie ich dusz. Pomyłka w nazewnictwie i zamia­ na dni ma swoje korzenie w PRL-u, gdy

i przepływają przez miasta potoki dumnych polskich serc... A drzewa ścielą i żywią liśćmi korzenie by te na wiosnę znów je koronowały zielenią... Tak przez pokolenia płyną Listopady a Polacy idą w nieustannym Marszu między Scyllą a Charybdą przeznaczeń...

chciano nadać świętu charakter świec­ ki. Wtedy, dla umniejszenia znacze­ nia kultu świętych, zmieniono nazwę ‘Wszystkich Świętych’ na ‘Święto Zmar­ łych’. Drugim powodem zniekształcenia święta był przypadający tylko 1 listo­ pada dzień wolny od pracy. Obniżanie znaczenia kultu świętych i zmarłych trwa do dzisiaj. Wielu komentatorów, nawet w prawicowych mediach, używa na określenie cmentarza słowa ‘nekro­ polia’ (gr. νεκρόπολις nekropolis, miasto umarłych). A przecież cmentarz nie oznacza miejsca zmarłych, lecz śpią­ cych. Słowo ‘cmentarz’ pochodzi od łacińskiego coemeterium lub greckiego koimetérion i jest połączeniem dwóch słów: (z gr. κῶμα – koma, co znaczy głę­ boki sen, łac. coma) oraz ‘terytorium’, ‘miejsce’. Katolik wierzy w życie wiecz­ ne, a nie w śmierć. Dlatego na cmenta­ rzu odwiedzamy śpiących, a nie zmar­ łych! To bardzo ważne przypomnienie oraz słowa pocieszenia i nadziei dla tych, którzy utracili swoich bliskich. Cieszę się, że mogłem zaprojekto­ wać i wykonać obraz św. Pięciu Braci Polskich do akcji Polska pod Krzyżem. W przypadku tej grafiki oraz pozo­ stałych największe wrażenie zrobił na mnie wiek i „zwyczajność” wyglądu wielu świętych. Pamiętajmy o św. Pięciu Braciach Polskich szczególnie w dniach 1 i 13 listopada! Wkrótce zamierzam wykorzystać zdobytą wiedzę i opisane powyżej roz­ wiązania graficzne do namalowania św. Pięciu Braci Polskich w tradycyjnej technice akrylowej na płótnie. Obraz chciałbym włączyć do planowanej na przyszły rok wystawy „Świętych Ob­ cowanie”. K www.airbrush.com.pl

4

Limeryk o europejskim kaftanie Henryk Krzyżanowski Do tłumaczenia wprowadziłem ciuchland. A do parafrazy natchnęła mnie wiadomość, że Unia Europejska nie będzie w stanie uzgodnić wycofania się z idiotyzmu corocznej zmiany czasu z letniego na zimowy. I oni chcą nami rządzić...

There was an Old Man of the West, Who wore a pale plum-coloured vest; When they said, 'Does it fit?' He replied, 'Not a bit!' That uneasy Old Man of the West. Ciuch z ciuchlandu zakłada Jeremi. Żona: Super! Jak ładnie się mieni! On myśli: Eee, fuszera, tu luźny, tam uwiera. Więc w krzyk: Krawca taniego znajdźcie mi!

Europoseł ma nowy z Brukseli eurokaftan w kolorze moreli. Że szyty nie na miarę, więc fuszerek w nim parę. Czy przeróbki się zrobić ośmieli?


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.